Efne[mieszkanie Kinalalego] Ja Cię kocham, a Ty...

Miasto założone na cześć córki króla Bedusa, która w wieku dziesięciu lat oddała swój wzrok za lud. Uratowała go od zniszczenia. Efne otaczają liczne lasy, góry oraz wzgórza graniczące z Pustynią Nanher.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Gdyby ktoś zapytał Lalego, czy jego dobór słów był zamierzony i faktycznie zamierzał Yuumi skutecznie obrzydzić pierwszą sukienkę - bez wątpienia piękną i kobiecą - na rzecz drugiej, ten z pewnością ograniczyłby swoją odpowiedź jedynie do wymownego spojrzenia. Przecież to było oczywiste: on nie wypowiadał żadnego słowa przypadkowo, a to, że czasami używał ich zdecydowanie zbyt dużo, było kwestią jego natury, co większość pojmowała już na bardzo wczesnym etapie znajomości. Mówił wiele komplementów, lecz nigdy nie takich nieszczerych, gdy więc na przykład nie uważał kogoś za urodziwego, zawsze doceniał jego cechy charakteru, przez co miał czyste sumienie, a rozmówca był i tak mile połechtany. Skoro więc potrafił chwalić tak, by każdy poczuł się doceniony, pewna subtelna manipulacja wyborem Funtki była dla niego łatwizną. I należało w tym momencie zaznaczyć, że nie działał na jej niekorzyść, gdyż jak wspomniał, w obu sukienkach wyglądałaby korzystnie, jej pirat na pewno nie poczułby się zignorowany, lecz to nie tylko jego uczucia się liczyły. A pewna drobna kara z pewnością się Mimi należała za stawianie przyjaciółki w tak niekomfortowej sytuacji. Co jak co, poeta uważał, że nie był aż tak despotyczny jak malarka - co prawda może poprzedniego wieczoru wyraził swoje zdanie w sposób dość stanowczy, lecz nigdy nie posunąłby się do podobnej formy szantażu. Był jednak w swej ocenie jak zawsze stronniczy, gdyż nie lubił sobie ujmować i nawet niektóre swoje przywary - na przykład histerię i fajtłapowatość - przedstawiał w świetle, które nadawało im cechy zalet. Taki już był, lecz co ciekawe, wielu osobom to nie przeszkadzało - może przez to, że z reguły nikt na tym nie ucierpiał, a poza pewnym umiarkowanym narcyzmem Kinalali był jednostką raczej empatyczną i pomocną. Jak teraz w kwestii sukienki i odpowiednio wplecionego w wypowiedź lekkiego żartu, który momentalnie rozjaśnił oblicze Yuumi. Maie widząc jej zadowolenie również się uśmiechnął.
        - Me serce ogarnia upajające ciepło szczęścia, gdy widzę, że moje słowa są w stanie rozwiać posępne chmury spowijające twoje myśli - zapewnił ją w bardzo karkołomnym zdaniu oznaczającym po prostu “cieszę się, że poprawiłem ci humor”. Z tym lżejszym sercem i lepszym nastrojem zajął się sam sobą.

        Wystrojony jak na galę poeta - choć w gruncie rzeczy był to naprawdę tylko i wyłącznie jego strój codzienny - zastał Yuumi, gdy ta przygotowywała śniadanie. Nie podchodził za blisko, by nie włazić jej pod nogi i nie starał się pomagać, gdyż doświadczenie nauczyło ich oboje, że wynika z tego więcej problemów niż pożytku. La’Virotta był mistrzem w przypadkowym przewracaniu pełnych naczyń, wylewaniu wszystkiego co popadnie, najczęściej na obrus albo własne ubranie, rozsypywaniu tego, co trudno zamieść i oczywiście w kaleczeniu się. Miał przeogromne szczęście, że jako byt energetyczny nie potrzebował pokarmów i w gruncie rzeczy nawet nie przepadał za jedzenie, bo gdyby zmuszony był gotować, skończyłoby się to nieumyślnym samobójstwem albo podpaleniem pracowni… Yuumi znała jego możliwości, a poza tym miała zupełnie inny charakter, więc nigdy nie zaganiała go do pracy, do której się po prostu nie nadawał i zamiast tego robiła wszystko sama: szybko, sprawnie i - jak to ujmował Kinalali - z wrodzoną kobiecą gracją.
        Komplement La’Virotta przyjął jak zawsze - bez cienia sprzeciwu. Sam się sobie w tej szacie podobał, a podzwaniając naręczami biżuterii czuł się jeszcze ładniejszy niż zazwyczaj. Odpowiedział więc jedynie miłym uśmiechem i jakoś tak odruchowo poruszył stopą, znowu szeleszcząc delikatnymi bransoletkami.
        - Och, dziękuję - odezwał się ciepło, gdy Yuumi postawiła obok niego talerzyk z cząstkami jabłka. W normalnych okolicznościach malarka pewnie podałaby gościowi poczęstunek do ręki, lecz przy poecie istniało zbyt duże ryzyko, że ten by coś upuścił i potłukł. Oboje przyzwyczaili się więc do pewnych konkretnych rytuałów, które Funtce oszczędzały pracy i sprzątania, a Kinalalemu stresu.
        Maie nie potrzebował pokarmu po to by żyć, typowe było więc dla niego nadmierne celebrowanie posiłków i delektowanie się nad wymiar każdym kęsem - dlatego też jadł bardzo powoli. Nim więc przełknął ostatni kęs wcale nie tak dużego jabłka - w międzyczasie zachwycając się nad jego słodyczą, soczystością i strukturą - Yuumi zdążyła uprzątnąć co było jeszcze do uprzątnięcia i skończyć się szykować, choć to ostatnie akurat nie zajęło jej specjalnie wiele czasu. Młoda malarka postawiła na swój naturalny i świeży urok nastoletniej dziewczyny, okraszony jednakże powagą przystającą dorosłej już kobiecie - cała Yuumi, bez maski, bez udawania kogoś kim nie była. Tak to w każdym razie widział La’Virotta, może dopuszczając do siebie myśl o zupełnie innych pobudkach kierujących Funtką, lecz preferując swoją wersję.

        Kinalali przechadzający się ulicami Efne wyglądał jak paw w królewskich ogrodach - piękny, dystyngowany, zdecydowanie stworzony do tego, by inni go podziwiali za urodę i styl. Nigdy się nie spieszył, o ile oczywiście szedł sam, bo w towarzystwie niejednokrotnie musiał dostosować się do tempa innych… I to niestety prowadziło do brutalnego odarcia go z całego majestatu - z reguły właśnie wtedy się potykał i przewracał albo na kogoś wpadał. Yuumi nie poruszała się jednak na tyle szybko, by poecie groziło upokorzenie - sama na nowo chłonęła cudowną atmosferę miasta myślicieli i artystów, a on nie śmiał jej przy tym poganiać. Przyglądał się jej z zadowoleniem, gdyż uwielbiał obserwować malujące się na jej twarzy emocje i ten charakterystyczny błysk w oku, cechujący artystów, którzy mieli w sobie iskrę wrodzonego talentu i wrażliwości. Jakże cudownym uczuciem jest dostrzec coś takiego w spojrzeniu osoby tak młodej! I to najlepiej przed wszystkimi - tak by możliwe było jeszcze pokierowanie młodym artystycznym umysłem i sprawienie, by jego kariera rozwinęła się i rozkwitła, być częścią tego cudu stworzenia…
        Kolejnym czynnikiem odrobinę spowalniającym ich spacer była popularność Kinalalego. Wiele osób witało go gdy się mijali, a nieliczni decydowali się nawet zatrzymać i zamienić ze dwa czy trzy zdania. Poeta nikogo nie ponaglał i nie robił wymówek, ale też nie rozmawiał nazbyt długo - dokładnie tyle, by Funtka nie zaczęła się jeszcze denerwować. Niektórym po prostu nie można było odmówić - na przykład pewnemu elfowi w skromnych czarnych ubraniach, który jedną ręką wspierał się na drewnianej laseczce, gdyż wyraźnie utykał. Mężczyzna ten szedł pod ramię ze znacznie wyższą od siebie dziewczyną o mocnej budowie wiejskiej dziewki, lecz elegancji dorównującej księżniczkom.
        - Viritirien? - Kinalali wymówił z niedowierzaniem miano mężczyzny, gdy obaj stanęli naprzeciw siebie i ukłonili się, elf jedynie kiwając głową, a maie dygając prawie jak kobieta. - Byłem przekonany, iż moje oczy płatają mi figle. Ileż to lat minęło od czasu, gdy dane było nam się ostatni raz zobaczyć?
        - Jedenaście - odpowiedział mu rzeczony Viritirien bardzo uprzejmym tonem. W jego głosie słychać było pewną szorstką nutę charakterystyczną dla osób nadużywających alkoholu. - La’Virotta, pozwól, że przedstawię ci moją muzę, pannę Alinę Accero. Najdroższa, to Kinalali La’Virotta - dokonał prezentacji na koniec spoglądając pytająco na Funtkę, której od samego początku nie ignorował, choć nie wiedział kim jest i jak ma się do niej odnosić. Maie zaraz po wymianie grzeczności z ukochaną elfa sam zabrał się za nadrabianie tego małego niedopowiedzenia.
        - Również chciałbym wam kogoś przedstawić - powiedział, prosząc Funtkę bliżej siebie. - To Yuumi Terotto, wschodząca gwiazda na firmamencie efneńskiej elity malarstwa, a przy tym moja droga przyjaciółka, głos rozsądku i kotwica, która czasami chroni mnie przed odpłynięciem w odmęty emocji, którym nazbyt łatwo ulegam.
        - Suoh Viritirien - przedstawił sam siebie elf, odrobinę rozbawiony kwiecistą przemową La’Virotty, lecz nie samą Funtką. Przez osoby interesujące się muzyką jego nazwisko było znane i doceniane: Yuumi miała przed sobą jednego ze sławniejszych dyrygentów i kompozytorów, któremu rozgłos przyniosły wspaniałe symfonie pisane pod mecenatem jednego z mauryjskich rodów arystokratycznych. Ponoć Suoh przed podjęciem kariery muzycznej był zwykłym złodziejaszkiem, lecz nikt nie kłopotał się sprawdzaniem czy tak było faktycznie - jego legenda żyła własnym życiem. Aktualnie mieszkał i tworzył w Rododendronii, co mogło tłumaczyć dlaczego tak długo nie widział się z poetą, z którym najwyraźniej łączyły go całkiem przyjacielskie stosunki.
        - Co was sprowadza do Efne? - zagadnął jeszcze La’Virotta, ewidentnie podekscytowany spotkaniem ze starym znajomym. - Czyżby możliwe było, iż jakimś niesamowitym zrządzeniem losu przeoczyłem wieść o tym, że będziesz miał koncert w mojej umiłowanej kolebce sztuki?
        Suoh zaśmiał się i zaprzeczył gestem ręki.
        - Ależ nie - zapewnił. - Alina przekonała mnie, że potrzebuję chwili przerwy i zabrała na małe wakacje… Tworzę nową symfonię - dodał, jakby to miało wszystko tłumaczyć. Najwyraźniej dla poety właśnie tak było, gdyż zaraz pokiwał ze zrozumieniem głową.
        - Teraz jeśli wybaczycie, jesteśmy z Aliną umówieni… - wymówił się kompozytor przepraszającym tonem, a poeta w mig podłapał temat i również się pożegnał, zastrzegając, że muszą się jeszcze spotkać. Dopiero gdy byli sami zwrócił się do Yuumi, spodziewając się, że potrzebuje małego wyjaśnienia ostatniej kwestii.
        - Viritirien ma w sobie specyficzną nutę szalonej pasji - zagaił. - I gdy tworzy, gdy spłynie na niego natchnienie, nie liczy się dla niego nic innego. Siada i tworzy, dniami i nocami, bez wytchnienia i bez troski o własne prozaiczne potrzeby śmiertelnego i ułomnego ciała. Niejednokrotnie zdarzało się, iż padł z wycieńczenia tak jak stał, w domu, operze czy też na ulicy… Nie wspominając już o tym, że ponoć zdarzało mu się brać kąpiel dopiero po postawieniu ostatniej nuty na pięciolinii - dodał z odrobiną niesmaku. - Jakże panna Alina musi być dla niego ważną i bliską osobą, skoro była w stanie zmusić go do opuszczenia miasta i odpoczynku! I jakież to dzieło musi tworzyć, skoro te kilka tygodni podróży nie stanowi dla niego różnicy… - zauważył jeszcze poeta z pewnym podekscytowaniem. Muzyka Viritiriena zupełnie nie trafiała w jego gust, lecz potrafił docenić kunszt kompozycji i jeśli jego przypuszczenia miałyby się sprawdzić, w przeciągu kilku najbliższych lat świat muzyki poważnej mógł zadrżeć w posadach…

        - Och? - Poeta sprawiał wrażenie zaskoczonego, gdy Yuumi zdecydowała, że najlepszym prezentem dla jej tajemniczego przyjaciela będzie pieczony gołąb. Przez chwilę patrzył to na pakunek, to na nią, jakby zastanawiał się czy zadać dręczące go pytanie, nie był jednak osobą, która potrafił dusić w sobie słowa.
        - Moja droga Yuumi, oczywiście nie myśl, że nie pochwalam twego wyboru, gdyż jak wiesz choć sam gardzę mięsem, nie mam nic przeciwko temu, by inni się nim posilali, a poza tym jak oboje wiemy takie gołąbki są bardzo popularne w tych stronach i stanowią niejako sztandarowe danie, z którego słynie Efne… Jednakże mając pod ręką tak bogaty wachlarz wszelakich dóbr sądzisz, że jest to dobry wybór na podarek? - zapytał, dobitnym ruchem dłoni wskazując przy tym okoliczne sklepiki, stragany i pracownie. Przemawiała przez niego szczera troska i ciekawość - nie wiedział wszak, że Yuumi szukała dla czekającego za bramami miasta towarzysza czegoś do zjedzenia, a nie upominku.
        Chwilę później kolejny znajomy zatrzymał La’Virottę, by się z nim przywitać i to poddało poecie pewną refleksję.
        - Zważywszy, iż plan na dzień dzisiejszy jest niezwykle bogaty i napięty, może pora byśmy zeszli z głównych dróg i przeszli się bocznymi uliczkami? - zaproponował. - Chociaż jest to trasa dłuższa, zaoszczędzimy chyba na czasie, nie musząc co chwilę przystawać… Dzięki temu twój nowy przyjaciel będzie mógł cieszyć się ciepłym posiłkiem - dodał poeta, ruchem głowy wskazując na zapakowanego w papier gołąbka, który faktycznie w tym tempie mógł wystygnąć jeszcze przed opuszczeniem przez nich miasta.
        Nie czekając na odpowiedź młodej malarki poeta gestem zaprosił ją w jedną z węższych uliczek i sam zaraz w nią skręcił. Było tu zdecydowanie mniej ludzi i sklepów z barwnymi, bogatymi witrynami, przez co faktycznie szło się szybciej - nic po prostu nie kusiło by zwolnić. Ledwo jednak przeszli dwie przecznice, maie potknął się o minimalnie wystającą płytę chodnikową. Jakże typowe dla niego… Z okrzykiem niedowierzanie poleciał do przodu, nim jednak jego twarz spotkała się ze zdradliwym brukiem, Kinalali na kogoś wpadł.
        - Ostrożnie! Nic się pani nie stało? - upewnił się młodzieniec, którego pleców uczepił się poeta, ratując się przed upadkiem. Chłopak pomagając mu się pozbierać szybko dostrzegł gafę, jaką popełnił. - Ekhm, najmocniej przepraszam… - mruknął. - To te ubranie mnie zmyliło…
        Młodzieniec nawet nie czekał na to aż jego winy zostaną odpuszczone, tylko jeszcze raz przeprosił i szybko poszedł dalej, wbijając wzrok w chodnik. Poeta chwilę odprowadzał go wzrokiem, w którym widać było współczucie. Odruchowo poprawił szatę na swoim ramieniu, która oczywiście opadła podczas tego niefortunnego potknięcia.
        - Popraw mnie droga Yuumi, ale czy to ja nie powinienem go przepraszać? - upewnił się żartobliwie. - Hm. Miło jednakże widzieć, jak dobrze wychowana jest dzisiejsza młodzież, to napawa optymizmem i nadzieją, że ten świat zmierza w dobrym kierunku.
        Tak podsumowawszy mały incydent sprzed chwili, poeta podjął spacer w kierunku bramy miejskiej, którą było już widać w oddali.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Skupiona na oglądaniu miasta i odnawianiu zachwytu, który zrodził się w niej kiedy po raz pierwszy jako dumna siedmiolatka wkroczyła na te tereny, a pogłębionemu po poznaniu Lalego, nie zwracała zbyt wielkiej uwagi na wszystkie te osoby, które pozdrawiały maie, a nawet go zagadywały. O ile oczywiście nie robiły tego zbyt długo, ale poeta postanowił o to dzisiaj zadbać, skoro mimo wszystko trochę się spieszyli.
Samej Funci zdarzyło się parę razy pozdrowić kogoś uśmiechem i skinieniem głowy, ale były to raczej osoby, od których zwykle kupowała różne rzeczy - jej lista znajomych była jednak nadal bardzo ograniczona, a przy tej Lalego wypadała jak złamany cekin na obszytej drogimi kamieniami szacie. Zresztą sama Yuumiś podobnie prezentowała się przy strojnym i obdarzonym specyficzną, ale niezaprzeczalną urodą przyjacielu. Tylko że może jej było trochę bliżej do kawałka porządnego piaskowca, a nie uszkodzonej błyskotki. Chociaż trzeba było przyznać, że w sukience z tym paskiem prezentowała się wcale nieźle, co na pewno wiedzieli i Miminetta, która oszczędziła kreację i Lali, który ją wybrał (zasugerował wybranie). Dziewczyna za to starała się nie zwracać na nią uwagi - nie dlatego, że była niewygodna lub jej się nie podobała. Na pewno czułaby się mile dziewczęco, gdyby nie kująca ją w dumę świadomość, że nie założyła jej z własnej woli. No niby mały szczegół, ale małe furie kręcące się po malarce uniemożliwiały jej cieszenie się z tego, że jednak jest kobietą. Nie było tego na szczęście po niej widać - w końcu ubranie to był tylko jeden z detali, a dookoła znajdowało się ich o wiele więcej. Tak więc dziewczę chłonęło atmosferę miasta, ignorowała swoją porażkę wobec złego geniuszu Mimi i tylko rąbkiem uwagi zahaczała o co poniektórych znajomych Kinalalego.

W końcu jednak pojawił się osobnik, który wzbudził w maie naprawdę żywe uczucia i wtedy Funcia przystanęła z boku, by przyjrzeć się mężczyźnie i towarzyszącej mu, porządnej damie (jakby to ujął dziadek malarki). Ubrany w czernie jegomość nazywał się Viritirien, czego Funcia już wiedziała, że nie zapamięta, ale co zostało powtórzone, gdy została mu przedstawiona. Skłoniła się grzecznie, choć jak zwykle nieśmiało, gdy widziała kogoś po raz pierwszy, drugi, trzeci (...), ale zdobyła się na odwagę, by miłym spojrzeniem przywitać się także z panią Aliną (tak, to imię - a nawet nazwisko - mogło zachować się w jej pamięci, choć w sumie nie wiedziała po co byłaby jej taka informacja). Potem już tylko czekała, aż wymiana zdań między mężczyznami się skończy, myśląc w tym czasie o tym jak to jest nie widzieć się z kimś przez jedenaście lat i czy dla ras żyjących stulecia jest to długi czy krótki okres.
O dziwo rozmowa skończyła się szybciej niż miała okazję przemyśleć temat, a Lali udzielił jej kilka dodatkowych informacji o swoim przyjacielu. Yuumi pokiwała głową. Coraz częściej zdarzało jej się słyszeć o tego typu ludziach. I w sumie nawet poniekąd ich rozumiała - poniekąd, bo sama była zbyt rozsądna, by oddawać się czemuś bez pamięci dłużej niż kilka godzin i to zazwyczaj godzin zaplanowanych i wpisanych w prowizoryczną imitację grafiku. Mimo tego taka wiedza o mężczyźnie w czerni jakoś usympatyczniła jego sylwetkę w oczach dziewczynki. A przynajmniej sprawiła, że stała się ona mniej tajemnicza i nieprzystępna. Choć nadal miała nadzieję, że nie zjawi się on u Kinalalego w najbliższych dniach.
Kiedy ruszyli dalej, a maie wyraził swoją niepewność odnośnie pieczonego gołąbka, Yuumi zaśmiała się krótko.
- Jestem pewna, że Amari będzie zadowolona - zapewniła nadal wyraźnie rozbawiona i w jakiś dziwny sposób zadowolona. Rzadko miała okazję zaskakiwać czymś zazwyczaj wiedzącego znacznie więcej od niej maie. Znalezienie się w odwrotnej niż zwykle sytuacji sprawiało jej wiele radości. Nadal nieco obawiała się co z tego wszystkiego wyniknie, ale uważała, że dobrze będzie zaryzykować. Poza wszystkim Lali mógł pomóc im rozwiązać problem ulokowania Amari. Znał miasto, tutejszych ludzi oraz okolicę jako taką - na pewno wpadnie na coś mądrzejszego i bardziej wygodnego niż czekanie przez Chaosa pod murami i ukrywanie go przed nie wiadomo czym. Nawet jeżeli smokostwór nie będzie mógł wejść do miasta to zawsze lepiej znaleźć dla niego jakieś mniej przypadkowe miejsce do spania i odpoczynku.
- Choć czasem naprawdę trudno stwierdzić czy lepiej dać jej coś ładnego czy coś smakowitego - przyznała jeszcze w sprawie prezentu. Bądź co bądź Amari była (przynajmniej w jej oczach) dosyć... szczególna, a i wcale nie znały się długo. Większość decyzji Yuumi musiała podejmować na wyczucie - czasem trafiała, a czasami nie. Miała jednak wrażenie, że po chłodnej nocy stworzenie będzie wolało zjeść coś ciepłego niż bawić się błyskotkami. Plus "smoczyca" była na tyle nieznośna, że malarka wcale nie zamierzała wydawać na nią więcej pieniędzy niż to było konieczne, tym bardziej, że jakoś niesamowicie wiele to ich nie miała. No i czy nie było ryzykowne rozpieszczać tę narcyzkę jeszcze bardziej? Funcia chciała znaleźć z nią nić porozumienia i wybić z jej łba parę mniej szlachetnych przyzwyczajeń, a nie kupić sobie jej przychylny uśmieszek. Nie tylko byłoby to bardzo nie w jej stylu, ale i miała wrażenie, że to najgorszy z możliwych pomysłów... Tak więc zachowywała się wobec hermafrodyty jak uważała za najbardziej stosowne i liczyła na to, że z czasem go po prostu rozgryzie. Bo póki co za nic nie potrafiła przewidzieć większości jego ruchów. Nawet jeżeli kojarzyła ogólny schemat działania.

Nie protestowała kiedy Lali poprowadził ją bocznymi drogami - to był bardzo dobry pomysł. Sama zwykle nie miała problemów z przejściem przez główną ulicę w całkiem sprawnym tempie, ale z poetą... tak, zdecydowanie będzie lepiej uciec przed nadmiernym zainteresowaniem - ten jeden raz, skoro mają coś do zrobienia. Potem zaś zauważyła, że sama idzie szybciej, kiedy wokół jest mniej rzeczy do oglądania. Czyli jednak poprzednio trochę się ociągała. Ale zazwyczaj robiła tak przez pierwsze dni. Chyba nie do końca nad tym panowała.
Choć z drugiej strony teraz nie było wiele lepiej - nie tak często schodziła z szerszych alejek i te mniej znane zakamarki budziły w niej żywe zainteresowanie. Ograniczała się jednak do uważnego obserwowania otoczenia, bez zwalniania czy nadmiernego oglądania się.
Trudno było powiedzieć co robił Lali, ale on nie musiał w sumie robić nic specjalnego, żeby się potknąć - tak i tym razem, w najmniej oczekiwanym momencie niebezpiecznie się pochylił, ale nie upadł jak oboje się tego spodziewali tylko złapał się kogoś. Yuumi już myślała, że to jakiś kolejny jego znajomy, ale szybko wyprowadzona została z błędu. Nieco zaskoczona, ale i rozbawiona popatrzyła parokrotnie to na przyjaciela, to uciekającego w zakłopotaniu chłopaka.
- Wiesz... chyba każdy szanujący się mężczyzna przeprasza drugiego jeśli weźmie go za kobietę - odparła po prostu, nawiązując do obu zdań poety, a nie tylko do jego pytania. Chociaż pewnie miał rację - gość zawsze mógł spojrzeć na niego z niesmakiem i kazać mu założyć spodnie. Dobrze, że tego nie zrobił, bo wtedy dla tego świata nie byłoby już ratunku. Nie jeśli Lali by go posłuchał.

Po tej małej przygodzie już bez zbędnych niespodzianek wyszli za miejskie bramy. Teraz czekał ich już tylko niedługi spacerek (o ile Amari się nie przesunęła) i cały cyrk z poznawaniem się. Oczywiście cyrk ograniczony czasowo i to z lekka Funcię niepokoiło. Czy na pewno da się to załatwić tak sprawnie jak by chciała? A w sumie nie jak chciała, ale jak należało, by pogodzić możliwie jak najwięcej rzeczy, które mieli dzisiaj do zrobienia? No cóż, należało spróbować.
W miarę szybko skręciła z ubitej drogi i skierowała się nieco w bok. Chwilę poprzedzierała się przez pozornie gęste zarośla, by znaleźć się na całkiem wyraźnej, choć raczej rzadko używanej ścieżce. Z lekkim zdziwieniem znalazła na niej parę dość wyraźnych śladów bardzo charakterystycznych łap. Czyli Chaos nie usiedział w miejscu. I w dodatku popisywał się swoim brakiem wiedzy o świecie. Co prawda dla wprawionego łowcy wytropienie go i w prawdziwej gęstwinie nie byłoby problemem, ale zostawianie wyraźnych odcisków na drodze, odcisków, które niewprawione oko wyłapuje bez najmniejszego problemu to już inna sprawa.
Yuumi westchnęła, od niechcenia zacierając ślad i zwalniając lekko. Była pewna, że Amari dostrzeże ich jako pierwsza (czy też raczej wyczuje, chociażby przez wzgląd na parujące pieczyste), ale nie wiedziała czy zechce od razu się ujawnić. Chociaż powinna. Przynajmniej ze względu na mięso. Nawet jeśli nie była aż tak łakoma. Z drugiej strony - zawsze mogła uznać, że się obraża i kazać się szukać po krzakach.
Stworzenie jednak nie stawiało przewidywanych oporów ani nie bawiło się w podchody. Jeszcze zanim skręcili za kolonię rozrosłych świerków już usłyszeli jej głos.
- Yuumi! - zawołala, chyba naprawdę ucieszona i najwidoczniej ruszyła się, bo jakaś gałąź trzasnęła pod jej łapą. - Strasznie długo czekałam, strasznie... jestem głodna jak wczoraj i w nocy widziałam coś bardzo dziwnego. - Jej ton zmieniał się od podszytej ekscytacją uciechy, przez wystudiowane jojczenie, stwierdzenia neutralne po ponure proroctwa okraszone ciekawością. Wszystko w tych kilkunastu słowach. Z resztą sam głos Amari był specyficzny - bardzo donośny, choć nie uciążliwy, ciepły - ale zrzędząco przeciągły. Czasem głębszy, czasem zdecydowanie wysoki. Ni kobiecy ni jak należący do młodego, rozpieszczonego panicza. Ale przede wszystkim był nienaturalnie wręcz zmienny, co dało się usłyszeć nawet w jednym, niezbyt rozbudowanym zdaniu.
To jednak był dopiero wstęp. Nie minęło kila chwil, a maie, Yuumi i Amari stanęli naprzeciw sobie, pośród drzew, w miejscu, które trudno było nawet nazwać polanką, ale które robiło naprawdę przytulne wrażenie dzięki rozpylonej dookoła żółtej, słonecznej poświacie. Wydobywała ona bez problemu ciepłe odcienie z ponurych pni starych drzew i ubarwiała ciemnozielone igły - ale Chaosa nie uładniła lekko, a uczyniła prawdziwym władcą. Monarchicznie ubarwiony smok jarzył się wręcz ognistym pomarańczem i płynnym złotem, dumnie unosząc smukłą szyję i łaskawie pochylając łeb. Czarne zdobienia i białe akcenty zdawały się trzymać złożoną z błyszczącego futra i pięknych piór istotę w stałej formie, żeby nie rozproszyła się wraz ze światłem i nie zniknęła pozostawiając po sobie oniemienie i pustkę. Długi, zwężający się ku końcowi ogon spoczywał tylko poniekąd na ziemi, w ostatniej części utrzymany w powietrzu, wijąc się lekko i wolno. Potężne skrzydła o gigantycznych lotkach były uniesione; ustawione praktycznie wzdłuż giętkiego, lekkiego ciała zostały nieznacznie odchylone na boki dodając Amari wielkości i chwały. Pazury u niemal kocich łap zdawały się być ostrzegawczo wysunięte, a na segmentowanych rogach, ponad dwukrotnie przekraczających długość pyska, rysowały się granatowe cienie. Zwieńczeniem tego oszałamiającego dzieła magii i wiedzy były przesiąknięte lazurową barwą ślepia - patrzyły one czujnie jakby należały do lisa i inteligentnie jak oczy czarnoksiężnika. Jednak ich spojrzenie kierowało się póki co tylko na Funcię.
I na torebkę z jedzeniem.
- To dla mnie? To dla mnie. Mam nadzieję, że to dla mnie - wyćwierkała Amari wyciągając szyję i niemal trącając pakunek nozdrzami. Jej ostatnie zdanie brzmiało jak delikatna sugestia, że jeżeli to jednak nie dla niej, to zje samą dziewczynkę. Albo się na nią obrazi. Tak, to byłaby większa kara. Karać jednak nie trzeba było, bo Funtka skinęła głową i rozpakowała pieczyste. Nie bawiąc się w ceremonie, krojenie czy nawet przywitania zwyczajnie podrzuciła gorącą ptaszynkę, by ta niemal natychmiast została złapana w pełen ostrych zębów pysk i połknięta praktycznie bez gryzienia.
- Przetrwałaś noc? - zapytała, kiedy Amari skończyła się oblizywać. Podarek został najwyraźniej uznany za przyjęty i nawet smaczny.
- No właśnie nie! - Stworzenie wydawało się poruszone. - Coś buczało. A potem trzepało. I znowu buczało - wymieniała oburzona takim zachowaniem - Tak ,,UUUU-uuuu". A potem ruszało gałęziami. Nie lubię jak coś rusza gałęziami. Gdyby gałęzie miały się ruszać to tak by właśnie robiły. Ale zauważ, że nie robią. Rośliny ruszają się powoli. Tylko kiedy rosną, prawda? Chociaż na pewno zaraz wyskoczysz mi z jakimiś wyjątkami, to odrażające... ale wybaczę ci jeśli mi powiesz. Ale nie teraz. - Uniosła łapę jakby Funcia naprawdę miała jej się wtrącić w słowo. - Tak czy inaczej uczało, buczało i kręciło się po okolicy. Siedziało mi nad głową. Patrzyło na mnie. - Wzdrygnęła się i po całym jej długim grzbiecie przeszedł wyraźny dreszcz. - A potem znowu trzepało... Yuumiś pomocy! - Załamana i niemal doprowadzona do łez oparła czoło o jej ramię, jakby chciała się schować przed okropnościami tego świata w ramionach małoletniej. Szybko jej jednak przeszło.
- A to co? - zapytała po chwili, jakby z pretensją, unosząc lekko głowę i zerkając wrogo znad barku Funci na Kinalalego. Nim jednak malarka zdążyła wyjaśnić ta mówiła dalej:
- Ładne - stwierdziła i rozluźniła mięśnie tworzące przez chwilę nieprzychylną minę - Całkiem ładne - powtórzyła, tym razem uprzejmiej i wyminęła dziewczynkę, by podejść do nieznajomego chudzielca.
- Bardzo ładne! - Uśmiechnęła się nagle podekscytowana. - Yuumiś co to!?
- To Kinalali - westchnęła dziewczyna nie licząc na to, że uda jej się powiedzieć więcej. Ale swego czasu już dość wyjaśniła swojej chaotycznej znajomej, tak więc powinna wiedzieć co i jak. Na dobrą sprawę już go znała.
- Kinalali! - powtórzyła "smoczyca" z zachwytem i niemal dopłynęła do odzianego w zwiewne szaty maie. Nie dało się jednak stwierdzić czy mówi do siebie, do Yuumi, czy do samego poety. - Doprawdy estetycznie, jestem poruszona - oznajmiła z aprobatą, choć w podobnym zagadkowym tonie, obchodząc szybciutko Lalego dookoła. Zaraz odwróciła się jednak i mlasnęła niezadowolona.
- To dlatego cię całą noc nie było? Nie mogłaś mi go przyprowadzić wcześniej? - spytała z pretensją. - Tyle się włóczyłam z tobą, naprawdę należało mi się w końcu zobaczenie czegoś ładnego - mruknęła urażona. - Chociaż... - Zatrzymała się na chwilkę. - Dzisiaj wyglądasz nawet nie najgorzej. Prawie jak dziewczyna. - Pokiwała z uznaniem głową patrząc na młode ciałko ukryte pod rozkloszowaną, jaśniutką sukienką. - Czyżbyś zdecydowała się zmienić płeć? Nie będziesz już Yuumiś?! - Przestraszyła się nagle i z trwogą przylgnęła klatką piersiową do ziemi. O zgrozo! Co ona zrobi jeżeli ten dzieciak stanie się kobietą!? Będzie musiała się od nowa przyzwyczajać!
- Tak nie może być! Nie mogłaś mnie uprzedzić!? - warknęła zrywając się i nerwowo składając skrzydła. Uniosła się na łapach i tak wyprostowała, jakby chciała utrzymać swoją głowę jak najdalej od tej niegodnej, bezczelnie decydującym o swoim życiu istoty.
- Nie zmieniam płci... zawsze będę Yuumiś - jęknęła Funcia cicho, zrezygnowana, załamana i rozbawiona. Po raz pierwszy to ona robiła za trzecią płeć i w ogóle za nie wiadomo co. A Kinalali stał tuż obok!
Ale na niego jeszcze przyjdzie kolej.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Śmiech Yuumi był czymś, co za każdym razem trafiało prosto w serce wrażliwego poety i napawało go zachwytem. Nie, by uważał dziewczynę za sztywniaczkę, bo dojrzałość nie oznaczała jeszcze braku poczucia humoru, śmiało jednak wyraziłby swoją opinię, że jego przyjaciółka nie była jedną z tych rozszczebiotanych nastolatek, które porozumiewają się między sobą chichotami, a swe uczucia okazywała raczej powściągliwie, przez to jednak można było mieć pewność, że były absolutnie szczere. Lali lubił w ludziach tę cechę, mocno rozgraniczając ją z niestałością, bo czym innym jest raz kochać, a raz nienawidzić i zawsze nazywać te uczucia po imieniu, a czym innym czuć i mówić co innego…
        Wbrew pozorom maie nie poczuł się urażony, chociaż Yuumi śmiała się z niego - wyraził swą troskę i okazało się, że była ona chybiona, trudno, tak się zdarza. Zawierzył więc w pełni ocenie młodej malarki i już nie drążył tematu uznając, że może tajemnicza Amari była smakoszką albo osobą niezwykle praktyczną i wolała dobry posiłek niż piękną lecz bezużyteczną błyskotkę (choć dla poety samo piękno było wystarczającą wartością, stanowiło wszak pokarm dla duszy…).
        - Och? - La’Virotta wyraźnie zainteresował się rzuconą mimochodem uwagą, jakoby trudno było nadążyć za potrzebami Amari. - Czyżby twoja tajemnicza znajoma należała do tych wyjątkowo złożonych, chimerycznych osobowości, które swe potrzeby uzależniają od zbyt wielu czynników, by możliwe było odtworzenie i uchwycenie ich potrzeb oraz myśli? - dopytywał z wyraźnym podnieceniem, gdyż ta myśl wyjątkowo mu się spodobała. Zabawne było przy tym to, że właśnie opisał osobę rozkapryszoną w taki sposób, jakby była to jej największa cnota.

        Przedzieranie się przez zarośla porastające okolice głównego traktu prowadzącego do miasta mogło skończyć się naprawdę fatalnie dla delikatnego maie, którego zranić czy zadrapać było naprawdę łatwo ze względu na jego jakże kruchą fizjonomię i skórę delikatniejszą niż u niejednej kobiety. Na dodatek prawie pewne było, że podrze sobie swoje piękne szaty, gdyż były one uszyte raczej po to, by olśniewająco prezentować się na ulicy czy na salonach, a nie urządzać sobie w nich piesze wędrówki po lasach. Mogłoby się zdawać, że La’Virotta nie przemyślał sytuacji, lecz prawda była zgoła inna - on po prostu niespecjalnie miał inne ubrania. W kwestiach takich jak ubiór kierował się przede wszystkim pięknym wyglądem, następnie własną wygodą, setką innych mniej lub ważnych kryteriów, zaś praktyczność znajdowała się gdzieś pod koniec tej listy. Wszak po co zaopatrywać się w nieładne i wytrzymałe ubrania do pieszych wędrówek, skoro się ich nie praktykowało? Owszem, poecie zdarzały się okresy, gdy niejako uciekał na łono natury, zaszywał się na jakiś czas w górach czy włóczył po lasach w poszukiwaniu inspiracji, wtedy jednak wybierał wygodne sobie miejsce i czas, a nie szedł tam, gdzie ktoś go prowadził. Na to wszystko istniała jednak pewna bardzo uniwersalna rada - przemiana w formę energetyczną.
        - Yuumi, mój przewodniku ku nieznanemu, pozwolisz, iż dla własnego bezpieczeństwa i twojego świętego spokoju przez moment będę ci towarzyszył w mej niemej przyrodzonej formie… - zwrócił się do młodej malarki. Nie czekał na jej aprobatę ani nawet na to, że wyrazi zrozumienie dla jego słów. Po prostu tak jak stał rozłożył ręce, jakby chciał objąć wiatr, a jego ciało rozsypało się w złocisty pył, który przez mgnienie oka posiadał jeszcze zarys humanoidalnej sylwetki, by zaraz po tym zmienić się w bezpostaciowy i wirujący w hipnotyzujący sposób obłok. Gdy patrzyło się na Kinalalego w tej postaci, można było odnieść wrażenie, że wykonuje on znacznie więcej niepotrzebnych i przede wszystkim męczących aktywności niż w swej ludzkiej postaci, bo nieustannie wirował, wzlatywał, opadał, nadymał się i kurczył. Jego ruchy przypominały osobliwy taniec roju pszczół i można było odnieść wrażenie, że po powrocie do materialnego ciała poeta będzie zdyszany jak to po tańcu, lecz nigdy tak się nie zdarzyło, o ile nie dyszał z targających nim emocji. Wszak jego energetyczna postać była tą najbardziej naturalną, to w niej najszybciej się regenerował i najłatwiej odpoczywał, nie było mowy, by coś go zmęczyło. A przy tym gdy obserwowało się tę złotą chmurę odnosiło się osobliwe wrażenie, że patrzy się na stworzenie szczęśliwe.
        Wystarczyło jednak wypowiedziane przez - jak zakładał poeta - tajemniczą Amari imię młodej malarki, by lśniące drobiny skondensowały się na powrót w delikatne ciało odziane w biel, błękit i srebro. Na twarzy La’Virotty malował się podziw, zainteresowanie i zaintrygowanie. Słyszał głos Amari, tak pełen emocji, plastyczny, skomplikowany. Jakby jednocześnie przemawiało kilka osób o tej samej barwie brzmienia, każde mówiło jedno słowo, a na koniec wszystkie zebrano w całość i wygładzono, by nadać im formę zdania. Dla poety był to głos piękny, bo nieoczywisty. Nad przekazem nawet się nie zastanawiał, bo słowa nie były skierowane do niego. Od razu zdecydował się dać czas dziewczynom na powitanie i wymianę zdań, do której nie był im potrzebny - przystanął trzy kroki za Funtką i po prostu czekał, aż nadejdzie jego kolej na zapoznanie się z tajemniczą Amari. Najpierw jednak miał okazję ją zobaczyć… i od razu dało się poznać, że zrobiła na nim niemałe wrażenie. Stał nieruchomo i patrzył na to smokopodobne stworzenie, widać było, jak wodził wzrokiem od jednego detalu do drugiego, przypisując im odpowiednie przymiotniki, porównania i rymy. Jego oczy błyszczały jak u dziewczyny patrzącej na wyczekiwany pierścionek zaręczynowy - Amari była w swym pięknie tak unikatowa, że stanowiła dla niego w tym momencie nieskończone źródło inspiracji… Do momentu, aż nie odarła się na własne życzenie z całego majestatu, zjadając przyniesionego jej przez Yuumi pieczonego gołębia, jakby była zwykłym zwierzęciem. Kinalalemu to zachowanie nie pasowało do tego złożonego głosu i oryginalnej, pięknej sylwetki - jakby ktoś nagle rąbnął drewnianym kuflem w stół zastawiony kryształami. Złe wrażenie jednak szybko odeszło w niebyt, tak samo jak jak wybrzmiałby krystaliczny brzęk rzeczonych naczyń. Miał okazję obserwować jak jego przyjaciółka dogaduje się z tym osobliwym stworzeniem, co było doświadczeniem niezwykle ciekawym, gdyż osobowość Amari okazała się być równie złożona co jej głos. Wypowiadała się w tak emocjonalny sposób! Tak żywo, z głębi serca, chaotycznie jakby była niezwykle poruszona. No tak, przecież była. Musiała być prawdziwą damą, skoro nocleg na świeżym powietrzu dostarczył jej aż tylu wrażeń.
        I nagle poeta również otrzymał swoją odrobinę uwagi. Pomyliłby się ten, kto pomyślałby, że maie mógłby się poczuć urażony słysząc skierowane pod swoim adresem pytanie “co to?”. TO? On nie był rzeczą! Trudno było jednak kategorycznie określić jego płeć, a on sam nie przywiązywał do niej większej wagi, gdyż w swojej naturalnej formie płci nie posiadał. Nie ruszało go więc to, że był mylony z kobietą ani też to, że mówiono o nim w formie nijakiej, choć to akurat nadal stanowiło pewien powiew nowości. Zresztą, nawet jakby miał się lekko nadąsać, przeszłoby mu po zwięzłej opinii wyrażonej przez smoka. Z początku wrogie spojrzenie z premedytacją zbagatelizował, bo po prostu miał przeczucie, że to musi rozwinąć się w pomyślny dla całej trójki sposób. I wcale się nie pomylił. Jego serce piało z zachwytu, a uśmiech poszerzał się z każdym powtórzeniem słowa “ładne” - tak łatwo było go kupić miłymi słowami. Stał więc w milczeniu i po prostu pięknie wyglądał, gdy Amari podziwiała go ze wszystkich stron. W jego głowie jednak powstawała przemowa, którą musiał w końcu z siebie wyrzucić i w końcu jemu również się to udało - akurat obie panie skończyły dyskusję między sobą i zrobiły przerwę na wdech, idealną by La’Virotta zaczął mówić. A gdy on zaczął, trudno było mu przerwać.
        - Jako żyję stulecia i zmierzyłem niezliczone kraje, nie było mi dane zobaczyć stworzenia tak wyjątkowego! - zaczął, od razu dajac do zrozumienia w jakim tonie będzie się uzewnętrzniał. - Niczym owoc miłości smoka i barwnego motyla, monarchy, który oddał swe serce potędze. Wdzięk i elegancja, a przy tym charakter złożony niczym fasetowe oczy matki, niemożliwe do przejrzenia a widzące wszystko! Burza i cisza na morzu jednocześnie…
        Poeta westchnął przejmująco, spoglądając przelotnie na Yuumi, która pewnie ocenzurowałaby jego przemowę, gdyby ta była zbyt długa albo już zbyt niezrozumiała. Zaraz zresztą zmienił ton.
        - Wielkim zaszczytem jest dla mnie móc cię poznać - zapewnił, kłaniając się lekko i z wdziękiem dźwigając przy tym skraj szaty jak dobrze urodzona dama. - Jestem Kinalali La’Virotta i z dumą mogę się nazywać przyjacielem naszej drogiej Yuumi, a z tego co dane mi było się dowiedzieć, możesz o sobie powiedzieć to samo. Tym bardziej cieszy mnie nasze spotkanie - dodał.
        Histeria, która ogarnęła Amari, a której przedmiotem była przynależność seksualna Yuumi, z jakiegoś powodu przypomniała poecie o Mimi. Te dwie łączyło jednak kilka wspólnych cech, wśród których dominował oczywiście wyjątkowo ekspresyjny charakter i jakieś dziwne zafiksowanie wokół intymności Funtki, która dopiero tak naprawdę wchodziła w życie dorosłe. La’Virotta przez moment zatroskał się, czy aby sam nie jest taki jak one i czy zupełnie nieumyślnie zbyt mocno nie narzuca się młodej malarce ze swoimi przekonaniami w kwestiach miłości, zarówno fizycznej i jak psychicznej. Rozmawiali niejednokrotnie na takie tematy, Yuumi pytała go o zdanie czy o radę. Nie zawsze się stosowała, czasami wręcz się z nim nie zgadzała, ale jego zdania zawsze wysłuchała. Ostatecznie poeta doszedł więc do wniosku, że chyba nie jest aż tak nachalny, postanowił jednak od tego momentu zwracać na to baczniejszą uwagę. ”Ja przynajmniej nie chowam jej ubrań…”, pomyślał jeszcze na swoje usprawiedliwienie. Głupio by wyszło, gdyby zniechęcił do siebie Funtkę wtrącaniem się w te dziedziny życia, w których ona nie chciała go widzieć.
        - Pozwolę sobie stanąć w obronie Yuumi i wyjaśnić powód jej zwłoki - wtrącił się jeszcze. - Całą winę biorę na siebie, gdyż na wieść o jej powrocie zatroszczyłem się o to, aby uprzyjemnić jej czas w tym cudownym mieście sztuki i zupełnie nie przypuszczałem, że ktoś będzie jej towarzyszył w drodze… Następnie zaś doszło do niemożliwego do przewidzenia i jakże niespotykanego wypadku magicznego, który pochłonął nas w dość znaczącym stopniu i co więcej wyczerpał tak bardzo, a w każdym razie mnie wyczerpał, iż po jego rozwiązaniu nie miałem siły nawet pomyśleć co tak naprawdę zaszło… Bardzo proszę o wybaczenie - dodał niezwykle urzekającym tonem. Żałował przez moment, że miał na sobie tylko srebrną biżuterię. Chętnie dałby coś Amari na dowód swej sympatii i niejako w ramach zadośćuczynienia, lecz niestety jego zmysł estetyczny bronił się rękami i nogami przed podarowaniem smoczycy czegoś, co by jej nie pasowało. Srebro na tle tych pięknych pomarańczowych piór (a może łusek? Futerka?) wyglądałoby jak szkiełko wprawione w naszyjnik ze złota - absolutnie tandetnie i karygodnie. I poeta dobrze wiedział co mówił, bo może jubilerem nie był, lecz przez jego ręce przeszło już tyle sztuk biżuterii, że bez problemu rozpoznawał szlachetne kruszce od zwykłego badziewia. I umiał je dobierać... Choć niektórzy pewnie by się z tym twierdzeniem kłócili, bo zdarzało się, że kompozycje poety były co najmniej kontrowersyjne: połączenie rzemieni z misternym złotem i diamentami, czerwieni rubinów ze zmysłowymi szafirami... Na nim to jednak zawsze grało i to było najważniejsze.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Czy Amari była pod względem charakteru chimeryczna, jak ładnie ujął to Kinalali? Była. Była trudna i rozpuszczona w bardzo dziwny sposób, charakterystyczny chyba tylko dla niej. Reagowała na bodźce w sposób czasem zdawałoby się niemal losowy, ale na pewno jakaś reguła musiała w tym być - Funcia po prostu jeszcze jej nie poznała. I wątpiła, by szybko miało jej się to udać. Chaos nie bez powodu otrzymała od niej właśnie taką, a nie inną ksywkę. Stworzenie zachowywało się tak, jakby nieważna była sama treść i logika, otoczenie czy jakiekolwiek inne czynniki - funkcjonowała jakby w danym momencie niezależnie od okoliczności miała ochotę być w takim, a nie innym humorze. A i to nie zawsze. W dodatku jej humor zmieniał się z chwili na chwilę i to w sposób diametralny - to tak jakby rozmawiać z ciężarną wersją Lalego. Amari bywała zresztą podobnie delikatna jak fuzja kobiety w stanie błogosławionym i niezwykłego poety. Stąpała ostrożnie i kazała się delikatnie głaskać i uważnie czyścić, a także karmić jedynie czystymi owocami po to tylko, by zaraz zanurkować w cierniste krzaki, wytarzać się w błocie i upolować królika, którego jak przystało na prawdziwego drapieżnika pożerała od razu i bez marudzenia. A potem znów pytała czy jej to nie zaszkodzi. Raz pewna siebie bestia, raz paniczyk, raz nie wiadomo co. Póki co tym była Amari w oczach dziewczyny. Ale czy można mieć pretensje do stworzonego za pomocą magii nie-do-końca-pseudosmoka-obu-płci, że zachowaniem nie wpisywało się w standardowe ramy? No nie można. Zresztą jej przezwisko ładnie ją opisywało i w sumie już na wstępie tłumaczyło z kim będzie się mieć do czynienia. A skoro coś dało się streścić jednym słowem znaczyło to, że aż takie nienaturalne nie było.
Poza tym Funcia liczyła na to, że Kinalali w swej wszechwrażliwości i nieomylnej wręcz intuicji mimo wszelkich trudności ze "smoczycą" po prostu się dogada. Do niej bowiem trzeba było mieć podejście pełne wyrozumiałości wyższego stopnia i siódmy zmysł, a te cechy poeta niewątpliwie posiadał. No i skoro jej, Yuumi, udało się jeszcze nie podpaść stworzeniu do końca, to co dopiero mówić o maie, który związki, relacje i to co z nimi powiązane miał w małym palcu! W sumie dziewczyna aż musiała się zastanowić dlaczego Amari postanowiła pójść właśnie za nią - odpowiedź jednak była prosta i przyszła już po chwili - nie miała większego wyboru. Yuumi była być może jedną z pierwszych osób, które spotkała po ucieczce/wypędzeniu/zgubieniu się, która nie obudziła w niej większego lęku i miała coś tam wspólnego z magią. Dla własnej więc wygody "smoczyca" przylgnęła do niej i póki co tak zostawało - czasem wydawało się, że Amari zwyczajnie prychnie i nagle postanowi zniknąć, z drugiej strony wszystko wskazywało na to, że stworzenie samodzielne nie jest i chętnie jeszcze trochę dziewczę wykorzysta. No i jak sama twierdziła - nie lubiła się przyzwyczajać. A może też przyzwyczajeń zmieniać. Skoro już dogadała się z młodą, to czemu miałaby odchodzić. Byłoby z tym tyle problemów! I jakkolwiek często narzekała na ludzką poczwarkę to ostatecznie była całkiem zadowolona z jej towarzystwa. Pojawiało się jednak pytanie: czy jeżeli przypadkiem natrafią na kogoś dla Amari atrakcyjniejszego pod pewnymi względami to czy nie zostawi ona swojej dotychczasowej kompanki bez mrugnięcia okiem. To było coś czego malarka nie mogła przewidzieć, a czego trochę się obawiała. Zamierzała korzystać z pomocy Amari, ale jeżeli za bardzo uzależniłaby się od osoby tak niestałej, to w podróży mogłaby nagle zostać pozbawiona nie tylko pomocy, ale i niezbędnego wsparcia. Przyprowadzenie Amari pod Efne było więc poniekąd testem na ile może jej ufać. A poznanie jej z Kinalalim było jego częścią. Oczywiście po prostu wypadało ich sobie przedstawić, nie mówiąc o tym, że zapowiadało się to niezwykle ciekawie. Przy okazji jednak można było sprawdzić czy smokowaty nie postanowi nagle, że w sumie to chyba woli zostać z poetą i wygrzewać się u niego na dywanie. No bo w porównaniu z tym jaką atrakcją było targanie się po zaroślach i pełnych pyłu drogach z dziewczyną, która w sumie sama nie wie dokąd idzie? A jednak i tu Chaos stanowił zagadkę. Niby teraz narzekała na las, ale Yuumi wiedziała, że stworzenie tak naprawdę bardzo kocha i ceni przyrodę. Po prostu czasami miewała na nią fochy (jak na wszystko zresztą). W takim wypadku wycieczka w nieznane wydawała się logicznym wyborem.
Dziewczyna westchnęła, gdy uświadomiła sobie kogo właśnie sprowadziła przed oblicze poety...

Amari za to chyba bawiła się w najlepsze. Bawiła! Egzystowała dumnie, z uwagą słuchając co też stworzenie zwane Kinalalim miało do powiedzenia odnośnie jej wspaniałej osoby. Kiwała przy tym głową, drgała lub wiła się lekko, w zależności od jego słów i tego jak je odbierała. Zdawało się, że jej ciało reaguje podświadomie na każdy dźwięk, każdy obraz powstający w jej wyobraźni pod ich wpływem. Patrzyła też na Lalego czujnie. Trochę spłoszona, trochę zadowolona, a niekiedy wyraźnie pewna siebie. I chwilowo całkowicie na nim skupiona, choć jej uwaga szybko potrafiła przenieść się z jednej rzeczy czy osoby na drugą.
- Fasetowe? - zapytała nagle, bo nie wiedziała co znaczy ów przymiotnik. Znała smoki i znała monarchy, ale nie była zagłębiona w anatomię owadów na tyle, by dokładnie zrozumieć co właśnie zostało w jej stronę powiedziane. Słowo jednak wydało jej się znajome. Właściwie to Amari znała wyrazów całkiem dużo i najwyraźniej nie tylko w jednym języku - często jednak okazywało się, że choć je pamięta to nie jest w stanie wyjaśnić co oznaczają. Plusem jej charakteru było jednak to, że nie krępowała się wyrażać swojej niepewności i pytać, dzięki czemu regularnie nadrabiała swoje braki w słowniku i wiedzy jako takiej. Teraz też postanowiła wyjaśnić nieścisłość zaistniałą w jej umyśle, choć zwizualizowała sobie i pojęła całą resztę wypowiedzi.
- Jak ładnie to ująłeś! - zachwyciła się po ,,burzy i ciszy". Zaraz też dodała:
- Oczywiście, że to zaszczyt. - Przysiadła dumnie, wypięła pierś i wyciągnęła włochatą łapę, jak dama dłoń do pocałunku. Zaraz potem jednak, zaskoczona chyba nieco oświadczeniem o jej stosunkach z nieletnią, rzuciła wyżej wspomnianej krótkie spojrzenie, o trudnym do odszyfrowania wyrazie. Zdradziła się jednak z zadowoleniem kiedy wydała z siebie coś na kształt aprobującego pomruku i wypięła jeszcze bardziej, jakby ktoś włożył jej laur zwycięstwa na głowę.
- Tak, tak. Oczywiście - potwierdziła wersję poety o przyjaźni między nią a Funtką (na co tym razem to ona odpowiedziała lekkim zdumieniem) i zmieniła pozycję na nieco bardziej wygodną i swobodniejszą, choć nadal pełną niezaprzeczalnej, wrodzonej gracji. Ona jednak taka już po prostu była - jak niechlujnie by się nie ułożyła, zniewalająca zwierzęca uroda spływała z niej strumieniami, jak życiodajne strugi wypływające ze szlachetnych gór, by napoić niegodnych wieśniaków. Ten tu jednak stojący przed nią nie był jakimś tam wieśniakiem, tylko czymś zdecydowanie pięknym, czymś czemu należało poświęcić sporo uwagi. Delikatne w formie, choć niestety bardzo człowiecze miało na sobie starannie dobrane kolory - szaty i biżuterię, a także nieskazitelnie jasną skórę i takie śmieszne, kręcące się włoski na łbie. Ciekawe czy miało je także gdzie indziej? Amari bardzo ciekawiło, czy włoski na nogach u takiego osobnika także by się kręciły.
- Ja też jestem kontenta! - przyznała ze szczerą radością, choć w jej głosie nadal było słychać nutę łaski, jakby to wielka pani zwracała się do poddanego. - Jestem bardzo, bardzo kontenta i usatysfakcjonowana, choć musiałam czekać na to całą noc. Na zimnie - dorzuciła z naciskiem, wyraźnie w stronę Yuumi, choć jedynie zerknęła na nią z ukosa, nie siląc się na odwracanie głowy.
Najgorsze jednak nastąpiło, gdy poeta zaczął tłumaczyć dlaczego malarka tak późno na miejsce spotkania dotarła. Yuumi już miała nadzieję, że uda się pominąć to milczeniem. Nie, by Lali zrobił coś złego - dziewczyna zwyczajnie chciała uniknąć afery ze strony Chaosa, który wykazywał skłonność do zazdrości o każdą jedną ciekawą lub miłą rzecz, która jej dotyczyła. Oczywiście także to nie zawsze. To byłoby za proste, zbyt łatwe do przewidzenia i (o zgrozo!) ułatwiałoby wszystkim życie. Mimo to drgnęła wyraźnie, kiedy po usłyszeniu wszystkiego ze strony Lalego "smok" odwrócił się w końcu w jej stronę. Cieszyła się jednak, że Lali wyraził się tak, a nie inaczej, to jest - mało precyzyjnie. Gdyby użył słów "przyjęcie", "goście", "rozmowy", "miłość", "awantura" czy "tajemnicze" i "zaklęcie" sytuacja wyglądałaby o wiele gorzej. On jednak z jakiś względów określenia owe zgrabnie ominął (chociaż ten "niespotykany wypadek" był dość ryzykowny) i wytłumaczył dziewczynę w sumie w najlepszy możliwy sposób. Może było to nawet rozwiązanie bardziej trafione niż jej próby przemilczenia całej tej sprawy?
- Rozumiem... - powiedziała wolno Amari tracąc zainteresowanie przyjaciółką, ale chwilę potem zaprzeczyła sama sobie. - To znaczy, że co robiliście? Bo nie zrozumiałam. Czy było ciekawie? Czy to było ciekawe? - zapytała z naciskiem. - Ten wypadek magiczny? Yuumi, dlaczego to było ciekawe? - Prychnęła wyraźnie urażona i uniosła łapę jak zranione zwierzę. - Dlaczego nie przyszłaś po mnie? Czy to było niebezpieczne? Nie lubię niebezpiecznych rzeczy. Oby nie było ciekawe - powtarzała uparcie w kółko jedno i to samo słowo, które najwyraźniej było dla niej chwilowo kluczowe.
- Nie proś o wybaczenie, to jej wina - powiedziała Kinalalemu wskazując dziewczynę oskarżycielsko. - Czy to też twoja wina? Nie chcieliście mnie tam? Mam nadzieję, że nie było aż tak ciekawie - burknęła i odwróciła się od nich obojga, unosząc głowę z pogardą dla ich braku wyczucia.
- Ale nic się nie stało? - Niespodziewanie odwróciła się, a jej ton zabarwił się delikatną, choć nieukrywaną troską. - Nie chciałabym by coś się stało. Przyjaciele Yuumiś są i moimi przyjaciółmi, nie może im się nic stać - dokończyła z całą stanowczością, a dziewczyna niemal zgłupiała, zastanawiając się czy się nie przesłyszała oraz co kryło się za tym pokracznym stwierdzeniem. Jeszcze przed chwilą Amari za nic nie nazwałaby jej swoją przyjaciółką, ale teraz najwyraźniej (pod wpływem Lalego) zmieniła zdanie. Nie mówiąc już o tym, że zaczęła mówić o jakiś "przyjaciołach przyjaciół" - czy w ogóle znała coś takiego? Wciąż jednak poprzednie pytania pozostawały aktualne. Yuumi postanowiła zaryzykować odezwanie się.
- Nie było aż tak ciekawie - skłamała bez mrugnięcia okiem, za to unosząc dłonie jakby broniła się przed dalszymi oskarżeniami. - To było bardzo męczące przeżycie. I wszyscy interesowali się tylko sobą nawzajem. Na pewno nie przykułbyś takiej uwagi jaką powinieneś, gdybym po ciebie poszła - stwierdziła i w tym akurat było trochę prawdy. Choć z niezwykłością Amari trudno było konkurować to wczoraj goście byli zbyt rozproszeni by usatysfakcjonować i nasycić jej ego; Berlot zajęty był Tanaj, a potem magiczną zagadką, Tanaj kłopotami, w które wpakowała siebie i innych, Mimi Leo, Leo sobą i Lalim, Lali Leo, sobą i zagadką, Lant Lalim, Iliian magią, Bassar Tanaj, a reszta wyszła. W takim układzie Chaos na pewno poczułby się niedoceniony. Ludzie - jak mogli zwracać taką uwagę na siebie, zamiast na piękniejsze, wręcz idealne stworzenia?
- Taak? - Chaos chyba nie był przekonany, bo przyglądał się młodej badawczo. Ona jednak pozostała niewzruszona pod naporem pełnego pretensji spojrzenia i ostatecznie osiągnęła zamierzony efekt. Chwilowo.
- W porządku. Może być w takim razie. Nie powinnaś dobrze bawić się beze mnie. Chyba o tym zapominasz - mruknęła na powrót niezadowolona, przykucnęła, by zrównać swój pysk z jej twarzą i pacnęła ją lekko ogonem, czego ta się raczej w takim momencie nie spodziewała. Ruchy "smoka" były lepiej przemyślane niż z początku to oceniała - jej znajomy dobrze wiedział jak manipulować ciałem, by uzyskać pożądany efekt i zaskoczyć innych. Poza jednak niewielką dezorientacją nie wzbudziło to w Yuumiś żywszych uczuć. Co prawda absolutnie nie była przyzwyczajona do takich gestów (poza Amari tylko Mimi czasem ją szturchała, ale i tak nigdy nie pacnęła jej upominająco jak właśnie uczyniła to czworonożna), jednak nie było to w żadnej mierze mocne uderzenie. Amari nie cackała się z nią jak wszyscy inni, ale wprawnie oceniała tak swoją siłę jak wytrzymałość człowieka. Co prawda już parę razy popchnęła ją tak, że upadła na kolana, było to całkowicie celowe. Nie zrobiłaby jej przecież krzywdy przez przypadek; nie była zwierzęciem. Yuumi tylko miała nadzieję, że nie potraktuje tak samo Kinalalego. W Efne popchnięcie kogoś takiego jak on graniczyło ze świętokradztwem.
Chaos jednak nie tylko nie była zwierzęciem, ale i była osobą bystrą - w jej głowie ani razu nie zaświtał pomysł, że mogłaby tę chudzinkę choćby dotknąć bez należytej uwagi i słusznej dawki delikatności. A Yuumi... co prawda była drobna, ale to jednak babsztyl ze wsi. Amari wyczuwała takie różnice na kilometr i zawsze się do nich stosowała. Albo przynajmniej robiła to w większości przypadków.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali nie miał z reguły większego problemu zaskarbić sobie sympatię osób, z którymi widział się po raz pierwszy, o ile oczywiście nie była to osoba uprzedzona do niego z góry przez jego fach bądź wygląd - często słyszał od takich nieprzyjemnych typów sarkastyczne komentarze na temat bycia życiowym nieudacznikiem, niedojdą, zakałą gatunku męskiego czy też wulgarne uwagi co do swojej orientacji (jakież było ich zdziwienie, gdy maie uprzejmie poprawiał, że nie jest “pedałem” tylko “osobą panseksualną” - pewnie nigdy wcześniej nie słyszeli takiego określenia i chwilę zajmowało im dojście do tego, czy przypadkiem właśnie nie zostali obrażeni). Gdy jednak byl witany jak każda inna osoba, na wstępie obdarowywał nowego znajomego pięknym uśmiechem, szczerym powitaniem stosownym do sytuacji i osoby, oraz niejednokrotnie komplementem płynącym z głębi serca. W ten sposób kupił już setki osób i chyba właśnie do ich grona dołączyła kolejna… Choć pytanie o wyjaśnienie jednego z użytych przez La’Virottę słów brzmiało trochę jak pułapka, która mogła go pogrążyć. Odpowiedział jednak bez wahania.
        - Oczy fasetowe to oczy motyla, mozaiki wielu drobnych oczu, gdzie wszystkie widzą to samo, lecz jednocześnie coś zupełnie innego - wszak patrzą z odrobinę różnych stron, dając efekt wymiarowości i większej głębi tego na co patrzą. Są to oczy, którym nic nie umknie, a w której jednocześnie nie sposób patrzeć - perorował z pasją, choć wcale nie był pewny czy tak to działa. Nigdy nie interesował się owadami i ich budową ani też nigdy nie przybrał formy jednego z nich, by poznać tajniki działania fasetowych oczu… Brzmiał jednak całkiem przekonująco, jakby wiedział co mówi.

        Kinalali jakoś podświadomie czuł, że opowiadanie Amari o wszystkich aferach miłosnych, wypadkach, omdleniach, kłótniach i niedoszłych bójkach poprzedniego wieczoru byłoby ze wszech miar chybionym pomysłem i to było głównym powodem, dla którego zdecydował się mówić tak, by nic nie powiedzieć, ale jednak utwierdzić smoczycę w przeświadczeniu, że została wtajemniczona. Dodatkowe pytania były oczywiście nieuniknione, ale i nimi można było sterować, przedstawiając całą prawdę, lecz ze sprzyjającej perspektywy - tak by znowu niczego nie przemilczeń, ale też nikogo nie urazić. Z takimi umiejętnościami czytania cudzych emocji i pragnień oraz zdolnościami oratorskimi La’Virotta świetnie sprawdziłby się jako polityk. Niestety sam szybko przekreśliłby własną karierę, zbyt szybko ulegając komplementom i słodkim podszeptom swoich przeciwników, więc może i dobrze się stało, że jednak zdecydował się poświęcić sztuce, a w szczególności poezji, zamiast bez sensu niszczyć sobie życie próbując zmieniać świat na lepsze. Chociaż gdyby zapytać niektórych jego wielbicieli (a w szczególności jednego rudego tłumacza), to właśnie jego pełne emocji wiersze były tym, co dawało nadzieję w zepsutym do szpiku kości świecie.
        Poeta zareagował wielkim zaskoczeniem gdy Amari stwierdziła, że to nie jego wina i nie powinien przepraszać, wszystko zrzucając od razu na Yuumi. Nim jednak maie zdołał otrząsnąć się z zaskoczenia, piękna smoczyca ponownie zwróciła się do niego z troską i czułością, jakby znali się od dawna. To ujęło go za serce. Cały czas jednak gdzieś z tyłu głowy czuł dyskomfort widząc, jak był jawnie faworyzowany względem Funtki, która to w jego mniemaniu zasługiwała na znacznie większe względy niż on - wszak znały się dłużej i już trochę ze sobą przeszły, jego zaś Amari znała ledwie chwilę, na dobrą sprawę dowiadując się o nim tylko tyle, że ma na imię Kinalali i cechuje go skłonność do nadużywania przymiotników i zdań wielokrotnie złożonych oraz świetny gust jeśli chodzi o ubrania i biżuterię. Młoda malarka miała chyba jednak wątpliwe szczęście przyciągać do siebie właśnie takie osoby - po raz kolejny za przykład można było podać Mimi, która szczypała ją za policzki, używała jej głowy jako podpórki pod własny biust i szturchała zupełnie bez wdzięku, jak jakiś wieśniak a nie kobieta z artystycznych kręgów. Oczywiście maie w tym momencie nie ujmował niczego jej talentowi, gdyż ten był niepodważalny - chodziło o sam charakter, jej naturę jako osoby, a nie artystki. Nie wpasowywała się w stereotypy… I może w tym tkwił sekret jej popularności.
        - Jak widać mnie nic się nie stało, tak na ciele jak i na umyśle czy duszy - zapewnił w końcu La’Virotta, by rozwiać troski Amari, rozkładając ramiona jakby chciał zaprezentować swoje nieskazitelne ciało i szaty. Kto znał go jednak trochę dłużej pewnie zakwestionowałby jego pełnię zdrowia psychicznego, tak po cichutku, może nawet tylko w myślach, by nie dolewać oliwy do ognia, był to jednak niepodważalny i niemożliwy do przeoczenia fakt. Poza tym poeta zapomniał o tym, że Leo wdepnął jego delikatną stopą w szkło, a na dodatek zdarzyło mu się chyba ze trzy razy omdleć w ciągu całego wieczoru, ale to była tylko drobna niedogodność, gdyż po przybraniu formy energetycznej momentalnie odzyskał pełnię zdrowia.
        - A jeśli chodzi o wszelkie inne osoby mniej lub bardziej pośrednio zaangażowane w ten incydent, nikomu nic się nie stało i w pełni zdrowia opuścili moją pracownię - zapewnił jeszcze, bo przecież nie był aż takim egoistą, by nie myśleć o zdrowiu reszty zaangażowanych gości. Nie wiedział jednak jak bardzo tego ranka cierpiał Iliian, który walczył z kacem-mordercą i żałował, że nie umarł we śnie. Rie się za to nie liczył, gdyż on sponiewierał się z rozpaczy już po opuszczeniu mieszkania poety, więc Kinalali nie poczuwał się już do odpowiedzialności za jego stan. Na dodatek tym razem La’Virotta nie zaryzykował stwierdzenia, że nikt nie ucierpiał psychicznie tego wieczoru, bo nie wiedział wcale co działo się z Leo, Lantem i czy na pewno nikt nie stwierdził po powrocie do domu, że jego noga nigdy więcej w mieszkaniu poety nie postanie, a w ogóle to potrzebuje kilku dni (może nawet miesięcy) odpoczynku w jakiejś samotni wysoko w górach…
        - Och, Yuumi jak zawsze ma słuszność w swoim osądzie sytuacji - zawtórował jej poeta, lecz nie poprzestał tylko na wyrażeniu poparcia, poszedł o krok dalej. - Towarzystwo wczorajszego wieczoru okazało się być wyjątkowo specyficzne i niestety wynikło z tego więcej komplikacji niż byłbym skłonny w najśmielszych snach przypuszczać. Nikt chyba nie był w stanie zrobić wystarczającego wrażenia na reszcie, panował taki chaos i zamieszanie… Ale to nic straconego! - zapewnił z entuzjazmem w głosie. - Zamiast spontanicznością nieumyślnie zepsuć pierwsze wrażenie, które jak wiadomo można zrobić tylko raz, będzie można wszystko stosownie zaplanować, by efekt był należyty, stosowny do osoby, którą ma się przedstawić - oświadczył, lekko słodząc smoczycy, aby ją udobruchać.
        Poeta usłyszał, jak nagle Yuumi zaczęła zwracać się do Amari w formie męskiej - poczuł z tego powodu lekką konsternację i trochę dokładniej ważył słowa, by nie urazić pięknego stworzenia. Czyżby w którymś momencie się przesłyszał? Do tej pory zdawało mu się, że słyszał żeńskie formy czasowników i przymiotników, może to teraz a nie wcześniej zawiódł go słuch? Jak mówiła (mówił?) o sobie Amari?
        - Jeśli nie mylę się w swoim osądzie i dane mi jest dobrze odczytywać twe pragnienia, ciągnie cię do przygody, nowych doznań i tego wszystkiego, co w miły sposób pobudzi twe zmysły - zauważył La’Virotta, ot tak siadając sobie w powietrzu i zakładając nogę na nogę. Jego szata poruszyła się w tym momencie tak piękne, jak suknia tancerki z południa tańczącej swój gorący, namiętny taniec z kastanietami, choć delikatne kolory sprawiły, że nie był to ruch aż tak wyzywający. Niemniej przyciągał wzrok, o co przecież poecie jak zawsze chodziło.
        - Jeśli więc mam rację, trafiłaś ze wszech miar wręcz idealnie - zapewnił ją. - Trafiłaś oto razem z Yuumi w najpiękniejszy rejon tego pięknego kontynentu, a muszę przy tym zaznaczyć, iż mówi to istota zamieszkująca go już kilka stuleci, która niejedno widziała i niejednego doświadczyła - oświadczył, wskazując na swoją wątłą pierś. - Efne, stolica sztuki, kolebka najwspanialszych artystów jakich ta ziemia nosiła, jest prawdziwą ucztą dla zmysłów, dla umysłu i duszy, przez swe piękno, przez wyjątkowość, przez zderzenie wszystkich namiętności, które tylko mogą zrodzić się w ludzkich sercach. Góry zaś, wspaniałe Góry Dasso, dzielące tę krainę na pół niczym blizna po zadanej mieczem przeznaczenia ranie, swym majestatem onieśmielają, zachwycają i sprawiają, że nagle nasza perspektywa, z której pojmujemy otaczający nas świat, staje się tak rozległa, ponadczasowa, wymykająca się krępującym nas normom i ograniczeniom. To miejsce, gdzie odnajdziesz to, czego pragnie serce: ukojenie bądź podnietę, radość bądź spokój, piękno, ale również kojącą codzienność. Rad jestem, że nasza droga Yuumi zdecydowała się udać z tobą właśnie do tego miasta i co więcej, umożliwiła nam poznanie się wzajemne. Z radością będę wam służył pomocą w czymkolwiek będzie wam ona niezbędna. Moja droga Yuumi? Piękna Amari? - zwrócił się do nich obu, gdyż uważał, że taki był jego obowiązek jako gospodarza. Obowiązek, który jednak wypełni z przyjemnością - wszak chodziło o jego drogą przyjaciółkę i jej nowego, bardzo niecodziennego towarzysza. Mogły go prosić praktycznie o wszystko: o lokum, o polecenie osoby bądź miejsca, o pożyczkę, radę, cokolwiek.
        - Piękny monarcho, ucieleśnienie gracji i powabu, zdradź mi proszę, czy twym naturalnym środowiskiem są lasy, góry i równiny, czy też może miasta z drewna i kamienia? Gdzie jest to miejsce, w którym czujesz się najlepiej, jakież są twoje potrzeby? Jesteś bytem fizycznym, czy też w twych żyłach krąży magia przemiany bądź nieskazitelna energia, tchnienie magii, jak to jest w mym przypadku, gdyż ciało, które oto przed sobą widzisz, jest tylko powłoką, którą przybieram, by móc być żywą i aktywnie zaangażowaną częścią tego jakże złożonego świata…
        Na potwierdzenie swych słów, ale również trochę po to by się po prostu pochwalić, po tych słowach Kinalali lekko rozluźnił ramiona i zamienił się w swoją energetyczną formę. Złoty pył jak i poprzednim razem utrzymał się tylko krótki moment w miejscu, a potem rozpadł się i pomknął w stronę smoczycy, wirując i tańcząc wokół jak niesione na wietrze pyłki. Gdy już ją minął, zawirował w jednym miejscu jakby wpadł w trąbę powietrzną, a następnie wydął się, wydłużył i nabrał fizycznej postaci smoczego stworzenia pokrytego miękkim, białym futrem. Bestyjka przestąpiła z nogi na nogę i spojrzała na Amari ciekawsko, lekko trzepocząc uszkami. Przywarowała, a po chwili zaczęła się kurczyć, kondensować, a na koniec wystrzeliła w górę, by znowu stać się smukłym, pięknym ciałem poety, odzianym w piękne szaty i naręcza biżuterii. La’Virotta nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, na jak wielkie pokuszenie wodził w tym momencie nową towarzyszkę Yuumi i jak wiele mogło zależeć od tego, co też ona teraz wybierze: czy okaże się stałą przyjaciółką, czy też tylko kapryśnym stworzeniem idącym tam, gdzie widziało coś ciekawego, pięknego, coś, co mogło dać mu jakiś mniej lub bardziej wymierny zysk.
        A może też poeta doskonale o tym wiedział i specjalnie tak postąpił - czasami sposób działania maie nosił w sobie pewne cechy mrocznego geniuszu,o które nikt by go nie podejrzewał.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Amari słuchała wyjaśnienia odnośnie "fasetowych oczu" nie robiąc żadnych dziwnych min, a właściwie robiąc jedną, ale jej nie zmieniając. Niczym zdziwione zwierzątko patrzyła na poetę dość szeroko otartymi oczami, o wyrazie jednak zdecydowanie nie tępym, i ograniczyła ruchy swojego długiego ciała, nadal jednak gibała się lekko, jakby niezbędne jej to było do funkcjonowania. Nie zwątpiła w ani jedno jego słowo, a przyjęła je jak definicję z najmądrzejszego słownika. Funcia także przysłuchiwała się z boku, ale nie wcinała się w rozmowę dwójki pięknisiów. Nie była jeszcze pewna czy Amari pyta za każdym razem gdy czegoś nie wie, czy odkrywa się z brakiem (czasem nawet podstawowych) informacji tylko przed osobami, które zrobią na niej dobre wrażenie. Obecna sytuacja nie pomogła jej tego zweryfikować, bo Lali Chaosowi naprawdę przypadł do gustu. Sprawa pozostawała więc na razie nierozwiązana.
- Aaaa...Teraz tak. Teraz rozumiem - skwitowała "smoczyca". - Tak, to ma sens. Całkiem, całkiem. - Pokiwała głową. - W takim razie ładne - oznajmiła, a ostatnie słowo wypowiedziała niemal z rozkoszą wibrującą w miękkim głosie. Najwidoczniej była do niego bardzo przywiązana.

Chaos drgnęła z wyraźnym zaciekawianiem słysząc wzmiankę o "ciele, umyśle i duszy". Jakoś tak odruchowo pod uwagę brała tylko kondycję fizyczną, więc mile zaskoczyło ją wspomnienie o pozostałych dwóch aspektach. Wręcz słyszała jak poszerza to jej horyzonty, a bardzo lubiła być mądra. Oczywiście przy takiej zniewalającej urodzie bycie zbyt oczytaną byłoby niebezpieczne - kto wie co by się stało z tym biednym światem gdyby przekroczyła nagle granice ideału. Czy wtedy zwierzątka takie jak Yuumiś by wyginęły? To by było przykre. Kto by ją wtedy podziwiał?
- Bez sensu - powiedziała wyraźnie sama do siebie. - Nie ma takiej przyjemności z bycia wspaniałym, gdy nikt tego nie widzi. Nie, jednak nie. Zdecydowanie. - Pokręciła głową, po czym znów skupiła się na Kinalalim, jakby w ogóle nic nie padło przed chwilą z jej ust.
- To chyba dobrze - odniosła się do jego ponoć dobrego stanu. - Yuumiś, czy to mówi prawdę? Nic mu nie jest?
- Podobno. - Uśmiechnęła się dziewczyna dyskretnie, nie mogąc przepuścić okazji do poczynienia lekko kąśliwego komentarza. Jednak Amari nie mogła wiedzieć o co chodzi, a i z boku dałoby się to uznać po prostu za nadmiar troski i nie całkowitą ufność w zeznania poety. Smoczyca właśnie tak to zinterpretowała, ale znała funciowy sceptycyzm, więc nie przejęła się zbytnio przyjmując za bliższą prawdzie wersję gładkolicego samczyka.
- Dobrze - powtórzyło stworzenie słysząc, że i reszta osób wyszła bez szwanku z tej afery co to ją przegapiła. Jeszcze tego brakowało, by stało się coś poważniejszego kiedy jej nie było! Nie żeby lubiła nieprzyjemne zdarzenia. Źle działały na jej cerę, czuła to pod włosiem. Ale mimo wszystko wrażenie, że coś ją ominęło byłoby równie nieprzyjemne.
W końcu dała się im obojgu przekonać, że faktycznie tak wiele nie straciła. Tym lepiej dla nich. Rozdrażniona nie była najlepszym towarzystwem, choć gdyby tak zapytać Yuumiś to ona stwierdziłaby, że Chaos rozdrażniony bywa może przez parę minut, a potem jest już zwyczajnie, a permanentnie rozchwiany i nie mniej uciążliwy. Czy oni w ogóle mieli o sobie nawzajem dobre mniemanie?

- Nie wiem czy do przygody - odparł Amari nadal ciesząc się należytą uwagą ze strony poety. - Ale tak, tak. Masz rację - dodał zaraz potem, bo najwidoczniej reszta zgadzała się z tym co on sam o sobie i swoich potrzebach sądził. Zaraz jednak jego skupienie przeniosło się na siadającego w powietrzu maie. Stworzenie nie widziało wcześniej człowieka (ani czarodzieja) robiącego takie rzeczy. Jego pani miała taką wysoko, wysoko zawieszoną huśtawkę z magicznych sznurów i wygodnej beleczki, ale wtedy siedziała na niej, a nie ot tak sobie - na niczym. Zaintrygowane stworzenie zjeżyło część piór na swoim grzbiecie i cofnęło się zniżając ciało do ziemi. Dzikie spojrzenie zwężonych źrenic wbiło się w postać delikatnej budowy młodzieńca, ale, że Yuumi na ten widok wcale nie zareagowała nerwowo (a przecież była tylko szczenięciem i łatwo ją było nastraszyć), Amari także uspokoił się i rzucając jej spojrzenie mówiące ,,jeśli coś mi zrobi to będzie to twoja wina!', zbliżył się ostrożnie. Słuchał dalej uważnie, ale intensywnie przypatrywał się przestrzeni między krańcami szat poety, a ziemią.
- Magia - mruknął cichutko i przejechawszy spojrzeniem po gładkiej, bladej nodze spojrzał z powrotem w srebrzyste oczy, choć nadal łeb trzymał bliżej podłoża niż twarzy rozmówcy.
- Trafiłeś - burknął chwilę potem, poprawiając końcówkę i wypuścił głośno powietrze przez nozdrza kiedy okazało się, że trafił na osobę, która "niejedno widziała i niejednego doświadczyła". Się znalazł kolejny mądry! Co to Chaosa obchodziło, że jakiś śliczny patyczak tkwił sobie w tych górach, gapił się w dal i przeżywał. Jego mina stała się przez chwilę odbiciem tych emocji, chociaż poprzedzał ją czysty zachwyt nad ,,kolebką najwspanialszych artystów". Po nerwowym grymasie wrócił z resztą na podłużny pysk, bo ,,uczta dla zmysłów, umysłu i duszy" brzmiała kusząco i smakowicie. Całym ciałem smok wyrażał jak bardzo jest zaintrygowany i podniecony górami, miastem i wszystkimi tymi cudownymi rzeczami, a jednocześnie ukazywał zwątpienie w to, że cokolwiek innego niż on sam może być wyjątkowe, onieśmielać i zmieniać perspektywę... czy tam cokolwiek innego! Chyba trochę się nawet obraził. Ale nie na Lalego, nie - na zapyziałą zapewne mieścinę i nijakie szczyty obsikane przez dzikie zwierzęta. Już on im pokaże co to znaczy być namiętnością i grozą, budzić strach i pożądanie! W ciele umyśle i duszy, jak to ujmował przyozdobiony wytworami rąk ludzkich samczyk.
Kiedy on się obrażał, Yuumi w końcu podeszła do nich i uśmiechnęła się uroczo, sama zainspirowana poniekąd przemową poety. Cieszyła się, że pochwalił jej decyzję. Bała się, że może sprowadzi na nich tylko niepotrzebne problemy, ale jak widać mogła liczyć na wsparcie przyjaciela. No i dawno nie chodziła po górach... nabrała na to nagle palącej ochoty, ale nie sądziła, by udało jej się zorganizować sobie całodzienną wycieczkę w najbliższych dniach. Całodzienną, bo na dłuższe wypady na razie brakowało jej chęci. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z i tak na razie ledwie zarysowanym planem, to jeszcze się nachodzi...
Uśmiech rozbawienia pojawił się ponownie na jej twarzy po tym jak poeta zwrócił się do niej ,,Moja droga Yuumi" i ,,Piękna Amari". Może to było przypadkowe zestawienie słów (choć w przypadku Lalego wydawało się to wysoce nieprawdopodobne, wręcz śmieszne), ale dziewczyna poczuła, że to plasuje jej urodę dużo niżej niż wdzięki jej prawie-zwierzęcego towarzysza. I miała ochotę się z tego śmiać. Oj, już czuła jak Chaosowi puchnie ego. Była pewna, że w środku skręca się z zadowolenia, bo został tak, a nie inaczej nazwany. Nawet już nie poprawiał formy żeńskiej na męską - a to znaczyło, że został dogłębnie połechtany.
I faktycznie - z wyprężoną piersią i dumnie pochyloną głową (tak, Amari umiał coś takiego) stworzenie wyminęło Funtkę jak obejmujący prowadzenie rywal w miłości i nawet nie zaszczycił jej sugestywnym spojrzeniem. Zamiast tego zaczął powoli okrążać poetę, tym razem poświęcając więcej czasu, by przyjrzeć się jego dziwacznemu ciału, a także ukrywającej je (poniekąd) szacie i biżuterii.
Zanim dziewczyna zaczęła przedstawiać przyjacielowi swoje obawy, poczekała aż Amari sobie ulży i sobie go jeszcze trochę poogląda. Lali zresztą dał mu ku temu powód i okazję, bo oto właśnie, na kilka chwil przybrał tak postać złotego pyłu jak i swoją smokopodobną formę, którą krótko mówiąc Yuumiś uwielbiała, ale nie miała okazji aż tak często oglądać. Zawsze jednak kiedy widziała włochaty łepek przyjaciela miała ochotę dotknąć białego futerka i zacząć go głaskać. O ile także nie przepadała za uściskami to w tę postać poety mogłaby się wtulić i siedzieć tak, nawet przez godzinę. Może miała słabość do futrzastych pseudosmoków?
Ten złocisty, właśnie doznał niewielkiego szoku, jednak po pierwszej pozie gotowej do ucieczki sarny, kiedy to pył leciał w jego stronę, uspokoił się gwałtownie, a po chwili uśmiechną ze zrozumieniem.
- Śliiiicznie - pochwalił wyginając się, by nadążyć wzrokiem za zmieniającą kształty energią. Podobały mu się takie możliwości. Podobało mu się to stworzenie.
- Yuumi, czym to jest? - zapytał, choć chyba dziewczyna parę razy wspomniała mu już słowo ,,maie".
- Bardzo, bardzo pięknie! - powtórzył, kiedy Lali znów stał się dwunogiem. Wręcz dopłynął do niego lekko stawiając kroki, by w końcu zrobić to na co miał ochotę od początku - zbliżyć nozdrza i oczy na odległość, z której czuć ciepło ciała i przestudiować wygląd nowo poznanej istoty. Nie krępował się i niemal przyłożył pysk do jego twarzy, przypatrując mu się intensywnie. Potem lekko, nosem, pacnął go w pierś, jakby chciał sprawdzić, czy nie rozleci się od tego z powrotem w latające złote mikroelemenciki.
- Ja tak nie potrafię - przyznał odsuwając gwałtownie głowę i przesuwając się nieco w bok, choć nadal znajdując się blisko. - Czym ty jesteś? Czym? To było ekscytujące, ale też niepokojące. Trochę dziwne, wiesz? Używasz magii? Jesteś magią? "Tchnieniem magii"?
Tchnieniem magii. Nieskazitelną energią, tak? - Szybko przechodził od pytań do twierdzeń, choć nadal liczył na jakieś wyjaśnienia, kiedy tylko skończy mówić. - Dobrze mówisz, jestem ucieleśnieniem gracji i powabu, ucieleśnieniem - powtórzył, a w jego głosie po raz pierwszy dało się usłyszeć ocierające się o sarkazm nuty. Głos ten zresztą już od jakiegoś czasu zdawał się być inny niż na początku; niższy, nieco bardziej samczy z tendencjami do innych tonów. Brzmiał groźniej i spokojniej, może nieco zaczepnie, choć czasem wracał do postaci wysokiej i mniej matowej.
- Nie zmieniam formy. Moje ciało jest stworzone z myślą o perfekcji - pochwalił się, bez cienia skromności, ale nie tak wylewnie jak już mu się zdarzało. - Moim naturalnym środowiskiem zaś... nie wiem co jest. Może ogrody? Duże, zamknięte ogrody? - Końcówkę zawinął tak jakby nie tylko o nie pytał, ale wręcz prosił. - Nie wiem czy lubię lasy... Yuumiś, czy lubię lasy?
Dziewczyna wzruszyła ramionami i popatrzyła na niego bezradnie.
- No tak - mruknęło stworzenie. - Nie wiem czy lubię lasy. Góry mogą być męczące. Czy są męczące? Nie wiem czy męczy mnie wspinaczka. Yuu... albo nie - zrezygnował w ostatniej chwili. - Równiny brzmią nieźle, ale nudno. Prosto. Czy lubię równiny? Yuumiś?
Pokręciła głową w geście niewiedzy.
- Oczywiście. - Stworzenie wywróciłoby oczami, gdyby mogło. - Ale miast nie lubię?
- Właśnie o tym chciałam porozmawiać - skorzystała z okazji Funcia i zwróciła się do Kinalalego. - Jeszcze nigdy nie byłam z nim w mieście. Nie uważasz, że mógłby wzbudzić tam sensację? Mam na myśli: chociażby kogoś wystraszyć? Nie chciałabym żeby musiał cały czas tu siedzieć, ale trochę boję się reakcji ludzi - przyznała i popatrzyła na niego smutno. - Obawiam się, że mogą go nie zaakceptować. - Najwidoczniej nie wiedziała co z tym zrobić, ale wszystko wskazywało na to, że jej pierwszym wyborem odnośnie ulokowania Amari jest właśnie Efne.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Wbrew pozorom Kinalali odczuwał pewną presję, czy aby na pewno Chaosowi spodoba się jego komplement. Może faktycznie użył zbyt zawiłej metafory? Taki już był - kochał słowa tak bardzo, że częstokroć ich nadużywał, a stara prawda mówiąca o tym, że kawał nie jest dobry jeśli trzeba go tłumaczyć, tyczyła się też niestety komplementów. Poeta miał jednak tego dnia szczęście i trafił na podatny grunt - widać Amari darzyła go sporymi względami, pewnie przez urodę, jaką sobą prezentował. A może też przez własny kaprys, bo to wyjatkowo by do niej pasowało. Sama nieznajomość pojęcia “fasetowe” nie zrobiła jednak na maie żadnego wrażenia - ludzie mieli różne zainteresowania i różne wykształcenie, a to nie był termin powszechnie znany, przyznanie się więc przed nim do niewiedzy nie było wcale złym posunięciem.
        ”Ach! Cóż za wdzięczne stworzenie, jak cudownie wyraża emocje całym swoim ciałem, jak ruchy ogona zwiastują zmiany nastroju, postawa zdradza to, co nie chce przejść przez usta…”, myślał sobie La’Virotta obserwując zachowanie smoczycy. Jak już nieraz zostało powiedziane, Kinalali lubił osoby tak łatwe do rozgryzienia, bo to oznaczało, że nie mogły kłamać, a komuś o takiej empatii jaka cechowała jego niezwykle łatwo było je rozgryźć. Niemniej zaskoczyło go to, co Amari mamrotała sobie pod nosem, doszedł jednak do wniosku, że przemawiała do własnych myśli, gdyż zdanie zupełnie nie pasowało do kontekstu rozmowy. Ciekawe jednak kogo miała na myśli? Mogła mówić o sobie, bo dała się już poznać jako osoba o dość wysokiej samoocenie, poeta jednak dopuszczał do siebie myśl, że słowa te mogły również dotyczyć jego, bo sam był nie mniejszym narcyzem.
        - Ależ! - Kinalali lekko się oburzył i wcale nie chodziło o to, że Amari mówiła o nim jakby nie istniał, jakby był jakimś odległym przedmiotem. Zaraz też wyraził, co go konkretnie zabolało.
        - Mówię może zawile, lecz zawsze prawdziwie! - oświadczył. - Co więcej jestem z natury niezwykle delikatny, a bólu nie potrafię znieść nawet w najmniejszych ilościach, więc oczywiste jest, że gdyby coś mi dolegało, z pewnością bym tego nie ukrywał, bo najzwyczajniej w świecie bym tego nie potrafił…
        Kwestii zdrowia psychicznego maie nie skomentował, bo był świadomy większości wad swojego charakteru, które można by uznać za chorobę. Gdyby jednak ktoś mu to w tym momencie wytknął, wyciągnąłby jako argument prawdę starą jak świat, że każdy artysta musi być odrobinę szalony, a przecież jego szaleństwo nikomu nie szkodziło i nie czyniło krzywdy, nie było więc sensu wspominać o tym, że cierpi na narcyzm, histerię i… nie, naprawdę nie warto o tym wspominać.

        Amari i Kinalali czerpali z tego spotkania wiele przyjemności, wzajemnie miziając swoje ego należytą uwagą i komplementami. Poecie podobało się na przykład to jak smoczyca z zaintrygowaniem patrzyła na to, jak on siedział w powietrzu - była to dla niego sztuczka niezwykle prosta, którą wykonywał bezwiednie, bo i często z niej korzystał, ale skoro zapewniała mu należytą uwagę, był to prawdziwy miód na jego serce. A na dodatek smoczyca nie uroniła zdaje się ani słowa z jego wypowiedzi, co akurat zasygnalizowała poprawiajac go w odpowiednim momencie, gdy źle odmienił skierowany pod jej adresem czasownik… Jego adresem. Niech to, czyli jednak Amari był samcem? Czy też miał problemy z własną tożsamością płciową? Poeta był trochę skonsternowany i przez to tym bacznie obserwował poczyniania smoka - nie chciał go bez przerwy drażnić tym, że zwracałby się do niego w nieodpowiedniej formie, to byłby straszny afront.
        La’Virotta śmiało przemawiał dalej, mile połechtany tym, że zdobył też uwagę Yuumi, która słuchała go z tym pięknym uśmiechem na ustach… Nagle jednak na jej obliczu pojawił się pewien subtelny cień, który go zaniepokoił. Coś powiedział nie tak? Z pewnością, lecz nie był pewien w którym miejscu popełnił błąd. Gdyby miał chwilę by się zatrzymać i wyjaśnić wszystko Yuumi, z pewnością zrozumiałaby, że jego komentarz nie miał na celu obrażania jej czy umniejszania jej urodzie, lecz podkreślenia tego, co ich łączyło - Kinalali bardzo lubił zwracać się do swoich przyjaciół “moja droga, najdroższa”, bo wyrażał w ten sposób swoje przywiązanie do nich, więc nawet gdyby przyjaźnił się z najmądrzejszą, najpiękniejszą i najwspanialszą istotą w całej Alaranii, zwracałby się do niej i tak “najdroższa przyjaciółko”. A że Amari został nazwany pięknym, cóż, wynikało to z tego, iż poeta nie miał okazji jeszcze wystarczająco dobrze go poznać, by zastosować inny przymiotnik, niż tylko ten odnoszący się do powierzchownej urody.

        Chwilę później zaś Kinalali miał okazję, by samemu ponapawać się zachwytem - gdy prezentował swoje wdzięki w różnych formach, jakie mógł przyjąć, widział na sobie to spojrzenie Chaosa i było mu bardzo z tego powodu przyjemnie. Lubił robić dobre wrażenie. Co więcej szczególnie lubił, gdy dzięki temu wywoływał uśmiech na twarzach osób, na których mu zależało, a to właśnie dostrzegł, gdy pod postacią białego smoka spojrzał w kierunku Yuumi. Jej oczy wręcz lśniły! Nie było piękniejszego komplementu niż właśnie ten jeden, niewypowiedziany.
        Atencja, z jaką Amari oglądał poetę po jego powrocie do ludzkiej formy oczywiście również mu nie przeszkadzała. To, że czuł na skórze jego oddech, że był tak delikatnie szturchany - to była kwestia poznania czegoś, z czym smok z pewnością nie miał nigdy wcześniej do czynienia, a co z pewnością było dla niego ciekawe. W końcu maie wcale nie tak często pojawiały się na ziemi, jak przedstawiciele innych ras, możliwe więc, że La’Virotta był pierwszym i jedynym maie, jakiego Chaos będzie miał okazję w życiu poznać. Naprawdę słodkie uczucie - wyjątkowość…
        - Jestem maie - powiedział z niejaką dumą, gdy został zapytany czym tak naprawdę był. - Czystą energią, dzieckiem Matki Natury, która rzuciła kroplę swej mocy na niewidzialne pasma wiatru, dając mi życie i miejsce, do którego należę. Jednakże ciało, swe cielesne powłoki, wybrałem sobie sam, gdy już byłem bytem w pełni świadomym, moją prawdziwą formą był złocisty pył, który miałeś okazję widzieć. Korzystam z magii, owszem, lecz magia powietrza jest dla mnie tak naturalna jak oddychanie, jak bicie serca, nie muszę się koncentrować, by z niej korzystać, bo to z nim jestem związany, on daje mi siłę i zapewnia kontakt z Matką Naturą, która za jego pośrednictwem szepcze do mnie w chwilach, gdy tego potrzebuje…

        Poecie podobało się to, jak pewny siebie Amari tak często pytał Yuumi o zdanie, niby się do tego nie przyznając, ale jednak polegając na jej opinii. Pewnie gdyby młoda malarka powiedziała mu, że nie lubi miast, bo są za duże, za tłoczne i zbyt brudne, przyjąłby to za pewnik - nie pokusiwszy się nawet o sprawdzenie tej tezy - i później powtarzałby ją jak własną. Gorzej, gdyby poznał kiedyś przypadkiem prawdę, że to tylko jedna strona medalu, bo z drugiej strony miasta były barwne, zmysłowe i w przecudny wręcz sposób zróżnicowane. To nie był jednak temat do rozważań na ten moment, gdyż Funtka zgrabnie uniknęła bezpośredniej odpowiedzi na pytanie Chaosa… Zrzucając jej ciężar niejako na poetę. Od jego słów zależało teraz, czy monarszy smok spędzi następne dni w lesie, czy też w mieście, to jego osąd miał zaważyć na komforcie, a może nawet zdrowiu egzotycznego stworzenia. Ale nie, żadnej presji.
        - Hm… - La’Virotta przespacerował się kilka kroków w lewo i w prawo, o dziwo pierwszy ciąg myślowy tworząc w milczeniu, chociaż tak nie miał w zwyczaju. Po chwili jednak ułożył już sobie myśli w głowie, jak jak to miał w zwyczaju usiadł sobie wtedy w powietrzu i zaczął udzielać odpowiedzi, z lekkością maie powietrza i rasowego oratora jednocześnie.
        - Odpowiedź na to zagadnienie nie jest taka prosta - zastrzegł na wstępie, swe słowa popierajac powstrzymującym gestem. - Jak zresztą nic, co angażuje zbyt wiele osób, a w tym przypadku mówimy o całym mieście, co jest ilością już ze wszech miar znaczną, wszyscy się z tym oczywiście zgodzimy. Na naszą korzyść działa jednakże tolerancja mieszkańców tej wspaniałej metropolii, wśród których sztuka zaszczepiła tolerancję znacznie wyższą niż w innych państwach ościennych. Nie jest to jednak tolerancja bezgraniczna, z czego też zdajemy sobie sprawę, jako osoby dorosłe, które już niejedno widziały. Yuumi, z pewnością przyjdzie ci na myśl kilka nazwisk osób, które nic nie powiedzą, ale swoje pomyślą i też pewnie niejedna osoba, która zupełnie otwarcie wystąpi przeciwko temu, z czym się zetknie… - La’Virotta pozwolił sobie na bolesne westchnienie, bo dla niego taka nietolerancja była bolesna i niepojęta, o ile nie wynikała ze szczerego strachu, tak jak na przykład wśród tych, którzy mieli okazję spotkać wilkołaka w pełni… Nie tolerować jednak kogoś tylko przez to, że jego ciało pokrywa zbyt wiele włosów bądź mają one odmienny kolor? Albo przez to, że dana osoba kocha kogoś tej samej płci?! To już naprawdę nikogo nie powinno obchodzić - nakładanie granic miłości było aktem barbarzyńskim i niegodnym, gdyż każdy miał prawo kochać i być kochanym tak, jak to jemu odpowiada, o ile zgadzały się na to wszystkie strony związku. Nie miłość i tolerancja były jednak w tym momencie tematem rozmowy, więc Kinalali po odpowiednio dramatycznej pauzie podjął swój wywód.
        - Efne znam jednak wyjątkowo dobrze, gdyż dziesięciolecia stanowi już moją małą ojczyznę z dala od miejsca, z którego naprawdę pochodzę. Co więcej sam również jestem tu znany, rozpoznawany i szanowany, co w oczywisty sposób daje mi przewagę nad kimś zupełnie obcym, oraz oczywiście przewagę tym, którzy pojawią się w Efne w moim towarzystwie. Niewiele będzie osób, które wtedy zdecydują się wszcząć alarm… Jednak Chaos będzie sensacją bez względu na to kiedy i z kim pokaże się w mieście, na tak wyjątkowe stworzenia nie wpada się wszak codziennie… - Poeta teatralnie się zamyślił. - Moim skromnym zdaniem wykluczone jest iżby Amari samodzielnie chodził po mieście, niosłoby to ze sobą po pierwsze ryzyko zaczepek ze strony osób o stanowczo za niskim ilorazie inteligencji i równie żałosnym poziomie empatii, a poza tym nietrudno się zgubić wśród tej plątaniny barwnych uliczek. Tak więc moje ostateczne zdanie jest takie, iż Chaos może wejść do miasta bez ryzykowania własnego zdrowia i życia, lecz nie powinien poruszać się po nim samodzielnie, a raczej w towarzystwie twoim, moim bądź któregokolwiek z naszych przyjaciół, których chcielibyśmy w to wtajemniczyć i oczywiście którzy zechcieliby się w to angażować. Z tym ostatnim jednak zdaje mi się, że nie będzie wielkiego problemu - zastrzegł. - Co sądzisz, moja najdroższa przyjaciółko, czy zgadzasz się z tym jak postawiłem sprawę? Jestem otwarty na dyskusję, choć przyznaję przy tym, że wydaje mi się, iż nic lepszego nie wymyślimy.
        Kochany Kinalali - tylko on potrafił tak uprzejmie przyznać, że jest uparty jak wół i nie ustąpi. I jeszcze uśmiechać się przy tym w taki absolutnie rozbrajający sposób, trzepocząc rzęsami stanowczo zbyt długimi jak na płeć, do której teoretycznie przynależał.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Funcia intensywnie analizowała słowa przyjaciela, choć właściwie nic takiego skomplikowanego w nich nie było. Dla niej jednak sama sprawa przedstawiała się jako dosyć istotna i to właśnie skłaniało ją do przemyśleń. Szła jednak torem wytyczanym przez maie, bo choć sama była nie mniej uparta, to ufała mu w tej kwestii - w końcu nie pytała go po to, by odwrócić się i powiedzieć ,,A! Więc zrobię na odwrót". Zresztą jak sam wspominał mieszkał tu już wiele lat. Znał to miasto, a mieszkańcy znali jego. Gorzej z nią. Bo o ile faktycznie Lali prowadzący Chaosa byłby dziwactwem łatwym do zniesienia i zaakceptowania, tak wątpiła, by jej towarzystwo miało uchronić smoka przed niemiłymi zaczepkami, a ludzi przed niepokojem. Ale znów jak powiedział Lali - w przypadku takiego natłoku osób nie dało się nawet wziąć pod uwagę wszystkich możliwych reakcji, a co dopiero odpowiednio ich sobie przemyśleć. Dużo zależało od tego na kogo przypadkiem wpadną i jak zachowa się wtedy Amari - a tego przewidzieć się właściwie nie dało. Trzeba było po prostu pójść i sprawdzić jak będzie, licząc na to, że problemy nie będą mnożyć się jak króliki wczorajszego wieczoru.
No i skoro już przy tym była; ukrywać Amari przed ich znajomymi nie zamierzała (zresztą jak, to wielkie cielsko nie mogło przemknąć niezauważone), ale raczej wolała ograniczyć kontakty stworzenia z obcymi. Bezpieczniej było trzymać go w jednym miejscu, wśród osób, które nawet jeżeli nie polubią jego zachowania, to przynajmniej będą w jego towarzystwie spokojne. Dla samego Chaosa było to dobre o tyle, że będzie mógł powoli przyzwyczajać się do nowego środowiska. Choć kochał zwracać na siebie uwagę, codzienne wycieczki wśród tłumu mogłyby być dla niego stresujące. Lepiej niech przejdzie przez miasto i... tutaj rodził się kolejny problem. Dziewczyna uważała takie rozwiązanie za wygodne, ale nie widziało jej się prosić Kinalalego o przygarnięcie smoka pod dach. Zajmował za dużo miejsca. Był kapryśny. No i nie mogła od tak wykorzystywać przyjaciela. Już sama u niego pomieszkiwała, zaciągnięcie tam barwnej gadziny byłoby nadużyciem. Z innych rozwiązań miała jeszcze dziadka. Dziadek... zaraz się okaże czy ten pomysł ma rację bytu. Kowal nigdy nie widział Amari, nie spodziewał się też samej Funtki. I choć tą drugą na pewno uściska i ledwie puści (na kolejne spotkanie) to pół-zwierzak mógłby jednak nie wzbudzić jego zaufania. Z miejscem też mogło być różnie - pokoi było więcej niż u Lalego, ale za to były mniejsze lub tak zastawione, że nie stwarzały idealnego środowiska dla przerośniętego jaszczura. Oczywiście gdyby przesunąć stolik i regał i w ogóle trochę tam ogarnąć (co dziewczyna i tak zamierzała zrobić) to dałoby się. A skoro by się dało, to póki co była to jej preferowana opcja.

Amari za to, choć słuchał, to przede wszystkim wyłapywał rzeczy wyjątkowo mu miłe, bo mówiące o tym jaki to jest wspaniały. Aż zadziwiające jak bardzo ten maie potrafił go połechtać i dobrać słowa tak, by go nie urazić. Funcia tak go nie rozpieszczała. Słyszał od niej przeważnie krótkie "nie", "tak" lub 'być może", a kiedy coś mu nie odpowiadało, bezczelnie ćwierkała "nie przesadzaj". Sama zaś potrafiła powiedzieć nagle, że jest zmęczona i albo zadecydować (bez jego zgody!), że się zatrzymają, albo próbować mu wciskać swoje bagaże. Phi! Skoro potrzebuje tylu rzeczy to niech dźwiga - on nie miał niczego, to nie nosił. Czy to nie było przypadkiem bardziej sprawiedliwe? Ale weź tu dyskutuj z podlotkiem, który potrafi sięgnąć w obronie swych koślawych racji po szantaż emocjonalny. Karygodne!
Chwilowo jednak brutalnie torturowany przez oziębłą Yuumiś prawie-smok mógł ponapawać się samym sobą i towarzystwem kogoś niemal równie wyjątkowego. Wrażliwy chudzielec o niestałym ciele - był chyba niegroźny, milutki dla oka, a przy tym paplał w najlepsze, jakby było to jedyne co potrafił i chciał się tym popisać. Nie, nie, Chaosowi to nie przeszkadzało. Wiedział, że nikt poza nim nie będzie idealny.
Zmarszczył lekko czoło, kiedy usłyszał, że lepiej by sam po mieście nie chodził. Zastanawiał się dlaczego. Czy to było niebezpieczne? Czy Yuumi lub jej przyjaciel będą musieli go chronić? Ale nie, chwila... przecież ludzie mają być nim zafascynowani! To normalne, że będzie budził zachwyt i sensację wszędzie tam gdzie się pokaże - czy było w tym coś złego?
Popatrzył niepewnie na swoją małą towarzyszkę. A jeśli czegoś mu nie mówiła? Jeżeli to wcale nie było bezpieczne? Wyglądała na nieco chmurną, ale nie wystraszoną. Więc może nie miało to być złe?
Sam nigdy nie miał do czynienia z większą gromadą dwunogów, a już zwłaszcza ludzi. Yuumi mówiła mu trochę o tym jak to wygląda - wieś, miesto... to było co innego niż las. Sam też trochę wiedział. Tylko, że to była teoria. W praktyce znał tylko rośliny. Różne rośliny, ale nie wszystkie. Właściwie tylko na nie patrzył, nie wiedział, które są jadalne. Znał ściółkę, piasek, ziemię i kamienie. Znał wodę. Czy w miastach płyną strumyki? Nie zapytał. Będzie musiał to zrobić. Nie chce tam iść całkowicie zdezorientowany!
Mimowolnie przysunął się do dziewczynki i poruszył szyją. Tak, teraz był niespokojny. Właściwie to ów niepokój kłócił się w nim z palącą ciekawością i pragnieniem, by wszyscy już teraz na niego patrzyli. Tylko niezbyt nachalnie! Nie wiedział czy zniesie zbyt gwałtowne zainteresowanie prostaczków. Bo podejrzewał, że większość mieszkańców "sztucznych lasów" - jak nazywał skupiska zabudowań - to prostaczki. Wśród nich były jeszcze jednostki młodociane - pacholęta i odznaczające się wyjątkową opornością w przyswajaniu wiedzy wioskowe głupki. No i arystokraci. Amari wiedział o arystokratach. Uważał, że są silniejsi, mądrzejsi i lepsi od reszty. On też powinien być arystokratą - gdyby w ogóle miał się mieszać w upadlającą hierarchię dwunogów. Na razie jednak wolał sobie tę przyjemność darować - najpierw niech Yuumi zabierze go do miasta i pokaże jak to wygląda. Chciał zobaczyć takie prawdziwe drzwi.
- Tak, myślę, że tak będzie najlepiej. - W końcu dziewczyna odezwała się i tym samym zaznaczyła, że dyskutować nie ma najmniejszego zamiaru. - Zobaczmy czy to się uda...
Choć w jej głosie było słychać rezygnację wymieszaną ze zmęczeniem to bez ociągania się ruszyła w kierunku miasta. Chaos drgnął jak zaalarmowany, poruszył falowo całym swoim ciałem po czym ruszył za nią, najwyraźniej nie chcąc zostać w tyle.

- To prawda, że będą na mnie spoglądać? - zapytał z nieukrywaną nadzieją i dumą, ale także z lekkim niepokojem. Funcia przytaknęła.
- Myślisz, że to źle? Co jest złego w patrzeniu? Czemu mam tam sam nie chodzić? - pytał dalej, teraz już niejako z pretensją.
- Cóż... jak już wszyscy wiemy jesteś wyjątkowy. Przeciętni szarzy obywatele mogą skrajnie reagować na to co zbyt się wyróżnia. - Choć mówiła całkowicie poważnie słowa dobrała specjalnie pod smoka, a dla siebie nadała im sarkastyczny wydźwięk. - Mogą się ciebie przestraszyć, zawołać straż albo mówić, że siejemy ogólny zamęt - dodała.
- Przestraszyć? - Chaos wydawał się być oburzony. - A co jest strasznego w pięknie!? - Szarpnął się do tyłu i machnął nerwowo ogonem łamiąc przy okazji jakiś mniejszy krzaczek. Zaraz też skulił się i jęknął boleśnie, spoglądając żałośnie na tę część swojego ciała, która chyba właśnie doznała uszkodzenia.
- Ała...
- Nic ci nie będzie - przerwała Yuumiś ostro, zanim smok zdążył się rozpędzić w werbalizowaniu swoich boleści. Burknął więc tylko na nią i ruszył dalej jakby nic się nie stało. Tylko zwolnił, by na pewno złamana końcówka ogona przypadkiem nie odpadła od reszty, kiedy będzie biec za tą babą.
- A zresztą, niech się boją! - kontynuował poprzednią myśl prostując nieco bardziej skrzydła. - Czy nie powinni? Mają się bać, czy nie? - Teraz już nie był pewien.
- W mieście lepiej, żeby się ciebie nie bali. - Funcia pochyliła się, by nie zaczepić o gałązki młodego drzewa i popatrzyła czy Amari także znajduje dla siebie drogę. Znajdował, choć bardziej zajęty był dociekaniem:
- Dlaczego?
- Mają przewagę liczebną - rzuciła pierwsze co jej przyszło do głowy i wzruszyła ramionami. Argument był logiczny na tyle, że stworzenie skinęło głową z pełnym zrozumieniem i chwilowo przestało marudzić.

Kilka dodatkowych chwil i całą trójką znaleźli się u bram Efne. Atmosfera nie była tu już przesiąknięta spokojem i głęboką prywatnością leśnych zagajników, a otwierała cały wachlarz nowych bodźców i doznań - jasnych, głośnych, szorstkich i oszałamiających.
Chaos rozglądał się czujnie, i nawet z podziwem zerkał wgłąb zabudowań. Choć nie stracił poczucia własnej wszechwspaniałości, stał się nieco mniej pewny tego co ma robić i gdzie iść. Jego ruchy stały się subtelniejsze i mniej zaakcentowane, jakby chciał zabierać mniej miejsca niż zwykle. Znów przysunął się do Yuumi, ale patrzył także na Kinalalego. To była dwójka jego przewodników, niech dobrze się spiszą, to wszyscy będą zadowoleni.
- Chodźmy od razu do mojego dziadka - zaproponowała malarka jakoś nagle rozpogodzona, po czym dyskretnie zwróciła się do poety:
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci towarzystwo Amari? Może być kłopotliwy i nie do końca potrafię przewidzieć jak się zachowa... Mam nadzieję, że nie sprawimy ci za dużo problemów - przyznała lekko skruszona. Często prześladowało ją uczucie, że za bardzo wykorzystuje dobroć i cierpliwość swojego przyjaciela, a wolałaby jednak nie. Lubiła być stroną, która więcej daje niż zabiera.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali był bardzo pewny siebie - w końcu dlaczego Amari i Yuumi mieliby się z nim nie zgodzić? Przedstawił w miarę sensowne argumenty nie odwołujące się do żadnych mistycznych wartości czy jakiś wydumanych idei, w które wierzył tylko on. Opierał się na doświadczeniu i znajomości ludzkiej natury, proponując przy tym rozwiązanie, które było chyba najlepsze dla nich wszystkich. To znaczy: najlepszym rozwiązaniem byłoby zaznajamiać Chaos stopniowo z cywilizacją, zaczynając od wiosek, mniejszych mieścin, a nie od razu pchać się do największej metropolii jaka się napatoczyła… Czekać na stosowniejszy moment jednak nie mogli, bo to oznaczałoby zostawienie Amari w lesie, co byłoby pewnie dla niej śmiertelną obrazą, a nade wszystko zachowaniem zdecydowanie nieludzkim. Trzeba było więc grać kartami, jakie się miało, dlatego też La’Virotta podsunął kilka pomysłów na zminimalizowanie traumatycznych przeżyć a może i nawet strat.
        - Chodźmy więc, w drogę! - zarządził, klaskając w dłonie i nim ktokolwiek zdołałby zapytać go o zamiary, wzniósł się jeszcze odrobinę w górę i wrócił do swojej naturalnej formy energetycznej. Powód tej przemiany był taki sam jak poprzednio: nie chciał podrzeć sobie szat na mijanych krzakach. Nie chciał też się zabić, potykając się co krok o jakiś odstający korzeń, ale to akurat wolał pominąć milczeniem - był świadom swoich wad, ale nie musiał przez to o nich co chwilę wspominać. Zalety - to co innego.
        Pewną zaletą formy energetycznej było to, że nie trzeba było w niej mówić. Niektóre maie opanowały zdolność telepatii, by móc porozumiewać się w tej postaci, lecz Kinalali nie miał takiej potrzeby - dopóki nie zobaczył swojej czarodziejki, nie odczuwał najmniejszej potrzeby, by z kimkolwiek się komunikować, by zawracać sobie głowę przybieraniem cielesnej formy wyposażonej w struny głosowe albo by zgłębiać tajniki magii umysłu. Wszystko zmieniła miłość od pierwszego wejrzenia, która odcisnęła trwałe piętno na jego całym życiu. Kto wie - może gdyby nie poznał Czarodziejki, nigdy nie stałby się istotą fizyczną, nie zaczął mówić, nie zacząłby tworzyć. Czy byłby szczęśliwszy? Tego też nie wiedział, lecz nie zamierzał nad tym rozmyślać. Nie teraz. Wróci do tego tematu w jakieś deszczowe, szare popołudnie, gdy dopadnie go depresja i ból egzystencjonalny…
        Tymczasem jednak Kinalali mógł się cieszyć bezkarnym przyglądaniem się nierównym zmaganiom między Chaosem a naturą, która próbowała go zaatakować - a przynajmniej tak zachowywał się smok, gdy zahaczyła go jakaś gałązka, gdy otarł się o krzak, gdy jakiś korzeń podstępnie wsunął mu się pod łapę. Yuumi miała naprawdę anielską cierpliwość, że z nim wytrzymywała. I oczywiście z poetą też, bo on nie byłby lepszy w takich warunkach.
        Do normalnej ludzkiej postaci poeta wrócił dopiero na drodze. Wdzięcznymi ruchami poprawił opadającą z ramion szatę, przekrzywiony naszyjnik i kilka niesfornych loczków, które opadły mu na twarz, po czym ruszył razem z resztą, normalnie na nogach. I to nawet niespecjalnie się potykając.

        Kinalali już po przekroczeniu bramy miejskiej dostrzegł pierwsze zaciekawione spojrzenia skierowane w kierunku ich jakże egzotycznej trójki. Yuumi gdyby szła sama nie przyciągałaby tak wzroku, obejrzeliby się za nią pojedynczy młodzieńcy, dla których byłaby wyjątkowo miła dla oka. La’Virotta zawsze dbał o to, aby zwracać na siebie odpowiednio dużo spojrzeń, bo kochał być w centrum uwagi - jego niecodzienna i pełna przepychu prezencja w połączeniu ze sławą działały wprost znakomicie. Jednak w tym momencie Amari go przyćmiewał. Można powiedzieć, że część mieszkańców Efne przywykła już do widoku urodziwego maie w niezwykłych szatach, lecz pomarańczowy ni to smok ni to kot… To była nowość. Na dodatek nowość bardzo jaskrawa i rozmiarów całkiem słusznych, nie byle psiak, który mógłby przemknąć między nogami niezauważony. Na razie jednak wszystko szło w miarę sprawnie i mieszkańcy Efne ograniczali się jedynie do odprowadzania ich zaciekawionymi spojrzeniami i wymienianiem między sobą cichych uwag i spekulacji. Poeta spodziewał się, że wieść o Amari do następnego poranka będzie już na ustach wszystkich… Lecz nie mógł nic na to poradzić, a co za tym idzie nie było też sensu się tym przejmować akurat teraz. Mieli znacznie więcej pilniejszych spraw na głowie niż plotki dnia następnego.
        - Oczywiście, jak sobie życzysz - odpowiedział pogodnym tonem Funtce, gdy ta zasugerowała udanie się od razu do swojego dziadka. Nie negował jej pomysłów, głęboko przekonany, że Yuumi zdecydowała się zafundować kowalowi jeden intensywny szok zamiast dwóch małych - jednego wynikającego z jej nagłego pojawienia się w Efne przed czasem, a drugiego spowodowanego widokiem Chaosa. Jego zdaniem było to posunięcie całkiem rozsądne. Jak z odrywaniem plastra przyklejonego do owłosionej skóry - mniej boli, jeśli zrobi się to szybko.
        - Ależ, moja droga… - Poeta z pobłażaniem machnął ręką, a swej przyjaciółce posłał ciepły uśmiech. - Oczywiste jest, że się nie gniewam, a tym bardziej nie mam ci niczego za złe, wiesz przecież doskonale, że nie jestem w stanie ukrywać swych emocji, a gdy się irytuję, jestem nieznośny gorzej niż mucha przedwcześnie wybudzona z zimowego snu i brzęcząca nad uchem w środku nocy - porównał siebie w dość krytyczny, a już na pewno obrazowy sposób. - Nie jest dla mnie problemem towarzystwo twego nowego przyjaciela, choć przyznaję, że odczuwam pewną konsternację, gdy konieczne jest bym odmienił jakiekolwiek słowo zgodnie z jej… jego płcią. O, widzisz, choćbym nie wiem ilu starań dołożył, nie sposób tego uniknąć! A nie w smak mi jest czynić komukolwiek afront, jestem więc w rozterce, bo mogę dokładać wszelkich starań, by unikać form osobowych, lecz prędzej czy później zmuszony będę do nich sięgnąć, to nieuniknione biorąc pod uwagę konstrukcję języka wspólnego i starania, by nie brzmieć sztucznie i nienaturalnie. Niedopuszczalne jest również bym używał formy nijakiej - oświadczył z lekkim oburzeniem, jakby wcale nie było to coś, co sam zaproponował, a prędzej coś, co próbowano mu narzucić.
        - Zdaje mi się jednak, iż powoli dostrzegam zależność rządzącą tożsamością płciową twojego egzotycznego towarzysza, jestem więc dobrej myśli i zakładam, że z czasem nauczę się nie popełniać tego typu gaf. Zabawne wydaje mi się przy tym to, że raptem dzisiejszego ranka mnie również pomylono z niewiastą, mógłbym więc zaryzykować stwierdzenie, że trafił swój na swego - zażartował, gdyż sam nie miał problemów z tym, że brano go za kobietę i z reguły nawet nie poprawiał swoich rozmówców tak długo, aż sami nie dostrzegli swego błędu… Czasami niestety działo się to dopiero w trakcie intymnego sam na sam, co kończyło się różnie, zawsze jednak pojawiało się pewne zażenowanie i skrępowanie z powodu pomyłki w tak istotnej kwestii, chociaż poeta nigdy nie robił z tego scen.
        - Co więcej nie tylko ze względu na skomplikowaną przynależność płciową jesteśmy do siebie podobni - zauważył poeta, jakby nagle go oświeciło. - Charaktery również mamy podobne w moim prywatnym odczuciu, gdyż zauważyłem, iż Amari bardzo przychylnie reaguje na komplementy, a jego nastrój jest bardzo zmienny, w czym może mu nie dorównuję, relatywnie łatwo jest mi jednak dojść do tego, co też może on w tej chwili czuć i co też tli się w jego głowie.

        Kinalali wiedząc gdzie mają się udać prowadził ich niecodzienne trio taką trasą, aby unikać zbyt tłocznych ulic, lecz jednocześnie nie przemykać zaułkami - po pierwsze, byłoby to niezwykle niewygodne, a po drugie: Amari z pewnością wyczułby podstęp i gotów się oburzyć. Gdyby jednak i tak utyskiwał na to, że został pozbawiony widowni i należnego mu zachwytu, poeta miał na to celną ripostę, a nawet kilka, zależnie od okoliczności. Po pierwsze skrzydła: w mniej tłocznych uliczkach było mniejsze ryzyko, że ktoś je przypadkowo uszkodzi albo że gdzieś się obetrą przy przeciskaniu się między wozami i pieszymi. Po drugie: tak był szybciej, lecz ten argument chyba by smoka nie zadowolił. No a po trzecie: dozowanie wrażeń. Gdyby tak wpadli od razu na główne ulice miasta, zaraz staliby się nie lada sensacją, a dzięki temu, że byli raczej na uboczu, przynajmniej część osób miała okazję napatrzeć się w spokoju. Tak, na uwagę smokopodobne stworzenie nie mogło narzekać: obracał się za nim dosłownie każdy, a co śmielsze dzieciaki nawet kawałek śledziły Amari i jego humanoidalnych towarzyszy, snując głośne i niezwykle absurdalne domysły na temat tego, co właśnie mogli widzieć. Kinalali nie nawiązywał z nimi interakcji - chciał, by Yuumi w miarę sprawnie dotarła do swojego dziadka i miała dzięki temu więcej czasu dla niego. Należało mu się to, był w końcu członkiem jej rodziny i, cóż, własnie miał doznać niemałego szoku, widząc swoją ukochaną wnuczkę nie wtedy, gdy się jej spodziewał i w towarzystwie, którego nawet w najśmielszych snach nigdy nie widział...
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Nie można było zaprzeczyć, iż Lalego i Amari faktycznie łączyła pewna wspólność cech. Funcia myślała o tym już wcześniej, a może i był to jeden z powodów, dla którego w ogóle zdecydowała się nawiązać ze skrzydlatą jakąś relację. Nie uświadamiała sobie jednak, że ta analogia mogła wpłynąć na jej decyzję, bo na pierwszy plan wysuwały się inne motywy - prostsze i bardziej oczywiste. Podobieństwa natomiast w końcu się kończyły i ukazywały na co naprawdę młoda dziewczyna się poważyła.
Jeżeli Kinalali mógł nazwać siebie nieco irytującym to po pierwsze, dobrze świadczyło to o jego samoświadomości, po drugie zaś - nie znał jeszcze Amari. Ewentualnie był nadcierpliwy i nie dostrzegał tego, za co inni pragnęliby wbić jej wykałaczki w oko, ale to była już inna sprawa. Możliwe też, że tolerował część jej wad, bo zwyczajnie posiadał własne, takie same albo im pokrewne. Histeria, narcyzm czy niestabilność emocjonalna - nie raz je wymieniał i na pewno był w stanie przymknąć na nie oko. Gorzej, że na tym lista się nie kończyła.
Funcia do tej pory spokojnie dawała sobie radę - a skoro ona dawała to na pewno nie było to coś niewykonalnego. Oczywistym jednak miało się stać, że do smoczycy - tak jak do wrażliwego maie - trzeba mieć specjalne podejście. Bardzo specjalne. Choć jego odmian mogło być wiele; Amari się podziwiało, pobłażało jej czy też się ją ignorowało. Póki co Funci nasuwały się te trzy główne opcje. Kiedy wybrało się pierwszą (i się z niej nie zrezygnowało po paru chwilach) Monarcha stawał się dumny, napuszony, ale przy tym niezwykle łaskawy. Przy drugiej zachowywał się niczym rozkapryszone, choć wcale nie takie złe z natury dziecko, a przy trzeciej… nikogo nie obchodziło jaki on tam jest. Podejścia te być może można było ze sobą mieszać - dziewczyna nie wiedziała czy zmienny, bardziej niż przysłowiowa kobieta w ciąży, Amari dopuszcza podobne jak u niego występują rozstrojenia, u rozmówców i znajomych. Sama niemal zawsze zwracała się do niego tak samo, więc to dopiero miało się okazać; kiedy już smok zostanie zapoznany z innymi uczestnikami nieistniejącego eksperymentu (brzydka Funcia, nie wolno przeprowadzać testów na niewinnych ludziach i nieludziach…).

Póki co napawał się samym sobą i tym co widział dookoła. Dobrze, że hojnie został obdarzony takim darem jakim była podzielność uwagi, bo dzięki temu mógł być zaabsorbowany miastem i jednocześnie cały czas dbać o swoją olśniewającą prezencję, by mieszać w głowach obdarzonym możliwością patrzenia na niego śmiesznym skupiskom dwunogów. Nimi zresztą także był zainteresowany. Nie podchodził bliżej dlatego, że nie robili tego jego przewodnicy, a chwilowo postanowił podążać śladem bardziej doświadczonych w kwestii "sztucznych lasów" i ich mieszkańców istotek, czyli Yuumiś i Kinalalego. Jakie śmieszne imię. Kinalali. Bardzo pasowało do zniewieściałej formy energetycznej. Ale jakie to nosił nazwisko? Wywrotka? La’wywrotka? Smok nie mógł sobie przypomnieć. Nie pamiętał nawet czy słyszał je dzisiaj, czy wcześniej. Bo Yuumi na pewno już mu to mówiła. Ale od samego maie zapamiętał głównie komplementy wyśpiewywane w jego kierunku i bredzenie o energii, bo to było ciekawe. Za to samo imię… imię znał od Funci, a nazwisko przewijało się tak nieczęsto i wydawało mu się tak nieistotne, że wypadło mu z głowy. Teraz jednakże pomyślał, że lepiej było je znać. W końcu ten cały Kinalali był śliczny.
Śliczne było także miasto - Chaos nigdy nie widział z bliska tylu budynków na raz. Niektóre wydawały mu się malutkie - o wiele mniej potężne niż się spodziewał, ale były za to wysokie, ładnie ozdobione i w przyjemnych kolorach. Zafascynowany był architekturą. Bo jakie to śmieszne - brać różne rzeczy i robić z nich inne - w tym takie duże do mieszkania. Do ubrań już się przyzwyczaił, choć pamiętał, że na początku nie rozumiał idei zakładania na siebie czegoś co nie jest… no, tobą samym. Przemawiał do niego argument zimna lub nagiej skóry, choć ostatecznie chyba biedne humanoidy powinny się pogodzić z tym, że brakuje im tego i owego. Natomiast kiedy było ciepło lub jakaś istota obdarzona została (oczywiście nie tak barwnym jak jego) futrem… tak kiedyś tego nie pojmował. Ale teraz uważał, że ubrania są ładne i pozwalają ludziom wyleczyć się z kompleksu nijakości. Mogły być skrajnie odmienne - o różnych krojach, barwach i zastosowaniach, z gładkich lub szorstkich materiałów - gdyby Amari pozbawiony był węchu to chyba właśnie po strojach odróżniałby poszczególne osobniki zanim zapamiętałby ich twarze. Tak robił to po zapachu i głosie, a wzrokowo po włosach, wysokości, sylwetce i chodzie. Dwie pierwsze opcje jednak były dla niego najwygodniejsze i zapewniały mu największy stopień nieomylności (oczywiście, że nieomylność ma stopnie!). Z mordki umiałby już pewnie rozpoznać Yuumi, ze względu na oczy (choć ich kolor był pospolity), ale zapewne La’wywrotkę mógłby z kimś pomylić. Gdyby nie te włosy.
Szczęściem, Amari posiadał węch wysokiej klasy i nie musiał obawiać się tak, że pomyli swoich przewodników z tłumkiem, jak i tego, że ich zgubi. Zostawał więc od czasu do czasu nieco w tyle, by lepiej się czemuś przyjrzeć. Wykręcane z metalowych prętów furty, furtki i furteczki oddzielające prywatne posesje od ulic; prowadzące do cudzych domów płytki z kamienia lub wydeptane, piaskowe ścieżynki; rosnące dookoła budynków zminiaturyzowane połacie trawy ozdobione ogrodowymi lub polnymi kwiatami czy wysokimi krzewami, a czasem i śmiesznymi figurkami; pnącza wspinające się fantazyjnie po ścianach, trejażach i lekkich pergolach, czy wreszcie siedzący na zacienionych ławeczkach starsi mieszkańcy patrzący czujnie na przechodzącego smoka - wszystko to było było widokiem niezwykłym i czarującym dla Chaosa, który większość swego życia spędził podobno na dość ograniczonej przestrzeni.
Kamienice nieposiadające własnego pasa zieleni, a wyrastające niemalże z ulicy także przypadały mu do gustu, choć z innych powodów. I właśnie! Ulica! A właściwie ulice, aleje i deptaki - część prymitywna, ale inne wyłożone brukową kostką! W pierwszej chwili Chaos bał się wejść na to dziwaczne zjawisko, zastanawiając się czy nie pokaleczy sobie poduszeczek albo czy nie zapadnie się to nagle lub nie zacznie wginać. Widząc jednak Yuumiś i Kinalalego idących po równych w miarę kamyczkach, prosto i boso, odważył się i także położył łapę na dziele rąk humanoidów, po którym to teraz każdy bezmyślnie deptał.
Teraz i on mógł robić to samo - każdy kolejny krok stawiał pewnie, choć ze zwierzęcą uwagą, ale musiał przyznać, że nie był to najwygodniejszy wynalazek ludzkości - jego długie pazury wpadały w rozliczne szczeliny i nie dość, że się rysowały, to jeszcze raz o mało nie wykręcił sobie przez to palca. Musiał więc schować swoją naturalną broń i ozdobę tak jak robią to koty, lecz był z tego faktu niezadowolony (przynajmniej z początku, bo potem zapomniał o małej niedogodności), gdyż nie lubił zachowywać się tak jak nakazywało mu środowisko i otoczenie. Nie - to one powinny dostosowywać się do niego i nie szczelinić, kiedy miał ochotę latać z pazurami na wierzchu. Rozumiał jednak, że w szybkim dostosowywaniu się to on je przewyższa i właśnie dlatego postanowił nie robić scen z powodu ich ułomności. Musiał być wspaniałomyślny.

Ku uldze Funci, Amari nie podbiegał do wszystkiego co go zainteresowało - oglądał z daleka, zapamiętywał i pytał tylko co chwilę:
- A co to jest?
- Czy to ładne?
- To kamień?
- A to?
- To samo wyrasta?
- Kto to buduje?
- Jak to robią?
- Po co?
- A to?
- Czy mogę to zjeść?
- Dlaczego nie!?
- A to?
I tak w kółko.
Funcia jednak udzielała mu odpowiedzi na każde pytanie i choć nie wyglądała na bardzo zaangażowaną, to przynajmniej także się nie irytowała. Kiedy zaś Chaos chwilowo kontemplował miejski pejzaż w ciszy znów zwróciła się do Lalego:
- Też mam z tym problem. To hermafrodyta i używa obu rodzajów, tylko czasami ciężko wyczuć, na który padnie w danym momencie. - Westchnęła. - Pewnie jest w tym jakaś reguła, bo już czasem udaje mi się trafić, ale zawsze może coś się mu odwidzieć i zacznie syczeć. Poprawi cię jak mu końcówka nie będzie pasować, sam widziałeś. Po prostu się tym nie przejmuj. Wiem, że wygląda wtedy na urażonego, ale to po prostu taka jego zachcianka. - Teraz to ona machnęła ręką. Musiała przyznać, że łatwiej by było, gdyby po prostu ignorował końcówki, a nie się wydurniał. Ona była pewna, że nie chodzi tu o faktyczne złe samopoczucie lub bycie raz wersją kobiecą, raz męską - wręcz przeciwnie - dumny z posiadania pełnego "kompletu" Amari nie obrażał się za mylenie go z samcem lub samicą - tylko o nieuwzględnianie obu aspektów na raz. W końcu jedna płeć to płeć wybrakowana. Dlatego miał dwie. A używał form męskich i żeńskich, by to podkreślić. Najchętniej zmieniłby język, którym się posługują na taki, w którym rodzajników nie ma lub - jeszcze lepiej - do wspólnej dodał nowy. Chaosowy.
- W sumie nie wiem czy obraziłby się za formę nijaką - zastanowiła się. - Do ciebie się tak zwracał, do mnie na początku też. Z tym, że w twoim przypadku nie wiem czy przestanie - dodała cicho, po czym wróciła do tematu. - Na pewno nie lubi być mylona ze zwierzęciem, za to czasami nazywa "zwierzątkami" inne rozumne rasy. Mówiłam ci, to trudny przypadek. - Westchnęła ponownie, ale zaraz uśmiechnęła się leciutko, w ten sam specyficzny sposób, który pojawiał się, gdy przyjmowała wyzwanie. Najwyraźniej chciała dać Amari radę, nieważne jak ciężkim do zniesienia towarzyszem by się nie okazała.

Do różowo-zielonego warsztatu, który to był domem, kuźnią i pracownią Ezechiela Terotto, dotarli bez większych problemów, choć chyba nie aż tak sprawnie jak by mogli. Brodaty kowal był właśnie na zewnątrz - zamiatał nadmiar piachu i przywianych z sąsiedztwa liści sprzed drzwi, śmiesznie w jego rękach małą, słomianą miotełką. Jak zwykle, kiedy pozostawał sam, jego twarz przybierała wyraz głębokiej zadumy i zamyślenia, ale ciężko było powiedzieć o jego mimice coś więcej, bo usta ginęły pod niespiesznie siwiejącymi, gęstymi wąsami, przechodzącymi w potężną, dobrze utrzymaną brodę. Długie ciemne włosy były nieco mniej zadbane, zamieniające się powoli w naturalnie skołtunione stronki, jak u barbarzyńcy lub dzikiego zwierzęcia. Ale kto by się tym przejmował - na pewno nie zamiatający staruszek, któremu typowo efeński wygląd potrzebny był jak kaktus w zupie.
Zastanowić by się można było dlaczego tego postawnego, dobrze trzymającego się mężczyznę w ogóle określało się mianem "staruszka”. Gdyby zapytać Yuumi czemu z Leo właśnie tak go nazywają odparłaby, że jest to skrót od "starszego/starego Terotto”, bo "młodszy” lub po prostu "pan” to jej ojciec. Tak więc wszyscy z branży, znajomi i klienci wiedzieli kim był "staruszek”, a kim Terotto jako taki i pozwalało to uniknąć nieporozumień. Poza tym lata jednak swoje robiły - w kuźni co cięższe obowiązki już zostały przekazane wybrankowi Miminetty, choć jego mistrz zawsze trochę marudził, że on też jeszcze może wszystko robić… tylko w mniejszych ilościach.
Przez te plecy.

Zajęty ganianiem piachu od jednej strony chodniczka do drugiej nie zauważył z początku przybycia kolorowych gości. W pewnym momencie jednak podniósł wzrok, a gdy tylko ten padł na małą Yuumiś, niemal wypuścił miotłę z rąk. Przez chwilę wyglądał jakby własnym oczom nie wierzył - zaraz jednak jego oblicze zalśniło nieopisaną radością, ramiona rozwarły się szeroko, a miotła wylądowała na ziemi.
- Yuumi! - krzyknął wnuczce na powitanie i po kilku sekundach dziewczyna znalazła się w uścisku, który wyglądał na co najmniej morderczy. Staruszek, nacieszywszy się, puścił ją jednak w końcu i dał złapać oddech. Wyglądał jakby właśnie po wielu latach dostał prezent od zapomnianego przyjaciela - a Yuumi wyjechała stąd przecież całkiem niedawno!
- Yuumi, ale czekaj no, chwila… - Nagle coś błysnęło pomiędzy rzemieślniczymi klapkami w głowie. - Cosz tutaj robisz? Dlaczego przyjechałaś tak szybko? - Podejrzenia mieszały się z troską, by zaraz zostać przez nią całkowicie wyparte:
- Co oni tobie zrobili!? To ta elfica, prawda!? Wiedziołem, wiedziołem, że tak to się skończy! - Wścieknięty sprawiał wrażenie jakby miał zaraz podnieść porzuconą miotełkę i zrobić nią szturm na Kryształowe Królestwo. Zamiast tego chwycił jednak Funtkę za ramiona i potrząsnął:
- Powiedz, do czego ciebie zmuszali!? Nie darujemy im tego! Nigdy więcej tam nie pójedziesz! Zostań tu. Tu będziesz bezpieczna. Nikt już nie będzie cię dręczył żadną… magią. Okropność! O! Laluś… witaj. Wybacz, że nie zaproszę ciebie do wewnętrz, ale jestem zajęty ratowaniem wnuczki - zauważył w końcu Kinalalego, ale nie mógł się rozdwoić, a Yuumi przecież była ważniejsza.
I oszołomiona.
Spodziewała się podobnych reakcji, ale i tak nie umiała dobrze sobie z nimi poradzić. Jak zwykle nie dano jej od razu dojść do słowa, choć próbowała wydukać z siebie, że nie, w ogóle nie o to chodzi, wszystko w porządku, a konflikt dziadka z babcią nie ma nic do rzeczy! Terotto jednak wiedział swoje i wiedział to od lat ponad szesnastu i jeszcze wcześniej, kiedy elfią damę po raz pierwszy zobaczył. W głowie mu się nie mieściło, jak z takiego bladościennego słupa bez uczuć mogła zrodzić się jego przekochana synowa, ani niewinna do granic wnuczka, ale sądził, że sytuację uratował ludzki mąż elfki. Musiał to być nie lada chłop, żeby taką babę okiełznać! Szkoda, że nie miał szansy go poznać. Chętnie zamieniłby z nim parę słów i może nawet dałby mu od czasu do czasu spotkać się z Yuumi. Najlepiej tutaj. I bez tej elficy.
Nagle jego wzrok padł nieco obok wychudzonego maie. Milcząc (i cały czas trzymając wnuczkę za ramiona) przyglądał się zdezorientowanej Amari. Prawie-smoczyca nie pojmowała jego zachowania. Jak można było tak się ekscytować widząc niepodrośniętą dziewczynę bez piór? Z jednej strony było to oburzające, a z drugiej - była zaintrygowana zjawiskiem, które zwało się więzią rodzinną. Było to tak dziwaczne, że aż przez te parę momentów mogła nie dopominać się o uwagę i nie przerywać tego koślawego spektaklu. Teraz jednak, kiedy już padło na nią spojrzenie ciemnych oczu wyłaniających się spod gęstwiny brwi (ten wielki pan naprawdę miał w sobie dużo ze zwierzęcia!) czekała w napięciu na jego słowa. Co wychwali pierwsze? Jej rogi? Lazurowe ślepia? Nienaganną postawę? Umaszczenie? A może zacznie od całokształtu, a dopiero potem wymieni po kolei każdy wspaniały element jej budowy tłumacząc przy okazji dlaczego widzi w nim ideał? A może jednak smukły pysk? Zgrabne łapy? Skrzydła?
- A CÓŻ TO ZA POTWÓR! - Terotto ryknął zdumiony i zszokowany, odsuwając Yuumi i wskazując na stworzenie. Przez chwilę na jego twarzy malowało się przerażenie, ale zadziwiająco szybko zniknęło.
- Yuumi! - zwrócił się do wnuczki surowo (na tyle na ile potrafił). - Nie wiem gdzieś to znalazła, ale proszę: odłóż na miejsce. - Spojrzał na nią z delikatną przyganą i tupnął nogą, żeby podkreślić wagę tych słów.
- Nie mamy miesca na coś takiego. To pewnie ta elfica wymyśliła, co? - mruknął, znowu pogrążając się z ponurym zadowoleniem w swoich domysłach. - To niedo…
- WYPRASZAM SOBIE! - Gwałtownie przerwał mu oburzony głos Amari, która zmrużywszy gniewnie oczy doskoczyła do niego wyginając szyję w łuk.
- Nie jestem żadnym POTWOREM, kudłaty dziadzie! - krzyknęła, oburzona do granic. - A tym bardziej CZYMŚ! Jestem przewspaniałością zaklętą w ciele, ucieleśnieniem idei wybitnych umysłów, obrazem pragnień i marzeń nieosiągalnych dla drugorzędnych gatunków! Istotą ponad wszelką wątpliwość zasługującą na więcej uwielbienia niż otrzymałam od… od CZEGOŚ CZYM TY jesteś! - wybełkotała jednym tchem, poruszona tak bardzo, że dostała drgawek.
Yuumi spojrzała na nią nieco wystraszona, ale i rozgniewana nazwaniem członka jej rodziny "kudłatym dziadem”. Bała się też jak zareaguje kudłaty dzia… starszy Terotto i czy nie zechce Chaosa zaraz za to wszystko przepędzić. Póki co przez pewien czas tkwił w niemym szoku i zupełnym bezruchu - chyba nie spodziewał się, że coś co wygląda jak Amari w ogóle może mówić.
Ale poruszył się w końcu. Odetchnął, spojrzał na smoczycę jeszcze raz i podrapał się po brodzie.
- Laluś… - zwrócił się niespodziewanie do Kinalalego. - To też jest poeta? Gada jak potłuczony.
I skonsternowany zaprosił wszystkich do środka.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Tak jak w drodze do Amari Kinalali wykazywał się chociaż przez pewien czas subtelnością w kwestii spławiania zagadujących go osób, tak teraz bił już rekordy szybkości w uprzejmym “przepraszam, nie mam czasu”. Czasami nawet się nie zatrzymywał, choć odpowiednio zwalniając umiał jeszcze pocałować kogoś w dłoń czy policzek albo uścisnąć wyciągniętą w serdecznym geście prawicę. Zawsze wtedy czule nakrywał ją drugą dłonią i zapewniał, że spotkanie to jest dla niego niezwykle miłe, lecz napięty grafik i nawał obowiązków nie pozwalają mu się zatrzymać i pogawędzić, nawet jeśli miałby na to szaloną ochotę. To w połączeniu z intensywnym wpatrywaniem się w oczy rozmówcy działało jak hipnoza i każda kolejna osoba z miejsca odstępowała od poety, przepraszając go za kłopot i wyrażając nadzieję na kolejne spotkanie. La’Virotta (oj, gdybyż on wiedział jak Amari przekręcała jego piękne nazwisko, nadane mu przez ukochaną - z pewnością skończyłyby się wtedy dla smoczycy piękne słowa i czułe gesty) odpowiadał równie pięknymi zapewnieniami, że na pewno jeszcze się spotkają na spokojną pogawendkę… Po czym o obietnicy tej zapominał. Nie z rozmysłem i z wrodzonego chamstwa, lecz przez gapiostwo i zajmowaniem się milionem myśli na raz - akurat to zdarzało mu się tak często, że większość wiedziała, by nie brać słów poety na poważnie, bo ten pamięć miał dobrą, ale krótką.
        Wiele się wydarzyło w przeciągu ostatniej doby, a wydarzenia tej godziny czy dwóch były szczególnie zajmujące. Kim była Amari i skąd pochodziła? Czy była tworem naturalnym - na przykład jakimś dzikim maie nieświadomym swojego pochodzenia - czy też dzieckiem szalonego maga, który stworzył ją w swoim laboratorium gdzieś w mrocznej wieży na środku bagien? A jeśli to drugie to jak uciekła i czy przypadkiem nie ściągnęła Yuumi na głowę kłopotów? Och, czyż jego przyjaciółka brała to pod uwagę? Kinalali nie znał historii ich poznania oraz złożoności łączących je relacji - może wszystko było w porządku, a może jednak nie do końca? Funtka na pewno powiedziałaby mu jednak, gdyby po drodze ktoś je śledził albo nawet ścigał… No a Amari sprawiała wrażenie osobowości, która nie pozwolilaby się zostawić na pastwę losu w środku lasu. To trochę uspokoiło rozedrgane już z emocji serce poety. Jak zawsze zapędził się w swych domysłach, lecz prawdopodobnie wszystko było w porządku. Tak, właśnie to mówila mu intuicja, gdy się trochę wyciszył, a on akurat wyczucie w kwestiach zażyłości miał całkiem niezłe, co przybliżało go bardziej do kobiety niż do mężczyzny.
        Pomijając chwilę niepokoju wywołaną własnymi domysłami, poeta zdawał się być rozluźniony jakby miał wszystko pod kontrolą i był na spacerze ze swoją wieloletnią przyjaciółką i jej nowym znajomym. Bezbłędnie wypatrywał na ich drodze bardziej problematyczne skupiska ludzi i o ile było to możliwe - tak by nie wzbudzać podejrzeń - zmieniał trasę bądź grając tempem jakoś zawsze zgrał obie grupy tak, by Amari nie rzucał się aż tak w oczy. Rzucał, rzucała? Kinalali po raz kolejny był skonsternowany przez płeć nowego przyjaciela Funtki. Niemniej robił co mógł, by jego pobyt w Efne był jak najprzyjemniejszy i jak najmniej problematyczny, co na ten moment polegało głównie na unikaniu zbiegowisk. To było zupełnie niezgodne z naturą La’Virotty, który uwielbiał być w centrum uwagi nawet wtedy gdy udawał, że wcale mu nie zależy. Wiedział jednak do czego mogłoby prowadzić pokazywanie Chaosa ot tak publicznie, więc godził się z tą sytuacją. Cieszyło go odrobinę to, że znał miasto na tyle dobrze, by godnie pełnić rolę przewodnika… Oraz to, że dziadek Yuumi mieszkał stosunkowo niedaleko miejskiej bramy, a nie na drugim końcu miasta - wtedy chyba ogarnęłaby go czarna rozpacz! Chociaż, może nie byłoby tak źle - zawsze istniała możliwość wynajęcia jakiegoś powozu, o co w Efne nie było tak trudno. Należałoby jednak brać poprawkę na niebagatelne rozmiary Amari i jej pięknych skrzydeł - zwykły powóz nie spełniłby swojej roli, to musiałaby być prędzej odkryta fura albo jeden z tych barwnych domów na kołach, którymi podróżowały grupy artystów… Nie, to jednak nie byłoby najlepsze rozwiązanie - Kinalali już oczyma wyobraźni widział, jak coś takiego zakręca na stromych i niejednokrotnie wąskich uliczkach. Po raz kolejny złożył więc hołd opatrzności, która nad nimi czuwała i odrobinę przyspieszył kroku.
        Yuumi najwyraźniej przejęła się problemami La’Virotty, gdyż zaraz pospieszyła mu z wyjaśnieniami i radą. Poeta nie śmiałby dmuchać Amari w piórka by odgadnąć jego (jej?) płeć, a obojniactwo albo wręcz odwrotnie - bezpłciowość - stanowiły prawdziwą rzadkość i tezę zbyt śmiałą, którą nie chciałby szastać bez potrzeby. Z tego też powodu był młodej malarce niezmiernie wdzięczny za to, że to ona powiedziała to na głos pierwsza. Może wiedza ta nie rozwiązywała jego problemów z odmianą czasowników, ale na pewno pozwalała lepiej zrozumieć pewne kwestie.
        - Och, tak, z pewnością nie jest to stworzenie, które trzymałoby swoją opinię dla siebie - zgodził się z pewnym rozbawieniem Kinalali. - W moim prywatnym i jak najbardziej subiektywnym odczuciu Amari to skrajny przykład tego co to znaczy “co w sercu to i na języku”. Żadna, nawet najmniejsza zmiana jego nastroju nie przejdzie niezauważona przez otoczenie - wyrazi ją głośno i dobitnie, potęgując tysiąckrotnie to, co było ledwie drobną zmarszczką na spokojnym morzu jego uczuć… Chociaż i bez tego pewnie nigdy nie bywało spokojne - zreflektował się po chwili wahania i jakby głęboko zamyślił nad wygłoszonymi słowami. Tak bardzo, żę splótł wątłe ramiona na piersi i malowniczo zapatrzył się w dal w wyrazie zadumy… Czego pożałował już po chwili, gdy niecny bruk wybrał sobie właśnie ten moment by go zaatakować, nastroszyć kocie łby i sprawić, by poeta potknął się na prawie prostej drodze. Jego piękne szaty furkotały w powietrzu niczym chmura, która nagle spadła na ziemię i wielu świadków spodziewało się zapewne, że zaraz rozpłynie się i ślad po niej zaginie… Lecz tak się nie stało. Chmura nagle odzyskała pion i wyłonił się z niej poeta, trochę gniewnym gestem zabierając jakiś fragment materiału, który opadł mu na twarz.
        - Phi - mruknął pod nosem, poprawiając resztę kreacji i wisiorek, który skrył się pod materiałem, choć miał być jak najbardziej na widoku.
        - O czym ja to…? - upewnił się, stracił jednak zupełnie wątek i oddał w ręce Funtki jego podjęcie. Propozycja by zwracać się do Amarii w formie nijakiej poparta odpowiednimi argumentami wyjątkowo przypadła mu do gustu - pewnie gdyby był kotem, zamruczałby z ukontentowania.
        - Może jest to faktycznie rozwiązanie - zauważył na głos, wznosząc rękę w geście jakby to on sam wpadł na ten genialny pomysł. - Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że, jak sama słusznie to ujęłaś moja najdroższa przyjaciółko, sam się tak do mnie zwraca. A biorąc pod uwagę jego zmienność charakteru jeśli przyszłoby mi z tego powodu popaść w jego niełaskę, nie pozostałbym w niej długo. Szczególnie zważywszy na to jak łasy jest na słodkie słowa - dodał już z pewną chytrością osoby, która potrafiła sypać komplementami jak z rękawa.
        - Spostrzegłem, że stosuje takowy zabieg. Co mnie w gruncie rzeczy nie przeszkadza, bo gdyby chcieć rozpatryć tę kwestię ze strony czysto naukowej, zdaje się, że to właśnie forma nijaka byłaby najlepiej pasująca do mojej przyrodzonej płciowości… Ale jak sama doskonale wiesz niespecjalnie przywiązuję do tego wagę - powiedział, powtarzając się już nie wiadomo który raz.

        Już zbliżając się do warsztatu dziadka Yuumi poeta nieznacznie cofnął się w stosunku do swojej przyjaciółki - to była jej chwila, to jej należało się w tym momencie najwięcej uwagi, a poeta był w stanie to uszanować. Stąd to dyskretnie wycofanie się. No bo przecież nie przyznałby, że w tych niezwykłych okolicznościach wolał nie być w zasięgu potężnych ramion starego kowala, jakby ledwie wczoraj oberwał od niego za uprowadzenie jego kochanej i bardzo nieletniej wnuczki. Ach, to było naprawdę przedziwne nieporozumienie… Całe szczęście Kinalali był bytem energetycznym - w przeciwnym razie zginąłby tamtego pięknego ranka odprowadzając dziewczynkę do domu, a tak skończyło się tylko na małej, maleńkiej traumie, która zresztą mijała szybko, wystarczyło tylko pobyć chwilę w towarzystwie mężczyzny o mocarnych ramionach i gołębim sercu, gdyż za takiego La’Virotta uważał dziadka Funtki. Wymyśliłby zresztą jeszcze wiele więcej dobrze określających go porównań i przymiotników, ale na ten moment nie miał na to nastroju, a poza tym również sposobności. Wszystko działo się tak szybko… Nawet nie było okazji godnie się przywitać. Kinalali stał więc lekko zdezorientowany i pominięty, uśmiechając się tylko pięknie jak pensjonarka na balu, gdzie nikt nie mówił w jej języku. Jego oczy zaraz się poszerzyły, gdy pan Terotto zaczął wysnuwać swe jakże śmiałe hipotezy na temat tego kto i jaki udział miał w tym, że Yuumi przed czasem (znacznie przed czasem!) wróciła do Efne. Taki to był człowiek - opiekuńczy, bardzo prosty i darzący szczerą niechęcią swój damski odpowiednik w rodzinie, co teraz pokazał w krótkim spektaklu na jednego aktora… Nawet jego akcent doskonale pasował do roli, chociaż to akurat było wrodzone a nie wyuczone.
        - Dzień dobry, panie Terotto - odpowiedział mu natychmiast poeta, gdy przypadkiem został zauważony przez zirytowanego kowala. Jak zawsze obdarzył dziadka swojej drogiej przyjaciółki miłym uśmiechem i ukłonem, który nie miał nic wspólnego z dygnięciem: aura panująca wokół tego człowieka sprawiała, że Kinalali robił się odrobinkę bardziej męski, gdy zaczynałą się mu ona udzielać. Oczywiście kluczowe w tym momencie było słowo “odrobinkę”, bo jednak nie dało się z niego zrobić mężczyzny jakim był chociażby sam nestor rodu czy terminujący u niego Leo. Z tego względu jednak Kinalali nie dygnął jak niewiasta, a pokłonił się prawie jak należy, wyłączając te złączone z przodu dłonie…
        - Lecz Yuumi… - zaczął ostrożnie poeta, spostrzegł jednak jak wzrok starego Terotto zmienia się i zaczyna wędrować na boki, więc zamilkł oczekując dalszego rozwoju wydarzeń. Coś mu mówiło, że zaraz nastąpi nieoczekiwany zwrot akcji i nie pomylił się - kowal w końcu zwrócił uwagę na Amari. Aż dziw, że wcześniej był w stanie tak długo ignorować wcale nie takiego małego i na dodatek intensywnie pomarańczowego stwora stojącego ot tak na środku ulicy… Widać jak wzrok potrafił ignorować nadmiarowe bodźce gdy w grę wchodziło coś o wiele ważniejszego, a w tym konkretnym momencie KTOŚ o wiele ważniejszy - jego oczko w głowie, Yuumi. W końcu jednak nie można było dłużej ignorować Chaosa i wtedy zaczął się właśnie chaos. Poeta dosłownie widział to spojrzenie, w którym narastała konsternacja i niedowierzanie, uniósł więc przezornie ręce w obronnym geście, nie zamierzając jednak jeszcze niczego mówić ani nikogo bronić, bo gdyby wpadł między smoczycę a kowala, skończyłby jako obsypana złocistym pyłem kupka szmat, na dodatek obolała. Wolał sobie tego oszczędzić.
        - Co tu się… - bąknął skonsternowany, gdy nagle na jego oczach kowal zaczął przekrzykiwać się ze smokiem. Tego w najśmielszych snach by się nie spodziewał. Amari była szczerze oburzona i bez żadnego oporu ujawniła jak wysokie miała o sobie mniemanie i jednocześnie jak niskie o swoim adwersarzu. Kinalalemu w najśmielszych snach nie przyszłoby do głowy tak się odezwać do starego kowala i nawet nie chodziło o to, że był on dziadkiem jego przyjaciółki (chociaż to oczywiście był aspekt bardzo istotny) tylko o sam respekt, jaki wzbudzała w nim jego postawa. Terotto był może chłopem poczciwym, ale takim, na którym można było polegać, który pewnie stąpał po ziemi i na pewno miał wiele dobrych cech charakteru, które w odpowiedniej oprawie można by wręcz nazwać rycerskimi. A tymczasem Amari potraktował go jak pierwszego lepszego przybłędę, który obraził jego królewską mość. Miało stworzenie tupet, tego nie można było mu odmówić. Maie na bardzo krótki moment ogarnął niepokój, czy nie będzie trzeba tej dwójki rozdzielać - wolał więc uprzedzić rozwój wypadków.
        - Wystarczy - zarządził. - Doprawdy nie jest to czas, miejsce, ani okoliczności, by wytaczać tak ciężkie działa w rozmowie…
        Terotto wykazał się jednak pewną swoją cudowną cechą: znajdowaniem wytłumaczenia dla czegoś, czego nie rozumiał, które było proste, logiczne i nikomu nie szkodziło, a potem trzymania się go dla własnego świętego spokoju. Kinalali zaniemówił na moment, gdy dziadek Yuumi zapytał go o fach w ręku Chaosa, spojrzał nawet na niego z lekką konsternacją jakby naprawdę rozważał czy nie mógłby on być poetą, odrzucił jednak tę myśl jako mało prawdopodobną. Po pierwsze Amari nie miałby jak spisywać swoich dzieł - nie miał przeciwstawnych kciuków, więc potrzeby byłby mu jakiś skryba. Poza tym mimo złożoności swego charakteru La’Virotta wątpił, by smok byłby w stanie pisać chociażby o miłości, o ile nie byłaby to miłość do samego siebie… Słownictwem też nie dysponował specjalnie wybujałym. Kinalali oczywiście nikogo by za to nie zganił, lecz dla niego był to jeden z wielu czynników, przez które uznał, że Amari poetą nie mógł być. Nie wypadało jednak mówić o tym kowalowi, bo to zburzyłoby jego światopogląd, a zaś kłamanie nie leżało w naturze La’Virotty. By więc i wilk był syty i owca cała, maie postanowił nic nie mówić, tylko wymownie uśmiechnąć się do postawnego dziadka, a wymowność tego uśmiechu polegała na tym, że tak naprawdę każdy mógł w nim dostrzec co chciał: potwierdzenie bądź zaprzeczenie przypuszczeń albo nawet odmowę odpowiedzi. Tak, Lali potrafił się tak uśmiechać i co więcej potrafił jednocześnie przeprosić oczami i nadal być czarującym jak zawsze.
        - Och, jakże miło i roztropnie z pana strony - ucieszył się La’Virotta, gdy Terotto zaproponował by weszli do środka. Nie stali przynajmniej na ulicy i nie stanowili epicentrum zbiegowiska żądnych sensacji przechodniów, których zwabiły podniesione głosy i intensywne ubarwienie piór Amari. Skoro już mieli sobie cokolwiek tłumaczyć, lepiej było zrobić to w swoim gronie, z dala od tych, którzy roznosili plotki… Chociaż gdyby kierować się tym kryterium, należałoby zostawić maie za drzwiami, bo on bardzo często rozpowiadał to, czego nie powinien. Z gapiostwa oczywiście.
        Zaraz jednak po przekroczeniu progu kuźni Kinalali pożałował, że skorzystał z zaproszenia. Przyzwyczajony do barwnej i przestronnej przestrzeni własnej pracowni, w warsztacie i domu pana Terotto czuł się jak w ciasnej norze. Odruchowo zgarnął materiał swojej szaty i przytrzymywał ją przed sobą, by o nic nie zahaczyć, nie podrzeć jej, nie pobrudzić, niczego nie strącić, nie rozebrać się przez przypadek, nie przewrócić się i w ogóle by nie narobić nikomu żadnych kłopotów. Z jego gracją i gustem w kwestii ubioru La’Virotta był na najlepszej drodze do tego by coś zepsuć, starał się jednak tego nie robić. Z reguły mu się udawało i tym razem również szczęście mu dopisało, bo oprócz tego, że stanął na czymś kującym i aż syknął z bólu, nie było większych ofiar. Zawsze czuł pewną pokusę, by przybrać swoją energetyczną formę i w niej się przemieszczać, nie chciał jednak drażnić gospodarza, który może wiele rozumiał i tolerował, ale jednak miał swoje nawyki i poglądy, które należało uszanować. Zwłaszcza, gdy przed nimi malowała się wizja poważnej rozmowy i lepiej było nie drażnić przed nią dziadka, którego należało przekonać do tego, że nic złego nie stało się jego kochanej wnuczce i elfy wcale nie były takie złe. To zadanie póki co spoczywało w rękach Yuumi, a Kinalali zamierzał ją co najwyżej na tym etapie wspierać duchowo i dopiero później ewentualnie ją wspomóc dobrym słowem, dobranym oczywiście odpowiednio do gustów starego Terotto, który nie połapałby się w koronkowej mowie, w jakiej gustował maie.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Amari ledwo przecisnęła się przez frotowe drzwi - o dziwo nie było to dla niej zadanie niewykonalne, ale dosyć trudne. Musiała przytrzymać się łapą futryny, przechylić na bok i sprytnie składać skrzydła, by w krytycznym momencie nie utknąć. Na szczęście jej ciało było gibkie i całkiem w końcu smukłe - nie miała takich ograniczeń jak kopytne czy inne zwaliste bydełka. Mogła poruszać się sprawnie jak puma i właśnie teraz okazało się to nadzwyczaj przydatne. Mimo wszystko jej opinia o prostokątnym wynalazku ludzkości zmieniała się nagle na mocno niepochlebną i zaraz też została przypieczętowana odpowiednim stwierdzeniem.
- Nie lubię drzwi - mruknęła, ale nikt chyba nie zwrócił na to uwagi. Ona natomiast, żeby jeszcze bardziej podkreślić jak gardzi deskami, zawiasami i i wszystkim co je łączyło, pociągnęła za klamkę całkiem brutalne i w dodatku końcówką ogona, po czym jak oparzona odskoczyła, gdy dźwignia się poruszyła. Wieszak na ubrania stojący jej na drodze nie miał szans z jej gwałtownością, szafa natomiast i komódka zadrżały tylko lekko, a to co z nich spadło było na szczęście nietłukliwe choć narobiło hałasu.
Terotto spojrzał zezłoszczony na stworzenie będące na pewno sprawką tej przeklętej elficy, ale widząc jego nagłą skruchę i zupełną dezorientację połączoną z panicznymi próbami ustawienia tego co nie powinno, a znalazło się zakurzonej na podłodze, westchnął tylko i złagodniał. Pozwolił Yuumi nawet pomóc temu dziwnemu jaszczurowi poukładać rzeczy i poprowadzić je dalej wgłąb pokoju będącego głównym pomieszczeniem dziennym, czyli tak zwanym salonem.
Jak na pokój reprezentacyjny był wyjątkowo ciemny, niemal pozbawiony dziennej jasności - była to poniekąd kwestia tego, że otaczały go inne pomieszczenia, w których słoneczko było bardziej potrzebne, jak chociażby kuźnia czy druga część pracowni. Głównym źródłem światła w saloniku były więc otwarte drzwi do kuchni (także lepiej doświetlonej, zwłaszcza po południu) i dwa niewielkie okna umieszczone we frontowej ścianie domu, znajdujące się po prawej stronie drzwi jeśli patrzyło się od wewnątrz. One jednak skryte były w niemal wiecznym cieniu.
Smoczyca uważnie badała wszystko co znajdowało się wokół niej. Była trochę zdenerwowana. Nigdy nie zdarzyło jej się przebywać w sztucznej grocie, która była tak szczelnie odcinana od świata zewnętrznego, że nawet jedyną drogę ucieczki z niej (za małą drogę) tradycyjnie zamykano. Ona sama to zresztą zrobiła. Wiedziała, że tak się robi. Tylko nie wiedziała, że to małe cholerstwo się rusza!
Ale odcinając się od tej małej wpadki - Amari z zaciekawieniem włożyła łeb do kuchni, którą i tak musiała ominąć, by ułożyć się wokół stolika. Miejsce, w którym się znalazła, było właściwie kwadratowe, z obrzydliwą ilością drzwi i małą, krótką odnogą prowadzącą na schody. To chyba były schody. Dziwne, bo nie zostały zrobione z kamiennych płytek czy wkopane w naturalną mniej lub bardziej skarpę - te były drewniane, ze słupkami przy stopniach i takim poprzecznym, długim czymś co spoczywało na nich i biegło przez całą długość tego pnącego się ku górze tworu. Kiedy Chaos spróbował dojrzeć dziurę w niskim na jego standardy suficie (za niskim!) poczuł jak kręci mu się w głowie. Odnalazł więc wzrokiem Yuumiś i podreptał ostrożnie za nią, by w końcu ułożyć swoje rozkosznie długie ciało wzdłuż trzech z czterech ścian (tułów mieścił mu się co prawda przy jednej, ale szyja i ogon robiły swoje) i opierając się o jakiś kredensik patrzył jak wszyscy siadają przy stole. Był tym zjawiskiem całkiem zainteresowany - właściwie - wszystkim tutaj był zainteresowany. Ścianami pomalowanymi już chyba całkiem dawno temu, leciwymi, wyglądającymi na ciężkie meblami z różnych rodzajów drewna (ludzie chyba lubili ten materiał), roztaczającym się wokół zapachem, kurzem, czy w końcu naczyniami, sprzętami czy nielicznymi figurkami, które stały na niektórych półkach (szczęście, że udało mu się żadnej nie zbić!). Chociaż w sumie filigranowe ozdoby bardzo nie pasowały do zezwierzęconego pana tego domu. Chyba nie należały do niego. Jego za to na pewno był grubo ciosany, ale zaskakująco równy stół i koty z kurzu, które zaczynały czepiać się pięknego, złocistego futra hybrydy. Ech… A to co?
Stworzenie wyciągnęło szyję by zobaczyć kolorowe cuśko błyszczące kusząco pod jedną z podniszczonych gablotek (też na pewno nie należącej do dziadka Terotto). Rozmowy trójki humanoidów właściwie nie słuchał. Za dużo już wrażeń i bodźców. Musiał się nieco rozejrzeć, opanować, przyzwyczaić… i wyciągnąć to błyszczące. Bardzo go intrygowało.

- Babcia nic nie zrobiła, przecież mówiłam. - Yuumi tymczasem po raz dwudziesty próbowała przekonać kowala do swojej wersji, a jej ton stawał się coraz bardziej podszyty żałością. To była sytuacja bez wyjścia. Nie wyjaśni mu. Uparł się i będzie wiedział swoje. Każdy Terotto był taki. Zawsze musiał mieć rację i trzymać się swojego stanowiska zębami do samego końca, jak tonący deski. O!
- To dlaczego wróciła’ że wcześniej, he? - Dziadek patrzył na nią nieustępliwie.
Dobre pytanie.
Sama chciała wiedzieć. Najbardziej logiczne co jej przychodziło do głowy to kryzys wieku dojrzewania, szukanie własnej drogi i inne tam romantyczno-naturalne bzdury. Nad nimi mogła się jednak rozwodzić z Kinalalim, a nie rozmawiać z… kochała dziadka, ale była świadoma jego prostego do bólu podejścia do życia. Musiała wymyślić coś innego, lepszego, co będzie w jego oczach miało ręce i nogi. A przy okazji nie wpakuje jej w kłopoty. Co takiego mogła mu powiedzieć co zrozumiałby, uznał za prawdę i co oczyściłoby elfią część rodziny z zarzutów?
- Biedna. A więc pewnie tęskniło ci sie do przyjaciół, co? - Spojrzał wymownie na Kinalalego. - Polubiła to miasto? - Uśmiechnął się ni to ze zrozumieniem ni pobłażaniem, po czym kontynuował:
- Tam pewno nie ma z kim rozmawiać? Same elfy. Same elfy, jak Boga kocham to można zwariować… Rozumiem, więc że zostaniesz tutaj? - Teraz jego uśmiech zmienił się na rozanielony.
Funci pasowała jego wersja, nie odbiegająca właściwie od prawdy. Pokiwała głową.
- Pewno jesteś głodna? A ty Laluś? Mam ja wam jeszcze trochę zupy… - Po czym nie czekając na odpowiedź wstał i udał się prosto do kuchni.

- Chyba obeszło się bez ofiar - stwierdziła konspiracyjnym szeptem dziewczyna. - Zastanawia mnie tylko gdzie jest Leo… zwykle był o tej porze w pracy.
Nie chciała martwić Kinalalego, ale jednocześnie wyjątkowo nie miała ochoty na trzymanie wątpliwości w sobie. Nie tego ranka, nie kiedy czekało ją jeszcze najpewniej parę niespodzianek.
- Zupa sie grzeje, zara bedzie można jeść! - Stary Terotto wrócił i oznajmił z zadowoleniem. - A to. - Wskazał na Amarib - Bedzie jadło?
Smoczyca syknęła. Zanim jednak zdążyła przypomnieć, że nie jest przedmiotem, Funtka wtrąciła:
- Amari pewnie chętnie coś zje (tylko błagam nie dawaj jej resztek!). Może być w normalnej misce - podkreśliła, by przypadkiem nie podano Chaosowi jak psu, bo to mogłoby się bardzo źle skończyć. Chyba. W sumie do tej pory jadały w bardziej polowych warunkach, a Amari - z ziemi lub z ręki. Ale kto wie - w domowym zaciszu może wolała być traktowana jak pełnoprawny humanoid? Yuumi czuła, że wybrała sobie najbardziej kłopotliwego z możliwych towarzyszy, a i z każdą minutą rozumiała go coraz mniej. Ale niech już będzie - takiego znalazła to taki jest. Nie była skłonna do szybkiego zmieniania swoich decyzji, a w końcu postanowiła się nim ,,zaopiekować”.
Stary kowal zaś nie był przekonany co do miski, która zwierzęciu się należała, ale postanowił zaufać wnuczce. Pewnie lepiej wiedziała jak obchodzić się z tym… czymś. Westchnął, bo trudno mu było to pojąć, ale uznał, że nie ma co się wykłócać o jedno naczynie. Nie, skoro zwierzę myślało, opowiadało bzdury i było całkiem słusznej wielkości. Dostałoby pewno raz po łbie i po sprawie, ale przy tej okazji mogłoby coś przewrócić. Ustawianiem go należy zająć się na zewnątrz. I może kiedy Yuumi nie będzie widziała. Kochane dziecko, ma takie miękkie serce!
Zapalił lampkę oliwną, aby było im jaśniej.

W tym samym momencie drzwi frontowe otworzyły się i wszedł z lekka zdyszany Leo we własnej osobie.
- Jestem! Przepraszam, że tak dłu… - Urwał w połowie, zobaczywszy wpatrujące się w niego lazurowe ślepia i wielkie cielsko zdobiące do tej pory całkiem milutki pokój. Nie dowierzając popatrzył na siedzących spokojnie Lalego i Funtkę i na samego Terotto, który najwyraźniej nie miał nic przeciwko pomarańczowemu stworzeniu albo zwyczajnie go nie zauważał, bo wyglądał na całkiem zrelaksowanego.
Młody kowal oparł się o drzwi z panicznym uśmiechem na ustach. Czy oni naprawdę nie mogli choć raz darować mu takich niespodzianek?
- Przyniosłem wszystko… - oznajmił. - Cześć Yuumi, witaj Lali. I… emm… - Spojrzał pytająco na smokopodobną istotę.
- Amari jestem! - Stworzenie podniosło się ostrożnie, choć wydawało się całkiem podniecone. - Yuumiś, to chyba ładne! Czy to ładne? - zapytało patrząc raz na dziewczynę, raz na Leo, który z szoku stracił władzę w rękach i upuścił torbę z czymś ciężkim na klepki. Nie spodziewał się, że to właśnie zwierzę mu odpowie. Chyba chciał stąd wyjść.
- Dobrze, że wróciłeś! - Powstrzymał go głos mentora. - Pokaż no mi to… nie musiałeś tak tego rzucać. Wiem, że podłoga stara i nie szkoda, ale… - Zaczął coś mamrotać, a blondyn roześmiał się cicho. To wszystko było ponad jego siły.
- Nie dacie mi spokoju, prawda? - zapytał w końcu, podchodząc do stołu i patrząc łagodnie na mocno od wczorajszego wieczora zajmującą dwójkę.
- Tym razem to moja wina - przyznała się Yuumi. - Lali z Amari nie ma nic wspólnego - usprawiedliwiła przyjaciela z uśmiechem, podczas gdy kowal dawał się obwąchiwać ruchliwym nozdrzom wyciągającego szyję stworzenia.
- Mówisz? - Udawał, że nie dowierza, a po chwili odważył się odwrócić głowę w stronę skrzydlatego.
- Czyli to Yuumi cię tu przyprowadziła? - zapytał, sam nie wierząc, że gada do smoka. Czuł się trochę jak opiekun, który przy dzieciach udaje, że ich lalka mówi. Z tym, że tym razem ona faktycznie była do tego zdolna, a to on nic nie pojmował. Było zostać magiem, a nie kowalem.
- Phi, sama przyszłam! - obruszyła się Amari, ale delikatnie, by zaraz i tak całkowicie zmienić zeznania. - Tak, przyprowadziła mnie. A ty? A ty to kto? Jesteś ładny? Bo nie wiem.
- Ja też nie wiem - odparł z prostotą mężczyzna i pogodnie wzruszył ramionami. - Jestem Leo, pracuję tutaj. - Po czym dodał, obracając się:
- Terotto, nie przypalasz przypadkiem zupy?
Sylwetka starszego rzemieślnika przeleciała przez pokój znikając w drzwiach kuchni.
- Miło was widzieć w dobrym zdrowiu… zwłaszcza ciebie Lali. Zastanawiałem się, czy aby przypadkiem nie będzie mieć to wszystko długotrwałych skutków. Ale widzę, że nie? - zapytał uprzejmie, zajmując miejsce przy stole. Obecność Amari nadal mocno go niepokoiła, ale skoro to coś siedziało w domu jego mistrza i w dodatku zachowywało się raczej rozumnie nie było co robić z tego afery. Miał dosyć afer. Chciał coś zjeść i zabrać się do pracy.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Pewną ulgę stanowiło dla maie, że nie tylko on musiał ostrożnie poruszać się po warsztacie pana Terotto, jednak zaraz to przyjemne uczucie przemieniło się we współczucie - biedny Chaos, był zupełnie niedostosowany do życia w mieście z jego za małymi drzwiami, za ciasnymi pokojami i za wąskimi klatkami schodowymi. Był co prawda zwinny i giętki, więc w wiele miejsc był pewnie w stanie się wpasować, lecz czy byłoby mu w tej pozycji wygodnie? Z pewnością nie, a w każdym razie nie na dłuższą metę. To wprawiło poetę w pewne zatroskanie - nie mogło być tak, by przyjaciel Yuumi miał żyć pod nieustanną presją, że coś zniszczy, gdzieś się nie zmieści, utknie. Trzeba było temu zaradzić… Ale nie teraz, jeszcze nie. Teraz był czas, aby bliscy Funtki zapoznali się z jej nowym przyjacielem, a to wymagało poświęceń z obu stron, gdzie jedna była narażona na przebywanie w ciasnym pomieszczeniu, a druga na przebywanie z czymś, co wymykało się prostej wizji świata. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo.
        Kinalali w saloniku od razu zajął miejsce przy stole, tak by nikomu nie stać na drodze. Nim jednak przysunął się wraz z siedziskiem, zatroszczył się o swoją szatę, aby nie przystawić jej którąkolwiek z nóg, bo to mogłoby się źle skończyć - delikatny materiał mógł się podrzeć, pobrudzić albo po prostu naciągnąć i poeta zostałby rozebrany wbrew własnej woli, co nie przeszkadzałoby jemu, a raczej towarzystwu. Po co robić wokół siebie aferę? No właśnie… Dlatego maie zebrał cały nadmiarowy materiał wokół siebie i dopiero wtedy przysunął się do stołu. Splecione dłonie oparł na blacie i po prostu patrzył na to co wyprawiała Amari, a co jakiś czas zerkał też na dziadka i wnuczkę, którzy dyskutowali tuż przed jego twarzą. Słuchał ich oczywiście cały czas, lecz nie miał nic do dodania - Yuumi jednak najlepiej radziła sobie z przekonywaniem swojego dziadka do różnych nietypowych pomysłów, lepiej znała jego tok rozumowania niż uduchowiony, histeryczny maie.
        La’Virotta nagle jakby lekko się spiął, zaraz jednak odzyskał rezon - nie mógł się zdradzić ze swoimi myślami. A pomyślał sobie ni mniej ni więcej, tylko że stary Terotto doskonale nagina świat do swojego pojmowania i tłumaczy za Funtkę to, z czego powinna tłumaczyć się ona. To miało same zalety dla obu stron, bo młoda malarka nie musiała się gimnastykować z wyłuszczaniem dziadkowi całej sprawy, a on był spokojny o jej dobro i zdrowie, zarówno psychiczne jak i fizyczne. Poeta wolał też zachować dla siebie spostrzeżenie, że Yuumi swoją artystyczną duszę odziedziczyła właśnie po elfiej części rodziny - z tym dziadek z pewnością by się nie pogodził i jeszcze by się o to pokłócili…
        Pytanie o to czy poeta jest głodny padało za każdym razem. Kinalali przy pierwszych spotkaniach odpowiadał zgodnie z prawdą, że nie, lecz Terotto był po pierwsze gościnnym gospodarzem, a po drugie mężczyzną, który nie mógł patrzeć na taką chudzinę jak poeta bez odczuwania silnej potrzeby nadania mu większej masy, zarówno tłuszczowej jak i mięśniowej. Wtedy to poeta kilkakrotnie ponawiał podejście do wytłumaczenia dziadkowi Yuumi, że jego rasa nie musi jeść by żyć, bo energię czerpali skądinąd, z żywiołów, z których się składali - w przypadku tego konkretnego maie powietrza. I to był chyba największy błąd w retoryce poety, bo jak to tak, żywić się powietrzem? Owszem, mawiało się tak o dziewczętach nadmiernie dbających o linię bądź o zakochanych, którzy nie potrzebowali jedzenia by żyć, była to jednak metafora, a tak naprawdę jeść trzeba! Terotto więc uznał wyjaśnienia La’Virotty za jeden z wielu przykładów jego nadmiernego uduchowienia i nalegał aż poeta musiał się zgodzić, czy to po to by nie rozzłościć gospodarza bądź jego wnuczki, czy też po to, by nie prowadzić takiej bezproduktywnej dyskusji do bladego świtu. Od tamtej pory też Lali zawsze zgadzał się na poczęstunek, nawet jeśli ten miał być przygotowywany specjalnie ze względu na niego - jedyne co mógł zrobić, to zapewnić, że nie trzeba się kłopotać i wystarczą jakieś owoce albo kromka chleba.
        Gdy więc Kinalali zgodził się z gospodarzem i ten poszedł do kuchni, maie nie omieszkał wykorzystać tego momentu i zaraz zwrócił się do Yuumi.
        - Los rozdał ci tego dnia niespodziewanie pomyślne karty, moja droga przyjaciółko - zauważył cicho, lecz z nieskrywanym zadowoleniem. Zerknął jednak wymownie w stronę Amari nim podjął rozmowę, na dodatek nachylił się w tym momencie w dość konspiracyjny sposób do Yuumi.
        - Jak dobrze wiesz moja pamięć jest dobra, lecz krótkotrwała, wiedz jednak, że przyszła mi do głowy pewna kwestia związana z ulokowaniem naszego pięknego monarszego smoka, wrócimy jednak do tego w stosowniejszej chwili - zagaił, nim dziewczyna zmieniła temat i wspomniała ich biednego przyjaciela, który poprzedniej nocy miał wątpliwą zapewne przyjemność zamienić się z poetą ciałami. La’Virotta dramatycznie westchnął.
        - Tak, tak - mruknął jakby sam do siebie. - Również zauważyłem jego brak, liczę jednak, że nie jest on związany z ostatnimi wydarzeniami, a raczej jest to zbieg okoliczności i wkrótce zobaczymy go jak staje w progu po zakończeniu małego spaceru po mieście, oczywiście w sprawach związanych z pracą… Ponadto przekonuję sam siebie i może faktycznie mam rację, że twój dziadek nie byłby tak spokojny, gdyby Leo nie zjawił się rano w kuźni, nieprawdaż?
        Yuumi zupełnie niepotrzebnie rozważała duszenie w sobie tej konkretnej troski, zresztą, większością swoich trosk mogła podzielić się z maie - wszak od tego był jej przyjacielem, by ich wysłuchiwać i na ile mógł pomagać w zażegnaniu. Teraz na przykład był przekonany, że dobrał odpowiednie argumenty, by ukoić jej nerwy, nie miał jednak okazji uzyskać od malarki potwierdzenia, gdyż jej dziadek zaraz wrócił z kuchni i zajął się sprawą znacznie przyziemniejszą, niż zdrowie psychiczne jego terminatora. Kinalali po raz kolejny wycofał się w tym momencie z dyskusji - nie jego sprawą było na czym podany zostanie posiłek dla Amari.
        - Och! - zakrzyknął radośnie maie, gdy drzwi do saloniku stanęły otworem i oczom wszystkich ukazał się Leo, o którego nie tak dawno się zamartwiali. Poeta nie wstał, by się z nim przywitać, bo to stworzyłoby niepotrzebne zamieszanie, zaraz zresztą do młodego kowala doskoczył Amari ze swoją urzekającą bezczelnością. Lali obserwował tę scenkę z uśmiechem, wspierając brodę na wierzchu dłoni. Czekał aż zamieszanie minie, bo nie miał ochoty z nikim się przekrzykiwać, jego mimika zresztą wystarczyła, aby zrozumieć co chciałby powiedzieć. Na przykład wyraźnie poczuł się dotknięty uwagą o tym, że nie dają mu spokoju od poprzedniego wieczoru. Gdyby rozmowa toczyła się w spokojniejszych warunkach, w cztery oczy, z pewnością wytknąłby, że to on sam się w to wpakował, przychodząc bez zapowiedzi i angażując tak bardzo w całe zamieszanie z nieszczęśliwie zakochanym rzeźbiarzem. Nie miał jednak dobrej okazji by się wtrącić w celu wylania swoich żali, a potem już temat uległ gwałtownej zmianie, a wraz z nim emocje La’Virotty. Słysząc po raz kolejny to samo pytanie i uznając siebie za swego rodzaju eksperta, postanowił zabrać głos.
        - Tak, Amari, Leo jest ładny - zapewnił. - Cechuje go jednakże uroda niepodobna księciom i bohaterom, a raczej powierzchowność młodego mężczyzny, który da szczęście kobiecie dobrej i ciepłej, jego piękne wnętrze odbija się na jego obliczu niczym w rozchylonych płatkach polnych kwiatów, które czarują obserwatora mimo pozornego braku szlachetności… Jest ładny - podsumował, gdyż dotarło do niego, że nie jest w grupie odbiorców, którzy połapaliby się w jego zawiłych metaforach. Później zaś zaraz zwrócił uwagę na Leo, o którym przed chwilą powiedział tyle miłych słów. Obdarzył go ciepłym uśmiechem, któremu towarzyszyło lekkie przekrzywienie głowy - widać było, że troska młodego kowala bardzo przyjemnie go połechtała.
        - Wszystko jest w jak najlepszym porządku, mój dobroduszny przyjacielu - zapewnił chłopaka. - Jestem w pełni sił fizycznych i umysłowych, czuję się doskonale. Dręczyła mnie jednak troska o twoje samopoczucie, tak strasznie mi wstyd, że wczorajszego wieczoru tak sromotnie przegrałem z własnymi emocjami i pozwoliłem, by wysłały mnie do krainy nieświadomości nim upewniłem się, że z tobą również wszystko w porządku. Jak twoje samopoczucie? Nie… uszkodziłem cię zanadto? Oczywiście nie bym uważał, że tak imponujące młode ciało można było łatwo uszkodzić, jednakże znając moje braki gracji nie mogłem niczego wykluczyć. Miłym uczuciem tak zupełnie swoją drogą było doświadczyć jak to jest być prawdziwym mężczyzną, takim który samą swoją sylwetką jasno manifestuje kim jest i tylko to wystarczy, by zaimponować kobiecie… - rozmarzył się poeta, zupełnie nie biorąc poprawki na to, że mógł kowala wprawiać w zakłopotanie.
        - Och, właśnie - zreflektował się nagle Kinalali. - Yuumi, zważywszy na niesprzyjające warunki, jakich doświadcza w tym momencie Amari, jestem zdania iż słusznym rozwiązaniem byłoby, aby nasza piękna przyjaciółka zatrzymała się w mojej pracowni, chociaż na jakiś czas, nim ewentualnie znajdzie się coś stosowniejszego. Mam co prawda jeden pokój do dyspozycji, jednakże jest on bezsprzecznie bardziej przestronny niż dom twojego dziadka. Ponadto zawsze w odwodzie pozostaje taras, na którym również można wypoczywać w te piękne, ciepłe noce.
        Kinalali znów mówił tym bardzo uprzejmym tonem, który jednocześnie świadczył o jego absolutnym braku zgody dla sprzeciwu - miał rację i koniec. Jedyną szansą, by przekonać go do zmiany zdania, było wskazanie trzeciej opcji… Albo sprzeciw pana Terotto, z którym poeta nie śmiałby dyskutować, na dodatek w jego własnym domu.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Dziewczyna ledwo powstrzymywała grymas jawnego rozbawienia kiedy słuchała poety mówiącego o młodym kowalu. Albo raczej widząc minę tego ostatniego. Leo miał najwidoczniej niezwykłe pokłady wrodzonej skromności, bo jakoś w głowie mu się nie mieściło, że można by w stosunku do niego użyć takich określeń jakie właśnie wybierał z swoich pokaźnych zapasów Kinalali. Blondyn umiał pominąć fakt, iż słowa wypowiada drugi mężczyzna - ostatecznie maie był poetą i w dodatku… no sobą, więc to nieco łagodziło wydźwięk krępującej sytuacji, ale mimo wszystko z każdym kolejnym słowem stawał się coraz bardziej skrępowany.
Biedak aż schylił głowę i uciekł w bok spojrzeniem, wyraźnie nie wiedząc jak się zachować. Nie umiał tego wywodu ani przerwać ani słuchać, lecz niestety ostatecznie to drugie działało samo z siebie. Rumieniąc się na twarzy i uszach w końcu zaniechał mentalnego oporu i dla równowagi (czy też rozproszenia uwagi) zerknął na Amari.
Ta z początku miała podobnie zszokowaną minę co on, ale teraz w skupieniu i zamyśleniu słuchała poety od czasu do czasu kiwając głową lub przekręcając ją na boki. Nie wszystko dobrze zrozumiała. Nie żeby użyte wyrazy były jakoś nadspodziewanie trudne - znaczenie każdego z nich z osobna nawet pojmowała, ale razem… nie przyzwyczaiła się jeszcze do rodzaju wypowiedzi poety. Ostatnimi czasy przebywała głównie w towarzystwie Yuumi, ona zaś mówiła niewiele i zazwyczaj prosto. Prościej nawet niż pozwalałyby jej na to możliwości intelektualne, ale uparcie trwała przy tym systemie i nie było nawet mowy o dyskusji.
Ale im dalej w las, tym łatwiej było jej się połapać. Wszystko składało się w końcu w jakąś sensowną całość, którą można było przyjąć nawet na wyczucie. A robienie rzeczy na wyczucie całkiem nieźle smoczycy wychodziło. Przybrała minę świadczącą o zdecydowanie większym zrozumieniu niż na początku i analizowała dalej, zapominając na chwilę o tym, co chciała wyciągnąć spod szafki.

Przy ostatnich zdaniach na swój temat Leo był już właściwie znokautowany. Siedział, niepewny czy ma patrzeć na Kinalalego i uświadomić mu, że lepiej by było gdyby nie mówił takich rzeczy, czy cicho przyjąć ten dziwny rodzaj komplementu i okazać chociaż minimum wdzięczności. W końcu było nie było Lali nie mówił nic nieprzyjemnego… tylko, że w ogóle mówił i w tym tkwił cały szkopuł.
- Mi też nic nie jest - zapewnił w końcu z nieco niemrawym uśmiechem. Czuł się co prawda dziś rano nieco poobijany, ale nie zwalałby tego na Kinalalego. Ostatecznie z ciałem poety działy się gorsze rzeczy, a na nim głównie rozwalała się Miminetta. Ona zaś była zdecydowanie za mało kanciasta by stanowić dla niego jakieś zagrożenie (chyba, że moralne). Z Berlotem właściwie się nie pobił. Musiał zwyczajnie na coś wpaść przy okazji zamieszania czy jeszcze czegoś innego. Ale czuł się dobrze.
Przynajmniej póki Lali nie mówił o nim za dużo. Już wczoraj się nasłuchał i co najgorsze nie tylko on, ale i duża część zgromadzonych, o czym pragnął jak najszybciej zapomnieć.
Całe szczęście dziś w pomieszczeniu poza ich dwójką byli tylko smokocoś i Yuumi no i niestety także stary Terotto…
Ten w pewnym momencie obrzucił Kinalalego spojrzeniem bardzo mało aprobującym i pełnym wyraźnego zniesmaczenia. Nie mógł co prawda wiedzieć o czym konkretnie poeta bredzi (nie był świadkiem wydarzeń wczorajszej nocy), ale samo ,,imponujące młode ciało” skierowane w stronę osoby tej samej płci było jego zdaniem wystarczającym powodem, by się oburzyć. Oczywiście, zgadzał się co do tego, że jego czeladnik mógł się pochwalić muskulaturą wystarczającą by uchodzić za zdrowego, porządnego mężczyznę, ale jeśli koniecznie trzeba było o tym wspominać można to było zrobić jakoś subtelniej. Walnąć go po plecach i stwierdzić na przykład ,,niebrzydki jesteś”, no. Ale nie wyskakiwać z jakimś ,,imponującym ciałem” i to jeszcze przy stole!
Doprawdy, że też po mieście plątało się tylu dziwaków, a jego malutka Yuumiś musiała zaprzyjaźnić się akurat z jednym z nich. Już on znalazłby dla niej lepsze towarzystwo. W sumie w Terrot właśnie takie było. Na pewno miała tam jakiś rówieśników o zdrowszych skłonnościach. Kryształowe Królestwo wykluczał, bo tam nie mogło żyć nic innego jak tylko elfi artyści czy inne mądraluchy, ale jeszcze była ich rodzinna miejscowość! Tak, tak - każda większa wioska lepsza była od miasta. Na wsi bowiem zawsze co prawda trafiał się ten jeden głupek czy wariat, ale na miejskim rynku trudno było w ogóle spotkać kogoś normalnego.
Zniknął ponownie w kuchni, by tego nie słuchać i przynieść wszystkim zupy. Yuumi chciała mu pomóc, ale została usadzona, co zresztą umożliwiło dalsze omawianie planów związanych z Amari.
Ta, słysząc swoje imię pochyliła głowę nad stołem. Teraz już mogła, skoro wiedziała, że to niebieskookie jest ładne.
I znów nie do końca wiedziała o co chodzi. Nigdy nie widziała "pracowni" Wywrotki. Popatrzyła na dwoje swoich przewodników, ale oni zdawali się ze sobą zgadzać. W końcu Yuumiś się odezwała:
- Na pewno nie będzie ci to przeszkadzać? - Chciała się upewnić. Nie mogła przy Chaosie dodać ,,To może być uciążliwy lokator”, ale rzuciła Kinalalemu spojrzenie, które na pewno powiedziało mu wszystko. Nie zamierzała się jednak kłócić i z tym planem maie w pełni korzystając z jego dobroci, a także uporu. Przynajmniej dzięki niemu nie miała potem tak dużych wyrzutów, że wpakowała w coś przyjaciela wbrew jego woli.
Z jego propozycji ucieszył się także Leo. Co prawda zniósłby obecność dziwnego stwora gdyby było potrzeba, ale o wiele chętniej pozbyłby się go z miejsca pracy. Na pewno z Kinalalim rogaty lepiej się dogada.
Widząc te pełną spokoju aprobatę Amari straciła zainteresowanie dalszą rozmową i skupiła się na dyskretnym szuraniu pazurem po deskach pod kredensem. Chciała wyciągnąć to błyszczące i w końcu się temu przyjrzeć.

Jakąż to nieugiętością i zawziętością musiał cechować się stary kowal, skoro mimo wielokrotnych już protestów i tym razem uraczył wszystkich gości dokładnie takimi samymi porcjami jadła. Porcjami dobitnie świadczącymi o tym, że to ,,trochę zupy”, które mu zostało zajmowało przynajmniej pół kotła. Porcjami dobrymi może dla Leo czy Amari, ale przerażającymi swym ogromem Funcię i Kinalalego. Nie mogli jednak odmówić. Nie mieli najmniejszych szans, a dziadek dodatkowo patrzył na nich z zachwytem i nieskrywaną satysfakcją. W końcu ktoś ich nakarmił! Musiał być naprawdę zadowolony, bo oczy mu aż błyszczały.
Amari miała początkowo pewien problem z jedzeniem z misy i najwidoczniej po raz pierwszy zetknęła się z daniem takim jak zupa. Opuściła swój wygodny kącik, by położyć naczynie w plamie światła i przyjrzeć się mu. Wzięła je w przednie, całkiem chwytne łapy i powąchała zawartość. Wszyscy jedli, więc pewnie i jej nie zaszkodzi… woń była całkiem przyjemna. Popatrzyła na dziwny płyn z jakimiś grudkami w środku, po czym zmarszczyła brwi, położyła misę na stole i kazała Yuumi po kolei nazywać wszystkie farfocle, które wskazywała trzonkiem wyciągniętej spod kredensu, zaginionej łyżeczki.
Dziewczynie przerywanie jedzenia w ogóle nie przeszkadzało (choć dziadek burczał niezadowolony), więc odpowiadała.
- A to?
- Zakładam, że marchew.
- Czy to takie śmieszne pomarańczowe i długie?
- Yhm.
- A to?
- Ziemniak.
- O! Nie wiedziałam, że tak wyglądają! Nie powinny być ciemniejsze?
- Ten jest obrany - ,,I na szczęście pokrojony”.
- A to?
- To… - Yuumi przyjrzała się i spojrzała pytająco na dziadka. Chyba nie wiedziała.
On też nie, bo wzruszył bezradnie ramionami.
- To nie wiem, ale załóżmy, że jadalne…
I tak dalej. Trochę się to przeciągało, więc stary Terotto w końcu odszedł od stołu, by odłożyć swoją miskę i zobaczyć czy nie ma może przypadkiem czegoś na drugie.
Malarka tylko na to czekała. Spojrzała prosząco na Leo i podsunęła mu swoją porcję. Jego była już od dawno zjedzona, więc z chęcią przyjął następną. Musieli robić tak stosunkowo często, bo nawet się nie zawahał. Chyba tylko dzięki takim manewrom Yuumi nie została jeszcze utuczona jak gąska, a kowal pracując i tak wszystko spalał.

W końcu posiłek się skończył, a Yuumiś poszła pozmywać. Wiedziała, że zaraz będzie musiała wyjść jeżeli ma spotkać się z tym nieszczęsnym piratem… i chyba trochę zaczynała się denerwować. Nie przywykła do spotkań z nowymi ludźmi, a tym bardziej z chłopcami. Może lepiej nie iść? Nie… za dużo osób o tym wiedziało, by mogła się wycofać. Lali i Mimi łatwo by jej tego nie darowali. Zwłaszcza Mimi. Skoro posunęła się aż do zwinięcia ubrań!
No nic. Co najwyżej się nie uda. A może chłopak w ogóle się nie zjawi? Byłoby to upokarzające, ale tak bywa. Zawsze będzie można wymyślać potem jakieś fantazyjno-dramatyczne historie o tym jak po drodze coś go napadło… jej przyjaciele na pewno z chęcią posunęliby się do czegoś takiego. Znaczy - nie do napaści, ale pocieszających opowieści tego pokroju. Nadal byłoby to przykre, ale z czasem pewnie dałoby się w jedną z nich uwierzyć i zapomnieć.
A jeśli jednak przyjdzie? Ha ha… to było dużo gorsze. Będzie musiała z nim rozmawiać. A właściwie próbować rozmawiać. Nie była to jej najmocniejsza strona. Jak nic go w końcu zanudzi lub utoną w niezręcznym milczeniu. Nie żeby chciała go koniecznie na siłę zabawiać - ale ostatecznie milej było być osobą ciekawą niż nudną. Zdecydowanie.
Ech… mogła sobie darować przechadzki po mieście. Wtedy zwyczajnie nie spotkałaby tego typka i byłby spokój.

Nie nastrojona jakoś szczególnie pozytywnie wróciła do towarzystwa. Leo i dziadek mieli jeszcze chwilę przerwy nim po obiedzie (drugim śniadaniu właściwie) zabiorą się do pracy, a Amari z dumą pokazywała Kinalalemu "swoją" łyżeczkę. Obracała nią na wszystkie strony i pokazywała czubkiem pazura wszystkie motywy roślinne jakimi została przyozdobiona. Jej rozkosz podsycał fakt, że znalezisko było srebrne i błyszczące, a reszta zastawy, którą widziała podczas posiłku - drewniana. Czuła się więc prawdziwym odkrywcą!
Do czasu aż Yuumi nie podeszła i nie stwierdziła spokojnie, że smoczyca znalazła część rodzinnego kompletu, który rozsypał się po podłodze zeszłej zimy.
No trudno.
Chaosia odłożyła sztuciec z pogardą, ale zaraz zmiękła i spojrzała na niego czule. Znowu zaczęła się nim bawić.
- Pójdziesz z Kinalalim do jego mieszkania kiedy cię poprosi? - zapytała nagle dziewczyna, chcąc się upewnić, że może zostawić tę dwójkę.
- A ty gdzie idziesz? Nie z nami?
- Muszę wyjść, ale potem do was przyjdę.
Smoczyca zastanowiła się i zerknęła nieufnie na poetę. Chyba rozważała czy cwaniak jej nie uprowadzi.
- To nasz przyjaciel, możesz mu zaufać - zapewniła Funcia. - Pokaże ci bardzo ładne, kolorowe rzeczy u siebie w domu, jeżeli będziesz go słuchać w czasie przechadzki po mieście - dodała, nieprzypadkowo z resztą.
- Naprawdę? - Amari drgnęła, a w jej oczach pojawił się błysk pożądania. - A jakie?
- Lali ma dużo ślicznych rzeczy. Nie będę ich wymieniać bo można by tak do wieczora… jeżeli nie sprawisz mu żadnej przykrości to na pewno wiele z nich zobaczysz. - Uśmiechnęła się niewinnie i pogłaskała ją po nosie. Chyba w takim przypadku mogła liczyć na jej współpracę.

- To lecę. Poradzisz sobie? - zwróciła się po chwili do Kinalalego, po czym poszła szybko pożegnać się z dziadkiem. Na tyle szybko, by nie zdążył jej o nic dopytać, zaprotestować czy chociażby odpowiedzieć. Stwierdziła jedynie, że ma coś do załatwienia na mieście i zaraz zniknęła za drzwiami.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali lubił gadać - o tym wiedział każdy. A że lubił przy tym gadać bardzo dużo, zawile i kwieciście, również wiedzieli wszyscy. Niewiele osób jednak potrafiło mu przerwać albo zmusić go do tego, by się streszczał w swoich przemowach - większość z jakiegoś powodu wolała cierpieć w milczeniu, a poeta niejednokrotnie to z premedytacją wykorzystywał, by móc się uzewnętrzniać. Był przy tym święcie przekonany, że nie robi nic złego - wszak wypowiadane przez niego zdania były z reguły miłe albo chociaż mądre, a przyjmowania komplementów również trzeba było się w życiu nauczyć, bo nie każdy potrafił to robić tak naturalnie jak maie. O proszę, taki Leo - poczciwy chłopak najwyraźniej nie przywykł do tego, by ktokolwiek naświetlał jego zalety, a tych było naprawdę sporo, może wbrew temu co on sam o sobie myślał. Kinalali oczywiście nigdy by się nim nie zainteresował, nawet gdyby te setki lat temu zdecydował się na przyjęcie formy kobiety, ale to nie była kwestia tego, że nie uważał go za wartościowego mężczyznę - po prostu nie wpasowywał się w jego gust. Maie lubił osoby w jakimkolwiek spektrum wyjątkowe. Ponadprzeciętnie urodziwe, obdarzone talentem artystycznym bądź niezwykle lotnym umysłem. Czasami wystarczyła nawet niezwykła barwa głosu, by poeta został zauroczony, innym razem to co go przyciągało nie musiało wcale być zaletą, a wręcz stanowić wedle ogólnie przyjętej definicji skazę. Leo był jednak dość przeciętny - urody krzepkiego chłopaka z sąsiedztwa, o pomyślunku dość poczciwym i zainteresowaniach, które mógł mieć każdy. W żadnej kategorii nie plasował się jednak poniżej pewnych standardów. To nie było nic złego, wszak większość osób była jednak przeciętna i tej właśnie przeciętności szukali w innych… La’Virotta to rozumiał, dlatego potrafił zachwalać nawet osoby niespecjalnie atrakcyjne w kategoriach własnych preferencji, zaznaczając jednak kto mógłby być odbiorcą docelowym tych zalet.
        Leo miał jednak szczęście, że był ktoś, kto się za nim ujął. Może nie na głos, na pewno nie wprost, lecz i tak sprawił, że Kinalali przestał pleść swoje stanowczo zbyt skomplikowane jak na łączącą ich relację dobrych znajomych komplementy - stary Terotto. Jego nieprzychylne spojrzenie było tym, co wyhamowało entuzjastyczną mowę poety. Co by nie gadać, La’Virotta czuł olbrzymi respekt przed dziadkiem Yuumi i to nie tylko ze względu na jego gabaryty i siłę, bo Leo był chyba od niego nawet trochę postawniejszy i silniejszy, ale przede wszystkim przez wrodzoną godność głowy rodziny, która przez większość czasu skrywała się za maską poczciwości… Tak, Lali potrafił dostrzec takie rzeczy nawet gdy wcale nie musiał się ich dopatrywać - po prostu patrzył w oczy i widział. Nie zawsze, bo czasami te najważniejsze cechy skrywały się naprawdę głęboko, a on nie miał nastroju na odczytywanie subtelnych przesłanek, lecz akurat kowal nie był osobą o aż tak złożonej osobowości. Jednak nie wystarczyła sama aura otaczająca starego Terotto, by okiełznać nadmiernie emocjonalny charakter poety - tego chyba nikt nie był w stanie dokonać - było to jedynie narzędzie, którym można było próbować go okazjonalnie powstrzymać. Kinalali i tak był zdania, że w kuźni dziadka swej drogiej przyjaciółki zachowywał się wyjątkowo przyzwoicie.
        Gdy więc Terotto obrzucił poetę spojrzeniem pełnym dezaprobaty, ten zamilkł, a gdy gospodarz udał się do kuchni by pełnić swoje obowiązki wobec gości, La’Virotta lekko wydął swoje pełne usta w niezadowoleniu i prychnął cichutko, jak stworzonko, które chce się buntować, ale nie chce za to oberwać. Nie mówił nic złego! Dziadek Yuumi najwyraźniej nie czytał nigdy żadnego z jego wierszy, skoro takie drobiazgi potrafił go zniesmaczyć - gdyby w jego ręce trafił jeden z pisanych pod wpływem emocji pełen erotycznych aluzji wiersz Kinalalego… ”To bym tego z pewnością nie przeżył…”, uznał w jednej chwili artysta. Aż dziw, że ktoś tak twardo stąpający po ziemi i pozbawiony wszelkiej wrażliwości na sztukę mógł uchować się w tym mieście artystów - takie były przemyślenia egzaltowanego maie, który po prostu nie miał za wiele do czynienia z szarym tłumem mieszkańców Efne, obracając się raczej wśród elit, artystów i zwolenników swojej twórczości.

        Posiłki w kuźni już od jakiegoś czasu przebiegały wedle znanego wszystkim rytuału. Terotto, mierząc wszystkich jedną miarą, nakładał gościom porcje niezwykle szczodre, którym jednak przeciętna osoba nie była w stanie sprostać, nie mówiąc już o nastoletnich dziewczynach czy delikatnych bytach energetycznych. Nie było jednak sensu odmawiać i walczyć, bo była to walka z góry przegrana. Poeta więc z czarującym uśmiechem dziękował za poczęstunek i razem z resztą przystępował do jedzenia. Czynił to wolno, nawet wolniej niż na co dzień, lecz dziadek Yuumi nie miał żadnego porównania więc pewnie uznawał to za normę. Tymczasem Kinalali analizował zawartość swojego talerza z alchemiczną wręcz precyzją. Trzymając łyżkę w dwóch palcach poruszał nią z wdziękiem, jakby była to batuta bądź różdżka. Z początku rozgarniał zawartość talerza, wstępnie szacując co się w nim znajdowało. Nie lubił mięsa i od razu rozpoznawał je bezbłędnie, nawet w najbardziej rozdrobnionej formie. Najgorzej, gdy zupa była ugotowana na mięsnym wywarze, wtedy nie dało się uniknąć tego paskudnego odoru ściętego białka… A jednak jeść trzeba było, bo gdyby poeta nie tknął serwowanego posiłku, byłaby to obraza majestatu większa, niż jakby podczas oficjalnych uroczystości klepnął w pupę królową Aladriel. Kinalali więc cierpliwie odcedzał z wywaru pływające w nim warzywa i po sztuce brał je do ust. Przeżuwał długo bardzo precyzyjnie, by wyglądać na wiecznie zajętego swoją porcją, z której mimo wszystko nic nie ubywało. Nie szukał jednak ratunku w Leo, bo dołożenie mu jeszcze trzeciego talerza zupy byłoby już śmieszne i wyjątkowo niekulturalne. Tym razem jednak nadarzyła się inna okazja, by jakoś ratować się przed gniewem kowala…
        - To kawałeczek korzenia selera - zwrócił się do Amari, gdy ta próbowała zidentyfikować białe, lekko szkliste od gotowania warzywo. - Mój piękny monarszy smoku, po tak długiej drodze z Kryształowego Królestwa aż tu, ku podnóżu gór i kolebce sztuki, twoje siły są z pewnością w niewielkim stopniu nadwątlone… Jeśli potrzebujesz jeszcze się nasycić, z największą przyjemnością podzielę się z tobą swoim posiłkiem - i mówiąc to podsunął zachęcającym gestem talerz z zupą w stronę Chaosa. Liczył na to, że odpowiednia ilość troski, zainteresowania i komplementów sprawi, że smoczyca jednak się poczęstuje. Podły manipulant z czarującym uśmiechem…

        Najzabawniejszy był jednak moment, gdy Yuumi poszła pozmywać, a przy stoje zostali - teoretycznie - sami mężczyźni. Kinalali pasował jednak do tego obrazka jak pięść do nosa, piękny, delikatny, kobiecy, ubrany w drogie i wyszukane materiały oraz biżuterię, pozostała dwójka zaś miała na sobie proste odzienie i odznaczała się siłą mogącą kruszyć kamienie. Co więcej nie mieli oni o czym ze sobą rozmawiać, z tak różnych światów byli. Każdy więc udawał bardzo zajętego tym czy owym, czasami rzucając jakąś niezobowiązującą uwagę. Kinalali z początku próbował podtrzymać konwersację, spotkał się jednak ze spojrzeniami jasno wyrażającymi brak zrozumienia ze strony rozmówców, więc zaniechał swych prób i robił to, co mu wychodziło zawsze najlepiej: świetnie wyglądał. Chwilę później jednak poeta miał okazję zabić nudę słuchaniu Amari, która może nie miała w tym momencie nic ciekawego do powiedzenia, lecz on i tak dzielnie jej słuchał i reagował szczerym zainteresowaniem - zawsze miło było poznać trochę inny punkt widzenia, nawet jeśli dotyczył on jedynie podejścia do rzeczy tak codziennych, jak łyżeczka. Zaprawdę przyjemną lekcją było obserwowanie tego, jak przedmiot z pozoru zwykły dla większości, w oczach pięknej smoczycy stał się skarbem, bo… no właśnie, dlaczego? Bo błyszczał i leżał w trudno dostępnym miejscu? Ach, jakież to było niewinnie dziecięce, jak świeże i piękne! Kinalali aż zaczął uśmiechać się do swoich myśli, chociaż nie wyrażał ich na głos, nauczony już, że większość oburzy się raczej za porównanie do dziecka, chociaż przecież nie było w nim nic złego.
        A późniejsze pertraktacje Yuumi z Amari, by ta zgodziła się pójść z poetą do jego mieszkania stanowiły doskonały przykład tego, jak dorosły powinien pertraktować z dzieckiem. Chociaż nie, może nie: jednak przekupstwo było dość niskie… Ale najważniejsze, że podziałało.
        - Zrobię co w mojej mocy, najdroższa przyjaciółko - zapewnił Funtkę, gdy ta z troską zapytała go o to czy sobie poradzi. - Nie przejmuj się nami, skup się teraz na sobie - dodał jeszcze zachęcająco, gdyż widział jak młoda malarka stresowała się swoim spotkaniem z nieznajomym i chciał ściągnąć jej z barków chociaż troskę o samego siebie. Najchętniej odprowadziłby ją na spotkanie z piratem, lecz to było w tym momencie wykluczone. Szkoda.
        Gdy więc Funtka pożegnała się ze swoim dziadkiem i Leo, Kinalali zdecydował się na to samo - wszyscy pewnie podzielali jego zdanie, że nagadali się dość i dalsze przebywanie w swoim towarzystwie mogłoby być uciążliwe. Poza tym Leo i stary Terotto musieli wrócić do pracy, więc niegrzecznie byłoby siedzieć im na głowie dłużej niż było to konieczne.
        - Mój drogi majestacie słodkiej barwy pomarańczy, czy masz jeszcze ochotę udać się ze mną na spacer? - zapytał Amari, gdy byli już na zewnątrz. - Jestem przekonany, że po przebywaniu w ciasnym jak na twe standardy pomieszczeniu masz ochotę rozprostować nogi i skrzydła, proponuję więc może udać się do mej skromnej pracowni nieco okrężną drogą, byś mogła poznać uroki tegoż miasta sztuki i pooddychać nieco świeżym powietrzem nim przyjdzie pora na odpoczynek. Nie zrozum mnie jednak proszę źle, gdyż miejsce w którym mieszkam nie jest w żadnym wypadku duszną norą, nigdy nie pozwoliłbym się zamknąć w czymś takim, a co dopiero bym sam miał sobie wybrać tego typu lokum… O nie, nie. Mój fundamentalny związek z dziedziną wiatru nie pozwoliłby mi na taką katorgę, tam gdzie mieszkam jest światło i przestrzeń, barwy cieszące oko i przewiew dający poczucie wolności mimo otaczających nas czterech ścian i dachu… Jestem przekonany, że ci się spodoba, a nawet jeśli nie sprostam zaspokojeniu twego nieodgadnionego gustu, zawsze pozostaje w odwodzie możliwość udania się na zewnątrz, na taras, który pozwala w rozkoszny wręcz sposób być bliżej nieba, gwiazd i majestatycznych górskich szczytów, rozległych równin malowanych na wszelakie barwy przez odwieczną wędrówkę słońca i księżyca. A to wszystko pozostając w bezpiecznych objęciach cywilizacji - zaznaczył na koniec, choć mógł jeszcze gadać i gadać.
        I tak Kinalali ruszył na spacer razem z Amari, zgodnie z zapowiedzią prowadząc ją troszkę okrężną drogą, która pozwalała upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: pokazać smokowi miasto i unikać w razie konieczności większych tłumów… Choć szkoda było jednocześnie zabierać mieszkańcom Efne możliwość oglądania tak wspaniałego widoku, jak piękny poeta i kroczące obok niego egzotyczne stworzenie. Jednak cóż, życie nie zawsze bywało sprawiedliwe…
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Trzeba było przyznać - Lant nie sądził, że tak szybko wróci do domu swojego… brakowało na to chyba określenia, ale grunt, że chodziło o Lalego. Naprawdę - biorąc pod uwagę ile nerwów kosztowała go wczorajsza "uroczystość" i ile emocji rodziło się w nim gdy tylko poeta pojawiał się w zasięgu wzroku, nie powinien ryzykować spotkania z nim przez co najmniej kilka tygodni. Najlepiej było (tak na wszelki wypadek) przedłużyć okres wyczekiwania do miesięcy mniej-więcej trzech z ewentualną możliwością przeciągnięcia do pół roku. Roku lub dwóch lat. I być może następnych. Tak to się kończyło kiedy miało się bliskie (naprawdę DOŚĆ bliskie jak na Lantowe standardy) spotkanie z istotą na nowo definiującą doskonałość. Wystarczyło raz, a dobrze i już elf mógł drżeć z rozkoszy przez wieki.
Ale nie.
Nie.
Zdecydowanie nie.
Bo Miminetta.
Ta rozhulana kluska.
Musiała.
Zabrać.
Nie swoje rzeczy.
Z nie swojego domu.

Musiała!
Rudzielec aż sapnął z oburzenia niosąc przez miasto dziwaczną torebkę pełną babskich ciuchów. Co prawda sama czynność w żaden sposób mu nie urągała (co najwyżej mogli wziąć go za zboczeńca jeżeli nagle wysypałaby się jej zawartość), ale przymus naprawiania szkód wyrządzonych przez nadpobudliwą współlokatorkę już go irytował. Oczywiście brunetka podkreślała, że oddawanie tych zakoszonych szmatek już teraz, dzisiaj jest wyłącznie jego wymysłem i że ona mogła je zwrócić Yuumi… trochę później, w zamian za opowieść o Piracie. Ewentualnie Funcia przyszłaby po nie sama.
Było w tym wiele prawdy. Ale z drugiej strony - o ile Lant nie znał młodej malarki zbyt dobrze, o tyle w kwestiach Miminetto-wybrykowych mógł mocno z nią sympatyzować. Ta cycata wiedźma prześladowała ich oboje i chociażby z tego względu nie należało dawać jej więcej satysfakcji. Poza tym - zabierać nieśmiałej panience rzeczy, w których czuje się najbardziej komfortowo, by przypodobała się jakiemuś obcemu chłoptasiowi… brrrr.
Poprawił pasek wpijający mu się w ramię i zmarszczył brwi. Ciekawe czy gdyby on był dziewczyną Netta robiłaby mu to samo (inna sprawa, że on by się z Piratem na bank nie spotkał). Co prawda i obecnie napastowała go każąc testować kosmetyki, chwalić ją za projekty, jeść jej wybitnie tłustą pieczeń (dobra, to w sumie w odpowiednich ilościach nie było takie złe), słuchać jej historii miłosnych i w ogóle przebywać z nią w jednym pomieszczeniu dając się obłapiać, dusić, robić za krzesło, stolik, wieszak i kto wie co jeszcze… ale chyba niektórzy nazywali to przyjaźnią. Cóż… może i tak.

Idąc równym krokiem mijał znajome (mniej lub bardziej) zakłady, co przypominało mu, że brunetka jest jednak ważną częścią jego życia: tu był ich szewc, tam w tym piętrowym domu usługi oferowała koleżanka Netty - fryzjerka, zawsze chętna do obcięcia paru rudych kłaczków, tam piekarnia, w której mógł kupić dla nich świeże bułki nawet wieczorami… no i nad ranem. Wśród okolicznych sprzedawców znany był z tego, że zwykle pojawia się przed ich drzwiami jeszcze nim po Efne zaczną biegać praczki z bogatych domów. Często wychodził jeszcze przed świtem - spacerował w tempie mało wycieczkowym, ale nie dość szybkim, by powiedzieć, że się krząta lub dokądś spieszy. Nie, o tej wspaniałej porze nic go ani nie zatrzymywało ani nie gnało. Mógł robić wszystko we własnym tempie, na własną modłę, zajęty własnymi myślami. A kiedy uroki słabnącej nocy mijały, z uwagą obserwował wlewające się w opuszczone alejki życie i towarzyszące mu intensywnie pomarańczowe światło przecinające gdzieniegdzie senną mgiełkę. Słyszał i czuł, z chwili na chwilę wyraźniej, nawarstwiające się oznaki przeludnienia i kiedy wszystko to stawało się zbyt nieznośne - wracał do domu. Z chrupiącym pieczywem, wędliną i gratisowym warzywem, otrzymanym za pomoc w rozłożeniu kramu. Ale Netta nie wiedziała o urokach uśpionej mieściny i ciszy jaka potrafiła tu panować. Ona najchętniej spałaby do dziewiątej i budziła się na śniadanie. Najlepiej podane do łóżka, ale tak dobrze nie było.
Z drugiej strony ile to razy (już rozbudzona i rześka jak taran) przyłapała jego go na tym, że śpi w piękne, słoneczne popołudnie zamiast prażyć się z kolegami (on miał kolegów?) na jakiejś drzazgowatej ławeczce i robić… cokolwiek mniej lantowego niż robił.
Wybitnie często.
Można więc było powiedzieć, że na swój pokrętny sposób jakoś się nawet uzupełniali.

Zamyślony, ledwo zauważał co ma przed sobą na drodze - rejestrował tylko żółtawą poświatę przyjemnie ciepłego dnia rozlewającą się pomiędzy budynkami i majaczące w niej kobiece i męskie sylwetki, trudne czasem do odróżnienia (ech, ludzie). Do tego co większe przedmioty - jakieś lekkie, drewniane skrzyneczki, czasem z jakąś zieleniną, porzuconą piłkę, czy zgubioną parasolkę od słońca, na którą jakimś cudem udało mu się nie nadepnąć. W dodatku raz drogę przeciął mu zabłąkany kucyk, a jeszcze w innym miejscu - stadko niewielkich gąsek i jakaś goniąca je panienka. Wszystko co mijał wydawało się być na swój sposób sielskie i spokojne. Miłe i urocze. Obrzydliwie niepokojące. Za dużo miłego i urokliwego niechybnie zapowiadało kłopoty, a tych miał już zdecydowanie dosyć. Niestety ta lista miała się tylko rozwijać ukazując złowróżbne znaki niemal co jeden elfi krok. Jakby wszystko co śliczne i pogodne obrało go sobie za cel, aby tym boleśniej poczuł nadchodzący upadek (bo upadek miał przyjść na pewno - do Lanta co najmniej raz w tygodniu).
Dzięki takiemu podejściu zamiast cieszyć się z przepełnionej pozytywną energią atmosfery miasta, nieszczęśnik spochmurniał tylko i przyspieszył kroku chcąc mieć tę radosną wycieczkę za sobą. A jeszcze czekało go spotkanie z Kinalalim!
Załamany, dla odmiany niemal się zatrzymał. Jeżeli przytrafi mu się tyle dobrego nadchodząca depresja z niewinnego dołka przeobrazi się w rozpadlinę. Wiedział to! Ale nadal kierował się prosto w paszczę poetyckiego lwa odrzucając resztki rozsądku. Ubrania stały się tylko wymówką. Teraz naprawdę chciał go zobaczyć!


Czy Funcia naprawdę chciała zobaczyć Pirata? Na swój sposób było to ekscytujące, bo niecodzienne - spotykać się z nieznajomym… z rówieśnikiem. Co prawda znała już parę osób w swoim wieku, z podobnymi doświadczeniami, ale nie były to relacje jakoś niezwykle mocne i w dodatku żadna z tych szanownych istot nie mieszkała w Efne. W stolicy sztuki jej najmłodszą koleżanką była Mimi, ale może tutejszych artystów nie należało oceniać po wieku, a po stopniu ekscentryczności…?
Szczerze mówiąc liczyła na to, że Pirat również będzie miał nie wszędzie do końca po kolei. Czułaby się wtedy swobodniej (do dziwaków, w przeciwieństwie do normalnych ludzi, już całkiem przywykła). Oczywiście jej rodzina była całkiem zwyczajna, ale to rodzina. Jeżeli idzie o obcych to zdecydowanie wolała waria… osoby z nietuzinkowymi zainteresowaniami. Albo raczej w nietuzinkowy sposób oddające się całkiem popularnym tutaj zajęciom.
Westchnęła kiedy zdała sobie sprawę, że zupełnie nie ma pojęcia o czym będzie z chłopakiem rozmawiać. Tak to było z nieznajomymi z ulicy - nic się o nich nie wiedziało i nie można było sobie przygotować… czegokolwiek aby potem było łatwiej. A improwizacja jej najmocniejszą stroną nigdy nie była. Coraz bardziej obawiała się, że nic z tego spotkania nie wyjdzie - a że już się o nim wygadała będzie musiała powiedzieć o wszystkim Miminettcie i Lalemu nawet jeżeli bardzo by tego nie chciała. Bo co to za radość mówić innym o porażkach towarzyskich?

I skoro o porażkach towarzyskich mowa - nie minęła chwila, a gdzieś w tłumku na głównej ulicy mignęła sylwetka Lantella. Zauważył ją najwidoczniej, bo zawahał się i skręcił w jej stronę pozdrawiając nieśmiało ręką. W odruchowej odpowiedzi równie niepewnie spapugowała ten gest, choć w jej zwyczaju leżało raczej skinienie głowy na powitanie.
Stali chwilę naprzeciwko siebie i uśmiechali się dyskretnie w milczeniu, tonąc w miejskim gwarze. Być może każde z nich liczyło na to, że to druga osoba odezwie się pierwsza. W końcu zrobili to jednocześnie:
- Hej, dobrze, że…
        - Przepraszam, idziesz…?
Spojrzeli na siebie spłoszeni, po czym zaczęli obdarowywać się ,,wybaczkami” i ustępować sobie miejsca w rozmowie. W zamieszaniu Lant nawet nie zauważył kiedy torba zsunęła mu się z ramienia i wylądowała na ziemi, ale, że o mało nie spadła na funcikową nóżkę to dziewczyna jej nie przeoczyła.
- Czy to…? - zapytała nieco podejrzliwie.
- A, tak. Tak. - Elf jakby się ocknął. - Twoje ubrania.
- Mimi? - upewniła się Yuumi.
- Yhym. - Lant zarumienił się ze wstydu jakby to była jego wina, że sukienki malarki numer jeden padły ofiarą malarki numer dwa. - Przepraszam za to…
- Ależ nie, dziękuję! Że… je przynosisz. Nie pomyślałam, że tak szybko je odzyskam. - Przerwała mu i uśmiechnęła się wdzięcznie. Spojrzała też ze szczerą serdecznością na piegowatą twarz. Rudzielec jednak konsekwentnie unikał jej wzroku, dopiero po jakimś czasie odważając się zerknąć na nią z ukosa. Miał niesamowity dar patrzenia na wszystkich ,,od dołu” nawet jeżeli górował nad nimi wzrostem; teraz też Yuumi miała wrażenie, że mentalnie elf przed nią klęczy i błaga o litość.
- Idziesz teraz do nas? - mówiąc ,,nas” miała oczywiście na myśli siebie i Lalego, a konkretniej - jego mieszkanie.
- Eeee…
- Myślę, że Lali powinien niedługo wrócić. Dobrze, że nie wybrałeś się wcześniej, bo byliśmy u mojego dziadka.
- Yhym…
- Chociaż skoro już się spotkaliśmy… mogłabym je chyba teraz zabrać.
Elf odetchnął z ulgą.
- Ale chwila, czy nie miałaś przypadkiem spotkania z…?
- Co? A… no tak. Tam idę…
Znów zamilkli nie wiedząc jak rozwiązać ten problem. Yuumi głupio było prosić elfa, by zaniósł jej rzeczy do Lalego, bo ,,ona nie ma teraz czasu”, a Lant nie chciał jej wcale z tą torbą zostawiać, ale zaczynał już drżeć na myśl o spotkaniu z poetą, którego z jednej strony pragnął, a z drugiej - jednak wolał uniknąć, czego z kolei nie mogła wiedzieć ona.
Zestresowani niemożnością dojścia do porozumienia lub czegokolwiek co byłoby choć trochę konstruktywne zignorowali temat i postanowili pójść dalej ciesząc się błahą pogawędką.
Zaczęło się od jasnych bułeczek, przeszło przez kraciastą koszulę Lanta, znajomość Yuumi z Nettą, wioskę Terrot, szkołę, a skończyło na ostatnich tłumaczeniach elfa i nauce kolejnych języków.
Zagadani całkiem przeoczyli kiedy znaleźli się na placu, niedaleko umówionej fontanny - nic nie spadało Yuumi na nogę, więc ona też zorientowała się dopiero, kiedy stanęli tuż pod ogromną rzeźbą. Trzymając wspólnie torbę Miminetty zatrzymali się jak wybudzeni ze snu przed siedzącym ze spuszczoną głową chłopakiem nie do końca wiedząc co robić. Elf zrozumiał, że nie powinien tu być, ale Yuumi powstrzymała go przed ucieczką stanowczo nie puszczając bagażu, do którego drugiego ucha była przyczepiona jego dłoń.
- To on? - upewnił się więc szeptem, porzucając plany ewakuacji, za to wskazując na niereagującego młodzieńca.
Wpatrywała się w brunecika dłuższą chwilę po czym potakująco kiwnęła głową.
Lant też przyjrzał mu się uważniej.
- Nie żyje? - zapytał chyba z odrobiną nadziei.
- Raczej śpi - odparła całkowicie poważnie. - Byłoby bardzo niekulturalnie z jego strony gdyby nie żył po tym jak mnie zaprosił…
Wisieli nad nim jakiś czas studiując uważnie mało ruchawą figurkę o przymkniętych powiekach, czarnych rzęsach, zmierzwionej czuprynie i nie do końca kompletnym stroju młodego panicza. Wyglądało na to, że chłopak starał się wcielić w rolę ,,zwykłego chłopaka” darował więc sobie wszelkie kaftany i ozdoby, ale jakość i materiał ubrań skutecznie niweczyła jego plany.
Kiedy Lantowi przypadło zadanie oceny zamożności i statusu młodzika po guzikach od spodni i koszuli, Yuumi z ciekawością podpatrywała aurę niedoszłego denata. Ona zaś była zjawiskiem całkiem przyjemnym, choć raczej klasycznym - żywa gęstwina szmaragdu witała przyjaznym ciepłem; widziało się platynowe odcienie, gładkie powierzchnie lekko uginały się pod palcami, a smaki mieszały ze sobą w intrygujący sposób. Tak, całkiem miła, choć niezbyt unikatowa aura.
Dowiedziawszy się już wszystkiego czego mogli i wymieniwszy się spostrzeżeniami doszli do momentu, w którym należałoby Pirata jednak obudzić. Chociaż… czy miało to sens po tak dobrej zabawie? No, ale niegrzecznie byłoby zostawić kogoś, komu tak intensywnie się przyglądało.

Amari zaczynała gubić się w przydługich i aż nazbyt sprawnie produkowanych wypowiedziach przyjaciela Yuumi. Już nawet nie chodziło o słowa, ale o sam natłok informacji - w ogóle nie dawał jej czasu na przyswojenie nowych treści! Gadał tylko i gadał, tak szybko, że jakby do siebie. Ale smok miał na to sposób - to co mu umykało beztrosko ignorował, zapamiętując jedynie to co do niego dotarło. I tak też z jego ostatniej wypowiedzi zrozumiał ,,majestat słodkiej barwy pomarańczy” (rozkosznie!), ,,nieco okrężną drogą”, by ,,rozprostować nogi i skrzydła” oraz coś o świetle i przestrzeni. Dobrze. Tyle chyba mogło wystarczyć.
Ufając, że mały babsztylek nie zostawiłby jej z Wywrotką, gdyby nie miało się to skończyć dobrze, ruszyła za poetą całkiem optymistycznie, choć z wielkim żalem pozostawiła w kowalskim domku swój mały srebrny skarb. Zerkała nawet tęsknie w tamtą stronę od czasu do czasu, ale postanowiła nie robić afery… dopóki nie wróci Yuumiś.
Poza tym dookoła było tyle rzeczy do obejrzenia! Teraz, kiedy chyba nie musiała się spieszyć postanowiła wszystko sobie dokładnie obejrzeć. Zatrzymywała się przy okienkach i parapetach z kwiatami, przy furteczkach i płaskorzeźbach zdobiących ściany domów. Oglądała się z godnością (ale i przebłyskami zainteresowania) za spacerującymi ludźmi, a kiedy poczuła na sobie ich wzrok prostowała się dumnie i wyginała szyję, co podkreślało zniewalającą smukłość jej sylwetki. Czasem zamachała też skrzydłami, ale uważając by nic nie strącić ani też o nic nie zaczepić. Najbardziej zainteresowały ją jednak wiszące w jednej z ciaśniejszych alejek sznury, na których porozwieszana była pościel oraz bielizna. Nie dała się stamtąd ruszyć przez dobre kilka minut, ale jak zaczarowana obserwowała w rozgrywający się na wietrze spektakl z udziałem falujących płócien. Wszystko oczywiście głośniej lub ciszej komentowała jak to było w jej zwyczaju oraz całym ciałem wyrażała emocje jakie rodziły się w niej w każdej sekundzie. Wyglądało na to, że zaczynała traktować ten spacer jako małe wakacje, a do Lalego starała się przyzwyczaić. W końcu też, ochłonąwszy trochę z wrażeń postanowiła zapytać:
- Dużo jest takich istot ,,zmieniających postać” jak ty w mieście? Zawsze myślałam, że żyją w nich przeważnie ludzie i może elfy… ale chyba zaczynam mieć wątpliwości. Podobno macie tu jeszcze parę innych ras? To prawda? Jak żyjecie wszyscy razem? Nie ma z tym problemów? Nie kłócicie się o terytoria? I czy aby na pewno są tu dobre warunki dla wszystkich? Bo czuję przeciąg. W dodatku jest tu bardzo głośno, nie uważasz? Przywykłam do ciszy. Takiej… bardzo cichej ciszy, wiesz? Tu nie ma ciszy. Cały czas coś szumi. I chyba niekoniecznie czworonogi. To dwunogi szumią. Gadają i stukają czym popadnie… jakby nie mieli co robić! Ale nie jest to takie straszne jak las w nocy. Las w nocy jest straszniejszy. Tam zawsze się coś czai i wygląda zza pni… patrzy na ciebie! A ty nie wiesz kiedy podejdzie i co zrobi… nigdy nie wiesz. Czy macie tu truskawki? Lubię truskawki. - Uśmiechnęła się w końcu i oblizała dyskretnie. Miała ochotę na jakąś niewielką przekąskę.

Planem A w wydaniu społecznych sierot (to jest Lantella i Funci) na obudzenie nieznajomego było delikatne klepnięcie go w ramię. Planem B - nieco mocniejsze. Natomiast C zawierał w sobie także przekaz werbalny. Powtórzony kilkukrotnie przez malarkę przyniósł oczekiwany (choć może nie do końca) skutek - pogrążony do tej pory we śnie chłopak drgnął, po czym wyprostował gwałtownie grzbiet i rozglądając nerwowo odchylił do tyłu.
Pechem nie miał za sobą żadnego oparcia, a nie do końca przytomny, nie zdążył złapać równowagi i - tego akurat nie planowali - bez ostrzeżenia wleciał do fontanny. W sumie bardziej się zsunął, ale na tyle skutecznie, że tylko od pasa w dół znalazł się poza wodą.
Jego nagłemu przewrotowi towarzyszył oczywiście słuszny plusk, a także ,,AAAAAAAAA!” na trzy głosy (każdy z nieco innym zabarwieniem emocjonalnym!). Zaraz też rudzielec i brunetka rzucili się chłopaka ratować, aby nie wyszło na to, że to oni go utopili.
Byli jednak bezpieczni. Jak przystało na pirata, nieszczęśnik nawet pomocy w zasadzie nie potrzebował - po takiej pobudce w kilka sekund stanął na nogi i pobieżnie otrzepał głowę, jak porządny dowodny pies. Zaraz też spojrzał na nich dużymi błękitnymi oczyma (były dwa!). Z początku oszołomiony zaraz uśmiechnął się szeroko i ukłonił wprawnie, w ogóle nie zwracając uwagi na ściekającą po nim wodę.
- Przyszłaś! - stwierdził radośnie patrząc na zdezorientowaną i chyba nieco wystraszoną Funcię, kiedy już uczynił zadość wymogom kultury. - I pan też! - zwrócił się do Lantella z dobrze ukrytym zdziwieniem i nie mniejszym entuzjazmem. - Miło mi.
- Aaa… mi również - niemal wyszeptał w odpowiedzi rudzielec. Już czuł, że osobowość nowego kolegi Funci (i jego!?) zaczyna go przytłaczać. Był zdecydowanie za żywy! W sensie oczywiście charakteru. Nie, żeby naprawdę dobrym pomysłem było go topić… to był dopiero plan K.
Zablokowany

Wróć do „Efne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości