Smocze Pieczary[Smoczy cmentarz, zwany Leżem Zmęczonych] Rzućmy kośćmi!

Głęboko w podziemiach ogromnego lasu znajdują się niezwykle tajemnicze Smocze Pieczary. Zamieszkane przez przyjazne i inteligentne bestie -Smoki Ziemi, kryją w sobie wiele tajemnic. Uważaj żeby nie zgubić się w setkach zawiłych korytarzy łączących smocze mieszkania. Pieczary kryją w sobie ogromne biblioteki z tajemniczymi zwojami i niezwykłymi skarbami. Znajdziesz tu także podziemne ogrody, w których smoki hodują niezwykle rzadkie zioła o niesamowitych właściwościach.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

[Smoczy cmentarz, zwany Leżem Zmęczonych] Rzućmy kośćmi!

Post autor: Lullasy »

        Smocze pieczary są miejscem zainteresowania uczonych, marzeniem poszukiwaczy skarbów, a także zgubą głupców. Tutaj, w królestwie smoków ziemi, gdzie sklepienie niebem, stalagmity drzewami, a brak świeżego tlenu paskudną pogodą, nikt normalny nie przychodzi napić się herbatki, podyskutować o dzieciach czy też założyć dom. Tutaj, jeśli trafi ktoś inny niż smok, to tylko szukając czegoś bądź uciekając. I właśnie, jeśli o ucieczce mowa, to jej owocem będą dalsze losy tych, których los zwiódł tutaj.

        Jednak nim zjawią się ci, którzy zostali zapowiedzeni przez los we własnej osobie, niech duchy przodków wiedzą, czym dokładnie jest „Tutaj”. Mianowicie niektóre smoki, u schyłku swoich dni, gdy serca już powoli przestają bić, kładą się na ostatni spoczynek w cichym, spokojnym miejscu, o którym wiadomo, iż jest azylem dla konających. Tym właśnie w większej części są smocze cmentarze. Często są też w takich miejscach składowane kości tego, co było pokarmem lub co próbowało być złodziejem, by nie zaśmiecało miejsc, gdzie się śpi.

        Leże Zmęczonych jest niezwykle starym cmentarzem. Jest to konkretnie grota, umiejscowiona na jednym z krańców Smoczych Pieczar, w najciemniejszej części tuneli. Miejsce to znajduje się w grocie, która przypomina z grubsza przeciętą w pół sferę, o średnicy około trzech staji. Wejście do tego miejsca jest w kształcie koła, o promieniu kilku sznurów, dzięki czemu nawet największe i najbardziej ślamazarne smoki dadzą sobie radę z wejściem do środka.

        Umarło tu wiele istnień, w różny sposób, a jeszcze więcej zostało to zawleczone przez osoby postronne, by kości ni zawadzały innym. Mag Śmierci mógłby to miejsce określić rajem, a ci, którzy odczuwają magię, zostaną zalani przez falę tejże, która uszła z życia konających w ich ostatnich chwilach. Rzadkim widokiem są tu inne istoty żywe niż robaki gryzonie, żywiące się padliną - takie miejsca są czymś, czego lepiej nie skalać, gdyż duchy nie zawsze są w dobrym nastroju.


~~~


        Morze czaszek i kości wszelakich kształtów i długości rozciągało się w każdym kierunku, czasami rozrzedzając się, dzięki czemu ujrzeć można było granit, kształtujący to miejsce. W niektórych miejscach wręcz przeciwnie, kości ułożone jedna na drugiej kształtowały góry, wyspy, wzniesienia, a nawet klify. Zupełnie, jakby Śmierć, w akcie desperackiej zazdrości wobec Życia i jego stworzenia, postanowiła wznieść te krainę, by była ona jej dziedzictwem w Alarani.

        Było ciemno. Właściwie, ciemno to za mało powiedziane. Mrok, jaki panował w tym zapomnianym przez żywych miejscu, był gęsty i nieprzenikniony do tego stopnia, iż ciemność można by ciąć mieczem, gdyby był wystarczająco ostry, a zęby bezdomnego, osiwiałego pijaka lśniłyby blaskiem potężniejszym niż słońce. Temperatura zaś nieznośnie wysoka, zupełnie jakby byli na pustyni w otwartym słońcu, a nie pod ziemią. W powietrzu unosił się nieznośny zapach zgnilizny.

        Kilka kroków od ściany, w miejscu leżącym - jak na złość - najdalej od wyjścia, była polana, na której nie było zbyt wielu kości, dzięki czemu można było pewnie stanąć na twardej skale. Gdyby nie fakt braku światła, to można by było ujrzeć sklepienie, w tym jego najwyższy punkt, wyznaczający środek tego miejsca. Jednak wszystko inne zasłaniałyby kościane wzniesienia. Wszędzie były pajęczyny, pająki, robaki i wszystko, co drobne, oślizgłe oraz ohydne.

        Właśnie tutaj pojawił się fioletowy błysk, przywołując tylko sześć, lecz aż sześć istot. Resztki magii przez kilkanaście sekund błyskały w powietrzu, pod postacią iskier, dając tymczasowo światło na tyle mocne, by każdy mógł ujrzeć pięć pozostałych ofiar niedoli, a także kilka smoczych czaszek w tle. Wszyscy byli dosyć blisko siebie, dosłownie na wyciągnięcie ręki.

        Ta przedstawicielka płci pięknej, która była człowiekiem, ledwo upadła, a już przybrała pozycje siedzącą. Jej zielone oczy przeczesywały okolice, jakby upewniając się, póki jest jasno, że nikt nie celuje w jej stronę sztyletem, mieczem bądź innym kawałkiem żelastwa. Oddychała raczej ciężko, co by znaczyło, iż albo zapach ją drażni, albo upał, a jej ręka prawa przytrzymywała czoło, jakby to miało odpaść z bólu.

        Wciąż była to ta sama osoba, która ich wyciągnęła siłą z karczmy - niewysoka, średnio szeroka w ramionach, z bardzo apetycznym wcięciem w talii i dość szerokimi biodrami. Nogi nie długie, lecz zgrabne. Ubrana była ona - co jest oczywiste - w to, co przedtem, czyli zielony kubrak ozdobiony złotą nicią, pod tym widać było kołnierzyk ozdobnej niebieskiej koszuli. Długie spodnie, podobne krojem do tych, które miał na sobie Mirz oraz skórzane trzewiki wyglądem nienależące do najtańszych. Na szyi miała złoty amulet, a na prawym nadgarstku srebrną bransoletkę, o zerowych właściwościach magicznych.

- Wybaczcie. - Odezwała się ta, zwana Kalirstą. - Tylko tyle mogłam zrobić. Choć i tak nie udało się, ponownie.

- Za przeproszeniem, co ty, kobieto niewdzięczna, przez którą to wszystko się stało, zrobiłaś? Z pola walki przeniosłaś nas do grobowca, czy jak? Co to w ogóle za miejsce? Hmm? Czy chcesz, by do krajobrazu dołączyło kilka szkieletów? Niech piekło pokłonie tego, kto zaplanował nam taki los, piekło!

        Cardos, który leżał na plecach, skutecznie uciszył kobietę swym wybuchem gniewu, sprawiając, iż na jej twarzy pojawił się grymas wściekłości, wymieszany z bezradnością. Starzec, nie zważając na to, iż daje się ponieść emocjom, przemówił ponownie.

- Wszyscy wy idźcie do diabła! Jestem za stary na zabawę w bohatera, złoczyńcę czy kogolwiek winnego. Mam dość, cholera!

        Po swych słowach powstał w końcu, po czym kopnął w ziemię, wgniatając metal swego buta. Gdy zauważył ten fakt, przeklął siarczyście pod nosem ponownie, by dać upust swej złości.

- Jakiekolwiek pomysły? Ktokolwiek wie, gdzie jesteśmy? Cokolwiek? Nawet oznaka tego, że jeszcze żyjecie, będzie dobra, tylko powiedźcie coś, przeklęte sukinkoty! - Po kilku chwilach oczekiwania, przemówiła Lullasy. Czy też raczej krzyknęła w akcie paniki. Kolejna kropla w oceanie goryczy Cardosa. - Dobra, kłamałem. Za krzyczenie w tym stylu, to zabije i to bez litości!

        Lullasy spanikowała jeszcze bardziej, słysząc słowa człowieka. Eridios znikł, czy też raczej to ona znikła, a tak nie powinno być.

„Zostawiłam pana. Nie powinnam zostawić go. Postąpiłam źle, nie powstrzymałam tego. Moim obowiązkiem było powstrzymanie tego. Pan...Czy on cierpi? Ci ludzie, ich miecze. Przeze mnie mój pan skosztuje tego miecza, podobnie jak ten jemu podobny. A to wszystko na moich rękach. Mogłam coś zrobić. Powinnam. Musiałam!”

        Obłęd zamieszkał w jej oczach. Skrajność ze skrajnością się mieszała, a ona sama patrzyła na wszystkich jak na potwory bądź kogoś obcego. Jej miejsce jest obok pana. Więc nie powinna być tutaj, nie obok nich. Chwyciła najbliżej leżącą kość, przypominającą tą, która znajduje się w ludzkiej nodze, długą, lecz niezbyt szeroką. Chwyciła ją w sposób podobny do tego, jak Derogan trzymał miecz. Kość skierowana była na Mirza, Derogana i innych. Ręce jej drżały, a ciepło wszechobecne sprawiło, iż szybko zalał ją pot. Patrząc w jej stronę, zauważyć można było błyski, znajdujące się tuż za nią, pośród sterty kości - światło pochodzące od powoli gasnących iskier magii musiało odbijać się od czegoś błyszczącego lub też jakieś robaki nauczyły się świecić w ciemności, kto to wie. Skała tymczasem zdawała się trząść co kilka chwil, tak delikatnie, iż ciężko było to wyczuć. Jakby olbrzym, gdzieś daleko, szedł w tą stronę.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Derogan przez dobrą chwilę był całkowicie oszołomiony. Nagle poczuł silne zawirowanie magii wokół siebie, po czym ściana ognia, potężny mag, fale sztormu napierające na niewidzialną barierę... to wszystko zniknęło, a on sam pogrążył się w mroku. Spanikował. Nie miał najmniejszego pojęcia, co się dzieje, nie słyszał nawet głosu Hagryvda, który w tej sytuacji niewątpliwie zacząłby się wykłócać. Była po prostu... pustka. Żadnych myśli i żadnych impulsów. Młodzieniec doszedł do wniosku, że nawet przyjemnie jest niczym się nie przejmować. I nagle wszystko wróciło.
        Ujrzał fioletowe rozbłyski magii przed sobą, zresztą wielkie jej fale po chwili naparły na jego zmysły. Zamrugał, chcąc pozbyć się ciemnych plam, które niespodziewanie pojawiły się przed jego oczami. Cofnął się i nadepnął na coś. Nadal był dosyć oszołomiony po teleportacji, więc nie miał najmniejszych szans utrzymać równowagę. Przewrócił się i uderzył plecami o posadzkę, jęcząc. Obok niego coś się poruszyło, od razu przykuwając wzrok Derogana. Ten z przerażeniem odkrył, że to czaszka czegoś, co wygląda na smoka. Cofnął się zaskoczony, ale jego reakcja była niczym.
~AAAAAAAAAA!
        Młodzieniec złapał się za głowę, kiedy w tej rozległ się przerażony krzyk Hagryvda. Zacisnął zęby. Chyba jeszcze nigdy nie słyszał aż tak intensywnych myśli paladyna, od takiej jednej od razu rozbolała go głowa.
~Hagryvd, na miłość boską, zamknij się.
~Ja... przepraszam. Zaskoczyło mnie to.
~Nie tylko ciebie, a ja jakoś się nie drę.
~Wybacz. Ale wiesz, jak nie lubię tych gadzin.
~Nie lubisz? Ty się przecież ich boisz bardziej niż śmierci.
~Cicho siedź, mlekożłopie. Tak właściwie, to gdzie my do cholery jasnej jesteśmy?
~W sumie dobre pytanie.

        Derogan podniósł się, starając zignorować sprzeciwiające się temu mięśnie. Było zdecydowanie zbyt gorąco, upał sprawiał, że młodzieniec z trudem zmuszał się do zrobienia czegokolwiek. Najchętniej położyłby się w jakimś chłodnym miejscu i przespałby się chwilę, albo przynajmniej zanurzyłby dłonie w zimnej wodzie. Lecz wyglądało na to, że nie w tym miejscu nie można na coś takiego liczyć. W niknącym świetle pozostawionym przez rozbłysk magii udało mu się dostrzec kilka czaszek podobnych do tej, która leżała tuż za nim, lecz o wiele, wiele większych. No i jeszcze mrok, który wręcz zdawał się być w tym miejscu czymś materialnym.
~No to teraz dopiero wdepnęliście. Patrz, jakie te cholerstwa były wielkie!
~Hagryvd, zachowałbyś swój strach dla siebie. Mi mój całkowicie wystarcza.
~Ha, a więc jednak się boisz!
~Znajdujemy się w nieznanym miejscu rodem ze straszliwych historii opowiadanych dzieciom przez matki, więc tak, można tak powiedzieć. Twoja panika w niczym mi nie pomaga.
~Panika? Jaka panika?
~Ty patrz, jeden łeb się ruszył.
~Co?! Gdzie?!
~Ta panika.

        Derogan przez chwilę się zastanawiał, skąd tak właściwie się tu wzięli. Wtedy ujrzał kobietę, która wcześniej wrobiła go w kradzież, a której wampirzy towarzysz został dosyć nieprzyjaźnie potraktowany przez ludzi w czarnych płaszczach. Już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale zawahał się, a Cardos był szybszy. Wyglądało na to, że nieźle się zdenerwował. Zresztą młodzieniec mu się nie dziwił, w jego żyłach też ciągle krążyła adrenalina. Wzdrygnął się, kiedy Lullasy rozpaczliwie krzyknęła. W pełni zgadzał się z Cardosem, coś takiego bynajmniej nie odprężało. Tym bardziej, że eugona po chwili chwyciła jedną z kości i chyba chciała jej użyć w charakterze broni, choć widać było, że się na tym nie zna. Przynajmniej póki co ich nie atakowała, wyglądało na to, że tylko chce się bronić.
- Ja żyję, a przynajmniej tak mi się zdaje – powiedział Derogan w stronę Cardosa. - W takim miejscu aż zaczynam w to wątpić.
~To miejsce rzeczywiście wygląda jak jakaś kraina śmierci. Ciemno tu jak u Eridiosa pod łepetyną, duszno jak w Piekle i jeszcze ten smród... W gorsze miejsce Kalirsta nas chyba nie mogła przenieść.
~Kto?
~Ta kobieta od znikania i pojawiania się. Wrobiła cię w kradzież, pamiętasz?
~Tak, pamiętam. Po prostu nie zapamiętałem jeszcze jej imienia. W ogóle, to dlaczego to zrobiła?
~Zamordowali jej wampirka i się przestraszyła, ha! Jeszcze ją nawrócę na wiarę Pana, zobaczysz!
~Powodzenia. Ciekawi mnie, w jaki sposób się za to zabiorę.
~Trochę wyobraźni, mlekożłopie.

        Derogan cicho parsknął. Uniósł dłoń i przywołał nad nim niewielki płomień, albowiem zaczynało robić się coraz ciemniej. Nie dawał on więcej światła niż błyski magii, ale młodzieniec obawiał się stworzyć większy. Już i tak było mu gorąco, a jeszcze tego brakowało, żeby całe to pomieszczenie zapełnił dym. Już teraz trochę się obawiał tego, że jest na tyle niewielkie, że wkrótce tak się stanie, ale ciche, ledwo słyszalne echo zdawało się temu zaprzeczać. Pomimo tego nie miał zamiaru ryzykować i zwiększać płomienia. ”Ja jestem, Hagryvd jest, ta kobieta...
~Kalirsta!
… jest, Mirz jest, Cardos jest, Lullasy jest, Eridios je... zaraz! Brakuje Eridiosa!
~Ha, żadna strata.
~Cóż, w sumie racja. Choć trochę się boję, że został tam z tymi ludźmi. Jak sądzisz, mogą się od niego czegoś dowiedzieć?
~Raczej wątpię. Chyba, że ta eugona w sobie jakiś magiczny wihajster, co to pozwoliłby im ją namierzyć. Wtedy rzeczywiście mamy problem.

- Chyba nie ma sensu tutaj stać i...
        Derogan nie zdołał dokończyć albowiem w tej chwili poczuł, że ziemia pod jego nogami zadrżała, a tak właściwie dosyć gwałtownie przekazał mu to Hagryvd. Odczekał chwilę. Tak, rzeczywiście coś można było poczuć. Skała trzęsła się ledwie zauważalnie co chwilę, ale zaskakująco regularnie. Nie było tu mowy o żadnym trzęsieniu ziemi, a Deroganowi przychodziło do głowy tylko jedno wyjaśnienie tego zjawiska. Hagyvd doszedł do tego wniosku niemal w tym samym momencie.
~O jasna...
~Cholera.
~Czy ty myślisz o tym samym, co ja?
~Deroganie, jakaś olbrzymia, padlinożerna, wyrośnięta jaszczurka właśnie sobie gdzieś tam chodzi! Czy ty wiesz, co to oznacza?!
~Tak mi się zdaje.
~Pewnie żywi się tymi kośćmi, a co ty byś zrobił, gdyby na twojej wysuszonej kromce chleba nagle pojawiłaby się słodka bułka?
~Zjadłbym ją?
~Dokładnie! Deroganie, musimy stąd uciekać! Nie rozumiesz? To my jesteśmy tą słodką bułką!
~Apetyczne porównanie. Przez ciebie zrobiłem się głodny.
~Zje wszystkich oprócz wężycy, bo przecież rodzina jest rodzina. Szybko, musicie coś wymyślić!

- Czy tylko ja czuję, że ziemia drży? – spytał Derogan towarzyszy. Nie chciał działać zbyt pochopnie, zwłaszcza że nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie tak właściwie jest. Wątpił, aby ktokolwiek z nich to wiedział, ale może razem uda im się coś wymyślić? Choć poprzednio jego nadzieje nie przyniosły zbyt wiele efektu, ocaliła ich gadatliwość wampira i fakt, że ich wrogom niezbyt się to podobało. Spojrzał na kobietę, która ich tutaj przeniosła. Wyglądała na wykończoną, Derogan wątpił czy da radę powtórzyć zaklęcie, ale i tak spytał. - Nie zdołasz nas przenieść gdzieś indziej?
        Spodziewając się jednej odpowiedzi, zaczął się zastanawiać, co takiego mógłby zrobić. W sumie jego miecz był doskonałym źródłem energii, ale młodzieniec nie ufał Kalriście na tyle, aby go chociażby jej pokazać. Nie ryzykowałby oddanie go jej, najpewniej zniknęłaby razem z nim, a oni mieliby już prawdziwy problem. Chociaż... Derogan czuł się trochę niepewnie z myślą, że od jego braku zaufania może zależeć życie ich wszystkich, kiedy rzeczywiście istniała szansa na to, że dzięki temu uda im się stąd wydostać. ”Ech, póki co nie ma mowy, żeby jej go dać. Może później, znacznie później. O ile coś mnie do tego nie zmusi.”
Awatar użytkownika
Sechmet
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Sechmet »

- I znów wracamy do domu, na tej wyspie nie znaleźliśmy nic ciekawego – stwierdziła smokołaczka mówiąc do jej pseudosmoka.
Wiatr delikatnie powiewał poruszając gałęziami drzew. Robiło się coraz bardziej gorąco, to nie ta pogoda co na Merdelain. Jednak zmiennokształtnej i Amiemu to nie przeszkadzało. Kierowali się zapewne do swego dawnego domku u stóp gór. Sechmet wraz ze swoim towarzyszem raz szła, raz latała. Wokół nie było nikogo więc czuła się bezpiecznie i spokojnie. Błogi spokój zakłócił nagle odgłos kroków czegoś dużego. Sechmet skryła się na drzewie wraz ze swym towarzyszem. Obserwowali co to, okazało się iż źródłem niepokojących dźwięków był nie kto inny jak najprawdziwszy smok. Jego łuski posiadały błękitną barwę i jakże wielkie miał skrzydła. Po chwili zmienił postać na ludzką, przeciągnął się i ziewnął.

Smokołaczka zaniemówiła i zachwiała się. Skutkowało to upadkiem na ziemie. Nim zdążyła zmienić postać na ludzką, pradawny już ją zauważył. Uśmiechnął się i przywitał, dziewczyna zrobiła się czerwona jak burak, nie dość że spadła to była jeszcze w tej strasznej postaci hybrydy, nie wspominając o nieśmiałości.

- Jestem Desso, a ty? – wyciągnął do niej rękę w geście pomocy przy wstaniu z ziemi.
- S… Sechmet – powiedziała przyjmując pomoc lecz bojąc się na niego spojrzeć.
- Znasz może ten las? Szukam Smoczych Pieczar.
- Zaprowadzę cię – powiedziała tak cicho, że ledwo dało się usłyszeć.

Tak więc smok i smokołaczka ruszyli w głąb lasu, nawet nawiązała się miedzy nimi rozmowa. Całkiem rozbudowana, której tematem były głównie różne smocze sprawy. Potem nawet zaczęli żartować. Zmiennokształtna cieszyła się bo czuła że znalazła przyjaciela. Gdy zbliżyli się do pieczar, przy grocie czekał jakiś mężczyzna, pradawny pożegnał się z Sechmet i poradził że jeśli chce wejść w te jaskinie to lepiej w smoczej formie bo inaczej może być jej ciężko się tam odnaleźć. Po tych słowach oboje poszli gdzieś dalej, dziewczyna została sama, było jej nieco smutno że on chciał tylko by zaprowadzić go w miejsce gdzie czekał ktoś inny.

Ami lecący cały czas z tyłu, teraz wyrwał się do przodu i warknął na mężczyznę. Po czym zionął ogniem w jego stronę, mimo iż ten był już bardzo daleko. Po tym pobiegł do pieczar. Zmiennokształtna wołała go ale nie wrócił, zmieniła formę na smoczą, teraz była jak ten pradawny, tyle ze czerwona i nieco mniejsza. Rozpoczęła poszukiwania niesfornego pseudosmoka.

Nawet w tej postaci, w której była silna i wyglądała nieco groźniej, bała się. Wszechobecna ciemność, co jakiś czas zionęła ogniem by oświetlić sobie drogę choć troszkę. I jeszcze to echo, nie raz wystraszyła się własnych kroków lub ogona. Wędrowała długie godziny, a jej ukochanego towarzysza ani śladu. Miała już łzy w oczach. Gdy niespodziewanie ujrzała płonącą część ściany przy której siedział Ami. Od razu na niego nakrzyczała i przytuliła. Po czym przyjrzała się temu co podpalił. Bez wątpienia były to wielkie, drewniane wrota. Smokołaczka pchnęła ja i wraz z Amim wskoczyli w pomieszczenie za nimi. Ku ich zaskoczeniu zaczęli się ślizgać i zjeżdżać coraz bardziej w dół. To była jedna, wielka ślizgawka, pełna zakrętów. Sechmet krzyczała, natomiast pseudosmok chwycił się jej ogona i zamknął oczy. Dziewczyna zaś widziała że zbliżają się do końca, gdzie czeka ich lot ponieważ trasa się urywała. Próbowała rozpaczliwie rozłożyć skrzydła ale nie zdążyła. To była chwila. I właśnie spadli na ziemię. Smokołaczka straciła przytomność, jej towarzysz już podczas spadania. Więc teraz tak sobie leżeli na stercie kości, nieprzytomni.

Nagle pojawiła się tu grupa ludzi, czy też nie ludzi. Prowadzili żywe rozmowy a niektórzy panikowali. Jeszcze większy strach wywołało poruszenie się Sechmet próbującej wstać. Dodatkowo Ami, już rozbudzony czepił się jakiegoś dziwnego stosu kamieni, chciał się bawić a wywołał mini lawinę. Na szczęście głazy przeturlały się obok grupy, ale też odsłoniły smoczycę o czerwonych łuskach. Pseudosmok schował się na jej grzbiecie i zaglądał ciekawsko. Dobrze wiedział że znów nabroił. W tej postaci zmiennokształtna wyglądała jak jego matka. Nawet nie była tego świadoma, nie obchodziłoby ja to, teraz bała się jakkolwiek zareagować. Nieśmiałość działała nawet teraz.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Cardos, sapiąc niczym mamut w piecu, starał się oddychać spokojnie. Jednakże przez zbroję, która potęgowała uczucie gorąca, był to wyczyn nie tyle, co heroiczny, a technicznie niemożliwy. Tyle w tym dobrego, że odciągnęło to jego uwagę od chęci urąbania czyjejś głowy za pomocą tępego narzędzia. A i w końcu postanowił przemówić, odpowiadając na pierwsze słowa, jakie usłyszał od Derogana.

- Jeśli jesteś w stanie mówić i, tak jak ja, odczuwasz wszelkie niewygody i niedogodności tego miejsca, to żyjesz młodziku pełnią tego zasmarkanego życia. Jestem tego tak pewien, jak tego, że zaraz się ugotuje, jeśli ktoś mi nie pomoże.

        Chwycił lewą rękawicę, po czym zdarł ją ze swej dłoni, rozrywając skórzane zapięcia z trzaskiem. Gdy ta część zbroi upadła, wywołała znaczny hałas, co oznaczało, iż ważyła całkiem sporo. W każdym razie, w ten sposób przed obliczem innych ukazała się niezgrabna, pokryta licznymi bliznami i deformacjami ręka, która przeżyć musiała wiele lat ciągłych urazów. Wkrótce po tym na ziemię padła także prawa, stalowa rękawica, z hukiem nieco głośniejszym niż poprzednia. Pot spływał po jego twarzy i dłoniach w ilościach, w jakich deszcz pada z nieba. W świetle płomyka, który utworzył Derogan, było to szczególnie widoczne.

- Niewolnico. Rozkazuje ci się opanować, a następnie pomóc mi w ściągnięciu tej zbroi. Sam nie dam rady, a nikt inny nie jest wystarczająco uniżony, bym poprosił o to. Rozumiesz? - Cardos starał się być bardziej stanowczy niż rozgniewany, lecz ostatecznie grymas na jego twarzy świadczył bardziej o tym drugim. Eugona odpowiedziała, ściskając mocniej kość w swych dłoniach, a jednocześnie kierując swój wzrok z dala od oczu człowieka, nie chcąc podważać jego wyższości. Widać było, iż w naturiance narasta konflikt tego, co powinna, a co czuje, że musi zrobić. - Psia była mać, jeśli przez ciebie z flaków zupa mi zostanie, zadbam, by ciebie spotkał podobny los.

        Lullasy wzięła do serca ostatnie słowa, gdyż w akcie paniki wycofała się jeszcze bardziej w ciemności. Tak nieuważnie, iż wpadła na stertę kości i czaszek. Gdy jęknęła z bólu, zwinęła się w kłębek, niczym wystraszone dziecko po spotkaniu potwora spod łózka.

- Masz dar. Tego no, przekonywania. Gratulację. - Kalirsta skomentowała to uszczypliwie, gdyż to, co widziała, było w jej oczach nie dość, że marnowaniem czasu, to jeszcze błaganiem o większą ilość kłopotów. Gdy odezwał się młodzieniec, któremu znienacka przerwało mowę rytmiczne trzęsienie ziemi, zaczęła nasłuchiwać. Gdy doszła do tego samego wniosku, co każdy inny o jeszcze zdrowych zmysłach, rozglądnęła się, po czym wyszeptała w stronę Derogana swą odpowiedź. - Na bogów, nie tylko ty to czujesz.

        Gdy ten, który posiadał w sobie dwie dusze, zadał jej pytanie, ta długo namyślała się, analizując każdą zmienną, jaką mogła sobie wyobrazić. Próbowała zapewnę ułożyć wypowiedź, której by nie przerywała co chwilę swym ciężkim oddechem, a i w której powie wszystko, co powinni oni wiedzieć.

- Nie. Nie wiem, gdzie jesteśmy, ktoś naruszył mój czar teleportacji. Mieliśmy trafić z powrotem do środka karczmy. Muszę znać nasze precyzyjne położenie względem jakiegoś znanego mi miejsca, inaczej byłby to strzał w ciemno. Poza tym, na chwilę obecną dam radę jedynie o dziesięć...może dwadzieścia prętów. Potrzebuje czasu. - Powoli się położyła, jakby naciskając na to, iż na chwilę obecną żaden z niej użytek. - I jedzenia. Wody też.

- Wygodnicka się znalazła. Kocyk też uszyć panience, z jedwabnych, pajęczych nici? Za to, że Eridiosa tu nie widzę, powinienem ci śmierć dać, a nie pomoc. Nie wybaczę zostawienia przyjaciela na pastwę losu, choć ten marnym przyjacielem był.

        Czarodziejka odpowiedziała mu wściekłym spojrzeniem, gdyż na słowa nie chciała marnować sił, czy też nerwów. Poza tym nie miała nawet szansy tego dokonać, gdyż po chwili przetoczyły się obok nich kamienie, niczym lawina mówiąca swym pojawieniem się „Macie przerąbane, jeśli tu zostaniecie. Uciekajcie z nami jak najdalej stąd!”. Nawet Lullasy odsłoniła swe oczy, by razem z resztą zaskoczonych, a może i nawet przerażonych ludzi ujrzeć smoka. Czy też raczej smoczycę, kto wie? Na grzbiecie bestii chował się młody osobnik, o kolorze równie krwistym co starszy smok. Sytuacja nie wyglądała ciekawie.

        Pierwszy zareagował Mirz, gdyż ledwo co przebudził się ze swego omdlenia. Ujrzał on dwa smocze kształty, jeden na drugim, po czym wziął kota na ręce i uciekł w ciemności jaskini. Cardos przeklął w jego stronę, lecz nic to nie dało, człowiek uciekł na dobre, a jego kroki całkiem ucichły.

- Bez obaw, mam plan, jak odciągnąć te bestię. - Cardos wyszeptał w stronę Derogana i Kalirsty, z pewnym siebie wyrazem twarzy. - Bez obaw, od tego planu nikt ważny nie ucierpi.

        Nabrał powietrza do płuc, jakby szykując się do najgłośniejszego krzyku, jaki tylko mógł z siebie dobyć przy obecnych warunkach. I faktycznie, to też zrobił, krzyknął, o dziwo, w stronę Lullasy.

- Niewolnico! Twój pan tu był, ale ta bestia musiała go zabrać i zamierza zrobić mu krzywdę! Chyba słyszałem, jak Eridios woła i błaga o twą pomoc!

        Przez pierwsze sekundy zero reakcji, poza echem jego własnych słów. Kalirsta, sądząc, iż nic to nie dało, odezwała się.

- Jak to miał być twój plan to już…!?

        Przerwała jej Lullasy, która podniosła się najszybciej jak mogła, i z odgłosem, który przypominał dziki zew bojowy, rzuciła się w stronę czerwonej bestii. Pełzała jak szalona, z tułowiem przechylonym tak, by również swymi rękoma odpychać się od twardej ziemi. Cały dystans pokonała szybciej, niż można by przypuszczać, że jest w stanie ze swoją obecną kondycją i ciałem.

        Czarodziejce aż opadła szczęka ze zdumienia, gdy ujrzała moment, w którym niewolnica rzuciła się na smoka, zrzucając młodego osobnika kilka metrów dalej, na stertę kości. Lullasy, ignorując wszystko, spróbowała opleść swój długi ogon wokół tułowia bestii, w sposób, by jej ludzka część ciała była nad nią. Następnie zaczęła zaciśniętymi pięściami tłuc gadzinę po głowie, w międzyczasie krzycząc swym piskliwym głosem.

- Nie wolno krzywdzić pana Eridiosa! Ja mu służę i będę karać w jego imieniu za niegodziwe atakowanie mego pana!

        Choć to było wszystko, na co było stać naturiankę, w rzeczywistości Sechmet nic nie czuła, poza łaskotaniem, oraz faktem, iż od piskliwości krzyku eugony można było dostać migreny, szczególnie gdy ta była dosłownie nad jej uchem. Smokołaczka mogłaby tak stać całe dnie, nie czując większych skutków ataku Lullasy, gdyż to było najzwyczajniej w świecie nieskuteczne wobec jej smoczej formy. Najgroźniejszy uraz mógł odczuć mały smok, lecz nie fizyczny, a emocjonalny, gdyż ktoś go bez pozwolenia zrzucił z grzbietu dużej smoczycy, co bez wątpienia nie było miłe.

- Widzicie? A nie mówiłem? Nikt ważny nie ucierpi. Co najwyżej ja, bo nie będzie nikogo, kto mi pomoże ściągnąć zbroje. - Przemówił, w międzyczasie siadając na ziemi, i siłując się z trzewikami, których zapięcia nie dawały się odpiąć bezproblemowo. - To co, wynosimy się, nim smok skończy mordować niewolnicę, czy też atakujemy? A może czekamy, aż upał nas zamorduje?

        Nie wiadomo było, czy to gorąc uderzył starcowi do głowy, czy też znowu Cardos chciał pokazać się ze swej szalonej, nielogicznej strony. Jasne jednak było, iż granicę szaleństwa nagiął, jeśli nie przełamał w tej chwili, co nie spodobało się zielonookiej, która była przerażona tym, iż eugona jest teraz o krok o śmierci.

- Mam dosyć przelewu krwi oraz ciebie, idioto. Musimy jej pomóc!

        Z trudem stanęła na własne nogi, po czym wystawiła rękę w stronę smoka. Próbowała skumulować magię do zaklęcia, lecz tej posiadała tylko resztki. Po kilku chwilach zachwiała się, jej dłoń wycelowała ponad eugoną oraz smoczycą, a z tejże wystrzeliła wielobarwna kula, która była efektem nieudanego zaklęcia. Energia magiczna rozprysła nad Lullasy, przez co spadł na nią niematerialny deszcz wielobarwnej magii, która sama w sobie nie miała żadnego efektu. Kalirsta upadła swym siedzeniem na podłoże, co nie było najwygodniejszym lądowaniem.

- Niezła sztuczka. Rozumiem, że ten smok ma urodziny, a te światełka to dla niego? - Cardos niezłomnie, już bez nerwów czy strachu, odezwał się uszczypliwie.

- Zamilcz, idioto. Próbowałam. - Czarodziejka spojrzała w stronę Derogana, przenosząc wzrok na jego miecz. Z trudem wymawiała kolejne słowa, widać było, iż mówienie to teraz jedyna rzecz, jaką może dokonać. - Chociaż ty rusz się i zrób coś, cokolwiek! Masz broń, użyj jej, choćby i by nastraszyć tę bestię.

        Tymczasem Lullasy, którą bolały już ręce od ciągłego uderzania o łuski, próbowała udusić swymi dłońmi dorosłą smoczycę. Niestety, jej brak siły sprawił, że było to bardziej przytulanie, niż duszenie, z punktu widzenia Sechmet. Aż szkoda było niewolnicy, choć dla Cardosa był to raczej zabawny widok, lecz on to wyjątek, wyjątkowo paskudny wyjątek.
Ostatnio edytowane przez Lullasy 8 lat temu, edytowano łącznie 3 razy.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Derogan spojrzał ze sporą dozą zdziwienia na Cardosa. Nie spodziewał się, że mężczyzna odpowie mu tak gwałtownie i gniewnie, w dodatku w jego głowie odezwał się Hagryvd. Jako specjalista do spraw śmierci stwierdził, że fakt czucia bólu wcale nie przesądza o nieżyciu, a ich towarzysz zdradza pierwsze odznaki paranoi. Młodzieniec był jednak zbyt zapatrzony na dłonie mężczyzny. Zaczął się zastanawiać, jakim cudem tak w ogóle mógł trzymać w nich miecz. Skrzywił się, gdy rękawica uderzyła o podłogę, echo rozniosło daleko. Jeżeli przed chwilą była jeszcze nadzieja cokolwiek w okolicy nie wiedziało o ich obecności, to teraz zniknęła.
~Nie żebym życzył wam źle, ale w taki sposób długo nie przetrwacie. Powinniście zwiększyć morale!
~Oj, daj mu spokój, tutaj rzeczywiście jest strasznie gorąco. Zresztą jak chcesz, aby tutaj ktokolwiek poczuł się lepiej? Jesteśmy w samym centrum niczego.
~Ty mi nie mów o gorącu, bo nie masz o nim żadnego pojęcia! I weź, rozerwijcie się jakoś. Nie wiem, pograjcie w kości o twój miecz?
~Nie ma mowy.
~Dobra, dobra, sam coś wymyśl. Tylko niech nie skończy się na tym, że będziecie wybijać się nawzajem.

        Młodzieniec postanowił bardziej zwracać uwagę na to, co dzieje się w realu. W ich sytuacji rozpraszanie się na pewno nie było dobrym pomysłem. Zwłaszcza, że Cardos właśnie starał się przekonać Lullasy do pomocy w zdjęciu zbroi, co niezbyt mu się udawało. Derogan westchnął i chciał się odezwać, ale Kalirsta powiedziała już wszystko, co należało powiedzieć. On mógł jedynie jej przytaknąć, po czym przyjrzał się niewolnicy. Zdecydowanie nie znosiła łatwo rozstania ze swoim panem, co go strasznie dziwiło. Zastanowił się czy uwolnienie jej rzeczywiście byłoby dobrym pomysłem. Gdyby to on siłą wręcz zabrałby ją od wampira, wyszarpując eugonę z jego łaps, pewnie nie byłaby tym zbyt zadowolona. ”Na bogów, i oto co się dzieje, jeżeli pozwolić jednemu człowiekowi sprawować absolutną władzę nad drugim... cóż, stworzeniem. Paladyni w sumie mają z tym rację.”
~Śmiałeś wątpić w słuszność działania paladynów?!
~Gdzieżbym śmiał?

        Kobieta, która ich tutaj przeniosła, bynajmniej nie uspokoiła młodzieńca. No i siedzącego w nim Hagryvda, anioł wręcz zaczął snuć w myślach różne sposoby na ich uśmiercenie przez smoka, a Derogan chcąc nie chcąc musiał to słuchać. Niektóre były nawet ciekawe, ale motyw spopielenia, zwęglenia czy spalenia pojawiał się zdecydowanie zbyt często, choć wydawało się, że paladyn nie zdaje sobie z tego sprawy. ”Jakiegoś znanego jej miejsca? Obecnie nie ma na to szans, jak okiem sięgnąć nie widać żywej duszy. Choć w sumie to może dobrze.”
        Młodzieniec zaczął się zastanawiać, skąd tak właściwie miałby w tym miejscu zdobyć jedzenie lub wodę dla kobiety. Teraz, kiedy nad tym pomyślał, doszedł do wniosku, że sam chętnie by się czegoś napił lub coś zjadł. Wizyta w karczmie niezbyt zaspokoiła jego naturalne potrzeby. ”Mogła trochę zaczekać, zanim nas wyciągnęła tam na zewnątrz. Zjedlibyśmy i bylibyśmy zadowoleni i nie musielibyśmy teraz mierzyć się z samymi sobą. Głównie przerażoną niewolnicą i zrzędliwym Cardosem. Zaraz, czy Lullasy nie należała przypadkiem do władcy Karnsteinu? Oh, za coś takiego możemy tam mieć kłopoty. Obyśmy stąd nie wyszli i nie okazało się, że jesteśmy pod stolicą i, rzecz jasna, wpadamy prosto na strażników. W dodatku bez wampira, na którego można by wszystko zrzucić.”
- Carosie, jesteś zadziwiająco miły dla kogoś, kto właśnie wyciągnął cię z samego środka piekła – powiedział Derogan, stając po stronie czarodziejki. Inna sprawa, że to właśnie ona ich do niego wrzuciła, prędzej czy później i tak by w nie wpadli. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale w tej chwili zorientował się, że wszyscy obecni wpatrują się zawzięcie w coś za jego plecami wzrokiem, który nie wróżył nic dobrego. Młodzieniec przełknął ślinę i obrócił się, po czym musiał powstrzymać się od pierwotnego instynktu, który zawładnął jego ciałem. Było to na tyle trudne, że nie pochodził on od niego.
~AAAAAAAAAA! AAAAAAAA! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
~Mógłbyś zostawić moje biedne ciało w spokoju, przez ciebie nawet ruszyć się nie mogę!
~Smok! To smok! On jest tutaj! Chce mnie zjeść! Spalić! Wiej!
~Znowu ci coś uderza do głowy? Przecież nie tak dawno widziałeś smoki, nawet bardziej imponujące. Przynajmniej niektóre.
~Ale tam! Były! Oswojone! A tutaj! Jesteśmy tylko my i on! On mnie zje, ale najpierw opiecze na ciemno! Deroganie, nie chcę znowu ginąć w ten sposób! Nie po to przez tyle lat znosiłem twoją obecność!
~Nie zginiesz, co najwyżej ja. Ty już jesteś martwy. I ja nie zginę!
~Zginiesz! To smok! Spali cię! Wiej! Tak jak on!

        Młodzieniec przez chwilę nie wiedział, o czym paladyn mówi, ale gdy dostrzegł kątem oka ruch i obrócił głowę w tamtym kierunku, dostrzegł Mirza, który na widok smoka rzucił się do ucieczki. Derogan zdecydowanie się czegoś takiego nie spodziewał. Człowiek jak dotąd nie zdradzał żadnych większych oznak emocji bądź tego, że w ogóle przejmuje się tym, co się wokół nich dzieje. Ale w sumie młodzieniec nawet go nie znał, dołączył do ich grupy tak znikąd, bez żadnego widocznego powodu.
        Nagle odezwał się Cardos, a jego pewien ton głosu wzbudził niepokój w Deroganie oraz nadzieję w Hagryvdzie, który zdecydowanie miał dość smoków jak na tak krótki czas. Pewnie uciekłby gdzie pieprz rośnie, podobnie jak Mirz, a jedynym, co go powstrzymywało, było ciało młodzieńca. Dosyć zawzięcie mu to wypominał, ciągle zachęcając do ucieczki, co w dość dużym stopniu utrudniało Deroganowi myślenie.
        Gdy Cardos nabrał spory haust powietrza i młodzieniec podejrzewał, że zamierza naprawdę głośno krzyknąć w stronę smoka, ale ku jego niedowierzaniu skierował okrzyk do Lullasy. Gdy tylko Derogan usłyszał pierwsze słowa, domyślił już się, co takiego chce osiągnąć człowiek. Nie chciało mu się wierzyć, aby eugona zdołała coś zrobić smokowi, ale w tym stanie była gotowa chyba na wszystko.
        I rzeczywiście, w bojowym szale ruszyła w stronę gada, czemu z niedowierzaniem przyglądał się Hagryvd. Było od niego czuć, że jest w autentycznym szoku. Podobnie zresztą jak Derogan, który półprzytomnie obserwował eugonę atakującą smoka. Gdy słyszał wykrzykiwane przez nią słowa... nie wiedział – śmiać się czy biec biednemu stworzeniu na pomoc. Wyglądało na to, że nie robi bestii większej krzywdy.
~Widzisz? Niewolnica ma więcej odwagi od ciebie.
~Chyba kiedyś coś podobnego już słyszałem.
~Nie zaszkodzi powtórzyć, bo chyba nie bierzesz sobie tego do serca. To jest smok, owszem, ale czy nie powinieneś stawić czoła tej bestii?
~Już raz to zrobiłem. Nie skończyło się zbyt dobrze, brawura jest wypierana przez doświadczenie. Lullasy nigdy nie zginęła przez smoka, nie wie więc, co tak właściwie robi, zresztą jej doświadczenie nakazuje jej chronić swojego pana. Proste.
~Jak na paladyna zbytnio tłumaczysz się ze swojego braku honoru.
~Cóż, bywa. Śmierć zmienia człowieka.

        Derogan, słysząc słowa wypowiadane przez Cardosa, myślał, że zaraz coś go trafi. Zresztą kobieta, która ich w to wszystko wpakowała, miała chyba podobne zdanie. Po tym, jak pokonał mężczyznę sądził, że zmienił swoje zachowanie, ale na nowo zaczynał zachowywać się tak, że młodzieniec mógłby go zapisać do swojej listy celów.
- To, że nie ma z nami Eridiosa jeszcze nie oznacza, że musisz zachowywać się jak on – mruknął Derogan w stronę człowieka. Dotąd to wampir był tym, który tak strasznie go irytował, ale teraz widocznie ten obowiązek przeszedł na kogoś innego.
~Oooo, ale mu teraz powiedziałeś. Po prostu moja krew.
        Młodzieniec chciał coś zrobić względem smoka, ale nie wiedział, co takiego mógłby. W końcu bestia była znacznie od niego większa, nie było chyba sensu z nią walczyć. Miał wrażenie, że plan Cardosa miał jedną lukę. Eugona była dla smoka żadnym zagrożeniem, a taki atak mógł go jedynie zdenerwować. A fakt przebywania w takim miejscu nie był dla nich zbyt korzystny. Dokąd mieli niby uciekać? Smok i tak prędzej czy później by ich znalazł.
        Zanim zdołał cokolwiek zdecydować, czarodziejka podniosła się, po czym wystrzeliła w stronę smoka magią. Ta jednak rozprysła się nad jego głową, przez co olbrzymią jaskinię rozjaśniły na chwilę różnokolorowe światła.
~Jej, czy to już Święto Smoka?!
        Derogan nie zdołał się powstrzymać, parsknął ze śmiechu. Wiele razy widział magiczne sztuczki magów na zakończenie roku, teraz nabierało to zupełnie innego sensu. Nie mógł się uspokoić przez dobrą chwilę nie wychodziło mu to zbytnio. Do świata przywróciły go dopiero skierowane w jego stronę słowa czarodziejki. Z trudem powstrzymał kolejną falę śmiechu i zrozumiał, że sytuacja jest o wiele zbyt poważna na takie żarty. Spojrzał na smoka i zawahał się. W końcu zdecydował się zrobić to, co zasugerowała kobieta. Zgasił trzymaną nad dłonią kulę ognia, przez co na chwilę zapanowały całkowite niemal ciemności – ostatnie iskierki magii po teleportacji nadal unosiły się w powietrzu, ale dawały zastraszająco mało światła.
        Derogan sięgnął po broń. Gdy zacisnął dłoń na rękojeści, w ciemności pojawiło się niewielkie pasmo światła wydostające się z pochwy. Młodzieniec wyciągnął miecz, który zalśnił blaskiem o wiele jaśniejszym od wcześniejszego płomienia. Białe światło pozwalało zobaczyć o wiele więcej niż przedtem, Derogan w pierwszej chwili przez nie oślepł – patrzył prosto na klingę, która teraz była esencją bieli. Oddalił miecz od oczu i zamrugał, po chwili znów mógł widzieć. Przy okazji dojrzał małe smoczątko przy olbrzymim smoku, pomyślał, że to musi być jego młode. Tym gorzej dla nich. Rodzic może zrobić naprawdę straszliwe rzeczy, aby tylko ochronić swoje dziecko. Młodzieniec spróbował machnąć bronią, ale po raz kolejny oślepiło go światło.
- To jak, mam teraz podejść do niego, zamknąć oczy i uderzyć go na ślepo w łuski?
~Wykluczone! Zabraniam ci zbliżać się do tego gada! Jesteś ostatnim z naszego rodu, nie możesz się tak narażać.
~A to najpewniej jedyna eugona niewolnica, też nie może się tak narażać!
~W sumie racja. Tak się zastanawiam, po co tak właściwie komuś taki niewolnik. Póki co więcej z niej problemów niż pożytku, a jest „zbyt cenna”, aby powierzyć jej jakieś niebezpieczne, męczące zadanie. Jeżeli ktoś kupił ją tylko na pokaz... za moich czasów nie było czegoś takiego. Jak się ratowało niewolników, to zawsze byli katowani, a tu... Wręcz o nią dbają.
~Czekaj, nie jest to czasem niewolnica króla tego Karnsteinu.
~Ano.
~Cardos nie postąpił zbyt pochopnie wysyłając ją do ataku? Ma dwóch wątpliwych świadków, a chyba chce wrócić do królestwa.
~Księstwa.
~Co?
~Karnstein to księstwo.
~A co powiedziałem?
~Że rządzi w nim król i nazwałeś królestwem.
~Ach. Rety, co za ludzie. Nie mogli po prostu zostać królestwem, jak normalne państwa, teraz człowiek ciągle się myli...
~Zapamiętaj sobie, wampiry nigdy nie chcą ułatwić ci życia. Warto wspomnieć chociażby Eridiosa.

        Derogan nie mógł się nie zgodzić.
Awatar użytkownika
Sechmet
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Sechmet »

Gdy Sechmet ujrzała pełzającą w jej kierunku wściekłą eugonę, podniosła prawą łapę i odchyliła się lekko do tyłu. Nie była pewna czy powinna uciec, czy może nic nie zrobić. Ostatecznie była w smoczej postaci więc poczuła się bezpiecznie. Gdy Lullasy rzuciła się na smoczycę zrzuciła Amiego. Pseudosmok sprawiał wrażenie mocno urażonego. Jednakże nie miał siły czy też ochoty się zemścić, najwyżej później to zrobi. Teraz odsunął się kawałek i obserwował sytuację.

- Co krzywdzić? Ja? Przecież nie chcę nikogo skrzywdzić… - pomyślała Sechmet, gdy naturianka krzyczała, by nic nie zrobić jej panu.

Smokołaczka zniżyła głowę i starała się ostrożnie i delikatnie pozbyć eugony. Kilka razy nieco mocniej zamachnęła się, ale wciąż uważałaby nie zrobić jej czegoś złego. Niespodziewanie pojawił się deszcz wielobarwnych światełek. Zaciekawiona Sechmet uniosła głowę w górę dość raptownie, przez co Lullasy prawie spadła. Ku zdziwieniu zmiennokształtnej, ona nadal się trzymała i nawet próbowała dusić smoczycę.

- Najpierw mnie bijesz, a potem przytulasz ? I co to za ludzie? I dlaczego tak panikują na mój widok? Przecież nie jestem tak duża, jak prawdziwy smok… – zamyśliła się.

Ami ujrzał, iż jedna z osób wyciągnęła miecz, to go zirytowało na, tyle iż machnął skrzydłami i ruszył do ataku. Leciał szybko w stronę Derogana, niepokojąco szybko.

- RAAAWRR! – ryknął wnerwiony pseudosmok. Po czym wyrwał miecz z rąk młodzieńca i uniósł się wyżej. Trzymał go w paszczy, od czasu do czasu pomagał sobie go przytrzymać łapkami. Najwidoczniej w ten sposób domagał się przeprosin, od kogokolwiek za takie traktowanie. Spoglądał z góry na każdego po kolei.

- Nie chcę siać postrachu, może powinnam przyjąć ludzką postać… albo tą moją mieszaną? Wtedy pewnie również by się bali… A jako człowiek, właściwie mam tylko gadzie oczy. Choć w tej formie czuje się bezpiecznie… - rozważała Sechmet.

Nagle zdała sobie sprawę, iż jest głodna, ostatnio udało jej się coś przekąsić, gdy wróciła z Merdelain. Jakieś owoce. Jednakże zbytnio się tym nie najadła. Tu było tak wiele ludzi, wiedziała, że w pewnym momencie może się nie pohamować, więc skupiła się mocno by zmienić formę. Po dłuższej chwili z wielkiej, czerwonej smoczycy została drobna kobieta. Zwróciła głowę w dół, patrząc w podłożę, włosy ułożyły się jakby specjalnie by zasłonić część jej twarzy. Unikała spojrzeń prosto w oczy.

- Cz… cz… cześć… - z trudem wypowiedziała to jedno słowo, które z powodu nieśmiałości ledwo przeszło jej przez gardło.

Ami nadal trzymał miecz Derogana. Gdy spojrzał na swą panią w ludzkiej formie, usiadł na ziemi tuż obok jej nóg. Usadowił się wygodnie i zawzięcie pilnował broni.

- J…ja n...nie chciałam… was...w…w… wystraszyć… - powiedziała szeptem, na jej twarzy pojawił się widoczny rumieniec. Wciąż nie wiedziała, czy może ufać będącym tu osobom. To, że potrafiła się zmienić w smoka, jeszcze nie oznaczało, iż potrafi walczyć.
- Weź się w garść, spokojnie. Opanuj usta, nie mogą drżeć, bo mnie nie zrozumieją – powiedziała w myślach do samej siebie. Wzięła głęboki wdech. Jej wzrok wbił się w ziemię, po czym wystąpiła krok naprzód.

- Jestem Sechmet – uśmiechnęła się życzliwie, patrząc w stronę całego towarzystwa. Ciężko nie zauważyć, iż stresowała się jak na jakimś egzaminie.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Eugona trzymała się smoczycy, pomimo tego, iż ta, niczym wystraszony wierzchowiec próbowała ją z siebie zrzucić. Wciąż bezskutecznie próbowała zmiażdżyć szyję gada, przez co marnowała swe siły, które być może będą niezbędne, by przetrwać w niedalekiej przyszłości. Niewolnica jednak nie interesowała się tym, co będzie, ważne było, że - zgodnie z kłamstwem, które wpoił jej Cardos - walczyła teraz o życie swego Pana, którego nie mogła zawieść.

        Już odnośnie staruszka mówiąc, można wspomnieć, że ten wpatrywał się wściekle, lecz milcząco w Derogana. Widać było, iż chętnie by odpowiedział na jego słowa, nie szczędząc przekleństw oraz oszczerstw, lecz to, że mimo wszystko był tu smok oraz fakt, że nadal siłował się z upartym trzewikiem, sprawiło, że milczał. Owo milczenie zostało przerwane, gdy Derogan, nieumyślnie, oślepił siebie, a innych poraził po oczach blaskiem swego oręża, który tutaj, w ciemnościach godnych wnętrza smoka, zdawał się wypalać oczy. Smokom to jakoś nie przeszkadzało, pewnie ze względu na to, iż często miały jasny ogień tuż przy swych oczach.

- Zgaś tę zabawkę Deroganie albo przysięgam, że wsadzę ci ją w rzyć tak głęboko, byś czubek ostrza mógł językiem polerować! - Zakrył oczy rękoma, warcząc aż ze wściekłości. Starość nie radość, powiadają, a jego oczy w szczególności cierpiały od tej nagłej zmiany oświetlenia. - Poza tym, mój but też powinien między twe poślady trafić, mlekożłopie, za to, że popierasz te ladacznicę. Zapominasz, po czyjej ona jest stronie!

        Władająca magią kobieta, której światło nie przeszkadzało tak mocno, chwyciła najbliższy kamień, po czym cisnęła nim w Cardosa. A raczej planowała, by ten poleciał w Cardosa, gdyż jej zdolności miotania rzeczami martwymi okazały się na tyle niskie, iż kamień przeleciał obok głowy Derogana.

- Trafiłam?

- Czym niby miałaś trafić? - Głos Cardosa rozbrzmiał, nadal wściekły, lecz jednocześnie zadziwiony.

- Cóż… - Kalirsta milczała przez dłuższą chwilę, jakby zastanawiając się co począć. - Mniejsza o to. Nic ważnego.

        Światło było także problemem dla Lullasy, która, choć je widziała, nie wiedziała, co je wywołuje. Bojąc się tego, co może kryć się za blaskiem, zamknęła oczy, a całą swą siłę skupiła na ogonie, który bezsilnie próbował zmiażdżyć tułów bestii oraz na rękach, które z równie marnym efektem oplatały się wokół szyi, w międzyczasie ponownie wykrzykując coś, co miało zmusić bestie do poddania.

- Padnij w końcu i zostaw mego pana w spokoju!

        Po tym jakże bezowocnym krzyku pełnym desperacji rozbrzmiał piskliwy ryk, a chwilę po tym światło zaczęło słabnąć i unosić się jednocześnie. Po kilku chwilach ujrzeć było można, iż małe smoczątko wyrwało miecz z rąk oślepionego Derogana, wskutek czego klinga przestawała emanować swym potężnym, magicznym światłem.

- Znowu widzę! - Krzyknął Cardos, przecierając swe oczy. Gdy jednak zobaczył, że sytuacja nie wygląda ciekawie, wydał z siebie kolejne słowa. - Na wszystkie kurwiszcze tego świata, niech ktoś palnie Derogana, bo sam to zrobię. Jak mogłeś stracić oręż przez coś, co nie jest większe od tego, co po obiedzie z człowieka wychodzi?! Teraz to pogrążyłeś się w mych oczach ostatecznie, Mlekożł...

        Pewnie dalej by przemawiał, gdyby nie tym razem celny rzut Kalirsty, który posłał kamień prosto w czoło częściowo odzianego w zbroję starca, który dzięki temu, o ironio, szarpnął swą ręką za trzewik, który zszedł z jego nogi. Cardos jednak był zbyt skupiony na chęci wbicia swej pięści w czyjeś czoło, by cieszyć się z tego. Wstał, po czym ruszył na kobietę, która z lekką trudnością stanęła na własne nogi. Gdy tylko mężczyzna był w zasięgu jej ręki, ona spoliczkowała go, nim ten zdążył się choćby zamachnąć. To samo stało się, gdy starzec spróbował ponownie. I ponownie. Z każdym momentem, gdy jego twarz była hańbiona przez kobiecą rękę, rosła w nim furia.

        Bijąca się dwójka była tak skupiona na sobie, że nie zauważyła pewnych rzeczy dziejących się dookoła. Wstrząsy, które do tej pory były regularne, zakończył się jednym potężnym wstrząśnięciem ziemi, które było wyraźnie wyczuwalne, lecz nie wyrządziło nic poważnego. Ze sterty kości zaś wyszedł na czterech łapach kot, którego owe łapy były przyodziane w buty. Jak nigdy nic przeciągnął się, po czym usiadł obok człowieka z dwoma duszami, patrząc na ostatnie zadziwiające zjawisko.

        Smoczyca, z chwili na chwilę, przemieniła się w młodą dziewczynę, o cudownej urodzie oraz nieśmiałym obliczu. Przez chwilę wyglądało to jak halucynacja, lecz to była prawda. A do tej prawdy pod kobiecą postacią, przytulona była Lullasy, która powoli otworzyła swe oczy, wciąż myśląc, iż dusi smoka, który nagle tajemniczo zmiękł. Gdy tylko usłyszała delikatny głos rozbrzmiewający tuż przy niej, jej źrenice w przerażeniu rozszerzyły się w mgnieniu oka. Może to był sen? W końcu bestia znikła, a na jej miejscu pojawiła się taka łagodna istota. Przez kilka chwil, przerażona niewolnica nie wiedziała, co się właściwie stało. W przerażeniu ścisnęła ją w swych ramionach. Ogon jej zaś opleciony był wokół niej od jej pasa w dół, lecz nie zaciskał się na dziewczynie, przynajmniej nie teraz.

        Przy muzyce, jaką były odgłosy płaskiej dłoni co chwila uderzającej o już obolały policzek starca, który nie nadążał za kobietą, naturianka uświadamiała sobie, co się stało. Puściła Sechmet, odpełzając kilka kroków dalej, z głową opuszczoną oraz dłońmi splecionymi przed nią.

- Ty, byłaś tym czymś, jeszcze przed chwilą, prawda? - Głos jej drżał przeraźliwie. Wyglądało to na to, iż Lullasy czuje się winna temu, iż obiekt jej poprzedniego ataku okazał się istotą rozumną. - Ja...Ja…

        Z jej oczu popłynęło kilka samotnych łez, które wbrew pozorom, były wypełnione furią oraz wściekłością. W głowie rozbrzmiewały jej wspomnienia. Dawne rozkazy, jeszcze z czasów tresury.

„Pan jest najważniejszy. Chroń go, walcz w jego obronie, zabijaj w jego imieniu, jeśli grozi mu niebezpieczeństwo.”

        Wciąż myśląc, że Sechmet faktycznie skrzywdziła Eridiosa, z ust eugony wydobyły się słowa, niczym wycie rozgoryczonej bestii.

- Nawet zmiana twej formy, jakkolwiek tego dokonałaś, nie oczyści cię z tego, co zrobiłaś mojemu panu! Oddaj go! Zostaw w spokoju!

        Uniosła swą prawą dłoń, wykonując nią najmocniejszy zamach, na jaki było stać jej ciało. Chciała uderzyć w twarz zmiennokształtnej swą zaciśniętą pięścią. I chociaż jej ruchy jak zwykle były szybkie, to jednak Sechmet, jak i Derogan mogli zareagować. Problemem był jednak fakt, iż ze względu na dystans, unik był raczej niemożliwy do wykonania przez smokołaczkę.

        Jakby tego było mało, Derogan usłyszał ryk poddenerwowanego do granic możliwości Cardosa, który chwycił dłoń Kalirsty, nim ta uderzyła go ponownie, po czym ruszył swą ręką, szykując się, by oddać jej z całej siły, bez większej litości. Upał najwyraźniej całkiem postradał jego rozumowanie.

        Dziwnym zbiegiem okoliczności, zarówno cios Lullasy, jak i atak Cardosa, miały nastać w tym samym czasie. Derogan miał ewentualnie czas tylko na to, by podbiec i powstrzymać ręką jedno z nich, chyba że użyłby czegoś, by z odległości powstrzymać jedno, a może i nawet obie osoby o agresywnych zamiarach. Kto wie, może i nawet nic nie zrobi, jedynie patrząc, jak z dwóch jego stron ktoś dostaje po mordzie? Nic nie było pewne. W dodatku, duch wewnątrz Derogana mógł odczuć magię, która gromadziła się przy Cardosie i Karlistcie. Jedno z nich chciało rzucić czar, jednak nie dało się stwierdzić, które z nich.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Nie wiedzieć czemu zaczęło się dziać coś, co naprawdę niepokoiło Derogana. Już wcześniej widział tego objawy, ale wtedy nie potrafił jeszcze rozpoznać, co tak naprawdę się dzieje i zrozumieć, jak wielka jest tego powaga oraz konsekwencje. Wcześniej mógł ignorować oznaki, mógł sobie wmawiać, że wcale tak nie jest, ale teraz stanął przed oszałamiającą prawdą. W momencie, w którym młodzieniec zapragnął, aby jego miecz rozbłysnął jeszcze jaśniejszym światłem tylko po to, aby naprzykrzyć tym samym życie Cardosowi, zrozumiał, że ten powoli zaczął przemieniać się w Eridiosa. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się dzieje, ale wiedział jedno – zdecydowanie nie chciał, aby starzec, który już wydawał się być całkiem przyjacielski oraz rozsądny, stał się tak irytujący jak wampir.
~E, Deroganie, może skup się raczej na bardziej ważnych rzeczach niż to, że twój przyjaciel zaczyna przypominać twojego znajomego.
~Na przykład?
~Na przykład na tym, że za chwilę zostaniesz zeżarty przez olbrzymiego smoka!
~Aj, cicho bądź, nie dramatyzuj, jest tylko jeden.
~Tyle wystarczy!

- A po czyjej ty wcześniej stałeś stronie – mruknął Derogan w stronę Cardosa, który raczej jako ostatni wśród nich mógł kogokolwiek oskarżać o współpracę z wrogiem. Zwłaszcza, że kobieta wydostała ich z tarapatów kiedy rzeczywiście miała ku temu powód, a motywacje starca nadal pozostawały dla młodzieńca prawdziwą zagadką. Szczerze powiedziawszy, w tej chwili miałby prawdziwy problem z tym, komu powinien bardziej zaufać. Choć póki co raczej wychodziło na Karlistę, nadal pałał do niej wdzięcznością za wydostanie ich z Samotni. Wolał już spotkać się ze smokiem niż z mężczyznami w czerni.
        Trochę zdziwiła go krótka konwersacja między jego towarzyszami, z której wynikało, że kobieta najprawdopodobniej próbowała czymś rzucić w mężczyznę, w dodatku świst powietrza tuż obok jego ucha tylko to potwierdzał. Młodzieniec wcale jej się nie dziwił, jak zauważył już wcześniej, Cardos zaczynał się robić naprawdę irytujący, sam chętnie by czymś w niego cisnął. Ale w obliczu smoka raczej nie powinni się między sobą kłócić, już razem mieli małe szanse na przeżycie.
- Moglibyście przestać i zając się naszym wielkim problemem? - Specjalnie zaakcentował słowo „wielkim”. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale wówczas rozległ się wściekły okrzyk bojowy Lullasy. Derogan szczerze wątpił, aby niewolnica zdołała rzeczywiście doprowadzić do upadku smoka, ale jej głos oznaczał tyle, że nadal żyła i raczej była dosyć zdeterminowana w takim stanie pozostać.
~Dobrze, obawiałem się, że w tej bieli nawet nie zauważę, jak ta gadzina się z nią rozprawia.
~Uwierz mi, mlekożłopie, nie chciałbyś widzieć, jak te monstra rozprawiają się ze swoimi ofiarami. A ten mały wężyk nie ma szans zdusić smoka, kiedyś żyły węże na tyle duże, że zdołałyby to zrobić bez problemu, ale dziś.. ech, Alarania schodzi na psy.
~Hej, jestem jakby nie patrzeć częścią tego kontynentu.
~No to właśnie mówię, że Alarania schodzi na psy.
~Naprawdę rozbawiłeś mnie teraz niesamowicie, gdybym nie miał w ręku tego miecza, to po prostu bym zaklaskał.
~E, nie trzeba. To tylko prosta czynność. O wiele bardziej interesujące by było, gdybyś zszedł do piekła.
~Nie ma mowy.
~Oj, daj spokój. Z tym twoim potężnym mieczem...

        Rozmowa mentalna z Hagryvdem sprawiła, że oślepiony Derogan nie był nawet w stanie usłyszeć nadlatującego smoczka. Dlatego nagłe wyrwanie broni z jego rąk kompletnie go oszołomiło na dobrą chwilę, podobnie zresztą jak siedzącego w jego głowie anioła. Dopiero gdy młodzieniec podniósł wzrok i ujrzał wznoszącą się gadzinę z jego mieczem, zrozumiał, co się tak właściwie stało. Hagryvd zrobił to o sekundę później, a jego reakcja sprawiła, że Derogan nie wytrzymał i krzyknął z bólu, starając się chociażby w jakimś stopniu go stłamsić.
~ZABIERZ MU TEN MIECZ! ZABIERZ TEN MIECZ! NATYCHMIAST!
~Hagryvd, uspokój się, twoje myśli zale...
~ODBIERZ MU MIECZ ALBO SAM TO ZROBIĘ!

        Derogan złapał się za głowę, starając się uspokoić oraz uciszyć umysł aby jego duch wyszedł z ciała zalewanego przez naprawdę intensywne myśli Hagryvda, ale nie było to takie łatwe. Impulsy pochodzące od anioła były przesiąknięte wściekłością oraz żądzą dominacji, młodzieniec nigdy nie spodziewał się, że jego przodek może tak agresywnie wykorzystywać powiązanie pomiędzy nimi. Poczuł, jak całe jego ciało zaczyna drżeć i zrozumiał, co paladyn ma zamiar zrobić. Przykucnął najpowolniej jak mógł, starając się nie utracić kontroli nad ciałem i nie paść na podłoże. W tej chwili każdy, nawet najmniejszy ruch wymagał od niego naprawdę dużo skupienia oraz silnej woli, przestał zwracać uwagę na to, co dzieje się wokół niego, zresztą jego towarzysze byli dosyć zajęci własnymi sprawami, wątpliwe, aby zwracali na niego uwagę.
        Nagle zauważył, że za nic nie może poruszyć prawą ręką. Kiedy spojrzał na nią, z przerażeniem dostrzegł, że dłoń skierowana jest w stronę unoszącego się w górze smoka z jego ostrzem. Wokół jego palców gromadziły się duże ilości magii. Derogan był w autentycznym szoku. Nie wiedział, że anioł może tak po prostu zacząć kontrolować jego ciało, a w dodatku rzucać dzięki temu zaklęcia. Nagle zorientował się, co grozi stworzeniu. Pomimo gniewu na nie, że odebrało mu miecz, nie mógł pozwolić, aby stała mu się krzywda. Bał się wyobrażać, jak zareagowałby wielki gad.
        Przez dobrą chwilę próbował rozpaczliwie skierować rękę w inną stronę, ale cały jego wysiłek na nic się zdawał. Kiedy zauważył, że magia zaczyna kumulować się w postaci olbrzymiej ilości ciepła, chwycił swoją dłoń drugą i szarpnął, ile sił miał w ramieniu. Z dłoni kontrolowanej przez Hagryvda wystrzeliła kolumna ognia, która pędziła z olbrzymią prędkością w górę, aż do sufitu. Jedynie szarpnięcie Derogana sprawiło, że unoszący się w powietrzu smok został tylko muśnięty w skrzydło przez skrajnie gorący, magiczny płomień. Młodzieniec szarpnął raz jeszcze, i kolejny, powoli kierując dłoń w dół, aż w końcu kolumna ognia spływała na podłoże tuż przed nim. O ile już wcześniej pot spływał z ciała Derogana, to teraz lał się strumieniem. Zrobiło się naprawdę gorąco. Młodzieniec zacisnął zęby i skupił całą siłę woli na ręce kontrolowanej przez Hagryvda. Pokonując strach, zacisnął dłoń.
        Ból, który poczuł od ognia sprawił, że po raz kolejny krzyknął, zresztą to samo zrobił anioł w jego myślach. Strumień płomienia się urwał, a Derogan odzyskał pełną kontrolę nad ręką, choć jego myśli nadal były zalewane przez myśli Hagryvda. Młodzieniec poderwał w górę zaciśniętą w dłoń pięść, nad którą przed chwilą odzyskał panowanie, po czym skierował ją w stronę swojej twarzy. Rzecz jasna uderzenie musiało nastąpić dokładnie w tym samym momencie, co pozostałe dwa.
        Derogan opadł na ziemię, kompletnie wyczerpany. Czuł ból na prawej dłoni, na której pewnie właśnie pojawiały się paskudne oparzenia, oraz na obitej twarzy. Przede wszystkim jednak czuł pustkę. Pustkę, którą rzadko kiedy było dane mu czuć.
~Ty idioto, zużyłeś wszystko.
~Ja... chyba... muszę się... przespać... dobranoc, kochanie.
~Czekaj, co? Hagryvd, co się dzieje? Hagryvd? Hagryvd, odpowiedź!

        Młodzieniec był naprawdę zaniepokojony. On sam czuł straszny ból głowy, a skoro anioł po prostu siedział w jego głowie... ”Czy ja... czy on właśnie... odszedł? Nie wyczuwam od niego żadnych myśli, nic. Podwójna pustka. Na Prasmoka, zabierzcie mnie z tego przeklętego miejsca! Nie mam sił na to wszystko.” Jego wzrok był w nie najlepszym stanie, podobnie jak wszystkie pozostałe zmysły, ale zdołał dostrzec tuż obok siebie coś, co sprawiło, że zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno wszystko już w porządku. Był to kot w dwóch parach butów. ”Co do... skąd on się tu wziął? Co to jest? I gdzie się podział smok, nigdzie go nie widzę. Ech, jakieś zamazane sylwetki, aż cztery... zaraz, ile? Ilu nas było? Ja, Cardos... ech, nie dam rady teraz tego policzyć. Moja głowa... Potrzebuję... miecza. Potrzebuję energii. Nie dam rady się ruszyć, czuję się, jakbym od dwóch tygodni nic nie jadł, w dodatku wspinając się przez cały ten czas na jakąś górę.”
        Zauważył, że całe jego ciało jest w drgawkach. To już na poważnie go zaniepokoiło. W dodatku, że mało co widział, bez jego miecza i ognia jako źródło światła pełno było w jaskini mroku. Miał poważną nadzieję, że ktoś zwróci na niego uwagę i nie pozwoli leżeć mu na ziemi tak długo, aż te resztki energii w jego ciele, które utrzymują go przy życiu, kompletnie się już wyczerpią. Taka śmierć zdecydowanie nie należałaby do przyjemnych, Derogan wzdrygnął się na tę myśl.
~Hagryvd? Hagryvd! Hagryvd, błagam cię, odezwij się.
Awatar użytkownika
Sechmet
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Sechmet »

Sechmet zrobiło się smutno, że nikt w sumie nie zareagował na to, co mówiła, wiedziała, że mogli jej nie słyszeć, lecz ona po prostu nie potrafiła mówić głośno. Przy obcych jej osobach. Nerwowo poprawiła włosy. Gdy spostrzegła kota w butach, uśmiechnęła się, nieco rozbawiona niecodziennym widokiem. Chciała do niego podejść i przywitać się przybyszem. W stosunku do zwierząt nigdy nie odczula nieśmiałości. Jednakże akurat to było obok osoby, nieznanej, kto wie o jakich zamiarach, więc smokołaczka porzuciła ten zamiar. Rozglądnęła się po obecnych, nie mogła zrozumieć, czemu się biją. Gdyby znalazła choć trochę odwagi, od razu przerwałaby kłótnię, jej dobre serce cierpiało, patrząc na takie rzeczy.
Gdy zmiennokształtna ujrzała, iż Lullasy zbiera się na płacz, nie spodziewała się, iż jest to furia, tylko poczucie winy dlatego tez uśmiechnęła się do eugony i przytuliła ją.

- Tak, jestem smokołaczka – uśmiechnęła się – nie martw się, nie mam do ciebie żalu – powiedziała ciepło.

Ostrożnie, uważając na węże, będące czymś w rodzaju włosów, otarła jej łzy swa delikatną dłonią. Nadal lekko drżało wystraszona tym wszystkim, lecz przemogła się, by pocieszyć naturiankę. To, co dostała w zamian było jak nóż w plecy. Ona ją uderzyła. I jeszcze oskarżała o jakąś krzywdę, przecież Sechmet nikomu by nic złego nie zrobiła. Tego było za wiele. Zmiennokształtna upadła na ziemię od siły ciosu. Zdarła sobie łokcie, ponieważ upadła tak nieciekawie i dodatkowo miała siny policzek. Spojrzała na Lullasy z wielkim smutkiem i niedowierzaniem.

- Ja nikomu nic nie zrobiłam! – krzyknęła, ale i tak cicho. Po tym się rozpłakała i skryła twarz w kolanach. Łzy spływały po jej policzkach nieprzerwanie. Nie wiedziała, za co tak oberwała. Z jej łokci kapała krew, nieźle sobie przejechała po znajdujących się na ziemi dość ostrych kamyczkach. Dotknęła jednej rany i skrzywiła się, bolało.

- Przepraszam, nie wiem, co zrobiłam! NIE WIEM, CO WAM ZROBIŁAM! NIE CHCIAŁAM! – krzyczała w żalu, starając się, by została usłyszana.

Gdy Ami usłyszał krzyk smokołaczki, rzucił miecz, który poleciał na ziemię tuż obok stóp Derogana i podleciał do niej. Widząc eugone warknął głośno. Podleciał do niej i zionął ogniem, nie by ją spalić, lecz by oparzyć. Do tego od czasu do czasu gryzł ją to w ogon, to w ramiona. I tak krążył, póki jego pani się nie zorientowała i nie kazała mu przestać. Mimo to pseudosmok warczał na naturiankę i patrzył groźnie, lepiej by teraz nie podchodziła. Lepiej by nikt nie podchodził. Co prawda mały smok, ale będący w stanie furii to jednak też niebezpieczny.

- Nikomu nic nie zrobiłam, przecież nie kłamię! – zmiennokształtna nadal płakała.

Jej towarzysz widząc to, wkurzył się jeszcze bardziej. Rozpędził się i przewrócił eugone, następnie podleciał do czarodziejki, zionął ogniem, spalając jej włosy, tak jak niegdyś wampirzycy, tym razem również nie myślał o konsekwencjach. Po tym i ją przewrócił, podobnie postąpił z Cardosem. Następnie podleciał do Sechmet, stał tuż obok niej w gotowości do ataku. Zmiennokształtna nawet przestała już krzyczeć, że nic nie zrobiła, ogarnął ją smutek i przypatrywała się co teraz będzie i czy ktoś jeszcze zechce jej zrobić krzywdę.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Chaos zdawał się panować w tym miejscu, miotając sercami, kalecząc ciała i rozszarpując resztki umysłów, doprowadzając do obecnego stanu rzeczy. Swe rządy ogłosiła ciemność, otulająca niemal każdy zakamarek jaskini. Niemal, gdyż pewna kobieta, z krzykiem uchodzącym z ust, otoczona była złocistą łuną światła, dobywającą się z płonących włosów. Widać było po jej wyrazie twarzy, że ta sytuacja nie była przyjemna, co potęgował nie tak dawny fakt wywrócenia na ziemię. W panice zamachnęła się ręką, co było gestem inicjującym czar z dziedziny, którą wcześniej nie miała okazji się pochwalić. Powietrze nagle i z wielką siłą przemieściło się, co utworzyło sztuczny wiatr, na tyle potężny, by zgasić ognie trawiące czubek głowy czarodziejki. Dziwne było, iż odnalazła siły na tak potężny podmuch, gdyż sama niedawno narzekała na wyczerpanie. Szybko jednak okazało się, że to były resztki jej energii, które wykrzesała z siebie w ostateczności, co postanowiła oznajmić, zamglonym spojrzeniem, a zaraz po tym - omdleniem.

        Tak więc ostatecznie zapanowały nieposkromione ciemności, nieprzeniknione dla zwykłych oczu. A pośród tej czarnej pustki, rządy bezlitosnego gorąca. Niedawny filar ognia, który sięgnął aż do sklepienia, a który został wywołany przez Derogana, podgrzał powietrze do temperatury, przy której odwodnienie było tylko kwestią czasu, a każdy oddech palił gardło i płuca. Słychać też było przeróżne dźwięki, niektóre stłumione, jakby dochodzące zza skał, inne po prostu ciche.

        Gdzieś w oddali, pośród labiryntów tuneli, ryknął smok, a ryk jego dotarł aż tutaj, zarówno poprzez kamień, jak i powietrze. Dla nich jednak był to odgłos równie głośny co miauknięcie, które akurat wydobył z siebie noszący buty kot, jakby próbując sprawdzić, czy ktokolwiek jeszcze żyje. Echem wciąż roznosił się płacz Sechmet, której delikatne serce i cało zostały zranione przez straszny cios i jeszcze straszniejsze słowa. Smokołaczka zdołała w końcu uciszyć się, przynajmniej z zewnątrz, gdyż nie wydała z siebie więcej jęków.

        Pomimo tego, wciąż nie było cicho. Lullasy wylewała z siebie łzy bólu, drżąc w agonii, na którą nie była gotowa. Dla niej to, co z punktu widzenia pseudosmoka było aktem obrony, było próbą morderstwa. Jej ciało o wiele gorzej zniosło zęby Amiego niż to normalnej, zdrowej osoby. Kły wbijały się w jej skórę i mięso niczym w papier, z łatwością rozrywając i kalecząc. Nawet łuski ogona uległy z łatwością. Krew, pomimo tego, iż czas powoli mijał, wciąż nie zaczynała krzepnąć, a miejsca, które dotknął ogień, wyglądały okropnie, a ból nie chciał minąć.

        Węże na jej głowie najwidoczniej też to odczuwały. Żyły i ruszały się, jednak z wielkim trudem, a i na syczenie przeszła im ochota. Żałosnym spojrzeniem patrzyły to na siebie, to w ciemność, czekając bezradnie na dalszą część tego koszmaru. Jednak najgorsze było to, co działo się w umyśle niewolnicy. Trwała tam bowiem wojna, między słowami Cardosa a Sechmet. To, w co wierzyła, że było prawdą, zderzało się boleśnie z rzeczywistością.

- Kłamie, ona kłamie. Panie Cardosie, ona kłamie...prawda? Powiedz mi, że kłamie, że to, co robię, ma sens! - Wciąż naiwnie wierząc w słowa tego, który był bliskim przyjacielem Eridiosa, przemówiła, starając się nie zagłuszyć swej mowy bólem. Odszukała wzrokiem starca pośród cieni tego miejsca, lecz nie ujrzała go pośród mroków jaskini. Cardos leżał na ziemi i nie wstawał. Ziejąca ogniem, uskrzydlona jaszczurka powaliła go na tyle celnie, by ten stracił przytomność wskutek uderzenia swoją własną głową o trupią czaszkę, których było tu mnóstwo. Lullasy bezradnie czekała aż pojawi się, aż przemówi, iż to, co powiedział to prawda. - Mój pan. Eridios. Muszę go uratować przed bestią. Czeka na mnie, na moją pomoc. On musi czekać. Jest tam, zniewolony przez nią, a ja...ja...

        Spojrzała w stronę, skąd nie tak dawno dochodziło jasne światło. Nie ujrzała nic, poza ledwo widocznymi konturami leżącego ciała.

„Gdy było światło, Pan Cardos przemawiał. A gdy robiło się coraz ciemniej on...zamilknął. Znikł. Muszę odnaleźć to światło. By Pan Cardos się zjawił, by...by udowodnił, że mój Pan tu jest i czeka na mój ratunek, bym mogła uratować mego Pana!”

        Chciała wstać, lecz agonia, jaka przeszywała jej ciało, zdawała się sparaliżować ją do pewnego stopnia. Gdy tylko próbowała ruszyć ogonem, dreszcz bólu uderzał w nią, uniemożliwiając jej powstanie. Musiała jednak ruszyć się z miejsca - wyciągnęła ręce przed siebie, po czym chwytając się pierwszej rzeczy, jaką poczuła, spróbowała przeciągnąć swoje cielsko. Przy pierwszej próbie przyciągnęła jedynie stertę kości w swoją stronę, za drugim razem zaś ruszyła z miejsca, czołgając się mozolnie, nieświadoma, iż zbliża się do Derogana.

        Po kilku chwilach przesuwania się, czemu towarzyszyły to jęki, to szlochy, to stłumione okrzyki bólu, naturianka mogła dostrzec bez trudu Derogana, a on ją. Ona ujrzała miecz człowieka i jego rany, a on to, co zostało jej uczynione przez pseudosmoka, choć obrażenia wyglądały jakby to prawdziwy smok próbował rozprawić się z eugoną.

- Pan Derogan... jest ranny? - W jej oczach rozpaliła się ponownie ta sama iskierka, którą ujrzeć można było kilka godzin wcześniej, gdy uniżona szła u boku wampira, pokornie, tak jak niewolnica powinna robić. Przysunęła się jeszcze bliżej, do punktu, że jej włosy, gdyby miały siły, to mogłyby skubnąć młodzieńca. Patrzyła na oparzenia, nieco bezradnie, nieco z poczuciem winy. Było w tym jednak coś dziwnego, gdyż widząc Derogana, zapomniała o sobie. Łzy przestały napływać, a jęki ucichły. Krzywda jej wyrządzona przestała mieć znaczenie. Choć wciąż czuła ból, to jednak był on bez znaczenia. Znacznie bardziej bolały ją rany człowieka. - Nie potrafię pomóc. Nie znam się na leczeniu. Wybacz mi za mą bezradność. Moją bezużyteczność.

        Wzrok przeniosła na miecz, który dopiero teraz ujrzała. Widziała, iż nie jest to zwykła broń, głównie ze względów estetycznych. Była unikatem, należącym do mężczyzny. Gdyby tylko umiała nim władać, pokonałaby bestię. I ocaliłaby wampira, swego Pana. Wyciągnęła rękę w stronę oręża, który był tak niefortunnie ustawiony, iż tylko ostrza zarówno ona, jak i Derogan mogli sięgnąć. Mimo tego, eugona chwyciła klingę w swą dłoń, przyciągając całość na tyle, by młodzieniec mógł bez trudu dobyć rękojeści. Na razie jednak potęga skryta w mieczu zdawała się nie oddziaływać na nią, a zacięcie zignorowała, choć widać było po jej oczach, że czuła ból.

        Jedyne, co mogła zrobić dla Derogana, to podać mu miecz, o którym myślała, iż być może ma wartość sentymentalną dla człowieka, i że jeżeli mają tu umrzeć, to lepiej, by dzierżył on ów oręż w swej dłoni. Nie chcąc, by on jakkolwiek się wysilał w swym obecnym stanie, chwyciła rękojeść swą delikatną dłonią. Ten fizyczny kontakt z ostrzem zainicjował wyzwolenie, czy też raczej reakcję skrytej w nim energii magicznej, która próbowała wpłynąć w ciało eugony, napełnić jej umysł czymś, co wizją chciałoby się nazwać. Tak też się stało, lecz wraz z tym, pojawiły się pewne skutki uboczne, wywołane tym, czym była Lullasy.

        Klątwa, która zazwyczaj zakłócała działanie zaklęć, przy kontakcie z tak potężną dawką energii, która sama w sobie nie miała określonego celu, przekształciła tylko jej część, uplatając ją w czar. To, co pozostało, sprawiło, iż Lullasy doznała widzenia.

        Fala ognia wylewała się zza jednego z kościanych wzniesień, a z żaru wyłaniał się smok, którego furia skierowana była prosto na nich. Pradawny gad z wizji sunął ze swymi kłami i szponami prosto na eugonę, która zdawała się samotna.

        Wtedy też, pojawił się Derogan, którego plecy ozdabiała potężna para anielskich skrzydeł. U jego boku stanęła cała reszta grupy, która znajdowała się w pieczarze. Tuż za młodzieńcem zaś pojawiła się ludzka istota, która zdawała się zarazem nie mieć oblicza, a jednocześnie posiadać tychże więcej, niż można pojąć umysłem. Przemówiła ona do niego, a pod wpływem tych słów, chwycił on miecz, który rozbłysł blaskiem wielu słońc, a blask ów zaczął niszczyć smoka.

        Gdy tylko niewolnica odzyskała świadomość tego, co się dzieje wokół niej, przeraziła się. Spomiędzy jej palców, które trzymały rękojeść miecza i nie chciały puścić, magia tak silna, iż była widoczna gołym okiem, wypływała pod postacią smug o barwach, których nie dało się opisać, gdyż te zdawały się obce dla zwykłego oka. Było ich osiem, a energia w nich skryta rozjaśniała spory część okolicy, nie oślepiając przy tym nikogo. Siedem z nich zdawało się kierować i zbliżać w obecne tu, żywe istoty, czyli ku Deroganowi, Cardosowi, Kalirscie, Sechmet, Amiemu oraz kotowi w obuwiu. Ósmy sięgał nad ogromną stertą kości.

        W momencie, gdy energia dosięgła wszystkich jednocześnie, istoty rozumne, których sięgnęły smugi, odczuli przeszywającą ich dawkę życiodajnych sił, których pokłady zdawały się nieskończone. Ci, którzy byli nieprzytomni, czyli Cardos oraz czarodziejka, zbudzili się w pełni sił. Derogan oraz Sechmet czuli, jak ich rany zdają się wymazywać z przeszłości oraz teraźniejszości, jakby ich nigdy nie doznali. Otarcia smokołaczki zanikły, a oparzenia człowieka zdawały się jedynie złym snem. Te zaś istoty, co bliżej im było do zwierząt, odczuły coś, czego odpowiednikiem fizycznym byłoby porządne kopnięcie w miejscu, gdzie kończyły się plecy, a zaczynał ogon. Czyli niegroźny, lecz irytujący ból. Kot zareagował na to syknięciem oraz, kto by pomyślał, tupnięciem obcasem w skalistą podłogę.

        Byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że ten efekt magiczny nie był pozytywny. Owszem, wyleczył on wszystkich dookoła, lecz w rzeczywistości magia przeniosła wszelkie rany oraz negatywne odczucia takie jak ból czy zmęczenie w Lullasy. Dla tych, co byliby wtajemniczeni w historię niewolnicy, byłby to znak, iż klątwa ostatecznie dokonała swojego, używając magii z miecza na niekorzyść naturianki. Dla innych było widoczne jedynie to, jak oparzenia, które dzierżył do niedawna młodzieniec, przeniosły się na wężową damę. Otarcia smokołaczki także odnalazły swe miejsce na bladej skórze. Nawet zmęczenie oraz osłabienie zostały jej przekazane, co było widać po jej wzroku, który zdawał się nie patrzeć na rzeczywistość, a powoli odpływać w głęboki sen.

        W końcu smugi znikły, ponownie zapanowała ciemność, a miecz przestał oddziaływać na Lullasy. Jednak efekty tego, co się stało, pozostały. Naturianka ostatkami sił przesunęła miecz, umieszczając rękojeść w dłoni człowieka. Jej usta rozchyliły się, a spomiędzy warg wydobyły się słowa przeznaczone tylko dla uszu Derogana. Słowa, które były jedynie echem tego, co usłyszała pół kobieta w widzeniu.

- Nadchodzi smok, Nosicielu Dusz, a jego gniew...jego furia, wraz z nim. Przerwano mu ostatnie chwile życia, którego już nie chciał kontynuować. Pomóż mu wydostać się z tej niedoli, a w stronę, którą wskaże jego martwy ogon, pójdziecie, by odszukać wyjście z tego labiryntu śmierci.

        Po tych słowach zamilkła, lecz nadal była przytomna. Choć ciężko tu było mówić o stanie innym niż głęboki szok. Wpierw wizja, a zaraz po tym otrzymanie tak wielu poważnych ran. Żadna nie była śmiertelna, lecz ta dawka cierpienia przekroczyła próg bólu, przy którym niewolnica ledwo, o ile w ogóle, była świadoma tego, co się dzieje.

- Na klejnoty mojej matki, czuje się lepiej niż za czasów, gdy jeszcze nie miałem żony, a to już wyczyn! - Głos Cardosa, który doskonale opisywał to, jak się czuje, był donośny i dotarł do wszystkich, gdy ten podnosił się na własne nogi. - Dobra, panienki, jestem pełen energii i wigoru. Więc szybko, dacie mi tutaj jakąś kształtną dziewicę, co bym mógł choćby na stercie kości skorzystać z okazji, bądź też załatwcie jakąś walkę, ale już!

- Jesteś obrzydliwym, sprośnym, niemożliwym, okrutnie głupim kawałkiem mięcha, co to myśli, że mózg i narząd między nogami to jedno i to samo. Brzydzę się tobą, twoją rodziną pięć pokoleń wstecz oraz wszystkim, co kiedykolwiek zdoła opuścić twe usta oraz twe krocze. - Cięty język Kalirsty szybko sprowadził na ziemię staruszka, a przynajmniej to stało się według czarodziejki.

- Dobra dobra, starczy tych komplementów, bo jeszcze się zarumienię.

        Podstarzały rycerz, ledwo przemówił, a ujrzał, iż w oddali rozbłyska blask ognia, który powoli rośnie na wielkości i sile, jakby zbliżając się w tę stronę. Gdy światło stało się silne na tyle, iż można było bez trudu ujrzeć wszystko dookoła, zakuty w zbroję człowiek przemówił ponownie.

- Dobra, jeśli można, chciałbym sobie uporządkować naszą sytuację, bo najwyraźniej nieco akcji przegapiłem, dobrze? Jakby co, poprawcie mnie, gdy będę się gdzieś mylił. A więc poprzedni smok znikł, a jego miejsce zastąpiła dziewczynka, która mnie niezmiernie pociąga. Tak, to do ciebie, pani słodkie oczka. U jej boku stoi dziecko tamtej smoczycy. Niewolnice zdaje się tamta smoczyca zjadła, przeżuła, spaliła, a następnie wypluła, dlatego też jest w stanie, w jakim jest. Obok Derogana naszego kochanego zaś siedzi jego nowy zwierzak, kot Pimpuś, którego wyciągnął z wyrwy w naszym planie rzeczywistości, zazdroszcząc naszemu dawnemu przyjacielowi, panu Mirzowi. Tymczasem coś niezwykle jasnego zbliża się w naszym kierunku, by, prawdopodobnie, zmieść nas z powierzchni...em, spod powierzchni Alarani. Coś pominąłem?

- Jesteś chędożonym idiotą, Cardosie. - Odpowiedziała krótko Kalirsta, która dziękowała bóstwom, iż jej włosy nie noszą już śladów spalenia.

- Ja ciebie też, złociutka, ja ciebie też. Nie sądzę jednak, by to było dobre miejsce na tak pełne emocji wyznanie miłości. A teraz, wracając do ważniejszych spraw... Ty, dziewczynka, przedstaw się i podaj choć jeden powód, dlaczego nie mam cię zabić bądź zgwałcić. Miło by było, gdyby tym powodem było wyjaśnienie, co ty tutaj robisz. Deroganie, twoja wersja wydarzeń oraz ewentualne wyjaśnienia także są czymś, na co czekam niecierpliwie.

        Tymczasem, było już widać, iż zmierza w ich stronę kula rozszalałych płomieni, która jeśli zostanie zignorowana, poważnie pokiereszuje tu obecnych za około minutę, gdyż dystans wciąż był całkiem spory. Tuż za oślepiającym blaskiem ognia, ujawniała się sylwetka masywnego smoka, którego rozmiar był kolosalny, lecz na tyle mały, by mieścił się on w tej grocie.

- Deroganie! - Podbiegła do niego czarodziejka, widać było, iż była nieco zestresowana tym, co nadchodzi. - Znasz magię ognia, prawda? Widziałam, jak wywołujesz go, wtedy przy karczmie. Dasz radę przekierować to, co na nas leci? Znam domenę powietrza, ale nie wiem, czy byle dmuchnięcie załatwi sprawę.

- O nie nie nie moja panno. Ja jestem pewien, że twoje, bądź też jego czary dadzą tyle, co nic. Jestem wyszkolony w magii istnienia oraz struktury. Utworzę zaporę z kości wokół nas, to pewniejsza metoda. - To mówiąc, Cardos wyciągnął chustę, po czym na pokaz przemienił ją w pelerynę przy użyciu niewielkiej ilości magii.

        Ich oczy zderzyły się ze sobą, nie dosłownie oczywiście, niczym ostrza miecza. Widać było, iż daleko im do porozumienia, a czas naglił. W najgorszym wypadku ich szczątki będą wciąż się kłócić, nie pozwalając całej reszcie umrzeć w spokoju. Czas uciekał.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Całkowite wyczerpanie jest czymś, co naprawdę niewielu ludzi miało okazję przeżyć. Wielu zapewne często mówiło, że kompletnie nie mają sił, lecz prawdziwą rzadkością jest, aby to była prawda. Dzieje się tak z dwóch prostych przyczyn – zdrowego, ludzkiego rozsądku oraz naturalnej reakcji organizmu na znalezienie się na skraju wyczerpania – naprawdę wielki ból, który mało kto jest w stanie znieść. Jeżeli jednak ktoś uzna, że ból może pokonać słabych, to szybko przekona się, z jakiego powodu istnieje w ogóle coś takiego. Derogan naprawdę nie miał już w sobie ani krztyny energii, aby zrobić cokolwiek. Dlatego prawdziwą ironią było, kiedy tuż obok niego upadł jego miecz. Na jego nieszczęście niedaleko stóp.
        Młodzieniec czuł, że wykonanie najmniejszego, najbardziej oszczędnego nawet ruchu natychmiastowo go zabije. Z drugiej strony wiedział także, że jeżeli nie zdecyduje się niczego zrobić, to prędzej czy później i tak zginie z wyczerpania. Znajdował się w sytuacji patowej, mając tak blisko rozwiązanie wszystkich swoich problemów. Dodatkowo dopiero teraz poczuł, jak ciężko się oddycha w podpalonym przez Hagryvda powietrzu. Gdyby nawet Derogan jakimś cudem zdołał odzyskać chociaż część energii, to długo nie potrwa, zanim się udusi. ”Hagryvd, jeżeli mnie słyszysz, to wiedz, że jesteś beznadziejnym aniołem. Zużyłeś wszystkie swoje siły na zrobienie czegoś, co mnie zabije! A potem najprawdopodobniej spopieli moje ciało. O ile nie zrobi to wcześniej ten smok.”
        Derogan nie uzyskał ze strony Hagryvda żadnej odpowiedzi, co w tej sytuacji było dosyć zrozumiałe. Słabnący umysł wyłączał te rzeczy, bez których może się obyć. Widocznie świadomość anioła należała do jednej z nich. Młodzieniec martwił się, że łącząca ich więź została zerwana na dobre. Tak czy owak na razie nie miał co liczyć na rady paladyna. Nie mógł także w żaden sposób obracać głową, a jego zasięg wzroku był, łagodnie mówiąc, ograniczony, nie mówiąc nawet o panujących w jaskiniach ciemnościach. Leżenie bez możliwości najmniejszego ruchu jest już wystarczająco dyskomfortowe, kiedy się coś widzi. W jego sytuacji było się na skraju szaleństwa. Przynajmniej można było skorzystać nadal ze zmysłu słuchu, na którego przez pewien czas Derogan przestał zwracać uwagę. Teraz gdy ponownie zaczął słuchać tego, co się działo wokół, przez chwilę pomyślał, że Cardos umarł. Otóż głównym dźwiękiem, który dochodził jego uszu, było straszliwe płakanie Lullasy. Młodzieniec nie wyobrażał sobie, co innego mogłoby się stać, aby zmusić eugonę do takiego płaczu. No, chyba że przypadkiem nadepnęła, to znaczy napełzła komuś na nogę. Po chwili usłyszał okrzyki niewolnicy skierowanej do Cardosa, co oznaczało, że najprawdopodobniej chodzi o tę drugą rzecz. Jednak z jej słów wynikało, że chodziło o jakąś grubszą sprawę.
        ”Co takiego mogła ta osoba powiedzieć, żeby doprowadzić Lullasy do takiej furii? Może to, że Eridios nie żyje? Choć jest to nawet całkiem prawdopodobne, ten wampir nie miał prawa wiedzieć, gdzie wylądujemy, więc jest raczej bezużyteczny. Chyba, że zechcą go użyć do jakiegoś innego celu. Jest w sumie służącym tego całego księcia. Niby nigdy nic szczególnego o nim nie słyszałem, ale książę to książę. Choć król pewnie byłby ważniejszy.” Brak możliwości zrobienia czegokolwiek sprawiał, że zaczynał coraz więcej myśleć. Nawet bez obecności Hagryda, który zazwyczaj napędzał wszystkie jego toki myślowe. Teraz po prostu nie mógł zrobić niczego innego, może poza wsłuchiwaniem się w ciemność.
        Jeżeli już o wsłuchiwaniu się mowa, to Deroganowi nagle się wydało, że płacz i jęki eugony zaczęły się jakby zbliżać. Nie był pewien, czy dzieje się to naprawdę, czy jest to tylko iluzja spowodowana dziwną akustyką pomieszczenia, ale miał wrażenie, że niewolnica jest coraz bliżej niego. Niepokoiło go to, że ciągle płakała, nie miał pojęcia, w jakim jest stanie, czy nie mogłaby go skrzywdzić. W jego obecnej sytuacji nawet ona miałaby możliwość dziecinnie prostego dobicia go. Nie potrzebowałaby nawet do tego broni. Młodzieńcowi pozostawało mieć nadzieje, że Lullasy nie byłaby zdolna zrobić coś takiego. Trochę go smuciło to, że jego życie zależało od tego, czy niewolnica zachowa się jak niewolnica. Gdyby Hagryvd mógłby go zrugać za myślenie, teraz bez wątpienia by to zrobił. Ta cisza w umyśle może i była trochę przerażająca, ale pozwalała się za to o wiele bardziej skupić na tym, co działo się naprawdę. Derogan już dawno tak przejrzyście nie myślał. Żałował tylko, że nie mogło się to stać, kiedy jasne myślenie przydałoby się, a nie teraz, gdy nie mógł zrobić niczego.
        Wkrótce też zrozumiał, że Lullasy jednak naprawdę zbliża się w jego stronę. Stało się to pewne, kiedy ta pojawiła się nagle w jego naprawdę niewielkim zasięgu wzroku. Jakimś cudem młodzieniec zdołał ją dostrzec pomimo braku jakiekolwiek źródła światła – widocznie oczy mogły przywyknąć nawet do tak całkowitej ciemności. Jednak to, co zauważył, zszokowało go. Eugona wyglądała, jakby połknął ją smok, przetrawił, po czym zwrócił. Derogan w tym momencie naprawdę żałował, że Hagryvd nie może tego słyszeć. ”Co ta bestia jej zrobiła? Te wszystkie rany... dlaczego ona w ogóle jeszcze żyje, skoro ten smok potrafił zrobić coś takiego? Dlaczego jej nie dobił? Czy to dlatego tak łkała?”
        Nagle Lullasy spytała się go, czy jest rany, czemu towarzyszył niepokojący ton głosu. Derogan naprawdę chciał odpowiedzieć, poprosić eugonę, aby za wszelką cenę wsadziła mu miecz w dłoń, aby go uratowała, ale ledwo zdołał poruszyć ustami, a co dopiero wydać z nich jakikolwiek dźwięk. Po chwili niewolnica powiedziała, że nie potrafi mu w żaden sposób pomóc. Młodzieniec pomyślał, że za chwilę szlag go trafi. ”Nie potrzebuję medyka, potrzebuję miecza! To oparzenie to nic, potrzebuję sił! On leży obok! Tuż obok! Po prostu podnieś go i wsadź moją rękę! Tylko tyle! Błagam, Lullasy, nie musisz robić dla mnie niczego innego, tylko tyle!”
        Eugona jednak, pomimo poważnego poturbowania przez smoka, nie była Hagryvdem – nie potrafiła czytać w jego myślach. Derogan zastanowił się, co tak właściwie może teraz zrobić, aby dać jej jakikolwiek znak. Wyglądało jednak na to, że z jakichś, kompletnie nieznanych młodzieńcowi przyczyn postanowiła chyba podnieść jego miecz. Gdy sięgnęła po niego, Derogan poczuł przypływ nadziei. Na całe szczęście miecz nie działał na zwykłych ludzi. Nagle myśli młodzieńca zamarły.
        Okazało się jednak, że pomimo niespełniania żadnego z tych dwóch warunków, Lullasy wydawała się odporna na magię tkwiącą w broni. Przesunęła miecz bliżej Derogana. Ten czuł się naprawdę bezradnie, nie mogąc nawet wyciągnąć ręki tylko po to, aby dotknąć koniuszkiem palców rękojeści nieopodal.
        Wyglądało jednak na to, że rany po smoczych ciosach w dziwny sposób łączą ludzi. I aniołów. I eugony. Ta ostatnia zdawała się jakby odczytywać jego myśli, robić dokładnie to, czego Derogan potrzebował. Jednak stało się coś, czego młodzieniec kompletnie się nie spodziewał. Nagle z ręki Lullasy wystrzeliła smuga, której kolor zdawał się dla Derogana bez przerwy zmieniać. Pomknęła ona w jego stronę, a odległość była tak niewielka, że zanim młodzieniec się zorientował, ta już w niego uderzyła. Dojrzał jeszcze, że z eugony wystrzeliwują inne smugi, ale po chwili co innego zabrało jego uwagę. Poczuł, jakby właśnie wziął do rąk Verymhanera. Potężny strumień energii, dzięki któremu jego zmęczenie wydało się przeszłością. Czymś nowym było natomiast to, że oparzenie na jego dłoni zniknęło w jednej chwili. Podobnie jak wszystkie jego blizny czy małe ranki. ”Czyli jednak na eugony działa to w inny sposób.”
~W oszałamiająco inny sposób!
~Hagryvd!
~Ano, anioł-balanga wrócił do gry! I czuję się jak przed chwilą co zabity anioł!
~Podejrzewam, że to musi być niesamowite uczucie.
~A żebyś wiedział! Od dzisiaj dajemy ten miecz do potrzymania wszystkim eugonom, jakie spotkamy. Kiedy będziesz spał zrobię sobie nawet listę wszystkich eugon w Alaranii, żeby zawsze mieć jakąś możliwość.
~Co, starość nie radość?
~Jestem zbyt stary na takie żarty.

        Choć w normalnych sytuacjach Derogan starał się tego nie robić, to uznał, że teraz ma jak największe prawo. Roześmiał się. Poczuł, że i anioł się roześmiał, na jego własny, anielsko-umysłowski sposób. Przerwało mu dopiero zniknięcie magicznych smug, które rozświetlały jaskinię, i znajome uczucie. Miecz ponownie znalazł się w jego ręce, co natychmiast skutkowało pojawieniem się oślepiającego światła. Młodzieniec chciał już się ponosić, ale nagle usłyszał głos Lullasy, który naprawdę go zaniepokoił. Spojrzał natychmiast na eugonę. Chciał już ją zapytać, czy coś mówiła, ale gdy zobaczył jej stan, zamarł z wpół otwartymi ustami. Przez chwilę tylko przyglądał się ciele niewolnicy. Te oparzenia znał aż zbyt dobrze. Wyglądała, jakby była o krok od śmierci.
~Hagryvd?
~Taaaaaak?
~Pamiętasz tę listę?
~Oczywiście, to było ułamek minuty temu. Rezygnujemy?
~Rezygnujemy.

        Derogan podniósł się i przykląkł przy Lullasy. Chciał położyć dłoń na jej ramieniu, dotknąć ją, ale wstrzymał się, nim tego dokonał. To by chyba raczej jej nie pomogło, całe jej ciało zdawało się przeszyte bólem. Młodzieniec poczuł... bezradność. O ile zazwyczaj dzięki sprytowi bądź pomysłowości mógłby rozwiązać większość problemów, o tyle stan zdrowia eugony zdecydowanie przekraczał cokolwiek, co wiedział o medycynie. Jednak nawet bez tego mógł stwierdzić, że potrzeba jej maga, a nie jakiegoś tam medyka.
- Lullasy, słyszysz mnie? - Nie uzyskał żadnej odpowiedzi, co bynajmniej go nie pocieszyło. Doskonale zdawał sobie zdanie, jak to jest być w takim stanie. Jeżeli eugona rzeczywiście przejęła wszystkie negatywne rzeczy z obecnych osób, to nie była w stanie niczego zrobić.
~Nic dla niej nie możemy zrobić.
~Wiem to, ale... to jest takie... niewłaściwe. Gdyby nie łapała tej rękojeści...
~Nie wiem, o czym mówisz, ale podejrzewam, że nic nie mogłeś zrobić.
~A żebyś wiedział.

        Derogan odstąpił od Lullasy, choć czuł się przy tym podle. Zorientował się, że słyszy podniesione głosy. Zamrugał ze zdziwienia i spojrzał na swoich towarzyszy. Dopiero teraz zdołał naprawdę zdziwić się z obecności kota odzianego w buty. Zmarszczył brwi i przetarł oczy, ale zwierzak nie zniknął. Młodzieniec postanowił zająć się sprawą kota później, a teraz skupić się na istotniejszych kwestiach. A z tego, co zdołał uchwycić z przemowy Cardosa, trochę tego było. Na pierwszy plan wysuwała się olbrzymia kula ognia zmierzająca w ich kierunku. Miecz Derogana nie świecił już aż tak mocno, jak wcześniej – młodzieniec był w pełni sił, więc jego moc nie była aż tak potrzebna – więc zwracała na siebie dość dużą uwagę. Za nią widać było coś, co nie wyglądało jak...
~Smok! Na litość Pana, ile jeszcze tych kreatur się tutaj pojawi?!
~Cóż, przynajmniej wiemy, że jesteśmy w jakimś miejscu, gdzie żyją smoki.
~Pięknie, czyli wylądowaliśmy w jakichś górach tak? I wszędzie są te gadziny?! To ja dziękuję, jeżeli już masz umrzeć, to przynajmniej nie chcę patrzeć po raz drugi na wnętrzności smoka. O wiele bardziej wolę po prostu się wyłączyć.
~A potrafiłbyś to zrobić?
~O ile znowu nie zużyję całej twojej energii, to wątpię.
~Zatem dziękuję.

        Derogan spojrzał ze skrzywieniem na swoją dłoń. Może i nie było już na niej oparzenia, ale spopielona rękawica w dość dużym stopniu przypominała mu o tym, co zaszło. ”Jeżeli uda mi się stąd wydostać, to muszę kupić nową. Do tego czasu raczej powinienem unikać dłuższej walki. Och, ale zaraz, czyż nie leci tu w naszą stronę wielki smok? No tak, jego szybko ubić się nie da. O ile w ogóle jest to możliwe.” Nagle podbiegła do niego Karlista. No tak, sytuacja była dosyć... napięta, ale Derogan nie wiedział, czy zdoła sobie poradzić z czymś takim. Nigdy jeszcze nie próbował kontrolować smoczego ognia, bo i nie było okazji, w dodatku tutaj trochę go było.
- Przekierować? Nigdy – odparł. Przesunięcie czegoś takiego wydawało mu się być wysiłkiem równym z próbą ruszenia góry. Natomiast o wiele bardziej możliwym pomysłem zdawało się rozproszenie ognia w jednym punkcie. Na razie wszyscy byli w zbyt dużej odległości od siebie. Jeżeli Derogan miał kiedykolwiek przejąć inicjatywę, to właśnie teraz. - Wszyscy, smoki, nie smoki, do mnie, jeżeli chcecie żyć.
        Sam młodzieniec stał obok eugony i nie miał zamiaru ruszać się z tego miejsca. Spalenie żywcem byłoby dodatkową porcją bólu dla Lullasy, Derogan nie wyobrażał sobie boleśniejszej śmierci. Tym bardziej chciał to przeżyć.
~Czyżbyś miał jakiś plan?
~Dobrze wiesz, że nie. Obydwoje mają trochę racji, ale nic mnie nie przekonuje. Nawet jeżeli stworzyć taką zasłonę z kości, to ta kula ognia przeleci nad nią i sama temperatura tego ognia nas zabije. Przy tym, jak jest teraz gorąco, nie damy rady nic zrobić, będziemy zdani na łaskę smoka.
~Ale ty już wiesz, prawda?
~Prawda.

- Cardosie, potrzebujemy takiej zasłony przed nami. Jak najgrubszej, o opływowym kształcie. Niech te płomienie po prostu się po niej prześlizną. Najlepiej też byłoby wzmocnić te kości czymś... sam nie wiem. Improwizuj. - Sam Derogan miał zamiar postarać się tak użyć magię ognia, aby płomienie w chwili uderzenia w zasłonę były w miejscu zderzenia jak najsłabsze. Nie miał czasu o tym powiedzieć, bowiem kula zbliżała się nieuchronnie, a oni nie mieli ani chwili do stracenia. O ile wcześniej starał się mówić szybko, to teraz jeszcze bardziej przyspieszył. - Karlista, jest tu zbyt gorąco, aby pozwolić sobie na obecność płomieni tak blisko nas. Musisz użyć magii powietrza, aby w chwili uderzenia odepchnąć to ciepło jak najdalej, musi powstać taka sfera, w której będzie chłodniej. Inaczej, tak czy owak, ten żar nas wykończy.
        Miał naprawdę paniczną wręcz nadzieję, że Cardos i Karlista w końcu zdołają się dogadać, a przynajmniej nie kłócić się ze sobą i zaakceptować plan osoby trzeciej. Jeżeli każde z nich zacznie ich ratować na swój własny sposób, to nie spodziewał się, aby udało się im przeżyć.
~To ma szansę się udać.
~Co takiego?
~Jeżeli te kości nie zostaną natychmiast spalone... to chyba przeżyjecie. Aż zostanę i przyjrzę się jeszcze temu wydarzeniu.
~Przecież nie masz żadnego wyboru, przestań udawać, że potrafisz się ode mnie odłączyć.
~Ta myśl mnie pokrzepia, kiedy człowiek zaczyna zbyt dużo myśleć, to dochodzi do wniosku, że świat jest popieprzony. Dlatego też nie myślę, tylko działam.
~To działanie jest iluzją.
~I? Całe życie paladyna jest podążaniem za iluzją. Ale lepsze to niż rezygnacja i czekanie na śmierć.

        Zdziwiło Derogana, że w takiej chwili anioł postanowił się przyznać, że nie wierzy w idee paladynów, ale je wyznaje. Było to dla młodzieńca trochę dziwne, ale zdawało mu się, że rozumie Hagravda. Szybko jednak przywrócił się do porządku. Za kilka sekund miało się zdecydować, czy przeżyją kolejne. W sumie, jakie chwile mogą być lepsze na myślenie? Nagle zdał sobie sprawę z jednej rzeczy. Pognał po kota, wziął go pod ramię (drugie było zajęte trzymaniem dość ciężkiego miecza) i wrócił na swoją pierwotną pozycję. Zwierzak nie zasługiwał na śmierć w płomieniach, przecież nie jego winą było, że nagle się tutaj pojawił. Teraz Derogan był już gotów na przeznaczenie.
Awatar użytkownika
Sechmet
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Sechmet »

Sechmet mocno zaintrygował, ale i wystraszył niespodziewany ryk smoka. Natychmiast spojrzała w stronę, z której dochodził. Zastanowiła się chwilkę. Powinna zmienić, postać na smoczą, by być bezpieczniejszą, jednakże nie chciała nikogo straszyć. Ostatecznie zdecydowała się, by poczekać i obserwować obrót spraw.

Gdy eugona zaczęła wykrzykiwać, iż zarzuca jej kłamstwo, ponownie wywołało to smutek. Smokołaczka czuła się, krótko mówiąc, źle. Bali się jej, chcieli zrobić krzywdę, to nie było miłe. Po ataku Amiego na Lullasy, zmiennoksztłatna stała się jeszcze bardziej przerażona. Dodatkowo to wszystko, co się działo sprawiło, iż po prostu straciła przytomność. Leżała teraz na ziemi, bezbronna i w niewiedzy.
Ami w tym czasie zainteresował się kotem w butach, podleciał do niego i wylądował tuż przed jego nosem. Przychylił główkę to na prawo, to na lewo. Ostrożnie podniósł łapę i położył ją na głowie kota. Wykonał ruch przypominający klepanie, a następnie spojrzał na buty. Uprzednio rozglądnął się i widząc, iż nikt nie patrzy, wyszarpnął jeden. Zaczął się nim bawić prawie jak mały szczeniak. Bo pies z pewnością nie próbowałby spalić swej zdobyczy.

Zmiennokształtna zbudziła się po tym, co zrobiła eugona. Rozejrzała się dookoła. Nie przejęła się zbytnio tym, co wyczynia jej pseudosmok. Bardziej interesowało ją teraz, dlaczego Lullasy jest w tak kiepskim stanie. Pragnęła do niej podejść i pomóc. Opatrzyć rany tak jak umiała czy też wesprzeć psychicznie. Nie zrobiła tego jednak bo bała się tej istoty i nie chciała pogarszać sprawy.
Ciemność, która nastała co jakiś czas rozpraszał Ami usiłujący spalić but. Gdy do uszu Sechmet dotarły słowa Cardosa mocno się skrzywiła jednak postanowiła tego nie skomentować. Wystarczyło, iż zrobiła to Kalirsta. Smokołaczce również nie umknęło to iż zbliżała się tu kula ognia, której twórcą zapewne był smok. Słysząc owo podsumowanie tego, co się dzieje, znów się skrzywiła, musiała to natychmiast sprostować.

- Tamtą smoczycą byłam JA! – starała się powiedzieć na tyle głośno, by wszyscy usłyszeli, ale by nie obrazili się za podniesiony głos – A to nie jest moje dziecko, tylko mój pseudosmok! Natomiast ja nikogo nie skrzywdziłam!

Gdy usłyszała groźbę mężczyzny zlękła się dość mocno. Ze strachu odebrało jej na chwilę mowę i nie mogła wydać z siebie ani słowa. Jednakże zebrała siew sobie i przyjęła dumną postawę.

- Nazywam się Sechmet, wpadłam tu przypadkiem i… i… - głos jej drżał, mimo iż starała się być twarda – I lepiej byście mi nic nie zrobili, umiem przybrać smoczą postać! – zagroziła, choć nie brzmiało to wiarygodnie, zwłaszcza iż była spanikowana i nieudolnie to ukrywała.

Podczas gdy trwała kłótnia jakiej magii użyć, by się obronić, zmiennokształtna przybrała smoczą formę, wprawdzie nie była tak wielka, jak tamten smok, ale jednak sporo większa niż człowiek. Rozpostarła swe czerwone skrzydła i poderwała się do lotu w stronę ognistej kuli. Ami widząc to, aż rozdziawił paszczę i znieruchomiał. Sechmet cudem uniknęła zderzenia z zagrożeniem, leciała do samego smoka. Widać było jej sylwetkę tuż przy gigancie. Kobieta nawet w takiej formie wydawała się strasznie mała przy tej kreaturze. Jakiś czas jej nie było, smocze sylwetki zniknęły nagle. Wszystko niby dobrze, ale wciąż pozostała taka „drobna sprawa”, lecąca prosto na pozostałych.

Tymczasem okazało się, iż twórcą zagrożenia był niejaki Desso, przyjaciel Sechmet. Został on zahipnotyzowany i zmuszony do zniszczenia pieczar przez jakiegoś tajemniczego czarodzieja. Na szczęście, widok zmiennokształtnej w jakiś niezwykły sposób przerwał zaklęcie. We dwoje usiedli na skale i ucięli sobie pogawędkę. Dziewczyna bardzo o lubiła. Opowiedział mu o spotkanych tutaj osobach, a gdy skończyła, westchnęła ciężko. Wspomnienia powtórzyły wszystkie uczucia, które czuła wtedy więc znów omal nie straciła przytomności. W końcu oboje wstali, Desso chciał zobaczyć tych, o których słyszał, więc ruszyli spokojnym krokiem.

Podczas gdy Amiemu udało się doszczętnie spalić buta, smutny, że zniszczył swą zabawkę, choć taki miał właśnie cel, podszedł do czarodziejki. Z łatwością ją przewrócił i ukradł buty. Jeden zaniósł kotu, w przeciwieństwie do kobiety, zwierzaka łagodnie położył na ziemi i nasunął mu but na gołą łapę. Natomiast drugim zaczął się bawić jak z tamtym. Czyli znów gryzł i podpalał. Tyle że tę zdobycz wykończył niemal od razu. Zasmucony tym faktem podszedł do kota, położył się tuż obok niego i przytulił. Wyglądało to jakby spał, ale on bacznie obserwował otoczenie i oczekiwał powrotu swej pani.

Sechmet wraz ze swoim przyjacielem właśnie przybyła do reszty, Desso rozglądnął się i podszedł do Cardosa. Przyjrzał się uważnie jego bliznom na twarzy i zbroi.

- Pewnie masz za sobą wiele walk, jesteś doświadczony i w ogóle, a mimo to zachowujesz się wstrętnie w stosunku dla tej drobnej, wrażliwej kobiety. Wstydziłbyś się – powiedział oburzony i puścił Sechmet oczko, na co ona zareagowała zarumienieniem.
Następnie podszedł do czarodziejki, bez słowa przyjrzał się jej oraz Lullasy. Po czym podszedł do Derogana. Stał przed nim i wpatrywał mu się w oczy.

- Nie jesteś sam, prawda? – uśmiechnął się, nie chodziło mu o towarzyszy, ale raczej o anioła, o to, że ten człowiek posiada w sobie dwie dusze. Pytanie tylko, skąd wiedział.

Smokołaczka podeszła do swojego pseudosmoka, który od razu wskoczył jej na ręce i domagał się pieszczot. Jak się łatwo domyślić, dostał to, czego chciał. Na Desso patrzył nad wyraz ufnie. Może było to spowodowane tym iż mieli podobną naturę albo tym, że przyjaźnił się z jego właścicielką. Zawsze mogło być jedno i drugie.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Martwa cisza i mrok, ostatecznie zmiażdżone przez potęgę lecącej kuli ognia, pochowały się w zakamarkach czaszek, w których panowała jedynie pustka. W powietrzu coraz głośniej roznosił się trzask nieuchronnie zbliżających się płomieni.

- Dobra, niech będzie Deroganie. Ale wiedz, że moja duma nie wybaczy mi tego, iż korzystam z pomocy takiej dziewuchy jak ona. Mam nadzieje też, że nie rozboli cię twa rzyć od nicnierobienia. - Rzucił swe słowa podirytowany Cardos, według którego współpraca z Kalirstą była czymś, co można by spokojnie uznać za piekielne tortury. Był też przekonany, iż chłopak nie zamierza w żaden sposób zaangażować się w obronę przed kulą ognia, gdyż nic w tym stylu nie usłyszał w jego wypowiedzi.

        W międzyczasie czarodziejka, rzucając w zapomnienie sprzeczki ze starcem, zaczęła wykonywać gesty i symbole przy pomocy rąk, co najwyraźniej było przygotowaniem do rzucenia zaklęcia, a co zarazem było kolejnym dowodem, iż tylko z pomocą rąk jest w stanie korzystać z magii. Cardos przyglądał się temu, jakby to ona była wrogiem, którego trzeba poznać, nim stanie się do walki. Kula ognia zaś zdawała się nie ruszać nim ani trochę, jakby to nie śmiercionośny żar, a wiosenna bryza leciała w ich stronę, choć możliwe, iż strach jedynie skrył pod maską, jaką była jego starcza twarz.

        W końcu także i on, z powodu szybko nadciągającej zagłady, rozpoczął czarowanie, choć bez większych przygotowań. Wystawił ręce przed siebie, by nie tylko umysłem, lecz i ciałem ukierunkować energię magiczną, którą następnie zaczął wykorzystywać. Stosy szkieletów, będące najbliżej Cardosa, upłynniły się, a następnie wystrzeliły z nich filary, prosto w stronę starca. Kilka kroków przed nim zatrzymywały się, po czym materia zaczęła tworzyć osłonę, na kształt spłaszczonej ćwiartki sfery, której wypukła - a zarazem opływowa - część skierowana była w stronę gorącej kuli iskier i żaru. Podstarzałemu rycerzowi udało się utworzyć zasłonę na tyle dużą, by wszyscy zostali przez nią okryci. Jedynie grubość osłony, wynosząca ledwie jedną dłoń, pozostawiała wiele do życzenia.

        Z każdym ułamkiem sekundy czuć było, jak atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca, lecz Kalirsta zwlekała, wciąż nie dokonując tego, co zakładał plan Derogana. Dopiero w momencie, gdy ogień zderzył się z kościanym murem, który aż pękł pod naporem energii cieplnej, nastąpiło energiczne machnięcie rękoma w wykonaniu czarodziejki, która wymówiła także pod nosem dwa czy też trzy słowa w języku elfów, który dla wielu był niezwykle użyteczny podczas czarów. W ten sposób ujrzeli, jak powietrze wokół nich pozostaje niewzruszone, w czasie gdy poza osłoną potężny podmuch przekierowywał całe ciepło wszędzie, byle by nie do środka.

- Nawet nieźle, droga panno. Może za tysiąc lat dorównasz mej potęgi! - Cardos, który zdawał się mieć gdzieś takie rzeczy jak skupienie i rozwaga, część swej świadomości wykorzystywał, by trzymać zasłonę w jednym kawału, zaś cała reszta poszła na wymyślanie coraz to kolejnych obelg dla Kalirsty.

- Nie chce psuć twych marzeń, ale ani teraz, ani za tysiąc lat nie zniżę się do twego, gdzie trzeba uczyć się czarów z „Podstaw magii dla kamieni oraz innych przedmiotów nieożywionych”! - Kobieta wycedziła przez zęby odpowiedź, która o dziwo skutecznie zamknęła paszcze starca, który jedynie przewrócił oczami, słysząc tak marną w jego mniemaniu ripostę.

        W międzyczasie, gdy Derogan starał się osłabić szalejący żywioł - czego niestety nikt nie zauważył - całe to zamieszanie wybudziło, czy też raczej ocuciło Lullasy, która ponownie stała się świadoma tego, co się działo. Szok, związany z tym, co przydarzyło się jej za sprawą miecza, skutecznie odcinał fakt strasznego bólu od jej świadomości. To wszystko było z punktu widzenia Naturianki koszmarem, z którego chciała się jak najszybciej wybudzić. Było tak źle, iż nierealnie. Wlepiała swój przerażony wzrok w Derogana, obserwując jego skupienie, jednocześnie nie mając pewności, czy to wytwór jej sennego koszmaru, czy prawdziwa osoba. Wciąż przenikające jej umysł kawałki wizji zdawały się potwierdzać to pierwsze.

„Panie, gdzie jesteś? Panie...czy to sen, czy jawa? Gdzie się podziałeś, Panie Eridiosie? Czy...czy ty nadal żyjesz? Czy może nigdy nie żyłeś? Komu mam w takim wypadku służyć? Deroganowi? Cardosowi? Czy też oni także są jedynie koszmarem nocnym, z którego wybudzę się, by wrócić do dawnego życia?”

        Wątpliwości powoli wkradły się do jej głowy i wzrastały z każdą chwilą patrzenia na swe okaleczone ciało. Nie czuła bólu, nie czuła niczego, co było czymś, czego nigdy nie mogła doznać.

„Czy tak wygląda śmierć…? Panie, nie chce umierać!”

        Gdy eugona zamartwiała się nad sobą, pewien pseudosmok postanowił się zabawić czyimś kosztem. Nie przejmując się czymkolwiek, ukradł but kota, przy okazji doszczętnie go niszcząc. Następnie, gdy tylko ujrzał, iż ognie na zewnątrz ustały, a czarodziejka powoli przestawała czarować, przewrócił ją, kradnąc jej obuwie do własnych, zwierzęcych celów.

        W ten oto sposób, Kalirsta, chcąc czy nie, przerwała swe czary, a jej upadające ciało powaliło Cardosa, który także pod przymusem zakończył podtrzymywanie osłony, która mimo tego nadal była na miejscu, w całości o dziwo. Zbroja Cardosa wydała przy upadku dźwięk pękającego metalu, zupełnie jakby to było ostatnie tchnienie tejże.

- Oho. Zaczepy puściły. Przynajmniej nie będę musiał więcej męczyć się ze zdjęciem tego złomu. - Cardos przeturlał się, skutecznie zrzucając czarodziejkę z siebie, przy okazji zostawiając za sobą coraz to kolejne kawałki zbroi. Gdy wstał, nie zostało nic z jego pancerza, dzięki czemu można było ujrzeć pozostałą część jego odzienia - Proste, lniane spodnie oraz koszulę, które były bardziej dziurawe od kolczugi, którą także miał na sobie, teraz już na wierzchu. - Nie wiem jak wy, ale mi przyda się przerwa od walki, ratowania swej rzyci i wszystkiego, co przypomina treść powieści o dzielnych bohaterach, co to ciągle pecha mają.

- Nie tylko tobie przyda się odpoczynek… - Rzuciła smętnie, gdy sama wstawała, a jej wzrok wbity był w Lullasy. Teraz gdy nic im nie groziło, mogła w spokoju przejąć się losem tego stworzenia. Ruszyło ją sumienie, a przynajmniej tak to wyglądało. Szybko przeniosła swą uwagę na coś innego, dwie postacie, które podeszły do nich jak nigdy nic.

        Sechmet, w towarzystwie tajemniczego jegomościa, który najwyraźniej pojawił się znikąd, przyszła do grupy. Mężczyzna cośtam powiedział to do Cardosa, to do Derogana, bez przywitania, które najwyraźniej wyszło z mody oraz z listy rzeczy, które należy dokonać, by wyjść na miłą osobę. Kobiety to w ogóle zignorował, jakby były jedynie zbędnym elementem krajobrazu. Ta dwójka była - z logicznego punktu widzenia - urwana od rzeczywistości, w najlepsze uśmiechając się przy eugonie, która wyglądała jak wpół martwe zwłoki.

- Zaraz zaraz… - Cardos jako pierwszy zauważył, że nie słychać było smoka, który nie tak dawno plunął w nich czystym ogniem. Szybko połączył fakty, wpatrując się w nowego towarzysza, jakby na jego czole widniał napis „zabij mnie”, którego treść chciał dokonać. - Jak śmiesz mówić do nas cokolwiek po tym, jak prawie nas spopieliłeś! Nawet ja nie jestem tak porąbany, by robić coś takiego! Ty, Sachemet, czy jak ci tam! Po co przyprowadzasz tego, co chciał zrzucić nas w odmęty Świata ducha? ODPOWIADAJ!

        Kalirsta szybko pochwyciła to, co płynęło z ust Cardosa. Także nie zamierzała pałać sympatią do kogoś, kto się nawet nie przedstawił. Zaczęła szykować się do rzucenia czaru, co było widoczne po ruchu jej rąk. Mina starca także mówiła, że przyjaźnie nie zamierza prowadzić najbliższej rozmowy.

        Lullasy zaś była przejęta czymś innym. Patrzyła na Desso i wiedziała, że to nie on. Miała przeczucie, które najwyraźniej było pozostałością po wizji. Czuła to w głębi swojego serca, lecz nie mogła poruszyć się w swoim obecnym stanie, a co dopiero powiedzieć głośno i wyraźnie to, co sobie uświadomiła.

„To nie on. Jest jeszcze jeden smok…TO NIE ON! Ratujcie się!”
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Derogana naprawdę irytowało to, że nawet w obliczu niemal nieuchronnej śmierci Cardos musiał mieć ostatnie słowo. Miał wielką ochotę, aby powiedzieć do starca „Zamknij się, ja tutaj ratuję życia nas wszystkich, podziękujesz mi, jak już nie spłoniesz.” Powstrzymał się jednak od tego. Gdyby Cardos usłyszał te słowa, bez wątpienia nie przestałby gadać, a tak istniał przynajmniej jakiś cień szansy. Tymczasem kobieta będąca smokiem przybrała swoją gadzią formę i poleciała prosto w kierunku płomieni. Młodzieniec nie potrafił pojąć, o co tak właściwie jej chodzi.
~Oby ją ten ogień spopielił!
~Zazwyczaj nie zgadzam się z tobą w kwestii eksterminacji wszelakich obcych ras, lecz ten jeden raz zrobię wyjątek. Rzeczywiście wtedy wszystko nieco by się uprościło.
~Tak. Pozostawałoby wtedy zająć się tym drugim smokiem. Nad wyraz proste.
~Przynajmniej nie musiałbym się obawiać, że inny człapie tuż za moimi plecami.
~W sumie racja.

        Derogan postanowił pozostawić smoczycę i to, co miała zamiar zrobić, sam skupił się na wielkiej ścianie płomieni. Nieco pocieszające było to, że Cardos zdecydował się w końcu przymknąć i wyczarował jakąś sensowną zasłonę. Karlista także wyglądała na nad wyraz skupioną. Młodzieniec uznał, że sam powinien rozpocząć rzucanie zaklęć. Poszukał we wspomnieniach czegoś uspokajającego, kojącego nerwy, będącego niczym woda na ogień jego duszy. Nie musiał szukać daleko, miał niewiele takich wspomnień i każde znał doskonale. Skupił się na nim całkowicie, pozwalając zalać się emocjami. Przynajmniej w wewnątrz, nie mógł sobie pozwolić, aby jego towarzysze zobaczyli, co takiego nim targa. Następnie przeniósł to uczucie na lecącej w ich stronę kuli płomieni. W przypadku zwykłego ognia pewnie nie byłoby aż tak trudno, ale w smoczym bez wątpienia było coś więcej. Derogan wyczuwał wyraźny opór przed jego zaklęciami, jakby smok wzniecał płomienie wciąż na nowo. Narastająca temperatura sprawiała, że powoli zaczynał panikować. Pomimo tego zdołał osłabić kulę w jej dolnej części przynajmniej o trochę. Miał nadzieję, że tyle wystarczy.
        Moment zderzenia się zasłony z ogniem wyglądał naprawdę niepokojąco. Przez chwilę Derogan miał wrażenie, że kościany mur rozpadnie się na kawałki, a Kralista nie zdoła zrobić czegokolwiek, aby powstrzymać rozszalałe płomienie. Wstrzymał oddech, będąc niemal pewnym, że za chwilę powietrze wokół będzie o wiele zbyt gorące, aby można było nim oddychać. Odetchnął dopiero wtedy, kiedy okazało się, że nie czeka ich śmierć przez spopielenie. A powietrze było nawet chłodniejsze niż wcześniej, co na pewno nieco poprawiło nastrój Derogana.
~Wygląda na to, że panika działa na płomienie o wiele lepiej od ukojenia. Naprawdę mnie to zadziwia, byłem pewien, że jedynie czymś spokojnym zdołasz cokolwiek zrobić.
~Widocznie o wiele silniejsze impulsy działają lepiej.
~To pewne, ale powinny raczej wzmagać płomienie. Muszę ci coś powiedzieć. Cieszę się, że nie zostałeś zwęglony przez tego smoka. Jeszcze.
~Nie mam zamiaru umierać w taki sam sposób, co ty. Jest naprawdę dużo o wiele lepszych alternatyw.
~Ażebyś wiedział, mlekożłopie, ażebyś wiedział.

        Wyglądało także na to, że Karlista i Cardos nie mają zamiaru nawet teraz zakończyć toczonego pomiędzy nimi sporu. Obelgi obydwu ze stron wydały się Deroganowi mało wyszukane, mógłby zwrócić im na to uwagę, ale nie chciał znaleźć się pomiędzy dwoma złymi magami, z których to każdy przewyższa go pod względem mocy. Zamiast tego postanowił powiedzieć coś innego.
- Właśnie wspólnymi siłami udało się wam powstrzymać tchnienie wielkiego, złego smoka i przeżyć kolejne minuty. Na waszym miejscu cieszyłbym się, a nie bluzgał. - Młodzieniec nie chciał powiedzieć „my”. Jego wkład w to wszystko wydawał się mizerny w porównaniu do dzieła tej dwójki. No i nie chciał im wyjaśniać po kolei, co tak właściwie zrobił.
        Tymczasem niewielki smok, który już raz o mało nie został spalony przez Hagryvda, zdawał się nie przejmować niczym, co działo się wokół. Nawet tym, że właśnie udało im się dokonać czegoś, czym niewielu ludzi mogło się pochwalić. Ów smok, na którego widok anioł-paladyn nabierał chęci na ponowienie swojego czynu, postanowił, jak gdyby nigdy nic przewrócić Karlistę, która to upadła na Cardosa. Na ich szczęście wszelkie zagrożenie już minęło, teraz powietrze zrobiło się po prostu cieplejsze. Derogan otarł pot z czoła. Gdyby nie było tu czarodziejki, to nie potrzeba by w ogóle ognia we właściwej postaci. Cardos zostałby upieczony niemal natychmiast, następny byłby Derogan, a na końcu Karlista. Wcześniejsze podnoszenie temperatury nie pomagało.
~Byłem kiedyś na Pustyni Naher. Straszne miejsce, wręcz wydawało się, że jest się na patelni. Teraz odnoszę podobne wrażenie.
~Byłeś na Pustyni?! Musisz mi to kiedyś opowiedzieć.
~I tak nie będziesz w stanie sobie wyobrazić przynajmniej połowę z rzeczy, które ujrzałem. Zaprawdę, jest to jedyne miejsce w swoim rodzaju. Nie mam pojęcia, jak ktokolwiek może tam żyć.

        Derogan obrócił się, aby spojrzeć na powaloną dwójkę i kątem oka ujrzał ciało eugony. Przeniósł na nie spojrzenie i z zadziwieniem ujrzał, że Lullasy jest przytomna. Powstrzymał się od skrzywienia, wyglądała naprawdę fatalnie, ale nie chciał tego okazywać. Obawiał się, że niewolnica może zacząć siebie obwiniać o to, że jest w stanie uniemożliwiającym jej służenie komukolwiek. Strach pomyśleć, w jaki sposób mogłaby się ukarać za coś takiego. Młodzieńcowi pozostawało mieć nadzieję, że eugona na tyle jest zajęta innymi myślami, aby nie móc zauważyć tego faktu.
- Czy... - przerwał. Pytanie „czy wszystko w porządku?” zdecydowanie było tutaj nie na miejscu, co natychmiast wypomniał mu Hagryvd. Ujął to w słowach: „Ty durniu, przecież widać, że nie!”. Wobec tego postanowił zmienić pytanie. To było o wiele mniej bezsensowne, choć nadal trochę nie na miejscu. - Jak się czujesz?
        Nagle usłyszał blisko czyjeś kroki. Obrócił się i zauważył, że Cardos zdjął swoją zbroję. A może po prostu wyleciał z niej w chwili upadku? Derogan sądził, że przy obecnym gorącu to zdecydowanie zmiana na lepsze. Ale jego uwagę zwróciło coś innego. Smocza pannica powróciła, w dodatku z towarzyszem. Ten podszedł do Carosa i, jakby znajdowali się w zwykłej karczmie, powiedział mu, że zachowuje się wstrętnie w stosunku Sechmet. Po czym mrugnął do niej.
~Czy ja, do cholery, śnię?! Co się tutaj wyprawia?! Już wcześniej było dziwnie, ale wtedy wiedziałem chociaż, dlaczego i rozumiałem to!
~Deroganie, zabij go!
~Co?
~Ta dzieweczka leciała w stronę, z której przyleciała kula ognia tchnięta przez smoka, a teraz wraca z towarzyszem. Pomyśl!
~Mówisz... że to on?!
~Tak. Nawet jest takim samym pedantem, jak wszystkie te gady!

        Derogan zawahał się, a tymczasem mężczyzna podszedł do niego. Młodzieniec spojrzał mu w oczy. Z trudem zdołał wytrzymać to spojrzenie, jedynie dzięki temu, że Hagryvd postanowił pomóc potomkowi się nie skompromitować i zablokował całkowicie mięśnie jego twarzy oraz szyi, dzięki czemu Derogan zdołał utrzymać kamienną minę. Jednak to, co powiedział mężczyzna, sprawiło, że nawet w Hagryvdzie coś pękło. Jak gdyby nigdy nic zasugerował, że wie o aniele.
~Kurwa!
~Widzisz?! Co innego mogłoby o tym wiedzieć jak nie smok?
~Ale... skąd?! Przecież jest to coś... osobliwego. Te czary z krwawym księżycem, Niebem, Piekłem, Otchłanią... nie mógł czegoś takiego wcześniej doświadczyć!

        Jego bezczelny uśmiech sprawiał, że Derogan zaciskał dłonie w pięści. Jeżeli wcześniej miał jakieś wątpliwości, to teraz się ich pozbył. Tylko smok mógł się czuć tak bezkarnie. Nagle odezwał się Cardos, co tylko jeszcze bardziej zdenerwowało młodzieńca. Spojrzał raz jeszcze na eugonę, która z przerażeniem wpatrywała się w smoka. Poczuł, że jeżeli za chwilę nie uwolni tej całej złości, urządzi w jaskini piekło, utrzymywane dzięki energii z miecza, przez co spopieli ich wszystkich. Ponownie spojrzał na smoka, jego niedoszłego zabójcę. Zamknął oczy i odetchnął.
~Śmiało.
        Jego oczy się rozwarły. Emitowała z nich jasne, białe światło. Hagryvd ścisnął mocno miecz w ręku i zważył go. Zazwyczaj miecze dwuręczne były na tyle tępe, że z trudem przecinały kości. Jednak to ostrze nie było zwyczajne. Anioł wiele razy widział, jak Derogan bez trudu przecina nim coś, co nigdy nie powinno ustąpić pod ciosem jakiegokolwiek miecza. Teraz dzierżył w dłoni naprawdę potężne narzędzie, wiedział jednak też, że musi się spieszyć. Jeżeli smok wiedział, że jest ich dwóch, to pewnie za chwilę dowie się, że teraz to on steruję łajbą o imieniu Derogan. Na szczęście przez piętnaście lat nauczył się myśleć o wiele lepiej niż jakikolwiek człowiek. Szybko doszedł do wniosku, że nie może tego przedłużać. Złapał rękojeść drugą ręką i w ułamku sekundy przesunął ostrze do tyłu, robiąc zamach. Dawno już nie czuł tego wysiłku, dawno nie doznał prawdziwego bólu, który teraz tak bardzo go rozkoszował. Przez kolejny ułamek cieszył się z tej chwili. Przypomniał sobie, co czuł, gdy umierał. Pamiętał, co wtedy sobie obiecywał. Teraz ta obietnica ma zostać spełniona. Ostrze błyskawicznie śmignęło w przód i przecięło ludzką szyję smoka tak samo łatwo, jak drwal ucina maleńką gałązkę wyrastającą z właściwej gałęzi. Anioł nie poczuł żadnego oporu. Miecz poleciał dalej i rozłupał kilka czaszek leżących obok. Hagryvd jednak nie puścił go, przyciągnął z powrotem i oparł się na nim. Przyglądał się, jak odcięta głowa upada na kości, a po chwili reszta ciała. ”Na chwałę Pana!”
        Derogan głęboko wciągnął powietrze i zamrugał. Pierwszy raz doznał czegoś takiego. Poczuł lekkie zawroty głowy, ale znalazł oparcie na mieczu. Podziękował Hagrydowi.
~To ja dziękuję. Naprawdę tego potrzebowałem. Na Pana, czuję się teraz jakbym mógł własnym ciałem wyjść z niebios i pociachać wszystkie smoki.
~Ten był człowiekiem.
~No to będę zdobywać ich zaufanie i zabijał, kiedy się poprzemieniają. Nawet będę to robił, jak już umrzesz. Dołączysz do mnie.
~Jeżeli trafię do ciebie, to czemu by nie...?

        Derogan pomyślał, że jeszcze będzie żałował śmierci smoka. Ale co się stało, to się nie odstanie, młodzieniec działał pod wpływem emocji. I nie chodziło tutaj o zabicie smoka, lecz o pozwolenie dla anioła. Patrząc na to, jak łatwo przyszło mu coś takiego, stwierdził, że szybko nie pozwoli mu na to samo. Ten oczywiście doskonale zdawał sobie z tego sprawę, o czym młodzieniec zorientował się za późno.
~E, nie przejmuj się, sam bym się siebie bał na twoim miejscu. I nie zadręczaj się, stało się dobrze, ten gad więcej dla nas dobrego zrobi martwy. A teraz powiesz, widzisz tam jakiś ogon.
~Nie i niepokoi mnie to. Eugona mówiła, że wskaże nam wyjście. Zresztą ten nie wydawał się zbyt wściekły, co najwyżej pogardliwy.
~Pamiętaj, mieliśmy powody, które mogę ci tu wyliczać na dłoni. Jestem aniołem, a i tak zrobiłbym to samo. Tak właściwie, to zrobiłem to. Jeżeli nie ufasz aniołowi, że coś było słuszne, to nie ufaj nikomu, nawet sobie.
~Chyba masz rację. Zresztą on wiedział o tobie. Czynię sądy wiele razy i tym razem będę tak samo pewien swojej decyzji. On musiał umrzeć.
~I wychodzi pozytywnie, dobra robota!
Awatar użytkownika
Sechmet
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Sechmet »

Sechmet słysząc podniesiony głos Cardosa skryła twarz za włosami i spojrzała w bok wystraszona. Desso widząc to, postanowił odpowiedzieć za swą przyjaciółkę.

- Po pierwszy stary, nie krzycz na nią. Po drugie ona ma na imię SECHMET. Po trzecie miałem niemiłe starcie z jakimś czarownikami, którzy z pomocą magii zmusili mnie, bym to zrobił. Chcieli się was pozbyć czy coś. Więcej nie pamiętam – mówił bez zbytniego przejęcia.
Ami postanowił sobie polatać w powietrzu i obserwował wszystkich z góry. Jednak po chwili wrócił do kota. Klepał go łapą i obserwował reakcje zwierzaka. W pewnym momencie nawet włożył pyszczek pod jego brzuch i go podniósł, po czym podrzucił, jakby się chciał upewnić, że spadnie na cztery łapy.

W tym czasie Derogan podszedł do Desso, oboje patrzyli sobie w oczu, żaden nie poddał się i nie spojrzał w inną stronę. Smok nie wykazywał ani odrobiny strachu, był przekonany, że nikt mu nic nie zrobi, bo jest przecież ponad wszystkimi tutejszymi istotami. Nie mógł się bardziej mylić. Miecz tego człowieka jednym szybkim ruchem pozbawił pradawnego głowy. Na twarzy miał szeroko otworzone oczy i wyraz zaskoczenia.

Zmiennokształtna znieruchomiała. Lekko otworzyła usta. Chciała coś powiedzieć, chciała krzyczeć, ale to, co zobaczyła, sparaliżowało ją na chwilę. Zaczęła lekko drżeć. Była taka wściekła, wystraszona i czuła się samotna. Jeszcze chwile i wybuchnie burzą emocji. Pseudosmok przerwał zabawę z kotem i patrzył na swą panią, wycofał się, a skoro już jej własny towarzysz się wycofuje, to jest bardzo źle. Wokół smokołaczka zalśniło coś w rodzaju ognistego światła, na ziemi zaczął pojawiać się ogień. Dziewczyna patrzyła w dół na tańcujące płomyki, od razu zrozumiała co odkryła. Powoli podniosła głowę. Miała na policzkach łzy.

- JAK MOŻECIE?! – krzyknęła z całych swoich sił, najgłośniej jak umiała. Wtedy właśnie niezbyt silna fala ognia wywołała poparzenia u każdego oprócz eugony i zwierzaków, które zmiennokształtna postanowiła oszczędzić, ponieważ widziała, w jakim stanie jest naturianka a Ami i kot na to nie zasługiwali. Odkryła w sobie magie ognia. Ten czar, choć nie był potężny wykończył Sechmet. Zamknęła oczy i upadła, straciła przytomność. Nic nie zapowiadało, że w stanie po krótkiej chwili, to naprawdę ja wyczerpało.

Pseudosmok wziął kota, którego polubił na grzbiet i podbiegł do dziewczyny, położył kota obok Sechmet i starał się przytrzymać ogonem, by nie uciekł. Sam zaś delikatnie szturchał pyszczkiem swa panią, próbując ją wybudzić.

W oddali zaś dało się słyszeć czyjeś głosy. Sądząc po podniesionym tonie, ktoś właśnie się kłócił. Odległość oraz echo nieco zniekształcało wyrazy, ale możliwe do odróżnienia były takie jak „smok” oraz „porażka”. Po chwili ktoś zakrzyknął „WIEM!”. Nastała niepokojąca cisza. Ziemia zaczęła drżeć, coraz bardziej by utrzymanie równowagi było coraz trudniejsze. Wyjścia, jakie tu były zostały zasypane. Coś pochłaniało każde źródło światła, więc zapanowała nieprzenikniona ciemność. Na domiar złego łatwo wyczuwało się czyjś obcy, ciężki oddech. Wszyscy poczuli okropny chłód. Natomiast Karlista mogła poczuć dotyk na swej szyi.

- Nie durniu! – ktoś próbował szeptać, ale echo to uniemożliwiło. Wrażenie czyjegoś dotyku zaś momentalnie zniknęło.
- Ale mieliśmy…
- Nie! To ty krzyknąłeś, że wiesz i od razu w magie!
- Lepiej się ich pozbyć!
- Ale nie od razu z życiem!
- A Jak znajdą nasz skar… - w tym momencie słychać było uderzenie czymś metalowym.

Ami zionął ogniem w stronę głosów i przez chwile widać było dwóch mężczyzn, jeden z nich trzymał niewielką tarcze, ale o dziwo nie posiadał miecza, drugi zaś z guzem na głowie leżał na ziemi. Wyglądali całkiem zwyczajnie, elegancko ubrani, ten drugi wciąż trzymał jakąś książkę. Może do magii? Ten przytomny machnął ręką, wytwarzając mnóstwo lewitujących płomyków oświetlających całe to miejsce przynajmniej w pewnej części.

- Witajcie, zwą mnie Eler, to mój przygłupi brat Erel, wybaczcie za to wszystko. Myślę, że chętnie byście stąd…wyszli? Mogę wam pokazać drogę, w każdej chwili – uśmiechnął się zachęcająco, jakby bał się, iż nie chcą stąd pójść. Strzyknął palcami w geście lekkie podenerwowania, ale starał się to zrobić szybko, by nie zwrócili na to większej uwagi.
Erel odzyskał przytomność i chwiejnie wstał. Przyjrzał się swej księdze i przewertował kilka stronic. Po czym rzucił bratu oburzone spojrzenie.

- Zrobili krzywdę smokowi! A teraz nas jeszcze okradną! – czarodziej nie mógł się długo cieszyć byciem przytomnym, ponieważ znów oberwał z tarczy, skutkiem okazał się drugi guz. Wyglądało to teraz jakby miał diabelskie rogi.
- Jak już mówiłem… To przygłup, nie zwracajcie na niego uwagi. Swoją drogą… Może jakoś pomóc? Znam magie życia… - powiedział spoglądając na eugone i smokołaczke.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Lullasy widziała i słyszała wszystko, co działo się dookoła, a co mogły wychwycić jej zmysły. Czuła, jak powoli powraca czucie w jej ciele, czego oznaką był niemiłosierny ból, niemal nieskończony w oczach eugony. Dotarło do niej, że wszystko dookoła niej to prawda. Miała ochotę krzyczeć, lecz jedyne co wykrzesała z siebie, to swój ciężki oddech.

“Nie mogę zawieść ponownie…”

        Jedynie gałki oczne zdawały się posłuszne naturiance, to jednak tylko dodawało jej poczucia bezradności. Gdy przesuwała swoje pole widzenia ku górze swej głowy, dane jej było widzieć swą wpół-żywą fryzurę. Węże zamieszkujące głowę eugony od momentu, gdy ta przyjęła rany wszystkich dookoła, były nieprzytomne, bezwładne niczym martwe, gadzie ciała. Naturianka czuła jak życie w tych drobnych istotkach, związane z jej własnym, jest niezwykle słabe.

“Choćbym miała tak cierpieć przez resztę swego życia…”

        Przez głowę przeleciał jej obraz sprzed kilku chwil, kiedy to Derogan podszedł do niej i zadał jej pytanie. Chociaż próbowała, to jednak słowa nie pojawiały się, gdyż ich miejsce zajmowało ciche dyszenie naturianki. Jej oczy były wtedy przepełnione panicznym strachem, niemniej, niż obecnie, uczucie to bowiem nadal trawiło ją od środka. Jej ciało poruszyło się w tamtym momencie - ogon zadrżał, a ręce przesunęły się w stronę Derogana, jakby próbując go dosięgnąć.

“Nie mogę być słaba. Mój pan na mnie liczy. Gdziekolwiek teraz jest.”

        Szybko powróciła do rzeczywistości, by ujrzeć, jak drobny smok bawi się kotem niczym zabawką - a to klepał go po głowie, a to podrzucił, co zwierzęciu futerkowemu nie przeszkadzało, kot w butach bowiem wylądował bez problemu, nawet z dodatkowym balastem w postaci obuwia właśnie.

“Nawet jeśli to sen... Czy też raczej dziwaczny koszmar... To muszę służyć. Chce służyć.”

        Desso w międzyczasie odpowiedział Cardosowi, co sprawiło, iż starcowi zadrżała ręka. Nie powiedział jednak nic, gdyż czekał na kolejną prowokację ze strony smoka, która tylko usprawiedliwiłaby jego atak w oczach towarzyszy. Czarodziejka, gdy tylko to zauważyła, odsunęła się kilka kroków dalej od odzianego w kolczugę człowieka, jakby nie chcąc oberwać ewentualnym czarem z czyjejkolwiek ręki.

        A propo rąk, między jej własnymi powoli zbierała się magia z czaru, który przygotowała. Świadczyła o tym fioletowa poświata, która jednocześnie oznaczała, iż był to czar teleportacyjny. Wyglądało więc na to, że w przypadku ewentualnej walki długo z nimi nie posiedzi.

        Eugona nie zauważyła jednak ani tego, ani też reakcji starca na słowa smoka. Jej oczy utkwiły w Deroganie. Choć nie pamiętała słów, którymi przemówiła w jego stronę za sprawą magii miecza, to jednak wizja wciąż tkwiła w umyśle naturianki, natrętnie przypominając o swym istnieniu poprzez okazjonalne przebłyski.

“Przyjacielu Eridiosa, usłysz mnie, jeśli możesz! To nie ten, który czyha na wasze życie! Jest inny smok, o wiele groźniejszy od tego przed tobą!”

        Zdeterminowana tym, iż jej słowo może uchronić Derogana i innych przed śmiercią z zaskoczenia, zebrała w sobie resztki swych sił, których wiele nie było, by przemówić. Ból wciąż jej towarzyszył, lecz ona znosiła go niczym grzeczna niewolnica.

        Gdy otworzyła usta, nim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk, rozbłysło światło w oczach Derogana, to samo, które dotąd emanowało jedynie z jego miecza. Chwilę później, tuż obok Lullasy wylądowała głowa Desso. Miecz młodzieńca został splamiony krwią, a naturianka, która nie rozumiała, co tak właściwie stało się z Deroganem, zamarła, nie mogąc wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Nie rozumiała, co się stało, a raczej, co wstąpiło w Derogana, a co objawiło się blaskiem bieli.

- Deroganie… - Głos Cardosa przemógł chwilową ciszę, jaka nastąpiła po śmierci smoka. Ręka jego zaś wylądowała na barku Derogana, obok którego stanął. Twarz jego wyraźnie wskazywała na to, że negatywne emocje kołyszą jego sercem. - Powiedz mi, czemu? Czemu to zrobiłeś? Zabiłeś go, od razu, tak szybko, że pewnie sam w zaświatach nie zdaje sobie sprawy, że ciało jego umarło. Jak mogłeś…

        Karilsta wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia, słysząc tak niepasujące do Cardosa słowa. Aż chciała się spytać, czy starzec dobrze się czuje, lecz nim to zrobiła, on odezwał się ponownie, dokańczając swą myśl.

- … Jak mogłeś nie mówić mi, że w głębi serca jesteś tak bezwzględny! To było wspaniałe młodzieńcze! Aż mi się przypomniały moje młode lata, gdy sam rąbałem ciała innych istot niczym kawałki drewna siekierą... Ahh, Deroganie, duma przepełnia mnie na twój widok. Aż czuję, że mimo wszystko warto będzie poświęcić się dla twej sprawy. Gdy tylko upewnimy się, że jest bezpiecznie, powrócimy do naszej rozmowy z karczmy, którą ktoś przerwał - powiedział, wykonując przy tym ruch ręki parodiujący sposób, w jaki Karilsta czarowała - A przez bezpieczne, mam na myśli wszędzie, byle nie tutaj. A tak przy okazji, zdradzisz mi tajemnice tej sztuczki z magicznie świecącymi oczami?

- Cardosie, skup się. Coś jest nie tak…!

        Głos czarodziejki przeszył powietrze tuż po tym, jak starzec, poczuł swym własnym zmysłem magicznym, że coś się gromadzi wokół Sechmet. Derogan oraz jego anioł też zapewne zaczęli odczuwać coś, co wydawało się dla nich niezwykle znajome. Magia, napędzana przez emocje, powoli urzeczywistniała się pod postacią ognia, lecz tym razem, ów ogień był pod kontrolą Sechmet.

- Że niby te małe ogniki? Większy ogień jest po tym, gdy ktoś zje danie wykonane moimi rękoma. - Cardos stanął przed Deroganem, z wypiętą piersią, którą zaraz po tym uderzył swą dłonią - No dobra malutka, pokaż wujkowi Cardosowi jak bardzo słaba jesteś! Czekam!

        Gdy Sechmet krzyknęła, a fala ognia, która w porównaniu ze smoczą kulą płomieni była jedynie ciepłym powiewem wiatru, rozniosła się na trójkę ludzi, którzy na to w mniemaniu smokołaczki zasługiwali. Karilsta była na to przygotowana, gdyż użyła magii powietrza, by bez problemu ochronić siebie i Derogana. Jedynie Cardosa zostawiła na pastwę ognia, wiedziała bowiem, że nie zginie on od tego.

        Cardos jednak nie przyjął ognistego ataku na siebie. Użył magii struktury, by materia w powietrzu przed nim zgęstniała do poziomu, w którym przypominała ciało stałe, o które ogień rozbił się, niczym o kamienny mur. Smokołaczka zaś padła na ziemie, nie niczym trup, lecz mimo wszystko padła.

- Wystarczy, że dzisiaj mi oko wydrapano. Nie jestem aż tak głupi, by okaleczać się jeszcze. - Obrócił się do Derogana, który mógł zauważyć, iż ów oko nadal było w stanie, w jakim było, pomimo tego, iż także Cardosa dosięgła magiczna reakcja miecza na dotyk eugony. - A teraz, módlmy się wszyscy do swych bogów, czy kogo tam kto wyznaje, o to, byśmy zaznali choćby chwilowego spokoju od jakiegokolwiek zamieszania.

        Gdy tylko skończył Cardos przemawiać, rozległy się odległe głosy, obce całej grupie. Przez powietrze przeplatały się różne wyrazy, gniewnie walczące ze sobą. A gdy jedno ze słów głośnych echem odbiło się od ścian tego miejsca, magia zaczęła być wyczuwalna w powietrzu. Skały zadrżały, jak i również wszystko wokół nich. Była to oznaka tego, iż ktoś użył magii, by zasypać jedyne wyjście, a zarazem wejście do tego miejsca, o którym grupa nie za wiele, o ile cokolwiek wiedziała.

        Jednocześnie, wszelkie światło zaczęło słabnąć, a przynajmniej tak to wyglądało. Ci o bardziej rozległej wiedzy magicznej mogli się domyślić, iż w rzeczywistości ktoś używał magii iluzji, która sprawiała, iż wszystko, co świeciło, nadal świeciło, tyle że przestawało to być zauważalne dla śmiertelnych zmysłów. W każdym razie było ciemno, bez względu na to, jak dobry wzrok dana osoba posiadała.

- Wykrakałeś Cardosie, oj, wykrakałeś. - Karilsta przemówiła, nawiązując do ostatnich słów Cardosa. Po chwili poczuła dotyk na swej szyi, od którego przeszły ją dreszcze. - Em...Cardosie?

- Czego zaś chcesz kobieto? - Głos starca rozległ się kilkanaście kroków dalej od czarodziejki, do której dotarło, iż to nie on, a że Derogana nie podejrzewała o to, to podejrzewała, iż to ktoś obcy. Nim jednak zareagowała, rozległy się głosy tuż za nią, a dotyk znikł.

        Po dialogu dwóch osób zakończonym dźwiękiem metalicznego ciosu, nastała światłość. Z początku chwilowa, wywołana przez pseudosmoka, a później trwała, wywołana poprzez magię obcego mężczyzny.

        Dosyć szybko i bez marnowania czasu, ten, który był przytomny, przedstawił siebie oraz swojego towarzysza, a także swoje zamiary, zza których wystawało oczywisty i widoczny jak na tacy sekret. Ledwie zaś Erel wstał, po czym sprawdził swą księgę i przemówił, najwyraźniej na niekorzyść, Eler bowiem postanowił unieszkodliwić go tarczą po raz kolejny, próbując wytłumaczyć w logiczny sposób to, co się stało.

- Nie potraficie kłamać, oboje i w dodatku dorównujecie sobie nawzajem głupotą. - Karilsta przemówiła, gdy miała pewność, że Eler zamilkł na dłuższą chwilę. Z jej oczu tryskała nieufność i wrogość wobec tej dwójki. - Z tego, co rozumiem, to wy nasłaliście na nas smoka, tak? Chcieliście nas zabić, a teraz udajecie niewiniątka! Nie ma mowy, byśmy…

- Byśmy odmówili tak wspaniałomyślnej oferty, w której nie tylko oszczędzicie dalszych ataków w naszą stronę, ale także pokażecie nam wyjście z tego miejsca! - Cardos przerwał kobiecie, zasłaniając jej usta swoją niezgrabną ręką. - Jeśli pozwolicie, chciałbym, byście w swej wspaniałomyślności zajęli się najpierw eugoną oraz tą, tą...no...tą drugą. Czyż nie jest to dobry pomysł, Deroganie?

        Obrócił swą głowę ku Deroganowi, a na jego twarzy malował się pomysł wymieszany z odrobinką podłości. Nawyraźniej już planował jak załatwić nowo powstały, dwuosobowy problem. Pytanie tylko, co takiego planował?

        Tymczasem Karilsta, po brutalnym odsunięciu ręki Cardosa od swoich ust, odeszła na kilka kroków od Elera i Erela. Kilka chwil później, jakby tknięta nagłą falą współczucia i empatii, podeszła do eugony, przy której bez słowa przyklękła. Była zamyślona, a zarazem niepewna, co widać było po jej spojrzeniu, którym obdarowała naturiankę.

- Słyszałaś? Zaraz się tobą zajmą, będzie dobrze. - Przemówiła na głos, pochylając się nad Lullasy. Kolejne słowa wypowiedziała szeptem, mając pewność, iż tylko eugona ją usłyszy. - Wkrótce będzie po wszystkim, całe to zamieszanie dobiegnie końca, ja dostanę to, na co tak cierpliwie czekam, a ty trafisz tam, gdzie trzeba.

        Eugona nie była pewna, co ma myśleć, słysząc kobietę. Co miała na myśli? Czy zaprowadzi ją z powrotem do Eridiosa? A może chce ją ukraść? Nie miała pewności, a każda kolejna możliwość tylko potęgowała jej przerażenie. Na domiar złego, wciąż czuła, iż nie ma sił, by ostrzec innych przed smokiem. Spróbowała podnieść rękę, co niemal jej się udało, lecz Karilsta ostrożnie ją opuściła.

- Spokojnie, nie przemęczaj się, oni się tobą zajmą. - Czarodziejka przemówiła po raz kolejny, tym razem na głos, skrywając swój sekret za zatroskanym spojrzeniem oraz czułym uśmiechem.



“Najdroższa, zgodnie z obietnicą, jestem. Tysiąc lat czekałem, by do ciebie dołączyć. Me serce krwawiło podczas każdej sekundy z dala od ciebie.”

        Ciemność i cisza. Nic nie odpowiedziało samotnym myślom. Nigdzie nie było światła, o którym tak wielu wspominało. Jedynie uczucie, jakby miał się narodzić na nowo, towarzyszyło smokowi, zagrzebanemu pośród kości sobie podobnych. Czuł się, jakby wróciły do niego siły ze wszystkich minionych lat, nie czuł bólu ani cierpienia.

“Najdroższa, gdzie jesteś? Umarłem dla ciebie, kalecząc swoje własne serce tymi samymi szponami, które kiedyś cię broniły! Gdzie jesteś, najdroższa?!”

        Cisza nadal panowała, a wraz z nią nieprzenikniony mrok. Nagle, wszystko zadrżało.

“Co jes…”

        Stalaktyt urwał się ze stropu, gdy skały zadrżały, a wejście się zawaliło, spadając na plecy smoka, który poczuł to fizyczne, śmiertelne odczucie.

“To niemożliwe. Ja...żyje?”

        Zrozumiał, że jeszcze kroczy pośród żyjących. Otworzył oczy, gdy dotarło do niego, że miał je po prostu zamknięte. Szpony jego wciąż były we krwi, a ciało jego wciąż pośród kości. Rana jednak przestała istnieć, znikła zamiast niego.

“Nie, ja nie chce żyć. Swoje wycierpiałem. Swoje przeżyłem. Obiecałem jej umrzeć!”

        Łzy zaczęły pojawiać się na gadziej twarzy, którą powoli obejmowały szpony emocji.

“Czemu, czemu to się dzieje? Całe tygodnie walczyłem z samym sobą, próbując okaleczyć się wbrew zdrowemu rozsądkowi, w imię miłości. Nie wiem, czy dam radę po raz kolejny, nie wiem…”

        Doszły do jego uszu głosy, ludzkie, donośne, irytujące.

“Nie wiem czemu, nie wiem jak, ale trafię w objęcia mej ukochanej, wyrwę się ze szponów życia, choćbym miał wyrżnąć całe osady, spalić miasta, powalić państwa!”

        W oczach zagościła furia, godna barbarzyńcy w bitewnym amoku. Miłość, uczucie zazwyczaj pełne piękna, stało się iskrą, która rozpaliła gniew godny smoka.

“Wymorduje każdego na mej drodze, byleby zasłużyć na swój odpoczynek u boku miłości mego serca!”
Zablokowany

Wróć do „Smocze Pieczary”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości