Las Driad[Las Driad] W poszukiwaniu odpowiedzi i pewnego czarodzieja

Kraina baśniowych stworzeń, gdzie mgliste polany i rozległe lasy zamieszkują majestatyczne pegazy i jednorożce, a gdzieś w głębokimi lesie spotkać możesz cudownie piękne, leśne Driady. To właśnie w tym lesie położony jest wielki Jadeitowy Pałac Królowej Driad i ich święte miasto ze Źródłem Nadziei i Ołtarzem Nocy.
Awatar użytkownika
Gongpao
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

[Las Driad] W poszukiwaniu odpowiedzi i pewnego czarodzieja

Post autor: Gongpao »

Poprzedni wątek, w którym Gongpao, Yva i Petro dowiedzieli się, czemu nie warto ufać podejrzanym osobnikom

Gongpao zdało się, że jej ciało rozpadło się nagle na tysiące kawałków, każdy zmierzający w tym samym kierunku, razem a jednak osobno. Była wszędzie, a jednocześnie nigdzie, na górze, na dole i do góry nogami w jednym momencie.
Niebieskie światło przezierało przez jej zamnięte powieki - czy wciąż miała powieki? - strach utrudniał przełykanie. Czego przełykanie? Czym? Spróbowała ruszyć językiem, jednak nie doczekała się żadnej reakcji. Przerażona usiłowała wrócić, otworzyć oczy chociaż, wyrwać się z tego przedziwnego uczucia, uwolnić od magii, czarodziejów i skarbów. Panika stała się centrum jej bytu, tylko ona już się liczyła, uciec, uciec, uciec z tego stanu bytu-niebytu, znów mieć ręce, nogi i ciało!
I nagle wszystko ustało.
Gongpao otworzyła oczy. Znajdowała się na polanie, obok niej stała Yva i Petro. Po lewej radośnie szumiał strumień, popołudniowe słońce grzało ją przyjemnie w plecy.
Wszystko wróciło do normy.
Gongpao otrząsnęła się z wcześniejszego szoku, z ulgą wdychając rześkie powietrze. Nigdy więcej nie będzie już podróżować za pomocą podejrzanych, starożytnych portali. Mogła zaakceptować dużo, ale zdecydowanie nie rozpad na cząsteczki.
- Chwila, a gdzie Listonosz? - spytała towarzyszy po otrząśnięciu się z pierwszego szoku.
A potem elfka spojrzała na Yvę i jęknęła w wyrazie czystej frustracji.
- Zostaliśmy oszukani. Oszukani przez maga jak dzieci - wyszeptała.
Klucz do skarbu zniknął, a wraz z nim jak pod ziemię zapadła się mapa.
Gongpao roześmiałaby się, gdyby ich sytuacja nie była tak beznadziejna. Trójka głupców stojących na polanie, wreszcie u celu, a jednak tak od niego daleko. Ironia losu w iście literackim przykładzie.

Borys zawiązał przepaskę wokół bioder. Choć zapierał się na swoją godność przez dobre dwie minuty, że nigdy tego nie uczyni, samice szybko przypomniały mu o jego pozycji.
"Do czego to doszło!", pomyślał, uważając by nie wysłać myśli w tunel telepatyczny. "Aby samice samcami dowodziły, a nie w domu szczurzątek doglądały"!
Szczury, należy bowiem dopowiedzieć, choć stojące na poziomie cywilizacyjnym znacznie wyższym niż inne istoty rozumne, nie szczyciły się zbyt rozwiniętym konceptem równości płci. Równość równością, powiadały samce, ale gdy przychodzi co do czego i tak my musimy dźwigać fortepiany na czwarte piętro. W historii nie zanotowano jeszcze przypadków szczurów dźwigających fortepian na czwarte piętro, argument jednak w natychmiastowy sposób kończył wszelkie dyskusje na temat równego podziału w obowiązkach domowych.
Borys właśnie kończył wiązanie przepaski w poczwórny supeł odwrotny, gdy trzy sążnie od ich grupy przebiegł człowiek. Z rozwianymi włosami w nieładzie, brudny od ziemi i wyraźnie podekscytowany, trzymał przy piersi małe zawiniątko.
- Nareszcie znajdę ten skarb - mamrotał do siebie człowiek. - Nareszcie odkryję ostatnią tajemnicę moich ludzi.
Borys z zaskoczenia porzucił przepaskę.
"Znam tego człowieka!", pomyślał głośno. "Zostawiłem go przy mojej elfce!"
I, nie czekając na reakcję samic, rzucił się w gęstwinę za człowiekiem.
"Czekaj!", dopadła go jeszcze myśl przewodniej samicy. "A klan? Mieliśmy razem wracać do Rubidii!"
"Klan może poczekać jeszcze jedno popołudnie. Moja elfka w dwie godziny potrafi wzniecić trzy wojny!"
Awatar użytkownika
Yva
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Inna , Artysta , Mag
Kontakt:

Post autor: Yva »

        Słowa Gongpao natychmiast rozdzwoniły alarm w głowie Yvy. Chwyciła za wiszący na szyi klucz i… nie natrafiła na nic! Z przerażeniem przesunęła ręką po zaczepionych u pasa zwojach. Był wodny bicz, smok, oddychanie w jeziorze… a mapa zniknęła! Okręciła się wokół własnej osi, rozpaczliwie przeszukując kieszenie. Może wypadła na ziemię? Klęknęła na trawie, rozgarniając dłońmi miękką zieleń.
- O nie! - jęknęła zrozpaczona. Usiadła bez sił i wpatrzyła się zrezygnowana w przyjaciół.
- Wszystko na nic. Ten wstrętny mag wyrzucił nas na drugi koniec wybrzeża i ukradł naszą mapę!
- Yva… - zaczął Petro, szarpiąc ją za ramię. Pewnie chciał zwrócić jej uwagę na przepiękne krajobrazy albo magicznie rozświetlone rośliny. Dziewczyna jednak nie była w nastroju do podziwiania cudów natury.
- Daj mi spokój - burknęła, otulając się ramionami. - Wszystko na nic. I nie mów mi tylko, że nie wolno żałować czegoś, czego się nie miało, bo…
- Zamknij się i popatrz! - ostrzegawcza nuta w głosie przyjaciela w końcu zwróciła jej uwagę. Uniosła wilgotne od łez oczy i rozejrzała się dookoła.
        Polana faktycznie była piękna. Wypełniały ją dziesiątki świetlistych punktów i duże, fioletowe kwiaty. Trawa - soczysta w plamach światła i szmaragdowa w cieniu, wydawała się wyjęta z jakiegoś obrazu.
- Ojeeej. - Yva otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Żałuję, że nie wzięłam swoich farb.
        Jednak chrząknięcie Petro dało jej do zrozumienia, że jeszcze nie zauważyła powodu jego niepokoju. Zerknęła na Gongpao, ale nie znajdując w jej wzroku odpowiedzi, potoczyła spojrzeniem dalej. O co też mogło mu chodzić?
         Na skraju cienia powietrze falowało, podrywając kolorowe płatki do ruchu. Między drzewami przebiegło jakieś zwierzę - może jeleń albo sarna. Ptaki śpiewały, strumień szumiał, słońce świeciło. Dokładnie tego można było się spodziewać po zaczarowanym lesie.
- No i o co ci chodzi? - zapytała wstając i podpierając się pod boki. Wygłupy chłopaka przestały być zabawne, a coraz bardziej wytrzeszczone miny zaczęły ją drażnić. Palcem wskazał w górę. Yva uniosła głowę i zamarła z przerażenia.
        Nad nimi, kołysząc się na srebrnych pajęczynach, wisiały dziesiątki pająków. Pająków - bo tak z braku lepszego określenia mogła je nazwać. Były wielkości dorodnej dyni, miały zielone odwłoki i liczne, owłosione odnóża. Dziewczyną wstrząsnął spazm obrzydzenia. Bała się pająków od dzieciństwa i miała ku temu dobre powody. Wstrętne stwory próbowały ją zabić. Fakt, wlazła do kopalni mimo wyraźnego zakazu dorosłych. No dobrze, chlapnęła w nie wodą, co mogło je jeszcze bardziej rozwścieczyć. Ale gdyby nie pochylały się nad nimi w taki upiorny sposób i nie próbowały ich zaatakować nic z tego by się nie wydarzyło!
        Wciągnęła głośno powietrze i straciła równowagę. Siedząc na trawie zaczęła się powoli cofać
- Cicho Yva. Spokojnie. Może nas nie zauważą... jak będziesz cicho… - powtarzał Petro, wyciągając uspokajająco dłonie.
        Nagle wzrok Yvy wyłowił coś, co sprawiło, że na krótką chwilę zapomniała o pająkach. W trawie wyraźnie odciśnięte były ślady butów. Dużych butów. Nie miała pojęcia jaki rozmiar stopy miał czarodziej, ale były dobrą podstawą żeby zacząć go szukać.
        Wskazała je ręką, nadal nie mogąc wydusić słowa. Pajęcze odwłoki kołysały się w górze spokojnie.
- Myślisz, że to on? Może uda się nam go wytropić! - wyszeptał podekscytowany Petro. Powoli pomógł dziewczynie wstać i ostrożnie ruszyli za śladami. Yva jedną ręką złapała za ramię Gongpao, bojąc się odwrócić. Na polanie panowała łagodna cisza, ale nie chciała wiedzieć, co dzieje się pod drzewami.
- Powiedzcie jak już nie będzie ich widać - wyszeptała, zaciskając mocno powieki. Magiczny las zaczynał się naprawdę fatalnie.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Fioletowe stworzonko płci podobno żeńskiej, skryte za iluzją z lubością obserwowało przygody człowieka, człowieka, elfki i szczura już od Rubiidi, kiedy to przez przypadek, na spacerku międzywymiarowym wpadli jej w oko. Zaintrygowana znalezionym przez Yvę kluczem postanowiła ją śledzić, a zobaczywszy z kim się spotkała i do czego doprowadziła - zatarła czteropalczaste ręce z radości. Nie mając nic lepszego do roboty (albo raczej mając, ale uparcie to ignorując) w cieniu i ciszy podążała śladem ,,tej od wody”, ,,tego od tej od wody”, ,,tej od szczura” i ,,tego szczura od tej od szczura”. Oraz listonosza. Jednak zamiast wpadać za nimi do tunelu wyczarowała sobie magiczne zwierciadełka, by śledzić ich poczynania z dogodnej pozycji i nie narażać się na wykrycie, choć… chyba nikt stąpający po tym kontynencie nie mógł wyczuć jej obecności jeżeli tego nie chciała. Och, jakie to cudowne uczucie być ponad wszystkim i wszystkimi!
Ci na dole byli w sumie nie dużo gorsi - zwłaszcza domniemany listonosz, który tak zręcznie wykiwał pozostałą trójkę, gdy Borysa nie było w pobliżu. Kim był? Czego szukał? Fioletowa może wiedziała może nie. Była za to ciekawa, czy Yva i Petro się dowiedzą.
Przeniesienie się za pomocą starego portalu do Lasu Driad nie uwolniło poszukiwaczy ani od tajemniczej podglądaczki, ani jej rosnącego zainteresowania. Za to od klucza i mapy - owszem.
Jak wspaniale!
Stworzenie pękało ze śmiechu obserwując jak dziewczyna próbuje znaleźć zgubę. Podobnie zareagowała na jej obawę przed pająkami i rozmowę z młodszym przyjacielem. Jakie rozkoszne dzieciątka… czy aby na pewno dadzą radę stawić czoła magowi?
Fioletowa być może zamierzała im to nieco ułatwić. Miała już pewien pomysł i kiełkujący w kudłatej główce plan.
Nie musiała się nawet przyczajać - wystarczyło podlecieć bliżej Gongpao i jednym mocnym szarpnięciem wyrwać ją z uścisku Yvy, otoczyć iluzją, a potem najzwyczajniej w świecie, bez słowa wyjaśnienia, przerzucić ją przez portal w miejsce gdzie ,,nie będzie przeszkadzać”. Oczywiście otworzył się on tuż nad ziemią - Fioletowa nie miała zamiaru elfki eliminować. No i przydałoby się ją na nowo połączyć ze szczurzym właści… podopiecznym.
Kiedy Dziewczyna i Petro stali w osłupieniu nie mogąc pojąć co się wydarzyło, nieznajoma uwielbiająca wtrącać się w nie swoje sprawy odnalazła Borysa. Postąpiła z nim podobnie jak z elfką, chociaż jemu akurat parę spraw wyjaśniła. Oboje robili coś dla wyższych celów!

Sprawa była właściwie rozwiązana. Jednak takie brutalne odłączenie białowłosej od reszty towarzyszy mogło ich wybić z rytmu. Stworzenie postanowiło więc w swej łaskawości udzielić im paru wskazówek i nieco uspokoić. Chociaż może lepiej byłoby powiedzieć, że zwyczajnie chciała przyspieszyć rozwój wypadków. Nie zawsze była cierpliwa.
Zleciała więc na ziemię i stanąwszy parę kroków przed nimi zdjęła z siebie iluzję.

Wyglądała… dziwaczno-niegroźnie. Jak połączenie nietoperza z człowiekiem. Niskiego wzrostu, o rozczochranych ciemnofioletowych włosach i lawendowym futerku posiadała wielkie sterczące uszy, oczy o złotych tęczówkach i parę niewielkich skrzydełek, raczej niezdolnych jej unieść. Ubrana była równie cudacznie, w krótką spódniczkę o kroju raczej na łusce niespotykanym, żółtą koszulkę i ciemnozielony, wymięty płaszcz. Stanęła przed nimi rozluźniona, choć wyprostowana.
- Ahoj! - Wyszczerzyła ząbki w beztroskim uśmiechu i podniosła łapkę, tym samym magicznym zaklęciem ściskając im gardła. Nie, nie boleśnie - tak tylko, żeby przypadkiem jakimś słowem nie mogli przerwać jej wypowiedzi. Nienawidziła przerywania.
- Pewnie nie wiecie co stało się z waszą koleżanką. Na pewno nie wiecie! To od razu powiem, że to, he he, ja ją wam zgarnęłam, bo widzicie, mogę. - Wyjaśniła uprzejmie. - Ona i jej towarzysz są bezpieczni w jakimś miejscu. A wy… - Wbiła w nich świdrujące spojrzenie. - Wy szukajcie dalej! - Oświadczyła z entuzjazmem. - Ja coś wiem, chwila, mam tutaj… - zaczęła grzebać po kieszeniach - O! To! - Triumfalnie uniosła w górę klucz do skarbu, zakoszony listodziejowi.
- Chcecie? - Zapytała z mordką starego cwaniaka, ale nie zamierzała wcale przedłużać zabawy i zwyczajnie rzuciła przedmiot Yvie. - O i jeszcze to! - Zawołała wyciągając z kaptura znaną im mapę. - Jestem dziś strasznie hojna. To powinno być zabronione. Ale nie jest, więc macie szczęście! - Zaśmiała się i zniknęła im z oczu, by jednak za chwilę znowu się pojawić - tym razem lewitując tuż obok biednego Petro.
- Mam słabość do nieletnich podrywaczy, więc masz. - Wyszczerzyła się podrzucając mu mapę. Odskoczył przerażony, ale papierzyska nie upuścił, więc w nagrodę Fioletowa rzuciła w niego cukierkiem.
- Zjedz go gdy będziesz bardzo potrzebował stać się dorosły! - Poradziła i tym razem rozpłynęła się na dobre, zostawiając oszołomioną dwójkę samą sobie.
Awatar użytkownika
Noa
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Artysta , Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Noa »

        Las Driad… siedlisko magii i kuszącego piękna, tajemnic i zagrożonych gatunków… Noa idąc jedną z niewidocznych dla jego oczu leśnych ścieżek czuł się wyraźnie jednym z nich. Ostrożne jak sarenka szedł za prowadzącym ich na obrzeża Louinem to wpatrując się w jego plecy, to starając się zerknąć mu przez ramię, czy może widać już przed nimi jakiś prześwit, a najlepiej od razu pola, równiny i domek z wygodnie wyposażonym salonikiem do odpoczynku. Czymś ciepłym do picia, lekką zupą, świeżymi bułeczkami, powietrzem nieprzesiąkniętym mistyczną stęchlizną i wonią robaków. Jeżeli ktoś nie wie jak pachną robaki Noa już tłumaczy - jak właśnie to miejsce. Las Driad. Bo w lesie jest kora, a pod korą niezliczone rzesze opatrzonych znacznie większą ilością nóg niż głów obrzydlistw wyznających różne ustroje i podejście do jednostki. W lesie jest też mech. A tam na pewno pleśń i jej amatorzy wijący gniazdka miłości dla siebie i swoich rozlicznych kochanek. Są też liście - a na nich siedzą przyczajeni skrytobójcy od pokoleń lubujący się w pożeraniu tego co nie chce być zjedzone. Także rozlazłe, upasione larwy tuczą tam swoje prześwitujące cielska, by pewnego dnia przemienić się w coś chudszego, ale równie odrażającego. Ściółka… o niej Noa wolał nawet nie myśleć. Runo i ściółka - co to w ogóle za nazwy!? Były takie milutkie i niewinne - jakby wiązały się z czymkolwiek estetycznym i znośnym. Nie, to było nagromadzenie brudu, odchodów, pasożytów, płazów, jadowitych węży, wrogich kolonii tyciusieńkich napastników wijących się pod nogami i pragnącymi wleźć do bucików, zanieczyszczonej wody i nieprzyzwoicie ziemistej ziemi, która kiedy zamoczona, stawała się uwłaczającą godności rozumnych istot papką brudzącą wszystko co nieopatrznie jej dotknie. Nie brakowało tam też setek szczękoczułek czekających tylko na okazję by wbić się w drugie stworzenie i milionów par oczu wytrzeszczonych drapieżnie ku przedstawicielom innych gatunków. Robaki. W sumie nie były aż takie złe. Na swój sposób ich styl życia wydawał się Noi idealny, z drugiej - nie miał o nich zbyt dużej wiedzy, a poza tym i tak by je przypalił gdyby tylko mógł. Były za małe by dało się coś sensownego z nimi zrobić - wszędzie wchodziły, gryzły, rozmazywały się i wstrzykiwały do cudzych ciał jakieś paskudztwa. Do tego niektóre brzęczały, łaskotały, wpadały do oczu czy uszu, a połknięte wcale nie były smaczne. Dlatego mimo pewnego uznania dhampirek szczerze ich nienawidził. Jego niechęć obejmowała oczywiście i resztę stworzeń, których domem były szeroko pojęte leśne ostępy - najkoszmarniejszy z biotopów, ustępujący chyba tylko dżungli, która zdaje się też była lasem. Tylko, że gorętszym, groźniejszym, bardziej wilgotnym, kleistym i właściwie nie do zniesienia. Cokolwiek tam żyło, Noa miał to w głębokiej pogardzie. A także parę pod ubraniem.
Pacnął się w ramię, po którym coś najwyraźniej biegało i wbił niechętne wszystkiemu spojrzenie w bark elfa, przysłonięty dla odmiany wesołą, błękitną tkaninką, po czym syknął nadepnąwszy na jeżynę. Jego cienkie, skórzane buciki nie nadawały się do tego typu wędrówek. Choć w sumie na jego nóżkach każdy rodzaj obuwia stawał się niezdatny do jakiejkolwiek niemal wyprawy. Złej baletnicy - i tak dalej. A Noa był pożałowania godnym traperem.
W ogóle nie powinno ich tu być!
- Daleko jeszcze? - syknął z jawną nienawiścią wobec otoczenia i wybijającą się przesłanką, że jego cierpliwość skończyła się kilka godzin temu.
- Jeszcze kawałek. Nie martw się, już większość za nami! - pocieszył go Lou odwracając się. Słodki głos i jego pokrzepiający uśmiech były gorsze od robaków. Noa nie chciał na to patrzeć, zwłaszcza w tym momencie. Zmarszczył brwi i skierował zniesmaczone spojrzenie gdzieś w bok, dając mu do zrozumienia, że odpowiedź miała brzmieć ,,nie”, a teraz powinni właśnie wychodzić do czyjegoś magicznego ogródka, gdzie uraczą ich kąpielą i pokrojoną w plasterki słodką kalarepką. Nie miał wysokich wymagań, ale był konsekwentny.

Elf oderwał od niego srebrzyste oczka mrugając parokrotnie, jakby zacierał w swojej pamięci ślady jego gniewu. Uśmiech nie zniknął mu z twarzy, stał się jednak subtelny i przepełniony młodzieńczą nadzieją.
Kochał naturę. Być może nie umiałby prosperować w jej objęciach tak dobrze jak inne długouche dzieci, ale bycie z dala od zabudowań i ludzi koiło jego zmysły, pozwalało odetchnąć i znaleźć wewnętrzną siłę. Prowadzące ich słońce wydobywało z porośniętej przestrzeni wachlarz soczystych barw, tak jasnych, wyraźnych i radosnych, że pragnęło się w nich zanurzyć, pochłonąć je - stać się nimi. Intensywną zielenią, opiekuńczym błękitem nieba, rażącą bielą słońca i wszystkimi odcieniami leśnych kwiatów. Noamenim powinien doceniać ten widok. Ale on widział urodę raczej w innych zjawiskach i inne rzeczy budziły jego zachwyt. Dziwne rzeczy. Za to Louinowi podobały się kwiaty.
Z wielką radością muskał mijane rośliny końcówkami palców, wprawnie stawiając kroki i niestety smucąc się myślą, że cały czas zbliżają się do końca magicznej (choć nie do końca planowanej) wycieczki.
Noa był wściekły - mieli wrócić zupełnie innym sposobem, ale po pewnym czasie zrobiło się niebezpiecznie. Teraz musieli iść na piechotę. W dodatku rudowłosy - w sukience. Wkurzał się na to, choć była bardzo ładną kreacją. Lekka i zwiewna niczym skrojona z delikatnych chust celowo odsłaniających ramiona. No i w orzeźwiających kolorach cytrusów - limonek i cytryn. Jedne jej tony okazywały się przyjemnie ciepłe, drugie zastanawiająco chłodne, lecz przy tym triumfalnie uwodzicielskie. Oba tworzące z włosami Noi pełen garnitur kwaśno-słodkich barw i pasujące wyśmienicie do jego nowej roli. A może do niego samego? Na pewno było mu w tym ładnie, ale tę myśl elf zachował dla siebie. Nie chciał niepotrzebnie irytować kompana i narażać ich na nieprzyjemności, a mieszkańców lasu - na hałas.

Szli w miarę równym, choć raczej wolnym tempem. Lou uważał, by nie uciec za daleko dhampirkowi, a ten - by się nie pokaleczyć. Póki co opornie mu szło, bo cały czas się o coś zaczepiał. Przynajmniej materiał sukienki to wytrzymywał. A już na pewno lepiej niż jego skóra. Poharatany gdzieniegdzie i cierpiący przez to od swędzenia i kłucia Noa stał się mentalnie królową szerszeni gotową pożreć pierwszego kto nadepnie jej na jeden z odcisków. A w pobliżu był tylko Louin…
Dzieliło ich od siebie najwięcej kilka kroków, a czasem mniej, gdyż przy co ostrzejszych pofałdowaniach terenu Noa łapał od tyłu za szatę, w myśl zasady "jeżeli ja się wywrócę to ty też”. Wchodzili tak na wzniesienia, przechodzili przez płytkie rzeczki, pięli się po korzeniach topornych i ponad miarę wyrośniętych drzew. Od niektórych z nich czuć było silną, starą magię, od niektórych tylko śladowe jej ilości migające nieśmiało gdzieś w zasięgu szóstego zmysłu. Jednak nie zatrzymywali się żeby poddać to dogłębnej analizie. Mieli dość niespodzianek i kłopotów. Woleli więc oddalać się szybko od podobnych miejsc i kontynuować ciągnącą się niemiłosiernie (dla Noi) i niezwykle krótką (dla elfa) podróż ku cywilizacji.

Przeważnie milczeli, może by niekontrolowaną pogawędką nie pogorszyć swojego stanu psychicznego. Ewentualnie aby móc wsłuchać się w odgłosy lasu lub na czas usłyszeć zagrożenie i… po prostu nie paplać bez powodu. Noa naprawdę nie był w nastroju. Jego towarzysz zaś przywykł do wyrażania siebie za pomocą mediów innych niż słowa, więc tych ostatnich używał tylko ze względu na ludzi. Ostatecznie tylko cichy odgłos elfich kroków i nierównomierne trzaskanie gałązek pod nogami dhampira zdradzały ich obecność. No, może jeszcze lekkie szeleszczenie materiału louinowej szaty, ich zapachy i aury, ale raczej nic więcej. Chociaż kto wie?
Zewsząd obserwowały ich różne stworzenia. Mniejsze czy większe - jednak bardzo dobrze ukryte. Te magiczne dhampirek mógł dostrzec, ale nawet jeżeli coś mignęło mu w świadomości ostentacyjnie to ignorował. Innych po prostu mieli świadomość. Byli w tym lesie gośćmi, a może wręcz intruzami. Noa szczerze wątpił, by elfowi miało się cokolwiek tu stać, ale jeśli chodzi o niego… przyroda niezbyt za nim przepadała. W sumie logiczne; on nie lubił jej, ona nasyłała na niego od czasu do czasu swoje obleśne dzieci i inne wymyślne konstrukcje biologiczne. Skutkiem czego nie znosił jej jeszcze bardziej. I tak koło wzajemnej niechęci toczyło się w najlepsze. Było nie do zatrzymania.
W przeciwieństwie do Noi.

- Czekaj chwilę. Muszę odpocząć - padło w końcu hasło. Obaj nie mieli wybitnej kondycji, ale w warunkach wzmożonej irytacji dhampir męczył się jednak szybciej. Elf posłusznie przystanął uznając, że miejsce, w którym się znajdowali całkiem dobrze nadawało się na chwilowy postój. Rudzielec upatrzył sobie nawet niewielki głazik, który postanowił w tym czasie zaszczycić obecnością swoich czterech liter. Żeby go uzdatnić musiał jednak najpierw stojąc na jednej nodze zdjąć bucik i pochlastać nim w mech, by wypłoszyć wszystkie gnieżdżące się tam skurkowańce i inne przybłędy. Jednak nawet wtedy pozostawała kwestia sąsiadujących z mchem porostów i nalotów, które mogły ubrudzić sukienkę. Może Noa niekoniecznie chciał latać w kieckach, ale skoro już jakąś miał, nie zamierzał jej niszczyć bez powodu. Poza tym kamień był zimny, a to co na nim wilgotne i w ogóle jakieś takie nieławeczkowe.
Magia miała zwyczaj interweniować w takich momentach. Miała na imię Louin, a w ręku złotą, płaszczykowatą szatę odwiązaną od pasa. Położyła ją zewnętrzną stroną do góry na niebezpiecznym siedzisku i uśmiechnęła się do Noi. Sama zajęła potem miejsce na świeżo złamanym drzewie i z niewielkiej torby wyjęła dla siebie kuleczkę złożoną z jedzenia. Jakiego… trudno było powiedzieć, ale najwyraźniej było całkiem smaczne.
Dhampir rozsiadł się w końcu na płaszczyku, uważając na swoją własną kreację i oparł łokcie na kolanach. Przygarbił się i zaczął myśleć…
- Mi też podaj. - Po chwili miał dosyć tej czynności. Postanowił zająć się jedzeniem. Wyprostował plecy i wyciągnął rękę w stronę elfa, by przyjąć rzuconą w jego stronę kulkę ,,czegoś jadalnego”. Wgryzł się w to szaro-białe ustrojstwo spodziewając się smaku mydlin, ale o dziwo czuł sałatkowo-warzywną nutę i coś jakby na wzór rodzynków? A może suszonych daktyli? Zawsze miał problem z określeniem. Poniekąd wszystko było nijakie, ale to nijakie cuś było przy okazji niezgorsze i całkiem pożywne. Już po połowie karzełek uznał, że nie da rady pomieścić więcej.

Zamiast od razu oddać resztę Lou na przechowanie (sam nie miał przy sobie żadnej torby, paska ani nawet kieszeni) trzymał w dłoni nadgryzione dziwadełko, dar za który nie wiedział czy dziękować kiedy go otrzymywali, teraz bawiąc się nim i spoglądając od niechcenia na swoje paznokcie. Zadbane. Miał ostatnio czas nieźle się ustawić i pokorzystać z czegoś co banda wieśniaków nazywała wygodami. Musiał chwycić okazję i zrobić się na młodociane bóstwo by… by teraz tułać się po lesie i zastanawiać się po jaką cholerę. Ale - nie pierwszy raz nie przewidzieli wszystkiego. Grunt, że byli względnie bezpieczni i mieli perspektywę dotarcia do miasta w ciągu… iluśtam dni. Trzeba było jednak obmyślić nowy plan. Obecnie byli bez zajęcia, bez większych środków i ogólnie w jakiejś rosnącej beznadziei. Może należało porzucić kobiecą rolę na korzyść innej? Chociaż Kolczyk Aktora zaklęty został niedawno, nadal dobrze działał i szkoda było ot tak psuć uzyskany efekt. W tej chwili Noa był młodą ludzką panienką (także pod względem aury) i trzeba przyznać, że to chyba jeden z najwygodniejszych wyborów. Mniejsza już o charakter dzieweczki - i tak można byłoby go nazwać w miarę uniwersalnym. Tak, chyba najlepiej będzie zostawić to tak jak jest. Zwłaszcza jeżeli mieli za jakiś czas znaleźć się w obrębie miejskich murów.
- Lou… ładnie wyglądam? - zapytał zamyślony, lekko przechylając głowę.
- Bardzo.
- A z charakteru? Jest praktyczny?
- W tamtej sytuacji na pewno… - odparł wymijająco elf.
- A teraz?
- Cóż… ludzie są różni, taka zadziorna panienka na pewno też nie jest niczym niezwykłym. Nikogo nie zdziwi jeżeli pojawi się na ulicy.
- Mogą nie być zachwyceni. Ech… do miasta wymyśliłbym coś innego. - W jego tonie słychać było niezadowolenie.
- Jest dobrze! - Louin stresujący się przy każdym zaklinaniu pierścienia postanowił odciągnąć towarzysza od zamiaru zmiany ,,koncepcji przebraniowej”. - Historię właściwie masz. Takich jak ty będzie kręcić się tam nie jedna! Może będzie nam nieco trudniej znaleźć lokal, ale na pewno będziemy wiarygodni. - Uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, sam jednak bojąc się, że jego słowa nie przyniosą oczekiwanych efektów.
- Wiesz co… masz rację - odparł jednak Noa. - Załóżmy, że jest w porządku. Przynajmniej będę mógł wydziwiać ile mi się podoba - mruknął i w końcu podniósł wzrok na Louina. Wtedy zamarł.
- Co… To… Jest?
- Mmm? - zdziwił się elf nie wiedząc z początku o co chodzi. - A, to! Jednorożec.
- Tyle widzę, ale… skąd go wziąłeś?
- Przyszedł przed chwilą. - odparł Lou głaszcząc czule zwierzątko po pysku. Jednoróg parsknął cicho i zmrużył oczy. Wyglądał na całkowicie spokojnego w obecności długouchego, choć do Noi nie miał zamiaru się zbliżać.
Co za świat - dwoje nieludzi prowadzi sobie spokojną rozmowę, a tu zaczepia ich kopytne bydlę. Podobno lgną takowe do dziewic, ale nawet jeżeli w pobliżu była jakaś to najwyraźniej nie stanowiła konkurencji dla Louina. Ten elf był więcej niż dziewicą. Tak świadczył o nim rozanielony jednorożec.
Noa przyglądał się mu nie do końca wiedząc co robić. Przepłoszyć to? Zostawić? Nie chciał, by się do nich przyczepiło, a jednocześnie był pewien, że jeżeli spróbuje to odstraszyć źle skończy. Było wielkie. Zupełnie nie poetyckie. To nie była efemeryczna postać w bieli, romantyczny duch snujący po ciemnym borze. To był ciężki jak cholernik upasiony koń, pod którego kopytami zapadała się ziemia. Aż widać było, że ma w środku wszelkie niezbędne do życia organy i kto wie czy nie jakiegoś nieszczęsnego wędrowca. Wyglądał co prawda na wegetarianina, ale takim jak on nie można ufać. Jeszcze nie pokazał zębów.
Chwila napięcia między jednorożcem a dhampirkiem przeciągała się, a usadowiony pośrodku konfliktu Louin tylko spokojnie poruszał ręką w górę i w dół, po lśniącej białej sierści. W końcu Noa nie mógł zdzierżyć tego dłużej.
- Idziemy - zakomenderował ostro, uwalniając kamień od obecności swoich pośladków, za to piętami gniotąc ziemię i pełzające po niej stworzonka (i tak wyrządził mniej szkód niż to rogate bydlę. Ile dziennie robaków to coś zadeptywało?).
Zdecydowanie nie czuł się komfortowo w jego obecności. Za duża różnica masy i krwiożerczości. Krew… w sumie ciekawe jak smakuje krew jednorożca? Musi być wyjątkowa. Choć tak patrząc po tym osobniku można było odnieść wrażenie, że za ugryzienie by się zrewanżował. Lepiej więc było zostawić go w spokoju. No i - Noa unikał picia krwi. Nawet tak wyjątkowej, choć z drugiej strony szkoda było. Jednorożce były rzadkie (inaczej nie schodziłyby po tak zawrotnych cenach) i szansa, że trafią na jakiegoś po raz wtóry… jeden rzut okiem na Louina przesądził sprawę - póki ma go przy sobie póty jednorożce powinny być w zasięgu jego rąk.
Udając, że ignoruje mityczne stworzenie zaczął poprawiać sukienkę i bransoletkę. Drażniła go ona niepomiernie, ale potrzebował czegoś co wyglądało drogo, dziewczęco i w miarę gustownie.
- Jeżeli mają się nabrać ty też musisz zachowywać się odpowiednio - przypomniał elfowi, wracając do poprzedniej rozmowy. - Jesteś ponoć moim sługą.
- Cały czas - zanucił Lou wstając i spokojnie podnosząc swój nagrzany płaszczyk. - Cały czas o tym pamiętam - powtórzył otrzepując go i wkładając na siebie. Noa jednak zrozumiał aluzję.
- Dobrze - mruknął i kątem oka spojrzał na niezdecydowanego rumaka. Pójdzie za nimi czy da sobie spokój?

Przez pewien czas się włóczył. Jak na coś o gabarytach, których nie powstydziłby się i nosorożec szedł wyjątkowo cicho i zdecydowanie swobodniej od lekkiego, zgrabnego dhampirka, doprowadzając go do białej furii samym tym faktem. Dodatkowo wybrał sobie miejsce tuż za Louinem, więc rudzielec chcąc nie chcąc szedł na szarym końcu (bo jeszcze musiał zostawić trochę miejsca pomiędzy sobą a bestią). Już miał zacząć szukać na konia jakiegoś sposobu, ale w pewnym momencie ten uniósł czujnie łeb, zastrzygł uszami i odskoczył w bok wydając z siebie coś na kształt ostrzegawczego gulgotu. Widząc zaś, że Lou za nim nie pobiegnie (miał w końcu dhampira pod opieką) pokręcił głową i zniknął między drzewami. Naprawdę zniknął.
,,Czyli jak chcesz to potrafisz, co?”, pomyślał kpiąco dhampirek i zajął swoje miejsce tuż za srebrnookim. Jego miejsce. Mimo niechęci wobec jednorożca i jego afer rozejrzał się potem uważnie.
- Wiesz czego się wystraszył? - zapytał po chwili, gdy nie dostrzegł niczego niepokojącego (poza samym lasem).
Elf milczał, po czym wyciągnął rękę i dłonią o ledwo zgiętych palcach wskazał na wschód.
- Ktoś… ktoś tam jest.
Noa popatrzył w tamtym kierunku. Nic nie widział, więc pewnie chodziło o odgłosy. Szkoda, że nie miał wyczulonego słuchu, ale ostatecznie mógł polegać na towarzyszu.
- Masz pomysł kim mogą być?
- Słyszę… jakiś dziwny głos? Taki dosyć wysoki, jak gdyby młodej dziewczyny. Mówi całkiem głośno.
- I?
- Nie wiem… zakładam, że nie jest sama, ale…
- Ile młodych dziewczyn może się plątać po lesie? - parsknął Noa z lekka rozdrażniony. To było jego przebranie. Poza tym trudno przewidzieć co zrobi młoda niewiasta buszująca w ostępach. Z drugiej strony była szansa na to, że trafią na jakąś grupę mniej lub bardziej rodzinną, która mogłaby może nawet ich stąd zabrać? Abo przynajmniej powiedzieć ile mniej więcej będą szli do miasta?
Wojownikami byli raczej marnymi, ale najpewniej mieli przewagę jeżeli chodzi o element zaskoczenia. Jeśli będą wystarczająco ostrożni podejdą do nieznajomych niewykryci i zorientują się w sytuacji.
Szybko wcielili plan w życie - co prawda Noa po lesie skradał się jakby celowo deptał każdą łamiącą się z trzaskiem materię, ale straciło to na znaczeniu, kiedy poczuł magię. Wyjątkową magię. Była mu niby dobrze znana, ale z drugiej strony tajemnicza i zagadkowa - nie spotkał się z taką wcześniej. Zaskakując Lou przyspieszył, by zdążyć na końcówkę spektaklu: latające stworzenie właśnie wypowiedziało ostatnie zdanie, po czym zniknęło niemal jak jednorożec. Tylko, że jednorożca Noa zignorował, a teraz z rozchylonymi ustami wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze lewitowała zagadkowa postać. Coś jakby mgiełka zasłoniła mu dwie osoby stojące dalej - wyczuwał, że są niegroźni, więc nie było potrzeby teraz się nimi przejmować. To czy go zauważyli też było na razie bez znaczenia. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że chyba lepiej będzie się jednak pokazać. Poczekał na Lou, dał mu dyskretny znak i wszedł (teraz już na pewno) w pole widzenia nieznajomych.

- Wy! - Wycelował w nich palcem i krzyknął niemal z pretensją, głosem dziewczęcym lecz bardzo stanowczym. Gładkie nóżki rozstawił bojowo i wyprostował sylwetkę zwieńczoną wąskim ramionkami. Lekki materiał sukni zafalował groźnie wokół kolan. - Jak to zrobiliście!?
- P-poczekaj, Noa! - Louin omal na niego nie wpadł, by chwycić go nieśmiało za ramię. - Nie można tak…
- Nie pytałam ciebie - oburzona dziewczyna wyrwała rączkę z uścisku. - Tylko ich!
- Ale my…
- Wiem co robię. Jeżeli widzisz dwoje ludzi używających magii to idziesz i grzecznie ich pytasz jeżeli chcesz o coś zapytać. Ja chcę. Więc pytam. Jak to zrobiliście? - Znów zwróciła się ku chłopakowi i dziewczynie.
- Noa… - jęknął elf boleśnie. - Przepraszamy, ale czy moglibyście odpowiedzieć na pytanie mojej p… przyjaciółki? - Spojrzał na nich niepewnie i wręcz błagalnie. Wyglądał jakby miał się schować za pewną siebie dziewuszką, a jednocześnie chciał ją jakoś wybronić. Niezbyt zdecydowany jak na towarzysza takiej dziarskiej osóbki.
- Chcę wiedzieć jak przyzwaliście to dziwne stworzenie - sprecyzowała Noa - Będę bardzo wdzięczna jeżeli opowiecie to w miarę dokładnie. Jeżeli nie to… - zatrzymała się skonsternowana. - To nie, ale wolałabym, aby odpowiedź brzmiała inaczej - dokończyła. W jej oczach błyszczała fascynacja sztuką magiczną, a na twarzyczce rysował się upór i determinacja. Niech no tylko spróbują ją spławić! Chociaż z drugiej strony nie wyglądali na chodzące encyklopedie i pewne źródło wiedzy.
Awatar użytkownika
Yva
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Inna , Artysta , Mag
Kontakt:

Post autor: Yva »

        Wszystko wydarzyło się tak szybko, że Yva sama nie była pewna, co zdziwiło ją bardziej. Szła sobie spokojnie u boku elfki, pogrążona w ściskającym jej umysł przerażeniu, który tłumiła powoli ciepła i spokojna obecność przyjaciół. Wielonogie stwory zostały już daleko w tyle, jednak nadal nie pozwoliła sobie na otworzenie oczu. Nagle Gongpao zatrzymała się, wymuszając postój także u dziewczyny. Przez sekundę Yva rozważała czy nie rozejrzeć się dookoła, jednak bycie prowadzoną z uwagą i troskliwością nawet jej się podobało. Już chwilę później pożałowała tej decyzji, bo białowłosa gwałtownie odsunęła się, pozbawiając ją podparcia. Yva zachwiała się, zdołała jednak utrzymać równowagę i otworzyła oczy, gotowa okrzyczeć przyjaciółkę za brak empatii. Piskliwe “Ahoj” momentalnie jednak wyrwało ją ze snucia jakichkolwiek planów.
        To co zobaczyła, wprawiło ją w takie osłupienie, że nie była w stanie wydusić słowa. Przed nimi stała bowiem niewielka istotka egzotycznego, fioletowego koloru, o gigantycznych uszach i nietoperzych skrzydełkach. Wydawała się sympatyczna, a mimo to Yvę przepełnił niepokój. Czy tak właśnie czuli się ludzie, którzy setki lat temu ujrzeli pierwsze na ziemi diabły albo pokusy? Chciała odpowiedzieć uprzejmie “Dzień dobry”, jednak jej gardło było ściśnięte tak, że nie mogła wykrztusić ani słowa. “Głupia baba” zbeształa się w myślach “Żeby tak przestraszyć się fioletowego dziecka! Zachowuj się!” Jednak złość w niczym nie pomogła, a w głowie dziewczyny zalęgła się myśl, że być może to sama istotka pozbawiła ich mowy. Jej przypuszczenia potwierdził fakt, że Petro, który ZAWSZE miał coś do powiedzenia, również wpatrywał się w stworzonko wybałuszonymi oczami. Rozejrzała się niespokojnie, jednak nigdzie nie dostrzegła Gongpao, która przecież powinna być tuż obok! Spanikowana spojrzała ponownie na fioletową, czując coraz gorsze obawy. Czy mała diablica zabiła elfkę?! Zamierza skrzywdzić ich wszystkich? W tej chwili Yva pożałowała, że kiedykolwiek zdecydowała się na podróż do Lasu Driad. Więcej z tym było utrapienia niż pożytku.
        Słowa nieznajomej rozwiały jednak jej obawy, chociaż cień niepokoju pozostał. Twierdziła, że elfka została przeniesiona gdzieś razem z Borysem, swoim szczurem. Dlaczego to zrobiła? Bo mogła? Kim była ta dziwna, upiorna dziewczynka?
Pytania odpłynęły na drugi plan gdy tylko mała wyciągnęła z kieszeni klucz. Jej klucz! Skąd go wzięła? Czyżby dopadła też Czarodzieja, przenosząc i jego w “bezpieczne miejsce”? Mimo nieufności serce Yvy biło mocno na widok błyszczącego metalicznie przedmiotu z wyraźną trupią czaszką okoloną kolczastym pnączem. Kiedy tylko chwyciła klucz, przycisnęła go mocno do piersi. Z jakiegoś powodu nieznajoma im pomagała. Być może bawiło ją obserwowanie ich, może chciała położyć łapkę na skarbie. Ważne było to, że klucz się odnalazł. A ona nie pozwoli, żeby kiedykolwiek znowu się zgubił!
“Nie mam pojęcia, czy spotkaliśmy na swojej drodze dobrego ducha, demona czy krzywo wyśniony sen Prasmoka! Ale naprawdę mamy szczęście!” pomyślała, kiedy istotka zniknęła.
- Coś takiego! - zawołała, gdy tylko odzyskała głos. Nie zdążyła jednak powiedzieć nic więcej, bo fioletowa pojawiła się znowu, tym razem unosząc się parę centymetrów nad ziemią tuż obok Petro, który wrzasnął jak dziewczyna i podskoczył na jej widok. Yva roześmiała się głośno, czując rozchodzącą się po ciele ulgę. Oj, długo mu nie zapomni tego krzyku. Po kolejnych słowach nieznajomej w dłoniach Petro znalazła się również mapa. Yva oszołomiona patrzyła na skrawek pergaminu pokryty starannym rysunkiem. Faktycznie była hojna! Teraz mogli wznowić poszukiwania skarbu! Cudownie! Dodając coś o “nieletnich podrywaczach” (oj, tego też mu nie zapomni!) fioletowa rzuciła Petro cukierka i rozpłynęła się na dobre. Chłopak patrzył z rozdziawionymi ustami to na mapę, to na cukierka, to na Yvę. Jego jasne, delikatnie falowane włosy zjeżyły się lekko pod wpływem emocji. Dziewczyna odetchnęła głęboko i szybko zawiesiła klucz na szyi.
- Co?! To?! Było?!
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo na polanę wbiegła kolejna niewielka istotka, tym razem na szczęście bez skrzydeł i fioletowych uszu. Dziewczyna popatrzyła krytycznie na mikrą sylwetkę zwieńczoną rudą czupryną i biegnącego za nią elfa. Chociaż Yva uważała się za niewysoką osobę, przewyższała o dobre pół dłoni elfa, a ten górował nad swoją odzianą w żółć i zieleń towarzyszką. “Dzień zaskakujących spotkań z niziołkami” westchnęła w myślach, pochylając się lekko w stronę dziewczyny. Nie zdążyła jeszcze otrząsnąć się po stracie Gongpao i nie zakładała, że znajdą towarzystwo tak szybko. W każdym razie nie zamierzała im ufać, bo boleśnie pamiętała, czym skończyło się to ostatnim razem.
        Szybkim ruchem wyrwała z ręki przyjaciela mapę i cukierka, chowając obie z tych rzeczy do sakwy. Łakocia teoretycznie mogła mu zostawić, jednak miała podejrzenia co do jego działania. Nietoperzopodobna istota mogła mieć różne pojęcie na temat tego co oznacza “dorosłość”, a patrząc na zachwycony wzrok chłopca, mógłby szybko chcieć go przetestować. Szturchnęła przyjaciela pod żebro, a ten zamknął buzię i zarumienił się mocno.
- To nie driada, przestań się tak gapić - fuknęła, przywołując go do porządku. Irytacja na jego zachowanie wypchnęła z jej serca irytację na rudą nieznajomą, która bardzo żądającym tonem domagała się informacji. Zrobiło jej się nawet żal jąkającego się elfa, który wydawał się całkiem uroczy i niegroźny. Rudowłosa także była nieporadna w swoich prośbach. Widać było, że proszenie o pomoc nie przychodzi jej łatwo i miała zdecydowane problemy z umotywowaniem swoich postępowań, choć wkłada bardzo dużo energii w zdecydowaną i pewną siebie postawę. Było w tym coś na przekór sympatycznego.
- Mogę opowiedzieć ci co wiem, jeśli ty także podzielisz się ze mną pewną informacją - powiedziała, uśmiechając się lekko. Przeszła kilka kroków i usiadła spokojnie na korzeniu, opierając zesztywniałe plecy o pień.
        Skoro nieznajomi spacerowali przez las, w dodatku w dosyć wizytowych strojach, musieli dobrze znać okolicę. Yva zamierzała wypytać ich o drogę do wybrzeża. To tam, niedaleko morza, jak mówiła mapa, znajduje się rozłożyste drzewo pokryte lianami, posąg olbrzymiej głowy i jaskinia z czterema kłami. Jaskinia, w której ukryty był skarb starożytnych piratów. Czując nową falę ekscytacji, Yva spojrzała wyczekująco na nieznajomych.
        Petro drepcząc za nią potknął się o wystający z ziemi kamień i runął jak długi na ziemię. Natychmiast pozbierał się i przysunął nieco bliżej niziutkiej dziewczyny.
- Je-jesteś śliczna - wyjąkał. Yva westchnęła ciężko i wskazała go ręką.
- Ta niezdara to Petro. Ja jestem Yva. Miło was poznać. Jak wam na imię?
Obrzuciła ich uważnym spojrzeniem swoich dużych, lekko skośnych, orzechowych oczu otoczonych czarnymi obwódkami. Uśmiechnęła się do elfa, złapawszy jego wzrok. Podobał jej się ten nieśmiały chłopak. Było w nim coś co kojarzyło jej się z morzem, ze spokojem delikatnie szumiących fal w bezwietrzny, słoneczny dzień.
- Szukamy pewnego miejsca. Znacie dobrze okolicę?
Wyciągnęła mapę i położyła ją na kolanach. Nadal była złożona, bo dziewczyna póki co nie wiedziała, czy chce pokazać ją nieznajomym. Spojrzała pytająco na Petro, ale on nie mógł oderwać wzroku od bladoskórej dziewczyny. Z niego póki co nie będzie wielkiego pożytku. Miała tylko nadzieję, że nie wypapla im wszystkiego, zanim zdąży zapytać o drogę. Kiedy na chwilę spojrzał na nią, uniosła ostrzegawczo brew, a on pokiwał głową. No, grzeczne dziecko. Nie był aż tak głupiutki, jeśli naprawdę się postarał. Zadowolona spojrzała ponownie na nieoczekiwanych, choć (czas pokaże czy faktycznie) użytecznych gości.
Awatar użytkownika
Noa
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Artysta , Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Noa »

        W tymczasowej ciszy zaległej w ciepłym lesie i wśród nagłego spokoju, cztery pary oczu ostrożnie lustrowały siebie nawzajem. Dwie naprzeciw dwóch. Ciemne i jasne, młode i starsze udające jeszcze młodsze. Kobiece, ponoć kobiece, chłopięce.
Wąskie źrenice Noi oprawione w wąską ramkę pomarańczy i zielono-szarą głębię tęczówek nie ukrywały uwagi jaką młoda dzieweczka kierowała na spotkane osoby. Była ich ciekawa, a jednocześnie jakby rozeźlona.
Zresztą wyglądała na taką, co stale obrzuca wszystkich wokoło spojrzeniami ostrymi i niezbyt przychylnymi, ale mimo pewnych małych problemów z nieutemperowanym charakterkiem jest całkiem do rzeczy pannicą. Co innego Louin - on w tym momencie musiał obserwować i ich i otoczenie, wzrok mając rozmazany i rozkojarzony. Drżąc o Noę, o siebie samego, będąc w bardzo niekomfortowej sytuacji. Ale dawał radę. Obaj chłopcy byli przywykli do podobnych warunków. Tylko, że zwykle swoje przedstawienia odgrywali przed kimś, kto mógł im coś za to w swojej słodkiej nieświadomości dać. A z tego co dhampirek wywnioskował - ta dwójka nie miała nic.
Wokół brakło jakichkolwiek śladów dorosłych ludzi, koni, a na ich twarzach - wiedzy. Może ta ciemna jeszcze do czegoś się nadawała, ale ten młodszy? Nie, to na nic. Sam wybiegł na drogę w sumie tylko dlatego, że zauważył to fioletowe dziwadło, które (w przeciwieństwie do ludzi) zdobyło jego szczere zainteresowanie. A teraz miał już niestety świadomość, że ich rozmówcy nie mają z magią ani demonów ani przestrzeni nic wspólnego. Tylko dziewczyna władała jedną z dziedzin - wodą. I niech ją szlag trafi!
Zerknął dyskretnie na elfa. Lou też usłyszał szmer strumienia swoim szóstym zmysłem. I od razu zaczął się lekko uśmiechać, wodny pajac. Jak to było, że znajomość tych samych magii łączyła w jakiś zagadkowy sposób nieznanych sobie ludzi? I czy nie mogli z łaski swojej znać się na dziedzinach, które on preferuje!? Chociaż… takie płotki i tak niczego ciekawego nie mogłyby mu powiedzieć. Więc dobra, niech moczą się do woli.
Aury, które widział tylko wzmagały jego irytację. Emanacja dziewuchy była tak obrzydliwie przyjazna, gościnna i migocząca, że żołądek się skręcał i dostawało się mdłości jak na zawołanie. Ale przynajmniej zdawała się do tego przyjemnie chaotyczna. Niezdecydowana, nadal nieco pogubiona istotka… dobrze, ostatecznie nie najgorszy materiał na tymczasową zabawkę. Szkoda tylko, że taka pewna siebie i już stawia jakieś żądania w stosunku do nich. Phi! To on był tutaj od rządzenia się.
Ale mniejsza z tym przeciętnej urody samiczym podlotkiem. Gorsza była ta wyrośnięta pchła obok. Typowy nieletni podrostek gapiący się na ubrane w sukieneczkę ciało jakby było kuszącym plastrem miodu ociekającym żywą słodyczą. (Nie żeby Noa nie był świadomy swojego zniewalającego kunsztu w byciu dziewczęcą pięknością, ale preferował zainteresowanie arystokratów, a nie brudnych straganiarzy czy czegoś jeszcze gorszego). Głupkowato się uśmiechający, niezaznajomiony z magią, niedoświadczony (dhampir zakładał, że we wszystkim), i zauroczony nim tak mocno, że aż się prosiło kopnąć go poniżej pasa. Rudzielec miał jednak litość - nie chciał uszkodzić czegoś co i tak nie miało przed sobą świetlanej przyszłości.
Westchnął ciężko w duchu, a może i przeklął przy okazji siebie i swoją ciekawość. Nieznajomi nie podwiozą ich, nie wskażą im drogi, ani nawet nie warto ich obrabować… ale już wpadli. Rozmowa się nawiązała. Kością się rzuciło. Nie chciało mu się męczyć i wycofywać - pogadają, posiedzą, może nadarzy się okazja do czegoś. Podszedł więc lekkim, a zadziornym krokiem do siedzącej już ciemnookiej, by udawać, że wierzy, iż ona coś wie. Idealna kontynuacja beznadziejnego poranka. Brakowało tylko większego stopnia wilgotności i liczniejszych plam zdradzieckiego słońca gapiącego się bezczelnie przez szczeliny w zielonym sklepieniu. Gryzących mrówek i kąsającego robactwa.
Jak na zawołanie jakaś muszka usiadła mu na ramieniu. Wzdrygnął się i ledwo powstrzymał przed rozpaćkaniem jej na swojej boskiej skórce. To było by zbyt niedziewczęce jak na tę chwilę. TA Noa mogła pozwolić sobie na irytację, ale tylko taką, jaka przystoi dobrze wychowanej, kapryśnej nerwusce.
- Niech i tak będzie - odparła krótko na propozycję, jawnie pokazując, że nie jest zadowolona z takiej "wymiany", ale chwilowo może zgodzić się na kompromisy. Tym samym wyciągnęła do nich dłoń w cholernie przyjaznym geście i uczyniła nie lada łaskę. Oby to docenili.

Tymczasem Louin trzymający się, jak należało, z tyłu, obejrzał sobie równie dokładnie miłych nieznajomych, choć on robił to nieśmiało i łagodnie. Daleko mu było do wyzywającego rudzielca - kontrastował z nim raczej, jednocześnie współgrając i harmonizując tak silnie, że aż namacalną stawała się więź między nimi. Dziewuszka i jej "przyjaciel", który zerkał na nią z nieukrywaną troską, stanowili zżytą parkę, choć ich dusze mówiły zupełnie różnymi językami. Słabszy psychicznie elf chował się za wątłymi plecami, gotowy podążać gdzie pani mu każe, a jednocześnie złapać ją lub wesprzeć w razie potrzeby. Nie mógł jedynie zasłonić jej przed niebezpieczeństwem.
Na szczęście nastoletnie istoty, które przed nimi stały, nie stanowiły takowego. Opaleni z lekka, o lśniących młodością cieplutkich aurach i przyjemnych twarzach często (jak sądził) się uśmiechali, a uśmiechy te były szczere i przyjazne. Dlatego sam nie umiał powstrzymać się przed uniesieniem kącików pękatych ust i lekkiego skinienia głową. Tak na powitanie. Spojrzał przy tym wielkimi oczami tak wiernie i pokornie, jakby prosił, by nowi znajomi wzięli ich w swoją opiekę. Srebrzyste włosy zafalowały i błysnęły świetlistą bielą, w cieniu pozostając odziane w szarawe błękity. Z przodu związane i długie, opadały na złotawą szatę spod której wyłaniała się jeszcze jedna warstewka ubranka. Czy elfowi nie było zbyt ciepło? Na pewno jednak wyglądał dzięki temu zabiegowi nieco bardziej… może nie dostojnie, ale już nie cherlawo.
Przy opalonych prezentował się jednak nadal dość krucho.
        Chłopak, wysoki i pełen energii, mimo młodego wieku, szczycić się mógł porządnymi zarysami zdrowych mięśni i wyprostowaną, choć nadal nie do końca ukształtowaną postawą. Emanacja go otaczająca była bardzo subtelna - Louin dostrzegał jednak cynkową toń, fale ogrzanej słońcem wody, złoty piasek i perły. Tak bardzo pasowało to do jaśniejącej czupryny i roześmianych oczu. Oczu wpatrzonych w tej chwili w Noę z żywą fascynacją, czemu elf nie mógł się dziwić. Biedny młodziak. Gdyby można było go ostrzec… teraz jednak był zdany na siebie. Jeżeli wpadnie w pułapkę rudzielca będzie musiał sobie radzić sam. Może dhampirek a nuż będzie w lepszym humorze?
Przynajmniej kobieta była w tej chwili bezpieczna. Młoda kobieta. Właściwie dziewczyna, ale z ciała całkowicie już dojrzała. Ona wydawała się spokojniejsza i bardziej zdecydowana i na pewno odporna była na uroki młodej złośnicy. Chociaż chaotyczna z natury mogła im nieco pokrzyżować plany. Lou czuł, że ma do tego siłę i predyspozycje. Nie bał się jej, ale narodził się w nim respekt dla jej charakteru. Nie znał go jeszcze wprawdzie, ale po tylu latach… chyba wiele rzeczy docierało do niego "z powietrza".
Dla dopełnienia metafory Lou odetchnął głęboko jej aurą, by jakoś (choć niepostrzeżenie i ostrożnie) zbliżyć się do maga wody. Był jej ciekawy. Wiedział z resztą, że Noa właśnie szykuje się do nawiązania znajomości. Cieszył się z tego. Lubił, naprawdę lubił młodziutkie istoty.

Jak nietrudno się domyślić dhampir za to miał ich w głębokiej pogardzie. Wyłożenie się "tej niezdary Petro" prosto na glebę tylko go utwierdziło w tej postawie i dodatkowo dobiło. Oczywiście - młodzi chłopcy już tak miewali, że byli chwilami do niczego. Ich ciało nadal rosło, zmieniały się proporcje, działy się z nim dziwne i nieraz krępujące rzeczy. Rzeczy, których Noa nigdy nie doświadczy. Ta nieletnia poczwara prędzej czy później zamieni się w coś na kształt dorosłego samca - będzie miał silne dłonie, ramiona, sylwetkę sportowca i włosy pod pachami. Bardziej niż teraz. Paląca, a ukryta tak głęboko, że niemal nieuświadomiona zazdrość zalała skarlałe serduszko pokraki w sukience.
- Je-jesteś śliczna - padło niewinne stwierdzenie. Komplement mężczyzny dla drugiego mężczyzny.
- Wiem - burknęła Noa z całą stanowczością i wzruszyła ramionami obruszona, że ktoś taki jak on prawi jej jakieś banały. Oczywiście, że była śliczna! Nie była też ślepa, żeby tego nie widzieć. Cywilizacja znała lustra, a ona od najmłodszych lat korzystała z ich dobrodziejstw, za gorącą namową wszystkich, którzy ją podziwiali.
        Znów skupiła się na brunetce.
- Nazywam się Noa de… po prostu Noa - odpowiedziała już nieco uprzejmiej. - Mój przyjaciel natomiast to Lou. Zwracajcie się do nas po imieniu - żądając pozwoliła, tak jakby były jakieś alternatywy.
,,Miło was poznać”, co? O nie, tego on nie powie. Ciemnooka też zresztą musiała żartować. Dhampir nigdy nie rozumiał tego utartego, a pozbawionego jakiegokolwiek sensu frazesu. Przylepiało się to uparcie do bardziej rzeczowych wypowiedzi, zapewne tylko dlatego, że ludzie nie lubili słuchać czegoś w stylu ,,w sumie wolę z wami nie rozmawiać” lub ,,nie znamy się i szanse na to, że to się zmieni są wyjątkowo niewielkie” lub bardzo bezpośredniego ,,mam do was interes, więc jeszcze nie odchodźcie”.
- Nam także miło was poznać!
Wesoły i przepełniony najczystszą słodyczą głos elfa sprawił, że w myślach Noa wyciągnął już nóż i zaczął się maniakalnie uśmiechać. Na zewnątrz na szczęście niewzruszony, odsunął się od Petro (ten gość miał wielkie szanse by oberwać jako pierwszy) i przysiadł się do Yvy. A właściwie stanął w miejscu wyczekująco i trwał tak, aż Lou usłużnie nie podłożył mu pod zacne pośladki swojego płaszczyka (po raz kolejny). Wtedy klapnął zadowolony, z dziewczęcą werwą i łypnął ciekawsko na to co Ciemna trzymała na kolanach. Musiał jednak zrobić zawiedzioną minę.
- Nie… nie znamy - Przyznała jego żeńska rola, niezadowolona, że nie może wykazać się wiedzą i poprowadzić polegającej na niej ekipy niezdarnych ludzików. - A czego szukacie? - Dodała nie mogąc się powstrzymać i znowu jej oczka skupiły się na zwoju. - Jeżeli to coś ciekawego… a ta filetowa nie może wam pomóc? - Wróciła do tematu, który ją tu sprowadził i zmarszczyła podejrzliwie brwi.
Chwila zastanowienia - przyznać się do bezużyteczności i rozejść się? Czy można coś od tej dwójki wyciągnąć? Oni też musieli się skądś tutaj wziąć. Wszystko wskazywało na to, że pochodzą jak nie z portu to przynajmniej z ciepłych okolic, gdzie jest dużo wody. Jakaś rzeka czy jezioro. Oczywiście aury bywały zwodnicze - ale czegoś trzeba było się trzymać. Na pewno gdzieś mieszkali. I prędzej czy później będą musieli wrócić do domu. Wtedy mogliby pójść wszyscy razem, to zawsze nieco bezpieczniejsze niż plątanie się osobno. Może także udałoby się do nich wprosić? Tylko czy warto było? Nie wyglądali na nędzarzy w najgorszym tego słowa znaczeniu, ale bogaci też raczej nie byli. Czy ktoś kogo stać było na wproszenie się do komnat wyłożonych złotem (no, czasami) powinien zawracać sobie nimi głowę? Tyle, że tamto było trudniejsze. Bardziej ryzykowne i męczące. Przy tych tutaj przejść mogło byle łgarstwo, a w dodatku mieli przyjazne zapędy. Może będzie to dobra odmiana? Przerwa przed czymś większym? Ostatecznie warto by było odpocząć chociażby w jakiejś lepiance. Ta dwójka nie miała powodu, by robić im krzywdę. Może można było przy nich odetchnąć.
- A zresztą… - zdecydowała - Nie jesteśmy stąd, ale Lou świetnie orientuje się w terenie. Jak chcecie możemy wam pomóc. - Machnęła niedbale nóżkami, a elf przyjął do wiadomości nowe ustalenia. ,,Nie mamy w końcu nic lepszego do roboty, nie?” rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie i uśmiechnęła się zadziornie.
- A gdzie chcecie dojść? Jakaś posiadłość, karczma? Ruiny zamku? - Skierowała teraz słowa bardziej w stronę Petro, żeby nie wypaść aż tak zołzowato. Niech będzie, że nawet coś ją tam obchodzą.
Awatar użytkownika
Yva
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Inna , Artysta , Mag
Kontakt:

Post autor: Yva »

        Reakcja rudowłosej dziewczyny na komplement Petro rozbawiła Yvę. Niziutka pannica zdecydowanie nie polubiła poławiacza pereł, a jego słowa podsumowała dokładnie tak, jak zrobiłaby to Yva, gdyby miała gorszy dzień. Na szczęście jasnowłosy już dawno przestał czarować ją w ten sposób, czasami tylko wodząc za nią tęsknym wzrokiem i stawiając jej w karczmie piwo. Cóż, taki wiek. Nic dziwnego, że natychmiast wpadł pod roztaczający się wokół urok bladej nieznajomej.
Dziewczyna miała hipnotyzujące oczy i bardzo ładne rysy twarzy. Do tego wydawała się wytworną, dobrze wychowaną panienką, która z jakiegoś powodu odrzuciła dworskie maniery, a to stanowiło typ zupełnie nieznany dla młodego łobuziaka. Yva postanowiła nie mieszać się na razie do rodzącej się burzy emocji (zadowolona, że ona większość z takich wybuchów ma już za sobą), ale obiecała sobie, że będzie mieć na niego oko. Ostatecznie śliczna czy nie, żadna pannica nie powinna ranić Petro, który tymczasowo znajdował się pod jej opieką. Kiedy ta myśl do końca rozbrzmiała w jej głowie, uśmiechnęła się lekko, wyobrażając sobie jak zareagowałby na te słowa. Zapewne oburzyłby się, próbując udowodnić, że to ona jest pod jego “silnym, męskim” ramieniem.
        Noa przedstawiła się krótko i rzeczowo, wskazując również wyłaniającego się zza jej pleców elfa. Być może w innych okolicznościach Yva uznałaby jej słowa za suche i nieprzyjazne, jednak teraz zwyczajnie cieszyła się z jakichkolwiek nowych twarzy w tym zwariowanym lesie. To, co przydarzyło im się z listonoszem, tunelami i dziwną, fioletową istotą było tak nieprawdopodobne, że każda oznaka normalności (nawet tak skrajnej jak wędrująca przez chaszcze mikra kobietka w sukience i srebrnowłosy elf w długiej, złotej szacie) były mile widziane.
        Skinęła głową na pełne entuzjazmu słowa Lou i uśmiechnęła się do niego ciepło. Coś drgnęło niespodziewanie w jej brzuchu, jednak nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Czuła się tak, jakby znała go od dawna, a przynajmniej jakąś jego część. Jej płuca wypełniła tęsknota, taka sama jaka pojawiała się, gdy patrzyła ze szczytu wzgórza na spowity mgłą horyzont błękitnego oceanu. Przekrzywiła lekko głowę, wpatrując się uważnie w tego nietypowego, nieśmiałego i niziutkiego chłopaka. Przecież widziała go po raz pierwszy w życiu. Skąd to dziwne wrażenie wspólnoty?
        Przejechała wzrokiem po jego pięknej, złotej szacie i lśniących w słońcu srebrnych włosach. Czy to taki kolor ma grzywa jednorożca? Po Rubidii kręciło się całe mnóstwo najróżniejszych typów, więc zdarzało się jej już widywać szare i białe czupryny. Zresztą sama Gongpao miała białe włosy. Jednak tak zadbanych i miękkich pukli, przypominających niteczki srebra, nigdy jeszcze nie widziała. Patrząc na stan tej dwójki, nie mogli wędrować przez las zbyt długo. Skąd się tu wzięli? Dokąd zmierzali?
        Kiedy elf usłużnie podłożył Noi swój płaszcz, ta usiadła obok Yvy z zauważalną gracją i energią. Nie umknął jej afekt jakim elf darzył swoją przyjaciółkę. Czy byli parą? Na tę myśl Yvie zrobiło się odrobinę smutno, jednak szybko zgniotła i zignorowała to odczucie.
Słowa rudowłosej ją zirytowały. Naprawdę miała nadzieję, że znają okolicę. Najprawdopodobniej wpakowali się w jakąś kabałę, tak jak oni, a teraz też błąkają się po tym lesie. Zresztą czego innego można się spodziewać po zaczarowanej puszczy?
Żywe zainteresowanie fioletową istotą i celem ich wędrówki przypomniało Yvie co się stało, kiedy ostatnim razem komuś zaufali. Teraz stała przed nimi dwójka dzieciaków, być może tylko niewiele młodszych od niej. “Co złego może się stać?”, pomyślała, jednak szybko uświadomiła sobie, że to mogłyby być jej “słynne ostatnie słowa”.
- Fioletowa nie może nam pomóc, bo szczerze mówiąc nie mamy pojęcia, czym tak naprawdę była - odpowiedziała, zerkając pytająco na Petro. Pokiwał głową i wrócił do głupawego szczerzenia się w kierunku Noi. - Już i tak bardzo nam pomogła, zwracając to, co ktoś nam ukradł. Ale takiej dziwnej pokraki nigdy jeszcze nie widziałam.
“A pochodzę z Rubidii” chciała dodać, jednak stwierdziła, że daruje sobie tę uwagę. Noa i Lou na pewno pochodzili ze znacznie piękniejszego miejsca, patrząc na ich niesamowite stroje.
- Zaczarowała nas i nie mogliśmy mówić - dodał Petro, odgarniając opaloną dłonią niesforną grzywkę. Przysiadł ostrożnie po drugiej stronie rudowłosej, zastanawiając się, czy nie dostanie za to w dziób. Nigdy jeszcze nie znajdował się aż tak blisko rudej istoty płci żeńskiej. No, może nie licząc rudych piratek, ale od nich zawsze oddzielała go szpada albo ich kpiące spojrzenie, które nie pozwalało podejść bliżej.
- A potem zniknęła, dając Petro magicznego cukierka... - dodała Yva, wyciągając z torby okrągłe, kolorowe zawiniątko i pokazując je nowym towarzyszom.
- I tyle ją widzieliśmy! Za to ukradła nam towarzyszkę, ale oddała mapę i klucz…!
Na ostre, karcące spojrzenie Yvy chłopak się zamknął, ale było już za późno. Westchnęła cicho i postanowiła zagrać w otwarte karty. Nigdy nie umiała utrzymywać wokół siebie aury tajemniczości. Rozłożyła mapę i pokazała dokąd planowali się dostać.
- Szukamy takiego drzewa i posągu, przypominającego olbrzymią głowę. To gdzieś na skraju Lasu Driad, a przynajmniej tyle udało nam się ustalić. Trafiliśmy tu… przy pomocy magii i szczerze mówiąc nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy. Dlatego miałam nadzieję, że znacie okolicę. Kompletnie się zgubiliśmy - dodała z goryczą, uświadamiając sobie, że dokładnie taka jest prawda. Las Driad wydawał się niewielki na mapie, jednak wiedziała, że mogą się błąkać przez wiele dni zanim znajdą z niego wyjście, tylko po to, by odkryć, że znaleźli się na przykład w pobliżu Valladonu. Jeżeli Lou faktycznie dobrze orientował się w terenie, może warto było skorzystać z ich pomocy.
        Na pytanie Noi, skierowane bezpośrednio (a przynajmniej tak mu się wydawało) do niego, Petro rozpromienił się i całkowicie zapomniał trzymać język za zębami
- Szukamy skar… Tego, no, eee… Yva?
Dziewczyna spojrzała na niego zrezygnowana. Co będzie jeśli ten chłopak kiedyś faktycznie się zakocha? Dla ładnej panny dałby sobie obciąć uszy, a kto wie czy nie coś więcej.
- Szukamy czegoś, co otwiera ten klucz - powiedziała, wyciągając spod bluzki pięknie zdobiony przedmiot, zawieszony na długim łańcuszku. Czaszka otoczona kolczastym pnączem i dwa chropowate piszczele zabłysły jasno w przebijającym przez konary słońcu.
- Taki sam symbol jest na mapie. - Wskazała, uśmiechając się ponownie do Lou. Odgarnęła za ucho czarny kosmyk, który przeszkadzał jej w polu widzenia. - Nie mam pojęcia co tam znajdziemy. Chciałabym, żeby to było trochę pieniędzy, które mogłabym oddać mojemu ojcu. Z drugiej strony coś związanego z magią wody również mogłoby być ciekawe… Ech, od czasu jak uciekłam z Wieży magów w Rubidii, nie miał mnie kto uczyć - rozgadała się, reflektując po chwili, że być może nie jest to ciekawe dla nowo poznanych towarzyszy.
- Z chęcią skorzystamy z waszej pomocy! - podsumował Petro z entuzjazmem i wyciągnął rękę, tym razem zaskakująco w stronę Louina. Być może mimo delikatnego wyglądu elfa chciał podkreślić męską solidarność. A może zdawał sobie sprawę z tego, że to on sprawuje pieczę nad rudą dziewczyną, a nie odwrotnie?
- Eee, wybacz, że ci to mówię, ale… Masz plamę na sukience. I to dosyć dużą - powiedziała Yva, wskazując limonkowy materiał, na którym osadziła się spora ilość błota. - Zaraz coś na to poradzimy - dodała pogodnie, wykonując szybki, spiralny gest dłonią. Cała woda z plamy uniosła się do góry i uformowała kuleczkę tańczącą wokół jej palców. Strzepnęła ją szybko w stronę trawy. Suche błoto popękało i zamieniło się w pył, który zaczął odpadać z delikatnego materiału. - No, tak lepiej. Ach, dobrze być znowu nad powierzchnią ziemi - westchnęła, wystawiając twarz w stronę grzejącego ją słońca.
- A wy co tu robicie? - zapytał ciekawsko Petro, podrzucając w dłoniach woreczek pereł i zerkając tęsknie na magicznego cukierka, którego Yva schowała z powrotem do torby. Był coraz bardziej ciekaw jego działania - Też się zgubiliście? - zapytał wprost, wskazując wytworne szaty elfa.
Awatar użytkownika
Noa
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Artysta , Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Noa »

        Jedyne co naprawdę go w tej chwili obchodziło to fioletowa istota z innego wymiaru. Pewien był, że należała do obcego świata i co więcej - nie przyzwał jej nikt znajdujący się w pobliżu. W okolicy nie wyczuwał bowiem żadnych aur poza tymi należącymi do ich nowych ymm… zn… jomych, a oni odpowiednią magią nie władali. Ale więc co? Otworzyła sobie portal sama? Ale jak niby? Po co? No i… JAK?
Nie, chwila, głupie pytanie. Skoro oni stąd, z Alaranii mogli przenosić się tam, to czemu oni, stamtąd nie mieliby zjawiać się tu? Tylko, że świadkiem takiego zjawiska Noa był po raz pierwszy. Niby już trochę widział różnych sztuczek, szkolił się w temacie i tak dalej… no ale nadal miało co go zaskoczyć. I to właśnie co przydarzyło się Yvie i Petro tak silnie na niego wpłynęło. Już dawno nie czuł płonącej fascynacji rozgrzewającej jego pół-wampirze ciałko. Te parę sekund przypadkowej obserwacji poruszyło uśpione w nim pokłady żywej ciekawości motywującej do rozmyślania, działania i dalszej egzystencji. Czuł jak serce mu biło. Chciał wiedzieć więcej. Więcej widzieć. I jeszcze trochę więcej słyszeć. Stanąć oko w oko z tym paskudztwem.
Ale oczywiście nie było takiej możliwości. On, Louin, Ciemna i Frędzel nie byli nawet pewni do czego zmierzają i gdzie konkretnie są. Tak na dobrą sprawę on zachowywał się najmniej logicznie, bo tamci przynajmniej starali odnaleźć się w rzeczywistości i skupiali na tym co tu i teraz. On zaś błądził myślami po odległych światach goniąc po nich fioletowe dziwadło, a resztą zostawiając… a gdzieś tu. Nieważne.

Ile by nie myślał czy się zastanawiał i tak był na szczęście cały czas "obecny" dla reszty zgromadzonych. Nauczył się już dawno, że nawet całkowicie mając gdzieś otoczenie, nie należy go ignorować kiedy posiada się fizyczne ciało, bo chętnie się owo otoczenie zemści. Właśnie na tym ciele. A może i na reszcie. Słuchał więc tego co mówili wokół niego i nie zaprzestawał swojej gry. Nawet całkiem odruchowo mu to wychodziło - czasami nawet był lepszą Noą, kiedy nie skupiał się zanadto na jej reakcjach i pozwalał jej kreować się jak gdyby samej.
- Też nie widziałam. I dlatego byłam nią zainteresowana - mruknęła ruda opierając podbródek na dłoni. Jej fascynacja była jednak dużo płytsza niż ta pulsująca w dhampirze. Ot, młoda zobaczyła coś nowego, więc chciała aby podano jej na tacy wyjaśnienie. Normalna reakcja. Szybko też przestała o to marudzić, bo sytuacja nie pozwalała jej nadto wybrzydzać. Nie mogła wymagać od Yvy, by opowiedziała jej o czymś o czym sama powiedziała, że nie ma praktycznie żadnych informacji. Ale kiedy tylko temat istotki powracał, w oczach karlicy rodził się błysk bezbłędnie zdradzający, iż jeszcze by o tym pogaworzyła.
- Znała magię? - wtrąciła po słowach Petro, szczerze zaskoczona, a Noa bił się sam ze sobą, żeby nie rzucić ich wszystkich w cholerę i udać się na desperackie poszukiwania Fioletowej, godne tytułu idioty roku. Dlaczego nie mógł na nich wpaść tę minutę czy dwie wcześniej!? Przegapił okazję do spotkania czegoś… dzięki czemu nie musiał myśleć o sobie, swoim bajkowym życiu i tym wspaniałym, ćwierkającym świecie pluskiew, w którym miał gówniane szczęście bytować. Chwila… To jaka to mogła być magia?
Nie dali mu pomyśleć, bo tu się niedorostek przysiadł, a tu już Ciemna wyjęła cukieraśne zawiniątko. Noa otworzyła szerzej oczęta i wydała z siebie dziewczęce westchnienie, które było tylko jedną z subtelniejszych odmian zaskoczonego okrzyku.
,,Zniknij i oddaj mi to!”, warknął w tym samym czasie bardziej chłopięcy ton, najeżając się srodze. Dlaczego ta przeklęta parka niedorobionych włóczęgów miała takie niesamowite szczęście!? Najpierw nawiedza ich byt nie z tego świata, potem traktuje ich jakąś podejrzaną magią, daje mroczny przedmiot pożądania (w postaci cukierka), oddaje im jakieś badziewia i na dodatek uwalnia ich od kolejnej marudy, czyli poprzedniej towarzyszki, której Noa miał przyjemność nie zobaczyć. Swoją drogą chyba nie byli za bardzo zżyci, skoro tak-nijak zareagowali na jej zniknięcie. Choć z drugiej strony - co innego mieli robić? Tyle innowymiarowego szczęścia na raz musiało oszołomić tak młodociane larwy.
A może przydarzało im się to nie pierwszy raz? Jeżeli dziewczyny i tego tam durnia trzymały się zjawiska pokroju ingerencji innych wymiarów to chyba było warto zwrócić na nich uwagę. Poza tym (tak ostatecznie) opowiadali o czymś całkiem nawet ciekawym. A Peto, czy jak mu było, mógł mu najwyraźniej wygadać wszystko, jeżeli poszczuło się go zielonymi oczkami w odpowiednim momencie. Odpowiedni zaś moment, o ile się rudy nie mylił, trwał póki nie skończy się dojrzewanie chłopaczka. Czyli jeszcze jakieś kilkadziesiąt lat.

Dhampir z godnością znosił to, że młodzik się do nich przysiadł, ale i tak wyraźnie się od niego odsunął, by dla odmiany niemal oprzeć się o Yvę. W końcu obie były dziewczynami - to naturalne, że dziana pięknotka prędzej rozpłaszczyłaby się na wieśniaczej współpłciowiczce niż dała się smyrnąć opalonemu dzikusowi. Moooże w niektórych powieściach podchodzono do tego inaczej i tam pannice wszelkich stanów biły się o spocone tarzaniątka, ale w tym świecie miały mózgi. Takie zachowanie było więc wykluczone!
Nie zdradzając żadnej awersji do kontaktu z ludzkim podlotkiem (sama teraz była w końcu człowiekiem) tknęła Yvę ramieniem kiedy ta zrezygnowana zachowaniem przyjaciela i jego gadulstwem rozłożyła na kolanach mapę. Louin, już zwolniony z obowiązków rozbierania się i oddawania szat Noi zajął strategiczną pozycję po przeciwnej stronie czarnowłosej, ale jako jedyny nie usiadł. Miał wyjątkową okazję patrzeć na wszystkich wcale nie od dołu, ale zamiast korzystać popatrzył na mapę.

Obaj z Noą wydawali się mocno zaciekawieni, ale jakby jeszcze nie do końca świadomi z czym naprawdę mają do czynienia. Stara mapa… ruda najwyraźniej nie była bujającą w obłokach księżniczką, która od razu by się na nią rzuciła. Zaintrygowana, pozostawała nadal nieco sceptyczna, co mogło świadczyć albo o jej inteligencji, albo nudnym dotychczasowym życiu, które oduczyło ją wiary w takie przygody. Louin sprawiał podobne wrażenie, ale on wycofywał się dodatkowo być może z obawy o siebie i towarzyszkę. Jednak i pod jego przebraniem, gdzieś tam w szczerym wnętrzu zaczaił się ostrzegawczy impuls.
- No to nieźle. Wyglądacie na faktycznie bardzo przygotowanych na taką wyprawę - zauważyła Noa nieco kpiącym tonem. Ściągnięte brwi odpuściły jednak po chwili, kiedy dziewczyna zaczęła się zastanawiać:
- Wydajecie się przyciągać magię i kłopoty. To złudne wrażenie? - zapytała całkiem poważnie, jakby upewniając się czy są odpowiednim dla nich towarzystwem. - Nie macie pojęcia gdzie idziecie, nosicie ze sobą podejrzane mapy… To typowe dla biednych ludzi? - Jej ton wyjątkowo zdawał się nawet uprzejmy. Choć może nie, to było za mocne słowo. Lepiej powiedzieć neutralny. Naprawdę nie wiedziała jak ich ocenić.
- Noa… - jęknął Lou upominająco acz bezsilnie, jakby pragnął cofnąć jej słowa albo przynajmniej przyhamować ją w dalszym obraźliwym paplaniu, ale nie miał takiej mocy by to uczynić. Ona zresztą nie wyglądała jakby rozumiała o co może mu chodzić. Przyznała się do własnej niewiedzy, to chyba grzeczne, nie? Jak to było, że nawet otwierając się na plebs ściągała na swoją głowę jakieś uwagi?
- Jakby się zastanowić to to faktycznie nie musi być klasyczna skrzyneczka. - Wróciła spokojnie do tematu skarbu. - Ale kufer to pierwsze co przychodzi do głowy, prawda… A jakby jednak były to drzwi? Albo kłódka do łańcuchów które coś spinają? Brzmi niezgorzej - mówiła z coraz widoczniejszą swobodą i malejącym naburmuszeniem. Powoli zaczynała przypominać coś z czym da się rozmawiać (o ile ma się odrobinę cierpliwości i jest się przygłuchym).
Następne słowa brunetki nie doczekały się jej komentarza, tym bardziej, że zwróciły srebrzyste oczy elfa na swoją sprawczynię, a konkretniej jej przyjazną twarz. Uśmiechnął się do niej ciepłym, rozumiejącym wszystko uśmiechem i ledwo zauważalnie skinął głową jakby w pełni aprobował jej podejście i koniecznie chciał dać temu wyraz. Potem natomiast, przy kwestii magii, zaskoczony z lekka spojrzał na nią z uprzejmym i szczerym zainteresowaniem, ale i pewnym niepokojem. Najpewniej chciał dopytać o więcej. Nawet uchylił usta, ale zbierał się do tego zbyt długo i Petro już zdążył wyciągnąć do niego rękę po wypowiedzeniu zachęcających do współpracy słów. Elf więc przeniósł swoją uwagę na niego i ochoczo uścisnął jego prawicę - niezbyt mocno i na początku zdecydowanie nieśmiało, ale na tyle stanowczo, by wyszło z tego porządne, męskie powitanie i godny symbol nawiązanej znajomości. Noa nie oponowała, więc wyszło na to, że dane im będzie zapoznać się nieco lepiej.
Chłopcy nawiązywali sojusz, a tymczasem Yva zajęła się nową koleżanką ratując ją od upokarzającej błotnej plamy. Nie spodziewająca się czegoś takiego Noa na chwilę zastygła, nie wiedząc jak zareagować, ale sztuczki wodne dały jej chwilkę, żeby jakoś pozbierać myśli.
- …Dziękuję - odparła w końcu trochę niepewnie i rzuciła Lou karcące spojrzenie. Też był magiem wody, powinien zorientować się w wcześniej i sam się tym zająć, a nie dawać obcym ją upokarzać.
Upokorzona czy nie, Noa od niechcenia strzepnęła resztki piachu z cennego materiału, a skończywszy, założyła nóżkę na nóżkę i wyprostowała się z klasą. Taki odpoczynek nawet jej się podobał. W dziczy, z daleka od wszystkiego, z nowymi znajomymi z klasy roboczo-żebraczej. Tylko oryginalny on dałby wiele, żeby z powrotem znaleźć się w ramionach cywilizacji, najlepiej na jakimś drogim krześle wyłożonym specjalnie najmiększymi poduszkami, ze srebrnym półmiskiem delikatesów pod noskiem oraz Her i Nuko plączącymi się wokół stołu i straszącymi Lou.
- Tak, trochę pobłądziliśmy… - zaczął odpowiadać na pytanie Petro ten ostatni, ale Noa tupnęła pantofelkiem i przerwała mu.
- Na pewno nie zabłądziłam! - stwierdziła stanowczo, rzucając elfowi od dołu wyzywające spojrzenie. - Wyznaczyłam po prostu mniej standardową trasę. - Wzruszyła ramionkami i dumnie uniosła głowę zaszczycając go oburzonym półprofilem.
Chwilę trwali w pozbawionej napięcia ciszy, po czym jak na jakiś tajemniczy sygnał odetchnęli i odwrócili się od siebie.
- Powiedzmy, że wybrałam się na długi spacer - stwierdziła w końcu Noa z tą swoją nutką niedopowiedzenia. - Bardzo długi, taki jaki zechcę. A mój kierunek już mi się znudził, więc chętnie pójdę z wami - dodała jakby na przekór czemuś lub komuś, kogo jednak tutaj nie było.
Jednocześnie wyjaśniła się trochę kwestia błądzenia - elf może i miał wyczucie kierunku, ale jeżeli prowadziła Noa, to nic dziwnego, że nie mógł z niego skorzystać. Teraz jednak była chyba gotowa rzucić mu jaki ochłap władzy.
- Louin, w którą stronę musimy iść, aby dostać się na skraj lasu? - zapytała burkliwie, czy raczej ,,zarządziła odpowiedź“, a elf zaraz stanął niemal na baczność i rozejrzał się powoli. Następne przymknął powieki wyciszając się i skupił na pozostałych zmysłach, którymi dyskretnie smakował wiatru, słuchał szumu liści i badał padające pod kątem promienie słońca. Znów otworzył oczy i czujnym wzrokiem płochliwego królika spojrzał na to co kryło się między drzewami. Przechylił głowę i powoli, choć stanowczo w wskazał delikatnym gestem kierunek, który jego zdaniem usatysfakcjonowałby panienkę.
- Pięknie! - pochwaliła go. - To tam pójdziemy. Najlepiej będzie najpierw wyjść, a potem trzymając się skraju szukać tej waszej głowy - oznajmiła, żeby nie było, że podejmuje decyzje (za nich wszystkich) bez przemyślenia. Poza tym nadal siedziała zamiast szykować się do drogi i ich poganiać, bo szczerze mówiąc - nie chciało jej się wstawać. Chętnie by odpoczęła.
- Wspominałaś wcześniej o magii… i zresztą pokazałaś co potrafisz - zwróciła się do Yvy, by jeszcze chwilę ją zagadać i utrzymać w miejscu. - Jesteś magiem wody, tak? - pytanie to oznaczało tyle co ,,TYLKO wody?” i zdaje się było to słychać. Mimo wszystko odrobina respektu przebijała się przez ton, w który jakby wpisana była wrodzona wyższość i odrobina dworskiego znudzenia.
- To całkiem nieczęste spotykać kogoś w swoim wieku kto posługuje się magią. - Następne zdanie utwierdzało w przekonaniu, że zdolności to jednak coś czym można rudej zaimponować. - Ja też coś potrafię - dodała, nadal niezbyt entuzjastycznie, choć z pewną dozą samozadowolenia, po czym przymrużyła oczy i zaczęła szukać czegoś wzrokiem. W końcu zmarszczyła brwi, westchnęła i uniosła dwa palce mamrocząc po cichu melodyjne słówka przypominające ni to świergot ptaków ni syk uciekających węży. Złota poświata przyozdobiła wzniesione opuszki, a wtedy dziewczyna zastanowiła się i odgięła nadgarstek, w charakterystyczny dla siebie stanowczy sposób. W tym samym momencie złota smuga pojawiła się w powietrzu, ruda zgrabnie wstała i robiąc obrót chwyciła w dłonie podniszczony futerał z jaśniutkiej skóry. Zrobiła to płynnie i bez wysiłku, najwyraźniej ćwicząc to już wiele razy. Uśmiechnęła się przy tym wesoło, co było w sumie najbardziej zaskakujące i pokazała przedmiot Yvie.
W sumie trudno było określić co jest w środku, ale zdaje się nie miało to teraz znaczenia. Tak jak brunetka wcześniej, tak teraz Noa (ta Noa) zagrała w otwarte karty, demonstrując jakie umiejętności wniesie do drużyny.
- Szkolę się trochę w dziedzinie magii przestrzeni - wyjaśniła, a uśmiech powoli i jakby naturalnie zaczął znikać z jej niewieścich ust. - Lou też jest magiem… wody - dodała już jakby nieco niechętnie, choć zaczęła z wyraźnym zadowoleniem. - Jeżeli chodzi o władanie nastawione na szybkość, jest nieco sprawniejszy niż ja - dodała, o dziwo wcale nie unikając niekorzystnego dla niej porównania. - Wolałabym jednak unikać wszelkich niebezpiecznych paskud. Nie wiem… umiecie walczyć? - zapytała, ale jej mina wskazywała na to, że nie liczy, iż ma przed sobą szermierzy z prawdziwego zdarzenia. Ona i Lou zaś stanowili jaskrawą wręcz antytezę tego pojęcia.
Awatar użytkownika
Yva
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Inna , Artysta , Mag
Kontakt:

Post autor: Yva »

        Yva z fascynacją oglądała przywołany przez dziewczynę przedmiot. Był całkowicie materialny - gładki i miły w dotyku. Również sama forma przyzwania go była bardzo ładna. Ciemnowłosa z maleńką (a przynajmniej porządnie stłamszoną) nutką zazdrości uświadomiła sobie, że sama nigdy nie będzie się poruszać z taką gracją.
- Bardzo ładne. Skąd przyzwałaś ten futerał? - zapytała, oddając go Noi.
- Nie jesteśmy wojownikami, co już na pewno zauważyłaś - powiedziała wpatrując się w swoje dłonie. - Ale umiem formować wodę tak, żeby się bronić. Gdybym tylko miała swój bukłak… byłoby mi dużo łatwiej ze źródłem wody pod ręką. Hej, a może mogłabyś mi taki przywołać? - zawołała, olśniona niespodziewaną myślą.
        Na informację o umiejętnościach Louina zareagowała żywym entuzjazmem.
- Jesteś magiem wody? Jak cudownie! Ktoś cię uczył? Mógłbyś mi coś pokazać? Nigdy jeszcze nie spotkałam innego maga wody, który nie byłby nudnym, starym capem… - rozgadała się, idąc powoli we wskazanym przez elfa kierunku. - Dawno odkryłeś swoje zdolności? Ja miałam może z dziesięć lat kiedy pierwszy raz użyłam magii, zupełnie nieświadomie. Potem magowie z Rubidii zabrali mnie na szkolenie, ale trochę zdemolowałam im wieżę kiedy się zdenerwowałam i… no od tego czasu mnie za bardzo nie lubią - zakończyła, czerwieniąc się. Nie lubiła wspominać tego epizodu swojego życia. Było za to coś o co bardzo chciała zapytać. - Powiedz, czy każdy mag wody, gdy jest w niebezpieczeństwie może liczyć na pomoc wody? Kiedy… straciłam nad sobą panowanie woda otoczyła mnie… Jak muszla i pomogła mi zabrać część przedmiotów z wieży… zdarzyło ci się kiedyś coś takiego?
Być może nie znała Louina dłużej niż kilka minut, jednak nie miała innej okazji, żeby kogokolwiek o to zapytać. Dlatego teraz straciła wszelkie zahamowania i z entuzjazmem opowiadała o swoich przeżyciach.
- Och, tyle mógłbyś mi powiedzieć! Mam różdżkę, jestem pewna, że jest związana z magią wody, ale… - Znowu zaczerwieniła się, jednak tym razem rumieńce pokryły także jej nos i uszy. - … Nie umiem jej używać. Może mógłbyś…
Nie zdążyła jednak dokończyć, bo gdy rozchylili gałęzie przez które się przedzierali, ich oczom ukazał się dziwaczny widok. Czarna, powykrzywiana chatka kołysała się na niewysokiej, podejrzanie kurzej nóżce. Sprawiała wrażenie skurczonej i zapadłej w sobie, tak jakby była uwędzona albo wysuszona na słońcu. Jednak tutaj nie docierały żadne promienie, a cała polana skąpana była w ponurym półmroku. Czerwone oko nad drzwiami zerkało na nich nieufnie, drgając lekko na boki. Na drzewach wokół wisiały niewielkie przedmioty, które grzechotały przy każdym podmuch wiatru.
- Co za dziwne ozdoby… - powiedział Petro wyciągając rękę w stronę jednej z nich. Po sekundzie odskoczył jak oparzony, uświadamiając sobie, że to mniejsze i większe kości, dyndające beztrosko dookoła.
- Eee… Ja chyba nie chcę tam wchodzić - wykrztusił chłopak i przysunął się nieco bliżej Noi. Liczył na to, że ruda damulka, jako najbardziej wybredna, natychmiast zarządzi odwrót. Zerknął niepewnie na Yvę, szukając u niej wsparcia. Dziewczyna wpatrywała się w chatkę z otwartymi ustami, które szybko zamknęła, czując obok siebie obecność nowych znajomych.
- Myślicie, że to chatka złej wiedźmy? - wyszeptała. - Widziałam taką w książce z legendami jak byłam mała...
Ponure krakanie ptaka ukrytego wysoko pomiędzy konarami przecięło niepokojącą ciszę. Z wnętrza chatki dobiegło ciche bulgotanie i coś przeciągle skrzypnęło. Ktoś był w domu.
Awatar użytkownika
Noa
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Artysta , Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Noa »

        Lou w przeciwieństwie do kompana naprawdę cieszył się ze spotkania dwóch młodych, pełnych energii osób. Szczerze mówiąc nieczęsto trafiało im się podobne towarzystwo, a to by Noa do niego przystawał - jeszcze rzadziej. Zwykle celował w bogatych właścicieli ziemskich lub niezbyt doświadczonych, ale intrygujących magów. Ewentualnie osoby samotne i łatwe do naciągnięcia. Louin bardzo nie lubił tej ostatniej opcji, wiedział jednak, że ich możliwości jako byłych niewolników o wyglądzie dzieci są raczej ograniczone, a także, że podejście dhampira nie łatwo jest zmienić. Rudy zawsze twierdził, że by przetrwać muszą kombinować. A kiedy zaczynali o tym dyskutować wyciągał takie argumenty, których Lou zwyczajnie nie umiał zbić. Pragnął, by Noa nie miał racji, ale niestety w wielu przypadkach brutalne podejście przyjaciela okazywało się niezwykle trafne i o wiele bardziej na miejscu niż to co pragnął zrobić elf. Teraz zaś ścieżki nie tylko ich interesów, ale i chęci zbiegły się i prowadziły ich wraz z dwojgiem nowych kompanów dalej w magiczny las. Nie do jakiś realnych zamków, włości czy komnat, ale ku nieco szalonej przygodzie. To było takie ożywcze. Niewinne. Radosne? Nie mógł chwilowo tego opisać, ale czuł jak zaczyna pulsować w nim ciepło. Puchate uczucie ekscytacji utulające bijące szybciej serce zagłuszało towarzyszące im zwykle lęk lub poczucie winy. Wcześniej nieśmiały i niepewny zamiarów Noi teraz nie umiał powstrzymać się od uśmiechu. Niemalże nie wierzył, że naprawdę postanowili z nimi zostać i towarzyszyć im w wyprawie! Najpewniej dhampir liczył na jakieś zyski z odnalezienia ,,skarbu” albo po prostu chciał odpocząć od podstępnych ludzi i ich brudnych łap, ale w jego przypadku i taka motywacja była niemal szlachetna. Elf odetchnął rozpromieniony, posłał przyjacielowi wdzięczne spojrzenie, a oberwawszy naburmuszonym wydęciem warg i niemym prychnięciem, uśmiechnął się w duchu i dalej obserwował jego wysublimowaną grę.

- Futerał? Z domu - odparła Noa bez zająknięcia i wyprostowała się zadowolona. Nie wydawała się jednak szczególnie szczęśliwa. Miał dhampirek powody. Mógł być nawet dumny ze swoich umiejętności, ale jeżeli chodzi o przyzywanie przedmiotów to wcale nie było z tym tak łatwo jak wiele osób (w tym kiedyś on sam) myślało. - Emm… powinnam mieć jakiś bukłak… - odparł powoli. - Ale raczej bez wody… Louin?
- Chyba jest. Trójka - odparł elf po chwili namysłu chyba czymś w rodzaju kodu czy szyfru, choć wcale nie konspiracyjnym tonem. Dla tej dwójki musiała być to jakaś oczywista oczywistość.
- O! Dobrze! - Nagle niewiasta ożywiła się, wcisnęła futerał w ręce Petro, by go pilnował i tak jak wcześniej, zaczęła szeptać coś sykliwie, aż w locie chwycić mogła solidny, choć nieco już podniszczony bukłaczek ze skóry, ciemniejszy mocno od poprzedniego przedmiotu.
- Proszę. Mogę ci go pożyczyć - oznajmiła wspaniałomyślnie, pokazując go Yvie. Tylko jeszcze należało teraz napełnić go wodą.
Nie wiedział czy dziewczyna jest w stanie zrobić to samo i ile jej to zajęło, ale wyraźnie łatwiej było jej używać już zgromadzonej w czymś wody niż zbierać ją z powietrza i tam też formować. W takim razie naczynko dostało się Louinowi, który przechylił lekko głowę jakby słuchając nieistniejącego polecenia, by następnie skupić się na Yvie i to jej odpowiedzieć uprzejmym skinieniem głowy.
- Jestem morskim elfem, woda to właściwy mi żywioł - stwierdził z wrodzoną pokorą i uśmiechnął się łagodnie. W jego oczach pojawił się jednak blask, taki sam jak u kapłanów, kiedy ich wiedza w końcu może okazać się komuś przydatna. I tak uśmiechając się, spokojnie chwycił spojrzenie młodej kobiety, pogładził je z uwagą, a wokół drobinki wody zaczęły formować się w niewielkie kulki powoli rozrastające się i pęczniejące jak śnieżki pędzące w dół białego zbocza. Bez żadnych dodatkowych gestów chłopak otworzył bukłak, a przezroczysta, lśniąca ciecz wpłynęła do środka, w czasie gdy podawał go Yvie.
- Mimo wszystko mam nadzieję, że nie będziesz musiała używać go do obrony - powiedział z drżącą troską, po czym słuchał jej dalej. Był dobrym słuchaczem. Umiał nie przerywać, a jednocześnie czuć było jego nienachalną uwagę rozchodzącą się od niego ku mówcom niczym druga aura, chwytająca słowa, emocje i myśli mówiącego, by posegregować je i schować bezpiecznie w pamięci.
- W sumie nie pamiętam czasu kiedy nie umiałem scalić się z żywiołem - przyznał lekko przepraszającym tonem, bo wolał udzielić jej precyzyjniejszej odpowiedzi. - Ale znam wielu magów, którzy nie są nie tylko ludźmi, ale i starcami. - Zaśmiał się lekko, a jego szata zafalowała swobodnie targana siłami lasu.
- A więc używasz mocy? - dopytał, choć wyglądało na to, że niemal pewny jest odpowiedzi. - Moce... one pozwalają ,,odkrywać” w sobie zdolności z danej dziedziny - powiedział jakby do siebie. - Ci którzy posługują się inkantacjami (jak Noa) zwykle mogą sami wybrać kierunek, w którym chcą się szkolić. Można by więc powiedzieć, że to Woda wybrała ciebie. - Znów się uśmiechnął i nieco przybliżył, by gromadka im się nie rozlazła. Już i tak wystarczyło, że jego ruda pani potykała się co chwilę i warczała na wszelkie przejawy życia natury.
- To też wyjaśnia dlaczego w chwili trudnej była poza twoją świadomą kontrolą - kontynuował Lou już nieco poważniej. - To musi być prawdziwy dar… ale ludzie obdarzeni mocą często niechcący ranią innych. Potrzeba wysokiej samokontroli by okiełznać te głęboko drzemiące w nas instynkty - dodał, ponownie zamieniając się w słodkiego chłopaczka towarzyszącego buntowniczce ze sfer wyższych.
Zamilkł chwilę przed tym jak torowana przez nich ścieżka zawiodła ich do niespodziewanej chatki. Dreszczowaty stukot makabrycznych ozdób dotarł do jego uszu wcześniej niż do reszty, ale nie wiedział jak i czy powinien gromadkę zatrzymać. Rozpędzone dziewczęta już rozchylały krzaki (a właściwie Yva, bo Noa nie chciała dotykać czegoś tak barbarzyńskiego jak gałęzie) i gapiły się na ponure dzieło rąk niekoniecznie ludzkich.
- To dobrze, zostaniesz na zewnątrz - ucięła Noa słysząc kwilącego Petro, jeszcze zanim zdążyli na dobre zakosztować mrocznej atmosfery i dusznego zapachu stęchlizny rozpędzanego po polance przez chłodne podmuchy jakiegoś dziwnie wyjącego wiatru.
- Nigdy nie widziałam złej wiedźmy - przyznała w zamyśleniu. - Ale mam nadzieję, że to faktycznie siedziba jednaj z nich, a nie jakiś kurnik - dodała, patrząc sceptycznie na kurzą nóżkę chatynki. Taki zwrot akcji chyba by ją poirytował.
- Sprawdzimy? - rzuciła i wyszła na zarośniętą ścieżkę nim ktokolwiek zdążył zaoponować. Rzuciła wyzywające spojrzenie kryjącemu się na wysokościach ptaszysku, a po stukających o siebie głucho kościach przebiegła niechętnym, choć zafascynowanym spojrzeniem. ,,Ciekawe” pomyślał dhampirek ,,Dawno nie widziałem czegoś takiego. Ciekawe czy są zwierzęce czy może…”. Uśmiechnął się przelotnie stojąc tyłem do reszty grupy, a pozbywszy się śladów tego odruchu zerknął na nich mrużąc lekko oczy.
Po upewnieniu się, że Petro nie upuścił jeszcze ze strachu futerału, Lou nie zacznie niczego odstawiać, a Yva jest dość zaintrygowana, by iść dalej, skinął głową i stanął pod drzwiami.
Czerwone oko przesunęło się w swojej ramie chlupocząc niesmacznie i łypnęło na Noę wyczekująco.
A Noa stała wkurzona, że przez tę kurzą nogę nie może nijak, jak człowiek, pojawić się w progu, bo ten kołysał się na wysokości jej piersi. Zirytowana zastukała więc z poziomu gruntu licząc na to, że ktokolwiek otworzy nie zdzieli ją drzwiami w twarz.
- Noa, jesteś pewna? - zapytał roztrzęsiony Louin, który jak i Petro wcale nie miał ochoty bliżej przyglądać się ani budowli ani jej mieszkańcom. Prawdziwi mężczyźni.
W końcu w środku chałupki coś mocniej zabulgotało i dało się usłyszeć brzdęk odkładanej chochli. Stare klepki skrzyknęły pod ciężarem ospałych kroków, a po plecach części grupki przebiegł lodowaty dreszcz. Może to wcale nie był dobry pomysł?
Drzwi skrzypnęły reumatycznie, ale na szczęście dla Noi i jej buźki otwierały się do środka. Za to na nieszczęście dla jej oczu stanęła w nich niemalże naga, a wyraźnie zapuszczona starowina o wyglądzie typowo baśniowej, zgrzybiałej wiedźmy.
- Ohoho! A któż to do mnie zawitał? - zapytała słodko, zachrypniętym głosem, mrugając oczarowana zzieleniałą ze zgrozy Noą. - Toż to dziadki! Czegóż to chcecie moje małe dzieciątka?
,,Nie patrzeć na ciebie!” cisnęło się na usta zdegustowanej panienki, ale z trudem przełknęła ślinę, która przez wyobraźnię nabrała smaku błota i odparła:
- Nie wie pani może gdzie w tym lesie może być posąg olbrzymiej głowy? - To było pierwsze co wpadło jej do głowy. Szczerze mówiąc nie sądziła, że ktoś kto otworzy zapyta ich o cokolwiek. Spodziewała się raczej ataku albo przepędzenia latającą miotłą. Ale rozmowa!?
- Niestety… - Staruszka pokręciła głową. - Czy to wszystko moje maleństwa?
- Hmm… raczej tak. Dziękujemy.
- Ależ proszę bardzo. Jeżeli jeszcze będziecie mieć jakieś pytania to zapraszam was ponownie. Miłego dnia! - I drzwi zamknęły się z hukiem.

Grupka stała przez chwilę zdezorientowana. To wszystko? Już? W ogóle niemalże nie straszne! To obrzydliwe! Noa aż zmarszczyła brwi. Nie wiedziała czy dziwić się czy wściekać, że takie to było mdłe.
- Do kitu z taką przygodą! - Tupnęła w końcu. - To już nawet stare, złe, brzydkie wiedźmy nie mają klas… - Nie dokończyła, tylko spojrzała na leżący na ziemi futerał i trzymającego na nim łapkę wylęknionego kocurka. Zamrugała parę razy, oszołomiona, po czym wydęła usta i zrobiła minę ,,tej najmądrzejszej w klasie, która akurat tego się nie spodziewała, ale nie ma zamiaru się do tego przyznać”. Aura zwierzaka, jak i porozwalane wokół ubrania jednoznacznie wskazywały, że jej młodociany adorator, największy (o zgrozo!) mięśniak w ich drużynie właśnie jakby stracił na wadze i wysokości. Za to jaką miał piękną sierść!
Awatar użytkownika
Yva
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Inna , Artysta , Mag
Kontakt:

Post autor: Yva »

        Yva patrzyła jak zaczarowana na Louina, wyciągającego wodę z powietrza. Potrafiła zebrać ją z błota albo innych, mniej lub bardziej płynnych obiektów. Ale odnalezienie jej tam, gdzie absolutnie nie było jej widać? Tego naprawdę chciałaby się nauczyć! Tak fajnych rzeczy magowie z Rubidii jej nie pokazywali.
- Ojej, jak cudownie! Pokażesz mi jak to się robi?
Zarumieniła się i podchwyciła spojrzenie niziutkiego chłopaka, w którym błyszczała duma z możliwości podzielenia się swoją wiedzą. Pierwszy raz spotkała innego maga wody i okazał się tak utalentowany! Niezgrabnie odgarnęła ciemne włosy za ucho i wzięła w dłonie podany jej bukłak.
- Też mam taką nadzieję - powiedziała cicho. Z zamyśleniem patrzyła na ciemnobrązowy przedmiot i delikatnie pogładziła go palcami. Po chwili przypięła go do pasa podtrzymującego niebieską spódnicę i wróciła z pełną uwagą do słów elfa.
- Tak, magowie też mówili, że używam mocy! I że mam bardzo silny instynkt magiczny… A może zmysł? Jakoś tak to w każdym razie określali…
Paplała coraz bardziej bezładnie w miarę jak srebrnowłosy chłopak przysunął się bliżej niej. Zapewne chodziło tylko o to, żeby trzymać grupę razem, ale wywołało to niepokojącą sensację w jej żołądku.
        Petro zerknął spode łba na Lou, wyczuwając nadmierne zainteresowanie Yvy nowo poznanym kolegą. Wepchnął się między nich i już chciał coś powiedzieć, kiedy ich oczom ukazała się chatka na obrzydliwej, kurzej nóżce.

        Yva poczuła jak włoski stają jej dęba, kiedy z drzwi wyłoniła się przerażająca starucha. Wiedźma jak nic! I po co było pukać do tych drzwi?! Zerknęła wilkiem na Noę i wróciła spojrzeniem do prawie nagiej kobiety. Babina była bardzo krępa, a jej pomarszczona twarz uśmiechała się w sposób co nieco… niepokojący. Czy naprawdę miała ostre, spiczaste zęby czy to tylko efekt wielu lat konsekwentnego niemycia?
        Odpowiedziała co prawda bardzo uprzejmie, jednak gdy tylko trzasnęła drzwiami, Yva natychmiast poczuła, że coś jest nie tak. Przejmująca groza zelektryzowała powietrze i nawet ptaki przestały śpiewać. Zerknęła na Petro, chcąc zobaczyć jego reakcję (i ewentualnie wyśmiać, rozładowując napięcie), jednak nigdzie nie dostrzegła kudłatego chłopaka. Zamiast tego na ziemi siedział czarny kot, trzymając łapę na futerale i miaucząc żałośnie. Dziewczyna wybałuszyła oczy i ostrożnie kucnęła obok niego.
- Petro?! - zapytała wstrząśnięta i bezradnie spojrzała na Louina i Noę. Po chwili bezradność przerodziła się we wściekłość i Yva zaczęła łomotać pięścią w drzwi.
- Hej ty! Otwieraj! Co ty sobie wyobrażasz?! Nie można tak ludzi zamieniać w koty, bo zapytali o drogę! Otwieraj natychmiast! - darła się pośrodku lasu, a czerwone oko patrzyło na nią z politowaniem. Z wnętrza dobiegało tylko leniwe bulgotanie, a wiedźma najwyraźniej nic sobie nie robiła z jej wrzasków i złości.
        Po chwili, dysząc ciężko, cofnęła się i znowu spojrzała w dół. Petro siedział jak kupka nieszczęścia, a futerko nastroszyło mu się żałośnie.
- Nie martw się mały. - Poklepała go po główce, odczuwając cień (malutki ale jednak) złośliwej satysfakcji. - Pomożemy ci.
Stworzonko zamruczało i otarło się o jej rękę.
- Tylko się nie przyzwyczajaj do tego głaskania. Musimy jak najszybciej doprowadzić cię do porządku.
Nagle drzwi chatki otworzyły się z przeciągłym zgrzytem. Na progu nikogo nie było, a po podłodze sunął szary, dymny opar. Yva zerknęła pytająco na Noę, szukając w niej oparcia w podjęciu decyzji.
- Wchodzimy? - zapytała niepewnie i położyła dłoń na progu, żeby się podciągnąć do góry.
Awatar użytkownika
Noa
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Artysta , Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Noa »

        Nie o to mu chodziło. Bardzo nie o to. Nie sądził, że przez jedno otwarcie drzwi do podejrzanej chatki wpadną w aż takie kłopoty. I teraz szalenie żałował, że jednak do nich zapukał. O nieszczęśni! Obraz tej wiedźmy wypalił mu się na oczach! Poczucie estetyki i pragnienie piękna wywracały się teraz ogłuszone, a biedny nie miał lusterka, ażeby popatrzeć na coś ładnego dla równowagi. Był pewien, że jest odporny na wszelkie obrzydlistwa, ale ta wiedźma właśnie udowodniła mu, że chyba nie koniecznie.
Nie mając wyboru zmrużył oczy i zaczął intensywnie wpatrywać się w Louina. To był jedyny całkiem znośny wizualnie byt (poza nim samym) w okolicy. I w sumie…
Zerknął na Petro.
Tak, jako kot był nawet całkiem nieszkaradny. Tylko upuścił mu bagaż!
,,Masz szczęście, że w tym futerale nie było skrzypiec”, pomyślał burkliwie, po czym zaczęło docierać do niego, że chyba powinien sobie jednak przestawić priorytety. To przemieniony chłopak był tutaj w najgłębszej d… dojmującej niedyspozycji. Ale bycie kotem nie mogło być chyba aż takie złe. W sumie chętnie wypytałby go potem o szczegóły.
Inna sprawa, że stało się to nagle, bez jego woli, a za to za sprawą aż nazbyt odważnej Noi. Ona jednak była przekonana, że gdyby sama nie ruszyła ku chatce, Yva zrobiłaby to za nią. Tylko Petro i Lou, ostatni tchórze mieli dość dobrze rozwinięte instynkty, by nie zawsze wpadać na tak genialne pomysły.
- Muszę przyznać, że się tego nie spodziewałam - przyznała nieco powoli i cicho, w zamyśleniu patrząc na koto-chłopca. Ciekawe czy mógł mówić? Póki co tylko miauczał, więc chyba nie… widział na kolorowo czy czarno-biało? Wyostrzyły się jego zmysły? Jak wyglądał świat od dołu? (Nie żeby sam Noa nie wiedział). Oby też nie zrodził się w nim zamysł zaglądania dziewczynom pod sukienki. Będzie na niego zdecydowanie uważać. Tymczasem jednak jego/jej uwagę przykuła waląca w drzwi chatynki Yva. Ona… naprawdę nie miała instynktu samozachowawczego. To było aż fascynujące. Ciekawe ile księżyców upłynie nim wpakuje się w coś z czego nie będzie się już umiała wydostać. Póki co dowiedział się tyle, że podpadła magom, którzy ją uczyli, a także, że w jej ręce trafiły mapa i klucz do jakiegoś pradawnego skarbu i wybrała się w podróż do magicznego lasu, by się w nim zgubić i spotkać postać z innego wymiaru. Dużo jak na zwykłą nastolatkę. Albo była magnesem na kłopoty, albo była magnesem na kłopoty i innego wytłumaczenia nie przyjmował nawet do wiadomości.
Podsumowując - ona przyciągała wszelkiego rodzaju dziwactwa, Petro był kotem, Louin nieszczęśnikiem, a on… nią. Młodą panienką z wyższych sfer. To wróżyło sukces.

Jego kobieca rola była młoda, niedoświadczona i nie do końca wiedziała co się dzieje. Dla niej to co się działo było czymś ekscytującym, co zabijało czas i nudę (i może nieco ją stresowało, ale jeszcze nie aż tak). On zaś już taki młody nie był, doświadczenie miał, ale też absolutnie nie wiedział co się dzieje. I również dla niego było to coś ekscytującego, co zabijało czas i nudę. Może nawet interesowało go nieco bardziej niż , bo w końcu pasjonował się magią i niezwykłościami w stopniu całkiem już niepokojącym. Nie za bardzo zważając więc na konsekwencje, był gotów wpakować się w to bagno po uszy, a co stanie się z nim i resztą… już mniejsza. Co najwyżej zginą.
- Myślę, że najrozsądniej byłoby teraz uciec - odpowiedziała Yvie zatrważająco spokojnie, tonem jawnie olewającym tę opcję. - Wiedźma jest zdrowo kopnięta, ale jeżeli chcemy odkręcić sprawę z twoim przyjacielem to nie mamy wyboru. Musimy wejść i zobaczyć co z nami zrobi. - Wzruszyła ramionami, ale w jej oku błysnęło coś niebezpiecznie. Nie umiała odczytać precyzyjnie aury tego miejsca - czuła tylko potęgę i słyszała przytłumione, chaotyczne dźwięki. Gdzieniegdzie miała wrażenie, że unosi się poświata w kolorze bursztynu, ale nie mogła być tego pewna, bo niekiedy kolor gwałtownie się zmieniał. A więc pewny był tylko chaos. Wszechogarniający i nieopanowany. Wspaniale.
Przypomniała sobie samą wiedźmę (niestety także jej wygląd). Jej aury nie wyczuwała wcale, więc pewnie była potężna i ją zamaskowała. Czemu od razu nie dało jej to do myślenia? Nie, ostatecznie już sam domek na kurzej nóżce powinien odstraszyć rozsądne istoty. Skoro wleźli na tę polankę, z góry założyć można było, że popełnią jeszcze masę gorszych błędów. Wręcz skazani byli na coś… ciekawego.
- Podsadź mnie. - Następne władcze słowa padły w kierunku Louina, ale zanim Noa skorzystała z pomocy elfa zawahała się i przypomniawszy sobie o czymś, chwyciła w pół Petromiauczka i położyła go na poziomie unoszącej się wysoko podłogi.
- Koty przodem -powiedziała, zerkając mu twardo w oczęta i odcinając jedyną drogę ucieczki. Zaraz potem dzięki pomocy elfa i nadzaradnej Yvy sama stanęła na powyginanych ze starości klepkach, ale kiedy wciągnęli już i Louina, nagle gwałtownie się cofnęła. Miała przeczucie, że drzwi aż swędziało, by się za nimi zatrzasnąć, a była zbyt złośliwa, by im na to pozwolić. Dotknęła delikatnie desek pozbijanych w prowizoryczną całość, musnęła je opuszkami, uśmiechnęła się kąśliwie i wskazała pewne dwa metalowe elementy.
- Możesz przeciąć te zawiasy? - zapytała słodkim głosikiem swojego towarzysza, przytrzymując skrzydło, a domek skrzypnął piskliwie. Nawet będąc na jego łasce musiała udowodnić z czego jest zrobiona. A była posklejana z dumy, butności i arogancji najpodlejszej jakości.
Plan jednak nie zadziałał. Lou co prawda już zbierał się do wykonania polecenia, kiedy zamarł i najpierw lekko się zarumienił, a potem pobladł. Zaraz też spojrzał na Noę przepraszająco, a ona zrozumiała co się dzieje na tyle szybko, by odsunąć się nim ośmielone ich niepowodzeniem drzwi boleśnie ją zdzielą. Nie mogli dłużej używać swojej magii.
Awatar użytkownika
Yva
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Inna , Artysta , Mag
Kontakt:

Post autor: Yva »

        Drzwi zatrzasnęły się za nimi z głośnym hukiem, od którego Yva dostała gęsiej skórki. Nie podobało jej się to. Oj, bardzo nie podobało! Dodatkowo Louin, który na polecenie przyjaciółki zamierzał użyć magii, zamarł bez ruchu, a jego twarz trzykrotnie zmieniła kolor - z normalnej na czerwoną, potem na bladą, a potem znowu na normalną, przechodząc po drodze przez kolejną, lżejszą już fazę czerwieni. Jego wstrząśnięte, duże oczy miały taki wyraz, jakiego Yva nigdy nie chciałaby zobaczyć u kogokolwiek, z kim jest zamknięta w pomieszczeniu bez wyjścia. Gorsze mogłoby być tylko powiedzenie “No, to gorzej już być nie może!” i obserwowanie jak wali się sufit.
        Profilaktycznie zerknęła na sufit i odkryła, że znajduje się na swoim miejscu, a podwieszone do niego girlandy czosnku i pęki ziół zwisają nieruchomo. Na belkach stropowych spały również dwa czy trzy nietoperze.
        Odkręciła bukłak i sama spróbowała użyć magii, jednak nie była w stanie. Co za przerażające i dziwne uczucie! Rozkazywała wodzie od tak dawna, że zupełnie zapomniała jak to jest, kiedy nie można tego zrobić. To tak czują się zwykli ludzie! Zupełnie jakby brakowało jej palców u dłoni. Wzdrygnęła się i spojrzała pytająco na Lou.
- Mogła nam tak po prostu wyłączyć magię? Myślisz, że zrobiła to na zawsze? - dodała z przestrachem, oglądając swoje przedramiona. Uświadomiła sobie, że bez magii była niemal całkowicie bezbronna. Sięgnęła po sztylet zahaczony przy pasie, jednak nie sądziła, że będzie w stanie użyć go przeciwko komukolwiek innemu. Dotychczas służył jej tylko do przecinania lin, zbierania grzybów i ziół. W chwilach największego zagrożenia zawsze mogła liczyć na wodę. Po chwili namysłu sięgnęła również po stojącą przy drzwiach miotłę, gotowa odganiać nią złą czarownicę. Przez chwilę ściskała kurczowo ciepłe drewno, jednak jego konsystencja zaczęła stawać się coraz dziwniejsza. Gwałtownie zmiękło i zaczęło się wić wokół jej ręki. Z wrzaskiem upuściła kij, który przemienił się w piaskowego węża i zniknął za rogiem, sycząc głośno.
- Widzieliście?! - wyszeptała załamującym się głosem. Najpierw pająki, teraz zaczarowane węże. Same przyjemności w tym lesie, nie ma co!
        Gdy ochłonęła, rozejrzała się uważnie dookoła. W środku chatka była znacznie większa niż na zewnątrz. Miała prosty, całkiem przyjemny wystrój, gdyby nie niepokojące przedmioty otaczające ich ze wszystkich stron.
Stali w niewielkim, zacienionym przedsionku, a ściany pokrywały przerażające skóry i maski. Prowadziło z niego troje otwartych drzwi - jedne zdawały się kierować do kuchni, skąd dobiegało bulgotanie i trzaskanie ognia. Wszystkie historie o wiedźmach-kanibalach natychmiast powróciły w pamięci Yvy ze zdwojoną siłą.
Drugie przejście otwierało się na wypełniony półmrokiem pokój, w którym dało się dojrzeć jedynie niewyraźne zarysy regałów z książkami. Po podłodze pomieszczenia snuł się gęsty, szary dym.
Trzecie drzwi prowadziły na wprost, do czegoś, co wyglądało jak pracownia alchemiczna. Ze swojego miejsca widzieli tylko kilka kolb wypełnionych kolorowymi płynami i dwa duże słoiki pełne martwych żab. Pyszności!
Przed nimi, wbrew jakiejkolwiek logice, otwierała się również czwarta możliwość. Po prawej stronie od wejścia znajdowały się schody, które zakręcając prowadziły łagodnie w górę. Ich drewniane stopnie wyglądały na bardzo wysłużone, tak jakby całe pokolenia wiedźm chodziły nimi w tą i z powrotem. Stojący obok wahadłowy zegar odmierzał sekundy czekając na ich decyzję, a umocowane u dołu (kolejne! Do pary?) czerwone oko obserwowało ich uważnie, huśtając się rytmicznie na boki. Jego przeszywające spojrzenie ponownie wywołało ciarki na plecach Yvy.
- Gdzie idziemy? - zapytała, poprawiając w dłoni nóż. Wiedźma oczywiście gdzieś znikła, bawiąc się doskonale ich niezdecydowaniem. - A może powinniśmy ją... zawołać? - wyszeptała, modląc się, by tej opcji nie przytaknęło żadne z nich. Na co właściwie liczyła? Przed wejściem była gotowa sprać ohydną staruchę na kwaśne jabłko, jednak teraz, bez swojej magii… Teraz miała nadzieję, że sposób na odczarowanie Petro znajdzie się bez konfrontacji z obłąkaną kobietą. Eliksir podpisany “Odczarowywanie kota” zdecydowanie by się nadał.
        Przypominając sobie o przyjacielu, zerknęła w dół, ciekawa jego reakcji na otaczające ich dziwy i strachy. Stał stosunkowo blisko jej nóg (cofnęła się na tyle, żeby nie mógł zaglądać jej pod spódnicę, choć podejrzewała, że już i tak to zrobił), z ogonem najeżonym niczym szczotka. Nawet białe wąsy sterczały mu na wszystkie strony w wyrazie niemego przerażenia.
- Trzymaj się mnie - szepnęła, pragnąc dodać chłopakowi otuchy.
Awatar użytkownika
Noa
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Artysta , Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Noa »

Znowu on? Kiedy ta dziewczyna się nauczy, by nie pytać go o zdanie w kluczowych momentach walki o przetrwanie? Chyba, że jej nie zależało, by gromada wyszła z tego cało.
Chyba coś było nie tak z jego myślami.
Otrząsnął się i spojrzał na wszystko raz jeszcze. A wtedy wstrząsnęły nim dreszcze.
Tak, coś działało nie tak jak powinno.
- Ej, zmurszała ekshibicjonistko, jesteś tu!? - zawołał uprzejmie w głąb domu, choć przemawiała przez niego także lekka irytacja. Ale skoro już Yva wysunęła nieśmiałą propozycję, by zwrócić się do wiedźmy dobrowolnie i otwarcie, to czemu by nie skorzystać? Biedna brunetka nie skończyła nawet myśleć jak bardzo by chciała, by nikt z nich tego nie zrobił, a Lou zamarł w pół gestu, który miał zamknąć Noi usta. Za późno. Ale z drugiej strony nikt nie odpowiedział, więc na jedno wychodziło.
- Wołanie nie działa - stwierdziła Noa i wzruszyła ramionami jakby nieco zawiedziona. Lou zaś ledwo powstrzymywał się, by chociażby na chwilę nie zakryć jej buźki rękami. Najwyraźniej jednak albo nie wypadało mu tego robić, albo bał się odwetu od zielonookiej, która jak zwykle wyglądała na leciuchno najeżoną.
- Hmm… - Zastanowiła się co dalej. - Schody mogą prowadzić do sypialni, a tam wolałabym nie zaglądać. Wiedźma jak wiedźma, ale jeżeli czai się gdzieś tam jej rozgogolony wiekowy małżonek, to po nas. Lepiej pobawmy się chemikaliami - zaproponowała wskazując ręką na pracownię. - Może będzie tam coś... - ,,co przemieni was w węże” - ...co nam pomoże. - Uśmiechnęła się. - Chociaż… - Popatrzyła na żaby w słoiku. Niby suszone, ale i tak obrzydliwe. Nie, nie, ale martwe! Dobrze im tak! Trzeba to zobaczyć!
Nadal jednak wolał rozejrzeć się po regałach w sąsiednim pokoju.
- A może się rozdzielimy?
Lou, który do tej pory patrzył niepewnie na jaskrawo zabarwione ciecze i ususzone płazy, zaprotestował gwałtownie, całym niemal ciałem, co było u niego rzadkością.
- Nie, proszę, nie! - Stanął przed Noą machając rękami. - Nie możemy nawet używać magii!
- No właśnie. A więc jesteś teraz zupełnie bezużyteczny - mruknęła i odsunęła go na bok lekceważąco, unosząc przy tym głowę z wrodzoną pychą. - Jeżeli potrafiła zabrać nam nasze zdolności, to wykończy nas z łatwością kiedy tylko zapragnie. Czy będziemy razem czy osobno to żadna różnica - dodała dla wyjaśnienia. - No, możemy się łudzić, że nie może być w wielu miejscach na raz. Więc jeżeli któreś z nas dopadnie to krzyczmy. Wtedy reszta będzie miała czas na próbę ucieczki. - Uśmiechnęła się diabelsko i odwróciła się do nich plecami.
- Idę poczytać. Wy możecie popatrzeć czy nie ma czegoś co pomoże P… temu tam. Miłej zabawy.
I zniknęła za drzwiami biblioteczki.
Lou chwilę gapił się za nią z bezradnie otwartymi ustami, po czym wyprostował się powoli i westchnął ciężko.
- Nie wierzę… - szepnął, ale chyba rozumiał co Noa miał na myśli. W sumie trzymanie się razem faktycznie mogło im niewiele dać, a przeszukanie większej ilości pokoi mogło być im na rękę. Jednak o ile dhampirka odważył się puścić samopas, o tyle nie chciał opuszczać Petro ani Yvy. Oni w przeciwieństwie do rudzielca naprawdę byli ludźmi (przynajmniej do pewnego momentu) i jako tacy wydawali mu się nieco bardziej narażeni. Chociaż prawdę powiedziawszy bez magii on i Noa plasowali się za nimi w umiejętności ucieczki czy ogólnie umiejętności fizycznego radzenia sobie z problemami. Ratowało ich tylko doświadczenie. I to ze względu na nie Lou postanowił zostać z młodymi znajomymi.
- Dobra, zostawmy ją - zdecydował z lekkim żalem, ale jakby nie mając wyboru. - Myślę, że naszą magię blokuje jakieś zaklęcie z dziedziny Chaosu - wrócił nagle do pytań Yvy. I od tej por skupiał się już tylko na niej i Petro. - Nie sądzę żeby to było na stałe… ale tutaj, mam na myśli w tym miejscu. - Zatoczył ręką po przedsionku. - Ma nad nami pełną kontrolę. Dlatego być może Noa ma rację. Musimy mieć nadzieję… - ,,że nie zechce nas wykończyć” - ...że uda nam się ciebie odczarować. - To mówiąc uśmiechnął się do kota krzepiąco i skierował się w stronę pracowni.
- Wcale mi się to nie podoba, ale… może faktycznie coś tam znajdziemy.
Wszedł powoli do środka, a Yva za nim. Kiedy jednak przez próg miał przejść Petro, pilnujące ich oko na zegarze zmrużyło się, a wskazówki przesunęły na pełną godzinę. Wśród głośniejszych niż ktokolwiek mógł się spodziewać, rytmicznych uderzeń mechanicznego serca, kilka klepek zerwało się i pod postacią szczurów pognało w stronę stronę przejść. Kilka schowało się w kuchni, parę pobiegło do czytelni, a kilka wystraszyło Petro, który teraz był niewiele od nich większy. Przerażony napuszył się jeszcze bardziej i odbił w bok wpadając w szary dym, a potem prosto pomiędzy nogi rudej. Wtedy i te drzwi zatrzasnęły się, a rozdzielona gromada mogła tylko mieć nadzieję, że gorzej faktycznie nie będzie.

- Co ty tu robisz? - spytała Noa marszcząc brwi i odsuwając się od Petroniusza. Gęsty dym musiał mu się dawać we znaki. Koty chyba miały niezły węch (czego nie można było powiedzieć o nim), a w dodatku niskiego zwierzaka gryzło też pewnie w oczy. Jak dobrze, że Noa mu nie współczuł, bo pewnie aż byłoby mu przykro, a to źle działało na cerę. Zamiast tego więc cieszył się, że ten muskularny chłoptaś dostał od kogoś nauczkę za aspirowanie do bycia przystojnym w przyszłym dziesięcioleciu i musiał teraz zmagać się ze swoim nowym, przemienionym ciałem. Ha! Tak kończą takie cwaniaki!
Nie czekając na odpowiedź (bo czy gość mógł teraz mówić?) kontynuował rozglądanie się po ich nowym więzieniu.
Na ścianach ciemnego pokoju wisiały bardzo podobne do tych w korytarzu maskowe dekoracje, jednak tu nie miały aż tyle miejsca na mizdrzenie się do nieproszonych gości - przyszarzałe od kurzu meble z mnogością wepchniętych w nie ksiąg zasłaniały niemal całkowicie jeden z boków pomieszczenia. Noa niemal od razu skierowała się właśnie tam, by zobaczyć jaką wiedzę przyjdzie jej zaraz pochłonąć. Wyciągnęła pierwszą z brzegu książkę, otworzyła ją i zaraz zamknęła z trzaskiem, kiedy w jej twarz wleciała chmara oszalałych moli. Drugi tom także okazał się niewypałem, bo jego strony były puste, a trzecia pozycja choć grzbiet miała wypukły i aż tłusty strony posiadała tylko dwie.
- Tu nic nie ma! - krzyknęła zirytowana Noa i tupnęła nogą. Zaczęła agresywnie przebierać w losowych tomach, ale każdy z nich zamiast mądrości zawierał albo wielkie nic, albo jakąś nieprzewidywankę pokroju czarnych plam, kolekcji origami czy powietrza udającego kartki.
Drwiące spojrzenia masek i ich szydercze gęby tylko wzmogły wściekłość młodej damulki. W końcu odwróciła się do nich i by rozładować złość zrzuciła jedną z nich ze ściany, o mało nie trafiając nią w Petro.
- Uważaj - burknęła na koto-chłopca i zacisnęła pięści. Nie mogła uwierzyć, że niczego się nie dowie!
Nagle jej uwagę przykuło coś w rogu. Zaintrygowana podeszła, brodząc w dymie, do regału stojącego w kącie i ze zdumieniem odkryła, że między nim a ścianą jest przerwa, która prowadziła do kolejnego rzędu półek z książkami. Mimo że nie widziała źródła światła, nie tonęły one w zupełnym mroku, kusząc nieco swoją dostępnością.
Mając podejrzenia, że im dalej w las, tym mniej głupich pułapek uświadczy, postanowiła oddać się poszukiwaniom książki, która faktycznie będzie książką. Zaczęło ją jednak rozpraszać ciągłe prychanie i kichanie Petro, który nie mógł uwolnić się od uporczywych oparów. Nie miała wyboru.
- To tylko dlatego dlatego, że jesteś wkurzający - oświadczyła zrezygnowana, nachylając się nad futrzakiem i przekładając go sobie niemalże przez bark. - Ale wbij mi pazury w sukienkę, a wykastruję cię tępym pilnikiem, zrozumiano? - mruknęła mu prosto w grzbiet, przytrzymując jego włochate ciałko jedną ręką i dając mu swobodnie oglądać świat za swoimi plecami.
Wreszcie Petro mógł być tak blisko kobiety, by dotknąć jej i poczuć jej woń. Szkoda tylko, że sam był zwierzęciem, a śliczna Noa mężczyzną, inaczej mogłoby być to uznane za sukces. Ale jeżeli facet wyglądający jak kobitka przytrzymuje dobrowolnie twój zad i przytula do piersi to chyba też nie jest tak źle? Ostatecznie możesz się wtedy nacieszyć słodką nieświadomością i fantazjować o czym tylko zapragniesz, a on nosi cię między regałami, drugą ręką wyjmując tomiki i mrucząc coś bardzo niepochlebnego w twoją sierść. To niemal jak romans.
Awatar użytkownika
Yva
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Inna , Artysta , Mag
Kontakt:

Post autor: Yva »

        Noa zareagowała natychmiast i zrobiła dokładnie to, czego Yva najbardziej się obawiała. Rozdarła się na całą chatkę, wyzywając wiedźmę od najgorszych. Wyzywała wiedźmę! - potencjalnego kanibala i osobę, która sprawowała władzę nad budynkiem w którym się znajdowali! Czy ta dziewczyna nie ma za grosz instynktu samozachowawczego?!
A później wysnuła jeszcze bardziej genialną koncepcję - żeby się rozdzielili!
- Myślę, że to fatalny pomysł. Będąc razem jesteśmy w stanie pomóc sobie nawzajem w razie jakichkolwiek kłopotów. We wszystkich historiach o seryjnych zabójcach ofiary się rozdzielają - oznajmiła, przypominając sobie opowieści ludzi licznie odwiedzających Kumkwat, którymi straszyli się nawzajem na dobranoc. - Skoro jednak jesteś taka uparta, to możesz iść sama - dodała, marszcząc brwi z niezadowoleniem. Jeśli wyjdą z tego żywi obiecała sobie, że przejmie dowodzenie nad tą nienormalną gromadką.
        Kiedy Petro zniknął razem z Noą, Yvę ścisnął w żołądku spazm niepokoju. Ruda wydawała się dosyć zaradna, ale ciemnowłosa martwiła się o czworonogiego futrzaka. Miała nadzieję, że zaopiekuje się jej przyjacielem jak należy i nie przehandluje go za strzępki jakiejś wiedzy tajemnej.
        Przekroczyli próg pracowni i znaleźli się w dużym, zagraconym pomieszczeniu.
- Jedno naiwne, jedno fałszywe, jedno uległe, a jedno jest kotem - rozległ się donośny głos wiedźmy, który wypełnił wszystkie pokoje. Dziewczyna podskoczyła przestraszona i niespokojnie popatrzyła w górę.
- Kogo nazywasz fałszywym? - fuknęła, na chwilę odzyskując pewność siebie. Szybko jednak zatrzymała się jak wryta, przyglądając się kolejnym słojom pełnym niepokojących stworów i dużym, szklanym kapsułom, które wypełniała zielonkawa ciecz.
- Myślisz, że znajdziemy tu jakieś eliksiry? - wyszeptała, przysuwając się bliżej Louina. Miejsce było skąpane w zielonkawej poświacie i bardziej przypominało laboratorium szalonego naukowca niż pracownię ekscentrycznej, starszej pani. W jednym ze słoików Yva dostrzegła nawet coś, co niepokojąco przypominało mózg.
- Patrz - szepnęła wskazując go palcem. Jej wzrok nie wyłapał jednak tego, co najważniejsze. Za słoikiem z mózgiem znajdował się bowiem szeroki regał pełen najróżniejszych buteleczek.
Awatar użytkownika
Noa
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Artysta , Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Noa »

Odezwała się! Jednak! Aż się z wrażenia zatrzymał.
Bo może głos wiedźmy sam w sobie nie był przerażający - gorsze było wspomnienie jego właścicielki - ale słowa, których użyła były dla niego upomnieniem.
Naiwny, fałszywy, uległy i kot.
Zakładał, że to ,,fałszywy” mogło być o nim. ,,Naiwna” zapewne była młodociana Yva, a uległy jego towarzysz od jednorożców. No i Peto-kot. Z nim nie było problemów. Jednak wspomnienie o tych cechach dało Noi do myślenia i szczerze mówiąc, faktycznie zaczął odczuwać niepokój. Właścicielka domku i kurzej nóżki mogła z łatwością zdradzić jego prawdziwą naturę, o płci nie wspominając i właśnie jasno to wyraziła. Ścisnęło go w gardle.
Ale chwila, czemu!? Ostatecznie nawet jeżeli jego przekręt wyjdzie na jaw, to przed kim? Dwójka dzieciaków, chwilowo bezdomnych, będących utrapieniem dla spokojnych dhampirków. Gdyby nie jego rozbestwiony kunszt aktorski, który miał zamiar rozpieszczać nie miałoby znaczenia, czy odkryją ich sekret czy też nie. No ale właśnie - zostać zdemaskowanym tak wcześnie? To byłoby jak cios w policzek dla szanującego swój talent rudzielca. Już tak dawno nie wpadł wcześniej jak po tygodniu i to przez czysty pech! (Z drugiej strony jak często gościł w domku złej wiedźmy? To mogło być jakieś wytłumaczenie ewentualnego niepowodzenia).
Zastanowił się co zrobić w przypadku zdemaskowania. Petro chwilowo nie miał wiele do powiedzenia, Yvcia mogła się obrazić. To niech się obraża! Nie potrzebuje ani jej, ani klucza czy mapy… tak, fajnie by było zobaczyć do czego to wszystko prowadzi, ale… no weź tu coś poradź na wiedźmę! Cholerna papla! Jak on nienawidził, gdy ktoś mieszał mu w planach! A miał taką dobrą rolę! Pyskata, dumna, chamska dzieweczka, która z głupoty mogłaby wleźć wszędzie i jeszcze sobie poradzić dzięki wrodzonemu sprytowi. Było idealnie! Nawet nie musiał się zbytnio wysilać! Nie no, oczywiście lubił też wyzwania, ale nie miał nic przeciwko odpoczynkowi, zwłaszcza w tym momencie.
Pożałował, że nie przyzwał Her i Nuko kiedy miał okazję. Może te paszczaki byłyby w stanie wyśledzić właścicielkę magicznej chatki i zjeść ją. Znaczy… a z resztą. Co komu po wiedźmie.
Chyba należałoby się stąd wydostać… - Mruknął nieuważnie, nadal zerkając na grzbiety ksiąg w kolejnych szeregach regałów. W pewnym momencie jego wzrok przykuł napis: ,,Fioletowe stworzenia z innego wymiaru. Jak przywołać i oswoić cz. I”.
Prychnął. ,,Nie jestem tak głupi, by się na to nabrać!” pomyślał ze złością, odwracając się od książki i robiąc krok do przodu. A potem dwa w tył i sięgając po nią. Nie mógł wytrzymać.
,,Tylko zerknę. Ostatecznie i tak zrobi ze mną co zechce.” Tłumaczył się przed sobą ze swojej ciekawości.
Otworzył tomik.

Tymczasem elf, dźwigając futerał towarzysza, z bardzo nietęgą miną rozglądał się po pracowni. Wspomnienie o seryjnych mordercach jakoś mu nie pomogło. Oczywiście odróżniał stukniętych magów płci względnie żeńskiej od psychopatycznych sztyletorów, ale atmosfera miejsca niezwykle sprzyjała obu.
Choć po prawdzie… Smutno było mu patrzeć na wszystkie te ,,składniki” poupychanie w pojemniczkach czy fiolkach z korkami, ale przerażenie tylko udawał - podobnie jak Noa, miał swoją rolę do odegrania. Wiedźmy bał się jednak szczerze i miał nadzieję, że nie okaże się wcale tak złą osobą… lub przynajmniej straci nimi zainteresowanie. O przechytrzeniu jej nawet nie myślał. Zdawała się wiedzieć wszystko jak nie więcej i to już było dość, by czuć przed nią respekt. Póki co dawała im jednak czas i swobodę w poruszaniu się i działaniu. Może była to jakaś jej szalona gra, ale jeżeli na końcu mieli wyjść z tego cało to opłacało się postępować zgodnie z regułami.
Popatrzył w kierunku wskazanym przez Yvę. Ona zawsze znajdowała najgorsze rzeczy!
- Może tak nie skończymy. - Szepnął, sam przysuwając się bliżej dziewczyny. Miał ochotę chwycić ją za rękę, ale bał się, że źle odebrałaby ten gest. Kontakt fizyczny zwykle go uspokajał i miał nadzieję, że na nią działa podobnie, ale towarzystwo tchórza szukającego oparcia w kobiecie pewnie tylko pogorszyłoby jej samopoczucie. Trzymał więc łapki przy sobie, a siebie w odpowiedniej odległości od Ivy i przybrał wygląd między zaniepokojonym, a nadal panującym nad sobą elfem. W końcu też dostrzegł to co było ukryte za ostrzegawczo wypełnionym słojem - buteleczki!
- To chyba właśnie będą eliksiry… idziemy? - Zapytał, bo on w przeciwieństwie do Noi nie czuł potrzeby wyrywania się ku niebezpieczeństwu bez pytania nikogo o zdanie, ani nawet z nim. Nie mieli chyba jednak innego wyboru.
Zaczął szukać.
Może naiwnym było myślenie, że znajdą jakąś fiolkę podpisaną ,,na odczarowywanie młodzieńców zaklętych w koty”, ale co innego mogli zrobić jak mieć nadzieję, że właśnie tak to działa?

Kiedy wodnicy w spokoju przeglądali półki, świat zawirował wokół Noi i Petro, gdy strony otwartej księgi zaczęły przewracać się w zawrotnym tempie, a w powietrze uniósł się odurzający wręcz zapach lawendy. Chwilę po tym otoczyła ich ciemność i upadli na ziemię. Leżeli tak dłuższą chwilę, nie mogąc się pozbierać, ale wścieknięta młódka w końcu uniosła się na rękach i otworzyła oczy. Byli poza chatką! Z powrotem na trawie, a kościane ozdoby stukały głucho na drzewach. Wydostali się! Tylko, że we dwójkę i nie mieli niczego co mogłoby odczarować Peto. Jedyna nadzieja, że Lou i Yva zdobędą co potrzebne… i wyjdą.
Zablokowany

Wróć do „Las Driad”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości