Maagoth[Las wokół miasta] Zabić boga

Niezwykle malownicze miasteczko położone na wschodnim stoku gór, nad rzeką Sangral spływająca z wysokich szczytów. Mieszkańcami Maagoth są głównie górnicy pobliskiej kopalni srebra i drwale. Ludzie tutaj są raczej skryci, ale przyjaźnie nastawieni do przybyszów.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Indigo była wyjątkowo bierna… Chociaż nie, raczej wyczerpana - to określenie było znacznie lepsze, o wiele dokładniej wyjaśniało jej zachowanie i postawę. Mniszek bardzo się o nią zmartwił, gdy dotarło do niego, w jak fatalnym stanie była wojowniczka - tym bardziej więc zamierzał ją uleczyć. Nawet gdyby najpierw musiał ją unieruchomić albo się z nią kłócić… Choć wolał tego uniknąć. Wiedział co prawda, że niektórzy wzbraniali się przed pomocą, ale w duchu jej pragnęli, lecz wydawało mu się, że akurat w przypadku Indigo mogło być odrobinę inaczej. Ona… Po prostu naprawdę nie chciała pomocy. Teraz jednak miała kogoś, komu na niej zależało i nie dałby się tak łatwo zbyć.
        Mniszek szybko wyleczył swoją ranę - niby niewielką, ale wyjątkowo uciążliwą, która skutecznie go unieruchomiła - a gdy to było gotowe, zabrał się za leczenie Indigo. Liczył, że uda mu się jak najwięcej wyśpiewać, nim się zorientuje, lecz ona chyba od razu poczuła ciepło leczniczej magii - stąd jego butne, ale w gruncie rzeczy urocze, ostrzeżenie. Skoro jednak już się wydało, elfik mógł czarować zupełnie otwarcie. Od razu przestał mruczeć zaklęcia w ziemię, podniósł głowę i spojrzał na wojowniczkę. Dzięki temu znacznie szybciej otrzymywał znacznie lepsze efekty - raz, że mógł je kontrolować, a dwa: nie naciskał już tak bardzo na drogi oddechowe, dzięki czemu jego głos był czystszy, co zaś przekładało się na efekty. Przyjemniej się go też słuchało: gdyby losy Mniszka potoczyły się inaczej to kto wie, może teraz byłby znanym bardem albo śpiewakiem na dworze jakiegoś arystokraty, może nawet króla? Miał przyjemny dla ucha, chłopięcy głos i dobry słuch. Szkoda, że jedna zła decyzja zamknęła dla niego wszystkie ścieżki…
        Elfik w końcu podniósł się do pozycji siedzącej. Indigo nawet nie zareagowała na jego ruch i przez moment Mniszek zdołał się wystraszyć, że stało się coś bardzo złego, ale nie - oddychała, a jej oddech był równy. Mogła odpoczywać i nie zawracać sobie głowy okazywaniem strażnikowi uwagi albo po prostu drzemać, może nawet spać. To dobrze, przyda jej się odpoczynek. Mniszkowi w sumie też… Ale on wolał zająć się nią i jej stanem zdrowia, to było znacznie pilniejsze, bo później Indigo zgrywałaby twardą, odpowiadała wymijająco na jego pytania i w końcu by padła, a tego strażnik lasu bardzo by nie chciał. Przywiązał się już do niej.
        By grzać się wzajemnie, Mniszek przysunął się do wojowniczki i usiadł tuż obok niej. Wtedy też podjął swoją magiczną piosenkę i śpiewał ją tak lekko, jakby był to występ a nie terapia. Im jednak dalej był, tym jego słowa stawały się cichsze. W jakiś trudny do wytłumaczenia sposób czuł, że więcej pomóc nie mógł - rany Indigo były zasklepione, wszelkie uszkodzenia wewnętrzne naprawione… Wszystkie poza tymi starymi, których teraz nie miał sił wyleczyć, nawet jeśli bardzo by chciał. Chociaż zapewniał, że to drobnostka, to jednak każde zaklęcie kosztowało go odrobinę siły. Nie, by był zupełnie wyczerpany: gdyby zaszła taka konieczność, mógłby rzucić się do ucieczki albo dzielnie bronić przed napastnikiem, ale i tak chętnie by odpoczął. Z tą myślą zerknął na Indigo, która spała obok niego, lekko przechylając się w jego stronę. Elfik nie zastanawiał się nawet nad tym co robił - przygarnął ją do siebie i przytulił. Opierając głowę o jej wilgotne włosy znowu zaczął śpiewać - tym razem była to jednak kołysanka.
        - Odpocznij, Indigo - szepnął, gdy dobiegła końca, po czym sam zamknął oczy by na moment się zdrzemnąć. Spali przytuleni do siebie jak dwa króliki w norze, tak błogo i spokojnie, jakby na zewnątrz nie szalała ani burza, ani krwiożerczy magowie. Burza jednak wkrótce ucichła i tylko grube krople od czasu do czasu spadały jeszcze z liści, a ludzi nie musieli się obawiać, gdyż las i leśne zwierzęta czuwały nad swoim strażnikiem i jego przyjaciółką.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Nawet nie próbowała walczyć z ogarniającym ją zmęczeniem i odrętwieniem. Ciężkie powieki opadły i Indigo nawet nie protestowała przed leczeniem. Nucona cicho piosenka docierała do niej jak przez dziwną, nierealną mgłę rodem ze snu. Zupełnie jakby wszystko działo się obok dziewczyny, bezpośrednio jej nie angażując. Mniszek mruczał swoje lecznicze kołysanki, a Indi pozwoliła sobie zapadać się w błogim cieple otaczającym ciało. Na dalszą walkę dziś już brakło jej sił, więc i z leczeniem nie walczyła.
        Nie zbudziło jej poruszenie strażnika lasu. Nie otworzyła oczu gdy elfik usiadł obok. Nawet gdy blondynek przytulił wojowniczkę, ona nie zareagowała, prawie bezwładnie opadając na ramię Mniszka. Śpiewana, kojąca piosenka nie ułatwiała wybudzenia. Delikatnym chłopięcym głosem wabiła na wycieczki w sennych dolinach, a Indigo poddawała się jej wołaniom.
        Uszaty swoim nuceniem mógł leczyć rany. Potrafił pomóc zapaść w leczniczy, regenerujący sen. Nie potrafił jednak ukoić trosk dręczących brunetkę, przynajmniej nie dopóki nie poznał ich przyczyn, a nawet wtedy mogłoby okazać się to trudniejszym zadaniem niż zagojenie starych ran nękających każdy krok wojowniczki. W podobny sposób nie miał wpływu na sny dziewczyny.
Zupełnie jak każda blizna przypominała o stoczonych potyczkach, jak okaleczenia nie pozwalały o sobie zapomnieć, tak powracały koszmary. Za dnia ukryte głęboko pod racjonalnym umysłem, budziły się gdy tylko Hope zapadła w głębszy sen wykorzystując jej bezbronność. Potrafiły odtwarzać minione wydarzenia, jednocześnie zmieniając ich bieg w kulminacyjnych punktach. W snach Indigo walczyła o swoje życie i wolność, ale też równie często jak tocząc pojedynki, kończyła na klanowym sądzie. Wszystkie starania i próby, za każdym razem były grzebane pod gruzami nadziei. To było chyba najgorszą stroną koszmarów. W snach, dziewczyny nie broniła bariera obojętności i cynizmu, a publiczna utrata resztek ufności w i tak nikłe szanse na wykaraskanie się z beznadziejnej sytuacji lub nierealny ratunek, była gorsza od najcięższych ran. Odarcie z ostatnich fragmentów godności było najdotkliwszą z tortur.
        To właśnie koszmar wyrwał wojowniczkę z beztroskiego odpoczynku. Gdyby nie on, spędziłaby w przyjemnym i beztroskim niebycie jeszcze przynajmniej kilka chwil, wybudzając się powoli i spokojnie.
Szaroniebieskie oczy otworzyły się gwałtownie, gdy Indigo łapała głębszy oddech. Po dziewczynie śpiącej na ramieniu towarzysza nie pozostał ślad. Mięśnie spięły się, gdy Hope szybko orientowała się w dziwacznej sytuacji i niecodziennym położeniu.
        Bez dłuższego zastanowienia wymknęła się troskliwych objęć Mniszka, nawet nie oglądając się za siebie. Mięśnie były sztywne, i jeszcze zaspane potrzebowały czasu by odzyskać pełnię swoich możliwości. Mimo to wojowniczka podniosła się na nogi łapiąc za miecz i chwiejnym krokiem wydostała się z nory, na zewnątrz.
Chłodne, poranne górskie powietrze owionęło odsłoniętą skórę dziewczyny, rozwiewając czarne włosy. Zarówno one, jak i ubrania zdążyły względnie przeschnąć przez tych kilka godzin odpoczynku. Po ranach i zmęczeniu, nie pozostał żaden ślad. Jedynie rozmyte brunatne plamy przypominały o pojedynkach stoczonych w ulewie.
Wczesne promienie słońca dopiero wychylały się zza górskiego pasma, powoli ozłacając strome szczyty. Ciepła złocista poświata odbijała się w kropelkach rosy zgromadzonych na źdźbłach traw i liściach krzewów. Załamywały się w niewielkich perełkach rozsypanych po misternym, jedwabnym cudzie, rozciągniętym między dwoma niewielkimi gałązkami.
Przechodząca wojowniczka zerwała pajęczynę, nawet nie zauważając jakie dzieło sztuki zniszczyła. Rozejrzała się po okolicy, znajdując punkty orientacyjne i wypatrując znajomych miejsc.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Gdyby Mniszek dowiedział się, że jego leczenie nie przyniosło oczekiwanych skutków, pewnie bardzo by się zmartwił i dołożył tym większych starań, by jakoś sobie z tym poradzić. Chciał, by Indigo była przy nim cała i zdrowa i co więcej by przez tę chwilę zdołała wypocząć, a najwyraźniej koszmary spowodowane ranną psychiką nie pozwoliły jej na to. Uleczyłby to… A w każdym razie zrobiłby wszystko co w jego mocy, chociaż by spróbował. Nie wiedział jednak o tym co dręczyło wojowniczkę, żył więc w błogiej nieświadomości, mylnie przekonany, że zrobił dla niej wszystko co było możliwe.
        On sam nie miał problemów ze snem. Wiedział, że las nad nim czuwa, więc odpoczywał spokojnie, choć jego sen nie był najgłębszy - zapadł w drzemkę, z której łatwo byłoby się obudzić. Od dawna tak z nim było - nie spał głęboko i długo jak niedźwiedź, tylko krótko a często, jak królik albo mysz. Czasami po prostu leżał i odpoczywał i to wystarczyło. Teraz jednak potrzebował dużo siły, więc zapadł z sen wraz ze swoją towarzyszką, pewny że w tym miejscu byli bezpieczni. I faktycznie, nikt nie zakłócił ich odpoczynku. A w każdym razie nikt z zewnątrz, gdyż Indigo sama zbudziła się gwałtownie, w nienaturalny sposób. Mniszek jednak nie poczuł jej poruszenia, bo uznał je za zwykłe wzdrygnięcie się przez sen - jego uśpiona świadomość ledwo zarejestrowała ten fakt i nie podniosła alarmu. Nie zbudziło go również to, że Indigo wysmyknęła się z jego objęć - odetchnął trochę głębiej, inaczej umościł się pod ścianą z ziemi i splątanych korzeni i spał dalej. Jednak nie trwało to długo, bo wkrótce odczuł brak drugiej osoby obok siebie, ten charakterystyczny brak ciepła drugiego ciała i wtedy otworzył oczy. Zamrugał, jakby raziło go słońce i odruchowo rozłożył ramiona, jakby zdziwiony, że Indigo z nich zniknęła - przecież niedawno ją trzymał… Nie odeszła jednak daleko - leśny strażnik widział jej nogi, gdy stała przed kryjówką pod pniem drzewa. Uspokojony tym, że nie odeszła daleko, Mniszek spokojnie się rozbudził - przeciągnął na ile mógł, podłubał palcami w oczach, by wydłubać z nich senność. Na koniec podrapał się po rozczochranej głowie, wprowadzając jeszcze większy chaos w swoją fryzurę. Wygramolił się, gdy tylko skończył.
        - Dzień dobry - przywitał się, wyłażąc spod pnia. Stanął obok wojowniczki otrzepując ubranie z ziemi i przeciągając się na całą długość ciała, wyglądając przy tym trochę jak chudy kociak prężący się na słońcu.

        Tymczasem w obozie nastroje były niezbyt ciekawe. Zatrucie wody przez Indigo odniosło zamierzony skutek - dwie czy trzy osoby nieopatrznie napiły się tej wody, reszta zaś w porę zauważyła strzały i wszyscy kategorycznie odmówili picia tego świństwa. Mieli jeszcze zapasową beczkę w innej części obozu, ale co da im jedna beczka, gdy w obozie tylu chłopa? Musieli wybrać się po nowy zapas, a to oznaczało opuszczenie bezpiecznego obozu… Nikt się do tego nie garnął po tym, jak część z nich zniknęła bez śladu, kilku innych znaleziono zaszlachtowanych, a jednego rozdartego na strzępy… Większość szeptała, że zadzieranie z leśnym bożkiem było jednak głupim pomysłem, inni zaś twardo obstawali przy tym, że żaden bożek nie istniał i to coś, cokolwiek to było, na pewno dało się znaleźć i złapać.
        - Dość!
        To jedno słowo było jak nóż, który uciął wszelkie dyskusje - był pewny, donośny, nieznoszący sprzeciwu. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w stronę mężczyzny, który je wypowiedział. Aezin. Wyszedł ze swojego namiotu ubrany jak do jazdy, z porządnym skórzanym płaszczem na ramionach i swoim bezcennym Grimuarem przy pasie, w specjalnej sakwie o żelaznych okuciach.
        - Pamiętajcie po co tu jesteście! - warknął, wciągając na dłonie rękawice zdobione runami. - Kto odnalazł wierzchowca, na koń, reszta pieszo, idziemy na obławę.
        - Ale jak mamy go złapać, skoro on widzi wszystko… - jęknął ktoś z tyłu. Aezin spojrzał na niego przygważdżającym wzrokiem.
        - Oślepł. Jego oczami były zwierzęta, po tej ulewie żadne nie wyściubi nosa z nory jeszcze długi czas. Ruchy, tchórze! - krzyknął donośnie mag. W obozie rozgorzały gorączkowe przygotowania do obławy.

        W tym czasie Indigo i Mniszek dopiero się przebudzili. Porwane przez nich wierzchowce pasły się niedaleko - nie uciekły przez noc, bo trzymały się strażnika lasu. Tak bywało dość często, zwierzęta lubiły jego towarzystwo i często kręciły się gdzieś w okolicy. To działało na korzyść jego i Indigo, bo zawsze mogli skorzystać z pomocy.
        - Jak się czujesz? - zapytał z troską elfik. - Wszystko się pogoiło? Wyspałaś się choć trochę?
        Mniszek dał jej chwilę na zebranie myśli i odpowiedź, choć na ile zdążył ją poznać, spodziewał się tylko potaknięcia albo zaprzeczenia ruchem głowy. Ona była bardzo oszczędna w słowach.
        - Chyba trzeba tam wrócić - zauważył ostrożnie. - I stawić im czoła… Prawda? Wyciągać ich w las i atakować. Wiesz… myślałem tak… Ten mag jest najgorszy. Kłusownik to kłusownik, nie z takimi sobie radziłem, ale ten mag jest strasznie silny! Sądzisz, że dałoby się zrobić tak, by go oddzielić? By na przykład wywabić innych i by on został gdzieś sam? Gdyby tak go złapać, to byłoby łatwiej. Ty mogłabyś bezpiecznie atakować z łuku, a ja… A ja mam Maorcoille. On będzie wiedział co zrobić.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Góry były ciche i spokojnie, zupełnie jakby same jeszcze spały, podobnie las. Nocni bywalcy zdążyli się już pogrążyć w swoich legowiskach, skryci głęboko w gęstwinach boru lub sekretnych cieniach jaskiń. Ci dzienni mieszkańcy lasów z kolei wciąż jeszcze nie wylegli na świat, choć już chyba powinni. Hope nie była specjalistką od fauny i życia lasu, bliższe było jej zadawanie śmierci kryjąc się w jego zaroślach, ale jak na wyczucie dziewczyny, było zbyt cicho.
Już jakiś pierzasty śpiewak powinien głosić zwycięstwo dziennego światła nad mrokami nocy, tymczasem tylko wiatr szumiał między gałęziami i skałami, smukłe trawy przginając do ziemi.
        Tak jak wyszła z nory wybierając punkt obserwacyjny, Indigo zamarła podobna do posągu by odgłosami własnych kroków nie zagłuszać ciszy. Dobrą chwilę włosy powoli falujące wraz z ruchami powietrza i niespiesznie obracająca się głowa brunetki, jako jedyne sugerowały, że ta nieruchoma sylwetka w istocie była żywa. Brunetka spokojnie oceniała otoczenie, przypominając sobie te bardziej charakterystyczne elementy widziane podczas wędrówek z elfem i dostrzeżone w trakcie walk. Segregowała nową wiedzę i systematyzowała w myślach nowo powstającą mapę, gdy niezmącony spokój przerwał chłopięcy głos.
        - Dzień dobry - odpowiedziała cicho, nie odwracając się w stronę zbudzonego uszatego. Czy będzie dobry, to się dopiero okaże. Wczoraj dość mocno przycisnęli kłusowników. Z jednej strony pozbyli się kilku wojowników z ich oddziałów, a dokładniej, wedle dokładniejszych szacunków około szesnastu z nich już mieli z głowy, nie licząc ewentualnych zatrutych. To znacznie uszczupliło siły nieproszonych gości i z pewnością dało im do myślenia, a może zasiało też upragniony strach. Tu właśnie medal obracał się na całkiem przeciwną stronę.
Ranna zwierzyna była najbardziej niebezpieczna. Osłabienie zastępu mogło bardziej przypominać nadepnięcie na odcisk niż faktyczne wzbudzenie lęku. To właśnie w takich chwilach pojawiała się największa chęć walki. Jeśli nie mogłeś lub nie chciałeś uciekać - a Indigo nie miała pojęcia co motywowało łowczych - zaczynałeś walczyć o swoje życie. Kończyły się wątpliwości, a wcześniejsze obawy budziły najbardziej pierwotne instynkty pchające do przetrwania za wszelką cenę. Tej nocy postrzelili odyńca. Rana nie była śmiertelna i teraz przyszło im wytropić bestię po zostawionych krwawych śladach. To była niebezpieczna gra, podczas której łowca łatwo mógł stać się ofiarą.
        Nie poruszyła się, gdy Mniszek znalazł się tuż obok, szurając podczas otrzepywania ubrań, zagłuszając nasłuchiwanie. Nie przerwała też lustrowania otoczenia, gdy przeciągał się, przypominając drapak, siewkę, która może po wielu latach, kiedyś stanie się elegancką brzozą.
        - Dobrze - odparła tylko. - Wypoczęłam wystarczająco - dokończyła wypowiedź, wciąż jeszcze skupiając się na linii horyzontu. Dopiero gdy najwidoczniej uzyskała wszystkie upragnione informacje lub uznała, że więcej ich nie zgromadzi, spojrzała na Mniszka, krótko przytakując głową.
        - Jeśli jeszcze nie uciekli, to raczej nie wycofają się dobrowolnie. Najprawdopodobniej jednak sami wejdą w las zamiast czekać aż znów do nich zejdziemy - odpowiedziała ochrypłym szeptem, znów wędrując zmęczonymi oczami do widocznej ściany lasu.
        - Teoretycznie sami powinni podzielić się na grupki. W lesie nie da się walczyć w żadnej zorganizowanej formacji. Mają do wyboru przemieszczać się gęsiego jak grzeczne owce idące na rzeź, czego raczej nie zrobią. - Nieprzyjemny grymas jaki rozciągnął twarz Indi, był najbliższą namiastką uśmiechu jaką dziewczyna miała w mimicznym repertuarze.
        - Mogą zrobić obławę poruszając się półksiężycem jak wilcza wataha, ale to skuteczna zagrywka gdy już ścigasz zdobycz. Przeszukiwanie lasu w ten sposób zajęłoby ich do przyszłej wiosny i ma więcej wad niż zalet. Najprawdopodobniej więc podzielą się na niewielkie oddziały i będą przeczesywać las w takich odstępach by w razie potrzeby móc szybko ruszyć sobie na ratunek i nas otoczyć - tłumaczyła znowu bardziej zajęta szukaniem w pejzażu sobie tylko wiadomych odpowiedzi.
        - Wątpię jednak by dało się oddzielić samego maga. To byłoby z jego strony nierozsądne posunięcie. Ludzi dobiera się tak, by uzupełniali swoje słabości, zakładam więc, że czarownikowi przyda się ktoś osłaniający go fizycznie - dokończyła wywód, który chyba i jej samej pomagał ułożyć orientacyjny plan potyczki.
        Na wzmiankę o łuku, nieświadomie poruszyła ramieniem, testując pechowy staw. Ze strzelaniem raczej nie będzie kozaczyć. Bark choć w tej chwili prawie nie bolał, jak ostatnio, nie wytrzyma długo.
        - Mam nadzieję, że Maorcoille cię nie zawiedzie - odpowiedziała spokojnie jakby rozmawiali o umiejętności podobnej do strzelania z łuku. W tym czasie podeszła już do wałacha, na którym wczoraj jechała, teraz w dziennym świetle dokładniej oglądając zwierzaka. Powoli okrążyła wierzchowca, głaszcząc brązową sierść. Dokładnie obejrzała nogi, starannie sprawdzając ścięgna i kopyta. Wałaszek może nie był najlepszym bojowym koniem jakiego miała okazję dosiadać, ale powinien dać radę. Był niewielki i zwrotny, bardziej przypominał górskiego kuca niż gorącokrwistego dzianeta z równin oraz co najważniejsze i tak biegał lepiej niż ona. Poczochrała grzywę wierzchowca i wskoczyła na jego grzbiet, znów spoglądając na Mniszka.
        - Ale jakbyś miał kłopoty, gwiżdż tak jak umawialiśmy się wczoraj wieczorem - dokończyła, najwyraźniej ustalenia uznając za zakończone.
Nie znała gór i lasu tak dobrze jak elfik, ale poranne widok z góry dał jej ogólną orientację i pomógł ulokować w przestrzeni drogi, którymi wędrowała z kruszyną. Mniej więcej wiedziała gdzie był obóz kłusowników. Widziała też rzekę. Teraz przyszła pora na zabawę w berka.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek może i spostrzegł, że Indigo czegoś nasłuchiwała, lecz nie miał skrupułów, by jej przeszkodzić. Dla niego jasne było, że jakiekolwiek zagrożenie pierwsze wykryją zwierzęta - przede wszystkim konie, które zdecydowały się zostać razem z wojowniczką i strażnikiem lasu - więc nie było sensu wysilać własne zmysły. On jednak nauczył się tego przez dziesięciolecia życia w lesie, a Indigo pewnie nie żyła nawet ułamek tego czasu, który on spędził jako sługa Matki Natury. Może z czasem i tę wiedzę sobie przyswoi, a może też nie: niestety wyjątkowo niewiele osób rozumiało zwierzęta i sposób ich porozumiewania się. Z drugiej jednak strony smutna wojowniczka z wierzchowcami porozumiewała się praktycznie bez słów, nawet bez gestów, jakby łączyło ją z nimi coś naprawdę szczególnego.
        - Słyszałem kiedyś o takich ludziach… - zagaił, nagle wyrażając na głos to, co kłębiło mu się pod czaszką. - O zaklinaczach koni. Oni rozumieją się ze swoimi zwierzętami tak dobrze jak ty z nimi - powiedział, wskazując zmierzające powoli w ich stronę wierzchowce. - Jesteś jedną z nich?
        Mniszek na dobrą sprawę nie wiedział, co to znaczy “zaklinacz koni”, miał o tym tylko mętne pojęcie i wydawało mu się, że może to być jakieś plemię albo kasta oddana tylko temu jednemu zajęciu, mistrzowie w swojej dziedzinie. Indigo umiała oczywiście oprócz tego doskonale walczyć, ale nie była żołnierzem, może więc jednak miał rację?
        - Chciałbym poznać cię lepiej - wyznał, by usprawiedliwić swoje pytania. W istocie, Mniszek chciał zaprzyjaźnić się z wojowniczką, lecz zdawało się, że Indigo nie interesowały rozmowy, które nie dotyczyły bezpośrednio tego, co robili.

        - Nigdy więcej nie dam ci brać tego twojego syfu, Aezin.
        - O co ci chodzi? - Ton głosu maga wyrażał znużenie i niechęć do prowadzenia rozmowy, która go czekała. Z ociąganiem obrócił wzrok na dziewczynę, która go zganiła. Ona miała w oczach chęć mordu.
        - Dobrze wiesz, o co mi chodzi - warknęła. - Im wciśniesz ciemnotę, ale mnie nie. Deszcz miał ci pomóc? Niby jak?
        - Mam plan.
        - Gówno tam masz a nie plan. Masz wielką siłę, gdy bierzesz to swoje zielsko, ale w czaszce lęgną ci się wtedy robaki. Wszystko spieprzyłeś! Mogliśmy go wypłoszyć ogniem, ale nie, musiałeś zmoczyć calutkie drewno w tym cholernym lesie.
        - Nie zapanowałabyś nad płomieniami na takiej przestrzeni.
        - I co z tego? Nie powiesz mi, że zależy ci na zachowaniu tego lasu. Chodzi tylko o Maorcoille.
        - Nie mam gwarancji, że zniszczenie lasu nie uśmierci i jego. A jeśli go nie dostanę w swoje ręce, to będziesz pierwsza do złożenia w ofierze zamiast niego.
        Między magiem i dziewczyną zapadło długie milczenie. On nie żartował.
        - Nienawidzę cię.

        Mniszek został sam. Nie było jednak tak, że Indigo zmieniła zdanie i odeszła, by chronić własną skórę - to był jego pomysł, do którego zapalił się z typowym sobie entuzjazmem.
        - To skoro oni się rozdzielili, by przeszukać większą część lasu i nadal się widzieć, to zróbmy tak samo! - zaproponował. - Wiem, że jest nas tylko dwójka, ale są jeszcze zwierzęta… A ty jesteś świetną wojowniczką, ja mam magię, poradzimy sobie. Ty pojedziesz z powrotem po naszych śladach, a ja pójdę… - Zawahał się przez chwilę, nim wyciągnął rękę w stronę lasu. - Górą! To ma sens, bo ich obóz jest o tam, jakbyś patrzyła między tymi dwiema uschniętymi choinami. I najlepiej bym szedł trochę z przodu, wiesz, jak przynęta. Spokojnie, nie zobaczą mnie, jeśli nie będę tego chciał. To mój las. Spróbuję ich wykiwać, by szli za mną i by można było wykańczać we dwójkę po grupce.
        Nim wprowadzili plan w życie, pozostała jeszcze kwestia wolnego wierzchowca. Mniszek go nie chciał, bo utrzymywał, że bez niego będzie poruszał się szybciej i bezpieczniej, pozostawił jednak Indigo do wyboru czy chce zabrać konia ze sobą, zostawić go tutaj czy pogonić ku wolności. Przy tej okazji wyszła jednak jeszcze jedna pilna kwestia, która cały gdzieś nie dawała elfikowi spokoju, ale dopiero teraz mógł jasno stwierdzić, co to było.
        - Jest za cicho. Głupi mag - burknął z niezadowoleniem, sięgając po swój magiczny flet. Plan ich przeciwnika może i był sprytny, ale nie uwzględniał tego, że strażnik lasu nie był tak zupełnie bezbronny i dysponował magią, która dawała mu wielką władzę nad przyrodą. Teraz na przykład jego muzyka budziła wszystkie zwierzęta w promieniu wielu staj. Była jak wypowiedziane w wielu językach “hej!”, które powtarzane zbyt długo albo zbyt często sprawiłoby, że wszystkie żyjące istoty zeszłyby się w jedno miejsce, ale w postaci krótkich zrywów jedynie stawiało je w stan gotowości. Choć wcześniej Maorcoille był ślepy, teraz odzyskiwał wzrok.
        - To chodźmy - zarządził. - Powodzenia, Indigo, uważaj na siebie.
        Składając dziewczynie życzenia na drogę, elfik uścisnął ją za nadgarstek i posłał jej ciepły uśmiech. Później zaś pobiegł między drzewa i zaraz wśród nich zniknął, jakby był prawdziwym leśnym duchem.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Głaskała wałacha na moment pogrążając się we własnych myślach, których nie szło odgadnąć obserwując pozbawioną wyrazu twarz. Dotyk aksamitnej, ciepłej sierści pod palcami szorstkimi od używania broni był wyjątkowo uspokajający. Oczywiście do momentu aż przyzwyczajając się do doznań, umysł nie wracał na dawne tory przypominając sobie multum nadchodzących zagrożeń. Miły głos Mniszka spotkał się z cichym westchnięciem Indigo.
        - Chyba nie - odpowiedziała głaszcząc chrapy wierzchowca, odbijając się w spokojnym orzechowym oku zwierzęcia. - Zwyczajnie wiem czego mogę od nich oczekiwać i na tej podstawie staram się traktować je uczciwie. - Przeciągnęła dłonią po głowie wałaszka głaszcząc go po uchu. - Ale jestem wojownikiem, niczym więcej.
Skończyła oględziny by spojrzeć na kruszynę, wciąż gładząc łeb kasztanka.
        - To nie jest dobry pomysł - łagodnym choć zrezygnowanym głosem próbowała ostudzić zapał Mniszka do myślenia o przyjaźni.
        - Podobne działania ściągną na ciebie tylko kłopoty. Gdy uporamy się z magiem, odejdę - wyjaśniła spokojnie. Nie chciała narażać elfa na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Tym zaś byłoby pozostanie w tutejszym lesie. Znając zaś upór klanowych tropicieli, pytanie nie brzmiało “czy” ale “kiedy” to nastąpi. Nie dla niej były przyjaźnie ani podobne zażyłości. Już dawno pogodziła się iż w swojej drodze była sama i samotną winna pozostać.

        Pomysł rozdzielenia się, spotkał się z pewną aprobatą wojowniczki. Tym bardziej dywersja mająca na celu wprowadzenie kolejnego zamętu w szeregi wroga. Poza tym wolała walczyć sama, gdy nikt nie plątał się pod nogami czy jak w przypadku uszatego, jego nadmierna troskliwość nie weszłaby jej w paradę. Stając w szranki nie było miejsca na sentymenty i wahania, a odniesione obrażenia miały drugorzędne znaczenie.
Słowa “To się może udać” oraz skinięcie głową były jej pożegnaniem. Nie odwzajemniła uścisku, utwierdzając się w przekonaniu, że elfik zbyt się przywiązał. Tym szybciej powinni się pożegnać. Każda chwila razem, każdy kolejny dzień z pewnością uczynią rozstanie trudniejszym. Przynajmniej dla Mniszka. Hope już dawno zepchnęła emocje na skraj potrzeb niemal całkowicie o nich zapominając, a każde ich przejawy podświadomie dusiła w zalążku.
        Plan był całkiem niezły, i ze wszystkimi ograniczeniami, na które nie mieli wpływu, miał minimalne szanse powodzenia, zresztą jak każda ich akcja. Wciąż jednak żyli, może więc i tym razem dane im będzie przeżyć.
Wolnego konia wzięła luzem ze sobą. Nie chciała zostawiać go samego na polanie. Droga była zbyt długa by w razie potrzeby mogła po niego wrócić. Wiązać go po drodze też nie mogła w obawie, że zacznie tęsknie rżeć za oddalającym się kompanem i robiąc raban ściągnie nieprzyjaciół, lub mając nieco więcej szczęścia, że coś go pożre. Chociaż szczęście jednak nie było dobrym określeniem. Zjawiłaby się po nowego konia, nie zastając nic i w ten sposób dałaby się osaczyć i pojmać. Nie było innej opcji jak prowadzić luzaka za sobą.
Konie zastrzygły uszami gdy Mniszek zagrał swoją melodię, ale wciąż karnie podążały za wskazaniami Indi. Nawet dziewczyna usłyszała flet niosący się wśród drzew, gdy zjeżdżała stromą ścieżką w niższe partie lasu.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        - Nie! - odpowiedział gwałtownie Mniszek. W jego głosie słychać było nerwowość: przestraszył się na myśl, że mogłoby zabraknąć przy nim Indigo. Nie przez to, że go broniła, lecz po prostu przez to, że była i on nie czuł się samotny. W przeciwieństwie do wojowniczki on nie potrafił pogodzić się z pustką w sercu, łaknął bliskości i czasami starając się ją zaspokoić działał zbyt gwałtownie. Jak teraz - przypadł do niej i złapał ją za ramię, choć nie był to mocny uchwyt.
        - Proszę, nie mów tak - zwrócił się do niej z desperacją. - Nie odchodź.
        Mniszek spojrzał Indigo głęboko w oczy - w jego źrenicach widać było niemal zwierzęcy strach przed utratą wojowniczki. Gdy jednak on dostrzegł jak ona na niego patrzyła - spokojnym, matowym wzrokiem, który nie zdradzał żadnego głębszego przywiązania do jego osoby - poczuł, że popełnił błąd. Zamrugał, jakby coś osiadło mu na rzęsach i cofnął rękę. Nie patrzył już na nią.
        - Przepraszam - mruknął, cofając się. Później szybko zmienił temat, choć w jego sercu nadal kiełkowało ziarenko strachu i niepewności. Indigo chciała go zostawić. Jak zawsze. Jak wszyscy. Czego innego się spodziewał? Taki był los leśnego strażnika - Matka Natura za uratowanie życia zażyczyła sobie jego całkowitego oddania i nie było w tym miejsca na inną osobę, której Mniszek mógłby się poświęcić… Tak przynajmniej on to sobie przez lata tłumaczył, nie znajdując innej przyczyny tego, dlaczego nawet gdy kogoś poznał i polubił, ta osoba odchodziła i nigdy więcej jej nie widział… Indigo miała stać się jedną z nich? Bardzo tego nie chciał. Nie wiedział jednak, że ona patrzyła na to zupełnie inaczej i jego zachowanie tylko pogłębiało przekonanie wojowniczki o tym, że będą musieli się pożegnać i to raczej wcześniej niż później.

        Las zbudził się do życia dzięki melodii zagranej na magicznym flecie. Mniszek wiedział, że jego muzyka niosła się daleko między drzewa, lecz nie bał się, że usłyszą go kłusownicy - nim dotrze do nich jakikolwiek dźwięk, zostanie on tak bardzo zniekształcony przez echo i zmieszany z typowi odgłosami lasu, że nie będą w stanie określić kierunku, z którego dobiegał. Pomyślą wręcz, że ta magiczna muzyka jest wszędzie, a to wzmocni ich przekonanie o tym, że mają do czynienia z leśnym bożkiem, który widzi i słyszy wszystko… Jak wiele był w stanie dopowiedzieć sobie ludzki umysł, gdy już był przywiązany do pewnej wizji.
        Tak w istocie było. Kłusownicy, którzy byli najbliżej - lecz nadal nie dość blisko - niedawnej kryjówki Indigo i Mniszka, przystanęli i nasłuchiwali. Jeden z nich wykonał ludowy gest odegnania demonów.
        - Ponoć miał nas nie widzieć - mruknął ktoś z przestrachem.
        - Zamknij się - syknął na niego inny kłusownik, który potrafił powstrzymać emocje na tyle, by nasłuchiwać z nadzieją, że odgadnie kierunek, z którego dobiegała muzyka. W końcu z pewnym wahaniem obrócił się w górę zbocza.
        - Tam - orzekł, a reszta bez dyskusji podążyła za nim.

        Idąc przez las Mniszek nie roztrząsał już słów Indigo - teraz musiał skupić się na czym innym, panować nad tym, by dać się zauważyć, ale jednocześnie nie dać się złapać. Wbrew pozorom nie bał się robić za przynętę - był w tym momencie tak głęboko przekonany o tym, że las mu pomoże, a Indigo gdzieś tam za jego plecami czuwa w gotowości do ataku, że czuł się bezpieczny. Nie nadwyrężał jednak łaski gór, bo te bywały kapryśne - często przystawał, chował się i nasłuchiwał, od czasu do czasu prosił o pomoc zwierzęta, by te zdradziły mu co widzą, słyszą i czują. Kłusownicy byli wszędzie, jak słusznie przewidziała milcząca wojowniczka rozeszli się po lesie tworząc niewielkie grupki, które mogły się między sobą komunikować. Najlepiej byłoby eliminować je jedną po drugiej, bez wzbudzania niepokoju reszty - to niby było możliwe, ale trudne. Należało więc być bardzo rozważnym.

        - Masz go?
        - Pytałaś już - warknął klęczący na oczyszczonej ze ściółki ziemi mag. Jego oczy pokrywało bielmo, gdy wbijał palce między przegniłe liście. Dyszał ciężko i wyginał plecy, jakby bolał go krzyż, ale nie mógł znaleźć sobie wygodnej pozycji.
        - Które z was to wymyśliło? - zapytał z pewnym niesmakiem towarzyszący im mężczyzna. Kobieta kiwnęła głową w stronę maga. Blondwłosy wojownik pokiwał smętnie głową, jakby tego się spodziewał, ale wcale tego nie pochwalał.
        - Gdybyście powiedzieli, że ci ludzie mają robić tylko za przynętę, brałbym byle kogo, szkoda dobrych tropicieli na karmę dla jakiegoś bożka…
        - Wymyślił to przed chwilą. - Kobieta wzruszyła ramionami. - Nie wiadomo zresztą czy się na to złapie, ale jeśli...
        - Zamknąć się, do ciężkiej... - Mag nie dokończył. Stęknął z wysiłkiem, ledwo potrafiąc utrzymać w ryzach zaklęcia tropiące, które działały jak przymocowane do spławików żyłki. Teraz tylko czekać gdzie rybka pociągnie...
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Indigo spodziewała się ewentualnych protestów, gdy tylko zapowiadała odejście. Zaobserwowała już, że Mniszek reagował bardzo emocjonalnie, że przywiązywał się do niej jak znaleziony w deszczu kociak. Nie wiedział tylko jak wielki to był błąd, jak wiele mógł przez to zaryzykować. Mag nie był częstym przeciwnikiem, ale to co ścigało wojowniczkę bynajmniej nie było mniej groźne. Nie chciała i nie powinna narażać elfika na takie niebezpieczeństwo. Emocje nie miały tutaj nic do rzeczy. Tylko niestety elfik nie zdawał sobie z tego sprawy i dramatyzm buntu przerósł oczekiwania wojowniczki. Aż wzdrygnęła się, gdy szczupłe palce zamknęły się na jej ramieniu razem z rozpaczliwym piskiem czy może jękiem. Trochę ją zaskoczył, ale nie był w stanie zmienić zdania Indi, która popatrzyła w smutne oczy, źrenicami równie smutnymi, ale w zupełnie inny sposób. Te złotowłosego były pełne emocji, te wojowniczki zupełnie z nich wyprane, jakby już dawno pozbawiono ją życia i tylko pusta skorupa włóczyła się jeszcze po Łusce.
        - Tak musi być - odpowiedziała lakonicznie, a Mniszek odsunął się wyraźnie zgaszony.
        - To nie tak, że chcę, tak będzie lepiej - wytłumaczyła, starając się załagodzić swoje słowa gdy stworzonko spuściło wzrok i odsunęło się przepraszając.
Nie było jednak czasu na tłumaczenia, a Hope też nie należała do najzręczniejszych w tej dziedzinie osób. Nie rozczulając się dłużej ruszyła do zrozumiałych dla niej zajęć.

        Ziemia była rozmiękła i zdradliwa po ulewnym deszczu nękającym las przez całą noc. Wiele mchów i porostów zostało wypłukanych, zostawiając nagie głazy, a w licznych miejscach pozostały ślady po mini potokach rozrywających górskie poszycie, które zaczęły spływać z pochyłości gdy kamienista gleba nie mogła nadążyć z wchłanianiem lejącej się z nieba wilgoci. Konie co i rusz zapadały się po pęciny w błocie skrywającym się pod nasiąkniętymi jak gąbka mchami i górską roślinnością. Często traciły rytm łapiąc uślizgi, gdy grunt nie wytrzymywał pod ciężarem wierzchowców i odrywał się od kamieni, sypiąc w dół kleistymi grudami i drobnymi kamyczkami.
Gdyby mogła wybierać, nie wybrałaby się w góry w takich warunkach, szczególnie wierzchem. Jedynie w pełni sprawny i do tego doświadczony piechur byłby względnie bezpieczny przy takiej aurze. Każdy niewłaściwy krok mógł sprawić, że dziewczyna razem z koniem stoczy się w dół zbocza. Niestety pieszo, ze swoimi możliwościami, wcale nie byłaby bezpieczniejsza. Pozostało więc niespiesznie i wyjątkowo ostrożnie prowadzić wierzchowce w dół.
        Na szczęście dla Indigo, przynajmniej w tym momencie z każdym sążniem w dół krzaki rosły coraz gęściej i pojawiało się coraz więcej drzew, które spokojnie mogły otrzymać to miano zamiast określania ich krępymi i krzywymi krzewinkami. To co zwykle utrudniało podróż zmuszając do kluczenia, wicia się między naturalnymi przeszkodami i wybierania optymalnej trasy, teraz nie tylko nieco stabilizowało mlaszczący pod kopytami grunt za pomocą sieci korzeni, ale też w razie utraty równowagi mogło posłużyć jako bariera bezpieczeństwa, na której może niezbyt wygodnie i z paroma siniakami, ale można było się zatrzymać.

        Wreszcie skryła się pod wiekowym drzewnym parasolem, gdy usłyszała niewielkie szmery. Zatrzymała gwałtownie konie, zmuszając je do przysiąścia na zadach i zaczęła nasłuchiwać. Nie rozumiała słów, ale z pewnością dotarły do niej strzępki rozmów, sama pewnie również została usłyszana, gdy konie nie należały do najcichszej stąpających stworzeń. Na moment zamarła nawet oddech wstrzymując by możliwie jak najlepiej ustalić kierunek z którego dochodziły głosy. Góry lubiły mylić, ale znajdowali się bliżej siebie niż mogli liczyć, więc tym razem echo nie miało wielkiego pola do popisu. Teraz pozostało to odpowiednio rozegrać. Upłynęły dwa głębokie oddechy podczas, których wojowniczka rozważyła swoje szanse i zastanowiła się nad możliwościami, jednocześnie układając dłoń na wypracowanej rękojeści miecza. To były ostatnie chwile ciszy.
Spięła gwałtownie konia, który zaskoczony nagłym sygnałem po tak relaksującej przechadzce, susem zerwał się przed siebie, a za nim towarzysz. Gdy nie było innej taktyki, bo na skradanie warunki były zbyt ciężkie a jego efekt mało przewidywalny, nie znało się liczby przeciwników oraz ich uzbrojenia, szarża była całkiem niezłą opcją.
        Myśliwi usłyszeli nagły rumor, trzask łamanych krzaków i gałązek do wtóru łomotu kroków dwóch ciężkich zwierząt ślizgających się po niepewnym podłożu. Zaraz potem prosto przez krzaki przeskoczyły dwa wierzchowce, kosząc zarośla i lądując pomiędzy zaskoczonymi kłusownikami, gdy długie faliste ostrze już cięło powietrze ze złowróżbnym świstem.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mag klęczał wśród mokrych liści, wił się i stękał, ale twardo trzymał dłonie przy ziemi, jakby to za jej pośrednictwem rozsyłał swoje zaklęcia. Pozostała dwójka siedziała z tyłu, czekając na to co się wydarzy. Mężczyzna zaczynał się niecierpliwić, co jakiś czas wstawał i spacerował w tę i z powrotem, gapiąc się na skulonego na ziemi maga. W zamyśleniu gładził miecz o szerokim ostrzu, który wisiał przy jego pasku.
        - Nawet o tym nie myśl - ostrzegła go kobieta.
        - Jak źle mnie oceniasz?
        - Wiem, co nim kierowało, że cię najął, więc wiem, co ci po głowie chodzi.
        - Skoro tak twierdzisz, to nic nie wiesz o takich jak ja. Nie da się zajrzeć do głowy szaleńca, nawet jeśli jesteś mistrzynią magii umysłu… A z tego co wiem nie jesteś, w przeciwnym razie on by nie musiał tego robić… Cokolwiek to nie jest - mruknął, lekceważąco machając ręką na maga.

        Mniszkowi trochę za dobrze szło chowanie się. Robił to zupełnie instynktownie i dopiero gdy sobie przypominał, starał się pokazać myśliwym. Problem polegał na tym, że ci byli tak zalęknieni, że niewiele widzieli. Nie mógł tak ordynarnie stanąć tuż przed ich twarzami, bo wtedy raz, że któryś mógłby go trafić, a dwa: zaraz wszyscy by się zlecieli, a to byłoby za dużo dla niego i Indigo. Nie chciał schrzanić planu, który ułożyli.
        Po jakimś czasie usłyszał jednak okrzyki, szczęk broni i rumor - gdzieś poniżej niego rozgorzała walka. Mniszek wiele się nie zastanawiając od razu poleciał w tamtą stronę, zachowując jednak odpowiednią ostrożność i ciszę - nie robił więcej hałasu niż przemykający wśród zarośli zając. Gdy dotarł na miejsce było już jednak prawie po wszystkim - Indigo dobijała ostatnich rannych. Przekonany, że wszystko w porządku, Mniszek wycofał się nawet nie informując wojowniczki o swojej obecności.

        - Nie… Nie, nie, NIE! - krzyczał mag, wijąc się na ziemi w objęciach towarzyszącej mu kobiety, która starała się przytrzymać go w miejscu i jednocześnie sprawić, by ręce trzymał jak najdalej od twarzy, którą chciał sobie chyba wydrapać. Gdy zaczęło brakować jej sił, bez zastanowienia ugryzła go w ramię, powodując ból, który przerwał zaklęcie. Mag spiął się, po czym opadł bez sił na ziemię, dysząc ciężko.
        - Wróciłeś? - upewniła się.
        - Tak… - jęknął on, a wtedy ona go puściła i pozwoliła usiąść. - Niech to, było tak blisko a uciekł. Cholera, tyle razy umierałem nadaremno!
        - Ale był tam? - drążyła kobieta.
        - Tak… Na chwilę się pojawił, ale zaraz zniknął, nawet go nie zobaczyłem, jedynie poczułem.
        - To kto zabił tych wszystkich ludzi?
        - Jakaś kobieta na koniu. Zaszlachtowała ich jak zwierzęta.
        Mag wyraźnie nie umiał dojść do siebie po tym co widział i czego doświadczył po zaklęciu, jego towarzyszka zaś wyglądała na niezadowoloną, gdyż obawiała się, że drugi raz takiego samego zaklęcia nie będą w stanie rzucić, bo nie połapią wszystkich wątków. Towarzyszący im wojownik był zaś wyjątkowo swobodny. Czekał jednak, aż zostanie zauważony, bo nie zwykł wyrywać się przed szereg. Gdy już oddano mu głos, w pierwszej kolejności chciał dokładnie usłyszeć co zaszło, z najmniejszymi szczegółami. Historia była chaotyczna, gdyż mag przeskakiwał swymi zmysłami z ciała do ciała, od jednej umierającej osoby do drugiej. Niczego nie dostrzegł, lecz i tak to co widział wystarczyło wojownikowi, który nonszalancko oświadczył, że ma pomysł i kazał im wskakiwać na koniec, bo koniec pieszczenia się z Maorcoille. Pora załatwić to tak, jak zwykło się robić w jego stronach.

        Tymczasem w lesie kłusownicy rozchodzili się coraz luźniej, jakby już nie zważali na to gdzie byli ich towarzysze. W kilku grupach widać było kilka silnych osobowości, które wyraźnie starały się narzucić swój sposób polowania - bez względu na resztę, byle osiągnąć cel. To im wbrew pozorom służyło, gdyż ci stali się czujniejsi i silniejsi, trudniej było ich podejść… Reszta grup zaś osłabła. Widać było, że ktokolwiek nimi dowodził, nie wywiązywał się ze swoich obowiązków i nie nadzorował przebiegu polowania. Można było się ich łatwo pozbyć… Lecz Mniszek miał przed tym opory. Coś było nie tak, czuł to. Cała ziemia mrowiła go w stopy, gdy przemykał między drzewami, było to uczucie bardzo subtelne, ale na dłuższą metę męczące. Coś się szykowało, czuł to i zaczynał odczuwać lęk. W końcu nie wytrzymał - wyszedł ze swojego ukrycia i poszedł do Indigo. Stanął przed nią nie mówiąc słowa, patrząc jedynie wzrokiem, w którymi widać było niepokój. Nie umiał nazwać tej fali niepokoju, która go ogarnęła.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Zaskoczenie wroga zawsze stanowiło doskonałą taktykę. Indigo wpadła między doświadczonych myśliwych niby między owce. Wędrowali szukając niedostrzegalnego strażnika w ciągłym stresie i frustracji. Las zdawał się działać na ich niekorzyść. Niewiele brakowało by zaczęli chodzić po własnych śladach, tropiąc samych siebie, a efektów wciąż nie było. Za to nie brakowało ofiar. Każdy z nich znał co najmniej jednego z zaginionych i utrata towarzyszy nie poprawiała morale. Teraz całkiem zaskoczeni stracili cenne ułamki sekund próbując pojąć co się właśnie działo.
        Wierzchowiec wyhamował z uślizgiem przysiadając na zadnich nogach, a falista klinga zatoczyła śmiertelny łuk.
Długi miecz był bronią zaprojektowaną do walki z jazdą. Duży zasięg i potężna siła ciosu jaką osiągał dzięki masie oraz długości zamachu, była niezastąpiona w zsadzaniu zbrojnych jeźdźców w niezbyt czysty sposób - tnąc nogi wierzchowców. Dla sprawnego jeźdźca okazywał się też idealną bronią w odwrotnej sytuacji. By spróbować zagrozić wojowniczce, trzeba było wejść w jej zasięg. Może ciosy nie były szybkie - to nie była broń do zadawania licznych ran - ale w momentach potrzebnych do wyprowadzenia kolejnego zamachu, Indigo nacierała wierzchowcem ustawiając się w korzystny dla siebie sposób i kłusownicy zbliżając się do dziewczyny, wystawiali się na przygotowany atak. Nim którykolwiek z nich zdążył zadać skuteczne uderzenie albo był zmuszony uciekać, albo padał śmiertelnie lub ciężko ranny.
        Po krótkim szoku mężczyźni natarli znacznie bardziej zdecydowanie, rozumiejąc, że mają do czynienia z pojedynczą kobietą, nie zaś z mitycznym strażnikiem lasu o postaci centaura czy innego dziwa. Nagle przybyło im odwagi i zaciętości. Otoczyli wojowniczkę wywierając na nią presję i próbując za wszelką cenę zrzucić ją z konia. Powoli jednak zaczęły uwidaczniać się różnice. Myśliwi polowali na zwierzęta, a większość z nich zwykle korzystała z pułapek i ataków na dystans, z leśnymi bestiami mając kontakt gdy były pojmane i osłabione. Indigo zaś od dziecka była wojowniczką. Walka i zabijanie ludzi było jej chlebem powszednim. Umiała przewidzieć ich ruchy czy mentalność i wykorzystać je na swoją korzyść, więc mimo przewagi liczebnej szala niespiesznie przechylała się na korzyść ponurej wojowniczki.
Większość walczących w obliczu skrajnego niebezpieczeństwa, walki, w której na szali stawało ich życie, wchodziło w swoisty, bitewny trans. Napawało się przelewem krwi i kolejnym zwycięstwem. Indigo też się zatracała, upływ czasu przestawał mieć znaczenie, ale próżno było szukać u niej satysfakcji czy zaangażowania, nie było też wojennego szału. Prawie jakby stawała się pustą skorupą reagującą jedynie wyuczonymi ruchami. Faktycznie podczas walki Indi wygłuszała wszelkie emocje, o ile w pozostałych sytuacjach można było jakiekolwiek z nich zauważyć, ale nie działała bezmyślnie. Każdy krok był wstępem do następnego ataku lub bloku. Koń posłusznie wykonywał wszystkie polecenia, zachowując się jak najlepszy bojowy ogier, oczywiście w granicach swoich możliwości. Obracał się, zrywał z miejsca nacierając na myśliwych, raz nawet z własnej inicjatywy kopnął zadnimi nogami, ślepym trafem uderzając celnie. Drugi koń plątał się wokół, starając się utrzymać przy towarzyszu, tylko potęgując zamęt. W tym czasie Indi cięła znad łba, znad zadu czy z boku, nie zostawiając kłusownikom bezpiecznego miejsca.

        Polana pogrążyła się w charakterystycznej, pobitewnej ciszy. Zwierzęta umilkły uciekając przed rozlewającym się odorem śmierci. Ptaki ucichły. Nawet wiatr zdawał się unikać trącania liści, jakby starał się chyłkiem przymykać na paluszkach, unikając wykrycia.
Indigo przerzuciła nogę przez końską szyję i zeskoczyła na ziemię. Kulejąc przeszła przez pole śmierci niczym najprawdziwsza kostucha. Nikt nie został przy życiu, gdy Hope nawet nie drgnęła powieka. Dziewczyna rozejrzała się uważnie i wytarła miecz o płaszcz najbliższego zamordowanego. Broń nie wylądowała jednak w pochwie, gdy wojowniczka - teraz już na własnych nogach - weszła w las, by kontynuować łowy.
Kłusownicy się jednak rozdzielili i mniej zorganizowanie zaczęli przeszukiwać góry, znacznie komplikując kolejną napaść.
Wypatrywała właśnie następnej ofiary i właściwego kierunku, gdy drogę zastąpił jej Mniszek. Zerknęła na elfika ostrożnie. Wyglądał jak siedem nieszczęść, chociaż był cały, nawet nie zadrapany. W jego spojrzeniu było coś co wywołało niepokój Indi.
        - Co się stało? - zapytała łagodnie, patrząc w te wielkie niebieskie oczyska.

        Tymczasem najemnik już szykował prawdziwą obławę. Nie należał do osób, które wystraszyłby domniemany bożek i jedna kobieta. Przeciwnie do większości typów z tej zbieraniny znał zapach krwi lepiej niż woń porannej kawy. Tatuaże, które widzieli konający, tylko rozjaśniły mu obraz. Nie należało się bać, tylko zwyczajnie wziąć się porządnie do roboty.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        - Coś jest nie tak… - poskarżył się Mniszek, rozbieganymi oczami obserwując okolicę. Jakby zupełnie nieświadomymi ruchami naciągnął na głowę kaptur i otulił się szczelniej peleryną.
        - Coś… Bardzo złego - mówił dalej, nie znajdując jednak odpowiednich słów. - Nie wiem co, ale las jest taki niespokojny… Czuję to przez ściółkę, aż nie da się po niej chodzić. Gdzieś gdzie nie widzimy… Indigo, oni coś knują. To już nie jest taka zwykła obława...
        W oddechu Mniszka zaszła subtelna zmiana - jakby lekko się zadyszał, choć przecież nie był wcale zmęczony tym kluczeniem wśród drzew. Widać było również, że trochę się spocił, bo pojedyncze kosmyki włosów kleiły mu się do czoła. Konie widząc go stały się niespokojne - tak jak wcześniej czuły respekt przed strażnikiem tego lasu i były spokojne, tak teraz jego niepokój udzielił się również im.

        Mag wiedział, że biorąc Jeregirla do swojej grupy nie decyduje się tylko na jego siłę i umiejętności bojowe, ale również specyficzne podejście do walki. Specyficzne o tyle, że to w jaki sposób złotowłosy wojownik był nieustraszony przypominało pewien rodzaj magii, zaklinania rzeczywistości, bo niemożliwe, by komuś ot tak się powodziło. Przy ich pierwszym spotkaniu barbarzyńca przechwalał się, że zabił gołymi rękami smoka w jego naturalnej postaci. W pierwszej chwili mag mu nie uwierzył i uznał to “osiągnięcie” za zwykłą bajkę, lecz im dłużej przebywał z najemnikiem i im więcej widział, tym bardziej skłonny był w to uwierzyć. Podziw względem niego mieszał się z niepokojem, bo póki ktoś taki był po twojej stronie, byłeś bezpieczny, lecz gdyby coś mu odbiło i obrócił się przeciw tobie… Mogłoby zrobić się bardzo, bardzo nieprzyjemnie. Najwyraźniej jednak Jeregirl stanowczo za bardzo podobała się wizja zabicia boga, którym to wyczynem mógłby się chełpić, by zdradzić swoich aktualnych towarzyszy. Na dodatek było coś jeszcze, co pchało go do działania - coś, czego dowiedział się z ostatniej wizji, lecz o czym nie chciał mówić, na wszelkie pytania odpowiadając jedynie drapieżnym uśmiechem.

        Posłaniec nie krył się ani przez chwilę - galopował przez las w pełnym pędzie, z daleka wołając kłusowników, których rozpoznawał. Mniszek posłyszał go, nim się wzajemnie zobaczyli - w jednej chwili wiatr przyniósł słabe echo okrzyków, a ptaki rozćwierkały się radośnie, bo myśliwi zaczęli chować broń i odchodzić. Strażnik lasu nie odetchnął z ulgą, gdy to zobaczył. Pokręcił z rezygnacją głową, cofając się by nie zostać dostrzeżonym.
        - Coś knują - oświadczył. - Co robimy, Indigo? - jak zawsze zwrócił się do niej, szukając rady w odgadywaniu ludzkich zachowań i zamiarów, ich podstępów i intryg, które najwyraźniej przerastały jego rządzony prawami natury tok myślenia.
        Kłusownicy jednak faktycznie ściągali do obozu. Szli swobodnie, nie rozglądając się już za zwierzyną - najwyraźniej dostali sygnał, że koniec polowania, czy był to jednak definitywny koniec czy podstęp, to można było sobie łatwo odpowiedzieć. Nikt normalny nie angażuje tak dużych sił, by prawie od razu się poddać.
        - Nie idźmy za nimi - poprosił Mniszek orientując się w sytuacji. Nie miał jednak żadnej alternatywy i planu: liczył, że to wojowniczka coś zaproponuje.

        Wszystko da się podpalić, jeśli ma się odpowiednią ilość paliwa - tę złotą zasadę wykorzystał Jeregirl. Nie ukrywał się z tym, co robił, po prostu zabrał z obozu wszystkie łatwopalne substancje, które znalazł, po czym udał się w las, wybierając miejsce oddalone jeszcze kawałek od tego, gdzie Indigo urządziła rzeźnię kolejnej grupie kłusowników. Oblał oliwą drzewa i podpalił, a gdy był pewien, że ogień dalej będzie już hulał samodzielnie, oddalił się. Nie chodziło wszak wcale o to, by ściągnąć sobie na głowę od razu wściekłego Maorcoille i jego milczącą pomocnicę - chodziło o to, by kazać mu wybierać. Dlatego Jeregirl dosiadł swojego konia, nabił kuszę i ruszył przez las.
        - Maorcoille! - ryczał groźnie. - Wyłaź i broń swojego lasu! Chodź tu i walcz ze mną!
        Blondyn na moment wstrzymał konia i zamilkł, wzrok wlepiając w rozmiękłą od deszczu ziemię. Dostrzegł ślady kopyt, pojedyncze, ale wyraźne. I co więcej nie były to jego ślady, a w tej okolicy mógł być jeszcze tylko jeden jeździec. Jeregirl uśmiechnął się więc tryumfalnie i pognał na złamanie karku w miejsce, do którego prowadziły go ślady, przekonany, żę wkrótce stoczy jedną z najbardziej satysfakcjonujących walk ostatnich lat.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Westchnęła bezgłośnie, widząc jak Mniszek szczelniej opatula się płaszczem, zupełnie jakby ten wątły kawałek materiału mógł go ochronić przed kłusownikami, magiem i złem świata, gdy co najwyżej radził sobie z deszczem i wiatrem. Powinni byli uciec. Jej było wszystko jedno, ale elfik powinien uciekać. Walka była ponad jego kruche siły i bynajmniej nie myślała o tężyźnie fizycznej. Może i kruszyna kryła w sobie bestię, ale to nie o nią chodziło Hope. Martwiła się o jaźń uszatego, która wydawała się równie wrażliwa jak umysł dziecka. Miała wrażenie, że okrucieństwo walki potrafi ranić elfika bardziej niż groty strzał, a każda rana zadana lasowi i jego mieszkańcom była jak cios wymierzony w serce jego strażnika.
        Teraz właśnie ten opiekun gór patrzył na nią z przerażeniem i ufnością, jakby mogła ich ocalić. Poruszyła dłonią, mimowolnie poprawiając uchwyt na rękojeści miecza, zrywając kontakt wzrokowy. Nie miała pojęcia co mogła dać tym szklistym lazurowym oczom, które wpatrywały się w nią jak w wybawiciela, podczas gdy była niczym żywy trup kroczący ostatnią ścieżką, na której końcu czekał ostateczny wyrok, wydany już dawno, wymagający jedynie formalnego dopełnienia. Od dawna nie oczekiwała powrotu z tej drogi, ale chłopaczyna zdawała się w nią wierzyć. Los po raz kolejny urządzał sobie drwiny jej kosztem. Zupełnie pozbawiona nadziei, nosiła jej imię, a teraz przyszło jej nieść ją innym.
        Uciekając od ponownego spojrzenia w stronę elfika, pogłaskała kasztanka panikującego odpowiednio do nastroju Mniszka.
        - Rozwścieczyliśmy ich - odezwała się ochryple, gładząc pysk wierzchowca, a zrezygnowana sylwetka brunetki odbijała się w ciemnym oku zwierzęcia.
        - Boją się i odnieśli spore straty, ale najwyraźniej nie zamierzają się poddać, czyli nadszedł najgorszy moment. Minęła panika. Są jak osaczone, ranne zwierzę. Wiedzą, że walczą o życie i nie mają nic do stracenia. Teraz zrobią wszystko by dokończyć to po co tu przyszli - zbliżonym do szorstkiego szeptu głosem, roztoczyła swoją niezbyt optymistyczną wizję, wciąż unikając niebieskich oczu.
        - Niech uciekają - dodała po chwili milczenia spędzonej na gładzeniu rdzawej sierści. - Dzielnie wypełniły swoje zadanie, teraz niech uciekają jak najdalej stąd - powiedziała klepiąc szyję jednego i drugiego konia, wzrokiem już sięgając w kierunku obozowiska najeźdźców.
Indigo nie widziała powodu, dla którego konie miałyby ginąć, a taki koniec niechybnie by je czekał gdyby wciąż używała ich do walki. Taka sama sztuczka nigdy nie udawała się dwa razy. Teraz kłusownicy przygotują się na konnego, więc powinni napotkać pieszą śmierć.

        Poruszenie w lesie jakie wywołał posłaniec zbierający kłusowników, nie dało się nie zauważyć. Po górach wybrzmiały okrzyki gromadzących się ludzi i coraz donośniejszy szelest przemieszczającej się coraz liczniejszej grupy, która równym marszem skierowała się do obozowiska.
        - Nie pójdziemy - odpowiedziała uspokajając elfika. - To byłby wyrok śmierci. - Kwestię, że "przyspieszony" pominęła. Nie chciała przypominać Mniszkowi, że i tak byli niczym skazaniec mierzący się z katem. Właśnie stąpali po wąskich schodkach, wprost na szafot, ale nie miała serca uświadamiać złotowłosej kruszyny. Cały czas próbowała znaleźć wyjście z tej sytuacji przynajmniej dla niego. Z głośnym obwieszczeniem klęski i położeniem głowy pod topór Hope jeszcze się wstrzymywała, niezależnie od czarnych scenariuszy wypełniających jej myśli.
        - Na razie poobserwujemy co knują - dodała wolno cedząc sylaby, jakby już myślała nad kolejnym krokiem.

        Jeregirl szedł po śladach jak po sznurku. Najpierw prowadziły go końskie tropy, później już ludzkie. Nawet gdy rozmiękły grunt zmienił się w ściółkę, pęknięta gałązka tu, przesunięte liście tam, jeszcze gdzie indziej kropla krwi, wszystko było niczym drogowskazy. Ale nie zapuszczał się całkiem w las. Wolał wybrać właściwe dla siebie miejsce. Dopiero gdy takie znalazł, przystąpił do wabienia leśnego bożka albo przynajmniej kobiety z wizji.
Nie każdy słyszał o kaście wojowników, których skórę zdobiły tatuaże, ale w innych wojowniczych rodach krążyło wiele legend o równie walecznych nacjach. W ciszy lub całkiem otwarcie, zależnie od tradycji, mówiono o berserkach, o legendarnych łucznikach czy szermierzach. Każda historia miała przygotować na możliwy pojedynek. Gdy więc tylko usłyszał o pokrytej wzorami kobiecie, która wyrżnęła grupę mężczyzn jakby przewaga liczebna nie miała znaczenia, przejął inicjatywę. Ile można było siedzieć w obozie i dawać się mordować jak owce. Już dawno powinni byli wdrożyć jego plan. A teraz miał jeszcze szansę na potyczkę godną pieśni.
Jeregirl kochał walkę. Niestety im dłużej wędrował po świecie, tym trudniej było o godnego przeciwnika. Teraz liczył na interesujące starcie. Oby tylko dziewczyna nie była mocno ranna, to nie byłoby zabawne.

        Niedługo później do brunetki i elfika dotarł zapach dymu i groźne krzyki mężczyzny. Indigo zmarszczyła brwi i oparła miecz o najbliższe drzewo.
        - To już wiemy co knują. Chcą nas wykurzyć - mruknęła po raz pierwszy chyba okazując niezadowolenie. Poprawiła bandaże na kolanie i nadgarstku, po czym nabrała w dłonie garść ziemi, którą wtarła w dłonie.
        - Zaprowadź nas możliwie blisko do tego krzykacza, ale tak by nas nie spostrzegł - przemówiła cicho, ale już bez cienia wcześniejszej irytacji.
        Nie wątpiła, że Mniszek znajdzie jakąś sprytną ścieżkę. Idąc w ślad za nim wyjęła z sakiewki sprawdzone liście. Może za wcześnie sięgała po pomoc ziół, ale tak samo jak elfik miał złe przeczucia odbierając niepokój lasu, tak Indi również miała nie najlepsze przeczucia w związku ze śmiałkiem.
Dostrzeżony między drzewami woj tylko je ugruntował. Nie miała szans. Dopiero teraz, podchodząc do elfika, spojrzała mu prosto w oczy.
        - Pod żadnym pozorem nie wolno ci wyjść z kryjówki - wyszeptała kładąc mu dłonie na ramionach. - On jest tylko przynętą na ciebie. - Uśmiechnęła się delikatnie i po krótkim zawahaniu krótko przytuliła Mniszka. - Wszystko będzie dobrze - zełgała, wypuszczając kruszynę z ramion i kierując się w stronę rzucającego wyzwania blondyna.
        Przyjemne odrętwienie zwiastowało działanie ziół. Krok Indigo nieco wyrównał się, gdy dziewczyna skradała się niewielkim zboczem - jednym z tych jakimi usiane były góry - początkowo niepostrzeżenie zmniejszając dystans. Gdy była zbyt blisko by móc dłużej się ukrywać, wyprostowała się i zeskoczyła ze skarpy.
        - Maorcoille nie istnieje. - Spokojny i cichy głos nie mógł bardziej kontrastować z groźnymi okrzykami Jeregirla.
        - Uganiacie się za mrzonkami... i za mną - dokończyła prostując się z przyklęku w jakim wylądowała. Postanowiła zaryzykować i zdać się na blef.
Miecz z cichym szelestem zatoczył półkole, lądując na barku dziewczyny, gdy ta wolnym krokiem zaczęła okrążać wojownika przewyższającego ją w każdym aspekcie.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        - Jasna sprawa! - zapewnił Mniszek, gdy Indigo dała mu zadanie podejścia podpalacza. Do tej pory już wielokrotnie udowodnił, że to jego las i zna w nim każdą igiełkę, poprowadził więc ją jak po sznurku. Miał dodatkową przewagę nad Jeregirlem, mianowicie taką, że czuł jego aurę, nie musiał go więc widzieć, by móc go dokładnie zlokalizować. Dzięki temu z Indigo długi czas przemykali niepostrzeżenie, nie musząc się nawet ukrywać.
        A gdy dotarli na miejsce, nastąpił cios. Mniszek patrzył na wojowniczkę wielkimi, pełnymi zaskoczenia oczami.
        - Jak to? - mruknął, jakby się dąsał. - Ja… wiem, że to wszystko po to, by mnie wykurzyć. Ale nie będę mógł siedzieć bezczynnie, gdyby on sprowadził towarzyszy albo jakoś cię podszedł! Wtedy wyjdę. Ale spokojnie, nie będę niepotrzebnie ryzykował.
        Gdy wojowniczka go objęła, ani przez moment nie okazał zaskoczenia: przytulił się do niej mocno i ufnie, jakby sam chciał ją w ten sposób wesprzeć.
        - Będzie dobrze - powtórzył po niej. - Damy radę, Indigo.

        Jeregirl albo faktycznie nie widział Indigo, albo tylko udawał. Jeździł po okolicy, wrzeszcząc na całe gardło swoje wyzwania, obelgi i zachęty do walki. W jego oczach widać było szał - chciał walki, chciał zwyciężyć z istotą, przed którą drżały setki osób. Z jednej strony nie wierzył w Maorcoille, uznając go za jedną wielką kuglarską sztuczkę, z drugiej jednak… Chciałby dopaść coś takiego. Bóg. Bożek. Skoro i tak mieli go zabić, chciałby mieć jego krew na swoich rękach, powiesić jego głowę w honorowym miejscu na ścianie - metaforycznie oczywiście, bo nie miał domu. W pogoni za wyzwaniem jeździł z miejsca na miejsce. Lecz gdyby zabił boga? Wtedy chyba nie istniałoby żadne osiągnięcie, które mogłoby to przebić. Może to nasyciłoby jego pragnienie zwycięstwa… Ale o tym dopiero się przekona. Najpierw musiał zająć się tą kobietą, która najwyraźniej była strażniczką Maorcoille. Też nie byle jakie wyzwanie, bo o takich jak ona krążyły legendy…
        I wtedy nagle się pojawiła, zupełnie jakby jego prośby i wezwania zostały wysłuchane. Spokojna, cicha, opanowana.
        - Pani Śmierć - nazwał ją z zadowoleniem Jeregirl, bo tak mu się skojarzyła. Czuł, że ma do czynienia z wytrawnym mordercą, z panterą w ludzkiej skórze, bezlitosnym drapieżnikiem. Widział, że się nie wahała, że była skupiona na swoim przeciwniku i na tym, by go pokonać. To mu się podobało. Z szerokim uśmiechem szaleńca zeskoczył ze swojego konia i dobył broni - krótki miecz o szerokim ostrzu i tarcza. Wydał z siebie krótki ryk zagrzewający do walki i zastraszający przeciwnika. Wiedział jednak, że jej nie przestraszy.
        - Moja liga - zauważył, obracając się niespiesznie tak, by cały czas mieć ją przed sobą.
        - Mrzonki zostawię tym zasmarkanym magom, a sobie wezmę ciebie - oświadczył w sposób, który u wielu kobiet wywołałby dreszcz niepokoju. I nagle, nie ostrzegając w żaden sposób o swoich zamiarach, ruszył na Indigo z wzniesionym do ciosu mieczem. Wyszkolony szermierz uznałby pewnie jego styl za toporny, a samego Jeregirla za samouka, bezmyślnego siepacza. To nie było jednak byle jakie młócenie mieczem - blondyn nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów, za każdym razem cała energia jego ciała była kierowana do ostrza, a nie trwoniona na popisy. Krótkie, niezwykle mocne ciosy - przyjęcie czegoś takiego na własne ostrze mogłoby doprowadzić do jego złamania, nie wspominając już o tym, jak by się to skończyło w przypadku kończyny. Sięgnięcie jego było zaś niezwykle trudne - Jeregirl nie dbał o zachowanie dystansu, prawie nigdy nie odskakiwał, jeśli nie była to kwestia ukształtowania podłoża, ale gdziekolwiek nie kierowałoby się ostrze Indigo, napotykało niemożliwą do sforsowania przeszkodę z tarczy Norda bądź jego miecza.

        Tymczasem siedzący w krzakach Mniszek robił się coraz bardziej niespokojny. Widział, że to poważna walka - nie był wojownikiem, by w pełni ją docenić, ale samo niebezpieczeństwo dostrzegał. Jednocześnie gdzieś z oddali docierał do niego zew konającego w płomieniach lasu - coraz głośniejszy i trudniejszy do zignorowania. Serce leśnego strażnika przyspieszało. Chwilę później przejmująco zakwilił, wcześniej zdążywszy jednak zasłonić sobie usta dłońmi - do krzyku palonych drzew dołączył ryk umierających zwierząt. Nie mógł tego znieść. Zasłonił sobie uszy rękami, ale to na nic się zdało, bo te głosy były w jego głowie - las wzywał swego strażnika na ratunek. Lecz jednocześnie Mniszek nie mógł tak zostawić Indigo - to była zbyt ważna, zbyt niebezpieczna walka.
        W piersi małego elfa o złotych włosach powoli zaczynały bić dwa serca - jedno jego własne, szybkie, płochliwe. Drugie zaś potężne, wybijające miarowy rytm jak kroczący równiną olbrzym. Było coraz głośniejsze.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Ona zataczała wolny krąg stąpając prawie równym krokiem, niemal bezszelestnie. On z wigorem zeskoczył z konia stając w miejscu. Różnili się od siebie niczym dzień i noc. Potężny woj z północy i szczupła brunetka znikąd. On w pełni sił fizycznych, ani zmęczony ani ranny, bogaty w doświadczenie nabyte wśród licznych walk. Jej pozostało jedynie wyszkolenie.
Hope jednak nie nawykła rozpaczać nad przeszłością, były to uczucia bezproduktywne. Zresztą uczucia ogółem były zbędnym balastem. Rzadko też żałowała utraconej sprawności. Czasem jednak brakowało jej dawnej siły i szybkości, a niemoc nasycała wewnętrzną wzgardę wobec słabości własnego ciała. Tak było tym razem. Teraz właśnie jak nigdy potrzebowała sił. Tym bardziej uśmiechnęła się gorzko w myślach, słysząc tytuł jakim została obdarowana.
“Pani śmierć” - kpina… Śmierć winna być przecież znacznie skuteczniejsza i potężniejsza. “Chociaż... może dlatego wciąż nie mogę umrzeć“ - zadrwiła sama z siebie. Nikt przecież nie mówił w jakim stanie kończy kostucha, grunt, że jest ona ostatnim stojącym na polu bitwy, a tak przecież było do tej pory. Wciąż oddychała mimo odmiennych chęci, czy wręcz starań. Do tego niosła zgubę osobom sobie bliskim. Na moment podążyła filozoficznym nurtem - kim więc był on, skoro zamierzał unicestwić śmierć i najprawdopodobniej miało mu się to udać…?
        Nie drgnęła słysząc bojowy ryk mężczyzny. Od dawna nie miała nic do stracenia więc i wszelkie obawy opuściły ją dawno temu. Do tego nie oczekiwała po mężczyźnie niczego innego. Był raczej z tych głośnych, przecież jeździł po lesie wydzierając się niczym byk podczas rykowiska. Przeciwnie jednak do większości zabijaków mocnych jedynie w gębach, wrzeszczących ile popadnie bez możliwości pokrycia gróźb czynami, blondyn był niebezpieczny. To było widać, chociaż z zewnątrz mógł wyglądać na niechlujnego i narwanego, Indigo dostrzegała zupełnie inne fakty. Śledząc jej kroki, Nord obracał się z nonszalancką gracją, nie tracąc równowagi nawet na moment.
Przypuszczała, że nie tylko pilnował się przed jej atakiem ale i wynajdywał jej słabe punkty. Ona w odróżnieniu od niego, nie przyglądała się nieustannie swojemu przeciwnikowi. Wzrok wbity miała gdzieś przed siebie, jakby nie spoglądała w żadnym konkretnym kierunku. Twarz dziewczyny również pozostawała niewzruszona gdy wydeptywała pętlę, nawet jeśli myśli snuły się pochmurnym tokiem.
        Może kiedyś faktycznie byliby sobie równi, tu tkwił szczegół - kiedyś, i zapewne najemnik niedługo się o tym przekona. Już nie miała miecza, którym tak naprawdę powinna była walczyć, tak jak wojowniczka go dzierżąca powoli odchodziła w zapomnienie pozostawiając po sobie marną imitację.
Długi flamberge zaś był podwójnie stracony w tym pojedynku mając przeciw sobie nie tylko krótki miecz do walki w zwarciu, ale i tarczę. Lecz to akurat raczej wiedzieli oboje.
        Groźby nie wywarły na Indigo wrażenia, podobnie jak uprzednie komplementy, chociaż przechwałki i buta nawet jeśli nie były bez pokrycia, mierziły wojowniczkę. Nigdy nie ceniła zbyt wysoko szczekaczy. Wątpliwe jednak, aby żył ktokolwiek pamiętający by Indi kiedykolwiek straciła panowanie nad sobą, czy podniosła głos. Zamiast lęku czy pyskatej odpowiedzi, dwuręczny miecz drugi raz przeciął powietrze ruszony praktycznie niedostrzegalnym ruchem, zupełnie jakby pchnął go własny ciężar. Sztych wbił się w trawę tuż przed prawą stopą kobiety, wznosząc kilka źdźbeł trawy, gdy Indigo zatrzymała się frontem do Jeregirla. Skłoniła się, wolne przedramię przykładając do piersi, zupełnie jakby odpowiedziała “Zapraszam więc, czekam”.
        Nord runął w jej stronę niczym lawina, niespodziewanie i agresywnie. Nawet nie próbowała przyjmować pełnego impetu na siebie. Poderwała miecz w ostatniej chwili i wykonała pół kroku w tył, przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą. W ten sposób zeszła nieznacznie z toru ataku. Nie przyjęła też całej siły uderzenia na klingę, pozwoliła mu zsunąć się po płazie, aby uchronić ją przed uszkodzeniem, a i tak siła ciosu była piorunująca (albo ona tak słaba, co chętnie sobie wytknęła w krótkiej myśli przemykającej przez skupioną na walce jaźń). Korzystając z bliskości zaatakowała głowicą w żebra woja, ale ta odbiła się głucho od tarczy, która już była we właściwym miejscu. To było wszystko na co miała czas nim nord posłał kolejne cięcie znad głowy. Znów uchroniła się przed ciosem w ostatniej chwili spychając miecz mężczyzny, ale kilka kosmyków z czarnych włosów poderwanych nagłym unikiem nie zdążyło umknąć i sfrunęło w dół odcięte mieczem przeciwnika.
        Przy każdym natarciu Jeregirla, Indigo przenosiła środek ciężkości na nogę zakroczną, uciekając przed uderzeniem i broniąc flamberge przed uszkodzeniem, gdy pozwalała by miecz blondyna ze zgrzytem ześlizgiwał się po nim. Centralnego uderzenia najpewniej nie tylko miecz nie zniósłby dobrze. Ból był stłumiony medykamentami, ale miała wyobrażenie o przeciążeniach jakie właśnie jej fundowano. Pełny atak posłałby ją na kolana.
Tak więc mężczyzna nacierał a Hope dryfowała po polanie, zmuszając napastnika do ciągłego obracania się. Nawet nie mogła wykorzystać całej siły oburęcznego miecza. Wciąż trzymała go półchwytem z jedną ręką na rękojeści, drugą poniżej ricasso, a i tak manewrowanie klingą musiała ograniczyć do parowania ciosów. Mężczyzna był szybszy niż większość najemników jego postury i w pełni to wykorzystywał.
Doskonale znał się na swoim fachu i dobrze wiedział, że musi utrzymać dziewczynę w krótkim dystansie by nie skorzystała z potencjału swojego oręża. Przy pełnym zamachu długim mieczem, kolczuga dawała za wygraną i podobnie byłoby z jego tarczą, a niepokaźna figura wojowniczki nie miała nic do rzeczy, skoro potrafiła go dzierżyć. Płomieniste ostrze związane w zwarciu, było mniej groźne od umiejętnie prowadzonego sztyletu.
Walka toczyła się nie przechylając jeszcze szali zwycięstwa i zapowiadało się, że wygrać mógł wytrzymalszy, chociaż to Nord dominował nieustannie nacierając. Pożar rozprzestrzeniał się, a dym docierał już na polanę.
        Początkowo Indi chciała zagrać na zwłokę, w trakcie okazało się, że tego nie przemyślała, a rzadko jej się to zdarzało. W jakim celu grała na zwłokę? Liczyła, że mężczyzna się rozmyśli i sobie pójdzie? Tak by było idealnie… ale w zasadzie to chyba miała nadzieję, że jak już ją zabije to wróci do obozu. Co jeśli jednak by tego nie uczynił? Co z Mniszkiem, na którego oczach zostałaby wypatroszona? Siedziałby dalej w kryjówce? Zdecydowanie nie przemyślała tego. Zwykle miała jeden tylko cel, nie dać się pojmać żywcem. Mordowanie wędrujących po lesie kłusowników wiele się nie różniło, ale teraz sprawy się pokomplikowały, a wygrać z mężczyzną nie zamierzała przecież… Inaczej, zwyczajnie nie liczyła na to. Może kiedyś tak, ale nie w tym stanie. Coś jednak należało zrobić a nie ganiać się do upadłego po polanie z szalonym berserkiem czekając chyba aż ogień odetnie im wszystkie drogi.
Tymczasem Jeregirl czuł się rozczarowany. Z jednej strony kobieta wciąż żyła i stała na nogach raczej nietknięta, co po takim czasie spędzonym na fechtowaniu z nim raczej się nie zdarzało, ale jednocześnie była wyjątkowo bierna, a pojedynek zaczynał trącić nudą.
Już dawno dostrzegł, że nie była w pełni sprawna, ale to nijak nie zmieniało stanu rzeczy. Chciał walki, chciał adrenaliny, chciał chwalebnego zwycięstwa, nie owcy prowadzonej na rzeź.
        Zaatakował ponownie nie pozwalając brunetce odetchnąć ani nabrać dystansu. Cięcie poziome, szybkie zebranie miecza i pchnięcie z jednoczesną osłoną tarczą. Niby prosta kombinacja, ale wykonana z jego szybkością była diabelnie skuteczna. Tym razem obrona nie nadążyła za nim. Początkowy zgrzyt stali o stal i grymas satysfakcji i rozczarowania przemknął po twarzy najemnika, gdy jego klinga zagłębiła się w boku wojowniczki.
W tej samej chwili poczuł przeszywający ból i zrozumiał swój błąd. Zamiast w pełni się obronić, sama zaatakowała, zmieniając prowadzącą rękę. Dłoń znajdująca się przy pazurach zastawy, pozostała na swoim miejscu, ale druga powędrowała prosto na ostrze prowadząc flamberga w zdradzieckie pchnięcie w pachwinę. Ignorując własną ranę, całą siłą na jaką mogła się zdobyć, Indigo szarpnęła wbitą klingę w górę.
Wiele nie zyskała. Pchnięcie tarczy odrzuciło ją w tył uwalniając oba miecze z ciał. Uderzenie powstrzymała w ostatnim momencie zasłaniając się przedramieniem. A wyhamować musiała przyklękając i wbijając miecz w ziemię, który wciąż trzymała za ostrą część.
Na twarzy Jeregirla wykwitł krzywy uśmiech. Takiej techniki jeszcze nie widział, poświęcić siebie by uderzyć…
Oboje obficie krwawili i pierwsze krople szkarłatu zaczęły skapywać z przesiąkniętych ubrań, na trawę. Nord uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy spróbował przenieść ciężar na ranną nogę. Suka wiedziała gdzie ugryźć. Gdyby spóźnił się z uderzeniem tarczą o jeszcze jedno mrugnięcie oka, teraz wykrwawiałby się na polanie.
Hope wznowiła okrążanie blondyna, podrzucając miecz by zakrwawioną dłonią złapać go prawidłowo - za rękojeść. Drugą, tą która przywitała tarczę, próbowała poruszać palcami. Szło opornie. To była głupia obrona. Równie dobrze mogłaby próbować zatrzymać w ten sposób kowalski młot. Innej opcji jednak nie było, póki działały zioła, miecz jakoś utrzyma, a szydełkować przecież nie będzie, więc precyzja była jej zbędna.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek nie powiedział Indigo o sobie wszystkiego. Nie zrobił tego specjalnie. Zdawało mu się jednak, że po pierwsze: każdy wie, czym jest Maorcoille, bo do tej pory każda napotkana przez niego osoba słyszała o tym opiekuńczym duchu lasu, a czy w niego wierzyła, czy też nie… Nawet jeśli nie, to zaczynała wierzyć po spotkaniu z nim. Po drugie zaś Mniszek sam nie wiedział co się może stać, kiedy da radę zapanować nad siedzącym w sobie bogiem, a kiedy nie. Tak naprawdę elfik, mimo iż jako właściciel ciała z przyrodzenia powinien mieć najwięcej do powiedzenia, prawie nie miał głosu. Najważniejszy był las - to jego wezwanie było tak silne, że podlegał mu zarówno złotowłosy chłopaczyna, jak i potężna bestia w nim drzemiąca. A ta bestia miała zaś przewagę nad gospodarzem w każdym przypadku. Elfik mógł trochę opóźnić jego pojawienie się, ale nigdy do tej pory nie dał rady jej całkowicie zdusić. Nie powiedział o tym Indigo, bo zdawało mu się, że nie ma takiej potrzeby.
        A jednak to było konieczne. Bo serce Maorcoille biło coraz głośniej, a Mniszek wiedział już, że polegnie. Przerażony zakrywał dłońmi uszy i kulił się za drzewem, bojąc się cokolwiek zrobić, by jedno spojrzenie, jeden dźwięk nie był tą iskrą, która obudzi demona… Ziemia pod jego nogami nosiła ślady tego, jak rył ją piętami, próbując okiełznać chęć ucieczki. Jednak nic nie pomagało - mógł się kulić i kryć, ale cały czas słyszał wrzaski agonii, trzask ognia, brzęk stali. Coraz głośniejsze, coraz bardziej natarczywe. Pełne wyrzutu. Oto strażnik lasu pozwalał, by jego las ginął. Kulił się na ziemi jak nieopierzone pisklę, gdy raptem kilka staj dalej obca kobieta narażała za niego życie, a jeszcze dalej konali ci, których miał chronić. Dla ludzi nie mieli oni głosu, ale dla niego tak, co więcej, to on był ich głosem. A milcząc, pozwalając, by działa im się krzywda, nie wypełniał swojej misji, nie był wcale lepszy od tych, którzy podłożyli ogień… Był od nich jeszcze gorszy. Był zdrajcą. Dlaczego pozwalał na ich cierpienie?
        Mniszek zacisnął zęby aż jęknął z bólu. Nie potrafił wytrzymać, był u kresu sił. Nie umiał już dłużej utrzymać Maorcoille na uwięzi. To już nie była kwestia “czy”, ale “kiedy”. Jedyne co jeszcze mógł zrobić elfik, to zdecydować co zrobi na chwilę przed, czy się rozproszy na tyle, by obudzić w sobie boską bestię. Mógł wybierać: pomóc Indigo albo ratować las. I wbrew pozorom wybór był jeden. ”Indigo będzie się na mnie gniewać”, stęknął w duchu, ale wiedział, że wojowniczka była mądrą kobietą i go zrozumie. Bo jej mógł pomóc tylko tak długo, jak był przytomny. Później, gdy obudzi się Maorcoille, nie będzie już wyboru. Wtedy będzie liczył się tylko las.
        Mniszek podniósł się do pozycji siedzącej i nadal przyciskając dłonie do uszu spojrzał zza drzewa na przebieg pojedynku między milczącą wojowniczką a wściekłym Nordem. Stęknął, widząc jak ciężko oboje byli ranni. Oboje… A to oznaczało, że jeśli Indigo się polepszy, zyska przewagę. To było szybsze, niż atakowanie tego ogarniętego szałem najemnika. Mniszek w mgnieniu oka podjął decyzję. Złapał za brzeg swojej zdobycznej opończy i przycisnął ją do ust niczym knebel. Zaczął śpiewać pieśń uzdrowienia - najgłośniej jak tylko mógł, choć przez gruby zwój materiału i tak jego głos był stłumiony. To się jednak nie liczyło: jego zaklęcia miały taką moc, jaką on w nie włożył, a nie taką, z jaką zostały usłyszane. Śpiewał więc ile sił w płucach, bardzo się starając, aby utrzymać melodię, choć po tym jak wił się pod drzewem i jak kurczowo łapał się trawy i ziemi widać było, że cierpiał. I w końcu przegrał. Odjął opończę od ust i krzyknął boleśnie. W irracjonalnym odruchu zerwał się do biegu, by jak najszybciej oddalić się od miejsca starcia, by nie przysporzyć kłopotów Indigo, choć i tak już było za późno.

        Jeregirl usłyszał wysoki, prawie dziewczęcy krzyk. Całkiem niedaleko. Jego oczy znowu zalśniły jak w gorączcie, rozejrzał się, szukając źródła tego dźwięku. Dojrzał ruch, ale nie dojrzał osoby. A potem rozległ się huk.
        - Tak! - krzyknął tryumfalnie najemnik, gdy usłyszał przerażający ryk i zobaczył bestię. Maorcoille. Potężny, majestatyczny, z porożem, które wyglądało jak korona. Nawet na nich nie patrzył, cwałował w stronę pożaru… Jeregirl osiągnął swoje. Taki był plan od początku: zarzucić bożka taką ilością bodźców, negatywnych bodźców, aby zmusić go do interwencji. Podpalenie lasu, zabijanie zwierząt, grożenie jego kapłance… Osiągnął swoje - Maorcoille wyszedł z ukrycia. Teraz zajmie się nim Aezin. A jemu zostanie ta dziewczyna.
        - Dokończmy to - zwrócił się do wojowniczki, w uśmiechu podnosząc wargę jak dzikie zwierzę. Później rzucił się do ataku, z krzykiem i siłą, jakby wcale nie oberwał. Wydawało mu się, że ta walka będzie nudna, ale nie. Ta dziewczyna miała charakter, nerwy ze stali. Jej bierność była zasłoną dymną, na którą dał się nabrać i przez to ona dała radę go zranić. A to był nie lada wyczyn. Czym jeszcze ją zaskoczyć? A może da radę ją dosięgnąć, nim to ona dosięgnie jego? Aż żal zabijać taką przeciwniczkę… Ale przecież po to się walczyło, czyż nie? Chociaż… Ona mogła im się jeszcze przydać żywa - jeśli nie jako karta przetargowa z Maorcoille, to jako dar dla Aezin i jego krwawych bóstw. Wtedy Hallia nie będzie musiała nadstawić gardła w rytuale… Tak, to niezły plan. Żadne bóstwo nie pogardziłoby ofiarą z kobiety, która była jak Śmierć.

        Wiadomo było, że coś nadchodzi. Coś wielkiego, groźnego, potężnego. Nim jeszcze można było to zobaczyć, usłyszeć. Uciekające zwierzęta aż przystawały, próbując zrozumieć co się dzieje. Gdy już rozpoznawały Maorcoille, podejmowały ucieczkę - chociaż był on po ich stronie, wolały nie nadwyrężać swojego szczęścia, bo może i był po ich stronie, ale… był też wściekły. I to się czuło.
        Olbrzymia bestia z rykiem uderzyła łbem o jedno z drzew, zwalając je jakby była to sucha gałązka. Łapami orała ściółkę i głębsze warstwy gleby, rozrzucając je na boki. W jednej chwili stworzyła miejsce, przez które ogień nie miał prawa się przedrzeć, nie ten zaprószony tuż przy ziemi. Później popędziła dalej. Ogień zapuścił Jeregirl, ale podsycali go pozostali najemnicy - jeden z nich miał pecha, że nie uciekł na czas. Maorcoille dorwał go i rozerwał na strzępy niczym szmacianą lalkę, zanim ten w ogóle zdołał zorientować się w swojej sytuacji, zanim dotarło do niego, że to koniec. Krwawe ochłapy zawisły na drzewach i krzakach, a bestia pognała dalej. Nie wiedziała, że w szale i amoku pędzi prosto w pułapkę.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Chwila oddechu nastąpiła po wymianie krwi. Najemnik układał plan w swojej głowie, śledząc kroki wojowniczki. W tym czasie Indigo jak polująca wilczyca wolnym krokiem wznowiła zataczanie okręgu. Trzymany jedną ręką miecz nieruchomo płynął obok niej, zupełnie jakby to on zakreślał krąg życia, który niedługo miał się zamknąć dla któregoś z nich. W czasie potyczki zmieniło się jednak nastawienie Hope, która powoli nabierała determinacji, aby to ona opuściła pole walki o własnych siłach. To było jedyne wyjście, które mogło ocalić złotowłosego elfika.
        Dziewczyna zrobiła może z pół obwodu, gdy poczuła znajome ciepło. Zmrużyła nieco oczy, gdy magia elfika sięgnęła rannego boku, tamując upływ krwi. Zaraz też ustąpiło zmęczenie, a ukojenie zaczęło zmierzać do ręki, która swoim kosztem zatrzymała tarczę.
Wtedy też magia zniknęła i w lesie dał się słyszeć rozpaczliwy jęk. Od razu wiedziała kto tak zaszlochał i o ile wcześniej bez większego zastanowienia poddałaby pod rozwagę czy miała jeszcze serce, tak w tym momencie poczuła się jakby ktoś je rozrywał. Nie umiała wyjaśnić ani zrozumieć czemu tak bardzo zależało jej na tym kruchym stworzeniu. Od zawsze życie toczyło się swoim torem, a Indigo szła obok niego i nikt ani nic nie stanowiło dla wojowniczki wartości wynoszącej się ponad inne. Tym razem było inaczej. Za wszelką cenę chciała uratować Mniszka. Pomóc mu jak tylko potrafiła. Gdy więc najemnik osiągnął swój cel i zakrzyknął triumfalnie, zmarszczyła brwi skupiając się na przeciwniku. Tyle wyszło z dywersji i oszustwa, teraz musiała zabić norda by jak najszybciej podążyć za Mniszkiem, który gnał samemu pewnie nie wiedząc gdzie.
        Bestialskiemu uśmiechowi woja odpowiedziało znów niewzruszone oblicze brunetki, która przymknęła nieco oczy, zupełnie jakby znajdowała się gdzieś poza polem walki. Nieobecny wzrok spoglądający spod rzęs kłócił się jednak z dłonią, która bezczelnie skinęła na berserka sugerując by zaczął działać zamiast gadać. Podobny gest znacznie lepiej pasowałby do zadziornego lub drapieżnego uśmiechu, który oczywiście się nie pojawił. Twarz pozostała obojętna i może dlatego zaczepka zdawała się jeszcze bardziej wymowną.
        Jeregirl zaatakował z charakterystyczną dla siebie siłą i szybkością, zupełnie jakby rana nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Lecz tym razem Indigo znała już jego możliwości, a Mniszkowe zaklęcie chociaż nie zdążyło w pełni usunąć obrażeń, zamknęło krwawiącą ranę i zlikwidowało zmęczenie, wracając dziewczynie część sił.
Indigo nie spieszyła się z przygotowaniem obrony, niewzruszenie wyczekując odpowiedniego momentu. Uniosła miecz gdy nord znalazł się w jej zasięgu. Drugą rękę dodała do chwytu dopiero w połowie ruchu i tym razem, jeżeli nie liczyć szarży norda, ona zaatakowała pierwsza nie pozwalając najemnikowi na dalsze zmniejszanie dystansu, które znów postawiłoby ją w niekorzystnej sytuacji. Seria trzech ciężkich cięć spadła na Jeregirla spychając go do obrony, nie tylko stopując natarcie, ale i zmuszając do kroku wstecz. Uderzenia nie były tak szybkie jak te zadawane przez krótki miecz mężczyzny, ale miały znacznie większy zasięg, a prowadzone elastycznie, przez zmianę ułożenia nadgarstka i nachwytów, jedno wyciągane bezpośrednio z poprzedniego, nie dawały miejsca na ripostę. Gdy tylko mężczyzna chciał wykorzystać potencjalną lukę w obronie, już musiał uskakiwać przed kolejnym zamachem. Zamiast więc "kąsać" nord zwinnie parował ataki mieczem i tarczą, uświadamiając sobie jak dużym błędem było zezwolenie brunetce na zwiększenie dystansu. Teraz to ona przeszła do ofensywy, zupełnie jakby dopiero nabrała ochoty do walki.
Następująca później luka trwająca przez jedno uderzenie serca co prawda pozwoliła Jeregirlowi na wyprowadzenie ataku, ale ten zakończył się z głośnym brzękiem, gdy został zepchnięty przez atakującego po skosie flameberga, którego wojowniczka wyraźnie przestała oszczędzać. Kolejne jej cięcie było zupełnie jak sierpowy pięściarza. Podbiło jego miecz do góry niwecząc również następną próbę ataku. Następną trójkę wypuszczoną przez Indigo zakończył niski łuk ze świstem tnący powietrze, celujący prosto w kolana blondyna. Jeregirl podskoczył z niemalże kocią gracją ratując się w jedyny możliwy sposób. Teraz dziewczyna wreszcie walczyła naprawdę.
Ledwie zdążył tak pomyśleć, a następne uderzenie wydało się wręcz banalne. Indigo cięła wysoko, zza głowy wprost w nadstawioną tarczę blondyna. Klinga z głuchym uderzeniem wbiła się głęboko w drewno, wyginając metalowy rant. Na to właśnie czekał berserk. Miecz był uwięziony, wreszcie nadszedł więc czas na jego odpowiedź. Ale również tym razem nie zawiódł się na swojej oponentce, która zamiast spanikować z powodu utraty broni, niczym dźwignię wykręciła ją razem z jego tarczą i ręką, osłaniając się przed mieczem wojownika. Potężne uderzenie klingi w klingę zadziałało niczym młot i klin, głębiej wbijając flameberga we tarczę berserka. Zupełnie jakby wszystko było zaplanowane przez brunetkę, mrugnięcie oka zdążyło minąć, gdy Hope z szarpnięciem skręcała miecz rozpoławiając tarczę, w samą porę by zablokować uderzenie najemnika, który bynajmniej nie zwlekał z atakiem. Zaangażowanie Hope udzieliło się mężczyźnie, którego dawno już żaden pojedynek nie zmusił do takiego wysiłku.
        Przez chwilę rozlegał się jedynie szczęk stali, gdy nie szczędzone już miecze raz za razem uderzały o siebie. W tym momencie Indi bardziej zależało na czasie niż na ochronie oręża.
Krótki miecz był jednak bardziej odporny i lepiej przystosowany do tak brutalnego traktowania. Gdy Hope kolejny raz zasłoniła się klingą przed bocznym uderzeniem, podpierając flamberga o ziemię, oręż nie wytrzymał. Klinga pękła z żałosnym brzękiem jedynie częściowo hamując cięcie. To był początek końca.
Zaskoczona tak wczesną “zdradą” miecza, Indigo nie tylko straciła równowagę, ale już nie dała rady skutecznie się obronić. Jeregirl smagnął bok wojowniczki i nie czekając na drugą taką okazję, uderzył pięścią w splot słoneczny brunetki. Wojowniczka zgięła się wpół, a najemnik dokończył sprawę. Silne uderzenie głowicy w skroń posłało wojowniczkę na ziemię. Nie straciła całkiem przytomności, ale była dość ogłuszona by nie móc zareagować. Pojedynek był skończony.
        Jeregirl przyklęknął na skotłowanej obcasami ziemi. Złapał czarne włosy dziewczyny w garść i podciągnął ją na wysokość swoich oczu by z satysfakcją popatrzyć w półotwarte i półprzytomne, pochmurne oczy. Właśnie pokonał Śmierć, dosłownie i metaforycznie. Oby Aezin zrobił swoje, bo on właśnie załatwił mu ofiarę dla Bóstw.
Zablokowany

Wróć do „Maagoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości