Rubidia[Południe, ulice miasta] W pogoni za człowieczeństwem

Miasto słynące głównie z ogromnego portu handlu dalekomorskieg. To tutejsze stocznie bujdą statki handlowe dla całego wybrzeża. Miasto rybaków i hodowli wszelkiego rodzaju stworzeń morskich.
Charlotte
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 85
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przeklęty człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Charlotte »

        Bała się. Z każdą chwilą jej lęk nabierał na sile niemalże paraliżując dziewczynę. Czy teraz nie powinna się cieszyć? W końcu miała szansę na normalne życie! Co prawda Pradawny nie wyjaśnił jej co tak właściwie będzie robił, ale jednak czuła, że może mu zaufać. Uratował jej życie, więc teraz przecież nie wyrządziłby jej krzywdy, prawda? Gdyby miał w planach wykorzystanie ulicznej żebraczki, którą była w jego oczach to nie fundowałby jej posiłku w jednej z lepszych karczm w mieście. Co ryzykowała? Mogła zginąć każdej nocy z rąk rozżalonych wieśniaków lub najemników, którym już raz zaszła za skórę.
        Z największą uwagą, na jaką było ją stać śledziła każde poczynanie mężczyzny. Czuła się zażenowana własną nagością oraz swoimi bliznami. Nie lubiła ich pokazywać. A on? Dla maga zdawały się nie istnieć tak samo jak jej kobiecość. Przestał w niej widzieć kobietę, nie dostrzegał jej oszpeconego ciała i całkowicie poświęcił się swojej profesji. Właściwie nie poprosiła go wprost o pomoc, opowiedziała jedynie swoją historię, a sam czarodziej zdecydował się ułatwić dziewczynie życie. Pozwalała mu więc robić to, co postanowił starając się nie ruszać. Delikatny dotyk pędzelka lekko ją łaskotał, lecz nie było to nie wiadomo jak nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie, odbierała to trochę jako pieszczotę, chociaż przecież nie miało to z obecną sytuacją nic wspólnego.
        Niestety w końcu nadszedł czas rzucenia zaklęcia. Zadrżała lekko i odwróciła głowę zaciskając zęby na poduszce. Mówił, że będzie boleć, więc wolała w razie czego nie odgryźć sobie języka przez przypadek. Cała napięta czekała na ból, który miał nadejść, lecz zamiast tego poczuła tylko ciepło jego dłoni. Dlaczego w takiej sytuacji nie mogła pozbyć się z głowy myśli, że leży półnaga przed obcym mężczyzną? Jej matka pewnie się teraz w grobie przewracała.
        Przemyślenia dziewczyny przeszył ból. Nie spodziewała się, że będzie aż tak intensywny! Uderzył w nią z pełną mocą i o ile na samym początku zdołała stłumić okrzyk, tak później nie dała rady. Nie liczyło się już, czy mag postawił barierę zatrzymującą dźwięki wewnątrz pokoju czy nie. W sumie dźwięku, który wydobył się z jej gardła nie można było nazwać krzykiem. Brzmiało to bardziej jak ryk ranionego zwierzęcia lub wrzask skazańca poddawanego najgorszym torturom. Najgorsze, że wszelkie bodźce skupiały się nie na całych plecach, lecz podążały wzdłuż narysowanych przedtem linii na jej ciele. Runa wręcz siłą jednoczyła się ze skórą dziewczyny. Czy to regeneracja tak utrudniała cały proces odprawienia tego czaru? Wiła się na łóżku i rzucała, przez co Pradawny musiał ją mocniej przycisnąć. To, co przeżywała nawet trudno opisać. Po jej policzkach ciekły łzy, a ona sama błagała Quirrito, żeby przestał. To ją przerastało! Była wręcz pewna, że więcej nie wytrzyma. Ból całkowicie ją sparaliżował uniemożliwiając jakikolwiek odbiór bodźców zewnętrznych. Na tą chwilę znalazła się w swoim prywatnym piekle raz za razem wyjąc przeraźliwie. Zdarła już sobie gardło, lecz tego nie czuła. W porównaniu z katuszami, jakich doznawała to było nic. Cały czas błagała Pradawnego, żeby przestał. Prosiła go, by się nad nią zlitował. Czy jej marzenie było warte takiego cierpienia?
        Nie wiedziała, kiedy do środka wpadł czarny rycerz. Nie była świadoma ataku na Czarodzieja oraz tego, że coś poszło nie tak. Poczuła jedynie ogień na swoich plecach, który jedynie dopełniał obrazu jej bólu. Całkowicie otumaniona w ramionach Czarodzieja zachowywała się jak bezwładna lalka, a każdy dotyk spadający na jej plecy wyciskał z jej oczu więcej łez. Już nie krzyczała, nie miała na to siły. Była zbyt wycieńczona, żeby w ogóle się odezwać. Nawet teleportacja nie sprawiła, żeby ocknęła się w większym lub mniejszym stopniu. Zamiast tego dosłownie wisiała w ramionach mężczyzny z nagą klatką piersiową. Wyglądała jak siedem nieszczęść z potarganymi włosami, widocznymi bliznami i siniakami oraz napuchniętymi od płaczu oczami. Gdy oddychała rzęziło jej w płucach, które nadwyrężone podczas krzyków odmawiały posłuszeństwa. Opadła na pokład statku tuż przed Quirrito, który okrywszy ją zaczął coś mówić. Nie była jednak w stanie rozróżnić pojedynczych słów, przy czym cały czas dźwięczało jej w uszach. Mimo wszystko uniosła nieco głowę. Na spojrzenie, jakie posłała swemu towarzyszowi wręcz krajało się serce. Tak wiele w życiu wycierpiała, a teraz jeszcze to. Nieobecnym wzrokiem znalazła jego oczy i ze wszystkich sił starała się nie zemdleć.
        - Udało się? - Jej głos był tak bardzo zniekształcony, że ledwo dało się zrozumieć o co chciała zapytać. Zaraz po tym, gdy słowa opuściły jej gardło ta zaczęła przeraźliwie kaszleć, co przyniosło jej jeszcze więcej bólu. Po policzkach pociekły świeże łzy i aż dziw, że jeszcze jej się nie skończyły. Była taka bezbronna...
Awatar użytkownika
Quirrito
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Quirrito »

        Quirrito upadł na kolana, jednak nie pozwolił, aby odgłos uderzającego jego bezwładnego ciała dotarł do Charlotte. Nie chciał jej martwić. Myślał dość trzeźwo jak na wyczeńczonego Maga, który przed chwilą całą swoją pozostałą energię włożył w nakładanie runy i nadawanie jej mocy. W dodatku prawdopodobnie nawet nic to nie dało, zaklęcie zostało błędnie zakończone. Jakie będą tego skutki? Tego nawet Pradawny nie potrafił przewidzieć. Możliwe, że proces dał krótkotrwały skutek i tylko jednokrotnie Ratakar się nie pojawi, możliwe, że runa będzie działała zupełnie odwrotnie do tego, co zaplanował mężczyzna, a możliwe również, iż nic się zupełnie nie stało, a jedyny skutek to poparzone dłonie X'orr'dy.
        Swoją drogą, gdy Wygnaniec spoglądał na swoje ręce w półmroku odczuwał przerażenie. Były niezwykle mocno ranne, pokryte pękającymi pęcherzami i ropiejącymi ranami. Wyglądały obrzydliwie, a jeszcze gorzej bolały. Dźwiękowiec spoglądał tak na nie jak głupi na ser, nie wiedząc właściwie, co powinien zrobić. Mimo, iż płonęły bardzo krótko, stopień oparzeń był olbrzymi. "No tak, magiczny ogień..." zastanawiał się Mag czując, jakby tracił zmysły. Nagle spostrzegł, że już nie klęczy, a leży na boku wgapiając się w ścianę kajuty. Był wyczerpany, zupełnie pozbawiony energii. Walka z oprychami w alejce, teleportacja, kolejna teleportacja, jeszcze trudniejsza potyczka z najemnikiem, ciężka rana, która znowu dawała o sobie znać, jak i proces kreomagowania nie mogły się w sumie inaczej dla niego skończyć. "Co mnie podkusiło? Dlaczego postanowiłem rozwiązać ten problem?" zastanawiał się Wygnaniec podświadomie wiedząc, iż Charlotte po prostu w niemy sposób go o to poprosiła wyjawiając mu swój sekret. Zaufała mu. A on bezinteresownie chciał jej pomóc, ochornić ją od tej strasznej klątwy. Jednak prawda jest taka, że nie obliczył wszystkich konsekwencji, a teraz znajoma może mieć znacznie większe kłopoty niż dotychczas. A to wszystko przez niego.
        - Zobaczymy - usłyszała Lottie spokojny głos Pradawnego. Quirrito jednak nie wypowiedział ani jednego słowa, był na to zbyt zmęczony. O wiele łatwiej było wykreować prostym zaklęciem krótkie słowo. Dzięki temu i wilk był syty i owca cała; on mógł spokojnie dalej leżeć i regenerować siły, a ona nie musiała się o niego martwić i mogła być spokojniejsza. Czarodziej jednak pomijał jeden ważny szczegół - jego rana postrzałowa jak i niezwykle bardzo poparzone dłonie nie wróżyły rychłej poprawy jego samopoczucia.
        Światło dnia powoli dogasało za bulajem statku, co zapowiadało niedługie przybycie nocy. Dzisiaj miała być pełnia, przynajmniej według szybkich wyliczeń X'orr'dy. Jeśli choć częściowo mu się udało, to klątwa Charlotte powinna być nieco słabsza, choć odrobinę. Nie dawał sobie jednak szans na to. Jedno błędnie zaakcentowane słowo w inkantacji czasami potrafiło zupełnie zmienić przeznaczenie czaru i jego siłę. Niestety - rzadko było to kontrolowane. To jak z magią chaosu - niby wiesz co chcesz osiągnąć, jednak niekoniecznie uda ci się to w taki sposób, jaki tego pragniesz. Nim mężczyzna spostrzegł, słońce rozpoczęło przykrywanie się pierzyną linii horyzontu...
Charlotte
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 85
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przeklęty człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Charlotte »

        To wszystko było jak sen. Zmęczenie i ból doprowadziły ją do takiego stanu, że już nie odróżniała co jest jawą, a co nie. Balansowała na granicy rzeczywistości, by w następnej chwili stanąć twarzą w twarz ze swoją zmarłą przy porodzie matką, która teraz miała całą twarz we łzach ubolewając nad losem swej jedynej córki. Zabawne, bo Charlotte nawet nie wiedziała jak ta wyglądała. Ponoć była do niej bardzo podobna, ale kto wie?
        Ból działał zupełnie jak narkotyk i chociaż powoli mijał ona wcale nie czuła się lepiej. Widziała, iż jej towarzysz również jest wyczerpany i chociaż gdzieś w głębi skrycie liczyła na to, że się nią zaopiekuje sytuacja zupełnie na to nie wskazywała. Niemniej słowa maga postawiły ją na nogi bardzo skutecznie. Nie miał pewności, czy jego zaklęcie zadziałało? I do tego za chwilę znajdzie słońce! Skoro znajdowali się na statku miała bardzo niewiele możliwości do wyboru. Było tu zbyt mało miejsca, a jeśli załoga przyjdzie sprawdzić czy wszystko w porządku mogą natknąć się na wielkiego ratakara! Zagryzła zęby mocno i ignorując ogólne osłabienie wstała podpierając się ściany. Czuła się wyjątkowo niekomfortowo ze względu na brak ubrań, toteż ciasno owinęła się płaszczem Pradawnego. Przez krótką chwilę przemknęła jej przez głowę myśl, iż bardzo ładnie pachnie (co w sumie wcześniej też już zauważyła), lecz szybko odegnała je od siebie. Nie miała na to czasu! Tym bardziej wszelkie rozczulanie się emocjonalne nie przyniesie jej pożytku. Tak długo była sama, że być może podświadomie szukała bliższej relacji z drugim człowiekiem.
        Przestępując powoli z nogi na nogę skierowała się do drzwi na górny pokład statku i delikatnie je rozchyliła. Faktycznie, słońce już niemalże dotykało horyzontu, a ją ogarnąć strach. Bała się, z resztą jak każdego wieczoru. Z nadejściem nocy traciła świadomość i zupełnie nie panowała nad zachowaniem swojej drugiej postaci. Nie chciała nikogo skrzywdzić, a tym bardziej Quirrito, który ryzykował dla niej zdrowiem oraz życiem, by tylko pomóc dziewczynie. Zostawiwszy uchylone drzwi wpatrywała się w rozciągające się przed nią morze oraz podziwiała blask zachodzącego słońca odbijający się od wody.
        - Dawno już nie widziałam tak spokojnego krajobrazu... - wyznała cicho. Gardło nadal ją bolało, ale starała się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Nie chciała okazać swojego lęku. - Niezależnie od tego czy Twoje zaklęcie zadziała czy nie... dziękuję Ci. Gdybyś się nie zjawił dzisiaj straciłabym nie tylko nadzieję ale również życie. - Nie była pewna, czy Pradawny w ogóle ją słyszy. Mówiła cicho, by nie nadwyrężać strun głosowych, które dziś już i tak swoje przeszły. Poza tym Czarodziej i tak leżał do niej plecami.
        Serce jej mocniej zabiło, kiedy słońce już do połowy zanurzyło się w morzu. Runa bolała ją, chociaż z każdą chwilą coraz mniej. Nie chciała dać jednak o sobie zapomnieć, a dziewczę obawiało się, czy całe to cierpienie, jakie przeżyła nie poszło na marne. W końcu kto wie? Przecież czar może wcale nie zadziałać! Ta perspektywa sprawiała, że każda sekunda była nie do zniesienia.
        - Jeśli jednak się przemienię ogłusz mnie proszę. Nie chcę zrobić Ci krzywdy. - Chyba by tego nie zniosła. Najpierw Quirrito pomagał jej jak tylko mógł, a ona miałaby się mu w tej sposób odwdzięczyć? Nie chciała tego. Zacisnęła mocniej dłoń na materiale płaszcza przyciskając go do piersi. Z każdą chwilą słońce coraz bardziej zachodziło, aż pozostała po nim jedynie czerwona łuna na niebie. Wtedy też zaczęło dziać się z dziewczyną coś dziwnego. Runa na jej plecach jakby rozbłysła i zaczęła falować na jej skórze jak na wodzie, a sama Charlotte zgięła się w pół i jęknęła z bólu. Jej ciało chciało się przemienić, gdzieniegdzie wyrosło jej futro, a paznokcie przybrały formę szponów, które drapały po drewnianej podłodze. Zdawało się, że magiczny znak, który pozostawił na jej plecach mag toczy walkę z mroczną energią pochodzącą z klątwy. Już... już miał jej wyrosnąć ogon, kiedy krzyknęła urywanie i opadła bez ruchu. Futro zanikło, a paznokcie dziewczyny wróciły do pierwotnej formy, za to runa błyszczała jakby własnym ukrytym blaskiem. Niemniej jednak Charlotte pozostała człowiekiem i teraz oddychała ciężko.
        - Udało się... - Szepnęła nie mogąc w to uwierzyć. - Naprawdę się udało! - Tym razem w jej głosie, chociaż ochrypłym, pobrzmiewała radość. Czyżby odzyskała nareszcie jakąś cząstkę dawnego życia?! Znów mogła oglądać nocą gwiazdy i księżyc bez obawy, że zamieni się w przerośniętą bestię zdolną skrzywdzić ludzi, którzy byli bliscy jej sercu. Drżąc na całym ciele usiadła opierając się o ścianę i przyglądała się swoim dłoniom. Z pewnością należały do człowieka! Przysunęła się bliżej do czarodzieja, by wtedy dopiero dostrzec w jakim znajduje się stanie. - Twoje ręce! Potrzebujesz pomocy! Jak się czujesz? - Przejęta położyła mu delikatnie dłoń na barku. W pierwszej chwili chciała rzucić się mężczyźnie w ramiona, lecz teraz to jego zdrowie było najważniejsze. Czy mogła coś zrobić by mu pomóc? Nie miała bladego pojęcia!
Awatar użytkownika
Quirrito
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Quirrito »

        Z każdą sekundą Wygnaniec czuł się nieco lepiej. Natarczywie pochłaniał energię zewsząd, skąd tylko mógł, czyli poprzez wodę, wiatr, a nawet częściowo z Charlotte, która stała u drzwi pomieszczenia wpatrując się w zachodzące słońce.
        Quirrito zaczął się powoli podnosić z drewnianych desek chcąc obserwować przemianę. Lottie chyba jeszcze nie zrozumiała do końca, że jest częściowo rozebrana przed obcym sobie mężczyzną, a do X'orr'dy nareszcie dotarły wydarzenia z tego dnia, jak i fakt, że jego znajoma to kobieta. Piękna, ponętna kobieta z klasycznymi, wspaniałymi atutami i kształtami. Mina Dźwiękowca zmieniła się nieco na bardziej łagodną. Można powiedzieć, że Czarodziej wpatrywał się w sylwetkę towarzyszki nieco pożerając ją wzrokiem; ona jednak tego nie wiedziała, bowiem nieustannie odwrócona była do niego plecami.
        - Nie zrobię tego - odpowiedział Mag na jej prośbę, dotyczącą tego, aby ją ogłuszył, gdyby ta jednak się przemieniła. - Nie zrobię. Już sporo ci kłopotów przyprawiłem - jego błękitne oczy nieco nabrały koloru, twarz wróciła do normalności, nawet dłonie wyglądały nieco lepiej.
        Nagle jednak słońce schowało się za linię horyzontu, a pomieszczenie przedarł gardłowy ryk, nieco stłumiony. Charlotte wyraźnie walczyła z przemianą. Przypadkowo peleryna Pradawnego zsunęła się z jej ramion odkrywając ją, zaś runa na jej plecach świeciła bladym blaskiem delikatnie falując pod skórą. Kobieta toczyła zacięty bój z potworem zaklętym w niej, wspierana była wszak przez energię runy i zaklęcie rzucone przez Quirrita. Po chwili jednak wszystko ucichło, a Lottie pozostała sobą.
        - I widzisz, nie muszę nikogo ogłuszać - uśmiechnął się gdy dziewczyna podeszła do niego. Mimo lekko udawanego dobrego samopoczucia Czarodziej był wciąż wycieńczony, co można było dostrzec po jego bladej cerze.
        Mężczyzna schował swoje dłonie przed wzrokiem pełnym troski. Mimo pierwszego przerażenia i nieprzyjemnego wrażenia nie były one bardzo zranione, zajmie jednak im kilka dni, nim wrócą do pełni sił i sprawności. Wygnaniec uśmiechnął się przelotnie i wstał, zaś swoim ramieniem spróbował pomóc podnieść się i kobiecie.
        - Nie wiem jak dawno nie widziałaś już gwiazd, ale dzisiaj masz niepowtarzalną ku temu okazję - jego słowa były ponownie ciepłe i przyjacielskie. Zaprowadził Charlotte na pokład, gdzie, w cieniu zwiniętych lin żeglarskich, usiedli i oparli się o spakowane materiały. Lottie wpatrywała się w nocne niebo z niekrytym zachwytem. Quirrito zaś spoglądał na żółtawy księżyc. "Pełnia..." pomyślał analizując zachowania towarzyszki. Teraz był już pewny, że zaklęcie nie zadziałało poprawnie. Gdyby tak było, przemiana zostałaby bezboleśnie powstrzymana, zupełnie by zniknęła bez jakichkolwiek zdarzeń. Natomiast dzisiaj Ratakar chciał się pojawić i próbował pokonać czar. Pradawny obawiał się, że runa podziałała wyłącznie ze względu na pełnię miesiąca, jak i dlatego, że pochłonęła dużą część jego własnej energii. "Muszę zaczekać do jutra...".
        W trakcie tych rozmyślań wilcze światło przepłynęło sporą część nieboskłonu, zaś sama dziewczyna zasnęła opierając się lekko o ramię Czarodzieja.
        Quirrito zdjął ją z siebie pozwalając jej głowie oprzeć się o miękkie liny, samemu zaś wstał. Zatrzymał się jeszcze na kilka sekund w zadumie przypatrując się wdziękom Charlotte, obecnie lekko odkrytym i skąpanym w świetle księżyca. Po chwili jednak odwrócił wzrok, gdyż uświadomił sobie, że tak nie wypada. Pochylił się, zacisnął poły swojego płaszcza na ciele dziewczyny ukrywając ją przed chłodnym, morskim wiatrem, sam zaś zszedł pod pokład w poszukiwaniu jakiś ubrań.
        Po chwili wrócił do swojej towarzyszki, położył obok niej białą żeglarską koszulę w przyzwoitym stanie i wełniany, ciemnoszary sweter. Nowe ubrania wyraźnie były już kiedyś przez kogoś używane, jednak wisiały na sznurze i były wyprane, a więc czyste, schludne i nie podarte, w przeciwieństwie do tych, które zostały w karczmie.
        Nim nastał ranek, Pradawny siedział już od kilku godzin na szczycie masztu, w bocianim gnieździe, obserwując okolicę i sprawiając wartę nad odpoczywającą Lotką.
Charlotte
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 85
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przeklęty człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Charlotte »

        Widok zachodu słońca sprawiał, że cała drżała ze strachu. Tyle razy zamiast spokojnego purpurowe światło zapowiadało utratę kontroli nad własnym ciałem, że nawet teraz, będąc przecież w towarzystwie maga, nie potrafiła się rozluźnić. Na szczęście jednak zamiast pokryć się futrem poczuła przyjemny chłód na ludzkiej skórze. Nie przeszkadzało jej przejmujące zimne, to już nie miało znaczenia! Cieszyła się widokiem nocnego nieba oraz faktem, że w pełni nad sobą panuje.
        Okrywając się szczelnie płaszczem Czarodzieja spojrzała nostalgicznie na swoje dłonie.
        - Po prostu... gdybym się jednak przemieniła na statku chciałam, żebyś mnie uśpił nim zdążyłabym albo Cię skrzywdzić albo wybiec na miasto. Nie wiem co by postąpiła moja... nocna postać. Zrobiłeś dla mnie tak dużo, więc nie chcę dodawać Ci więcej problemów. - Nie patrzyła na niego, lecz z tak bliska była pewna, że on lustruje jej twarz uważnie. W ogóle dziwne było, że spędzała z nim tak dużo czasu i jeszcze ani razu nie pokazała swojej pyskatej strony. Co prawda była ona swego rodzaju maską mającą na celu odstraszyć od niej potencjalnych śmiałków, lecz w towarzystwie Quirrito nie chciała być taka. Rzadko jej się zdarzało pokazywać tą cześć swojej osobowości, która przed laty była jej jedyną. Bycie wrażliwą, młodą dziewczyną wcale nie pomagało, jeśli musiała przeżyć samodzielnie w kompletnej dziczy i to zupełnie sama.
        Na zaproszenie mężczyzny, by wspólnie pooglądać nocne niebo chętnie się zgodziła. Tak dawno go nie widziała, że kiedy dostrzegła pierwsze gwiazdy poczuła ukłucie w sercu. Czy tęskniła za tym? Oczywiście! Bycie potworem sprawiało, że uciekała od ludzi nim zdążyła ich skrzywdzić, lecz teraz jej pragnienie normalnego życia powróciło. Wieczorne spacery, ognisko pod gwiazdami czy sekretne randki z ukochanym po zmroku, a także zwykłe pójście spać we własnym łóżku... to wszystko zostało jej brutalnie odebrane. A teraz? Podziwiała konstelacje urzeczona ich pięknem, a światło gwiazd odbijało się w jej intensywnie purpurowych oczach.
        W pewnym momencie ze zdziwieniem stwierdziła, że bardzo dobrze im się razem milczy. Nie poruszyli żadnego tematu, każde pogrążone we własnych przemyśleniach, lecz cały czas świadomi drugiej osoby obok siebie. Zastanawiała się jak postrzegał ją Czarodziej? Niegdyś można by było śmiało nazwać ją piękną, a teraz każdą część jej ciała zdobiły blizny. Po spotkaniu ze złoczyńcami w zaułku mogła pochwalić się także jedną na policzku. Do tego umorusane ciało oraz leśne runo w długich włosach, którego nie dała rady do końca wybrać. Stwierdzenie, że była zaniedbana z pewnością nie było wystarczające. Normalnie jej to nie przeszkadzało, lecz teraz... Sama nie wiedziała co o tym myśleć.
        Nawet nie zauważyła kiedy zasnęła, a jej głowa opadłą na ramię Pradawnego. Jego zapach, który wyczuwała na płaszczu oraz bezpośrednio na jego skórze powodował, że czuła się zadziwiająco dobrze. Taka... bezpieczna. Nie wiedziała skąd się to brało, lecz pierwszy raz od dłuższego czasu zasnęła spokojnie z delikatnym uśmiechem na twarzy. Całkowicie oddając się w objęcia Morfeusza uciekła od zmartwień codziennych dni oraz bólu, który bezustannie jej towarzyszył. Śniła o tym, że znów jest normalną dziewczyną, która może szczerze się śmiać, tańczyć czy bez strachu rozmawiać z innymi. W swoim śnie znów mieszkała razem z braćmi i ojcem wiodąc zwyczajne, proste życie. Kompletnie nie miała pojęcia, że w tym czasie Czarodziej podziwiał jej ciało, lecz instynktownie czuła, że się nią zaopiekuje.
        Obudziła się rankiem, kiedy słońce dopiero zaczynało oświetlać Rubidię. Jego ciepły blask dodawał jej otuchy, że w pierwszym momencie nie była pewna tego, gdzie się znajduje. Dopiero lekkie kołysanie, szum fal oraz krzyki mew przypomniały jej o wydarzeniach z poprzedniego wieczora. Nieco zaspana usiadła rozglądając się dookoła.
        - Quirrito? - Głos miała nieco zachrypnięty, lecz w porównaniu do wczoraj było o wiele lepiej. Nie zauważyła jednak nigdzie mężczyzny, za to dostrzegła pozostawione dla niej ubrania. Korzystając z okazji, że jest sama pozwoliła pelerynie Pradawnego swobodnie opaść odkrywając jej poranione ciało. Szybko naciągnęła na siebie białą koszulę zapinając ją pod szyją. Musiała należeć do jednego z marynarzy, bo była na nią o wiele za duża, co wyglądało dosyć śmiesznie. Odcięła jednak rękawy na odpowiedniej wysokości, a dół zawiązała na wysokości pasa, dzięki czemu prezentowała się nieco lepiej. Po tym przeszła się po pokładzie szukając mężczyzny. - Quirrito? Gdzie jesteś? - Jego imię w ustach dziewczyny brzmiało bardzo miękko, jakby podczas tworzenia tego konkretnego dźwięku pieściła delikatnie językiem powietrze.
Awatar użytkownika
Quirrito
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Quirrito »

        Usłyszał ciche nawoływanie towarzyszki dobiegające z dołu. Najwyraźniej już się obudziła. "Podobnie jak miasto..." zaniepokoił się Mag spoglądając na wybrzeże. Rynek powoli zapełniał się przekupkami, kupcami, handlowcami oraz innymi istotami. Poza tym Quirrito świadomy był, że Charlotte zapewne będzie głodna. Całe to przedstawienie, które doświadczyła poprzedniego dnia na pewno ją wyczerpało. Słychać to było z resztą w jej głosie. Szybka kalkulacja i X'orr'da teleportował się na rynek. Nie miał na sobie płaszcza, musiał więc bardzo uważać kryjąc się po zaułkach i w cieniach budynków.
        W ten sposób powoli zbliżył się do straganu z pieczywem i mięsami. Chwycił znajdujący się tam bochen świeżo upieczonego chleba, kilka lasek kiełbasy i jakiś sok w szklanym dzbanie i, nim właściciel zdążył jakkolwiek zareagować, Czarodziej zniknął.
        Pojawił się z naręczem żywności za Lottie. Napój wyraźnie wydzielał mocny, jabłkowy aromat, zaś pieczywo wciąż było nieco ciepłe.
        - Smacznego! - powiedział spokojnie Pradawny zwracając uwagę niczego nieświadomej towarzyszki na siebie. Chyba nawet ją lekką przestraszył; kto bowiem się spodziewa, że nagle za nim wyrośnie spod ziemi mężczyzna załadowany jedzeniem? Dźwiękowiec usiadł obok niej, bezpośrednio na deskach, i zaprosił przyjaciółkę gestem ręki.
        Jego rany były już niemal w pełni wyleczone. Dłonie nie wyglądały najgorzej, choć daleko im było do ideału. Biorąc jednak pod uwagę jego właściwy wiek, to były one z nim zgodne. "Fizycznie czterdziestolatek..." zaśmiał się w duchu zastanawiając się, czy w liczbie przeżytych przez niego lat powinien się martwić kryzysem wieku średniego.
        Zasiedli do obfitego, jak na ich skurczone żołądki, śniadania. Jedli w ciszy, bowiem Mag nie chciał jeszcze poruszać niepewności działania runy, zaś Charlotte chyba zbyt zajęła się posiłkiem. Pradawny wolał się jej jeszcze nie przyznawać do tego jak jej się przyglądał w nocy oraz rankiem, gdy się przebierała. Szkoda niszczyć znajomość, zwłaszcza, że nie często ma z kim przebywać, wymieniać poglądy i rozmawiać. Nawet, gdy ich rozmowy są dosyć "milczące"...
        - Jak się czujesz? - zapytał ze szczerą troską w głosie Czarodziej, gdy cała żywność zniknęła. - Wszystko w porządku? Muszę ci się do czegoś przyznać... - zaczął. Jego słowa ponownie mogły nieco zdziwić Lottie, zabrzmiały bowiem nieco dwuznacznie. - Ta rune... - tutaj dziewczyna zauważyła sprostowanie - Nie jest... Właściwie zapieczętowana. Zaklęcie na nią rzucone... Nie działa prawidłowo. Jestem tego pewny. Ale... - co kilka słów Wygnaniec robił dłuższą lub krótszą pauzę - Tak na prawdę sam nie wiem jak ona działa. Musimy... Zaczekać... Przynajmniej do następnej nocy.
        Po tych słowach Quirrito usłyszał nieopodal znajome sobie głosy i wyczuł poznane niegdyś aury. Marynarze. Prawdopodobnie wracali aby zakonserwować pokład. Pradawny nagle zerwał się na równe nogi, dość żwawo jak na swoje lata, chwycił płaszcz i dopadł do oszołomionej i zdziwionej towarzyszki przytulając ją do siebie. Teleportowali się dokładnie w momencie, gdy właścicele okrętu zwróciliby na nich swoje spojrzenia. Dostrzegli jednak wyłącznie pusty kosz po śniadaniu.

***

        Huk, wstrząs i niemały ból krzyknął w ciele zarówno X'orr'dy, jak i dziewczyny. Wylądowali bowiem ponownie w jakimś zawalonym rupieciami magazynie. Na ich nieszczęście, skok nie był doskonały i spadli z ponad kilku łokci w stos pustych beczek, rozbitych desek, złomu i drewnianych belek. Nie dość, że wbili się w śmietnik całymi ciałami, to część z tych rzeczy przygniotła ich potęgując ból. Na szczęście skończyło się tylko na kilku zadrapaniach.
        - Cholera! - zaklął na cały głos Mag wściekły na siebie i marynarzy. - Mieli nie wracać przez kilka dni! - krzyczał, a nagle zniżył głos - Za częste są te teleportacje... - "Szybko tracę siły" dodał sobie w myślach. - Nic ci nie jest? Trzeba się stąd wydostać, piękna - zwrócił się do Lottie zwracając uwagę na to, że powinni opuścić miasto oraz rzucając przypadkowo komplement. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie sytuacja, która nastała nad nimi. Oto siedzieli zakopani po uszy w rupieciarni, poobdzierani i poobijani, nawet trochę przygnieceni przez graty i mając niemały problem z wydostaniem się.

Ciąg dalszy - Quirrito wyciągnięty przez Panią Losu
Ostatnio edytowane przez Quirrito 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Biało-błękitne linie o ostrych rogach błysnęły między odstającymi deskami. Przypominały wiązki elektryczne, a takie wiązki nie przynosiły dobrych informacji ani następstw. Tym razem również tak było.
Wielokrotność teleportowania się, otwierania i łamania przestrzeni, dała się we znaki czarodziejowi. Żadna fizyka nie pozwoliła na zaginanie swoich praw na taką miarę. Portal otworzył się sam, pojawił nagle i gwałtownie, a raczej jego wąska szpara, która z chęcią wciągnęła swoją męską ofiarę. Nim dziewczyna ocknęła się z całej sytuacji, ujrzała jedynie błysk, a później tylko samotnie odstające deski.
Charlotte
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 85
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przeklęty człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Charlotte »

        Teleportacja nigdy nie będzie na liście rzeczy lubianych przez dziewczynę. O ile faktycznie była przydatna, tak towarzyszące jej dolegliwości nijak nie przypadły Lottie do gustu. Tak samo teraz kręciło jej się w głowie, nie mogła złapać równowagi, a do tego miała dziwne uczucie w żołądku. I czy Wygnaniec chwilę przed przeniesieniem ich nie powiedział, że runa nie działa tak jak powinna? Obolała rozejrzała się dookoła chcąc go o to zapytać.
        - Quirrito? - Jednak nikt jej nie odpowiedział. Czy ten błysk, który wcześniej widziała oznaczał, iż mag opuścił ją? Ale dlaczego? W jej głowie zatliła się myśl, że zdecydował się odciągnąć zagrożenie od niej, tak jak wcześniej próbował ochronić dziewczynę. Nie wiedziała dlaczego... Odwykła od tego, że ktoś się o nią troszczył. A on? Dbał o nią i nie dość, że uratował ja wcześniej, to jeszcze poświęcił swoje siły na zrobienie jej runy. Niestety, z tego co zrozumiała tej nocy znów stanie się potworem. Na samą myśl o tym zadrżała, lecz harmider za ścianą magazynu sprawił, że postanowiła się stąd wydostać. Nie mogła zbyt długo przebywać w tym miejscu i najlepiej, jeśli oddali się od miasta. Znalezienie schronienia na noc było teraz jej priorytetem.
        Z trudem wygramoliła się spod sterty rupieci, lecz w końcu jej się udało. Opuściwszy magazyn jeszcze przez jakiś czas kręciła się dookoła. Musiała zdobyć broń i przynajmniej podstawowy ekwipunek. Pieniędzy zbytnio nie miała, więc trzeba było zrobić to niezgodnie z prawem, jednak żyć musiała. Potem już uciekła, byle z dala od ludzi.

Ciąg dalszy: http://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=1 ... 061#p54061
Zablokowany

Wróć do „Rubidia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości