Opuszczone KrólestwoKompanio w stronę skarbu! (ciąg dalszy)

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Kompanio w stronę skarbu! (ciąg dalszy)

Post autor: Zilvah »

Biegł ile sił w nogach, w duchu przeklinając księżyc za pełnię, dzięki której depcząca mu po piętach zgraja wilkołaków była jak demoniczny orszak, napędzany strachem tego, który przed nimi ucieka. Pod stopami miał łagodnie opadające zbocze, usiane szarymi głazami, których położenie zdradzała ów przeklęta tarcza na niebie, rzucająca srebrzystą poświatę. Bez problemu omijał te mniejsze i przeskakiwał większe, cały czas starając się zgubić ogon w postaci żółtych ślepi i białych kłów owianych czarnym jak noc futrem. Za nim majaczyła ciemna ściana lasu, ostre i połamane gałęzie sięgały ku niemu, by porwać go z powrotem, przed nim górska kotlina przecięta rwącą rzeką i miasteczkiem nad samym brzegiem ostrego klifu, gdzie woda i skarpa współpracowały ze sobą, by utrzymać majestatyczność dzikiego wodospadu. To była jego jedyna szansa, by zmylić pogoń, ewentualnie stanąć do ostatniej walki, by nie zaprzedać życia za darmo. Od zabudowań dzieliło go osiemset metrów, kiedy z prawej usłyszał kłapnięcie szczękami. Nie zrobił nic: nie odwrócił wzroku, nie krzyknął, nie ściągnął pochwy, nie zrobił zamachu. Po prostu uderzył. I trafił. Otulony wygarbowaną skórą miecz napotkał opór, by w następnej sekundzie znów znaleźć się przy biodrze właściciela, który miał ważniejsze rzeczy na głowie, niż przysłuchiwanie się psiemu, przesiąkniętemu bólem skowytowi. Musiał biec, aby przeżyć. Ostatnią długość jedenastu prętów przebył na czworaka, dysząc jak ci, którzy go gonili. Mięśnie paliły go jakby ktoś przykładał mu rozżarzone węgle, ramiona i plecy błyszczały w świetle księżyca od krwi, a łeb opadał coraz niżej, ciągnąc za sobą oczy i całe cielsko. W końcu padł, a towarzyszył temu plusk głośniejszy niż inne, jakby ktoś wrzucił do jeziora głaz, a nie kamyk. Czarne futro przykryła woda, krew zabarwiła rzekę, a biegnące brzegiem wilkołaki co rusz wydawały z siebie pełne żądzy mordu wycie, próbując znaleźć dogodne miejsce, aby wyłowić ciało. Niestety nie znalazły. Wraz z końcem wioski, kończył się klif, a rwąca rzeka, która niosła uciekiniera przekształciła się w wodospad, otwierający jej drogę na świat. Ten pościg się już skończył i wataha czarnych istot wycofała się do lasu, upewniając się wpierw, że nikt z wioski na granicy Szczytów Fellarionu nie opowie dziecku na dobranoc historii, jak to tuzin wilkołaków nie dało rady złapać jednego, rannego niedźwiedzia.

Kiedy śpiew ptaków zmusił go do otwarcia oczu, stojące w zenicie słońce nakazało mu je natychmiast zamknąć, uderzając w jego głowę tępym, rwącym bólem. Ciemność eksplodowała mu pod powiekami tysiącem gwiazd, z których każda zdawała się szumieć niczym morze w przystawionej do ucha muszli. Dopiero gdy ucichły zrozumiał, że żyje, a jego uszy i głowa leżą na płaskich kamieniach, wypełniających dno płytkiej rzeczki. Powoli, ponownie otworzył oczy, ignorując ból i wyciągnął ręce przed siebie. Podrapane, czarne od zaschniętej krwi i błota, a na dodatek pozbawione palców... a nie... dłonie miał zaciśnięte w pięści, więc kiedy wyprostował palce, policzył i przekonał się, że są wszystkie. Choć w głowie szumiało, zdobył w sobie siłę, by podnieść się na klęczki, a następnie stanąć wyprostowanym. To był pierwszy błąd. Obróciło go już na klęczkach, nogi zgięły mu się wpół i rzuciło go na żwir. Zaklął paskudnie, wypluwając zebraną krew, a następnie powtórzył czynność jeszcze dziesięć razy, za każdym przesuwając się o kilka centymetrów wzdłuż rzeki. Za ostatnim jego skroń uderzyła o coś miękkiego, lecz z pewnością nie był to mech. Wyciągnął rękę, pomacał. Kawałek skóry, który z czasem przeobraził się w coś długiego, zakończonego zimną stalą. To był miecz. Jego własny. Chwytając go oburącz ranny w końcu powstał i stawiając pierwsze kroki, próbował rozpoznać okolicę. Zamglonym wzrokiem patrzył jak jego nagie stopy znikają wśród zielonej trawy, posiniaczony bok obija się o brązowe drzewa, a na zalaną krwią twarz padają liście. Z początku myślał, że umarł. Zero śniegu, zero poszarpanych i nagich skał. Tylko zieleń, żółć i jasny brąz - kolory lata, które widzi pierwszy raz w życiu. A potem znów znajoma ciemność i tysiące gwiazd, które wypełniły jego czaszkę, gdy ta uderzyła o wydeptany szlak. Słowem - ranny znów stracił przytomność.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

Skąd przybywają Yve i Rubinento

        Podróż szlakiem handlowym była wygodna przez wyjeżdżoną drogę, ale wcale nie należała do przyjemnych. Krajobraz górujących nad lasem szczytów był przepiękny i urokliwy, ale winowajczynią była tu przede wszystkim monotonność. Po co komu płaska ścieżka ze znikomą ilością przeszkód w postaci większych gałęzi, czy kamieni na drodze, po co komu malownicza okolica i relaksacyjna muzyka grana przez otaczającą przyrodę, skoro i tak w końcu człowiek zaczyna się tym nudzić.
        Kasztanek zarżał znużony, drepcząc szlakiem przed siebie ze zwieszoną głową i zamkniętymi oczami. Nie chciało mu się już iść i najchętniej poszedł by spać z nadzieją, że obudzi się gdzieś w bardziej interesującym miejscu z dala od tych drzew i gór, od których robiło mu się już niedobrze. Poza tym jego ostatnią chwilą odpoczęcia od ciągnięcia wozu był moment w Rapsodii, kiedy lisica i śmierdzący rybą ludzki samiec poszli załatwić jakąś sprawę na mieście. Oczywiście nie mógł narzekać, bo został wtedy przez małego pachołka stajennego wyczyszczony, nakarmiony i napojony, nawet mógł się przez moment zdrzemnąć, ale było to stanowczo za krótko. Wolał jednak nic nie mówić, a tym bardziej nie marudzić, aby nie narazić się na gniew ognistowłosej. Jeszcze nigdy nie spotkał groźniejszej samicy od niej i to właśnie, dlatego się jej bał, tak samo jak lubił. Była pierwszą ludzką istotą, z którą wałach mógł sobie pogawędzić, o ile ta była w nastroju.

        Yve miała o tyle miło, w przeciwieństwie do brązowego ardena, że mogła pozwolić sobie na sen w ciągu podróży, co właśnie wykorzystywała wyciągnięta wygodnie na koźle w promieniach słońca i sobie drzemała z błogim uśmiechem na ustach. Chwilę po wyjeździe z miasta minęła jej złość na towarzyszącego jej trytona, a spowodowane to było przede wszystkim skupieniem jej uwagi na zapierającym dech w piersiach krajobrazie, który jak się można domyślić w końcu ją znudził i uśpił. Wałach był za to ogromnie zły i zastanawiał się czy nie wyciąć jej żadnego numeru, ale zaraz po pojawieniu się takich myśli w jego głowie, stawała mu przed oczami wizja rozwścieczonej kobiety, której wrzaski rozsadzałyby mu łeb od wewnątrz.

        W końcu jednak nadarzyła się okazja, jakby pomocna dłoń wyciągnięta od losu na przekór wszechobecnej nudzie. Na drodze leżała jakaś przeszkoda, a dopiero po zbliżeniu się Kasztanek dostrzegł, że nie jest to złamana gałąź jak z początku zakładał, tylko rosły mężczyzna. Zatrzymał się nagle i stanął dęba rżąc dziko. Oczywiście gwałtowne zahamowanie, nawet przy tak wolnej prędkości zrzuciło lisicę z jej wypoczynku, na co koń w głębi duszy liczył i niezwykle go ucieszyła jej zdezorientowana i wystraszona mina.
        - Co jest do diabła?! - Warknęła kobieta, której ogon się napuszył jeszcze bardziej przez buzującą w niej złość. Nie lubiła jaj ją się budziło ze snu, wychodziła z założenia, że jeśli nie śpi się dla odpoczynku, to dla urody. - Jedźże dalej, bo prze ciebie Verden zabierze mi... znaczy nam sprzed nosa cały skarb.

        Koń postawił ciało z powrotem na wszystkich czterech kończynach i pochylił łeb w stronę nieprzytomnego, aby zaraz obwąchać go, sprawdzając czy żyje i ostatecznie prychnąć mu w twarz. Szturchnął go też kilka razy pyskiem, ale niewiele to dało.
        - Dalszą drogę blokuje mi jakiś człowiek, chyba że mam po nim przejechać, ale on...
        - A co mnie obchodzi jakiś pijak, ruszaj! Mamusia już nie może doczekać się nowej masy ubrań kupionych za to złoto.
        - ...jeszcze żyje. - Dokończył ze znudzeniem i wzruszył jedynie barkami, postępując krok na przód, zanim został brutalnie pociągnięty za wodze. Wybałuszył oczy, zarżał dziko i cofnął się gwałtownie przez ciągnącą go zmiennokształtną. - Przecież miałem po nim przejechać. - Odwrócił z wyrzutem w jej stronę swoją głowę i gdyby nie belki i rzemienie, przez które ciągnął z sobą powóz, toby kopnął ją z całej siły, ale nie miał niestety takiej możliwości.
        - Nie przypominam sobie żebym tak mówiła. - Odparła niewinnie i zeskoczyła z transportu, aby się lepiej przyjrzeć zaistniałej sytuacji. Próbowała go obudzić, ale i jej się to nie udało. - Rubin, potrzebna pomoc - zwróciła się do towarzysza.

        Wyjechała powozem ze szklaku i zostawiła pojazd w cieniu drzew. Odpięła konia od powozu i podeszła z nim do nieprzytomnego, na pierwszy rzut oka widząc już, że sama z trytonem nie da rady go przenieść. Udało jej się nawet na odrobinę poświęcenia, gdyż związała z sobą kilka swoich ubrań i podłożyła je pod napotkanego wielkoluda, aby nie poranił się kiedy Kasztanek będzie go ciągnął w stronę drzew, pod którymi zaparkowała. Tym razem nie było żadnego poświęcenia, a ona z rozpaczą na twarzy rwała część swoich ubrań, aby zrobić z nich opatrunki.
        - Potrzebuję wody do obmycia jego ran. Dałbyś radę coś wykombinować? - spytała morskiego przyjaciela, siedząc przy nieznajomym i oglądając go z większą uwagą, aby upewnić się czy oprócz ran, które widać, nie ma żadnych innych obrażeń. "Ale kawał faceta," mruknęła z podziwem w swoich myślach, ale zaraz potrząsnęła głową, żeby nie myśleć o niewiadomo czym, a skupić się na swoim obecnie narzuconym zadaniu.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubinento z drobną pomocą Yve dowlekł się do wozu. Potem puściła go, a on padł w kupę siana. Nie miał siły by sprzeciwiać się lisołaczce, albo krzyczeć, że chce iść z nią. Bał się zostać sam po tym co się stało. Nie dość, że nie dostał pieniędzy, to jeszcze jakiś obłąkaniec chciał go zamordować. Wciąż był wyczerpany po użyciu jednego z potężniejszych zaklęć i ucieczce. Z trudem łapał oddech. Wstał więc i zbliżył się do konika. Zaczął głaskać jego gładką sierść. To zaczęło go uspokajać. Wierzchowiec od czasu do czasu prychał i sapał.
- Niestety nie rozumiem po twojemu... - powiedział naturianin. Koń w odpowiedzi tylko prychnął, ale dał się głaskać. Rubinento niezgrabnie wszedł na wóz i wlazł do swojej balii. Woda nie była już co prawda najświeższa i wypadałoby ją zmienić, bo nawet w najbardziej zaśmieconym jeziorze jest czyściej. Trytonowi było jednak wszystko jedno. Po jakimś czasie przyszła Yve. Była obładowana zakupami i nie wyglądała już jakby miała kogoś zasztyletować. Gdy siadła na koźle, naturianin podniósł na nią wzrok. Postanowił jej jeszcze nie zaczepiać, bo znowu mógłby powiedzieć coś nie tak. Po prostu poszedł spać.
Wypełnił zadanie, więc nie spodziewał się koszmarów. Te jednak uparcie za nim chodziły. Tym razem była trochę inna sceneria niż ostatnio, ale i tak przerażająca. Jak zwykle w oddali była kobieta, którą Rubin spotkał w lesie. Jednak to nie ona się nad nim znęcała. Naturianin zobaczył, że jest przywiązany do stołu. Nad nim pochylała się Yve. Jej oczy były całe czerwone, a jej twarz wykrzywiał grymas, który prawdopodobnie symbolizował złość. Byli otoczeni kręgiem ognia. Spostrzegł, że stół stoi na górze złota. Z niektórych opowiadań wiedział, że tak łase na pieniądze są tylko kobiety i...
- Smoki! - krzyknął tryton i obudził się zlany potem. Resztę nocy nie mógł spać i gapił się w gwiazdy.
Podczas następnego dnia Rubinento poczuł się odrobinę pewniej i opowiedział lisołaczce całą i prawdziwą historię o znikających rybkach, nim uśpiła ją droga. Kiedy doszedł do momentu o koszmarach zerknął na nią. Chciał ją zapytać, czy to przypadkiem nie ona nadaje te sny, ale nie zdążył, gdyż droga uśpiła jego towarzyszkę, która zbudziła się, gdy gwałtownie zahamowali. Szarpnęło nimi. Jak się chwilę potem dowiedział koń stanął na widok jeszcze żywego, ogromnego cielska. Lisołaczka kazała mu ruszać, a potem z wyjątkowym okrucieństwem (przynajmniej według trytona) go zatrzymała.
- Yve! Tak się nie traktuje niewinnych zwierząt. Szczególnie, że to on wozi nasze tyłki i bagaże. - Rubin postanowił bronić konia między innymi dlatego, że sam był w połowie zwierzęciem. Ta jednak była w pełni pochłonięta przeszkodą. Usłyszał, że zmiennokształtna potrzebuje wody.
- Co zrobisz z tą kupą mięsa? Zjemy go? - naturianin nagle nabrał ochoty na mięso. Podniósł miseczkę, która turlała się po wozie i wyciągnął tyle wody z drzewa, aby ją napełnić.
- Tyle wystarczy? - zapytał i na wszelki wypadek poszedł napełnić drugą. Popatrzył na nieznajomego. Nie wyglądał jak ktoś warty podrywania, więc morski mężczyzna postanowił zostawić go w spokoju. Nie wiedział co się teraz stanie. Lisica opatrzy go, może nawet zaproponuje wejście na wóz. I co wtedy? Powiedzą mu o skarbie? Co jeśli będzie taki jak Verden? Będzie udawał dobrego, ale przy pierwszej, lepszej okazji ich opuści, bo będzie pragnąć złota tylko dla siebie, tak jak Yve ze snu.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

W głowie huczało mu dalej, ale chłodny powiew wiatru był jak balsam na okaleczone ciało. Szum w koronach drzew przypomniał mu o oddychaniu i kiedy ponownie nabrał tchu, jego pierś zatrzymała się na drobnych kamieniach, wyzwalając nieprzyjemny chrobot. Mężczyzna powoli otworzył oczy: leżał na wznak na brzuchu, z ramionami wzdłuż ciała i twarzą zwróconą na lewo, ku szarym owalnym kamieniom, które co rusz wznosiły się i opadały z głuchym tupotem na ubity piasek. Po chwili poczuł jak coś dmucha mu na włosy oraz trąca policzek. Dotyk miękkiej skóry na twarzy nie przywołał jednak dobrych wspomnień. Zamiast tego powrócił ból, który Zil'vah czuł każdego ranka, kiedy wilkołak-strażnik budził go smagnięciem skórzanego bata, by półprzytomnego następnie wyrzucić na piach areny. Dopiero po chwili nieszczęśnik zrozumiał, że ten etap życia ma już za sobą. Kiedy szerzej otworzył oczy i przechylił głowę na drugą stronę, ujrzał wydeptany szlak wśród traw i wysokich drzew z ogromną, pionową ścianą w kolorze przetkanego bielą błękitu. Śpiew ptaków i szum wiatru w koronach drzew cały czas był obecny. Względnie było bezpiecznie.

Nagle coś, lub ktoś, dotknęło jego ciała i Zil'vah drgnął silnie, próbując zlokalizować źródło. Uniósł w tym celu głowę i rozejrzał się na boki, rozciągając zdrętwiały kark, który aż strzelił. Z jednej miał drogę, z drugiej owalne, tupoczące kamienie, które przeniosły się pod ścianę drzew, prychając przy tym donośnie. Do ich podstawy przyczepione były długie, brązowe kije, połączone beką sierści w identycznym kolorze. Dopełnieniem kształtu w rozmazanym wzroku niedźwiedziołaka była długa szyja i trójkątny łeb strzygący uszami i patrzący na niego wzrokiem ciekawskiego dziecka. Mężczyzna próbował wyciągnąć do niego rękę, ale wtedy poczuł nad sobą czyjąś obecność i momentalnie obrócił się w miejscu, resztką sił napinając obolałe mięśnie. Zaschnięta krew na jego ramionach i plecach skruszyła się w ułamku sekundy, odkrywając wybielone blizny oraz starsze i świeższe pręgi, jakby ktoś niedawno oćwiczył go batem.

Para dużych, fioletowych oczu przyglądała mu się bacznie, wodząc między kolejny ranami. Umieszczone na środku okrągłej twarzyczki wyglądały jak klejnoty, a otaczająca ją burza płomiennych włosów zdawała się falować, niczym prawdziwy żar. Zil'vah popatrzył na nieznajomą przez krótką chwilę, chcąc coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w suchym gardle, więc jedyne na co się zdobył to westchnięcie, przy którym górna warga odsłoniła szereg zwierzęcych zębów, umazanych we krwi. W większości nie jego, a wilkołaków, których zdołał pokąsać przed szaleńczym biegiem ku wolności. Ponad kobietą niedźwiedziołak dostrzegł drugą postać. Ta stała nad nim z lekko uniesioną głową, na której majaczyły czarne kosmyski. Z postury i postawy wywnioskował, że ten jest mężczyzną, lecz nawet z nim Zil'vah nie próbował podjąć dialogu. Po prostu sapnął z wysiłku, próbując wstać o własnych siłach.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        - Dobrze, następnym razem jak będzie chciał kogoś przejechać to go nie zatrzymam. - Burknęła obruszona, że tryton ją ochrzanił. Nie widziała powodów by ten miał do niej pretensje, w końcu zapobiegła właśnie przejechaniu i podeptaniu przez konia, leżącego na drodze mężczyzny.
        - Sama kazałaś, wypraszam sobie - prychnął cicho arden, patrząc kątem oka na dziewczynę spode łba, jednakże starał się, aby ona nic nie usłyszała. Nie chciał zadzierać z tą samicą.
        - A teraz rusz swój szanowny tyłek i pomóż mi. Nie pojedziemy dalej jeśli ten wielkolud będzie nam blokował drogę, trzeba go stąd przenieść - powiedziała oglądając półprzytomnego mężczyznę.

        Po zabraniu go ze ścieżki w cień drzew na prowizorycznych noszach zrobionych z jej ubrań i korzystając przy tym z pomocy wierzchowca, mogła w spokoju zająć się poszkodowanym. Nie chciała z początku poświęcać mu więcej czasu, niż jedynie na udzielenie pierwszej pomocy, ale widząc, że Kasztanek ledwo zipie, stwierdziła, że lepiej będzie rozbić tu małe obozowisko. Poza tym może gdzieś w okolicy była rzeka, albo strumyk, w którym mogłaby się wykąpać. Przydałoby jej się odświeżyć, gdyż od momentu odejścia od nich długouchego waszmościa i znalezienia przez Rubina dziwnego liściku z sakiewką, o którym już znała całą prawdę, w ogóle się nie zatrzymywali, a co za tym idzie ona nie miała okazji się odświeżyć. Obecnie jednak miała ważniejsze zadanie na głowie.

        - Sam siebie zjedz - przewróciła z irytacją oczami na słowa trytona. - Kanibale nie należą do najbardziej lubianych osób w miastach, o ile nie zostaną od razu zabici po zjawieniu się w pobliżu jakiejś społeczności. A mi akurat zależy na tym, by wpuszczano mnie do miast i, żeby ludzie nie uciekali w popłochu na mój widok. Jeśli jesteś aż tak głodny, że nie poczekasz kilku minutek to idź na ryby. Z tego co pamiętam w okolicy powinien być jakiś dziki zbiornik.

        Podziękowała zaraz po otrzymaniu od przyjaciela miseczki z wodą, w której zamoczyła oderwany rękaw od cyklamenowej, cienkiej bluzeczki, a po chwili zaczęła obmywać nieznajomego, a przede wszystkim jego rany z brudu i zaschniętej krwi. Była przy tym niezwykle precyzyjna, aby nie podrażnić świeżych szram na wielkim ciele, oraz bardzo delikatna, wcale się nie śpieszyła. Wolała poświęcić po spotkaniu z obcym jedynie swój czas, a nie życie, które mogłaby stracić przez dotknięcie go w złym miejscu, albo zbyt mocne przetarcie prowizoryczną szmatką jego obrażeń. Ten facet ani trochę nie wyglądał na zwykłego wieśniaka, którego zaatakowało stado dzików, albo banda rozbójników. Bardziej to o nim by pomyślała, że jest jakimś bandytą. Względnie najemnikiem. Nie zmieniało to faktu, że wolała być ostrożna, wyglądał na niebezpiecznego osobnika.

        - Witaj wielkoludzie - odezwała się spokojnym głosem, nie przerywając wykonywanej czynności, kiedy dostrzegła, że się ocknął. - Od razu ostrzegam, nie próbuj żadnych sztuczek. Jeśli nie zdążę poderżnąć ci gardła, bez trudu usmażę twój mózg, jasne? Ewentualnie tamten tam - wskazała ruchem głowy na Rubina - bez zastanowienia cie zje. - Uśmiechnęła się przyjaźnie na zakończenie swoich słów, choć nie był to najlepszy grymas jaki mógł pojawić się na twarzy kogoś, kto groził z taką łatwością i tak okropnymi rzeczami. - Uprzedzę jednak, że nie chcę ci zrobić krzywdy, ale zmieni się to jeśli mnie do tego zmusisz. Proszę - podała nieznajomemu druga miseczkę od swojego towarzysza, aby się napił.
        - Zatrzymamy się i ruszymy dopiero jutro, inaczej mam dziwne przeczucie, że to my byśmy musieli ciągnąć wóz, podczas gdy Kasztanek z radością wylegiwałby się NA wozie - zwróciła się do przyjaciela, a na jej słowa koń zarżał radośnie i jednocześnie złośliwie, niewątpliwie spodobał mu się ten pomysł. - Na razie przypilnuj olbrzyma, żeby nie dobrał się do moich rzeczy, ja idę poszukać ziół i czegoś na ząb. Jeśli jesteś strasznie głodny, w torbie z różowym kwiatkiem na boku powinna być jeszcze suszona wołowina. Podziel się nią też z naszą znajdą, inaczej skończysz bez ręki. - Zaśmiała się z rozbawieniem, nie musiała się długo domyślać, że zęby nieznajomego z łatwością były zdolne do łamania kości. Nie czekając na żadne sprzeciwy ze strony Rybci, udała się wgłąb lasu. Mogłaby marudzić, że wszystko jest jak zwykle na jej głowie, ale wolała nie wysyłać Rubina do lasu, jeszcze by się zgubił co było by bardziej męczące i czasochłonne, niż jak sama pójdzie.

        Oboje mogli zauważyć jak między drzewami znika ruda kita. Yve zmieniła się w smukłą i piękną lisicę o lśniącym w promieniach słońca futerku. W tej postaci mogła się sprawniej przemieszczać w gęstwinie, przy jednoczesnej obojętności ze strony leśnych mieszkańców, którzy uciekaliby przed nią, gdyby spacerowała jako człowiek. Przemierzała kłusikiem lasek między Szczytami, a Opuszczonym Królestwem i zbierała do zabranej z sobą sakiewki rośliny, które przydadzą się nie tylko jako lekarstwo na rany nieznajomego, ale także jako przyprawa. Nuciła sobie przy tym jakąś zasłyszaną w karczmie hulankę. Nie przepadała za przebywaniem z dala od miasta, ale obecność w tej puszczy bardzo ją uszczęśliwiała. Gdyby mogła rzuciła by wszystko w diabły i została w tym miejscu, ale najpierw musiała złożyć wizytę staremu i najlepszemu przyjacielowi każdej kobiety - musiała zdobyć skarb z Gór Druidów.

        Kiedy miała już cały mieszek zapełniony, postanowiła wrócić do obozowiska. Rubin nie powinien narzekać na jej długą nieobecność, gdyż za lisica już w ludzkiej formie, dreptał dorodny odyniec z pustym, tępym wzrokiem jakby nie miał świadomości tego co robi i co się dzieje. Nie zamierzała uczynić z niego swojego zwierzaczka, (chodzenie ze świnią byłoby dla niej zbyt upokarzające) chciała zrobić oczywiście z niego obiad, ale przecież nie będzie ciągnęła martwego dzika przez las, mogłaby przez to złamać sobie paznokieć, albo potargać sobie włosy, lub co gorsza futro na ogonie. Aby temu zapobiec postanowiła, że ześle stworzeniu wieczny sen, kiedy już będą w obozie, ewentualnie w jego pobliżu. Tak też zrobiła. Kilka metrów od miejsca ich postoju uśpiła magią odyńca i przytargała do przyjaciela i nieznajomego zwierze z poderżniętym gardłem.

        - Masz swoje mięsko Rybciu, obierz je tylko ze skóry - poleciła, nie miała zamiaru zajmować się brudną robotą, a zdzieranie skóry ze zwierzęcia na pewno skończyłoby się tym, że byłaby cała brudna od krwi. Nie mogła do tego dopuścić, dlatego wolała zająć się przygotowaniem maści na rany nieznajomego, a pozostałe listki i łodygi ułożyła na kamieniu, na słońcu, aby z suchych ziół zrobić przyprawy do dziczego mięsa.
        - A ty mi powiedz, boli cię tu? Albo tu? A tu? - odezwała się do wielkoluda lekko uciskając okolice żeber, sprawdzając kości rąk i nóg w poszukiwaniu złamań. Niby był posiniaczony, ale nie musiało to od razu oznaczać, że ma jakieś złamania, lub inne urazy tego typu. - Tak w ogóle jestem Yve, a to Rubin - przedstawiła się nie przerywając swoich poszukiwań na ciele obcego. Koń prychnął donośnie i tupnął mocno przednim kopytem, którym zaraz zaczął rozgrzebywać nerwowo ziemię z pochylonym łbem, jakby miał zamiar zaszarżować na dziewczynę. - No tak, a ten obrażalski staruch to Kasztanek.
        - Nie jestem stary, mam przed sobą jeszcze pół życia - zarżał, teraz to on był urażony.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Yve z pomocą konia ściągała giganta z drogi. Rubin nie zamierzał się w to mieszać. Nieznajomi spotkani przypadkiem na drodze bądź w lesie bywali niebezpieczni. Na przykład ostatnia przygoda z listem. Naturianin z bezpiecznej odległości oglądał, jak lisica powoli przemywa rany obcemu mężczyźnie. Miał nadzieję, że zdąży ogłuszyć tę bestię zanim, ta rzuci się na jego przyjaciółkę. Uśmiechnął się słysząc jej groźbę adresowaną do wielkoluda, choć jego skóra wyglądała jakby była zbyt twarda na sztylet. "Mięsa z tego czegoś wystarczyłoby na miesiąc, jeśli nie dłużej", pomyślał tryton z uwagą przyglądając się olbrzymowi. Dziewczyna co prawda powiedziała mu, że jedzenie innych ludziopodobnych istot jest złe, ale zwierzętami można się przecież pożywiać... Rubin nie mógł tego pojąć.
- Jemu też należy się odpoczynek, nie? - powiedział tryton niemalże szeptem. Darzył Kasztanka przyjaźnią i czuł się przy nim bezpiecznie. Jednakże kiedy ogłosiła, że idzie do lasu i zostawia go sam na sam z olbrzymem, mina mu zrzedła.
- Co?! Czy ty go nie widzisz? Ta góra mięsa wygląda groźnie! Myślisz, że skąd ma te rany? Nie wyglądają na zadrapania od cierni - ale ona go nie słuchała. Rubin dostrzegł tylko, że rudzielec wszedł w krzaki. Bardzo szybko znalazł torbę z kwiatkiem, nie zamierzał kusić nieznajomego mięsem. Widział, że olbrzym się ocknął, więc postanowił nie wykonywać gwałtownych ruchów, a najlepiej w ogóle się nie ruszać. Ze zdenerwowania zaczął gładzić sierść konika. W końcu jednak głód zwyciężył nad strachem. Pamiętał, że ma się podzielić, aby nie stracić ręki, lub innej ważnej kończyny.
- Będziesz... - Słowa ugrzęzły mu w gardle. To było jak mówienie do potworów z koszmarów. - Czy masz ochotę na jedzenie? - zapytał, po czym wziął sobie mały kawałek mięsa. Dla własnego bezpieczeństwa zawiesił torbę na czubku całkiem długiego kija i w ten sposób położył ją koło bestii. Wolał nie mówić olbrzymowi, że się go boi, bo ten mógłby to w jakiś sposób wykorzystać. Bardzo naturianina ciekawiło jakiej rasy jest ten osobnik. "Był trochę za wysoki jak na człowieka, a i na elfa nie wyglądał... Nie miał rudych włosów, ani kity, więc lisołakiem chyba też nie jest. Trytonem tym bardziej. Nie śmierdzi rybą." Innych ras Rubin nie znał. Nieznajomy zapewne przedstawi im się jak nabierze sił. Morski mężczyzna wszedł na wóz i upewnił się, że wszystkie rzeczy są na swoim miejscu. Kątem oka obserwował wielkoluda. Tryton uderzyłby gdyby dostrzegł jakikolwiek gwałtowny ruch, ten jednak nadszedł z niespodziewanej strony. Jego przyjaciółka wróciła z lasu. Zaniepokojony chłopak już miał chlusnąć ją wodą, ale szybko zorientował się, że to znajoma lisica, targająca za sobą dzika.
- Obrać ze skóry? Ale... Ja tego nie umiem... Ech... Z rybkami nie ma takiego problemu. - Powiedział cicho. Po czym pomyślał, że pewnie zdarcie skóry to nic trudnego. Wbił paznokieć w zwierzę i pociągnął kawałek. Z rozcięcia płynęła krew. W końcu postanowił znaleźć swoją szablę. Kiedy tylko o niej pomyślał, ta pojawiła się w jego dłoniach. Wiedział, że niby wzmaga negatywne emocje i wzmacnia paranoje, ale chwilowo nie miał nic innego pod ręką. Tam ciachnął, tu ciachnął. Skóra odstawała w niektórych miejscach...

Dzięki zwierzęciu był cały zakrwawiony.
- Idę się umyć i wymienię wodę w balii. Obiecuję, że się pośpieszę. - Powiedział i naparł na nią całym ciałem. Ta spadła z wozu i cała zawartość wylała się na ziemię. Pustą było dużo łatwiej nieść. Nie wiedział tylko jak przetransportuje ją pełną. Nastawił się na odbiór wody. Było jej pełno w drzewach i roślinach wokół niego. Wciągnął więc znowu balię na wóz i napełnił ją wysuszając przy okazji kilka okolicznych pni. Żeby się jednak umyć potrzebne było jezioro, czy jakiś tam strumień... Wyczuł niewielkie jezioro niedaleko.
- Mięso już oskórowane. Dalej rób z nim co chcesz. Poza myciem zgarnę zapewne kilka ryb, ale zostaw mi kawałek, proszę. Mówiłaś, że ruszamy jutro, więc wrócę przed zmierzchem. Obiecuję, że się nie zgubie. - Ruszył w kierunku jeziora.

Wodny zbiornik okazał się całkiem czysty. Naturianin szybko zrzucił ubranie i wskoczył do chłodnej wody. Mógł spokojnie zanurkować bez obawy, że uderzy w kamień. Okazało się też, że pływało tu wiele ryby. Tryton oddał się pływaniu i relaksowi. Nie miał takiej okazji od... Nawet nie pamięta od kiedy. Gonił gromady wodnych stworzonek i wyskakiwał nad taflę akwenu, żeby znowu zanurkować. Potem położył się na powierzchni i patrzył w niebo...
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

"Nie boję się śmierci", chciał rzucić jej w twarz, ale wszystko zatrzymało się w sferze myśli, kiedy mózg przypomniał o wyschniętym na wiór języku i bólu w klatce piersiowej, utrudniającym oddychanie. Zdając sobie sprawę z własnego położenia, Zil'vah po raz pierwszy odpuścił sobie walkę i westchnął z rezygnacją, przytakując jednocześnie nieznajomej. Nie trzeba było profesjonalnego lekarza aby stwierdzić, że ten mierzący prawie cztery łokcie mężczyzna stracił resztki sił, więc do momentu ich odzyskania będzie bierny na otoczenie, póki te rzecz jasna, nie postanowi się na niego rzucić. Kobieta mogła w tym czasie spokojnie zająć się jego ranami, pod czujnym okiem zmiennokształtnego, który cały czas patrzył na jej ręce. Dłonie miała delikatne i przyjemnie chłodne, wąskie i pewne, jakby celowo ukrywały swoją prawdziwą siłę. Kiedy skrawek materiału przechodził blisko otwartych ran, Zil'vah czuł w niej wahanie, ale brak bólu informował, że wszystko przebiegało w porządku i nie musiał tak ciągle napinać obolałych i zdrętwiałych mięśni.
Nagle poczuł na spierzchniętych ustach dotyk drewnianej miski, a następnie strumień zimnej wody, który kojąco wpłynął na jego stan. Niedźwiedziołak pił długo i bez przerwy, na moment zapominając o oddechu, co skończyło się zakrztuszeniem. Wykasławszy wodę i krew spojrzał po osobach, które nad nim stały i uśmiechnął się lekko do obaw czarnowłosego.
- Nic ci nie zrobię, nie mam na nic siły - powiedział cicho, wskazując ruchem brwi na blizny pokrywające barki i ramiona. Te starsze jak i nowsze. - Dostało mi się za wszystkie czasy, więc nie trząś się tak, jak galareta. Gdybym chciał ci zrobić krzywdę, nie leżałbym jak kłoda tylko sięgnął po to ostrze, co leży pod moją ręką.
Zil'vah wskazał na opatulony skórą miecz, a następnie ponownie opadł na prowizoryczne posłanie, na którym go przeniesiono i przymknął oczy, wsłuchując się w aksamitny głos nieznajomej.
Naraz przypomniały mu się ostatnie godziny, które spędził na walce o swoją wolność nim skończył na dnie płytkiej rzeczki. Oczami wyobraźni widział Armelis, córkę alfy watahy wilkołaków, która wykupiła go na jedną noc, by zaspokoić swoje żądze. Wtedy był gotowy ulec, ale kiedy zobaczył miecz ojca i usłyszał o możliwości ucieczki, lichej, ale zawsze, nie wahał się nawet przez minutę. Wiedział co go czeka za płachtą namiotu, czuł mokrą sierść zmiennokształtnych, ostrzących sobie na niego zęby, ale musiał zaryzykować. Połowę dotychczasowego życia spędził na arenie, szczuty jak zwierzę i momentami wierząc, że jest zwierzęciem. Tak bardzo chciał odzyskać wolność i od dzisiaj właśnie ją posiadał.
Gdy ponownie otworzył oczy, znów ujrzał nad sobą nieznajomą, która skończywszy obmywać mu rany, zaczęła sprawdzać stan jego kości. Jej nieobecność w pobliżu niemal, że przespał, więc kiedy znów na nią spojrzał, uśmiechnął się blado i pokiwał głową.
- Bywało gorzej - sapnął, krzywiąc się, kiedy dotknęła jego żeber. - Tu boli. Chyba złamałem sobie ze dwa, albo trzy. Ręce i nogi są całe, nie musisz być taka dokładna. Nic mi nie będzie.
- Zil'vah - przedstawił się, a potem zerknął za odchodzącym Rubinem. - Gdzie ja w ogóle jestem? To dalej jest Śnieżny Las?
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        - No właśnie o tym mówię, że przede wszystkim koń musi odpocząć - westchnęła i postanowiła zapamiętać na przyszłość, aby nie mówić do Rubina przenośniami, ani metaforami, bo ich nie zrozumie. - A ty się tak nie ciesz, bo naprawdę w dalszej podróży będę jadła tylko suszoną koninę. - Burknęła do konia, po czym całą swoją uwagę skupiła całkowicie na nieznajomym.

        Denerwowało ją, że ten cały czas patrzył co ona robiła, ale doskonale to rozumiała i postanowiła wytrzymać jego wzrok. Nie ufał jej tak samo, jak ona jemu i to było najnormalniejszą w świecie rzeczą. Ile to razy się przecież słyszało o tym, że jakiś zabiedzony pustelnik poderżnął gardło podróżującym szlakiem kupcom, a następnie ślad zaginał po całej karawanie. A przecież nie byłoby żadnej tragedii, gdyby handlarze nie zatrzymali się chęcią pomocy biedakowi. "Ładne mi spokojne czasy Pokoju alarańskiego," prychnęła w myślach. W sumie nie była lepsza, sama się wiele razy podszywała za zwykła żebraczkę, aby nie wzbudzając podejrzeń zasztyletować osobę, na którą miała zlecenie. Niby brudna robota i gorsza, niż oferowanie swojego ciała za pieniądze, ale jakże dochodowa. Poza tym nigdy nie brała zleceń, na kogoś, kto jej zdaniem nie zasługiwał na śmierć, wiele razy też darowała życie swojej ofierze, która nagradzała ją w ramach wdzięczności, a ona mogła pójść dodatkowo do swojego zleceniodawcy i oszukać go, że cel został wyeliminowany, za co dostawała wynagrodzenia. Niewdzięczna praca, owszem, ale jakie profity z tego miała to się w głowie nie mieściło. A jeszcze szybciej od zabijania innych, przychodziło jej wydawanie zarobionych pieniędzy.

        Przytknęła wielkoludowi do suchych warg drugą miseczkę, którą otrzymała od Rubina i lekko ją przechyliła, całkowicie pochłonięta opieką nad nieznajomym. Szybko jednak zareagowała, kiedy obcy zaczął się krztusić. Na początku myślała, że to ona wlała mu za dużo wody do gardła, ale widząc jak łapczywie łapie powietrze, kiedy napad kaszlu mu minął, zrozumiała co się stało. Dodatkowo, gdy zaczął kasłać, Przewróciła go lekko na bok i poklepała między łopatkami, aby szybciej mu ulżyć i żeby się nie udusił, a po tym dała mu wypić resztę, na koniec przecierając wilgotnym skrawkiem z czystej strony, spękane usta mężczyzny. Nie długo po tym zostawiła ich oboje... troje, licząc konia, samych.

        - Co ty tam mamroczesz? - spojrzała groźnie na trytona po swoim powrocie i po tym jak grzecznie poprosiła go o oskórowanie "upolowanego" dzika. - Powtórz bo nie dosłyszałam. - Zmrużyła oczy z niebezpiecznym błyskiem przerywając rozcieranie na kamieniu zebranych ziół. - Jak ci się coś nie podoba, to łaski bez, ale wtedy nie dostaniesz mięsa. - Wzruszyła ramionami i wróciła do przygotowywania ogromnemu mężczyźnie maści, którą po skończeniu posmarowała jego rany.

        Skrzywiła się z niezadowoleniem kiedy okazało się, że nieznajomy ma uszkodzone żebra.
        - Cicho siedź, sama ocenię czy nic ci nie będzie - spojrzała na niego karcąco. Wcale się nie bała olbrzyma i była bardzo pewna siebie, może nawet lekkomyślna i trochę naiwna w nastawieniu do rannego mężczyzny, ale nie miało to obecnie znaczenia. - Nie zgub się tylko, bo jeśli będę miała iść cię szukać to wiedz, że jedynie twoje martwe truchło przytargam do obozu, nie ważne czy ja cię zaszlachtuję, czy jakieś dzikie zwierze. - Machnęła na przyjaciela ręką i wstała na moment, aby podejść do swojej okazałej skrzyni z ubraniami i wyciągnąć kilka fatałaszków z rozciągliwym materiałem.

        Poobcinała bluzki i sukienki, aby zostały tylko rękawy połączone pomiędzy górną częścią i zaczęła owijać tym prowizorycznym bandażem okolice, a także same, złamane żebra. Później przyłożyła też do tego miejsca rękę zgiętą w łokciu poszkodowanego, od strony uszkodzonej kości i ją także owinęła, raz jeszcze otaczając klatkę piersiową, aby usztywnić obrażenie. Znów znalazła się przy swoim bagażu i chwilę przy nim grzebała, aż w końcu wyjęła niewielkie pudełeczko, z którego wyjęła delikatnie ususzony, niewielki listek.

        - Otwórz buzię i włóż to pod język, złagodzi nieco ból, ale pod żadnym pozorem nie próbuj tego przegryźć, bądź połknąć, bo w najlepszym wypadku cię sparaliżuje. Jeśli zacznie ci się od tego robić niedobrze, lub dziwnie się poczujesz od razu wypluj. - Poinformowała mężczyznę, któremu już po tym dała spokój i pozwoliła odpocząć. Gdyby znała się na magii życia zaoszczędziła by masę czasu, ale niestety.

        - Śnieżny Las? - zamyśliła się, przygotowując i przyprawiając mięso nim zacznie je piec w ognisku, które zaraz zamierzała rozpalić. - Obecnie jesteśmy niedaleko Rododendronii, na granicy Szczytów Fellarionu i Opuszczonego Królestwa. - Odpowiedziała po szybkim zwizualizowaniu sobie mapy Alaranii w głowie. Jesteś drwalem z okolicznej wioski prawda? Nad ranem ktoś z twojej wioski powinien tędy przejeżdżać i wrócisz do domu. - Zapewniła odwracając się w jego stronę i uśmiechając przyjaźnie, na co wskazywał nie tylko łagodny grymas na twarzy, ale także ruda kita, która delikatnie przecięła kilka razy powietrze, nim z powrotem ułożyła się na ziemi obok uda dziewczyny siedzącej na swoich łydkach. Pilnowała już pierwszych sztuk mięsa pieczonych w ognisku.

        - Rusz zadek i idź po Rubina, albo czekaj, bo nie zrozumie przesłania - zwróciła się do konia i szybko zawinęła kilka kawałków w jedno z pociętych ubrań, upewniając się najpierw, że jest czyste, po czym przywiązała zawiniątko liną do boku Kasztanka. Wiedział, że wałach z łatwością odnajdzie trytona, zwierz miał prawdopodobnie lepszy węch niż ona. Arden prychnął z niechęcią, ale leniwie ruszył ścieżką, którą jakiś czas temu zniknął naturianin.

        - Możesz się przespać bez żadnych obaw, jedynym zagrożeniem w okolicy jestem tu ja - zachichotała z rozbawieniem pokazując białe ząbki i lekko wydłużone, lisie kiełki. Znów zamachała swoim ogonem. - Nie będę cię męczyć pytaniami w stylu co ci się stało i takie tam, bo każdy ma swoje problemy, a nie każdy chce o nich mówić. - Znów wróciła wzrokiem do kolejnej porcji pieczonego mięsa, a gotowe kawałki układała na zerwanych i ułożonych w podkładkę liściach. Za to Zil'vahowi w jednej miseczce przyniosła porcję gotowej do zjedzenia dziczyzny, a w drugiej, umytej z brudnej od krwi i brudu wody, dała mu świeżego picia, domyślając się, że mężczyzna bardziej niż głodny, jest spragniony.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Podczas kąpieli, tryton myślał o nieznajomym. Żałował, że nie spytał o jego rasę. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest trochę zacofany w realiach świata. Mało wie i wiele rzeczy go denerwuje lub wprawia w zachwyt. Postanowił teraz zachowywać się normalnie, a przynajmniej postarać się to robić. Z tym, że nie wiedział na czym owa normalność polega. Miał też przed sobą dość trudną rozmowę. Jeśli zapyta Yve, czy to ona zsyła mu koszmary - zapewne pomyśli, że naturianin ją oskarża i się wścieknie. Wtedy zamiast pomocy, otrzyma karę. Poczuł się nagle głodny. Zjadł więc kilka ryb i spojrzał w niebo. Słońce chyliło się już ku zachodowi.
- Zmierzch. Trzeba wracać... Pamiętam jak? - zapytał samego siebie i wyszedł z wody. Szybko naciągnął na siebie ubranie, ale nie zdążył odejść daleko, gdyż zobaczył idącego konia. Na boku miał zawiązany jakiś pakunek. Pomyślał wtedy o incydencie z listem i postanowił nie dotykać zawiniątka. Po chwili jednak rozpoznał w koniu, Kasztanka. Rubin spojrzał na zawartość tobołka. Mięso... Obwąchał je dokładnie. Mięso z ogniska zawinięte w ubrania Yve. Tryton wątpił, żeby ta specjalnie niszczyła dla niego swoje odzienie. A może ktoś ją napadł, a koń uciekł w przypływie strachu? Naturianin przestał się na moment zastanawiać. Zaczął jeść. Mięso było delikatne i miękkie. Na nowo zaczął rozmyślania i wyobrażanie sobie co straszniejszych wersji wydarzeń. Po chwili usłyszał, że koń na niego prycha.
- Tak, tak... Podzielę się... - rzekł i dał Kasztankowi trochę dziczyzny. Ten spróbował, prychnął z obrzydzeniem i odwrócił się zadem do Rubina, po czym sobie poszedł.
- Już idę! Zaczekaj! - po chwili doszli do obozu. Lisołaczka nadal była przy tym czymś. Poczuł zazdrość. Wolał wprawdzie mężczyzn, ale jeśli tak wygląda miłość... Nagle poczuł, że chce, aby zwróciła na niego uwagę... Pamiętał, że miał ją zapytać o sny...
- Znalazłabyś dla mnie chwilkę? Chyba... Chyba potrzebuję twojej pomocy. Znowu... Pamiętasz kiedy opowiedziałem ci o tej czarodziejce? Mówiła o dręczeniu w snach do czasu wypełnienia zadania. Ja dostarczyłem już list i zrobiłem wszystko według instrukcji, a poza tym jesteśmy już chyba dość daleko i... - tryton wahał się czy wypowiedzieć ostatnie zdanie - Czy ty... Czy jest możliwe, że przez twoje złe samopoczucie możesz przez przypadek wysyłać złe sny?
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Zdenerwowanie malujące się na twarzy kobiety było aż nad to widoczne, ale Zil'vah nie zamierzał rezygnować przez to z własnego bezpieczeństwa i z coraz większą uwagą obserwował jej poczynania. Nie chciał obudzić się związany i okradziony, mimo iż jego dobytek kończył się na mieczu lub, co gorsza, nie obudzić się wcale. Lata spędzone w dziczy nauczyły go zachowywać czujność, nawet podczas snu i sprawdzać wszystko dwa razy, zanim podejmie się właściwą, w swoim mniemaniu, decyzję. W tym wypadku niedźwiedziołak nie miał za wiele do powiedzenia. Wyczerpany biegiem ponad własne siły i poturbowany o rzeczne dno podczas upadku, stał się bierny na otoczenie i musiał się mu poddać, przy ogromnej woli walki ze swojej strony. Przynajmniej do czasu odzyskania sił lub nieoczekiwanego zwrotu akcji.

Targany kaszlem po prostu pozwolił się podnieść, by w następnych minutach znów powracać do pozycji leżącej, przepłukując przełyk resztką chłodnej wody. Spękane usta nie ułatwiały mu tego zadania, a w kontakcie z zimną miską zdrętwiały do reszty i zakuły nieprzyjemnie, zmuszając mężczyznę do ich wykrzywienia.
Nagle do jego uszu dotarł dźwięk prutej i rwanej odzieży, po którym Zil'vah znacznie się ożywił i nie zważając na wcześniejsze groźby w swoją stronę, uniósł się na lewej ręce, prawą łapiąc Yve za nadgarstek. Gdyby ktoś teraz przyjrzał im się z bliska, z pewnością dostrzegłby, że dłoń mężczyzny jest niemal dwukrotnie szersza i masywniejsza, niż jej kobiecy odpowiednik. Jednocześnie niedźwiedziołak nie chciał, by dziewczyna wystraszyła się i odebrała to za atak na nią, dlatego spojrzał w jej oczy ze skruchą, mając nadzieję, że nie oberwie mu się nożem po gardle.
- Dziękuję za pomoc, ale nie szkoda ci tych wszystkich ubrań na jedną górę mięsa? - zapytał, cytując jej towarzysza i puszczając nadgarstek. Dotyk jasnej i miękkiej skóry jeszcze przez dłuższą chwilę odzywał się mrowieniem w czubkach palców. - Naprawdę nie jest ze mną aż tak źle. Ot tylko kilka krwiaków i złamane żebra. Rany goją się na mnie, jak na niedźwiedziu - dodał, chcąc jakoś załagodzić sytuację.

Niestety jego słowa padły na wiatr i nim Zil'vah zorientował się, co się dzieje, znów leżał na ziemi, z lewą ręką przy przeponie i dodatkowo owiniętą wraz z torsem, prowizorycznym bandażem z ubrań. Takiego obrotu spraw były gladiator się nie spodziewał i nawet chciał zaprotestować, lecz Yve niemal na siłę wcisnęła mu pod język jakiś dziwny listek. Nie mając jak się sprzeciwić, mężczyzna usłuchał jej rad, a już w następnej minucie zdążył się do niej zastosować. Podsuszone zioło odezwało się gorzkim i metalicznym smakiem, drażniącym język i dziąsła. W głowie mężczyzny zahuczało, a oczy wykonały kilka obrotów, sugerując nadejście omdlenia. Jednak nim nastąpiło, listek znalazł się na trawie obok przybysza z północy, a kolory znów powróciły na jego wymęczoną twarz.

- Nie jestem drwalem - odpowiedział po chwili namysłu. Nie znał ogoniastej nawet godzinę i mocno zastanawiał się nad powodami, dlaczego mu pomogła, ale też nie widział sensu by kłamać. Powodu, dla którego miałby od razu wyznawać jej historię swojego życia również nie widział. - Za Szczytami Fellarionu leży kraina skuta lodem - wyjaśnił. - Śnieżny Las to jej część, a żyjące tam klany i plemiona codziennie przelewają krew o dominację. Niestety Szczyty to ostatnia granica mojego domu i nie wiem co to za miejsce, ta Rogodedrona czy jakoś tak. Nigdy nie zapuszczałem się tak daleko od rodzinnych sfer.
Po tych słowach Zil'vah tajemniczo zamilkł. Wspomnienie dlaczego znalazł się tutaj uderzyło w niego z podwójną siłą,wywołując ból w skroniach, który zmusił go do zajęcia pozycji siedzącej.

- Dziękuję jeszcze raz i z całego serca - dodał, odbierając od kobiety miskę z wodą i jedzeniem. Przez ostatnie trzy dni brakowało mu obydwu dóbr, bowiem depczące po piętach wilkołaki ani na moment nie dawały mu odetchnąć czy to na wyżynach bogatych w zwierzynę, czy to w górach, gdzie planował zebrać siły. Skończyło się na tym, że wygłodniały i odwodniony niemal nie zakończył żywota na skalnej półce w jakiejś anonimowej wiosce.
Posilał się w całkowitym milczeniu, chwytając kawałki ciepłej dziczyzny w palce, prezentując spore braki w etykiecie. No może spore to za dużo powiedziane - zerowe.

Z czasem zaczynało się ściemniać i kiedy cienie drzew przykryły obozowisko, widoczność zmalała do minimum. Zil'vah, by nie narobić jakiś szkód chwycił jedynie swój miecz i opadł na prowizoryczne posłanie, przypominając sobie słowa Yve o możliwości przespania się. W zagrożenie z jej strony nie chciał zbytnio wierzyć, ale nie zamierzał sprawdzać do czego kobieta jest zdolna. Zwłaszcza, że błyszcząca podczas uśmiechania się para kłów nie służyła pewnie do ozdoby.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Jej oko błysnęło kiedy dostrzegła nagły ruch ze strony wielkoluda. Obnażyła swoje kły i dobyła błyskawicznie sztyletu schowanego w cholewce swojego buta, ale nie zdążyła zrobić nic więcej dostrzegając jego przepraszające spojrzenie. Westchnęła ciężko wyrzucając z siebie całe napięcie i wyszarpnęła swój nadgarstek z jego dłoni, po czym schowała broń. Zaklęła w myślach i skarciła siebie, za to, że przez jeden jego ruch się odkryła, nawet jeśli tylko pokazała mu, że zawsze nosi przy sobie broń i potrafi jej bez wahania, szybko użyć. Zachowała się nieprofesjonalnie, ale w relacjach z innymi lepiej pozostawać czujnym i dmuchać na zimne. "Przecież się go nie boisz idiotko, dlaczego więc od razu chwytasz za broń." Znów westchnęła i podniosła z ziemi upuszczone ubranie.

        - Mówisz o tych szmatach? - zapytała bez emocji nie przerywając swojej pracy. - Nie przejmuj się tym, za niedługo kupię sobie nowe. - Uśmiechnęła się pogodnie nawet nie z nadzieją, ale bardziej pewnością siebie. Nie miała innego pomysłu co zrobi ze skarbem, który zakosi wstrętnemu Verdenowi sprzed nosa, jak tylko wydanie całego bogactwa na nowe ubrania, błyskotki, perfumy i kosmetyki. "Ale czy jest mi to potrzebne? Przecież wystarczy odrobina mojego uroku lub magii i już dostaję tego czego chcę." Zastanowiła się przez moment nad tym, a po tym wzruszyła ramionami.

        - I nie miej Rubinowi za złe tego jak cię nazwał, wierz mi on bardzo mało wie na temat otaczającego go świata. Jest jak małe dziecko, które non stop trzeba niańczyć, ale to dobry facet, jest dla mnie jak brat. - Rozgadała się, nie zwracając uwagi czy obcego mężczyznę to obchodzi czy nie. Poza tym czuła wewnętrzny wyduszenia tego wreszcie z siebie, gdyż taka była prawda. Mimo, że otaczała się innymi osobami, nigdy tak naprawdę nie miała prawdziwego przyjaciela, a z trytonem praktycznie od samego początku jego pracy w Trytonii udało im się znaleźć wspólną nić porozumienia.

        - Nie drwalem? - spojrzała na niego zaskoczona z szeroko otwartymi oczami. Okropnie ją ciekawiło kim jest mężczyzna, ale po okolicznościach wspólnego spotkania, równie dobrze mogła usłyszeć kłamstwo, co prawdę. - Z chęcią bym cię podwiozła do domu, ale jest mi to zupełnie nie po drodze, a bardzo mi się spieszy. Nie martw się, ktoś na pewno ci pomoże - poklepała go po ramieniu. Mogłaby użyć na nim swojej magii, tym bardziej, że nagle zamilkł, a jej zaczęła się zapalać ostrzegawcza lampka w głowie, ale nie chciała go męczyć swoimi czarami, poza tym wolała zachować siły w razie zagrożenia, albo niełatwego zarobku, który stanie się o wiele prostszy po małym abrakadabra.
        - Smacznego, najedz się i odpocznij. Dobrze ci to zrobi.

        Nie oceniała wcale tego, że w tej chwili, jedząc mięso, wyglądał jak wygłodniałe zwierze. Przypuszczała, że było to spowodowane brakiem pożywienia, albo małą jego ilością, choć mimo blizn i obrażeń wyglądał na silnego i zdrowego mężczyznę, aby nie powiedzieć zadbanego, bo przez bród oraz rany ciężko było użyć wobec niego słowa "zadbany". Wciąż się jednak powstrzymywała od poszperania sobie w jego głowie. Dlatego pojawienie się trytona niezwykle ją ucieszyło. Od razu zauważyła, że i tego coś trapi. "Faceci... Chodzące problemy, albo raczej wyrośnięte dzieci. Wyginęliby gdyby nie kobiety." Przewróciła oczami do swoich myśli i zachichotała na nie z rozbawieniem. Przełknęła kawałek mięsa, który miała w buzi i spojrzała ze spokojem na przyjaciela.

        - Zdziwiłabym się gdybyś nie potrzebował pomocy. - Uśmiechnęła się z satysfakcją i słuchała z uwagą tego co mówił. Powstrzymała się od krzyknięcia na niego, aby przestał się jąkać i wykrztusił to w końcu z siebie. Widziała w jego oczach, że ten problem naprawdę mu bardzo wadzi i niepokoi go, poza tym łatwo można było zranić jej towarzysza, dlatego postanowiła się nie unosić na jego irracjonalne wymysły i obwiniania ją o to.

        - Nawet jeśli miałabym z tym coś wspólnego, wiedziałabym o tym - zaczęła od końca, obrona własna była w życiu w końcu najważniejsza, a ona nie chciała pozostawiać w tej kwestii żadnych wątpliwości. - Coś jednak musiałeś zrobić nie tak jak sobie zaplanowała ta co cię przeklęła i w sumie zrobiłeś. Nie przypominam sobie, abyś mówił, że poprosiła cię o zabicie tamtego gościa. Nie wiem co ci poradzić. Mogę wymazać z ciebie to wspomnienie, ale nie wiem czy to coś da. A ty nie dasz rady podtrzymywać przez całą noc bariery blokującej dostęp do twojego umysłu. Ewentualnie przychodzi mi jeszcze do głowy zaparzenie ci ziółek na uspokojenie i sen, ale podobnie jak z usunięciem tamtej sytuacji, nie jestem pewna czy będzie to skuteczne. - Wyjaśniła kończąc swój posiłek.

        Dorzuciła kilka gałązek do ognia, aby podtrzymać płomienie i powoli coraz częściej ziewając zajęła się przygotowaniem dla Rubina naparu ziołowego. "O co mu chodziło z tym złym samopoczuciem? Jestem wręcz rozanielona wyprawą po skarb, który zabiorę długouchemu," pomyślała i po jakimś czasie dała przyjacielowi drewniany kubek z ciepłym napojem, którego głównymi składnikami była melisa (na sen), i werbena (na uspokojenie).

        Położyła się spać jako ostatnia. Męczyło ją, że zawsze wszystko było na jej głowie, ale przynajmniej przez to miała pewność, że jest tak jak być powinno i nic złego raczej się im nie przydarzy. Dorzuciła do ogniska kilka większych kawałków drewna i okrywając się swoim kocykiem ułożyła się obok trytona, opierając głowę na jego klatce piersiowej, wtulając się w swój puszysty ogon. Profilaktycznie rzuciła na jego umysł czar ochronny, aby nikt mu nie mącił w głowie i nie zakłócał zdrowego snu. W końcu i ona zasnęła, ale przez obecność Zil'vaha, nieznajomego wielkoluda ze Śnieżnych Lasów, pozostawała czujna i budził ją w środku nocy każdy najdrobniejszy szmer, wydawany przez kręcące się po okolicy zwierzęta.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Z uwagą słuchał tego, co mu powiedziała. Z jednej strony cieszył się, że przyjaciółka go nie dręczy, i że nie jest obrażona za oskarżenia. Z drugiej, to jeszcze bardziej komplikowało sprawę. Co jeśli to trwały efekt?
- Nie pamiętam, żebym go zabijał... On władał magią powietrza. W ten sposób chyba można je utrzymywać wokół siebie, nie? - wzdrygnął się na wymazywanie czegokolwiek ze swojego umysłu. Miał złe wspomnienia związane z mąceniem w głowie. Co do bariery, to miała rację... To było tak jakby w ogóle nie spał. Jednak pomysł z ziółkami wydawał mu się idealny dla niego. Możliwe, że zadziała, nie było żadnych wątpliwości, no i było to wyjątkowo naturalne. Kiedy odeszła, spojrzał w niebo. W gwiazdy. Szukał księżyca, ale nie było go widać. Podziękował za kubek i wypił wszystko jednym haustem. Smakowało mu. Po chwilce poczuł się rozluźniony i senny.
- Dobranoc... - mruknął jeszcze i odpłynął w świat sennych marzeń i strachów. Tym razem nic mu się nie śniło. Obudził się w pełni wypoczęty. Nie była jednak jeszcze pora na wstawanie. Gwiazdy jeszcze świeciły na niebie. Poczuł obok siebie ciepło śpiącej lisołaczki. Nie chciało mu się spać. Postanowił jeszcze poleżeć. Pogłaskał Yve po włosach i głośno odetchnął. Popatrzył gdzieś w niebo. Skupił się na jednej gwieździe. "Ty! Ty będziesz moją przewodniczką! Odnajdę cię bez trudu, a ty zawsze będziesz świecić dla mnie na niebie", pomyślał tryton. W jego głowie nagle odezwał się głos :
- Przemyśl to. Ja bym mia wątpliwości co do brania zdziczałego czegoś, gdziekolwiek. - Głos zachowywał się jak zwykle. Nie zdradzał swojej płci. Był dość opiekuńczy. Rubinento nie wiedział skąd on się bierze.
- Och... Tak będę uważać... Czy mogę zapytać kim lub czym jesteś? - zero odpowiedzi ze strony rozmówcy.

W końcu zrobiło się jasno.
- Dzień dobry. - Rzekł do budzącej się lisołaczki - Zadziałało, cokolwiek zrobiłaś... Dziękuje. - Posłał jej jeden ze swoich najradośniejszych uśmiechów.
- Nie zwalnia cię to jednak z tego, że robisz śniadanie. - Roześmiał się.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Kiedy Yve sięgnęła po nóż, oko niedźwiedziołaka nawet nie drgnęło, a twarz nie zmieniła wyrazu. Przynajmniej nie na taki, jakiego się zapewne spodziewała. Zamiast strachu mężczyzna wciąż okazywał skruchę za to, że złapał ją tak gwałtownie za rękę, lecz do momentu kiedy to ona zabrała swoją, nie puszczał jej z niewiadomego nawet sobie powodu. Skóra na nadgarstku kobiety była gładka i miękka w dotyku, zadbana pod każdym względem, jego zaś szorstka i chropowato sztywna, pozostawiająca nieprzyjemne kłucie w palcach. Już po tych drobnych szczegółach było widać, że pochodzą z różnych światów. Mimo to Zil'vah poczuł się znacznie lepiej, choć następstwa jego czynów omal nie doprowadziły do jego okaleczenia lub śmierci. Wziął sobie jednak do serca jej kolejne słowa i nic już więcej nie mówił, kiedy fioletowooka owijała jego tors, by jej dodatkowo nie denerwować. Czuł, że w każdej chwili wszystko może ulec diametralnym zmianom.

- Rozumiem i nie gniewam się - powiedział, kiedy zaczęła bronić swojego przyjaciela, a następnie uniósł się na łokciu i dotknął palcami świeżo obmytych i opatrzonych szram po wilczych pazurach.
- Nie, nie jestem drwalem - powtórzył i uśmiechnął się blado w kącikach ust w odpowiedzi na chichot dziewczyny. Yve miała ładny śmiech i pogodne spojrzenie istoty, niezdolnej do okrucieństwa. Oczywiście obecnie, bo Zil'vah nic o niej nie wiedział, ale poczuł, że mógłby ją polubić. Choćby ze względu na odmienność. W końcu zwierzęcy ogon nie wyrastał ludziom od tak.

Po skończonym posiłku sen zmógł go bardzo szybko i niedźwiedziołak nawet nie próbował z nim walczyć. Po prostu położył się na boku i zamknął oczy, z nadzieją, że gdy je otworzy rany się zagoją, a jego miecz dalej będzie leżał obok niego w nienaruszonym stanie. Jak żmudne były to jednak nadzieje.
Noc przyszła bez snów, a jedynie z ogłuszającą ciszą, która dzwoniła w uszach Zil'vaha jak trzydziestoosobowa orkiestra. Spał niespokojnie, targany echem w głowie i muskany wiatrem. Jego ciało potrzebowało wypoczynku, zwłaszcza, że upadek z klifu mocno go poobijał, a wcześniejsza walka o mało nie zakończyła się jego śmiercią. Jedyne, czego mężczyzna pragnął to święty spokój i wolność, której zakosztował co prawda tyle co nic. Z jednej niewoli popadł w niezdolność do działania i chwilowo przebywał na łasce ogoniastej niewiasty i jej czarnowłosego towarzysza.

Kiedy słońce wyszło ponad linią horyzontu, powoli otworzył oczy i przegnał resztki snu, rozglądając się dookoła. Wóz i wierzchowiec wciąż stali w miejscu, a on i jego własność byli w jednym kawałku. Zmiennokształtny dość szybko odszukał Rubina oraz Yve, którzy jeszcze spali i najciszej jak umiał dźwignął się na posłaniu, napinając mięśnie do granic możliwości. Materiał prowizorycznych bandaży jęknął przy rozciąganiu i powrócił do ciała, przykrywając czarne futro. Przemiana, w którą wprowadził się niedźwiedziołak pomogła mu spokojniej odetchnąć leśnym powietrzem, po którym ból w klatce robił się znośniejszy i mniej dokuczliwy. Następnie Zil'vah zastrzygł uszami i powoli ruszył w stronę strumyka, w którym się obudził. Kierował się zapachem własnej krwi, zaschniętej na kilku kamieniach, po czym wszedł do wody i zanurzył się w niej do połowy. O to, czy ktoś go zobaczy nawet nie dbał, a pozostawienie miecza na pewno da im do myślenia, iż nigdzie za daleko nie odszedł.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Czując jego szorstką skórę, aż zrobiło się jej szkoda nowo poznanego osobnika. Wiedziała jednak, że to normalne u facetów, iż nie dbają wcale o siebie i tylko by się wygłupiła proponując mu jeden ze swoich kremów nawilżających do rąk. Nie rozumiała dlaczego używanie takich rzeczy godziło w dumę mężczyzn. Dzięki kosmetykom można przecież sprawić, aby skóra była delikatna jak u niemowlęcia. W sumie dla niej lepiej było, iż na takie przyjemności mogli sobie pozwolić jedynie bogaci. Ona oczywiście nie należała do żadnej arystokratycznej rodziny, ale mogła sobie pozwolić na różnorakie wygody przez swoje umiejętności zarabiania pieniędzy i narzucanie swojej woli, aby mogła dostać to czego chciała bez potrzeby ich wydawania.

        - Dobranoc wam obu - powiedziała z przyjaznym uśmiechem obserwując, jak oboje zasypiają.

        Przygotowała na zapas herbaty dla Rubina i maści dla Zli'vaha, które nałożyła do małych mieszków. Włożyła je do nie używanej przez siebie torby. Zapakowała też do niej kilka kawałków mięsa i zostawiła ją obok rannego mężczyzny. Nie wiedziała o nim praktycznie nic, więc chociaż tak mogła mu pomóc kiedy z trytonem pojadą dalej. Sumienie jej wrzeszczało, że tak nie wolno, że dopóki nikt z okolicznych nie zapewni wielkoludowi dalszej pomocy ona powinna z nim zostać, albo zawieść do najbliższej lecznicy, ale kto by słuchał sumienia kiedy w grę wchodzą nie małe pieniądze. Poza tym narobiłaby Zil'vahowi jedynie kłopotów gdyby z nim została, ponieważ wiedziała, że tacy faceci mają gromadkę radosnych dzieci i ukochaną partnerkę, ona by tylko popsuła tą sielankę dalej się nim zajmując.

        Zasępiła się dokładając do ogniska. Po raz pierwszy od opuszczenia swojego domu dopadły ją wspomnienia. Ojca, którego więcej w domu nie było, niż był. Nieznajomego, który pojawił się w jej życiu zastępując ojca, i matki, która pomogła mu i obdarowała swoją miłością, z wzajemnością zresztą. Pokręciła głową i używając magii zamknęła tą część swojego umysłu. "To był tylko zły koszmar, to nie stało się naprawdę," powtarzała sobie hardo w myślach. Nigdy nie miała rodziny i nie potrzebowała jej, poza tym odkąd przyjęto ją do cechu, wpajano małej, że jedyne co jest najważniejsze w życiu to instynkt przetrwania i para ostrzy. Jedz, albo zostań zjedzonym, odwieczne prawo natury, przez które nigdy nie zastanawiała się czy dobrze robi zabijając wskazaną przez kontrakt osobę, bez znaczenia czy była w rzeczywistości niewinna, ważne by pieniądze się zgadzały.

        Przeciągnęła się i ziewnęła zmęczona, nie tyle samą podróżą i wydarzeniami, co użyciem na Rubinie zaklęcia ochronnego. Wlazła na wóz, aby wziąć swój kocyk, którym się okryła i położyła obok przyjaciela kładąc mu rudą czuprynę na piersi. Wtuliła się w puszysty ogon i zasnęła. Miała nadzieję znów śniąc o sobie jako bogini i otoczonej oceanem błyszczących, niekończących się bogactw. Wbrew temu o czym marzyła, znalazła się w jakiejś zadbanej, acz stanowczo zbyt zwykłej i skromnej chatce nad górskim potokiem pośrodku puszczy. Nienawidziła być z dala od cywilizacji, jednakże z jakiegoś powodu była szczęśliwa w tym śnie. Wracała do domu z koszem pełnym ziół i leśnych owoców z włosami związanymi chustką i, co ją przeraziło, w zwykłej sukience kobiet ze wsi. Nie mogła nic zrobić choć wyła ze wściekłości, uznała to za bardzo kiepski żart i miała ogromną ochotę zabić tego dowcipnisia kimkolwiek by nie był. Nic to jednak nie dało, w drzwiach domu przywitała ją jakaś ciemna postać, jakby cień, przy której poczuła ciepło w klatce piersiowej i poczucie bezpieczeństwa.

        Kiedy się obudziła, była w parszywym humorze i patrzyła na wszystko takim wzrokiem, który od razu mógłby zabijać, na szczęście lisica nie miała takich umiejętności, więc jedynie skończyło się na takich pozorach. Strasznie nie chciało jej się wstawać i nawet schowała sobie głowę pod kocyk czując się jeszcze bardziej zmęczoną niż przed pójściem spać, jednakże tryton nie dał jej tej możliwości.
        - Cieszy mnie to - powiedziała bez przekonania, z rozdrażnieniem, po czym wcisnęła Rybci sakiewkę z mieszaniną ususzonych ziół z jej zapasów, aby mógł sam sobie parzyć herbatę na sen o ile będzie miał taką potrzebę. Jego kolejne słowa przemilczała posyłając mu piorunujące spojrzenie i marszcząc nosek. Wstała z zamiarem przygotowania łuskowatemu leniowi śniadania i spojrzała na schowane przed dzikimi zwierzętami mięso oraz wypalone ognisko. Westchnęła ciężko z niechęcią. Nie miała zamiaru jeść zimnego posiłku, ani znów podpiekać na ogniu strawy, która jedynie by stwardniała i zrobiła się niesmaczna, albo się spaliła.
        - Rozpal na nowo ognisko wielmożny książę to zrobię śniadanie. - Burknęła i biorąc ze swojej walizki bukłaczek, poszła nad okoliczny strumyk po wodę, na potrawkę z tego mięsa co im pozostało.

        Opuszczając obozowisko zerknęła jedynie przelotnie w stronę miejsca, gdzie widziała ostatnim razem zasypiającego wielkoluda. Chciała wiedzieć czy go także powinna brać pod uwagę podczas przygotowywania posiłku, co potwierdziła pozostawiona własność Zil'vaha. Nie wiedziała gdzie go wywiało, ale nie interesowało ją to, w końcu to dorosły facet, a jej wystarczyło już martwienie się o Rubina. Ziewając raz po raz szła przez las nie zwracając uwagi na otaczający ją świat i zapachy. Przy strumyku upuściła bukłak i sennie przetarła swoje oczka, po czym przykucnęła i najpierw napełniła naczynie, a następnie ochlapała sobie twarz, aby się obudzić. Potrząsnęła energicznie główką roztrząsając na boki kropelki i zamierzała już wracać kiedy zobaczyła pluskającego się niedaleko niej, ogromnego czarnego niedźwiedzia. Jej krzyk zabił sobą wszechobecną ciszę i wypełnił sobą cały las, niczym wypita trucizna rozprzestrzeniająca się po organizmie.
        - Dobry misiu... Grzeczny misiu... Zostań... - mówiła z przerażeniem, co bardziej brzmiało jakby zwracała się do jakiegoś wytresowanego burka. Nie spuszczając wzroku z zagrożenia podniosłą napełniony bukłak. - Zostań... - powtórzyła cofając się na drżących nogach, jej kita zdawała się dwa razy bardziej puszysta przez najeżone ze strachu futro. Wycofując się nie zauważyła na swojej drodze kamienia i się wywaliła na ziemię, szybko jednak dobyła obu ostrzy, aby móc się jakoś obronić jeśli misiek postanowi na nią zaszarżować. Nie podobała jej się wizja bycia przekąską i dlatego nie zamierzała poddać się bez walki.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

- Em... Czy ja powiedziałem coś nie tak - zapytał. Zmiennokształtna nie była w najlepszym nastroju i najprawdopodobniej była jeszcze nie do końca rozbudzona. Postanowił jej wybaczyć w zamian za coś do jedzenia. Kiedy wstała z niego, poczuł chłód. Wstał i otrzepał się z jej włosów. Z chęcią powiedziałby jej, że chyba linieje, ale zatrzymał to dla siebie, żeby nie pogarszać jej nastroju. Nawet on nie wiedział, do czego tak naprawdę lisica była zdolna. Wrzuciła mu w ręce jakąś sakiewkę. Otworzył ją. W środku były zioła. Zapewne te nasenne.

- Ogień... - powiedział bardziej do siebie niż do niej. Stwierdził, że musi się jeszcze wiele nauczyć zanim przyjdzie mu się usamodzielnić. Nie wiedział nawet skąd przyszły mu myśli o samodzielności. Miał przecież Yve, która zapewniała mu jedzenie, dach nad głową, spokojny sen, opiekę pod każdym możliwym względem... Czegoż tu jeszcze chcieć...
- Ona nie będzie żyć wiecznie. A na pewno nie po to, żeby wiecznie cię niańczyć.
- Wydaje mi się, czy ostatnio odzywasz się częściej niż zwykle?
- Och, bogowie... - głos był wyraźnie zirytowany - Czy ja naprawdę muszę tracić na to czas?

Kiedy rozmówca się ulotnił, Rubin zaczął się zastanawiać, czy nie miał może cienia racji. W międzyczasie zbierał jakieś gałązki. Nie umiał rozpalać ognia. Powinien chyba wpisać to na listę nieumiejętności. Ach, no tak. Nie umie też pisać. Nagle ciszę przeciął krzyk. Rubin rzucił wszystko i pobiegł w stronę głosu.
- Co się dzieje?! - dostrzegł wielkiego niedźwiedzia i sam, również wrzasnął. Zobaczył przewracającą się Yve. Odtworzył jedyną informację, która przychodziła mu do głowy. Plankton i małe morskie stworzonka są jedzone przez ryby. Ryby są jedzone przez niedźwiedzie i wreszcie najważniejsze : On sam był pół rybą i bardzo bał się tego typu stworzeń. W jego ręku zmaterializowała się szabla. "Pierwsza lekcja samodzielności, rozpoczęta!"
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Chłodna woda przyjemnie muskała jego łapy i brzuch, przynosząc ukojenie w miejscu złamanych żeber, które w niedźwiedziej formie nie bolały aż tak mocno, jak w ludzkiej. Oddychanie stawało się przez to o wiele łatwiejsze. Zil'vah pokonywał strumyk we wszystkie strony, twardo stąpając po kamieniach na jego dnie lub przepływając głębsze fragmenty, cały czas strzygąc uszami lub prychając, gdy jego nos ulegał zanurzeniu. Nie mógł spocząć w jednym miejscu, musiał rozruszać mięśnie i przyzwyczaić się do nowego otoczenia. Las, pokryty z dwóch stron zielenią, był dla gladiatora z dalekiej północy czymś zupełnie nowym, nie mówiąc już o tym wszystkim, co czeka go poza dziczą. Nie wiedział czy świat po tej stronie gór należy do ludzi czy smoków, czy rządzi w nim prawo silniejszego czy systemy kastowe, jak to miało miejsce wśród wilkołaków. Mimo to pojęcie strachu i zostanie z tym wszystkim zupełnie samym, jakoś do niego nie docierało. Zil'vah był przekonany, że doskonale sobie poradzi i przeżyje, mimo iż powrót do domu okazywał się obecnie nie możliwy.

Nagle coś otarło się o jego łapę i mężczyzna odruchowo szarpnął nią, wyrzucając na brzeg sporych rozmiarów rybę o srebrzystych łuskach. Ta momentalnie zaczęła rzucać się i podskakiwać, uderzając wiotczejącym ciałem o kamienie. Ten odgłos przysłonił mu na chwilę wszystko inne, a wzrok niedźwiedziołaka utkwił w marszczącej się tafli płynącej rzeczki, którą przemykały kolejne ławice ryb. Naraz przyszedł mu do głowy pomysł na podziękowanie Yve i jej towarzyszowi za udzieloną pomoc i Zil'vah zaczął wyrzucać na brzeg kolejne ryby, starając się żadnej nie przegryźć, by nie zniszczyć cennego mięsa. Surowe jedzenie nie było dla niego czymś wyjątkowym, na arenie ciągle dostawał ochłapy i resztki upolowanych zwierząt, a niekiedy także i ciała poległych. Na całe szczęście tam, gdzie złamano go fizycznie, nie dało się psychicznie. Mężczyzna zdołał oprzeć się pokusie i ciekawości, odmawiając sobie ludzkiego mięsa i smaku jego krwi. Żył jak zwierzę, ale jeszcze nie był nim w stu procentach.

Nie licząc swoich łupów, Zil'vah w końcu ustąpił zmęczęniu i postanowił wrócić, lecz pojawienie się kobiety na skraju rzeki to było coś, czego się nie spodziewał. Jej krzyk momentalnie nim potrząsnął. Niedźwiedziołak podniósł łeb znad jednej z ryb, którą zamierzał się pożywić i spojrzał na Yve szeroko otwartymi oczami. Nim jednak zdążył coś powiedzieć, ona upadła, upuszczając bukłak, co sprowadziło dodatkowo Rubina. Oboje wyglądali na mocno wystraszonych i zmieszanych spotkaniem czarnego niedźwiedzia w środku lasu. Widząc jednak, że sięgnęli po broń, Zil'vah stanął na tylnych łapach i ryknął krótko, jakby chciał zaprzeczyć.

- Spokojnie - powiedział po chwili ludzkim głosem. - Nic wam nie zrobię. To ja - dodał powracając do ludzkiej postaci, owiniętego bandażami wielkoluda, a następnie rozłożył teatralnie ramiona i obrócił się, ukazując blizny po biczu. Te same, które Yve widziała opatrując go. - Schowajcie broń.
Zablokowany

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości