ValladonWola Matki

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

        Hashira słuchała z niedowierzaniem słów Aruviel, czując wątpliwości rosnące z każdym kolejnym zdaniem. Opowieść brzmiała… co najmniej mało realnie. Co miałoby skłonić ją - Krwawą Kapłankę, do podróżowania z niewidomą pustelniczką i aniołem? Dlaczego uciekały? Przed kim? I skąd wziął się tajemniczy typ, któremu rzekomo tak łatwo zaufała? Cała ta historia była zdecydowanie naciągana!
Jedna rzecz cały czas jednak nie pasowała do reszty. Jaki interes miały dwie, zupełnie obce kobiety w tym, żeby ją okłamywać? Zwłaszcza anielica. Dotychczas sądziła, że anioły to tylko bajka, a tu proszę! Istniały naprawdę.
        Gwałtowny przebłysk, uczucie na skraju świadomości spowodowało, że wpatrzyła się nieprzytomnie w kołdrę. Już kiedyś podobna myśl przemknęła jej przez głowę. Myśl o tym, że anioły to jedynie bajka o szlachetności… Nie, to tylko głupie deja vu! Wrażenie zniknęło tak szybko jak się pojawiło, a dziewczyna wróciła do roztrząsania swojej obecnej sytuacji.
        Dlaczego nie pamiętała wydarzeń z ostatnich dni? Zamknęła oczy, przytłoczona tą nową sytuacją i gorączkowo zastanawiała się co robić. Grać w tę grę czy wyjść, nie oglądając się za siebie?
“Matko, pomóż mi”, poprosiła w myślach. Kolejny przebłysk wspomnienia stanął przed jej oczami - ciemny las, strach i demon za jej plecami. Tak, przed czymś uciekała. Czy to wtedy wszystko się zaczęło? Tak trafiła do Valladonu?
Usiadła, wpatrując się nieufnie w anielicę i jej towarzyszkę, drzemiącą na drugim łóżku. Jeżeli to co mówiły było prawdą, wpakowały się w poważne kłopoty. Jeżeli nie… kłopoty dotyczyły tylko tego jak pozbyć się niechcianego towarzystwa. W każdym przypadku najbliższe minuty nie rysowały się kolorowo.
        Kolory… kolejny przebłysk pojawił się przed jej oczami. Ujrzała pomarańczowe wnętrze chatki, które widziane w świecie astralnym stało się bladoniebieskie, niemal szare. Był tam także śmieszny, długouchy stworek, przypominający białego królika. Władziu…
Kim do diabła był Władziu?! Zastanawiała się nad tym, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. “Pustelniczka wie” rozbrzmiało w jej myślach. Nie widziała czy to głos Pani czy jej własna podświadomość próbuje jej coś uzmysłowić. Otworzyła oczy i ujrzała idealną twarz anielicy, otoczoną złotymi lokami.
- To o czym mówisz brzmi… wielce nieprawdopodobnie. Wyglądacie na bardzo miłe kobiety, ale zupełnie was nie znam… Albo nie pamiętam. Ciężko mi uwierzyć w twoje słowa.
Skołowana skakała wzrokiem od jednej twarzy do drugiej. Obie wpatrywały się w nią z niepokojem. Każda była zmęczona, tak jakby wiele przeszły przez ostatni czas.
- Boli mnie głowa. Nie wiem… nie pamiętam w ogóle ostatnich dni. Pamiętam tylko, że miałam odebrać misy od kupców pod Valladonem… i jakieś bezsensowne urywki. Chatkę, las i coś… na kształt białego królika. To głupie, ale chyba nazywał się Władek.
Poczuła jak jej policzki oblewa rumieniec wstydu. Idiotyczne imię samo wyrwało się z jej ust, chociaż chciała zachować je dla siebie. Tak jakby czuła potrzebę podzielenia się z nieznajomymi swoimi myślami. Może to co mówiły było prawdą? Może znała je już wcześniej, stąd to dziwne uczucie?
        Niewidoma wyciągnęła do niej dłoń i przedstawiła się. Na dotyk jej chłodnej skóry Kapłanką wstrząsnął niepokojący dreszcz. Kerhje. To imię i smukły kształt palców wywołały dziwną sensację. Uczucie sympatii, które było absolutnie niedopuszczalne w przypadku zupełnie nieznanej osoby. Nie pamiętała jej twarzy, gdzie ją poznała ani jak. Jednak coś w środku drgnęło. Zaniepokojona cofnęła rękę i objęła się ramionami.
- Ja… nie pamiętam cię - oznajmiła nieufnie. - Nie rozumiem co się dzieje. Muszę skontaktować się z członkami mojego Zakonu.
Próbowała wstać, jednak ciało osłabione działaniem zawartej w miodzie trucizny natychmiast pociągnęło ją z powrotem na poduszki. Przez chwilę leżała z zaciśniętymi oczami, czekając aż ustąpią zawroty głowy. Westchnęła ciężko.
- Czy jest jakikolwiek sposób, żeby przywrócić mi pamięć? - zapytała bezradnie. Nie chciała zdawać się na pomoc osób, których zupełnie nie znała, ale w tej sytuacji nie pozostawało jej za wiele możliwości. Póki osłabienie trzymało ją przykutą do łóżka mogła jedynie rozmawiać i próbować poukładać w całość fragmenty minionych dni.
Awatar użytkownika
Aruviel
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 121
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Anioł Ducha
Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Aruviel »

Aruviel nie wiedziała co robić, ale na pewno nie zamierzała iść teraz spać. Sytuacja była poważna, Hashira nie pamiętała nic z tego co się wydarzyło. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Anielica zastanawiała się co też powinna zrobić w takiej sytuacji. Mogła usunąć z jej organizmu resztki tajemniczego napoju, który najwyraźniej zatruł organizm kapłanki, ale czy to cokolwiek pomoże? Nie wiedziała. Zresztą musiała uzyskać aprobatę zdezorientowanej dziewczyny na jakiekolwiek zabiegi. A wątpiła, by kapłanka zgodziła się na magię, skoro nawet nie pamiętała jak się tu znalazła. Jak miała więc zaufać obcej w tej chwili anielicy? Owszem była stworzeniem, któremu większość by zaufała, ale Aruviel nie liczyła na taki kredyt. Musiała sobie poradzić bez magii przynajmniej do momentu, aż przekona do siebie Hashirę.
- Nie chcę spać - powiedziała do Kerhje delikatnie, nie chciała jej urazić. Wiedziała, że pustelniczka chce dobrze.
- Nie w takiej sytuacji. To nie ma sensu. Trzeba pomóc Hashirze odzyskać pamięć, nie będę w takiej sytuacji po prostu spać - oznajmiła. To nie był czas na spokojne odpoczywanie. W tej chwili były ważniejsze rzeczy niż sen. Dużo ważniejsze rzeczy.
- Mogę spróbować usunąć toksyny z twojego organizmy - oświadczyła spokojnie jasnowłosa.
- Władam magią życia. Wzmocniłam nią trochę twój organizm, ale nie odważyłam się na nic więcej kiedy byłaś nieprzytomna. Nie chciałam nic robić bez twojej wiedzy i zgody. Poza tym nie wiem z czym mam do czynienia, ale mogę spróbować. Nic złego się nie stanie, najwyżej magia nie zadziała. W najgorszym razie nic się nie stanie. W najlepszym odzyskasz wspomnienia. Może trucizna blokuje twoją pamięć. Nie mam żadnej pewności, ale chyba nie zaszkodzi spróbować. Nie oznajmiam, pytam. Decyzja należy do ciebie - Aruviel mówiła spokojnie i z sensem.

- Jeśli to w czymś pomoże, to powiem, że jesteś tu z własnej woli. Nikt nie chce cię skrzywdzić. Pomyśl, gdyby było inaczej nie siedziałybyśmy tutaj tak spokojnie, nie próbowałybyśmy ci pomóc. Zapewne byłabyś związana. Tymczasem zobacz, w każdej chwili możesz nas opuścić. Wiem, że może moja opowieść wydaje się zagmatwana i niejasna, a także mało prawdopodobna, ale pomyśl, po co miałybyśmy zmyślać taką historię? Gdybyśmy chciały cię okłamać wymyśliłybyśmy chyba coś bardziej prawdopodobnego? Zobacz, jesteś w pokoju, z którego możesz wyjść, leżysz bezpieczna w łóżku, pod ciepłą kołdrą, nikt do niczego cię nie zmusza. Czy tak by wyglądała sytuacja, gdybyśmy były wrogie? Gdybyś nas nie znała? - Aruviel chciała przekonać Hashirę, że wszystko co się dzieje, dzieje się w przyjaznej atmosferze. Rozumiała, że kapłanka im nie ufa, to było logiczne, skoro ich nie pamiętała, ale co innego mogła zrobić? Bardzo chciała jej pomóc, ale żeby zadziałać cokolwiek magią musiała zdobyć jej zaufanie.

Nagle usłyszała, że ktoś idzie po schodach i kieruje się wyraźnie do ich pokoju. Wkrótce potem cała trójka usłyszała ciche pukanie do drzwi. Anielica wstała powoli, przeszła przez pokój i uchyliła drzwi. Za nimi stała karczmarka.
- Coś się stało? - spytała jasnowłosa.
- Aru, mogłabyś zejść na dół? Ktoś cię szuka.
- Szuka? Kto? - zdziwiła się anielica.
- Uzdrowicielka. Mieszka niedaleko. Ponoć widziała cię jak wchodzisz do miasta.
- Nie rozumiem - odparła Aruviel.
- Nie wiem dokładnie, ale podobno ma pacjentkę, z którą nie może sobie poradzić i potrzebuje pomocy. Martha, uzdrowicielka to Martha.
- Martha Stern? - Aruviel jakby nagle przypomniała sobie kogoś.
- Tak. Znasz ją, prawda?
- Znam, ale nadal nie mogę pojąć. Martha jest świetną uzdrowicielką, trudno mi uwierzyć, że sobie z czymś nie radzi.
- Nie wiem kochana, naprawdę nie wiem, ale jak widzisz, w mieście dzieją się dziwne rzeczy.
Aruviel odwróciła się w stronę pokoju. Miała na głowie Hashirę i Kerhje, chciała im pomóc, a teraz stała na rozdrożu: albo dziewczęta, albo pomoc uzdrowicielce. Nie wiedziała co począć. Z drugiej strony Hashira ewidentnie nie chciała jej pomocy, bała się jej.
- Zaraz zejdę - oświadczyła. Pozbierała swoje rzeczy, pożegnała się z dziewczętami i wyszła z pokoju. Planowała wrócić, ale nie wiedziała, czy jej się uda. W tej chwili Hashira i Kerhje były bezpieczne, nic im nie groziło. Miały pokój w karczmie, opiekę, jedzenie i wszystkie wygody. A Aruviel? Aruviel w tej chwili była potrzebna gdzie indziej. Zeszła na dół, gdzie spotkała Marthę. Rozmawiały przez chwilę o sytuacji panującej w mieście, która niestety wydawała się dość poważna. Coś tu się działo, ale Aru nie miała w tej chwili pojęcia co. Zabrała Ignis ze karczemnej stajni i ruszyła wraz z uzdrowicielką do jej przybytku.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

- To tylko dwie dziewczyny z lasu. Żółtodzioby marzące, by zaistnieć. Nie sądzisz chyba, że niewiasta mogłaby zaszkodzić dziełu potężniejszemu od...
        Nie dokończył. Kącik jego ust uniósł się. Nie był to jednak uśmiech, raczej grymas niezadowolenia. Nie trzeba było jednak tłumaczyć. Rycerz wiedział jak miało się zakończyć to zdanie. "...zaszkodzić dziełu potężniejszemu od nas samych". Nie wolno było jednak o tym mówić.
- Oczywiście, zapewne mistrz ma rację. Ale nie powinniśmy lekceważyć nikogo. Jedna z dziewczyn przywdziewa czerwień, a ta która je chroni...
         Mistrz uniósł do góry palec, na co informujący zamilkł w jednej chwili. Nie cierpiał tego, ale nie śmiał się zbuntować.
- Już nie chroni.
        Ciszę, która później zapadła przerywały tylko nieregularne trzaski i odległy szum, który może w innym wymiarze był szeptem. Podłużny kształt formujący się powoli w humanoidalną sylwetkę wypełniał komnatę zimnym, niebieskim blaskiem magicznych wyładowań. Jego kontury były niewyraźne, jednak niewątpliwie dążyły do jakiejś formy. Niezrozumiała energia wypełniająca powietrze unosiła włoski na skórze i sprawiała, że przechodziły ją ciarki. W powietrzu unosiło się zdecydowanie pełne grozy. Wyczuwali to nawet sami twórcy i choć nie dawali tego po sobie poznać - bali się. Nie znali końcowego efektu eksperymentów. Obserwowali więc uważnie powstające dzieło - z niezdrową ekscytacją i lękiem. Nie zamierzali jednak przerwać. Zresztą... Najpewniej już by nie zdołali. Żyły zasilające dzieło pochodziły z tak potężnych źródeł, że nieodpowiednia interakcja mogłaby doprowadzić do katastrofy. Ciemne pasma, ciągnące się wzdłuż wypisanych czerwienią na podłodze run, pulsowały powoli... Jak gorzkie soki wypełniające korzenie drzew. Wszystko to przypominało sen. Sen pełen zbyt silnych szczegółów, by mogła go śnić zwykła istota ziemi. Natura nie tworzyła takich rzeczy. A jednak naturą to stać się miało. Humanoidalne kształty były tylko przenośnią ludzkich myśli, niezdolnych do wyobrażenia sobie natury potęgi z jaką miano do czynienia. To było tylko narzędzie, które miało zmieniać zasady rządzące światem.
- Są wystraszone. Rozumieją twoją obecność, a mimo to dalej uparcie brną do przodu. Ale ich wędrówka stanęła, przez śmiecia, który powinien zginąć, ale gdyby nie on dziewczyny może z much stałyby się osami. - Obchodził kreującą się istotę dokoła, obserwując pojawiające się błyski. Śledził ich wędrówkę, myślami błądząc gdzieś daleko. Jego ciemnoniebieska szata szeleściła cicho, gdy mijał rycerza. Ten drgnął, gdy kościste palce musnęły spoczywającą na głowicy miecza dłoń. Wrażenia potęgowała wyczulona przez wyładowania skóra. – Nie lekceważę nikogo. Nawet ciebie, złotooki.
        Złotooki wyprostował się, a jego srebrny napierśnik zalśnił w niebieskim blasku. Nie przystało tak traktować czterdziestoletniego wysłannika królewskich magów. Doświadczony życiem, z dwudziestoletnim stażem nie pozwalał by traktowano go jak chłopca na posyłki. Sługę, z którym można było zrobić wszystko. Niestety, już dawno nauczył się, że wielokrotnie przy czarodziejach trzeba było schować dumę i najlepiej bez słowa wysłuchiwać ich poleceń. Kiedy musiał mówić, wyrażać swoje zdanie - a musiał i tym różnił się od pospolitych sług - nie wolno mu było zapomnieć o swojej pozycji. Lub być gotowym na konsekwencje. Czasem tego też się od niego wymagało. Buntu, za który zapłaci, ale ostatecznie wykona swoje zadanie lepiej, niż gdyby siedział cicho. W końcu nie był zwykłym zabijaką czy donosicielem. Nie, on mógł dużo więcej. Szczególnie poza wieżą. Tam jego władza sięgała daleko.
- Śmiałość - odpowiedział głośno i pewnie, jakby zmniejszający się dystans między nimi nie wywierał na niego żadnego wrażenia. - wynikająca z głupoty bywa czasem bardziej niebezpieczna niż misternie ułożony plan... Strach wciąż może je zmienić w osy. Proszę o pozwolenie na pozbycie się zagrożenia.
        Mistrz stanął. Twarzą w twarz ze swoim rycerzem, z niepokojącym tworem za plecami. Jego oczy pogrążyły się w cieniu, a ciemne włosy nabrały nienaturalnego blasku. Paskudny uśmieszek dodał mu kolejnych zmarszczek. Stał blisko. Zbyt blisko. Wysłannik czuł na swojej twarzy oddech przesycony magią. Oddech... który dobrze znał.
- Nie zezwalam.
        Dwa słowa niemal rozpłynęły się w odgłosach kształtującej się magii. Właśnie zmieniła kształt i teraz przypominała bardziej wir powietrza. Bardzo ciężki, gęsty i... cichy. W jego wnętrzu niknął niedawny humanoidalny kształt. Wyglądało to jak obraz, który ktoś w złości postanowił zamalować, nie szczędząc farb i nie zważając na zachowanie realizmu. Trzaski stały się potężniejsze.
        Nagle jedno z wyładowań przecięło cały twór. Grzmot, który przy tym nastąpił nie przypominał pioruna z burzy jakiejkolwiek części Alaranii. Wyładowanie szybko znalazło sobie ofiarę. Rycerz poczuł najpierw jak jego zbroja robi się ciepła, a skóra zaczyna delikatnie piec. Potem jego tęczówki stały się białe. Białe jak piorun uciekający z tornada i pędzący wprost na niego. Nie zdążyłby nawet się uchylić. Był zbyt blisko. Najpewniej usmażyłby się na miejscu, ale w oczy patrzył mu czarodziej. Zobaczył w nich, ale i wyczuł oraz usłyszał, zbliżający się twór. Jego dłoń w jednej chwili - tak szybkiej, że ciężko było powiedzieć, kiedy minęła - uniosła się. Pojawiła się idealnie na trasie. Skóra zrobiła się turkusowa, kiedy wyładowanie uderzyło w grzbiet dłoni zatrzymując śmierć. Wszystko ucichło w jednej chwili. Turkus przeszedł w czerń. W czerni zniknęła cała energia, która nie mogła już się doczekać pierwszej ofiary. Nie zdołała jednak uchronić się przed ludzką potęgą. Człowiek ratuje człowieka.
        Mistrz upadł na ziemię. Jego sztywna szata była niczym kurtyna - zasłoniła cały majestat dumnej postury. Maski opadły, choć nikt tego nie pragnął. Rycerz doskoczył do czarodzieja. Chciał chwycić pod ramiona i odciągnąć od skupiska energii na środku komnaty, ale tamten na to nie pozwolił. Zdrową ręką odepchnął rycerza od siebie. Jego twarz skrywały długie włosy. Wyciągnął ciemną dłoń przed siebie i przyjrzał się jej. Bardzo powoli zgiął wszystkie palce, zaciskając je w pięść. Dopiero wtedy, jakby z ulgą, opuścił ręce i podniósł głowę spoglądając na rycerza. To spojrzenie zdziwiło mężczyznę. Zobaczył w nim zmęczenie.
- Przyprowadź mi je - powiedział czarodziej, a potem niemal z wdzięcznością przyjął silne ramiona rycerza unoszące go do góry.

***


        Kerhje miała wrażenie, że wodze wyślizgują jej się z dłoni. Czuła się, jakby ktoś bardzo powoli odbierał jej możliwość postrzegania świata. Po kolei, znowu pozbawiano ją magii i zmysłów, dzięki którym wiedziała co się wokół niej dzieje. Najpierw straciła wzrok, kiedy ktoś przeciął wieź łączącą ją ze zwierzętami. Ich umysły były już dla niej niedostępne. Ich myśli stały się niedostępne. Mowa obca. Dźwięki, które wydawały zaczynały być irytującymi, bezsensownymi dźwiękami, które nic jej nie przekazywały. Tak jak gdyby postawić przezroczystą ścianę między dziewczyną a resztą istot, która służyła jednocześnie za sito zatrzymujące w swym wnętrzu sens. Widzieli się, byli obok siebie, ale nic poza tym. Na świecie zapanowała przerażająca samotność. Każdy żył tylko dla siebie, ale nawet to nie miało znaczenia.
        Potem po kolei odbierano jej resztę zmysłów... Smak, dotyk, słuch...
        Wkrótce nie miała już wpływu na nic. Straciła łączność ze światem.
        Podróż wstecz. Do czasów dzieciństwa, do łona matki, do pustki, w której nawet nie wiesz, że mógłbyś istnieć.
        Dziewczyna jeszcze raz wyciągnęła ramiona własnego umysłu, ale Oczko wciąż pozostawał niedostępny. Jakby przestał istnieć. Co się stało? Dlaczego było tak cicho?
        Wszystko zaczęło się, gdy odeszła Aruviel. Kerhje nie mogła myśleć o tym nic złego. Anielica najwidoczniej zawsze pędziła tam gdzie jej potrzebują. Problemy wyczuwały ją, a ona je. Gdy stawały się intensywne, ona zjawiała się, by ratować czyjś świat. Tym razem kogoś bardzo chorego, na tyle, by potrzebna była magia życia anielicy i by zdecydowała się na porzucenie dziewcząt z ich zwariowaną misją. Nie można się było temu dziwić, jednak pustelniczka w głębi duszy musiała przyznać, że liczyła na obecność Aruviel do końca. Zwyczajnie dodawało jej to otuchy. Kiedy ktoś przejmuje na siebie część odpowiedzialności i użycza ramienia do obrony, szybko przyzwyczajamy się do komfortu bezpieczeństwa. Teraz znowu trzeba było stanąć na nogi i byś samodzielnym. Stawić czoła czemuś, co cię przerastało, ale co musiałaś zrozumieć i pokonać.
        Tak, Kerhje czuła się samotna. W jednej chwili znów była sama, Hashira straciła pamięć i nie stanowiła już oparcia. Teraz to ona musiała być pod czyjąś opieką. Pod opieką niewidomej, słabej dziewczyny.
        Słabej... Ale czy bezużytecznej?
- Przychodzi mi do głowy tylko jedna rzecz. Bardzo... Intymna. Musiałabym użyć magii umysłu i spróbować odblokować twoje wspomnienia. Ale bezpośrednio pokazując ci swoje. Niestety, nie jestem pewna własnych umiejętności. Nie wiem czy mi się uda, ale obiecuję, że cię nie skrzywdzę.
        Problem leżał gdzieś indziej. Fakt stracenia łączności z gawronem nie wróżył niczego dobrego. Czy to właśnie zdolność posługiwania się magią zawodziła, czy naturalna zdolność do rozmowy ze zwierzętami, czy po prostu Oczko gdzieś zniknął?
- Powiedz mi tylko, czy widzisz tu gdzieś gawrona?
        Ale gawrona nie było. Kerhje zaś postanowiła - za zgodą towarzyszki - spróbować użyć swoich zdolności magicznych.

        Dłonie dziewcząt znów się zetknęły. Kapłanka musiała się przemóc i pozwolić na ten gest, gdyż podobno miał pomóc nawiązać połączenie. Trzeba się było teraz tylko rozluźnić i nie bronić przed obecnością, która wkrótce miała wemknąć się do świątyni inteligentnej istoty. Na szczęście nie zamierzała wchodzić dalej niż do samego przedsionka. Podobno chciała tylko otworzyć drzwi i wpuścić między mury własne wspomnienia. Kerhje liczyła, że w ten bezpieczny sposób, dzięki odczuciu przez Hashirę minionych wydarzeń na nowo, przypomni je sobie i zaakceptuje. Nie chciała próbować zdejmować blokady, która najbardziej martwiła obie dziewczyny. Niestety, nie miała na tyle wiedzy i siły by zwalczyć źródło choroby. To mogło się źle skończyć. Mogła tylko walczyć ze skutkami, licząc, że otworzy tym samym drogę do uzdrowienia.
        Pustelniczka miała zamknięte oczy. Jej oddech zwalniał z każdą chwilą, zmarszczki na czole wygładziły się, twarz traciła wyraz. Wkrótce jakby cała zniknęła. Jej obecność była ledwo wyczuwalna, jedynym jej dowodem był delikatny kontakt z palcami u dłoni. Ale nawet one temperaturę miały tak neutralną, że wydawały się powodować zaledwie delikatny nacisk. Zajmowały przestrzeń między dłońmi Hashiry a pustą przestrzenią. Nieobecność była przygotowaniem.
        Kerhje zamierzała postępować tak jak w przypadku wnikania do umysłu zwierząt. Pomyślała, że zrobi to samo, tylko z większą siłą, choć i ostrożnością. Stąd kontakt fizyczny. Dawał poczucie stabilizacji, posiadania kontroli. Nie musiała wpierw szukać w eterze umysłu dziewczyny. Miała go przed sobą, a ciało stało się przekaźnikiem, dróżką do świątyni. Kerhje zniknęła, by pojawić się właśnie na niej. Na piaskowej drożynie – wąskiej, długiej i bardzo krętej. Przypominała wstążkę, którą młode dziewczęta wplatają sobie we włosy. Jej koniec sięgał końca grubego warkocza i to stamtąd pustelniczka rozpoczęła wędrówkę. Szła po cienkim materiale, utkanym z piasku i czuła, że wszystko dąży do zachowania realizmu. Rzeczywistość próbowała wydrzeć wdzierającą się do umysłu obcą, ale ta uparcie szła do przodu. Widziała wszystko dokładnie, nie potrzebowała pomocy Oczka. A czuła jeszcze lepiej.
        Wszystko zaczęło się powoli unosić. Warkocz dążył do pionu, a dziewczyna traciła grunt pod nogami. Jeszcze chwila a zacznie spadać. Pustelniczka była zaskoczona. Czyżby Hashira się broniła? Czy był to jej naturalny odruch, czy też niedoświadczenie obcej dawało o sobie znać? Jakkolwiek było, trzeba sobie jakoś poradzić. Kerhje wysłała jeszcze więcej siły w swoją duchową wysłanniczkę. I kiedy ta zdzierała już sobie skórę dłoni, próbując utrzymać na pionowej drożynie, spadając już w dół pustki, nagle obok pojawił się gruby, lniany sznur. Kerhje chwyciła go i spojrzała do góry. Nieco wyżej rozdzielał się na trzy inne, cieńsze, które przywiązane były do rogów pastelowo-błękitnej i różowej tkaniny. Ta niosła ją do góry, tuż przy szlaku do umysłu. Spadochron spadał do góry. Unosił się niczym balonik, omijając wszystkie przeszkody.
        Wkrótce na horyzoncie zaczął malować się kamienny łuk. Wstążka kończyła się właśnie w tym miejscu, znów nabierając odpowiedniego pochylenia. Dziewczyna zbliżała się do niego szybko, ale nie bała się, że coś pójdzie nie tak. W ostatniej chwili, gdy pod nogami pojawiła się ścieżka, na której znów mogła stanąć, puściła sznur i stanęła na niej.
        Łuk porośniętymi był młodym bluszczem, spośród którego listków wyłaniały się malutkie, czerwone różyczki. Całość skrywała potężne, dębowe drzwi. Wyrzeźbiono na nich jakieś znaki i sceny, ale nie można było ich zidentyfikować, gdyż nieustannie się zmieniały. Najważniejsze jednak było coś innego. Drzwi nie miały klamki. Kerhje stanęła przed nimi i wzięła głęboki wdech. Zapukała.
        Wejście pozostało zamknięte. Dziewczyna podeszła bliżej i przyłożyła ucho do drewna. Wydawało się, że zza drzwi dochodzi śpiew ptaków i ciche szepty matek życzących swym dzieciom dobranoc. A może to było tylko złudzenie. Wszystko to brzmiało bardzo cicho i nadzwyczajnie.
- Hashiro! – zawołała. – Wpuść mnie, mam dla ciebie prezent.
        A kiedy drzwi w końcu otworzyły się, Kerhje wpuściła do środka porządkowane przez całą drogę wspomnienia. Króliczy demon, nazywany Władkiem. Magiczna wyrwa, piorun, runy... Chatka. Obraz poczciwej staruszki, mylnie wziętej za członka rodziny. Dziewczyna w czerwonym płaszczu i jej pytania. Chatka unosząca się do góry, łóżko przesuwające się wraz z kołysaniem na wietrze. Chaos i... głos matki. Jej piękne oblicze, czuła obecność, miłość, którą promieniała i kojące słowa wyznaczające dziewczynom misje.

        Z rytuału wyrwało je pukanie. Pukanie dochodzące z zewnątrz. Pukanie, które sprowadziło do rzeczywistości tak brutalnie, że trzeba było za to zapłacić. Z nosa pustelniczki poleciała strużka krwi. Zawroty głowy rzuciły ją na poduszki. Podniosła się jednak szybko, byle tylko nie martwić towarzyszki. Starła krew i... Przywitała gości, którzy po kolejnym pukaniu otworzyli drzwi. Pustelniczka usłyszała głos karczmarki, ale nie zrozumiała ich znaczenia. Była zbyt oszołomiona. Jednak dużo bardziej interesujący wydawał się kolejny odgłos, który doszedł jej uszy. Ciężkie uderzenia podkutych butów i cichy brzęk zbroi.
- Witamy w Valladonie. Kapłanko, panienko... Panie pójdą ze mną.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

        Zapadnięcie w trans zaproponowany przez pustelniczkę było jak spadanie w głąb granatowej studni. Czuła pęd przygniatający jej klatkę piersiową, słyszała ogłuszający świst wiatru w uszach. Miała wrażenie bezwładności, tak jakby nie mogła poruszyć się w swoich własnych wspomnieniach. Próbowała się rozglądać, lecz otaczała ją jedynie ciemność. W górze i w dole rozciągał się niekończący się tunel, w którym nie było żadnego podparcia.
Jeśli istnieje piekło, to jest właśnie takie” pomyślała przerażona niebytem napierającym na nią ze wszystkich stron.
        Nagle w beznadziejnej rozpaczy, tak wyraźnie jak chyba nigdy dotąd, rozległ się głos. Znajomy głos. “Hashiro! Wpuść mnie, mam dla ciebie prezent”. Ogłuszający świst ustał, a Kapłanka zawisła bez ruchu. Przestrzeń wokół niej rozjaśniała się powoli, jak szary świt po gwałtownej, nocnej burzy. Z coraz intensywniejszej jasności zaczęły wyłaniać się obrazy. Chatka, która rozgrzała ciepłe wspomnienia na dnie jej serca. Demoniczny Władek, mały króliczek zaklęty w ciele potwora. Przerażające znaki wypalone w samej istocie ziemi. Lot w górę na ogromnej łodydze. Słowa Matki. A na końcu blada, zmęczona i nieśmiało uśmiechnięta twarz dziewczyny o potarganych włosach i niewidomych oczach. Kerhje.
        Hashira z trudem zaczerpnęła powietrza i poderwała się do góry, otwierając gwałtownie oczy. Jej czoło o włos minęło nos pustelniczki, a mimo to kilka kropelek krwi spadło na białą poduszkę.
- Co za koszmar! Nie chcę tego nigdy więcej powtarzać! - wycharczała, próbując się wyprostować. Przed oczami jej wirowało, a puls w uszach huczał potężną falą. Dopiero po chwili zauważyła krwawiący nos przyjaciółki i przekonana o swojej winie, zaczęła szukać chusteczki
- Przepraszam, Kerhje! Nie chciałam rozbić ci nosa…
Dopiero po chwili do jej umysłu, nadal lekko otumanionego po transie w którym się znalazła, dotarł prawdziwy powód, dla którego Kerhje zaczęła krwawić. Słowa doleciały do niej z opóźnieniem, jednak zabrzmiały ostro niczym brzytwa. Wypowiedział je mężczyzna ubrany w błękitną zbroję, stojący w szeroko otwartych drzwiach.
- Witamy w Valladonie. Kapłanko, panienko... Panie pójdą ze mną.
Karczmarka zerkała ciekawie zza jego pleców. Kapłanka poczuła nagły przypływ adrenaliny - rozejrzała się po pokoju, w panice szukając szabli. Uświadomiła sobie jednak, że zaatakowanie napastnika, który z taką wytrwałością je wyśledził, byłoby skrajnie idiotyczne. Dokąd by uciekły? Do kolejnej stodoły? I czy w ogóle miałyby siłę uciekać?
        Chwiejnie podniosła się na nogi i podała rękę Kerhje, pomagając jej wstać. Dziewczyna poruszała się nieporadnie, tak jakby utraciła zdolność widzenia. Hashira rozejrzała się za gawronem, a nie widząc go nigdzie w pobliżu, zaklęła w duchu. Niedobrze. Odwróciła się z powrotem w stronę nieznajomego.
- Kim jesteś panie i dlaczego mamy udać się z tobą?
Po świszczącym wdechu jaki wykonała karczmarka uświadomiła sobie, że ubrany w szary płaszcz typ musi być kimś dosyć ważnym. Nie obchodziła jej jednak jego reputacja. Musiała zyskać na czasie i obmyślić jakiś plan.
A może pora już przestać obmyślać plany? Może trzeba się zmierzyć z demonami twarzą w twarz?” odezwał się głos w jej głowie. Nie była pewna czy to podszept podświadomości czy opiekuńcza uwaga Matki, ale było w niej sporo racji.
- Jeśli pozwolisz, najpierw pozbieram swoje rzeczy - dodała, ubierając powoli zbroję i płaszcz.
         Mężczyzna przez chwilę przyglądał im się swoimi niepokojącymi, złotymi oczami w milczeniu. Jego twarz była dosyć przeciętna, ni to młoda ni to stara. Gdyby nie kolor tęczówek, zapomniałaby o niej natychmiast, gdy zniknęłaby jej z oczu. Dopiero gdy się ubrała był łaskawy odpowiedzieć.
- Moje imię nie jest ważne. Przybyłem tu na rozkaz magów i mam was zaprowadzić do ich siedziby. Tam dowiecie się co was czeka.
Z głuchego milczenia kobiety wywnioskowała, że nie miała odwagi nawet odezwać się w jego obecności. Magowie trzymali ludzi żelazną ręką. Dotychczas nie zdawała sobie sprawy, jak silnie jest to rozpowszechnione w Valladonie. Teraz odczuła to na własnej skórze.
        Złotooki wyprowadził je z karczmy, prowadząc przed sobą wąskimi, brukowanymi uliczkami. Zaczynało powoli zmierzchać, a szary półmrok zalewał kąty i zakamarki. Wszędzie wokół wychwytywała zaniepokojone spojrzenia, które umykały gdy tylko skierowała na nie wzrok. Ludzie naprawdę się go bali. Gdyby nie spotkały Aruviel najprawdopodobniej już dawno znalazłyby się w jego szponach.
        W pierwszym momencie chciała zapytać czego od nich chce i dlaczego je śledził, jednak domyśliła się, że niczego im nie powie. Zachowywał się z zimną rezerwą, typową dla profesjonalisty. Nie robił tego pierwszy raz.
        W końcu, po długim kluczeniu przez miasto, zatrzymali się przed dużymi, żelaznymi wrotami. Były bardzo masywne i połyskiwały złowrogą szarością. Mężczyzna wykonał skomplikowany gest ręką, a zdobione skrzydła zaczęły się otwierać. Rozkazującym ruchem ręki wpuścił dziewczyny do środka, po czym połknął je czarny, opadający gwałtownie w dół korytarz.
Awatar użytkownika
Seviron
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 51
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Kapłan , Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Seviron »

Akurat przebywał wtedy w tej siedzibie Zakonu, w której się wychował. Odpoczywał po ostatniej misji, gdy zaczepił go młody chłopak, który powiedział mu, że jest wzywane przez Najwyższego Kapłana. Seviron udał się do niego od razu – czuł się gotowy na kolejną wyprawę. Pierwsze jego podejrzenia w tej sprawie zmierzały dokładnie w stronę kolejnej misji. Nie mogło chodzić o włócznię, która została mu powierzona, bo Najwyższy pytał o nią, gdy tylko Krwawy Kapłan zgłosił u niego zakończenie ostatniej misji.
Dobrze myślał, bo dowiedział się, że ma wyruszyć do Valladonu, aby wspomóc Kapłankę, która właśnie się tam znajdowała. Niestety, jej dokładna lokalizacja nie była znana, więc Seviron będzie musiał pokręcić się po mieście i, może, zadać pytania kilku osobom, posługując się wtedy monetami, które na pewno rozwiążą im języki.
Mieszaniec wyszedł, przy okazji zabierając też mieszek, w którym znajdowały się pomocne rueny przeznaczone dla niego na tę misję. Teraz zostało mu tylko wstąpienie do pokoju, zabranie broni i torby podróżnej. Gdy to zrobił, po prostu wyruszył w stronę Valladonu, wcześniej odnajdując na mapie drogę, którą tam dotrze. Najwyższy nie wspomniał, że jest to coś pilnego, więc Seviron większą część drogi pokonał pieszo, maszerując z prędkością, której mogliby mu pozazdrościć nawet zawodowi żołnierze piechoty.

Dobrze, że przez te dni podróży obyło się bez deszczowych dni lub nocy, bo dzięki temu nie musiał szukać żadnego schronienia i zatrzymywał się tylko po to, żeby odpocząć… albo coś zjeść. Dwa razy nawet udało mu się dogadać z handlarzami, którzy czasem mijali go na drodze, wtedy zajmował jakiejś wygodne miejsce na wozie i spał, przy okazji przemieszczając się w stronę celu podróży. Tak, to też nieco przyspieszyło jego przybycie do Valladonu.
Teraz miała zacząć się ta ciekawsza część, bo przecież nie wiedział, gdzie musi się udać, aby spotykać Kapłankę potrzebującą jego pomocy. Właściwie, gdy tak o tym myślał, przypomniał sobie, że przecież nie wiedział też jeszcze jednej rzeczy – Najwyższy Kapłan nie wspomniał mu nic o tym, jak ma na imię osoba, dla której niedługo stanie się wsparciem. Znaczy… przecież i tak pozna je, gdy spotka się z tą Krwawą Kapłanką, jednak już teraz mógłby wiedzieć, czy należy ona to tej grupki kapłanów, z którymi się zna, czy może jednak nie. Czerwona peleryna na pewno wyróżni się w tłumie, więc wiedział, jak szukać tej kobiety. Rozglądał się, przechadzając się po mieście, jednak nigdzie nie dostrzegł czerwieni, którą sam nosił na plecach. Dlatego też kilkukrotnie zaczepił przypadkowych mieszczan, a także rozmawiał krótko z kilkoma bezdomnymi żebrakami. Ci pierwsi nie byli zbytnio pomocni. Ci drudzy… właściwie też nie, a przynajmniej nie wszyscy. Każdemu z nich – bez wyjątku – oczy od razu świeciły się, gdy widzieli rueny, jednak tylko jeden okazał się naprawdę pomocy. Wszyscy byli rozgadani, ale tylko jedna osoba naprawdę mu pomogła. Starzec zdradził mu, że rzeczywiście widział młodą kobietę w pelerynie o kolorze podobnym albo nawet takim samym do tej, którą zaprezentował mu Wędrujący Płomień. Co więcej, mężczyzna ten wskazał mu nawet miejsce, w którym może ją spotkać, chociaż później poprawił się, że bardziej chodzi o okolicę, bo teraz to już sam nie jest do końca pewien. W każdym razie, Seviron zapłacił mu odpowiednio za informacje, które mu podał i ruszył w miejsce, które mu wskazał. Nie miał innych wskazówek, więc musiał sprawdzić tą od bezdomnego starca.

Zdążył tylko rzucić okiem na szyld wiszący nad drzwiami karczmy, mimo że jeszcze dzieliła go od niej pewna odległość, a już musiał poszukać jakiegoś schronienia w cieniach, aby nie zostać zauważonym. Właściwie, dopiero teraz zauważył, że jakiś mężczyzna prowadzi ze sobą dwie kobiety – u jednej z nich od razu zauważył czerwień Zakonu, więc domyślił się, że jest to ta, której miał pomóc. Niestety, nie był w stanie dostrzec jej twarzy, a temu wszystkiemu nie pomagał fakt, że cała trójka szła w jego stronę. Cofnął się kilka kroków, zagłębiając się w zacienioną uliczkę. Liczył na to, że uda mu się tu ukryć i poczekać chwilę po tym, jak grupka go minie. Miał zamiar ich śledzić i rozeznać się w sytuacji. Nie wiedział, kim był ten mężczyzna i jakie miał zamiary, więc wolał nie zabijać go od razu.
Szedł za nimi w bezpiecznej odległości. Starał się robić ciche kroki, chociaż nie do końca było to zwyczajne skradanie, gdyż poruszał się nieco szybciej i szedł wyprostowany. Przemykał też między cieniami, jeśli miał taką możliwość, co tylko pozwoliło mu na mniejsze prawdopodobieństwo na wykrycie. W końcu tamci zatrzymali się przed czymś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak zwyczajna ściana. Po chwili, gdy mężczyzna wykonał magiczne gesty, „ściana” okazała się jakimś magicznym przejściem, w które zresztą tamta trójka zaraz weszła. Seviron poczekał w swoim ukryciu na to, aż złotooki zniknie w ciemności korytarza – dopiero wtedy ruszył w stronę wejścia, które i tak zaczęło się zamykać. Co prawda widział te kilka znaków, które wykonał tamten mężczyzna i mógłby je bez problemu powtórzyć, jednak to mogłoby kogoś zaalarmować… Dlatego ucieszył się w duchu, że udało mu się prześliznąć tuż przy zamykającej się ścianie i dostać do środka.
Pod stopami od razu poczuł stopnie. Jeden, drugi, trzeci… tak, korytarz prowadził w dół, czyli schodzili teraz do miejsca, które znajduje się pod samym miastem. Seviron nadal trzymał się w bezpiecznej odległości od swojego celu, teraz jeszcze bardziej uważając na to, żeby nie wydać żadnego dźwięku mogącego zdradzić jego obecność tutaj.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Kerhje bała się. Zastanawiała się czy jest to strach większy, niż wtedy, przed posiadłością Anny Pandory Dissen? Szybko jednak stwierdziła, że nie. Choć wtedy bała się mroku wypełniającego miejsce i samą Pandorę, miała określony cel i mogła liczyć na dobre zakończenie. Tak naprawdę wszystko co wiedziała na temat swojej potencjalnej nauczycielki, było pogłoskami, więc liczyła, że jeśli okaże odwagę i stanowczość, to tamta nawet nie da jej poznać, że coś jej zagraża. I... choć mimo wszystko były momenty, kiedy na skórze stawały włoski, to zawsze jeden element nieustannie uspokajał młodą dziewczynę – obecność Ariosa. Kiedy był obok, czuła się bezpiecznie, choć nie znała go jeszcze zbyt dobrze. Wiedziała jednak, że może mu zaufać, że będzie potrafił ją obronić i że z jego siłą liczą się inni. Czasem to wystarcza.
        Teraz zaś sytuacja była zgoła inna. Kerhje nie wiedziała co ma dokładnie zrobić, kiedy stanie przed magami. Miała ważne zadanie, którego powodzenie nie było istotne tylko dla niej, ale dla samej Matki. W dodatku nie wszystko poszło zgodnie z zamierzeniami – nie szła z własnej woli, mając opracowany każdy szczegół, do wieży magicznej. Nie, została „pochwycona” przez przeciwnika, z którym miała się zmierzyć i to nie ona dyktowała warunki. Na dodatek Hashira jeszcze niedawno nie wiedziała co się dzieje, ani nawet nie pamiętała samej Kerhje. Po magicznej próbie przywrócenia pamięci, niewidoma dziewczyna nie była nawet pewna czy jej się udało. Choć wszystko z jej strony na to wyglądało, nie dostała potwierdzenia od samej Kapłanki. Na szczęście sposób w jaki się zachowywała, pozwalał stawiać pozytywne przypuszczenia. A przynajmniej na podstawie jej słów, bo bez Oczka pustelniczka nie była świadoma wszystkiego, co się dzieje. Najważniejsze jednak, że Hashira znów próbowała przejmować inicjatywę, była pewniejsza siebie. Znów była wojowniczką.
        Trzymając dziewczynę za ramię, pustelniczka nie mogła zobaczyć jej wyprostowanej postawy, która na pewno dodałaby odwagi, jakkolwiek w rzeczywistości niepewna była Hashira. Na pewno wciąż dochodziła do siebie po niedawnych wydarzeniach. Coś... Substancja zawarta najpewniej w miodzie, wciąż krążyła w jej żyłach. Udało się tylko pozbyć pierwszych widocznych efektów działania. Kerhje zaś dalej próbowała zrozumieć, czy własne oszołomienie wynika teraz tylko z niedawnej próby użycia magii, czy także niewielka ilość miodu upominała się o swoje. Najpewniej, niestety, to drugie. W końcu jeszcze przed odzyskiwaniem pamięci czuła się trochę... nieswojo. Nawet sen nie zdołał złagodzić tych dziwnych odczuć.
        Kiedy więc trójka szła ciemnym korytarzem oświetlanym wyłącznie przez pochodnię trzymaną w ręku mężczyzny, Kerhje miała czas by się zastanowić. Starała się nie myśleć o zamknięciu w wąskich, obrzydliwie mokrych i zimnych ścianach tunelu, po których – jak miało się wrażenie – coś pełza i cię obserwuje. Oczywiście nie mogła tego zobaczyć, sprawdzić. Może to tylko robactwo. Niemniej wyciągając wnioski wyłącznie na podstawie ledwie słyszanych szmerów i intuicji, można było uznać, że są niepokojące. W zamian jednak pustelniczka próbowała przygotować się na to co może ją czekać.
        Cała trójka milczała, a dziewczyna mając Hashirę u boku, pozwoliła sobie na wypuszczenie na chwilę umysłu, w poszukiwaniu innego – zwierzęcego. Wydawało się, że poza wspomnianym robactwem niczego nie odnajdzie, ale wbrew pozorom... To co wyczuła, prawie zwaliło ją z nóg.

        W tym momencie, w innej części miasta, okienka wieży rozbłysnęły, wypuszczając w miasto potężne promienie niebieskiego światła poznaczonego czerwonymi nićmi. Trwało to raptem chwilę. Ktoś nieuważny mógłby przeoczyć magiczną eksplozję, która na sekundę jakby zamroziła całe miasto. Wszyscy zamarli z tępym bólem dotykającym ich głów i zatkanymi uszami. A po chwili wrócili do codzienności, może tylko zastanawiając się dlaczego kolejne oczko na szaliku nie jest jeszcze zrobione.
        Równocześnie tunele, którymi szło dwoje mężczyzn i dwie kobiety, zapulsowały nagle. Tak samo krótko jak trwał rozbłysk. Było to uczucie przypominające znalezienie się tuż przy żyle, która raptem wypełniła się większą ilością krwi. Nie pozostało to bez odzewu. Robactwo zwróciło uwagę na podróżujących po ich królestwie. Najwięcej kolorowych oczek zwróciło się w stronę nieoczekiwanego „gościa”. Setki odnóży zbiegła się w jedno miejsce, by go obserwować. Czarne kształty wchodziły sobie na pancerzyki i ogony, jakby próbowały zająć najlepsze miejsca na arenie. Jednocześnie tworzyły niewielki, podłużny kształt, który teraz zaczął pełznąć po suficie tuż za półelfem. Grzechotanie pancerzyków i setek odnóży cichutko rozbrzmiewało w tunelu, a oczka tworzyły wokół ciemnego węża bladą poświatę.
        Rozbłysk dotknął również mężczyznę w szarym płaszczu, a tym samym prowadzone przez niego dziewczyny. Zatrzymał się nagle, odwrócił w bok, jakby chciał się oprzeć o ścianę. Coś niejako w niego wstąpiło, nagle wypełniło ciało. I rzeczywiście tak było. Wieżę opuściło życie i... zrobiło coś dziwnego. Mężczyzna upuścił pochodnię, która lekko przygasła. Niemniej nadal dawała na tyle dużo światła, by zobaczyć jak złote tęczówki rozmywają się na gałce ocznej, pokrywając całe białka. W ostatniej chwili, nim oderwanie odebrało Kerhje świadomość otaczającego ją świata, gdyby mogła zobaczyłaby jak z oczodołów wylewa się złoto, pozostawiając puste dziury. Nie zobaczyłaby za to, że mężczyzna wciąż żyje. Że zbiera się w sobie, podnosi pochodnię i idzie dalej. Że jego ciało pulsuje dziwnym niebiesko-czerwonym światłem - prawie niedostrzegalnym, lecz wyczuwalnym. Kerhje znała to uczucie. Doznała go już przed chatką. Wiedziała, że niebieskie światło pochodzi od energii pioruna, a czerwień to runy, które pojawiły się w wyrwie i wokół.
        W tym zaś czasie opuściła ją świadomość swojego własnego ciała, choć nadal stała i mechanicznie szła do przodu. Nie była jednak daleko. Zaledwie kilka kroków przed samą sobą. W umyśle gawrona. Ukochanego ptaszyska wiercącego się w zalewającym złotem organie. W żołądku mężczyzny.
        Oczko, a więc również i niewidoma dziewczyna – szarpnął skrzydłami, ale miejsca było zbyt niewiele, by zrobić jakikolwiek inny ruch. Poza jednym. Odwrócili się, odchylili główkę do tyłu i... uderzyli mocno. I jeszcze raz. Tak długo, aż w końcu złota ścianka żołądka pękła, a oni wepchnęli w dziurę głowę. A potem uderzali znowu. Ostry dziób gawrona drążył sobie drogę na zewnątrz. Piórka, pokryte kwasem, śliną i sokami zalewały się teraz krwią. Trzeba było wysunąć się jeszcze bardziej do przodu, przecisnąć nad trzustką i uderzyć raz jeszcze. Dziób napotkał opór. Kiedy uderzył po raz kolejny, zrozumieli – szli w złą stronę. Uderzyli w kręg kręgosłupa. Tylko czy zdołają się obrócić?

        Kerhje raptem znów wróciła do ciała człowieka. Rozdygotana, zlana potem, znów ze stróżką krwi powoli ściekającą z nosa. Nie wytarła jej. Szarpnęła się do przodu, puszczając Hashirę i dobywając niewielkiego sztyletu. Nie myślała nawet, by przeprosić Matkę, ani o tym, że nie widzi. Nie widziała więc, że podczas jej nieobecności zdążyli dojść do końca tunelu z drzwiami, z których na drugą stronę przeciskały się korzenie roślin. Nie zobaczyła jak się otwierają ukazując piękny, wypełniony roślinami pokój i stojącego wśród nich Mistrza z pozornie łagodnym, lecz zaniepokojonym uśmiechem na twarzy. Jedyne co się liczyło, to jej mały przyjaciel.
        Rzuciła się przed siebie z dzikim krzykiem i wbiła ostrze dużo wyżej, niż mogłoby to zagrozić Oczkowi. Trafiła pomiędzy łopatki.
        Mistrz krzyknął i rzucił się w ich kierunku. Pustelniczka nagle znieruchomiała, sparaliżowana jego magią. To samo powinno dotknąć Kapłanki. Trafiony zaś mężczyzna zatoczył się, a potem powoli odwrócił w stronę atakującej. Czarne oczodoły patrzyły chwilę na nią, jakby nie rozumiał co się właśnie wydarzyło. Potem zaś, niby nigdy nic, jak gdyby spomiędzy łopatek nie wystawał mu sztylet i niczego mu nie uszkodził, a Mistrz nie miał się czym martwić, wyminął tego ostatniego i wszedł do zielonej komnaty. Dopiero tam upadł na kolana. W środku zapanowało poruszenie wśród roślin. Wszystkie nachyliły się w jego stronę, gdy z pleców spłynęła strużka krwi wymieszanej ze złotem. Czerwień i złoto zmieszało się z sobą, splątało jak włókna sznura i pociemniały. Po chwili widać było tylko czarne żyły, pokryte pulsującymi runami, rozpełzające się we wszystkie strony. Wypływały z rany i rozciągały ramiona.
        Mistrz popatrzył na Hashirę z oczyma błyszczącymi rozpaczą i gniewem.
- Dlaczego wasz zakon musi zawsze niszczyć to co wspaniałe?! – wrzasnął, a jego głos niósł się po tunelu, docierając aż do innego członka Zakonu. – Zabijacie życie wspanialsze niż możecie sobie wyobrazić!
        Najwidoczniej Kerhje została uznana za współpracowniczkę zakonu, lecz nie zasługiwała nawet na wyrzucenie w twarz oskarżeń. Można ją było tylko unieszkodliwić. Ważniejsza zaś była przedstawicielka czerwonych płaszczy, której pomysłem najpewniej to wszystko było.
- Jak wy możecie nie chcieć życia tak pięknego, jakim jest teraz? – rozległ się zachrypnięty, drżący głos pustelniczki. Była w nim siła i mrok zupełnie nie podobny do znanej kapłance dziewczyny.
        Tamten odwrócił się w jej stronę, zmierzył spojrzeniem pełnym poczucia niezrozumienia i pogardy.
- Trzeba iść do przodu, korzystać z możliwości, które odkrywamy...
        Mag wiedział, że niewiele może teraz zdziałać. Mógł magicznymi formułami próbować uspokoić życie, które uciekło z wieży i wypełniło już wcześniej stworzony na tę okazję byt. Wysłannik magów od dawna był przygotowywany na doświadczenie nowej formy siły. Dzisiaj jednak nie był jeszcze na to gotowy. Ta samo jak magowie, Hashira ani Kerhje. Nikt nie był przygotowany na wynik eksperymentu.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

        Mroczny korytarz ciągnął się w nieskończoność, gdy Kapłanka i pustelniczka podążały krok w krok za odzianym w szary płaszcz mężczyzną. Hashira nadal czuła się osłabiona, jednak adrenalina dodawała jej sił. Rozglądała się nieufnie, słysząc chrzęst odnóży i pancerzyków przesuwających się po kamiennych ścianach. Miejsce to napawało ją dławiącym strachem, choć dzielnie skrywała go pod pewną siebie postawą. Nie mogła okazywać strachu. Nie teraz.
        Ciemne podziemia przypominały jej rodzinny dwór i miejsce, w którym zamykano młode panny i paniczów za niewłaściwe zachowanie. Było tam całe mnóstwo oślizgłych stworzeń, a z góry dobiegały niepokojące dźwięki. Najdłużej spędziła tam dwa tygodnie o chlebie i wodzie, tuż przed swoją ucieczką. To wtedy nie zgodziła się na małżeństwo…
Odepchnęła od siebie niepotrzebne myśli i skupiła się na obecnym zadaniu. Teraz tylko to się liczyło. Wypełniała wolę Matki, idąc w samo serce okropnych eksperymentów. Musiała powstrzymać tych, którzy bezcześcili siły natury. Zerknęła na Kerhje, lecz w półmroku widziała tylko zarysy jej bladej twarzy. Wyciągnęła dłoń i oparła ją na plecach towarzyszki w krótkim geście, który miał dodać jej odwagi. Nie zdążyły porozmawiać, lecz chciała żeby dziewczyna wiedziała, że pamięta co im się przytrafiło i może nadal na nią liczyć.
        Nagle powietrze zgęstniało, wypełniając się dziwnym, elektryzującym uczuciem, które po sekundzie zniknęło. Robactwo na ścianach poruszyło się w zaskakującym tempie, po czym pomknęło w tył, zostawiając towarzyszki daleko przed sobą. Uformowało dziwny kształt obserwujący uważnie czwartego członka orszaku, jednak o tym żadna z nich nie mogła wiedzieć. Hashira odetchnęła z ulgą, nie czując na sobie czujnych spojrzeń setek owadzich oczu. Od razu było jej lepiej!
Uczucie ulgi nie trwało jednak długo, bo coś strasznego zaczęło się dziać z prowadzącym je strażnikiem. Mężczyzna uderzył plecami o ścianę i otworzył szeroko usta w grymasie bólu. Jego oczy rozmyły się, spływając po policzkach złotymi, gęstymi kroplami i pozostawiając po sobie puste oczodoły. Chciał krzyknąć, jednak jedynie zarzęził, bo jego usta również wypełniła złota ciecz. Hashira cofnęła się przerażona, niemal wpadając na upuszczoną pochodnię. Rąbek jej szaty zajął się słabym płomieniem, jednak udało jej się szybko ugasić go uderzeniami obcasa. Ponownie spojrzała na mężczyznę, którego brzuch zdawał się poruszać, tak jakby coś próbowało wydostać się ze środka.
        Dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie - Kerhje, dotychczas nieśmiała i łagodna wydobyła zza pasa sztylet i ugodziła mężczyznę w plecy. W tym samym momencie uchyliły się drzwi, za którymi ukazał się hipnotyczny widok - pomieszczenie zalane zielonkawym światłem wypełniały dziesiątki poruszających się lekko roślin. Pośrodku, niczym pan obłąkanego ogrodu, stał mag w długiej, granatowej szacie. Wykonał gest ręką, a Kerhje znieruchomiała, najpewniej powstrzymana magią. Hashira, której czar nie dosięgnął, oparła lekko dłoń o rękojeść szabli, gotowa zaatakować, gdy przyjdzie dogodna ku temu chwila.
Pozbawiony oczu mężczyzna, niczym przerażająca, bezwolna kukła, ruszył sztywno w głąb pomieszczenia. Tam opadł na podłogę, a wypływająca z jego ramion magia utworzyła na ziemi niepokojące wzory.
- Dlaczego wasz zakon musi zawsze niszczyć to co wspaniałe? - oskarżenie wykrzyczane w stronę Kapłanki zawierało w sobie gorycz człowieka, któremu największe odkrycie zbyt długo wymykało się z rąk. Hashira, nadal zszokowana tym co zobaczyła, uniosła na niego wzrok i ze złością zmrużyła oczy. Więc to ten wariat stał za wszystkim co ostatnio ją spotkało! To on eksperymentował na Władku i skrzywdził przyrodę wokół chatki Vetery! To jego kazała powstrzymać Matka! Już chciała mu odpowiedzieć słowami pełnymi jadu, jednak ubiegła ją pustelniczka.
- Jak wy możecie nie chcieć życia tak pięknego, jakim jest teraz? - Jej pytanie, drżące, zdławione, wydawało się być głosem samej Krwawej Pani. Nie słuchając już dalszych wypowiedzi Mistrza, Kapłanka ruszyła w jego stronę, czując narastający gniew. Wyszarpnęła z pochwy szablę i wycelowała ją w kierunku starca.
- Krzywdzisz przyrodę wbrew przykazaniom bogów! To, co robisz to bluźnierstwo, a nie postęp! Jesteś tylko zgorzkniałym starcem, a nie ojcem przyszłości za jakiego pragniesz się uważać!
Przez chwilę mag przyglądał się jej uważnie, kontemplując wyraźnie rysy zastygłe w złości i niebieskie oczy, które stały się jeszcze intensywniejsze na skutek emocji. Po chwili wybuchnął śmiechem i uniósł lekko ręce.
- Myślisz, że możecie mnie powstrzymać, ty i twój śmieszny Zakon?
Dziewczyna wiedziała, że to jest moment, w którym powinna go zaatakować. Teraz, kiedy się odsłonił, zanim zacznie mówić. Jeśli pozwoli mu mówić, zostanie złapana w słowa, których znaczenie będzie chciała wyjaśnić. Odbiła się lekko od ziemi, jednak potężna fala uderzeniowa rzuciła nią o ścianę niczym szmacianą lalką.
        Ciało mężczyzny leżącego na ziemi eksplodowało, wyrzucając silną falę energii. Z jego rozerwanego brzucha, na zakrwawionych szczątkach kręgosłupa uniósł się posklejany od soków i złota gawron. Znajomy gawron. Hashira zdumiona uświadomiła sobie, że to Oczko, a dziwne zachowanie Kerhje nagle zyskało sens. Próbowała ocalić przyjaciela. Nie zdążyła się jednak wzruszyć, bo otaczające je rośliny, które wchłonęły uwolnioną energię zaczęły żyć własnym życiem. Skręcały się niczym węże, ustawiając kolce i łodygi w ich stronę jak jadowite ogony. Otoczyły Mistrza zwartym kokonem, unosząc go wysoko w górę.
- Tak! Chodźcie do mnie moje dzieci! Chodź mój tworze! Jesteś doskonałym połączeniem człowieka i natury! Chodź!
Zdawało się, że otaczająca ich przyroda żyła własnym życiem, a Hashira uświadomiła sobie dlaczego. Mężczyzna w szarym płaszczu połączył się z roślinami, zwracając się teraz przeciwko nim.
        Jedna z grubych łodyg, zakończona ostrym szpikulcem, przebiła się przez rękę maga, owijając się wokół jego przedramienia. Chciał krzyknąć, jednak zdławił w sobie ten odruch, uśmiechając się upiornie. Kolejna łodyga przebiła drugą dłoń. Jego ciałem wstrząsnęły drgawki. Po chwili, spływając szkarłatną krwią, bardziej przypominał rozkrzyżowaną hybrydę niż normalnego człowieka, którym był jeszcze kilka minut temu.
- Zabij - wyszeptał, a na jego zakrwawionych wargach wykwitł upiorny uśmiech. Rośliny ruszyły w stronę towarzyszek.
Awatar użytkownika
Seviron
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 51
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Kapłan , Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Seviron »

Czuł na sobie wzrok niewielkich stworzeń, które teraz zebrały się w jego pobliżu, zaciekawione widokiem nowej osoby. Było to… dziwne, jednak niezbyt zwracał na to uwagę – ważniejsza była dla niego obserwacja tego, co działo się przed nim, a działo się niemało. Najpierw coś zaczęło dziać się ze złotookim mężczyzną, który przyprowadził w to miejsce Kapłankę i kobietę, która jej towarzyszyła. Później ta druga rzuciła się nagle na osobnika ze złotymi oczami – które swoją drogą stały się całkowicie białe, a ich złoto ściekało teraz po jego policzkach niczym łzy – próbując zranić go sztylet i wydawać się mogło, że rozpruć mu brzuch. Seviron zrobił dwa kroki w przód, wręcz czując narastające niebezpieczeństwo całej sytuacji i to, że niedługo będzie musiał się ujawnić i interweniować. W tym samym czasie do tego wszystkiego dołączył też mag-naukowiec, który od razu oskarżył Zakon o niszczenie „wszystkiego”. Dialog toczył się między nim, Kapłanką i jej towarzyszką. W tym czasie Seviron znów zrobił dwa kroki do przodu. Dzięki temu mógł przyjrzeć się wzorowi na podłodze, który powstał tam, gdzie złotooki na nią padł. Nie wiedział, jakie był jej zadanie, jednak intuicja podpowiadała mu, że nie jest to nic dobrego.
Kapłan zaparł się stopami na schodach, gdy poczuł na sobie falę uderzeniową… jednak ta i tak była na tyle silna, że rzuciła nim w tył tak, że wylądował kilka kroków za miejscem, w którym stał. Szybko się podniósł i znów podszedł bliżej, chociaż jeszcze się nie ujawnił. Jednak wyglądało na to, że i tak będzie musiał to zrobić i to znacznie szybciej niż zakładał. Mag stał się niebezpieczny po tym, jak połączył się z roślinami z ogrodu. To chyba był sygnał dla niego, że powinien zrobić coś więcej niż tylko obserwacja i oczekiwanie.

Włócznia znalazła się w jego dłoni, a on sam ruszył do przodu. Akurat teraz wiedział, co musi zrobić. Minął kobietę, która towarzyszyła Krwawej Kapłance i doskoczył do tej drugiej, od razu przecinając pnącza i łodygi, które teraz zagrażały także jemu. Pokusił się nawet o to, żeby spojrzeć na dziewczynę i spróbować rozpoznać ją, bo może akurat jest to ktoś, kogo zna.
         – Hashira? Czyli to tobie mam pomóc? – zapytał, ale przerwał, a to przez to, że kolejne części roślin pomknęły w ich stronę. Oczywiście, wiadome było, że steruje nimi mag, który się z nimi połączył. To oznaczało, że musieli pozbyć się jego, aby niebezpieczeństwo zniknęło. Kolejne ostro zakończone łodygi wylądowały pod jego nogami albo gdzieś w okolicy.
         – Najwyższy Kapłan nie wspomniał imienia osoby, której miałem pomóc – wyjaśnił jej swoją reakcję. Na tym musiał zakończyć, bo teraz nie mieli wiele czasu na rozmowy i inne wyjaśnienia. Najpierw musieli zając się tym, co im zagrażało.
         – To, że jest was dwoje nie znaczy, że dacie radę mnie powstrzymać! - krzyknął mag i wysłał w ich stronę kolejne rośliny. Dobrze, że… nie stały się one jakieś magicznie wzmocnione czy coś takiego, bo inaczej przecinanie ich nie szłoby tak łatwo. Poza tym na szczęście magia nie sprawiła też, że mogły się one regenerować, a przynajmniej Seviron nie dostrzegł niczego takiego. Nie było tak, że jeśli on czegoś nie widzi, to na pewno tego nie ma, po prostu… regeneracja utraconych łodyg byłaby czymś, co stałoby się dla nich utrudnieniem, a całą walkę uczyniłoby cięższą.
         – Musimy go zabić. To może nie być łatwe, gdy znajduje się w powietrzu, więc może spróbujmy jakoś ściągnąć go na ziemię – odezwał się znów, chociaż akurat to brzmiało tak, jakby wypowiadał swe myśli na głos i mówił wyłącznie do siebie. Niby mógłby zaryzykować rzut włócznią, jednak miał dwa argumenty przeciwko temu i były one dość dobre – po pierwsze, był niemalże pewien, że ten roślinny kokon jakoś odbije rzuconą broń, a po drugie… nie była to zwykła włócznia i Seviron wolał mieć ją w dłoni, używając jej jedynie do walki w zwarciu.
Mag nie lewitował, bo to jego rośliny odpowiadały za to, że mężczyzna znajdował się teraz w górze, poza zasięgiem ich ataków. Myśląc o tym logicznie, od razu dojdzie się do wniosku, że należy pozbyć się roślin, które go unoszą – wtedy powinien znaleźć się na ziemi.
         – Trzeba go czymś zająć, żeby bardziej skupił się na ataku niż na obronie tych roślin, które go osłaniają i utrzymują w górze… Wezmę to na siebie – powiedział szybko i prowokacyjnie krzyknął „Każdy swój problem rozwiązujesz tak długo i powoli?” w stronę maga. Odpowiedzią na to były pnącza i łodygi, które w sporej ilości pomknęły w jego stronę. Dlatego już chwilę później miejsce, w którym stał Seviron, zmieniło się w coś podobnego do wiru czerwieni, różnych odcieni zieleni i błyszczącej stali. Miał nadzieję, że Hashira będzie wiedziała, co ma zrobić i od razu zabierze się za przecinanie tych roślin, które umożliwiają magowi ciągle znajdowanie się poza zasięgiem ich ostrzy.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

         Bezsilność. Czym jest uwarunkowana? Skąd i dlaczego przychodzi? Wiadomo tylko, że zniewala twoje ciało oraz umysł i pulsuje tępym bólem, od którego kruszą się ocierające o siebie zęby.
        Kiedy wisisz w przestrzeni, niezdolna do ruchu i obserwujesz masakrę, której nie możesz powstrzymać, czujesz o ile lepiej byłoby umrzeć dużo wcześniej. Nie umarłaś jednak i musisz patrzeć. Chcesz więc skończyć tortury i wierzgasz się, choć żaden mięsień nie drga. Czujesz, że zaraz eksplodujesz, lecz wybuch nie następuje. Włosy lepią ci się do czoła, pod nosem zasycha niewytarta krew, czujesz, że ślina wypełnia ci usta.
        W głowie malujesz rytualny krąg, kreślisz w nim spiralny wzór, przeszywasz ostrzem prostej linii. Bierzesz głęboki wdech i wypuszczasz go dopiero, gdy stojąc po środku okręgu, przed początkiem linii, dłońmi dotykasz zimnego kamienia. Czujesz chłód magii, która chwyta powietrze z twoich płuc, by wypuścić je dopiero w postaci efektu. "Matko Najłaskawsza, O wielki Zaanum wspomóżcie swoją córkę, pokorną misjonarkę. Okażcie swą potęgę, opieką otoczcie. Niech siły ziemi i wszystkiego co żywe przypomną sobie o swym miejscu, niech miłość je wypełni i z miłością niech spoczną w pokoju". Szepczesz zaklęcia, choć usta się nie poruszają. Modlisz się, by czasu wystarczyło.

        Lecz czas leciał szybko i był świadkiem wielu działań. Kiedy Kerhje magią umysłu pragnęła zapanować nad magią ziemi - uczynić coś, co należy najpewniej do świata marzeń - przed nią dwójka kapłanów w czerwieni naprawdę walczyła o porządek. Skąd o tym wiedziała? Nie wiedziała. Domyślała się jednak na podstawie dochodzących do jej uszu odgłosów. W pewnym momencie usłyszała czyjeś kroki, które ją minęły i zniknęły w komnacie obok. Potem zaś słowa, z których najwięcej mogła wywnioskować, potem...
        Potem szabla Hashiry i włócznia nieznajomego wirowały w szaleńczym tańcu zniszczenia. W powietrzu latały odcinane łodygi monstrum, które nagle powstało pośrodku - do niedawna przytulnej - komnaty i zapierało dech w piersiach. Jak wiele jeszcze magowie zdziałali w czasie swoich eksperymentów? Naturalny porządek w Valladonie i okolicach został zakłócony, a patrząc na tego potwora, strach było myśleć o tym co mogło spotkać niewinnych, bezbronnych mieszkańców lasu, a nawet samego miasta. Tego jednak pustelniczka nie mogła zobaczyć ani pomyśleć. Takich rzeczy zwykły człowiek sobie sam nie wyobraża. Słyszała jednak odgłosy walki i próbowała rozróżnić poszczególne bronie, a więc też ich właścicieli.
        Mężczyzna musiał mieć wprawę. Słyszała wyraźnie jeden świst za drugim jego broni. Słyszała jak stopami uderzał o ziemię, jak głośno nabierał powietrza.
         Pojawił się nagle, nie wiadomo skąd i wiedział co robić. Ratował je? O jakim zadaniu mówił? Jakkolwiek nie było, teraz liczyło się to, że jest po ich stronie. A przede wszystkim miał plan. I możliwości. W przeciwieństwie do pięciu stóp ciała uwięzionych w paraliżującym zaklęciu. Coś jednak się zmieniało. Kerhje czuła, jak każda jej próba uwolnienia się i każdy cios zadany przez walczących osłabia wiążące ją więzy. Czy to możliwe, by tak potężne monstrum męczyło się? A może odpuszczało? W końcu czym zagrozić mu mogła zwykła dziewczyna z lasu? Siłę zyskała dopiero wówczas, gdy jej przyjaciel był w niebezpieczeństwie. Teraz jednak był już wolny. Choć pióra miał posklejane i nie mógł ich użyć, choć ciągnęły się za nim resztki wnętrzności, w których przebywał - żył. Dawał o tym znać powoli człapiąc w stronę dziewczyny i skrzecząc żałośnie. Zatem największe niebezpieczeństwo minęło, a pustelniczka nie wyglądała na mściwą. Tyle że... Motywowało ją jeszcze coś. Głęboka wrażliwość. I ktoś - Matka.
        Kolejny kawałek rośliny - brązowo-zielona gałązka - przeleciała obok gawrona i wylądowała u stóp niewidomej. W tym też momencie nieznajomy zaczął realizować swój plan odciągając uwagę zmutowanej i zespolonej z człowiekiem rośliny. Wtedy jakby coś się zerwało. Kerhje poczuła, jak ciężar znika z jej stóp, dłoni , piersi i wreszcie głowy. Wszystko to zaś nastąpiło tak szybko, że zaskoczona upadła na ziemię. Tuż obok gawrona, który zatrzymał się wystraszony, ale ostatecznie odważył szturchnąć dziobem dłoń właścicielki.
        Kerhje próbowała odzyskać oddech. Miała wrażenie, że coś nadal uciska jej płuca, a każdy większy wdech może je rozerwać. Dopiero po chwili zapanowała nad tymi odczuciami i wtedy skierowała głowę w stronę ptaka.
- Oczko... - szepnęła, czując jak po policzkach spływają jej łzy. Pochyliła się w jego stronę, nisko, tak że włosy dotknęły kamienia i przytuliła go do policzka. Dłonią przejechała po posklejanych piórach. Wydawała się być oderwana od otaczającej ją rzeczywistości. I zapewne poniekąd tak było. Wszystko przez bezbronność. Musiała jednak coś zrobić. Tak, by nie przeszkodzić już walczącym, ale też tak, by im pomóc. I przede wszystkim przyczynić się dla dobra misji.
- Oczko, przepraszam – powiedziała cichutko, gładząc ptaszysko po głowie. - Pozwól mi to zrobić ostatni raz.
        Podniosła ptaka i przycisnęła go do piersi, jednak tak, by miał widok na to co znajduje się przed nią. Zapięła płaszcz, po czym zsunęła go poniżej główki Oczka. Rękawy zawiązała na plecach, tak, że teraz ptak utrzymywał się na jej klatce piersiowej. Wymacała więc swój sztylet, wstała i wzięła głęboki wdech. Zanurzyła się znów w zmysłach ptaka.
        Kiedy otworzyła oczy, jej umysł wypełnił mrok. Nie wahała się już ani chwili dłużej. Wolną ręką wyjęła rysik rytualny i zaczęła kreślić na ciele znaki.

        Monstrum szalało, prowokowane przez kapłana w czerwieni. Kerhje ominęła go, jakby dookoła nie działo się nic. Stanęła pomiędzy dwójką walczących i nie patrząc nawet w oczy maga, kucnęła przed nim wyciągając dłoń ze sztyletem przed siebie. Musiało to wyglądać tak, jakby zupełnie postradała zmysły, jakby miała się właśnie oddać śmierci. To samo musiał pomyśleć mag, który na chwilę przerwał atak na Sevirona, co z pewnością było dużym błędem. Spojrzał na pustelniczkę, trochę zdezorientowany, ale tylko przez chwilę. W kolejnej kilka łodyg wystrzeliło wściekle w jej stronę. Rośliny przebiłyby ją na wylot w kilku miejscach. Zabiłyby na miejscu... Zamiast tego, w spowodowały zaledwie draśnięcie rozpruwające materiał, by po chwili odskoczyć w tył, odepchnięte niewidzialną siłą... Dziewczyna nawet tego nie zauważyła gdyż w tym momencie skupiona była na przeczołgiwaniu się pod plątaniną roślin. Była pewna swoich zaklęć obronnych. Parła więc do przodu, aż w końcu dotarła do donicy z draceną, której przekształcone magicznie liście skręcały się i stanowiły jedną z głównych żył tworzących kokon. Dziewczyna przyłożyła ostrze do pieńka grubości jej nadgarstka. I zaczęła ciąć. A kiedy przetnie pierwsze połączenie, pozostanie ich już tylko kolejnych sześć.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

        Niespodziewane pojawienie się wsparcia dodało Hashirze odwagi. Mężczyzna wyłonił się z mroku, a czerwień jego płaszcza natychmiast przypomniała jej kim jest. Kapłanką. Wojowniczką. Orędowniczką słowa Matki.
Z dzikim okrzykiem na ustach rzuciła się do przodu i zatopiła ostrze zakrzywionej szabli w zielonym pnączu. Mag wydał z siebie rozdzierający uszy wrzask, a roślina zadrgała konwulsyjnie i opadła bez życia na ziemię. Zielona posoka chlapnęła na policzek dziewczyny grubą, lepką pręgą. Otarła twarz wierzchem dłoni, rozmazując ciecz po jasnej skórze. Jej podkrążone oczy, mimo zmęczenia minionych dni, błyszczały jasno furią i determinacją.
        Kolejna łodyga śmignęła jej koło ucha, a na jej końcu pojawił się olbrzymi, różowy kwiat. Otworzył się niczym złowroga paszcza, ukazując zatopiony pośrodku rząd ostrych kłów. Rośliny ewoluowały zgodnie z wolą czarodzieja. A może od początku były zniekształcone przez złowrogą magię i zniszczone okropnymi eksperymentami? Tak czy inaczej, teraz stanowiły śmiercionośną broń w rękach obłąkanego Mistrza.
        Dziewczyna ruszyła przed siebie, uskakując co chwila przed atakami kwiatowej paszczy. Przeturlała się i kilkoma susami dotarła do olbrzymiej, ozdobionej pięknymi malowidłami donicy, z której wyrastała gruba łodyga, roślina-matka zębatego kwiatu. Być może w innych okolicznościach długo podziwiałaby delikatne wzory i subtelne kolory, jakie wykorzystał artysta. Tym razem jednak bez wahania naparła na nią ramieniem i zepchnęła ją ze stopnia, na którym się znajdowała. Hukowi tłuczonego szkła towarzyszył trzask umierającej rośliny i morderczy pęd opadł bezwładnie na ziemię.
        Hashira odetchnęła głęboko, gdy nagle ostre liście drugiego pnącza zacisnęły się boleśnie na jej nadgarstku, raniąc głęboko skórę. Krzyknęła i upuściła szablę, przyciskając pokaleczoną dłoń do piersi. Krew nie popłynęła - Kapłanka została jej pozbawiona w czasie Rytuału Inicjacji, ale uszkodzone mięśnie i ścięgna piekły żywym ogniem. Teraz już nie była w stanie operować ostrzem. Bezbronna cofnęła się do tyłu i spojrzała w popłochu na Sevirona. Mężczyzna wywijał włócznią ze zwinnością pantery, a Kerhje, która najwidoczniej przełamała strach, parła do przodu, otoczona niewidoczną tarczą. Ona również unieszkodliwiła jedną z roślin. Pozostały jeszcze cztery, które jednak czując, że są zagrożone, uniosły się w górę i najeżyły kolcami, osłaniając maga. Donice z których wyrastały zaczęły pękać jedna po drugiej, a masywne korzenie poruszały się w półmroku niczym olbrzymie robaki. Roślina zaczęła przygotowywać się do ruchu!
        Hashira opadła na kolana, zacisnęła oczy i zrobiła jedyną, rozpaczliwą rzecz jaka przyszła jej do głowy.
- Pomóż mi Matko, błagam! - zawołała i zatkała dłońmi uszy. Nigdy nie przychodziło jej łatwo wchodzenie w astralny świat, ale wyjątkowe okoliczności wymagały wyjątkowych środków. Niemal wmusiła się do wyjścia z fizycznego ciała. Towarzyszył temu okropny ból, a na jej pięknych włosach pojawiło się siwe pasmo. Rozejrzała się dookoła, z przerażeniem odkrywając otaczające ją pandemonium.
        W duchowej formie roślina wyglądała jak plątanina czarnych niczym smoła macek, pokrytych świecącymi, czerwonymi wzorami, wypalonymi na jej powierzchni. Jej grube żyły tętniły blaskiem, a ich zakończenia zatapiały się w ciele unoszącego się w powietrzu maga. Maga? Być może magiem był wiele lat temu, teraz jednak jego astralna forma przypominała bardziej olbrzymiego demona z gigantycznymi rogami na głowie i pulsującym sercem widocznym w klatce piersiowej. To właśnie z niego wyrastały poskręcane, czarne pędy. Pędy prowadziły do poszczególnych doniczek, a raczej ich pozostałości, które leżały roztrzaskane na ziemi. Powietrze wypełniały powtarzające się bez ustanku rozbłyski i wyładowania. Magia, którą próbował kontrolować Mistrz powoli wyrywała się ze swojej powłoki i niszczyła strukturę rzeczywistości. Jeśli nie powstrzymają tego procesu, demoniczna energia zacznie pochłaniać ściany i ziemię, a później cały Valladon! Kapłanka uniosła się lekko, pozwalając by jej duch poszybował w stronę przerażającego monstrum. W tej postaci obie dłonie miała sprawne i zamierzała to wykorzystać.
        Czarne macki pomknęły w jej stronę, jednak płynnie uniknęła ich ataku, wykonując na wpół taneczne ruchy. Dotarła do kolejnej wiązki korzeni i szybkim ruchem wyrwała bijące w niej serce. Czarne ramię momentalnie zamarło i zniknęło, pozostawiając tylko martwą, fizyczną powłokę. Zostały już tylko trzy. Zamierzała ruszyć w stronę kolejnej, kiedy coś przywróciło ją do ciała tak gwałtownie, że aż zabrakło jej tchu. Łapiąc powietrze jak ryba i starając się rozpoznać zamazane kształty pomiędzy białymi plamami, które przesłoniły jej pole widzenia, poczuła jak coś ściska jej płuca niczym cząstkę pomarańczy. Kiedy obraz nieco się wyklarował a ciśnienie w głowie odrobinę zmalało, odkryła z przerażeniem, że podczas podróży astralnej roślina pochwyciła ją w górę i teraz wlokła za sobą, przemieszczając się niezdarnie w stronę wyjścia z tunelu. Była zbyt słaba, by się wyrwać, a pokaleczona ręką uniemożliwiała jej nawet najmniejsze próby poprawienia swojej sytuacji. Rozpaczliwie odszukała wzrokiem Sevirona i wyciągnęła do niego dłoń
- Pomóż mi! - zawołała, zanim roślina pozbawiła ją przytomności.
Awatar użytkownika
Seviron
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 51
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Kapłan , Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Seviron »

Całą uwagę poświęcał pnączom, które cały czas go atakowały, bo wcześniej sprowokował maga, który nimi sterował – unikał ich śmiercionośnych ciosów, cięć i prób pochwycenia jednej z jego części ciała, a także starał się zmniejszać ich liczebność poprzez ucinanie ich. Co prawda udawało mu się to, jednak już teraz był w stanie stwierdzić, że z tego starcia wyjdzie z kilkoma siniakami… a przecież jeszcze się ono nie zakończyło, więc mogło być jedynie gorzej.
Nie patrzył też na to, co robią kobiety, za którymi tu przyszedł – wcześniej powiedział Hashirze, żeby postarała się odciąć główne łodygi, które utrzymują maga w powietrzu i liczył na to, że idzie jej dobrze. Wolałby, żeby całość zakończyła się jak najszybciej, jednak przeczucie podpowiadało mu, że tak nie będzie. Wydawało mu się, że ta druga dziewczyna także postanowiła pomóc Kapłance w tym, co polecił jej on sam. To dobrze… Łodyg było kilka, a im więcej osób próbowało je przeciąć, tym większa szansa na to, że skończy się to szybciej.

Nadal walczył z pnączami, skupiając na sobie ich uwagę, jednak miał dziwne wrażenie, że napotyka mniejszy opór ze strony roślin. Pęknięcia donic na krótką chwilę wystarczyły, żeby przyciągnąć do siebie uwagę Sevirona – po prostu chciał wiedzieć, co się dzieje… Nie powinien tego robić, ale czuł, że musi to sprawdzić.
W ostatniej chwili udało mu się uniknąć łodygi zakończonej czymś, co można by było nazwać szponem. Był niemalże pewien, że gdyby się nie cofnął, to mógłby stracić rękę. A ten mniejszy opór, który czuł… był bezpośrednio związany z tym, że roślinna konstrukcja zaczęła się poruszać, kierując się w dalszą część korytarza. Może mag wyczuł, że wygrana nie przyjdzie mu tak łatwo i zaczął ratować się ucieczką. Przez oblicze półelfa przebiegło coś, co można by było nazwać uśmieszkiem – on na pewno nie miał zamiaru pozwolić uciec mężczyźnie i jego roślinom. W dodatku, nie wiedzieć dlaczego, jedno z pnączy pochwyciło Hashirę i teraz ciągnęło ją za całą plątaniną roślin, która poruszała się dzięki magii.

Wołanie o pomoc sprawiło, że obudziło się w nim coś, co namawiało go do bardziej brawurowych i niebezpiecznych akcji.

Zapewnienie jej bezpieczeństwa było jego zadaniem, a aktualnie daleko jej było od tego stanu… Dlatego Seviron jak najszybciej pozbył się tych kilku pnączy, które jeszcze oddzielały go od uciekającego stwora i pobiegł za nim. Już w trakcie gonienia go uświadomił sobie, że nawet jeśli wybije się w biegu, prawdopodobnie i tak nie sięgnie ostrzem włóczni tak wysoko, żeby przeciąć pnącze, które utrzymywało w górze Hashirę.
Mógł zrobić coś innego, gdy wyczekiwał odpowiedniego momentu i szukał czegoś, co będzie wyżej niż podłoże i z czego będzie mógł się wybić. Co mógł zrobić? Przeciąć jedną z głównych łodyg, które utrzymywała maga w górze – możliwe, że była ona nieco osłabiona, bo niemalże ciągnęła się z tyłu roślinnego golema, jednak nadal utrzymywała „klatkę” maga poza zasięgiem ostrzy każdego z nich. Seviron uciął kolejne łodygi, które mu zagrażały i podbiegł do grubej łodygi. Zdawał sobie sprawę, że nie przetnie jej jednym cięciem i możliwe, że będzie potrzebował dwóch lub nawet trzech podejść – oczywiście, między nimi może być także atakowany przez mniejsze pnącza – ale i tak miał zamiar to zrobić.
Ziścił się ten „lepszy” scenariusz, bo dwa silne cięcia wystarczyły, żeby pozbył się jednej z głównych łodyg. Na początku wydawało mu się, że będzie potrzebne jeszcze jedno, jednak część rośliny odpadła i została już na podłodze. Teraz całość wyglądała, jakby się czołgała, a przez to spadła prędkość ucieczki maga i jego roślin. Seviron wskoczył na naprawdę długą, kamienną donicę i zaczął po niej biec, żeby wybić się z jej drugiego końca. Wysokość była odpowiednia, prędkość lotu też, a włócznia była już gotowa do ciosu, który miał zmniejszyć liczbę pnączy o jedno i także uwolnić Hashirę. Zamachnął się i… Krwawa Kapłanka razem z kawałkiem rośliny oddzieliła się od „głównego ciała”. Półelf odrzucił włócznię na bok, gdzie ta wylądowała na miękkiej ziemi, i złapał dziewczynę w ramiona. Musiał to zrobić, bo gdyby uderzyła w podłoże… cóż, mogłaby sobie coś złamać.
         – Nie możemy pozwolić mu na to, żeby uciekł i zaszył się gdzieś, gdzie będzie mógł zregenerować siły – powiedział do niej od razu, gdy jego stopy dotknęły podłoża. Odstawił kapłankę na ziemię i od razu chwycił włócznię leżącą gdzieś obok.
         – Idę za nim. Trzeba go zabić teraz, póki jest okazja i szansa, żeby to zrobić – dopowiedział i naprawdę ruszył biegiem w stronę roślinnego monstrum. Teraz mag musiał także skupiać się na tym, żeby to wszystko się poruszało, a same główne łodygi były też lepiej widoczne, bo to właśnie one odpowiadały za poruszanie się, gdy reszta mogła je, ewentualnie, asekurować i chronić.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Kiedy wokół widzisz wyłącznie strach, cierpienie i złość, ciężko uwierzyć, że wszystko rodzi się z miłości. Jednak ta zasada nigdy się nie zmieni. Przedwcześnie uwolnione monstrum powstało z gorącego uczucia - mistrza i jego podwładnego oraz tego pierwszego i potęgi natury, władzy oraz magii. Z miłości do przekraczania granic i zaglądania pod podszewkę oraz z uwielbienia własnych marzeń. Magiczny twór, czarodziej i złotooki byli połączeni uczuciem tak silnym, że zdołało się przekształcić w niekontrolowaną, niszczycielską siłę. Trójka stała się jednością i nie można już było z całą pewnością określić czyje są intencje, prowadzące do makabrycznych w skutkach działań.
        Jedno jednak było pewne - choć ludzka roślina z każdym ciosem stawała się coraz słabsza, wciąż daleko było do jej końca, a sił nie ubywało. Prawdopodobnie jednak ciężko było to powiedzieć kapłanowi w czerwieni, który widząc powłóczącego łodygami potwora, mógł mieć nadzieję, że jego koniec jest już blisko. Żywa roślina wydawała się uciekać, nawet nie oglądając się za siebie. Z każdą zaś chwilą niknęła coraz bardziej w mroku, który wydawał się żyć i otulać potwora troskliwymi ramionami. Brak światła zaczynał być czymś. Z pustki stawał się istnieniem. Można było poczuć, jak w piwnicach powietrze robi się coraz gęstsze. Tak gęste, że zatykało płuca, jak woda.
        W tym samym momencie, błyszczące żyły wypełnione magią i tworzące wewnętrzną strukturę dziwadła zaczęły się poruszać. Powoli, niczym węże zmieniały swoje miejsca, czasem pęczniejąc, innym zaś razem się zwężając. Wkrótce oczywiste stało się, że zmieniają formę i mnożą jak pasożyty. Czarodziej znikał. Jego ciało przez cały ten czas było coraz ściślej obejmowane przez łodygi i liście, aż w którymś momencie nie było już prawie widać ludzkiego ciała. Ostatnim jego wspomnieniem był stłumiony, pełen niewyobrażalnego bólu krzyk. Rozdarł ciszę jak ostrze i ciął ją przez dobrą minutę. Gdyby ktoś stał u wejścia do tuneli, mógłby uznać, że prowadzą one do piekła. Krzyk Hashiry, krzyk czarodzieja, odgłosy walki... Wszystko to powodowało, że skóra cierpła a nogi drgały pragnąc znaleźć się jak najdalej od źródła dźwięków.
        A ktoś rzeczywiście wszystko to słyszał. Pewien mężczyzna, znający już dziewczyny z nie do końca udanego spotkania. Stał tam i całym sercem pragnął odwrócić się i dać nogę. Ale nie mógł, bo wiedział, że tylko on może skończyć te bezsensowne szaleństwo. Walka nie prowadziła do niczego.
Roślina zniknęła na dobre w mroku, pożarłszy swego stworzyciela i gdyby ktoś mógł przeniknąć wzrokiem ciemności, zobaczyłby, że nagle zatrzymuje się na kończącej tunel ścianie, wsuwa w drobne szczeliny zwężające się gałązki i powoli zaczyna w nich znikać.

- Hashiro!
        Kerhje podniosła się z klęczek, kiedy tylko Seviron ruszył wgłąb tunelu. Podziwiała jego odwagę i zdolność radzenia sobie w takich sytuacjach. Zazdrościła mu tego.
        Momentalnie znalazła się u boku towarzyszki, zaskakująco szybko jak na samą siebie. Była przerażona. Otworzyła oczy, choć nie były jej potrzebne i gorączkowo zaczęła badać stan dziewczyny.
- Obudź się! - mówiła, widząc jak kapłance powoli wraca świadomość. - Jesteś cała?!
        Ręce jej drżały, choć starała się nad sobą panować. Starała się być dzielna, ale po raz kolejny zdała sobie sprawę, że misja Matki ją przerasta. Wszystko działo się zbyt szybko, w wymiarze z którym nigdy nie miała do czynienia. Nie potrafiła zapanować nad własnymi emocjami, jakkolwiek bardzo pragnęła to zrobić, by wykazać swą wartość w oczach Najłaskawszej. Może gdyby wszystko mogła załatwić w spokoju, za pomocą odpowiednich rytuałów... Wtedy nareszcie by się do czegoś przydała. Całe szczęście nie miała czasu się teraz nad tym zastanawiać, gdyż o wiele ważniejsze było to co tu i teraz, czyli stan jej... Przyjaciółki. Pustelniczka pierwszy raz zdała sobie sprawę, że gdyby miała czas na spokojne rozmowy z kapłanką, to ta szybko mogłaby zyskać to miano. Ale nie miały...
        W końcu dotarła do miejsca, w którym pnącza pochwyciły dziewczynę. Ubrania były w tym miejscu podarte, a na brzuchu i plecach widać było lekkie otarcia. Na szczęście nic więcej, dzięki szybkiej ingerencji nieznajomego z włócznią. Choć z pewnością kapłanka zdążyła się nabawić kilku siniaków.
        Wtedy usłyszała krzyk mężczyzny i serce jej zamarło, gdy najczarniejsze myśli przemknęły jej przez głowę. Oby tylko... Nie...
- Kapłanie! - krzyknęła mając w głowie tylko jedną myśl: "Oby to nie był on. Tylko nie on. Nie poradzimy sobie bez niego".
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

        Twarzą, którą Hashira zobaczyła gdy odzyskała przytomność, po raz kolejny była twarz Kerhje. Dobrze było mieć taką towarzyszkę - która podtrzyma cię gdy upadasz i opatrzy twoje rany. Wiedziała, że to tylko tymczasowy luksus i tym bardziej go doceniała.
Gdy odzyskała ostrość widzenia spojrzała bezradnie na przeciekającą się przez ścianę roślinę. Nie wiedziała jak ją powstrzymać. Nie była magiem, nie była wojownikiem. Owszem, umiała używać swojej ładnie zdobionej, zakrzywionej szabli, ale kunsztem nie dorównywała Sevironowi. Nawet wejście w świat duchów nie wchodziło już w rachubę - czuła się zmęczona i wypalona. Nie zamierzała się jednak poddać!
- Wszystko w porządku Kerhje. Ta… roślina próbuje przedostać się na zewnątrz. Musimy jakoś… ją powstrzymać - powiedziała z trudem, kuśtykając w stronę zagrożenia. Nie doznała żadnych poważniejszych urazów, ale wycieńczenie fizyczne i psychiczne dawało jej się we znaki.
        Męski krzyk zelektryzował je obie. Spojrzała spanikowana w stronę demonicznej rośliny, zastanawiając się czy pochodził z gardła Kapłana. Jeśli tak, nie mieli już żadnych szans!
        Z cienia wyszedł wychudzony mężczyzna. W pierwszym momencie Hashira nie rozpoznała go, jednak kiedy po szczurzej twarzy przemknął zdenerwowany, krzywy uśmiech, przypomniała sobie skąd go zna. Cwaniak z gospody! Ten sam który ją otruł i najprawdopodobniej sprzedał je magom! Zmarszczyła groźnie brwi i ruszyła w jego stronę. Widząc jej zaciśnięte pięści i błyszczące lodowato oczy cofnął się lekko i uniósł dłonie w obronnym geście.
- Ja… ja nie wiedziałem! Przysięgam, nie wiedziałem jak to się skończy! - zapiszczał, zasłaniając twarz dłońmi kiedy zamachnęła się do uderzenia.
- Daj mi jeden powód, żeby nie sprać cię na kwaśne jabłko - warknęła, przypominając sobie utratę pamięci i okrutne skutki uboczne, które jej towarzyszyły. Przez myśl jej przeszło nawet to, że mogłaby złożyć go w ofierze w zbliżającym się Rytuale, co byłoby największym pożytkiem z jego marnego żywota. Nie była jednak pewna czy byłaby w stanie to zrobić.
- Ja wiem jak powstrzymać to… to monstrum! - zawołał cienkim głosem. Zmrużyła oczy wietrząc podstęp. Obdarty oszust, który już raz je wykiwał, był ostatnią osobą, której zamierzała zaufać.
Drżącą ręką wyciągnął zza pasa zwinięty pęk tasiemek, pokrytych drobnym, pełnym zawijasów pismem.
- To inkantacja, która zatrzyma samo serce bestii. Wystarczy wcisnąć ją w... łodygę.
Kapłanka zmarszczyła brwi, wpatrując się w powiewające lekko pasemka materiału. Nie znała się na magii.
- Skąd mam wiedzieć, że to nie kolejny podstęp? Sprzedałeś nas magom!
- Ten w niebieskiej zbroi zgubił to któregoś dnia. Naprodukowali tego na pęczki, na wypadek gdyby coś wyrwało im się spod kontroli. Przysięgam!
- A skąd ty to wszystko wiesz, szczurze? - zapytała, biorąc w dłoń tasiemki. Były lekkie i cieniutkie, ale w środku dało się wyczuć pulsujące niteczki ciepła. Magia?
- Ja… na mnie nikt nie zwraca uwagi. Kręcę się po kanałach i siedzibach magów od lat…
Wszystko to wydawało jej się grubymi nićmi szyte, ale nawet jeśli nie było prawdą, jaki miała teraz wybór? Zerknęła nieufnie na mężczyznę i puściła połę jego płaszcza, który - jak dopiero sama zauważyła, trzymała kurczowo zaciśnięty. Po pokaleczonym przez roślinę nadgarstku ciekła strużka krwi. Odwróciła się do Kerhje i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Nawet jeśli to podstęp, muszę spróbować.
I ruszyła biegiem w stronę coraz bardziej znikającej w szczelinie rośliny. Już jedna trzecia zniknęła po drugiej stronie i kolejne, wijące się pnącza znikały między cegłami.
Zdyszana dopadła Sevirona i wyciągnęła do niego dłoń.
- Wepchnij te… tasiemki w łodygę… To inkan… inkantacja, która je powstrzyma - wysapała, z trudem łapiąc powietrze. Teraz cała nadzieja w tym, że Kapłan da radę zbliżyć się do zmutowanej rośliny i zdąży ją zabić zanim ta wydostanie się do miasta.
Awatar użytkownika
Seviron
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 51
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Kapłan , Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Seviron »

Gonił roślinę, jednak nie udawało mu się jej spowolnić. Kapłanowi wydawało się nawet, że mag sterujący tym wszystkim, skupił się teraz na ucieczce i wydostaniu się stąd, a nie na tym, żeby odpierać ataki Sevirona. Owszem, kilka pnączy lub łodyg cały czas zagradzało mu drogę do ważniejszych części rośliny. Włócznik ucinał je prędzej czy później, ale ich miejsce zajmowały nowe… a przez to wydawało mu się, że te uszkodzone wcześniej w jakiś sposób regenerują się po czasie i zajmują miejsce tych, które udało mu się skrócić w międzyczasie. Mógł się mylić, to prawda, jednak magia mogła też przecież sprawiać, że roślina się regeneruje. Aktualnie zadaniem, które sobie wyznaczył, była próba dotarcia do kolejnej z „głównych” łodyg i ucięcie jej, aby spowolnić roślinę, a także osłabić ochronę, którą stworzył sobie wrogi mag.
W pewnym momencie możliwe, że ścigany przez Sevirona osobnik stracił cierpliwość, co sprawiło, że Kapłan nagle został zaatakowany przez trzykrotnie więcej pnączy i kolczastych łodyg niż wcześniej – co prawda przez to roślinny golem zatrzymał się na czas ataku, jednak Krwawy Kapłan nie mógł tego wykorzystać, bo musiał poświęcić całą swą uwagę na to, żeby się bronić i nie zostać przebitym przez to, co go atakowało. Starał się z całych sił, jednak wrogiej roślinności było zbyt wiele – w końcu musiał zacząć się cofać, nadal walcząc, a przez to jedna z łodyg przebiła się przez jego obronę i zostawiła sporą ranę na prawym przedramieniu Kapłana. Rana nie była głęboka, jednak dość rozległa i bolała bardziej niż zadana zwykłym orężem – aż sam Seviron krzyknął z bólu, nawet nie wiedząc, kiedy dźwięk ten wydobył się z jego ust. Mag, chyba, musiał uznać to jako swoje zwycięstwo, gdyż wznowił próbę ucieczki, a przez to znów skupił się właśnie na tym, a nie na spróbowaniu dobicia osoby, która cały czas go goniła. Kapłan dopiero teraz spostrzegł, że ostro zakończona łodyga przebiła się z łatwością przez stalowy karwasz, który ochraniał jego prawe przedramię – pamiętał, że zwykłe miecze miały problem ze zrobieniem tego. Seviron szybko pozbył się karwasza, który z brzękiem upadł na kamienne podłoże. Później wyciągnął z torby kawałek bandaża i owinął nim ranę, aby nie doprowadzić do zakażenia rany. Krew z niej nie wypływała przez to, że przeszedł Rytuał, jednak rana nadal potrzebowała czasu, żeby się zagoić i dlatego należało ją zabezpieczyć — włócznik nadal mógł nabawić się zakażenia i nieprzyjemności, które się z nim wiązały. Po tym ponownie chwycił włócznię i wrócił do tego, co robił wcześniej. Znów próbował dostać się do ważniejszych łodyg, aby uciąć je i osłabić roślinę, a także uszkodzić ochronę maga i sprowadzić go na dół.

Po… jakimś czasie podbiegła do niego Hashira i wręczyła mu przedmiot, który podobna miał powstrzymać to monstrum. Nie wiedział, czy właśnie to się stanie, jednak musiał spróbować.
         – W łodygę…? Spróbuję się do niej dostać – odpowiedział jej. Ranną ręką chwycił tasiemki, a zdrową nadal walczył włócznią, chociaż nie było to tak skuteczne, jak przy władaniu nią oburącz. Seviron wciągnął powietrze i zebrał w sobie wszystkie siły. Musiał się postarać, aby dotrzeć w pobliże łodygi i zrobić to, o czym powiedziała mu Kapłanka.
        ”Matko, dodaj mi sił” – wypowiedział prośbę w myślach i ruszył przed siebie.
Nie wiedział, czy to jego własna determinacja, czy może Matka zdecydowała się mu pomóc i wysłuchała jego krótkiej prośby, ale właśnie poczuł nagły przypływ sił, przez co mógł poruszać się szybciej. I nie dotyczyło to wyłącznie prędkości jego biegu, bo ręka wymachująca włócznią także przyspieszyła. Właśnie dzięki temu udało mu się dotrzeć bliżej rośliny niż wcześniej… a także w pobliże jednej z łodyg. Krótko po tym machnął ostrzem włóczni w stronę głównej łodygi i wepchnął tasiemki w powstałą ranę. Miał je w nią wepchnąć, więc właśnie to zrobił.

Na początku nie działo się nic nowego – pnącza nadal go atakowały, a monstrum cały czas parło przed siebie. Sevironowi zaczęło wydawać się, że to nic nie da i będzie musiał wrócić do poprzedniego planu… jednak właśnie w tym momencie coś zaczęło się dziać. Najpierw łodyga zaczęła świecić błękitem w sposób, który przywodził na myśl, że światło to wydostaje się przez jakieś niewidoczne szczeliny, a później reakcją łańcuchową światło to przeniosło się na pozostałe części rośliny, aż zajęło ją całą, włącznie z miejscem, w którym chował się mag. Później błękit ten zgasł nagle, ale tylko po to, żeby doprowadzić do wybuchu magicznej energii, która zniszczyła roślinne monstrum i jego twórcę, a także rozeszła się po całym korytarzu.
Seviron znajdował się najbliżej źródła tej eksplozji, więc oczywiście on odczuł ją najbardziej. Kapłan został odrzucony na ścianę znajdującą się za jego plecami. Poczuł to uderzenie i… zabolało go ono. Wyglądało na to, że zagrożenie zostało unicestwione. Spotkanie pleców mężczyzny z kamienną ścianą było dość mocne, jednak, na szczęście, jego żebra nadal były w całości. Był obolały, ale nie połamany. A, no i był też zmęczony… Dlatego też postanowił, że chwilę tu sobie odpocznie – przymknął oczy, ale nie stracił przytomności. Po prostu postanowił poświęcić chwilę na odpoczynek, najwyżej wstanie, gdy Hashira do niego podejdzie, aby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Jeśli, w ogóle postanowi to zrobić.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Rozbłysk magii rozszedł się po wszystkich pomieszczeniach. Przypominając ognisty wybuch rozjaśnił w jednej chwili wszystkie zakamarki i z niewiarygodną prędkością popędził ku wyjściu z podziemi. Wszystko, co tylko miało w sobie domieszkę magii valladońskiego czarodzieja, rozbłysło nią nagle, ukazując ogrom eksperymentu. Świeciło niemal wszystko – donice, regały, nawet pokruszony kamień na podłodze. I sufit. Sufit jarzył się gęstą wstęgą, jakby znajdował się na nim ogromny wąż. Nie trwało to jednak długo. Siła towarzysząca wybuchowi powaliła wszystkich, przede wszystkim jednak raniła walecznego kapłana, którego odwaga chwaliła imię Matki i troszczyła się o bezpieczeństwo snu prasmoka. Śmiałość ta jednak kosztowała, jak wszystko, w czym trzeba umoczyć ręce głęboko w posoce żywych. Jego ciało stało się tarczą na niegodziwość czarodzieja. W tym samym momencie upadła również inna członkini Zakonu, blada pustelniczka i skryty w jej ramionach gawron, a na samym końcu oszust, wybawca... Mężczyzna, który przyszedł późno i nie zdążył odejść w porę. Kiedy zaś fala minęła wszystkich zgromadzonych, magiczny, niebieski blask zgasł, a w powietrzu rozszedł się zapach magicznej spalenizny. Z sufitu spadły setki wypompowanych z magii karaluchów. Ich pancerzyki zachrzęściły, gdy spadały jeden na drugiego.
        W powietrzu unosił się odurzający zapach magii. Komnata, w której znajdowała się pustelniczka i obdartus wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado. Doniczki i donice rozstawione wcześniej po całym pomieszczeniu, teraz również zajmowały najwięcej przestrzeni, jednak swoimi potłuczonymi kawałkami i rozsypaną ziemią z resztkami grzybni. Wilgoć na ścianach przestała zaskakiwać skapującymi nagle na głowę kroplami wody – wszystko wokół było suche, jakby naprawdę to ogień lizał niedawno mokry kamień.
        Pustelniczka klęczała na podłodze. Na jej szatę spadło kilka karaluchów, a włosy brudne były od ziemi. Czoło i ramiona przyciskała do zimnej posadzki. Skrywała w nich swojego przyjaciela, który drżał z przerażenia, o wiele bardziej niż ona. Strach właścicielki powoli zastępowało zgoła inne uczucie – bezsilności, która wypłynęła teraz na powierzchnię wód jej uczuć i ogarnęła całe ciało. Kiedy wszystko się uspokoiło, powoli opadła na bok, zwijając się w kłębek. Wiedziała, że jest już po wszystkim. Kapłani poradzili sobie – wypełnili Wolę Matki. Jakkolwiek resztki niszczycielskiej mocy wciąż mogły ukrywać się w swoim źródle, tak bez czarodzieja nie mogły zagrozić bezpieczeństwu i równowadze. Udało się. Zrobili to i chwała Prasmokowi za ich siłę.
        Ale ona nie dała rady. Nie sprawdziła się w misji danej jej w objawieniu przez samą Matkę. Wtedy... Przemówiła do niej, decydując się na coś, co miało dodać dziewczynom sił i odwagi. I tak było! Zarówno kapłanka, jak i Kerhje z nadzieją, entuzjazmem, ale i należytą powagą kroczyły ścieżkami przeznaczenia, starając się robić wszystko, by świat mógł być im wdzięczny. By Matka była dumna ze swych córek, posłanek i służek. I udało się, jednak Kerhje wiedziała, że nie dzięki niej. Ona miała w tym najmniejszy udział i świadomość ta rozrywała jej serce.
        Oczy zapiekły, gdy wezbrały w nich łzy.
        Zawiodła Ją. Wyszła ze swej chatki, gdzie pokornie i uczynnie dbała o prawa natury swego zakątka, by ruszyć w świat, wierząc, że jest warta więcej. Wszystko wydawało się ją wspierać w tej decyzji, nawet sama Najłaskawsza, lecz ostatecznie okazało się, że się przeliczyła. Podczas całej podróży nie była nikim więcej niż tłem, może czasem kruchą podporą, lecz ostatecznie tylko... cieniem. Bez niej misja zakończyłaby się tak samo. Ludzie mieli racje – była tylko wiedźmą z lasu, ale nawet niezbyt potężną, by się jej bać. Śmieszną.

- Zabiłeś jedność. – Drżący głos rozbrzmiał w umyśle Sevirona, gdy ostatnie wspomnienie magii ukształtowało przed nim obraz mężczyzny. Ciężko było jednoznacznie stwierdzić kim jest – był bowiem wieloma na raz. Obraz falował i na zmianę widać było w nim części ciała czarodzieja, złotookiego, a nawet tkanki samego roślinnego monstrum. Ofiara stała przed swoim mordercą – tym właśnie był w oczach „jedności”. Mordercą wspólnoty, miłości, a przede wszystkim władzy i postępu.
        Wizja nie trwała długo. Była zbyt słaba. W ostatniej jednak chwili dało się widzieć dłoń wędrującą ku twarzy kapłana.

        Smukłe palce pociągnęły delikatnie brzeg kaptura.
- Wciąż je ukrywasz... – Ciepły, kobiecy głos koił i dawał poczucie bezpieczeństwa. Materiał okrycia powoli opadł na plecy Sevirona, ukazując w pełni jego spiczaste uszy.
        Cała trójka nie znajdowała się już w ciemnych podziemiach. Kiedy magia dotarła do oszusta, ten wyciągnął przed siebie ręce, a wokół nich pojawiła się owalna, energetyczna tarcza. Była krucha i nie uchroniła mężczyzny przed upadkiem, ale sprawiła, że część magii odbiła się od niej i pomknęła znów w stronę pozostałej trójki. Kiedy tylko ich dotknęła, wszyscy stracili świadomość otaczającej ich rzeczywistości, na rzecz wyrwania w świat duchowy.
        Wszystko wokół było oślepiająco jasne. Ciepła biel nie pozwalała stwierdzić gdzie znajduje się podłoże, czy w ogóle istnieją tu ściany, sufit albo niebo. Wszystko wyglądało jak parujące ciepłem mleko. I tak można się było czuć. Nie czuło się bólu, zimna, nie myślało o sprawach przyziemnych, a w głowie nie miała prawa pojawić się żadna ponura myśl.
        Trójka znajdowała się w takich samych pozycjach, co w podziemiach. Tylko otoczenie się zmieniło. I pojawiła się ona – kobieta, która wydawała się jeszcze jaśniejsza niż mleko. Nikt nie był w stanie powiedzieć jak wygląda, czuło się tylko, że musi być piękna, godna i pełna zrozumienia. Jak we śnie.
        Kobieta poruszała się powoli, lekko i z gracją. Jakby nie obowiązywały jej żadne prawa fizyki. Odsunęła się od mężczyzny i wydawało się, że wcale go nie dotknęła – przecież cały czas stała przed trójką i spoglądała na nich z uśmiechem.
- Dziękuję wam.
        Czerwona smużka pojawiła się nagle u jej stóp i powoli pomknęła w stronę całej trójki. Dotknęła stóp Hashiry i Sevirona oraz dłoni Kerhje, która widziała wszystko swoimi oczyma. Widziała i gdy szkarłat dotknął jej skóry, zorientowała się czym jest. Krwią. Nie przeraziła się jednak, zamiast tego powoli podniosła się na klęczki. Trzy wstęgi powoli oplatały członki wyznawców, pędząc prosto do serc kapłanów i oczu pustelniczki.
        Kobieta podeszła do dziewczyn i spojrzała w oczy najpierw jednej, a potem drugiej. Powoli wyciągnęła smukły palec i dotknęła nim wstęgę oplatającą Kerhje. Czerwień została na opuszku i gdy kobieta zaczęła przenosić go w stronę strużki Hashiry – ciągnęła się za nim cienka czerwona nić. Nić połączyła się z czerwienią kapłanki.
        Kerhje nie bała się. Nie potrafiła. Ufała kobiecie, bo wiedziała, że jest miłością. Lecz gdy główna wstęga dotknęła jej załzawionych kącików oczu, kolor nagle się zmienił. Pociemniał przechodząc w barwę rdzy, a potem ciemną, zgniłą zieleń.
        Kerhje ufała kobiecie. Kobieta była miłością. Ale krzyknęła.

        Kiedy się obudziła, nie znajdowała się już w podziemiach. Nie znajdowała się już nawet w Valladonie. Nie mogła jednak o tym wiedzieć. Za to czuła jedno: minie wiele czasu nim znów zobaczy kapłankę, która pozwalała jej poznać smak śmiechu, odwagi i zaufania.

Wszystko będzie dobrze
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

        Hashira poczuła potężne uderzenie i z głuchym łoskotem wylądowała na ziemi. W przebłysku świadomości pomyślała, że wstążeczki od oszusta naprawdę zadziałały! Sekundę później cierpki głos w jej głowie zasugerował, że być może zabiła ich wszystkich i tak skończyła się ich historia. Straszna szkoda! Tak wiele chciała jeszcze powiedzieć! Kerhje, że podziwia jej odwagę i determinację. Sevironowi, że cieszy się z ich pierwszego spotkania w Zakonie. Ojcu, że go nienawidzi.
        Westchnęła w głębi ducha i poruszyła niewidzącymi oczami. Eksplozja musiała odebrać jej zmysły, bo otaczała ją cicha biel. Ciekawe czy połączy się teraz ze snami Prasmoka, stając się jednym z nich i odsuwając świat o krok dalej od całkowitej zagłady? To byłby koniec godny Kapłana. Leżąc na plecach, bez czucia w kończynach, nie mogąc złapać powietrza, była przekonana, że umiera. Cieszyła się jednak, że umiera wypełniając wolę Matki, w otoczeniu dwójki wartościowych ludzi, którzy walczyli z nią ramię w ramię.
        Była gotowa na oddanie się w ciepłe ramiona Krwawej Pani i widok jej białej sylwetki, lśniącej niczym najpiękniejszy sen, wcale jej nie zaskoczył. Kto inny mógłby ją powitać po tej stronie śmierci? Uśmiechnęła się radośnie i wyciągnęła w jej kierunku dziwnie lekkie dłonie. Obok siebie widziała sylwetki Pustelniczki i Sevirona. Czyli wszyscy troje byli martwi. W tym miejscu, przed obliczem bogini nie była jednak w stanie się tym smucić.
        Dopiero gdy skupiła wzrok, ujrzała, że od ich ciał sunęły trzy krwawe wstęgi, które prowadziły do stóp Matki. Krew… Jak dziwny kolor ma jej własna krew! Została jej pozbawiona, kiedy wstąpiła do Zakonu. Ale to wszystko miało idealny sens! W końcu jej krew należała teraz do Matki, a ta mogła zrobić z nią co tylko chciała.
Kiedy kobieta podeszła do niej, łącząc wstęgę Kerhje z jej własną, zaparło jej dech w piersiach. Była… dokładnie taka. Taka, jak powinna być. Wiedziała to od zawsze. Tylko zapomniała. Z westchnieniem zamknęła oczy, pozwalając by wypełniło ją uczucie jedności. W pewien niezrozumiały sposób wiedziała, że Pani splotła jej losy z losami Pustelniczki już na zawsze. Na skraju swojego umysłu czuła łagodną obecność dziewczyny, czekającą, by sięgnąć w jej stronę w razie potrzeby. Już nigdy nie będzie sama.
        Z uśmiechem na ustach przebudziła się, widząc nad sobą błękitne niebo. Przez chwilę miała wrażenie, że chmury układają się w twarz ze snu, najdroższą jej sercu, choć nie wiadomo czyją. Złudzenie jednak rozwiało się w ułamku sekundy, kiedy do jej uszu, z oszałamiającym hukiem dotarły odgłosy ulicy - głośno rozmawiających ludzi, parskających koni i strażników próbujących powstrzymać gapiów, zaglądających przez ogromną dziurę w ziemi. Bolała ją każda kostka i każdy mięsień. Poruszyła się niezgrabnie, obsypując warstwę gleby, która przykryła ją niczym koc. Czując ogień w potłuczonych żebrach, roześmiała się szczęśliwie, a po jej brudnych policzkach popłynęły łzy. Żyła!
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości