Demara[Demara] Ukraść szczęście

Warowne miasto położone na granicy Równiny Drivii i Równiny Maurat. Słynące z produkcji bardzo drogich i delikatnych tkanin, takich jak aksamit czy jedwab oraz produkcji wyrafinowanych ozdób. Utrzymujące się głównie z handlu owymi produktami.
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

[Demara] Ukraść szczęście

Post autor: Keira »

        Demara, zwana miastem zachodzącego słońca. Czerwony kolor cegieł, z jakich są zbudowane budynki, aż kłuje w oczy. Radośni i beztroscy ludzie przechadzają się uliczkami po ciemku, nie chroniąc swoich oszczędności. Wszyscy zbyt sobie ufają. Jednakże jest w tym jedna rzecz; na obcych łypią wzrokiem niczym głodne wilki. Pozornie łagodne i uśmiechnięte miasto ukazuje swoje prawdziwe oblicze nocą, a gdy jesteś tutaj nowy, stajesz się ofiarą. Myszką wśród kotów.
        Postać w brązowym płaszczu poruszała się z gracją, mijając przechodniów wracających do domów czy spieszących do pracy. Noc sprzyjała Keirze, chociaż strój nie spełniał swej powinności; mieszkańcy zwracają większą uwagę na postacie w płaszczach i z kapturem na głowie. Taka persona od razu staje się podejrzana. Osiedlowy monitoring, czyli głównie sprzedawcy i starsze kobiety, już wszystko zarejestrowały i tylko czekają, aż rozniosą się świeże plotki. Anielica bała się, że przez otaczające ją zewsząd oczy nie zdoła zdobyć pieniędzy na jedzenie. Kiedy już dostrzegła okazję, została przyłapana. Zbyt łatwo, a więc nie mogła lekceważyć ludzi z Demary.
        - Przepraszam, myślałam, że mieszek się panu odwiązał - rzekła Keira, próbując jakoś wybrnąć z sytuacji. Nie chciała zwracać na siebie większej uwagi, jakby teraz miała jej za mało.
        - Chędoż się, ladacznico - odpowiedział wysoki mężczyzna, który teraz trzymał pieniądze przy piersi. Piekielna zmarszczyła brwi. Jak każda kobieta, nie lubiła takich obelg.
        - Przecież przeprosiłam. - Tutaj głos anielicy wyrażał zdenerwowanie, co zapewne zostało zauważone przez jegomościa gnojka. Mężczyzna wykrzywił twarz w brzydkim grymasie, wyraźnie wpadając w szał. W dłoni, poza mieszkiem z pieniędzmi, trzymał kufel piwa. Cóż, los dzisiaj nie był przychylny naszej bohaterce.
        - Bodajbyś sczezła w piekle, głupia dziewucho! - Machnął ręką, przez co zawartość kufla wylała się na anielicę. Wokół zebrał się spory tłum gapiów łaknących rozrywki. Jedni stali po stronie pijaka, mówiąc, że złodziejom i obcym należy się kara, natomiast drudzy stanęli po stronie Keiry; już szeptano dziwne historie, że jest biedną podróżniczką, która pewnie została do tego zmuszona, by spłacić długi. Piekielna zarzuciła kaptur bardziej na twarz, by jak najmniej osób ją zapamiętało. Następnie zaśmiała się, co spotkało się ze zdziwieniem każdego świadka w okolicy.
        - Przykro mi, waćpanie gnojku - zaczęła, łapiąc powietrze - ale w piekle już byłam. Nudno tam. Nie chcieli mnie. - Podniosła głowę i jej spojrzenie spotkało się z wzrokiem mężczyzny. Wyraźnie zdenerwowany i przestraszony cofnął się i roześmiał charczącym głosem.
        - W życiu nie spotkałem lepszego komedianta! - Śmiał się wniebogłosy. - Masz jednego miedzianego kruka za tę komedię. Możesz zapracować na więcej, jeśli zdecydujesz się jeszcze jakoś mnie zabawić…
        - Chędoż się, ladacznico. - Keira wyprostowała się dumnie, łapiąc ruena w dłoń i kierując się w bardziej zacienione ulice miasta.

        Jak na złość zaczęło padać. Anielica odnalazła najbardziej obskurną karczmę, na jaką można wpaść, weszła do środka. Ku jej zdziwieniu nie napotkała żadnych spojrzeń nienawiści. Wszyscy zapijali smutki w samotności lub żartowali między sobą.
Keira podeszła do szynkwasu i usiadła. Karczmarz podszedł do niej i zlustrował wzrokiem. Kobieta uśmiechnęła się niepewnie. Śmierdziała alkoholem i do tego wyglądała jak nietutejsza, co jest zresztą prawdą. Właściciel gospody jednak odwzajemnił uśmiech.
        - Obca, prawda? - zapytał, czyszcząc kolejne kufle po piwie. - Początki tutaj nie są łatwe, nawykniesz po jakimś czasie. Im więcej ludzi cię zna, tym łatwiej wmieszać się w tłum.
        - Nie zamierzam tutaj zostać. Tylko przechodzę - odpowiedziała Keira, zdejmując kaptur, co według niej było oznaką większego zaufania.
        - Dobrze, młoda. Zjesz coś? - zapytał karczmarz. Wydawał się naprawdę miły, mimo tego że miasto doszczętnie niszczyło troskę w sercach ludu. - Tutaj przychodzą właśnie tacy jak ty. Podróżnicy, zagubieni, bez grosza. Jednak za jedzenie trzeba płacić, wybacz, młoda.
        - Nie stać mnie. Niech pan mi pozwoli po prostu tutaj przeczekać deszcz. Obiecuję nie sprawiać większych kłopotów - powiedziała anielica, po czym przełknęła ślinę. Dobrzy ludzie jednak istnieją. I takich najłatwiej okraść.
        - Nie ma sprawy. - Odwrócił się. Kiedy Keira myślała, że pójdzie zagadywać innych klientów, srogo się pomyliła. Mężczyzna usiadł przed nią i postawił kubek z gorącym napojem. - Tutaj herbata jest darmowa, więc pij śmiało.
Kobieta uśmiechnęła się w podzięce. Rozmowa nie nawiązała się, a więc właściciel odpuścił i pozostawił ją w spokoju.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Demara miała własną melodię. Unosiła się nad ulicami i wzbijała ponad miasto. Gdyby ONA - mieszkająca tu od kilku dni - potrafiła latać, podobnie do niektórych z jej rasy, albo lepiej - jak anioły, najpewniej czułaby się jak na królewskim koncercie. Zamknęłaby wtedy oczy i odszukiwała poszczególnych muzykantów. A gdy w końcu nauczyłaby się ich znakomicie rozróżniać i znała ich możliwości, wyciągnęłaby kordelas i dyrygowałaby nim jak batutą. To ona zadecydowałaby o tempie muzyki miasta. Ale… nie umiała latać, to znaczy unieść się fizycznie wysoko ponad ziemię. Potrafiła jednak wszystko cokolwiek chciała, gdy tylko zamknęła oczy.
        Muzyka grała, a ciemną ulicę przemierzała jasna postać. Tanecznym krokiem ukazywała charakter miasta. Sielankę i podejrzliwość. Dziewczyna zwracała uwagę, choć widywano ją już wcześniej. Większość brała ją jednak za zjawę lub wariatkę i szybko wypierała z pamięci. Miała na sobie popielatą, zwiewną suknię, włosy rozpuszczone i ani granika makijażu na twarzy. To odróżniało ją od innych kobiet, widywanych o tej porze na ulicy. Te pragnęły zwrócić na siebie uwagę wyglądem i zarobić nieco ruenów. Ona zaś suknię zakładała niezwykle rzadko, nie malowała się, a w jej sposobie bycia wyczuwało się coś twardego, charakterystycznego raczej dla wojowniczek. Mknęła przed siebie, nie przejmując się spojrzeniami nielicznych i można by stwierdzić, że czuje się lekko i beztrosko. Ale prawda była inna. Jasnowłosa czuła się paskudnie. Była głodna i zniecierpliwiona i to te emocje wprowadziły jej członki w taneczny ruch. Wkrótce jednak i on ustał, a najdynamiczniejszym elementem pozostały jej oczy, rzucające czujne spojrzenia wokół. Czaiło się w nich coś niewytłumaczalnego, coś... drapieżczego. Właśnie weszła w ruchliwszą i bardziej podejrzaną uliczkę. Skoro tutaj nogi ją zaprowadziły, to tutaj osiągnie swój cel.
        Szybko zrobiła w myślach przegląd własnego ekwipunku i wyszczególniła elementy, które należało uzupełnić. Działanie na własną rękę i utrzymywanie się w pełni samodzielnie zawsze było nieco trudniejsze. Kiedy żyła z piratami, czy chociażby z mistrzem, łatwiej było o systematyczność w zdobywaniu potrzebnej fortuny. Poza tym zawsze można było liczyć na pomoc drugiej osoby. Teraz musiała pilnować, by każdego dnia mieć przeciętnie podobną ilość zapasów, w tym awaryjne oszczędności, a żeby zaspokoić głód musiała od początku do końca pilnować się i polować sama. Choć lubiła ten stan rzeczy, szczególnie ostatni element, to trzeba przyznać, że nieraz zwyczajnie nie chciało się przejmować i zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego.
        Ale tak nie było i to dziewczyna wypatrzyła sobie cel i skierowała ku niemu kroki. Jechał starą karocą. Jedną z tych, które można wypożyczyć za niewielką sumą. Jasnowłosa szła niedaleko i dawała się zauważyć. Rozpoznawała skrytą za ścianką wozu postać. Wielu uważało go za dziwaka. Na co dzień skąpy, dojrzały księgowy z rodziną i dostojną willą, w nocy był niczym rekin przemierzający ocean. Polował na okazję do urozmaicenia życia. Był myśliwym i ofiarą, dla wielu, którzy pragnęli nieco zarobić.
        W końcu oboje nawiązali kontakt wzrokowy i nie trzeba było długo czekać, by jasnowłosa siedziała wraz z mężczyzną w pojeździe. Ruszyli dalej, pijąc wino, i oboje uważając, że oto potwierdziło swoją wyższość nad drugim.
        Nieco zwolnili, by przyjrzeć się grupce mieszczan, otaczających dwójkę kłócących się ludzi. Dziewczyna roześmiała się, widząc zbulwersowanego pijaczka, oskarżającego kobietę w kapturze. Prawdę mówiąc, upiekło jej się, bo ostatecznie opuściła zbiorowisko bez uszczerbku na zdrowiu. Bez względu na to czy i co zrobiła, za cień podejrzenia można było dostać w nos.
        Karoca jednak jechała dalej, okrężną drogą, do jednej z bardziej obskurnych gospód. Blondynka usiłowała zrozumieć skąpstwo swojej ofiary, ale było to bezcelowe. Najważniejszy był fakt, że miał co oszczędzać i nawet przy sobie nosił sporo majątku. Między innymi w płaszczu, który nałożył jej na ramiona. Nazywał się Jaroslav Wąchacki, był tłustym księgowym dyrektora miejscowej fabryki, zajmującej się obróbką najwyższej jakości tkanin i gdyby chciał, mógłby jeździć na nocne przejażdżki własną karocą, odwiedzać Dom rozkoszy i całkiem dobry lokal.

        Jaroslav Wąchacki wkroczył ciężko do gospody, śmiejąc się ponuro i rubasznie. Wypity alkohol i towarzyszka u boku uczyniły z niego nieco inną osobę. Wielką dłonią obejmował w talii wysoką niewiastę. Mrużyła i tak wąskie oczy i uśmiechała się, ukradkiem badając otoczenie. Jeśli ktokolwiek zwrócił na nich uwagę, to pewnie ze względu ma pewność siebie obojga i władczość Jaroslava. Znano go tu jednak, choć ludzie jego klasy rzadko zapuszczali się do tak podrzędnych lokali. Dlatego większość, nawet jeśli zauważyła coś nietypowego w dziewczynie, szybko wracała do swojego kufla. Choć jasnowłosa była nowa, to w tym towarzystwie nie należałoby się spodziewać po niej niczego wyjątkowego.
- Widzisz, koteczku, jestem dość staroświecki – mówił księgowy, kierując się w stronę wolnego stolika i machając na karczmarza. – Kiedyś tusza była oznaką dobrobytu. Im ktoś miał więcej ciałka, tym widocznie lepiej mu się powodziło. Jest w tym sens, prawda? Oo Panie, jaką masz zimną skórę.
        Dziewczyna posłusznie kiwała głową i nęcąco się uśmiechała. Nie mówiła nic i czasem pozwalała sobie na ziewnięcie. Jej towarzysz zdawał się tego nie zauważać lub uznawał za oznakę poczucia swobody. Pewnie miał ją za nieco tajemniczą, lecz naiwną kobietę lekkich obyczajów.
        Usiedli w końcu na ławie przy stoliku, a jasnowłosa zaczęła gładzić towarzysza po plecach. Szczególnie w okolicach ramion i karku.
- Zupełnie nie rozumiem tej dzisiejszej mody. Głodzą się dziewczyny, a gdy je rozebrać, to nie rozróżnisz postronnej biedaczki od szlachetnej pani. Auć!
        Księgowy podskoczył, gdy coś wbiło się w jego bark. Zaraz jednak ucałował dziewczynę w policzek, przyciągając do siebie bliżej.
- Nie zrozum mnie źle, śnieżynko. Z tobą nie jest najgorzej. Nie jesteś wychudzona, tyły masz całkiem przyzwoite – na potwierdzenie chwycił towarzyszkę za pośladek. Za co jednak przypłacił kolejnym ukłuciem – tym razem bliżej szyi i zwiększeniem dystansu. Z małej ranki wypłynęła niewielka strużka krwi. Jaroslav Wąchacki nie zauważył tego, bo oto postawiono przed nimi 2 kufle piwa. Jeden z nich był nieco mniejszy. Ten też postawiono przed dziewczyną, na co ona zmarszczyła brwi. Mężczyzna zajął się moczeniem wąsów w pianie, podczas gdy blondynka dalej przytulała się do niego szepcząc coś cicho. Najpewniej nawet on nie wiedział co. Uśmiechała się przy tym tak, jakby dostała coś na co długo czekała. I starała się zachować pozór słuchania słów księgowego.
- A masz demony w oczach. Oj, masz… A popatrz tylko na tę… tam w kącie. Czy to nie ta sama, którą widzieliśmy wcześniej? – Wskazał podbródkiem ciemnowłosą dziewczynę w identycznym płaszczu, jak tej osoby, która kłóciła się z pijaczkiem. - Tutaj trafiają same najciekawsze typy. Na pewno ma coś na sumieniu.
        Jasnowłosa odginała w tym czasie jego kołnierzyki. Wykorzystała też chwilę nieuwagi, by upić nieco jego piwa mało kobiecym ruchem.
- Oj, takiej to bym nie ruszał. Wygląda niby normalnie, nawet przyjaźnie, ale ja mam nosa do ludzi. Coś jest z nią nie tak. Może to jakaś wariatka? Patrz tylko, jak się uśmiecha – niepokojąco. Natury nie ukryjesz za ładnym uśmiechem. Zresztą… Założę się, że żebra jej wystają.
        W tym momencie poczuł dziwny ucisk w okolicy obojczyka – tam gdzie niedawno ukłuła go towarzyszka. Ten mocny „pocałunek” otrzeźwił nieco mężczyznę.
- A co sądzisz o moim uśmiechu? – rozległo się dźwięczne pytanie.
         Smilla – znudzona wampirzyca – oddaliła się nieco od swojej ofiary. Upiła dosłownie łyczek. Pozwoliła jednak zaczerwienić się ustom. Jaroslav Wąchacki spojrzał na nią zaskoczony i nieco zmieszany.
- Nie tak szybko, śnieżynko. Pójdziemy gdzieś w ustronne miejsce… - I zbladł, gdy ujrzał kropelkę krwi spływającą z dolnej wargi dziewczyny.
        Jasnowłosa roześmiała się i oblizała usta, szybko i niezauważalnie je przygryzając.
- Spokojnie, niedźwiadku. Po prostu ugryzłam się w wargę. Czasem tak robię pod wpływem emocji.
        Grubas nieco się rozluźnił. Roześmiał się, potarł kciukiem jej usta i pokiwał głową.
- To się zdarza.
        Smilla uwolniła się z jego objęć.
- Poczekaj chwilkę. Ta dziewczyna to moja znajoma. Wcale nie jest taka zła, zobaczysz. – po czym wstała i kocimi ruchami przeszła między stolikami, by stanąć przy ciemnowłosej. Tu pozwoliła sobie na swobodniejszą pozę, bardziej dla niej naturalną. Przyjrzała jej się uważnie, przyciągając uwagę właściciela gospody. Rzeczywiście było w niej coś niepokojącego, w dodatku śmierdziała piwem, choć przed sobą miała zaledwie herbatę. Ale to nie miało znaczenia. Teraz liczyła się tylko gra.
- Hej, popiołku, nie boisz się, że cię wiatr rozwieje? Ten grubas za mną to prawdziwy huragan. Urągał twojej urodzie i inteligencji. Może powinnam to przemilczeć, bo jest dla mnie całkiem miły, ale rozumiesz… Kobieca solidarność zobowiązuje.
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        Demara... Dla niektórych, piękne miasto zachodzącego słońca. Ale "niektórzy" mogą się chędożyć, żaden z nich nie stoi właśnie w zasranej ciemnej uliczce, z której unosi się zapach rozkładającego mięsa i szczyn. Żaden z nich nie chce, nie widzi ich, zupełnie nie zwraca na nie uwagi, a potem, wyłączając je z całokształtu, próbuje tworzyć iluzję ładnego miasteczka. Ignorują je, jakby to nie oni przykładali się do tej miastowej zarazy, zamiast ją wyplenić. Ludzie zawsze tak robili. Żałosne... Choć nie można powiedzieć, że niekorzystne.
        W ciemności, przy ścianie jednej z uliczek stała postać w kapturze. Nie wyróżniała się niczym specjalnym, zresztą w mroku niezbyt dobrze było ją widać. Tylko miejscami, kiedy obok przejeżdżały wozy lub karoce, promienie światła z ich lamp odbijały się delikatnie od białej twarzy zakapturzonego. Biedacy w alejce trzymali się z daleka, rozpoznając w nim nikogo innego, jak najemnego zbira, Satharina. Natomiast z głównej ulicy nikt nie zwracał uwagi. Smród nie był zachęcający, tak samo widok, jeżeli w nocnych ciemnościach można by tam w ogóle cokolwiek dojrzeć. Elf z kolei stał tam, nie zważając na odór, którego na całe szczęście nie czuł. Spoglądał w główną ulicę, jasną od światła lamp olejnych, wypatrując swojego celu. Jaroslav Wąchacki, podobno jakiś ważniak. Chyba księgowy. Nieważne, dla najemnika był tylko spasłą świnią i kolejnym obiektem zlecenia. Wisiał całkiem niemałą sumę Arvallio. A kim jest Arvallio, spytasz? Osobą, której nigdy, przenigdy, absolutnie w żadnym wypadku nie chcesz podpaść w Demarze. Bogaty mroczny elf trzęsie całym miastem. Pożyczki od Arvallio są całkiem ciekawym sposobem na awans społeczny albo spłacenie długów, ale w zamian oczekuje się zwrócenia pieniędzy i, przede wszystkim, posłuszeństwa. Wąchacki skorzystał, bo gdyby ten idiota nie dostał zastrzyku finansowego, zdychałby z biedy pod płotem zamiast dorobić się swojej fortuny. Nie spełnił jednak żadnego z warunków umowy, widocznie świnia poczuła się zbyt pewnie. Zadaniem więc nie było ściągnięcie pieniędzy, jak można się było spodziewać, a "przekonanie" go do spełnienia warunków... Albo zrobienie z niego przykładu. Technika dowolna. Takie roboty Satharin uwielbiał najbardziej i właśnie dążył do tego, by utopić tłustego świniaka w błocie.
        Nie minęło dużo czasu. Swoim ostrym, jak brzytwa prawie, wzrokiem, elf dostrzegł karocę. W niej cel, a wraz z nim blond dziewczynę, całkiem ładną. Ślicznotka... szkoda to wielka, marnować swoje wdzięki na tego ludzkiego śmiecia. A jeszcze gorzej by było, gdyby z jego powodu musiała zginąć. Z taką myślą Satharin wyszedł z ukrycia i zaczął podążać za nietypową dwójką. Tempo starał się utrzymywać podobne do karocy, aby nie zgubić Wąchackiego, jednocześnie utrzymując dystans. Na małą chwilę powóz zwolnił, akurat przy ulicy, na której działa się jakaś nieistotna, żałosna awantura, a potem znów pełnym tempem ruszył dalej. I w końcu po kilkunastu minutach, trafił do obskurnej karczmy, w której parka się zatrzymała. Dziewczyna, obejmowana przez śmiecia. A gdy weszli, a Satharin wparował za nimi, blondynka sama tuliła się do Wąchackiego, siedząc przy stoliku. Najemnik miał świadomość, że prawdopodobnie ona robi to dla pieniędzy, jednak mimo wszystko było to dla niego absolutnie obrzydliwe. Chciał ją przeczekać, w końcu któreś z nich musi się na chwilę ruszyć, a w tym czasie sam siadł przy szynkwasie. Puknął parę razy w ladę, żeby zwrócić uwagę karczmarza, zajętego jakąś dziewczyną, po czym rzucił mu do rąk pełny mieszek.
        - Arvallio pozdrawia - rzucił szybko elf, patrząc na oberżystę w taki sposób, by zobaczył białą twarz, kryjącą się pod kapturem. Ten prędko zrozumiał, kiwając tylko głową z uzasadnioną bojaźnią i ruszył obsługiwać innych klientów.
        W końcu, po jakimś czasie, blondynka odeszła od stolika, a Satharin oblizał się i wstał od szynkwasu, bezczelnie siadając naprzeciwko swojego celu, przy stoliku. Zdjął kaptur, odsłaniając twarz i wychłeptał piwo, które stało koło niego, należące prawdopodobnie do dziewczyny.
        - Ej, ej, zaraz! Kim ty do cholery jesteś? - wrzasnął Wąchacki, wyraźnie zdenerwowany zachowaniem elfa.
        - Zadajesz pytania złym tonem. Ale nie martw się, jestem od dziś twoim osobistym nauczycielem szacunku. Na koszt Arvallio. - Rzekł Satharin powoli, spokojnym, ciepłym głosem, z wręcz przerażającym uśmiechem na twarzy.
        - Ah! Więc powiedz Arvallio, że może się chędożyć, bo ani grosza ode mnie nie zobaczy, nawet musi mi oddać za piwo, któreś wychłeptał, pizdo. A tknąć się mnie nie waży, bo psia jego ma... - rzucał się księgowy, ale niedługo. Po chwili zaczął się dusić, gdy elf podniósł go do góry za szyję, przyciskając go do najbliższej ściany. Kolejne słowo było już wypowiedziane cicho, na tyle, na ile ręka najemnika pozwalała, zdławionym głosem, a brzmiało - Straż...
        - Masz mnie za idiotę? Arvallio ma całą straż w tym rejonie w swojej kieszeni. Specjalnie na tą okazję. A wiesz jaka to okazja? Nie, nie, źle zgadujesz. Wcale nie jest powiedziane że twojej śmierci. To moje urodziny! I nie zgadniesz jakie. Sto sześćdziesiąte ósme. Stary jestem, co? Nie masz szans tyle pożyć, nawet gdybym nie musiał cię zamordować. W każdym razie, w kulturze elfickiej jest tak, że w urodziny spełniamy sobie nasze życzenia. No i widzisz, dawno nikogo nie biłem, bo wszyscy płacą Arvallio. Dawno też nie używałem magii. Dasz mi tą satysfakcję?
        - Puszczaj mnie, posrańcu... - wystękał na ostatnim oddechu Wąchacki, nie spodziewając się chyba reakcji. Elf faktycznie poluzował chwyt, a nawet go puścił, rzucając na podłogę. Księgowy, pozbierał się i zaczął biec tak szybko, jak tylko mógł. Czyli dość wolno. Satharin nawet za nim nie biegł, wyciągnął zaledwie rękę w jego stronę i jego dłoń zaświeciła na zielono, a cel momentalnie upadł.
        - Z góry dziękuję za prezent. - Uśmiechnął się elf, idąc powoli w stronę leżącego. - Zarosły ci arterie w lewej nodze. Czujesz drętwienie? Zaraz będzie sina, a za parę minut do amputacji. O, tak samo prawa noga. - Mówił dalej, poruszając tylko ręką. - I prawe ramię. I lewe. Wszystko do amputacji. Jeśli zechcesz, może być na koszt Arvallio. Ale zaraz zobaczymy czy w ogóle będziemy musieli je amputować.
        Gdy skończył, usiadł na rozdętym brzuchu swojego celu i zaczął okładać go pięściami po twarzy. Wszyscy w karczmie patrzyli na całą tą szopkę z nieukrywanym przerażeniem. W zasadzie wszystko działo się na tyle szybko, że dopiero teraz ludzie oprzytomnieli, gdy księgowy leżał już na ziemi, a najemnik bawił się z nim w najlepsze.
Ostatnio edytowane przez Satharin 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Ignorowała wszystko i wszystkich, marząc tylko, by znaleźć się w innym miejscu. Keira tęskniła za piekłem, który zwykła już zwać domem. Dlaczego podziemia, skoro jest istotą niebiańską zrodzoną w niebie i powinna usychać z tęsknoty za "prawdziwym domem"? To proste; Anioły nie upadają bez powodu. Keira znienawidziła niebiosa za to, co zrobiły jej siostrze. Każde nieposłuszeństwo karane jest unicestwieniem. Może i anioły posiadają własną wolę, ale za to nie posiadają czegoś, co dla piekielnej liczyło się najbardziej; wolności. Są niezależne, a jednak zależne. Wolne, ale uwięzione. Upadłe anioły krzyczą szeptem, jak mówili Keirze w niebie. A Keira teraz śmieje się z nich po cichu, kiedy wreszcie jest wolna.
        Jednakże w przeszłości nie miała pojęcia, co się stało. Dlaczego upadła? Co takiego zrobiła? “Kiedyś sobie na pewno przypomnę…”. Tylko kiedy to “kiedyś” nastąpi?

        Anielica całkowicie pogrążyła się w rozmyślaniach, dlatego też właściciel karczmy dał jej spokój. Nie zadawał zbędnych pytań, za co Keira była mu wdzięczna. Po prostu zajmował się bardziej rozmownymi klientami i nie naciskał na to, co się stało zakapturzonej dziewczynie. Keira upiła kilka łyków herbaty. Fakt, że śmierdziała piwem, dobijał ją. Kobieta miała nadzieję, że nikt nie weźmie jej za ulicznego pijaka, których jest w Demarze od groma. A takie poczciwe miasto, takie piękne… Widocznie wszystko jest piękne, jak się o tym ładnie mówi.
        Zamyślona Keira traci czujność. Dlatego drgnęła, kiedy usłyszała czyjś głos niezwykle blisko swej osoby. Tajemnicza persona zdawała się ją zagadywać, a anielica siedziała z oczami jak pięć ruenów i słuchała, zdziwiona, że ktoś się teraz tak nią zainteresował. Taka reakcja nie była jednak prawdziwa, Keira przeanalizowała behawior ludzi i pomyślała, że tak zachowałaby się głupia, niespełna rozumu biedaczka. Nie wzbudzaj podejrzeń, nie pokazuj, kim naprawdę jesteś - tym kierowała się piekielna. Jej mina ponownie przyjęła łagodną maskę spokoju, po czym ciemnowłosa skupiła się na słowach blondynki.
        - Tego akurat najmniej się boję - odparła cicho chrapliwym głosem anielica, po czym kątem oka spojrzała na “grubasa”. Mężczyzna już znalazł kolegę do rozmowy, więc nawet nie zauważył wzroku upadłej kobiety. - Wysoko postawiony człowiek ubliżający komuś z pospólstwa. Dlaczego mnie to jakoś szczególnie nie dziwi? - “Nie pokazuj, kim naprawdę jesteś”, powtarzała Keira w głowie niczym mantrę. Nie wolno ci pokazać, jak wiele wiesz, jak wiele razy widziałaś cierpienie, nie pokazuj, dlaczego tutaj jesteś. Zgubiłaś się, tylko tyle. Jesteś biedna.
        - Widzę sama chętnie spędzasz z nim milutko czas - rzekła nieco uszczypliwie Keira. - Mogę zapytać, co taka całkiem niebrzydka kobieta robi z tym kimś? Dla pieniędzy? - Pewnie tak, odpowiedziała sobie anielica, ale nie chciała jakoś specjalnie teraz przerywać rozmowy. A miła pogawędka się przyda, byleby nie z litościwym karczmarzem.

        Tłum poruszył się. Coś się stało, gdyż nawet właściciel karczmy ruszył tam, gdzie zebrali się ludzie. Keira udawała niezainteresowaną, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi. Ktoś się bije, wielkie dzieje. W każdym miejscu, w którym jest sprzedawany alkohol, takie rzeczy po prostu są normą.

        A anielica nie byłaby sobą, jakby nie wykorzystywała takich okazji!

        Wstała, wszyscy zajęli się oglądaniem widowiska (i co niektórzy uciekaniem z miejsca, by oszczędzić własne interesy, lub też znaleźli się i tacy odważni, którzy próbowali zapobiec bijatyce), po czym spojrzała na bójkę, niby zaciekawiona.
        - Biją twojego grubasa. Coś czuję, że podczas panicznej ucieczki przed zbirem, jaki go zaatakował, zapomni i ciebie zabrać. - Wzruszyła ramionami, nieprzejęta całą tą sprawą. - Ostrzegam przez kobiecą solidarność. - Uśmiechnęła się do kobiety. Szczerze. Tym razem w tym uśmiechu nie było ukrytego przekazu, zero tajemniczości.
        W jednej chwili Keira zniknęła w tłumie. Przechodziła koło ludzi niczym nic niewarta mysz, która nie ma złego zamiaru. Anielica wpasowała się w tłum, który uciekał przed problemami. Przeszła obok właściciela i niezauważalnym ruchem zabrała mu mieszek pełen pieniędzy, jakie otrzymał od tajemniczego elfa. Okazja czyni złodzieja, jak to mówią.
        Keira, która znalazła się blisko wyjścia, spojrzała na tłukących się mężczyzn i uśmiechnęła się do elfa. Tutaj niestety sarkazm wdarł się, zdejmując maskę z twarzy kobiety i na chwilę ujawniając jej prawdziwe oblicze. Ona uśmiechem pełnym wyższości dziękowała za okazję do szybkiego zarobku.

        Na ladzie natomiast stygła jej niedopita herbatka. Kto wie, co się stanie z karczmarzem, kiedy się dowie, że stracił taką sumę pieniędzy.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Cichy szum w uszach przytłumiał nieco karczemne dźwięki. Śmiechy, krzyki, odgłosy stawianych kufli zlewały się w jedno z biciem serc, odgłosem paznokci na skórze i pracy przełyku.
- Och, a więc jesteś odważna! - dało się słyszeć słowa blondynki. - Widzisz, popiołku...
        I urwała na chwilę zapatrzona w pracę przełyku ciemnowłosej, po upiciu łyka herbaty. Niemal niewidoczne włoski na skórze zalśniły w pomarańczowawym świetle lamp, a tuż pod nimi zamajaczyła fioletowawa barwa.
- ...całkiem niezły z niego KĄSEK – kontynuowała powoli, odchrząknąwszy wpierw i przeniosła spojrzenie na łagodną twarz kobiety. Choć początkowo jej zdumiona mina na myśl przywiodła prostą, biedną dziewczynę, to późniejsze słowa i chrapliwy głos zapowiadał kogoś bardziej interesującego. Smilla nie wiedziała jeszcze, co to może znaczyć. Z pewnością jednak do niedawna zakapturzona nie chciała się za mocno wyróżniać. Może powinno się to uszanować i zwyczajnie dać nieznajomej spokój, ale z drugiej strony Smilla często nie mogła oprzeć się swoim własnym grom i tajemnicom skrywanym przez ludzi. Za bardzo pragnęła interesujących doświadczeń, by szanować ich pragnienia.
- Sama teraz popełniasz jego intencje. Taaak, ocenianie po wyglądzie bywa interesujące, ale może się... boleśnie skończyć. Ach, nie sądzę również, by TO miejsce było odpowiednim na urąganie pospólstwu. Rozejrzyj się. Same wyrzutki społeczeństwa – mówiąc to musnęła zaś włosy rozmówczyni, jakby wskazując jej przynależność do omawianej grupy. - I on. Tłusty przyjemniaczek, plujący na nich wszystkich. Jasne, każdy tutaj każdemu mógłby wbić nóż w plecy. Ale kochana... Kiedy należysz do pewnej grupy, części społeczeństwa... To zupełnie inna sprawa. Nie wolno oczerniać węży w samym ich legowisku.
        Wywód, który mógł wydawać się paskudnie nudny, skończył się gdy obok pojawił się chodzący trup. Dość żywy, jak na umarlaka. A to nasuwało wspaniałe podejrzenia. Uszy wystające spomiędzy białych włosów, imponujący wzrost, szczupła sylwetka i ta hardość w oczach była znajoma. Tak dawno już nie widziała tego połączenia! Smilli aż serce zabiło mocniej i na chwilę zapomniała o głodzie, przekładającym się na jej kreatywną dynamikę. Czy rzeczywiście dane jej było zobaczyć członka rasy, której krew płynęła w jej żyłach, zmieszana z ludzką, i za którą tak tęskniła?
        Oparła się o ladę obok dziewczyny i kątem oka obserwowała przybysza. Zarejestrowała jego działania, które nie wróżyły niczego dobrego. Nie robiła jednak nic, aby im zapobiec. Była zbyt podekscytowana, by się wtrącać. Jeśli jej niedawny nabytek miał posłużyć do lepszego poznania przybyłego, była w stanie się na to zgodzić. Nie spodziewała się jednak, późniejszych, tak śmiałych działań.
- Ach, pieniądze są też ważne. Z pewnością to wiesz. Ale nie... najważniejsze – odparła wymijająco na pytanie kobiety.
        Przysłuchiwała się jednocześnie rozmowie przy stole, od którego niedawno odeszła.A więc w końcu nadszedł jego czas. Smilla zaśmiała się bezgłośnie, słysząc wymianę zdań dwóch mężczyzn. Powoli jednak zdawała sobie sprawę, że intrygujący przybysz nie pozostanie jedynie obiektem obserwacji i dostawcą rozrywki. Gdy Jaroslav Wąchacki doświadczał najbliższego spotkania z pobliską ścianą, wampirzyca zrozumiała, że właśnie jest jej coś odbierane. Głód krwi znów o sobie przypomniał, i patrząc na palce zaciskające się na szyi księgowego, tuż nad małymi rankami, czuła jak rośnie jej rozdrażnienie. Źrenice rozszerzyły się, a nozdrza zaczęły pracować szybciej. Choć wciąż wyglądać mogła na spokojną i wyluzowaną, to bystre oko na pewno zarejestrowało te zmiany. I wtedy z boku nadeszły słowa. Smilla zmarszczyła brwi, nim jednak ciemnowłosa ją opuściła, gwałtownie obróciła w jej stronę głowę i uśmiechnęła się wrednie.
- Kochaniutka, on już nikomu nie jest potrzebny żywy.

        Demara miała swoją melodię. Orkiestra lubiła zaskakiwać słuchaczy brutalnymi partiami, pełnymi jazgotu trąbek, dudnienia bębnów i irytująco skocznych skrzypiec. Wpierw szok wbijał cię w siedzenie, potem wykazywałeś zainteresowanie nowością, szybko jednak przy narastającym, nieustającym hałasie zaczynałeś czuć zmęczenie, a w końcu panikę, że to się nie skończy i w końcu cię pochłonie. Chcesz więc jak najszybciej wyjść.
        W karczmie zawrzało. Ustały rozmowy i chlupot alkoholu. Na podłogę zwalił się znajomy bogacz, pojękując żałośnie. Kilkoro zaśmiało się, jednak wesołość wynikająca z upragnionego widoku pogrążania się elity, była krótka. Większość rozumiała znaczenie całej szopki, a nawet ci bardziej nieświadomi, złaknieni rozrywki, w końcu bledli, nie rozumiejąc przeraźliwie pogarszającego się stanu Wąchackiego. Odważni byli ci, którzy próbowali cokolwiek zdziałać. Wszyscy zaś byli bardzo nieostrożni. Smilla wciąż oparta o ladę nie wykonała od dłuższego czasu najmniejszego ruchu. Czując rosnące napięcie, obserwowała całe zajście. Jej rozmówczyni, wspaniała doradczyni, skorzystała z okazji, by nieco poprawić swój stan materialny. Zwinnie przemykała wśród gapiów, by ostatecznie zmienić właściciela karczemnej kasy. Wszystko przedstawiało się tak komicznie niepokojąco, że rozdrażniona jasnowłosa wybuchnęła śmiechem, idealnie w momencie, gdy drzwi wejściowe zamknęły się za złodziejką. Popatrzyła na herbatkę stojącą na ladzie i nie mogła już się opanować. Pazury świerzbiły, kły kłuły w wargi, a oczy błyszczały.
        Niedawna towarzyszka ofiary trupiobladego elfa, powoli zbliżyła się do niego. Nie do pomyślenia było bezczelnie odbierać łakomy kąsek pięknie ubranej kobiecie. Zero klasy, zero... pomyślunku. Doprawdy, niektórych całe życie trzeba uczyć manier, myślała półelfka wyobrażając sobie mały bicz wodny uderzający w ucho napastnika. Nim nawet zdążyła zdać sobie sprawę z tego co robi, mała wstęga wody, barwiona na złoto chmielem pojawiła się faktycznie przy bijącym i jak mocny pstryczek rozbił się o jego ucho. I choć wyglądało to dość niepozornie, było wystarczająco silne, by na jakiś czas ogłuszyć. Smilla zaklęła pod nosem, bo nie do końca w ten sposób chciała rozegrać swoją partię. Dała się jednak ponieść i nie ukazała żadnego zaskoczenia.
- Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale tak się składa, że spora część tego pana należy do mnie – powiedziała dość głośno, by wszyscy usłyszeli, a w dłoni trzymała już wyjęty spod sukni sztylet, na którego końcu wisiała złota spinka złodziejki. – Tak się składa, że bardzo się spieszę. Koleżanka zostawiła tę śliczną błyskotkę. Może więc dogadamy się jakoś i szybko wrócimy do własnych spraw. Och naprawdę, nie chcę kłopotów. Po prostu nie jadłam dzisiaj jeszcze kolacji i strasznie jestem niecierpliwa.
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        Grubas kwiczał z bólu, jak na świnię przystało. Przy każdym ciosie wydawał z siebie różnorakie dźwięki, jęki, próbował czasami coś powiedzieć, choć wychodziło mu to niezbyt dobrze. Ale, ogólnie rzecz biorąc, jego ekspresja wskazywała na to, że cierpi, czyli dawała odpowiednią informację zwrotną najemnikowi. Do czasu oczywiście, kiedy nie dostał już tylu ciosów, że leżał nieprzytomny. Posiniaczona twarz sprawiała wrażenie, że wystarczy tylko parę razy uderzyć, by księgowy zszedł z tego świata. Zanim jednak elf zadał ostateczne, śmiertelne ciosy, walnęło go z impetem w ucho coś dziwnego, jakby strużka wody. Jego głowa została popchnięta w bok i naprawdę cudem nie przeważyła go na tyle, by wylądował na podłodze. Ktoś go oblał? Nie, wtedy byłby cały w wodzie. I nie poczułby tego tak mocno. I choć pozostały mu w tym temacie wyłącznie domysły, to sprawcę, a właściwie sprawczynię, znalazł od razu. Wstał z grubasa, a jego oczom ukazała się blond piękność, która była wcześniej z Jaroslavem. Najwyraźniej przywiązała się do dziada... Żałosne. Satharin, widząc ją, zaśmiał się, a potem począł powoli iść w jej stronę.
        - Ależ dziadziuś jest cały twój - zaczął ciepłym głosem. - Wyciągam z niego wyłącznie duszę. Cała reszta zostanie dla ciebie, naprawdę. A teraz schowaj sztylet. Nie chcemy, żebyś się pokaleczyła, prawda? - Odsunął rękę dziewczyny, która dzierżyła broń i podszedł do niej jeszcze bliżej, ostatecznie łapiąc ją palcami za podbródek i podnosząc jej głowę ku górze, tak aby patrzyła bezpośrednio na elfa. Teraz dostrzegł to, że jest ona także elfką, a co więcej, wcale nie jest dużo niższa od zabójcy. - Powiedz mi tylko jedno, skarbie. Co taka elficka ślicznotka jak ty robi z takim śmieciem jak on? Przecież na pewno masz większą wartość. Zwłaszcza że władasz, jak mniemam, magią wody, prawda? Czemu zniżasz się do... - Momentalnie przerwał, gdyż dziewczyna na chwilę nieznacznie rozwarła usta, w nic nie znaczącym geście, prawdopodobnie odruchowo. Była to zaledwie sekunda, ale Satharin dojrzał to, czego potrzebował. Wampirze kły. Cała sytuacja się rozjaśniła. - Ach, widzę. Dlatego potrzebujesz grubasa? - mówiąc to wepchnął swój kciuk do ust dziewczyny, rozciął go o jeden z kłów wampirzycy i spuścił na jej język parę kropel. Po chwili odszedł od niej, wyciągając dłoń w stronę księgowego. Zaświeciła na zielono, a on poruszył nią parę razy, odblokowując arterie, które sam wstrzymał. Momentalnie sine kończyny napełniły się krwią, a wtedy elf sprawnym ciosem uciął swoim sztyletem łeb grubasa i chwycił go, uśmiechając się do dziewczyny. - Reszta jest twoja.
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Keira uśmiechnęła się pod nosem. Niemal niezauważalny ruch jej warg dodawał kolejną mieszankę tajemnicy i zła do charakteru kobiety, albowiem anielica nie potrafiła ukrywać nic w uśmiechu. Ten milutki gest zawsze ją zdradzał, jakkolwiek dobrze by nie kłamała.
        - Odwaga jest często mylona z głupotą, więc nie sądzę, że to dobry komplement dla nowo poznanej persony - rzekła Keira, ciągle wykrzywiając usta w całkiem udanej parodii uśmiechu. Następnie jednak zmarszczyła brwi, słysząc słowa nieznajomej. - Dlaczego “popiołku”? - Rzadko kiedy ktoś nadawał przydomek piekielnej. Dobra, rzadko był on taki milutki i słodki, gdyż zwykle padało “ladacznico”, “niedochędożona dziewko” lub mniej grzeczne nazewnictwa damy, świadczące o bardzo haniebnej robocie jej krocza. Keira nie umiała aż tak pyskować, więc zwykle omijała zniewagi spokojnym i dumnym krokiem. Choć musiała przyznać, że w głębi duszy poczuła się urażona tymi niezasłużonymi obelgami.
        Kolejne słowa blondynki tylko podsunęły Keirze niepokojące myśli. Zachowanie nieznajomej dawało się we znaki. Jej słownictwo świadczyło jasno o tym, że anielica ma do czynienia z kimś wyższym rangą. Kobieta, broń cię Prasmoku, nie była uliczną damulką, która zarabia na jedzenie poprzez umilanie czasu bogatym i wysoko postawionym mężczyznom. Tak samo nie mogła zostać mu sprzedana, niewolnictwa nie widuje się od bardzo dawna. No i była wykształcona. Keira zauważyła to wszystko tylko po sposobie, w jaki wyrażała się nieznajoma.
        - W takim razie co twój smakowity i zapewne sycący kąsek robi wśród węży? - zapytała, bawiąc się rąbkiem płaszcza, byleby tylko się rozluźnić. Keira miała predyspozycje do zajmowania dłoni jakąś robotą, kiedy tylko rozmyślała nad czymś. A w tej chwili miała na celowniku tajemniczą elfkę, która, nie wiedząc, gdzie idzie, wpadła w paszczę lwa. Lwa, który nie tak źle znał się na ludziach. - Czyżby lord nie czytał książek i nie wiedział, że ich jad jest śmiertelny? - Pokazała ząbki w jakże paskudnym uśmieszku, w którym każdy wyczyta złe zamiary. Potem jednak ponownie przybrała spokojną maskę. Tak, drodzy panowie i panie, to tylko gra. - Lepiej niech się nie zbliża do takich miejsc, inaczej coś go ukąsi. - Po tym zdaniu anielica ponownie napiła się herbaty, wcześniej odsłaniając szyję. “Dalej, pokaż mi swoją reakcję”, myślała, mrużąc oczy. Miała już tylko jedno podejrzenie, dlaczego blondynka zadaje się z tym paskudnym człowiekiem.
I dlaczego go tutaj przyprowadziła.
        Keira spojrzała, jak to węże atakują. A przynajmniej jeden pokazał kły i zaczaił się na swą ofiarę. Trupioblady mężczyzna, czy też raczej elf, zaatakował, co anielica wykorzystała i zabrała pieniądze właścicielowi karczmy.

        Na zewnątrz niestety nie wyszła. Karczma kończyła się z jednej strony ślepym zaułkiem, z drugiego końca jednak nadchodzili gwardziści. Keira zaklęła, po czym odgarnęła dłuższy kosmyk włosów za ucho i w tym momencie ją olśniło.
        - Nie ma... - wymamrotała. Po chwili spojrzała w okno i dostrzegła swoją nową znajomą, która trzymała sztylet ze spinką anielicy. Keira przypomniała sobie również moment, w którym to blondynka muskała jej włosy. - O ty skubana… - Wbrew pozorom uśmiechnęła się i nie obraziła. No, może trochę, piekielna przywiązuje się do swoich błyskotek. Lecz sam fakt, że nie zauważyła tego, działał na plus dla elfki. Dobra, trzeba będzie jej pomóc. I temu kochasiowi, któremu brak wstydu.
        Na jego nieszczęście Keirze również go brak.

        Wparowała do karczmy, niby niezauważalnie, ale kto wie. Elf był zbyt zajęty blondynką, aby zauważyć powrót anielicy. Piekielna podeszła do właściciela gospody i wyszeptała mu na ucho.
        - Strażnicy tutaj idą, zabierz stąd martwego lorda.
        Mężczyzna spanikował. Keirze niemal zrobiło się go żal; mimo że bójka była winą tajemniczego przybysza, to karczmarz poniesie odpowiedzialność za niedopilnowanie klientów. Tak działa prawo Demary. Opowiedzenie wszystkim, że zbliża się straż, wzbudziłoby panikę, a więc trzeba działać szybko i zetrzeć wszelkie podejrzenia. Zacznijmy od elfa. Anielica szybkim krokiem podeszła do trupa i, zbierając w sobie wszystkie pokłady odwagi, jakie posiadała, objęła go od tyłu za szyję, mówiąc tak, by każdy usłyszał.
        - Tutaj jesteś! - Nogą kopnęła jego rękę tak, by puścił głowę swej ofiary. Niech załapie, o co jej chodzi, jeśli nie chce zostać złapany. - Nie zapłaciłeś za wcześniejszą wizytę, skarbie! - Śmiech wielu mężczyzn obił się o uszy Keiry. Jest dobrze, uwierzyli w jej słowa.
Następnie jednak Keira zawiesiła się bardziej na mężczyźnie, przybliżając swe usta do jego ucha.
        - Zbliżają się strażnicy, jeśli chcesz wyjść z tego cało, graj ze mną. Już - wyszeptała tak, by pozostali klienci karczmy nie usłyszeli. Podgryzła jeszcze na koniec płatek ucha elfa, aby każdy uwierzył, że anielica potrafi mówić tylko sprośne słówka. Pociągnęła go ze sobą, tym razem chwytając za ramię blondynkę.
        - Chodźcie, musimy uregulować opłatę, prawda, kochana? - Uśmiechnęła się do niej, byleby załapała cały ten cyrk. - Masz też coś mojego - szepnęła do niej. Plan Keiry wydawał się głupi, ale był w tym drugi cel. Teraz żadne z nich nie będzie podejrzane; elf przynajmniej przez jakiś czas. Z Keiry spłynie znamię złodziejki pieniędzy, natomiast z wampirzycy podejrzenia o przyprowadzenie bogatego mężczyzny na pewną śmierć. Trudniej z trupiobladym elfem, gdyż mimo że teraz każdy odwrócił swą uwagę od karczmarza wynoszącego zwłoki, tak jeśli straż zapyta się kogoś o zamieszki, wszyscy opowiedzą o bladym elfie. Miejmy tylko nadzieję, że zabójca będzie mieć tyle szczęścia.
Keira odciągnęła ich na zaplecze, gdzie już znajdowało się truchło bogatego pana. Anielica spojrzała na właściciela przybytku.
        - Jest stąd jakieś inne wyjście? - zapytała, unosząc brew w znaczącym geście. Biedny starzec zrobił zawiedzioną minę, po czym niechętnie wskazał klapę w podłodze. Keira podziękowała mu skinieniem głowy, po czym odwróciła się do swych towarzyszy.
        - Ludzie będą teraz gadać o tym, jakie to masz szczęście w burdelach, więc nikt na ciebie nie doniesie. Chyba że zostanie zapytany - zwróciła się do elfa. - Nie chcę mieć kłopotów jako świadek, a innej drogi ucieczki nie widzę. Ty natomiast masz moją spinkę. Oddawaj. A pomogę wam się stąd wydostać, stoi? Od razu ostrzegam, wdawanie się w spór z gwardzistami nie wyjdzie na dobre. Władze Demary wszędzie mają oczy. O ile masz tyle szczęścia, nikt na ciebie nie naskarży. Jak nie, przykro mi, nie moja brożka.

        Kim jesteś, Keiro? Niby to nieznaną biedaczką, która przybyła się skryć przed deszczem, czy może złodziejką o niezwykle pojętnym umyśle? Zapewne nie ladacznicą spod latarni. Ale grać takie najbardziej anielica uwielbia; nikt ich nigdy nie podejrzewa.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Mówi się, że nawet ci najlepsi przestępcy pragną zostać w końcu złapani. Co to by było za dzieło diabelskie, gdyby nikt się o nim nie dowiedział? Dla kogo te wszystkie makabryczne starania, jeśli nie dla świata? W swym mistrzostwie można pozostać niewidzialnym, z reguły jednak pragnienie podziwu pcha złodzieji, morderców i krętaczy w ręce sprawiedliwych. W ręce władz. Niektórzy nawet pozwalają na wymierzenie kary, by przez lata lub chociaż chwilkę przed ścięciem czuć na sobie pogardliwe spojrzenia. Oczy te to wyraz przerażającego respektu.
        Znajomy uśmiech migotał na twarzy ciemnowłosej. Ta tajemnicza kobieta, sprawiająca niepozorne wrażenie, ostatecznie zdradzała samą siebie. Nie musiała oczywiście od razu parać się podejrzanymi zajęciami. Mogła mieć, na przykład, wyjątkowo trudne warunki życia lub być wyklęta. Smilla coś na ten temat wiedziała. Mimo to niebezpieczne było porównywanie innych do siebie – często zamyka się wtedy oczy na prawdę. A gdy wygłosimy swoje przypuszczenia na temat charakteryzowanej osoby, możemy wykazać się głupotą, zamiast odwagą.

        Zamyślona wampirzyca zabębniła palcami o ladę i rzuciła dziewczynie zainteresowane spojrzenie. Zastanawiała się czy jej drapieżczy zapach jest tak samo wyczuwalny jak woń piwa. Bardzo możliwe, że właśnie spotkała się dwójka przestępców w dwóch różnych stadiach. Smilla pragnęła być widoczna. Jej rozmówczyni wręcz przeciwnie. A tamten? Spojrzała na spiczastouszego przybysza. Ten albo tego pragnął, albo takie miał zadanie.
        Prychnęła cicho na słowa rozmówczyni, lecz jej oczy wyrażały uznanie.
- Moje komplementy to jedynie stwierdzenie faktów... – westchnęła, wbijając delikatnie paznokieć w usta. Maleńka kropla krwi pojawiła się równie szybko, jak zniknęła drażniąc kubki smakowe, a ranka zagoiła się. – Od razu widać po tobie, że ogień trawił już serce. Może nawet duszę? Spójrz tylko na siebie! Te włosy, oczy, skóra... Jakby los ci to przeznaczył.
        Półelfka sprawiała wrażenie spokojnej. Jej naturalny wygląd oraz wykreowane opanowanie uspokajały osoby wokół. Gdy jednak zaczynała się nudzić lub głód budził rozdrażnienie – zaczynała zdradzać się drobnymi gestami... lub celowo słowami.
- MÓJ LORD jest równie głupi, jak ja szalona – odpowiedziała unosząc zawadiacko głos. – Książek przeczytał aż nazbyt wiele. Wiedza daje mu złudne poczucie kontroli i władzy. Ale czy można mieć mu to za złe? Jak każdy z nas pragnie czegoś smacznego od życia. Czy kłamię, moja droga?
        Role powoli wykazywały tendencję do odwracania się. Smilla zaczęła więc pilnować równowagi. Przecież nie mogło być tak, że to jej cel przejmie inicjatywę. A jednak... Rybka haczyk złapała w płetwy. Drażniła się ciągnąc go do dołu, by zobaczyć po drugiej stronie tafli twarz rybaka. Ach... Bynajmniej nie był on głupi. Choć głodny i zaciekawiony – mocno zapierał się nogami o skalisty brzeg. A zatem rozmówczyni potrafiła się bawić. O wiele bardziej z równowagi wytrącały ją poczynania elfa. Ech, mężczyźni...

        Jego palce były silne nawet dla niej, skóra zaś gorzka. Zaskoczona nie powstrzymała go przed tym ruchem. Nawet ją rozbawił. Przypomniała sobie odległe czasy. Dobrze sobie radziła wśród mężczyzn. Przez wiele lat pływała z piratami. Na Dwudziestomackownicy były tylko dwie kobiety. Ona i córka kwatermistrza. Nie było łatwo. Szczególnie na początku, gdy załoga usiłowała ją sprawdzić. Mając jednak w pamięci pewną sytuację z przeszłości, doświadczenie ze statku wielorybników i magię wody udało jej się wywalczyć pozycję i szacunek. W końcu zaczęto traktować ją nie jak kobietę na statku lecz jako jednego z towarzyszy wypraw. Ostatecznie nawet córka kwatermistrza się do niej przekonała i zaczęła udzielać cennych rad. To były jednak odległe czasy. Teraz Smilla była kimś innym i prowadziła odmienne życie. Czasem wykorzystywała swoje kobiece atuty do osiągania celów. Wystarczyło, że nałożyła sukienkę i już inni czuli się pewniej, stawali bardziej odważni i nieostrożni. A przecież półelfka niczego nie zapomniała. Może nie żyła teraz każdego dnia z bandą osiemnastu chłopów, ale pamiętała jak to jest.
        Ten tutaj był odważny, bezczelny i zadziorny. Wampirzyca z przyjemnością pozwoliła dać się zaskoczyć. Z pewnością nie miała do czynienia z byle najemnikiem. Taki pewnie od razu odrąbałby również jej głowę, o ile w ogóle przejąłby się ingerencją blondynki. Ale dzisiaj naprawdę miała szczęście do ludzi... Oblizała więc jego kciuk i uśmiechnęła po raz drugi szczerząc delikatnie ubrudzone krwią ząbki. Niech patrzy, skoro już wie. Wystarczyło kilka kropel, by słodycz rozgrzała jej usta i przyspieszyła puls. Zmysłowa zaczepka szarpnęła jej ciałem, gdy się skończyła. Powstrzymała jednak nogi przed działaniem. W karczmie zaczęto szeptać i wampirzyca wiedziała, że wzbudzają zainteresowanie coraz bardziej niepokojące najbliższą przyszłość. Powinna zaraz to zakończyć i zniknąć. Niemniej nie mogła przecież tak zostawić niedokończonych spraw. Błyskawicznym ruchem chwyciła nadgarstek tamtego i wbiła w niego pazury, tak, że przebiły skórę i wycisnęły posokę. Zastąpisz go wcisnęła mu w umysł, nie zaznaczając jednak swojej obecności. Intensywnie i nachalnie patrzyła mu w oczy.
- Wracaj do burdelu! – dało się słyszeć wołanie, gdy puszczała jego rękę. A oznaczało ono, że napięcie powoli opadało i widownia robiła się odważniejsza. Chwilę jednak potem zapadło śmiertelne milczenie. Ucięta głowa skutecznie rozwiała wszelką nadzieję na zabawę. Zrobiło się za poważnie na śmiechy. Mięso, tłuszcz i żyły nie przedstawiały obrazka pod żadnym względem komicznego. Krew lała się strumieniami na deski podłogowe. Ciemna plama rozlewała się i ci siedzący najbliżej cofnęli się do tyłu, kładąc jednocześnie dłonie na własnych broniach.
        Zapach buchnął w nozdrza zgłodniałej. Tego było za wiele. Wzrok wlepiony w głowę przeniósł się na resztę ciała przywróconą do poprzedniego stanu. A więc w ten sposób obezwładnił księgowego. Magią. Być może elf miał za zadanie dostarczyć ten łeb komuś, ale jeśli zamierzał to robić w ten sposób, to najwyraźniej żądny był wrażeń tak samo jak ona. Tylko czy był teraz odważny czy głupi? Smilla stawiała na to drugie.
        Poderwała głowę do góry. Usta miała zaciśnięte, ale górna warga wędrowała leciutko do góry. Przechyliła się nieco do przodu i wzrokiem prześwidrowała swój cel. I już uginała nogi, już odchylała do tyłu rękę ze sztyletem, już czuła smak zemsty.... Kiedy obok żywego trupa pojawiła się złodziejka i wywróciła sytuację do góry nogami. Czy raczej... Niczym anioł uratowała obojga przed samym sobą.
        Głowa poleciała na podłogę z tępym hukiem i mlaśnięciem uderzając o drewno. Ciemnowłosa tymczasem kreowała przedziwny obraz, który – gdyby wystawiano go na scenie – mógłby być bardzo zabawny. Atmosfera nieustannie się zmieniała. Znowu rozległy się śmiechy, ale wciąż nie wiedziano, czy powinno się być wesołym, czy przerażonym. Smilla zacisnęła zęby, patrząc na poczynania drugiej kobiety i wyprostowała się. A kiedy uwaga przeszła również na nią – roześmiała.
        Ta mała ma potencjał. – myślała, pozwalając się zaciągnąć na tyły karczmy. Tylko po co to robi? Nie mniejszą zagwozdką były dla niej poczynanie elfa. Nie podejrzewałaby go o działanie z kimkolwiek, pozwolenie na pomoc, czy gry już tak zaawansowane. Owszem, bawił się z nią. Drażnił nie wiadomo po co, ale to wampirzyca doprowadziła do tej sytuacji. Przynajmniej tak jej się wydawało. Dlaczego więc dał się wciągnąć w to małe szaleństwo? Dlaczego szli teraz obok siebie, udając kogoś zupełnie innego i przede wszystkim decydując się na ucieczkę? Czyżby mimo całej swej potęgi bywał nieostrożny i obawiał się władz? Czy kłamał rozsiewając wokół aurę nietykalności?
        Stanęli znowu nad zwłokami Jaroslava Wąchackiego. Krew wciąż wyciekała, stygła i zasychała. Dla śmiertelników zapach musiał być odurzający a widok obrzydliwy. Tutaj jednak ludzie przyzwyczajeni byli do brutalności. Jakkolwiek odrąbywanie głowy, obecność krwiopijcy i obrót sprawy w historię z zamtuzu była zaskakująca – po ochłonięciu wszyscy zachowywali się na miarę swojej pozycji w społeczeństwie. Wprowadzali chłodny porządek do chaosu nie przejmując się niedawnym wydarzeniem. W końcu aktorzy zeszli im z oczu. Smilla podchwyciła plan ciemnowłosej i odegrała swoją rolę.
        Chwilę później schowała sztylet i zerwała z szyi medalion. Jej twarz przestała być rozbawiona. Nagle jakby zdjęła maskę. Z jakiegoś powodu uznała, że może pozwolić sobie na chwilę prawdziwych emocji. Było jej ciężko. Przekształcanie polowania w grę zawsze niosło takie niebezpieczeństwo. Sprawy mogły wymknąć jej się spod kontroli, a głód krwi wciąż upominać o swoje. Miewała już takie problemy i nauczyła się pewnej kontroli, czy raczej odwlekania w czasie krytycznego momentu. Niemniej, była wciąż młodym krwiopijcą. Potrzebowała krwi i nie miała nad tym pełnej kontroli. Schowała więc medalion do ukrytej pod fałdami sukni kieszeni i zacisnęła na nim dłoń. Gdy będzie już naprawdę źle, otworzy malutkie wieczko i pozwoli przywrócić trzeźwość umysłu ukrytym w nim granulkom.
- Niezły kabaret, moi drodzy. Werbuję was do mojej trupy. Przerzucimy się na uczciwy zarobek – powiedziała, prostując się i otrzepując ubranie z niewidzialnych pyłków. Tym samym odkryła kilka czerwonych plam na delikatnym materiale. – No pięknie! Zniszczyłeś mój mundur, przyjemniaczku.
        Skoro już tu byli nie było innego wyjścia. Nie cofną się przecież. To by był mało interesujący zwrot akcji w przedstawieniu. Trzeba było posłuchać samozwańczego reżysera. Dodatkowo zza drzwi dało się słyszeć nowe, donośne głosy. Do tego chrzęst zbroi i krótkie pytania od razu rozjaśniły najbliższą przyszłość. Jakieś ścierwo nie bało się użyć jadu przeciw innym wężom. Ciche przekleństwo i 5 sekund później złota czupryna zniknęła pod klapą w podłodze. Wydawało się, że na tym koniec. Że uciekła, wykorzystując nieprzeciętną szybkość i zostawiła tę przeklętą grupkę. Ale nie... Klapa po chwili odskoczyła ponownie do góry z mokrą plamą po środku.
- Umowa stoi! Oddam ci spinkę, ale najpierw darujmy sobie uprzejme dyskusje.
        Smilla stała w rzadkim błocie zmieszanym z czymś, czego blondynka wolała nie identyfikować. Sięgało jej do połowy łydki i wybrudziło dół sukienki, którą teraz zadarła i podpięła skradzioną spinką. Kiedy pozostała dwójka dołączyła do niej, stali we trójkę w ciemnym tunelu. Nie docierało tu żadne światło, poza tym spomiędzy desek podłogi małego zaplecza. Wampirzyca na szczęście nie miała z tym problemu i wszystko widziała wystarczająco wyraźnie. Bycie krwiopijcą miało swoje zalety. Nie była jednak pewna czy reszta będzie w stanie sprawnie przemierzać ciemności. Postanowiła jednak nic nie mówić i zamiast tego ruszyła przed siebie, wpierw jednak wskazując pierwszeństwo ciemnowłosej.
- No dalej, popiołku.
        Miała wciąż pewne obawy odnośnie męskiego przedstawiciela ich uroczej gromadki. Podczas gdy herbaciana złodziejka mogła prowadzić ich teraz w samą paszczę lwa pod płaszczykiem niesienia pomocy, elf wciąż pozostawał nieprzenikniony. W każdej chwili mógł postanowić podzielić losy kobiet z losem Wąchackiego. Okropnie ją irytował, ale jednocześnie nie zapominała, że mogli być braćmi krwi, o ile ten uznaje półelfy.
- A ty... – mruknęła zrównując z nim krok - Chyba nie posiadasz instynktu samozachowawczego, co? W sumie to dość logiczne. Widać oddałeś się śmierci i tylko ta cholerna pycha i upór nie pozwoliły ci spocząć w ziemi. Coś tam wiem o żywych trupach. Zawsze są idiotycznie bezczelne.
        W tym czasie tunel nieco się zmienił. Czujny węch Smilli wyczuł nowy zapach. Kwaśny i rozrzedzony w suchym powietrzu. Zapach owoców? Być może, ale wyczuwało się w nim coś jeszcze... Coś, co pchało jasnowłosą do przodu. Zapach ludzkiego potu. Wciąż jednak pozostawał odległy i musiała bardzo się starać, by nie myśleć o intensywności zapachów tuż obok.
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        Elfce niewątpliwie przypadła do gustu krew Satharina. Widział to jak na dłoni, zarówno w jej oczach, minie i zachowaniu. Ze smakiem oblizała jego kciuka, nie pozostawiając ani jednej kropelki na zmarnowanie. Odezwał się w niej wampirzy głód, a leśny elf tylko go podsycił. Krwiopijcy byli naprawdę potężną rasą, choć mieli swoją słabość, którą najemnik gardził, a mianowicie właśnie żądzę. Żądzę krwi. Dla posoki zrobią wszystko. Robiło to z nich żałosne ofiary, do wykorzystania na jedną noc, walki lub wysługiwania się nimi, zależy kto miał na co ochotę. Idiotami byli ci, którzy oddawali swoją krew ot tak, za darmo. Jeżeli wampir chce pokojowo uzyskać dla siebie pożywienie, a zazwyczaj tak właśnie jest, trzeba wyeksploatować do granic możliwości. Wystarczyło, że Satharin dobrze to rozegra i będzie miał dużo więcej korzyści z tego zabójstwa niż kilka pełnych sakw. Wampirzyca, przepełniona swoim głodem, wbiła się pazurami w nadgarstek elfickiego zabójcy, aż do krwi. Patrzyła głęboko w oczy najemnika, a przez jego umysł przeleciała dziwna myśl. Zastąpisz go... Znaczy kogo? Wąchackiego, jako pokarm? Może i tak, ale Satharin na pewno wyciągnie z tego jakieś korzyści.
        Po tym, jak odrąbał głowę księgowego, podeszła do niego dziwna, tajemnicza dziewczyna w płaszczu, o kruczoczarnych włosach, której wcześniej nigdzie w otoczeniu nie wyłapał. Bezczelnie kopnęła elfa w rękę z impetem, a głowa poleciała na ziemię, rozlewając na podłodze jeszcze więcej krwi. Skonfundowany najemnik odwrócił się momentalnie, a w tym momencie słyszał już jej słowa. Była nawet urocza... I albo miała jakiś cel, albo była największą idiotką, jaką Satharin spotkał. Jej bełkot nie miał raczej sensu. Co prawda, zabójca lubił się zabawić od czasu do czasu, ale zazwyczaj szastał przy tym na lewo i prawo sakwą, która dzięki jego "pracy" zdawała się nie mieć dna. No cóż, jakiej by nie miała intencji, miała na przeciwko siebie elfa, teraz już nie zaskoczonego, ale wściekłego na jej arogancję. Gdyby nie wyszeptała kolejnych zdań, zadusiłby ją gołymi rękami z miejsca. Tu i teraz. Znając już jednak intencję dziewczyny, popchnął ją tylko, prychając lekceważąco.
        - Chędoż się - rzucił pogardliwie, wyraźnie nie mając zamiaru skorzystać z pomocy oferowanej przez nią. - Myślisz, że potrzebuję pomocy z jakąś żałosną strażą? To się grubo mylisz, panienko. Straż i ja, to przecież najlepsi przyjaciele! Co prawda, ja jestem tym przyjacielem, po którym zawsze trzeba czyścić na uczcie, ale hej! Miłość zawsze przezwycięża złe cechy kochanej osoby. Panowie strażnicy chętnie przyjdą, posprzątają i dostaną skromny - tutaj elf zabrał sakwę z pasa księgowego i potrząsnął nią parę razy - napiwek. Jednak gdy strażnicy zobaczą podejrzane dziewczyny przy trupie, mogą błędnie zinterpretować sytuację. - Zaczął podchodzić do dziewczyny coraz bliżej. - Mogłaby to być na przykład rozterka miłosna, prawda? Mogłyście się pokłócić o pana Jaroslava. Czyż nie, panienki? Jedna kochała, druga kochała, nasz kochany księgowy obracał sobie wokół palca obie. No i w końcu którejś puściły nerwy, bo panicz chędożył tą drugą na boku. - Podszedł już na tyle blisko dziewczyny, że chwycił ją za podbródek i podniósł jej głowę, tak samo jak zrobił z elfką. Patrzył zakapturzonej głęboko w piękne, srebrne oczy. - Jeżeli nie chcesz, żeby tak się to skończyło... To radzę nie przeszkadzać mi w robocie! - ryknął, puszczając dziewczynę.

        Obie kobiety nie miały raczej szczególnego interesu w ratowaniu elfa. O ile wampirzyca była dość zainteresowana Satharinem, czy też bardziej jego krwią, zakapturzona już pewnie niekoniecznie. Gdy najemnik odmówił pomocy, w dosadny sposób, czmychnęły one na zaplecze, a niedługo potem do karczmy wparowała grupa trzech strażników.
        - Mości panowie, czekałem na was z niecierpliwością! - Zaczął zabójca, z wyraźnie słyszalną ironią w głosie, po czym przeszedł szybko do zwykłego, poważnego tonu. - Załatwiamy formalności, szybko i bezboleśnie. Pieniądze są wasze - rzucił im sakiewkę - jak zwykle zresztą, Arvallio pozdrawia. A teraz zjeżdżacie, nic ważnego się tu nie wydarzyło.
        - To tak nie działa, Satharin. Od dziś nie - odburknął mu jeden z gwardzistów, dobywając broni.
        - Chyba nie wyraziłem się jasno. - Elf przeszedł do jeszcze poważniejszego, zimnego tonu głosu, wzbierając w sobie gniew. Jak to "nie tak działa"? Zawsze tak działało. Tchórzliwe, żałosne żołnierzyki zawsze brały pieniądze. Coś było cholernie nie tak... Ale na zmartwienia przyjedzie czas później. Teraz jest moment zabawy. - Powiedziałem, że stąd zjeżdżacie. W podskokach, ścierwa. W podskokach. Macie pięć sekund. Pięć...
        Strażnicy dobyli broni, okrążając najemnika. Ten w spokoju tylko liczył, powoli, bez pośpiechu.
        - Cztery.
        - Trzy.
        - Dwa.
        - Jeden... - Nastała chwila przerwy, niczym kropka kończąca zdanie, a potem nadeszła litera zaczynająca kolejne, tym razem dużo bardziej krwawe i brutalne. Gwardziści nie uciekli. Idioci. Ich sprawa. Okrążyli elfa, nie zdając sobie sprawy przez swoją głupotę, że ustawiają się jak owieczki na rzeź. Pierwszy był ten, który śmiał pyskować, gdyż najemnik wbiegł w niego po prostu z impetem, powalając strażnika na ziemię. Samo rzucenie na podłogę nie było co prawda śmiertelne, ale chwycenie krzesła i uderzenie nim w czaszkę delikwenta, już tak. Słyszalny gruchot pękającej czaszki potwierdził, że zdało egzamin. Drugi chciał wbiec w niego z mieczem, jednak najemnik przykucnął i przerzucił napastnika przez bark, wrzucając go w stół karczemny. Do trzeciego podszedł już sam i z łatwością wyłamał trzymającą broń rękę sparaliżowanego strachem przeciwnika. Ten, kwicząc z bólu, nawet nie zauważył, gdy zabójca chwycił jego głowę i przekręcił gwałtownie, łamiąc kark. Strażnika na stole dobił już bez pośpiechu, powoli dusząc, dopóki nie przestał czuć jego pulsu.
        Problem był z głowy, jednak pojawił się kolejny. Sukinsynów ktoś musiał podpuścić, przekupić, cholera wie. Na pewno nie byliby w stanie sami zdobyć się na taką niezależność. Byli to przecież gwardziści z Demary, czyli banda debili i imbecyli. Żaden ze szczególnymi umiejętnościami myślenia. To znaczy, że albo ktoś na górze, z wyższych szczebli, wypowiedział wojnę Arvallio, albo ktoś uwziął się na zabójcę. A może to sam Wąchacki dał strażnikom w łapę, spodziewając się ataku? W każdym razie, jeżeli ci byli wrogami, to każdy kolejny mógł być potencjalnym przeciwnikiem. A jakby wytrenowany nie był Satharin, w pojedynkę nie da rady całemu garnizonowi, nawet gdyby bardzo chciał. Samemu więc, trochę ze strachu, do czego nigdy by się nie przyznał, ale także też przez zmęczenie, które powoli dawało mu się we znaki, czmychnął na zaplecze, gdzie ruszyły dwie dziewczyny, widocznie mające pomysł, jak się wydostać z tego cholernego padołu łez.
        W czasie walki najemnika, karczmarz zdążył zaciągnąć ciało na zaplecze, nie wiadomo w zasadzie po co. Do zabrania i tak ma jeszcze trzy kolejne. Dziewczyny natomiast stały nad klapą w podłodze, prawdopodobnie prowadzącej do kanałów pod miastem. Tych Satharin nie znał, nigdy nie próbował się w nich specjalnie chować, toteż jego orientacja może nie być tam zbyt dobra. Zakapturzona od razu zwróciła się do niego, na co zmierzył ją wzrokiem i odpowiedział dość chłodno.
        - Ludzie mają gadać o tym morderstwie. Od początku taki był cholerny plan. A władze Demary, jeśli mają cokolwiek, to nie oczy, a język, do lizania rzyci możnym. No i rękę, do przyjmowania sakiew. Do czegokolwiek innego są bezużyteczni.
        Z głównej izby zaczął wydobywać się donośny głos z akompaniamentem chrzęstu zbroi. Trzeba wiać. Już. Wampirzyca jako pierwsza zeszła do środka, znikając momentalnie i zatrzaskując za sobą klapę. Czy to z intencją, czy przypadkiem, nie miało to większego znaczenia. I tak daleko nie odejdzie. Satharin ponownie otworzył klapę, wpuszczając przed siebie zakapturzoną dziewczynę.
        - Panienka przodem - rzucił, zdobywając się na bycie dżentelmenem akurat w tym, wręcz idealnym dla takiej postawy momencie. W końcu kanały to najzwyklejsze w świecie tunele wypełnione gównem i szczynami, prawda? Gdy już obie dziewczyny zeszły na dół, elf zamienił tylko kilka przyjacielskich słówek z karczmarzem. - Znasz te kanały?
        - Znam. - Krótko i zwięźle odparł tamten, z wyraźną bojaźnią w głosie. I choć jego odpowiedź nie była zbyt długa, bardziej rozległej by już nie wypowiedział. Dwie sekundy starczyły, żeby leżał obok ciała Wąchackiego, z poderżniętym gardłem, a więc dość znacznie ograniczoną zdolnością komunikacji międzyludzkiej. Gospodarz mógł sprzedać uciekającą drużynę, a na to nie można było sobie pozwolić. Satharin jak gdyby nigdy nic wytarł sztylet od krwi i zszedł do kanału za dziewczynami, mając zaledwie kilka, może kilkanaście sekund zwłoki. Tunel był standardowym przewodem ściekowym. Rzadkie błoto, zmieszane z ekstrementami, ewentualnie jakąś substancją powstrzymującą woń. Elfowi było to obojętne, przecież i tak nie czuł zapachu. Bardziej przeszkadzał mu sam fakt lokacji, w której się znajduje. Kanały to miejsce dla ludzkich ścierw, istot niegodnych czyścić nawet butów najemnika. Nie dla niego. Był na tyle zirytowany tym faktem, że nawet specjalnie nie zwracał uwagi na swoje towarzyszki. Dopiero gdy usłyszał słowa skierowane w jego stronę, odpowiedział.
        - Widzisz, to chyba ta jedna rzecz, którą mamy wspólną. Nie wmówisz mi przecież, że wampiry nie są martwe. A swoją drogą - uśmiechnął się bezczelnie i zaczął kpić z elfki - skoro mówimy o wampiryźmie. Jak tam? Głodna?
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Zmęczona Keira ziewnęła, nawet nie kryjąc swego znużenia. Może podświadomie pragnęła, by zauważył to gospodarz karczmy i zaproponował jej darmowy nocleg. Kolejna noc spędzona pod gwiazdami nie satysfakcjonowała naszej młodej anielicy. To pewne, że znowu nie dałaby rady i wkradła się w czyjeś łaski, udając biedną sierotkę. Jednakże i ten plan by nie wypalił, ponieważ od piekielnej ciągle czuć woń alkoholu. Keira położyła rękę na ladzie i oparła głowę o dłoń. Miała ochotę wrócić tam, na ulicę, aby móc nakopać temu bezczelnemu pijakowi. Przemilczmy już fakt, że to anielica pierwsza chciała go okraść.
        - Prędzej pyskata, nie taka znowu odważna - odpowiedziała Keira. Racja, co do czego, lecz kobieta posiada bardzo błyskotliwy umysł. Ubliżanie innym powoli stawało się jej zajęciem codziennym. - Moje serce i moja dusza mają się bardzo dobrze, a co? - Ta nieznajoma widziała za dużo. O wiele za dużo potrafiła dostrzec. - Jeśli chodzi o przeznaczenie, nie wierzę w nie. Sama wybieram drogę, którą kroczę - rzekła, poddając w wątpliwości wiele rzeczy; byleby tylko zmylić nieznajomą. Przeznaczenie kieruje naszymi losami, a my jesteśmy mu całkowicie poddani; tak ludzie wierzą w swój los, posługują się wymyślonym bytem, aby wyjaśnić przyczyny ich nieszczęścia, rzadziej szczęścia. Keira znalazła się w tej gospodzie przez przypadek, a tak przynajmniej wierzyła.
I znowu. Każdy byt kierujący naszym losem, czy to przypadek, czy przeznaczenie, fatum, Bóg, odnosi się do wiary. Nie ma człowieka, który w coś nie wierzy; będąc ateistą, wierzymy w siebie, przeznaczenie, przypadek, nawet nie wiedząc o tym. Śmiechu warty świat, pożałowania warci ludzie.
        - Całkowicie rozumiem. Doświadczenie a wiedza to zupełnie inne nauki. Jedno bez drugiego jest jak złodziej bez rąk. Przypuszczam, że dobrze się przy nim bawisz, hm? - Wzięła kolejny łyk herbaty i zniknęła. Śmierć lorda pomogła jej w ucieczce i udanej kradzieży, dzięki czemu Keira mogła zadowolić się porządnym posiłkiem oraz noclegiem.
        Niestety przypadek, a może przeznaczenie, często płata figle.

        Elf prychnął i odtrącił ją. Keira zdziwiła się. Właśnie ten oto mężczyzna wykopał sobie gród tutaj, w Demarze. Może i się pochwali, że zabił, może i pokaże swoją siłę i pomorduje strażników, uciszając władze, ale, jak wcześniej powiedziała, Demara ma oczy. Srebrne Oko Prasmoka, księżyc, także wszystko widzi. Nie odpuszcza grzesznikom, a karma zawsze wraca.
O, kolejny przesąd żałosnych ludzi. Ucz się, Keiro.
        - Właśnie jesteś martwy, panie trupie. - Nikt nie był w stanie usłyszeć anielicy. Ledwo poruszała wargami, wypowiadając te słowa. Piekielna wraz z wampirzycą cofnęła się na zaplecze, byleby nie być świadkiem wydarzeń, które miały miejsce właśnie teraz.
Odgłosy rozmowy szybko przeszły w dynamiczne dźwięki walki i rzezi. Keira pokręciła głową z czystą rezygnacją.
        - Mówiłam, odwaga jest bardzo często mylona z głupotą… - rzekła anielica, łapiąc się za głowę. Nie przejmowała się faktem, że prędzej czy później mogą polecieć pytania; dlaczego im pomogła? Cóż, wampirzyca posiadała coś, co należy do Keiry. A czemu tajemniczy morderca? To jest właściwe pytanie. Może dlatego, że podświadomie przypominał Keirze o jej przeszłości…?

        Ten anioł… Jej skrzydła nie były ani białe, ani czarne. Nie była ni dobra, ni zła. Jej skrzydła miały kolor krwi, kolor wojny. Śmierci. Czy śmierć w takim razie nie jest ani dobra, ani zła?

        Odejdźcie z mojej głowy, pomyślała kobieta. Zbladła na samo wspomnienie czegoś, czego nie pamiętała. Niestety to coś nie mogło być dobre, skoro w każdej retrospektywie jest wzmianka o aniele o czerwonych skrzydłach zbrukanych krwią, o zwiastunce śmierci.
Skoro mowa o śmierci, do pomieszczenia nagle wparował elf.
        - Zmieniłeś zdanie, truposzu? - zapytała uszczypliwie Keira. Pogardliwie spojrzała na mężczyznę, który okazał się być równie pyskaty co ona. - Czyli marzysz o wygodnej celi i ciepłym rosołku od mamuni? Ogłoszenia zapewne już są kopiowane, a nagroda za zabójcę jest zawsze ogromna - powiedziała, nie kryjąc swego oburzenia. - Nie ma za co, chciałam być w miarę miła - wymamrotała. Czego się można spodziewać po obcych ludziach, tylko pytania i złość.
        Gospodarz wyszedł, udając, że nie zna całej trójki. Rzucił naszej bohaterce współczujące spojrzenie, mówiące o tym, jak bardzo czuł się zawiedziony. Keira spoglądała na niego z płomieniem determinacji w oczach. Rozpoczął się kolejny rozdział w jej życiu, przed którym już nie może się cofnąć. Gospodarz zatrzymał się na chwilę.
        - Znajdź Cordelia. On ci pomoże - szepnął. Anielica kiwnęła głową.
        - Nieskromnie powiem, że jesteśmy świetnymi aktorkami. - Specjalnie podkreśliła część o jedynych dwóch kobietach w pokoju, spoglądając na truposza. Cordelio… Jeśli któreś z nich zna to imię, możemy mieć tylko dwie drogi; albo wyścig do celu, byleby zaszkodzić innym, albo współpraca. Keira już zaczęłaby biec.
Kobieta wskoczyła do tuneli, mrucząc pod nosem. Smród ścieków oraz innych substancji, o których anielica wolałaby nie wiedzieć, dotarł do nozdrzy bohaterów z zaskakującym impetem. Piekielna zaklęła, mrużąc oczy, aby móc cokolwiek dostrzec w ciemności. Przydałaby się tu jak nic magia ognia…
        - Wolałabym Keira - powiedziała, spoglądając na wampirzycę. A raczej w miejsce, gdzie powinna być blondynka. Każdy się pomyli, gdy nie widać nawet czubka własnego nosa..

        Anielica poprowadziła ekipę w milczeniu. Nie sądziła, że może z tego wyniknąć głęboka rozmowa. Cała trójka była dość specyficzna. Wampirzyca o jasnych włosach, trupioblady umarlak i złodziejka w masce. Nic tylko zakładać grupę teatralną, zróżnicowanie charakterów byłoby ogromne.
Ale to los, może nawet przypadek, ich ze sobą spotkał.
        Keira omal nie potknęła się o coś, czego oczywiście nie widziała. Woda, czy jakakolwiek to za ciecz, sięgała bohaterce już do kolan. Szli już dobre dwadzieścia minut. Może po prostu przegapili wyjście?
Jak na zawołanie, kolejny zakręt (który ciemnowłosa musiała wymacać rękami, omal nie uderzając w ścianę na przeciwko) i światło. Nikłe, lecz w mroku dostrzegalne niczym znak od niebios. Od losu. Przeznaczenia. Keira przełknęła ślinę i ruszyła. Powoli. Woda z każdym krokiem obniżała się.
        - Bądźcie cicho - szepnęła stanowczo, spokojnie wyciągając rękę ku smudze światła. Drzwi, jak się okazało, szkrzypiąc, otworzyły się. Nasi bohaterowie znaleźli się w miejscu, w którym Keira nawet nie śniła się znaleźć.
Winnica. A dokładniej winnica pewnego mężczyzny, którego kilkanaście chwil wcześniej zabił trupi elf. Cóż, lepiej trafić nie mogli. A skąd wiadomo, że to cudo należy do Wąchackiego? Jego podobizna odstraszała dzieci (znaczy, wisiała na ścianie) nad półkami, otoczona złotą, ozdobną ramką.
        - Ciężko będzie zapomnieć jego ryj… - mruknęła Keira. - Będę mieć koszmary.

Może i Demara nie posiada oczu, jak to rzekł elf zabójca, ale Cordelio jest wszechwidzący. On widzi i wie.
        - Panie…? - Mężczyzna o skośnych oczach z włosami związanymi w kitkę podszedł do Cordelia. - Weszła do środka. Strażnicy się kręcą po okolicy, co teraz?
        - W końcu wyjdzie. Nie mogą wiecznie siedzieć w ukryciu. A jak wyjdą, zabieramy ich.
        - Ich, panie?
        - Chcę mieć całą trójkę. Muszą pracować dla mnie. - Cordelio spojrzał poważnie na swego sługę. - Znowu ją zobaczysz, nie cieszysz się, Mirva?
Mężczyzna zacisnął zęby.
        - Anielica nic mnie nie interesuje, panie. - Jego słowa mówią jedno, lecz oczy są lustrem dla duszy. One powiedzą wszystko, czego człowiek nie jest w stanie powiedzieć.
        - Zobaczymy, czy ona się tak ucieszy. Zniszczyłeś całe jej życie.
Zamieniłeś ją w anioła śmierci.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        „Sama wybieram drogę, którą kroczę” Pięknie powiedziane. I jak naiwnie. Choć Smilla wierzyła również we własną moc sprawczą, wolność podejmowania decyzji, siłę wpływania na dzieje własne i cudze... Nie zapominała o niespodziankach. Każdego dnia czekało nas tak wiele niewiadomych, że nie sposób było wszystkiego zaplanować. Niemożliwe było także pominięcie wolności innych ludzi, która sprawiała, że nieraz ich wozy spychały nasz z drogi. Smilla na chwilę pozwoliła myślom porzucić grę. Drobna refleksja ponownie nawiedziła jej umysł. Elfka całe życie planowała. Zawsze miała jakiś cel. Dzięki temu życie miało smak, a ona czuła się silna i odważna. A jednak... któregoś dnia utraciła wszystko. Ktoś z rozmachem zrzucił ją ze ścieżki w górach. Nie miała już świata u stóp, nie rozpościerały się przed nią fantastyczne perspektywy. Trafiła na wąską dróżkę w lesie. I wśród drzew, z szyszkami pod stopami i koronami drzew przysłaniającymi słońce, musiała nauczyć się żyć. I patrzeć.
        Wampirzycy zrobiło się smutno. Pomyślała o złodziejce, która albo nie godziła się z własnym losem, albo cudownie naiwnie próbowała w coś wierzyć. Popatrzyła na nią ze współczuciem, a słowa stały się tylko łaskotaniem małżowiny usznej.
- Bawię się doskonale – odparła, a w jej głosie zabrzmiała odległa gorycz.
        I tak w końcu obie wylądowały na tym samym szlaku.

        Ciemność. Łaskawa przyjaciółka. Nie tylko ludzie mawiają, że przynosi ukojenie i nieraz poszukują jej, by wyłączyć się z szalonej, męczącej rzeczywistości. Dla nich oznaczała ona upragniony spokój, zaprzestanie działań, noc. Inspiruje ona poetów, kochankom daje szansę na spełnienie. Kiedy płatki kwiatu zamykają się, pyłki znajdują się w bezpiecznej izolacji. Drzwi pozamykane, okna zasłonięte, a za nimi wzrasta życie w błogiej nieświadomości. Zbiera siły z pozornego nieistnienia. Kto jest wtedy tym samym kim za dnia? Z pewnością nie wampiry, dla których ciemność oznacza działanie. By świat nie przestał istnieć zostały stworzone istoty nocy, aby podtrzymywały byt wszystkiego. Dla nich mrok oznacza zgoła co innego, choć również przynosi ukojenie bezpieczeństwa. Powieki unoszą się do góry, gdy już nic nie może wypalić oczu za nimi. Chłód rozgrzewa członki i wprawia w ruch. Umysł bystrzeje łącząc się z milionem myśli gwiazd. Pragnienie motywuje. Życie należy podtrzymywać. Mrok nie wyłącza, nie daje wytchnienia. Nie... To czas wszelkich aktywności. W końcu można poczuć się sobą. Istota nocy jakby brała głęboki wdech, a jej płatki rozwijały się.
        Smilla z pewnością czuła, że żyje. Podstawowe potrzeby dręczyły, drażniąc podniebienie. Niebezpieczne mrowienie rozchodziło się z dziąseł ku palcom zakończonym pazurami. W głowie jakby ktoś mieszał gęstą, dymną substancję... A jednak tunel widziała wyraźnie. Każdy kąt był doskonale widoczny, lecz najlepiej widać było sylwetki ludzkie. Każda niezasłonięta część ich ciała była nienaturalnie kontrastowa. Ciemnowłosa tak odważnie kusząca nieprzykrytym ciałem. Spod płaszcza migały nagie ramiona, brzuch i nogi. Ich piękny kolor był nietaktowny. A z tyłu elf ze wspomnieniem krwi na nadgarstku, zachlapaną pysznie zbroją, odsłoniętym karkiem. Smilla zacisnęła dłoń na medalionie. Oboje doskonale wiedzieli, kim jest elfka. A jednak nie próbowali się ubezpieczać. Z pewnością nie byli głupi. Chodzący trup bawił się brutalnie tą wiedzą i kto wie... Może na coś liczył. Złodziejka podobnie, a jednak Smilla czuła się traktowana niemal zwyczajnie. Oczywiście - miała jej spinkę. Ale czy ta mogła być tak ważna, by narażać swoje życie dla pomocy dwójce – co tu mówić – morderców, by ją odzyskać?
- Och, a więc zamierzasz spędzić z nami nieco więcej czasu? – powiedziała wampirzyca zachwycona poznaniem imienia złodziejki. To było... Dość zaskakujące! Wymiana imion oznaczała ich używanie, a więc więcej spędzonego wspólnie czasu. – Możesz zatem powiedzieć potencjalnemu zleceniodawcy, że udało ci się schwytać Smillę. Bardzo mi miło. – Odwróciła głowę w stronę mężczyzny. – A czy godność czarującego pana, również zostanie zdradzona? Cudownie byłoby znać imię spadającej gwiazdy.
        Po chwili zrobiło się jeszcze przyjemniej. Nie tylko ze względu na urocze słowa najemnika.
- Chyba nawet nie tylko jedną – odparła wampirzyca. - Oczywiście. Jestem martwa tak bardzo jak twój instynkt... I Dziękuje za troskę. – Przysunęła usta do delikatnej skóry na szyi elfa. - Mój głód krwi ma się całkiem dobrze, podobnie jak twój.
        W tym momencie właśnie zrobiło się dodatkowo milej. Nieczystości zaczęły sączyć się za cholewki mocno zawiązanych butów i dopiero wtedy wampirzyca pożałowała samej siebie. Nie, nie chodziło o stan w jakim się znajdowała, ale za szybkość w jakiej czasami myślała. Westchnęła głęboko i przysunęła się do złodziejki blisko, elfa zostawiając w tyle.
- Nasz znajomy jest niezwykle niewdzięczny – zaczęła mówić, tylko po to by ukryć własne zażenowanie, gdy woda wokół nóg dziewczyn zaczęła uciekać na boki, a one kroczyły teraz po suchym, choć nadal obrzydliwym podłożu. Po chwili zaklęcie objęło także przestrzeń pod nogami elfa. - Chętnie dałabym mu lekcję taktu i manier, ale brzydzę się przemocą, która w jego przypadku jest chyba jedynym sposobem na wszystko. – Westchnęła teatralnie i zamilkła, gdy ciemnowłosa dostrzegła smugę światła. To skutecznie przyciągnęło uwagę także blondynki. Mocne, okute żelazem drzwi przepuszczały nieco światła, a zapachy wyczuwalne już na początku drogi stały się intensywniejsze. Jakie pomieszczenia mogły kryć kanały?
        Gdy drzwi otworzyły się, a ich oczom ukazał się portret księgowego Smilla westchnęła ponownie.
        Jak wszystko pięknie się dzisiaj wiązało! Czy to naprawdę mógł być przypadek, że mężczyznę, którego wzięła sobie na cel, właśnie dzisiaj ktoś uraczył śmiercią, a teraz – uciekając od skutków wydarzenia – znalazła się z zabójcą i złodziejką się w winnicy zabitego? Co za ironia! Dodatkowo dziwaczne były nie tylko następujące po sobie wydarzenia, ale rozlokowanie miejsc, w których się dzisiaj znajdowali. Jak wiele po drodze musieli minąć alternatywnych korytarzy, by w końcu z karczmy dojść prosto do winnicy Jaroslava Wąchackiego? Pamiętała może ze dwa. I dlaczego księgowy miałby mieć w takim... ważnym miejscu, drzwi prowadzące prosto do kanałów? Nawet na niego było to dość nietypowe. A im dziwniej jest, tym bardziej trzeba uważać... Na przykład na światło. Zapalone lampy czy pochodnie oznaczały, że najpewniej ktoś ich potrzebuje.
- Czekaj, ktoś tu może być – ostrzegła Keirę elfka.
        Wampirzyca wciągnęła w nozdrza zapachy winnicy. Faktycznie zapach potu był nieco intensywniejszy i to ją niepokoiło i... podniecało. Głód wciąż o sobie przypominał. Zatrzymała ciemnowłosą łapiąc ją za przedramię i przemknęła do przodu.
         Po obu stronach od wejścia stały dębowe beczki różnych wielkości. Gdzieniegdzie, na stojakach zobaczyć można było także amfory. Ciężko było znaleźć niezastawiony kawałek ściany. Przestrzeń pomieszczenia była wykorzystana maksymalnie, a jednak w całości przejawiał się smak perfekcjonizmu. Każdy pojemnik z trunkiem ulokowany był wedle określonej zasady. Równo w rzędach postawione były identyczne pojemniki, zaś pomiędzy nimi jaśniały pochodnie. Dębowe beczki i staromodne amfory przedstawiały ciekawy i dla wielu bardzo kuszący widok. Po lewej stronie znajdowało się niewielkie okienko, zaś po prawej kolejne drzwi. Obraz, który przywitał gości chełpił się wisząc na najdłuższej ścianie naprzeciw. Żadnej żywej duszy jednak nie było widać. Wampirzyca wątpiła, by ktoś ukrywał się za którąś z beczek czy regałów. Wyczułaby to. Tymczasem przytłumiony zapach wciąż był wyczuwalny i prawdopodobnie pochodził zza kolejnych drzwi. Być może za nimi pracował winiarz, może sługa szedł po trunek dla pani Wąchackiej albo zwyczajnie przechadzał się gdzieś strażnik. Kimkolwiek nie był, wampirzyca miała nadzieję, że jest sam. Nie zatrzymując się prosto od jednych drzwi przeszła do drugich i dopiero wtedy stanęła by chwilę nasłuchiwać. Słyszała ciche, lekkie kroki. Zbliżały się.
- Ktoś idzie...
        [/t[Smilla poczuła jak puls jej przyspiesza a na podniebieniu gromadzi ślina. Zerknęła na dwójkę towarzyszy zastanawiając się nad kolejnym ruchem. Patrzyła na nich w milczeniu, dłoń trzymając na klamce, aż nagle rozległ się dźwięk odsuwanej zasuwy. Jasne oczy otworzyły się szerzej, a stopy poruszyły się. Gdy drzwi zaś uchyliły się, złotowłosa szarpnęła nimi i jednym kocim ruchem przemknęła na drugą stronę zamykając z powrotem.
        Krzyk. Młody, chłopięcy krzyk rozległ się głośno i tak samo nagle jak się pojawił, coś go stłumiło. Elfka trzymała chłopaka w żelaznym uścisku, zakrywając mu usta jedną dłonią, a drugą utrzymując wierzgające się ciało. Na nic zdawały się ciosy młodych dłoni i broń u boku. Błysnęły białe kły. Skóra była delikatna i pachniała niewinnością. Jej cienka warstwa łatwo rozerwała się pod naporem igieł, a tętnica otworzyła plując krwią. Prosto do gardła kobiety. Słodycz rozlała się po podniebieniu, języku, wybrudziła każdy ząb i zabarwiła usta tragiczną czerwienią.
        Czy grzechem było odczuwać przyjemność? Smilla nie miała na to wpływu. Uwielbiała ten moment, gdy nareszcie dostawała to czego chce. Uwielbiała w końcu nie być głodna, nie musieć skupiać wszystkich sił na kontroli. Czy było w tym coś dziwnego? Coś nienaturalnego? Każdy odczuwa to samo. Dlaczego ona miałaby zostać pozbawiona radości z istnienia? Choć często żałowała swojego utraconego życia, uczyła się doceniać także obecne. Nie miała innej opcji. Ona dobrze to wiedziała i jej natura również. Organizm siłą zapewniał jej nieco rozkoszy, zmuszając tym samym do wypełniania powinności własnej istoty. Gorąca krew przypominała jej o wszystkim co najpiękniejsze. Smilla wyłączała się na bodźce zewnętrzne i poświęcała chwili. Wczuwała w pragnienia własnego ciała, równocześnie penetrując obce. Zawsze łączyła się ze swoją ofiarą. Na chwilę stawali się jednością, jak rodzeństwo syjamskie, z tą różnicą, że ich umysły przez moment również delikatnie się stykały. Gdyby wampirzyca posiliła się dzisiaj zgodnie z planem – w spokoju, jako zakończenie gry prowadzonej z księgowym, liczyć by mogła na mistyczne przeżycia. Nawet prosty umysł i zaniedbane ciało miało wiele do zaoferowania dzięki płynowi życia. Niestety jej zamierzenia dawno legły w gruzach i teraz jak niegrzeczne dziecko kryła się za drzwiami, które powoli zaczęły się znów otwierać.
        Smilla nie lubiła odsączać swoich ofiar przed publiką. Szczególnie nie przed dwójką podejrzanych towarzyszy, których reakcji nie mogła przewidzieć. Choć wiedzieli kim jest, wciąż nie mogła być pewna jak zareagują na czysty tego dowód. W dodatku tak prostacki, brutalny i niemal bezwstydny. Wypiła więc tylko tyle, by mieć pewność, że jej głód zostanie zaspokojony. Resztę zostawiła i przywołaną kroplą krwi zatamowała sączącą się krew. Mimo że starała się być w miarę porządna, nie obeszło się bez zakrwawionej szyi chłopaka i kilku kropel na twarzy wampirzycy. Dokończyła jednak dzieło zaciągając ciało za jedną z beczek, by dopiero tam pozwolić krwi dalej płynąć. Potem nogi same się pod nią ugięły. Nie była zmęczona, ale potrzebowała chwili na przyjęcie cudzej posoki i uspokojenie emocji, które teraz nareszcie zaczęły powoli się klarować.
        Siedziała więc pod regałem z amforami dając sobie chwilę dla siebie. Nie przejmowała się pozostałą dwójką. Zdjęła jeden z pojemników z winem i otworzyła go. Zapach sfermentowanych winogron i ziół buchnął w jej nos. Skrzywiła się, gdyż wiedziała, że napój nie będzie smakował tak samo dobrze po pożywieniu się. Upiła jednak łyk, by z zadowoleniem stwierdzić, że to właśnie nutkę tego smaku wyczuła w krwi młodzieńca. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się.
        Wtedy jednak zdała sobie sprawę, że zapach żyjących – lecz nie złodziejki i zabójcy – wciąż jest wyczuwalny. Zmarszczyła brwi i zamknęła amforę.
- W porządku. A więc kim jest Cordelio?
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        Czarnowłosa dziewczyna niebezpiecznie sobie pogrywała... Była absolutnie bezczelna w stosunku do elfa, jak gdyby wcale nie zauważyła, że zarżnął on właśnie z łatwością trzech strażników miejskich. Walką tego nie można było nazwać, prędzej przyrównać do spuszczania krwi z bydła w ubojni, choć "wyzwanie", jakie dawała zabójcy potyczka, to raczej poziom niewinnej zabawy, niczym małego dziecka, zgniatającego palcami mrówki, nieświadome swojej nadchodzącej śmierci. I to ostatnie porównanie jest niezwykle trafne, biorąc pod uwagę, że stróże prawa znaczyli tyle co insekty, zarówno dla elfa, jak i dla miasta. Dla kogokolwiek. Widocznie złodziejka nie była w stanie tego pojąć.
        - Jak chciałaś być miła, to trzeba było wracać do burdelu i nie wchodzić mi w drogę - syknął rozgniewany Satharin w odpowiedzi na uszczypliwy komentarz czarnowłosej. - Mój pracodawca dopilnuje, żeby łapówki urzędników były wyższe niż nagroda. I to dużo wyższe. A teraz proponuję, żebyś się zamknęła i ruszyła dupę. Myślę, że to najlepszy układ dla całej naszej trójki.
        Potem dziewczyna obgadywała jeszcze coś z karczmarzem szeptem, tak by elf nie usłyszał. Nie, żeby się tym przejmował. I tak, dosłownie minutę później gospodarz gryzł piach, wylewając z siebie kałużę posoki. Jeżeli złodziejka się z nim na coś zmówiła, definitywnie nie dojdzie to do skutku.

        Dużo większą sympatią, jeżeli o sympatii w ogóle u Satharina można mówić, darzył wampirzycę. A przynajmniej nie denerwowała go aż tak. Nie była otwarcie bezczelna, miała w sobie tajemnicę, pazur. Pogrywała sobie z elfem, a on z nią, nie wywyższając się jednak ponad drugą osobę, tak jak robiła to kreująca się na wielką zbawicielkę czarnowłosa dziewczyna, bądź Keira, jak się niedawno przedstawiła. Zabójca poradziłby sobie bez niej. A w zasadzie to bez całej dwójki. Różnica jest taka, że tutaj, w kanałach, nie wycina sobie właśnie drogi stalą. Może i dobrze? Może gdyby poprowadził regularną walkę przeciwko straży, przesadziłby i nie dało by się tego zatuszować? Nie wliczając do tego jeszcze faktu, że jak potężny nie był, w końcu by się zmęczył. Po stu, dwustu, trzystu strażnikach, gdzieś pojawiłaby się granica, której by nie przekroczył.
        - Zwą mnie Satharin - odpowiedział chłodnym głosem, jakby chciał kogoś przerazić swoim mianem. Wyjątkowo się przedstawił, choć zdarzało mu się nieczęsto. Gdyby to była Keira, nie odezwałby się. Jednak spytała o to Smilia, zdecydował się więc na odpowiedź.
        Brak antypatii do wampirzycy powoli zaczął się przeradzać w zaintrygowanie, gdy ta w odpowiedzi na zaczepkę elfa, bezczelnie przysunęła swoje usta, niejako "grożąc" wypiciem krwi. Balansowała na granicy, jakby doskonale wiedząc, że gdyby wbiła swoje kły w szyję najemnika, spokojne przejście kanałami przerodziłoby się w scenę niczym z rzeźni, okrutną i krwawą, bez faworyta w tej potyczce. Mimo wyszkolenia Satharina, walka z tak potężną rasą jak wampiry zawsze sprawiała wyzwanie, które nie dawało pewnej odpowiedzi. Wygrać mogłaby zarówno Smilia, jak i elficki zabójca i oboje prawdopodobnie zdawali sobie z tego sprawę. Podobało mu się z jaką odwagą i zuchwałością krwiopijczyni z nim sobie pogrywała. Na wskroś przeszedł przez niego dreszczyk emocji, którego nie czuł od dawna, podniecający i pobudzający, gdyż cóż to jest, zarzynanie innych, bezbronnych niczym świnie w zagrodzie? Igrał właśnie z potężnym, niekontrolowanym żywiołem, bo tym dla niego była Smilia, i przez lata nie czuł takiej adrenaliny jak teraz! Jeden fałszywy krok, jedno zachwianie się, upadek z krawędzi i oboje rzucą się sobie do gardeł.

        W końcu odnaleźli drzwi, ku uldze obu dziewczyn. Satharin i tak nie czuł smrodu, widział w kanałach wcale nie tak źle, a za cholewkę nic mu się nie wlało, dzięki jego wysokim butom. Towarzyszki jak zwykle puścił pierwsze, dopiero chwilę później wszedł za nimi do winnicy. Ot pomieszczenie z alkoholem, nic specjalnego. Może ktoś by tu zauważył coś ciekawego, ale dla najemnika to zwykły zbiór amfor i beczek. Jedyne co przykuło jego uwagę, to portret Wąchackiego, psia jego mać. Dobrze, że zdechł. Przynajmniej nie trzeba będzie oglądać jego mordy więcej niż trzeba. Satharin podszedł i zrzucił obraz na ziemię, obracając tak, aby nie było widać zawartości. Rama trzasnęła o ziemię i momentalnie zwróciła czyjąś uwagę, gdyż za drugimi drzwiami, po drugiej stronie piwnicy, słychać było powolne kroki. Elf dobył sztyletu i już podchodził, tym razem skradając się, lecz osobę pochwyciła Smilia. Postać nie zdążyła mu nawet mignąć, tak szybko wampirzyca przeszła z nią na tamtą stronę drzwi. Głód chyba jednak wziął górę... Satharin uśmiechnął się pod nosem.
        Głód krwi czyni z wampirów zwierzęta. Pomimo swej wzniosłości, długowieczności i potęgi, te krwiopijcze istoty w obliczu żądzy zniżają się do poziomu zwykłych drapieżników. Zachowują się jak zdziczałe, zmuszone do przetrwania bestie. Uzależnienie zżerające je od środka i ulga oraz rozkosz, którą odczuwają, byłaby prawdopodobnie do niewyobrażenia sobie przez Satharina. Choć fascynowała go sama idea tak potężnej rasy, to za nic nie dałby z siebie zrobić właśnie takiego dzikiego zwierzęcia, nieważne jakie moce wchodziłyby w grę.
        Elf nie miał zamiaru czekać, aż wampirzyca się pożywi. Może to zrobić przy nich, żaden problem. Domyślał się, że Smilia woli wyssać krew ofiary w samotności, ale nie widziało mu się wegetowanie w pierwszej sali winnicy. Kopnął drzwi, które wyleciały z zawiasów z hukiem. O ile niektórzy mogli nie usłyszeć spadającego obrazu, teraz na pewno wiedzą, że w dole ktoś jest. Wystarczyło poczekać aż przyjdą, niczym owieczki na rzeź. Blondwłosej nie było widać, ale szelest był słyszalny i bardzo szybko znalazł ją razem z ciałem jakiegoś chłopaczka, schowaną za beczką wina. Przyklęknął przy dzieciaku, kładąc rękę na jego sercu. Jeszcze bije... Amatorka. Przebił jego szyję sztyletem i rzucił go w kąt, mówiąc chłodno do Smilii.
        - Pierwsza, darmowa lekcja. Nie zostawiaj żywych.

        Wydawało się, że sytuacja trochę się uspokoiła, lecz wampirzyca dolała oliwy do ognia, pytając kim jest Cordellio... Elf nie słyszał rozmowy dziewczyn z karczmarzem, ale doskonale zdawał sobie sprawę z personaliów owego jegomościa.
        - Cordelio? Zwykły sukinsyn, psia jego mać. Wlazł tu z buciorami niedawno i próbuje nieudolnie konkurować z moim pracodawcą. Zaraz! - Nagle przerwał, a oświecenie spadło na niego jak grom z jasnego nieba. No jasne! Teraz to ma sens. - Cholera... To się układa w całość. W pieprzoną całość. To ten szmaciarz mnie podkopał. To dlatego Wąchacki czuł się pewnie. To dlatego moja robota nie wyszła! - Chodził w kółko, analizując sytuację i z każdym słowem nakręcając się coraz bardziej, aż wpadł w niekontrolowany gniew. Nawet nie pomyślał o tym, skąd pytanie o Cordelia. W tym momencie zajęty był bardziej rozładowywaniem swoich emocji. Krzyknął, kopiąc w jedną z beczek z winem, która stoczyła się i rozłupała o ścianę, rozlewając po podłodze całą zawartość. - Niech ja go dorwę! Dorwę go, gdziekolwiek jest! Małego insekta, nic nie znaczącego gówniarza! Uduszę go jego własną tchawicą!
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Keira wyczuła napięcie. Zbliżała się do niebezpiecznej granicy, w której wszystkie jej twarze się mieszały. Prosta żebraczka, przechodząca podróżniczka, czy też upadła złodziejka, kochana siostra, czy może anioł? Którą maskę dziś założyła? W jakim przedstawieniu grała?
Współczucie na twarzy wampirzycy upewniło Keirę w swej roli. Wzbudzała litość. Chociaż piekielna tak bardzo nienawidziła tego wzroku, pełnego smutku i empatii, to właśnie do tego teraz dążyła. By nie pokazać, kim jest naprawdę. Kto mógłby współczuć kobiecie, która potrafiła tak doskonale sobie radzić w życiu i do tego oszukiwała każdego na swoją korzyść? Jeśli chodziło jednak o wiarę, anielica mogła powiedzieć wiele. Wiedziała, jak to jest z przeznaczeniem; kusi cudownymi obietnicami raju, dostatniego życia, by później odebrać ci wszystko i strącić do czeluści piekieł.
W końcu wiele się dzisiaj miało zdarzyć.

        Anielica prychnęła w odpowiedzi na słowa elfa. Zapamiętać, nigdy nie zachowywać się mile w stosunku do podobnym sobie.
        - Wolałabym nie widywać cię zbyt często, więc do burdelu się nie wybiorę - zaapelowała, odwracając się od rozmówcy. Zgodnie z życzeniem mężczyzny, zniknęła mu z oczu. Niestety los, przeznaczenie czy inne bóstwo przypadku złączyło ich ścieżki i Keira nie mogła się uwolnić od opryskliwego zabójcy.

        Piekielna stąpała ostrożnie w wodnistej mazi. Zdecydowanie wolała wyobrażać sobie, że nie chodzi po kanałach. Choć jej to nie brzydziło aż tak, bądźmy szczerzy, kto z wielką chęcią rzekłby “cudownie! Dzisiaj przeprawa przez szczurze szczyny i odpadki!”? Keira nie wymamrotała nawet słowa. Nie skomentuje tego, co musiała robić. Ani teraz, ani w przeszłości czy przyszłości. Do wszystkiego doprowadza nas przypadek, przeznaczenie, czy też nasze wybory. A konsekwencje tego ostatniego często mogą skończyć się czymś nieprzyjemnym.
        - Zobaczymy - odparła lakonicznie, nie odwracając wzroku. Co prawda za sobą miała przemilutkiego zabójcę, który może w każdej chwili pogłaskać ją ostrym końcem miecza w akcie nieskrywanej antypatii, a do tego przedstawicielkę rasy, która z głodu rozszarpałaby jej ciało z kochającym uśmieszkiem…
”Keiro, masz niespotykane szczęście co do towarzystwa…”
        Mimo wszystko, anielica nie bała się ich. Wiedziała, że póki uda, iż im pomaga, czy też że polega na nich, nic jej nie zrobią. Przynajmniej wampirzyca, Smilla. Dla niej ta podróż wydaje się zabawą, a więc Keira podaruje jej trochę wrażeń. A jeśli chodzi o zabójcę, skoro do teraz nie zaatakował żadnej z kobiet, musiał mieć dwa powody. Albo cała ta przeprawa miała dla niego pewien cel i nie widział potrzeby mordowania niewinnych osób, albo kierował się swoim kodeksem mądrego mordercy i nie atakował nieznajomych, którzy nie znajdowali się na jego liście “osób do wyeliminowania”. Co jak co, ale jakiś powód musiał istnieć.
        Anielica upewniła się co do swojej oceny Smilli, gdy ta podeszła i zagadała ją. Keira jednak musiała być ostrożna. Nie może ignorować faktu, że to wampir; bardzo potężna rasa. Wcześniejsze znaki dały piekielnej jasny znak, kim jest jej nowa koleżanka.
        - Z wielką chęcią zajęłabym się takimi lekcjami. Wydaje się, że mogłoby być zabawnie. Ale co ja tam mogę - odparła, spoglądając przed siebie. To zagranie miało na celu pokazanie im, że Keira nie potrafi za dobrze walczyć. I tak mają wierzyć; że teraz podążają za prostą, ludzką kobietą, która zaplątała się w mrocznym światku i nie do końca zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej się znalazła.

        Winnica Wąchackieco miała paskudnie silny zapach. Powietrze niemal wydawało się ciężkie. Keira rozejrzała się. Wszechobecny kurz nie mógł oznaczać nic innego, jak opuszczone miejsce. Jednakże takowy również ułatwiał dostrzeżenie śladów na podłodze.
        - Ktoś rzadko tutaj sprząta - wymamrotała bardziej do siebie niż do towarzyszy. Wtem usłyszała kroki. Cichy oddech. Ktoś nie spodziewał się tego, co zastanie w winniczce.
Śmierć.
        Wampirzyca po ostrzeżeniu piekielnej stanęła w gotowości. Poruszała się cicho. Kilkanaście sekund później rozległ się krzyk ofiary głodnej Smilli. Keira aż poczułą dreszcz. Czyżby ugryzienie krwiopijcy było aż takie bolesne? Jakie to uczucie, kiedy krew opuszcza twoje żyły? Anielica przełknęła ślinę. W tej chwili po raz pierwszy wystraszyła się towarzystwa.
Satharin jednak wydawał się obojętny na całą tę sytuację, więc i Keira przyjęła bardziej obojętną maskę. Widziała zakrwawioną twarz Smilli i zadowolenie w jej oczach.
        - Smakowało? - zapytała, spoglądając na chłopaka. Mimika piekielnej nie wskazywała na współczucie. Jak wytwór podziemi może czuć cokolwiek? Chłopak nie zasłużył na taką śmierć. - Wampiry potrafią wymazywać swoim ofiarom pamięć? - zadała kolejne pytanie. Może tej bezsensownej śmierci dało się wcześniej uniknąć, ale co na to mogła poradzić anielica? Musiała przetrwać z dwójką morderców.
Trójką, aniele śmierci.

        Wściekłość w głosie Satharina nieco ją zaskoczyła. Opryskliwy elf cały czas udowadniał, czym się zajmował. Nawet nie ukrywał tego, co robił. A więc jeśli jest skrytobójcą, to kiepskim. Keira słuchała każdego słowa na temat Cordelio, jakie płynęło z ust zabójcy. Postać tajemniczego imienia, jakie wypowiedział właściciel karczmy, intrygowała ją. Mężczyzna kazał im znaleźć Cordelio, więc zapewne coś musiało znaczyć.
        - Nie denerwuj się tak, złociutki. - Anielica podeszła od niechcenia do rozwalonej beczki. - Takie dobre wino. Co za marnotrawstwo - cmoknęła, po czym ponownie zaczęła błądzić po pomieszczeniu. Coś tutaj musiało być, skoro winnica już posiadała tajemne przejście do kanałów. Cała ta sytuacja wydawała się skomplikowana, lecz jedno jest pewne.
To nie mógł być przypadek.
        - Wiesz coś więcej o Cordelio? - Odwróciła się do Satharina, a w tym momencie kpiący wyraz twarzy anielicy zmienił się w czystą powagę. - Jestem ciekawa, dlaczego o nim wspomniał właściciel. Może ma jakieś większe znaczenie niż tylko kolejna ważna szycha na ulicy? - Uśmiechnęła się cynicznie. Czyżby w mieście trwała wojna między ważnymi osobistościami ciemnego świata?
        Na to pytanie szybko poznamy odpowiedź. Trzask wyłamywanych drzwi, głośne rozwalenie beczki… Mieszkańcy domostwa szybko zauważyli obecność intruza w swym bezpiecznym zakątku. Tupot stóp i krzyki dotarły aż do uszu naszych bohaterów. Keira zaklęła pod nosem, posyłając ukradkiem mordercze spojrzenie w stronę Satharina. Mógł siedzieć cicho, ale przecież po co…
Niestety jednak mieszkańcy byli martwi. Co się stało? Krew popłynęła po schodach, po których dodatkowo stoczył się trup. A za nim głowa. Keira stanęła jak słup soli, kompletnie zszokowana. Na szczycie schodów jawił się wysoki mężczyzna z włosami opadającymi na oczy, ubrany w brązowy płaszcz.
Czarne skrzydła wyraźnie lśniły. Wydawały się dziełem samego Prasmoka.
        - Mirva, nie popisuj się już. - Chrapliwy głos doszedł zza pleców anioła. Należał on do człowieka potężnego, który mógł zadecydować o losie naszych bohaterów. - Witam, witam! Wisicie mi chyba przysługę. Karczmarz to kanciarz, a cały parter to pułapka. Nie ma za co! - Jego pogoda ducha wydawała się zimna. Mróz wparował do winnicy, przyprawiając Keirę o kolejne dreszcze. Kobieta nie mogła się wyzbyć wrażenia, że już kiedyś widziała Mirvę. Anioła o mrocznych i jednocześnie cudownych skrzydłach. Piekielna uspokoiła się, ponownie zakładając maskę. Wyprostowała się dumnie.
        - Nie atakujcie go - odezwał się anioł. - Umrzecie. Szybko. - Również odwzajemniał spojrzenie Keiry. Można by nawet rzec, że nie spuszczał z niej wzroku, odkąd się tutaj znalazł. Może ją znał albo przynajmniej kojarzył. Ewentualnie też jego uwagę przykuła ilość złota, jaką nosiła piekielna. Anielica bardziej zakryła się płaszczem.
        - Mamy dla was ciekawą propozycję, moi mili. - Pozytywna energia drugiego mężczyzny faktycznie tryskała pułapką. Czyli on również zakładał wiele masek.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Dobrze było siedzieć wygodnie, opartą o regał z amforami pełnymi wina. Dobrze było czuć, jak członki rozgrzewają ci się, na twarz wstępują rumieńce, a nogi w końcu mają siłę, by na nich stanąć. Dobrze było również nie wykorzystywać przybyłej energii i rozkoszować się spokojem myśli. Smilla nie myślała już w ten sam sposób. Wrzące w niej emocje znów były gładką taflą. Elf nie denerwował jej już. Całkiem zabawne lecz i bez znaczenia zdawały jej się ostatnie oskarżenia. Teraz mógł być całkiem dobrym towarzyszem. Lubiła się z nim drażnić, balansować na krawędzi, choć znali się zaledwie chwilę. Keira zaś nie wydawała się uciekającym nabytkiem. Wampirzyca miała wrażenie, że nie musi się już spieszyć, by choć na chwilę ją zatrzymać przy sobie. Zresztą, mogła jej nawet pozwolić odejść, bo krew nie była już priorytetem. Wciąż jednak nie wypełniła założonego celu. Magiczne kryształki bezpiecznie spoczywały w pomarańczowym pudełku. Ich ilość nie zmieniła się. Szkoda. A jednak, w tym momencie, nawet ten żal wydawał się zwyczajną myślą, a nie zawodem. Po prostu tak wyszło.
        Smilla westchnęła głęboko, wsłuchując się w swoje wnętrze. Oddech uspokoił się, palce nie świerzbiły, żyły uzupełniały się nowymi substancjami, a serce łagodnie kołatało. Wszystko było tak jak powinno... a nawet lepiej.
        Satharin coś do niej mówił. Pouczał ją, a ona patrzyła tylko na niego z lekkim uśmieszkiem. Czy to naprawdę było takie ważne? Nie miała ochoty wydobywać z siebie żadnego słowa. Czy pouczać ją miał, ten kto sam zachowuje się jak rozjuszony byk? Przy takim zachowaniu, jeden nie do końca martwy chłopak nie robił wielkiej różnicy. I tak za chwilę ktoś ich usłyszy. To tylko kwestia czasu. Posiadłość Wąchackiego nigdy nie była pusta. Poczuła jednak delikatne ukłucie, kiedy zobaczyła, jak Satharin dokańcza za nią robotę. Chłopak nie musiał umierać w ten sposób. Mogła pozwolić mu odejść łagodnie.
-Ssssathhhharrrrin... Imię idealne dla rzeźnika. Nim z pewnością jesteś perfekcyjnym. Już wyobrażam sobie, jak będzie się plotkować o rzeźniku z Demary.
        Smilla pokręciła głową i znów otworzyła amforę. I wtedy usłyszała następne słowa. Jak mogła zapomnieć o uczuciach tej biednej spryciulki? Przez chwilę zrobiło jej się smutno, jednak wspaniały stan, w którym się znajdowała, szybko wyciągnął ją z nieodpowiedniej odnogi fiordu.
- Smakuje równie mi, jak mu. Chociaż przez chwilę – powiedziała cicho, powoli, spokojnie. – Oczywiście, niektórzy mogliby wymazać pamięć. Tak samo, jak mogłabyś to zrobić ty, czy jakiś lisołak znający magię. – Odchrząknęła. – Ale to chyba już bez znaczenia.
        Wszystkie te próby zepsucia jej humoru może i by coś dały, gdyby Smilla skutecznie nie odsiewała wszelkich negatywnych odczuć przez sito rozkoszy. Świeża krew wprowadziła ją w pokojowy i wesoły nastrój. Nawet wino było smaczne, choć wyczuwała zaledwie jego odległy posmak. Zapewne bardziej wyobrażała sobie aromat owoców i ziół, niemniej, efekt był całkiem przyjemny. Można było powrócić myślami do czasów, kiedy to picie takich trunków wprowadzało w oczekiwany stan.
        Wtedy odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy zadając pytanie. To był kiepski pomysł. Nie spodziewała się takiej reakcji elfa. Chodził w tę i we w tę i rozładowywał swą irytację w przewidziany dla zabójcy sposób. Szkoda tylko było tych trunków... Smilla wyprostowała się i patrzyła na niego. Nadal spokojnie, jednak czujnie. Zapamiętywała każde słowo, by w pamięci lepiej stworzyć obraz mężczyzny, z którym może mieć do czynienia jeszcze w najbliższym czasie.
        A więc wszystko się łączyło. Jakiś dziwny los połączył ludzi ze wspólną historią... Ta dwójka wiedziała więcej, niż Smilla. Wampirzyca czuła, że przypadkiem wkręciła się w coś poważniejszego. Keira podchwyciła temat i jęła wypytywać elfa. Kim ona mogła być?

        Nic nie zapowiadało chwili na refleksję i błogie rozkoszowanie się bezczynnością. Znów zrobiło się tłoczno, głośno i groźnie. Lała się krew, odłamki drewna leżały rozrzucone po pomieszczeniu, kolejna samotna głowa w tym dniu, skierowała oczy w jej stronę. Były puste, a jednak ział z nich strach. Sprawcy zaś wkroczyli do piwnicy, zagradzając jedyne wejście. Wyglądali przy tym tak majestatycznie niepokojąco, że Smilla chętnie stanęłaby u ich boku, tylko na chwilę, by dać się uwiecznić na jakimś obrazie, a potem zniknąć i nigdy więcej nie mieć z nimi do czynienia. Zauroczona podniosła się w końcu zza beczki, odstawiając amforę. Nie mogła oderwać oczu od ogromnych skrzydeł, wyrastających spomiędzy łopatek tego, którego kolejny mężczyzna nazwał Mirvą. Lśniły w blasku pochodni cudowną czernią. Włosy zaś opadały mu na twarz, ukrywając jedyną część ciała, która mogłaby przydać zwyczajnie ludzki charakter. Biła od niego aura czegoś nie do opisania. Wampirzyca wiedziała, że nie chciałaby mieć z nim do czynienia i wcale nie zamierzała atakować tego, z którym przyszedł. Z zaciekawieniem odkryła jednak, że ten zainteresowany jest bardzo ciemnowłosą kobietą, która nagle jakby zmalała i teraz już zupełnie zdawała się być biedną duszyczką. Można było zapomnieć o hardości i pomysłowości, którą niedawno okazywała. Kim takim mogła być, że interesował się nią sam... upadły anioł?
        Wampirzyca stała z tyłu dwójki towarzyszy, a jednak zbliżyła się nieco do nich, i jednocześnie do przybyłych. Ten postawny najwidoczniej był tu szefem. Kimś znanym i z pewnością potężnym. Po jego sposobie bycia, spojrzeniu i pozornie łagodnych słowach, rozpoznać można było potęgę. Kim on, do licha, był? Czyżby wspominany Cordelio?
        Słysząc chrapliwy głos wampirzyca spoważniała, choć zaintrygowanie wzrastało z każdą chwilą. Asekuracyjnie wczuła się w swoją moc, modelując ją w broń, którą ewentualnie będzie mogła się posłużyć. Jednocześnie jednak, powoli zbliżała się do tajemniczej dwójki, w końcu stając na równi z Keirą i Satharinem. Nie starała się już wywyższać. Choć czuła, że raczej nie o nią tu chodzi, ale o pozostałą dwójkę, z którą uciekła z karczmy, postanowiła stanąć teraz wyraźnie po ich stronie. Nikt nic nie mówił i wydawało się, że wszyscy nawzajem oceniają siły tych po drugiej stronie. Przynajmniej tak robiła wampirzyca, by w końcu rozerwać ciszę radosnym głosem:
- Propozycja! Wspaniale! Uwielbiam propozycje! To takie ciekawe na co inni mają nadzieję. – Przechyliła na chwilę głowę i kątem oka zerknęła na towarzyszy, obserwując ich reakcję. Potem spojrzenie znów wbiła w „szefa”. - Ale... Ja was nie znam. Skąd znacie mnie WY?
Awatar użytkownika
Satharin
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satharin »

        - Już mówi się o Rzeźniku z Demary. To, że ty nie słyszałaś... Twój problem, złociutka. - Rzucił Satharin do wampirzycy, dobijając jej ofiarę niczym nieznaczącego psa, rozjechanego wozem na ciemnej alei. Podczas tej, zdawało się elfowi prozaicznej, najnormalniejszej czynności, obie dziewczyny stały nad nim i trajkotały o martwym chłopcu. Keirze widocznie było przykro z jego powodu, co zabójca skwitował tylko krótkim - Jeden trup więcej, jeden potencjalny problem mniej. Prosta to zależność, czyż nie?

        Gdy z kolei elf demolował w napadzie złości piwniczkę, niewiele trunków, czy w ogóle rzeczy zostało tam nienaruszonych. W ramach rozładowania złości, na podłodze leżało wszystko, co dało się zrzucić albo rozbić na kawałki. Beczki zmieniały się w walające się dookoła deski nasiąknięte winem, amfory w formie drobnych okruchów pływały po szkarłatnych kałużach, które zdawać się mogły niezorientowanemu obserwatorowi krwią uciekającą ze zmasakrowanych ciał, spływającą po kamiennej posadzce i nakrapiającą całe pomieszczenie atmosferą śmierci. Satharin nie zrzucił całej swojej furii falą destrukcji, którą spowodował, ale chociaż uspokoił się na tyle, by nie wybuchnąć, gdy Keira spytała się o Cordelio bardziej szczegółowo.
        - Nazwij go jeszcze raz szychą, to dostaniesz rykoszetem... - Syknął Satharin. - To zwykły debil. Sam się pcha pod szubienicę. I długo tak nie pociągnie, gwarantuję. - Dokończył z niepokojącym uśmiechem na twarzy. Kiedy tylko dorwie Cordelio w swoje łapska, zaszlachtuje go, zarżnie jak świnię. Przed dzisiejszym dniem był on dla zabójcy tylko losowym pachołkiem, który błąka się po Demarze i będzie go trzeba sprzątnąć prędzej czy później, zależnie kiedy zacząłby podpadać Arvallio. Ale teraz, po wydarzeniach w karczmie? Elf nawet nie zakładał, że mogłoby być inaczej niż wywnioskował. Mógł próbować się go pozbyć ktokolwiek, wrogów w mieście mu nie brakło. Przeciwnicy i pieniądze to dwie rzeczy, których miał pod dostatkiem. Przy pierwszej myśli jednak połączył całe niepowodzenie z Cordelio i to mu wystarczyło. Miał cel, w który mógł skierować swoje ostrze.
        Gdy cudowna wizja krwi Cordelio spływającej rowami ulic Demary nakręcała cały czas zabójcę, z zadumy wyrwał go trzask wyłamywanych drzwi. Czyli jednak w końcu mieszkańcy domu w końcu pofatygowali się, żeby sprawdzić co takiego dzieje się w ich piwnicy. Trudno by było nie usłyszeć hałasów, wydobywających się z domowej piwniczki. Satharin błyskawicznie dobył sztyletu i z podniecenia oblizał wargi... Lecz jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast domowej służby grubego księgowego, po schodach polała się krew. Ktoś ich ubiegł. Spływający wodospad szkarłatu był niczym czerwony dywan dla szlachcica, który miał zamiar nadejść, ukazać się "zbłąkanym wędrowcom", jak można byłoby nazwać osobliwą trójkę. Głowa, która sturlała się później oraz truchło jej pozbawione, spełniło rolę posłańca, przedstawiającego na dworze nadchodzącego panicza. Ten pojawił się ze swoją obstawą, a Satharin rozpoznał jego twarz. Widział go może raz, przelotnie, ale nie zapomniał tej mordy ani jej właściciela. We własnej osobie, Cordelio. Zabójca dostał spełnione życzenie na tacy. Adrenalina zaczęła buzować, a furia wzmagać się, by wkrótce spowodować wybuch. Wybuch wulkanu. Nie słuchając ani Cordelio, ani podległego mu anioła, z rozpędem skoczył na ochroniarza, mając zamiar zatopić w jego krwi, a później w krwi jego pracodawcy, swój sztylet...
        Ku jego zaskoczeniu, zatrzymał się jednak w powietrzu, gdy od wroga dzieliła go zaledwie stopa. Nie mógł się ruszyć. Wisiał bezwładnie w powietrzu, zaszachowany i podatny na ataki. Mógł tylko bezczynnie czekać na ruch przeciwnika. Anioł machnął ręką w prawo, wrzucając swoją magią Satharina z impetem na jedną ze ścian. Następnie uderzył nim w ścianę naprzeciwko. Powtórzył to kilka razy z zimną, obojętną miną, a elf, zwijający się z bólu i stękający za każdym zderzeniem z kamiennymi blokami, w końcu upadł na ziemię i ostatkami przytomności wydusił z siebie tylko drobny, ledwo słyszalny szept.
        - Ku... Ku... a...
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Tik, tak, tik, tak… Serce Keiry biło zgodnie z dźwiękiem wskazówek zegara. Życie uciekało z biednego chłopca, ofiary wampira. Ale to nie krwiopijca był winien jego śmierci, a zabójca stojący obok. Anielica spojrzała na Satharina. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie ku górze, imitując uśmiech pełen żalu i współczucia. A sarkazm bił z oczu piekielnej jak błyskawice.
        - Nie wiem wiele o magii - rzekła do Smilli, ciągle patrząc na elfa. - Znam tylko parę przydatnych sztuczek. - Odwróciła głowę ku wampirzycy i mrugnęła, po czym odsunęła się w kąt i obserwowała atak złości mężczyzny.
        - Chyba potrzebujesz jakiejś herbatki uspokajającej. Tamten karczmarz robił całkiem smaczną. Szkoda, że teraz nie żyje. - To podchwytliwe pytanie. Keira nie miała pojęcia, że mężczyzna, który zaoferował jej swoją troskę, jest martwy. Jednakże Satharin nie zszedł od razu do tuneli, a biorąc pod uwagę czas, w jakim wymordował całą straż, mógł przyczynić się śmierci gospodarza. Anielica to ciągle niebianka, mimo że obecnie jest nieco popsutą laleczką Pana. Jak każdy upadły anioł.

        Nagła sytuacja, w jakiej znaleźli się bohaterowie naszej opowieści, rozpoczynała się właśnie w tej winnicy. Cordelio uśmiechał się beztrosko, jakby wcale nie miał do czynienia z mordercami. Sam w sumie jest kimś potężnym, skoro ciemny zakątek już o nim słyszał. Keira miała tyle pytań wypisanych w oczach, tyle odpowiedzi czekało na wyciągnięcie ręki… Lecz siła, jaką zademonstrował tajemniczy anioł, stawiała ich na przegranej pozycji. Co, jeśli zaraz zginą? Nie mają szans. Lepiej więc milczeć. Każdy ma do tego prawo. Mimo wszystko Mirva zdawał się nie spuszczać wzroku z anielicy.
        - Nie znam cię, blondyneczko - powiedział Cordelio, spoglądając z szerokim uśmiechem na Smillę. - Ty również. Bardzo trafne stwierdzenie. - Powoli schodził ze schodów. Mirva zacisnął pięść, obezwładniając tak Satharina, aby ten nie mógł ponownie zaatakować. - Nie spodoba ci się to, co zaraz usłyszysz, trupie - oświadczył anioł głosem beznamiętnym, jakby włożył w niego tyle emocji, by skryć wszystkie uczucia. Keira cały czas jednak obserwowała.
        - Zwą mnie Cordelio, choć tutaj jestem nie tak znany jak w Danae. Ciebie, słodka moja - zbliżył się do wampirzycy, dzielił ich teraz ledwo metr - poznałem dopiero teraz. Jak masz na imię? A ty, kobieto o wyblakłych, anielskich oczach? A ty, blady człowieku ze szlachetnego drzewa rodowego elfów?
        Keira stała tam jak wryta. Zdradził ją. Tak prosto z mostu porównał ją do istoty niebiańskiej. Instynktownie chwyciła się za ramiona, chroniąc bransoletki. Tylko one jeszcze chroniły jej tajemnicę.
        - Ile wiesz? - odezwała się kobieta. Keira nie mogła pozwolić, aby ktokolwiek rozważał jego słowa. Cordelio tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi.
        - Elfie - rzekł szybko “szef”, odwracając się w kierunku swego potencjalnego rozmówcy. - Opowiem ci bajkę o dwóch braciach. Bliźniacy. Pomijając ckliwe szczegóły, postanowili oni po śmierci rodziców założyć paczkę. Złodzieje, idealni rabusie, ale wiesz co? - Cordelio nie potrafił skrywać tego, o czym naprawdę jest ta historia. - Jeden z nich wybił się na sukcesie drugiego. Arvallio jednak jest głupszym bratem. - Uśmiechnął się szeroko, kończąc swą bardzo bezpośrednią wypowiedź. Keira zmarszczyła brwi.
        - Nie wyglądasz na mądrzejszego - powiedziała. Kto w końcu opowiada swym ofiarom historię ze swojego dzieciństwa? Tylko idiota.
        - Nie wierz we wszystko. Tylko część o pokrewieństwie jest prawdziwa. - Cordelio ukradkiem spojrzał na Satharina. - Jesteście zbyt zapatrzeni w głupiego człowieka, wiecie? To zawsze działa.
        Niespodziewanie Keira pisnęła, gdy czyjeś ramiona od tyłu oplotły jej sylwetkę. Została uwięziona. Dosłownie sekundę później to samo spotkało Smillę. Satharin już i tak pozostawał dalej biedny, obezwładniony w kącie.
        - Chcę was do mojej kolekcji - zaapelował Cordelio. - Powiedzmy, że moją “tajemniczą kartą” jest wiedza o waszej przeszłości. - Powoli zbliżył się do Smilli. - Nadal się cieszysz z tego, co się stało z czarodziejem, który cię ocalił? Wiesz… Ja tam nie wiem, jak funkcjonują wampiry. Aczkolwiek skoro nie odczuwacie współczucia, to jeśli opowiem tę historię kilku osobom, wstydu także nie odczujesz? Ach, miłość… - szepnął jej do ucha. Następnie podszedł do Keiry i uśmiechnął się szeroko. - Słonko moje - powiedział czule, leczy płytko. - Myślałem, że gustujesz w czerwieni. Wiem, że chcesz wiedzieć, dlaczego.
Anielica osłupiała. On wiedział. On wie wszystko.
        - Satharinie… - zaczął Cordelio. - Nie… Może raczej Fireanie? - I tak oto miał ich w garści. Wiedział wszystko.
Coś planował. Coś złego. I oni w tym czymś mieli uczestniczyć.
Jednakże w jednym Cordelio się pomylił. Keira nie chce znać odpowiedzi.

        Zdarzyło się to w jednej chwili. Anielica szarpnęła się, natomiast ramiona, które ją otaczały, wystarczająco mocno zacieśniły się wokół niej. Złamały jedną bransoletkę, co wystarczyło. Czarne jak heban skrzydło odrzuciło oprawcę od Keiry, wyłaniając się z jej pleców. Gdy tylko kobieta zdjęła drugą bransoletę, przed oczami wszystkich zebranych pojawił się drugi anioł. Ten, który do niedawna zwiastował śmierć. Ten, którego skrzydła były przeklęte.
Dawniej czerwone.
        Keira zbladła. Ryzykowała zbyt wiele, lecz działała w afekcie. Nie mogła pozwolić teraz, aby ktoś uziemił ją w Demarze - mieście wschodzącego słońca, gdzie każda budowla o poranku miała kolor krwi. W winnicy stały teraz dwa upadłe anioły.
Zablokowany

Wróć do „Demara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości