Wiele się wydarzyło, od kiedy musiała z podkulonym ogonem uciekać z Arturonu. Uciekała niby przed uparcie ścigającymi ją palladynami, ale przede wszystkim przed pewnym uroczym i puszystym kociakiem, którego urok dostrzegłby absolutnie każdy, poza Karą właśnie. Załatwiła więc, co musiała, spotykając się ze swoim informatorem i odbierając kolejne zlecenie do wykonania. Wszystkie informacje i precyzyjne szkice zapamiętała, po czym spaliła, dokończyła fajkę i zniknęła z miasta, gdy tylko jej małe ognisko na dobre ugasło.
Właściwie nie musiała tego robić. Pokusy z zasady nie pracowały w inny sposób niż własnym ciałem i nie zarabiały nic poza kolejnymi duszami; wydartymi, rozszarpanymi, potępionymi i nadającymi się już tylko do piekła, gdy diablica skończyła z nieborakiem. To im wystarczało i tego potrzebowały. Kara niby też, ale samo to było jej za mało. Po tylu latach nawet coś, co bawi i zaspokaja głód może się znudzić, a nie ma nic gorszego (dla niej i postronnych) niż znudzona pokusa.
Astarte szukała więc sobie różnych zajęć. Takich, które ją bawiły, zajmowały na dłużej, ciekawiły, wzbudzały zamieszanie i chaos, czy zwyczajnie stanowiły wyzwanie. Od dostarczania wszelkiego rodzaju rzeczy, przez szantaże i wymuszenia, po wtykanie kija w polityczne mrowiska. Zlecenie, które przyjęła teraz, spełniało niemal wszystkie przesłanki na raz. I jeszcze jej za to płacili!
Terminu jej nie narzucono, więc w międzyczasie oczywiście wpadła do Niego, jak każda zdrowo uzależniona istota. Wróciła w rozsypce – jak zawsze, kolejne tygodnie znów pijąc na umór i na swój własny sposób zbierając się do kupy – jak zawsze. Później od razu wyruszyła. No dobrze, prawie od razu. Najpierw potrzebowała kogoś do brudnej roboty.
- Patrz na drogę – skarciła mężczyznę słodkim głosem, a ten westchnął tęsknie i odwrócił wzrok na nudną jak flaki z olejem trasę.
Szlak prosty, jak okiem sięgnąć, a obok przecież ona. Kobieta z jego snów, mimo że niewielu uznałoby ją za tak olśniewającą, jaka była w jego oczach. Idealna. Taka, jaką sobie wymarzył. Nie zastanawiał się, jak to było możliwe, bo jakie to miało znaczenie, gdy sny stawały się jawą? Drobna, chociaż o odpowiednio kobiecej sylwetce (oczywiście), delikatna uroda, piękna, łagodna twarz o wielkich sarnich oczach, równie brązowych, co jej włosy, opadające lśniącymi falami na te piękne, cudowne, krągłe…
- Brett – zamruczała, próbując odwrócić jego uwagę. A może Bratt? Cholera.
…nieziemskie, chcące wydostać się z okowów ciasnego gorsetu…
- Bratt!
- Tak, Sammi? – dopiero podniósł zamglony wzrok, a ona wysiliła się na kolejny uśmiech. Zabiję go, jak Księcia kocham, zabiję nudziarza. Niech tylko dotrą na miejsce, niech zrobi swoje i pożre tego blondaska z największą przyjemnością. Ostatnie tchnienie mu wydrze, żeby więcej tak nie wzdychał.
- Niedługo będziemy na miejscu kochany, sprawdź jeszcze raz miejsce na mapie – poinstruowała go delikatnie, by miał jakieś zajęcie. Jeszcze tylko kawałek. Wytrzyma. Karmiła się jego pożądaniem przez ostatni tydzień, więc była w pełni sił, ale chłopak naprawdę nadwyrężał jej cierpliwość. Niestety, ci interesujący ją mężczyźni nie bywali tak błahymi narzędziami, a te zaś rzadko kiedy bywały interesujące, taki los.
Jechali niewielką furmanką, ciągniętą przez zmęczoną życiem klacz, która jako jedyna nie reagowała paniką w obecności pokusy. Chyba nie miała siły, albo zwyczajnie było jej wszystko jedno, póki nikt nie smagał jej batem. Przed nimi było widać już Smoczą Przełęcz, a tam czekały skryte w kurhanach groby królów. Oczywiście w głębokim poważaniu miała przeżarte przez robale szczątki jakichś ludzi, ale tam właśnie znajdowało się to, czego szukała. Podobno. Po to był jej ten cały Brett, Bratt, czy jak mu było. Przecież sama kopać nie będzie, prawda? Omamiła go nie tylko przybierając postać o wymarzonym przez niego kształcie i aparycji, ale też obietnicą niezmierzonych skarbów, tylko czekających aż ktoś tak nieustraszony wyruszy w tą emocjonującą podróż, z kobietą swych snów u boku, bla, bla, bla, bleh.
Jej w każdym razie zależało na jednym drobiazgu, zupełnie niepozornym, którego człowiek pewnie nawet nie zauważy, ginąc w innych bogactwach. Już zdążyła zauważyć, że jeśli chodzi o magię, to facet jest ślepy, jak kret, więc pominie artefakt, na którym jej tak zależy. Drobiazg skrywał moc tak ogromną, że Kara po zapoznaniu się ze sprawą wciąż nie zdecydowała, czy faktycznie przekaże zdobycz zgodnie z umową, czy zatrzyma dla siebie, by wykorzystać w bardziej odpowiadającym jej momencie. Czas pokaże.
Mapę zaś oddała Brattowi niechętnie, uważnie pilnując, jak się z nią obchodzi. Długo szukała informacji o kimś, kto byłby w posiadaniu na tyle precyzyjnego planu kurhanów, by odnaleźć wśród nich miejsca nie przeryte jeszcze przez innych poszukiwaczy skarbów. W końcu, gdy wiedziała, kogo powinna szukać, znalezienie kartografki nie stanowiło większego problemu, natomiast namówienie demonicy, by oddała jedno ze swych dzieł… to już ją drogo kosztowało, a cena nie została wyliczona w ruenach. Cóż. Wiedziała, że jej się to opłaci, więc nawet negocjacje z kutą na cztery kopyta nemorianką stanowiło pewnego rodzaju rozrywkę. Irytującą momentami, ale ostatecznie satysfakcjonującą. Najważniejsze jednak, że miała mapę, miała narzędzia i wiedziała, że mało kto będzie szukał tam, gdzie oni, a prawie nikt – tego, co ona.
Chwilowo więc dzielnie tolerowała towarzystwo zakochanego blondaska, jak również nudną podróż, która musiała odbyć się w niemagiczny sposób. Była cierpliwa i przygotowana, nic nie popisuje jej szyków.