Nowa Aeria[Uliczki miasta] Podróże bawią i uczą

Podczas Wielkiej Wojny Aeria została zrównana z ziemią, jedyne co po niej pozostało to sterta gruzów. Zanim Wielka Armia dotarła do miasta Król ewakuował ludność w góry, sam zaś zginą broniąc bram miasta. Po wojnie Aerczycy postanowili odbudować miasto, dziś na jego gruzach powstała Nowa Aeria - piękne, przyjazne, nowe miasto, niesplamione jeszcze żadną wojną.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

Cętka była dumną posiadaczką pary bardzo czułych, panterzych uszu, które skuliła i docisnęła dłońmi do czaszki, usłyszawszy przeraźliwy, wysoki dźwięk dobiegający z sąsiedniej klatki. Spojrzała na skrzydlatą z niedowierzaniem, jęcząc cicho. Gdy do koncertu dołączył się jaszczur, zasłoniła dodatkowo głowę ogonem. Coś takiego powinno być surowo zakazane. Dopiero po chwili zrozumiała, po co ta szurnięta dwójka robiła taki hałas. Najemnicy pojawili się jak na zawołanie. Ale szli odrobinę za szybko i zauważyli, kto był prowodyrem. Gdy zabrali się za otwieranie klatki Anarii, panterołaczka dopadła do drzwi swojej i szarpnęła, mając cichą nadzieję, że jakimś cudem uda jej się wyjść i pomóc nowej znajomej.
        - Ze mną sobie spróbujcie, jak tacy odważni! - warknęła, patrząc za odprowadzaną kobietą. A zaraz potem dojrzała wzrok jednego z siepaczy i cofnęła się, nawet nie próbując powstrzymać ostrzegawczego drżenia górnej wargi. Chociaż chętnie prowokowała strażników, potrafiła oszacować swoje szanse. Sama jedna, skuta, pozbawiona włóczki, czy jakiejkolwiek innej broni przeciw kilku uzbrojonym mężczyznom, których ruchów nic nie krępowało - miała marne widoki na przyszłość. Pozwoliła się więc wyciągnąć z klatki i nawet nie próbowała odgryźć palców idiocie, który chwycił ją za podbródek. Szarpnęła tylko głową, gdy poczuła, że rozluźnił uścisk. Gdy tylko ruszyli, spojrzała przez ramię na jaszczuroczłeka, który wciąż siedział w swoim więzieniu i mrugnęła do niego, jakby wszystko szło zgodnie z planem. Przecież nie zamierzała się przyznawać, że trochę się bała.
        - Sama mogę iść! - rzucała przez zęby za każdym razem, gdy któryś z eskorty ją popychał. Wyraźnie chcieli podkreślić, kto tu kontrolował sytuację i jak nieważna była zmiennokształtna w porównaniu z nimi. A w niej wywoływało to tylko coraz większą irytację. Próbowała bronić się przed przykuciem do dziwacznego kawałka metalu znajdującego się pod sufitem. Szarpała się i nawet kłapnęła na któregoś najemnika szczękami. Przewaga liczebna okazała się dość istotnym czynnikiem w tym przypadku i już po chwili dziewczyna podziwiała łańcuch biegnący od metalowej obręczy na jej szyi ku górze. Nieszczególnie mogła zrobić nawet krok w bok, a gdyby się przewróciła, miałaby szansę trochę się poddusić. A gdyby była dostatecznie pechowa, mogłaby się nawet całkiem zgrabnie powiesić przy okazji. Przy okazji musiała też unieść ręce nieco wyżej, niż wcześniej, co wcale nie poprawiało jej humoru. Wróciła wzrokiem do zbrojnych dopiero, gdy jeden z nich zagroził jej bezpośrednio ostrzem. Uniosła odruchowo brodę i wyszczerzyła zęby.
        - Odgryzę ci to, przez co zgrywasz takiego odważnego, jeśli mnie chociaż draśniesz - wymruczała pochylając się lekko w stronę dowódcy grupki, zanim ten popchnął ją na kotarę. Przez kajdany ograniczające jej ruchy miała prosty wybór: zrobić kilka kroków by odzyskać równowagę, lub sprawdzić, czy rzeczywiście udałoby się jej powiesić. Postanowiła jeszcze nie sprawdzać swojego talentu w tym temacie, więc już po chwili zasłaniała oczy przed ostrym światłem, zanim źrenice zwęziły się do dwóch pionowych szparek. Dopiero wtedy rozejrzała się po nowej okolicy i aż cofnęła o krok. Puchaty ogon dziewczyny skierowany był do dołu i wściekle nastroszony, zaś uszy położone na boki. Szeroko otwarte oczy lustrowały skrytych w półmroku ludzi, gdy oblizała kilka razy nerwowo usta. Z jakiegoś powodu wystraszyła ją obecna sytuacja. Nie wiedziała, po co została wyciągnięta na to podwyższenie. Jedynym logicznym wyjaśnieniem wydawało jej się, że przeklęty Nirwar postanowił zacząć odprawiać swoje ohydne praktyki przed publicznością. Tłumaczyłoby to też łańcuchy. Bez nich mogłaby nie dać się zbyt łatwo oprawić. Z drugiej strony była wcieleniem opiekuńczego ducha, więc nie mogła pozwolić się zastraszyć. Wyprostowała się powoli i dopiero wtedy zauważyła kobietę stojącą na scenie. Najpierw postawiła czujnie uszy, zanim zrozumiała, skąd ją kojarzyła. Wtedy skierowała je do tyłu i położyła, sygnalizując agresję.
Dwie oświetlone postaci nie mogły się chyba bardziej różnić wizualnie. Pomijając oczywiste elementy, które odróżniały panterołaka od człowieka, Cętka przy pięknej pokusie wydawała się wręcz nie na miejscu. Odziana w skóry i futra charakterystyczne dla barbarzyńskich plemion, z długimi, przybrudzonymi włosami zaplecionymi w coś, co aktualnie nawet przy dużej dozie dobrej woli ciężko było nazwać warkoczem. Na dodatek na całej szerokości twarzy, na wysokości oczu miała smugę zaschniętej krwi. I z jakiegoś powodu jej górna warga drgała jak u wściekłego psa.
Zmiennokształtna powoli ruszyła przed siebie po jedynej dostępnej jej trasie. Stawiała stopy starannie, idąc niemal na samych palcach i kołysząc lekko cętkowatym ogonem. Gdy dotarła najbliżej jak mogła do nie-tak-dawno-skrzydlatej, w białowłosą jakby nagle coś wstąpiło. Rzuciła się w kierunku kobiety z wściekłym, zwierzęcym ryknięciem. Łańcuch po prawdzie nie pozwolił jej dosięgnąć celu, ale i tak niemal zawisła na nim, warcząc i szczerząc zęby.
        - Oddaj, co moje! - Dziewczyna szarpała się w kajdanach z uporem godnym lepszej sprawy. W pewnej chwili obróciła nawet głowę ku publiczności i ponownie ryknęła, a potem chwyciła obiema rękami za swoją tymczasową smycz i... podciągnęła się na niej, najpewniej licząc, że uda jej się uszkodzić całą konstrukcję.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

W sali zapanował powszechny szmer, spowodowany nietypowym, jakże godnym potępienia zachowaniem panterołaczki; nie dość, że nie ruszyła od razu wytyczoną trasą, jak przystało na porządnego niewolnika, to jeszcze zaczęła wyrażać swe wielkie niezadowolenie – nawet tak oderwani od rzeczywistości jegomoście, jak obecni na owej sali mogli bez większych trudności zinterpretować typowe dla kotów położenie uszu; zupełnie jak przed szykowaniem się do ataku. Malawiasz nawet nie potrzebował całej swojej profesjonalnej wiedzy, aby doskonale zdawać sobie sprawę z emocji, które targają kobietą; i nie musiał być mistrzem obyczajów by stwierdzić, że jest nie na miejscu. I póki szła z zaskakującą gracją – choć nie aż tak, gdy przed oczami stawał obraz kroczącego kota – to jeszcze jakoś ratowało to jej obszarpany wygląd; kiedy jednak w Cętkę wstąpiła bestia...

        Po sali poniósł się okrzyk o mieszanym brzemieniu; po części przerażonym – z gardeł kilkunastu obecnych na sali dam oraz jednego, dosyć tęgiego jegomościa - w większości jednak był to okrzyk oburzenia, spowodowany wystawieniem tak jawnie podrzędnego towaru na sprzedaż. Okrzyk wzmógł się, gdy panterołaczka warknęła również na publikę – kilku dżentelmenów wstało i zaczęło wygrażać kotołaczce pięściami. Temu wszystkiemu przypatrywała się pokusa, która cofnęła się o krok, gdy Cętka rzuciła się w jej stronę. Pręt nad ich głowami zachwiał się, ale trzymał mocno – konstrukcja przeznaczona do utrzymywania w miejscu minotaurów nie mogła tak łatwo zawieść przy panterołaku, jakkolwiek zaciekłym by nie był. Pokusa spojrzała na swojego wspólnika, który w kącie gorączkowo kręcił głową i machał ręką w stronę wyjścia ze sceny. Gesty te dostrzegł i Malawiasz. Piekielna prowadząca zagryzła wargę na kilka sekund. Wiedziała, że jeżeli teraz pozwoli, aby tak po prostu usunąć Cętkę ze sceny, to jej renoma znacząco spadnie; a na tej bardzo jej zależało – to miejsce było jej królestwem, a królowa nie może okazywać słabości. Spojrzała na wściekłą zmiennokształtną – ona miałaby nie dać rady jej sprzedać? Ona?! Najwyżej Nirwar będzie się potem tłumaczyć dlaczego transakcja nie doszła do skutku!
- Rozumiem powód waszego oburzenia – powiedziała głośno, a szmery i okrzyki zaczęły cichnąć. Pokusa przełknęła ślinę, zastanawiając się, jak do tego podejść; wtem na jej ustach pojawił się wyjątkowo szeroki uśmiech. - Wasze oburzenie wynika stąd, że ta tutaj – chwyciła Cętkę za warkocz i szarpnęła, chcąc przywrócić ją do porządku – zdaje się być dzika, zwierzęca, drapieżna, niewytrenowana; nie mylicie się, bo taką właśnie jest.

        Na sali rozległ się ponownie, tak charakterystyczny, głośny szmer. Malawiasz oparł się wygodniej, przysłuchując się z zaciekawieniem słowom pokusy; on szczególnie czekał na dalszy ich ciąg, jednak i większość sali wyczuwała, że kobieta zdaje się chować coś w zanadrzu.
- Ale zapytam państwa; czy nigdy nie nudziło się wam otrzymywanie tych „porządnych” niewolników? - Na sali zapadło milczenie. Pokusa puściła włosy kotołaczki i przeszła na drugi jej bok, chwytając ją niespodziewanie za szczękę i unosząc do góry. - Ta oto tutaj to drapieżna, niebezpieczna bestia, która wymaga treningu. Zazwyczaj spotkać takie można zamknięte w klatkach. A ja oferuję wam ją jedynie w kajdanach; i to jeszcze jaką dorodną bestyjkę! - puściła szybko Cętkę, po czym oddaliła się, wcześniej jednak obdarzając ją siarczystym klapsem w tyłek. Wywołało to znaczne wzmożenie u męskiej części widowni. - Czy ktoś jest chętny, aby zapewnić jej odpowiednią „tresurę”?

        Gdyby Malawiasz nie był tak zohydzony podstępną, celującą w najniższe instynkty manipulacją kobiety, byłby pod wrażeniem jej zdolności marketingowych. Jednocześnie dostrzegł coś, co umknęło oczom większości, skupionej teraz na „bestyjce”; twarz w połowie zamaskowanego mężczyzny, której burakowy odcień dało się dostrzec nawet pod osłoną cienia. ”Można by to wykorzystać. Pojawia się napięcie. Właściciel nie chce jej sprzedać, jednak sprzedająca... musiało dojść do jakiejś pomyłki. Jednak gdyby ktoś kupił... Musiałby nastąpić zwrot towaru. A taka awantura mogłaby być dobrym początkiem...” Jednak jego plan miał jeden, mały szkopuł – opierał się na obcym człowieku. Czy kiedy ów nie ujrzy złota w zamian za zwrot niewolnicy – skoro mężczyzna w masce tak bardzo się pieklił, to musiała być dla niego bardzo, bardzo cenna – to nie postanowi jednak się dogadać? Z drugiej zaś strony mężczyźni w sali porządnie się napalili na panterołaczkę; pierwsze ceny zaczęły błyskawicznie być przebijane. Malawiasz dostrzegł badawczy wzrok kobiety, która siedziała obok niego. Poczuł jeszcze większą odrazę do osoby, którą udaje – Skouler z pewnością nie przegapiłby takiego nabytku. Podjął decyzję; przyłączył się do targowania, co chwila podnosząc rękę i czując na plecach wzrok pełen obrzydzenia. ”Kobieto, ja ją chcę ratować!” W sumie gdyby udało mu się zabrać ją stąd, zanim zacznie wdrążać swój psychologiczny plan w życie... Lepiej, aby była wówczas bezpieczna. Choć panterołaczka wyglądała na taką, co poradziłaby sobie świetnie sama.

        W końcu jednak przebił ostatniego kupującego – mógł sobie pozwolić na szastanie jakąkolwiek kwotą, gdyż był pewien jednego: nie będzie musiał za panterołaczkę płacić, gdyż tak czy siak mu jej nie oddadzą. Widział to w oczach zamaskowanego mężczyzny, który obdarzył go nienawistnym wzrokiem, gdy pokusa wskazała na niego po słowach „sprzedane”. Inni mężczyźni także rzucili mu nieprzychylne spojrzenia, w których nawet bez znajomości psychologi dało się dostrzec zazdrość. ”Podrzędne emocje. Ale cóż przy tym za ironia...”
- Muszę panią przeprosić – powiedział, wstając. Kobieta pokiwała głową, ale na jej twarzy widać było zakłopotanie. Podejrzewał, że za nim pójdzie. Teraz jednak on sam ruszał w stronę drzwi, do których kierowali się wszyscy, którzy zakupili niewolnika – elf o imieniu „Ostrze” rzecz jasna ruszył za nim. Tymczasem pokusa uśmiechnęła się, po czym popchnęła Cętkę w stronę wyjścia. Bardzo, bardzo stanowczo. Jednocześnie poszukała wzrokiem Nirwara, ale już go nie było. Zagryzła wargi, zaniepokojona.

        Kiedy tylko Cętka na powrót weszła na kulisy sceny, a końcówka łańcucha opadłą na podłogę z hukiem, została przechwycona przez najemników. Trójkę z tych, którzy wcześniej ją eskortowali.
- Kocia poszła po niezłej cenie – zarechotał jeden z nich, popychając ją do wyjścia z pomieszczenia, a wejścia do korytarzy ze ścian klatek.
- Ja tam bym wolał, jakby nikt nie był zainteresowany. Sam bym taką chciał ujarzmić – odpowiedział drugi, w ostatniej chwili powstrzymując się od powtórzenia pokusiego gestu; przypomniał sobie, że mogą go za to wychłostać. Wkrótce cała kompania dotarła do niewielkiego pomieszczenia o znajomych, jedwabnych zasłonach zamykających wejścia z dwóch stron pokoju; był urządzony całkiem wygodnie, znajdowała się tam nawet elegancka kanapa oraz obraz na ścianie, przedstawiający wodospad o złocistej wodzie. Najemnicy zatrzymali Cętkę, czekając.

        W tym czasie Malawiasz zmierzał, by do nich dołączyć i przejąć swoją nową „własność” - a przynajmniej udawać, że tego chce, kiedy nagle zatrzymał go pewien mężczyzna, gdy przechodził obok jego stolika.
- Gratuluję zakupu – powiedział elegancko odziany wąsacz, spoglądając z lekką konsternacją, ale i uśmiechem na maskę. - Miałby pan coś przeciwko, gdybym panu towarzyszył. Sam także chciałbym zobaczyć tę „bestyjkę” z bliska. Oczywiście ręce będę trzymał przy sobie! - mrugnął.
- Nie mam nic przeciwko – powiedział Malawiasz. Było nawet lepiej – wręcz się z tego cieszył. Świadkowie sprawią, że awantura zmierzać będzie w jeszcze lepszą stronę. Dlatego też razem ruszyli w stronę jedwabnej zasłony. Po chwili dołączyło się jeszcze dwóch. Potem jeszcze kilku. I kilku. Szybko zebrał się spory tłum. Pokusa spoglądała z lekkim zdezorientowaniem na blisko jedną czwartą mężczyzn na sali, która nagle wstała od stolików i ruszyła, by przyjrzeć się okazowi, podczas kiedy ona prezentowała kolejnego niewolnika. Ale uśmiechnęła się, rozumiejąc, że to wszystko dzięki jej niezwykłym umiejętnościom.

        W końcu Malawiasz uchylił jedwabną kotarę i wkroczył do środka, dostrzegając trójkę najemników oraz spętaną kobietę. Mężczyźni uprzejmie uśmiechnęli się na jego widok, ale mina im zrzedła, gdy po chwili do pomieszczenia wkroczyło jeszcze kilkudziesięciu mężczyzn, spoglądając z zainteresowaniem oraz widocznym pożądaniem na panterołaczkę. Malawiasz zrobił krok do przodu, spiętrzeni za nim mężczyźni także. Wielu wciąż znajdowało się na zewnątrz, nie mogąc się zmieścić. Wyraz twarzy najemników był wręcz rozbrajający. On sam jednak skupiony był na zmiennokształtnej. Był ciekaw, czy go pamięta; przyglądał się jej reakcjom spod kruczej maski, analizował, szukał cech. Po chwili najemnicy zaczęli się niecierpliwić, ale wtedy rozległo się szybkie stukanie butów o podłogę; ktoś się zbliżał – ktoś bardzo, bardzo zdenerwowany. Malwiasz się uśmiechnął pod swoją maską.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

Gdyby tylko Cętka wiedziała, jak bardzo jej niewielki wybuch gniewu mógł pokrzyżować plany jej ciemiężycieli, mimo łańcuchów wykonałaby salto ze szczęścia. A tak wyraźne niezadowolenie publiki tylko ją zbiło z tropu. Puściła łańcuch i miotała się miedzy wygrażaniem skrzydlatej potworze, a pilnowaniem, co knuli ci wszyscy ludzie zebrani w sali. Była tak zdezorientowana, że już chyba wolałaby wrócić do ciasnej klatki. Przez to nie zdążyła zareagować, gdy kobieta podeszła do niej i chwyciła za włosy. Zmiennokształtna warknęła, gdy została zmuszona do odchylenia głowy. Zaczęła poruszać wściekle puchatym ogonem i uderzała nim swój bok równie często, co pokusę. Próbowała też dosięgnąć jej raz czy dwa zębami, ale mocniejsze pociągnięcie za warkocz wybijało tymczasowo takie pomysły z panterzej główki.
Złapana za szczękę dziewczyna warknęła znacznie głośniej i bardziej głucho, próbując się wyszarpać. Ponieważ nie udało jej się to, objęła inną strategię i próbowała za wszelką cenę użreć trzymające ją palce. Na klepnięcie w pośladek podskoczyła w miejscu na tyle wysoko, na ile pozwalały jej pętające ją łańcuchy. Wtedy zauważyła, że przyglądali jej się głównie mężczyźni. Nie widziała dokładnie wyrazów ich twarzy, ale poczuła się aż nazbyt nieswojo.
        - Oddaj mi mój naszyjnik. Rozkuj mnie! - Syknęła do kobiety stojącej wraz z nią na podwyższeniu, próbując oddalić się jak najbardziej od obserwujących ją ludzi. Łańcuch wymuszał na dziewczynie stanie blisko krawędzi podwyższenia, ale ta i tak co rusz ciągnęła za niego, jakby nagle magicznie mógł się wydłużyć.

Mimo prób zerwania trzymającej ją w miejscu smyczy, panterołaczka zauważyła, co działo się wśród publiczności. Co chwilę ktoś podnosił dłoń, diablica stojąca obok niej trajkotała w najlepsze, czasem któryś z siedzących powiedział coś głośno. Dziewczyna nigdy w życiu nie widziała licytacji, nawet nie słyszała o takim procederze, ale miała bardzo złe przeczucia. Po coś ci wszyscy mężczyźni się zgłaszali i zapewne w jakiś sposób dotyczyło to jej. Szczególnie nie podobał jej się fakt, że często dostrzegała ruch z tych samych miejsc, na zmianę. Tak, jakby próbowali wymusić wybranie właśnie jednego z nich. Wreszcie pokusa wskazała i wszystko pozornie się uspokoiło. Cętka rozejrzała się, wystraszona po sali i dostrzegła w cieniu sylwetkę, którą wcześniej zignorowała.
        - Nirwar! - Syknęła przez zęby, po części żeby zwrócić uwagę jedynej osoby, która mogła ją zrozumieć. A po części dlatego, że była wściekła na siebie. Przez wymieszane w pomieszczeniu zapachy nie wyczuła go. Z resztą, miała dziwne wrażenie, że wszyscy, a przynajmniej zdecydowana większość, maskowała swoje naturalne wonie czymś dziwnym. Rozejrzała się znów, próbując węszyć. Zanim zdążyła zastanowić się, co znaczyło to wszystko i co ją czekało, została popchnięta i zmuszona do ruszenia się z miejsca. W taki sposób, że nawet nie próbowała się opierać. Wiedziała, że w razie potrzeby dziwna kobieta mogła przymusić ją magią.
Coś miało zmienić się w życiu białowłosej, ale ta jeszcze nie wiedziała, co takiego. Z pewnością ten wieczór był w jakiś sposób ważny.

Chwycona przez najemników zmiennokształtna szarpnęła się kilka razy, aż nie została znów popchnięta.
        - Potrafię iść sama! Co wy macie wszyscy z tym pchaniem? - Wyrzuciła z siebie, ale w pobliżu klatek zaczęła zachowywać się grzecznie. Wypatrywała znajomych sylwetek pośród zamkniętych postaci. Martwiła się o swoich niedawnych sąsiadów. Wprowadzona do kolejnego pokoju, dziewczyna poczuła się nieco pewniej, bez całego tego tłumu. - Co, chłopaki? Tacy odważni, że aż trzech musi pilnować jedną skutą kobietę? Ideał męskości. W moim domu dowolny podlotek zeżarłby was na surowo.
Wymruczane w stronę strażników obelgi nieco poprawiły kocicy humor. Pozwoliła więc sobie na jeszcze kilka, bardziej barwnych i opisowych. Nagle zamilkła i wyprostowała się sztywno, stawiając czujnie uszy. Doskonale słyszała stukanie wielu par butów. Po wtargnięciu do pomieszczenia takiej masy ludzi, skupiających nieprzyjazny wzrok na niej, dziewczyna cofnęła się gwałtownie. A przynajmniej spróbowała, ale zatrzymali ją w miejscu najemnicy.
Panterołaczka położyła po sobie uszy, wyraźnie wystraszona. Powiodła po zgromadzeniu szeroko otwartymi, kocimi oczami. Na dłuższą chwilę zatrzymała się na postaci w ptasiej masce. Widziała go już wcześniej, jeszcze na wozie. Musiał ją wtedy sobie upatrzyć. Nie wiedziała jeszcze, po co wszyscy się zebrali i gapili na nią, ale postanowiła nie czekać ani chwili dłużej, by się przekonać, czy nie miała zostać ofiarą dla przodków. Cętkowany ogon drgnął lekko, zdradzając podjętą decyzję, a potem dziewczyna zamachnęła się, by przywalić najemnikowi po swojej lewej z łokcia w żołądek, a następnie całym ciężarem rzucić się na drugiego i uderzyć barkiem w mostek. Ani myślała stać grzecznie i czekać, aż przeklęty Nirwar spróbuje wypatroszyć ją wciąż spętaną.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

Malawiasz miał zamiar subtelnie analizować najprawdopodobniej ubogą mowę ciała spętanej panterołaczki i w niewielkich znakach, ukrytych przed wzrokiem mniej doświadczonych, dostrzegać to, co tylko oczy prawdziwego znawcy dostrzec mogą. Rzeczywistość okazała się jednak być... nad wyraz zaskakująca. Okrzyki zgromadzonych w pomieszczeniu bogaczy towarzyszyły nagłemu skokowi na wolność panterołaczki, którą udało się przewidzieć jedynie zamaskowanemu – gdy tylko ujrzał ruch ogona. Najemnik, który oberwał w brzuch skulił się, po czym opadł na ścianę; jego twarz zzieleniała. Ten, na którego się rzuciła, próbował wyciągnąć broń, ale wtedy oberwał jakże pięknym kocim barkiem. Trzeci z mężczyzn zdołał jednak chwycić Cętkę za włosy, szarpnąć bardzo mocno, po czym zacisnąć drugą dłoń na jej szyi, wyszczerzając twarz w gniewnym grymasie. Mężczyzna powalony przez panterołaczkę już się podnosił i się zamachiwał, gdy wtem...
- Dość! - krzyknął mężczyzna w masce, wkraczając do pomieszczenia. Najemnicy zamarli, jeden z nich puścił Ćętkę, zgromadzeni bogacze przerwali ciąg okrzyków oraz uwag dotyczących niewolnicy; zapanowała cisza, podczas której dwójka zamaskowanych wymieniała spojrzenia; Malawaisz pewne oraz nieco kpiące, Nirwar zaś wściekłe, naprawdę nie potrzeba było wiedzy psychologicznej aby stwierdzić, że został wyprowadzony z równowagi. Zapanowała cisza, podczas której kupiec zdołał się nieco uspokoić. Na tyle, aby móc prowadzić rozmowę. - Wystąpiła pomyłka, ten okaz nie jest na sprzedaż. Transakcja nie może dojść do skutku. Przepraszamy za...

        Malawiasz nie musiał nawet się odzywać. Uśmiechnął się pod maską, kiedy tłum za jego plecami zaczął wyrażać swoje oburzenie. Nirwar zacisnął zęby, spoglądając na źródło swojego utrzymania, które patrzyło na niego ze złością – zęby błyskały w szeroko rozwartych, wyrzucających wiązki żółci ubranej w bardziej szlachetne słowa; ludzie nie mogli powstrzymać swej pierwotnej natury. Nie, kiedy chodziło o pieniądze. A myśl, że któremuś z nich mógłby zostać odmówiony obiecany niewolnik, a szczególnie taki, doprowadzała do obecnego stanu rzeczy.
- Oczywiście wynagrodzę to pa... - zaczął kupiec, spoglądając prosto na Malawiasza, ale przerwały mu podniesione głosy tłumu. Mężczyzna warknął i chwycił za łańcuch Cętki, po czym podał go dwóm najemnikom. - Odprowadźcie ją tak, skądżeście ją wzięli – rozkazał.

        Obecni mężczyźni przyjęli zniknięcie panterołaczki niezbyt pozytywnie. Nirwar odetchnął głęboko i podszedł do Malawiasza, spoglądając mu prosto w oczy.
- Jestem pewien, że możemy się jakoś dogadać.
- Raczej co najmniej wątpliwe – odpowiedział spokojnie Malawiasz. - Umowa to umowa.

        W tym samym czasie dwójka najemnych zakapiorów prowadziła Cętkę przez dobrze jej już znane korytarze. Dreptali w ciszy, wyczuwając napięcie, unoszące się w powietrzu; każdy z nich żałował, że to właśnie on musiał stać się częścią tej awantury. Jednakże nie oni są tutaj najważniejsi! Cętka niedługo potem ujrzała znajomą twarz, witającą ją machaniem pokrytej łuską dłoni. Po chwili panterołaczka na powrót wylądowała obok swojego starego znajomego, a drzwi klatki zatrzasnęły się za nią. Najemnicy stanęli przed nimi, odwracając się od zmiennokształtnej tyłem – podejrzewali, że w tak kryzysowej sytuacji lepiej jest wypełniać polecenia szefa co do joty. A nie kazał im powracać. Tak czy owak, Cętka zyskała odrobinę spokoju po atrakcjach, jakie jej zapewniono. Smokołak przez kraty podał jej coś, co wyglądało jak płaski, kwadratowy kawałek chleba, o ciemnej, miejscami brunatnej barwie i nieco falowanej powierzchni. Gdy zbliżyło się rękę, dało się wyczuć bijące od niego ciepło. Domysły na temat tego, skąd mógłby go wziąć najpewniej nie miałyby żadnego sensu.


        Dyskusja z Malawiaszem nie mogła dojść do żadnego skutku, przez jeden istotny aspekt – jedna ze stron wcale tego nie chciała. Ale psychiatra był pod wrażeniem ofert mężczyzny; ucieszył się teraz, że jednak postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. W końcu kupiec nie wytrzymał i stwierdził, że jeżeli aż tak bardzo mu to wszystko przeszkadza, to niech znajdzie sobie inny targ, po czym zniknął za jedwabną zasłoną, zostawiając najemnika do pilnowania jej. Biedak został zalany przez tłum bogaczy, którzy nie widząc nikogo innego, postanowili wyrazić swoje oburzenie jedynej możliwej osobie. Taki „strażnik” nie wytrzymał zbyt wiele i po jakimś czasie Malawiasz bez problemu minął skupiony wokół niego tłum i przeszedł przez jedwabną zasłonę, każąc jednocześnie elfowi pilnować wyjścia – wiedział, że wkrótce może mu się przydać.

        To, co ujrzał za przejściem, wzbudziło jego obrzydzenie. Ruszył korytarzem zbudowanym z klatek, przyglądając się obrazom nędzy i rozpaczy – umysłów masowo łamanych w tak paskudnych warunkach. Wiele oczy śledziło go, ze zdziwieniem, zaciekawieniem, czasem strachem, a czasem i nadzieją. Fakt, widok takiej osoby musiał być dla nich czymś zupełnie nowym. Czuł odruch ratowania ich, ale wiedział, że na to przyjdzie dopiero czas. Teraz musiał skupić się na...
- Wybierasz się dokądś? - Słodki, kobiecy głos zatrzymał go w miejscu. Obrócił się i ujrzał kobietę, która prowadziła aukcję. ”Musiała przerwać ją czy coś... może te krzyki ją zaniepokoiły? Albo widownię?” Kobieta zbliżyła się do niego i spojrzała mu w oczy kryjące się za maską. - Kim jesteś?
- Naprawdę nie tym powinnaś się przejmować – ja jedynie idę po swoją własność. - Malawiasz uważał, że kobieta nie będzie próbowała go zatrzymać, gdyż wedle jego opinii odwieczną rolą kobiet było bycie tymi drobnymi, jakże uroczymi istotkami. Uświadomił sobie, jak bardzo ta odstaje od tego schematu, gdy nagle jej palce zacisnęły się na jego szyi; jego plecy boleśnie gruchnęły o ścianę, do której przycisnęła go kobieta, której nagle wyrosły rogi, skrzydła oraz ogon. Mężczyzna próbował walczyć, ale nie narodził się do walki innej niż o lepsze jutro. Miotał się, powoli zjeżdżając coraz niżej – pokusa nachylała się wraz z nim z szerokim uśmiechem i czerwienią w oczach -, a brak powietrza sprawiał, że pomału ciemniało mu w oczach. Czuł, że odpływa, a jego ostatnim widokiem będą bialutkie, wyszczerzone diabelskie zęby. Wtedy...

        Poczuł, jak palce nagle puszczają, a jego usta odruchowo zaczerpują powietrza. Poczuł też coś mokrego na klatce piersiowej. Gdy wzrok zaczął mu wracać, ujrzał zakrwawione ostrze miecza tuż przed swoimi oczami. Zamrugał i dostrzegł nieruchomą pokusę, leżącą tuż obok niego – na podłodze zaczynała zbierać się kałuża krwi. Podniósł wzrok, próbując rozpoznać napastnika; ku swojemu zdumieniu ujrzał tę samą kobietę, która wcześniej go zaczepiła – lady coś tam, w tej chwili naprawdę trudno było mu myśleć o takich rzeczach. Nagle uświadomił sobie, że chce najpewniej zabić i jego; odczytał subtelne znaki w postaci napiętych mięśni oraz rozszerzonych w krwawym szale oczu.
- Nie jestem tym S... jak mu tam było, tym ochydnikiem, hedonistą, sodomitą, zaprzańcem! - O dziwo zadziałało. Kobieta opuściła miecz ze zdziwieniem w oczach, które po chwili zastąpiła podejrzliwość.
- Zdejmuj maskę!

        Kobieta zasłoniła usta i otworzyła szeroko oczy, gdy ujrzała jego twarz. Od razu schowała miecz i pomogła mu wstać, przepraszając jednocześnie za wszystko. Malawiaszowi spodobała się ta zmiana; która jeszcze się nasiliła, gdy mężczyzna powiedział, co tak naprawdę tu robi. Wtedy kobieta zrozumiała, że mają wspólny cel.
- Jak chcesz to zrobić? - spytała, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem.
- Rozpętać chaos na widowni. Po przedstawieniu, które zgotuję, nikt tu więcej nie zajrzy. Ale wcześniej... miło byłoby dopaść właściciela. Powinien tu gdzieś być.

        Kobieta pokiwała głową, po czym ponownie wyjęła swój miecz. Malawiasz miał już ruszyć, gdy nagle przeniósł spojrzenie na ciało pokusy; zdecydowanie martwej. Jego nowa towarzyszka zapewniła jej porządną dziurę w klatce piersiowej. Mężczyzna jednak dostrzegł coś jeszcze; dziwnie znajomy wisiorek, niepasujący zupełnie do stroju. Zdjął go z szyi, po czym podniósł; zadziwiająco pasował mu do postaci... Schował ozdobę w kieszeni płaszcza, po czym ruszył za kobietą.

        Cętka natomiast miała nieco czasu, aby rozkoszować się niecodziennym posiłkiem i obecnością smokołaka. Nagle jednak najemnicy wyprostowali się, a przed drzwiami klatki stanął Nirwar. Serią warknięć wydał rozkazy, a najemnicy otworzyli klatkę, by zaraz odejść, jak im przykazano, wcześniej oddając klucze. Kupiec natomiast zdjął i rzucił na ziemię maskę, po czym przez chwilę przyglądał się Cętce, przysłuchując się cichnącym krokom. Wtedy dopiero zaatakował. Niespodziewanie przyparł ją do tylnej ściany klatki, chwytając jednocześnie jej futrzaną kamizelkę, którą szarpnął; ściągnąłby ją, gdyby nie kajdany, na których się zatrzymała. Chudymi palcami chwycił materiał jej tuniki, starając się go rozerwać. Rozpoczęła się szarpanina, w której wściekły człowiek popisywał się siłą, której zdecydowanie nie przypisałoby się mu – widocznie nerwy bardzo źle na niego działały.
- Zaraz... Dostaniesz to... na co zasługujesz... - Charczał, jednocześnie starając się zedrzeć jej strój. Może nawet i by mu się to udało, aż tu nagle...

        Odgłos tępego uderzenia rozległ się w powietrzu, a Cętka nagle poczuła, że mężczyzna ją puszcza, aby po chwili stoczyć się bezwładnie na podłogę. Wystarczyło podnieść wzrok, aby panterołaczka mogła ujrzeć smokołaka, który chichotał, ściskając w ręku lekko zakrwawiony kaganiec. To, jak udało mu się go ściągnąć miało pozostać tajemnicą na wieki – choć całkiem możliwe, że mógł to zrobić przez cały czas. Wpatrywał się w nieprzytomnego, zdecydowanie żywego mężczyznę; przy jego pasie bez problemu dało się dostrzec pęk kluczy, które umożliwiały otworzenie każdej klatki w magazynie.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

Jawna przewaga liczebna przeciwników w niczym nie przeszkadzała Cętce. Martwiła ją, owszem, ale w chwilach desperacji chłodna logika schodziła na dalszy plan, ustępując miejsca działaniu i improwizacji. Jeśli miała mieć jakąkolwiek szansę na ucieczkę, wierzyła, że ta była absolutnie ostatnia. Gotowa była sama się uszkodzić, byle dopiąć swego. Dlatego też chwycona za włosy i szyję, obserwowała kątem oka podnoszącego się najemnika, by ocenić, kiedy powinna pochylić się na tyle gwałtownie, by przewrócić trzymającego ją mężczyznę, lub uderzyć go łokciem i zmusić do obrotu wraz z nią, by to on oberwał.
Ten moment wybrał jej cudowny krajan, by wpaść na salę i krzyknąć. Nie zrozumiała, ale sam głośny dźwięk wystarczył, by rozproszyć ją na chwilę. Siepacze też zamarli, a potem nawet ją puścili, przez co rozejrzała się pospiesznie po pokoiku, by wybrać drogę ucieczki. Zamiast zacząć biec, czy próbować przedrzeć się przez tłum, stała jak zmrożona, cała spięta, wodząc wzrokiem od Nirwara do kruczego. Dopiero teraz zauważyła pewną cechę wspólną, która wcale jej się nie spodobała. Obaj zasłaniali twarze maskami, choć jedna była prosta, niemal ładna, a druga napaćkana niepotrzebnymi drobiazgami, które zapewne miały służyć ozdobie. Czyżby zwyrodnialców było dwóch?
Zanim zdążyła rozważyć konsekwencje takiej możliwości, w pomieszczeniu zrobiło się okropnie głośno. Praktycznie każdy próbował mówić jednocześnie. Mężczyźni przekrzykiwali się i wydawali z siebie zdecydowanie za dużo niezrozumiałych, szeleszczących dźwięków. Jedyną zaletą zamieszania było to, że panterołaczka mogła przyjrzeć się dokładniej podejrzanej dwójce. Zauważyła dzięki temu, że wesz, której nie udało jej się jeszcze zabić i drugi ten w ptasiej masce raczej za sobą nie przepadali. Jeden wydawał się spokojny, pot drugiego wyczuwała nawet przez te wszystkie ciężkie, mdlące wonie, jakimi z nieznanych przyczyn otaczali się tu ludzie. Nie wszyscy, oczywiście, ale zdecydowana większość. I żadnego tego typu zapachu o takiej intensywności nie czuła od tych uzbrojonych. A Nirwar nie pachniał przyjemnie, jak myśliwi po polowaniu, ciężkim treningu, czy czasem Kieł i Pazur, gdy wracali późną nocą z osady do legowiska. On śmierdział nerwami, strachem... czyste obrzydlistwo.
Gdy pasożyt chwycił za jej łańcuch, odpowiedziała mu głuchym warknięciem i rzuciła wyzywające spojrzenie, ale nie zdążyła zrobić nic więcej. Została wytargana na zewnątrz i znów przeszła między klatkami. Tym razem ze spuszczoną głową, ledwie kątem oka zerkając na mijanych towarzyszy niedoli. Na widok machającego jej jaszczura uśmiechnęła się smutno. Nie opierała się nawet, gdy zamykali ją w klatce. Usiadła tylko bokiem, opierając się o pręty oddzielające ją od pokrytego łuską wariata.

        - Zawiodłam. Ta gnida żyje - wyznała, zerkając kątem oka na najemników. Nie podobało jej się to, że zostali przy klatce. Wcześniej zawsze odchodzili. Poczęstunek zaskoczył ją, ale wzięła ostrożnie wypiek w palce i powąchała, zaciekawiona. Następnie przypomniała sobie starą prawdę myśliwych, powtarzaną gdy wyruszali na kilkudniowe wyprawy łowieckie i zabierali ze sobą minimalistyczne zapasy, by nie obciążać się nadmiernie. Należało korzystać z każdej znalezionej jadalnej rzeczy i nie wybrzydzać, bo nigdy nie było pewności, kiedy uda się porządnie najeść. Kiwnęła więc głową w podzięce i wgryzła się w kromkę. Między kęsami rzucała czasem szeptem krótkie uwagi do sąsiada i zerkała, wyraźnie zmartwiona, na klatkę po drugiej stronie, wciąż pustą.
        - Ona przeze mnie może teraz cierpieć. Chciałabym móc ją znaleźć i pomóc. - Zaraz po tych słowach zaobserwowała dziwne zachowanie siepaczy. Sama również się spięła, a gdy zobaczyła znajomą sylwetkę, oparła dłonie na podłożu i wygięła grzbiet w łuk, pochylając głowę i szczerząc zęby. Na otwarcie drzwi klatki zareagowała, prostując się i stając wyprostowana. Chociaż nie przestała demonstrować kłów. Postąpiła nawet o krok do przodu, upatrując się w tej chwili swojej szansy na domknięcie paru spraw. Absolutnie nie spodziewała się ataku ze strony tego tchórza. Uderzenie plecami o metal było dla niej takim zaskoczeniem, że w pierwszej chwili nawet się nie broniła. Dopiero gdy spróbował rozerwać jej tunikę, opanowała się i podjęła walkę. Mężczyzna dzięki lepszej pozycji miał początkowo przewagę, ale bardziej doświadczona i lepiej umięśniona zmiennokształtna nie miała zamiaru się poddawać.

A potem nagle wszystko ustało. Cętka nie zdążyła nawet się odgryźć na jego pewne siebie stwierdzenie. Ani zacząć panikować, choć tą opcję też rozważała. Spojrzała na zwiotczałe nagle ciało przeciwnika i pozwoliła mu upaść na podłogę.
        - Jesteś cudowny! Aż bym się wyściskała - oznajmiła, uśmiechając się radośnie do gada. Bez dalszej zwłoki kucnęła przy Nirwarze i odpięła od jego pasa klucze. Nieszczególnie rozumiała całą ideę ich działania, ale widziała, jak posługiwali się nimi inni do otwierania różnych rzeczy. Chwyciła więc najmniejszy i wypróbowała na swoich kajdanach. Ze szczęścia aż zaklaskała w dłonie, gdy okowy puściły. Szybko uporała się z resztą i przełożyła łańcuch przez kraty tak, aby jego końce znajdowały się po dwóch stronach jednego z prętów. A potem zamknęła obręcze na nadgarstkach starego znajomego z ojczyzny. Wyszła ostrożnie z klatki i zaczęła gmerać w zamku od więzienia jaszczura. Już po chwili otworzyła drzwi na całą szerokość i z łobuzerskim uśmiechem zakręciła kluczami na palcu, po czym skinęła na towarzysza, by podszedł bliżej?
        - Rrrrewolucja? - Wymruczała słowo, które była pewna, że zrozumie. W końcu wcześniej słyszała, jak go używał. A potem podała mu kilka kluczy i pokazała na inne klatki. Zdecydowanie miał serce po właściwej stronie, ale wolała nie ryzykować, że trafi mu się gorszy moment i w szalonym widzie pobiegnie gdzieś w diabły z całym pękiem. Delikatnie wyłuskała z jaszczurzej dłoni kaganiec, po czym wróciła do porzuconego Nirwara i przeszukała go dokładniej. Z pewnym zadowoleniem odkryła przy jego pasku niewielki nóż. A przynajmniej tak można było odebrać grymas na jej twarzy, który demonstrował chyba wszystkie zęby.
        - I ty nazywasz siebie mężczyzną, a nosisz zabawki, jakich dzieci by się wstydziły... Przyda się i tak. - Mruknęła, zapinając kaganiec na głowie krajana. Nie chciała, aby jego krzyki zwabiły strażników za szybko. Chciała nawet porzucić go na razie i zająć się uwalnianiem niewolników, ale jej wzrok padł na pustą klatkę skrzydlatej kobiety. Cętka bez dalszej zwłoki wybiegła z klatki i wcisnęła klucze pierwszemu niewolnikowi, który wydawał się zdrowy psychicznie i zdeterminowany. Zatoczyła szeroki łuk dłonią, pokazując innych uwięzionych, potem klucze, a następnie wyszczerzyła się i uderzyła pięścią o drugą rękę. Sama wróciła do porzuconego handlarza niewolników i usiadła na nim okrakiem.
        - To teraz się pobawimy, gnido. - Mruknęła, wykorzystując jego własne ostrze do przecięcia ubrań osłaniających pierś. A potem odłożyła nożyk na bok i zabrała się do wykonania wyroku, który wisiał nad jego karkiem od lat. Odetchnęła głęboko i pochyliła się, by chwycić zębami za skórę tuż pod jego mostkiem. Zaczęła szarpać, przesuwając się wyżej. Pomagała sobie rękami, wydrapując i wygryzając dziurę w ciele ofiary, dopóki nie zobaczyła całej kości. Nie przejmowała się jego zduszonymi przez kaganiec wrzaskami, czy próbami uwolnienia się spod niej. Żałowała, że nie miała przy sobie swojego porządnego noża. O, wtedy by się pobawili! Mogłaby wygodnie połamać mu żebra, a tak musiała wykorzystać obręcz, która wcześniej opinała jej szyję i jak zwykły barbarzyńca za jej pomocą uderzać w kości, aż nie pękły. Potrzebowała wygodnej przestrzeni do pracy. Dopiero, gdy usunęła kilka odłamków i miała dostęp do serca, sięgnęła po mały nożyk. Wycięła za jego pomocą duży symbol na organie, który miał związać z nim duszę Nirwara, by ta zgniła wraz z ciałem. A potem bez większych ceregieli chwyciła obiema dłońmi za jego czułe serduszko i pociągnęła do góry. Pomagała sobie zębami, przegryzając po kolei żyły. Gdy wreszcie skończyła, odrzuciła bezużyteczny już kawałek mięsa w kąt klatki.
        - I jednej wszy mniej.

Jakby nigdy nic, zabrała zdobyczne ostrze i opuściła swoje więzienie, by zacząć polować na najemników. Według niej byli tak samo winni każdej krzywdy, jaka spotkała w tym budynku kogokolwiek, co wydający im polecenia mężczyzna. Liczyła też, że przy okazji znajdzie swoją broń. Ale najpierw musiała sprawdzić, jak postępowała "rewolucja" i oswabadzanie niewolników. Jakoś nawet przez głowę jej nie przeszło, że cała utytłana krwią, włącznie z ogonem i warkoczem, którego końcówka wyglądała jak pędzelek malarza nadmiernie lubiącego czerwień, mogła bardziej odstraszać innych, niż zachęcać do współpracy. Szczególnie biorąc pod uwagę, że najwięcej barwnego płynu miała wokół ust, na szyi i rękach, po same łokcie.
Rozejrzała się za znajomym jaszczurem i drugim więźniem, któremu dała klucze, ruszając truchtem między klatki, w kierunku, gdzie jej zdaniem widziała ich ostatni raz.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

Malawiasz oraz panna, która w międzyczasie wyjawiła swoje prawdziwe imię – Ejra -, szli pośpiesznie wąskimi korytarzami, mijając kolejne klatki oraz smutne spojrzenia rzucane im mniej lub bardziej ukradkowo przez ich rezydentów. Kilku z nich nawet rzuciło się do krat, błagając o uwolnienie; mężczyzna widział wahanie oraz chęć pomocy raz po raz obmalowujące się na twarzy kobiety, która może i jak dotąd popisała się jedynie doskonałym wyczuciem czasu oraz umiejętnością przebijania na wylot rozproszonych pokus, ale rekompensowało to jej dobre serce – może nawet i nieco zbyt dobre. Malawiasz wyczuwał jednak napięcie, które zaczynało narastać pomiędzy nimi w miarę, jak zmuszeni byli na dalszy plan odkładać pomoc owym nieszczęsnym istotom; ktoś inny może i by pozwolił, aby pęczniało jak bańka i ostatecznie wybuchło przy mniej delikatnym dotyku, on jednak postanowił rozładować to przez rozmowę. Raportowanie nie mogło być nazbyt trudne – wspólny temat wręcz sam się nasuwał; okazanie pogardy do samej idei niewolnictwa oraz jej bardziej dosadnych skutków zdecydowanie poprawiło nastrój kobiety, która od kilku godzin otoczona była osobami traktującymi ludzi jak zasób. Malawiasz jednak umiejętnie nie przesadzał, wyczuwając, że jeżeli posunie się za daleko, Ejrę zaczną ponosić emocje; a to zdecydowanie uczyniłoby z nią zbyt nieprzewidywalną osobę.

        Rozmowę przerwał im dopiero rozpaczliwy szloch, który jakby przytłumiony niósł się po korytarzach; Malawiasz oraz Ejra spojrzeli po sobie znacząco i bez wahania ruszyli do jego źródła – kobiety nie trzeba było do tego zachęcać, a lekarz umysłu potrafił rozpoznać, kiedy płacze ktoś naprawdę potrzebujący. Drogę za źródłem tak poruszającego ludzkie serca dźwięku przerwały im dopiero drewnienia, solidne drzwi, które okazały się być zamknięte na klucz; Malawiasz nie znał się na otwieraniu zamków, dlatego też postanowił po prostu cwaniaczka wyłamać za pomocą magii mocy, jednakże Ejra okazała się być mało cierpliwa; wbiła ostrze w zamek i szarpnęła – po chwili ten wylądował na ziemi, a drzwi stanęły przed nimi otworem. Weszli do środka i w tej chwili ich oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

        W kącie siedziała drobna kobieta, obdarzona parą pięknych, fellariańskich skrzydeł, nie mająca na sobie nic poza strzępami sukni, która widocznie została brutalnie poszarpana; podkulała nogi do piersi i obejmowała je rękami, chowając głowę pomiędzy kolanami i szlochając; opadające, potargane włosy opadały na nie, zasłaniając jej twarz. Obok leżały trupy dwóch mężczyzn w skórzanych zbrojach – jeden z nich miał spodnie opuszczone do kolan. Malawiasz nie potrafił stwierdzić przyczyny śmierci – podejrzewał, że nawet wyszkolony medyk miałby z tym nielichy problem -, ale szybkie oględziny pomieszczenia pozwoliły mu wyciągnąć dosyć wiarygodne wnioski. ”Widocznie najemnicy chcieli się „zabawić” z dzierlatką, ta rzecz jasna stawiała im opór, po czym nagle... więc dlaczego płacze? Czyżby? To ona to zrobiła? Ale... jak? Magia? Jeśli to byli pierwsi zabici przez nią ludzie, to taki wybuch emocji jest w pełni zrozumiały. Aj, niedobrze.”

        Pozwolił Ejrze pocieszyć fellariankę – podejrzewał, że męski dotyk tylko pogorszyłby sprawę. Kobiety szeptały do siebie przez chwilę, po czym Ejra odrzuciła na bok miecz i uścisnęła biedną istotkę; trwały w uścisku przez dobrą chwilę, po której jedna pomogła drugiej wstać. Malawiasz bez pytania ściągnął z siebie swój szary płaszcz i okrył nim nagą kobietę, dosyć skutecznie zasłaniając miejsca intymne, zwłaszcza że ta od razu mocno się nim opatuliła. Następnie użyczył jej ramienia i razem wyszli z pomieszczenia; Ejra podążała za nimi.
- Musimy ją zabrać w bezpieczne miejsce – powiedziała, zamykając drzwi.
- Najpierw trzeba dorwać właściciela – odrzekł ze spokojem, chowając jednocześnie swoją maskę w kieszeni – nie była mu już potrzebna. Widząc wahanie na twarzy swojej towarzyszki, postanowił przekonać ją dosadniej. - Jeżeli ucieknie, będzie mógł rozpocząć to wszystko na nowo – czujące, wartościowe istoty dalej będą sprzedawane jak towar i nic się nie zmieni. Musimy odciąć łeb tej hydrze. - To zdało się dostatecznie przekonać kobietę, która zacisnęła zęby i ruszyła za mężczyzną, prowadzącym fellariankę.

        Tymczasem przekazanie kluczy niezbyt rozgarniętemu smokołakowi okazało się być nader trafną decyzją; zmiennokształtny zakrzyczał z radością, a gdy zorientował się, że nie jest w stanie użyć podarowanego mu przedmiotu to rozbicia krat klatek, zaczął w szaleńczym tempie biec wzdłuż korytarza, otwierając każdą z nich w tempie, które mogło wywołać obawę, czy aby nie złamie za chwilę kilku kluczy. Uwolnieni niewolnicy reagowali na trzy sposoby: jedni pozostawali skuleni w klatkach, obawiając się kary za opuszczenie ich, drudzy wylatywali z nich pędem, zmierzając w stronę wyjścia, trzeci natomiast zebrali się w grupy, żądni zemsty, które pośpiesznie ruszały na poszukiwanie broni. Członkowi jednej z takich właśnie grup Cętka wręczyła pozostałe klucze, a on kiwnął w podzięce, po czym pokazał pozostałym towarzyszom. Wkrótce klatki zaczęły się otwierać jeszcze szybciej, wypuszczając kolejne rzesze niewolników. W powietrzu rozniosło się kilka krzyków niewolników i odgłosów walki.

        Malawiasz i jego dwie towarzyszki właśnie dochodzili do rozwidlenia dróg, gdy nagle przed ich nosami przebiegła grupa wściekłych niewolników, goniących potykającego się najemnika – na ich przedzie biegł smokołak, wrzeszczący dziwne hasła. Mężczyzna wymienił z Ejrą zaniepokojone spojrzenie, ale ruszył dalej, skręcając w stronę przeciwną do obranej przez niezwykłą kompanię, zastanawiając się w głowie, co się u licha dzieje. Wtedy ujrzał ją ponownie. Choć wyglądała... zdecydowanie inaczej. Malawiasz zatrzymał się, wpatrując się w zmierzającą w ich stronę panterołaczkę; ślady krwi na niemal każdej części jej ciała oraz równie zakrwawiony nóż trzymany w ręce, z której ciekła wciąż wilgotna ciecz, pozostawiając rdzawy ślad na podłodze sprawiało niezbyt miłe wrażenie. W mężczyźnie pojawiło się niepewne podejrzenie, komu takiemu mogła utoczyć aż tyle krwi, ale o wiele istotniejsze było to, że również i on mógł znajdować się w niebezpieczeństwie; w końcu spotkali się wcześniej w niezbyt sprzyjających okolicznościach i choć bez maski i płaszcza wyglądał zupełnie inaczej, to podejrzewał, że zapach dla kotów może być znacznie bardziej istotny. Dlatego też kiedy tylko panterołaczka ich ujrzała, Malawiasz sięgnął do kieszeni i wyciągnął prymitywną ozdobę, podnosząc ją do góry tak, aby była dobrze widoczna; nawet udało jej się uniknąć zabrudzenia pokusią krwią.
- Malawiasz... - powiedziała powoli Ejra, spoglądając w zdumieniu na zakrwawioną „bestyjkę”, celując w nią ostrzem.
- Opuść miecz - wyszeptał mężczyzna, a widząc wachanie kobiety dodał. – Już! - Ejra powoli obniżyła ramię, a Malawiasz już miał przemówić do zmiennokształtnej, gdy fellarianka nagle się odezwała.
- Dhabba... - rzekła słabo, ale na tyle głośno, aby Cętka mogła doskonale to usłyszeć.
- Nie jesteśmy handlarzami niewolników, ani nie pracujemy dla nich. Przybyliśmy tutaj, aby wyzwolić was, a ja w szczególności ciebie. Nie jesteśmy wrogami, chcemy pomóc.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

Cętka nie spieszyła się nadmiernie. Chciała znaleźć znajomą dwójkę, ale musiała też zachować ostrożność. Harmider szybko ściągał najemników, a nie miała zamiaru znów dać się złapać. Dlatego zaglądała czujnie w każdy kąt, zanim pobiegła dalej. Dzięki temu dostrzegła jednego z siepaczy, który groził mieczem jakiemuś nieuzbrojonemu niewolnikowi, który z bliżej nieznanych przyczyn był bez ochrony grupy. Takiej okazji nie mogła przepuścić. Zaszła nikczemnika od tyłu i skoczyła na jego plecy. Przy okazji odchyliła jedną ręką jego głowę i zacisnęła z całej siły zęby na jego szyi. Nie miała ich może tak ostrych, czy wielkich jak w kociej formie, ale wystarczyło, by mężczyzna w panice wypuścił rękojeść broni i dał się przewrócić. A potem musiała tylko nie puszczać, aż łaskawie się udusi. Uratowany człowiek zabrał porzucony miecz i rozsądnie rzucił się do ucieczki. Nie zobaczył przez to, że białowłosa zdołała się całkiem ładnie wgryźć, pozostawiając wyraźny ślad swoich zębów. Dopiero, gdy upewniła się, że jej ofiara była martwa, otarła usta, rozsmarowując na nich krew, wstała i ruszyła na dalsze poszukiwania.
Z zadowoleniem mijała puste klatki. Kilka razy zatrzymała się przy jakiś biedakach, którzy bali się wyjść i zachęcała ich gestami, ale po którejś z kolei porażce darowała sobie. Nie miała dość czasu, by marnować go na tych, którzy nie chcieli być ratowani. Musiała pomóc tym, których nie musiałaby wynosić z klatek siłą na własnych ramionach. Próbowała węszyć, ale zapach jaszczura często gubił się w mieszaninie woni zdominowanej przez krew, jaka unosiła się w powietrzu.
W pewnej chwili trafiła na podejrzanie wyglądającą trójkę. Jedna kobieta była ubrana podobnie, jak tamta skrzydlata potwora, w długą, zdecydowanie zbyt błyszczącą sukienkę. Mężczyzna skojarzył jej się z tymi, którzy byli w małym pokoiku, gdzie szarpała się z najemnikami. A pomiędzy nimi była niedawna sąsiadka panterołaczki w opłakanym stanie, jeszcze zawinięta w tą dziwnie długą kurtkę. Z gardła zmiennokształtnej natychmiast wyrwało się głuche, głośne warknięcie. Niewiele brakowało, aby ryknęła. Dopisała sobie do widzianej scenki całą historię, w której ta parka próbowała porwać biedną skrzydlatą. Ale potem na zawołała Cętkę jej imieniem i dziewczyna spojrzała na niedoszłą niewolnicę, dopiero teraz dokładnie się jej przyglądając. Wcześniej zbyt zajęta była obserwacją miecza i ręki drugiego człowieka, który wyciągnął coś z ubrania.
        - Anaarija? - Wręcz jęknęła dopadając do znajomej. Ta nie wydawała się spięta, więc zwierzołaczka postanowiła zignorować pozostałą dwójkę, jako niegroźnych i niewartych chwilowej uwagi. Obwąchała ją nawet dokładnie, od stóp po czubek głowy, by upewnić się, że nikt jej nie skrzywdził. A szczególnie jej eskorta. Po wstępnych oględzinach śpiewaczki, Cętka nie potrafiła się powstrzymać. Wsunęła nóż za wierzchnią spódnicę i objęła mocno drobniejszą pannicę, po czym podniosła ją i zakręciła się kilka razy wokół własnej osi. Po postawieniu jej, otarła się jeszcze z radości kącikiem ust o jej policzek. Jakoś zupełnie zapomniała przy tym, że cała była uwalana we krwi. Następnie krótko przytuliła kobietę z mieczem. Przecież jej nie znała, ale chyba była po ich stronie. Na końcu obróciła się do mężczyzny i dopiero wtedy zwróciła uwagę na trzymany przez niego przedmiot. Kocica zamarła na chwilę, a jej twarz pobladła lekko, co widać było nawet mimo rozsmarowanej po niej czerwieni. Źrenice rozszerzyły się gwałtownie, zajmując niemal całe tęczówki. Dopadła do niego i wyrwała z ręki swój naszyjnik, który natychmiast założyła. Dotknęła palcami kociego kła zwieszającego się z amuletu i podziękowała szeptem przodkom. Potem uśmiechnęła się z wyraźnym szczęściem, patrząc na człowieka, który oddał jej talizman. W mgnieniu oka zawisła mu na szyi, tuląc mocno i wyciskając na policzku soczystego buziaka. Nawet w ramach deklaracji przyjaźni przywaliła mu lekko czołem w kość policzkową i otarła kącikiem ust o jego żuchwę, aż ją samą zęby zabolały.
        - Anaarija? Rewolucja? - Spytała, zakreślając jedną ręką szeroki łuk. Tylko taki pomysł miała, jak spytać o lokację jaszczura. Drugą dłonią nie mogła gestykulować, bo wciąż obejmowała nią w pasie nowego towarzysza. Ogonem w podnieceniu całą sytuacją poruszała z takim zaangażowaniem, że co chwila któreś z trójki obrywało nim to w brzuch, to udo lub pośladek. Czasem nawet w twarz, gdy kocicę szczególnie poniosło. - Nirwar. Wyrwałam mu serce. Jak zobaczycie wroga, dajcie znać, zajmę się nim. I muszę odzyskać moją włócznię! Wiem chyba gdzie jest. Chodźcie, może znajdziemy coś jeszcze, a potem... potem zapolujemy na tych synów suk i znajdziemy jaszczura, nie możemy go tu zostawić!
Cętka wykorzystywała znaną już sobie metodę i pokazała wysoko, potem trzy razy uderzyła się rytmicznie otwartą dłonią w mostek, zacisnęła palce w pięść i szarpnęła gwałtownie do przodu. Potem kolejno wskazała całą trójkę, oczy, palcem pokazała kilka losowych miejsc przed sobą, postukała się w pierś i zademonstrowała gest rozrywania pazurami gardła. Następnie wskazała na miecz nieznanej jej kobiety, siebie i gdzieś między klatki. Puściła przy tym wreszcie mężczyznę i skoczyła do przodu, kiwając na resztę dłonią. Później zaczęła świergotać strasznie szybko i wszelkie logiczne gesty diabli wzięli na rzecz klaskania w dłonie, podskoków i ogólnie pokazywanej radości. Chociaż drapieżnie wyszczerzone zęby i jej ton sugerowały, co wywoływało w niej tak dobry humor. Co jakiś czas łapała też oburącz swój amulet, a wtedy uśmiechała się znacznie szerzej. Podbiegła kilka kroków w stronę, gdzie wydawało jej się, że wysadzono ją z wozu, a gdzie wciąż mogły być jej rzeczy. Po czym zawróciła ze zniecierpliwioną miną i kiwnęła kilka razy na resztę, by ich popędzić. Nie mogła się doczekać momentu, gdy znów dorwie jakiegoś pojedynczego najemnika i zdoła go nastraszyć, przemieniając się w skoku.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Choć początkowo panterołaczka zdawała się być niezbyt przyjaźnie nastawiona, to szybko jej to przeszło; gdy kobieta pochwyciła fellariankę w ramiona, Malawiasz puścił ją, pozwalając im nacieszyć się sobą. Okazywanie takich emocji, w dodatku będąc całemu we krwi, niezbyt podobało się mężczyźnie; był w stanie to zrozumieć jedynie dlatego, że obie musiały przeżywać ostatnimi czasy naprawdę ciężkie chwile, dlatego też takie wsparcie psychiczne był w stanie tolerować. Ejra natomiast przyglądała się temu z zaskoczeniem, ale zdecydowanie przyjemnym. Jeszcze większe odczuła wtedy, gdy kobieta przytuliła ją samą; przycisnęła ręce do ciała, opuszczając całkowicie broń i przyglądała się Cętce ze zdziwieniem – była to dla niej zupełnie nowa sytuacja, zwłaszcza, że kiedy tylko panterołaczka ją puściła, ukazała się jej poplamiona krwią suknia.

        Jednakże wrażenia Ejry nijak nie mogły się równać z tymi, których doświadczył Malawiasz; mężczyzna początkowo sądził, że może uczynił błąd – gwałtowna reakcja panterołaczki świadczyła, że zdecydowanie była to jej własność, aczkolwiek aż tak intensywne przeżycia wskazywały na to, ze była szczególnie cenna. ”Co takiego może widzieć w tym wisiorku?” Nieco zrażony spojrzał na nią, gdy wyrwała mu z ręki naszyjnik, ale szeroki uśmiech na jej twarzy przekonał go, że jednak zdołał kupić jej wdzięczność. Po chwili nie miał już żadnych wątpliwości; o mało się nie wywrócił, gdy kobieta rzuciła mu się na szyję; do takiej sytuacji przysposobiony był jeszcze mniej niż Ejra, która teraz przyglądała się ich dwójce z rozbawieniem. Malawiasz skrzywił się, gdy poczuł na policzku usta panterołaczki; do takich czułości zdecydowanie nie był przyzwyczajony. Po chwili na szczęście kobieta skończyła wyrażać swoją wdzięczność, a zaczęła pracować nad próbą komunikacji.

        Malawiasz przez cały czas tulenia starał się zachować kamienną twarz, co ostatecznie jakoś mu się udało – nawet pomimo Erji, która chichotała, spoglądając na swojego ponurego towarzysza. Teraz jednak mógł się skupić na bardziej palącej kwestii – słowach panterołaczki; a właściwie fakcie, że te był dla niego zrozumiały. Sięgnął więc magią ku jej umysłowi; przebicie się przez jego naturalne bariery nie było nazbyt trudne. Wtedy to dostrzegł prawdziwy sens zdań wypowiadanych przez kobietę. Obrazy, które stanęły mu przed oczami... Mężczyzna westchnąłby nad stratą Nirwara, gdyby nie był tak skupiony; chętnie przemieniłby jego naturę, ale teraz dostrzegał, że i z panterołaczką będzie miał wiele pracy. Jak chociażby z tym, aby uczynić ją bardziej nieszkodliwą dla otoczenia. Pomysł polowania na najemników bardzo, ale to bardzo nie przypadł mu do gustu. Nie miał zamiaru pozwalać Cętce biegać po magazynie, jeszcze bardziej nie wyobrażał sobie, aby oni wszyscy to robili. Kiedy więc Ejra oraz Anaria przyglądali się jakże zabawnej pantominie panterołaczki, on ułożył w myślach plan dalszego działania; no i wytarł też całą krew z twarzy dzięki chusteczce, którą miał w kieszeni.
        - Posłuchaj mnie. - Malawiasz położył dłoń na ramieniu zaskoczonej Ejry, która już chciała podążać za Cętką; następnie przeniósł spojrzenie na drugą z kobiet. - Anaria, tak? Anaria potrzebuje teraz opieki. Najlepiej będzie zabrać ją do medyka. To miejsce i tak już jest stracone. Pokusa nie żyje, szef nie żyje, niewolnicy zostali wypuszczeni. Trzeba pomóc tej dziewczynie. Zrobisz to?
        - Ja... - Przeniosła spojrzenie na Cętkę, a następnie na Anaariję. - Dobrze, masz rację.
        - Dziękuję. Przy bocznym wyjściu spotkasz elfa. Powiedz mu, że przychodzisz ode mnie. I powiedz... że może robić co mu się żywnie podoba. Ale jeżeli będzie chciał ci pomóc, to weź go ze sobą. Do niedawna był niewolnikiem.

        Ejra wzięła kobietę, wciąż owiniętą w szary płaszcz pod ramię, po czym ruszyły w przeciwną stronę. Tymczasem Malawiasz podszedł do Cętki, która najpewniej nie mogła być zadowolona z takiego obrotu spraw; chciała działać, a oni tymczasem rozmawiali, po czym część z nich nagle odeszła. Mężczyzna położył dłoń na ramieniu panterołaczki i spojrzał głęboko w jej oczy; wszystko wokół nagle obróciło się w nicość, pozostawiając tylko szarą przestrzeń, gdy ich umysły się zderzyły. W szarej mgle zaczęły pojawiać się obrazy: Anaria idąca ulicą wraz z Ejrą, Anaria opatrywana oraz pocieszana przez medyka, leżąca w ciepłym łóżku, bezpiecznie, niewolnicy zrzucający swoje kajdany i niszcząc całe to miejsce, jednak okraszone to było zaskakująco spokojnym uczuciem, jakby działo się to w odległym miejscu. Kolejne obrazy przedstawiały Cętkę, odnajdującą swoje upragnione rzeczy bez żadnego rozlewu krwi, a także ich dwójkę wyruszająca na spotkanie z Anarią. Mężczyzna uznał, że to wystarczy, więc przerwał transmisję do umysły panterołaczki, nie puszczając jednak jej ramienia.
        - Ka Skera De Dhabbah – powiedział, starając się wymówić jej imię tak dokładnie, jak potrafił. Drugą dłonią wskazał na siebie. - Malawiasz. - Opuścił obie dłonie, po czym zaczął mówić przyjacielskim, spokojnym tonem. - Wiem, że chcesz zemsty, ale nie tu tkwi droga. To miejsce spłonie. Uwierz mi. Tymczasem zabierajmy się stąd tak daleko, jak tylko można. Jeszcze tu wrócimy, jeżeli trzeba. Poszukajmy tego twojego przyjaciela. - Posłał do umysłu Cętki wizję smokołaka. Ten to dopiero wydawał się mu być niezłym pacjentem.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

Cętka z zaskoczeniem malującym się na twarzy obserwowała, jak kobieta w sukni zabierała gdzieś jej nową koleżankę. Położyła nawet po sobie uszy i uniosła górną wargę, pokazując zęby. Nie podobało jej się to. Powinna dopilnować bezpieczeństwa skrzydlatej. Musiała się o nią zatroszczyć. A tej obcej nie ufała mimo wszystko w pełni. Gdy już miała ruszyć, by je zatrzymać, poczuła dłoń na swoim ramieniu. Skupiła wzrok na mężczyźnie, marszcząc brwi i zastanawiając się, jak wyjaśnić mu swoje wątpliwości.
A potem świat wokół niej bardzo gwałtownie przestał istnieć.
W pierwszym odruchu chciała się szarpnąć, wyrwać, cofnąć, by następnie zaatakować. To wyglądało jak podstęp. Nie była w stanie się ruszyć, czy nawet warknąć. Mogła tylko patrzeć w błękitne oczy, czy też raczej miękką szarość, która ją otoczyła. Czuła się inaczej, niż w przypadku paraliżu wywołanego przez skrzydlate monstrum. Była znacznie spokojniejsza. Oddychała równomiernie i głęboko, obserwując obrazy pojawiające się przed jej oczami. Chyba zaczynała rozumieć, co się działo. Gdy znów widziała tęczówki człowieka zamiast gęstej, szarej mgły, uniosła jeden kącik ust w psotnym półuśmiechu.
        - Szaman - mruknęła z uznaniem, kiwając głową. Tylko w taki sposób określało się w jej stronach kogoś władającego magią. Czarodziejów w jej osadzie nie szkolono. Każdy, kto chciał wykorzystywać takie zdolności, musiał być związany blisko z ich religią. Podeszła bliżej i uderzyła otwartą dłonią w pierś towarzysza. Nie zrobiła tego bardzo mocno, nie chciała go przewrócić. Tyle tylko, żeby zrozumiał ostrzeżenie. - Nie właź mi do głowy bez mojej zgody!
Zmiennokształtna doceniała taką metodę komunikacji, była zdecydowanie wygodniejsza i szybsza niż jej pantomimy. Ale nie podobało jej się, że nie otrzymała żadnego ostrzeżenia. Wątpiła, aby nawet duchy przodków wiedziały, ile potrafił. Mógł czytać jej myśli i przeglądać wspomnienia podczas pokazywania obrazów. Wolała sama decydować ile komu chciała pokazać. Gdy wypowiedział jej pełne imię, kiwnęła zaskoczona głową. Czyli rzeczywiście, musiał czytać jej w myślach. Chyba, że Anaria zapamiętała całe i zdradziła je reszcie. Chociaż zwracała się do niej skróconą formą.
        - Mallaaawijaś? Malawiijaaaarzy? - Wypowiedzenie imienia towarzysza nie było dla dziewczyny takie proste, próbowała więc zrobić to na różne sposoby, szukając podobającego jej się brzmienia. Potem wskazała na siebie, jedną ręką chwytając swój puchaty ogon. Następnie jednym palcem zakreśliła krąg wokół dużej cętki. W obu przypadkach powtórzyła krótką wersję swojego imienia. Nie widziała powodu, dla którego miałaby nie wyjaśnić od razu, co oznaczało. - Malafiijaaarz, chooć.
Nie miała pewności, czy poznane przez nią podczas podróży słowo nie było obraźliwe, ale najemnicy często mówili tak do niej tuż przed szarpnięciem zmuszającym do ruszenia się z miejsca. Dlatego nie miała żadnych oporów przed delikatnym pociągnięciem człowieka za łokieć. Bardzo chciała odzyskać swoją broń i rzeczy osobiste, ale w jednej kwestii Malawiasz miał rację. Powinni znaleźć jaszczura, którego obraz z niejasnych przyczyn pojawił się przed jej oczami. Machnęła dłonią koło ucha, jakby chciała przegonić muchę, gdy zrozumiała, co go wywołało. Popatrzyła na mężczyznę zmrużonymi oczami, po czym dla pewności zaczęła przypominać sobie ze szczegółami co zrobiła Nirwarowi. A potem jego ojcu, którego oprawiła szczególnie krwawo. Nawet w jej osadzie większość wolała nie znać wszystkich niuansów wykonywanych przez nią egzekucji, więc takie obrazki powinny zniechęcić go do grzebania w jej głowie, jeśli właśnie to robił. Szczególnie, że tym wspomnieniom towarzyszyło uczucie satysfakcji i odrobina radości. Kucnęła przy tym i zaczęła obwąchiwać dokładnie podłogę. Zaklęła po swojemu z cicha, spacerując na czworaka z nosem przy samej ziemi. Kiedy już przeszła kawałek w jedną i drugą stroną, uderzyła otwartą dłonią o podłoże. Mogła węszyć do upadłego, przewijało się tu zbyt wiele istot, słabo znała jego indywidualny zapach, a na dodatek wszystko maskowała woń krwi i śmierci. Panterołaczka spojrzała na towarzysza i już miała zacząć wyjaśniać swoje problemy, gdy wyprostowała się gwałtownie, stawiając czujnie uszy. Obróciła się powolutku wokół własnej osi, co jakiś czas poruszając delikatnie to jednym, to drugim puchatym uchem.
        - Wiem, jak go znaleźć! Słyszę bójkę, może tam być. Chodź, szamanie. Chudy jesteś, wołaj, jak będzie trzeba. Bez łańcuchów inaczej sobie z najemnikami porozmawiam. - Zaświergotała po swojemu, nawet nie bawiąc się w pokazywanie. Kiwnęła tylko na niego ręką i podbiegła kawałek w stronę, z której jej zdaniem dochodziły odgłosy walki. Co rusz zatrzymywała się, by nasłuchiwać, lub obejrzeć się na towarzysza. W pewnej chwili przyspieszyła i pognała wprost na wysoką klatkę. Podskoczyła i chwyciła się rękami górnej krawędzi, by zaraz potem się podciągnąć. Z nowego punktu obserwacyjnego było jej znacznie łatwiej nasłuchiwać. Właściwie nie miała zamiaru złazić. Wręcz przeciwnie, pobiegła po wierzchu klatek. Tak czuła się dużo pewniej. Wydawała się w ogóle nie zauważać różnicy w ich wysokości, poruszała się równie sprawnie jak po równym podłożu. Gdy dopadała do większej wyrwy, przejścia między przenośnymi więzieniami, po prostu przeskakiwała nad nią, nawet nie biorąc szczególnego rozpędu. W powietrzu pomagała sobie ogonem, dzięki któremu ani na chwilę nie traciła równowagi. Często zatrzymywała się, by upewnić się co do kierunku i sprawdzić, czy Malawiasz nie potrzebował pomocy. W pewnej chwili obróciła się do niego z uśmiechem i wskazała ślepy zaułek, w którym widziała poszukiwaną grupkę. Stali półkolem wokół czegoś, czego nie dostrzegała, plecami zwróceni do jedynej drogi ucieczki. Bardzo nieroztropnie, co też zaraz potwierdziło trzech najemników, uzbrojonych w kusze, którzy stanęli przy wejściu do alejki i zaczęli celować w niewolników.
Cętce bardzo się to nie spodobało. Wyciągnęła schowany nożyk i odrzuciła go na bok, by nie przeszkadzał. Ze wściekłym ryknięciem skoczyła na kuszników z góry, w locie przemieniając się w wielkiego kota. Masa i zaskoczenie powinny pozwolić jej przewrócić choć jednego. A potem musiała tylko upewnić się, że pozostali nie zdołają skrzywdzić nikogo na odległość. Była pewna, że jeden z "wytropionej" grupy był szukanym przez nią jaszczuroczłekiem. Bardzo nie chciała, by coś mu się stało. Dlatego nie wahała się przed uniemożliwieniem tego zbyt cwanej trójce. Chciała zabić ich szybko i czysto. Na tyle, na ile się dało. Albo chociaż dać reszcie czas na reakcję. A potem musiała tylko przemienić się, wyciągnąć łuskowatego z natchnionego towarzystwa, znaleźć swoją broń i wydostać się z budynku razem z nim i Malawiaszem. Banalne. No i nie dać się zabić, ani pokaleczyć, a przy tym pilnować obu mężczyzn. Z tym już mogło być ciut gorzej. Ale tylko odrobinę.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Szaman... ten tytuł zdecydowanie mu się nie podobał; chociaż owi ludzie posiadali nad wyraz wielki szacunek pośród swoich współbraci – przymiot tak bardzo pożądany przez Malawiasza -, to jednak wciąż pozostawali dzikusami. Brudnymi, wykorzystującymi prymitywną magię personami. Mógłby się nieco obrazić, ale w umyśle Cętki wyraźnie widział, że jedynie na taki rodzaj magii natknęła się w swoim życiu, dlatego też nie miał do niej pretensji; te pojawiły się dopiero, gdy dziewczyna uderzyła go w pierś, przez co lekko się zachwiał – zdecydowanie nie należał do ludzi o atletycznej budowie. Spojrzał na swoją nową towarzyszkę z błyskiem irytacji w oku, który szybko jednak zastąpiła maska spokoju. Miał poprosić o pozwolenie? Proszę bardzo. Wyciągnął rękę, a na jej powierzchni pojawiła się ich dwójka; nie był mistrzem iluzji, dlatego nie mógł odtworzyć najbardziej realistycznie wszystkich szczegółów – dwie istniejące tylko w powietrzu istotki były więc nieco uproszczone, ale na tyle charakterystyczne, aby bez problemu rozpoznać w nich obecną tutaj parę. Widać było, że o coś się kłócili – w dźwięku roznosiły się niezrozumiałe okrzyki, niezrozumiałe zarówno dla nich nawzajem, jak i dla Cętki. Szli tak, wyraźnie nie mogąc się porozumieć, gdy nagle zza rogu wynurzyli się najemnicy. Nie było szczęśliwego zakończenia. Po chwili pojawiła się nowa scena. Ich dwójka szła pewnie przed siebie, a pomiędzy nimi, w powietrzu przepływały obrazy. Kiedy tym razem pojawili się najemnicy, nie zdołali zrobić nawet kroku, zanim ich ciała opadły na ziemię.
        - Czy proszę o tak wiele? - spytał mężczyzna wyraźnie spokojnym, przyjaznym, ale i oczekującym. Nie dawał też wątpliwości co do tego, o co właściwie mężczyzna pyta, nawet bez rozumienia języka. Chwilę później nie pozostawało mu nic innego, jak zgodzić się na „sugestię” dzikiej kobiety. - Malafiijaaarz idzie z Cętką, nie martw się.
        Jak powiedział, tak też uczynił. Co prawda dla panterołaczki mógł nieco przypominać kulę przypiętą do nogi, która jedynie spowalnia; Malawiasz zdecydowanie nie śpieszył się tak bardzo jak podekscytowana kocica. Szedł raczej spokojnym, choć nieco przyspieszonym krokiem; stukot jego twardych podeszwa odbijał się echem po korytarzu, wywołując delikatne drżenie na stalowych kratach klatek – mogłoby się to zdawać niczym, jednak dla niewielkiej biedronki, pośpiesznie przebierającej swymi wieloma nóżkami, było to niczym nagłe trzęsienie ziemi. Niewielki owad spoglądał na dwójkę gigantów, którzy minęli jego klatkę z żywym zainteresowaniem; jak na biedronkę był nad wyraz ciekawskim stworzeniem, nieumiejącym trzymać się utartych szlaków – gdyby biedronki posiadały społeczności, ta z pewnością by do niej nie należała. Skupiona jednak na nietypowych indywiduach, nie dostrzegła czekającego na nią zagrożenia. Poślizgnęła się na czerwonej, mazistej substancji oblepiającej kratę i runęła w dół, panicznie rozkładając skrzydełka. Kropla krwi – ludzkiej krwi – skapnęła ze stalowego mostu, doganiając spadające żyjątko i oblepiając je całe życiodajną cieczą. Cóż, tym razem przyniosła coś wprost przeciwnego – śmierć. Żyjątko opadło na kamienną posadkę bez tchnienia, podskakując w rytm kroków oddalonych się olbrzymów.
        Malawiasz, którego myśli wędrowały wysoko ponad królestwami owadów, spojrzał na Cętkę z naprawdę zagadkowym spojrzeniem, w którym czaiła się otchłań – wzrok ten często przerażał każdego, kto miał z nim styczność – na pacjentów działało to wyjątkowo mocno. Szybko jednak powrócił do swojego zwyczajowego wyglądu; obrazy, które przesłała mu zmiennokształtna, wyjątkowo mu się nie spodobały – nie tak, jak byłoby to w przypadku zwykłego człowieka, którego najpewniej napawałyby odrazą przez sam wzgląd na fizyczny aspekt tego czynu. Malawiasz był gotowy sam robić podobne rzeczy w swojej sprawie, jednak to tutaj... Cętka wraz z nimi przesłała mu o wiele więcej wspomnień niż najpewniej zamierzała. Dowiedział się między innymi sporo na temat jej systemu wierzeń. ”Żałosne. Prymitywne. Naprawdę w to wierzy? Cóż, przynajmniej będzie to odpowiedni wytrych, który będzie można wykorzystać. Takie oddanie... trzeba je skierować w inną stronę.” Było mu też żal samego mężczyzny; był pewien, że zdołałby go naprawić. Widok jego, usługującego Cętce, z pewnością byłby czymś satysfakcjonującym dla ich obojga.
        Tymczasem jednak nie opuścił jej umysłu, dlatego docierały do niego wszystkie impulsy, jakie tylko ten odbierał; wyraźnie widział dwa cele malujące się teraz przed zmiennokształtną. Odczuwał także jej nadzwyczajny węch oraz słuch, od którego powoli zaczynała boleć go głowa – zdecydowanie odczytywanie jej myśli nie było dla niego zajęciem tak przyjemnym, jak mogłaby to sobie wyobrazić Cętka. Dodatkowo zrobiło się to nieprzyjemne, gdy ta ni z tego, ni z owego postanowiła pohasać sobie po klatkach; odległość utrudniała utrzymanie kontaktu, a błędnik Malawiasza zdecydowanie nie radził sobie z ruchami wykonanymi przez panterołaczkę. Przyspieszył kroku, tym razem autentycznie przechodząc w bieg, powoli zaczynając czuć mdłości wywołane sprzecznymi impulsami. Pozostawało mu tylko podążanie za jaśniejącym ponad jego głową umysłem.
        Kotołaczka nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo zabolała Malawiasza jej przemiana w panterę – mężczyzna zatrzymał się i oparł o ścianę klatki, łapiąc się za głowę i oddychając ciężko. Zdecydowanie nie był na coś takiego przygotowany; z irytacją otarł pot z czoła – nie cierpiał okazywać ludzkich słabości. Jednak jego dola nie mogła równać się z tą, która spadła na trójkę najemników z nieba, niesiona na kłach cętkowatej pantery. Z dwójką z nich Cętka nie miała żadnego problemu – nie byli w stanie nawet zareagować, zanim nie sięgnęła ich śmierć ubrana w puchate futro. Trzeci jednak... ten dostał odpowiednio duże okienko czasowe, aby móc zareagować; zdołał obrócić się, wyjść z szoku na widok pantery zabijającej jego kumpli od kieliszka, a nawet z wściekłością zmarszczyć twarz i unieść kuszę, celując prosto w łeb pantery. Zmiennokształtna nie miała dostatecznie dużo czasu, aby zareagować – palec kusznika ruszył, niczym w zwolnionym tempie, aby uwolnić pocisk, przed którym skóra drapieżnika z pewnością nie byłaby w stanie ochronić. Wtedy jednak... najemnik drgnął, zastygając; jego palce powoli się rozluźniły; kusza wypadła z jego rąk, lądując u łap Cętki. Mężczyzna wpatrywał się w nią z szokiem wymalowanym na twarzy, aż nagle otworzył usta, z której polała się krew.
        - Rrrrrrrrewolujca! - Smokołak szarpnął włócznią wbitą w ciało najemnika, posyłając je na ziemię; istotka, która dosłownie w ostatniej chwili pojawiła się dosłownie z powietrza, uśmiechnęła się do Cętki, prostując się i opierając włócznią o ziemię – włócznią bardzo dobrze panterołaczce znanej, gdyż stanowiącej jej własność. Ponadto na jego klatce piersiowej został zawieszony równie znajomy pas. Zdjął go, po czym wyciągnął obie dłonie w stronę pantery z rozbrajającym uśmiechem na ustach. - Droga jest niebezpieczna, przed wyruszeniem weź to – wyszczebiotał w jej ojczystym języku.
        Grupa, z którą szerzył rewolucję, zniknęła – nie zauważyła jego zniknięcia tak samo, jak umknął im fakt jego pojawienia się w ich szeregach. Cętkę natomiast mogło zaintrygować coś innego; smokołak nie miał prawa znajdować się tam, gdzie właśnie się znajdował – dystans był zdecydowanie zbyt wielki do pokonania w takim czasie, oprócz tego czuły, panterzy słuch powinien był zarejestrować jego kroki, które zdecydowanie do najcichszych nie należały – gołe stopy pokryte łuskami straszliwie chlupotały na kamiennej podłodze.
        Malawiasz tymczasem powoli doczłapał się do miejsca, w którym Cętka zniknęła z jego umysłu. Jeden rzut oka na całą scenę szybko wytłumaczył mu wszystko, co się zdało. ”Jeszcze więcej śmierci, cudownie. Utopmy świat w krwi i w ten sposób zasklepmy dziury w naszych pustych sercach." Zbliżył się na tyle, aby trzymać się z daleka od smokołaka – pierwszy rzut oka na jego umysł wystarczał aby stwierdzić, że jest to otchłań, z której może się wydobyć praktycznie wszystko. Zamiast tego więc połączył się ponownie z Cętką, przesyłając do jej umysłu cały tok prostych myśli w jej języku połączonych z obrazami.
- Śmierć. Wiele. Śmierć Heretyk. Podoba się Duchom. Śmierć strażnik. Strażnik skrzywdził Duchy? Strażnik bluźnił Duchom? Strażnik ma żonę. Strażnik ma dzieci. Teraz wdowy. Teraz sieroty. Duchom podoba się sieroty i wdowy? Śmierć. Wiele śmierć. Za wiele. Odpoczynek. Lizanie ran. Pochówek. Duchy dostały co chcą. Cętka dostała co chce? Duchy chcą co Cętka chce? Duchy chcą zemsta niewinny?
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Gdyby Cętka wiedziała, jak nieprzyjemne doznania zapewniła "szamanowi", z pewnością poruszałaby się spokojniej. Zamiast pędzić i czekać na nieco co chwilę, szłaby po prostu szybko. Chociaż nie podobało jej się grzebanie w jej głowie, nie miała powodów, aby sprawiać mu cierpienie. Dla niej dzikie skoki i akrobacje były codziennością. Właściwie miał tyle szczęścia, że spieszyła się, więc nie wykonywała przy skokach salt lub przewrotów. Nie spowolniłyby jej znacząco, ale bała się, że przy takich ruchach nie dostrzeże czegoś istotnego. A musiała pilnować, czy Malawiasz podążał za nią i nic mu nie groziło. Nie zauważyła znaków jego złego samopoczucia, była zbyt daleko. Nie sądziła też, że mogła wywołać takie reakcje. Dlatego biegła po wierzchach klatek, nie zwalniając na potrzeby wspinania się na wyższe, czy ostrożnego schodzenia na niższe. Wszystko załatwiała skokami, czasem podpierając się dłońmi.
        Rzucenie się z góry na niczego niepodejrzewających ludzi było doskonałym rozwiązaniem. Ryknięcie odwróciło ich uwagę od grupy. Widok przemieniającej się w locie dziewczyny też musiał ich nieco rozproszyć. Panterołaczka przemieniała się bardzo często i ochoczo, dlatego potrafiła to zrobić w imponującym tempie. Ale nadal można było dostrzec kości przemieszczające się pod skórą i mięśnie dopasowujące się do nowego ciała. Dodatkowo pokrywająca ja krew i wściekły wyraz twarzy, czy raczej pyska, mogły tylko pogłębić niezwykłe wrażenia wizaualne. Zanim zdążyli solidnie przetrawić nową sytuację, mięciutkie, pokryte puchatym futerkiem łapki opierały się już na barkach środkowego mężczyzny. Ogrom uroku, bo przecież nie ciężar drapieżnika, powaliły go na plecy, a upadając pociągnął za sobą drugiego najemnika. Cętka bardzo nie chciała wypuścić nowego kolegi z objęć, wbiła więc w niego potężne pazury i sięgnęła pyskiem do jego szyi. Aby mocniej go przytulić, oczywiście. Z tej czułości wgryzła się mocno w ciało, by rozszarpać tchawicę pechowca. Kilka sekund topił się we własnej krwi, zanim zmiennokształtna porzuciła go i postanowiła zapoznać się bliżej z jego znajomym. Spojrzała na strażnika, który zdołał obrócić się na brzuch i próbował odpełznąć jak najdalej od trupa, pod którym wciąż leżała uwięziona jedna z jego nóg. Kocica pomogła mu, złażąc z ciała i troskliwie stając nad niedoszłym uciekinierem. Temu postanowiła wymasować plecki wszystkimi czterema łapami jednocześnie. Wydawał się jakiś spięty, więc nie chowała pazurków, akupunktura rzekomo potrafiła zdziałać cuda. Należało też zająć się karkiem, chwyciła go więc z wyczuciem kłami i poderwała do góry, by podniósł głowę, odsłaniając szyję. Natychmiast objęła go za nią przednimi łapkami i zaczęła szarpać łbem do tyłu oraz na boki. Chwyciła go pewniej zębami i jeszcze kilka razy wykonała gwałtowne ruchy, dopóki nie usłyszała suchego trzaśnięcia kręgosłupa. Mężczyzna rozluźnił się w pełni. Nawet można było zaryzykować stwierdzenie, że już nigdy w życiu nie będzie niczym spięty.
        Była opiekunka plemienia obróciła się wreszcie do trzeciego najemnika, demonstrując światu bielutkie futerko poklejone gęstą krwią. Nawet piórka przyczepione do obroży i wystające spod długiego włosia były jakieś dziwnie czerwone. Zauważyła, że kierował w jej stronę to dziwne urządzenie w wyraźnie widocznym, ostrym grotem. Nie miała pewności, jak działała kusza, ale była pewna, że była niebezpieczną bronią. Warknęła wściekle, szczerząc kły i kładąc po sobie uszy. Nastroszyła sierść, błyskając oczami o rozszerzonych źrenicach. Pazury zazgrzytały na podłożu. Przecież chciała go tylko ukochać tak, jak jego kompanów! Już chciała rzucić się na jego nogi, woląc zaryzykować oberwanie w zad lub bok, niż w łeb, gdy też podstępnie znieruchomiał, a z jego palców wypadło to dziwne coś.

        Cofnęła się o krok, zanim zauważyła powód takiego dziwnego zachowania. Jej nowy ulubiony jaszczur znów zareagował w idealnym momencie. Nie złościła się nawet, że wykorzystał jej broń. Szczególnie, że nie planował jej zatrzymać, tylko grzecznie oddał. Kocica dopadła do niego, rozluźniona w pełni, z uniesionymi radośnie uszami oraz ogonem. Otarła się o kolana znajomego, zanim przemieniła się i odebrała rynsztunek. Chwyciła dobytek w jedną dłoń, po czym bez ceregieli wskoczyła na łuskowatego, zarzucając mu ramiona na szyję i oplatając nogami w pasie.
        - Cudowny jesteś - oznajmiła, po czym wycałowała jego policzki. Należało mu się solidne podziękowanie. - Znowu mi pomogłeś! Dziękuję. Jak dałeś radę się zakraść?
        Panterołaczka zeskoczyła z towarzysza idealnie w momencie, by usłyszeć kroki za plecami. Obróciła czujnie głowę, ale dostrzegła znajomą sylwetkę. Dopadła do mężczyzny z wyrazem zatroskania malującym się na twarzy pod warstwą ciemnej krwi. Jak na kogoś kto bez chwili wahania zagryzał innych i nie przejmował się pokrywającą niemal całe ciało posoką była dziwnie pogodną osóbką. Dla pewności stanęła między oboma towarzyszami. Jeszcze jaszczuroczłek uznałby człowieka za zagrożenie i zaatakował. Nie zdążyła jednak wyrazić swojego zmartwienia słowami, gdy w jej umyśle pojawiły się pełne nagany zwroty. Uśmiech zamarł na jej ustach, brwi zmarszczyły się, a uszy oklapły smętnie. Poczuła się oszukana. Gwałtownie na twarzy dziewczyny pojawił się gniewny grymas. Podeszła bliżej do Malawiasza i omal znów nie uderzyła go w pierś, ale tym razem powstrzymała dłoń. W kocich oczach zaszkliły się łzy, co absolutnie nie pasowało do jej wyglądu. Zaczęła mówić z wyraźnym wyrzutem w dłonie, zakładając swój ekwipunek i zabezpieczając włócznię na plecach. Słowa starała się popierać, przywołując z pamięci odpowiednie widziane obrazy.
        - Nic nie wiesz! Nirwar miał wyrok, zasłużył na znacznie gorszą śmierć! Wielu skrzywdził, bluźnił przeciw Przodkom i Naturze! Oni też - wskazała dłonią na trzy trupy. - Gwałcił i ranił niewinnych. Nie byli lepsi. Strażnicy patrzyli na kobiety jak na mięso. Jakby mogli, zmusiliby każdą! Wyświadczyłam przysługę ich partnerkom i dzieciom, nie muszą już hańbić domów ich obecnością. Jeśli będą odważne, plemię je wesprze. I tak byłam łaskawa, bo nie związałam ich dusz. Pomagali Nirwarowi, więc nie powinni żyć!
        Dziewczyna była święcie przekonana co do słuszności swoich słów. W jej ojczyźnie śmierć nie była niczym mocno zaskakującym. Każdy myśliwy mógł nie wrócić z wyprawy. Nikt nie piętnował też rodziny skazańca, jeśli nie byli niczemu winni. Wtedy zawsze znalazł się mężczyzna dość silny, by zaopiekować się nimi. Jeśli nikt nie mógł pozwolić sobie na przyjęcie do swojej rodziny potrzebujących, pomagały im panterołaki. Ogoniaści mężczyźni chętnie zaglądali do wdów, dopóki te nie mogły poradzić sobie samodzielnie. Z resztą, wiele kobiet nie bało się polować w niższych partiach gór, czy wypasać pojedynczych oswojonych kóz. Przed oczami Cętki często stawał obraz widzianej kiedyś przez nią młodej kobiety, niedoszłej ofiary gwałciciela. Pamiętała jej przerażenie i ból. Dlatego zaczęła czerpać radość z wypełniania obowiązków egzekutora.
        - Zrobiłam, co musiałam, Malafiijaaarz. Zabiliby uwolnionych, gdybym ja nie zabiła ich - powiedziała już znacznie spokojniej, ćwierkając na swoją dziwną, śpiewną modłę, po czym przyjrzała się uważnie mężczyźnie. Zauważyła, że był blady i osłabiony. W jednej chwili zapomniała całkiem o swojej urazie i stanęła bliżej niego. Jedno jego ramię zarzuciła sobie na barki, garbiąc się, by mógł wygodniej się o nią oprzeć. Z mordercy znów była milutką, przesadnie martwiącą się, pocieszną kotką. Wolną ręką objęła go w pasie, by podtrzymać. Potem kiwnęła głową na jaszczura i ruszyła powoli przed siebie, kierując się do miejsca, gdzie ostatnio widziała dwie towarzyszki człowieka. - Możesz iść, szamanie? Źle wyglądasz. Masz dość sił? Mogę cię zanieść, pomagałam tak rannym.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Malawiasz westchnął, przysłuchując się słowom panterołaczki, które potężnym echem obijały się w jej umyśle, demaskując zarówno jeszcze większe elementy jej przeszłości, jak i dosyć złudne wyobrażenie tego, jak właściwie funkcjonuje świat poza granicami jej małej enklawy. Zdał sobie sprawę, że czeka go prawdziwe wyzwanie – z większością pacjentów zaleta była ta, że ich mózgi funkcjonowały na dosyć podobne sposoby, w końcu wykształciły się w podobnych okolicznościach; personale sprawy personalnymi, ale świat potrafił bardzo ujednolicać wiele spraw. Natomiast w tym przypadku... mężczyzna będzie musiał wpierw nauczyć Cętkę tego, jak wygląda rzeczywistość i sposobu myślenia, który naprawdę odzwierciedla życie. A może przy tym napotkać znacznie większe opory, niż mógłby się spodziewać; najpewniej będzie potrzebował dosyć mocno uderzyć w panterołaczkę, oczywiście jedynie w psychicznym sensie, a nieco obawiał się tego, jak może zareagować – spoglądał na zabitych strażników i zdawał sobie sprawę z tego, że z nią nie będzie mógł sobie pozwolić na tak wiele, jak w przypadku zwykłej dziewoi. Zamiast tego powstrzymał się od wygarniania jej dosyć boleśnie prawdy i rozwiewania tej pewności kryjącej się za jej słowami jednym szarpnięciem – równie łatwo ona mogłaby skończyć z jego życiem. Postanowił zrobić to bardziej subtelnie.
        Chciał oponować, gdy zarzuciła sobie jego ramię na szyję i postanowiła, że pomoże mu iść – w końcu kim on był, aby jakaś panterołaczka dźwigała go w ten sposób? Nie był jednak w stanie jej powstrzymać, a wszelki opór ograniczył się od słów „nie trzeba”, choć Malawiasz szybko się zorientował, że tak czy siak go nie rozumie. Podczas kiedy powoli zmierzali ku wyjściu, postanowił przynajmniej zacząć wyjaśnianie Cętce tego, że ten świat nieco różni się od niej.
        - Cętka. Wszyscy wina? Każdy? Pewność śmiała. Reguła. Źli krzyczą głośno. Reguła. Dobrzy milczą. Widzisz zło bliżej niż dobro. Śmierć sroga, ślepa, dobra dla Duchów? Cętka wspaniałe oczy, dar Duchów. Sprawny wzrok, dar do wykorzystania. Cętka. Jeżeli ślepa jak śmierć, Duchy dar pomyliły? Śmierć jest ogień. Śmierć jest zaraza. Ty jesteś życie. Życie życiu bywa śmierć, ale powinno rozumieć. Więc patrz i widz. Twój dom odległy. Tu reguła inna. Dzieci i kobiety same, brutalny los. Nowi niewolnicy, bez kajdan. Kobiety gwałcone raz po raz, by móc zdobyć jedzenie. Dzieci na ulicach. Kraść i błagać. Uwalniaj niewolników, nie nowych twórz. Patrz mądrze oczy, dar Duchów. Dały pazury, byś zabijała, dały głowę, byś rozsądzała. Nie rozsądzaj z nienawiścią na oczach. Jak Cętka mnie, myślała, że jeden ze złych? Teraz ciało o ciało, naprzód, wspierać. Dziecko Duchów, jesteś w świecie podobnym do Cętki świat jak las i góry. Nowe reguła, warto oczy drugi raz. Idziesz ze mną, w przestrzeń. Pójdziesz ze mną tak w świat? By oczy poznały, co dar kłów?
        W czasie, gdy ich dwójka powoli posuwała się do przodu, smokołak biegał wokół nich, uderzając łapami o kraty i inne przedmioty, które znalazł akurat pod ręką, wystukując dosyć specyficzny rytm i na całe gardło wyśpiewując pieśń w nieznanym nikomu obecnemu języku. Choć Malawiasza niezwykle to denerwowało, to ktoś, o znacznie lepszym od niego uchem mógłby stwierdzić, że gdyby znaleźć kogoś, kto dobrałby odpowiednie do tego instrumenty oraz wokalistę, który nie fałszowałby na niewyobrażalne wręcz sposoby, mogłoby powstać naprawdę piękne dzieło, umiejące rozpalić prawdziwy ogień w duszach wojowników o wolność i poprowadzić ich na świat z bronią w ręku.
        - Cętka nieść nie trzeba. Malawiasz chodzić umie. Zaraz siły powrócić. Martwić za bardzo o Malawiasz.
        Podczas drogi nikt nie przeszkodził im, choć mijali grupy byłych niewolników, którzy w międzyczasie zajmowali się swoimi sprawami – niektórzy ratowali tych, którzy jeszcze nie opuścili swych klatek, ale często ich wzrokom ukazywały się sceny znęcania się nad pojmanymi bądź rannymi najemnikami, których okrzyki bólu niosły się daleko, z bardzo wielkiej odległości zwiastując to, co uraczy się za chwilę. W końcu jednak ich trójka dotarła do wejścia do głównej sali. O ile wcześniejsze spotkania mogły zaskakiwać i zniesmaczać, o tyle to, co działo się tutaj, było prawdziwym szokiem – nawet Malawiasz poczuł, że miarka się przebrała.
        Uwolnieni niewolnicy widocznie bez problemu przedostali się tutaj, zaprowadzając prawdziwą anarchię oraz zgrozę. Na oko jedynie połowie publiczności udało się wydostać – teraz główne wyjście zagradzał wielki byk, spoglądając na wszystko spod... spoglądając na wszystkich posępnie i zadziornie. Istoty przeróżnych ras, które jeszcze nie tak dawno były licytowane oraz sprzedawane na tej scenie, wykorzystywały odwrócenie sytuacji, aby wyżyć się na swoich niedoszłych panach. Niezbyt ciekawy los spotykał także kobiety – Malawiasz spojrzał posępnie na Cętkę, przekazując spojrzeniem wszystko, co tylko było trzeba. Wyswobodził rękę, pociągnął kobietę i zaprowadził do bocznego wyjścia – wkrótce drzwi rozwarły się przed nimi, a w ich trójkę uderzył chłód nocy oraz widok granatowego nieba, przyozdobionego księżycem.
        - Gospoda. Musieć spotkać się. Ukryć. Wylizać rany. Cętka idzie za Malawiasz.
        Mężczyzna skupił się i dzięki magii iluzji sprawił, że uszy panterołaczki oraz jej ogon stały się niewidoczne - „zniknęły” także plamy krwi, sprawiając, że przybrała wygląd dzikuski, ale tylko dzikuski — nie powinna przykuwać na ulicy tak wielkiej uwagi. Ze smokołakiem nie bawił się w takiej gierki – stwór stał się niewidzialny oraz niesłyszalny. Utrzymywanie tych zaklęć było męczące, zwłaszcza teraz, dlatego machnął na towarzyszy, samemu ruszając naprzód, w kierunku umuwionego przybytku.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Czy Cętka chciała tego, czy też nie, musiała wysłuchać słów mężczyzny. Niby mogła próbować zasłaniać uszy i udawać, że nic do niej nie docierało, ale to byłoby bez sensu. Czasem ciężko było zrozumieć pewne konstrukcje przez mocno uproszczony język używany przez "szamana". Ale ogólny przekaz był jasny. W głowie ogoniastej dziewczyny kłębiło się mnóstwo myśli, a zdecydowana większość była zwyczajnie niewesoła. Nie podobał jej się obraz świata, jaki malował przed nią Malawiasz. Tak zwyczajnie nie powinno być. Może i wychowała się w surowym, nieprzyjaznym życiu miejscu, ale w tamtej chwili wydawało jej się rajem w porównaniu z kontynentem. Nawet mimo wszelkich jego wad. Widziała wiele dzieci, które były zbyt słabe i wątłe, by przeżyć w górach. Niejedno maleńkie ciało wynosiła wysoko w góry i zrzucała do głębokiej rozpadliny. Drewno było zbyt potrzebne podczas długich zim, by marnować je na stosy pogrzebowe. Wielu ludzi zabijała lub okaleczała zgodnie z surowym prawem, ale zawsze troszczyła się o plemię, a ono odpowiadało tym samym. Bywało, że więcej czasu spędzała na ośnieżonych, kamiennych pustkowiach, polując na wychudzone kozice, niż w bezpiecznym legowisku, ale opiekunowie dbali, by żaden pracowity człowiek nie musiał obawiać się śmierci głodowej. Wyruszali z każdą chętną grupą łowiecką, by zastąpić psy, które nie radziły sobie tak dobrze na śliskich skałach. Mimo wszystko panterołaczka wolałaby całymi tygodniami przesiadywać w zwierzęcej postaci z nosem szczypiącym od mrozu i wepchniętym w śnieg, niż żyć w świecie opisanym przez jej towarzysza.
        - Jesteście barbarzyńcami - oznajmiła cicho, nie zdając sobie sprawy z ironii, jaka stała za tymi słowami. W końcu to ona ubrana była w zwierzęce futra, a na szyi nosiła ozdobę z zęba i piór. Również ona zagryzła kilku ludzi w ciągu ostatniej godziny, nikt inny. W duchu zaczęła obiecywać samej sobie, że zacznie tropić każdego, kto naruszał prawa Przodków i Natury. Duchy musiały wysłać ją w to miejsce nie bez powodu. Przecież była Wcieleniem Tej Która Chodzi W Cętkach! Nikt z jej "rodzeństwa" nie był w stanie tak skutecznie wykonywać wyroków i pilnować przestrzegania praw. Kilka metrów ludzkich jelit tu i tam powinny dać niektórym do myślenia. Przed oczami stanęło jej kilka scen pełnych czerwieni i rozwleczonych przez nią szczątków. Jednym z powodów dla których współplemieńcy dziewczyny niechętnie dopuszczali się zbrodni był powszechnie znany talent każdego wcielenia Cętki do znęcania się nad ofiarami. Po prawdzie oprawiała je zawsze poza granicami osady, ale nikt, kto natrafił na resztki skazanego nie miał wątpliwości, jaka dzika bestia go dopadła. Ciężko było tylko stwierdzić, jak długo żył, zanim litościwie przestawała się z nim bawić i dobiła nieszczęśnika, a które rany były już zwykłą profanacją ciała. Niektórzy myśliwi twierdzili, że krwawe ślady ciągnęły się na odległości wielu strzałów z łuku, zanim można było znaleźć pierwsze większe oderwane kawałki mięsa.
        - Póki idziesz, będę cię tylko wspierać. Ale jeśli się potkniesz, zaniosę - stwierdziła tonem nieznoszącym sprzeciwu, poprawiając lekko rękę, która obejmowała towarzysza w pasie. Czasem uśmiechała się lekko, obserwując poczynania jaszczuroczłeka. Nie rozumiała jego słów, dodatkowo śpiewał niezbyt udolnie, ale jego beztroska była na swój sposób zabawna. Wciąż w myślach uważała go za byłego opiekuna jakiejś społeczności, nie zdając sobie sprawy z jego rasy. Z własną z resztą też się nie identyfikowała. Była po prostu wcieleniem pobłogosławionym przez przodków specjalnymi zdolnościami. Na mijane grupki zerkała uważnie, ale wypatrywała tylko kogoś, kto potrzebowałby pomocy. Najemnicy w jej mniemaniu i tak byli traktowani zbyt delikatnie. Aż dotarli do wyjścia.
        Zmiennokształtna zatrzymała się gwałtownie, obserwując ze zgrozą to, co działo się w pomieszczeniu. Rzeź nie przerażała jej, ale nie rozumiała, dlaczego katowano tych ludzi. Nie pojmowała idei niewolnictwa i licytacji, więc nie wiedziała, co takiego dokładnie się działo tego wieczoru. Ale najbardziej przeszkadzało jej, że nikt nie zdawał się próbować wyjaśnić, dlatego każdego spotykała kara. W jej oczach to było okrucieństwo dla okrucieństwa. Gdy zobaczyła oczy jednej z branych przemocą kobiet, Cętka odruchowo uniosła dłoń i zacisnęła pace na drzewcu włóczni. Rozbieganymi oczami oceniała ilość przeciwników i swoje szanse, które nie prezentowały się zachęcająco. Wielu byłych więźniów miało broń, a już sam zagradzający główne wyjście byłby niezły wyzwaniem. Zanim zdążyła pozbierać się i podjąć decyzję, została pociągnięta w bok. Usłuchała posłusznie, zbyt otępiała, by protestować. Pozwoliła wyprowadzić się na zewnątrz, co rusz zerkając przez ramię z przerażeniem w oczach.

        - Tak. Trzeba się przygotować - szepnęła, skupiając się wreszcie na obecnej sytuacji. Powinna wytropić każdą z tamtych istot i zająć się nią odpowiednio. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że nie widziała nigdzie jaszczurowatego towarzysza, choć wciąż czuła jego zapach. Zdezorientowana wyprzedziła Malawiasza, by spojrzeć mu w twarz i wypytać szybko o wszystko, ale zamarła, widząc jego beznamiętne oczy. - Ciebie to nie obeszło. Nic z tego, co się tam działo. Jesteś taką samą bestią.
Ostatni zarzut dziewczyna wywarczała przez zęby, po czym obróciła się na pięcie i rzuciła do biegu. Tego wszystkiego było dla niej zwyczajnie zbyt wiele. Popędziła przez uliczki, by po kilku gwałtownych skrętach odbić się od niskiego parapetu, następnie futryny drzwi i wdrapać na dach. Nic nie obchodziło jej, że dachówki dzwoniły po jej buciorami i mogła pobudzić wielu ludzi. Przeskakiwała z budynku na budynek, nie zwalniając ani na chwilę. Jej wcześniejszy bieg po klatkach wydawał się spokojną wycieczką w porównaniu z aktualnym zachowaniem. Broń wystająca znad ramienia wydawała się zupełnie jej nie przeszkadzać. Wreszcie zeskoczyła z któregoś budynku w wąską, ciemną i cuchnącą uliczkę, by przemyśleć dalsze działania. W jej oczach "szaman" stał się osobą równie złą i zepsutą, co cała reszta. Żałowała porzucenia Pokrytego Łuską, jak zaczęła w myślach nazywać smokołaka, ale nie wiedziała, jak mogłaby mu pomóc, skoro ten pozornie niegroźny chuderlak sprawił, że zniknął całkowicie. Dziewczyna przypomniała sobie o Anarii - miłej skrzydlatej, która potrzebowała jej pomocy. Nie mogła jej zostawić na łasce tego zwyrodnialca, ale też nie wiedziała, gdzie jej szukać. Przez kilka chwil łaziła w kółko po wąskiej przestrzeni między budynkami, aż podjęła jedyną możliwą decyzję. Musiała się nią zająć. A najprostszą metodą, by ją znaleźć, było podążanie za tym, kto ją ukrył. Bez dalszego ociągania zdjęła futrzane buty i dopiero wtedy zauważyła dość dziwny szczegół. Nie miała ogona. Kilkakrotnie zakręciła się wokół własnej osi, szukając zaginionego fragmentu własnego ciała. Najdziwniejsze było to, że wyczuwała go doskonale. Zarówno pod palcami, jak i każdy ruch. Nawet wiatr poruszający sierścią. Odpowiedź była jedna: Malawiasz. Musiała zmusić go, by zwrócił jej tak cenną kończynę. Ale najpierw należało uwolnić Anarię.

        Z nowymi postanowieniami panterołaczka zabezpieczyła za pomocą rzemienia buty przy pasie opinającym jej biodra, po czym wspięła się na najbliższy budynek. Tym razem chciała poruszać się cicho, a jak dla niej noc była całkiem ciepła, mogła więc swobodnie chodzić boso. Dopełzła na czworaka do najbliższego komina i zanurzyła w nim rękę po bark, by wyciągnąć solidną garść sadzy. Doskonale kamuflowała się na ośnieżonych skałach bez jakiegokolwiek kamuflażu, ale na tle nocnego nieba wyraźnie odcinały się jej białe włosy i blada skóra. Zaczęła więc pokrywać je starannie zdobytą czarną substancją. Jeszcze dwukrotnie musiała sięgać do wnętrza komina po nową porcję, zanim była usatysfakcjonowana z wyniku. Nie oszczędziła niczego. Twarz, dekolt, włosy, stopy, dłonie i ramiona, a nawet niewidoczny ogon wysmarowała na ciemno, tak dla pewności. Tylko oczy błyszczały jak dwie gwiazdki. Również grot włóczni nie uchronił się przed zabrudzeniem, by nie zdradził jej pozycji.
        Tak przygotowana Cętka ruszyła po własnych śladach, co jakiś czas zatrzymując się przy różnych przeszkodach, za którymi mogła się ukryć, by powęszyć i nasłuchiwać. W pewnej chwili odbiła z pierwotnego kursu, postanowiwszy poszerzyć teren poszukiwań. Przeskakiwała z dachu na dach tak cicho, jak tylko potrafiła. Nigdy jeszcze nie miała okazji skradać się w mieście, zwłaszcza takim, ale szybko nauczyła się wykorzystywać gzymsy, rynny i wszelkie ozdobniki, których mogła się chwycić. Często wolała wykonać krótki skok i zawisnąć na chwilę na rękach, ale nie ryzykować wywołania hałasu. Wreszcie dojrzała samotną sylwetkę i wyczuła znajome wonie. Natychmiast położyła się na brzuchu i odczekała, aż Malawiasz się oddali. Tropiła mężczyznę z wprawą, jaką zdobyła przez całe dziesięciolecia polowań w górach. A teraz dodatkowo znajdowała się dużo wyżej niż on, co dawało jej idealne warunki do podążania jego śladem. Nie musiała obawiać się, że zniknie jej za zakrętem, jeśli zostanie za bardzo w tyle. Panterołaczka zaplanowała sobie śledzenie go, aż trafi na jego kryjówkę, a wtedy mogła swobodnie pozaglądać od zewnątrz w okna, by odnaleźć skrzydlatą znajomą i wyciągnąć na zewnątrz. Potem mogła spróbować odbić Pokrytego Łuskami. Winnymi mogła zająć się później, najpierw musiała chronić potencjalny zaczątek nowego stada.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Gdy go wyprzedziła, Malawiasz posłał Ćętce beznamiętne spojrzenie; scena ujrzana przez nich wewnątrz budynku wcale nie była dla niego obojętną, ale przeżył na tyle zła i cierpienia, które dostrzegał od dziecka i z którymi od zawsze niemal starał się walczyć, że zdecydowanie nie było to dla niego nic uderzającego. Ale po prostu miał już tego wszystkiego dość; kolejne zaklęcia sprawiły, że zasób jego sił znacznie uszczuplał, nie mówiąc już o jego psychicznym stanie – zdecydowanie nie wszystko potoczyło się tak, jak powinno. Skupił się na ratowaniu panterołaczki, ale może powinien pozostawić ją bezbronną, samą sobie, samemu skupiając się na tym, aby miasto nie przeżywało buntu niewolników, z których znaczna część postanowiła dać upuść drzemiącym w nich od lat emocjom. Nienawidził chaosu, o oto stał się jego częścią – najbardziej w świecie pragnął wrócić tam i zaprowadzić porządek, ale Cętka niezbyt mu to ułatwiała, naprzykrzając mu tylko coraz więcej kłopotów. Dlatego gdy ich wzrok się spotkał, zdecydowanie nie potrafił oddać żadnych uczuć niż tylko zmęczenie i narastającą irytację.
        ”Ja bestie zamykam i zmieniam w istoty, które będą w stanie nie czynić krzywdy wszystkiemu, co wokół się stanie. To ty postanowiłaś, że wypuszczenie ich wszystkich będzie dobrym pomysłem!” – warknął za nią w myślach na odchodne, nie mając już sił na staranie się odpowiednio przemielać przekaz przez pryzmat jej języka oraz troszczyć się o to, by jej do siebie nie zrazić. Była widocznie stracona. W dodatku najpewniej nie tylko z jego własnego punktu widzenia; wątpił, aby poradziła sobie w mieście takim jak to. Mogła być groźna, ale tutaj... mógł się spodziewać, że znajdzie ją rano martwą w rynsztoku. Szczególnie że...
        Obok przebiegła grupa żołnierzy, zmierzająca w stronę przybytku, który nie tak dawno opuścili. Malawiasz, ciągnąc za sobą niewidocznego smokołaka, przemykał się główną ulicą, słysząc co chwila alarmy oraz nadbiegające oddziały, mające zająć się niepokojami wywołanymi przez wypuszczonych niewolników. ”Wiele osób dzisiaj zginie. Dobrze, że zabrałem tę fellariankę z dala. Przez kilka dni będzie panować stan wyjątkowy... szybko znajdą Cętkę. A jeżeli nie wojsko, to z pewnością przestępczy półświatek nie wypuści z rąk takiej zdobyczy, jeżeli tylko wkroczy na ich teren. Może sobie radzić w dziczy, ale tutaj... szkoda.”
        Zirytowany utratą swojego, jakby nie patrzeć, głównego celu, Malawiasz czym prędzej udał się do karczmy, w której miał nadzieję ukryć się przez czas trwania zamieszek oraz uspokoić Cętkę, oraz rozpocząć tłumaczenie jej obecnej sytuacji. Cóż, wyglądało na to, że z tym drugim mógł się pożegnać; pozostawał mu tylko mocno szurnięty jaszczur, który jednak teraz zachowywał się nadzwyczaj grzecznie.
        Przy drzwiach, ku zdumieniu mężczyzny, zastali całkiem znajomego elfa, który widocznie na nich oczekiwał. Skinął głową na przywitanie, po czym otworzył im drzwi, zapraszając do środka. Zdziwiony Malawiasz wkroczył do dosyć zatłoczonej karczmy, w której trwał akurat jakiś wieczór poetycki, i chciał podejść do lady, aby w międzyczasie wynająć pokój na piętrze, jednak elf złapał go za rękę, z wyraźnym szacunkiem, po czym pokręcił głową i wskazał na schody, jednocześnie sam ruszając w ich stronę. Po upewnieniu się, że smokołak wciąż jest przy nim, mężczyzna ruszył za nim, a wkrótce znalazł się przed drzwiami, obok których zatrzymał się elf, po czym uprzejmie je przed nim otworzył. Wnętrze zaskoczyło Malawiasza.
        - Nie miałaś jej zabrać do medyka?
        Fellarianka leżała w szerokim łóżku, odziana w nowe, czyste ubrania i przykryta puchową kołdrą; opierała bok głowy o poduszkę, ale uniosła się i uśmiechnęła krzywo, gdy dostrzegła znajomą twarz. Uniosła dłoń w pozdrowieniu; widocznie nadal nie doszła do siebie po wydarzeniach z targu. Wyglądała jednak na szczęśliwą; po poważnym szoku, ale pewna, że teraz może się cieszyć bezpieczeństwem.
        Na fotelu obok siedziała Ejra, do której Malwiasz skierował swoje pytanie. Zdążyła zmienić strój; suknię, nieco zakrwawioną, jak pamiętał mężczyzna, zastąpił strój, który w najlepszym razie można było uznać za podróżniczy; skórzane spodnie, tunika, a do tego płaszcz zarzucony na ramiona. Teraz prezentowała się znacznie bardziej jak kobieta wyzwolona, a nie pełna wdzięku oraz elokwencji dama na salonach. Szczerze powiedziawszy, Malawiaszowi znacznie bardziej przypadał do gustu jej poprzedni wygląd – bardziej pasował do jego wyobrażenia kobiecości; ale przynajmniej wciąż zostawała Cętkę daleko, daleko w tyle.
        - Tak też zrobiłam, ale szybko wszystko załatwił – odpowiedziała, wstając i podchodząc. Zatrzymała się, gdy nagle w powietrzu zmaterializował się smokołak, otwierając z radością pyszczek i chuchając prost w jej twarz niezbyt świeżym aromatem; kobieta cofnęła się o krok, spoglądając na Malawiasza z lekką konsternacją.
        - Kolejny niewolnik. Też, jak mi się zdaje, potrzebuje pomocy, chociaż znacznie poważniejszej. Na szczęście znam się na tym, więc nie musisz się przejmować. Mam nadzieję, że nie narobi zbyt wiele kłopotów.
        - Szczerze... - Ejra spojrzała na smokołaka, który wymieniał zaciekawione spojrzenia z leżącą w łóżku fellarianką; na twarzy kobiety pojawił się szerszy uśmiech, a w oczach błysk. - Widocznie się znają, a do tego lubią, więc jeżeli z nim będzie mu lepiej, to w sumie czemu nie?
        - Jeeeej! - Smokołak czym prędzej zajął niedawne miejsce Ejry, sadowiąc się tuż obok Anarii i zaczął nucić coś, straszliwie fałszując, ale widocznie kobiecie to nie przeszkadzało, a wprost przeciwnie.
        - Elf zabrał pewnego związanego człowieka z ulicy... - powiedziała niepewnie Ejra, spoglądając na jedno z trzech drzwi znajdujących się w niewielkim pomieszczeniu. Wzrok Malawiasza podążył za nim. - Twierdził, że będziesz wiedział, o co chodzi, a ja...
        - Nie martw się, jest dobrze – powiedział Malawiasz, kładąc dłoń na ramieniu kobiety i spoglądając w jej zaskoczone oczy. - Już po wszystkim, a przynajmniej na to wygląda; ten targ naprawdę szybko nie ruszy. Spełniłaś swój cel, teraz już nie musisz się niczym przejmować.
        - Jaa....
        Malawiasz wtrącił się do jej umysłu, który zaczął powoli uspokajać – widział, że Ejra często żyła w stresie, chciał więc teraz zapewnić jej nieco spokoju. Pod wpływem jego dotyku, zarówno ciała, jak i umysłu, powoli się odprężała, ale to wszystko zmierzało w kierunku, który nie podobał się mężczyźnie; odepchnął jej umysł od niezbyt przyzwoitych myśli, zdecydowanie nie mając zamiaru wykorzystywać tak biedną kobietę.

        Tymczasem Cętka nie była w stanie dostrzec, że wszystkie jej działania śledzi tajemniczy cień; cień, który wyłonił się za nimi z targu niewolników i podążał za zmiennokształtną, zdając sobie sprawę z jej prawdziwej formy nawet pomimo iluzji, które nałożył na nią Malawiasz. Szedł uliczkami, a jego woń tonęła pośród zapachu innych ludzi; on za to doskonale mógł wyczuć miejsce położenia panterołaczki. Trzymał się jej blisko, pchany przez instynkt oraz żądze pochodzące ze znacznie mroczniejszej strony każdej istoty; jego zamiary nie były jasne nawet dla niego samego, gdyż jego umysł nie był w stanie pracować w pełnej klarowności. Gdyby jednak Cętka zdawała sobie sprawę z jego istnienia, z pewnością nie mogłaby go podejrzewać o to, że ma zamiar wręczyć jej upuszczoną gdzieś w budynku drobnostkę. Mało kto dostrzegał go na ulicy, ale każdy czym prędzej odwracał wzrok, wyczuwając bijącą od niego grozę i coś bardzo pierwotnego, ale niebezpiecznego.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Gdyby ktoś znał zarówno Cętkę jak i Malawiasza, był w stanie odczytać ich myśli i spojrzał na całą sprawę z boku, doszedłby zapewne do wniosku, że oboje mieli szczęście. Nie chodziło nawet o to, że dziewczyna znów była wolna i nawet w jednym kawałku. Gdyby nie uciekła i dowiedziała się, że zdaniem człowieka bestialskie sceny, jakie miały miejsce w niedawnym miejscu handlu niewolnikami były jej winą, nie wytrzymałaby i zaatakowała. Nawet nie z chęci zrobienia mu krzywdy, ale bronienia własnego honoru, przekonań, lub w głupiej próbie wybicia mu takich pomysłów z głowy. A panterołaczka nawykła do twardych, żylastych ludzi wychowanych w surowych górach. W barbarzyńskim plemieniu, choć sama by go tak nie nazwała, większość mężczyzn była znacznie cięższa od niej i niewielu mogło pozwolić sobie na odkładanie tłuszczyku na mięśniach. Dlatego nawet w zabawie mogłaby poważnie poranić psychiatrę lubiącego nosić dziwną maskę. O ile ten nie zdołałby najpierw uszkodzić jej umysłu.

        Wysmarowana na czarno zmiennokształtna całkiem nieźle wtapiała się w nocne tło. Szczególnie, gdy nieświadomie ubrudziła ubranie, czołgając się po dachach. Przypadkowy przechodzeń swobodnie mógłby wziąć ją za przynajmniej strzygę. Długi warkocz często zwisał przez krawędź, gdy przyglądała się idącemu mężczyźnie, leżąc płasko na brzuchu. Znaczy, na tyle płasko, na ile da się na skośnym zadaszeniu. Niemal nieustannie poruszała się na czworaka, przepełzając od cienia do cienia. Nie musiała nawet się spieszyć, śledzenie kogoś idącego uliczkami poniżej jej punktów obserwacyjnych okazało się wręcz banalne. Przynajmniej dla drapieżnika przyzwyczajonego do polowań na stromym stokach. Gdy tylko Malawiasz i niewidoczny jaszczur oddalali się w jej mniemaniu dostatecznie, przykucała jak najbliżej krawędzi, lub cofała kilka kroków, by wziąć rozpęd i pokonywała potężnymi skokami przepaści dzielące ją od kolejnych dachów. Wciąż nie widziała własnego ogona, ale przy susie czuła, jak wiernie wspomagał jej utrzymanie równowagi.
        Cętka być może zbyt skupiła się na śledzeniu, a może czuła się zbyt pewnie, jeszcze nienawykła do tego, że w tym świecie nie chronił jej majestat Opiekuna, ani nie była nawet jednym z dominujących drapieżników. W każdym razie nie zauważyła, że ktoś podążał jej tropem, czy też raczej zignorowała delikatne podszepty instynktu czy ledwie słyszalny szmer. Miała zbyt ważną zdobycz na oku.

        Gdy "szaman" zatrzymał się przy jednym z wyższych budynków, panterołaczka zsunęła się niemal do połowy długości skosu swojej najnowszej kryjówki. Poprawiła lekkim ruchem zawieszoną na plecach włócznię, by nie wystawała nadmiernie za krawędź i przyczołgała się bliżej. Uważnie obserwowała całą sytuację, a gdy znikł za drzwiami z drugim mężczyzną, zaklęła pod nosem. To nieco zwiększało ryzyko, choć wciąż nie wystarczało, by porzuciła swój plan. Najwyraźniej trafili do miejsca, które tutaj określano gospodą, a które wcale nie przypominało niskiego, szerokiego budyneczku przylegającego do zbocza góry i osłaniającego wejście do przestronnej jaskini, gdzie w zimowe wieczory wspólnie czas mogło spędzać całe plemię. Nazewnictwo było jedynie nieistotnym szczegółem. Najważniejsze, że zaprowadził ją do swojej kryjówki. Musiała tylko upewnić się, które okno ją interesowało.
        Łowczyni leżała płasko na dachu, chroniąc się przed ześlizgnięciem przez szerokie rozłożenie rąk i nóg. Czujnie spojrzenie błyszczących w mroku ślepi prześlizgiwało się po fasadzie budynku naprzeciw, rejestrując każdy ruch. Wreszcie sapnęła cicho, z satysfakcją, widząc w jednym z jasnych prostokątów fragment ciała pokrytego znajomą łuską. Wcześniej w tym samym pomieszczeniu poruszył się również ktoś o kobiecej sylwetce. Panterołaczka miała spory dylemat. Nie wiedziała, czy wewnątrz jest ktoś jeszcze, a sam budynek był duży jak na jej standardy. Z drugiej strony, Malawiasz mógł nie mieć jeszcze czasu poinformować swoich konfratrów o wszystkim i teraz mogła mieć jedyną szansę, by uratować chociaż jedno z dwójki, zanim zaczną być lepiej pilnowani. Odetchnęła głęboko, podjąwszy ostateczną decyzję i przyglądając się uważniej celowi. Nie widziała idealnie, ale framuga okna nie wyglądała na wybitnie wytrzymałą. Widocznie osoba odpowiedzialna za naprawy gospody nie spełniała swoich obowiązków w pełni, co tylko było Cętce na łapę.

        Zmiennokształtna, wiedząc już, co należało uczynić, wycofała się gdzieś do połowy dachu, na którym się ukrywała i podpełzła wyżej, gdzie dwa skosy łączyły się, tworząc wąską ścieżkę. Tam dziewczyna wyprostowała się i zdjęła z pleców włócznię, by o nic nie zawadziła. Dopiero wtedy puściła się pełnym pędem, nawet nie patrząc pod nogi i ufając własnemu zmysłowi równowagi. Doskonale pamiętała, gdzie znajdował się jej cel. Wystarczyło tylko nie zawahać się i pamiętać o osłanianiu głowy. Gdy dotarła niemal do krawędzi, rzuciła się szczupakiem we właściwym kierunku, lewym ramieniem zasłaniając oczy, a prawym trzymając drzewce broni przyciśnięte do ciała. Już w locie pomyślała, że powinna była jednak najpierw założyć buty.
        A potem poczuła solidne uderzenie i usłyszała brzdęk pękającego szkła oraz pełne protestu trzaski pękającego drewna, gdy wpadła do pokoju wraz z futryną. Przekoziołkowała po ostrych drobinkach, nie przejmując się ani trochę niewielkimi ranami do ramieniu, a nawet znajdującymi się w nich odłamkami. Zachrzęściło, gdy przebiegła bosymi stopami po podłodze błyszczącej od resztek okna. Tyle dobrze, że miała grubą skórę na podeszwach. Zanim rozejrzała się po pomieszczeniu, już stała plecami do jaszczura, dla pewności celując ostrzem włóczni wgłąb pokoju. Potrząsnęła lekko głową, by pozbyć się mroczków sprzed oczu i spojrzała szybkim ruchem za siebie. Pierwotnie ustawiła się prawie idealnie, musiała tylko trochę przesunąć się odrobinę bliżej łóżka, by zasłonić własnym ciałem oboje niedoszłych niewolników przed, jak sądziła, zagrożeniem ze strony "szamana", kobiety, która wcześniej wyglądała zupełnie inaczej i obcego humanoida. Warknęła głucho na całą trójkę, prezentując w pełnej krasie białe kły, odcinające się ślicznie na tle uwalanej sadzą twarzy. Drzewce włóczni opierała na biodrze, wodząc jej czubkiem od jednej istoty do drugiej. Kołysała się przy tym lekko na szeroko rozstawionych nogach, gotowa rzucić się na troje przeciwników przy jakimkolwiek agresywnym geście.
        - Anaaariiia? - Rzuciła chrapliwie, choć z wyraźną troską w głosie. Czujny obserwator zauważyłby drobne szare obłoczki, które pojawiały się czasem przy którymś z boków zwierzołaczki, gdy machnęła ukrytym ogonem szczególnie gwałtownie. Również uszy płasko stulone przy czaszce oraz źrenice zajmujące całe tęczówki nie sugerowały przyjacielskich zamiarów dziewczyny.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Ejra tkwiła w ramionach Malawiasza i pomimo jego wysiłku, aby odciągnąć jej myśli od kierunku, w którym by naturalnie zmierzały; myśli kobiety były w tej chwili wartkie niczym strumień wytryskający ze skały i, podobnież jak on, nie może zostać powstrzymany przez różne przeszkody, lecz swą siłą drąży w nich koryto, dostosowując do swoich potrzeb. Ponoć takie rzeczy działy się tylko w książkach, lecz oto kobieta, która od dawna starała się zlikwidować gniazdo handlu niewolnikami, po spełnieniu swojego marzenia – choć w tak dziwny sposób – stała się o wiele bardziej... podatna na sugestie emocji. Dochodziła do tego bliskość Malawiasza oraz jeden, bardzo istotny fakt – bardzo, ale to bardzo się różnili. O tym, że przyciąganie się przeciwieństw nie jest tylko ludowym wymysłem, mężczyzna wiedział już doskonale od bardzo dawna – powód był taki sam, jak ten, dla którego bliska rodzina nie płodziła dzieci; najwidoczniej wszelkie istoty nastawione były na odnajdywanie partnerów, którzy znacząco się od nich różnili. Najpewniej dlatego, aby ich potomstwo mogło przejmować cechy każdego z nich, które, mieszając się, mogłyby zapełniać nimi luki obecne u ich rodziców oraz tworzyć zupełnie nowe konsystencje tychże. Magowie twierdzili, że jest w tym związek, ale nie trzeba było znać się na magii, by dostrzec, że dzieci podobne są do ich rodzicieli.
        Malawiaszowi wizja związku zdecydowanie nie tkwiła w głowie, jednak wiedział także, że zbyt stanowcze działanie niezbyt dobrze zadziała na i tak skołowaną już kobietę. Starał się więc mimo wszystko delikatnie zbijać ją z tropu, jednak to nie odniosło większego skutku – kobieta przybliżyła się jeszcze bardziej, mocniej przyciskając się do jego ciała. Uniosła wzrok, a ich oczy się spotkały...
        Nagle odskoczyli od siebie, gdy rozległ się odgłos pękającego szkła, trzaskającego drewna oraz czegoś masywnego, co właśnie uderzyło w podłogę. Ejra otworzyła szeroko oczy, gdy ujrzała nie tak dawno widzianą sylwetkę, teraz jednak całą zalaną czernią, celującą w jej stronę włócznią, jakiej jeszcze w życiu nie widziała – dzieło plemienne znacznie różniło się od wyrobów miejskich rzemieślników; Malawiasz był zdziwiony tylko odrobinę mniej. Dwójka ludzi tkwiła w bezruchu, nie do końca rozumiejąc, co właśnie zaszło. Elf zachował się o wiele trzeźwiej – szybko dobył ostrza oraz znalazł się przed osłupionymi, celując mieczem w stronę intruza, ustawiwszy się w pozycji obronnej, przyglądając się panterołaczce, gotów w każdej chwili zareagować na jej śmielszy ruch. Anaria także zareagowała wielkim zdziwieniem; uniosła się nieco na ramionach, panikując, ale brak sił szybko sprawił, że opadła na bok, jęcząc z zaskoczenia oraz bólu. Serce biło jej nadzwyczaj szybko, gdy szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w istotę, którą z początku nie poznała; dopiero jej głos sprawił, że rozdziawiła usta w zdumieniu, przez chwilę nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa.         - To... ty...? - zdołała w końcu powiedzieć, wpatrzona w Cętkę.
        Smokołak okazał się nieco bardziej... śmiały. Kiedy panterołaczka wpadła do pomieszczenia, skinął jej głową z wyrazem panicza, ale po kilku sekundach jakby coś w niego wstąpiło. Zerwał się na równe nogi, a w jego dłoniach znikąd pojawiła się taca, pełna filetowanych, apetycznych ryb. Z dołu karczmy dobył się zaskoczony okrzyk.
        - Wyglądasz jak siedem nieszczęść! Zjedz coś! - Machał tacą pełną apetycznego mięska tuż obok niej, podczas gdy sytuacja robiła się naprawdę napięta.

        Na ulicy cień śledzący Cętkę przystanął, gdy ta przemknęła nad jego głową; łańcuchy obijające się o bruk ucichły, a mężczyzna podniósł wzrok na dziurę, którą stworzyła w ścianie – cała ulica przystanęła, wpatrując się w tak niecodzienne zjawisko, przez co nikt nie dostrzegł, jak człowiek w łachmanach zaczął się trząść, nie mogąc dłużej powstrzymać swoich instynktów. Dopiero gdy rozległo się pękanie materiału, warknięcia bólu oraz piski kilku osób, wszyscy spostrzegli ze zgrozą istotę, która objawiła się pomiędzy nimi – czym prędzej odsunęli się, tworząc wokół niej krąg o dosyć dużym promieniu. Bestia potoczyła tylko po nich spojrzeniem, po czym wydała z siebie ostrzegawcze warknięcie, by po chwili skupić się ponownie na swoim najważniejszym celu.

        Po raz kolejny rozległ się dźwięk pękającego drewna, tym razem jednak znaczenie, znacznie głośniejsze, któremu towarzyszył odgłos opadania czegoś bardzo masywnego na podłogę. Malawiasz, Ejra oraz elf wytrzeszczyli oczy, cofając się o zgodnie o krok z zaskoczenia. Anaria, która leżała bokiem, także dostrzegła, jak monstrum jeszcze bardziej poszerza otwór stworzony przez Cętkę – rozpaczliwie zaczęła się cofać na łóżku, uderzając plecami o ścianę, przebierając nogami oraz rękami, jakby starała się przejść przez nią na drugą stronę. Jedynym spokojnym okazał się smokołak, który obrócił się, po czym wyciągnął w stronę intruza tacę z mięsem.
        - Zjedz coś!
        Gdy Cętka się odwróciła, ujrzała masywne, nieco człekokształtne stworzenie o wzroście dochodzącym niewątpliwie do siedmiu stóp, skórze pokrytej grubym, czarnym futrem, pazurach mogących bez problemu rozszarpać mięso oraz podłużnym, wilczym pysku obdarzonym parą żółtych, świecących oczu, które skierowane były dokładnie na nią. Na nadgarstkach zaciśnięte były dwie żelazne obroże, do których przyczepione były zerwane łańcuchy, pobrzekujące, ilekroć ramiona się choćby trochę poruszyły. Wilkołak zniżył się, opadając na cztery łapy i zaczął powoli się zbliżać, wyszczerzając zęby oraz machając agresywnie swoim ogonem. Jego pazury wbijały się w podłogę, pozostawiając głębokie rysy, jego tułów kołysał się na boki, wciąż skoncentrowany na osobie panterołaczki.
        - Uciekaj! - wykrzyknął w jej stronę Malwiasz, zastanawiając się, co najlepszego ma teraz począć. Ejra także widocznie była oszołomiona, nie wiedząc kompletnie, co ma teraz zrobić. Mężczyzna postanowił przejąć w tym momencie nieco inicjatywy. - Ejra, biegnij po pomoc. Teraz! Ktokolwiek!
        Miał ochotę wytłumaczyć wszystko nieco dokładniej, ale w tej sytuacji naprawdę nie było to miejsce na dokładne instrukcje, umysł w podobnym stanie potrzebował prostych, jasnych poleceń. Ejra pokiwała głową oraz czym prędzej wypadła z pomieszczenia. W międzyczasie elf zaczął zbliżać się do panterołaczki, choć przy tym starał się zajść wilkołaka od boku. Bestia rzuciła mu pobieżne spojrzenie, powarkując, ale nie uznała go widocznie za zbyt wielkie zagrożenie. Jej mięśnie się napięły, ona sama wystrzeliła w powietrze, zmierzając prosto w kierunku panterołaczki, wyciągając w przód łapy, by móc zacisnąć je na kobiecie oraz samą siłą uderzenia powalić na ziemię.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowa Aeria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość