Rzeka Motyli[Most na rzece] Pani raczy dać część ze swojej sakiewki...

Rzeka wije się i przedziera przez najróżniejsze zakątki Andurii, Wypływa z gór i ciągnie się równiną, przepływając przez Valladon, oplatając lasy i pradawne kryjówki smoków. Odwiedza też miejsce gdzie mieszkają motyle, miejsce którego nikt nigdy nie widział a istnieje ono tylko w mitach... może Tobie uda się je odnaleźć.
Zablokowany
Zoja
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

[Most na rzece] Pani raczy dać część ze swojej sakiewki...

Post autor: Zoja »

        Już z daleka mogła dostrzec stary i chyba nieco się już rozlatujący most, znajdujący się akurat w miejscu, w którym Rzeka Motyli się wyraźnie zwężała. Co jednak znamienne, przy moście stało już kilka postaci w obdartych ubraniach i najwyraźniej z niezbyt miłymi zamiarami. Zoja westchnęła i wstrzymała nieco konia, skracając jego wodze. Spodziewała się tego, że spotka zbirów, którzy będą chcieli wymusić na niej myto. Nic nowego pod słońcem, wszędzie się tacy złodziejaszkowie pojawiali, choć pod różnymi postaciami. Mało który odważał się jednak zaatakować wprost Nemoriankę – widocznie tym razem miało się to zmienić.
        Podjechała bliżej, mrużąc oczy i uważnie oceniając wygląd rozbójników. Żaden nie miał na sobie porządnych ubrań, byli brudni od błota i kurzu, śmierdzieli potem. Niezgolone brody, dziki wzrok, miecze u pasa, nonszalanckie pozy. Już to widziała, widziała po wielokroć.
        – Szanowna pani raczy zsiąść z konia – rzucił jeden z nich, dostrzegając ją i ruszając w jej kierunku.
        – To już nawet przez most spokojnie przejechać nie można? – westchnęła teatralnie. – Panowie, proszę. Dla takiej ślicznej kobiety chyba zrobicie wyjątek, co? – Uśmiechnęła się do niego najładniej, jak potrafiła, lecz polecenia nie wykonała. Pozycja na koniu dawała jej przewagę, górowała nad oprychami wzrostem i w razie czego mogła szybko uciec.
        – Pani droga, gdybyśmy pozwalali każdej piękności na przejazd bez opłaty, szybko byśmy zbankrutowali. – Drugi zbójca odepchnął się od mostowej barierki, o którą się dotychczas opierał, i podszedł do towarzysza. Tym samym obaj znaleźli się w odległości może metra od Zoi. – Płać pani po dobroci albo się skończy nieprzyjemnie. Nas jest trzech, pani sama. Nie chce pani ryzykować.
        Zdecydowanie jej się to podobało. Nie zamierzała dawać im ani jednej części z tego, co miała w sakiewce. Zresztą oceniając ich wyposażenie… nawet w pojedynkę poradziłaby sobie ze wszystkimi. I przy okazji przysłużyłaby się pozostałym podróżnikom – nie, żeby jej na tym zależało.
Awatar użytkownika
Rebe
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rebe »

Rebe poruszał się powoli na grzbiecie muła, ćmiąc fajkę. Muła – tak przynajmniej twierdził handlarz sprzedający mu to zwierzę. Krasnolud był w momencie sprzedaży przychylić się do takiej opinii mimo raczej chudego stanu zwierzęcia i dość dziwnej budowy. Wszak dzięki temu mógł go kupić taniej! Jednak z każdym dniem posiadania tego zwierzęcia coraz więcej oślich cech wychodziło na wierzch, w tym sporo irytujących. Już nawet nie chodziło o ośle uszy tego zwierzaka czy niesamowity upór. Lecz upiorne, nagłe „ihahahaha” (lecz nie niespodziewane, zawsze można było go oczekiwać w najbardziej nieodpowiednim momencie) doprowadzało medyka do mieszanki pasji i zażenowania. Wyrok był prosty, w następnym mieście musi sprzedać zwierzę do cyrku.
Z zamyślenia Rebe wyrwał wzrok z wolna rejestrujący sytuację na moście oraz tradycyjny śmiech niesfornego zwierzęcia, rozwiewający wszelakie nadzieje w materii zawrócenia i przeczekania. Nie znaczy, że Rebe miał w tej materii poważny zamiar.
- Szlag! Jeszcze zbiry, nu... - Jakby na potwierdzenie tych słów krasnoluda, z nosa buchnął mu dym fajki niczym u młodego, wściekłego byka.
Nord zmrużył brwi oraz poprawił kapelusz. Nie lubił tego typu sytuacji. Trzech na moście, więc w Kaczorach pewnie jeszcze dwóch, może trzech. Do tego kobieta w opałach! Mężczyznę okradną i oćwiczą, a niewiastę? Zapłaci i majątkiem, i ciałem (chociaż krasnolud słyszał, że i płci drugiej zdarzało się płacić ciałem przy napadzie, to wolał tego typu bezeceństw nie rozpowiadać) i może jakoś się wywinie. I co robić mu było? Z jednej strony ratować damę w opałach jak jakiś rycerzyk z marnego poematu. Rzeczy, która może przystoi jakiemuś młodemu ciołkowi, lecz nie Rebe. Z drugiej strony nie pomóc to: „być ciulem nad ciulami”.
Rebe nie chciał być dziś ciulem.
W miarę jak zbliżał się do mostu, uderzył go zapach jednego z bandytów. Na szczęście jako medyk był stosunkowo uodporniony na różnego maści smrody i obrzydlistwa. Po wtóre zrozumiał, dlaczego dwóch z trzech zbójów prała się takim fachem. Z tak niesamowicie szpetnymi obliczami wszystkie pozostałe ścieżki kariery musiały być przed nimi zamknięte. Jeszcze kto w mieście gotów pomyśleć, że potwory ma przed sobą i wyniósłby ich na widłach, kosach czy ostatnio popularnych kordach?
- Myto zbieracie, nu?
- Nie wcinaj się, prorokowiec – warknął najtęższy, uderzając buławą w puklerz. Huk spłoszył okoliczne ptactwo.
- Nu, nu – krasnolud pokręcił głową – nie godzi się rabować ludzi w dzień zesłania drogi Prorokowi, wiesz?
Zapadła cisza. Zbóje patrzyli się głupawo na krasnoluda. Ten dopalił fajkę, puścił oczko do kobiety. Muł ponownie zawył komicznie. Potem wszystko potoczyło się szybko, krasnolud zdzielił, nie schodząc z siodła, zbira pałką, wnosząc swój wkład w braki uzębienia i szpetotę tego człeka. Drugiemu sypnął prosto w oczy pieprzną mieszanką, aż ów zawył jak mała panienka.
Krasnolud puścił ładne, okrągłe kółko dymu w stronę ostatniego stojącego na ziemi.
- Zmykaj nim zdążę wyrecytować pieśń sto drugą, o u ciemiężonym klanie, nu?
Odwrócił się do kobiety, patrząc, jak człek oddala się. Nie panicznie. Raczej jak zbity pies szukający okazji do odgryzienia się.
- Rebe Halbersztam po tej stronię. Radzę się pośpieszyć i nie zatrzymywać się w pierwszym na drodze zajeździe – mruknął z kwaśną miną, rozglądając się za resztą zgrai. Na razie było spokojnie.
Zoja
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zoja »

        Obejrzała się za siebie, słysząc podejrzany dźwięk, który różnił się nieco od stuku kopyt konia. Ku swojemu zdumieniu ujrzała krasnoluda na mule. Widok ten jednocześnie rozbroił ją i rozbawił, lecz starannie zamaskowała śmiech. Chwilę później osobliwy jeździec zrównał się z nią i Zoja mogła należycie go ocenić. Nie był pierwszym krasnoludem, którego napotkała, ani też zapewne nie ostatnim. Odznaczał się trochę wyższym wzrostem niż u przeciętnego przedstawiciela tej rasy, miał surowe rysy twarzy i nieco zamyślony wzrok, być może spowodowany przez palone ziele. Niby nie wyróżniał się w tłumie, było wielu takich jak on, ale mimo wszystko czuła, że nie jest personą zwyczajną. Przy tym w dodatku miał bardzo charakterystyczny sposób mówienia, nie pomyliłaby jego głosu z żadnym innym.
        Wyszczerzyła ząbki w uśmiechu zupełnie nieprzystającym dyplomatce, jedynie się przyglądając, jak krasnolud rozprawia się ze zbirami. W milczeniu wysłuchała ich krótkiej pogawędki, ściskając mocno cugle konia, który zaczął niespokojnie przebierać nogami (widać się nudził) i z niejakim zadowoleniem obejrzała pokaz siły nieoczekiwanego towarzysza. Poradziłaby sobie z nimi sama, z łatwością mogła im poparzyć tyłki, jednak nie będzie przecież marudzić, gdy ktoś chciał ją wyręczyć w czarnej robocie. Po co brudzić sobie rączki, skoro ktoś najwyraźniej się aż do tego palił?
        – Zoja Vaelren. – Darowała sobie wymienianie wszystkich swoich imion; po co komu one na zakurzonej drodze, gdzie nie obowiązuje dworski protokół? – Dziękuję za wybawienie, ci rozbójnicy są doprawdy plagą w naszych czasach.
        Zmrużyła oczy, spoglądając przed siebie, na most, i pogoniła konia.
        – To prawda, lepiej będzie już ruszać. A zatem chyba wypada nam wspólna droga, prawda? Przyłączy się pan do mnie, panie Rebe? Kompania zawsze mi miła, a do najbliższego miasta jest kawałek drogi. Chyba pan nie odmówi?
        Deski mostu zaskrzypiały, gdy uderzyły w nie kopyta Śniadej, nieco się zachybotał, ale wytrzymał. Był najwyraźniej stary, zbudowany dekady temu, więc miał prawo pokrywać się mchem. Byle się nie zawalił - będzie dobrze.
Awatar użytkownika
Rebe
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rebe »

Krasnolud z trudem powstrzymał zdziwienie chcące się pojawić na jego twarzy w momencie, gdy skojarzył nazwisko kobiety z demonicznym rodem. Miast dziwienia tylko prawa powieka podniosła się do góry. Mężczyzna, nie zważając na próbującego ponieść się z ziemi łotra, zatrzymał wzrok na Zoji. Zaiste, jak tak zmrużył oczy, jednocześnie je wytrzeszczając – gdyż aurę czytał – przypominał kopcącego fajkę bazyliszka. Być może z takich skojarzeń wynikła cześć obelg kierowana w stronę klanu? Rebe pociągnął mocno nosem.
- Na kości ojców, demonica tutaj? I to z zacnego rodu. Nuuu...
Pokręcił głową bardziej w niedowierzaniu niż negacji. Lecz co było robić. Most zaskrzypiał pod kopytami zwierząt. Pierwsze kilkadziesiąt metrów jazdy Rebe milczał – już nawet nie przejmując się kamratami zbirów, lecz dymając nad zupełnie innymi rzeczami. Gdy nabrali dystansu, postanowił odezwać się.
- Prawdę mówiąc, nie darzę twego rodzaju wielką miłością. Ba! Uważam, że to często niezłe sukinkoty. Sporo upiorów odesłałem do Otchłani, oj jak mi złorzeczyli, co moja matka, a co teść...
Zamilkł na czas ponownego nabijania fajki. Co prawda marudził przy tym pod nosem, lecz poza paroma słowami z rodzinnej mowy oraz pomrukami „pfffff”, „prrrr” czy „mrrrrr” trudno było doszukać się większego sensu w wypowiedzi.
- Ale demon też człowiek – zaśmiał się ze swego żartu – może nawet lepszy, nu? Dość widziałem ludzi bardziej nieludzkich niż wy, bardziej demonicznych. Więc jak to mawiają: pokój między, eee... pokój. Nu? Dokądże się wybieracie pani, no i ciekaw jestem rangi w rodzinie, coby szacunku nie zaniedbać – mruknął.
Zoja
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zoja »

        Roześmiała się, cicho, dźwięcznie, spodziewała się, że krasnolud może ją o to zapytać, że zapewne się domyśli demonicznego pochodzenia. Spojrzała jednak na niego z ciekawością, zaskoczona wiadomością, że z wieloma jej pobratymcami krasnolud miał do czynienia. Zaintrygowało ją to – bowiem na łowcę demonów nie wyglądał, więc w jakim celu…? Obiecała sobie, że zapyta o to przy najbliższej sposobności. Teraz nie, jeszcze było za wcześnie. Za dobrze znała swój fach, żeby nie umieć rozpoznać, kiedy można kogoś pociągnąć za język, a kiedy lepiej nie próbować.
        – Prawda – przytaknęła. – Różne są demony, różni też są ludzie. Zdarzają się wśród nich tacy, którzy odbiegają od rasowych norm i sukinkotami wcale nie są. A, prawdę powiedziawszy, Nemorianie wcale nie wypadają tak źle na tle innych demonów. Są egoistyczni i próżni, ale raczej się nie wdają specjalnie w konflikty, nawet jeśli za jakąś rasą nie przepadają. Choć też racja, że znalazłoby się wielu takich, co z chęcią podpaliłoby własny dom i matkę. – Znowu wyszczerzyła ząbki, nie przejmując się tym, że mogłaby wystraszyć nieostrożnego przechodnia.
        Przeniosła wzrok na niebo, chwilę je poobserwowała, dając koniowi nieco zwolnić i odpocząć. Na tle błękitu migotały pierzaste, białe chmurki, zaś zza nich wychylało się słońce. Pogoda wprost wymarzona do podróżowania. Nie padał deszcz – i się na niego nie zapowiadało – więc nie było błota, kurzu dużego też nie. Jechało się przyjemnie i lekko. Tym bardziej że czas nie naglił, nie trzeba jej było się spieszyć.
        – Pytasz o moje stanowisko w rodzinie, hmm? – zapytała cicho, pozwalając, żeby Rebe zrównał się z nią krokiem. – W zasadzie to ciężko powiedzieć… Bo nie mam rodziny. Jestem dziedziczką, więc chyba mam pierwsze miejsce, jak sądzę.
        Zamyśliła się na chwilę, przez co zapadła cisza przerywana jedynie stukotem końskich kopyt. I kopyt muła, oczywiście.
        – Jadę do Valladonu, mam tam kilka spraw do pozałatwiania. – Podrapała się po karku. Były to sprawy niezbyt naglące, choć związane z dyplomacją, ot, jakieś drobne zatargi Nemorian, w tym też i jej rodu, z innymi rasami. Nic poważnego, mogła nawet wysłać kogoś w swoim zastępstwie, żeby się zajął sporami, ale uznała, że podróż jej dobrze zrobi. Siedzenie ciągle w zamku nie służyło przecież zdrowiu. - A ty?
Awatar użytkownika
Rebe
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rebe »

Krasnolud skomentował słowa demonicy w sposób dość dla siebie charakterystyczny. Mianowicie zamilkł na jakiś czas. Nie był to typ osobnika, co śpieszy się odpowiadać na zadane pytania. Zasadniczo wyglądał dziś, jakby przez całe życie się nie śpieszył. Popalając fajkę, rozważał słowa kobiety. Nie, aby dawał im szczególną wagę, lecz też nie uważał, że wszędzie czai się kłamstwo. Koniec końców musiał przed sobą przyznać, że wszystko wydawało się wystarczająco intrygujące, aby choćby z tego powodu towarzyszyć kobiecie.
- Może być i Valladon, miejsce dobre jak i wszystkie. Lubię sobie pozwiedzać.
- Nie odwiedzał pan, panie Rebe, tego pięknego miasta? - Demonica nieco pogoniła konia, odpoczynek odpoczynkiem, ale jednak nie lubiła za bardzo się wlec.
- Gdybym miał nie wracać do miast już odwiedzonych, to drogi by się skończyły. Nu, rozumiesz?
- Nu, rozumiem. A jakieś sprawy do załatwienia czekają prócz zwiedzania?
- Ha! Nie przystoi, aby stary krasnolud szlajał się po traktach bez spraw pieniężnych. – Rebe zaśmiał się szczerze. – Może i nie przystoi. Ale taka tradycja mojego klanu. Żonkę pochowałem, wnuki widziałem. Nu, co mi zostało, ścieżka tradycji. – Zaciągnął się fajką.
- Rozumiem. Nu, łatwo nie jest. Niestety. Chociaż ja rodziny bliższej nie mam, o jej zakładaniu też nie myślę, więc trudno mi w ogóle mówić o dzieciach, a co dopiero o wnukach... Niemniej winszuję potomstwa.
Krasnolud, gdy po raz kolejny usłyszał małpowanie jego typu wypowiedzi, wydał z siebie przeciągłe „pffffffff” i zgodnie z tradycją oraz obyczajem – obraził się śmiertelnie, odwracając głowę ostentacyjnie.
***

Resztę drogi przebyli w milczeniu, aż do postoju, o którym krasnolud zakomunikował zwięźle, nie wychodząc z roli obrażonego. Na nocleg zgodnie z zaleceniem nie wybrali gościńca – minęli go. Zboczyli z traktu i obóz rozbili na skraju wypalonego przez węglarzy lasu. Krasnolud pozwolił mułowi pogrzebać w rzadkiej trawie. Samemu burknął coś pod nosem, rozłożył śpiwór, zostawił na ziemi taborek z prowiantem i ruszył nazbierać trochę ziół, nie odzywając się ani słowem.
Wrócił, gdy w tymczasowym obozie jaśniało ognisko. Chyba się ucieszył. Zagryzając suchara, zaczął okopcać nad dymem pęki szkaradnicy, marudząc przy tym pod nosem niesamowicie wręcz.
Po wszystkim mruknął "Dobrego snu" i położył się spać.
Zoja
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zoja »

        Gdy rozbili obóz i krasnolud zniknął w lesie, Zoja skorzystała z okazji i pozbierała trochę suchego drewna. Deszcz nie padał w tej okolicy już od dłuższego czasu, dzięki czemu opał nie nasiąkł wilgocią i mógł się dobrze rozpalić. Już chwilę później pośrodku obozowiska widniała niewielka kupka gałęzi i patyków, nad którą kucała Nemorianka. Na jej dłoni tańczył płomień, któremu pozwoliła przeskoczyć na drewno. Zajęło się bardzo szybko, dając rozkoszne ciepło.
        Nemorianka rozjuczyła konia, wyjęła z sakiew jakieś suchary, które owinęła w szmaty – jedyny zapas żywności na drogę, jaki miała. Rozłożyła na ziemi posłanie i usadowiła się na nim wygodnie, zajadając się chrupkimi sucharami.
        Kiedy krasnolud powrócił, przywitała go uśmiechem, lecz nie skomentowała w żaden sposób utraty przez niego humoru, odpowiedziała jedynie cicho:
        – Dobranoc.

        Następnego dnia wyruszyli skoro świt, nie chcąc tracić czasu. Byli wyspani i nie potrzebowali wielu godzin snu, toteż szybko zwinęli obóz i wyjechali w pierwszych rannych promieniach słońca. Droga była łagodna, wyłożona kamieniami, dosyć szeroka, choć zakurzona i z rzadka uczęszczana. Leżała z daleka od szlaków handlowych, nawet kupcy podążający do Valladonu z niej nie korzystali. Nie dziwiło więc, że nie napotkali na swojej drodze nikogo.
        Prawie nie rozmawiając, wymieniając jedynie jakieś pojedyncze chrząknięcia, pomrukiwania, posapywania, zajechali do wioski, zgadzając się, że koniom przyda się postój. Koniowi i mułowi, ściślej rzecz biorąc.
        Wioska wyglądała na niezamieszkaną. Na jej obrzeżach nie dostrzegli nikogo, dopiero nieco dalej pojawili się ludzie (bo chyba i tylko oni tutaj żyli), w tym dzieci bawiące się na brudnych ulicach. Słowem – spokój, cisza, swojskość i idylla.
Awatar użytkownika
Fatyn
Zbłąkana Dusza
Posty: 2
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fatyn »

        ...wlazł pies do kuchni i porwał mięsa ćwierć,
        a jeden kucharz głupi zarąbał go na śmierć!
        A drugi kucharz mądry, co litość w sercu miał,
        pochował psa pod gruszą i taki napis dał, że:
        wlazł pies do kuchni i porwał mięsa ćwierć,
        a jeden kucharz głupi zarąbał go na śmierć...!


        Kapłan urwał piosenkę raptownie, uniósł się na koźle, spojrzał w dół wzgórza, mrużąc oczy. Przed nim znajdowała się wioska, jakich wiele widywało się na szlaku. Wioska taka, jak uczyło doświadczenie, nie musiała być jako wioska postrzegana, miast tego można w niej było widzieć, na ten przykład, okazję. Fatyn zaś zwykł z okazji korzystać.
        Przyjęto go wcale nieźle, to jest - nie próbowano rzucać weń kamieniami na przywitanie. Dostał coś do zjedzenia i obietnicę noclegu, w zamian, w przypływie dobroduszności, postanowił ponauczać nieco ciemny lud. Ciemny lud nie miał nic przeciwko, licząc przynajmniej na rozrywkę, tak więc w chwilę później, pod wieczór, słuchała go cała tutejsza społeczność, za wyjątkiem, jak mu powiedziano, Mlyka spod rzeczki, który się przeziębił i musiał leżeć w domu. Kapłan przysiadł na ganku domu sołtysa i nauczał do późna w noc, bo obmyślanie obrazowych przykładów i przypowieści mogących trafić do audytorium do łatwych nie należało.

        - Tak oto i jest - mówił Fatyn następnego dnia, gdy przekonano go, by został jeszcze chwilę, przekaz prośby wzmacniając wygrzebaną nie wiadomo skąd butelczyną wina. - O, widzieliście wczoraj - ciemno było. Ale nie tylko wczoraj, bowiem każdy dzień dobiega końca i zapadają ciemności. Powiecie sobie: ha, ale każdego dnia wstaje też słońce, które rozprasza mrok, tedy słońce silniejsze jest, potężniejsza światłość! Ale nie macie racji, bowiem bywają dni, gdy nie widzicie słońca, gdy przez cały dzień, nie jeno w noc, mrok zalega nad światem, bo chmury burzowe, gęste, zbierają się na niebie. A czy widział ktoś kiedy, by światło w noc się ukazało? Księżyc, jak wykazałem wam wcześniej, nie liczy się wcale, gdyż daje światło blade. Stąd też rozsądnie powiedzieć: Ten, Który Przenika Wszystko wkracza śmiało w domenę światła, podczas gdy światło nie wkracza tam, gdzie rządzi Ten, Który Ma Władzę! Stąd też warto zapamiętać, że gdy w dzień zastanie kogo burza, musi się ów uniżyć, by pan mój nie poczytał sobie jego postawy wyprostowanej za zbyt hardą i pyszną i by nie zechciał go piorunem porazić, by hardość jego złamać i pychę zetrzeć na proch. Stąd też gdy na wzgórzu zastanie kogo burza, niechaj zejdzie na dół, a gdy burza gwałtowna jest - położyć się płasko na ziemi trzeba i modły zanosić o oszczędzenie, a jeśliby kto miał przy sobie monety - odrzucić je od siebie, oczywiście w wiadome miejsce, by odzyskać je można było później. Tak i nie należy chronić się w czas burzy pode drzewem, bo jeśli burza zastała kogo poza domem, znak to, że ma zmoknąć, bo przeca gdyby zmoknąć nie miał, burzy nie doświadczyłby poza dachem swoim. Kto zaś chroni się pod drzewem i tym sposobem wyroki boskie oszukuje, ten łacno ściągnąć na się może śmierć.
        - Prawie gada! - odezwał się sołtys. - Tak łońskiego roku Bylar Bednarz sczezł, gdy piorun w drzewo strzelił.
        Tłumek wydał zbiorowy pomruk, wyrażający aprobatę.
        - Dobrze znów czynicie - podjął kapłan po chwili, zajadając w międzyczasie biały ser i ciamkając donośnie - że podróżnych w dom przyjmujecie, gościny im udzielając. Ot, i widzicie, Ten, Który Daje Pouczenia nagrodził was za to, by wam pokazać, że to mu się podoba. Nagroda przyszła do was pod postacią mojej osoby, a była to nagroda największa, bo poznaliście część z Prawdy. Niedługo tu jednak zabawić mogę, bo czas mi ruszać dalej i inne ludy nauczać, wiedzcie jednak, że odtąd będziecie dostrzegać Prawdę. Jak to mówią: poznać jedną cząstkę Prawdy, to jak poznać całą Prawdę... tylko niech się wam nie zdaje, że całą Prawdę znacie! Błądzić będziecie, przeto spotykać was będą kary, ale częściej czynić będziecie to, co trzeba właściwie, i za to zostaniecie wynagrodzeni, a po karach poznacie, czego się wystrzegać, obyście tylko znaków nie przegapili. Taaak... hm, hm. A, o podróżnych gadałem. No właśnie, podróżnego godzi się w dom przyjąć, bo z daleka jedzie, a skoro z daleka, to kto wie, może ważna osoba? Może szczególnie użyteczna, może mądra? Może bogata? No, jak z daleka jedzie, to pewnie utrudzona... tylko żebyście o rabunku myśleć nie zaczęli! Rabować podróżnego nie można, gdyż ohydny to czyn! Ot, łatwo to wyjaśnić: rabują bandziory. Bandziory, rabując, zabierają dobytek, i zaraz posiadają błyszczące monety, a za błyszczące monety kupują błyszczące stroje i ozdoby i tracą łaskę Tego, Który Jest W Cieniach. Gdyby bowiem zostali w cieniu i ukryciu, wiedliby życie dobre, pustelne, co jest godne pochwały, ale porzucają je dla błyskotek, ściągając na siebie Gniew. Tak więc przyjąć należy podróżnego, a i godzi się liczyć na jego wdzięczność, tedy, po wybadaniu go, należy prosić o przysługi na miarę jego możliwości. Nie gwałtem zaś, bo to się nie godzi wcale.
        Fatyn wepchnął do ust kolejny kawał sera, zagryzł podpłomykiem i spojrzał ponad tłumem. Wtedy ich dostrzegł: dwie osoby, dwoje podróżnych. Czasami jego pan zaskakiwał nawet i swojego uniżonego sługę, jak to czasami zdarzenia zsyłał w odpowiednim czasie. Kapłan uśmiechnął się, skinął głową i dopowiedział tylko:
        - A może być, że ze słów moich zrobicie użytek prędzej, niż się spodziewacie.
Awatar użytkownika
Rebe
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rebe »

Krasnoludowi z wolna przechodziła obraza na Zoję. Cóż, ostatecznie nie potrafił gniewać się wystarczająco długo. Za to co innego potrafił czynić pochłaniając całe płaty czasu – marudzić. Więc jak tylko dostali się do wsi – Rebe marudził. Najpierw napomknął, iż będą musieli spać gdzie indziej, gdyż nie wolno mu spać pod jednym dachem z demonem. Lecz potem znalazł defekt kolejny, wszak oberży tu nie mieli i trzeba się zatrzymać w cudzym domu. I popłynęła krytyka z ust krasnoluda. A tu nie zobaczył run ochronnych na drzwiach domostwa. Zaczął narzekać na brak zapobiegliwości ludzi. Tu okno krzywe – jak tak można, pewnie bachory mają. Narzekał na rżącego jak osioł muła, na odciski w stopach. Jak wiadomo, wtedy w nocy będzie padać straszliwie – nie omieszkał zakomunikować Rebe demonicy.
Wieś zadawał się dość wyludniona, dopóki ich oczom nie ukazała się chałupa sołtysa otoczona masą gawiedzi. Uwaga tłumu kierowała się na ganek, a na ganku Fatyn nauczał wieśniaków. Rebe skrzywił się mocno i wyraźnie. Nie, aby odmawiał prostym ludziom zabawy. Zresztą ci sobie również jej nie odmawiali. Mieli festyny, wesela i tym podobne rzeczy. Lecz miał złe przeczucia co do tego zgromadzenia.
- Dobry dzień. Ja dobry kraś, z towarzyszką potrzeba nam noclegu. Nu? Zapłacimy.
Sołtys być może nie do końca uważnie słuchał rad Fatyna. Być może nie pamiętał, może po prostu miał zły humor, gdyż przyciśnięta kciukiem do ziemi osa jednak potrafiła go użądlić. Ten człowiek o iście lisiej aparycji nastroszył rude brwi i pociągnął nosem obrzydliwie. Następnie wspomniał coś o chędożonych czarnoksiężnikach z wygolonymi głowami. Trudno było krasnoludowi rzec, co konkretnie. W życiu nasłuchał się tylu obelg, że wszystkie zlewały się w jedno.
- Ja dobry kraś, nu. Lekarz dyplomowany.
Sołtys parsknął. Nauka naukami, własne przekonania własnymi. W tłumie panowała pewna konsternacja.
Zoja
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zoja »

Zoja znowu nie mogła powstrzymać cisnącego się na twarz uśmiechu. Miała dobry humor, toteż nic dziwnego, że wszystko ją bawiło. Może też to była wina pobłażliwości, którą obdarzała wszystkich dokoła. Widząc tłum zgromadzony wokół jakiegoś człowieka siedzącego na progu i obserwując nieudolne próby Rebe dotyczące znalezienia noclegu, zatrzymała konia i zsiadła z niego. Po trudach podróży straciła już trochę arystokratycznego wyglądu – wygodne ubranie pokryło się kurzem, na pięknej twarzy okolonej czarnymi włosami (teraz związanymi na karku w rozwalającą się kitkę) malowało się zmęczenie, lecz w zielonych oczach wciąż lśniła energia. Zwłaszcza że Zoja dostrzegła okazję do wykorzystania swoich zdolności dyplomatycznych. Uwielbiała wcinać się we wszelkie kłótnie i je łagodzić.
– Spokojnie, dobrzy ludzie. – Uniosła ręce, ukazując, że nie ma złych intencji, że nie wyciągnie teraz broni i nikogo nie zamorduje. – Rebe jest trochę porywczy, ale nie chciał źle. Przybywamy z daleka, długa droga tak przed nami, jak i za nami, czy bylibyście tak uprzejmi, żeby udostępnić nam miejsce na nocleg? Prosimy jedynie o siennik i kawałek chleba… Nie więcej. Nie zamierzamy niczego ukraść. Zapłacimy wam.
Dostrzegła w tłumie poruszenie. Widać nie wszyscy byli przychylni przyjmowaniu obcych, zwłaszcza wyglądających tak egzotycznie… No ale nic, każde nastawienie da się zmienić, nawet jeżeli ktoś jest bardzo uparty.
– Nie chcemy sprawić kłopotów. Jeżeli naprawdę nie ma miejsca, możemy odjechać.
– Nie chcielimy was urazić… My prości ludzie… Ale ten czcigodny mędrzec twierdzi, że podróżnych trzeba ugościć… – odezwała się w końcu nieśmiało jakaś starowinka, ruchem zmarszczonej i schorowanej ręki uciszając przywódcę wioski. – Mam wolne miejsce w izdebce, siennik po starszej córce, wyjechała ino już…
– Mogę dać miejsce w stodole – zaoferował krzepki mężczyzna o gęstej, czarnej brodzie.
– Dziękujemy – odparła szczerze Zoja, chwytając uzdę swojego wierzchowca.
Awatar użytkownika
Fatyn
Zbłąkana Dusza
Posty: 2
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fatyn »

        Gdyby w mroku nocy, pośrodku ludzkiego osiedla, otworzył się nagle portal wiodący wprost do czeluści piekielnych, mógłby pewnie wywołać niemałą panikę. Noc przeszyłyby wrzaski, spowodowane widokiem krwistoczerwonej łuny, która wzięła się znikąd, swąd siarki wyciskałby łzy z oczu tych, którzy nie płakaliby z przerażenia - a jednak ten, który wynurzyłby się z tego tworu mrocznej magii z radością wyczułby w powietrzu zapach strachu śmiertelników, sycąc się nim przed swym ostatecznym triumfem.
        Otworzył się portal, krwistoczerwona łuna buchnęła wraz ze swądem siarki, wynurzyła się postać: wysoka, czerwonoskóra, szczycąca się wielkimi, złotymi rogami, wyrastającymi spośród gęstej, czarnej czupryny, odziana w najdoskonalsze szaty, krojone wedle najnowszych kanonów alarańskiej mody. Z zamkniętymi oczyma odchyliła się ona do tyłu, uniosła ręce, z drapieżnym uśmiechem wciągnęła powietrze, chcąc sycić się strachem śmiertelników. Napłynęły zapachy - siarka, palony tłuszcz, palone włosy, palone bliżej niezidentyfikowane substancje, a pośród tego wszystkiego, delikatna, przytłumiona przez inne, woń...
        ...ziemniaków.
        Postać otworzyła oczy. Portal zamknął się.
        Postać zaklęła w Czarnej Mowie tak straszliwie, że pająk, tkający sieć w kącie niewielkiej piwniczki przy chłopskim domu nad rzeczką, padł martwy.
        Postać zaklęła raz jeszcze, Ziemniaki zgniły i rozsypały się w czarny proch.
        Wreszcie wydostała się z piwniczki, wychodząc po drabinie i rozbijając rozklekotane drzwiczki. Tu równie dobrze można siać terror i zniszczenie, ot tak, dla wprawy, myślał sobie diabeł, podchodząc nieśpiesznie w stronę stojącej nieopodal chaty.


***



        Fatyn, obserwując nastroje tłumu, westchnął ciężko i pokręcił głową. Tak też się zdarzało, że głupsi zatwardziale tkwili w swojej głupocie, ani myśląc otwierać się na słowa mądrości. Staruszek wstał więc ze swojego miejsca, zszedł powoli w dół po schodach, sołtysa nie zaszczycając spojrzeniem. Tłum rozstępował się przed nim. Wreszcie przystanął.
        - Mlyka spod rzeczki zmogła choroba - oświadczył. - Udam się więc do niego, bardziej przydam się ja tam, niźli tutaj, tracąc słowa na uszy wasze, którymi nie słyszycie, choć słuchacie. Jeśli nie chcecie rozumieć, szkodę dla siebie czynicie, nie dla mnie, i niech pan mój obdarzy was swą łaską, nim będzie za późno. Panie krasnoludzie! - zwrócił się do Rebe. - Pan, jak słyszałem, lekarz dyplomowy. Ci dobrzy ludzie ugościli pana, w nocleg przyjęli, a i towarzyszka spać pod gołym niebem nie będzie musiała, godzi się odpłacić swoją umiejętnością za dobry ten czyn. Pójdzie pan ze mną, razem może pomożemy zacnemu człekowi? A i pani, jeśli nie straszne jej sprawy ciała i choroby, niech podąży z nami, pokaże, że troszczy się o los sąsiada i przyjaciela tych, którzy zatroszczyli się o nią.


***



        Mlyk spod rzeczki, jak można się było domyślać, chatę miał nad strumieniem, który to przepływał obok wioski. Dom skromny, z bali, kryty strzechą, obok spichlerz, stodoła i kawał łąki, na której pasła się krowa, dalej trochę pola. Kapłan podszedł do drzwi, zastukał. Otworzono mu po chwili, baba w średnim wieku spoglądała nań nieufnie.
        - Czego chce? - spytała, nie przejmując się pozdrowieniami.
        - Męża zobaczyć - odparł Fatyn, również porzucając uprzejmości.
        - Mąż chory - kobieta usiłowała zamknąć mu drzwi przed nosem, co wydatnie utrudnił jej dębowy kostur, który staruszek wetknął między nie a framugę.
        - Ano - pokiwał głową. - Dlatego i przychodzę.
        - A one? - niewiasta ruchem głowy wskazała Rebe i Zoję, stojących z tyłu.
        - Wędrowcy, wielce uczeni, też chętni, coby pomóc. Pan krasnolud jest lekarzem, zna się na ziołach i chorobach.
        - Pieniędzy nie mamy...
        - I pieniędzy mi nie trzeba - kapłan uśmiechnął się ciepło. - No, prowadź do męża, zobaczymy, co się da zrobić.
        Mlyk leżał na koślawym łóżku, pod pierzyną, trzęsąc się z zimna. Na pierwszy rzut oka na przeziębienie to nie wyglądało. Fatyn podszedł bliżej, wtedy zobaczył.
        Ramię wieśniaka, spoczywające na kołdrze, było poprzecinane czarnymi liniami, kapłan nie od razu zorientował się, że to żyły. Czoło chorego perliło się od potu, oddychał nieregularnie, chrapliwie, gardło miał spuchnięte. Staruszek cofnął się nieco. Takiego widoku nie spodziewał się.
Zoja
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zoja »

Zoji też się nie spodobał widok chorego, nie znała się jednak na medycynie tak dobrze, jak Fatyn, nie mogła więc ocenić przyczyny jego stanu. Zajrzała jedynie do chaty wiedziona ciekawością, ale smród w niej zalegający bardzo szybko ją wypędził. Wzruszyła ramionami i wróciła na świeże powietrze, zdecydowana nie zostawać tam dłużej, niż jest to konieczne.
Stwierdziła, że w zasadzie nie ma co ze sobą zrobić. Nie znosiła siedzieć bezczynnie, a w tej chwili nie miała niczego innego do roboty. Pozostało jej jedynie kręcić się w kółko i bez sensu po miasteczku, czekając na Fatyna i Rebe.
– Dlaczego nie pojedziesz gdzieś dalej sama? – zagadnęła ją nieśmiało dziewczyna wieszająca pranie na sznurku, niedaleko ostatnich chat miasteczka. – Przepraszam, może nie powinnam tak pytać… Pani…
– Nie szkodzi, nic się nie stało. – Zoja machnęła ręką z uśmiechem, z zadowoleniem przyjmując propozycję rozmowy. – To moi towarzysze… Mieliśmy ruszyć razem.
– Nie nudzi ci… pani… się?
– Może trochę. – Usiadła na ziemi obok drzewa, na którym wisiał jeden z końców sznurka, nie przejmując się wilgocią. – Nie muszę na nich czekać, ale chcę.
– Rozumiem… Ale słyszałam, że mówili, że pozostaną w miasteczku jeszcze z tydzień…
– Hmm? Nie słyszałam o tym… Ale nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. – Wzruszyła ramionami. I co ona teraz będzie robić tutaj przez tydzień?! Westchnęła cicho.
– Niech pani jedzie dalej… Zanudzi się pani tutaj…
– Nie mam dokąd jechać.
– Może do jakiegoś miasta, poszukać roboty? Tu, na wsi, nie ma za wiele interesujących… rzeczy, tak mówicie? – Dziewczyna skończyła wieszać ostatnią sztukę bielizny i podniosła z ziemi kosz, najwyraźniej z zamiarem powrotu do miasteczka. – Tak chyba będzie najlepiej… – dodała ostrożnie.
– Pewnie masz rację. – Zoja też podniosła się z miejsca, targając sobie odruchowo czarne włosy.

Jeszcze tego samego dnia wzięła konia i wyjechała sama, żegnając się z Rebe i Fatynem, którzy jednak jej nie zatrzymywali. Im było wygodnie podróżować razem, a o nią się nie bali. Czuła się cudownie, siedząc w końskim siodle i znowu jadąc przed siebie, gdzie tylko nogi – lub końskie kopyta – poniosą.

[Ciąg dalszy: Zoja]
Zablokowany

Wróć do „Rzeka Motyli”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości