Zatopione Miasto[Szklane Pustkowie, nieznana Oaza] Powracam po to, co należy

Miasto zatopione pod pisakami pustyni. Niegdyś tętniące życiem, dziś opustoszone i zaniedbane. Nad murami tego miejsca zapanowała cisza i tylko nocami gdzieś miedzy domami można usłyszeć cichy szept wiatru.
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

Nie podobało jej się to, iż ten małomówny Upadły od tak sobie poszedł. Zdawała sobie sprawę, że Piekielni nie mieli uczuć, sumienia, ale mógł chociaż wziąć Liddel i zabrać ją w bezpieczniejsze miejsce. Faceci to idioci, ale ten wyjątkowo ją zdenerwował. Ale jak się okazało, to Vax również do najpomocniejszych nie należał.
- Chcesz ją tu zostawić? Tak całkiem samą? Uderzyłeś się w głowę pod moją nieobecność? - Zadawała strasznie dużo pytań, jednak nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Westchnęła ciężko i ostatni raz spojrzała na ich nieprzytomną towarzyszkę. Tuż przy nogach Elfki położyła jej plecaczek z butelkami z alkoholem, uśmiechając się przy tym nikle.
- Na pewno będziesz ich szukać - wyszeptała smutno, po czym podeszła do tego czegoś, co miało się za faceta. Cóż, skoro zachowywał się w ten sposób, to okazywało się, że Kathleen była od niego bardziej męska. Ech, gdyby tylko miała wystarczająco dużo siły, aby udźwignąć Liddel... wtedy by ją stąd wyprowadziła, a później zmusiła Puchacza do przetransportowania jej do Szepczącego Lasu.Tam z pewnością znaleźliby pomoc.
Jak się jednak okazało, to nie był koniec ich zmartwień, bowiem podeszła do nich mała dziewczynka. Zaczęła ciągnąć sukienkę rudowłosej, płakać, mówić i trząść się z zimna, i to wszystko równocześnie. Zapytała Vaxena, co zrobią z małą, ale ten znów nie raczył jej odpowiedzieć, co robiło się naprawdę denerwujące i nudne. Po jego spojrzeniu i dziwnych wrzaskach była w stanie wyczytać, że nie jest za specjalnie zadowolony z obecności nieznajomego dziecka. Cóż, Kath również nie była, ponieważ to miejsce nie należało do najodpowiedniejszych do zabawy.
- Nie płacz, pomogę Ci się stąd wydostać - powiedziała cichutko do dziewczynki, po czym na nowo zbliżyła się do Liddel. Ściągnęła z jej szyi apaszkę, którą owinęła małą, a następnie pozbierała puste butelki, nie było w nich bowiem już nawet kropli alkoholu. Cóż, mogą się jeszcze przydać. Dziewczyna nagle poczuła dziwny chłód. Odwróciła się w stronę jego źródła i wtedy tez ujrzała dziwną postać. Był to mężczyzna, wyglądał jakby zamarzł, ale nie mógł, gdyż poruszał się o własnych siłach. Nie był chyba zbyt przyjazny, bowiem dziecko zaczęło płakać, a one przeciez potrafią wyczuć kłopoty. Na dodatek na jej wisiorku pojawił się czarny delfin - teraz nie miała już żadnych wątpliwości.
- Vaxen, zobacz! - krzyknęła. - Vax! - Dalej jej nie odpowiadał.
W pewnym momencie chłopak objął ją w talii i już po chwili zjeżdżali po czymś dziwnym. To znaczy Puchacz zjeżdżał, ona bowiem leżała na nim i modliła się, aby ta przejażdżka trwała jak najkrócej, było to dla niej dość krępujące. Na szczęście dziewczynka poszła ich śladem i po kilku chwilach wszyscy wylądowali tam, gdzie wylądowali.
- Czy Ty mnie w ogóle słuchasz?! - wrzasnęła, ale tym razem to ona nie czekała na odpowiedź. Złapała swoją małą podopieczną za rączkę i zbliżyła się do wody. Faktycznie, nadawała sie do picia, więc napełniła nimi butelki. Nie wiedziała jednak co dalej. Puchacz chciał się dostać do jakiegoś tam źródła mocy, a ona musiała zaopiekować się Shy, bo tak właśnie miało na imię dziecko.
- Pomogę Ci dostać się tam o wiele szybciej i wygodniej, ale pod warunkiem, że później Ty pomożesz mi odstawić małą do jakiejś wioski.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Był zdziwiony, gdy nagle wszystkie postacie zniknęły mu z oczu. Nie zdziwił się jednak, gdy ujrzał drugiego Uapdłego.
"Syrena, dziecko i Piekielny... Ciekawa grupa..." rozmyślał, rozglądając się po sali. Nagle, uświadomił sobie, że utknął. "W jaki sposób mam ukarać rodzaj ludzki, będąc uwięzionym w podziemnym labiryncie?" zadał sobie w myślach, w miarę logiczne pytanie. Postanowił ruszyć śladem tamtych istot. Poza tym nie mógł zdzierżyć przecież zniewagi, jaką było zignorowanie go.

Zebrał wokół siebie odrobinę wiatru i , używając swych mocy, cisnął lodowaty podmuch za uciekinierami. Lodowy podmuch powinien ich chwilowo zatrzymać, lub spowolnić. Tak przynajmniej mu się wydawało. Wraz z wichrem, za Upadłym i syrenom poniosły się ciche słowa Baldrughana, wyrażone w Mowie Aniołów.
"Zatrzymajcie się... Przestańcie uciekać... Albo dziewczynka i syrena nie przeżyją następnych stu uderzeń ich śmiertelnych serc...

Upadły rozpostarł swe potężne skrzydła i niczym jastrząb poszybował za uciekającymi istotami, okrywając nieprzytomną elfkę białym jak mleko szronem. Zniknąwszy w ciemnym tunelu, którym płynęła woda, podążał za istotami będącymi nadzieją na jego uciekczkę z podziemi.
Sam cień Upadłego zmieniał płynąca pod nim wodę w skuty lodem strumień.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Ignorował większość słów Syreny. Nie, że ich nie słyszał. Raczej nie czuł potrzeby na nie odpowiedać. I tak raz za razem odpychał od siebie jej słowa, udając, że go to nie obchodzi. Chociaż tak na prawdę nawet nie musiał udawać. Niewiele go obchodziła zarówno Naturianka, jak i ten pieprzony bachor. Miał ważniejsze rzeczy na głowie. Miał zadanie, misję. Chciał... Nie. MUSIAŁ się dostać do źródła tej potężnej magii. Nie obchodziło go czy będzie to jakiś artefakt, czy może po prostu portal. Musi to odkryć, zbadać, posiąść na własność. Ta energia, siła będą należeć do niego, niezależnie od tego, co się stanie.
        W momencie gdy Kath zaczęła go panicznie nawoływać, Vaxen ruszył się, złapał ją w pasie i skoczył do owego tunelu.
        Potem znajdowali się już w podziemiach podziemi (jak ironicznie nazwał w myślach Czarny kanalizację Zatopionego Miasta). Miał właśnie ruszać przed siebie, gdy Kathleen zaproponowała swoją pomoc. Vaxen właśnie chciał pierwszy raz jej odpowiedzieć, gdy poczuł na swoim karku zimny dreszcz i czyjś zgniły oddech. Nagle coś potężnie uderzyło go w potylicę i rzuciło półprzytomnego do rzeki.
        Jego bezwładne ciało zaczęło płynąć z prądem, zaś Ogoniasta wraz ze swoją koleżanką poczuły znajomą już emanację - Lich. Ten bezwartościowy, wkurzający skurwysyn nie zamierzał odpuszczać, bowiem najwyraźniej świetnie się bawił w kotka i myszkę z istotami.
        - Teraz czas zająć się resztą moich gości! - uśmiechnął się chrapliwym głosem, bowiem z jego trupiej twarzy nie dało się odczytać żadnych emocji. W prawej dłoni dzierżył kostur, na którego czubku tkwiła szczurza czaszka. - No więc, zapraszam... Do trumien! - wrzasnął, a ze ścian zaczęły wychylać swe łapska szkielety, kościeje i inne szkaractwa.
        Nagle dziewczynka z apaszką, którą dała jej Kathleen, wystąpiła krok, skierowała swoje drobne, blade rączki w kierunku napastujących ich stworzeń, nieumarłych, zaś spomiędzy jej palców zaczęło wydobywać się dosyć silne, fioletowe światło. Istoty z rozwiniętym zmysłem magicznym potrafiły wyczuć w tym aurę nekromantycznej magii, toteż dla nich stało się jasnym, że bachor to tak na prawdę nekromanta, w dodatku nie byle jaki. Łapska kościotrupów nagle zmieniły się w skały i... Rozsypały w drobny mak.
        Nawet Lich poczuł zagrożenie ze stronie młodej, ponieważ postąpił krok do tyłu, już chciał się odwrócić, gdy ujrzał drugiego upadłego, tym razem z lodu.
        - Och... - nieumarły chyba stracił nieco animuszu, jego głos nie był już taki pewny siebie - Widzę, że mam więcej gości... W takim razie muszę się lepiej przygotować. Zaraz wracam, przyniosę herbatę - ostatnie słowa wypowiedział z jadem godnym jadowitych węży.
        Nagle atakujący zniknął, rozpłynął się w powietrzu jak już wielokrotnie robił. Podobnie stało się z jego emanacją. Kathleen stała teraz naprzeciw lodowego anioła, zaś pomiędzy nimi tkwiła niewysoka dziewczynka. Jej blade rączki wyciągnięte były w kierunku nowego gościa.
        - Masz doble intencje? - zapytała sepleniąc młoda istotka kierując te słowa do Baldrughana. Z jej oczu niemal wytryskiwały złote iskierki groźby, która miałaby swoją moc tylko i wyłącznie wtedy, gdyby przed Lodowym nie stał mały bachor.
        Tymczasem bezwładny Vaxen płynął z prądem rzeki. Nie zostało mu już zbyt wiele tchu, zaś sama walka z siłą natury z góry zdana była na porażkę - wszelkie próby wypłynięcia na powierzchnię kończyły się dla niego fiaskiem. Zbliżał się właśnie do urwiska zakończonego wodospadem. Wysokim. Na kilkaset łokci.
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

Wiedziała, że zainteresuje go swoją propozycją. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że mu wcale nie zależało na jej życiu, a tylko i wyłącznie na tej mocy. Szkoda, bo z tego co sobie przypominała, to kiedyś obiecał, że nie da jej skrzywdzić. A może sama sobie to wmawiała, może chciała, aby Puchacz chociaż minimalnie zwracał na nią uwagę? Cóż, podświadomość różne spłata figle.
Nim jednak otrzymała odpowiedź, Vaxen wylądował w wodzie. Serio?! W takim momencie chciał sobie popływać?
Ale z niego dupek, pomyślała, niemalże warcząc pod nosem.
Wtedy też przed jej oczyma pojawiła się ta niemiła postać. Ukucnęła na ziemi, objęła małą i już miała z nią wskakiwać do wody, kiedy ta jej się wyrwała i swą mocą przestraszyła Licha. To fioletowe światło, które wydobywało się z jej drobnych rączek... Kathleen pierwszy raz w życiu widziała coś podobnego. Nie posiadała zmysłu magicznego, więc nie miała pojęcia, jakimi umiejętnościami posługuje się Shy. Nie czytała też książek, chociaż potrafiła, a także nie zadawała się z istotami z powierzchni. Mogłaby wymieniać jeszcze tak z nieskończoność powodów, wyjaśniajacych to, iż nie rozumiała tego, co własnie miało miejsce. Nieumarły na szczęście zniknął, ale pozostał jeszcze jeden problem. Był on nieco większy, skuty lodem i o aparycji, której mógłby pozazdrościć niejeden morderca. Rudowłosa ponownie złapała dziewczynkę, nie odrywając swych błękitnych oczu od nieznajomego. Po skrzydłach mogła wywnioskować, iż był Aniołem, a po nieprzyjemnym chłodzie, którym wypełniły się "kanały" po jego przyjściu, doszła do wniosku, że musi być Upadłym.
Mam się użerać z dwoma puchaczami? Jeszcze czego., pomyślała, formując z wody specjalną bańkę, dzięki której dziecko mogłoby oddychać pod wodą. Ona miała teraz tylko jeden cel - znaleźć Vaxena, dać mu siarczystego policzka, uciec z tej pustyni, a później zabić znajomego skrzydlatego. Nikt nie będzie zostawiał jej na pastwę losu i czystą śmierć! Do tej pory nie rozumiała, dlaczego to zrobił.
- Masz doble intencje? - zapytała sepleniąc młoda istotka.
- Wybacz, nie mamy czasu na pogaduszki - powiedziała cicho Kathleen i razem z Shy wskoczyła do wody, która zaczęła się mienić intensywnym blaskiem. Tak, to był znak, że właśnie zmieniła swą postać. Prąd był silny, ale nie wystarczający, musiała wspomóc się swoim zielonym ogonem. Widziała Upadłego przed sobą. Widziała też, jak próbuje wydostać się na powierzchnię, ale mu nie idzie. W tym momencie nienawidziła go z całego serca, ale nie była taka jak on. chciała mu pomóc, zwłaszcza, że zbliżali się do niebezpiecznego urwiska. Dziewczyna zamknęła oczy i maksymalnie się skupiła, po czym zatrzymała prąd wody. Wyrzuciła dziewczynkę na powierzchnię, a następnie złapała Vaxa za rękę tuż przed krawędzią urwiska.
- Mam Cię - powiedziała cicho, ciągnąc go w swoją stronę.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Nie cierpiał słabych istot, pyszałkowatych Piekielnych, gościnnych inaczej nieumarłych... Nienawidził ich wszystkich, całą swoją duszą spowitą w lodowaty cień zepsucia. Jednak najbardziej nienawidził czarnoksięskich pomiotów. W momencie, gdy dziewczynka jednym gestem zlikwidowała obstawę przegniłego Licha, który chwilę wcześniej posłał czarnowłosego Upadłego na spotkanie z urwiskiem, Baldrughan wiedział, że to dziecko musi umrzeć. Mimo, że był Upadłym, Wygananym, Zapomnianym, to nie mógł ścierpieć towarzystwa czegoś, co w tak młodym wieku zostało splugawione przez ciemne moce. Zbyt mocno przypominało mu to o nim i... O Niej. O tej, która była płomieniem jego życia i nadzieją na szczęście...
- Masz doble intencje?- pytanie Czarnego Nasienia (jak postanowił nazwać dziewczynkę) wzbudziło w nim sprzeczne emocje. Czy była na tyle silna, by musiał się jej obawiać?

Jego rozmyślania przerwał wyczyn syreny. Gdy ujrzał, jak ogoniasta, wraz z dziewczynką, rzuca się, by złapać Upadłego, w głowie Anioła Lodu zakwitła jedna myśl. Czy to miłość? Zależy jej na nim? Niestety, Baldrughan nie zdążył zaczarować Naturianki i zajrzeć do jej umysłu, a tym samym odczytać jej emocje. Pozostało mu tylko czekać.

Gdy Czarne Nasienie wylądowało na powierzchni, a nurt rzeki zatrzymał się, czego przyczyną była moc Syreny, Baldrughan postanowił działać. Uniósł dłoń i skierował ją w dziecko. Wyszeptał parę niezrozumiałych słów, a zimne powietrze otoczyło młodocianą Nekromantkę i sprawiło, że poleciała w jego kierunku. Dziewczynka starała się wyrwać z objęć wiatru, nawet użyć swych mocy, jednak Zimny Upadły nie dał jej na to szansy. Chwycił ją w swoje ramiona i wyszeptał kolejne, tajemnicze słowa. Dziewczynka uspokoiła się, a potem zwiotczała w jego objęciach. Puścił ją, a ona dalej trwała w tej samej pozycji, tak jakby uczynił z niej mały, lodowy posążek. Tak naprawdę pomieszał jej trochę w umyśle i delikatnie przymroził co ważniejsze nerwy, by zastygła w bezruchu. Widząc, że Naturianka pochwyciła Czarnego Upadłego, Baldrughan ponownie użył mocy Zimnego Wiatru i wyciągnął ich na powierzchnie, po czym wkroczył do wody, zamienając ją w naczystszy strumień lodu. Widząć, że Upadły nie reaguje, zwrócił się do Naturianku, delikatnie unosząc ją do góry kolejnym podmuchem Zimnego Wiatru.
- Mam Cię- sparodiował chłodno jej ostanie słowa, w akompaniamencie syku wiejącego wiatru i kruszącego się lodu, gdy otwierał usta.- Nie próbuj sztuczek, bo Pomiot zginie- uniosł Włócznie i delikatnie uderzył nią w taflę zamrożonego strumienia. Uderzenie zmieniło "wodne zwierciadło" w małe odłamki krystalicznego lodu. Parę z tych odłamków poszybowało w kierunku unieruchomionej dziewczynki, zatrzymując się tuż przed jej twarzą i miekką szyją.
- Jestem Baldrughan Isophielion, byłem Archaniołem Bitewnym Pana... Teraz jestem tylko lodowym cieniem swej chwały, a moje serce i dusza, są równie zimne, jak będzie ciało tego dziecka, jeśli zrobicie coś co mnie zdenerwuje.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Klif zbliżał się nieubłaganie, ale Vaxen nie zamierzał się mu podporządkować. Wiedział, że wygra. Nie bał się, a jego twarz wyrażała jedynie złość. Zarówno na Licha, jak i na samą utratę cennego czasu. Tak, spieszyło mu się niemiłosiernie. Ale nie martwiło go, że ktoś inny go ubiegnie. Jakoś nikt nie zwracał na to uwagi, nikogo to nie obchodziło. Ale on czuł, że ta energia już od dłuższego czasu ma na niego wpływ. Gdy był tu za pierwszym razem, podczas walki z tym samym Lichem, kiedy przebywał w Modrzewiowym Dworze u Anapsechete oraz teraz. Bardziej denerwowała go wizja kolejnych godzin bez zaznania spokoju, bez tego domniemanego, potężnego artefaktu, który to pozwoli mu wreszcie posiąść upragnioną siłę, potęgę.
        Już miał szykować się do dziwnych, szalonych manewrów, które to mogły go wyprowadzić z niebezpiecznej sytuacji, gdy nagle poczuł czyjąś dłoń chwytającą jego własną. Zwisał nad przepaścią, a sam prąd wody... zamarł. Zatrzymał się. Spojrzał w górę i ujrzał Syrenę. Uratowała go, nawet mimo jego gorzkich słów. Co prawda Vax nie uważał, że potrzebował jakiejkolwiek "pomocy", ale przyjął ją z wdzięcznością. Gdy tylko, przy pomocy drugiego Upadłego, dostali się na brzeg stanął między Kathleen, a Baldrughanem. Dla Czarnego Szermierza nieznajomy Piekielny wciąż był zagadką i zagrożeniem. Dziewczynka znajdowała się w jego rękach, ale Zamaskowanego to tak na prawdę nie obchodziło. W dłoni Panicza pojawił się miecz, którego matowa, hebanowa klinga niemal pochłaniała szczątkowe światło w już i tak ciemnym tunelu.
        - Kimkolwiek jesteś, nie pozwolę ci nikogo skrzywdzić. W tej sytuacji nie masz innego wyboru. Jesteś po naszej stronie, czy Licha? - zapytał, a ton jego głosu nie wyrażał ani złości, ani niechęci, ani nawet przychylności. Był obojętny, treściwy i zdecydowany. Przez słowa można było zrozumieć "jeśli chociaż kogoś tkniesz skrócę cię o tę cholerną, białą główkę".
        Nim jednak odpowiedział prąd rzeki wrócił do normalnego, zaś Shy w uścisku Upadłego zamieniła się w... Małego szczura. Wyślizgnęła się bez problemu w tej postaci z pomiędzy rąk Baldrughana, przebiegła kilka metrów i stanęła już w ludzkiej formie obok Naturianki wtulając się w nią.
        - Psielasiam... - jęknęła cicho mała z przerażeniem wpatrując się w Mroźnego.
        Niestety nie było im wszystkim dane kontynuować rozprawy. Spod tafli wody wyzionęły cztery macki grubości ramion rosłego mężczyzny. Każde z nich obrało inny cel, każde celowało w jednego z tu obecnych. Vaxen niemal natychmiast znalazł się na drodze dzielącej owe krewetkowe ramiona i Syrenę. "Nie skrzywdzicie jej" pomyślał i uśmiechnął się, nikt z obecnych jednak tego nie zobaczył.
        Walka niestety nie była już tak ekscytująca jak spodziewał się Upadły. Kilka machnięć ostrzem na ślepo nawet dałoby podobny skutek. Ranione macki łopotały w powietrzu jak na silnym wietrze i z impetem wpadały z powrotem do wody. Piekielny zajął się w ten sposób trzema spośród czterech. Ostatnia celowała w nieznajomego, jednak w finalnym rozrachunku również wylądowała martwa w strumieniu.
        To jednak nie był koniec. Ze ścian ponownie zaczęły wychylać się łapska szkieletów, nieumarlaków i innych ohydztw. Oczywiście nieodzownie pojawiła się miażdżąca swą potęgą aura. "Znowu? Przestań się bawić..." marudził sobie samemu Vaxen denerwując się na nieco tchórzliwego Licha. Już uprzednio walczył tylko gdy był niewidzialny, a teraz nieustannie znikał i się pojawiał, w dodatku doskonale maskował własną aurę. To się już robiło nudne i przewidywalne.
        - Biegniemy! - krzyknął Czarny i złapał Shy na ręce. Skoro już ma je na głowie, to chociaż niech mu nie przeszkadzają i nie wleką się. Kathleen chyba nieco się zawahała, jakby chciała zrobić coś, na co teraz nie było czasu, ale finalnie posłuchała i pobiegła przodem. Za nią ruszył Anioł. Nie wiedzieli co zrobi drugi Upadły, wszak nawet się jeszcze nie poznali - nie było na to okazji.
        Na całe szczęście skrzydła Vaxena były schowane. Choć gdyby nie były, może osłoniłyby go częściowo. Nieustannie czując oddech oponenta na karku biegli przed siebie - w górę rzeki w podziemiach Zatopionego Miasta. Nagle jednak przez korytarz poniósł się rechoczący śmiech i świszczący dźwięk dobywanego ostrza. "Hmm... Znajome... Mam deja vu..." zdążyło mu tylko przelecieć przez głowę, gdy poczuł rozrywający ból na plecach, dokładnie w miejscu, gdzie już kiedyś został podobnie raniony.
        - Nie przypomina ci to czegoś, szczeniaku?! - zaśmiał się Lich. Cała trójka zatrzymała się.
        - Weź ją i biegnij dalej. Dołączę do was. - powiedział Zamaskowany ponownie bez emocji i wydobył drugi miecz, wcześniej stawiając Shy na ziemi. Odwrócił się do Licha twarzą, a raczej maską, i stanął w pozycji defensywnej.
        Lich zaatakował pierwszy, ale nie tak jak się spodziewał Vaxen. Nie był to atak mieczem ani żadną inną bronią, a pocisk magii. Granatowo-srebrna łuna wyglądająca jak smuga światła na szkle poszybowała z ogromną prędkością w Czarnookiego. Ten nie zdążył się uchylić. Z ranionego ciosem ramienia kapała strużka szkarłatnej krwi barwiąc płaszcz na czerwono i karmiąc grunt posoką. Czarny Szermierz upadł na jedno kolano podpierając się mieczem jak laską.
        - Jesteś zbyt słaby - czaszka przeciwnika mogła się teraz wydawać niemal zatroskana. Rozcięcie na plecach przechodzące od prawego barku na skos aż do samej miednicy obficie krwawiło, w dodatku mieniło się fioletem naokoło rany. Trucizna, magia... Cokolwiek podobnego. Anioł już jednak wiedział jak to się może skończyć. Ostatnio miał farta - dwie leczące osoby uratowały go przed śmiercią. Tym razem... To on zada śmierć, nawet tym, którzy już jej zaznali. Będzie im oprawcą, katem, sądem, oskarżycielem. "Zaraz... Za słaby? Ja?" nagle olśniło Vaxena. Było doskonałe wyjście aby pokonać Licha, który swą potęgą niemal dziesięciokrotnie przerastał wszystkie istoty z kanałów razem wzięte. Jedynymi, którzy mogli choćby próbować się z nim mierzyć byli co prawda Vaxen i Baldrughan, ale obaj świadomi byli jak bardzo przeciwnik ich przerasta.
        Panicz Qualn'ryne nagle zerwał się na równe nogi robiąc szeroki zamach od dołu oboma mieczami. Z kling buchnął potężny, pomarańczowy płomień rozświetlając na kilka sekund dobrych kilkaset łokci korytarza. Sam Lich buchnął płomieniem, który jednak równie szybko zgasł. Przez ten ułamek wolnej chwili Vaxen próbował dostać się do umysłu oponenta i choć częściowo go zmusić do bólu albo zasiać w nim nienawiść. Ale nie zdało się to na nic - wróg albo nie miał wcale jakiegokolwiek umysłu, albo był tak mocno przegniły, że jego silna wola równa była stopniowi jego siły bojowej. Tak więc jedynym ruchem, jaki teraz mógł obrać Czarny było... Rozbrojenie przeciwnika. Mimo iż nawet nie widział jego ostrza, wezwał je. Wyciągnął rękę i wezwał klingę, które go tak mocno raniło. Nagle poczuł w dłoni zimną stal. "Mam!". Nawet bez jakiejkolwiek wiedzy o broni mógł chociaż spróbować się nią posłużyć. Niewidzialny miecz był na tyle ciężki, iż zdawał się bronią dwuręczną. Vax jednak nie chciał nim władać jak mistrz, a jedynie zająć czymś przeciwnika. Lich został ugodzony swoją własną bronią, zaś impet uderzenia rzucił go do rzeki.
        W stronę Vaxena właśnie biegł Baldrughan.
        - Zamroź to! - krzyknął Pierzasty wskazując na wodę.
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

Wiedziała, że nie usłyszy żadnego "dziękuję", "uratowałaś mnie", "jestem ci dozgonnie wdzięczny". W sumie, to nie robiła tego dla tych słów. Była przecież dobrą syrenką i jej życiową misją było czynienie dobra... no, oczywiście zaraz po dojściu na sam szczyt kariery muzycznej. Mimo wszystko, Kathleen wystarczyło to jedno spojrzenie, w którym ujrzała nikły, niemalże niewidoczny błysk świadczący o tym, że w duchu się uśmiecha. Wbrew pozorom to było dla niej najcenniejsze podziękowanie.

Strasznie się zdziwiła, kiedy wydostała się z wody tak naprawdę wbrew jej własnej woli. Znów spędziła w niej za mało czasu, aby mogła zregenerować swoje siły. Sama nawet nie wiedziała, ile zostało już jej czasu, ale z pewnością mniej niż cztery godziny, a z tego co zdążyła zauwazyć i sobie uświadomić, to jeszcze długa droga była przed nią, Puchaczem i małą Shy.
Upadła na zimną posadzkę i wtedy jej intensywnie zielony ogon zmienił się w ludzkie nogi. Na dodatek była suchutka, jakby w ogóle w tej wodzie nie była. Oczywiście, nie mogła tego powiedzieć ani o Shy, ani o Vaxenie. Jeśli zaś chodzi o dziewczynkę to stała bezwładnie w objęciach nieznajomego Upadłego. Jak on śmiał tknąć tą niewinną istotę!
- Puszczaj ją! -krzyknęła, ale dosyć słabo, bowiem opadała już z sił. Na szczęście dziecko było sprytniejsze niż podejrzewała. Przemieniło się bowiem w szczura i już po kilku sekundach tuliło się do niej w ludzkiej postaci. Syrenka gładziła ją po włosach, próbując jakoś uspokoić. Zdziwiła ją też postawa Vaxa. Bronił ją i to tak na poważnie. Czyżby czuł, że musi się jej odwdzięczyć za ratunek nad przepaścią? Nie, przecież tacy jak on nic nie czuli. Mimo to, jego zachowanie nie dawało jej spokoju.
- Nie bój się, zaraz cię stąd zabierzemy - szeptała dziewczynce do ucha, próbując w ten sposób pokazać jej, że już nic się jej nie stanie, a przynajmniej ona postara się tego dopilnować.
Nagle z wody wyłoniły się przerośnięte macki ośmiornicy, ale to nie było to zwierzę. Była syreną, mieszkała w oceanie, więc znała anatomię wszystkich żyjących tam istot i to z pewnością nie były "ramiona" ośmiornicy.
Na znak Puchacza, wzięła małą na ręce i zaczęła uciekać we wskazanym przez niego kierunku.
Poradzi sobie, na pewno, pocieszała się w myślach i tyle je mogli widzieć.

Była szybka nie tylko w wodzie, na lądzie potrafiła naprawdę sprawnie przebierać nogami i to przez długie dystanse. W tamtym momencie jednak egzystowała na rezerwie swych sił i będąc prawie przy końcu rzeki, upadła na posadzkę. Myślała jeszcze na tyle racjonalnie, że to jej plecy zetknęły się z ziemią, tak, aby Shy się nic nie stało.
- Muszę iść do wody, poczekaj chwilkę - mruknęła cicho i przeczołgała się jakoś do brzegu wody, ale w tym momencie zamarzła.
Cholera, klęła w duchu. Potrzebowała chociaż półgodzinki, a oni nie dawali jej nawet sekundy. Kogo to była sprawka, Licha czy nowego Upadłego? Nie miała nawet siły o tym myśleć. Na dodatek zrobiło jej się strasznie zimno. Zrobiła się chorobliwie blada, żeby nie powiedzieć biała niczym śnieg. Jedynie jej dotychczas różane usta przybrały lekko fioletowy kolor. Nie wiedziała co się dzieje, gdyż dziewczynka najwyraźniej nie odczuwała tego, co ona.
- Dlaczego tu tak zimno? - jęknęła cicho, próbując się skulić w kłębek, ale straciła czucie w swym ciele. Wyglądała jakby przykryta szronem. Jedynie jej włosy pozostały takie jak wcześniej - ognisty rudy kolor, delikatne fale, miękkie w dotyku.
Shy zmartwiła się nad losem swojej opiekunki. Przykryła ją nawet apaszką, którą wcześniej od niej dostała, by nie zmarznąć. Uznała, że teraz bardziej przyda się Kath. Niestety, nie posiadała odpowiednich umiejetności, które mogłyby pomóc wyziębłej Syrence.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Walka toczyła się dosyć szybko, a Baldrughan, wciąż lekko zaskoczony obronną postawą, jaką zaprezentował Vaxen, uważnie obserwował rozpaczliwą obronę Licha i coraz zuchwalsze ataki Nieumarłego. W końcu nadszedł moment, który wydał się Aniołowi Lodu idealną okazją do ataku, który, w jego mniemaniu , miał rozwiązać ich problemy związane z Lichem. Oczywiście, zarówno on, jak i Czarny Upadły, byli za słabi by stawić czoła Czarnoksięskiemu Truchłu, jednak moc samego Baldrughana z pewnością powinna wystarczyć, by osłabić Licha i powstrzymać go od dalszych ataków.

- Zamroź to!- okrzyk Czarnego Upadłego był sygnałem dla Baldrughana by raz na zawsze zakończył kampanię "gościnną" Licha, którą dręczył ich od dłuższego czasu. Lodowy Upadły wbił włócznię w pierś Nieumarłego, obecnie zanurzoną w lodowatej wodzie. Mroczna energia magii Trupiego Maga rozeszła się po broni Upadłego, jednak on nie przejął się tym zbtynio, będąc przyzwyczajonym do mrocznej mocy. Baldrughan zaczął wypełniać przegniłe ciało Licha swoją lodowatą aurą, zamrażając jego ciało i tym samym unieruchamiając go. To samo uczynił z wodą wokół Nieumarłęgo. Baldrughan pochylił swą lodową maskę nad unieruchomionym ciałem Licha. " Nie powstrzymam go zbyt długo... Muszę działać szybko...

- Teraz poczujesz, co to znaczy cierpieć wieczne męki... Zimnej, długiej i bolesnej samotności i tułaczki w poszukiwaniu swego przeznaczenia!- Sięgnął dłonią do energetycznej aury Licha i i wyrwał spory kawałek jego mrocznej mocy z ciała. Uniósł go wysoko i, wraz z podmuchem zimnego wiatru, cisnął kulę energii Śmierci w głąb kanałów.
- To będzie twoja kara... Zapamiętaj, mimo, że już nie służe Panu, wciąż powinieneś się obawiać jego mocy!- nadepnął na klatkę piersiową Licha i pokruszył ją w drobne drobiny lodu. Chwycił w swe mocarne dłonie jego czaszkę i oderwał ją od reszty ciała, po czym roztrzaskał ją w drobny mak, o kamienną ścianę. "Prędzej, czy później się odrodzi... Ale wtedy mnie już tu nie będzie".

Skończywszy z Lichem, Baldrughan powoli zbliżył się do syreny. Nie prezentowała się ona najlepiej. W normalnych okolicznościach, pozwoliłby jej zdechnąć w tych kanałach, jednak czuł, że Czarny Upadły czuje coś do tej podwodnej ślicznotki...
Czując jak dawny ból znowu powraca, Baldrughan roztopił skuty lodem strumień i przywrócił prąd. Uniósł dłoń i z lodowatej wody strumienia utworzył coś na kształt wodnego koca, którego nur skierował na sponiewierane ciało syreny. Zwiększył jego temperature i okrył "kocem" całą syrenę, by ją wykurować.
Odwrócił się do czarnego Upadłęgo i wyszeptał, dźwiękonaśladując świst mroźnego wiatru:
- Twoja wybranka jest... W złym stanie... Jeśli Ci na niej zależy, zaprzestań szukania mocy i skup się na jej bezpieczeństwie- spojrzał Vaxenowi w oczy i wyszeptał parę słów. Wdarł się do jego umysłu i starał się wzbudzić w nim jakieś opiekuńcze emocje, choć czuł, że Piekielny jest bardzo uparty i przekonany o słuszności swych działań.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Prychnął na słowa drugiego Upadłego. Był mu niezwykle wdzięczny za pomoc w pokonaniu Licha, którego emanacja zaczęła gasnąć. Tym razem nie pozbiera się prędko. Baldrughan wyraźnie już nie miał złych intencji, skoro udało im się połączyć siły w walce. Vax wyczuł próbę ingerencji w jego emocje, magia, którą dysponował Lodowy jednak była zbyt słaba. Silna wola Vaxena była niezachwiana i nie do przebicia dla niego. "Ktoś taki jak ty śmie mi wmawiać i gmerać w głowie? Bez szans..." pomyślał Zamaskowany klnąc sobie po cichu na Piekielnego.
        Mimo wszystko jednak jego droga kierowała się w tą samą stronę, w którą pobiegła Naturianka wraz z dzieciakiem. Czarny Szermierz mimowolnie musiał ją dogonić, gdy ta ledwo żyjąc czołgała się do wody. Vaxen wziął głęboki oddech i pomógł jej biorąc ją na ręce.
        - Ostrzegałem cię w karczmie. Ciebie i Liddel. - powiedział jakby chciał przekonać bardziej siebie niż ją o słuszności swojego zachowania. Tym razem już nie poganiał Kathleen i cierpliwie czekał, aż dziewczyna spędzi w rzece odpowiednią ilość czasu.
        Znajdowali się teraz w szerszym i wyższym tunelu, w który płynnie przeszła kanalizacja. Choć nadal byli w "podziemiu podziemi"... Ściany pokryte były już nie kamiennymi cegłami i piaskowcem, a czerwoną cegłą. Tu i ówdzie widać było napisy w jakimś dziwnym, nieznanym języku. Wyraźnie starożytny dialekt oparty o hieroglify i rysunki.
        W tym miejscu znajdowało się też źródło strumienia, wzdłuż którego szli. Z sufitu strumieniem płynęła lekko brudna, niebieskawa woda i wpadała do jeziorka, z którego wypływał potok. Tutaj woda była mniej krystaliczna - musieli znajdować się nad większym zbiornikiem.
        I faktycznie - gdy się przyjrzeć wyraźnie można było zauważyć pęknięcia wzdłuż ceglanego stropu, spomiędzy których kapały większe lub mniejsze kropelki. Jeden nieostrożny ruch, jedno mocniejsze uderzenie i zaleją ich hektolitry brudnej, podziemnej cieczy. Jednak poza tym było coś o wiele gorszego.
        Ktokolwiek miał choć cień zmysłu magicznego, gdy stał obok Licha (pochowanego obecnie pod warstwą lodu) wyczuwał wręcz miażdżącą aurę nieumarłego. Teraz, ponad nimi, może piętro, może dwa, dostrzec można było równie potężną emanację. A raczej kilka takowych, różniących się drobnymi szczegółami. W jednej słychać było ogłuszający ton, w innej trzask płomieni, a w jeszcze kolejnej tysiące cichych szeptów. Co najmniej dziesięciu przeciwników, w dodatku o podobnej mocy co stary, zgniły znajomy Zamaskowanego.
        - Musimy się stąd wydostać. Już wiedzą, że tu jesteśmy - powiedział wskazując palcem w górę - Więc lepiej nie czekać, aż nas znajdą.
        Vaxen wyczuwał coś jeszcze. Coś, co nie pozwalało mu od tak po prostu się stąd wydostać. Moc, której szukał. Bardzo blisko, nawet bliżej, niż sobie można wyobrazić! Czuł, jakby mógł po prostu wyciągnąć dłoń przed siebie i wziąć owy artefakt w dłoń. Jak to on sobie wyobrażał: Wataha nieumarłych ponad nimi pilnuje wielkiego jeziora, na dnie którego można znaleźć owy przedmiot, którego Vax tak mocno pożąda. A on, niestety wraz z Baldrughanem i Kathleen, są zaraz pod tym wszystkim. "Tak blisko, a jednak tak daleko..." podupadł psychicznie Czarnooki.
        - Spieprzajcie stąd, jeśli wam życie miłe. Zamierzam rozwalić sufit. - oświadczył ze stoickim spokojem Upadły dobywając mieczy. Zaskoczona Syrena zatrzymała się w swojej kąpieli, Shy zerknęła na mężczyznę jak na wariata, nawet Baldrughan spojrzał na Skrzydlatego jak na skończonego idiotę. - No już, ruszać się, nie zamierzam czekać aż tamci - wskazał na gromadę lichy ponad nimi - sobie po mnie przyjdą. Wolę pójść po nich - jego niesamowicie mroczny uśmiech dał się słyszeć w końcówce wypowiedzi, powodując w jego głosie obniżenie tonacji i wyciszenie ostatniej sylaby.
        Z oczu Vaxa ponownie pałało podniecenie przed potyczką. Tym razem jednak będzie mógł dać z siebie wszystko, bo zakładał, że komnata ponad nimi jest o wiele obszerniejsza. "...I wreszcie ta Moc będzie moja..." ucieszył się i zdjął maskę.
        - Powodzenia - uśmiechnął się do Baldrughana i ukłonił przed Naturianką, jak nakazywało mu dobre, szlacheckie wychowanie. - Bądźcie zdrowi i nie dajcie się zabić... - powiedział, po czym zniżył głos do szeptu - Zostawcie tę przyjemność mi... - ostatnie zdanie było niemal niesłyszalne. Wtedy ponownie przywdział maskę i zdjął płaszcz. Czuł się w pełni sił, w pełni gotowości i w pełni władz umysłowych. Był po prostu u szczytu swej siły w obecnej postaci - jeśli miałby być silniejszy, musiałby zmienić się chyba w Boga. "Albo Demona..." ucieszył się na tą myśl świadomy, że częsty i trwały kontakt z potężnym źródłem magii, jak właśnie owa Moc, powoduje przemianę w Demona. "Przemieniony z Upadłego Anioła... Nikt mnie nie powstrzyma" nieustanny uśmiech trwał na ustach Upadłego obserwującego zszokowanych towarzyszy.
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

Gdyby tylko miała czym, to z pewnością na słowa Lodowego Upadłego by się zakrztusiła albo przynajmniej zachłysnęła. "Wybranka"? Serio? Nie było w Księdze Słów lepszych określeń? Mimo to była mu wdzięczna za wodną kołdrę, a także rozkucie lodu. Wiedziała, że prędzej czy później odzyska siły, z pomocą Vaxa bądź bez niej. Czarny Puchacz jednak pozytywnie ją zaskoczył. Kiedy przez te ułamki sekund niósł ją na rękach, mimowolnie oparła głowę o jego klatkę piersiową, zaś na jej ustach zagościł delikatny uśmiech.
- Ostrzegałem cię w karczmie. Ciebie i Liddel - mówił.
- Och... zamknij się - mruknęła, wywracając oczami. Musiało to być w pewnym sensie dość zabawne, gdyż ledwo dychała, jak taka rybka, którą fale wyrzuciły daleko od wody, a jednak miała nadal siły, aby się z nim droczyć.
Kiedy tylko magiczna ciecz musnęła jej bladą skórę, Kathleen zaczynała czuć, że żyje. Przy najbliższej okazji dała głębokiego nura i tyle ją mogli widzieć. Wypłynęła dopiero po dobrych dziesięciu minutach, ponownie wszystkich chlapiąc, tak jak na pustyni. Ale zamiast Liddel była Shy, a znajomego Vaxena zastąpił Baldrughan. W następnej przygodzie już nikogo nie będzie ze starego towarzystwa. Ech... cały czas myślała o opętanej elfce. Upadły je ostrzegał, dokładnie tak jak przed chwilą wspomniał i dlaczego to ta silniejsza przegrała? Przecież to Kathleen bez niczyjej pomocy nie przeżyłaby nawet kilku minut w tym miejscu, a dowód nasuwał się sam na myśl. Chociażby to, co miało miejsce kilka sekund temu. Gdyby nie Baldrughan, a później także Puchacz, to pewnie zamieniłaby się w pianę morską i tyle świat by słyszał o rudowłosej syrenie.
- Świat jest taki niesprawiedliwy... - wyszeptała i na prośbę dziewczynki zaczęła jej pleść warkocza.

Po trzydziestu minutach na nowo wyszła z wody, zmieniając swój intensywnie zielony ogon w parę ludzkich nóg. Sukienka, w kolorze co syreni aspekt, była suchutka, zresztą jak cała naturianka. I w tym też momencie mężczyzna z maską kazał im uciekać... a raczej spieprzać. W sumie, to na jedno wychodzi. Ukłonił się, życzył zdrowia... czy to właśnie było pożegnanie?
O nie, nigdzie stąd nie idę.Prosiłam Cię o pomoc przy dziewczynce, więc nie dam Ci spokoju póki mi nie pomożesz , warczała w myślach. Nie wiedziała czy Panicz miał zdolność, która pozwalałaby mu wyczytać przekazaną właśnie informację, ale jakoś mało ją to interesowało. Postanowiła tu zostać i kropka. Baldrughan nie podzielał jej entuzjazmu, bo nim zdążyła się zorientować, to jego już nie było.
- Shy, wskakuj do wody... no już! - wrzasnęła do dziewczynki, która posłusznie wykonała jej polecenie. Oczywiście, odpowiednia bańka z tlenem już tam na nią czekała.
- No dobra. Rozwalisz sufit... i co dalej? - zapytała, bacznie obserwując swojego towarzysza.

Cały czas mówił o tej mocy. Tylko na tym mu zależało i syrena doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ba, nawet to akceptowała - jesli ktoś w ogóle pytał ją o pozwolenie. Nie rozumiała tylko, dlaczego to było aż tak ważne. Miał jakiś cel, powód czy to po prostu zwykła zachcianka? Wszystko było takie pogmatwane, ech.
Podniosła z podłogi jego płaszcz i spojrzała na ten kawałek materiału.
Wezmę go,może jeszcze mu się przyda , wyszeptała w myślach i zrobiła kilka kroków do tyłu. Wolałaby być bliżej wody, gdyby sufit miałby się w dość gwałtowny sposób zwalić na jej rudą główkę.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Jadąc przed siebie przez równinę, zostawił za sobą myśli o tym jak sobie radzi rudowłosa i jej towarzystwo. Nie bardzo się tym przejmował. Zmierzał w nieznanym kierunku. Wiedział, że na południe choć miał zamiar lekko zboczyć z obranego kursu. Zawsze to jakaś nieznana przygoda, nieznany kierunek, a to oznacza nowe atrakcje, nowe osobistości i być może okazję do wzbogacenia się. A to już było naprawdę interesujące. Kradziony koń nie był może najwyższej klasy ale dobrze sobie radził na równinnych łąkach. Słońce wisiało już wysoko nad widnokręgiem, a do zmęczenia jeszcze daleko. Pytanie tylko ile wierzchowiec wytrzyma. Wydawało się, że też nie ma nic przeciwko takiemu tempu podróży. W oddali migotały jakieś lasy i wzgórza.
- No i co przyjacielu? Gotowa? - pogłaskał po głowie swoją towarzyszkę, która siedziała na ramieniu. Nie czekając na odpowiedź, której i tak by nie otrzymał. Rozejrzał się po okolicy i wypatrzył coś na kształt wielkiego zbiornika wodnego. - Chyba dobre miejsce na odpoczynek. - szepnął sam do siebie i spiął konia.

         Podróż trwała jeszcze kilka godzin, a ów zbiornik nie zdawał się przybliżać ani o metr. W zamian za to trawa powoli zaczęła zmieniać się. Gorące powiewy wiatru z drobinkami piasku nie wróżyły nic dobrego. "Teraz nie zawrócę." Brnął dalej, a ziemia coraz mocniej okraszona piaskiem świecącym między źdźbłami, dawał o sobie znać. Po kolejnych dwóch, może trzech godzinach był niemal w sercu pustyni. Wszędzie tylko piasek. "Czas na przerwę." Zsiadł z konia i przygotował niewielki obóz. Tylko dla siebie. Miał zamiar spać jak najkrócej będzie mógł. Na szczęście dla niego nie potrzebował tyle odpoczynku. Jeszcze w nocy wyruszył w dalszą drogę po napojeniu i nakarmieniu wszystkich uczestników wyprawy. Nie było to może ilość zaspokajająca potrzeby rumaka ale musiało wystarczyć. W końcu dotrą do jakieś osady.

         Złote oko smoka wyłaniało się zza horyzontu. Długie cienie na piasku wyglądały niezwykle interesująco, wijąc się wśród nierówności podłoża. Wiatr wiał w plecy więc nie przeszkadzał porywany przez niego piasek, natomiast dawał odrobinę ulgi i orzeźwienia. Mythia mimo swojej drobnej budowy ciałka dziarsko trzymała się pagonu na płaszczu swojego pana. Nawet galop nie utrudniał jej utrzymania się na swoim miejscu.
         - Szlag by to... Woda się skończyła. - Jak za sprawą magicznego zaklęcia zza wydmy wyłoniła się oaza. Skierował się w stronę tego miejsca mając nadzieję na napełnienie spragnionego ciała kojącą wodą. A może nawet się wykąpać. Podjechał niemal w południe do oazy. Wody było znacznie mniej niż mogło się wydawać. "Wyparowała, czy co?" Teren wokół oazy wyglądał niecodziennie, choć Loki sam nie wiedział co powoduje takie wrażenie. Napełnił manierkę i chwilę odpoczął w cieniu. Dał odpocząć też swojemu rumakowi. Koń ochoczo żłopał wodę.
         - No. Wystarczy stary. Czas nagli. - Wyciągnął ogiera z leja, w którym była woda i wskoczył na niego. - Jeszcze kawał drogi przed nami. - Zrobił daszek z dłoni aby się rozejrzeć. Niestety w zasięgu wzroku ani żywej duszy. Lub czegokolwiek. Chyba, że coś przeoczył. W takim skwarze mogło się to zdarzyć. - Cóż... No to wio... - Pogalopował dalej. Nie ujechał dwudziestu minut, gdy coś dziwnego zaczęło dziać się z piaskiem. Stał się jakby grząski. "Co do licha?" Nim zdążył wypowiedzieć pomyślane słowa, właśnie jego wierzchowiec dotykał brzuchem piasku. Żeby tego było mało zapadał się coraz głębiej młócąc nogami. - Nie rób mi tego! - Prośba na nic się zdała. Wpadł razem z koniem pod piasek. Nad nim widniała tylko dziura, przez którą widać było niebieskie niebo. - I jak my się teraz stąd wydostaniemy? - Ściany nie były pomocne w żaden sposób do wspinaczki. Kruszyły się jak wyschnięty zamek z piasku. Loku usiadł na skalnej podłodze i zastanowił się chwilę.

         Nie dane mu było wymyślić sposobu poradzenia sobie z zastaną sytuacją. Pod sobą usłyszał głuchy huk. "A to co znowu?" Przyłożył ucho do podłogi i stuknął weń. Usłyszał echo po czym skalna półka na której się znajdowali zarwała się. On, rumak i królik, który właśnie schował się w opasce, spadali w dół dziwnym korytarzem. Wyglądał jak szyb kopalni lub coś takiego. Wił się i schodził w dół pod lekkim kątem co spowalniało upadek. Niestety mocno też potrafiło poturbować, gdy jakaś cegła wystawała. Po za tym wydawał się być gładki. Nie było się czego złapać. Przerażone zwierze cały czas obracało się nie mogąc ustać na śliskiej powierzchni rury.

         Im dalej się zsuwali tym było ciemniej. Nagle tunel kończył się po kilkudziesięciu metrach jakby plombą.
         - To zaboli. - Koń z racji tego, że był cięższy zsuwał się szybciej i w tej chwili był ponad dziesięć metrów poniżej demona. To on pierwszy uderzył w koniec tunelu. Wytrzymał. "No to koniec." Gdy on uderzył w konia. Kolejna skalna półka pękła i razem z ogierem runęli w dół. Wpadli do ogromnej sali gdzie panował półmrok było wilgotno. A na ich spotkanie mknęła podłoga z litej skały czy co to tam było na ziemi. Za ciemno by to określić. Koń uderzył pierwszy, w niego Lokstar. Echo poniosło się po pieczarze.
         - Na rany... Gdzie ja u licha jestem?! - Rozejrzał się po podziemiu. Był mocno zdezorientowany mimo to, był gotów podjąć walkę. Mimo, że wiedział, że cokolwiek tutaj spotka, będzie to znacznie potężniejsze od niego samego.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Lodowy Upadły chyba zrozumiał. Ale Kathleen niekoniecznie. Wyraźnie miała w "głębokim poważaniu" to, co chce Vax zrobić. Albo była tak głupia i lekkomyślna, albo taka odważna. "Na jedno wychodzi...".
        - Na prawdę nie rozumiesz? - Vaxen udawał złość mając nadzieję, że może w ten sposób przekona syrenę do ucieczki. - Za chwilę to wszystko zawali się wam na głowę!
        Jednak Naturianka chyba nic sobie z tego wszystkiego nie robiła. Była zdeterminowana, jakby oczekiwała czegoś od Upadłego. Nakazała wskoczyć Shy do zbiornika, dziewczynka natychmiast wykonała polecenie. Wokół niej od razu pojawiła się spora bańka powietrza zapewniając metodę do oddychania pod wodą. Vaxen nie chciał, aby i jemu przypadła w udziale podobna bańka, bowiem wewnątrz takowej możliwości walki są mocno ograniczone.
        - Co potem?! - wykrzyknął poważnie zirytowany. Nie chciał krzywdy obu dziewczyn, na pewno nie teraz. A przez upór Kath obie są w niebezpieczeństwie. - Wypłynę i będę walczyć! Nie będzie czasu, aby i was chronić! Co wtedy? Nie potrafiłem chronić was, gdy atakował na jeden Lich! A tam będzie ich może nawet i tuzin! Nie rozumiesz?!
        Ogoniasta właśnie po raz pierwszy zobaczyła w Czarnym prawdziwe emocje, a jego wiecznie czarne oczy przybrały błękitny odcień. Było to zaskakujące. Mimo tego krótkiego czasu, jaki wspólnie spędzili, Dziewczyna już zdążyła poznać Zamaskowanego na tyle dobrze, iż wiedziała, że ten nie posiada uczuć, albo się z nimi doskonale kryje.
        Jednak dalsze ich kłótnie o to, kto powinien zostać, a kto wiać przerwał potężny huk uderzającego kamienia. Hałas poniósł się echem po podziemiu, ściany zatrzeszczały, z sufitu posypał się kurz i pył. Wszyscy obecni w komnacie mogli usłyszeć ciche jęki i trzaski stropu. Sufit lekko się trząsł, a pęknięcia wydłużały i poszerzały. Lada moment sala, w któej znajdowali się, miała im się zawalić na głowę. Oczy Vaxena wróciły do mrocznej, hebanowej barwy, a jego głos stał się beznamiętny. Vaxen znowu był sobą.
        - Nie dam rady was bronic - powiedział to jak oczywistą oczywistość, jakby podpisywał zezwolenie na egzekucję. Kath nie była w stanie wykrztusić słowa.

        Wtem sufit się zawalił.

        Hektolitry wody uderzyły we wszystkich.

        Hektolitry wody nad, pod i dookoła Czarnego. Nie było szans na zorientowanie się, gdzie jest góra, a gdzie dół. Liczyło się tylko unikanie kamiennych bloków, mogących zmiażdżyć nawet smoka.

        Zachłysnął się i zaczął kaszleć. Pod wodą nie mogło to się skończyć dobrze. Jednak ze zdumieniem spostrzegł, iż mógł wziąć wdech. Potem już nie widział nic więcej. Tylko ciemność.

        Ocucił go delikatny podmuch powietrza. Natychmiast przypomniał sobie, co się działo, równie szybko dobył ostrza. Rozejrzał się, chcąc wiedzieć, co się dzieje.
        Vaxen znajdował się w cieniu, niewidoczny dla kilkunastu Lichy, którzy kłębili się na brzegu wokół jakiejś istoty. Shy. Nieumarli byli nią wyraźnie zainteresowani. "Może ona odegra tu jedną z głównych ról..." pomyślał Zamaskowany. W tym momencie coś ciężkiego uderzyło w niego od spodu, spod powierzchni stawu. Jego ciało podparte było o jakąś spróchniała deskę unoszącą jego głowę ponad taflą jeziora. Upadły spojrzał pod wodę i dostrzegł Kathleen, która przyłożyła wyprostowany palec do ust. Przesłanie było jasne: "siedź cicho". Piekielny kiwną głową. Jego dłonie bezwiednie ściskały się na rękojeściach mieczy. Nie zgubił ich, na całe szczęście.
        Do Skrzydlatego docierały właśnie kolejne bodźce i informacje. Po pierwsze - okropny ból w prawej łydce. Gdy zerknął w tym kierunku ujrzał, jak jego bezwładna prawa noga dryfuje pod taflą rozprzestrzeniając w cieczy niteczki szkarłatu. "Cholera... Jeszcze nie zaczęła się walka, a ja już jestem ranny i nie w pełni sprawny..." przeklął w duchu Anioł.
        Kath zasłoniła sobie usta otwartą dłonią patrząc na wydarzenia na brzegu jeziora. Jego głębokość została zwiększona przed chwilą poprzez zniszczenie tamtego stropu przez Vaxena. Albo niekoniecznie... Przecież ktoś wywołał ten huk. Rotohus? Nie, jego już tu dawno nie było. Baldrughan? Lodowy również zmył się w innym kierunku, niż ten, z którego dało się słyszeć hałas. Więc kto?!
        Liche właśnie pochylały się nad biedną Shy, która, nadal nieprzytomna, leżała w centrum ich kółka. Niektórzy z ciekawością jej dotykali, inni patrzyli z lekkim strachem. O ile stwierdzenie "patrzyli" w przypadku nieumarłych bez gałek ocznych jest trafne... Spory kawałek dalej, w głębi ogromnej, niczym jaskinia, sali, na szczycie schodów o ilości stopni równej ilości włosów na głowie Syreny, znajdowały się wysokie na kilkadziesiąt łokci wrota. Teraz jedne z ich skrzydeł było uchylone, a przez nie do pieczary zaglądnęła czyjaś czarnowłosa głowa w ciemnych okularach. Vaxen nic więcej nie dostrzegł. "Czyżby to była jego zasługa?".
        - Czas działać - wyszeptał Vax do Naturianki - nim coś zrobią Shy. - i rozłożył potężne, hebanowe skrzydła. Skoro nie będzie w stanie utrzymać się na własnej nodze dłużej niż kilka sekund, musi nieustannie latać. A w tym jest niedościgniony. Skoro okoliczności są sprzyjające, trzeba wykorzystać swój największy atut!
        Skrzydła uderzyły powietrze kilka razy i Czarny Szermierz z hebanowymi klingami ruszył, przecinając powietrze, na przeciwników.
        -GHAAAA!!! - jego krzyk rozległ się potężnym echem po zamkniętej, acz rozległej przestrzeni sali. Teraz Vaxen dopiero dostrzegł, że przy wszystkich czterech ścianach stoją ogromne kolumny podtrzymujące wysoki na kilkanaście pięter strop.
        Upadły dopadł do pierwszego przeciwnika i z prędkością sokoła nabił go na swoje "szpony" - miecze - i wyskoczył do góry mknąc i uderzając powietrze raz za razem. Jego czarno upierzone skrzydła zdawały się znikać w cieniu i pojawiać się, gdy tylko znalazł się w zasięgu jakiegoś magicznego światła. Lotne kończyny Czarnookiego były równie wielkie, co kolumny - mógłby nimi objąć je w około z powodzeniem. Po niemal sześć łokci każde. Zamaskowany zawsze był niesamowicie dumny ze swego atutu i szczycił się nim. Co by się stało, gdyby go utracił? Zapewne utraciłby również samego siebie.
        Ciało Licha bezwładnie uderzyło o strop. Vax uwolnił ostrza spomiędzy żeber oponenta. Ten natychmiast zaczął spadać. Pozostali byli oniemieli, może zaskoczenie wzięło górę nad siłą. Ogarnięcie sytuacji zajęło im dłuższą chwilę. Na tyle długą, że spadający nieumarły bezwiednie uderzył o ziemie. Trzask był potężny. Ciało nieszczęśnika rozsypało się na pojedyncze kosteczki. "Jeden z głowy. Zostało..." - szybko przeliczył Upadły - "Trzynastu.".
        Jego skrzydła złożyły się po sobie, a Pierzasty ruszył w dół. Prędkość jaką osiągnął, uniemożliwiała precyzyjne dostrzeżenie go. Po prostu wzrok zwyczajnych istot nie nadążał za jego ruchem. Klingi w dłoniach Vaxena uderzyły o wyciągnięty kostur. Jeden z Lichy już się pozbierał i zablokował potężne cięcie. Drugi wyprowadził, wspomagany magią, atak w plecy Upadłego. Jednak jego kostur przeciął jedynie powietrze, bowiem Zamaskowany uskoczył bez trudu, kierując się kilka łokci w górę. Vax skupił swoją energię i cisnął z obu kling w oponentów dwa szerokie języki ognia, które niczym bicz owinęły się dookoła ciał i czaszek dwóch najbliżej stojących przeciwników. Zaczęły ich ściskać.
        - Zgińcie, wy popaprane skurwysyny! - zaklął głośno Anioł. Wtem spostrzegł, że pozostali celują w niego ze swych dłoni. Był łatwym celem: przywiązany własnym atakiem do ciał szkieletów, które z zapałem pokryły się lisim płaszczem i zaczęły płonąc wydzielając nieznośny odór palonych włosów i tkanki. Jednak mężczyzna nie był wcale takim łatwym celem. Używając Magii Pustki otoczył ich mroczną, czarną mgłą. Teraz już nie mogli go dojrzeć, nawet w świetle. Ich pole widzenia zawęziło się zaledwie do dwóch lub trzech stóp. Dalej, korzystając z Magii Zła, zmusił dwa otoczone płomieniami trupy do ustąpienia. Zwiększył ból, który niespodziewanie odczuwały. Jeden z nich upadł na jedno kolano, skwiercząc niesamowicie, drugi tymczasem zaczął wrzeszczeć, a jego głos, rozlegający się tysiącem innych, cudzych głosów, uderzał raz za razem o ściany powodując kakofonię w uszach innych istot. Upadły wykonał drobny unik w prawo przed fioletową, magiczną kulą ciśniętą przez jednego z Lichy. Pierwszy nieumarły, który klęknął, właśnie rozprysł się w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie kupkę popiołu. Zginął, podobnie jak jego emanacja. Wygasł.
        Wolne, prawe ostrze cisnęło podobnym językiem w innego Licha. Nagle ten jednak uniknął ciosu. "Jasna cholera, przełamał zaklęcie!" - zdążył pomyśleć Vax i otrzymał uderzenie w głowę. Zamroczyło go, jak już tego dnia się zdarzyło w kanałach. Tym razem jednak nie upadł, a dzielnie utrzymał siłę. Drugiego ciosu uniknął. Lich, który go atakował, władał Magią Ziemi i sprowadzał na Czarnego stalaktyty. Szermierz musiał unikać w powietrzu spadających odłamków skalnych. Z całej jeszcze siły ścisnął wrzeszczącego Licha, który został zmiażdżony przez ognisty bicz i upadł w dwóch kawałkach. Jego aura również rozproszyła się.
        Miecznik runął z powietrza na nieumarłego od Magii Ziemi i wpadł w jego martwe cielsko z całym impetem. Obaj padli na ziemię tocząc się po niej. Jeden z ostrzy Vaxena wypadł mu z dłoni. Tymczasem pozostali oponenci skupili się i pokonali iluzję ciemności. Co gorsza: trup, który rozpadł się na dwa kawałki, właśnie się połączył w jedno ciało i wstał, a jego aura ponownie zapłonęła w powietrzu. Jego wrzask, tym razem pełen nienawiści, a nie bólu, rozerwał szumiącą ciszę groty. Wszyscy przeciwnicy, jak jeden mąż - skierowali na Vaxena swoje kostury i szponiaste dłonie. Spod ich palców błyskało fioletowe, czerwone, srebrne lub szmaragdowe światło. Magia, przeróżnej maści i mocy, zaklęcia tkane z należytą dokładnością. Zaklęcia, które mają uśmiercić napastnika. Żadnej z nieumarłych nie dostrzegł obecności innych istot, poza Shy i Vaxenem, który właśnie zstał przygwożdżony do gruntu, jednak za pomocą Magii Ognia jeszcze odrzucił leżącego na nim szkieleta. Wybuch, który wyczarował Czarny, zranił nie tylko Licha, ale i jego samego. Jego nagi tors pokryły czerwone pręgi i bąble. Upadły zdążył wstać, gdy pierwsze zaklęcia prawie go dosięgły.
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

Nie była silna, ani też wytrwała. Jej delikatna skóra mogła ulec wszystkim czynnikom mechanicznym jak i fizycznym. Rzeczą oczywistą było to, że w otwartej walce polegnie jako pierwsza. O Kathleen można by powiedzieć jeszcze bardzo dużo, ale na pewno nie to, że była tchórzliwa.
Słaba, delikatna, mało wytrzymała, głupia, lekkomyślna i przede wszystkim odważna - to właśnie owa syrena. Dlatego też nie zamierzała zostawić Vaxena samego tutaj, choćby nie wiadomo jak długo nalegał, to i tak nie ruszy się z tego miejsca. O, uparta, to kolejny przymiotnik przypisany właśnie jej osobie.
- Nie musisz mnie ratować. Poradzimy sobie z Shy. Idź sobie po tą swoją moc, a potem pomożesz mi odstawić małą w bezpieczne miejsce. Tylko tyle od Ciebie chce. - Wzruszyła obojętnie ramionami.
Na zewnątrz, tam na Pustyni, było przecież tysiąc razy niebezpieczniej niż tutaj! Zero wody, cienia... czym napoi dziewczynkę? I przede wszystkim, jak przetrwa tam bez swojego "źródełka życia"? Wszyscy jego dotychczasowi towarzysze go zostawili, a ona uparta jak osioł uczepiła się i najwyraźniej nie miała zamiaru się odczepić.
- Co potem? Już Ci mówiłam. Potem odstawimy małą do wioski ludzi. Jeszcze raz powtórzyć? - zapytała tak spokojnie jak tylko potrafiła. Ona też była podirytowana, no bo oboje cały czas mówili to samo i nie mogli się porozumieć. Czy to normalne wśród przedstawicieli ich ras? Upadli nie potrafili rozmawiać z Syrenami i na odwrót?
Chyba zaczynała popadać w paranoje.

Trzask, huk i kurz.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła wyraźnie przestraszona. Jeden kamień już spadł, dołączą do niego zaraz setki innych. Po chwili jej wzrok zatrzymał się na Puchaczu. W sumie, to nawet nie wiedziała, dlaczego zaczęła go tak nazywać.
- Nie dam rady was bronic. - Usłyszała z jego ust. To brzmiało tak pesymistycznie...
- Nie o to Cię prosiłam! - krzyknęła i to były jej ostatnie słowa.
Sufit się zawalił, uwalniając hektolitry wody.

Nie zdążyła wskoczyć do rzeki do Shy, aby uchronić się przed falami. Jedna z nich przygwoździła ją do ściany, ale ciśnienie było tak wysokie, że nawet w postaci syreny nie mogła się uwolnić. Dopiero, gdy woda zakryła ją całą odzyskała swobodę ruchów.
Skalne bloki poruszały się w jej środowisku jakby ktoś nimi kierował. Jeden, na szczęście znacznie mniejszy, trafił w głowę naturianki. Rana nie była jakaś duża, ale krwi trochę poleciało.
Widziała Vaxena jak rzucał się pod wodą. Nie wziął wystarczająco dużo powietrza... Zaraz, zaraz... gdzie jest Shy?! Nie mogła jej nigdzie znaleźć...czyżby kamienie ją przygniotły? Znów się rozejrzała. Po dziewczynce nie było nawet śladu. Ponownie spojrzała na Upadłego, który właśnie zachłysnął się wodą.
"Nie dam rady was bronić", przypomniała sobie jego słowa.Wytworzyła bańkę z tlenem i wewnątrz niej umieściła głowę chłopaka. Minimalnie się spóźniła, bowiem stracił przytomność. Na szczęście miał już czym oddychać. Obserwowała jeszcze chwilę,jak jego ciało unosi się powoli ku górze. Uśmiechnęła się w duchu i wtedy ujrzała jakąś spróchniałą deskę na dnie zbiornika. Od razu po nią popłynęła i już wkrótce trzymała ją w swoich drobnych dłoniach. Trochę jej to zajęło, bowiem było tam strasznie głęboko, ale akurat, kiedy bańka pękła, Kathleen podłożyła drewno pod głowę Vaxena, unosząc ją ponad taflę wody.
Ty mnie nie, ale ja Ciebie owszem, pomyślała i ponownie się uśmiechnęła. Kto by pomyślał, że podczas tej wyprawy komuś się na coś przyda.

Kiedy Puchacz się ocknął, odetchnęła z ulgą. Zdążyła wcześniej zauważyć kilku nieumarłych na powierzchni, więc uznała, że lepiej gdyby się nie wychylali za bardzo. Na dodatek nadal nie miała pojęcia, gdzie się podziała Shy. Dlatego też, gdy tylko chłopak na nią sporzał, w dość prosty sposób kazała mu siedzieć cicho. Sama minimalnie wychyliła głowę nad powierzchnię wody, aby móc ocenić sytuacją. Jednak to, co tam zobaczyła...musiała zasłonić sobie usta dłonią, aby powstrzymać paniczny atak histerii, który powoli się w niej wzbierał.
- Obiecałam, że nic się jej nie stanie... - wyszeptała zrozpaczona. Zawsze dotrzymywała danego słowa. W takim razie dlaczego nie potrafiła uratować małej dziewczynki?
Przed tym jak Vaxen wzniósł się w powietrze, usłyszała jak szepcze "nim coś zrobią Shy". Czyżby ją polubił? Nie, on nikogo nie lubi.

Puchacz dość skutecznie rozpraszał wszystkich przeciwników, Shy leżała dalej nieruchomo tam, gdzie wyrzuciły ją "fale" i nikt się wokół niej nie kręcił. Gdyby teraz tak po nią pobiec... jaka była szansa na to, że któryś z nieumarłych by ja dostrzegł i od ręki zabił? Prawdopodobieństwo wynosiło dziewięćdziesiąt procent. Trochę dużo.
Głowa syrenki skręcała w prawo i w lewo, prawo, lewo. Shy, Vaxen, Shy, Vaxen... Ten drugi cudem właśnie wstał, unikając kolejnego zaklęcia rzuconego przez wroga.
- Myśl Kath, myśl... - zaczęła zastanawiać się na głos. Wyszła z wody, którą po chwili ochlapała każdego, kto zbliżał się do Upadłego. Zdziwieni obecnością rudowłosej, ruszyli w jej stronę. - Zwróciłaś ich uwagę, gratuluję... i co teraz?! -zaczęła na siebie krzyczeć.
Od najbliższego dzieliły ją już niecałe trzy metry, a ona nadal stała jak słup soli i czekała na kolejny bieg wydarzeń. Wtem owy nieumarły uniósł swą kostuchę, zamachnął się... jednak jego broń wyleciała mu z dłoni i wpadła do wody.

Słyszeli przerażający krzyk.

Każdy odwrócił się w stronę jego źródła i ujrzeli małą Shy. Nie wyglądała już tak niewinnie jak przed zawaleniem sufitu. Warkocz,który zrobiła jej Kath został rozpleciony, a jej ciemne niczym dwa węgielki oczy mieniły się dziwnym, fioletowym blaskiem. Dziewczynka miała wyciągnięte przed siebie rączki, z których emanowało podobne światło. Jeden Lich, głupi i odważny, chcąc sprawdzić, co się dzieje, zbliżył się do owego dziwactwa i gdy tylko fioletowa ściana go dotknęła, padł jak mucha i już nie wstał.
To czekało kolejnych nieumarłych.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Chciał się rozejrzeć po okolicy ale niestety nie było mu to dane. Dobiegł go tylko głośny ryk. Nim się obejrzał potężny strumień wody porwał go ze sobą. Nie miał z nim najmniejszych szans, zważywszy iż słabo pływał. Gdzieś w zasięgu wzroku przemknęło ciało rumaka. Sam ledwo też wstrzymywał oddech pod naporem ogromnej masy wody. Dookoła zaczęły wpadać potężne odłamy skalne, jak i też mniejsze. Te największe skutecznie zakłócały bieg strumienia i wciągały pod siebie co mogło skończyć się rychłą śmiercią. Lokiemu dopisywało niesamowite szczęście. Udało mu się jakimś cudem uniknąć trafień i bezpiecznie dotrwać do końca wymuszonej podróży. Było to jednak względne ocalenie. Nadal znajdował się głęboko pod ziemią. A pomniejsze odłamki pod sam koniec uszkodziły ramę i plecy demona. Najgorsza jednak była kolizja z ogromnymi wrotami, za którymi teraz się właśnie znajdował. Woda opadła i w końcu można było zaczerpnąć powietrza. Niestety nie świeżego. Przesiąknięte było odorem zgnilizny i śmierci. A także kilkoma innymi rodzajami nieprzyjemnych zapachów jakie unoszą się w zamkniętych, zatęchłych przestrzeniach zalanych wodą. "Ciekawe jak ja teraz się wydostanę." Myślał rozglądając się ciemnym korytarzu. Teraz tylko cud może wydostać go z tej zapyziałej pieczary.

        Po krótkiej chwili namysłu i obmyślania ewentualnego planu wrócenia na powierzchnię znów do jego nosa dotarł odór zgnilizny. "Co to jest?!"Pytał się w duchu czując nawet przez drzwi, że natężenie zapachu się zmienia. Docierało ewidentnie zza uchylonych wrót. Podszedł do nich otrzepując kapelusz z wody, który jakimś sposobem ostał mu się w dłoni. Wyjrzał i przyglądał się przez dłuższą chwilę. Jego oczom ukazał się obrazek jak z jakiegoś najgorszego koszmaru. Ciemna postać ze skrzydłami, dziewczyna i... "dziecko?" Dookoła kilkanaście postaci. Wszystkie wyglądające jak szkielety przyodziane w zniszczone łachmany. Żadnej skóry. Same kości bez wyrazu. "Gdzie ja u licha jestem?" Po raz kolejny spytał sam siebie. Skrzydlaty, o niemal czarnych skrzydłach związany walką z... właśnie z kim? Nie wiedział. Trochę już żyje na tym świecie, a nie spotkał się jeszcze z takimi istotami. Szkielety władały potężną magią. Eksplozje magicznych pocisków powodowały drżenie powietrza i echo. Ostrza wojownika raz za razem ścierały się i obijały kości z tępym stukotem. Przyjrzał się też dziewczynie. Wszyła z wody i zwróciła uwagę kilku innych. Gdy jedna z nich podniosła nad głowę swój kostur, ten niespodziewanie wyleciał z dłoni i wylądował kilkanaście metrów dalej. "Co do...?! Jak?" Ujrzał małą dziewczynkę, która na pierwszy rzut oka wyglądała na zupełnie bezbronną teraz z jej oczu biła fioletowym światłem energia, czy raczej magia. "Gdzieś już coś takiego widziałem." Przypomniała mu się kobieta, którą ostatni raz widział wieki temu. Dłonie dziewczynki emitowały podobne światło. Każda z istot, której dotknęła rozpadała się. Umierała.

        Czuł się bezradny. On sam nie mógł wiele zdziałać. Nie był przecież tak potężny jak inni w tym pomieszczeniu. Nie umiał latać, władać magią czy mieczem. Teraz dotarło do niego jak bardzo w takich sytuacjach jest zdany na łaskę losu. Zrobiło mu się żal samego siebie i walczących za ścianą istot. Nie umiał im pomóc. Nie mógł. Walka zanosiła się na znacznie dłuższą. Czuł, że zwykła iluzja nie zadziała. Wszak nie wiedział, jak wykreować obraz dla istot, które nie mają oczu. Wszystkie pomysły odrzucał już w fazie planowania. Nic nie był w stanie na pierwszy rzut oka zrobić. Sam też nie pamiętał o swoich zdolnościach sprzed przemiany. Część pamięci, nie historycznej, magicznej odeszła tak samo jak świadomość swoich pozostałych umiejętności. Nie miał jak walczyć na odległość, a walka w jakimkolwiek zwarciu skończyła by się dla niego śmiercią w mgnieniu oka. Czuł, że najmniejsza istota tam, nie potrzebuje pomocy. Tak samo jak i rudowłosa. Wiedział jednak, że powinien coś zrobić. Źle mu było ze świadomością, że tamci walczą o życie a on siedzi tutaj i snuje teorie użalając się nad sobą.
         - Dość. - Szepnął do siebie. - Jak mam umrzeć to na pewno nie siedząc w kącie. - Wstał i założył kapelusz na głowę. W tym momencie poczuł czyjąś obecność za sobą. Obejrzał się. Ujrzał poświatę kostura. "Czyli jednak zginę w walce." Uskoczył przed pierwszym zamachem. Przed drugim i trzecim też, choć wymagało od niego to dużo wysiłku. Chciał wytrącić broń oponenta kopnięciem. Jego noga została zablokowana, jego oczom ukazała się czaszka pozbawiona jakichkolwiek wyrazów życia. "No ładnie." Odskoczył ale potężny pocisk magicznej energii uderzył go prosto w pierś. Poczuł przeszywający ból. Wybuch wyważył drzwi, które były za nim, a on sam przezeń przeleciał. Odbił się kilka razy od ziemi i mocno poturbowany wylądował na boku.
         - Potężne cholerstwa - splunął krwią. - Psia mać... - Wystękał. Znów do niego dotarło jak słaby jest. Spróbował się podnieść. Za nim toczył bój skrzydlaty z 10 podobnymi. Lokstar miał problem z jednym, który właśnie przekroczył wyrwę. I celował do niego kolejnym pociskiem. "Skończmy to." Podniósł się chwiejąc. Przypominały mu się chwile gdy zwalczał anomalie w przeszłości. Nie kojarzył do końca tych obrazów ale wiedział, że to on. Przeplatały się w nim wspomnienia z różnych okresów. Ujrzał jak szykuje się Lich do strzału. Loki zamknął oczy. Nie był gotowy na śmierć. Mało przeżył, miał jeszcze tyle do zobaczenia. Coś kazało mu skoczyć. Pomimo potwornego bólu uniknął bezpośredniego trafienia. Oberwał w lewe ramę. Kolejna eksplozja powinna mu oderwać rękę. To się jednak nie stało. Ciało miał znacznie wytrzymalsze w postaci demona niż dawniej. "Przynajmniej ten jeden jest zajęty mną."
         - No chodź! Pokaż jaki jesteś twardy! - Podniósł głos, aby tamten go usłyszał. Uniósł ręce do gardy w prawej dłoni trzymając sztylet. Czekał zakrwawiony i poobijany na kolejny ruch kościotrupa. - Czekam na ciebie... - Szepnął. Pewności siebie mu nie brakowało. Obejrzał się na rozprawiającego się z kolejnym umarlakiem skrzydlatego. Pomyślał o swoim króliku i mocniej stanął na nogach. - No chodź. - dokończył niemal bezdźwięcznie.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Dla Baldrughana to wszystko wydarzyło się stanowczo za szybko. Vaxen kazał im uciekać... Posłuchał go. Mało go już obchodziło co się z nim stanie, ostrzegał go, ale Czarny Upadły wydawał się całkowicie ignorować słowa Isophieliona. Niesiony przez chłodne powiewy wiatry, Baldrughan postanowił odnaleźć wyjście na własną rękę. Nie było mu to niestety dane.

Lodowy Upadły rownież wyczuł aury kolejnych nieumarłych. Ich obecność nie zaskoczyła go, a jedynie wzbudziła w nim jeszcze większy gniew, dotychczas wywołany obecnością młodocianej nekromantki, a także pychą i uporem Vaxena.
Zdecydowany zakończyć tą przygodę Baldrughan już był blisko pochyłego tunelu, którym tu przybył...

Gdy nagle sufit się zawalił, pogrążając wszystko i wszystkich w hektolitrach wody. Sam Baldrughan zbytnio nie przejął się potopem jakim Vaxen wszystkim zgotował. Otaczająca go woda szybko zamieniła się w szpiczaste bryły lodu, które odbijając się od lodowego pancerza Upadłego, wbijały się w twardą, kamienną posadzkę, blokując przejście. Wtedy w zamarzniętym sercu Baldrughana pojawiło się zwątpienie. Przypomniał sobie oddanie, z jakim syrena próbowała uratować dziecko i Vaxena z jego rąk... Przed jego oczami stanął sam Upadły, wpatrując się z nieodgadnionym wyrazem w twarzy w nieruchome ciało syreny. Baldrughan podjął decyzję. Zawrócił.

Gdy ujrzał grupę Lichów, uprzednio nieco zmniejszonych liczebnie o tych, zabitych przez rannego Vaxena, w jego duszy ponownie zapłonęła zimna furia i gniew. Dojrzał też dziwnego osobnika o dość ciekawej aurze. Mężczyzna miał problem z jednym z nieumarłych, toteż Baldrughan postanowił mu pomóc, biorąc go za jednego z towarzyszy Upadłego. Cisnął swoją włócznie prosto w klatkę piersiową stojącego przed mężczyzną Licha i obserwował, jak ciało nieumarłego zamienia się w bryłę lodu, po czym, pod wpływem silnego wiatru wywołanego obecnością Baldrughana, zamienia się w lodowy puch.

Baldrughan wylądował tuż nad ciałem rannego Vaxena, uderzając skrzydłami w posadzkę i wywołując kolejne podmuchy zimnego wiatru. Zmierzył nieumarłych chłodnym spojrzeniem i uniósł dłoń, w której prawie natychmiast pojawił się lodowy miecz.
- Wasze ciała... Będą płonąć... Zimnym ogniem mego gniewu!
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Zgniły oddech leżącego na Vaxie Licha zmusił Czarnego do surowszych czynności. Szybkim, drastycznym ruchem odrąbał czaszkę nieumarłego i wyczołgał się spod jego cielska. Głowa potoczyła się, ale zaczęła nagle wracać - przeciwnik wciąż "nieżył". Niespodziewanie jednak żaden więcej nie rzucił się na stojącego na nogach i gotowego do walki Szermierza. Wszystkie wrogie istoty maszerowały w kierunku Kathleen. "Cholera... Chyba też chce się pobawić..." - uśmiechnął się Vaxen nie zauważając, że w trakcie kołatania się po posadzce spadła mu maska. Jego uradowana walką i ubrudzona we własnej krwi twarz była dla wszystkich widoczna.
        Ranna noga dała o sobie znać, toteż Piekielny uniósł się na skrzydłach chcąc stanąć pomiędzy Syreną i szkieletorami. Na całe szczęście zdążył w momencie, gdy pierwsze pociski i zaklęcia poszybowały w jej kierunku, pojawiając się na ich drodze. Uderzył go jakiś niebieskawo-szary błysk, czar zadziałał i rozerwał lewą rękę Anioła. Kolejne ataki zostały zablokowane prawą, zdrową dłonią, odbite hebanowym, magicznym ostrzem. Z lewego ramienia obficie płynęła strużka krwi zostawiając pod unoszącym się nad ziemią Vaxenem szkarłatną, sporą kałużę. Po bezwładnych palcach nie płynęły krople. Cały strumyczek posoki.
        Mimo poważnej rany Upadły uśmiechał się. Nie czuł ani bólu, ani strachu. Tylko radość.
        - No dalej! - krzyknął w kierunku cofających się przed Shy Lichy. Bali się małej dziewczynki, a nie jego?! Tak nie może być!
        Kolejny przerażający śmiech rozległ się echem po pomieszczeniu. Tym razem to Piekielny śmiał się w głos. Nie był to jednak zwyczajny obraz radości. Śmiał się przerażająco. Złowieszczo. Śmiertelnie poważnie. Jakby był gotowy umrzeć tylko po to, by czerpać z tej walki jak najwięcej przyjemności.
        - Wracaj do wody - rozkazał z nieustannie rozszerzonymi ustami i szeroko otwartymi oczami do Naturianki. Jego ubrudzona krwią twarz wyglądała jak oblicze szaleńca. Syrence przypomniał się wzrok oszalałej Liddel.
        Pierzasty ponownie ruszył na grupę przeciwników, w powietrzu chowając ostrze do sayi i łapiąc zdrowym ramieniem Shy, porywając ją z gruntu. Leciał razem z nią wprost na zmniejszoną o połowę liczbę oponentów. Panicz Qualn'ryne wyczuł nieznaną sobie aurę. Demon. Spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł nowego osobnika, walczącego z jednym z nieumarłych. Miał wyraźne problemy. "Niech sobie sam radzi." pomyślał Vaxen i jeszcze szerzej się uśmiechnął. "Pewnie to on zniszczył strop...".
        Skrzydlaty runął wraz z dziewczynką trzymaną prawą ręką wokół pasa, a ona rozpoczęła swoje czary. Miotała fioletowe zaklęcia w bezradnych Lichy. Kule świetlistej purpury latały na prawo i lewo, a każdemu ich uderzeniu towarzyszył syk płomieni i krzyk miliona istot. To nie były rzeczywiste wrzaski, a jedynie odgłosy nekromantycznej magii. Z obecnych jednak tylko Vax o tym doskonale wiedział.
        Nagle wrócił Baldrughan. Lodowy Anioł najwyraźniej postanowił pomóc najpierw nieznajomemu osobnikowi. "Bardzo dobrze!" roześmiał się ponownie i wypuścił Shy z ręki. Nie znajdowali się wysoko, ale lecieli ze sporą prędkością, toteż dziewczynka uderzyła z impetem o posadzkę i przeturlała się kilka łokci. Nic jej jednak nie było, poza kilkoma obtarciami, którymi nawet sama się nie przejmowała. Szybko się podniosła i kontynuowała ciskanie ataków w grupę Lichy.
        Vaxen odwrócił się w kierunku, gdzie znajdowała się gromada nieumarłych. Z zaskoczeniem spostrzegł, że ich przybywa. Wypełzają spod ziemi. Po prostu. Było ich coraz więcej. Teraz na miejsce jednego pokonanego pojawiali się dwaj nowi, lub pokonany powstawał z powrotem gotowy do walki. Teraz już nie było ich tuzin, czy nawet dwa. Wszelkie próby ich policzenia spełzały na niczym. Było ich co najmniej kilkaset.
        Kolejne potężne zaklęcie uderzyło tors Upadłego. Eksplozja magii dziedziny ognia wyrzuciła Pierzastego kilka łokci w górę. Następnie Vax bezwładnie wylądował. Twarzą. Na gruncie. Dokładnie pośrodku watahy Lichy. Szybko się jednak zerwał. Wydobył prawą, sprawną ręką ostrze, i przystąpił do walki. Tym razem kostuchy i kostury uderzały ze wszystkich stron. Nie było szans zasłonić się przed każdym atakiem. Szybko i chłodno kalkulując, Czarny Szermierz uznał, że blokuje dwa na sto. Mało. Za mało.
        Rozłożył potężnym zamachnięciem skrzydła, które jakimś cudem ostały się bez zadraśnięcia. Podmuch powietrza odrzucił wszystkich najbliższych przeciwników, kilku z nich rozpryskując na miliony drobnych kosteczek. Kolejnym niesamowicie silnym uderzeniem skrzydeł wyskoczył w górę. Jego prędkość była tak duża, jak jeszcze nigdy. Dla zwyczajnych, ludzkich oczu sylwetka Anioła niemal się teleportowała w górę. Pod Puchaczem, gdziekolwiek się znajdował, od razu widać było sporej wielkości, szkarłatną kałużę. Jego rana na ramieniu była na tyle poważna, że musiał zakończyć potyczkę w ciągu najbliższych sekund.
        Ale Vaxen nawet nie zauważył powagi sytuacji. Jego wciąż uśmiechnięta twarz, poprzez grę świateł i cieni magicznych kul, czarów, fioletowych, szarych i niebieskich rozprysków zaklęć wyglądała jak twarz obłąkanego. Ciężki, zmachany oddech, przy którym jego naga, lekko oparzona klatka piersiowa unosiła się i opadała, wyglądał niemal jak zionięcia smoka. I faktycznie: Vaxen co rusz ciskał kulami ognia przed siebie, w zbiorowisko Lichy, unikając raz za razem kolejnych pocisków. Ataki wroga były, przynajmniej na dystans, nieskuteczne.
        Jednak tylko Kathleen dostrzegła jak bardzo ciało Anioła jest zmęczone, poturbowane i poranione. Liczne rozcięcia na plecach, rozdarcie na łydce, rozerwana, niemal nieistniejąca ręka, miliony siniaków i obtarć. Jego plecy wyglądały jedynie jak jedna, bezładna, krwawa masa. Nawet jego nadprzyrodzona regeneracja nie nadążała. W tym momencie Baldrughan wykrzyczał swoją groźbę, która, mimo swojego wspaniałego i potężnego wydźwięku (i która nawet Vaxenowi się spodobała!) obeszła się wśród przeciwników bez żadnego echa.
        Wtem ściany groty zatrzęsły się jakby były zrobione nie z litej skały, a ze skóry. Coś ogromnego właśnie człapało w ich stronę. Nawet Liche wyglądały jak przestraszone kukły. Na kilka chwil wszystko ucichło, wokół panowała przesadna cisza. I wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Jedna z odległych, podtrzymywanych przez filary ścian, runęła pod naporem jakieś niesamowitej siły. Przez olbrzymią niczym klasztor wyrwę do groty wczłapał... Smok! "Do jasnej..." zaczął siarczyście i niestosownie do swojego wychowania przeklinać Szlachcic "Co to tu kur... Jak... Cholera, skąd to się tu wzięło?!".
        - Dzięki za osłonę! - krzyknął Upadły do Lodowego - Teraz, proszę, zajmij się resztą. - uśmiechnął się Vaxen i... Ruszył lotem pikującym w stronę jeziora. Uderzając głową w taflę wody natychmiast znikł pod jej powierzchnią. Uciekł. Zmył się. Nie było go tu, zostawił wszystkich samych sobie. "Smok jest ponad moje obecne siły" próbował się usprawiedliwiać.

        Jednak jego celem było coś innego. Nie zamierzał uciekać. Nie dlatego, że to niehonorowe. co go obchodzi jakikolwiek honor?! Również nic sobie nie robił z życia pozostałych tam istot. "Ten demon?! Phi! Baldrughan? Niech ginie! Bachor? Tym bardziej! Nawet Syrena! Mam ich gdzieś!" starał samemu sobie to tłumaczyć, choć nie wychodziło mu to idealnie. Większą motywacją do powrotu była sama walka. Zapowiadał się najciekawszy od wieków pojedynek dla niego - Vaxen, Upadły Anioł, kontra ogromny, prastary, mieszkający w tych ruinach od tysięcy lat, smok! O nie, on nie może tego odpuścić! Tylko po co walczyć, skoro wiesz, że zginiesz?! Na to Vax nie chciał sobie pozwolić. Powoli kończyło mu się powietrze, a do dna zbiornika było jeszcze daleko. Ale zawziął się. "W moim obecnym stanie nic więcej niż kilka siniaków nie wskóram" doskonale wiedział o swojej słabości. Dlatego jego cel był jasny - aura, która go tak długo ciągnęła w to miejsce. Na dnie jeziora, co najmniej kilkanaście łokci pod Czarnookim, znajdował się jego cel podróży. Jego Eldorado. Artefakt. Przez mętną wodę nie widział samego przedmiotu, ale wyraźnie czuł emanację i dostrzegał jego złoto-słoneczny blask. Nawet mimo ciemności panującej pod wodą, kierował się tylko w tym jednym kierunku. Oczywiście w momencie uderzenia w taflę schował skrzydła, aby mu nie utrudniały. Pływak z niego nie był doskonały, ale nie sprawiało mu to dużych problemów.
        Po kilku kolejnych uderzeniach serca dotarły do niego dwa bodźce - pierwszy: dotknął dłonią dna; drugi: zabrakło już mu powietrza. Zaczął się dusić. Jedną, zdrową ręką przeszukiwał dno w około powstrzymując się przed zaczerpnięciem do płuc wody. Już zaczynało go mroczyć. I nagle poczuł pod palcami jakiś przedmiot. Brązowo-szara szkatułka. Wielkości czterech kości do gry. "O co chodzi?!" odbiło się echem w głowie Vaxena. Jakim cudem tak potężny artefakt był tylko... Kolczykiem?! Gdy Upadły rozłożył szkatułkę wewnątrz błyszczał złoto-czerwony kolczyk z czarnym, jak oczy Piekielnego, kryształem.
        Wtedy Upadły spostrzegł, że już nie traci przytomności z braku tlenu. A raczej, będąc precyzyjnym, nie jest już do końca materialny. Jego lewa, ranna ręka, samodzielnie i bez wiedzy właściciela, sięgnęła po artefakt. W zakrwawionej, rozerwanej dłoni biżuteria wyglądała surrealistycznie. Ranna ręka samodzielnie przywdziała kolczyk, przebijając siłą lewe ucho, nie w odpowiednim miejscu, czego skutkiem było, że czarny kryształ błyszczał nie na małżowinie pod uchem, a obok, wyżej niż normalnie.
        Sam fakt częściowej eteryczności swojego ciała był dla Piekielnego dosyć przerażający. "A więc tak wygląda mój koniec...? Mało ciekawy... Nie, nie, nie! Jeszcze chcę trochę powalczyć!!!" krzyczał sam na siebie Hebanowy. Bił się sam ze sobą przez chwil kilka, aż nagle ogromna, nieokiełznana moc, wypełniała go. Poczuł się, jakby ktoś go rozrywał. Ból, którego nigdy dotąd nie czuł, zaatakował wszystkie tkanki, wszystkie atomy. Każdy cal ciała palił go, jakby wodę wokół niego zmieniono w gorącą magmę. Nie było w tym dużo kłamstwa, bowiem jego postać rozgrzewała ciecz dookoła Upadłego do takich temperatur, że ta natychmiast parowała. Najbardziej zabolał Vaxena fakt odrywania skrzydeł. Poczuł, jak te mu po prostu odpadają. Rozrywanie skóry w okolicy ich łączenia z plecami trwało dla mężczyzny wieki, a gehenna temu towarzysząca niemal przestawiała psychikę. Jednak Vaxen walczył: z samym sobą, z bólem i cierpieniem, z mocą. Było jej po prostu za dużo, nie mógł sobie z nią poradzić.
        - Nie, nie chcę! Nie zabieraj mi skrzydeł! - wrzeszczał i, o dziwo, jego głos wydobywał się z gardła i niósł w wodzie. Nawet na powierzchni dało się to usłyszeć. Co dziwniejsze, to "coś" posłuchało jego żądania. Vaxen poczuł potężne szarpnięcie, po czym coś, z ogromnym impetem, wyrzuciło go do góry. Z taką siłą i prędkością, że niemal w sekundę znalazł się ponad taflą wody. W pełni sił, zdrowy, bez ran. Wszystkie kończyny, łącznie ze skrzydłami, miał sprawne. Choć to nie były już "te" skrzydła.
        W powietrzu, za postacią "nowego Vaxena" wisiały setki, jak nie tysiące, czarnych piór. Nie były do niczego umocowane, po prostu samodzielnie unosiły się blisko siebie, imitując skrzydła. Poruszały się dokładnie tak samo, jakby lotne kończyny, zbudowane z mięśni i kości, się tam nadal znajdowały. Ale ich faktycznie nie było. Poza tym przemianie uległ sam bohater: jego krótkie, czarne włosy wydłużyły się do sporych rozmiarów - rozplecione spływały z tyłu, po plecach i "skrzydłach" aż do samych kostek u nóg. Jego twarz wyglądała tak samo, poza tym, że nieco dłuższa grzywka zasłaniała część mrocznych, czarnych oczu. Gdyby ktoś spojrzał w te oczy z bliska dostrzegłby pionowe źrenice, jednak ukryte w ciemności tęczówek nie były tak łatwo dostrzegalne.

        "Już nie jestem Upadłym" - pomyślał Były Piekielny - "Jestem Przemienionym!"

        Demon wydobył zza pleców dwa miecze. Te same, co niegdyś, hebanowe klingi o matowym odcieniu, jednak dużo większe niż uprzednio. Kiedyś były to jednoręczne ostrza. Teraz były to dwie, długie na kilka stóp, półtoraręczne miecze. Dwie, czarne katany.
        - Giń! - krzyknął, już standardowy dla siebie tekst, i rzucił się ponownie w wir walki.
        Z jakiegoś nieznanego Vaxenowi powodu nie było już żadnych Lichy. Nie ważnym jednak dla niego było jak i dlaczego zniknęły. Czy uciekły, zostały zniszczone przez Baldrughana czy też przez smoka... Nie interesowało go jak, ważne, że ich już nie było.
        Przemieniony z ogromną prędkością doskoczył do smoka, który okazał się nieco otępiały. Prawdopodobnie długo spał i teraz, obudzony, jeszcze nie do końca był gotów do walki. Choć możliwe, że jakieś zaklęcia na niego wciąż działały. "To moja szansa!". Szybki doskok, cięcie po boku, które z zaskakującą łatwością przebiło się przez zastałe łuski olbrzymiego Pradawnego, uskok przed łapą. Czynność tą schematycznie powtarzał. Wszelkie ruchy w powietrzu poprzedzane były uderzeniami nieistniejących skrzydeł, a raczej samych piór, w powietrze. Akrobacje, które wykonywał, okazywały się szybsze, niż gdy kończyny te były rzeczywiste. Teraz, lżejszy o ich wagę, był znacznie szybszy i sprawniejszy.
        Na początku nikt z obecnych nie zauważył, że jego piekielna aura niemal przepadła, pozostawiając po sobie jedynie pojedyncze refleksy. Nadal był wyraźnie zły, ale już nie był Upadłym, a Demonem, toteż jego emanacja była słabo zauważalna, ledwo wyczuwalna.
        Smok nie został pokonany, a jedynie wycofał się do swojej pieczary, a uderzeniem potężnego ogona zrzucił ze stropu kupę kamieni, głazów i tym podobnych, zasypując swoje legowisko przed napastnikami.
        - Wynośmy się stąd! - krzyknął Vax lądując obok Kathleen i biorąc dziewczynkę na ręce. - Wszyscy - tu spojrzał zarówno na Baldrughana, jak i, nieznanego sobie, Lokstara. Jego ciało jednak, nieprzystosowane wciąż, upadło na kolano. Świeżo upieczony demon odstawił bezradnie dziewczynkę starając się nie wrzeszczeć z bólu. Jego głowa jak i ciało niemal pękało od natłoku myśli, co gorsza cudzych, nadmiaru energii i mocy. Czuł się, jakby miał zaraz wybuchnąć. Aura smoka, który przed chwilą się wycofał, nabierała siły. Co gorsza, dookoła czuć już było nadchodzące niebezpieczeństwo - drgające kamyki na posadzce zwiastowały nadejście całej armii nieumarłych, gotowych na zacięty bój o artefakt, który w spokoju napełniał ciało Vaxena nadmiarem mocy. Hebanowy kryształ reflektował i błyszczał zza włosów Czarnego, obserwując wydarzenia. Ciało Zamaskowanego było jak czara, do której ktoś nalewa wody. Ale w pewnym momencie tej wody było już za dużo i zaczęła się przelewać...
Zablokowany

Wróć do „Zatopione Miasto”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości