Valladon["Sklep z bronią. August Evans"] Nietypowa klientela

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Zablokowany
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Demon wyglądał jakby ponownie nabrał dystansu, przypominając siebie sprzed oswojenia się z Rakel gdyby nie pogardliwy wzrok, którego wcale nie krył. Pionowe źrenice powoli jak u drapieżnika rozważającego swój następny krok, leniwie wodziły od dziewczyny do staruchy, gdy te rozmawiały. Nie chciało jej się spełniać zachcianek dziewczyny… Oczywiście, że ciężko było poświęcać im czas, gdy każdą chwilę pochłaniały własne fanaberie i knowania, w tym czasie naukę podstaw traktując jak widzimisię. Bezczelna starucha zupełnie niezbędne bazy czy chociaż świadomość ich istnienia nazywała kaprysem, a całkiem zrozumiałe zdziwienie, żalem. Wnioski same nasuwały się Lucienowi, z jakichś powodów Meve chciała kontrolować Czarnulkę, tylko demon jeszcze nie wiedział czemu.
        Nie wspominając już nawet, że może krótko znał Rakel, ale miał wrażenie, że czasem dziewczynie łatwiej byłoby połknąć własny język niż zniżyć się do prośby, więc posądzaniem jej o rzucanie "zachciankami" nawet nie próbował zawracać sobie myśli. Była zbyt dumna. Nie zgadzał się ze złośliwym babskiem, ale pozwolił brunetce samej się bronić, zamiast udawać adwokata czepiając się nieścisłości w światopoglądzie wiedźmy.
        W zamian zielone ślepia nemorianina ani myślały wycofać się przed morderczym spojrzeniem Widzącej, tak samo jak szlachcic, który chociaż długo milczał, chyba nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
        - Chyba nie myślisz, że to było pytanie - odparł pytaniem na pytanie, z butą tak charakterystyczną dla mieszkańców Otchłani. - Wspaniałomyślnie ułatwiam ci sprawę, gdy nie możesz podglądać - dokończył z chłodną złośliwością.
        Nie wiedział czy znachorka przewidziała jego przybycie do Valladonu, czy może wręcz przeciwnie, popsuł jej szyki, a ona próbowała odwrócić całą sytuację znów na swoją korzyść. Nie wiedział też czym Meve była, chociaż mógł mieć pewne przypuszczenia. Do tej pory nie odczuwał jakiejś wyjątkowej potrzeby zgłębienia tajemnicy znachorki i jeszcze nie stało się to jego priorytetem. Prawdą jednak było, że wcześniej nie planował dłuższego pobytu w mieście. W tej sytuacji wiele mogło się zmienić.
Chwilowo wstrzymał się z pochopnymi decyzjami, które mogłyby zostać odczytane jak rzucenie rękawicy. Niech jednak starucha sobie nie myśli, że będzie go używać w swojej gierce. Nie pozwolił manipulować sobą bardziej niż było mu to na rękę przebywając na nemoriańskich dworach, a miałby ustąpić wiedźmie nieznanego pochodzenia… Przedni dowcip.
        Odgłos otwieranych drzwi nie przyciągnął aż tak bardzo uwagi demona, jak sama prezencja Doriana. Wzruszył niedbale ramionami wyglądając jak przystało na demoniczne niewiniątko. Nie miał pewności czy na wiedźmę zadziałałaby stal zwykła, tudzież zaklęta, nie miał również powodów do ataku. Jeszcze..., a młodzieniec spoglądał na niego jak na jakiegoś opryszka. Przecież niesprowokowany nie wywołałby pojedynku, tym bardziej nie gdy nie znał przeciwnika, a bardziej prawdopodobna byłaby magiczna próba sił, która dodatkowo nie była jego specjalnością.
Zignorował więc niedorzeczne pytanie, by w zamian z bezczelnie niekrytym zainteresowaniem obserwować mężczyznę stawiającego się Meve. Późniejszych słów, gdy Dorian nachylił się do wstającej staruchy, nie słyszał, ale widział spojrzenia, to wystarczało. Kobieta zdecydowanie kręciła się wokół tej rodziny z własnych pobudek, a nie z sympatii czy dobrego serca. Młodzieniec zaś ponownie zyskał w oczach bruneta. To właśnie Evansowi przyglądał się uważniej niż Widzącej, co w przypadku nemorianina umiejącego kontrolować swoją mimikę czy ruchy, również można było poczytać jako niemą zniewagę.
        Chociaż w duchu przytaknąłby Dorianowi, że stara zdecydowanie przyszła siać ferment, spojrzał na broniącą jej dziewczynę z lekkim uśmiechem. Stworzenie przyciągało swoją rozsądną naiwnością, to chyba było najlepsze określenie. Nie głupiutka gąska, kuta na cztery łapy i wyliczalna sprzedawczyni, a przy tym uroczo ufna i ciepła istota. Ewenement jednym słowem.
Z pogodnym rozbawieniem śledził przepychanki rodzeństwa, powoli pogrążając się we własnych planach, dzieląc uwagę pomiędzy rzeczywistość dziejącą się w sklepie a własne przemyślenia.
        Tak więc pochwała sprytu dziewczyny, która już zaplanowała kupno konia, spotkała się z kalkulacjami ile czasu orientacyjnie będzie potrzebował. Z rozmyślań wyrwało go dopiero pytanie.
Lucien popatrzył na Czarnulkę, kątem oka rejestrując radość brata. Chłopak był bystry i miał nosa. Więcej, tak naprawdę gdyby jego samego spytać o radę to Asmodeus bez zastanowienia kazałby nie ufać żadnemu nemorianinowi, więc nawet odrobinę nie dziwił się młodzieńcowi. To nie był jednak powód by rezygnować z własnych planów.
        - Chętnie, to może być ciekawa wycieczka - odpowiedział pogodnie. Czy i jak uspokoić brata, nie wiedział, a tłumaczyć się też nie nawykł, dlatego uznał, że taktyczny odwrót był dobrym pomysłem, szczególnie, iż musiał odwiedzić jedno czy dwa miejsca.
        - Macie chyba sporo do ustalenia i zaplanowania, nie będę więc przeszkadzać, wrócę na wieczorną kawę - odezwał się wyciągając rękę do Doriana. Potem jak zwykle skłonił się Rakel, całując ją w dłoń. Nie zniknął jednak od razu jak zazwyczaj, a zdążył się wyprostować, przyglądając się dziewczynie, mrużąc oczy jakby o czymś myślał. Uderzenie serca później, najwyraźniej Lu się namyślił. Wyciągnął rękę, delikatnie odgarniając włosy dziewczyny z twarzy i zniknął wyrywając jeden z nich.

        Zjawił się przed niewielkim domem na zupełnym odludziu. Chatka ustawiona na ścianie lasu odcinała się szarością leciwej strzechy na tle ciemnego igliwia świerków. Od lasu odgraniczał ją wartki strumień, swoim szmerem budzący trudny do pojęcia, wewnętrzny respekt do chałupiny i jej mieszkańców. Jego bieg rozdwajał się tuż przed zachodnią ścianą domostwa, szerokim i kamienistym rozlewiskiem opływając jej front by potem połączyć się z głównym nurtem. Przy wodnym żywiole, domek wyglądał wątle i słabo.
        Woda płynęła zbyt agresywnie, tworząc wiele załamań i wirów by wystarczyła zwykła kładka czy mostek prowadzący do drzwi, ich filary nie wytrzymałyby naporu nurtu. Na ganek można było dostać się jedynie za pomocą ciekawej konstrukcji opartej na wystających z wody głazach. Leciwy i omszały od wilgoci mostek prowadził od skały do skały, klucząc serpentyną nad kipielą, ostatecznie testując opanowanie przybyszów.
Lucien przeszedł przez kładkę ze skrzypieniem desek i cichym stukotem obcasów, by zastukać do drzwi, które same się otworzyły.
        - Pozdrowienia - odezwał się wchodząc do wnętrza, zamykając za sobą drzwi z klimatycznym chrzęstem starych zawiasów.
        - Pozdrowienia - odpowiedział damski głos o ciepłym brzmieniu. - Cóż sprowadza jaśnie pana? - ten sam głos zadał pytanie z niegroźną drwiną.
        - Potrzebuję ochrony dla pewnej istotki - odpowiedział Asmodeus, przyzwyczajony do maniery pani tego domu.
        - Magiczna, niemagiczna? - zapytała czarodziejka wychylając się z cienia z rogu pomieszczenia, które przypominało niewielki kram.
        - Magiczna, ale zielona i tylko ognista - wytłumaczył, spotykając rozumne skinięcie głową.
        - Czego dokładnie oczekujesz? - zapytała kobieta, poświęcając nemorianinowi pełnię uwagi.

        Po dłuższych wyjaśnieniach czarodziejka miała przymrużone oczy, ze skupieniem patrzące w niebyt.
        - Może jeszcze ma gotować - zadrwiła bardziej do siebie niż klienta. Dopiero po chwili nieludzko czarne źrenice, których nie sposób było oddzielić od równie czarnych tęczówek, spojrzały na Luciena. - Potrzebuję… - urwała widząc podawany jej włos, który z namaszczeniem ułożyła na niewielkim kawałku czystego jedwabiu, eleganckim ruchem wydobytym spod lady. Odłożyła fant prawie z namaszczeniem, po czym nadstawiła dłoń. - Wiesz czego jeszcze mi trzeba.
Demon podał swoją rękę z twarzą bez wyrazu, a czarownica nakłuła palec mężczyzny, kroplę krwi zbierając na drugi skrawek surowego, niebarwionego materiału.
        - Powiedz mi jeszcze co to ma być, pierścionek zaręczynowy? - zapytała z żartobliwym uśmieszkiem. - Gwizdek? - dokończyła drocząc się. Lucien odpowiedział równie perfidnym uśmieszkiem na drwinę, ale zamiast odparować swoją złośliwością uśmiechnął się szerzej jakby żart właśnie mu się spodobał.
        - Niech będzie obrączka - odpowiedział, wywołując cichy chichot czarodziejki.
        - Do wieczora znajdź mi onyks wielkości serca. - Lu tylko skinął głową, opuszczając chatę. Nikt nie mówił, że będzie łatwo i obejdzie się bez dodatkowego zaangażowania.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Mieszkańcy Valladonu albo bali się Widzącej, albo ją nienawidzili, chociaż i to drugie uczucie zazwyczaj wynikało z pierwszego. Nie było innych przypadków, nie licząc mieszkającej i pracującej przy ulicy Żelaznej rodziny, z której każdy miał z Meve specyficzną relację.
        August miał do niej respekt, ale był wdzięczny za wsparcie i pomoc, gdy przyszło mu samodzielnie wychowywać jedyną córkę. Chodzi tu oczywiście o brak matki, bo młoda Rakel dorastała otoczona ludźmi, z tym jednak drobnym szczegółem, że poza Widzącą właśnie, byli to sami mężczyźni; a dokładniej zbrojmistrz, kowal, ówczesny strażnik miejski (aktualnie kapitan), płatnerz i dwoje starszych braci, wtedy też zaledwie dzieci. Każdy z nich miał swój udział w wychowywaniu dziewczynki, nie mając oczywiście zielonego pojęcia jak się do tego zabrać, a jedynie wielkie chęci pomocy owdowiałemu nagle przyjacielowi i ojcu, więc albo obchodzili się z Rakel jak z jajkiem, albo zwyczajnie traktowali jak chłopca. Ostatecznie wyszło to brunetce na dobre, ale nie da się ukryć, że kilkukrotnie ingerencja Meve w wychowywanie młodej Evansówny była, delikatnie mówiąc, pożądana.
        Dorian za wiedźmą nigdy nie przepadał, ze wzajemnością, która była zaskakująca dla wszystkich, którzy nie znali jej powodu, a tych było niewielu. Kobieta, słynąca z prekognicji, ale też zwyczajnego czytania w myślach, z jakiegoś powodu nie mogła dostać się starszemu z braci do głowy, nawet gdy był dzieckiem. Sugestie, że i on przejął część zdolności magicznych po matce zbywała machnięciem ręki, gdyż przedwcześnie zmarła Rakel Evans władała jedynie magią ognia i emocji, a poza tym chłopak nie miał po niej nic oprócz oczu, niemal żywcem wdając się w ojca. I chociaż młodzieniec nie przepadał za, jego zdaniem, nadmiernie panoszącą się wiedźmą, umiał docenić pomoc, którą przysłużyła się ich rodzinie i relacje tych dwojga zazwyczaj sprowadzały się do absolutnego minimum, dla spokoju obu stron.
        Rand podchodził do osoby Meve tak lekko, jak miał w zwyczaju podchodzić do wszystkiego. W to, co go nie dotyczyło się nie wtrącał, a póki chodziło o niego samego to wiedźma okazywała się wyjątkowo przyjazna. Ceniła sobie zupełny brak lęku chłopaka, a wręcz lubiła jego częste docinki i złośliwości, które były dla niej miłą (i niegroźną) odmianą od podskakujących na jej widok ludzi. O ile Lucien docinał wiedźmie, mówiąc do niej „babciu” i była to jawna zaczepka, o tyle Rand Evans wołał w ten sposób na kobiecinę przez całe życie z tak rozbrajającą swobodą i naturalnością, że prawie ona sama czasem wierzyła, że w istocie jest jego babcią.
        Jeśli zaś o Rakel chodzi… Meve była w jej życiu odkąd pamiętała. Wychowała się z jej dziwactwami, połowę dzieciństwa chodząc otumaniona oparami ziół, do których zupełnie nie miała ręki i nawet zawzięta wiedźma machnęła w końcu na to ręką i zaprzestała zielarskiej edukacji. Brunetka była po prostu przyzwyczajona do złośliwości, mniej lub bardziej niewinnych, permanentnej obecności staruszki w okolicy, ale też we własnej głowie. Przez to na okazjonalne czytanie myśli nie reagowała, jak każda inna osoba – szokiem i protestem, ale zwyczajnie spinała się, jak ktoś, komu nagle zajrzano przez ramię, gdy nad czymś pracował, nim oswoił się z obecnością i pozwolił na podglądanie. Dziewczyna nie miała żadnych sekretów, które musiała by ukrywać, życia prywatnego, które chciałaby zachować w tajemnicy, a ewentualne niepochlebne myśli kierowane w stronę Meve były typowo sytuacyjne i przyjmowane przez starowinę z pobłażliwością charakterystyczną dla wiekowych osób, nierozumianych przez młodzież.
        Dlatego teraz sprzedawczyni nie przywiązała większej wagi do spięcia między bratem a sąsiadką, zdążywszy się do tego przyzwyczaić. Nie wiedziała jeszcze, czy i jak brzemienne w skutkach będą niesnaski pomiędzy Meve a Lucienem, bo chociaż demon zdawał się w jej oczach ostoją spokoju, to niedawno dowiedziała się, że jak każdy ma swoje granice, a wiekowa zielarka miała wyjątkową umiejętność odnajdywania takowych u każdego, z kim miała kontakt. Ulżyło jej więc, gdy kobieta uznawała wprowadzone zamieszanie za wystarczające i opuściła sklep. Nawet rozczarowanie Doriana było krótkotrwałe, gdyż ten jak zawsze szybko godził się z faktami i dostosowywał do nowej sytuacji, którą teraz był rychły wyjazd siostry.
        Chwilowo powstrzymał się z komentarzem, gdy dziewczyna z niepokojącą beztroską zaprosiła do podróży demona. Przy nim nie miał zamiaru tego komentować, nie powstrzymując się jednak od niezadowolonego spojrzenia, które tylko stwardniało, gdy nemorianin wyjątkowo pogodnie przystał na propozycję. Dorian był dość nietypową mieszanką, bo pozornie opanowany nieświadomie usypiał czujność delikwenta, który zdążył poczuć się pewnie, a później ze zdziwieniem zbierał zęby z podłogi, gdy Evansa w końcu trafił szlag. Rakel znała tę jego stronę, dlatego czasem spoglądała na niego czujnie, gdy przyglądał się Lucienowi, ale poza zwykłą braterską troską, panowie chyba się polubili, względnie… Dorian nie skomentował odpowiedzi gościa, odwracając się znów w stronę sklepu, gdy demon pocałował Rakel w dłoń. Zbędne mu były te widoczki.
        Dziewczyna natomiast uśmiechnęła się miło, trochę przyzwyczajona do wyjątkowej kurtuazji swojego znajomego, a trochę wciąż nią spłoszona, nie czując się odpowiednim obiektem dla tak wyrafinowanych jej zdaniem grzeczności. Cieszyła się jednak, że Lucien tak szybko podchwycił pomysł i teraz uśmiechała się wesoło obserwując go, gdy nie zniknął od razu. Zerknęła kątem oka za jego dłonią, kierującą się do jej twarzy i opanowała lekko uśmiech, gdy mężczyzna odgarniał jej włosy. Dopiero wtedy zniknął, chyba wyrywając jej przypadkiem włos.
        - Auć – mruknęła, pocierając skroń, a na pytające spojrzenie spod zmarszczonych brwi brata tylko pokręciła przecząco głową w niemym komunikacie „nic takiego”. Ten rozluźnił się, ale odwrócił znów w jej stronę, opierając ponownie o blat i splatając ramiona na piersi. Chwilę milczeli oboje, a Rakel zajęła taboret, szykując się na przeprawę.
        - Czemu go zaprosiłaś? – zapytał na początek, a dziewczyna westchnęła.
        - A czemu nie? Może też jest zainteresowany?
        - Jeśli już to nie targami – mruknął Dorian pod nosem, a Rakel uniosła jedną brew w powątpiewaniu, ale nie skomentowała.
        - Powinieneś się cieszyć, z nim będę bezpieczniejsza – powiedziała zamiast tego.
        - Jasne. Przed innymi tak. A przed nim?
        - Dorian, daj spokój.
        - To naprawdę jest demon?
        - Tak.
        - I nie martwi cię to?
        - A dlaczego by miało? Co za różnica?
        - Taka Rakel, że w razie czego trudniej będzie się go pozbyć.
        - Przestań Dorian, to nie jest zabawne – mruknęła, spinając się wyraźnie, ale Evans tylko wzruszył ramionami. Nie żartował.
        - Nie mogę pojechać z tobą – powiedział za to niezadowolony, chociaż Rakel ani razu o to nie spytała. Teraz też tylko potrząsnęła głową.
        - No co ty, przecież wiem. Ktoś musi zostać w sklepie.
        - To już mniejsza. Nie mogę się ruszać poza Valladon, wciąż nie mam odpowiedzi od dowódcy – wciąż mówił niskim tonem, bardziej do siebie niż do siostry, która w końcu wstała i podeszła do brata, obejmując go i tuląc do niego głowę. – Co się kleisz? – burknął, czochrając ją po włosach i odsuwając.
        - Pocieszam cię. Nic mi nie będzie.
        - Kiedy chcesz jechać?
        - Jutro, pojutrze? Raczej pojutrze. Muszę kupić konia i mapę… Wrócę nim skończy ci się przepustka, ani się obejrzysz!
        - Na Prasmoka, odbiło mi zupełnie, że cię samą puszczam.
        - Nie samą, z Morganem i Lucienem.
        - Nie no to rzeczywiście o wiele lepiej. Fantastycznie wręcz. Wesoła karawana normalnie, psia mać. Słuchaj Morgana… chociaż nie, wróć. Pod żadnym pozorem nie słuchaj Morgana. On ma cię tylko pilnować. Uważaj na tego pięknisia…
        - Dorian, przecież Lucien…
        - Słuchaj mnie Rakel! – podniósł głos, łapiąc siostrę za ramiona i zmuszając ją by na niego spojrzała. Wyglądał jeszcze poważniej niż zwykle. – Kurewsko mi się nie podoba, że gdziekolwiek z nim sama jedziesz. Wiem, że cię nie powstrzymam, ani jego, bo jak sobie cholerny jaśniepan zażyczy tobie towarzyszyć to nawet nie będę wiedział. I nie, nie trafi do mnie argument „gdyby chciał ci coś zrobić, to już by zrobił”, zupełnie do mnie nie przemawia, wręcz sprawia tylko, że ja mam ochotę mu coś zrobić – Dorian mówił cicho, ale chociaż widziała, że jest zły to nie mogła powstrzymać się od protestów i kilkukrotnie otwierała usta, by coś wtrącić, zaraz jednak prostowana przez bruneta, na dodatek wyjątkowo trafnie. Milczała więc, odpowiadając dopiero, gdy padło bezpośrednie pytanie: - Skoro uczy cię panować nad ogniem, sam pewnie też nim włada?
        - Tak.
        - A możesz go użyć przeciwko niemu?
        - Nie.
        - Psia mać.
        - Dorian…
        - Co?
        - Nic mi nie będzie, obiecuję – powiedziała spokojnie, patrząc bratu w oczy, ale ten tylko przez chwilę odwzajemnił spojrzenie, łypiąc na nią surowo, nim odwrócił wzrok.
        - Jedź po tego konia.


        Do stajni na obrzeżach Valladonu pojechała z Thornem. Dorian nie nadawał się na konną jazdę, dziewczyna i tak potrzebowała podwózki, a na dodatek znajomy wojskowy podobno znał się na koniach lepiej niż ich dwójka razem wzięta, więc Evans poprosił go o przysługę.
        - Ta ci się podoba?
        - Uhm.
        Rakel z wesołym uśmiechem tuliła pysk jabłkowitej klaczy, podczas gdy Alec rozmawiał ze sprzedawcą. Ten początkowo liczył na dobry interes, widząc młodą dziewczynę (takim zazwyczaj wystarczyło podstawić ładnie wyczesanego kasztanka i już piszczały), szybko jednak zmienił zdanie, gdy umundurowany młodzieniec wziął go na spytki, każąc przybliżyć sobie historię każdego pokazywanego konia, zaglądając do boksów na ściółki i oglądając kopyta.
        Ostatecznie utknęli przy zaledwie czteroletniej klaczy, która nie wyciągnęła do nich ciekawsko łba, jak inne konie, tylko zerkała z umiarkowanym zainteresowaniem w barwne oczy dziewczyny. Ta bowiem stanęła przy boksie jak wryta i bez słowa weszła do środka. Alec szybko pojął zauroczenie i zaczął wypytywać handlarza, podczas gdy dziewczyna oglądała nową znajomą.
        Kobyłka była raczej drobna i niewielka, miała długie szczupłe nogi oraz nietypowo mały, smukły pysk. Umaszczenie na szybko można by określić siwym jabłkowitym. W większości biała sierść wszędzie poprzetykana była ciemniejszymi wstawkami, kształtującymi jasne cętki na całym ciele klaczy, a najbardziej wyraźne na boku i zadzie. Miejscami włosie ciemniało tak bardzo, że w całości pokrywało dany obszar i tak pysk i chrapy konia były szare, a przednie nogi miejscami kompletnie czarne. Ogon i grzywa zaś - brudno kremowe. Sama klacz natomiast, chociaż wyraźnie zdystansowana, wydawała się łagodna i życzliwa.
        - Jak ma na imię? – zapytała dziewczyna, a Thorn zerknął na sprzedawcę, nie widząc nigdzie tabliczki.
        - Nova.
        - Nowa?
        - Nova, przez „v”.
        - Co to za imię? – Rakel spojrzała zdziwiona na mężczyznę, ale ten tylko wzruszył ramionami.
        - Jak ją dostaliśmy to była nowa i przez chwilę tak o niej mówiliśmy. Wszyscy się przyzwyczaili, więc tylko nieco podrasowaliśmy ksywkę.
        - A jak ma naprawdę na imię?
        - Echo.
        - Echo – powtórzyła Rakel, głaszcząc nakrapiany pysk i uśmiechnęła się, gdy klacz zerknęła na nią inteligentnie i trąciła łagodnie pyskiem. – Podoba mi się, będziesz Echo – powiedziała z zadowoleniem i zerknęła na towarzyszących jej mężczyzn przez ramię z zadziornym uśmiechem. – Jest szybka?
        Obejrzeli jeszcze klacz, jak chodzi i chociaż była to właściwie formalność, przez chwilę cała trójka przyglądała się w ciszy lekkiemu galopowi Echo, doceniając jej wrodzony wdzięk. Sprzedawca wyczuł już, że są zdecydowani, przez co sądził, że może wywindować cenę, jak mu się podoba, ale zauroczenie już dawno zniknęło z oczu Rakel, zostawiając twardą handlarkę, która szybko wyhamowała chciwe zapędy mężczyzny. Alec stał z boku i tylko się podśmiewał pod nosem, gdy w końcu dziewczyna kupiła klacz za mniej niż chciał handlarz a do tego już z pełnym rzędem oraz obietnicą przetrzymania wierzchowca jeszcze przez jedną noc. Dopiero wtedy zadowolona uścisnęła mu dłoń i wróciła do Thorna.
        - Aż się spocił – rechotał żołnierz, spoglądając za odchodzącym sprzedawcą, na co Rakel uśmiechnęła się z zadowoleniem.
        - Dziękuję – odparła, w domyśle traktując te słowa jak komplement, a Alec parsknął znów śmiechem i spiął konia.
        – Wracamy, bo mnie Evans ze skóry obedrze, jak cię nie odstawię przed zmrokiem.

        Relację bratu zdała wyraźnie podekscytowana, a on słuchał w milczeniu, nie chcąc gasić tego optymizmu, nawet jeśli sam go nie podzielał. Ustalili też, że porozmawiają więcej jutro i wtedy też kupią pozostałe rzeczy potrzebne w podróży. Teraz bowiem Dorian wychodził z Thornem i chociaż zastrzegał, że niedługo wróci, Rakel podejrzewała, że nie ma co na niego czekać. Evans po prostu miał w pamięci, że siostra będzie miała jeszcze dzisiaj gościa i nie chciał, by poczuła się zbyt swobodnie.
        - Nie podpal nic – mruknął jeszcze tylko na odchodne i wyszedł do nawołującego go marudnie Aleca. Rakel zaś poszła wstawić wodę na kawę.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien przytaknął krótko i nie żegnając się opuścił chatę - przecież miał wrócić jeszcze dzisiaj. Zamknął za sobą drzwi ze skrzypnięciem, pokonał chybotliwą serpentynę mostka i dopiero mógł zniknąć, by znaleźć kamień potrzebny do kreomagowania.
Zjawił się w całkiem odmiennym otoczeniu, na brukowanej uliczce, pośród miejskiego gwaru. Kilka ciekawskich spojrzeń obróciło się na zjawiającego się znikąd mężczyznę od stóp po głowę odzianego w czerń. Wielu zajętych swoimi sprawunkami, nawet go nie spostrzegło. Niewielka, pozostała reszta, przyzwyczajona do różnych dziwnych gości, zignorowała i tego typa, póki nie miał interesu bezpośrednio do nich.
        Lucien otworzył solidne, drewniane drzwi, których futryna mogłaby się znajdować odrobinę wyżej. Schylił się przechodząc przez próg i zniknął w ciemnościach kramu pewnego krasnoluda. Już od pierwszej chwili nie miało się wątpliwości czym ów Nord handlował. Okienka były niewielkie i znajdowały się w górnej połowie ścian, przez co we wnętrzu było raczej ciemno. Brak słońca rekompensowały sprytnie rozmieszczone kaganki, a wzdłuż ścian ustawiono solidne gabloty o szklanych blatach, za którymi bez przeszkód mógł wędrować sprzedawca. Pod nimi kryło się najprawdziwsze bogactwo kamieni, klejnotów i minerałów, zarówno tych surowych, jeszcze nie oszlifowanych, jak i tych godnych najlepszych sklepów jubilerskich. Na ziemi przy gablotach stał rząd koszy, a w nich znajdowały się te mniej wartościowe samorodki i kamienie. Co ciekawsze egzemplarze leżały na pólkach wiszących na ścianach, by były lepiej widoczne.
        Bystre ślepka właściciela sklepu, powitały demona przemierzającego wnętrze z cichym stukotem butów na drewnianej podłodze.
        - Witam, w czym mogę pomóc? - zapytał właściciel przymilnym tonem rodowitego handlarza.
        - Może masz coś, co mnie zainteresuje - nemorianin odparł wymijająco. Lucien wolał nie zaczynać rozmów z kupcami od interesujących go przedmiotów. Nauczył się, że to od razu budziło ich czujność i windowało cenę. Krasnolud nie wyglądał ani na zaskoczonego, ani na zniechęconego, a pełen zapału rozpoczął prezentację.
        - Mam mnóstwo wspaniałych klejnotów i minerałów - nieskromnie odpowiedział sprzedawca.
        - Nie wątpię - beznamiętnie odparł Asmodeus, czekając na dalszą inicjatywę.
        - Może nowe, świeżo oszlifowane agaty - zagaił nord, próbując wybadać grunt. Lucien niezainteresowany pokręcił głową, wywołując kolejną propozycję.
        - A może lapis lazuri albo szmaragdy. Mam szczególnie ładny okaz. - Demon znowu pokręcił głową. Nie był jubilerem. Krasnolud wydawał się jedynie nabierać energii.
        - Mam też piękny kwarc z gór Tharigorn, dopiero co go przywieziono. - Ledwie krasnolud skończył zdanie, a szczwany uśmieszek rozciągnął jego rumianą twarz, którą zdobiły rude, bujne wąsy zaplecione w dwa warkocze i równie gęsta broda, o podobnie intensywnej, rdzawo czerwonej barwie. Dostrzegł zainteresowanie petenta i bez zastanowienia wyciągnął kryształ spod lady. Minerał faktycznie był okazały. Prawie nieskażoną, przejrzystą biel, budowały ostre słupki i fasady, tworząc charakterystyczną palisadę kamienia. Lucien obejrzał kwarc i oszczędnie skinął głową. Handlarz sprytnie pojął aluzję i kontynuował.
        - Ale dla mości pana mam coś bardziej wyjątkowego niż jakiś tam kwarc. Szlachetny opal prosto znad skraju Lwiego wąwozu - Nord zaintonował odpowiednio dodając nazwie mocy i mistycyzmu. Zupełnie niepotrzebnie, skarb wydarty ziemi przemawiał sam za siebie.
Pięknie oszlifowany kamień wielkości kurzego jaja znalazł się na drewnianej podkładce obitej filcem i został grzecznie przysunięty demonowi. Szlachcic wziął kamień do ręki, uśmiechając się w duchu gdy jego twarz pozostała niewzruszoną maską, jak zwykle. Głęboka zieleń wzburzonego morza, rozlewała się po owalu falami o różnym nasyceniu barwy, a w niej odbijały się faerie rdzawych i złotych iskierek. Klejnot bezsprzecznie przypominał oczy jednej sprzedawczyni. Tej samej, której uśmiech towarzyszył mu od momentu, w którym dziewczyna go nim obdarowała podczas pożegnania.
        - Ładny - pochwalił, oszczędnie skinąwszy głową, a Nord prawie nadstawił ucha czekając kolejnego pytania. On tak samo dobrze znał zasady gry jak nemorianin.
        - Dobry, czysty onyks - brunet odezwał się sucho, a krasnoludowi aż zalśniły oczy.
        - Mam wiele onyksów i to najlepszej próby - odpowiedział sprzedawca, przymilnym tonem liczącego na dobry zysk, zamieniając się w słuch. Tacy klienci, rzadko kiedy fatygowali się po jakiś malutki byle kamyczek.
        - Większy od pięści dorosłego mężczyzny - dokończył demon. Krasnolud zamyślił się teatralnie, by zadanie wyglądało na jeszcze trudniejsze niż było.
        - To wymagająca prośba, nie wiem czy mam taki na stanie - sprzedawca zaczął budować napięcie, podczas gdy demon zmrużył oczy.
        - Ale dla tak zacnego klienta powinienem mieć coś na zapleczu - dodał, znikając za kotarą. Krasnolud wrócił żwawym krokiem niosąc kilka płóciennych zawiniątek. Krępe palce spracowanych krasnoludzkich rąk ułożyły pierwsze z nich, rozwijając materiał by pokazać kamień. Dłonie demona wzięły klejnot, stanowiąc idealny kontrast w porównaniu z garścią Norda.
        - Marny - odezwał się nemorianin, przeciągając opuszkami po wszystkich pęknięciach, rysach i chropawych żyłach przecinających lśniącą lustrzaną czerń.
        - Ciężko o nieskażony kamień w takim rozmiarze - zaćwierkał krasnolud, zaczynając przedstawienie każdego handlarza, wróżące zawyżanie ceny. Asmodeus targować się nie zamierzał. Podobne hece niech sobie mieszkaniec podziemnych nor, z innymi, podobnymi jemu urządza. Rzęsy przesłoniły w połowie lazurowe ślepia o pionowych źrenicach, będąc bardzo czytelnym komunikatem - mógł poszukać innego kramu. Nord spoważniał nieco, odłożył na bok dwa płócienne zwitki, na blacie układając trzeci z nich. Tym razem nemorianin był usatysfakcjonowany. Zapłacił i zniknął wraz z zakupionymi klejnotami.

        Jeszcze przed wieczorem zjawił się znów nad wartkim potokiem. Pokonał nietypową przeszkodę w postaci mostu przypominającego labirynt i powitany samodzielnie otwierającymi się drzwiami znalazł się we wnętrzu.
        - Szybko się uwinąłeś - zanuciła czarownica, witając bruneta.
        - Wiem gdzie szukać - odpowiedział pogodnie, kładąc przed nią dorodny onyks. Kobieta przyjrzała się kamieniowi, cmokając z aprobatą.
        - Jutro pod wieczór obrączka będzie gotowa - zapowiedziała profesjonalnym tonem, spojrzeniem tonąc w przyniesionym klejnocie. Lu skinął tylko głową, nawet nie oczekując uwagi czarodziejki w pełni pochłoniętej mentalnym dialogiem z onyksem. Opuścił chatę, by znów zniknąć dopiero z przeciwległego brzegu. Magiczne zabezpieczenia były takie uciążliwe.

        Zjawił się w pustym sklepie jak zawsze trącając dzwoneczek od drzwi. W tle słyszał już szum gotującej się wody. Potem za dziewczęcym głosem podążył na górę.
        - Dorian wyszedł? Znowu potem będzie chorował? Naprawdę tego nie rozumiem - podzielił się swoimi spostrzeżeniami, swoim nowo nabytym zwyczajem przycupnąwszy przy blacie.
        - Wierzchowiec kupiony? - zapytał pogodnie, szukając tęczówek jak dwa najpiękniejsze opale.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Gdy Dorian wyszedł, Rakel ogarnęła i zamknęła sklep, wiedząc, że brat ma już swoje klucze, a Lucien i tak nie korzysta z drzwi. Z Sierżantem drepczącym jej po piętach poszła na górę i wstawiła wodę na kawę. Zdążyła jeszcze uprzątnąć kuchnię po bytowaniu tu Doriana i nim woda się zagotowała, usłyszała dzwoneczek w sklepie.
        - W kuchni! – krzyknęła informacyjnie, stojąc na taborecie przy szafce, skąd sięgała kawiarkę. Zeszła akurat, gdy Lucien wchodził do pomieszczenia i uśmiechnęła się do niego radośnie, nim ten się odezwał i otrzymał lekko karcące spojrzenie dziewczyny. Pokręciła jednak głową rozbawiona, chowając taboret pod stolikiem.
        - Dopiero, co wrócił do domu. Nic dziwnego, że chce korzystać z tego, że nikt nie wykrzykuje mu rozkazów nad uchem. Poszedł z tym swoim kolegą z wojska, ale w mieście ma jeszcze wielu znajomych, z którymi nie widział się przez lata – wyjaśniła, zabierając się za nalewanie kawy do filiżanek. Przezornie wzięła już dla Luciena nieco większą, widząc jak smakuje mu napój, i teraz podsuwała do niego niebieską filiżankę, raczej wiekową, ale za to rozmiarami zbliżoną do małej miski na zupę.
        - Co do chorowania zaś – zaczęła, wzruszając ramionami i zabrała się za parzenie swojej herbaty. – Nie wymyślili jeszcze na to leku, a przynajmniej nie takiego, który zupełnie uchroniłby od efektów wieczoru, co najwyżej złagodził je rano. Ale przeżyje, nie musisz się o niego martwić – dodała dowcipnie.
        Rakel zalała liście wrzątkiem i czekając aż herbata się zaparzy, oparła się o blat obok bruneta. Jego kolejne pytanie wywołało już większy entuzjazm i dziewczynie rozbłysnęły oczy, a dłoń odruchowo powędrowała do bruneta, gdy dziewczyna złapała go za ramię w naturalnym odruchu nawiązania kontaktu.
        - Tak! Lucien, ona jest przepiękna! – westchnęła i splotła znów dłonie przed sobą. – Ma na imię Echo i ma cztery lata. Wydaje się bardzo inteligentna i przyjazna, ale też taka nietypowa, z dystansem, dumna, o! – Uśmiechnęła się z zadowoleniem, gdy znalazła odpowiednie określenie, nim mina jej lekko skwaśniała. – Chciałabym ją zatrzymać – mruknęła, obracając się w stronę blatu roboczego. Wyciągnęła koszyczek z liśćmi, odkładając go na osobny talerzyk i z herbatą powędrowała do stolika, swoim zwyczajem siadając tam z podwiniętą pod siebie jedną nogą.
        Mogła pozwolić sobie na zakup wierzchowca tylko dlatego, że po powrocie z targów znów ją sprzeda. Albo jeszcze lepiej – sprzeda ją w Fargoth, za wyższą cenę, później kupi nowego, tańszego konia, na nim wróci i znów sprzeda drożej w Valladonie. Handlarze przecież znają zwierzęta w okolicy i ani dawny właściciel klaczy nie będzie chciał jej kupić za cenę, za którą ją sprzedał, a inni hodowcy, znając konia, będą wiedzieli, że mogą obniżać kwotę. Nowy wierzchowiec będzie zaś dla nich interesujący, a i oszczędzą na koszcie sprowadzania go z Fargoth. Rakel nigdy nie oszukiwała, była wręcz uczciwa do bólu, jednak nie było oszustwem wykorzystywanie nadarzających się okazji, by wzbogacić się, zamiast stracić. Czysty handel.
        Wiedziała jednak, że trudno będzie jej się rozstać z Echo. Nigdy nie miała własnego konia, nie mogła sobie pozwolić na trzymanie takiego. Mieszkając w mieście musiałaby płacić co miesiąc za przetrzymywanie konia na obrzeżach Valladonu i tam też trzeba byłoby jeździć, by pobyć z wierzchowcem. Nie, to generowało zdecydowanie zbyt duże koszty i pochłaniało zbyt wiele czasu, nie zawsze spędzonego z klaczą. Wciąż – Echo wydawała jej się nieprzeciętna, inna niż zwykłe wierzchowce i jak każdy właściciel, Rakel była w pełni przekonana o wyjątkowości swojej podopiecznej. Może też miała rację. Nie miało to jednak znaczenia. Echo miała być tylko środkiem transportu, który pozwoli jej dostać się bezpiecznie do Fargoth, a później ją sprzeda. Nie musiała koniecznie zarobić na tych targach, ale nie mogła sobie pozwolić na zupełne przetrzepanie kieszeni i utratę większości swoich oszczędności. I tak brała tylko ułamek tego, co miała odłożone – w końcu sklep musi jakoś funkcjonować.
        Otrząsnęła się z zamyślenia i napiła herbaty, spoglądając znów na Luciena. Ciągle wydawała się jakaś spięta i niespokojna, mimo pogodnego wyrazu twarzy. Po głowie kołatała jej się lista rzeczy, które musi koniecznie załatwić przed wyjazdem. Zwykle jej usystematyzowanie pomagało w życiu i nadawało mu kształt, teraz jednak ilość punktów do odhaczenia na liście zdawała się ją zupełnie przytłaczać i nieco utrudniać relaks w zwykły, spokojny wieczór.
        - Trochę się denerwuję wyjazdem – przyznała się z nieśmiałym uśmiechem, po widocznej chwili wahania. – Chociaż może bardziej pasuje powiedzieć „ekscytuję”, bo to taki przyjemny stres. Nigdy nie byłam nigdzie dalej niż kilka godzin konnej drogi za Valladonem. Dobrze, że władam ogniem, bo chyba nawet nie umiałabym rozpalić ogniska - przyznała i parsknęła gorzkim rozbawieniem, nim znów spojrzała na Luciena. – Jutro jeszcze muszę pozałatwiać trochę rzeczy, Dorian obiecał pomóc mi zaplanować trasę i w ogóle… Więc myślałam, żeby wyruszyć pojutrze przed świtem? Wywalenie Morgana z łóżka o tej porze to będzie nie lada wyczyn, ale na początek pewnie przyda nam się dłuższy dzień na podróż. W każdym razie… co o tym sądzisz?
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Słysząc głos Rakel, postąpił zgodnie z sugestią udając się do kuchni. Chociaż nie rozumiał czemu mógł zjawiać się w sklepie by potem iść do kuchni, a nie mógł prościej, zwyczajnie pojawić się od razu na piętrze. Wciąż nie nadążał za ludzką logiką i chyba nie szybko miało się to zmienić, czego najlepszym przykładem była dalsza rozmowa.
Przechylił głowę słuchając uważnie, mimo to jednak nie rozumiał co niechęć do przyjmowania rozkazów i spotkania z dawno niewidzianymi znajomymi miało wspólne z doprowadzaniem siebie do opłakanego stanu prezentowanego rankiem. Przecież mógł spędzać wieczór tak by później nie chorować, czyż nie? Karcące spojrzenie jednak uhonorował nie drążeniem niezrozumiałego tematu oraz pobłażliwym uśmiechem i rozbawionym wzrokiem. Za swoich braci, dziewczyna gotowa była skoczyć do gardła każdemu. Niesamowite, niepojęte i w typowo ludzki sposób rozczulające. Jego bracia też chętnie skoczyliby do gardła, ale jemu...
Nie zgłębiając tematu, uśmiechnął się wesoło gdy dziewczyna na zakończenie, z delikatną złośliwością powiedziała by się nie martwił, gdy on odbierał swoją kawę… w misce, a może wiaderku… albo czymś pokrewnym. Przez chwilę przyglądał się naczyniu równie zaciekawiony jak wcześniej pierwszym spotkaniem z samym aromatycznym naparem. Dopiero potem uniósł “raczej nie filiżankę” zanurzając nos w aromacie unoszącym się znad glinianych brzegów. Jego rzęsy przykryły półprzymknięte oczy, a włosy zsuwały się z ramion przysłaniając twarz demona, gdy od kontemplacji oderwał go radosny ton dziewczyny i delikatne dotknięcie. Pionowe źrenice popatrzyły na podekscytowaną Rakel urzeczone, w ciszy, niedostrzegalnie dla postronnych odbijając szczęście dziewczyny. Znowu w swój specyficzny sposób przechylił lekko głowę, teraz chłonąc najpiękniejszy widok Valladonu. Czarnulka często się uśmiechała, była wesoła i pogodna. Ale prawdziwe szczęście dużo rzadziej pojawiało się na jej twarzy a uśmiech nie zawsze sięgał źrenic. Gdy jednak była z braćmi, albo teraz gdy mówiła o zakupionej klaczce, śmiały się również oczy przyprószone złotymi iskierkami. Ten widok nie nudził zupełnie jak wschód słońca.
        - Chętnie ją zobaczę - odpowiedział wpatrując się w brunetkę, podczas gdy kawa zeszła na drugi plan. Chęci zatrzymania konia nie skomentował, widząc nagłe przygaszenie nastroju Rakel. Wielu rzeczy nie pojmował, podobnie było tutaj. Nie wiedział czemu dziewczyna nie mogła zatrzymać wierzchowca, którego dopiero co zakupiła, ale nie dopytywał by nie zasmucić jej jeszcze bardziej. Może wszystko wyjaśni się później.
        Oczy demona na moment odbiły się w czarnej powierzchni parującej kawy, gdy zapadła krótka cisza, podczas której każde z nich zatopiło się we własnych myślach. Kolejne spojrzenie dosięgnęło dziewczynę już bardziej zwyczajnie, znad rantu kubka, gdy dzieliła się swoimi wątpliwościami z przyszłym towarzyszem podróży.
Brak wędrówek nie był aż tak dziwnym zjawiskiem. Wiele szlachcianek nie odbywało podróży innych niż między posiadłościami, tylko by uczestniczyć w balach i przyjęciach, a jednak słowa zabrzmiały jakoś melancholijnie. Może dlatego, że jego samego zawsze gdzieś ciągnęło i o ile rozumiał świadomy wybór osiadłego życia, o tyle brak możliwości wybrania własnej drogi wydawał mu się zamknięciem w klatce, którego nie potrafił znieść. Może więc tylko doszukiwał się w dziewczynie podobieństwa do siebie, a może faktycznie był w niej strach przed nieznanym pomieszany z pragnieniem rozwinięcia skrzydeł. Nie wiedział. Nie wiedział nawet, czy kiedykolwiek będzie mu dane się dowiedzieć. Zamiast jednak patrzeć na dziewczynę łagodnie i ze zrozumieniem, uśmiechnął się szeroko, w pełni szczerze i wesoło by odezwać się znad kubełka nawiązując do zupełnie innego fragmentu wypowiedzi.
        - Nie wiem czy to tak dobrze, że władasz ogniem, w takiej sytuacji istnieje ryzyko, że spalisz cały las zamiast rozpalić ognisko. - Świat się kończył. Lucien właśnie zażartował. Nie drwił z niedoświadczenia Rakel i nie próbował wyśmiewać nikłych zdolności obozowania do których się właśnie przyznawała. Chciał dziewczynę delikatnie rozluźnić, by nie martwiła się na zapas. Potem już tylko skinął głową.
        - Nie mam innych planów - zgodził się z organizacją czasu na najbliższy dzień. Co prawda przez przez myśl nemorianina przemknęła deklaracja, “jadę tam z tobą i dla ciebie”, skąd więc miałby mieć własne pomysły na tę podróż. Podobne słowa brzmiały jednak wyjątkowo niepoważnie, co więcej mogłyby niepotrzebnie wystraszyć Rakel, więc Lu nie tylko nawet nie brał pod rozwagę ich wypowiadania, ale też sam nie poświęcił im więcej niż chwilę, w której się pojawiły, pozwalając zniknąć im równie nagle.
        - Ale Morgana budzić nie idę - mruknął jeszcze znad kubka. Ton był pozornie marudny, ale demon wciąż uśmiechał się nad swoją kawą, która powoli nadawała się do picia.
        - Tylko skąd mam znać porę, o której mam przyjść? - zapytał już bardziej poważnie, znowu spoglądając na dziewczynę.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Uśmiechnęła się, widząc jawną pobłażliwość we wzroku demona, gdy tłumaczyła Doriana i jego prawdopodobnie nienajlepsze samopoczucie jutrzejszego ranka. Wręcz przyszpiliła Luciena wyzywającym wzrokiem, czekając na kolejny komentarz, ale mężczyzna chyba się poddał i nie czepiał już więcej. Mimo wszystko nie miała mu za złe ani tego niezrozumienia, ani odmiennego zdania, którego się domyślała, nawet gdy zdecydował się milczeć.
        Nigdy nie uważała, by w jej domu był jakiś problem z alkoholem, jednak mimo wszystko trochę zakrapianych spotkań tutaj było, gdy jeszcze była dzieckiem i zwyczajnie się do tego przyzwyczaiła. A to Berdali spadł ze schodów, z każdym kolejnym stopniem wymyślając nowe przekleństwo, a to Morgan wyrżnął łbem w otwartą szafkę w kuchni, odrywając całe jej skrzydło z zawiasów, a to ojciec przyłapywał Rakel, jak się do nich zakradała podsłuchiwać, i szedł utulić ją do snu… w balii. Pustej na szczęście, ale to i tak wywoływało dziki atak radości u kilkuletniej dziewczynki, która może niespecjalnie rozumiała zachowanie zmieszanego rodziciela, ale za to uważała je za przezabawne. Więc, gdy Dorian wracał do domu lekko zawiany, nawet nie przywiązywała do tego większej wagi, jedynie witając go rano mocną kawą.
        Przez moment obserwowała Luciena, widząc jego krótkie wahanie, wywołane chyba rozmiarami filiżanki, ale nic nie powiedział, a zadowolona dziewczyna jeszcze przez chwilę podziwiała długie rzęsy mężczyzny, nim zmieniła temat. Nawet nie zorientowała się w krótkim kontakcie fizycznym, dopóki brunet nie podniósł na nią oczu i wtedy zabrała już dłoń, chociaż nie wyglądała na speszoną, będąc już myślami z Echo.
        - Zobaczysz pojutrze. - Uśmiechnęła się, siadając przy stoliku. - Nie chcę, by stała na ulicy, odbiorę ją jutro wieczorem i tę jedną noc przeczeka u Morgana na warsztacie.
        Na chwilę pogrążyła się w myślach, które tłumnie kłębiły się w jej głowie, ostatecznie zdobywając się na to, by częścią wątpliwości podzielić się z Lucienem. Nie wyglądał on może jak klasyczny podróżnik, o jakim czyta się w książkach. Był na to za poważny i zbyt dobrze ubrany (w powieściach zawsze opisywano wędrowców, jako ludzi niespecjalnie dbających o swój wygląd). Na pewno jednak nieco inaczej wyglądają osoby wysoko urodzone i wykształcone które jeżdżą po świecie na nieco innych warunkach niż książkowe powsinogi, które zwyczajnie włóczą się bez celu. Ach, co tam ona wiedziała – mieszczuch.
        Żart Luciena na moment skradł jej uwagę i dziewczyna mimo rozbawienia prychnęła dumnie, wyraźnie się drocząc.
        - Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne – fuknęła, wciąż jednak podśmiewając się pod nosem. – Idzie mi już o wiele lepiej przecież. Raz mi się iskierka wymsknęła i zaraz, że las spalę – mruczała pod nosem, nim znów odezwała się normalnym głosem. – Zresztą chyba i tak nie będzie często okazji do rozpalania ognisk; mam nadzieję, że uda się dobić co noc do jakiegoś miasta, albo chociaż zajazdu.
        Rakel zawahała się na moment, zastanawiając się, czy nie brzmi wygodnicko, ale przecież właśnie pochwaliła się swoimi doskonałymi umiejętnościami obozowania, więc Lucien chyba zrozumie, że zwyczajnie tak będzie szybciej. Poza tym, może i nie jechała zupełnie sama, a w towarzystwie Morgana i Luciena trzeba byłoby być stukniętym, by martwić się o swoje bezpieczeństwo, ale mimo wszystko uważała, że nie ma co kusić losu. Jak poczuje się pewnie, albo zwyczajnie nie będzie nic po drodze to mogą kimnąć się gdzieś na szlaku, ale poza tym będzie raczej celowała w gospody.
        - Ja go obudzę. – Uśmiechnęła się uspokajająco.
        Nie raz zdarzało jej się Morgana wyrzucać z wyra, więc miała w tym względną wprawę. Wystarczyło odpowiednio mocno szturchnąć butem tę chrapiącą górę i szybko odskoczyć, gdy kowal odruchowo odmachnie się wielką łapą.
        Nad pytaniem o bardziej precyzyjny czas przybycia demona zastanowiła się chwilę, mocząc usta w herbacie.
        - Mówiłeś, że i tak rzadko sypiasz… więc bądź może jeszcze zanim będzie widać jutrzenkę. Postaram się nie zaspać, ale w razie czego mnie obudź. – Uśmiechnęła się. – Może jeszcze zdążysz wypić kawę, zanim faktycznie uda mi się dobudzić Morgana.
        Gdy wróciła myślami do momentu, gdy Lucien mówił jej co nieco o demonach, popłynęła odruchowo do niedawnego wydarzenia w sklepie, które, co tu ukrywać, wciąż nieco zaprzątało jej myśli.
        - Lucien, wiem, że to nie moja sprawa może i jeśli jestem zbyt wścibska to po prostu powiedz… ale Meve mówiła coś o twoim wieku… ile właściwie masz lat? – zapytała niepewnie. Naprawdę nie miało to dla niej żadnego znaczenia, ale skoro temat już padł, ciekawość nie dawała jej spokoju, poszturchując co chwila i przypominając o tej niewiadomej, gdy tylko Rakel spoglądała na bruneta. Co jak co, ale „ponad pięćset” brzmiało poważnie.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Żart chyba można było uznać za udany. Niby Rakel zbuntowała się ofukując nemorianina, lecz reprymenda podszyta była cichym śmiechem. Wesołość nie opuszczała też i Luciena, który uśmiechał się znad kawy popijanej z dzbanka. Tylko iskierka… Przecież każdy pożar zaczynał się od tej pierwszej iskry. Chociaż Czarnulka rzeczywiście radziła sobie coraz lepiej. Podstawy wchłonęła szybko, a teraz potrzebowała trochę czasu na doszlifowanie umiejętności i nabranie pewności siebie, by w bardziej stresującej sytuacji nie straciła głowy. Ćwiczenia gdy czuła się swobodnie i bezpiecznie to jedno. Gdy emocje nie szalały każde zadanie zdawało się prostsze. Jednak głównym problemem Rakel były właśnie te momenty gdy się zestresowała, coś ją zaskoczyło i traciła samokontrolę, a moc wyrywała się na wolność. Dopiero więc w bardziej spontanicznych warunkach okaże się jak duże postępy uczyniła dziewczyna.
        Wysłuchał zbrojmistrzyni do końca, niezmiennie nie odrywając się od naparu. W odpowiedzi skinął jej głową. Dodatkowe komentarze były zbędne. Podobny plan na podróż miał same zalety. Niedogodności były minimalizowane pozostawiając samą przyjemność z wędrówki wierzchem. Niebezpieczeństwami nie zawracał sobie głowy, ale za to noclegi w gospodach umożliwiały częstsze obserwowanie ludzi. To zaś stanowiło dodatkową atrakcję wyjazdu.
Co do kowala... Tak po prawdzie gdyby ktoś spytał demona o zdanie, ten uważał, że budzenie Morgana było całkowicie zbędnym. Zostawiłby rzemieślnika w jego kuźni i się nie oglądał, ale z jakiegoś powodu, równie enigmatycznego jak wiele działań Rakel, dziewczyna nawet nie zastanawiała się nad zasadnością zabierania metalurga, uznając je za oczywiste. Przymknął oczy nie wiedzieć czy w podziękowaniu za okazaną litość, czy w pochwale za prawie ochotnicze zgłoszenie, by tchnienie później przymrużyć je przyglądając się dziewczynie uważniej, a w zielonych tęczówkach ukazała się żartobliwa iskierka.
        - Ale nie będziesz rzucać kamieniami, nożami czy machać mieczem? - zapytał z miną psotnego chłopca, która na niepełne mrugnięcie powieki przemknęła pod grzecznym uśmiechem, gdy usłyszał, że ma brunetkę obudzić.
        Przez chwilę kawa stała się głównym obiektem zainteresowania szlachcica, aż padło pytanie, które prędzej czy później pewnie paść musiało. Lepiej prędzej. Nie było jego intencją oszukiwać dziewczynę, ale przecież nikt nie biegał wykrzykując swój wiek na powitanie. Ten zaś nie był żadną tajemnicą, i chociaż pytanie z jego punktu widzenia mogło się wydawać nietypowym, dla tak nietrwałych istot jak ludzie mogła być to ważna kwestia. Uśmiechnął się łagodnie, dając do zrozumienia, że nie poczytywał podobnego pytania za wścibstwo i odpowiedział po łyku kawy, która nota bene w dużym naczyniu stygła znacznie wolniej, co było wielkim atutem podobnego choć kuriozalnego pojemnika, gdyż nie mogąc cieszyć się smakiem, dłużej mógł napawać się aromatem.
        - Niedawno skończyłem sześćdziesiąty dziewiąty rok, szóstego stulecia - odpowiedział, popijając kawę, dając Rakel czas na oswojenie się z nowinami.
        Stopniowo dopijał napój, do momentu aż pozostała niewielka ilość płynu obmywającego dno ogłosiła koniec dzisiejszego wieczora. Wypłukał kubek i uśmiechnął się do brunetki, odstawiając mokre naczynie.
        - Chyba przyszła na mnie pora - odezwał się pogodnie. - Musisz wypocząć przed jutrzejszym dniem, tym bardziej, że najpierw będziecie mieli sporo do zorganizowania, z następnej wiele nie skorzystasz, a zaraz potem czeka cały dzień w siodle. - Podszedł do dziewczyny by się pożegnać.
- Jutro nie będę was niepokoił, przyjdę dopiero wieczorem jeśli zdążę, lub rankiem - wyjaśnił i trwałym zwyczajem sięgnął po dłoń Rakel. Skłoniwszy się pocałował wierzch palców i zniknął.

        Nim powitał go mrok miejsca, którego miał już więcej nie ujrzeć, zahaczył jeszcze o rozlewisko by zamienić rapiery. Były sytuacje, w których bestie o rubinowych oczach znajdujące się tuż pod ręką były niezastąpione.
Nocne niebo nie różniło się wiele od zasnutych cieniami pomieszczeń, więc mimo wysokich okien, do wnętrza wpadały jedynie wątłe smugi światła nawet nie próbujące przezwyciężać ciemności prywatnych komnat w rodowej rezydencji.
Mimo początkowych planów zerwania z dotychczasowym życiem, sprawy potoczyły się zupełnie nieprzewidzianymi, własnymi torami. Sypialnia wyglądała dokładnie jak w chwili gdy pozostawiał na biurku list. Tutaj życie płynęło wolniej i mniej zależnie od dobowego rytmu.
        Wyszedł na rozświetlony kryształowymi żyrandolami hol, kierując kroki do biblioteki. Jeżeli chciał wyjechać z Czarnulką musiał wyjaśnić jedną kwestię i oczywiście chociaż na chwilę pokazać się kochanej rodzinie. Nie by ktoś kiedykolwiek go szukał, ale zbyt długie zniknięcie mogłoby to zmienić w najmniej odpowiednim momencie.
        Wyprostowany, pewnym siebie krokiem przemierzał długi, bogaty korytarz. Hol uświetniało wiele dzieł sztuki, zarówno rzeźb jak i obrazów, ale od lat Lucienowi wydawał się być martwym w swoim niewzruszonym pięknie. Tak jak jasne światło nie było w stanie rozproszyć jakiegoś niewysłowionego mroku i chłodu czających się w tych murach. W podobny sposób wnętrze zdawało się puste, chociaż co jakiś czas ktoś ze służby przemykał niczym prawie niedostrzegalny cień. Wykorzystując nadarzającą się okazję, jednej z mijanych służących, kazał wezwać swoją pokojówkę podczas gdy sam zakończył wędrówkę we wnętrzu biblioteki.
Spośród setek ksiąg wybrał leciwe tomiszcze średnich rozmiarów, o wyraźnie zużytej oprawie. Najdawniejsze rodowe dzieje, przez większość uważane za niezbyt ciekawą lekturę. Mało w niej było rzetelnych informacji, większość przypominała zwykłe bajanie, ale Asmodeus wracał do niej co jakiś czas licząc, że może tym razem znajdzie wskazówki związana z rodzinnymi bestiami. Poza tym czytanie akurat tej księgi nie dawały adwersarzom żadnych konkretów, które mogły posłużyć do domysłów czy punktów zaczepienia przydatnych pośród intryg, jednocześnie pozwalając mu względnie przyjemnie zabić czas. Co najwyżej budziły lęk, czy aby dziedzic nie zdążył odkryć czegoś znaczącego. Lęk jednak zawsze był w cenie pośród morza wrogów.
Zapadł się w fotelu przy kominku, zagłębiając się w lekturze. Zdążył przeczytać raptem kilka stron, gdy drzwi uchyliły się nieśmiało i do biblioteki weszła Saya.
        - Przekroczyłaś swoje kompetencje - odezwał się chłodnym głosem, spoglądając znad kart z legendą. Po Lu beztrosko pijącym kawę z ludzką dziewczyną, nie pozostał najmniejszy ślad.
        - Tak, panie - służąca odezwała się cicho, spuszczając głowę.
        - Wiesz, że poniesiesz konsekwencje swojego czynu - kontynuował, nawet nie zaszczycając drugim spojrzeniem nemorianki o tak niskim statusie.
        - Tak, panie - przytaknęła ponownie.
        - Do czasu aż ustalę adekwatną karę, masz nadal sumiennie wykonywać swoje obowiązki. - Mimo gładko związanych włosów, które nie zasłaniały twarzy, oczy dziewczyny były niewidoczne, gdy pokornie patrzyła w dywan. Lucien przewrócił kartkę, a służąca dygnęła pospiesznie rozumiejąc milczenie. To był koniec rozmowy. Opuściła czytelnię równie cicho jak się zjawiła. Cichy stukot obcasów na wykładzinie był dźwiękiem nie pasującym do całości i wybrzmiał głośno niczym na posadzce w opustoszałej sali balowej. Brakowało jedynie echa.
        - Wieczór zaczynasz od połajanki służby? - dźwięczny, żeński głos przełamał ciszę.
        - Witaj matko - odezwał się Lucien, wstając z fotela by należycie przywitać macochę.
Jej długie ciemne włosy były finezyjnie upięte i połyskiwały w jasnym świetle magicznych świec nienaganną czernią z wplecionymi weń kolorami drogocennych kamieni. Falujący szkarłat sukni kontrastował z bladą cerą, gdy nemorianka z lekkością powietrza przemierzała pomieszczenie. Pocałował wyciągnięta dłoń i dopiero wrócił na fotel gdy pani domu siadała naprzeciwko.
        - Czym sobie zasłużyła na osobistą atencję? - zapytała niby ze zwykłej ciekawości, podczas gdy Asmodeus nie miał żadnych wątpliwości iż słyszała pełną rozmowę i teraz zachodziła w głowę jej przyczyny.
        - Poprzestawiała mi rzeczy na biurku - odezwał się obojętnym tonem, spoglądając znad książki w niby niewinne tęczówki, które spod przesłony rzęs śledziły wszystko z uwagą polującego węża. Podobno to zazdrość była zielonooka, ale Asmodeus gotów był zaryzykować stwierdzenie, że był to atrybut przebiegłości.
        Obserwując nemoriankę od pierwszych dni, szybko wyrobił sobie pogląd iż pięknu siedzącej obok istoty odpowiadał jedynie jej spryt, a w gnieździe pełnym jadowitych gadów to ona była z nich najgroźniejsza. Młoda szlachcianka zjawiła się krótko po tajemniczej śmierci rodzonej matki Luciena, szybko awansując na nową panią dworu. Ani strata, ani nagła zmiana nie była niczym bolesnym dla demona, którego więzi z rodzicami ograniczały się jedynie do interesu rodziny, w którym to odgrywał istotną rolę. Przez długi czas dla Lu nic się nie zmieniło. Przynajmniej do momentu doskonale zawoalowanej ale i jednoznacznej propozycji. Tak się składało, że nowa macocha była młodsza od dziedzica o dobre sto lat, czy więc można było wyobrazić sobie korzystniejszy obrót zdarzeń niż tragiczna śmierć obecnego małżonka i poślubienie jego syna? Niestety dla niedoszłej konspiratorki, Lucien widział całe listy bardziej interesujących go rozwiązań.
Oczywiście nie miał dowodów na knowania oddanej żony, a nie współpracując z niedoszłą czarną wdową, doczekał się dwóch młodszych braci, tym samym zajmując miejsce ojca na jej osobistej liście. Nietrudno przecież wydedukować, że dziedzic z obcej krwi, w przypadku zgonu męża, był dla damy w czerwieni największym zagrożeniem. O ironio w ten sposób uratował życie ojca nie raz, a po dwakroć. Dlatego właśnie, będąc zmęczonym ciągłymi intrygami, chciał z własnej woli usunąć się w cień. Najwyraźniej odpoczynek nie był mu dany, a końca zmagań z nienawidzącą go szlachtą i zazdrosną rodziną nie było widać.
        - Mówili, że dziewczyna jest krnąbrna - odezwała się słodko.
        - Najlepsze psy myśliwskie są najostrzejsze i najbardziej bezczelne - odpowiedział, przewracając kolejną stronę.
        - Porównujesz służbę do psów myśliwskich? - Bibliotekę rozjaśnił perlisty śmiech.
        - Nie. Dobrego psa znacznie trudniej zastąpić - uznał beznamiętnie, wywołując kolejny śmiech macochy.
        - Ostatnio rzadziej cię widuję - stwierdziła po niewielkiej pauzie, zmieniając temat.
        - Posiadłość ostatnio mnie nuży - odparł, a znudzona i zdystansowana maska ani na moment nie opuściła demona odkąd pojawił się w rezydencji.
        - Wszystko przez te bzdury, które nieustannie wyczytujesz. To stare dzieje, a może nawet zwykłe baśnie z prawdą mające tyle wspólnego co iluzje. Porzuć te mrzonki dla własnego dobra - przemówiła troskliwym tonem, na który każdy by się nabrał.
        - Nie masz powodów do niepokoju, matko - odpowiedział uspokajająco, spoglądając na żmiję w szkarłacie łagodnie, jak patrzył by na rodzicielkę każdy kochający syn.
        Macocha nie mogła znieść konkurencji dla swych synów, ale to właśnie przynależna mu bestia, powód do ostatecznej ojcowskiej dumy, to co lepiej niż tytuł niepokonanego szermierza stawiało go ponad przyrodnimi braćmi, było dla niej najboleśniejszą z ran. Na bogów, gdyby faktycznie odkrył sekret przeobrażenia, rozpętałoby się ciche piekło, przy którym dotychczasowe życie pozorów było sielanką.
        Ku uldze Luciena, macocha nie miała zbyt wiele cierpliwości i szybko porzuciła nękanie czytającego pasierba w próbach wyciągnięcia jakichś ciekawszych informacji. Niedługo później, zostawiony w spokoju zamknął książkę i zabierając ją ze sobą opuścił bibliotekę. Pokręcił się trochę po posiadłości, za każdym razem witany licznymi uśmiechami, których fałszywości był pewien jak dnia i nocy. Zajrzał do rodowych stajni, wybrał się na przejażdżkę i nawet miał okazję napotkać młodszych braci nim nastał następny wieczór.
Zniknął z Otchłani, zanim słońce zdążyło zajść.

        Powitał go skrzypiący i kręty mostek oraz otwierające się samoistnie drzwi. We wnętrzu już czekała czarodziejka. Przed nią, na surowym i niebarwionym jedwabiu, spoczywały dwie czarne obrączki. Odebrał zamówione artefakty i zapłaciwszy opuścił chatę, by teleportować się na rozlewisko.
Lutnię szczelniej zawinął w pokrowiec, dokładnie kryjąc ją w pniu drzewa. Osiodłał umbrisa, który znudzony, całym sobą cieszył się na nadchodzącą przejażdżkę. Na koniec rodowy rapier przytroczył do siodła i zamyślił się wyciągając pierścionki z onyksu. Była zbyt późna godzina by wpadać w odwiedziny z podobnymi propozycjami. Co prawda mając w obstawie Morgana może być ciężko o chwilę prywatności, ale był to chyba lepszy pomysł niż niepotrzebne stresowanie Rakel przed wyjazdem. Zresztą i Dorian mógłby nie zechcieć współpracować, co tylko skomplikowałoby sprawę.
Poklepał szyję wierzchowca, nakazując by czekał i niewidoczny zjawił się w sklepie. Dom spał razem z jego domownikami, gdy Lucien z parteru przeniósł się do sypialni dziewczyny, przysiąść na parapecie, cały czas kryjąc się pod iluzją.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel obserwowała spokojnie swojego gościa, rozmawiając i żartując z nim nad kawą i herbatą, i doceniając swobodę z jaką jej to przychodzi. To było dla niej ważne, by dobrze się czuć w czyimś towarzystwie, nie musieć się pilnować czy stwarzać pozorów. Najlepszym wykładnikiem tego był chyba fakt, że nie czuła potrzeby zajmowania się demonem, jakby nadal był jej gościem. Oczywiście wciąż przejawiała pewną formę gospodarzenia, chociażby robiąc mężczyźnie kawę, ale wynikało to z chęci a nie powinności. Lucien zwyczajnie zaczynał stawać się (bardzo, bardzo powoli, bo Dorian) przyjacielem rodziny, który to termin, chociaż odchodzący powoli w niepamięć, u Evansów wciąż funkcjonował i oznaczał mniej więcej tyle, że ktoś był mile widziany o każdej porze dnia i nocy, w jakiejkolwiek sprawie i niezależnie od tego czy domownicy byli w domu czy też nie. Oczywiście nie nazywało się tego w jakikolwiek sposób, ale można było zobaczyć w drobiazgach – na przykład, gdy Rakel bez skrępowania prosiła by ją obudzić w razie konieczności, najwyraźniej machnąwszy już ręką na „reguły teleportacji w domu”, które przez moment próbowała wprowadzić.
        - Postaram się – odpowiedziała niewinnie na żart, uśmiech kryjąc za kubkiem z herbatą i tylko rozbawionym wzrokiem sięgając do skroni bruneta, gdzie oczywiście nie było śladu po tym małym incydencie, który jej wypomniano. – Dzięki.
        Wiekiem ją zaskoczył. Sama spytała, więc uważnie słuchała odpowiedzi, bo słowa Meve oczywiście zalazły jej gdzieś za mózg i szturchały, domagając się doprecyzowania. Łagodny uśmiech mężczyzny był dobrym znakiem, to znaczyło, że nie przekraczała granic, podobnie jak początek odpowiedzi, który rozpędził myśli Rakel do cwału. Sześćdziesiąt dziewięć lat! No nie wygląda! Ale chyba o to chodzi przecież… „szóstego stulecia”.
        Rakel rozdziawiła buzię, pochylając się w stronę demona. Przezornie nie piła w tym czasie, więc i zakrztusić się nie było czym, ale i tak coś stanęło jej w gardle.
        - …bez kitu! To znaczy… emm… wszystkiego najlepszego! – opanowała się szybko, w bezwiednym geście odgarniając kosmyk włosów za ucho. Chociaż po chwili zwątpiła, co oznacza „niedawno” dla kogoś, kto ma tyle lat na karku i czy jej życzenia nie były spóźnione o na przykład pół roku.
        – Rany, siedemset lat… Prawie! – zastrzegła szybko. Jeszcze tego brakuje, żeby go postarzała, już i tak facet żył na kredyt. – Ale to musi być niesamowite – wykrztusiła wreszcie, dochodząc powoli do siebie z nowiną. – Tyle przeżyć. Musiałeś widzieć tyle… chyba wszystko już widziałeś? Rany, ale książek by można było przeczytać… Tyle miejsc zwiedzić! Nic dziwnego, że podróżujesz. – Uśmiechnęła się do Luciena, a w jej oczach płonął ogień możliwości. On sam był jak wiekowa, wciągająca książka!
        Nowa informacja o mężczyźnie pochłonęła chyba jej umysł bez reszty, bo spoglądała gdzieś w bok, gdy demon zbierał się do wyjścia i gdy się odezwał, spojrzała nagle na niego z lekkim roztargnieniem.
        - Co? Och, tak, masz rację. Jutro pewnie będę cały dzień zabiegana, bo też nie chcę swoim wyjazdem zupełnie tamować działania sklepu. Ale oczywiście jesteś mile widziany, gdybyś chciał wpaść. – Uśmiechnęła się wesoło nim znów objęło ją lekkie skrępowanie, gdy Lucien całował ją w dłoń, nawet nie dlatego by gest był zbyt poufały, ale zwyczajnie do tego nie nawykła. Później brunet zniknął, a w mieszkaniu zapadła głucha cisza.

        Następnego dnia do około południa życie Rakel zdawało się wrócić do normy. Znajoma rutyna poranka, dom i sklep tylko do jej dyspozycji, klienci… wszystko jak dawniej, gdyby nie dziwne skręcanie w żołądku z ekscytacji na myśl o czekającej ją przygodzie. Jutro wyjedzie z Valladonu! Sama! No, prawie sama. Ale to i tak będzie jeden z większych kroków w jej życiu i nawet gdyby cały ten dzień był zwyczajny do bólu, wizja wyprawy wręcz unosiła brunetkę nad ziemią z radości.
        Później to wrażenie tylko się wzmogło, gdy znajoma rutyna łamała się stopniowo w ciągu dnia. Najpierw w sklepie pojawił się Dorian, w nieco lepszym już stanie, chociaż wciąż mrużący oczy, klnący na Morgana i solennie wypierający się kontaktów z wódką przez najbliższe stulecie, czyli pewnie około tygodnia. Razem z nim wpadł Sierżant, plącząc się między nogami, strasząc klientów, zmuszając Evansa do klnięcia, gdy potykał się o „tę cholerną bestię!” i zbierając pieszczoty od Rakel, która z zapamiętaniem czochrała pobliźniony grzbiet zwierzęcia obiecując, że wróci zanim on się obejrzy! Brytan tylko spoglądał na nią z inteligencją i smutkiem w oczach, by później podstępnie sięgnąć śmierdzącym jęzorem do jej twarzy w wyrazie czułości.
        A później naprawdę zaczęła latać. Oprzytomniałego wreszcie Doriana zostawiła w sklepie i pognała najpierw do Niny, wymienić z nią niekontrolowany dialog, którego toku nie odtworzyłby najbieglejszy protokolant, zobowiązać (rozradowaną tym faktem) koleżankę do opieki nad Dorianem pod jej nieobecność (”tylko tak, żeby…” – „nie zorientował się, że to ty mnie nasłałaś” – „bo mnie zabije, jak wrócę!” – „wiem, nie martw się, już ja się nim zaopiekuję…”) i wzbraniać się rękami i nogami przed wyjściem z naręczem nowych ubrań („N., na bogów! Jadę na targi zbrojeniowe, nie bal!” – „Nigdy nie wiesz, gdzie zlądujesz, bierz tę kieckę!” – „A w życiu nigdy!”), po czym wyjść jednak z nowym szarym płaszczykiem, podszytym lisim futrem („Zima idzie, nie denerwuj mnie R., bo będę się martwić, że zamarzniesz gdzieś na szlaku i mi od tego zmarszczki wyjdą!”). Później do Marlene, która już nieco spokojniej obgadała z Rakel wszystko co się pod drodze zdarzy, może zdarzyć i co nie ma najmniejszych szans się zdarzyć, ale fajnie się rozmawiało, więc popłynęły. Do tego stopnia, że Rakel ocknęła się dopiero, gdy koleżanka poszła po wino i wtedy wypadła z powrotem na ulicę, bo ile ona jeszcze musi dzisiaj zrobić, to nikt! A było już popołudnie. Załatwiła wszystkie sprawunki na rynku, a najgorszą rozmowę zostawiła sobie na koniec.
        Simon siedział koło niej na kanapie z czystym strachem na twarzy i niezrozumieniem w oczach. Rakel, jak mogła najdelikatniej (co sugerowało, że nie wypiera ze świadomości uczuć chłopaka tak dobrze, jak mogłoby się zdawać), poinformowała go o swoim wyjeździe, od razu zastrzegając, że nic jej nie będzie i wróci przed końcem przyszłego miesiąca. Na pewno!
        - Jadę z tobą – z pełnym spokojem zakomunikował wciąż zszokowany strażnik, a Rakel tylko pokręciła głową.
        - Nie możesz, masz pracę.
        - Wezmę wolne.
        - To bez sensu, Simon. Przecież nie zależy ci na tych targach.
        - Ale zależy mi na tobie, Rakel – wypalił nagle, lecz wciąż przerażająco spokojnie, zmuszając w końcu dziewczynę do konfrontacji, której tak długo unikała.

        Do domu wróciła dopiero późnym wieczorem, wykończona fizycznie i emocjonalnie, oklapnięta, jakby znów ktoś na nią wiadro deszczówki wylał. U Doriana był już Thorn i po spojrzeniach obu mężczyzn zorientowała się, że wygląda mniej więcej tak, jak się czuje, co też niespecjalnie poprawiło jej humor. Przez moment więc starała się trzymać fason, dopóki brat nie wziął jej na stronę i zaczął wypytywać. Przestał dopiero, gdy brunetka zaczęła się jeszcze bardziej denerwować i obwiniać, jednocześnie próbując uspokoić brata i go spławić, aż w końcu zaczęła balansować na granicy płaczu z bezsilności. Evans w końcu odpuścił (wiedząc już dokładnie, kto doprowadził Rakel do takiego stanu) i przytulił siostrę, całując ją w czoło. Przez zaciśnięte zęby zaproponował, żeby pojechała już z Aleckiem po konia, bo robi się późno. A on też musi wyjść na chwilę, ale będzie z powrotem, zanim oni wrócą…
        Echo poznała ją już z daleka. Ledwo dziewczyna zsiadła z konia i skierowała się w stronę wybiegu, jabłkowita klacz podbiegła lekkim kłusem w jej stronę, wyciągając pysk na powitanie. Niepewne czułości trwały jednak tylko chwilę, bo rzeczywiście robiło się już późno, a Rakel zaczynała wątpić, czy w ogóle zmruży oko tej nocy. Wymieniła ze sprzedawcą ostatnie formalności, uiściła zapłatę i odebrała cały osprzęt kobyłki, którą wyczyszczoną mogła od razu osiodłać. Podjechała do Aleca z uśmiechem, który mówił wszystko, a Thorn nawet nie bawił się w dawanie dziewczynie forów, tylko od razu spiął swojego kasztanka do galopu, każąc się gonić. Wtedy okazało się, że Echo lubi rywalizację równie mocno, jak jej nowa właścicielka i konie gnały niemal łeb w łeb przez całą drogę do miasta, później tracąc i odzyskując przewagę na kolejnych uliczkach nim z parskaniem zatrzymały się przed sklepem na Żelaznej. Dorian rzeczywiście już wrócił i teraz wyszedł na ulicę, uśmiechając się na widok jeźdźców.
        - Było was słychać od dwóch przecznic – powiedział podchodząc do zsiadającej z klaczy siostry i przejeżdżając dłonią po szyi Echo, która unosiła ostrożnie łeb, czujnie spoglądając na nową osobę. – Rzeczywiście jest piękna.
        - A jaka szybka! Dorian, prawie mi łzy poleciały po drodze – zaśmiała się Rakel i zerknęła na Aleca. – Ale i tak przegrałyśmy. Tym razem! – zastrzegła wesoło.
        - Pierwszy raz ją dosiadałaś, musicie się zgrać. A i tak cały czas siedziała mi na zadzie, raz łyknęła na zakręcie – opowiadał Thorn zsiadając ze swojego konia i zerkając z uśmiechem na wcale-nie-puchnącą-z-dumy Rakel.
        - Dobra młoda, odstaw ją do Morgana, zostawiłem ci tam dla niej owies i zwolniłem jeden kozioł. – Z rękoma w kieszeniach, Dorian wskazał głową warsztat sąsiada.
        - Dzięki! – zawołała Rakel, odbiegając już z kłusującą Echo.
        - Mówiłeś, że gdzie są te targi? – zapytał Alec, spoglądając za dziewczyną, gdy walczyła z kobyłką, która nagle zaczęła wzbraniać się wszystkimi czterema kopytami przed wejściem do kuźni, nim w końcu brunetka ją przekonała i Echo niechętnie postąpiła do środka.
        - W Fargoth. – Dorian zerknął czujnie na przyjaciela. – A co, wybierasz się?
        - Właśnie się zastanawiam. Chyba wpadnę na parę dni.
        - Od razu byś z nimi pojechał, byłbym o młodą spokojniejszy.
        - Poradzi sobie, to twarda dziewczyna.
        - Wolałbym, żeby nie musiała sobie radzić.
        - Wiem, że zostawiłeś tu młodszą siostrzyczkę, ale to już jest dorosła kobieta, daj jej żyć.
        - Co to zmienia? Sama na szlaku z jakimś demonem i Morganem. Sam nie wiem… - burczał niezadowolony, a Thorn westchnął teatralnie i położył mu dłoń na ramieniu.
        - Dorian, spoko z ciebie gość, ale zrzędzisz czasem, jak stara baba.
        - A spieprzaj – prychnął Evans, strącając rękę rżącego ze śmiechu kumpla.

        Gdy Rakel wróciła, Alec właśnie wsiadał na konia, więc pomachała mu tylko na pożegnanie i weszła z Dorianem do sklepu, pozwalając sobie pomóc z rozpakowaniem wreszcie zakupów, które przywlekła wcześniej. Pożyczyła od brata worek podróżny, który miał z wojska, a który można było równie dobrze przytroczyć za siodłem na końskim grzbiecie jak zwykłe juki. Przez chwilę pakowała się sama, później pouczana przez Doriana, że ma wyjąć te wszystkie książki, bo Echo to nie koń pociągowy.
        - A jak będę chciała poczytać po drodze?
        - Rakel, ja cię błagam…
        - Jedną?
        - Jedną – zgodził się, siadając u siostry na łóżku i rozglądając po jej pokoju.
        - A broń?
        - No właśnie myślałem o tym. Nie ma sensu, żebyś targała za sobą wózek, nie musisz koniecznie tam zarobić. Nawiąż znajomości i najwyżej ściągnij kogoś do miasta.
        - Uhm – Rakel potaknęła, ostatecznie zawiązując worek i spoglądając na brata zamieniła się w słuch.
        - Pamiętasz Benneta?
        - Tego znajomego taty z Elisii?
        - Tak. Już wtedy był siwy, jeśli żyje jeszcze to pewnie się nie zmienił. Ale miał też syna, więc szukaj albo Caina, albo jego młodszej wersji.
        - Poznam po uszach. – Uśmiechnęła się, bo cechą charakterystyczną Benneta było to, że sprawiał wrażenie, jakby ktoś cały czas trzymał go za uszy, wyciągając je aż nad czubek głowy. Nigdy nie widziała innego elfa z aż tak długaśnymi uszami.
        - No właśnie. Któryś z nich na pewno będzie. Inni pewnie też, spróbuj znaleźć kogoś znajomego, ciebie też pewnie poznają po nazwisku – mruknął i umilkł przeczesując ciemne włosy.
        - Nic mi nie będzie Dorian – powiedziała, uspokajającym tonem, widząc, że brat się martwi. Ten jednak tylko łypnął na nią złowrogo.
        - Spróbowałoby ci się coś stać. Będziesz miała wtedy bardziej przechlapane niż ten, lub to, co ci się stało – mruknął złowróżbnie, a dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Zaraz jednak wzrok opadł jej na dłonie mężczyzny, które ten pocierał bezwiednie, i zmarszczyła brwi na widok zdartych knykci.
        - A tobie co się stało? – zapytała zdziwiona, a Evans spojrzał za jej wzrokiem na swoje dłonie i potarł je, wstając.
        - Nic, walnąłem w coś – zbagatelizował sprawę, odwracając szybko uwagę dziewczyny. – Chodź, mam dla ciebie spóźniony prezent urodzinowy.
        - Ojej!

        Była to mapa. Najpiękniejsza na świecie, prawdziwie malowana mapa całej środkowej Alaranii. Szczegółowa o tyle, że na zaznaczonych lasach można było wyróżnić wzory drzewa, a miasta nie były tylko dużym iksem z dopisaną nazwą, a miniaturowym rysunkiem pałaców i kamienic. Namalowana była nie na pergaminie, a na cienkie skórze, która dodatkowo ucierpiała przez niemal wiekowe zużycie. Farba jednak nie wyblakła i kolory były wciąż intensywne, a zużyty materiał pozwalał na poskładanie mapy w niewielkie prostokątne zawiniątko. To właśnie, gdy już omówiła z Dorianem całą trasę, wszelkie jej możliwe opcje (w razie czego) i potencjalne zagrożenia („nic mi nie będzie!”), schowała do mniejszej torby i z westchnieniem odrzuciła na krzesło. Jutro wyjeżdżała.
        Tak, jutro (albo już dziś?) wyjeżdżała, a Sierżant nawet jednego dnia nie mógł przespać w swoim posłaniu, tylko rozpychał się znowu w jej łóżku. Okazało się jednak, że niewyspanie potrafi na równi odbierać siły, co dodawać nowych, nadprzyrodzonych wręcz, i zirytowana dziewczyna podniosła się w końcu na posłaniu w środku nocy i z morderczym spojrzeniem tylko pokazała ręką na psie legowisko. Nawet słowa nie powiedziała, zaciskając usta, ale Sierżant chyba wyczuł nadciągającą katastrofę, bo karnie położył po sobie ogryzione uszy.
        - No – mruknęła usatysfakcjonowana i runęła znów w poduszki, zasypiając w momencie.
        Obudziło ją po godzinie, może dwóch, coś innego. Podniosła się znów do siadu, próbując wzrokiem przebić ciemność w pokoju, gdy niebo dopiero zastanawiało się nad rozjaśnieniem swojego granatu. Przez chwilę nasłuchiwała, ale nocną ciszę zakłócał tylko jej oddech i stopniowo postępujące warczenie Sierżanta. A więc jej się nie wydawało. Coś wisiało wokół niej, i chociaż nie umiała tego zinterpretować, ani odnaleźć źródła, sięgnęła na omacku po miecz pod łóżkiem.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Powrót do Valladonu, zwykłego, niewyględnego miasta był niczym upragniony łyk świeżego powietrza po nurkowaniu w ciemnej i lodowatej wodzie. Zupełnie jakby wreszcie mógł wziąć głęboki, odprężający oddech pozbywając się z piersi dręczącego ciężaru.
Całe miasto już spało i z ulicy nie dochodził żaden hałas. Sklep również pogrążony był w głębokim śnie. Noc zapadła już dawno i teraz powoli zastanawiała się nad ustąpieniem świtowi. Zamiast spacerować, ryzykując przedwczesne zbudzenie domowników, przeniósł się wprost do sypialni.
Wraz ze spokojem na powrót otulającym Luciena wróciły retrospekcje ostatniej rozmowy z Rakel. Niewidoczny, uśmiechnął się do siebie na wspomnienia. Nieczęsto śmiał się w głos, jeszcze rzadziej niż zdarzało mu się uśmiechać. A przy Czarnulce wszystko stawało się możliwym.
        Mina dziewczyny była pocieszna. Zbierając fakty z różnych rozmów, spodziewał się zaskoczenia, ale chyba nie aż takiego. Obserwując jak brunetka próbowała pozbierać swoją mimikę i złożyła mu pospieszne życzenia, wcześniej spontanicznie wyrażając swój szok nie tylko twarzą ale i werbalnie, demon nie wytrzymał i roześmiał się wesoło. Nie był to szalony czy donośny chichot, nie mniej wesołość szlachcica była niepodważalna.
Wcale nie pomogło następne zdanie, którym Rakel starała się sprowadzić do porządku dziennego rewelacje, jednocześnie chyba nie raniąc uczuć nemorianina. Czarnulka stopniowo dochodziła do siebie, mężczyzna również, chociaż słysząc “Prawie” spojrzał na dziewczynę wciąż rozweselonymi oczami. W monolog się nie wcinał, pozwalając zbrojmistrzyni płynąć w zafascynowanie możliwościami jakie stwarzało tak długie życie.
        - To trochę bardziej złożona kwestia - odpowiedział wesoło, gdzieś w okolicach widzenia i zwiedzenia wszystkiego, więcej razy nie przeszkadzając w marzeniach. Potem się pożegnali i sny na jawie demona, prysły niby bańka mydlana.

        Co było prawdą, a co snem. Która rzeczywistość była tą właściwą. Czy śnił w Otchłani, prawdziwym sobą będąc jedynie na ziemskich planach, a może odwrotnie, to wyprawy między ludzi i Rakel były nieuchwytnymi snami, z których za moment znów przyjdzie mu się zbudzić i na powrót stać się nemoriańskim szlachcicem.
        Do jutrzenki pozostawała jakaś godzina i chciał pozwolić dziewczynie pospać jeszcze chociaż przez moment. Przysiadł na parapecie, ale ze snu zbrojmistrzyni niewiele wyszło. Poruszyła się niespokojnie w zasadzie równolegle z rozlegającym się warczeniem brytana drzemiącego obok na posłaniu. Dziewczyna go wyczuła, a w zasadzie chyba wyczuła coś, bo przebudziła się w pełni i sięgnęła ręką pod łóżko, zapewne po broń. Zawsze był to postęp, początkująca czarodziejka może jeszcze nie czytała płynnie aur, ale przynajmniej wyczuwała ich obecność.
        - Nie lękaj się, to tylko ja - Lucien szepnął łagodnym głosem i zdjął iluzję. Powstrzymał rosnące rozbawienie, na myśl, że słabo dziewczynie szło próbowanie nieużywania miecza. To nie był dobry moment na podobne niepoważne żarty.
Niebo jeszcze nie pokrywało się różem, ale powoli rozjaśniały je szarości zastępujące miejsce nocnego granatu. Mimo wszystko na zewnątrz i w pokoju wciąż panował mrok, który ciężko było przejrzeć. Ciemna sylwetka mężczyzny była ledwie widoczna na tle okna, przez które przez zbyt wczesną porę jeszcze nie sączyło się dzienna jasność. Tylko zielone oczy demona przebijały się wśród dojmującej czerni, połyskując nieludzko.
        - Chcesz się jeszcze zdrzemnąć, bo wciąż zbyt wcześnie, czy wstawić wodę na herbatę? - zapytał z delikatnym uśmiechem, który niestety zniknął w nieprzeniknionym cieniu.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Sama nie wiedziała, co dokładnie ją obudziło, a zamroczony snem umysł bardziej zajęty był planowaniem obrony niż zastanawianiem się nad przyczynami przebudzenia. W tej chwili najistotniejsze było uczucie, że coś obcego jest w jej sypialni, naruszając tak pierwotne poczucie bezpieczeństwa.
        - Na los, Lucien! – westchnęła zaskoczona, ale z wyraźną ulgą, słysząc w końcu znajomy głos, rozlegający się cicho w sypialni.
        Iluzja opadła z demona, odsłaniając jego postać. Siedział spokojnie na parapecie, spoglądając na nią połyskującymi zielenią oczami, po raz kolejny przywodząc na myśl dostojnego kocura, gdy ciemność skrywała rysy przystojnej twarzy. Odłożyła miecz, którego rękojeść ściskała już w dłoni, z powrotem pod łóżko i usiadła ze skrzyżowanymi nogami, przykrywając się jeszcze trochę kołdrą. Zgarbiła się, z cichym pomrukiem przecierając twarz dłońmi, a później zasłaniając nimi usta, gdy ziewała przeciągle.
        – Trochę mnie wystraszyłeś. Sierżant, spokój już! – przyciszonym głosem zaczęła mówić najpierw do Luciena, by zaraz syknąć na psa, który urwał warkot i posłusznie skulił się na swoim posłaniu; oczywiście zaraz po tym, jak ostatni raz burknął na demona, by ten sobie nie myślał.
        Było wcześnie. Pieruńsko wcześnie. Na tyle wcześnie, że zupełnie machnęła ręką na fakt, że siedzi w piżamie w łóżku, a w jej pokoju jest może już nie obcy mężczyzna, ale wciąż… mężczyzna. Było nieco za wcześnie na tym etapie znajomości, by czuła się w takiej sytuacji zupełnie swobodnie, ale też za wcześnie w ciągu dnia, by się tym przejmowała. Właściwie powieki jej jeszcze opadły, a Rakel na momencik pogrążyła się w przyjemnej ciemności, dochodząc do siebie.
        - Nie, nie, już wstaję – zamruczała znów, otwierając w końcu oczy i nieco przytomniej spoglądając na Luciena. – Nie ma co się kłaść na godzinkę. Ale chętnie napiję się herbaty, dziękuję. – Uśmiechnęła się do niego ciepło.
        Ze wstawaniem poczekała, aż Lucien wyjdzie z pokoju. Dopiero wtedy westchnęła po raz ostatni, ostatecznie przepędzając senność i odrzuciła kołdrę, wstając i rozglądając się po pokoju. Nieco zlękniona, ale i podekscytowana, po raz ostatni na bardzo długi czas oporządziła pokój i zabrała swoje ubrania, kierując się do łazienki. Przemykała korytarzem na palcach, by nie obudzić Doriana, z którym pożegnała się już wczorajszego wieczoru, nie chcąc by niepotrzebnie zrywał się z samego rana. Mimo to, gdy wykąpała się i wyszła już ubrana z łazienki, natknęła się na brata.
        - Nie możesz dospać? – zapytał ochrypłym głosem, uśmiechając się lekko. Poczochrał siostrę po mokrych włosach, by później z cichym „bleh” wytrzeć mokrą dłoń o jej koszulkę, ku rozbawieniu Rakel.
        - To z emocji nie mogłam spać – odparła, woląc przemilczeć udział nemorianina w jej pobudce. Wątpiła, by Dorian pochwalał takie pojawianie się znienacka demona w sypialni młodszej siostry, a nie chciała się z nim pokłócić przed wyjazdem.
        Evans tylko skinął głową i sam zniknął w łazience, a Rakel dołączyła do Luciena w kuchni. Uśmiechnęła się na widok czekającego kubka z parującą herbatą i podeszła do blatu, zabierając swoje naczynie.
        - Dziękuję – uśmiechnęła się i oparła obok demona o ladę, popijając gorącą herbatę. Jeszcze się nasiedzi w siodle.

        Po śniadaniu, składającym się z wczorajszych bułeczek, jednej herbaty i dwóch kaw, Rakel poszła do swojego pokoju po rzeczy. Nie zdążyła jednak zejść na dół, gdy Dorian odebrał od niej worek, przerzucając go sobie przez ramię i skinieniem głowy pokazując siostrze, że ma iść przodem. Ostatni raz spojrzała na swój pokój i nie chcąc dłużej opóźniać wyjazdu, zbiegła po schodach tylko ze swoją torbą na ramię. W sklepie pożegnała się jeszcze czule z Sierżantem, tuląc wielkie psisko, które znów próbowało polizać ją po twarzy, a smutnymi oczętami zatrzymać na miejscu. W końcu jednak wyszła, zamykając za sobą drzwi.
        - Dorian poradzisz sobie tu sam ze wszystkim? Wiesz, gdzie są księgi i pieniądze. Jak Rand wróci to niech śpi u ojca albo u mnie, bo broń się już nie mieści na sklepie, jeden magazyn więcej na dole musi być. I…
        - Poradzę sobie młoda, nie przeżywaj – śmiał się pod nosem, popychając wciąż siostrę i wychodząc z nią na zewnątrz. – Ty lepiej na siebie uważaj.
        Echo spała, gdy przyszli, ale chociaż wyraźnie ucieszyła się na widok dziewczyny, nie wyglądała na zadowoloną ze swojego miejsca noclegowego.
        - To tylko dzisiaj – uspokoiła ją Rakel, głaszcząc po smukłej szyi, gdy Dorian przytraczał lekki worek do siodła.
        - Idziesz budzić Morgana, czy ja mam?
        - Ja pójdę, Dorian, wracaj spać, bez sensu tak wcześnie wstałeś.
        - Daj spokój, siostra mi z chaty wyjeżdża, i tak bym nie spał. Chodź tutaj. – Brunet objął dziewczynę, przytulając ją mocno do siebie. Rakel uśmiechnęła się wesoło i odwzajemniła uścisk, żartobliwie wzmacniając go, ile tylko miała sił, aż Evans nie sapnął. – Już, bo mnie udusisz – mruknął i odsunął się, całując dziewczynę w czoło.
        - Idź już do domu. Obudzę Morgana, poczekamy na Luciena i pojedziemy.
        - Możecie jechać bez niego.
        - Dorian…
        - Ta, wiem. Dobra. To idę – mruknął, stojąc dalej z rękami w kieszeniach, aż Rakel nie zaśmiała się i nie odepchnęła go lekko.
        - No to idź.
        W końcu jednak rodzeństwo się rozstało i Rakel wyjrzała jeszcze na zewnątrz, czy na pewno Dorian wrócił do domu. Później potuliła jeszcze nakrapiany pysk i poklepała kobyłkę po szyi.
        - Poczekaj jeszcze chwilę, zaraz wracam – szepnęła do Echo i ruszyła po schodach do mieszkania sąsiada.
        - Morgan! Pobudka, jedziemy! – wołała śpiewnie, wspinając się po schodach. Mieszkanie miało bliźniaczy układ do jej kamienicy, więc mogłaby poruszać się tu po omacku. Westchnęła bezsilnie, widząc syf w kuchni i przewróciła oczami, podchodząc do drzwi od sypialni.
        - Morgan! – zawołała przez zamknięte drzwi i zapukała głośno, nie bawiąc się już w subtelności. Słońce zaraz będzie wschodzić, a oni jeszcze nie na trasie! – Morgan, do diabła! Wchodzę! Ubierz się, żebym nie oślepła…
        Otworzyła drzwi i zamarła w progu. Co za burdel - to jedna sprawa. Było tu wszystko, poza kowalem – to druga sprawa.
        - Ugh, no do cholery! – Rakel tupnęła zirytowana, rozglądając się.
        Dla własnego spokoju przeleciała całe mieszkanie, ale metalurga ani widu, ani słychu i w końcu zrezygnowana zeszła na dół i wyszła na ulicę, gdzie czekał już Lucien z Onyxem.
        - Nie ma go – mruknęła, podchodząc do umbrisa, by się z nim przywitać. – Na bank gdzieś zachlał, rany… - westchnęła, rozglądając się, jakby na Żelaznej miała znaleźć rozwiązanie. – Dobra, szkoda czasu. Jak nie ma go tu, ani u nas, to może być tylko w Pękniętej Tarczy, areszcie, albo na Miętowej. Jeremy’ego nie ma, więc u niego nie – dodała ciszej i odchrząknęła, wracając do warsztatu. Wyprowadziła Echo na ulicę i tam dosiadła kobyłki, szepcząc do niej uspokajająco, gdy ta unosiła szczupły łeb, łypiąc niespokojnie na Onyxa.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zjawianie się w cudzej sypialni zawsze było posunięciem ryzykownym, balansującym na granicach nietaktu i poufałości, zależnie od stopnia zażyłości łączącej gościa i gospodarza. Demon doskonale rozumiał niestosowność podobnego zachowania. Mimo to nie po raz pierwszy Lucien odwiedzał Rakel w ten właśnie sposób, chyba zwyczajnie nie przejmując się konwenansami. Zapewne przeciwnie do starszego brata dziewczyny, który prawdopodobnie nie traktowałby odwiedzin z podobną pobłażliwością. Lu zaś czuł się dodatkowo usprawiedliwiony - przecież jak mógł obudzić Czarnulkę, nie wchodząc do jej pokoju?
        Przymknął oczy uśmiechając się pogodnie, gdy dziewczyna pół-śpiącym mruczeniem potwierdzała swoje przebudzenie. Skinął jej głową i zniknął by zmaterializować się bezpośrednio w kuchni, zamiast zadawać sobie trud spacerowaniem po domu, ryzykując obudzenie reszty domowników w osobie starszego brata.
        Kilka razy był już gościem Rakel i mógł obserwować jak przyrządzała herbatę czy kawę. Demon zaś jeżeli czemuś się przyglądał, to zwykle nie tylko w celu zabicia czasu i zupełnie nie dla irytowania czy peszenia obserwowanego, ale głównie z ciekawości i dla swojego rodzaju ziemskiej edukacji. Nie musiał długo czekać aż nabyte umiejętności się przydały.
Po pomieszczeniu poruszał się prawie bezszelestnie, bez większego problemu odnajdując właściwe szafki. Obrazek dość niespotykany zarówno w Alaranii jak i Otchłani, nemorianin samodzielnie parzył kawę i herbatę do śniadania, tak jak kilka dni wcześniej szlachcic kupujący świeże bułeczki.
Wszystkie ruchy Luciena były niespieszne, dokładne, jakby brunet nie chciał popełnić błędu, mimo to nie wydawały się ślamazarne czy niemrawe. A dziewczyna weszła do kuchni w sam raz na gotową, parującą herbatę. Lu podał jej kubek z naparem, samemu biorąc naczynie z kawą.
Śniadanie przebiegło we względnej ciszy, Rakel zajęta była posiłkiem, moment później dołączył do nich Dorian, ale nawet kolejna osoba nie ożywiła poranka. Godzina była wczesna, a mężczyźni dodatkowo niezbyt rozmowni.
Lu jak zawsze obserwował wszystko znad kawy, najwyraźniej uznając to za wystarczającą interakcję, w milczeniu zastanawiając się czy tym razem powinien porozmawiać ze starszym bratem. Jednak dyskusja przy Rakel mogła być znacznie trudniejsza. Koniec końców dopił kawę i oznajmiając, że idzie po wierzchowca, zniknął.
Z powrotem się nie spieszył, dając rodzeństwu trochę czasu dla siebie i na pożegnania. W tej chwili czuł się dziwnie rozdarty. Wspólna podróż z Rakel po Alaranii ciekawiła demona. A jednocześnie czuł się, jakby wykradał dziewczynę z rodzinnego domu w momencie, gdy jej rodzina wreszcie powoli stawała się kompletna. Uczucie zupełnie irracjonalne. Widział radość w oczach zbrojmistrzyni gdy myślała o wyjeździe. Wiedział, że Czarnulka powinna dostać szansę na dokonanie własnych wyborów. Powinna poznać dostępne opcje. Więcej to ona zaproponowała wyjazd, a mimo wszystko czuł się jak zbrodniarz. Pełne ostrzeżeń, oschłe spojrzenia starszego brata nie pomagały i chociaż momentami budziły przekorę, dzisiaj szlachcic jakoś nie był skory do żartów.
Ociągając się z transportem do miasta, głaskał szyję umbrisa, który odmiennie od pana był w bardzo pospiesznym nastroju. Wiercił się i trącał jeźdźca pyskiem, domagając się drogi nie pieszczot.
O dziwo w przeciwieństwie do większości zwierząt, piekielna bestia nie wzbraniała się przed teleportacją, traktując ją jako wstęp do nowej przygody. Gdy więc wreszcie zniknęli z rozlewiska, Onyx uniósł wysoko łeb, strzygąc uszami z zaciekawieniem i węsząc intensywnie poznając miejsce, w którym się znaleźli.
        Przy sklepie nie było śladu po dziewczynie, która w tym czasie próbowała obudzić, a wcześniej znaleźć Morgana, więc Lucien stanął z wierzchowcem obok drzwi, które z niezrozumiałych przyczyn robiły taką furorę, czekając na pojawienie się zbrojmistrzyni. Po chwili Czarnulka wyszła z kuźni. Onyx nie zwlekał dłużej, podbiegając wyciągnął wodze z ręki właściciela, i hamując przy dziewczynie nadstawił się do głaskania całą swoją powierzchnią, namolnie wpychając pysk jak nie w ręce to w kręcone włosy dziewczyny.
Komentarze jak ktoś tak niesłowny i niegodzien zaufania miał im towarzyszyć w tak długiej podróży, Lu zachował dla siebie. W zamian jedynie skinął głową doprowadzając niesfornego umbrisa do porządku i wskoczył na siodło, gdy dziewczyna dołączyła z jabłkowitą klaczą.         Umbris jedynie łypnął okiem na sporo mniejszą siwkę, gdy już w pełni ufiksowany był na chęci gnania przed siebie. Tyle się wynudził na rozlewisku, że energia i nuda wręcz wylewały się piekielnego móżdżku uszami. Bestia aż rwała się do galopu, tymczasem zmuszona została do wędrowania wolnego stępa, ciasnymi uliczkami u boku mikrego konika. Kłapał więc zębatą paszczą chociaż nie miał wędzidła do gryzienia, tuląc co jakiś czas uszy. Łypał czerwonymi ślepiami na każdego przechodnia, a tych już nie brakowało, był bardzo wczesny ranek, ale świt właśnie budził Valladon i jego rzemieślnicze dzielnice do życia. Drobił prawie tańcząc, smagając powietrze ogonem podobnym do jaszczurzego, ściągając ciekawskie spojrzenia nie tylko swoją obecnością ale i narowistym zachowaniem, gdy wędrowali od miejsca do miejsca w poszukiwaniu niepoważnego kowala.
W tym czasie Lucie, przeciwnie do wierzchowca, był okazem nienagannego spokoju, siedząc niewzruszenie w siodle, nie okazując nawet odrobiny zniecierpliwienia. Przy drugim czy trzecim miejscu podparł się tylko pod bok, drugą ręką trzymając wodze zostawionej siwki, już nawet nie próbował zrozumieć ludzi, to było ponad jego siły.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel wyszła z warsztatu w widocznie nienajlepszym humorze. Uśmiechnęła się tylko na moment, gdy zobaczyła Onyxa, a gdy ten wyrwał Lucienowi wodze z ręki, by podkłusować do dziewczyny, Rakel wymsknęło się rozbawione prychnięcie, mimo że w pierwszym odruchu cofnęła się o krok przed piekielnym wierzchowcem. Myślami wciąż gdzieś indziej zareagowała zupełnie instynktownie widząc pędzącą na nią czarną bestię o oczach i chrapach płonących ogniem. Nie trwało jednak długo nim objęła nachalny pysk, odnajdując w czułościach moment na uspokojenie i gdy odepchnęła już Onyxa wyglądała na względnie pozbieraną, przedstawiając Lucienowi plan.
        Dosiadła Echo, przez chwilę dogrywając się z zaniepokojoną obecnością umbrisa klaczą, nim w końcu ruszyły żwawym stępem przez uśpione miasto. Pogrążona we własnych myślach Rakel początkowo nawet nie zwróciła uwagi na małomówność swojego towarzysza. Zastanawiała się gdzie może być Morgan i dlaczego nie było go u niego, przecież wczoraj powtarzała mu ze sto razy, że wyjeżdżają. Nawet zaoferowała się posprzątać mu przed wyjazdem ten burdel w chacie, by kowalowi nic nie zakwitło pod jego nieobecność, ale pracował akurat nad czymś i tylko machnął na dziewczynę ręką. A ona teraz zamiast być już poza granicami miasta, włóczyła się po nim szukając pijanego, tego była pewna, metalurga.
        Zaczęła od lazaretu, na szybko układając w głowie optymalną trasę. Zostawiła Lucienowi wodze Echo, krótko spoglądając tylko na Onyxa, czy jej nie chapnie, po czym pognała biegiem do szpitala. Aż tak się nie martwiła, co zwyczajnie jej się spieszyło. Ignorując więc karcące ją po drodze pielęgniarki, przebiegła oba piętra, rozglądając się za znajomym pyskiem, nim w końcu rozczarowana i rozeźlona wyszła na zewnątrz. Teraz miała pewność, że nic mu nie jest, więc mogła się wściekać do woli. Wciąż umykało jej więc milczenie demona i tylko podziękowała odruchowo, odbierając od niego Echo i ruszając w stronę ulubionej karczmy Browna. Wyszła z niej niemal natychmiast i o ile wcześniej była zdenerwowana, teraz złość z niej buchała, a oczy płonęły niebezpiecznym ogniem.
        - Jest w areszcie! – odezwała się w końcu do Luciena i z prychnięciem po raz kolejny odebrała od niego wodzę swojego konia. – Oczywiście, że wczoraj się spił, tylko tym razem nawet barman mówi, że nie on zaczął bitkę tylko jakiś nowy w mieście. Nie zmienia to faktu, że Morgan siedzi i ponoć szybko nie wyjdzie – mruczała, ruszając w stronę posterunku.
        Miasto już budziło się do życia i teraz przechodnie z zainteresowaniem i rzadko skrywanym przestrachem spoglądali na piekielną bestię stąpającą ich ulicami. Dopiero te natarczywe spojrzenia zwróciły w końcu wzrok Rakel na Luciena i Onyxa. Przyglądała się chwilę brunetowi w milczeniu, nim zwróciła spojrzenie na kłapiącego szczękami umbrisa i uśmiechnęła się słabo. Później już tylko pogoniła Echo i po chwili byli pod aresztem.
        Przestępując próg budynku Rakel nie mogła powstrzymać nieprzyjemnego uczucia, gdy przypomniała sobie swoje ostatnie wizyty tutaj. Jedną u Jeremy’ego i jedną z nim, ale po złej stronie krat. Że też była taka ślepa, wstyd! Potrząsnęła głową i unosząc ją dumnie skierowała się od razu do dyżurki.
        - Witaj, Nathan – powitała siedzącego tam chłopaka pewnym siebie głosem. Znała tu wszystkich, a i ją znano, więc posterunkowy zaraz wstał, kłaniając jej się lekko z miłym uśmiechem.
        - Witaj Rakel! Simona dzisiaj nie ma…
        - Wiem, ja nie do niego – odparła, ze spokojem ignorując źródło takich pomysłów. – Zastałam może Morgana? – zapytała, co najmniej jakby odwiedzała znajomego w jego domu i ktoś inny otworzył drzwi. Podobnie też zareagował pytany, bo tylko skinął głową i wyszedł zza biurka, zapraszając ją gestem dłoni, jakby byli w posiadłości, nie areszcie.
        Zaprowadzona pod celę podziękowała znajomemu, który zaraz wrócił do swoich obowiązków. Spojrzenie Rakel Evans natomiast nabrało morderczego blasku, gdy spoczęło na rozwalonym na pryczy kowalu. Chrapanie, które można byłoby wykorzystywać jako broń oblężniczą, sugerowało raczej spokojny, niezakłócony wyrzutami sumienia z powodu wystawienia koleżanki sen. Bez krzyków, czy walenia w kraty zwróciła na siebie uwagę, zwyczajnie posyłając małą kulkę ognia w kamienną ścianę nad głową sąsiada, gdzie rozbiła się z głośnym buchnięciem.
        - Armata! – wrzasnął Morgan, podrywając się z pryczy tak gwałtownie, że z niej spadł, lądując na ziemi z jękiem i plaśnięciem brzucha. Przynajmniej sobie ten człowiek sam nigdy nosa nie złamie, oddzielony zawsze od przeszkody swoim mięśniem piwnym.
        - Dzień dobry Morgan – zaświergotała słodko, jak zawsze wzbudzając tym tonem czujność u ludzi, którzy dobrze ją znają. Rakel nie świergotała. Tak było i tym razem, bo kowal momentalnie oprzytomniał, rozglądając się w około, nim spojrzał na (złowrogo!) uśmiechniętą handlarkę. – Jak ci się spało?
        - Eee… szlag… wszystko ci zaraz wyjaśnię Rakel!
        - Nie za wcześnie obudziłam? Słońce wisi jeszcze nisko…
        - Słuchaj, to naprawdę nie ja zacząłem! Wpadłem tylko na kilka piw i już miałem wychodzić, gdy jeden przywalił drugiemu i jakoś tak…
        - Musiałeś interweniować?
        - No… no tak. Poza tym, tam był Art, no to wiadomo, że mu pomogłem.
        - Arthur Hass? – upewniła się Rakel, a gdy kowal pokiwał głową zmarszczyła lekko brwi, przypominając sobie znajomego metalurga, z którym kumplował się Brown. – Nie wyglądał mi na awanturnika.
        - Bo i nie on zaczął! Jego ziomka walnęli, to oddał za tamtego. Toteż mówię, że ja tylko pomagałem.
        - Nie wygląda też, jakby nie mógł sobie sam poradzić… - dodała już nieco złośliwie, a Morgan zaczął drapać się po brodzie, szukając dalszych wymówek.
        - No ale nie wypadało tak wyjść…
        - Nie wypadało mnie wystawiać Morgan! Mieliśmy wyjechać ponad godzinę temu! – zdenerwowała się w końcu, nim uspokoiła na nowo, już tylko rozgniewana wypuszczając powietrze nosem. – Ile trzeba będzie na ciebie czekać?
        - Eee…
        - Morgan… nawet mnie nie denerwuj.
        - Może lepiej pogadaj z Berdalim?
        - A co ma do tego Berdali?
        - No bo wiesz, jakby ci to ten… tam w sumie więcej osób wkręciło się w tej karczmie i hmm…
        - Morgan do cholery, może ty masz cały dzień, ale ja nie, gadaj wreszcie!
        - No Berdali się wściekł i mnie udupił na tydzień.
        - CO?!
        - Nadal się na Jeremy’ego wścieka, na mnie też, mówi, że miasto na psy schodzi, że on ma tego dosyć i zaprowadzi tu porządek, takie tam pierdy… hej, Rakel! Gdzie idziesz? Rakel!!

        - Berdali – dziewczyna rzuciła krótko, wracając szybkim krokiem do Nathana i ignorując wołanie kowala za swoimi plecami.
        - U siebie – szybko odparł strażnik, nie widząc powodu, dla którego miałby dziewczynę zatrzymywać, bo przecież zna się z kapitanem, a też nieco usadzony jej surowym tonem, nie protestował w żaden sposób.
        Poza tym nie bardzo miał na to czas, bo Rakel przepłynęła koło jego biurka, nawet nie spodziewając się zatrzymania i kierując prosto do gabinetu kapitana. Donośne pukanie było jedynym przejawem zdenerwowania, gdyż nawet w uniesieniu dziewczyna nie weszłaby bezpardonowo do czyjegoś gabinetu. Poczekała więc na zirytowane „proszę!” i dopiero weszła do środka.
        - Dzień dobry, kapitanie.
        - Witaj Rakel! – Zaskoczony Berdali, spodziewający się raczej któregoś ze strażników z jakimś głupim problemem, wyprostował się w fotelu, wskazując dziewczynie krzesło. – Siadaj proszę.
        - Dziękuję, postoję.
        - Co cię sprowadza? – zapytał odruchowo, a mina dziewczyny pokazała, że ta doskonale wie, że on wie. Tak samo jak to, że prośba przechodzi jej przez gardło z łatwością drutu kolczastego.
        - Morgan.
        - Nie wypuszczę go wcześniej Rakel, przykro mi. Trzeba w końcu zaprowadzić porządek w tym mieście…
        Berdali rozpoczął tyradę, którą pokrótce przedstawił jej Brown, ale Rakel słuchała ze względnym spokojem, powstrzymując się od odmierzania w głowie upływającego czasu. Nie miała go tyle, by stać tu sobie i gadać, ale też z jakiegoś powodu nie potrafiła mu przerwać i powiedzieć, że ma Morgana wypuścić, bo ona ma z nim jechać. Nagle wszystkie zapadki w głowie handlarki zaczęły się przestawiać, myśli płynąć z powrotem właściwym torem, a spięta twarz dziewczyny rozluźniła się pod wpływem pomysłu równie uspokajającego, jak mającego wzburzyć innych.
        - Rozumiem – odparła tylko. Naprawdę rozumiała. Nigdy wcześniej nie próbowałaby naginać prawa, by samej na tym skorzystać, a przecież właśnie to chciała próbować osiągnąć? Dlaczego? Morgan przeskrobał, wiec posiedzi, tak jak być powinno. Ona zwyczajnie pojedzie bez niego. – Proszę tylko przekazać mojemu bratu, że pojechałam sama do Fargoth, nie chcę go teraz denerwować.
        - Ach tak, bo wy mieliście jechać na te targi… - Berdali zwątpił, zaczynając kręcić wąsa. – Możesz poczekać parę dni, nie wiem czy zatrzymam go cały tydzień. – Wcale nie mięknął pod perspektywą rozmowy z Dorianem. Niby z jakiego powodu miałby się lękać młodszego i mniejszego gościa, jeszcze syna swojego przyjaciela? Absurd! Co prawda wzbudzający lekki niepokój, ale to na pewno tylko z troski o dziewczynę. Ta jednak zdawała się podjąć już decyzję.
        - Nie, nie. Ma kapitan rację, trzeba w Valladonie na powrót przywrócić spokój, a nie że co chwila ktoś trafia do szpitala albo aresztu. Morgan też wyjdzie na prostą. Dorian z pewnością się nim zajmie.
        - O tak, na pewno – Berdali przytaknął gorliwie, walcząc z rozbawieniem na myśl o tej konfrontacji, gdy starszy Evans dowie się, że jego siostra pojechała sama w świat, bo Morgan dał ciała. Zaraz jednak dobry humor uległ pod sceptycyzmem, gdy kapitan straży zastanawiał się, czy aby przez to, że to on metalurga uziemił, nie przyjdzie mu się znaleźć między dorianowskim młotem a kowalem.
        - Doskonale. W takim razie do zobaczenia za miesiąc. – Dziewczyna uśmiechnęła się uprzejmie i wyszła, zamykając za sobą drzwi i pozostawiając Berdaliego samemu sobie, gdy ten głowił się nad stopniem poczytalności Doriana Evansa. Czy ten chłopak nie ma aby na stanie gigantycznej wekiery?

        Rakel wyszła z aresztu, dopiero na świeżym powietrzu łapiąc głębszy oddech i zatrzymując się przy pysku Onyxa, gdy odbierała od Luciena wodze Echo. Spojrzała z dołu na demona, w zamyśleniu upewniając się w swojej decyzji, nim się odezwała.
        - Morgan posiedzi tu pewnie około tygodnia. Jedziemy sami, jeśli wciąż chcesz mi towarzyszyć – powiedziała spokojnie, czekając na odpowiedź nemorianina i dopiero wówczas skinęła głową, wsiadając na konia. Bez słowa spięła Echo do galopu, kierując się w stronę bram Valladonu i wkrótce przekraczając jego mury.


Ciąg dalszy: Lucien i Rakel
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości