Szepczący Las[Gdzieś niedaleko Danae] Niespodziewane towarzystwo

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Verfnir
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

[Gdzieś niedaleko Danae] Niespodziewane towarzystwo

Post autor: Verfnir »

Do opuszczenia Szepczącego Lasu przymierzał się już od dłuższego czasu. "Jeszcze tylko jedna pełnia" - powtarzał sobie za każdym razem, gdy nie mógł się zdecydować na wyprawę. Bardzo chciał wreszcie przybliżyć się do osiągnięcia postawionego sobie celu chociaż o krok. Bezczynność zaczynała go powoli frustrować. Dlaczego? Ta, którą pokochał, która pokochała jego takim, jakim jest, znajdowała się z dala od niego. Nie wiedział o niej kompletnie nic. Jak żyje, jak ją traktują, czy znalazła rodzinę, o której zawsze marzyła... Jednak to tylko przykrywka dla prawdziwego powodu jego przygnębienia. Chodziło tu o coś więcej. Starał się nie ukazywać tego nawet przed samym sobą, ale gdzieś w głębi serca obawiał się, że dziewczyna, której uratował życie zdążyła pokochać kogoś innego. Ktoś powiedziałby: "No to rusz wreszcie ten tyłek!". To również nie było takie proste. Wiedział, że potrzebuje przewodnika. Kogoś, komu będzie mógł zaufać. Kogoś, kto pokaże mu nieznany dotąd świat. Świat, który przypomina jedną, wielką grę. Kto zagra źle lub gorzej niż inni - przegrywa, a jeśli przegrywa - wygrywa śmierć. Verf był świadom tego, że takiej osoby nie znajdzie w "swoim" domu zbyt szybko, jednak czas naglił. Miał już tego dość, więc postanowił spędzić ostatnią noc pod koroną drzew, a następnego poranka wyruszyć bezzwłocznie.

Słońce niedawno zaszło za horyzont, a na niebie można było dostrzec księżyc, powoli wspinający się ku górze. Przechadzał się tak między różnymi gatunkami roślin, zwierząt i krzewów, by znaleźć odpowiednie miejsce na rozpalenie ogniska. Nie minęło dużo czasu nim znalazł niewielką i cieszącą oko polanę. Skierował się ku jej środkowi, by odłożyć zebrane przez siebie drewno i suche liście do rozpałki. Brakowało mu jeszcze czegoś, co uniemożliwi powstanie pożaru. Nie chciał ryzykować, zwłaszcza, że znajdował się na terenie, który z opowieści wieśniaków należał do jakiejś driady. O samych driadach wiedział niewiele, ale nie chciał robić sobie wrogów, a już na pewno nie z tak błahego powodu, jak ognisko. Rozejrzał się po najbliższej okolicy w poszukiwaniu czegoś, co mogło mu pomóc. Wprawdzie nie wierzył, że coś takiego uda mu się tutaj znaleźć, ale los najwyraźniej chciał go mile zaskoczyć i udało mu się. Zaledwie kilka kroków od niego, wśród zielonej trawy leżał niewielki głaz. Wilkołak poszedł po niego, by zaraz przynieść go w miejsce, gdzie zamierzał rozpalić ogień. Rozpoczął przygotowania czegoś, w kształcie małej paczuszki z drewna i liści, a gdy skończył, ułożył to na kamieniu i podpalił to za pomocą krzesiwa, które udało mu się ukraść przechodniowi. Po skończonej robocie usiadł przy ognisku i spojrzał na swoje wełniane łachmany. Przyduża na niego tunika o brązowej barwie, podarte spodnie... To wystarczyło, by wziąć go za włóczęgę.Nie mógł ukazać się tak ludziom. Nie mógł też wiecznie udawać wyrośniętego psa. Już teraz wiedział, że czekają go ciężkie dni. Dni, których możliwe, że nie przeżyje. W końcu kto będzie tolerował wilkołaka? Ludzie prędzej odetną mu głowę niż zechcą wysłuchać, co ma do powiedzenia. Na tę myśl westchnął jedynie. Nie bał się śmierci, ale czuł, że to wszystko go przewyższa. Musiał opracować sobie jakiś plan. Pomóc w tym miała mu ostatnia noc wśród drzew. W miejscu, które nazywał domem...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Kolejny niczego niezapowiadający dzień obchodu -czy może objazdu- nowo nabytych ziem i ich zapyziałych rubieży, gdzie wilk dziki, kulejąc, łba nie wychyla, a tabuny leśnych tarpanów omijają miejsca owe szerokim -jak na konie- łukiem. Zwierz swój rozum ma i nie zapuszcza się bez naglącej potrzeby na tereny, na których bytują -nawet w teorii- drapiezniki, przy których człek przy swej pomysłowości, otwartym -tyle o ile- umyśle, frymuśnych broniach i strategii myśliwskiej, a także przy udziale oswojonych istot o niższym intelekcie, bałby się samowtór w las zapuszczać. Śmiertelnicy miewają instynkt samozachowawczy, krwiopijców mało co na tym świecie jest w stanie do grobu wpędzić, toteż Medard na swym nietypowym -jak na ludzkie mniemania- wierzchowcu gnał przed siebie, nie zważając na potencjalne niebezpieczeństwo kryjące sie wśród majaczących przez listowie ogników. Sam zrewsztą wyczuwał, iże coś jest nie tak, jeśliby w pobliżu przebywał śmiertelnik z wiernym psim towarzyszem.
Po kilkudziesięciu krokach wielbrąd zwolnił, a następnie stanął dęba, co zdarzało mu się bardzo rzadko i tylko w ekstremalnych przypadkach. Zwierz ewidentnie nie rozpoznał towearzyszącego temu odosobnionemu miejscu zapachu, a nie była to woń złączonych ze sobą sygnałów psiego i śmiertelnika, choćby wystraszonego na śmierć. Medard, ciągnąc zamaszyście strzemiona i wodze wrzasnął w nasficie:
- Prrr, suczy ty synu, bo cię wywałaszę!!! Cynadry twoje będą zachwalane jak Karnstein długi i szeroki, psie nasienie, jeśli się nie uspokoisz, lebiego!
Ogier -a samce wielbrądów bywają tak nazywane nie tylko przez uczonych i hodowców- uspokoił się i przystanął.
Książę miał nieco bardziej dogodny punkt obserwacyjny, więc skorzystał zeń, póki warunki i wierzchowiec na to pozwalały.
Przy ognisku siedział opatulony w łachmany młodzian, od którego biła charakterystyczna ni to lisia, ni wilcza woń. Gówniarz ewidentnie nie był ani smoczej, ani niebiańskiej krwi - za dużo leśnego piżma drażniło wrażliwy nos krwiopijcy. Skierował zatem wąpierz wielbrąda wprost ku ognisku. Kłusujący nietypowy wierzchowiec powinien narobić niezłego rabanu nieobeznanemu z przyrodą tutejszą przybyszowi, więc książę umyślił wykorzystać naturalną przewagę nad nie do końca poznanym przeciwnikiem.
Wychynął więc, rozpędzony do kłusu, na wielbrądzie i przeskoczył przez ogień jak gdyby nigdy nic. Następnie zatrzymał baktriana obok przybysza i odezwał się do nieznajomego, uspokajająco klepiąc wierzchowca po karczysku.
- Nie wiesz, że obecnie w Karnsteinie panuje zagrożenie pożarowe? Nie padało od miesięcy, ziemia i darń leśna suche niczym wiór, a ty spokojnie zapalasz ognisko? Wyłumacz się lepiej, bo podejrzanie ci z oczów patrzy. - rzucił do wilkołaka, spoglądając z góry na zmiennokształtnego.
Awatar użytkownika
Caireann
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Caireann »

        Była tak poirytowana! Kiedy tylko wróciła po polowaniu do groty swojej matki okazało się, że ta wpadła w furię. Brakowało jednych z jej najcenniejszych skarbów, jakimi były skrzynie z drogocennymi, naturalnymi klejnotami. Do tego w jaskini unosił się wyraźny zapach ludzkich mężczyzn, niekoniecznie równie świeżych co ich pobratymcy w miastach. Caireann nie rozumiała jak wielkim trzeba wykazać się tupetem, żeby zakraść się do siedliska prastarych gadów, o głupocie nawet nie wspominając! Do tego nigdy nie widziała Acrimonii w takim stanie, a smoczyca w łuskach koloru najpiękniejszych szmaragdów z reguły jest bardzo spokojna i opanowana. To właśnie dlatego dziewczyna poprzysięgła, że odzyska jej skradzioną własność.
        Łatwiej było jednak powiedzieć niż zrobić. Nie dość, że bez wzroku nie miała pojęcia jak wyglądają złodzieje, a do tego szczątkowe resztki aur pozostałych w grocie nie mogły jej zbyt wiele powiedzieć. Wiedziała jedynie, że było to troje ludzkich mężczyzn o wyraźnych złotych aurach, topazowych poświatach. Ich ostrość wskazywała wyraźnie, że nie był to nieprzemyślany wybryk, a efekt planu opracowywanego na długo przed dokonaniem grabieży. Sam ten fakt jeszcze bardziej drażnił smokołaczkę, gdyż to oznaczało, że ona i jej matka musiały być przez dłuższy czas obserwowane. Dlaczego nic nie zauważyła?! Była przecież córką Pradawnej! Zastanawiający był również fakt jakim cudem oszukali jej echolokację... Normalnie wszelkie dźwięki docierają do niej bardzo szybko i do tego wzmocnione.
        Przemierzyła Góry Dasso wzdłuż i wszerz szukając złodziei, lecz na nic nie natrafiła. Dopiero u ich podnóża wyczuła delikatne zawirowania magii, a kiedy skupiła się na nich bardziej okazało się, że skrywa znane jej już aury. Niestety, wskazywało to również na fakt, iż nie polowała już jedynie na trójkę mężczyzn, gdyż emanacji było zdecydowanie więcej. Mieszały się ze sobą, że ciężko było jej wyodrębnić inne niż te poznane wcześniej. Wiedziała już jednak, że złodzieje zmierzali w dół rzeki kierując się przez las do Kryształowego Jeziora. Jeśli chciała ich znaleźć, to musiała zrobić to, nim ci dotrą do miasta. Problemem nie była jedynie ilość jego mieszkańców, lecz to, jak ludzie zareagowaliby na wtargnięcie do środka hybrydy smoka i człowieka z wyraźną chęcią zemsty w swoich niewidomych oczach.
        To właśnie dlatego teraz leciała nad lasem tuż powyżej koron drzew. Złodzieje doskonale wiedzieli co robią i to musiała im przyznać. Liczna roślinność tego terenu uniemożliwiała jej bezproblemowe wyłapywanie dźwięków, gdyż fale odbijały się nawet od najmniejszej przeszkody, jaką napotkały, z kolei jej czuły zmysł magiczny nie był w stanie nic wyłapać, jeśli skrywali się pod maskującymi zaklęciami jakiegoś maga. Myśląc o tym zagryzła ze złością szczękę pełną ostrych zębów. Jak mogła dać się tak oszukać?!
        Wtem jednak coś wyczuła. Nie byli to jednak ludzie, co nie musiało od razu znaczyć, że to nie ich szukała. Zamachnęła się mocno skrzydłami krążąc chwilę nieopodal, a gdy znalazła dogodne miejsce do lądowania postawiła swe smocze łapy na ziemi. Nie miała zamiaru się ukrywać, była pewna swojej siły, a do tego złość nieco zaburzała jej zdolność chłodnej oceny sytuacji. "Nie wybaczę nikomu, kto śmiał tknąć moją matkę!" Co z tego, że smoczycy nie było wtedy w grocie? Cóż, gdyby było odwrotnie ze złodziei nie zostałoby nic więcej jak tylko mokra plama krwi na skalnej podłodze.
        Teraz miała jednak szansę dopaść tych, którzy sięgnęli po nieswoje skarby. Smoczy gniew był równie gorący do ognie wulkanów, a długością przewyższał nawet ich życia. Głupcy pożałują, że kiedykolwiek pomyśleli o dokonaniu grabieży! Dlatego właśnie smoczyca (dziewczyna nie uważała się w żaden sposób człowiekiem pomimo, że to właśnie ludzi dali jej życia), gdy tylko wychyliła się spośród drzew warknęła gardłowo uderzając swym masywnym ogonem o ziemię wzbudzając tumany kurzu. Można by porównać jej wygląd do anioła zemsty, gdyby nie jej gadzie cechy. Złość kumulująca się we wnętrzu dziewczyny była za to aż nazbyt widoczna, tak samo jak jej oczy, które pomimo swej intensywnej zielonej barwy zdawały się być puste w środku.
        - Szukam ludzi z całym naręczem smoczych klejnotów. Powiedzcie mi co wiecie, a ocalicie życie. Jeśli jednak mnie okłamiecie znajdę Was gdziekolwiek byście się nie ukryli! - Jej delikatny na ogół głos tym razem był ostry niczym kolce na ciele smokołaczki. W odpowiedzi na złość dziewczyny płomienie w ognisku buchnęły do góry prosto w niebo, lecz mimo bliskiego kontaktu z gałęziami pobliskich drzew nie objęły ich. Mimo swej złości dziewczyna nie zaburzyłaby harmonii natury bez konkretnego powodu.
Awatar użytkownika
Verfnir
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verfnir »

Nie wiedział jak. Nie wiedział kiedy. Wiedział jedynie gdzie. Elisia była jego celem. Wystarczyło się tam jedynie dostać, a potem... Co było łatwiejsze? Dostanie się do miasta, czy znalezienie w nim jednej z kilkudziesięciu, jak nie więcej osób? Siedział tak chwilę przy swym ognisku, gdy nagle wpadł na pewien pomysł. Pokręcił aż głową nie dowierzając w swoją głupotę. Jak mógł na to nie wpaść wcześniej? Elfy! Przecież mogły mu pomóc. W Adrion zawsze był mile widziany... kilka lat temu. Nie miał pojęcia, czy sytuacja się zmieniła, ale musiał spróbować. W sercu rozpalił się nowy płomyk nadziei. Zdobędzie nowe odzienie, pożywienie na wyprawę i z pewnością kilka przydatnych informacji. Skoro miał udać się do miasta elfów, musiał wyruszyć natychmiast. Wstał, wyprostował i uśmiechnął się do samego siebie. Już chciał gasić ognisko, lecz usłyszał gdzieś niedaleko czyjś głos. Nim zdążył się odwrócić, stanął twarzą w twarz z kimś, kto nie wyglądał na zwykłego rabusia. Pierwszym, co rzuciło się wilkołakowi w oczy, był nietypowy wierzchowiec. Podchodzący pod czerń... No właśnie... Co? Koń nie był to z pewnością, a wskazywały na to chociażby dwa garby na grzbiecie. Verfnir nigdy wcześniej nie widział podobnego stworzenia, a znał tutejszą faunę i florę bardzo dobrze. Jeśli ktoś poprosiłby go o opisanie tego czegoś, miałby z tym nie lada problem. Domyślił się więc, że ten dosiadający nie pochodzi z tych okolic. Druga rzecz - sygnety na palcach. Wysoko urodzony? W takim razie co robił o tej porze sam w lesie? Albo jest wyjątkowo głupi, albo zbyt pewny siebie. Lykantrop przyjrzał się mu dokładniej i doszedł do wniosku, że z całą pewnością stoi przed nim ktoś ważny.
Zanim odpowiedział na pytanie cofnął się o dwa kroki tak, by łatwiej było mu uniknąć ewentualnego ataku. A jeśli już chodzi o atak... Jakie miał szanse? Nie potrafił walczyć. No, może jedynie w swojej wilkołaczej postaci mógłby tutaj coś zdziałać. Pełnia jednak miała go przywitać dopiero za kilka dni, a on stał tak tutaj zdany na łaskę jeźdźca. W międzyczasie w jego głowie nagromadziło się kilka pytań. Ciekaw był, komu tak naprawdę tak bardzo przeszkadzało rozpalone ognisko. "Skąd pochodzi", "Co tutaj robi" i "Co to za stworzenie". To wydawało mu się najbardziej interesujące. Wiedział jednak, że nie powinien drażnić wyżej postawionych od siebie, więc postanowił nie odpowiadać pytaniem na pytanie. Gdy już otwierał usta, by coś powiedzieć, zza drzew wyłoniła się... smoczyca? Dosyć nietypowa. Właściwie Verf nie był pewien, czy to prawdziwy smok. Kilka razy udało mu się podsłuchać przechodniów rozmawiającym o tych gadach, jednak nigdy żadnego nie widział. Zionące ogniem bestie, porywające owce i pilnujące skarbów. Czy byli to w połowie ludzie? Nie wiedział. Jednak wieśniacy zawsze powtarzali, że te stworzenia są najpiękniejszymi istotami na świecie. Ta tutaj nie odbiegała zbyt od swych braci w opowieściach. Na swój sposób wydała się mu nawet urocza. Jednak to wszystko nie zmieniało faktu, że wzbudzała w nim przerażenie. Wolał nie rozdrażniać jej bardziej. Gdy wspomniała o skradzionych klejnotach, starał przypomnieć sobie, czy nie widział kogoś takiego w ostatnich dniach, jednak szok, którego doznał, nie pozwalał mu się skupić. Szlachcic na egzotycznym wierzchowcu i smok jednego wieczoru, to zdecydowanie za wiele dla kogoś takiego, jak on.
Jego zamyślenie przerwał wystrzelony w niebo ogień z ogniska. No, nie ma co się oszukiwać. Młodzieniec nie widział nigdy wcześniej takich dziwów i odskoczył w bok, by przypadkiem nie podsmażyć sobie ucha.
- Niestety nie przypominam sobie, bym widział tutaj kogoś takiego w ostatnich dniach. Właściwie jestem tutaj od niedawna. - odpowiedział smokowi, po czym spojrzał w górę. Ogień nie strawił jeszcze korony drzew. Prawdę mówiąc w ogóle nie wydawał się mieć takiego zamiaru. Jak to możliwe? To musi być jakiś dziwny sen...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Młodzian, siedzący jak gdyby nigdy nic przy rozpalonym w największą posuchę w lesie ognisku albo udawał kretyna, albo był nim w rzeczywistości. Mógł też nabyć ową irytującą na dłuższą metę cechę w środowisku, z którego się wywodził, a tutejszy nie był na pewno.
Jakby tego było mało, palący się ogień zwabił następnego ignoranta, a raczej ignorantkę. Nie padało od miesięcy, a ta ni z gruchy, ni z pietruchy, wzmacnia płomienie ogniska magicznymi zaklęciami i jęczy cos pod nosem o trzech takich, co ukradli minerały z jakiejś jaskini. Normalnie jakiś chory koszmar pijanego barda albo dzień gryzonia świszczem zwanego, co miast łepetyny zad z norki wysunął i gazem trawiennym wiosnę przywitał, o tempora, o mores! Dla świętego spokoju Medard rzucił:
- Jakbyśmy widzieli owych rabusiów, nie byłoby czego zbierać z darni po tych osobnikach. Znając życie i te tereny daleko nie uciekli. Są w tym lesie większe drapieżniki, dla których kilku ludzi to byłeczka z masełkiem. Niestety, nie natknęliśmy sie na żadnego z tych amatorów łatwego pieniądza.
Co to w ogóle było?! Pół-człek, pół-gadzina na nietoperzowych skrzydłach... Taaak, w uczonych ksiegach wspominali profesorowie o smokołakach. Smokołak chce być prawdziwym smokiem, a nigdy nim nie zostanie i temu zachowuje się tak, a nie inaczej. Zapewne były to tylko wymysły autora, chcącego ubarwić swą opowieść o istotach, które widział może raz w życiu, ale do tej osobniczki pasowały jak ulał. Z drugiej strony Medard rozumiał podirytowanie i nienawiść skierowaną do idiotów cichcem przywłaszczających sobie przedmioty będące dotychczas w jej posiadaniu. W takiej sytuacji nawet milczący mnich zamieniłby się w maszynę do zabijania...
Awatar użytkownika
Caireann
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Caireann »

        Jej irytacja jeszcze bardziej wzrosła, a natura dookoła niej zdawała się na to odpowiadać. W chwili, kiedy żaden z mężczyzn nie udzielił jej satysfakcjonującej informacji nie tylko ogień zaczął się inaczej zachowywać, lecz zerwał się porywisty wiatr, a na niebie pojawiły burzowe chmury, z których jednak deszcz jeszcze nie zaczął padać. Nawet głupiec zauważyłby, że kobieta kryje w sobie wielką siłę i wcale nie chodziło tutaj o smocze atrybuty.
        O ile w przypadku mężczyzny pachnącego mokrą ziemią oraz wilczym futrem mogła uwierzyć w szczerość tych słów, tak wątpliwości w smoczycy wzbudził drugi jegomość. Owszem, mógłby zabić bez większych wyrzutów sumienia, o czym świadczyła cała masa krwi, którą wokół nieco wyczuwała. A to z kolei zmusiło ją do dalszych przemyśleń na ten temat.
        - Nie tylko ludzie są za to odpowiedzialni. Chroni ich jakaś magiczna osłona, przez którą nie mogę się przebić. Wiedzcie jednak, że jeśli nie uda mi się ich znaleźć, wtedy moja matka ruszy na polowanie. A smoczy gniew nie jest czymś, przed czym można uciec... - Specjalnie przerwała, żeby pozostawić chwilę dla mężczyzn, by mogli przetrawić to, co usłyszeli. Jeśli Acrimonia postanowi podążyć za złodziejami wiedziona zapachem swych klejnotów, wtedy zginie o wiele więcej ludzi, a smoczy ogień strawi wszystko, co napotka na swojej drodze. A oni, uprzedzeni o tym co ma nastąpić, będą mieć na sumieniu dziesiątki, jeśli nie setki istnień zmiecionych z powierzchni ziemi.
        Wracając jednak do mężczyzny na dość nietypowym stworzeniu, którego dotąd nie spotkała... On cały czas nie dawał jej spokoju.
        - Co tu robi wampir, którego rodzima ziemia znajduje się daleko stąd? Do tego miłujący się w magii śmierci? - Zmarszczone brwi smokołaczki oraz nerwowo podrygujący ogon za jej postacią jasno świadczyły, że podejrzewała go o współpracę ze złodziejami. Panowie z kolei mogli stwierdzić, iż dziewczyna ma bardzo mocno rozwinięty zmysł magiczny, zaś zachowanie przyrody dookoła niej wskazywały, że poza smoczymi cechami powinni również wystrzegać się tego, co niewidzialne gołym okiem.
        Caireann miała również wrażenie, że jej rozmówcy jeszcze nie zarejestrowali faktu, że mają do czynienia z istotą pozbawioną wzroku. Nie wodziła za nimi spojrzeniem, gdyż było ono raczej utkwione w jednym, konkretnym kierunku. Dopiero kiedy któryś z nich się odezwał, to obracała w tamtą stronę swoją twarz. Jakże naiwnym byłby jednak pomysł, że z powodu swej ułomności byłaby łatwym przeciwnikiem.
Awatar użytkownika
Verfnir
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verfnir »

Najwidoczniej kolumna ognia była zbyt mało widowiskowym przedstawieniem według "smoczycy". Gdy tylko warunki pogodowe zaczęły stawać się coraz bardziej kapryśne, Verfnir domyślił się, że to również jej sprawka. Ni stąd ni zowąd na niebie pojawiły się niezbyt przyjaźnie wyglądające chmury, poprzedzone silnym wiatrem. A przecież nie zbierało się na burzę ani tego dnia, ani poprzedniego. W takiej sytuacji nawet głupiec zorientowałby się, że ktoś maczał w tym palce, a jedynym podejrzanym była kobieta stojąca przed nimi. Mimo całego cyrku, który odstawiła, przestał odczuwać wobec niej strach. Przecież nie jego szukała, a to dodawało mu otuchy.
Gdy usłyszał słowo "wampir", w pierwszej chwili nie wiedział, o kogo chodzi. Dopiero po kilku sekundach dotarło to do niego. Faktycznie, od mężczyzny siedzącego na tym dziwnym stworzeniu dało się wyczuć zapach krwi. Verf przyjrzał się mu jeszcze raz dokładniej. U jego pasa dostrzegł coś, co przypominało wilczą głowę. Nie, nie było to trofeum. Poza tym, kto z ludzi jego pokroju szczyciłby się zabiciem wilka? No na pewno nie wampir. Przypomniał sobie opowieści o nienawiści między krwiopijcami, a wilkołakami. Czy były prawdziwe? Im dłużej żył, tym bardziej nabierał przekonania, że są to kolejne wymysły prostych ludzi, którzy próbują ubarwić swoje życie ciekawymi historyjkami. No cóż... Możliwe, że niedługo będzie mu dane to sprawdzić. Nie podobało mu się jednak to, że ów przypadek zajmował się magią śmierci. Skąd właściwie ta kobieta o tym wiedziała? Czy rzeczywiście trafił między młot, a kowadło? Z jednej strony nekromanta, a z drugiej wściekły smok, potrafiący manipulować pogodą.
Wracając jednak do tematu samej kradzieży. Nie miał pojęcia, co w tej sytuacji miał niby zrobić. Nie potrafił walczyć ani czarować. Z tego, co zrozumiał, złodzieje mogą mieć mocno kryte plecy, a okradziona wciąż nie powiedziała im, czego od nich oczekuje. Mają jej pomóc? Przecież to nie ich sprawa. Szantaż na czułe serce? Jeśli młodzieniec miałby być szczerym, z czystym sumieniem powiedziałby, że nie obchodzą go losy innych ludzi. Dla niego liczyła się tylko ta jedyna osóbka. Poza tym nie ufał ani wampirowi, ani smoczycy. O ile ten pierwszy wydawał się być w tym momencie stabilny emocjonalnie, tak skrzydlata zbyt wcześnie pokazała, co potrafi. Czuł się przy niej mały i kruchy. Mogła nim pomiatać. Nie dałby się, a to oznaczałoby prawdopodobnie jego śmierć. Nie spieszno mu było umierać tak wcześnie.
- Przynajmniej teraz nie będziesz miał powodu do narzekań na susze. - powiedział do wampira, wykonując lekki ruch głową w stronę nieba. - Czego od nas oczekujesz? Mamy ci pomóc ich złapać? Osobiście nie posiadam takich zdolności, jak wy. - zwrócił się tym razem do smoczycy. - Potrafię czytać, pisać, trochę gotować... tropić?
W tym momencie zdał sobie sprawę, że popełnił błąd wypowiadając te słowa. Dlatego też westchnął, spoglądając w słup ognia, wnoszący się coraz wyżej. Odgarnął włosy, które opadły mu na twarz i przysłoniły widok. Pocieszał się tym, że może wcale nie będą potrzebowali jego pomocy. Skoro nawet smok nie potrafił przebić się przez barierę, którą utrzymywali złodzieje, to jakie szanse miał tutaj jego nos? Jeszcze jedna sprawa nie dawała mu spokoju...
- Całkiem ciekawy okaz. Gdzie go znalazłeś? - zapytał wampira, po czym uśmiechną się lekko w jego stronę.
Ostatnio edytowane przez Verfnir 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Jak nie urok, to przemarsz wojsk! Jakby szalejącego ogniska bnyło mało, smokołaczka zabawiła sie w szamana sprowadzającego deszczowe chmury. Do tego wiatr uginał wierzchołki drzew, a z nieba ni z tego, ni z owego jęły spadać pokaźne krople dżdżu. Widmo suszy odleciało do lamusa, ale -jak to zwykle bywa- pojawiła sie kolejna mara - Starozytni mawiali, iże kunia bać sie należy od tyłu, bo kopie, bydła z przodu, gdyż ubóść potrafi, a smokołaka z każdej strony. Przypadek, z którym Med i wilkołak właśnie mieli do czynienia doskonale obrazował to wiekowe porzekadło. Jakby tego było mało, gadzina jęła coś bez sensu bełkotać o zwalaniu jakieś odpowiedzialności za teoretyczną śmierć ludzi. A czy ludzie nie istnieja po to, by ktoś lub coś mógł bądź mogło najeść się do syta? I co to w ogóle ma być?! Co to niby miało wspólnego z Medardem czy wilkołakiem? Jej kamienie - jej sprawa. Książę odpowiedział, lekko poddenerwowany całym cyrkiem, jaki sie wokół zrobił -a było tak spokojnie-:
- Gówno mnie obchodzi, co chroniło obwiesi, którzy zabrali twoje minerały. Nie musisz nas tym niepokoić i cyrków urządzać, gdyż nie mamy i nie chcemy mieć z tym nic wspólnego. Los teoretycznych ludzi zupełnie mnie nie interesuje - jeśli zginą, bedzie to tylko i wyłącznie winą rabusiów, ich czarownika i tej całej Acrimonii. Starożytni mawiali - przeszedł na smoczy - nie moja pieczara, nie moje złoto. Tu specjalnie urwał, by doszło to do właściwych uszów, a nie uleciało het w eter. Następnie, gdy padły dziwaczne pytania, rzucił:
- Tak sie składa, że gdy tuliłaś się do zaginionych minerałów, ziemie te zmieniły właściciela. Nie jest nim już Hodor von Hodor, a mój kraj. Drań nasyłał na nas centaury ze stepów, to się doigrał w końcu i wcale bym się nie zdziwił, jeśli to on maczał palce w grabieży twoich kamieni.
Następnie odpowiedział młodzianowi:
- A zebyś wiedział. Tyle, że na miejscu błahego problemu pojawił się poważniejszy... Co do okazu zaś, jak nazwałeś mojego wielbłąda, jego pobratymcy od millenniów przemierzają Therię olbrzymimi stadami. Trouintaal zaś -pogłaskał wierzchowca- przyszedł na świat w jednej ze stadnin należącej do mojej rodziny, aże był wyjątkowy, to go przygarnąłem. Nie zamieniłbym go na żadnego innego.
Wilcze oczy berła zajarzyły się czerwonawym światłem, a wątpliwym było, by działania "smoczycy" spowodowały taką reakcję. Złodzieje byli w pobliżu.
- Berło wariuje przez tych złodziei, może wskaże ich kryjówkę? Warto spróbować.
Awatar użytkownika
Juleana
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Juleana »

Odkąd uciekła z Valladonu, każdy dzień był koszmarem.
Wychowana w mieście, znała doskonale zasady poruszania się po wąskich uliczkach, wiedziała, w której dzielnicy śmiało może kraść jabłka ze straganów, a gdzie przypaść do ściany i zacisnąć palce na rękojeści noża. Gdy chciała ominąć tłumy, poruszała się po dachach, na noc schodziła do opuszczonych piwnic. Nie potrzebowała ognia, starczały jej koce, którymi owijała się, zwinięta w kłębek pośród antałków wina czy suszących się mięs. Nie znała się na zielarstwie, bo wszystkie potrzebne jej zioła i rośliny mogła łatwo nabyć, włączając w to ich nazwy i zastosowanie.
Dlatego gdy weszła do lasu, przysłowiowo straciła grunt pod nogami.
Miała ze sobą zapasy jedzenia, ale ile można żyć na suszonym mięsie i sucharach? Bała się używać krzesiwa z powodu trwającej wiele dni suszy i nocami, spędzanymi zwykle na gałęziach drzew, dygotała z zimna i strachu. Była przerażona myślą spotkania potworów czy zjedzenia jakiejś trującej rośliny. A jednocześnie wiedziała, że dziecko pod jej sercem potrzebuje lepszego pożywienia. Jakby tego było mało, klątwa, po wielu dniach monotonnego żywienia dawała się mocno we znaki, z powodu braku ludzi podsyłając jej wonie zwierząt i wizję rozszarpywania jeszcze ciepłego ciała, zatapiania w nim zębów, chłeptania krwi... Jeszcze nigdy nie była tak głodna! Jeśli natknie się na jakichś ludzi, będzie potrzebowała olbrzymiego wysiłku woli, aby powstrzymać się od rzucenia się na kogoś jak głodny wilkołak.
Bardzo, och, tak bardzo potrzebowała ciepłego posłania, ognia i świeżego jedzenia!
Na domiar złego musiała zboczyć z utartego szlaku, bo od wielu dni nie widziała żadnych ludzi, o wiosce i gospodzie nie mówiąc. Dlatego poczuła w sercu radość i ulgę, gdy zobaczyła w oddali płomień. Zaraz potem w jej sercu odezwały się wątpliwości. Co, jeżeli to błędny ognik? Albo zbójnicy. Perspektywa dobrego jedzenia i ciepła była tak kusząca...
Zdecydowała się podejść. Zacisnęła dłoń na rękojeści noża. Jeśli było ich więcej, to drobna kobieta nosząca przetarte, choć dobrej jakości, skromne ubrania nie będzie stanowiła dla nich zagrożenia. Wtedy najwyżej pozostanie ucieczka. W przeciwnym razie... Potarła kciukiem wyślizganą głownię. Przekonamy się, kto jest lepszy.
W miarę, jak się przybliżała, słyszała lepiej ożywioną dyskusję. Szło o kradzież jakichś klejnotów. Podejrzewała, że jednym z nieznajomych jest mag odpowiedzialny za zmianę pogody. Zatrzymała się, oddzielona od zgromadzonych przy ognisku kilkoma drzewami i przeanalizowała szybko scenę.
Włóczęga, chudy, ale ładny chłopak, z którym mogłaby nawet zacząć się solidaryzować. Obok niego szlachcic, od którego wyczuwała niebezpieczeństwo. Nie wiedziała, co w nim jej nie pasuje, ale roztaczał wokół siebie strach i władzę. A z nimi... Aż wstrzymała oddech. Do tej pory smoki traktowała jak legendy, a co dopiero mówić o ich krzyżówkach z ludźmi!
Zmierzyła jeszcze raz wzrokiem dziwne towarzystwo i wychynęła spomiędzy drzew, starając się przybliżyć do ognia. Stanęła jak najdalej od smokokobiety, bo podejrzewała, że to ona jest odpowiedzialna za te zmiany pogody. A jeśli sprawa szła o skradzione klejnoty, to wolała, aby nie wyczuła jej aury złodzieja (słyszała wielokroć, że magowie rzucą tylko na kogoś okiem i już wiedzą, kim ten ktoś jest).
- Wędruję wiele dni. - Uniosła dłoń w geście przywitania. Uświadomiła sobie, jak dawno nie słyszała swojego głosu. - Mogę się ogrzać?
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Caireann była wściekła i wzburzona, nawet nie wyczuła kiedy ktoś zaszedł ją od tyłu. Właściwie ktoś lub coś ponieważ ta istota ukrywała się pod płaszczem niewidzialności. Wilkołak, wampir oraz pół elfka mogli ujrzeć jak niewidoczna siła krępuje smokołaczka jakimiś magicznymi sznurami, których nie sposób było rozerwać fizycznie. Cała trójka mogła przez moment ujrzeć twarz mężczyzny atakującego zmiennokształtną. Najwyraźniej przez przypadek przestał być niewidoczny. Kobieta będąca teraz ofiarą mogła wyczuć zapach starych ksiąg, to był czarodziej. Gdy tylko się skapnął iż jest widoczny ponownie użył tej sztuczki ale tym razem wraz z nim zniknęła Caireann. Pradawny porwał kobietę, już go tu nie było. To gdzie ją zabrał i jaki miał ku temu cel pozostanie tajemnicą przez dłuższy czas.
Awatar użytkownika
Verfnir
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verfnir »

No pięknie... Dopiero co na niebie można było dostrzec gwiazdy, a teraz? Teraz zostały przysłonięte przez chmury zwiastujące burzę. Minęła zaledwie krótka chwila, nim rozpadało się na dobre. Jego ubrania szybko przemokły, a włosy zlepiły się i opadły na twarz. Nie miałby nic przeciwko takiej pogodzie, zwłaszcza, że podobno w tych rejonach panowała susza od dłuższego czasu, jednak takie warunki meteorologiczne znacząco utrudniały mu podróż. Nie był z tego powodu zadowolony.
Jak on to nazwał? Wielbłąd? Chyba warto zapamiętać. W zdumienie wprawił go fakt, że gdzieś daleko, takie stworzenia jak Trouintaal posiadają własne stada, z którymi przemierzają świat. Zapragnął je kiedyś zobaczyć... Zapragnął zobaczyć świat poza lasem. Ile dziwów na niego tam czeka? Ile wspaniałych stworzeń? Musiał się jednak do tego dobrze przygotować, a na razie stał tutaj i tracił czas. Klejnoty... nawet, gdyby dostał coś w zamian za pomoc, czego się nie spodziewał, to co mu po tym? Ich kradzież, podobnie jak one same go nie obchodziła. Przecież on również kradł. Kradł, by przeżyć, a nie znał intencji tamtych "złodziejaszków". Zdziwił się, gdy oczy wilka na berle wampira zaczęły świecić się na czerwono. Prawdę mówiąc spodobało mu się to. Nie chodziło tu o ładny kolorek, lecz o sam kształt tego wynalazku. Przypominał mu swoich "braci" i samego siebie. Może to trochę dziwne, ale prawdziwe.
Wampira i smokołaczki przestał słuchać w momencie, gdy mówili coś o jakimś vonie, czy innym Hodorze. Powodem tego był dźwięk, który dobiegł go od strony drzew. Natychmiast skierował ku jego źródle wzrok, by przyjrzeć się dokładniej nadchodzącemu. Sam podszedł dwa kroki bliżej, ale nie musiał zbyt długo wyglądać. Kobieta sama do nich wyszła z ukrycia. Była... elfką. Zdołał przyjrzeć się już tej rasie nie raz, nie dwa, więc nie miał problemów z jej rozpoznaniem. Gdy podeszła bliżej, ujrzał nieco mniej codzienną cechę charakterystyczną. Jeszcze nigdy nie widział elfa o fioletowym kolorze oczu. Ona też potrafiła czarować? Skąd się tu wzięła i jak miała na imię? Nie wyglądała na kogoś, kto posiada dach nad głową. Czuć od niej było zapach trawy, ziemi i potu, co tylko potwierdzało jego przypuszczenia. Nie podobało mu się to, jednak na postawione przez nią pytanie zdecydował się odpowiedzieć jedynie skinięciem głowy. Do brzydkich i odpychających swą prezencją dziewczyn nie należała, a wręcz przeciwnie. Dlaczego więc wędrowała sama w lesie o tej porze? O ile Szepczący Las w teorii stanowi bezpieczne miejsce, tak w nocy może zamienić się w naprawdę niebezpieczną pułapkę. Nawet tutaj zbóje wyciągają swe łapska, o czym Verf doskonale wiedział.
Kolejna sytuacja, która miała miejsce, zdziwiła go chyba najbardziej. W jednej chwili zdenerwowana i pewna siebie smokołaczka, a w drugiej bezradna zabawka w rękach kogoś... niewidzialnego? A myślał, że dziś już nic nie będzie w stanie go zaskoczyć! Ten ktoś zwyczajnie podkradł się do nich, skrępował smoka i zniknął razem z nim równie szybko, jak się pojawił. Przez chwilę stał wpatrzony w miejsce, gdzie przed chwilą stała skrzydlata, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Wraz z jej zniknięciem ogień z ogniska zaczynał powoli zmniejszać się, by zaraz całkowicie zniknąć, będąc gaszonym przez deszcz.
- Nie powiem, że mnie cieszy jej zniknięcie, ale skoro już sobie poszła, to mogła również zabrać ze sobą i tę ulewę... - powiedział bardziej do siebie niż do pozostałych. - Chyba nici z ogrzania się - tym razem skierował to do elfki z miną zdradzającą lekkie współczucie. - Skoro mamy to już za sobą, to ktoś z was powie mi, co to do cholery było? I kim wy właściwie jesteście? Znaliście się z tamtą?- Spoglądał się to na nią, to na niego. W końcu rozpoznała wampira. Nie był pewien, ale mówiła chyba coś o jego władzy. Musieli się znać...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Smokołaki. Tylko same kłopoty z nimi. I wszystko z powodu durnych minerałów, które albo były w ich pieczarze na długo, nim ją gadziny znalazły, albo też same stworzenia podprowadziły je skądsiś. Pewnikiem ów mag, skryty za mglistymi sztuczkami, szukał czegoś w ten deseń do swoich eksperymentów. A może smokołaki sprzątnęły czarodziejowi "skarb" sprzed nosa? Nigdy się tego nie dowiemy i dobrze. Jednego szkodnika mniej na świecie, a powinni wybić je wszystkie co do jednego jajka! Każdy jeden przedstawiciel tej rasu, którego znał bądź tez z którym styczność miał Medard i inni von Karnsteinowie toczka w toczkę zachowywał się jak "zniknięta" samica. Rozdrażnienie, wieczna furia na wszystko dookoła, hurr-durr niszczenie tego, co akurat osobnikowi o cechach gada, lecz nim niebędącego nie podpasuje w danej chwili... Jednym słowem dzicz!
Wtem pojawił się kolejny zbłąkany wędrowiec, ani chybi mieszczuch, sądząc po braku przygotowania do wędrówek po lesnej głuszy i nieobecności najpotrzebniejszych na tych terenach akcesoriów przy sobie. Wyglądała na mischlinga najpospolitszych alarańskich ras, półelfa lub człowieka, którego odległym przodkiem był długouch. Tak czy srak - nie stanowiła ona zagrożenia dla kogokolwiek w tym leśnym ostępie. Medard rzekł:
- Zapraszamy, o ile ogień wytrzyma harce wściekłego o byle gówno smokołaka. Na razie nieźle sobie radzi.
Następnie odpowiedział wilkołakowi:
- Walczy dziadostwo, nie jest najgorzej. Żar potrawi przetlić się i przetrwać najgorsze nawałnice. W końcu nie jesteśmy z cukru, a te chmury wydają się niknąć w oczach. Co do tej osobniczki nad nami, jej ród juz tak ma. Co jeden, to lepszy "artysta", w negatywnym kontekście, oczywiście. A toto, co ją zabrało, pewnikiem było czarownikiem, z którym miała na pieńku. Trafiła kosa na kamień. Nie żal mi ani jednego, ani drugiego.
Pytasz, kim jesteśmy? - rzucił, po czym kontynuował:
Medard de Nasfiret, nowy właściciel tego lasu, miejsca zwanego Mai Laintha'e. Wielbrąda zdążyłeś już poznać. Co do tej irytującej, co to pragnie być smokiem, ale nie było jej to dane i nigdy nie będzie, nie, widziałem ją pierwszy i miejmy nadzieję ostatni raz. Nie jest to typ, z którym chciałoby się mieć jakiekolwiek znajomości. - dodał. Deszcz pomału przestawał padać, a krople stawały się coraz to słabsze, by zmienic się w niegroźną nawet dla owadów mżawkę, a po dłuższym czasie całkowicie zniknąć, pozwalając żarowi przemienić się w płomień.
Awatar użytkownika
Juleana
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Juleana »

Z wdzięcznością podeszła do ognia, mierząc smokopodobną istotę nieufnym spojrzeniem. Kto wie, co to za licho. Piękne, ale cholernie groźne. Nie zdołała powstrzymać krzyku, gdy pojawił się nieznajomy mag i ją porwał. Odskoczyła od ognia. To już było dla niej za wiele! Zawsze trzymała się z dala od magów, ich czarów i klątw, a teraz takie coś... Jak jeszcze raz ktoś użyje przy niej magii, to zatłucze, obiecała sobie w duchu. Wystarczy, że musi znosić skutki jednej klątwy.
Jej rozmyślania przerwał ulewny deszcz. Jeszcze tego brakowało, cholera! Przykucnęła, dygocząc z zimna i chroniąc przed ulewą swój skromny dobytek. Deszcz obmył brud z jej twarzy i sprawił, że ubranie przykleiło się do ciała. Dlatego dziękowała losowi, gdy równie szybko, jak się pojawił, zniknął. Przysunęła się do ognia, grzejąc jego cudownym ciepłem. Nie przejęła się tym, że płomień parzy nieco jej skórę. Dla takiej rozkoszy było warto.
- Mmm, ja? - mruknęła. - Nie jestem nikim ważnym. I nie znam... Tego czegoś. Od takich jak ona trzymam się jak najdalej. Przeklęte magiczne ścierwo - zaklęła. W tym momencie jej brzuch sie odezwał, a z wiatrem dotarł do niej zapach chłopaka. Pachniał lasem i mokrym psem... I mięsem. Odchrząknęła. - Macie może jakieś żarcie? Ach, i gdzie moje maniery, jestem Juleana.
Awatar użytkownika
Verfnir
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verfnir »

Chyba najbardziej wydawała się być przerażona elfka, która aż krzyknęła na widok tego czarownika. Verf stwierdził, że albo łatwo ją wystraszyć, albo bardzo dobrze udaje. W każdym razie nie wyglądała, jakby miała złe zamiary. Przynajmniej na chwilę obecną. Z kolei jeśli chodzi o wampira, to wilkołak miał rację. Jak się okazało był właścicielem tych ziem. Nic dziwnego, że zwrócił uwagę na ognisko, które w dość łatwy sposób mogło spowodować pożar. Wysłuchał jego słów uważnie do końca. Okazało się jednak, że ani elfka, ani Medard nie znali smokołaczki. A skoro już przy niej jesteśmy... Jeśli rzeczywiście każdy osobnik jej pokroju ma takich charakter, to wilkołak zdecydował, że będzie trzymać się od nich z daleka. Z tego, co zrozumiał, istniała również jakaś różnica między smokiem, a smokołakiem. Postanowił, że jeśli przydarzy się ku temu okazja, zapyta o to wampira. Może wcale nie był taki zły, jak się wydawał? Coś było w jego słowach, co podobało się młodzieńcowi, który cenił sobie bezpośredniość. Tak się składało, ze tym krwiopijca do tej pory się odznaczał. Lepsze to niż sztuczne udawanie kogoś względem innego.
Przechodząc do elfki. Wydawała się być zmęczona wędrówką, a w dodatku zmarznięta w wyniku nocowania pod gołym niebem. Gdy deszcz przestał padać, rzuciła się do ognia, jak wygłodniały wilk na jelenia. Wyglądała bardziej na wygnaną z miasta kobietę niż na zbója. Wygnaną bądź na taką, co od czegoś lub kogoś ucieka. Nie ma się tedy co dziwić, że taka nieufna. Gdy zapytała o jedzenie, wilkołak jedynie pokręcił głową. Zawsze udawało mu się na coś zapolować, ale nigdy nie odkładał swojej zdobyczy na później. Nie zmieniało to faktu, że mógł i tym razem czegoś poszukać.
- Ja nazywam się Verfnir. To imię nadałem sobie sam. Mieszkam w tym lesie od małego. Pożywienie łatwo można zdobyć. Powiedz mi. - zwrócił się do wampira. - Jaki jest twój stosunek do wilkołaków? Słyszałem, że się nawzajem nie lubicie? - Było to ryzykowne zagranie. Jeśli by się wydało, że został kiedyś pogryziony, a historyjki wieśniaków okazałyby się prawdą, prawdopodobnie straciłby właśnie życie. Po co w takim razie pytał? Chciał pomóc. Wreszcie mógł się na coś przydać, a zyskanie przyjaciół może wyjść na dobre. Jako wilk łatwo mógł coś upolować. No cóż... Bez ryzyka nie ma zabawy, jak to mawiają.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Baba z wozu, kuniom lżej. Nawet pogoda zdążyła się poprawić, gdy jeden drań zabrał drugiego z pola widzenia Medarda i spółki. Las wreszcie mógł żyć pełnią życia, a mieszkające w nim organizmy delektować się do woli czymś, czego współczesnemu człowiekowi zaczyna brakować - wolnością i świeżym, rześkim powietrzem po deszczu. Jajogłowcy widzą w tym ostatnim winę dziwacznego tlenu, zwanego ozonem, ale -poza Medardem- żadne ze zgromadzonych o tym nie miało seledynowego pojęcia, o zielonym nawet nie wspominając.
Półelfka wygladała na zbiega lub kogoś, kto chce uciec od gnębiących go problemów. Dziwnym się wydało, iż przedstawiciel rasy tak zrośniętej z przyrodą nie posiadał niczego, co pomogłoby mu w owej dziczy przeżyć, a przecież to u długouchów niemal chleb powszedni. Widocznie przez większośc życia przebywała z ludzką częścią rodziny. To wiele tłumaczyło. Medard odrzekł:
- W jukach wielbrąda powinno coś się znaleźć. Było tam przed pojawieniem się szkodnika na niebie. Smokołaki, job ich mat'! - zaklął w nasficie. Zsiadł z wielbłąda i zajrzał do jednego z juków. Wszystko bylo na swoim miejscu. Niestety dla wilka, surowe mięso z przyczyn oczywistych odpadało. Wywalił więc wszystko i porozrzucał dookoła ogniska.
- Częstujcie się, to lokalne specjały. Polecam jabłecznik prosto z Karnsteinu. Lepszego w okolicy, a podejrzewam, że i w całej Alaranii nie znajdziecie.
Chwilę po tym, wilkołak zaczął się zwierzać. Swoją drogą jego ziomkowie wiodą z reguły ciekawe życie. Do przysłowiowych dzikusów czy bestii to im bardzo daleko. Odpowiedział więc zmiennokształtnemu:
- Jak to dziad mawiał - wof też człowiek. Wszystko zależy od osobnika, w tym wypadku wilkołaka - nie wnikam, czy przyszedł na świat w barłogu, czy został pogryziony i się przemienił. Jeśli nie szaleje i nie zabija ludzi bez sensu, to może sobie żyć - mnie tam nic do tego. Kto ci takich bzdur naopowiadał, przecież nawet wieśniacy nie są aż tak głupi, by wierzyć w te bzdury i farmazony o rzekomych wojnach wąpierzów z wilkołakami.
Podszedł do ogniska i zaczął ogrzewać ręce. Następnie podniósł jedną z butelek cydru, które rozrzucił dookoła, otworzył ja i zaczął pić. Miły początego kolejnej przygody...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Baba z wozu, kuniom lżej. Nawet pogoda zdążyła się poprawić, gdy jeden drań zabrał drugiego z pola widzenia Medarda i spółki. Las wreszcie mógł żyć pełnią życia, a mieszkające w nim organizmy delektować się do woli czymś, czego współczesnemu człowiekowi zaczyna brakować - wolnością i świeżym, rześkim powietrzem po deszczu. Jajogłowcy widzą w tym ostatnim winę dziwacznego tlenu, zwanego ozonem, ale -poza Medardem- żadne ze zgromadzonych o tym nie miało seledynowego pojęcia, o zielonym nawet nie wspominając.
Półelfka wygladała na zbiega lub kogoś, kto chce uciec od gnębiących go problemów. Dziwnym się wydało, iż przedstawiciel rasy tak zrośniętej z przyrodą nie posiadał niczego, co pomogłoby mu w owej dziczy przeżyć, a przecież to u długouchów niemal chleb powszedni. Widocznie przez większośc życia przebywała z ludzką częścią rodziny. To wiele tłumaczyło. Medard odrzekł:
- W jukach wielbrąda powinno coś się znaleźć. Było tam przed pojawieniem się szkodnika na niebie. Smokołaki, job ich mat'! - zaklął w nasficie. Zsiadł z wielbłąda i zajrzał do jednego z juków. Wszystko bylo na swoim miejscu. Niestety dla wilka, surowe mięso z przyczyn oczywistych odpadało. Wywalił więc wszystko i porozrzucał dookoła ogniska.
- Częstujcie się, to lokalne specjały. Polecam jabłecznik prosto z Karnsteinu. Lepszego w okolicy, a podejrzewam, że i w całej Alaranii nie znajdziecie.
Chwilę po tym, wilkołak zaczął się zwierzać. Swoją drogą jego ziomkowie wiodą z reguły ciekawe życie. Do przysłowiowych dzikusów czy bestii to im bardzo daleko. Odpowiedział więc zmiennokształtnemu:
- Jak to dziad mawiał - wof też człowiek. Wszystko zależy od osobnika, w tym wypadku wilkołaka - nie wnikam, czy przyszedł na świat w barłogu, czy został pogryziony i się przemienił. Jeśli nie szaleje i nie zabija ludzi bez sensu, to może sobie żyć - mnie tam nic do tego. Kto ci takich bzdur naopowiadał, przecież nawet wieśniacy nie są aż tak głupi, by wierzyć w te bzdury i farmazony o rzekomych wojnach wąpierzów z wilkołakami.
Podszedł do ogniska i zaczął ogrzewać ręce. Następnie podniósł jedną z butelek cydru, które rozrzucił dookoła, otworzył ja i zaczął pić. Miły początego kolejnej przygody...
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości