LeoniaWe're all mad here and it's okay

Bardzo duże miasto portowe, mające aż trzy porty, w tym dwa handlowe, a jeden z którego odpływają jedynie statki pasażerskie. Znane z bardzo rozwiniętej technologi produkcji statków i łodzi, o raz hodowli rzadkich roślin nadmorskich.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

We're all mad here and it's okay

Post autor: Cat »

Wcześniejsze losy Cat i Luny

        Déjà vu. Kolejne zatłoczone targowisko, tłumy ludzi, donośne krzyki sprzedawców i targujących się kupców, rozładowywane wozy. Dzwony na wieży wybijają południe, a ruch w porcie nie maleje, gdyż właśnie przed chwilą trzy kolejne statki pełne zagranicznych dóbr przybiły do portu. Nie było szans, by nietypowe towarzyszki podróży z przypadku pojawiły się gdziekolwiek w tym miejscu nie zwracając na siebie uwagi.
        Cat huknęła o bruk z głośnym przekleństwem na ustach, bardzo ostrożnie przytrzymując Lunę przy ziemi, by ta wariatka na nikogo nie wpadła. Nie chciała jej robić krzywdy, ale była gotowa znów jej przywalić, jeśli tylko zobaczy te czarne oczyska. Arisa mniej umyślnie spadła prosto na jakiegoś przechodnia, przewracając go na ziemię. Nietoperz i płomykówka usiłowali umknąć z tej plątaniny ciał, tłukąc skrzydłami kogo popadnie, byle tylko jak najszybciej wzbić się w powietrze. Tenebris dostał jednak sowim skrzydłem i poleciał na jakąś starszą kobietę, która z wrzaskiem upuściła kosz zakupów i nie przestając krzyczeć usiłowała pozbyć się nietoperza, który w strachu przyssał się do jej twarzy. Rozpiętość skrzydeł Ra z kolei nie pozwalała mu na swobodny lot pomiędzy ludźmi, więc aby wybić się nad ich głowy po prostu wspinał się po nich przy użyciu szponów. Jak można się domyślić, to również nie przeszło niezauważone.
        - To się nie dzieje – mruknęła Cat, zbierając się powoli z ziemi i pomagając wstać czarodziejce. Nie chciała jej zrobić krzywdy, ale ważniejsze było bezpieczeństwo tych ludzi wokoło. Losie, jak ta kobieta przeszła przez życie z takimi skłonnościami do zabijania?
        Powodem tego całego zamieszania był oczywiście fakt, że Luna upuściła je dokładnie pośrodku targowiska, szkoda tylko że jakieś trzy sążnie nad ziemią. Spadły więc ludziom prosto na głowy, zwracając na siebie całą uwagę tej części ryneczku. Od kiedy wilczyca dowiedziała się co może uaktywnić klątwę, skrupulatnie pilnowała, by żaden z rozjuszonych poszkodowanych nie postanowił odpłacić się Lunie pięknym za nadobne. Odepchnęła więc kilku awanturników, chowając dziewczynę za plecami i odruchowo szczerząc na nich zęby. Nie chciała przemieniać się w wilka na oczach wszystkich, bo chociaż początkowo odstraszyłoby to większość gapiów, to jednocześnie spowodowałoby wzmożoną ciekawość i fatalne dla nich skutki. Na jej korzyść znów podziałało przekonanie, że szaleństwo jest zaraźliwe, więc po pierwszym szoku spowodowanym nagłym pojawieniem się trzech kobiet i dwóch nocnych zwierząt, ludzie zaczęli powoli wracać do swoich codziennych zajęć.
        - Wszyscy cali? – zapytała, rozglądając się po swoich towarzyszkach. Ra porzucił w końcu próby ucieczki, gdy zobaczył, że zrobiło się wokół nich nieco luźniej i podleciał do swojej towarzyszki, lądując jej na ramieniu. Zamachał lekko skrzydłami chcąc utrzymać równowagę, gdy Cat schylała się, by pomóc Arisie podnieść się z ziemi. Chude nóżki syreny zdawały się zupełnie nieprzystosowane do chodzenia, a ona sama wyglądała na jeszcze bardziej przestraszoną niż pod pokładem statku.
        - Spokojnie, już ci nic nie grozi – próbowała ją uspokoić, ale dziewczę tylko rzucało spłoszonym spojrzeniem na boki.
        - Gdzie jesteśmy?
        - W Leonii, przy samym porcie – powiedziała, wskazując naturiance ocean. – Przejdziesz przez targowisko, wskakujesz do wody i jesteś w domu. Miło było poznać – uśmiechnęła się krótko i odwróciła w stronę Luny, by ustalić dalszy plan drogi, ale zaraz poczuła delikatny dotyk w łopatkę. Zerknęła przez ramię, spoglądając pytająco na Arisę, która nie ruszyła się z miejsca, a oczy miała ciągle wytrzeszczone niczym spłoszony koń. – Tak? – zapytała grzecznie, poganiając nieco dziewczynę.
        - Nie mieszkam w oceanie – powiedziała cichutkim głosem szatynka.
        - A gdzie mieszkasz? – zapytała Cat, siląc się na spokój.
        - W… w Morzu Cienia.
        - No to opłyń sobie, przecież się łączą!
        - Ale… ale… to strasznie daleko! – dziewczyna była już na skraju płaczu, więc Morgan przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić.
        - Luna, weź pomóż – westchnęła i rozejrzała się w tym czasie po okolicy.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Obie kobiety wylądowały na bruku. Luna natychmiast się rozejrzała, chciała wstać, ale Cat ją przytrzymała. Chciała się wyrwać w pierwszym odruchu, ale w porę się opamiętała, więc poczekała chwile i gdy Cat jej pomogła, oczywiście upewniwszy się najpierw, że nikt nie idzie w ich stronę, a komu mogłaby zrobić przypadkową krzywdę, która aktywowałaby jej klątwę, wstała. Wtem spostrzegła sowę i jej nietoperza jak szamoczą się ze sobą i przychodniami. Czarodziejka uderzyła dłonią w czoło, zwierzaki robiły niemałe zamieszanie i mocno zwracały na siebie uwagę, ponieważ już zbierał się tłum ciekawskich.
Niektórzy szli, w ogóle nie patrząc przed siebie i tylko dzięki przemienionej nie wpadli na pradawną, co powtórzyłoby to, co wcześniej. Niebieskowłosej serce biło mocniej, była o włos od tego, a to pod żadnym względem nie byłoby dobre, może nawet klątwa stałaby się mocniejsza.
Po chwili tuż za sówką przyleciał Tenebris i jak zwykle zadomowił się na karku skrzydlatej. Uśmiechnęła się, czuła się lepiej, gdy wiedziała, że ten mały stworek jest bezpieczny. Natomiast syrenka, biedna, musi się pałętać z takimi… dość nietypowymi osobami. Nic więc dziwnego, że była przerażona. Lunie przez myśl przemknęło czy nie lepiej by jej było zostać na statku, ale przecież by jej tam nie zostawiły. Dobrze, że nie musi z nimi iść gdzieś dalej. Jednakże musiało się okazać, że ona pochodzi z kompletnie przeciwnej strony kontynentu. Pradawna westchnęła.

- Mogę spróbować – powiedziała do Cat, po czym zwróciła się do Arisy – Postaram się ciebie tam teleportować, ale nie znam tego miejsca, musisz je sobie dokładnie wyobrazić. Rozumiesz?

Naturianka skinęła głową i zamknęła oczy. Po czym swym cichym głosikiem powiedziała.

- Jestem już gotowa.

Czarodziejka złapała ją za ramię, a ona zaczęła się rozpływać w powietrzu, aż w końcu zniknęła.

- Uff, mam nadzieję, że nie wylądowała jakoś nieciekawie, ale myślę, że większe prawdopodobieństwo jest, że wszystko poszło dobrze.

Wtem Luna odczuła na sobie czyjś wzrok, rozejrzała się dookoła i spostrzegła w jednej z węższych uliczek jakiegoś mężczyznę w kapturze, który bezczelnie na nią spoglądał, nie miał żadnego konkretnego wyrazu twarzy, wyglądało na to, iż czeka.

- Tenebris – szepnęła i zbudziła go delikatnym głasknięciem, po czym wskazała na Cat, nietoperz nie bardzo wiedział o co chodzi, ale poleciał do niej i skrzydełkami przytulił jej twarzyczkę.

W tym czasie czarodziejka przeteleportowała się do mężczyzny. Jego twarz wyglądała nieco znajomo, ale nie umiała sobie przypomnieć, skąd ją zna.

- Czego chcesz?

Mężczyzna wręczył jej księgę, którą podczas ucieczki przed potępionymi musiała zgubić.

- Pilnuj takich rzeczy, to nie może wpaść w niepowołane ręce.
- A… - zaczęła, ale mężczyzna zniknął, podobnie jak wcześniej syrenka rozpłynął się w powietrzu. Zaraz jednak w taki sposób jak wcześniej wróciła do miejsca, w którym była i zawołała Tenebrisa, by już Cat nie męczył, sama szybko zaś schowała księgę we wcześniej zdobytej torbie.
Niphred
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag

Post autor: Niphred »

        Ktoś, kto żyje chaosem wyczuwa go podskórnie. Nic dziwnego więc, że poskręcany magią Entropii Niphred Caladellon już od przebudzenia wiedział dokładnie, że ten dzień będzie inny niż zwykle. Trudno tylko po samym przeczuciu stwierdzić czy będzie ważny, ale na pewno będzie inny. I w zasadzie już samo to mu wystarczyło. Wygramolił się więc ze swojego tajnego gabinetu pod rozległymi archiwami miejskiej biblioteki i wiedziony niezawodnym instynktem podreptał w kierunku placu targowego pląsając w rytm podśpiewywanej melodii.
- „…Karuzela gna, w szczekaczkach wciąż muzyka gra
Czuję, jak w jej takt kołyszę się cała…”
        Zjawił się na miejscu akurat w momencie, kiedy z teleportu umieszczonego parę sążni nad ziemią wypadły trzy kobiety i para zwierzaków. Zauważył całą akcję, bo trudno było jej nie zauważyć. Chaos jaki zapanował nie był może przesadnie wielki, wszak nie ogarnął miasta czy choćby dzielnicy, nawet nie miał wpływu na całe targowisko, a jedynie jego niewielki fragment w promieniu może jednego sznura od miejsca ich upadku. Nic poważnego, ale ufał swojej intuicji na tyle, że był przekonany, iż to dla nich się tu zjawił. Wykorzystał fakt, że przechodnie zrobili wolne miejsce wokół przybyszek i zaczął okrążać je tanecznym krokiem nadal nie przestając nucić.
- „…I raz, i dwa, i trzy, i w górę serca, wielki czis
Czujność trochę mdli, jak szarlotka z rana…”
        Nie przeszkadzał im, kiedy ze sobą rozmawiały. Nie stawał na drodze, kiedy ogarniały swoje chowańce. Nie wcinał się, kiedy niebieskowłosa dyskutowała z zakapturzonym nieznajomym. Pomógł jedynie, kiedy odsyłały gdzieś niewysoką, roztrzęsioną szatynkę. Naturianka była zupełnie nieistotna, ale aktywował dyskretnie swoją magię chaosu i zadbał, by lokalizacja, w której wyląduje była całkowicie losowa. Mimo błahości sprawy jakiś impuls w szalonym umyśle nie pozwolił na to drobne uporządkowanie otaczającej rzeczywistości. Przecież dziewczyna Morze Cienia już zna. Niech sobie pozwiedza resztę Alaranii. Opuszczone Królestwo, Góry Druidów, a może pustynia Nanher? Świetne miejsca dla syrenki.
        Zatrzymał się wreszcie i wbił bystry wzrok w łeb niedźwiedzia znajdujący na głowie jednej z pozostałych na rynku kobiet. Kiedyś w księgozbiorach Nowej Aerii znalazł tom o stosunkach międzyludzkich, w której była mowa o „pierwszym wrażeniu”, „asertywności”, „psychologii tłumu” czy „budowaniu relacji”. Nie, żeby jakoś specjalnie interesowały go takie pierdoły, ale pomiędzy księgami magicznymi lubił sobie zrobić przerwę i choćby podczas wizyty w wychodku poczytać o banialukach. Zawsze lepsze to niż poezja. W każdym razie z lektury takich ledwie przekraczających sto stronic broszur Erdecoire pozyskał informacje, że konwersację z grupą należy zaczynać zawsze od tego osobnika, który sprawia wrażenie najinteligentniejszego. Blady jak upiór mężczyzna począł więc warczeć, szczekać i ujadać na wypchanego miśka hojnie obstrzeliwując okolicę śliną i zwracając na siebie uwagę zgromadzonych na targu mieszkańców, nie na tyle jednak, by ktokolwiek zamierzał zbliżyć się do oszołoma. Frantowski uśmiech nie schodził mu z twarzy i facet najwyraźniej dobrze się bawił, a przynajmniej było tak do momentu, kiedy jego wzrok nie opadł nieco niżej i nie skrzyżował się z ponurym spojrzeniem blondwłosej właścicielki płaszcza z niedźwiedziego futra.
- Łooo! – wrzasnął elf wystraszony, jakby dopiero teraz pierwszy raz ją zauważył i odskoczył dwa kroki w tył.
Z zaskoczenia, a może i ze strachu przed groźną miną wyrwało mu się obleśne, przeciągłe pierdnięcie. Szybko jednak emocje Niphreda wróciły do zwykłego mu stanu beztroski. Podszedł z powrotem do wilkołaczki i bez żadnych zahamowań dźgnął ją wyciągniętym kciukiem w pierś.
- To było pozdrowienie w naturiańskim – wytłumaczył swoje zachowanie. – Tak zwana mowa wiatrów.
        Nie było to chyba jakoś szczególnie trafne usprawiedliwienie, ale po szalonym czarowniku trudno było spodziewać się jakiejkolwiek skruchy. Niepoczytalność wyzierała z każdego jego gestu i każdego słowa, a jego oczy były już po prostu oczywistym dowodem obłąkania. Kłopotliwe milczenie przedłużało się, więc Caladellon powrócił do swojego śpiewu.
- „…Co tam nagi brzuch i w górę połatany ciuch.
Czuję ten wiatru pęd, że głowa odpada…”
- Prezenty prezenty! – wrzasnął ni z tego, ni z owego i przerwał swoje zawodzenie. Zaniósł się dzikim chichotem klepiąc się przy tym siarczyście po kolanach. Ów gwałtowny wybuch mógł być dla kobiet zaskoczeniem, lecz zanim zdążyły zareagować, to zielonowłosy wyciągnął zza pazuchy powieszonego na sznurku wielkiego, kanałowego szczura. Zwierzak jeszcze żył, bo wierzgał łapkami całkiem żywiołowo pomimo linki oplatającej jego szyję.
- Fajny nie? – zapytał elf całkiem retorycznie, bo nie czekając na żadną odpowiedź pstryknął swoją ofiarę w nos, po czym zakręcił nią raz i drugi nad głową. Nie wiadomo jednak w jakim celu. Może, żeby pętla mocniej zacisnęła się na krtani zwierzątka i ukróciła jego męczarnie. Jeśli faktycznie taki był cel tej woltyżerki, to nic ona nie dała, bowiem dyndający gryzoń dalej przebierał kończynami – niemrawo, ale jednak wciąż. Erdeciore nie bardzo jednak się tym przejmował, bo jak gdyby nigdy nic wręczył niebieskowłosej czarodziejce problematyczny podarunek.
- Dam tej ładniejszej, bo mam tylko jednego. – wyjaśnił, ale ta i każda następna jego kwestia sprawiały wrażenie, jakby mówił sam do siebie, a nie do niewiast. Tak jakby musiał głośno wypowiadać swoje myśli, by odróżnić je od pozostałych głosów w swojej głowie.
- Ta druga męczy zwierzęta, to nie zasłużyła. – warknął i jeszcze raz zaszczekał na niedźwiedziowy pysk na głowie blondynki.
        - „…I raz i dwa i trzy i wcale nie jest zimno mi
Z góry pluć, gumę żuć, tu wszystko wypada…”
Podśpiewując sobie pod nosem nadal przyglądał się uważnie obu niewiastom jakby coś analizował.
- Macie potencjał – rzekł wreszcie, uśmiechając się przy tym jeszcze szerzej niż zwykle. Wydawało się to niemożliwe, jednak teraz od przejaskrawionego, błazeńskiego grymasu aż popękały strupy ran gojących się na jego policzkach. Podłużne szramy ciągnące się od kącików ust aż niemal pod same zawiasy szczękowe, dotychczas buroszkarłatne od zaschłej na bliznach krwi zaczerwieniły się od świeżej posoki sączącej się całkiem obficie z nowopowstałych pęknięć. Klasyczny wyspiarski „Grin” na mordzie - uśmiech brutalnie poszerzony brzytwą, dosłownie od ucha do ucha. Najwyraźniej nie sprawiało mu to bólu. Ten fakt dodawał surrealistycznej upiorności dotychczas raczej uprzejmej mimice, i przemieniał wychudłą i poobijaną twarz należącą do niegroźnego wariata w złowieszczą, ociekającą krwią maskę.
        - Lubię was! – wyznał radośnie. – Niphred jestem! – wyszczerzył się kolejny raz, a jego srebrzyste uzębienie zamigotało w porannych promieniach wschodzącego nad portem słońca.
- To skoro już się znamy, to zapraszam na salceson. – powiedział zachęcająco, po czym odwrócił się i ruszył w głąb jednej z ulic wesoło przy tym podrygując.
        - „…Karuzela gna, w szczekaczce wciąż muzyka gra…” – powrócił do melorecytacji swojej pseudo-piosenki zaczynając znowu od pierwszej zwrotki.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Splotła ramiona na piersi i przyglądała się Lunie i Arisie. Właściwie to chciała, by czarodziejka pomogła jej z argumentacją, by przekonać dziewczynę do samotnej podróży. Ostatecznie jednak teleportowanie naturianki zdawało egzamin jeszcze lepiej, praktycznie ściągając im z głowy problem. Jedyne wątpliwości, jakie miała Cat dotyczyły skuteczności tej metody. Po pierwsze dopiero w tej chwili dowiedziała się, że można teleportować inną osobę w jakieś miejsce, nie towarzysząc jej w drodze. Po drugie zaś, Luna miała wyraźny problem, by przenieść je z dopływającego do portu statku na ląd kawałek dalej, a co dopiero wysłać inną osobę w miejsce kompletnie obce, tylko wyobrażone przez samą zainteresowaną. Można więc było zrozumieć wątpliwości blondynki, jednak nim ta zdążyła chociaż otworzyć usta, by wyrazić je na głos, było już po ptakach. W sumie dobrze, co z oczu to z serca, brzmi brutalnie, ale taka prawda. Mogą sobie teraz naiwnie wierzyć, że syrenka trafiła bezpiecznie do domu i będzie żyła długo i szczęśliwie. Nie wiedziała jeszcze, jak daleko jest od prawdy.
        Gdy widok zasłoniły jej małe czarne skrzydełka, westchnęła ze zrezygnowaniem. Nietoperz przylepił się do jej twarzy całym swoim włochatym ciałkiem, wczepiając pazurki w wiszące po bokach fragmenty niedźwiedziej skóry i za nic nie chcąc się odczepić. Dopiero gdy Ra z zazdrości zaczął dziobać zwierzątko w bok, Tenebris przepełzł wystraszony na czubek misiowej głowy i został tam, wyglądając lękliwie zza zwierzęcego ucha. Ten krótki moment jednak wystarczył, by Cat umknęła chwilowa nieobecność Luny oraz nagłe pojawienie się nietypowego osobnika, który najwyraźniej miał jakąś sprawę do jej niedźwiedzia. Tak samo donośne, jak niezrozumiałe dla niej dźwięki wydawane przez zielonowłosego przybyłego ani jej nie niepokoiły, ani nie interesowały. Przyglądała mu się tylko pustym spojrzeniem, zastanawiając się, czy te popisy mają coś na celu, czy facet jest po prostu szurnięty. Na jego nagły krzyk, gdy napotkał jej spojrzenie, zareagowała tylko uniesieniem jednej brwi w wyraźnym zdziwieniu, natomiast na jawne zanieczyszczanie powietrza, skrzywiła wargi zniesmaczona. Za to na beztroskie dźgnięcie jej w pierś spojrzała już na niego groźnie i chociaż nie wrzasnęła, nie pisnęła, ani nie rzucała gróźb na wiatr, jej oczy jasno mówiły, że jeszcze jeden taki numer i złamie mu tę rękę. Brak ostrzeżenia nie wynikał jednak z jej złośliwości, ale raczej z tego, że uznała je za bezcelowe. Wariat, pomyślała spokojnie i bez najmniejszej wątpliwości. Normalnie wariat.
        - Daruj nam w takim razie ten dialekt – stwierdziła sucho, gestem dłoni rozganiając skażone powietrze przed sobą.
        Później pojawił się szczur. Catherine zaczynała niecierpliwić się tą szopką, a na sugestię, iż męczy zwierzęta prychnęła pod nosem. Uwaga była jak kulą w płot i to nie tylko dlatego, że padła z ust elfa, który kręcił na sznurku gryzoniem z beztroską podobną kilkuletniemu dziecku, wyrywającemu muszkom skrzydełka. Ra natomiast z ogromnym zainteresowaniem śledził lot szczura, wodząc za nim spojrzeniem, a gdy jego przyszły obiad wylądował na rękach Luny, zerwał się gwałtownie z ramienia wilczycy i porywając w locie gryzonia, odleciał gdzieś ponad głowy tłumu, by w spokoju go skonsumować.
        - Wybacz Luna – mruknęła blondynka, rozcierając sobie szarpnięte lekko szponami podczas gwałtownego zrywu ramię, bardzo starając się ignorować szczekanie w stronę jej głowy. Naprawdę często reagowano na jej niedźwiedzią skórę i były to emocje różnorodne, jednak jeszcze nie zdarzyło się, by ktoś próbował z miśkiem nawiązać jakiś kontakt.
        Ludzie znów zaczynali im się przyglądać, jakieś dziecko rozpłakało się, widząc jak płomykówka rozszarpuje szczura na dachu jednego ze straganów, a Morgan beznamiętnie przyglądała się krwawiącej twarzy rozradowanego wariata o szalonym spojrzeniu zapadniętych oczu. Chociaż można było powiedzieć, że zawodowo wyciąga ludzi z obłędu, w ten umysł nigdy nie chciałaby się zanurzyć, chociażby jej grozili śmiercią.
        - Luna, Cat – przedstawiła je, by dopełnić formalności, wskazując najpierw na czarodziejkę, a później na siebie.
        – Niestety salceson – dodała, ostrożnie powtarzając dziwne słowo i nie mając zielonego pojęcia, co oznacza – nam nie po drodze, ale miło było poznać – mruknęła i łapiąc Niebieską pod łokieć, odwróciła się w przeciwną stronę do tej, w którą zmierzał rozśpiewany elf. Zatrzymała się jednak w momencie, gdy usłyszała głuche uderzenie i znajomy pisk. Jej głowa drgnęła nieznacznie, jakby wilczyca odganiała się od natrętnej muchy, jednak obróciła powoli, powoli zirytowana ogarniając wzrokiem widowisko.
        Mała syrenka nie zaleciała za daleko. O dziwo, magia Luny przeniosłaby ja w miarę blisko miejsca docelowego, zrzucając oczywiście na tyłek kilka staj od wody, ale już w granicach możliwości chudych nóg dziewczęcia. Magiczna linia jej drogi, namotana jednak odpowiednią dawką chaosu, zaczęła się plątać poleceniem mistrza tak posłusznie, że wnet uznała za najbardziej dowcipne, zrzucenie Arisy dokładnie tam, skąd wystartowała. Czyli w miejscu, gdzie aktualnie znajdował się Niphred. Jego kościste ciało nie złagodziło zbytnio lądowania naturianki, która teraz zbierała się na nogi w popłochu, na zmianę przepraszając mężczyznę, nieświadoma możliwych konsekwencji swojego nieumyślnego upadku, i próbując okryć dłońmi nagie znowu ciało.
        Gdyby nie ten ostatni czynnik, Cat nawet nie zastanawiałaby się nad swoimi krokami i czmychnęła z Luną czym prędzej, nim młódka je dostrzeże. Jednak nawet jej zrobiło się żal smarkuli i mamrocząc pod nosem ruszyła miękko w jej stronę. Po drodze zerwała z pleców płaszcz jakiemuś mężczyźnie, głuchym warknięciem gasząc w zarodku jego protesty, i podeszła do Arisy, zarzucając jej materiał na plecy, i zamykając z przodu klamrą. Syrenka czym prędzej zagarnęła jeszcze bardziej poły okrycia i strzeliła spłoszonym spojrzeniem wokoło.
        - Nie udało się? – pisnęła ze smutną minką.
        - Najwyraźniej – odpowiedziała wilczyca, szukając spojrzeniem czarodziejki.
        - Ojejku!
        - W istocie, „ojejku”.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Luna rozejrzała się dookoła, niezbyt jej się podobało, że ściągnęły tylu gapiów. Ciężko teraz się takim jakoś wytłumaczyć czy coś, by rozgonić towarzystwo. Przez to zamieszanie z początku nie zauważyła nikogo wyróżniającego się z tłumu tak jak one. Gdy odsyłała syrenkę, wyczuła jakąś obcą magię, ale nie sądziła, że ktoś specjalnie chciał zepsuć teleportację.
Słysząc szczekanie, uznała, że to jakiś wściekły pies, ale coś w tym brzmiało nie tak, jak powinno. Rozejrzała się po okolicy i zauważyła elfa. Miał zielone włosy i chyba brakowało mu piątej klepki. Odgarnęła opadające na czoło kosmyki włosów, przynajmniej nie tylko ona miała ich nietypową barwę. Ludzie powoli albo i całkiem szybko odsuwali się od wariata, który odstraszył ich bardziej, niż dziewczyny przyciągnęły ich ciekawość.
Cat najwyraźniej nie spodobało się zachowanie spiczastouchego, definitywnie skierowane ku niej, bo o tym że to do jej niedźwiedziej skóry nie musiała wiedzieć. Czarodziejka sama się prawie wystraszyła tego wrzasku mężczyzny. To, co zaś nastąpiło po chwili, przyprawiło Lunę o mdłości i krzywą minę. Zaniechała podchodzenia bliżej. Nie smokentowała jego usprawiedliwienia, tylko wciąż myślała, skąd się tacy wariaci biorą.

- Prezenty? – wykrztusiła pradawna dość cicho i z obawą.

I faktycznie. Widząc męczonego szczura, zrobiło jej się go żal, co się dziwić, sama miała nietoperza, a to prawie taki latający gryzoń. Tenebris widząc to, schował się w morzu niebieskich włosów, by nie podzielić losów lądowego kolegi. Czarodziejka nie wiedziała wręcz co robić, gdy została obdarowana biednym zwierzaczkiem. Nie chciała go przyjąć, chciała, by po prostu elf go gdzieś odłożył. Nawet nie zwróciła uwagi na komplement. Cofnęła się gwałtownie by nie oberwać pazurami od Ra, który pochwycił szczura. Przynajmniej szybka śmierć, a nie bezcelowe męki. Skinęła głową w stronę Cat, jej sówka też musi coś jeść w końcu.

- A… - zacięła się niebieska – A ty to niby nie męczysz? – wykrztusiła.

Patrzyła, jak wariat poprzez swój zbyt intensywny uśmiech, otwiera rany na policzkach, nie wyglądało to dobrze. W pierwszym odruchu Luna chciała go uleczyć, ale kto wie, jakby zareagował, jeszcze by aktywował klątwę i by mogli działać razem. Doprawdy cudowna wizja.
Jednakże nie wydawał się jakoś super groźny, jeszcze po tym, jak krzyknął że je lubi. Nie zdążyła wypowiedzieć swego imienia, bowiem wyręczyła ją przemieniona. Może to i dobrze? Luna i tak była zbyt zajęta rozmyśleniem nad tym obłąkanym mężczyźnie. Zresztą już miały iść, ale… Syrenka wróciła.
Biedna Arisa, znów naga wśród ludzi i wylądowała jeszcze na elfie. Może i w miarę miękkie lądowanie, ale z takimi to nigdy nie wiadomo. Dobrze że Cat załatwiła okrycie.

- Co? Nie, na pewno jej tu by nie przeniosło, wydałam jej jasne instrukcje… Ktoś chyba coś namieszał – rzuciła spojrzenie na elfa, podejrzewając to i owo.

Nieco zdenerwowana podeszła do niego i wytknęła palcem.

- Czy to ty majstrowałeś coś przy tym, jak ją teleportowałam? – spytała z groźną miną, jednak starając się nie uczynić żadnej krzywdy fizycznej.
Niphred
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag

Post autor: Niphred »

        - Co? Ja kogoś męczę? – zdziwił się zdenerwowany na zupełnie niesłuszny wobec niego zarzut pastwienia się nad zwierzętami. – Nigdy w życiu! Czasem to nawet z rozpędu znaczek nakleję na list! – wrzasnął jakby to cokolwiek miało wyjaśnić. Dziki wyraz twarzy jasno dawał do zrozumienia, że takie ferowane przez czarodziejkę bezpodstawne oskarżenia doprowadzają go do wściekłości. Mierzył je szalonym wzrokiem i trudno było stwierdzić, czy jego niedawna deklaracja o „lubieniu ich” pozostaje jeszcze w mocy. Na szczęście jednak wystarczyło, że blondynka je obie przedstawiła, a cały gniew minął mu jak ręką odjął. Mina na powrót przybrała obłąkańczy, ale całkowicie niegroźny wygląd sympatycznego wariata.
- Ta słynna Luna? – oczy zielonowłosego rozwarły się szeroko w niedowierzaniu, że dane mu było poznać tak znamienitą postać. Nie każdy ma możliwość pogadać z panią księżyca. Nie dał jej jednak czasu na żadne sprostowanie, bo od razu wypalił:
- Mogę prosić o autograf? – zapytał ciesząc się niezmiernie, że to właśnie ją zaraz na początku obdarował prezentem ze szczura. Co się z nim później stało to już w ogóle go nie interesowało. Podarunek wręczył, a nowa właścicielka mogła sobie z nim zrobić co chciała. Zwłaszcza jak była taaaką personą.
        W tym samym momencie jednak mina całkiem mu zrzedła. Wyraźnie posmutniał. Obejrzał dokładnie swoje przedramiona, ale był pewien, że nie znajdzie na nich ani kawałka czystej skóry. Całe ręce czarownika pokryte były fikuśnymi bohomazami czarnych kiczowatych tribali. Cóż było robić. Zastanowił się chwilę i odwrócił tyłem. Wyszarpnął koszulę ze spodni odsłaniając wychudłe, szkieletorowate plecy. Faktycznie znajdowało się na nich jeszcze kilka połaci wolnej od tatuaży bladej skóry.
- Tu! Pod pryszczami. Podpisz się. – zasugerował jakże honorowe miejsce nieco powyżej pośladków, a widząc jej wahanie zachęcił kobietę delikatnie. – No pisz! Śmiało! Potem sobie go wypalę na stałe. – dodał z półzwierzęcą z satysfakcją.

        Nagle jakby coś mu się przypomniało. Odskoczył kilka kroków i odwrócił się do nich twarzą. Przekrzywił głowę, a jego usta poruszały się w gwałtownym, acz niemym monologu. Sprawiał wrażenie jakby coś kalkulował. Zrobił krok w tył, po chwili cztery szybkie w prawo, a na końcu znów dwa nazad.
- Patrzcie teraz! – krzyknął wreszcie do niewiast na zakończenie tego specyficznego tańca.
        Centralnie nad głową elfa otworzył się niespodziewanie okrągły portal teleportu i wypadła z niego szczuplutka szatynka, którą nie tak dawno niebieskowłosa czarodziejka próbowała odesłać nad Morze Cienia. Syrenka zlądowała dokładnie na zielonym czerepie Caladellona obalając go i przygniatając do bruku.
- HAHA! – zawył triumfalnie Erdecoire zbierając się z ziemi. – Podobało się? – zapytał nowopoznane koleżanki. Retorycznie zapytał. Wiadomo przecież, że się podobało.
        Olał zatem tamte i popatrzył na świeżoprzybyłą. Szarmanckim gestem pomógł jej się podnieść.
- Jak było? – zapytał uprzejmie. – Pozwiedzałaś coś?
Nie słuchał formułowanych nieskładnie odpowiedzi, ani tym bardziej przeprosin, wpędzając tym kobietkę w jeszcze większe zakłopotanie. Odniósł się natomiast do niekompletnej garderoby.
- Ciekawy strój. – zaczął bardzo oględnie. – Podoba mi się. Można wiedzieć skąd pochodzi ta ekshibisionistyczna moda? – niby zapytał, ale szybko sam znalazł odpowiedź. – Pustynia Nanher, tak? – ucieszył się z rozwikłania zagadki, chociaż nikt nie potwierdził jego przypuszczeń. Sam w sobie uznał, że ma rację i to mu w zupełności wystarczyło. – Lubisz tak paradować na golasa po mieście? – wypalił bezpośrednio. – Ja też! – zawołał radośnie – Tylko strażnicy miejscy dziwnie się patrzą. – przerwał i wpatrywał w nagą nastolatkę nadal puszczając zupełnie mimo uszu jej przesadnie gorliwe usprawiedliwienia całej sytuacji. Zupełnie nie czuł się skrzywdzony, ani winny tym bardziej. Po krótkiej chwili kontynuował swój w zasadzie monolog – Znaczy na początku tylko patrzą, potem się czepiają. Ale do więzienia nie zamykają. – Znów zrobił przerwę. – Znaczy już nie zamykają, bo im je rozwaliłem, jak mi się już tam przestało podobać. – mrugnął znacząco okiem, ale w tym momencie blondwłosa Cat okryła zawstydzoną Arisę kradzionym męskim płaszczem i zagarnęła ją ramieniem pod swoją opiekę. Nie protestował. Stał dalej z rękami w kieszeniach i przyglądał się spłonionym rumieńcem policzkom młodziutkiej dziewczyny. Po chwili gapienia się przeniósł jednak wzrok na wilkołaczkę.
- Herszt-baba co? – przeciągłym warknięciem zagadnął wypchanego miśka w języku naturian. Nie doczekał się żadnej odpowiedzi, ale nadal wydawało mu się, że z całego towarzystwa to właśnie z niedźwiedziem będą się najlepiej dogadywać. Póki co futrzany jegomość zachowywał się bardzo powściągliwie, ale może potrzebował trochę czasu, żeby się rozkręcić. Niphred mimo nieposzlakowanej opinii na swój własny temat, zdawał sobie świetnie sprawę z tego, że jego ekscentryczna postać mogła onieśmielać co bardziej introwertyczne osoby.
        Stojąc tak zadumany poczuł ukłucie w boku. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz ze zdenerwowaną Luną.
- Czy to ty majstrowałeś coś przy tym, jak ją teleportowałam? –zapytała z groźną miną. Jak na groźną minę, to wyglądała całkiem słodko w oczach stukniętego mężczyzny. Wyczekał chwilę z odpowiedzią, badając uważnym wzrokiem każde poruszenie mięśni jej twarzy. Wreszcie odezwał się nad wyraz spokojnie i cicho.
- Ja? – Na zapadniętej facjacie wykwitł mu znowu ten wredny uśmiech, od którego niezagojone dobrze strupy ponownie zaczęły pękać. – Ja jestem niewinny – zapewnił. – To pewnie ten drugi. – Wskazał palcem w bliżej nieokreślony tłum. Szczerzył się nadal, a krwawe szczeliny na policzkach coraz bardziej rozchylały się, aż do ukazania się w nich srebrzystych zębów. Posoka ciekła obficie, znacząc purpurą pożółkły kołnierzyk koszuli elfa. Milczał jednak i nie miał zamiaru nic więcej w tej kwestii tłumaczyć. Stał spokojnie, a w odpowiedzi dźgnął jeszcze tylko czarodziejkę wskazującym palcem, może dlatego, że spodobał mu się ów czuły gest i chciał się równie uprzejmie zrewanżować.

        Na ostatnie stwierdzenie przemienionej blondynki powróciła mu szaleńcza werwa i specyficzne poczucie humoru.
- Nie jadłaś jeszcze salcesonu? – popatrzył na Cat niepomiernie zdziwiony. – No to koniecznie musisz skosztować! – zawołał z entuzjazmem godnym lepszej sprawy. Bez zastanowienia złapał ją pod rękę i spróbował pociągnąć za sobą. – Tutejszy jest najlepszy! Chodź, znam tu niedaleko świetną masarnię. Wszyscy chodźcie. – ponaglił ich obszernym machnięciem wolnej ręki. – Ja stawiam!
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Już zanim Arisa spadła z nieba, sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli, jeżeli w ogóle to pojęcie miało tu jakąkolwiek rację bytu. Na kompletnie pozbawione sensu i logiki wypowiedzi elfa Cat unosiła tylko jedną brew, zaciskając usta i zaczynała obawiać się, że jeszcze chwila w towarzystwie tego oryginała i jej tak zostanie. Zaintrygował ją tylko na moment, gdy najwyraźniej skojarzył skądś Lunę. Wilczyca rzuciła zaraz podejrzliwym spojrzeniem w stronę kobiety, nieumyślnie zastanawiając się czy jest znana z jakiegoś innego powodu niż bycie przeklętym, niebieskim aniołem śmierci, gdy tylko ją ktoś szturchnie. Zaraz jednak pokarało ją za ciekawość, bo Niphred zażądał od Luny podpisu nad tyłkiem, niemalże trącając ją nim widowiskowo. Blondynka wywróciła oczami, czego szybko pożałowała, gdyż głowa znów eksplodowała jej bólem. Poirytowana planowała już zabrać czarodziejkę i umknąć z tego pożałowanego przez los miejsca, gdy z wielkim hukiem powróciła mała syrenka.

        Najgorsze było to, że o ile początkowe harce zielonowłosego przypisała jego niewątpliwemu rozstrojowi psychicznemu, o tyle w momencie zderzenia na linii syrenka-elf-bruk dotarło do niej, że wygibasy były zamierzone i mężczyzna celowo ustawiał się w odpowiednim miejscu. Albo ja już zaczynam świrować, co w tym towarzystwie nie byłoby wielkim zaskoczeniem, mruknęła do siebie w myślach, ale na wariata tylko warknęła.
        - To nie są żarty! – rzuciła, czując się jakby karciła dziecko, które i tak ma w głębokim poważaniu to, co się do niego mówi. Przestraszoną Arisę na razie ignorowała, nie mając pojęcia, co z nią dalej zrobić, skoro teleportacja nie zadziałała. Nie żeby to było jakieś zaskoczenie, bez urazy Luna.
        Syrenka za to trzęsła się na chudych nóżkach, łapczywie zagarniając do siebie poły płaszcza i przemieniając w wyjątkowo osobliwy ludzki kokon. Wielkimi oczami przyglądała się dziwnemu człowiekowi z zakrwawionymi ustami i zielonymi włosami, który okazał się całkiem rozmowny. Mówił co prawda same dziwne rzeczy, ale przynajmniej poświęcał jej chwilę uwagi i może mógł jej jakoś pomóc, więc dziewczyna grzecznie słuchała wszystkiego, co mówił, chociaż sama nie komentowała tego w żaden sposób. Przede wszystkim dlatego, że bała się okropnie, że już nigdy nie wróci do domu i utknie wśród tych obcych ludzi, ale też dlatego, że wstydziła się swojej nagości, którą uczono ją zakrywać na lądzie.
        - U nas pod wodą też nie nosi się ubrań – powiedziała w końcu cicho, ale wyraźnie ucieszona, że znalazła wspólny język z nietypowym człowiekiem. – Ale tato mówił mi, że na lądzie muszę mieć ubranie, bo ludzie są dziwni, będą źle reagować i mogą mnie skrzywdzić. I są rzeczywiście okropni! – pisnęła na koniec, znów otulając się ramionami i zacieśniając kokon na sobie.
        W jakimś przebłysku chorego poczucia humoru Cat przeszło przez myśl, żeby zostawić dziewczynę z wariatem i mieć z głowy dwa problemy. Coś jej jednak uporczywie buczało w głowie, nie pozwalając zostawić naturianki na pastwę złośliwego losu, więc teraz wyraźnie zmęczona myślała nad jakimś rozwiązaniem. Musiała sobie zaparzyć zioła, bo jeszcze chwila takiego zamieszania w połączeniu z jej paskudnym samopoczuciem i bólem całego ciała, i los jej świadkiem, że odwali tutaj taką samą masakrę, jak Luna na Wyspie Syren.

        - Przestań warczeć do miśka, nie odpowie ci – syknęła do elfa i przeniosła wzrok na czarodziejkę, która najwyraźniej skuteczniej powiązała fakty. Morgan słuchała wymiany zdań z przymkniętymi oczami, otwierając je akurat wówczas, gdy Niphred trącił Lunę palcem. Złote oczy rozszerzyły się nagle, a wilczyca momentalnie znalazła się między nimi, by dziewczyna przypadkiem nie postanowiła mu oddać, a tym samym rozpocząć zagłady całego targowiska.
        - Nie wiem ile z tego do ciebie dotrze, ale nie dotykaj Niebieskiej, jasne? – powiedziała możliwie wyraźnie, szukając przebłysku zrozumienia w przepełnionych obłędem oczach. Niepokojące. Zwłaszcza gdy w odpowiedzi została pociągnięta za ramię w kierunku tajemniczego salcesonu, czymkolwiek on był. Dopiero wspomnienie masarni wiele wyjaśniło i wilczyca parsknęła pogardliwie pod nosem. Oczywiście, że chodzi o jedzenie, o co by innego. Nie brzmiało jednak wystarczająco smacznie by się skusiła, ale przynajmniej znajdzie się w czterech ścianach, gdzie być może trafi się jakaś gorzałka. Na tym etapie wino w torbie już sobie z nią nie poradzi.
        - A co ze mną? – Arisa dreptała szybko na bosych nogach dotrzymując kroku dziwnemu pochodowi. Wilczyca wyrwała się w końcu z wariackiego uścisku, ale dla świętego spokoju dalej szła tam, gdzie prowadził ich Niphred, chociażby po to, by zniknąć z gąszczu ludzi na targowisku i oddalić się od piratów pozbawionych zdobyczy. Spojrzała niechętnie na syrenkę, która wyglądała naprawdę jak kupka nieszczęścia.
        - Trzeba cię wsadzić na jakiś wóz i pojedziesz do domu – mruknęła, ostrożnie sięgając za siebie i łapiąc Lunę za dłoń, by ta im gdzieś nie zniknęła i nikogo przypadkiem nie zabiła.
        - Ale jak to tak, sama? – pisnęła znów naturianka, na widok surowej twarzy wilczycy robiąc jeszcze smutniejszą minkę w nadziei na litość. Nawet jej się udało, bo Cat zmiękła trochę, widząc odzianą tylko w płaszcz dziewczynę.
        - Rzeczywiście, możesz mieć problemy po drodze – westchnęła w niezadowoleniu, ale zanim Arisa zdążyła uśmiechnąć się z wdzięcznością, dodała: - dam ci nóż, w razie czego dźgaj i uciekaj – udzieliła złotej rady, zerkając na zdziwioną i przestraszoną jednocześnie młodą buzię, po czym odwróciła się do Luny.
        - My też musimy załatwić sobie jakiś transport do Klasztoru, najwyżej potowarzyszymy młodej chociaż przez część drogi.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Luna patrzyła chwilę na elfa krzywo, po czym zaniechała dalszej kłótni, czuła, że nawet sensowne argumenty mogą do niego nie dotrzeć. Zwłaszcza że to, co dodał na temat znaczków pocztowych, to już w ogóle było wyrwane z kontekstu. Nie ma sensu się z takim wykłócać. Czarodziejka teraz w sumie nie wiedziała aż co odpowiedzieć, w naturalnym odruchu więc patrzyła na wariata… jak na wariata. Nie chciała go bardziej denerwować, kto wie, co by z tego wyszło. Na szczęście się uspokoił, jednak ponownie zaskoczył pradawną, a wręcz przyprawił o szybsze bicie serca. Pierwsze, o czym pomyślała to ten potwór, którym stawała się przez klątwę. Czyżby ją kojarzył? Cat chyba myślała o tym samym, sądząc o jej podejrzliwym spojrzeniu.

- Ym… Ja… - jego prośba całkiem ją zbiła z tropu, autograf za coś takiego? Ale może… szaleniec w końcu – A… Autograf? Ale… - zawahała się, nawet nie miała gdzie i czym. Tym bardziej ją zniechęcił, pokazując swoje plecy i występujące na nich pryszcze… - Hyyy… Chętnie, tylko akurat nie mam czym – próbowała się wymigać.

Wyglądało na to, iż się udało. Spiczastouchy zajął się czym innymi, wykonywał jakiś… dziwny pokaz tańca. Wtedy się wyjaśniło, syrenka.

- Oczywiście, że nie… gyh, gdybym tylko mogła mu coś zrobić… - pomyślała czarodziejkę, ale jedna rzeź niewinnych dziennie wystarczy.

Patrzyła jak zielonowłosy wprawia naturiankę w jeszcze większe zakłopotanie i próbowała nie okazywać zirytowania tym faktem. Szkoda jej było syrenki, która musiała wpaść na tego dziwaka. Jednak nie wytrzymała już tego.

- Mógłbyś dać jej spokój, nie widzisz, że jest wystraszona? – powiedziała do elfa, jednak okazało się, że syrena nawet chętnie się odezwała do elfa o dziwo. Czarodziejka westchnęła. Tak kto jest, gdy próbujesz pomóc, a ofiara nagle zaprzyjaźnia się z potencjalnym wrogiem.
- Oby się tylko nie rozbierał przy nas… - westchnęła w myślach i posmutniała na wieść, że nawet więzienie na tego oszołoma nie pomoże. Niphred był nieco zabawny, ale też trochę przesadzał.

Chciała jeszcze jakoś pomóc Arisie więc z pomocą magii stworzyła jej iluzję szmaragdowej sukienki, przyozdobionej u góry perłami, a na dole błękitnym pasmem tworzącym coś na wzór morskich fal otaczających całość. Podeszła do zmiennokształtnej i naturianki.

- Mogę spróbować jeszcze raz, ale kto wie, czy on znowu nie namiesza… - powiedziała Luna, przecież go nie zablokuje, a może? Ale nie była pewna, co do tego więc nawet o tym nie wspominała.

Zwróciła się teraz do elfa, trzeba było mu co nieco wygarnąć. Była już pewna, że to ona, ale chciała, by się przyznał osobiście. Niebieskowłosa spojrzała w tłum odruchowo, nie znalazłszy nikogo podejrzanego, po czym przyjęła jeszcze bardziej zdenerwowaną minę, ale wzięła głęboki wdech i wydech.

- Nie sądzę, bo jesteś tu pewnie jedyny w swoim rodzaju… - powiedziała, próbując ignorować dźgnięcie, jej uwagę teraz zaprzątała krew cieknąca z ran przy ustach. Przywoływało to zamglone wspomnienia tej drugiej Luny, która teraz zaczerpnęła zapewne inspirację na kolejną bolesną torturę.

Wtem Cat wydała istny rozkaz, by nie ruszać niebieskowłosej. Luna westchnęła, tyle lat jakoś sobie dała radę, choć w sumie to już nawet nie potrafiła zliczyć ilu niewinnych ludzi poniosło z jej rąk okrutną śmierć więc tylko mina jej zrzedła, ale nic nie mówiła na to. Przynajmniej temat się nie przeciągał, bo długouchy właśnie porywał wilczyce na salceson. Wyrwała rękę z uścisku, ale szła za nim więc Luna oraz Arisa ruszyły również.
Cat nie chciała być trzymana za rączkę, ale Lune miała zamiar, co już nie do końca się podobało pradawnej.

- Nie jestem dzieckiem, nie zgubię się – powiedziała trochę żartem i wysmyknęła dłoń z objęcia.

Tymczasem to naturianke przydałoby się tak zaprowadzić prosto do Morza Cienia. Czarodziejka przytaknęła skinieniem głowy na słowa wilkołaczki, ale nie popierała dawania noża młodej, nie wyglądała ona na kogoś, kto byłby w stanie się bić czy walczyć no i krzywdzić innych nawet w akcie samoobrony.
Czarodziejka przyśpieszyła kroku i zwróciła się do mężczyzny z zieloną czupryną.

- Daleko ta cała masarnia?
Niphred
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag

Post autor: Niphred »

        O ile Luna wyglądała na zrównoważoną i spokojną, to Cat ewidentnie znajdowała jakąś chorą satysfakcję w zadawaniu bólu i cierpienia innym.
- Przestań warczeć do miśka, nie odpowie ci – syknęła do elfa.
Erdecoire wyraźnie zaniepokojony popatrzył prosto w jej złote oczy. Postąpił krok naprzód, wyginając się przy tym cyrkowo i rozkładając szeroko ręce, jakby się skradał. Zatrzymał się na chwilę, ale zaraz wykonał jeszcze kilka kolejnych dziwnych kroków jakby stąpał po niewidzialnej linie, aż podszedł do dziewczyny tak blisko, że niemal wsadził jej swój spiczasty nos w oko. Nieprzerwanie wlepiał swój natrętny wzrok w przemienioną, ale jego zacięta mina wyrażała raczej zatroskanie, niż gniew.
- I kto tu męczy zwierzęta? – powiedział wreszcie z wyrzutem, po czym z czułością zaczął gładzić futrzany łeb i płynnie przeszedł na naturiański: – Biedny misio. Ta zołza nie nauczyła cię mówić? No już, już. Coś poradzimy – warczał i poszczekiwał zajadle, choć niegłośno, jakby z namaszczeniem, rozczulony smutnym losem futrzaka. Magia Chaosu, która kipiała w żyłach Calladelona w jakiś sposób przeszła pod wpływem tego dotyku do płaszcza, bo grizzly zaczął pociesznie poruszać oklapłymi dotąd uszami, a jego nos wyraźnie zwilgotniał.
– O widzicie, już się cieszy - powiedział zadowolony czarownik do pozostałych dziewczyn, bo z samą Cat nie miał na razie ochoty dyskutować, a poza tym wilczyca i tak nie mogła widzieć co się wyprawia na jej głowie. – Będzie lepiej – głaskał i pocieszał go dalej. – My ze słynną Luną pomożemy ci wyjść na prostą – wyskamlał do niedźwiadka swoje gorliwe zapewnienie, i jakby przy okazji wciągnął pradawną do jakże ważnej misji uszczęśliwiania wypchanego zwierzaka.
        Kontynuował konwersację z czarodziejką, gdy znowu wtrąciła się przemieniona.
- Nie wiem ile z tego do ciebie dotrze, ale nie dotykaj Niebieskiej, jasne? – warknęła zła na okazaną Lunie przez zielonowłosego czułość. Niphred krzyknął wystraszony tak gwałtowną reakcją. To był tylko niewinny podryw, a wywoływał taką wściekłość. Nie spodziewał się tego. Wszak wydawało mu się, że zbyt krótko się znali, by była o niego aż tak zazdrosna. Nic przecież blondynce nie obiecywał. Nie wiedział co ona już sobie wyobrażała, jakie matrymonialne nadzieje w niej wzbudził mówiąc, że ją lubi. Chwilę stał zakłopotany, bo przecież nie miał nic złego, ale również nic poważnego na myśli. Nagle jednak jakby jednym przebłyskiem genialnego umysłu wreszcie wszystko zrozumiał. Ze swoim nieodłącznym pękającym uśmiechem na twarzy odwrócił się do niebieskowłosej i wskazując palcem oddalającą się wilczycę począł skrzekliwie śpiewać:
- „Tango Libido… ona by chciała do trójkąta…
Tango Libido… ona by chciała jeszcze raz…”
Przekonany, że oczywiście trafnie rozpoznał motywy kierujące poczynaniami Cat nie potrafił ukryć swego zadowolenia z takiego obrotu spraw. Szczerzył się jak zwykle, a nie przejmując się w ogóle patrzącymi nań towarzyszkami, staromodną moralnością ani naruszanym ładem publicznym złapał się wymownie za krocze i kontynuował swój śpiew (a w zasadzie wycie), zmieniając jednak i melodię i język.
- “I’ve got a lovely bunch of coconuts…!!!
There they are, all standing in a row…!!!”
Zamaszyście potrząsał przy tym biodrami do przodu i tyłu. Nagle zamarł.
- Albo nie… – zreflektował się. – To potem… – stwierdził arbitralnie. Poprawił kołnierz i wepchnął koszulę w obwisłe spodnie. – Teraz na salceson, bo nie zdążymy.
        Pomny ostrzeżeń, by nie dotykać Niebieskiej i z pewnego jeszcze urazu do wrzaskliwej Cat, zdecydował się tym razem zagarnąć ramieniem trzecią dziewczynę. Arisa w schludnej, wyczarowanej przed chwilą kiecce wyglądała przy nim jak królewna przy żebraku, ale nie deprymowało go to w żadnym stopniu. Przyciągnął ją bliżej siebie i tuląc ją po koleżeńsku powędrował w dół ulicy.
- Nie są tacy źli. – powiedział komentując jej wypowiedź na temat mieszkańców Alaranii. – Ja też jestem stąd, a przecież jestem fajny, nie?
- Noo.. t..taak.. - dziewczyna nie odważyła się zaprzeczyć.
- No pewnie, że tak! – powtórzył niemal krzycząc, na wszelki wypadek, gdyby słowa syrenki nie dotarły do idących z tyłu dwu pozostałych dziewczyn.
        - Daleko ta cała masarnia? – zapytała Luna mimochodem.
- Tam, za przymierzalnią, gdzie się dołki kopie. – zielonowłosy natychmiast wyjaśnił jej trasę, ale chyba szyfrem. Nic w jego wypowiedziach nie trzymało się kupy. To zdecydowanie musiał być szyfr, jakiś tajny, nie do złamania dla kogoś, kto miał w głowie wszystkie klepki.

        Spacer w głąb portu przebiegał w miarę spokojnie, oczywiście biorąc pod uwagę, że Niphred nie był do końca normalnym dyskutantem. W zestawieniu jednak z układną i wręcz zastraszoną Arisą ich rozmowa sprawiała wrażenie całkiem płynnej. Trudno jednak powiedzieć o czym gadali. Bardzo prawdopodobne, że o niczym.
        Przechodzili przez park miejski, gdy zielonowłosy ponownie eksplodował, tym razem jednak groźniej, jakby niekontrolowaną agresją. Mocno szarpnął zaskoczoną Arisę i siłą posadził na stojącej nieopodal ławce. Swój kościsty tyłek ulokował natychmiast na jej kolanach, a ręką sięgnął do przepastnych kieszeni swoich workowatych spodni. Ostatnio wyciągnął z niej szczura, kto wie co za skarby miał tam jeszcze. Sięgnie po broń? A może znowu zacznie śpiewać o orzechach? Szybko jednak rozwiał wątpliwości wyszarpując wreszcie stamtąd długą pałę podrobów.
- Ot i salceson ozorkowy – zachichotał niewinnie – Tak jak obiecałem.
        Syrenka jednak na ten gwałtowny ruch elfa spanikowała. Złapała za sztylet, który podarowała jej przemieniona wilczyca i chciała dźgnąć natręta. Ten jednak bardzo wprawnie wyłuskał ostrze z trzęsącej się dłoni dziewczyny i nim właśnie okroił spory kawałek, który podsunął szatynce pod nos. Przerażona posłusznie ugryzła, więc zostawił ją w tak dziwnej pozycji, z pajdą mięsa w zębach.
- Łap! – krzyknął Erdecoire do swojego nowego druha, gdy kolejny oderżnięty plaster furknął w powietrzu i z plaśnięciem wylądował na niedźwiedzim pysku.
- To co robicie w Leonii? Szukacie czegoś konkretnego? – zapytał szalony czarownik już całkiem spokojnie zwracając się do Cat i Luny. Swoją porcję mięsiwa po prostu odgryzł srebrzystymi zębami, po czym jakby nigdy nic podał niewiastom i kozik odebrany Arisie i pozostały kawał salcesonu.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Dziwniejszego orszaku nie sposób było odnaleźć w zasięgu wielu staj. Niphred podążał przodem z drepczącą za nim Arisą, w której strach przegrywał nieco z zaintrygowaniem tym nietypowym człowiekiem. Bo chociaż wyglądał niezbyt przyjaźnie i trochę dziwnie zachowywał, to jednak ostatecznie miała z nim więcej wspólnego niż z kobietami, które ją uratowały. Za nimi podążała zrezygnowana wilczyca, prowadząc za sobą Lunę, która wyrwała się nagle z wyrzutem. Cat spojrzała na nią pustym wzrokiem.
        - Nie o ciebie się martwię – stwierdziła znacząco, ale nie nalegała, tylko odwróciła się z powrotem, doganiając pozostałych. Jeśli może, to będzie próbowała powstrzymać masakrę kilkunastu lub kilkudziesięciu osób, mimo że daleka była zazwyczaj od nadmiernej troski o innych.
        Ledwo się jednak odwróciła, natknęła się na czujne spojrzenie elfa, który zaczął zbliżać się do niej w absurdalnie teatralnej pozie, unosząc wysoko ręce. Ona w odpowiedni uniosła pytająco brwi, a na zbliżającą się w jej stronę twarz, odsuwała swoją, z wyraźnym zamiarem zachowania odpowiedniego dystansu. Jej przestrzeń osobista i tak została niewygodnie naruszona, ale potrafiła poznać, kiedy nie prać ludzi po mordach bez wyraźnego powodu. Może i wyglądał jak chuchro, ale czuła bijącą od niego magię, której nie zamierzała jeszcze testować.
        Kolejny rytuał chrumkań, warknięć i parsknięć, do niedźwiedziej skóry na jej głowie, przyjęła ze spokojem. Zrezygnowała już z tłumaczenia obcemu, dlaczego martwe zwierzę nie odpowiada, niech sobie warczy, co ją to właściwie obchodzi, póki jest niegroźny. Nagle jednak oblał ją ból tak znajomy, że przez pierwszy moment poczuła nawet absurdalną ulgę. Jakby była znów sobą w pełni, nawet jeśli jej częścią był ból każdej cząstki ciała. Później jednak ulga zniknęła zastąpiona zawrotami głowy i mdłościami. Miała wrażenie, że umysł wywraca jej się na lewą stronę i Cat odsunęła się gwałtownie od elfa, opierając bezradnie o ścianę budynku. Potrafiła znieść do uczucie, gdy się go spodziewała, teraz jednak nagłą utratę ochrony w postaci swojej skóry odczuła jak silne uderzenie w ciało i umysł. Po chwili jednak wszystko ustało. Zaklęła pod nosem, prostując się i ze zmarszczonymi brwiami dotykając skóry z łapy. Bardziej przytomna zorientowałaby się, co dokładnie miało właśnie miejsce, ale teraz wiedziała tylko czyja to wina, chociaż niezbyt dokładnie, jak Niphred tego dokonał. Pozbawiona wpływu magii niedźwiedzia skóra była tak samo martwa, jak jeszcze chwilę temu, a Cat dołączyła znów do orszaku w paskudnym humorze.
        Gdy szli przez park milczała, próbując odczytać aurę obcego elfa, ale nigdy nie była w tym dobra. Czuła tylko bijącą od niego siłę magii i nic więcej. Rasa ukazywała się w uszach, obłęd w oczach, tyle w temacie. Zajrzała do swojej torby, przeczesując przez moment jej zawartość, po czym wyjęła jakiś liść i włożyła go do ust, żując niczym tytoń. Za jakiś czas poczuje się lepiej. Zrównała krok z Luną.
        - Jeśli nadal chcesz iść ze mną do Klasztoru to będziemy musiały jakoś się pozbyć wariata – mruknęła, nie tłumacząc więcej. Czarodziejka była bardziej otwarta w okazywaniu niechęci do Niphreda niż wilczyca, nie trudno było się więc domyślić, że nie będzie za nim tęsknić. Pozostawała jeszcze kwestia nieszczęsnej syrenki, chociaż ona najwyraźniej czuła się dobrze w towarzystwie elfa. Chociaż wyglądała na tak samo przestraszoną, jak w towarzystwie Cat i Luny, to wariat przynajmniej ją interesował na tyle, by obawy przełamać. Kto by pomyślał. No ale, młode to i głupie, jeszcze się przejedzie, a wilczyca nie miała zamiaru jej przed tym nadmiernie chronić. Wyjdzie młodej na zdrowie.
        Nagła zmiana pozycji przyniosła ze sobą pisk wystraszonej Arisy, która, ku zadowoleniu Cat, natychmiast sięgnęła nożem w stronę agresora. Nie była to co prawda najbardziej udana obrona, ale wbrew pozorom bardziej liczyło się w oczach wilczycy, że młoda naturianka miała zamiar się bronić, niż to, czy jej się udało. Umiejętności można nabyć, odwagę już trudniej. Westchnęła, widząc szybkie rozbrojenie, a także to, że najsłynniejsza masarnia w mieście znajduje się najwyraźniej w kieszeni stukniętego elfa. No cóż. Trudno. Mięsiwo wyglądało wyjątkowo mało zachęcająco, więc ze stoickim spokojem zdjęła palcami plaster z niedźwiedziego pyska i odrzuciła go w bok, z czego wyjątkowo uradował się przechodzący obok kundel, pochłaniając fragment mięsa w ułamku chwili. Od elfa odebrała swój nóż i wytarła go w skórzane spodnie, chowając po tym do pochwy.
        - Jesteśmy przejazdem – odparła, żując liść i czując, jak rozluźnienie przepędza z mięśni igiełki bólu. – Złapiemy jakiś powóz i znikamy – dodała, przechylając lekko głowę, gdy zerknęła na Arisę, przygniecioną wciąż tyłkiem wariata.
        - Zostajesz, czy jedziesz z nami? – zapytała wprost i łatwo było stwierdzić, że przyjmie każdą odpowiedź, bez zbędnego upewniania się, czy dziewczyna wie, co robi.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Im dłużej przebywały w towarzystwie tego elfa, tym bardziej Luna przekonywała się, iż mają do czynienia nie tylko z wariatem, ale i niepoprawnym uparciuchem. Ponadto dysponował on magią, póki była ona bardziej psotna, niż niebezpieczna było w miarę w porządku, ale na jak długo to nie sposób przewidzieć.

- Em… Słuchaj, możesz mówić do mnie zwyczajnie… Luna. No i tak, tak oczywiście, że pomożemy… - bo cóż innego pozostało, niż tylko przytakiwać szaleńcowi.

Nie skomentowała tekstu jego piosenki, może i irytujący, ale bywał zabawny, co było miłym urozmaiceniem, które w pewnym sensie relaksowało poprzednie straszne rzeczy i pozwalało, choć na moment zapomnieć. Aczkolwiek z drugiej strony, fajniej by było, gdyby nie zawierało to tyle fałszu i wycia.
Luna przewróciła oczami, oj tak, elf miał o sobie naprawdę dobre mniemanie. Momentalnie aż mu pozazdrościła, nie jest łatwo żyć, mając na sumieniu tak wiele żyć, które mogłyby trwać. Już miała poddać się wyrzutom sumienia, kiedy Niphred znów cos powiedział, znów nic się siebie nie trzymało. Czarodziejka stwierdziła w myślach, iż sama chyba nie potrafiłaby mówić aż tak mocno od czapy.

- Aaaa… To wszystko wyjaśnia… - powiedziała sarkastycznie – Ciekawe czy można z nim w ogóle normalnie porozmawiać i jak się taki oszołom uczył magii, bo niewątpliwie ją zna… a może wrodzona zdolność hmm… - zamyśliła się, patrząc, jak ucina sobie pogawędkę, czy kolejną dziwną wymianę zdań, tym razem mając za rozmówczynie syrenkę.

Gdy weszli do parku, pradawna rozglądała się zaciekawiona, drzewa tak daleko od siebie, tyle przestrzeni, nie było co porównywać z Mroczną Puszczą. W pewien sposób nawet brakowało jej tamtejszej mrocznej aury i… ziewnęła. Tak, zdecydowaniu snu w normalnych, jak dla niej, porannych godzinach.
Gdy Cat do niej dołączyła, wysłuchała jej stwierdzenia, oczywiście skinęła głową twierdzącą, choć teraz może to nie odpowiedni moment do śmiechu, ale jednak w niektórych momentach długouchy ją bawił, co było znacznie milszym uczuciem niż wyrzuty sumienia. No ale nie sprawiło to, by miała ochotę się jakoś za nim wstawiać, trochę ją też denerwował i to nawet bardziej niż bawił więc decyzja zapadła.
Nagłe szarpnięcie naturianki przez elfa wprawiło Lunę w osłupienie, ale tylko na chwilę, bo już była gotowa bronić dziewczyny.

- Ej bądź dla niej delikatniejszy – powiedziała tonem ostrzegawczym, gdy w ruch poszła broń… zrobiło się poważniej, ale jedynie na parę sekund, takie rozstrzygnięcie sytuacji było jak jakiś żart, ale przynajmniej nikomu nic się nie stało, jak na razie.

W czasie oczekiwania na odpowiedź, co do pytania Cat, czarodziejka rozejrzała się dookoła. Przechadzający się ludzie patrzyli na ich grupkę dziwnie, jedni zaciekawieni, inni przerażenie. Jednakże nikt nie odważył się podejść bliżej czy odezwać.
Gdy niebieskie kosmyki zaczęły przysłaniać jej twarz, poprzez swój szaleńczy taniec zorientowała się, iż od pewnego czasu siła wiatru wzrosła i aż niebo zostało pokryte znaczną ilością chmur. Będzie musiała włosy rozczesywać po tym chyba z godzinę… Przy takich długich to naprawdę problematyczne no i lepiej to zrobić jak najszybciej, nim powstanie więcej kołtunów.
Jednakże to nie był największy problem spowodowany taką pogodą, nagły powiew okazał się tak silny, iż o mały włos nie przewrócił pradawnej.

- Rety… Co za pogoda…
Niphred
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag

Post autor: Niphred »

        - „Skąd jesteście? Dokąd zmierzacie?” – niby proste pytania, ale kobiety nie potrafiły jasno odpowiedzieć. Wolały oszukiwać zielonowłosego, który szczerze na ile pozwalało mu zdrowie, i z poharatanym magicznym bałaganem, ale jednak radosnym sercem na dłoni do nich podchodził. Chciał się objawić światu, pokazać swoją nieprzeciętną wiedzę. Chciał się przydać. Wylazł ze swojej kryjówki, bo coś podpowiadało mu, że warto poszukać towarzystwa. Ale okazuje się, że nie było warto. Przynajmniej nie tych dwu zadartonosych babek. Nie chcą powiedzieć, to nie.
        W takiej sytuacji mógł im pomóc, ale nie musiał. Słyszał przecież jak gadały między sobą o Klasztorze Mrocznych Sekretów. Z sentymentem pomyślał o swojej wtyczce w Czarnym Monastyrze. – „Wypadałoby ją znów odwiedzić.” – pomyślał. – „Kiedy się ostatnio widzieli?” – zmarszczył zafrapowane czoło. – „Trzy wieki temu? Lekko…” – Zadumał się na temat starej znajomości – „Wariat i zakonnica. On, co tu dużo mówić, szalony! Ale przecież mężczyzna. A ona?... Cicha jak zmierzchanie. Wargi różowe ma wilgotne. Jej twarz pochłania całe światło. Jest niepozorna, jakby wcale. Wypełnia pustkę jednocześnie. Przyzywać ją można jak wspomnienie… dobre wspomnienie, dobrych dni.”
        Te niemal rzewne rozważania całkiem szybko jednak chaos w jego umyśle sprowadził na zupełnie inne tory. – „Kto wrobił królika Rogera? Którędy na Efne? Gdzie są takie czerwone czereśnie? Któż wypuścił te cholerne psy? Jaki jest sens istnienia? Czy można realnie poznać wszechświat? Czy coś jest tam, na zewnątrz? I dlaczego? I czy musi tak hałasować?”
        Niespodziewanie powrócił myślami do swojej koleżanki z ukrytego wśród górskich szczytów opactwa przechowującego najskrytsze alarańskie tajemnice.
- „Otwórzcie, a nikt wam nie będzie do drzwi kołatał.” – powiadała zawsze, gdy zaczynał się wywnętrzać. – „Widzisz, cały kłopot polega na tym, że głupcy są pewni siebie, a mądrzy pełni wątpliwości. Samotny pies szczeka głośniej, gdy furażerka tylko zwisa niemrawo nad lewym uchem. A jeśli mrożone kurczaki nie spełniają się należycie w tej roli, to wybierz szynkę, bo jest tańsza i najlepsza dla mężczyzny. Tak więc oddaj Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie, trzymaj się dzielnie, rób co sumienie podpowiada i nie przejmuj się tym, jak federacja miast Jadeitowego Wybrzeża traktuje wędrownych Cyganów i pasterskie klany Indian Maya.”
        Niby to tylko kobieta, a jednak tyle w niej było mądrości. Westchnął, popatrzył jeszcze raz na „zaborczą” Cat i „słynną” Lunę i pod wpływem emocji, momentalnie jak to miał w zwyczaju podjął decyzję.
        - No to cześć. – pisnął nieprzesadnie uprzejmie, ale przynajmniej w ogólnie rozumianym języku wspólnym, zamiast warknąć coś po demonicznemu lub innym nieprzystępnym żargonem, a następnie wzruszył ramionami, podniósł się i odszedł w kierunku portu. Zawiódł się. Miała być zabawa i szaleństwo, taniec i śpiew. Miało być fajne. Miało być wariactwo, a była nuda, marnowanie jedzenia, dwie kłamczuchy, jedna sierotka i brutalne znęcanie nad futrzastym kolegą. Nie było sensu dalej marnować cennego czasu z dwoma kaczkami-dziwaczkami i naturiańską trzęsidupą.
        - Idziesz? – Wrzasnął tylko do syrenki krótkie pytanie zanim dotarł do pierwszej przecznicy, ale nie oczekiwał na odpowiedź. Oddalał się nadal, pląsając komicznie w za dużych spodniach i rozczłapanych mokasynach. Mógł szatynce pomóc wyzdrowieć z nieśmiałości, wyjść na ludzi, nauczyć czarowania, lub nawet gdyby wbrew pierwszemu wrażeniu okazała się zupełnie nieinteresującą osobą odesłać ją ciupasem z powrotem do domu, ale pozostawił Arisie decyzję, co chce zrobić ze swoim życiem.
Awatar użytkownika
Vestra
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje: Uzdrowiciel , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Vestra »

Chochlik w Rapsodii

Vestra śmigała między ludźmi, złorzecząc pod nosem. Szaleńczo machała skrzydłami, by wydobyć z nich jak największy pęd. Jej serduszko tłukło się w piersi z wysiłku i od tłumionego strachu.
- Durny Kanotis! Musiał rzucić się w pogoń za tym drugim widmem? Musiał leźć za nim nawet kiedy zaczęło się robić niebezpiecznie?
Zgrabnie wyminęła kobietę w wysokim kapeluszu i mężczyznę, który na dźwięk jej skrzydeł opędził się jak od muchy. Uniosła się w górę i obrzuciła wzrokiem tłum na targowisku. Leonia! Z Rapsodii musiała pojawić się aż tutaj? Mało jej serce nie wyskoczyło! Po przygodzie (o ile można nazwać tak bliskie spotkanie ze śmiercią) w jeziorze wydawało się, że wszystko zmierza ku dobremu. Odzyskała siły i zamierzała ruszyć w stronę Klasztoru Mrocznych Sekretów. Yardan zniknął, jednak samotna wędrówka wcale jej nie przeszkadzała. Przywykła do takich podróży, zwłaszcza że w otoczeniu zwierząt nigdy nie była sama. Dlaczego więc nie zaczytywała się teraz w starożytnych księgach, szukając tam wzmianek o zimnej mgle?

...Leciała spokojnie przez las, niespecjalnie się spiesząc. Miała już zapasy na drogę, z resztą potrafiła przyrządzić także leśne rośliny. Prowiant był potrzebny bardziej w góry - tam mogło być już ciężej ze składnikami. Znajdowała się nad brzegiem rzeki Nefari i kontemplując srebrzyste promyki światła przemykające po szemrzącej wodzie, chłonęła słoneczny dzień.
Nagle coś ją zaniepokoiło. Wszystkie włoski zjeżyły się jej na karku, a zielony kamień na szyi zawibrował lekko. Nauczyła się już bez wahania ufać jego ostrzeżeniom i zanurkowała w pobliskie krzaki. Delikatnie rozgarniając liście obrzuciła uważnym spojrzeniem brzeg. Sitowie falowało, ale na wydeptanej ścieżce nie było widać żadnego zagrożenia. Poza szumem liści i śpiewem ptaków słychać było tylko wydry, które kłóciły się zajadle ze sobą. Po chwili obie śmignęły z pluskiem do wody, pozostawiając po sobie wydeptane w błocie ślady.
Niespodziewanie powietrze zafalowało i zrobiło się bardzo gorące. Czerwone światło zalało las tak mocno, że dziewczyna musiała zasłonić oczy. Patrząc przez palce ujrzała wielki, płonący portal, który otworzył się nad ścieżką, dokładnie w miejscu w którym przed chwilą była. W jego głębi widać było niewyraźne kształty wydm i wież wznoszących się na horyzoncie. W polu widzenia ujrzała też postać, przez którą mocniej zabiło jej serce. Yardan w pełnym pędzie przeskoczył do lasu i ciężko zwalił się na ziemię. Sekundę później portal zamigotał i zniknął.
Vestra poderwała się w górę, chcąc jak najszybciej dotrzeć do przyjaciela. Złośliwe ciernie chwyciły jej spódnicę, ale szybko się z nich wyplątała.
Kanotis nie wyglądał najlepiej. Jego cielesna powłoka migotała lekko, co chwilę blednąc i rozmywając się. Słabe pulsowanie czerwonego światła zwalniało i przyspieszało, a liczne skaleczenia na nogach i głowie sączyły się w paskudny sposób.
"Yardan! Co ci jest?!" zapytała przerażona, przykładając delikatnie do niego ręce. Szukała ran - zarówno tych fizycznych jak i magicznych. W tak złym stanie nie znajdował się nawet kiedy go spotkała. Usiadła po turecku, oddychając głęboko i zamknęła oczy. Skoncentrowana, zaczęła od ustabilizowania jego postaci. Przesyłała mu swoją energię, powoli uspokajając wiry, jakie tworzyły się w niematerialnej postaci ducha. Dotychczas tylko raz miała okazję ingerować w ten sposób w jego istnienie, więc w głównej mierze kierowała się intuicją. Ciężko powiedzieć ile czasu minęło - minuty czy godziny - zanim udało jej się z grubsza uspokoić rozedrganą duszę. Kanotis dyszał ciężko, teraz już w czysto materialnej formie, a bladoczerwona poświata biła jednostajnym światłem. Dziewczyna westchnęła i spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem
"No dobrze, połowa roboty już za nami. Pokaż teraz gdzie cię tak poharatało." Yardan zaśmiał się cicho w jej głowie, choć śmiech ten zabrzmiał bardziej jak szczekliwy kaszel "Odzwyczaiłem się od tego, że mówisz do mnie jak do jednego z pacjentów. Faktycznie nie można ci wtedy odmówić."
Uśmiechnęła się szeroko na brzmienie jego niskiego głosu i zanurzyła rękę w sakwie aż po samo ramię. Chwyciła pudełeczko z lekami i biały bandaż, nieco mniejszy niż ona sama. Odetchnęła jeszcze raz i ponownie zabrała się do pracy.

Gdyby ktoś ujrzał ich teraz w lesie, zobaczyłby dziwne, duże zwierzę o ciemnoczerwonej sierści leżące na środku drogi i popatrujące uważnie na swój bok. Najpewniej nie zauważyłby w pierwszym momencie chochlika, uwijającego się w tą i z powrotem i przysypującego jego rany błękitnym proszkiem. Być może w końcu dobiegłby go śmiech dziewczyny, choć nie wiedziałby czym jest spowodowany. Rozmowy Vestry z Kanotisem nie dało się usłyszeć – duch mówił mało i komunikował się tylko myślami, tak samo jak jego rozmówczyni. Jednak rozwijający się samodzielnie bandaż, który zgrabnie lądował wokół zaopatrzonej rany na pewno zwróciłby jego uwagę.
Vestra otrzepała ręce i usiadła ciężko na jeleniowatym nosie ducha. Uwielbiała jego piękną formę – połączenie jelenia i wilka zawsze przywodziło jej na myśl antyczne ryciny jakie oglądała na uniwersytecie. Najpewniej on sam również był pradawny, choć co do tego nie mogła mieć pewności. Yardan lekko zezował, patrząc na nią swoimi czarnymi oczami.
„Jak się czujesz?” zapytała, strzelając palcami. Bolało ją wszystko, a po tak potężnej pracy będzie spać cały dzień. Musiała jednak mieć pewność, że przyjacielowi nic już nie zagraża.
„Dojdę do siebie.”
„Powiesz mi co się właściwie stało? Ostatnio kiedy cię widziałam miałeś tropić tego drugiego Kanotisa…”
Poczuła jak duch zbiera się w sobie by opowiedzieć co mu się przytrafił. Nagle jednak jego pysk wykrzywił spazm bólu, a gwałtowne kłapnięcie zębami strąciło ją w dół. Poderwała się w górę i zawisła na wysokości jego głowy. Zwinął się w kłębek, a w jego piersi zaczęło pulsować znowu niekontrolowane, czerwone światło. Dziewczyna rozejrzała się w panice. Zrobiła wszystko tak jak trzeba, zasklepiła wszystkie rany! Co było nie tak?
„Nie rozumiem… Co się dzieje? Jak mam ci pomóc?” Bezradnie przyglądała się przyjacielowi, który ponownie zaczął blednąć.
„Glony.”
Vestra zbaraniała. Wytrzeszczyła na niego oczy i skrzywiła się z powątpiewaniem. Czy duchy mogą mieć gorączkę? Bo Yardan definitywnie bredził.
„Błękitne glony z Oceanu Jadeitów. Ludzie nie wiedzą… one mają duchową moc. Pomogą... Vestro! Pospiesz się!”
Chochlik zanurkowała i wpędzie zaczęła zbierać swoje rzeczy. Wepchnęła je w nieładzie do torby.
„Gdzie mam ich szukać?”
„Ludzkie uprawy… W Leonii. Mogę ci pomóc się tam dostać. Potem… tylko zawołaj.”

Vestra poczuła jak coś wykręca jej wnętrzności i ujrzała błysk czerwonego światła. Następne co zobaczyła to przybliżający się do niej z nieprzyjemną prędkością bruk. Machnęła skrzydłami i nieco udało jej się wyhamować pęd. Upadek nadal był jednak bolesny. Medalion na szyi zawibrował ostrzegawczo. Z trudem udało jej się zogniskować wzrok, jednak zrobiła to dosyć szybko – na swoje szczęście. Duży, ubłocony but powoli zbliżał się do jej głowy. Śmignęła w bok i opadła na oparcie ławki. Już wiedziała, że nie polubi tego miejsca.

...I tak oto znalazła się w Leonii, ostatnim miejscu na ziemi, które zamierzała odwiedzić. Dała sobie parę minut na uspokojenie oddechu. Bolało ją wszystko, jednak udało jej się uniknąć większych urazów. Wygrzebała z torby resztkę mikstury, którą przyrządziła dla siebie i Vandro przy ognisku. Chciała zachować ją na wędrówkę w górach, ale cóż… westchnęła ciężko i dopiła resztkę, korkując ponownie buteleczkę. Teraz bardziej się przyda. Poczuła jak wracają jej siły i energicznie poderwała się w górę. Problemy z widzeniem ustąpiły, a oszołomienie i zmęczenie zniknęły jak ręką odjął. Jedynie na paskudny humor wywołany strachem o przyjaciela nie było żadnego lekarstwa.
W końcu dojrzała na targowisku stoisko z glonami. Już z daleka wyczuła jego nieprzyjemny, rybi zapach. Rośliny o najróżniejszych kolorach i kształtach były jednak ciągle wilgotne, co dawało nadzieję, że być może faktycznie są świeże.
Zatrzymała się tuż przed nosem sprzedawcy i używając swojego najbardziej stanowczego tonu szybko przywołała go do porządku. Zanurkował pod ladą i podał jej mały pakiecik niebieskich liści przewiązanych sznurkiem. Hodowano je tutaj, na wybrzeżu Leonii w ogromnej, podwodnej kolonii, a kosmetyki z ich dodatkiem sprzedawały się jak świeże bułeczki. Kobiety które ich używały nie miały jednak pojęcia, że ich cera jest tak piękna dzięki magicznym właściwościom. Vestra nie zamierzała mu o tym opowiadać – chwyciła zawiniątko i ponownie uniosła się w górę. W tłumie zakotłowało się, nie patrzyła jednak na to, co spowodowało poruszenie. Mocniej chwyciła sznurek, który wiązał paczkę, by ta przypadkiem się nie wyśliznęła. Mokre liście były dosyć ciężkie, ale dawała sobie radę. Zamknęła oczy i zawołała Yardana w myślach.
"Co dalej?"
„Znajdź spokojne... miejsce... Będę tuż obok.”

Rozejrzała się szybko, próbując zorientować się w tym obcym mieście. Jej wzrok przykuła zieleń drzew, które szumiały cicho z dala od zgiełku bazaru. Pofrunęła w stronę parku, przezornie unikając zasięgu rąk i głów.
Ulokowała się nad brzegiem małego oczka wodnego, na którym delikatnie kołysały się lilie. Park był zupełnie pusty, poza dwiema osobami rozmawiającymi w oddali. Powoli opuściła zawiniątko na trawę i rozwiązała sznurek. Jej mała, zacięta twarz błysnęła bladym odbiciem w wodzie. Nie zamierzała się poddawać.
"Co dalej? Yardan! Co dalej?"
Kanotis zamigotał i pojawił się obok niej, dokładnie w takiej samej pozycji w jakiej go zostawiła. Leżał skulony na boku i z trudem unosił rogatą głowę. Teraz jednak, zamiast wzrostu rosłego jelenia, bardziej przypominał czerwony liść rzucony na trawę - był tylko trochę większy od Vestry. Większość przechodniów najprawdopodobniej by ich nie zauważyła, biorąc go za element krajobrazu. Dziewczyna podejrzewała, że ta wielkość była dla niego mniej wyczerpująca.
Myśli Yardana pokierowały jej ruchami - ujęła glony w obie dłonie i powoli zaczęła nakładać je na opatrzone rany. Widziała jak błękit zamienia się w granat, a rośliny czernieją i skręcają się. Zupełnie jakby wyciągały z niego coś złego. Po pełnej napięcia chwili, kiedy zupełnie wyschły, duch poderwał się i otrzepał, a w jego czarnych oczach zamigotały wesołe iskierki. Podszedł do niej i szturchnął ją czule nosem. Objęła go za głowę i mocno wtuliła się w jego szyję.
- Ty głupi, głupi Kanotisie! Nigdy więcej mi tak nie rób! - zawołała, drapiąc go za uszami. Roześmiała się głośno, czując ulgę rozlewającą się po całym ciele. Wiele razy musiała ścigać się z czasem, żeby uratować jakieś zwierzę, jednak nigdy w ten sposób. Na razie adrenalina i magiczny napój utrzymywały ją w dobrej formie, ale wiedziała, że będzie to musiała odespać. Porządnie odespać. Na myśl o tym ziewnęła szeroko.
"I co teraz? Opowiesz mi w końcu co się stało?"
"Są jeszcze sprawy, które muszę załatwić. Zwłaszcza teraz, kiedy ledwo uniknąłem śmierci. Powinnaś wrócić na drogę do Klasztoru..."
duch powoli zaczął blednąć, aż na jego miejscu pozostała tylko lśniąca czerwonym światłem kula "...tam kieruje was przeznaczenie. I tam znajdziesz odpowiedź."
Jego niski głos ucichł w głowie Vestry, a pulsujący blask rozwiał się w powietrzu. Dziewczyna zagotowała się z wściekłości
- Co on sobie wyobraża?! Wygonił mnie na drugą stronę Alaranii, a teraz mam zasuwać z powrotem? Coś takiego! - burczała pod nosem, unosząc się w górę. Bezczelność Kanotisa przechodziła jej najwyższe pojęcie!
- I jeszcze znika po kilku chwilach, jak gdyby nigdy nic! "Mam jeszcze sprawy do załatwienia" Też coś! Ja mu dam sprawy! Następnym razem nie będę ratowała jego czerwonego tyłka!
W swojej irytacji nie zwróciła nawet uwagi na dziwną formę wypowiedzi, jakiej użył Yardan. Tak naprawdę nie zwracała uwagi zupełnie na nic - do tego stopnia, że w pewnym momencie znalazła się nos w nos z przerażającym potworem. Niedźwiedź wyszczerzył zębiska w szerokim uśmiechu, a jego dziwnie martwe oczy wpatrywały się w przestrzeń. Przestraszona dziewczyna panicznie zatrzepotała skrzydłami, tracąc równowagę. Zaraz. Niedźwiedź w parku miejskim?
Awatar użytkownika
Velatha
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Elf Górski
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Velatha »

Wieczór był niezwykle urokliwy. Nieliczne, puchate obłoki podświetlone oranżami kryjącego się za horyzontem słońca leniwie przepływały po niebie, kładąc odległe cienie na samotnej chatce stojącej pośród niekończących się łąk. Velatha siedziała przy stole w głównej izbie i ciemnymi oczami wpatrywała się w monety wysypane ze skórzanego mieszka. Ostatnimi czasy Los wydawał się nie być dla niej łaskawy. Coraz mniej ludzi odwiedzało jej pracownię, coraz mniej kupowało zaklęte przez nią przedmioty, zupełnie, jakby cała okolica nabyła już to, czego najbardziej potrzebowała. Elfka po raz kolejny przeliczyła swoje skromne oszczędności i westchnęła od serca. Jeśli tak dalej pójdzie, za parę miesięcy nie będzie miała, z czego żyć. Czyżby nadszedł czas, by znów wyruszyć w drogę?
Zamyśliła się i przeniosła wzrok na okno, spoglądając na rdzawe łuny zachodzącego słońca, a po chwili schowała pieniądze i podała sakiewkę Stworkowi, dotychczas siedzącemu na brzegu stołu, który posłusznie pofrunął do jednej z szafek, uważnie chowając oszczędności w niewielkiej skrytce. Szkoda jej było opuszczać swój dom. Włożyła w niego wiele pracy i była bardzo zadowolona z jego funkcjonalności. Zdążyła się tu zaaklimatyzować, a tymczasem Los znów pchał ją w świat. Może gdy trochę poprawi swoją sytuację, wróci tu? Za parę miesięcy, lat, dekad? Pewnie w Grydanii, do której czasem zachodziła, spotka wówczas zupełnie inne osoby. Ciekawe, czy ktokolwiek ją jeszcze wtedy rozpozna? Pozostało już tylko się o tym przekonać.
Podjąwszy decyzję, podniosła się z miejsca i ruszyła do swojej pracowni, postanawiając ułatwić sobie pracę w podróży. W końcu nijak poradzi sobie bez swojego warsztatu, prawda? Przestąpiwszy próg rozejrzała się po uważnie rozplanowanym pomieszczeniu, w którym znajdowały się narzędzia do obróbki drewna, metalu, nawet minerałów. Velatha była bardzo dumna z tego miejsca. Wszystkie narzędzia były tak rozmieszczone, by te najczęściej używane zawsze były pod ręką, a potrzebne jej materiały miały swoje miejsca na regale, posegregowane według ich rodzaju. Tylko jak sprawić, by całe to miejsce było zdatne do transportu? Pomysł na rozwiązanie tej sytuacji przyszedł dopiero po chwili i elfka z początku nie była pewna, czy będzie w stanie go zrealizować. Ale co jej szkodziło spróbować? Uśmiechnęła się do siebie, związała włosy nad karkiem, by nie przeszkadzały i zakasawszy rękawy zabrała się do pracy.
Kilka dni później praca była skończona. Velatha aż odetchnęła z ulgą. To było trudne przedsięwzięcie, ale zdecydowanie opłacalne. Jej pracownia była teraz zupełnie pusta, a elfka siedziała na podłodze pośrodku pokoju, mając przed sobą kilka skrawków skóry pokrytych zawiłymi, magicznymi wzorami. Każdy z nich zaklinała dobre kilka godzin i teraz czuła tego skutki - głód i zmęczenie wyraźnie jej doskwierały. Najważniejsze jednak było to, że teraz mogła podróżować bez obawy, że nie poradzi sobie z wykonaniem jakiegoś artefaktu. Każdy kawałek skóry odpowiadał osobnemu stanowisku do pracy, które Alasse mogła w każdej chwili przywołać, by go użyć. Wystarczyło znaleźć tylko trochę wolnego miejsca. Złożyła wszystkie skóry na cztery i schowała do przygotowanej wcześniej sakiewki, w końcu podnosząc się z podłogi. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo zdrętwiały jej nogi. Rozmasowała obolałe łydki i wyszła do głównej izby, gdzie Stworek już rozpalał w piecu. Jak dobrze, że jej konstrukt z łatwością wyłapywał odpowiednie myśli - wystarczyło stwierdzić w myślach, że w chacie się ochłodziło, a on już pracował, by ten stan zmienić. Velatha czasem zastanawiała się, czy gdyby Stworek miał własną świadomość, też byłby tak pracowity.
Dwa kolejne dni zajęło jej wypoczęcie przed wyruszeniem i przygotowanie do drogi. Do podróżnego koszta spakowała ciepły koc, trochę ubrań, prowiant i swoje lecznicze zioła, do paska przypinając nóż, krzesiwo, mieszek z pieniędzmi i sakiewkę z jej przenośnym warsztatem. Założyła wygodne buty, na ramiona zarzucając płaszcz, a myślach kazała Stworkowi przysiąść na swoim ramieniu. Gdy istotka usadowiła się na nim bezpiecznie, Velatha ostatni raz spojrzała w głąb domu, obiecując sobie, że jeszcze tu wróci, a w końcu otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Słońce dopiero niedawno zawisło na niebie, więc pora na wyruszenie była odpowiednia. Uważnie zamknęła i opieczętowała swoją chatę, by nikt niepowołany się do niej nie dostał, i ruszyła drogą w stronę Grydanii, by kupić na miejscu konia oraz bukłak na wodę. Poprzedni, nie używany przez lata, już dawno się zniszczył. Mimo iż czekało ją parę godzin drogi, nim dotrze do miasta, czuła dziwny spokój i całkiem cieszyła się z tej chwili. Podróżowanie wprowadzało w zupełnie inny stan. Człowiek przestawał przejmować się przyszłością, żyjąc tu i teraz. I nawet, jeśli nie było wiadomo, czy uda się znaleźć choćby suche miejsce na nocleg, ta wolność dziwnie uskrzydlała. Elfka uśmiechnęła się pod nosem, poprawiła kosz założony na plecy i raźnym krokiem pomaszerowała w stronę Grydanii.
Gdy dotarła na miejsce, miasteczko już od dawna żyło własnym życiem. Na placu targowym pełno było ludzi i stoisk, pośród których Velatha mgła znaleźć rzeczy potrzebne jej do podróży. Odwiedziła też miejscową stajnię i od masztalerza odkupiła gorącokrwistą, dereszowatą klaczkę o łagodnym charakterze. Widać nie na darmo miała na imię Miła. Już z nową towarzyszką u boku skompletowała oporządzenie, wymieniając je za ostatni wykonany przez siebie artefakt, a gdy tylko schowała swój dobytek do juków, zgrabnie wspięła się na koński grzbiet i zwróciła Miłą na Rubinowy Szlak, w kierunku wybrzeża.

Sama już nie wiedziała, ile dni była w podróży. Przestała liczyć bardzo szybko, uznając to za bezcelowe. Wędrowała od miasta do miasta, gdzieniegdzie zatrzymywała się na dłużej, by podbudować budżet i zrobić parę artefaktów na sprzedaż. Czasem nawet zdarzało się, że nie musiała zaklinać swoich przedmiotów, by znaleźli się na nie nabywcy.
Kiedy dotarła do Leonii, niebo pokrywały gęste chmury, przez co ciężko było stwierdzić, jaka jest pora dnia. Velatha nie przepadała za dużymi miastami, ale wiedziała, że w nich najszybciej mogła zarobić. Gdyby mogła, wróciłaby do swojej chatki na pustkowiu, by w spokoju podziwiać wschody i zachody słońca siedząc na ławeczce przed domem. Jak dawniej.
Westchnęła do swoich myśli i zeskoczyła z siodła, chwytając wodze klaczy, by poprowadzić ją za sobą między ludźmi. Miła okazała się wspaniałym wierzchowcem. Była spokojna i cierpliwa, w dodatku bardzo szybko zżyła się z elfką, podążając za nią ufnie nawet, gdy Alasse wypuszczała ją na popas. Nie miała też absolutnie nic przeciwko Stworkowi siedzącemu między jej uszami, dzięki czemu Velatha nie musiała wciąż go pilnować.
Pogłaskała czule miękkie chrapy swojego konia i skierowała się do parku, by obejść zatłoczony plac targowy. Za nim miała nadzieję znaleźć jakąś tawernę, w której mogłaby przenocować.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Idzie sobie. Wariat opuszcza je z własnej nieprzymuszonej woli. Cat nie mogła uwierzyć we własne szczęście, a gdy syrenka z lekkim wahaniem wstała, powoli podążając za zielonowłosym elfem, na ustach przemienionej pojawiło się coś, co wyglądało, jak prawie normalny, wesoły uśmiech. Dwie pieczenie przy jednym ogniu, a ona nawet nie musiała kiwnąć palcem. Zachęcona chwilowo przyjaznym wyrazem twarzy kobiety, Arisa zatrzymała się przy niej na moment, splatając dłonie przed sobą i wyginając nerwowo palce.
        - Ja… ja chyba pójdę z nim… - zaczęła, a Morgan uśmiechnęła się szerzej, tracąc już nieco na przyjaznym wyglądzie i przybierając raczej drapieżny grymas.
        - Idź – podpowiedziała zachęcająco, a to, że jej słowa zabrzmiały bardziej jak groźba, cóż… to tylko przyspieszyło kroki drobnej dziewczyny, która umknęła niezwłocznie, doganiając znikającego za rogiem Niphreda.
        Wilczyca nawet przez chwilę nie zastanawiała się nad dalszym losem syrenki. Każdy w życiu dokonuje własnych wyborów, nawet jeśli nie są najmądrzejsze, jak na przykład towarzyszenie w podróży solidnie stukniętemu elfowi. Cat ze względu na swoją profesję nie raz spotykała się z chorymi umysłami, ale nigdy nie spotkała kogoś tak pokręconego i za żadne skarby świata nie chciałaby zajrzeć mu do głowy. Zdawał się jednak wyjątkowo sprawny magicznie i o dziwo nawiązywał jakąś swoistą nić porozumienia z młodą naturianką, więc może dla niej to wcale nie było najgorsze rozwiązanie? Morgan szczerze wątpiła, by młoda zobaczyła swoje rodzinne morze, ale to akurat jej nie obchodziło. Pomogła na tyle, na ile mogła. W końcu gdyby nie ona i Luna to dzieciak wciąż wisiałby pod sufitem w tamtej łajbie.
        Wiatr zawiał mocniej, przywracając ją do chwili obecnej i spojrzała na czarodziejkę, przypominając sobie, że wciąż mają przed sobą spory kawał drogi.
        - O mały włos – westchnęła, a na jej twarzy na powrót zagościł normalny wyraz, czyli raczej nie zachęcający do zawierania przyjaźni.
        - Ale nadal muszę się napić, chodź Niebieska – skinęła na dziewczynę i grzebiąc w torbie zeszła ze ścieżki biegnącej przez park, ukradkiem wypluwając przeżute liście. W głębi parku znalazła jedno z przyjemniej wyglądających miejsc, pod rozłożystym drzewem, które gęstą koroną liści chroniło przed słońcem fragment przyjemnie zielonej trawy, wyglądającej tak miękko, że aż szkoda byłoby nie skorzystać.
        Trzymając już butelkę wina w ręce, rzuciła torbę z ziołami na ziemię i usiadła obok, krzyżując nogi i między nimi stawiając flaszkę. Zerknęła tylko czy Luna jej towarzyszy, po czym z bagażu wysupłała bardzo prowizoryczny korkociąg, ot metalowa spirala, solidnie zamocowana w kawałku drewna. Przydatne zarówno ze względu na częsty apetyt wilczycy na wino, jak również całkiem niezła broń, gdyby doszło do rękoczynów. Teraz jednak miało spełnić jedynie funkcję, dla której zostało stworzone, czyli wyjąć ten cholerny korek, o! Poszło.
        Ciche pyknięcie było jak muzyka dla uszu zmęczonej wilczycy. Słońce wisiało jeszcze wysoko na niebie, ale przez ostatnie wydarzenia dziewczyna potrzebowała odpoczynku już teraz, chociaż chwilowego. Pociągnęła kilka łyków z butelki, po czym podała ją czarodziejce. Ta już wcześniej piła z jej manierki, więc teraz nie powinna się brzydzić.
        - Spróbujemy chyba jeszcze dzisiaj złapać jakąś podwózkę w stronę Klasztoru, jeśli nie masz nic przeciwko – zagaiła rozmowę, opierając na wyprostowanych za placami rękach. Nawet nie pytała, czy skrzydlata mogłaby przenieść je magicznie od razu na miejsce, bo wcale tego nie chciała. Nie wiedziała, jaką Luna jest czarodziejką ogólnie, ale teleportacje ewidentnie jej nie wychodziły, a Cat bardzo nie chciała skończyć rozczepiona po dwóch końcach Alaranii, albo zrzucona z nieba kilka staj nad górskimi szczytami.
        - Już wolę przenocować na wozie niż w tym przeklętym mieście. Przez tego wariata mam go… powyżej… uszu…. – zaczęła mówić coraz wolniej, ewidentnie wpatrzona w jakiś punkt przed sobą.
        Coś skrzydlatego zbliżało się w jej stronę, a chociaż początkowo Cat uznała, że to zwykły owad, teraz wyraźnie zgubiła wątek, rozpoznając sylwetkę drobnej istotki niesionej przez ważkowate skrzydełka. Widziała wróżki już wcześniej, więc samo pojawienie się malucha jej nie zaskoczyło, ale cofała lekko głowę, rejestrując jego dość chaotyczny lot. Pogrążona chyba we własnych myślach wróżka zdawała jej się nie widzieć i wyhamowała w powietrzu dopiero przed niedźwiedzim pyskiem, tracąc równowagę. Zaskoczona wilczyca odruchowo uniosła przed siebie koszyczek z dłoni, łapiąc drobną naturiankę.
        - Wszystko w porządku? – zapytała, spoglądając na drobną kobietkę.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Luna spojrzała na zielonowłosego i młodą naturiankę. Poszli sobie, a ona znów została sama z wilczycą. Odetchnęła. Bała się, że elf może kolejny raz aktywować u niej klątwę. Teraz było bezpieczniej. Co do wyboru dziewczyny, czarodziejka miała wrażenie, iż jest trochę nielogiczny, ale cóż, młode to i głupie. Przynajmniej będzie mieć wesoło, o ile długouchy jest naprawdę tak niegroźny na jakiego wygląda. Wilkołaczce najwyraźniej również pasował taki obrót sprawy.
Czarodziejka uśmiechnęła się, słysząc słowa Cat i pokiwała głową, na znak, że się z nią zgadza. Wędrówka pewnie byłaby ciekawa, ale kto wie, czy nie dwa, albo cztery razy dłuższa z taką parką.

- Hmm, ja rozumiem, że przezwiska są modne, ale „Luna” chyba brzmi prościej niż „Niebieska”, nie sądzisz? Jakby co to mi to nie przeszkadza, ale… po prostu tak mnie to zaciekawiło, patrząc na to z punktu logiki… - zagadała, oczywiście idąc wraz z przemienioną.

Miejsce, do którego dotarły, było bardzo urokliwe, skojarzyło się niebieskowłosej z Mroczną Puszczą, tylko bez tego całego mroku wokół. Zatrzymała się aż by ogarnąć to wzrokiem, po chwili natomiast już usiadła obok zmiennokształtnej.
Ta męczyła się nieco z korkiem, ale nie trwało to długo. Nawet nie oczekiwała specjalnie poczęstunku, ale skoro już blondynka podała jej butelkę, to jak tu odmówić? Wzięła parę łyków i jej oddała. Teraz mogła chwilę odsapnąć, położyła się na plecach, a właściwie na skrzydłach, które złożyła tak, że służyły jej za całkiem wygodne posłanie. Patrzyła w zachmurzone niebo i szybko przemykające po nim obłoki, rozpogadzało się, słońce znów wyszło i teraz drzewo dawało miły cień.

- W porządku, myślisz, że ktoś nas w ogóle weźmie? – spytała niepewnie, wyglądały obie nietypowo, szczególnie sama Luna, zresztą zawsze w takich sytuacjach miała pewne obawy, tyle, co ona miała za uszami, to chyba mało kto miał.

Pradawna zachichotała, słysząc jak wilczycy obrzydło miasto przez dosłownie jednego wariata. Jednak jej powolne mówienie było dość dziwne, czarodziejka podniosła się i spojrzała na towarzyszkę i na to, na co patrzy. Sama teraz wpatrywała się w skrzydlaty punk lecący prosto na nie. W ostatniej zdała sobie sprawę z zagrożenia i usunęła się na bezpieczną odległość. Dopiero gdy ta wylądowała w rękach blondynki, pradawna ostrożnie podeszła.
Biedna, mała wróżka chyba przed czymś uciekała, że tak się śpieszyła. Luna przyjrzała się drobnej istotce w dłoniach Cat.

- Hej maleńka – zagadała do naturianki, była taka drobna i urocza, aż się chciało ją przytulić.
Zablokowany

Wróć do „Leonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości