Strona 1 z 3

Światło w ciemnościach

: Śro Sie 09, 2017 11:17 pm
autor: River
Skąd przybywają Isambre i River

        Droga wcale nie była prosta i przyjemna. Aby mieć jakiekolwiek pojęcie o otaczającym go świecie i się w nim rozeznać, River musiał lecieć bardzo nisko, że wierzchołki drzew niemal muskały go po brzuchu. Czując dokoła siebie zapachy było mu o wiele łatwiej się odnaleźć w ciemności, która go obecnie otaczała. Nie mógł polegać na swoim słuchu, gdyż dźwięki były zniekształcane, jak nie zagłuszane przez świst wiatru i trzepot własnych skrzydeł. Starał się też pomagać sobie magią, wysyłał stworzonego z ognia duszka, którego magicznym śladem udawało mu się omijać przeszkody, ale nie zawsze to pomagało. Kilka razy po prostu gad zderzył się z jakimś drzewem, skałą czy też wleciał w chmarę lecących z naprzeciwka ptaków.

        Do tego wszystkiego miał jeszcze kłopoty ze strony ludzi, w końcu lecący nad ich domostwami wzbudzał nie małą sensację. Strzelano do niego z łuków i rzucano czym się dało, gdyby nie twarde kamienne łuski pokrywające większość jego ciała, doznałby niemałych obrażeń, a najgorsze było dopiero przed nim. W końcu miał się zobaczyć z gardzącym nim ojcem swojej partnerki, nie dać się zabić i błagać go o pomoc w uleczeniu wzroku. W całej tej podróży bywały też chwile, w których jaszczur wątpił w słuszność tego pomysłu i miał wielką ochotę zawrócić, ale nie dość, że mógłby tym sobie jedynie bardziej zaszkodzić, to jeszcze zawiódłby swoją ukochaną.

        Oczywiście kilka razy, oddając się prądom powietrza, leciał w innym kierunku, ale w porę udawało mu się jakoś wrócić na poprawną trasę. Najłatwiej było kiedy był już niedaleko Gór Druidów, gdyż w powietrzu zdało się wyczuwać delikatną energię, będącą niewyraźną pozostałością smoczej aury, wskazującej na to, że w okolicy znajdowały się ziejące ogniem, latające jaszczury, albo niedawno tędy przelatywały. River nie obawiał się spotkania z pobratymcami, wiedział, że nawet ślepy poradzi sobie z łuskowatym zagrożeniem, ponieważ najpewniej natknąłby się na jakiegoś młodzika szukającego partnerki, skarbca lub własnego terytorium. Starsze osobniki jego rasy były rzadko widoczne przez to, że większość czasu poświęcały pilnowaniu swoich bogactw albo wychowywaniu młodych. Co najwyżej można je było spotkać podczas polowania, ale takowe odbywało się zazwyczaj nocą, aby unikać ludzkich spojrzeń, które mogłyby zesłać na gady zagrożenie.

        W chwili obecnej nic nie przerażało wulkanicznego jaszczura bardziej, niż konfrontacja z teściem. Zaczął poważnie żałować, że posłuchał się Isambre i jak najszybciej udał się w tę podróż, zostawiając ją z Akim. Obecnie River był narażony na powolną i bolesną śmierć z łap Conana, a przy niej przynajmniej ocaliłby skórę. Do tego wszystkiego znów zrobiło mu się słabo, a rana na oku, wraz z całym jego łbem zapulsowały nieprzyjemnie, zmuszając jednorękiego do nagłego lądowania na jednej ze skalnych pólek. Smok sapnął zduszonym głosem chcąc jakoś powstrzymać się od wydania z siebie jakiegoś dźwięku sugerującego ogromne cierpienie i zaciskając mocno kły położył się, przykładając dłoń do ziejącej bruzdy, która jeszcze niedawno była jego złotym okiem. Nie czuł się najlepiej, a wszystkie dźwięki dokoła wydawały się zagłuszone, jakby znajdował się głęboko pod wodą. Był słaby, tak żałośnie słaby, że zaczął się zastanawiać czy nie rzucić się z tej półki w ludzkiej postaci na kończące żywot spotkanie z ziemią, w tej chwili nie myślał nawet o tym, że przez to zostawiłby Ise i Chibiego samych na resztę wieczności. "Nie jesteś jej wart choćbyś i był królem smoków." Cały czas nie mógł się pozbyć tych słów odbijających się echem w jego głowie, a przy tym raniących za każdym razem jego serce i zmuszających go do zastanawiania się nad tym, czy nie są one czasem prawdą.

        Warknął groźnie widząc przed sobą, oczami wyobraźni w swoim umyśle, postać starego smoka chełpiącego się zwycięstwem nad wulkanicznym i tym, że miał rację, śmiejącego się szyderczo i tryumfalnie, co zaraz przeszło w pogardliwe śmiechy, a jedna osoba zmieniła się w cały tłum składający się tak z ludzi, jak i z innych jaszczurów. Zawarczał jeszcze głośniej, z furią. Wszystko ucichło został tylko ogień i stopiona, rozgrzana do czerwoności skała. W tym momencie River zebrał w sobie siły i nie zwracając uwagi na ból poderwał się z ziemi wzbijając od skrzydeł tumany kurzu. Ruszył w głąb przełęczy w poszukiwaniu jednego konkretnego smoczego leża. Nie wiedział jak długo leżał nieprzytomny na półce skalnej nieopodal gadzich posągów, ale nie to było teraz najważniejsze.

        - Conan! - zawołał zawisając w powietrzu przed jedną z pieczar. Wolał nie lądować, ani nie wparowywać do środka jak do siebie, ponieważ mogłoby to być śmiertelne w skutkach. Nie słysząc żadnego odzewu, ani ruchu, poleciał do następnej, a wyczuwał je przez chłodniejsze powietrze bijące od nich na zewnątrz.

Re: Światło w ciemnościach

: Czw Sie 10, 2017 8:05 am
autor: Isambre
Odkąd smoki opuściły przełęcz, stała się ona traktem migracyjnym dla wielu ludzkich rodzin, które postanowiły poszukać życiowego szczęścia po drugiej stronie Gór Druidów. Brak tych ognistych jaszczurów sprawił, że jedyne zagrożenie, jakie czekało tu na karawany i tabory to bandyci, ukrywający się wśród skalnych rozpadlin i wydrążonych wieki temu jaskiniach - dawnych smoczych legowisk. Wiele z nich wciąż nie zostało jeszcze spenetrowanych, a jak twierdzą łowcy, chciwe smoki zgromadziły tam skarby, od których nie jeden król dostałby bólu głowy. Dlatego okres pokoju alarańskiego stał się jednocześnie wielką ekspedycją Smoczej Przełęczy, aby dorwać się do złota, rubinów i innych błyskotek, które posiadali dawni mieszkańcy gór. Niestety na nieszczęście tych ekip nie wszystkie smoki odleciały, a niewielka ich część odmówiła sobie wiecznego snu, by za wszelką cenę bronić swoich legowisk.

Dlatego kiedy w przełęczy rozległo się echo czyjegoś krzyku, z jednej z najwyżej położonych jaskiń wychyliła się niewysoka elfka o zielonkawej cerze i długich, szmaragdowych włosach, sięgających samej ziemi. Mogła mieć co najwyżej pięć i pół stopy wzrostu, lecz drobne ciało i smukła talia sprawiały, że wyglądała na niższą. Jej ciało było w dużej mierze odkryte, skórzana przepaska na piersi i taka sama na biodrach było wszystkim, czym mogła się pochwalić, lecz River nie mógł już tego dostrzec.
- Kim jesteś i dlaczego nawołujesz mojego męża? - zawołała w stronę wulkanicznego gada, po czym ostrożnie wychyliła się zza skalnej półki, by przyjrzeć się intruzowi. Był to czarny jak węgiel gad, o ciele zaoranym ognistymi żyłami i usianym szeregiem ostrych kolców. Nie posiadał imponujących rozmiarów, ale nie można się temu było dziwić. Smoki rodziły się różne. Jednak brak ręki mocno zaintrygował smoczycę, która sięgnęła pamięcią wstecz i porównała jaszczura z opisem, jaki kilka dni temu przedstawił jej Conan. Szybko połączyła fakty.

- To ty jesteś River? - dodała, unosząc dłoń, by ją zauważył, ale zaraz ją opuściła, widząc że ten błądzi po jaskiniach jak ślepiec. - Ten, któremu zaufała moja córka? Gdzie ona jest? Czy wszystko z nią dobrze?
Elfka, czy też raczej smoczyca, zasypała Rivera pytaniami, a następnie cofnęła się do groty, dostrzegając ogromny cień, sunący od południa.

Gdyby River nie stracił wzroku zapewne mógłby zareagować w porę, ale że wiatr wiał od północy, wyczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa było nieco trudniejsze. Nowo przybyła istota rozmiarem mogła dorównywać ludzkim kamienicom i była niemal tak szeroka jak one. Pokryta czarnymi łuskami i naszpikowana srebrnymi kolcami, a na dodatek niesiona na wielkich, poszarpanych skrzydłach wpadła do przełęczy jak strzała, dając znać o swojej obecności głębokim rykiem. Następnie jej pysk otworzył się z mlaśnięciem i zacisnął na szyi Rivera, zmuszając go do uległości. Wtedy to potężniejszy smok odbił się skrzydłami i wzleciał na wysokość skalnej półki, rzucając na nią jednookiego, a obecnie ślepego jaszczura.

- Co tu robisz?! - warknął w jego stronę, zaczepiając tylnymi łapami o krawędź skarpy i powoli zmieniając postać. Nim ten zdążył odpowiedzieć, jego oponent był już wysokim starcem w długim, czarnym płaszczu i siwej brodzie oraz długich włosach, przewiązanych sznurkiem. Jego zakrwawione oczy patrzyły jak ślepy River podnosi się na łapach, lecz w następnej chwili wzrok padł na elfkę, rzucającą mu się na szyję.
- Masz tupet żeby tu przychodzić - powiedział, zdejmując zaorane bliznami dłonie z uda kobiety i wskazując jej grotę, podszedł do smoka. - Chyba wyraziłem się jasno co do twojej śmierci przy najbliższym spotkaniu. Widzę jednak, że ktoś próbował mnie w tym ubiec - dodał z rozbawieniem, nabierając na palec srebrzystą kroplę, uczepioną rany w oku Rivera.
- Rtęć - stwierdził bez emocji. - Mała dawka i do tego zniekształcona srebrem. Ten ktoś wiedział co robi. Sztylet z takiego stopu rozlatuje się w kontakcie z krwią. Rtęć trafia do krwi, a srebrny rdzeń zostaje w ranie w postaci igły i tylko czeka na to, by wbić się w mózg. Kto cię tak urządził, co? I gdzie jest moja córka?

W tym samym czasie Isambre i Aki zwijali swój ostatni obóz tuż pod wrotami Smoczej Przełęczy. Ostatnie kilka dni próbowali dotrzeć do niej niezauważeni, klucząc wszystkimi bocznymi drogami od Turmalii do Szepczącego Lasu, gdzie ukrycie swojej obecności było o wiele łatwiejsze. Podczas wędrówki smoczyca cały czas walczyła z samą sobą, próbując odzyskać władzę nad magią iluzji i tym samym znów być ludzką dziewczyną. Niestety wszystkie próby kończyły się bólem pleców lub, jak ostatnio, wybuchem, który osmolił jej pysk oraz całego Chibiego, który nie posłuchał i podszedł za blisko. Berserk był naprawdę pomocny podczas podróży. Nocą strzegł obozowiska, co było jedyne do czego niestety się nadawał, nie znając tych ziem. Polowanie zatem było na jej głowie, podczas którego Isambre starała się również wzlecieć w przestworza. Dopiero na dzień przed finałem podróży udało się jej wzbić na pułap dwudziestu metrów i zacząć pierwsze akrobacje, ku uciesze stworka, który każdego wieczora nacierał jej skrzydła maścią z przypadkowych ziół. Chciał pomóc, ale nie znał się na tym tak jak River, więc robił wszystko tak jak dyktowała mu intuicja.

Kiedy Smocza Przełęcz zafalowała nad ich głowami, Isambre rozpoczęła wspinaczkę, żegnając się z Akim. Młody wyspiarz odbił na południe, ku miastu Ekradon, zostawiając Chibiego i jego opiekunkę na skraju lasu. Gdy więc zniknął, Isambre kontynuowała wędrówkę po górskim zboczu wiedząc, że przed nią jeszcze trzy dni zanim dotrze do swojego byłego domu. Nie chciała ryzykować wykrycia przez smoki, które wciąż mogły chować się w jaskiniach, a jednocześnie uważała, że River będzie potrzebować czasu, by dogadać się z jej ojcem. O ile rzeczywiście przyleciał tu pierwszy, by prosić go o pomoc.

Ciąg dalszy, Aki: -

Re: Światło w ciemnościach

: Czw Sie 10, 2017 12:25 pm
autor: River
        Kręcenie się w pobliżu obcych jaskiń zamieszkiwanych nie wiadomo przez co i głośnie nawoływanie, nie należały do najrozsądniejszych poczynań na nieznanym sobie terenie. To, że kiedyś tędy przelatywał sprzedając jakiemuś młodemu jaszczurowi masę siniaków i reprymendę, wcale nie oznaczało, iż znał tę okolicę. I tak to los zadecyduje kiedy wulkaniczny gad skończy swój żywot, co było raczej nieuniknione przez "truciznę" i swoje kalectwo. Skoro jego dni były już i tak policzone, mógł przynajmniej sprawić Isambre na sam koniec tę przyjemność i spróbować się pogodzić z jej ojcem... Albo umrzeć jeszcze szybciej, oszczędzając ukochanej problemów jakie towarzyszą związkowi z kimś niepełnosprawnym, choć niby miłość potrafiła pokonać wszelkie przeszkody, ale River miał swoją godność i nie mógł na to pozwolić, żeby być ciężarem dla partnerki.

        Nagle poczuł przyjemny i uspokajający zapach natury, drzew i kwiatów, a dodatkowo łagodną aurę bijącą od jakiejś istoty, które były wysyłane niemal wprost na niego przez uciekające z jaskini powietrze. Ta woń niezwykle zaskoczyła wulkanicznego, który myślał, że pośród tych stromych, zimnych i surowych zboczy, ze śladową ilością zieleni mieszka jakaś driada. Zaraz jednak pozbył się tego mylnego sądu, kiedy skupił się na aurze, w której "dostrzegł" mało widoczny rdzeń, bardzo specyficzny, a tym samym charakterystyczny dla smoka.

        - Z Isą... To znaczy Isambre jest wszystko dobrze... - Odparł zakłopotany i czujny. Napiął od razu wszystkie mięśnie, a ogniste bruzdy między kamiennymi łuskami zalśniły żywszym blaskiem. Domyślił się, że właśnie spotkał matkę swojej partnerki, która z jej opowieści wydawała się prawdziwym przeciwieństwem męża i była miłą osobą. River chciał w to wierzyć, ale nie wiedział czego tak naprawdę miałby się spodziewać, dlatego postanowił pozostawać czujnym i gotowym do walki, nawet jeśli nie był do niej za bardzo zdolny.
        - Niedługo powinna tu przybyć. Kazała mi polecieć przodem i pro... - zacisnął zęby i cicho zawarczał nieco spuszczając głowę. Nie wiedział, że wyduszenie z siebie tego będzie dla niego takim problemem. "Co ja tu w ogóle robię? To był głupi pomysł," przeszło mu przez myśl, a po chwili się skrzywił czując nasilające się i blednące, irytujące pulsowanie rozsadzające mu łeb. Niby usłyszał, że z jakiegoś powodu smocza "driada" się cofnęła, ale stwierdził, że pewnie chciała jedynie usiąść wygodnie na jakimś kamieniu. - Potrzebuję pomocy.

        Nie długo po wyduszeniu z siebie powodu przybycia rozległ się mrożący krew w żyłach ryk, wiele mówiący o sile i mocy, a także wieku, tego, z którego gardła się wydobywał. Ślepy jaszczur wiedział już, że właśnie wraca pan domu, niestety było już stanowczo za późno na reakcję. Młodszy smok z trudem łapał powietrze, przez zaciśnięte na jego szyi szczęki, które utrudniały mu odpowiednie dotlenianie ciała, a tym samym duszące go. W pewnej chwili zagryzł mocniej swoje zęby i położył łapę na pysku starca napierając na niego z całej, chcąc się uwolnić z tego śmiercionośnego uścisku. Był jednak dużo słabszy od napastnika, a jego wola walki słabła razem z organizmem wulkanicznego, który zaraz został brutalnie ciśnięty na skalną półkę. River sapnął po bolesnym spotkaniu ze skałą, ale zaraz postanowił się podnieść, aby nie dać teściowi tej satysfakcji. Jego krew zawrzała, a z głowy wyparował cel jego przybycia. Ze szczelin pokrywających jego ciało wydobył się ogień, a matowe kolce na jego ciele jakby się nastroszyły sygnalizując gotowość do walki jednorękiego. Z jego paszczy wydobył się czarny jak smoła obłok dymu.

        - Zaczynało mi brakować tych pyszałkowatych odzywek z twojej parszywej mordy, tatku. - Warknął kompletnie ignorując wszystko co Conan do niego mówił. W tej chwili był wściekły i wolał zginąć, niż prosić go o pomoc i dawać powody do tryumfu, i wywyższania się, nad pokrzywdzonym przez życie jaszczurem.

Re: Światło w ciemnościach

: Czw Sie 10, 2017 4:41 pm
autor: Isambre
Conan popatrzył na zalanego krwią gada z obrzydzeniem w oczach, a następnie obszedł go szerokim łukiem i usiadł na jednym z głazów przed swoim domem, odbierając z rąk żony kufel z grzanym winem. Weteran Wojny Smoków nawet przez chwilę nie wyobrażał sobie, by mógł kiedykolwiek nazwać Rivera synem, choćby dowód ślubu między nim i Isambre był mu każdego dnia wystawiany przed oczami. Wciąż uważał go za kalekę i nieudacznika, a brak ręki i oka dodatkowo podsycały jego wrogość. W snach marzył o tym, by jego największy skarb związał się z kimś, kto byłby w stanie zadbać o nią w każdej sytuacji. Tymczasem jednooki nie mógł zapewnić bezpieczeństwa nawet samemu sobie. W przeciwieństwie do Conana, jego kobieta poczuła cień współczucia dla jednorękiego, przetkanego wrodzoną, gatunkową niechęcią wobec obcego w granicach swojego azylu. Jednak to właśnie stalowa i twarda aura męża powstrzymywała ją od zaproponowania mu pomocy.
- Cięty język jak na przyszłego trupa - mruknął, ignorując jego słowa i opróżniając naczynie jednym haustem. - Myślisz, że jeśli sypiasz z moją córką to możesz tytułować się jej mężem lub moim synem? - zapytał hardo, marszcząc nos. Zapach Isambre i skrawki jej aury były ledwie wyczuwalne, ale unosiły się niczym para wodna wokół łusek Rivera, co samo nasuwało pewne wnioski.

- Nie widzisz, że jest ranny? - wtrąciła ostro elfka, wchodząc Riverowi w słowo, dając mu tym samym czas na przemyślenie swoich następnych słów. - Po za tym, co cię to interesuje? Isambre jest dorosła, więc jeśli przeznaczenie podsunęło jej tego smoka, to nie masz prawa, a nawet dość sił, by to zmieniać. Może mogę ci jakoś pomóc? - zapytała łagodniej w stronę poszkodowanego, po czym podeszła do smoka i uniosła jego łeb, by obejrzeć wydłubane oko. Jej drobne, smukłe dłonie bardzo szybko posuwały się po łuskach, słabiej i silniej naciskając na nie, by zapoznać się z obrażeniami. Oprócz dziury po sztylecie i przeciętej powiece, oczodół Rivera zapełnił się krwią, tworząc brzydki skrzep pełen srebrzystych odłamków. - Conan, to przecież rtęć - powiedziała, wracając do męża z przejęciem na twarzy.
- Taka sama jak w moim kręgosłupie - przyznał. - Paskudztwo zrobi z nim to, co robi ze mną od kilkuset lat. Zabije powoli i we śnie lub boleśnie podczas lotu.
- I nic nie zrobisz?
- Mogę związać mu skrzydła łańcuchem i zrzucić ze skarpy albo wyciąć serce - powiedział Conan z przechwałką, wchodząc do jaskini. Bijący z niej chłód uderzył przyjemnie w jego twarz i zatrzepotał szatami. Starzec jeszcze przez chwilę napawał się tym uczuciem, a następnie sięgnął po dwuręczny miecz oparty o ścianę groty i wywinąwszy nim kilka młyńców, wbił go na kilka centymetrów przed pyskiem Rivera, udając zachwianie.
- I co ja mam z tobą zrobić? - zapytał, patrząc w pustą przestrzeń ponad skrzydłami łuskowatego.

Re: Światło w ciemnościach

: Czw Sie 10, 2017 9:43 pm
autor: River
        Początkowe, bojowe nastawienie Rivera powoli ustępowało osłabieniu i... Rezygnacji. Miał się zmienić, a wciąż postępował lekkomyślnie i agresywnie, chociaż w tej chwili wina leżała po stronie teścia, który i tak nie przyznałby się do sprowokowania młodszego od siebie i wyprowadzenia pierwszego ataku. Jedynym kontratakiem jednorękiego było jego kąśliwe przywitanie się ze starcem, ale nic więcej. Nie zamierzał walczyć, nie mając powodu do tego i sił. Wolał je zachować do przybycia ukochanej, aby powiadomić ją, że pomysł proszenia o pomoc jej ojca z góry był przesądzony i skazany na niepowodzenie, a także pożegnać się z partnerką, aby nie musiała męczyć się z kaleką i widzieć jak cierpi. Nic nie odpowiedział Conanowi, jedynie usiadł na ziemi kierując łeb w stronę staruszka, słysząc jak się przemieszcza.

        - Nic mi... - zaczął bardzo zaskoczony kiedy elfka do niego podeszła i zaczęła oglądać jego obrażenia. Tego się nie spodziewał. Po tym jak krwawooki jaszczur go potraktował, nie chciał prosić o pomoc. Chciał jedynie chwilę odpocząć, aby opuścić to miejsce, zaszyć się w jakiejś samotni i zasnąć, aby bez cierpienia doczekać swojego końca. Jej dotyk był bardzo delikatny, kiedy starała się ostrożnie ocenić jak poważna była rana, jednakże przy mocniejszym ucisku zawarczał, a przy wydechu z jego pyska i nozdrzy wydobył się dym.

        Nie przerywał im w tej wymianie zdań, nie chciał się niegrzecznie wtrącać, nawet jeśli to po części go dotyczyło, i nie chciał również informować ich, że chce tu tylko odpocząć, aby mieć choć trochę sił udać się dalej, gdyż długotrwały lot i toksyna w ranie nie mogły być ignorowane w nieskończoność. Jego jedyną, dłuższą, chwilą regeneracji po starciu z łowcami był moment na klifie, kiedy zatracając się w rozmyślaniach stracił poczucie czasu i wrócił do ich tymczasowej kryjówki chwilę przed obudzeniem się smoczycy, aby powiedzieć jej o wyruszeniu w tę okolicę.

        Kiedy starzec odszedł do jaskini, River zwrócił pysk w stronę elfki i uśmiechnął się z nieco ponurym wyrazem, zaraz jednak się położył nie mając energii dłużej utrzymywać ciała w pozycji siedzącej, a po chwili na przednią łapę opadła jeszcze jego głowa. Jaszczur miał już dość wszystkiego, jeśli coś miało się z nim teraz stać, niech się stanie. Poddał się, a wola walki z niego wyparowywała.
        - Przepraszam, że wtargnąłem na wasz teren. - Powiedział ogromnie tego żałując, nie przez to, że wnerwił tym Conana, ale dlatego, że pokazał innym gadom jaki jest słaby i tylko się ośmieszył prosząc o pomoc. To było upokarzające, a on się czuł jakby właśnie spadł na samo dno, był nikim.

        Słysząc kroki nawet nie drgnął, ani nie zwrócił "spojrzenia" w stronę ich źródła. Nie zabrał też łba, kiedy wbijany w ziemię miecz omal nie odciął mu nosa. River chciał być teraz obok ukochanej, znaleźć sobie odpowiednie miejsce na legowisko, może nawet jakąś jaskinię ukrytą za wodospadem w sercu lasu. Wiedział, że ona marzyła o takim domu. Wszystko miało się ułożyć, mieli szukać idealnego schronienia zaraz po odwiedzinach jej rodziców, ustabilizować swoje życie, a w przyszłości postarać się o potomka i zająć się jego wychowaniem. Obecnie ta wizja pięknej przyszłości wydawała się bardzo nierealna. Tak jak pragnienie kontaktowania się na odległość bez potrzeby uczenia się telepatii, o czym słyszał z ust czarodzieja w jednej karczmie w Arrantalis.

        - To czego pragniesz od naszego pierwszego spotkania. - Odpowiedział Conanowi jedynie trącając nosem ostrze, by dać wyraźny sygnał o co chodziło. - Isambre po prostu powiesz, że nigdy tu nie dotarłem. - Mruknął z rezygnacją, wygodniej układając się na ziemi. Nawet podłożył sobie drugą rękę, tą której nie miał, pod pysk, a która obecnie wyglądała prawie jak wyciągnięta z wulkanu. Jarząca się wściekle tkanka, przypominająca płynącą leniwie lawę, pokryta dla ochrony skromnym pancerzem czarnych, kamiennych łusek. Chciaż w tych prawdopodobnie ostatnich godzinach ciał wyglądać godnie, jak na smoka przystało.

Re: Światło w ciemnościach

: Pią Sie 11, 2017 9:33 am
autor: Isambre
Po dostaniu od Rivera "wolnej ręki" w sprawie jego życia, Conan uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na leżącego przed nim gada z błyskiem w oku. Wizja zgładzenia kaleki, do którego czuł jedynie wstręt była dla jaszczura z północy bardzo kusząca i być może przystałby na nią, gdyby nie jeden mały szczegół w ostatnich słowach ślepca.
- Chcesz żebym spojrzał córce w oczy i skłamał? - zapytał tonem, nie oczekującym odpowiedzi. - Za kogo mnie masz, co? Za gada bez serca? Wyobraź sobie, że nigdy nie okłamałem córki, zawsze byłem wobec niej szczery i chroniłem ją najlepiej jak potrafiłem. Poświęciłem dla niej wiele i gotów jestem zrobić to ponownie, nawet jeśli więź między nami nie jest już taka jak dawniej. Dlatego boli mnie, kiedy widzę ją z tobą. Moja krew z kaleką, którego duma skłania do szaleństwa. Jesteś arogancki i bitny, ale zbyt słaby, by wystąpić przeciw światu. Nawet teraz się poddajesz, a żyjesz tylko dlatego, że zostało we mnie tyle uczuć, że nie chcę widzieć córki zapłakanej.

Wszystkiemu przysłuchiwała się elfka, która stanęła kilka kroków za mężem i ze spuszczoną głową, obracała w palcach pusty kufel.
- Conan - powiedziała wreszcie, podchodząc do nich. - Jemu już chyba wystarczy, nie uważasz? Nie widzisz, że leży przed tobą gotowy umrzeć? Jeśli mówi prawdę to Isambre też tu zmierza. Nie chcesz jej chyba powiedzieć, że zabiłeś jej miłość jednym pchnięciem miecza.
Starzec słuchał słów swojej żony w milczeniu, nadal patrząc ponad Riverem na ośnieżone szczyty Gór Druidów po drugiej stronie przełęczy. Cały czas walczył z nieodpartą ochotą zgładzenia jednorękiego jaszczura, ale z jakiegoś powodu jego gniew zaczął cichnąć.
- Wejdź - powiedział w końcu zrezygnowany, jakby ktoś kazał mu odłożyć broń po całodziennej walce na arenie z najgorszymi istotami na świecie. Nim jednak River podniósł łeb, Conan wyciągnął miecz i stuknął jego sztychem nos gościa - Ale ostrzegam, jedno słowo i pozbędę się ciebie raz na zawsze - zagroził, wycofując się do jaskini.

Będąc już w środku, gad z Dalekiej Północy rzucił oręż w kąt i podszedł do litej ściany, jednym, sprawnym ruchem zrywając z niej iluzjonistyczną siatkę, odsłaniając tym samym skalny regał pełen butelek i fiolek, w których przelewały się kolorowe ciecze.
- Olinea, obmyj mu pysk z tej krwi, bo już patrzeć na niego nie mogę - mruknął w stronę smoczycy, która posłusznie sięgnęła po materiał płótna i z wiadrem wrzątku podeszła do ślepego.
- Kto ci to zrobił? - zapytała szeptem, ocierając mu łuski wokół wydłubanego oka. Jednocześnie kątem oka pilnowała męża, który przebierał w zbiorze mikstur, klnąc pod nosem kiedy jakaś spadła i potłukła się na kawałki. Wydawał się przy tym całkowicie pochłonięty pracą i nie zwracał na nich uwagi.
- Czy mojej córce nic nie jest? - kontynuowała. - Proszę, odpowiedz.

Tymczasem ojciec Isambre znalazł w końcu to, czego szukał - malutkiej, podłużnej fiolki, której dno wypełnione było kryształową cieczą. Obracając ją w palcach, płyn błyszczał niczym prawdziwy diament, zachowując przy tym stan cieczy. Na oczach smoczycy, Conan wyciągnął korek i umieścił jedną kroplę w pustym kielichu, do którego następnie nabrał kilka kolejnych, kapiących ze skalnego stalaktytu.
- Podobno czyni cuda, ale nie wiem, czy potrafi wyhodować nowe oko - powiedział bez emocji, stawiając przed Riverem puchar. W jego zakrwawionych oczach znów błysnął wstręt, połączony z dozą ciekawości. Wiadomość przekazana tym sposobem była jasna, jeżeli ślepy smok wywróci naczynie, zamiast wypić zawartość, drugiej porcji nie dostanie, przekreślając tym samym szanse na odzyskanie wzroku.
- Rtęć to nie wyrok - dodał, odchodząc z żoną w cień. - Jeżeli nie trafiła w kręgosłup, ten wywar usunie ją z twojej krwi, ale powtarzam, nie wiem, czy przywróci ci wzrok. Gorzej już jednak nie będzie.

Re: Światło w ciemnościach

: Pią Sie 11, 2017 9:33 pm
autor: River
        Gdyby mógł, zamknąłby mocno oczy i czekał na śmierć z ręki teścia, a tak pozostało mu najwyżej leżeć żałośnie przed nim i się nie ruszać, w oznace poddaństwa i uległości. Jednakże zachowanie i słowa starca niezwykle go zszokowały. Tego się nie spodziewał z jego strony, ba, nawet wierzył, że Conan zrobi to bez wahania i z uśmiechem na twarzy, aby ostatecznie móc zatańczyć radosnego oberka na stygnącym i tężejącym truchle wulkanicznego gada. River musiał przyznać. Pomylił się co do tego mężczyzny i to poważnie.

        - Ma pan rację - odezwał się ponuro, ale ze szczerym tonem, a nawet z delikatnie wyczuwalną dozą szacunku. - To co powiedziałem było niemiłe i nieodpowiednie. Przepraszam. - Dodał ze skruchą. W tej chwili dostrzegł, że nie ludzie są zagładą smoków, a nienawiść do własnych pobratymców. Smocza era już dawno przeminęła, prawdopodobnie bezpowrotnie, jednakże okaleczony jaszczur miał jeszcze nadzieję, że to się zmieni. Że przedstawiciele ich rasy w końcu przejrzą na oczy i wyzbędą się wrodzonej wrogości na rzecz budowania wspólnej przyszłości, a może nawet stworzenia smoczego miasta.

        Słowem się nie wtrącił w ich rozmowę, nawet nie podniósł łba i się lekko nie uśmiechnął do elfki w niemej podzięce za jej wstawienie się za obcym gadem, nie chcąc tym ściągnąć na siebie gniewu Conana, który zmieniłby jednak zdanie i pozbawił młodego jego ślicznej, kolczastej główki. Rozumiał czemu starzec zrezygnował z tej, mogącej się już nigdy nie powtórzyć, okazji, ale z niewiadomych sobie powodów River nie wiedział, dlaczego nagle odechciało mu się umierać. Może dotarło do niego jakim nierozsądnym i głupim pomysłem to było, albo nie mógł pozwolić, aby Isambre została sama na tym wielkim łez padole. Było to jednak najmniej ważne w obecnej sytuacji, acz w tym momencie jego umysł został zapełniony myślami o ukochanej, martwił się o nią i miał nadzieję, że dotrze tu cała i zdrowa. Był także gotów ruszyć jej poszukać, kiedy odzyska nieco sił. Po chwili został wyrwany z tego stanu głębokiej zadumy, przez zaproszenie, albo nakaz wejścia do środka groty. Nie zamierzając się kłócić, ani irytować gospodarza, podniósł się na wszystkich czterech łapach i powoli, ostrożnie, podążył za parą do ich legowiska, zostawiając za sobą wypalony w skale ślad z kroplami, zastygającej na chłodnym wietrze, lawy w miejscu gdzie spotykała się z podłożem jego, stworzona z magmy i skały, łapa. Jaszczur nieco kulał na tą stronę, ale spowodowane to było jego nieprzyzwyczajeniem, w końcu zawsze poruszał się na trzech kończynach.

        Kiedy ogarnął go przyjemny chłód, a wiatr przestał wiać zewsząd, znów się położył, pod ścianą, aby nikomu nie przeszkadzać, a jednocześnie tak, żeby oni mieli do niego łatwy dostęp. Nie chciał im utrudniać życia, nawet jeśli wciąż świerzbiło go, by ich zaatakować, ale wrogość ta niestety była naturalna, mimo to z nią walczył i coraz lepiej mu to wychodziło, a dzięki temu jego wiara w lepszą przyszłość dla gadów rosła. Słysząc polecenie wydane elfce, ślepy jaszczur podniósł głowę i zwrócił ją bokiem w stronę nadchodzącej, aby wygodniej jej było oczyścić jego ranę. Nie było to przyjemne i zacisnął przez to lewą ręką w pięść, jednak udało mu się wytrzymać i nawet nie drgnąć.
        - To sprawka łowców. - Odpowiedział jej cicho, a po tym spuścił głowę ze smutkiem. - To moja wina, że nas zaatakowali. Nie mówiłem Isambre o nadchodzącym zagrożeniu bo nie chciałem jej martwić, myślałem że sam sobie z nimi poradzę. - Wyjaśnił, okropnie żałując, że doprowadził ukochaną do stanu niepozwalającego jej latać, o czym wolał nie wspominać jej rodzicom, aby uratować skórę, choć prawda i tak zapewne wyjdzie na jaw, jak tylko czarnołuska pojawi się w rodzinnym leżu. - Nic się jej jednak nie stało. Zareagowałem w porę, a poza tym ci najemnicy nie chcieli nas zabić tylko spętać i wysłać do Efne, jako... - przerwał słysząc zbliżającego nie starca. Niby nie było to żadną tajemnicą, ale jeszcze będą mieli czas na pogaduszki.

        - I tak dziękuję za pomoc - odezwał się do niego, bez grama złośliwości w głosie. Od razu sięgnął po puchar i wszystko wypił, nie zastanawiając się czy krwawooki podał mu lek czy truciznę.
        - Blee... Paskudztwo. - Mruknął krzywiąc się straszliwie. Nie czuł na razie nic dziwnego, oprócz nieprzyjemnego palenia w przełyku, ale w końcu żaden lek nie działał od razu, nawet najsilniejsze mikstury potrzebowały jakiegoś czasu na wchłonięcie się do organizmu i dokonanie zmian. Jedynie trucizny działały natychmiast, ale to też nie wszystkie. River był jednak pełen podziwu do Conana. Musiał się bardzo dobrze znać na alchemii skoro, z tego co usłyszał jednooki, trzymał w domu masę pełnych i półpełnych flakoników. Zastanawiał się czy nie poprosić go o praktyki w tej dziedzinie, jeśli czas i zdrowie pozwolą na to młodemu.

        - Myliłem się co do pana... - odezwał się blednącym głosem, po czym jego pysk niekontrolowanie rozdziawił się na całą szerokość w przeciągłym ziewnięciu. Nie wiedział czemu nagle poczuł się taki senny, ale nie zamierzał z tym walczyć. Rzucił na koniec niewyraźne "przepraszam" oraz "dziękuję" i pogrążył się w głębokim śnie, choć coś mu podpowiadało, że nie będzie to najprzyjemniejszy odpoczynek w jego życiu.

        Tak też było. W środku nocy z trudem łapał oddech i wiercił się z bólu, czuł jakby całe ciało mu się rozpadało, płonęło i zostawiało jedynie nagie kości, a po tym znów okrywało je sobą i ponownie odpadało. Oczywiście, było to jedynie złudne wrażenie, ale sam fakt się liczył. Na całe szczęście tylko jedną noc spędził w bólu, a następne dwa dni spał słodko jak dziecko. Ziejąca dziura w oczodole nie zmieniła się ani trochę, ale rana go już przynajmniej nie drażniła. Magmowa łapa, którą stworzył za pomocą magi ognia i ziemi od ramienia zaczęła jakby porastać naturalną tkanką i łuskami gada, tak jakby się regenerowała po wyczarowanym przez niego "szkielecie", co nie zmienia faktu, że dłoń tej kończyny wciąż wypalała ślady w miejscu gdzie się z czymś stykała, jedynie nic nie robiąc wulkanicznemu jaszczurowi.

Re: Światło w ciemnościach

: Sob Sie 12, 2017 9:09 am
autor: Isambre
Zmiana, która tak nagle objawiła się u Rivera była oszołamiająca i nawet Conan nie potrafił ukryć zdziwienia, na co wskazywały szeroko otwarte oczy. W miejscu, gdzie przed chwilą leżał wrogo nastawiony jaszczur, znajdowała się potulna jak baranek istota, której już najwyraźniej było wszystko jedno, co się z nią stanie. Jednak słysząc okazywany sobie szacunek, Conan nie stracił czujności, a jego podejrzliwość i wrogość wobec rannego lekko wzrosła, mając na uwadze fakt, że ten raczy sobie ze starca żartować. Nie zrobił jednak żadnej uwagi, jedynie prychnął pogardliwie, kiedy ponownie chował fiolkę wśród kolorowych mikstur.

Tymczasem Olinea kończyła zmywać krew wokół oczodołu, ignorując krzywienia i zaciskanie zębów przez Rivera. Wrzątek i szorstka szmatka nie były najprzyjemniejszym doświadczeniem, ale skutecznie rozbijały skrzepy zaschniętej juchy, odkrywając czarne, skamieniałe łuski.
- Całe szczęście, że Isambre wyszła z tego cało - wtrąciła smoczyca, również nie ukrywając lekkiej pogardy dla niego. Bądź co bądź River był dla niej kompletnie obcy, a jego związek z czarnołuską nie działał w tej sytuacji łagodząco. Olinea okazywała mu zatem tolerancję i matczyną niechęć do wybranka swojego potomstwa, a nie jak Conan - dodawała do tego gatunkową rywalizację o dominację.
- Gdyby coś jej się stało, sama bym cię rozszarpała - dodała na odchodnym, ciskając szmatkę do wiadra.

- A co myślałeś, że będzie smakować i pachnieć miodem? - zapytał retorycznie gad z północy wywyższającym się tonem. Powiedzenie, że lekarstwo ma leczyć, a nie smakować pasowało tu idealnie, choć sposób podania mógłby to zmienić. Jedna kropla krystalicznej wody nie miała smaku ani przyjemnej woni. Była zwykłą kroplą, której źródła są niedostępne dla śmiertelników, stale się przemieszczają, przez co trudno je zlokalizować, a także wrócić cało z wyprawy, bowiem źródeł strzegli nieśmiertelni strażnicy. Mimo to lek można było podać ze wszystkim, nawet z jadłem, lecz wrogość do Rivera nakazała Conanowi zebrać wodę z omszałego stalaktytu, który nie należał do najczystszych. Woda z niego, choć zimna, pachniała zgniłym drewnem i podobnie smakowała, ale przecież smoczy żołądek nie zna ograniczenia w sprawie pokarmów.

Zaraz po osuszeniu naczynia, Rivera zmógł sen, na co Conan szczerze liczył. Miał już dość rozmowy z nim, a przekonany o właściwościach kropli mógł również oddać się odpoczynkowi, nie myśląc o wulkanicznym kalece błąkającym się po jego leżu. Więcej zrobić nie mógł, więc bez słowa usunął się w cień groty z żoną na rękach, aby dopiero około północy zasnąć snem sprawiedliwych.

W tym samym czasie Isambre i Chibi byli już w połowie drogi, a nowy dzień przywitali z uśmiechem na ustach, gdyż od legowiska dzieliło ich jeszcze kilka staj. Czarnołuska czuła się już o wiele lepiej niż na początku wspinaczki, jej skrzydłom przestał dokuczać ucisk kości, smoczyca mogła nimi trzepotać do woli i wzbijać się na coraz to większe wysokości, lecz do pełnej sprawności brakowało jej dnia lub dwóch błogiego snu. Ostatnie wydarzenia mocno ją wymęczyły, przez co mięśnie zwiotczały i znów trzeba je było rozruszać. Inaczej prezentował się grzbiet. Maści Chibiego nie były pomocne, ale też nie szkodziły. Łuski wzdłuż kręgosłupa odrosły, jawiąc się jaśniejszym zabarwieniem, sugerującym zakrytą ranę. Mimo to dziewczyna jeszcze nie zdejmowała chusty, ale co kilka godzin rozluźniała więzy, by sama spadła, kiedy uzna to za stosowne.

- Ciekawe - mruknął Conan trzeciego dnia, unosząc łeb Rivera za jeden z kolców. Mimo starczego wieku w ludzkiej skórze nie stracił on smoczej siły, czego dowodem były kraty w więzieniu w Efne, które wyrwał ze ściany jakby były sklejonymi wykałaczkami, a nie litą stalą.
Rana po sztylecie zagoiła się bezproblemowo, sklejając powiekę i wypełniając oczodół żywą tkanką, której biel zaczynała przypominać oko. Nie było na niej jednak nic prócz białka, a brak źrenicy nie wróżył niczego dobrego. Dla pewności smok zerknął jeszcze na drugie ślepie, ale że to było już od dawna zrogowaciałą blizną, lek ominął je, uważając za stratne. Inaczej wyglądała łapa - łuski porastały magiczny szkielet, który wrastał się w tłów, zaznaczając styk linią wybielonych łusek. Reszta pozostawała smoliście czarna, co wyglądało jakby River posiadał białą bransolete, w ostateczności tatuaż.
- Podałem ci coś, co uleczyłoby samego Władcę Piekieł, gdyby była taka potrzeba - wyjaśnił, wracając na skałę, na której siedział od kilku godzin i obserwował krzątającą się po legowisku smoczycę. - I z tego co widzę wyrosła ci ręka. Pytanie tylko jak? Nie ruszyło oka, a przeszło na kikut. Stąd moje pytanie, czy w ostatnim czasie ktoś rąbnął cię mieczem w ten kikut? Nie wiem, oderwał kawałek mięsa, przypalił, zmiażdzył. Lek wziął to za dość świeżą ranę i zaczął naprawiać krzywdę. A z drugiego oka zrobił zamgloną kulę. Widzisz cokolwiek?

Re: Światło w ciemnościach

: Nie Sie 13, 2017 12:30 am
autor: River
        - Nie miałaby pani ku temu okazji - uśmiechnął się blado, kiedy rodzicielka jego wybranki czyściła mu ranę. - Sam bym z sobą skończył, gdybym pozwolił, aby coś jej się stało. - Powiedział, choć dopiero po wypaleniu tych słów, dotarło do niego, że przecież pozwolił na jej krzywdę, nie pognał za nią od razu jak tylko wystartowała ze statku i w porę jej nie ochronił, gdy zaryła grzbietem w ziemię, a mimo to wciąż żył. "Pięknie, jestem nie tylko słabym kaleką, ale do tego jeszcze kłamcą," pomyślał i zaczął się zastanawiać jak z tego wybrnąć. Przecież jej rodzice go zaszlachtują jak prosie, kiedy tylko dowiedzą się, że on ich okłamał, a co gorsze Isambre miała przez niego połamane skrzydła i zdarte, niemal do kości, plecy.

        Później już wolał nic nie mówić, oprócz szczerego podziękowania za pomoc, którą jakby nie patrzeć otrzymał od wrogo nastawionego do niego, gada. Choć trochę starzec się z tym ociągał. River nie zamierzał jednak tego komentować, w końcu czarnołuska pragnęła, aby dwaj ważni w jej życiu mężczyźni się z sobą dogadali, a nie skakali sobie wiecznie do oczu. Poza tym sam wulkaniczny jaszczur postanowił walczyć z wrodzoną wrogością do własnej rasy, w nadziei, że kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym wszystkie smoki przestaną się z sobą bezsensownie bić i stworzą wspólnie potężne miasto. Raj i bezpieczną przystań dla wszystkich miotających ogniem gadów.

        Ostatecznie oddał się błogiemu snu, który nie był tym czego pragnął znużony i zmęczony przygodami jednooki, aczkolwiek spodziewał się czegoś takiego po podejrzanie smakującym specyfiku swojego, jakże kochającego i pałającego do niego sympatią, teścia. Z drugiej jednak strony sam z doświadczenia wiedział, że nie ma ran, które zagoją się bezboleśnie, te fizyczne, jak i psychiczne. Dlatego też miniona noc była dla niego olbrzymią katorgą. Wierzgał i rzucał się z boku na bok, błagał nawet pod nosem o śmierć, aby zaraz wszystkich przepraszać i prosić o wybaczenie, tak jakby śnił mu się jakiś koszmar, który co chwila zmieniał się z przyjemnego, w zły sen. Dopiero ranek przyniósł gadowi ukojenie, mimo że ranny w ogóle się nie obudził. Potrzebował snu nie tylko przez ciężką noc, ale właśnie przez niedawne wydarzenia, po których jakby nie patrzeć nie miał czasu porządnie odpocząć, i których nie mógł odreagować, aby ostatecznie zostawić za sobą, wyciągając jedynie doświadczenie i wnioski na przyszłość. W końcu każdy uczył się na błędach.

        Ostatni dzień spał dla własnej przyjemności. Przynajmniej taki miał zamiar i nawet udałoby mu się gdyby Conanowi nie znudziła się (albo nie zaczęła przeszkadzać) ta bezczynność i bezczelnie obudził młodszego od siebie, jak jakiegoś zwierzaka, tyle że nie podniósł jego łba za futro, ani uszy, (bo takowych nie posiadał) a jedynie trzymając w dłoni jeden z jego kolców na głowie. River zdusił w sobie chęć wydania nieprzyjemnego, pełnego niechęci pomruku. Wolał nie drażnić lwa, nawet jeśli nie lubił być budzonym, co zawsze kończyło się jego rozdrażnieniem i marudzeniem przez cały dzień. Ziewnął przeciągle, mlasnął kilka razy pyskiem i się przeciągnął jak kot, wyciągając mocno przed siebie lewą łapę, jakby prawej ręki wciąż nie miał. Było to jednak spowodowane przyzwyczajeniem. Smok kilkaset lat spędził bez jednej kończyny, więc teraz będzie musiał się nauczyć na nowo jej używać, a na dobry początek nie zapomnieć, że ją w ogóle ma.

        Chwilę po tym jak River się obudził i otworzył oko, - białe, puste ślepie - ono po zaraz zapłonęło jak suche gałązki w ognisku. Przetarł je sobie sennie, by następnie zwrócić pysk w stronę starca. Był przerażony tym co, albo raczej jak, widział, jednakże zacisnął lewą dłoń w pięść i skupił się, aby nie okazać tego w najmniejszym stopniu. Niby widział co się znajduje dokoła niego, ale było to tak dziwne i inne od tego co dotychczas znał, że aż go to napawało strachem. Nie mówił nic jednak. Nie chciał wyjść na większego nieudacznika, niż i tak już go sądzono, a poza tym Conan go ubiegł i zaczął pierwszy. Słysząc jednak o swojej ręce, zmarszczył się i już chciał się wtrącić, że to tylko stworzona za pomocą jego magii imitacja, gdyby nie to, że sam na nią zerknął. Faktycznie tą magiczną imitację, zaczęła zastępować prawdziwa tkanka. Wulkaniczny gad był w ciężkim szoku i wciąż nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że mógłby odzyskać kończynę. Nie odezwał się, kiedy teść mówił o tym, iż to też musiała być stosunkowo świeża rana skoro jego specyfik i tym uszczerbkiem się zajął. Chłopak ani myślał, wyjawiać mu, że sam pozbył się kikuta i wyrównał tę część ciała, wierząc, że przez tą niezwykłą zagadkę krawooki zmieni swoje nastawienie. Cieszył się jednak w głębi duszy, że prawdopodobnie już nikt nie nazwie go kaleką.

        - Widzę i nie widzę. - Odpowiedział mu po przemilczeniu jego wcześniejszej wypowiedzi. - Widzę utkaną z aury zjawę siedzącą o tam - wskazał w stronę starszego smoka - i jasne, jakby płonące ślady, które po sobie zostawiła. - Powiódł wzrokiem po jaskini i nieznacznie zadrżał. - Wnętrze jaskini ledwo widzę, jedynie zarys jakiś kształtów w mroku, ognisko bez zmian, nawet ma jeszcze żywsze kolory, które wyglądają jakby przelewały się na jego okolice. - Powymieniał tak wszystko jeszcze chwilę widząc jedynie jakby w podczerwieni, jedynie żywe istoty różniły się od siebie przez swoją aurę. Z łatwością dostrzegał ciepłe przedmioty, ale trudności miał z dostrzeżeniem tych chłodniejszych, przez co o mało nie wpadł na stalagnat wystający z ziemi, kiedy postanowił się przejść chociaż trochę, po grocie.

Re: Światło w ciemnościach

: Pon Sie 14, 2017 12:24 pm
autor: Isambre
- Już prawie jesteśmy - powiedziała do Chibiego, zapierając się łapami na kolejnych skalnych półkach, które pionowo wspinały się ku szczytowi gdzie znajdowało się legowisko jej rodziców. Mały stworek pisnął tylko coś niezrozumiale i trzęsąc się jak galaretka, uczepił szyi smoczycy. Kto by przypuszczał, że widok drogi z wysokości czterystu metrów napełni jego małe ciałko lękiem wysokości, chociaż latając z nią na większych pułapach potrafił śmiać się i dokazywać. Dla Isy też była to jakaś nowość. Ostatni raz korzystała z tych zamaskowanych schodów gdy miała sto lat, a surowy ojciec powiedział, że jeśli do wieczora nie zobaczy jej w domu to pójdzie spać głodna. Wtedy jednak zadanie wydawało się o wiele łatwiejsze niż teraz. Mimo dobrej pamięci, wiele skał identyfikowało się w głowie smoczycy jako nowe, zapewne burze i lawiny miały w tym swój udział, ale cały schemat wspinaczki pozostał. Miejscami Isambre pomagała sobie skrzydłami, odbijając się od szarej ściany i wzlatując kilka metrów, by ponownie do niej przylgnąć. Nie chciała jeszcze ryzykować pełnym lotem.

Było południe, kiedy zatrzymała się na końcówce - szerokiej półce, z której rozciągał się piękny widok na przełęcz i otaczające ją góry. Mimo ogromnej wysokości mogła swobodnie odetchnąć i napić się z wąskiego ścieku, spływającej po skałach wody.
- Już jesteśmy - powiedziała do stworka, który zaczął rozglądać się we wszystkich kierunkach, z wyjątkiem dołu. Zaraz też wypatrzył małą ścieżkę, która zakończona była wrotami obszernej jaskini na samym szczycie. Bez słowa ruszył nią, wspinając się po mniejszych schodkach. Co chwila odwracał się jednak, aby mieć pewność, że Isambre za nim podąża.

- Widzisz ciepło i aury - wyjaśnił Conan, pocierając odrętwiały kark. - A raczej ich natężenie. Wszystko, co żyje posiada aurę i po tym można odczytywać obecność istot. Przedmioty martwe to czerń lub granat i minie sporo czasu zanim nauczysz się widzieć przestrzennie, by nie rozbić swojej głowy o drzewo.
- Co do ręki - dodał, podchodząc do smoka. - Znam wiele eliksirów, które regenerują tkanki, stawiają na nogi martwych lub uśmiercają anioły, ale najwyraźniej to prawda, co mówią o łzach feniksów. Potrafią czynić cuda...
Zanim dodał coś jeszcze, na głowę Rivera wskoczył mały, biały stworek, który szczekając z radości zaczął łasić się do niego i tulić, zwracając na siebie uwagę wszystkich domowników. Złość najwyraźniej uleciała już z jego ciałka i smok znów mógł się cieszyć przyjaźnią malucha.

- Mamy gościa - stwierdziła z uśmiechem elfka, przeobrażając się w zielonołuską smoczycę o trójkątnym łbie i złotych ślepiach, podchodząc do czarnołuskiej, która pojawiła się w wejściu. Ta od razu rozpromieniała i pochyliła łeb, by matka mogła ją otulić i ucałować, choć obie od razu odsunęły się od siebie. Niechęć wobec rodzica wciąż była tu wyraźna, ale w tym przypadku występowała obustronna walka i zamiana negatywnych emocji na te pozytywne.
- Cieszę się, że cię widzę, malutka - powiedziała Olinea, robiąc miejsce Conanowi, którego prawdziwa forma ledwie mieściła się w jaskini.
- Cześć tato. - Isambre zrobiła lekko skruszoną minę, ale koniec końców przytuliła się do piersi ojca, który objął ją jedną łapą. - Dobrze was znowu widzieć.
- I ciebie - odparł Conan, lecz zaraz wskazał jej Rivera, którego wzrok przyzwyczajał się jeszcze do otoczenia. - Jak widzisz nie zrobiłem mu krzywdy - dodał, lecz młodsza smoczyca była już przy partnerze, siadając naprzeciwko i kładąc swój pysk na jego.

- Jak się czujesz? - zapytała.
Choć dopięła swego, odnajdując rodziców to nie mogła zapomnieć o ukochanym.

Re: Światło w ciemnościach

: Śro Sie 16, 2017 1:11 am
autor: River
        Spacer po jaskini szybko skończyłby się potknięciem wulkanicznego, gdyby nie zahaczył o wyrastającą z ziemi przeszkodę, w postaci stalagmitu, prawą łapą, którą sztywno stawiał na ziemi co wyglądało jakby kulał. Zatrzymał się zaskoczony czując, że się o coś otarł i nawet na siłę wytężał wzrok, aby coś zobaczyć, ale było to tylko bezowocnym i bolesnym wysiłkiem. Zdenerwował się, co zasygnalizowały ogniste bruzdy między jego kamiennymi łuskami, które żywiej zalśniły, jednakże jeszcze nie zapłonęły. Chciał zniszczyć "niewidzialne" coś, lecz się w porę opanował. Pragnął się zmienić i zyskać chociaż tolerancyjne nastawienie do swojej osoby ze strony Conana, a wybuchem złości nie okazałby żadnej zmiany, jedynie dałby starcowi satysfakcję z tego, iż wciąż jest tylko aroganckim i skorym do bójki słabeuszem, który działa pod wpływem impulsu, a nie rozumu. Odetchnął wypuszczając z pyska kłąb dymu. Nie wiedząc czemu, ale zawsze to go uspokajało, niemal tak samo skutecznie jak bliskość i anielski głos jego ukochanej, za którą ogromnie tęsknił. Dotknął po omacku tego pnącego się ku górze nacieku jaskiniowego i spojrzał znów tym razem na stożkowy kształt z niknącymi powoli ciepłymi śladami od jego łapy.

        - Czyli ta zjawa, to pan... - mruknął do siebie i zaraz wrócił na wygrzane miejsce pod ścianą, w którym spędził trzy dni na odpoczynku i poddaniu się wspomagającemu regenerację działaniu eliksiru krwawookiego. Postanowił jednak nie ryzykować pocałunku z jakąś przeszkodą, więc podążył tam po swoich śladach, najmocniejszym z nich był ten zostawiany przez wyczarowaną kończynę, która powoli naprawdę odrastała. Nie zamierzał się jednak zmieniać w człowieka dopóki ręka mu się całkowicie nie zregeneruje, a oko nie zaleczy. Wolał cierpliwie poczekać ze sprawdzeniem czy tak samo będzie sprawny w ludzkiej postaci, co w smoczej.
        - Nie wiem jak udało się panu - z zaskakującą lekkością przychodziło mu zwracanie się tak do teścia, bez żadnych złośliwości i pogardliwego tonu, który zastąpiony był nutą szacunku i rosnącego respektu oraz uznania wobec starszego gada - zdobyć feniksie łzy, ale jestem pełen podziwu do pańskich zdolności. Wiem, że jestem nieudacznikiem, a przez to o co właśnie spytam wyjdę na głupca, ale czy podzieliłby się pan ze mną chociaż podstawami z dziedziny alchemii?

        Nie zdawał sobie sprawy, że podczas gdy mówił do jaskini wkroczyła czarnołuska smoczyca. Wzdrygnął się zaniepokojony i zmarszczył wrogo pysk kiedy poczuł jak coś mu skacze po głowie. Chciał skupić w sobie swoją moc i uwolnić ją w postaci ognia, który otoczyłby całe jego ciało, ale coś go od tego odwiodło, a mianowicie zapach, który w końcu postanowił zawiać w jego stronę i znajomy, bliżej nieokreślony dźwięk przypominający szczekanie. Półślepy jaszczur otworzył lekko w niedowierzaniu paszczę, której wyraz z gniewu zmienił się w radość.
        - Chibi... - szepnął nie mogąc w to uwierzyć i w pierwszej chwili przytulił do siebie malucha, ale zaraz przestał z ponurym grymasem i odwrócił głowę w bok. - Przepraszam cię za wszystko przyjacielu, a przede wszystkim, że byłem aroganckim, egoistycznym idiotą, za co mi się oberwało od losu. - Uśmiechnął się smutno, ale zaraz pochylił łeb w stronę stworzenia i przyjaźnie go trącił. - Wiem, że na to nie zasługuję, ale wybacz mi... - tym razem obdarzył futrzaka już dłuższym uściskiem, zważał jednak na swoją siłę i nie używał przy tym prawej reki w obawie, że mógłby zrobić mu nieumyślnie krzywdę.

        Pozwalając Chibiemu po tym powitaniu, uciec na swój grzbiet, River cierpliwie czekał aż Isambre skończy się witać z rodzicami i podejdzie do niego, choć serce mu się wyrywało z piersi, aby znaleźć się przy jej, ale powstrzymał swoje ciało od ruszenia się z miejsca. Starsze smoki miały pierwszeństwo, w końcu była ich córką, a poza tym jedynie wyrządził by samych szkód, gdyby spróbował na ślepo zbliżyć się do ukochanej stojącej w niedalekiej odległości od cennej "kolekcji" składników i mikstur alchemicznych starca. Nie odezwał się też na jego słowa o tym, że nic nie zrobił wulkanicznemu, jednooki nie wiedział tylko dlaczego postanowił to przemilczeć, jednakże ostatecznie stwierdził, że to najlepsze rozwiązanie.

        W końcu nastała ta chwila, moment, w którym postać ukryta pod piękną i działającą na niego kojąco, aurą zbliżyła się w końcu do niego. Był przeszczęśliwy czując obejmujący go zapach swojej wybranki i zaraz słysząc najpiękniejszy na świecie głos jaki dane mu było usłyszeć. Gdyby mógł objąłby ją mocno i uciekł z jaskini czym prędzej, aby mieć smoczycę tylko dla siebie, ale nie świadczyłoby to o nim za dobrze. Poza tym wiedział jak ważni są dla niej jej rodzice i nie mógł przez to zabierać ani im, ani jej tej radości ze wspólnego spotkania. Odetchnął głęboko i spokojnie upajając się jej wonią i przytulił delikatnie, i tym razem chowając odrastającą kończynę za siebie, aby magiczna imitacja nie zrobiła krzywdy czarnołuskiej. Polizał ją na koniec czule po jej mordce i usiadł wyprostowany, aby nie leżeć żałośnie na ziemi.

        - Jest dobrze, piękna - odparł jej z miłością. Wolał być obecnie oszczędnym w słowa, aby nie powiedzieć czegoś przez co jej rodzice poderżnęliby mu gardło. Bardzo się cieszył, że dotarła cała i zdrowa, ale postanowił pozostać powściągliwy w swoim zachowaniu i czynach względem niej. - Odpoczynek dobrze ci zrobi. Pogawędź sobie z rodzicami, mną się nie przejmuj - dodał zamykając ogniste oko i się lekko do niej uśmiechając, aby niczym się nie martwiła. Z dziką radością porwałby ją teraz w przestworza, aby zatańczyć z nią na falach wiatru jak motyl, albo udać się na polowanie, by mogła napełnić żołądek po podróży, ale on jedynie by sobie tym zaszkodził, przez szczątkowy wzrok, a jej skrzydeł nie chciał nadwyrężać. Tym bardziej, że nie widział w jakim są stanie.

        - Ciebie też powinienem przeprosić, że zachowałem się jak dupek i... Uciekłem byś nie musiała mnie takim oglądać - wyznał cicho spuszczając głowę ze zbolałym wyrazem. Musiał to powiedzieć i nie obchodziło go czy starsze smoki się na niego rzucą za opuszczenie ich córki, czy nie. Pragnął się zmienić, a przyznanie się do wszystkich błędów i szczere ich żałowanie, dobrze wróżyły temu postanowieniu.

Re: Światło w ciemnościach

: Śro Sie 16, 2017 10:46 pm
autor: Isambre
- Tak, ta zjawa to ja - Conan powtórzył słowa Rivera, a następnie w milczeniu obserwował, jak ten próbował poruszać się po jaskini mając namiastkę prawdziwego oka za organ naprowadzania. W tej sytuacji powinien odradzać mu spacerów po własnym leżu, ale nie chciał, by wulkaniczny smok poczuł, że starzec się o niego martwi, choć w rzeczywistości dalej miał go gdzieś. Jednakże ojciec Isambre nie krył podziwu dla łez ognistego ptaka, które, choć posiadał, trzymał w sekrecie, bojąc się ich użyć. Zamiast tego korzystał z szeregu własnoręcznie wykonywanych mikstur, a także z tych ukradzionych i zdobytych przez tysiące lat życia. Jego asortyment i wiedza były bardzo głębokie, lecz stary smok nie zamierzał się z nikim tym dzielić.
- Łatwiej zdobyć łzy, niż złapać ptaka - wyjaśnił z nutą wyższości w głosie, sugerującą, iż jemu bez większych trudów udały się obie te czynności. - Feniksy to istoty rodem z piekła. Nieśmiertelne, mądre i piękne. Ciężko je zabić, a co dopiero zmusić do płaczu. Metody, których użyłem dalekie są jednak od humanitarnych, więc przemilczę tę kwestię.
- Ja miałbym uczyć cię na alchemika? - Oczy starca rozszerzyły się widocznie, ukazując pewien błysk. - Na obecną chwilę nie nadajesz się nawet do zamiatania podłogi. Po za tym to dziedzina, w której jeden błąd może kosztować cię więcej, niż wzrok i łapa. Ludzcy druidzi prowadzą sześćdziesiąt lat nauki zanim przystąpią do praktyki. Ja uczyłem się znacznie dłużej i mam za sobą hektolitry eliksirów, z których skorzystałem dla dobrych i gorszych celów. Odpuść sobie, dobrze ci radzę.

Później ich rozmowę przerwało pojawienie się Chibiego i Isambre. Conan, pierwszy raz widząc takiego stworka, prychnął gniewnie i poświęcił całą uwagę swojej córce, którą w duchu pragnął uwolnić od ciężaru, jakim obecnie był River. Wciąż uważał go za nieudacznika, brak oka i ręki dodatkowo mu to udowadniał, ale też nie twierdził, że czułaby się lepiej z innym smokiem. Tamten też miałby z nim pod górkę. Mimo to starzec powstrzymał się od dalszych komentarzy i ocen, pozostawiając najbliższe wydarzenia losowi i odkładając rozmowę z wybrankiem Isy na później.

- Pewnie jesteś zmęczona po podróży - zagaiła Olinea kiedy powitanie dobiegło końca i utorowała sobie drogę do spiżarni, machając ogonem przy składzie mikstur męża i ponownie nakładając na niego iluzję.
- Niezupełnie - chciała odpowiedzieć smoczyca, lecz jej matka wracała właśnie z pokaźnych rozmiarów gryfim mięsem, o czym świadczyły grube i puszyste pióra, dodane jako ozdoba. - Po drodze zatrzymaliśmy się z Chibim w lesie i zjedliśmy co nieco.
- Z Chibim? - prychnął gniewnie Conan, przenosząc wzrok na białe coś skaczące po Riverze. - Od kiedy jesteś niańką jakiegoś potworka?

Isa momentalnie stężała, przenosząc wzrok na ukochanego i pupila. Po czułym powitaniu, dziewczyna nie mogła pozostać dłużna i odważyła się ucałować smoka przy rodzicach, właściwie przy ojcu, który miał uprzedzenia od samego początku. Nie sądziła jednak, że tak krótko potrwa miła atmosfera, ale jeszcze nie było za późno.
- Może pomówmy o czymś innym - zaproponowała, odnajdując wsparcie w spojrzeniu matki, która gestem zaprosiła Rivera do stołu, czy też raczej głazu, na którym zalegało poporcjowane mięso. Z racji gabarytów groty tylko Conan powrócił do ludzkiej postaci.
- Opowiedzcie mi, jak się poznaliście?

Re: Światło w ciemnościach

: Pią Sie 18, 2017 12:22 am
autor: River
        - Dobrze, przepraszam za to pytanie - powiedział niewyraźnie jednooki spuszczając ze wstydem głowę, że w ogóle o to zapytał, choć nie było tak źle jak przypuszczał. Nawet lepiej. Był mile zaskoczony tym, że nie usłyszał żadnego wybuchu pogardliwego śmiechu ze strony starszego gada, nawet jeśli ten nie odpuścił sobie złośliwych uwag i podkreślenia swojej potęgi i ogromu wiedzy. River nie zamierzał mu się odgryźć, gdyż obecnie prawda było to co powiedział Conan - wulkaniczny w tym stanie nie nadawał się nawet do sprzątania. Nie było żadnego sensu naciskać, ani prosić o nauki, ponieważ ledwo odróżniając podłoże od nieba nie miałby szans na samodzielne paranie się alchemią. Przede wszystkim dlatego, że nie był w stanie dostrzec, a tym bardziej odróżnić od siebie roślin leczniczych, od trujących.

        Niby dane mu było żyć, ale nie był tym szczęśliwy. Rozchmurzył się nieco dopiero jak zjawili się Chibi i Isambre. Dostrzegł, że aura starca się wzburzyła, dlatego chcąc uniknąć nieprzyjemności jakie mogłyby spotkać malca, jednooki dołożył wszelkich starań, aby uspokoić zwierzaka. Brykający z radości malec nie ułatwiał zadania, ale w końcu dał ujarzmić swoje pokłady niespożytej energii. River chciał go schować pod skrzydłem, jednak ten nie mógł usiedzieć w miejscu i kiedy czarnołuska się zbliżyła do partnera, aby go przywitać, futrzak przeskoczył na jej grzbiet ze śmiechem i zjechał po ogonie smoczycy, a następnie biegał między łapami młodej pary.

        - On nie... - uniósł się wulkaniczny, podnosząc się ze swojego miejsca pod ścianą i marszcząc nos groźnie, ale zaraz znów się położył spuszczając, a następnie odwracając głowę, w stronę chłodnej skały jaskini, o którą się opierał bokiem. Czuł na sobie spojrzenie ukochanej, jakby oczekiwała od niego jakiejś ingerencji i obrony Chibiego, ale ranny gad tylko leżał, nawet koniuszkiem ogona nie poruszył. Jedynie ośmieszyłby siebie i smoczycę, gdyby powiedział, że maluch jest częścią ich rodziny.

        Zwierzak widząc, że coś gryzie jego przyjaciela, podszedł do niego i z niepewnym uśmiechem na mordce zamruczał, pocierając główką pysk leżącego jaszczura, jakby się w niego wtulał, a następnie go polizał chcąc go pocieszyć, ale i to nie wywołało żadnej reakcji, jakby łuskowaty był na to obojętny, albo raczej go ignorował. Nie rozumiał co było przyczyną złego samopoczucia chłopaka, ale domyślał się, że miało to jakiś związek z tym strasznym krwawookim smokiem, dlatego odwrócił się w stronę ojca Isambre z najeżonym futerkiem i cicho warczał. Był jednak tak pewny siebie tylko w pobliżu opiekującej się nim pary, ponieważ nie chciał nawet o milimetr się zbliżyć do strasznego mężczyzny i wtedy obnażyć na niego kły.

        Atmosfera jaka nastała, była tak gęsta, że można by ją było ciąć na kawałki i sprzedawać jak porcję mięsa na straganie, gdyby nie propozycja przybyłej dziewczyny, by pomówić o czymś przyjemniejszym, na pewno zrobiłoby się gorąco i ktoś (nie trzeba podpowiadać kto) straciłby życie. Wulkaniczny nie chciał im przeszkadzać swoją obecnością przy posiłku, ale nie chcąc też robić kłopotów przez unoszenie się swoją dumą, zareagował na gest szmaragdowej postaci, która była matką jego wybranki. Przez brak apetytu, nie miał zamiaru jeść za dużo. Nie chciał jedynie zrobić przykrości kobiecie.

        - Zaproponowałem Isambre posiłek. - Odpowiedział spięty.

        Nie wiedział czemu się tak źle czuł z całej siły jednak zmuszał się do udawania, że wszystko jest w porządku. Przez głowę mu tylko przemknęła myśl, czy gdyby jego rodzice żyli, też starali się zachować pozory normalnej, kochającej się rodziny. Wiedział, że u jego matki nigdy nie pojawiła się naturalna niechęć do innych, niż partner, smoków, ale jakoś nie mógł sobie wyobrazić ojca, pozwalającego jednookiemu przekroczyć próg swojego leża chociaż jedną łapą. Zaraz jednak zmienił temat swoich myśli na moment pierwszego spotkania ze swoją wybranką. Nie mógł przecież podsumować ich pierwszego spotkania trzema słowami, wolał pominąć kwestię, iż pomyślał na początku o czarnołuskiej jako smoczycy pragnącej zająć jego tereny i skarbiec, których nie miał od dawien dawna, a tym bardziej wolał nie mówić tego, że to bardziej Chibi ich do siebie zbliżył.

        - A po tym towarzyszyłem Isie... Isambre - poprawił się szybko, a żołądek nieprzyjemnie podszedł mu do gardła - w drodze do jej przyjaciółki. - Dokończył tym swoją "wyczerpującą" opowieść o ich poznaniu, w sumie tyle z tego wychodziło po przemilczeniu drażliwych kwestii i nazw, takich jak, na przykład Efne, które mogłyby przypomnieć o niemiłych wydarzeniach.

        Dziobnął jeszcze niepewnie dwa razy swój i tak niewielki kawałek jaki sobie oddzielił od całości mięsa i podziękował za posiłek, nie odchodził jednak od "stołu" wiedząc, że tego wymaga etykieta, dopóki ostatnia osoba nie skończy jeść.

Re: Światło w ciemnościach

: Pią Sie 18, 2017 11:07 pm
autor: Isambre
Wyskoki Chibiego nie pozostały w tym wszystkim obojętnie odtrącone na bok. Kiedy stworek zawarczał na Conana, ten wbił pazury w podłoże i ryknął z całą mocą w płucach aż kamienne kolce na suficie, jak i sama grota, zawibrowała, roznosząc echo po wszystkich szczytach dookoła. Paszcza czarnego smoka była gęsto usiana dwoma rzędami ostrych jak brzytwy zębów, między którymi wił się rozwidlony, gadzi język, przywodzący na myśl naprawdę grubą wstęgę. To i rozpalone w gniewie, krwawe oczy momentalnie zniechęciło stworka, który bardzo się przeraził i czmychnął pod skrzydła Rivera, trzęsąc się i skamląc.
- W przyrodzie każdy powinien znać swoje miejsce - powiedział bez emocji i usiadł przy płaskim głazie, spokojnie oczekując posiłku, który przygotowała Olinea. - Isambre jesteś smoczycą i nie możesz uginać karku dla istot słabszych. Łańcuch pokarmowy tak nie działa. Albo ty gryziesz, albo będziesz gryziona. Naprawdę myślałem, że przez te wszystkie lata coś do ciebie dotarło.

- Dotarło - zapewniła dziewczyna, zajmując miejsce przy "stole". - Ale postanowiłam postępować po swojemu. Ja lubię zwierzęta i potrafię żyć z nimi w symbiozie, czego ty, tato, nie chcesz pojąć.
- Prawda. Jesteś zupełnie jak matka... No co?! - przerwał Conan, kiedy do głównej pieczary weszła szmaragdowa smoczyca i od razu trzasnęła starca ogonem po plecach. Ten jednak nie zrezygnował ze swojego wywodu. - We wszystkim widzisz dobro i wszystko chcesz zmieniać na lepsze. Zrozum, że świat jest brutalny. Popatrz choćby na mnie i matkę. Żyjemy dłużej, niż alarańskie miasta. Widzieliśmy upadki i wzloty każdej rasy i prawda jest taka, że tylko ci silni zawsze przeżywali najgorsze. Troszcz się o siebie, potem o innych.
- I kto to mówi? - wtrąciła się Olinea, szturchając męża skrzydłem. - Mężczyzna, który cały mój okres formowania jaja spędził jak na szpilkach i pilnował mnie od świtu do nocy, żeby wszystko było dobrze. Wtedy jakoś nie myślałeś o trosce o własny zad.
Na tę uwagę Conan prychnął coś pod nosem i wywrócił oczami, przenosząc wzrok na Rivera. Nie domagał się w nim żadnego wsparcia w tym momencie, ale mógł przynajmniej udawać, że martwi go jego stan, w ostateczności ciekawi wynik podania mu łzy płomiennego ptaka.

- Nie musisz tak wszystkiego skracać - mruknęła do Rivera szmaragdowa, posilając się mięsem. Na jej pysku malował się grymas smutku i radości jednocześnie - Mąż opowiedział mi o zajściu w Efne, o tym, jak wydostał Isambre z więzienia i tak dalej. Nie chcę wnikać co zaszło, cieszę się tylko, że moja mała córeczka jest cała i zdrowa.
- Nie jestem mała...
- Dla matki zawsze będziesz - wtrącił smok z północy. - Tak samo jak on - wskazał na Rivera - zawsze będzie dla mnie obcy. Wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego właśnie ktoś taki? Jedno oko, jedna ręka, widziałem gady w lepszym stanie zaraz po zakończeniu wojny, ten wygląda jakby sam sobie w życiu zaszkodził. Zawsze myślałem, że sprowadzisz do domu smoka, który położy mnie wzrokiem, żebym umarł z dumą, że moja księżniczka jest w dobrych rękach. Kiedy patrzę na niego, jakoś tej dumy nie czuję... bez obrazy - dodał od niechcenia, kończąc posiłek pochłonięciem kawałka mięsa razem z drobnymi kośćmi.

- To moje życie i chce je przeżyć po swojemu - odpowiedziała czarnołuska, przysiadając się bliżej ukochanego i liżąc jego policzek rozwidlonym językiem. Zaraz po tym oparła pysk na jego barku i zamruczała, by tylko on mógł to usłyszeć. - Musisz się z tym pogodzić i już. Albo przynajmniej przestań być taki negatywny. River to cudowny facet. Czuły, odważny, zaradny. Od pierwszego spotkania nie pomyślałam o nim jak o kalece. Kocham go i kiedy przyjdzie na to czas będę szczęśliwa nosząc jego dziecko, a ty nic z tym nie zrobisz. Nie zniszczysz mojej przyszłości.

Re: Światło w ciemnościach

: Sob Sie 19, 2017 2:43 am
autor: River
        - Chi... nie...
        Nie zdążył powstrzymać małego przyjaciela przed tym rzuceniem wyzwania staremu smokowi, który nie zamierzał puścić takiego zachowania, gorszej od siebie istoty, w niepamięć. Zamiast tego dał prawdziwy pokaz siły, przez co pęcherz zwierzaka nie wytrzymał i zostawił po sobie mokry, wsiąkający w skałę pieczary ślad, nim uciekł go rannego jaszczura w nadziei, że ten go obroni. River, owszem skrył go za własnym skrzydłem, ale to było jedyne co zrobił. Nie uniósł się gniewem, nie wstawił się za malcem, nie stawił czoła tej ogromnej bestii. Po prostu leżał i odwrócił wzrok, aby uniknąć zwady. Nie spodobało się do futrzakowi, który nie wiedział co się stało z jego towarzyszem, zawsze chętnym do bójki, a najczęściej pierwszemu je wywołującym. Zdziwiony tą biernością położył obie łapki na jego ramieniu i szturchnął kilka razy jakby go budził, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Nawet nie rzucił żadnego komentarza w odpowiedzi na pełne pogardy słowa Conana.

        - Puki tu jesteśmy lepiej nie zbliżaj się do Isy, wierz mi tak będzie najbezpieczniej. Unikniemy przez to awantury. - Szepnął cicho do białego pupila, który wybałuszył oczy nie wierząc w to co słyszy. Zaraz jednak złapał się kamiennych łusek pod skrzydłem, kiedy wulkaniczny zbliżył się do płaskiego głazu, na którym postawione zostało mięso. Stworek spojrzał ze smutkiem i dezorientacją na przyjaciółkę, mruknął smutno i skulił się pod błoną jednookiego, nieznacznie wystawiając swój pyszczek.

        Nie wtrącał się do tej wymiany zdań między ojcem a córką i w ciszy dziobał bez przekonania niewielki kawałek mięsa, który sobie wziął. Conan nie miał racji. To właśnie ci najsłabsi przetrwają przez to, że są najliczniejsi, a przez bojaźliwość - bardziej rozsądni i ostrożniejsi. "Siłacza" wcale nie pokona ktoś mu dorównujący, pokona go własna potęga, pewność siebie i pycha. Wulkaniczny jaszczur spochmurniał na moment jeszcze bardziej, jakby słyszał samego siebie jakiś czas temu i wcale nie było to czymś z czego River mógłby być dumny. Zadrżał i spojrzał na starca kiedy poczuł, że czarny gad na niego patrzy. Młodszy pradawny zaraz uciekł wzrokiem, spuszczając głowę i wziął kolejny mały kęs, pogrążając się we własnych myślach, aby choć trochę się uspokoić.

        Nie był obecny duchem w tej jaskini, choć wypowiedział tych parę słów na temat pierwszego spotkania z ich córką. Zaraz został wyrwany z tego stanu przez matkę swojej wybranki, której zmusił się do posłania przyjaznego uśmiechu po jej pierwszych słowach, na te drugie jednak znów się zasępił i odwrócił łeb, aby uniknąć spojrzenia szmaragdowołuskiej.
        - Przepraszam, że tak wyszło - mruknął cicho ze szczerą skruchą w głosie i wstydem. Można powiedzieć, że czuł się jak więzień skazany na śmierć za swoje wybryki, naprawdę żałujący, w ostatnich chwilach swojego życia, wszystkiego co zrobił.
Nos mu się, mimo to, zmarszczył i zawiesił niżej głowę, kiedy znów odezwał się Conan. Ogniste rzeczki między łuskami jednookiego, delikatnie się rozświetliły żywszym blaskiem, a on zacisnął pięść na ziemi, upewniając się wcześniej, że teść tego nie zauważy.
        - Nic nie szkodzi... Ma pan rację... - starał się o przybranie neutralnego, spokojnego, a nawet wyzutego z emocji tonu, choć wydusił to z siebie przez zaciśnięte zęby.
        Poczuł obok siebie obecność ukochanej i jej czułości, ale nie miało to obecnie dla niego żadnego znaczenia. Miał wielką ochotę się od niej odsunąć, zaraz jak się zbliżyła, aby nie prowokować krwawookiego, jednakże nie chciał robić jej przykrości i pokazywać, że coś jest nie tak. Długo jednak nie wytrzymał i kiedy tylko czarnołuska skończyła bronić kaleki, ten wstał od "stołu" zostawiając po sobie, nawet nie w połowie zjedzony mizerny ochłap mięsa. Pochylił się nisko przed dorosłą parą gospodarzy, jakby w pokłonie i się odezwał nie podnosząc na nich wzroku:
        - Przepraszam, że odstąpię od... posiłku... ale nie czuję się najlepiej... - wychrypiał obojętnie i starannie badając drogę przed sobą odrastającą łapą wyszedł z jaskini. Odetchnął głęboko czując na pysku chłodne smagnięcia wiatru i stając na krawędzi rozłożył skrzydła, aby silne podmuchy sunące między ostrymi szczytami, pieściły także jego przypalone i postrzępione u dołu błony. Widział miejscami niewyraźne kontury skał, ale to mu nie przeszkadzało. Jeśli będzie dostatecznie ostrożny i odpowiednio wysoko utrzyma lot, nie powinien wbić się w żadną górę. Poza tym Chibi będzie mógł go w porę ostrzec. W najgorszym wypadku przynajmniej Conan będzie szczęśliwy, że pozbył się wrzodu na tyłku, jakim według niego był jednooki.

        River raz jeszcze odetchnął wsłuchując się w przyjemny szum wiatru i wzbił się w powietrze uderzając przez przypadek ogonem o półkę, z której wystartował, zostawiając na niej po sobie płaty swoich kamiennych łusek z miejsca, którym walnął w ziemię, jakby strupy, albo grube i twarde, kawałki skrzepniętej krwi. Zatoczył kilka okręgów wysoko nad szczytami i zniknął zaraz w dole przełęczy.
        - Pora trochę rozruszać zdrętwiałe kości, ile można ślęczeć w jednym miejscu. - Powiedział do zdezorientowanego zwierzaka, którego najpierw pogłaskał, a następnie zdjął sobie z ramienia i posadził na ziemi, przybierając ludzką postać, choć przez to oko i ręka go potwornie zabolały, że aż krzyknął krótko. Zacisnął jednak zęby i stanął w rozkroku, aby utrzymać się na nogach. Spojrzał na ludzką, choć ognisto-kamienną rękę, która mu się z wolna regenerowała i zacisnął ją kilka razy, a po tym zakręcił ramieniem i wykonał kilka podstawowych ćwiczeń na rozgrzanie i rozciągnięcie mięśni. Nie obchodziło go to, że te się dopiero na nowo tworzyły. - Kto ostatni na górze, ten wykałaczka do zębów Conana! - zawołał dziecinnie do Chibiego, który nic nie rozumiał i martwił się o swojego przyjaciela, widząc na jego twarzy nieblednący grymas bólu kiedy poruszał odrastającą kończyną.
        Jednak to co po chwili zobaczył, aż go sparaliżowało. River zawiązał sobie lewą rękę na plecach i powoli zaczął się wspinać przy użyciu tej, której jeszcze nie miał, i która nie była jeszcze w pełni sprawna, czego dowodem był upadek chłopaka na ziemię kiedy tylko stracił grunt pod stopami i całkowicie zawierzył sile, "wyczarowanej" kończyny. W tym jednak momencie smok był taki jak dawniej i ani śnił się poddać, choćby miał skończyć z połamanymi przez upadek kośćmi. Im dłużej próbował tym lepiej mu szło, ale za to z większych wysokości spadał.

        - Na co czekasz? Obiecuję, że jeśli pierwszy będziesz na szczycie, od razu się stąd wyniesiemy - wysapał z zapałem wspinając się dalej przy użyciu jednej ręki.

        Normalnie nawet by się nie zmęczył, ale ogromny ból i utrzymanie się przy skalnej ścianie przy użyciu słabej kończyny były dla niego ogromnym wysiłkiem, którego oznakami było to, że kilka prętów nad ziemią pot zaczął rościć jego czoło i spływać kroplami po twarzy, co wywoływało dziwne uczucie i nieodpartą chęć wytarcia się w rękaw. W pewnym momencie poddał się temu i spadł, nie mógł sobie jednak pozwolić na ponowne spotkanie z ziemią, dlatego też zmienił się szybko w smoka i wrócił do miejsca gdzie ostatnio skończył wspinaczkę. Przy ostrym manewrze rąbnął grzbietem o niewielkie osuwisko, co skończyło się odpadnięciem kolejnych kilku płatów kamiennych łusek, ale nie przejmował się tym. Przylegając z powrotem do góry, wrócił do ludzkiej postaci i kontynuował swoje zadanie. Stworek wciąż się tylko przyglądał z przerażeniem jego szalonym poczynaniom.

Re: Światło w ciemnościach

: Nie Sie 20, 2017 9:19 pm
autor: Isambre
Pozostała część posiłku przebiegała w dość grobowej atmosferze. Conan i Olinea milcząco przyglądali się córce oraz jej wybrankowi, który oddałby wszystkie skarby świata, aby znaleźć się daleko od nich. Jednocześnie smok z północy próbował przyjaźnie spoglądać na swoją małą księżniczkę, której nie widział od tylu lat, a która jeszcze nie dawno była całym jego światem. Wiedział, że lata wspólnych lotów i polowań przepadły bezpowrotnie, ale gad ze wszystkich sił starał się pokazać jej, że wciąż może na niego liczyć. Nawet jeśli pozostali tego tak nie odbierają, patrząc na jego zachowanie. W głębi duszy starzec był pewny swojej pozycji, demonstrując siłę nie tylko wystraszonemu stworkowi, ale także Riverowi, którego chciałby się pozbyć. Widział w nim strach, niepewność i całą masę obaw w związku ze swoim kalectwem i wejściem w związek z Isambre. W żadnym stopniu jednak nie negował uczuć jej partnera, znając wartość przeznaczenia, które to złączyło jego samego i szmaragdową smoczycę. Nie negował, ale też i nie popierał.

Kiedy wulkaniczny smok odchodził od "stołu", Conan jedynie mruknął coś pod nosem i przemieniając się, wtulił łeb do boku znacznie mniejszej od siebie żony. Olinea odpowiedziała mu tym samym, ale nie ruszyła się nawet o palec, obserwując córkę.
- Czy wy... no wiesz... planujecie założenie rodziny? - zapytała niepewnie, wskazując ruchem pyska na odchodzącego jaszczura.
- Kiedyś na pewno - odpowiedziała zmieszana czarnołuska, rumieniąc się znacznie. - Znaczy ja chciałabym, ale River nie jest do końca jeszcze przekonany. Póki co wstrzymuję się z rozmową. Chciałabym najpierw zwiedzić jeszcze trochę świata, skorzystać z życia. Na potomstwo znajdę czas i nie omieszkam cię, mamo, poinformować. Wiem jak bardzo ucieszyłabyś się z wnuków. Inaczej zresztą, niż tata...
- Isambre - wtrącił Conan, podchodząc do drugiej, mniejszej smoczycy. - Nie sugeruj się mną. To twoje życie, jak sama wspomniałaś i nie chcę się do niego mieszać, ale już sam widok twojego partnera mnie rozdrażnia. Naprawdę nie mogłaś poszukać sobie innego...?
- Nie! - odpowiedziała hardo i aż strzeliła ogonem o skalistą podłogę. - Zrozum, że River jest dla mnie wszystkim!

Po tych słowach Isa wyszła z jaskini i rozejrzała się w poszukiwaniu kochanka. Tak bardzo pragnęła się teraz do niego przytulić, wypłakać się w ramię, złożyć pocałunek na ustach, oddać się uniesieniu i zapomnieć. Coś w jej głowie podpowiadało, że źle zrobiła nakłaniając go do odwiedzin rodzinnego leża. Mogła to zrobić sama, ale pragnęła przedstawić Rivera matce, bo wiedziała, że ma ona inne podejście, niż staroświecki ojciec. Pozostawała jednak głucha na obawy, iż może się to skończyć tragedią. Isambre doskonale wiedziała jacy są mężczyźni w jej życiu i że prędzej czy później dojdzie między nimi do straszliwej w skutkach konfrontacji.
Nie mogąc nigdzie dostrzec ukochanego, zaczęła chodzić niespokojnie po skalnej półce, póki nie usłyszała osuwających się skał. Zaraz też dostrzegła Chibiego, który z przejęciem zadzierał główkę coraz wyżej i wyżej, śledząc jakiś ruch. Smoczyca podążyła za jego wzrokiem i omal nie krzyknęła, widząc wspinającego się smoka.

- River złaź! - zawołała wystraszona, że jej ukochany coś sobie zrobi. Nie widziała już życia bez niego, więc naturalną rzeczą były teraz napady strachu. - Oszalałeś?!
Na jej wołania, jak na komendę, z groty wybiegła matka i ojciec, którzy od razu pojęli co się wyprawia.
- Zgłupiał do reszty? - skomentował Conan, skupiając wzrok na osłabionej kończynie gada, która pulsowała ogniem co rusz stykając się ze skalnym podłożem. Jej prawdziwość wciąż zalegała pod znakiem zapytania, gdyż w tym momencie nikt nie wiedział czy pod warstwą łusek i ognia istnieją mięśnie i zdrowe kości. Podobnie zresztą jak struktura oka, która mogła w każdej chwili ulec uszkodzeniu.

Rozkładając skrzydła do lotu, Isambre odbiła się od podłoża i zawisła na wysokości ognistego jaszczura, sapiąc z wysiłku, nieprzyzwyczajona jeszcze do tak gwałtownych ruchów po kilkudniowym leżeniu.
- Zejdź - powiedziała już do niego łagodniej, a następnie uczepiła się szponami skarpy i zastygła obok. - Nie chcę żeby coś ci się stało.