Meot[Park Miejski] Wiosenny poranek

Królewskie miasto, nad którym piecze sprawuje król Terezjusz, a jego siedzibą jest ogromny w swych rozmiarach pałac budowany przez wieki, który rozrasta się nawet dzisiaj. Kiedyś był to po prostu szeroki, płaski budynek o dwóch piętrach i smutnych, szarych ścianach. Postanowiono jednak dobudować wieże z wąskimi oknami, a pałac otoczyć pnącą roślinnością. Tak więc dzisiaj Pałac Królewski Meot nie straszy już szarością. Dzięki posadzeniu przy murach winorośli, bluszczy i innych pnących rośli budynek wygląda zupełnie inaczej. Zwłaszcza, kiedy winobluszcze zmieniają kolor liści, czy kiedy kwitną oplatające okna powoje.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

[Park Miejski] Wiosenny poranek

Post autor: Theotar »

Mniej więcej sto stóp na północ od targu rozciąga się się rozległy park. Powstał on około stu lat temu, kiedy to dziadek obecnego króla Meot obejmował tron, a jedną z jego pierwszych decyzji było właśnie wybudowanie parku. W tym celu do królestwa ściągnięto najlepszych ogrodników z sąsiednich królestw, nawet z Kryształowego Królestwa, które nie było w zbyt dobrych stosunkach z Meot, przybyli elfi mistrzowie sztuki ogrodniczej. Prace trwały blisko trzy miesiące, a z okazji ich zakończenia został zorganizowany, na rozkaz króla, festyn dla mieszkańców miasta. Świętowano do późnych godzin nocnych, piwo i wino lało się strumieniami, muzykę i śpiew słychać było nawet poza granicami miasta, a uśmiech długo gościł na twarzach jego mieszkańców.
W zewnętrznej części parku posadzono różnobarwne kwiaty wielu gatunków tak, by każdy odwiedzający to miejsce był przywitany przez niezwykła mieszankę zapachów oraz miłą dla oka, wielobarwną mozaikę rozpościerającą się niczym misterny dywan na dworze wschodniego władcy. W centralnej części znalazło się miejsce dla monumentalnych dębów i kasztanowców, których korony z czasem przesłoniły niebo zapewniając przyjemny cień w upalne dni. Pośród rozlicznych drzew i krzewów wiły się jak węże setki brukowanych alejek.
Park tętnił życiem, często można było spotkać tutaj wiewiórki schodzące z drzew, ptactwo radośnie śpiewało w ich koronach, a w oczkach wodnych ulokowanych na terenie parku dom swój miały małe kolorowe rybki.
Mieszkańcy Meot chętnie odwiedzali park, spotkać można tu było spacerujących zakochanych, seniorów przesiadujących na ławkach i rozpamiętujących stare czasy, a na otwartych przestrzeniach ludzie rozkładali koce i wypoczywali na świeżym powietrzu.

Theotar kroczył powoli jedną z południowych alejek. Przychodził tu już wielokrotnie w swoim życiu, ta wizyta była jednak szczególna. Jako mieszkaniec sierocińca wymykał się ukradkiem i przychodził tutaj obcować z przyrodą oraz obserwować mieszkańców Meot, szczególnie szczęśliwe rodziny, ojców i matki bawiących się beztrosko ze swoimi dziećmi. Theo, chyba jak każda sierota, pragnął mieć rodzinę, niestety jedyne co mógł to obserwować ukradkiem innych.

Dzisiejszego poranka, po raz pierwszy przekroczył granice parku jako wolna osoba. Już nie musiał się obawiać, że ktoś go zobaczy i po powrocie do sierocińca będzie miał nieprzyjemności. Powinien być szczęśliwy z takiego obrotu spraw. Nie był. W jego głowie wciąż tkwiła tylko jedna myśl: "Co teraz Theo? Co teraz?" - zdawał ciągle powtarzać w duchu do siebie. Szedł, więc tak zamyślony przemierzając kolejne skrzyżowania alejek. W końcu doszedł do centralnego punktu parku, dużego stawu, wokół którego rosły wysokie dęby o rozłożystych koronach.

Podszedł do brzegu i przykucnął. Dłuższą chwilę beznamiętnie spoglądał na drugi brzeg, by później opuścić głowę i spojrzeć w taflę wody. Patrzył na swoje odbicie w lustrze wody. -"Kim ty jesteś? Skąd pochodzisz?" - takie pytania rodziły się w jego głowie. Spoglądając w dół ujrzał swoje bose stopy, co przypomniało mu o jego beznadziejnej sytuacji, w której się znajdował, bez domu, bez pracy, bez żadnych umiejętności, nawet czytać i pisać nie potrafił. - "Chyba niedługo zabawię na tym świecie. - pomyślał.

Dzięki swojemu wyostrzonemu zmysłowi słuchu, wychwycił czyjś głos dobiegający z oddali. Z jego natężenia wnioskował, że jego źródło zbliża się w jego kierunku. Niemal odruchowo zgarnął dłonią z ziemi kilka kamieni, obrócił się na pięcie, podbiegł do najbliższego dębu, podskoczył odbijając się prawą nogą od pnia drzewa wybijając się tym samym jeszcze wyżej, po czym złapał się grubej gałęzi. Nadany sobie pęd wykorzystał jeszcze, by rozhuśtać się na tyle, żeby po zwolnieniu uścisku wylądować stopami na gałęzi obok. Przykucnął chowając się za zasłoną z liści i gałęzi i czekał na rozwój nadchodzących wydarzeń. Był pewien, że nikt nie powinien go zauważyć.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Kiedy dowlekł się do parku, był kompletnie wykończony.
Kradzionego konia sprzedał na mijanym targu, ale chwile później jego pieniądze w magiczny sposób zniknęły z kieszeni płaszcza. Pamiętał z opowieści sędziwego Arcy-druida - w czasach gdy istniał jeszcze Krąg Ash Falath'neh - o ludziach zwanych "złodziejami". Ponoć trudnili się oni kradzieżą cudzych rzeczy by samemu na tym zyskać. Choć był to dziwny zwyczaj to jednak całkowicie w stylu ludzi. Kolejny dowód, że nie można im zaufać, a najlepiej to wszystkich zarznąć. "Tylko jak tu zarżnąć dziesiątki tysięcy istot?" - pomyślał chłopak ponuro.

Ruszył alejkami parkowymi, podziwiając kunszt rzemieślnika, który tak idealnie odwzorował naturę. "To musiał być elf" - chłopak nie miał żadnych wątpliwości Zbudowano je na kształt elfickich ogrodów, na które chłopak napatrzył się w dzieciństwie razem z driadami. Było to doskonałe miejsce do odzyskania zapasów energii. Trzeba by było tylko znaleźć jakiś zaciszny kącik, by móc się w spokoju skupić. Kręciło się tu zadziwiająco sporo ludzi, a widok człowieka przemieniającego się w Wisp'a nie należał do najczęstszych.

Po paru minutach poszukiwań i błądzeń pośród alejek rozległego parku, Darshes dojrzał niewielki, dębowy zagajnik. Drzewa miały szerokie pnie i rozłożyste gałęzie, na których szumiało mrowie młodych listków. Pośród konarów kręciło się mnóstwo wiewiórek, a na najbardziej wysuniętych gałęziach niewielkie ptaki zrobiły swoje gniazda. Między pniami coś połyskiwało - zapewne niewielkie jeziorko, tworząc w ten sposób coś na kształt ukrytego wodopoju.
- Przynajmniej tam będzie cisza... - mruknął pod nosem przechodząc obok grupy krzykliwie ubranych i głośno śmiejących się ludzi.

Kiedy tylko przekroczył granicę drzew, ujrzał sporego rozmiaru staw z krystalicznie czystą wodą. Trawa była tu gęsta i bujna, jednak delikatnie przystrzyżona. Widać było rękę wprawnego ogrodnika. Niektóre korzenie dębów sięgały wody, czerpiąc z niej życiaodajne składniki. Same zaś drzewa wydawały się nieco poruszone. Szeptały o czymś między sobą, jednak chłopak był zbyt zmęczony by sie im przysłuchiwać.

Usiadł więc niedaleko tafli wodnej i przymknął oczy skupiając myśli na swoim jestestwie. Nagle wszystkie dźwięki ucichły. Zawsze tak było na chwile przed przemianą. Chłopak miał teorie, według której podczas przemiany zakłócał przestrzeń wokół siebie by umożliwić transformacje. Była to oczywiście tylko teoria i mogła być stekiem bzdur

Sylwetkę Darshes'a otoczyły zielonkawe sploty energii. Rozległ się krótki, słaby błysk i ubranie chłopaka opadło na ziemię. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą było ciało z krwi i kości, teraz znajdowała się kula jasno-zielonej energii. Nie miała ani oczu, ani uszu. Nie była ani ciepła ani zimna. Nie można było jej dotknąć ale zobaczyć - jak najbardziej.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

Ukryty w koronie dębu Theotar obserwował młodego maie, który właśnie wszedł do zagajnika. Darshes kroczył powoli w stronę stawu ciężko stawiając kroki i podpierając się od czasu do czasu o swój drewniany kostur. Ze sposobu w jaki się poruszał, Theo wywnioskował, że przybysz musi być mocno zmęczony. Ponieważ głowa wędrowca pozostawała ukryta pod kapturem, półelf nie potrafił określić do jakiej rasy należy obiekt jego obserwacji. Mógł jedynie zgadywać, po szczupłej sylwetce, że ma do czynienia z elfem.

W Meot rzadko widywano elfów, czego przyczyną były spory terytorialne z sąsiednim elfim królestwem. W związku z tym, Theo nie widział w swoim życiu ich wielu, dlatego też przyglądał się młodzieńcowi bardzo uważnie motywowany dodatkowo tym, że sam po części był elfem. Świadomość, że tuż obok niego jest ktoś, kto jest mu w pewien sposób bliski, sprawiała, że jego serce biło szybciej.

Gdy nieznajomy usiadł, rozejrzał się wokół, jego wzrok przez moment skierowany był w miejsce, w którym schowany był Theo. Ta krótka chwila wystarczyła, by Theotar mógł ujrzeć szczerozłote źrenice Darshes'a. Złoto otoczone zielenią, skąpane w bieli - widok ten wprawił go w osłupienie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział, ani nie słyszał, by ktoś takowe posiadał. Podobno oczy są zwierciadłem duszy. Z oczu wędrowca Theo wyczytał zmęczenie, gniew, ale i dobro, duże pokłady dobra.

O ile widok niecodziennych oczu nieznajomego wywarł ogromne wrażenie na młodym półelfie, o tyle to, co się stało później, czyli przemiana maie w formę energetyczną, tak zszokowała Theo, że niemal nie spadł z drzewa, na którym siedział. Ciało wyparowało, ubranie bezwładnie opadło na ziemię, a nad gruntem pojawiła się zielonkawa kula energii. "Co to było u licha?" - pomyślał.

Nagle, jakieś pięćdziesiąt metrów od miejsca, w którym przed chwilą młody maie zmienił formę, otworzył się portal, z którego wyszło dwoje ludzi odzianych w czerwone szaty.
- Bariera energetyczna! Szybko! - zawołał jeden z nich, na co drugi zareagował szybkimi i precyzyjnymi ruchami rąk oraz potokiem dziwnych, niezrozumiałych dla Theotara słów. Gdy mag zakończył inkantacje, wisp zastygł nieruchomo nad ziemią, jakby czas się dla niego zatrzymał.
- Jest nasz - powiedział z zadowoleniem człowiek, który przed chwilą rzucił zaklęcie.
- Wybornie Hadricku - pochwalił go drugi czarodziej - Maie w środku miasta... kto by pomyślał - dodał po chwili lekko zamyślony. - Nie mamy czasu, zaklęcie "bariery energetycznej" ma ograniczony czas działania, więc skup się teraz, aby utrzymać je jak najdłużej, ja tymczasem zacznę inkantować "przejęcie energii". Jak dobrze wiesz, mój młody uczniu, jest to bardzo skomplikowane zaklęcie, a mocy mi starczy tylko na jedną inkantację.
- Dobrze mistrzu Shander - powiedział pokornie Hadrick, po czym dodał: - szkoda, że maie zginie, to taka ciekawa istota.
- Cel uświęca środki, potrzebujemy energii, a maie to doskonałe ich źródło - oznajmił czarodziej.

Shander podszedł do Darshes'a, wyciągnął z togi sakiewkę, z której wysypał na otwartą dłoń jakiś pył i wydmuchał go wprost na unieruchomionego maie. Następnie mag rozstawił szeroko nogi, ręce rozłożył lekko je unosząc, a głowę uniósł wysoko do góry. Po chwili z ust czarodzieja słychać było dziesiątki, a nawet setki słów wypowiadanych bardzo szybko. Sam mag wydawał się być w swego rodzaju transie.

Theotar obserwował całe wydarzenie ze swojej kryjówki. Początkowo miał zamiar biernie przyglądać się wydarzeniom i je bezpiecznie przeczekać. Nie wiedział, czy może ten maie, jak go nazwali czarodzieje, nie jest przypadkiem jakimś zbiegiem i złoczyńcą. Jednak słowa o zabijaniu, o pozbawieniu życia w imię własnych potrzeb uświadomiły go, kto w tym zagajniku jest zły. "Jedyne co mam do stracenia, to życie, a więc niezbyt wiele" - pomyślał.

Hadrick stał w pobliżu swojego mistrza skupiając całą swoją uwagę na zaklęciu bariery. Nagle usłyszał delikatny świst i poczuł ruch powietrza tuż przy swojej głowie. Odruchowo odwrócił się i zobaczył swojego mentora trzymającego się za szyję i krztuszącego się. Nim zdążył zorientować się, że Shander został trafiony w grdykę kamieniem, drugi wystrzelony z procy Theotara kamienny pocisk ugodził go w tył głowy, po czym padł na ziemię.

Theotar zeskoczył z drzewa wykonując przy tym dość efektowne salto. Następnie biegł tak szybko, jak tylko potrafił w kierunku magów, miotając w ich stronę kamienie. Shander odzyskawszy możliwość mówienia zaklął siarczyście, po czym jednym ruchem ręki przywołał magiczna zasłonę, przez którą już żaden pocisk nie zdołał się przebić. Drugą ręką wykonał ruch w stronę szarżującego półelfa, a z jego dłoni wydobyła się fala energii, która uderzyła w Theo odrzucając go na kilkanaście metrów do tyłu. Dało to magowi cenny czas na otwarcie portalu i ucieczkę ze swoim nieprzytomnym uczniem na plecach.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

To stało się niezwykle szybko. Drobne, nieregularne drgnięcia na granicy świadomości i dwójka ludzi wynurzająca się z portalu. Mieli na sobie czerwone, wełniane szaty z wykwintnymi wzorami. "Magowie!" - zrozumiał chłopak od razu.
- Bariera energetyczna! Szybko! - zawołał jeden z nich.
Zaskoczony Maie przerwał trans i szybko rzucił się do ucieczki, gdy powietrze przeszyła fala energii, która go sparaliżowała. Mężczyźni wymienili między sobą uwagi na temat tego jakie maja szczęście, że znaleźli Maie w środku miasta i o tym że za chwilę pochłoną jej energię.
"Co to, to nie!" - pomyślał przerażony chłopak i zaczął się wyrywać, jednak zaklęcie było dość potężne by mu uniemożliwić zrobienie czegokolwiek. Jeden z magów, ten nazwany wcześniej mistrzem Shander'em, podszedł do chłopaka i zaczął czerpać jego energię.

Darshes poczuł jak słabnie, a jego umysł zaczyna się wypełniać pustką, więc wyrywał się i rzucał - bezskutecznie. Jego moc magiczna również została zablokowana, a na teleportacje nie miał co liczyć. Już zaczął odchodzić do krainy przodków, gdy nagle jego moc powróciła. Zaraz potem wróciła zdolność do poruszania się i używania magii. Shander złapał się za gardło.

Chłopak rozglądnął się oszołomiony. Na magów nacierał samotna postać. Jej ubranie było brudne i zniszczone, a włosy tłuste i posklejane tak bardzo, że trudno było rozróżnić ich kolor. Bosymi stopami szybko pokonywała dystans jaki dzielił ją od magów, jednocześnie zasypując ich gradem kamieni z trzymanej w ręku procy.

Jednak czarodzieje wyglądali bardziej na wkurzonych przybyciem nieproszonego gościa, niż przerażonych. Człowiek zwany Shander'em zaklął siarczyście i podniósł magiczną tarcze, jakich Darshes widział tysiące w życiu, gdy żył jeszcze w lesie. Kamienne pociski, odbijały sie od przeźroczystego muru, niczym piłka od ściany. Mag, zadowolony z siebie uniósł drugą rękę i wystrzeli magiczny pocisk, który trafiając w klatkę piersiową nieznajomego, odrzucił go kilkadziesiąt stóp do tyłu.

Maie, widząc jak Shander podchodzi i podnosi swojego nieprzytomnego ucznia z ziemi, zrozumiał że to jego ostatnia szansa. Przywołując resztkę swojej mocy, nakazał roślinom zatrzymać magów. Zbyt późno. W momencie kiedy dwa korzenie wystrzeliły z ziemi, czarodzieje znikli w portalu.

- Psia ich mać, co ich zrodziła! - zaklął siarczyście chłopak, dając upust swojej złości. Widząc jednak jak korzenie zaczynają obrastać kolcami, szybko się uspokoił. Postanawiając, że na razie zostawi tę sprawę w spokoju, Darshes pod-lewitował do leżącego na trawie chłopaka - wydawał się być nieprzytomny.

Przybierając znowu swoją "ludzką" formę, przyłożył ucho do klatki piersiowej młodzieńca, jednocześnie wysyłając drobny impuls magiczny do jego ciała by zbadać obrażenia. Nie trudził się nawet by założyć coś na siebie.
- Serce bije, kręgosłup cały, wydaje się że jedno żebro ma niewielkie pęknięcie, ale poza tym nic niezwykłego. Parę siniaków i... - Maie podniósł głowę i spojrzał swymi złocistymi źrenicami na twarz chłopaka, całą pokrytą bliznami. - Ciekawe kto cię tak urządził? - Darshes wyczuł, że chłopak ma liczne blizny na ciele, a najpaskudniejszą na plecach. Wyczuł również, że ta istota nie jest do końca człowiekiem. Dla upewnienia się, odsłonił włosy nieznajomego, ukazując szpiczaste uszy. - Miałem racje. - mruknął do siebie zadowolony po czym poklepał nieznajomego po twarzy. - Halo! Budzimy się, śpiąca królewno.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

Theotar stał w centrum niewielkiej leśnej polany. Od razu rozpoznał to miejsce. To tutaj w swojej sennej wizji, jaką miał po dotkliwym pobiciu w sierocińcu, spotkał jednorożca na skraju strumienia. Tym razem był sam, a wokół panowała dziwna cisza. Nie było słychać szumu wody, szelestu liści, powietrze też było jakieś takie statyczne, nieruchome. Theo poczuł w gardle straszne uczucie suchości, podszedł więc do strumienia, by się napić. Przyklęknął na skraju wody i wyciągnął w jej kierunku dłonie, by zaczerpnąć odrobinę krystalicznie czystej cieczy. W wodzie ujrzał swoje odbicie. Widok zdziwił go, gdyż jego twarz pozbawiona była blizn, włosy nie były tłuste i posklejane, a zdrowe, lśniące i starannie ułożone. Jego oblicze było dumne i dostojne.
- Tak wyglądasz naprawdę Theo. To jest twoje prawdziwe oblicze, więc powstań! - usłyszał kobiecy głos, o przyjemnym dla ucha niskim tonie, dochodzący z bardzo bliska. Podniósł głowę i zobaczył, że po drugiej stronie strumienia stoi majestatycznie czarna pantera. Kocica miała smukłe ciało, piękną, lśniącą czarną sierść, a w prawym uchu nosiła okrągły miedziany kolczyk. Oczy zwierzęcia były szczerozłote z pionowymi źrenicami. Chłopak nie mógł oderwać od nich wzroku.
- Halo! Budzimy się, śpiąca królewno. - powiedziała kocica. Theo w ogóle nie zrozumiał tego zdania zupełnie wyrwanego z kontekstu.
- Halo! Budzimy się, śpiąca królewno. - powtórzyła, a jej oczy zaczęły się zmieniać. Najpierw źrenice zrobiły się okrągłe, potem złoto tęczówek poczęło je wypełniać, by w końcu same tęczówki zmieniły kolor na jasną zieleń. Gdy Theotar oderwał wzrok od oczu zwierzęcia zdał sobie sprawę, że nie spogląda na niego pantera, a młody elf.

Powoli zaczął orientować się w sytuacji. Przypomniał sobie o całym zdarzeniu w parku, o tym jak szarżował na magów, o fali energii, która go powaliła. Wraz z powrotem świadomości, przyszedł ból. To obrażenia poniesione od magicznego pocisku dawały o sobie znać. Theo zignorował ból, jak zwykł to zawsze robić i skupił swój wzrok na twarzy elfa.
- Maie - powiedział trochę jeszcze łamiącym się głosem, jakby chciał zwrócić się do nieznajomego po imieniu. W istocie Theo nigdy nie słyszał o maie i myślał, że jest to jego imię.
- Ty żyjesz! - dodał, po czym na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Magowie? Gdzie się podziali? - zapytał - Czego oni u licha chcieli? Kim lub czym ty w zasadzie jesteś? - Theo zasypywał nieznajomego gradem pytań. Nie czekając na odpowiedź podniósł się do siadu i począł mu się przyglądać. Młody maie był całkiem nagi. Opalenizna zdobiła jego gibkie, umięśnione ciało. Krótkimi, brązowymi włosami delikatnie targał wiatr. Złoto-zielone oczy elfa z zaciekawieniem go obserwowały.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Chłopak nie mógł się powstrzymać od oglądania tej istoty. Wśród druidów było nawet sporo pół-elfów, jednak żaden nie miał tak charakterystycznych ludzkich cech.
"Może ma tylko domieszkę krwi elfickiej?" - przemknęło mu przez umysł w momencie gdy nieznajomy zalewał go serią pytań. Tak po prawdzie, trochę bawiło go zdezorientowanie chłopaka. Jednak ten mieszaniec mu zaimponował - obojętne czy odwagą czy głupotą - samotnie rzucając się na dwójkę magów.
Jednak sytuacja była w miarę poważna. Nie miał pojęcia jak magowie go znaleźli i czemu chcieli odebrać mu energię, wiedział jednak, że jeśli pozostaną w tym miejscu czeka ich niechybnie śmierć. "No, przynajmniej mnie" - pomyślał kwaśno.
- A więc Elficka Krwi, życie ci zawdzięczam. - Zaczął chłopak wstając i podchodząc do swoich ubrań. - Odwdzięczyłbym ci się od razu. Niestety. Nie zregenerowałem jeszcze swojej mocy. Widzę również, że masz sporo pytań. Chętnie ci na nie odpowiem, jeśli to zaspokoi twoją ciekawość. - Powiedział ubierając spodnie i wysokie buty, a następnie zaciskając rzemienie. - Jednak nie w tym miejscu. Za jakiś czas znowu zaczną mnie szukać, a ja potrzebuje dobrej kryjówki by odzyskać siły. - Zarzucił skórzana tunikę na ramiona, a pelerynę spiął na szyi metalową broszką z wielkim czarnym obsydianem. - Opowiem ci ile zdołam po drodze. - Przerzucił sakwę przez ramię i podniósł kostur. - Zacznijmy od wyjaśnienia jednej sprawy - nie życzę sobie by określano mnie mianem gatunku. Nie jestem psem.
Mówiąc to chłopak rozglądnął się czy nic mu z sakwy nie wyleciało, po czym obrócił się w stronę młodzieńca. Wolnym krokiem podszedł do niego i wyciągnął rękę w jego stronę
- Jestem Darshes. Z Kręgu Ash Falath'neh.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

Dłuższą chwilę Theotar i Darshes badali się wzajemnie wzrokiem, jakby jeden chciał odgadnąć myśli drugiego. Ciszę przerwał maie:
- A więc Elficka Krwi, życie ci zawdzięczam - powiedział, po czym wstał, obrócił się i udał się w stronę kupki pozostawionej przez niego odzieży i ekwipunku. "Elficka Krew" - Theo poczuł się lekko zmieszany takim określeniem jego osoby. Odwoływanie się do jego elfiej części do tej pory zawsze miało za zadanie go obrazić. Chłopak zastanawiał się, czy tak było i tym razem, ale szybko doszedł do wniosku, że nie, gdyż jak mogłaby go obrażać osoba, która sama wygląda jak elf.

Jeszcze bardziej zmieszał go widok nagiego elfa, która właśnie się ubierał. Theotar nie przywykł do nagości. Ewidentnie był to dla niego temat tabu.
- Odwdzięczyłbym ci się od razu ... - rozpoczął swoją wypowiedź Darshes. - "Odwdzięczyć? Nie, nic mi nie jesteś wininen." - pomyślał Theotar zawieszając wzrok gdzieś w oddali, byleby tylko nie patrzeć na półnagie ciało młodzieńca.
- Widzę również, że masz sporo pytań. Chętnie ci na nie odpowiem, jeśli to zaspokoi twoją ciekawość. Jednak nie w tym miejscu. Za jakiś czas znowu zaczną mnie szukać, a ja potrzebuje dobrej kryjówki by odzyskać siły. Opowiem ci ile zdołam po drodze. - oznajmił Darshes, który właśnie skończył się ubierać. - "Po drodze? Ja nigdzie się z tobą nie wybieram! Nic od ciebie nie chcę! Z drugiej strony jednak i tak nie mam co ze sobą zrobić. Może choć raz się komuś do czegoś przydam?" - bił się z własnymi myślami półelf.
- Zacznijmy od wyjaśnienia jednej sprawy - nie życzę sobie by określano mnie mianem gatunku. Nie jestem psem. - powiedział stanowczo maie. Słysząc te słowa Theotar poczuł ogromny wstyd i zażenowanie, zdał sobie sprawę, że "Maie" to nie imię nieznajomego, a jego rasa, o której, jak pewnie o wielu innych, nigdy nie słyszał. Zastanawiał się właśnie co odpowiedzieć, jak wytłumaczyć swoją głupotę, gdy nieznajomy obrócił się, podszedł do niego, wyciągnął w kierunku Theo dłoń i powiedział:
- Jestem Darshes. Z Kręgu Ash Falath'neh.
- Jestem Theotar... - odparł półelf zawieszając na chwilę głos i ściskając dłoń maie - ...Theotar - znów zrobił dłuższą pauzę zastanawiając się chwilę - nie znam swego nazwiska. - dodał w końcu.
- Proszę mi wybaczyć Panie, ale nie moim zamiarem nie było obrażanie twojej osoby. Wychowałem się w sierocińcu i niewiele wiem o świecie. Myślałem, że "maie", to twoje imię Panie. Teraz już nie popełnię tego błędu - tłumaczył się Theotar trzymając głowę pochyloną w dół oraz wpatrując się w zielony dywan pod nogami.
- Skoro nie możemy tu zostać, to gdzie chcesz żebyśmy się udali Panie? Dobrze znam miasto i jego ścieżki, które pozwolą nam poruszać się bez zwracania na siebie uwagi. Mogę nas zaprowadzić.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Chłopak nie przykładał większej wagi do przeprosin młodzieńca. Nie wymagał ich i nie były mu potrzebne. Zresztą nie wierzył w ich szczerość. Elfy, a tym bardziej ludzie nigdy nie mówili tego, co myślą, a poczucie winy było by równym cudem co zmartwychwstanie. Czuł się jednak nieswojo gdy ktoś się tak do niego zwracał. Owszem, ma swoja godność i nie pozwoli się obrażać, a tym bardziej by wołano do niego jak do zwierzęcia. Ale nie czuł się na tyle zadufany w sobie, by tytułować się "Panem".
- Każde będzie dobre, o ile zapewni osłonę przed wścibskimi oczami i będzie tam odrobina natury. Może jakiś zagajnik bądź większy ogród. - Powiedział zastanawiając się. - Wcześniej mnie nie niepokoili, a mijałem paru magów po drodze. Myślę, że potrafią mnie wyczuć tylko w oryginalnej postaci, to powinno nam dać trochę czasu. - Darshes kiwnął głową w stronę wyjścia z parku, po czym ruszył w tamta stronę. Nie zdołał nic wypocząć i umysł miał ociężały, ale po przemianie, jego energia fizyczna wróciła do normalnego stanu. Przypominało to rodzaj niewyspania. Jedynie w ten sposób Maie mógł zrozumieć to uczucie, wszak nigdy nie potrzebował snu ani pożywienia.
- Wracając do twoich wcześniejszych pytań. Kim jestem? Maie, chociaż tobie może powiedzieć więcej to jak nazywają mnie driady. W przetłumaczeniu na wspólny to chyba brzmi jak "Duch natury" czy coś w tym stylu. - Powiedział, chociaż nie był pewien czy to cokolwiek wyjaśniło chłopakowi. - Co się stało z magami i co chcieli mi zrobić? Podejrzewam, że chcieli wyssać, ze mnie to co wy ludzie nazywacie energią, a z czego ja jestem złożony. Jednak wydaje mi się, że twoja ingerencja zmusiła ich do zużycia większej ilości mocy niż planowali pozyskać ze mnie i dlatego się wycofali. Jest to jednak tylko moja teoria i to niekoniecznie musi być prawda. - Powiedział, zerkając ciekawie na Theotar'a, ciekaw jego reakcji i kolejnych pytań.

Chociaż nie chciał się do tego przyznać, zaczął żywic pewnego rodzaju sympatie do pół-elfa.W sierocińcu wychowywane były dzieci-podrzutki. Nie znając swojej rodziny, przebywając wśród ludzi tak różnych od niego Theotar musiał czuć się samotny. Darshes odczuwał to samo w Ash Falath'neh. Oczywiście, druidzi byli dla niego niczym ojcowie, a driady niby matki, ale rzadne z nich nie mogło zrozumieć tego uczucia gdzieś w głębi serce.... tej samotności, potrzeby przynależności do jakiejś rasy czy społeczeństwa. Do spotkania kogoś takiego jak on sam.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

Młody półelf stał i wpatrywał się w stronę wyjścia z Parku Miejskiego. Zastanawiał się, czy ruszyć za maie, czy jednak lepiej nie pójść w swoją stronę i trzymać się z dala od wszelkich kłopotów. Słowa Darshes'a uświadomiły go, że element zaskoczenia, który udało się Theo osiągnąć w starciu z magami, pozwolił im wyjść cało z tej sytuacji, a drugi raz najpewniej nie uzyska takiego efektu. W końcu mag powalił go tylko jednym gestem ręki. Kto wie co mógłby z nim zrobić, gdyby nie musiał się zatroszczyć o swojego nieprzytomnego towarzysza?

- Kim jestem? (...) W przetłumaczeniu na wspólny to chyba brzmi jak "Duch natury" czy coś w tym stylu. - usłyszał głos podążającego w kierunku wyjścia maie. Wzmianka o duchu natury odbiła się szerokim echem w głowie Theotara. Ciągle posiadał żywe wspomnienia swoich wizji jednorożca i pantery. Miały one wspólny mianownik: naturę. To właśnie natura komunikowała się z nim, a teraz spotkał "ducha natury" - "To nie może być przypadek!" - pomyślał i ruszył za maie.

Obrażenia, jakich doznał w starciu z magami okazały się niegroźne, nie odczuwał już w zasadzie bólu poza lekkim z okolic lewego boku klatki piersiowej, ale ten był na tyle słaby, że mógł go z powodzeniem zignorować. Przyśpieszył kroku, by dogonić swojego towarzysza, jednocześnie otworzył swoją skórzaną torbę i wyciągnął z niej dwa jabłka. Gdy już dotrzymał kroku kompana, podał mu jabłko mówiąc:
- Proszę Panie, wyssano z ciebie energię, to nie wiele, ale może choć trochę pozwoli ci ją zregenerować - sam ugryzł drugie jabłko i po chwili dodał - W Meot mało jest miejsc, w których można by obcować z naturą, chyba dlatego właśnie król zdecydował się wybudować ten park. Znam jednak chyba jedno odpowiednie - mały zagajnik położony nad rzeką, ale to po drugiej stronie miasta. - po czym spojrzał na wschód. Znał dobrze to miejsce. W upalne dni wymykał się z sierocińca, by zażywać kąpieli w rzece, a później wypoczywał w zagajniku w spokoju i bez obaw, że ktoś mógłby go tam wypatrzeć.
- Wspomniałeś Panie, że pochodzisz z Kręgu Ash Fa... - zawiesił głos próbując sobie przypomnieć nazwę kręgu podaną przez maie - ... z pewnego kręgu. Co to za krąg? Daleko od Meot się znajduje? - zapytał.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Maie przyjął jabłko, jednak nie miał ochoty na jedzenie. Jego siły pochodził z energii w czystej postaci i chociaż jego ludzka forma mogła by odzyskać nieco siły podczas jedzenia, nie wpłynęło by to w żaden sposób na energię wewnętrzną maie. Ale jabłko może wykorzystać do czegoś innego. Schował więc je do torby, starając się nie ukazywać jej wnętrza. Im mniej osób wie o zwojach tym lepiej.
- Krąg to zgromadzenie druidów z pewnego obszaru. te pewnego rodzaju wspólnota. Ash Falath'neh zaś to złocisty bór na północy znanego wam ludziom kontynentu. - Powiedział, zastanawiając się jak dokładnie to opisać. Już od ponad roku z nikim nie rozmawiał tak dużo jak z tym chłopakiem. - To jakieś 10-20 stai na zachód od Żelaznej Twierdzy. Co do opisu, hmm.... wyobraź sobie las w jesieni. Wypełniony złotymi, czerwonymi i brązowymi barwami. Wyobraź sobie prastare dęby, osiągające trzykrotne rozmiary tych tutaj - w parku. Wyobraź sobie zielonkawe poszycie, niby dywan z mchu - miękki i wilgotny. Wyobraź sobie driady, satyry, fauny, centaury i tysiące innych stworzeń biegających między tymi dębami. A teraz pomyśl sobie, że las utrzymuje taki wygląd przez cały rok. Tym właśnie jest Ash Falath'neh. - chłopak, zdawało się stracił kontakt z rzeczywistością, zatopiony w świecie wspomnień.

Po jakimś czasie wrócił do rzeczywistości. Nie wiedział czy chłopak zadał mu jakieś pytanie, ale postanowił nie zwracać na to uwagi. Dochodzili już do bram parku. Przed nimi rozciągała się brukowana ulica, jedna z głównych. Stały tu sklepy i kramy bogatszych kupców. Kobiety w wykwintnych strojach przechadzały się od straganu do straganu, dyskutując, plotkując czy nawet wzajemnie dokuczając sobie.

Gdzieś na rogu, dwoje gwardzistów próbowało usunąć, żebraka z ulicy. Darshes uśmiechnął się gorzko - cali ludzie, warstwa bogatych nie zamierza przejmować się losem biedniejszych. Co więcej, arystokracje brzydzi widok staruszka, w potarganych łachach - brudnego i śmierdzącego. Psuje to ich wymarzony obraz społeczeństwa - tak pięknego i doskonałego. Więc go usuwają, jak wszystko co stoi im na przeszkodzie. Zachowują się jak zwierzęta. W głębi jego głowy pojawił się głos

Stał tam, wpatrzony w tę scenę. Dźwięki w jego umyśle ucichły, zastąpione poprzez łagodny, miły w brzemieniu głosik. Mówił spokojnie, kojąco, ale treść słów była zupełnie inna.
"Mordercy... zabójcy... I ty i ja pamiętamy. Ludzie niszczą i palą lasy. Nie przejmują się tym, że jakaś driada może stracić życie. Chcą więcej ziemi, więcej bogactw. Są chciwi, samolubni, odrażający. Zasługują na śmierć!" - mówił głos w jego głowie, a przed oczyma pojawił się tuzin sposobów, jak można by było wykończyć dwójkę strażników.
- Nie. Oni nic nie zrobili... nie zasługują na taki koniec... - wyszeptał mimowolnie.
"Nie lekceważ ludzi. Oni wszyscy zasługują na śmierć."
- Nie można odbierać życia.... - znowu zaczął rozpaczliwie.
"Oni się tym nie przejmują... Pamiętasz tamtego maga? Arcy-druid myślał podobnie jak ty. I był głupi! Był naiwni, a tamten mag to wykorzystał. Wykorzystał i przypiekł żywcem. Oni robią to samo teraz. Ranią i zabijają moje dzieci. Zrób to, dla mnie... Nie, dla nich - tych których przypiekł magiczny płomień. Dla twoich Ojców!"
- Winnego ukarałem... - szeptał, a oczy miał zamknięte, jednak obrazy nie ustawały.
"To nie wystarczy. Oni wszyscy są winni! Cały ich ród, ich gatunek!"
- I dlatego na nich poluje! - Powiedział przyciskając dłonie do skroni i kuląc się w rogu bramy. Po jego twarzy spływał pot, chociaz nie było tak bardzo gorąco. - Wybije ich ród, ale niewinnych ludzi nie dam dotknąć! Odejdź!
"Zabij ich! Zabij... zabij..."
- Precz! Precz! Precz, precz, precz! - mówił chłopak wciśnięty w cień bramy ogrodu. Jego oddech był nienaturalnie szybki a serce galopowało jak szalone. W jego uszach ciągle rozbrzmiewało słowo "zabij".
A potem wróciły dźwięki. Chłopak otworzył oczy i zobaczył nad sobą Theotar'a - pół-elf przyglądał mu się z niepokojem.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Kelisha od paru tygodni nie mogła zdobyć pracy. Żadnej. Pośród najemników plotki rozchodzą się zaskakująco szybko i nikt już nie chciał jej polecić do ochrony. Nie wspominając już o roli posłańca. Nawet dawni towarzysze broni. Próbowała znaleźć zatrudnienie wszędzie, gdzie pozwalała jej na to duma. Parę razy pytała nawet po karczmach, czy nie potrzebowali nikogo do pomocy, choćby roznoszenia posiłków. Żaden karczmarz nie chciał jednak zatrudnić kobiety obnoszącej się otwarcie z bronią, obawiając się kłopotów z jej strony. Nie mówiąc już o tym, że ani razu nie zgodziła się pokazać twarzy.
A wszystko przez jednego Upadłego.
Znalezienie go i zabicie było na drugim miejscu na liście priorytetów zmiennokształtnej. Pierwszym było przeżycie. Dopóki miała pieniądze, kupowała suchy prowiant na czarną godzinę, albo uzupełniała zapas strzał. Miała jednak problem nawet ze sprzedażą skór. Gdy gotówka skończyła się zastraszająco szybko, większość czasu zaczęła spędzać w dziczy. Polowała tylko, gdy nie mogła już oszukać głodu w żaden inny sposób. Nasiona, czy rośliny nie starczyły jej nigdy na długo. Przemiany w zwierzę bała się jak niczego innego. Przeczuwała, że mogłaby nie dać rady jej potem odwrócić. Polowała więc za pomocą łuku, ale strzały nie były przecież niezniszczalne. Na nowe nie miała pieniędzy.
Mimo tego i tak dziczała.
Sypiała za dnia, podróżowała i polowała nocą. Sen miała płytki i czujny jak nigdy. Z dumnego najemnika stawała się powoli wściekłą bestią. Czasem odwiedzała jeszcze miasta, licząc naiwnie na jakąś pracę, albo nagły uśmiech losu. Schudła wyraźnie, choć nadal jeszcze dawała radę utrzymać jakoś mięśnie. Ubrania wołały o pomstę do nieba, brudne i poszarpane w wielu miejscach. Jedynie broń była zadbana jak zawsze.
W Meot miała nadzieję na znalezienie jednego ze starych znajomych, który może zdołałby zorganizować jej jakiekolwiek zlecenie. Okazało się jednak, że już nie żył. Albo przeprowadził się na stałe. Wściekła panterołaczka warknęła na jakąś damulkę, na co od razu zareagował jej mąż, brat, kuzyn, kochanek, czy inny wielbiciel. Poszczuł Kelishę psem, których ta bała się odkąd pamiętała. Chwilę zajęło jej skojarzenie, że w ludzkiej postaci jej kły, choć ostre i minimalnie większe niż u ludzi, nie mogły jej wyciągnąć z opresji. W tym czasie ogar zdążył całkowicie oderwać jej lewy rękaw i zabrać się do gryzienia ręki, którą się zasłaniała. Zanim wreszcie opamiętała się i ryknęła na zwierzę, uderzając je przy okazji nożem, całe ramię miała pokryte siniakami oraz drobnymi rankami. Można powiedzieć, że miała niesamowite szczęście, skoro nie skończyło się żadnym złamaniem, ani ciężkimi obrażeniami, ale i tak nerwy miała zszargane, a ręka pulsowała bólem.
Błądząc po mieście trafiła na park, gdzie instynkt kazał jej się zaszyć. Nie szła daleko, przy samej bramie gęste krzewy praz bluszcz zasłaniały mur od środka. Tam też postanowiła się schować, aż nie poczułaby się lepiej. Ukryta w zaroślach, owinęła się płaszczem i zapadła w płytki sen.
Jakiś czas później obudził ją zapach kogoś, kto podszedł zbyt blisko. Otworzyła gwałtownie złote oczy o pionowych źrenicach. Jakieś dwa kroki od siebie zauważyła dwie pary nóg, które wyraźnie nie zamierzały się oddalić. Bez głębszego namysłu pochyliła niżej głowę, układając się tak, by osłaniać zranioną rękę. Położyła po sobie uszy, choć i tak były skryte pod kapturem, wyginając lekko plecy w łuk. I zaczęła nisko, cicho powarkiwać.
W pierwszej chwili musiała wyglądać jak dzikie zwierzę skryte w zaroślach, gdy w oczy rzucały się błyszczące ślepia. Po chwili można było jednak zauważyć płaszcz, zakrywający sylwetkę, zniszczony plecak i leżącą obok broń, o której dobyciu nawet nie myślała. Jej poza była przede wszystkim obronna. Wychudzona twarz, szeroko otwarte oczy i osłanianie lewego ramienia resztą ciała sugerowało, że była wystraszona. Na wpół dzika, nie do końca kojarząca już nawet, kim była. Nawet ciemna skóra była nieco pobladła. Jedno tylko nie zmieniło się przez ten cały czas. Wciąż maniakalnie ukrywała fizyczne cechy swojej rasy jak uszy i ogon, przywiązany zwyczajowo do brzucha, przez co tylko końcówka drgała nerwowo pod koszulą.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

Theotar ochoczo słuchał opowieści maie o złocistym borze Ash Falath'neh. Jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Przed oczyma pojawiały się obrazy starych majestatycznych drzew ozdobionych mozaiką złotych, czerwonych i brunatnych liści. Czuł jak delikatnie stąpa po miękkim dywanie z mchu, który pieścił jego stopy. W nozdrzach pojawił się zapach lasu, świeży, orzeźwiający, dający ukojenie, zapach którego Theo nigdy nie poznał, bo przecież nigdy nie był w żadnym lesie, w swoim życiu nawet nie przekroczył granic Meot. Słyszał ćwierkanie ptactwa, do jego uszu dochodziły nawet przepiękne pieśni uszyte misternymi dźwiękami przez jakąś nimfę, czy driadę gdzieś tam w oddali. To co widział oczami wyobraźni podobało mu się niezmiernie, napełniało jego serce radością, a na jego twarzy zagościł dawno niewidziany uśmiech. W jego myślach od razu zrodziło się pragnienie, aby tam się udać i zobaczyć to na własne oczy. Nie miał jednak pojęcia, gdzie w ogóle jest ta Żelazna Twierdza i jak daleka byłaby to wyprawa.

Z rozmyślań wyrwał go widok pojawiającej się ulicy tuż za bramą parku. Instynktownie przybrał bardziej pochyloną postawę, a jego czujność wzmogła się. Wiedział, że za chwilę opuści bezpieczne schronienia, jakie dawał mu park.
- Panie! daj Pan chociaż ruena - usłyszał głos dochodzący z ulicy. Miejscowy żebrak Daniel, którego znał z widzenia dość dobrze, zupełnie nieszkodliwy, w jego mniemaniu, osobnik, stał na rogu prosząc przechodzącego szlachcica, by poratował go monetą. Przechodzień nawet nie spojrzał w kierunku biedaka, nic nie odpowiedział, tylko skinął ręką w kierunku strażników nadchodzących z przeciwnego kierunku. Ci szybko podbiegli do Daniela chwytając go pod ręce i zabrali w stronę, z której przybyli. Biedak nawet nie protestował. Niepierwszy raz spotkała go taka sytuacja.
- Psi syn jeden! - wyszeptał cicho pod nosem Theo w kierunku szlachcica.
- "Czemu tylu z nas musi żyć w biedzie? " - pomyślał. Z zamyślenia wyrwał go szept maie, który stał koło niego. Theo nie zrozumiał co mówił Darshes, ale gdy na niego spojrzał miał przed sobą jakby inną osobę. Wyraźnie bledszy maie patrzył beznamiętnie przed siebie. Półelf zrozumiał od razu, że coś złego dzieje się z jego kompanem. Podejrzewał, że zaklęcie maga nie była dla organizmu maie tak obojętne, jak obydwoje wcześniej sądzili.
- Nie można odbierać życia... - szeptał rozpaczliwe Darshes, a w jego oczach Theo ujrzał palący się gniew.
- Spokojnie przyjacielu - powiedział próbując go uspokoić - oni nic mu nie zrobią! Z pewnością zaprowadzą go parę ulic dalej i każą mu się nie pokazywać im więcej na oczy. Słowa Theotara zupełnie nie trafiły do maie. Darshes ugiął się wyraźnie na nogach, cofnął o krok i znów wyszeptał:
- Winnego ukarałem...
- Jakiego winnego? O czym ty mówisz? - dziwił się chłopak. Znów jego słowa zdawały się rozbić o jakiś niewidzialny mur, za którym schowany był Darshes. Theo widział, że z maie jest coraz gorzej. Niegdyś elf o ciemnej karnacji, teraz blady, wręcz przeźroczysty złapał się rękoma za głowę, jakby próbował uśmierzyć swój ból. Cały spocony i roztrzęsiony przykucnął kuląc się w rogu bramy.
- I dlatego na nich poluje! - Powiedział w amoku, tym razem już nie szeptem, acz głośno i wyraźnie. Theo był kompletnie zdezorientowany. Przykucnął naprzeciw maie i położył prawą rękę na jego ramieniu. Czuł swego rodzaju drgania i wibracje, niepokój, a być może nawet walkę. Theotar był zaskoczony, że w jakiś sposób odebrał stan uczuć bądź świadomości maie. Sam do końca nie wiedział, co właściwie poczuł.

Jego myśli zmąciło ciche powarkiwanie. Theotar szybko zlokalizował źródło dźwięku. Tuż za pogrążonym w wewnętrznym konflikcie maie, w niewielkich zaroślach, półelf dojrzał dwa świecące złote punkty. Przyjrzał się dokładniej, a to co zobaczył, było jak uderzenie obuchem w tył głowy. Złote oczy o pionowych źrenicach, Theotar od razu je rozpoznał, to one spoglądały na niego w jego niedawnej wizji.
- Precz! Precz! Precz, precz, precz! - Darshes prawie krzyczał ściskając dłońmi skronie. Theo był tak zaabsorbowany przyglądaniem się obserwujących go ślepii, że nie usłyszał nawet słów chłopaka. Myślał, że za tymi zaroślami kryje się pantera, ale ku swojemu zdziwieniu zaczął dostrzegać kobiece rysy twarzy. Zastanawiał się co zrobić, miał ochotę podejść do nieznajomej, ale nie mógł zostawić kompana samego w takim stanie.

Po chwili Drashes zaczął dochodzić do siebie. Theotar spojrzał mu w oczy i gdy upewnił się, że gniew i ból zniknęły, a ich właściciel zdawał się patrzeć na niego w sposób świadomy, przyłożył palec wskazujący do ust i wyszeptał do niego:
- Ciiii... Nie jesteśmy tu sami. - następnie wstał i skierował się w stronę zarośli ignorując tym samym swoje opanowanie i instynktowną wręcz ostrożność.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes wciąż ciężko dyszał, zmęczony walką z przekleństwem. I chociaż był mokry od potu, na widok oczów drapieżnika krew zamarzła mu w żyłach. Złote oczy, o pionowych, czarnych szparkach. Włosy czarne niczym kruki latające nad polami bitew, a pośród tych kruków dwoje małych uszu. Miała smukłą, dobrze umięśnioną sylwetkę, jednak cera na twarzy była śmiertelnie blada, oczy przekrwione, a wzrok niespokojny.
"Uszy...?" - zdziwił się chłopak, a jego umysł wciąż ospale przetwarzał informację.
Dziewczyna przylegała do ziemi, zakrywając jedną ze swych kończyn. Wargi miała nieco uniesione, ukazując rzędy białych zębów. Oczy były szeroko otwarte ze strachu, a źrenice wodziły od maie do pół-elfa. Miała w sobie coś dzikiego - Darshes czuł to nie raz gdy obcował z Gwynbleidd, jak nazywały je driady. Jej oczy wyrażały paniczny strach - nie strach człowieka, ale strach zwierzęcia. I wtedy chłopak załapał kim ona jest.
- Odsuń się od niej. - powiedział cicho i spokojnie, nie podnosząc głosu. Starał się trzymać ręce na widoku, tak by dziewczyna je widziała przez cały czas. - To zmiennokształtna i najwyraźniej jest bliska zatracenia człowieczeństwa. Jeden zły ruch i rozszarpie nam obu gardło.

Co prawda, jedynym zmiennokształtnym jakiego Maie widział był wilkołak, ale pamiętał, że i tamten był paskudnym przeciwnikiem. Niezwykle silny i szybki, a do tego świetnie się ukrywał. Z jego paszczy ział smród gnijącego mięsa, a futro przy pysku miał poplamione krwią. I chociaż tamta walka zakończyła się klęską dla zmiennokształtnego, to Darshes nie sądził by z tym wygrali we 2, bez pomocy jakichkolwiek magów czy doskonałych łuczników.
- Nie prowokuj jej, błagam. - szepnął niemal błagalnie.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Jak na przerażone zwierzę przystało, Kelisha nie ucieszyła się na widok zbliżającego się mężczyzny. Szarpnęła się lekko w przód, wydając z siebie głośniejsze, ostrzegawcze warknięcie. Dłoń, którą opierała o ziemię, miała rozcapierzone, zakrzywione palce. Zupełnie, jakby gdyby mogła wysunąć w ten sposób pazury. Zerknęła szybko na drugiego mężczyznę, ale ten nie wydawał się zagrożeniem. Jedynie ten, który podchodził. Była tak wyczerpana i wygłodzona, że przez tą krótką chwilę napięcia zdążyła stracić większość sił. Mięśnie drgały zarówno z nerwów, jak i zmęczenia. Powinna podjąć drugą próbę odstraszenia... elfa? Zmiennokształtna wciągnęła głębiej powietrze, próbując wyłapać dokładniej zapach potencjalnego agresora. Przez to znieruchomiała na chwilę. Szybko otrząsnęła się ze zdziwienia i zapozorowała ponowny atak. Tym razem oparła na ziemi obie ręce, wyginając ciało, jakby miała skoczyć. Ledwie zdążyła to zrobić, lewe ramię ugięło się pod ciężarem ciała i wylądowała na boku z jęknięciem.
Gwałtownie podniosła się znów na kolana i odsunęła tak daleko, jak mogła. Już nie wyglądała na agresywną. Przez przypadek pokazała mężczyznom, że była osłabiona i w walce wystarczyłoby dobrze ścisnąć jedno jej ramię, aby ją pokonać. Mogła więc jedynie przyciskać lewy bok do muru, próbując nie drżeć i warczeć. W razie potrzeby może spróbować ugryźć.
Jakaś część jej umysłu uznała ten pomysł za najlepszy od miesięcy. W normalnych warunkach sen pozwoliłby jej zregenerować się przynajmniej na tyle, by zniknęły siniaki po ataku psa. Aby tak się stało, musiała się jednak też najeść. Potrzebowała mięsa. Panterołaczka zamilkła nagle, mrużąc oczy i gotując się do rozpaczliwego ataku.
Jadała różne rzeczy. Bardzo różne. Ale przecież, na Piekło, nigdy nie jadła elfa! Jeśli trzeba było, zabijała, owszem. Ale nigdy nie zniżyła się do żywienia się ludźmi, elfami, czy jakimikolwiek innymi rasami myślącymi. Pochyliła gwałtownie głowę do samej ziemi, zaciskając palce na prawym uchu i ciągnąc lekko za kolczyk, aby tak przywołać się do porządku. W tym momencie nie wyglądała wcale na tak dziką i niebezpieczną, jak wcześniej.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

Theotar usłyszał kolejne warknięcie, tym razem o wiele głośniejsze i groźniejsze. Dziewczyna leżała przytulona do podłoża, głowę miała uniesioną, a jej złote kocie oczy nie odstępowały półelfa na krok. Jej oparta o ziemie dłoń z wbitymi w grunt palcami sugerowała gotowość do ataku. Wedle Theotara wyglądała jednak nie jak drapieżnik, który zaraz pożywi się swoją ofiarą, lecz jak ranny kot otoczony w zaułku przez sforę wygłodniałych psów.

- Odsuń się od niej. - Theo usłyszał cichy, spokojny głos swojego towarzysza dobiegający zza jego pleców. - To zmiennokształtna i najwyraźniej jest bliska zatracenia człowieczeństwa. Jeden zły ruch i rozszarpie nam obu gardło. - przestrzegał go Darshes.
- "Zmiennokształtna?" - ucieszył się chłopak powtarzając w myślach słowa maie - "To dobrze" - pomyślał. Jego dotychczasowe doświadczenia w kontaktach międzyludzkich były bardzo złe, co wynikało nie tyle z jego usposobienia, a ze specyfiki środowiska, w którym żył i dorastał, utwierdziły go jednak w przekonaniu, że z ludźmi ciężko mu znaleźć wspólny język. Z goła inaczej było ze zwierzętami, nigdy żadne go nie skrzywdziło, dlatego fakt, iż dziewczyna była zmiennokształtną, że posiadała w sobie pewną cząstkę zwierzęcia, dawał mu nadzieję i utwierdzał w przekonaniu, że będzie w stanie się z nią porozumieć.
- Nie prowokuj jej, błagam - Darshes próbował odwieźć Theo, od tego co ten zamierzał zrobić.
- Spokojnie przyjacielu - wyszeptał półelf - ona nie jest groźna. Wiem co robię, zaufaj mi i nie ruszaj się.

Widząc jak panterołaczka przymierza się do ataku Theotar zatrzymał się. Dziewczyna zaczęła szykować się do ataku. Oparła drugą dłoń o ziemię. To był błąd, jej ranne ramię nie wytrzymało ciężaru. Najprawdopodobniej z powodu zmęczenia i ran nie utrzymała równowagi i przewróciła się na bok. Kaptur delikatnie zsunął jej się z głowy. Theo usłyszał jej cichy jęk. - "Spokojnie, nie ma potrzeby gwałtownych ruchów, nic ci nie zrobię." - pomyślał.

Dziewczyna szybko podniosła się po upadku i wycofała się o kilka stóp przytulając ranne ramię do muru. Theo wyraźnie wyczuł, że jej agresja maleje. Rozluźnił wszystkie mięśnie, nie podchodził bliżej, starał się jej na razie nie prowokować. - "Jesteś ranna, ale wszystko będzie dobrze " - pomyślał, ale w dalszym ciągu nie wypowiadał swoich myśli na głos. Chwilowo oderwał wzrok od oczu dziewczyny. Wiedział, że nadmierny kontakt wzrokowy może być odebrany jako próba konfrontacji.

W tej dzikiej, przestraszonej i przypartej do muru dziewczynie widział siebie. Gdy mieszkał w sierocińcu czuł się dokładnie tak samo. Nawet jej brudne i zniszczone ubranie przypominało mu jego własne. Powstała pomiędzy nimi, wedle jego mniemania, swoista więź. Patrzył na nią i rozważał dalsze możliwe scenariusze postępowania. Zsunięty kaptur odsłonił kruczoczarne włosy dziewczyny. Jej twarz oświetlona promieniami słońca nie wyglądała najlepiej, była blada, wychudzona i brudna. - "ale jednak ładna" - chłopak pomyślał nieświadomie.

Theotar przykucnął, aby optycznie zmniejszyć swój rozmiar i tym samym symbolicznie zmniejszyć zagrożenie ze swojej strony. Przyglądał się jej uważnie, był spokojny i nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Dziewczyna nagle pochyliła głowę i chwyciła się ręką za ucho. W brudnej dłoni trzymała okrągły miedziany kolczyk. - "Złote oczy... zmiennokształtna... miedziany kolczyk... czarna pantera" - Theo zaczął składać wszystkie elementy układanki w całość - "To nie może być przypadek!" - pomyślał przypominając sobie swoją dzisiejszą wizję.

Półelf znów uzyskał kontakt wzrokowy z dziewczyną i powiedział powoli bardzo spokojnym głosem:
- Witaj. Jestem Theotar, jestem przyjacielem. Nie masz powodu do obaw, nic ci nie zrobię. - "Możesz mi zaufać" - na koniec uśmiechnął się do dziewczyny.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes nie mógł uwierzyć w to co widział. Theotar ignorując zdrowy rozsądek postanowił nawiązać kontakt ze zmiennokształtną.
"Mało tego! On próbuje ja oswoić!" - pomyślał z niedowierzaniem. Wiedział jednak, że nie może siedzieć bezczynnie. Prędzej czy później będzie musiał unieruchomić panterołaczkę, a nie był pewien ile zostało mu mocy magicznej.
- Witaj. Jestem Theotar, jestem przyjacielem. Nie masz powodu do obaw, nic ci nie zrobię. - powiedział pół-elf spokojnym głosem kucając przed nią. Było to dobre posunięcie. Jeśli zmniejszy swoją posturę nie będzie wyglądał na tak groźnego. Pozostaje pytanie: leczyć panterołaczkę czy zabić?

Chłopak wiedział że takiej decyzji nie można podejmować pochopnie. Odbieranie życia było dla druidów ostatecznością - robili to gdy nie można było już pomóc rannemu, lub gdy istota była zbyt groźna by przeżyć. We wszystkich innych przypadkach należało ratować życie. Ale skąd pewność, że zaraz po uleczeniu dziewczyna się na nich nie rzuci? Darshes przyglądnął jej się, używając całej znanej sobie wiedzy medycznej.

Była wykończona - to pewne. Jej ciało było potwornie wychudzone. Cera która kiedyś była ciemna, teraz przybrała niezdrowy, blady odcień. Miała cienie pod oczami, wskazujące na długie nieprzespane noce. Jej oczy były przekrwione, a wzrok mętny. Jej umysł musiał znajdować się w fazie przytępienia, a jedyne co utrzymywało ja przy świadomości był instynkt i chęć przetrwania.
Rana na jej ręce nie wyglądała źle, prawdopodobnie zostawiło ja jakieś zwierze. To jednak oznaczało że mogło dojść do infekcji - w najgorszym razie do poważnego zakażenia. Maie wiedział również że niektóre zwierzęta zarażają poprzez ślinę, co mogło oznaczać, że panterołaczka jest nosicielem na przykład wścieklizny. Sytuacja wymagała natychmiastowej interwencji niezależnie od stanu psychicznego dziewczyny.

- Spróbuj ja uspokoić, jeśli nie, sparaliżuje ją. - powiedział Maie podnosząc się powoli. Było osłabiony po ataku, jednak paraliż bezpośredni nie wymagał tak dużej ilości mocy. - Jeśli chcemy by przeżyła, trzeba ją jak najszybciej uleczyć.
Zablokowany

Wróć do „Meot”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości