Maagoth[Las wokół miasta] Zabić boga

Niezwykle malownicze miasteczko położone na wschodnim stoku gór, nad rzeką Sangral spływająca z wysokich szczytów. Mieszkańcami Maagoth są głównie górnicy pobliskiej kopalni srebra i drwale. Ludzie tutaj są raczej skryci, ale przyjaźnie nastawieni do przybyszów.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        - Jasna sprawa! - zapewnił Mniszek, gdy Indigo dała mu zadanie podejścia podpalacza. Do tej pory już wielokrotnie udowodnił, że to jego las i zna w nim każdą igiełkę, poprowadził więc ją jak po sznurku. Miał dodatkową przewagę nad Jeregirlem, mianowicie taką, że czuł jego aurę, nie musiał go więc widzieć, by móc go dokładnie zlokalizować. Dzięki temu z Indigo długi czas przemykali niepostrzeżenie, nie musząc się nawet ukrywać.
        A gdy dotarli na miejsce, nastąpił cios. Mniszek patrzył na wojowniczkę wielkimi, pełnymi zaskoczenia oczami.
        - Jak to? - mruknął, jakby się dąsał. - Ja… wiem, że to wszystko po to, by mnie wykurzyć. Ale nie będę mógł siedzieć bezczynnie, gdyby on sprowadził towarzyszy albo jakoś cię podszedł! Wtedy wyjdę. Ale spokojnie, nie będę niepotrzebnie ryzykował.
        Gdy wojowniczka go objęła, ani przez moment nie okazał zaskoczenia: przytulił się do niej mocno i ufnie, jakby sam chciał ją w ten sposób wesprzeć.
        - Będzie dobrze - powtórzył po niej. - Damy radę, Indigo.

        Jeregirl albo faktycznie nie widział Indigo, albo tylko udawał. Jeździł po okolicy, wrzeszcząc na całe gardło swoje wyzwania, obelgi i zachęty do walki. W jego oczach widać było szał - chciał walki, chciał zwyciężyć z istotą, przed którą drżały setki osób. Z jednej strony nie wierzył w Maorcoille, uznając go za jedną wielką kuglarską sztuczkę, z drugiej jednak… Chciałby dopaść coś takiego. Bóg. Bożek. Skoro i tak mieli go zabić, chciałby mieć jego krew na swoich rękach, powiesić jego głowę w honorowym miejscu na ścianie - metaforycznie oczywiście, bo nie miał domu. W pogoni za wyzwaniem jeździł z miejsca na miejsce. Lecz gdyby zabił boga? Wtedy chyba nie istniałoby żadne osiągnięcie, które mogłoby to przebić. Może to nasyciłoby jego pragnienie zwycięstwa… Ale o tym dopiero się przekona. Najpierw musiał zająć się tą kobietą, która najwyraźniej była strażniczką Maorcoille. Też nie byle jakie wyzwanie, bo o takich jak ona krążyły legendy…
        I wtedy nagle się pojawiła, zupełnie jakby jego prośby i wezwania zostały wysłuchane. Spokojna, cicha, opanowana.
        - Pani Śmierć - nazwał ją z zadowoleniem Jeregirl, bo tak mu się skojarzyła. Czuł, że ma do czynienia z wytrawnym mordercą, z panterą w ludzkiej skórze, bezlitosnym drapieżnikiem. Widział, że się nie wahała, że była skupiona na swoim przeciwniku i na tym, by go pokonać. To mu się podobało. Z szerokim uśmiechem szaleńca zeskoczył ze swojego konia i dobył broni - krótki miecz o szerokim ostrzu i tarcza. Wydał z siebie krótki ryk zagrzewający do walki i zastraszający przeciwnika. Wiedział jednak, że jej nie przestraszy.
        - Moja liga - zauważył, obracając się niespiesznie tak, by cały czas mieć ją przed sobą.
        - Mrzonki zostawię tym zasmarkanym magom, a sobie wezmę ciebie - oświadczył w sposób, który u wielu kobiet wywołałby dreszcz niepokoju. I nagle, nie ostrzegając w żaden sposób o swoich zamiarach, ruszył na Indigo z wzniesionym do ciosu mieczem. Wyszkolony szermierz uznałby pewnie jego styl za toporny, a samego Jeregirla za samouka, bezmyślnego siepacza. To nie było jednak byle jakie młócenie mieczem - blondyn nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów, za każdym razem cała energia jego ciała była kierowana do ostrza, a nie trwoniona na popisy. Krótkie, niezwykle mocne ciosy - przyjęcie czegoś takiego na własne ostrze mogłoby doprowadzić do jego złamania, nie wspominając już o tym, jak by się to skończyło w przypadku kończyny. Sięgnięcie jego było zaś niezwykle trudne - Jeregirl nie dbał o zachowanie dystansu, prawie nigdy nie odskakiwał, jeśli nie była to kwestia ukształtowania podłoża, ale gdziekolwiek nie kierowałoby się ostrze Indigo, napotykało niemożliwą do sforsowania przeszkodę z tarczy Norda bądź jego miecza.

        Tymczasem siedzący w krzakach Mniszek robił się coraz bardziej niespokojny. Widział, że to poważna walka - nie był wojownikiem, by w pełni ją docenić, ale samo niebezpieczeństwo dostrzegał. Jednocześnie gdzieś z oddali docierał do niego zew konającego w płomieniach lasu - coraz głośniejszy i trudniejszy do zignorowania. Serce leśnego strażnika przyspieszało. Chwilę później przejmująco zakwilił, wcześniej zdążywszy jednak zasłonić sobie usta dłońmi - do krzyku palonych drzew dołączył ryk umierających zwierząt. Nie mógł tego znieść. Zasłonił sobie uszy rękami, ale to na nic się zdało, bo te głosy były w jego głowie - las wzywał swego strażnika na ratunek. Lecz jednocześnie Mniszek nie mógł tak zostawić Indigo - to była zbyt ważna, zbyt niebezpieczna walka.
        W piersi małego elfa o złotych włosach powoli zaczynały bić dwa serca - jedno jego własne, szybkie, płochliwe. Drugie zaś potężne, wybijające miarowy rytm jak kroczący równiną olbrzym. Było coraz głośniejsze.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Ona zataczała wolny krąg stąpając prawie równym krokiem, niemal bezszelestnie. On z wigorem zeskoczył z konia stając w miejscu. Różnili się od siebie niczym dzień i noc. Potężny woj z północy i szczupła brunetka znikąd. On w pełni sił fizycznych, ani zmęczony ani ranny, bogaty w doświadczenie nabyte wśród licznych walk. Jej pozostało jedynie wyszkolenie.
Hope jednak nie nawykła rozpaczać nad przeszłością, były to uczucia bezproduktywne. Zresztą uczucia ogółem były zbędnym balastem. Rzadko też żałowała utraconej sprawności. Czasem jednak brakowało jej dawnej siły i szybkości, a niemoc nasycała wewnętrzną wzgardę wobec słabości własnego ciała. Tak było tym razem. Teraz właśnie jak nigdy potrzebowała sił. Tym bardziej uśmiechnęła się gorzko w myślach, słysząc tytuł jakim została obdarowana.
“Pani śmierć” - kpina… Śmierć winna być przecież znacznie skuteczniejsza i potężniejsza. “Chociaż... może dlatego wciąż nie mogę umrzeć“ - zadrwiła sama z siebie. Nikt przecież nie mówił w jakim stanie kończy kostucha, grunt, że jest ona ostatnim stojącym na polu bitwy, a tak przecież było do tej pory. Wciąż oddychała mimo odmiennych chęci, czy wręcz starań. Do tego niosła zgubę osobom sobie bliskim. Na moment podążyła filozoficznym nurtem - kim więc był on, skoro zamierzał unicestwić śmierć i najprawdopodobniej miało mu się to udać…?
        Nie drgnęła słysząc bojowy ryk mężczyzny. Od dawna nie miała nic do stracenia więc i wszelkie obawy opuściły ją dawno temu. Do tego nie oczekiwała po mężczyźnie niczego innego. Był raczej z tych głośnych, przecież jeździł po lesie wydzierając się niczym byk podczas rykowiska. Przeciwnie jednak do większości zabijaków mocnych jedynie w gębach, wrzeszczących ile popadnie bez możliwości pokrycia gróźb czynami, blondyn był niebezpieczny. To było widać, chociaż z zewnątrz mógł wyglądać na niechlujnego i narwanego, Indigo dostrzegała zupełnie inne fakty. Śledząc jej kroki, Nord obracał się z nonszalancką gracją, nie tracąc równowagi nawet na moment.
Przypuszczała, że nie tylko pilnował się przed jej atakiem ale i wynajdywał jej słabe punkty. Ona w odróżnieniu od niego, nie przyglądała się nieustannie swojemu przeciwnikowi. Wzrok wbity miała gdzieś przed siebie, jakby nie spoglądała w żadnym konkretnym kierunku. Twarz dziewczyny również pozostawała niewzruszona gdy wydeptywała pętlę, nawet jeśli myśli snuły się pochmurnym tokiem.
        Może kiedyś faktycznie byliby sobie równi, tu tkwił szczegół - kiedyś, i zapewne najemnik niedługo się o tym przekona. Już nie miała miecza, którym tak naprawdę powinna była walczyć, tak jak wojowniczka go dzierżąca powoli odchodziła w zapomnienie pozostawiając po sobie marną imitację.
Długi flamberge zaś był podwójnie stracony w tym pojedynku mając przeciw sobie nie tylko krótki miecz do walki w zwarciu, ale i tarczę. Lecz to akurat raczej wiedzieli oboje.
        Groźby nie wywarły na Indigo wrażenia, podobnie jak uprzednie komplementy, chociaż przechwałki i buta nawet jeśli nie były bez pokrycia, mierziły wojowniczkę. Nigdy nie ceniła zbyt wysoko szczekaczy. Wątpliwe jednak, aby żył ktokolwiek pamiętający by Indi kiedykolwiek straciła panowanie nad sobą, czy podniosła głos. Zamiast lęku czy pyskatej odpowiedzi, dwuręczny miecz drugi raz przeciął powietrze ruszony praktycznie niedostrzegalnym ruchem, zupełnie jakby pchnął go własny ciężar. Sztych wbił się w trawę tuż przed prawą stopą kobiety, wznosząc kilka źdźbeł trawy, gdy Indigo zatrzymała się frontem do Jeregirla. Skłoniła się, wolne przedramię przykładając do piersi, zupełnie jakby odpowiedziała “Zapraszam więc, czekam”.
        Nord runął w jej stronę niczym lawina, niespodziewanie i agresywnie. Nawet nie próbowała przyjmować pełnego impetu na siebie. Poderwała miecz w ostatniej chwili i wykonała pół kroku w tył, przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą. W ten sposób zeszła nieznacznie z toru ataku. Nie przyjęła też całej siły uderzenia na klingę, pozwoliła mu zsunąć się po płazie, aby uchronić ją przed uszkodzeniem, a i tak siła ciosu była piorunująca (albo ona tak słaba, co chętnie sobie wytknęła w krótkiej myśli przemykającej przez skupioną na walce jaźń). Korzystając z bliskości zaatakowała głowicą w żebra woja, ale ta odbiła się głucho od tarczy, która już była we właściwym miejscu. To było wszystko na co miała czas nim nord posłał kolejne cięcie znad głowy. Znów uchroniła się przed ciosem w ostatniej chwili spychając miecz mężczyzny, ale kilka kosmyków z czarnych włosów poderwanych nagłym unikiem nie zdążyło umknąć i sfrunęło w dół odcięte mieczem przeciwnika.
        Przy każdym natarciu Jeregirla, Indigo przenosiła środek ciężkości na nogę zakroczną, uciekając przed uderzeniem i broniąc flamberge przed uszkodzeniem, gdy pozwalała by miecz blondyna ze zgrzytem ześlizgiwał się po nim. Centralnego uderzenia najpewniej nie tylko miecz nie zniósłby dobrze. Ból był stłumiony medykamentami, ale miała wyobrażenie o przeciążeniach jakie właśnie jej fundowano. Pełny atak posłałby ją na kolana.
Tak więc mężczyzna nacierał a Hope dryfowała po polanie, zmuszając napastnika do ciągłego obracania się. Nawet nie mogła wykorzystać całej siły oburęcznego miecza. Wciąż trzymała go półchwytem z jedną ręką na rękojeści, drugą poniżej ricasso, a i tak manewrowanie klingą musiała ograniczyć do parowania ciosów. Mężczyzna był szybszy niż większość najemników jego postury i w pełni to wykorzystywał.
Doskonale znał się na swoim fachu i dobrze wiedział, że musi utrzymać dziewczynę w krótkim dystansie by nie skorzystała z potencjału swojego oręża. Przy pełnym zamachu długim mieczem, kolczuga dawała za wygraną i podobnie byłoby z jego tarczą, a niepokaźna figura wojowniczki nie miała nic do rzeczy, skoro potrafiła go dzierżyć. Płomieniste ostrze związane w zwarciu, było mniej groźne od umiejętnie prowadzonego sztyletu.
Walka toczyła się nie przechylając jeszcze szali zwycięstwa i zapowiadało się, że wygrać mógł wytrzymalszy, chociaż to Nord dominował nieustannie nacierając. Pożar rozprzestrzeniał się, a dym docierał już na polanę.
        Początkowo Indi chciała zagrać na zwłokę, w trakcie okazało się, że tego nie przemyślała, a rzadko jej się to zdarzało. W jakim celu grała na zwłokę? Liczyła, że mężczyzna się rozmyśli i sobie pójdzie? Tak by było idealnie… ale w zasadzie to chyba miała nadzieję, że jak już ją zabije to wróci do obozu. Co jeśli jednak by tego nie uczynił? Co z Mniszkiem, na którego oczach zostałaby wypatroszona? Siedziałby dalej w kryjówce? Zdecydowanie nie przemyślała tego. Zwykle miała jeden tylko cel, nie dać się pojmać żywcem. Mordowanie wędrujących po lesie kłusowników wiele się nie różniło, ale teraz sprawy się pokomplikowały, a wygrać z mężczyzną nie zamierzała przecież… Inaczej, zwyczajnie nie liczyła na to. Może kiedyś tak, ale nie w tym stanie. Coś jednak należało zrobić a nie ganiać się do upadłego po polanie z szalonym berserkiem czekając chyba aż ogień odetnie im wszystkie drogi.
Tymczasem Jeregirl czuł się rozczarowany. Z jednej strony kobieta wciąż żyła i stała na nogach raczej nietknięta, co po takim czasie spędzonym na fechtowaniu z nim raczej się nie zdarzało, ale jednocześnie była wyjątkowo bierna, a pojedynek zaczynał trącić nudą.
Już dawno dostrzegł, że nie była w pełni sprawna, ale to nijak nie zmieniało stanu rzeczy. Chciał walki, chciał adrenaliny, chciał chwalebnego zwycięstwa, nie owcy prowadzonej na rzeź.
        Zaatakował ponownie nie pozwalając brunetce odetchnąć ani nabrać dystansu. Cięcie poziome, szybkie zebranie miecza i pchnięcie z jednoczesną osłoną tarczą. Niby prosta kombinacja, ale wykonana z jego szybkością była diabelnie skuteczna. Tym razem obrona nie nadążyła za nim. Początkowy zgrzyt stali o stal i grymas satysfakcji i rozczarowania przemknął po twarzy najemnika, gdy jego klinga zagłębiła się w boku wojowniczki.
W tej samej chwili poczuł przeszywający ból i zrozumiał swój błąd. Zamiast w pełni się obronić, sama zaatakowała, zmieniając prowadzącą rękę. Dłoń znajdująca się przy pazurach zastawy, pozostała na swoim miejscu, ale druga powędrowała prosto na ostrze prowadząc flamberga w zdradzieckie pchnięcie w pachwinę. Ignorując własną ranę, całą siłą na jaką mogła się zdobyć, Indigo szarpnęła wbitą klingę w górę.
Wiele nie zyskała. Pchnięcie tarczy odrzuciło ją w tył uwalniając oba miecze z ciał. Uderzenie powstrzymała w ostatnim momencie zasłaniając się przedramieniem. A wyhamować musiała przyklękając i wbijając miecz w ziemię, który wciąż trzymała za ostrą część.
Na twarzy Jeregirla wykwitł krzywy uśmiech. Takiej techniki jeszcze nie widział, poświęcić siebie by uderzyć…
Oboje obficie krwawili i pierwsze krople szkarłatu zaczęły skapywać z przesiąkniętych ubrań, na trawę. Nord uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy spróbował przenieść ciężar na ranną nogę. Suka wiedziała gdzie ugryźć. Gdyby spóźnił się z uderzeniem tarczą o jeszcze jedno mrugnięcie oka, teraz wykrwawiałby się na polanie.
Hope wznowiła okrążanie blondyna, podrzucając miecz by zakrwawioną dłonią złapać go prawidłowo - za rękojeść. Drugą, tą która przywitała tarczę, próbowała poruszać palcami. Szło opornie. To była głupia obrona. Równie dobrze mogłaby próbować zatrzymać w ten sposób kowalski młot. Innej opcji jednak nie było, póki działały zioła, miecz jakoś utrzyma, a szydełkować przecież nie będzie, więc precyzja była jej zbędna.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek nie powiedział Indigo o sobie wszystkiego. Nie zrobił tego specjalnie. Zdawało mu się jednak, że po pierwsze: każdy wie, czym jest Maorcoille, bo do tej pory każda napotkana przez niego osoba słyszała o tym opiekuńczym duchu lasu, a czy w niego wierzyła, czy też nie… Nawet jeśli nie, to zaczynała wierzyć po spotkaniu z nim. Po drugie zaś Mniszek sam nie wiedział co się może stać, kiedy da radę zapanować nad siedzącym w sobie bogiem, a kiedy nie. Tak naprawdę elfik, mimo iż jako właściciel ciała z przyrodzenia powinien mieć najwięcej do powiedzenia, prawie nie miał głosu. Najważniejszy był las - to jego wezwanie było tak silne, że podlegał mu zarówno złotowłosy chłopaczyna, jak i potężna bestia w nim drzemiąca. A ta bestia miała zaś przewagę nad gospodarzem w każdym przypadku. Elfik mógł trochę opóźnić jego pojawienie się, ale nigdy do tej pory nie dał rady jej całkowicie zdusić. Nie powiedział o tym Indigo, bo zdawało mu się, że nie ma takiej potrzeby.
        A jednak to było konieczne. Bo serce Maorcoille biło coraz głośniej, a Mniszek wiedział już, że polegnie. Przerażony zakrywał dłońmi uszy i kulił się za drzewem, bojąc się cokolwiek zrobić, by jedno spojrzenie, jeden dźwięk nie był tą iskrą, która obudzi demona… Ziemia pod jego nogami nosiła ślady tego, jak rył ją piętami, próbując okiełznać chęć ucieczki. Jednak nic nie pomagało - mógł się kulić i kryć, ale cały czas słyszał wrzaski agonii, trzask ognia, brzęk stali. Coraz głośniejsze, coraz bardziej natarczywe. Pełne wyrzutu. Oto strażnik lasu pozwalał, by jego las ginął. Kulił się na ziemi jak nieopierzone pisklę, gdy raptem kilka staj dalej obca kobieta narażała za niego życie, a jeszcze dalej konali ci, których miał chronić. Dla ludzi nie mieli oni głosu, ale dla niego tak, co więcej, to on był ich głosem. A milcząc, pozwalając, by działa im się krzywda, nie wypełniał swojej misji, nie był wcale lepszy od tych, którzy podłożyli ogień… Był od nich jeszcze gorszy. Był zdrajcą. Dlaczego pozwalał na ich cierpienie?
        Mniszek zacisnął zęby aż jęknął z bólu. Nie potrafił wytrzymać, był u kresu sił. Nie umiał już dłużej utrzymać Maorcoille na uwięzi. To już nie była kwestia “czy”, ale “kiedy”. Jedyne co jeszcze mógł zrobić elfik, to zdecydować co zrobi na chwilę przed, czy się rozproszy na tyle, by obudzić w sobie boską bestię. Mógł wybierać: pomóc Indigo albo ratować las. I wbrew pozorom wybór był jeden. ”Indigo będzie się na mnie gniewać”, stęknął w duchu, ale wiedział, że wojowniczka była mądrą kobietą i go zrozumie. Bo jej mógł pomóc tylko tak długo, jak był przytomny. Później, gdy obudzi się Maorcoille, nie będzie już wyboru. Wtedy będzie liczył się tylko las.
        Mniszek podniósł się do pozycji siedzącej i nadal przyciskając dłonie do uszu spojrzał zza drzewa na przebieg pojedynku między milczącą wojowniczką a wściekłym Nordem. Stęknął, widząc jak ciężko oboje byli ranni. Oboje… A to oznaczało, że jeśli Indigo się polepszy, zyska przewagę. To było szybsze, niż atakowanie tego ogarniętego szałem najemnika. Mniszek w mgnieniu oka podjął decyzję. Złapał za brzeg swojej zdobycznej opończy i przycisnął ją do ust niczym knebel. Zaczął śpiewać pieśń uzdrowienia - najgłośniej jak tylko mógł, choć przez gruby zwój materiału i tak jego głos był stłumiony. To się jednak nie liczyło: jego zaklęcia miały taką moc, jaką on w nie włożył, a nie taką, z jaką zostały usłyszane. Śpiewał więc ile sił w płucach, bardzo się starając, aby utrzymać melodię, choć po tym jak wił się pod drzewem i jak kurczowo łapał się trawy i ziemi widać było, że cierpiał. I w końcu przegrał. Odjął opończę od ust i krzyknął boleśnie. W irracjonalnym odruchu zerwał się do biegu, by jak najszybciej oddalić się od miejsca starcia, by nie przysporzyć kłopotów Indigo, choć i tak już było za późno.

        Jeregirl usłyszał wysoki, prawie dziewczęcy krzyk. Całkiem niedaleko. Jego oczy znowu zalśniły jak w gorączcie, rozejrzał się, szukając źródła tego dźwięku. Dojrzał ruch, ale nie dojrzał osoby. A potem rozległ się huk.
        - Tak! - krzyknął tryumfalnie najemnik, gdy usłyszał przerażający ryk i zobaczył bestię. Maorcoille. Potężny, majestatyczny, z porożem, które wyglądało jak korona. Nawet na nich nie patrzył, cwałował w stronę pożaru… Jeregirl osiągnął swoje. Taki był plan od początku: zarzucić bożka taką ilością bodźców, negatywnych bodźców, aby zmusić go do interwencji. Podpalenie lasu, zabijanie zwierząt, grożenie jego kapłance… Osiągnął swoje - Maorcoille wyszedł z ukrycia. Teraz zajmie się nim Aezin. A jemu zostanie ta dziewczyna.
        - Dokończmy to - zwrócił się do wojowniczki, w uśmiechu podnosząc wargę jak dzikie zwierzę. Później rzucił się do ataku, z krzykiem i siłą, jakby wcale nie oberwał. Wydawało mu się, że ta walka będzie nudna, ale nie. Ta dziewczyna miała charakter, nerwy ze stali. Jej bierność była zasłoną dymną, na którą dał się nabrać i przez to ona dała radę go zranić. A to był nie lada wyczyn. Czym jeszcze ją zaskoczyć? A może da radę ją dosięgnąć, nim to ona dosięgnie jego? Aż żal zabijać taką przeciwniczkę… Ale przecież po to się walczyło, czyż nie? Chociaż… Ona mogła im się jeszcze przydać żywa - jeśli nie jako karta przetargowa z Maorcoille, to jako dar dla Aezin i jego krwawych bóstw. Wtedy Hallia nie będzie musiała nadstawić gardła w rytuale… Tak, to niezły plan. Żadne bóstwo nie pogardziłoby ofiarą z kobiety, która była jak Śmierć.

        Wiadomo było, że coś nadchodzi. Coś wielkiego, groźnego, potężnego. Nim jeszcze można było to zobaczyć, usłyszeć. Uciekające zwierzęta aż przystawały, próbując zrozumieć co się dzieje. Gdy już rozpoznawały Maorcoille, podejmowały ucieczkę - chociaż był on po ich stronie, wolały nie nadwyrężać swojego szczęścia, bo może i był po ich stronie, ale… był też wściekły. I to się czuło.
        Olbrzymia bestia z rykiem uderzyła łbem o jedno z drzew, zwalając je jakby była to sucha gałązka. Łapami orała ściółkę i głębsze warstwy gleby, rozrzucając je na boki. W jednej chwili stworzyła miejsce, przez które ogień nie miał prawa się przedrzeć, nie ten zaprószony tuż przy ziemi. Później popędziła dalej. Ogień zapuścił Jeregirl, ale podsycali go pozostali najemnicy - jeden z nich miał pecha, że nie uciekł na czas. Maorcoille dorwał go i rozerwał na strzępy niczym szmacianą lalkę, zanim ten w ogóle zdołał zorientować się w swojej sytuacji, zanim dotarło do niego, że to koniec. Krwawe ochłapy zawisły na drzewach i krzakach, a bestia pognała dalej. Nie wiedziała, że w szale i amoku pędzi prosto w pułapkę.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Chwila oddechu nastąpiła po wymianie krwi. Najemnik układał plan w swojej głowie, śledząc kroki wojowniczki. W tym czasie Indigo jak polująca wilczyca wolnym krokiem wznowiła zataczanie okręgu. Trzymany jedną ręką miecz nieruchomo płynął obok niej, zupełnie jakby to on zakreślał krąg życia, który niedługo miał się zamknąć dla któregoś z nich. W czasie potyczki zmieniło się jednak nastawienie Hope, która powoli nabierała determinacji, aby to ona opuściła pole walki o własnych siłach. To było jedyne wyjście, które mogło ocalić złotowłosego elfika.
        Dziewczyna zrobiła może z pół obwodu, gdy poczuła znajome ciepło. Zmrużyła nieco oczy, gdy magia elfika sięgnęła rannego boku, tamując upływ krwi. Zaraz też ustąpiło zmęczenie, a ukojenie zaczęło zmierzać do ręki, która swoim kosztem zatrzymała tarczę.
Wtedy też magia zniknęła i w lesie dał się słyszeć rozpaczliwy jęk. Od razu wiedziała kto tak zaszlochał i o ile wcześniej bez większego zastanowienia poddałaby pod rozwagę czy miała jeszcze serce, tak w tym momencie poczuła się jakby ktoś je rozrywał. Nie umiała wyjaśnić ani zrozumieć czemu tak bardzo zależało jej na tym kruchym stworzeniu. Od zawsze życie toczyło się swoim torem, a Indigo szła obok niego i nikt ani nic nie stanowiło dla wojowniczki wartości wynoszącej się ponad inne. Tym razem było inaczej. Za wszelką cenę chciała uratować Mniszka. Pomóc mu jak tylko potrafiła. Gdy więc najemnik osiągnął swój cel i zakrzyknął triumfalnie, zmarszczyła brwi skupiając się na przeciwniku. Tyle wyszło z dywersji i oszustwa, teraz musiała zabić norda by jak najszybciej podążyć za Mniszkiem, który gnał samemu pewnie nie wiedząc gdzie.
        Bestialskiemu uśmiechowi woja odpowiedziało znów niewzruszone oblicze brunetki, która przymknęła nieco oczy, zupełnie jakby znajdowała się gdzieś poza polem walki. Nieobecny wzrok spoglądający spod rzęs kłócił się jednak z dłonią, która bezczelnie skinęła na berserka sugerując by zaczął działać zamiast gadać. Podobny gest znacznie lepiej pasowałby do zadziornego lub drapieżnego uśmiechu, który oczywiście się nie pojawił. Twarz pozostała obojętna i może dlatego zaczepka zdawała się jeszcze bardziej wymowną.
        Jeregirl zaatakował z charakterystyczną dla siebie siłą i szybkością, zupełnie jakby rana nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Lecz tym razem Indigo znała już jego możliwości, a Mniszkowe zaklęcie chociaż nie zdążyło w pełni usunąć obrażeń, zamknęło krwawiącą ranę i zlikwidowało zmęczenie, wracając dziewczynie część sił.
Indigo nie spieszyła się z przygotowaniem obrony, niewzruszenie wyczekując odpowiedniego momentu. Uniosła miecz gdy nord znalazł się w jej zasięgu. Drugą rękę dodała do chwytu dopiero w połowie ruchu i tym razem, jeżeli nie liczyć szarży norda, ona zaatakowała pierwsza nie pozwalając najemnikowi na dalsze zmniejszanie dystansu, które znów postawiłoby ją w niekorzystnej sytuacji. Seria trzech ciężkich cięć spadła na Jeregirla spychając go do obrony, nie tylko stopując natarcie, ale i zmuszając do kroku wstecz. Uderzenia nie były tak szybkie jak te zadawane przez krótki miecz mężczyzny, ale miały znacznie większy zasięg, a prowadzone elastycznie, przez zmianę ułożenia nadgarstka i nachwytów, jedno wyciągane bezpośrednio z poprzedniego, nie dawały miejsca na ripostę. Gdy tylko mężczyzna chciał wykorzystać potencjalną lukę w obronie, już musiał uskakiwać przed kolejnym zamachem. Zamiast więc "kąsać" nord zwinnie parował ataki mieczem i tarczą, uświadamiając sobie jak dużym błędem było zezwolenie brunetce na zwiększenie dystansu. Teraz to ona przeszła do ofensywy, zupełnie jakby dopiero nabrała ochoty do walki.
Następująca później luka trwająca przez jedno uderzenie serca co prawda pozwoliła Jeregirlowi na wyprowadzenie ataku, ale ten zakończył się z głośnym brzękiem, gdy został zepchnięty przez atakującego po skosie flameberga, którego wojowniczka wyraźnie przestała oszczędzać. Kolejne jej cięcie było zupełnie jak sierpowy pięściarza. Podbiło jego miecz do góry niwecząc również następną próbę ataku. Następną trójkę wypuszczoną przez Indigo zakończył niski łuk ze świstem tnący powietrze, celujący prosto w kolana blondyna. Jeregirl podskoczył z niemalże kocią gracją ratując się w jedyny możliwy sposób. Teraz dziewczyna wreszcie walczyła naprawdę.
Ledwie zdążył tak pomyśleć, a następne uderzenie wydało się wręcz banalne. Indigo cięła wysoko, zza głowy wprost w nadstawioną tarczę blondyna. Klinga z głuchym uderzeniem wbiła się głęboko w drewno, wyginając metalowy rant. Na to właśnie czekał berserk. Miecz był uwięziony, wreszcie nadszedł więc czas na jego odpowiedź. Ale również tym razem nie zawiódł się na swojej oponentce, która zamiast spanikować z powodu utraty broni, niczym dźwignię wykręciła ją razem z jego tarczą i ręką, osłaniając się przed mieczem wojownika. Potężne uderzenie klingi w klingę zadziałało niczym młot i klin, głębiej wbijając flameberga we tarczę berserka. Zupełnie jakby wszystko było zaplanowane przez brunetkę, mrugnięcie oka zdążyło minąć, gdy Hope z szarpnięciem skręcała miecz rozpoławiając tarczę, w samą porę by zablokować uderzenie najemnika, który bynajmniej nie zwlekał z atakiem. Zaangażowanie Hope udzieliło się mężczyźnie, którego dawno już żaden pojedynek nie zmusił do takiego wysiłku.
        Przez chwilę rozlegał się jedynie szczęk stali, gdy nie szczędzone już miecze raz za razem uderzały o siebie. W tym momencie Indi bardziej zależało na czasie niż na ochronie oręża.
Krótki miecz był jednak bardziej odporny i lepiej przystosowany do tak brutalnego traktowania. Gdy Hope kolejny raz zasłoniła się klingą przed bocznym uderzeniem, podpierając flamberga o ziemię, oręż nie wytrzymał. Klinga pękła z żałosnym brzękiem jedynie częściowo hamując cięcie. To był początek końca.
Zaskoczona tak wczesną “zdradą” miecza, Indigo nie tylko straciła równowagę, ale już nie dała rady skutecznie się obronić. Jeregirl smagnął bok wojowniczki i nie czekając na drugą taką okazję, uderzył pięścią w splot słoneczny brunetki. Wojowniczka zgięła się wpół, a najemnik dokończył sprawę. Silne uderzenie głowicy w skroń posłało wojowniczkę na ziemię. Nie straciła całkiem przytomności, ale była dość ogłuszona by nie móc zareagować. Pojedynek był skończony.
        Jeregirl przyklęknął na skotłowanej obcasami ziemi. Złapał czarne włosy dziewczyny w garść i podciągnął ją na wysokość swoich oczu by z satysfakcją popatrzyć w półotwarte i półprzytomne, pochmurne oczy. Właśnie pokonał Śmierć, dosłownie i metaforycznie. Oby Aezin zrobił swoje, bo on właśnie załatwił mu ofiarę dla Bóstw.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Gniew leśnego bożka był groźny nie tylko dla tych, którzy go wywołali, ale też dla wszystkich wkoło. Jednak las i wszyscy jego mieszkańcy potrafili w jakiś magiczny sposób wyczuć nastrój Maorcoille i się mu podporządkować w jedyny możliwy sposób - schodząc mu z drogi, nie przeszkadzając. Zwierzęta pierzchały więc nie tylko przed ogniem, ale też przed tym, który chciał położyć mu kres albo chociaż ukarać tych, którzy go wywołali, jego gniew był jednak tak silny, że nie rozróżniał wrogów i sojuszników. Maorcoille był bożkiem splecionym z siły i gniewu, był karą, ale nigdy nagrodą.
        Szalona szarża miała jednak swój cel - bestia nie biegła przed siebie i nie niszczyła wszystkiego w szale. Jej łapy i rogi ryły ziemię, odsłaniając wilgotną warstwę ściółki i próchnicę, przez którą ogień nie mógł się przedrzeć. Powalone drzewa umierały, by reszta lasu mogła przeżyć. Zniszczenia były wielkie, ale i tak mniejsze niż te, które spowodowałby pożar. Mniej śmierci, mniej cierpienia. A las szybko się po tym pozbiera. Wkrótce martwe pnie obrosną grzybami i mchem, dadzą schronienie małym leśnym stworzeniom, wężom, gryzoniom, owadom. Rany się zabliźnią i będzie można żyć dalej - inaczej, niż jakby pożar strawił większą część drzew, wyrywając spory kawał boku tych majestatycznych gór.
        Aezin dodatkowo ułatwił Maorcoille jego zadanie - ulewa, którą spowodował poprzedniego dnia, przesyciła wszystko wilgocią. Płomienie trzymały się miejsc oblanych paliwem i rozprzestrzeniały się powoli, tylko na miejsca, które wyschły przez bliskość płomieni. Polującej na bożka grupie nie chodziło jednak o to, by puścić z dymem wszystkie lasy wokół Thenderionu - chodziło tylko o zdenerwowanie rogatej bestii. To był pomysł Jeregirla, który wiedział, że każda cierpliwość ma swoje granice i może wcześniej by się na to nie zdecydował, ale gdy dowiedział się, że istnieje kobieta, która jest w jakiś sposób związana z Maorcoille… Jakże mógłby tego nie wykorzystać? Nie musiała być jego kochanką, wystarczyło, że była strażniczką - ich więź była kolejnym sznurkiem, za który mógł pociągnąć, tą kroplą, która przeleje czarę. Zamiast jednego silnego ciosu kilka mniejszych… I w ten sposób Maorcoille się przebudził, przestał się kryć i atakować z zaskoczenia, można było więc polować na niego jak na wściekłego niedźwiedzia - nawet tak groźna bestia musiała ulec, gdy wróg miał przewagę liczebną. I maga, który był wyjątkowo zmotywowany by to starcie wygrać. Czego nie robi pragnienie potęgi…

        Jeregirl długo patrzył na półprzytomną dziewczynę, dysząc jak miech i krzywiąc się od czasu do czasu, gdy rany wybitnie dawały mu się we znakie. Jego wąskie źrenice powoli jednak rozszerzały się, jego szał bitewny mijał i zastępował go rozsądek.
        - Nie skończymy tego tu i teraz, Pani Śmierć - zwrócił się do niej chrypiącym od wiecznych krzyków głosem. - Jesteś nam jeszcze potrzebna.
        Nord uderzył melancholijną wojowniczkę tak, by już zupełnie straciła przytomność, po czym skrępował ją i zostawił na moment, by złapać swojego wierzchowca, który kręcił się gdzieś po okolicy. Gdy już mu się to udało, podprowadził zwierzę do Indigo i zarzucił ją na grzbiet wierzchowca, tak by w trakcie jazdy mieć ją przed sobą i pilnować, by się nie ześlizgnęła. Ze ściółki wyzbierał wszystkie odłamki jej złamanego miecza, jakie tylko udało mu się dostrzec - będą stanowić jego trofeum. Gdy jednak trzymał w dłoni rękojeść jej flamberga, zaciskał na nim palce ze złością - przez ten przeklęty oręż walka skończyła się stanowczo za szybko.

        Nagle szarżujący Maorcoille zaryczał boleśnie i padł na ziemię, ryjąc mordą o ściółkę. Jego łapy ogarnął ból podobny do tego, jakby ktoś bardzo ostrą żyłką podciął mu ścięgna w łapach. Nie był w stanie wstać i biec dalej, ale leżąc młócił wściekle wszystkimi kończynami i ryczał, grożąc temu, kto mu to zrobił. Miał jeszcze wiele sił by walczyć, lecz nagle ból od nóg zaczął migrować wyżej, przyprawiając go o białą gorączkę. Gdy dosięgnął serca, bożek wydał z siebie ryk, który słyszeli nawet mieszkańcy nizin - jakby w górach swego żywota dokonała właśnie potężna istota, starsza i bardziej przerażająca niż najgłębsze korytarze drążące te zbocza. Maorcoille jednak żył, choć targały nim spazmy bólu, a jego oczy był półprzymknięte i tylko to trzecie na czole jarzyło się jeszcze światłem przytomności. Wtedy to z daleka nadjechała para jeźdźców - mężczyzna i kobieta. Mag i jego pomocnica. Za nimi podążał jakiś tuzin kłusowników. Wszyscy zatrzymali się w sporej odległości od leżącego na ziemi bożka, a ich przywódca zsiadł z konia i zbliżył się jeszcze kilka kroków. Swoim kosturem nakreślił w ziemi jakiś znak, który zakończył aktywowany przez Maorcoille rytualny czar. To był koniec - bestia wyprężyła się, jeszcze raz poruszyła łapami i padła nieprzytomna. Chociaż czy taka nieprzytomna… Jej trzecie oko nadal się jarzyło, budząc niepokój w sercach kłusowników.
        - Zabierajcie go - rozkazał jednak mag tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wspierając się na ramieniu towarzyszącej mu dziewczyny wrócił do wierzchowca, bo on sobie rąk brudzić nie zamierzał, od tego miał wszak ludzi.

        Gdy Indigo się obudziła, wokół było prawie zupełnie ciemno, mrok rozświetlało jedynie światło pojedynczych lampek ustawionych przy wejściu do namiotu… Bo że wojowniczka była w namiocie, to było łatwo poznać. Był to prawdopodobnie jakiś magazyn, bo wszędzie leżały skrzynie z zaopatrzeniem, beczki, jakieś pakiety. Ją przywiązano do drzewa stanowiącego jedną z podpór tej konstrukcji.
        Przez odchyloną połę namiotu do środka zerkał Jeregirl. I choć dojrzał, że Indigo się obudziła, nie ruszył się ani o włos. Uśmiechnął się jedynie drapieżnie i gapił się, czekając chyba co ona zrobi. Za dużego pola manewru niestety nie miała - miała związane nogi, a ręce skrępowano jej przy pniu, nikt jednak nie zasłonił jej oczu ani nie zakneblował. Był to pomysł berserka, który bardzo był ciekaw jej reakcji po przebudzeniu. Zresztą… mogłaby krzyczeć ile chce, bo tu i tak nikt nie mógł jej uratować.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Nigdy nie łudziła się by dane jej było jeszcze wiele razy odnosić zwycięstwo. Tak naprawdę już dawno umieściła by się pod warstwą chłodnej wilgotnej ziemi. A jednak wciąż trwała. Teraz zaś, ten jedyny raz gdy zależało jej by przetrwać, nie dla siebie, dla Mniszka, zawiodła. Nagła utrata broni gwałtownie przeważyła szalę. Połową miecza można było walczyć równie skutecznie, ale zaskoczenie jakie wywołało jego pęknięcie najemnik wykorzystał idealnie, nie dając Indigo miejsca na pozbieranie się. Uderzyła o ziemię nie mając czasu na reakcję. Ogłuszona i bezbronna z trudem próbowała nie stracić przytomności i odzyskać władzę nad własnym ciałem. Jedynym co jej się udało, było otwarcie oczu.
        W uszach jej szumiało, a obraz był nieostry. Wszystko zdawało się obce i dalekie, gdy próbowała się poruszyć albo chociaż odzyskać jasność myśli. Nie czuła nawet, że najemnik podnosi jej twarz na wysokość swoich oczu. Dryfowała między nicością a świadomością do momentu aż pochmurne i wciąż jeszcze otumanione oczy spotkały szalone spojrzenie berserka.
Mężczyzna dyszał ciężko od wysiłku po urwanej walce i ekscytacji, która wciąż jeszcze rządziła wojownikiem. Był dość rozproszony by stanowić łatwy cel. Opuścił gardę i teraz beztrosko odsłonięty patrzył na pokonaną nie spodziewając się dalszego oporu. Wystarczyło sięgnąć do jednego z noży, aż się prosił o celny sztych, gdy napawał się swoim zwycięstwem. Lepszego momentu nie można było sobie wymarzyć. Potrzebowała jeszcze raz, po raz ostatni zebrać odrobinę sił by sięgnąć do pochwy przytroczonej do uda. Tak niewiele a zarazem zbyt dużo. Spróbowała poruszyć ręką, ale jedyne co jej się udało to zamknięcie garści, gdy mężczyzna się odezwał. Ochrypłe słowa stanowiły potok nieczytelnych i niezrozumiałych dźwięków, jedynie z ruchu warg udało jej się pojąć ich ogólny sens. Przegrała z kretesem, niezdolna do wykorzystania sytuacji i zadania ostatniego ciosu. Właśnie spełniał się jej najgorszy koszmar - pojmana nie zabita. Nie to jednak ani nie strach były ostatnimi myślami Indigo. Dziewczyna miała nadzieję, że chociaż został sam, jakimś cudem Mniszek się uratuje. Potem nastąpiła ciemność.

        Pierwszym co wśród niebytu odnalazło Hope, był ból. Zioła już jakiś czas temu przestały działać, dając głos każdej ranie czy urazowi. To one powoli przywracały wojowniczkę z pustki. Tępy ból głowy przypominał o dwóch porządnych ciosach, które zakończyły jej walkę. Uszkodzony minionymi laty bark silnie protestował przeciwko wielogodzinnemu wykręceniu rąk do tyłu, rwąc jakby ktoś próbował żywcem wydrzeć cały splot nerwów. Obite a może strzaskane przedramię, teraz skrępowane ciasnymi więzami, dodawało swoje arie do tej żałosnej symfonii. Brzuch i żebra również paliły żywym ogniem, utrudniając nawet proste oddychanie. Choćby chciała pozostać w mrokach skoro jej zadanie dobiegło końca, nie szło zignorować takiej pobudki. Stopniowo też budziła się reszta zmysłów. Wpierw pojawiały się zapachy. Woń skrzyń i klepiska w zamkniętej przestrzeni oraz wszechogarniający smród krwi, zapewne jej własnej. Metaliczny odór przebijał wszystko inne.
        Spróbowała się poruszyć i znaleźć wygodniejszą pozycję, ale kolejny sznur ciasno krępował jej nogi. Skupiła się więc na wciąż nie mijającym szumie w uszach i kryjących się pod nim dźwiękami. Gwar obozowiska szybko wyjaśnił gdzie się znajdowała. Na koniec niewielki ruch powietrza wyczuwalny co jakiś czas i jednostajne poczucie światła przewiercające się do zamkniętych źrenic całkiem wyrwały brunetkę z odrętwienia, zmuszając ją do otwarcia oczu. Chwilę walczyła z ciężkimi powiekami. Chwilę też zajęło jej rozerwanie jednej z par rzęs, zlepionych strugą zakrzepłej krwi. Potem dobry moment jeszcze mrugała opieszale, przyzwyczajając źrenice do jasności i starając się znaleźć ostrość obrazu.
        W uchylonym wejściu do namiotu stał nikt inny jak Jeregirl. Spojrzała wprost na mężczyznę, z przyzwyczajenia z obojętnym spokojem oceniając jego stan i jego samego. On też trochę ucierpiał. Widać to było w postawie, gdy wyraźnie odciążał jedną stronę. Odruchowego działania nie można było ot tak zaprzestać, nawet jeśli w tym momencie było zupełnie bezsensowne. Co jej było po stanie fizycznym Norda, gdy dla niej walka się już skończyła. Mimo to chmurne tęczówki popłynęły po sylwetce berserka, zatrzymując się na jego twarzy obleczonej w drapieżny grymas.
Ale ani jego mina, ani najwyraźniej obecność nie wywarła na Indigo wrażenia. Przyjmując fakty do wiadomości, dziewczyna z powrotem zamknęła oczy nie czyniąc nic więcej. Przegrała. Była tego świadoma. Wątpliwe by droga czekająca ją przed śmiercią była lekka i szybka, lecz równie nieprawdopodobnym było by czekał na nią klanowy szafot, godziła się więc z losem. Zresztą czy miała inne wyjście? Szarpać więzy? Panikować? Czy coś by to zmieniło? Nie potrafiła jak Mniszek przyzywać zwierząt na pomoc. Na tę myśl aż lekko uśmiechnęła się kątem ust. Naprawdę mocno dostała w głowę. Kiedyś coś podobnego nie przyszłoby jej na myśl, a teraz marzyło jej się by ćwierkaniem zwabić mysz by przegryzła więzy? Dobre sobie. Wcześniej jednak nie znała Mniszka, a to co wydarzyło się przez te krótkie, ostatnie dni, zupełnie zweryfikowało jej pogląd na wiele spraw, więc może nie było to winą samego uderzenia... Ale nawet gdyby się uwolniła, co sobą reprezentowała…? Szybko ukróciła wewnętrzne dywagacje.
Jej zadanie dobiegło końca. Śmierć przywita ją swoimi objęciami niczym ukochana, dawno niewidziana matka. Ona osiągnie długo oczekiwany spokój. A najemnik…? On mógł szczerzyć się do woli. Widywała już takich. Walczyli dla samej idei walki. Każde zwycięstwo nasilało coraz większą żądzę. Pragnienie, którego nikt i nic nie mogło zaspokoić. Ginęli nigdy nie zaznając spokoju, wytchnienia czy satysfakcji. Im było się lepszym wojownikiem, tym trudniej było znaleźć godnego przeciwnika. Imali się każdych zadań, od zabójstw oligarchów po polowanie na wilkołaki. Śnili o zabijaniu, jednocześnie marząc by ono nigdy się nie skończyło. Moment gdy przeciwnik padał przed nimi niósł krótkotrwałą euforię i jeszcze większy, wręcz bolesny niedosyt. To właśnie widziała w opętanych oczach. Berserk sycił się wygraną i jednocześnie miał nadzieję, że ona jakoś się uwolni i rzuci mu się do gardła. Nieszczęsny i zagubiony cień wojownika bez prawdziwego celu. Tym dla niej był. Doskonale walczący, ale wciąż cień. Dziewczyna poruszyła się nieznacznie, starając się znaleźć choć odrobinę bardziej komfortową pozycję dla obolałego ciała, ale więzy nie pozwalały na wiele. Pozostało jej więc nasłuchiwać obozowego życia.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek… Nie, nie Mniszek - Maorcoille. Elfika w tym momencie nie było, został zepchnięty na samo dno świadomości, nie miał żadnej władzy nad tym co się działo, a może też nie był świadomy tego, co działo się wkoło. Dla niego ta historia została przerwana w momencie, gdy starał się jak najdalej odbiec od walczącej Indigo. Nie wiedział jak skończyła się tamta walka i kto zwyciężył, nie wiedział czy jego zaklęcie w jakikolwiek sposób przechyliło szalę zwycięstwa na stronę wojowniczki… Nie wiedział, co zrobił Maorcoille. Mógł jedynie przypuszczać, bo bestia choć zawsze była pełna gniewu, miała jeden cel: ochronę lasu. Pewnie więc zabrał się za szalejący w nim pożar, jakoś starając się go zatrzymać i pewnie zabijając przy tym każdego podpalacza, jakiego napotkał. Gdyby jednak oni dwaj - Mniszek i Maorcoille - potrafili się dogadać, mogli to przecież załatwić inaczej. Bestia użyczyłaby swojego gniewu, by zmotywować elfa, a on wykorzystałby swoje czary, by załatwić to bardziej… elegancko. Znał czary z dziedziny ziemi, wody, zgasiłby z nimi każdy pożar. Na koniec pewnie padłby z wycieńczenia, ale z przekonaniem, że było warto. Ale jego gniew czy strach dawały siłę Maorcoille, nie jemu. To chyba była jego pokuta za to, że kiedyś chciał się odwrócić od lasu…

        Maorcoille padł nieprzytomny pod wpływem zaklęcia rzuconego przez Aezina. Ciężko dyszał, jakby spał w gorączce, ale można było podejść, dotknąć go, a on na to nie reagował. Niektórzy zuchwali kłusownicy chcieli w tym momencie zemścić się na nim za tych wszystkich martwych towarzyszy, za ten strach, który w nich wywołał… Ale mag nie pozwalał, a towarzysząca mu kobieta pilnowała, by jednak komuś ręka nie zadrżała. Maorcoille miał pozostać nietknięty, nieprzytomny, bo chodziło o to, by był w pełni sił podczas rytuału…
        Przetransportowanie nieprzytomnej, lecz mimo to wzbudzającej niepokój bestii, było zadaniem trudnym, lecz możliwy do wykonania. Korzystając z kłód, lin i siły kilkunastu mężczyzn udało się zwieść Maorcoille w dół doliny - do miejsca, gdzie rozłożono obóz. Nie wprowadzono go jednak za ostrokół i to nie z powodu strachu czy jakiś zabobonów - po prostu fizycznie nie było tam dla niego miejsca. Zostawiono go więc na zewnątrz, mocno związanego i unieruchomionego przy pomocy wbitych w ziemię kotw oraz przywiązanych do drzew pętli - teoretycznie nie miał szans się ruszyć. Gdy to było gotowe, z obozu wylegli ci nieliczni, którzy byli zajęci innymi zadaniami - chcieli zobaczyć jak wygląda bóg. Wśród nich był również Jeregirl, który tylko na krótki moment odpuścił sobie pilnowanie swojej własnej zdobyczy.
        - Bestia jak każda inna - ocenił, stając ramię w ramię z uczennicą maga. - Skręciłbym mu łeb tak jak tu stoję.
        - Tknij go jednym palcem, a Aezin obedrze cię ze skóry.
        Jeregirl ryknął śmiechem słysząc tę wypowiedzianą śmiertelnie poważnym tonem groźbę.
        - I posoli - dodała dziewczyna, wtedy nord przestał się śmiać i odwrócił na nią wzrok.
        - Oj, laleczko, ten twój Aezin ma szczęście, że to on mi płaci, bo beze mnie nic by nie zrobił, a gdyby miał mnie przeciwko sobie… - Jeregirl pokręcił ze współczuciem głową i cmoknął trzykrotnie przez ściągnięte usta.
        - Nie bądź taki hej do przodu, bo cię z tyłu zabraknie - warknęła na niego.
        - Już dobra, dobra, nie strosz się tak na mnie kociaku, bo beze mnie ganialibyście go aż by wam księżyc spadł z nieba i wszystkie gwiazdy zgasły - zbył ją wojownik, wykorzystując słowa starego przekleństwa z jego rodzinnych stron, po czym wykazując się całkowitym brakiem szacunku obrócił się i odszedł.
        - Będziesz mnie prosił, bym cię połatała! - krzyknęła za nim wściekła dziewczyna, ale Jeregirl nawet nie spojrzał w jej stronę tylko podniósł w górę wyprostowany środkowy palec.

        I od tamtej pory Jeregirl pilnował Indigo. Jakoś sam zajął się swoimi ranami - był dużym chłopcem i sam potrafił o siebie zadbać, a na ten moment nie czekała go już żadna inna walka. Swoje zrobił, odwalił robotę za tych mazgai z grymuarami, którzy nie potrafi zadbać o własny zadek. Teraz chciał tylko zobaczyć koniec tej historii, dostać swój gar złota i ruszyć dalej.
        Jeregirl w końcu podniósł się i wszedł do namiotu. Kucnął przed skrępowaną wojowniczką, nadal uśmiechając się do niej jak drapieżnik do zdobyczy.
        - Chociaż byś mnie zwyzywała, skoro nie zakneblowałem ci ust - zauważył z lekkim wyrzutem. - Skąd się bierze twój spokój? - zapytał, odgarniając jej z twarzy kosmyk włosów.
        - No nic - uznał. - Zobaczymy, czy to wyprowadzi cię z równowagi.
        Jeregirl sięgnął za plecy Indigo i chwilę majstrował przy jej więzach. Gdy skończył, wojowniczka była nadal skrępowana, ale już nie była przywiązana do pnia i o to właśnie berserkowi chodził. Złapał ją za kark i zaciągnął na próg namiotu jak worek ziemniaków.
        - Patrz - oświadczył. - To jego chciałaś chronić, co?
        Jeregirl złapał Indigo za włosy i podniósł jej głowę, by na pewno patrzyła na to, co on chciał jej pokazać. Oczywiście zobaczyła Maorcoille’a leżącego za ostrokołem wokół obozu, związanego tak dokładnie, jakby był szynką do wędzenia. Bestia miała zamknięte oczy - te normalne, bo to trzecie, na czole, nadal było otwarte i jarzyło się bladym błękitem. Z jego pyska, którego nie dało się zamknąć w kagańcu, wisiał szeroki, różowy język. Potężna klatka piersiowa poruszała się w płytkim, ale widocznym oddechu - znak, że jeszcze żył. Wyglądał jednak rozpaczliwie, gdy leżał taki nieruchomy, związany - taka potęga pokonana. Zdawało się, że nawet las na tym cierpiał, bo drzewa nie szumiały, a wiatr był zimny, martwy.
        - Nic nie powiesz? - upewnił się Jeregirl.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Niewielkie poruszenie powietrza i cichy łopot zasugerował wojowniczce, że poła namiotu opadła. Brak kroków czy szelestu cudzego oddechu poinformowały, że berserk sobie poszedł, o ile nie przegapiła ich wśród gwizdu w uszach. Ale mimo wciąż zmąconych zmysłów, wokół panował jedynie spokój, była całkiem sama.
Oparła głowę o słup, biorąc głębszy bolesny wdech, ale nie potrafiła odpocząć, a umysł nie chciał wrócić w przyjemny niebyt. Mimo opanowania ciężko było czekać bezczynnie, szczególnie, że oszołomienie po uderzeniu ustępowało, a krew w żyłach zaczynała szybciej krążyć. Mogła się godzić z nieuniknionym losem, ale nie potrafiła przestać być wojownikiem, i raz jeszcze nie oszacować swoich szans gdy zostawiono jej tak wiele czasu na rozmyślania. Otworzyła oczy i rozejrzała się po namiocie. Zwykły magazyn, nic więcej. Kaletkę jej zabrano, pozbawiono ją też noży, miecz poległ na placu boju, a ręce i nogi były skrępowane bez zarzutu. Nie było się o co zaczepić nawet gdyby chciała, mimo niepokoju, który pojawił się z niewiadomych przyczyn i zaczął się nasilać, nagląc do działania.
        Okazało się, że Jeregirl nie zniknął na stałe. Wrócił po chwili nieobecności i wiercił się wokół namiotu niczym wściekły pies. Poznała go po sylwetce rzucającej cień na materiał namiotu. Po ruchach, po szuraniu, po towarzyszących mu dźwiękach domyśliła się, że opatrywał rany. Gdy widziała go ostatnio jak sterczał w wejściu, nawet tego nie zrobił, tylko obserwował ją z fascynacją.
Najemnika po przerwie ponownie stającego w wejściu powitały znacznie bardziej przytomne, ale wciąż pozbawione strachu oczy w kolorze nieba przed burzą. Te same źrenice spod półprzymkniętych powiek obserwowały zbliżającego się berserka, któremu tym razem nie wystarczyło już samo przyglądanie się. Dziewczyna nie uczyniła nic więcej, nie wiodła za nim oczyma, ze spokojem przyjmując mężczyznę zmniejszającego dystans. Nawet nie podniosła na niego wzroku, ale nie z lęku a obojętności.
        - Nie jestem karczemnym wykidajłą by rzucać obelgami i groźbami bez pokrycia - odezwała się cichym, szorstkim głosem, zupełnie wypranym z emocji. Z natury nie była gadatliwą istotą i nie wdawała się w zbędne dyskusje. Milczenie Hope brało się z tego, że zazwyczaj nie miała nic do powiedzenia a nie paplała po próżnicy, ale wojowniczka odpowiadała na zadane pytania o ile nie były one obelżywe. Ignorowanie innych, udawanie głuchej lub zbyt dumnej by się odezwać byłoby dziecinne i niegrzeczne, i zupełnie nie leżało w jej naturze podobnie jak gadulstwo.
        - Z doświadczenia - odpowiedziała po raz kolejny, wciąż nie tracąc spokoju, nawet gdy mężczyzna nachylił się do niej, dłonią dotykając twarzy by odgarnąć jej włosy. Raczej nie była od niego starsza, ale nie zamierzała tłumaczyć ani swojej sytuacji, ani tym bardziej wprowadzać najemnika w zasady klanowego reżimu. Najwyraźniej berserk nie mógł znieść jej bierności bardziej niż sądziła.
Wręcz czuła oddech mężczyzny, gdy ten pochylił się jeszcze mocniej, sięgając do sznurów. Nie drgnęła i tym razem, nawet jeżeli nord oczekiwał prób uwolnienia się czy szarpaniny. Również gdy brutalne szarpnięcie za kark poderwało ją w przód, jedynie zacisnęła oczy i stłumiła bolesne westchnięcie, zgrzytając zębami. Bez najmniejszego sprzeciwu dała się wywlec na zewnątrz.

        Kręcący się po obozowisku kłusownicy szybko zwietrzyli nowe widowisko i teraz zerkali ciekawsko nie tylko na leśnego bożka, ale też na Jeregirla i jego więźnia. Był barwną postacią. Odróżniał się od nich i budził lęk nie mniejszy niż mag czy bestia, na którą polowali. Teraz więc wszyscy zastanawiali się co wojownik planował urządzić, targając żałosnym pojmanym. Kłusownicy dobrze wiedzieli, że z łuku nie szyła bestia i że właśnie mieli przed sobą drugiego z morderców towarzyszy, tym bardziej ciekawiąc się co go czekało.
        Początkowo światło drażniło jej oczy i mrugała przyzwyczajając je do jasności, gdy wokół słyszała szmer i szepty. Wodziła oczyma bez celu, a woj robił wszystko by ją sprowokować.
Zmarszczyła brwi, gdy szarpnął ją za włosy, nasilając ból głowy. I wtedy zabrało jej dech. Zobaczyła Maorcoille, po raz pierwszy z tak bliska i tak wyraźnie, pojmanego, bezbronnego, pokonanego jak ona. Zacisnęła usta i zamknęła oczy, w myślach jak w gorączce powtarzając “obudź się”, ale bestia się nie poruszyła.
        - Co mogę powiedzieć, co chcesz usłyszeć? - odezwała się po chwili, ale chociaż serce jej pękało, ochrypły głos dziewczyny nie drgnął. Był tak słaby, że Jeregirl chcąc nie chcąc odruchowo się przychylił. Indigo w wyobraźni przypominała sobie otoczenie i odległości. Trzymający ją najemnik ułatwiał jej sprawę. Polegając na silnym uchwycie, w którym do tej pory zwisała bezwładnie, podciągnęła pod siebie nogi i znajdując w nich nowe oparcie, z całych sił uderzyła łokciem w ranioną wcześniej pachwinę. Jeregirl ryknął wściekle, ale początek krzyku stłumiło uderzenie głowy w jego szczękę, gdy Indigo wyprostowała się najgwałtowniej jak potrafiła. Pociemniało jej w oczach, ale na ślepo rzuciła się na ziemię. Podczas przewrotu, siłą rozpędu nie zważając na ból zdążyła przerzucić związane ręce pod skrępowanymi kostkami, nim znów stanęła na nogach. Znalazła się przy kłusownikach nim na dobre przestała widzieć gwiazdy. Dlatego zapamiętywała każdy szczegół. Barkiem uderzyła jednego z zaskoczonych myśliwych zabierając mu nóż i podrzynając gardło nim zdążył krzyknąć.
W tym momencie reszta najemników zamiast rzucić się na nią chmarą, zastygła w trwodze przed tym co się działo i przed Jeregirlem, który już rwał w ich stronę. Ten sam nóż chwyciła zębami i szarpnięciem rozcięła więzy na rękach, nawet nie zauważając, że się rani. Niestety nord szybko otrząsnął się po uderzeniu i już był obok. Nie miała czasu na więcej. W ostatniej chwili zamiast próbować pozbyć się pozostałych więzów, rzuciła nożem w jeden ze sznurów znajdujący się blisko łba skrępowanej bestii.
        - Kruszyno! Mniszek, szlag, Maorcoille obudź… - słaby krzyk urwał się wraz z uderzeniem berserka, które posłało Hope z powrotem na ziemię.
        - Nieźle, jednak potrafisz krzyczeć. Jeszcze raz, tylko głośniej - wycharczał odpluwając resztę krwi z rozciętej wargi, stając nad powaloną brunetką i odsłonił zęby, następując na ranny bark dziewczyny. Widział, że kulała i bardziej chroniła jedną stronę. Czytał ją równie dobrze jak ona jego. Znów jednak spotkał się obojętnymi oczami.
        - Nic? - docisnął wojowniczkę mocniej, aż usłyszał stłumiony bolesny jęk.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Nawet sen Maorcoille nie był spokojny. Był gniewnym duchem, brutalnym i nieustępliwym. Gdy sapał przez sen, sprawiał wrażenie zirytowanego i na tyle przytomnego, że kłusownicy się odsuwali, nawet gdy byli skryci za ostrokołem. A co działo się w głowie tej bestii… nie wiadomo. Najbezpieczniejszym założeniem było uznać, że zapadł w sen bez snów, bo próba wyobrażenia sobie jego sennych marzeń mogłaby być zbyt przerażająca…
        Nie reagował na żadne zaczepki. Tuż obok niego, nie dalej niż siedem stóp w linii prostej, toczyło się normalne obozowe życie. Czasami, gdy ktoś się zapomniał, krzyknął głośniej lub kogoś zawołał, lecz to nie budziło Maorcoille. Spekulowano, czy to nie zasługa czarów Aezina, który nigdy nie zdradzał swoich planów, ale wszyscy wiedzieli, że władał potężną magią. Albo tej jego uczennicy, która jeszcze nic nie pokazała, ale nie mogła być pierwszym lepszym wymoczkiem, skoro była podopieczną kogoś tak silnego. Zresztą, z oczu jej jakoś tak patrzyło, że nie chciało się z nią zadzierać. Przez to jednak szeptano. Skoro ta trójka - para magów i ich szalony wojownik - byli tacy silni, po co byli im oni, myśliwi? Czy na pewno chciano wykorzystać ich umiejętności łowieckie, czy… byli tylko przynętą? Karmą? Tylu z nich zginęło w tym lesie, wszyscy zabici przez Maorcoille albo tę czarnowłosą dziewczynę, która mu towarzyszyła. A tymczasem bestia leżała skrępowana, a łuczniczkę pojmał Jeregirl. Na jednym ani na drugim nie dali im się wyżyć, bo ponoć byli potrzebni… Nord zapewnił jednak, że spodoba im się koniec, jaki spotka oboje - najwyraźniej wiedział od Aezina coś więcej, lecz nie chciał się tym podzielić. Cały czas zapewniał tylko, że warto czekać, a w jego oczach widać było ten jego błysk szaleństwa, który wywoływał dreszcze.
        Czy ta scena z wywlekaniem dziewczyny z namiotu była początkiem całego spektaklu? Wszyscy byli zaciekawieni, zaczęli ściągać zewsząd, by sprawdzić co knuł ten szalony wojownik. Spodziewali się, że chciał ją trochę psychicznie pomęczyć, niektórzy nawet dzielnie mu wtórowali, posyłając w stronę skrępowanej Indigo obelżywe słowa i gesty. Niczym nie rzucano, bo jakby trafili przypadkiem Jeregirla, to by im chyba głowy pourywał i to dosłownie. Ponoć nie takie rzeczy robił, gdy się wkurzył. Ale na razie był spokojny, syczał tylko jakieś komentarze do kobiety, która wyglądała tak spokojnie, prawie jakby niedawno się obudziła i jeszcze nie docierało do niej co widzi, gdzie jest i co zaszło…
        Nikt nie spodziewał się jej ataku, nawet trzymający ją Jeregirl. Dał się rozbroić jak dziecko, nie powstrzymując nawet okrzyku bólu, gdy Indigo trafiła go prosto w świeżą ranę. Reszta zaś stała jak kołki, no bo jak to? Ona była pokonana, nie powinna walczyć, wyglądała jakby się poddała. Była dla nich zresztą za szybka, za sprytna. Oni polowali jak tchórze - zastawiali sidła, wykorzystywali przewagę sił, broni, a gdy dochodziło do walki jeden na jednego nie byli już tacy odważni. Indigo mogłaby im poukręcać łby jak kaczkom, gdyby tylko od początku miała wolne ręce. Straciła jednak cenne chwile na uwolnienie się, a to wystarczyło Jeregirlowi, by się pozbierać… i porządnie się wkurzyć. Był jednocześnie zły i zachwycony, bo przecież tego chciał - cały czas dążył do tego, by zmusić tę dziewczynę do okazania emocji i w końcu ją złamał! Ciekawe, czy uda mu się ta sztuczka po raz drugi?

        W Maorcoille coś drgnęło. Gdzieś na granicy jego świadomości pojawił się sygnał… Wezwanie. Nie musiało być głośne, bo on usłyszałby nawet szept, wystarczyło włożyć w niego odpowiednie intencje… Był magiczną bestią - słyszał las, słyszał jego mieszkańców, słyszał tych, którzy potrzebowali jego pomocy. Teraz też usłyszał, ale to nie było wezwanie i prośba o ratunek - to było jak ręka wyciągnięta w jego stronę.
        Ktoś krzyknął ze strachu, gdy nagle potężna postać Maorcoille się poruszyła. Bożek najpierw się powiercił, jakby tylko poprawiał się w miejscu, w którym spał. Później jednak jego mięśnie wyraźnie się naprężyły, trzecie oko rozbłysnęło innym światłem, bardziej świadomym, a oczy - te normalne, po obu stronach pyska - otworzyły się. Bestia była przytomna, nie mogła jednak wstać. Wydała jednak z siebie donośny ryk - Maorcoille był wściekły. Chciał zerwać się na równe nogi, krępowały go jednak liny i kotwy, ale i to do czasu. Gdy potwór naprężył mięśnie, żaden sznur nie był go w stanie powstrzymać - więzy zaczęły trzeszczeć i puszczać, jedna po drugiej, stopniowo. Za trzecią próbą Maorcoille podniósł się już na równe nogi.
        - Do broni! Aezin! Fiora! - ryknął Jeregirl, chyba jako jedyny przytomny w tym obozie. Jednak jego krzyk ściągnął chyba na niego uwagę bożka, gdy gdy tylko ten stanął na nogach, ruszył przed siebie. Rogami roztrącał na boki kłusowników jakby to były szmaciane kukły. Jeden czy drugi może spróbował go dźgnąć nożem czy mieczem, ale on na to nie zważał, nie czuł ewentualnych ran, bo miał swój cel.
        Nagle nad Indigo pojawił się cień, wtedy też zelżał ucisk buta Jeregirla, rozległ się za to jego donośny krzyk bólu. Maorcoille złapał go zębami wpół i szarpnął, nord był jednak zawzięty i mimo boleści przytomnie wraził rękę w trzecie oko bestii - ta go wtedy puścił, a raczej odrzuciła w bok, jak najdalej od siebie. Później zaś pocwałowała dalej, nie czyniąc wojowniczce większej krzywdy.
        Zniszczenia w obozie były ogromne, a powstały w jednej chwili. Kłusownicy próbowali się bronić i może gdyby ich atak był precyzyjny, dowodzony przez kogoś przytomnego, daliby radę zabić szalejącego bożka, lecz oni działali w strachu, bez strategii, dlatego te pojedyncze rany nie dawały efektu. Maorcoille niszczy i zabijał bez litości. Ci przytomniejsi zbiegli, pieszo bądź też na pojedynczych koniach. Ostrokół okazał się być ich więzieniem, bo nie byli w stanie go sforsować, ale za to dla bestii nie stanowił on prawie żadnej przeszkody. Szalał jak chciał, aż nie został nikt stojący na nogach, ci którzy nie uciekli leżeli martwi bądź konający, ciężko ranni. To nasyciło gniew bożka.

        Mniszek padł po przemianie na kolana. Był ciężko ranny - szalejący Maorcoille przyjął wiele ciosów i sam zranił się o zniszczone konstrukcje namiotów czy szczapy odstające ze zniszczonych beczek. To wszystko na wielkim ciele bestii nie robiło wrażenia, lecz na drobnym ciele elfika wyglądało poważnie. Jego tunika zmieniła kolor na czerwony, a twarz zalewała krew, którą z policzków zmywały strumyczki łez. Płakał, ale jakoś starał się stanąć na nogi, bo cały czas miał przed oczami swój cel.
        - Indigo… Indigo… - wzywał ją, idąc, potykając się i wstając na zmianę. W końcu padł niedaleko niej na kolana.
        - Indigo… zwrócił się do niej po raz kolejny, tonem tak rozpaczliwym, jakby chciał zaraz poprosić, by go przytuliła i pocieszyła, nie powiedział jednak tego na głos.
        - Odejdźmy stąd - poprosił łamiącym się głosem. - Proszę, zabierz mnie stąd… Proszę, Indigo…
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Hope nie szło złamać, a z pewnością nie było to tak łatwe jak oczekiwał nord. Moment temu krzyknęła licząc, że jakimś cudem obudzi Maorcoille, teraz leżała przyszpilona do ziemi ani myśląc ustąpić najemnikowi. Co jak co, ale ból Indigo znała aż za dobrze. Udało mu się uzyskać kolejne obojętne spojrzenie i cichy jęk wydostający się wraz z oddechem dziewczyny, nic więcej.
Jeregirl jednak również był uparty. Znacznie lepiej przyłożyłby się do zadania, w końcu czym było nastąpienie na ranę, raptem wierzchołek możliwości, gdyby nie nagłe poruszenie. Kto by pomyślał, bestia się ocknęła, a mgnienie później oswobodzona, zwabiona krzykiem zaszarżowała w ich kierunku.
        Indi odetchnęła głębiej gdy najemnika poderwała potężna paszcza. Bożek był wolny, udało się, ale zamiast skończyć i z nią jak przypuszczała, że uczyni, pognał w głąb obozu. Najchętniej zamknęłaby oczy i czekała na śmierć wierząc, że teraz już na pewno zakończyło się jej zadanie. Ale zdążyła już poznać kostuchę, która akurat wobec jej osoby była wyjątkowo opieszała. To sugerowało, że zadanie wbrew temu co się wydawało, wcale się nie skończyło i należało wziąć się w garść.
Dziewczyna przekręciła się na bok, ciężko oddychając i dopiero w taki sposób podniosła się do siedzącej pozycji. Palce dobrą chwilę, niezgrabnie walczyły z więzami nim uwolniła nogi. Wstała z jeszcze większym trudem i rozejrzała się po obozowisku oraz trwającej w nim jatce. Wzrokiem odnalazła też Jeregirla. Ten złorzecząc walczył z ostrokołem, który wyhamował jego lot. Na chwilę obecną miała więc najemnika z głowy. W pierwszej kolejności pobiegła (o ile nierówne kuśtykanie można było nazwać biegiem) po konia, które okazały się towarem nader pożądanym w tym momencie.
Jeden z myśliwych próbował nastraszyć ją mieczem, ale był tak roztrzęsiony, że nawet w obecnym stanie zabrała mu broń i z jej pomocą wysłała go w zaświaty. Złapała stojącego najbliżej deresza i razem z nim ruszyła w stronę magazynu. Dziwny był to widok. Zgarbiona kulawa postać wędrująca spokojnie pomiędzy namiotami, gdy wszyscy wokół panikowali i próbowali ratować życie.
        Normalnie wspomogłaby rogatego zwierza w oczyszczaniu lasu z kłusowników kończąc dzieło rozpoczęte razem z Mniszkiem. Wystarczyło strzelać z łuku do tych uciekających w popłochu, resztę mordował Maorcoille, ale nie miała dość sił. Była na skraju wyczerpania i jedynie tego jednego świadka pragnęła usunąć nim opuszczą miejsce kaźni.
Koń pokornie człapał za dziewczyną, która sprawdziła dwa namioty, nim znalazła kaletkę i noże leżące na jednej ze skrzyń w obozowisku. Bardziej z przezorności niż aktualnej potrzeby, zabrała ze sobą jeszcze łuk i pierwszy lepszy znaleziony miecz, które przytroczyła do siodła, po czym wróciła na miejsce, gdzie zostawiła norda. Był ciężko ranny, ale już uwolnił się z ogrodzenia i wciąż stał na nogach, podobnie jak ona. Nawet wyglądał na zadowolonego widząc wracającą wojowniczkę.
        - Sytuacja godna poematu - sarknęła beznamiętnie, wywołując na twarzy wojownika drapieżny uśmiech. Zarzuciła końskie wodze na ostrokół i wyciągnęła znaleźny miecz. Tak jak przypuszczała, Jeregirl natarł tchnienie później. Nie miała ani sił, ani czasu by ryzykować długą zabawę z wojownikiem, wbrew pozorom walka nie była bardziej przesądzona niż na starcie. Oboje jednak stracili wiele ze swej zwinności i szybkości, więc starcie nie przypominało poprzedniego widowiska.
Poczekała aż zaatakował, miecz trzymając tylko dla zmyłki. Nie broniła się przed ciosem, jedynie minimalnie go sparowała by tylko ograniczyć własne straty, nie tracąc okazji. Zamiast zatrzymywać blondyna w jego impecie czy uskakiwać, wykonała dłuższy krok w przód i zupełnie jakby chciała go objąć sięgnęła na plecy mężczyzny. W tej dłoni, która puściła rękojeść miecza, a która teraz znajdowała się za Jeregirlem, już czekał nóż. Wbiła klingę w kark mężczyzny.
Nawet nie wiedziała czy została ranna czy nie. Nie zwróciła uwagi na szeptane przez najemnika słowa, gdy ostrzem dochodziła jego pleców. Nawet nie patrzyła w oczy mężczyzny, który upadał na ziemię. Prezent od wojownika dla wojownika. Mogłaby go dobić strzałem z łuku, nic nie ryzykując. Ten jeden raz, dałaby radę pokonać własne ciało by naciągnąć cięciwę. Odległość nie była duża, więc podołałaby zadaniu i oddała celny strzał. Ale zaoferowała mu śmierć w zwarciu. Wyraz szacunku, który rozumieli oboje - chociaż ona nie mogła liczyć na to samo - ale nic ponad to. Nie interesowało ją nic poza doprowadzeniem walki do końca, bez pasji czy ideologii za zabójstwem. Przynajmniej do momentu, aż usłyszała nawet nie nawoływanie, co łkanie.
        Zabrała konia, który znów potulnie postępował za dziewczyną i wyszła elfikowi na spotkanie. Nie klękała przy tej kupce nieszczęścia, zbyt obawiała się, że już nie dałaby rady wstać. Objęła rękoma głowę i szyję kruszyny i przyciągnęła do siebie, głaszcząc niegdyś złote, teraz posklejane krwią włosy.
        - Ciii… Już po wszystkim, wszystko będzie dobrze - szeptała prawie bezgłośnie, zerkając z góry na drobne, pokaleczone ciałko. To nie było dobre miejsce ani na leczenie, ani na odpoczynek. Dlatego zatroszczyła się o wierzchowca. Była zbyt osłabiona by sprawdzić i ewentualnie zakończyć sprawę po swojemu. Nie wiedziała co z magiem i jego pomocnicą ani ilu kłusowników przeżyło. Nie była to piękna robota, raczej fuszerka, ale w obecnej chwili na nic lepszego nie było jej stać, a Mniszek wymagał jak najszybszej pomocy. Ona zresztą też.
        Podciągnęła go do góry podkładając ręce pod pachy, jednocześnie doceniając, że elf był takiej a nie innej postury. Wciąż podtrzymując chłopaczka ramieniem, podeszła do końskiego boku. Za pomocą wodzy i przydeptując od tyłu na pęcinę przedniej nogi, skłoniła zwierzę by klęknęło na tyle długo by umożliwić ulokowanie elfika na jego grzbiecie. Potem sama siadła za kruszyną i poprowadziła klacz w las.
        Nie znała okolicy tak dobrze jak Mniszek, ale pamiętała gdzie była rzeka, a potrzebowali czystej wody. Wiedziała też czego w jakich regionach można się spodziewać. Pogoniła konia do galopu, zwalniając dopiero w wyższych i trudniejszych partiach lasu. Wędrując pod górę kamienistego zbocza, wypatrzyła więc jakąś grotę w pobliżu strumienia i to tam skierowała wierzchowca.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Czy taki koniec pasował Jeregirlowi… Nie wiadomo. Czy się go spodziewał? Też nie wiadomo. Na pewno do końca nie chciał się poddać. On po prostu taki był - żył dla wyzwań, a nie po to, aby zachowywać się rozsądnie. Podjąłby się każdej walki, w każdych okolicznościach. Pewnie nie zląkł się również szarżującego nań Maorcoille. Nie miał szans już uniknąć stratowania, ale może dałby i tak radę, miał jeszcze nóż, mógł walczyć. Nie spodziewał się jednak, że tak będzie bolał uścisk potężnych szczęk i że na ten jeden jedyny moment, gdy mógłby zaatakować, ból odbierze mu wszystkie zmysły. Wróciły mu one już w powietrzu… Chwilę przed tym, gdy uderzył w ostrokół. Coś wbiło mu się w bok, ale nie było dramatu, mógł wstać. MUSIAŁ wstać. Słyszał krzyk konających i odgłosy walki. Musiał dołączyć, bo przecież po to tutaj był - by walczyć. By zabić boga.
        Gdy już jednak był gotowy, stanęła przed nim ona. Strażniczka Maorcoille. Najwyraźniej faktycznie musiała być z tą bestią zaprzyjaźniona, bo jej nie ruszał, choć przecież leżała przez moment tuż pod jego pyskiem, bezbronna.
        Jeregirl mógł rzucić jakimś frazesem, lecz ona zrobiła to za niego, a jemu pozostało jedynie uśmiechnąć się szaleńczo i po prostu podnieść rzuconą przez nią rękawicę. Na tę walkę miał jeszcze siłę i bardzo chciał zwyciężyć.
        Dlaczego więc to skończyło się tak szybko? Nie spodziewał się, zupełnie nie przypuszczał… Ale przegrał. Poniósł śmierć z rąk tej dziewczyny o niewzruszonym, matowym spojrzeniu. Czy żałował… Nie. Każdy kto walczy musi kiedyś przegrać. Marzył co prawda, by to Maorcoille był jego ostatnią, największą ofiarą, ale najwyraźniej nie był jeszcze tak dobry, by się z nim mierzyć - leśny bożek wybrał sobie lepszego czempiona od niego. Jeregirl chciał jej nawet pogratulować, podziękować, powiedzieć cokolwiek… Z jego ust wydobyło się kilka bełkotliwych słów w języku dalekiej północy, których nawet nie skończył wypowiadać, gdy śmierć go zabrała. Odszedł w walce - tak jak pragnął.

        Trudno orzec czy Mniszek bardziej cierpiał przez rany czy też to, co działo się w jego głowie. Zawsze po odzyskaniu ciała był trochę otumaniony i wystraszony, jakby nie potrafił zmierzyć się z jaźnią Maorcoille. Tym razem przechodził to jeszcze gorzej - pewnie przez rzeź, która dokonała się za jego udziałem, ale bez jego świadomości. Był przerażony widząc wokół siebie te wszystkie rozprute ciała, całe kałuże krwi. Jak to możliwe, że on… To było dla niego za wiele, a przecież tak na dobrą sprawę nie myślał jeszcze trzeźwo - co by było, gdyby w pełni odzyskał świadomość i to zobaczył? Możliwe, że by oszalał. Te chwile otumanienia były więc błogosławieństwem.
        A mimo to Mniszek był na tyle przytomny, że dotarło do niego jak Indigo go pocieszała i było to dla niego najcudowniejsze uczucie od… Od tak dawna. Ciepło drugiej osoby - to fizyczne i to emocjonalne - bardzo go podbudowało i pozwoliło się nie poddać. Objął wojowniczkę w pasie i wtulił twarz w jej odzież, brudną i wilgotną od ziemi i krwi, ale to nieważne, bo czuł przez nią jej ciepło.
        - Dziękuję, Indigo - szepnął przez ściśnięte gardło, bardzo przejęty, ale już trochę zbierający się w sobie. Psychicznie powoli wracał do siebie, lecz ciała nie był w stanie oszukać. Korzystał z każdej pomocy, jakiej udzielała mu wojowniczka, choć nie polegał na niej tak bezgranicznie, gdyż widział, że ona wcale nie miała się lepiej i również była słaba. Jakoś jednak dali radę wsiąść i opuścić obóz, w którym jeszcze kilku kłusowników konało, z niedowierzaniem patrząc na tych, którzy doprowadzili do ich końca: na kulejącą kobietę i chłopca. A przecież mieli polować na boga, czyż nie? Niektórzy umierali przez to czując żelazisty smak krwi i gorzki porażki i zawodu, inni jednak czuli się dziwnie podniesieni na duchu. Ci drudzy słyszeli, że Maorcoille nie był tylko krwiożerczą bestią, ale też dobrym bożkiem, który pomagał ludziom - młodzieńcem o sylwetce łani. I to był on. Może więc lepiej, że im się nie udało? Bo gdyby śmiertelni mogli zabijać bogów, jak wyglądałby ten świat…

        Mniszek nie jeździł konno jak typowy dobrze wyszkolony jeździec, ale jakimś sposobem współgrał ze zwierzęciem, którego dosiadał. Nie było to takie żałosne jak poprzedniego dnia, gdy postrzelony w pośladek nie umiał znaleźć sobie miejsca. Nie przeszkadzał więc Indigo, która przecież była tak dobrym jeźdźcem. Jedyne czego jej brakowało, to odpowiedni kierunek - elfik zrozumiał jej zamiary i domyślił się czego szukała, więc trochę jej pomagał. Tu wskazał jej drogę ręką, tam szepnął słówko klaczy, której we dwójkę dosiadali. W końcu dotarli więc do leśnej rzeki. Miała dość wartki nurt, musieli więc uważać i trzymać się jej brzegu, a nie zanurzać się w samym jego środku. Nim jednak mogli to uczynić, musieli jeszcze znaleźć ustronne miejsce by odpocząć. I w tym pomógł Mniszek, wskazując odpowiednie miejsce - wąską, wysoką grotę, gdzie było sucho i na tyle przestronnie, by zmieścili się tam wręcz we trójkę, razem z wiernym wierzchowcem. Gdy już tam dotarli, elfik zeskoczył z konia bez czekania na pomoc Indigo. Kosztowało go to utratę równowagi i upadek na kolano, ale jakoś się pozbierał. Zamiast jednak schować się w jaskini albo iść do rzeki stał i obejmował swoje ramiona, jakby marzł. Wyglądał na bardzo zagubionego.
        - Indigo - zwrócił się w końcu do wojowniczki z miną zbitego psa. - Tak bardzo, bardzo cię przepraszam… Tak bardzo chciałem ci pomóc, tak byś wygrała wtedy, ale… Ja nie potrafiłem. Las tak krzyczał, tak bardzo prosił o pomoc, nie mogłem… To… ja nie mogę go ignorować, ja po to żyję, jestem strażnikiem i oni mnie wołali, krzyczeli… Nie chciałem się ujawnić, chciałem dać ci jeszcze czas, wzmocnić cię, ale ten zew był ode mnie silniejszy.
        Mniszek westchnął, wierzchem dłoni wycierając szklące się oczy.
        - A potem to ty mnie przebudziłaś - powiedział nagle. - To ty zawołałaś tak, że złamałaś te czary. Gdyby nie ty… Tak bardzo ci dziękuję. Tak wiele ci zawdzięczam. I ja i las. Ja nie mam pojęcia jak mogę ci się odwdzięczyć, nawet nie wiem jak powiedzieć ile to wszystko dla mnie znaczy. Dziękuję, Indigo. Dziękuję.
        Po tych słowach Mniszek delikatnie przytulił wojowniczkę i jeśli jego słowa nie dość wyraziły jego wdzięczność, dzieła dokończył ten czuły gest.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Ku uldze Indigo, stan elfika prezentował się gorzej niż było w istocie. Oczywiście był ranny, patrząc na ilość krwi niewykluczone, iż jeśli była jego, to był ranny poważnie, ale za część wrażenia odpowiadało jego skołowanie i przerażenie. Na konia wszedł w zasadzie o własnych siłach, nieważne, że przy nieco wymuszonej pomocy wierzchowca. Jechał również bez pomocy wojowniczki, trzymając pion i nie utrudniając podróży, dzięki czemu Indigo mogła skupić się jedynie na powodowaniu koniem i utrzymaniem na nim siebie, co wcale tak łatwe nie było. Mogła być dobrym jeźdźcem, ale wyczerpana do granic swoich możliwości i ranna ograniczała się do względnie poprawnego nie-spadania. Mimo wszystko jednak odruchowo asekurowała uszatego. Spadając nie tylko by się potłukł, ale i narobił dodatkowego ambarasu im obojgu. Brunetka dosłownie ciągnęła na oparach sił i poważnie wątpiła czy nie spadłaby razem z elfem, czy dałaby radę ponownie wsiąść i czy w ogóle złapała by konia jeśli Mniszek by go nie zawołał.
        Świadomość Kruszyny przydawała się również w znalezieniu kryjówki. Hope wiedziała orientacyjnie gdzie się kierować, ale bez wskazówek i pomocy elfika mogliby błądzić po lesie i górach przez najbliższe godziny, nim znalazłaby odpowiednie schronienie. Z Mniszkiem prawie jakby wędrowali po sznurku, a niewiele później jej zmęczonym oczom ukazała się rzeka i grota, odpowiednio duża by schować w niej też wierzchowca.
        Sposób w jaki chłopaczyna upadła na kolano po zeskoczeniu z konia jasno pokazywał, że i on był na skraju swoich możliwości. Indigo nie szarżowała tak jak opiekun lasu. Zsunęła się po końskim boku, asekurując się przed upadkiem i z rozwagą bardziej obciążając lepszą nogę.
Ledwie znaleźli się na ziemi a Mniszek spojrzał na nią tymi swoimi wielkimi oczyma. Dziewczynie nie pozostało nic innego jak przyjąć wyraźnie tragiczne rewelacje, gdyż elf wyglądał jakby stał pośród lodowatej ulewy. Po chwili, gdy już zorientowała się w czym rzecz, chciała się odezwać, przerwać smętną tyradę pełną poczucia winy, ale nie zdążyła wtrącić się w potok słów elfika. Westchnęła tylko widząc jak uszaty przeciera oczy. Rozmowy, szczególnie te o uczuciach, nie były jej najmocniejszą stroną. Indigo w ogóle odwykła od rozmów a i wcześniej nie była w nich najlepsza, więc zanim zebrała się z pocieszeniem chłopaczka, Mniszek znów zaczął, ale tym razem zamiast przepraszać, począł dziękować. Gdy niespodziewanie ją przytulił, wojowniczka na tchnienie całkowicie zaniemówiła. Westchnęła głęboko, zaskoczona, ale po chwili zawahania objęła szczuplutkie plecy, głaszcząc go delikatnie po głowie.
        - Wiem, nic się nie stało, wszystko rozumiem - mówiła łagodnie i ciepło, jak nikt wcześniej poza końmi nie słyszał by Hope przemawiała. Ale emocje mało znaczyły, gdy tyle innych, znacznie pilniejszych spraw nagliło.
        - Musimy zająć się ranami, a ty musisz odpocząć - odezwała się wciąż delikatnie, ale stanowczo biorąc elfa za ramiona. Nie czekając co złotowłosy (kiedyś, a teraz umorusany jak nie z tej Łuski) chłopaczek uczyni, uwiązała konia przy pobliskim drzewie pozwalając mu skubać trawę. Po drodze zebrała trochę suchych gałązek. Wszystko czyniła wolno i kulawo, ale metodycznie, postępując krok po kroku znaną sobie rutyną.
Chrust i ekwipunek zdjęty z siodła i odpięty od swojego pasa, zrzuciła przy grocie. Jedynie kaletka została w rękach dziewczyny, która teraz kucnęła z wysiłkiem i zaczęła przeszukiwać przegródki. Znalazła krzesiwo, ostatnią grudkę białej gliny i resztkę mieszanki ziół. Dawno nie miała okazji uzupełnić zapasów, ale jak tylko stanie na nogi, powinna to nadrobić.
Podpaliła niewielki kopczyk, który miał służyć im za ognisko, po czym wzięła się za zioła. Niestety wstanie z ziemi okazało się trudniejsze niż przypuszczała i dobrą chwilę zajęło dziewczynie zebranie się do pionu z pomocą skał, całe szczęście będących pod ręką. Nie miała nawet naczyń, które mogły by ułatwić zadanie. Za moździerz musiał wystarczyć płaski kamień leżący nieopodal na trawie.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek przepraszając i dziękując nie oczekiwał od Indigo podobnych deklaracji, tak naprawdę nie oczekiwał od niej ani jednego słowa, bo przez ten krótki czas, jaki się znali, utwierdził się w przekonaniu, że wojowniczka była małomówna i niechętnie okazywała uczucia. To nie zmieniało jednak faktu, że była osobą o dobrym sercu i szybko stała się bardzo bliska strażnikowi lasu, dlatego tak wylewnie okazywał jej swoje uczucia.
        - Rozumiem – przyznał szeptem, gdy Indigo jak zawsze zamiast dać się ponieść emocjonalnej atmosferze myślała przede wszystkim praktycznie: o opatrywaniu ran, o odpoczynku. Niechętnie pozwolił się odsunąć, wojowniczka mogła poczuć jego lekki opór, gdy naparła na jego ramiona, aby oswobodzić się z objęć, ale był to tylko subtelny wyraz niezadowolenia, nieme „nie chcę, ale wiem, że muszę”. W jego podkrążonych ze zmęczenia oczach nadal widoczna była wielka wdzięczność, lecz Indigo mogła jej już nie widzieć, skupiona na przygotowywaniu postoju.
        - Pomogę ci! – zaoferował, lecz nie poleciał za nią jak szczeniak, a udał się w drugą stronę, do wejścia do jaskini, gdzie mieli spędzić najbliższe godziny. Sprawnie przygotował tam miejsce na ognisko, oczyszczając ziemię i tworząc krąg, który nie pozwoli na rozprzestrzenianie się ognia. Później klapnął na ziemię, ewidentnie pozbawiony sił. Jednak akurat do groty wróciła Indigo, podniósł się więc i w milczeniu pomógł jej z ułożeniem stosiku z gałązek. Później obserwował ją jak ucierała jakąś papkę z ziół.
        - Na co to? – upewnił się. Coś mu mówiło, że to na pewno coś na rany, jakaś maść albo okład i zaraz w jego głowie zaświtał niemy protest, że przecież to on powinien ją leczyć, bo w końcu znał się na tym, potrafił świetnie czarować… Ale nie miał w sobie dość siły. Tak samo, jak nie miał siły by pójść do strumienia nabrać wody, nie wspominając już o zmyciu z siebie krwi i wypraniu ubrań. Po prostu leżał na boku zwinięty w kłębek i patrzył w ogień. Tym razem przemiana, trwanie w niej tyle czasu i walka z kłusownikami solidnie dały mu w kość. Przez moment tego nie czuł, bo napędzał go strach i gasnąca złość Maorcoille, ale później emocje opadły, a on poczuł jak bardzo był wyczerpany. I choć ani nie powinien, ani nie chciał, gdy tak mrugał ciężkimi powiekami, w końcu zdarzył się moment, gdy ich nie otworzył, bo zasnął z wyczerpania.
        Gdy Mniszek obudził się ze swojego krótkiego snu – bez marzeń, ale i bez koszmarów – na zewnątrz zapadła już noc, jak to w górach gwałtownie, jakby ktoś zgasił słońce. Przez moment nie wiedział gdzie trafił, jednak wystarczył mu widok siedzącej nieopodal Indigo, by wróciła mu pamięć i mógł się uspokoić. Odetchnął i umościł się na swojej kupce liści, jakby miał zaraz ponownie zapaść w sen, oczy jednak miał otwarte. Kilkakrotnie sennie zamrugał, po czym westchnął i zacisnął wargi. Gdy je rozluźnił, dało się słyszeć ciche nucenie, które chwilę później przeszło w równie cichy śpiew. Jego niezrozumiałe słowa nabierały jednak stopniowo na mocy, a melodia okazała się wojowniczce dość znajoma – było to zaklęcie leczące, lecz różniące się od tego, z którego Mniszek korzystał do tej pory. Ciało jednak nie kłamało – Indigo mogła poczuć przyjemne, rozluźniające ciepło ogarniające jej poranione członki, wszelkie siniaki, otarcia, zranienia, stłuczenia. Gdyby chciała protestować, by Mniszek nie marnował na nią swoich sił, on miał na to gotową odpowiedź bez słów. Wskaże na swoje przedramię palcem, pokazując całą siateczkę płytkich cięć, które powolutku robiły się coraz bledsze i mniejsze… Elfik leczył ich oboje na raz. Co więcej również drzewom wokół dostało się trochę z jego leczniczej energii, trudno było jednak dostrzec, jak pojedyncze naderwane liście odzyskiwały kolor, połysk i kształt.
        W końcu Mniszek przerwał, posyłając w powietrze ostatnią wznoszącą się nutę. Odetchnął, siadając.
        - Nie dam więcej rady… Ale chyba jest nieźle, co? - upewnił się, patrząc na Indigo z nadzieją, że zostanie doceniony i że ona zapewni o swoim lepszym samopoczuciu. Powoli uklęknął i zaczął się podnosić.
        - Idę po wodę… I umyć się trochę - wyjaśnił. Do strumienia było z groty naprawdę niedaleko, ze dwa, trzy sążnie góra, na upartego więc mogli się widzieć, gdy jedno siedziało przy ognisku, a drugie piło czy zażywało kąpieli. Mniszek wiedział o tym i czuł ulgę na myśl, że nie stracą się z oczu. Podszedł więc do strumienia i uklęknął na jego brzegu. Nachylił się i długo, powoli pił. Był spragniony, ale wręcz za dobrze wiedział jak skończyłoby się, gdyby łapczywie nałykał się wody - zwymiotowałby i dostał dreszczy. Sama myśl o konsekwencjach sprawiła, że potrafił się opanować. Gdy już udało mu się w tym tempie zaspokoić pragnienie, wyprostował się, otarł usta przedramieniem i później metodycznie zaczął zmywać z siebie krew. Zaczął od twarzy i rąk, po czym zdjął tunikę, namoczył ją i zostawił na najbliższym kamieniu, a sam kontynuował pobieżną toaletę. Nie kąpał się z namaczaniem, nie miał na to sił, środków ani chęci - tylko tyle, by poprawić sobie samopoczucie. Bardzo dokładnie wyczyścił sobie włosy, bo czuł każdy skrzep krwi sklejący jego delikatne kosmyki, a gdy już to miał z głowy, ostatni raz przepłukał swoje ubranie, po czym wstał i rozłożył ręce. Wyśpiewał dosłownie kilka zapętlonych słów w szybkim tempie - to wzbudziło kręcącą się wokół niego miniaturową trąbę powietrzną, która momentalnie go wysuszyła i ułożyła jego włosy w typowy nieład marzyciela.
        - Jakbyś chciała, to tobie też tak mogę zrobić - zaoferował się Indigo.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Pomoc Mniszka była jak najbardziej mile widziana. Choćby jeden kurs mniej czy skrócenie czasu przygotowań, podczas których musiała korzystać z resztek zasobów energii było na wagę złota. Tym sprawniej przyszykowali miejsce na spoczynek. Gdy ogień zaczął trzaskać wesoło, na chwilę zostawiła elfika w grocie i poszła namoczyć glinkę w rzece. Najlepiej byłoby przynieść wody do kryjówki, ale nie mieli nawet bukłaka, musieli radzić sobie w takich a nie innych warunkach.

        Na upatrzonym wcześniej kamieniu utarła mieszankę suszu na jednolitą masę, wyciskając nadmiar płynu z gliny. Potem pozostało dokładnie wymieszać zioła z białą bazą. Składniki były popularne i szeroko znane przez znachorów i stosowana w leczeniu jak krwawnik czy kora wierzby i aloes. W połączeniu z glinką wydobywaną w okolicach rodzinnych gór, tworzyły skuteczny opatrunek na podbramkowe sytuacje, gdy nie było ani czasu ani możliwości do prawidłowego zaopatrzenia ran i spokojnej rekonwalescencji.
Ukryci znali wiele sztuczek sprawiających, że wydawali się niepodatnymi na zmęczenie czy rany. Przez setki lat doprowadzili do perfekcji umiejętności wykorzystywania darów natury do swoich celów, niezbędną wiedzę i umiejętności przekazując następnym pokoleniom. Nie liczyły się obciążenia jakim poddawali organizm, gdy przyświecał im konkretny cel. Potrafili zrobić dosłownie wszystko by z ciał wykrzesać maksimum sił i wykorzystać je do samego końca, do czasu aż spełnili swoje zadanie. Ani więc zioła tłumiące ból czy zmęczenie, ani opatrunek chroniący przed wykrwawieniem się na polu walki, nie były dla nich niczym wyjątkowym, za to dawały niewysłowioną przewagę nad przeciwnikami.
        Zerknęła na elfa zwiniętego nieopodal paleniska. Wyczerpana kruszyna po wykonaniu swoich zadań ułożyła się na posłaniu z liści i milczała aż do tej pory, obserwując wszystko w ciszy.
        - Hamuje krwawienie i zamyka rany zamiast szwów i bandaża - wytłumaczyła, wracając wzrokiem do kamienia, kończąc zagniatać zioła z glinką, która teraz przypominała mało apetyczne ciasto.
Z siadu przesunęła się na klęczki, odwracając się w stronę uszatego, który tunikę miał całą poplamioną smugami zakrzepłej krwi.
        - Pokaż brzuch - zarządziła krótko, nie rozwlekając polecenia ani nie tłumacząc nic więcej, a zmęczony elfik nawet się nie buntował. Sytuacja wyglądała znacznie gorzej niż było w rzeczywistości. Większość obrażeń znajdowała się na kończynach Mniszka, i zdecydowanie nie cała posoka była jego.
Obejrzała chłopaczka zarówno z przodu jak i z tyłu. Przy oględzinach dla pewności przeciągała palcami szorstkimi od wiecznego dzierżenia broni po nieskazitelnej skórze elfika, co niechcący ułatwił jej leżąc na boku, ale całe szczęście nie znalazła żadnej rany wymagającej opatrunku. Skinęła głową uspokojona i korzystając z sennie zamykających się mniszkowych powiek, wyszła na zewnątrz, zabierając ze sobą kamień z glinką.
        Z nią nie było tak dobrze jak z elfikiem. Czuła jak krew wciąż sączy się z ran, tych rozerwanych ponownym wysiłkiem i tej zadanej przez Jeregirla w ostatnim starciu. Tym lepiej, że elf zasnął.
Z trudem zdjęła ubrania. Krzepnąca krew w wielu miejscach przykleiła materiał do ciała, teraz zmuszając wojowniczkę do odrywania go od ran. Powoli weszła do wody. Zimno łagodziło ból, a rzeka pomagała zmyć szkarłat, który płynął rozmytymi strużkami wraz z nurtem. Dopiero po chwili wzięła odzież i ją też porządnie wypłukała w wodzie.
Wyjście na brzeg było znacznie trudniejsze niż wejście do wody. Najchętniej zostałaby w toni przynajmniej jeszcze chwilę, może zdrzemnęłaby się odrobinę, chłód nęcił i zapraszał, ale rozsądek zmusił dziewczynę do wygramolenia się z rzeki. Cierpliwie zasklepiła najpoważniejsze obrażenia przygotowaną wcześniej mieszanką, ubrała się i wróciła do jaskini, zanim Mniszek zdążył się obudzić.
Zaspane oczy napotkały wojowniczkę już siedzącą pod ścianą z mieczem u stóp, powoli wysychającą w cieple ogniska.
        Ledwie kruszyna się obudziła, a już zaczęła coś kombinować. Indigo na moment zmarszczyła brwi, słysząc jak elfik podejmuje melodię, ale rozluźniła się gdy tylko dostrzegła jak znikają też zadrapania widoczne na rękach uszatego. Przymknęła oczy poddając się uldze ogarniającej zmęczone i pokiereszowane ciało. Ponownie spojrzała na Mniszka, gdy już zamilkł.
        - Jest dobrze, dziękuję - odezwała się do uszatego, moment później kiwając mu głową. Ona już zrobiła ze sobą porządek. Na powrót oparła głowę o kamienną ścianę, pogrążając się we własnych myślach i odpoczynku.
Chciałaby mieć pewność, że już po wszystkim. Jako tako doprowadziłaby się do stanu używalności i ruszyła swoją niekończącą się drogą. Nie zliczyła jednak trupów, więc jeszcze nie uznawała sprawy za zamkniętą. Mag wciąż siał niepokój w myślach Hope i nie pozwalał tak łatwo o sobie zapomnieć.
Podniosła z ziemi miecz i zaczęła oglądać klingę wydobytą z pochwy. Zwykła broń dla przeciętnego rębajły, najlepsze co mogła o nim powiedzieć, to, że miał dwie ostre krawędzie i rękojeść. Zacisnęła na niej garść. Dzięki Mniszkowi ręka miała się o wiele lepiej i była względnie sprawna, ustąpiło też zmęczenie. Przynajmniej w razie konieczności będzie mogła trochę pomachać tą namiastką miecza, a lepsze to niż nic. Od oceny oręża oderwały ją popisy magiczne elfika, który właśnie wrócił do groty i znów upodobnił się do dmuchawca.
        - Nie trzeba - odpowiedziała pogodnie, przyglądając się nastroszonemu nieładowi na głowie uszatego. Ubrania i włosy wciąż miała wilgotne, ale nie przeszkadzało jej to jakoś szczególnie, a ciepło jakie dawało małe ognisko w zupełności wystarczało wojowniczce by chronić przed dyskomfortem nocnego chłodu.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Zmęczony Mniszek był bezbronny i bierny jak śpiące dziecko - Indigo mogła zrobić z nim co chciała. On mówiła, by pokazał brzuch, a on coś tam mrucząc sennie pod nosem podciągał tunikę. On prosiła, by podał jej rękę, a on wyciągał przed siebie jedną, a potem drugą. I tak to szło. Elfik miał później oczywiście pamiętać tę partyzancką diagnostykę, ale w tym momencie zdawał się być błogo nieświadomy tego, co się wokół niego działo. Był wyczerpany i zupełnie nieprzyzwyczajony, by ktoś chciał opatrywać jego rany, więc odpoczynek zdawał się być dla niego najlepszym początkiem, by zebrać siły do czarowania, stanowił więc priorytet, a tradycyjne metody stosowane przez wojowniczkę były dla niego nowością. Indigo miała więc szczęście, że strażnik lasu ufał jej tak bardzo, że pozwalał się w tym stanie dotykać i oglądać.
        - Dziękuję… - mruknął, gdy Indigo już skończył i nawet jeśli ona mu odpowiedziała, on już tego nie słyszał, bo natychmiast zasnął jak kamień. Wiedział, że gdyby coś złego miało się zdarzyć w okolicy, zwierzęta go ostrzegą, mógł więc porządnie wypoczywać…

        Później, gdy się obudził i zaczął śpiewać, dostrzegł, że Indigo wyglądała troszkę inaczej niż wcześniej. Zauważył, że miała czyste ubranie, skórę i włosy - musiała skorzystać z jego nieprzytomności i wykąpać się w tym czasie w strumieniu. Wyglądała na bardzo wyczerpaną, bo nawet w ciepłym świetle padającym od ogniska miała bladą twarz. Troszkę wróciły jej kolory po tym, jak wzmocniła się jego czarami, ale do pełnej sprawności była jeszcze daleka droga. Tak naprawdę to, czego oboje teraz potrzebowali to coś, czego nie mogli zdobyć tylko przy pomocy magii: jedzenie. Najpierw jednak strażnik musiał zmyć z siebie krew, która pokrywała praktycznie całe jego ciało.
        Myjąc się w strumieniu Mniszek rozmyślał nad tym co mogliby zjeść by odzyskać siły. Odpowiedź prawie że sama wpadła mu w ręce: ryby. Nie był to co prawda strumień, w którym pływały dorodne łosowie, ale było w nim wiele małych rybek, które po upieczeniu można było jeść w całości jak sardynki nie przejmując się ośćmi. To było dla nich świetne rozwiązanie - tym bardziej, że elfik znał sposób na to, by szybko je nałapać tak, by przy tym nie cierpiały.
        Po kąpieli i wysuszeniu się Mniszek kucnął niedaleko wojowniczki. Nie chciała jego pomocy przy wysuszeniu się, więc się nie narzucał. Miał jednak do niej prośbę.
        - Indigo - zwrócił się do niej. - Dałabyś radę znaleźć taki kamień, na którym moglibyśmy coś usmażyć? Przyniosę jedzenie, pewnie też jesteś głodna…
        Mniszek był przekonany, że ona na pewno potrafiłaby to zrobić, ale pytanie czy miała na to siły. Wyglądało na to, że była w dużo gorszym stanie niż on, więc nie chciał jej forsować. Wrócił jednak nad strumień, by szybko coś złapać, a najwyżej potem pomyśli nad jakimś kamieniem albo chociaż patykiem.
        Już nad wodą Mniszek wszedł po kostki do strumienia, ostrożnie, by nie zmącić wody. Zdjął z siebie tunikę i zawiązał jej rękawy oraz dekolt, tworząc w ten sposób prowizoryczny sak, który jednak sprawdzał mu się wielokrotnie podczas jego życia w lesie. Łowienie w ten sposób opanował do perfekcji. Wolnymi, wypracowanymi ruchami zanurzył ubranie i sprawił, by woda jak najdokładniej je wypełniła, później zaś bardzo pewnymi ruchami - zawsze w górę strumienia - zgarniał pływające wokół jego nóg srebrzyste rybki. Po chwili wyciągał sak z wody i jednym gwałtownym zaśpiewem pozbawiał życia miotającą się w nim zdobycz, po czym wykładał ją na brzeg, by cały proces powtarzać tak długo, aż nie złowił odpowiedniej ilości dla dwóch osób. Ani jednej rybki więcej, bo to byłoby marnotrawstwo, które nie pozwoliłoby mu spać po nocach - nie miał problemu z jedzeniem mięsa, o ile nie zostawiał resztek, bo to stanowiłoby olbrzymi brak szacunku dla zwierzęcia, które poświęciło dla niego życie.

        Gdy Mniszek wrócił w okolice ogniska, przyniósł ze sobą niecałe dwa tuziny małych rybek, niosąc je przed sobą w podwiniętej tunice jak wiejska dziewczyna jabłka w zapasce. Wyłożył je obok trzaskającego ognia.
        - Starczy dla nas dwojga, prawda? - upewnił się. - Widzisz, są tak małe, że nie ma nawet sensu ich skrobać czy patroszyć… Ale jak chcesz to możemy to zrobić - zastrzegł, bo nie wiedział czy wojowniczki jednak to nie obrzydza.
        Posiłek przygotowywali z początku we względnym milczeniu, pracy przy rybkach było jednak niewiele i wkrótce jedyne co im pozostało, to czekać, aż ogień zrobi swoje.
        - Indigo… - odezwał się wtedy elfik. - Wiesz… Nie pomyśl sobie, że jestem niewdzięczny czy coś… Ale tak myślę… Dlaczego mi pomagasz? - zapytał z pewną obawą, czy nie porusza drażliwego tematu. - Ta walka z tamtym szalonym wojownikiem wyglądała strasznie, bardzo się o ciebie martwiłem. Mogłaś tam zginąć, bo stanęłaś w mojej obronie, ale przecież nie musiałaś, prawda? To nie o ciebie im chodziło. A… Pomagasz mi od kiedy tylko się poznaliśmy, chociaż właśnie, ledwo mnie znasz. To jakiś twój kodeks honorowy? Albo o, może wiara? Czy coś innego? - upewnił się ostrożnie, bo tak jak jednocześnie był ciekawy pobudek Indigo, tak chyba jednocześnie trochę bał się poznać prawdę.
        - Bo ty nawet nie jesteś z okolic, bo gdybyś była, to byś znała tutejsze legendy, a nie wiem, czy w twoich rodzinnych stronach też czci się naturę? - dopytał jeszcze, upatrując po trochę w tym powodu, dla którego ona mu pomagała.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Jak zawsze zamiast słownego potwierdzenia, skinęła elfikowi głową i zaczęła zbierać się z ziemi. Mało wybitny oręż przynajmniej też na laskę się nadawał, chociaż i w tym wypadku flamberge go przewyższał chociażby z uwagi na swoją długość. Wstała podpierając się mieczem i ścianą, którą jak zawsze przezornie miała w pobliżu. Potem pozostało tylko wyjść na zewnątrz o poszukać kamienia.
Gdy Mniszek brodził w strumieniu, Indigo przekuśtykała trochę brzegiem, trochę u podnóża zbocza, w którym mieściła się wybrana przez nich grota. Jeden duży kamień wcale nie był taki prosty do znalezienia. Po chwili poszukiwań, Hope znalazła w zamian kilka mniejszych, odpowiednio płaskich by dobrze leżały w ognisku tworząc prowizoryczny ruszt. Zebrała łupki układając je płasko jeden na drugim na swoim przedramieniu, by jedną rękę wciąż mieć wolną dla miecza i tak zawróciła do kryjówki.
Broń towarzyszyła dziewczynie przez cały czas. Z jednej strony przydawała się gdy brunetka potrzebowała podparcia, skrytą w pochwie klingę faktycznie traktując jak laskę. Z drugiej coś jakby nieustannie niepokoiło wojowniczkę, która chociaż wyczerpana, stąpała jakby spodziewała się ataku.
Znalezione kamienie starannie ułożyła pomiędzy płomieniami by już zaczęły się nagrzewać i opadła ciężko pod ścianą. Zrobiła o co elfik poprosił, ale udawać, że mogła mu wiele pomóc nawet nie było co. Przymknęła oczy uspokajając oddech, który przyspieszył nawet przy tak prostej czynności i czekała powrotu chłopaczyny.
Wracającemu rybakowi znów skinęła głową. Nie jadała dużo. Ani nie przywykła, ani nie miewała okazji napychać brzucha. Do właścicieli delikatnych podniebień również nie należała. Jadła co było, chociaż znacznie częściej opierała się na roślinnej diecie z bardzo prostej przyczyny. Rośliny wystarczyło zebrać, a Hope nie zawsze miała siły czy czas na długie łowy. Do tego zostawiały znacznie mniej śladów niż upolowana zwierzyna. Zresztą w tej roli zwykle występowała sama wojowniczka, nieustannie próbując zgubić tropicieli. Małe rybki były więc jak najbardziej w porządku. Na pewno były bardziej sycące niż jakieś korzonki, ale te również by zjadła.
        Zapach pieczonego posiłku powoli zaczął wypełniać jaskinię, gdy Indi jak zwykle siedziała pod ścianą z nieodłącznym mieczem u stóp. Fizycznie spoglądała w ścianę, ale wzrok miała nieobecny, wpatrujący się gdzieś w sobie tylko znanym kierunku. Oczy dziewczyny wydawały się zbudzić dopiero gdy usłyszała swoje imię.
Elfik zrobił się strasznie gadatliwy od czasu gdy się poznali. Poczekała spokojnie aż Mniszek wyleje z siebie przynajmniej część pytań, bo wyglądał jakby miał ich więcej niż płotek w koszuli i dopiero się odezwała. Najchętniej odpowiedziałaby tak albo nie, ale wątpliwości uszatego były znacznie bardziej skomplikowane i wymagały odpowiedzi pełnym zdaniem. To co dla niej było proste i pozbawione większej ideologii czy przemyśleń, wydawało się abstrakcją dla leśnego strażnika, którego ewidentnie gryzły te niewiadome.
        - Odwdzięczam się za twoją pomoc - odpowiedziała jak zwykle bez większych emocji. Nie było w tym nic wyjątkowego, los skrzyżował ich drogi, a wojowniczka mogła służyć pomocą, więc tak czyniła. Inną rzeczą było, że podobne historie zdarzały się wyjątkowo rzadko. Nie mniej Indigo nie widziała w swoim postępowaniu nic niezwykłego. Nic poza niecodziennym zaufaniem wobec drugiej istoty, nie oto jednak pytał złotowłosy.
W pewnym sensie wcale nie różniła się od Jeregirla aż tak bardzo. On wypatrywał wyzwań i kolejnych potyczek. Ona przed nimi nie uciekała. On szukał chwały, ona śmierci. Motywy zupełnie odmienne, ale efekt końcowy wcale nie aż tak bardzo. Nie sposób jednak było milczeć gdy niebieskie oczyska oczekiwały wyjaśnień, prawie, że rozczulająco wędrując od strachu związanego z pojedynkiem a później na siłę poszukując większego sedna w tak prostych działaniach.
        - Ta walka z zewnątrz mogła wyglądać źle, ale tak naprawdę niczym nie różniła się od innych. Zawsze można zginąć i już dawno przestało mnie to przerażać - kontynuowała z chłodnym spokojem, nie wdając się w większe szczegóły związane z lękiem czy jego brakiem. Nawet opłakany stan w jakim przystępowała do potyczki nie był czymś co nie zdarzyło by się wcześniej. Najwyraźniej jednak elf potrzebował sprowadzenia na ziemię, bo gotów był dostrzegać w niej wybawicielkę, czy namaszczonego wojownika.
        - Pomagam ci, bo zwyczajnie mogę. Natura w moich stronach nigdy nie była niczym szczególnym. Mogła być sprzymierzeńcem albo wrogiem, ale nie nigdy nie oddawano jej czci. Nie jestem ani strażniczką lasów jakim jesteś ty, ani obrońcą niewinnych - tłumaczyła raczej oschle, by słowa lepiej dotarły do elfika.
        - Jestem zwykłym wojownikiem, takim samym jak ten szalony mężczyzna, różniła nas jedynie strona barykady i to jak walka się dla nas zakończyła - dopowiedziała celowo nazywając norda słowami użytymi przez chłopaczynę. Powinien zrozumieć, że nie mógł oczekiwać od niej zbyt wiele, a na pewno nie przywiązania. Walka i droga zostały jej przypisane i będą jej towarzyszyły aż i ją przyzwie śmierć. Zamknęła oczy wsłuchując się w odgłosy ogniska, by uniknąć błękitnego spojrzenia. Tak było łatwiej.
Zablokowany

Wróć do „Maagoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość