KatimaKatima - pałac i to, co poza jego murami

Miasto zbudowane z wypalanych na słońcu cegieł i ciemnych gatunków drewna, połączonych w dwu, trzy lub czteropiętrowe bloki, otoczone drewnianą konstrukcją żeber. Ulice przecinające się pod kątem prostym tworzą sieć, której centrum stanowi duża, okrągła dziura - dawne koloseum, przerobione na miejski rynek.
Awatar użytkownika
Diego
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Katima - pałac i to, co poza jego murami

Post autor: Diego »

Choć już od roku nie dane mu było spać na ciasnej, słomianej pryczy w miejskich koszarach ani polerować stu mieczy, jako kara za akt niesubordynacji, to wstawanie każdego dnia przed wschodem słońca poważnie weszło mu w nawyk. Nawet teraz, gdy leżał na puchatym materacu zdolnym pomieścić do pięciu ludzi, okryty pościelą z prawdziwego jedwabiu, zdawało mu się, że słyszy nawołujący do pobudki dzwon i gardłowy okrzyk oficera, przemieszany ze świstem trzymanego przez niego batoga. W rzeczywistości w powietrzu rozbrzmiewał tylko dźwięk dzwonu ponieważ koszary pod zachodnim murem zrywały się właśnie na poranne ćwiczenia i zmianę warty, czemu zawsze towarzyszył lekki chaos. Za kilka minut, to wiedział na pewno, ulicami miasta przebiegnie ponad tysiąc żołnierzy, by zająć miejsce drugiego tysiąca, powracającego z nocnych czuwań do koszar wschodnich. A on, król, nawet nie mógł do nich dołączyć, co najwyżej przypatrzeć się dobrze z okien swojej komnaty na samym szczycie wieży. Już niemal zapomniał jak to jest dźwigać zbroję i odbywać poranną musztrę. Baczność, w prawo zwrot, wystąp, melduj, spocznij. Tego mu brakowało w ostatnich miesiącach i za tym najbardziej tęsknił. Za musztrą i konnymi wypadami poza miasto. Bo choć życie żołnierza było godne, to lepsze potrawy były serwowane tutaj, w obrębie pałacowych murów.

Diego Kador uśmiechnął się do wspomnień misek gotowej kaszy z kawałkami mięsa i pajdą chleba, wydawanymi trzy razy dziennie oficerom i sześć razy dziennie szeregowcom. Pamiętał dzień, w którym było na odwrót i to siedzący za biurkiem w koszarach wyższy szczebel jadał częściej niż stojący w pełnym słońcu i ekwipunku, szczebel niższy. Pamiętał też, jak kazał to zmienić, co wywołało oburzenie oraz radość w tych poszczególnych grupach, lecz żadna nie odważyła się zaprotestować. W końcu kto będzie dyskutował z wolą księcia, nawet jeśli ten sam książę jest pod rozkazami marszałka. Tak, to była dobra zmiana, a widok zadowolonych żołnierzy pokrzepił serce dorastającego władcy, który podobnych zagrywek uczony był od samego początku. "Kup ich żołądki, a serca same za tobą pójdą", mawiał jego ojciec, robiąc przełom w wojnie z głodem i budując w Katimie publiczne spichlerze, oddające nadwyżkę żywności najbiedniejszym. Lud sam go wtedy okrzyknął Łaskawym i Dobrodusznym, sam poczuł się winny do okazania wdzięczności i w ten sposób sam zadał ostateczny cios biedzie w niższych dzielnicach. Obecnie nie było w Katimie człowieka, który zmarłby z głodu i z zimna, chyba że na własne życzenie.

Z tych rozważań wyrwał go nagły przebłysk słońca, przeciskający się przez szczeliny zasłon niczym mysz przez mury spichlerza. Różnica była taka, że spichrze były lepiej zabezpieczone przed gryzoniami niż jego własny pokój przed słońcem. Wschód dobiegał właśnie końca, wielka gwiazda zawisła nad rdzawymi dachówkami w porcie, oświetlając jego ulice czerwonawą poświatą. Diego z niekrytą irytacją, iż ominął go ten moment, wyskoczył z łóżka i podszedł do okna, otwierając je na oścież. Chłód poranka i morska bryza uderzyły w niego jak fale napierające o reję, niesiona wiatrem woda osiadła na jego czole i policzkach, przeganiając resztki snu. Poniżej, w czerwonawym świetle budziło się miasto. Skierowane ku morzu okiennice trzaskały o siebie i zapraszały nowy dzień w swoje skromne progi. Pierwsi mieszkańcy wyszli już na ulice, pozdrowili sąsiadów ukłonem i ruszyli do swoich warsztatów, otwierali sklepy, zaczynali dzień tak samo, jak robili to wczoraj. Z uśmiechem na ustach i niewyspaniem w oczach. Gdzieś za miastem swój dzień zaczynali także farmerzy. Ogromne połacie terenów rolnych przeleżały bezczynnie noc i teraz ktoś musiał ich dopilnować. A katimscy rolnicy byli w tym najlepsi. Tylko oni potrafili wyrwać ziemi dwa, a nawet trzy razy więcej dóbr, niż była ona w stanie wyhodować, przy jednoczesnym nie niszczeniu jej. Dbano o nią, gdyż żywiła ludzi i robiono wszystko, by mogła to robić jeszcze przez kilka stuleci.

Swój dzień zaczynał też pałac. Jego bladożółte mury żyły swoim życiem, każdy miał tu swoje obowiązki i tak jak rzemieślnicy i farmerzy, także król musiał ich przestrzegać. Odchodząc od okna, Diego zrzucił z siebie nocną koszulę oraz spodnie i udał się do prywatnej łaźni, gdzie wylał na siebie jeden cebrzyk zimnej wody dla rozbudzenia i jeden ciepłej do umycia się. Później przewiązał biodra szorstkim, brązowym ręcznikiem i stanął przed lustrem, by doprowadzić do porządku włosy oraz zarost. Pierwsze przygładził uczesał na bok w formie opadającej grzywki, drugi jedynie przyciął, uśmiechając się do własnego odbicia. Z taką twarzą już dawno powinieneś znaleźć sobie pannę, powiedział mu któregoś dnia kapitan gwardii, kiedy rozmawiali w cztery oczy, bo inaczej lud jest gotów pomyśleć, że ma króla... Nie dokończył, gdyż wtedy oboje wybuchnęli śmiechem, dopowiadając sobie resztę w myślach. Wtedy to Diego zapewnił kapitana o swojej całkowitej normalności i że znajdzie sobie żonę przed trzydziestymi urodzinami. Jakby nie patrzeć miał przed sobą jeszcze pięć lat. Kiedy zakończył poranną toaletę, przeszedł do głównej sali, gdzie czekały na niego szaty, a raczej strój biednego barona, jak ujęła to kiedyś jego nadworna czarodziejka. Na suchą już skórę Diego włożył białą, wiązaną na piersi koszulę, spodnie z brązowego zamszu i kawaleryjskie buty z wysoką cholewą i sprzączkami. Całość dopełniła gruba tunika z doszytym, futrzanym kołnierzem i skórzany pas z bronią. Korony nie wkładał. Zamiast niej ozdobił serdeczny palec lewej ręki srebrnym sygnetem z wygrawerowanym lwem i literą K pod jego łapami - symbol najwyższego, katimskiego urzędu.

Gotowy opuścił komnaty, konfrontując spojrzenie ze stojącymi naprzeciwko gwardzistami i dwiema służkami, które pochyliły głowy w ukłonie, a następnie minęły go w przejściu, by posprzątać pokoje na jego powrót. Nie zdziwił ich jednak fakt, że łóżko jest już dokładnie pościelone, a podłoga w łaźni sucha, a jedynie trochę je to zirytowało. W całej swojej zaradności król odbierał im zajęcie, przez co same musiały znaleźć coś, do czego byłyby w stanie się przyczepić. Diego tymczasem był już na drodze do głównej baszty, gdzie odbywał się każdy jego dzień, jako głowy państwa. Mijanych po drodze strażników pozdrawiał gestem ręki, a ze starszymi mieszkańcami pałacu zamieniał słowo lub dwa na dzień dobry, zanim pod eskortą, w jego mniemaniu niepotrzebną, dotarł do sali tronowej.
- No proszę kto w końcu raczył nas odwiedzić - rozległo się z podwyższenia, gdzie stał wysoki mężczyzna z długimi, sięgającymi za barki włosami w szatynowym odcieniu i w grubym, skórzanym napierśniku, przyozdobionym insygniami kapitana gwardii. Ton jego głosu nie zdradzał jednak wrogości, raczej pełen szacunek z nutą złośliwości, na którą pozwolić mogą sobie tylko członkowie rodziny.
- Witaj, kuzynie - odpowiedział mu Diego, dołączając do niego na szczycie sceny, do której prowadziło kilka schodków, zwieńczonych szerokim okręgiem, po środku którego stał drewniany i okuty złotem tron. Jego poręcze stylizowane były na lwie pyski, a wysokie oparcie pełne było liściastych motywów, między którymi ukrywały się kłosy zbóż. Król zasiadł na nim dość niechętnie, po czym odprawił gwardzistów, którzy zajęli miejsce pomiędzy kolumnami, zostawiając mężczyzn samych sobie.
- Co mnie dzisiaj czeka? - zapytał, odpinając miecz i stawiając go obok.
- Kilka spraw - odpowiedział mu kapitan gwardii, wręczając rulon dokumentów.
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Dragosani »

        Już od jakiegoś czasu Dragosani mieszkała na niczym się nie wyróżniającej farmie swojego wuja pod Katimą. Nie wiedziała jaki był prawdziwy powód jego przeprowadzi akurat w te strony, czy czynnikiem sugerującym, że to idealny wybór był wszechobecny spokój i urodzaj tego państwa i rzadkie ataki ze strony wrogów czy potworów w przeciwieństwie do Rododendronii, czy może coś innego. Dla niej największą zaletą tego państwa było właśnie to, nie musiała się zastanawiać kiedy bestie znów zaatakują i czy wtedy ona oraz jej bliscy znów zdołają bez większych obrażeń wrócić do domu. Oczywiście opuszczenie rodziny nie było dla niej przyjemną i łatwą decyzją, ale nie mogła dalej żyć z zabijania niewinnych i nieszkodliwych, nieludzkich istot. Tym bardziej, że jej ojciec chciał zrobić również krzywdę jej smoczemu przyjacielowi, a na to nie mogła pozwolić. Nie było kolorowo kiedy tam mieszkała, mimo to tęskniła dość często za rodzicami, a przede wszystkim za matką, do której regularnie wysyłała jakieś drobne podarki z Katimy i krótkie listy, które udało jej się napisać z pomocą ciotki, choć nie była pewna czy jej rodzicielka umie czytać, podobnie jak reszta tamtejszego klanu.

        Nie miała jednak żadnych wątpliwości, że dla niej i Sa'maara ta ucieczka wyszła na dobre. Mogli w końcu zacząć cieszyć się normalnym życiem, nawet jeśli zdarzało mu się cierpieć niewygody przez spanie na sianie w stajni wraz z końmi i krowami wuja, podczas chłodniejszych nocy, ale jeszcze nie zdarzyło jej się słyszeć od niego jakiś narzekań. Przynajmniej nikt ich nie chciał rozdzielić, ani skrzywdzić.

        Oboje wstawali skoro świt, ponieważ nic nierobienie szybko przekształcało się w nudę, a tej woleli unikać. Jej kuzyni po zjedzeniu sytego śniadania od razu ruszali do stajni by wypuścić zwierzęta na pastwiska oraz smoka, a później wraz z nim zajmowali się polami. Nie należał do największych osobników tych skrzydlatych jaszczurów, ale dzięki niemu mieli dużo lżejszą pracę i potrafili szybciej się z nią uporać. Oni byli szczęśliwi, że mieli więcej czasu na przyjemności w mieście, a gad miał co robić z uśmiechem na pysku żeby się nie nudzić. Dragosani w tym czasie pobierała nauki pisania i czytania od ciotki, albo pomagała jej oraz jej córce w domu jeśli "smocza" dziewczyna miała wolny dzień. Bo o ile kuzyni oraz Sa'maar mogli robić codziennie to samo, o tyle ona nie mogła sobie pozwolić na taką monotonność i przez większą część tygodnia pomagała wujowi w jego warsztacie nieopodal centrum miasta. Starszy mężczyzna robił meble i inne przedmioty codziennego użytku, a ona je przyozdabiała wedle własnego uznania. Miała do tego prawdziwy talent, a tanie, acz solidne wyroby z jego stolarni były dzięki niej prawdziwym dziełem sztuki. Nigdy, choć się bardzo starała, nie udało jej się zrobić dwóch tych samych wzorów, wszystkie się od siebie różniły choćby nawet małym ledwo dostrzegalnym szczegółem.

        Taki dzień właśnie był dzisiaj. Trójka kuzynów wraz z jej złotym smokiem darli się już i wygłupiali przy pracy na polu, a ona kończyła śniadanie, zabijając jednocześnie swój analfabetyzm - czytała jakąś piękną historię o kobiecie, która pewnego razu zmierzała przez miasto na targ i została napadnięta przez wilkołaka, jednakże skończyło się to ich wzajemnym zauroczeniem i romansem w domku po drodze, dopóki jakiś łowca potworów nie stwierdził, że dziewczynie grozi niebezpieczeństwo i trzeba zabić potwora...
        - Kiedyś też bardzo lubiłam tę książkę. - Odezwała się do niej ciocia nie odwracając się od zmywanych naczyń, kiedy dziewczyna bardziej skupiła się na opowieści, niż na przerwanym śniadaniu. - Po drodze do warsztatu możesz zajść na targ, albo do księgarni i kupić sobie coś jeszcze do czytania, coraz lepiej ci to wychodzi, a wujek nie powinien być zły, że się lekko spóźnisz. - Dodała łagodnie i postawiła na stole zapakowaną torbę z uszykowanym jedzeniem dla dziewczyny i swojego męża.

        Dragosani otrząsnęła się na jej słowa i pochłonęła błyskawicznie resztę swojego śniadania, przełykając je w biegu podczas odkładania książki na skromną biblioteczkę.
        - Wiem, że nie byłby zły, ale spóźnianie się to zły nawyk. Jeśli teraz mi się nie uda kupić, to zrobię to jak będę wracać, albo któregoś wolnego dnia. Powiedz, później chłopakom żeby mi smoka nie zamęczyli tymi swoimi głupimi pomysłami. - Rzuciła ze śmiechem i porwała ze stołu torbę, czochrając przed wyjściem siedmioletnią dziewczynkę, która rysowała sobie w sieni i ruszyła drogą w stronę miasta.

        Sa'maar widząc kątem oka, że Sani wyszła, przygniótł łapą do ziemi starszego z braci (Pikura) i podbiegł do niej z uczepionym jego ogona najmłodszym, Denzo.
        - "Ładnie tak bezzz pożegnania?" - rozległ się za nią przeciągły pomruk, ale w jej głowie rozbrzmiał syczący i gardłowy, ale łagodny oraz ciepły głos łuskowatego przyjaciela. - "Uratowałabyśśś mnie od nich" - dodał zatrzymując się przy niej z naburmuszonym pyskiem. Dziewczyna się zaśmiała rozbawiona i przytuliła złoty pysk, który następnie ucałowała w chrapy.
        - Nie będę wam przerywać tej uroczej zabawy - pomachała z uśmiechem do kuzyna siedzącego na ruszającym się w lewo i w prawo ogonie. - Wieczorem polatamy, może przyniesiemy wujkowi nieco drewna z tartaku jeśli będzie mu się już kończyło. Pamiętaj tylko by nie przesadzać z chłopakami i nie zmiażdżyć im żeber, kto wie czy książę nie postanowi obciąć nam głowy za to, że jedno z jego pól leży i zaczyna nędznieć, bo nikt nie może się nim zająć. - Dodała na wpół żartobliwie i poważnie, raz jeszcze ucałowała gadzi pysk i wznowiła wędrówkę.

        Smok zasyczał z rezygnacją, oblizał sobie pysk i chwycił małego szkodnika uczepionego jego ogona za ubranie i posadził sobie na grzbiecie, po czym wrócił na pole i zakończył tę ich chwilową głupawkę, na rzecz rozpoczęcia w końcu właściwej pracy.
Awatar użytkownika
Diego
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Diego »

Do grona kilku drobnych spraw przedstawionych na dokumencie było podpisanie kilku sądowych wyroków oraz zapoznanie się z comiesięcznymi raportami odnośnie funkcjonowania służb. Nic ciekawego, za to bardzo nudzącego. Setki linijek ciągłego tekstu i liczb, kilka diagramów i wykresów tylko po to, by na koniec przekonać się, że system panujący w Katimie jest jednym z najlepszych na Łusce. Kraju nie toczył głód, choroby, wojny domowe i zewnętrzne, ludzie żyli ze sobą w pokoju. Sąsiednie mocarstwa mogły im tylko pozazdrościć. Przeglądając kolejne zwoje, Diego Kador wtrącał co jakiś czas swój podpis, a na kartach tego wymagających odciskał w ciepłym wosku sygnet, inforumując tym urzędników co do kolejności wykonywania poleceń. Porządek musiał być zachowany, nawet kosztem odrętwienia wywołanego kilkugodzinnym siedzeniem w bezruchu na tronie.
- To wszystko? - zapytał król, obserwując zwijane dokumenty, które następnie zostały przekazane skrybie.
- Na tem moment, tak - odpowiedział Lucian Kador, starszy kuzyn króla, dając znak gwardzistom, by eskortowali mężczyznę w szarej, lekko wytartej szacie do jego gabinetu. - Pozostą kwestie, których nie przenosimy na papier. Czas orki i siania dobiega końca, trzeba zatem zwiększyć patrole na traktach. Bandyci tylko czekają aż coś wykiełkuje, żeby spalić nasz trud.
- Od kilku lat nam nie zagrażają - zauważył Diego, przenosząc wzrok na zawieszoną na ścianie mapę swojego królestwa. Zielono-żółte łaty nizin przetykały się z brązem, symbolizującym lasy i wielką plamą błękitu, którą było Morze Cienia. Całość przecinała siatka dróg i uczęszczanych traktów, zaznaczone były większe folwarki i okręgi, każdy odpowiedzialny za inne zboże.
- Co nie znaczy, że ich nie ma - odparł kapitan gwardii, podążając za wzrokiem młodego króla. - Nasze prowincje są szczególnie narażone na atak. Każę wzmocnić patrole i rozrzucę je gęściej, by mogły sobie wzajemnie pomóc w przeczesywaniu dróg.

Diego skinął głową na ten pomysł, kończąc tym samym audiencję. Sprawy tego typu zawsze zostawiał w rękach starszego i mądrzejszego kuzyna, który, gdyby nie abdykacja ojca, sam siedziałby teraz na tronie. On sam nie znał się tak dobrze na działaniach zbrojnych, umiał walczyć, jeździć konno i kierować oddziałem, lecz nie całą siatką oddziałów, dodatkowo rozrzuconych po całym państwie. Brakowało mu odpowiedniego wyszkolenia, które Lucian zdobył na froncie przez te wszystkie lata. Diego miał więc ogromne szczęcie, że znalazł się on w gronie jego sojuszników i najbardziej zaufanych ludzi. Podobnie z resztą jak jego brat Edward, młodszy o dwa lata, lecz z podobną siłą charakteru. Pełnił on w mieście nadzorcę portu, sam był kapitanem "Holendra", najszybszej karaweli na Morzu i korsarzem w służbie króla Trytonii, zwolnionym tymczasowo z obowiązków. W pałacu nie można go było jednak uświadczyć. Jego domem było morze, a on sam nie przepadał za przepychem jaki daje władza. Podobnie z resztą jak król, który przejął to wszystko w spadku wraz z koroną.

Po skończonej audiencji, Diego, naturalnie w asyście dwóch gwardzistów, udał się na spacer niższymi poziomami pałacu. W wolnym czasie lubił pokazać służbie i żołnierzom, że jest taki sam jak oni, choć okryty najdroższą skórą. Nie wkładał korony jeśli nie wymagała tego sytuacja, nie żył kosztem innych, a w szczególności kosztem biednych. Z tysięcy łanów pól posiadał wydzieloną królewszczyznę na najlepszych glebach, utrzymującą pałac, więc od obywateli ściągał jedynie podatki. I to dość niskie, będące odpowiedzią na niski ubytek funduszy ze skarbca. Lud go kochał, a przynajmniej szanował, nie licząc tych warstw, które chciały wzbogacić się jego kosztem, a którym to uniemożliwił.

- Król nie powinien podróżować w lektyce? - zapytała, mijająca orszak, kobieta w czarnej, sięgającej ziemii sukni i równie czarnych włosach, kaskadą opadającą na ramionach. Ramiona i górną część dekoltu miała całkowicie odsłonięte, szyję zdobił naszyjnik z pentagramem, a ładną i rozpromienioną twarz, para dużych fioletowych oczu.
Nie zważając na obecność straży, kobieta podeszła bliżej i ucałowała króla w policzek na powitanie.
- Z dnia na dzień robisz się piękniejsza, Tatiano - odpowiedział mężczyzna, odprawiając gwardzistów. W obecności nadwornej czarodziejki nic złego nie miało prawa go spotkać. - Co u ojca?
- Zdrowy i silny - odpowiedziała Tatiana, kontynuując z królem spacer rozjaśnionymi korytarzami. - Zupełnie nie widać po nim tych ośmiuset lat, które ma na karku. Obecnie siedzi w wieży i pracuje. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc szwędam się po pałacu bez celu i szukam sobie zajęcia.
- Przekaż mu, proszę, że wieczorem chciałbym się z nim spotkać i porozmawiać.
- Jak rozkażesz, panie - odparła czarodziejka i już miała odejść, kiedy król przytrzymał ją spojrzeniem.
- Miałaś się tak do mnie nie zwracać. Nie jestem twoim panem, choćby dlatego, że jesteś starsza ode mnie o dwieście lat. Nie musisz mnie również tytułować. Członkowie rodziny są zwolnieni z tego przywileju.
- Lucian wciąż to robi - zauważyła kobieta, uśmiechając się pod nosem.
- Bo uważa, że na służbie powinien zachować profesjonalizm. Prywatnie nawet się nie krępuje, by mi nagadać za drobne błędy, które popełniam.
W tym momencie oboje wybuchnęli śmiechem, po czym rozeszli się każdy w swoją stronę. Tatiana do wieży magów, a Diego Kador, król Katimy powrócił do sali tronowej.
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Dragosani »

        Może i godzina była jeszcze wczesna, ale na pewno nie dla osób posiadających ziemie rolne i żyjących poza murami Katimy. Dragosani idąc w stronę miasta skromną, acz wydeptaną przez jeżdżące tędy wozy, a przy tym wygodną drogą między polami i gospodarstwami, upajała się sielskością wiejskiego życia i rześkim powietrzem wiejącym od morza. Odpowiadała przyjaznymi powitaniami sąsiadom, którzy w przeciwieństwie do jej kuzynów od razu przystępowali do pielęgnowania swoich ziem, które nie tylko zapewniały pożywienie ich właścicielom, ale także samemu miastu, a nawet potrzebującym państwom. Gród, w którym mieszkała odkąd tylko się do niego sprowadziła wraz z Sa'maarem nie został nigdy dotknięty klęską głodu, a okrucieństwem byłoby trzymanie nadwyżek żywności w katimskich spichlerzach i pozwolenie na samoistne gnicie dobra, które innemu krajowi mogłoby podnieść nieco jakość życia. Chyba wszyscy mieszkańcy tutejszego terenu podzielali tę myśl, gdyż nie słyszała w mieście, aby ktoś się skarżył, a rolnicy zdają się być dumni z tego, że ich plony mogą się w znacznej większości przysłużyć dobru. Tym bardziej, że tutejsze ziemie były chyba najbardziej urodzajnymi ze wszystkich w Alaranii. Sani nie bardzo wiedziała czy powodem było błogosławieństwo Prasmoka, bliskie sąsiedztwo z morzem, czy może jakiś inny czynnik. Zdarzyło jej się jednak zobaczyć, że jej kuzyni dopomogli się ogniem Sa'maara do opalania, a tym samym użyźniania ich pola kiedy odpoczywało po ostatnich uprawach.

        Podczas gdy jednych mogłoby zanudzić takie życie, ona była z niego bardzo szczęśliwa. Czuła się jakby w końcu była tam, gdzie być powinna, w swoim prawdziwym domu. Jej smokowi również zdawało się tu niezmiernie podobać, przez co oboje powątpiewali by kiedykolwiek planować opuszczenie tego państwa. Miała świadomość, że nie będą mogli w nieskończoność zalegać w domu wuja i ciotki, tym bardziej, że całe gospodarstwo prawdopodobnie zostanie podzielone między ich synów, ale nic to nie zmieniało. Dziewczyna nieraz sobie myślała, że wyjdzie za jakiegoś rolnika, który zaakceptuje przede wszystkim Sa'maara i pogodzi się z myślą, ze Sani ciężko będzie usiedzieć przez cały dzień w domu tylko po to by spracowany facet po powrocie do domu dostał od razu michę gorącego, pysznego i sycącego jedzenia. Lubiła pracować to prawda, ale nie zamierzała zostać sprowadzona do roli kury domowej, z tym nigdy by się nie pogodziła o ile by do tego dopuściła.

        Po przekroczeniu miejskiej bramy, zawahała się przez moment i zastanowiła się czy nie zdążyłaby kupić szybko jednej książki. Zaraz jednak dały o sobie znać cierpnące powoli palce, które niosły przez cały czas koszyk ze śniadaniem dla niej i jej wujka. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie pogodnie i skierowała prosto do warsztatu stryja, jeszcze nie raz będzie miała okazję, aby udać się na rynek i poszukać dla siebie jakiejś ciekawej, ale taniej książki.

        - Witaj stryjku, wybacz, że musiałeś tyle czekać. - Powiedziała po przyjściu do stolarni nieopodal zachodnich murów i skierowała się na zaplecze, gdzie zostawiła kosz z posiłkiem dla nich. Założyła na siebie stolarski fartuch wiszący tam na kołeczku i upięła włosy w zgrabny warkocz, przykrywając je jeszcze dodatkowo lnianą chustą, nieco poszarzałą. Nie było nic gorszego niż drobinki drewna zaplątane gdzieś we włosach i gryzące w głowę.
        - Tyle czekać? - doszło ją pytanie z głównej pracowni, a po chwili krótki, mocny, ale łagodny śmiech, należący do jej wuja. - Dopiero skończyłem przeglądać zamówienia.
        - Aż tyle tego jest? - spytała zaskoczona wychodząc do masywnego mężczyzny, przypominającego raczej typowego drwala, z bujną brodą, przez którą ciężko było poznać, że jest bliźniakiem jej ojca. Rozglądała się chwilę po pomieszczeniu, po czym przysunęła sobie stołek do ozdabianej przez nią komody z wczoraj i wznowiła przerwaną pracę.
        - Prawdę mówiąc niewiele jest do roboty, dwa krzesła dla karczmarza Yansa, biurko, stół i komoda dla nadwornego czarodzieja... Nie mam zielonego pojęcia co ten starzec ciągle robi z moimi meblami... - pokręcił z rezygnacją głową i głośno westchnął podczas odmierzania odpowiednich długości desek do zbicia komody. Dragosani wybuchnęła śmiechem na jego słowa.
        - Racja, racja. Ledwo dwa tygodnie minęły od oddania mu ostatniego zamówienia. - Rzuciła wciąż nie mogąc powstrzymać chichotu. Wyobraziła sobie jak nadworny czarodziej co chwila wylewa na swoje meble jakieś żrące specyfiki, znika je niewiadomo gdzie, albo nieumyślnie je pali wyczarowanymi płomieniami, co tylko potęgowało jej rozbawienie.
        - Nie wiem... Dla jego córki muszę zrobić komodę, a Ehialowie zażyczyli sobie kołyskę. Podobno doczekali się wnuczki. Najgorsze jest to, że praktycznie wszystko ma być na już. - Westchnął ze zmęczeniem tracąc nagle cały dobry humor. Wiedział, że nikt mu głowy nie urwie za to, że klient poczekał na swoje zamówienie dzień lub dwa, ale czas to pieniądz, a tych stanowczo potrzebowali, aby zapewnić Pikurowi odpowiednią edukację odkąd zażyczył sobie wstąpienie do katimskiej armii.
Awatar użytkownika
Diego
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Diego »

Mimo iż pałac miał budowę baszty o grubych murach i małych oknach, wciśniętych pomiędzy kolejne kondygnacje, w środku nie można było doświadczyć mrocznych cieni, a tym bardziej poczuć bijącego od ścian chłodu. Każdy korytarz oświetlany był rzędem naprzemiennie zatkniętych w żelazne haki pochodni, uzupełnianych świecznikami i żyrandolami, z których biło mocne, mlecznobiałe światło. Ich tajemnicą była zwyczajna świeczka na niewielkim piedestale, zamknięta w szklanej kuli i zawieszona nad głowami dworzan. Każdego ranka odpowiednio przeszkolony gwardzista wymieniał świeczkę i w ten sposób żyrandol mógł świecić przez kolejną dobę. Za komfort cieplny w pałacu dbały długie i puchate dywany rozciągnięte po podłodze niczym kolorowe wstęgi oraz liczne arrasy na ścianach, tkane przez starsze matrony, mistrzynie w tym fachu i sprowadzane aż z Efne. Większość z nich przedstawiała codzienne życie pałacu, takie jak musztra gwardzistów bądź też sceny zupełnie od tego odbiegające. Głównie krajobrazy, czy też pejzaże bezkresnych pól pszenicy i sceny batalistyczno-marynistyczne. Oczywiście te, o których uczono się w państwowych szkołach, a które zawsze prowadził ktoś inny. Wiadomym było przecież, że Katima nigdy nie miała jeszcze okazji toczyć z nikim wojny. Była na to państwem zbyt kochającym pokój.

Diego Kador, król Północnej Spichrzy w drodze powrotnej do sali tronowej podziwiał właśnie mijane gobeliny, kiedy nagle naszła go ochota na dłuższy spacer skrzydłami pałacu. Jak zawsze towarzyszyło mu dwóch przybocznych gwardzistów, mężczyźni zimnie milczący i oddychający tak cicho, że wydawałoby się, że nie robią tego wcale. Odziani w grube, płytowe blachy i ciężkie buty, z gizarmami w rękach i półtorakami przy pasie, kroczyli za władcą krok w krok, wypatrując jakiegokolwiek zagrożenia. W pałacu byli zatem niemal bezrobotni, podobnie z resztą jak królewskie pokojówki, których zatrudnienie wydawało się Diegowi absurdem. Król, który swoje najlepsze lata przesłużył w armii, ścielenie łóżka o wschodzie słońca miał we krwi, nie mówiąc już o utrzymywaniu porządku: własnym, swojej przestrzeni i ekwipunku. Mimo to wchodzenie w dyskusje z kimkolwiek na ten temat kończyło się jego rezygnacją i uległością, bowiem każdy arystokrata powinien zachowywać jakieś pozory.

Mijając po drodze kolejnych członków służby, straży i dworzan, Diego każdego pozdrawiał skinieniem głowy i nie zatrzymywał się przy nich na dłużej niż trwała wymiana grzeczności. W Katimie służba nie była niewolniczą formą usługiwania szlachcie. Każdy człowiek był tutaj prawdziwie wolny, choć nie ukrywano, że u boku arystokraty można zajść naprawdę daleko. Z tego powodu co ważniejsi urzędnicy zapraszali swoich krewnych, by ci mogli dorobić w pałacu na wykonywaniu prostych prac. Z kolei ci polecali innych i tak dalej, aż stało się niemal tradycją, że każdy w Katimie zaczynał albo od bycia chłopem w folwarku, co już samo w sobie było zaszczytem albo jako służący u możnych rodzin. Koniec końców wszyscy żyli na godnym, mieszczańskim poziomie. W kraju rolników walczono z biedą, inwestowano w ludzi i ich siłę oraz przydatność dla sprawy. Właściciele ziemscy mieli odgórny nakaz sprowadzania do pracy i oferowania wsparcia tym, którzy ledwo wiązali koniec z końcem. Oczywiście nie zawsze było tak kolorowo, jakby się mogło wydawać, ale "lepsze takie działania niż żadne", jak powtarzał stary król.

Odźwierny, wysoki mężczyzna przy tuszy w czerwonej kurtce skłonił się nisko królowi i pchnął ciężkie skrzydła, za którymi na powrót wracało się do sali tronowej - okrągłej hali z wysokim sufitem, wspartym na dwudziestu, marmurowych kolumnach, w cieniu których stali kolejni gwardziści. Przykrywające tu ściany gobeliny jako jedyne przedstawiały etapy rozwoju młodego państwa, którego prestiż na tle innych mocarstw rósł z każdym kolejnym sezonem żniw. Ich widok podniósł na duchu młodego króla, który z lekkim uśmiechem powrócił na swój tron, by dokończyć dzień zanim uda się na rozmowę z nadwornym czarodziejem.
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Dragosani »

        - Może powinieneś zatrudnić kogoś do pomocy? - rzuciła niby od niechcenia, ale zmartwiony wzrok, zerkający ukradkiem na spracowanego mężczyznę mówił sam za siebie. Nie mogła go zmusić do zostania w domu, aby porządnie wypoczął, ponieważ będąc wtedy samej w stolarni, zaległości z zamówieniami byłyby jeszcze większe i kto wie, czy w ogóle by kiedyś wyszli na czysto i mieli chociaż jeden dzień bez żadnej pracy. Jej stryj również o tym wiedział, dlatego bezsensem było zmuszanie go do wzięcia wolnego dnia, więc nie miała innej możliwości jak tylko po raz kolejny zasugerować przyjęcie do ich warsztatu jeszcze co najmniej jednej osoby. Choć... tu również wiedziała jaka będzie odpowiedź i argumentacja.
        - Dziecino, to nie jest najlepszy pomysł - odezwał się, kręcąc głową i drążąc w pociętych deskach niewielkie dziury, do których po chwili powciskał do połowy kołki. - Nie mamy czasu by chociaż pokazać takiemu co i gdzie, gdyby nawet jakiś chętny do tej roboty się znalazł, nie mówiąc już o sprawdzeniu czy miałby do tego odpowiednie umiejętności, czy każdy mebel jakiego by się tknął, wstyd byłoby choćby wyrzucić. - Powiedział, a w raz z nim w tym samym czasie powtarzała to z rezygnacją Sani, rzeźbiąc dłutem wzory zawijającej się delikatnie latorośli na obrzeżach blatu i szuflad oraz bocznych ścianach komody.
        - To nie jest zabawne, moje dziecko. Zamiast snuć jakieś szalone pomysły, wystawiła byś to, skoro już skończyłaś, na tył warsztatu pod wiatę, by Sa'maar mógł tę komodę później delikatnie opalić. Zerknij też ile zostało nad drewna, choć wątpię by starczyło na wykonanie zestawu dla nadwornego czarodzieja.

        Nie podobało jej się to obwieszczenie przez ciche zasugerowanie, że nie wyjdzie z warsztatu póki nie skończy choćby tych krzeseł dla karczmarza i kołyski dla wnuczka nowo mianowanych dziadków w Katimie. Jeśli dobrze podejrzewała, wrócą do domu po zmierzchu, a i tak była w stu procentach pewna, że jej stryj postanowi jeszcze nadprogramowo zrobić stół dla czarodzieja by mieć mniej pracy następnego dnia. Takie zachowanie nie było zdrowe i widać było po mężczyźnie, że jego organizm coraz bardziej niszczeje od przepracowywania się, nie była jednak w stanie mu pomóc. Proszenie nic nie dawało, używanie siły było bezsensu przez jej delikatną i drobną posturę, w porównaniu do budowy tego mężczyzny, który zimą, gdy chodził do tartaku po drewno czy do kominka czy do warsztatu, mylony był niejednokrotnie z niedźwiedziem tym bardziej, jeśli od dłuższego czasu nie korzystał z brzytwy (nie są najlepszymi przyjaciółmi), a bawienie się w pisanie próśb o interwencję do króla, byłoby po prostu dziecinne i śmieszne. Jednakże, nagle pojawił się w jej głowie idealny pomysł. do którego realizacji postanowiła jeszcze dzisiaj przystąpić.

        W chwili obecnej jednak porzuciła dalsze proponowanie zatrudnienia osoby do pomocy i posłusznie poszła przenieść komodę dla Tatiany, na tyły warsztatu, gdzie nie tylko wygodniej było dokończyć pracę z pomocą smoczego płomienia, ale również tragarzom z zamku łatwiej było to przenieś na wóz i dostarczyć do zamku. Zerknęła również na ich zapasy drewna i szybko podsumowała w głowie czy prognozy zmęczonego stryja były słuszne. Po części wszystko się zgadzało, przynajmniej tej o której zasugerował, zaplanowanej na dzień dzisiejszy. Za to dziewczyna nie miała już żadnych wątpliwości, co do tego, że wuj przemilczał fakt, że zamierza zrobić dziś jak najwięcej, póki nie skończy mu się potrzebny surowiec. Tego wystarczyłoby jeszcze na zmyślne biurko dla starego, nadwornego czarodzieja, a nie tylko stół. Wykłócanie się z nim o to, by szybciej skończyć po zrobieniu krzeseł i kołyski, byłoby jedynie stratą cennego czasu, więc Dragosani postanowiła to przynajmniej na razie zignorował i zdusić w sobie.

        Po chwili była z powrotem w warsztacie i zaczęła pracę nad wycinaniem elementów z drewna, z których później powstaną poszczególne części karczemnych krzeseł, wcześniej jedynie zapewniła mężczyznę, że po powrocie do domu polecą z Sa'maarem do lasu i przyniosą trochę kłód do stolarni. Po tym już oboje skupili się całkowicie na pracy, przerywając milczenie jedynie sporadycznymi, krótkimi wypowiedziami. Kilka godzin później, kiedy do tych zwięzłych rozmów wtrąciły się również ich żądne, posiłku żołądki, postanowili zrobić sobie małą przerwę i zjeść przyniesiony przez Sani z domu posiłek. Gdy zaspokoili głód wrócili ponownie do roboty i przerwali ją tylko na moment, podczas zachodzenia słońca, aby pozapalać w stolarni świeczki i lampy, przy których pracowali dopóki nie zrobili jeszcze stołu dla starego Jazona.
Awatar użytkownika
Diego
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Diego »

Aż do zachodu słońca, Diego zdążył uporać się z jeszcze kilkoma sprawami, które leżały w obowiązku króla. Było to między innymi poinformowanie i omówienie z kasztelanem planów na najbliższe kilka tygodni, upomnienie zbyt wychylających się przed szereg ministrów i rozstrzygnięcie dwóch spraw sądowych. W Katimie urząd ten działał prężnie, lecz jeśli spór nie został rozwiązany pomyślnie, udawano się przed majestat władcy, by to on podjął ostateczną decyzję. Dalsze próby odwoływania się od wyroku mogłyby skończyć się w lochach. W tym kraju nie patyczkowano się z łamiącymi prawo, ani z bandytami na prowincjach, którzy zagrażali wewnętrznej organizacji państwa.

Kiedy pierwsze cienie liznęły pałacowe mury, król wraz z gwardią udał się na ostatni obchód, po którym odprowadzono go do wieży magów, w całości zajmowaną jedynie przez nadwornych czarodziejów, Jazona i jego córkę Tatianę oraz ich służbę.
Było to miejsce, które Diego Kador odwiedzał najrzadziej z powodu silnego oddziaływania magii. Wibracje mocy niczym fale napierały na ściany i raziły wszystkich dookoła. Nie wielu jednak potrafiło je wyczuć, a dla katimskiego króla były one dodatkowo bardzo niebezpieczne. Dlatego też Jazon otoczył swoje pracownie barierą, która blokuje emisję magii, a sam przyjmuje władcę w gustownym salonie z widokiem na miasto na samym szczycie wieży. Teraz też, poinformowany wcześniej przez córkę, czekał w korytarzu ubrany w długą, ciemnozieloną szatę ze srebrnym pasem na biodrach, a swoje siwe włosy związał na karku czarną chustą. W pomarszczonych dłoniach trzymał laskę z dębu, którą kończył ułamany szkielet zegara, a na jego starczej twarzy malował się pełen szacunku uśmiech. W cieniu wyglądał jak typowy czarownik z legend. Brakowało mu tylko kota.

- Witaj, Jazonie. Wybacz, że kazałem ci tak długo czekać - zaczął władca, co na innych dworach było rzadkością. Podobnie jak to, że siwobrody mag nawet nie wykonywał ukłonu, mając do czynienia ze swoim królem.
- Bez przesady, mój panie - odpowiedział mężczyzna z laską. - Moje kości nie są jeszcze prochem. Postać kilka minut pod ścianą nie jest dla mnie czymś męczącym, za to może dostarczyć pewnych informacji.
- Na przykład?
- Ano, na przykład, że jedna z moich świec zaczyna wypalać się szybciej niż inne. Pewnie jakiś mały błąd w składzie wosku, ale nie będę zanudzał cię swoimi pracami. Tatiana powiedziała mi, że masz do mnie sprawę.
- Istotnie - odpowiedział Diego, idąc obok czarodzieja aż do komnaty, przerobionej na potrzeby prywatnych rozmów między nimi. Stał tu bowiem szeroki stół, kilka foteli, barek z winami i duży kominek, obecnie zimny i czarny wewnątrz od sadzy. Podłogę zakrywał jasny dywan o grubym włosiu, a ściany zdobiły stare artefakty, ówcześnie pozbawione magii, by nie narażać władcy. Było tu też wielkie, oszklone okno z widokiem na miasto i skrawek portu, do którego zawijały właśnie rybackie kutry.
- Chcę żebyś reprezentował mnie w najbliższych rozmowach z królestwem Trytonii - wyjaśnił Diego, siadając naprzeciwko czarodzieja. - Popłyniesz razem z Edwardem i spotkasz się z tamtejszym monarchią, żeby ustalić ceny zboża na nadchodzącą zimę. Wiem, że czasu jest sporo, ale chciałbym wykorzystać chwilowy spokój na froncie i razem z Lucianem pojechać do naszych sąsiadów, krasnoludów. Ostatnimi czasy potwory szukają obejść przez góry i ścierają się z naszymi przyjaciółmi. Obecnie nastała cisza, więc musimy sprawdzić co u nich słychać.
- Możesz na mnie liczyć - odparł mag, pochylając głowę w ukłonie. - Wyruszę kiedy rozkażesz, ale nie wcześniej niż za dwa dni. Muszę odebrać pewne zamówienie od miejscowego stolarza, moją komodę zjadł kornik, którego badałem, aby pomóc drwalom. Coraz więcej połaci leży powalonych, a samo drewno wyjątkowo szybko gnije. Problem w tym, że mi uciekł, ale nie ma tego złego, do pałacu nie przeszedł.
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Dragosani »

        Ulice zupełnie opustoszały i jedynie od czasu do czasu przechodził obok warsztatu jakiś strażnik z pochodnią, kiedy skończyli składać zaplanowane na dziś zamówienia. Dragosani musiała się sporo naprosić i naobiecywać wujowi, że ona posprząta stolarnię jak wróci tu z Sa'maarem i by mężczyzna wracał spokojnie do domu, nie kłopocząc się o nic. Ten po jakiś pięciu minutach jej skomlenia i trajkotania, zgodził się z niechęcią. Oczywiście dziewczyna nie do końca wierzyła w tak szybką zgodę stryja, bez żadnych ukrytych podstępów, więc jednoznacznie, z beztroskim uśmiechem na ustach oświadczyła mu, że go odprowadzi do domu. Argumentowała to starym porzekadłem, iż we dwójkę raźniej, a nawet wciągała do swoich zagrywek samego gada, stwierdzając, że w ten sposób będą mogli od razu udać się do lasu i przynieść kilka kłód do warsztatu. Nie musiała wcale mówić o swoich podejrzeniach, wobec jego prostego powrotu do domu, ponieważ po dziesiątym zmyślnym argumencie o niebezpieczeństwie jaki niesie z sobą migracja drapieżników za jeleniami o tej porze roku, sam się doskonale domyślił, że jego plan został przejrzany przez bratanicę. Uniósł ręce w geście rezygnacji i westchnął ciężko poddając tę walkę.

        - Nigdy nie dasz się przegadać, jak już się na coś uprzesz, co? - mruknął obrażonym tonem zerkając na nią kątem oka, kiedy oboje zdejmowali i odwieszali na miejsce swoje fartuchy.
        - Nie wiem o czym mówisz stryjku - zaszczebiotała radośnie dumna z siebie i z tryumfalnym uśmieszkiem pogasiła wszystkie świecie, podchodząc następnie do drzwi.
        - Najwyższemu powinienem dziękować, że ciotka taka nie jest, inaczej sąsiedzi by się ze mnie śmiali, że to baby u mnie rządzą. - Wymamrotał pod nosem, idąc za dziewczyną do wyjścia, a ta niewątpliwie rozpromieniła się jeszcze bardziej słysząc jego słowa, choć nie miał zamiaru by to usłyszała.
        - Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak bardzo się mylicie w swoich ocenach sytuacji. - Zaśmiała się z podejrzanym błyskiem w oku. Stary stolarz odwrócił się od zamykanych na żeliwny klucz drzwi od stolarni i spojrzał pytającym wzrokiem na nią. - Wszyscy mężczyźni pewnie nie zdają sobie z tego sprawy, ale to kobiety rządzą, w końcu to one gotują i grzeją wodę w balii dla spracowanych mężów. - Wybuchnęła rozbawionym śmiechem idąc u jego boku w stronę pól i gospodarstw. Chwilę mu zajęło rozważanie jej słów, aż w końcu i on się radośnie zaśmiał.
        - Z takimi pomysłami już współczuję twojemu mężowi. - Wydusił w końcu z siebie, kiedy opanował rozbawienie, wciąż jednak mimo zmęczenia dopisywała mu pogoda ducha.
        - O ile Sa'maar dopuści do mnie jakiegoś kawalera. - Odparła z równym humorem, choć ich wesołość nieco przygasła, aż przez pół drogi towarzyszyła im niezręczna cisza.

        Opuściła wuja pod samymi drzwiami domu i szeptem, by nikogo nie zbudzić, obiecała, że uwinie się ze wszystkim i od razu wróci do domu. Nie było potrzeby wspominania o tym, że do świtu zrobi i ozdobi wszystkie meble z zamówień, a nawet przygotują je z Sa'maarem do odbioru i przekażą w liście wepchniętym pod drzwiami, bądź słowie o gotowości do odbioru przez klientów. Miała jeszcze sporo pracy przed sobą, a wypadałoby jeszcze wrócić na noc do łóżka, aby stryj nie zadręczał się tym, że pracowała całą noc, a raczej uwierzył w niemożliwy do urzeczywistnienia cud.

        Stała na ganku póki drzwi od domu się za nim nie zamknęły i poszła do stajni. Wyprowadzając z niej złotego jaszczura, jeszcze nie do końca wybudzonego i kołyszącego się jak pijak na swoich łapach. Umocowała siodło na jego grzbiecie, a następnie zajęła na nim swoje miejsce i przytuliła się do kolczastej, umięśnionej szyi przyjaciela.
        - Jutro pośpisz sobie cały dzień, dzisiaj jeszcze musimy przynieść drewna z tartaku. - Szepnęła do niego łagodnie, gładząc dłonią złote cielsko.
        - "Obiecccałaś, że dziśśśiaj polatamy, a sssię dowiaduję, że muszzzę jeszcze cccoś nieść." - Ziewnął przeciągle ze śpiącym pomrukiem kiedy zamykał pysk i potrząsnął energicznie głową chcąc się w ten sposób nieco rozbudzić. - "Zzza to będzieszzz mi cccoś winna." - Stanął pewniej na łapach i bez ostrzeżenia poderwał się do pionowego startu.
        Nie był złośliwy dla dziewczyny, bo nie chciał aby spadła z jego grzbietu i się potłukła. Po prostu chciał w ten sposób sprawdzić, czy Sani jest bardziej przytomna od niego i w razie konieczności będzie w stanie się na nim utrzymać, a nawet przejąć inicjatywę. Próba gada nie zrobiła na niej żadnego wrażenia do tego demonstracyjnie trzymała się siodła tylko jedną ręką, jak jakiś szaleniec ujeżdżający byki czy dzikie konie dla sportu - kto wytrzyma najdłużej niezrzucony. O jedno tylko nie podejrzewała swojego towarzysza, że sprawdzian ten będzie mógł mu jednoznacznie potwierdzić, że podczas lotu czy to do lasu, czy do miasta, będzie mógł się ukradkiem zdrzemnąć, byleby pamiętać o ciągłym machaniu skrzydłami.

        Lecąc nad lasem, Dragosani starała się wypatrzeć idealne miejsce do lądowania i to niedaleko tartaku. Może i było ciemno i wszyscy spali, ale wciąż nie chciała ryzykować, że ktoś zobaczyłby Sa'maara i postanowił pozbyć się niebezpiecznego jaszczura. Nie raz zdarzyło jej się być świadkiem jak inni mieszkańcy Alaranii traktują smoki, gdyby nie ich strach i chciwość, ci pradawni nigdy nie byli by nękani przez poszukiwaczy skarbów i łowców smoków, choć już zwykłe pospólstwo umiało na różne brutalne sposoby pozbyć się dorosłych jaszczurów, nie mówiąc już o okrucieństwie wobec małych. Do tego jeszcze jej ojciec wpajał w nią to okrucieństwo i nienawiść wobec łuskowatych mieszkańców tej krainy, a nie po to uciekała z Sa'maarem od bestialstwa wszechobecnego w jej klanie, by jej przyjaciel miał go doświadczyć w innym miejscu i z rąk innych ludzi. Znów się przytuliła z troską oraz czułością do jego szyi, a on od razu oprzytomniał, samodzielnie kontrolując lot, ponieważ pomyślał, że dziewczyna położyła się na nim, bo również usnęła. Ta zaśmiała się cicho, prostując przez jego reakcję, po czym poinformowała go, gdzie będą lądować. Nie minęły dwie minuty, jak stali już w lesie na niewielkiej wykarczowanej przestrzeni i ruszyli obok siebie wgłąb po wykupione przez wuja drewno. Przy łuskowatym towarzyszu nie musiała się martwić o żadne niebezpieczeństwa czyhające między tymi drzewami.
Awatar użytkownika
Diego
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Diego »

Balviken, niewielkie objętościowo miasteczko drwali pół godziny jazdy konno na wschód od Katimy zostało wybudowane z myślą o pracujących w tym zawodzie jednostkach. Wzniesione na środku łysej polany, będącej dawnym karczowiskiem i połączone brukowaną drogą z granicznym posterunkiem, było ważnym ośrodkiem w życiu młodego państwa bowiem zaopatrywało je w solidny budulec i jednocześnie towar eksportowy poszukiwany na południu. W jego obrzeżach mieściły się cztery wielkie tartaki, rozrzucone po całym lesie, pół tuzina magazynów i wiele obszernych sadyb, mieszczących ekipy drwali wraz z rodzinami. Władzę w Balviken sprawował mianowany przez króla namiestnik, który spośród ogółu drwali wybierał czwórkę najbogatszych doświadczeniem, by ci w jego imieniu i zarządzali tartakami. Miasteczko posiadało własny garnizon i milicję, urzędnika podatkowego, sędziego i bank oraz kilku przedstawicieli w pałacu, by zwracać uwagi monarszy na potrzeby kasty. Ktoś obserwujący istnienie Balviken z boku mógłby pomyśleć, że jest to w pełni autonomiczne miasteczko bez odgórnej władzy, ale taki pozór był jak najbardziej błędny. O tym, że władzę nad ośrodkiem sprawuje rodzina królewska informował między innymi gryf z kłosem pszenicy w szponach i dziobie na czerwono-złotej szachownicy.
Taki emblemat zdobił obecnie pierś Eryka Lothbroka, zarządcy jednego z tartaków, który doglądał właśnie czynności pomiarowych nowo dostarczonych pni.
- Pięćdziesiąt buków - mamrotał pod nosem, zaglądając osobistemu asystentowi przez ramię, czy ten aby na pewno nie robi byków. - Doskonale. Na wóz i do magazynu zanim księżyc zacznie przeglądać się w mojej łysinie. Żwawo panowie, nie mamy całej nocy. Jutro część z tego musi trafić do obróbki, a następnie na rynek. I dobrze wam radzę, lepiej żeby się sprzedały, bo od tego zależy wasza przyszła pensja.
Drwalom, wysokim i barczystym chłopom nie trzeba było dwa razy powtarzać, zwłaszcza, że każdy z nich podchodził do sprawy w sposób uczciwy i rzetelny. Przy wycince pracowali od małego, kochali to i nie wyobrażali sobie życia bez zapachu żywicy i tnącego pnie żelastwa. Mimo to Eryk Lothbrok uwielbiał ich poganiać, co robił raczej ze zwykłej chęci droczenia się z pracownikami niż złośliwości. I tak nikt nie brał jego słów na poważnie.
Do wieczora uwinięto się z większością zadań, drewno zmierzono, zważono i wysłano do Balviken, gdzie czekał na nie suchy i ciepły magazyn strzeżony przez doborowych żołnierzy. U stóp tartaku pozostały tylko kłody i deski, które nie szły na obróbkę, lecz w ręce prywatnych rzemieślników, którym, o ile sami załatwiali kwestie transportu, wychodziło to o wiele taniej niż innym.
- Czułem w kościach, że panienka się zjawi! - zawołał Eryk, widząc zmierzającą ku niemu dziewczynę ze złotym smokiem u boku. - Zamówienie jest gotowe do odbioru. Stosik numer dwanaście. Panienki wuj zapłacił z góry, więc wszystko już załatwione. - Mężczyzna mówił wyraźnie, choć szybko, głównie przez wzgląd na gada, którego się bał, lecz nie wypadało mu tak po prostu uciec i rzucać słowami zza beczki. Nie na oczach pracowników.

W tym samym czasie Lucian i Diego Kadorowie próbowali wypchnąć się nawzajem po za nakreślony na podłodze krąg, używając do tego solidnie naostrzonych mieczy i szerokich tarcz. Iskry sypały się im na głowy i ramiona, rozświetlając zachowany w pomieszczeniu półmrok, w których zazwyczaj trenowali pałacowi gwardziści. Pierwszy z mężczyzn, który tego dnia odbył tuzin musztr, pięć patroli i zbeształ trzech oficerów za łamanie regulaminu, sprowadzał styl ku obronie, dając szansę temu drugiemu, znudzonemu ciągłym siedzeniem na tronie młodzieńcowi, na wyładowanie kłębiącej się w nim frustracji. Obaj jednak zachowywali umiar, by nie pokaleczyć się wzajemnie. W końcu to był tylko trening.
- Z tygodnia na tydzień robisz się coraz lepszy - zauważył kapitan gwardii, unikając zdradzieckiego pchnięcia w bok.
- Jeszcze trochę, a ty i twoi ludzie przestaniecie mi być potrzebni - zripostował król, blokując i kontrując następne trzy szybkie ataki oponenta. - Na co mi kapitan straży, skoro sam mogę się bronić.
W tym momencie Lucian, który od roku pełnił tę zaszczytną funkcję wykonał wypad lewej stopy i z całych sił kopnął prawą w tarczę, a ostrze swego miecza położył na szyi przewróconego mężczyzny.
- Oszustwo! - mruknął pokonany.
- I jednocześnie zwycięstwo - odparł starszy mężczyzna, pomagając młodszemu wstać. - Póki się nie nauczysz, że życie oszukuje zawsze, kiedy ma okazję, ja i moja gwardia będziemy cię strzec. Choćby dlatego, że bez nas nie przeżyłbyś dnia.
Po tych słowach obaj uśmiechnęli się do siebie serdecznie i rozeszli w przeciwnych kierunkach, by zakończyć dzień tak, jak to każdy miał w zwyczaju.
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Dragosani »

        Noc zapowiadała się wyjątkowo ciepła i przyjemna, a wiatr pędzący od morza stanowczo się uspokoił, choć może miała tylko takie wrażenie przez otaczające ją drzewa, które naturalnie łagodziły zbyt silne podmuchy. Sani pogładziła łuskowatego przyjaciela po boku szyi i ruszyła z nim bez ociągania w stronę tartaku i Balviken, skąd zamierzała wziąć zapas drewna do warsztatu. Musiała się dość sprawnie z tym uwinąć, nawet jeśli miała świadomość, że Sa’maar nie będzie chciał współpracować przy zaprzęganiu go do wozu, którym przetransportują bale w tradycyjny sposób - nie odrywając kół od ziemi. Po tym czekało ją jeszcze sporo pracy w warsztacie, a już przestawała mieć kontrolę nad ziewaniem, jednakże z własnej woli postanowiła skończyć do rana wszystkie zamówienia i uszykować je do odbioru, by jej wuj mógł sobie przez jeden dzień odpocząć i spędzić go ze swoją rodziną.

        - Dobry wieczór, panie Lothbrok – przywitała się kulturalnie z zarządcą, gdy już doszli do miasta i magazynu, z którego zawsze brali drewno. – Numer dwanaście – powtórzyła, po czym dodała ze skruchą. – Przepraszam, że zawsze zjawiamy się tak późno, ale rozumie pan… - urwała, by wymownie spojrzeć na smoka i pogładzić go z troską po pysku, aby drwal zrozumiał powody, dla których Sani tak często odbierała drewno nocą.
        - Dziękujemy panu, raz jeszcze przepraszam i miłej nocy życzę – odparła uprzejmie i pociągnęła Sa’maara za pasek siodła, aby z nim pośpiesznie udać się do wskazanego stosiku, widząc, że wstrętny gad już się czaił, żeby się nieco zabawić i wykorzystać niepokój zarządcy.

        - "Kto by pomyśśślał, że tak wielki chłop dalej będzie sssię bał sssmoka, który ani razzzu nic mu nie zzzrobił." – Prychnął z rozbawieniem jaszczur w umyśle swojej towarzyszki, a po chwili się zaśmiał wydając z siebie urywane warkliwe pomruki.
        - Jak do tej pory nic mu nie zrobiłeś bo zawsze cię odciągałam, gdy tylko zaczynałeś kombinować – westchnęła nieco poirytowana zachowaniem przyjaciela, ale wiedziała dlaczego taki był i nie mogła mu tego zabronić. – Ludzie nigdy cię nie polubią jeśli będziesz się puszył i przybierał pozy jak jakaś mordercza bestia, a tym bardziej jeśli zaczniesz im dokuczać dla własnej rozrywki przez to, że się ciebie boją.
        - "Nie Sssani" – pokręcił gwałtownie łbem, również poważniejąc. – "Nie ma zzznaczenia czy będę podpalał ich domy, czy ratował kupców przed bandytami, kiedy tylko zzznajdą w sssobie wyssstarczajaco odwagi, zzzłapią zzza widły i bezzz zassstanowienia przyjdą po mój łeb. Taka jessst niessstety prawda i natura ludzi. Inaczej nie byłoby na śśświecie takich osssób jak twój ojciec i grup zzzajmujących sssię tępieniem besssti z nacissskiem na moich pobratymców." – Mruknął smętnie, mając świadomość, że Dragosani chciałaby żyć w świecie gdzie egzystują w zgodzie obok siebie ludzie i smoki oraz inne zabijane „dla bezpieczeństwa” potwory, które od ładnych setek lat nie nękają już mieszkańców Alaranii, a uciekają przed nimi w obawie o swoje życie. Niestety wątpił w istnienie takiego świata, spodziewając się, że wszelkie bestie szybciej zostaną zgładzone z powierzchni Łuski.

        Nie odpowiedziała mu, nie chcąc drążyć tego przygnębiającego tematu i w końcu zatrzymała się przy stosie numer dwanaście, nieopodal którego stał wóz jej stryja. Zawsze był zostawiany przy magazynie, by go nie zapomnieć jadąc po dostawę, poza tym było też lżej dla starego Gorna, który nie musiał od samego domu ciągnąć za sobą niewygodnego, ale wciąż solidnego wozu. Dragosani nie mocowała na razie transportu do siodła złotego jaszczura, tylko z jego pomocą przyciągnęła drewniany pojazd w pobliże ich opłaconego drewna, po czym smok stając na tylnych łapach zaczął ładować na pakę bale, których dziewczyna nie była w stanie unieść, a ona wrzucała mniejsze pieńki, ostatecznie wszystko odpowiednio zabezpieczając i starannie związując liną oraz łańcuchem, by w drodze niczego nie zgubić. Dopiero na koniec przypięła wóz do siodła i ruszyła obok swojego towarzysza drogą w stronę miasta.

        Nie mieli żadnych przygód w trakcie tej poróży, ponieważ nawet jeśli jacyś bandyci czaili się w krzakach, to widok smoka u boku bezbronnej niewiasty skutecznie wybijał im z głowy nazbyt pochopne posunięcia. Wjechali tylną, mało odwiedzaną bramą i unikając ewentualnego zamieszania ze strony strażników (mało prawdopodobne by jakiś mieszkaniec Katimy o tej porze nie spał smacznie w łóżku) udali się żwawo na tyły warsztatu gdzie rozładowali transport i Sani, zapalając uprzednio lampy i świeczki w całym warsztacie przystąpiła do składania kolejnych części zamówień, te niemal gotowe ozdabiała swoimi autorskimi wzorami, a Sa’maar na zewnątrz delikatnie opalał skończone meble nadając drewnu ciemniejszy odcień i przyśpieszając schnięcie specjalnego oleju ochronnego i wzmacniającego powierzchnię, którym Dragosani i jej stryj powlekali wszystkie swoje wyroby dla zwiększenia ich trwałości i jakości. Nie mogli sobie pozwolić na jakieś niedoskonałości, skoro cieszyli się niemałym uznaniem ze strony tutejszych, jak również przyjezdnych klientów. Kilka razy zdarzyło się nawet, że niektóre ich meble miały zaszczyt zostać załadowanymi na statek i popłynęły w siną dal. Był to najlepszy dowód na to, że ona i jej stryj byli dobrzy w tym co robili, a inni to zauważali.
Awatar użytkownika
Diego
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Diego »

- Nic nie szkodzi - wymamrotał zarządca Balviken, ocierając mokre od potu czoło. Prawdą było, że panicznie bał się smoków, ale co by pomyślała o nim załoga, gdyby przed nim uciekł w podskokach i schował się w jednej z pustych beczek do przechowywania śledzi. - Wiernym klientom jestem w stanie wybaczyć wszystko - dodał niepewnie, odnotowując odebranie zamówienia przez Sani, a tym samym zwolnienie się boksu dla kolejnego stosu bali, który zajmie jego miejsce następnego dnia.
Wizyty smoka i jego właścicielki w tartaku zawsze były dla Eryka Lothbroka stresujące. Bestia, choć oswojona, budziła w nim dziwne niepokoje, że któregoś dnia starszy pan skończy jako przekąska. Innego zdania byli natomiast młodzi mężczyźni pracujący przy wycince drzew. Ilekroć Sani przybywała do tartaku, witali ją przyjaznymi uśmiechami i odprowadzali wzrokiem wszędzie tam, gdzie się wybierała, uważając jej złotego przyjaciela za jedyną przeszkodę, by spokojnie z nią porozmawiać. Sama uroda dziewczyny też ich oczywiście onieśmielała, ale łatwiej było przełamać obawę odrzucenia adoracji przez stolarkę, niż wytrzymać spojrzenie smoczych ślepi. Niewykluczone, że gdyby któregoś dnia dziewczyna przyjechała do Balviken sama, młodzieńcy zapomnieliby o pracy.

O tym, by towarzyszyć Jazonowi podczas odbierania przez niego zamówienia, Diego postanowił już dnia poprzedniego podczas rozmowy, którą prowadził z sędziwym czarodziejem. Była to doskonała okazja do wyrwania się z ram pałacu, chociażby na kilka godzin i odetchnięcia świeżym powietrzem, niosącym zapach zbóż i słonej wody. W końcu ileż można siedzieć w jednym miejscu i podpisywać niekończące się stosy dokumentów. Gdyby ktoś wcześniej poinformował go o nudniejszej stronie takiego życia, Diego zastanowiłby się dwa razy zanim przyjąłby koronę. Życie żołnierza nie było aż takie fatalne, każdy dzień z osobna gwarantował jakieś oderwanie od rutyny, jakąś nowość, z którą należało się zmierzyć. A to ze stajni uciekł narowisty ogier i należało go wyłapać, a to podpadło się oficerowi za nieregulaminowe słownictwo i trzeba było czyścić miecze lub pędziło się przez kraj w poszukiwaniu bandytów, w większości przepędzonych z katimskich lasów i zagajników. Oczywiście ryzyko odniesienia ran było znacznie większe, ale kto by się tym przejmował.

Wstając jeszcze przed wszystkimi, młody władca odbył szybką, poranną toaletę i uprzątnął łóżko, świadom, że znów spotka się to z karcącym spojrzeniem służących. Na szczęście Diego miał zamiar opuścić komnatę jeszcze przed ich przybyciem. Następnie, wybierając ze skromnej kolekcji przebrań, postanowił przywdziać na siebie mundur kapitana miejskich strażników, a włosy przylizać i schować pod jedwabną chustą w kolorze ciemnego dębu. Napierśnik i nogawice były wykonane z twardej skóry, wzmacniane kolczugą i regulowane na paski, przez co do ich założenia nie potrzebowano pomocy giermków. Mundur, jak inne z resztą, pasował jak ulał i razem z chustą w jakimś stopniu ukrywał tożsamość mężczyzny. Tego dnia młody władca nie chciał rzucać się w oczy, w Katimie większość obywateli doskonale go znała, choćby ze względu na jego liczne wypady do miasta w celach rozpoznawczych. W końcu o potrzebach poddanych najlepiej dowiadywać się od nich samych.

Pół godziny później król był już pod drzwiami mieszkania czarodzieja, który na jego widok zaśmiał się serdecznie, przyznając się do sędziwego wieku, gdyż go za pierwszym razem nie poznał i razem z nim udał się do czekającego na zewnątrz kordonu. Tworzyło go trzech jeźdźców, eskortujących bryczkę, na którą zamierzano załadować komodę oraz na tak zwanego szybcika doprowadzono jeszcze jednego rumaka dla dowódcy straży. Diego i Jazon jechali przodem, po drodze dzieląc się zmyślnymi uwagami na temat pracy tego drugiego, które doprowadziły ich do stwierdzenia, że gdyby nie starszy pan, Katima nigdy nie dorównałaby swoim sąsiadom. Oczywiście nie pominięto także wymienić zaangażowania królewskich rodzin oraz ich determinacji i oślego uporu, który to doprowadził do rozkwitu całego kraju. W międzyczasie padały również żarty i zabawne anegdotki o dawnych królach, które obecnemu władcy miały z czasem posłużyć jako dobre rady w sprawowaniu władzy.

Z racji wczesnego wyjazdu, do stolarni wybrano się okrężną drogą, dając czas jej właścicielowi na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik, toteż "orszak" zapukał do jego drzwi na krótko po tym, jak cała Katima przebudziła się ze snu.
- Mam nadzieję, że nie obudziliśmy - powiedział jeden ze strażników, kiedy otworzono mu drzwi.
Za nim, w odległości kilku kroków stała pusta bryczka, a obok niej czarodziej i kapitan straży, zwrócony profilem dla trudniejszego rozpoznania.
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Dragosani »

        Ciężka praca przez całą noc bez przerw, choć okrutnie nadwyrężała organizm, była niezwykle opłacalna w skutkach. Nie dość, że udało jej się przed świtem skończyć wszystkie zamówienia, które zaraz po przebudzeniu się miasta mogła odwieść gotowe klientom, to jeszcze stryj dziewczyny będzie mógł w końcu jeden dzień porządnie odpocząć, aczkolwiek mogły się pojawić jakieś nieprzemyślane luki w jej misternym planie, który dostanie przez to w łeb. W końcu cały plan polegał na tym, by stolarz nie wyszedł dziś nawet z domu, ale jak niby miałaby do tego nie dopuścić skoro spała na krześle, z ramionami położonymi na blacie stołu, aby mieć pod głową coś miękkiego. Może nie była to najwygodniejsza pozycja do odpoczynku, ale przecież nie planowała ucięcia sobie drzemki nim nie dostarczy wszystkim ich zamówień. Wypadałoby również pozostawić po sobie porządek w warsztacie nim zostanie zamknięty na cały dzień, a obecnie wszędzie dokoła niej, a nawet na ubraniu Sani i we włosach, walały się łupinki drewna i wióry z dłubanych i rzeźbionych, ozdobnych korytek każdego mebla, które wychodziło z tej pracowni na światło dzienne.
        Sa'maar również się obecnie do niczego nie nadawał, wykończony całonocnym opalaniem skończonych przez Sani zamówień. Jeszcze nim pojawiły się na niebie pierwsze promienie słońca, spał skulony starając się ogrzać własnym ciałem, ale gdy już ciepłe przebłyski zaczęły rozganiać nocny mrok, gad rozwalił się wygodnie na grzbiecie z rozchylonymi tylnymi łapami, trochę za bardzo zrelaksowany, zażywając nieświadomie tej ogrzewającej "kąpieli" darowanej mu przez słońce. Spał twardo, cicho pomrukując i co jakiś czas machając lekko w powietrzu jedną z tylnych łap, podczas gdy za drzwiami rozległo się stanowcze, acz łagodne pukanie.

        Sani zbudziła się jak oparzona, z nagłym zastrzykiem energii, jak osoba, która nagle uświadomiła sobie podczas błogiego snu, że okropnie zaspała.
        - Już idę! Momencik proszę! - krzyknęła zakłopotana i w pierwszej chwili skierowała się, aby zamknąć drzwi prowadzące na tył warsztatu, przez które widać było śpiącego w żenującej pozycji jaszczura, po czym pędząc do głównego wejścia, otrzepała się pobieżnie z drewnianych drobinek, pozbywając się ich również z włosów, choć nie do końca jej się to udało. W końcu otworzyła lekko i wyjrzała z początku niepewnie na zewnątrz.
        - Nie, skąd! - uśmiechnęła się przyjaźnie i rozchyliła szerzej, aby strażnicy mogli wejść do środka i zabrać meble zbite dla czarodzieja, nie wiedziała tylko, że podkrążone oczy i potargane włosy z wiórami między kosmykami stanowczo przeczyły jej słowom. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegła czarodzieja we własnej osobie z czujnie obserwującym otoczenie (tak jej się wydawało) kapitanem straży. - Razem z wujem mamy nadzieję, że i tym razem będzie wielmożny magik zadowolony z naszych mebli - powiedziała z szacunkiem, starając się jak najlepiej zachować w obecności takiej osobistości. Skłoniła się również nisko, lecz widać było, że nie było w tym żadnej wprawy, ani znajomości etykiety, po prostu robiła to co stryj jej mówił, że trzeba. Po chwili jednak zrobiła się ze wstydu cała czerwona, a w jej oczach pojawił się strach (nieświadoma, że przez to uczucie zbudził się Sa'maar), gdyż dotarło do niej jak się zwróciła do nadwornego czarodzieja. - Bardzo pana, waszmościa, wielmożnego czarodzieja, przepraszam - poprawiła się nagle, gubiąc się w tym jak poprawnie powinna się do niego zwrócić.

        Gad przekręcił się na łapy i wstał ostrożnie, zerkając przez jedno z okien do środka warsztatu. Nie spodobał mu się widok strażników kręcących się po stolarni przez co cicho zawarczał, ale na razie postanowił pozostać w ukryciu i zareagować dopiero, gdy sytuacja stanie się jednoznaczna, nieciekawa. Odszedł od okna i obszedł budynek, uważając by nikt go nie zobaczył, aby przyczaić się na rogu pracowni Sani i jej wuja, i obserwować całą sytuację z pierwszej ręki - obecnie to, jak zestresowana dziewczyna zaczęła się plątać we własnych myślach. Zmrużył swoje złote ślepia, wbite czujnie w postać odwróconego do niego tyłem kapitana i postanowił wkraść mu się do głowy, aby poznać przyczyny tej wizyty.
Awatar użytkownika
Diego
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Diego »

W każdym innym rejonie świata, tak wczesne odwiedziny nadwornego czarodzieja wraz z królewskimi gwardzistami zostałyby odebrane jako naruszenie czyjejś prywatności w celu konfiskaty majątku i osadzeniu jego właścicieli w zimnych lochach. Ewentualnie oznajmieniu wszem i wobec, iż odwiedzany został uznany winnym parania się czarną magią i należy go spalić na stosie. Wszędzie indziej, od Trytonii po Turmalię, takie odwiedziny niosłyby ze sobą podobne myśli, ale nie tu, w Katimie. Tutejsza władza szczyciła się tym, że wychodziła do prostych ludzi, by poznać nurtujące ich problemy i wspólnie z nimi je rozwiązać. Zatem członków rodziny Kadorów znano bądź widywano ich prywatnie od portu po kryte strzechą sadyby na prowincjach. Podobnie z resztą jak wielkiego czarodzieja, który wiernie służy krajowi i jego obywatelom radą i magią. Oczywiście w ramach zdrowego rozsądku. Kiedy zatem kordon straży zatrzymał się pod warsztatem stolarskim, nieliczni i nie śpiący już sąsiedzi powitali strażników ukłonami i ciepłym uśmiechem, po czym wrócili do własnych spraw.

- Niepotrzebny ten pośpiech, moja droga - powiedział czarodziej, gładząc długą brodę, kiedy przekraczał progi warsztatu. Jego szata zmiotła na boki resztki trocin, a on sam stanął przed dziewczyną lekko przygarbiony, za to uśmiechnięty. - Minuta lub dwie dłuższego stania na słońcu jeszcze nikomu nie zaszkodziła i zaszkodzić nie może. Nawet takim starym ramolom, jak ja. - Co tu dużo mówić, Jazon miał ogromny dystans do samego siebie, jeśli chodziło o wiek i starcze zachowania, którym coraz częściej ulegał. No, ale nie można się było temu dziwić, skoro prawdziwego wieku czarodzieja nie dało się określić, za to wiadomo było, że przyjaźnił się z pierwszym królem Katimy.
Słysząc wpadkę dziewczyny i widząc, jak się z tego powodu czerwieni, czarodziej roześmiał się jeszcze głośniej, a następnie poklepał ją po ramieniu i skinął na strażników, by ci zajęli się załadunkiem zamówionych mebli.
- Nic nie szkodzi - powiedział stanowczo, wręczając stolarce mieszek z pieniędzmi, jak zawsze z dodatkową kwotą, jako premię za szybki czas realizacji i świetną jakość produktu. - Każdemu się może wymknąć. Widzę, że mało spałaś. Powinnaś mniej zarywać noce, a więcej wypoczywać. Jesteś młoda i nie powinnaś zaharowywać się na śmierć dla jakiejś komody. Pamiętaj, że dzień lub dwa zwłoki to nie koniec świata.
Jazon, jak zwykle z resztą, przemawiał spokojnie i bez pośpiechu, demonstrując się z innej strony niż pochylony nad zakurzonymi książkami starzec, a tym bardziej nadworny mag. Cenił sobie prace pod każdym względem i cenił artystów, toteż darzył ich ogromną sympatią. Tak właśnie było z Dragosani i jej wujem, u których często składał zamówienia.

Niestety silna magiczna wibracja rozproszyła jego dobry humor. Wyczuwając czyjąś skupioną wolę, Jazon natychmiast ją zablokował, gdy tylko odkrył, że zmierza ona w kierunku kapitana straży, który w czasie, gdy mag rozmawiał z dziewczyną, pomagał strażnikom załadować meble na wóz. Znając konsekwencje, jakie mogło to za sobą pociągnąć, nadworny czarodziej siła woli odbił zaklęcie i namierzył jego źródło. Nie zdziwiło go jednak nic z tego, co odkrył. Już wcześniej podejrzewał, że w mieście przebywa smok, mówiły o tym tajemnicze sygnały obcej i silnej obecności, lecz z racji braku niebezpieczeństwa, mężczyzna postanowił na razie nie informować o tym młodego króla. Swoje obawy przedstawił jedynie córce oraz kapitanowi gwardii pałacowej, Lucianowi, który miał mieć oczy i uszy dookoła głowy. Teraz jednak, skoro smok sam postanowił się ujawnić, Jazon musiał zrobić wszystko, by chronić głowę państwa.
- Moja droga - zaczął poważniejszym tonem, przymykając lekko drzwi do warsztatu, by rozmowa przebiegła w cztery oczy. - Nie urodziłem się wczoraj. Wiem co, a raczej kto siedzi za tamtą ścianą i próbuje włamać się do głowy mojej eskorcie. Prosiłbym zatem o uspokojenie gada zanim sięgnę po środki ostrożności. Smok w Katimie to, jakby nie patrzeć, zagrożenie, ale ja nie jestem z tych, którzy łapią za miecz przy pierwszej okazji. Lepiej jednak, by nie próbował sztuczek, zrozumiano?

Po zostawieniu Dragosani ostrzeżenia, Jazon opuścił warsztat jej wuja i razem ze strażnikami zaczął oddalać się w stronę zamku. Na miejscu został jedynie kapitan straży i jeden, towarzyszący mu jeździec, którzy skłonili się dziewczynie, a następnie dogonili orszak.
- Kto to był? - zapytał Diego czarodzieja, gdy zrównali się na przodzie kolumny.
- Córka stolarza - odpowiedział czarodziej. - Bardzo miła i zdolna dziewczyna.
- I do tego piękna - zauważył król, mając w pamięci chwilę, gdy przed odjazdem jego wzrok i wzrok dziewczyny na sekundę się spotkały.
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Dragosani »

        Katima rzeczywiście była rajem na ziemi, a przynajmniej tak o niej myślała Sani, która wciąż nie mogła wyrzucić z pamięci niewielkiej klanowej osady pod Rododendronią, gdzie się urodziła i wychowywała. O ile tak można było nazwać okres jej dzieciństwa skupiający się na szkoleniu jej w zabijaniu "bestii" i łamaniu ich woli, aby uczynić sobie podległymi. Jej ojciec nazywał ich "Strażnikami" i może faktycznie jej klan kiedyś nimi był, ale obecnie dla dziewczyny byli zwykłymi najemnikami i łowcami potworów, którzy pewnie za odpowiednią sumę wycięliby w pień własną rodzinę jako prawdopodobne zagrożenie dla dobra wspólnoty i niewinnych Alarańczyków. Z tamtym miejscem nic ją już nie łączyło, za to z Katimą bardzo wiele. Miała tu pracę i normalny dom, a władca, choć go jeszcze nigdy nie widziała, dawał całe swoje serce poddanym aby lepiej im się żyło. Dlatego nikogo nie był zdziwiony widząc grupkę strażników z samym czarodziejem przechadzających się po ulicach i zatrzymujących się przy jednym z budynków. Również Sani nie była zaskoczona tą wizytą, w końcu już jakiś czas przebywała w tym mieście i nie raz zdarzyło jej się wręczać skończone zamówienie bezpośrednio w ręce czarodzieja.

        Zachowanie starca rozluźniło dziewczynę i ją nieco rozbudziło, zachichotała nawet cicho na jego uwagę o staniu w słońcu, zgadzając się z nim i już spokojnie wpuściła ich do środka po wykonane meble dla pradawnego.
        - To zabawne, wielmożny panie, z tą samą myślą zabroniłam dziś stryjowi przychodzić do warsztatu, by odpoczął - znów się roześmiała z rozbawieniem, bo kompletnie nie wzięła pod uwagę, że zachowuje się tak samo jak wuj jeśli chodziło o pracę i rygorystyczne trzymanie się terminów, że również powinna sobie zrobić dzień wolnego. - Dla komody, szafy, biurka, krzesła - cokolwiek byleby było zrobione z drewna, kocham tą pracę - odparła z dumą może nawet nieświadomie dając do zrozumienia, że śmierć z takiego powodu byłaby dla niej po prostu przyjemnością.

        Siedzącego za ścianą gada nie dało się już tak łatwo uspokoić jak jego bratniej duszy i dlatego nawet przez moment nie zmienił swojego nastawienia do zbrojnych przybyszów. Co prawda w Katimie takie wizyty były na porządku dziennym, ale dla niego nadal było to niezrozumiałą codziennością. Źle mu się kojarzącą przez czasy, gdy ojciec Sani starał się go sobie podporządkować na różne potworne sposoby, przynajmniej dopóki nie spotkał się po raz pierwszy z dziewczynką, której był pisany. Miał bardzo łatwy cel - wkraść się do głowy tego pachołka - pal licho, że kapitan straży - i dowiedzieć się czy faktycznie nie ma się co ich obawiać. Byłby wtedy o wiele spokojniejszy, ale niestety ktoś musiał odeprzeć jego delikatne zaklątko i to jeszcze bardziej rozsierdziło gada, którego tylko resztki rozsądku zmuszały do pozostania w ukryciu. Niedługo po tym znów uderzyły w jaszczura strach i zdenerwowanie dziewczyny.

        I faktycznie, gdy tylko postawa Jazona się zmieniła, Sani niemal pobladła i znieruchomiała, bojąc się nawet oddychać, a co dopiero wyrzucić z siebie jakąś odpowiedź. Nie wiedziała co Sa'maar przeskrobał, ale to nawet było nie ważne, ponieważ i tak nadworny czarodziej wiedział już, że w mieście jest smok. W oczach dziewczyny zalśniły łzy, bo przez moment zawisło nad nią widmo uciekania z miasta, a tego nie chciała. Jaszczur nie mógł tego znieść i był gotów wystawić się na pokaz, byleby uratować przyjaciółkę. Dziewczyna kiwnęła lekko czarodziejowi i przełknęła z obawą ślinę.

        Odetchnęła z niemałą ulgą, ale również i smutkiem, gdy starzec począł wracać ze swoją świtą do zamku. Wiedziała, że teraz musi bardziej uważać, a najlepiej już w ogóle nie pojawiać się z gadem w mieście i katimskich wsiach. Podeszła do drzwi, aby je zamknąć i wtedy przez przypadek jej wzrok spotkał się ze spojrzeniem kapitana straży. Stała przez chwilę w osłupieniu i się w niego wpatrywała nie mogąc wyjść z podziwu, że ktoś tak młody, a do tego jaki przystojny, mógł zostać kapitanem tutejszej straży. Co prawda Katima nie miała zbyt dużego problemu z potworami czy bandytami na traktach, a przez godziwe życie oferowane dla każdego mieszkańca przez króla w mieście nie dochodziło do żadnych zamieszek i rabunków, ale wiedziała, że do królewskiej straży nie przyjmują byle kogo i trzeba się wykazać naprawdę niemałymi umiejętnościami. Dziewczyna znów przełknęła ślinę czując jak się rumieni i spuszczając wzrok, zamknęła drzwi. Zaraz się jednak wewnątrz stolarni o nie oparła i osunęła na ziemię, podkulając kolana pod brodę. Była wykończona dzisiejszym dniem, a przecież on się dopiero zaczął.

        Sa'maar nie czekał na żadną myśl, ani słowo ze strony towarzyszki i jak tylko miał pewność, że w najbliższej okolicy nikt go nie powiąże ze stolarnią i Sani, poderwał się do lotu. Nie mógł jednak od tak wrócić do domu, postanowił więc ukryć się w lesie i przejąć kontrolę nad jakimś ptakiem, aby udać się na przeszpiegi do zamku. Zamierzał dokładnie sprawdzić "niebezpiecznego" starca i jeszcze "groźniejszego" kapitana straży. Nie mógł pozwolić na to, by jego przyjaciółce stała się krzywda.
Awatar użytkownika
Diego
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Diego »

Wiedząc już, że w mieście żyje silny osobnik smoczego gatunku, Jazon postanowił mieć baczniejsze spojrzenie na rodzinę stolarza oraz ich poczynania. Posiadanie tego rodzaju zwierzęcia nie było określane zbrodnią, podobnie z resztą jak w przypadku tygrysa lub krokodyla (bogaci szlachcice miewają różne fanaberie), ale w porównaniu ze smokiem, tygrys nie jest w stanie wybić w pień całej wioski lub utkać magicznej nici. A ten niewątpliwie to potrafił i był dość inteligentny oraz odważny, by spróbować tego na człowieku. A dokładniej na samym władcy. Nadworny czarodziej, który poprzysiągł chronić i wspierać kolejnych członków rodziny Kador, musiał zatem dogłębniej zbadać temat, zebrać informacje i podjąć jak najlepsze decyzje. Wysłanie oddziału pałacowych gwardzistów, spotkałoby się z ogólną paniką nie tylko bestii, ale i ludzi, dlatego mały oddział szpiegów powinien w spokoju załatwić sprawę. A najlepszymi w tym fachu były owady.

W dużych miastach obecność pająka lub muchy nikogo nie dziwiła. Ludzie ignorowali je lub pozbywali się przy nadarzających się okazjach, ale nigdy natarczywie nie polowali. Dlatego jeden mały pająk pod sufitem lub uparta mucha, lubiąca zapach trocin, wydawały się idealnym kandydatem. Zaraz po powrocie do zamku, stary Jazon zabrał się do pracy, rozładunek pozostawiając w rękach kapitana straży. Do swojej wieży, będącej jednocześnie laboratorium, gabinetem, mieszkaniem, biblioteką i magazynem na magiczne sprzęty dostał się siecią krótszych korytarzy i jednym z ukrytych tuneli, które pobudowano dla bezpieczeństwa rodziny królewskiej. Ich dokładna mapa mentalnie istniała w głowie dowódcy pałacowych gwardzistów, do którego należała ochrona zamku. Będąc już w swoim azylu, czarodziej dość platonicznie przywitał się z córką, skrótowo przedstawiając jej plan działania. Tatiana, dla której większość dziwactw ojca była niezrozumiała, teraz odnalazła w nich mądrość, a słysząc o smoku tuż pod jej nosem, sama zaproponowała rozwiązanie z dodatkowym wykorzystaniem rodziny szarych myszek, zwierzątek, które wręcz uwielbiają ciepłe kąty w takich warsztatach i kuźniach.

- Czy zamierzasz poinformować o tym naszego króla? - zapytała, gdy mucha, pająk i trzy myszy zostały przeszkolone i teleportowane przez Jazona w okolice stolarni. Zaletą wieży czarodzieja było to, że tłamsiła wszystkie magiczne wyładowania, dlatego używanie magii w jej murach stawało się całkowicie bezpieczne. Stary mag podrapał się po siwej brodzie i dopiero wtedy zerknął na córkę, unosząc lekko brwi.
- Póki sami panujemy nad sytuacją, nie musimy obarczać Diega kolejnymi głupotami.
- Smok w Katimie to według ciebie głupota?
- Nie, ale robienie z tego wielkiego echa już tak. Smoki żyły tu przed nami. To, że jakiś został udomowiony, to nic specjalnego. Sam kiedyś miałem parkę. Niepokoi mnie tylko jego głupota. Gad próbował wejść do głowy królowi i gdyby nie ja mogłoby dojść do nieporozumienia. Dlatego lepiej mieć go na oku. Tak samo jak jego właścicielkę.
- Porozmawiam z Lucianem i jego bratem - zaproponowała Tatiana, poprawiając magicznie włosy i materiał sukni. Już miała opuścić wieżę, ale w ostatniej chwili zerknęła na ojca przez ramię i uśmiechnęła się.
- Jeśli król sam się o wszystkim dowie, a przecież mimo wieku jest inteligentniejszy od innych władców, będzie żądał odpowiedzi. Udzielisz mu ich?
- I to razem z własnymi hipotezami - odpowiedział czarownik bez cienia wahania w głosie.

***

Sam król dzień zaliczał raczej do udanych, choć po powrocie do pałacu i rozładowaniu wozu, czekał na niego stos nowych dokumentów do podpisania. Szlachta w Katimie nie próżnowała. Na trzydzieści dwa pergaminy, dwadzieścia dotyczyło prywatnych audiencji w różnych sprawach - od rozmowy o podatkach po prośby o sądowe wstawiennictwo. Jako, że w Katimie władzę sprawował król, a sądy nie dla każdego były sprawiedliwe, ostateczne odwołanie kierowano przed oblicze korony. Później dalsze pisma i protesty mogły owocować jedynie więzieniem. Tych decyzji już się nie podważało. Resztę dokumentów stanowiły zezwolenia na budowy, sprawozdania namiestników prowincji oraz raporty wojskowe - w większości opisujące stan armii i stopień bezpieczeństwa kraju. Nic, co mogłoby stać się ciekawszym urozmaiceniem dnia.

- Czy wszystko już gotowe na misję dyplomatyczną Jazona? - zapytał stojącego nieopodal kuzyna, Edwarda, kapitana jedynej jednostki bojowej w tym kraju (nie licząc prywatnych flot bogaczy).
- Okręt czeka na moje rozkazy - oświadczył wysoki blondyn w marynarskim płaszczu i z dwoma szablami u boku. Na twarzy kwitł mu delikatny uśmiech, odcinający się od kilkudniowego zarostu bladą linią. Po jego postawie, lekko ugiętych nogach i pochyleniu widać było, że okręt to jego dom, a na ubitej ziemi czuje się jak turysta.
- To dobrze. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Rozmowy z królową Calear nie należą do łatwych. Liczę na twoje wstawiennictwo.

Później, jeszcze tego samego dnia, Diego Kador i jego kuzyn, Lucian odbyli kolejny trening, po którym monarcha udał się na wcześniejszy spoczynek. Ciągłe doskonalenie się było priorytetem dla młodego władcy, który o zarządzaniu krajem wiedział jedynie tyle, że każdy papier musi mieć jego pieczęć i że jego słowo jest tutaj prawem. W praktyce władzę musieli sprawować z nim na równi Jazon oraz kuzyni, ale patrząc jak silną Katimę pozostawił mu poprzednik, Diego nie musiał się o nic martwić. Chyba, że o własne problemy senne spowodowane nagłym powrotem do początku dnia. A właściwie do chwili, gdy jego spojrzenie zetknęło się ze wzrokiem stolarki. Piękna dziewczyna, pomyślał wtedy król, porównując ją na tle tych wszystkich dworek, które spotykał na co dzień. Naturalna i pracująca w ciężkim zawodzie, a nie zapatrzona we własne oblicze. Takich kobiet nie spotyka się często, nawet w kraju, gdzie dziewięćdziesiąt procent obywateli zajmuje się uprawą roli.
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Dragosani »

        Królewski czarodziej wraz ze swoją świtą wrócił do zamku, a Sa'maar odleciał w tylko sobie znanym kierunku przez co Sani została sama w warsztacie. Była zmęczona, zrozpaczona, oszołomiona i Najwyższy wie co jeszcze, ale nie mogła wrócić do domu. Wciąż czekało ją posprzątanie stolarni po całonocnej pracy. Owszem, stryj nie byłby na nią zły za ten jeden raz jakby zostawiła ich ukochane miejsce pracy zabałaganione, zwłaszcza po tym jak się natrudziła przez noc, jednakże godziłoby to w jej dumę, gdyby teraz postanowiła tak po prostu wrócić teraz do gospodarstwa i odpocząć. Ledwo była w stanie ustać na nogach, lecz znalazła w sobie jeszcze odrobinę siły, aby chociaż pozamiatać i umyć podłogę.

        Gdy zamykała warsztat kilku znajomych ją zaczepiło, zmartwionych o stan w jakim obecnie była, nie szczędząc sobie uwag, że wyglądała jak chodzący nieboszczyk. Oczywiście dziewczyna ze śmiechem przyjmowała takie uwagi i machnięciem ręki studziła ich troskę zmierzając w stronę domu. Może nie znała się na ludziach, ale doskonale wiedziała, że ci stwarzają jedynie pozory tego, że stan Sani faktycznie ich tak obchodził jak starali się pokazać. I nie było w tym wniosku żadnej przesady, ponieważ wydawało jej się, że gdyby naprawdę się o nią martwili nie zrezygnowali by z dalszych prób oferowania jej pomocy po pierwszej odmowie. Świadomość tego nie napawała blondynki optymizmem, ale nic nie mogła na to poradzić. Nie miała takiej mocy, aby zmienić ludzkość na lepsze.

        Udało jej się jednak znaleźć szczęście w nieszczęściu, gdyż zaraz po przekroczeniu bramy miasta, zobaczyła swoich kuzynów prowadzących wóz wuja w stronę grodu. Nie był niczym obładowany, a chłopaki wciąż byli w tych samych obdartych ubraniach, w których zwykle wychodzili w pole toteż domyśliła się, że za ich pojawieniem musiał stać sam starszy stolarz. Po niedługiej chwili, jej domysły zostały potwierdzone przez młodszych krewniaków i razem z nimi, na drewnianej pace wracała do domu, gdzie zasnęła snem sprawiedliwego.

        Po zatrzymaniu się przy gospodarstwie, zaraz wyszedł do nich stolarz i ostrożnie biorąc na ręce śpiącą twardo bratanicę, zaniósł ją do jej pokoju na poddaszu, uprzednio grożąc swoim synom by nawet nie śmieli próbować budzić zmęczonej kuzynki.

***
        Sa'maar krążył sfrustrowany między drzewami i zastanawiał się przez cały czas jak pozbyć się zaistniałego problemu - czarodzieja, który dowiedział się o obecności jaszczura i tym, że Sani była z tym związana oraz kapitanem straży, którym Sani się zauroczyła. Gdyby chciał szybko pozbyłby się tych niedogodności, choćby klasycznym spopieleniem, ale wtedy dziewczyna najprawdopodobniej surowo by za to zapłaciła, a na to pozwolić nie mógł.
        Z tych wszystkich nerwów nie zwrócił uwagi na to, kiedy tak strasznie zgłodniał i postanowił zapolować. Niestety, nie był z tych gadów, które świetnie czują się na ziemi i są przy tym równie szybkie co zwinne, przez co pościg za obiadem między drzewami był dla niego niemal niewykonalny. W powietrzu nie miał co liczyć na syty posiłek, który zaspokoiłby istotę jego gabarytów, a poza tym lecąc ktoś mógłby go łatwo zobaczyć i wydać czarodziejowi. Aż strach pomyśleć co taki magik mógłby mu zrobić. Co prawda z łatwością mógłby zawładnąć umysłem jakiegoś tępego cielaka, albo krowy, jednakże to również przyprowadziłoby za sobą kłopoty.
        W końcu głód zwyciężył nad jego dumą i smoczysko zmusiło się do zutylizowania jakiegoś truchła napotkanego na swojej drodze. Nie był to najlepszy posiłek w jego życiu, ale zawsze lepsze to niż nic, a potrzebował siły na powrót do Sani i wysłanie szpiega za czarodziejem. Na szczęście w lesie nie trudno o jakiś łatwych do kontrolowania pomocników i odpoczywając pod okazałym dębem, Sa'maar wysłał cząstkę swojej świadomości do główki sroki, która leciała właśnie w stronę pałacu, a której wzrokiem sam wszystko widział. Jego niezadowolenie jeszcze wzrosło, gdy jego zaklęcie zostało rozproszone jak tylko ptak usiadł na jednym z okien wieży czarodzieja, najwidoczniej otoczonej jakimiś zaklęciami ochronnymi.
Zablokowany

Wróć do „Katima”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości