Valladon[Valladon] Hej, rewolta!

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Ku zdziwieniu Nardani, puszczony mężczyzna nie wykonywał żadnych podejrzanych ruchów. Przynajmniej teraz. To, co mówił drużynie, gdy szli szybkim krokiem w stronę karczmy, także miało ręce i nogi. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, czując już brak jakiegokolwiek zagrożenia. Zresztą, z każdą minutą odgłosy walk były coraz cichsze, zapowiadało się, że niedługo będą już całkowicie stłumione. W dosłownie parę chwil dotarli do gospody. Przybytek nie był zbyt okazały, ale daleko było mu do jakiejś rudery czy zabitej dechami dziury, które smokołaczka nieraz napotkała. Ot, zwykła karczma. Gdy weszli jednak...
        - Ech... Chyba wykrakałeś, Lasota - westchnęła Nardani, patrząc na wnętrze gospody. Oaza, miejsce odpoczynku, do którego zmierzali, przemienione było w szpital polowy. Ranni leżeli tam, gdzie tylko dało się ich upchnąć. Na ławach, złączonych ze sobą krzesłach i na podłodze. Niektórzy dogorywali, innym czegoś brakowało. Dziewczyna miała już właśnie ruszyć do pomocy ze swoją magią i wiedzą o medycynie, lecz na nią i barda podniósł wzrok młody, zmasakrowany wręcz chłopak o zielonych oczach. I w momencie, kiedy chyba barda coś ruszyło w tym widoku, Nardani zaszokowało co innego. Widoczny spod koca, którym był przykryty ranny, mundur straży valladońskiej. Jeszcze raz rzuciła okiem po pomieszczeniu... I każdy, dosłownie każdy jeden cholerny człowiek w tym pomieszczeniu, poza nimi i pielęgniarkami, był strażnikiem Valladonu. Współczucie, które powoli zaczynała odczuwać smokołaczka, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki przemieniło się w pogardę dla umierających i ich życia. Nie liczyło się już to, że ten chłopak był młody i pewnie gdyby nie służba, do której sam się prawdopodobnie zaciągnął, byłby pełen życia. Liczyło się to, że jest strażnikiem, reprezentantem tutejszej monarchii, w związku z czym zasłużył sobie na wszystko, co go spotkało, łącznie ze śmiercią. Nardani żałowała, że nie weszli do innego budynku, innej karczmy, gdzie może opatrzyłaby rewolucjonistów, normalnych ludzi. Tu pozostało jedynie ignorować poszkodowanych. Starając się być głuchą na krzyki rozlegające się dookoła, przysiadła się do Lasoty, odpoczywającego właśnie na ławie.
        - Monarchia się porobiła bardzie, monarchia. Pierwszy raz w umieralni? Da się przywyknąć, po prostu nie zwracaj uwagi na... - ostatnie słowo sama Nardani wypowiedziała, jednak nikt inny go nie usłyszał, gdyż zagłuszył je wrzask jednego z rannych, któremu wdarła się infekcja do dłoni i medycy amputowali ją właśnie na wysokości nadgarstka.
Nathanael
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nathanael »

Nathanael miał ręce pełne roboty. Bardzo niewdzięcznej, brudnej i śmierdzącej roboty, trzeba by dodać. Gdyby nie jego przyzwyczajenie do widoku śmierci, krwi, wnętrzności, ran i innych tego typu obrazów, już dawno pewnie by haftował gdzieś za drzwiami karczmy. A miast tego zaszywał i dezynfekował rany, nastawiał złamane kości, wycinał zakażone i martwe tkanki, uśmierzał ból wywarami lub w ostateczności dokonywał amputacji, tak jak teraz, gdy zakażenie wdało się do dłoni jednego ze strażników. Zdenerwowany wrzaskiem medyk wepchnął mu do ust szmatę nasączoną ekstraktem z maku. Po chwili krzyk ustał, a Nathanael mógł już na spokojnie oddzielić zakażoną kończynę od reszty ciała. Gdy wycierał właśnie ręce z krwi żołnierza, przy drzwiach zabrzmiał ostry i twardy rozkaz. Do środka wkroczyło paru strażników, wraz z lekko otyłym i łysiejącym mężczyzną, również w mundurze straży. Kapitan zmarszczył czoło, widząc straty jakich doznała straż w walkach. Już miał zacząć przemawiać, gdy nagle dostrzegł Nardani i Lasotę, zajmujących jedną z pustych stolików. Zaczął powoli iść w ich kierunku, gdy drogę zastąpił mu Nathanael.
- Kapitanie! Nareszcie pana złapałem! Jestem medykiem z daleka! Przybyłem, aby ostrzec miasto o zarazie!
Kapitan przez chwilę stał w zdziwieniu, potem jakby sobie coś przypomniał, Odchrząknął i wyrecytował:
- Tak, słyszeliśmy już o pladze. Ale jak mniemam, znasz przepis na lekarstwo.
- Oczywiście! Niemniej, jest to dosyć kosztowny zabieg...
Kapitan, jakby był na to przygotowany, wydobył brzęczącą sakiewkę, która wylądowała w dłoni medyka.
- Proszę. Resztę otrzymasz gdy zaraza już nie będzie zagrożeniem - powiedział kapitan suchym tonem.
- Tak jest. Jeszcze dziś zacznę przygotowywać lekarstwo. - Nathanael skłonił się i ruszył w kierunku szynku.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

– Umieralnia – powtórzył powoli Lasota, wyraźnie akcentując każdą sylabę z osobna. Zastukał palcami w blat i dopiero po chwili oderwał wzrok od jakiegoś bliżej nieokreślonego punktu w rogu sali. Patrzył teraz na Nardani, ale w momencie gdy gdzieś tam rozległ się naprawdę nieprzyjemny krzyk, najpierw zamknął oczy, potem rzucił w kierunku sufitu niemym przekleństwem, a na końcu w pełni zdecydowany wstał, poprawił pas i jak gdyby nigdy nic podszedł szybko do karczmarza. A ten, wciśnięty w przestrzeń za barem, popatrzył na niego jak na wariata.
– Co wam, panie? Nie mówcie, że będziecie tu pić.
– Będziemy – odparł natychmiast Lasota, opierając się o kontuar. – I to tak będziemy pić, aż nam uszami pójdzie i przestaniemy słyszeć tamte wrzaski.
Karczmarz nie wyglądał na przekonanego, ale mruknął coś, w czym bard usłyszał tylko "nasz pan", a potem już już miał iść na zaplecze (najpewniej po beczułkę czegoś zdrowo kopiącego w czerep), ale wtedy na sali pojawili się od wejścia nowi przybysze. I ci zdecydowanie nie mieli w planach pochylić się nad kuflem razem z kompanami. Nosząc przy boku taki miecz nie ma się zbyt wielu kompanów do picia.
Przez całą rozmowę Nathanaela z gwardzistami, Lasota próbował dosyć bezskutecznie złapać spojrzenie Nardani - głównie z tego względu, że właśnie mogli wpadać w nowe tarapaty, a to ona wyglądała tu najbardziej jak ktoś, kto będzie gotów szatkować ludzi w obronie słabszych. Zrobiłoby się jeszcze bardziej groteskowo: karczma przemieniona na szpital zmieniłaby się w rzeźnię. Takie zmiany zwykle zapewniały tylko jarmarczne kalejdoskopy albo umiejętnie przyrządzony polny mak.
– Bez burdy, proszę – mruknął bard sam do siebie, jakby rzucał zaklęcie. I podziałało. Po chwili już-nie-taki-kruczy medyk szedł w ich stronę, spokojniejszy i bogatszy o pobrzękującą miło sakiewkę. Lasota gapił się w jej kierunku trochę zbyt długo; otrzeźwił go dopiero odgłos z zaplecza, skąd karczmarz potulnie wynosił już beczułkę. Zwykle gdy pojawia się alkohol, oznacza to, że niebezpieczeństwo minęło.
– Nathanael, przyjacielu – ucieszył się Lasota, kładąc medykowi rękę na ramieniu i zawracając go w stronę zajętego przez nich stolika. – Siadaj sobie. Zaraz nam przyniosą, to zapłacisz. Tylko uważaj, mam stosunkowo nowy kaftan, a krew diabelsko źle się zmywa.
Zaraz sam oklapł na ławę w tym samym miejscu, co poprzednio, oparł przedramiona na heblowanym blacie i spróbował się uśmiechnąć, zupełnie jakby nie zauważał już, co dzieje się w drugiej części karczmy. Piórko przy berecie nieco mu opadło.
– Skoro tylko się napijemy, to coś bym wam zagrał, ale nie wiem, jak tamci to przyjmą. – Kiwnął niechętnie głową w stronę opatrywanych rannych. – Hej, przyjacielu drogi przy mamonie. Nie zapłaciłbyś nam może jeszcze za konie? Postanowiłem, że wyjeżdżam stąd, gdy tylko będę mógł. Konie i może coś na ciepło do jedzenia. Byle nic krwistego, dosyć mam na dzisiaj, uch...
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Słowa pokrzepienia chyba nie wpłynęły zbyt mocno na barda, co było widać jak na dłoni, gdy rozległ się agonalny wręcz wrzask. Nic dziwnego, że czym prędzej popędził on do kontuaru, aby karczmarz mu polał. Atmosfera w takich miejscach jest ciężka i trudna dla wytrzymania. Wszechobecne krzyki, ból, cierpienie i brud sprawiają, że coś w człowieku pęka i choćby był najodważniejszą, najtwardszą osobą na świecie, pierwszy raz w wojskowym szpitalu polowym jest druzgocący. Jednak, dokładnie tak jak w profesji lekarza, im więcej kto widzi, tym mniej go to rusza. I oczywiście, da się czuć współczucie, jednak nie jest to takie przybicie i smutek jak po raz pierwszy. Nardani widziała takich umieralni wiele, a w niektórych dogorywali nawet ludzie, których tam sama posłała. Była przykładem tego, że da się przywyknąć do podobnych widoków. Tym bardziej, że tu leżeli wyłącznie strażnicy, a tych z chęcią własnoręcznie by dobiła, gdyby tylko mogła. Nie chciała jednak plątać się w kłopoty ani zabijać niewinnych postronnych medyków.
        W pewnym momencie do karczmy wparowała trójka strażników, niestety żywych, a co gorsza poruszających się. Dwójka młodzików, a także psia mać, kapitan Valladońskiej straży. Ciryl Berdali w swojej własnej, grubej osobie. Starszy facet, prawdopodobnie gdzieś koło pięćdziesiątki, całkiem wysoki, przysadzisty, o krótkich siwych włosach, choć widać było, że powoli łysieje. Wizerunku wojaka dopełniały jego szare wąsy i zdecydowany, poważny wyraz twarzy. Nathanael poszedł z nim porozmawiać, co potwierdzałoby, że faktycznie był tym cholernym medykiem. Berdali rzucił mu sakiewkę, jednak widać było, że był zainteresowany czym innym. No tak, czymże mógłby? Oczywiście, że chodzi o nią. Musiał ją widzieć podczas pierwszych chwil walki. Westchnęła głośno, bo wiedziała co nadchodzi. Lasota i Nathanael usiedli przy stole, bard trajkotał beztrosko jak na barda przystało, ale zdążył tylko dokończyć swoje, gdy na czwartym, wolnym krześle pojawił się kapitan, a dwóch młodzików stanęło za oparciem Nardani.
        - Panno Bretgar - zaczął swoim charakterystycznym, monotonnym, urzędowym głosem, opierając się łokciem o stół. Nie wiadomo, czy mówił tak do każdego, ale do Nardani przemawiał zawsze wyłącznie takim tonem.
        - Berdali - syknęła smokołaczka z pogardą.
        - Zapewne domyślasz się, po co tu jestem.
        - Oświeć mnie. Mój mózg gorzej pracuje w oparach smrodu z waszych mundurów.
        - Proszę bardzo. - Wyciągnął swój kajet i pióro, po czym zaczął wyczytywać poszczególne informacje z notatek. - Więc tak... Dzisiaj napadłaś fizycznie na strażników i podpaliłaś jednego z nich, zadając mu rany od oparzeń...
        - Udaremnienie zamachu na ludzkie życie nazywasz napaścią fizyczną? No popatrz, a wy się dziwicie potem, że niektórzy nazywają was śmieciami.
        - Udaremnienie zamachu na ludzkie życie to było to, co my robiliśmy. Wy jedynie pogarszacie sytuację. Zamknij się i współpracuj - rzucił, po czym odchrząknął i począł czytać dalej. - No więc napaść i podpalenie, a to tylko z dzisiaj. Dodatkowo pięć prób zamachów, w tym jedna udana, rozbój, wielokrotne podżeganie do buntu, kontrabanda, kilkukrotne morderstwo dokonane na stróżach prawa, liczne okaleczenia strażników na służbie. Gdybym dopisywał tu jeszcze znieważenia, to mogłoby mi papieru nie starczyć.
        - I co z tego?
        - Co z tego? Śmiesz mnie jeszcze pytać co z tego? - począł krzyczeć na nią Berdali. - Na sumieniu masz więcej ludzi niż ja w ogóle znam! Prawnie wychodzi ci dziesięć wyroków śmierci, przynajmniej sto lat w lochu i dwieście w dybach!
        - I kogo nazywasz ludźmi? - ryknęła ze złością smokołaczka. - Łuczników strzelających do tłumu? Urzędników podnoszących podatki? Czy może króla, który zamiast dać ludziom wybór, rządzi nimi despotycznie i otacza się wojskiem w obawie przed tym, że cała populacja będzie chciała go zadusić? Zresztą, wiesz co? Gówno mnie to obchodzi. Spróbuj mnie złapać po prostu. Spalę pół miasta zanim w ogóle zdołasz mnie musnąć. O ile zdołasz. Król wtedy zrozumie, co to znaczy palić komuś domy.
        - I właśnie tu moja droga, dochodzimy do puenty. Widzisz, możesz mnie nie szanować, tak jak ja gardzę tobą, ale jestem człowiekiem rozsądnym. Jak mówisz, nie jesteśmy w stanie ci dużo zrobić. Musielibyśmy zaangażować całe wojsko i królewskich magów. Za duży problem i za duże ryzyko. Gdybyś była zwykłym człowiekiem, pewnie powiesiłbym cię od razu. Ale tutaj uderzymy inaczej. Daję ci szansę na życie. Wydaj organizatorów, bo wiem, że sama raczej jesteś od realizacji. Powiedz mi kto zorganizował dzisiejszą rewoltę.
        - Nie mam pojęcia.
        - Jak to nie masz pojęcia? - ryknął Berdali, uderzając ze złości pięścią w stół. Po chwili ciszy chwycił dziewczynę za płaszcz i to był jego główny błąd dzisiejszego dnia. Nardani wykonała tylko parę ruchów ręką, a momentalnie zniknęła z oczu kapitana i pojawiła się za nim, łapiąc go za szyję w pełnej gotowości do duszenia.
        - Nie dotykaj mnie. Nie jestem już w wywrotówce, więc nawet gdybym chciała, nie jestem w stanie nikogo wydać. Skończyłeś?
        - Tak... - warknął Berdali. - Po prostu zejdź mi z oczu. - I jak poprosił, tak dziewczyna zrobiła. Puściła go i szybkim krokiem wyszła z karczmy, zostawiając za sobą drzwi otwarte na oścież.
Nathanael
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nathanael »

Nathanael uprzejmie spojrzał na Lasotę, wcześniej przynosząc z szynku parę butelek przedniejszego winka. Odłożył zakrwawione rękawice i ubrudzoną maskę i odetchnął parę razy sterylnym powietrzem polowego szpitala.
- Szybko jesteś w stanie polubić człowieka, nawet najpodlejszego, bądź szpetniejszego od demona, jeżeli tylko jest on w stanie sypnąć złotem, czyż nie, bardzie?- zaśmiał się medyk, rozlewając czerwony trunek do glinianych kubków i jeden z nich podsuwając grajkowi.
Chociaż bard widział przy stole tylko zabójcę, sam Nathanael był przekonany, że siedzi w tłumie co najmniej dziesięciu osób. Dziewięć milczących zjaw, zakrwawionych bądź posiniałych od trucizny siedziało wraz z nimi, w grobowej ciszy obserwując jak radośnie popijają sobie winko, gawędząc przy tym. Nathanael mało uwagi zwrócił na kłótnię dziewczyny z kapitanem, a także na obecność samego dowódcy i jego zbrojnych. Miał spokój, gdyż tłuścioszek zajął się doglądaniem swoich poharatanych chłopców.
- Powiem ci całkiem szczerze, Lasota. Jakoś osobiście nigdy nie lubiłem artystów. Może to przez ich patetyczne i nadinterpretowane podejście do życia, ale ty wydajesz się w porządku człowiekiem. Nawet piórko masz zgrabne - zarechotał mężczyzna, a jego blizny wykrzywiły się przy tym niemiłosiernie. - Mówisz, że chcesz na konia? Pewnie, mogę ci załatwić najszybszego w całym Valladonie. Ale byłaby jedna przysługa, o którą bym ciebie prosił w rewanżu. Niedaleko placu, gdzie obserwowaliśmy rewoltę, znajduje się mały lombard. Mieszka tam podstarzały lichwiarz wraz z dwoma synami. Starszy z nich interesuje mnie bardziej. Jeżeli go tu przyprowadzisz, dostaniesz jedną czwartą tej sakiewki. - Postukał palcem w worek pełen złota, który otrzymał od kapitana. - Jeżeli zaś doprowadzisz tu obydwóch synów lichwiarza, otrzymasz połowę zawartości tej sakwy. Powiedz im, że człowiek od Lisa chce się z nimi widzieć. Tymczasem ja idę złapać naszą płochą wojowniczkę. Przemyśl moją ofertę i pośpiesz się. Opuszczam Valladon jutro o świcie. - Kruczy medyk puścił oko bardowi i dopił swoje wino, zostawiając Lasocie cztery pełne butelki. Skłonił się elegancko kapitanowi, założył maskę, kapelusz i rękawice, po czym wybiegł z karczmy. Nie było łatwo mu znaleźć dziewczynę z powodu chaosu i bałaganu na zewnątrz, ale na szczęście parę ulic dalej zwolniła kroku, także lekarz mógł ją dogonić.
Zasapany krzyknął za nią i oparł się o ścianę.
- Hej, bo wiesz... Widać, że się z kapitanem nie lubicie zbytnio, ale muszę ci powiedzieć... Że jestem w posiadaniu ciekawej informacji. Bo widzisz. Ty nie wiesz, kto zorganizował rewoltę. Ale jak wrócisz ze mną do karczmy, dowiesz się tego na sto procent i to pod samym nosem kapitana!
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

– Kto ma złoto, ten nie błądzi – odparł tylko, jak gdyby bardziej poruszony trzymanym już kubkiem trunku, aniżeli faktem, że subtelnie nazywa się go tu interesownym. Wprawił ciemny alkohol w ruch, z dumnym uśmieszkiem wydobył aromat, zaciągnął się... a potem całość wypił duszkiem nie gorzej, niż gdyby miał do czynienia z pierwszym lepszym sokiem z winogron. Może nawet udałoby mu się odstawić kubek z powrotem, nim ponownie zrobiło się gorąco, ale trochę za długo rozkoszował się cierpkością na języku.
Ale tym razem, tyle dobrego, gorąco było tylko dla Nardani. A przynajmniej z początku tylko dla niej - bo gdy rozmowa się rozwinęła, sam Lasota, przyczajony nagle z boku jak wyjątkowo kolorowa mysz pod miotłą, poczuł gwałtowny przypływ temperatury. Coś mu się tu nie rymowało. Nardani i cała ta lista zarzutów, wyłożonych w dodatku na piśmie (coś tam rzeczywiście było nagryzdane), jak dla najcięższego zbira? O nie, gdyby to była prawda, to dzieweczka już dawno potulnie czekałaby w celi, mając prawo tylko i wyłącznie do obmyślenia ostatnich słów. Bogowie zdrowo musieli czuwać chyba nad tym jego czerwonym beretem, skoro przez ostatni czas chodził u boku kogoś takiego i rozmawiał z nią jak z przyjaciółką. Przynajmniej już wiedział, skąd w pannie tyle ognia. Królewna rzezimieszków, myślałby kto.
Gdy agresywny dowódca straży podniósł głos, bard wychylił się przez stół po butelkę i dla ostrożności gapiąc się gdzieś przed siebie wychłeptał parę łyków z gwinta. Na trzeźwo trudno było to wszystko przyjąć.
Kiedy zaraz odstawiał butelkę, praktycznie było już po sprawie. Odwrócił głowę w stronę odchodzącej Nardani tak szybko, że parę kropel wina splamiło mu kołnierz. Już otwierał usta, ale nic nie powiedział. Nie zdążył. Wcześniej dotarły do niego słowa Nathanaela, niewzruszonego zresztą jak marmurowy świątynny filar.
– Bo i ze mnie nie jest byle artysta – odparł machinalnie, odwracając głowę znowu w jego stronę. Dopiero po kilku kolejnych słowach wymazał sprzed oczu ponury obraz otwartych drzwi karczmy, a skupił się na tym, co się do niego mówi. Przycisnął przy tym butelkę do piersi. Jak kochankę.
– Hej, człowieku, podobają mi się twoje obietnice – rzekł żywo jeszcze zanim zaczął myśleć. – Szczerze wolałbym zapłacić ci jakimś nieśmiertelnym kuplecikiem, ale skoro wolisz jakichś tam byle ludzi... A co mi tam!
Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Odchylił się do tyłu i wzniósł butelkę wina w pełnym szarmanckiej maniery toaście za wstającym medykiem.
– Zaczynaj więc już szukać tego wierzchowca, którego ujarzmi tylko żar jeźdźca, jakim jest Lasota z Valladonu! Hej! Ale naprawdę, hej, gdzie ty idziesz... Jak ja cię potem znajdę? No panie!
Człowiek od kruczej maski zdążył już jednak pójść w ślad morderczej panny z przyjemnie wykrojonym dekoltem, przez co bard z nagła został sam. Powolutku dotarła do niego groza zastałej sytuacji. Po lewej miał żołnierzy. Po prawej podejrzliwego karczmarza, a z przodu umieralnię. Tylko buteleczki ładnie tu wyglądały.
– A kto to kurwa jest. – Usłyszał nagle z boku głos, który natychmiast powiązał z tamtym znerwicowanym dowódcą, Berdalim. – Kto to jest Lasota z Valladonu?
Szybka decyzja.
– Nie mam zielonego pojęcia, panie władzo!
Nigdy dotąd nie wyszedł tak szybko z jakiegokolwiek szynku.

Pewnym trudem okazało się iść z czterema butelkami wina przytroczonymi do pasa obok fletu, ale nie było to niemożliwe. Zwłaszcza, jeśli nie takie przygody się już przeżywało. Przybytek lichwiarza nie był oznaczony żadnym szyldem z obrazkami, jedynym dobrym sposobem na jego odnalezienie pozostawało więc zaczerpnięcie tej informacji poprzez zapytanie. Akurat w okolicy pewien barczysty młodzieniec o twarzy zdenerwowanego głazu wylewał do rynsztoka pomyje z wiadra. Okazja doskonała.
– Hej, dobry człowieku! – Lasota nie potrafił pozbyć się swojego tonu wielkiego lorda. – Wskaż mi w swej łasce, gdzie znajdę tu lichwiarza. Nie mam wiele czasu.
Dryblas najpierw zlustrował go wzrokiem, wykrzywił kanciastą twarz i ostatecznie splunął mu pod nogi.
– To tu. Mój ojciec zajmuje się lichwą. Jest napisane, czytać nie umiesz? Czego tu szukasz, papugo?
– Pa... Papugo?
– To taki kolorowy ptaszek, błaźnie. Widziałem w książce.
– Och, ależ ja to wiem. – Głos mu nawet nie zadrżał. – Dziwi mnie po prostu, że taka góra łajna zna ptaki inne od gołębi.
– Ja ci... – Gdyby głazy mogły czerwienić się z wściekłości, ten byczy młodzian bez szyi łatwo by się wśród nich skrył. – Ja ci dam! Brat, chodź no! Pogonimy lalusia!
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Dziewczyna wyleciała z karczmy jak strzała, zostawiając za sobą dwóch, byłych już teraz towarzyszy, za sobą. Buzowały w niej emocje, wzbierał gniew, gdyż Berdali, znienawidzony przez nią kapitan straży miejskiej, śmiał przyjść i ją pouczać. Wszystkie czyny, których się podjęła, były w słusznej sprawie. Słuszniejszej niż sprawa Berdaliego. Zawsze chodziło o dobro tych uciśnionych, którzy nie są u władzy, którzy znoszą możnych nad sobą i pracują dla ich zysku, podczas gdy ci na górze nie robią nic. Miała mdłości na samą myśl o tym, że można by kogoś za działalność wywrotową zamknąć. Brnęła przed siebie w gniewie, gdy zawołał za nią znajomy głos. Nathanael... Wysłuchała go, ale propozycja wezbrała w niej tylko jeszcze więcej negatywnych emocji.
        - Szczerze? Gówno mnie to obchodzi! - krzyknęła ze złością w głosie. - Nie lubię się z kapitanem, jak to już zdążyłeś zauważyć! Na tyle, że swoje żądania może wsadzić sobie głęboko w rzyć! Nawet gdybym wiedziała, kto wszczął rewoltę, Berdali byłby ostatnią osobą, której bym się wygadała. Jesteś lekarzem, zmagasz się z jakąś tam plagą, opowiadałeś coś takiego. Więc widzisz, ja też jestem lekarką. Z tym że moja plaga to monarchia i lojaliści!
        Z urażoną dumą i rozpierającym ją gniewem, ruszyła przed siebie, lecz nie zdążyła przejść nawet paru uliczek, gdyż drogę przeciął jej nie kto inny, jak "wielki mistrz poezji" Lasota z Valladonu, biegnąc co sił w nogach i dając o sobie znać butelkami przy pasie, które za każdym postawionym krokiem stukały dość głośno, jak to szkło. Ścigany był on przez dwóch facetów. Barczystych chłopaków o kwadratowych głowach i twarzach nieskalanymi myśleniem. Cóż... Na reakcję Nardani nie trzeba było długo czekać. Postanowiła rozładować złość na oprychach, przy okazji ratując znaną już sobie osobę. W pierwszego po prostu wbiegła z impetem, na co ten nie był przygotowany i upadł boleśnie na bruk. Następnie wykonała drobny gest ręką, teleportując się przed drugiego mężczyznę, a potem podłożyła mu nogę, dzięki czemu upadł on momentalnie. Po wszystkim teatralnie otrzepała ręce, patrząc na barda i zastanawiając się, ile jeszcze przebiegnie, zanim zorientuje się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
Nathanael
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nathanael »

Nathanael, nawet gdyby bardzo chciał, rzadko był w stanie zrozumieć kobiety. Były one dla jego umysłu, tak dobrze zresztą wytrenowanego w kłamstwie i intrygach, tak jakby nieosiągalnym poziomem skomplikowania i braku nawet mniejszych śladów logiki. Dlatego też przez dalszą rozmowę z Nardani, medyk po prostu się na nią gapił jakby przybyła z kompletnie innego wymiaru i oświadczyła mu, że pragnie przewodnika, który pomoże jej kolekcjonować jelenie rogi i krowie wymiona. Po chwili jednak postanowił dalej kontynuować przemowę, którą już wcześniej analizował zbuntowany umysł dziewczyny.
- Nikt, moja droga, nie powiedział, że masz dostarczać przywódcę i podżegacza rebelii do naszego tłustego oficera. Bardziej chciałem się jedynie zaznaczyć, że jako wysoce utalentowana wojowniczka oraz magini mogłabyś przydać się tym wioskowy półgłówkom, dla których jedyną strategią jest chwycić widły i pójść na rzeź. Oczywiście, nie jest to do końca zgodne z wizją ich przywódcy. - Zamilkł medyk, patrząc na plecy oddalającej się wojowniczki. Przez myśl przegalopowało mu stwierdzenie, że cała jego elokwencja i treść uderza w uszy Nardani, a następnie stwierdza, że wcale tak naprawdę nie ma ochoty dolatywać do jej umysłu i zmienia kurs w zupełnie innym kierunku. Nathanael westchnął i postanowił odsłonić część swoich kart.
- Chłopaka nazywają Lisem. Jest bękartem jednego z biedniejszych szlachciców z okolic Trytonii. Przybył w te okolice by szerzyć swoje poglądy społeczne, dotyczące domniemanej równości przeróżnych warstw tworzonych przez nas poprzez wieki. Niestety większość młodych ludzi, którymi się otoczył, to sama ciemnota. Co prawda jest tam jeden czy dwóch kapłanów czy pomniejszych urzędników, którzy mu doradzają, ale to dosyć mało, jak na kogoś planującego ogólnoświatową rewolucję. Lis ma siedzibę w okolicach wioski, z której przychodzę. Szpieguję na strażnikach i ściągam z nich pieniądze za fałszywe usługi. Marna to pomoc, ale zawsze...
Nathanael nagle przerwał, gdy zobaczył jak najęty przez niego bard pruje przez ulicę, ścigany przez ludzi, których miał przeprowadzić. Gdyby nie miał założonej maski, pewnie plasnąlby sobie z otwartej dłoni w czoło. Co za błazen. Chciał już co prawda inerweniować, ale dziewczyna go uprzedziła. Znowu ciężko westchnął i zbliżył się do leżących młodzieńców, pochylając się nad nimi.
- Lis chce, abyście przekazali mi paczkę z dokumentami, tą która przechowuje wasz ojciec. Mam mu ją bezpośrednio dostarczyć.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

Nie dało się myśleć. Dało się tylko biec, ale pojedyncze myśli i tak przedzierały się przez głowę. Na przykład taka, że kocie łby to bardzo słabe podłoże do uciekania, albo że przed kilkoma laty tu była upadająca karczma, a nie mieszkania urzędników. Albo też, że jak już tamte wyrostki dopadną swój goniony cel, to najpewniej wyciągną mu flaki, każą je zjeść, potem wyciągną raz jeszcze i go na nich powieszą. W centrum miasta, na pręgierzu. Bez butów. Z beretem w gardle. Potem następowały wizje wszystkich publicznych egzekucji i ilustracji z podręcznika tortur, jakie kiedykolwiek zostały zobaczone. Trzeba było biec bardzo szybko.
W lewo, w prawo, po zaułkach. Jedna butelka co chwila się obsuwała i trzeba było poprawiać. Lewo, lewo, arkadą. Sukinkoty znały każdy zakręt, jaki Lasota dumnie uznał za pewną drogę ucieczki, ale przynajmniej obaj byli zbyt durni, by wymyślić jakiś plan i go okrążyć. I w tym właśnie bard bił ich na łby - otóż on miał plan! Zrozumiał to, przeskakując ze zwinnością gazeli skrzynie blokujące jedną z wąskich uliczek. Przecież nie obrażałby tamtego kloca od tak sobie. Głupi nie był. Pociągnął za sobą tych, których powinien? Pociągnął. Reszta była więc tylko większą lub mniejszą improwizacją, prowadzącą do zrealizowania planu i nie ujmującą ani trochę jego geniuszowi.
– Czekaj no... niech cię dorwiemy!... – pobrzmiewało co jakiś czas zza jego pleców, zwykle raczej bliżej, niż dalej, i zwykle w asyście naprawdę wyrafinowanych przekleństw. Butelka obsunęła się znowu i znowu trzeba ją było poprawić, spowalniało to bieg, ale jakżeby - zostawić? Niepodobna! Lasota jęknął niezadowolony, gdy musiał wybiec z wąskiej uliczki na taką całkiem szeroką, biegnącą od samego serca miasta aż do jego granicy. Właściwie dopiero teraz dotarła do niego drobna luka w planie, no bo… jak w tym wszystkim miał ponownie odnaleźć Nathanaela? Na tym etapie ucieczki z trudem rozeznawał się w ogóle w tym, co było dookoła. Wystarczająco dużo przygód, jak na jeden dzień!
Gdzieś z tyłu rozległy się dziwne odgłosy podobne do tego, jaki wydaje worek mąki zrzucony na mokry bruk, ale nie było czasu się oglądać. A może jednak był, skoro zaraz Lasota mimowolnie zerknął za siebie. Traf chciał, że zanim zobaczył wystarczająco dużo, felerna butelka wina wreszcie uwolniła się zza jego pasa, poleciała na ziemię i jak to szkło ma w zwyczaju, roztrzaskała się w dobry mak. Zaraz za butelką poleciał sam poeta, zwyczajnie poślizgnąwszy się na trunku. Boleśnie wylądował na ziemi w pokaźnej kałuży czerwieni. Jego szybko unosząca się pierś na chwilę całkiem się zatrzymała, a on sam z coraz większymi oczami patrzył na strużki płynące między kocimi łbami.
– To krew?! – wystraszył się w pierwszej chwili. Właściwie całe portki od tyłu miał już mokre i ciemne od wina. – Bogowie poezji! Krew?! Kre… ach, wino tylko. To już wolałbym krew! Nie patrzcie się tak, dobrzy ludzie, nikt nie jest ranny.
Machnął ręką na kilka osób stojących w pobliżu i obserwujących całą scenę z dziwnymi minami, podparł się i zaraz wstał, rzucając jeszcze jedną, cichą „cholerą” na sam koniec. Dopiero potem zobaczył jednak, co tak naprawdę wydarzyło się za jego plecami. Westchnął radośnie.
– Panienka Nardani! – ucieszył się, natychmiast do niej podlatując. Naraz stał się tak czarujący, jak to tylko możliwe, gdy ma się spodnie całe w winie i kurzu ulicy. – Rozumiem, że tobie zawdzięczam pomoc? Myślałem, że już się nie zobaczymy… Poradziłbym sobie z tymi zbirami, wiodłem ich właśnie prosto pod mury zamku, żeby sobie popatrzyli na szubienice ze złodziejami… Hej, panie Nathanaelu! Przyprowadziłem ci, kogo chciałeś. Moja zapłata. I koń. Hop.
Wyciągnął rękę z czarującym uśmiechem, już wyobrażając sobie, jak wystrzałowe będą nogawice, które kupi sobie za otrzymane pieniądze. Gdyby jeszcze trafił przy tym na jakiś sensowny kubrak (pstrokate romby chociażby były ostatnio bardzo w modzie), to i taki by sobie sprawił. Ach, byle tylko poczuć ciężar sakwy przy pasie.
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Nathanael, mimo tego, że dziewczyna stanowczo mu przerwała, nadal gadał jak najęty. I tak naprawdę opowiadał o rzeczach, które nie były dla niej zbyt istotne. Co ją obchodzi jakiś cholerny Lis? Kolejny podżegacz, który nie ma pojęcia o czym w ogóle gada, wylegując się na miękkiej pościeli w czasie pracy innych ludzi. W dodatku szlachcic, psia jego mać. Wymarnuje ludzi i pójdzie do piachu, a na jego miejsce wejdą wtedy regularni wywrotowcy z Valladonu, tacy jak chociażby Ulrich, Rentan czy Vielmar. Ludzie z głową, ideą i rozwiązaniami, nie debile, którzy mają pomysł tylko i wyłącznie na to, jak się zabić. Dlatego bojówki rewolucjonistów to tak niewielkie i zwarte grupy. Walczą w małej ilości, ale nadrabiają sprytem, inteligencją, umiejętnościami. Są sami, próbując dać wolność wielu. Ani żaden Lis, ani Nathanael tego widocznie nie zrozumieją. A jeśli lekarz jest szpiegiem dla takiego kogoś, tym gorzej to o nim świadczy i daje znać, że nie warto z nim o tym rozmawiać.
        Dodatkowo na niekorzyść Nathanaela działał też fakt, że Nardani odeszła z organizacji wywrotowych. A nie po to się skądś odchodzi, żeby po miesiącu wracać. Chciałaby w końcu zacząć prawdziwe, normalne życie. Bez uciekania, chowania się po lasach i nieustannej walki ze strażnikami. Bez żywienia się ochłapami z okolicznych wsi i zwierzyną, której w lasach dookoła miast wcale nie było dużo. Bez walki o niezależność, która nigdy nie kończy się nadejściem upragnionego celu. Smokołaczka miała dosyć. Udział w kolejnej rewolcie zniszczyłby tylko jej plan, aby wrócić do życia. Usilnie ignorowała więc słowa medyka, skupiając się raczej na Lasocie, który podczas brawurowej ucieczki niestety nie utrzymał przy pasku wszystkich butelek wina, które wziął ze sobą. Pech chciał, że jedna z flaszek się ześlizgnęła, a Mistrz z Valladonu iście poetycko poślizgnął się na jej zawartości, upadając na ziemię z gracją godną artysty. Czyli szybko i praktycznie na pysk. Szybko jednak zebrał się z podłoża i zorientował w sytuacji, niezwykle radośnie reagując na obecność Nardani w pobliżu. Pomimo tego wszystkiego co słyszał? Chociaż... Biorąc pod uwagę charakter barda, mogło to wszystko po nim najzwyczajniej w świecie spłynąć, jak po kaczce. Uśmiechnęła się więc, słuchając jego słów, a gdy skończył, wyszła do niego z propozycją.
        - Wyjeżdżasz z Valladonu, Lasota? Możemy podróżować razem. Znam okoliczne trakty, a dużo przyjemniej będzie jechać we dwójkę niż samotnie. Co ty na to, bardzie?
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

Po raz któryś upewniwszy się, że pozostałe trzy butelki siedzą już tam, gdzie powinny, Lasota otrzymał wreszcie pobrzękujący mieszek, w sam raz do umieszczenia w wolnym miejscu między jednym a drugim winem.
– Mniej niż ustalone – zauważył pod nosem, ale tempo ostatnich wydarzeń kazało mu poprzestać na tej drobnej uwadze. Gdy tylko wyprostował się, stając znowu obok Nardani, jego czujny wzrok najpierw przeleciał w dół i w górę całej ulicy, a dopiero potem sam jakby zrozumiał, że coś się do niego mówi. Spojrzał na pannę i uniósł brew.
– Doprawdy – rzekł powoli. – Z tak jednocześnie piękną i niebezpieczną panną nie przyszło mi jeszcze dotąd podróżować.
Zrobił krótką przerwę dla dodania dramatyzmu, ale potem wyrzucił z siebie tylko rozbawione "Ha!" i pokiwał żywo głową.
– Będzie to dla mnie zaszczyt! Jedynym, czego teraz potrzebuję, jest tylko chwila czasu na doprowadzenie się do porządku. Zgoda? Obaczymy się za moment niedługi, proponuję: przy wschodniej bramie. Bywaj!
I nie czekając, ruszył przed siebie ulicą, machając tylko i tak zajętemu Nathanaelowi na znak podziękowania, nim wpadł w jakiś zaułek. Tym, co chodziło mu teraz po głowie, były ni mniej, ni więcej, jak tylko zakupy.
Starał się pospieszyć, ale wiele zwykłych miejsc targowych było teraz nieprzyjemnie opustoszałych. A gdy pytał znajomych kupców o przyczynę, odpowiadali prosto: za duże zamieszanie w mieście. Ale gdyby się przyjrzał, to i na ich twarzach zobaczyłby zawód tym spowodowany. W końcu każdy handlarz, który znał Lasotę, kojarzył go już z wyjątkowo łatwą szansą na zarobek. Tak czy inaczej, oczywiście nic go nie zraziło. Nie minęło więc dużo czasu, gdy szedł już do wschodniej bramy, dumny jak paw i, prawdę powiedziawszy, niewiele się od pawia różniący. Teraz bowiem zastąpił stare nogawice takimi o barwie bananowej żółci, a wokół lewego ramienia, z nieznanych przyczyn, miał zawiązaną niebieską szarfę, całkiem jakby po drodze spotkał jakąś damę serca pragnącą pobłogosławić mu jak rycerzowi. Naturalnie niósł też jeszcze parę arcyniezbędnych nabytków w lnianym worku. Sakwę miał lżejszą ponad o połowę.
Gdy zobaczył Nardani, najpewniej już na niego czekającą, uśmiechnął się szeroko na nieco żabi sposób i tylko przyspieszył kroku.
– Nardani! – zawołał, jeszcze nim na dobre do niej dotarł. – Kupiłem parę drobiazgów. A to... – Kiwnął w stronę szarfy. – To na pamiątkę tego wszystkiego. Nie przypadkiem wybrałem ten kolor, gdy zobaczyłem go pośród wielu innych! Swym zjawiskowym, morskim błękitem, ma mi ta szarfa przypominać kolor twych oczu...
Tak na dobrą sprawę dopiero tu się zamknął i spojrzał w rzeczone oczy. Nastała bardzo niezręczna chwila ciszy... A potem, powoli i ostrożnie, jakby zapewniało mu to niewidzialność, Lasota odwiązał szarfę, sięgnął do worka, wyjął taką samą w zielonym kolorze i na ile mógł, na tyle ją zawiązał w miejscu poprzedniej. Jego twarz tylko przez kilka sekund wyrażała typowo ludzkie rozgoryczenie, nim znowu zagościła na niej beztroska duma.
– Możemy ruszać. – Odchrząknął. Przynajmniej jego ton był już o wiele mniej pompatyczny.
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Dziewczyna nie spodziewała się pozytywnego odbioru swojej propozycji. Z bardem znała się zaledwie od paru godzin, a dodatkowo na jej niekorzyść przemawiała lista zarzutów, którą przecież słyszał. Rzuciła pytanie, spodziewając się raczej, że poleci ono z wiatrem, z dala od Lasoty, nie uzyskując odpowiedzi. Jej zaskoczenie nie znało granic, gdy ten zgodził się bez wahania. Ani chwili zastanowienia. Próbował co prawda nadać sytuacji trochę dramatyzmu, milcząc przez chwilę, ale w kolejnym momencie wyrzucił z siebie swój - nawet po krótkiej znajomości widać było, że typowy dla niego - lasotowy optymizm i rozbawienie, ruszając w stronę miasta, zanim Nardani zdążyła coś z siebie wydusić. Smokołaczka została z tyłu, obserwując oddalającego się barda i uśmiechając się z radości. Bowiem jakimś cudem, w ciągu tych kilku godzin, zdążyła polubić barda. Jego pozytywna energia podnosiła na duchu przez ten cały stresujący dzień pesymistyczną rewolucjonistkę. Nie był prawdopodobnie najbardziej użytecznym kompanem w podróży, ale cieszyła się że to on potowarzyszy jej na trakcie.
        Nardani nie miała zbyt wiele do roboty, podczas gdy bard ruszył na zakupy. Pieniądze się jej zbytnio nie imały, zapasów nie było jej trzeba. Zostało trochę czasu wyjętego z życiorysu, obrała więc ścieżkę prowadzącą do wschodniej bramy na piechotę, co rzadko się jej zdarzało. Zazwyczaj wolała latać bądź przenosić się magią, ale to pierwsze w mieście odpadało, a to drugie byłoby już zbyt wyczerpujące. Dziewczyna rzucała dziś czarami na lewo i prawo, więc w końcu, po opadnięciu adrenaliny, zmęczenie musiało się jej dać we znaki. A magiczne wyczerpanie to nie przelewki, w przeciwieństwie do fizycznego. Zaczyna się niewinnie, jak to zwykłe, ale jest znakiem, żeby przestać. Nie marnować energii na głupoty. Im więcej wypali się zaklęć, tym cięższe jest zmęczenie. Dalej następują bóle głowy, nudności, aż po kilkudziesięciu cięższych zaklęciach trzeba by eksperta od medycyny. I to magicznego. Przeszła więc uliczkami, nie spiesząc się zbytnio, skrupulatnie omijając patrole, które mogłyby ją zatrzymać. Bez większego problemu dotarła na miejsce, a po niedługim czasie dotarł również bard.

        Szarfa. W kolorze oczu. Cholerny lowelas się znalazł, psia mać. Gdyby chociaż ten kolor się zgadzał, może dziewczyna przymknęłaby oko. Ale teraz nie miała zamiaru popuścić. Chociażby dla zasady.
        - Nie myl mnie ze swoimi dziewczyneczkami z karczmy, wierszokleto od siedmiu boleści! Takie rzeczy to są dobre dla głupich, naiwnych dziewuszek! - ryknęła na niego z irytacją, ale szybko, niczym w szermierce, przeszła do kontrataku. Słownego. Co prawda nie poetyckiego, ale miała zamiar tak czy inaczej barda uszczypnąć. - Chcesz zaimponować komuś więcej niż tępej panience na jeden wieczór, to chociaż się postaraj. Może tomik wierszy miłosnych, napisany przez ciebie, byłby dobry? Albo po prostu tomik poezji... Ach, zapomniałam. Przecież Bard Lasota z Valladonu, Mistrz Fletniego Trelu i Imperator Trzynastozgłoskowca nie napisał ani jednej pozycji. Nie to, co Jan Koch Czarnoborski.
        Z irytacji jej humor przerodził się momentalnie w całkiem dobry, a ona sama uśmiechała się właśnie złowieszczo do barda, będąc nadzwyczaj zadowolona z wbitej w Lasotę szpili. Na tyle, że niespecjalnie zwróciła uwagę na to, że przy zmianie szarfy, nie usłyszała żadnego zdziwienia odnośnie jej gadzich oczu. Cóż, może w stresie nie zauważył on niczego ponad kolor? A może zostawił ten fakt dla siebie.
        W końcu bard rzucił, żeby ruszać, a dziewczyna mu przytaknęła. Im dalej od Valladonu, tym lepiej. Oboje uciekają stąd przed swoją przeszłością, czy byli z niej zadowoleni, czy nie. Nardani uciekała przed renomą kryminalistki, przed strażą miejską, Cirylem Berdalim, królem Hildarem, a także przed nowo poznanym Nathanaelem, który choć nie sprawiał takiego zagrożenia, na jakie wyglądał, to jednak stał się nazbyt natrętny. Rzuciła ostatnie spojrzenie na mury miasta, a potem szybkim krokiem zaczęła marsz po trakcie, który rysował się przed nimi.
        - Winna ci jestem chyba wyjaśnienia, Lasota - zwróciła się do barda, gdy już oddalili się na kilkadziesiąt staj od muru. - Nasłuchałeś się trochę dzisiaj, a razem podróżujemy, więc zrozumiem, jeżeli będziesz miał wątpliwości co do mnie. Poza tym... Z jakiegoś powodu ci ufam. Może z tego, że w całej swojej bystrości jesteś zbyt głupi i niezdarny, żeby cię o coś złego podejrzewać. Więc, tak... - Przełknęła ślinę, stresując się przed wyłożeniem towarzyszowi swojej przeszłości. Nie wiadomo jak zareaguje na coś takiego. Cholera... Raz się żyje.
        - Wszystkie zarzuty, które wyczytał Berdali, są prawdą. Byłam w valladońskiej wywrotówce. Zamachy, rewolty, zamieszki, o których słyszałeś przez swój pobyt w mieście. Do większości z nich przyłożyłam rękę. Odeszłam niedawno, nie z powodu przekonań, ale z tego jak bardzo potrafi to wyniszczyć człowieka. Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak to jest. Nie życzę tego nikomu. Podczas walki o "wolność" nie ma się życia. Każdy kolejny dzień składa się z krwi i potu. Brak jakichkolwiek szans na normalne życie. Wyobrażasz sobie nie móc nawet przejść się po ulicy bez stresu, bądź strachu, że zaraz będziesz musiał walczyć ze strażnikami? A wszystko to i tak na marne. Wielu ludzi oddało życie, a nic nie drgnęło. Hildar wciąż jest królem. Straż nadal utrzymuje porządek. Ludzie nadal są uciskani. My tylko sprawialiśmy, że więcej niewinnych cierpiało... - wypowiadając ostatnie zdanie, Nardani puściła z oczu kilka łez, które szybko otarła ręką, starając się, aby nie dało się po niej poznać jej smutku. Spuściła głowę, zmieniając temat, aby nie doprowadzić się przed towarzyszem do faktycznego płaczu. - Wcześniej jeszcze mieszkałam w Zamku Czarodziejek. Trzynaście lat. To gwoli wyjaśnienia moich mocy.
        Dziewczyna nagle zatrzymała się. Stanęła na trakcie ze spuszczoną głową, dając sobie chwilę na otrząśnięcie się z mieszaniny goryczy i smutku. Nienawidziła przypominać sobie swoich wszystkich błędów. Wolała zaprzątać sobie głowę innymi sprawami tak, by te myśli nie wypływały na zewnątrz. Teraz, właśnie w takich chwilach, czuła się jak zbrodniarka. Nie w momencie, gdy jakiś ważniak wymachiwał jej kajecikiem przed głową. W momentach, w których sama przyznawała się do swoich błędów (niekoniecznie w sposób, jakiego wymagali by inni). A najbardziej bała się reakcji Lasoty. Czemu ona w ogóle się przed nim otworzyła? Aż tak mu ufała? Nieznajomemu, spotkanego zaledwie dziś?
        - A wiesz, co jest największym brzemieniem? - kontynuowała po dłuższej przerwie, pomimo wątpliwości. Chęć wygadania się okazała się większa. - Dlaczego ludzie, tacy jak rewolucjoniści, uznają mnie za wartościową?
        Nic więcej już nie powiedziała. Zamiast tego, rzecz wymowną jak słowa, wypluło jej ciało. Na oczach barda z pleców Nardani wyrosły skrzydła, wyłaniając się przez specjalnie przygotowane rozcięcia w płaszczu. Skóra Nardani zamieniła się w łuski, paznokcie w szpony, a oczy stały się jeszcze bardziej widoczne. Ten widok był zdaniem samym w sobie, nie trzeba było nic dopowiadać.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

O tym, co stało się po słowach wyrzuconych przez Nardani prosto w twarz Lasoty pod wschodnią bramą, niewątpliwie szybko narodziła się uszczypliwa plotka. Powód tego był prosty: bowiem właśnie w tym momencie, po raz pierwszy od naprawdę dawna, bardowi zabrakło języka w gębie. Umiał tylko podnieść do góry jeden palec, otworzyć usta i unieść wysoko brwi - a dalej już po prostu pozostał w tej pozycji, nie pisnąwszy słówka, jak jakiś wyjątkowo pokraczny pomnik mędrca. Widocznie dostał trochę za dużo na jeden raz. Nie dość, że nawtykała mu przywołując autorytet, to jeszcze odwołała się do jego najgłębiej skrywanych kompleksów związanych z brakiem umiejętności czytania i pisania. Co z niego był za poeta, skoro nie umiał pisać? Prawie przypominał sobie słowa, właśnie tak brzmiące, którymi kiedyś wyśmiał go jeden druh po fachu. I to wszystko, wzięte do kupy, zamknęło usta wielkiemu mistrzowi fletniego trelu na kilka naprawdę długich chwil.
Dopiero kiedy sama Nardani się uśmiechnęła, i jemu drgnął lekko kącik ust. Wykorzystał moment jej nieuwagi, by poluzować sobie nieco zasznurowany ciasno kołnierz i mruknąć pod nosem coś, co mogło znaczyć zarówno "ostra babka" jak i "prosta sprawka". Najwygodniej było po prostu już ruszyć przed siebie. Bez gadania.
Bard był akurat w trakcie przewiązywania sobie niebieskiej szarfy na wolnym ramieniu (dla równowagi i zabicia symboliki), gdy dziewczyna odezwała się ponownie. Tym razem o wiele bardziej poważnie. Zerknął na nią ciekawsko.
– Wyjaśnienia? Ależ nie ma za co przepr... Ach, o to chodzi.
Zaczął słuchać nawet mimo faktu, że to wcale nie miały być przeprosiny. Bo i było czego posłuchać. Przede wszystkim dowiedział się, że Nardani mu ufa. To było dziwne, bo natychmiast wypełniło go od wewnątrz tak przyjemnym ciepłem, jakiego już dawno nie czuł, a że samego go to zaskoczyło, to potrafił odpowiedzieć tylko szczerym, ciepłym uśmiechem, dodającym jego twarzy znacznie więcej szlachetności. Nawet to o jego głupocie i niezdarności zabrzmiało po tym jak komplement. Milczał, i milczał słusznie. To nie był dobry moment na gadanie. Pozwolił Nardani opowiadać, a przed sobą widział wyraźnie to, o czym mówiła: oto ona wśród innych buntowników, pod osłoną nocy. Prowadząca innych do boju, niczym w bohaterskim eposie, albo jako zwykła szeregowa, dbająca o rozdawnictwo broni. Szybko jednak zrezygnował z tej heroicznej wizji. Nie tędy szła droga, teraz to rozumiał - każda kropla goryczy w głosie dziewczyny mówiła o tym nawet lepiej, niż słowa. I nie, nie wyobrażał sobie podobnego życia. W pewnej chwili zdał sobie sprawę z tego, jak krzywi się nieprzyjemnie, więc rozluźnił twarz.
Zatrzymał się nawet wcześniej niż ona. Stanął tak pośrodku drogi, czując się nagle niepojęcie małym, i patrząc za nią. A gdy tylko zdołał odzyskać mowę, od razu przemówił.
– Nardani, ja... – Zawahał się. Ściągnął z głowy beret, odkrywając wyjątkowo gładki przedziałek na środku i dopiero po chwili znowu podniósł wzrok. – Masz rację. Jestem. Jestem głupi i niezdarny. I może nigdy nie zrozumiem tego, co przeżyłaś, bo tchórz ze mnie, co zasłania się tarczą fałszywej odwagi. Ekhm. Nie mów nikomu. Ale wiesz co? Ciągle się uczę. I dzisiaj nauczyłem się czegoś naprawdę ważnego - od ciebie i dzięki... temu wszystkiemu. Dzięki tamtej... karczmie. Sama wiesz. Jeszcze rano rozprawiałem o tym, jak to bym się wybrał na wojnę. Godne by to było pieśni, myślałem sobie. A teraz wiem, że to wcale tak nie wygląda. Godnym pieśni jest najprędzej ktoś podobny tobie... Bo ty to wszystko rozumiesz! Bo jesteś mądra i dobra, wiem to. I wiesz co? Dla mnie jesteś bohaterką...
Być może z ostatnimi słowami już się przeliczył. Zaraz po nich bowiem dostrzegł ten wyjątkowo ostry wyraz twarzy Nardani. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.
– Uoch! – westchnął zdumiony, cofając się o krok tak gwałtownie, że niemal byłby upadł na trawę. Nie od razu objął rozumem to, co się zadziało... Ale gdy już dotarło doń, że faktycznie, oto piękne dziewczę przemieniło się w dziko wyglądającą hybrydę, z trudem pohamował okrzyk.
Gdzieś tam, głęboko w jego głowie, rymy same pomknęły ja szalone, dobierając się w pary.
– Nardani – szepnął w napięciu, ostrożnie zakładając beret i się zbliżając. A potem jego twarz nagle rozjaśnił szeroki uśmiech. – Ale czy ty wiesz, co ci powiem? Nie wiesz! Otóż powiem ci, że nie wyobrażam sobie lepszego sposobu, w jaki mogłaby objawiać się twoja siła. To... wspaniale metaforyczne! Ale nie nie, nie denerwuj się! Kogo obchodzi to jak wyglądasz? Liczy się kim jesteś! Spójrz na mnie. Gdybym zastanawiał się, co ludzie powiedzą, już dawno zaszyłbym się pod jakimś mostem i przemienił w trolla. Ot co. Ty zdolna dziewuszko, ty!
Nie powstrzymał się przed chwyceniem jej za ramiona.
– Ludzie widzieli w tobie przywódczynię, bo nią jesteś! Gdybyś ruszyła do walki, wiek cały opowiadano by o smoczej królowej! Ty wiesz co ty jesteś? Niepokonana jesteś. Nardani Niepokonana. Jakże to brzmi! Och, dziecino...
I obszedł ją prędko, by napatrzeć się z każdej strony. I był naprawdę zachwycony. Szczerze, niepomiernie dumny i zachwycony. Aż w końcu, stając nieco z boku, mruknął przyjacielsko:
– Lepszej towarzyszki podróży sobie nie wyobrażam.
I mówił prawdę.
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Dla Nardani tego wszystkiego było za dużo. Wyrzuciła z siebie właśnie praktycznie cały gruz, który nazbierała przez życie. Nic dziwnego, że zaraz po przemianie, po jej policzkach zaczęły spływać delikatnie łzy, prawie niewidoczne na tle zielonych łusek. Nie były to jednak łzy smutku, a przynajmniej nie do końca. Ta krótka rozmowa wyzwoliła całą mieszankę uczuć, w której mimo że znajdowało się trochę goryczy, przeważała radość. Smokołaczka nigdy nie nasłuchała się tylu komplementów, w dodatku nie komplementujących jej urodę, jak to zazwyczaj bywa, a faktycznych, szczerych, z głębi serca. Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem, Lasota podnosił ją jeszcze bardziej na duchu. Zwłaszcza gdy była już w postaci hybrydy, kiedy bard, z początku wystraszony, teraz niezwykle podniecony zdolnością swojej nowej towarzyszki, rozbawiał ją do łez. Nie takie były raczej jego intencje, ale tak czy inaczej zadziałało na nią rewelacyjnie, zwłaszcza gdy prychnęła ze śmiechu przy "Nardani Niepokonanej". Z jednej strony, sam absurd ją bawił, z drugiej strony to, że bard chyba kompletnie nie zrozumiał, o co jej chodzi.
        - Mówiłam, że jesteś głupi - powiedziała zupełnie inaczej niż wcześniejsze słowa: z lekkim uśmiechem, jeszcze zasmarkana od płaczu, ocierając przedtem twarz z łez i pociągając nosem. - Nie załapałeś. Chodzi o moc, brzemię, nie o wygląd. Mogę się zmienić w hybrydę i w smoka. - To mówiąc, przekształciła się w mgnieniu oka do ludzkiej formy. Przełykając ślinę, zamilkła na chwilę, po czym jeszcze dodała. - Ale mimo wszystko... Dziękuję ci, Lasota.
        Zakończyła i nie miała już czego więcej powiedzieć. Trudno się jej było wysłowić pod takim nawałem komplementów i emocji. I nie trzeba było chyba nic dodawać. Zwykłe dziękuję, najszczersze, jakie kiedykolwiek Nardani wypowiedziała, w zupełności tu wystarczyło.
        Dziewczyna stała jeszcze przez chwilę w miejscu, ale w końcu trzeba było się ruszyć. Bez sensu tak stać na środku traktu, kilkadziesiąt kroków od bramy miasta. Otrząsając się i przechodząc już do normalnego tempa, chwyciła Lasotę za nadgarstek i pognała do przodu, mrucząc pod nosem "Musimy już ruszać". Razem z bardem szli po trakcie, a zza ich pleców, spomiędzy budowli Valladonu wyłaniały się złociste promienie zachodzącego słońca, oświetlające im drogę w nieznane. Gdzie chcą zmierzać? Żadne z nich nie wiedziało. Ale im dalej od murów Valladonu, tym lepiej...

Ciąg dalszy: Lasota i Nardani
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości