Siedziba pana ziemskiego nie była przykładem bogatych sal zamożnych lordów. Hole i korytarze przyozdobione były niezbyt wielkimi obrazami mało znanych artystów, dywany czy arrasy umiejscowione były jedynie w co wystawniejszych salach. Straży nie było za wiele - paru gwardzistów w wiosce i przed wejściem, wewnątrz willi spotkać można było zaledwie trzech bądź czterech. Jednakże przyrównując stan willi do podobnych, ta przedstawiała się nieźle. Sądząc jednak po ostatnich suszach panujących w okolicy, tegoroczne zbiory czy też chowy zwierząt zapowiadały się marnie, co też źle prognozowało na najbliższą zimę - i jeśli zima będzie ostra, zapewne wielu z okolicznych mieszkańców nie dożyje wiosny. Issisth myśląc o tym, przystanęła na chwilę, by rozważyć wszelkie za i przeciw biesiadzie, kiedy wiadomo było, co może się zdarzyć parę miesięcy później... Lecz cóż, kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Pradawna doszła w końcu do sali, która najprawdopodobniej była tą, której szukała – sądząc po dwóch gwardzistach, stojących przy drzwiach, można było przypuszczać, że tam przebywał dziś lord. Issisth podeszła do strażników, raz za razem zalotnie zerkając w ich stronę, po czym zagadała, czy może porozmawiać z panem tych ziem. Ci spojrzeli się po sobie, po czym jeden z nich odparł:
- Wiesz, panienko… Jeśli zabawisz się z nami, z chęcią cię zaprowadzimy gdziekolwiek chcesz – na te słowa obaj gwardziści zaśmiali się. Smoczyca, mimo że udawała nieświadomą, o co chodzi, zrozumiała aluzję. Nieco wybita z równowagi, szybko zaczęła obniżać temperaturę wokół strażników, a ci – nieświadomi zagrożenia czyhającego na nich – nie zdążyli nawet zareagować, zanim stracili świadomość z tak nagłej zmiany temperatury. Na szczęście nikt nie przybiegł na odgłos upadających ciał, więc Issisth czym prędzej wsunęła się do komnaty. Była to niewielka sala balowa, z dwoma podłużnymi stołami po bokach i jednym ustawionym poprzecznie, na samym końcu sali – był to stół przeznaczony tylko dla lorda, jego rodziny i najbliższych współpracowników. Właśnie przy nim siedział lord, na solidnie wykonanym krześle z wysokim oparciem. Był nieco zamyślony i nie zwrócił uwagi na gościa, dopóki smoczyca nie stanęła tuż przed nim, witając się grzecznie.
- Kim jesteś, pani? – spytał lord, zaskoczony wizytą.
- Przepraszam, panie… Nie chciałam cię przestraszyć. Me imię to Issisth. Chciałam tylko prosić o schronienie na parę dni… Podróżuję już od wielu miesięcy, nie zaznając chwili wytchnienia – odparła pradawna.
- Ale oczywiście, Issi… Mogę tak do ciebie mówić, zgodzisz się? – powiedział lord wstając z krzesła, na co smoczyca z uśmiechem przytaknęła. – Jestem hrabia Danawey. Zaraz poproszę służących, by przygotowali dla ciebie pokój. Jesteś sama, czy podróżujesz z kimś?
- Mój towarzysz jest nieco za… duży na komnaty, hrabio.
- Cóż, w takim razie i nim się zaopiekuję. Tymczasem zapraszam cię za sobą – powiedział hrabia, gestem wskazując kierunek ku tylnemu przejściu. Podczas przejścia do komnaty Issisth dowiedziała się, iż za dwa dni Danawey organizować będzie biesiadę z okazji dożynek, choć skromniejszą nieco niż w latach poprzednich. Los się do mnie uśmiechnął, pomyślała smoczyca. Nie musiała w końcu przekonywać lorda do swego pomysłu balu.
Po paru godzinach, gdy już smoczyca zakwaterowała się w izbie, wymknęła się po cichu do wioski, by znaleźć Darasmira. Nawoływała go po cichu, by nie wzbudzić podejrzeń, ażeby podzielić się ze smokiem swoim planem.