Góry Dasso[Górskie zbocza] Przeprawa na południe

Rozciągające się od Równin Andurii aż po Równinę Maurat góry z wierzchołkami pokrytymi wiecznym śniegiem, przeplatane zielonymi dolinami i niebezpiecznymi przełęczami, zamieszkałe przez dzikie zwierzęta i legendarne potwory. Góry otaczają i chronią przed niebezpieczeństwami Szepczący Las, dając mu w ten sposób spokój.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

[Górskie zbocza] Przeprawa na południe

Post autor: Dérigéntirh »

        Góry Dasso. Granica oddzielająca południe Alaranii od północy. Największe w całej krainie pasmo górskie, pokryte wiecznym śniegiem. To właśnie one były jedyną przeszkodą, jaką dwa smoki mogły napotkać na własnej drodze. Nic innego najprawdopodobniej nie zdołałoby powstrzymać dwie złote bestie, istnych władców przestworzy. Jednak nie była to sytuacja beznadziejna, obydwoje wszak ponad tysiąc lat spędzili w tych górach, znali je lepiej, niż własne łuski.
        W czasie drogi z Fargoth, która zajęła im kilka godzin, Weihlonder zdążył opowiedzieć bratu
o tym, co go sprowadziło do niego. Mówił to w Smoczej Mowie, więc żaden z melmaro nie mógł tego zrozumieć. Otóż dwa tygodnie temu napadł go czarny smok, którego Aura była niezwykle podobna do tego, którego ciało niedawno spalili. Na początek wystąpiły drobne problemy ze sprzecznością dat, lecz Dérigéntirh szybko rozwiązał ten problem. Na podstawie posiadanych przez niego informacji zdołali określić, że przeliczając różnice czasowe występujące pomiędzy Fargoth, a Wschodnimi Pustkowiami, że atak miał miejsce mniej więcej w tym samym czasie. Zdziwiło to bardzo wielkiego smoka, który nie znał się na obliczaniu czasu, ale nie kłócił się o to. Natomiast Dérigéntirha zaczęło jeszcze bardziej zastanawiać to, dlaczego te smoki w ogóle ich zaatakowały.
”Czyżby atakowali każdego smoka, jakiego udałoby im się znaleźć? Co to jest, jakaś smocza wataha? Chodzi tu o walkę terytorialną i dominację? Jakkolwiek by nie było, ich Aura jest spaczona, wygląda, jakby sprzedali się ciemnym mocą.” Uznał, iż na razie mają inny cel, a poza tym nie posiadają żadnego tropu, który mógłby ich naprowadzić do przywódcy tych mrocznych smoków, a nawet do innego spośród nich.
        Aktualnie zbliżali się do zboczy górskich Dasso. Wysoko nad nimi rozciągały się przykryte śniegiem wierzchołki, ciągle zasypywane przez nowe porcje lodowego puchu. Na górze trwała burza śnieżna, nie było co do tego żadnej wątpliwości. Kiedy Dérigéntirh to ujrzał, jeszcze bardziej się zmartwił.
- Jak mamy przebyć góry? - spytał się Weihlondera w Smoczej Mowie. - Wiatr jest tam o wiele zbyt silny, zwłaszcza, iż mamy na grzbietach ludzi. Możliwe, że udałoby się nam przelecieć, ale oni bez wątpienia by pospadali.
        Nie musiał mówić, że manewrowanie pomiędzy górami zajęłoby im zdecydowanie zbyt dużo czasu. Na wysokości, na której mogliby w miarę swobodnie między nimi latać, właśnie rozgrywała się bitwa pomiędzy dwoma frontami powietrza. Taka droga zajęłaby im dni, jeśli nie tygodnie.
- Jest jedno miejsce, którym można by się przedostać na drugą stronę – odrzekł Weihlonder. - Jakiś czas temu osunęła się jedna z kamiennych ścian, nieopodal Yghyfreth. Okazało się, że za nią znajdował się system jaskiń. Szczerze mówiąc, jest to prawdziwy labirynt. Trochę się tam błąkałem, lecz szybko odkryłem drogę, prowadzącą przez całe góry. Doprawdy, coś niezwykłego. A jeszcze jakie to jest piękne.
        Dérigéntirh zdziwił się, słysząc tę wiadomość. Szybko jednak przypomniał sobie, że Weihlonder przebywał w Dasso o wiele dłużej, niż on sam i podczas jego nieobecności mogły się wydarzyć najróżniejsze rzeczy.
- Jak rozumiem, dobrą drogę znasz doskonale?
- Oczywiście – oburzył się wielki smok. - Nie było to zaraz tak dawno, jakieś trzysta lat temu. Mógłbym was zaprowadzić przez ten labirynt z zamkniętymi oczami. Co rzeczywiście może warto zrobić?
- Bez żadnych wyzwań mi tu – odparł Dérigéntirh. - Mamy ich przeprowadzić na drugą stronę, najlepiej jak najszybciej.
- Skoro tak chcesz – powiedział Weihlonder, po czym nagle skręcił tak, że siedzącymi na jego grzbiecie melmaro musiało nieźle szarpnąć. Dérigéntirh zawrócił łagodniej, jednocześnie odżywając się do Loringa, siedzącego na jego grzbiecie:
- Będziemy musieli przebyć góry. Jest pewne przejście, ale trzeba tamtędy przejść pieszo. - Przyspieszył lot, kierując się za Weihlonderem.
        Znalezienie tego przejścia zajęło im kilka minut. Był to niepozorny tunel w zboczu górskim. Przed nim znajdowała się półka skalna, dostatecznie duża, aby smoki mogły na niej wylądować, co też czym prędzej zrobiły. Wiatr zaczynał przybierać na sile coraz bardziej, teraz mógł zrzucić imludzi z grzbietów nawet na tej wysokości. Wylądowawszy, pochylili się, dając melmaro zejść na ziemię.
        Kiedy już wszyscy ludzie znaleźli się na stabilnym gruncie, Dérigéntirh skupił się na swojej wewnętrznej strukturze, aby po chwili stanąć przed melmaro jako człowiek. Ubrany był w zwykły strój wędrowca, jego włosy swobodnie opadały na plecy. Przeciągnął się, po czym szybko wykonał kilka ćwiczeń rozciągających, aby przystosować się do nowego ciała. Po tym spojrzał na Weihlondera, który przyglądał mu się smoczymi oczami.
- Na co jeszcze czekasz? - spytał Dérigéntirh w Smoczej Mowie. - Przemieniaj się w człowieka, tunel jest zbyt mały dla mnie, a tym bardziej dla ciebie.
        Weihlonder westchnął, zamknął oczy i odrzucił od siebie zbędną materię, która zaświeciła się, aby zaraz potem zniknąć. Kiedy to się stało, oczom zebranym ukazał się rosły mężczyzna w żelaznej zbroi. Miał jasne włosy, które zaplótł w kilka paciorków. Twarz posiadała drapieżne, ale też twarde rysy. Przy boku miał zawieszony sporych rozmiarów miecz.
- Możemy już ruszać? - warknął.
- Wiesz, lepiej się przedstaw na Wspólny. Jeśli masz być człowiekiem, to mów jak człowiek.
        Weihlonder z dezaprobatą pokręcił głową, ale po chwili powiedział we Wspólnej Mowie, że niech będzie tak, jak sobie chce. Następnie ruszył w stronę tunelu, nie oglądając się za pozostałymi. Teraz to Dérigéntirh pokręcił głową, po czym zwrócił się do melmaro:
- Przepraszam za jego zachowanie, nie przywykł do przebywania w ludzkiej postaci.
        To powiedziawszy, poprawił torbę na ramieniu, po czym podążył za bratem, dając pozostałym znak, aby zrobili to samo.
        Jaskinia była niezwykła, to trzeba było przyznać. Jej ściany były pokryte błękitnym, lśniącym lodem. Z sufitu i podłogi wyrastały gdzieniegdzie potężne stalaktyty i stalagmity, z rzadko dało się dotrzeć samotny stalagnat, przypominający promieniującą światłem kolumnę, podtrzymującą sklepienie jaskini. Dalej znajdowały się liczne odnogi korytarza, a ich liczba mogła wprawić w spore osłupienie. Jednak Weihlonder bez wahania skierował się w drugą po prawej, zatrzymując się w pół kroku i patrząc za nimi wyczekująco.
- Niezwykłe miejsce, prawda? – spytał Dérigéntirh melmaro. - Tylko odrobinę chłodno. Zaraz! - Właśnie zdał sobie sprawę z czegoś, o czym powinien od początku pamiętać. - Ja nie odczuwam zimna, cecha dziedziczna, ale jak jest z wami? Jak bardzo jest tu zimno?
        Nie potrafił dobrze wczuć się w ludzkie pojmowanie znaczeń „ciepło” i „zimno”. Była to dla niego abstrakcja, którą mógł tylko sobie wyobrażać. Karcił się za to, że wcześniej na to nie wpadł. Ale z drugiej strony, dawno już nie przebywał w miejscu o tak niskiej temperaturze, mógł o tym zapomnieć.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Gotlandczycy bez zbędnego gadania umościli się na smoczych grzbietach. Weihlonderowi przypadli Vernary, Pequris i Urgoth, z kolei na Dara wsiedli Loring wraz z Bakvstem. Na wzmiankę o załatwieniu jeszcze jednej sprawy jedynie odpowiedzieli kiwnięciem głów. Kolejny raz wzbili się w przestworza. Latanie na smokach było… Dość trudne do opisane. Czy było przyjemne? Może… Może i by było, gdyby nie to, że cały czas trzeba było zachować czujność, gdyż ani przez chwilę nie można było być pewnym swojej pozycji na grzbiecie. Do pozytywnych aspektów zdecydowanie zaliczała się idąca w parze z lotem adrenalina, namacalne wręcz uczucie wolności, wyzwolenia z krępujących więzów. Tak, ta część była doprawdy niezwykła. Loring zastanawiał się nawet jak czują się smoki w powietrzu i, że z chęcią zamieniłby się w takiego chociażby na jeden dzień, na kilka godzin, byle spróbować tej przyjemności. Zakładając oczywiście, że od razu latać by umiał.
Tak jak można by przypuszczać, smoki udały się do wielkiego truchła czarnego smoka. Mimo, że brat Dara był rzeczywiście znacznie większy od niego i poległego, to mężczyźni byli zaskoczeni tym, że dał radę w pojedynkę unieść tak wielki ciężar. „Jak to jest, im smok starszy, tym większy i silniejszy? Czy cechy te rosną wraz z jakimś smoczym/magicznym treningiem?
Ciekawi wojownicy obserwowali jak smoki zabierają czarną bestię między góry, lądując na samym dole niezwykle głębokiej kotliny. Ogień którym potraktowali truchło był niezwykle gorący, potężny i rażący, więc melmaro musieli odwrócić wzrok. Jednak to co pozostało z cielska, czyli nic, dało im dużo do myślenia. Lepiej nigdy nie musieć zadzierać z takim żarem. Nie wiadomo czemu, ale opuszczenie tego miejsca ludzie przyjęli z ulgą. Może tak działa na ich podświadomość mroczna aura?
Podróż w stronę majestatycznych, nie mających końca gór minęła spokojnie. Prawdopodobnie smoki zajęte były rozmową z sobą, no bo co mieli przez ten czas robić? Gotlandczycy natomiast postanowili zagospodarować kilka godzin podróży zregenerowaniu części sił i przespaniu się. Robili to dzieląc się na trzy – w przypadku Loringa i Ura dwie – porcje, niczym warty. Najpierw spał jeden, później drugi itd. Nie było tego dużo, jednak wystarczająco, by choć trochę odegnać od siebie klejące powieki i zwiastuny ziewania.
Gdyby nie to, że wojownicy nie ufali w stu procentach smokowi jako opiekunowi, najzwyczajniej pospadali by w chwili gwałtownego skrętu. Tak to zdążyli jedynie pół krzyknąć, jednak pewny uchwyt zapobiegł jakiemuś nieszczęściu. „Dar i ten smok…” Loring westchnął smutno, niezauważalnie. „Przypominają mnie i Imiego… Są od siebie różni, zarówno temperamentem jak i wychowaniem. Jeden spokojny, drugi porywczy…
Po zejściu ze smoczych grzbietów mężczyźni stanęli obok siebie. Tak, razem czuli się zdecydowanie pewniej. Kolejna porcja zdziwienia, a raczej szoku, przypadła leśnym kiedy Dar zmienił się w człowieka. Loring już wcześniej to widział, jednak dla nich był to pierwszy raz. Co innego przemiana Weihlondera, tej bowiem i złotowłosy nie widział. Przybrana przez niego postać sprawiła, że prawie osłupiał. Nie spodziewał się aż tak agresywnej istoty. Miecz mógł jeszcze zrozumieć, ale zbroja, postura i surowe rysy mówiły same za siebie – on nie należał do osób towarzyskich i jasno kazał się innym trzymać od siebie z daleka.
- Jak oni to zrobili…? – Szepnął Vernary, nie będąc do końca pewnym jak się zachować, cały czas uważnie wpatrując się w smoków-ludzi.
- Smocze sztuczki. – Odezwał się Loring, idąc jako pierwszy za braćmi. – Magia, nie zrozumiecie tego. Zresztą, ja również tego nie rozumiem.
Faktycznie, miejsce było przepiękne, urzekające swym blaskiem i naturalnością. W domu melmaro znajdowały się góry, miejsca zimne, w tym lodowe jaskinie, jednak nie spotkali jeszcze czegoś choć trochę podobnego do tego.
- To jest… - Odezwał się Pequris, chłonąc wszystko wzrokiem.
- Niezwykłe… - Urgoth uśmiechnął się, czerpiąc przyjemność z kontaktu z naturalnym arcydziełem. – Kiedy już wrócimy, będzie co opowiadać, oj będzie.
Dopiero po zapytaniu smoka, wojownicy skupili się na kwestii zimna. Całe te wydarzenia tak bardzo ich zafrasowały, że nie zauważali trzęsących się kończyn i szczękających zębów.
- Jest zimno. – Mruknął Loring, a z jego słowami i oddechem w powietrzu rozchodziła się para. – I to mocno, ale damy sobie radę, spokojnie.
Niejednokrotnie Gotlandczycy przebywali już w niskich temperaturach. Byli zahartowani i nie należeli do ludzi na wszystko się skarżących i narzekających.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Na ustach Dérigéntirha pojawił się uśmiech, gdy ujrzał, jak zareagowali melmaro. W końcu, co miałby zrobić? Góry Dasso były miejscem najbardziej mu zbliżonym do domu, a każdy wszak lubi, gdy wychwala się jego dom. Smok, czy nie smok, to zadowolenie nadal pozostawało. On sam także był pod wrażeniem tego, jak surowe zimno zdołało stworzyć coś tak niezwykłego. Czasem mi się zdaje, że znam te góry lepiej, niż samego siebie. Następnie dzieje się coś takiego i znowu się czuję, jak małe smoczątko pośród wielkich, trochę strasznych, lecz także cudownych rzeczy. Odpowiedź melmaro, dotycząca zimna, także go zadowoliła, choć nie do końca przekonała. Widział parę, która pojawił się razem z oddechem Lorigna.
- Mam taką nadzieję – powiedział. - Trzymajcie się lepiej blisko nas. To rzeczywiście wygląda na istny labirynt. A góry nieraz pokazały mi, że bywają zdradliwe i niebezpieczne. I nie protestujcie, że sami sobie poradzicie. Po tysiącleciu mieszkania wśród tych szczytów zaczyna się dostrzegać rzeczy, których inni nie widzą.
        To powiedziawszy, ruszył w stronę Weihlonera, oczekującego ich. Podszedł do brata, łącząc ręce za plecami i spojrzał w głąb tunelu, do którego ten chciał ich sprowadzić. To, co ujrzał, nieco go zmartwiło. Tunel wiódł w dół, może i niezbyt stromo, ale jednak. Był obdarzony do tego niezwykłą liczbą nacieków jaskiniowych, w szczególności stalaktytów, swoimi wielkimi rozmiarami niewątpliwie utrudniającymi drogę. Oprócz tego był dosyć kręty. Żeby nim spokojnie zejść, trzeba było posiadać nie lada umiejętności. W każdej chwil jeden ze stalaktytów mógł upaść, widać to było po tym, że lekko się chwiały, tym samym grożąc przygnieceniem bądź też zawaleniem podłoża pod śmiałkami. Dérigéntirh spojrzał na Weihlondera, marszcząc brwi.
- Bardziej niebezpiecznej drogi nie było? - spytał brata, nie ukrywając sfrustrowania.
- Chyba ci to nie przeszkadza? – Uśmiechnął się Weihlonder. - Chyba, że wyszedłeś z formy.
- Nie jesteśmy tutaj sami.
- Wyglądają na takich, co by sobie poradzili. Chodźmy, dalej jest jeszcze gorzej.
        Dérigéntirh westchnął i ruszył za bratem, który prowadził ich w głąb góry. Nie powiedział tego, że im głębiej się schodzi, tym dziwniejsze i niebezpieczniejsze stworzenia można spotkać, po obydwoje o tym wiedzieli. Dlatego też szli przodem, aby przejąć na siebie ewentualny atak. A droga nie była łatwa.
        Szli coraz niżej, co chwila skręcając lub pokonując spadek terenu. Smoki zawsze starały się pomagać melmao jak najbardziej mogły, ostrzegały ich przed ewentualnymi zagrożeniami, wyjątkowo śliskimi okolicami, wyraźnie niestabilnymi stalaktytami, czy szczelinami w podłodze, grożącymi zawaleniem się jej. Droga zajęła im sporo czasu, aż w końcu dotarli do rozdroża, przy którym Weihlonder przystanął. Przed nimi znajdowały się dwa tunele, jedna prowadząca w lewo, druga w prawo.
- Coś się stało? – spytał brata Dérigéntirh.
- Tak. Coś tutaj się zmieniło – zamyślił się Weihlonder. Następnie spojrzał w głąb korytarza po lewej, aby błyskawicznie się cofnąć i skryć za krawędzią. Spojrzał na brata i odezwał się szeptem, niezbyt kryjącym podekscytowanie. - Spójrz, kogo tu mamy.
        Dérigéntirh także spojrzał w głąb tego tunelu. Ujrzał olbrzymią jaskinię, pełną niezmierzonej ilości złota wszelkiego znajdowały się tu złote monety, kielichy, puchary, diademy, świeczniki i wszystko, co człowiek wymyślił. Stos złota był niezwykle wielki, a na nim leżał także wielki, zgniłozielony smok. Dérigéntirh także go poznał i także wycofał się czym prędzej.
- Heildirnir? Co on tutaj robi?
- Nigdy nie zdołaliśmy znaleźć jego skarbu – Ekscytował się Weihlonder. - Pamiętasz? Najwyraźniej kolejna ściana się osunęła, tworząc drugie wejście do skarbca tego starego dziada.
- To niezwykle interesujące, ale teraz musimy iść dalej – odpowiedział Dérigéntirh i obrócił się w stronę melmaro. - Przechodźcie przez korytarz po lewej stronie, tylko cicho. W tej chwili jeżeli Haildirnir zobaczyłby nas, nasza podróż natychmiast by się skończyła.
        Nie przesadzał. Stary i zgorzkniały smok najbardziej na świecie nie lubił dwóch rzeczy: mrocznych elfów oraz rodzeństwa Dérigéntirh. Był od nich o wiele starszy, mieliby niezły kłopot w walce z nim nawet gdyby posiadali swoje prawdziwe postacie. W aktualnej chwili... nie mieliby najmniejszych szans.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

- W porządku, ufamy wam. – Odezwał się Loring pocierając dłonie. Było zimno, to prawda, ale liczył, że się rozgrzeje, to samo inni melmaro. Droga była rzeczywiście niebywale trudna, a nim Gotlandczycy się jej podjęli, musieli dokładnie przyjrzeć się każdemu elementowi trasy. Podróż przedłużała się, było zimno, ślisko, w dodatku dosłownie w każdym momencie można było umrzeć. Wojownicy z wdzięcznością przyjmowali każdo krotnie ofiarowywaną przez bestie pomoc, jednak szczególnie potrzebna była ona Loringowi.
Leśni wyróżniali się z melmaro gibkością ciała i imponującą akrobatyką, umiejętnościami ćwiczonymi w leśnych placach treningowych, więc pokonywanie tak trudnych terenów nie sprawiało im tylu problemów co Loringowi. Blondyn będąc w pojedynkę wiele razy zdążyłby już zginąć, nie był typem akrobaty, nie należał do leśnych. Fakt, iż tak bardzo zależy od innych frustrował go, a dodatkowa bezsilność doprowadzała do poczucia beznadziejności.
Kiedy smoki się zatrzymały i zajrzały do jednej z odnóg, wojownicy trwali w bezruchu doskonale wiedząc, że nie czas teraz zgrywać bohatera i, że każdy z nich może łatwo zginąć. Zresztą… Gdyby nie smoczy bracia już byliby martwi.
W wymianie zdań Dara i Weihlondera ani razu nie padło słowo „smok”, jednak Gotlandczycy domyślili się, że to o niego chodzi. Loring w tej sytuacji przejął dowodzenie, sygnalizując gestykulacyjnymi znakami klanowymi, by ludzie ustawili się po kolei i bezgłośnie za nim przeszli. Będąc już po drugiej stronie melmaro westchnęli i spojrzeli na smoki, czekając aż te do nich dołączą i poprowadzą mężczyzn dalej.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Gdy melmaro ostrożnie ruszyli w stronę naprzeciwległego tunelu, dwaj bracia obserwowali uważnie zielonego smoka, czy przypadkiem się nie budzi. W takim wypadku zamierzali ostrzec ludzi, aby skryli się za okolicznymi stalagmitami. Może i nie ochroniłoby to ich w większym stopniu przed ogniem, ale była wówczas szansa, że stary smok ich nie zauważył. Jednocześnie Weihlonder prowadził zażartą dyskusję ze swoim bratem, porozumiewając się szeptem.
- Mówię ci, to może być nasza jedyna okazja – powiedział, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Gdy się obudzi, niewątpliwe zniszczy to drugie przejście. Teraz albo nigdy, to nasza szansa.
- Na co, na zostanie zwęglonym przez samca, który ma z kilkadziesiąt tysięcy lat? - odparł Dérigéntirh. - Gdybyśmy byli tu sami, można by zaryzykować. Ale z melmaro? Ich życie nie należy do nas. Nie możemy ich narażać.
        Weihloner prychnął, po czym zaczął się przyglądać nieprzebranej ilości złota, zgromadzonej przez starego smoka. Obydwoje wiedzieli doskonale, co takiego wśród nich się znajduje. Kiedyś spędzili kilka lat, szukając wejścia do skarbca Heildimira, aby odzyskać ten przedmiot. W końcu sobie odpuścili, po tylu niepowodzeniach. A tu nagle, po blisko tysiącleciu, wejście po prostu samo ich odnalazło.
- A gdybym zrobił to sam? - spytał Weihlonder. - Wtedy bez wątpienia poruszałbym się ciszej i trudniej by mu było mnie dostrzec.
- To niedobry pomysł. Ma węch jak mało kto. Bez problemu wyczuje zapach ludzi, w dodatku nie tylko od ciebie, ale też od nich samych. Oprócz tego nadal pewnie myśli, że wszędzie poruszamy się we czwórkę...
        Tu umilkł, bo poruszył dosyć niezręczny temat. Weihlonder zawsze reagował na niego źle, nadal nie mógł się pogodzić z tym, co się stało. Spojrzał jeszcze raz na nieprzebrane bogactwa, po czym westchnął.
- Dobrze, niech ci będzie – po czym ruszył w tunel po lewej.
- Cieszy mnie to, że się nie upierałeś. – Uśmiechnął się Dérigéntirh.
        Nagle ujrzał przed oczami obrazy. Sieć tuneli, odpowiednią trasę, która doprowadzi ich do odpowiedniego miejsca. Szybko zamrugał, pozbywając się tych obrazów i odwrócił się, wyciągając rękę. Było jednak za późno. Jego brat, ubrany już w skórzaną zbroję, wbiegł do wielkiej sali, po czym przystanął, odwrócił się do Dérigéntirha i mrugnął. Następnie zaczął się skradać i zniknął mu z oczu. Młodszy brat tylko westchnął i ruszył w dól tunelu. Kiedy zbliżył się do melmaro, odezwał się:
- Chodźcie za mną, Weihlonder zdecydował się na małą eskapadę leża Heildimira. Przekazał mi instrukcję wobec dalszej drogi, ruszajmy.
        Następnie udał się w dalszą drogę, prowadzącą jeszcze bardziej w dół. Oczywiście po drodze nieraz musieli skręcać, co niewątpliwie szybko sprawiło, że całkowicie pogubili orientację. Dérigéntirh szedł milcząc, lecz w pewnym momencie postanowił to przerwać. Wezwał do siebie gestem dłoni Loringa, a gdy ten do niego podszedł, zadał mu pytanie, nie przerywając dalszej drogi:
- Co tak właściwie zrobił ten cały Setian, że tak bardzo chcecie go dopaść?
        Nie był tylko i wyłącznie ciekawy, choć tak miał zazwyczaj. Tym razem chciał także wiedzieć, w czym tak właściwie pomagał melmaro. Jeśliby uznał, iż powód nie jest dobry, najpewniej zdecydowałby się przestać im pomagać. Chciał po prostu wiedzieć, dlaczego tak właściwie to robi.
        Doszli już do takiej głębokości, że w tunelu zapanowały ciemności. Dérigéntirh wyciągnął miecz i zionął na niego strużką ognia, podpalajać go. Następnie wyciągnął go wysoko i przed siebie, aby oświetlić dalszą drogę. W takiej sytuacji atak z zaskoczenia mógłby być zabójczy, lecz jak na razie nie wyczuwał w okolicy żadnego stworzenia, oprócz nich.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Melmaro starali się nie poruszać, a oddech ograniczyć do minimum. Nie wiedzieli przed czym tak naprawdę są ostrożni, jednak ufali smokom – również starszemu, w końcu ocalił Loringa przed śmiercią – i nie zamierzali w żaden sposób ignorować ostrzeżeń. „Im jest głębiej, tym zimniej.” Pomyślał ponuro blondyn powstrzymując trzęsienie ciała. Kiedy pokonywali przeszkody i ryzykowali życiem, byli na tyle rozgrzani, że nie odczuwali panującego tutaj mrozu w stu procentach, jednak wystarczyło ledwie chwilę postoju, by ziąb z powrotem zaczął dominować. Wojownik w każdej chwili mógł ogrzać się za pomocą Yogoturamy, jednak wolał nie ryzykować w takim miejscu i takich okolicznościach. Melmaro czekali cierpliwie aż bracia skończą jakąś dyskusję i do nich dołączą, jednak kiedy zrobił to tylko Dar, na ich twarzach pojawiło się zdziwienie i niepokój.
- Oby nic mu się nie stało i mógł jak najszybciej do nas dołączyć. – Mruknął cicho Pequris. – Swoją drogą kim jest ten cały H… Właściciel tego legowiska?
Ludzie w swojej krainie nie mieli do czynienia z istotami nieludzkimi, to samo z imionami, więc mieli duży problem z zapamiętywaniem smoczych mian i ich powtórzeniem. Zwłaszcza, gdy usłyszeli je po raz pierwszy.
Kiedy ruszyli w drogę, zrobiło się trochę cieplej. Nie przez wnętrze, gdyż było coraz zimniej, a ruch. Zbawienny, ocieplający ruch. Ten etap trasy nie był już tak ekstremalny jak poprzednie, można by nawet stwierdzić, że był prosty, gdyby nie liczba możliwych zakrętów. Droga zamieniła się w prawdziwy labirynt, a tony ciężaru nad ich głowami prowadziły do uczucia ścisku, bycia w pułapce i zalążka paniki. Gdyby ktoś nie znał idealnie drogi, nigdy by jej nie pokonał – co do tego mężczyźni byli zgodni. Melmaro podążali jednak posłusznie za smokiem, błagając w myślach, by faktycznie znał drogę. Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby zabłądzili. Odnalezienie poprawnej drogi z pewnością stałoby się niemożliwe, a oni sami w ciągu kilku dni zmarliby z głodu. Oni w sensie ludzie. Wojownicy nie wiedzieli jak sprawa ma się ze smokami, jednak byli pewni jednego – że ci dłużej wytrzymają z pustym żołądkiem. No… W ostateczności przecież zawsze martwi wojownicy mogliby stać się ostatnim bufetem.
Kiedy Dar zadał pytanie związane z Setianem i jego zbrodniami, Loring aż przystanął na chwilę, jednak zaraz ruszył z powrotem, dołączając do smoka. Leśni rzucili mu zaniepokojone spojrzenia, bezgłośnie ofiarowując wyręczenie go w tym mało przyjemnym temacie, jednak on wszystkich uspokoił krótkim machnięciem ręki. Bestia zasługiwała na wyjaśnienia z jego ust. Tyle razem przeszli, tyle jej zawdzięczał, że powinna poznać prawdę.
Blondyn zacisnął dłonie w pięści i odetchnął skupiając wzrok na tym co było przed nimi, zaraz jednak zaczynając mówić.
- Klan do którego przynależę jest niezwykle rygorystyczny jeśli chodzi o zasady, stary i nowoczesny. Są w nim specjaliści swymi umiejętnościami przewyższający każdego zwykłego fachowca z krainy lub państw ościennych. Stowarzyszenie jest niezwykle stare, bowiem istnieje tak długo jak ludzkie życie na ziemiach naszego domu. Już od samego początku wpajano te same wartości co dzisiaj – męstwo, waleczność, honor, odwagę, posłuszeństwo, braterstwo. W ciągu tych wszystkich niezliczonych setek lat istnienia zaledwie dwa razy doszło do bratobójstwa, zaledwie dwa razy, z czego za pierwszym razem był to wypadek, a winny cierpiał nie mniej od innych, przez co nie otrzymał kary. Drugi przypadek został ukarany śmiercią. A Setian? Zamordował Imimura, tj…. Mojego brata. Brata krwi, nie tylko klanu. Zabił mojego Imiego, dlatego… Dlatego to ja jestem tym który go ściga, dlatego moje zaangażowanie jest większe niż normalne. Ale to nie wszystko. Uciekając pozbawił życia jeszcze czterech wojowników, z czego każdy z nich był jego uczniem. Rozmawiałem z kobietą która była wtedy z Imim. Powiedziała, że kiedy tylko Setian wszedł i go zobaczył, zaatakował… Bez prób wyjaśnienie, bez ostrzeżenia. Łącznie pozbawił życia pięciu Gotlandczyków, po czym uciekł na terytorium innego państwa. Na terytorium Alaranii. Jednak sprawiedliwość dosięgnie go wszędzie.
Leśni nie odezwali się ani jednym słowem, w ciszy i skupieniu słuchając słów wojownika. Zgadzali się w zupełności. Byli jedną, wielką rodziną. Kiedy zapanowały ciemności, a Dar rozświetlił najbliższą przestrzeń na tyle na ile mógł, melmaro przybliżyli się do siebie bardziej, bowiem nigdy i z nikim nie czuli się tak pewnie, jak ze sobą nawzajem.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh uważnie wsłuchiwał się we wszystko, co melmaro do niego mówili, jednocześnie pilnując, czy aby na pewno idą dobrą drogą. W pierwszej kolejności postanowił odpowiedzieć na pytanie jednego z ludzi, dotyczące smoka.
- Heildirnir – powiedział. - Jeden ze starszych smoków w Górach Dasso, żyje już przynajmniej dwadzieścia tysięcy lat, a mamy podejrzenia, że jest on o wiele, wiele starszy. Niestety, zamiast wiedzy i mądrości, z wiekiem przyszła mu choroba umysłu. Jest bardzo zgorzkniały, agresywny, egoistyczny i pozbawiony skrupułów. Wiele razy już mieliśmy z nim do czynienia, ale wtedy działaliśmy... w większej grupie. Jest powszechnie nielubiany w społeczeństwie smoków. I niezwykle niebezpieczny.
        Dérigéntirh nie dodał kilku szczegółów ze swojej przeszłości. Heildirnir kiedyś przetrzymywał jego siostrę i młodszego brata. Od tamtego czasu łączy ich więź wzajemnej nienawiści. A na pewno Weihlondera, sam Dérigéntirh uważał, że w jego przypadku jest to bardziej coś w rodzaju ostrożności. Ale te wiadomości nie były potrzebne melmaro, mógł je zachować dla siebie, co też zrobił.
        Wysłuchał także długiej odpowiedzi Loringa. Choć pytał tylko, kim jest ów Setian, to melmaro udzielił mu informacji na temat całego jego klanu. Co bardzo zadowoliło smoka. Lubił wiedzieć jak najwięcej, a taka informacja niewątpliwie była jakże interesująca. Upewnił się też, że Loring i jego towarzysze pochodzą spoza granic Alaranii. ”Tę zwiedziłem już niemal całą, interesującym przeżyciem byłoby się wybrać na jakąś inną łuskę Prasmoka. Przy okazji pewnie nauczyłbym się niejednego.” Natomiast kiedy Loring przeszedł do informacji o Setianie, smok się zadumał. ”Odrzucił panujące tam normy i zamordował pięciu swych braci? Cóż, nieciekawie to brzmi. Ale musiał być tego jakiś powód, zawsze jest powód zrobienia czegokolwiek, zwłaszcza zabicia człowieka. Nawet u tych z problemami natury psychicznej, którzy mordują każdego, kogo spotkają na ulicy. Przecież w ich wypadku to ta choroba jest powodem. Należy najpierw go poznać. Nic nie dzieje się bez przyczyny, wszystko jest czymś zapoczątkowane.” Uznał, że jak na razie może pomagać melmaro, w niczym nie wchodząc w konflikt z własnym sumieniem.
        Dalsza droga nie zajęła im zbyt dużo czasu, po chwili znaleźli się na zupełnym rozdrożu, z którego wychodziło osiem dróg, każda kierująca się w inną stronę. Dérigéntirh przystanął i usiadł na zmrożonej, kamiennej ziemi, dając melmaro znak, że powinni zrobić to samo. Przy okazji zionął sobie na ręce ogniem, rozgrzewając je, a następnie na posadzkę wokół, sprawiając, iż ta zaczęła emanować przyjemnym ciepłem.
- Tutaj niestety musimy poczekać, aż Weihlonder wróci. Te drogi prowadzą do niemal każdej części tego systemu, bez problemu powinien odnaleźć drogę, kiedy tylko zajmie się tym, czym chciał się zająć.
        Jak osobiście oceniał, znajdowali się już mniej więcej na głębokości, na której było się czego obawiać. A przejmujące zimno mogło być ich najmniejszym problemem. Dérigéntirh więc nastawił ucha i wciągał do nozdrzy powietrze, starając się z wyprzedzeniem móc się dowiedzieć o ewentualnym zagrożeniu. Jednocześnie odezwał się do melmaro:
- Nie pochodzicie z Alarani, więc skąd? Co jest waszym domem? Mój już poznaliście, a może raczej poznajecie. – Tu wskazał gestem sklepienie jaskini. - Choć nie od najlepszej strony. Akurat trafiliśmy na śnieżycę, a szkoda. Mógłbym pokazać wam o wiele piękniejsze miejsca.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Melmaro nie wędrowali długo po odpowiedzi Loringa, gdyż dość szybko się zatrzymali tam, gdzie było więcej miejsca, ale też i przejść. Z wielką ulgą przyjęli rozgrzanie przez smoka pomieszczenia i posłusznie zajęli miejsca na podłożu. Powoli zaczynali robić się głodni, a nie mieli przy sobie niczego co nadawałoby się do spożycia, więc pozostawało mieć nadzieję, że już wkrótce wyjdą na powierzchnię, a przynajmniej zdobędą jakąś strawę. Perspektywa czekania na starszego smoka niewiadomo jak długo niezbyt przypadła im do gustu, jednak nic już na to poradzić nie mogli, wszystko wskazywało na to, że jednak Dar nie zna drogi na tyle dobrze, by zaprowadzić ich do wyjścia, więc pozostawało czekać na wybawiciela w postaci Weihlondera.
- Raczej nie będzie dane obejrzeć Nam go z zewnątrz. - Uśmiechnął się Bakvst. - Po wykonaniu naszej misji wracamy do domu i raczej nigdy więcej nie odwiedzimy Alaranii. Pytasz gdzie leży Nasz Dom i czym on jest? To zwykła kraina, taka jak ta, tyle, że położona w innej lokalizacji i z odmienną historią. Nie mogę zdradzić ci jej nazwy, gdyż po prostu owe miano zaginęło wieki temu, podczas wielkiej wojny i najprawdopodobniej już nikt jej nie zna.
- To... Znaczy on... Zna. - Loring odezwał się niepewnie, wskazując na swój miecz, mając przy tym na myśli istotę się w nim kryjącą. - Ale to teraz nieważne, prawda? Nie wiemy jak długo będziemy tutaj czekać na twojego brata, więc może umilimy sobie czymś czas? Na przykład opowieścią o owej wojnie, co? Jestem pewien, że alarańskie dzieje znasz na wylot, jednak z przyjemnością poznasz nowe rzeczy, zgadza się?
- Ja się zgadzam! - Odezwał się głośno Urgoth. - Nic tak nie rozgrzewa i pokrzepia jak wspólne opowieści przy ognisku czy też po prostu swoim gronie. Oczywiście mimo, że każdy z nas zna to doskonale, opowiadać będzie Loring, jest w tym najlepszy, a językiem włada równie dobrze co mieczem. Przynajmniej moim zdaniem.
Leśni ożywili się nieco i rozsiedli wygodniej, a na ustach blondyna pojawił się uśmiech. - No dobra, opowiem. Siedzicie już wygodnie? Ty też, Dar? W porządku, w takim bądź razie zaczynam. A więc, o czym wspomniałem już wcześniej, przez nasz kraj przeszła wielka wojna, która sprawiła, że praktycznie cały dorobek naszej kultury i naszych przodków przepadł, a my musieliśmy zaczynać od nowa. Przed katastrofą byliśmy prężnie rozwijającym się narodem, z zadowalającą gospodarką i wspaniałą ekonomią. Każdy z nas żył w dostatku, a dzieci nigdy nie chodziły brudne, głodne i nieszczęśliwe. Można powiedzieć - istny raj na ziemi. Początkiem końca stał się wybór Filarara na następnego władcę. Była to osoba niewyobrażalnie mądra, jednak porywcza, zachłanna i egoistyczna. Za czasów jego rządów prowadziliśmy liczne wojny, w skutek czego rozszerzaliśmy swoje tereny i powiększaliśmy skarbce. Często jednak naszym łupem padali bezbronni, co nie mogło się nikomu podobać. To również mroczny czas dla klanu, gdyż za odmówienie pomocy król rozkazał zlikwidować Gotland, a w razie oporu - doszczętnie zniszczyć. To właśnie przez tamten incydent w dzisiejszych czasach nawet władcy nie wiedzą o naszym istnieniu. Filarar zniszczył nasze stowarzyszenie, przynajmniej z pozoru, a ze swą pewnością siebie zaczął się porywać na więcej królestw i to coraz silniejszych. W końcu trzy państwa zawiązały mocne porozumienie i postanowiły ukarać nas za wszystkie sztuczki. Dlatego właśnie zaatakowały w dzień naszego święta, kiedy każdy był zajęty uroczystościami i znajdował się poza domem. Za dnia małe jednostki wywiadowcze przekradły się na nasz teren i pochowały we wsiach. Kiedy zapadła noc, zaatakowali, mordując wieśniaków i wywołując chaos. Chaos który wykorzystały główne armie do wdarcia się siłą na nasze tereny. W tamtym okresie mieliśmy najlepszych żołnierzy, jednak nie mogli się oni równać połączeniu trzech nacji. Bardzo szybko zaczęło się robić niedobrze. Kiedyś klan był wielki, liczył tysiące osób, teraz jednak opiera się na dyskrecji. Ignorując polecenie króla zebraliśmy się i włączyliśmy do wojny o ojczyznę. Mimo, że doskonale rozumieliśmy agresorów, to przecież musieliśmy bronić niewinnych i bezbronnych, prawda? Dzięki armii melmaro zaczęliśmy odnosić sukcesy. Nie ma się zresztą co dziwić, nikt nie mógł nas zatrzymać. Odzyskaliśmy nadzieję, udało nam się wypchnąć armię jednego z królestw poza nasze granice, jednak wtedy... Zaatakowały nas kolejne cztery państwa, w tym jedni sojusznicy. Wrodzy wojownicy byli wszędzie, ich chmara przykryła nas, a różnorakie proporce stworzyły kolorową masę.
Loring odchrząknął po długiej mowie i poprawił swoje ułożenie ciała na posadzce. Przerywając mówienie chciał również dać Darowi okazję do przeanalizowania tego co usłyszał i zdecydowania, czy człowiek ma opowiadać dalej.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh zmarszczył brwi, słysząc słowa jednego z melmaro, po czym powiedział:
- Nie byłbym tego taki pewien. Te góry dzielą Alaranię na dwie części: północną i południową. Aby możliwie jak najszybciej przedostać się na drugą stronę, należy nad nimi przelecieć. A to, wróżbita obecnie znajduje się na południu, nie oznacza, że ten Setian także tam będzie. Jest szansa pół na pół, że znowu będziemy tędy przelatywać. Więc nie byłbym taki śpieszny w osądach.
        Nie zamierzał się wywyższać, ani udowadniać swoją wielką wiedzę przed ludźmi. Po prostu sprecyzował ich stwierdzenie. Sam chętnie jeszcze raz obejrzałby Dasso sponad chmur. Był to naprawdę niezwykły widok, który pozostawał w pamięci na całe życie. Zwłaszcza w pamięci kogoś takiego, jak on, skwapliwie zapamiętującego niemal każdą chwilę swojego życia.
        Uważnie przysłuchiwał się kolejnej dłuższej wypowiedzi Loringa. Tym razem opowiadał historię swojej krainy. Smok znał dosyć dobrze dzieje Alaranii, więc poznanie czegoś zupełnie nowego było dla niego zawsze czymś niezwykłym. Dlatego też wsłuchiwał się w każde słowo wypowiedziane przez gotlandziekgo melmaro. ”Kraina bez nazwy? Wszystko ma nazwę, nawet jeżeli zostanie ona zapomniana, ludzie i tak muszą jakoś coś nazwać, wymyślą kolejną. Istnieje nawet kilka nazw tego samego przedmiotu, zawsze jest przynajmniej jedna.” Gdy Loring wspomniał o istocie żyjącej w mieczu, Dérigéntirh zmierzył ostrze przenikliwym spojrzeniem. Na temat magii wiedział więcej, niż niejeden z ludzkich arcymistrzów. Jednak ten miecz był dla niego zagadką.
        Krwawa historia ich klanu, historia naznaczona wielkimi trudami i nieustająca walką z otaczającym wrogiem. ”Ziarna nienawiści musiały długo kiełkować w sercach ich wrogów. Zło rodzi jeszcze większe zło, zawsze tak było i zawsze tak będzie. Mam nadzieję, że Loring powstrzyma się jednak od zabicia tego Setiana. Rozumiem jego stratę, ale nie chcę też, aby on sam stał się jemu podobny.” Nienawidził patrzeć, jak ludzie stają się źli. Przez wzgląd na jego długie życie, napatrzył się takich rzeczy w życiu nieraz. I za każdym razem mocno żałował, że nie zdołał tego powstrzymać.
        Nagle poczuł ledwo wyczuwalną woń w powietrzu. Pociągnął mocniej nosem, starając się rozpoznać ten zapach. Miał w sobie odrobinę intensywności, przynosił na myśl ciepły posiłek. Był niewątpliwie zbyt słaby, aby ludzie mogli go poczuć, ale smok już doskonale wiedział, co to takiego.
- Czuję pieczonego świniaka – odezwał się, jeszcze raz wciągając powietrze do nozdrzy i wskazując w stronę jednego z korytarzy. - Oddalony o kilkadziesiąt metrów, wyraźnie przytępiony nieco... majerankiem? Dziwne. Chyba nie będziecie mieć nic przeciwko, jeżeli to sprawdzimy? W tych korytarzach trzeba być naprawdę ostrożnym.
        Wstał z podłogi i ruszył w tamtą stronę, zaciekawiony. Kiedy wszedł w korytarz, zaczął przecinać zamrożoną ścianę swoim płonącym mieczem. Powstawała wypalona linia, która nie dawała wątpliwości do kierunku, w którym udał się smok. Ruszył razem z melmaro, podążając za smakowitym oraz intrygującym zapachem.
        Po jakimś czasie był już doskonale wyczuwalny także dla towarzyszących mu ludzi. Po kolejnej chwili w oddali dostrzegli migotliwe światło, przynoszące na myśl ognisko. Smok zbliżył się do krawędzi rozwidlenia, zza którego dobywały się głosy.
- Jeeeszczeeee jeeednegoo doooolej! - krzyczał ktoś.
- Nieeeeee maaa sprawwwwy – odpowiedział mu inny głos.
- Dajcye spokój, nie chlejcye tak! Mamy tu robotę do wykonanya! - głośno rozbrzmiewał basowy głos kogoś, kto dziwnie wymawiał głoskę „i”. - Upylyścye syę, a diamentów jak nye było, tak nye ma!
        Smok wyszedł zza krawędzi razem z melmaro, a to, co zobaczył, mocno go zdziwiło. Było to niewielkie obozowisko pośrodku jaskini. Jakimś cudem ogień pod rożnem płonął wesoło, nic sobie nie robiąc przytłaczającego mrozu. W jaskini znajdowały się trzy osoby, wszystkie odziane w grube stroje futrzane. Dwóch mężczyzn leżało na ziemi, machając przed sobą pustymi butelkami. Obok nich stał krasnolud z długą, brązową brodą, kręcąc głową z dezaprobatą. Na widok przybyszy także on się zdziwił. Przez chwilę stał, obserwując ich, po czym się odezwał:
- A was co tutaj przywyało? Chcecye obrobyc dzyelnych synów Hangrysu i zabryać ym ych teren? O nye! Towarzysze, do boju!
- Jeeej – krzyknął jeden z leżących na ziemi, po czym zamachnął się butelką, trafiając w powietrze.
        Krasnolud krzyknął „pijaczyny!”, po czym nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd w jego rękach pojawiła się buława znacznych rozmiarów. Chwycił ją oburącz i zaszarżował na smoka i grupkę melmaro. Dérigéntirh, stojący z przodu, wykonał unik, krzycząc:
- Nie, to nie tak!
        Jednocześnie był mocno zażenowany tym, że krasnolud uznał swoim terenem góry, w których Dérigéntirh przybywał przez ponad tysiąc lat. ”To raczej oni naruszają mój teren i obrabiają moje skarby!”
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

- Hm? – Zdezorientowani mężczyźni rozejrzeli się w reakcji na słowa smoka.
- Ja nic nie czuję, a wy? – Zapytał Urgoth, a pozostali potwierdzili, że oni też nie. – Ach, pewnie masz znacznie lepszy węch.
Wojownicy również wstali, przybliżając się odruchowo do siebie, jednak nie sięgnęli przy tym po broń. Wolnym krokiem ruszyli za Darem, poruszając się ostrożnie i przemyślanie. Na wszelki wypadek dwóch wojowników poruszało się tyłem, ze względu na pełnienie roli tylnej straży. Sztuczka z ognistą linią była bardzo ciekawa i oryginalna, co wywołało niemą aprobatę u ludzi. Wspomnienie o jedzeniu sprawiło, że znów przypomnieli sobie swój głód, jednak i tak było to nic podług momentu w którym sami poczuli ten jakże kuszący zapach. Nie jedli od… Nawet nie potrafili sobie przypomnieć kiedy ostatni raz spożywali strawę. Bo jeśli chodzi o sen, zaznali go w jakimś tam stopniu podczas długiego lotu.
Podążając cały czas za smokiem wkroczyli do jakiejś jaskini w której… Odbywała się uczta i popijawa krasnoludów, a raczej dwójki ludzi i jednego brodatego, który akurat był najbardziej trzeźwy. Widok ten był na tyle niespodziewany, że kolejny raz – w przeciągu ostatnich dni było tego więcej aniżeli w ciągu ostatnich kilku lat – melmaro stanęli sparaliżowani. Ich oczy bardzo szybko odnalazły źródło zapachu, tj. rożen, a ich żołądki ścisnęły się boleśnie, informując, że najwyższy czas o nich pomyśleć.
Wojownicy nie zareagowali na słowa krasnoluda, jednak kiedy ten rzucił się na Dara, błyskawicznie odskoczyli do tyłu i ustawili się odruchowo w półksiężyc, jednak bez dobycia broni. Nie mieli wątpliwości, że smok z łatwością da radę brodaczowi, czy to siłą, czy wyjaśniając wszystko. Walka w tej chwili nie była konieczna, a jeśli sytuacja wymusi już uczestnictwo w niej Gotlandczyków, będą po prostu walczyć tak, by rozbroić i unieszkodliwić agresorów.
Loring nie był pewien jak zareagować, dlatego nie robił po prostu nic, kiedy nagle poczuł mocny ból głowy, a widok przed oczami mu się rozmył. Rozmył? Nie, to nie było zwykłe rozmycie… Wszystko stało się przez moment żółte, a on sam miał wrażenie jakby całość poprzecinały błyskawice, boleśnie raniąc uszy swym natężeniem. Wszystko to trwało może z sekundę, jednak on odczuł to tak jak gdyby trwało kilkanaście.
Co jest?” Mruknął, dotykając swojej głowy, jednak nie odezwał się ani słowem. Nikt z tutaj obecnych tego nie zauważył, a on nie miał zamiaru siać paniki, w końcu sam pojęcia nie miał co się przed chwilą wydarzyło.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Smok co chwila odskakiwał przed ciosami krasnoluda, który buławą większą od niego samego próbował go trafić. Może i Dérigéntirh był wytrzymały w większym stopniu, niż ludzie, ale myśl o solidnym ciosie krasnoludzkiej buławy przyprawiała go o dreszcze. Wolał nie sprawdzać, czy rzeczywiście by go to tak mocno bolało, toteż zgrabnie unikał ataków. Trochę dziwne było to, że krasnal atakował tylko jego. Gdyby wpadł w melmaro, to pewnie przeszedłby przez nich jak huragan, wyrządzając wielkie szkody zbliżonym do siebie ludziom. Ale on nie wiadomo dlaczego postanowił się bawić ze smokiem w kotka i myszkę, choć jego predyspozycje niezbyt do tego sprzyjały.
- Nie, nie chcemy wam niczego zabrać – krzyknął Dérigéntirh, po czym dodał. - Tylko tędy przechodzymy!
        Krasnolud zatrzymał się w pół ciosu i opuścił buławę, która nagle rozpłynęła się w powietrzu. Zmierzył ich uważnym spojrzeniem i odchrząkał, krzyżując na klatce piersiowej ręce.
- Przechodzycie, mówysz? - spytał podejrzliwie, bacząc na ich uzbrojenie. - To po co wam ta cała broń, hę?
- Żeby zwiedzać Alaranię – odparł smok. - A dokładniej: zwiedzać Alaranię i pozostać żywym.
        Krasnolud zarechotał. Wyglądało na to, że pozbył się już do nich uprzedzeń. Skłonił się i rzekł w stronę Dérigéntirha”
- Zwą mnye Agrabor, jestem poszukywaczem dyamentów. A cy dwaj to Bobel y Nawel, specjalyścy do spraw skał z dyplomem prowesorskym. Ano, właścywie to profesor Bobel y profesor Nawel.
- Miłooooo mi – czknął profesor Bobel, salutując w ich stronę pustą butelką.
        Profesor Nawel pewnie też zrobiłby to samo, ale obecnie niezbyt kontaktował się ze światem zewnętrznym, skupiony był na wygwizdaniu wesołej melodyjki na butelce.
        Dérigéntirh mocno się zdziwił. ”Taki widok jest wart zapamiętania, może nawet kiedyś o tym balladę ułożę? Oczywiście satyryczną, nie ma tutaj mowy o choć krztynie powagi.” Skłonił się dworsko i rzekł:
- Ja nazywam się Dérig... Dar. A to są moi towarzysze – wskazał na melmaro, dając im do zrozumienia, że powinni się przedstawić.
- Dzywne trochę to ymyę – powiedział Agrabor. - Ale gość w dom, pan w dom. Chcyelybyścye może uraczyć syę pieczonym wieprzem? To nasz ostatny, ale chętnye się podzyelymy.
        Po chwili już wszyscy siedzieli wokół rożna, zajadając kawałki świni ukrojone przez krasnoluda. Agrabor zrobił to nożem, który także wziął się nie wiadomo skąd. Posiłek był niezwykle apetyczny, jego smak i to ciepło w ustach były prawdziwą rozkoszą po zmaganiu z przejmującym chłodem. Także ciepło ogniska było najpewniej dla melmaro przyjemną odmianą.
        Dérigéntirh pierwszy skończył swoją, całkiem sporą część, udowadniając tym, że termin „smoczy apetyt” ma jednak w sobie ziarnko prawdy. Spojrzał na Agrabora. Wszystkie oznaki tego, kim jest krasnolud można było odczytać bez problemu. Pojawiające się przedmioty, ogień wesoło tańczący pomimo tego, że powinien się ledwo co tlić.
- Jesteście może magiem? - spytał, uważnie przyglądając się jego twarzy.
        Krasnolud oderwał twarz od kawałka soczystego mięsa i spojrzał na smoka, uśmiechając się.
- Po dzyadzye pradzyadzye. Wszyscy były magamy y zajmowaly syę poszukywanem dyamendów. Dzyś to ja ych szukam tu, w górach Dasso. Nyedawno przybylyśmy, jesteśmy zdecydowany zarobyć trochę ruenów.
        Dérigéntirh potaknął i zaczął obserwować wejście do jaskini. Czuł już powoli zbliżający się zapach Weihlondera, niewątpliwie lada moment się pojawi. Smok oczekiwał tego i nieco się też obawiał, że względu na przedmiot, który ów niósł. Mógł im sprawić pewne problemy.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Wojowników zastanawiał fakt nagłego zmaterializowania się buławy, ale przebywali na terenie Alaranii dostateczni długo, by skojarzyć owy fakt z magią, co zresztą później potwierdził sam smok i krasnolud. Melmaro znali się doskonale na unikach, więc mogli profesjonalnie ocenić te prezentowane przez Dara w ludzkiej postaci i nie było co ukrywać – znał się na tym. W tej dziedzinie walki oczywiście przodowali leśni miast Loringa, jednak on sam również nie był jakimś tam nowicjuszem. O ile Agrabor okazał się rozsądnym i miłym krasnoludem, o tyle „profesorowie” wywołali w ludziach jedynie żenujące uczucia. Ale co się dziwić, mieli do czynienia jedynie z klanowymi uczonymi, a porównywać ich to chociażby tych tutaj, to jak niebo, a ziemia.
Odczytując znak od smoka wojownicy po kolei zaczęli się przedstawiać, jednak bez ukłonu, gdyż nie było to w zwyczaju ich klanu. Dumni melmaro nie kłaniali się nikomu. Miast tego wykonywali skinięcie głową, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z rozmówcą. Wojownicy po kolei zaczęli wymieniać swe imiona, zaczynając od Vernary’ego, na Urgothu kończąc.
Kiedy brodacz zaproponował dołączenie się do ogniska, wojownicy z radością to zrobili, ochoczo dziękując krasnoludowi. Cenili sobie ludzi – w Alaranii bardziej pasował jednak termin „istoty” – którzy nie myślą tylko o sobie, są otwarci i z chęcią się dzielą.
- Dziękujemy, panie. – Loring uśmiechnął się, pochłaniając z wielkim apetytem jego porcję. Ludzie byli tak głodni, że zjedzenie tego co otrzymali nie stanowiło żadnego problemu oraz nie zajęło dużo czasu. Po skończeniu strawy leśni rozłożyli się wygodnie w jaskini, korzystając z ciepła oraz smakowitego zapachu. Tak, mogliby tutaj zostać wiecznie. Sam Loring jednak do nich nie dołączył, z niepokojem myśląc o tym co wydarzyło się jeszcze nie dawno. Nigdy wcześniej nie miał tego typu bólów, a wygląd tego wszystkiego podpowiadał mu, że ma to związek z istotą zamieszkującą miecz.
Zamknął oczy, odprężając się. Żar ognia i woń pieczeni znacznie mu w tym pomagała, sprawiając, że dość szybko wyczyścił umysł z niepotrzebnych rzeczy, otwierając go na kontakty z mieczem.
Jesteś?” Loring jak zawsze nie był pewien czy dobrze to robi, czy nie rzuca tego w pustkę, po prostu zostawiając słowa w swej głowie. Nigdy nie uczył się telepatii czy co to tam jest. Przez chwilę panowała cisza, która sprawiła iż mężczyzna upewnił się, że zrobił coś źle, jednak po chwili do jego świadomości wkroczyła owa nieznana mu istota, swą siłą wypełniając jego każdy zaułek. „Jestem, moje dziecię.” „Panie… Nie wiem czy wiesz, pewnie tak, ale kilkanaście minut temu coś się ze mną stało. Jak gdybym miał halucynacje czy tam atak… Nie potrafię tego opisać, może jakoś pokażę za pomocą wspomnienia?” „To nie jest konieczne, wiem co się wydarzyło oraz dlaczego. Skup się i wysłuchaj mnie uważnie, gdyż jest to bardzo ważne. Jak więc ostrzegałem wcześniej, użyczenie mi twojego ciała pociągnęło za sobą szereg komplikacji których Weihlonder nie mógł wyleczyć. Których nikt nie może wyleczyć, gdyż nie należą do natury Alaranii, a tylko i wyłącznie naszego domu.” „Ale… Niezbyt rozumiem. Co to jest?” „To reakcja twej aury, ciała i duszy na obecność tak potężnej siły jaką jestem ja. Jesteśmy połączeni, a ty nie wytrzymujesz tego i zaczynasz blaknąć. W pierwszej kolejności musimy się rozdzielić, ale tylko ty możesz mnie dotknąć, więc nie nastąpi to aż do powrotu w mury klanu.” „Przecież… Sam mnie wybrałeś, bym tobą władał, czyż nie to powiedziałeś w przeszłości?” „Mną nikt nie włada, dobieraj lepiej słowa. I nie ja ciebie wybrałem, wybrało cię zaklęte tutaj zło, musiałem zareagować by nie wydostało się na zewnątrz.” „Co się stanie w najbliższym czasie? Nie wrócę tak prędko do domu, najpierw muszę znaleźć Setiana…” „Więc się pospiesz, moje dziecko. Twój stan powoli będzie się pogarszał, został ci jeszcze tydzień/dwa normalnego funkcjonowania.” Loring otworzył na chwilę oczy, obrzucając wszystkich nieobecnym spojrzeniem, po czym znów je zamknął. Nawet nie zwrócił uwagi na to jak bardzo jego serce przyspieszyło biegu. „A co dalej? Co jeśli nie znajdę go tak szybko i będę musiał zostać tutaj dłużej?” „Najlepiej gdybyś już udał się w drogę powrotną. Za dwa tygodnie przestaniesz być w pełni samodzielny i zaczniesz potrzebować osób trzecich, a jeśli w przeciągu miesiące nie wrócisz do Gotlandu, nie odstawisz mnie na miejsce i nie poddasz się rytuałom naszych magów… Umrzesz.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh był zadowolony widząc, że melmaro wyraźnie się rozluźnili. Do przemierzania lodowych tuneli zdecydowanie potrzeba było energii i chęci. A odrobina odpoczynku i ciepła strawa niewątpliwie znacznie się przyczyniała do zwiększenia morale wśród ludzi. Czuł, że jednak to przypadkowe spotkanie wyjdzie im na dobre, pomimo pierwszych złych wrażeń.
        Agrabor niespodziewanie stanął, choć aby to zauważyć trzeba było mieć niezły wzrok. Stojący krasnolud był niewiele większy od siedzącego smoka, więc jego postawa przez chwilę pozostała niezauważona. Dopiero, gdy gardłowo odchrząknął, zwrócił na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. Wypiął dumnie pierś i odezwał się donośnym głosem:
- Skoro wszyscy tutaj syedzymy, to warto czymś urozmaycyć ten czas. Co powyedzye o hystoryy mojego prapradzyada y yego byałego dyamenta?
        Obecni w jaskini profesorowie jęknęli rozpaczliwie.
- Też mi urozmaicenie!
- Tylko nie znowu ta historia!
- Opowiadasz ją codziennie!
- Ja chętnie ją wysłucham – szybko powiedział Dérigéntirh, widząc minę krasnoluda, na której malowała się chęć mordu. Nieco się jednak zaniepokoił tym, że dotyczy ona białego diamentu. Musiał poznać jej szczegóły.
        Agrabor uśmiechnął się szeroko, odchrząknął i rozpoczął swoją opowieść:
- Przed laty, kyedy tatky moje żyły na odległej północy, moja rodzyna cyeszyła syę sławą nejlepszych górnyków na śwyecye! Wyercyly wszystko, skałę, kamyeń, żelazo, złoto, dyamenty. Lecz pewnego mrocznego dnya stary dzyad z rodzyny Nilgokręckych powyedzał, że nasze umyejętnoścy są guzyk warte. Rozumyecye?! Guzyk, jak te, które stary Hyhelman sprzedawał za płotem! Ta znyewaga nye mogła ujść płazem! Prapradziad skombynował bomberę, ale rozumyecye, nye taką zwykłą, tylko do cholery wyelką! No y wzyął tą bomberę y...
        Tutaj nastąpił niezwykle brutalny, ale jakże pasjonujący opis wielkiej batalii pomiędzy dwoma rodami krasnoludów. Władza zdecydowała się wkroczyć dopiero wtedy, kiedy do gry wkroczyły katapulty rozmiarów, no cóż... znaczących.
- Y powyedzyely, że aby naprawyć szkody mój prapradziad musy znaleźć na połudnyu legendarny byały dyament. No y go wygnaly. Od tamtego czasu słuch po nich zagynął.
        Po usłyszeniu tej historii Dérigéntirh stwierdził, że krasnoludy jednak są dziwną rasą. Nie zamierzał w ogóle się kłócić, teraz jego głowę zajmował poważniejszy problem. Problem, który się niepokojąco szybko zbliżał. Zanim Dérigéntirh zdołał cokolwiek zrobić, do jaskini wszedł Weihlonder, już w całej zbroi. Uśmiechnięty, wyciągnął w ich stronę srebrny diadem z wstawionym wewnątrz białym diamentem.
- Widzisz, znalazłem! A ten stary dziad w ogóle się nie zorientował – powiedział wesoło, nie zwracając uwagi na rozpaczliwe gesty brata.
        Krasnolud zmarszczył brwi, błędnie odczytując słowa Weihlondra.
- Ja?! Stary dzyad!
        Rzucił się na Weihlondera z buławą, która znowu pojawiła się z powietrza. Smok spojrzał tylko na niego, po czym się zaczęło. Trzy sekundy później kransolud był przyciskany do ziemi przez rosłego mężczyznę.
- Co tutaj się dzieje? - spytał Weihlonder.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Loring całkowicie się wyłączył z posiedzenia, przestał słyszeć głosy, czuć zapachy, po prostu całkowicie pogrążył się w rozmyślaniach. W ciągu swojego życia wiele razy ocierał się o śmierć, jednak najpoważniejsze spotkanie miało miejsce podczas walki z wampirzym lordem, co do tego nie było cienia wątpliwości. Wojownik nie bał się tego, mógł odejść ze świata, ale tylko wtedy kiedy pomściłby brata. Pomścił lub chociaż spróbował, w każdym bądź razie po spotkaniu z Setianem. A teraz? Teraz naglił go czas, a on nie miał pojęcia gdzie go szukać. Chcąc stoczyć prawdziwy pojedynek musiał znaleźć go w przeciągu najbliższego tygodnia…
Jednak pozostali wojownicy z chęcią wszystko rejestrowali i uważnie słuchali, dlatego usiedli ciekawscy opowieści krasnoluda. Opowieść okazała się w sumie zwyczajna, wielka przygoda, wojna, honor rodziny. Nie byli pewni czy wszystko to było prawdą, czy też może dumny krasnolud przedstawił niektóre elementy w świetle jaśniejszym od rzeczywistego, w każdym bądź razie nie to było najważniejsze. Gotlandczycy ze śmiechem reagowali na emocjonalne podejście do tego Agrabora oraz jakże energicznej jego gestykulacji. Kiedy natomiast pojawił się brat Dara, z zaciekawieniem obserwowali dalszy rozwój wypadków. To jak szybko starszy smok rozbroił krasnoluda zszokowało ich wręcz, albowiem nigdy dotąd czegoś takiego nie widzieli. Nie ujmując nikomu, jakoś nie wierzyli w to, by Dar potrafił równie zgrabnie pokonać rozjuszonego brodacza.
Na zapytanie nie odpowiedzieli, bo tak naprawdę nie wiedzieli nawet co. Zresztą… Każdy tutaj obecny powinien zdawać sobie sprawę, że pytanie mimo wszystko skierowane było tylko do jednej osoby – Dara i oczekiwać należało, że to on właśnie takowej udzieli.
- Loring, co z tobą, co ty taki sztywny? – Zapytał Bakvst, już od dłuższej chwili przypatrując się zastygłemu w miejscu wojownikowi. – Śpisz, medytujesz czy co ty tam robisz? Halo!
Blondyn nie odpowiedział, wciąż trwając w swoim letargu. Zapewne trwałby w nim dalej, gdyby nie potężny ból w jego głowie. Ból który pojawił się tylko na sekundę i znikł, jak gdyby wbiła się weń niewidzialna igła, która po zagłębieniu się w ciele ofiary natomiast z niej wychodziła. Jęknął i odruchowo złapał się za głowę. Dopiero teraz się rozejrzał, a z tego co pamiętał, ostatnio był tutaj tylko jeden ze smoków, dlatego widok Weihlondera po prostu go zdziwił, a fakt iż trzyma obezwładnionego krasnoluda jedynie dodał do tego wszystkiego tajemniczości.
- Wszystko w porządku, musiałem zapaść w drzemkę. – Odpowiedział nieprzytomnie, rozglądając się uważniej. Na wszelki wypadek wstał, jednak tylko na chwilę, gdyż tak bardzo kołysał mu się obraz, że z pewnością zakończyłoby się to upadkiem. Otoczenie było takie jak gdyby wojownik był po pokaźnej ilości alkoholu, tym dziwniejsze, że ostatnio nie miał przyjemności skosztować nawet łyk niego.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh musiał się przez chwilę zastanowić nad odpowiedzią. Cała sytuacja wydawałaby się niezwykle zabawna gdyby nie to, że krasnolud przyparty do ziemi był gotów zaciekle walczyć o swój biały diament, który pozwoliłby jego rodzinie wrócić na północ. A przynajmniej teoretycznie, bo prawdziwości jego historii nie można było nijak potwierdzić, ani zaprzeczyć. Smok zebrał odpowiednie słowa i odpowiedział Weihlonderowi:
- Cóż, nasz szanowny pan krasnolud o imieniu Agrabor poszukuje w Alaranii białego diamentu. Jest on mu potrzebny, aby zwrócić honor swojej rodziny. I wiesz, kiedy wkroczyłeś i powiedziałeś że wykiwałeś dziada i zdobyłeś ten biały diament... Cóż, wiesz, jak mógł to przyjąć.
        Na twarzy jego brata obmalowało się wielkie zdziwienie. Przez chwilę przypatrywał się krasnoludowi, przenosząc czasami wzrok na diadem, który tkwił mu, przyczepiony do pasa. W końcu ponownie spojrzał na Dérigéntirha.
- A tamci dwaj, to kto? - spytał, wskazując gestem dłoni na dwóch ludzi, grających w jakąś dziwną grę, polegającą na klaskaniu w odpowiednim momencie w ręce drugiego.
- Ach, to profesor Bobel i profesor Nawel – odrzekł Dérigéntirh, starając powstrzymać się od śmiechu. - Towarzyszą mości krasnoludowi.
- No dobrze... - Weihlonder najwyraźniej był coraz bardziej zdziwiony całą sytuacją. - Czyli, mam go puścić?
        Na dźwięk tych słów przyciskany do ziemi Agrabor podniósł głowę i spojrzał na Weihlondera wzrokiem pełnym nienawiści. Smok odwzajemnił spojrzenie, nawiązując kontakt wzrokowy i dając sobie możliwość do uzyskania przewagi nad nim.
- Wypuść mnye! Stworzę topór y przetrzepyę cy skórę, że popamyętasz, a potem zabyorę mój dyament! - krzyczał.
- Mówi prawdę – stwierdził Weihlonder. - I to boleśnie szczerą prawdę.
- Wypuść mnye, a syę przekonasz!
        Smok długo się nie wahał ze zrobieniem tego. Wolny krasnolud od razu się na niego rzucił. Po chwili leżał nieprzytomny pod jedną ze ścian, a Weihlonder rozmasowywał sobie knykcie. Chyba się przekonał, że krasnoludy mają naprawdę twardą głowę. Widząc to, profesorowie zakrzyczeli z uciechy.
- Świetnie, gratulacje!
- Brawo, mości smoku, wreszcie uciszyłeś tę gadułę.
        Weihlonder skłonił się dumnie. Słowa ludzi miło pochłeptały jego wybujałe ego. Na tyle, że skłonił się przed nimi, co już stanowiło nie lada niespodziankę. Dérigéntirh pewnie od razu zwróciłby mu uwagę, ale bardziej interesowało go to, co powiedział jeden z profesorów.
- Jak nazwałeś mojego brata? - spytał, starając się oderwać ich uwagę od Weihlondera.
- No, smokiem. – Wyszczerzył zęby profesor. - Noooo, jak się trza napić, to potem wizje nieziemskie na nas spływają! Czujemy, co nie czuć i widzimy, co nie widać! Niezła zabawa!
        Dérigéntirh już doskonale słyszał kiedyś to określenie. Stwierdził, iż te „wizje nieziemskie” muszą być widzeniem Aur. Podszedł do miejsca, w którym znajdowały się juki i chwycił butelkę pełną brązowozłocistego płynu. Odkorkował ją, wylał odrobinę na palec i oblizał go. Poczuł smak alkoholu, jednak mocno przytępiony przez cięższy, bardziej gorzki aromat. ”Interesujące, nigdy wcześniej nie spotkałem się z niczym takim. Rzeczywiście, widać jakby kontury Aur. Będę musiał to w spokoju zbadać, gdy to wszystko już się skończy.”
- Mogę wziąć jedną butelkę? - spytał profesorów, którzy niemal natychmiast pokiwali głową. - Poradzicie sobie tutaj sami z nieprzytomnym krasnoludem?
- Jaaaaasne! Już nie raz oberwał w łeb. Wszystko będzie doooooobrze.
        Dérigéntirh chciał dać melmaro sygnał do wyruszenia w dalszą drogę, ale dostrzegł, że Loring zachowuje się jakoś dziwnie. Podszedł do niego i spytał:
- Wszystko w porządku? Wyglądasz trochę niewyraźnie.
        Tymczasem Weihlonder wyszedł z jaskini i udał się do znanego już im rozwidlenia, czekając na nich tam i będąc gotowym do natychmiastowego wyruszenia w dalszą drogę.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Leśni z zaciekawieniem obserwowali rozwój wypadków, co rusz komentując albo śmiechem albo krzykiem. Nie tylko profesorowie przyjęli nokaut krasnoluda z aprobatą, Gotlandczykom również spodobało się to na tyle, że pochwalili smoka. Zdecydowanie ludzie potrzebowali takiego momentu odprężenia, całość przyniosła im niesamowicie dużo siły, a kiedy trzeba było ruszać dalej, przyjęli to z wielkim zniechęceniem i niezadowoleniem. Ale cóż, przecież nie mogli zostać tutaj wiecznie, mieli zadanie do wykonania, pora było porzucić ciepło i przyjazną atmosferę oraz stawić czoła zimnu.
Kiedy Dar podszedł do Loringa, z blondynem było już wszystko pozornie dobrze. Nie odczuwał żadnego bólu, a wzrok mu się ustabilizował, jednak uznał iż musi powiedzieć smokowi co się dzieje. Głównie dzięki niemu melmaro jeszcze żyje, to on postanowił mu towarzyszyć i pomóc zlokalizować Setiana.
- Słuchaj… Musimy porozmawiać… - Wojownik przywołał jeszcze do siebie gestem dłoni swych towarzyszy, tak by każdy miał okazję usłyszeć co ma do powiedzenia. Złotowłosy szczegółowo przedstawił im to co się dowiedział, że został mu tydzień normalności, że za dwa tygodnie przestanie być samodzielny, że jeśli za miesiąc nie znajdzie się w domu, zginie. Każdy słuchał w ciszy, jednak po skończeniu mowy na twarzach leśnych panował szok.
- Wracamy. – Odezwał się nagle Urgoth. – Wracamy do domu, zemsta nie jest warta twojego życia. Każdy zrozumie dlaczego to zrobiliśmy.
- Zgadzam się. – Przytaknął Pequris. – Twoje życie jest najważniejsze, nie można pozwolić by jego kosztem zginął Setian. Zbyt duże poświęcenie.
Każdy leśny zgadzał się z tymi słowami, każdy myślał identycznie, jednak nie Loring.
- Chcecie wracać? To śmiało, wracajcie. Jeżeli mam umrzeć, to umrę, trudno. Zrozumcie, że dla mnie zemsta jest wszystkim. Chcę chociażby spojrzeć mu w twarz i zapytać… Zapytać dlaczego zabił mi brata. Jeżeli tego nie zrobię to i tak moje życie straci dla mnie jakikolwiek sens… Rozumiem, że się o to troszczycie, ale odpowiedź brzmi nie. Nie możecie mnie zmusić. Musiałem wam powiedzieć ponieważ na to zasługujecie, jednak nic się poza tym nie zmienia. Wciąż naszym priorytetem jest odnalezienie zbrodniarza. Odnalezienie i jego ukaranie.
Zablokowany

Wróć do „Góry Dasso”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości