Menaos[Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

Miasto położone na skraju Szepczącego Lasu, zamieszkałe przez ludzi. Nad miastem wznosi się przepiękny pałac króla Dariana. Szerokie, jasne ulice, marmurowe chodniki i wieża zamieszkała przez czarodzieja to tylko początek tego co może spotkać Cie w Menaos.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Rozkładane łóżko było czymś znacznie więcej, niż Dérigéntirh mógł się spodziewać – choć Sanaya mogła odebrać jego słowa jako żart, to smok był gotów spać na drewnianej podłodze i wcale nie musiało to być dla niego niewygodne; co prawda żyjąc w humanoidalnych postaciach bardzo upodobnił się do ludzi, jednak wciąż należał do gatunku, który nad ludzkie pielesze upodobał sobie stos metalu jako idealne łoże, na którym jego przedstawiciele zwykli przesypiać nawet setki lat. Uśmiechnął się więc w podziękowaniu, rozbawiony przy tym żartem alchemiczki. Zdecydowanie będzie raźniej spędzić tę noc u niej; Dérigéntirh lubił znajdować się blisko innych – może miejscami nawet aż nazbyt blisko – a podejrzewał, że kobiecie może się teraz coś takiego przydać. Nie chciał rzecz jasna posuwać się zbyt daleko, ale samo towarzystwo powinno załatwić swoje.
        Uśmiechnął się, gdy Sanaya kontynuowała posługiwanie się ich metaforami, które chyba nieprędko zanikną; Dérigéntirha niezmiernie bawiło, że alchemiczka mówiła takie rzeczy właśnie do niego. Spodziewał się, że szybko nie przestanie go to rozśmieszać, a przecież każdy dowcip kiedyś się przejada; teraz do głowy smoka przyszła także myśl, jak kobieta mogłaby zareagować, gdyby dowiedziała się, z kim tak naprawdę rozmawia. Ukazanie swojej prawdziwej tożsamości Sanayi było nadzwyczaj kuszącą myślą, ale było na to o wiele za wcześniej; zresztą musiałby się jej pokazać w pełnej krasie, aby dosadnie jej pokazać, że wcale sobie tym z niej nie żartuje. Ale to były bardzo odległe możliwości...
        Zatrzymał się ze zdziwieniem, przyglądając się z lekkim zaniepokojeniem alchemiczce, spowodowanym tym niepokojącym brzmieniem jej głosu. Kiedy zaczęła mówić, zmarszczył brwi, ale jego twarz się rozpogodziła, gdy usłyszał kolejne słowa, a on sam musiał powstrzymywać szeroki uśmiech, który chciał mu wskoczyć na usta – w chwili, gdy San poruszała tak ważny dla siebie temat, nie byłoby to najlepszą relacją. Nie mówiąc już o śmiechu, który smok zdusił w gardle, przez który tylko lekko drgnęły mu dłonie, poza zasięgiem wzroku kobiety. Gdy skończyła mówić, spojrzał na nią z lekką tylko pobłażliwością, jednak całkowicie odmienną od tej, którą obdarzał alchemiczkę strażnik; można było w nim dostrzec, że Sanaya nie wydaje mu się być bezbronna i naiwna, ale raczej urocza i nie do końca świadoma tego, o czym właściwie mówi. Było to jednak spojrzenie jak najbardziej przyjazne.
        - Posłuchaj, jeżeli ktokolwiek tutaj miałby się obawiać czyjegoś towarzystwa, to ty powinnaś mojego; w kłopoty wpadam tak często, że zdążyłem wyrobić sobie ich dwunastostopniową skalę, a ta sprawa, zapewniam cię, znajduje się gdzieś pomiędzy jedynką a dwójką. - Smok mówił tonem, przez który nie do końca można było stwierdzić, czy tylko żartuje, czy rzeczywiście posiada własny sposób oceny problemów. - Straż naprawdę nie jest problemem. Starają się wyłapać agentów chaosu i czasem ich wzrok podejrzenia pada na kogoś innego, ale zapewniam, że nie jest w stanie zbytnio mi przeszkodzić; to tylko przejściowe niedogodności. Zresztą, gdybym chciał wieść spokojne życie, kupiłbym jakąś działkę na prowincji, wybudował dom, założył winiarnię... Na pewno nie szwendał się po mieście z podejrzanymi alchemiczkami! Rozumiem twoją obawę o sierociniec, jednak bądź spokojna; straż akurat nie jest w stanie zbytnio mu zaszkodzić. A jakby nawet próbowała... Powiedzmy, że Leastafis nie jest osobą, z którą ktokolwiek chciałby zadzierać. A te dzieci są dla niej wyjątkowo ważne. Bogowie, marny los czeka tego, kto chciałby im coś zrobić...
        Smok nie kłamał. Jego ukochana była nadzwyczaj potężna, a do tego nie posiadała takiej awersji do przemocy, jak on sam; gdyby zaś ktoś próbował zabrać jej coś tak istotnego.... Dérigéntirh miał niezwykle bogatą wyobraźnię, dlatego sama myśl o tym wywoływała u niego fale współczucia dla głupca bądź szaleńca, który trafiłby w łapy nieumarłej.
        W końcu jednak dotarli do kuchni; smok rozejrzał się, zainteresowany pomieszczeniem – było tak uroczo zwyczajne, a w powietrzu zdawały się unosić wspomnienia licznych, wspólnych posiłków zjedzonych tutaj. Dérigéntirh potrafił zachwycać się pałacami oraz innymi wspaniale zaprojektowanymi oraz bogatymi miejscami, jednak ów klimat obecny nawet w takich pokojach, jak ten, potrafił je znacznie uatrakcyjnić. Smok podszedł do stołu, po czym zdjął z siebie wierzchni ubiór — błękitna „toga” była ekscentryczna, dosyć elegancka oraz nawet wygodna, ale nie chciał jej pobrudzić, zresztą zrzucenie z siebie tego potrafiło być całkiem odprężające – po czym zawiesił go na krześle. Chciał już je odsunąć i usiąść, kiedy coś przyszło mu do głowy.
        Podszedł do alchemiczki, po czym wziął jedną z kartek, wcześniej pytając się o zgodę – kątem oka dostrzegł krąg alchemiczny, więc był już pewien, że czeka go ciekawy posiłek. Na razie jednak powrócił z kartką do stołu, położył ją na blacie, po czym skupił się, wprawiając w ruch magię; biała stronica powoli zaczęła zapełniać się zawiłymi, czarnymi literami. Dérigéntirh mógł pożyczyć rysik, ale był w tej sytuacji niepraktyczny – kiedy list był już gotowy, smok bowiem zwinął go w rulon, a gdyby skorzystał z narzędzia Sanayi, bez wątpienia teraz wszystko by się rozmazało. Wyjął z zawieszonej na oparciu krzesła torby aksamitną wstążkę, która owinął zwój, wiążąc ją elegancko. Następnie podszedł do okna, otworzył je i rozejrzał się, sięgając równocześnie w przestrzeń umysłem.
        Nie musiał długo szukać, gdyż tuż pod gzymsem budynku założyły gniazdo jaskółki, a w dodatku zdążyły dorobić się już potomstwa. Dérigéntirh złapał umysłem matkę, która właśnie przyniosła wygłodniałym pisklakom posiłek; pokonał typowo zwierzęcy opór i po chwile czarno-biały ptak wylądował na progu okna, przyglądając mu się z zainteresowaniem; smok poszukał jakiegoś przysmaku, który podał jaskółce, a ta zaniosła swoim dzieciom. Kiedy wróciła ponownie, Dérigéntirh podał jej list, instruując ją, komu na go zanieść. Jaskółka zaszczebiotała, po czym chwyciła go palcami i odleciała; smok z uśmiechem zamknął okno. W liście znajdowały się przeprosiny skierowane do bogacza, na którego przyjęciu miał pojawić się Kaonites. Dérigéntirh wyjaśniał tam okółkowo powody, przez które nie mógł się pojawić, a także wyrażał chęć uczestniczenia w kolejnej tego typu uroczystości. Mógł co prawda nawet nic nie wysyłać – takie zagranie w nadwornych grach nie było niczym szczególnym, a nawet sprawiało, że zainteresowanie jegomościem, który tak po prostu postanowił nie przyjść, jeszcze bardziej wzrastało. Smok kiedyś tak robił, jednak teraz wolał być uczciwszy względem ludzi; no i spodziewał się, że jaskółka przynosząca list sama w sobie powinna zainteresować zebranych.
        Zajął w końcu miejsce przy stole, na tym krześle, na którym zawiesił swoje ubrania. Teraz pozostawał jedynie w porządnych skórzanych spodniach, wysokie buty oraz białą, jedwabną koszulę. Jej nie bał się pobrudzić – o ironio dla jego magii czyszczenie białych ubrań było chyba najłatwiejsze. Spoglądał z zainteresowaniem na Sanayę; nie wytłumaczył jej się z tego, co się przed chwilą stało przez fakt, że nie chciał, aby zadręczała się tym, że przez nią ominęło go przyjęcie. No i spodziewał się, że kobieta nie przyjmie jego wyjaśnień – nie podejrzewał jej o bliższą znajomość z etykietą dworną, choć w tym przypadku widział w tym jak najbardziej zaletę.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya zorientowała się, że niepotrzebnie poruszyła ten temat, gdy tylko dostrzegła minę Kaonitesa - nie musiał nawet nic mówić, ona już wiedziała, że dla niego to nic wielkiego. No tak, przecież był osobą wyjątkową, pewnie przez niejedno już w życiu przeszedł… Nic nie mogła jednak poradzić na to, że się martwiła, bo dla niej było to coś nowego. Może nie tak całkowicie nowego, bo przecież niedawno z Fenrirem również wylądowali na komisariacie i musieli się tłumaczyć z czegoś, czego nie zrobili, ale tam było jakoś łatwiej - ot, zwykła bójka, nikt nikomu nie chciał zaszkodzić, a wręcz straż poszła im na rękę… Tu było odwrotnie.
        - No tak, masz rację - przyznała, po czym lekko westchnęła. - Za bardzo oceniam wszystko przez pryzmat mojego krótkiego życia. Wiesz, to nawet zabawne. Wszyscy wkoło włącznie z tobą mówią mi, że powinnam na ciebie uważać, a ja uparcie wam nie wierzę…
        Sanaya nie wyraziła na głos swojej opinii na temat tego czy to dobrze czy źle, czy żałuje czy też nie - po prostu stwierdziła fakt. Zresztą, gdyby faktycznie zaczęła mieć wątpliwości i towarzystwo Kaonitesa ją niepokoiło, pewnie inaczej by z nim rozmawiała. Nie pozwoliłaby mu chociażby na spanie w swoim pokoju w akademiku - miała wszak ku temu wiele argumentów, zaczynając na “tak nie wypada” poprzez “będzie za ciasno” aż po “regulamin zabrania waletowania”. Jednak tego nie zrobiła, co więcej, podtrzymała zaproszenie na kolację, nie zamierzała więc przerywać tej znajomości. Przemawiała przez nią czysta troska.

        Dobrze, że Kaonites nie nie pytał Sanayi co też dla niego przygotowuje, bo i tak by się tego od niej nie dowiedział - ona lubiła zaskakiwać. Co więcej była pewna, że element zaskoczenia cały czas pozostanie po jej stronie, gdyż nawet gdyby jej towarzysz znał wszystkie składniki, z których korzystała, nie mógł się domyślić, jaki smak uzyska poprzez poddanie ich przemianom… A w tym tkwił cały sekret jej kuchni. Potrafiła oczywiście wyczarować wyśmienite potrawy w sposób zupełnie klasyczny, tak jak gotowały wszystkie normalne gospodynie, ale lubiła dodawać coś od siebie. Teraz zamierzała zaprezentować oba te style.
        - Częstuj się - przytaknęła, gdy elf poprosił ją o jedną z kartek, lecz na to co z nią zrobił zwróciła uwagę jedynie kątem oka, zajęta rysowaniem swojego kręgu. Odtwarzała go z pamięci, nie posiłkując się żadnymi notatkami - robiła to już tyle razy, że nie potrzebowała pomocy. Gdy już jednak krąg był gotowy, alchemiczka nie zamknęła go, tylko odłożyła na bok i zajęła się przygotowaniem reszty składników. Na pierwszy ogień poszedł szpinak - Sanaya opłukała jego liście klasycznie, pod wodą, po czym sięgnęła po równie zwykłą patelnię i rozgrzała na niej olej. Dodała posiekany czosnek, cebulę, jak to przy duszeniu każdej innej zieleniny. Na razie pokazała jedynie, że potrafi świetnie posługiwać się nożem kuchennym i bardzo drobno siekać - najlepsze miało dopiero nadejść.
        - Może masz ochotę na piwo albo wino? - zaproponowała, sięgając jeszcze raz do swojej szafki ze składnikami. Zgodnie z odpowiedzią wyciągnęła z niej wino. Nie było to jedno z tych alchemicznych cudeniek, które kosztowały horrendalne kwoty, gdyż tych Sanaya trzymała zapas w swoim domu, tutaj zaś raczyła się zwykłymi trunkami. Biorąc poprawkę na to co przyjdzie im jeść sięgnęła po młode czerwone wino. Otworzyła je i zostawiła na blacie by chwilę pooddychało, w międzyczasie wrzuciła szpinak na patelnię i zamieszała, przygotowała też kieliszki. Nalała wino dla siebie i dla Kaonitesa: sobie odrobinę mniej, bo nie chciała przesadzać podczas gotowania, by nie przytępić sobie smaku.
        - Proszę - zachęciła, stawiając przed elfem jego kieliszek i zaraz dostawiając butelkę na blat, by w razie czego mógł się sam częstować. - To za naszą znajomość? - zaproponowała toast nim upiła łyk ze swojego kieliszka. Później musiała już wrócić do blatu, by gotować.
        - Strażnik mówił, że ostatnio sporo mieli zgłoszeń o zniszczeniach w mieście - zagaiła, by nie siedzieć tak w ciszy. - Po raz pierwszy jakieś napłynęło z kampusu, ale poza tym zdarzały się ich teraz więcej…
        Sanaya skończyła zabawę ze szpinakiem, teraz sięgnęła po kolejny składnik: grzyby. Duże, okazałe kapelusze, jeszcze nieoczyszczone po przyniesieniu z lasu. Kupiła je niedawno, bez konkretnego zastosowania, nie umiała jednak przejść obojętnie obok składników tak dobrej jakości i z reguły się skusiła, dopiero później kombinując co dalej. Teraz były jak znalazł. Sanaya oczyściła je nożykiem i… oprószyła cukrem. Talerz z nimi postawiła na środku kartki z kręgiem i wtedy go domknęła. Zdawało się, że w jej przemianie główną rolę odgrywał ogień i chyba odrobina wody, gdyż grzyby zaczęły skwierczeć jakby były smażone, ściemniały i odrobinę się skurczyły. Ich przemiana trwała na tyle długo, że Sanaya zdążyła narysować kolejny krąg, tym razem bardzo prosty, który miał posłużyć jej do odgrzania pszennych bułeczek tak, by wyglądały jakby wyszły prosto z piekarni.
        - Gotowe - uznała alchemiczka. W mgnieniu oka postawiła na stole dwa nakrycia, a między sobą a Kaonitesem ustawiła misę z duszonym szpinakiem, koszyk pieczywa i talerz z transmutowanymi grzybami, które bardzo apetycznie pachniały, trochę jakby była to jakaś potrawka. Ich smak był niezwykły, wyraźnie dymny, jakby były opiekane na ruszcie, zachowały jednak dużo wilgoci, wyczuwalny był w nich aromat palonego cukru oraz słone i pikantne nuty. Mogły kojarzyć się z dobrze przyrządzonym stekiem, choć były to tylko posłodzone grzyby poddane alchemicznym przemianom.
        - Nałożę ci - zaoferowała Sanaya i nim Kaonites w ogóle pomyślał nad odpowiedzią, na jego talerzu pojawił się zgrabny kopczyk duszonej zieleniny i dwa aromatyczne kapelusze ociekające jeszcze sosem własnym, w którym aż prosiło się zamoczyć jedną z chrupiących bułek. Widać było, że alchemiczce karmienie gościa sprawiało wiele radości. Pytanie jednak, czy on będzie równie zadowolony z gościny.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Smok uniósł brwi z zaskoczeniem, ale jak najbardziej pozytywnym; rzadko kiedy ludzie zdawali sobie sprawę z konsekwencji swojego krótkiego życia, a tym bardziej jeszcze byli w stanie o tym mówić, zwłaszcza komuś bogatszemu, znacznie bogatszemu w lata. I jego rozbawiły kolejne słowa alchemiczki; może i ona darzyła go tym szczególnym rodzajem sympatii, który nie była dla niej znowu tak częsty. Dérigéntirh uśmiechnął się, jak to miał w swoim zwyczaju, po czym ponownie chwycił Sanayę za ramię, wychodząc z tego ustronnego miejsca i idąc w końcu ponownie w stronę kampusu.
        Już przy stole, gdy załatwił wszystkie swoje sprawunki, smok oparł łokcie o blat, a podbródek na splątanych palcach, pozwalając sobie bezczelnie przyglądać się alchemiczce przy pracy, co zresztą zdawało się tej nie przeszkadzać, a Dérigéntirh odnosił wrażenie, że nawet wprost przeciwnie. Po sposobie, w jaki się poruszała, wnioskował, że doskonale zna się na rzeczy – na razie dosadnie mógł poznać jedynie jej umiejętność posługiwania się nożem, która mogła zawstydzić niejednego ulicznego rabusia – a smok zdążył już wcześniej zauważyć, że jeżeli kobieta uwielbiała coś, to nie wahała się, aby się tym dzielić ze światem. Tak było, gdy mówiła o alchemii, teraz jednak pokazywała coś zupełnie nowego.
        - Wino – odpowiedział na pytanie Sanayi. Gdyby miał wybór, najpewniej wybrałby coś mocniejszego, gdyż smoczy łeb oraz setki lat doświadczeń sprawiły, że posiadał nadzwyczaj mocną głowę, a i słabsze trunki już nie były w stanie spełnić w jego przypadku swojego zadania. To go też między innymi pchnęło w kierunku innego rodzaju środków, choć i w tym przypadku szybko się okazało, że potrzebuje wyjątkowo silnych okazów. Jednak z wdzięcznym uśmiechem przyjął kieliszek, spoglądając w oczy alchemiczki, gdy ta wznosiła toast; nie pozostał jej dłużny, wznosząc swój kieliszek i powtarzając: „za znajomość”. Upił uprzejmie jeden łyk, ale gdy tylko Sanaya się odwróciła, pozwolił sobie opróżnić całość. Odstawił szklane naczynie na stół, spoglądając na pozostawioną butelkę i powstrzymując się od chwycenia jej i napicia się z gwinta. Zdecydowanie nie chciał wyjść na tak zachłannego, jak był – w wielu kwestiach.
        - Hmmm – mruknął Dérigéntirh, bawiąc się kieliszkiem oraz tym, jak obija się od niego światło. - Wygląda na to, że ktoś bawi się w zorganizowaną przestępczość. Jakiś wandal? Kwestie osobiste? W takim razie musiało z nim zadrżeć sporo osób. Jednak jakoś dziwi mnie, abyś znalazła się na ich liście. Może to być zawsze także maniak; istnieją seryjni mordercy, dlaczego więc nie miałoby być seryjnych wandali? Naprawdę przeróżne rzeczy są w stanie sprawić ludziom radość. Zawsze może być to też czysty przypadek... Może jednak zostawmy sobie na ten wieczór tę sprawę. Jest dużo przyjemniejszych rzeczy...
        Jedną z nich był bez wątpienia cudowny zapach, który roznosił się po kuchni; smok przymknął oczy i odchylił się na krześle, a jego poszerzające się nozdrza skierowały się ku źródłowi apetycznej woni. Obdarzony tak potężnym węchem, zdołał całkiem szybko wyrobić sobie typowo smoczy odruch, który pojawiał się za każdym razem, kiedy czuł coś dobrego; teraz musiał się powstrzymywać od wstania, podejścia do alchemiczki, oparcia głowy na jej ramieniu oraz rozkoszowania się aromatem. Coś takiego zdecydowanie byłoby nie na miejscu. W smoczej postaci może takie rzeczy wyglądały uroczo, ale jako elf... sama myśl, że miałby coś takiego zrobić, przysparzała go o dreszcze niepokoju.
        Dlatego gdy Sanaya kończyła gotować, Dérigéntirh niemalże drżał na całym ciele, a jego brzuch zaczął skręcać się z głodu, którego jeszcze przed chwilą znowu tak bardzo nie odczuwał – smoki potrafiły przeżyć bez jedzenia bardzo długo, jednak czasami, gdy pojawiało się coś nadzwyczaj apetycznego, nie były w stanie zapanować nad swoimi reakcjami. Na całe szczęście alchemiczka bardzo sprawnie poradziła sobie z nakryciem do stołu oraz nałożeniem mu odpowiedniej porcji. Smok zdołał się powstrzymać od rzucenia się na jedzenie, podniósł sztućce i odkroił soczysty kawałek grzyba, po czym uniósł go do twarzy. Tutaj jednak już na dobre zapomniał o obecność kobiety; zbliżył widelec do nosa, po czym zaczął mocno wciągać nim powietrze, wąchając jedzenie z każdej strony. Obracał nie tylko widelcem, ale także całą głową, wykonując dziwaczne ruchy, zdecydowanie niepasujące do wizerunku elfa. W końcu szybkim chapsnięciem pozbawił sztuciec obciążenia. Przeżuwał kawałek grzyba oblany sosem z zamkniętymi oczami, gwałtownymi i szerokimi ruchami szczęki, które niezbyt pasowały nawet do głowy człowieka, a tym bardziej delikatnego elfa. Rozkoszował się kawałkiem jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym uniósł głowę i ostatnim szarpnięciem szczęki połknął wszystko, co pozostało.
        Gdy otworzył oczy, a jego głowa powróciła do zwyczajowej pozycji, ujrzał przed sobą alchemiczkę i zorientował się, że właśnie zjadł zupełnie tak, jakby znajdował się w swojej prawdziwej postaci; na jego twarzy pojawiły się rumieńce, które potrafił wywoływać na zawołanie, a w tej sytuacji były wręcz idealne. Zagryzł wargi, na których wciąż mógł czuć niezwykły smak i przez chwilę wpatrywał się w nią z konsternacją. W końcu jednak się odezwał:
        - Lubię grzyby...
        Aby nie narażać się na więcej niezręcznego milczenia, sięgnął po bułkę, po czym powrócił do jedzenia, tym razem jednak robiąc to z elegancją oraz spokojem przystającym elfom; jego pierwotna ciekawość oraz głód zostały zaspokojone i choć wciąż miał ochotę po prostu rzucić się na danie, zamiast męczyć się z nożem i widelcem, był w stanie się opanować oraz spożywać posiłek tak, jak należało. Szybko jednak zjadł całą zawartość swojego talerza, więc czym prędzej wziął dokładkę. Po czym następną. I jeszcze jedną. Rozważał kolejną, ale uznał, że jednak nie może być nazbyt zachłanny. Kiedy skończył jeść, oparł się o krzesło, powstrzymując się od popijania, aby nie zabijać tak cudowny smak rozchodzący się po jego kubkach smakowych – sprawę wilgoci załatwił dzięki magii życia, nawadniając odpowiednie obszary, omijając jednak język, który miał teraz jedno zadanie.
        - Wyśmienite – powiedział, spoglądając na Sanayę z pełną szczerością. - Porwałbym cię do swojej pieczary tylko po to, aby móc codziennie dostawać takie posiłki. I zdecydowanie szybko nie wypuścił... ale cóż, obawiam się, że teraz także nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, bo za ten koncert smaków zdecydowanie jestem ci dużo winień. Zastanawiam się tylko, jak mógłbym okazać tę wdzięczność.
        Smok oparł się podbródkiem na pojedynczej dłoni, spoglądając na kobietę zaciekawionym, ale i także bardzo wdzięcznym wzrokiem. Gdyby ktoś trzeci nagle się pojawił, mógłby nawet uznać, że to całkiem zauroczone spojrzenie.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya jedynie przelotnie spoglądając na Kaonitesa mogła stwierdzić, że był on bardzo głodny, bo na każdy talerz, jaki niosła, patrzył tak, jakby chciał go jej wyrwać z rąk. Nie widziała w tym niczego w złym stylu, w końcu nad pewnymi odruchami nie dało się tak łatwo zapanować - by jednak nie przedłużać jego udręki, postarała się jak najsprawniej uwinąć z przygotowaniami i podawaniem. I tak musiała stwierdzić, że ze względu na drobne oszustwa w postaci wykorzystania kręgów alchemicznych poszło jej błyskawicznie i mogła podjąć swojego gościa ciepłą kolacją, której przygotowanie zajęło praktycznie tyle czasu, co zrobienie kanapek. Była zadowolona z efektu… Lecz najważniejszy test miał dopiero nadejść, bo to nie jej ocena była ważna, tylko Kaonitesa.
        Nie życzyła mu smacznego, bo słyszała kiedyś, że to wyraz braku wiary we własne siły - “oby było smaczne, bo sama mam wątpliwości”. Zamiast tego powiedziała tylko “proszę”, stawiając przed nim talerz. Później nałożyła porcję dla siebie, przez moment nie patrząc na swojego gościa - podniosła na niego wzrok dopiero, gdy sama usiadła i wzięła do ręki sztućce. Odkroiła sobie pierwszy kęs, lecz nim go nadziała i wzięła do ust, zagapiła się odrobinę na Kaonitesa. Zachowywał się dość niestandardowo - nie wulgarnie, nie niegrzecznie, tylko tak… Dziko. Nie umiała tego inaczej nazwać. Gdy podniósł widelec z kawałkiem pieczonego grzyba do twarzy i zaczął go wąchać, z początku wyglądało to dość normalnie - sprawdzał co zaraz weźmie do ust. Lecz szybko zapomniał się w tym swoim wąchaniu i zaczęło ono przypominać bardziej węszenie. Można było zgonić to na słaby węch, ale nie była to przekonująca wymówka. ”Może nie dziki, a teatralny?”, zastanawiała się Sanaya, dalej obserwując Kaonitesa przy jedzeniu - w odniesieniu do jego fizjonomii i manier, jakie prezentował do tej pory, ten pokaz wydawał się być taki przesadzony. Jeszcze to jak jadł - mimo że z zamkniętymi oczami, to mocno pracując szczęką, jakby kęs był znacznie większy niż to, co faktycznie przeżuwał. Sanaya aż poczuła, jak od tego zaczynają ją boleć stawy szczękowe. Była w tym jednak pewna istotna cecha, która usprawiedliwiała takie zachowanie: Kaonites w trakcie tego osobliwego przedstawienia wyglądał na bardzo głodne i jednocześnie bardzo ukontentowanego tym, co przyszło mu zjeść, jakby alchemiczka dokładnie utrafiła w jego gust. To wywołało nikły, lecz wyraźnie czuły uśmiech na jej twarzy. Ten poszerzył się natychmiast, gdy Kaonites przełknął, odrzucając głowę do tyłu - jak jaszczurka. Albo nie: jak smok. Oj gdyby Sanaya wiedziała, jak bliskie prawdy było to porównanie…
        - Cieszę się, że trafiłam w twój gust - zapewniła zadowolonym tonem, gdy elf nagle się zreflektował i próbował jakoś usprawiedliwić swoje dotychczasowe nietypowe zachowanie. Tai nie zamierzała o to dopytywać, powstrzymał ją przed tym rumieniec na jego obliczu, jasno świadczący o tym, że poczuł się niezręcznie.
        Później oboje jedli w milczeniu. Sanaya z wyraźny zadowoleniem patrzyła, jak Kaonites co chwilę sięga do misek i dokłada sobie to duszonego szpinaku, to grzybów udających steki. Nie musiała pytać, czy mu smakuje - to było widać. Sama zresztą również zjadła swoją porcję ze smakiem i dołożyła sobie jeszcze trochę zieleniny, którą zagryzała pieczywem, bo jednak była znacznie bardziej głodna, niż z początku przypuszczała.
        - Bardzo miło mi to słyszeć - zapewniła Kaonitesa, gdy tylko krótko podsumował jej wyczyny kulinarne. Uśmiechała się od ucha do ucha i widać było, że po niedawnym kiepskim nastroju nie zostało już nawet wspomnienie. Na dodatek dalsze ciągnięcie tego żartu o smoku nadal ją bawiło.
        - Największą radość sprawiłeś mi tym, że mogłam cię nakarmić i ci smakowało - zapewniła go. - Puste talerze to największy komplement dla kucharki, a ja jestem tym bardziej zadowolona, że tak dobrze przyjąłeś moje kuchenne eksperymenty. Dokończ, jeśli masz ochotę - zachęciła Kaonitesa, gdyż na półmiskach zostało jeszcze odrobinę wszystkich składników dania i alchemiczka była przekonana, że elf miał jeszcze miejsce w żołądku na te kilka dodatkowych kęsów. Sama odetchnęła głęboko - najadła się wręcz na zapas.
        - Chociaż nie, mam pomysł jak mógłbyś mi się odwdzięczyć - oświadczyła nagle, jakby doznała oświecenia, po czym nachyliła się do niego, jakby co najmniej chciała w zamian zażądać jego duszy.
        - Pozmywaj, proszę - powiedziała jednak z uśmiechem. - Oczywiście nie natychmiast, ale jakbyś mógł, byłaby wdzięczna. Jak już ugotuję, to sprzątać z reguły mi się nie chce - przyznała otwarcie.
        Sanaya poprawiła się na krześle, wyraźnie moszcząc się na nim jakby zamierzała tu dłuższą chwilę odpoczywać. Przymknęła oczy i odetchnęła, wyglądało na to, że zamierza uciąć sobie drzemkę, lecz po chwili otworzyła powieki i wzrok miała w pełni przytomny.
        - Jak masz spać u mnie to chyba trzeba gdzieś iść po twoje rzeczy, prawda? - upewniła się. - I uprzedzam, że nie jestem rannym ptaszkiem, o ile nie muszę, a dzisiaj porządny sen należy się nam obojgu. Ale w razie czego nie musisz się obawiać, że mnie przypadkiem obudzisz, jak wiadomo alchemicy mają słaby słuch i nie jest to podłe oszczerstwo, to szczera prawda. Każdemu z nas prędzej czy później coś wybuchło za blisko twarzy - wyjaśniła, jakby był to bardzo wyświechtany, ale nadal dobry żart.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Smok tylko uśmiechał się szeroko, nie chcąc też zasypywać Sanayi zbyt wieloma komplementami, gdyż wiedział, że ich nadmiar może przynieść odwrotny skutek do zamierzonego, a tego dnia już obdarzył alchemiczkę nielichą ich ilością; niech kobieta widzi, że po prostu cieszy się z jej radości i nic więcej. Kiedy jednak wspomniała, że może zjeść jeszcze trochę... jego spojrzenie natychmiast powędrowało na resztki posiłku, po które czym prędzej sięgnął, ponownie nakładając sobie pełny talerzy i chcąc już przystępować do posiłku, kiedy nagle jego uwagę przykuło nagłe zbliżenie się kobiety. Całkiem nęcące jego smocze zmysły. Wcześniej pogrywał całkiem humorystycznie, ale teraz... kiedy mógł przyjrzeć się jej z bliska, a także w jego nozdrza uderzył jeszcze mocniej jej zapach, który już od jakiegoś czasu był maskowany przez aromat grzybów... smok nie mógł powiedzieć, aby wszystkie myśli, które przeleciały w tym momencie przez jego głowę, należały do najczystszych. Na szczęście jednak Sanaya sprowadziła go na ziemię, zanim nawet zdołał przymierzać się do zrobienia czegoś głupiego.
        Dérigéntirh spojrzał w bok, na piętrzący się stos brudnych naczyń, które znajdowały się w zlewie i uśmiechnął się. Fakt, że oderwał wzrok od kuszącej twarzy alchemiczki sprawił, że wszystkie nieodpowiednie myśli rozproszyły się, on zaś sam mógł odwrócić się do owej ze szczerym, niewinnym uśmiechem oraz czystym, przyjacielskim spojrzeniem.
        - Żaden problem.
        Po tych słowach jednak sięgnął ponownie po sztućce i zaczął jeść, korzystając z chwili, podczas której Sanaya zdawała się relaksować oraz mógł zająć się posiłkiem bez obawy, że skupieniem całej uwagi na jedzeniu ją urazi. Jako, iż już zjadł całkiem sporą jego ilość, nie musiał walczyć zachłannością z prostego powodu; już jej nie było. Zamiast tego jadł ten posiłek tak, jak najbardziej kulturalny człowiek na Łusce by to zrobił. Przerwał jednak, a jego dłoń zawisła w powietrzu, gdy alchemiczka zadała kolejne pytanie. Przeżuł do końca kawałek, który miał w ustach, po czym odłożył sztuczce i splótł dłonie razem.
        - Jeżeli mam być szczery, to właściwie nie ma rzeczy, po które można by iść – powiedział z nieco zakłopotanym uśmiechem. - Nie lubię ograniczeń, a podróżowanie z dużym bagażem zdecydowanie się do takich zalicza. Wolę wędrować jedynie z tym, co zmieści się w mojej torbie. Kilka niezbędnych rzeczy oraz nieco kosztowności, które nie tylko mogę wręczyć w dobre ręce, ale także wymienić na potrzebne mi przedmioty. Pieniądz to, co by nie mówić, nadzwyczaj praktyczny wynalazek. W świecie istniały żądze, zanim jeszcze zaczęto wydobywać złoto, więc ta forma wartości nie jest źródłem tak wielu problemów, które ostatnio zdają się go przeżerać. Jest nadzwyczaj przystępna, to fakt, ale może to być zarówno wadą, jak i zaletą. Wiem, że i w moim sercu złoto wywołuje pewne mroczne odruchy, ale mam nadzieję, że udaje mi się przekuć je na światło. Ach, wybacz, znowu odchodzę od tematu! To pewnie przez tę ucztę smaków, którą mi zgotowałaś. Więc nie, nie trzeba się tym kłopotać.
        Kolejne jej słowa wywołały jednak szeroki uśmiech na jego twarzy.
        - Zapamiętam, aby nie próbować cię budzić. Niewyspana alchemiczka to coś, z czym najpewniej nie chcę mieć do czynienia. - Postanowił zażartować sobie delikatnie z San, skoro ona sama się do tego posunęła; w jej obecności przychodziło jej to dosyć naturalnie i miał wrażenie, że kobieta także przyzwyczaiła się już do jego poczucia humoru. - Rozumiem, może nawet będę miał szansę jeszcze bardziej okazać wdzięczność... ale nie uprzedzajmy faktów. Nawet jeszcze się nie zająłem tymi naczyniami.
        W związku z tym Dérigéntirh nieco pośpiesznie, choć nie na tyle, aby było to niegrzeczne, dokończył posiłek, sprawiając, że wszystkie talerze pozostały puste, podobnie jak koszyk pełen, jeszcze nie tak dawno, pysznego pieczywa. Wstał od stołu, zbierając wszystkie naczynia i układając z nich maleńką wieżę, którą trzymał w jednej dłoni, podczas gdy druga znajdowała się za jego plecami. Ochota, aby się popisać, przezwyciężyła w nim typową skromność – jego znajomość z Sanayą rozwijała się szybko, a poza tym był teraz nadzwyczaj zadowolony z posiłku, więc niektóre z jego zapór zniknęły – dlatego też, gwiżdżąc skoczną melodię, ruszył do zlewu, po czym przystąpił do działania.
        Alchemiczka bez wątpienia miała własne, kreatywne sposoby na brudne naczynia, jednak smok żył o wiele dłużej i sam także miał nieco w zanadrzu. Zmodyfikowanie cząsteczek wody tak, aby łączyły się z tłuszczem, było czymś, co Dérigéntirh wyczuł się do tego stopnia, że stało się dla niego niemal odruchem. Mycie naczyń i odkładanie ich na bok szło mu więc dosyć sprawnie — na tyle, aby sięgnął również po te nietknięte nawet przez Sanayę, które znajdowały się w zlewie już wcześniej i przystąpił do czyszczenia również ich. Przy czynnościach fizycznych całkiem dobrze mu się myślało, zwłaszcza powtarzalnych, także ten rodzaj pracy był dla niego całkiem miły. Nie było to jednak spowodowane faktem, że był istotą idealną, a raczej tym, że tak po prawdzie podobnych rzeczy nie robił nazbyt często. Gdyby zmywał naczynia każdego dnia, z pewnością zdążyłoby mu się to całkiem szybko znudzić. No, może w pojęciu smoczym, co znaczyło, że... cóż, zdecydowanie nie można się było dziwić, dlaczego w przeszłości Dérigéntirh cieszył się takim powodzeniem.
        Wracając jednak do tamtej chwili, jako iż podjął się zmywania wszystkich naczyń, zajęło mu to nieco czasu, nawet pomimo jego dosyć efektywnej metody. Przez ten czas mógł obmyślić coś, czym obdarzy Sanayę tej nocy – chciał się odwdzięczyć, a taka rzecz jak nocowanie u kogoś zawsze go podniecała zupełnie tak, jak gdyby wciąż był małym dzieckiem, przekonanym o tym, że jest czarodziejem. Wymyślił coś takiego i choć uważał, że jest to dosyć niewielka rzecz, to podejrzewał, że alchemiczce może się to spodobać. Dlatego kiedy tylko odstawił ostatni wyczyszczony talerz na bok oraz spuścił wodę, wycierając przy tym ręce, odwrócił się i przeleciał spojrzeniem po pomieszczeniu, szukając wzrokiem kobiety. Podejrzewał wcześniej, że w międzyczasie mogła pójść zająć się tym rozkładanym łóżkiem bądź też jakąś inną sprawą, więc był zaciekawiony tym, co zrobiła przez czas, w którym jego myśli błąkały w gwiazdach.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Żadne słowa nie uszczęśliwiłyby Sanayi bardziej niż uśmiech Kaonitesa i ten wzrok jakim spojrzał na talerze usłyszawszy, że może zjeść wszystko co zostało - naprawdę mu smakowało! Alchemiczka przy okazji poczyniła obserwację, że jej towarzysz miał wyjątkowo dobry apetyt i pewnie nie lada przemianę materii, skoro mieszcząc w siebie taki posiłek nadal pozostawał szczupły. Może po prostu dłuższy czas niczego nie jadł? To całkiem niezłe wytłumaczenie, bardzo prawdopodobne… Ale nie było co wnikać, można było się jedynie cieszyć.
        Za to wzrok jakim spojrzał na nią gdy się zbliżyła był naprawdę zaskakujący. Spodziewałaby się może pewnej dozy zaskoczenia, może zainteresowania co też chce mu przekazać albo nawet tego, że odsunąłby się, by utrzymać pewien zdrowy dystans, lecz Kaonites wręcz przeciwnie - spojrzał na nią tak, jakby przez moment nawet chciał się do niej zbliżyć. Sanayi w tym momencie przypomniało się, że w sumie już raz tego dnia podejrzewała go o próbę uwiedzenia i może faktycznie było coś na rzeczy. Z drugiej jednak strony elf momentalnie się opamiętał - może po prostu się na moment zapomniał w przypływie dobrego humoru. Sanaya dla świętego spokoju postanowiła trzymać się tej wersji. Uśmiechnęła się słysząc jego pozytywną odpowiedź.
        - Miło mi to słyszeć. Spodziewałam się większego oporu - przyznała, bo z jakiegoś powodu pomysł mycia garów godził w dumę niejednego przedstawiciela płci silnej. Kaonites jednak udowodnił, że on był ponad tym. W sumie tak jak Fenrir - on również nie robił scen, gdy prosiła go o pomoc w czymś, co teoretycznie uwłacza mężczyźnie, chociażby w trzymaniu torebki. Widać prawdziwi mężczyźni nie musieli przejmować się takimi drobiazgami.
        - Och, naprawdę? - upewniła się grzecznościowo, gdy Kaonites tak po prostu przyznał, że nie musi nigdzie iść, bo wszystko co potrzebował miał przy sobie. Po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech zrozumienia i zadowolenia.
        - To bardzo dobre podejście - przyznała. - W pełni się z tobą zgadzam… I też się w sumie do tego stosuję. Poniekąd - dodała. - Rzadko wybieram się daleko od domu, więc pewnie łatwiej mi jest tak beztrosko brać tylko tyle ile zmieszczę tobę, bo w większości jestem w stanie w ciągu tygodnia wrócić, gdziekolwiek bym nie była, ale cenię sobie wygodę płynącą z tego, że nie taszczę ze sobą zbyt wielu tobołów. Wyjazd tu to co innego - zastrzegła. - Planowałam pomieszkać w tym akademiku przez kilka miesięcy i naprawdę solidnie popracować, dlatego potrzebowała zabrać ze sobą trochę więcej rzeczy, choćby wszystkie zlewki i mieszadła, których normalnie przecież ze sobą nie wożę. No i pewnie nie dysponuję takim smoczym skarbem jak ty - dodała żartobliwym tonem na wspomnienie tego jaką bransoletę Kaonites podarował sprzedawczyni w sklepie zielarskim. To nie był w żadnym razie wyrzut: Kaonitesa sprawa skąd czerpie pieniądze i na co je przeznacza, a to niewinne nawiązanie do legendarnych kosztowności gromadzonych przez pradawne jaszczury było niejako konsekwencją żartów, które ciągnęły się za nimi cały dzień.
        - Hej, aż taka straszna nie jestem! - zaśmiała się nagle Sanaya, gdy elf wspomniał, że boi się z nią zadzierać. Nie wzięła tego do siebie, przecież od razu dało się poznać, że był to żart, a wypowiedziany z zaskoczenia dał tym lepszy efekt. Alchemiczka miała doskonały humor, a to wszystko zasługa Kaonitesa.
        Gdy posiłek dobiegł końca, Sanaya chciała pomóc elfowi chociaż pozbierać naczynia ze stołu, on jednak gestem nakazał jej pozostanie na miejscu i sam się wszystkim zajął. Alchemiczka w napięciu obserwowała tę piramidę naczyń, którą ułożył i którą tak pewnie podniósł… Jedną ręką! Obawiając się katastrofy Sanaya aż zasłoniła oczy dłońmi, spoglądała jednak przez palce jak też idzie Kaonitesowi. A szło mu nad wyraz łatwo - szedł pewnie, ręka mu nie drżała, plecy trzymał prosto i wesoło pogwizdywał. Gdy w końcu dotarł do zlewu i odstawił niesioną piramidę, alchemiczka nie powstrzymała się od klaskania.
        - Idę o zakład, że w swoim życiu byłeś kiedyś kelnerem - oświadczyła z podziwem. - I to pewnie w jakiejś doskonałej restauracji. Nawet sztućce nie szczęknęły gdy niosłeś ten stos - pochwaliła.
        Gdy Kaonites zaczął stukać talerzami w zlewie, Sanaya zamilkła by się nie przekrzykiwać. Skoro on zmywał, ona sprzątnęła z blatu składniki, które na nim zostawiła: drobiazgi w stylu napoczętej główki czosnku, butelki z olejem czy torebki cukru. Nauczona porządku z laboratorium, również w kuchni nie bałaginała, w miarę na bieżąco chowając to, co było jej zbędne i przecierając często blat, by nie zostawały na nim żadne plamy.
        - W domu moja kuchnia jest połączona z pracownią alchemiczną - wyjaśniła Kaonitesowi. - Sama na to wpadłam, bo przecież tyle czynności jest podobnych w obu tych dziedzinach, że rozdzielanie tych pomieszczeń byłoby marnotrawstwem przestrzeni, którą mogłam wykorzystać chociaż na postawienie większego stołu w jadalni… A z zanieczyszczeniami nie ma problemu, wystarczy być systematycznym - oświadczyła, gdyż często w tym momencie pytano, czy kanapki u niej w domu nie miały przypadkiem posmaku chloru…
        Po uprzątnięciu blatów Sanaya usiadła przy stole, ale tylko na chwilę. Podniosła się gdy tylko wyjrzała przez okno i dostrzegła, że robi się już odrobinkę ciemno.
        - Pójdę zapytać o to dodatkowe łóżko, zaraz wracam - wyjaśniła, kładąc dłoń na jego ramieniu by zwrócić na siebie jego uwagę. Po tych słowach wyszła, dopiero na korytarzu przypominając sobie, że mogła coś wspomnieć o nieprowokowaniu niewiast z miotłami pod jej nieobecność.

        Woźny został już zmieniony przez swoją żeńską odpowiedniczkę, podobną do niego tak bardzo, że Sanaya zastanawiała się czasem czy nie byli bliźniętami. Kobieta była już wtajemniczona w popołudniowy incydent ze strażą, ale najwyraźniej nie wiedziała wszystkiego, gdyż ze wszystkich sił starała się wyciągnąć z alchemiczki jakieś ciekawe informacje. Tai jednak unikała rozmowy, przyjmując tę samą strategię co podczas rozmowy z uciążliwym strażnikiem i w końcu woźna musiała odpuścić. Dosłownie na chwilę, nim padło pytanie o dodatkowe łóżko.
        - O, to ten kawaler to ktoś bliski? - podłapała zaraz konspiracyjnym tonem.
        - To znajomy. Gdyby był bliski nie prosiłabym o składankę - zripostowała alchemiczka, a pokonana własną bronią woźna momentalnie się oburzyła. Sanaya pospieszyła z ugłaskiwaniem jej.
        - Pracujemy razem, on ma żonę, ja mam narzeczonego, nie będzie z tego żadnych gorszących scen, po prostu razem prowadzimy badania - wyjaśniła, mocno naciągając fakty. - Dopłacę za dostawkę, o to proszę się nie martwić - dodała jeszcze, bo nic tak nie łagodziło obyczajów jak brzęk monet. I w tym przypadku się to sprawdziło, bo woźna zrobiła się odrobinę łagodniejsza, nalegała jedynie by wpisać Kaonitesa do księgi gości i później zapewniła, że zaraz poszuka jakiegoś dodatkowego łóżka, a alchemiczka ma się po nie zgłosić za kwadrans. Sanaya podziękowała za pomoc i wróciła do kuchni.
        - Kaonitesie - zwróciła się do elfa stając w progu. - Dobre wieści, będziesz miał gdzie spać, trzeba tylko trochę poczekać. Może wrócimy teraz do mnie? Trzeba zrobić miejsce na to dostawione łóżko. Och, pozmywałeś wszystko? - zauważyła z zaskoczeniem, gdy tylko podeszła do niego. - Jesteś za dobry - oświadczyła z pewną czułością.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh musiał przyznać, że rozmowa z Sanayą była całkowicie warta tych wszystkich „problemów”, które rzekomo były spowodowane przez alchemiczkę; słuchało się ją z przyjemnością, choć mężczyzna musiał powstrzymać swoją twarz od wyrażenia wielkiego zdziwienia, gdy kobieta użyła sformułowania „smoczy skarb”. On sam zaczął tę grę i czerpał z niej wielką radość, jednak to, jak bardzo trafne słowa Sanayi były tym razem, sprawiły, że jego spokój został na chwile zaburzony – jednak nie na tyle, aby kobieta mogła zarejestrować to na jego obliczu. Tym razem niczym się nie zdradził, a rozmowa wkrótce ponownie zaczęli przyjemnie konwersować.
        - Jeżeli żyje się odpowiednio długo, można się odnaleźć w doprawdy zaskakujących rolach – odpowiedział ze śmiechem Dérigéntirh, gdy Sanaya wysnuła swoje nie do końca trafne spostrzeżenie. - No i ma się dostatecznie dużo wolnego czasu, aby zacząć interesować się jakimiś umykającymi uwadze szczegółami, które jednak później mogą się okazać nadzwyczaj przydatne. Kwestia wyczekania odpowiedniej chwili.
        Po chwili jednak zajął się myciem, ale zanim jeszcze kompletnie zagłębił się w otchłań swego umysłu, zdołał dosłyszeć słowa Sanayi – tym razem dotyczące zarówno alchemii, gotowania, jak i jej własnego życia, co uczyniło je tylko jeszcze atrakcyjniejszymi.
        - Jestem ciekaw, jak dokładnie wygląda kuchnia kogoś takiego jak ty, nie mówiąc już o całym domu. - Smok co prawda mógłby w każdej chwili zajrzeć do umysłu alchemiczki oraz stamtąd wyczytać wszystkie obrazy, jednak im dłużej żył, tym bardziej się przekonywał, że często ważniejszym od samego celu okazywała się sama podróż; w przypadku informacji nie liczyło się więc tylko ich posiadanie, lecz także sposób, w który się je zdobyło. Przesycony danymi umysł Dérigéntirha traktował je jako coś zwyczajnego, dlatego był w stanie zejść z najprostszego szlaku oraz udać się naokoło tylko po to, aby móc cieszyć się tą jakże miłą przechadzką, która dla większości istnień jednak była mordęgą, której woleli uniknąć za wszelką cenę. - Bardzo chętnie bym cię kiedyś odwiedził w twoim domu. Oczywiście bez uprzedzenia, aby nie przestać cię zaskakiwać.
        Gdy już pozmywał, a jego wzrok odnalazł alchemiczkę, uśmiechnął się do niej, chcąc już powiedzieć, że „zdołałby spać nawet na kopcu złota”, ale żart nie został wypowiedziany, gdyż Dérigéntirha zaskoczyła pewna nowa nuta w głosie Sanayi; bardzo przyjemna, w dodatku sprawiająca, że zrobiło mu się jakoś cieplej na duszy.
        - Nie radziłbym jednak mówić tego tak wcześniej. Ostrzegam, że mój dzisiejszy posiłek nie jest jakimś wyjątkiem; ludziom szybko rzedną miny, gdy uświadamiają sobie, ile jem. Jako że lubisz pospać, niestety nie mogę spodziewać się śniadania do łóżka, ale... cóż, ostrzegam, że mogę być w tej kwestii nieco nachalny.
        Smok wytarł ręce, po czym podszedł do stołu, zabierając wszystkie swoje rzeczy oraz narzucając je na ramię, a następnie udał się z alchemiczką do jej pokoju. Teraz, po całym dniu spędzonym przy wpisywaniu liter, których rzędy wciąż zdawały się utrzymywać przed oczami, zdemolowane, choć nieco już uprzątnięte pomieszczenie sprawiało nieco inne wrażenie. Spore znaczenie miało także zupełnie inne oświetlenie. Smok przepuścił Sanayę, która przedstawiła mu, co trzeba zrobić. Podczas gdy ona zajęła się uporaniem z dywanem, on sam położył swoje rzeczy na stole, który następnie chwycił stół, który przesunął bez większego trudu – alchemiczka wciąż nie zdawała sobie sprawy z jego smoczej siły, która to była nad wyraz użyteczna. Dérigéntirh zastanawiał się, jak szybko kobieta zacznie podejrzewać, że z niego dosyć specyficzny elf. Nawet jak na elfa.
        Po chwili Sanaya wyszła z pokoju, aby pójść po łóżko; smok bardzo chętnie zaoferowałby jej swoją pomoc, jednak w tym momencie coś innego chodziło mu po głowie, a pozostawienie na chwilę samemu było wprost idealną okolicznością do realizacji jego planów. Poczekał, aż kobieta wyjdzie, po czym bezszelestnie zbliżył się i domknął drzwi. Przeszedł na środek pomieszczenia, po czym przymknął oczy, malując w głowie obraz zaklęcia, które miał za chwilę stworzyć. Jego dłonie uniosły się, z opuszków palców zaczęły wydobywać się wstęgi magii, które – niczym parująca woda – zaczęły leniwie się unosić, po czym rozpełzać po suficie. Początkowo jedynie lśniły, powoli pokrywając całą jego powierzchnię, jednak po chwili zaczęły dziać się ciekawsze rzeczy. Powoli brązowe barwy zaczęły ustępować granatowi. Plamy ciemnego koloru zaczęły rozlewać się po sklepieniu, zagarniając coraz większe jego obszary. Miejscami pojawiły się także niewielkie, białe iskierki.
        Dérigéntirh otworzył oczy i uniósł wzrok, spoglądając na iluzję, którą udało mu się stworzyć – iluzję nietypową, gdyż stanowiąca nie wytwór jego wyobraźni, a raczej swoiste okno na inny kawałek rzeczywistości. W tym przypadku na nocne niebo, rozpościerające się ponad dachami miasta. Smok przyjrzał się krytycznym wzrokiem swojemu dziełu oraz uznał, że przydałoby się nieco je poprawić – księżyc był w tej fazie, w której okalała go wyłącznie czerń, dzięki czemu iluzjonista mógł sobie pozwolić na swoistą zabawę z jasnością bez obawy, że przesadzi. Dlatego też zmodyfikował iluzję tak, aby nie uwzględniała światła pochodzącego z powierzchni Łuski, co w tym przypadku oznaczało miejskie oświetlenie oraz wszelkie znajdujące się w promieniu kilkunastu mil. Sztuczka ta nie należała do najprostszych, gdyż wymagała całkiem dobrej znajomości praw fizyki, jednak smok wykonał tylko jedną poprawkę, a następnie uśmiechnął się, zabierając „magiczne łapska” od iluzji oraz pozwalając jej działać już samoistnie. Zmniejszenie ilości światła skutkowało tym, że w pokoju Sanayi ukazała się scena, którą można było w naturze uraczyć tylko w miejscach znacznie oddalonych od cywilizacji oraz wszelkiego blasku.
        W miejsce sufitu rozpościerała się bowiem panorama niezwykle rozgwieżdżonego nieba, które to zjawisko należało chyba do najpiękniejszych, jakie było dane ujrzeć smokowi w swoim życiu. Lśniące nie tylko bielą gwiazdy wypełniały mroczne płótno niczym naniesione przez malarza, który podjął się zadania zamalowania całego mroku, lecz w połowie dzieła zabrakło mu farby. Gdzieniegdzie chmury zasłaniały część nieboskłonu, jednak nie było ich zdecydowanie tyle, aby skutecznie utrudnić rozkoszowaniem się widokiem, który byłby niesamowity nawet w naturalnych okolicznościach, teraz zaś...
        Dérigéntirh był bardzo podekscytowany faktem, że zmienił sufit Sanayi w coś tak niezwykłego i nie mógł się doczekać miny kobiety, kiedy ta wkroczy do pokoju, niosąc ze sobą łóżko, przez jakiś czas znajdując się w dosyć szarej rzeczywistości, teraz zaś... gdyby był o tysiąc lat młodszy, smok pewnie cały drżałby ze zniecierpliwienia, teraz zaś tylko podszedł do drzwi i przystanął obok, chowając się w miejscu, które zostanie zasłonięte, gdy tylko alchemiczka je otworzy. Był gotów także sam to zrobić w przypadku, gdyby potrzebowała przy tym pomocy.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Choć dla wielu osób słowa Kaonitesa na temat niezapowiedzianej wizyty mogłyby zabrzmieć odrobinę złowieszczo, Sanaya nie spięła się pod ich wpływem - pewnie i tak sama by go zaprosiła, gdy pojawiłaby się odpowiednia okazja. Polubiła go i gdyby w drodze z bądź do Menaos chciał zatrzymać się w Sadach, jej dom na pewno stałby dla niego otworem. Istniał jednak jeden szkopuł…
        - To miłe, ale mógłbyś odbić się od zamkniętych drzwi - zauważyła z pewnym żalem. - Często wyjeżdżam, zwłaszcza ostatnimi czasy… Ale w razie czego na pewno ktoś by cię przenocował w wiosce - dodała szybko, bo już kiedyś zdarzały się podobne sytuacje. - Mnie byłoby bardzo miło, gdybyś mnie odwiedził.

        - Nie wygląda tak źle - mruknęła Sanaya, patrząc na pobojowisko w swoim pokoju. Gdy usunięto malowidła ze ścian, wywietrzono i zebrano śmieci w jedno miejsce, pokój wyglądał w miarę przyzwoicie, co wcale nie znaczyło, że Sanaya czuła się w nim lepiej. Nie dała jednak ponieść się złemu nastrojowi tylko zaczęła planować.
        - Trzeba tylko zrobić miejsce na to łóżko… Może tu? - zaproponowała, wskazując obszar blisko okna. - Przesunie się stół i będzie jak znalazł. Jeszcze tylko tego trzeba się pozbyć - zauważyła, trącając stopą poplamiony dywan. Podzielili się pracami dość klasycznie, on przestawiał meble, ona zwijała chodnik, który potem ustawiła w kącie pokoju za drzwiami. Zamierzała go odplamić następnego dnia, bo teraz nie miała do tego głowy. Później zajęła się drobiazgami: wylała zimną już wodę z misy, w której ją przyniosła przed nieszczęsnym przesłuchaniem, jeszcze kilka rzeczy dołożyła do zniszczonych przedmiotów, te nieliczne całe ułożyła na komodzie. Wtedy uznała, że pewnie minął już kwadrans.
        - Skoczę zobaczyć, czy woźna nie ma już tej składanki dla ciebie - zaproponowała. - Rozgość się, zaraz wracam.
        Alchemiczka nie prosiła Kaonitesa o pomoc - wiedziała, jak wygląda taka konstrukcja i była pewna, że nie przysporzy jej ona kłopotu. Poza tym nie chciała, by woźna przypadkiem brała go na spytki, bo naprawdę wałkowanie po raz kolejny tego samego było im niepotrzebne. A przesłuchanie na pewno by się odbyło - tego Sanaya była pewna już w chwili, gdy stanęła w drzwiach do portierni i dostrzegła ten błysk w oczach woźnej, która najwyraźniej spodziewała się zobaczyć ich razem. Nawet trochę się nadąsała z tego powodu.
        - A panna sama? - zapytała.
        - Sama - przyznała alchemiczka udając, że nie wie o co chodzi.
        Woźna burczała przez moment pod nosem coś o upadku obyczajów, bo kto to widział, by kobieta nosiła takie ciężkie rzeczy, a mężczyzna siedział, ale Tai z rozmysłem udawała bardziej głuchą, niż była w rzeczywistości. Wiedziała, że miało to służyć tylko temu, by pociągnąć ją za język, a nie było atakiem wymierzonym w Kaonitesa. Jak to się mówi: najlepszym sposobem na pozbycie się trolla jest przestać go karmić. Ta zasada podziałała i w tym przypadku, bo gdy woźna zrozumiała, że nic nie wskóra, pokazała jej w końcu składane łóżko pod ścianą.
        - Pościel też chce? - zapytała, podając typowy pakiecik poszewek i poduszek.
        - O, tak, poproszę - zgodziła się chętnie alchemiczka. Przyjęła całą zmianę prześcieradeł i by było je łatwiej nieść, wszystko wrzuciła do poszwy na poduszkę, robiąc z niej sobie worek. Później przyjęła składane łóżko - parę kijków i solidne płótno do rozciągnięcia między nimi. Nie był to luksus, lecz jeśli Kaonites chciał koniecznie spać u niej, było to najlepsze wyjście… Oczywiście Sanaya mogłaby odstąpić mu swoje łóżko, ale bez przesady: w końcu to on wprosił się do niej, a nie ona zaprosiła jego. Jakoś musieli sobie z tym poradzić.
        - Dziękuję - powiedziała Tai, poprawiając swoje pakunki w rękach. - Miłej nocy!
        - Dobranoc, dobranoc… - odpowiedziała woźna, wracając do swojej przerwanej robótki ręcznej. Alchemiczka zaś wróciła do swojego pokoju. Drzwi były zamknięte na klamkę, więc by dostać się do środka i nie wypuszczać niczego z rąk, musiała albo zapukać, by Kaonites ją wpuścił, albo coś wykombinować. Z pukania zrezygnowała, bo musiałaby kopać po drzwiach albo uderzyć w nie głową, a to wydawało jej się mocno niestosowne. Otwarcie drzwi z zajętymi rękami nie było zresztą takie znowu trudne - wystarczyło nacisnąć klamkę łokcie i już można było wejść. Tak też uczyniła Sanaya i przez to, że podczas tej czynności była obrócona i nieco pochylona, dopiero po wejściu głębiej do pokoju dostrzegła, że coś było nie tak. Jej wzrok od razu powędrował w górę i aż słychać było, jak gwałtownie nabrała powietrza w płuca.
        - O… to… - jęknęła, ale nie umiała znaleźć słów by opisać jak bardzo niesamowity był ten widok. Niebo! Rozgwieżdżone niebo na suficie jej pokoju! I to nie malunek na płótnie, a… No właśnie, co? Iluzja? Pewnie tak. Z pewnością najpiękniejsza, jaką w życiu widziała. Aż oczy jej się zaszkliły, gdy tak stała bez ruchu, z głową odchyloną do tyłu.
        - Przepiękne - szepnęła, gdy już pierwszy szok minął. Nadal patrząc na magiczne gwiazdy nad swoją głową odłożyła gdzieś na bok łóżko i pościel, po czym podeszła do swojego posłania i przysiadła na nim. Pokręciła z niedowierzaniem głową.
        - To są dokładnie te gwiazdy, które widać z tego miejsca - zauważyła z pewnym zaskoczeniem. Nie była mistrzem astronomii, ale rozpoznawała pewne pojedyncze gwiazdozbiory, mogła więc założyć, że było to wierne odwzorowanie gwieździstego nieba, a nie tylko byle jaka iluzja.
        - Niesamowite - powiedziała. - To jest naprawdę najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam. Ten widok jest cudowny, mogłabym tak na nie patrzeć całą noc… Dziękuję - zwróciła się do Kaonitesa. - Wyściskałabym cię, ale mam kolana miękkie jak wata i nie wstanę.
        I jak miałaby teraz wrócić do tematu tego nieszczęsnego łóżka polowego? Szkoda było niszczyć klimat z powodu czegoś takiego… Zresztą, ona chyba w tym momencie zupełnie o tym zapomniała - po prostu siedziała i gapiła się w sufit, napawając się widokiem gwiazd we własnym pokoju.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Sanaya jednak całkiem sprawnie sama poradziła sobie z drzwiami, dlatego też Dérigéntirh nie pomógł jej w tym, ale bynajmniej nie ze złych chęci – żył na tyle długo, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak najlepiej przyrządzać niespodziankę. Może zasada „uderzaj wtedy, kiedy się najmniej spodziewają” wydawała się banalna, jednak odnalezienie najlepszego momentu wcale nie było taką prostą sprawą; smokowi jednak przychodziło to zawsze dosyć naturalnie i teraz specjalizował się wręcz w tym. Najłatwiej bowiem zaskoczyć kogoś podczas normalnego, rutynowego zajęcia, gdy taka osoba doskonale wie, co za chwilę zobaczy. Albo przynajmniej tak się jej zdaje...
        Efekt, który osiągnął, był aż nadto dowodem na słuszność jego racji; Sanayi zabrakło słów, przez co Dérigéntirh wyszedł zza drzwi oraz spoglądał na nią z podekscytowanym uśmiechem, obserwując ruchy mięśni na jej twarzy, jak obserwuje się rozchodzące fale na tafli jeziora. Były to najlepsze dowody uznania sztuki smoka, więc żadne słowa alchemiczki nie mogły go bardziej uradować niźli ten zachwyt widoczny w mimice i spojrzeniu. Miał obawy, czy aby kobieta nie jest nazbyt twardo stąpająca po ziemi, aby dogłębnie wzruszył ją taki widok, lecz to był kolejny test, który przeszła bez problemu. Dérigénitrh zaczynał mieć ochotę poddać ją jeszcze przynajmniej kilku... dobra, kilkunastu podobnym. Jeśli nie kilkudziesięciu. Oczywiście nie miał na myśli nic wymagającego czy też nieuczciwego, ale obserwacja kolejnych reakcji Sanayi była... bardzo miła.
        Obserwował jej ruchy, gdy podeszła do łóżka i na nim usiadła, w wyraźnym szoku; podążał za nią, gotów zareagować, gdyby zaszła taka potrzeba – był w końcu lekarzem i swoje wiedział. Uniósł brwi, gdy kobieta zorientowała się w jego zagraniu; nie wspominała wcześniej niczego o gwiazdach i Dérigéntirh nie miał powodów sądzić, że może znać się na astronomii. Z faktu, że zorientowała się dopiero po chwili, doszedł do podejrzeń, że jednak nie jest to pasja, która mogłaby dorównywać alchemii. Choć mogło to być po prostu spowodowane jej zaskoczeniem.
        Na kolejne słowa alchemiczki smok wyszczerzył się i podszedł do łóżka, siadając obok Sanayi; przez chwilę się jej przyglądał, szczególnie przypatrując się jej oczom, w których odbijał się blask gwiazd. Dopiero potem postanowił się odezwać, mówiąc przyciszonym głosem, który udzielił mu się od alchemiczki oraz atmosfery, jakiej nabrało to miejsce. W tym samym czasie przyniesione przez kobietę rzeczy lekko drgnęły, po czym zaczęły się poruszać, przemieszczane przez magię przestrzeni Dérigéntirha, któremu udawało się to dzięki podzielnej uwadze; łóżko się powoli i ostrożnie złożyło, zaś na nim wylądowała pościel, która została ułożona w nienaganny sposób, przypominający teraz widok, jaki można zastać w bogatych hotelach. Choć rzecz jasna to, że pod pościelą znajdowała się składanka, nadawała temu dosyć humorystyczny wydźwięk.
        - Bardzo chętnie pokazałbym ci taki widok w naturze – powiedział, choć żałował, że nie był w stanie powiedzieć, jak naprawdę by to wyglądało; lot ponad chmurami w nów był wrażeniem nie do zapomnienia, ale Dérigéntirhowi nie udałoby się o tym wspomnieć bez potrzeby wyjaśnienia „kilku” rzeczy. - Cieszę się, że przypadło ci do gustu moje dzieło, lecz naprawdę nic nie jest w stanie przebić prawdziwych gwiazd.
        - Całą noc, powiadasz? Cóż, obawiam się, iż zamierzałem zostawić to tak aż do wschodu słońca, kiedy to jego blask przepędzi wszystkie gwiazdy. Chociaż... dzięki temu równie dobrze dałoby się pewnie obserwować wschód, choć postaram się, aby światło cię nie zbudziło. Pomyślałem, że bardzo chętnie spędziłbym z tobą noc pod rozgwieżdżonym niebem, ale jako że nie możemy sobie pozwolić na małą wycieczkę... Jeżeli nie będziesz mogła przez to spać, to po prostu powiedz, a pozbędę się tego widoku. O wiele łatwiej jednak burzyć niż budować.
        Smok spojrzał na gotowe łóżko, które wręcz zapraszało, aby tylko na nim spocząć. Wiedział, że ten porządek, który udało mu się zaprowadzić dzięki magii, rozsypie się, kiedy tylko się na nim położy; smoczy sen nie należał jednak do najspokojniejszych, a przynajmniej jeżeli nie trwał nazbyt długo. Teraz jednak wolał posiedzieć trochę z Sanayą, wpatrując się w gwiazdy, dopóki jeszcze miał okazję. Siedział blisko niej, dlatego czuł ciepło od niej bijące. Ponownie pojawiła się w jego głowie pokusa, kiedy tylko spojrzał na kobietę ponownie. Gdyby nie to, że miała stałego partnera... cóż, możliwe, że ta noc wyglądałaby całkiem... hmm, inaczej. Teraz jednak...
        - San? Mogę ci tak mówić? Czuję z tobą już zaskakująco silną więź, a znamy się przecież jeden dzień; nie łudzę się, abym był twoim przyjacielem, ale bardzo chętnie postarałbym się nim zostać. Jesteś osobą miłą, inteligentną, a do tego bardzo interesującą. W dodatku jesteś tym elementem, który sprawia, że potrafię podziwiać ludzkość. Mam nadzieję, że nie są to nazbyt śmiałe słowa, ale cieszę się, że pozwoliłaś mi zostać, kiedy weszliśmy do tego pokoju. Bardzo nie chciałbym stracić tych chwil, a także tych przyszłych. Nie mówiąc już o posiłkach!
        Dérigéntirh pozwolił sobie zakończyć swoją wypowiedź żartem, aby nieco rozładować to napięcie, które zaczynał odczuwać; spoglądał jednak badawczo na twarz Sanayi, żywo zainteresowany jej reakcją.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya nie zwracała uwagi na to, jak Kaonites gapił się na nią, gdy weszła do pokoju, była całkowicie skupiona na iluzji, jaką wytworzył na jej suficie. Nie spodziewała się zresztą, że elf może ją aż tak wnikliwie obserwować - wiadomo, że każdy jest ciekaw jakie wrażenie wywoła niespodzianka na osobie, dla której została przygotowana i alchemiczka nie widziała w tym niczego dziwnego, lecz gdyby zwróciła w tym momencie uwagę na to jak bacznie przyglądał jej się srebrnowłosy mężczyzna, znowu mogłaby nabrać pewnych podejrzeń…
        Ona jednak nie spuściła wzroku, a on nie zdradził się w żaden sposób. Dosiadł się do niej, gdy zajęła miejsce na swoim łóżku, a atmosfera jaka wytworzyła się w pokoju była na tyle specyficzna, że alchemiczka nie zwróciła nawet uwagi na to, jak blisko siebie byli i jak to mogło wyglądać dla osób postronnych. Prawie całą uwagę poświęcała niezwykłemu spektaklowi nad swoją głową - zachwyciła się tym bardziej, gdy dostrzegła, że gwiazdy stworzone przez Kaonitesa migotały w bardzo naturalny sposób. Zadawała sobie pytanie jak możliwe jest stworzenie tak dokładnej iluzji - czy magom przychodzi to naturalnie, czy muszą dysponować pamięcią i zmysłem obserwacji znacznie wykraczającymi poza możliwości przeciętnego śmiertelnika. Nie wyraziła jednak swoich wątpliwości na głos.
        Gdy Kaonites w końcu się odezwał, Sanaya zerknęła na niego przelotnie i kiwnęła głową. Nie wiedziała, że jego propozycja obejrzenia prawdziwych gwiazd mogła kryć w sobie coś bardziej osobliwego i niesamowitego, niż zwykły spacer za miastem, dlatego też nie zareagowała na to ani wybitnym entuzjazmem, ani niepokojem. Gdyby jednak wyznał jej, jak miałoby to naprawdę wyglądać…
        - Nie, nie niszcz tego - zastrzegła szybko, wyciągając w jego stronę rękę w powstrzymującym geście. - Jest piękne… I nie mam nic przeciwko, by mnie coś takiego obudziło. Nie co dzień wszak widuje się gwiazdy na własnym suficie - dodała, znowu podnosząc wzrok na iluzję nad sobą. Obecność Kaonitesa tuż obok wcale jej nie krępowała, dobrze czuła się w jego towarzystwie i nie zdawała sobie sprawy z tego, jaką fascynacją on ją darzył - chyba przez to, że wyraźnie zaznaczyła, że jest w związku i nie zamierza tego stanu zmieniać. Wydawało jej się, że to wystarczy.
        Alchemiczka odchyliła się do tyłu i wsparła na wyprostowanych rękach, jak uczyniłaby to na prawdziwej łące. Nie położyła się, nie było na to miejsca. Wyprostowała się jednak, gdy Kaonites zwrócił się do niej zdrobnieniem. Jakoś dopiero dźwięk własnego imienia sprawił, że w pełni uświadomiła sobie intymność tej sceny. Mimo to nie uciekała, teraz tylko zwracała większą uwagę na dystans między nimi
        - Oczywiście, że możesz - zapewniła cicho, z uśmiechem. Nie mówiła nic więcej, by mu nie przerywać, nie wypomniała również, że wcześniej użył tego zdrobnienia bez jej zgody. Nie bylo sensu tego wypominać, bo się nie gniewała, wydawało jej się to wręcz naturalne, a wtedy popierało ich wersję o bliższej znajomości. ”Choć i tak miło, że ostatecznie zapytał…”, uznała. Jego dalsze wyznanie było zaskakujące, Sanaya słuchała go więc w oniemieniu. Powiedział jej bardzo wiele miłych słów, a z wieloma wypowiedzianymi przez niego kwestiami ona sama się zgadzała, zamiast jednak entuzjastycznie potakiwać, ona tylko słuchała, a gdy Kaonites skończył mówić, jeszcze chwilę siedziała w milczeniu. Elf mógł być jednak spokojny o to, że jej nie uraził - to było widać w jej oczach, w czułym spojrzeniu, jakim go obdarzała. Musiała po prostu zebrać myśli. A gdy jej się to udało, skromnie obróciła wzrok i poprawiła włosy, chociaż wcale nie wpadały jej do oczu.
        - Oj, przesadzasz - powiedziała cicho w odpowiedzi na tę ilość komplementów. Widać było, że zrobiło jej się bardzo miło, ale skromność nie pozwalała jej się puszyć. - To raczej ja powinnam teraz cię tak wychwalać. Naprawdę bardzo mi pomogłeś z tym wszystkim - powiedziała, niedbałym ruchem ręki pokazując swój pokój. Zaśmiała się gorzko. - Gdyby cię tu nie było, to bym chyba po prostu usiadła na środku i się rozpłakała. Ale dzięki tobie jakoś to ogarnęłam. Poza tym otworzyłeś mi dzisiaj oczy na nowe perspektywy i mam o czym myśleć… Cieszę się, że na siebie wpadliśmy w tej szklarni. Dobrze się przy tobie czuję i choć zgadzam się, że to za wcześnie by mówić o przyjaźni, wierzę, że w końcu będziemy mogli tak o sobie mówić… Choć pewnie jeszcze setkami rzeczy zdołasz mnie zaskoczyć. Ale wydaje mi się, że dzisiaj miałam okazję zobaczyć to jaki jesteś w środku - powiedziała, wskazując na swoje serce. - I nawet jeśli masz jakieś tajemnice… Chyba będą one dla mnie do przełknięcia - zapewniła już pogodnym tonem, z uśmiechem, bo wierzyła w to co mówi. Żaden śledczy nie mógł jej nastawić przeciwko Kaonitesowi.
        Wzrok Sanayi uciekł w bok i zaraz zogniskował się na elegancko zasłanym polowym łóżku. Gapiła się na nie przez moment, po czym parsknęła.
        - No tak, w kategoriach zaskakiwania mnie, oto przykład - oświadczyła, wskazując ręką powód swojego szoku. - Tak samo jak w przypadku tego szklanego korzenia… Korzeń! - powiedziała nagle, jakby dopiero coś do niej dotarło. - Kaonitesie, twój napar! I to przyjęcie, na które miałeś pójść! O na arkana, zupełnie o tym zapomniałam, pewnie to spotkanie już się zaczęło… Może jak razem się za to weźmiemy to spóźnisz się tylko trochę? - zaproponowała, gorączkowo szukając rozwiązania tej sytuacji. - Jejku, Kaonitesie, przepraszam, to przez to zamieszanie ze strażą… - usprawiedliwiła się alchemiczka. Widać było, że siedziała jak na szpilkach, gotowa zaraz rzucić się do rysowania kręgów i warzenia mikstur, jeśli tylko Kaonites powiedziałby jak może mu pomóc.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh uniósł brwi, lekko zaskoczony tak gwałtowną reakcją alchemiczki; to, że wyciągnęła w jego stronę rękę, jakby chciała powstrzymać go przed zrobieniem czegoś fizycznego, było dosyć rozbawiające, jednak równocześnie nieco rozczuliło to smoka, który potrafił naprawdę docenić uznanie, jakie niosły ze sobą podobne działania, nawet jeśli nie zostało ono wprost pokazane. Obawiał się jednak, że Sanaya nie do końca rozumiała, o co mu chodziło, a nie chciał psuć takiej chwili technicznymi aspektami, dlatego postanowił zająć się tym w ukryciu. Gdyby pozostawił iluzję taką, jaką jest teraz, to przy wschodzie słońca... Obraz ukazujący się na suficie posiadał wzmocnienie jasności, co teraz było nadzwyczaj użyteczne, lecz kiedy najpotężniejsza spośród gwiazd na nim by się pojawiła... Najpewniej wszechobecna biel byłaby ostatnim, co kobieta zobaczyłaby w swoim życiu. Smok sięgnął po swoje geograficzno-astronomiczne narzędzia i zaczął wyliczać czas, w którym rozpocznie się wschód, a także obecny moment, posiłkując się układem gwiazd, schematami dla danej pory roku oraz miejsca. Następnie wprowadził w swoje zaklęcie swoistą klepsydrę, która miała odliczać czas pozostały do wschodu słońca. Około pół godziny przed owym czynnik wzmacniający oświetlenie miał powoli słabnąć, aby na kilkanaście minut przed pierwszymi promieniami słońca całkowicie zaniknąć. Wszystko to udało mu się zrobić, nie gubiąc wątku rozmowy, a nawet nie dając po sobie znać, że właśnie wykonał modyfikację, która od przeciętnego czarodzieja wymagałaby niemało skupienia; podzielna uwaga oraz tysiąclecia praktyki robiły swoje.
        - Doskonale zdaję sobie sprawę, kiedy przesadzam – mruknął smok w odpowiedzi na pierwsze słowa alechemiczki; był nadzwyczaj entuzjastyczną oraz emocjonalną istotą, jednak znał siebie dosyć dobrze. Kogo jak kogo... - Niezmierną radość sprawia mi fakt, że rzeczywiście udało mi się cię dziś wspomóc. W morzu życia tafla często skrywa wiele; myśl, iż mogłabyś tu tak tkwić sama, zrozpaczona, a ja nawet nic bym o tym nie wiedział, jest dosyć przerażająca. Powinniśmy dziękować Prasmokowi za nasze spotkanie. A że udało mi się sprawić, że nowe możliwości pojawiły się przed tobą... To naprawdę, naprawdę miło! Zwykłe pomaganie samo w sobie może być dobre, jednak gdy popycha się kogoś w dobrym kierunku... albo chociaż pokazuje, że taki istnieje... cóż, wierzę, że powoduje to reakcję łańcuchową. Jeden człowiek wszak niewiele zdoła zdziałać. Mam nadzieję, że osiągniesz to, co sobie zapragniesz.
        W oczach mężczyzny błysnęły iskierki rozbawienia, które jednak łatwo było pomylić z sympatią, gdyż przyjacielski wyraz twarzy zupełnie się u niego nie zmienił. Nie mógł jednak powstrzymać swoich emocji, gdy Sanaya stwierdziła, że z pewnością będzie w stanie poradzić sobie z jego tajemnicami. ”Ohh, słodkie, naiwne dziewczę, tak bardzo nie masz pojęcia, o czym teraz mówisz...” Miał ochotę teraz się roześmiać, ale zdecydowanie źle by to wyglądało po tak istotnych słowach alchemiczki, dlatego nie pozwolił żadnemu mięśniowi drgnąć. Z drugiej strony miał ogromną ochotę powiedzieć teraz „jestem smokiem” oraz obserwować reakcję Sanayi – zawsze trafiała się inna, ale w tym przypadku... Dérigéntirh nie zepsułby sobie tego zgadywaniem, jak mogłaby wyglądać. Jednak to naprawdę nie była na to dobra chwila...
        - Teraz to tobie udało mi się mnie wzruszyć – powiedział smok wcale nie przeciwko prawdzie, gdyż zanim naszła go fala rozbawienia, naprawdę rozczuliły go słowa alchemiczki. - Naprawdę muszę podziękować, że zdecydowałaś mi się zaufać; wiem, że tego nie ułatwiam. Może i nie wyjawiam o sobie zbyt wiele, lecz zdecydowanie nie kieruję się chęcią ukrycia czegokolwiek, a raczej tym, że... nigdy w zasadzie nie wiem, gdzie zacząć. To... dosyć złożona rzecz. I nie każdy patrzy na niektóre jej aspekty przychylnym okiem. Jednak i ja mam wrażenie, że udało mi się dzisiaj ujrzeć twoje prawdziwe „ja” i myślę, że tobie mogę je mówić bez obaw... zobaczymy, co przyniosą kolejne dni. A patrzę na nie z nadzieją.
        Przeniósł wzrok na własne pożyczone łóżko i delikatnie się uśmiechnął. Już miał odpowiedzieć, kiedy nagle Sanaya się ożywiła, a smok ponownie na nią spojrzał, tym razem z lekką obawą. Jego twarz jednak rozpogodziła się, kiedy usłyszał, o co chodziło alchemiczce. Cóż, jednak się zorientowała; nie miał co się dziwić, była w końcu bystra. Ludzie nie posiadali może takiej pamięci jak on, jednak radzili sobie na własne sposoby... Dérigéntirh położył czule dłoń na ramieniu Sanayi, spoglądając na nią z uspokajającym uśmiechem. Zdołał powstrzymać odruch połączenia z nią swojego umysłu, gdyż zwykł to czynić w sytuacji, gdy musiał kogoś ukoić. Przypomniał sobie jednak, że z San zdecydowanie nie są jeszcze na tyle blisko. W kręgu czarodziejów oraz jego przyjaciół taki zabieg nie był czymś wyjątkowym, jednak dla większości ludzi pomysł, aby ktoś inny wpływał na ich myśli, przedstawiał się przerażająco. Smok zdecydowanie nie chciał naruszyć prywatności kobiety w ten sposób, dlatego musiał się ograniczyć do naturalnych sposobów.
        - San, nie gorączkuj się tak, wszystko jest w porządku – powiedział swoim głosem, nadając mu jeszcze głębszy oraz melodyjny ton, niż było to w przypadku jego codziennej mowy; dźwięki zdawały się przenikać przez skórę oraz relaksować napięte mięśnie. - Zająłem się tym; wysłałem odpowiednią wiadomość, kiedy byłaś zajęta. Stwierdziłem, że jak na dziś wystarczy mi atrakcji. Nie przejmuj się, naprawdę, w takich kręgach niepojawienie się na przyjęciu nie jest postrzegane jako tak oczywista obraza, a raczej pewien rodzaj gry. Przyjdę na następne, tak czy siak muszę trochę zostać w mieście, okazja na pewno się trafi. A dzięki mojej dzisiejszej nieobecności... cóż, wywołam tym większe zaciekawienie. Można nawet powiedzieć, że dzisiejsze zamieszanie nijako mi się przysłużyło. No i zdecydowanie nie zamieniłbym je na bal.
        Jego fiołkowe, głębokie oczy spoglądały na Sanayę, jakby były obietnicą czy też zapewnieniem tego, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku i nie ma się zupełnie czym martwić. Może w przypadku innej kobiety Dérigéntirh posunąłby się do zwiększenia fizycznego kontaktu, z którym nieodłącznie wiązało się jego wewnętrzne, uspokajające ciepło, jednak teraz jego dłoń na jej ramieniu musiała wystarczyć.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya uśmiechnęła się słysząc komentarz Kaonitesa na temat swoich dzisiejszych odkryć, ale zachowała dla siebie swoje myśli - to, co kołatało jej się w głowie było na pierwszy rzut oka pomysłem dobrym, zasługującym na uznanie i pochwały, lecz po przemyśleniu go… Mogło być różnie. Za i przeciw było pewnie tyle samo pod względem ilościowym, pytanie jednak które z tych argumentów miały większą wagę, by ostatecznie przeważyć. Ale był jeszcze czas, by nad tym posiedzieć i trochę zgłębić temat, może z pomocą Kaonitesa, a może samodzielnie, prowadząc szczery wewnętrzny dialog między sercem a rozumem. Dzisiaj jednak nie miała na to ani humoru ani siły.
        Elf odrobinę zaimponował alchemiczce tak śmiało przyznając, że wzruszył się jej słowami - mężczyźni raczej niechętnie przyznawali się do swoich uczuć, bo od małego wpajano im, że powinni być twardzi i nie wolno im się mazać. On był jednak pod wieloma względami wyjątkowy i nietuzinkowy i to właśnie przez to Sanaya uwierzyła mu, gdy powiedział, że nie mówi jej wszystkiego, bo po prostu nie wie gdzie zacząć. Zabrzmiało to odrobinę absurdalnie, owszem, ale może faktycznie tak było. Był elfem, mógł żyć już setki lat i nawet samemu nie wszystko pamiętać albo po prostu mieć tyle niesamowitych wspomnień, że gdyby zaczął o nich mówić, połowa słuchaczy uznałaby, że koloryzuje albo wręcz ściemnia. Owszem, Tai chciała wiedzieć o nim coś więcej, lepiej go poznać, ale może faktycznie nie było sensu naciskać, bo odsłaniając prawdę stopniowo będzie miała okazję się do niej przyzwyczaić a nie uciec z wrzaskiem, bo nie wytrzyma ogromu zaskoczenia. Była w końcu tylko człowiekiem.
        I nadal pozostawała błogo nieświadoma tego, że to właśnie rasa mogła się okazać tą kwestią, która teraz zdawała się być najbardziej oczywista, a później najbardziej ją zaskoczy…


        Dotyk Kaonitesa był tym bodźcem, który zatrzymał nakręcającą się spiralę nerwów, w jaką wpadła alchemiczka - nie uspokoił jej do końca, ale sprawił, że znowu mogła przytomnie myśleć. Zogniskowała na nim wzrok i cierpliwie słuchała wyjaśnień, które przekonywały ją na tyle, że powoli się rozluźniała. Była w tym oczywiście również zasługa tonu głosu Kaonitesa i jego mowy ciała, lecz było to działanie na tyle podprogowe, że Sanaya nie zwróciła na nie uwagi. W końcu wyraz jej twarzy złagodniał i nawet trochę się uśmiechnęła. Pokręciła lekko głową.
        - Nigdy nie pojmę motywów, jakimi kierują się niektórzy ludzie - przyznała, mając na myśli tę pokrętną logikę na temat ignorowania zaproszeń. - Ale wierzę w twój osąd, pewnie nie pierwszy raz bierzesz udział w tej grze… To naprawdę ulga, że nie będziesz miał z tego tytułu żadnych nieprzyjemności - zapewniła zupełnie szczerze, po czym westchnęła.
        - Ale korzeń i tak trzeba zabezpieczyć by się nie zmarnował - oświadczyła. - Można go od razu wykorzystać albo po prostu go zakonserwujmy. Wiadomo, najlepsza oczywiście jest pierwsza opcja, bo świeże to zawsze świeże… Może wyciągnąć tylko z niego esencję? Nie zepsuje się tak szybko i będzie trwalsza - mówiła tonem, jakby myślała na głos. - Hm… Albo destylat! A nie, nie mam narzędzi… Suszyć szkoda, bo się pokruszy i będą duże straty. Najlepsza będzie esencja - uznała, kiwając głową w niemej zgodzie z własnym planem. Odetchnęła wyłamując palce i dopiero po tym spojrzała na Kaonitesa, jakby ocknęła się z jakiejś gafy.
        - Och, wybacz… Oczywiście tylko jeśli nie jesteś za bardzo zmęczony - zastrzegła. - No tak, to taka moja zaleta i wada jednocześnie, jak mam pracę na horyzoncie, to zapominam o całej reszcie, a na dodatek potrafię się wtrącać tak jak teraz… Oczywiście korzeń jest twój i to ty nim rozporządzasz, ja tak tylko… Uznaj moje słowa za luźną propozycję - podsumowała, chociaż faktycznie, gdyby tak mogła jeszcze zrobić jakiś mały eksperyment tego dnia, lepiej by się jej spało. Alchemia pozwalała jej się zrelaksować lepiej niż gorąca kąpiel ze świecami i książką. W tej sytuacji nie przeszkadzało jej nawet to, że dysponowała tylko bardzo ubogim sprzętem alchemicznym, bo reszta została potłuczona przez wandala, który się do niej włamał - nie z takimi trudnościami sobie radziła pracując w terenie. Wiedziała, że większość przemian można przeprowadzić z mniejszymi zasobami fizycznymi, po prostu mocniej komplikując krąg alchemiczny. Było to rozwiązanie odrobinę ryzykowne, ale tylko dla kogoś niedoświadczonego - ona miała już dość wprawy, by tworzyć tak złożone twory nie ryzykując przy tym, że coś wysadzi albo komuś zrobi krzywdę. Wśród zniszczonych książek nadal leżał zresztą jej słownik alchemiczny, z którego mogła korzystać, bo może i był zalany, ale pewnie większość dało się z niego jeszcze odczytać.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Smok uśmiechnął się z serdecznym zadowoleniem, gdy wbrew jego obawom udało się wytłumaczyć kobiecie, jak wygląda cała sytuacja, a ta – chociaż nie rozumiała takiego sposobu myślenia – postanowiła to zaakceptować. Cecha bardzo przez Dérigéntirha ceniona, zarówno u siebie, jak i u innych; ogółem ludzie jej pozbawieni nie byli w jego towarzystwie wytrzymać znowuż aż tak dużo czasu. Postawa Sanayi z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzała go w przekonaniu, że dobrze ją wcześniej osądził; już teraz kierowała się niemal przyjacielską troską wycelowaną w jego osobę, choć w przypadku jego przyjaciół ta przyjmowała zupełnie inne formy... W końcu kobieta na razie osądzała go przez pryzmat elfiej, a więc nie tak znowu odmiennej od swojej rasy, a smocze zachowanie... to jednak smocze zachowanie. O podobne podobieństwo znacznie trudniej. Dopiero po odkryciu jego prawdziwej natury i wszystkiego, co się z tym wiązało, ludzie odkrywali u siebie, co może oznaczać troska; „problemy” dla smoka były czymś na zupełnie innym poziomie.
        Uniósł brwi, gdy kobieta tak żywo zaczęła mówić o korzeniu, przenosząc na ułamek sekundy wzrok na jego pakunki leżące na pobliskim stole, wśród których znajdowała się także i niezwykła roślina; zaraz jednak jego spojrzenie znowu powróciło do alchemiczki, a tliło się w nim zaciekawienie oraz pewien rodzaj rozczulenia. Jego brwi powędrowały jeszcze wyżej, gdy kobieta nagle się zreflektowała, zupełnie jakby przypominając sobie, że jeszcze nawet nie wiedziała, czy rzeczywiście zrobią coś z korzeniem. Dérigéntirh szeroko się do niej uśmiechnął; chciał już zostawić tę sprawę na jutro, aby móc spokojnie skończyć ten dzień, bardziej kierowała nim troska o odpowiednią ilość snu Sanayi, gdyż on sam bez problemu mógłby zarwać kilka nocy, ale skoro jako jedyny warunek stawiała to, że wciąż ma siły... No i jeżeli naprawdę zapomina w takich sytuacjach o całej reszcie, to myśl o korzeniu pewnie nie pozwoliłby jej spokojnie spać... Co z niego byłby za „altruista”, gdyby miał teraz odmówić.
        - Jeżeli tak stawiasz sprawę, to nie mam żadnych przeciwwskazań – powiedział, wstając. - Po takim dniu nie chciałem cię jeszcze męczyć pracą, ale chyba zapomniałem, jak bardzo kochasz alchemię. Spokojnie, korzeniem sam mogę się zająć, ale tak jak mówisz, świeże to świeże, a przyrządzenie teraz odpowiedniej mikstury na pewno nie zaszkodzi... Chociaż... potrzebowałbym nieco z twoich dzisiejszych zakupów. Naprawdę niewiele, kilka liści, jedną łodygę... Ah, no i oczywiście przydałyby się odpowiednie naczynia, ale prośbą, abyś się tym zajęła, pewnie bym cię obraził.
        Gdyby znał się z San nieco dłużej, to wedle jego podejrzeń byliby w stanie pracować kompletnie bez słów – każde doskonale wiedziałoby, co ma robić. Teraz jednak wciąż znali się na tyle słabo, że jednak nieco owej komunikacji by się przydało. Smok podszedł do stosu zniszczonych rzeczy i odnalazłam tam wygięty, żelazny trójnóg, zakończony okręgiem, w którym zwykle umieszczało się szklaną kolbę. Bez większych problemów go naprawił, rękami wyginając metal, przywracając go do stanu sprzed uszkodzenia, po czym postawił na środku przestrzeni pomiędzy łóżkiem Sanayi, a jego rozkładanym. Następnie zabrał ze stołu pakunek z korzeniem oraz za pozwoleniem alchemiczki ukradł kawałki trzech roślin – kilka liści dwóch oraz garść łodyg ostatniej. Usiadł przed trójnogiem, odkładając rośliny na podłogę oraz ostrożnie wyjmując korzeń, który następnie umieścił w metalowym kręgu – trochę musiał pokombinować, aby podłużny kształt umieścić w okrągłym otworze, ale w końcu udało mu się to zrobić tak, że nie miał prawa wypaść – smok nieco znał się na fizyce oraz jej prawach.
        Spojrzał na alchemiczkę z uśmiechem, przyjmując od niej kilka alchemicznych naczyń; jedno podsunął pod trójnóg, a pozostałe położył obok roślin, do których przygotowania będzie ich potrzebował.
        - Wydobycie esencji nie będzie raczej problemem, choć zrobię to w nieco inny sposób, niż pewnie ty byś zrobiła – powiedział smok, uśmiechając się do niej. - Potrzebuję tych startych roślin w odpowiedniej proporcji. Daj mi pomyśleć... Raczej dosyć standardowy efekt, bo brakuje mi informacji, ale nieco wzmocniony... To dajmy tak... - W tej chwili Dérigéntirh przeliczał w głowie proporcje na odpowiednie jednostki. - Sfroczyk do pokrzywy Alhimera do crearu w stosunku odpowiednio trzy do jedenastu do sześciu.
        Oczywiście tak na oko, choć jego magia struktury umożliwiała mu co prawda mikroskopijną dokładność, jednak u Sanayi musiała wystarczyć zawodowa wprawa. Dérigéntirh o całej reszcie nie dopowiadał, wierząc, że alchemiczka wie, co robić. Nie wziął pod uwagę, że pewnie zechce rozpuścić wszystko w wodnym naparze, gdyż była to dosyć standardowe działanie w tym przypadku.
        Dérigéntirh skupił się teraz na samym korzeniu; za pomocą magii struktury stworzył niewielki tunel w zewnętrznej skorupie, prowadzący aż do interesującego go rdzenia korzenia. Normalnymi narzędziami zrobienie czegoś takiego bez uszkadzania struktury powłoki nie było raczej możliwe, ale magia była nadzwyczaj precyzyjna – o wiele bardziej jednak dało się to dostrzec podczas operacji, gdzie dokładność była czasami wręcz na wagę ludzkiego życia. Tak czy owak, otwór taki był niezbędny do tego, co smok chciał zrobić; utkał zaklęcie, które powoli miało zmieniać stan rdzenia korzenia ze stałego na ciekły, poczynając od miejsca najbliższego otworowi, aż po najdalszy. Gdyby natychmiast przemienił cały rdzeń, korzeń wręcz wybuchnąłby, jako iż ciekły był mniej gęsty od stałego. Wkrótce kilka kropli soku zaczęło ściekać z korzenia, prosto do podstawionego naczynia; po kolejnych kilku chwilach uformował się nawet ciągły, wąski strumień.
        Dérigéntirh nie rozpuszczał roślin w wodzie, gdyż uważał samą płynną formę rdzenia za wystarczająco dobry rozpuszczalnik. Choć rzecz jasna zalanie go odpowiednim roztworem w niczym nie przeszkadzało. Od proporcji sforczyka i pokrzywy Alhimera zależało, jak silny mikstura będzie miała efekt; odpowiednie substancje działające na umysł powstawały dopiero po kontakcie z substancjami zawartymi w rdzeniu. Creaur służył jedynie do usunięcia skutków ubocznych. Po dłuższej chwili ostatnie krople esencji spłynęły z korzenia, także więc można było przystąpić do działania. Dérigéntirh odmierzył odpowiednią ilość upłynnionego rdzenia, przelewając go do innego naczynia oraz podając Sanayi; mógłby zrobić ostatnie kroki samemu, ale nie chciał za bardzo się rządzić w pokoju no i dziedzinie alchemiczki. Spojrzał na pozostały płyn w zamyśleniu. ”Nic się nie może marnować... A świeże to w końcu świeże...”
        Zdecydował się na ryzykowny krok, ale jego zdaniem warto było zaryzykować. No i w dodatku alchemiczka nie musiała się nawet zgadzać...
        - Zaraz wracam – powiedział, wstając, zabierając coś z torby i wychodząc z pokoju razem z upłynnionym rdzeniem. Gdy tylko drzwi się za nim przymknęły, zniknął i pojawił się w już dobrze sobie znanej szklarni. Szybko odnalazł kilka potrzebnych składników. Jego kolejnym przystankiem była lada sklepu, na której zostawił odpowiednią sumę. Nie był w końcu złodziejem. Trwało to kilka minut, po czym powrócił do punktu wyjścia. Wszedł do pomieszczenia, mijając zajętą alchemiczkę i chowając przed nią zebrane rośliny, idąc pod odpowiednim kątem. - Tylko zajrzałem po coś do kuchni...
        Usiadł obok i zajął się przygotowaniem małej niespodzianki. Zmieszał odpowiednie składniki i rozpuścił je w pozostałej substancji, po czym przez chwilę mieszał magią przestrzeni, magią struktury katalizując niektóre procesy. Po kilku minutach ciecz przybrała gęstszą konsystencję oraz lśniącą, czerwoną barwę. Smok uniósł naczynie do ust oraz wypił połowę, przymykając przy tym oczy. Opuścił naczynie, ocierając usta i spojrzał na Sanayę, wyciągając w jej stronę przygotowaną substancję. Ręka lekko mu zadrżała, więc doszedł do wniosku, że musi pośpieszyć z wyjaśnieniami.
        - To coś raczej mniej niewinnego niż ten prezent... Pewnie domyślasz się, jakie ma działanie. Pomyślałem, że nie może się nic zmarnować, a sam nieco... hmm, eksperymentowałem z tego rodzajami substancji. Jeżeli chcesz, możesz wziąć trochę – ostrzegam, jeden malutki łyk, większa ilość może być bardzo niebezpieczna. Jeżeli cię tą propozycją obraziłem, to przepraszam, ale ten wieczór po prostu... po prostu...
        Uniósł wzrok i ujrzał, jak gwiazdy tańczą nad jego głową, gdy substancja zaczynała działać, w takiej ilości nawet jego umysł będąc w stanie ogarnąć. Poczuł, jak znikają wszystkie jego troski; jego oddech się pogłębił, źrenice rozszerzyły, serce zwolniło, a mięśnie rozluźniły. Umysł wypełniły całkiem miłe zajawki wspomnień z przeszłości, z tych szczęśliwych chwil. Uśmiechnął się od Sanayi, której skóra zaczęła mienić się zaskakującą mozaiką barw.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Już po minie i spojrzeniu Kaonitesa Sanaya mogła poznać, że nie spotka się z odmową i jednak przed snem jeszcze na moment pochylą się nad nauką - podobała jej się ta opcja. Razem z nim wstała z łóżka, gotowa do działania, jakby wcale nie miała za sobą ciężkiego dnia użerania się z wandalami, biurokratami, matołami i własnymi emocjami, wręcz jakby podnosiła się z łóżka po regenerującej drzemce. Odruchowo przeciągnęła dłońmi po włosach, jakby chciała je zebrać w kucyk, ale były tak krótkie, że nie było na to najmniejszych szans - po prostu pozostał jej taki odruch sprzed kilku miesięcy, gdy jeszcze nosiła długą fryzurę. Krótka była jednak praktyczniejsza pod każdym względem - w pracach domowych, w laboratorium, w podróży - więc na razie twardo przy niej obstawała, nawet jeśli niektórzy (zwłaszcza mężczyźni) utyskiwali, że lepiej wyglądała wcześniej. Całe szczęście Kaonites nie mógł czynić jej podobnych komentarzy - co najwyżej mógł się czegoś domyślać na podstawie odruchów i tyle.
        - Oczywiście, częstuj się - zachęciła go, gdy zasugerował, że potrzebowałby czegoś z jej zbiorów, wskazując przy tym swoją torbę zapraszającym gestem. - Podejrzewam nawet co ci chodzi po głowie… Pokrzywa Alhimera? Może sforczyk albo czerwona lakia… Wszystko zależy od receptury, ale w każdym razie możesz brać co ci będzie potrzebne.
        Sanaya nie była skąpa, zwłaszcza, gdy chodziło o tak niewielkie przysługi jak podzielenie się składnikami. Tym bardziej, że to zwykłe zioła, a nie jakieś złote łzy jednorożca. Nawet gdyby Kaonites nie zapytał, ona i tak by się podzieliła, wydawało jej się to oczywiste. Pomyślała jednak, że elf musiał albo zmienić koncept w międzyczasie albo przeczuwać, że tak to się skończy, bo gdyby nie spędzili ze sobą całego dnia i nie przeprowadzali wspólnych eksperymentów, to jak zdobyłby te składniki? Wracałby po nie? Nie wszystkie były łatwo dostępne, bo gdyby były, Sanaya pewnie nazrywałaby je w przydrożnym rowie a nie kupowała w sklepie.
        Na początku pracy Tai raczej obserwowała Kaonitesa, sprawdzając co zrobi i jakie są jego plany. Gdy on się szykował, ona wyciągnęła z torby swoje składniki i rozłożyła je na drugim brzegu stołu, by mu nie przeszkadzać, ale też by wszystko było pod ręką. Wyciągnęła też wszystko, co było jeszcze całe i użyteczne - nie było tego wiele, ale też raczej nie potrzebowali specjalnego sprzętu. Najważniejszy był papier i pióro, a to akurat miała. Kaonites jednak zaczął od klasycznej chemii. Sanaya z zainteresowaniem przyglądała się temu jak przygotowywał stojak na kolby, a gdy sięgnął po potrzebne rośliny i alchemiczka już wiedziała do czego to zmierza, natychmiast wybrała odpowiednie parowniczki i niską zlewkę oraz złamaną, lecz nadal wystarczająco długą szklaną bagietkę. Wszystko podsunęła Kaonitesowi pod rękę dokładnie w momencie, gdy tego potrzebował. Nie wtrącała się, bo widziała, że on wiedział co robi - postępował zgodnie z recepturą, chociaż może nie do końca korzystał z wytycznych szkoły, którą operowała ona. Wszystkie alchemiczne arkana miały jednak to do siebie, że chociaż różnymi drogami, to wszystkie dążyły do jednego celu - każdą recepturę jednej szkoły dało się przełożyć na metody drugiej bez zmiany efektu końcowego.
        - Weź dwie części sforczyka - zasugerowała. - Lepiej mieć parzystość na niskim kręgu, bo to dobra roślina, bardzo zdrowa i hodowana w dobrych warunkach, sama podciągnie wartość energetyczną, a utrzymasz stabilność.
        To nie była elementarna wiedza, której brak mógłby w jakikolwiek sposób skreślić Kaonitesa jako alchemika - obliczenia wykonał poprawnie i dokładnie, a jedyna przewaga Sanayi polegała na tym, że lepiej znała składniki, z którymi przyszło im pracować. Jeśli jednak uznał, że woli trzymać się wyliczeń, to się nie kłóciła, bo przygotowywany eliksir i tak cechował się stabilnością, której nie trzeba było specjalnie podrasowywać.
        Sanaya złapała za swoją tarkę ze skóry rekina, która z jakiegoś powodu ocalała z ataku wandala, choć była tylko kawałkiem skóry na drewienku, łatwym do złamania gdyby tak na to stanąć. Dzięki temu jednak praca szła jej szybko - długimi płynnymi ruchami ścierała na niej rośliny na drobniutkie wiórki, każdą do osobnej parowniczki, z grubsza szacując ich ilość, by nie zmarnować zbyt wiele. Później jednak i tak korzystała z małej miarowej łyżeczki, by odmierzyć bardziej precyzyjne dawki. Zerkała przy tym od czasu do czasu na Kaonitesa, który pracował ze swoją częścią eksperymentu. Zamarła na moment, gdy nagle z rośliny ustawionej w stojaku na kolby zaczęły kapać soki. Po specyficznym zapachu przypominającym spieczoną na słońcu ziemię i mętnym, żółtym kolorze poznała, że to niezwykle stężony wywar z korzenia. Nie, esencja, prawdziwa, najprawdziwsza esencja.
        - Aż ci trochę zazdroszczę, że tak potrafisz - zauważyła z podziwem i może faktycznie odrobinką zdrowej zazdrości. Ona również by sobie poradziła, ale zajęłoby jej to więcej czasu i może efekt nie byłby tak dobry, musiałaby go jeszcze oczyszczać - w końcu jednak doszłaby do tego samego, sposobami, które wykluczały użycie magii.
        - Och, dziękuję - zreflektowała się, gdy nagle Kaonites podał jej zlewkę pełną mętnego soku. Przyjęła ją ostrożnie, jakby w środku było coś gorącego i od razu odstawiła naczynie na ziemię. Domyślając się, że ma czynić honory i przepuścić przez to energię, złapała za kartkę i pewnie zaczęła kreślić krąg, od środka na zewnątrz, od razu nanosząc na niego znaki pomocnicze, jakby nie rysowała go na bieżąco tylko przerysowywała. Zaczęła i skończyła na kręgu - w końcu można powiedzieć, że tylko podkręcała miksturę. W środku były jednak liczne symbole pochodzące od ziemi, które oczyszczały, stabilizowały i uspokajały, do tego kilka znaków gwiazdowego alfabetu, które odpowiadały za dobry sen i inne piktogramy, które można było czytać jak księgę, jeśli tylko posiadało się odpowiednią wiedzę.
        Głos Kaonitesa nagle sprawił, że Sanaya drgnęła i podniosła wzrok (i jednocześnie piórko, którym rysowała).
        - Jasne - mruknęła, nadal myślami błądząc w słowniku alchemicznym. Nie wnikała po co Kaonites wychodził, bo powodów mogło być sporo - mógł pójść się czegoś napić, za potrzebą, przewietrzyć się, cokolwiek. Powiedział, że zaraz wróci, to mu uwierzyła i w spokoju dokończyła rysowanie. Przez moment zastanowiła się, czy nie poczekać na niego z przepuszczaniem energii przez eliksir, ale uznała, że nie ma to sensu - zmieszała więc wszystkie składniki, ustawiła zlewkę w kręgu i domknęła ostatni kontur. Wyrysowane przez nią znaki jarzyły się nikłym, niebieskim światłem, a płyn w zlewce zaczął lekko musować. Jego kolor zmienił się z żółtego w lawendowy, zniknęło też zmętnienie. Sanaya wpatrywała się w niego przez cały czas, bo chociaż strażnik zarzucił jej niekompetencję, ona naprawdę znała się na swojej robocie i pilnowała tego, przez co płynęła energia magiczna. Lubiła też sprawdzać przepływy magii wahadełkiem, gdy jeszcze je miała…
        Eksperyment dobiegł końca, a Kaonites nie wracał. Sanaya przez moment zastanowiła się, czy po niego nie wyjść, ale porzuciła ten pomysł i po prostu zaczęła sprzątać. W pierwszej kolejności pozbierała resztki roślin, które już do niczego się nie nadadzą i trochę bezczelnie wyrzuciła je przez okno na rabatkę, by użyźnił ziemię. Zlewkę z eliksirem nakryła nadtłuczoną szalką, by nic nie dostało się do środka i nie zepsuło efektu. Jeszcze trochę zostało jej do zrobienia, gdy Kaonites wrócił do pokoju. Uśmiechnęła się do niego.
        - Pozwoliłam sobie dokończyć - wyjaśniła, wskazując naczynie z gotowym produktem. Później zajęła się czyszczeniem i dezynfekcją parowniczek, nie zwracając przez moment uwagi na to, co robił srebrnowłosy mężczyzna. Zainteresowała się jego poczynaniami dopiero, gdy sama skończyła, wtedy podeszła i patrzyła na ciecz, która właśnie kończyła się katalizować. Lekko ściągnęła brwi - czy to było to, co jej się wydawało? Nie zapytała na głos, patrzyła tylko jak reagował Kaonites. Bez wahania napił się swojego eliksiru, biorąc naprawdę solidny łyk, a może nawet kilka. Później poczęstował ją. Sanaya bez słowa przyjęła naczynie, nie od razu jednak podniosła je do ust. Patrzyła na Kaonitesa i słuchała jego wyjaśnień, a na koniec spojrzała na substancję w zlewce. Podniosła ją przed twarz i ruchami dłoni nagarnęła trochę pod nos, by poznać zapach. Trochę przypominało wino, ale takie tanie, owocowe, z dużą ilością cukru. Wiedziała już z czym ma do czynienia, by jednak nabrać absolutnej pewności, spojrzała na Kaonitesa - widać było, że jego myśli dryfowały już w innym świecie… Sanaya uśmiechnęła się lekko pod nosem i odstawiła na bok naczynie, nie upiwszy nawet kropli. Nie miała nic przeciwko takim używkom, ale w tej chwili wolała pozostać trzeźwa - któreś z nich musiało być, by zająć się drugim, bo z halucynogenami nigdy nic nie wiadomo. Nie miała o to do niego żalu, sam również przeżył kiepski dzień, miał prawo się zrelaksować. Gdy on patrzył się w sufit, ona podeszła do jego posłania i odgarnęła kołdrę na bok. Później do niego wróciła.
        - Może się połóż - zasugerowała cicho, bo nie była pewna, czy to nie wpływa na słuch i czy nie będzie brzmiała za głośno, jak przy kacu. Przyklęknęła obok niego i złapał go za ramię, by w razie czego pomóc mu wstać i odholować go na posłanie. Niepokoiła ją ilość, którą w siebie wlał - czy to nie było za dużo? Był co prawda mężczyzną, zdecydowanie większym od niej, ale jednak tamta dawka była potężna. Martwiła się, czy nie stanie mu od tego serce i czy już powinna płukać mu żołądek, czy się wstrzymać. Uznała, że i tak na to za późno, pozostawała jej obserwacja.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Przedtem Dérigéntirh miał okazję ujrzeć, jak Sanaya wykorzystuje swoją alchemiczną widzę przy gotowaniu posiłku, jednak teraz... teraz zdecydowanie wkroczył w jej żywioł, co doskonale odczuł od samego początku, kiedy to bez problemu zgadła dwie trzecie składników, które miał zamiar użyć; bez trudu odczytywała jego intencje na dalszych etapach pracy, zdając się być o krok przed nim, pomimo iż to przecież on wystartował jako pierwszy. Z wdzięcznością przyjął zlewkę oraz bagietkę, która jednak niekoniecznie była mu przydatna. Niemniej podziękował serdecznym kiwnięciem głowy. Zatrzymał się na chwilę, gdy alchemiczka poprawiła go w kwestii sforczyka, ale tylko się uśmiechnął i postąpił wedle jej wytycznych. ”Smok uczy się przez całe życie...”
        - Choć to bardzo użyteczne zdolności, to nie ma czego; nie mogłem zdecydować o tym, kim się narodziłem – odpowiedział smok, a starał się, aby w jego słowach nie dało się wyczuć najmniejszej nutki jakichkolwiek negatywnych emocji; on sam uważał magię za rzecz równie naturalną i instynktowną jak posługiwanie się rękami. ”Może udałoby się ją co nieco nauczyć... chociażby podstawowe opanowanie dziedziny struktury bez wątpienia sprawiłoby, że jej praca stałaby się łatwiejsza, przynajmniej w chwilach, gdy wymagana jest szczególna precyzja” Magia ta pozwalała mu wszak nie tylko zmieniać strukturę materii, ale także ją czuć. A taka zdolność u Sanayi... Smok uśmiechnął się pod nosem do swoich myśli. ”Może kiedyś... na pewno nie dzisiaj.”
        Gdy powrócił, z zadowoleniem, a także pewnym podziwem przyjrzał się wynikowi pracy alchemiczki – zarówno swoimi oczami, czułym węchem, jak i wewnętrznym spojrzeniem. Podziękował San, może nieco czulej, niż początkowo zamierzał. Ale po chwili skupił się na swoim dyskretnym zadaniu, które ułatwiał mu fakt, że kobieta wciąż miała coś do zrobienia. W końcu jednak wypił przygotowaną przez siebie substancję, i to w dodatku taki łyk, który był wart naprawdę wiele złota; kupcy z czarnego rynku na widok przygotowanej przez niego mikstury zapłakaliby ze szczęścia na myśl o swoim zysku. A ta teraz znalazła się w rękach Sanayi, która badała ją swoim węchem, co szczególnie interesująco wyglądało, gdy obsypana była korowodem świateł. Usta Dérigéntirha drgnęły, gdy odstawiła naczynie na bok; normalnie poczułby lekki zawód, teraz jednak odpowiednie substancje szybko zalały jego umysł falą euforii, przy której ta drobna niedogodność była niczym kropla w morzu.
        Obserwował radośnie mknące kolory, zastanawiając się, czy człowiek byłby w stanie coś takiego odwzorować, czy chociażby wyobrazić sobie, bez użycia odpowiednich środków; było to dzikie piękno, manifestujące się w sposób z reguły niedostępny dla trzeźwych umysłów. Nagle przebił się przez nie głos Sanayi, cichy, ale smoczy słuch był zbyt czuły, aby go przegapić. Jej słowa go zastanowiły, podobnie jak fakt, że chwyciła go za ramię – miał wrażenie, że z jakąś troską. W sumie... fakt, że wlał w siebie tyle, że normalnego człowieka położyłoby to na miejscu, mógł mieć z tym coś do czynienia. Wstał, czując potrzebę, żeby pokazać alchemiczce, że jednak wszystko z nim w porządku i jak najbardziej jest w stanie poprawnie funkcjonować. A pozycja, w której się znalazł, po opadnięciu na stopy...
        Wykonał dosyć szybki ruch, zmieniając swoją pozycję i stając bezpośrednio przed kobietą. Uśmiechnął się, wpatrując się w nią swoimi wielkimi źrenicami, które mogły teraz sprawiać nawet rozczulające wrażenie. Stali bardzo blisko, a on chwycił San jedną ręką w talii, drugą pochwycając wolną dłoń zaskoczonej alchemiczki. Zanim zdołała zareagować, porwał ją ze śmiechem w tany. Od razu rzucił odpowiednie zaklęcie, wiedząc, że taniec bez muzyki wygląda nie za dobrze; w pomieszczeniu – i tylko nim – rozbrzmiała para skrzypiec, grająca żwawą melodię, zdające się wręcz kłócić i pojedynkować pomiędzy sobą o brzmienie. Co jakiś czas dołączał się do nich cały „chór” skrzypiec, a wtedy muzyka nabierała donośnego, poruszającego, ale wciąż dosyć energicznego brzmienia. Rozradowany Dérigéntirh zdecydowanie prowadził w tańcu Sanayę, nie dając jej się wyrwać z jego uścisku, ale robiąc to na tyle płynnie, aby kobieta nie miała do tego zbytniej możliwości, ani także – miał nadzieję – chęci. Wykonanie zdecydowanie nie było najwyższej klasy, zwłaszcza, że dosyć swobodnie odegrane, ale na tyle dobre, że smok i alchemiczka nie zawstydziliby się na ewentualnym przyjęciu; było pełne obrotów, przeskoków, kręcenia partnerką, samoobkręcania się, przeskakiwania przez leżące na podłodze przeszkody, a raz nawet smok uniósł bez problemu Sanayę, okręcając ją w ten sposób dwa razy, by zaraz potem postawić ją bezpiecznie na ziemi, tylko po to, by chwycić za rękę i porwać w zupełnie inną część pokoju. Kobieta miała tyle szczęścia, że smok nie wpadł na pomysł, aby połączyć taniec z dziedziną przestrzeni. Bez wątpienia byłoby to bardzo, bardzo żywiołowe, jednak... z reguły nieprzystosowani do teleportacji kiepsko to znosili. Dérigéntirh świetnie się bawił, szczególnie iż kolory tańczyły wraz z nimi, a alchemiczka zdawała się świecić wszystkimi barwami, które teraz migały za każdym razem, kiedy okręcał ją wokół jej własnej osi. W końcu jednak dostrzegł, że chyba dla niej już wystarczy, więc postanowił to zakończyć. Oczywiście nie mógł tak po prostu przerwać; pochwycił San zdecydowanie za biodro oraz ramię, po czym wykonał ostatni obrót, płynnie przechodząc w kolejną pozę; pochylając się nad Sanayą, której ciało wygięło się w łuk, tułów znajdował się tuż nad jej łóżkiem; przez chwilę Dérigéntirh wpatrywał się w jej oczy swoimi, w których błyskały figlarne iskierki, po czym delikatnie opuścił kobietę na łóżko. Sam podszedł do swojego, usiadł na nim i pochylił się, uważnie przyglądając się kobiecie. Ta zdecydowanie musiała ujrzeć, że mężczyzna nie ma zamiaru udawać się na drugą stronę. Skrzypce wciąż przygrywały w tle, choć teraz znacznie ciszej, spokojniej. Tak po prawdzie grały teraz zupełnie inną melodię, ale to nie było istotne.
        - Jestem pewien, że o wiele ciekawiej by to wyglądało, gdybyś jednak się zdecydowała – powiedział żartobliwie. - Należało ci się po takim dniu. Zwłaszcza, że teraz musisz się uporać ze mną.
        Zachichotał swoim melodyjnym głosem, co musiało brzmieć zabawnie. Pozwolił dziewczynie odsapnąć, a sam postanowił zająć się przez ten czas czymś innym; zabawą iluzjami. Połączył dłonie, a gdy je rozłączył, pomiędzy nimi pojawiła się wijąca się nić delikatnego, wielokolorowego światła, uczepiona krańcami palców smoka, pogrążona w chaosie barw i kształtów. Ruszał dłońmi, kombinując tak, aby forma iluzji była jak najbardziej wymyślna. Nie było to zaklęcie jego autorstwa, ale pewnego czarodzieja, który stosunkowo niedawno (700 lat temu) ułożył to zaklęcie. Szybko stało się bardzo popularne wśród iluzjonistów, gdyż było proste, a dawało wiele frajdy. Nigdy też nie było się pewnym, co uda się uzyskać i było to swoiste zadanie. W Twierdzy Czarodziejów stało się swoistym treningiem, ale i zabawą. Dérigéntirh uniósł wzrok na San i uśmiechnął się, wyciągając w jej kierunku równolegle ułożone dłonie, gotów przylepić iluzję do jej własnych.
        - Chciałabyś spróbować?
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - Hm… Prawda, żadne z nas nie może - zgodziła się. Nie wnikała, że ma się jednakowoż wpływ na to jakie wykształcenie się odebrało i jakie było w zasięgu danej osoby. Ona była na przykład święcie przekonana, że nigdy nie posiądzie wiedzy, którą dysponował Kaonites - nie można gotować nie czując smaku, pisać muzyki nie słysząc i czarować nie czując magii. Sanaya była tym ostatnim przypadkiem, z czym pogodziła się już dawno i po prostu radziła sobie ze światem w sposób niemagiczny, w tym również z alchemią.
        Myśl o zastosowaniu magii w transmutowaniu substancji wróciła do Sanayi, gdy zajmowała się sprzątaniem. Zastanawiała się, jak recepturę Kaonitesa zapisać w regułach różnych szkół: nie tylko swojej, ale też tych ściśle powiązanych z magią. Chociaż ona z nich nie korzystała, to znała podstawy teoretyczne - było to jej potrzebne gdy rozmawiała z innymi alchemikami na uniwersytetach, a poza tym zwyczajnie ciekawiło ją jak różnymi drogami można osiągnąć ten sam efekt. Pochłonięta rozmyślaniami nie zauważyła co nowego tworzył Kaonites, aż nie było już po fakcie. Ba, zorientowała się w sytuacji tak późno, że on już zdążył się… “rozweselić” swoim eliksirem. Sanaya nie pytała go czy już wcześniej to brał - założyła, że tak, skoro z taką łatwością przygotował miksturę. A w każdym razie wiedział co to jest i jak się to stosuje. Pouczył ją, by upiła tylko mały łyk, podczas gdy sam pociągnął solidnie, jakby była to zwykła woda. Sanaya tymczasem nie była pewna jakie to mogło mieć skutki uboczne.

        - Ostrożnie, nie zrywaj się tak - upomniała Kaonitesa, który pod wpływem jej dotyku natychmiast stanął na nogi, jakby wołała go na musztrę. Przytrzymała go mocniej za ramię, by się nie przewrócił, jednak i tak go nie utrzymała, bo zaraz jej się wyrwał, okręcił i już stał przed nią.
        - Powinieneś się położyć - powiedziała spokojnie, lecz gdy widziała jak elf się w nią wpatrywał tymi wielkimi oczami, głos jej zadrżał na ostatniej sylabie. Chciała się cofnąć, lecz on ją przytrzymał jedną ręką w talii. Sanaya spięła się, zaniepokojona jego zachowaniem, on jednak nic sobie z tego nie robił i zaraz puścił się z nią w tany, zanosząc się śmiechem. Z początku alchemiczka była najgorszym typem partnerki do tańca, o jakiej można pomyśleć, nie nadążała, potykała się i trzeba ją było wręcz holować - nie udzielił jej się radosny nastrój naćpanego Kaonitesa i nadal czuła lekki niepokój o jego stan zdrowia. Na dodatek w pokoju było ciasno, bo nigdy nie był specjalnie przestronny, a teraz jeszcze wstawili do niego nadprogramowe łóżko, w kącie zaś piętrzył się stos zniszczonego mienia alchemiczki… Z czasem jednak poddała się temu, jak prowadził ją Kaonites - płynąca znikąd, z pewnością stworzona przez niego muzyka bardzo jej w tym pomagała. Nie wnikała w to, czy sąsiedzi ich słyszą i czy nie przyjdą na skargę - wolała dać się elfowi wyszaleć, niż gdyby miał zrobić później jeszcze coś głupiego. Zdawało jej się zresztą, że równie dobrze jego muzyka mogła grać tylko w ich uszach, bo nie takie rzeczy magia umożliwiała…
        W końcu taniec dobiegł końca. Sanaya nie mogła powiedzieć, że źle się bawiła, z drugiej jednak strony dobrze też nie. Może doceniłaby starania Kaonitesa bardziej, gdyby wiedziała co miał jeszcze dla niej w zanadrzu i z czego zrezygnował. Spięła się jednak ponownie, gdy elf pochylił się z nią nad jej łóżkiem, nawet oparła się dłońmi o jego ramiona jakby chciała go odepchnąć albo chociaż utrzymać na dystans. Owszem, wcześniej nie miała nic przeciwko, by siedzieli obok siebie na jej łóżku, ale wtedy on był trzeźwy i poczytalny, teraz zaś… Lepsza była zasada ograniczonego zaufania, które to kazało jej zachować ostrożność również w takich sytuacjach. Szczęście, że Kaonites nie miał nic złego na myśli i po prostu ją puścił, po czym poszedł na swoje łóżko. Sanaya przez moment leżała ze wzrokiem wbitym w sufit (”Ta iluzja nadal się trzyma… Niesamowite…”), po czym ostrożnie podniosła się na łokciach i odszukała wzrokiem Kaonitesa. Elf siedział na swoim posłaniu, zadowolony z siebie jak pies, który wrócił ze spaceru, ale jeszcze ma siły i chęci do zabawy.
        - Wierz mi, tak jest lepiej - odpowiedziała mu spokojnie, gdy wytknął, że sama nie zażyła jego halucynogennego eliksiru. Patrząc na jego błyszczące oczy znowu poczuła niepokój - co jeśli mu się pogarsza? Przed chwilą tańczyli, pewnie podniosło mu się ciśnienie, co jeśli się nie uspokoi? Albo wręcz jeszcze bardziej podniesie? Lepiej o tym nawet nie myśleć…
        Mimo wszystko Sanaya zdołała się zainteresować wytworzoną przez Kaonitesa iluzją. Z kolanami przyciągniętymi do piersi przyglądała się barwnym żyłkom światła między jego palcami, od razu kojarząc je z kocią kołyską - popularną zabawką ze zwykłego sznurka. Jednakże ta magiczna wersja szybko robiła się bardziej i bardziej skompilkowana, w sposób niemożliwy bez użycia magii. Efekt był ładny, kojący i hipnotyzujący, można było się na to patrzeć jak na przesypujące się w klepsydrze kolorowe ziarenka piasku i po prostu uspokoić myśli… W tym stanie była akurat Sanaya, gdy Kaonites zwrócił się bezpośrednio do niej. Na jej twarzy pojawił się uśmiech zażenowania.
        - Nie potrafię czarować - odpowiedziała, podnosząc dłonie we wzbraniający się geście. - Nie mam w ogóle predyspozycji do tego… Co widać po moich technikach w laboratorium - zauważyła, starając się mówić swobodnym tonem. Tak między prawdą a bogiem była już po prostu zmęczona i nie tak chętna na wygłupy.
Zablokowany

Wróć do „Menaos”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość