Strona 8 z 8

Re: Dalekie skarby.

: Nie Sie 05, 2018 12:27 pm
autor: Mathias
        Zatrzymał się, słysząc za sobą łoskot walących się skał, zamykających za nimi przejście. To by było na tyle, jeśli chodzi o możliwość wyboru drogi. W tej chwili jednak jeszcze nigdzie się nie wybierał, wbijając wzrok w uzdrowicielkę i oczekując wyjaśnień. Nie zdążył jednak na dobre zacząć wypytywać o Niviandii, gdy Ramii sama zaczęła mówić. Problem polegał na tym, że Northman miał nosa do krętaczy i teraz widział, że cokolwiek, co chciała powiedzieć kobieta, nie mogło być niczym dobrym. Słysząc jak klnie i plącze się w zdaniach, zmarszczył brwi, chyląc lekko głowę w niedowierzaniu, gdy stopniowo zaczęło ogarniać go paskudne przeczucie.
        Aurea nie miała jego cierpliwości lub zwyczajnie była mniej otumaniona własnymi domysłami. Rzuciła się na uzdrowicielkę, przypierając ją do skały, a Mathias nawet nie drgnął by jej pomóc albo powstrzymać. Bał się, że jeżeli ruszy się chociaż o włos, to straci nad sobą panowanie. Stał więc nieruchomy niczym posąg, w środku jednak wściekły jak wszyscy diabli i, co najgorsze, zmartwiony.
        Jak można wiedzieć, co się zaraz usłyszy, jeśli się nie ma pojęcia o co chodzi? Jak można przewidywać najgorsze, gdy wcześniej nie miało się najmniejszego pojęcia o tym, że coś może być nie tak? Jak można aż tak bardzo chcieć złapać babsko za gardło i rąbnąć nią mocniej o ścianę, byle tylko zaczęła mówić szybciej albo najlepiej przestała w ogóle? Jak można to wszystko pogodzić, jednocześnie chcąc rzucić się w pogoń za uprowadzoną… towarzyszką? Syreną… To by wiele wyjaśniało.
        W dupie miał moce, szamanów, wioskę, Ramii, jej brata czy Ivora. Nie miał zamiaru zastanawiać się, co on zrobiłby w takiej sytuacji, gdyby poświęcenie jednostki mogło pomóc mu w odzyskaniu kogoś bliskiego. Zwyczajnie nie miał to tego głowy i wiedział też, że wnioski nie muszą, ale mogą doprowadzić do jakiegokolwiek zrozumienia, którego nie miał zamiaru oddawać Ramii. W tej chwili nie mógł nawet na nią patrzeć i tylko fakt, że była kobietą, ratował ją w tej chwili od poważnych obrażeń. Z pustym spojrzeniem zaciskał tylko pięści, przenosząc wzrok na pobudzoną skrzydlatą. Myśl miała dobrą, ale w tej chwili i tak nie mieli większego wyboru, jak tylko ruszyć tunelem, co chciałby uczynić bez jednego słowa czy spojrzenia, bo ledwo nad sobą panował. Zmusił się jednak do postąpienia kroku w stronę Ramii, a górująca nad nią postać miała w tej chwili niewiele wspólnego ze zwyczajowo zadziornie uśmiechniętym brunetem. Obnażony tors najemnika zdradzał skrajne napięcie wszystkich mięśni, a ciemne oczy nie miały w sobie za grosz życzliwości.
        - Jeden numer Ramii… – mruknął ochryple. – Wywiń jeden potencjalnie zdradziecki numer i w dupie będę miał, że jesteś kobietą. Zatłukę – szeptał chłodno, ledwie nad sobą panując. – Módl się do tych swoich mocy, żeby jej włos z głowy nie spadł – dodał, odwracając się już i zostawiając za sobą roztrzęsioną uzdrowicielkę ruszył przodem z Aureą.
        - Możesz ją… wyczuć? – zapytał, zerkając w stronę skrzydlatej. – To całą magią? Jesteś w stanie jakoś ją znaleźć?
        Jeszcze nie można było powiedzieć, by miał w oczach nadzieję, ale ewidentnie po raz kolejny szukał u brunetki pomocy. Prosty korytarz się rozwidlał i to złośliwie nie na dwie, ale całe pięć odnóg. Mogli błądzić po górskim labiryncie godzinami albo całymi dniami i nigdy dziewczyny nie znaleźć, nie mówiąc już o drodze powrotnej. Nie chciał nakładać na Aureę zbyt dużej presji, ale na jego tropieniu nie mogli polegać – skaliste dno korytarzy nie pozwalało na pozostawianie odcisków, a gołe ściany nie zostawiały najmniejszych poszlak, chyba że uprowadzana siłą Niviandii orała paznokciami w ścianach. O tym jednak nawet wolał nie myśleć, chociaż obraz sam pojawił mu się przed oczami i najemnik zacisnął szczęki aż zgrzytnęło.
        Mimo to jednak widział, że jego towarzyszka też nie jest w najlepszej kondycji, więc przygarnął ją do siebie na moment i otoczył ramieniem, przytulając do boku.
        - Znajdziemy ją, Aniołku. Całą, zdrową i marudną – mruknął cicho, całując skrzydlatą w skroń i przyciskając jeszcze do siebie, jakby chciał dodać jej (albo sobie?) otuchy. Puścił dziewczynę dopiero, gdy korytarz się zwęził i wtedy już szedł przodem, gdyby trzeba było się po drodze z kimś lub czymś zmierzyć.

        Miał wrażenie, że błądzili godzinami, ale starał się pamiętać o tym, jak dziwnie czas płynie w takich miejscach. Początkowo próbował zapamiętać trasę, którą szli, później odpływając nieplanowanie w stronę wspomnień pocałunku złotowłosej, by zakończyć na wymyślaniu w jaki sposób zabić Ivora, by skurwysyn zdychał jak najdłużej. I o dziwo właśnie te rozmyślania zabrały mu najwięcej czasu, urozmaicając monotonną podróż i… ewoluując do drastycznego poziomu, gdy najemnik natknął się na leżące w korytarzu włosy.
        Rozsypane na skalnej podłodze złote kosmyki wyglądały równie dramatycznie jak zgubione przez anioła pióra. Northman stanął na moment, zaciskając dłonie w pięści i przyglądając się nienaturalnie rozprostowanym, mokrym puklom. Po chwili bez słowa ruszył dalej, przyspieszając kroku i przechodząc po odciętych włosach. Zamorduje gnoja.
        O wilku mowa. Wściekły ryk rozległ się echem po korytarzu. Nie było tu miejsca na walkę mieczem, wiec Mathias nawet nie ruszył rękojeści, zamiast tego wyciągając z buta nóż myśliwski, po czym ruszył biegiem w stronę, z której dobiegał dźwięk. Niedługo musiał hamować gwałtownie by nie spaść w przepaść, a kojarząc, że za nim pewnie biegną dziewczyny (i cholerny lew), cofnął się zaraz kilka kroków, wyciągając ręce na boki, by je zatrzymać. W międzyczasie rozglądał się szybko.
        - Tam – mruknął, wskazując korytarz i pobiegł dalej, tylko raz oglądając się czy Aurea na Bellumie i Ramii za nim nadążają. Na powiew świeżego powietrza zareagował ulgą. Nie tylko chciał już opuścić te cholerne tunele, ale też na otwartej przestrzeni będzie łatwiej dostrzec Niviandii i ją dogonić. W oddali zamajaczyło blade światło, a jego blask przecinały dwie sylwetki.

        - Nie rozumiem, czemu uciekasz – mruknął złośliwie Ivor, lekko zdyszany. Miał kilka razy lepszą kondycję niż dziewczyna, ale jeszcze dłuższą drogę do pokonania. Teraz jednak udało mu się. Za sobą może i miała szczelinę prowadzącą na zewnątrz, ale nijak nie było można tamtędy uciec, bez rzucenia się w przepaść. Na ostrożne schodzenie po zdradliwych kamieniach nie miała zaś czasu, z myśliwym zaledwie kilka kroków od niej. On zaś odgradzał ją od jakiejkolwiek innej drogi.
        - Pędzisz do morza, a przecież dokładnie tam chciałem cię zabrać. Czy możesz więc w końcu przestać zachowywać się jak rozpieszczona lala i… - Myśliwy urwał zdanie widząc, że Niviandi spogląda na coś za nim i odwrócił się w samą porę by dostać w pysk.
        Mathias wcale się nie skradał, nie zależało mu na tej przewadze, ani na tym by Ivora zaskoczyć. Wręcz przeciwnie. Zamiast wbijania sztyletu w kręgosłup, czego nie miał w zwyczaju, bardzo chętnie rozkwasił Ivorowi tą przystojną buźkę, z satysfakcją słysząc dźwięk łamiącego się nosa. Nie czekał jednak, aż blondyn się pozbiera, tylko przywalił z drugiej strony (ciekawe czy uleczy ten zapadnięty oczodół), a tracący już równowagę mężczyzna wyrżnął w ścianę tunelu, uderzając w nią głową. Jeszcze nim opadł na ziemię dostał po raz trzeci (tego już nie uleczy) i to wystarczyło, by stracił przytomność.
        Northmanowi akurat wciąż było trochę za mało, ale na razie porzucił śmiecia, podbiegając do syrenki i obejmując jej twarz dłońmi obejrzał ją uważnie. Była taka piękna, taka delikatna... Tak nie pasująca do obejmujących ją szorstkich dłoni o zakrwawionych jeszcze knykciach. Brunet zmarszczył brwi i westchnął bezgłośnie, powstrzymując się od zatopienia się w ustach Niviandi, co zdawało mu się wręcz fizyczną walką.
        - Dzielna dziewczynka – powiedział cicho, łapiąc w palce obcięte złote loki i uśmiechając się pod nosem. – Księżniczka – poprawił się, mrużąc lekko oczy i dotykając kciukiem ust Niviandi.
        Nie byli jednak sami i to musiało mu wystarczyć, więc cofnął się od dziewczyny o krok, a jego uśmiech powoli bladł, ustępując miejsca tajemniczemu wyrazowi, który raczej niewiele mówił. On sam zaś odsunął się, robiąc miejsce Aurei, która nawet jeśli jakiś czas temu wciskała twarz blondynki w błoto, widocznie się o nią martwiła po drodze i na pewno ulżyło jej, że dziewczynie nic nie jest. Wzrokiem przypilnował tylko Ramii, która dopadła do Ivora, rzucając Mathiasowi przerażone spojrzenie, na które odpowiedział obojętnym. Jakby go to obchodziło…

Re: Dalekie skarby.

: Czw Wrz 06, 2018 8:13 pm
autor: Niviandi
        Niviandi z przerażeniem spojrzała na Ivora, który zdołał ją dogonić. Teraz mocno żałowała, że przystanęła na krótką chwilę, i to jeszcze tylko po to by się wyryczeć! Nie było czasu na wyciskanie łez, a ona, jak skończona idiotka, się zatrzymała.
        - O czym ty mówisz, Ivor? - jęknęła złotowłosa oddalając się krok w tył, jakby miało jej to jakkolwiek pomóc.
Wtedy właśnie dojrzała cień za postacią myśliwego. Dziewczyna skurczyła się jeszcze bardziej. Dopadła ją myśl, że to za nim kryją się kolejni porywacze, ale ku zaskoczeniu naturianki, Ivor dostał w pysk. Księżniczka pisnęła przywierając plecami do zimnych skał. Z przerażeniem, ale też rodzącą się satysfakcją patrzyła, jak Mathias nokautuje mieszkańca wioski.
        Że jak? Że Mathias?!
        Gdy Northman do niej podbiegł, ta wciąż wlepiała w niego oczy jakby był marą, tylko snem. Mrugnęła kilkukrotnie i wydawała się ocknąć w momencie, gdy kciuk mężczyzny spoczął na jej ustach. Jeszcze nazwał ją księżniczką. Czy im się w głowach poprzewracało? Była w stanie w to uwierzyć, gdyby tak nazwała ją Aurea, ale Mathias? Skąd to nagłe nawrócenie i co w tym do diabła chodzi?!
Złotowłosa pobłądziła dłonią po klatce piersiowej mężczyzny, po czym jej palce posunęły się po jego szyi i spoczęły na męskim policzku. Syrenka pogłaskała szorstki zarost. W chwili pełnej milczenia uszczypnęła najemnika na tyle mocno, by ten wydukał „au”.
        - To naprawdę ty. – Burą twarz Niviandi nagle oblała niebywała radość, a w błękitnych oczach zatańczyły iskierki nadziei.
Niviandi pisnęła i mocno przytuliła Mathiasa. Wydawał się być niezłomny w panujących ciemnościach, a ona taka krucha, niczym cenny kryształ. Jednak dostrzegając z tyłu Aureę momentalnie odkleiła się od najemnika i podbiegła do skrzydlatej równie mocno ją obejmując.
        - Och, Aureo – westchnęła syrenka wtulając się w pierś kobiety. - Tak się cieszę, że cie widzę i tak mi przykro, że się pokłóciłyśmy. Nie chcę się rozstawać w ten sposób. Mimo że byłaś paskudna ostatnim razem, to za bardzo cenię sobie naszą przyjaźń! – wylewała z siebie złotowłosa, ale ten nagły impuls radości został przypieczętowany rumieńcem na twarzy Niviandi. Naturianka oddaliła się od skrzydlatej i cofnęła pod naturalne, skalne okno by móc objąć wzrokiem wszystkich przybyłych.
        - Wróciliście po mnie – zauważyła mamrocząc pod nosem.
        - Nie mieliście powodu więc... czemu? – dodała zaplątując palce.
        Niviandi rzuciła krótkie spojrzenie Mathiasowi, ale zaraz odwróciła speszona wzrok. Naprawdę nie mogła pojąć, co tutaj robią. Była przecież dla nich skończona! A on... Czy oni widzą w tym jakiś interes? Czy wrócili z całkiem szczerego powodu? Najemnik nazwał ją księżniczką, jest idealną partię do handlu! Nie, nie chciała w to uwierzyć, ale nie była w stanie odgonić wątpliwości. Potwornie się bała i strach ten wcale nie odszedł wraz z ich pojawieniem się. Straciła włosy, ich zaufanie i szacunek... Chociaż Ramii to nigdy jej zbytnio nie szanowała, ale z takimi odstającymi uszami nie mogła się jej dziwić.
        Bez oczekiwania na odpowiedź syrenka wyprostowała się i obróciła by wyjrzeć przez dziurę. Ogromna, przeogromna przestrzeń malowała się tuż przed nimi. Po okolicy rozproszyło się uderzenie magii, jakby odbiło się echem z samego środka morza. Wtedy to poczuła, jak przyciąga ją nieznana siła, jak serce bije jej coraz mocniej. Czuła niezwykłą ekscytację, odnosiła wrażenie, że zaraz spotka kogoś z dawnych lat, a zarazem czuła jak drżą jej dłonie, jak ta myśl odpycha ją, ale tak bardzo pragnęła to chwycić, choć głowa zaczęła ją pobolewać i czuła się jakoś nie na siłach. To ta adrenalina i ucieczka ją wycieńczyły, tak myślała.
        Dziewczyna wspięła się na okno. Mogła z niego zeskoczyć, potoczyć się po ostrych skałach, była tak blisko... tego czegoś. Opanowała się jednak i zwróciła głowę ku pupilowi Aurei.
        - Bellum, mógłbyś mnie odstawić na brzeg? - spytała po czym zarumieniła się po raz kolejny, tym razem o wiele bardziej.
        Syrenka zaciągnęła płaszcz najemnika, który obecnie spoczywał na jej ramionach. Miała zbyt krótką kieckę! Jej nogi były za bardzo odsłonięte! To się nie godziło! Niezgodne z etykietą! W dodatku jest księżniczką, a w takim stanie nie powinna się na oczy pokazywać mężczyznom! Jeszcze takie łachudrze!
        Dziewczyna z tego zakłopotania prawie faktycznie wypadła na strome skały, ale miast tego miękko wylądowała na grzbiecie lwa. Chwyciła się go mocno i z wielkimi oczami spoglądała na gołe skały, aż do momentu, gdy Bellum odstawiła ją na plażę.
Morze spokojnie szumiało, a biała piana wzburzała się niespokojnie. Niviandi czekała, aż reszta do niej dołączy. W tym czasie zbliżyła się do wody. Wyczuwała zagrożenie, ale nie wiedziała skąd ono nadchodzi. Mocno zakryła się płaszczem Northmana i kurczowo zaciskała palcami materiał. No przecież, że nie mogła pozwolić dłużej przyglądać się Mathiasowi! Aurea i Ramii jej nie przeszkadzały, ale mężczyzna! Wpadła jak śliwka w kompot.
        Niviandi zmrużyła oczy, gdy w tafli wody pojawił się zarys. Dziewczyna zbliżyła się jeszcze o krok, gdy woda wycofała się z plaży. Pochyliła się, a jej zaintrygowaną twarz objęło przerażenie. Twarze. Rozmyte twarze pełne cierpienia i bólu. Nagle zaczęła słyszeć ich krzyki, ich dołujące zawodzenie, które przyciągało ją do siebie, lecz w ostatniej chwili Niviandi odskoczyła.
        - Nie wchodźcie! - krzyknęła syrenka.
        - Nie wchodźcie do wody! - powtórzyła. - To nie jest tylko woda!
        Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Drżała na całym ciele. Nagle zorientowała się, że przestrzeń wokół niej wypełniła gęsta mgła.
        - Aurea? Ramii? - spytała niezbyt głośno widząc ciemny zarys w szarych obłokach.
        Czuła się coraz gorzej. Jakby ktoś ją obezwładniał i dusił. Obraz stał się niestabilny, brakowało jej powietrza. W końcu uklęknęła pod wpływem nacisku nieznanej jej siły, a tuż po chwili opadła na zimny piach. Zdołała jeszcze na chwilę unieść wzrok. Ostre rysy twarzy, czarne włosy, kwadratowa szczęka... Wysoki i postawny.
        - Mathias? - spytała z wysiłkiem Niviandi, a jej ostatnia próba wzniesienia się na łokciach zakończyła się omdleniem.


        Niviandi zniknęła z oczu drużyny, ale nie tylko ona. Ramii także zaginęła w szarej mgle. To, co jednak nie ominęło nikogo to wzburzona woda, chwilowy, potężny wiatr, który uspokoił się gdy z głębiny morza dusz zaczęły wyłaniać się słupki. Były one coraz wyżej, mnożyły się w liny i maszty, a tuż za nimi wynurzyła się z impetem reszta ogromnej bandery. Wykonana z ciemnego dębu, o mosiężnych okuciach oraz kunsztownie ozdobionym dziobie, wydawała się przytłaczać samym widokiem. Wiatr i deszcz ustał, a na samym środku, tutaj, w wysokich górach stał potężny statek.


        Gdy otworzyła oczy, ujrzała ciemne deski pokładu. Wciąż były wilgotne, woda świeżo spływała po drewnie, przy czym i sama syrenka była przemoczona aż po końcówki ściętych włosów. Słyszała szum wzburzonego morza, a kierując wzrok w górę widziała niebieskie ściany szczytu. To ją nieco zaniepokoiło i zaintrygowało, zmusiło do myślenia. Czy wciąż jest na tym przeklętym statku?
        - Gdzie... gdzie ja jestem? - spytała głucho starając się wesprzeć na rękach.
        - Wróciłaś do nas – odpowiedział męski głos i naturianka skierowała się ku jego źródłu. Niegdyś być może szlachcic, dziś bardziej przypominaj pirata w obdartych i niedbale nałożonych ubraniach, jakby pozostałe resztki po sztormie. Mimo niedbalstwa prezentował się godnie, a jego sylwetka wciąż utrzymywała się w ramach dobrze rozbudowanej.
        - Ragal... - szepnęła ledwie przełykając ślinę. - Ty żyjesz... Wy żyjecie... – powiedziała z niesmakiem złotowłosa.
        Znajdowała się na pokładzie z nie byle jaką załogą. Wszyscy wyglądali jak piraci, z których uszła połowa życia. Dosłownie. Mieli obdarte ciuchy, paskudne uśmiechy, cienką skórę o niepokojącym zabarwieniu szarości i zieleni, u niektórych można było dojrzeć nagie kości, jakby ryby napoczęły niegdyś zjadać te ludzkie ciała. Mimo to mówili, poruszali się, i to całkowicie sprawnie, jakby śmierć oraz rozpad im nie przeszkadzały.
        Nie byli jednak w świecie duchów. Powietrze było czyste i przejrzyste, jęki nie wydobywały się z odległych zakamarków, nie raziły chłodem po plecach, atmosfera nie paraliżowała strachem. Byli w świecie, do którego należała – Alaranii.
        - Jak to możliwe? - wykrztusiła z siebie dziewczyna.
        - Myślałaś, że jesteś taka cwana, he? Oczywiście, że brałem pod uwagę jakiś kaprys z waszej strony, twojej szczególnie. Takie śliczne pyszczki nigdy nie są czyste jak łza.
        - Ej! Tylko nie pyszczki! Mam piękną, królewską twarz - wtrąciła się księżniczka. - Nie brałam pod uwagi porażki... - prychnęła opierając się plecami o belkę jednego z masztów i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
        - I to był twój błąd.
        - Ja po prostu nigdy nie przegrywam – rzuciła syrenka mierząc mężczyznę wzrokiem.
        - Och, Laufey, nie stęskniłaś się? - odpowiedział beztrosko Ragal po chwili milczenia.
        - Dla ciebie księżniczka Laufey Göran, córka Wanaheima Göran, władcy Okaleczonego Morza, króla ziem...
        - Zamknij się.
        Urocza twarz Laufey teraz pociemniała ze złości. Dziewczyna cicho warknęła mierząc wzrokiem Ragala.
        - Jak śmiesz... Mieliście sczeznąć na dnie oceanu, zostać pochłonięci przez morze... Wasze oczy miały oglądać gęstą wodę, a nie cieszyć się światłem, ach!
        Księżniczka jęknęła, gdy mężczyzna przydusił ją do belki masztu przerywając w połowie zdania. Powoli ją unosił, tak by zmusić złotowłosą do balansowania na palcach. Stała niezgrabnie, a mięśnie ud i łydek szybko zaczęły jej drżeć z wysiłku. Ta wysokość zdecydowanie jej przeszkadzała, już nie pamiętała jak to jest poruszać nogami a nie ogonem. Mimo to patrzyła zawistnie na Ragala. Obejmował ją strach, ale z tyłu głowy powtarzała sobie, że jest im potrzebna. Tylko nie wiedziała jeszcze do czego.
        - Cóż, księżniczko... Najwidoczniej coś nie pykło. Jestem tu i oddycham, sprawnie się poruszam, a ty... Złożyłaś obietnicę, którą należałoby dotrzymać, ale rozchmurz się, spróbowałaś i prawie ci się udało. Doskonale się składa, twój wybryk nie doprowadził mnie do śmierci ani życia, ale wszystko się zmieni, gdy zostaniesz moją żoną. Klątwa miała sprowadzić mnie na dno, ale niespełniona sprawi, że dzięki naszemu związkowi ja zyskam niebywałą siłę i moc, mogę stać się dzięki tobie nieśmiertelny – Ragal mówił całkowicie pochłonięty pragnieniem. Patrzył na nią oczami pełnymi okrucieństwa i braku litości.
        - Teraz dokończymy nasz ślub, zostaniesz moją żoną. Będziesz skazana na wieczną podróż na morzu. – Mężczyzna z paskudnym uśmiechem przyozdobił głowę księżniczki rozdartym i zabrudzonym welonem. Delikatnie rozluźnił ucisk na gardle syrenki przyglądając się jej z satysfakcją. Dziewczyna stanęła w pełni na stopach, a czując, że może złapać oddech skorzystała z okazji i napluła kapitanowi w twarz.
        - Nigdy w życiu – wycedziła.
        Wściekły Ragal uderzył księżniczkę w twarz. Laufey upadła na deski i zacisnęły zęby by powstrzymać napływające do oczu łzy. Zacisnęła dłonie w pięści i wysyczała krótkie „Pożałujecie...”. Nie miała zamiaru zostawać żoną pół umarlaka, ani nawet przebywać na tym statku sekundy dłużej. Zamachnęła się ręką prostując palce, ale... nic się nie stało. Zdziwiona księżniczka spróbowała jeszcze raz... i kolejny, ale nadal nic. Piraci wybuchnęli śmiechem widząc marne starania syrenki. Oddech córki morza stał się szybszy i głębszy. Nie rozumiała dlaczego woda nie chce się słuchać, dlaczego rzucane czary to jedynie marne ochłapy jej możliwości. Potrafiła o wiele więcej!
Laufey podciągnęła się do burty. Uwiesiła się na niej na pachach wpatrując się beznamiętnie w fale, gdy tuż za jej plecami rozgrywały się czułości. Jakaś kobieta z niezgrabnym nosem, odstającymi delikatnie uszami, mająca brązowe włosy właśnie się ocknęła. Obwiązana na głowie barwnymi chustami wyglądała egzotycznie, ale przydałoby się jej trochę pomocy w dopracowaniu wizerunku.
        - Mathias? - szepnęła w pierwszej chwili Ramii. - Ra... Ragal? To naprawdę ty?
        Mężczyzna podszedł, po czym pomógł wstać uzdrowicielce. Uśmiechnął się do niej ciepło. Ty byłby nawet wzruszający widok, gdy nie fakt, że w tle jednemu z załogantów odpadła dłoń, którą chwilę później marynarz najzwyczajniej w świecie sobie przymocował i zrosła się ona zresztą ciała. Laufey spojrzała z przerażeniem na ten mało subtelny akt. Jak zabić kogoś kto już nie żyje i jest w stanie się poskładać?
        - Witaj na pokładzie, siostro.
        Pełna radości brunetka rzuciła się w objęcia Ragala, który jako jedyny wydawał się faktycznie w pełni trzymać kupy. Rodzeństwo zaczęło między sobą dyskutować, Ramii niezwykle cieszyła się z obecności swego brata. Wrócił do niej z zaświatów, i to dosłownie. Laufey zaś z rezygnacją wpatrywała się w fale. Podciągnęła do siebie nogi i wtedy właśnie zauważyła znamię na swojej stopie. Tylko jedna jego część połyskiwała złotym blaskiem, a reszta wydawała się być ozdobą jaką dostała od urodzenia. Jednak prawda była inna. To nie było znamię a pieczęć. Spadła na nią klątwa, jej dusza utknęła w jakimś przedmiocie i ktoś z tych tutaj na statku miał tylko namiastkę jej duszy. Samo jego centrum, jego serce. Dlatego się obudziła, ale co działo się wcześniej? Jakim cudem się tu znalazła i czy faktycznie była tu całkowicie sama, jak palec?
        - Dobrze się sprawowałaś, bałem się, że nie odczytasz naszych znaków. Trudno się komunikować z zaświatów, a w dodatku... przyprowadziłaś nam księżniczkę.
        Twarz Laufey pochmurniała. Cóż, to już coś wyjaśniało, ściągnęła ja tutaj ta lachona. Dlaczego nie obudziła się w szklanej trumnie, otoczona kwiatami i z pocałunkiem na ustach dostojnego księcia?
- COOOOOOOOOOOOOO?! Ślub?! Z NIĄ?!
- Widać nie tylko ja jestem z tego niezadowolona – burknęła syrenka. - Jeżeli ona ma być moją druhną to już wolę się utopić.

Re: Dalekie skarby.

: Sob Wrz 08, 2018 10:06 pm
autor: Aurea
Aurea, gdy tylko, chwilowo, odpuściła uzdrowicielce i gdy Mathias zagroził kobiecie śmiercią, zorientowała się, jak bardzo sytuacja stała się nieprzyjemna. Przecież ona była zwykłą jak na fellariankę dziewczyną z wioski, nie jakąś morderczynią. Northman też na takiego nie wyglądał, a jednak w tej chwili odczuwała ogromną i przerażającą pokusę posłania Ramii na drugą stronę.

- Nie jestem pewna… - Wtem najemnik ją przytulił i wiedziała, że musi coś zrobić. — Ale mogę spróbować, skoro Nivandii ostatnio otaczały takie dziwne zjawiska, to może wciąż jest napromieniowana resztkami tej magii. – Skupiła się i wybrała pierwszą drogę po lewej – Wydaje mi się, że coś odczuwam stamtąd… - Zwiesiła głowę niepewna i nagle najemnik dał jej całusa, nie w usta, ale to także było miłe i dodawało otuchy.

Przez całą drogę zwężającym się wciąż korytarzem naturianka nic nie mówiła, nawet wtedy kiedy było na tyle wąsko, że musiał zejść z Belluma, bo musieli iść gęsiego. Cały czas bała się, że jej zmysł magiczny zawiódł i obrali zły kierunek.
Nagle jednak natknęli się na włosy, złote loki. Nie było nawet cienia wątpliwości, do kogo należały. W pierwszej chwili Aurea poczuła ulgę, bo nie błądzili w złym kierunku, ale po chwili dotarło do niej, że musiało się tu dziać coś naprawdę złego. Przecież to były jej włosy, nie odcięłaby ich ot tak.
Przez nagły krzyk mężczyzna wyrwał do przodu, naturianka w miarę swoich możliwości również ruszyła za nim przyspieszonym krokiem. W końcu go dogoniła wraz ze swym zwierzęcym towarzyszem. Bbyli nad sporym spadkiem. Na szczęście nie biegli tak szybko by nie wyhamować. Wprawdzie naturianka miała skrzydła, ale jaskinie zawsze bywają zdradliwe i bardzo ciemne, nigdy nie wiadomo czy da się w takich miejscach latać bez żadnego ryzyka.
Szybko znaleźli uciekającą w oddali Nivandii i goniącego ją Ivora, który gdy tylko zdał sobie sprawę z ich obecności, oberwał od najemnika. Aurea patrzyła na to z lekkim strachem.
Gdy Ivor zemdlał, fellarianka przeszła obok niego ostrożnie i również dotarła do Nivandii, stanęła jednak kawałek przed nią i Mathiasem. To nadal ją bolało, nawet jeśli wiedziała, że to bez sensu.
Dopiero gdy mężczyzna się odsunął, fellarianka podeszła i uściskała syrenkę.

- Tak się cieszę, że nic ci nie jest – szepnęła. – Też mi jest przykro… Zachowałam się głupio, ale też bardzo cię lubię – powiedziała całkowicie szczerze. Nivandii… była jaka była. I Aurea mogłaby z nią ostro dyskutować na temat tego, kto tu ostatnimi czasy był paskudny… No ale za bardzo cię cieszyła, że złotowłosa żyje. – Jak to nie mieliśmy? Nie darowalibyśmy sobie, gdyby coś ci się stało. – Ciemnoskóra uśmiechnęła się do niej.

Nie była jednak pewna, czy Niv ją słuchała - właśnie poczuła ogromne uderzenie magii, coś nadchodziło. Może to te tajemne moce, o których wspominała Ramii. Bellum, gdy tylko otrzymał zezwolenie swej pani, podszedł i pomógł syrence.
Aurea nie wiedziała, co się dzieje, ale postanowiła polecieć za Nivandii. Nie wiedziała, co się może stać, nie umiała walczyć, ale wiedziała, że jej magia może się w owym konflikcie sprawdzić nawet lepiej niż miecz kontra miecz.

- O czym ty mówisz, Niv? – spytała fellarianka podlatując do tafli wody, by się jej przyjrzeć, jednak na wszelki wypadek nie zamierzała się kąpać – Wszystko wygląda normalnie…

Niespodziewanie zrobiło się bardzo mgliście. Naturianka momentalnie straciła orientację, wiedziała jedynie, z której strony przyleciała i tam też się udała oczywiście ostrożnie. Mgła była na tyle gęsta, że nie widziała nic obok, nad i nawet pod sobą.

- Nivandii? – Usłyszała jej wołanie, jednak później już nie odpowiadała co zdecydowanie źle wróżyło. – Mathias? Bellum?! – Uspokoiła się, słysząc ryknięcie lwa, naprowadziło ją ono na plażę, gdzie bezpiecznie wylądowała.

Mgła następnie osłabła, a z wody zaczęło się coś wynurzać. Aurea w miarę jak się temu przyglądała, tak coraz bardziej nie mogła uwierzyć. Statek. Po prostu wynurzył się z głębin. Ramii gdzieś zniknęła, a dziewczyna nie mogła tak cały czas bezczynnie stać i patrzeć się na te dziwaczne zjawisko.

- Lecę tam, Mathias – postanowiła i zamachnęła się skrzydłami tak mocno, że momentalnie zniknęła gdzieś wysoko w chmurach.

Ostrożnie wylądowała na maszcie i przysłuchiwała się temu, co działo się na pokładzie. Widziała Ramii i tego… żywego trupa. Pierwszy raz widziała coś takiego, ale wiedziała, że raczej nie były to dobre istoty. Z całej tej konwersacji wynikało, iż umarlak chce poślubić Nivandii wbrew jej woli.

- O nie, najgorszemu wrogowi bym tego nie życzyła. – Chwyciła jedną z luzem powiewających lin, zapewne nie powinno tak być no ale to nie jej sprawa... W każdym razie złapała mocno linę i zeskoczyła z impetem.

Jej nogi nie był zbyt użyteczne przez to, że często bolały i ciężko było na nich normalnie chodzić. Jednakże w tym momencie były idealne, by przywalić w nieumarłego, tak, że ten o ile nie rozpadnie się na dwie części, to z pewnością będzie mieć po tym wyraźny ślad. Burta ledwo powstrzymała go przed wypadnięciem ze statku.
Fellarianka oczywiście kilka razy jeszcze się huśtnęła na linię pchana siłą rozpędu. To było dosyć przerażające przeżycie i cała drżała. Gdy w końcu mogła stanąć na pokładzie, potrzebowała chwili, by opanować drżenie, po czym ostrożnie podeszła do Niv.

- Wszystko w porządku? – Uśmiechnęła się. Choć drżenie jej ciała nie ustąpiło całkowicie, wciąż czuła w sobie adrenalinę związaną ze skokiem bez rozłożonych skrzydeł w razie czego. – Wynosimy się stąd? Zawołam zaraz Belluma… – zaczęła się za nim rozglądać.

Re: Dalekie skarby.

: Pią Wrz 21, 2018 9:36 pm
autor: Mathias
        Niviandi zdawała się go ledwo dostrzegać, ale w końcu ocknęła się i zbliżyła, błądząc dłonią po jego obnażonym wciąż torsie i szyi, by spocząć na policzku. Mathias uśmiechnął się nieznacznie, przykrywając ją swoją dłonią i, podnosząc do ust, pocałował szczupłe knykcie. Ale nic poza tym. Szczęka mężczyzny zadrgała, gdy ten zacisnął zęby, by powstrzymać chcący nim zawładnąć odruch, a zdecydowanie pomogło w tym solidne szczypnięcie, które skomentował zdziwionym i rozbawionym pomrukiem. Później już tylko objął blondynkę, zamykając ją w silnym uścisku i opierając brodę na jej głowie. Taka krucha… Nie wiedział kiedy, ani jak pozwolił się tak złapać w czar tej dziewczyny, ale już przestał z nim walczyć, ze spokojem wdychając zapach jej włosów. Magia. To musiała być magia, nie widział innego rozwiązania; on się tak nie przywiązywał, do nikogo. Gładko przeszedł nad tym faktem do porządku dziennego, ale wciąż niechętnie odsunął się od Niviandi. Skoro to nie było prawdziwe, nie było sensu się w tym jeszcze bardziej pogrążać, a bał się, że jeszcze chwila spoglądania w te niebieskie oczy i w nich utonie. Czas wziąć się w garść, Northman.
        Mierzwiąc sobie włosy cofnął się o kilka kroków, pozwalając się dziewczynom wyprzytulać i zerknął przy okazji czy Ivor dalej wędruje po krainie sennych mar. W razie konieczności służył oczywiście drugim sierpowym. Łowczy był jednak wciąż nieprzytomny, więc najemnik wrócił uwagą do towarzyszek i zaśmiał się już cicho słysząc pytania Niviandi.
        - Dbam o swoje dziewczyny – odpowiedział bezczelnie, wzruszając ramionami i wkładając ręce w kieszenie na powrót przybrał minę zawadiaki, wyrzucając z głowy zapach złotych loków. Zaraz jednak przechylił lekko głowę, widząc jak Niviandi wygląda przez skalną szczelinę.
        - Blondi, wiem, że adrenalina ci skoczyła po tym wszystkim, ale nie szalej – mruknął, jednak ta zaraz zwróciła się do lwa i najemnik wywrócił oczami. Nie zdążył zrobić kroku w jej stronę, a dziewczyna prawie wypadła, cudem lądując na grzbiecie Belluma. – Więcej szczęścia niż rozumu ma ta panna, przysięgam… - prychał niezadowolony, a gdy i Aurea opuściła grotę na swoich skrzydłach, puścił już pełną wiązankę najwyśmienitszych przekleństw alarańskich. Kobiety. Żyć z nimi ciężko, ale zabić szkoda…
        Nieustannie klnąc pod nosem szybko zaczął schodzić ze skarpy, wiedząc, że i tak już ma tyły. Ramii wciąż usiłowała docucić Ivora, ale nawet się za nią nie obejrzał, pewnymi ruchami schodząc w dół, wypatrując odpowiednich miejsc do zaczepienia dla rąk i nóg. W pewnym momencie usłyszał znajome miauknięcie i prychnął pod nosem.
        - Jesteś nie do zdarcia, co mały? – zapytał, przylegając do skał i wysupłując swojego kociaka z jednej ze szczelin. – Dogadamy się.
        Futrzak miauknął donośnie i zamachał łapkami, nim mężczyzna nie uchwycił go pewniej za kark i nie posadził sobie na ramieniu, wznawiając mozolne schodzenie. Na narastające przy głowie mruczenie tylko pokręcił nią zrezygnowany.


        Gdy dotarł na plażę i odwrócił się, na moment zamarł zaskoczony. Wokół niego rozpościerała się mgła, przysłaniająca wszystko, włącznie z linią brzegową, o samym morzu i horyzoncie nie mówiąc. Była co najmniej nienaturalna.
        - Aurea!? – zawołał, składając dłonie wokół ust i wbrew rozsądkowi wkraczając w białe obłoki. – Niv!?
        Słyszał głosy wokół, ale tylko rozglądał się, bezskutecznie usiłując przebić wzrokiem gęstą mgłę. Usłyszał swoje imię, raz i drugi, od obu dziewczyn, sam jednak nie widział nic poza tą cholerną bielą. A później po raz kolejny oberwał w kolana i coś wydarło nim w górę.
        - Bellum, niech cię szlag – syknął, ale lew nawet na niego nie warknął, z przejęciem bijąc skrzydłami. Dopiero wtedy Mathias na poważnie się zaniepokoił, a gdy wzbili się ponad mgłę znowu zaklął, przesadzając kociaka na łeb lwa. – Szybciej – mruknął już tylko do przerośniętego kocura, któremu nie trzeba było dwa razy powtarzać.
        Potężna bestia pędziła w stronę statku, na pokładzie którego coraz łatwiej było rozróżnić kolejne postacie. Na swoje szczęście zobaczył Aureę dopiero, gdy ta szła już w stronę Niviandi, bo widoku wcześniejszej brawurowej akcji skrzydlatej prawdopodobnie by nie zniósł, nie wiedząc już czy dziewczynę podziwiać za odwagę czy przełożyć przez kolano. Dla dziwnego typa na deskach pokładu zaś szczęśliwie nie widział uderzenia Niv w twarz. Bellum z warknięciem i głośnym uderzeniem wylądował na pokładzie, a Mathias zeskoczył z niego od razu, odruchowo stając pomiędzy dziewczynami, a tym dziwnie wyglądającym gościem. Zgrzyt miecza wyciąganego z pochwy również był formalnością, bo stojący naprzeciw niego brunet nie wyglądał, jakby miał ochotę na pogawędkę. Właściwie… właściwie to nie wyglądał na specjalnie żywego, śmiertelnie blady i zajeżdżający stęchlizną, ale jednak stał przed nim, uśmiechając się wrednie.
        - Czy to moje spodnie? – zapytał nagle, spoglądając gdzieś obok, a Mathias kątem oka spostrzegł Ramii. Zmrużył oczy, powoli łącząc nijak niechcące się racjonalnie wytłumaczyć fakty.
        - Bellum, zabierz dziewczyny – rzucił tylko krótko, a lew, który dawno był już przy swojej pani, teraz bez szemrania próbował nakłonić obie do wejścia na swój grzbiet.
        - Nie porywa się panny młodej, to przynosi pecha… - stwierdził obcy, zbliżając się.
        - Tobie na pewno, jeśli zrobisz jeszcze krok do przodu – warknął najemnik.
        - Mówisz? Wiesz, wydaje mi się, że wyczerpałem swój przydział pecha w tym życiu. Albo tamtym? – mówił niedbale szatyn, wyciągając nagle sztylet od pasa i bezceremonialnie wbijając go sobie w brzuch.
        Z nieniknącym zadowoleniem na twarzy, ku wyjątkowo silnie skrywanemu zdumieniu Mathiasa, przekręcił ostrze, po czym wyjął je, czyste, bez śladu krwi, ale ostentacyjnie wytarł o nogawkę, nim schował je do pochwy. Z satysfakcją w oczach wyczekiwał reakcji przeciwnika, który wyraźnie wściekły mierzył go spojrzeniem. Northman jednak nie tracił czasu na próby, to nigdy nie działało. Zasadą przetrwania było, by działać, nie próbować coś zdziałać. Zamiast więc rzucać się z mieczem na faceta, który właśnie podłubał sobie nożem w brzuchu, nie czyniąc tym sobie żadnej krzywdy, sięgnął gwałtownie w bok i złapał za włosy Ramii, przyciągając ją do siebie i przystawiając jej ostrze do szyi. Zaryzykował, ale nagłe zaskoczenie i przerażenie na twarzy mężczyzny powiedziało mu, że trafił w punkt.
        - Mathias, ty dupku! – warknęła Ramii, szamocząc się w gwałtownym chwycie, ale najemnik nawet nie drgnął, trzymając ją pewnie unieruchomioną.
        Po napiętej od zadarcia głowy szyi spłynęła kropla krwi, gdy ostrze przecięło lekko skórę. Northman nigdy nie krzywdził kobiet. Jeszcze nigdy nie musiał. Teraz jednak stanął przed wyborem mniejszego zła i nie wyglądał na poruszonego, co uzdrowicielka szybko dostrzegła, przeklinając pod nosem własną nieuwagę. Nie doceniała mężczyzny, który do tej pory tylko uśmiechał się zaczepnie i nucił pod nosem, paląc fajkę, a teraz płaciła za to, będąc kartą przetargową. Po prostu cudnie.
        - Bellum, zabierz dziewczyny – powtórzył najemnik, nie oglądając się na lwa. Szarych oczu nie spuszczał z głównego wroga, poruszenie reszty załogi rejestrując tylko kątem oka. – Bez numerów, bo urżnę jej łeb – ostrzegł suchym tonem.
        Nie wiedział, co zrobi, gdy Aurea i Niv będą już bezpieczne, ale nie myślał o tym. Był zabójczo skuteczny, zawsze osiągając to, co planował, a teraz bezpieczeństwo jego dziewczyn było priorytetem. Jednak każdy kto znał Mathiasa wiedział, że rozsądek nie zawsze brał górę w planach mężczyzny, więc nad tym, jak sam się z tego wyplącze, najemnik miał zamiar pomyśleć później.

Dalsze losy Mathiasa i Aurei

Re: Dalekie skarby.

: Sob Wrz 22, 2018 1:28 pm
autor: Niviandi
        Niviandi jęknęła zaskoczona, gdy nagle ktoś zleciał na linie i przywalił Ragalowi prosto w tułów niezłym kopniakiem. Przeraziła się, nie dlatego, że szkoda jej było umarlaka, ale bała się go zobaczyć rozpołowionego na pół! Dopiero co się obudziła, a już miała widzieć odstający z miednicy kręgosłup? To brzmiało jak koszmar a nie przebudzenie.
        Niemniej jednak, Ragal był najbardziej kompletnym z tutaj obecnych umarłych więc jedynie powiesił się na burcie ostro klnąc pod nosem, a zagłębienie po odcisku buta wygładziło się samoistnie.
        Drugim szokującym widokiem był anioł wyskakujący na pirata po linie. Laufey zrobiła niewiarygodnie wielkie oczy widząc jak kobieta huśta się na sznurze doczekując idealnego momentu by zejść na pokład. Gdy fellerianka podeszła do złotowłosej, ta wpatrywała się w nią jak w figurkę ze złota – nigdy wcześniej nie widziała na własne oczy anioła. Trochę taka wybrakowana ta niebianka, bo ciemna karnacja i dwa kolory piór... a może ona była opętana?! I właściwie skąd się tutaj wzięła i czego od niej chciała?
        Księżniczka zastygła w wybranej pozycji. Jedną ręką trzymała się burty, drugą zaś mocno dociskała do tułowia wpatrując się w niemym szoku na trochę anielice, a trochę piekielną. Od skrzydlatej biło ciepło i zaufanie, ale Laufey nauczona była grubego dystansu do każdego. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej szczerość i zamiary potrafią zmusić przyjaciół do chęci zdjęcia jej korony z głowy.
        - Nie... Nie umiem chodzić – bąknęła niewyraźnie i nagle zadała sobie kolejne pytanie. Kim był Bellum?
        Brzmiał jak... gruby krasnolud. Może to ktoś od Oswalda?! Może ta anielica mu pomaga, żeby odkupić grzechy? Nie wiedziała. Nie znała się na dobrych uczynkach. A tym bardziej na odkupieniu winy.
        Wtedy jej oczom ukazała się ogromna, lwia bestia oraz żywy sobowtór Ragala.
        „Co za poje.bany sen”, pomyślała Laufey czując jak kręci się jej w głowie, aż mocniej przytuliła się belki od burty. Gdyby tego było mało, zaraz się dodatkowo okazało, że Bellum to nie żaden niski, tłusty krasnolud z brodą zlepioną piwem a przerośnięty kocur, z dumną, wyczesaną grzywą, wielką parą skrzydeł oraz paszczą zdolną chwycić syrenkę w tali by złamać ją na pół. Trudno było uwierzyć by w jakikolwiek sposób stali po jej stronie. Nie aby jej oczom nigdy nie ukazała się żadna bestia, ale ledwo się ocknęła i w tym momencie zapomniała o swojej sile. Gdzieś uciekła, schowała się przez świadomość, że nie może użyć magii i nie ma się jak bronić. Poza tym, była poza własnym królestwem, w wielkich górach, bez wsparcia... Znaczy podobno z kimś na wzór Ragala, anielicą i bestią... To się nijak do siebie kleiło.
        - W życiu – odpowiedziała srogo syrenka mierząc Bellum i anielicę wzrokiem.
        Laufey bardzo chciała się obudzić z tego koszmaru, ale to chyba niestety była rzeczywistość. Księżniczka dygotała cała ze strachu, choć nie chciała się do niego w żaden sposób przed sobą przyznać. Wznieść się wysoko w powietrze? Oni sobie nie wyobrażają co to za szok dla kogoś, kto mieszka głęboko pod powierzchnią!
        - Niviandi? Halo, Niviandi, słyszysz mnie?
        Pani Duch musiała zawołać kilka razy, by Laufey w ogóle obróciła głowę. Nie chciała wiedzieć czy za swoimi plecami nie czai się jakaś ogrzyca albo ktoś równie absurdalny w tej sytuacji.
        - Do mnie mówisz? - szepnęła cichuteńko Laufey.
        - Laufey? O! Och, obudziłaś się!
        - Taaa... - mruknęła niepewnie i dostrzegła jak błękitna dłoń wynurza się spomiędzy desek by pomachać jej na przywitanie. Rozmowa z duchem okazała się być czymś w tej chwili najnormalniejszym. - O bleh, co on robi – rzuciła Laufey zakrywając oczy, gdy Ragal grzebał sobie sztyletem w bebechach.
        - Możesz nas uratować!
        - Ciekawe jak? Jesteśmy na środku morza w górach... Co? - Księżniczka wyprostowała zgrabnie plecy wyglądając poza burtę i wpatrując się w wodę.
        - To nie jest morze... To woda z... - szepnęła do siebie księżniczka.
        Laufey powędrowała wzrokiem po całym statku, a później po okolicy. To była woda źródlana wypełniona kłębiącymi się duszami. Wzburzały się i tłukły w zamkniętej cieczy dając wrażenie wzburzonego morza, ale to wyłącznie małe źródło wody cisnące w sobie tysiące zniewolonych dusz, która chcą przedostać się na drugi świat by trochę narozrabiać.
        - Opętaj mnie – nakazała nagle Laufey wciąż zachowując niski ton głosu.
        - Co?
        - Opętaj. Bije od ciebie silna energia magiczna, za życia byłaś czarodziejką?
        - Tak, ale ja nigdy...
        - Nie mam własnych mocy, musisz mi pomóc. Czym władasz?
        - Magia przestrzeni i...
        - To wystarczy. A poza tym będziesz umiała chodzić... - Laufey wpatrywała się w zamieszanie powstałe na statku ignorując fakt, że fellerianka prawdopodobnie się jej przyglądała, bo gadała do siebie. Wówczas właśnie jeden z załogantów zorientował się, że coś jest nie tak. Mimo zagrożenia dla życia Ramii, postąpił ostrożnie krok w stronę syrenki. Ta zmarszczyła brwi, ale chwilę później czuła już tylko obezwładniający ją ból. Potworny krzyk szybko jednak zgasł i Laufey spojrzała na wszystkich całkiem innym wzrokiem. Chwilowy szok przemienił się w paskudny uśmiech.
        - Goń się Ragal... - rzuciła po czym wstała i... zaraz potknęła się o swoje nogi, ale szczęśliwie, po raz drugi wylądowała na ogromnej bestii.
        - Ou, au...
        - Na Prasmoka! Miałaś umieć mną chodzić!
        - Nie miałam własnego ciała od setki lat!
        - Błagam tylko nie patrz w dół, gdy się wzbijemy w „niebo”.

        Syrenka pociągnęła lwa za grzywę, bo... nie miało to lejcy a jakoś musiała mu nakazać jechać... znaczy lecieć, wzbić się w powietrze. Bellum, choć z niezadowolonym ryknięciem, zrozumiał o co chodzi i łaskawie ignorując małą krzywdę, szybko uniósł się ku górze.
        Laufey... a właściwie to duch, który nią teraz władał, czyli czarodziejka, śmiała się głośno śmiechem Niviandi odpowiednio w końcu dosiadając bestię.
        - Co za cudowne uczucie... znów żyć – rzuciła pradawna podziwiając widok z góry.
        - Nadal nie żyjesz... - upomniała się prawowita właścicielka ciała.
        - Tak, wiem... Nie tu jest moje miejsce... Nie boisz się, że teraz nie opuszczę twojego ciała?
        - Ryzykuję, ale to nadal lepsze niż bycie żoną trupa. Poza tym, ty też pewnie nie chcesz całego życia spędzić u boku tej paskudy więc coś nas chociaż łączy...
        Na statku powstało zamieszanie. Kilka odciętych rąk półumarłych, które w ukryciu i niezauważalnie obeszły Mathiasa, postanowiły spróbować wyzwolić Ramii z niebezpiecznej sytuacji, zaś Laufey szybowała na skrzydlatym lwie doglądając się czegoś w wodzie.
- Matko, obniż choć trochę ten lot! Paraliżuje mnie to!
        - Ale tylko trochę... za ładny widok.
        - Dusz uwięzionych w wodzie? Naprawdę romantycznie.
        - Jaki jest plan?
        - Nie umiem oddychać pod wodą prawda?
        - Zgaduję, że nie.
        - Ech...

        Zapadło milczenie.
        - Zanim tam wskoczę i się zabiję... Kim oni właściwie są?
        - Hm... przyjaciółmi? Chyba nawet takimi prawdziwymi.
        - Ou... Księżniczka i prawdziwa przyjaźń? Musiałam być dla nich bardzo miła.
        - Nie, nie byłaś... Ekhm, ale to może wróćmy do tego co tu i teraz. Mogę stworzyć dla ciebie bańkę, przesunąć wodę na bok i zamknąć się w wolnej przestrzeni z tlenem. Władam magią przestrzeni, mogę sobie zrobić trochę przestrzeni nawet w wodzie hehe. Tylko wówczas mamy ograniczoną ilość tlenu.
        - To i tak więcej tlenu niż jakbym miała tam nurkować, jak człowiek, na jednym wdechu. Tam... tam wyczuwam magię.

Lew okazał się być... całkiem przyjazny, gdy tak bezpretensjonalnie podleciał we wskazanym kierunku. Ragal obrócił głowę wiedziony przeczuciem. Ujrzał, jak złotowłosa księżniczka zeskakuje z lwa z niemałej wysokości i nurkuje w wodzie. Wściekły pirat rzucił wszystko w kąt i sam wyskoczył za burtę.
        - Kapitanie! - krzyknął jeden.
        - Naciągnąć maszt, natychmiast! Musimy odpłynąć! - krzyknął drugi.
        Laufey przechodziły dreszcze, gdy przedzierała się przez kłębowisko dusz. Mimo że otaczała ją bezpieczna i wolna przestrzeń, sunące po ścianach jej bańki dusze mocno na nią napierały i wymagały więcej wysiłku niż spodziewała się sama księżniczka i czarodziejka. Wydawało się, że trwało to wieczność nim odnalazły niewielką fontannę. Kroczenie w świecie duchów musiało być jeszcze gorsze niż ta aura, która otacza je teraz. Chwilowy brak koncentracji i to dopiero będzie wyzwanie by w tej gęstości utrzymać pozycje.
Gdy dopłynęły do małej fontanny i smukłe dłonie księżniczki objęły jej skalne brzegi, bańka powietrza powiększyła się.
        - To tutaj jest przejście między światami. Musimy sięgnąć ich stabilizatora. To niemożliwe by aż tyle rzeczy, które się wam przydarzyły, istniały tak po prostu. Jest za dużo otwartych przejść między Łuskami, nie chcę nawet wiedzieć ile demonów wkradło się do Alaranii...
        - A może i żaden się nie przedostał –
stwierdziła Laufey. - Właściwie to ty uratujesz świat – „uśmiechnęła się” złotowłosa. - Ja jestem tylko klątwą...
        - Klątwą, ale ile dzięki temu można zrobić. Na przykład otworzyć tysiące portali naraz, żeby się z tobą ożenić
– zaśmiała się czarodziejka.
        - Zanim to zrobimy...
        - Tak?
        - Jeżeli zechcesz mnie opuścić... A nawet jeżeli i tego nie zrobisz, przenieść mnie w miejsce, gdzie miałam spotkać się z Oswaldem. A tych dziwaków, mianowanych na moich przyjaciół, też oszczędź. Otwórz im portal by znaleźli się gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie... Aby mogli się stąd wynieść...
        - Nie wiem na ile mi się to uda. Postaram się, obiecuję...
        - Tak mi słabo...

        Czarodziejka zmarszczyła brwi patrząc w sufit swojej bańki. Odpływają? Wtedy, w gęstych grymasach twarzy dostrzegła twarz półumarłego. Ragal wyłonił się i lekko przekroczył linie z tlenem. Z niepisaną gracją dla zmarłych, wylądował na kamienistych podłożu.
        - Jeden błąd... Jesteś za daleko Laufey. Nie uda ci się...
        - Ona już powoli zasypia... Ale ja nadal tu jestem. Laufey...
        - Jeśli to zrobisz, jej kawałek duszy zostanie uwięziony w tym przeklętym świecie zmarłych – warknął pirat.
        - Dla niej chyba nie ma to znaczenia. To nadal lepsze niż bycia twoją żoną... - odpowiedziała beznamiętnie czarodziejka.
        - Nie! - krzyknął Ragal, ale już nie zdążył nic zrobić.
        I tym razem świat wyglądał, jakby miał się skończyć. Woda wzburzyła się, a piekielne cierpiętnicze krzyki uwięzionych dusz zaczęły wydostawać się na zewnątrz i ogłuszać. Nieokiełznany wiatr targał statkiem, ale i on zaczął być wciągany do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Przez wodę w małej fontannie czarodziejce udało się sięgnąć przedmiotu, który zaburzył harmonię świata, a który pozwalał przedostać się silnym istotom do innych światów. Potężna, aczkolwiek niedoceniona wcześniej czarodziejka, zdołała otworzyć portal i w ostatniej chwili opuścić ciało złotowłosej by ta znalazła się w odpowiednim dla siebie miejscu, choć bez pamięci i bez części swojej duszy. Pradawna zdołała pojawić się także u boku Aurei i Mathiasa, aby również im otworzyć portal by mogli przedostać się poza granicę Smoczej Przełęczy. Przez krótki moment dwójka była w stanie dostrzec duszę pradawnej, która ciepło się do nich uśmiechnęła.
        - Dziękuję... Księżniczka Laufey Göran jest wam dozgonnie wdzięczna.

Ciąg dalszy: Niviandi