Demara[Demara] Ukraść szczęście

Warowne miasto położone na granicy Równiny Drivii i Równiny Maurat. Słynące z produkcji bardzo drogich i delikatnych tkanin, takich jak aksamit czy jedwab oraz produkcji wyrafinowanych ozdób. Utrzymujące się głównie z handlu owymi produktami.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Coś chyba jest nie tak z tymi żyjącymi. Biegają nieustannie, wszędzie wściubiając nosy. Prężą muskuły, unoszą głosy i strzelają błyskawicami z oczu.
        "Och, jestem panem tego świata! Patrz jaki wściekły ze mnie ogar!" Myśli wampirzycy dworowały sobie z Cordelio i jasnowłosa miała szczerą nadzieję, że ten je słyszy. Bo jeśli faktycznie jej nie znał, to skąd nagle ten śmieszny szantaż? Pewnie grzebał jej w głowie. Przeklęty buhaj z przerośniętym ego. Niewypolerowana wersja błazna z koroną na głowie i berłem w ręku. Stworzony, by płodzić robactwo.
        Nie, nie... Smilla nigdy nie będzie jego laleczką. Może należeli do tego samego światka, ale różnili się zbyt bardzo, by dojść do porozumienia.
        Kobieta wwiercała w niego spojrzenie, za nic mając nadęty ton i groźby. Niech sobie myśli co chce. Nic dziwnego, że Satharin tak go nienawidzi.
        Być może wampirzyca widziała w nim tylko zagrożenie dla własnego wizerunku. Co jeśli to czynniki wspólne tak ją dystansowały i irytowały? Mężczyzna pogrywał sobie, tak jak mogłaby to robić ona. I wyglądał przy tym dostojnie, tak jak ona, gdy wypnie pierś i włosy zepnie w koka. A jednak... On pragnął poddaństwa, a ona chwili dobrej zabawy. On był stabilny, ona zmienna. Nie... Nie było żadnego "jeśli". To nie były te same światy.
        Coś chyba jest nie tak z tymi żyjącymi. Zachowują się jak umarli, jakby nic im nie było w stanie zniszczyć planów, jakby mieli żyć wiecznie. Nie widzą jak wszystko jest kruche. Zapominają, że po śmierci przyjdzie czas na przesadę. Smilla dobrze to rozumiała. Była skrajnościami cech życia.

        Kiedy twarz Cordelio zbliżyła się, miała ochotę z tym samym spokojem rozszarpać mu tetnicę. Czy naprawdę myślał, że groźby mogły ją wystraszyć? Co niby miałyby jej zrobić plotki? Jej, wolnemu ptakowi, nigdzie nie zagrzewającemu miejsca. Kim była by się tym przejmować? Choć... Z pewnością bardziej musiałaby się starać, by zapolować na salonach. Istniało jednak jedno niebezpieczeństwo. Mistrz z czarodziejem w "klatce" nie byli wędrowca. Pałac na pustyni był jej jedynym stabilnym elementem życia. Kto jednak miałby się aż tak fatygować i po co, by zapuszczać się tam i niszczyć coś, co może zniszczyć go? Nieee... Groźby były śmieszne. Czy ten ogar myślał, że gra na uczuciach wystarczy? Może miał rację. Wampiry nie były tak wrażliwe jak inni. Ale to raczej wynikało ze znajomości życia. Tylko krew lub jej głód wzmagał intensywność odczuć. Smilla była nietypowym przypadkiem. Była odporna, była silna, gdy chodziło o rzeczy ważne i duże, nie pozwalała sobie na szaleństwo. A jednak zezwalała, by szczegóły, drobnostki wyprowadzały ją z równowagi. Cóż, może robiła to celowo. Było całkiem zabawnie. Bezpiecznie jest delektować się radością, smutkiem i złością...
        O tak, blondynka zdenerwowała się, gdy porywczy zabójca dostał za swoje. Należało mu się. Wiele dzisiaj złego uczynił. Ale nie powinno się to dziać teraz. Teraz powinien być silny. To był najlepszy moment. Stali po tej samej stronie barykady, dlatego wampirzyca nie pozwoliła wszystkiemu zwyczajnie się dziać.
-Kiepska propozycja...
        Rozlane wino, w którym wszyscy brodzili, zabulgotało gniewnie. Dosyć już się nasłuchała. Dziwne słowa padające pod adresem każdego z niedawnych uciekinierów z pewnością zapadły jej w pamięć. Szczególnie te o Keirze, która z każdą chwilą okazywała się być coraz bardziej tajemniczą osobą. Skrywała coś, co najwyraźniej nie powinno zostać wyjawione. I niech na tym stanie. Buhaj wygadał się i na tym powinno stanąć. Nic więcej. Teraz przyszła kolej na nich. Smilla wyobraziła sobie wielkie, czerwone wstęgi groźnie unoszące się nad przeciwnikami. Niech piją. Tylko na tyle ich stać. Niech pójdą w ślady rodziców. I myśli stały się faktem. Po jednym na każdego z przybyłych, wino urosło w pijane węże. A Smilla już ostrzyła kły, już celowała w anioła za nią... Kiedy upadły zareagował. Z gracją doskoczył do niej, chwytając za szyję. Wprowadził atakującą z równowagi. Mimo to jeden z węży zdołał trafić napastnika wampirzycy. Na jego twarzy pojawiła się paskudna rana, a ubranie przy szyi rozerwało się. Jednak dwójka aniołów dalej wytrwale trzymała ofiarę i nie wiadomo było, jaki będzie ich kolejny krok. A ta zaśmiała się, napinając mięśnie. Może była młoda, ale wciąż nadludzko silna. A jakże pięknie byłoby obezwładnić upadłego anioła! Upiornie piękne i zadufane w sobie stworzenie. Mięśnie tamtego z tyłu już drgały, gdy wampirzyca próbowała się uwolnić, jednak nagle wszystko się skończyło.
        Skończyło płaczem. Nadgarstki zamknięte w srebrnym uścisku, między zęby nagle wętknięty knebel. Drewniany, ale jak powiedział oprawca - z wnętrzem z barachitu, więc lepiej nie przegryzać, bo ząbki się złamią, a język wykrwawi. Węże wróciły do morza, a wolna już szyja zwiotczała.
        Marny to był widok. Klasa, którą Smilla starała się trzymać przez całą noc, nagle stała się wspomnieniem. Była teraz tylko słabym krwiopijcą, zwierzęciem we wnykach. Koniec historii. Tak by się mogło wydawać, ale Upadli zawsze muszą mieć swoje ostatnie słowo. A te przybrało postać nieoczekiwaną. Jasnowlosa zapomniała na chwilę o bólu, zszokowana je obserwując.
        W piwnicy pojawił się kolejny anioł. Z niezamierzonym wdziękiem skrzydła wypełniły pole widzenia. Rozłożyły się niczym kurtyna i zapowiedziały kolejny akt.
        Akt drugi - Gra cierpienia
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        Przez świadomość Satharina przebijały się tylko pojedyncze obrazy, dźwięki, urywki zdań, dochodzące do nieprzytomnego elfa leżącego w kałuży wina, które sam rozlał w furii. Podświadomość wyłapywała jednak jeden, główny głos. Pełen patosu, wyższości nad innymi, jednakże niezwykle obojętny, nawet przez sen sprawiał, że zabójcę łapały mdłości. Gdyby elf stał na nogach i był w pełni świadomości, prawdopodobnie nie wytrzymałby i napluł właścicielowi głosu w twarz. Teraz jednak, w odmętach mroku i chłodu, wydawało się to wszystko wyłącznie snem, wytworem podświadomości, projekcją umysłu, który już zakodował postać Cordelio jako ofiarę do upolowania.
        Z utopijnego przekonania o śnieniu wyrwał go chlust zimnego wina prosto w twarz. Strumień rozprysnął mu się między oczami, a potem cofnął się, przyjmując formę węża. Zabójca wzdrygnął się, ale gdy wzrok, z początku rozmazując obrazy pojawiające się przed nim, wyostrzył się, elf dostrzegł wiele węży, podgryzających ich napastników. I tak... To był wprost moment idealny do ataku. Nikt nie spodziewałby się, że nieprzytomny wcześniej elf zaatakuje teraz znienacka, a zanim anioł, albo Cordelio, zorientowaliby się o co chodzi, minęło by trochę czasu.

        Mniej więcej tyle czasu, ile zajęło Satharinowi poczucie bólu...

        Nieliczni tylko znają to uczucie, gdy z bólu chcą się zwinąć w kłębek, ale nawet tego nie potrafią zrobić. Lewa noga była zmiażdżona, jakby roztrzaskać ją w żarnach, co nie było zbyt odbiegającym od rzeczywistości porównaniem, gdyż zgnieciona była kamienną ścianą i kinetyczną mocą. W obu rękach również ból był przeszywający, zabójca ledwo był w stanie go znieść. W klatce piersiowej natomiast uderzenie z impetem w ścianę strzaskało żebra elfa. Nawet gdyby chciał, nie było opcji żeby się ruszyć...
        Jedyną możliwością, i tą której Satharin się w końcu podjął, było wyleczenie się za pomocą magii. Choć wyczerpujące, oszczędzi bólu i da jakąkolwiek możliwość stawienia oporu. Skupiony, co przez niewyobrażalny ból było nadzwyczaj trudne, przenosił energię magiczną pomiędzy częściami ciała. Wpierw odbudował żebra, później zmiażdżoną nogę. Poskładał do kupy prawą rękę. Lewej już nie dał rady. Robił to wszystko w momencie, gdy nikt nie patrzył, a wszyscy skupieni byli raczej na oporze wampirzycy i walce z winnymi wężami. W końcu, zmęczony, lecz mimo to zdolny do ruchu, wstał i korzystając z tego, że nikt na niego nie patrzył, podszedł do Cordelia, skradając się. Dotknął go lekko palcem w ramię. Ten obrócił się, a w tym czasie dłoń zabójcy powędrowała do jego twarzy, uderzając z impetem nasadą dłoni w jego nos. Rozległ się trzask łamanej kości, podczas którego Cordelio cofnął się, momentalnie próbując zatamować rękami krwawienie.
        - Prezent od Arvallio, śmieciu - Syknął Satharin. A zaraz po tym, z impetem wleciał w ścianę. Znów połamano go, tym razem w odwecie. Nie był w stanie przeciwstawić się fali magicznej energii. Przy ostatkach przytomności patrzył niewyraźnym wzrokiem w twarz Cordelio, a krew ciekła mu z ust delikatnym strumykiem.

        Dla Satharina to nie była sztuka teatralna. Zabójca preferował tren. I właśnie zaczynała się jego druga zwrotka. “Na pohybel sukinsynom”. Pytanie tylko: który z nich jest większym sukinsynem?
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Czas zwolnił. Woń wina drażniła nozdrza anielicy, mieszając się z metalicznym zapachem krwi. Keira spokojnie obserwowała ten chaos. Spodziewała się jednak zdziwienia, kiedy pokazała skrzydła; niestety, tajemniczy anioł i jego pan uśmiechali się zadowoleni ze swojego planu. A więc od początku chcieli ją do tego sprowokować. Piekielna prychnęła, oburzona tą sytuacją. Potrzebowała teraz jakiegoś zwrotu akcji, czynnika, który pomoże jej się stąd wydostać. Spojrzała na spętaną Smillę. Jeden z aniołów trzymał ją w żelaznym uścisku i jasno dawał do zrozumienia, że nie ma szans się wydostać. Satharin natomiast pozostawał niezdolny do większego wysiłku. Zwłaszcza po tym, co się teraz stało. A właśnie to przechyliło szalę zwycięstwa na ich stronę. Atak elfa na Cordelio pomógł Keirze wymyślić plan. Kiepski, ale zawsze jakiś.
        Anielica uśmiechnęła się przebiegle. Podniosła bransolety z ziemi i podeszła ostrożnie do Mirvy.
        - Jestem skłonna wysłuchać więcej tego, co macie do powiedzenia. - Wówczas jak czarnowłosa się zbliżała, beczki z winem zaczynały drżeć. Werble brzmiały i zapowiadały najbardziej niebezpieczną chwilę w życiu anielicy. ”Muszę to tylko przeżyć”, myślała.

        Niespodziewanie beczki z winem wybuchły. Nim to się stało, Cordelio zdążył zauważyć, że coś jest nie tak, ale jego reakcja była zbyt wolna. Fala alkoholu zalała go. Wino wypełniło powoli całą piwnicę. Keira dała znać Satharinowi i Smilli, aby podążali za nią. Widząc jednak stan elfa, przeklęła. Używając magii przeniosła mężczyznę na górę - tam właśnie podążyli wszyscy. Anielica założyła bransolety z powrotem na ramiona, co poskutkowało ponownym ukryciem skrzydeł; dzięki temu zyskała przewagę.
- Szybciej, no! - pogoniła Smillę, również bawiąc się falami wina w piwnicy. Musiała jednocześnie przenieść Satharina oraz trzymać aniołki Cordelio zdala od schodów. Obie rzeczy okazały się trudnym wyzwaniem.
Aniele śmierci, biedny aniele…
Czemu to robię, chciała zapytać. Mogłaby ich zostawić na pewną śmierć, zawalić piwnicę... A jednak pewien czynnik pchał ją do tych niezwykle heroicznych czynów. Pytanie tylko, dlaczego?
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Dzikie zwierzę. Czy tym właśnie była? Instynktem, zbiorem mięśni i zębów z zaprojektowanym życiem? Mechanizmem obronnym nastawionym na jak najdłuższe trwanie, bez względu na tego wartość? Czy była kłębowiskiem głodu, żądzy, dumy, agresji i strachu?
        ”Zapchaj pysk, wściekła lwico.”, więc wetknęli jej knebel między kły, skuli czystym srebrem łapy i rzucili w kąt, by nie przeszkadzała. Później ją oskórują.
        Nie popisała się dzisiaj. Nic jej nie wychodziło. Zostawiła broń, na ciało narzuciła owczą skórę i wyruszyła na polowanie. Tyle, że gdy kierowała swe kroki za ofiarą, nie była jedynym łowczym. Byli też inni, którzy przypadkiem schwytali we wnyki więcej niż jedną zdobycz. Trafił im się wściekły kąsek. A właściwie dwa. Jeden chory na wściekliznę, a drugi praktycznie już niejadalny. Martwemu nie pozostaje nic jak rozkładać się, zarażać innych i pożerać. Śmierć nie lubi być samotna. A żołądek drapieżnika pusty. Dzisiaj romantyzm został brutalnie zerwany, na rzecz porażek, na rzecz prawdziwej natury. Czy to była właśnie Smilla?

        Było oczywiste o kogo chodzi. Niepozorna dziewuszka śmierdząca piwem. Dobra duszyczka, może tylko z nieco ostrzejszym języczkiem, niż można by z początku zakładać. Jej krew pachniała słodko. I kłamliwie. Wszystko to było kłamstwem. Krew kiedyś musiała zostać zatruta. Trucizna zmieszała się z czerwoną posoką, a skrzydła zabarwiła na czarno. Były piękne. Piękne, piękne... I złowróżbne. Opowiadające o złu. Będące złem. Gdyby wampirzyca znajdowała się w innej sytuacji, z fascynacją wpatrywałaby się w nie. W tym momencie pomyślała tylko: To siła. Oby stanęła po naszej stronie. Zrozumiała też, że Cordelio i jego świta muszą mieć z nią poważniejsze sprawy do załatwienia. Nie mogło to się jednak dobrze skończyć bez współpracy obojga stron. A na to się nie zapowiadało. Anielica świetnie udawała. Mydliła oczy swoim przypadkowym towarzyszom, pewnie każdego dnia to robiła. A teraz oszukiwała tych, którzy i tak wiedzieli już zbyt wiele. Nawet, gdy akcja wymykała jej się spod kontroli, szybko potrafiła znów przejąć pałeczkę. Smilla z podziwem zapamiętywała tę scenę. I satysfakcją, gdy ta dała jej okazję do ponownego stanięcia na nogi.
        Zaczęło się od elfa. Jakimś cudem nagle znów był w formie, na tyle, by zagrozić samemu Cordelio. Musiał użyć magii, nie było innego wytłumaczenia. Resztek sił zużył by się zregenerować. Podjął ostatnią próbę walki. Jego zawziętość i niesamowita siła na chwilę dały wampirzycy nadzieję. Ale równie szybko ktoś rozpruł jej worek rozlewając energodajną ciecz. Atakujący znów został unieszkodliwiony. W powietrzu rozpłynął się tylko zapach krwi i wszystko znów wydawało się być beznadziejne.
        Smilla nie była w stanie się skupić przez ból. W pierwszym momencie szamotała się, jakby to mogło ją uwolnić. Przytrzymywana była jednak przez jednego z aniołów, sprzedającego co jakiś czas sugestywne ukłucia metalem w bok okryty zaledwie cienkim materiałem sukni. Kobieta czuła, że jest dla nich nikim, bez względu na słowa, które dane było jej słyszeć. Najpewniej nie była nawet kobietą. A z pewnością nie była dla nich w żadnej części człowiekiem.
        Dobrze było być niedocenianym. Dobrze było być traktowanym jak zwierzę. Bolało paskudnie. Łzy irytująco rozmazywały delikatny makijaż. Kreśliły jasne smugi na ludzkiej masce. Prawdziwie blada skóra wyłaniała się spod warstwy pudru. Szare cienie rozmyły się. Włosy posklejane od wina, usta mokre od śliny. Pochylona do przodu kobieta klęcząca na zimnej posadzce. Przygniatająca kolanami własną dumę. Czy można było zobaczyć bardziej żałosny widok? To bolało, ale... przynosiło też przewagę. W końcu zrozumiała, że tylko bezruch może dać jej złudzenie mniejszego cierpienia. Nie było to znowu nic nie do wytrzymania, choć ręce drżały, a z ust wydobywały się ciężkie sapnięcia. Zawsze, gdy coś boli, ciężko się skupić na czymkolwiek innym. Jeśli jednak ma się w cierpieniu doświadczenie, w końcu można opanować własne odruchy. Choćby na tyle, by zepchnąć ból na dalszy plan i uruchomić instynkt przetrwania.
        Uznali, że mogą poświęcić uwagę swojemu celowi. Keira szybko przeanalizowała sytuację i posłużyła się jej słabymi stronami. Wykorzystała fakt, że to jej poświęcona jest teraz uwaga. Zabawiła się dając innym szansę. Jak gdyby rozumieli się bez słów. Jakby potrafili działać razem, na wspólną korzyść. Odległa muzyka miasta znów zaczęła pobrzmiewać. Beczki z winem drżały, wyznaczając szaleńczy rytm. Wampirzyca postanowiła dołączyć do improwizacji. Zamknęła oczy i skupiła się na przeciwniku za nią. Chwyciła się mniej spektakularnej metody, za to dużo skuteczniejszej. Wymagała precyzji i siły magicznej, co w obecnym stanie mogło być przeszkodą. Niemniej naturalna zdolność kontrolowania żywiołu wody sprawiła, że wszystko poszło gładko i szybko. Na moment przed wybuchnięciem beczek uścisk anioła zelżał. Nim jeszcze zaczął brodzić w kałużach wina, jego płuca poczuły je jako pierwsze. Czerwony płyn wypełnił oskrzela, w jednej chwili doprowadzając właściciela do przerażającego kaszlu. Momentalnie puścił ofiarę z przerażeniem odkrywając słabość fizycznego ciała. Pomiędzy próbami zaczerpnięcia powietrza i krztuszeniem się, próbował utrzymać się na nogach.
- Jesteś tak samo ludzki jak ja, głupcze... – mruknęła wampirzyca i przygotowała się na najgorsze. Skrępowana stanęła na nogi i zebrała w sobie wszystkie siły, koncentrując je na kajdanach. Były grube, mocne... Ale nie niezniszczalne. Smilla zamknęła oczy, zacisnęła zęby i pięści. Czuła jak skóra na nadgarstkach niemal się pali, lecz ona dokładała oliwy do ognia. Napierała na obręcze ze wszystkich sił, pozbawiając się skóry i odsłaniając kości. Aż w końcu brzęknęły. Rozerwane upadły w fale wina. Krzyknęła, zagłuszając wołanie Keiry.
-Pospiesz się, no!
        Ulga, która potem nastąpiła była tak wspaniała, że gdy tylko Smilla zdała sobie z niej sprawę, od razu była gotowa do dalszego działania. Choć miała ochotę odwrócić się, by dokończyć sprawę z Cordelio i jego aniołkami, zrozumiała, że to bezcelowe. Choć teraz chwilowo cios ich ogłuszył, wkrótce mogli przejść do kontrataku. Nie można było czekać.
        Trójka wybiegła wspólnie na zewnątrz. A właściwie dwójka, bo nieprzytomny Satharin był „niesiony” przez anielicę, choć nie wyglądała z tego powodu na szczególnie zadowoloną. Blondynka zresztą wcale jej się nie dziwiła.

        Winnica stała samotnie. W części nadziemnej gromadziła resztę zbiorów – tych mniej wymagających i częściej używanych. Całość była gustownie, choć surowo urządzona. Jedynym źródłem światła była dogasająca pochodnia. Nie poświęcili budynkowi zbyt wiele uwagi. Najważniejsze były otwarte drzwi. Za nimi przydała się znajomość Smilli majątku Wąchackiego. Sprawnie wyprowadziła ich poza jego teren.
        Tym razem nie było błędów. Przemknęli niezauważeni, mimo niewielkich rozmiarów willi i obecności jednego strażnika i psa. Nieboszczyk oszczędzał nawet na ochronie. Jakimś cudem jednak do kradzieży dochodziło niezwykle rzadko. Wampirzyca sama nie do końca rozumiała na czym to polega. Czyżby nie było tu czego kraść? Taki typ, jak on musiał mieć gdzieś schowane oszczędności. Choć z drugiej strony... Czy komuś zależało konkretnie na nich? Po co się trudzić, jeśli w innych posiadłościach, wystarczy przekroczyć próg, by wystarczająco dużo kosztowności mieć na wyciągnięcie ręki? Co bogatsi mieli manię eksponowania własnego stanu materialnego. Złocili klamki, kołatki, meble, świeczniki a w oknach wieszali zasłony z najcenniejszych materiałów. Martwy już księgowy taki nie był. Jeśli znaleźć u niego coś naprawdę cennego, to istniejące do niedawna wieloletnie wina z najróżniejszych zakątków Alaranii i wspomniane ukryte oszczędności.
        Jednak sytuacja, w której znalazła się złodziejka, zabójca i łowczyni nie nasuwała nawet myśli o potencjalnym zysku, który właśnie został zaprzepaszczony. Szybko okazało się, że po ucieczce trzeba zdecydować się na kolejne plany. Wspólne, których brakowało. Wampirzyca wiedziała tylko jedno – nie ma ochoty dłużej zostawać w mieście, z którego półświatkiem właśnie zadarła. Lubiła przygody, ale nie takie. Ta wcale jej się nie podobała. Miała zbyt... poważny wymiar. Mimo pragnienia zemsty, pragnęła tylko zabrać swoje rzeczy i zniknąć. Ruszyć dalej w drogę. Niestety nie mogła tego zrobić. Nie w tej chwili. Wyraźnie dawały jej o tym znać blade chmury, stające się powoli coraz bardziej widoczne. Szarzało. Księżyc wciąż oświetlał świat pod sobą, ale przestrzeń z każdą chwilą jaśniała jeszcze bardziej, wspomagana morderczym źródłem. Nadchodził świt. A więc moment, w którym krwiopijca powinien schować się w swojej jaskini. Mogła oczywiście zrobić to sama. Zniknąć, tak jak to zawsze robi i przespać dzień, by następnej nocy ruszyć dalej. Ale... to by było nierozsądne. Podczas gdy ona zapadłaby w głęboki sen, nieprzyjaciele mogliby dalej działać. Kto wie jak wiele czasu zajmie im odszukanie jej kryjówki? Jeśli będą chcieli zemsty, nie pominą jej. Rozsądnie było więc pociągnąć tę tragikomedie dalej. Jeśli będzie miała przy sobie kogoś, kto również nie musi kryć się przed słońcem, jest większa szansa, że przeżyje kolejne kilkanaście godzin. Oczywiście nawet Keira i Satharin mogli ją zabić w każdym momencie. Jednak jeśli miała wybierać śmierć z rąk Cordelio lub z rąk towarzyszy – wolała drugą opcję. Po prostu była większa szansa, że tego nie zrobią. Lub, że uda się ich przekupić.
        Tak więc plan zaproponowała wampirzyca. A nie mając innego wyjścia, wszyscy się zgodzili. Zgodnie, przemykając możliwie niezauważenie, biegli w stronę obrzeży miasta.

*w*


        Krwiopijcom raczej nie zapewniano noclegów. Karczmy i motele oferowały pokoje głównie mniej zabójczym klientom. A przynajmniej bardziej „żywym”. Bo przecież w miastach roiło się od przyjezdnych lub bezdomnych przestępców, którzy jakoś znajdowali dach nad głową. Dlaczego więc wampirom miałoby być pod tym względem ciężej? Przecież w gruncie rzeczy są tak samo niebezpieczni, jak każdy inny. Nigdy nie wiadomo, kto stanie się ich ofiarą. Tak jak nie wiadomo, kiedy i komu potencjalny zabójca, którego przyjmiesz pod swój dach, poderżnie gardło. Mimo to, bardziej czujnie spoglądano na tych, którzy wykupywali pokój późną porą. Niemniej pieniądz to pieniądz. W mniej pięknych dzielnicach, w których bieda i krwawe złoto mieszało się na ulicach, każdy mógł znaleźć sobie nocleg. Nawet z odpowiednio dyskretnym portierem i pokojem ukrytym przed promieniami słońca. Co więcej – nie była to waląca się rudera, a stabilny jeszcze budynek z dwoma piętrami i mnóstwem pokoi. Niemniej, mimo swojego wyglądu i dyskrecji, w środku panował chaos. Mieszkało tu wiele osób, bardzo różnej sławy i profesji. Zazwyczaj nikt nie zagrzewał miejsca na dłużej niż tydzień. Co bardzo odpowiadało właścicielowi całości.
        Ciężko byłoby przemknąć niezauważonym z niesionym magią ciałem. Całe szczęście, istniało tylne wejście do noclegowni, z którego teraz to skorzystała trójka towarzyszy. Pora sprzyjała. Był to ten najmniej ruchliwy moment w ciągu doby, kiedy niemal wszyscy śpią, lecz niedługo mają się obudzić. Udało się więc wejść niezauważonym do budynku, a następnie do pokoju Smilli.
        Znajdował się poniżej parteru, czyli tam gdzie zwykle są wyłącznie spiżarnie. Jednak tutejsze piwnice były na tyle duże, że stratą byłoby nie przerobienie ich części na pokoje mieszkalne. Oczywiście wiedziano, że zainteresują się nimi ci... bardziej wymagający klienci. Niosło to ze sobą pewne ryzyko, ale przede wszystkim również zysk. Czasem warto było zaryzykować i włożyć nieco więcej pracy w interes, by ostatecznie zyskać więcej.
        Kiedy weszli do środka Smilla od razu nakazała położyć elfa na wąskim łóżku. Poza nim w pokoju znajdowała się skrzynia, stół z krzesłem, niewielki regał i stołek z blaszaną misą i ręcznikiem. Jedynymi śladami bytności wampirzycy w środku była nadpalona świeca na stole, krzesiwo i niewielkie lusterko. Wszystko inne zostało schowane. W pomieszczeniu nie było też żadnych okien.
- Naprawdę nie wiem co mi strzeliło do głowy – mruczała blondynka krzątając się po pokoju. Podeszła do misy z wodą i obmyła zakrwawione dłonie (rany już się na nich powoli goiły) i twarz. Włosy związała rzemykiem. Miała cały czas szczerą nadzieję, że Satharin nagle ocknie się, rzuci jakiś niepochlebny komentarz i się wyniesie. Na pewno by to zrobił, gdyby mógł. Ale na to się nie zapowiadało. Leżał zakrwawiony na łóżku, brudząc pościel i wyglądał, jakby go ktoś kilka dni temu zabił we śnie. Właśnie w tym miejscu. Jednak jego klatka piersiowa nadal ostrożnie się unosiła. Trzeba więc zająć się nim jak żywym. Cóż za paradoks. Leczyć największego zabójcę w mieście. Wampirzyca miała ochotę się zaśmiać, ale podły nastrój ją powstrzymał.
- Nie potrafisz robić tego co on? Leczyć magią? – pytając, kątem oka zerkała na Keirę, jakby spodziewała się, że znów ujrzy jej skrzydła. Była rozdrażniona. I choć nie zamierzała nikogo oskarżać o niedawne zdarzenia, rozumiała, że ich przyczyną była głównie ciemnowłosa. Wampirzyca nie winiła jej. Być może problemów przysparzało jej jedynie to kim jest. Na to nikt nie ma wpływu. Niemniej złość szukała gdzieś ujścia... - Czy też może upadli potrafią tylko niszczyć?
        Mówiąc to przystawiła misę i ręcznik bliżej łóżka. Nie miała nawet żadnej porządniejszej szmatki, którą mogłaby oczyścić rany. Jeśli Keira nie znała się na leczniczej magii, trzeba będzie zająć się ranami w bardziej standardowy sposób. Choć, jeśli ich losy miały się jeszcze przez jakiś czas łączyć, leczenie będzie trzeba przyspieszyć w jedyny znany Smilli sposób. Tego jednak wolała na razie uniknąć. Zajęła się więc powierzchownym oczyszczaniem ran z zakrzepłej krwi, na tyle, by ocenić ich zasięg. Gorzej będzie ze złamaniami... Smilla próbowała ocenić stan Satharina, choć czynność ta mogła okazać się zupełnie niepotrzebna. Tak naprawdę był to dla niej jedynie sposób na zajęcie czymś rąk, podczas gdy w głowie miała burzę.
- Kim ty jesteś, dziewczyno? – mówiła, nie patrząc już na anielicę. - I czego właściwie oczekujesz?
        W tym też momencie dostrzegła coś nietypowego w twarzy elfa. Jego cera nie była naturalnie jasna. Jej biel wyglądała na... chorobliwą. Jakby coś kiedyś się z nią stało. A więc, możliwe, że przeczucia Smilli, iż znalazła brata krwi, mogły okazać się złudnymi nadziejami. A jednak wciąż nieśmiało pragnęła, by się myliła...
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Chaos. Tylko tak można opisać to, co się działo w winnicy. Wino zalało całe pomieszczenie, zatruwając zmysły znajdujących się w nim istot. Czas zwalniał i sekundy zamieniły się w minuty, które w tej walce były więcej warte niż drogocenne klejnoty lady Rozpustnej. Wino lało się, utrudniając wszystkim wydostanie się w winnicy Wąchackiego.
        Keira zaufała wampirzycy. Obie kobiety miały w sobie pewien mrok, który każda prezentowała na swój sposób. Satharin nadal pozostawał dla anielicy kimś, na kogo należy uważać. Mimo to nie zrobił nic takiego. Cięty język posiadała cała trójka, to trzeba im przyznać. Keira zastanawiała się przez chwilę, co by było, gdyby zaczęli działać razem. Biedni mieszkańcy Demary by nie wytrwali.
Anielica przez chwilę bała się, że im się nie uda. Że Cordelio ich wyprzedzi i znajdą się w kolejnym potrzasku. Ten moment nieuwagi kosztował Keirę kilka cennych sekund - Mirva chwycił ją za kostkę w chwili, w której kobieta znajdowała się blisko wyjścia. Wystarczył krok, jeden stopień do pokonania, i uwolniłaby się od tego koszmaru. Piekielna spojrzała na swego “brata krwi”.
        - Proszę, nie uciekaj. - W jednej sekundzie wydawał się kimś innym. Mężczyzną, który wcale nie chciał jej cierpień. Jakby…
Jakby chciał pomóc.
Keira pokręciła głową. Z niewiadomego powodu przyszło jej to nie tak łatwo, jak przewidywała. Może to wrodzona ciekawość zapanowała nad umysłem anielicy, błagając o więcej odpowiedzi. Jednakże upadła anielica wybrała wolność.
        Wynoszenie elfa za pomocą magii okazało się trudne. Okropnie trudne. Keira nie należała do wielkich i sławnych magów. Zaraz po wyjściu z winnicy, rozejrzała się po pomieszczeniu, w jakim się znaleźli.
Zboczenie zawodowe nakazywało jej sprawdzenie kilku szafek i skrzyń, aczkolwiek strach wygrywał. Anielica jednak zatrzymała się kawałek dalej i w pośpiechu zabrała to, co znalazła w jednej ze skrzyń. O dziwo, to nie były pieniądze, a jedzenie. Keira nie potrzebowała jedzenia, nie aż tak, jak ludzie. Podejrzewała też, że Smilla także nie pokusi się na kawałek czerstwego chlebka. Jednakże jakby nie patrzeć, obie kobiety taszczyły ze sobą zwło… trupiobladego elfa. Rannego zabójcę.
        Keira schowała w płaszczu bochenek chleba i jedno jabłko. Miała nadzieję, że to wystarczy. Następnie wzięła elfa na plecy (doprawdy, widok latającego trupa nawet i w nocy wzbudzi sensację) i wybiegła z domu Wąchackiego.
Zgodziła się na plan Smilli. Nieprzytomny Satharin się wstrzymał. Elf nie miał innego wyjścia, inaczej czeka go pobudka w kajdankach u Cordelio.

        Keira nie należała do najsilniejszych mieszkańców Alaranii. Niesienie potężnego cielska elfa okazało się dla niej wyzwaniem nie do zdarcia. Kiedy tylko cała trójka znalazła się wystarczająco daleko od wścibskiego wzroku miejscowych pijaczyn, kobieta pokusiła się na ponowne użycie magii. Tak oto wampirzyca zaprowadziła ją do swojego obecnego lokum w piwnicy.
Anielica ciągle miała przed oczami twarz Mirvy, który stał obok Cordelio, oraz tego tajemniczego anioła, który prosił ją, aby została. To niemożliwe, żeby to była ta sama osoba. Wydarzenia z dzisiejszego dnia były… dość emocjonujące. Piekielna postanowiła milczeć. Bała się pytań. Spodziewała się oczywiście, że oboje jej obecnych towarzyszy zwali całą winę na nią - atak Cordelio. Zwłaszcza że wcześniej im pomogła, a raczej próbowała, mogą wziąć ją za sprawcę całego nieszczęścia.
        Keira ułożyła Satharina na łóżku, jak nakazała nieumarła. Następnie anielica opadła ciężko na krzesło i ułożyła głowę na stole. Była wykończona. Przez niemal cały dzień posługiwała się magią, biegała z elfem na plecach i przepychała się przez ścieki.
Spoglądała na Smillę. Obserwowała nieświadomie każdy jej ruch. Wampirzyca wszystko robiła z pewnego rodzaju gracją. Keira zaczęła zazdrościć krwiopijcom braku potrzeb fizjologicznych, takich jak spanie. Anielica powoli podniosła głowę i przełknęła ślinę. Powoli wyłożyła na stół to, co zabrała z domu Wąchackiego.
        - Musi coś zjeść, jak się obudzi - zaapelowała cicho, niby ignorując pytanie Smilli. Jednakże po krótkiej chwili Keira wstała i podeszła do elfa, unosząc dłoń nad jego klatkę piersiową. - Jestem amatorką. Kiepską. Ale coś zdziałam. - Zignorowała natomiast kolejne pytanie. Upadłe anioły to nie diabły czy cokolwiek innego, aczkolwiek z góry zakłada się, że skoro zbuntowali się swemu Panu i trafili do piekła, są najgorszym plugastwem, jakie chodzi po ziemiach Alaranii.
Niech już każdy w to wierzy.
        Ciepło powoli spłynęło na koniuszki palców anielicy, dając jej sygnał, że magia się wydostaje. Anielica skupiła się z całych sił. Nie potrafiła wiele, ale wystarczająco, aby kości elfa zrosły się. Keira jednak darowała sobie powierzchowne okaleczenia. Skupiła się na tym, co najważniejsze. Coś poszło niestety nie tak, o czym zawiadomiła ją nowo-powstała rana cięta na policzku Satharina. Kobieta zaklęła pod nosem i skupiła się jeszcze bardziej, tym razem osiągając zamierzony skutek. Najchętniej po tym wszystkim opadłaby na podłogę i zasnęła, lecz nie teraz.
Teraz trzeba czekać, aż elf się obudzi. I ochrzani ją za ranę na policzku. Czy też kto wie, może uzna to za dzieło Cordelio?
        - Tym, czym każdy ode mnie oczekuje. - Keira ledwo poruszała ustami, mówiąc. - Nie zaprzątaj sobie główki tymi zmartwieniami. Jeśli będzie trzeba, zniknę. Aczkolwiek sądzę, że w tym wypadku jesteśmy na siebie skazani - rzekła do Smilli, ponownie zasiadając na krześle. - Współpraca może okazać się owocna. Nie mów mi, że nie jesteś ciekawa, czego chciał od ciebie Złodupiec i spółka? - Uśmiechnęła się, jak gdyby nigdy nic. Jakby wcale sama się nie martwiła, jakby w jej sercu wcale nie pojawiło się ziarno wątpliwości. - Sądzę, że mogę mieć ciekawą propozycję dla ciebie i naszego kochanego zbója.
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        Przez jego świadomość jeszcze przez jakiś czas przechodziły dźwięki, jakby przygłuszone, z oddali. Krzyk, trzask drewna, brzęk stali, które przynajmniej dawały znać, że dookoła coś się dzieje...
        Później była już tylko pustka, niepokojąca i potencjalnie niebezpieczna cisza. Podświadomość nie odbierała nawet szmerów. Przez głowę przeszły mu niezbyt przyjemne, ujmując delikatnie, myśli. Czy to była śmierć? Czy właśnie zginął, wykrwawił się akurat tam, w padole łez, poniewierany przez anioła i jakiegoś ludzkiego śmiecia? Jakże żałosne i haniebne byłoby takie wyzionięcie ducha. I to nie byle kogo, przecież nie jakiegoś przypadkowego pachoła, ale Satharina. Rzeźnika z Demary. Osoby, której każdy, kto podpadł półświatkowi boi się śmiertelnie, zresztą nie bez powodu. Osoby, o której niektórzy rodzice opowiadają niegrzecznym dzieciom przed snem, zamiast historii o wiedźmach z bagien albo potępieniu w piekle. O której można usłyszeć o północy, przy ciepłym ogniu ognisk zapalonych przez handlarzy z karawan, gdy opowiadają straszne historie, niektóre nawet z własnego doświadczenia. O której szeptają co bardziej tępi kapłani co głupszych bóstw, dysputując, czy to nie przypadkiem ludy piekła nie zesłały na Demarę właśnie Satharina, demona który krąży po mieście niczym kostucha.

        Nie.
        Nie mógł tak zginąć.
        To by było zbyt proste dla wroga, zbyt mało satysfakcjonujące dla Satharina. Zbyt mało zabawne i ironiczne ze strony losu.

        Nareszcie się przebudził. W uszach mu szumiało, a przed oczami miał bliżej niekreślone plamy kolorów, które dopiero po dłuższej chwili poświęconej na skupienie, zlały się w konkretny obraz. Nie był to jednak widok zachęcający. Leżał na łóżku, na niezbyt wygodnym materacu i gapił się na próchniejący powoli sufit pokoju. Przestrzeń dookoła była nieznana i wzbudzała w Satharinie poczucie zagrożenia. Jedynym "przyjaznym" aspektem były znajome głosy prowadzące konwersację, na którą on sam teraz nie zwracał uwagi. Uniemożliwiał mu to silny ból, paraliżujący wręcz. Bolałe całe plecy, kręgosłup, lędźwia i miednica. Wszystko co uderzyło za tamtym razem w ścianę. Mimo wszystko jednak, nie cierpiał tak bardzo jak wtedy, kiedy sam musiał się uleczyć, dogorywając w kałuży wina. Szczególną uwagę zwrócił na fakt, że był w stanie sięgnąć ręką do poszkodowanych części ciała... I z zaskoczeniem odkrył, że nie ma tam obrażeń! Jego ręce były całe, nogi również. Szybkie przejechanie ręką po kościach stwierdziło, że z miednicą i z kręgosłupem chyba nic nie jest. Gdyby był przesądny bądź wierzący w bóstwa, uznałby pewnie z pewnością, że to cud. Jednak stąpając twardo po ziemi, domyślił się, że któraś z tymczasowych towarzyszek musi znać się co nieco na magii leczącej. Zupełnie jak on. Stanowiło to nie tylko ciekawostkę, ale też przewagę w ewentualnej konfrontacji, wszak nie wiadomo było, jak ich nieoczekiwana znajomość się zakończy. A elf miał nadzieję, że się zakończy. Pytanie tylko pozostawało, która z nich to zrobiła?
        Na kolejne słowa Keiry w końcu się poruszył. Oderwał plecy od łóżka, co było dużo łatwiejsze niż się spodziewał, i wciąż osłabiony, usiadł na materacu, spoglądając spode łba na obie kobiety.
        - Tak, cholernie owocna. - Syknął gniewnie. - Współpraca z wami prawie mnie wpędziła do grobu. Gdybyście tylko trzymały nos z dala od nieswoich interesów... Teraz Cordelio będzie je chciał wam urwać. I nie będzie w tym planie samotny. - Na wzmiankę o propozycji, pojawił się na jego ustach kpiący uśmieszek. - Możesz mieć propozycję? Chyba kpisz. Ja MAM propozycję. - Satharin wstał z łóżka i niezbyt składnym krokiem obolałego człowieka, przeszedł parę kroków, wbijając w ścianę pokoju swój sztylet. - Pójdziemy do Arvallio. Zapłaci wam, zbierzemy ludzi, sprzęt, wszystko on nam da. I pokażemy, do kogo należy miasto. Demara spłynie krwią... - kontynuował, na wzmiance o krwi mówiąc z wyraźną pasją - a w jej rynsztokach będą gnić wszyscy, którzy nie są podporządkowani. Trupów będzie tak dużo, że nie pomieści ich lokalne cmentarzysko. A Cordelio... Cordelio zajmę się osobiście. Przypnę go za łańcuchy, będę go biczować, nacinać nożem, trenować na nim pięściarstwo, zagładzać. Obedrę go ze spełnienia wszelkich ludzkich potrzeb. To będzie kara za robienie problemów i znieważanie mnie! - Nakręcony adrenaliną i podniecony zabójca mówił coraz głośniej, aż w końcu wydarł się na cały głos. - MNIE!
        Mimo odpoczynku i leczenia, elfowi brakło sił i tchu. Po swoim monologu ugięły mu się nogi ze zmęczenia i utrzymał się wyłącznie dzięki swojemu sztyletowi. Nie spał już dość długo, nie jadł przez jakiś czas, ból doskwierał. Satharin był silny, ale nie nadludzki, i musiał wciąż zaspokajać fizjologiczne potrzeby. Nieskładnym krokiem więc podszedł do stołu i zabrał z niego jabłko, jakby ono było całkowicie jego, a potem usiadł bezceremonialnie na podłodze, przy ścianie, rozpoczynając pożeranie swojej zdobyczy. Oczy zamykały mu się samoistnie, choć twardo czekał na odpowiedź kobiet. Gdy tylko rozmowa się skończy, miał zamiar położyć się i zasnąć. Nie robiło mu już róznicy, czy zaśnie w swoim apartamencie, czy tutaj, na podłodze. A "towarzyszki"? Arogancja zabójcy utrzymywała go w pewności, że nie odważą się go drasnąć.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Życie to ogień, a ty jesteś ulewą i sztormem.
        Poszukiwanie intensywności w życiu nie oznacza, że ze wszystkiego będziemy się cieszyć. Zwierzę mogłoby tego nie zrozumieć. Dąży do tego, czego wymaga od niego natura. I nie widzi problemu w braku równowagi lub zbyt małej ilości pewnych doznań. Zwykle je dostaje i nie ma się o co martwić. Co najwyżej głodem. Tym jednak różnimy się od zwierząt, że potrafimy zdefiniować własną naturę i określić czego jej brakuje, by stawała się coraz bardziej wyrazista. Wychodzimy ponad podstawowe potrzeby. Jesteśmy wybredni i ustanawiamy sobie różne cele do osiągnięcia, pragnienia do zaspokojenia. A gdy postawimy pierwszy krok, by się zaspokoić, nogi już nigdy się nie zatrzymają. Wpadamy w ciąg życiotycznego nałogu.
        Intensywność to emocje, a te bywają różne. Bez żalu nie ma szczęścia, a bez szaleństwa spokoju. Wszystko sprowadza się więc do poszukiwania nowości. Kiedy coś nas zaskakuje i wywołuje ciekawe doznania, wtedy uznajemy, że było wyraziście. Decydujemy się nawet na pogarszanie swojego stanu, na pakowanie się w tarapaty, na zadawanie bólu sobie i innym, po to by móc przeżyć coś szczególnego. Mocnego. Potem chwytamy się czegoś kontrastowego, co będzie wyraźnie się odróżniało. Szukamy więc romantycznej miłości, pomagamy innym, udajemy na łono natury by w spokoju kontemplować piękno świata. Wszystko przyjmujemy z otwartymi ramionami, choć w międzyczasie możemy na to narzekać lub pozwalać się sobie nudzić. Wszystko na rzecz końcowego efektu i kolejnego etapu, który da porównanie. Zawsze więc dążymy do kolekcjonowania przeciwieństw. By móc je konfrontować. To sprawia przyjemność.
        Smilla najwidoczniej wkroczyła na etap trudny. Ten w którym masz ochotę przejść już do kolejnego, a jednocześnie jego charakter niezmiernie kusi.

        Niesamowitym zbiegiem okoliczności była pozytywna odpowiedź Keiry na pytanie o magię leczenia. Idealnie się złożyło, choć może dla świata lepiej by wyszło, gdyby Satharin się wykrwawił. Wampirzyca w milczeniu pozwoliła tamtej zająć miejsce przy łóżku i w milczeniu obserwowała jej ruchy. Jak na „amatorkę” poszło jej naprawdę dobrze. Drobne błędy były do wybaczenia, ale poradzenie sobie z truchłem, jakim wydawał się być zabójca do niedawna, było naprawdę wyczynem. Dobrze było znać takie „sztuczki”. Choć Smilli zazwyczaj wystarczała własna natura i czyjaś krew do wyleczenia się.
        W międzyczasie jednak wampirzyca pozwoliła na wyrzucenie z siebie w emocjach pytań. Pytań które zresztą zadałaby z pewnością jeszcze raz, może tylko w nieco łagodniejszym tonie. W gruncie rzeczy zdążyła polubić ciemnowłosą. Dobrze się z nią działało. Nie była natarczywa, nie miała humorków, a przy tym potrafiła bronić swojego. Kiedy już mówiła, robiła to w sposób swobodny, choć wyraźnie wyznaczający granice. Generalnie jednak była dość cichą osobą. Nic dziwnego. Skoro każdego dnia mogła musieć być kimś innym, skoro ukrywa swoją tożsamość, skoro na karku ma tak niebezpiecznych nieprzyjaciół... Smilla pewnie byłaby wtedy podobna. Na szczęście do tej pory, nie narobiła sobie zbyt wielu prawdziwych wrogów. Prawdopodobnie.
        Wysłuchała odpowiedzi anielicy i postanowiła nie zadawać już więcej pytań. Jednak to co ta powiedziała później, szybko zmienił nastawienie wampirzycy. Chyba jednak będzie musiała pokusić się o wyciąganie kolejnych informacji. Niemniej... Choć mogło się wydawać, że wampirzyca już niedługo zamierza się ulotnić odcinając od problemów, ekscytująca perspektywa pociągnięcia tej gierki jeszcze trochę wydała się niebezpiecznie kusząca.
        W tym samym czasie obie kobiety dostrzegły, że elf w końcu przebudził się. Otworzył oczy i chyba nieco zdezorientowany zaczął badać własny stan. Jego zdziwienie nie mogło dziwić. W końcu chyba zrozumiał sytuację i nie pozwolił Smilli odpowiedzieć na słowa Keiry, samemu reagując na nie bardzo... po swojemu. Poderwał się z łóżka, a z jego ust zaczęły wydobywać się słowa, które z każdą chwilą podnosiły temperaturę krwi w żyłach wampirzycy.Kiedy mówił otworzyła szeroko oczy, zszokowana, że nawet teraz jest tak arogancki. Pozwoliła mu jednak mówić, nie spuszczając go z oczu ani na chwilę. Wwiercała się w jego oczy spojrzeniem, jakby chciała dostać się do tego tunelu prowadzącego prosto do ziarna zarazy, która kiedyś musiała pojawić się pod tą twardą czaszką. Kiedy wstał, by kontynuować swój monolog, dalej siedziała w milczeniu go obserwując. Wyglądała wyniośle lecz spokojnie. Dobrze nakładała swoje maski, podobnie jak Keira. Jednak gdyby ktoś obserwował zamiast elfa ją, dostrzegłby, że nie ukrywa myśli w pełni. W jej oczach powoli zaczęła tworzyć się burza. W końcu kącik ust uniósł się delikatnie ku górze, ale był to uśmiech paskudny.
        Wstała. Wygładziła powstałe na sukni fałdki i sztywnym, dostojnym krokiem przeszła przez pokój do skrzyni, którą otworzyła bardzo gwałtownie. Ze środka wyjęła czarne spodnie, szarą tunikę, kamizelkę i resztę elementów garderoby jej stroju codziennego. Następnie sięgnęła do skrzyni jeszcze raz i ze środka wyjęła pas i broń. Kordelas w pochwie. Wieko skrzyni opadło z powrotem, ubrania wylądowały na nim. Smilla wyjęła kordelas z pochwy i ruszyła z powrotem w stronę stolika oglądając broń, tak jakby miała nosić na sobie jakieś niepożądane ślady używania. Kiedy jednak mijała siedzącego pod ścianą elfa, nagle jakby się obudziła. Wyglądało to tak, jakby raptem dostrzegła jego obecność i przypomniała sobie o czymś, co miała powiedzieć. Zatrzymała się. Potrząsnęła głową i zmarszczyła brwi wydymając usta.
- Chwila, chwila... – mruknęła. - Myślisz, że dlaczego tu jesteś? - ostrze powoli powędrowało pod jego podbródek unosząc go. Z każdym słowem mówiła coraz głośniej, a skrywana wściekłość powolutku zaczynała się ukazywać. Każdą głoskę wymawiała bardzo wyraźnie.
- Wykorzystałeś dobroć aniołka. Naszego bezinteresownego popiołka. Nie mam pojęcia jakie ma wobec nas zamiary, ale zaoferowała pomoc mi i tobie i skorzystaliśmy z niej. Zgodziłeś się, choć wiedziałeś, że to oznacza działanie razem... WSPÓŁ-PRACA. Znasz takie słowo? Bo jeśli nie to powinieneś douczyć się jego znaczenia. – opuściła kordelas i zaczęła krążyć po pokoju, wciąż jednak blisko elfa i z bronią w pogotowiu. - Bo wiesz... To nie tylko fizyczne bycie z drugą osobą, ale też docenianie tego co może dla ciebie zrobić. Nie ważne w jakim celu! Każdy z nas ma jakiś. Ale teraz najważniejsze jest, że działamy razem, bo się na to zgodziliśmy. I, do licha! – z jej oczu błysnęły błyskawice, a tempo przyspieszyło. - Chyba zapomniałeś już kto wtrąca się komu w interesy! Nie znam się na tych mafijnych porachunkach, jestem w mieście od kilku dni. Ten przeklęty Cordelio zdaje się znać was dość dobrze, a wy jego. A Arvallio nie interesuje mnie. I... Wiecie co? Powinnam leżeć teraz w miękkim łóżku pod pościelą z aksamitu, opita do granic i przesypiać przeklęty dzień. Ach... Cholerne słońce! Tymczasem wplątałam się w coś... – urwała i zerknęła w stronę Keiry. - Nie wierzę, że ten byk naprawdę czegoś ode mnie chciał. Po prostu przytrafiłam mu się w WASZYM towarzystwie. Ale mniejsza z tym! Wiesz co jest jeszcze ważne, elfie? To, że jesteś teraz na MOICH kilkunastu metrach kwadratowych. MÓJ TEREN. Rozumiesz? Mój. – gwałtownie zatrzymała się znów przy nim i raptem ściszyła głos, zamieniając go w syk podobny do tego, którego używał sam zabójca. Ostrze zbliżyło się do jego twarzy, lecz nie dotknęło jej. - I jeśli nie zamkniesz tego ślicznego pyszczka, to chętnie ci go poharatam. Myślisz, że nie dam rady? Ja myślę, że jakkolwiek nazywają cię dzieciaki w mieście i ilu bezsensownych morderstw dokonałeś, tak dla mnie możesz być kolejną ofiarą. Jesteś słaby. Chętnie to wykorzystam... Keira pewnie też. Bo gdyby nie ONA, może w ogóle nie byłbyś w stanie rzucić jakiejkolwiek obelgi. Więc proszę cię bardzo – jeśli nie masz zamiaru teraz wyjść, wysłuchajmy kobiety, która przytaszczyła cię na własnych plecach i uleczyła. Powtórzę raz jeszcze, żeby wszystkie informacje przebiły się przez twój twardy czerep: Możesz stąd wyjść, jeśli masz ochotę. Ale upewnij się, że nie ściągniesz przez to na nas dodatkowych problemów. A jeśli masz zamiar zostać tu choć chwilę dłużej – to zamilcz i pozwól mówić Keirze.
        Zapadła cisza. Atmosfera była gęsta i niezdrowa. Temperatura jakby podniosła się o kilka stopni, a jasnowłosa kobieta stojąca pośrodku małego pomieszczenia w końcu oderwała spojrzenie od swej „ofiary”, czując niewymowną ulgę po tym wyrzuceniu z siebie emocji. Potrząsnęła lekko głową z dezaprobatą dla wszystkich zdarzeń dzisiejszego dnia. Z jednej strony pragnęła, by elf zdecydował się wyjść. Z drugiej – taka decyzja była niebezpieczna, nieco nierozsądna dla każdego z tu obecnych. I... Zwyczajnie miała nadzieję, że ta komedia potrwa jeszcze chwilę. Byla tak... intensywna! To był jeden z tych momentów, kiedy na rzecz doznań jesteś gotów znęcać się nad sobą i innymi. Nie, Smilla nie chciała, żeby Satharin wyszedł. Miała szczerą nadzieję, że zostanie. Nie ważne po co. Jeśli teraz nie wyjdzie i tak osiągnie to czego pragnęła. Mógł więc zostać, zrozumiawszy, że wampirzyca ma rację... Lub dalej pociągnąć tę farsę. Próbować znów walczyć o swoje. To bez różnicy. Byle tylko Keira nie uniosła rąk do góry nie wytrzymując i nie wyszła... Tak po prostu. To... To by odcięło pewien dystans, pewną teatralność całej tej sytuacji.
        Wampirzyca rzuciła kordelas na zakrwawione łóżko. A niech się dzieje co chce – pomyślała, nagle przypominając sobie o tym w jakim kiepskim stanie sama się znajduje. Miała ochotę zrzucić te brudne szaty, wziąć ciepłą kąpiel, wzmocnić się krwią młodziutkiej dziewki i zwyczajnie nic nie robić. Ale, aby móc zasłużyć na taką nagrodę i nadać jej jeszcze cudowniejszego wymiaru, wpierw trzeba było przeżyć coś innego. Niemniej, jasnowłosa sięgnęła po wyjęte ze skrzyni ubrania.
- A teraz odwróć się, bo chcę się przebrać.
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

Keira niemal się zaśmiała.
        - O proszę, zmartwychwstał! - rzekła głośno. Niespodziewanie odrobina sił jej wróciła, lecz to tylko pozorne odczucie. Anielica po prostu czuła się mniej swobodnie w zamkniętym pomieszczeniu z mordercą i wampirem. Oboje przecież mogą wykorzystać każdą chwilę słabości czarnowłosej i zaatakować w dogodnej sytuacji. Także Keira za nic nie może pokazać, jak bardzo jest zmęczona. Anielica skubnęła kilka kawałków chleba, obserwując zachowanie elfa. Reakcje Smilli wydawały się niemal komiczne, mimika twarzy wampirzycy zmieniała się z każdym słowem mordercy. Keira wpatrywała się w oboje, jakby właśnie oglądała niesamowitą komedię, napisaną specjalnie dla niej.
        Niespodziewanie na scenę wkroczył drugi aktor; krwiopijca z mieczem! Keira milczała do samego końca przedstawienia, obserwując zachowania bohaterów powieści. Z ich rozmowy wywnioskowała różne nastawienie do sytuacji. Satharin był mściwy, gwałtowny, ale bardzo chętny na atak na Cordelio. Jednakże zachowywał się teraz jak wierny piesek, co zgrzytało Keirze w sposobie, w jaki ukazywał samego siebie. Smilla natomiast to ofiara całego spektaklu, która znalazła się w nim dlatego, że wpadła w złe towarzystwo. Keira zastanawiała się, co w tej chwili czuje wampirzyca; obrzydzenie do niej i elfa, żal, smutek, czy może zaintrygowanie? Wszystko to przewijało się w oczach kobiety co sekundę.
        “Dobroć aniołka? Cóż za paradoks”, pomyślała. Jak upadłe anioły mogą mieć w sobie cząstkę dobroci? Może i Keirze zostało trochę starych nawyków z Nieba? “Ech. Nawet tak nie myśl”.
        - No już, no już. - Anielica wstała, otrzepując nieco spódnicę i prostując się. Dzisiejszego wieczoru została oblana piwem, teraz dla odmiany śmierdziała winem. Nie zdziwi się, jeśli ludzie tego miasta wezmą ją za niepoprawną moralnie alkoholiczkę. - Zostawcie zabawki, bo jeszcze zrobicie sobie krzywdę. A ja ponownie reperować was nie zamierzam. - Spojrzała znacząco na Satharina. Następnie podeszła do nich powolnym krokiem, ostrożnym, niczym dzikie zwierzę, skradające się do zdobyczy. Ta chwila była bardzo kluczowa, bowiem właśnie ptaszek próbował zapolować na lwy. Keira wiedziała, że jeśli kiedykolwiek dojdzie do walki między nimi, ona ma najmniejsze szanse na wygraną; przecież to, co idealnie jej wychodziło, to uciekanie przed okradzionymi biedakami.
        - Satharinie - zaczęła twardo - myślę, że chcesz mnie wysłuchać - powiedziała, stając przed nim. - To, co mówisz, nie pasuje mi. Jesteś sprzeczny. Czyżbyś został wiernym pieskiem Arvallio, Fortellio czy innym Pierdollio? - Zrobiła krok do przodu, jakby chcąc pokazać, że wcale się go nie boi. Że ma teraz głos, władzę w tym momencie. Na moment przeszło Keirze przez myśl, aby potraktować go magią emocji i wpłynąć bardziej, lecz sądziła, że elf by to wyczuł. Nie mogła założyć z góry, że nie jest odporny na magię, gdyż tego nie wiedziała. A jeżeli jest istotą magiczną, wyczuje ją i tym bardziej się odsunie. Mógłby też zareagować gwałtownie i zaatakować. “Rozegraj to mądrze”, powtarzała sobie anielica.
        - Mówisz, że to dla ciebie ktoś ważny, czy po prostu ci wiele płaci? - zapytała. - Chcesz zemścić się na Cordelio, bo znieważył ciebie, ale po jego obaleniu, ludzie będą się bali Arvallio, skoro walczysz w jego imieniu… Nie ciebie, którego tak okropnie znieważono, słoneczko. - Głos anielicy stał się nieco wyższy, kiedy wypowiadała ostatnie zdanie. Na domiar złego, pstryknęła Satharina w nos i szybko się odwróciła, bojąc się wściekłych fochów bestii wewnątrz elfa. Podeszła tym razem do Smilli, która już trzymała ubrania w dłoniach.
        - To zemsta twoja, czy Arvallio? - zapytała jeszcze, mając nadzieję, że chociaż trochę przekonała elfa. - Moja propozycja jest prosta. Sami zadbamy o siebie. Nikt nam nie będzie płacić, bo sami sobie weźmiemy pieniądze. Nikt nie da nam sprzętu i ludzi; sami ich sobie weźmiemy. Nie będzie żadnego Lio, Kio, Mio, tylko my będziemy panami samych siebie. - Spojrzała na Smillę. Może tym razem trafiła w jej gust. Keira miała szczerą nadzieję, że się uda. Jeżeli wyjdzie, ona dowie się o zamiarach tajemniczego anioła, elf dostanie swoją zemstę, a Smilla…
        - Nie chcesz wiedzieć, dlaczego ciebie także chciał w to wszystko wplątać? - zapytała anielica. Nie bez powodu taki ktoś jak Cordelio nie kazał jej zabić, wychłostać czy też może wypuścić; chciał ją w swoim planie, coś o niej wiedział. Musiała grać w tym swoją rolę. Pytanie tylko, w którym akcie się ona ukaże?
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        Wszystkie rasy rozumne, choć górują inteligencją nad swoimi braćmi z dziczy, nie tracą instynktu zwierzęcia, o nie! W niektórych momentach zmysł drapieżnika, mimo że kryje się pod płaszczem słów i myśli, ujawnia się nazbyt wyraźnie, pokazuje naszą prawdziwą naturę. Satharin stał właśnie pomiędzy dwiema łowczyniami, które wyczuły perfekcyjnie jego słabość. Elf wykończony, poobijany, głodny i spragniony, nie był w stanie utrzymać się na nogach o własnych siłach, a złożenie składnej myśli było dlań ogromnym wyzwaniem. I to ten moment wybrały "towarzyszki" żeby zagryźć go niczym wściekłe psy. Obrzucić stertą oskarżeń, wyzwisk, kiedy on nie może ich zadusić ani skręcić karków. Sprytne, a przy tym tchórzliwe. Chociaż... Czy Satharin nigdy nie był takim tchórzem? Czy naprawdę nie zabijał ludzi w uliczkach, w których nawet się go nie spodziewali? Którzy byli otruci, odurzeni, spali bądź przewalali się pijani z boku na bok? Wielu śmiałoby wątpić.
        Pierwszy był syk Smilli, groźny i niebezpieczny, w akompaniamencie dotyku zimnej stali. Choć przebijała się przez nią ludzka słabość, wplecione w wypowiedź zdania o współpracy, o jakiejś "zgodzie", która Satharinowi była nieznajoma, gdyż niczemu nie przytakiwał, czy w końcu o terenie Smilli (biedactwo nie wie, czyja to dzielnica), słychać było ukrywany od jakiegoś czasu, kumulujący się gniew, który w końcu uwolnił się z siłą, której elf mógłby pozazdrościć. Chociaż najemnik normalnie wzgardziłby tym śmiesznym monologiem, tym razem nie miał jak. Zmęczony, z klejącymi się powiekami, w tym stanie... Nie było takiej opcji. Można by powiedzieć, że kondycja doprowadziła do tego, że zabójca się złamał.
        - Nie machaj tym kordelasem, bo się pokaleczysz... - odburknął, tym razem spokojnym głosem i parsknął cicho. - Współpraca? Po prostu znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. A ty najbardziej nieuważnie z nas wszystkich, bo przecież trudno nie wpaść w niebezpieczeństwo, kręcąc się wokół bogatych z Demary - przerwał, zwilżając suchy przełyk śliną. - I co, zabijesz mnie teraz, bezbronnego i osłabionego? Jak zwierzak? Jak tchórz? Jeśli tak bardzo chciałaś, mogłaś mnie zaszlachtować wcześniej. Ale dopiero teraz masz odwagę grozić, prawda? Żałosne. W tym stanie, moja śmierć byłaby tylko splunięciem na twoją twarz - parsknął znów, odsuwając drżącą ręką ostrze kordelasu. - No, niestety jestem tu teraz ofiarą. Wyszedłbym, ale nie mogę. Niech mówi...
        I później nadeszła przemowa Keiry, równie kpiąca co poprzednia. Kobiety czuły się teraz jak u siebie, jakby mogły sobie do woli atakować zabójcę, choć nie miałyby do tego odwagi w pełni jego sprawności. Ta, już nawet nie próbując odwoływać się do współpracy, czy wątpliwych "spraw terytorialnych", od razu napluła Satharinowi w twarz. Bezceremonialnie wytknęła mu, że jest pieskiem i, wierzcie mi, gdyby nie jego stan, w tym momencie wstałby z podłogi i zadusił dziewczynę gołymi rękami. Że on jest psem? ON? Do tego to trzeba mieć tupet. Patrzą na najlepszego zabójcę w Demarze i (prawdopodobnie) największego sukinsyna po tej stronie Alaranii i mają mu czelność mówić że jest "pieskiem"! Choć można się rozwodzić nad brakiem szacunku w tej wypowiedzi, anielica idealnie wbiła w szpilę, wjechała na ambicję najemnika, doprowadzając go do szewskiej pasji. To, czy to dla niej dobrze, czy też nie, to inna sprawa. Satharin bardzo cenił sobie niezależność i niezbyt podobało mu się naruszanie jej, chociażby poprzez wytknięcie, jak lojalny jest. Nawet gdy w istocie niezależny nie był.
        - Wsadź sobie w rzyć bycie psem - burknął, spluwając jej pod nogi, gdyż dalej nawet nie miał siły. - Jest coś takiego, wierz mi lub nie, jak stabilność. Mogę przechodzić między stronami, oczywiście. Mogę nawet zabijać moich pracodawców. I co? Zrobię sobie tylko więcej wrogów. Może wydaję ci się szalonym psychopatą, ale nie jestem głupi. Arvallio zapewnia mi stabilność. Nie muszę szukać co chwila nowych zleceń. Nie muszę dbać o to by wiedzieć, komu dać w łapę. Nie muszę się zastanawiać, komu znów dać się wynająć. Muszę wiedzieć kogo i jak zabić, a reszta przychodzi sama. Pieniądze, oczywiście - parsknął - zawsze możesz zaoferować pieniądze. Do twojej oferty Arvallio dorzuci grupę zabójców na mojej głowie, która będzie mnie ścigała przez całą pieprzoną Alaranię. Więc nie, nie jestem debilem, żeby się na to zgodzić. "Sami sobie weźmiemy pieniądze", jasne... Wygryzą nas szybko, a nasze truchła straż znajdzie w rynsztoku po dwóch latach i już nas tak zostawią, bo nawet nie będzie im się opłacało...
        Coś jeszcze chciał powiedzieć. Może nawet powiedział? Nikt tego nie słyszał. Wszystko zagłuszyła seria huków, począwszy od oddalonego, a więc nie aż tak głośnego, lecąc w linii i coraz bardziej przybliżając się do pokoju, w którym byli obecni, kończąc wybuchem wcale tak niedaleko nich. Ulice były prawdopodobnie zalane ogniem, choć z powodu braku okien, z ich perspektywy nie było nic widać. Może to i lepiej?
        - Mhm - zaczął mówić do siebie. - "Te beczki prochu to jednorazowy incydent, Cordelio się nie odważy wysadzić naszych lokali". Ta, jasne. W rzyć sobie wsadźcie wszyscy to zapewnianie, cholerne gówniarze. Mam dosyć, kolejny front na którym przegrywamy. W dupie to mam, niech sobie radzą sami, idioci i imbecyle. - Obrócił się głową do anielicy. - Mówiłaś coś o pieniądzach, prawda? Chętnie znajdę nowego pracodawcę.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        W Demarze zawsze kwitło życie. Zawsze było o czym opowiadać. A skoro miejska orkiestra nigdy nie cichła, istoty z różnych stron świata przybywały, by dołączyć swój instrument. Melodie mieszały się ze sobą tworząc... dla niektórych kakofonię, ale dla niej piękną eufonię. Wszystko miało tu sens. Każdy instrument wchodził w relację w z innym, wpływał na siebie i w ten sposób sprowadzał na ziemię nowe dźwięki, nowe pomysły na na kolejną nutę. Gdzie nie spojrzeć, można by zobaczyć cudowną sieć powiązań. Piekarz z każdym zagnieceniem ciasta na chleb, wybijał cichy, monotonny rytm . Młoda praczka, uśmiechająca się do niego zza okna, codziennie rano tworzyła z nim duet strzepując mokre ubrania przed powieszeniem na sznurek. Oboje tworzyli tło dla nieco wyższych dźwięków końskich kopyt uderzających o bruk. Wóz przejeżdżał pomiędzy piekarnią a pralnią dołączając do improwizacji. Ponad ich głowami, na drugim piętrze glinianego domu dziecko budziło się ze snu z płaczem. To była jego partia. Jego i matki, której łagodny, wysoki głos nagle rozbrzmiewał w pokoju dziecięcym.
        Wampirzyca słuchała tych dźwięków każdego dnia i każdej nocy. Uwielbiała leżeć nieruchomo i wsłuchiwać się w melodię Demary, jak w kołysankę lub rozbudowaną mantrę. Przypominała sobie wtedy, że choć sama już dawno umarła, to świat nadal istnieje. Życie toczy się dalej.
        A życie przyciąga śmierć. Jasnowłosa już dawno zrozumiała, że żyjący są przewrażliwieni na jej punkcie. Cóż, wcale jej to nie dziwiło, wręcz zazdrościła im tego. Dlatego odpowiedź Satharina zaciekawiła, sprawiła przyjemność i rozżaliła. Smilla prychnęła i spojrzała na niego z góry.
- Podoba mi się twój optymizm. Ale musisz wiedzieć, że nie zamierzałam cię zabijać, bo i po co? Śmierć nie jest tak atrakcyjna. Dużo ciekawsze jest to, co przed nią.
        Przez chwilę krążyła jeszcze po pokoju, aż w końcu uspokoiła się i kucnęła przed elfem.
- Wiesz czemu cię nie zabiłam... Wiesz? - Przygryzła lekko wargę, a potem spojrzała mu prosto w oczy. Jej twarz była zmęczona, a może nawet smutna. - Liczyłam, że jesteśmy podobni... Że... Jesteś lodowym elfem.
        Jaki świat jest zabawny. Jak wiele niespodzianek, zawodów ci szykuje. Kiedy Smilla przypominała sobie powody, dla których nie pozbyła się lub nie opuściła tej dwójki istot, chciało jej się tylko śmiać. Obróciła głowę w bok spoglądając na drzwi. Westchnęła bardzo cicho i powoli uniosła się z powrotem.
- Ach, pisklak ze mnie. Naiwny pisklak.
        Pisklak albo ćma. Czasem czuła się jak ona. Stworzenie nocy skuszone przez światło, samo więziło się w klatce lampionu i miotało w emocjach na wszystkie strony. Tak samo było z nią. Rozkosze życia kusiły ją łatwo, a potem przysmażały skrzydełka, bo zbyt często wszystkie przygody wymagały zapłaty. A ona w bólu szalała popadając ze skrajności w skrajność - nie mogąc się zdecydować które emocje u niej przeważają, co właściwie o tym wszystkim myśli. Takie chwile nieuwagi chętnie wykorzystywali kolejni kuglarze oferując kolejną atrakcję. Keira był jednym z nich. Zapaliła właśnie ogień w lampionie. Podrzuciła piłeczkę.
        Z rosnącą ekscytacją wysłuchiwała słów upadłej, z rozkoszą obserwując jej niemal teatralne gesty. Uwielbiała sposób w jaki ta się poruszała. Z pewną gracją - może i złodziejską, ale jednak - podkreślając, celowo lub nie, swoje kobiece atuty. Z ostrożnością, która mile schlebiała krwiopijcy. Każdy gest aniołki wydawał się przemyślany. Smilla to chwaliła i podziwiała. Sama również świetnie się odnajdywała w grze z ludźmi, niestety, kiedy kurtyna opadała, a cel zostawał osiągnięty, często dawała maskom opaść. Jak tutaj, po tej całej szalonej historii. Zachowanie Keiry dało więc do myślenia. Wyprostowała się, oczyściła umysł głębokim, wewnętrznym wydechem i... dała się na nowo wciągnąć w zabawę. A ta zapowiadała się szalenie pociągająco.
        Propozycja wydawało się nieco absurdalna, a może nawet nieprzemyślana. Kto rozsądny umyślnie narażałby się demarskiej mafii? Zwłaszcza, kiedy najpewniej nie dorasta się do stóp ich potędze. A jednak, sposób w jaki mieli to zrobić, trafił w gust blondynki. Nie przystałaby na propozycję wikłania się w istniejące porachunki, nie chciałaby otwartej walki ani podważania zasad. Nie chciała niczego na większą skalę, niczego zbyt poważnego na starcie. Pewnie, wszystko może potoczyć się w tym kierunku, ale nigdy nie jest miło, gdy ktoś kto cię przejrzy, od razu przystąpi do rozrachunku w najgorszym wydaniu – bez śmiechu, bez gry. Jak z kimś kto pozwala sobie na zbyt wiele bez smaku i granic. Jak z wrogiem.
        Satharin rozumiał po części tę kwestię. Rozumiał powagę takiego przedsięwzięcia. Dodatkowo, w jego sytuacji, całość wydawała się dodatkowo niebezpieczna. On już siedział w tym bagnie i to od jakiegoś czasu. Więc taka nagła zmiana nie byłaby dla niego zbyt opłacalna. Ale czy nie traktował tego aż nazbyt poważnie? Jak daleko patrzył w przyszłość? Smilla nie myślała o propozycji Keiry, jak o czymś stałym. Na to było za wcześnie. Zresztą, pewnie by się znudziła po jakimś czasie. Nie, dla niej to był jednorazowy kaprys, żart. Niebezpieczny i przyprawiający o przyjemne dreszcze. Teraz były przyjemne. Stały się takie, kiedy tylko Keira wypowiedziała jedno zdanie: „będziemy panami samych siebie”. Ach, ślicznie!
        Satharin zaś patrzył na to bardziej dogłębnie, poważnie i przyszłościowo. „Wygryzą nas”, powiedział, jakby oznaczało, że zamiast przeszkadzać, będą z Cordelio konkurować. Cordelio, Arvallio... Jeden grzyb. Z mafią.
        Smilli spodobał się ten pomysł. A właściwie idea. Bo właściwie tylko nią na razie można było to nazwać. Musieli mieć jakiś plan, podstawy, by mieć pewność, że to wszystko ma szansę pójść po ICH myśli. Inaczej mówiąc – trzeba było jeszcze przekonać samych siebie.
        Kolejne zaś słowa wzbudziły w wampirzycy niepokój. Cholera, co jeśli to prawda? Cordelio faktycznie mógł czegoś od niej chcieć. W jaki jednak sposób ona mogła znaleźć się w tej pajęczej sieci? Nie podobały jej się te myśli, ale trzeba przyznać, że wątpliwości i pragnienie ich rozwiania zostały skutecznie rozbudzone. Jeśli ktoś zagrażał swobodzie jasnowłosej, trzeba było go powstrzymać.

        W czasie, gdy upadła odgrywała swoją rolę, Smilla przebierała się. Brudna suknia odsłoniła mocne lecz pokryte bliznami ciało kobiety. Wąska talia, szerokie biodra, niewielki biust. Skóra niemal rażąca jasnością, a mięśnie rysujące kontury na tle ciemnego pokoju. Sztylet na lewym udzie, niknący na tle pończochy. To nie było ciało zwykłej uwodzicielki. O wiele adekwatniejsze wydały się ubrania, które ponownie zasłoniły ciało. Czarne, luźne spodnie, szara tunika, długa kamizelka, do której przerzuciła zawartość kieszeni. Wszystko delikatnie zdobione, ale wyraźnie zmieniające wizerunek na mniej klasycznie kobiecy. Bardziej podkreślał awnaturniczy, wojowniczy charakter. Szczególnie, gdy do całości dołączył pas, na którym zawisł kordelas. W tym momencie do wampirzycy podeszła Keira. Smilla odwróciła się w jej stronę i uśmiechnęła zawadiacko.
- Umieram z ciekawości, kochaniutka – odparła na jej słowa, a w kolejnej chwili w jej palcach pojawiła się znajoma wsuwka, by raptem zaplątać z powrotem we włosy ciemnookiej.
- Psy mogą szczekać. Ja w to wchodzę.

        W Demarze zawsze kwitło życie. A życie przyciąga śmierć. Eufonia w uszach wampirzycy rozpadła się na kawałeczki. Zbyt czułe uszy wypełnił niski, ponury dźwięk, a potem kolejny i jeszcze więcej... W końcu jeden z nich rozległ się tak blisko, że w uszach aż zapiszczało.
        Nie czekała. Raptem jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jedynie niedomknięte drzwi dały znać co się właściwe wydarzyło.
        Smilla stanęła na progu budynku i z trwogą oglądała piekielne dzieło. Ulica płonęła. Wysadzone w powietrze struktury nic nie mówiły. Nie wiedziała jaka historia rozpadła się na kawałeczki – popadła w zapomnienie. Wiedziała natomiast, że była źródłem ogni tak intensywnych, że rozprzestrzeniały się na pobliskie zabudowania. Demarska glina stała w płomieniach, cegły zaś lizały gorące płomienie oznaczając terytorium czarnymi jęzorami sadzy. Noc oślepiała. Nie była już bezpiecznym schronieniem dla istot mroku. Nie była bezpieczna dla nikogo. Mieszkańcy wybiegli na ulicę, krzycząc i łapiąc się za głowy.
        Gdzieś w oddali widać było inne jasne łuny i czarny dym przysłaniający gwiazdy.
        Na końcu uliczki, pod murem stały zaś zakapturzone postaci. Dwójka. Byli daleko, ale gdy wampirzyca patrzyła na nich, ci powoli odwrócili się w jej stronę.
- Szlag – warknęła i już miała zawracać, kiedy poczuła rękę na ramieniu. Szarpnęła się cofając do tyłu i spojrzała w zamglone oczy gospodarza.
- Przysługa za przysługę – powiedział i wcisnął jej do ręki mały zwitek papieru. Potem zmarszczył brwi i odwrócił się. – A teraz nie chcę cię tu widzieć!
        Wampirzyca posłuchała. Pomknęła do piwniczki po drodze zerkając na karteczkę. Widniał na niej jakiś adres. Nie miała pojęcia co oznacza, ale kojarzyło jej się bardzo... tajemniczo. Może nawet wampirzo. Po chwili pojawiła się przed towarzyszami, jeszcze przed drzwiami wyłapując słowa zabójcy. Stanęła na środku pomieszczenia i poważnym wzrokiem popatrzyła na Keirę. I raptem uśmiechnęła się promiennie, jak mała dziewczynka, podeszła do elfa i wyciągnęła do niego rękę. Może na znak zgody, może tylko by mu pomóc wstać.
- Szybko się uczysz, truposzku. – Potem odwróciła się znów w stronę upadłej. – Możliwe, że widziałam winowajców widowiska. Lepiej stąd zmykajmy.
        I po chwili znów byli w drodze. Opuścili noclegownię, przeciskając się między szumowinami miasta. Wszyscy wpadli na ten sam pomysł - uciekać, póki cię odkryją. Nie wszyscy jednak po wyjściu tylnymi drzwiami ruszyli uliczką równoległą do płonącej. Pozornie bezpieczni, odgrodzeni od ognia rzędem budynków, a jednak wciąż niebezpiecznie blisko. Trójka kierowała sięna północ miasta. Zamiast oddalać się, zmierzała w epicentrum piekła.
        Dopiero, gdy oddalili się od noclegowni, Smilla podała karteczkę Keirze, jednocześnie zachęcajac elfa by również na nią spojrzał. Jedyne co rozumiała z zapisu, to to, że muszą udać się właśnie na północ.
- Mówi wam to coś?
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Ludzie, ich charaktery, dzielą się na dwa rodzaje. Jedni to drapieżcy, silni i niezależni, ukazujący swoją siłę, pokazujący gniew… Ci, którzy zawsze górują nad słabszymi. Drudzy to taka Keira; opierający się nie na swoich mięśniach, słabi, ale za to przebiegli jak nikt inny. Anielica znalazła się w jednym pomieszczeniu z drapieżnikami, a więc musiała posadzić się na wyższej od nich pozycji, aby nie wyczuli, jak bardzo jest słaba. Upadła zaufała więc swojej inteligencji, proponując najbardziej ryzykowny układ pod słońcem.
Słuchała wszystkich słów Smilli i Satharina.
        - Tchórzy ten, który w chwili słabości prosi o śmierć - szepnęła niby to do siebie, niby do nich, chociaż wątpiła, że ktokolwiek ją usłyszał. Ba, nawet miała taką nadzieję. Keira niezbyt chciała dorzucać do pieca, który już buchał jak wściekły smok.

A potem zrobiło się tylko goręcej.
        Kiedy anielica przedstawiła swój plan, spotkała się z oburzeniem od strony elfa. Cóż się dziwić, spodziewała się tego. Miała wrażenie, że Smilla zareaguje podobnie, ale kiedy tylko Keira na nią spojrzała, dostrzegła w jej oczach znajomy błysk. Czyżby jej się to podobało? Czy po prostu piekielna jest na tyle dobrym mówcą? Ta przemowa nawet nie została wcześniej przemyślana. Keira obserwowała reakcję wampirzycy uważnie. Kobieta słuchała jej jak zahipnotyzowana, mogłoby się wydawać.
        Anielica ponownie odwróciła się do Satharina, wysłuchując jego wypowiedzi. Kulturalna wymiana zdań, można by rzec; kiedy jeden mówi, ty nie przerywaj. Można by, gdyby nie fakt, że rozmowa toczy się między mordercą z charakterkiem i istotą z piekła rodem.
Zapewne wszyscy aktorzy w takiej chwili osłupieliby; gdyż jak można zareagować na całkowite podważenie swojej propozycji, która mogła zadecydować o losach całej trójki, a może nawet całej Demary?
        Śmiechem. Keira zaśmiała się. I to nie był drwiący czy też sarkastyczny wybuch radości. To śmiech, rozbawienie. Anielica tym bardziej sobie grabiła.
        - Ty naprawdę jesteś sprzeczny! - stwierdziła, starając się uspokoić swoje ciało. - Prasmoku, nie rozumiem. - Anielica ponownie spojrzała na niego spod przymrużonych powiek i zlustrowała dokładnie, szukając pewnych szczegółów. Już tak mało brakowało, żeby rozgryzła i jego, i wampirzycę. Tylko odrobina. Jedna minuta.
        - Wygryzą nas? Ty mówisz, że jesteś “silnym i niezależnym” mężczyzną? - zadrwiła, składając dłonie jak do modlitwy i opuszczając ramiona luźno wzdłuż ciała. Teraz postronny obserwator miał prawo pomylić ją z kapłanką bądź prawdziwym aniołem, gdyby nie kusy strój kobiety.
        A propos stroju, kątem oka anielica obserwowała przebierającą się wampirzycę. Smilla zdawała się nie wstydzić przy dwóch prawie obcych jej ludziach. Ach, jakże Keira teraz pozazdrościła odwagi kobiecie. Jednakże zauważyła, że ciało krwiopijczyni to nie ciało typowej kusicielki. Piekielna może i się tego spodziewała, lecz coś jej nie grało.
        - Wampirom nie goją się przypadkiem rany? - zapytała, komentując blizny na ciele kobiety. Keira cofnęła się trochę od zabójcy, aż znalazła się bliżej Smilli, po czym podniosła jedną dłonią płaszcz, aby nieco zasłonić wampirzycę. Jeśli się zastanowić, te blizny musiała zdobyć jeszcze przed przemianą w wampira; więc Keira już mogła łatwo wywnioskować, że nie należała do dumnej rasy umarłych od urodzenia. Chyba że te blizny zostały zrobione specjalną bronią.
        To także anielica chciała rozgryźć. O ludziach, z którymi wiąże ją swego rodzaju współpraca, wolała wiedzieć jak najwięcej. Keira uśmiechnęła się, słysząc odpowiedź Smilli odnośnie jej planu. Świetnie, a więc ma po swojej stronie jednego silnego sojusznika.
        - Ta stabilność, według mnie, niewiele różni się od bycia zależnym, elfie. - Wiedziała, że przekracza pewną granicę i tylko czekała, aż jej się za to oberwie. Kiedy tylko Keira usłyszała pierwszy wybuch, zamknęła oczy, obawiając się kary. Pozwoliłaby na to, jednakże widocznie kara nie została wymierzona w nią. Anielica podniosła powieki i rozejrzała się dookoła, wyczekując momentu kulminacyjnego; takiego jak wielki wybuch całego pomieszczenia i śmierć. Lecz nic z tego nie nadeszło. Keira wybiegła z pokoju wampirzycy, aby zobaczyć, co się dokładnie stało. Zatrzymała się jednak na chwilę, słysząc słowa Satharina. Nieumyślnie westchnęła z ulgą, uśmiechając się delikatnie.
        - Poprawnie. I takich facetów lubię - rzekła szybko, po czym jej oczom ukazały się… płomienie. Ogień, krzyk.
Keira nie przekroczyła progu, jednakże to, co słyszała i ujrzała, wystarczyło jej. Coś się tutaj dzieje i dotyczy całej trójki.
Nie spotkali się przypadkiem.

        Anielica spojrzała na wampirzycę i potaknęła, zaciskając usta. “To, co się tutaj dzieje, jest związane z nami wszystkimi”, powtarzała. Nie mogła teraz zignorować tego faktu. Pobiegła więc z Satharinem i Smillą. Dokąd? Do celu, który nie był im do końca znany.
        - Musimy się ukryć. Przypominam, że zostały nam jakieś dwie godziny do świtu - rzekła, spoglądając na wampirzycę. - Za mną - dodała Keira, wyprzedzając grupę.

        Zaprowadziła ich to obskurnej rudery, małego drewnianego domku, oddalonego od centrum zamieszania o jakieś cztery kilometry.
        - Jest opuszczony, widziałam, jak wynoszą stąd trupa. Najprawdopodobniej jedynego mieszkańca. - Keira weszła do środka. Skromne pomieszczenie ledwo mieściło trzy osoby, jednakże na tę chwilę musiało wystarczyć. Przynajmniej przez kilka godzin.
Anielica wzięła karteczkę z adresem od Smilli, badając ją uważnie. Próbowała nałożyć mapę Demary na miasto, żeby móc skojarzyć fakty. Zmarszczyła brwi i oddała kartkę Satharinowi, po czym usadowiła się na małej poduszce w kącie. Objęła kolana ramionami. Podobno taka pozycja sprzyja myśleniu; cała krew z kończyn trafia do głowy.
        - Byliśmy tam. To konkretny budynek. Tylko który… - zamyśliła się, spoglądając kątem oka na swoich towarzyszy. - Obok winnicy. To gdzieś tam, jeśli się nie mylę. To trzeba będzie sprawdzić w nocy…
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        Czym jest śmierć? Można zabić setki ludzi, widzieć agonię tysięcy, dla niektórych być uosobieniem anioła śmierci, niemal kąpać się w strumieniach krwi. Ale przez odbieranie życia nie zrozumiemy istoty jego utraty. Satharin, w całej swojej brawurze, odwadze i sile woli czuł bojaźń przed śmiercią. Bo jak nie czuć? Która śmiertelna rasa nie boi się końca? Momentu, w którym wyzionie ducha, zwłaszcza przedwcześnie, nie osiągając tego co chcieliby osiągnąć, nie będąc jeszcze znudzonymi życiem? Czerpiąc z niego wciąż przyjemność i satysfakcję, jakkolwiek chorych środków nie mieliby do ich pozyskiwania?
        Dlatego też tak podniecające może być zabijanie. Szczególnie dla seryjnych zabójców. Ta adrenalina, ta energia, ta satysfakcja którą czerpie się, gdy ofiara wije się wystraszona, jej psychika się łamie, a ciało odmawia posłuszeństwa, kiedy już wiadomo że nie ma ratunku... To jest coś, czym można się napawać. Na pewno Satharin w jakiś sposób uwielbiał to. Był od tego w pewnym sensie uzależniony. Bycie "wysłannikiem śmierci" dawało mu znać, że inni czują przed nim respekt. Dawało mu do ręki władzę, której pożądał. Władzę nad ludzkim życiem, niczym Pan decydujący, kto idzie do nieba, a kto do piekła. Gdy wbijał sztylet w miękką, ludzką tkankę, czuł się jak król.

        Dlatego trudno też było mu uwierzyć w to, jak Smilia go potraktowała. A raczej jak potraktowała śmierć... Dla niej samo wyzionięcie ducha nie było atrakcyjne. Satysfakcję ze stanu przed śmiercią prawdopodobnie oboje czerpali. Ale jej nie ruszała utrata życia. Ona już jedno straciła. Taki jest urok nieumarłych stworzeń.
        - To co przed nią? - Satharin prychnął. - Chodzi ci o to, że miałbym się ciebie bać? Nic z tego.
        Ale było coś, czym istoty żywe i umarłe się nie różniły. I była to najwidoczniej nadzieja. Satharin również ją niegdyś miewał, a obecnie przytrafiła się osobie, która nie powinna odczuwać zbyt wiele emocji. Z jakiegoś powodu Smilla chciała żeby najemnik był lodowym elfem, jakby to robiło jakąś różnicę. Ważne dla niej było, że mógł być z tej samej rasy, podobny do niej. Dla zabójcy to była akurat ostatnia rzecz, nad którą się zastanawiał. Co go obchodziło, czy ktoś jest elfem pustynnym, leśnym, górskim czy ulicznym? Wszyscy tak samo umierali.
        - Czy naprawdę jesteś tak naiwna? - Zaczął się cicho śmiać, co ze względu na jego stan szybko przerodziło się w kaszel. - Naprawdę skupiasz się na akurat tak mało istotnej rzeczy? Może jestem, może nie jestem, nic ci do tego.
        Pisklak... Może coś w tym było. Pisklak cieszył się życiem. Tak bardzo, że wystawiał się na niebezpieczeństwo. Lis z łatwością wyjadał go z kurnika. Podobnie było z wampirzycą i tym, jak tu trafiła. Mały, zagubiony pisklak pośrodku miasta mafii.

        Ku swojemu zdziwieniu, Satharin zaczynał coraz większy szacunek czuć do Keiry. Nie dlatego, że była bezczelna, gdyż niezmiennie miał nieodpartą ochotę nakarmić ją jej własną tchawicą. Ale ona wiedziała, że do czegoś dąży, że ma coś na celu. A Smilla… Ona zachowywała się naprawdę jak zwierzę, może niekoniecznie jak pisklak. Z pozoru podobna do Satharina, bo interesowała ją zabawa i satysfakcja, ale kompletnie inna. Zabójca chciał adrenaliny, alkoholu, używek i kurtyzan. Klasyczny hedonistyczny zestaw, do którego potrzebne były pieniądze. A to zresztą nie było problemem. Wampirzyca… Ona była wabiona najgłupszymi i najbardziej ryzykownymi pomysłami. Satysfakcjonowała ją zabawa z całym światem, granie na jego nosie, korzystanie z miasta jak ze swojej osobistej zabawki. Było to przyjemne, na pewno. Ale łatwo też było się tym sparzyć.
        Niemniej Keira nadal denerwowała. Wbijała szpilę tam gdzie trzeba, żeby rozjuszyć elfa. Choć przypominało to raczej uderzanie kijem w gniazdo os niż zadawanie dotkliwych ran.
        - Lubisz niezależnych facetów? Opowiedzieć ci pokazać co mafie robią z dodatkową, niezależną konkurencją? - Rzucił wyraźnie zirytowany zachowaniem anielicy. Naprawdę, zadusiłby ją, gdyby był w stanie… - Kiedyś mieliśmy zdrajców, którzy otworzyli własny biznes. Próbowali się odłączyć od swoich korzeni. Złapałem ich, mieliśmy ich specjalnie nie zabijać, żeby można było się nimi “pobawić”. Arvallio karmił i poił jednego z nich. Kolejni dwaj byli głodzeni i żyli tylko o wodzie. Przez miesiąc. Po tym czasie… Pierwszego zawiesił na haku, przebijając jego klatkę piersiową, a pozostałych wrzucił do sali, aby walczyli o tego trzeciego, którego pozwolono im zjeść. Panowie sami rozszarpali się na strzępy, jak zwierzęta. Zwycięzca zjadł obu dawnych przyjaciół i w nagrodę żyje teraz w klatce w kolekcji rzadkich przedmiotów Arvallio. Nie chcę tak skończyć. Nawet ja nie jestem takim sadystą jak moi szefowie. - Po całej mrożącej żyłach opowieści, zabójca uśmiechnął się złowieszczo do anielicy. - A ty? Chciałabyś być w klatce jak zwierzątko?
        Gdy tak opowiadał, umknęło mu, że Smilla w tym momencie się przebiera. Zauważył dopiero po swojej anegdotce społecznej, i zaczął obserwować oblizując wargi, a było naprawdę co obserwować! Tym bardziej niezadowolony był z tego, że dane mu było patrzeć tak krótko, gdyż szybko wampirzycę przysłoniła Keira swoim płaszczem.

        - Że teraz uciekamy? CZY WY JESTEŚCIE NORMALNE? - Ryknął Satharin, przeszywając Smillę wzrokiem. Przecież on ledwo chodzi! Jak niby ma uciekać? Chyba że chcą go zostawić na pastwę losu. Bardzo możliwe, może taki jest ich plan. W takim razie nie może pozwolić się zostawić z tyłu. Dziewczyny nie żartowały, dlatego też elf, wzdychając, wbił sztylet w drewnianą ścianę i podniósł się na nim, a później podszedł powoli do stołu i wyłamał ostatkami sił w rękach jego nogę. Podpierając się laską może zdoła przejść przez miasto. Może...
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Blizny - pamiątki, które życie nam daje, kiedy chce mieć pewność, że nie zapomnimy o jego niespodziankach. Każda wypukła, jasna linia ma swoją historię i trzeba z nimi żyć, jak z niechcianymi towarzyszami. Kto wie czy elf i upadła anielica nie staną się wkrótce bliznami na życiu Smilli. Wiele osób już przeszło przemianę z istoty żywej do bolesnego wspomnienia. Alduran, Kelmiya, Monerue, Ishinelae, Kumi... Ci prezentowali się podobnie, jednak bardziej jako blizny innego rodzaju: wszyscy byli lodowymi elfami, wszystkich Smilla kochała i wszyscy mogli być już martwi. Jeśli jednak żyli, to najpewniej zdążyli o niej zapomnieć. Ona jednak nie, nieśmiertelny umysł ma to do siebie, że chłonie rzeczy i pielęgnuje wspomnienia dużo lepiej niż za życia.
        Życie kogoś, kto już umarł było z jednej strony łatwiejsze, gdyż niegdyś normalne problemy stały się przeszłością, z drugiej strony jednak dużo bardziej wymagające. Jeśli już coś miało się zdarzyć, potrzeba było do tego dużo większej ilości zasobów, energii, starań, efekty zaś zawsze pojawiały się w o wiele większej skali. I jeśli coś może być trwalsze niż trwałe za życia, to po śmierci takimi objawiały się wydarzenia i ich konsekwencje. Ciało wampira zawsze dążyło do wyjściowej formy – regenerowało się samo, by przypominać o życiu, które minęło – ale można je było również naznaczyć niezmiennie... Na wieczność. Rany więc się goiły, ale czasem blizny mogły pozostać. Jeśli ktoś się o to postarał.
- Goją. – odparła krótko i nieco gorzko, a chwilę później zaśmiała cicho, gdy anielica zasłoniła ją płaszczem. Och, naprawdę? Nie sądziła, że zostanie potraktowanie poważnie. Czy śmiertelni naprawdę mieli problem z własnymi myślami? W gruncie rzeczy niejednokrotnie to wykorzystywała, mimo to cielesność nigdy nie wydawała jej się problemem, o ile ktoś nie nadawał jej kontekstu. Na północy zupełnie naturalne było przebywanie nago w obecności elfów niekoniecznie z własnej rodziny, kiedy np. rozrzedzano krew w gorących oparach domków ciepła. Mimo, że przez większość czasu na zewnątrz każdy z nich szczelnie zasłaniał każdą część ciała przed mrozem. Kiedy jednak Smilla ruszyła na południe.... Tak, trzeba przyznać, że w większości przypadków podejście do cielesności się zmieniało. O kontekst nie trzeba było się starać – ludzie sami go chętnie nadawali. Ach, najwidoczniej wampirzyca zbyt wiele czasu spędzała wyłącznie w obecności ofiar lub sama. Choć może powinna być po prostu wdzięczna, za to jak Keira dba o jej komfort. Jakkolwiek to nie brzmiało w przypadku niemal obcej osoby. Tak więc była wdzięczna.
- Och, wy, śmiertelnicy... – powiedziała po chwili, na słowa truposzka, wyjmując ze skrzyni swój płaszcz i manierkę. - Nie potraficie myśleć o niczym innym poza śmiercią. To zaczyna się robić nudne!
        We wszystkim utwierdziła ją tylko moralizatorska historyjka Satharina. Musiał mieć ich wiele, sam tworzył niektóre z nich na jej oczach, a jednak ta miała swoje uzasadnienie. Bycie niezależnym w mafii musiało skończyć się źle. Z grozą wysłuchała opowieści, której nie powinno się opowiadać, gdyż jedyne co po nich zostaje to dojmujący strach. Wampirzyca znała głód. Wiedziała też co to znaczy mieć za obiad przedstawiciela własnej rasy. Wiedziała, że w obliczu wielkiego pragnienia sama była w stanie dokonać rzeczy potwornych. Kiedyś, po wielu dniach spędzonych na pustkowiu tak wygłodniała, że gdy napotkała pierwszego lepszego wędrowca, rozszarpała go tak, że wystarczyło zbliżyć się do ran, by krew sama wlewała Ci się do gardła. Pamiętała strzęy ubrań, a pomiędzy nimi kawałki mięsa. Pamiętała jak paznokcie rozorały mu piersi, ramiona, policzki, a z szyi została miazga. Odsączyła go bardzo dokładnie, a potem żałowała własnej niedbałości, gdy wiele krwi wsiąknęło w piasek. Nie można było jednak powiedzieć, że znalazła się w takiej samej sytuacji, co ta dwójka niepokornych, którzy zjedli swojego kolegę. Oni tam nie mieli żadnego wyboru, zostali poddani torturom, manipulacji nastawionej na jeden cel. Oni dokonali czegoś jeszcze gorszego – nie rozszarpali przez niedbałość ciała kolegi, nie - oni pragnęli go w całości. To nie leżało w ich naturze. Była to najgorsza rzecz jaką można było im zrobić – pozbawienie ich człowieczeństwa. Smilla znów coś wiedziała na ten temat. Przypomniała sobie własną przemianę, przypomniała sobie pewnego młodego elfa, któremu odebrała przynależność do jakiejkolwiek rasy. Nie powiedziała więc nic. Milczała pozwalając mówić Keirze. Czuła, że żadne słowo nie przejdzie jej przez gardło. Nie na ten temat.
        Wciąż jednak nie odstraszyło jej to od szalonego planu Keiry. Nie potraktowała historii jako ostrzeżenia. Nawet jeśli – każdego dnia liczyła, że w końcu może nie wyjść z czegoś cało. To ją dodatkowo nakręcało, choć wcale nie uśmiechały jej się cierpeinia.
        Słuchając odwrócona tyłem do towarzyszy narzuciła płaszcz na ramiona, w dłoni wciąż trzymając pojemnik na wodę. Tylko, gdyby ktoś stał naprzeciw zobaczyłby, że zamiast zapinać guziki czy poprawiać pasek, z kieszeni wyjmuje małe pomarańczowe pudełeczko. Wszystko to co z nim później zrobiła stało się tak szybko, że ruchy nadgarstków prawie rozmywały się w powietrzu. Długi paznokieć podważył zatrzask, a później cienką, ciemną błonkę. Spod niej palce wyjęły jeden, malutki kryształek, który został rozkruszony silnymi opuszkami palców i w połowie wrzucony do manierki z wodą, a w połowie schowany z powrotem do pomarańczki. Pół małego kryształka. Za mało na prawdziwe wrażenia, wystarczająco, by zrobiło się spokojnie i miło, by poczuć zalążek lekkości bytu. Oczywiście zawsze towarzyszy temu również zwiększenie intensywności odczuć aktualnych... Więc, jeśli zażywający się zdenerwuje lub wystraszy, to może być nieciekawie. A przynajmniej mogłoby być, jeśli "ofiara" była wybitnie podatna na używki. Smilla podejrzewała jednak, że ta konkretna jest odporna, więc nawet jeśli jej emocje urosną jeszcze bardziej, to główny efekt działania Tikotum – błogość odczuwania jedności elementów snu i jawy – powinny wystarczająco je zagłuszyć – to znaczy pozostawić w głowie, lecz nie dać im ujść na zewnątrz w postaci niebezpiecznych ruchów. Najprawdopodobniej. Tikotum zawsze było trochę nieprzewidywalne. Wampirzyca uznała jednak, że to wspaniały żart, wspaniałe doświadczenie, wspaniała ofiara i wspaniały sposób na uspokojenie pewnego wściekłego psa. Jakoś trzeba było go oswoić. I podleczyć, dlatego przeciągnęła kciukiem po jednym z kłów i kropkę własnej krwi zmieszała z wodą.
        Przed odwróceniem się zakołysała manierką, by wymieszać zawartość, po czym rzuciła ją elfowi.
- Zamknij się, truposzku i rusz szanowne tyły.
        Po chwili z manierki ubyła spora ilość zawartości.

        Elf mógł teraz robić wszystko. Być może w swojej wyobraźni, pod wpływem Tikotum, kuśtykał 4 kilometry samodzielnie, a może niczym orzeł leciał ponad zadymionym miastem. To co było pewne, to to, że początkowo był tak samo nieznośny jak zawsze, aż się robiło niedobrze. Wyłamał stolikowi nogę i przypominając zgorzkniałego starca człapał z nią, zamiast laski. Komiczny widok przy tak wyćwiczonym ciele, wściekłym spojrzeniu i wyposażeniu. Smilla pozwoliła mu robić co chce, powstrzymując Keirę od pomocy. Na jej słowa o zbliżającym się zmierzchu podziękowała szczerze skinięciem głowy.
- Wiem, malutka, dziękuję.
        Nie przypominała w tym zwariowanej, poddanej emocjom krwiopijczyni – raczej doświadczoną, wytworną panią.
        Trójka wyszła na zewnątrz, w czasie zbyt długim, niż to było rozsądne. Wampirzyca czuła zbliżający się ogień i blask słońca. Gdzieś w okolicy czaili się też wrogowie. Nie mogli sobie pozwolić na takie tempo, o czym jasnowłosa pomyślała już dużo wcześniej. Podejrzewała jak zachowa się zabójca. Był zbyt dumny, a to było niebezpieczne. W końcu jednak ten mały błąd naprawiła biologia – wyczekiwane efekty narkotycznej mieszanki dały znak, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ruchy elfa straciły na zaciętości, gdy mięśnie się nieco rozluźniły. Choć wydawałoby się to niemożliwe, jego twarz nabrała delikatnych kolorów. Wampirzyca obserwowała każdą najmniejszą zmianę, łącznie z dobrze znanym drgnięciem powieki, by w końcu podejść do elfa i wyrwać mu z dłoni kawał drewna, a wolną rękę narzucić sobie na własne ramiona. Satharin początkowo się opierał, ale żelazny uścisk kobiety nie pozwolił mu odpowiednio zaregować, kiedy jeszcze miał na to ochotę. A potem... Potem świat musiał w jego oczach nabrać innych barw, bo poddał się i błędnymi, choć błyszczącymi oczyma wodził po otoczeniu. To był moment, w którym wampirzyca chwyciła obie jego ręce, stając przed elfem, zarzuciła je sobie klatkę piersiową i unieruchomiła własnymi. Wkrótce zabójca był niesiony z zaskakującą łatwością na plecach towarzyszki.
        Wtedy dziewczyny mogły przyspieszyć kroku i wkrótce znaleźli się we wskazanym przez ciemnowłosą miejscu.

        Chata wyglądała jakby miała się wkrótce rozlecieć. Drewno spróchniało, cegły dawno zaczęły kruszeć i w jednym rogu tworzyły pomarańczową lawinę. Gliniane uzupełnienia wydawały się być zaledwie własnym wspomnieniem. Budynek ewidentnie wyglądał na opuszczony, a jednak jedna rzecz nie dawała kobiecie spokoju – brudna zielona firanka oknie nad drzwiami. Zasłaniała jego dolną połowę u nie pasowała do reszty nędznego obrazu. Wydawała się dziwacznie znajoma... Wampirzyca zmarszczyła brwi próbując sobie coś przypomnieć.
        Drzwi skrzypnęły, gdy wchodzili do środka, dźwięk ten jednak zniknął w szumie wrzącego miasta. Stanęli w malutkiej komórce, której wnętrze było zaskakująco ciemne. Musiała niegdyś należeć do kogoś bardzo biednego. Dwie poduszki, koc, taboret i jakieś śmieci walające się po podłodze. Przy jednej ze ścian stała też drabina prowadząca na górę.
        Jasnowłosa pociągnęła nosem, ale nie wyczuła obecności nikogo żywego... Martwego zresztą też. Pozwoliła więc Satharinowi znów stanąć na własnych nogach, po czym kazała mu usiąść naprzeciw Keiry. Dała mu poduszkę i popatrzyła w oczy. Elf dalej bawił się z używką we krwi. Stan ten potrwa pewnie jeszcze jakieś dwie godziny. Do tego czasu powinien nieco wydobrzeć. Ostateczne fizyczne szkody i siły szybciej wrócą do pierwotnej ilości dzięki odpoczynkowi i leczniczej krwi. Może też nieco ochłonie emocjonalnie dzięki przymusowym urlopie umysłu zamroczonego przez Tikotum. Cóż... Albo chociaż przeżyje coś interesującego. Smilla aż żałowała, że decydując się na współpracę nie może skosztować jego krwi raz jeszcze. Teraz... Smakowałaby i działała jeszcze lepiej.
- Postaraj się po prostu tu być. Pożar jest daleko, może zdołasz jednak trochę się przespać.
W przeciwieństwie do mnie, pomyślała, zdając sobie sprawę, że choć dzień nastaje to przez najbliższe godziny powinna pozostać czujna. Spojrzała na Keirę i skinęła głową.
- Sprawdzimy to. Teraz... Nie zrobimy zbyt wiele. Przynajmniej ani ja, ani rzeźnik. Ty też powinnaś odpocząć. Ja... Nie potrzebuję tyle snu, będę na górze. Wciąż jednak liczę, że powiesz nam coś więcej na temat tego genialnego planu.
        To powiedziawszy zostawiła towarzyszy samych i weszła po drabinie na górę. Do środka wzierała szaruga nadchodzącego poranka. W bladym blasku księżyca na podłodze dostrzec można było coś więcej niż zwykle deski. Większość z nich pokryta była znakami. Kiedy Smilla stanęła na środku pomieszczenia zorientowała się, że stoi w centrum wyrysowanego miasta. Na mapie wiele miejsc zostało oznaczonych i opisanych. Ciężko było jednak odgadnąć znaczenia poszczególnych wyrazów, gdyż zostały zapisane trunym do odczytania stylem. W dodatku wszystko było już trochę wytarte i jakby zamglone.
        Wampirzyca spięła mięśnie i odszukawszy dzielnicę, w której się właśnie znajdowali kucnęła, by przyjrzeć się napisom. Budynek, w którym się znajdowali nie został w żaden szczególny sposób oznaczony. Pokrywał go za to warstweka nienaruszonego kurzu. To dawało nadzieję. Wydawało się, że trafili z deszczu pod rynnę, jednak stan w którym się wszystko znajdowało i brak oznak niedawnej obecności, pozwalały snuć przypuszczenia, że jest to jedynie wspmnienie po jakimś szaleństwie. Oby tak było.
        Wstała i podeszła do jedynego wysposażenia w komórce – obdartego fotela, stojącego w rogu, przy oknie. Być może ktoś na nim siadał i patrząc na mapę obmyślał plany. Korzystał przy tym ze światła wpadającego przez okno, jednak tak, by głównie oświetlało mapę, dopiero zaś potem siedzisko, na którym może światło potrzebne było tylko do tworzenia notatek w dzienniku. Może, może tak było? Smilla rozmyślała o tym, aptrząc na ogryzek ołówka, wystający spod fotela. Potem odwróciłą się w stronę okna i spojrzała na zieloną firankę. Rzadki widok. Wzięła materiał między palce – był sztywny i szorstki, pewnie lada chwila mógłby się rozlecieć. Już w wielu miejscach pożarły go mole. Potem jednak spojrzała w dół – na framugę okna i to, co zobaczyła wyrzuciło na jej język przekleństwo. Drewniana listewka była czysta. Zbyt czysta, z niewielką ilością kurzu. Ktoś musiał korzystać z tego okna.
        Wampirzyca odsunęła się od okna i spojrzała na drabinę prowadzącą na dół. Miała tam zejsć i powiedzieć „Parapet jest zbyt czysty, a na podłodze jest mapa. Uciekamy kolejne kilka kilometrów.”? To nie miało sensu. Godzina była już zbyt młoda, a Satharin wciąż nie był w pełni sił. Na dodatek na dworze mogły tylko czekać na nich mafijne oprychy. Nie. Musieli tu zostać, przynajmniej przez kilka godzin. Niech odpoczną, a ona przypilnuje tego cholernego okna. Może wcale nikt nie zamierzał ru wracać. A może po prostu zżerała ją paranoja, bo gdzieś w głębi również była już zmęczona.
        Jasnowłosa postanowiła. Zdjęła płaszcz i powiesiła go w oknie, po czym podniosła fotel i postawiła go jak najdalej od źródła światła. Po chwili siedziała w nim, z nudów czyszcząc swój kordelas i... czekała.
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta - tak zwykli mówić Alarańscy złodzieje, którzy potrafili wykorzystać okazję dla swojej korzyści. Kłótnia dwóch wilków nie pomagała jednak Keirze w planach. Żeby to wszystko wypaliło, cała trójka - anielica, wampirzyca i elf - muszą współpracować. Piekielna westchnęła głęboko. Kto wie, co dokładnie powstrzymywało ją od wtrącenia się i przerwania kłótni; strach przed drapieżnikami? Wrodzona intuicja, która krzyczy “zostaw ich, inaczej cię rozszarpią na strzępy i nakarmią tobą głodne dzieci z Demary”?

        - Bardzo lubię silnych i niezależnych mężczyzn - odparła szybko, zakładając ramiona na piersi i prostując się dumnie. Jej mimika twarzy ciągle jednak drgała - kąciki ust jakby drżały. Ta reakcja była spowodowana w połowie faktem, że Keira powstrzymywała sarkastyczny uśmiech, a w połowie strachem. Bojaźń objawiła się po historii elfa. Anielica przejęła się tym, co się stało z tymi ludźmi, aczkolwiek po kilku sekundach uspokoiła się i ponownie zaśmiała.
Śmiech to naturalna reakcja na wszystko. Człowiek śmieje się ze szczęścia lub nie mogąc uwierzyć, że właśnie jego życie się kończy przez jeden, malutki błąd, tycie niedociągnięcie w planie…
        - Boisz się ich, słońce - rzekła Keira, uśmiechając się szeroko; cała jej aparycja jawiła się nieco psychicznie. - Nie byłeś w piekle. Stul dzióbek. - Anielica spoważniała. Piekło… tam lądowały wszystkie istoty, które życie skrzywdziło i one odpłaciły mu się pięknem za nadobne.
        - To chyba oczywiste, że nie chcę tak skończyć. Dlatego jestem w stanie zrobić wszystko, aby nie doprowadzić do takiej sytuacji. Pytanie jest jedno; czy wy także jesteście? - Keira zwróciła się do dwójki drapieżników. Bez nich, jej plan był skazany na katastrofę. Anielica to myśliciel, osoba inteligentna; walczy głównie w obronie własnej i na odległość. A osoby przed nią to wojownicy, osoby, które walkę mają we krwi. Czego Keira się spodziewała? Że ta dwójka ją ochroni? Nie, to nie ta bajka. Anielica potrzebowała po prostu dwójki siłaczy, którzy, jeśli da się im racjonalne perspektywy i cele, pomogą jej.
A ona im. Wzajemna korzyść dla myszy i dwóch kotów.

        Wówczas rozmowy, Smilla postanowiła przebrać się. Keira stwierdziła sarkastycznie, że kobieta wybrała na to świetną porę. Anielica jednak spojrzała na swój potargany płaszcz i pomyślała, że też pasowałoby wkrótce zmienić odzienie. Aczkolwiek aby je zmienić, trzeba je wpierw zdobyć.
Nie dla psa kiełbasa, słoneczko”, przeszło jej przez myśl, kiedy zasłoniła wampirzycę. Odnośnie blizn… Anielica spoważniała po odpowiedzi Smilli. Jednakże trzeba przyznać, że nieumarła nieco ją zagięła; zwykle rozgadana i chętna do rozmów blondynka odparła na jedno pytanie tak lakonicznie? Keira widocznie musiała znaleźć czuły punkt. Mimo wrodzonej ciekawości, niebianka postanowiła przemilczeć już ten temat.
        - Tak samo normalne jak ty! - Anielica zaśmiała się delikatnie, ruszając przed siebie.

Keira spoglądała na Satharina z uśmiechem, obserwując jego stan.
        - Coś ty mu zrobiła i czy możesz mnie tego nauczyć? - zapytała się Smilli, widząc w jej oczach błysk zadowolenia. To musiała być sprawka wampirzycy. Chyba że ostatecznie Pan zlitował się nad swoją byłą wojowniczką i zesłał na elfa błogosławienie w postaci środka odurzającego.

        Kiedy w końcu dotarli do rudery, Smilla rzuciła elfa i ogarnęła prowizoryczne posłanie (jeśli tak można nazwać prostą poduszkę). Keira ciągle obserwowała Satharina, próbując zrozumieć, co się z nim dzieje. Odurzenie go zapewne działało na korzyść obu dziewcząt, aczkolwiek zaufanie elfa musiało nieco upaść. Jak tylko się ocknie, zacznie poszukiwać przyczyny swojego narkotycznego stanu.
        - Aż szkoda się robi - rzekła cicho Keira, siadając w swoim ulubionym miejscu każdego mieszkania; kącie. - Nie sądzę, że jest jakoś genialny. Po prostu chcę przetrwać i mam swój cel. A ty? - zapytała nagle. Anielica miała nadzieję, że rozmowa się nieco przedłuży. Piekielni, a tym bardziej upadłe anioły, nie potrzebowali snu. Keirze zatem wystarczał zwyczajny odpoczynek i zajęcie czymś umysłu. Też nie uśmiechało jej się śpiewać kołysanek naćpanemu zabójcy. A propos, może rozsądnie będzie na jakiś czas skonfiskować mu broń…
Keira westchnęła, kiedy faktycznie została sama. Spojrzała na elfa i powoli podeszła do niego. Pomachała mu dłonią przed oczami, sprawdzając, czy śpi. Elf musiał być wykończony całym tym biegiem, nie mówiąc już o wcześniejszej szarpaninie. Anielica nabrała powietrza. Nie ukrywała, że obawiała się zabójcy. Był nieobliczalny i mógł ją zamordować bez mrugnięcia okiem, więc musiała działać ostrożnie. A ludzie pod wpływem… czegokolwiek robią się jeszcze bardziej niebezpieczni. Więc Keira postanowiła dmuchać na zimne, mimo że pewnie igra z ogniem.
        Delikatnie dotknęła opuszkami palców dłoni elfa, przesyłając doń uspokajające impulsy. Wola Satharina musiała na pewno być w tej chwili słabsza, więc anielica mogła pozwolić sobie na drobne igraszki z magią emocji.
        - Tylko to odłożę… - powiedziała, drugą rękę kierując po miecz elfa. Szybko i ostrożnie położyła go kawałek dalej, za stołkiem przy ścianie. - Jeszcze cię będzie uwierać czy coś… - dodała, ciągle wysyłając uspokajające impulsy. Po dłuższym czasie rozbroiła Satharina (a przynajmniej taką miała nadzieję, bowiem wszędzie mu grzebać nie zamierzała).
Po tym uspokoiła się i usiadła kawałek dalej z zamiarem odpoczynku.
Który szybko jej przerwano.
        Cichy trzask wystarczył, żeby wszystkie mięśnie Keiry spięły się. Kobieta powoli wstała z niewygodnej ziemi i ruszyła w kierunku hałasu. Dźwięk dochodził zza mieszkanka.
A tam zaś… Znajdował się staruszek z siatkami pełnymi jedzenia, który wspinał się nieudolnie ku jednemu z okien.
        - Szlag by trafił te ich pomysły… Niewychowa...a! - krzyknął, kiedy ujrzał anielicę. Zaskoczenie także doprowadziło do upadku mężczyzny na ziemię, wówczas kiedy Keira stała kawałek dalej i nie mogła wyjść z szoku.
Staruszek musiał już podchodzić pod setkę, więc dlaczego wspinał się do okna? Planował ich zabić? Taki… ktoś?
        - Niech nie bije Billa! Bill się wyprowadzi, Bill obiecuje! - bąkał staruszek, zasłaniając twarz rękami. Keira zamrugała. A więc on tutaj mieszkał, a oni sobie tak po prostu odpoczywają w czyimś mieszkanku!
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        - Nie boję się. Jestem rozsądny. - Odburknął anielicy Satharin, po czym dodał z lekkim grymasem, niby uśmieszkiem na twarzy. - A w piekle nie byłem, to prawda. Może szkoda? Bycie demonem w piekle na pewno nie jest wcale takie złe...

        Wykończony, głodujący, tułający się podróżny, nie patrzy zazwyczaj na to kto daje mu jeść, kto znajduje mu miejsce do spania. Jego instynkty oraz potrzeby fizyczne przeważają nad zdrowym rozsądkiem i jeżeli byłby taki człowiek wystarczająco spragniony, spijałby nawet ścieki z rąk demona, z którym przed chwilą spisał cyrograf, byleby choć trochę życiodajnego płynu nawilżyło mu przełyk. Satharin nie był na skraju wyczerpania, ale jednoznacznie można było uznać, że jego stan nie należał do najlepszych. Możliwe, że zastanowiłby się dwa, przypuszczalnie nawet trzy razy, odkręcając manierkę otrzymaną od Smilli... gdyby był w pełni sił. Zabójca jest przecież wytrzymały, choć w tej kondycji już nie aż tak, ale nawet po regeneracji nie będzie niezatapialny. A w takiej wodzie pitnej od kogoś przecież mogło być wszystko. Toksyny, zioła usypiające, grzyby, napar z trujących roślin. Nie byłoby nawet wielkim zaskoczeniem, gdyby Smilla, która przecież tak lubi bawić się ludźmi, dolałaby mu napoju miłosnego. Ale niebezpieczeństwo było ostatnią rzeczą o której chciał teraz myśleć. Na chwilę obecną wolał szybko wychłeptać kilka łyków, czując przy tym natychmiastową ulgę.

        Zimna woda była niczym błogosławieństwo dla wysuszonego gardła zabójcy i chociaż przez chwilę miał on poczucie przypływu energii. Na tyle, żeby móc jeszcze trochę pokuśtykać utrzymując tempo swoich towarzyszek przez parę minut. I choć powinien się męczyć... Ku jego zdziwieniu energii mu przypływało! Choć tak naprawdę kuśtykał coraz wolniej, a rozluźnione mięśnie, mimo że pomagały szybciej stawiać kroki, to przychodziły one coraz mniej stanowczo, bardziej niechlujnie. Z każdą chwilą Satharin zostawał jeszcze bardziej w tyle... Ale dla niego to tak nie wyglądało. Smilla dosypała do jego manierki niewiele. Ale dla zmęczonego umysłu wystarczyło, by odlecieć, być na haju. On, jeszcze nie zdając sobie sprawy co się z nim dzieje, widział domy dookoła stojące w ogniu. Wszystkie. Krzyki ludności tworzyły piękną melodię, preludium zniszczenia, marsz żałobny Demary dla samej siebie. Natomiast on, galopując na koniu, napawał się jednym, konkretnym wrzaskiem z bólu. Wszystkie inne były li tylko akompaniamentem dla tego jednego, wyjątkowego. Łańcuchem do konia przypięty był sam Cordelio, którego w halucynacjach nie było widać, aczkolwiek jego stęknięcia, krzyki, stłumione błagania były prowadzącym głosem tej opery. Jest to trochę zabawne, ironiczne, gdy nigdy nie słyszałeś czyjegoś przerażonego głosu, ale jednak w śnie na jawie perfekcyjnie go rozpoznajesz, prawda?
        Podczas drogi czasami miał wrażenie, jakby ludzie w oknach płonących domów, czy też przechodnie, choć jakże nieliczni, nie uciekali. Zamiast tego byli wgapieni w przerażeniu w ciągniętego po bruku nieszczęśnika, jego krwawiące ciało i usta wciąż błagające o życie. Wkrótce natomiast perspektywa diametralnie zmieniła się, gdyż zabójca... Uniósł się w górę! W pewnym momencie koń wyskoczył do góry, a Satharin wzniósł się w powietrze. Tym razem jego ciało nie było już elfie, pokrywały go czarne jak smoła łuski, z palców wystawały szpony, natomiast krzyk Cordelio zmienił się w przeszywający uszy wrzask agonalnym, który dość szybko ucichł, dając znać że mafioza nie przeżył. Najemnik leciał, machając majestatycznie skrzydłami, niczym zwiastun zagłady, trudno widoczny, gdyż na tle dymu, pyłów i nocnego nieba wyróżniały się tylko wielkie, czerwone ślepia. I jeśli ktoś widział je, to wiedział już, że jest za późno, by uciekać. Zdecydowanie za późno. Elf z każdym uniesieniem się swoimi wielkimi skrzydliskami w górę zyskiwał pewności siebie, satysfakcji. Czuł władzę, moc. Czuł się bogiem. Zaczął mówić do siebie z podniecenia, latając dookoła i strasząc okoliczną ludność. W pewnym momencie podleciał do jednego z budynków i zionął w niego ogniem, spalając go doszczętnie. Tylko dlatego że mógł. Że taki miał kaprys, a władza, potęga smoczej rasy pozwoliła mu na przetestowanie swoich umiejętności. Na sianie zniszczenia gdziekolwiek zapragnie.
        W końcu, na horyzoncie ukazała się jedyna niepłonąca budowla. Wleciał do niej, przebijając się przez dach i już od razu wiedział gdzie jest. Taaak... Pamiętał to miejsce. To jego gniazdo. Jego miejsce w Demarze, bezpieczne, niepłonące, jedyne gdzie może odetchnąć i zasnąć na chwilę. By następnego dnia znów rozpocząć swoją kampanię. By podporządkować sobie miasto, by było u jego stóp. By to on siedział na zamku, na tronie, w elfickiej postaci, a w jego komnatach przelewał się piwo, miód, wódka Valladońska, a wszędzie dookoła otaczały go kurtyzany. Natomiast w jego lochu, wszyscy wielcy i możni miasta, których mógł do woli wykorzystywać, torturować, oblizując wargi z podniecenia i słuchając śmiechów jego służek, napawających się bólem tak samo jak on... Tak. To było jego smocze marzenie...

        Cóż, tak to wszystko widział Satharin przez działanie Tikotum na nieprzyzwyczajony, zmęczony umysł i wyniszczone ciało. W rzeczywistości koń był nogą wyrwaną ze stołu, a elf wzniósł się ponad ziemię przez Smillę, która wzięła go na swoje plecy. Szurał wtedy nogami po bruku, bo niewątpliwie był od wampirzycy wyższy, a w swoim odurzeniu mamrotał coś po elficku pod nosem. Wydawało mu się pewnie, że mówi językami smoków. Ale Smilla nawet jeżeli wychwyciła coś z tego bełkotu, co trzeba podkreślić, było niezwykle trudne, to prawdopodobnie były to jakieś bzdury o kształtnych rzyciach, piwie albo coś o królu. Miarka przebrała się prawdopodobnie w momencie, w którym Satharin próbował zionąć ogniem, przez co obślinił jej tunikę i przez jej szary kolor widniała na niej wielka plama. Cóż, przynajmniej się nie zrzygał...

        Na miejscu zaś, czyli ruderze która w umyśle Satharina widniała teraz jako jego "gniazdo", od razu położył się do snu. Zawinął "długi czarny ogon", czyli skulił się na poduszce i momentalnie zasnął. Jak dziecko, nie czując zagrożenia, nie słuchając nikogo, nie zwracając uwagi na otoczenie. Tikotum wspomagało również sny, dlatego w nocnych wizjach również widział wiele rzeczy... Chociażby jakąś śliczną, skromnie ubraną kurtyzanę o czarnych włosach, która dotykała jego ręki... A może to była prawda? Rozpłynęła się bardzo szybko w powietrzu, tak prędko jak się pojawiła, a na wpół śniący Satharin nawet nie zastanawiał się. Nad niczym. Był to tylko drobny przebłysk jego świadomości, która w tym stanie nie pozwalała mu na przypomnienie sobie pojęcia jawy lub snu.
        Definitywnie zbudził się on dopiero, kiedy usłyszał czyiś głos. Najpierw ktoś próbował coś wystękać, wybąkać, ale wkrótce, gdy tylko elf podniósł głowę, przerodziły się one w głośne krzyki.
        - Satharin niech nie bije Billa! - Czuć było przerażenie, drżący głos ledwo wypuszczał wrzaski. - Bill dał! Bill dostarczył wszystko! Wszystkie proszki, wszystkie ziela! Arvallio zadowolony z Billa, prawda?
        Najwyraźniej natrafili na domek Billa. I na jego laboratorium. Facet był obłąkanym starcem, niegdyś całkiem niezłym alchemikiem. Jako magiczny czeladnik, prowadził swoje własne badania na temat ziół, eksperymentował z wyparami. Odkrył, że niektóre rośliny z Równiny Maurat mają narkotyczne właściwości, toteż szybko znalazł sposób jak się na nich dorobić. Dogadał się z Arvallio, zaczął z nich produkować "towar" i tak mag dołączył do rodziny, do kartelu.
        Musiał jednak testować gdzieś efekty swoich eksperymentów. I zaiste tak robił. Na sobie. Wywary z niektórych ziół były na tyle silnymi narkotykami, że Bill, nawet próbując wzmocnić się zaklęciami, uzależnił się. Popadł w stany lękowe, paranoję i spadł na dno, choć wciąż jest użyteczny dla Arvallio. Wciąż produkuje towar. A to, jaki jest jego stan, to już niczyja sprawa. Jego własny problem.
        Oczywiście odurzony Satharin nie do końca załapał, że to Bill. Widział jakiegoś starca... Po czym wzruszając ramieniami znowu zwinął się w kulkę na poduszce, a alchemik odetchnął z ulgą.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Życie bywa słodkie, trzeba tylko spojrzeć na nie przez poprawnie ułożone szkiełko kalejdoskopu. Kolorowa mozaika pokaże nam zaskakująco czarujące ułożenie elementów świata, nałoży filtr odpowiedniego smaku i oddzieli od kąsającej podstawy spoza tuby.
        To, co jest nam dane zaraz po urodzeniu i co w pewnym okresie życia uczymy się określać szarym i przygnębiającym, wcale nie musi takie być. To tylko nagi manekin pozbawiony iskry życia, rumieńców i świadomości, która pozwoliłaby mu zrozumieć własną sytuację i zmienić ją zgięciem kolana. Ta szarość - mokra i zimna - to zaledwie surowa bryła, z której dopiero trzeba wyciosać kształty. Kiedy to zrozumiesz, wystarczy wziąć do ręki dłuto i zacząć rzeźbić. Jeśli jednak nie odnajdujesz w swoje siły i kunsztu rzeźbiarza, śmiało porzuć ciężkie narzędzie i zastąp je lżejszym pędzlem umoczonym w farbie. Pomalowany kamień również zachwyci.
        Kalejdoskop jest pędzlem, ale odpowiednio długo używany, może również stać się dłutem.
        Kalejdoskopem wampirzycy o życiu trudnym, przeszłości słonej i chłodnej, a przyszłości zapewne równie mrocznej, było Tikotum. Teraz rzeźnik, przypadkowy, niezwykle irytujący towarzysz zbiegu okoliczności, upajał się jej spojrzeniem na świat. Był zbyt pociągający, by sobie tego odmówić. Smilla wciąż pamiętała smak jego krwi. I zbyt mierny w kooperacji. Nie oznaczało to jednak, że nieświadomy nie poniesie konsekwencji własnych czynów.
- O ty wieprzu... - warknęła wampirzyca, podziwiając mokrą plamę na swojej tunice. Tylko przez moment żałowała, że zabójca nie rozumie otaczającej go rzeczywistości, bo gdyby tak było, wysłałaby mu słodkie spojrzenie śmierci, które w swojej oszołomionej główce mógłby odebrać jako wyrok samego Prasmoka. Ale ten bawił się w najlepsze. Tak dobrze, że sama wampirzyca była zdziwiona, jak skuteczna okazała się ta przecież niewielka porcyjka narkotyku. Całe szczęście, cokolwiek przeżywał, w większości zachowywał dla siebie. W większości, bo wyjątkiem okazała się porcja śliny, do której spierania jeszcze osobiście go zatrudni i potok bełkotliwych słów, których znaczenie blondynka umyślnie ignorowała. Nie trzeba było się w nie zagłębiać, gdy lubieżnością tylko potwierdzały jej pogląd na mówiącego i ogółem całej „rasy” męskiej. O czym innym mógł gadać, jak nie o trzech najistotniejszych w męskim świecie rzeczach, czyli świętej trójcy „CH”: chędożeniu, chlaniu i cholernej władzy. Dlatego może wampirzyca nic z tym nie zrobiła, tylko poprawiła uścisk, westchnęła i przyspieszyła kroku.

        Droga do niejasno określonego celu wydawała się dłużyć niemiłosiernie. Huk strzelających płomieni, krzyki i ten okropny swąd może i dodawał adrenaliny na równi z zakapturzonymi postaciami, które Smilla widziała przed noclegownią, jednak z pewnością nie skracały drogi. Wkrótce jednak dotarli do przedziwnej rudery, w której kącie wylądował naćpany rzeźnik, a obok przez chwilę stały dwie kobiety, dumnie przyczyniające się do jego obecnego stanu. Rozumiały się doskonale. Antypatyczny elf przed nimi przedstawiał cudownie żałosny widok. Można się było zakochać. Rzeczywiście dobrze było sobie przypomnieć, po co się właściwie to wszystko robi.
        Zapytana wpatrywała się w Satharina. Nagle zmieniła zdanie i miała dziką ochotę wedrzeć mu się do umysłu i zobaczyć co tam się dzieje, a gdy już by się dowiedziała - namieszać odrobinę wspólną zabawą. Może była po prostu zazdrosna. Wolałaby sama być w podobnym stanie, ale z pewnością nie w takich warunkach.
- Cel? Zabawa, oczywiście. - odpowiedziała w końcu Keirze i rzuciła jej rozbawione spojrzenie. Nie zamierzała więcej mówić. Nie miała teraz siły na dyskusję. Udała się na górę i zatopiła w objęciach wytartego fotela.

        Niestety odpoczynek nie trwał długo. Krzyki z zewnątrz zmusiły ją do podźwignięcia się z siedzenia i zbliżenia do okna. Delikatnie odchyliła zawieszony w nim płaszcz, by zobaczyć co się dzieje. Spotkała się z przerażoną twarzą starucha, który zaraz został zaciągnięty do środka budynku. Smilla westchnęła. Nie mogli liczyć, że ktoś choćby na chwilę o nich zapomni, prawda? Cała ta przygoda oznaczała działanie na najwyższych obrotach non stop. Choć chyba Satharin nie do końca był tego samego zdania.
        Przez chwilę zastanawiała się co zrobić. Niekoniecznie musiała się ujawniać, pozostając asem w rękawie swoich towarzyszy, z drugiej jednak strony, może powinni się jak najszybciej rozprawić z nowym problemem, a wiadomo, że razem łatwiej. Również, a nawet szczególnie, gdy chodzi o intrygę. Zerwała więc płaszcz z okna, wciąż trochę podirytowana, że nie miała chwili spokoju, i uchyliła klapę za którą zobaczyła czubki głów Keiry i ich problemu - Billa.
- Satharin niech nie bije Billa! Bill dał! Bill dostarczył wszystko! Wszystkie proszki, wszystkie ziela! Arvallio zadowolony z Billa, prawda?
        Oczy wampirzycy błysnęły, na ustach zagościł znajomy uśmieszek. Nie czekając dłużej, zaczęła schodzić na dół.
- Ciii...
        Bill zmuszony był zarejestrować w swym świecie kolejną nieznajomą, okupującą jego chatę. Na domiar złego uciszała staruszka, przykładając palec do ust i marszcząc brwi, tak, jak mógłby zrobić to rodzic na widok niestosownego zachowania swojego dziecka. A przecież musiała być młodsza.
        Podeszła do niego, przyglądając się uważnie. Miał wytarte, poplamione ubranie i wątpliwą urodę. Rzuciła spojrzenie na torby, mając nadzieję, że znajdzie w nich coś ciekawego, ale wewnątrz było tylko jedzenie. Cóż, może chociaż śmiertelni będa mieli z tego pożytek. Póki co zakończyła oględziny, które wykazały jej tylko, że staruszek byłby zupełnie normalny, gdyby nie znajome plamy na skórze, delikatnie drżące palce i przekrwione oczy. Właściwie można by powiedzieć, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego, w końcu starych ludzi dopadają różne choroby, ale wampirzyca miała swoje podejrzenia. Krew nieszczęśnika śmierdziała znajomą wonią, która może kiedyś dawała wyłącznie słodycz, ale teraz była źródłem zepsucia. Połączenie więc tych szczególnych objawów, a także samego faktu, że mężczyzna pracował dla Arvallio, pozwalało wysnuć dużo ciekawsze przypuszczenia, niż że był po prostu schorowanym i nieco stukniętym biedakiem. A to podsuwało blondynce jakże kuszącą wizję realizacji genialnego planu popiołka. Zerknęła na nią sugestywnie. Nie miała wątpliwości, że upadła dołączy do teatrzyku, ale dobrze by było, by obie grały według tego samego scenariusza. Musiała więc z nią porozmawiać. Telepatia w tym wypadku była zbyt ograniczonym wyjściem. Początek należał więc do niej.
- Arvallio jest zadowolony. – powiedziała, stając w końcu przed staruszkiem. - Tak się składa, że właśnie dlatego tutaj jesteśmy.
        Podeszła do leżącego na podłodze elfa i kucnęła obok tak, by zasłonić jego brak broni. Ta jednak leżała niedaleko i wampirzyca znów spojrzała sugestywnie na Keirę. Zabierz to., podsunęła jej myśl.
- Ale sam wiesz, jak łatwo jest rozzłościć naszego rzeźnika, prawda Bill? Lepiej nie przeszkadzać, kiedy... zażywa rozkoszy.
        Tamten nie do końca wiedział co o tym wszystkim myśleć. Dopiero teraz zaczął głębiej zastanawiać się nad stanem, w jakim znajdował się Satharin i obecnością dwóch nieznanych mu kobiet. Arvallio zwykle wysyłał do niego tylko dwoje, sprawdzonych ludzi - Satharina i innego członka swej mrocznej świty, który miał pewne doświadczenie w alchemii. Dbał o dyskrecję i bezpieczeństwo swoich pracowników i kontaktów. Chciał też, by ci czuli się pewniej, mając do czynienia z tymi samymi, sprawdzonymi ludźmi. Nowi zawsze wzbudzają podejrzenia.
- K-kim jesteście? Czego chcecie? Arvallio zawsze wysyłał Alchemika.
        Smilla przejechała opuszkami palców po policzku elfa, upewniając się co do faktu, że jego skóra z pewnością nie jest naturalnie tak jasna i jednocześnie próbując być bardziej przekonująca wobec staruszka, by na końcu chwycić jego szczękę na tyle mocno, że ten otworzył usta, a po cichym wyszeptaniu jego imienia również oczy. Ta chwila wystarczyła, by wampirzyca oceniła stan, w którym rzeźnik się znajduje. Wyglądało na to, że działanie Tikotum powoli słabło. Źrenice z rozmiaru porównywalnego do główki szpilki wracały do normy, białka nie były szczególnie mocno zaczerwienione, podobnie jak dziąsła. Najwidoczniej narkotyk ostatecznie nie zaszkodził ciału zażywającego. O tyle dobrze.
- Teraz ja jestem Alchemiczką. – powiedziała w końcu Smilla, nie próbując szczególnie silić się na autentyczność. Jeśli Bill był bystry i tak wiedział, że coś jest nie tak, ale chcąc zachować życie, powinien przyjmować iluzję, którą mu podawano. – A Satharin nie mógł się oprzeć, by nie sprawdzić podarku, który zaprezentujesz Arvallio. Prawda, Satharinie?
Zablokowany

Wróć do „Demara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość