Góry DruidówDruidyczny skarb

Góry w których zdarzyć się możne wszystko. Tunele wydrążone, przez tajemnicze istoty setki lat temu pozostały tutaj do dziś. Góry można pokonać przechodząc nad nimi lub pokonując ich pełne niebezpieczeństw korytarze. Na ich szczycie swoje mieszkania mają starzy druidzi, pustelnicy. W górach można znaleźć wiele ziół, niespotykanych nigdzie indziej.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Druidyczny skarb

Post autor: Rubinento »

Rubin w środku czuł się bardzo samotny, mimo otaczających go istot. Bardzo lubił kiedy Yve uśmiechała się tak jak teraz. Jednak kiedy usłyszał co zamierzała zrobić, wstrząsnął nim dreszcz. Kiedy go pocałowała, przez jego ciało przeszedł szereg pozytywnych emocji, które natychmiast odeszły, kiedy zmiennokształtna się odwróciła.
- Ale... Ja... On... Jak... - w trytonie wzbierał gniew. Zastanawiał się jak taka kochana istota może nakazywać zabicie czegokolwiek. Naturianin przywiązał się do Kasztanka, a przerwanie nici jego życia, było dla mieszkańca mórz jak odcięcie kończyny. Rubin odwrócił się bez słowa i ze łzami w oczach spojrzał na zwierzę. Faktycznie nie zostało mu już wiele czasu. Po co skazywać go na jeszcze większe cierpienia? Mężczyzna ze łzami w oczach podniósł największy kamień, który był w stanie podnieść. Stanął nad zwierzęciem. Obiema rękami cisnął kamień w głowę konia. Krew trysnęła, a czaszka pękła z hukiem, który odbijał się echem w głowie Rybci. Mężczyzna padł na kolana przed nieżywym przyjacielem. Łzy leciały z jego oczu. Usiłował się uspokoić, wmawiając sobie, że Kasztanek jest już pewnie w lepszym miejscu, do którego trafiają tacy jak on, po śmierci. Naturianin czuł, że musi teraz poradzić sobie ze światem. Miał nadzieję, że lisołaczka nie zamierza zjeść byłego towarzysza, choć większość zapasów bardzo ucierpiała. Jeśli nie będzie nic innego do jedzenia, on też będzie do tego zmuszony. Do bezdusznego pożarcia przyjaciela. Po chwili spał już, w niezbyt wygodnej pozycji. Obejmował szyję konia rękami, na których trzymał głowę.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Zanim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, starcie dobiegło końca, a on i jego towarzysze mogli w spokoju zająć się ratowaniem resztek swojego ekwipunku. Nie było tego jednak zbyt wiele. Najmocniej ucierpiał wóz, ogień strawił jego większą część oraz wszystko, co na nim było, wliczając w to worki z prowiantem. Wodna bańka trytona zdążyła jednak ocalić kilka cięższych skrzyń, w których może coś znajdą, ale Zil'vah nie liczył na wiele. W głębi serca cieszył się, że z masakry zdołał ocalić ojcowski miecz, bez którego czułby się, może nie tak całkowicie bezbronny, ale na pewno częściowo nagi. Jego klinga pomogła zmiennokształtnemu przeżyć w tym okrutnym świecie i podnieść się po każdym upadku podczas niewoli. Stratę miecza związałby zatem ze złym omenem wiszącym nad jego głową i kierującym go na śmierć. Na całe szczęście nic złego się nie stało, a w pożarze stracił jedynie skórzaną pochwę. "No nic", pomyślał wtedy, przerzucając miecz z ręki do ręki i w końcu wsunąwszy go za pas, "Będziemy nosić po staremu". A później rozejrzał się po polanie w poszukiwaniu swoich wrogów i przyjaciół. Po krasnoludzie zaginął wszelki słuch, odkąd trafiony zatrutym sztyletem lisołaczki poszedł do lasu i tam stracił przytomność, wykrzykując coś niezrozumiałego w swoich majaczeniach. "Jeden z głowy", przeszło mu przez myśl, kiedy rozglądał się za elfem-łucznikiem. Znalazł go po paru minutach w kępie wysokiej trawy, nieprzytomnego i sinego na twarzy po uderzeniu kijem w wykonaniu Yve.

Zil'vaha zaskoczyło skąd w tak wątłej kobiecie tyle siły, ale doszedł po chwili do wniosku, że nie chce wiedzieć, a tym bardziej przekonać się na własnej skórze, co jeszcze potrafi. Był zaintrygowany postacią lisołaczki, nie dlatego, że pierwszy raz w życiu miał styczność z tą rasą, ale dlatego, iż była tak samo piękna, co okrutna. A na takie połączenie nie jest łatwo trafić. Kobiety z północy są wytrwałe i nie boją się podejmować tych samych prac co mężczyźni. Są równie silne i zdeterminowane, a czasami nawet utożsamiają się z surowym barbarzyństwem swoich mężów. Yve natomiast wszystko robiła z gracją i chyba wyuczoną rezerwą. Przynajmniej tak odbierał to zmiennokształtny. Od fizycznej pracy umywała ręce, liczyła w niej na pomoc rybiego towarzysza lub na całkowite wyręczenie przez niego, by ona w tym czasie mogła zająć się sobą. Pewna siebie i lubiąca rozkazywać, niechętnie licząca się ze zdaniem innych, ale też potrafiąca ich słuchać. Zil'vah był jej ciekawy, a dopiero starcie z elfem i krasnoludem uświadomiło mu, że z każdą, przeciągającą się minutą ich znajomości, spogląda na lisołaczkę z coraz to większym pożądaniem.

Gdy przy nim uklękła, uśmiechnął się ukradkiem i w ciszy obserwował, jak pomaga mu oczyścić ranę. Strzała Verdena przeszła na wylot przez miękką tkankę uda, toteż po złamaniu grotu, wyciągnięcie jej było banalnie proste, co też zmiennokształtny uczynił, zanim przystąpił do załatania krwawiącego otworu. Na szczęście nie stracił dużo krwi, a maź od lisołaczki powinna szybko poskładać go w całość.
- Nie do końca - odpowiedział dziewczynie, odpowiadając na jej uśmiech własnym. - Dalej jestem zwolennikiem przypalania ran gorącym żelastwem, ale nie chcę was spowalniać - wyjaśnił, a gdy skończyła, zerwał się na równe nogi i stanął przed nią lekko pochylony. - Bywało gorzej. Będę kulał dzień lub dwa, ale przynajmniej mogę chodzić.
Gdy go opatrywała, Yve mogła dostrzec, że nic a nic go nie ruszyło. Nakładanie balsamu przyjął obojętnie, nie krzywiąc się ani na chwilę, kiedy zimna maź skonfrontowała się z otwartą raną. Do bólu zmiennokształtny był bowiem przyzwyczajony, co można było wyczytać z jego blizn. Tu szarpana, gdzie indziej kłuta, wszystkie zadane w brutalny sposób, a mimo to dalej żył i oddychał tym samym powietrzem, co wilkołaki, które mu to zrobiły.

Na pocałunek, a przynajmniej coś, co go przypominało, Zil'vah nie był wcale przygotowany i szczerze się zdziwił, przyglądając uważnie towarzyszce. Chłodny język lisołaczki musnął jego wargę i policzek. Wywołało to przyjemne odczucie, a także dyskretny uśmiech na twarzy gladiatora, gdy Yve odchodziła, by porozmawiać z Rubinem. Przez moment wydawało mu się nawet, że przed tym wszystkim bluzka Yve osunęła się lekko na bok, odsłaniając nieco więcej niż powinna zakrywać, a później wróciła na swoje miejsce. Nie wiedział, czy było to spowodowane celowo, czy to jego zmęczenie wzięło górę, pokazując mu to, co podświadomie chciał zobaczyć. Rzeczywistością było jednak to, że gdy Yve odchodziła, wzrok Zila znów napotkał rudą kitę oraz rozkołysane na lewo i prawo biodra.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Rubin nie musiał nawet nic mówić, aby Yve dostrzegła jak trudne jest dla niego pomyślenie o wydanym przez nią poleceniu, a co dopiero wykonaniu go, dlatego jego nieskładne skomlenie puściła mimo uszu, ale nie mogła pozostać obojętna widząc wzbierający w nim gniew. Zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na niego z nieznaczną surowością w oczach. Przecież nie mogła wszystkiego robić sama, nie dlatego, że nie chciała sobie brudzić rąk, czy nie daj Najwyższy, złamać sobie paznokieć przy dźwiganiu kamienia, ale po prostu się nie rozdwoi, a Rubin nie opatrzy odpowiednio ran Zil'vaha. Te zaś pozostawione same sobie w rękach niedźwiedzia mogłyby się z czasem zacząć jeszcze bardziej babrać przez jego prymitywne praktyki. "Mężczyźni są tacy uciążliwi, jak dzieci." Westchnęła ciężko i zostawiła trytona, wierząc, że kiedy tylko kobieta się odwróci ten nie postanowi uciec z płaczem do lasu tylko zajmie się tym co zostało mu powiedziane jak prawdziwy mężczyzna. Lisica miała świadomość tego, że może być uznana za okrutną nawet w stosunku do towarzyszy, ale poleciła to uczynić Rubinowi, by nauczył się czegoś co mogłoby mu się w późniejszym życiu przydać, albo uratować skórę. Nie chciała się jednak przed samą sobą przyznać, że zrobiła to dla jego dobra.

        Przy opatrywaniu niedźwiedziołaka roześmiała się przez moment z rozbawieniem na jego słowa o przypalaniu. "Tak jak myślałam", pomyślała wesoło i pokręciła lekko głową.
        - Miło z twojej strony, że pomyślałeś o nas i naszej wyprawie nim przystąpiłeś do takiego "opatrywania" ran - mruknęła łagodnie, mimo że w jej głowie nie jedna złośliwa uwaga ukształtowała się w odpowiedzi na ten temat. Nie było możliwości, aby słowami jakie przyszły jej na myśl mogła zrazić do siebie zmiennokształtnego, jednakże z jakiegoś nieznanego dziewczynie powodu postanowiła wyrazić swoje zdanie w ten nieco neutralny sposób. - To najważniejsze, bo leśne zwierzęta widząc lisa dźwigającego niedźwiedzia mogłyby poumierać ze śmiechu. - Oczywiście nie zawsze można powstrzymać wrodzoną złośliwość, po której lisica wyeksponowała swoje białe ząbki z jedynie zwierzęcymi kłami.

        Nie miała najmniejszej ochoty odchodzić od byłego niewolnika i wolała się z nim jeszcze nieco podroczyć, aż nie usnęłaby, ale nie zawsze ma się wszystko to co się chce, a tym bardziej wtedy kiedy się chce. Mieli jeszcze masę roboty, a po takiej walce pojawienie się zmęczenia było tylko kwestią czasu, nie mogli tu zostać. Z niechęcią odstąpiła od niedźwiedzia, do którego chyba powoli zaczynała czuć coś innego niż do wszystkich innych mężczyzn jakich do tej pory spotkała. Musiało to uczucie niestety poczekać.

        Uśmiechnęła się lekko, czując na sobie wzrok gladiatora kiedy odchodziła, dlatego postanowiła tak kontrolować i kreować swój chód by mógł nasycić swoje oczy. Jej zadowolenie szybko jednak zniknęło zastąpione irytacją, kiedy dostrzegła, że tryton nie przejmując się zasychającą krwią postanowił uciąć sobie drzemkę z martwym koniem w objęciach, ale w tej chwili nie potrafiła być na niego o to zła. Wiedziała ile go to kosztowało wysiłku psychicznego i dlatego postanowiła go jeszcze nie budzić, a tym bardziej się na niego nie gniewać. Przynajmniej łatwiej będzie mogła wyciąć i zapakować w swoje niezniszczone przez ogień bluzki, lepsze kawałki koniny tak, aby Rubin nawet się nie dowiedział, że na kolację będą właśnie jedli Kasztanka medium well. No, może dla naturiana będzie bardziej wypieczony. Nakroiła tyle ile była w stanie unieść, a i tak nie była zadowolona przez ubrudzenie się przy tym krwią. Miała tylko nadzieję, że ten przeklęty skarb był wart wszystkich przeżytych przez nią trudów i wszechobecnej niewygody, przynajmniej wiedziała że obóz na nadchodzącą noc założą przy jakimś strumyku albo źródle, aby dziewczyna mogła się porządnie wyszorować.

        Związała wszystkie paczki w swój kocyk, z którego zrobiła coś na kształt plecaka, zawiązując na ramionach z sobą rogi i spojrzała na Zila z nie małą prośbą w oczach. Rzadko kiedy kogoś o coś prosiła, częściej wymagała, albo po prostu sama brała to co chciała w tym jednak przypadku - mając na uwadze rany niedźwiedzia - postanowiła kulturalnie, jak człowiek, poprosić.
        - Dałbyś radę go ponieść dopóki się nie obudzi? Nie chciałabym żeby zobaczył poćwiartowanego konia, a później domyślił się, że mięso, które zjemy na kolacje jest właśnie z Kasztanka. - Wyjaśniła powody swojej prośby, wyrażającej nie małą troskę o dobre samopoczucie Rubina, do której i tak by się otwarcie nie przyznała, po czym sama dźwigając nakrojone mięso ruszyła przodem w stronę niewielkiego fragmentu lasu u podnóża gór między dwoma strumieniami.

        Nie poganiała, nawet co jakiś czas się zatrzymywała by zmiennokształtny nie nadwyrężał swoich sił. Nie musieli się śpieszyć skoro zagrożenie zostało zażegnane, ale i tak, nim niebo całkowicie przykrył mrok, dość sprawnie dotarli na miejsce z wcześniejszym rozpaleniem ogniska.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Po jakimś czasie Rubin obudził się. Z niechęcią otworzył lekko zapuchnięte oczy. Światło brutalnie się w nie wdzierało. Miał właśnie się podnieść, ale... Nie był na ziemi. Otworzył więc szerzej oczy. Widząc niedźwiołaka, który go niósł, naturianin uspokoił się. Po tym co przeszli nie bał się już, że zmiennokształtny go pożre. Przez chwilę jego uwaga była całkowicie zaabsorbowana tym, że jedzie sobie na znajomej górze mięsa, a Yve prawdopodobnie nic z tym nie zrobiła... "Czyżby coś się stało w ich związku?", pomyślał. Przecież mogła go obudzić i sama poujeżdżać niedźwiedzia... W końcu doszedł do wniosku, że lisołaczka postanowiła być miła, a związek tej dwójki prawdopodobnie istnieje tylko w głowie Rubinka. Nie przeszkadzało mu to w wyobrażaniu sobie ich dzieci, aż stwierdził, że wykorzystywanie Zila jako powozu nie jest raczej miłe, nawet jeśli tryton nie rzucał się jak ryba wyjęta z wody. Szybko zszedł z towarzysza, po czym podziękował mu. O ile mieszkaniec mórz nie był tak wytrzymały jak ta góra mięśni, to podróż na piechotę z Yve na pewno oznaczała, że będzie nadążał. Stwierdził, że też będzie dla niej miły i nie będzie jej wypominać śmierci Kasztanka. Więc w całkiem miłej atmosferze dotarli do podnóża gór. Płynące tędy strumienie były krystalicznie wręcz czyste, choć zapewne i wyjątkowo zimne. I w tym miejscu Rubin zaczął się zastanawiać...
- Yve? Czy mapa pokazuje jak głęboko w górach jest skarb? Bo mój rekord w byciu człowiekiem to tylko jakieś dwa dni więc... - urwał, nie wiedząc jak ubrać w słowach to co miał na myśli, więc udostępnił swój umysł w razie, gdyby nie domyśliła się o co mu chodzi.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Zil'vah nie był mężczyzną wielce skomplikowanym. Jego zamiary i myśli łatwo można było wyczytać z twarzy, nie był do tego potrzebny żaden magik. Zadowalało go niezbędne minimum każdego prostego człowieka: ciepła strawa i kobieta u boku, a że to drugie trudniej było zdobyć, nic dziwnego, że Yve budziła w nim głęboko uśpione do tej pory pożądanie. A dodatkowo, czego był absolutnie pewien, robiła to umyślnie. Biodrami kołysała z gracją tancerki, obcisłe spodnie podkreślały jej kształty przy każdym kroku, wprawiając zmiennokształtnego w zachwyt. Pierwszy raz widział, żeby kobieta potrafiła się tak ruszać, wyrażając jednocześnie swoją niewinność i zdolność do okrucieństwa. Mimo woli pomyślał wtedy o Armelis, córce wilkołaczego wodza z klanu, który go zaatakował, porwał i wtrącił na arenę. Była drobną dziewczyną o ponętnym ciele i wygórowanym mniemaniu o sobie. Traktowała wszystko i wszystkich ze sporą rezerwą, nawet siebie samą. Była gotowa mu się oddać dla eksperymentu i z pewnością równie szybko podpisać na nim wyrok dla samego kaprysu. Nie przewidziała jednak, że Zil'vah nie dał się złamać przez te wszystkie lata, choć zamknięty w klatce był obojętny na to co przyniesie jutro. Był gotowy nawet podłożyć się i zginąć w imię wolności, którą wysoko sobie cenił. Los jednak sprawił, że nieostrożna Armelis sama mu ją podarowała, ściągając obrożę i podając do ręki miecz. Teraz, gdy był już wolny, zauważył, że Yve bawi się nim w podobny sposób: nie podnosi głosu, często się uśmiecha, eksponuje ciało przy każdej nadarzającej się okazji i patrząc na niego, nie jest w stanie ukryć swojego zainteresowania. Były gladiator nie mógł zrozumieć jedynie, dlaczego jej na to pozwala lub, co jest prawdziwsze, dlaczego mu się to tak podoba. Czyżby Yve zaczynała poruszać tą częścią jego serca, która nie została do końca zamrożona?

Gdy zmiennokształtna opatrzyła mu nogę, podziękował raz jeszcze uśmiechem i podniósł się ziemi. Pokryta maścią rana przestała już krwawić, teraz tylko dokuczał mu pulsujący ból, gdy stawał na lewej kończynie, ale nie dawał po sobie poznać, że go to rusza. Niedogodność była całkiem znośna, a z drugiej strony, nie chciał wyjść przed Yve na słabszego niż był w rzeczywistości, dlatego od samego początku nie zamierzał się oszczędzać. Jej prośbę o poniesienie Rubina spełnił, a powodem był ciepły ton jej głosu, który z pewnością sprawiał, że mężczyznom miękły kolana. Tak więc niecałe pięć minut później Zil'vah był już gotowy do drogi z mieczem przy pasie i trytonem przewieszonym przez ramię.

Marsz w góry nie był na tyle wymagający, by musieli się zatrzymywać. Pod wieloma względami Góry Druidów przypominały te, po których Zil chodził na północy jeszcze zza młodu, z tą różnicą, że nie przykrywała ich dwumetrowa kołdra ze śniegu. Tutaj klimat był o wiele cieplejszy, a podnóże góry oferowało stabilny grunt z otoczaków i kęp traw. Dalej zaczynały się ścieżki i rozpadliny, a także urwiska i strome ściany, po których wspinaczka nie skończyłaby się najlepiej. Zil'vah bez problemu nadążał za lisołaczką, nawet z opatrzoną nogą potrafił dogonić ją w kilku większych susach, od których się jednak powstrzymywał ze względu na śpiącego towarzysza na jego barku. Gdy ten się w końcu obudził i wznowili marsz, każdy na własnych nogach, zmiennokształtny odetchnął głęboko i podszedł do przewodniczki, z zamiarem zaoferowania jej swojej pomocy.
- Poniosę - powiedział dość stanowczo, ostrożnie zdejmując jej z barków prowizoryczny plecak i narzucając go na własne ramiona. Wypchany prowiantem materiał swoje w końcu ważył i gladiator nie mógł jakoś znieść widoku, że Yve miałaby sama wszystko dźwigać, podczas gdy on był w stanie przenosić skały.

W końcu dotarli do miejsca postoju, okrągłego zagłębienia wciśniętego pomiędzy skały, z jednej strony otoczonego górami, z drugiej rwącym strumykiem. Jego środek przecinała ścieżka prowadząca w góry krętą linią, której pokonanie będzie od nich wymagać sporo czasu i siły.
- Nie musisz dziękować - powiedział, nim zdążyła zrobić to Yve, kładąc u jej stóp plecak z koniną i kilka większych gałęzi, które nataszczył po drodze. Następnie Zil'vah odszedł kawałek i przysiadł na nagim głazie, krzywiąc się niezauważalnie z powodu nogi. Rana piekła i szczypała, zakażenie ominęło ją jednak szerokim łukiem, a on nie miał żadnych objawów komplikacji. No może po za sporym obrzękiem wokół rany, tak pospolitym przy tego typu urazach. Nie było to nic groźnego.
- W górach jest pewnie sporo śniegu, a to też woda - zauważył niedźwiedź, spoglądając z ukosa na Rubina.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Nie zmuszała na siłę niedźwiedziołaka do zrobienia postoju i krótkiego odpoczynku z powodu jego nogi i po usłyszeniu pierwszego "możemy iść dalej", porzucała drążenie tego tematu, przynajmniej do momentu kiedy stwierdziła, że znów należało zapytać się o to czy gladiator nie potrzebuje przystanąć. Na szczęście po jakimś czasie Śpiący Królewicz postanowił się wreszcie z łaski swojej obudzić. Nie miała Rubinowi za złe, że przez smutek jaki go ogarnął zapadł w sen, jak zrozpaczone dziecko, ale irytowało ją dlaczego on mógł sobie oszczędzać nawet przez tę chwilę swoje nogi i wymigać się nieświadomie od marszu, podczas gdy ona musiała dreptać o własnych siłach. Oczywiście, jeśli Zil zaproponowałby jej, że może dziewczynę nieco ponieść, wyśmiała by go z furią w oczach, o ile nie dorzuciłaby do tego jeszcze siarczystego plaskacza. Miała w końcu swoją godność, ale była oburzona tak dla zasady. Przynajmniej tryton na swoje szczęście zdawał się jakoś szybko pozbierać po śmierci konia i nie podejmował tego tematu.

        Lisołaki nie należą do najsilniejszego rodzaju ze wszystkich zmiennokształtnych, a siła samej Yve znajduje się jeszcze niżej w tej skali porównawczej, gdyż przedkładała to nad swoją wiedzę i zwinność. Poza tym skrytobójcy nie potrzebna jest siła, ponieważ jego zadaniem jest wyeliminowanie celu przy jednoczesnym nie zostaniu wykrytym, a do tego Yve miała niemały talent, choć nie skończyła podstawowej edukacji w cechu. Nie powinno być więc zdziwieniem, że pomoc w poniesieniu prowizorycznego plecaka z mięsem przyjęła z niemałą ulgą, a nawet uśmiechnęła się ciepło do niedźwiedzia dziękując mu łagodnie za to. Co Rubinowi mogło wydać się dziwne, gdyż dziewczyna rzadko otwarcie, bez wcześniejszej kłótni korzystała z pomocy innych i nie często można było od niej usłyszeć "dziękuje", zwykle z jej ust padały w takich sytuacjach słowa: "No nareszcie! Już myślałam, że będę musiała nieść to sama całą drogę". Przez szczerość w jej łagodnym tonie, było więc mało prawdopodobne by zaraz miała wyskoczyć z czymś takim, a później ujrzeć jak lisica z dumnie podniesioną głową i kitą idzie z gracją dalej, jak pani na swoich włościach.

        - Jesteśmy już niemal na miejscu. Wystarczy tylko pokonać jeszcze tamtą ścieżkę i dojść do groty, z której wybija ta rzeka. Przynajmniej tak było na tej twojej mapie. - Odpowiedziała trytonowi odprowadzając gladiatora podejrzliwym spojrzeniem. Ciekawiło ją czemu od nich odszedł, ale postanowiła to na razie zignorować, na rzecz ułożenia i rozpalenia ogniska. Później po prostu zapyta go o to, a jeśli nie będzie chciał współpracować to najzwyczajniej w świecie włamie mu się do umysłu i sama sobie weźmie interesującą ją odpowiedź.
        - Jeśli będziesz chciał później znosić z nich sztywną, bo zamrożoną rybę, to nie będę ci tego broniła. Każdy ma jakieś fetysze. - Zachichotała z rozbawieniem na uwagę Zila. Nie była do końca przekonana czy trytoni też się potrafią zapaść w stan odrętwienia jak ryby, płazy i gady kiedy tylko znacząco spadnie temperatura ich ciała. Była to dla niej na tyle interesująca zagadka, że miała nieodpartą ochotę przeprowadzenia niewielkiego i niegroźnego eksperymentu. Spojrzała na morskiego przyjaciela z podstępnym uśmieszkiem, a po tym na szumiącą rzekę w zasięgu wzroku i znów się zamyśliła, a po chwili zrezygnowała z tego przedsięwzięcia dochodząc do wniosku, że sprawdzi to innym razem w zimniejszym klimacie. Woda niedaleko nich na pewno jest chłodniejsza niż można zakładać o tej porze roku, ale spowodowane jest to tym, że pomiędzy drzewami nie może się odpowiednio nagrzać w promieniach słońca, a poza tym niedaleko znajduje się jej źródło wypływające z gór.
        - Myślę, że nie będziemy musieli wchodzić aż tak wysoko, choć nie wykluczam, że zdarzy nam się dojrzeć topniejące zaspy śniegu. - Dodała niedźwiedziowi zaraz bardziej racjonalnie, a po tym podniosła wzrok znad zapalających się gałązek na naturianina. - Jeśli myślisz, że nie wytrzymasz to ściągaj gatki i idź się zmoczyć. - Rzuciła do niego z niewinnym i słodkim uśmiechem.
        - Tobie również przydałaby się kąpiel, bo śmierdzisz krwią, a poza tym nie zaszkodzi jeśli przemyjesz rany. - Znów zwróciła się do Zil'vaha i wstała od ognia, przeciągając się mocno. Jej ogon zafalował przy tym radośnie podniesiony do góry, a po tym ciągnął się za nią jak tren, kiedy zbliżyła się do sterty gałęzi, których jeszcze nie zaczęła palić i przebierała w nich szukając odpowiednich do zrobienia prowizorycznego rożna na mięso.
        - Przy okazji Rubin - odezwała się wciąż kucając wypięta w ich stronę przy zebranych patykach. - Jak będziesz w wodzie nałap sobie ryb na kolację, chyba że będziesz jadł z nami sarninę. - Mruknęła z obojętnością, nazywając sarniną mięso wykrojone z martwego konia.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

- Hmm... Okej - powiedział i również się uśmiechnął. Stwierdził, że na wszelki wypadek pójdzie się namoczyć, a skoro będą szli do groty, z której wybija rzeka to wody będzie pod dostatkiem. Słysząc uwagę niedźwiedzia, tryton zastanawiał się jak wytrzymały może być niedźwiedziołak, skoro moczyłby się w śniegu. To zimne, nielogiczne i można zamarznąć, czy otępieć. Naturianin skierował się w stronę wody. Rozebrał się i zamoczył w niej nogi, które przy zetknięciu z wodą natychmiast zmieniły się w ciemny ogon. Woda była bardzo zimna, czemu ciężko było się dziwić, w końcu spływała bardzo szybko z wysokich gór. Mieszkaniec mórz chciał zakopać się w mule i tam przeczekać aż woda zrobi się cieplejsza, ale w końcu się ogarnął. Złapał kilka ryb, gdyż nie wierzył za bardzo w tą całą "sarninę". Bawił się chwilę w wyrzucanie wody do góry i patrzeniu jak błyszczy... Zastanawiał się jak też może ten cały skarb wyglądać. Czy będą to pieniądze, zaklęte przedmioty, ubrania starożytnych... Albo to, co niektórzy ludzie za skarb uznają, czyli kolekcję rzadkich kamieni albo zbiór tutejszych ziół... W końcu służą do leczenia, a wiele osób twierdzi "zdrowie jest najważniejsze". Po chwili takiego leżenia zaczęło mu się nieco nudzić. Popłynął więc kilka razy wzdłuż rzeki i z powrotem, ponurkował trochę patrząc na zagrzebane w mule ryby, próbujące się ogrzać, jak i te, które poddane szybkiemu nurtowi rzeki, błyskawicznie się przemieszczały. Naturianin tęsknił trochę do jakichś większych, wodnych zbiorników, takich jak głębokie jeziora i im podobne, ale w końcu sam wyruszył zwiedzać świat. Ląd był taki interesujący... No, koniec tego wylegiwania się, czas wstawać!
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

- Groty mogą być zamieszkałe - zauważył zmiennokształtny, zerkając na ośnieżone szczyty ponad ich głowami, przypominające ostre kły uśpionej bestii. Myśl, że mieliby tam tak po prostu wejść, jakoś nie napawała go optymizmem. - Skąd pewność, że na waszym skarbie nie śpi wielki niedźwiedź, stado wilków, troll lub ziejący ogniem smok?
- Ojciec opowiadał mi kiedyś - kontynuował swoją wypowiedź, przypominając sobie baśnie i legendy, jakie krążyły w jego plemieniu, przekazywane ustnie podczas wspólnych biesiad. - O złotym grobowcu ukrytym w górach, w którym krasnoludy zamknęły całe złoto wydobyte na przestrzeni stu lat, a następnie zamknęły go na klucz, który zostawili w zamku. Tym sposobem każdy śmiałek mógł po niego sięgnąć, o ile dał radę sprostać Grandalowi, trollowi zabijającemu krzykiem. Przez trzysta lat nikt nawet nie przekroczył progu groty, nie mówiąc już o kutych z mosiądzu drzwiach. W końcu udało się to pewnemu myśliwemu, który uszył sobie strój jelenia i potajemnie wchodził do skarbca, by wynosić z niego kosztowności. Wiadomo bowiem, że troll, który zakosztuje ludzkiego mięsa, nie spojrzy już na inny smakołyk. Po za tym trolle są głupie, w jednym jeleniu nie widzą zagrożenia, po co więc miały krzyczeć.

Stara bajka opowiedziana Zilowi podczas mroźnej nocy może i nie była porywająca, a sam opowiadający nie wiedział, czemu postanowił ją przedstawić, ale jej sens był jak najbardziej aktualny. Przynajmniej w ich obecnym położeniu. Yve i Rubin chcieli odnaleźć ukryty skarb, więc logicznym było, że nie wziął się on tu bez powodu. Ktoś go tu ukrył i na pewno zabezpieczył. A nawet jeśli mechanizm pułapki rozpadł się z czasem, jaskinia na pewno skusiła jakąś wiwerę lub niedźwiedzia do założenia tam przytulnego gniazdka. Warto by więc mieć to na uwadze przed wyprawą w nieznane góry. Zil'vah wiedział, że w przeciwieństwie do trytona, który w tym duecie nie przejawiał większej inteligencji, lisołaczka na pewno wzięła pod uwagę występowanie ryzyka i to do niej mężczyzna w głównej mierze kierował te słowa. I robiąc to, miał problem z koncentracją.

Dopóki jego wzrok zakleszczony był na górskich, ośnieżonych szczytach, Zil mówił dość płynnie, przytaczając w myślach kolejne, zasłyszane fragmenty starej baśni. Niestety wszystko zepsuło jedno ciepłe spojrzenie na postać lisołaczki, która zaraz wypełniła jego myśli po brzegi. Mężczyzna zaczął coraz częściej na nią zerkać i się uśmiechać, co zaowocowało lekkim jąkaniem i bezskuteczną próbą odwrócenia wzroku. Duże, fioletowe oczy, wąska talia, zarysowane pod materiałem bluzki piersi, długie nogi i boski zapach, uderzający w jego niedźwiedzi węch niczym młot nawet teraz, gdy siedział kilka kroków dalej. Wszystko przykuwało jego wzrok i co za tym idzie, karmiło jego pożądanie do ambitnej i pewnej siebie kobiety. W pewnym momencie Zil'vah przestał nawet zauważać Rubina. Tryton, choć w zasięgu wzroku, wydawał się cieniem, na który patrzy się z konieczności, ponieważ pojawia się w zasięgu.

- Wejście z nim pod górę - wskazał na rybiego towarzysza - byłoby łatwiejsze niż ma się okazać zejście, kiedy już znajdziecie ten swój skarb. Swoją drogą, straciliśmy wóz i wierzchowca, jak chcesz zabrać ze sobą skrzynie złota? Zakładając oczywiście, że skarb jest prawdziwy. - To pytanie nurtowało zmiennokształtnego od początku ich wejścia do skalistej dolinki, gdzie urządzili postój. Patrząc na gabaryty trytona i lisołaczki, Zil'vah mógł łatwo przypuścić, że nie uniosą oni takiego ciężaru, choćby mieli najlepsze intencje. Dla niego pień drzewa czy okuta żelazem skrzynia to żadna różnica, ale fakt pozostaje faktem. Zrzekając się swojej części, Zil miał prawo odejść od kompanii lub biernie przyglądać się z boku. Złoto go nie interesowało, za nie nie mógłby przetrwać w lesie wielu mroźnych zim, za to z mieczem i krzesiwem w ręku już tak. Po za tym złoto to zbytek, który tylko by mu ciążył. Podobnie z resztą jak koszula, której nie nosi od dnia, kiedy jego ciało stało się solidnie utwardzone. Powody, dla których tu został była niewiedza o świecie alarańskim po za lodową północą i dziewczyna o ognistym spojrzeniu.

- Możesz liczyć na moją pomoc - zaoferował lisołaczce, na sam koniec, a następnie wyciągnął miecz i oparł go o kamień.
Rzeczywiście powinien się umyć. Krew, kurz i zaschnięty pot warstwami zaczął odkładać mu się ma ramionach i plecach, powodując nieprzyjemne swędzenie skóry. Przechodząc obok Yve, a kierując się w dół strumienia, w kierunku nieco innym niż Rubin, Zil'vah napiął swoje mięśnie i nie odwracając wzroku, zniknął za większymi głazami. Mały pokaz miał jej na celu udowodnić, że on sam nie pozostaje obojętny wobec jej "zalotów", a skoro zdarzyło mu się oglądać za nią, z uśmiechem stwierdził, że i lisołaczka nie mogła oderwać wzroku od jego mięśni.

W strumieniu niedźwiedziołak nie spędził dużo czasu. Ledwie zanurzył się po pas na głębszym odcinku, zanurkował i przepłynął w płytsze miejsce, po drodze zdrapując czarniejące strupy ze swoich ramion. Woda była w sam raz, jak dla kogoś kto był odporny na mróz i większość swojego życia spędził na hartowaniu się w tym. Kiedy skończył, to jest przemył tors, twarz i ręce, przeszedł do uda. Z rany wysączała się właśnie resztka ropy, a siny obrzęk niemal zatracił swój kolor. Wciąż widoczny był jednak ślad po strzale oraz jasnoczerwone mięso, miejscami nacięte. Przemywając ranę zimną, źródlaną wodą, Zil'vah nie mógł powstrzymać się od paskudnego przeklinania. Szybko się jednak uspokoił i ponownie owinął nogę.
Do obozowiska wrócił po niecałej godzinie, niosąc ze sobą płaski kamień, na którym mogliby smażyć kawałki koniny i ryb, złowionych przez Rubina.
- Woda cieplutka - zaśmiał się siadając, chcąc dosuszyć się przy ognisku.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Wysłuchała uważnie jego obaw, rozpalając ognisko, a kiedy się nad czymś zadumał, spojrzała na niego i kokieteryjnie wtuliła w swoją kitę. Była pełna podziwu, że postanowił napomnieć o ewentualności zamieszkania takowej groty, nie mniej nie było dla niej zdziwieniem, że coś takiego przyszło temu mięśniakowi do głowy. W końcu mógł się nie przejmować zagrożeniem biorąc pod uwagę swoją siłę i umiejętności, a jednak postanowił się otwarcie wypowiedzieć, niewątpliwie sugerując się własnymi doświadczeniami. Ona się jednak tym nie przejmowała, w końcu była tylko małym, niewinnym liskiem, żadna poczwara nie powinna się nią nazbyt zainteresować (choć godziło to w dumę zmiennokształtnej, a zwłaszcza jej ego, ale przynajmniej zapewniało ocalenie skóry.

        Odwróciła się w stronę Zila by mu odpowiedzieć, ale widząc jak na nią patrzy i jak zaczyna się jąkać, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Przy takim adoratorze chyba nawet nie miałoby już dla niej zainteresowanie ze strony kogoś innego. Maciupki eksperyment jaki właśnie uroił się w jej główce, dla sprawdzenia swojej hipotezy, tym razem miała zamiar bez wahania przeprowadzić, w przeciwieństwie do tego odnośnie zamrożenia Rubina. Tym bardziej, że tryton odszedł, więc bez krępacji mogła przystąpić do realizacji swojego badania. Tak przynajmniej by to brzmiało, gdyby kobieta się kiedykolwiek, lub w jakiejkolwiek sytuacji krępowała. Wstała i niczym drapieżnik na polowaniu zaczęła się zbliżać do niedźwiedzia kołysząc hipnotycznie swoimi biodrami i falując ogonem. Pozwoliła sobie nawet nieco zaszaleć i wcisnęła do umysłu Zila wizję swojego nagiego ciała, tak jakby w tej chwili zniknęły z niej wszelkie ubrania, które wciąż na sobie miała. Cały czas słuchała jego opowieści i mruczała uwodzicielsko jakieś drobne odpowiedzi mające na celu podtrzymać jego wypowiedź. W końcu oparła dłonie na jego twardej piersi i przysiadła niemal na skraju jego kolan uważając na ranne udo.

        - Przecież jesteśmy zwierzętami - szepnęła mu do ucha kuszącym tonem, lekko przygryzając jego krawędź. - Żadna bestia nie zwróci na nas uwagi, a Rubina w ostateczności rzuci się na pocieszenie do zjedzenia potworkowi. - Dodała i wywodząc dłońmi po jego bliznach, nie odrywała swojego pewnego siebie spojrzenia od jego twarzy i oczu zdradzających wszystkie uczucia niedźwiedzia. Nawet nie musiała wdzierać mu się do głowy, by wiedzieć co Zil o niej myśli. To ją bardzo bawiło. Odpowiednio sprowokowanym mężczyznom ciężko było ukryć prawdziwe emocje w porównaniu do kobiet, które potrafiły być w tym mistrzyniami, a nawet oszustkami w okazywaniu innych uczuć niż w rzeczywistości nimi zawładnęły. Nie miała już żadnych wątpliwości - jej eksperyment się udał i nawet dowiedziała się więcej niż chciała bez konieczności wydzierania tego z głowy zmiennokształtnego.

- Jesteś uroczy, ale Rubin sam sobie poradzi - odpowiedziała na kwestię pomocy w przenoszeniu skarbu, którego właśnie się nie tak wprost zrzekła. Co najwyżej wypełni kosztownościami swoją torbę i to jej w zupełności wystarczy. W końcu gdyby tylko zechciała, mogłaby sprawić by napotykani przez nią w miastach mężczyźni wykładali za nią pieniądze, nie ważne za co. Wygodnie było być kobietą.

Kiedy Zil'vah odchodził, nie mogłaby się za nim nie obejrzeć. Jej popisy wywołały oczywiście zamierzony efekt i serce zmiennokształtnej zatrzepotało jak uwięziony ptak, ale zaraz się zaśmiała z rozbawieniem kręcąc głową. "Mężczyźni...", pomyślała jeszcze chwilę się szczerze śmiejąc.

Po chwili usatysfakcjonowana lisica uśmiechnęła się niewinnie i zeskoczyła z jego kolan jakby nigdy nic, jakby siedziała po prostu na krześle i udała się z powrotem do ogniska. W jej rudej główce pojawiła się intrygująca myśl, jak po tym małym przedstawieniu postąpi Zil. Jaki to będzie miało w przyszłości skutek, i jeśli rzeczywiście się nią interesował tak, jak mężczyzna powinien się interesować kobietą, to ile jego podchody będą trwały nim weźmie sytuację w swoje ręce i postawi sprawę jasno. Dorzucając kolejne patyki do ogniska pojawił się w jej głowie kolejny pomysł jakby w przypływie natchnienia, własnej nieprzyzwoitej ciekawości i podstępnie, ale... Z tym poczeka, aż zbiorą się do kolacji dwójka jej towarzyszy. Nie miała wątpliwości, że to będzie ciekawe doświadczenie, na którego myśl zachichotała pod nosem. Wiedząc, że obecnie mężczyźni poszli się kąpać i została sama w ich "obozowisku", gmerając w ognisku i podtrzymując płomień.

- Jak uważasz... - mruknęła zerkając przez ramię i taksując uważnie niedźwiedzia wzrokiem od stóp do głów, nie szczędząc sobie zatrzymywania się spojrzeniem tu i ówdzie, gdzie widać było, jak bardzo woda była "ciepła". Zachichotała z rozbawieniem i przyjęła od niego kamień, który zaraz odpowiednio ułożyła na ognisku by się nagrzewał. Na prowizorycznym rożnie już się piekło nad ogniem kilka kawałków nabitych na patyk.

Kiedy wrócił Rubin, nie brała od niego ryb, bo coś jej się kojarzyło, że wolał jeść surowe. Przez chwilę się zastanowiła czy nie pochodziło to czasem kanibalizm, skoro on również był w połowie rybą. Zadumała się nad tym przyglądając się równie uważnie trytonowi, tym razem nie było na jej twarzy drwiącego uśmieszku, a jedynie ściągnięta przez zamyślenie mina.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Naturianin potraktował opowieść Zila jak legendę, czy inną bajkę. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że góry mogą być zamieszkane, a skarby zazwyczaj oprócz tego, że są schowane to zazwyczaj i strzeżone, ale z każdego zagrożenia da się wyjść, dlatego brunet niewiele sobie z tego zrobił.

Gdy Rubin wracał do obozu, ogień już wesoło trzaskał. Tryton chciał się trochę ogrzać, bo źródlana woda nie należała do najcieplejszych, ale nie chciał szybko wysychać. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Nie miał ochoty na siedzenie z towarzyszami, którzy byli w pełni sobą pochłonięci. Naturianin nie rozumiał, dlaczego ta dwójka robi sobie tak pod górkę. Może tak wygląda miłość osób dojrzałych? Rubin nie zamierzał dojrzewać. Twierdził, że całkiem sobie radzi będąc tym niemal 40-letnim dzieckiem. Ma przed sobą całe życie i spędzi je zapewne na bujaniu w obłokach, spaniu, jedzeniu, spaniu, rzucaniu się w ramiona obcym przystojniakom i jeszcze raz spaniu. Teraz gapił się przed siebie, jedząc i zastanawiając się, cóż to zrobi, kiedy już skończy się ta przygoda. Może znów odwiedziłby Rapsodię? Albo osiadłby przy morzu, czy oceanie... Byle nie w Trytonii, gdzie to wszystko się zaczęło... Albo wyruszy w jakieś dzikie tereny? Było tyle możliwości, że aż ciężko byłoby się zdecydować. Przelotnie spojrzał na zmiennokształtnych i pomyślał, czy aby na pewno im nie przeszkadza? Wiedział, że kobieta traktuje go jak... Brata, choć i tak to na niego zwalała całą winę i robotę, czyli tak jak w pracy, zanim wyruszyli. Mimo to, wiedział, że to po prostu jej styl bycia i za to ją lubił. Jednocześnie nie chciał od niej odchodzić, w końcu dawała mu jedzenie i w miarę orientowała się w terenie, ale tak z drugiej strony to nie będzie z nią przez całe życie. Ostatnio coraz częściej przyłapywał się na tym, że myślał o jednym i tym samym - o przyszłości - i w ogóle nie skupiał się na teraźniejszości. Nagle ogarnęła go senność, tak jakby wcale się nie wyspał przez większość dnia. Stwierdził, że mała drzemka mu nie zaszkodzi, ale miał nadzieję, że nie będzie w ten sposób sprawiać kłopotów towarzyszom, i że nie będzie bezużytecznym balastem, za który czasem się brał. Poszedł w kierunku lisołaczki i szepnął :
- Utnę sobie drzemkę, obudź mnie gdybyście wyruszali. Proszę. - Dodał w ostatnim momencie, aby kobieta nie pomyślała, że coś jej nakazuje albo zamierza nią rządzić. Wrócił na miejsce, w którym siedział cały wieczór, skulił się na ziemi, tuląc kolana do brody i usnął.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Swoboda i bezpośredniość z jaką Yve go traktowała miło zaskoczyła niedźwiedzia, ale też i nieco zaniepokoiła. Lisołaczka, zdawało się, nie miała żadnych zahamowań w drodze do osiągnięcia wyznaczonego sobie celu, bez krępacji mówiła to, co myśli, a innych traktowała jak przedmioty, próbując im wmówić, że to oni bardziej potrzebują jej niż na odwrót. Całą robotę odwalał jej osobisty urok, piękne ciało w obcisłym stroju, słodki głosik i ciepłe spojrzenia. Nic więc dziwnego, że Zil'vah miał problemy z ukrywaniem swoich uczuć. Kiedy do niego podeszła i wcisnęła mu do głowy obraz nagiego ciała, zaniemówił, ale z oczu łatwo można było odczytać, że podoba mu się to, co widzi. Jego prosty umysł odnotował piękno jej ciała, zatrzymując się na dłużej na piersiach, udach, oczach. Yve prezentowała się jak bogini i tak się też zachowywała. Wprawione w kołysanie biodra rzeczywiście hipnotyzowały, odwracały uwagę od lisiego ogonka, który sam sobie stanowił uroczy akcent, gdy zakrywał to i owo. Gdy usiadła mu na kolanach poczuł, że cały drży, co wydało mu się dziecinne zważywszy na szereg własnych doświadczeń. Na ułamek sekundy stanęła przed nim Armelis i Zil porównał je ze sobą. Obie nieziemsko piękne, znające swoją wartość i idące do celu po trupach. Różnica polegała na tym, że Armelis, wszystko co robiła, robiła maskując strach. Bała się świata, w którym żyła, a mimo to przyjęła jego zasady. Yve była inna, gdyż sama je sobie ustalała.

Jej palce były ciepłe i ciekawskie, podążały za każdą blizną, jaka zdobiła jego pierś i za każdym razem kończyły wędrówkę w okolicach podbrzusza. Zil'vah nie był do końca pewien, czy lisołaczkę bardziej interesują jego mięśnie czy te wszystkie szramy, które go szpeciły. Nie miał jednak czasu na zastanowienie, gdyż Yve przyległa do niego i zaczęła mruczeć, kusząco szeptać i się wiercić, jakby chciała usiąść bliżej, jednocześnie nie chcąc obciążać jego uda. Jej głos był melodyjny, aż chciało się za nim podążać, lecz tak jak w przypadku jego oczu i kamiennej twarzy, z niego też dało się odczytać emocje kobiety. A przynajmniej niewielką ich część.
- Nie jesteś bezmyślnym zwierzęciem - odpowiedział jej, zaskakując samego siebie swoją śmiałością, kiedy złapał ją w tali i przyciągnął do siebie tak, że bez trudu mogła opleść go nogami. Niedźwiedziołak spojrzał jej w oczy, z których buchał ogień temperamentu i dopiero wtedy dodał. - Nie pozostawiłabyś przyjaciela na pastwę losu, co do tego jestem święcie przekonany. Większą kulą u nogi może ci być za to ranny niewolnik - zażartował, zerkając ukradkiem na przedawnione blizny po wrzynających się w nadgarstki kajdanach. Wciąż odczuwał ich ciężar.

Kiedy Yve z niego zeszła, a on poszedł się wykąpać, miał sporo czasu na przemyślenie sobie tego i owego. Co będzie ze skarbem, który znajdą i jak on wpłynie na ich relację. Nie podejrzewał, co prawda większych fajerwerków, ale zdawał sobie sprawę, że nie pasuje on do świata zmiennokształtnej. Kobieta swobodnie rozprawiała o życiu w miastach, co dla niedźwiedzia było jak wykłady o magii plemiennego szamana. On sam nigdy nie wyszedł po za wioskę pośrodku lasu. Wszystko co wiedział i co znał wiązał z życiem w dziczy. Bliskość lisołaczki dawała mu jakąś płonną nadzieję na to, że dużo się od siebie nie różnią. Musiał zaryzykować i wykonać pierwszy krok i nie przejmować się tak bardzo tym wszystkim. Potrzebował tylko odpowiedniej okazji.

Po skromnym posiłku, gdy wszyscy udali się na spoczynek, Zil'vah tak jak miał w zwyczaju, wymknął się na spacer po górskim zboczu. Leżąc bezwładnie czuł, jak rana na nodze pulsuje i dokucza swoją obecnością o wiele bardziej niż wtedy, gdy zażywał ruchu. Zostawił więc miecz i nie budząc Rubina, zniknął. Yve natomiast się nie przejmował, ponieważ wiedział, że lisołaczka doskonale słyszy jego niezdarne kroki i jak co wieczór ruszy za nim, aby go podglądać. Nie pomylił się i w tej kwestii, gdy tylko wyczuł jej obecność, przystanął i odwrócił się w jej stronę.
- Czy w Alaranii mężczyzna nie może liczyć na trochę prywatności? - zapytał żartobliwie, wypatrując w mroku rudą kitę i jej właścicielkę. Tym razem nie zamierzał dawać towarzyszce tej satysfakcji i wyjść jej naprzeciw.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Była niezmiernie usatysfakcjonowana widząc efekt jaki wywołało jej małe przedstawienie i nieco większa prowokacja pierwotnych instynktów niedźwiedzia, chociaż w niewielkim stopniu zastanawiała się czy emocje kłębiące się w tym mężczyźnie były szczere, a nie tylko spotęgowane wzbudzonym u niego pożądaniem. Właśnie ten problem miał rozwiązać jej mały eksperyment, do którego skorzysta z nieświadomej pomocy Rubina. Mu jej plan nic nie zaszkodzi, a ona miałaby klarowne odpowiedzi na kilka dość ważnych pytań, których duma nie pozwala jej zadać wprost. Poza tym dochodzenie do prawdy dzięki własnej pomysłowości i możliwości, jest dużo zabawniejsze i bardziej pouczające. Można nawet powiedzieć, że takie rozwiązanie jest jak selekcja naturalna, najlepiej można wyciągnąć interesujące wnioski niż za sprawą klasycznego dowiadywania się, przez rozmowę z drugą osobą. Tak, to bez porównania najlepszy pomysł jaki mogła w tej kwestii wymyślić i zamierzała bezzwłocznie przystąpić do jego realizacji jak tylko wraz z towarzyszami zasiądzie do kolacji.

        - Skoro tak mówisz - odparła i uśmiechnęła się niewinnie na jego odpowiedź odnośnie porzucenia przyjaciela w potrzebie. Nie byłaby do końca tego taka pewna tym bardziej, że w cechu uczono ją i innych, że życie ma się tylko jedno, a przyjaciół zawsze można sobie znaleźć nowych o ile komuś są w ogóle potrzebni. Prawda była taka, że lisicy bardzo dobrze żyło się samej ze sobą zarabiając pieniądze swoimi wdziękami, a niekiedy sztyletami ukrytymi w cholewach butów, albo noszonych w torbie wraz z całym zestawem przeróżnych trucizn o co paskudniejszych właściwościach. Znajomość, a nawet przyjaźń z Rubinem nie była przez nią wcale planowana i jakoś przypadkowo wynikła kiedy lisica kilka razy wstawiła się za trytonem czy to u szefa czy u jakiegoś klienta, którego bawiło znęcanie się nad nierozgarniętym trytonem.

        - Dlatego dobrze, że nie idzie z nami żaden ranny niewolnik - odparła również z żartem w tonie, nie kryjąc swoich kiełków kiedy zaprezentowała swój uśmiech w pełnej kracie. Przez moment jej oczy błysnęły tajemniczo, a kobieta się na krótko zamyśliła, po czym zachichotała kokieteryjnie z rozbawieniem i zeszła z kolan zmiennokształtnego. Zastanawiała się jak Zil'vah prezentowałby się skrępowany żelastwem, mogłaby sobie pozwolić na wszystko i bez żadnego skrępowania obserwować jego reakcje. To byłoby niezwykle interesujące doświadczenie. Odchodząc od niego w stronę ogniska przesunęła delikatnie kitą po jego policzku i pod brodą.

        Piekła w skupieniu sarninę, która była koniną, uważając aby przez przypadek nie spalić mięsa, ani go nieumyślnie nie ususzyć, chociaż miała już pokrojone cienkie plastry mięsa, które z wolna się suszyły na kamieniu w ognisku. Dzięki suszonemu prowiantowi nie będą musieli co chwila polować, żeby coś zjeść, a poza tym nie zjedzą od razu całej koniny jaką ze sobą wzięła, za to na następny dzień byłaby już niezbyt dobra gdyby właśnie nie postanowiła jej odpowiednio ususzyć.

        Przerwała wpatrywanie się w płomienie i pilnowanie pożywienia, kiedy dostrzegła kątem oka, że Rybcia się do niej zbliża. Zamachnęła kilka razy powściągliwie kitą i uśmiechnęła się lekko do przyjaciela, wstając na równe nogi. Była pełna entuzjazmu, gdyż mogłaby przystąpić do realizacji swojego planu jak tylko wróci niedźwiedziołak, ale jej zapał znacząco przygasł kiedy dostrzegła niemrawy humorek trytona. Nie podobało jej się to i od razu się poirytowała, zastanawiając się co też ten rybi móżdżek znowu sobie ubzdurał, ale odpuściła prawienie mu kazań i udzielanie reprymendy, że ma gadać co się dzieje a nie zachowywać jak dziecko. Zawsze mogła go zrugać następnego dnia jeśli się nie poprawi, dziś jeszcze wolała mu odpuścić, gdyż był to wbrew pozorom ciężki dzień. "Może kupię mu szczeniaka i się rozchmurzy," zastanowiła się nad tym rozwiązanie. Zawsze mogła jeszcze poszperać mu w głowie podczas snu, albo przycisnąć go odpowiednio mocno, aby sam powiedział w czym problem. "A może dawno nie miał bolca w tej swojej łuskowatej rzyci?" Ta myśl zmusiła ją do jeszcze głębszej refleksji na ten temat, ale zaraz, jak trafiona piorunem, doszła do wniosku, że może być zazdrosny o Zila, przez którego zaczęła Rybci poświęcać mniej uwagi. Ta śmiała teoria była wielce prawdopodobna ze względu na swoją logiczność, ale Yve, jako kobieta ostrożna, wolała sprawdzić najpierw wcześniejsze rozwiązania tej zagadki - załatwi mu jakieś zwierzątko i jakiegoś napalonego faceta na jedną noc ("Gdzie ja znajdę męską kurtyzanę?"), kończąc na ostatecznym maltretowaniu psychicznym naturianina jeśli od razu nie powie jej w czym tkwi jego problem. O! I to się nazywa idealne rozplanowanie dnia.
        - Na pewno cię tu nie zostawimy, jeszcze jakiś misiek pomyliłby cię ze śniętym pstrągiem, albo wyjątkowo szkaradną niedźwiedzicą... - mruknęła i wzruszyła obojętnie ramionami, kryjąc swoje zaciekawienie i jednoczesne zmartwienie stanem psychicznym przyjaciela. Usiadła znowu przy ognisku i ciamkała spokojnie upieczone już mięso, co jakiś czas zerkając na niego czy już zasnął. Kiedy tylko tak się stało, od razu podeszła do niego i przykryła swoim kocykiem by mu było cieplej. Sama się również przy nim położyła, aby ogrzewać się jego ciepłem, jak jakiś kot.

        Długo się nie zdrzemnęła, ponieważ zaraz zbudził ją szelest liści i kulejące stąpanie po leśnej ściółce, a kiedy powędrowała badawczym wzrokiem w stronę ogniska, spostrzegła, że Zil'vah się gdzieś ulatnia, jak to miał w zwyczaju od pewnego czasu. Przeciągnęła się mocno, siadając i zadrżała z chłodu jaki przyniósł przed chwilą powiew wiatru. Kierowana swoją ciekawością i jakąś siłą przyciągającą ją do niedźwiedziołaka, podążyła za nim z kocią gracją i lisią zwinnością, stąpając bezszelestnie w pewnej odległości za nim. Nie była zaskoczona, że ją nakrył, wręcz przeciwnie - miała wrażenie jakby tego właśnie oczekiwał. Nie miała więc żadnego powodu by się dalej czaić, wyszła zza drzewa i podeszła do niego swobodnie.
        - W Alaranii faktycznie, ale w lesie nie - odparła pogodnie, uśmiechając się do niego niewinnie, przecinając kilka razy swoją kita powietrze. Po chwili jednak jej nieco posmutniała, czego Yve również postarała się nie uzewnętrzniać i jedynie zastąpiła neutralną miną, podnosząc głowę i wpatrując się w nocne niebo. - Tęsknisz za domem? - spytała starając się w humanitarny sposób dowiedzieć powodu jego wymknięć, nie włamując mu się do głowy. Szczerze mówiąc nawet przez myśl by jej nie przeszło, żeby jego bezsenność tłumaczyć dokuczliwością rany na nodze.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubin obudził się i podniósł do pozycji siedzącej, zrzucając z siebie koc. Na jego widok uśmiechnął się i poszukał wzrokiem właścicielki. Nie mógł jej znaleźć, przez co miał wrażenie, że jednak zostawiła go na pastwę niedźwiedzi. Zanim jednak wpadł w całkowitą rozpacz, zobaczył niedbale rzucony plecaczek. Reszty nie trzeba się było domyślać. Ona i On poszli na miłosne zabawy do lasu. Cóż... Gdyby mieli ochotę bawić się tutaj, Rubin mógłby zaszyć się w krzakach i patrzeć na nich z ukrycia. Naturianin dopingował każdej miłości. Wyjątkiem było, kiedy sobie kogoś upatrzył. Wtedy każdą próbę zbliżenia się do tej osoby traktował jak próbę "odbicia" partnera, który w sumie i tak nie wiedział o ich związku, ani o ich wspólnej, zaplanowanej ze szczegółami przyszłości. Wstał z ziemi i położył kocyk na plecaczku, po czym wyprostował nogi i poszedł na śniadanie, nad strumyk, który był tak samo zimny jak wczoraj (jeśli nie bardziej).

Kiedy wrócił, usiadł i czekał na powrót towarzyszy. Dopiero świtało. Kiedy zobaczył ich, wyłaniających się z zarośli, na jego twarz zawitał ogromny uśmiech, który po chwili zniknął. Tryton grzecznie, cierpliwie czekał aż zrobią sobie śniadanko i zjedzą. Uśmiechał się czasami, kiedy czuł na sobie badawcze spojrzenie lisicy. Szybko się zebrali i wyruszyli w drogę przed południem. Rubin dzielnie niósł ich skromny bagaż. Wchodzenie do góry było trudne, mimo wąskiej ścieżki, która tam była. Naturianin szedł na końcu, aby przyjaciele nie widzieli jak od czasu do czasu się zatrzymuje, choć nie na tyle długo by stracić ich z oczu. Nie chciał, żeby ze względu na niego robili dodatkowy postój, w sumie jemu również zależało na jak najszybszym dojściu do celu.

Ta jakże męcząca wędrówka trwała kilka godzin. Pomarańczowe słońce odbijało się od małych, śnieżnych górek. Yve również była zmęczona, ale determinacja bijąca z jej fiołkowych oczu była zaraźliwa. Chciało się iść tak długo, aż padłoby się z wyczerpania i jeszcze dłużej. W końcu, w odległości kilkudziesięciu stóp od nich była upragniona grota, początek końca ich podróży.
- To jak? - odezwał się w końcu - Wchodzimy od razu, czy zostajemy na noc na ścieżce?
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

- To zupełnie, jak w niewoli - odparł żartobliwie niedźwiedziołak, podążając za wzrokiem zmiennokształtnej ku gwiazdom na niebie. Ich blask przypominał mu te wszystkie bezsenne noce, po morderczych starciach na arenie, które spędzał w kącie celi, próbując dostrzec wśród nich jakiś znak, który przyniósłby mu wolność. Niestety oprócz miliona białych punkcików i jasnego księżyca był tam jedynie mrok, powoli zabijający w nim wszelkie nadzieje, aż do dnia, w którym oddano mu miecz.
- Ciekawe, czy wszystkie kobiety w tej części świata są takie... - przerwał, przenosząc wzrok na Yve, co było w tym momencie ogromnym błędem.
W świetle gwiazd lisołaczka prezentowała się jeszcze piękniej niż w słońcu. Jej ciało wyrywało się z ciemnego tła, otoczone poświatą, podkreślającą jej kształty. Włosy krwistej barwy jeszcze bardziej uwydatniały smukłe rysy twarzy, a ich kolor doskonale współgrał z czerwienią ust. Fioletowe oczy patrzyły w niebo z obojętnością, jakby gwiazdy w ogóle jej teraz nie interesowały. Jasne było, że nad czymś rozmyśla.
- ...nietypowe? - dokończył, przełykając ślinę, która ledwo przeszła przez gardło. Serce kołatało mu jak szalone pod szeroką piersią, a krew w głowie zaczynała wrzeć. Z początku to go przestraszyło bowiem pierwszy raz w życiu czuł coś takiego. Czy to już miłość, czy tylko cielesne pożądanie, nie wiedział, ale nawet najpiękniejsze kobiety z plemienia nie potrafiły wywrzeć na nim takich zachowań, jak robi to ta jedna.

Na pytanie, czy tęskni za domem, oderwał wzrok od ciała kobiety i utkwił go w głazach porozrzucanych po całej polanie. Wielkie, szare otoczaki były jedynymi świadkami ich rozmowy, co napełniło go ulgą. Choć znał Yve dopiero kilka dni, czuł, że z pewnych spraw może jej się zwierzyć i zostać przez nią zrozumiany. Ona nie wydawała się fałszywa, zdolna wykorzystać to przeciwko niemu, a nawet jeśli to Zil'vah wiele by na tym nie stracił. Tyle co nic. W końcu jemu było to obojętne, a wewnętrzną potrzebę szczerej rozmowy zawsze można było spełnić samemu, wykrzykując to w gniewie podczas treningu. Były gladiator nie miał więc nic do stracenia, wyznając jej pewne rzeczy.
- Za każdym razem, gdy zamknę oczy - odpowiedział, lecz zaraz rozmasował kark, rozluźnił ramiona i dodał całkiem szczerze - Ale ta tęsknota nie sprawi, że tam wrócę. Nic ani nikt tam na mnie nie czeka, a tutaj mogę zacząć od nowa.

Ich rozmowę przerwał brzask i pierwsze promienie słońca dotykające górskich szczytów. Zil'vah przeczekał ten moment, by dopiero w pełnym świetle powrócić z Yve do obozowiska zanim ich rybi towarzysz zorientuje się, że zniknęli.
- Dokąd zamierzasz udać się ze skarbem? - zapytał w drodze powrotnej, ostentacyjnie wyprzedzając ją o krok, by ramieniem odgarnąć gęściejsze ściany gałęzi. W gruncie rzeczy chciał jej jeszcze potowarzyszyć, chociaż kilka dni, by móc napawać się jej wyglądem, jej głosem i zapachem. Przeczuwał, że kobieta wszystkiego się domyśla, ale myśl, że i on się jej podobał, napawała go optymizmem.

Będąc już w obozie, Zil'vah zabrał się za rozpalenie ognia, wykorzystują do tego dwa kamienie, których o mało nie potłukł na mniejsze kawałki, chcąc wykrzesać iskrę. Siły mu nie brakowało, a braki energii spowodowane bezsennością szybko zredukował skromnym śniadaniem i wodą ze strumienia. Noga co prawda wciąż dokuczała i miejscami rana rwała jego mięśnie, ale ból był jak najbardziej do zniesienia. Najlepszym przykładem były wybielałe blizny na plecach. Skoro Zil przeszedł takie męczarnie, strzała w udzie to przy nich pikuś. Obóz opuścił jako ostatni, a podczas wędrówki zajmował środek pomiędzy prowadzącą ich lisołaczką, a trytonem, któremu pozwalał się wyprzedzać, aby nie tracić się z oczu. Droga pod górę usiana była szczelinami, grunt był tu względnie stabilny, ale mniejsze głazy miały tendencje do uciekania spod nóg. To za ich sprawą niedźwiedziołakowi kilkakrotnie podwinęła się noga, lecz zanim Yve lub Rubin zdążyli do niego podejść, on z uśmiechem na ustach wstawał i pokazywał, że nic mu nie jest.

Postoje robili w dość regularnych odstępach, podczas których zmiennokształtny siadał z mieczem na jakimś głazie i stopniowo rozwiązywał opaskę, aż ta sama w końcu spadła, pozwalając zalepionej maścą ranie pooddychać świeżym, górskim powietrzem.
W końcu dotarli do celu, a wielka, ciemna grota przywitała ich powiewem mroźnego powietrza, wydobywającego się spomiędzy szczelin.
- Im szybciej znajdziemy ten skarb, tym lepiej dla nas - odpowiedział trytonowi, wskazując na zbierające się nad ich głowami ciemne chmury. - W górach szybko się ściemnia, a nie widzę nigdzie drwa na ognisko. Ja jestem odporny na mrozy, a ty nie bardzo z tego co słyszałem.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        - Niekiedy warto zostać zniewolonym - mruknęła do niego kusząco i zakołysała lekko biodrami, jakby była źdźbłem trawy na wietrze, po czym się zaśmiała z rozbawieniem, pokazując tym małym przedstawieniem co miała na myśli. Kiedy podjął temat kobiet, oderwała wzrok od rozgwieżdżonego nieba i spojrzała na niego zaintrygowana, jednocześnie zmniejszając dystans między nimi. Kroczyła przez leśne podłoże bezszelestnie i z nieprawdopodobną lekkością oraz gracją godną jej lisiej natury, zdawać by się mogło, że przypominała w tej chwili drapieżnika podchodzącego swoją ofiarę. Niby z obojętnością, ale w rzeczywistości z niemałym zainteresowaniem.
        - Jakie? - szepnęła gdy znalazła się już przed nim, przylegając do jego piersi, do której przyłożyła swoje dłonie. Cały czas się uśmiechała, ni to podstępnie, ni kokieteryjnie, a następnie wspięła się wyżej stając na palcach i delikatnie musnęła koniuszkiem swojego języka kącik jego ust. Była w pełni świadoma jaki wywiera wpływ na niedźwiedziołaka nie tylko swoim zachowaniem, ale samym wyglądem, dlatego pozwalała sobie na więcej swobody w stosunku do niego.
        - Sam to ocenisz - zachichotała figlarnie i niewinnie, choć w ciemnych kątach jej umysłu wybuchały płomienie zazdrości na samą myśl, że jakaś lafirynda miałaby chociaż na odległość jednego kroku zbliżyć się do jej niedźwiedzia. Zasępiła się przez sekundę zaskoczona pojawieniem się u niej takich uczuć, ponieważ nigdy wcześniej nie czuła zazdrości wobec innych mężczyzn, którzy latali za nią z wywalonym jęzorem i bez wahania byli w stanie spełnić każdą jej zachciankę, nawet zamordowanie swojego rywala. Co prawda nigdy nie czuła do żadnego ze swoich poprzednich "partnerów" tego co właśnie do Zil'vaha, ale sam fakt pojawienia się u niej takich emocji się liczył.

        Szybko stanęła na palcach najwyżej jak umiała i cmoknęła go w policzek cofając się na komfortową i wygodną dla nich odległość, aby ten nie zauważył u niej tej zmiany w zachowaniu i samej zadumy. Nie potrzebowała jego troski i zamartwiania się, ponieważ umiała sama sobie poradzić z problemami.

        - Podobnie jak u mnie - szepnęła pod nosem do samej siebie i niezauważalnie westchnęła lekko. Nie wiedziała co chciała zyskać zadając to pytanie, ponieważ logicznym było, że skoro był niewolnikiem to tęsknił za swoją ojczyzną, z której go siłą wyrwano. Ona również czasami tęskniła za skromną chatką w lesie, w której spędziła najlepsze lata swojego dzieciństwa u boku pary, będącej dla niej jak prawdziwi rodzice. Nie jednokrotnie myślała o chwilowych odwiedzinach tamtego miejsca choćby z ciekawości czy domek dalej stoi tam gdzie stał i czy w środku nadal są ciała, które zostawiła za sobą gdy uciekła stamtąd, czy czasami nikt ich odpowiednio nie pochował. W tym momencie oboje myśleli niemal tak samo - nie chcieli wracać z własnej woli, gdyż nic tam dobrego dla nich nie ma, jedynie powrót do z radością zapominanej przeszłości.
        - To dla tego masz problemy ze spaniem? - zapytała z charakterystycznym dla siebie, nieco drwiącym uśmiechem, a w jej główce zaświtało od razu rozwiązanie. - Jeśli nie ziółkami to postaram się ciebie uśpić innym sposobem. - Zachichotała niewinnie i kilka razy machnęła swoim rudym ogonkiem. Gdyby zmusiła niedźwiedzia do położenia się, a później sama by się na nim ułożyła i zasnęła, nie miałby możliwości szwendania się po okolicy i musiał by choćby z nudów zasnąć. To był genialny i nieinwazyjny plan, który bardzo jej się podobał, ale musiała z jego realizacją zaczekać już do następnego zmierzchu, ponieważ obecnie zaczynało powoli świtać.

        - Dokąd? To dobre pytanie - zamyśliła się wracając u jego boku. O ile wcześniej nie miała żadnych wątpliwości co do planów roztrwonienia jej części skarbu na wygody i masę nowych ciuszków, o tyle teraz szczerze nie miała pojęcia co by z tym zrobiła. Po krótkiej refleksji postanowiła mu względnie odpowiedzieć. - Do miasta przespać się w normalnym łóżku, napić piwa i naostrzyć swoje noże. - Pozwoliła mu siebie wyprzedzić i odgarnąć z jej drogi gałęzie. Widziała jednak co miało na celu jego pytanie, które prawdopodobnie wywołało u niego smutek, dlatego zaraz się uśmiechnęła i na powrót przywarła do jego boku tym razem delikatnie obejmując jego potężne ramię. - Będziesz miał możliwość ocenić czy wszystkie alarańskie kobiety są takie nietypowe, a po tym się pomyśli gdzie udamy się dalej. - Specjalnie podkreśliła liczbę mnogą, by dać mu jasno do zrozumienia, że tak łatwo się lisicy nie pozbędzie. Ta, dumna z siebie wybuchła radosnym śmiechem i czmychnęła od niego w stronę obozowiska popisując się swoją zwinnością.

        Po powrocie do Rubina i miejsca, w którym się zatrzymali, Yve zaczęła przygotowywać śniadanie i sprawdzać stan oraz jakość noży, w tym też trucizn i innych ziół w swojej torbie, robiąc przy tym wygodny do szybkiego zastosowania potrzebnych rzeczy, porządek. Gdy patyki w płomieniach ogniska wesoło trzaskały przystąpiła do zjedzenia śniadania wraz z niedźwiedziem, domyślając się, że Rubin musiał wcześniej się posilić, co jakiś czas rzucając trytonowi podejrzliwe i poirytowane spojrzenia, gdyż jego wyszczerz zaczynał robić się niepokojący, po czym bezzwłocznie podjęli się ostatniej wędrówki w stronę upragnionego skarbu, niosąc dumnie przerzuconą przez ramię torbę z jej zestawem "małego" zabójcy. Nie dała jej naturianinowi do niesienia choć miał dobre chęci, ale przez to miałaby utrudniony dostęp do swoich środków samoobrony gdyby sytuacja tego wymagała, niemniej jednak zrobiła mu ten zaszczyt niesienia kocyka lisicy wraz z resztą bagaży skoro się uparł.

        Wspinając się pod górę stroną i osuwającą się ścieżką, nie szczędziła sobie rozbawionych chichotów kiedy któremuś z jej towarzyszy poślizgnęła się noga, za to ona z dumą popisywała się i niemal tańczyła nic sobie nie robiąc ze zdradliwego podłoża, na którym jej stopy choćby jeden raz się nie potknęły.

        W końcu dotarli do celu ich podróży i Yve wyciągając z bagaży niesionych przez trytona dała każdemu po ususzonym kawałku koniny dla zregenerowania sił przed eksploracją jaskini.
        - Wchodzimy od razu jak zjecie, nie wiadomo jakie męty mogą się czaić w tej okolicy, poza tym Zil ma rację - tu nie jesteśmy w stanie rozpalić ogniska, a kursowanie do lasu i z powrotem po drewno było by stratą czasu i energii. Najlepiej będzie od razu wejść i szybko znaleźć ten skarb by jeszcze przed zapadnięciem całkowitej nocy być z powrotem w lesie i rozpalać ognisko. - Zarządziła od razu pochłaniając kawałek mięsa trzymany w swojej dłoni i nie wiele czekając na nich weszła w wilgotne ciemności wypełniające grotę.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Kiedy otrzymał kawałek mięsa od przyjaciółki, miał ochotę natychmiast je zakopać. Myślała, że uwierzy jej w "sarninę"? Zjadł jednak nie wybrzydzając, aby nie zatrzymywać podróży, choć w głowie wszystko huczało, że nie powinien tego robić, żeby uciekał zanim i jego zjedzą. Pobiegł za lisołaczką do groty, gdyż nie chciał się zgubić.

Szli przez chwilę po omacku, a gdy ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności, mogli zobaczyć, że korytarz, w którym są jest szeroki na kilka łokci, ale niezbyt wysoki. Naturianina dzieliło kilka palców od zarycia w sklepienie. Współczuł więc ogromnemu Zilvahowi. Za niedługo mieli dojść do rozgałęzień. Tryton zastanawiał się tylko, czemu na mapie były one wymalowane wściekle różowym, ciężkim do zdobycia atramentem. Rubin posłyszał gdzieś dziwny śmiech, ale widząc, że wszyscy idą normalnie, pomyślał, że tylko się przesłyszał. Było naprawdę chłodno, przez co potarł sobie ramiona. Po chwili mieli do wyboru drogę w lewo, i w prawo. Według mapy, należało iść w prawo, skąd czuć było chłodem i wilgocią. Natomiast droga w lewo, była dziwnie ciepła i jakby jaśniejsza. Zanim jednak podjęli jakąkolwiek decyzję, pośrodku, między drogami pojawiły się jakieś różowe świetliki, roztaczając piękną poświatę. Naturianin podszedł do nich i dotknął jednego. Wtedy wszystkie zawirowały, a z wiru wyłoniła się niewielka istota. Była wielkości jego uda. Długie różowe włosy związane z tyłu głowy w kucyk kawałkami złocistego sznura. Szerokie różowe ubrania, prawdopodobnie z jedwabiu były półprzezroczyste, a materiał zwisał lekko z ramion. Istota ta odezwała się :
- Jam jest Irina, strażniczka marzeń i kapłanka pokus. Ja i moje siostry będziemy was kusić, męczyć, przypominać i gnębić - ostatnie słowa zawierały w sobie tyle jadu, że można by pomyśleć, że wypowiadała je jakaś żmija. - A teraz zabawię się z... Tobą. - syknęła wskazując na rybkę. Ten odruchowo cofnął się, wyciągając rękę do tyłu, żeby zobaczyć, czy Yve tam stoi lub czy sobie tego nie wymyślił. Napotkał jednak za sobą twardą ścianę. Odwrócił się i zobaczył za nią swoich towarzyszy. Bił w nią pięściami, ale to było jak bicie się ze skałą. Odwrócił się do różowej wiedźmy.
- No! To czego ode mnie chcesz?!
- Ja? Pobawić się. Posłuchaj... Dam ci wybór. Dopóki nie wybierzesz, ty i twoi znajomi będziecie tu czekać. To znaczy... Oni mogą zawrócić jeśli chcą. W przeciwnym razie, będą wybierać później. W grocie na lewo znajduje się miłość, przyjaźń, spokój i akceptacja. Idąc korytarzem po prawej trafisz w końcu na ten wasz skarb, ale równa się to temu, że nigdy już nikt cię nie zaakceptuje, a o przyjaźni lub miłości będziesz mógł co najwyżej pomarzyć.
- A... Ale... Czy jeśli wybiorę drogę miłości, czy zobaczę jeszcze moich przyjaciół?
- Tak... Kiedy będą wracać. Droga do skarbu zostanie dla ciebie zamknięta, a po wyjściu z mojej groty, będziesz mógł tylko się wycofać. To ty się namyśl, a my sobie popatrzymy - pstryknęła palcami, a obok niej pojawił się obraz gorącego morza. To miejsce wydawało się dziwnie znajome. Przecież... To był jego dom... Po chwili sceneria zmieniła się, był tam Hina... W Rubinku wezbrała wściekłość.
- Jak śmiesz?! Jak śmiesz mi to pokazywać?! Jak śmiesz im to pokazywać?! - zakrzyknął, po czym przywołał szablę i zaczął ciąć w obraz, a potem w czarodziejkę. Oba obiekty były jednak jak powietrze. Potem zaczął tworzyć bicze i kosy z wody, które również nie dawały żadnych efektów, a on był cały mokry i słaby. Odwrócił się do Yve. Przyłożył dłoń do bariery i powiedział "przepraszam". Ona chyba chciała coś odpowiedzieć, ale bariera tłumiła dźwięki z zewnątrz, a uwalniała tylko te ze środka. Naturianin spojrzał jeszcze gniewnie na różowowłosą i skierował się w lewy korytarz.
Zablokowany

Wróć do „Góry Druidów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość