Rubidia[Przystań portowa] Perfumy i jedwab

Miasto słynące głównie z ogromnego portu handlu dalekomorskieg. To tutejsze stocznie bujdą statki handlowe dla całego wybrzeża. Miasto rybaków i hodowli wszelkiego rodzaju stworzeń morskich.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

[Przystań portowa] Perfumy i jedwab

Post autor: Melouria »

Po całonocnej walce o zmrużenie oka chociaż na chwilę, wreszcie kiedy udało się jej przysnąć nad samym ranem, jakiś dureń postanowił przekonać wyimaginowaną publikę o swoim niezrównanym talencie wokalnym, który w uszach Melourii brzmiał jak pianie rannego koguta. Na nic zdały się próby stłumienia odgłosów z podwórka nakrywaniem głowy poduszką. Wierzgała nogami pod kołdrą dając bierny upust rosnącej frustracji, która sięgała już nieba. Wreszcie, kiedy postanowiła, że go zabije, wrzuci ciało do wody i wróci do łóżka, zaczęła się ubierać i układać włosy, artysta postanowił kontynuować trasę koncertową,
- No nie wierzę... - popatrzyła z niedowierzaniem w odbicie lustrzane swoich oczu. Gwałtownie odwróciła się i podbiegła do okna z rozbiegu otwierając je i wyglądając na zewnątrz. - Do diabła! - warknęła walnąwszy pięścią w parapet. Szczęściarz zdążył się zmyć w niewiadomym kierunku.
Choć chłód wywołał na jej skórze gęsią skórkę, nieśpiesznie rozglądnęła się po przystani poszukując wzrokiem od kilku dni wyczekiwanej bandery, lecz nie dostrzegła tej po którą tu przybyła. Przez spóźnienie okrętu przeciągające się już o parę dni straciła większość Ruenów i jeśli tak dalej pójdzie będzie musiała znaleźć sobie tańszy pokój. A ten bardzo się jej spodobał.
Melouria zeszła na dół, gdzie mieściło się główne pomieszczenie gospody. Dawno już posprzątano bajzel pozostawiony po wieczornej awanturze. A i tak musiała uważać po czym stąpa, gdyż na podłodze jeszcze gdzieniegdzie leżało nieuprzątnięte szkło. Cicho, niczym elfka, której wygląd przybrała, przemknęła obok rozwieszonych hamaków pomocników gospodarza. Zerknęła tylko ukradkiem na przystojnego mężczyznę, który już na początku wpadł jej w oko. Nie powstrzymała się od podejścia do niego i pogłaskania go po czole. Wraz z dotykiem przeniknęła przez jego senne fantazje. Nie było tam nic ciekawego, przez pierwszy moment. Potem nagle, jakby przez jej podglądanie obrazy się zmieniły i zwróciły na zupełnie inny tor. Widziała tam siebie, w objęciach tegoż mężczyzny. Sen stawał się coraz bardziej wyraźny, a scena coraz mniej przyzwoita, aż wreszcie poczuła narastające podniecenie. Przymknęła oczy pogłębiając oddech. Rozchyliła zarumienione usta niemo oddając się fantazji mężczyzny. W pewnym momencie, kiedy było już naprawdę gorąco poczuła pieczenie, które wyrwało ją z transu i odruchowo cofnęła rękę. Dziwne uczucie momentalnie zniknęło, jednak nie zniknęło znaczące wybrzuszenie na kocu. Wywołało to u niej taki sam uśmiech co zawsze. Zdawkowy, trochę niewinny, trochę perwersyjny.
Cofnęła się i wyszła z gospody. Przeciągnęła się wyciągając splecione palcami dłonie nad głowę. Słońce już unosiło się nad spokojnym lustrem wody. Odgłos krzyków mew i zapach glonów na długo utknie w jej pamięci. Wzięła głęboki wdech i poprawiła atłasową suknię oraz narzuciła na głowę kaptur, a następnie ruszyła wzdłuż linii brzegowej. Otuliła się szczelniej płaszczem, kiedy uderzył w nią wilgotny i chłodny wiatr od morza. Gdzieś przed nią brzmiały głosy budzącego się do życia miasta. Głosy marynarzy, regularnie przekrzykujące się rozkazy i narzekania, oraz jak zwykle, podróżni handlowcy wychwalający swoje towary na prowizorycznych straganach. Wczoraj spotkała tam starego dziada, który próbował jej wcisnąć egzotyczne perfumy. Przez noc dojrzała do decyzji, że jednak kupi od niego jedną fiolkę, której zapach bardzo ją nęcił. Z takim zamiarem dostojnym krokiem udała się do położonego niedaleko przystani, głównego rynku miasta.
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

Długie, nieco bladawe palce wbijały się w różowiutkie mięso, wtórując przy tym rzędowi ostrych zębów, odrywających co chwila z nadzwyczajną pasją strzępy miękkiej, a jakże soczystej tkanki, obszarpywanej z niewyobrażalną determinacją. Oczywistym jest, jakie pytanie zjawia się w waszych umysłach. Czyż to wzgardzona przez kochanka niewiasta, która zalana powodzią uczuć podjęła się rozerwania zębami jego wypełnioną zarazą obojętności pierś, by wyrwać z niej własne serce, które sama mu oddała? Nie, choć zdecydowanie wydaje się to być znacznie bardziej adekwatną sytuacją, to tkwicie w błędzie! Cóż więc się działo? To proste, Sarpedon zażywał śniadanie. Zapytacie teraz: kogo i w jakim ukrytym przed wzrokiem okrutnego społeczeństwa miejscu? Cóż, gospoda „Pod Mglistym Wędrowcem” nie cieszyła się może wyjątkową popularnością, ale zdecydowanie nie dało jej się odmówić uroku. A to, co właśnie konsumował z tak wielkim oddaniem... cóż, nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się próbować królika. Jeśli miał być szczery, to nie wiedział nawet, jak może wyglądać stworzenie, które z taką łatwością przeżuwa w ustach, wywołując przy tym falę ekstazy.
        Siedzący w pobliżu, poranni goście jadłodajni spoglądali na niego co chwila z konsternacją, na jego zwierzęcą zachłanność, której oni mogli doświadczyć jedynie w brutalnych aktach lub w szaleństwie nocy. On się jednak nimi nie przejmował. Kiedy skończył posiłek, zamówił dokładkę. Potem kolejną. Aż w końcu opadł wygodnie na oparcie i otarł usta. Dawno się tak nie najadł. Chyba ostatni raz to było wtedy, gdy poznał elfy. Zapisał w głowie słowo „królik” tuż obok „elf”. Z jego mentalnego notatnika najlepszych potraw wyrwały dopiero podniesione, zaniepokojone głosy dobiegające z zaplecza. Należały do karczmarza oraz jego żony, dwójki dosyć miłych, acz prostych ludzi. Goście karczmy woleli udawać, że niczego nie słyszą. Tryton podniósł się i podszedł do lady, aby zapłacić. Kłótnia była tutaj na tyle głośna, że dobrze ją dosłyszał.
- Gdzie się podziewa ta przeklęta dziewczyna?!
- Mówiłam, żebyś nie był dla niej tak ostry...
- Ja ostry?! To nie moja wina, że...
        Nie musiał słyszeć wiele więcej. Zostawił kilka monet na ladzie, po czym wyszedł na zewnątrz. Wiedział, o kim była mowa. Karczmarz i jego żona nie mieli dzieci, ale przygarnęli z sierocińca małą, dziesięcioletnią dziewczynkę. Znaczy się teraz była dziesięcioletnia, Sarpedon nie miał pojęcia, ile już z nimi jest. Ale na pewno długo. Jej aura od razu wydała mu się nienaturalna. Było w niej coś, co go przerażało. Domyślał się nawet, co. Dlatego znalezienie jej nie było dla niego wielkim wyzwaniem.
        Po jakimś czasie dotarł do starego magazynu na ryby. Rankami nie było tu nikogo. No, może nie do końca. Wszedł do środka i zauważył małą, rudowłosą dziewczynę, wymachującą rękami. Nad nią tańczyły latające płomyki. Nie, nie została zaatakowana przez rój ognistych pszczół. Sarpedon zrobił kilka kroków, ciesząc się, że nie może czuć zapachu tych wszystkich ryb wokół.
- Hej, ognistowłosa – powiedział, a dziewczyna krzyknęła i odwróciła się ze strachem. Uspokoiła się, gdy go ujrzała.
- O, to pan, panie śnieżnogłowy – odpowiedziała, a na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech zmieszania. Tryton zdążył się z nią nieco zapoznać. Wejrzał przy tym nieco w jej umysł. To miejsce było dla niej ważne. - Jak mnie pan znalazł?
- Tajemnica – powiedział. - Co się stało? Twoi rodzice się o ciebie niepokoją.
- Nie! - krzyknęła niespodziewanie dziewczyna. - Nic ich nie obchodzę! Nigdy do nich nie wrócę.
- Nie wiesz, o czym mówisz mała. - Odpowiedział. On doskonale wiedział, co to znaczy samotność. Nie miał natomiast pojęcia, jak przekonać do tego dziecko. Ani kogokolwiek, na dobrą sprawę. Zdecydował się więc na najłatwiejszy sposób. - Albo tam wrócisz, albo będę musiał cię zaciągnąć.
- Co? Nie! - krzyknęła. Podniosła dłoń i otworzyła usta, widocznie n a p r a w d ę nie chciała wracać. Sarpedon oblał jej twarz wodą, zanim zdołała przyzwać ogień, po czym złapał za nadgarstek i siłą wyciągnął z budynku. Z początku rudowłosa nie reagowała, zaskoczona oblaniem wodą, ale po chwili zaczęła się wyrywać, zapierać nogami i wrzeszczeć co jakiś czas. Okazjonalni przechodnie przyglądali się tej scenie ze zdziwieniem, ale nie interweniowali. Najpewniej brali Sarpedona za brata małej, a nawet jeśli coś się nie zgadzało, nie woleli się tym przejmować. - Zostaw mnieeee!
- To dla twojego dobra – odmruknął tylko. Wiem, co sobie myślicie, tryton byłby doskonałym piastunem dzieci.
Ostatnio edytowane przez Sarpedon 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

- Dziękuję, Namie - podziękowała starcowi za troskę, kiedy handlując została poinstruowana gdzie może popytać o spóźnialski statek. Już się do tego przyzwyczaiła, że ludzie są milsi, kiedy olśniewa ich wdziękiem i gestem. Sama była zaskoczona jak łatwo odgrywała czarującą niewiastę, o niespotykanej urodzie i pięknym stroju doskonale podkreślającym szlachetną, ale mocną, przez co niemal królewską, postawę. Posłała mu wdzięczny uśmiech i schowała do torby flakonik z aromatyzowanym ekstraktem. Marzyła żeby go wypróbować, ale nie w tym mieście. Tu i tak ciężko byłoby przebić się przez woń ryb.
Układała szklaną fiolkę w bezpiecznym zaułku torebki, w momencie, kiedy usłyszała głos dziecka. Niby nic niezwykłego nie było w krzykach dzieci w miejscu takich jak to, ale Melouria i tak postanowiła to sprawdzić. Podeszła przyspieszonym krokiem w kierunku odgłosu, a jej oczom ukazał się interesujący widok. Jakiś białowłosy mężczyzna ciągnął za rączkę częściowo mokrą, małą dziewczynkę.
W oczach Pokusy pojawił się dziwny blask, ale nauczona doświadczeniem wątpiła, żeby dziewucha była ofiarą molestowania. Mimo wszystko chciała pomóc jej, chociażby po to, żeby pokrzyżować plany chłopaka.
Twarz od oczu w dół zasłoniła szalem, a na głowę naciągnęła kaptur. Wyszła więc naprzeciw parze i minęła ich niby zwykły przechodzień. W ułamku sekundy wystarczającym, żeby wyglądało to na przypadek, trąciła rączkę dziewczynki. W tym ułamku sekundy przemknęła przez dziecięcy umysł dostrzegając obraz jej matki jak i również powodu dla którego nie chciała do niej wracać. Powinna w tym momencie dać sobie spokój. Rodzinne problemy to nie jej sprawa. I miała iść dalej, ale dziewczynka, niczym tonący, który brzytwy się chwyta, złapała za koniec jej sukni i pociągnęła tak mocno, że elfka straciła równowagę i została zmuszona do ratowania się przed upadkiem chwytając się odsłoniętego ramienia białowłosego mężczyzny - i tak pierwszy raz nie dość, że tego nie chciała, to jeszcze potem tego jeszcze pożałowała.
Melouria nie straciła tylko elementu zaskoczenia, ale czasu i szansy na przygotowanie się do różnych scenariuszy. A wszystko przez tą smarkulę, dla której ryzykowała. Długowłosa elfka natychmiast puściła ramię trytona. Istoty, której tożsamość wywołała u niej chorą ciekawość, bo na pewno nie był tym za jakiego brały go oczy zwykłych ludzi. Chciała coś powiedzieć, ale słowa utknęły jej w gardle. Zamiast tego opuściła wzrok chowając się przed jego spojrzeniem i dotknęła czoła dziewczynki klękając przed nią na jednym kolanie.
- Nic się nie stało, gwiazdeczko - uśmiechając się promiennie, palcami poprawiła mokry kosmyk włosów na jej czole. - Powinnaś wracać do mamy. Bardzo cię potrzebuje.
Dziewczynka wpatrywała się w Melourię jak w obrazek i otarła zwilżoną twarz rękawem. Pokiwała głową bez cienia sprzeciwu.
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

Wrzaski dziewczyny stawały się coraz cichsze, wraz z obserwacją przez nią faktu, że nie odnoszą zamierzonych skutków. Stały się za to o wiele bardziej wysublimowane. Mała zaczęła się zastanawiać, co mogłaby krzyczeć dziewczynka w prawdziwych tarapatach. I po chwili wcieliła to w życie. Ludzie zaczęli przez to zwracać na nich znacznie więcej uwagi. W pewnym momencie Sarpedon musiał nawet skręcić w boczną uliczkę, gdy zobaczył strażników – był pewien, że ci słysząc o okupie z ust dziewczynki, przykują do niego nieco uwagi.
- Zastanawiam się, po co właściwie ci pomagam – rzucił, gdy zachowanie małej zaczęło go naprawdę irytować.
- No właśnie! Zostaw mnie, poradzę sobie, nie potrzebuję ich!
- Taaa, jesteś bardzo dojrzała. Wielka władczyni płomieni.
- Nie masz pojęcia, co mogę zrobić! Gdybyś nie...
- Ale zrobiłem. Ktoś inny też by zrobił.
        Czuł się nieswojo, pouczając dziewczynę. Nie miał pojęcia, jak miał to robić, więc przez cały czas odnosił wrażenie, że wychodzi mu to dosyć pokracznie. Ale jednocześnie sprawiało to, że gdzieś głęboko w nim budziło się jakieś nietypowe uczucie. Mała dłoń władająca ogniem zdawała się być taka miękka, ciepła i bezbronna... To coś tliło się w sercu trytona, powoli rozpalając kolejne jego obszary. Aż nagle ktoś chwycił się jego ramienia.
        Tryton odruchowo chciał zaatakować, jego źrenice się rozszerzyły, ale kiedy tylko dostrzegł, kim jest „napastnik”, rozluźnił się, zdziwiony. Drobna kobieta o łagodnych oczach i odziana w niepraktyczną, długą suknię nie wydawała się być większym zagrożeniem. Spojrzał w jej oczy z niezrozumieniem, przez chwilę utrzymywał kontakt wzrokowy, po czym zerknął na dziewczynę, puszczającą pośpiesznie strój kobiety. ”A to mała spryciara”
        Obserwował ruchy elfki, nie mając pojęcia, jak właściwie ma się zachować. Nie potrafił zrozumieć także jej postępowania, gdyż ta po chwili położyła dłoń na czole dziewczynki, po czym przyklęknęła. Obydwa z tych gestów były dla trytona kompletnie niezrozumiałe. Jak i reakcja dziewczyny, która z niewyjaśnionych powodów nagle się uspokoiła.
- Przepraszam za nią – burknął Sapredon, orientując się, że najpewniej w oczach kobiety jest jej opiekunem. Przyglądał się jej z pewną dozą zaciekawienia. To zaciekawienie poprowadziło go do świat aur... gdzie czekała go prawdziwa zagadka. Zdecydowanie nie miał przed sobą człowieka czy elfa, jednakże nie był w stanie również stwierdzić, czym tak naprawdę jest. Gdyby nie obżerał się tak wcześniej, poczułby przemożną chęć zaciągnięcia kobiety w jakieś ustronne miejsce. Ale teraz..
        Tymczasem chaotyczny umysł ognistowłosej analizował sytuację. Co prawda słowa miłej pani uspokoiły ją, ale... zerknęła na śnieżnogłowego. Wyglądał jakby był nieobecny. Dlatego też dziewczynka, tak na próbę, spróbowała wyciągnąć dłoń z jego dłoni. O dziwo udało się. Tryton zamrugał, jakby obudzony z transu, a mała zrozumiała, że pozostało jej jedno. Pomknęła, zanim Sarpedon zdążył nawet na nią spojrzeć.
- A niech tę...! - Tryton odwrócił się, by ujrzeć rudą czuprynę znikającą w jednej z bocznych uliczek. Westchnął bezradnie i spojrzał na kobietę, nie wiedząc nawet, co ma powiedzieć. - Chyba powinienem za nią iść.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Melouria nie spodziewała się takiego obrotu spraw, szczególnie pozostania sam na sam z obcym facetem, na którego nie polowała, acz przez moment poczuła pieczenie pod skórą, jakby jej Piekielna natura na chwilę chciała przejąć kontrolę nad sytuacją i sprowadzić go na ścieżkę wiodącą wprost do Piekła.
A skoro młoda dziewczynka z darem zdążyła się już ulotnić, mogła teraz bez przeszkód zająć się opóźnianiem pościgu.
Podniosła wzrok na rozmówcę i powstała, a potem znowu opuściła wzrok, tym razem na suknię. Wygładziła dłonią materiał sukni mówiąc do mężczyzny, żeby go zatrzymać.
- Musisz się wiele nauczyć o małych dzieciach. Okres buntu i przeświadczenie o tym, że nikt ich nie kocha, jest wpisany w okres dorastania.
Nie była pewna, czy trafiła w sedno problemu, ale musiała spróbować. Na szczęście dużo czasu spędzała pod postacią dziecka wśród rówieśników i miała jako-taką wiedzę na temat ich mentalności. Zaskakująco prosto było je zrozumieć, a potem przekuć to w praktykę. Ze starszymi było ciężej. Mężczyzna z którym rozmawiała wyglądał w jej oczach na bardzo młodego, ale podejrzanie rozproszonego. Był dla niej zagadką. Poczuła nieodpartą chęć rozwikłania łamigłówki i rozebrania jej na części pierwsze.
- Nie jesteś jej krewnym, ani bratem, prawda? - zapytała zaglądając mu bez wahania wprost w żółte oczy. To też ciekawa barwa, niespotykana raczej u ludzi. Ale to już wiedziała - on nie był zwykłym człowiekiem. Więc czym był? Czym był? Gdyby mogła, zapytała by wprost. Nie nauczyła się cierpliwie czekać na to czego pragnęła. - Jak masz na imię? - to ostatnie pytanie powstrzymało lawinę kolejnych pytań. Wydawało się w jej oczach, że schwytała Sarpedona w mocną sieć i nie wypuści go z tego zaułka. Rzeczywiście mogła go zatrzymać na wiele wyrafinowanych sposobów, ale póki co wolała pozostawić go w złudnym przeświadczeniu, że jest wolny.
Tymczasem do zaułka zajrzeli dwaj strażnicy. Dostrzegłszy pięknie ubraną elfkę i jakiegoś młodzieńca nabrali podejrzeń. Oczywiście z troską o piękną elfkę. Ruszyli w ich stronę. Jeden z nich położył rękę na rękojeści miecza przypiętego do pasa. Dostrzegła to Melouria. Nie mogła sobie wyobrazić lepszej sposobności do podręczenia nieznajomego. Odwróciła się do nich plecami zasłaniając sobą Sarpedona i szepnęła do niego:
- Wystarczy mój jeden krzyk. Wiesz jak tu każą gwałcicieli? - namaściła każde słowo niewymowną groźbą. Ale dała mu również wybór, który większość mężczyzn potraktowałaby jak główną wygraną na loterii. - Przejdziemy się? - zapytała równie cicho, aczkolwiek była to najnormalniejsza prośba. Chociaż mu zagroziła, nie sprawiała wrażenia mniej łagodnej niż przed ucieczką dziewczynki. Można to było zwalić na zwykłą przysługę wobec rudowłosej, głupim ryzykowaniem dla nieznajomej, albo po prostu zainteresowaniem osobą Sarpedona, do której to uwagi pewnie nie był przyzwyczajony w aż tak bezpośredniej formie. Formujący się na jej ustach łagodny uśmiech zachęcał do skorzystania z oferty niegroźnego spaceru.
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

Trytonowi, którego dzieciństwo przypominało falę niesioną przez morze - wzbierającą przez mile, by uderzyć o klify życia, po czym natychmiast zostać zapomnianym, słowa kobiety wydały się szczególnie mądre. Brzmiała, jakby doskonale wiedziała, o czym mówi. Sarpedon zastanowił się, czy słusznie zrobił, próbując choćby pomóc dziewczynce. Wszak co on wiedział na temat ludzi, szczególnie dzieci? Może to wszystko było jak najbardziej naturalne i powinien stać z boku,podwracając wzrok?
        Tryton zmrużył oczy, przyglądając się podejrzliwie kobiecie. Z pewnością to zauważyła, spoglądali sobie przez dłuższy czas w oczy. Nie lubił, kiedy ktoś zadawał pytania na jego temat. Co prawda te dwa wydawały się dosyć niewinne, jednak Sarpedon nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś mu umyka. Może wynikało to z jej nietypowej aury, przez co nie wiedział, czego może się po niej spodziewać, a może z kupionego wewnątrz niego drapieżnika, którego w nim wzbudzała?
- Nie, nie jestem - mruknął tylko. Wątpił, aby dziewczyna posiadała jakichś prawdziwych krewnych, chociaż... kto wie? Dziewczyna miała niemały talent. Musiała to mieć we krwii. Tym bardziej smutnym było miejsce, w jakim się znalazła. Co do zaś kwestii imienia... Sarpedon nie mógł podać swego prawdziwego imienia, a na pewno nie na wybrzeżu, gdzie jego mit był dosyć znany. Potrzebował imienia dla zwyczajnego człowieka. Poszukiwał takiego w wypełnionym wiedzą jego ofiar unyśle. - Jespin.
        Kiedy kobieta się przedmieściła, Sarpedon podążył za nią spojrzeniem, dzięki czemu dostrzegł to, co ta zauważyła już o wiele wcześniej. I miała zamiar to wykorzystać. Tryton wcześniej zdążył jednak się nachmurzyć oraz przygotować na to, że będzie musiał użerać się z jakimiś dwoma przgłupami. Nawet opracował plan działania, który w jego opinii był dosyć sprytny. Wtedy jednak...
        Tryton przekrzywił głowę, wpatrując się w kobietę zamyślonym, nieco przerażająco pustym spojrzeniem. Był niemal pewnym, że to groźba, choć nie w pełni ją rozumiał. Dlatego poszukał w wyrwanych drapieżnymi szczękami okruchach cudzych wspomnień, co właściwie znaczy słowo wypowiedziane przez kobietę. Odpowiedź przyszła szybko, na wiele, doprawdy wiele sposobów. Uniósł wyżej brwii, co dla kobiety musiało wyglądać co najmniej dziwnie, ale myśli, które zalały umysł Sarpedona, przedstawiały się jako jeszcze bardziej poskręcane. Rozważał możliwości. Gdyby był na brzegu morza, wydarzenia potoczyłyby się szybko. Wątpił, aby kobieta byłaby w stanie oprzeć się wzburzonej fale, która "szczęśliwym trafem" akurat by się przydarzyła i wciągnęłaby ich w morską toń. Dwa pieczenie na jednym ogniu: nie tylko pozbyłby się problemu, ale zarazem ugasił swą ciekawość. Z drugiej jednak strony... spacer nie brzmiał groźnie, no i byłoby to coś nowego. Ale, pozostawała jeszcze sprawa dziewczyny. Tryton odnosił wrażenie, że wpadła w kłopoty lub ewentualnie niedługo to zrobi. Przeniósł wzrok, na strażników, na kobietę, znowu na strażników
- W porządku- powiedział wreszcie. - Morze pięknie wygląda o tej porze dnia.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Przez cały czas nie spuszczała z oczu mężczyzny. Chciała analizować każdy gest i szczegół jego zachowania. Doprawdy, wiele można było odczytać z mimiki twarzy, czy drobnych odruchów, które zwykłym ludziom umykają. Sarpedon zdradzał jej aż za dużo, jakby był z innego świata i nie potrafił odpowiednio się bronić przed kobiecymi pułapkami. To ją zaintrygowało bardziej niż zwykle, kiedy chciała tylko poznać ofiarę żeby ją odpowiednio urobić i rozbroić ze wszelkich podejrzeń, a potem zaatakować. Póki co, obcy intrygował ją na tyle, że nie traciła zainteresowania.
Słysząc zgodę oraz miejsce, które wybrał uznała, że to może być dobry pomysł. Chwyciła go więc pod ramieniem i tym samym obróciła się przodem w kierunku ostrożnie podążających w ich stronę strażników. Uśmiechnęła się do nich, a mężczyźni odpowiedzieli jej ukłonem. Potem zawrócili i kontynuowali swój patrol.
Melouria nie tylko odgoniła tym gestem podejrzliwych strażników, ale też zapewniła sobie dodatkowy most informacyjny. Nauczyła się z niego sprytnie korzystać, aby wydobyć więcej prawdy od tej nie zawsze prawdziwej płynącej przez usta. Miała nadzieję, że podczas spaceru dowie się czegoś więcej o tożsamości Jaspina, a może nawet o przeszłości.
- Opowiedz coś o sobie. Co tutaj robisz w Rubidi, Jaspinie? Jesteś marynarzem? Przyznam, że masz ciekawy kolor włosów. Pierwszy raz takie widzę. To naturalny kolor? - powiedziała przerywając ciszę i podstępem prowokując go do otwarcia się przed nią myślami. Metoda ta była na tyle skuteczna, że dopóki utrzymywała kontakt fizyczny z rozmówcą mogła w sposób niezauważalny analizować myśli rozmówcy. Uczucie nie zawsze było dla niej przyjemne, bo ilekroć zaglądała komuś do głowy odczuwała nieprzyjemne pieczenie. Była zdecydowanie za mało doświadczona, żeby móc to przekształcić w żądzę, która w niej drzemała, przeświadczona, że potrafi nad nią zapanować i czynić coś dobrego w zemście za grzech który ją zrodził.
Razem ruszyli w kierunku, który zaproponował Sarpedon. Chociaż to Melouria zainicjowała ten spacer, to elfka pozwoliła mu prowadzić ich ścieżką, którą wybrał. Nie chciała żeby się czuł jak niewolnik. Chciała, żeby Jaspin zapamiętał ich spotkanie jako przyjemne, które będzie mile wspominać i do niego często wracać. Nieświadomie czyniła tak jak wzorcowa Pokusa.
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

Sarpedon poczuł dziwny dreszcz w miejscu, w którym jego ciało spotkało się z ciałem kobiety. Może było to wywołane jego awersją do kontaktów z innymi istotami oraz życiem w spoleczenstwie, może faktem, że elfka przed chwilą go szantażowała, może wiedzą o jej nietypowej aurze, a może pewnym przeczuciem, wysyłanym przez jego wewnętrznego drapieżnika. Albo też wszystkim na raz. Uczucie zaniepokojenia nie minęło, gdy przeszli obok strażników, których kobieta w tak naturalny i subtelny sposób odgoniła, wyruszając w spacer po mieście, o którym tryton nie miał pojęcia, czemu właściwie miałby służyć. I co właściwie miałby na nim robić.
        Jedynym, co dawało mu nieco poczucia bezpieczeństwa, było to, że kobieta zgodziła się z nim pójść na wybrzeże. Morze zdecydowanie było miejscem, w którym mało która istota lądowa mogła mu zagrozić. A aura kobiety zdecydowanie nie wyglądała na taką, która miałaby jakikolwiek związek z tym żywiołem. "Ciekawe, czy w ogóle potrafi pływać. Choć pewnie tak, w mieście portowym brak tej umiejetności szybko by się zemścił." Zauważył, że o wiele trudniej mu się skupić, gdy czuje obecność kobiety tak blisko siebie, samo przebywanie z nią wymagało od niego poświęcenia znacznej części swojego umysłu na zajmowanie się jej osobą. Jednakże nie w sposób, w jaki działa to u zakochanego, a prędzej u rekina, który wyczuł krew nieznanego mu stworzenia, o którym wciąż nie wie, czy może śmiało pochwycić go w śmiercionośną szczękę.
        Do myślenia zmusiły go dopiero pytania kobiety, które były znacznie bardziej dociekliwe niż te, które padały przedtem, a które to tak go wzburzyły. Tamte zdawały się teraz być straszliwie łatwe. Sarpedon zdążył zauważyć, że jego włosy wzbudzają ciekawość, ale nikt jeszcze nie próbował wypytywać go przy tym o jego życie.
- Są naturalne- odpowiedział więc, celowo odnosząc się jedynie do tego pytania, które nie było niczym groźnym. Pozostałe dwa wprawiły go jednak w przemyślenie. Co właściwie tutaj robił? Tryton przypomniał sobie dzisiejsze śniadanie i euforię, w jaką wprawiło go spożywanie niezwykłej istoty, jaką jest królik. Przypomniał sobie też twarz małej dziewczynki. Chyba po prostu się uczył... właściwe wszystkiego, co dotyczyło posiadania uczuć oraz rozumu. Obie z tych rzeczy zapewniły mu prochy cudzych osobowości, jednak wciąż nie wiedział, jak z nich korzystać. A na pewno nie całkowicie. A dlaczego akurat to miasto? Cóż, praktyczność. Duża ilość potrzebnej mu do życia wody, gdzie mało kto będzie mógł go dostrzec.
        Rozbawiła go natomiast myśl o byciu marynarzem. Czułby się zupełnie jak orka w ławicy. "Jakby się nad tym zastanowić..." Nie planował kiedykolwiek także wchodzić ba pokład statku. Zbyt wiele ich zatopił, aby móc im zaufać. Przed oczami stanął mu rząd słabości tych konstruktów, które tak okrutnie wykorzystywał. Nie, czułby się jak w domu ze słomy.
        Wkrótce dotarli na wybrzeże, ich oczom ukazał się długi, drewniany pomost oraz rząd masztów okrętów wszelkiego typu. Sarpedon mimowolnie zaczął je analizować. Szybko zrozumiał, że tutaj jeszcze trudniej będzie mu się skupić. No i statki przystaniały morze. Skręcił więc, prowadząc ich ku niewielkiej plaży, ba której niewiedzy przebywał. O tej porze powinno być tam niewielu ludzi. Odcięcie kobiety od społeczeństwa, które tak łatwo wykorzystywała, wydało mu się dobrym pomysłem, nie będzie w dodatku żadnych świadków, którzy by go krępowali. No i im bliżej wody, tym lepiej.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Plan zabrania go na spacer nie obejmował ryzyka, na które by się zgodziła nawet gdyby trzymała w objęciach najatrakcyjniejszego mężczyznę na świecie. Rozmowa, którą zainicjowała miała na celu stwierdzenie, czy obcy jej nie zagraża. Melouria zdawała sobie sprawę ze swojej bezbronności w przypadku bezpośredniego ataku z zaskoczenia, dlatego między innymi nigdy nie rozstawała się ze swoim "podrzynaczem gardeł" w postaci krótkiego sztyletu ukrytego za plecami w wstędze obejmującą suknię w pasie. Całość odpowiednio ukrywała... jakby to nazwać... pod skrzydłami, które zamieniła w płaszcz. Praktyczne i na dodatek modne w tym czasie.
Im mocniej zagłębiała się w myśli i obrazy w głowie Sarpedona, w tym większym była szoku. Ze zdumieniem odkryła, że jest w towarzystwie bardzo niebezpiecznej istoty, która jak na ironię, przybrała postać wyjątkowo niezdarną, wręcz zagubioną. Wychwyciła subtelne rozdarcie, jakby osobowości, gdzie obie, mimo współpracy, zdawały się jednak osobnymi bytami diametralnie się od siebie różniącymi. Skupiając się na jego myślach zapomniała całkowicie o rozmowie, którą z nim zaczęła i której nie dokończyła. Patrzyła pod nogi prowadzona przez młodego mężczyznę. Faktycznie powinna odczuć lęk. Puścić go i wymigać się jakoś uciekając gdzie pieprz rośnie. Miast tego emanowała od niej fascynacja w której się zatraciła bez reszty. Szczególnie interesowały ją obrazy zatopionych okrętów i straconych z jego dłoni marynarzy. Obraz makabry, który przesłonił jej widok na miejsce do którego ją zaprowadził.
Nawet nie odczuła czasu jaki spędziła z nim na spacerze w całkowitym milczeniu, gdzie kres miał położyć jej istnieniu na odosobnionej plaży za miastem, w zacisznej zatoczce odseparowanej od lądu ostrymi skałami. Fatalnie się zaczynała ich znajomość. Fatalnie też mogła się skończyć. Wiedziała o młodzieńcu tylko to, że był mocno związany z morzem i że jest teraz w wielkim niebezpieczeństwie. Wzrokiem poszukała jakiś świadków wobec których mogłaby odwrócić uwagę Jaspina od nikczemnego planu mordu na jej osobie. Zrobiła to na tyle dyskretnie, że miała szansę udawać nadal nieświadomą zaskoczenia, które dla niej szykował. W głowie ułożyła na szybko plan, który mógłby ją wyzwolić z ramion śmierci. W tym celu puściła młodzieńca i zdjęła buty zostawiając je na piasku. Czuła chłód wilgotnej plaży i równie chłodny wzrok młodzieńca, który ją obserwował, gdy podwinąwszy sukienkę podeszła do wdzierającej się na ląd spienionej fali. Zamoczyła w niej palce od stopy nic nie mówiąc. W oddali zobaczyła okręt. Trzymasztowiec kołyszący się na fali jak mizerny listek rzucony prądom przeznaczenia.
- Tu czujesz się bezpieczniej? To twój dom? - zapytała cicho nie odwracając się do niego. Przeczuwała, że ta rozmowa będzie bardzo skomplikowana. Jednocześnie odkryła, że żal mu trochę Jaspina. Był próżny i jeszcze tak niewiele wiedział o świecie.
- Prędzej czy później skończysz marnie. Wiesz, że to prawda. Dlatego wyszedłeś na ląd, prawda? Głód, który starasz się zaspokoić jest nie do zaspokojenia.
Im dłużej nad tym myślała, tym mocniej zdawało się jej, że mówi o sobie. Elfią postacią, drobną dziewczynką, czy jakąkolwiek formę by przybrała, nie mogła zmienić jednego - pragnienia prowadzącego ją do nieuchronnego przeznaczenia. Roli, do której nie chciała się przyznać.
- Jesteśmy trochę do siebie podobni - odwróciła się do niego. Wiatr przykrył jej włosami twarz, więc odgarnęła je dłonią. Wtedy Sarpedon dostrzegł w jej oczach błysk ognistych tęczówek. Czy mógł mieć do czynienia z czarodziejką? Albo wiedźmą? Mógł jedynie mieć pewność, że była to najbardziej intrygująca istota z którą mógł mieć do czynienia. Melouria uśmiechnęła się lekko. - Z tym, że ja nie potrafię pływać - powiedziała z lekkim zadziorem w głosie. Może go kusiła, a może po prostu bezczelnie dała mu wybór, którego musiał dokonać teraz. W tej chwili.
Awatar użytkownika
Skierra
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wilkołak, niegdyś ludzki kapłan
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skierra »

Skierrę obudził dziwnie silny o tej porze roku chłód, który razem z wyjącym w koronach drzew wiatrem smagał jego ciało. Przeszedł go potężny dreszcz, który wstrząsnął nim i uświadomił, na jak bardzo niewygodnym podłożu spał. Nie bardzo wiedział właściwie dlaczego się tam ułożył, ani z jakiego powodu było aż tak zimno. Powoli wyciągnął łapę do przodu, aby podeprzeć się i wstać, lecz... nagle zdał sobie sprawę że wcale już łapą nie była. W tym momencie spłynęło na niego mgliste i poszarpane wspomnienie ostatniego wieczoru, który z jakiegoś niewyjaśnionego dlań powodu obfitował w czarne luki, których za nic nie potrafił niczym wypełnić. Była wtedy pełnia... to potrafił stwierdzić na pewno. Spotkał wtedy kogoś. Kobietę. Potem pojawiła się jeszcze inna osoba, której wyglądu, czy nawet płci nie potrafił sobie przypomnieć. Pamiętał że to był trudny wieczór... jakby bolesny... Ale nie pamiętał walki z tamtą osobą, ani nie potrafił też dostrzec czy wyczuć żadnych jej śladów. Wszystko to, co ostatniej nocy przeżył niemalże całkowicie zniknęło, pozostawiając mu jedynie mgliste przypuszczenia co do tego co właściwie mogło się wtedy zdarzyć.
Nie było jednak żadnych wątpliwości, że z jakiegoś niewyjaśnionego dlań powodu to właśnie wtedy zdołał znów się przemienić w ludzką formę. Doskonale wiedział ile trudu kosztowało go to wtedy, kiedy udało mu się to za pierwszym razem. Czy tym razem też nastąpiło coś podobnego? Walka do utraty tchu z samym sobą, po to żeby ocalić czyjeś istnienie? Czy to właśnie o to chodziło? Jeżeli nie zdoła sobie tego jakoś przypomnieć, to najpewniej już nigdy się nie dowie.
Skierra powoli uniósł się do klęczek, podpierając rękami. Przez chwilę nawet miał zamiar zostać w takiej pozycji, lecz dopiero po chwili przypomniał sobie że to nie wypada i zdecydowanie lepiej byłoby iść na dwóch nogach. Z tego też powodu dość niezgrabnie wyprostował się i jako tako stanął na bosych stopach. Trzeba było przyznać że nie najgorzej się trzymał. W tej pozycji jednak wiatr zdawał się siekać mocniej i zimno coraz bardziej mu dokuczało, wbijając swoje iskry w jego skórę. Przez głowę przemknęła mu myśl, aby znów zmienić postać i okryć ponownie ciepłą warstwą futra, lecz zaraz potem nawiedziła go wizja że znowu utknie w tamtej postaci i nie będzie w stanie powrócić do tej, prawdziwej. Wolał chyba przeboleć cały ten przymrozek, niż znowu znaleźć się w takiej sytuacji. Nie wiedział w końcu, co takiego właściwie się wydarzyło wtedy i czy w jakiś sposób mu to pomogło. Może i tak? Może teraz wreszcie będzie w stanie spojrzeć na drugiego człowieka inaczej niż rozjuszony wilk? Wydawało mu się bowiem, że teraz czuł się z jakiegoś powodu trochę bardziej pewny siebie niż zdołał to zapamiętać. Może to wreszcie był czas dla niego by wrócić pomiędzy ludzi?
Kiedy tak rozmyślał, powoli i bezwiednie postawił krok naprzód. Kiedy jednak dotknął podłoża, zdał sobie nagle sprawę z tego że nadepnął na coś, czego chyba nie powinno tutaj być. Spojrzał w dół, pod nogi, by zobaczyć spoczywające tam jak gdyby nigdy nic złożone w kostkę ubranie o całkiem eleganckim kroju, choć zapewne zbyt drogie nie było, składające się z białej, materiałowej koszuli i miękkich spodni, przy których spoczywała niewielka, wyszywana sakiewka. Zaraz obok leżały dwa, całkiem zwyczajne, skórzane sandały, które choć trochę nie na ten sezon to i tak zapewne by mu się przydały.
- Halo!? Jest tu ktoś? - krzyknął Skierra, chcąc upewnić się, że w pobliżu nie ma właściciela tych wszystkich rzeczy. Odpowiedzią uraczył go jedynie wiatr, oraz dwa wystraszone ptaki zrywające się do lotu. Nie wiedział więc, kto to tutaj zostawił, przypuszczał jednak że była to sprawka tego tajemniczego nieznajomego którego spotkał ostatniej nocy. Najwyraźniej postanowił on pozostawić mu prezent.
Skierra nie czekał już dłużej i powolnymi ruchami naciągnął na swoje nogi szare spodnie, po czym narzucił na siebie koszulę i zapiął guziki. Potem z grubsza otrzepał stopy i włożył do nowiutkich sandałów. Na samym końcu otworzył sakiewkę i policzył monety. Pieniędzy było tam całkiem sporo, zdecydowanie dość żeby na dłuższy czas nająć jakieś mieszkanie. Czyli przybysz zapewne przypuszczał, że Skierra będzie chciał wrócić. W sumie to nawet za bardzo się nie pomylił. Mężczyzna przypomniał sobie mgliście, z którego kierunku tutaj przybiegł, po czym skierował swe lekko niezgrabne kroki w tamtą stronę.
Pozostawało właściwie tylko jedno pytanie: "co teraz?". Skierra nie chciał już dłużej wałęsać się samotnie po lasach, polując na pożywienie. Teraz, kiedy tuż po zakończeniu się cyklu księżycowego wciąż był człowiekiem, mógł całkiem nie bez powodu myśleć o opuszczeniu dziczy. Teraz miał praktycznie cały miesiąc do ukończenia kolejnego cyklu - czyli do kolejnej pewnej przemiany. Zakładając że nie zdoła się wtedy oprzeć (a tak zapewne się właśnie stanie), to po tamtej nocy znów utknie w wilczej formie, pozbawiony całkowicie zdolności komunikacji z kimkolwiek prócz wilków. Teraz miał pierwszy raz od dłuższego czasu okazję, żeby poprowadzić z kimś rozmowę, którą miał nadzieję że zdoła zapamiętać. A może nawet zdołałby znaleźć sposób, jak skutecznie zatrzymać przemianę? Musiałby udać się do jakiegoś większego miejsca, zasięgnąć języka tu i tam... Może czegoś by się dowiedział. O ile wcześniej nie zwariowałby od zapachu ludzkiej skóry i potu, a już tym bardziej krwi. Wiedział że mógłby nie zdołać powstrzymać bestii. Ale z drugiej strony czuł się na tyle pewnie, że nawet jeżeliby pozwolił jej się jakoś wyzwolić, spowolniłby ją na tyle, by nikomu nic poważnego nie zagroziło. Powinien więc wyruszyć naprzód, na szlak... Zobaczyć na co natrafi po drodze. Może akurat los się do niego uśmiechnie? "Choć w sumie, to raczej nie byłby los, prawda?" - pomyślał Skierra, spoglądając na wiszący na jego nadgarstku krzyżyk.

Niezależnie od tego, czy nazwać to uśmiechem losu, czy też wezwaniem od sił wyższych, zanim jeszcze słońce zdążyło znaleźć się w zenicie, Skierra siedział sobie całkiem wygodnie na koźle wozu kupieckiego, w towarzystwie małomównego woźnicy. Zaledwie godzinę wcześniej znalazł trakt prowadzący mniej więcej na południowy zachód, po czym postanowił nim podążyć. Nie minęło wiele czasu a usłyszał za sobą tętent końskich kopyt, a wkrótce także zobaczył wyłaniającą się zza wzgórza karawanę kupiecką. Udało mu się nie tylko ich zatrzymać, ale również wynegocjować możliwość wspólnej podróży do najbliższego większego miasta. Z początku Skierra proponował umocnienie duchowe, ale widząc niewielkie zainteresowanie został przymuszony by pozostać jedynie przy dość sowitej, przynajmniej jego zdaniem zapłacie pieniężnej.
Karawana zmierzała całkiem szybkim tempem w stronę Rubidii, a tak przynajmniej twierdził kupiec który nią kierował. Skierra nie potrafił sobie do końca przypomnieć, czy takie miasto w istocie istniało, ale nazwę skądś kojarzył więc w zasadzie nie miał powodu by w to nie uwierzyć. Rubidia według tego co się właśnie dowiedział była miastem portowym, zajmującym się połowami oraz budową statków. Nie było to do końca takie miejsce, którego szukał, ponieważ miał nadzieję na jak największe szanse w poszukiwaniu wsparcia dla siebie, ale z drugiej strony był całkiem pewien że to nie był ślepy traf i jego podróż tam miała jakiś cel, którego nie wypełniłby nigdzie indziej. Dlatego też zrezygnować nie zamierzał.
Skierra przyjrzał się uważnie swoim paznokciom. Wyglądały normalnie - różowe i jak najbardziej ludzkie. Były odrobinę zbyt długie, ale to po prostu dlatego że od dłuższego czasu nie miał okazji by się nimi zająć. W zasadzie to dziwiło go że nie są dłuższe... Widocznie dwa lata w wilczej formie nie spowodowały jakichś większych zmian w jego ciele. "To dobrze." - pomyślał. - "Mogłoby być gorzej...". Wilk w jego głowie teraz milczał, jakby odpoczywał po ostatnim wieczorze. Nie wydawał się zainteresowany faktem obecności w najbliższej okolicy końmi i parunastoma ludźmi. Po raz kolejny zmusiło to Skierrę do rozmyślań, co właściwie stało się wczorajszej nocy. Niestety jednak nie doszedł do żadnych wniosków, ani nie przypomniał sobie żadnych szczegółów. Przeciwnie wręcz, zdawało mu się nawet że pamiętał jeszcze mniej niż ostatnio. Ech... Najwyraźniej już nigdy nie będzie mu dane się tego dowiedzieć.

Skierra nawet się nie zorientował jak stuknął równy tydzień od jego spotkania z karawaną kupiecką. Czas w tym towarzystwie upłynął mu niesamowicie szybko na rozmyślaniach i podziwianiu krajobrazu. Rozmawiali wprawdzie niewiele, ale kapłanowi to ani trochę nie przeszkadzało. Co jakiś czas zatrzymywali się na postojach aby nasycić się i dać odpocząć koniom, by w parę godzin później ruszyć w dalszą drogę. Nawet wilk sprawiał wrażenie że odpowiadał mu taki stan rzeczy, ponieważ ani przez chwilę nie upominał się szczególnie mocno o kontrolę nad jego ciałem. Dalej wprawdzie dało się czuć jego obecność, jednak nie było to coś z czym Skierra by sobie nie poradził. Dopiero pod sam koniec podróży jego aktywność zdała się wzrosnąć, lecz kapłan wciąż trzymał go na smyczy i nie pozwalał mu niczego osiągnąć.
Mniej więcej po tygodniu, a przynajmniej na tyle czasu mu to wyglądało, nareszcie dotarli do celu podróży. Poranne słońce odbijało swoje światło od murów, świecąc centralnie od strony z której przybyli. Karawana zwolniła trochę po wjechaniu na pomost, gdyż konie nieszczególnie kwapiły się by iść po trapie ponad wodą. Raz po raz zatrzymywały się i parskały jakby z paniką, na co woźnicy okropnie się zdenerwowali, poganiając zwierzęta. Jedynie Garet, ten obok którego siedział Skierra zdawał się zupełnie nie zwracać na to uwagi i zwyczajnie kierować. Ostatecznie jednak wszystkie wozy szczęśliwie dojechały na plac za bramą, z którego widać było miasto. Skierra pierwszy raz w życiu widział coś tak rozległego. Wszędzie widział drewniane budynki, domy, warsztaty i magazyny. Ściśnięte dość ciasno na jednej przestrzeni zdawały się nachodzić jeden na drugi, a mimo to pomiędzy nimi wszystkimi wiły się pewnie istne labirynty korytarzy i przejść, które swoją kompleksowością skutecznie mogłyby konkurować ze starożytnymi kryptami najeżonymi pułapkami. Skierrze jednak wbrew pozorom coś takiego szczególnie nie przeszkadzało, a przynajmniej nie w tym momencie. Domy bowiem do złudzenia przypominały mu te, w których mieszkała jego rodzina i prawie wszyscy znajomi, przywoływały przyjemne wspomnienia. Gdyby tylko nie niesamowity wręcz odór ryb, Skierra zapewne mógłby się pewnie tutaj czuć jak w domu. Ten jednak skutecznie przypominał mu przy każdym oddechu, że to jednak nie jest to samo...
Zaraz po przejechaniu przez bramę za pomostem, karawana została zatrzymana przez odzianych w skórzane kaftany znudzonych wojów, którzy najwyraźniej pełnili tutaj wartę. Zdawkowymi słowami rozkazali się zatrzymać, po czym oświadczyli że obejrzą ich towar. Potem mozolnie i z impetem godnym ślimaka zabrali się do tejże pracy, jednakże na pół etatu. W sensie, że jeden stał i patrzył, nic szczególnego nie wykonując, podczas gdy drugi robił, a raczej niespiesznie przeglądał majątek karawany.
- Jakbyś jeszcze kiedyś potrzebował podwózki to powiedz, może damy radę cię zabrać. - usłyszał Skierra obok siebie, z ziemi. Głos należał do Kayla, właściciela karawany. Kapłan zsunął się ostrożnie z kozła, upewniając że nie zostawił gdzieś swojej sakiewki. Następnie stanął naprzeciw rozmówcy, żeby móc odpowiedzieć.
- Dziękuję, jeżeli będzie okazja to na pewno skorzystam. - odpowiedział z kulturą kapłan, chcąc dobrze wypaść w oczach innych. Dawno już nie zaimponował innym swoimi słowami, dlatego troszeczkę chciał to sobie zrekompensować. Poza tym, z pewnością będzie dobrze wspominał tę podróż. W takim wypadku naprawdę należało być uprzejmym.
- Słuchaj, nam jeszcze tu trochę zejdzie zanim uporamy się z kontrolą, więc nie będziemy cię zatrzymywać, oni raczej zresztą też nie. Chciałem się pożegnać. - Powiedział Kayl, wyciągając rękę.
- Chyba rzeczywiście... - mruknął Skierra, po czym uścisnął mu rękę mężczyzny. - A więc do zobaczenia.
- Niech cię szlak prowadzi. - dodał na odchodnym kupiec.
- Nawzajem. - dopowiedział Skierra, po czym ruszył w kierunku drewnianego labiryntu.

Skierra kręcił się dookoła właściwie bez żadnego konkretnego celu, który dałoby się jasno określić. Widać było, że szukał czegoś lub kogoś. Czytał napisy na mijanych szyldach i przyglądał mijanym przez siebie ludziom. Nie potrafił jednak dostrzec tego, czego oczekiwał. Możliwe że trafił do złej części miasta... A może zwyczajnie potrzebował przewodnika? Skierra na razie jednak wolał nikogo nie najmować, zająć się poszukiwaniami na własną rękę. Miał wrażenie że ktoś taki raczej niewiele by mu pomógł, pomimo tego że nie jest to szczególnie skomplikowane zajęcie.
Z początku Skierra próbował rozglądać się po najbardziej rozległych przejściach, jednak po jakimś czasie zorientował się że to jednak nie tędy droga. Próbował nawet od czasu do czasu rozpytywać przypadkowych przechodniów o coś co postanowił określać "jakimś duchowym sanktuarium", lecz znaczna większość spoglądała na niego wtedy z dziwną niechęcią, a pozostali tylko kiwali głowami w zaprzeczeniu. Miał wrażenie że to zupełnie tak jakby coś takiego wogóle tu nie istniało, albo było jakimś tabu, o którym wszyscy obawiali się mówić. Możliwe że tak nie było, lecz kapłan postanowił zapuścić się w węższe uliczki, aby to tam zasięgnąć języka. Czasami przejścia były tak ciasne, że nie było nawet mowy o możliwości wyminięcia kogoś kto szedłby z naprzeciwka.
Usłyszał kroki na długo zanim jeszcze ją zobaczył. Odgłosy bardzo szybko stąpających po drewnie nóg niosły się między drewnianymi budowlami. Skierra z początku nie zwrócił na to żadnej uwagi, jednakże po chwili kroki zaczęły się zbliżać tak bardzo, że nie pozostawiały wątpliwości że ktoś się zbliżał w bardzo szybkim tempie. Zaraz do tego doszedł także odgłos ciężkich, głębokich, zmęczonych oddechów, który również przybierał na sile. Skierra, nie zdając sobie sprawy z tego że biegnąca osoba znajdowała się tuż za zakrętem, sam skręcił, przypuszczając że będzie miał chwilę czasu na odsunięcie się z drogi. W tej kwestii jednak dość grubo się pomylił. W tym samym niemal momencie poczuł jak z pełnym impetem jakieś niewysokie stworzenie zderzyło się z nim czołowo, nieomalże przewracając go na ścianę zaraz za nim. Skierra mruknął coś, łapiąc się za głowę i przez chwilę skupiając na dokładnym przypilnowaniu wilka, którego aktywność nagle znacznie skoczyła. Stał tak lekko oszołomiony przez parę najbliższych sekund, a dopiero potem kiedy już był prawie pewien że wciąż ma kontrolę spojrzał na kogo właściwie wpadł.
Przed nim stała mała dziewczynka, na oko może dziesięcioletnia. Ubrana była całkiem zwyczajnie, jeżeli porównać ją do tutejszych najczęściej zakładanych ubiorów. Prawdopodobnie była tutejsza. Jej długie, płomiennorude włosy opadały swobodnie na kark i na przestraszoną i również trochę zdezorientowaną twarz dziewczynki. Jej klatka piersiowa, dużo częściej niż to naturalne, podnosiła się i opadała. Była zmęczona, przestraszona i chyba nawet zdesperowana. Nie ulegało wątpliwości że coś się stało.
- Spokojnie, nie musisz się mnie bać. - powiedział Skierra łagodnie, kucając żeby sprawić wrażenie niższego. Nie był jakoś szczególnie wysoki, ale instynktownie wiedział że to robi różnicę. Rzeczywiście, dziewczynka zawahała się na chwilę, jakby niepewna co robić. Skierra uśmiechnął się do niej przyjaźnie, po czym powiedział: - Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję.
Rudowłosa dziewczynka jedynie mruknęła coś, wyrażając swoją niepewność. Widział że się waha. Chyba chciała zawrócić i pobiec w innym kierunku. Gdyby tak się stało, Skierra już na pewno by jej nie dogonił.
- Coś się stało? Ktoś chciał ci zrobić krzywdę? - zapytał z czystym współczuciem w głosie. Chciał pomóc małej, widać było że się bała. Skierra nawet podświadomie wyczuł u niej strach. Chciał żeby się uspokoiła, żeby opowiedziała mu o wszystkim. Dziewczynka jednak milczała, zupełnie tak jakby dalej mu nie ufała. Nie chciała mu mówić. Może sądziła że był w zmowie z tym kimś, od którego uciekała? Musiał przekonać ją że w istocie jest inaczej.
- Jak się nazywasz mała? - zapytał jeszcze kapłan, mając nadzieję, że chociaż to może zechce mu powiedzieć. Przeliczył się jednak, gdyż znów spotkało go jedynie milczenie. - Hmm... to może ja wymyślę jakieś ładne imię dla ciebie? Co powiesz na... Alicja? Podoba ci się?
Dziewczynka nawet ochoczo kiwnęła głową, kiedy wyraził swoją propozycję. Widocznie nawet spodobał się jej jego pomysł. Kapłan uśmiechnął się do niej promiennie.
- Ja nazywam się Skierra. Niedawno przyjechałem tutaj, do Rubidi i bardzo chciałbym trochę poznać to miasto. Miałabyś ochotę mi w tym pomóc Alicjo? Przydałby mi się jakiś przewodnik. - powiedział Skierra, ale wciąż wydawało mu się że widzi w jej oczach niepewność. - Obiecuję ci że nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. - Dodał jeszcze, mając nadzieję że to pomoże.
- No... dobrze. - usłyszał przyjemny, dziecięcy głosik Alicji. Skierra zdał sobie wtedy sprawę z tego że od bardzo dawna nie spotkał żadnego dziecka i tego jak bardzo ta przemiana odciągnęła go od powołania. Teraz jednak już będzie inaczej, teraz uda mu się znaleźć kogoś kto rzeczywiście mu pomoże z jego problemem i nareszcie będzie mógł znów prowadzić normalne życie.
- W takim razie prowadź! Pokaż mi co tutaj jest wartego obejrzenia. - powiedział z uśmiechem, po czym podniósł się z przysiadu. Alicja spojrzała się jeszcze na niego na chwilę, jakby chcąc upewnić się czy nie zmieni zdania, lecz wyglądało na to, że właściwie spodobała jej się ta propozycja. Ruszyła powolnym krokiem pomiędzy budynkami, kapłan natomiast podążył zaraz za nią.
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

Sarpedon, całkowicie nieświadomy wiadomości oraz uczuć, które zalały pokusę, zaprowadził ją na wspominaną plażę, bez cienia wątpliwości potrafiącą poruszyć serce romantyka. Skryte przed ludzkim wzrokiem oraz uwagą wybrzeże bez ustanku ciosane morskimi falami, było ciche, piękne oraz wypełnione powietrzem, w którym ciągle mieszały się ciepło rozgrzanego słońcem piasku i chłód fal, zaczerpnięty z błękitnych głębi. Jedynymi intruzami w tej świątyni były morskie ptaki, krążące nad tonią, gotowe zanurkować i wydrzeć jej życiodajne „skarby”, lub człapiące po plaży w poszukiwaniu wyrzuconych na ląd, bezbronnych istotek. Tryton rzeczywiście poczuł rodzaj ulgi, gdy jego stopy dotknęły jaskrawych ziarenek. Od razu nabrał ochoty na zdjęcie ich i poczuciu tego żaru drzemiącego w tak niepozornych drobinach, żaru gaszonego falami, ale w obecności kobiety nie ośmielił się na to. Zdecydowanie wymagałoby zbyt wiele uwagi, po prawdzie jedynie odrobinę, ale nawet na to nie chciał sobie pozwolić, skupiony na swej towarzyszce.
        Tymczasem ta zrobiła coś, co dosyć zdziwiło Sarpedona, a także wprawiło w zakłopotanie. Albowiem zdecydowała się sama to zrobić, zupełnie jakby odgadła myśli trytona, po czym zbliżyła się do morza, dostatecznie, aby jej stopy były smagane przez uderzające fale. Mężczyzna stał nieruchomo, w milczeniu wpatrując się w nią w oczekiwaniu, ale w jego głowie krążyły setki myśli. Gdyby chciał, mógłby rzucić na nią część potęgi morza, zwłaszcza, że kobieta tak bardzo się do owego przybliżyła. Mały wysiłek woli, a stałaby się jeszcze bardziej bezbronna, niż jest teraz. Jednakże... Nie miał takiej chęci. Jedynie strach przed nieznanym oraz drapieżna natura podpowiadały mu takie możliwości. On sam chciał rozwiązać tę zagadkę.
        Chęć ta zaczęła gwałtownie znikać, gdy pokusza przemówiła. Pierwsze zdania były dziwne, ale jeszcze nie na tyle bezpośrednie, aby wzbudzić w Sarpedonie instynkt samozachowawczy. Te wprost przeciwnie – przez chwilę jeszcze bardziej podsycały jego ciekawość, choć przyprawioną niepokojem. Rzeczywiście czuł się tutaj bezpiecznej, jak wszędzie, gdzie obfitowało w wodę, a brakowało ludzi. Dom? Domem mógłby kiedyś nazwać swoją jaskinię, ale teraz nie miał już takowego. Doprowadzało to do szału jego wewnętrznego drapieżnika, w którym dominowały instynkty terytorialne, ale był w stanie go pod tym względem poskramiać. Stało się to naprawdę trudne, gdy kolejne słowa docierały do owego rozdartego umysłu. ”Ona wie!” W trytonie fakt ten wzbudził fale paniki, strachu i złości. Zmrużył brwi, zacisnął pięści, wpatrując się w stojącą przed nim postać, a woda morska dookoła niej zaczęła się burzyć. Już wiedział, czym była. Zagrożeniem. Priorytety nieco się zmieniły.
        Jednakże tym, co jeszcze bardziej wstrząsnęło Sarpedonem były słowa, które doskonale odpowiadały na jego wcześniejsze myśli. Teraz już zrozumiał, skąd wiedziała. A to czyniło ją jeszcze bardziej niebezpieczną. Oznaczało bowiem, że będzie znała każdy jego... Wiedział, że musi działać teraz albo nigdy. Kolejna fala morska nagle się rozłamała na cztery wodne macki, które błyskawicznie pomknęły w stronę pokusy, każda z nich owinęła się wokół jednej z kończyn, po czym uniosła na wysokość pół stopy do góry, niemalże wykręcając jedną z jej rąk. Tryton spoglądał na to z niepokojem, będąc gotowym cisnąć ją w morze, jeżeli zrobiłaby coś głupiego. Ale nic nie wskazywało, że potrafi teraz mu zagrozić. Dlatego się zbliżył.
        ”Wynoś się z mojej głowy, wynoś się z mojej głowy, wynoś się z mojej głowy!” Myślom tym towarzyszyły wspomnienia z najbardziej brutalnych, bolesnych i strasznych epizodów zapamiętałych przez trytona. Nie chciał przerazić pokusę, może jedynie przy okazji, wybierał takie emocje, które najsilniej zadziałają, poszukując śladów jakiejkolwiek reakcji na twarzy kobiety, świadczących, że je widzi. Ku swojemu zdumieniu nie dostrzegł żadnych. Podszedł o krok bliżej, dzielił ich niewielki dystans. Wpatrywał się w nią z miną polującego wilka, starając się zrozumieć, jak to zrobiła wcześniej. Po chwili go olśniło. Podniósł dłoń i chwycił ją za podbródek, ponownie skupiając się na wysyłanych wcześniej obrazach. ”Teraz słyszysz?! Teraz słyszysz?! Teraz słyszysz?!” Przy akompaniamencie ohydnych wspomnień myśli te dudniły nawet w głowie ich właściciela. Kiedy tylko dostrzegł reakcję na twarzy pokusy, przestał o nich myśleć. Bez dłuższego zastanowienia zaczął zadawać w głowie kolejne pytania. ”Czym jesteś? Dlaczego tu jesteś? Czego ode mnie chcesz?”
        Puścił jej podbródek, nie chcąc, aby ujrzała jego wewnętrzną reakcję na słowa, które za chwilę usłyszy, jakimikolwiek by nie były. Był gotów na odpowiedzi, ale zarówno zakładał możliwość, że zacznie mówić o czymś zupełnie innym. Była dla niego niewiadomą, której, w przeciwieństwie do niej, nie zajrzał do głowy.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Zarzucając sieci do wody można było się spodziewać, że wydrze się morzu jakieś ryby, albo jedynie mokrą sieć. Rybak zwykle nie spodziewa się, że wyłowi syrenę piękną, albo morskiego potwora, który go zje na podwieczorek. Melouria zastawiając sidła na Jaspina, spodziewała się, że mocno ryzykuje i igra z siłami, które być może są silniejsze od niej. Była przygotowana na atak bezpośredni - a przynajmniej tak myślała. Podrzynacz czekał w gotowości do obrony. Gdy tylko woda zaczęła krążyć wokół jej stóp w nienormalny sposób, podniosła wzrok na chłopaka, który stał spięty z miną zdeterminowanego zabójcy. Poczuła niebezpieczny dreszcz na plecach, który wyostrzył jej wszystkie zmysły. Zimny prąd pod skórą przybył tylko za późno, lecz dobrze ją ostrzegał.
Jej rola została brutalnie sprowadzona do obserwatora, kiedy woda podzieliła się na cztery bystre nurty w centrum których złączenia się znalazła. Kiedy wodne węże napadły ją i pochwyciły ją za dłonie i nogi unosząc nad ziemię, boleśnie wykręcając lewy nadgarstek. Gdyby nie ból, który chwilowo uwidocznił się na jej gładkiej cerze, mogłaby się nawet zdziwić. Tortury nie były jej ulubionym zajęciem. Kilka razy była torturowana i te kilka razy wystarczyło, żeby wiedziała, że to nie dla niej. Nigdy jednak nie robiono tego wodą, a to była w pewnym sensie ciekawostka.
Melouria nie spuszczała z oczu młodzieńca zastanawiając się co mu chodzi po głowie. Była względnie spokojna jak uwięziona we wnykach sarna oczekująca na egzekucję. Pomyślała nawet, że Sarpedon, nieświadomy głupiec, oddałby światu wielką przysługę zabijając ją tu na miejscu. Czas upływał wolno, kiedy doskonale czytała myśli chłopaka na odległość. Nie musiała go dotykać. Widziała w jego oczach gniew, frustrację i strach. Wszystko niemal jednocześnie wyszło na powierzchnię twarzy Sarpedona, który próbował rozgryźć zagadkę. Dobrze kombinował, kiedy podszedł do niej, a kiedy chwycił ją za podbródek zaatakował ją tak jak się spodziewała. Wrzaskiem myśli, obrazami swojej najgorszej natury, w ogóle całym jestestem. Byli podobni, ale tylko do tej chwili. Brzmiały w jej głowie pytania Sarpedona - tak, już znała jego imię.
Pomyślała, że bardzo dobrze, że nie potrafi się dzielić swoimi myślami z innymi, aczkolwiek zdarzało się jej zmieniać czyiś tok myślenia i ustawiać je na właściwe tory. To nie było jeszcze potwierdzoną umiejętnością. W przypadku Sarpedona, bardzo podobała się jej jego furia, lecz wymierzona została w złą stronę. Odkryła jego ogromny potencjał i zapragnęła go mieć przy sobie. To, że jeszcze żyła świadczyło, że los jej sprzyja, ale było to ulotne wrażenie i mogło być tylko złudzeniem.
Pozwoliła mu skończyć. A potem, gdy ją puścił opuściła bezwładnie głowę. Na jej usta wkroczył grymas zmęczenia, a oczy chwilę patrzyły w pustkę przed siebie. Sarpedon mógł odnieść wrażenie, że przesadził, ale skąd mógł wiedzieć, że elfka, a raczej pokusa podająca się za nią, nie jest do końca tak odporna na umysłowe ataki jakimi ją uraczył w swym gniewie. Na szczęście dziewczyna oprzytomniała zanim przyszło mu go głowy częstowanie się z nią całą przeszłością z siłą kowalskiego młota gniotącego kruchego jesiennego liścia. Otworzyła powieki i podniosła głowę. Wodziła wzrokiem po jego twarzy zastanawiając się co będzie dla niego lepsze. Nigdy nie ryzykowała przedstawiania się w swojej prawdziwej formie przed żadnym człowiekiem. Istot przynależnym do innych ras nie czyniła wyjątku. Co mogła jednak potwierdzić, że ta sytuacja była wyjątkowa. Czy Sarpedon był gotów poznać o niej prawdę? Wyglądał na bardzo młodego chłopaka, przystojnego, ciekawego świata, ale bardzo chaotycznego. Pokusa obawiała się, że mogłoby to wywołać u niego zgorszenie, wstręt, albo strach, przez które rozszarpałby ją morskimi prądami.
- Puść mnie, a dam ci wszystkie odpowiedzi - powiedziała bez cienia uśmiechu na ustach. Nie uśmiechało się jej to, ale chyba nie mogła mu tego inaczej "opisać".
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

Sarpedon zdecydowanie nie zamierzał doprowadzić kobietę do stanu, w którym się znalazła. Rzecz tak subtelna jak różnice pomiędzy umysłami pozostawała dla niego kompletnie obcym zagadnieniem, nawet po odczytywaniu tak wielu spośród nich podczas swej, krótkiej w sumie wędrówki, nawet pomimo tego, że jego własny zbudowany był z cegieł powyrywanych najzwyklejszym ludziom. Tryton po prostu wciąż nie potrafił pojąć niektórych różnic pomiędzy istotami, które dla większości wydają się być oczywiste. Dlatego nijak nie mógł przewidzieć tego, że pokusa utraci całkowicie kontakt ze światem. Gdy tak się stało, uniósł brwi z zaskoczenia i przekrzywił głowę, wpatrując się z zaciekawieniem na kobietę. Widząc, że nie będzie już raczej potrzebował się z nią w ten sposób komunikować, schował dłonie za plecami, aby przypadkiem jej nie potrącić w następnych chwilach. Wyraz jego twarzy wypogodniał, choć wciąż gościł na nim swoisty cień.
        Przekrzywił głowę w drugą stronę, gdy po chwili kobieta odzyskała świadomość tego, co się wokół niej dzieje i spojrzała na niego. Zmrużył oczy, oczekując na odpowiedzi, wymieniając z nią spojrzenia, z których każde starało się przebić się przez maskę niedopowiedzeń oraz kłamstw, którą ludzie tak często zakładają na siebie, nazywając to swą prawdziwą twarzą. Jednakże nie dotyczyło to jedynie społecznych norm – tutaj była to bitwa na śmierć i życie. Bo to od prawdy i fałszu zależał los ich obojga. W porządku, nie było aż tak dramatycznie. Sarpedonem znacznie bardziej zaczynała znowu kierować ciekawość, niźli instynkt przetrwania, który to osłabł, gdy pokusa została przez niego unieruchomiona. Jedyna obawa, jaka w nim teraz tkwiła, to to, że nie docenia swojego przeciwnika i wcale nie ma go w garści.
        Skrzywił się, gdy usłyszał odpowiedź. Aby wiedzieć, czy może ją uwolnić, najpierw musiał się przekonać, czy nie stanowi zagrożenia większego, niż wynikającego z faktu posiadania tak niebezpiecznej wiedzy. Machnął dłonią swego umysłu, a niewielka część jednej z masek wyrwała się ze swego miejsca, po czym chlusnęła prosto na twarz kobiety.
- Odpowiesz mi teraz – stwierdził spokojnie Sarpedon. Następnie ułożył w umyśle skrzętny, bardziej złożony rozkaz dla wody. Macki poderwały się w górę, wyrzucając pokusę na niewielką wysokość kilku stóp, po czym chwyciły ją za kostki, gdy ta upadała, zatrzymując ją, wiszącą do góry nogami tuż nad piaskiem. Tryton przykucnął, aby lepiej widzieć twarz elfki. Doskonale wiedział, jak niewygodna ta pozycja musi być, jak spływająca do głowy krew przeszkadza w myśleniu. Gdyby chciał prawdziwie skrzywdzić kobietę, już dawno to zrobił. Teraz... teraz po prostu stosował bardzo delikatną perswazję. - Jeżeli mi teraz ładnie wszystko opowiesz, to zapewniam cię, że nic ci się nie stanie. Przynajmniej, dopóki nie spróbujesz czegoś głupiego.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Czym były kłamstwa, a czym prawda? Melouria dobrze wiedziała, że tylko kłamstwem przetrwa, więc czyniła to tak bezwiednie jakby oddychała. Sama czasami motała się w swoich motywach, czasami myląc złe z tym co dobre i na odwrót. A mówi się, że każda inteligentna istota potrafi odróżnić jedno od drugiego. Dlatego i tylko dlatego, że w jej wnętrzu toczy się bezwzględna walka, nie stanęła jeszcze po żadnej ze stron barykady. Zatem czym sobie zasłużyła na taki los? Ano, jest Pokusą, udręczeniem męskich serc. Warto jednak wspomnieć, że sama przekuła swoją furię na miecz godzący w dusze już zepsute, nadające się tylko jako paliwo do wiecznego ognia w piekielnych kuźniach. Nigdy jeszcze nie posunęła się do zepsucia dobrej duszy. Dlaczego zatem zaczepiła Sarpedona i co się w nim jej tak spodobało?
Nie spodobał się jej jego grymas, który nie wróżył niczego dobrego. Jedyny znak, że nie zginie tak szybko, to napięcie, które spłynęło z twarzy młodzieńca. Pokusa chciała dokończyć zdanie otwierając usta, gdy ten bezczelnie napełnił je wodą, co w połączeniu z nieprzygotowaniem elfki na taki atak poskutkowało zachłyśnięciem się i łapczywym nabraniem powietrza. Część jej włosów przykleiła się jej do mokrych policzków, przesłaniając jedno oko. Drugim, szybko mrugając, posłała mu pytające spojrzenie. I znowu... nim zdążyła zaprotestować, albo chociaż go zwyzywać od szurniętych, została wyrzucona w powietrze niczym szmaciana lalka, a potem w locie złapana za nogi i powieszona nad plażą. Szkoda, że nie nauczyła się przemieniać w biegu, tudzież w locie. To było bardziej skomplikowane niż mu się mogło wydawać. Tak czy owak chłopak domagał się prawdy, ale dostanie ją po dobroci i na jej zasadach. Sama nie potrafiła wszystkiego tak po prostu wyjaśnić.
- To nie takie proste. Opuść mnie na ziemię, a obiecuję, że opowiem ci o sobie. Zobaczysz też moją prawdziwą formę - powiedziała rozmasowując obolały nadgarstek. Zreflektowała się, że Sarpedon mógł nie wiedzieć co to zaufanie, a przynajmniej nie doszukała się w jego myślach nikogo z kim mógłby je dzielić. Zanim jednak zdecydował na szybko dodała:
- Żeby się przemienić muszę stać na ziemi - zrobiła proszącą minę. W jej oczach nie tlił się już żar, który widział przed kilkoma minutami. Być może to jakaś pułapka, a może zwykła szczerość. Na tym jednak nie skończyła, ale postanowiła zaczekać z dalszymi argumentami jeszcze trochę. Miała nadzieję, że chłopak jej uwierzy.
Awatar użytkownika
Skierra
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wilkołak, niegdyś ludzki kapłan
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skierra »

Wilk powoli, ale nieubłaganie zaczynał dawać mu się we znaki. Mnogość zapachów, dźwięków i wrażeń nie pozwalała mu pozostawić tego bez echa. Skierra czuł wręcz jego napór, jego nieustanną i ciągłą potrzebę by wyjść na zewnątrz. Wilk pragnął teraz wolności i to bardziej niż zwykle. Nie był to jeszcze napór, jakiego nie dało się powstrzymać, ale kapłan musiał już zacząć aktywnie skupiać się na tym, by utrzymać go na wodzy. Zwykle, kiedy nie był pobudzony, dawał sobie z tym radę prawie podświadomie, bez żadnego wysiłku. Skierra zaczynał powoli przypuszczać, że podróż tutaj mogła nie być najlepszym pomysłem. Była jeszcze Alicja, idąca ledwie parę kroków przed nim, której zapach nieustannie przypominał zarówno jemu, jak i wilkowi o jej obecności. Skierra wręcz czuł jego myśli, widział niczym w wizjach co zamierzał zrobić. A raczej to czego pragnął wilk i sam ten widok nieomal przyprawiał go o dreszcze. Z drugiej jednak strony z największym trudem identyfikował je jako dreszcz obrzydzenia. Przed samym sobą właściwie nieudolnie próbował ukrywać, że właściwie nie był pewien, czy sam tego nie pragnął. Nie do końca potrafił oddzielić swoje myśli od tych jego. I to go właśnie najbardziej martwiło. Dobrze jednak wiedział, że powinien zachować kontrolę nad swoim ciałem. Na jego szczęście, na razie całkiem nie najgorzej mu się to udawało. Na razie...
- Gdzie właściwie idziemy? - zapytał Skierra, w podświadomej próbie uchwycenia rzeczywistości. Liczył na to, że Alicja jednak tym razem mu odpowie, a może nawet wysnuje z tego jakąś opowieść, jeżeli dobrze poprowadzi rozmowę. Miał nadzieję że słuchanie jej głosu pomoże mu się skupić i opanować w chwili słabości. Oczywiście zakładając, że wilk wynurzył się z głębin ledwie na chwilę.
- Do portu. - odparła zwyczajnie Alicja, nawet nie spoglądając za siebie. Całe szczęście że tego nie zrobiła. Bez najmniejszych wątpliwości nie trzeba było specjalisty żeby dostrzec że coś jest nie tak. Sam jego wyraz twarzy pewnie mówił zbyt wiele. Uśmiechem losu było jednak, że poruszali się tak ciasnymi przejściami i uliczkami, że właściwie nie spotykali żadnych innych ludzi. Zupełnie tak jakby się przed czymś, lub kimś ukrywali. Kapłan jednak póki co wolał to od głównej ulicy. Na razie nie chciał się jakoś szczególnie ujawniać, tym bardziej że z tyłu głowy nieustannie czuł napierającego nań wilka.
- A czy w porcie jest... - tutaj Skierra zawahał się. Czy chciał otworzyć się przed tą dziewczynką? Powiedzieć jej, kogo tak właściwie szukał? Przecież nie miał żadnej gwarancji, że Alicja to zrozumie. Fakt, wyglądała na bystrą osobę, ale czy mogło to być dla niego faktorem decydującym? Przecież on jej nawet nie znał... W jego głowie nagle pojawił się krótki przebłysk obrazu, w którym rzucał się na Alicję. Był niesamowicie realistyczny i zdawał się dziać na jego oczach... Wydawał się tam być. Skierra drżał. Wciąż jednak nie wiedział, czy robił to z obrzydzenia, czy z rozkoszy płynącej z patrzenia na wizję. Udało mu się jednak jakoś otrząsnąć, po czym otworzył oczy i napotkał wzrok wpatrującej się weń dziewczynki. Zdał sobie sprawę z tego, że nie dokończył rozpoczętego zdania i teraz na jej oczach trząsł się w miejscu. Skierra powstrzymał drgawki i przymusił się do udawanego kichnięcia. - Czy jest gdzieś w tym porcie lekarz? Chyba na coś zachorowałem. - mruknął kapłan, zdając sobie sprawę że w zasadzie to nawet nie skłamał. W sumie rzeczywiście był chory. Pytanie tylko, czy mieszkał tu ktoś zdolny by mu pomóc?
Alicja przez chwilę wydawała się być zdziwiona jego zachowaniem i przypatrywała mu się z uwagą. Wydawało mu się że coś podejrzewała. Wcale mu się to nie podobało, ale w zasadzie nie miał lepszej alternatywy. Dopiero po chwili dziewczynka obróciła się z powrotem i kiwnęła na niego ręką. "chodź" - mruknęła krótko Alicja. Widział, że wciąż mu nie ufała. Z drugiej jednak strony to wcale jednak się nie dziwił dlaczego.

W pewnym momencie zorientował się, że szli właściwie tuż przy murze miejskim, którego wysoki kształt dało się zobaczyć ponad niektórymi dachami. Skierra nawet nie zauważył kiedy tam właściwie dotarli. Byli w jego pobliżu cały czas, czy zwyczajnie przemierzyli pół miasta kręcąc się po wątpliwie bezpiecznych zaułkach? Kapłan potrafił jedynie stwierdzić, że większe uliczki przekroczyli jedynie dwukrotnie, oraz jedynie wszerz. Nie za dobrze orientował się w takich środowiskach. Było tu dla niego zbyt ciasno, zbyt mało przestrzeni... Przyzwyczaił się do wiejskich, czy leśnych krajobrazów, ale miasta były raczej nie dla niego. Zbyt dużo, zbyt wiele, zbyt szybko. To po prostu nie to.
Droga, którą szli, nagle wypadła na otwartą przestrzeń. Znaczy względnie otwartą, ponieważ wolnego gruntu było tam jak na lekarstwo. Nareszcie jednak jego pole widzenia nie było ograniczone do zaledwie nędznych parudziesięciu stóp w dwóch kierunkach. Znaleźli się na jakimś nabrzeżu portowym, właściwie na jego zupełnym krańcu, czyli tam gdzie nie ma już właściwie żadnych statków, ani czegokolwiek innego. W jego nozdrza teraz z pełną siłą uderzył zapach soli i morskiej wody, wraz z wiatrem który nadlatywał wprost od morza.
- Pięknie tu. - stwierdził Skierra cicho, wpatrując się w to co roztaczało się przed nim. Faktycznie, było na czym opuścić wzrok. Skierra jeszcze nigdy na oczy nie widział tak przedziwnej, zielono błękitnej mieszanki kolorów, kotłującej się i nigdy nie zbijającej w jedną, stałą masę. Fale rozbijające się o nabrzeże, szum, to były zjawiska z jakimi jeszcze nigdy się nie zetknął. Nawet sam wilk zdał się odrobinę przycichnąć w jego głowie, jakby również admirując niesamowity widok. Gdzieś w oddali na niebieskiej toni kołysał się statek, z tej odległości wydający się tak niewielki jak łupina orzecha.
Nagle wzrok Skierry padł na zakończenie muru miejskiego, na miejsce które z pozoru nie powinno przyciągać niczyjej uwagi. Było tam jednak całkiem dostępne zejście w dół, prosto w stronę wybrzeża opłukiwanego przez fale. Kiedy to zobaczył, z miejsca poczuł że to nie on tak naprawdę pokierował jego wzrokiem. W tym momencie niemal natychmiast poczuł potrzebę, by podążyć tą mało widoczną ścieżką. Nie była to jednak jego potrzeba, ale również nie było to zachcianką wilka, który teraz nawet spokojnie siedział w jego głowie. Skierra jednak znał ten głos, znał ten typ komunikacji. Już parę razy w życiu zdażył mu się aż tak silny kontakt z Nim i za każdym razem zwiastowało to coś ważnego. Teraz Skierra wyczuwał ostrzeżenie, ale i rozkaz. Miał być ostrożny i wyruszyć tą ścieżką. Dla pewności kapłan wyprostował rękę i zakasał trochę rękaw. Rzeczywiście, krzyżyk błyszczał tym charakterystycznym, białożółtym światłem, nawet pomimo faktu że wisiał w tym momencie całkiem ukryty w cieniu. Skierra wiedział już że musi usłuchać. Czyli jednak cała ta podróż nie była przypadkiem... wcześniej mógł coś takiego przypuszczać, teraz jednak miał już pewność. Miał tutaj jakieś zadanie. No i jeszcze...
- Proszę pana? - usłyszał głos Alicji, który nagle przerwał jego wewnętrzny wywód. Wpatrywała się w niego z czystym zainteresowaniem. Nie ulegało wątpliwości że zaciekawiło ją jego działanie. Pytanie tylko, w jaki sposób miał jej wytłumaczyć, że jednak nie chciał jeszcze udać się do tego, do kogo go tak prowadziła? Przecież jej nie powie że nagle właściwie dostał objawienia. Zabrakło wprawdzie dźwięku trąb i tubalnie wykrzyczanych przez niebiosa rozkazów, jednakże teoretycznie właśnie to się wydarzyło.
- Emm... Dziękuję ci za pomoc Alicjo... ja stąd już chyba sam trafię na miejsce. Teraz chciałbym tylko... eee... załatwić jedną sprawę. - powiedział, dyskretnie wskazując na przejście na otwartą przestrzeń. Miał nadzieję że zabrzmiało to dość przekonująco. Chyba nawet mu się udało, ponieważ przez chwilę wydawało mu się że dostrzegł na jej twarzy grymas zrozumienia. Potem jednak zastąpiony został podobnym, choć nieco innym, zmiana była niemalże niezauważalna, lecz Skierrze akurat udało się ją wychwycić. Kapłan nie dał jednak tego po sobie poznać.
- No dobrze. To pa. - powiedziała do niego dziewczynka, po czym uniosła rączkę. Widocznie nawet się nie gniewała na niego za to, że ją aż tak wystawił. Skierra uścisnął lekko jej dłoń, przy czym jednocześnie pogrzebał chwilkę w kieszeni. Drugą ręką wsunął jej pomiędzy palce jedną ze swoich monet.
- To pa Alicjo. - powiedział kapłan, po czym uśmiechnął się jeszcze szczerze na pożegnanie.

Na piasku były odciśnięte ślady dwóch par butów. Wilk w jego głowie podpowiadał mu że nie zostały tu pozostawione dalej jak kwadrans temu. W powietrzu zapełnionym zapachem soli czuć było subtelną i ciężko zauważalną obecność czegoś jeszcze, co pewnie było wonią tej dwójki osób. Śladów w drugą stronę jeszcze nie było.
Skierra szybkim krokiem podążał za tropami, starając się wypatrzeć ich właścicieli. Nie miał pojęcia kim byli, ani dlaczego wogóle szedł tą drogą, jednak w jego głowie wciąż szumiało echo bezsłownego polecenia. Miał się tu udać i zachować ostrożność. Według jego rozumowania musiało to mieć jakiś związek z tymi dwoma osobami. Jeszcze raz spojrzał na krzyżyk i pomyślał dokładnie to samo wyjaśnienie jakie pojawiło się przed chwilą w jego głowie. Jego oczy znowu zobaczyły jak przedmiot otacza blask jasnego światła, które na krótką chwilę go oświetliło. Tak, to musiało chodzić o nich. Tylko co właściwie miał zrobić? I dlaczego było to aż takie pilne? Nie umiejąc wydedukować odpowiedzi przyspieszył kroku.
Nagle jednak, kiedy wyłonił się zza załomu i jego oczom ukazała się dalsza część plaży, wszystko wnet stało się jasne i oczywiste. Zaraz na brzegu morza stał mężczyzna o strasznie groteskowym wyglądzie. Miał przydługawe włosy o dziwnym, białawym kolorze. Nawet jego ubranie wydawało mu się jakoś nie pasować i być nie na miejscu. Może to dlatego że wyglądało jakoś okropnie przeciętnie? W każdym razie mu nie pasowało do wizerunku tego, kogo zobaczył. Mężczyzna bowiem stał tyłem do niego i przodem do morza, a zarazem do wiszącej o kilka stóp nad jego powierzchnią kobiety. Miała przyjemny, zwyczajny jak na te strony wygląd, chociaż była zdecydowanie w dość dziwnej pozycji. Zarówno jej kostki, jak i nadgarstki były mocno ściśnięte przez coś, co wyglądało jak... woda? Morze zupełnie jakby wystrzeliwało w powietrze, tylko po to żeby uwięzić dziewczynę. Widać było po jej twarzy że wcale nie chce tam być. Chłopak natomiast najwyraźniej nie miał z tym żadnego problemu. Nie było najmniejszej wątpliwości że to była jego robota. Skierra wyczuwał magię i wcale mu się to nie podobało. Nie znosił czarów i wszelkiego rodzaju magików. Nawet zaklęcia które z charakteru miały dobre działanie i generalnie istniały po to by pomagać traktował z bardzo dużym dystansem i zgadzał się na nie jedynie w wypadku konieczności. To jednak co właśnie zobaczył, było definitywnym nadużyciem i sprzeciwieniem się przeciwko naturalnemu porządkowi rzeczy. To co robił ten chłopak było wypaczeniem, które należało wyplenić. Teraz nie miał żadnych wątpliwości co do swojej misji.
Kiedy jednak zobaczył, jak ocean podrzucił dziewczynę wysoko w powietrze, a następnie złapał w locie i obrócił do góry nogami, to coś w nim pękło. Ten chłopak zupełnie bezczelnie pogrywał sobie z tą dziewczyną, nadużywając swoich bluźnierczych zdolności. Całkowicie pozbawił ją wolności i możliwości jakiegokolwiek przeciwdziałania temu, prawdopodobnie wbrew jej woli. Co planował zrobić potem, Skierra wolał nawet się nie zastanawiać. Nie zamierzał wyobrażać sobie obleśnych scen z udziałem tych dwojga. Musiał zareagować natychmiast.
Z początku planował rozpocząć od reprymendy, próbując jakoś zmienić nastawienie chłopaka, przypominając mu że nie jest bezkarny. Teraz jednak miał wątpliwości. Gdyby się tak po prostu ujawnił, istniało ryzyko że jego też zaatakuje i uwięzi zanim zdąży cokolwiek zrobić. Jednak jako iż jeszcze go nie zauważył, pozostawała mu jeszcze inna, bardziej brutalna i niezbyt przyjemna opcja. Skierra powoli i ostrożnie zaczął się w jego stronę po całkowicie odsłoniętej plaży, w każdej chwili gotów zerwać się do biegu. W jego umyśle nagle rozbudził się wilk, który nagle zaczął pokazywać mu różne scenariusze ataku. Między nimi był i taki, w którym rzucił się na niego z pazurami. Skierra zadrżał, tym razem jednak był pewien że powodem nie było obrzydzenie. Teraz nawet nie próbował szczególnie się hamować. Pilnował jedynie tego, żeby wilk nie zaczął zmieniać jego postaci. Poza tym jednak to jemu pozwolił się za niego zakraść. Wilk, upojony nagłym poczuciem wolności wcale nie oponował przeciwko jego rozkazowi. Przeciwnie wręcz. Teraz im obydwu przyświecał jeden, wspólny cel. A raczej wspólny wróg.
Kiedy Skierra znalazł się na tyle blisko, że wątpił by był w stanie podejść jeszcze choćby odrobinę bliżej niezauważony przez chłopaka, przyszykował się do skoku. Wilk napiął mięśnie i Skierra ruszył do przodu z pełnym impetem jaki udało mu się osiągnąć na piaszczystej plaży. Teraz wiedział już, że został zauważony, jednakże nie miało to już aż takiego znaczenia. Skierra zrobił zamach, jednocześnie formując dłoń w pięść, po czym skoczył. Od początku wiedział już, że nie zdąży trafić w głowę i szybko go obezwładnić, musiał więc za cel obrać coś innego. Zaatakował chłopaka w bok, z całym swoim impetem, posyłając go na ziemię. Sam jednak źle wymierzył zamach i przy okazji potknął się o twardą grudę piasku. Poczuł twarde zderzenie z mokrym, nabrzeżnym piachem i poczuł jak morska fala obmywa jego bok mocząc ubranie. Jednocześnie usłyszał głośniejszy szum. Czyżby uwolnił dziewczynę? Z tej pozycji niestety jej nie widział. Potrafił jednak dostrzec gramolącego się z ziemi bluźniercę. Ten widok natychmiast zmotywował zarówno jego, jak i wilka do jak najszybszego podniesienia z niezbyt zadającej do walki pozycji. Skierra na tym momencie chciał w zasadzie poprzestać, jednakże zauważył, że nawet pomimo tego wciąż napinał mięśnie do kolejnego skoku. Chciał teraz spróbować się porozumieć, wilk jednak wiedział lepiej. Skierra nierozważnie pozwolił mu się wychylić, teraz jednak z przerażeniem stwierdził że nie do końca panował nad swoim ciałem. Wilk zerwał się ze smyczy. Wtedy Skierra znów skoczył do przodu, słysząc dzikie warknięcie. Nie miał jednak pojęcia, czy słyszał je jedynie w swojej własnej głowie, czy też w rzeczywistości.
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

Opór ze strony kobiety zdecydowanie nie ułatwiał mu tego wszystkiego. A, co za tym szło, nie poprawiała i swojej sytuacji. W obecnej sytuacji znalazła się przez to, że poruszyła delikatną strunę paniki, która w obecnej sytuacji może przerodziła się w satysfakcjonujące poczucie kontroli nad drugą istotą, jednak ciekawość oraz obawa wciąż były obecne w głowie Sarpedona. A zdawkowe odpowiedzi oraz żądania uwolnienia niezbyt przypadały im do gustu. Ale w końcu tryton zrozumiał, że chyba nie ma innego wyjścia, jak zgodzić się na stawiany mu warunek. Jednak nie czułby się dobrze, gdyby po prostu opuścił elfkę na ziemię, byłoby to oznaką słabości, której jego drapieżna natura nie zamierzała okazywać. Szybko jednak wpadł na pewien pomysł, który wielce mu się udał. ”Nie potrafi pływać? Pewnie mała kąpiel by jej nie zaszkodziła.” Nie chciał utopić kobiety, a jedynie nieco nastraszyć. Był pewien, że gdy wrzuci ją do morza, będzie w stanie kontrolować fale, które po chwili wyrzucą ją na brzeg. Zmokniętą, pewnie przerażoną, ale wciąż żywą.
        Zdołał jednak jedynie rozkazać wodnym mackom wygiąć się w łuk, który, prostując się, miał cisnąć elfkę na dość daleką odległość, kiedy nagle jego otępiały słuch coś zarejestrował. Bardzo głośne coś. Gwałtownie się odwrócił i dostrzegł lecącego w jego stronę przeciwnika. Element zaskoczenia sprawił, że jego nadzwyczajnie szybkie odruchy stały się, przynajmniej z jego perspektywy, straszliwie ślamazarne. Zwłaszcza, że nie był przyzwyczajony do walki na lądzie. Napastnik uderzył go z wielką siłą, posyłając na ziemię. Macki rozpadły się, gdy nagle uleciało całe jego skupienie, a trzymana przez nie uprzednio istotka musiała doświadczyć dosyć bolesnego uderzenia. Całe szczęście, że nie stało się to gdy wisiała nieruchomo głową w dół, piasek co prawda nie był aż tak twardy, jednak wystarczyłby, aby zapewnić jej co najmniej drobny uraz. Jednakże Sarpedon nie martwił się teraz o swoją niedoszłą ofiarę. Został zaatakowany, a to zaowocowało gwałtownym skokiem adrenaliny, a co za tym idzie, przebudzeniem się jego drugiego ja. Warknął z bólu i zaczął się podnosić, rozglądając się za przeciwnikiem. Ten, o dziwo, także wylądował na ziemi. Szybko jednak się podniósł, a tryton zauważył, że nie ustępuje mu szybkością.
        Po chwili nieznajomy ponownie zaatakował, a Sarpedon, tym razem przygotowany, stanął na nogach przygotowując się do zagłębienia szponów w czaszce napastnika. Wtedy dopiero się zorientował, że nie posiada takowych. Za późno było, aby móc uniknąć ataku, dlatego zdecydował się jak najbardziej zaszkodzić przeciwnikowi. Odsunął się na tyle, na ile mógł, sprawiając, że mężczyzna nie wpadł na niego centralnie, jednocześnie celując pięścią w jego głowę. Trafił, ale po chwili porwał go impet napastnika, posyłając ich na wilgotny piasek. Przetoczyli się dobre kilka stóp, złączeni uściskiem, ale ostatecznie to nie tryton znalazł się na górze. Wściekły zorientował się, że jest słabszy. Jednocześnie jednak dostrzegł swoją szansę w tym, że jego przeciwnik niezbyt wiedział, jak należy walczyć – w przeciwieństwie do niego.
        Nawet jeżeli wilkołak chciałby poprzestać na obaleniu trytona, to ten niezbyt pozwalał mu na zrealizowanie tego celu. Bowiem Sarpedon zaczął stawiać zaciekły opór, wykorzystując wszystkie swoje umiejętności w obliczu silniejszego wroga. Oznacza to, że rozpoczęła się szamotanina, podczas której co chwila drugi znajdował się na górze, powoli tocząc się w stronę morza. Tryton nie byłby w tym stanie odgonić kropel wody od swoich skóry, nie mówiąc o większych jej ilościach. Uwolniona pokusa musiała zdawać sobie sprawę, co się stanie, jeżeli walczących sięgnie morska fala. Pytanie tylko, co z tym faktem zrobi.

Tymczasem na pokładzie okrętu zauważonego przez kobietę kapitan testował swoją nową lunetę. Przeszukiwał nią wybrzeże, zaskoczony oraz zadowolony z tego, jak dobrze sprawowało się jego narzędzie. Było warte wszystkich wydanych pieniędzy oraz chwil zmagań ze starym, pomatowiałym szkłem. Nagle jednak dostrzegł coś, co go nadzwyczaj zadziwiło. Przybliżył obraz, wpatrując się w dwójkę walczących na plaży.
- Karyl? - Podał stojącemu obok bosmanowi lunetę oraz wskazał na miejsce, które go interesowało. - Powiedz mi, co takiego widzisz.
        Karyl przyjął lunetę, rzucił okiem na wybrzeże, po czym uśmiechnął się i natychmiast oddał ją kapitanowi.
- Pokłócili się o dziewczynę. To chyba oczywiste.
- No tak... - Kapitan Fontor zadziwiony był agresją, jaka biła z obydwu mężczyzn, sam nigdy dla żadnej kobiety nie rzuciłby się na drugiego człowieka z taką wściekłością, ale miłość ponoć zrobiła swoje. - Jak myślisz, który z nich wygra?
        Bosman przyjął lunetę ponownie, po czym przyjrzał się im dokładniej.
- Trudno stwierdzić. - Nagle w jego głowie pojawiła się pewna myśl. - A gdyby tak zorganizować zakłady, miałby kapitan coś przeciwko? Pewno rozweseli to załogę, a morale są wszak najważniejsze.
        Fontor się zgodził, a Karyl ruszył na obchód statku wraz z lunetą, ukazując każdemu z załogi walczących. Po chwili niemal wszyscy ruszyli do zakładów, obstawiając zwycięzce pojedynku. Załoga była dosyć podzielona w ocenie szans, dlatego szybko rozpoczęły się waśnie, ale w wyjątkowo radosnej atmosferze beztroski przed wypłynięciem na otwarte morze. W dodatku walka toczyła się o kobietę, więc każdemu z marynarzy jakoś od razu zrobiło się weselej, może wspominając własne podboje?
Zablokowany

Wróć do „Rubidia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości