Rododendronia[Miasto i las w pobliżu] W poszukiwaniu odpowiedzi

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
Awatar użytkownika
Arnulf
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

[Miasto i las w pobliżu] W poszukiwaniu odpowiedzi

Post autor: Arnulf »

Pochmurny dzień miał się już ku końcowi. W lesie powoli zaczynało się robić szaro. Dwaj wędrowcy zatrzymali się, by jeszcze za widna nazbierać chrustu i drewna na ognisko. Brat Arnulf wyciągnął z torby podróżnej ostatnie zapasy mięsa jakie zabrali ze sobą z Rapsodii i korzystając z wcześniej przygotowanej mieszanki ziołowej, zaczął je przygotowywać do upieczenia. Jego towarzysz w tym czasie zajął się rozpaleniem ogniska. Mężczyźni tworzyli zgrany duet. Znali się już jakiś czas, dużo podróżowali ze sobą i w niektórych sytuacjach rozumieli się bez słów. Obecnie zmierzali w stronę Rododendronii. Kilka dni temu opuścili Rapsodię, w której zatrzymali się na krótko, głównie po to, by na chwilę odpocząć i uzupełnić zapasy. Towarzysze podróżowali przez las z dwóch powodów: po pierwsze drzewa dawały idealną osłonę przed upalnym słońcem, a po drugie łatwiej było tam coś upolować, niż gdyby przyszło im przemierzać otwarte tereny. Dodatkowo Akzorn dzięki swym umiejętnościom czuł się w lesie jak we własnym domu i wyznaczał zawsze najkrótsze i najmniej wymagające trasy.
Kompani odpoczywali przy miło trzaskającym ognisku, w milczeniu spożywając ostatnie porcje lekko przypalonej kolacji. W powietrzu unosił się przyjemny zapach dymu. Wędrowcy wsłuchiwali się w odgłosy natury. Był to dla nich czas swoistej medytacji, kiedy to po ciężkim dniu mogli w końcu usiąść na miękkim runie leśnym i zrelaksować się. Arnulf siedział oparty o szerokie drzewo i begłośnie poruszał ustatmi recytując różne mantry. Akzorn leżał na plecach niedaleko ognia i patrzył w niebo, a od czasu do czasu przewracał się na bok, by dorzucić do ognia.
Zrobiło się ciemno. Jedynym źródłem światła było powoli dogasające ognisko. W oddali było słychać odgłosy nocnych zwierząt, które rozpoczynały swoje zajęcia. Mężczyźni ściszonym głosem rozmawiali o podróży. W ciągu kilku najbliższych dni czekała ich dalsza przeprawa przez las. Rododendronia znajdowała się w odległości około dwóch, może trzech tygodni od Rapsodii. Wędrowcy sądzili, że być może właśnie tam znajdą jakieś informacje, które mogłyby pomóc Akzornowi. Jedyne zapiski, jakie Arnulf odszukał w Klasztorze Mrocznych Sekretów wskazywały właśnie to miasto. Niestety żaden z podróźników nigdy tam nie był, toteż dyskusja była jedynie zlepkiem przypuszczeń i domniemań, co też takiego może ich tam czekać. Akzorn poszukiwał bowiem jakiegoś magicznego przedmiotu, który mógłby mu pomóc w kontrolowaniu jego przemiany. Życie w skórze wilka, mogło dawać wiele korzyści, jednak transformacja odbywała się tylko podczas pełni. Podobno istniał jakiś artefakt, za pomocą którego dało się manipulować cyklem zmian, niestety nigdzie nie było o nim praktycznie żadnych wzmianek. Mnich natomiast, podróżował wraz ze zmiennokształtnym, gdyż odkąd się poznali, ich życie stało się o wiele bardziej ciekawe i pełne przygód.
Rozmowa dobiegła końca. Zmęczony Akzorn pożegnał się, ziewnął przeciągle i zasnął. Po chwili dało się słyszeć jedynie jego donośne chrapanie. Arnulf jeszcze przez chwilę odmawiał różne modlitwy wieczorne, jednak po jakimś czasie również i on zamknął oczy, i przeniósł się do krainy snów.
Ostatnio edytowane przez Arnulf 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Akzorn
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Akzorn »

Akzorn obudził się, jak zwykle, przed świtem. Wsłuchując się w nocne życie lasu zaczął rozpalać zgasłe już ognisko. Kiedy skończył, oparł się o stare drzewo, grzejąc stopy przy ogniu. Myśląc o tym co spotka go oraz jego kompana w Rododendroni nabił i zapalił fajkę.
Kiedy zaczęło świtać, coś przeszkodziło mu w rozmyślaniach. W oddali usłyszał kobiecy krzyk, tak to zdecydowanie był krzyk. Naprędce wyczyścił fajkę, którą schował do kieszeni płaszcza. Wziął do ręki kij leżący obok niego i szturchnął nim mnicha, budząc go.
- Usłyszałem coś dziwnego, przydałoby się to sprawdzić - powiedział oschle.
Arnulf kiwnął głową. Zgasili ognisko, zabrali torby i ruszyli we wskazanym przez wilkołaka kierunku. Po kilkunastu minutach kazał on przyspieszyć kompanowi. Działo się coś złego.
Kilka minut później dotarli do skraju małej polanki, oblanej bladym słońcem. Po przeciwnej jej stronie dwóch Fallerian, prawdopodobnie żołnierzy, przyodzianych w lekkie zbroje, z mieczami przy pasach ciągnęło związaną młodą dziewczynę. Brudną, chudą i ubraną w tunikę, również Falleriankę. Akzron, choć były zabójca, nie przepadał za znęcaniem się nad kimś dla przyjemności. On sam kończył sprawy w kilku sprawnych ciosach. Natomiast strażników najwyraźniej bawiła ta sytuacja, śmiali się i wykrzykiwali różne, niezbyt przyjazne określenia w stronę ofiary. Obudziła się w nim chęć zabijania. Odrzucił na ziemię kij, zrzucił płaszcz i zanim mnich zdążył jakkolwiek zareagować, z toporami w dłoniach wybiegł z lasu.
Zanim mężczyźni zdążyli się zorientować co właściwie się dzieje, jeden z nich upadł głucho z toporem wbitym w plecy, a kolejny leżał przyciskany do ziemi.
- Kim ona jest? - szepnął melancholijnym głosem do Falleriana.
- To Sera, dezerte... - jego wywód zakończyło uderzenie topora w czaszkę.
Wstał, otrzepał się z kurzu i dobił poprzedniego żołnierza, jęczącego z bólu. Topory wytarł w trawę. Następnie podszedł dziewczyny, zastygłej z przerażenia, a może i zdziwienia na skraju polany.
- Od niego - wskazał ręką - wiem jak się nazywasz, lecz zapytam ponownie. Kim jesteś i czym zasłużyłaś sobie na takie traktowanie? - powiedział.
W międzyczasie mnich zbliżył się do nich i podał Akzornowi płaszcz oraz kij. Czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
Awatar użytkownika
Sera
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Fellarianka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sera »

Sera była na siebie zła. Kiedy już myślała, że udało jej się uciec, opuściła gardę. Żołnierze wzięli ją z zaskoczenia, ogłuszyli a potem związali. Z racji, że nie byli od niej lepsi w walce, wykorzystywali każdą okazję, aby nabluzgać i sponiewierać dziewczynę. Uważali ją za zdrajczynię i choć ona mówiła inaczej, Fellarianka wiedziała, co ją czeka - długi sznur opleciony wokół jej szyi, a potem śmierć. Dość szybka, ale żałosna śmierć. I nie chciała tego, ale jak mogłaby uciec od ciążącego nad nią wyroku?
Kierowali się w stronę gór, ale nie zamierzali lecieć. Zamiast tego szli piechotą, ponieważ w ten sposób łatwiej jest odeskortować więźnia. Gdy ciągnęli Serę po ziemi, jej kolana stały się zaczerwienione. Na początku robiły się niewielkie rany, ale potem jej kolana były już całkowicie obdarte, widać było krew, a nawet kawałek kości. Poczuła ogromny przypływ bólu i pomimo swej silnej woli, nie była w stanie go przezwyciężyć. Wpierw jęknęła kilka razy, jednak gdy strażnicy nie zwrócili na to uwagi, nie wytrzymała więcej. Zaczęła krzyczeć, wrzeszczeć na nich, szarpać się. Jej oprawcom spodobało się to "przedstawienie". Nie zamierzali ją oszczędzać tylko dlatego, że jest dziewczyną.
Wtedy spostrzegła kogoś. Był szczupłym, nieco wyższym od niej mężczyzną o czarnych włosach. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego i niebezpiecznego. Nie minęła chwila, a mężczyźnie udało się powalić strzegących ją żołnierzy. Była zaskoczona ale i wdzięczna za to, że przyszedł ją uratować. Zawsze chciała spotkać kogoś spoza jej rasy, jednak nie spodziewała się tak życzliwych osób.
Pierwsze słowa wędrowca wytrąciły ją z równowagi. Nie spodziewała się takiej nieufności od kogoś, kto ją wybawi, ale nie miała skrupułów przed powiedzeniem mu prawdy. Albo tego, co uznawała za prawdę.
- Mam na imię Sera. Sera Izen. - Uśmiechnęła się i spojrzała mu prosto w oczy. Słyszała, że ludzie starzeją się o wiele szybciej niż Fellarianie, ale nie śmiała zgadywać wieku swojego rozmówcy. Gdy zauważyła, że chłopak się niecierpliwi, pospieszyła się z dalszym wyjaśnianiem.
- Jestem porucznikiem w trzeciej dywizji Fellariańskiego wojska. - urwała i natychmiast się poprawiła - Byłam. To dość długa i skomplikowana historia. - W tej chwili dostrzegła drugiego mężczyznę, idącego w ich kierunku. Niósł ze sobą płaszcz i długi kij, który widocznie należał do jej wybawiciela. Uznała, że to przyjaciel, więc zwracała się teraz do obu - Odkryłam, że mój szef mnie oszukał, więc postanowiłam odejść. Nie zdezerterowałam ze strachu, co to, to nie. Nie jestem też zdrajcą, ale nie chcę być już dłużej wykorzystywana przez ludzi, którzy mną manipulują. Natomiast tamci dwaj - machnęła głową w stronę trupów - to tylko pachołki. Jednak zaskoczyli mnie, ogłuszyli a potem... cóż, sami widzicie. Mieli zaprowadzić mnie za rączkę na stryczek, - Sera skrzywiła się, a potem splunęła na martwe ciało - niedoczekanie. - Podeszła do zwłok nieboszczyków i wzięła długą, czarną kosę, przewieszoną przez ramię jednego z nich. Wpatrywała się w broń, po czym cicho westchnęła - Zabrali ją, gdy mnie obezwładnili. To prezent od ojca.
- Czy mogę teraz zapytać, kim wy jesteście? I gdzie się wybieracie? - Nie wiedząc czemu, ufała tej dwójce. Czuła, że oni mogą ją zrozumieć, więc chciała zdobyć ich zaufanie, a może nawet przyjaźń.
Awatar użytkownika
Arnulf
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Arnulf »

Brat Arnulf w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie Sery i Akzorna. Ledwo się poznali, a już udało im się odnaleźć wspólny język. Fellarianka była zdecydowanie osobą, z którą dało się porozmawiać. Jej pozytywny stosunek do ludzi dało się wyczuć już po kilku pierwszych zdaniach. Była osobą bardzo towarzyską, która wprost uwielbiała opowiadać przeróżne historie. Czasem były one tak niesamowite, że aż trudno było uwierzyć w ich autentyczność. Wilkołak był wobec skrzydlatej wojowniczki bardzo uprzejmy i grzeczny. Starał się prowadzić rozmowę na odpowiednim poziomie, pomagał pokonywać trudniejsze przeszkody na szlaku, a od czasu do czasu dopytywał się o zmęczenie i głód. Arnulf natomiast, poruszał się w milczeniu, przysłuchując się im i rejestrując wszelkie istotne fakty, które mogły mu pomóc określić kim tak naprawdę była Sera. W pogawędce uczestniczył tylko wtedy, gdy był o coś pytany. Większość czasu podróżował, obserwując zachowanie pozostałych członków drużyny.
- "Czyżby mój futrzasty przyjaciel odnalazł tę jedyną?" - pomyślał Arnulf i uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak towarzysze śmieją się do łez z dowcipu Sery.
Podróżnicy powoli zbliżali się już do miasta. Lada dzień powinni ujrzeć pierwsze zabudowania miejskie. Tymczasem dzień miał się już ku końcowi. Towarzysze zatrzymali się, by rozbić obóz. W trzyosobowym składzie poszło im to bardzo szybko. Największym problemem było przygotowanie posiłku dla Sery. Fellarianka bowiem, nie mogła jeść pieczonego mięsa. Na szczęście brat Arnulf zbierał po drodze różne jadalne grzyby, więc pozostało jedynie wymyślić, czym by je urozmaicić. Mnich stwierdził, że najlepsze byłyby jajka, więc wilkołak udał się na poszukiwanie. Przygotowanie kolacji poszło całkiem sprawnie. Brat Arnulf z dnia na dzień stawał się coraz lepszym kucharzem. Tym razem udało mu się nie przypalić pieczeni, a posiłek dla Sery był podobno bardzo smaczny.
- "Ciekawe, czy faktycznie to było takie dobre, czy też Sera mówi tak, żebym był szczęśliwy" – zastanowił się mnich.
Podróżnicy skończyli posiłek. Siedzieli sobie wygodnie, odpoczywając po kolejnym dniu męczącej wędrówki. Nagle Sera jakoś dziwnie się ożywiła i wstała, wypatrując czegoś na skraju lasu. Arnulf zmrużył oczy, próbując dostrzec, co takiego przykuło jej uwagę. Niestety nic specjalnego nie zauważył.
- Co tam widzisz? - zapytał.
Sera powiedziała coś niezrozumiałego i powolnym krokiem ruszyła przed siebie. Mężczyźni popatrzyli po sobie ze zdziwieniem w oczach. Akzorn wstał i poszedł za fellarianką. Ta bez przerwy poruszała się przed siebie. W pewnym momencie wyciągnęła rękę, jakby próbowała coś złapać. Nagle gwałtownie ją cofnęła, krzyknęła i zaczęła uciekać. Wilkołak stanął w miejscu, nie wiedząc, co się dzieje. Zachowanie towarzyszki było co najmniej dziwne. Arnulf wstał, jeszcze raz rozejrzał się dookoła i podrapał się po głowie. Miał wrażenie, że już kiedyś widział takie zachowanie. Tylko co to mogło być... Po chwili namysłu doznał olśnienia. Podniósł miskę z posiłkiem Sery, wziął odrobinę z tego, co zostało do ust, a następnie wypluł i wysypał resztki do ogniska.
- "Jasna cholera, musiałem się pomylić... Oby nie było tego za dużo." - pomyślał.
Podszedł do zdezorientowanego Akzorna, który nie bardzo wiedział, co ma robić.
- Co ją ugryzło? - usłyszał pytanie z ust wilkołaka.
- Wydaje mi się, że przez przypadek nazbierałem nie tych grzybów, co trzeba i... Chyba ją trochę sponiewierały. Prawdopodobnie ma teraz halucynacje. Za kilka godzin powinno jej przejść. Lepiej przywiążmy ją do drzewa, żeby nam nie odleciała. To mogłoby się źle skończyć. - odpowiedział mnich.
Wilkołak popatrzył na niego zdziwiony, jednak zrozumiał, że sytuacja faktycznie jest poważna. Sera w tym czasie chodziła na czworaka, co jakiś czas kładąc głowę na ziemi albo ocierała się o drzewa, wydając z siebie dziwne dźwięki przypominające syczenie. Mnich wyciągnął swoje zapasowe cingulum. W tym czasie Akzorn złapał fellariankę i przyniósł ją do obozowiska. Arnulf obwiązał kostkę kobiety, a drugi koniec sznura przymocował do wystającej z ziemi gałęzi. Sera upadła na kolana i z wytrzeszczonymi oczami zaczęła wymawiać różne sylaby niczym mantrę. Wyglądało to co najmniej jakby była jakąś kapłanką lub wizjonerką.
- "To będzie ciężka noc" – pomyślał mnich.
- No toś się popisał znajomością runa leśnego – stwierdził ironicznie wilkołak. - Zostaw! Nie jedz tego! - krzyknął zaraz potem widząc jak fellarianka próbuje włożyć do ust sporych rozmiarów kamień.
Mężczyźni uspokojeni faktem, że na dziwne zachowanie fellarianki miały wpływ halucynogenne grzyby, wrócili do przerwanego wcześniej odpoczynku. Zaczęli rozmawiać o znanych im narkotykach i opowiadali sobie najróżniejsze historie z nimi związane. Sera w tym czasie powoli dochodziła do siebie.
Nadeszła noc. Mężczyźni uznali, że będą na zmianę pilnować swej towarzyszki. W ten sposób jeden z nich odpoczywał, a drugi pilnował, by ich towarzyszka nic sobie nie zrobiła. Halucynacje ustąpiły dopiero nad ranem, gdy słońce zaczynało się już wyłaniać zza widnokręgu. Zmęczona Sera położyła się wygodnie na miękkiej ziemi i zasnęła. Arnulf odwiązał ją, zwinął swoje zapasowe cingulum, pomógł Akzornowi posprzątać obóz i spakował swoje rzeczy. Wilkołak natomiast, skończywszy czynności przy obozie, wziął Serę na plecy i wraz z mnichem ruszył w dalszą podróż.
Awatar użytkownika
Akzorn
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Akzorn »

Pół dnia po nieprzyjemnym zdarzeniu z grzybami, około południa, grupka wędrowców ujrzała pierwsze zabudowania miejskie.
Porządne mury i dobrze chronione bramy były cechą szczególną Rododendroni.
- Rozejrzę się po mieście - powiedział Akzorn do towarzyszy - rozpalcie w tym czasie ognisko i czekajcie na mnie do wieczora.
Powiedziawszy to, nie czekając na reakcje towarzyszy, zarzucił na plecy upolowaną przed świtem sarnę i wyruszył w stronę bramy.
Jego towarzysze dostosowali się do jego słów. Mnich domyślił się, że wilkołak chce zadbać o ich bezpieczeństwo, z naciskiem na Serę, która była dezerterką i mogła być poszukiwana.
Straże przepuścili Akzorna przez bramę bez problemów, uznając go za zwykłego myśliwego.
- "Całkiem ładne miasto, lecz dosyć tłoczne." - to myśląc, przepychał się przez tłumy na rynku. Udało mu się sprzedać sarnę za 375 ruenów, bardzo dobra cena.
Po zawarciu transakcji, oparł się o ścianę jakiegoś domostwa i rozpalił fajkę. Nie wzbudzając żadnych podejrzeń przechadzał się ulicami, przyglądając się wszystkiemu.
Przejrzał towary u kowala - "Tutejsza stal na prawdę wygląda na solidną" - pomyślał przeglądając broń - po chwili namysłu zakupił sztylet za 200 ruenów. Wpadł na piwo do jakiejś karczmy i posłuchał plotek na temat tutejszego władcy. Był w dobrym humorze, ale to co zobaczył po wyjściu z przybytku całkiem mu go zepsuło.
- Szlag by to, list gończy... - mruknął po czym splunął na bruk. Oblicze Sery spoglądało na niego z karty papieru. Zerwał ją i schował do kieszeni płaszcza.
W drodze powrotnej zakupił trochę ziół do fajki za 70 ruenów. Wyszedł, ponownie bez problemu, i skierował się w stronę miejsca gdzie opuścił swych kompanów. Znalazł ich, dzięki swoim wyczulonym zmysłom węchu i słuchu, nad pobliską rzeczką, siedzących i rozmawiających cicho w prowizorycznym obozowisku.
Kiedy go zobaczyli przywitali go przyjaźnie, ten nie odpowiedział, jedynie spojrzał na nich i wręczył list gończy mnichowi. Ponownie tego dnia zapalił fajkę i udał się do lasu. Założył kilka wnyków i zebrał myśli ciesząc się przebywaniem na łonie natury.
Do obozu wrócił późno w nocy, Fellarianka spała, Arnulf siedział oparty o drzewo i pilnował ognia. Kiedy Akzorn wyszedł z cienia wywiązała się pomiędzy nimi krótka rozmowa na temat tego co zrobić z Serą. Doszli do wniosku, że na ten moment musi zmienić ona swoją tożsamość.
O świcie wilkołak sprawdził zastawione poprzedniego dnia wnyki i z dwoma królikami w ręku ruszył do miasta. Sprzedał je u tego samego kupca, co wczorajszego dnia sarnę, po 25 ruenów za sztukę. Wypytał go czy nie ma tu jakiegoś sklepu alchemicznego, okazało się, że jest jeden.
Dostał się do niego po dłuższym czasie, krętymi uliczkami, parę razy gubiąc drogę. Po wejściu do środka odurzył go zapach ziół oraz innych przedmiotów których zastosowania i nazw nie znał. Po dość ostrej wymianie zdań udało mu się kupić eliksir który zmienia kolor włosów na brązowy na jakiś tydzień (pod warunkiem, że są jasne), po zaniżonej cenie 100 ruenów.
Jego wieczorny powrót do obozowiska oznaczał dla Sery początek zmian.
Awatar użytkownika
Sera
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Fellarianka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sera »

Niedaleko obozowiska znajdowało się niewielkie jezioro. Sera poszła tam, aby dokonać metamorfozy. Dzięki eliksirowi, który dostała od Akzorna, mogła zmienić kolor swoich włosów na brąz. Była tym podekscytowana, choć z drugiej strony bała się, że coś może nie wyjść.
- "A co, jeśli staną się po tym zielone? Albo ta dziwna substancja nigdy nie zejdzie?" - Wpierw umyła dokładnie włosy, przeczytała na papierku dołączonym do fiolki, że jest to nieodzowna część całego procesu. Głośno westchnęła, po czym powiedziała - Raz kozie śmierć - i wtarła farbę w swoje długie, jasne włosy, które po chwili ściemniały i przybrały kasztanową barwę. Nie wiedziała czy się udało, dopóki przed jej oczyma nie spadł brunatny kosmyk. Odczuła pierwsze zwycięstwo - był to kolor, który chciała uzyskać, jednak wciąż nie miała pewności, czy zejdzie po tych siedmiu dniach.
Wróciła do obozu, po czym wyrwała towarzyszy z ich dotychczasowych zajęć. Stanęła im na przeciw i pokazała się w nowej wersji.
- Witajcie panowie, powiedzcie mi: jak bardzo przypominam siebie? - Uśmiechem próbowała dodać sobie nieco uroku mając nadzieję, że z brązowym jej do twarzy. Pobrudziła nieco włosy i ułożyła je na bok.
To jednak nie wszystko, pamiętała, że nie tylko włosy można rozpoznać. Przyjęła postawę lekko przygarbioną, ale nie bardzo - w końcu nie była chłopką. Wzięła ze sobą bagaż, natomiast kosę schowała niedaleko obozu. Postanowiła jej nie brać, gdyż zbytnio rzucałaby się w oczy.
Wraz z przyjaciółmi dotarła do głównej bramy. Oczywiście nie mogło zabraknąć też straży.
- Stać! Kto idzie? - Powiedział jeden z nich oschłym głosem. Nie wyglądał na osobę, która wita przybyszy z otwartymi ramionami, jednak drugi wartownik, stojący obok niego, rozpoznał jednego z wędrowców.
- A, kojarzę cię! Jesteś tym nowym łowcą. - Podrapał się po brodzie, szukając w myślach jego imienia - Akzorn, prawda? Widzę, że tym razem nie przyszedłeś z upolowaną zwierzyną. - Mężczyzna głośno się zaśmiał. - Jak masz na imię panienko?
- Jestem Se... - Ledwo powstrzymała dłoń, przed spoliczkowaniem się. Zapomniała o tak ważnej sprawie. Zaczęła wyliczać, jakie zna imiona na literę "s".
- Sewera. Tak mam na imię.
Strażnik lekko się skrzywił. Pomyślał, że to dziwne, aby nie pamiętać własnego imienia, może ta dziewczyna ma coś z głową? - A ten tutaj? - Wskazał palcem Arnulfa.
Mnich przedstawił się jako skromny kaznodzieja. Prawdopodobnie chciał już jak najszybciej zakończyć tą rozmowę.
- W porządku, droga wolna. - Zaprosił przybyszy gestem dłoni. Gdy ich sylwetki powoli zaczęły się oddalać, mężczyzna odprowadzał dziewczynę wzrokiem. Zamyślił się trochę i zagadnął do partnera - Czy ja ją skądś znam?
Awatar użytkownika
Arnulf
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Arnulf »

"Hmm... Sewera? Cóż... Mogła się bardziej postarać." - rozmyślał Arnulf, idąc spory kawałek za towarzyszami. Udało im się przedostać do miasta. Pomysł z przefarbowaniem włosów przyniósł oczekiwany efekt, jednak drobna wpadka Sery mogła ich sporo kosztować. Mnich zastanawiał się nad tym, czy wspólne wejście do miasta było dobrym pomysłem. W końcu jednak doszedł do przekonania, że Sera byłaby bardziej narażona na ryzyko wykrycia, gdyby próbowała sama ominąć strażników. Nie dawało mu jednak spokoju to, że wartownik bez problemu rozpoznał Akzorna, który zupełnie niespodziewanie przyprowadził ze sobą dwóch towarzyszy. Dobrze, że strażnicy przeważnie wykazywali się małym ilorazem inteligencji, inaczej bowiem mężczyzna mógłby zacząć zadawać pytania. Kolejnym punktem, który został pominięty przy planowaniu wejścia do miasta, było to, że ani Arnulf, ani Akzorn nie wiedzieli czego tak naprawdę szukają w Rododendronii, a co się z tym wiąże, ile czasu im to zajmie. Farba do włosów Sery powinna zejść po upływie siedmiu dni, więc albo należało uporać się z tym wcześniej, albo znaleźć dobrą kryjówkę dla fellarianki.
Przyjaciele zatrzymali się. Akzorn opowiedział po krótce co gdzie się znajduje. Sam zapowiedział, że najczęściej będzie przebywał w lesie na polowaniu, lub gdzieś w miasteczku, wykonując swoją robotę. Sera powiedziała, że poszuka sobie jakiejś, karczmy. Brat Arnulf wręczył jej sakiewkę, której zawartość powinna wystarczyć na tydzień, po czym oświadczył, że uda się do lokalnego klasztoru i poszuka informacji, które mogłyby się okazać pomocne w poszukiwaniach. Następnie wszyscy rozeszli się w swoje strony. Mnich intuicyjnie skierował swe kroki w stronę, z której dochodziły charakterystyczne dźwięki bijących dzwonów. Po drodze zapytał kilku mieszczan o najnowsze wieści, jednak nie dowiedział się niczego interesującego. W końcu dotarł do miejsca, którego szukał. Była to niewielka, ceglana budowla, z kolorowymi witrażami. W środku zapewne znajdowały się pomieszczenia przeznaczone do modlitwy i pokoje mieszkalne dla zakonników. Wejście do budynku stanowiły spore, drewniane drzwi. Tuż obok nich stał sobie niski, zgarbiony, siwy staruszek, ubrany w białą albę, trzymający drewnianą laskę w ręku. Starzec, najprawdopodobniej błogosławiony, uśmiechał się przyjaźnie i opromieniał swym blaskiem wszystko wokół. Gdy tylko zobaczył brata Arnulfa zawołał radośnie i powoli zbliżył się do niego.
- Witaj synu! Cóż za niespodzianka! Dawno nie mieliśmy tutaj gości! Jestem głową tego zakonu. Bracia nazywają mnie ojcem Quento. Widać, że przebyłeś długą podróż. Wejdź! Ja zawołam kogoś, żeby przygotował ci jedzenie. Skąd przybywasz? - zapytał.
Optymizm ojca Quento i jego niesamowita gościnność sprawiły, że Brat Arnulf od razu poczuł się jak w domu. Po krótce opowiedział swoją historię, wyjaśnił cel wizyty w Rododendronii i zapytał o możliwość nocowania w klasztorze. Stary mnich, zadowolony z odwiedzin współbrata z odległych stron, bez namysłu zgodził się na wszystko.
- Za mną młodzieńcze! Zaprowadzę cię, do jakiejś wolnej celi gdzie będziesz mógł chwilę odpocząć. - po tych słowach, starzec otworzył drzwi i wszedł do klasztoru. Zaprowadził brata Arnulfa do małego pomieszczenia, w którym znajdowało się tylko łóżko, krzesło i biurko z dwoma świecami. - Mam nadzieję, że przyjemnie będzie ci się tu pracowało, bracie. Gdy usłyszysz dźwięk gongu, zejdź do refektarza na posiłek. Poznasz pozostałych chłopców. Zapoznamy cię też z panującymi tu zasadami. Tymczasem rozgość się i odpocznij.
Ojciec Quento zamknął za sobą drzwi i zostawił brata Arnulfa samego. Ten postawił swoje rzeczy na podłodze pod ścianą i położył się na łóżku. Tak wygodnie nie spał, odkąd razem z wilkołakiem opuścili Rapsodię, toteż bardzo szybko przeniósł się do krainy snów.
Do końca wieczora, mnich poznał pozostałych mieszkańców klasztoru, wdrożył się w panujące w nim reguły i pomógł w kilku pracach. Postanowił, że poszukiwania rozpocznie dopiero następnego dnia. Wieczorem, gdy już powrócił do wyznaczonej mu celi, zanim poszedł spać, pomodlił się, by zapewnić swoim towarzyszom błogosławieństwo i ochronę przed złymi, nocnymi przygodami. Miał nadzieję, że zarówno Sera, jak i Akzorn znaleźli jakiś ciepły kąt, w którym będą mogli spędzić tę noc.
Awatar użytkownika
Akzorn
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Akzorn »

Arnulf odszedł w poszukiwaniu klasztoru, a Sera, karczmy. Była sama, lecz tylko pozornie. Akzorn podążał za nią, aż dotarła do przybytku zwanego "Pod Mętłym Okiem". Patrzył z zaciekawieniem jak ewidentnie zdenerwowana Fellarianka przekracza próg budynku. Kiedy po dłuższej chwili nic się nie wydarzyło, zapalił fajkę i udał się na, jak zawszę, kolorowy, pełen zapachów i tłoczny rynek. Kontrastował on z całym miastem, szarym brukiem i grubymi, smutnymi murami obronnymi.
Podszedł do tablicy ogłoszeń szukając jakiegoś zlecenia oraz informacji o jakimś magu, szamanie czy sprzedawcy artefaktów.
Pragnął rozwiązać problem z którym męczył się już od pierwszej przemiany w hybrydę - atakami szału i nie panowaniem nad sobą. Nienawidził tego, tej niemocy, umysłu przesłoniętego pierwotnymi instynktami. Nadzieję na poprawę tego stanu dawała mu jedynie historia o jakimś zaklęciu lub artefakcie który pozwalał kontrolować przemianę. Zasłyszana była ona przez niego w jakiejś karczmie. Wiedzę na ten temat starał się zgłębić razem z Arnulfem w Klasztorze Mrocznych Sekretów, ale nie znaleźli tam oni nic zbytnio przydatnego.
Tablica była zapełniona, karty papieru wchodziły jedna na drugą zasłaniając się. Akzorn przejrzał je wszystkie. Z całego tego zbiorowiska przykuła jego uwagę tylko jedna, mała kartka zapisana na czerwono.
- "Magiczny atrament?" - zerwał ją i przyłożył do nosa - "Krew... wampir?"
Głosiła ona - "Poszukiwany łowca nagród. Po więcej informacji należy zgłosić się do..." - kartka była w tym miejscu przerwana.
- Szlag... - mruknął.
- "Powinienem zanieść to mnichowi, tylko... gdzie on teraz dokładnie jest?" - zamyślił się - "Czy chodząc po mieście widziałem coś przypominającego kościół bądź katedrę? Hmm... Chyba było coś takiego na zachód od rynku." - westchnął - "Trzeba będzie się przejść."
Przy akompaniamencie bijących dzwonów zapukał trzykrotnie do sporych, drewnianych drzwi. Po dłuższym czasie otworzył mu staruszek w białym stroju.
- Witaj synu, czego potrze... - nie dokończył, ponieważ przerwał mu Akzorn.
- Witaj, szukam swojego przyjaciela Arnulfa, nie zatrzymał się może tutaj? - zapytał spokojnym głosem.
- Tak, tak. Zawitał do nas tego dnia, jest teraz na modlitwach. Mam coś przekazać? - odpowiedział starzec.
Akzorn podał mu zwiniętą zwiniętą kartkę - Tak, to, oraz pozdrowienia i prośbę, aby zjawił się jutro w karczmie "Pod Mętłym Okiem". Mnich kiwnął głową, pobłogosławił wilkołakowi, po czym zamknął drzwi.
- "Kim mógł być ten zakapturzony człowiek? Pachniał lasem i mokrą ziemią... a może sierścią?" - rozmyślał stary mnich idąc ciemnym korytarzem.
Mężczyzna wstąpił do karczmy znajdującej się w pobliżu, za drobne pieniądze znalezione w kieszeniach płaszcza kupił kufel piwa i usiadł w najciemniejszym kącie izby.
- "Arnulf zna się na demonach, ale czy wampiry też się do nich zaliczają? W sumie i tak ma większą wiedzę niż ja, więc może niepotrzebnie się tym zamartwiam?" - upił spory łyk piwa.
Przebywał w karczmie do późnej nocy, kiedy wyszedł spojrzał w niebo. Zbliżała się pełnia.
Awatar użytkownika
Sera
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Fellarianka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sera »

Mało brakowało, strażnik omal jej nie rozpoznał. Na szczęście mieli to już za sobą, więc Sera pozwoliła sobie na odczucie ulgi. Nie było to zbyt mądre posunięcie, dlatego postanowiła, że w przyszłości będzie planować z większą ilością szczegółów. A na teraz miała ważne zadanie, otóż musiała... zapamiętać swoje nowe imię.
"Sewera, Sewera, Sewera, Sewera, Sewera..." - Może trochę za bardzo się wczuła, bo na chwilę zamknęła oczy i zaczęła powtarzać to jak mantrę. Kiedy znowu je otworzyła, Akzorn dziwnie na nią popatrzył.
- Ja, emm... Ja tylko powtarzam - Nagle poczuła się bardzo głupio i przyspieszyła kroku.
Później przystali i wilkołak zaczął opowiadać co gdzie jest. Postanowili się rozdzielić na jakiś czas. Gdy Sera zapowiedziała, że uda się do jakiejś karczmy, Brat Arnulf wręczył jej sakiewkę z monetami.
Wtedy nieco posmutniała, ale była też zdenerwowana. Musiała być zależna od innych, ponieważ sama nie posiadała żadnych pieniędzy.
Rozłączyli się, a ona gniewnym krokiem ruszyła w stronę gospody.
Weszła i natychmiast poczuła buchające od środka ciepło. Wewnątrz nie było jednak zbyt wiele osób, a żadna nie zwróciła na nią uwagi. Żadna oprócz samego gospodarza, który od razu obrzucił ją sympatycznym uśmiechem. Choć... może tak się tylko zdawało?
Podeszła do niego bez pośpiechu i zamówiła kufel piwa.
- To będzie cztery rueny - Słysząc to, podrapała się po głowie. Cena nieco zawyżona, ale już niech mu będzie. Położyła więc na ladzie cztery miedziane kruki. Gdy otrzymała swój trunek, upiła kilka łyków, po czym odstawiła na bok puste już naczynie. Nagle się skrzywiła, ale nie dlatego, że jej nie smakowało, a właśnie dlatego, że smakowało. Była pozytywnie zaskoczona, gdyż przyzwyczaiła się do znacznie gorszego smaku piwa.
"Czyżby na tym świecie jednak istniał jakiś uczciwy oberżysta?" - Zaczęła się zastanawiać, czy aż tak mało wie o życiu. Potem jednak wróciła do rzeczywistości.
- Skoro sprzedajecie takie dobre trunki, to dlaczego to miejsce nie ma polotu, przyjacielu? - Odniosła się do niego z szacunkiem, nie chciała jednak go urazić. I wyglądało na to, że sam gospodarz odebrał to pozytywnie.
- Ano, czasami wpadają jacyś gwardziści i chłopy, ale mówią, że wieje nudą. - Opowiadał to z żalem. Widział, że interes się nie kręci, ale co mógł zrobić?
- Gdyby tylko jaki bard wstąpił w nasze progi, dałbym mu i kwaterę i jedzenie, byleby tylko zagrał na jakimś bębnie czy fujarce.
Fellariance coś zaświtało. No przecież! To doskonały pomysł!
- Mam flet i trochę się na muzykowaniu znam. Mogę też jakichś historii naopowiadać, a myślę, że i bajarz się nada. - Kiedy wypowiedziała ostatnie słowa, karczmarz o mało nie stracił przytomności. Był przeszczęśliwy, nie mógł przegapić takiej okazji na rozkręcenie biznesu.
- Tak! Oczywiście! Dziękuję panienko, dziękuję z całego serca!
- Jeszcze jedno. - Sera także widziała w tym swoją szansę, a raczej szansę Akzorna. - Wiesz może, czy ktoś zna się tutaj na jakichś magicznych przedmiotach, albo czarach?
- Cśśś! O magii u nas mówić nie wolno! Ja ci nic nie powiem, ale może spytaj któregoś z klientów. - Karczmarz wyraźnie zniżył głos. Był zaniepokojony, jednak chciał pomóc swojej nowej lokatorce. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna przyprowadzi więcej ludzi, niż odstraszy...
Było już całkiem późno, Sera udała się do swojej kwatery. Nie było tam tak ładnie jak przypuszczała, ale starała się nie narzekać. Ułożyła się na swoim łóżku, które niestety nie okazało się zbyt wygodne.
Rozmyślała o tym, że jutro w południe zagra jakąś skoczną melodię a potem przepyta kilka osób. Zastanawiała się, czy w ogóle uda im się znaleźć tu to, czego szukają.
Aż wreszcie zasnęła.
Awatar użytkownika
Arnulf
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Arnulf »

Donośny dźwięk dzwonów obudził brata Arnulfa z płytkiego snu. Mnich otworzył oczy, rozejrzał się po swojej celi, odrzucił cienki koc, którym był okryty i wstał ze swojego posłania. Stojąc przy łóżku, rozłożył ręce na boki, połączył kciuki z dwoma ostatnimi palcami, zamknął oczy i rozpoczął medytację. Po upływie godziny otworzył oczy, wrócił do rzeczywistości, złożył ręce i wyszedł z celi. Udał się do kaplicy klasztornej, by kontynuować modlitwy. Gdy już zakończył poranne rytuały, skierował swe kroki w stronę refektarza. Spotkał tam kilku zakonników, spożywających w milczeniu śniadanie. Odebrał przeznaczoną sobie porcję jedzenia, wybrał sobie pierwsze, wolne miejsce i pospiesznie zjadł wszystko w milczeniu. Potem poszedł wykonywać swoje obowiązki, jednak po drodze natknął się na ojca Quento. Ten zatrzymał go i wręczył mu jakiś tajemniczy liścik.
- Twój przyjaciel oczekuje cię w "Mętłym Oku" - powiedział starzec. Brat Arnulf złożył ręce na klatce piersiowej i skłonił się w geście wdzięczności za przekazanie informacji. Rzucił okiem na dziwny liścik.
- "Hmm... Poszukiwany łowca nagród... Czyżby Akzorn zwęszył jakąś dobrą robotę? A może ma to związek z tym, czego szuka?" - pomyślał Arnulf.
Mnich wykonał wszystkie swoje poranne obowiązki, a następnie opuścił klasztor i udał się w poszukiwaniu wspomnianej karczmy. Po drodze spotkał kilku mieszczan, z którymi przez chwilę porozmawiał na temat najświeższych wydarzeń, jednak ponownie nie dowiedział się niczego, co mogłoby choć trochę kojarzyć się z dziwną przepowiednią. Poznał za to najkrótszą drogę do karczmy "Pod Mętłym Okiem". Pokonał kilka wąskich uliczek, pobłogosławił kilku przechodniów, proszących o dobre słowo i znalazł się w umówionym miejscu. Stojąc przed wejściem do karczmy, rozejrzał się jeszcze dla pewności czy nikt go nie śledzi, a następnie wszedł do środka. Momentalnie uderzył go smród palonego tytoniu, spoconych mężczyzn i alkoholu. Zapach był tak intensywny, że brat Arnulf nabrał przekonania, że jak wróci do klasztoru, to wszyscy będą wiedzieli, skąd wrócił.
- O przyszedł! - usłyszał znajomy damski głos. Odwrócił się w tamtą stronę i zobaczył Akzorna i Serę, siedzących przy jednym stoliku. Na ich widok uśmiechnął się delikatnie, gdyż wciąż miał wrażenie, że oboje doskonale do siebie pasują. Zachował jednak tę opinię dla siebie i nic nie mówiąc, przysiadł się do towarzyszy.
- Witaj Sewero, witaj Akzornie. Miło was znowu widzieć. Jak minęła wam pierwsza noc w tym pięknym miasteczku? - zapytał.
Przyjaciele pokrótce opowiedzieli mu wszystko, po czym Sera zamówiła dodatkowy kufel piwa, by mnich mógł również zaspokoić pragnienie. Karczmarz prędko przyniósł kolejny, drewniany kufel ze złocistym, spienionym napojem. Arnulfa zdziwiło trochę to, że mężczyzna w bardzo miły sposób zwrócił się do fellarianki.
- Widzę, że udało ci się zaprzyjaźnić z tutejszym właścicielem. - odezwał się do Sery. Ta natychmiast opowiedziała mu o swoim pomyśle i o tym, że została karczemnym grajkiem. Zakonnik popatrzył najpierw na nią, potem na Akzorna, a potem na karczmarza. Następnie przeniósł wzrok z powrotem na Serę i przyciszonym głosem zapytał:
- Ty żartujesz, prawda?
Zaskoczona jego reakcją fellarianka, odparła, że mówi zupełnie poważnie. Akzorn także sprawiał wrażenie zdziwionego.
- Cóż... Jesteś poszukiwana przez fellarańskich żołnierzy. Cudem dostaliśmy się do miasta w taki sposób, że nikt cię nie rozpoznał. Wszędzie roi się od fellarian, którzy mogą cię przejrzeć. Nie jestem do końca przekonany, czy to dobry pomysł. - powiedział ściszonym głosem Arnulf.
Zrobiła się chwilowa cisza. Po chwili jednak Sera powiedziała, że będzie bardzo ostrożna i nie zrobi niczego, co mogłoby ją wydać. Mnich postanowił jednak mimo wszystko odprawić nad nią niewielki rytuał ochronny, dzięki któremu w razie zagrożenia on i wilkołak zostaliby ostrzeżeni. Zaklęcie było bardzo proste i bardzo skuteczne: gdyby Sera znalazła się w opałach, jej przyjaciele momentalnie odczuliby, że coś jej zagraża. Rzucenie aury zajęło mnichowi dosłownie kilka chwil. Zrobił to najdyskretniej, jak potrafił, gdyż obawiał się reakcji karczmarza, który patrzył na niego nieufnym wzrokiem. Gdy skończył, zapytał Akzorna o tajemniczy liścik, który wręczył mu ojciec Quento. Wilkołak powiedział o wszystkim, co udało mu się ustalić. Niestety jednak brat Arnulf nie był w stanie mu pomóc. Jego wiedza o wampirach była do tego stopnia niewielka, że nawet nie zorientował się, iż liścik jest napisany wampirzą krwią. Obiecał jednak, że postara się znaleźć jakieś informacje, które być może okażą się przydatne.
Awatar użytkownika
Akzorn
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Akzorn »

Akzorna zaczynał powoli nużyć bierny pobyt w mieście, brak walki, nowych wrażeń i trudów podróży. Wciąż tylko mury, dym i tłumy. Smutki swe zapijał w jednym z najgorszych przybytków w mieście "Karczmie pod Zdechłym Wąpierzem", który to mieścił się w pobliżu bramy. Pomimo opadającej już w pobliże stołu głowy, zamawiał kolejne kolejki bliżej niezidentyfikowanego trunku, w którym tylko dwie rzeczy były pewne — był mocny i smakował okropnie.
Kiedy zaczęło się ściemniać, karczmarz postanowił się go pozbyć.
- Zaczynasz odstraszać mi gości, moczymordo! - wykrzykiwał, wyrzucając go z gospody na bruk.
Wilkołak przeklinając jak tylko umiał gospodarza, wstał i oparł się o ścianę. Nie zwrócił uwagi na to, że laska została w środku.
- O jasna... chlip... cholera... - powiedział patrząc w niebo. - Nie dość, że się rozdwo... chlip... iłeś to jeszcze jakiś okrąglutki! - krzyknął w niebo do ksieżyca.
- "Jaki on okrągły, cały miesiąc taki nie był!" - wtedy zaczął coś sobie przypominać - "Księżyc, księżyc, księżyc... pełnia?! Do... cholery." - mimo całego tego alkoholu mózg jeszcze jakoś pracował - "Przecież ja jestem wilkołakiem!" - zataczając się, doszedł do bramy.
Po wyjściu z niej i zrobieniu kilku kroków przewrócił się, wymiotując ku uciesze znudzonych wartą strażników. Nie zwracając na to zbytniej uwagi, dotarł do lasu, choć w gwoli ścisłości, nie na dwóch nogach. Odczołgując się w dal, rozdarł sobie płaszcz oraz zgubił jeden but o wystające korzenie otaczających go drzew. W wyniku zaistniałych czynników — nadmiaru alkoholu oraz pozycji leżącej — zasnął.
Obudził go ciepły, niski głos. Siedział przy pięknie rzeźbionym stole na krześle obitym czerwonym aksamitem. Pomimo braku świec w pokoju było jasno. Naprzeciwko siedział wysoki mężczyzna o pociągłej twarzy, z kruczoczarnymi włosami sięgającymi barków. Akzron nie czuł się już pijany, nie był również w formie wilkołaka.
- Co tu się... Kim jesteś i jak się tu, psiakrew, znalazłem? - zapytał dosadnie, zastanawiając się, czy jest to sen, czy też nie.
Mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie, widząc stan ubrań rozmówcy. - Teleportowałem cię tutaj. - Znowu ten uśmiech. — Nazywam się Aku, a znajdujesz się w... - zrobił pauzę, upijając łyk (sądząc po zapachu) wina, ze złotego kielicha — Otchłani.
Wilkołakowi przypomniały się nauki mnicha dotyczące ras mieszkających w tym miejscu. Spojrzał Aku w oczy — były zielone - "Nemorianin... Na co mu zwykły śmiertelnik?" - pomyślał.
- Dlaczego mnie tutaj sprowadziłeś? - powiedział spokojnie, starając się nie tracić zimnej krwi.
- Otóż, obserwowałem cię od jakiegoś czasu — wskazał na dziwny artefakt wiszący na ścianie — i posiadam to, czego szukasz. — Pokazał na swej dłoni prosty złoto-rudy pierścień — pozwala on kontrolować przemianę. - Ale, jak wiesz, w życiu nie ma nic za darmo. - Uśmiechnął się blado. — Mojemu klientowi zagraża pewien wpływowy człowiek, przez kilka najbliższych tygodni będzie przebywał w Ostatnim Bastionie. Ja muszę mieć czyste ręce, ale tobie nie zaszkodzi ich pobrudzić. Wiesz, o co mi chodzi prawda? - kolejny uśmiech.
Wilkołakowi od razu spodobała się ta propozycja, lecz był pewien problem. Nemorianie to demony, coś, za czym nie przypada jego przyjaciel, a bratanie się z wrogiem nie było w jego naturze.
- Niestety, muszę odmówić ze względu na sprawy prywatne — odparł.
- Oh, nie tak szybko wilkołaczku. To jest propozycja nie do odrzucenia: albo ty zabijesz jego, albo ja... ciebie i twoich przyjaciół - rzekł twardo.
Świat zawirował, zrobiło się ciemno. Akzorn otworzył oczy, był w lesie. - "Na szczęście to był tylko sen..." -
Poczuł coś w dłoni. Kawałek papieru z czerwonymi literami — Baks Trepes.
Poprzednia myśl od razu zniknęła.
— No to jestem w ciemnej... - nie dokończył.
Awatar użytkownika
Sera
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Fellarianka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sera »

"Nic... Ciągle nic...", ta myśl zaprzątała jej głowę w szczególności z rana, kiedy miała czas, by sobie podumać i przemyśleć wszystko. Była podirytowana, miała nadzieję, że ze wszystkim łatwiej jej pójdzie i okaże się bardziej pomocna dla Akzorna. W ciągu kilku ostatnich dni przepytywała każdego klienta, który zwrócił swe lico ku gospodzie "Pod Mętłym Okiem". Ludzie przychodzili tam coraz chętniej, co poniekąd było jej zasługą. Wielu polubiło nową bardkę, która może i nie należała do tych wybitnych artystów, ale radziła sobie na tyle dobrze, by jej gra uprzyjemniała wędrowcom pobyt w tymże przybytku.
Kiedy tylko się obudziła, ubrała się i zjadła udane śniadanie, składające się z dwóch jajek i liści sałaty. Kiedy tylko gospodarz dowiedział się, że dziewczyna nie trawi pieczonego mięsa, zaśmiał się i jedynie wzruszył ramionami. Nie wyglądało na to, żeby cokolwiek podejrzewał. Widocznie nie przykładał zbytnio wagi do pozyskiwania wiedzy na temat innych ras, choć to, że nie słyszał o delikatnych żołądkach fellarian mieszkając w pobliżu ich gór jest dosyć... niecodzienne. Ale czemu miałoby to obchodzić zwykłego oberżystę? Takiej wiedzy niech się uczeni trzymają — on był prostym człowiekiem.
Kiedy tylko skończyła jeść swój posiłek, chwyciła za flet i ruszyła w stronę jadalni. Przywitała się z kilkoma stałymi bywalcami i zaczęła grać. Wesoła melodia, która rozbrzmiała w uszach wszystkich tu obecnych pozwalała się odprężyć i poczuć radość. Radość z życia, gdyż szybko zaczęli tańczyć i wznosić kufle raz po raz. To był doprawdy piękny dzień, wolny od obowiązków i żalów. A może piękny był tylko ów moment? Ta chwila, w której pozwoliła się ponieść pięknemu brzmieniu fletu...
Gdy tylko skończyła, od razu zagadała do kilku osób w poszukiwaniu informacji na temat jakiegoś amuletu, jakiegoś czaru, który pozwoliłby wilkołakowi na świadome przemiany. Podchodziła z tym do ludzi ostrożnie, była dość przekonująca, choć, nawet jeśli udało jej się namówić ich do gadania, to nikt nie wiedział nic na ten temat.
"Nic... Ciągle nic..."
Wróciła do kwatery nieco zmachana, zrobiła sobie przerwę, by powrócić później i zagrać ponownie lub opowiedzieć jakieś historie. Usiadła na nieco skrzywionym krześle i ponownie przemyśliwała całą tę sytuację. W pewnej chwili miała po prostu dość, oparła się o ramę i-przez to, że zawsze miała okno otworzone na oścież — wysunęła głowę, przyglądając się temu solidnemu, ale mającemu swój urok miastu. Głośno westchnęła i przymknęła na chwilę oczy. Zasnęła.
Obudziła się jakąś godzinę później, do występu pozostało jeszcze trochę czasu. Wstała, bardzo się przy tym ociągając. Miała ochotę rozłożyć skrzydła, przeciągnąć się, a potem wzlecieć, wysoko i daleko. Wiedziała jednak, czym to grozi, dlatego szybko pozbyła się tej myśli i ukryła ją w zakamarkach swojej świadomości.
Przed wyjściem postanowiła się nieco odświeżyć. Wzięła wiadro wody oraz czystą szmatkę i zaczęła się obmywać. Wahała się co do tego, czy umyć włosy, lecz po chwili zdecydowała się na ten krok. Nic się przecież nie stanie, farba zmyje się dopiero za trzy dni...
Zamoczyła je, a potem delikatnie ususzyła ręcznikiem. Zaczęła je układać, lecz wtedy...
"Nie, nie ma takiej opcji", zaczęła śmiać się sama do siebie, po czym ponownie spojrzała na, jak jej się zapewne zdawało, popielato żółty kosmyk. W tamtej chwili wytrzeszczyła oczy i przełknęła ślinę. Nie było jej już do śmiechu — farba zaczęła schodzić. Schodzić!
"Nie, nie, nie, NIE, NIE, NIE!", jej niedowierzanie sięgnęło zenitu przy ostatnim "nie". "Przecież zostały jeszcze trzy dni!", w tym momencie się załamała i padła na kolana. Uderzenie było dosyć głośne, zmartwiony o swoją pracownicę właściciel gospody udał się, by sprawdzić, co się stało. Ona jednak nie zamierzała pokazać się w takim stanie nikomu... nikomu oprócz swoim przyjaciołom.
Zamknęła drzwi na klucz, co na jakiś czas z pewnością powstrzyma gospodarza. To był dobry człowiek, więc przygnębiło ją to, że musiała go w ten sposób opuszczać. Pomyślała, że poprzez swój pobyt rozkręciła nieco interes i nawet gdy jej zabraknie, ludzie zapamiętają smak tutejszego piwa, co zachęci ich do odwiedzania tego przybytku. Może nawet jakiś bard zapragnie tutaj muzykować?
Z zamyślenia wyrwało ją pukanie w drzwi. Natychmiast podeszła do okna, lecz po chwili zaczęła się wahać. Zamierzała skoczyć, lecz upadek z piętra mógł okazać się dla niej śmiertelny. Żeby przeżyć, musiałaby... polecieć. Tak, musiałaby w ostatniej chwili rozłożyć skrzydła i poszybować... tuż nad miastem. Przecież każdy ją zauważy! Tyle czasu się ukrywała, żeby teraz wszyscy ją rozpoznali? Nie miała jednak wyboru. Stanęła na drugim końcu pomieszczenia, żeby nabrać rozpędu i wyskoczyć z biegu. Kiedy przymierzała się do sprintu, właścicielowi udało się wyważyć drzwi. W jednej chwili w jego głowie pojawiły się dziesiątki pytań, o które by zapytał, gdyby nie to, że Sera właśnie w tej chwili... wyskoczyła.
Będąc już za oknem, natychmiastowo rozłożyła skrzydła, po czym zaczęła nimi machać, odpychając powietrze i lecąc coraz dalej, omijając przeszkody, a przy okazji... widząc w oczach tych wszystkich ludzi na dole szok, konsternację i niedowierzanie. Czuła się źle z tym, że musiała się zdemaskować, jednak, jak sama wcześniej stwierdziła, nie było z tej sytuacji innego wyjścia. Starała się jednak nie przejmować, cieszyła się, że znowu mogła poczuć tą swobodę, towarzyszącą lataniu. Na chwilę przymknęła oczy i stopiła się z wiatrem, poczuła to... lecz po chwili oprzytomniała.
"Nie ma na to czasu! Muszę znaleźć Akzorna i Arnulfa!"
Awatar użytkownika
Arnulf
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Arnulf »

Słodki zapach kadzidła, spokojne murmurando mnichów i delikatny blask świec tworzyły idealny nastrój sprzyjający medytatcji. Brat Arnulf właśnie wraz z innymi mieszkańcami klasztoru oddawał się kojącej modlitwie, polegającej na śpiewaniu mantr. Mnisi siedzieli w zaciemnionym pomieszczeniu i w skupieniu powtarzali tajemnicze, prastare słowa. Mistyczny rytuał pozwolał oczyścić umysł i przenieść się poza sferę życia codziennego. Dawał jednocześnie ukojenie, wyciszenie i odprężenie, napełniając dusze radością. Brat Arnulf siedział z zamkniętymi oczami i myślami błądził gdzieś w odległych kartach jego własnej historii. Przypominał sobie wszystkie swoje podróże, wracał do miejsc, które szczególnie zapadły w jego pamięci, odwiedzał starych znajomych i przyjaciół z dawnych lat. W pewnym momencie udało mu się osiągnąć wyższy stan skupienia, w którym jego myśli zaczęły uciekać w miejsca nieznane i przez nikogo wcześniej nie zbadane. Mnich wyobraził sobie, że jest mrówką. Siedział w mrowisku wraz z wieloma innymi mrówkami i kopał długie tunele, które miały zwiększyć obronność okazałej twierdzy owadów. Nie zastanawiał się dokąd kopie, tylko zwyczajnie i bez marnowania czasu, wciąż posuwał się naprzód drążąc coraz to dłuższe przejście. Nie wiedział, co może go spotkać, jednak nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Ufał, że w razie zagrożenia, pozostali współbracia przyjdą mu z pomocą. Ciężka praca nie przynosiła efektów widocznych od razu, jednak z perspektywy czasu dawała swego rodzaju satysfakcję i spełnienie. Nagle wizja nieco się zmieniła. Arnulf przeniósł się do jakiejś dziwnej krainy w której wszystko było spowite mgłą, przypominającą dym kadzidła. Był na łące, na której świat dopiero co budził się do życia po długiej i chłodnej nocy. Widział wszystko tak jakby był duchem unoszącym się ponad ziemią. Obserwował owady, biorące kompiel w rosie i kwiaty, powoli rozwijające się ku słońcu. W pewnym momencie dostrzegł niewielki kokon, z którego mozolnie wydostawał się przepiękny motyl. Stworzenie uparcie starało się opuścić swe tymczasowe mieszkanie, coraz bardziej wyłaniając się z mroku twardej skorupy kokona na życiodajne światło dzienne. Arnulf z zaciekawieniem przyglądał się barwnej wizji. Przepiękna istota w końcu opuściła krępujące ścianki wiszącej, miniaturowej fortecy i usadowiła się wygodnie na liściu. Następnie rozprostowała swe bajecznie kolorowe skrzydła i wygrzewała się w promieniach porannego słońca, czekając aż skrzydełka będą gotowe do lotu. Widok był naprawdę cudowny. Arnulf czuł jak szczęście przepełnia jego wnętrzności. Nagle coś przykuło jego uwagę. Była to drobna nitka, połyskująca w słońcu. Mnich zaczął uważniej przyglądać się dziwnemu zjawisku i doszedł do wniosku, że nie jest to pojedyncza nić, lecz jest to cała sieć, bardzo starannie wykonana i tak cienka, że prawie niewidoczna. Arnulf poczuł jak jego serce zaczyna bić szybciej. Motyl poruszył kilka razy skrzydłami i wzbił się w powietrze. Kilka chwil cieszył się wolnością i możliwościami, jakie dawały mu przepiękne skrzydełka. Niestety, w przypływie szczęścia, stworzenie nie zauważyło misternie utkanej pułapki i zaplątało się w nią. Arnulf zamarł, gdyż wiedział co to oznazcza. Z przejęciem wpatrywał się w szamoczącego się motyla, jednak nie był w stanie nic zrobić. Latająca piękność coraz bardziej opadała z sił. W pewnym momencie owad zrezygnował z dalszej walki, a wtedy pojawił się jego zabójca. Czarny, włochaty pająk posuwał się spokojnie i z gracją, nieubłaganie skracając czas życia motyla. Był coraz bliżej. Nagle zatrzymał się, by ocenić odległość, jaka dzieliła go od celu. Arnulf wiedział, że stworzenie przygotowuje się do skoku, by z zaskoczenia ukąsić złapanego motyla. Scena była tak makabryczna, że mnich ocknął się z medytacyjnych wizji. Kilka chwil zajęło mu ochłonięcie po tym co zobaczył. Siedział z powrotem w przyciemnionym pomieszczeniu, wśród medytujących zakonników. Czuł dym kadzidła i delikatny zapach świec woskowych. Wszystko było w porządku, jednak coś nie dawało mu spokoju.
"Ciekawe, jakie znaczenie mogła mieć ta wizja... Ten motyl był w poważnych tarapatach." - pomyślał i nagle dotarło do niego, gdzie tak naprawdę jest i po co tu przybył.
"Sera!" - omal nie krzyknął. Zakończył modlitwę i możliwie jak najciszej opuścił pomieszczenie.
"Muszę jak najszybciej odnaleźć Akzorna. Cholera! Mam nadzieję, że nie jest za późno. A może najpierw sprawdzę co u Sery?" - niespokojne myśli kotłowały się w jego głowie. W końcu zdecydował, że uda się do karczmy, gdyż łatwiej mu będzie stwierdzić co z fellarianką niż odnaleźć wilkołaka, podążającego nieznanymi nikomu drogami. Mnich szybkim krokiem ruszył przed siebie, modląc się, by jego towarzyszce nie przytrafiło się nic złego.
Awatar użytkownika
Akzorn
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Akzorn »

Akzorn siedział oparty o powalone drzewo i pustym wzrokiem patrzył w kawałek papieru. Oddychał płytko, w jego głowie myśli kotłowały się bez większego celu - "Co ja mam teraz zrobić?" - pytanie to wyłaniało się spośród wszystkich innych.
- Ehhhh... - Próbę rozwiązania problemu przerwał deszcz, który uświadomił mu, że nadal znajduje się w lesie. Schował kartkę do kieszeni, założył kaptur i ruszył szybkim krokiem w stronę miasta. Czuł się tak, jakby ktoś rzucił na niego klątwę, a czerwone litery wypalały mu się przez materiał płaszcza na skórze. Strażnicy zmienili się przed świtem, tak więc nikt nie wyśmiewał go za nieprzyjemne zdarzenie z poprzedniego wieczoru.
Uprzednio zorientowawszy się, że czegoś mu brakuje, wstąpił do "Karczmy pod Zdechłym Wąpierzem" po swoją laskę. - Ja tylko po to! - rzucił i wskazał na przedmiot leżący przy jednym z stolików, widząc jak oberżysta wychodzi zza lady, podciągając rękawy. W tamtej chwili Akzorn był zdolny zabić go gołymi rękoma, ale nie chciał robić sobie większych problemów.
Wyszedł na mokry bruk i wsłuchał się w uderzenia kropel deszczu. Tą relaksującą czynność przerwały mu okrzyki mieszkańców miasta - Zobaczcie! Tam na niebie! - oraz przebiegający strażnicy. To na co wskazywali ludzie, uznał wcześniej za dużego ptaka, ale po dłuższej niż parę sekund obserwacji rozpoznał w nim swoją towarzyszkę, Serę. - Jak ona się tam?! Dlaczego?! - skrzywił twarz w paskudnym grymasie. Od pasa odpiął jeden z toporów, włożył go do prawej dłoni, laskę do lewej i ruszył w pościg za Fellarianką. - Sera! Seraa! - wykrzykiwał w biegu - Leć za miasto! Ja pobiegnę po mnicha! - Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała na niego z góry, przytaknęła. - "O tyle dobrze, że nie jest głucha." - uśmiechnął się, rozbijając obuchem czaszkę strażnika. Na jego szczęście większość mieszkańców albo zgromadziła się na rynku, albo spoglądała w niebo przez okna, więc ulice były opustoszałe. Po drodze do klasztoru zabił jeszcze tylko dwóch wartowników.
Rozgardiasz zaistniały w mieście nie objął mnichów. Kiedy zniszczył drzwi i zaczął wykrzykiwać - Arnulf! Choć tutaj! -, mężczyźni spożywali skromny posiłek w jadalni. Z szyderczym uśmiechem przewrócił kopnięciem stół na mnichów, próbujących go zatrzymać. - Gdzie on jest? - warknął do najbliżej stojącego duchownego - Musiał wyjść kiedy nikt nie patrzył, nie było go w jego celi... - powiedział cicho. Następstwem jego odpowiedzi było tępe uderzenie ciała o ziemie. Wybiegł z budynku w kierunku karczmy, gdzie wcześniej mieszkała Sera. Na swego przyjaciela wpadł w drzwiach. Wymienili kilka zdań na temat tego co się właśnie wydarzyło, po czym pobiegli w kierunku najbliższej bramy.
Awatar użytkownika
Sera
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Fellarianka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sera »

Leciała w stronę najbliższych murów, by wylecieć za miasto i skryć się gdzieś w lesie. Po dość krótkim czasie dołączyło do niej czterech fellarian. Pojawili się nagle, lecz Sera nie spanikowała i obniżyła nieco lot, próbując ich zgubić, bądź skryć się w jednym z budynków i przeczekać. Tamci jednak siedzieli jej na ogonie, nie dając Serze nawet cienia szansy na ucieczkę. No, teraz sytuacja nie wyglądała tak kolorowo.
Dziewczyna opadła jeszcze niżej, manewrując między budynkami i wywołując u przechodniów wzburzone okrzyki. Skręcała do pierwszych uliczek, jakie widziała, raz w lewo, a raz w prawo. Starając się nigdy nie lecieć prosto. Minęła może niecała minuta, a ona zerknęła za plecy... i ze zdumieniem stwierdziła, że nikogo nie ma. Gwałtownie się zatrzymała. Czy to nie było dziwne? I... podejrzane?
Było.
Jeden z nich pojawił się znikąd. Złapał ją za skrzydła i ciągnął za sobą. Sera znała ten chwyt, lecz niewielu potrafiło go wykonać. I mało kto mógł się z niego wyrwać. Ona próbowała, lecz na próżno. Wisiała bezwładnie, aż fellarianie postanowili wylądować na murze. Dwóch z nich podeszło do niej i przytrzymało ręce. Mężczyzna, który wcześniej ją tu ciągnął, puścił dziewczynę, lecz w zamian podciął jej nogi, a skrzydlata upadła na kolana.
Przed nią stał jeszcze jeden mężczyzna. Wysoki, blondwłosy, o jasnej skórze i ciemnych, piwnych oczach. Najważniejsze jednak było to, że Sera go znała. To był jej przełożony! Co ciekawe, nie cieszył się, że ją złapał. Albo zwyczajnie nie okazywał tego. Jego spojrzenie było przepełnione smutkiem, a usta układały się w dziwnym grymasie. Po chwili podszedł do niej i przykucnął naprzeciwko.
- Sero... ja nie chciałem. To oni kazali sfałszować te listy - mówił, a w jego głosie można było usłyszeć nutkę goryczy. Widać było, że zależało mu, aby dziewczyna teraz cokolwiek powiedziała. Nie, nie cokolwiek. Pragnął przebaczenia, którego niestety, ale... nie otrzyma.
Fellarianka jedynie prychnęła ze zniesmaczeniem i odwróciła wzrok. Czuła do niego wstręt i odrazę. Nieważne, kto wydawał rozkazy. Facet maczał w tym palce i wiedział, że robi źle. Powinien też wiedzieć, że Sera nie da mu tej satysfakcji i dopóki mógł ją usłyszeć, będzie milczeć... nawet jeśli przez to zginie.
- Twoi rodzice... oni umarli jeszcze zanim mnie awansowano, a dowiedziałem się o tym zdarzeniu długo po fakcie. Proszę! Wróć do nas! Darujemy ci to, co zrobiłaś z tamtymi dwoma... nikt się nie dowie, przysięgam. Zasłużyłaś na drugą szansę. - Wciąż nie odpuszczał. Dziewczyna wsłuchiwała się w każde jego słowo, a na koniec spojrzała mu prosto w oczy.
- Z tamtymi dwoma? Zabiłam ich. Tą kosą i tymi rękoma. Dlaczego nikt miałby się o tym nie dowiedzieć? - skłamała. Akzorn ich zabił, ale tym sposobem chciała ochronić swoich przyjaciół i nie ściągać na nich podejrzeń.
To pytanie zdezorientowało żołnierzy... i pozostało bez odpowiedzi, gdyż Sera niemal natychmiast machnęła skrzydłami i wyrwała się z ich uścisku. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, dziewczyna wyskoczyła po drugiej stronie muru. Popędziła w stronę bramy, aby upewnić się, że Akzornowi i Arnulfowi udało się uciec. Przez cały ten czas martwiła się o nich.
Nie chciała zostać sama...
Awatar użytkownika
Arnulf
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Arnulf »

Kilka godzin po tym jak całe miasto zostało postawione na równe nogi za sprawą ucieczki Sery, trzej towarzysze przedzierali się przez las, bacznie obserwując niebo. Wyglądało jednak na to, że pościg, o ile w ogóle poruszał się ich śladem, pozostał daleko z tyłu.
- No nieźle, już widzę tych bardów wyśpiewujących po rododendrońskich knajpach piosenki o tym, jak banitka Sera w przebraniu zwykłej, wędrownej pieśniarki zagrała wszystkim strażnikom na nosie, a następnie jak gdyby nigdy nic uciekła z miasta - powiedział w pewnym momencie Akzorn.
- Daj spokój, sierściuchu. Cały ten pomysł żebym wchodziła do tego miasta był do niczego. Wiedziałam, że tak się to skończy - odparła fellarianka.
- Oh naprawdę?! Czyżbyś była dawno poszukiwanym fellarańskim prorokiem, który potrafi przepowiadać przyszłość? - zapytał uszczypliwie wilkołak.
- Tak, wyobraź sobie. Jestem. Potrafię przepowiadać przyszłość. Chcesz wiedzieć, co za niedługo cię spotka? - zapytała Sera.
- Zamieniam się w słuch - odparł Akzorn.
- Będziesz szukał swoich wilczych kłów, jeśli natychmiast się nie zamkniesz i nie przestaniesz mówić, że to moja wina, że znowu musimy przedzierać się przez ten przeklęty las.
Arnulf jak zwykle szedł w milczeniu kawałek za swoimi towarzyszami i zastanawiał się, dokąd teraz pójdą. W powietrzu wisiała jakaś dziwna aura. Niebo było kompletnie przesłonięte chmurami, w powietrzu odczuwalna była wilgoć. Wszechobecny zapach mchu i nasiąkniętego runa leśnego przypominał podróżnikom o tym, że znów rozpoczął się czas poszukiwania przygód.
Mnich całą drogę zastanawiał się, w jaki sposób niewielka drużyna mogłaby znaleźć pracę godną ich umiejętności. Świetny łowca, wspaniała wojowniczka i wybitny kapłan powinni zajmować się sprawami o wiele bardziej istotnymi niż poszukiwanie jakichś wskazówek. Przedzieranie się przez leśne gęstwiny również nie było szczytem marzeń brata Arnulfa. Od dłuższego czasu bowiem niebianin czuł swego rodzaju niedosyt. Brakowało mu walki. Większość swego życia poświęcił na tropieniu i likwidowaniu piekielnych. Zajmował się tym, by pomścić śmierć swoich rodziców. Walka dawała mu spełnienie i satysfakcję, jednak od dłuższego czasu nie natrafiał na żadne ślady obecności jakakolwiek piekielnych.
- Czujecie ten dziwny zapach? - zapytała zupełnie niespodziewanie Sera. Dopiero wtedy Arnulf uzmysłowił sobie, że od jakiegoś czasu poza nasiąkniętym mchem i wilgotną paprocią, w powietrzu czuć także dziwny aromat, który z każdym krokiem przybierał coraz bardziej na intensywności, przeradzając się w końcu w drażniący smród padliny.
- Co tak wali, do jasnej cholery? - odpowiedział pytaniem na pytanie Akzorn, wyraźnie zniesmaczony.
- Pachnie, jakby ktoś wyrżnął całe stado bydła i zostawił gdzieś tu w środku lasu - wtrącił swoją opinię mnich. - Wyczuwam jakąś dziwną aurę. Nie wiem, czy to przez moją obsesyjną nienawiść do piekielnych, czy też po prostu mam upośledzony zmysł węchu, ale mam wrażenie, że w tym całym smrodzie daje się wyczuć delikatną nutę siarki. A wiecie, co by to oznaczało? - Po tych słowach delikatnie pogłaskał rękojeść jednego ze swych toporów.
Towarzysze popatrzyli na niego z lekkim zdziwieniem i przerażeniem. Widok niepozornego mnicha z krwawym zapałem w oczach był na tyle dziwny i budzący grozę, że nawet Akzorn, który zazwyczaj nie bał się niczego, odczuwał lekki niepokój.
- Nie wytrzymam zaraz! Boże, gdzie my jesteśmy? Akzorn, powiedz mi: co my tu robimy i dlaczego tak cholernie śmierdzi?! - zirytowana Sera, zaczęła robić wyrzuty łowczemu.
Arnulf wiedział, że te słowa, to początek kolejnej słownej bitwy jego przyjaciół. Uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał słuchać, jak ta dwójka rozmawiała ze sobą. Sprawiało mu to olbrzymią radość, gdyż czuł się wtedy, jakby stanowił wraz z nimi jedną rodzinę. Ta myśl zawsze podnosiła go na duchu i dodawała mu otuchy. Szedł przed siebie z delikatnym uśmieszkiem na twarzy. Nagle coś przykłuło jego wzrok. Był to dziwny kawałek materiału, przybity do drzewa długim, zardzewiałym gwoździem. Arnulf zainteresował się tym dziwnym obiektem. Podszedł trochę bliżej... To co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach.
Tajemniczy kawałek materiału okazał się płatem ludzkiej skóry. Kiedy mnich podszedł dostatecznie blisko, zauważył, że zza drzewa, do którego ów skalp był przytwierdzony, wystawały doszczętnie obdarte ze skóry nogi. Widać było, że proces rozkładu już się nimi zajął. Wokół latały całe chmary much. Na ziemi i drzewie można było ciągle dostrzec zaschniętą krew. Arnulf bał się obejść drzewo, by zobaczyć pozostałą część zwłok. Już w tym momencie czuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Wrócił do swoich towarzyszy najszybciej jak potrafił.
- Załatwione? - zapytał Akzorn, kiedy tylko usłyszał kroki mnicha. - Znalazłeś jakieś grzyby?
- Czy ty zawsze musisz zadawać takie głupie pytania? Nie mógłbyś tak po prostu zaakceptować faktu, że Arnulf też jest człowiekiem i... - Sera urwała, dostrzegając bladą twarz mnicha. - Co się stało?
- Musicie to zobaczyć... - odparł Arnulf. Odwrócił się i ruszył w kierunku drzewa, przy którym leżały oskórowane zwłoki. Towarzysze podążali za nim. W pewnym momencie mnich zatrzymał się.
- Nie pytajcie mnie o nic. Wiem tyle co wy. Jeżeli dobrze widzę, to jest tego więcej... - po tych słowach zrobił dwa kroki w prawo, a oczom jego przyjaciół ukazały się obdarte ze skóry nogi.
- Jasna cholera! - powiedział Akzorn. Sera złapała się ręką za usta i pobiegła w przeciwnym kierunku. Po chwili dało się słyszeć charakterystyczne kaszlanie.
- Ktoś tu ma wrażliwy żołądek - mruknął z przekąsem wilkołak. Następnie okrążył drzewo, by dokładnie obejrzeć tajemnicze zwłoki. - Kurde... Ktoś, kto to zrobił, musiał być zdrowo szurnięty. Rozumiem, że można kogoś zabić, ale to już jest przegięcie.
Mnich, który ochłonął już z pierwszego szoku, podszedł również zobaczyć, jak wygląda truchło czegoś, co prawdopodobnie było wcześniej człowiekiem. Jego oczom ukazał się kompletnie obdarty ze skóry trup. Dodatkowo, jelita zostały wycięte z wnętrza brzucha i stworzono z nich coś w rodzaju liny, której jeden koniec był przywiązany do szyi, a drugi do gałęzi. Widok był tak makabryczny, że mnich miał ochotę zamknąć oczy i odejść jak najdalej. Niestety, kilka drzew dalej, dostrzegł podobny płat skóry przybity tępym gwoździem do pnia.
- Powiedziałeś, że jest tego więcej... Co miałeś na myśli? – zapytał Akzorn. Arnulf tylko wyciągnął rękę i wskazał palcem drzewo, rosnące kawałek dalej. Sam zaczął rozglądać się po okolicy i już po chwili z przerażeniem dostrzegł jeszcze sześć takich miejsc. Bał się, że w głębi lasu, może odkryć ich więcej. Akzorn popatrzył na niego, z niewyraźną miną.
- Co tu się mogło stać? Cholera... Nie mam słów, żeby cokolwiek powiedzieć. To... To jest chore! - W jego głosie czuć było zdumienie i obrzydzenie. Wilkołak zdecydowanie nie odczuwał lęku, jednak to co zobaczył, zdecydowanie go zaniepokoiło. - Idźcie z Serą jak najdalej stąd. Ja spróbuję trochę się rozejrzeć. Gdybym... - nie dokończył, ponieważ mnich złapał go za rękę i odwrócił w swoją stronę.
- To robota piekielnych. Jestem o tym święcie przekonany. Wybacz bracie, to sprawa dla mnie. Znasz mnie i wiesz, co łączy mnie z piekielnymi. Wiesz także, że jedyną osobą, która potrafi się w tym lesie poruszać, jesteś ty. Zrobimy tak: ja się rozejrzę, a ty zajmiesz się Serą. Jak już uda mi się coś ustalić, dowiem się co tu się stało, udam się na północ. Myślę, że trzy dni mi wystarczą.
- Załóżmy, że zgodzę się na taki układ. Co jeśli do tych trzech dni nie wykryję twojej obecności nigdzie w pobliżu? - zapytał łowczy.
- Wtedy będzie to oznaczało, że albo dołączyłem do tych tutaj, albo mam poważne kłopoty. Będziesz mógł wrócić i mi pomóc. - odpowiedział mnich.
- A tak właściwie, to dlaczego nie pójdziemy wszyscy razem? - zapytał ponownie Akzorn.
- A gdzie jest Sera? - odpowiedział pytaniem na pytanie Arnulf. - Masz odpowiedź. Możemy spróbować ją w to wkręcić, ale coś mi mówi, że jednak wolałaby jak najszybciej się stąd oddalić. Poza tym, jeżeli oprawca jest gdzieś w pobliżu, a są na to duże szanse, to wydaje mi się, że nie ujawni się, jeśli będzie miał przeciwko sobie trzech wojowników. Co innego, jeśli zobaczy bezbronnego mnicha...
Akzorn zastanowił się chwilę. Popatrzył na swojego przyjaciela. To co dostrzegł w jego oczach, zapewniło go, że mnich wie co robi. Chrząknął nieznacznie, splunął, a następnie podrapał się po głowie i zapytał: - A co, jeżeli oprawców jest kilku i nie są to piekielni?
- Są to piekielni. Nie może być inaczej. Mam tylko nadzieję, że nie będzie ich za wielu. Nie chciałbym się spóźnić - odparł pewnym głosem niebianin.
- Dobrze więc. Za trzy dni się widzimy. Jeżeli nie wrócisz do tego czasu, to...
- Wrócę. Tylko pomszczę tych wszystkich nieszczęśników - zapewnił Arnulf, przerywając Akzornowi. Łowczy jeszcze raz popatrzył na niego, kiwnął głową i uśmiechnął się jak łotrzyk, który właśnie wymyślił przebiegły plan.
- Widzę to spojrzenie! Jesteś popaprany, Arnulf! Już im współczuję. W takim razie, czyń honory. Mam nadzieję, że nie trzeba cię będzie ratować. Trzymaj się! Widzimy się za trzy dni.
Arnulf uśmiechnął się uprzejmie, podał rękę towarzyszowi, a następnie jeszcze przez chwilę czekał, aż ten odejdzie kawałek i zniknie mu z oczu. Gdy już został sam, ruszył przed siebie, by zbadać całe miejsce zbrodni i ustalić, kto też mógł się dopuścić tak okropnego czynu. Odkrył jeszcze pięć innych trupów, wszystkie zmasakrowane w ten sam sposób. Łącznie było tam trzynaście ciał, z czego każde ułożone w innej pozycji. Arnulf zastanawiał się, czy istnieją jakieś rytualne powiązania pomiędzy ułożeniem ofiar, ich ilością i odległością pomiędzy drzewami. Po pewnym czasie zaczął dokładniej przeczesywać okolicę w poszukiwaniu innych użytecznych poszlak. Niestety dzień zbliżał się ku końcowi, toteż po jakimś czasie musiał przerwać swoje zajęcie, by przygotować sobie w miarę bezpieczny nocleg. Niecałe dwie godziny zajęło mu zbudowanie niewielkiego szałasu, w którym mógł przeczekać noc. Był niezmiernie zadowolony z tego, że podczas podróży z Akzornem nauczył się kilku rzeczy, między innymi budowania szałasów. Zapach rozkładających się ciał był wciąż bardzo intensywny, jednak mnich posiadał ze sobą kilka lasek kadzidła, toteż rozpalił dwie wewnątrz szałasu, by chociaż tam dało się w spokoju zasnąć, bez uderzającego smrodu. Nastał wieczór. Arnulf odmówił modlitwy, po czym zabezpieczył obszar przed atakiem znienacka poprzez silne błogosławieństwo ochronne. Miał nadzieję, że noc upłynie w spokoju i następnego dnia będzie mógł odnaleźć piekielnego odpowiedzialnego za tą zbrodnię. Wolał podczas walki mieć za sojusznika słońce, a nie nieprzebraną ciemność, która tylko czekałaby, żeby podłożyć mu pod nogi jakiś niepozorny korzeń lub coś innego, co mogłoby przeważyć szalę zwycięstwa na korzyść piekielnego.
Mnich długo leżał na miękkim mchu, próbując zasnąć. Przed oczami ciągle miał oskórowane, rozkładające się ciała i fragmenty skóry przybite do drzew. Czuł wielką gorycz z powodu zamordowanych w tym lesie osób. Przypomniał sobie także swe dzieciństwo, kiedy to podobny los spotkał jego rodziców. Wiedział, że nie może pozostać dłużny piekielnym. Czuł potężną żądzę zemsty i chęć sprawiedliwości. Obiecał sobie, że znajdzie tego, kto dokonał tak makabrycznego uczynku i rozprawi się z nim sprawiedliwie. Po pewnym czasie, zmęczony dniem pełnym wrażeń i kołysany szeptem nocnego lasu, Arnulf zasnął.
Ostatnio edytowane przez Arnulf 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Zablokowany

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości