Mauria[Mauria] Krzywoprzysięstwo

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

[Mauria] Krzywoprzysięstwo

Post autor: Nikolaus »

        Zgodnie z przewidywaniami, bal u lisza przez następne tygodnie stanowił główny temat plotek, spekulacji i rozmów prowadzonych zarówno na salonach, jak i przy miejskich straganach. Rezydencji nigdy nie opuściły prawie trzy tuziny osób, w tym zaskakująco wiele dobrze sytuowanych i znanych jednostek - aby historia stała się jeszcze bardziej dramatyczna, prawie połowy z nich nie odnaleziono, a po dokładniejszym przeszukaniu posiadłości zidentyfikowano pojedyncze fragmenty ciał do nich należące, przez co ostateczny bilans osób, które przepadły bez wieści, ograniczył się do magicznej liczby siedem. Należało się z tym niestety pogodzić i zająć tymi, którzy jeszcze istnieli. W wyniku śledztwa i procesu - które były krótkie i bardzo intensywne, jak to zawsze w przypadku tego wymiaru sprawiedliwości - za głównego winnego uznano wampirzego lorda Redwena, a poza nim wiele osób zostało skazanych za drobniejsze zbrodnie dokonane w przemienionych postaciach, bo jak wiadomo, w Maurii nie istniały okoliczności łagodzące. Sytuacja gospodarza była zaś wyjątkowo skomplikowana i to jej rozwikłanie zajęło najwięcej czasu. Sprytny lisz długo zwodził śledczych i czerpał wyraźną radość z droczenia się z nimi, aż do momentu gdy Turilli uznał, że koniec czekania i korzystania z konwencjonalnych środków - nie chcąc używać taranu na nekromancie, gdyż istniało zbyt duże ryzyko, że jego jaźń ulegnie zniszczeniu pod wpływem tak silnego ataku, Nikolaus wraz z kilkoma innymi magami umysłu wdarli się do głowy przesłuchiwanego tak, by ten nie mógł już udawać w nieskończoność i mamić ich swoimi bajkami.
        - Dlaczego nie mogliśmy tak od razu? - zapytał później Turilli, gdy w końcu wyciągnął z przesłuchiwanego lisza wszystko, co było mu potrzebne. W odpowiedzi otrzymał tylko klekotliwy śmiech nieumarłego, który postradał zmysły. Okazało się jednak, iż w istocie to nie on zainicjował inkantację, która przemieniła posiadłość i jej gości, a nawet próbował przekonać Redwena do przerwania czaru, lecz jego nalegania nie odniosły rezultatu, by więc ograniczyć straty, nekromanta przyjął na siebie potęgę pradawnej magii i stał się dla niej buforem, z którego korzystał wampirzy lord. Jego winy okazały się więc na tyle niewielkie, że zdecydowano zastosować wobec niego areszt domowy oraz konfiskatę mienia w postaci wszelkich magicznych ksiąg i zwojów, które posiadał, a które po wykonaniu wyroku zasiliły niekończące się regały biblioteki w podziemiach Trupiej Wieży.

        Turilli po pomocy ze strony lady Mesteno zregenerował się na tyle szybko, że już po północy w noc po ataku był w stanie wrócić do pełnienia swoich obowiązków, lecz wiedząc, że nie odzyskał jeszcze pełni sił, pozostał w swej posiadłości i stamtąd nadzorował wszystkie prace. Drzwi wejściowe prawie się nie zamykały, gdy przed oblicze generała przybywały kolejne osoby, by złożyć raporty, doniesienia, wyjaśnienia… Pracy było tyle, że nie można było pozwolić sobie na zbyt długi odpoczynek, tym większa była wdzięczność generała względem jego przyjaciółki, której nietypowa propozycja okazała się mieć dla niego tak dobroczynne skutki. Za każdym razem jednak gdy to sobie przypominał, przed oczami stawało mu to jak pozwoliła mu się ukąsić i sposób, w jaki się z nim pożegnała. Nie wiedział, które z nich bardziej sprawdzało swoje szczęście i czy przypadkiem nie był głupcem, widząc więcej niż faktycznie widział. Zachowanie Elleanore długo nie dawało mu spokoju, lecz w końcu przeszedł nad nim do porządku dziennego, tłumacząc sobie, że wampirzyca miała po prostu w pogardzie wszelkie konwenanse i potrafiła zachowywać się niekonwencjonalnie, z czym nie umiał poradzić sobie jego skostniały umysł zbudowany na poszanowaniu prawa, tradycji i zasad.

        Jeśli zaś chodzi o kwestie członków straży, którzy brali udział w wydarzeniach w posiadłości, Turilli spełnił wszystkie swoje plany. Polegli i zaginieni zostali pośmiertnie nagrodzeni, a ich rodziny otrzymały stosowne renty, dodatkowo generał osobiście pofatygował się, by złożyć im kondolencje. Poza tym zupełnie prywatnie odwiedził kilka razy dochodzącego do siebie Fierenzzę, który prawdopodobnie został oszpecony na całe życie, a rany przez niego otrzymane były na tyle dotkliwe, że oboje musieli poważnie zastanowić się nad jego dalszym losem w straży… Ponoć doszło między nimi parokrotnie do bardzo gwałtownej wymiany zdań w tej kwestii, lecz tych doniesień nie potwierdzał nikt zaufany - w końcu najlepszy szpieg generała Turillego wiedział najlepiej jak się zabezpieczyć przed wyciekiem poufnych informacji.
        W ten sposób po zaledwie kilku tygodniach dobiegł końca ten tragiczny w skutkach incydent. A przynajmniej tak się wydawało…

        Kilka miesięcy później stolica żyła już swoim dawnym życiem-nie-życiem. W straży wszystko działało jak w dobrze naoliwionym mechanizmie, a powrót generała zdecydowanie poprawił mobilizację strażników, do których uszu dotarły wieści o tym, że Turilli nie opuścił posiadłości o własnych siłach, a potem przez kilka nocy nie pojawiał się w koszarach. Coś takiego zawsze źle wpływa na morale - ci wysoko postawieni robią się czujni i skupieni na obserwowaniu stołków i jednocześnie pilnowaniu tego, by nikt im ich własnego nie wyrwał spod zadka, a ci z dołu hierarchii korzystają z chwilowego rozluźnienia, bo jak to się mówi: gdy kota nie ma, myszy harcują. Przysłowiowy kot jednak wrócił i ostro wziął się do roboty, zarządzając inspekcje na wszystkich posterunkach, by nikt sobie nie myślał, że można zaniedbywać swoje obowiązki z jakiejkolwiek przyczyny.
        Tego dnia akurat padło na koszary pod miastem - Turilli zabrał kilku oficerów, w głównej siedzibie straży zostawiając Evę Alvarez, by ta pełniła funkcję jego zastępcy na te kilka godzin. Spodziewano się go, bo zawsze się zapowiadał, lecz tylko z jednodniowym wyprzedzeniem, by nie było czasu na machlojki, a tylko na przygotowanie tego, co życzył sobie zastać: zebranie dokumentacji w jedno miejsce, przygotowanie apelu, wezwanie pewnych konkretnych osób, z którymi chciał zamienić kilka słów. Dzięki temu wszystko przebiegało zgodnie z planem.

        Tymczasem w głównej siedzibie straży względny spokój przerwało pojawienie się posłańca - mężczyzna ubrany przedziwnie, bo w nekromancką szatę i noszone na nią elementy zbroi. Jego wierzchowiec wpadł na dziedziniec przed budynkiem w pełnym galopie, a jeździec zeskoczył zeń nim się zatrzymali. Pośpiesznie udał się w stronę wejścia, zaczepiając pierwszą lepszą osobę, którą tam zastał.
        - Muszę rozmawiać z generałem! - oświadczył głośno, jakby z emocji nie panował nad siłą swojego głosu. Był to jeden z tych nekromantów, którzy jeszcze nie poczuli na sobie tchnienia śmierci - długowieczny bądź po prostu jeszcze młody, bo wyglądał na krzepkiego pięćdziesięciolatka, a w jego oczach nie było tego specyficznego mroku. To jednak wcale mu nie pomagało i strażnik wbrew pozorom nie był specjalnie chętny, by dla niego łamać standardowy protokół postępowania - uznał, że ma do czynienia z histerykiem.
        - Proszę się uspokoić - zaczął. - Chce pan złożyć doniesienie?
        - To nie jest doniesienie, głupcze, dzieje się katastrofa, nie mam czasu na bzdury, muszę rozmawiać z dowódcą!
        Mina strażnika stężała.
        - O co chodzi? - naciskał. Nekromanta spojrzał w tym momencie na jego epolety by upewnić się, czy nie rozmawia przypadkiem z jakimś oficerem, lecz nie, był to jakiś pośledni strażnik. Zdesperowany posłaniec próbował go minąć i iść dalej, lecz strażnik mu na to nie pozwolił.
        - To nie jest wiedza, którą mogę dzielić się z byle kim, zaprowadź mnie do swojego dowódcy!
        - Najpierw chcę usłyszeć o co chodzi - drążył niewzruszenie dobrze wyszkolony wampir.
        - O katastrofę! O niewyobrażalną zbrodnię! Visatuli mści się za to, co wydarzyło się pół roku temu, każda minuta się liczy, by powstrzymać tego szaleńca, więc do jasnej cholery zaprowadź mnie do swojego dowódcy!
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        - Słyszałeś?
        - Ta.
        - Co robić?
        - Czekaj.

        - Eva?
        - Mmm…
        - Em... nie przeszkadzam?
        - No mówże.
        - Rillego zaczepił jakiś posłaniec. Nekromanta w zbroi. Drze się o katastrofie…
        - Czy wy nie możecie zająć się sobą przez godzinę, nie jadłam od…
        - Eva, on mówi o Visatulim. O zemście za to, co stało się pół roku temu. Podobno już się coś wydarzyło.
        - Ktoś go przesłuchał?
        - Nie chce z nikim rozmawiać, tylko z dowódcą.
        - Nawet nie mówił, że z Turillim?
        - Powiedział „generałem”, później „dowódcą”. Nie jestem pewien, czy sam wie, z kim chce rozmawiać.
        - Cudnie. Dobra Liam, niech Rille go do mnie przyprowadzi.
        - Mam też przyjść?
        - Nie, zawołam cię w razie potrzeby.

        - Rille przeszukaj go i, jeśli jest czysty, zaprowadź do pułkownik Alvarez, jest u siebie.
        - Robi się.


        Eva oparła głowę o zagłówek fotela, przymykając oczy i marszcząc nieznacznie brwi. Po felernym balu przez Maurię przeszła taka fala plotek, że nawet jeśli jakaś informacja nie ujrzała światła dziennego, to ktoś zwyczajnie dorobił sobie brakującą część historii i posłał w świat. W ten sposób swój udział w wydarzeniu miała każda ważniejsza osoba w mieście, czy faktycznie na balu była czy też nie. O Visatulim nie było tak głośno, jednak i jego nazwisko przewinęło się po ustach socjety. Co więcej, od samego balu pojawiali się ludzie i wampiry, którzy chcąc skorzystać na zamieszaniu, powoływali się na posłyszane fakty i twierdząc, że mają dodatkowe informacje na temat wydarzeń z przed pół roku próbowali dostać się do niej lub Turillego. Początkowo rzeczywiście straż szukała każdego świadka, który mógłby rzucić nieco więcej światła na minione wydarzenia, jednak po procesie ograniczyli się do własnych działań wewnętrznych, a zamieszanie powoli cichło.
        Ten, który dzisiaj przerwał jej obiad, mógł naprawdę coś wiedzieć, a mógł być zwykłym pieniaczem, których naprawdę miała już powyżej uszu. Nie była do końca pewna, co oznaczał fakt, że mężczyzna nawet nie wiedział z kim konkretnie chce rozmawiać i zwyczajnie kazał zaprowadzić się do „góry”. Ona była ostatnim buforem przed Turillim, a i do niej broniło dostępu kilku strażników, solidnie przetrzepując każdego „informatora”, by stwierdzić, czy w ogóle warto puszczać go dalej. Tym razem nazwisko zadziałało. Wampirzycy może i nie podobali się ludzie biegający niekontrolowanie i wrzeszczący o „katastrofie”, ale nie byłaby sobą, gdyby zupełnie zbagatelizowała sprawę. Postanowiła więc podekscytowanego rolą jegomościa przyjąć i wysłuchać z należytą mu uwagą, jednak na własną irytację już nic nie mogła (lub nie chciała) poradzić i teraz wzdychała w niezadowoleniu.
        - Mam już iść?
        Eva podniosła głowę i otworzyła oczy, spoglądając na dziewczynę, siedzącą jej na kolanach. Na śmierć o niej zapomniała.
        - Tak, dzięki – mruknęła w rozkojarzeniu i odprowadziła blondynkę spojrzeniem, gdy ta wstawała i wychodziła z jej gabinetu.
        Pokój był urządzony skromnie i prosto, zarówno ze względu na preferencje osoby odpowiedzialnej za wystrój służbowych pomieszczeń mauryjskiej straży, jak i przez samą wampirzycę, która nie tylko nie dodała nic prywatnego do swojego biura, ale wręcz pozbyła się obrazów z bocznych ścian, zwyczajnie uznając je za nudne, nieinteresujące i na tyle drażniące, że mogły albo znaleźć sobie inne miejsce w budynku, albo stać się tarczą dla jej noży. Chociaż nie, był jeden element czysto prywatny Alvarez i była to właśnie potężna tarcza po drugiej stronie pomieszczenia, powieszona za drzwiami wejściowymi i tym samym niewidoczna dla gości do momentu, gdy już opuszczają biuro.
        Eva zastanawiała się właśnie, czy Rille zgubił się po drodze z tym przybyszem i czy będzie musiała wrócić do papierkowej roboty, której nie znosiła bardziej niż słońca, gdy usłyszała oszczędne, ale mocne pukanie do drzwi. Te otworzyły się po jej krótkim „proszę!” i do środka wszedł sztywnym krokiem jasnowłosy strażnik. Rille odwrócił się, przepuszczając do pomieszczenia idącego za nim mężczyznę, po czym zamknął za nim drzwi i stanął obok, z rękoma splecionymi za plecami. Eva nie prosiła go o wyjście, spotkanie nie było prywatne, a nawet gdyby padły jakieś istotne informacje, jej ludzie umieli trzymać dziób na kłódkę.
        Przybysz zaś, mężczyzna na oko pięćdziesięcioletni, w dobrym stanie, szybkim krokiem ruszył w stronę jej biurka. Wampirzyca z grzeczności podniosła się z fotela, podając gościowi rękę.
        - Pułkownik Eva Alvarez, proszę usiąść – przedstawiła się, jednocześnie wskazując na krzesło po drugiej stronie biurka.
        - Vino Faren – posłaniec usiłował zająć wygodne miejsce na sztywnym krześle petenta, a wampirzyca w międzyczasie zastanawiała się, czy te meble nie są przypadkiem umyślnie takie paskudne. Żeby ludzie i nieludzie w nich za długo nie przesiadywali i nie truli innym dupy.
        - Słucham, w czym rzecz, że musiał pan przedrzeć się przez moich ludzi bez najmniejszych wyjaśnień – zapytała spokojnie, zapadając się na powrót we własnym wygodnym fotelu.
        - Chciałem rozmawiać z generałem…
        - W tej chwili tylko ja mogę pana przyjąć. Chce pan podzielić się informacjami o katastrofalnym wydarzeniu, o którym mówił pan wcześniej, czy mam prosić szeregowego o odeskortowanie pana do wyjścia?
        - Chodzi o Visatuliego!
        - Zamieniam się w słuch.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Vino ciężko dyszał, jakby był zły, choć nie wiadomo na kogo - na Evę Alvarez za to, że nie zamierzała nagiąć dla niego protokołu, na Turillego za to, że nie przyjął go osobiście czy też na Visatuliego, który rzekomo go tutaj przygnał. W końcu jednak przełknął ślinę, uspokoił oddech i zaczął mówić.
        - To z rekomendacji Turillego ciało Visatuliego trafiło w ręce nekromantów, to był jeden z elementów wyroku, jaki wydano - zaczął, w zawoalowany sposób obarczając generała winą za wszystko to, co go tutaj przygnało. Nic dziwnego, że od samego progu chciał rozmawiać właśnie z nim, może był tak bezczelny, że nie wahałby się rzucić takie oskarżenia prosto w twarz Nikolausa.
        - On nie był martwy - oświadczył twardo Faren, z wyrzutem i, czyżby?, strachem. Dopiero teraz, gdy znalazł sobie miejsce na krześle, widać było, że drżały mu ręce. - To ciało… Tylko z pozoru zostało pozbawione duszy. Ale on je dalej dzierży - wycedził przez zęby Vino. - Ono dalej należy do niego. Wrócił. Leżał martwy, przez tyle miesięcy, by teraz powrócić, ledwo został tknięty przez adeptów, jakby to nie była śmierć a jedynie hibernacja, a jego dusza czekała na to, by odebrać swoją skorupę. Już cztery osoby nie żyją, los jednej jest nieznany. Visatuli powrócił z martwych, potężniejszy niż kiedykolwiek. Chce zemsty. Całe podziemia wieży zostały zamknięte i zapieczętowane, ale nie wiadomo jak długo wytrzymają… Straż musi zadziałać. Turilli musi zadziałać - podkreślił wyraźnie Faren.
        Nekromanta na żadnym etapie nie powiedział, o którą szkołę nekromancji chodziło. Nie musiał - to było oczywiste. Turilli obiecał Visatuliemu, że przekaże jego ciało Trupiej Wieży i wywiązał się ze swojej obietnicy, lecz nie od niego zależało, jak tamtejsi nekromanci rozdysponują otrzymane ciało. Ostatecznie nie trafiło ono do głównej Wieży, gdzie urzędował Demarigon, a do jednej z wielu dobudowanych wież. Tej, której podziemia były wyjątkowo głębokie na wypadek, gdyby trafiły do nich ciała właśnie takie jak Visatuliego. Takie, co do których można było mieć pewne wątpliwości, czy nie ożyją same bądź nie kryją jeszcze jakiś niespodzianek. Ktokolwiek to wymyślił, mógł sobie teraz pogratulować.
        - Czy teraz moje słowa dotrą do Turillego? - drążył Faren, wpatrując się natarczywie w oczy Evy Alvarez, jakby liczył, że da radę ją onieśmielić.

        Tymczasem Turilli był jeszcze błogo nieświadomy tego, co wkrótce miało zepsuć mu noc. Jego wizytacja przebiegała pomyślnie, choć w atmosferze napięcia typowej dla chwil, gdy główny przełożony patrzy przez ramię - nawet gdy sumienie jest czyste jak łza, czuje się niepokój. Niedawno skończyła się inspekcja strażników, po której Nikolaus nie miał większych uwag, bo te drobne zdarzają się zawsze.
        - Generalnie jestem zadowolony - podsumował Turilli, gdy był już z dowódcą jednostki sam na sam.
        - O, to doskonale - przyznał z ulgą rozmówca generała. - Robimy co możemy, by sprostać wymaganiom.
        Sugestywne zawieszenie głosu i odchrząknięcie dało Nikolausowi jasno do zrozumienia co zaraz usłyszy. Zawsze było tak samo…
        - Moi chłopcy są dzielni i oddani sprawie, starają się jak mogą. Niemniej z większą obsadą moglibyśmy jeszcze lepiej uszczelnić kontrole na drogach…
        ”Tradycji stało się zadość”, uznał w duchu Turilli. Nieważne gdzie był, zawsze ta kwestia prędzej czy później wypływała: braki. Każdy dowódca danej jednostki czegoś potrzebował: niektórzy ludzi, inni sprzętu, czasami jakiś specyficznych dostaw. Nikolaus ich słuchał, bo czasami ich prośby miały sens, cudotwórcą jednak nie był i nie mógł szczodrze rozdawać zasobów na lewo i prawo. Tutaj już wiedział, że odmówi, bo wbrew temu co próbował ugrać dowódca, ta jednostka radziła sobie bardzo dobrze i niczego im nie brakowało.
        - Nie ma takiej potrzeby - odpowiedział bez owijania w bawełnę, depcząc nadzieje swego rozmówcy. - Na ten moment masz dość ludzi, musimy wzmocnić posterunki na zachodzie, tutaj póki co jest spokojnie. Niemniej będę miał to na uwadze - dodał na koniec, czysto grzecznościowo. Pilnowanie porządku w Maurii było jak noszenie wody w durszlaku - robota głupiego. Sytuacja zmieniała się dynamicznie i z reguły na niekorzyść straży, lecz Turilli w tej kwestii był zawzięty jak mało kto i próbował dziury w tym durszlaku łatać gdy tylko się pojawiały.
        - Pokaż mi raporty kwatermistrzowskie - zażądał Nikolaus, gdyż tylko to mu zostało. Nie zamierzał ślęczeć nad cyferkami, miał swoją godność, lecz czasami wystarczyło obserwowanie twarzy obecnych podczas kartkowania spisów, by zorientować się w nieścisłościach...
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Eva Alvarez, chociaż słynęła ze swojego ognistego temperamentu, potrafiła wykazać się niebywałym spokojem, jeśli tylko istniała szansa, że dzięki temu osiągnie to co chce, uniknie tego, czego chce uniknąć lub zwyczajnie doprowadzi swoim zachowaniem kogoś do szewskiej pasji – tego nigdy sobie nie odmawiała i ostatnia pobudka zawsze była tą najskuteczniejszą. Wampirzyca przyzwyczajona była, że jeśli ktoś kogoś wkurza, to zazwyczaj ona była tą nieszczęśliwie rozzłoszczoną osobą, więc obserwowanie sytuacji zmienionej o pełen obrót było dziwnie satysfakcjonujące.
        Facet sapał, jak smok, wyraźnie zirytowany uprzejmym, acz beznamiętnym, bo do bólu profesjonalnym uśmiechem na ustach wampirzycy. Tak to jest jak się kobietę na takim stanowisku usadza! Ładną na dodatek! Skupić się nie można! A jak ładna to na pewno nie bystra, to przecież oczywiste! Opanował się jednak, pospiesznie sprawdzając stan mentalnych barier wokół swojego umysłu. Baba mogła go drażnić, ale jednak bardzo nie chciał, by poznała jego myśli. Przeszedł więc szybko do sedna, z jednoczesną satysfakcją i lękiem obserwując rosnące zainteresowanie swojej rozmówczyni, a później zastępujące służbowy uśmiech dzikie ogniki w oczach.
        Eva zaś słuchała uważnie każdego słowa swojego gościa, wbrew jego wrażeniom od początku traktując go poważnie, z tym że wcześniej ze znudzeniem, teraz z pełną uwagą. Nie przerywała mu, gdy mówił, nawet jeśli na usta cisnęły się kąśliwe uwagi, żeby taki paproch nie wypowiadał się w ten sposób o generale mauryjskiej straży, bo ona za siebie nie ręczy. Nawet kłów nie wyszczerzyła, robiła postępy, naprawdę. Jednak im dalej mężczyzna brnął w opowieść, tym bardziej ciemniały fioletowe oczy kobiety, gdy ta klęła w głowie na czym świat stoi tak głośno, że ledwo słyszała słowa Farena przez własne myśli. Chędożony Visatuli, psia jego mać! Nawet zdechnąć nie może w spokoju? Musi być z hukiem? I kilka razy? I ciągając za sobą innych, a za nimi ją z Turillim, niczym parę chorych bohaterów i obrońców miasta? Szlag by go jasny trafił!
        Ludzie w nerwach i zamyśleniu prezentują często niekontrolowane tiki nerwowe. Alvarez, jeśli akurat na kogoś nie wrzeszczała, zamierała w bezruchu, co przy okazji bycia wampirem było dość dosłowne i raczej przerażające dla nieprzyzwyczajonych do tego widoku. Poruszyły się tylko jej oczy, gdy spojrzała ponad ramieniem nekromanty na Rillego, niemo wydając rozkazy. Strażnik skinął głową i pospiesznie opuścił gabinet, a Faren odwrócił się w krześle, słysząc stukot obcasów i zamykające się drzwi. Później wbił natarczywy wzrok w wampirzycę, która z całych sił starała się potraktować mężczyznę ze względnym szacunkiem, którego nie miała do niego za grosz, ale Turilli kazał jej być dyplomatyczną, czasami.
        - Oczywiście – odparła sucho i wstała, a za nią poderwał się posłaniec. W tym samym momencie do pokoju wrócił Rille, razem z Luthro, Pietrą i Liamem. Vino spojrzał niepewnie na czterech mężczyzn, a później na zwracającą się do niego wampirzycę. – Czy zgadza się pan na przesłuchanie przez strażnika, w celu uzupełnienia informacji?
        - Ale ja powiedziałem już wszystko, co wiem!
        - Z pewnością, jednak przejrzenie myśli zawsze jest dokładniejsze. Ja w tym czasie skontaktuję się z generałem – dodała na ugłaskanie gościa, który zaraz się ożywił, potakując gorliwie.
        - Tak, dobrze, proszę – bełkotał, a Eva wysiliła się na ostatni uśmiech i skinęła głową.
        - Porucznik Roston pana przesłucha. – Wskazała bruneta dłonią, jednocześnie popychając lekko posłańca w stronę wampira. – Liam, chcę wiedzieć wszystko. I nie wypuszczaj go, aż ja albo Turilli do was nie przyjdziemy, być może generał też będzie chciał przejrzeć jego wspomnienia. Bądź ze mną w kontakcie – dodała w myślach, a strażnik skinął głową i wyprowadził za sobą Farena. Dopiero, gdy za tym dwojgiem zamknęły się drzwi, Eva skrzywiła się, warcząc pod nosem.
        - Pieprzony Visatuli. Gdzie jest generał?
        - Na wizytacji w Engel.
        - Dobrze, to blisko. Luthro skocz po niego. Przekaż w skrócie wszystko, co wiesz, czekam tu na was – odesłała strażnika gestem dłoni, a ten zniknął jeszcze zanim skończył przepisowy salut. Zginęłaby bez tego chłopaka. Czemu oni wszyscy nie mogą się teleportować!?
        - Pietra, akta Visatuliego i protokół z procesu. Rille, przyprowadź mi tego geniusza, który stwierdził zgon. Tylko po cichu, nie chcę paniki, więc wymyśl coś. Migiem, chłopcy.
        - Tak jest! – Strażnicy niemal wybiegli z gabinetu, a Eva spojrzała za nimi odruchowo.
        Wciąż nie uzupełniła swojego najbliższego kręgu po stratach na balu, ale ta czwórka pracowała jak dobrze naoliwiony mechanizm, a Alvarez przechodziły ciarki na myśl o szkoleniu pod siebie kolejnej osoby. Kilku rzuciło jej się co prawda w oczy na treningach, kusząc charakterem i umiejętnościami, ale wciąż nie była przekonana. Miała jednak braki kadrowe, czuła to chociażby teraz, wysyłając chłopaków, jak posłańców, ale sprawa była pilna, a im mogła zaufać, że niczego nie spierdolą. Wysłałaby po Klausa żółtodzioba to z daleka by leciał drąc ryja, że „olaboga katastrofa”. Luthro przynajmniej zachowa pełną dyskrecję, tego była pewna. Tak samo Rille i Pietra, o Rostonie nie wspominając.
        Kierowana tokiem własnego rozumowania sięgnęła myślami do Liama, zaglądając mu bezczelnie do głowy i przyglądając się przesłuchaniu, w oczekiwaniu na powrót strażnika z generałem, co powinno nastąpić lada chwila.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        - Generale Turilli? Czy można przeszkodzić?
        Strażnik, który wkroczył do gabinetu czuł względem swego najwyższego przełożonego respekt graniczący z lękiem, który dodatkowo podsycał fakt, iż nikt nie wiedział jeszcze jaki będzie wynik przeprowadzanej inspekcji i czy przypadkiem się nie podłożą, nadeptując generałowi na odcisk. Klaus był jednak spokojny i to chodzenie na palcach wokół niego uważał nawet za całkiem zabawne. Zupełnie jakby mieli coś do ukrycia… ”Ciekawe jak zareagowałby ich dowódca, gdybym zażądał czytania jego myśli…”, zastanowił się, uznając nagle, że to ciekawe posunięcie. Był to narzędzie dostępne dla niego nawet przy tak rutynowych inspekcjach, jednakże korzystał z niego rzadko, uznając, że terrorem nic nie wskóra. Jeśli jednak od czasu do czasu pokazałby swoim podwładnym, że nie znają dnia ani godziny, może coś by na tym zyskał… To było warte przemyślenia. Niemniej nie teraz.
        - Można - zgodził się ze strażnikiem, odkładając na bok przeglądany raport.
        - Zjawił się podporucznik Luthro z pilnymi wieściami z głównej siedziby straży - wyjaśnił ośmielony posłaniec. - Twierdzi, że to pilne i że przesyła go pułkownik Alvarez.
        - Wprowadzić - zażądał natychmiast Turilli. Wiedział, że Eva nie wysłałaby do niego nikogo, gdyby nie było to absolutnie konieczne, na dodatek wybór Luthro również był nie bez znaczenia: umiał się teleportować, a to oznaczało, że sprawa była niezwykle pilna. Co też mogło się stać?
        - Generale.
        Luthro jakby tylko czekał na to, że zostanie poproszony, natychmiast wyminął posłańca, który go anonsował i prawie w biegu zasalutował swojemu przełożonemu.
        - Od razu do rzeczy - rozkazał Turilli, co obojgu było na rękę: generał nie trwał dłużej w niepewności, a podporucznik nie musiał robić przydługich wstępów.
        - W głównej siedzibie zjawił się posłaniec z Wieży, twierdzi, że Visatuli zmartwychwstał i sieje popłoch - wyjaśnił w największym możliwym skrócie. Nikolaus słysząc te wieści spojrzał na Luthro świdrującym wzrokiem, jakby sprawdzał, czy ten nie blefuje, choć wiedział, że nikt nie ośmieliłby się zrobić mu złośliwego żartu.
        - Kiedy to się stało? - dopytał wstając i obchodząc biurko, za którym do tej pory siedział.
        - Posłaniec zjawił się przed chwilą, prawdopodobnie wszystkie wydarzenia to kwestia ostatnich godzin, panie - odpowiedział Luthro.
        - Kto przyniósł wieści?
        - Vino Faren.
        - Dobrze. Majorze Thervin, na tym zakończymy inspekcję. Raport zostanie wam wysłany w regulaminowym trybie do zapoznania się i akceptacji. Proszę mnie nie odprowadzać, powiadomcie jedynie moich przybocznych, że wróciłem z porucznikiem. Poruczniku Luthro.
        - Tak jest, generale.
        Wszyscy pracujący blisko Turillego z czasem uczyli się odgadywać jego życzenia, dzięki temu Luthro nie potrzebował dodatkowych instrukcji: zaraz podał generałowi dłoń i gdy już się pewnie złapali, przeteleportował oboje z powrotem. Wszystko rozegrało się tak szybko i płynnie, że towarzyszący przez ostatnie godziny Nikolausowi major stał oniemiały, nie zdążywszy się nawet odmeldować. Co się właśnie wydarzyło?

        - Słucham pana?
        Rille miał szczęście - nazwisko osoby, która potwierdzała zgon Visatuliego, było bardzo łatwe do wydobycia z akt: A. Kilire. Co więcej rzeczona medyczka była tego dnia na służbie w koszarach, nie trzeba było więc fatygować się po nią do jej mieszkania. Wystarczyło więc udać się do lazaretu, gdzie przebywała, kończąc opatrywać jakiegoś strażnika, który chyba odebrał w oko podczas patrolu.
        - Proszę zamknąć lazaret i iść ze mną - oświadczył Rille nie bawiąc się w subtelności, skoro i tak był z nią sam. - To nie będzie potrzebne - zastrzegł, gdy kobieta sięgnęła po torbę. Jej twarz wykrzywił spazm niezadowolenia. Dziwna była, nie przypominała medyczki, a prędzej nekromantkę, miała ogoloną skórę głowy i niezdrową, wiotką cerę osoby, która nigdy nie wychodzi na zewnątrz.
        - O co chodzi? - zapytała oschle wysłanego po nią wampira.
        - Musi pani złożyć wyjaśnienia przed generałem - powiedział Rille, jedynie odrobinę naciągając fakty, bo choć wysłała go tu pułkownik Alvarez był przekonany, że Turilli również chętnie posłucha, co ta medyczka ma do powiedzenia. - Idziemy - dodał, postępując krok w jej stronę, jakby groził, że w razie czego jest skłonny zaciągnąć ją na miejsce.
        - Czy można wiedzieć co zrobiłam? - drążyła już posłusznie zmierzając w stronę budynku sztabu.
        - Teraz nic… Musi pani złożyć wyjaśnienia w sprawie orzeczenia zgonu lorda Visatuliego.
        Rille skłonny był postawić swój tygodniowy żołd na to, że właśnie dostrzegł, jak Kilire stała się jeszcze bledsza niż zwykle.

        Wszystko zadziało się praktycznie jednocześnie: w gabinecie Evy Alvarez zjawił się Pietra z teczką dotyczącą sprawy rzekomo wskrzeszonego nekromanty, Rille przyprowadził medyczkę odpowiedzialną za orzecznictwo w sprawie, a Luthro przyprowadził generała Turillego.
        - Spocząć - warknął Nikolaus, gdy większość zerwała się z miejsca do salutu. - Alvarez, melduj.
        Nikolaus wysłuchał wszystkiego, co miała mu do przekazania jego adiutantka z kamiennym wyrazem twarzy. Zaraz zaczął układać plan działania, bo tak naprawdę szalejący w Maurii nekromanta nie był czymś, z czym spotykał się po raz pierwszy - takie incydenty zdarzały się raz na kilka, góra kilkanaście lat i tak naprawdę wszystkie wyglądały z grubsza podobnie. Należało jedynie do z góry ustalonych ról przypisać odpowiednie osoby… Chociaż ten przypadek był odrobinę inny niż wcześniejsze, z czego pewnie wszyscy zdawali sobie sprawę.
        - Alvarez, dołącz do Rostona i przesłuchajcie dokładnie tego Vino Farena, chcę wiedzieć dokładnie co tam zaszło i jakie środki zabezpieczające powzięli, ile osób było w tym czasie w wieży, wszystko, co będziecie w stanie z niego wycisnąć, w razie konieczności zezwalam na użycie siły - zarządził, gdy tylko miał już pełen obraz sytuacji. Wiedział, że jego adiutantka była niezwykle skrupulatna i nikt nie wciśnie jej żadnej ściemy, wyciśnie z przesłuchiwanego nawet najmniejszą kropelkę informacji. - Luthro, przyprowadź do mnie Kaidalaina i Hokurai, mają porzucić wszystko co w tej chwili robią, sytuacja jest wyjątkowa. Pani Kilire, z panią porozmawiam osobiście - oświadczył Nikolaus. Z obecnych w tej chwili w gabinecie osób to Turilli był najlepszym nekromantą i miał największe szanse, by dojść przyczyny nieprawidłowości w orzeczeniu zgonu Visatuliego. Nie zamierzał jednak tracić na to zbyt wiele czasu, bo i nie mieli go zbyt wiele. Jeśli wierzyć słowom Farena, wskrzeszony nekromanta nie zamierzał grzecznie czekać. Dlatego zaraz zostali wezwani Kaidalain i Hokurai - ten pierwszy udowodnił już, że potrafi organizować szybkie akcje zakrojone na dużą skalę, zaś Hokurai była specjalistką z dziedziny nekromancji i samodzielnie dowodziła oddziałami podległych straży ożywieńców. Wiedza obojga była im w tym momencie bardzo potrzebna. Przydałaby się jeszcze wiedza na temat żywych, a tej mogli im dostarczyć jedynie szpiedzy.
        - Widzimy się ponownie za maksymalnie dwadzieścia minut. Do roboty - rozkazał Turilli, gestem dłoni oddelegowując swoich podwładnych.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Victor Luthro podporucznikiem został po tragicznych wydarzeniach na balu u lorda Verterebrandelalehna. Razem z nim awansowano pozostałych strażników towarzyszących wtedy pułkownik Evie Alvarez i generałowi Nikolausowi Turilliemu, by odnaleźć i opanować osoby odpowiedzialne za dramat, który rozegrał się na początkowo nudnym przyjęciu. Wtedy, poza wyczerpaniem magicznym i fizycznym, wszyscy byli zbyt skołowani, by w ogóle zastanawiać się nad własnym udziałem w przywróceniu porządku, więc awans całej grupy, chociaż po późniejszym zastanowieniu – jak najbardziej zasłużony, wtedy był sporym zaskoczeniem.
        Luthro nie był przez Evę Alvarez wyłowiony z tłumu, sam się do niej zgłosił, co już samo w sobie było zaskakującym posunięciem, bo chociaż charakterna pułkownik była przez żołnierzy lubiana, to jednak wywoływała strach charakterystyczny u kogoś, kto niby nie ma nic na sumieniu, ale… ale co jeśli jednak ma? Pierwszą myślą wzywanych przez nią imiennie żołnierzy rzadko była więc nadzieja na awans, a częściej gorączkowe próby przypomnienia sobie przewinienia, które uzasadniałoby to „wyróżnienie”. Wtedy jeszcze szeregowy Luthro nie poddał się jednak aurze otaczającej kobietę i umówił się na spotkanie. Nie był głupi i biorąc pod uwagę wszystko, co wiedział i słyszał o swojej przełożonej, wyłożył wszystkie karty na stół, prezentując się konkretnie, ani nie umniejszając, ani nie wyolbrzymiając swoich zasług. Nie ukrywał ani chęci wyrwania się ponad zwykłych żołnierzy, ani pragnienia do wykazania się, ani pragnienia służenia właśnie pod pułkownik Alvarez, a tym samym pod osławionym generałem Turillim.
        Nigdy nie żałował swojej decyzji, a teraz, stojąc przed drzwiami gabinetu dowódcy oddziału w Engel, pełen był przekonania, że tak właśnie miała wyglądać jego kariera. Może gdyby nie fakt, że przynosił właśnie wieści o powstałym z martwych nekromancie, który uderzył w morderczy szał w Wieży, byłby spokojny i usatysfakcjonowany swoim życiem, teraz jednak wywracał oczami, czekając, aż zostanie odpowiednio zaanonsowany, a gdy to już się stało, wpadł do pomieszczenia, nie czekając nawet aż strażnik do końca opuści gabinet. Wtedy bowiem zniecierpliwienie i irytację zastąpił subtelny lęk, zrodzony z szacunku do generała, z którym miał rozmawiać.
        Rozmowa z Turillim jak zawsze przebiegała krótko i treściwie. Generał i pułkownik Alvarez różnili się od siebie, jak woda i ogień, ale jeśli coś ich łączyło to rzeczowość, oszczędzająca pracującym dla nich ludziom chodzenia na palcach i tłumaczenia na okrętkę (co było nawet nie tyle niewskazane, co groziło chłodnym lub morderczym spojrzeniem, odpowiednio generała lub pułkownik). Teraz wystarczyła krótka wymiana zdań, by Turilli zakończył wizytację i podszedł do niego, podając dłoń, by pozwolić się teleportować.
        Przenoszenie się z kobietą nie było problemem. Można było ją objąć w pasie, przytulić nawet, w przypadku bliższych relacji (faktycznych lub planowanych). Mężczyźni byli inni, za wszelką cenę unikalic zbędnej bliskości, więc bardzo szybko wyrobili sobie sposób na pewne i bezpieczne przeniesienie bez nadmiernego kontaktu fizycznego. Zwykły uścisk dłoni mógłby być za słaby albo kusić do zbyt silnego ściskania garści przenoszonego ze strachu przed omyłkowym wypuszczeniem go gdzieś w eter. Dlatego Luthro zawsze łapał przenoszonego mocnym chwytem za przedramię, ewentualnie drugą ręką za ramię, jeśli teleportował kogoś niewspółpracującego, wymuszając identyczny uchwyt drugiej osoby, i w ten sposób znikał. Gdy pojawił się z generałem w gabinecie Evy Alvarez, na miejscu byli już pozostali, chociaż synchronizacja zdawała się wręcz przerażająca, gdyż wprowadzający medyczkę Rille dopiero co zamykał za sobą drzwi.

        Pietra dopiero co wrócił i Eva ledwo zdążyła otworzyć teczkę z aktami sprawy, gdy usłyszała otwierające się drzwi do gabinetu, a gdy się odwróciła, oprócz wchodzącego Arona Rillego z medyczką, zobaczyła pojawiających się Luthro z Klausem. Nawet gdyby się umówili, nie udałoby im się aż tak zgrać. Na warknięte polecenie Turilliego nawet nie mrugnęła, chociaż kilku strażników dało się zaskoczyć, opuszczając ręce, wzniesione początkowo do przepisowego salutu. Eva zaś spokojnie powtórzyła po raz kolejny całą historię, tym razem zawierając w niej więcej szczegółów, niż gdy przekazywała polecenia swoim strażnikom. Późnej zamilkła, czekając na polecenia i nie spuszczając z Klausa fioletowych oczu. Gdy padły rozkazy, skinęła głową.
        - Tak jest. Na moim biurku są akta sprawy – zaraportowała jeszcze i razem ze strażnikami opuściła gabinet, gdzie każdy rozszedł się w swoją stronę, a ona dołączyła do Rostona zaledwie kilka pomieszczeń dalej.
        Weszła jednym z dwóch wejść, spoglądając przez szybę na siedzących po przeciwległych stronach stołu Rostona i Farena. Ten pierwszy zdawał się być wręcz znudzony – rozparty na krześle notował coś od niechcenia na opartym o rant stołu pergaminie przypiętym do specjalnego usztywnienia, pozwalającego sporządzać krótkie notatki nawet na szybko, w niesprzyjających warunkach. Ten drugi zaś pochylał się w stronę strażnika, niemal już czerwony na twarzy z nerwów, a buzia mu się dosłownie nie zamykała i Alvarez mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Klaus nie miał sobie równych w wydzieraniu najmniejszych informacji z cudzych umysłów z wysiłkiem podobnym przewróceniu strony w księdze. Ona sama swoim uporem (czasem pozorowanym urokiem osobistym) potrafiła wydrzeć z niechętnego rozmówcy każdą informację, ale Liam też miał swój talent. Młody wampir zdawał się czytać ludzi z taką łatwością, jakby faktycznie zaglądał im do głowy, wcale jednak tego nie robiąc. Ona znała już go dobrze i czuła jego skupienie, ale widziała jak pozoruje niezainteresowanie, a Vino Faren sam z własnej woli zarzuca go informacjami, byle tylko zyskać uwagę strażnika.
        Eva mogła obserwować ten spektakl ze spokojnym uśmiechem, oddzielona od mężczyzn szybą wartościową nie tylko ze względu na swój rozmiar, ale włożoną w nią silną magię pustki. Szkło zaczarowano w ten sposób, by wnętrze pomieszczenia można było dostrzec tylko z jednej strony, tej z której znajdowała się wampirzyca. Vino Faren i Liam widzieli jedynie litą ścianę, wchodząc zupełnie innym wejściem.
        - Jak ci idzie? – odezwała się w głowie Liama, który zdradził zaskoczenie tylko lekkim zmarszczeniem brwi.
        - Gada, jak najęty, ale na razie nic konkretnego. Nic poza tym, co już powiedział tobie. Bardziej skupia się na tym, że to wszystko wina generała. Jakby miał jakiś prywatny uraz.
        - Już do was idę.
        Gdy weszła do środka Liam wstał z szacunku, posłaniec zerwał się z nerwów. Strażnik nie musiał się odmeldowywać więc usiadł zaraz, gdy skinęła mu głową, natomiast Farena musiała nakłaniać do ponownego zajęcia miejsca.
        - Czy wy sobie żartujecie z tą biurokracją? Siedzę tu już od pół godziny! Gdzie jest Turilli? – Vino na nowo poczerwieniał, niemal już krzycząc, a Evie drgnęła lekko szczęka, gdy usiłowała zachować spokój.
        - Generał Turilli jest już na miejscu i zapoznaje się ze sprawą – odparła dyplomatycznie, ale z odpowiednim naciskiem na to, że mężczyzna powinien nieco obniżyć ton. – A teraz od początku…

        Wróciła z Liamem do swojego gabinetu dość szybkim krokiem i zaczęła mówić, gdy tylko strażnik zamknął za nimi drzwi.
        - Visatuli rzeczywiście ocknął się z jakiegoś letargu, gdy tylko rozpoczęto nad nim prace. Do pierwszego oporządzenia ciała rzeczywiście przydzielono tylko adeptów, niedoświadczonych, nienadzorowanych. Mieli tylko przygotować go dla swoich przełożonych, gdy się przebudził. Było ich troje, wszyscy zginęli na miejscu, prawdopodobnie zaczerpnął z nich całą energię, by wspomóc swoje przebudzenie lub zregenerować siły. Szczegółów Faren nie zna i mówi prawdę, nie było go przy tym. Czwartą ofiarą był pełnoprawny nekromanta, na którego zwykłym przypadkiem trafił Visatuli wychodząc z sali. Był z nim inny, który zdołał uciec i zabezpieczyć podziemia zaklęciami, niestety ze sobą w środku. Nie wiadomo, co się z nim stało, ale informacja poniosła się po wieży lotem błyskawicy, więc zabezpieczenia są ciągle podtrzymywane. Faren tak histeryzuje, bo nie wydaje mu się, by długo wytrzymały. Ingerencja straży rzeczywiście jest pożądana, ale głównie dla zorganizowania nekromantów. W tej chwili zwyczajnie panikują. Nie twierdzę, że nie mają powodu do nerwów, ale z tego, co opowiada Faren to tam zwyczajnie panuje w tej chwili absolutny chaos – raportowała w pełnym spokoju i tak płynnie, jak umie tylko ktoś, kto nie potrzebuje przerw na nabieranie oddechu. Zawahała się dopiero po chwili, skupiając fioletowe oczy na Klausie. – Największym problemem jest fakt, że po Wieży krąży plotka, jakoby straż wiedziała o „nie do końca martwym” Visatulim i umyślnie przekazała ciało w takim stanie…
        Dopiero na zakończenie raportu westchnęła bezgłośnie w wyrazie tłumionej irytacji, chociaż ciężko było wskazać jej konkretne źródło. Umyślnie użyła określenia „straż”, jednak Klaus powinien móc odczytać z jej spojrzenia, że to jego osobę obwinia się w Wieży o zaistniałą sytuację. Liam nic nie dodawał, oboje wyciągnęli z posłańca wszystko, co się dało i jeśli Turilli będzie miał jakieś wątpliwości, to zapyta. Alvarez zaś zerknęła jeszcze w stronę medyczki, zastanawiając się, jakie ona przedstawiła wyjaśnienia. Wszak jeśli chodzi o nekromantów to orzeczenie śmierci nie jest tak proste, jak w przypadku zwykłych śmiertelnych istot, jednak i do tego są specjalnie przygotowane osoby. Co więc poszło nie tak?
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nekromanci z reguły nie wstawali z martwych sami, o ile oczywiście nie była to kwestia rytuału przemieniającego ich w lisza - wtedy jednak nie żyli jedynie przez krótką chwilę, samemu panując nad przebiegiem rytuału. Przypadek Visatuliego był więc swego rodzaju precedensem: albo ktoś mu pomagał w powrocie, albo nie był wcale tak martwy, jak to się z początku wydawało. To była pierwsza kwestia do wyjaśnienia. Drugą - może nawet ważniejszą - było ustalenie tego czym teraz był i jaką dysponował siłą, czy był tępym ożywieńcem, czy też zachował pełnię władz umysłowych albo nawet przez przekroczenie granicy śmierci urósł w siłę. Wydobycie tych informacji stanowiło dla straży priorytet, gdyż w chwilach kryzysowych ich głównym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom - w takich przypadkach najpierw podejrzanego łapano bądź też od razu zabijano, a potem zadawano pytania. Z tego też powodu rozmowa z Kilire nie miała na celu wykazania kto i gdzie się pomylił, ale czy nie pominięto czegoś, co mogłoby w tym momencie pomóc. Jeśli medyczka była winna zaniedbań, zostanie ukarana później, czego była pewnie świadoma.
        - Proszę usiąść - odezwał się do niej Turilli, wskazując krzesło dla petentów, na którym nie tak dawno siedział posłaniec z Wieży. Kobieta usiadła, a generał bardzo uważnie ją przy tym obserwował. Była przerażona, to widział gołym okiem - cała dygotała i była cała blada, włącznie z wargami. Nikolaus nigdy jednak nie udawał “tego dobrego” w trakcie przesłuchań, interesowały go suche fakty i nie przejmował się komfortem osoby, z którą rozmawiał, bo szkoda mu było na to czasu - reputację zresztą miał jaką miał, więc i tak nikt by się nie nabrał na jego współczucie.
        - Pamięta pani sprawę lorda Visatuliego? - upewnił się dla formalności. Kilire kiwnęła głową i wypowiedziała drżące, ciche “tak”.
        - To dobrze - uznał Turilli. - Nie mamy czasu na banały, odczytam pani myśli, tak będzie szybciej.
        Słowa generała nie były prośbą, nie były nawet uprzejmą sugestią - były stwierdzeniem, z którym nie było sensu dyskutować, przede wszystkim przez to, że jeśli Kilire była czysta, nie miała czego się obawiać, a jeśli jednak miała na sumieniu jakieś niedopatrzenie… To i tak prędzej czy później to wypłynie, a stawianie oporu tylko zaostrzyłoby karę.
        Turilli mógł czytać cudze myśli bez żadnego kontaktu z daną osobą - mogliby nawet siedzieć w różnych pomieszczeniach, bo żadne zmysły nie były mu do tego potrzebne. Jednak w imię lepszej współpracy i przejrzystości warunków przesłuchania zawsze stosował jakieś drobne rytuały, z reguły spoglądając przesłuchiwanemu głęboko w oczy. Niektórzy mieli tak słabą wolę, że samo to spojrzenie wystarczyło - ze strachu sami wszystko wyjawiali. Kilire aż taka słaba nie była, widać było jednak jak na dłoni, że wzdrygnęła się gdy generał zaczął czytać jej myśli. Te zaś był miękkie jak ciepłe masło i nie stawiały żadnego oporu czarom Nikolausa.

        Patrzył na świat jej oczami. Była sama w oświetlonym błękitnym światłem alchemicznych lamp pomieszczeniu, a przed nią na stole sekcyjnym z zimnego szarego kamienia leżało ciało. Znała Visatuliego, gdy ten był jeszcze żywy, ale nie czuła specjalnych emocji patrząc w tym momencie na jego zwłoki. Może przez to, że była nieziemsko zmęczona po całym dniu w kostnicy, a ten trup prawie nie przypominał maga, którym jeszcze niedawno był. Nekromanta jak wielu jemu podobnych był chudy i niezbyt atrakcyjny, miał woskową cerę i ciemne włosy sięgające szczęki. Jednak dbał o swój wygląd i niektórym mającym słabość do fatalizmu niewiastom z pewnością mógł się podobać. To co teraz leżało na stole… Wyglądało jak doskonały negatyw tego zadbanego mężczyzny. Kilire nie mogła pozbyć się skojarzenia z topielcem - ci wyglądali podobnie. Ciało było miejscami nabrzmiałe, a miejscami wklęśnięte, jakby to co je wydymało znalazło już ujście. Skóra miała nienaturalny biały kolor, na którym odznaczała się sina siateczka żył. W rozmiękłej twarzy straszył wydęte wargi i napuchnięte powieki, które sprawiały wrażenie cienkiej błony zszytej na wypełnionej płynem kuli. Włosy w większości wypadły.
        Kilire zaczęła od czytania aur. Nie było to jednak takie czytanie, które przeprowadzają zwykli magowie, jej było tak dokładne, że aż podnosiło włosy na karku z wrażenia. Gdyby w Visatulim tlił się chociaż cień życia, ona musiałaby to wykryć - była tak dokładna, że nie umknęła jej nawet emanacja jakiegoś robaka, który już próbował zadomowić się w tej stercie martwego mięsa. A tymczasem zwłoki nekromanty pozostawały ciemne, zimne i nieme. Kilire wzięła do ręki długą igłę w drewnianej oprawce i z dość dużą siłą wbiła ją pod paznokieć umarłego - ból, który mu zadała, obudziły każdego, kto leżałby w letargu. I tym razem jednak nie uzyskała żadnej reakcji - Visatuli pozostawał martwy. Wtedy zabrała się do otwierania jego czaszki. Różni medycy stosowali różne techniki, a Kilire okazała się być estetką - do gąbczastej, szarej struktury, która już dawno nie przypominała organu, jakim była, dostała się przez rozcięcie w podniebieniu. Zebrała trochę tkanki, nie więcej niż naparstek, by ją dokładnie przebadać…


        Turilli długo czytał myśli medyczki, kilkakrotnie przeglądając te same wspomnienia. Znał procedurę i mógł stwierdzić, że Kilire w niczym nie uchybiła, coś jednak musiała przeoczyć, bo inaczej jak Visatuli miałby wstać z martwych?
        Powrót Evy Alvarez i Rostona przerwał nieme przesłuchanie prowadzone przez generała. Łysa kobieta czując pustkę w głowie po tym, jak jej myśli zostały dokładnie przejrzane, otrząsnęła się z obrzydzeniem i podrapała obiema rękami po bladym skalpie. Na jej skórze szybko wykwitły czerwone ślady przypominające zaczeskę.
        Turilli w tym czasie wstał i bez słowa spojrzał na swoją adiutantkę, by ta złożyła meldunek z przesłuchania posłańca Wieży. Nie zdradził się z żadnymi emocjami słuchając tego wywodu, nawet wtedy, gdy Alvarez przekazała mu oskarżenia pod jego adresem. Aby to raz próbowano zgonić na niego całą winę… Nie zamierzał dać się zastraszyć, sprowokować ani oczernić.
        - W istocie jest to problem - zgodził się jednak. - Bo musimy się tam udać i co więcej udam się tam osobiście. Alvarez, będziesz mi towarzyszyć. Zabierz ze sobą kogo uznasz za stosowne...
        Nim generał dokończył zdanie, rozległo się pukanie do drzwi, a chwilę później na progu stanęli Kaidalain i Hokurai. Wyglądało na to, że ten pierwszy przeszedł już w tryb pełnej gotowości do walki, bo jego ruchy zdradzały to charakterystyczny napięcie drapieżnika szykującego się do pościgu za ofiarą. Hokurai zaś musiała biec gdzieś z daleka ile sił w nogach, bo nadal lekko dyszała. Oboje unieśli dłonie do salutu i opuścili je, gdy generał odwołał ich gestem.
        - Visatuli zmartwychwstał - oświadczył krótko Klaus, a jego podwładni w mig zrozumieli, że sprawa jest poważna. Kiwnęli głowami i słuchali, głodni związanych z nowinami rozkazów.
        - Roston przekaże wam szczegóły zajścia - oświadczył Turilli, wybierając rzeczonego strażnika ze względu na to, iż towarzysząc Evie Alvarez w przesłuchaniu z pewnością posiadał wystarczającą wiedzę w temacie. - Kaidalain, oczekuję, że zajmiesz się zorganizowaniem akcji w mieście. Wokół Wieży ma stanąć kordon, wszyscy mają być w pełni gotowości, powiadom każdy posterunek w stolicy o mobilizacji. Żadnemu cywilowi nie wolno chodzić po ulicach, mają pozostać w domach, a jeśli ktoś złamie zakaz, zezwalam na unicestwienie. Jeśli zajdzie taka konieczność, zezwalam również na naruszenie miru domowego i konfiskatę mienia. Sytuacja jest wyjątkowa, wszystko wskazuje na to, że Vistauli może pragnąć zemsty.
        Kaidalain bez słowa zasalutował, przyjmując w ten sposób rozkazy i sygnalizując, że wystarczy jedno skinienie, by poszedł wdrożyć plan w życie. Turilli dał mu olbrzymią swobodę, której on jednak nie miał zamiaru nadużywać - wiedział, że jeśli wpłynęłaby na niego jedna zasadna skarga, marny byłby jego los.
        - Hokurai.
        Wezwana stanęła na baczność, lekko oblizując wargi po tym, jak do tej pory dyszała przez usta. Była podobna do Kaidalaina, jakby byli rodzeństwem - oboje jasnoskórzy, o ciemnych włosach, wyraźnych łukach brwiowych i smukłych szyjach. Hokurai była jednak człowiekiem i przez to dla bezpieczeństwa lubiła nosić metalowy kołnierz zdobiony wzorami z czerwonej emalii.
        - Musimy dojść do tego jak doszło do tego zmartwychwstania. Liczę na twoją wiedzę.
        - Tak jest, panie.
        - Znasz specyfikę pracy w Wieży - powiedział Turilli, znowu twierdząc a nie pytając.
        - Od początku do końca.
        - Czy ktoś mógł pomóc Visatuliemu?
        Kobieta wyraźnie się zamyśliła, lecz nie dała swojemu przełożonemu długo czekać.
        - Tak - przyznała w końcu. - Ale jest zbyt wiele niewiadomych, by coś stwierdzić z całą stanowczością w jaki sposób. Jeśli jednak wolno, generale, to, że lord Visatuli poprosił o przekazanie swojego ciała nekromantom ze szczególnym wskazaniem Wieży, jestem skłonna podejrzewać, że miał w tym swój cel. Inny, niż dobro nauki czy zwykła sympatia - zastrzegła. Lekkie kiwnięcie głową generała jasno świadczyło o tym, że również doszedł do takich wniosków.
        - Najważniejsze jest zabezpieczenie miejsca - oświadczył w końcu. - Kaidalain, odmaszerować. Hokurai, będziesz mi towarzyszyć, potrzebny będzie nam na miejscu nekromanta.
        - Tak jest, panie! - odpowiedzieli mu chórem, po czym on odszedł, a ona została, czekając na dalsze instrukcje.
        - Jeśli można - odezwała się strażniczka. - Kto stwierdził zgon?
        - J-ja - mruknęła Kilire, do tej pory starająca się za wszelką cenę nie rzucać się w oczy.
        - Lord nie miał żadnych znamion, blizn, tatuaży, symboli na ciele?
        - Nic, co wskazywałoby na magię - odpowiedziała medyczka, zerkając w stronę leżącego na biurku raportu. Turilli i Hokurai w mgnieniu oka podłapali, że wskazane byłoby spojrzeć do papierów i od razu to zrobili. Gdy oni szukali rycin z autopsji, blada jak śmierć Kilire kontynuowała.
        - Na wierzchu dłoni i na udach miał ślady, jakby poparzył się kiedyś kwasem - wyjaśniła. - A na podeszwie dłoni ślad, jakby nastąpił na gwóźdź. To wszystko.
        Jej słowa zgadzały się zarówno z raportem, jak i tym co Turilli widział w jej wspomnieniach, zerknął jednak kontrolnie na Hokurai, gdyż zdawało mu się, że ona ma jakieś podejrzenia. Kobieta kręciła lekko głową.
        - A skąd pewność, że to Visatuli a nie jakiś demon opętał to przypadkowe ciało? - zapytała nagle. Nikolaus samym spojrzeniem scedował to pytanie na Evę Alvarez.
        - Szykować się do drogi - zarządził, gdy tylko padła odpowiedź. - Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem, jeśli zajdzie potrzeba, resztę ustali się po drodze. Albo na miejscu. Odmaszerować.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Gdy Eva i Liam wrócili do gabinetu pułkownik, natknęli się na charakterystyczną ciszę, wkrótce przerwaną przez ich raport. Alvarez szybko jednak domyśliła się, że Klaus czytał myśli medyczki i była wyjątkowo ciekawa jej wersji wydarzeń. Tak chciał pech zazwyczaj, że pierwszym podejrzanym w związku ze zdarzeniem był ostatni mający z nim styczność. Adepci nie żyli, i też nikt raczej nie posądzałby ich od razu o takie umiejętności, więc odpowiedzialność zeszła szczebel niżej, na osobę stwierdzającą zgon. Rozmawiając z Klausem Eva poświęcała mu pełnię uwagi, jednak wyłapała niezbyt subtelne niezadowolenie medyczki, która wyglądała, jakby gołymi rękami próbowała pozbyć się z głowy śladów po bytności generała. Sama wampirzyca przeglądając raport nie dopatrzyła się uchybień po jej stronie, jednak wezwanie kobiety do wyjaśnień po pierwsze było rutynowym działaniem, nawet jeśli tylko po to, by wykluczyć ją z grona podejrzanych, a po drugie ocena pułkownik niekoniecznie musiała być właściwa. Eva nie miała odpowiedniego wykształcenia, by ocenić kwalifikacje kobiety, więc nawet jeśli jej zdaniem uczyniła zadość swoim obowiązkom, ostateczny werdykt i tak zawsze należał do Turilliego.
        Twarz generał pozostała pozbawioną emocji maską, gdy wysłuchiwał jej raportu i nawet, gdy subtelnie dała mu do zrozumienia, jakie stanowisko ma w tej sprawie Wieża. Oczywiście ktokolwiek traktujący poważnie takie zarzuty musiałby nie znać Nikolausa Turilliego w ogóle albo upaść na głowę z bardzo wysoka, był to jednak jeden z faktów w sprawie i wampirzyca przekazała go przełożonemu razem z resztą. Może nie tak dosłownie, jak wyrażał się Faren, ale Klaus będzie wiedział, o co chodzi. Nie pierwszy i nie ostatni raz obwiniano jego o całe zło w tym mieście, jakkolwiek skutecznie ten by z nim nie walczył.
        Na rozkaz przymknęła na moment oczy w niemej zgodzie, niemal niezauważalnie skinąwszy głową, ale nie zdążyła odpowiedzieć, gdy drzwi do jej gabinetu znów stanęły otworem. W nich zaś Kaidalain i Hokurai. Zapach potu kobiety rozszedł się po pomieszczeniu subtelną wonią, jednak żaden z obecnych w nim wampirów nie zareagował bardziej niż odruchowym poruszeniem płatkami nosa. To zaś zauważyłby tylko ktoś głodny pełnego poznania wampirzych zachowań, siedząc w kącie pokoju z notatnikiem i rejestrując wszelkie zmiany w ich reakcjach i analizując je. Ataki na służących w straży ludzi były tak sporadyczne i tak silnie piętnowane, że mało kto w ogóle czuł się niepewnie, szybko przyzwyczajając do nieustannego towarzystwa nocnych krwiopijców. Alvarez jednak nie oceniała pochopnie nadmiernych środków ostrożności, jakie stosowała kobieta, nosząc wokół szyi metalowy kołnierz. Lubiła tę konkretną żołnierz, była bystra i póki co jej zachowanie było w oczach wampirzycy jasną deklaracją i przejawem zwykłej ostrożności niż działaniem zrodzonym z samego lęku. Strachliwe osoby nie wybijały się (lub nie dożywały) w Maurii powyżej stopnia szeregowego.
        Liam Roston uniósł spojrzenie, słysząc swoje nazwisko i skinieniem przyjął rozkaz do wiadomości, nie chcąc generałowi przerywać wypowiedzi dla samego wtrącenia „tak jest”, później przenosząc uwagę na instrukcje wydawane Kaidalainowi. Po części było to standardowe „bycie na bieżąco”, ale porucznik też podświadomie przeczuwał, że Eva zostawi go na miejscu, ze wspomnianym kapitanem, więc zawczasu wdrażał się w temat.
        Wampirzyca zaś skupiła się teraz na rozmowie Klausa z Hokurai, uważnie słuchając wypowiedzi kobiety. Była konkretna i pewna siebie, ale widać było, że nie mówi, byle mówić, tylko szybko analizuje fakty i podaje odpowiednie informacje. Eva słuchała jej uważnie, ale póki co kobieta potwierdzała to, co już wiedzieli. Oczywiście, że wybranie Wieży nie było wynikiem altruistycznych pobudek. Ważne jednak, że póki co wszyscy mieli jeden tok rozumowania. Gdy Kaidalain został odprawiony, Roston zerknął w jej stronę, a ona potwierdziła jego przypuszczenia, skinieniem odsyłając go za kapitanem.
         - Zostaniesz na miejscu, pomożesz Kaidalainowi. Wezwę cię w razie potrzeby. Pietra zostaje z tobą.
        - Tak jest.

        Gdy Turilli i Hokurai pochylali się nad raportem, Eva, która zdążyła się już z nim zapoznać, tylko obserwowała rosnące zdenerwowanie medyczki, jednocześnie próbując sobie przypomnieć, czy kiedyś w ogóle miała z nią styczność. Świadomie zawsze sama szła do Savy i do niego wysyłała wszystkich swoich ludzi, jednak straż miała więcej niż jednego medyka, to oczywiste. Ta tutaj wyglądała jednak, jakby częściej zajmowała się tymi śmiertelnie rannymi, raczej przygotowując ich do dalszej służby, niż odsyłając do poprzedniej. Słysząc pytanie, wampirzyca przeniosła spojrzenie na Hokurai, później na Klausa i ponownie na kobietę, gdy generał na przerzucił konieczność odpowiedzi na swoją adiutantkę.
        - Absolutnej pewności nie mamy – odparła. – Wszystkie informacje są z drugiej lub trzeciej ręki, chwilowo działamy na poszlakach. Podobno ktoś rozpoznał jego aurę, podobno pewien tego był kapłan, z którym utracono kontakt i podobno Visatuli sam chełpi się własnym powrotem, prezentując wiedzę, którą tylko on sam mógł posiąść. Więcej dowiemy się na miejscu.
        Nawet gdyby chciała, nie mogłaby podać pełniejszych informacji. Wyciągnęła z Farena wszystko, co się dało, ale to że on sam był pewien przekazywanych informacji, nie znaczyło, że miał rację. To było właśnie ryzyko, że nawet przy czytaniu myśli istnieje element niewiadomej, gdy trzeba podjąć decyzję, czy to co się widzi jest prawdą, czy jedynie prawdą przesłuchiwanej osoby.
        Na hasło do odmaszerowania nie zareagowała, co było o tyle wytłumaczalne, że była u siebie. Zwyczajnie też nie potrzebowała się przygotowywać do drogi, w każdej chwili będąc gotową do walki, zwłaszcza w godzinach pracy. Najedzona, z nożami przytroczonymi nieustannie do uda, mogła wyjść już teraz. Mentalnie uprzedziła tylko Luthro i Rillego, by zostali niedaleko, bo będą im towarzyszyć. Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie Eva zwróciła się do generała, już bez tej całej formalnej otoczki.
        - Klaus, co z posłańcem? On sam nic nie wie. Niesłychanie rozemocjonowana istota muszę przyznać, ale zwyczajnie powtarza to, co mu kazano, momentami chyba nawet nieświadomie. Zostawić go tu pod strażą, czy chcesz zabrać go na miejsce?
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Hokurai nie była ani zniesmaczona odpowiedzą Evy Alvarez, ani też zachwycona - dostała najlepsze informacje, jakimi w tym momencie dysponowali i to musiało jej wystarczyć, wiedziała w końcu, że ktoś, kto tak blisko współpracuje z generałem nie pozwoli sobie na zatajanie jakiś wiadomości ani niczego nie będzie przeinaczał. Poza tym co najmniej trzy ofiary jasno już świadczyły o tym, że bez względu na to kto ożył w podziemiach Wieży, był potężnym magiem, z którym musieli się liczyć.
        - Jeśli Visatuli stał się liszem, będzie dużo ofiar - zauważyła jedynie strażniczka.
        - Kaidalain ma temu zapobiec za wszelką cenę - odpowiedział jej spokojnie Klaus. Hokurai była stosunkowo młodym rekrutem przez to, że była zwykłą śmiertelniczką i nie przeżyła jeszcze żadnej próby ataku nekromanty, logiczne było więc, że się denerwowała i przez to wypowiadała na głos oczywiste kwestie. Kaidalain czy Alvarez to co innego - ci nie pierwszy raz mieli do czynienia z tego typu incydentem i wiedzieli jak wygląda postępowanie w takich przypadkach. Turilli był na punkcie nekromancji wyjątkowo wyczulony - zapewne przez swoje korzenie - znał blaski i cienie tej sztuk i wiedział, że nie może sobie pozwolić na rozluźnienie i pobłażliwość. Od wieków funkcjonował więc określony schemat postępowania w tego typu sytuacjach, doszlifowany do perfekcji. Niemniej może to i dobrze, że strażnika się przejmowała - znaczy, że jej priorytety były ustawione w odpowiedniej kolejności.
        Hokurai wiedziała, że czas jej przełożonych jest cenny i skoro Turilli mówi, że dany temat jest zabezpieczony, należy mu po prostu uwierzyć i robić co do ciebie należy. Dlatego nie dyskutowała - odmeldowała się jak wszyscy i wyszła z gabinetu.
        - Pani również jest wolna - zwrócił się do medyczki, wskazując jej wymownie drzwi. Kilire była skonsternowana - z jakiegoś powodu nie docierało do niej, że to naprawdę koniec przesłuchania i może iść. Nie kazała jednak generałowi powtarzać rozkazu i zaraz udała się do wyjścia, nerwowo mamrocząc pożegnanie. Klaus ledwo na nią zerknął nim drzwi do gabinetu Alvarez się zamknęły i w środku zostali tylko oni. Pierwsza odezwała się pani pułkownik. Turilli wysłuchał jej uwag kiwając lekko głową.
        - Oczywiście jedzie z nami - oświadczył. - Tu się nie przyda nikomu, będzie tylko siał niepotrzebny ferment i angażował osoby, które mogłyby w tym czasie być na ulicach… Niech przekona się, jak naprawdę pracuje straż miejska, może wtedy przestanie powtarzać bezmyślne pomówienia - dodał, kierując się już w stronę drzwi. - Psy, które dużo szczekają, słabo gryzą - zauważył w progu, mając może na myśli tylko Farena, a może wszystkich nekromantów z Wieży.
        - Zaraz ruszamy.

        Turilli stawił się na placu przed siedzibą straży odziany w swoją skórzaną zbroję i generalski płaszcz podszyty czerwienią. Nie przepadał za tym nakryciem, gdyż za bardzo kojarzyło mu się z gałęzią rodu, do której nie należał, lecz takie barwy obowiązywały w armii i z tym nie mógł się kłócić, a na dodatek musiał przyznać, że robił w nim odpowiednie wrażenie. Oczywiście, że teraz mu na tym zależało - Wieża miała zakrztusić się własnymi oszczerstwami pod jego adresem a mieszkańcy miasta mieli wiedzieć, że straż czuwa i będzie ich chronić wbrew temu, co o nich rozpowiadano.
        Przygotowaniami generała do drogi zajmował się inny adiutant, gdyż do obowiązków Evy Alvarez należało towarzyszenie mu w terenie, musiała więc również mieć czas, by się przygotować, nawet jeśli w tym konkretnym przypadku nie było jej to potrzebne. Jednak dzięki dobrej organizacji gdy Turilli stawił się przed siedzibą straży, wszystko było gotowe do drogi i czekała też dla niego odpowiednia eskorta, a gdzieś na dalszym planie było widać (ale przede wszystkim słychać) Kaidalaina, który zajmował się swoimi przygotowaniami. Tak, słysząc jego donośny głos wydający rozkazy miało się pewność, że to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Takie wrażenie musiał z pewnością odnieść Faren, który miał wrócić do Wieży razem z ludźmi generała. Oczywiście, że został wystawiony na pokaz, by widział jak straż zabiera się do roboty. Turilli nawet tym razem zdecydował się zamienić z nim dosłownie dwa słowa.
        - Nikolaus Turilli, generał straży miejskiej - przedstawił się niskim głosem, przyglądając mu się czujnie, jakby miał do czynienia z podejrzanym. - Osobiście będę nadzorował akcję w Wieży Kości. Pan wskaże drogę - rozkazał, gestem nakazując wszystkim dosiąść koni. Faktycznie wszystko było zaaranżowane tak, by Vino Faren jechał na przedzie kolumny, czy tego chciał czy nie, bo nie ma nic lepszego niż odrobina terroru, by zamknąć krnąbrnym usta. Co więcej prawie od razu narzucono morderczy galop, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce - czas spędzony w drodze był czasem straconym, gdyż wtedy nie dowiadywali się niczego nowego. Kto jednak miał na tyle podzielną uwagę i zaufanie do własnego wierzchowca, by jeszcze się rozglądać, mógł zauważyć, że reakcja straży była faktycznie błyskawiczna - mieszkańcy miasta żyli swoją codziennością, nikt się nie krył, nikt nie szeptał po kątach, a wszyscy byli niezwykle zaskoczeni widząc pędzący na złamanie karku oddział strażników, wśród których jeden powiewał czerwonym jak świeża krew generalskim płaszczem…

        Nawet pod samą Wieżą było dziwnie spokojnie. Cały kompleks tej szkoły nekromancji otaczał wysoki na półtora sążnia mur, którego nie trzeba było jednak forsować, gdyż brama prowadząca do środka stała cały czas otwarta. Prawdziwe zabezpieczenia - te magiczne - były niewidoczne gołym okiem.
        Na podwórzu stało kilka grupek dyskutujących ze sobą adeptów i mentorów ze szkoły. Wszyscy jak jeden mąż odwrócili wzrok w stronę bramy, gdy tylko usłyszeli tętent kopyt na bruku dziedzińca. Podniosło się kilka okrzyków oburzenia, może nawet posypały się groźby i wyzwiska, lecz pieniacze nie mieli dość odwagi, by robić to otwarcie i kryli się za plecami swoich towarzyszy.
        - Gdzie jest rektor? - zawołał Turilli w biegu zeskakując ze swojego konia. Nekromanci rozstąpili się momentalnie przed generałem i towarzyszącymi mu strażnikami i tylko jednak osoba szła pod prąd tłumu. Był to mężczyzna o twarzy przypominającej rodzynkę - małej, ciemnej i pomarszczonej, z oczami prawie niewidocznymi między fałdami wiotkiej ze starości skóry. Jego aura była jednak potężna i wskazywała na silny związek z magią śmierci - Nikolaus momentalnie założył, że to nekromanta pretendujący do zostania liszem, a na dodatek pewnie włodarz tego miejsca.
        - Ja nim jestem, generale - odezwał się starzec stając przed Turillim. Był tak mały, że wyglądał przy wampirze jak dziecko, lecz głos miał donośny.
        - Vino Faren przekazał nam wieści o zmartwychwstaniu Visatuliego, przybyliśmy go unicestwić. Czy jest tu ktoś, kto wie coś ponad to, co przekazał nam Faren?
        Starzec jedynie pokręcił głową, po czym nagle sapnął jakby szykował się do udzielenia reprymendy jakiemuś dzieciakowi i nawet wyprostował się na całą swoją śmieszną wysokość.
        - Cztery osoby straciły życie w tych podziemiach przez błąd straży - oświadczył. - Nie pozwolę na więcej ofiar. Nie narażę nikogo kto służy ani pobiera nauki w Wieży Kości, wejdziecie tam więc sami, a drzwi zostaną na powrót zapieczętowane.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Na stwierdzenie Hokurai, Alvarez nawet nie mrugnęła. Nie wymagało ono odpowiedzi ani potwierdzenia, rozumiejąc się samo przez się, podobnie jak słowa Klausa. Areszt domowy nie spodoba się mieszkańcom Maurii, ale też są do tego na tyle przyzwyczajeni, a jednocześnie świadomi konsekwencji niezastosowania się do poleceń, że nie powinni stwarzać problemów. W razie takowych Kaidalain i Roston, z ludźmi tego pierwszego, z pewnością sobie z nimi poradzą. Eva w milczeniu odprowadziła więc wzrokiem Hokurai i medyczkę, dopiero później uzgadniając z Klausem szczegóły. Rzeczową odpowiedź na swoje pytanie przyjęła kolejnym skinieniem, dopiero później szczerząc bezczelnie kły, gdy usłyszała zgryźliwą uwagę generała. Jednocześnie się z nim zgadzała, jeśli chodziło o poślednie kundle, jak i wiedziała, że sama również jest wyjątkowo pyskata, a akurat co do tego jak solidnie potrafi kogoś użreć, metaforycznie lub też niekoniecznie, nie było wątpliwości.
        - Tak jest – odpowiedziała jednak posłusznie, w kontraście dla złośliwego uśmiechu na ciemnych ustach.

        Na dziedziniec wyszła jakiś czas po tym, jak Rille wyprowadził tam Farena, by posłaniec czekał jak najdłużej pośród szykującej się do drogi straży. Zamieniła ostatnie kilka słów z Liamem, uzgadniając dalszy sposób porozumiewania się, po czym dosiadła konia, którego przyprowadził dla niej Luthro, razem ze swoim wierzchowcem. Czarna jak smoła klacz, należąca do pułkownik Alvarez, miała charakter podobny swemu piekielnemu wyglądowi i temperament adekwatny do dosiadającej ją wampirzycy. Wszystkie konie w straży były odpowiednio przeszkolone od źrebaka, nie tylko po to, by sprostać standardom armii, wymagającej wiele od wierzchowców na polu bitwy, ale dodatkowo by nie obawiały się krążących nieustannie wokół krwiopijców. Żaden koń nie parskał więc niespokojnie na widok nawet najbardziej wygłodniałego wampira, pozostając posłusznym jego rozkazom. Tylko Czarna, która ze złośliwości właścicielki nazywała się banalnie, pozornie nie oddając prawdziwego piękna konia, była wierzchowcem butnym i trudnym, na co mogła sobie pozwolić, mając tylko jednego właściciela. Eva nie była miłośniczką koni, uznając je za zwykłe narzędzia, służące odpowiednim celom, jednak względem swojej wredoty okazała się z czasem dość zaborcza i nie oddawała jej pod siodło nikomu innemu, a klacz szybko podłapała podobny schemat, każdej innej istocie utrudniając dosiad na wszelkie możliwe sposoby. Same panie jednak jakoś się dogadywały, stanowiąc zgrany zespół w terenie i udanie budząc postrach na polu bitwy.
        Gdy Klaus dołączył do nich na dziedzińcu, Alvarez i część strażników czekali już na niego w niemalże pełnej gotowości. Farenowi nie podstawiono jeszcze konia i Czarna, chociaż pozornie spokojna, natrętnie dmuchała mężczyźnie w kark, wyczuwając jego zdenerwowanie i niedbale postępując za nim krok w krok, gdy próbował odsunąć się od rozszerzonych chrap. Posłaniec po chwili zagrodzony został z drugiej strony poważną sylwetką generała, który nie tylko potraktował go cudowną mieszanką podszytego groźbą profesjonalizmu, ale też wystawił na czoło kolumny, gdy tylko mężczyźnie podstawiono konia. Ten zaś szybko poczuł oddech pozostałych towarzyszy na zadzie i pędził trwożnym galopem, nieograniczany przez nieumiejętnego jeźdźca. Eva jechała przed Klausem, tylko raz oglądając się na niego z cieniem uśmiechu na ustach, nim cała kolumna zginęła w huku kopyt ponad tuzina jeźdźców pędzących przez miasto.
        Grupa strażników wpadła na teren kompleksu w pełnym pędzie, rozciągając formację na boki w centrum podwórza i dopiero wtedy wypuszczając ze środka kolumny generała, do tej pory chronionego ze wszystkich stron. Eva zatrzymała Czarną i zeskoczyła z niej zgrabnie, odrzucając wodze jakiemuś chłopakowi, który w odruchu przybiegł zająć się końmi, jednak zwątpił na moment, widząc szczerzącą na niego zęby klacz. Było już jednak za późno i teraz próbował opanować mnogość wierzchowców, z marną pomocą pozostałych stajennych, ewidentnie niespodziewających się przybycia „gości”.
        Alvarez stanęła po prawicy generała niczym jego dosłowna prawa ręka i pies obronny w jednym. Za nią stali Luthro i Rille z Farenem, po lewicy Klausa zaś Hokurai z dwoma innymi strażnikami. Reszta drużyny powoli rozeszła się po placu, wyraźnie zaznaczając swoją obecność i wywołując wrażenie, jakby było ich więcej niż w rzeczywistości. Tupet rektora, który odezwał się w ten sposób do Klausa zasługiwał więc nawet po części na szacunek za odwagę, gdy mały człowieczek stanął naprzeciw grupie (w większości) nieumarłych i odzianych w czerń strażników. Należało jednak wiedzieć, kiedy odwaga jest godna podziwu, a kiedy jest przejawem głupoty i wyraźnie za długiego języka, który zagrożony jest natychmiastowym ukróceniem za bezczelność.
        - Doceniamy powagę sytuacji, rektorze, ale zważaj na swoje słowa – warknęła sucho Eva, o dziwo wyzbywając się jakiejkolwiek ironii w tytułowaniu starca, który jeszcze wyżej zadarł głowę, jakby fizycznie próbował utrzymać się przy własnym stanowisku, spoglądając jednak niepewnie na wampirzycę. – Pochopność w ocenie nie przystaje człowiekowi nauki – dodała już dyplomatycznie, wywołując oszczędne skinienie starca i ponowne przeniesienie przez niego wzroku na generała.
        - Proszę o wybaczenie – dopowiedział w stronę Turillego, wciąż dumnie, jednak nieco spokojniej. – Sytuacja jest… niecodzienna i…
        - Potrzebujemy więcej informacji niż to, co przekazał nam wasz człowiek – przerwała mu Alvarez, znów zyskując uwagę starca. – Rozumiem, że to pan może wprowadzić nas dokładniej w zaistniałe okoliczności?
        Nie dopowiadała już, że dopiero wówczas generał podejmie decyzję o dalszych działaniach, nie mając zamiaru wypowiadać się za niego w jego obecności - to było jej zadanie, gdy Klausa brakowało. Teraz sama jego obecność była już wystarczającym dowodem na to, z jaką powagą Turilli podszedł do tematu. Nie zmieniało to jednak faktu, że to nie generałowi wydawało się polecenia; to on zarządzał, jak należy rozpracować sytuację i nawet najwyższy rangą przedstawiciel Wieży nie był ponad nim. Należało tylko o tym przypomnieć co poniektórym.
        - Oczywiście – sapnął, wytrącony już z wątku rektor i zachwiał się na moment, jakby nie wiedział, w którą stronę się zwrócić. W końcu jednak stanął bokiem, szerokim gestem zapraszając Turilliego we wskazanym kierunku. – Zapraszam, po drodze przekażę wam wszystko, co wiem.
        Eva na moment została w tyle, szybko wydając polecenia. Za generałem ruszyli już więc tylko ci, którzy stali przy nim podczas rozmowy. Pozostali strażnicy zostali oddelegowani do odpowiedniego zabezpieczenia kompleksu. Szczegółowych instrukcji nie trzeba było im udzielać, każdy znał swoje zadanie oraz procedury w podobnych okolicznościach. Alvarez zaś szybkim krokiem dogoniła kolumnę, dalej podążając u boku powiewającego w ruchu karmazynowego płaszcza.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikolausa nie było tak łatwo wyprowadzić z równowagi ostrym tonem i zawoalowanymi groźbami - jak już zauważył tego dnia: pies, który dużo szczeka, słabo gryzie. Zresztą z obelgami i zarzutami zmagał się prawie całe życie, od kiedy tylko zajął się tematem straży. Nie znaczyło to, że zawsze postępował zgodnie ze starym powiedzeniem, że psy szczekają, a karawana jedzie dalej (choć w przypadku Maurii lepsze byłoby chyba słowo “karawan”) - czasami zdarzało mu się odpowiedzieć, gdy efekt końcowy miał być współmierny do włożonego weń wysiłku oraz gdy było to zgodne z jego światopoglądem i obowiązkami.
        W tym przypadku wbrew pozorom zgadzał się z rektorem, choć nie powiedział tego na głos ani nie zdradził się żadnym grymasem - po prostu stał i patrzył zza maski chłodnego profesjonalizmu. Również nie chciał mieć koło siebie nikogo z tej szkoły i to z wielu powodów. Jednym z nich, tym najważniejszym, było bezpieczeństwo - musiałby część swojej uwagi poświęcać na pilnowanie cywila, który pod wpływem nerwów mógłby zrobić krzywdę sobie bądź innym. Strażnicy we własnym gronie zawsze działali jak dobrze naoliwiony mechanizm, lecz gdy ktoś się wtrącał, wtedy bywało już różnie - najlepszy tego przykład mieli podczas balu u nekromanty, który teraz odbijał im się czkawką.
        Turilli nie miał też nic przeciwko prowadzeniu rozmowy tonem, który narzucił rektor, bo sam potrafił warczeć i zastraszać i co więcej był przekonany, że ma o wiele silniejsze nerwy niż jego rozmówca. Eva Alvarez zdecydowała się jednak nieco uspokoić pieniacza, co spotkało się z cieniem aprobaty na obliczu generała - jego adiutantka była bardzo skuteczna i ani trochę nie traciła na swoim wyrafinowaniu.
        W odpowiedzi na przeprosiny Turilli jedynie skinął lekko głową, przymykając przy tym powiekę. Miał prawo zachowywać się z wyższością, pozwalało mu na to arystokratyczne pochodzenie i wysoka ranga wojskowa, w porównaniu z którymi sam fakt bycia gospodarzem tego miejsca nie był dość silnym argumentem, by wydusić z siebie błahe “nic się nie stało”.
        - Alvarez - zwrócił się do adiutantki, gdy rektor zaprosił ich dalej. Chciał, by Eva zajęła się małym przetasowaniem ich oddziału, lecz ona już się za to zabrała. Turilli dla formalności skinął jeszcze na Hokurai i pozostałych dwóch strażników po swojej lewej stronie. Jeden z nich był można powiedzieć starym wiarusem straży: Tomás Vail służył pod Turillim już jakieś sto lat. Był wierny, odważny, ale nie wykazywał się inicjatywą, dlatego po dobiciu do szklanego sufitu stopnia starszego sierżanta osiągnął maksimum, na jakie mógł się wspiąć w trakcie kariery. Zdawał się być jednak zadowolony z takiego stanu rzeczy. W trakcie tego typu akcji stanowił brutalne wsparcie siłowe - już po samej jego sylwetce można było poznać, że dysponuje ogromną krzepą, a w walce był nieustraszony by nie rzec, że wręcz głupi, bo gdy kazano mu utrzymać pozycję, nie cofnął się choćby o krok nawet gdy szła na niego setka żądnych krwi przeciwników. Złośliwi oficerowie mawiali, że Vail jest za głupi by umrzeć.
        Ritho był jego wizualnym przeciwieństwem. Szczupły, o pociągłej twarzy, ziemistej cerze i skośnych oczach, wielu osobom kojarzył się z szakalem i w nieoficjalnych rozmowach właśnie tak go nazywano. Był ciekawą osobowością, bo w kraju słynącym z kultu śmierci, chyba on jako jedyny był piewcą życia. Mawiano, że przed przystąpieniem do straży był druidem, znał się na magii druidycznej i niebiańskiej, władał również elementem ziemi. Pasował tu jak kwiatek do kożucha, lecz w tym tkwił jego sekret - tak jak ogień zwalcza się wodą, tak życiem zwalczało się śmierć, dlatego jemu podobni magowie byli niezwykle przydatni w starciach z nekromantami, o ile mieli dość silnej woli, by stawić im czoła. Ritho to potrafił - odpowiednio podjudzony potrafił pokazać, jak przerażająca potrafi być natura.
        - Proszę mówić, szkoda czasu na konwenanse - odezwał się Turilli, gdy ruszyli już w stronę Wieży. Wolał uniknąć sytuacji, w której rektor by nie uchybić swym gościom, zaprosiłby ich do gabinetu by przy winie omówić całą sytuację.
        - Potrzebujemy planów podziemi Wieży - doprecyzował generał. - Oraz chcę znać listę wszystkich osób, które mogły mieć jakikolwiek kontakt z ciałem lorda Visatuliego. Nawet nieumarłego sługi zmywającego podłogi w prosekturze - dodał z naciskiem. Z Hokurai posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia: szukali tego, kto mógł pomóc nekromancie w powrocie między żywych. Rektor uchwycił to porozumiewawcze spojrzenie między nimi i spojrzał na nekromantkę, jakby usilnie próbował ją do czegoś dopasować.
        - Kapitan Miida Hokurai - przedstawiła mu się, lecz i nazwisko niewiele mu powiedziało. - Dowodzę nieumarłymi regimentami straży, pobierałam przeszkolenie w Wieży - wyjaśniła w końcu by nie zgadywać. Trudno było orzec z całą pewnością, lecz rektor chyba poczuł się w tym momencie szpiegowany albo weryfikowany: nikt nie kłopotał się, by poinformować go o obecności zaznajomionej z procedurami Wieży strażniczki, która mogłaby szybko wykryć ewentualne kłamstwa czy uchybienia. Nie musieli tego jednak robić: jeśli nie miał nic do ukrycia, nie powinien się niczego obawiać. Czyżby więc coś go gryzło? Turilli wbił zainteresowane spojrzenie w jego plecy, jakby samą siłą woli chciał zmusić starca do wyjawienia tych wstydliwych tajemnic, nie kłopocząc się póki co sięganiem po magię umysłu.
        - Ta część podziemi jest mało uczęszczana, to tylko kostnica… - mruknął rektor, łypiąc co jakiś czas na Hokurai. - O porządek dbają tam adepci, chodzą trójkami i zmieniają się co tydzień… To wbrew pozorom nie tak dużo osób, tuzin, powiedziałbym. Poza tym jeden wykładowca czy dwóch… Ale, hm, jak mówiłem, czwórka z nich już nie żyje. Trójka na pewno. Nie było świadków śmierci Maxa Risa - to ten, który zapieczętował podziemia - ale sami rozumiecie, nie miał wielkich szans. Ani nikt, kto tam mógł ewentualnie pozostać. A na pewno kilkoro uczniów zostało. Takie są procedury, generale, musieliśmy poświęcić te kilka osób, by lisz nie wydostał się do miasta, wtedy…
        - Lisz - podłapał momentalnie generał, ignorując informację o zamkniętych w lochach osobach, bo wiedział, że tak to musiało wyglądać. - Macie pewność, że to lisz.
        - Hm, prawie stuprocentową. Na pewno jest w pełni świadomy i bardzo potężny, może nawet potężniejszy niż za życia, ale pamięta pan pewnie, generale, jaki to był śliski typ, nie wiadomo co knuł i ile pokazywał, a ile skrywał…
        - W istocie. Wiadomo, gdzie zginął Risa?
        - Nie ma co do tego pewności.
        - A kto wystąpił o praktyki na ciele lorda Visatuliego?
        - Wyciągniemy taką informację - zapewnił rektor, po spojrzeniu generała natychmiast dochodząc do wniosku, że to zła odpowiedź i już dawno powinien to sprawdzić. - Natychmiast poślę kogoś po rejestr.
        - Nalegam - zgodził się Turilli. Rozmawiając cała grupa dotarła pod drzwi prowadzące do podziemi. Były solidne, wzmacniane grubymi blachami i zamykane na sztaby. Teraz wszystkie możliwe zamki były w użyciu, a powietrze wokół aż wibrowało od magii, co więcej między futryną a drzwiami było widać coś, co wyglądało jak nadtopiony metal albo świeża blizna - na pewno nic nie mogło się tędy wydostać, nie bez trudu. Otwarcie takiego przejścia wymagało sporo czasu, a zważywszy na warunki konieczna była dodatkowa ostrożność, więc straż miała jeszcze chwilę by przepytywać rektora.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Sama nie wiedziała, w którym momencie zaczęła wykonywać niewypowiedziane polecenia generała. Dość szybko chyba, bo już nie mogła przypomnieć sobie, kiedy usłyszała pełne polecenie, którego by się nie spodziewała. Ostatnie lata zaś słyszała swoje nazwisko tak często, że czasem naprawdę uszami wyłaziło, ale jakimś cudem wciąż była posłuszna i robiła swoje, a irytacja przejawiała się chyba w najlepszy możliwy sposób – wampirzyca zwyczajnie wykonywała swoje zadania zanim w ogóle padł rozkaz. Póki co system działał, a jedynym ryzykiem była utrata jakiejkolwiek werbalnej komunikacji między generałem a jego adiutantką, ale to już chyba ryzyko zawodowe.
        Gdy rozstawiła oddział i wróciła do boku Turillego zmierzali już w stronę Wieży, a generał szybko uciął możliwość przeciągających rozmowę grzeczności. Teraz była świadkiem wymiany spojrzeń między nimi a Hokurai, która na szczęście niezmiennie trzymała fason i Eva powoli zaczęła dochodzić do wniosku, że duży wpływ na ukształtowanie jej aktualnego charakteru miał właśnie staż we Wieży. Jej wpływ zaś na zachowanie rektora był widoczny gołym okiem, natomiast przyczyny tego niepokoju chwilowo pozostały tajemnicą. Zwykła niewygodna i niezręczność, jaką mogła być współpraca z kimś uprzednio po fachu, a aktualnie wciąż po tej samej stronie barykady, ale zdecydowanie dalej, nie była bowiem chyba jedyną przyczyną takiego zachowania. Stwierdzanie jednak, że mężczyzna miał coś na sumieniu byłoby już jednak nadinterpretacją i wampirzyca porzuciła ten wątek.
        Alvarez nie wtrącała się do rozmowy, pozostawiając to zadanie już generałowi, samej powracając do roli jego prawej ręki. Wciąż słuchała uważnie i zapamiętywała wszystkie przekazywane przez rektora informacje, jednocześnie jednak śledziła spojrzeniem bieg korytarzy, które mijali. Jeszcze nie opustoszałe, kryły w sobie pojedyncze sylwetki adeptów, którzy zatrzymywali się w swojej drodze, z naręczem ksiąg i czujnym spojrzeniem odprowadzali grupę strażników, pewnie przemierzającą ich teren.
        Gdy zatrzymali się pod drzwiami, Eva obrzuciła je uważnym spojrzeniem i zmysłem, ostrożnie badając użytą magię. Wyjątkowo solidne pieczęci musiały być dziełem co najmniej kilku osób i odpowiedniego splecenia arkan, tworząc w tej chwili z przejścia niemalże zaklęty przedmiot, gdy drewno i metal stopniowo przesiąkały magią. Zapadła chwila milczenia, gdy rektor złapał jakiegoś mijającego ich adepta i surowym szeptem wydał precyzyjne polecenia, natychmiast wysyłając chłopaka biegiem przez korytarz. Eva odprowadzała młodzieńca wzrokiem, zastanawiając się czy już on sam powróci z niezbędnymi informacjami, czy jedynie z kimś kto będzie bardziej kompetentny do ich otrzymania.
        - Skąd wiadomo, że jest w pełni świadomy? – zapytała nagle wampirzyca, spoglądając na rektora. Ten przeniósł na nią spojrzenie, marszcząc lekko brwi i wyraźnie nie mogąc skojarzyć przyczyny takiego pytania. – Powiedział pan, że na pewno jest w pełni świadomy i bardzo potężny – wyjaśniła, kontynuując gdy dostrzegła błysk zrozumienia w oczach mężczyzny. – Skąd ta pewność?
        - Max Risa – powtórzył rektor.
        - I to od niego pochodzą informacje o zmartwychwstaniu Visatuliego?
        - Zgadza się.
        - I to on zapieczętował wejście od środka?
        - Owszem, jednocześnie kontaktując się z nami. Wówczas zaklęcia dopełnili pozostali magowie z tej strony.
        - Czyli właściwie zarówno wieści o powrocie Visatuliego, jego morderczym szale, jak i potwierdzenie jego tożsamości pochodzi od człowieka, który zapieczętował się z nim w środku i stanowi jedyne źródło informacji? Nikt poza nim nawet nie widział ciała lorda od momentu przebudzenia? – zapytała niezmiennie spokojnym tonem, ale rektor Sunani domyślał się już gdzie dąży kobieta i znów przybrał niezadowoloną minę.
        - Risa jest poważanym członkiem naszej społeczności i ma moje pełne zaufanie – stwierdził dobitnie.
        - Zbieram tylko informacje, rektorze, nikogo nie oskarżam – odpowiedziała lekko i przeniosła spojrzenie na zbliżającego się do nich szybkim krokiem wysokiego i wychudzonego rudowłosego mężczyznę.
        Przy nienaturalnej wręcz bladości cery (chyba cecha wspólna wszystkich nekromantów, nawet tych żywych), płomienne pomarańczowe włosy powiewające beztrosko podczas szybkiego marszu sprawiały wrażenie, jakby jego głowa stała w ogniu, delikatne piegi zaś odznaczały się na jasnej twarzy jak namalowane atramentem. W objęciach dzierżył wysypując się już z nich rulony pergaminu, a pod pachą przyciskał jeszcze do boku wielką księgę. Mężczyźnie towarzyszyło jeszcze kilku, już standardowo bladych, ciemnowłosych i ponurych, którzy jak jeden skłonili się przed rektorem, a później z nieco mniejszym entuzjazmem przed generałem. Wiadomo było już po kogo posłał Sunani.
        Rudowłosy młodzieniec z nieco większym szacunkiem skłonił się przed generałem, a później zamotał się we własnych szatach, próbując przekazać wampirowi dokumenty, które sam ledwie utrzymywał w ryzach, co skończyło się tym, że wszystkie rozsypały mu się na ziemię.
        - Aj! – twarz rudowłosego przybrała szybko barwę jego włosów i chłopak zniknął z pola widzenia, rzucając się do zbierania akt, podczas gdy rektor krył twarz w dłoniach. Eva tylko uśmiechnęła się pod nosem i skinęła na Pietrę, by pomógł mężczyźnie odnaleźć właściwy zwój. Nie kierowała się współczuciem wobec przejętego nekromanty, zwyczajnie nie widziała sensu marnować kolejnych chwil gapiąc się w rudą czuprynę, ale chłopak i tak spojrzał na nią z lękiem i wdzięcznością jednocześnie, po chwili identyczne spojrzenie przenosząc na wampira, który pomógł mu pozbierać rulony.
        - T…tto jest mapa p… pp…pppodziemi – wyjąkał, podając odpowiedni arkusz, który Pietra rozwinął, stając z nim obok generała, podczas gdy rudzielec zbierał resztę dokumentów.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Turilli dał Evie czas na zadanie swoich pytań na temat śmierci Maxa Risy - sam miał jeszcze coś do dodania, ale na razie to jego adiutantka przesłuchiwała rektora, poruszając kwestie, które i jemu wydawały się istotne. Również miał wątpliwości co do udziału tego nekromanty w zmartwychwstaniu Visatuliego, ale były one połowiczne: z jednej strony mogli być wspólnikami, a z drugiej poświęcenie doświadczonego nekromanty w takim stylu nie było tak bardzo niemożliwe. Na ten moment nie było jednak żadnych dowodów świadczących za jedną czy za drugą wersją, a prawo w Maurii działało na zasadzie domniemania winy a nie niewinności, więc Risa, o ile żył, będzie musiał udowodnić, że miał czyste zamiary i nic go ze sprawą nie łączyło.
        - Na podstawie czego orzeczono jego zgon? - dopytywał jeszcze Nikolaus, gdy Eva skończyła swoją część przesłuchania.
        - Domniemań - przyznał niechętnie rektor. - Podziemia są skonstruowane tak, że jest z nich tylko jedno, dobrze chronione wyjście: to, przed którym stoimy. Właśnie na taką okoliczność jak ta. Przez zapieczętowane przejście nie można wejść ani wyjść, nie przedostają się przez nie również zaklęcia…
        - Więc komunikacja telepatyczna ani czytanie aur nie jest możliwe - dokończyła Hokurai ze zrozumieniem.
        - Risa skontaktował się z nami tuż przed aktywowaniem pieczęci, później resztę dokończyli ci, którzy byli na zewnątrz - zgodził się Sunani. - Wrota łatwo jest zamknąć samemu, ale otworzyć już jest znacznie trudniej. Teraz będziemy potrzebowali całej grupy magów, byście mogli wejść, a i tak zamkną się tuż za wami…
        - Tak trzeba - zgodził się generał, widząc, że rektor zaczyna uciekać wzrokiem i chce się tłumaczyć z posyłania strażników na teoretycznie pewną śmierć. Gdyby Turilli dostawał dodatkowego ruena za każdym razem, gdy narażał swoje życie, wybudowałby za to już nowy garnizon razem ze stajniami - przestało to na nim robić wrażenie.
        Nieformalne przesłuchanie zostało przerwane przez nadciągające towarzystwo. Turilli z pewnym zainteresowaniem uniósł brwi, widząc zmierzającego w ich stronę rudego mężczyznę w nekromanckiej szacie - wyglądał jak przebieraniec, zupełnie nie pasował do tej profesji. Generał nie uprzedził się do niego z góry, bo ileż to razy błędnie oceniało się książkę po okładce. Odpowiedział na ukłon skinieniem, a gdy młodzieniec wypuścił z rąk niesione naręcza zwojów, z dezaprobatą podniósł wzrok ku powale. Czekał, bo przecież sam nie rzuci się do pomocy - duma mu na to nie pozwalała. Alvarez zresztą zaraz zajęła się tą kwestią i słusznie oddelegowała strażnika by pomógł rudzielcowi.
        - Czy jest możliwe dostanie się do podziemi albo opuszczenie ich przy pomocy magii przestrzeni? - upewnił się Nikolaus, swoje pytanie kierując do rektora, by nie marnotrawić więcej czasu.
        - Nie, cała powierzchnia jest odcięta - zapewnił zaraz Sunani. - Lecz w obrębie podziemi można swobodnie się teleportować…
        Rektor zawiesił głos, gdy Turilli razem z resztą strażników pochylili się nad mapą podziemi. A było na co patrzeć: wieża była tylko niewiele wyższa nad ziemią, niż głęboka pod nią. Pięć pełnowymiarowych pięter i pojedyncze nitki korytarzy ciągnących się jeszcze głębiej. Im niżej się schodziło, tym pomieszczenia były bardziej wyspecjalizowane i służyły do bardziej niebezpiecznych celów. Poziom tuż pod ziemią niewiele różnił się od tego co można było zastać na parterze: sale wykładowe, pracownie, prosektoria dla nowicjuszy. Na kolejnych ilość sal lekcyjnych gwałtownie ustępowała miejsca przestrzeni do pracy i przechowywania wszelakich materiałów do badań - to ze względu na sprzyjający chłód. Z powodu specyficznego mikroklimatu pod ziemią nie było również żadnej biblioteki czy czytelni: wilgotne, zimne powietrze nie służyło księgom. Znajdowały się tu jednak zapieczętowane magazyny, których zawartość nie była jednak opisana.
        - T… - wtrącił się nagle rudzielec, jedną ręką ściskając zebrane do tej pory papiery, a drugą wyciągając w stronę mapy. - T-tutaj leżał Vi-v-visatuli… - powiedział, palcem wskazując pracownię na trzecim poziomie podziemi. - Gg-gdy go p-przygotowywano do bb-bad-dań.
        - A wcześniej? - dopytywał go naturalizowany druid.
        - Na piątym? - podpowiedziała usłużnie Hokurai, która nie miał ochoty słuchać dukania rudzielca. Nekromanta pokiwał głową i zaraz podniósł wzrok na generała, by przekonać się co on myśli. Nikolaus chwilę milczał, nawet nie podnosząc wzroku znad mapy.
        - Oczyścić całą wieżę - rozkazał w końcu, zakreślając w powietrzu kółko palcem. - I podwórza również, w obrębie murów nie może być nikogo poza strażnikami i wyznaczonymi przez nas osobami, nawet nieumarłych radzę usunąć. Nie odpowiadam za śmierć tych, którzy pozostaną na terenie Wieży bez mojej zgody. Więcej: zginie każdy, kto stanie nam na drodze. Jak się nazywasz? - zapytał nagle, podnosząc wzrok na jąkającego się nekromantę.
        - F-Filip Shurin - wydukał rudzielec.
        - Idziesz z nami. Znasz Wieżę i najwyraźniej sprawę również.
        - Generale…! - próbował dyskutować rektor, lecz zadławił się kolejnym słowem pod wpływem przygważdżającego spojrzenia Nikolausa.
        - Słyszałem, że nikogo nie dacie mi do pomocy - zapewnił lodowatym tonem. - Sam więc kogoś wybieram, potrzebujemy kogoś kto zna te labirynty. Nie ma obaw, straż dba o obywateli, nie zostawimy nikogo na dole na pożarcie… - oświadczył, spoglądając na Filipa niby uprzejmie, ale nekromanta i tak pewnie interpretował to jako nieme “nie zostawimy, zeżremy sami”. Biedak pewnie był świadomy tego, że odzywając się przy mapie zgłosił się na ochotnika - pytanie czy żałował?
        - Otwierać przejście - zażądał na koniec Turilli, by magowie zaczęli już działać podczas gdy oni mieli omawiać ostatnie szczegóły.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Po krótkim przesłuchaniu ze strony wampirzycy, pałeczkę przejął Klaus, a Sunani ostatkiem sił trzymał fason, próbując rzeczowo i bez strachu odpowiadać na kolejne pytanie, okazjonalnie rozpraszany też uwagami innych osób. Eva po szybkiej ocenie doszła do wniosku, że mimo niespecjalnie zachęcającej osobowości, mężczyzna znał się na swojej pracy i dopełnił wszelkich obowiązków w miarę swoich ograniczonych możliwości. Później słusznie posłał po straż, nawet jeśli już forma „wezwania” pozostawiała wiele do życzenia. Chwilowo jednak nie dostał żadnej łatki od wampirzycy, która tylko oceniała go spokojnym i chłodnym spojrzeniem, gdy tłumaczył się przed Turillim. Skoro wrota są zabezpieczone w taki sposób, że nawet zamknięte przez jedną osobę wymagają większej ich ilości do dezaktywowania pieczęci, trudno jej było sobie wyobrazić moc zaklęć, skoro dzieło Risy dokończyli magowie po tej stronie. Nic dziwnego, że przejście wręcz buchało zaklętą w nim magią, a oni chyba sobie chwilę poczekają.
        To jednak urozmaiciło przybycie Iskierki, jak Eva niezwłocznie i wysoce ironicznie ochrzciła rudowłosego nekromantę. Chociaż jak zawsze w pełni skupiona na swoim zadaniu i poświęcona pracy, czasami zwyczajnie się nudziła i potrzebowała nowych bodźców urozmaicających jej rzeczywistość. Dlatego teraz z nutą ciekawskiego zadowolenia powitała barwny element, z cieniem uśmiechu na ustach obserwując postępujące pogrążanie się młodzieńca.
        Również podeszła do mapy, pochylając się nad nią z zaciekawieniem i szybko omiatając wzrokiem niekończące się linie korytarzy, komnat, schodów i przejść. Z pewnością będą musieli zabrać ze sobą mapy, albo całego młodzieniaszka, który zdążył się już pozbierać i stał teraz obok nich pokazując palcem miejsce, w którym ostatni raz widziano ciało Visatuliego – wtedy jeszcze martwe. Słyszała różne głosy, nie podnosząc jednak wzroku, skupiona na badaniu planów. Kątem oka zerknęła tylko na rudzielca, który poruszył widocznie nosem, obracając się w jej stronę, prawdopodobnie wiedziony delikatnym zapachem perfum wampirzycy. Eva przeniosła na niego spojrzenie, przyłapując niebieskie oczy, które rozszerzyły się gwałtownie, a twarz na powrót przybrała malinową barwę. Takie to płochliwe… Ciekawe jak radził sobie w Wieży?
        Teraz niemal podskoczył, gdy generał się do niego zwrócił, a własne imię ledwo przeszło mu przez gardło. Eva wyprostowała się zadowolona, że w końcu zaczyna się coś dziać i na zmianę obserwowała oburzenie rektora i ciężki szok Shurina wybranego na ochotnika do reprezentowania Wieży z grupą mauryjskich strażników. Protesty rektora były nikłe, a milczący magowie bystrzejsi niż wyglądali i rozpoczęto prace nad otwarciem przejścia jeszcze gdy Sunani próbował odnaleźć język w gębie. Rudzielec zaś stał ze zwojami map w ramionach, z trudem łapiąc oddech i chyba nie mogąc zdecydować się, co powiedzieć.
        - J... jj... jja… n… nn… nnie….
        - Nie możesz się doczekać? – zamruczała mu do ucha wampirzyca, pojawiając się nagle za chłopakiem, który momentalnie zbladł, by po chwili spłonąć rumieńcem, ku złośliwemu rozbawieniu Alvarez.
        W końcu wrota rozwarły się powoli z jękiem i skrzypnięciem, jakby uchylano je po raz pierwszy od wieków. Ciężkie skrzydła rozsunęły się na tyle, by przepuścić grupę tylko uformowaną w szeregu, a ze środka uderzyło w nich lodowate powietrze, u żyjących wywołujące gęsią skórkę, u nieumarłych jedynie zmarszczenie brwi. Jakby naprawdę nikt nie zaglądał tam od bardzo dawna.
        - No to siup – mruknęła Eva pod nosem, a za jej gestem Pietra i Luthro ruszyli przodem, biorąc w środek wciąż zdezorientowanego Filipa i rozpoczynając orszak. Alvarez obejrzała się jeszcze przez ramię na Klausa, po czym ruszyła za swoimi ludźmi, przekraczając próg.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Turilli zauważył, że jego decyzja o zabraniu ze sobą Shurina nie była w smak ani przymusowemu ochotnikowi, ani rektorowi, ale miał to gdzieś - sytuacja wyjątkowa pozwalała mu na podjęcie takiej decyzji i oczekiwanie, że zostanie ona natychmiast i bez dyskusji zrealizowana. Sunani chyba dla samej sztuki próbował oponować, a rudzielec nie umiał wydobyć z siebie głosu - może był przerażony, ale Turilli dostrzegł w nim pewien potencjał. Dzieciak jąkał i był fajtłapowaty, ale władał kilkoma arkanami magii, a jego aura była bardzo jasna i migotliwa - miał sporą siłę. Co więcej wykazał się inicjatywą i sprawiał wrażenie dobrze znającego podziemia Wieży, a teraz potrzebowali właśnie kogoś takiego.
        Gdy zaś generał wybrał już sobie ofiarę, reszta nekromantów z wielkim zaangażowaniem zabrała się za dezaktywację pieczęci, którymi były obłożone drzwi do podziemi - wszystko po to, by zejść z oczu wampirom i nie podzielić losu biednego Filipa. Żaden z nich nie chciałby być na jego miejscu - zadanie było niewdzięczne i niebezpieczne, a w Wieży panowało przekonanie, że strażnicy to partacze, skoro przez nich Visatuli zmartwychwstał, nikt więc nie chciałby być przez nich chroniony. Co więcej można było jedynie pomarzyć o zaszczytach czy nagrodach - większość strażników pomoc ze strony ludności cywilnej traktowała jako psi obowiązek, a nie przysługę, za którą wypadałoby się odwdzięczyć. Słowem: nieopłacalna wymiana.
        Praca przy wrotach również miała swoje wady: największą była wiecznie patrząca na ręce Hokurai. Jej przenikliwe spojrzenie sprawiało, że niejeden nekromanta nabierał wątpliwości, czy na pewno robi wszystko dobrze i właśnie przez to zaczynał popełniać błędy. Nie było to całe szczęście nic, co niosłoby za sobą katastrofalne skutki, ot, tu coś komuś wypadło z ręki, tam zaś jeden mag wpadł na drugiego. Zamykanie i otwieranie tych wrót nie było niczym, co można było sobie przećwiczyć - każdy znał procedurę, wedle której powinno się postępować, lecz była ona potrzebna tak rzadko, że gdy przychodziło co do czego, zawsze towarzyszyło temu swego rodzaju zdenerwowanie.
        - Panie Shurin - Turilli zwrócił się do rudego nekromanty, obracając mapę lekko w jego stronę. - Jaka jest najprostsza droga, by dotrzeć do prosektorium, w którym ostatni raz widziano lorda Visatuliego?
        - E… t-to… t-t-tędy - wydukał, wodząc palcem po skomplikowanym ciągu korytarzy i schodów. Podziemia stanowił najprawdziwszy koszmar jeśli chodzi o logikę i ergonomię, ale w tym szaleństwie była pewna metoda. Podczas budowy należało brać pod uwagę naturalne ukształtowanie terenu oraz pływów magii w danym miejscu, a ponadto na tyle wydłużyć przejścia między poszczególnymi piętrami, by w razie wypadku móc utrudnić zagrożeniu wydostanie się na zewnątrz. Visatuli - jeśli faktycznie był na tyle świadomy, jak przedstawił to posłaniec Wieży - pewnie znał tę zasadę i wiedział jak poruszać się po podziemiach. Turilli jednak chciał się jednak upewnić, co ożywiony nekromanta mógł minąć po drodze i czy przypadkiem…
        - To są prosektoria? - upewnił się, wskazując ciąg kilku identycznych pomieszczeń. Shurin pokiwał głową, a jego ogniste loki podskoczyły energicznie.
        - Doskonale - sarknął Nikolaus. - No to chyba będziemy musieli przedzierać się przez hordy nieumarłych. Hokurai - zwrócił się do nekromantki w żelaznym kołnierzu.
        - Tak jest! - odpowiedziała mu, nie potrafiąc jednak odgadnąć czego też od niej oczekiwano.
        - Będziesz w stanie przejmować tych ożywieńców, by walczyli po naszej stronie? - dopytał więc Turilli.
        - Postaram się, lecz nic nie mogę zagwarantować. Jeśli lord Visatuli stał się liszem, mogę nie być dla niego żadnym przeciwnikiem - przyznała trochę niechętnie.
        - Rozumiem - odpowiedział Turilli bez cienia niezadowolenia. Sam znał możliwości Visatuliego za życia, to był potężny mag, który przez przekroczenie granicy życia i śmierci mógł stać się wręcz niepokonany. Nikolaus nie powiedział tego na głos, lecz liczył, że razem z Hokurai da mu mimo wszystko radę.
        - Ritho…
        - Mam swoje sposoby na każdego nieumarłego - odpowiedział były druid z nonszalancką pewnością siebie, jakby wręcz nie mógł się doczekać, gdy odegna kilku umarlaków tam, gdzie ich miejsce. Może zostało w nim więcej z druida niż ktokolwiek by przypuszczał.
        Z resztą rozkazów Turilli wstrzymał się do momentu, aż przekroczyli próg podziemi - miał do powiedzenia rzeczy, które mogły się nie podobać ani rektorowi, ani reszcie nekromantów, a on nie zamierzał się z nikim użerać i tłumaczyć się ze swoich decyzji.
        - Generale Turilli, złamaliśmy pieczęci, czekamy tylko na sygnał, by otworzyć - odezwał się do wampira jeden z nekromantów, o obliczu skrytym pod kapturem.
        - Otwierać w takim razie - odpowiedział mu od razu Nikolaus. - Veil, ty pierwszy - rozkazał staremu wiarusowi, który najlepiej się nadawał do przyjęcia ewentualnej pierwszej fali przez swą wytrzymałość. Ludzie Evy Alvarez byli dobrzy, owszem, lecz Tomás robił dla nich za falochron, zza którego mogli atakować. Można by nazwać takie traktowanie podwładnego okrutnym, lecz wbrew pozorom Veilowi to pasowało: w takich chwilach czuł się naprawdę przydatny.

        Gdy już wszyscy strażnicy przestąpili próg podziemi, drzwi zatrzasnęły się za nimi, czemu towarzyszył złowieszczy chrobot kamienia i na sam koniec tąpnięcie. Wrażliwi na magię mogli poczuć dreszcz na nowo wiążących się zaklęć ochronnych. Na moment zaległa cisza, której nie mącił nawet syk pochodni - ze względu na problemy z wentylacją w takich miejscach umieszczano alchemiczne lampy dające subtelne, błękitne światło, które każdemu nadawało odrobinę trupiego wyglądu.
        - Panie Shurin, proszę prowadzić. Zaczniemy od miejsca zmartwychwstania Visatuliego - nakazał Turilli. - Każdą osobę, którą tu spotkamy, możecie traktować jak potencjalnego wroga i w razie konieczności zgładzić nie czekając na rozkaz. Pamiętajcie z czym walczymy - dodał w ramach przestrogi, by nikomu nie zadrżała ręka.
        - Generale… - wtrąciła się od razu Hokurai, rozglądając się po okolicy. Nikolaus odgadł jej myśli.
        - Nie ma tu żadnego ciała - dokończył za nią, bo również nie dostrzegł nigdzie zwłok Maxa Risy.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Rille i Luthro zwolnili, puszczając przodem druida wezwanego przez generała i przechodząc za nim przez próg. Eva ruszyła za nimi, mrużąc lekko oczy pod chłodnym powiewem z wewnątrz, a już po chwili wszyscy zainteresowani, plus jeden uprowadzony adept, znajdowali się po drugiej stronie drzwi, które na nowo wiązały pieczęcie. Wampirzyca rozejrzała się, pierwszy raz będąc w tym miejscu, jak wielu z tu obecnych. Podziemia pozytywnie ją zaskoczyły, gdyż spodziewała się ciasnych przejść na wzór piwnic, podczas gdy miała przed sobą ogromną przestrzeń, co też miało swoje minusy, ale na pierwszy rzut oka wyglądało zdecydowanie lepiej.
        Znajdowali się na najwyższej kondygnacji czegoś, co przypominało wejście do samego piekła. Alvarez postąpiła kilka kroków do krawędzi kamiennej posadzki i wychyliwszy się lekko, spojrzała w dół. Zbudowany na planie okręgu wewnętrzny korytarz prowadził spiralą niżej, niż sięgał wzrok. Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy lustrowała kolejne widoczne kondygnacje, wijące się wzdłuż ścian i z tej wysokości przypominające lej, którego koniec niknął w ciemnościach. Poziomy rozdzielały zarówno serie schodów, jak również gładkie kamienne spady, wystarczająco łagodne, by po nich swobodnie chodzić. Chociaż wnętrze okrągłego pomieszczenia ziało pustką, wzdłuż ścian widziała liczne portale, prowadzące do wewnętrznych korytarzy, a stamtąd zapewne do sektorów i pomieszczeń, które widzieli wcześniej na planach. Szybko też doszła do wniosku, że poruszanie się po podziemiach przebiegało na dwóch płaszczyznach – szybciej, pomiędzy kondygnacjami w szybie, w którym się znajdowali, oraz wolniej, po przejściu przez jeden z licznych portali do pomieszczeń znajdujących się na danym poziomie. Aż chciało się krzyknąć, by usłyszeć, jak poniesie się echo.
        Z zmyślenia wyrwał ją głos Klausa, który zwracał się do Rudego, i Alvarez odwróciła się od krawędzi, wracając do grupy. Podobieństwo do jeszcze nie tak odległego przeszukiwania posiadłości licha było zbyt duże, by mogła je zignorować i odruchowo popłynęła myślami w stronę tamtych wspomnień. Tym razem jednak jeden element był zgoła odmienny – zabijać bez rozkazu. Tak mogła pracować.
        Nie wtrąciła się do rozmowy, gdy głośno zauważono brak zwłok. Opcji było zbyt wiele, by w tej chwili jakąś zakładać, nic by im to zresztą nie dało. Tak jak stwierdził Turilli, tutaj każdy był ich potencjalnym wrogiem, nawet Risa. To czy orzeczenie jego śmierci przez współpracowników było przedwczesne i mężczyzna krąży gdzieś w podziemiach, czy też zginął, lecz został ożywiony i walczy po stronie, lub przeciw Visatuliemu, było w tej chwili nieistotne. Dobrze byłoby mieć po swojej stronie kolejnego nekromantę, ale gdybania nic im nie dadzą. Może nie ścigali się tym razem z czasem, ale nie było również sensu gadać po próżnicy. Nie było też widać innych ciał, a z tego co mówił Sunani, w podziemiach pewnie było jeszcze kilku uczniów, na których pewnie natkną się po drodze – żywych, martwych lub nieumarłych.
        Filip Shurin, wyraźnie przejęty swoją rolą, o dziwo nawet nie podniósł głowy znad mapy, gdy omawiano potencjalną śmierć jego kolegi po fachu. Eva przeniosła na niego wzrok, z miłym zaskoczeniem witając takie zachowanie, bo najwyraźniej chłopak, chociaż płochliwy jak trusia, najwyraźniej obawiał się głównie ludzi, nie wydarzeń. Teraz ze zmarszczonymi lekko brwiami studiował ponownie mapę, resztę zwojów trzymając ciasno pod pachą i sprawiając wrażenie zatopionego w lekcjach ucznia.
        - Jak tam Iskierko? W dół, aż nas szlag nie trafi? – Uśmiechnęła się do rudzielca wampirzyca, a ten, nie dziwota, od razu domyślił się do kogo kierowane były słowa. Napotkał spojrzenie pułkownik i spłonił się znów, pięknie współgrając czerwoną twarzą z płonącymi włosami, ku rozbawieniu strażników Alvarez. W ich oddziale jeszcze po latach niektórzy reagowali tak na świdrujące spojrzenie urodziwej adiutantki, a młody nie dosyć, że został przez Turilliego wciągnięty z marszu na akcję, to jeszcze najwyraźniej wpadł w oko ich przełożonej, jako potencjalny gryzak. Ich zdaniem chłopak, mimo dość zabawnych reakcji, trzymał się całkiem nieźle, zwłaszcza gdy szybko pospieszył do odpowiedzi.
        - Tt… tak. Tt… tto znaczy… za p… pp… poozwoleniem… - Ppodszedł bliżej, obracając mapę w ich stronę. Sam wcześniej przestudiował możliwe trasy, więc teraz mógł do góry nogami precyzować. Jak się również okazało, nie o pozwolenie o podejście prosił wcześniej. Po chwili wszyscy mogli poczuć subtelną i niepewną, ale jasną, jak odcień jego włosów, obecność Shurina na obrzeżach umysłu.
        - Jeśli to nie problem, tak będzie państwu łatwiej mnie zrozumieć. Najmocniej przepraszam za mój powolny sposób wyrażania się, mam nadzieję, że za państwa pozwoleniem, tak będzie nam łatwiej się komunikować. Mi będzie łatwiej – dodał niepewnie, ale cichy głos gładko wypowiadał kolejne słowa.
        Eva uniosła brwi zaskoczona, przyglądając się przerażonej twarzy adepta, który bał się zarówno ich odpowiedzi, zwłaszcza negatywnej, jak również możliwej reakcji za bezpardonowe zwracanie się do strażników mentalnie. Takie rozmowy przebiegały zazwyczaj pomiędzy zaufanymi ludźmi lub bliskimi współpracownikami, nie komu było tak wygodniej. Nie chciał jednak, by jego ułomność w którymś momencie zabrała cenne sekundy, mogące zadecydować o ich dalszym losie. Jak wspomniał generał, zagrożenie czyhało na każdym kroku i na pewno nie będzie czekać, aż jemu uda się wyjąkać „uwaga”, które w stresie mogło mu na dobre ugrząźć w gardle.
        - Mi nie przeszkadza – odparła na głos Eva, w domyśle w imieniu swoim i podległych jej strażników, którzy jedynie skinęli głowami, podobnie jak Shurin, ale on z ulgą i wdzięcznością w oczach. – Chociaż nie ukrywam, że będzie mi brakować twoich oryginalnych wypowiedzi – dodała już tylko do „uszu” rudzielca, którego twarz na powrót zapłonęła kolorytem, a wzrok uciekł w bok.
        - T… ttylko dłuu… dłuższych zdań b…bbędę u… uunikał – odezwał się wręcz zaczepnie, wywołując szeroki i drapieżny uśmiech Alvarez. Chłopak odważniejszy, niż sprawia wrażenie. Wampirzyca bawiła się przednio.
        Gdy już wszyscy udzielili zgody na taki nietypowy sposób komunikacji, a przynajmniej tylko przy konieczności dłuższych wypowiedzi, jak konsekwentnie zaznaczał chłopak, wrócił on do wyjaśnień.
        - Trasa, którą pokazałem panu generałowi, jest trasą najszybszą. Zejdziemy na sam dół tym szybem i przejdziemy do części zamkniętej. Tam mamy do pokonania niestety kolejny labirynt przejść, ale to już sam koniec drogi – nietypowo płynny głos Shurina rozlegał się cicho w ich głowach, podczas gdy młodzieniec palcem pokazywał tę samą drogę, którą wcześniej nakreślił Turilliemu. – Niestety wciąż będzie można przedostać się z dołu na górę tą drogą – powiedział, kreśląc teraz jeszcze bardziej zawiłą trasę, której nawet nie było sensu próbować zapamiętać. Prowadziła przez wszystkie kondygnacje po całej ich długości, labiryntami korytarzy i pomieszczeń, nim w ogóle będzie można przejść wyżej, by pokonać kolejną skomplikowaną trasę. I tak ku samej górze. Eva wyprostowała się, marszcząc brwi.
        - Nikt nie opuści podziemi, bo wejście zostało na powrót zapieczętowane. Wciąż jednak możemy minąć się z kimś mniej istotnym, lub z Visatulim nawet, czy też dać zajść się od tyłu, jeśli nikt nie będzie pilnował drugiej trasy – powiedziała, a Filip pokiwał głową na potwierdzenie.
        Wampirzyca podniosła wzrok na Klausa, ciekawa jego zdania. Nie uśmiechało jej się dzielenie ich już i tak skromnej drużyny na pół, ale z drugiej strony bawienie się w kotka i myszkę po całych podziemiach ze stukniętym liszem również nie było na szczycie jej listy rozrywek. Najlepiej byłoby zostawić tylko jedną czy dwie osoby, by strzegły drugiej trasy, ale to było bardzo bliskie rzucaniu ich na pożarcie, czego nie miała w zwyczaju. Shurin udowodnił jednak, że można się tu komunikować mentalnie, więc w razie czego wartownicy mogliby dać znać, że coś się u nich dzieje. Tylko co wtedy?
        - Można się tu teleportować? – zapytała, spoglądając na Filipa, a ten po chwili wahania, jakby szybko nadrobił jej ciąg myślowy, skinął głową.
        - T…tt… tutaj tak. Ww obrę… ębie podziee… emi m… można. N… nie d… dd… da…
        - Nie da się teleportować poza zaklęte mury, w jedną lub w drugą stronę, ale na obszarze podziemi można – uzupełniła szybko wampirzyca, domyślając się, co chłopak chce powiedzieć, a on skinął z ulgą głową.
        - Tak.
        - Rozumiem – mruknęła i spojrzała na Turillego. – Idziemy kupą i liczymy na szczęście, czy zostawiamy kogoś na warcie i w razie czego lecimy im na pomoc? – zapytała swojego dowódcy.
        Mając Luthro (a on mapę lub Shurina) mogli pozwolić sobie na ten luksus i w razie czego rozdzielić się. Jeśli jedna z grup potrzebowałaby pomocy, wezwałaby resztę albo teleportowała się do nich, w zależności od tego kto potrzebowałby wsparcia. Nie byłoby to idealne rozwiązanie, ale przynajmniej minimalizujące szkody powstałe na skutek rozbicia grupy.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości