Zatopione Miasto[Szklane Pustkowie, nieznana Oaza] Powracam po to, co należy

Miasto zatopione pod pisakami pustyni. Niegdyś tętniące życiem, dziś opustoszone i zaniedbane. Nad murami tego miejsca zapanowała cisza i tylko nocami gdzieś miedzy domami można usłyszeć cichy szept wiatru.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Dla Baldrughana to wszystko wydarzyło się stanowczo za szybko. Vaxen kazał im uciekać... Posłuchał go. Mało go już obchodziło co się z nim stanie, ostrzegał go, ale Czarny Upadły wydawał się całkowicie ignorować słowa Isophieliona. Niesiony przez chłodne powiewy wiatry, Baldrughan postanowił odnaleźć wyjście na własną rękę. Nie było mu to niestety dane.

Lodowy Upadły rownież wyczuł aury kolejnych nieumarłych. Ich obecność nie zaskoczyła go, a jedynie wzbudziła w nim jeszcze większy gniew, dotychczas wywołany obecnością młodocianej nekromantki, a także pychą i uporem Vaxena.
Zdecydowany zakończyć tą przygodę Baldrughan już był blisko pochyłego tunelu, którym tu przybył...

Gdy nagle sufit się zawalił, pogrążając wszystko i wszystkich w hektolitrach wody. Sam Baldrughan zbytnio nie przejął się potopem jakim Vaxen wszystkim zgotował. Otaczająca go woda szybko zamieniła się w szpiczaste bryły lodu, które odbijając się od lodowego pancerza Upadłego, wbijały się w twardą, kamienną posadzkę, blokując przejście. Wtedy w zamarzniętym sercu Baldrughana pojawiło się zwątpienie. Przypomniał sobie oddanie, z jakim syrena próbowała uratować dziecko i Vaxena z jego rąk... Przed jego oczami stanął sam Upadły, wpatrując się z nieodgadnionym wyrazem w twarzy w nieruchome ciało syreny. Baldrughan podjął decyzję. Zawrócił.

Gdy ujrzał grupę Lichów, uprzednio nieco zmniejszonych liczebnie o tych, zabitych przez rannego Vaxena, w jego duszy ponownie zapłonęła zimna furia i gniew. Dojrzał też dziwnego osobnika o dość ciekawej aurze. Mężczyzna miał problem z jednym z nieumarłych, toteż Baldrughan postanowił mu pomóc, biorąc go za jednego z towarzyszy Upadłego. Cisnął swoją włócznie prosto w klatkę piersiową stojącego przed mężczyzną Licha i obserwował, jak ciało nieumarłego zamienia się w bryłę lodu, po czym, pod wpływem silnego wiatru wywołanego obecnością Baldrughana, zamienia się w lodowy puch.

Baldrughan wylądował tuż nad ciałem rannego Vaxena, uderzając skrzydłami w posadzkę i wywołując kolejne podmuchy zimnego wiatru. Zmierzył nieumarłych chłodnym spojrzeniem i uniósł dłoń, w której prawie natychmiast pojawił się lodowy miecz.
- Wasze ciała... Będą płonąć... Zimnym ogniem mego gniewu!
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Zgniły oddech leżącego na Vaxie Licha zmusił Czarnego do surowszych czynności. Szybkim, drastycznym ruchem odrąbał czaszkę nieumarłego i wyczołgał się spod jego cielska. Głowa potoczyła się, ale zaczęła nagle wracać - przeciwnik wciąż "nieżył". Niespodziewanie jednak żaden więcej nie rzucił się na stojącego na nogach i gotowego do walki Szermierza. Wszystkie wrogie istoty maszerowały w kierunku Kathleen. "Cholera... Chyba też chce się pobawić..." - uśmiechnął się Vaxen nie zauważając, że w trakcie kołatania się po posadzce spadła mu maska. Jego uradowana walką i ubrudzona we własnej krwi twarz była dla wszystkich widoczna.
        Ranna noga dała o sobie znać, toteż Piekielny uniósł się na skrzydłach chcąc stanąć pomiędzy Syreną i szkieletorami. Na całe szczęście zdążył w momencie, gdy pierwsze pociski i zaklęcia poszybowały w jej kierunku, pojawiając się na ich drodze. Uderzył go jakiś niebieskawo-szary błysk, czar zadziałał i rozerwał lewą rękę Anioła. Kolejne ataki zostały zablokowane prawą, zdrową dłonią, odbite hebanowym, magicznym ostrzem. Z lewego ramienia obficie płynęła strużka krwi zostawiając pod unoszącym się nad ziemią Vaxenem szkarłatną, sporą kałużę. Po bezwładnych palcach nie płynęły krople. Cały strumyczek posoki.
        Mimo poważnej rany Upadły uśmiechał się. Nie czuł ani bólu, ani strachu. Tylko radość.
        - No dalej! - krzyknął w kierunku cofających się przed Shy Lichy. Bali się małej dziewczynki, a nie jego?! Tak nie może być!
        Kolejny przerażający śmiech rozległ się echem po pomieszczeniu. Tym razem to Piekielny śmiał się w głos. Nie był to jednak zwyczajny obraz radości. Śmiał się przerażająco. Złowieszczo. Śmiertelnie poważnie. Jakby był gotowy umrzeć tylko po to, by czerpać z tej walki jak najwięcej przyjemności.
        - Wracaj do wody - rozkazał z nieustannie rozszerzonymi ustami i szeroko otwartymi oczami do Naturianki. Jego ubrudzona krwią twarz wyglądała jak oblicze szaleńca. Syrence przypomniał się wzrok oszalałej Liddel.
        Pierzasty ponownie ruszył na grupę przeciwników, w powietrzu chowając ostrze do sayi i łapiąc zdrowym ramieniem Shy, porywając ją z gruntu. Leciał razem z nią wprost na zmniejszoną o połowę liczbę oponentów. Panicz Qualn'ryne wyczuł nieznaną sobie aurę. Demon. Spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł nowego osobnika, walczącego z jednym z nieumarłych. Miał wyraźne problemy. "Niech sobie sam radzi." pomyślał Vaxen i jeszcze szerzej się uśmiechnął. "Pewnie to on zniszczył strop...".
        Skrzydlaty runął wraz z dziewczynką trzymaną prawą ręką wokół pasa, a ona rozpoczęła swoje czary. Miotała fioletowe zaklęcia w bezradnych Lichy. Kule świetlistej purpury latały na prawo i lewo, a każdemu ich uderzeniu towarzyszył syk płomieni i krzyk miliona istot. To nie były rzeczywiste wrzaski, a jedynie odgłosy nekromantycznej magii. Z obecnych jednak tylko Vax o tym doskonale wiedział.
        Nagle wrócił Baldrughan. Lodowy Anioł najwyraźniej postanowił pomóc najpierw nieznajomemu osobnikowi. "Bardzo dobrze!" roześmiał się ponownie i wypuścił Shy z ręki. Nie znajdowali się wysoko, ale lecieli ze sporą prędkością, toteż dziewczynka uderzyła z impetem o posadzkę i przeturlała się kilka łokci. Nic jej jednak nie było, poza kilkoma obtarciami, którymi nawet sama się nie przejmowała. Szybko się podniosła i kontynuowała ciskanie ataków w grupę Lichy.
        Vaxen odwrócił się w kierunku, gdzie znajdowała się gromada nieumarłych. Z zaskoczeniem spostrzegł, że ich przybywa. Wypełzają spod ziemi. Po prostu. Było ich coraz więcej. Teraz na miejsce jednego pokonanego pojawiali się dwaj nowi, lub pokonany powstawał z powrotem gotowy do walki. Teraz już nie było ich tuzin, czy nawet dwa. Wszelkie próby ich policzenia spełzały na niczym. Było ich co najmniej kilkaset.
        Kolejne potężne zaklęcie uderzyło tors Upadłego. Eksplozja magii dziedziny ognia wyrzuciła Pierzastego kilka łokci w górę. Następnie Vax bezwładnie wylądował. Twarzą. Na gruncie. Dokładnie pośrodku watahy Lichy. Szybko się jednak zerwał. Wydobył prawą, sprawną ręką ostrze, i przystąpił do walki. Tym razem kostuchy i kostury uderzały ze wszystkich stron. Nie było szans zasłonić się przed każdym atakiem. Szybko i chłodno kalkulując, Czarny Szermierz uznał, że blokuje dwa na sto. Mało. Za mało.
        Rozłożył potężnym zamachnięciem skrzydła, które jakimś cudem ostały się bez zadraśnięcia. Podmuch powietrza odrzucił wszystkich najbliższych przeciwników, kilku z nich rozpryskując na miliony drobnych kosteczek. Kolejnym niesamowicie silnym uderzeniem skrzydeł wyskoczył w górę. Jego prędkość była tak duża, jak jeszcze nigdy. Dla zwyczajnych, ludzkich oczu sylwetka Anioła niemal się teleportowała w górę. Pod Puchaczem, gdziekolwiek się znajdował, od razu widać było sporej wielkości, szkarłatną kałużę. Jego rana na ramieniu była na tyle poważna, że musiał zakończyć potyczkę w ciągu najbliższych sekund.
        Ale Vaxen nawet nie zauważył powagi sytuacji. Jego wciąż uśmiechnięta twarz, poprzez grę świateł i cieni magicznych kul, czarów, fioletowych, szarych i niebieskich rozprysków zaklęć wyglądała jak twarz obłąkanego. Ciężki, zmachany oddech, przy którym jego naga, lekko oparzona klatka piersiowa unosiła się i opadała, wyglądał niemal jak zionięcia smoka. I faktycznie: Vaxen co rusz ciskał kulami ognia przed siebie, w zbiorowisko Lichy, unikając raz za razem kolejnych pocisków. Ataki wroga były, przynajmniej na dystans, nieskuteczne.
        Jednak tylko Kathleen dostrzegła jak bardzo ciało Anioła jest zmęczone, poturbowane i poranione. Liczne rozcięcia na plecach, rozdarcie na łydce, rozerwana, niemal nieistniejąca ręka, miliony siniaków i obtarć. Jego plecy wyglądały jedynie jak jedna, bezładna, krwawa masa. Nawet jego nadprzyrodzona regeneracja nie nadążała. W tym momencie Baldrughan wykrzyczał swoją groźbę, która, mimo swojego wspaniałego i potężnego wydźwięku (i która nawet Vaxenowi się spodobała!) obeszła się wśród przeciwników bez żadnego echa.
        Wtem ściany groty zatrzęsły się jakby były zrobione nie z litej skały, a ze skóry. Coś ogromnego właśnie człapało w ich stronę. Nawet Liche wyglądały jak przestraszone kukły. Na kilka chwil wszystko ucichło, wokół panowała przesadna cisza. I wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Jedna z odległych, podtrzymywanych przez filary ścian, runęła pod naporem jakieś niesamowitej siły. Przez olbrzymią niczym klasztor wyrwę do groty wczłapał... Smok! "Do jasnej..." zaczął siarczyście i niestosownie do swojego wychowania przeklinać Szlachcic "Co to tu kur... Jak... Cholera, skąd to się tu wzięło?!".
        - Dzięki za osłonę! - krzyknął Upadły do Lodowego - Teraz, proszę, zajmij się resztą. - uśmiechnął się Vaxen i... Ruszył lotem pikującym w stronę jeziora. Uderzając głową w taflę wody natychmiast znikł pod jej powierzchnią. Uciekł. Zmył się. Nie było go tu, zostawił wszystkich samych sobie. "Smok jest ponad moje obecne siły" próbował się usprawiedliwiać.

        Jednak jego celem było coś innego. Nie zamierzał uciekać. Nie dlatego, że to niehonorowe. co go obchodzi jakikolwiek honor?! Również nic sobie nie robił z życia pozostałych tam istot. "Ten demon?! Phi! Baldrughan? Niech ginie! Bachor? Tym bardziej! Nawet Syrena! Mam ich gdzieś!" starał samemu sobie to tłumaczyć, choć nie wychodziło mu to idealnie. Większą motywacją do powrotu była sama walka. Zapowiadał się najciekawszy od wieków pojedynek dla niego - Vaxen, Upadły Anioł, kontra ogromny, prastary, mieszkający w tych ruinach od tysięcy lat, smok! O nie, on nie może tego odpuścić! Tylko po co walczyć, skoro wiesz, że zginiesz?! Na to Vax nie chciał sobie pozwolić. Powoli kończyło mu się powietrze, a do dna zbiornika było jeszcze daleko. Ale zawziął się. "W moim obecnym stanie nic więcej niż kilka siniaków nie wskóram" doskonale wiedział o swojej słabości. Dlatego jego cel był jasny - aura, która go tak długo ciągnęła w to miejsce. Na dnie jeziora, co najmniej kilkanaście łokci pod Czarnookim, znajdował się jego cel podróży. Jego Eldorado. Artefakt. Przez mętną wodę nie widział samego przedmiotu, ale wyraźnie czuł emanację i dostrzegał jego złoto-słoneczny blask. Nawet mimo ciemności panującej pod wodą, kierował się tylko w tym jednym kierunku. Oczywiście w momencie uderzenia w taflę schował skrzydła, aby mu nie utrudniały. Pływak z niego nie był doskonały, ale nie sprawiało mu to dużych problemów.
        Po kilku kolejnych uderzeniach serca dotarły do niego dwa bodźce - pierwszy: dotknął dłonią dna; drugi: zabrakło już mu powietrza. Zaczął się dusić. Jedną, zdrową ręką przeszukiwał dno w około powstrzymując się przed zaczerpnięciem do płuc wody. Już zaczynało go mroczyć. I nagle poczuł pod palcami jakiś przedmiot. Brązowo-szara szkatułka. Wielkości czterech kości do gry. "O co chodzi?!" odbiło się echem w głowie Vaxena. Jakim cudem tak potężny artefakt był tylko... Kolczykiem?! Gdy Upadły rozłożył szkatułkę wewnątrz błyszczał złoto-czerwony kolczyk z czarnym, jak oczy Piekielnego, kryształem.
        Wtedy Upadły spostrzegł, że już nie traci przytomności z braku tlenu. A raczej, będąc precyzyjnym, nie jest już do końca materialny. Jego lewa, ranna ręka, samodzielnie i bez wiedzy właściciela, sięgnęła po artefakt. W zakrwawionej, rozerwanej dłoni biżuteria wyglądała surrealistycznie. Ranna ręka samodzielnie przywdziała kolczyk, przebijając siłą lewe ucho, nie w odpowiednim miejscu, czego skutkiem było, że czarny kryształ błyszczał nie na małżowinie pod uchem, a obok, wyżej niż normalnie.
        Sam fakt częściowej eteryczności swojego ciała był dla Piekielnego dosyć przerażający. "A więc tak wygląda mój koniec...? Mało ciekawy... Nie, nie, nie! Jeszcze chcę trochę powalczyć!!!" krzyczał sam na siebie Hebanowy. Bił się sam ze sobą przez chwil kilka, aż nagle ogromna, nieokiełznana moc, wypełniała go. Poczuł się, jakby ktoś go rozrywał. Ból, którego nigdy dotąd nie czuł, zaatakował wszystkie tkanki, wszystkie atomy. Każdy cal ciała palił go, jakby wodę wokół niego zmieniono w gorącą magmę. Nie było w tym dużo kłamstwa, bowiem jego postać rozgrzewała ciecz dookoła Upadłego do takich temperatur, że ta natychmiast parowała. Najbardziej zabolał Vaxena fakt odrywania skrzydeł. Poczuł, jak te mu po prostu odpadają. Rozrywanie skóry w okolicy ich łączenia z plecami trwało dla mężczyzny wieki, a gehenna temu towarzysząca niemal przestawiała psychikę. Jednak Vaxen walczył: z samym sobą, z bólem i cierpieniem, z mocą. Było jej po prostu za dużo, nie mógł sobie z nią poradzić.
        - Nie, nie chcę! Nie zabieraj mi skrzydeł! - wrzeszczał i, o dziwo, jego głos wydobywał się z gardła i niósł w wodzie. Nawet na powierzchni dało się to usłyszeć. Co dziwniejsze, to "coś" posłuchało jego żądania. Vaxen poczuł potężne szarpnięcie, po czym coś, z ogromnym impetem, wyrzuciło go do góry. Z taką siłą i prędkością, że niemal w sekundę znalazł się ponad taflą wody. W pełni sił, zdrowy, bez ran. Wszystkie kończyny, łącznie ze skrzydłami, miał sprawne. Choć to nie były już "te" skrzydła.
        W powietrzu, za postacią "nowego Vaxena" wisiały setki, jak nie tysiące, czarnych piór. Nie były do niczego umocowane, po prostu samodzielnie unosiły się blisko siebie, imitując skrzydła. Poruszały się dokładnie tak samo, jakby lotne kończyny, zbudowane z mięśni i kości, się tam nadal znajdowały. Ale ich faktycznie nie było. Poza tym przemianie uległ sam bohater: jego krótkie, czarne włosy wydłużyły się do sporych rozmiarów - rozplecione spływały z tyłu, po plecach i "skrzydłach" aż do samych kostek u nóg. Jego twarz wyglądała tak samo, poza tym, że nieco dłuższa grzywka zasłaniała część mrocznych, czarnych oczu. Gdyby ktoś spojrzał w te oczy z bliska dostrzegłby pionowe źrenice, jednak ukryte w ciemności tęczówek nie były tak łatwo dostrzegalne.

        "Już nie jestem Upadłym" - pomyślał Były Piekielny - "Jestem Przemienionym!"

        Demon wydobył zza pleców dwa miecze. Te same, co niegdyś, hebanowe klingi o matowym odcieniu, jednak dużo większe niż uprzednio. Kiedyś były to jednoręczne ostrza. Teraz były to dwie, długie na kilka stóp, półtoraręczne miecze. Dwie, czarne katany.
        - Giń! - krzyknął, już standardowy dla siebie tekst, i rzucił się ponownie w wir walki.
        Z jakiegoś nieznanego Vaxenowi powodu nie było już żadnych Lichy. Nie ważnym jednak dla niego było jak i dlaczego zniknęły. Czy uciekły, zostały zniszczone przez Baldrughana czy też przez smoka... Nie interesowało go jak, ważne, że ich już nie było.
        Przemieniony z ogromną prędkością doskoczył do smoka, który okazał się nieco otępiały. Prawdopodobnie długo spał i teraz, obudzony, jeszcze nie do końca był gotów do walki. Choć możliwe, że jakieś zaklęcia na niego wciąż działały. "To moja szansa!". Szybki doskok, cięcie po boku, które z zaskakującą łatwością przebiło się przez zastałe łuski olbrzymiego Pradawnego, uskok przed łapą. Czynność tą schematycznie powtarzał. Wszelkie ruchy w powietrzu poprzedzane były uderzeniami nieistniejących skrzydeł, a raczej samych piór, w powietrze. Akrobacje, które wykonywał, okazywały się szybsze, niż gdy kończyny te były rzeczywiste. Teraz, lżejszy o ich wagę, był znacznie szybszy i sprawniejszy.
        Na początku nikt z obecnych nie zauważył, że jego piekielna aura niemal przepadła, pozostawiając po sobie jedynie pojedyncze refleksy. Nadal był wyraźnie zły, ale już nie był Upadłym, a Demonem, toteż jego emanacja była słabo zauważalna, ledwo wyczuwalna.
        Smok nie został pokonany, a jedynie wycofał się do swojej pieczary, a uderzeniem potężnego ogona zrzucił ze stropu kupę kamieni, głazów i tym podobnych, zasypując swoje legowisko przed napastnikami.
        - Wynośmy się stąd! - krzyknął Vax lądując obok Kathleen i biorąc dziewczynkę na ręce. - Wszyscy - tu spojrzał zarówno na Baldrughana, jak i, nieznanego sobie, Lokstara. Jego ciało jednak, nieprzystosowane wciąż, upadło na kolano. Świeżo upieczony demon odstawił bezradnie dziewczynkę starając się nie wrzeszczeć z bólu. Jego głowa jak i ciało niemal pękało od natłoku myśli, co gorsza cudzych, nadmiaru energii i mocy. Czuł się, jakby miał zaraz wybuchnąć. Aura smoka, który przed chwilą się wycofał, nabierała siły. Co gorsza, dookoła czuć już było nadchodzące niebezpieczeństwo - drgające kamyki na posadzce zwiastowały nadejście całej armii nieumarłych, gotowych na zacięty bój o artefakt, który w spokoju napełniał ciało Vaxena nadmiarem mocy. Hebanowy kryształ reflektował i błyszczał zza włosów Czarnego, obserwując wydarzenia. Ciało Zamaskowanego było jak czara, do której ktoś nalewa wody. Ale w pewnym momencie tej wody było już za dużo i zaczęła się przelewać...
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Kolejny unik. Lich był znacznie zwinniejszy niż można się było spodziewać po umarlaku. Wymachiwał kosturem dość zręcznie. Po kolejnym niemal trafionym ataku Loki ujrzał lecącą z góry włócznię. Wbiła się wprost w miejsce gdzie powinno być serce i przyszpiliła Agresora do ziemi. Chwilę później ciało zamarzło i rozsypało się w pył złożony z maleńkich kryształów lodu. Za nim stał potężny upadły, od którego aż wiało chłodem gdy poruszał swymi potężnymi skrzydłami. Wzbił się i poleciał dalej walczyć. "Co to było?" Obejrzał się za aniołem lodu. "Uratował mnie?" Zdziwił się. Nie spodziewał się, że ktokolwiek w tym wirze walki go zauważy.

        Walka z Lichami trwała jeszcze dobre kilkanaście minut. One same zdawały się mnożyć niczym głowy hydry. Na miejscu każdego pojawiało się dwóch lub on sam składał się w całość. Walka była co najmniej nie do wygrania. Groziła raczej śmiercią. Najlepiej obrazował ten obrót sprawy drugi upadły. Ten o czarnych skrzydłach. Walczył z niezliczoną ilością przeciwników, a jego ruchy były niezrównanie szybkie. Wszystko jednak przybierało zły kierunek. Na domiar złego, coś wielkiego się zbliżało. I na pewno nie było to po ich stronie.

        Potężna ściana runęła, a w miejscu gdy niegdyś stała zionęła potężna dziura. W samym środku wyrwy stanął potężnej postury smok.
         - Na pradawnego... - Przyglądał się z przerażeniem i jednocześni podziwem wielkiemu, skrzydlatemu jaszczurowi. Próbował wymyślić jak odwrócić jego uwagę od reszty. Skupił się na smoku. Pióro w klatce piersiowej dziwnie zadrżało. "Czyżby reagowało na piekielnych?! Czy na smoka?"
         - Nie ważne... - Rzucił krótko i wrócił do swojego zadania. - Odwróćmy uwagę bestii... - Uśmiechnął się, a z jego ciała wybiegła jego podobizna. Ruszyła pędem w stronę atakującego gada. A on zwrócił się ku niej. "Działa..." Ucieszył się Lokstar. Smok próbował dosięgnąć celu łapami ale nie nadążał. Nie mogąc go trafić podjął inną taktykę.
         - O nie... - Smok podniósł łeb. Do końca nie wiedział co to oznacza ale domyślał się, a to było jeszcze gorsze. Nie zdążył wypowiedzieć słowa. Potężna kula, a raczej ściana ognia przewędrowała po grocie. Kątem oka ujrzał jak skrzydła znikają pod wodą w jeziorze. "Ale wymyślił. Przynajmniej on jest bezpieczny." Ogień wędrował za klonem, którego Loki instynktownie kierował do ucieczki. Niestety kończyło się miejsce a dalej stały syrena z dziewczyną. Loki zrobił jedyny możliwy ruch. Pozwolił płomieniom pochłonąć jego podobiznę. Gdy płomień zgasł razem z nim zgasły też kostury większości zdechlaków, po których zostały zwęglone kości i popiół. Niestety to nie był koniec. Gad obrócił głowę i ujrzał demona. Tego prawdziwego. "Chyba czas zejść ze sceny..." Rzucił luźną myśl, patrząc jak wielki pradawny zmierza w jego kierunku.
         - Co chcesz się pobawić? - Zadrwił Loki. - No to chodź. - Dziwił się sam sobie, że nie mógł poradzić sobie z jednym Lichem, a nie czuł strachu przed tak ogromnym stworzeniem jakie teraz stało przed nim. "No dobra, jakie mamy opcje? Przed smok, za - liche. No ładnie." Po chwili jednak, zauważył, że piekielny nie wypływa. "No jasne... Uciekł! Nie mógł sobie poradzić, to użył skrzydeł żeby dać dyla." - Zostawił nas na pastwę losu i tych tu! - Dokończył głosem przepełnionym żalem i wściekłością.

         Po niedługim czasie Piekielny o czarnych skrzydłach wyrwał z wody. Coś dziwnego z nim było... Wyglądał... inaczej... Mimo to po krótkiej chwili w amoku wrócił do walki. Rzucił się na smoka. Raz za razem próbując się do niego zbliżyć nie dając się trafić. "Przysługa za przysługę" Nie miał czasu na przejmowanie się tym, że to nie ten upadły uratował mu skórę. Po raz kolejny Loki spróbował klona. Tym razem efekt był mniej spektakularny jednak również udany. Smok nie mogąc zdecydować się kogo atakować raz po raz dawał się trafić ostrzem. Szermierz nie miał szans ujrzeć iluzji. Smok jednak wyraźnie wyglądał na otępiałego przez zaistniałe zamieszanie. Po kilku minutach walki postanowił się wycofać. Wracając do swojej kryjówki, wilki gad strącił ogonem tony kamieniu zasypując tym samym wejście. "Przynajmniej jego mamy z głowy." Reszty zdechlaków też już nie było. Nie wiedział, kto ich załatwił, ważne, że było po nich.

         Zaraz po walce demon przyjrzał się nieco swoim nowym towarzyszom. "Co mu się stało?" Opuścił okulary. Jego skrzydła jakby zmieniły formę. Wyglądały jakby same pióra gęsto przy sobie unosiły się, zawieszone w jakieś aurze czy czymś podobnym. Było to pierwsze co rzuciło się w oczy Lokstarowi. Nie miał czasu jednak przyjrzeć się czy zaszły jakieś inne zmiany. Nie interesowało go to też zbytnio.

        Zamaskowany szermierz wylądował obok syreny i dziewczynki. Chciał je zabrać ale coś poszło nie tak. Nie był w stanie podnieść się po upadku, który nastąpił po próbie wzniesienia się z rudowłosą. Poczuł, że musi jakoś pomóc skrzydlatemu. W przeciwnym razie nigdy nie wydostaną się na powierzchnię. Podszedł do nich ostrożnie. Widział na co stać każdego z upadłych, ale nie wiedział na co stać syrenę i czym może go zaskoczyć ta potężna dziewczynka. W zasadzie stawką było życie, więc nie było co przebierać w manierach czy innych gestach. Podszedł i przyjrzał się leżącemu i wijącemu się z bólu wojownikowi.

         - Nie wygląda to dobrze... - Przyjrzał się i nie wiedział na początku jak zareagować. Czuł za to, że coś się zbliża. - Nie mamy dużo czasu. Sądząc bo drżeniu ziemi mniej niż nam się wydaje. - Zabrzmiał bardzo poważnie. Nawet bardziej niż nam się wydaje. Jego słowa natomiast były kierowane jakby w pustkę. Nie patrzył na nikogo. Bacznym okiem przyjrzał się, czy może szermierz nie jest ranny. Nic... Dopiero gdy chciał go dotknąć poczuł gorąco. W dodatku jakaś energia emanowała z okolic głowy. - Co to u licha jest? - Odsłonił ucho. Kolczyk, którego nie dało się dotknąć. Biła od niego tak potężna magia, moc, że nawet Lokstar był wstanie wyczuć ją bez większych problemów. Zmysł magiczny miał ale nie był on wykształcony dość dobrze, a mimo to czuł, że to od tego bije ta energia.
         - W najlepszym wypadku taki nadmiar mocy zniszczy go... - Nie było to na rękę uwiezionym w podziemiach. - A gdyby tak... - Spojrzał po ciele upadłego. Jego skrzydła nadal pokryte anielskimi piórami, choć czarnymi, były jakby niematerialne. Eteryczna poświata utrzymywała je na swoim miejscu. Przejechał po nich dłonią. "Tutaj też czuć tą magię." Zamyślił się po czym spojrzał na swoje piórko przy spodniach i pstryknął palcami. Spojrzał na twarz skręconą w grymasie bólu i wyrwał jedno pióro. Po krótkim impulsie dodatkowej dawki cierpienia, która jednak zdawała się być niczym w porównaniu do dotychczasowej męki, na twarzy pojawiła się lekka ulga. Widząc jaki efekt przyniosło wyrwanie jednego pióra nie omieszkał wyrwania całej garści na raz. Co ciekawe pozostałe pióra rozłożyły się równomiernie w miejscu ubytku, pozostawiając jednorodną powierzchnię jakby nigdy nic się w tym miejscu nie stało. Z końca każdego pióra widoczna była jakby wewnętrzna aura. W każdym z nich była część mocy. Loki czuł to doskonale. To samo czuło też pióro w piersi. Rozgrzało się. Nie parzyło ale wyraźnie dawało o sobie znać. "O co tym razem chodzi?"

         Lokstar delikatnie wyrywał kolejne pióra aż do momentu, gdy czarnooki był wstanie się pozbierać. Udało się zebrać całkiem pokaźną kolekcję piór. Niektóre jednak pod wpływem tej potężnej mocy rozpadły się uwalniając ją w postaci świecącej mgły rozwiewającej się w powietrzu. Część piór natomiast zdołała przejąc uwolnioną moc. W tym to jedno białe zawieszone na łańcuszki przy spodniach. Pojawił się na nim jeden czarny prążek. Reszta aby nie zginęła czekała w eterycznej torbie. Runy na niej świeciły od magii w niej ukrytej. "A to ci ciekawostka" Zerknął na znaki umieszczone na ramieniu.

         Szermierz wyglądał na "uleczonego". Przynajmniej na razie. Emanacje energetyczna zmalała i przestała być tak przytłaczająca. W sumie, nie wiedział skąd wpadł na pomysł o wyrywaniu piór. Cieszył się w duchu, że był to trafny pomysł.



         Nagle poczuł coś dziwnego. Wszystkie anielskie pióra "wypadły" z torby, a że była ona tak zaprojektowana, pojawiły się one wszystkie w dłoni. Jednak było z nimi coś nie tak. Loki jeszcze raz przyjrzał się jednemu z nich. Zadrżało. "Przecież to niemożliwe." Po czym zemdlał.

        Poczuł jakby odlatywał. Nie nie umierał. Czuł jakby jakaś ciepła woda obmywała jego stopy i zanurzał się w niej coraz głębiej, a owa woda była coraz gorętsza. Gdy ciepło dotarło do głowy Ujrzał jakby czas się cofał. Musiał usiąść by się nie przewrócić. Zrobiło mu się słabo. Wizja była realistyczna a przypominała puszczony od tyłu film z urwanymi fragmentami rozmów. Im dalej się cofał tym szybciej film się cofał. Widział swoje życie jako demon, jaskinię w której otrzymał nowe ciało, anielicę. Znów skok w przeszłość i chwilowe zatrzymanie w kolejnym fragmencie. Pojedynek z aniołem. Wszystko widział jednak jakby z trzeciej osoby. Mógł wszystkiemu się przyjrzeć. Życie jako piekielny nie bardzo go zachwyciło. Raczej napełniło strachem. Znów przeskok. Walka z Łowcą dusz. Kolejny skok w przeszłość. Pogoń za chłopakiem i karty. Wszystkie najciekawsze sytuacje były zatrzymywane na kilka chwil i dalej się cofał. Widział wszystko począwszy od narodzin aż do chwili obecnej ale od końca. Gdy widział swoją matkę zaraz po porodzie cała historia w mgnieniu oka przewinęła się do chwili obecnej.

         Loki leżąc na ziemi nagle łapczywie nabrał powietrza. Ocknął się. Usiadł podpierając się jedną ręką za plecami. Nie wiedział ile go nie było. Ani tego czy w ogóle go nie było, a może mu się wydawało, że to widział? Nadmiar magii w okolicy, rany... Czuł za to, że napełnia go nowa magia, nowa moc, której nigdy wcześniej nie czuł.
         - Co to było? - Spojrzał na ubranie. Wypalone wzory na ubraniu. Na piersi czarny wzór, który rozchodził się od pióra, do lewej ręki, na tors i twarz do oka. Symbole zaczęły się cofać w kierunku pióra. Część czarnych piór upadłego została wchłonięta przez pióro anioła umieszczone wieki temu w piersi. Reszta zwyczajnie uwolniła swoją moc i zmieniła się w zwykłe, czarne anielskie pióra, które mimo wszystko nadal przechowywały szczątkowe ilości mocy. Spojrzał po towarzyszach. Zmienił się jego sposób patrzenia. Wyglądał nadal tak samo jednak to co widział, wpłynęło na jego postrzeganie rzeczywistości. Cała pamięć wróciła. Wiedział skąd pochodzi, kim jest, był. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Dziury w pamięci zniknęły całkowicie. Moc też wróciła. A raczej została obudzona i wzmocniona. "Wszystko teraz będzie inaczej. A raczej tak jak powinno być." Włożył do ust wykreowaną wykałaczkę i nałożył na głowę kapelusz.
         - Chyba pora się stąd wynosić. - Rzucił krótko zerkając przez ramię na wyłamane wcześniej drzwi. - Dobrze się już czujesz? - Spytał podchodząc do szermierza o eterycznych skrzydłach. - Nie masz nic przeciwko, że kilka z nich sobie pożyczyłem? - pokazał mu pęczek czarnych piór. - Nie chce peszyć ale... Albo się stąd zwijamy, albo czeka nas kolejna potyczka. - Rzekł dziarsko. Tym razem wiedział, że poradzi sobie nie z jednym ale ze znacznie większą ilością lichy jeśli było by trzeba. Na decyzję nie zostało wiele czasu gdyż tętent stóp całej armii zbliżał się niepokojąco i był coraz lepiej wyczuwalny. A dobiegał zza ogromnych wrót, w których wcześniej stał Lokstar.
         - Czas utorować sobie drogę przez masę kościstych tyłków. - Sapnął gdy zobaczył pierwszych wpadających do sali umarlaków. - Tym razem panowie przodem. - Dodał z uśmiechem poprawiając okulary i naciągając rękawiczkę.
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

Czy ona wyglądała na kogoś, kto lubi się być? Pyskować może tak, ale do walki się nie nadawała. Dlatego też Puchacz nieco się pomylił, bowiem narażanie własnego życia tylko po to, aby ten miał kilka sekund spokoju wcale nie należało do jej ulubionych zabaw... Ba! Nie należało do zabaw w ogóle. No ale znów mogła się domyślić, że ten nie okaże ani krzty wdzięczności.
Na dodatek tu było tyle krwi...Jej i tak poszargana psychika nie mogła tego znieść, dlatego też upadła na podłogę i skuliła w kłębek,drżąc jakby z zimna.
Nie miała nawet czasu zastanowić się nad tym, co się dzieje z jej podopieczną, bowiem teraz Vax trzymał ją na rękach i latał po całej wolnej przestrzeni, podczas gdy Shy ciskała tym dziwnym fioletowym światłem po chodzących trupach. Jednakże coś jej się rozluzowało z celownikiem i jedna stróżka magii poleciała wprost na syrenę. Mogłoby to się skończyć dość słabo, gdyby nie woda. Tak, własnie woda! Wydawało się, że żyje ona własnym życiem, gdyż bez żadnej ingerencji ze strony naturianki, osłoniła ją przed niezamierzonym atakiem ze strony dziecka. To było takie... dziwne, zresztą tak, jak całe to miejsce. Kazał jej wracać do wody, więc dlaczego tego nie zrobiła?Tam nie byłoby tej przerażającej cieczy, tych nieumarłych... tam byłaby bezpieczna. Dlaczego musiała być tak uparta?! O nie, przy najbliższej okazji zamierzała stąd uciec, to za wiele jak dla niej.

Cały czas jednak nie była w stanie ruszyć, a to,co działo się wokół niej nie robiło na syrence najmniejszego wrażenia. Nawet jeśli ktoś do niej podchodził, to woda samoistnie go atakowała. Co prawda, nie zabijała, ale sprawiała, że Kath miała święty spokój. Sama rudowłosa nie miała pojęcia, że oprócz Vaxena, Shy i jej są tutaj inne przyjazne im istoty. Nie miała bowiem zmysły magicznego i czytać aur również nie potrafiła. Nie było to jednak ważne.
W pewnym momencie, gdy Czarny Skrzydlaty dał nura, przeogromna fala zgarnęła ze sobą obie przedstawicielki płci pięknej. Ta starsza od razu dokonała przemiany w syrenę, zaś dla młodszej czekała specjalna bańka z powietrzem. Trzymały się za ręce i płynęły jak najdalej od tamtego miejsca. Czyżby magiczna rzeka wyczuła niebezpieczeństwo ze strony smoka i dlatego je zebrała? Mimo wszystko, shy się w pewnym momencie zbuntowała.
- Ja chcę tam walczyć i pomóc Aniolkowi! - krzyczała obrażona.
- Ale Aniołek nie potrzebuje Twojej pomocy. Widziałaś żeby się Tobą interesował? Dla niego najwygodniej by było, gdybyśmy tam zginęły. - Próbowała ją przekonać, ale nie dawało to żadnych efektów.
- Jesteś tchózliwą rybą! Ja tam wracam i to bez Ciebie, tchózu! - krzyknęła tak głośno i tak dosadnie, że Kath potrzebowała kilku sekund, aby dojść do siebie. Naprawdę miała ją za tchórza? Przecież od początku naraża swoje życie, aby tylko jej się krzywda nie stała, drze się na Puchacza, robi mu wyrzuty... to był przecież cud,że jeszcze jej nie zabił tymi swoimi mieczykami.
Westchnęła cicho. Teraz to ona wyszła na tą złą, a Upadły na bohatera, a najlepiej na rycerza w srebrnej zbroi. Pięknie.
Nim się spostrzegła, dziewczynka już wychodziła z wody gotowa do dalszych poświęceń.
- Shy! No cholera jasna! - warknęła do siebie i popłynęła tak szybko jak potrafiła. Nie miała wyboru, musiała zostać.
Na szczęście było już po największych atakach smoka. Kiedy wyszła na powierzchnię mogła ujrzeć jedną znajomą postać i kogoś, kogo nawet nie kojarzyła. Zresztą nieważne.

- Nie, nie chcę! Nie zabieraj mi skrzydeł! - Usłyszała przerażający krzyk dochodzący z wody. Doskonale wiedziała, do kogo on należy.
Vaxen?! pomyślała i od razu skierowała się w stronę brzegu, co było jednak zbędne, bowiem po chwili "Puchacz" wylądował na ziemi.
Zmienił się.Nie miał już takich skrzydeł jak ptaki, a niegdyś krótkie włosy sięgały mu teraz do kostek. Jednak nadal miał to samo spojrzenie, które mówiło "nienawidzę was wszystkich". Cóż, czyli niewiele się zmieniło. Nie rozumiała tylko, dlaczego, jak... jakim cudem nastąpiła taka przemiana. Przecież to nie było normalne, nawet w świecie istot magicznych, w jakim to oni żyją.

Brzdęk. Kilka cięć. Krzyki. Uderzenia.
Dziewczyna nie potrafiła dokładnie rozpoznać, co właśnie słyszała. Tego było tak wiele, a na dodatek działo się w kilka sekund. Smok jednak zniknął, ale na jego miejsca pojawiła się setka tych chodzących szkieletów.
- Jak chcesz się wynieść, skoro ledwo chodzisz...- wyszeptała smutno, spoglądając na "Upadłego", bowiem nie miała pojęcia, co się z nim tak naprawdę stało.
Kath bała się dotknąć jego skrzydła, chociaż widziała, że to za ich sprawą Vax tak koszmarnie cierpiał. Położyła jednak dłoń na jego ramieniu i zaczęła cichutko nucić melodię do kołysanki,którą kiedyś śpiewała jej mama. Syrenie zawsze pomagała, więc miała złudną nadzieję, że i jemu pomoże.
On jednak nie potrzebował słodkiej pioseneczki, tylko czegoś bądź kogoś, kto zabierze od niego nadmiar tej mocy. Tym kimś okazał się ciemnowłosy nieznajomy. Na początku sceptycznie podchodziła do jego małego złodziejstwa, ale widząc, że pozbycie się kilku piórek naprawdę pomaga Puchaczowi, nie odezwała się ani słowem. Dopiero, kiedy ujrzała widoczną ulgą, malującą się na twarzy skrzydlatego, uśmiechnęła się ciepło.
- Już wszystko w porządku? - zapytała szeptem, a mała Shy przytuliła się do jego nogi.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

- Głupiec!- krzyknął z pogardą Lodowy Upadły, obserwując Czarnoskrzydłego znikającego w czeluściach brudnej wody. Baldrughan westchnął cicho i wzbił się w powietrze, szybując w kierunku kolejnej grupki Lichów, a przy okazji, odzyskując swą runiczną włócznię z resztek poprzedniego. Wyglądał jak śnieżyca szalejąca wśród zdezorientowanych jego pojawieniem Nieumarłych Czarnoksiężników. Wielu z nich rozsypywało się w drobne okruszki lodu, inni kończyli jako bezgłowie tułowia, niestety nie na długi okres czasu. Kolejnym zmartwieniem pozostawał smok, jednak Baldrughan kątem oka dostrzegł, że mężczyzna, którego uratował od zgniłych zaklęć Licha, skutecznie odciągał uwagę monstrualnego gada swoją iluzją, co dało Baldrughanowi możliwość swobodnego wyrzynania trupiego klanu.

Wtedy znów pojawił się Vaxen. Zmienił się nie tylko z wyglądu, ale i z punktu widzenia duchowego. Zalatywało od niego demoniczną energią. Bardzo potężną energią. Balrughanowi nie podobało sie to ani trochę. Kiedy "nowy" Vaxen uporał się już z przerośniętą jaszczurką i resztką zgniłych magików, wylądował przy syrenie i najwyraźniej starał się coś uczynić, ale za nim mu się to udało, upadł w agonii na kolana.
Wtedy zbliżył się do niego ten typ w czerni, od którego również cuchnęło siarką i demonim odorem. Pochylił się na Vaxenem i począł zachłannie "wyrywać" pióra z eterycznych skrzydeł tego pierwszego, poczym... zemdlał.

Trwało to chwilę, za nim się ocknął. Zarówno on, jak i syrena, wraz z Plugawym, Czarnoksięskim pomiotem, wyglądali na zmartwionego losem Czarnoskrzydłego. Baldrughan postanowił zainterweniować, z trudem ignorując cuchnącą mroczną mocą aurę Przemienionego. Spojrzał na skurzczonego w cierpieniu byłego Upadłego i z obrzydzeniem dotknął jego ramienia. Choć jego moce duchowe były na niższym poziomie, niż te elementalne, pozwoliły mu na skorzystanie z "przelewającego się kielicha mocy" i dały mu możliwość wypicia paru łyków. W Baldrughana uderzyła znaczna dawka mocy, będąca jednak niczym w porównaniu z efektami klątwy, którą go obłożono niemal czterysta lat temu.

Lodowy Upadły uśmiechnął się zimno.
- Wszyscy po kolei jesteście moimi dłużnikami- jego głos brzmiał jak pękająca kra i jeżdżący po lodzie sztych noża.- A ten przemieniony głupiec podwójnie. Uległ pokusie gorszej, aniżeli tej, która w skutku zamieniła go w Upadłego...-.
Wtem do uszu Lodowego Anioła dobiegł dźwięk zbliżającej się armii nieumarłych. Nie lubił jednak, gdy mu przerywano.
- Śmierć winna być ostateczna...- rzekł i skierował włócznię w miejscie gdzie zaczęły pojawiać się kolejne trupy. Po chwili nastąpił jasny błysk i cała tamta powierzchnia, jak i przestrzeń zamieniła się w kryształową bryłę lodu, skutecznie blokującą wejście do ich miejsca pobytu.
- Jednak w jednym macie rację. Czas opuścić już te ruiny...- Upadły ponownie uniósł lodowe ramiona i skupił się na energii wody, która ich otaczała. Wodne ściany, które zaczął wznosić, szybko przemieniły się w lodowe schody, prowadzące do coraz szybciej rozpadającego się sklepienia.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Lokstar wyrywał pióra z jego skrzydeł. Co ciekawe: żadne z nich nie zabolało Przemienionego. Same lotki układały się równomiernie na całęj "powierzchni" skrzydeł. Ale, co najważniejsze, każde z nich po wyrwaniu powodowało niesamowitą ulgę w ciele Vaxena, który, nadal mocno rozpalony, był w stanie stanąć na nogi. A nawet poczuł się o wiele silniejszy. Nie bardzo interesowało go, co nieznajomy zrobi z tym, co zdobył, wszak jakby nie patrzeć, pomógł on Czarnemu.
        - Dzięki - bąknął cicho Zamaskowany do Lokiego i, ponownie już, stanął na swoje zdrowe nogi. Chwycił Shy ponownie na ręce, pewny, iż tym razem już nic więcej się nie stanie złego. - Już jest o wiele lepiej - zapewnił z uśmiechem Syrenę i odwrócił się w kierunku Baldrughana - Cokolwiek masz na myśli, zamknij się, nim stracisz coś więcej niż czas. - rzucił ze złością na jego "jesteście moimi dłużnikami". Vaxen nigdy nie jest nikomu nic dłużny. A jak jest, to go zabija, i nadal nie jest.
        Lodowy Upadły zasłonił ich zamarzniętą ścianą oddzielając bohaterów od armii trupów. "Co jak co, ale zgadzam się z nim" pomyślał Szermierz po słowach Piekielnego. "Śmierć powinna być ostateczna.". Demon bardzo chciał pokazać nieumarłym z kim zadarli, bardzo chciał im pokazać również, że właśnie natrafili na mrocznego kosiarza swojego pozagrobowego życia. nie miał jednak takiej możliwości. Kathleen, której obiecał powrót na powierzchnię, nie byłaby z tego zadowolona. Poza tym, nawet mimo iż wolałby umrzeć tutaj wraz z nimi wszystkimi, niż uciekać, chciał spędzić z Naturianką jakąś upojną noc. Jej charakterna osobowość i ponętna sylwetka dopiero teraz zostały przez Przemienionego dostrzeżone i... no właśnie... Vaxenowi chyba się spodobała Ogoniasta, co nie mogło nastąpić podczas samej podróży. Czarnooki był zbyt zajęty Mocą. Teraz, gdy już jest w jej posiadaniu, czuł się jak bóg. Był o wiele silniejszy, jego pewność siebie również podskoczyła, zaś morale przewyższały nawet niebo. Chłopak, choć w sumie już bardziej mężczyzna, zdawał się gotowy pokonać samego Prasmoka. "Taka ambicja... Chyba nawet na mnie to już za wysoko" opamiętał się szybko.
        - Ruszajmy - rzekł wskazując Kathleen otwartą dłonią schody, puszczając ją pierwszą. Tym razem, skoro się ulatniali, to ona powinna być pierwsza bezpieczna. Następnie przepuścił Baldrughana, który lekko zwlekając, rzucił Czarnemu Szermierzowi niepochlebne spojrzenie. Potem minął go Lokstar, którego Vax dłonią złapał za ramię i przez sekundę coś szepnął mu do ucha. Dawny Łowca Dusz usłyszał krótką wypowiedź: "Weź ją do Fargoth. Znajdę was i zapłacę ci".
        Ostatni biegł nowo ochrzczony Demon. Rzucił jeszcze krótkie spojrzenie na watahę trupów, które właśnie zniszczyły lodową barierę i starały się dostać do schodów, którymi uciekali na powierzchnię towarzysze. "Jeszcze wrócę... I odegram się" zapewnił we własnych myślach bardziej siebie, niż nieumarłych, i ruszył truchtem za całą resztą.
        Sklepienie zawaliło się z hukiem i chmurą kurzu ukrywając wszystko w brunatnym mroku.

        "Ciekawe, co się stało ze smokiem...". Znajdowali się jakieś dwie godziny drogi od zniszczonej oazy, którą się tu dostali. Słońce znajdowało się nad horyzontem, jednak ciężko było określić, czy był to wschód, czy zachód. Palmy w około wysuszonego jeziorka niemal całkowicie wyschły. Ciekawe, ile trwało to, co przeżyli. Kilka dni, może jedną dobę, nie dało się tego jednoznacznie określić od razu.
        - Jeszcze kiedyś się zmierzymy - rzucił z wściekłością do Baldrughana. Niepochlebne spojrzenie tym razem zwrócone było na Upadłego. - Obiecuję, że zginiesz. Tak, jak już wielu. - dodał i rozłożył Eteryczne Skrzydła. Czuł się z tym nieco dziwnie, ale raczej robił to instynktownie. Nadal wydawało mu się, że na plecach ma te zbudowane z mięśni i kości, więc nie sprawiało mu problemu poruszanie nimi. Uderzenie nimi w powietrze dawało jednak taki sam efekt: wzniecił tuman piachu i wyskoczył w powietrze. Czas odpocząć po tym wszystkim. Muszę jeszcze podziękować Anie..." pomyślał Vaxen i machnął pierzem dookoła siebie. ruszając na południe, a przynajmniej tak mu się zdawało.

        Potem miało się okazać, że kierunek, który obrał był zupełnie inny. Kierował się na Mroczne Doliny...


Ciąg dalszy: Vaxen van Qualn'ryne
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

Kiedy zapewnił ją, że wszystko z nim w porządku, uśmiechnęła się w duchu i odetchnęła z wyraźną ulgą. Nie, wcale nie zależało jej na zdrowiu Puchacza, po prostu... po prostu obiecał, że wydostaną się na powierzchnię i odnajdą rodziców dziewczynki albo odprowadzą ją do wioski, którą zamieszkiwali ludzie. Skoro o Shy mowa, to właśnie znajdowała się w objęciach Vaxena i ona sama się do niego przykleiła jak jakiś rzep. W przeciwieństwie do Syreny, cieszyła się, że jej idol i partner w walce wyzdrowiał. Był to dość słodki obrazek. Zresztą. mało ważny szczegół.
Jak dobrze, że Kath nie potrafiła czytać w myślach, bo inaczej znany jej z imienia Przemieniony oberwałby porządnie po łepetynie. Mało ważny szczegół. Ponownie.
Kiedy Vaxen nakazał im ruszać i na dodatek przepuścił rudowłosą jako pierwszą, ta od razu wyrwała mu z rąk dziewczynkę. Nie ufała mu, dlatego wolała mieć tę kruszynkę przy sobie. Trzymając ją w objęciach, biegła schodami w stronę światła, w stronę świata zewnętrznego, gdzie będą na nowo bezpieczne i... i udało się. Po kilku minutach przywitał je ogromny żar, który od razu zaczął dokuczać mieszkance wodnej toni.
- Gdzie są moi rodzice? Kath...? Gdzie mama? Gdzie tatus? - zaczęła pytać dziewczynka. Owe pytania były dla Ogoniastej czymś na wzór sztyletów przeszywających serce. Bolały jak jasna cholera, a to dlatego, że nie znała na nie odpowiedzi. Chciała jej powiedzieć, że ich znajdą, że wróci do domku, jednak bała się, że tego słowa nie dotrzyma.
- Coś wymyślimy, skarbie... nie martw się - wyszeptała i spojrzała w niebo. Tam ujrzała coś nieprawdopodobnego. Tak. To był Vax. Własnie sobie leciał nie wiadomo gdzie, kompletnie nie przejmując się losem swoich "podopiecznych".
Wiedziałam, pomyślała, zaciskając dłonie w pięści.
- Wiedziałam, że nie można Ci ufać! Obiecałeś! Słyszysz?! Obiecałeś mi! - krzyknęła, powstrzymując łzy, ale jedna, samotna, i tak wydostała się spod jej zamkniętych oczu i swym nikłym chłodem, orzeźwiła prawy policzek Kathleen. Wtedy też dziewczyna usłyszała inny szloch. Nie należał on do Shy, ani też do Lokstara czy drugiego Upadłego. Od razu odwróciła się w tamtą stronę i ujrzała dwoje ludzi klęczących na piasku i szlochających.
- To mama! Kath, to mamusia i tatuś! - krzyknęła dziewczynka, wyrywając się z objęć swojej opiekunki, a kiedy ta postawiła ją na ziemie, od razu pobiegła w stronę swoich rodziców. A Syrena razem z nią.
Uścisków nie było końca. Tak wyglądało prawdziwe szczęście. To był dopiero słodki obrazek, prawdziwa, kochająca się rodzina.
- Dziękujemy Ci za opiekę nad naszą córeczką. Proszę, powiedz, jak możemy Ci się odwdzięczyć - rzekła matka, do której Shy nie była ani trochę podobna. Miała za to oczy ojca i ten sam uśmiech.
Dziewczyna nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bowiem mała wtrąciła się w rozmowę.
- Ona potrzebuje duzo wody. Bardzo duzo.
Nie musiała długo czekać na reakcję małżeństwa. Od razu oddali niebieskookiej jeden z bukłaków z wodą. Zaś od Shy dostała naszyjnik z muszelek, który sama do tej pory nosiła. Był śliczny i widać, że zrobiła go sama.
Cóż... mogła tylko podziękować i tak też zrobiła.

Odeszła kilka kroków i upadła na żarzący się piasek, przynajmniej tak to odczuwała. Całe szczęście, że rodzice dziewczynki się znaleźli. Teraz tylko ona tutaj umrze.
- Jeśli jakimś cudem przeżyję... to ukręcę mu łeb - wyszeptała nieco głośniej niż zwykle, po czym po prostu usnęła.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Prychnął nienawistnie, gdy Vaxen zostawił ich na środku pustyni. Nie obchodziło go to. Był kolejnym plugawym przedstawicielem swej nowej rasy. Z lekką irytacją spojrzał na uśpioną syrenę, po czym skierował wzrok na stojącego tuż obok Demona. Podszedł do Lokstara i wskazał na Naturiankę, a jego głos był jak sto kilofów uderzających o lodową górę:
- Zabierz stąd Syrenę, Demonie. Sama długo nie przetrwa na pustyni, a pełni zasługuje na to by żyć. Jeszcze się spotkamy.- Rzucił Baldrughan, odwracając się plecami i odchodząc. - A jeśli dowiem się, że tego nie zrobiłeś... Może i jestem Upadłym, ale to tylko zwiększy moją furię, którą wyląduje na Tobie, gdy Cię znajdę. Prawdziwą furię Anioła. Więc dobrze radzę, postaraj się.-

Powiedziawszy to, Baldrughan wzbił się w powietrze na swych mocarnych skrzydłach, wywołując kolejne, lodowate uderzenia wiatru. Jeszcze raz spojrzał na Syrenę i cicho wyszeptała parę słów. Z nie spadł deszcz. Nie była to zwyczajna mżawka, ale prawdziwa, lodowata ulewa. Ulewa hojności Upadłego, dla Syreny.
- Ciebie też jeszcze spotkam, Kath...- wszyszeptał cicho i zostawił pustynię za sobą.
Ta moc... Vaxen, szykuj się na Śmierć. Baldrughan Isophielion rownież pożąda mocy... Mocy Wolności.

Ciąg dalszy: Baldrughan Isophielion
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Przy wejściu do nowo powstałej klatki schodowej został zatrzymany przez przemienionego skrzydlatego na dosłownie sekundę.
         - Weź ją do Fargoth. Znajdę was i zapłacę Ci. - Biegł po lodowych schodach w górę i zastanawiał się co mogły znaczyć te wypowiedziane naprędce słowa. Kierowali się na powierzchnię. Nie oglądał się za siebie, nie interesował go ani walący się strop, ani to co właśnie przygniatał. "Za dużo ja na jeden dzień..." Rzucił w myślach gdy niemal wywrócił się na schodach. Chwilę zajęło im wydostanie się z tych katakumb, a gdy dotarli wreszcie na szczyt schodów słońce prażyło i nie śpieszyło się za horyzont. Wszyscy wyszli cało, prawie. Zastanawiający był los świeżo upieczonego demona. "Co to za magia, moc, go tak załatwiła? Nie możliwe..." Urwał, gdy w słońcu ujrzał jego nowe skrzydła w całej okazałości. Były jakby zawieszone w powietrzu. "A to ci ciekawostka" Spojrzał na pióra wyrwane wcześniej z tych eterycznych skrzydeł. Szybko też zlustrował rudowłosą i dziewczynkę czy im nic się nie stało. Jemu samemu już przestawały doskwierać rany odniesione w wyniku spotkania z nieumarłymi. Otrzepał się z kurzu, który był wszechobecny po zawalonym stropie jaskini. Spojrzał też na potężnego lodowego upadłego. W sumie nie wiedział co przykuło jego uwagę. Może za wyjątkiem chłodu bijącego od jego osoby.
         - Wszys... - Urwał i dokończył szeptem. - ...cy cali? - Zdał sobie sprawę, że zadane przez niego pytanie było nad wyraz nie na miejscu. Na nikim nie było widać większych obrażeń. Przynajmniej na skrzydlatych. "Co ja w ogóle tu robię?" Zganił się w myślach i postanowił się nie wtrącać więcej. Dalej zastanawiał się, co miał na myśli skrzydlaty. I co ma do tego wszystkiego Fargoth? "Czyli muszę wrócić. No dobra, jak ma zapłacić? Nie podoba mi się ten typ, choć ten lodowy bardziej. Cóż, zlecenie to zlecenie." Nie rozmyślał dalej. Ujrzał tylko jak jego "zleceniodawca" zebrał się do lotu i chwilę po tym mknął przed siebie. Rzucił tylko coś do drugiego upadłego. Brzmiało jak groźba, którą było wypowiedziane zdanie. Na szczęście nie było skierowane do Lokiego. Jeden kłopot mniej. Nagle obrócił się widząc jak rudowłosa oddaje dziecko ich rodzicom. "A ci tu skąd? Co jeszcze mnie zaskoczy dzisiaj na tej cholernej pustyni?!"

         - Zabierz stąd Syrenę, Demonie. Sama długo nie przetrwa na pustyni, a w pełni zasługuje na to by żyć. Jeszcze się spotkamy.- Rzucił lodowy, odwracając się plecami i odchodząc. - A jeśli dowiem się, że tego nie zrobiłeś... Może i jestem Upadłym, ale to tylko zwiększy moją furię, którą wyląduje na Tobie, gdy Cię znajdę. Prawdziwą furię Anioła. Więc dobrze radzę, postaraj się. - Skończył wypowiedź i również wzbił się w powietrze.
         - Byle nie prędko... - Lokstar był skonsternowany arogancją jaka biła od lodowego upadłego. Nie dość, że chyba nie znał słowa wychowanie w danym momencie, to jeszcze gadał jakby był najpotężniejszy w okolicy. "Tak napompowanego delikwenta to dawno nie widziałem." Fakt po odlocie swoje dawnego pobratymcy, który również okazał się draniem dbającym o własny tyłek, był właśnie najpotężniejszy. "Chyba za wcześnie się ucieszyłem." Jednak chłód, nie ten faktyczny, który powodował gęsią skórkę, tylko ten w jego wnętrzu, żadnych uczuć, był dość przerażający i odrobinę denerwujący. Szybko jednak wybaczył w duchu obu. Nie miał im tego za złe. Sam by tak zrobił gdyby mógł tak zwyczajnie odlecieć na skrzydłach, których, los chciał, nie miał. Spojrzał na dziewczynę, która coś wyraźnie mamrocząc pod nosem na któregoś ze skrzydlatych przeszła kilka kroków po czym zemdlała. "No ładnie. Teram mam nieprzytomną rudą na głowie, złowrogą zapowiedź lodowego jegomościa i obietnicę zapłaty od przemienionego. I na domiar złego nie znam żadnego z imienia. No psia jego mać. Odrobiny kultury. Ale nie... Każdy jest potężny i nie musi dbać o słabszych. Chodzisz? fajnie to idź sobie sam poradź. Ładne rzeczy." W tym momencie lunęło. Lodowy upadły sprowadził zimny deszcz. Mimo wszystko miła odmiana po duszącym skwarze i zatykającym płuca kurzu tam na dole. "Fajnie. Teraz jeszcze leje. Dzięki ci o wielki lodowy... Tfu..." Splunął "A żeby ci piórka powypadały!" Na całe szczęście zachował nad sobą kontrolę i nie dał po sobie poznać złości jaka nim zawładnęła. W sumie sam nie wiedział czemu miał taki stosunek do tych dwóch mężczyzn ze skrzydłami. Jeszcze raz spojrzał na potężne skrzydła niosące tych dwóch w różnych kierunkach. "Za jakie przewinienia muszę to znosić. Liczę na sowitą zapłatę." Uśmiechnął się pod nosem i podniósł rudowłosą z piasku. Spojrzał też na bukłak z wodą. "Woda to woda" Bukłak schował w swojej eterycznej torbie, a sam spojrzał z bliska na twarz dziewczyny, którą właśnie trzymał na rękach.
         - Dla ciebie przynajmniej część podróży minie niezauważenie. Szczęściara... - Zaśmiał się i zarzucił dziewczynę sobie na ramię niczym worek. - Proszę o wybaczenie ale tak mi będzie wygodniej. - Ruszył przed siebie w strugach deszczu. Teraz było znacznie chłodniej a po mokrym piasku szło się nieco lepiej. Nie gryzł tak w nos i gardło.

         Z racji, że był demonem radził sobie z wysiłkiem związanym z niesieniem dziewczyny na ramieniu. Trochę głupio mu było za to co myślał i chciał powiedzieć skrzydlatym. Szybko jednak stłamsił to uczucie. Oczami wyobraźni szukał końca pustyni. Deszcz powoli zelżał aż w końcu zupełnie zniknął. Raz po raz zraszał usta rudej wodą, aby mimo wszystko się nie odwodniła. Sam też pił niewiele. Oszczędzał maksymalnie zapasy. W oddali migotały już zielone równiny. Tak się przynajmniej zdawało. "Trzeba gdzieś odpocząć. Jutro ruszymy w dalszą drogę" Ciężko o nocleg na środku piaszczystego pustkowia. Loki tym się jednak nie martwił. Szybko jednak zmajstrował mały grajdołek chroniący od wiatru. Ułożył rudowłosą dziewczynę, sam położył się obok i przykrył oboje płaszczem aby ich przez noc nie zasypało i nie pogrzebało żywcem. "No miejmy nadzieję, że wytrzymamy do jutra."

        Długo nie mógł zasnąć wpatrywał się w gwiazdy i rozmyślał nad wydarzeniami z minionego dnia. Księżyc swym sierpem przyozdabiał nieboskłon wśród setek gwiazd migoczących na ciemnogranatowym tle. Leżąc tak wyciągnął przed siebie dłoń, w kierunku nieba, i zaczął bawić się kartami, może w końcu go znuży i będzie mógł zasnąć. Przerzucał karty w palcach przez kilka dobrych godzin, gdy wreszcie w jego palach ukazał się as pik. Krótko po tym zasnął.
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

        Jako iż była nieprzytomna, to nie miała możliwości do protestowania. Jej bezwładne ciało zostało potraktowane jak worek ziemniaków, ale nie mogła przecież marudzić - lepszy worek ziemniaków niż zmienienie się w pianę morską. A słyszała o wielu takich przypadkach, kiedy nierozsądna Syrena wyszła na powierzchnię i pod wpływem zachwytu zapominała o powrocie do domu, i... puf! Nie ma już Syreny. Może dlatego ojciec nie pozwalał jej się wynurzać. Swoją drogą, ciekawe czy w ogóle zauważył nieobecność córki, w końcu nie wróciła do "domu" rano i następnego ranka też nie. Ile ta przygoda w ogóle już trwa? Dwa dni, trzy...? Tydzień to to raczej nie był, ale już sama nie wiedziała.

        Syrena przebudziła się, kiedy blask porannego słońca spoczął na jej bladej twarzyczce. Otworzyła leniwie oczy, po czym rozejrzała się dookoła. Wszędzie był piasek, piasek i jeszcze więcej piasku, człowiek, piasek... Zaraz, zaraz... człowiek?! Szybko powróciła wzrokiem do postury nieznanej jej z imienia postaci. Mężczyzna, ciemne włosy, śpi. Albo nie żyje.
Dziewczyna zbliżyła się do niego nieufnie i odgarnęła mu długie kosmyki z twarzy, aby móc mu się przyjrzeć. Z tej odległości słyszała jego oddech, więc albo zemdlał, albo naprawdę spał. Poza tym, miała dziwne prześwity w pamięci i wydawało jej się, że skądś kojarzy owego mężczyznę.
        - Momencik - wyszeptała sama do siebie,przykładając opuszek palca do ust. I nagle jakby dostała olśnienia. Liddel, Shy, ucieczka przed Lodowym, uratowanie Puchacza, walka z Lichami, zawalenie się stropu, kolejna walka, przemiana Vaxa i ten ciemnowłosy, który mu pomógł. Tak, teraz wszystko układało się w logiczną całość! To on wyrwał szermierzowi te dziwne piórka, tym samym zabierając od niego przeklęty ból.
        Tylko dlaczego postanowił jej pomóc? Przecież mógł ją zostawić na środku pustyni i ratować samego siebie. Cóż, tak właśnie zrobił Vaxen. Jak sobie teraz o tym wszystkim myślała, to miała jeszcze większą ochotę roztrzaskać mu te maskę na głowie. A później skręcić łeb. Mogło być ten na odwrót, kolejność dowolna. Nie czuła jakiegoś większego pragnienia, czyli nieznajomy musiał ją poić podczas gdy ta była nieprzytomna. Wcale nie musiał, ale to już kolejny szlachetny czyn z jego strony.
        Kathleen nie miała bladego pojęcia, gdzie są i jak długo tu będą. Nie znała się na przetrwaniu, więc wolała poczekać, aż jej wybawca się obudzi. Swoją drogą, nie rozumiała jeszcze jednej rzeczy. Dlaczego miała mokrą sukienkę i włosy? Nie, to akurat mało ważne.
        W każdym razie, siedziała przy nim tak długo, póki nie otworzył oczu. Trochę to trwało, więc aby nie umrzeć z nudów, bawiła się kartami,które znalazła przy boku mężczyzny. Układała z nich zamki, które zaraz zdmuchiwał pustynny wiatr, uczyła się tasować. Widziała jak w karczmach ludzie tak robią z tymi usztywnionymi kartkami, ale nie wiedziała do czego to służy i przede wszystkim, jak to się robi, aby nie wypadły one z rąk.
        W pewnym momencie usłyszała cichy pomruk zmieszany z westchnieniem. Brzmiało to trochę jak gdyby grubaśny kot się przeciągał na słońcu. Od razu odwróciła się w stronę źródła owego dźwięku i ujrzała budzącego się mężczyznę. Z szerokim uśmiechem zbliżyła się do niego i zaczęła ględzić jak najęta:
        - Cześć, jestem Kath! Nie obrazisz się, że wzięłam Twoje karty? Trochę tu nudno, więc musiałam się czymś zająć. A Ty, jak masz na imię? Ach... i bardzo Ci dziękuję za ratunek! Gdyby nie Ty, już dawno bym nie żyła. Jestem Twoją dłużniczką!
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Przeciągnął się z pomrukiem i obrócił. Jego oczom ukazała się wesoła twarz rudowłosej, która zaczęła z miejsca zasypywać go słowami niczym wczorajszy deszcz.
         - Spokojnie... Dzień dobry... - przetarł ręką czy co było kiepskim pomysłem, zważywszy na ilość otaczającego ich piasku. Wstał otrzepał się z piasku, pomógł też wstać Kath podając jej rękę. W tym geście miał doskonałą okazję. Zgięty wpół. - Jestem Lokstar. Ale dla tak pięknych kobiet - Loki. - Uśmiechnął się szczerze i pociągnął damę w górę. - Zakładam, że napiła byś się czegoś? Długa droga jeszcze przed nami. - Rzekł gdy w dłoni pojawił mu się bukłak z wodą. Podał jej. - A kartami się nie przejmuj. Jak chcesz to na miejscu pokaże ci parę sztuczek. - Słowa padały lekko z miłym dla ucha tonem, a w dłoni obracały się karty.

        Rozejrzał się wokoło. Nic. Tak samo jak wczoraj. Piasek, piasek, piasek i więcej piasku. Z tą różnicą, że teraz będzie miał towarzystwo. Coś mu podpowiadało kierunek. Później się miało okazać, że prawidłowy. Zarzucił płaszcz na ramię i wskazał dłonią rudowłosej kierunek.
         - Idziemy? - Uśmiechnął się miło. A przynajmniej taki miał zamiar. Efekt na rozespanej twarzy był taki sobie.

        Pustynię przemierzali wytrwale, wody nie brakowało. Wiatr również nie utrudniał wędrówki, a wszystko wskazywało na to, że dotrą do Fargoth jutro, gdy już otworzą bramy.

         - Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale czy mogłabyś mi powiedzieć, skąd taka drobna istotka, jak ty... - skłonił się przepraszająco - ...wzięła się w tak nieprzyjaznym miejscu? W dodatku z takimi nieprzyjemnymi typami. - Szedł obok przyglądając się reakcji dziewczyny.
         - Tak przy okazji, idziemy do Fargoth. Najbliższa znana mi miejscowość, gdzie będziemy mogli odpocząć i się najeść. Później pomyślimy co dalej. - Rzucił jakby od niechcenia, gdy dialog z rudą ustał, aby podtrzymać jakiś kontakt.

        W czasie wędrówki nie wiele się działo. Jakieś ptaki, najprędzej padlinożerne co jakiś czas dotrzymywały im kroku, jednak szybko rezygnowały z posiłku. Wszystko szło jak po maśle i już wkrótce dotarli do granic pustyni. Pojawiła się trawa i zrobiło się nieco chłodniej. Dalej trasa nie sprawiała żadnych posiłków.

"Ciekawe co się wydarzy jak zobaczą mnie strażnicy przy bramach. Trochę narozrabiałem." Zaśmiał się w duchu.

Ciąg dalszy: Lokstar
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

        Lokstar, Loki... dość proste imię do zapamiętania, nawet dla osób cierpiących na pamięć krótkotrwałą. Swoją drogą, wyglądał on na naprawdę sympatycznego, a do tego jaki dżentelmen! Kiedy pomagał jej wstać, uśmiechnęła się ciepło, bo dawno z podobnym traktowaniem nie miała styczności. Cóż, trytony zazwyczaj nie zwracają na nią uwagi, aczkolwiek, jeśli by tak było, to na dnie oceanu trudno odsunąć damie krzesło, bądź pomóc jej pokonać daną przeszkodę. Na powierzchni doświadczyła już tak wielu rzeczy, a tak malutko wiedziała o tym "nadwodnym" świecie.
        Kath wzięła od mężczyzny bukłak z wodą i upiła z niego kilka łyków, zerknąwszy wcześniej na swój wisiorek. Otrzymała ten magiczny naszyjnik od starej wiedźmy, kiedy pierwszy raz wyszła na powierzchnię. Poprzez pojawienie się na nim czarnego delfina, miał ją informowac o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Tym razem nie było nic widać, więc Lokstar musiał mieć naprawdę czyste intencje. Tylko co nim kierowało... Po uzupełnieniu płynów w organizmie, pozbierała z piasku karty mężczyzny i podała mu je. Naprawdę pokaże jej jakies sztuczki? To wspaniale! Miała ochotę zacząć skakać, tańczyć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Nie miała pojęcia, skąd u niej taki nagły przypływ entuzjazmu.
        Spojrzała w kierunku, który pokazała dłoń Lokstara. Właściwie... to dokąd on chciał iść? Tu był tylko piasek i jeszcze więcej piasku! Ale co jej szkodzi. Jak zginie, to w miłym towarzystwie.
        - Tak, chodźmy. - Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła.

        Dziewczyna podczas wędrówki podskakiwała, trochę tańczyła i śpiewała. Miała w sobie tyle energii, tak jakby woda od ludzi była zaczarowana.Może coś w tym było...Gdy usłyszała jak mężczyzna się odzywa, przerwała swą piosnkę i zwróciła ku niemu wzrok. Och, dobre maniery nie opuszczały go nawet na krok, to miłe.
         - To dość długa historia... zaczęło się kilka dni temu w karczmie - powiedziała cicho i rozpoczęła swą opowieść. Wspomniała o Liddel,o tym jak elfka i Vax zrobili zadymę w karczmie, o wyprawie, nowym Upadłym, później Lodowym Upadłym, i o tym, że ma wplanach ukręcić Puchaczowi łeb. Tak, musiała to powiedzieć. Sama miała do niego kilka pytań, ale najbardziej tłamsiło ją to, dlaczego postanowił pomóc takiej rudej jak ona. mimo swej ciekawości, nie znalazła w sobie wystarczającej ilości odwagi.Kto wie, przecież mógł ją zawsze zostawić i sam iść dalej. A tego nie chciała.
         Fargoth... Miasto,o którym nie miała pojęcia. Cóż, trochę sobie pozwiedza. żyła jednak nikłą nadzieją, iż znajdzie się tam odpowiednie jeziorko, które przedłuży czas, który pozostał jej w ludzkiej formie.

Ciąg dalszy: Kathleen
Zablokowany

Wróć do „Zatopione Miasto”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości