Efne[Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

Miasto założone na cześć córki króla Bedusa, która w wieku dziesięciu lat oddała swój wzrok za lud. Uratowała go od zniszczenia. Efne otaczają liczne lasy, góry oraz wzgórza graniczące z Pustynią Nanher.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

        Podczas prowadzenia niezwykle miłego dialogu z córką swych nowych właścicieli, Nevaeh dzieliła uwagę między baczną obserwację niebianki, a wędrowanie po bezdrożach własnych wspomnień. Przez głowę bardki przemknęła myśl, że zachowanie Aureoli uległo subtelnej zmianie, lecz zaraz dalsze pytania panienki zepchnęły ową myśl na sam skraj świadomości wokalistki.
        - Tak, śpiew możemy poćwiczyć - zgodziła się bez większych oporów. - Nie chcę, żebyś miała mnie za nie wiadomo jak wielki autorytet w tej kwestii, bo sama jestem w dużej mierze samoukiem, ale chętnie udzielę ci kilku dobrych rad, jeśli będzie trzeba.
        Na wzmiankę o tańcu śpiewaczka zaśmiała się, odrobinę niepewnie. Uważała zapał niebianki za uroczy, aż przez ułamek sekundy odniosła wrażenie, że naprawdę chciałaby spróbować. Potem jednak wróciła świadomość tego, jak zazwyczaj kończą się tego typu próby, a Nevaeh nie zamierzała kompromitować się w oczach wszystkich bardziej niż potrzeba. Pokręciła głową, ledwo dostrzegalnie. “Może kiedyś, w odległej przyszłości…”
        - Opowiem ci o wszystkim, co tylko cię zainteresuje - mrugnęła porozumiewawczo. - Ale uprzedzam, żebyś potem nie była rozczarowana, spodziewając się wielkich przygód. Jestem zwykłą bardką, niewolnicą, a nie łowcą nagród, tudzież damą w opresji czy innym herosem. W moich historiach nie znajdziesz walk z potworami, ukrytych skarbów ani rycerzy na białym koniu…

        Nevaeh znów delikatnie przygryzła dolną wargę. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że choć rozmowa z zarządcą posiadłości w zasadzie niewiele różniła się od tych, które przeprowadzili ze sobą do tej pory, to jednak tej konkretnej towarzyszyło osobliwe napięcie. Być może chodziło o dwóch dodatkowych świadków, których przenikliwe spojrzenia bardka czuła na sobie przez cały czas trwania ich dialogu, a może o coś zupełnie innego… Lutnistka była rozproszona - to znaczy, bardziej niż zwykle - i z wielkim trudem przychodziło jej skupienie własnych myśli, choć dziwnym trafem prowadzenie konwersacji z Rianellem nie sprawiało jej szczególnego problemu. Wprawdzie z początku bardzo się pilnowała, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby zostać przez mężczyznę odebrane jako nietaktowne, lecz w miarę upływu czasu i kolejnych słów, w jej wypowiedź wkradł się nieco swobodniejszy ton, świadczący o tym, iż kobieta nie czuje się źle w towarzystwie Pestellego.
        - Bez obaw, nie miałam na myśli niczego złego - zapewniła, mając nadzieję, że prychnięcie zarządcy nie jest oznaką dezaprobaty w jej kierunku. - To zupełnie normalna rzecz; kiedy tak wiele istot żyje pod jednym dachem, nie da się uniknąć poczty pantoflowej. A dopóki nikogo to nie krzywdzi… - urwała i nieznacznie wzruszyła ramionami. Jej konkluzja była tak oczywista, że wokalistka nie wątpiła, iż Rianell resztę zdania dopowie sobie z kontekstu.
        Trochę rozczarowała ją reakcja półelfa na propozycję wybrania przez niego jednej piosenki na wieczór. Śpiewaczka naprawdę pragnęła sprawić mu przyjemność - i wbrew temu, co przed chwilą powiedziała, nie chodziło tylko o odwdzięczenie się za uroczą gałązkę zdobiącą teraz włosy artystki, choć to na pewno też miało jakieś znaczenie. Chciała po prostu zobaczyć jak wygląda twarz zarządcy, kiedy mężczyzna się uśmiecha; nie tym wystudiowanym, służbowym uśmiechem, lecz szczerze. Nie przez wymogi etykiety, lecz z własnej woli. Nie była pewna czy kiedykolwiek zdoła sprawić, że za jej przyczyną chmurne oblicze Pestellego się rozpogodzi, co jednak wcale nie znaczyło, że nie zamierzała spróbować. Do tej pory jej śpiew porywał całe rzesze istot, wlewając w nie wszystkie uczucia, którymi wokalistka chciała się podzielić, lecz kobieta dobrze wiedziała, że pociągnięcie za sobą tłumów, a dotarcie do jednej, konkretnej osoby, to dwie zupełnie odmienne rzeczy. I nie miała wątpliwości, która z nich wymaga więcej pasji i zaangażowania.
        - Nie sądzę, żeby była to kwestia bycia prymitywnym, bo za takowego pana nie uważam - oświadczyła. - Myślę, że to raczej przez brak doświadczenia, a nad tym można popracować, wystarczy odrobina chęci... - uśmiechnęła się nieco szerzej, skubiąc wargę zębami, po czym wydała z siebie lekkie westchnienie. - W takim razie dołożę wszelkich starań, żeby zarówno panu, jak i państwu Mandeville oraz całej publiczności spodobało się to, co usłyszycie. Bo patrzeć nie ma na co - zaśmiała się pogodnie.
        Czułe uszy bardki wychwyciły ciche parsknięcie, które Amser wydała z siebie po upomnieniu Rianella.
        - Skoro nasza gwiazda sama twierdzi, że nie ma co patrzeć, chyba wypadałoby to zmienić, nieprawdaż? - mruknęła tancerka, a Nevaeh, choć odrobinę dotknięta jej ironicznym tonem, musiała przyznać, że dziewczyna podała całkiem słuszny argument na swoją obronę.
        Po usłyszeniu kolejnego upomnienia, tym razem skierowanego w stronę czarnowłosej malarki, śpiewaczka zaśmiała się w duchu. Pomimo tego, że reakcja rzeczonego Pestki na pseudonim wydała jej się na swój sposób zabawna, kobieta nie chciała dodatkowo narazić się zarządcy, który najwyraźniej rzeczywiście nie lubił spoufalać się z artystkami. Jednak kiedy Pestelli na chwilę odwrócił wzrok, a Iorwen, korzystając z okazji, bezczelnie wywaliła jęzor w całej okazałości i po raz nie wiadomo już który przewróciła oczami, Nevaeh nie mogła dłużej się powstrzymać; z jej ust wyrwał się chichot, który szybko stłumiła, usiłując przybrać skruszony wyraz twarzy.
        Ze spokojem wysłuchała opinii półelfa, z którą, chcąc nie chcąc, musiała się zgodzić, mimo iż część jej świadomości, odpowiedzialna za strefę komfortu, głośno protestowała. Rzuciła przelotne spojrzenie swojej szacie i skrzywiła się. Szkarłatne plamy z farby, które za sprawą Iorwen ozdobiły suknię bardki, sprawiały, że kobieta wyglądała obecnie jak niedoszła ofiara brutalnego morderstwa.
        - Nie musi pan szukać eufemizmów - machnęła ręką, udając niewzruszoną, choć w głębi serca trochę się stresowała tą całą sytuacją i szczerze powiedziawszy, cieszył ją fakt, że Rianell widocznie starał się być dla niej miły. - Nazwijmy rzeczy po imieniu: ta suknia to łachman i nie nadaje się na salony. I właśnie dlatego zawsze wolałam występy w gospodach od tych wszystkich wspaniałych pałaców i kolorowych falbanek, do których nigdy nie pasowałam… Zresztą nieważne; skoro powiedziałam, że podporządkuję się pańskiemu zdaniu, to tak właśnie zrobię - oświadczyła stanowczo. - W obecnej sytuacji nie sądzę, żeby ta kiecka miała mi się jeszcze do czegokolwiek przydać - dodała, nie kryjąc lekkiego żalu. - Chociaż trochę szkoda tak po prostu ją wyrzucać… A gdyby tak oddać ją jako kostium do teatru? Materiał może i na to nie wygląda, ale jest naprawdę porządnej jakości. Jest tu w okolicy jakiś teatr? … Znowu za dużo mówię, prawda?
        Uwadze Nevaeh nie uszedł fakt, iż pozostałe artystki zdawały się być urażone komentarzem zarządcy o byciu grzecznym, choć lutnistka podejrzewała, że Iorwen tylko udaje wielce oburzoną; jej przypuszczenia potwierdziły się, gdy już na korytarzu dziewczyny skrzyżowały spojrzenia, a malarka błysnęła zębami w uśmiechu i wykonała brwiami jakieś dziwaczne akrobacje, których Nev nie potrafiła zinterpretować. Amser znów milczała, miotając wzrokiem pioruny. Z jakiegoś powodu wyglądała na zirytowaną…

        Zachowanie Pestellego z minuty na minutę coraz bardziej zaskakiwało Nevaeh. Kiedy poczuła dotyk jego dłoni nieco poniżej swojej talii, niemal podskoczyła w miejscu i mimo że tym razem nie zaznała tego nieprzyjemnego dreszczu, który zazwyczaj towarzyszył dotykowi mężczyzny, całe jej ciało znów stało się naprężone niczym struna lutni. Jednak gdy odniosła wrażenie, iż Rianell zamierza cofnąć rękę - choć może tylko tak jej się zdawało - zareagowała w sposób nieoczekiwany dla niej samej, nakrywając dłoń zarządcy swoją własną i tym samym ją przytrzymując. W jakiś niezrozumiały sposób wydało jej się to na miejscu, poza tym śpiewaczka uznała sytuację za dobry moment na rozpoczęcie walki z tym denerwującym odruchem obronnym, któremu zazwyczaj się poddawała, ilekroć ktoś nawiązywał z nią kontakt fizyczny. (Co wcale nie oznaczało, iż sama z własnej woli nie podejmowała takiej inicjatywy; ba, wokalistka wręcz uwielbiała rozdawać znajomym przypadkowe uściski). Prawie natychmiast jednak cofnęła rękę, uświadamiając sobie, jak jej nagły wybryk może być odczytany przez świadków zdarzenia i samego zarządcę.
        “Nie chce pan przejść na ty, ale przed macaniem oporów nie ma, hm?” - pomyślała bardka żartobliwie, bez cienia złośliwości. Dobrze wiedziała, iż nie był to jeden z “tych” gestów; nie w przypadku Pestellego. Przywołała się do porządku. Odniosła wrażenie, że chwilę temu z tyłu dobiegło ją osobliwe chrząknięcie, ale bezpiecznie postanowiła uznać je za wytwór wyobraźni i zignorować.
        Skłoniła głowę z przyjaznym uśmiechem, kiedy została przedstawiona krawcowej, później zaś w milczeniu przysłuchiwała się wymianie zdań między Simoną a Rianellem. Nie chciała niekulturalnie im przerywać, zwłaszcza że i tak chwilowo nie miała nic do powiedzenia. Rozglądała się tylko dyskretnie, wdychając zapach starych i nowych tkanin. Ilość barw nagromadzonych w jednym pomieszczeniu trochę ją przytłaczała, choć na pewno nie tak jak rozległe korytarze, w których kobieta nie tak dawno się zgubiła. W zasadzie było tu całkiem przytulnie; lutnistce przypomniała się garderoba jej matki, z okresu, kiedy jeszcze mieszkały we dworze Lahza’yów. Razem z Yesah uwielbiały bawić się w chowanego między rzędami miękkich sukien, a niekiedy dla wygłupu próbowały założyć na siebie co wytworniejsze egzemplarze. Jak większość dziewczynek w ich wieku, lubiły wcielać się w role pięknych księżniczek, a fantazyjne stroje były takie kuszące...
        - Hola, hola, panie Pestka! - Iorwen obróciła się na pięcie tak gwałtownie, że łokciami trąciła zarówno wyrwaną z zamyślenia Nevaeh, jak i Amser, która syknęła ostrzegawczo. - Już znikasz i umywasz ręce, akurat wtedy, kiedy opinia osobnika płci przeciwnej tak bardzo by się przydała? Nasza kochana bardka na pewno bardzo ceni pańskie zdanie... Co nie, Nev?
        Wokalistka, która zupełnie się nie spodziewała tego typu pytania skierowanego w jej stronę, zamrugała oczami, nie wiedząc, jak w takich okolicznościach powinna się zachować.
        - Ech… ja? Cóż… - szukała w głowie odpowiednich słów. W myślach przeklinała czarnowłosą koleżankę, szczerzącą się jak dziecko, któremu ktoś wręczył ciastko.
        Nieoczekiwanym wsparciem okazała się Amser.
        - Nie bądź głupia - rzuciła beznamiętnie, śwridrując wzrokiem malarkę. - Pestelli ma na głowie ważniejsze sprawy niż dyskusje o fasonach damskich sukienek i podglądanie śpiewaczek w negliżu.
        Mało brakło, by Nevaeh zakrztusiła się powietrzem po słowach tancerki. Zakaszlała kilkakrotnie, błagając w myślach Rianella, by jak najszybciej opuścił pokój, zanim któraś z jej towarzyszek powie coś jeszcze bardziej kompromitującego… o ile cokolwiek może być bardziej kompromitujące.
        - Oj przestań, mówisz tak, bo jesteś za… au! - Iorwen urwała, poczuwszy siłę dyskretnego, acz bezlitosnego kopniaka, którego wymierzyła jej Amser. - Zatroskana! To właśnie miałam powiedzieć. Wcale nie zazdrosna, tylko zatroskana.
        - Ty mała…
        - Dziewczyny, dajcie spokój - Nevaeh zaśmiała się nerwowo, by pokryć własne zakłopotanie. Znała wiele sposobów na wybrnięcie z niezręcznych sytuacji, lecz obracanie wszystkiego w żart zazwyczaj wychodziło jej najlepiej. - Zapewniam was, że nagie śpiewaczki są przereklamowane i nie warto się o nie kłócić. Prawda? - to pytanie skierowała najpierw w stronę Simony, później zaś elfiego zarządcy; skoro udawała, że całe zajście nie zrobiło na niej większego wrażenia, musiała pociągnąć tę farsę do końca.
        Na szczęście nie trwało to długo. Niebawem Pestelli zniknął, a bardka poczuła ulgę z subtelną nutką rozczarowania. Nie znaczyło to, rzecz jasna, iż artystka życzyłaby sobie obecności mężczyzny w chwili, kiedy będzie ona zmieniać strój, ale w jego towarzystwie mogła przynajmniej skupić na nim swoją uwagę, co było o wiele lepsze od bycia atakowaną przez ponure myśli, których Nev nie zdążyła się dotąd pozbyć.
        Teraz jednak musiała się skoncentrować nad jeszcze inną sprawą. Zastanowiła się chwilę, zanim udzieliła krawcowej odpowiedzi na pytanie.
        - Naprawdę, nie ma potrzeby zawracać sobie głowy - uśmiechnęła się i położyła dłoń na ramieniu Simony, delikatnie je ściskając. - Do występu nie zostało zbyt wiele czasu, a nie chcę, żebyś się przeze mnie niepotrzebnie stresowała, więc może po prostu pokażesz mi coś z gotowych strojów? Nie jestem jakaś szczególnie wymagająca, wystarczy mi coś podobnego do tej szaty, którą mam na sobie.
        Gdy cztery kobiety stanęły półkolem na wprost długiego drąga, na którym zawieszone były suknie rozmaitej maści, Nevaeh znów poczuła przypływ nostalgii. Zaraz jednak został on zepchnięty na margines przez pełne zachwytu okrzyki pewnej piegowatej plastyczki, która z zapałem przeglądała stroje, podniecona jeszcze bardziej niż do tej pory.
        - Niby zwykłe kiecki dla służby, a są naprawdę cudne!
        - Tak, są bardzo ładne - przyznała bardka. - Tylko że ja potrzebuję czegoś… skromniejszego. Co zasłania więcej niż absolutne minimum - dodała z naciskiem, kiedy malarka wepchnęła jej pod nos skąpy kawałek materiału, który trudno było w ogóle określić mianem sukienki.
        Przez następne kilkanaście minut zarówno Iorwen jak i Simona podsuwały Nevaeh najróżniejsze stroje - Amser nie brała udziału w wojennej naradzie i sama szukała czegoś dla siebie, stojąc w bezpiecznej odległości od epicentrum chaosu - lecz wszystkie w opinii wokalistki były zbyt frywolne. Spodobała jej się dopiero sięgająca ziemi, zwiewna sukienka z lekkiego materiału, delikatnie zwężona w talii. Całościowo utrzymana w łagodnej, kremowej barwie; gorset, rękawy i dolny brzeg sukni okrywały kolorowe, kwiatowe wzory, głównie brąz i czerwień, z domieszką ciemnego granatu. Wyglądały jak elementy wiejskiego folkloru, ale nie tego prymitywnego, karczemnego; przywodziły na myśl wdzięczne panienki z ukwieconych łąk, o których mowa w ludowych pieśniach.
        - Przymierz ją - odezwała się Iorwen stanowczo, widząc rozmarzony wzrok śpiewaczki.
        Nevaeh przeniosła wzrok na towarzyszkę, po czym znów obdarzyła strój krytycznym spojrzeniem.
        - … Ale ona ma zupełnie odkryte ramiona - położyła dłonie na wspomnianych częściach ciała.
        - I bardzo dobrze! Na pewno będziesz w niej wyglądać o wiele lepiej niż w tym ponurym habicie.
        - Nie zależy mi na tym, żeby pięknie wyglądać. Chodzi o to, żeby przykuć uwagę śpiewem, a nie aparycją.
        - Bzdura - padło nagle z rogu pokoju.
        Trzy pary oczu zwróciły się w stronę Amser. Tancerka westchnęła ciężko, odłożyła na stolik sukienki, których zgarnęła pełne naręcze i skrzyżowawszy ręce na piersi, spojrzała na bardkę wyniośle.
        - Możesz śpiewać jak chóry anielskie i wmawiać sobie, że osiągnęłaś szczyt swoich możliwości; naprawdę nie mam nic przeciwko, bo to zawsze mniejsza konkurencja dla mnie. Lecz jeśli chcesz być godna miana prawdziwej artystki, musisz pamiętać, że dla odbiorcy liczy się całokształt. I owszem, to czy pojawisz się na scenie w worku pokutnym, czy też rzeczonej sukni ślubnej królowej Aladriel, nie wpłynie na możliwości twojego głosu, ale zmieni sposób, w jaki postrzega cię publiczność.
        Iorwen przytaknęła, posyłając Nevaeh znaczące spojrzenie.
        - Jakkolwiek z trudem przechodzi mi to przez usta - skrzywiła się - po raz pierwszy od niepamiętnych czasów muszę przyznać jej rację. Jako malarka wiem bardzo wiele na temat wpływu obrazu na ludzką podświadomość i moja wiedza zgadza się ze słowami Amser. Nev, musisz uwierzyć w siłę kobiecego wdzięku. No i nie uważasz, że jesteś coś winna pewnym osobom? - mrugnęła półżartem.
        Przez kilkanaście sekund lutnistka toczyła ze sobą zaciętą wewnętrzną bitwę. W końcu jednak się poddała. Wzięła sukienkę z rąk Iorwen i usunęła się w najodleglejszy kąt, by zmienić ubranie, podczas gdy jedna z pozostałych dziewczyn starała się choć trochę zasłonić jej nagość pierwszą lepszą płachtą materiału - na wypadek, gdyby ktoś nieproszony nagle wpadł do pomieszczenia. Jak się okazało, czynności zapobiegawcze nie były daremne, bo kilka chwil później ktoś zapukał do drzwi. Nevaeh nigdy jednak nie dowiedziała się, kim był ów tajemniczy gość, bowiem zdołała jedynie usłyszeć surową reprymendę, jaką udzieliła nieszczęśnikowi Iorwen, zanim trzasnęła drzwiami tuż przed jego nosem.
        - … i żeby ci nie przyszło czasem do głowy, że jak jesteś wyżej w hierarchii, to możesz sobie pozwolić na bezczelne molestowanie biednych, rozebranych artystek!
        Śpiewaczka zaniosła się śmiechem. Odniosła nieodparte wrażenie, że w tym towarzystwie nie zazna nudy, będącej skutkiem codziennej rutyny. Poprawiła zwinięte fałdy sukni i przejrzała się w lustrze. Nie mogła zaprzeczyć, nowe ubranie leżało na niej całkiem dobrze; wyglądała zupełnie inaczej niż jeszcze pięć minut temu. I mimo iż jej strefa komfortu została gdzieś daleko w tyle, kobieta uśmiechnęła się do swojego odbicia. Ciekawe, co by powiedziała Yesah, gdyby ją teraz zobaczyła. Ciekawe, co na jej widok powie Rianell...
        - No i teraz wyglądasz prześlicznie! - stwierdziła malarka, zjawiając się nagle za jej plecami. - Prawda, dziewczyny? … Teraz zostaje tylko zrobić coś z tym dzikim buszem na twojej głowie.

        Ostatecznie dziki busz zmienił się w ciężki, gruby warkocz, przerzucony przez ramię Nevaeh. Fryzura była skromna i bardzo prosta, a za jedyną ozdobę służyła kwitnąca gałązka bzu. Za namową Iorwen bardka zgodziła się poddać twarz drobnym zabiegom kosmetycznym i teraz jej oczy błyszczały energicznie, otoczone cieniami w kolorze ciemnego fioletu, a usta przykuwały uwagę intensywnym burgundem. Kobieta czuła na sobie wzrok służby i schodzących się powoli gości wieczoru, co sprawiło, iż na nowo zaczęła się stresować, a jej dłonie wciąż bezwiednie poprawiały sznurek przy dekolcie sukni. Spojrzenia ludzi zdawały się palić żywym ogniem jej odkryte ramiona i przez krótką chwilę wokalistka rozważała taktyczny odwrót, lecz w momencie kiedy dyskretnie zaczęła wycofywać się w stronę wyjścia, stanęła przed obliczem samej pani domu.
        - Witaj, Nevaeh - Aurora Mandeville uśmiechnęła się anielsko. - Nie miałyśmy jeszcze okazji się poznać.
        - Dobry wieczór, pani - onieśmielona bardka pochyliła się w głębokim, pełnym szacunku ukłonie. - Jestem dozgonnie wdzięczna za okazaną dobroć. Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby to państwu wynagrodzić.
        Kiedy podnosiła wzrok znad podłogi, udało jej się uchwycić spojrzenie Pestellego, stojącego kilka kroków dalej, w odświętnym ubraniu. Śpiewaczka musiała przyznać, że prezentował się w nim nienagannie, a że był mężczyzną całkiem przystojnym, Nev miała na czym zawiesić oko, choć po chwili namysłu doszła do wniosku, że Rianell podoba jej się zdecydowanie bardziej w swoim roboczym stroju, który dziwnie do niego pasował. Tak rozmyślając, ledwie zauważyła fakt, iż półelf do niej mrugnął. Nieco ją to zdziwiło, ale nie bardziej niż inne gesty, które uczynił do tej pory. Odpowiedziała więc promiennym uśmiechem i powstrzymała nagłą chęć pomachania zarządcy. Choć miała ochotę z nim porozmawiać - choćby tylko zamienić dwa zdania, zanim przyjdzie czas na jej występ - nie mogła zignorować wyższego priorytetu, jakim była pani Mandeville.
        - Zechcesz uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, co zamierzasz nam dzisiaj zaprezentować? - spytała tymczasem anielica.
        - Przykro mi, pani, ale to pilnie strzeżony sekret - Nevaeh wykonała ruch, jakby zamykała usta kluczem, który wyrzuciła za siebie. - Mam nadzieję, że nie narażę się na pani gniew, jeśli powiem, że to niespodzianka?
        - Ależ skąd. Będę czekać z niecierpliwością - zapewniła pani Mandeville. - A teraz muszę cię zostawić, jako pani domu mam obowiązek godnie powitać wszystkich zaproszonych gości.
        - Oczywiście, pani.
        Niebianka oddaliła się w stronę nowo przybyłego barona i jego najbliższych, tymczasem Nevaeh zajęła swoje miejsce za podwyższeniem, na którym miała wystąpić.
        - Chyba tak - odpowiedziała na pytanie Aureoli, która pojawiła się znikąd. Pamiętała, żeby w miejscu publicznym stosownie zwracać się do szlachcianki. - Panienka też będzie występować? Bardzo chciałabym to zobaczyć.
        Pan Mandeville wygłosił krótką przemowę, po której zaprosił artystkę na scenę. Nevaeh wzięła w dłonie swą ukochaną lutnię i energicznie weszła na prowizoryczną scenę. Podeszła na sam skraj i wysuwając do tyłu lewą nogę, dygnęła z gracją.
        - Och, no proszę, tym razem się udało - zaśmiała się głośno w nadziei, że zjedna sobie publiczność poczuciem humoru. I rzeczywiście, tu i ówdzie rozległy się chichoty tych, którzy pamiętali jej poprzedni występ, który niemal rozpoczął się katastrofą.
        Teraz jednak obeszło się bez większych zagrożeń i bardka zajęła swoje miejsce, przygotowując się do występu. Ułożyła palce na strunach lutni, cichutko odchrząknęła i pozwoliła cząstce swej duszy ulecieć z ciała pod postacią muzyki. Pieśń, którą wybrała, była jedną z tych bardziej melancholijnych, lecz jej wybór nie był przypadkowy. Kobieta pogrążyła się w dawnych uczuciach, a jej przejmujący głos niósł się echem w pięknej komnacie.

Dawniej nam brzmiała radosna pieśń
Na przekór wszelkim przeciwnościom losu
Teraz się niesie echem przez wieś
Pusta melodia, brak drugiego głosu
Bo razem z tobą...
Zniknęły chwile spędzonych wspólnie lat
Zniknęły z dzbanka kwitnące kwiaty bzu;
Chcę jeszcze raz zobaczyć uśmiech twój
Wróć razem ze mną do pięknego snu…


        Nikt nie mógł wiedzieć, kim była osoba, o której śpiewała Nevaeh, lecz słowa piosenki przy smutnym akompaniamencie lutni trafiały w serca wielu słuchaczy. Po zwrotce artystka dała się ponieść dźwiękom instrumentu i grała jej wariacje przez długi czas; palce lutnistki tańczyły po strunach tak lekko, że wyglądały jakby płynęły w powietrzu. A kiedy bardka zawiesiła melodię i wydawało się, że nastąpi koniec pieśni… kobieta ponownie uderzyła w struny, tym razem podwyższając tercję; zniknął tęskny mol, a piosenka popłynęła weselszym nurtem. W oryginalnej wersji utworu druga zwrotka również była poświęcona pamięci Yesah, jednak tego wieczoru bardka całkiem ją przeformułowała, wedle tego, co podyktowało jej serce.

Wczoraj niepewność i ciężko grać
Gdy obie ręce zakute w kajdany
Dzisiaj zaś wiara i jedna myśl
Szczęśliwy człowiek, kiedy jest... lubiany


        Przez ułamek sekundy, dosłownie ułamek, Nevaeh się zawahała. Zamierzała zaśpiewać to inaczej, ale jakaś niewidzialna ręka ściągnęła ją na ziemię. Ta sama niewidzialna ręka, która powstrzymywała ją przed przywiązywaniem się do tych, których szybko może stracić. I ta sama ręka, która nie pozwalała jej wykonywać drobnych gestów, za pomocą których wokalistka chciała przekazać ludziom swoją sympatię. Ta ręka, która pętała kobietę niewidzialnymi kajdanami, nawet kiedy żelazo nie więziło jej dłoni.
        Pieśniarka wróciła do poprzedniej tonacji, kończąc ponownie rzewnymi akordami.

A razem z tobą...
Znów w moich myślach nadziei cichy szept
Znów w moich włosach kwitnące kwiaty bzu;
Chcę chociaż raz zobaczyć uśmiech twój
Tym razem proszę, nie budź mnie ze snu


        Nie potrafiła zmusić się do tego, by spojrzeniem odszukać osobę, której dedykowała zmienione wersy ostatniej zwrotki. Nie chciała też patrzeć w przypadkowy punkt w przestrzeni, zabijając w ten sposób wszystko to, co chciała przekazać. Dlatego dając się porwać emocjom, które wypłynęły z niej jak krew z przebitego serca, Nevaeh zamknęła oczy. Pozwoliła lutni śpiewać jeszcze przez chwilę, utrzymując publiczność w stanie skupienia, po czym wyciszyła linię melodyczną, aż ta płynnie przeszła w miękką ciszę, przerywaną jedynie oddechami gości.
        Po skończonym utworze bardka zagrała jeszcze dwa; jedną z ludowych piosenek, których nauczyła się podczas podróży wzdłuż i wszerz Alaranii oraz pozbawioną słów, skoczną melodyjkę, przy której aż nabiera się ochoty do pląsów. Kiedy przebrzmiały ostatnie dźwięki, Nev ponownie się ukłoniła i opuściła piedestał, a schodząc ze sceny rozejrzała się za znajomymi niebieskimi tatuażami. Nie zdołała jednak wypatrzyć Rianella, bo szybko musiała ratować się przed upadkiem, do którego przez nieuwagę niemal się doprowadziła. Westchnęła, poprawiając sukienkę. Miała nadzieję, że jeszcze tego wieczoru uda jej się spotkać zarządcę.
        Aktualnie zaś musiała się skupić na występach pozostałych artystów.
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        - Baaaardzo poproszę! - rzekła Aureola, szczerząc ząbki. Wzmianka o nauce śpiewu szczerze ją ucieszyła, co oczywiście było widoczne na twarzy niebianki. Dziewczyna uwielbiała wszystko, co związane z muzyką, odkąd tylko pamiętała. Kiedy dostała swoje pierwsze skrzypce… Ach, cóż to było za wspaniałe doświadczenie, wydać pierwsze czyste dźwięki! Aureola czuła, że jej dusza całkowicie należy już do muzyki.
        - Ale mnie takie historie już znudziły. Po prostu chcę poznać świat… Nie tylko z perspektywy dam w opałach czy wielkich herosów. Zdradzę ci sekret - dodała błogosławiona, uśmiechając się i puszczając Nevaeh oczko. - Nigdy nie byłam poza wioską.

***

        Aureola do każdego podchodziła z uśmiechem; czy to służba, przyjaciele rodziny czy też służący przyjaciół rodziny! Dziewczyna dla każdego miała sporą porcję pozytywnego nastawienia i radości. Także dla nowych mieszkańców posiadłości. Niebianka bardzo chciała poznać Nevaeh oraz pozostać z nią w jak najlepszych relacjach.
        - Denerwujesz się? - zapytała Aure, ponownie wysyłając do bardki pozytywną energię w postaci szczerego uśmiechu. - Tak, występuję jako coś w stylu dodatku do was. Ale chcę zrobić… wrażenie. - Dziewczyna skłoniła się, kiedy ujrzała za Nevaeh swojego ojca, dając tym samym znać kobiecie, że powinna się odwrócić i zrobić to samo. Aureola miała nadzieję, że bardka zdążyła poznać ją podczas rozmowy w pokoju na tyle, żeby wiedzieć, jak błogosławiona zachowuje się w towarzystwie rodziców. Pan Mandeville to człowiek naprawdę pogodny i wyrozumiały (Pestka potwierdzi to drugie po przygodach z wybrykami Aure), aczkolwiek również mężczyzna ściśle trzymający się wszelkich spisanych i niespisanych zasad.
        - Witaj, ojcze - powiedziała Aureola, spuszczając wzrok i wbijając go w ziemię. Szczery i radosny uśmiech został zastąpiony skromnym uniesieniem kącików ust.
        - Słoneczko, idź przywitaj gości. Pojawiła się dwójka młodych chłopców, to kuzyni państwa Rhaben, powinnaś ich poznać - rzekł, a oczy Aureoli straciły nieco blasku. Nie trzeba było doszukiwać się w tej wiadomości ukrytego przekazu, albowiem on był jasny; zaprzyjaźnij się, znajdź męża, bądź dobrą damą. Bądź idealną córką, żoną.
Bądź tym, kim powinnaś być.
        - Dobrze, tato. - Aureola posłusznie skinęła głową, uśmiechając się nieznacznie, po czym grzecznie poszła do znajomych twarzy; sąsiedzkich rodzin, przyjaciół jej matki. Jakkolwiek nie podobała się błogosławionej wizja poznania kolejnych potencjalnych narzeczonych, tak nie mogła tego po sobie pokazać.
        Aureola do każdego podchodziła z uśmiechem.

        Niebianka po powitaniu niemal każdego (z osobna wysyłając uśmiech), wzrokiem odnalazła Rianella i podeszła do niego. Aureola stanęła obok Pestki i obserwowała występ Nevaeh, która właśnie wchodziła na podwyższenie. Błogosławiona nie mogła się powstrzymać od myśli, że bardka prezentowała się naprawdę pięknie, a humor, jaki przedstawiała na scenie przed występami, tylko dodawał jej uroku. Dziewczyna spojrzała kątem oka na Rianella, sprawdzając, czy może także to zauważył. Aureola uśmiechnęła się pod nosem, kiedy w jej głowie pojawił się nowy pomysł.
        - Jakby co, jestem z Moną, bo poczułam się źle - szepnęła niebianka do pół-elfa, po czym momentalnie zniknęła. Przyrzekła sobie, że zdąży wrócić na występ Nevaeh; przecież otwarcie bramy może zająć niebiance niewiele czasu. Tak też się stało…

        Oczywiście, nikt nie mógł nic zauważyć. Aureola jak szybko zniknęła, tak równie prędko pojawiła się z powrotem. Trzymając się ściany, podeszła do podwyższenia i stanęła niedaleko, znajdując dogodne miejsce do obserwowania sali. Wszyscy byli bardzo zaabsorbowani występem bardki, a po kilku chwilach i niebianka dołączyła do ich grona. Słuchając tekstu piosenki Nevaeh, błogosławiona poczuła się, jakby ktoś rzucał na nią urok. Niezwykle przyjemny czar, z którego wyzwolić ją może tylko wysokiej klasy czarodziej.
I wtedy padły słowa o gałązce bzu. Za podwyższeniem Aureola usłyszała radosny śmiech Iorwen, sama zaś przyłożyła do ust dłoń, uśmiechając się i niemal piszcząc. Jakaż Nev jest urocza, chciało się rzec!
        Potem pozostałe piosenki również porwały publiczność. Dwójka rodzeństwa nawet wyszła na środek tańczyć, co nie spotkało się z aprobatą ich rodziców. Aureola uśmiechnęła się pod nosem.
        Arystokraci byli nazbyt przekonani, że powinni dawać przykład idealnego zachowania. Jednakże gdzie w tym wszystkim zabawa? W tejże chwili, podczas ostatniego występu Nevaeh, można było dostrzec tajemniczy błysk w oczach błogosławionej.
Chwilę po występie bardki na scenie pojawiła się także Amser. Ludzie oglądali ją oczywiście w pełnym skupieniu, aczkolwiek zapewne to nie wystarczyło tancerce. Mimo że dostała równie głośne oklaski co Nev, kobieta pragnęła czegoś więcej. Aureola bowiem pamiętała, że Amser zawsze starała się być lepsza od innych.

        Nadszedł więc czas na występ Aureoli. Dziewczyna po zapowiedzi ojca weszła na podwyższenie, przywołując swoje skrzypce, co zapewne spotkało się z zaskoczeniem kilku osób na widowni. Błogosławiona ukłoniła się z gracją, po czym zrzuciła z siebie płaszcz.
I tak oto zaczął się występ małej Aureoli. Wpierw dziewczyna delikatnie muskała smyczkiem struny skrzypiec, a po sali popłynęły powolne dźwięki muzyki klasycznej. Niebianka z podwyższenia widziała uśmiechy swoich rodziców oraz wpatrzonych w nią ludzi, którzy zapewne zaczęli myśleć o niej jak o dobrze wychowanej córeczce.
“Cóż za talent!”
“Rodzice zapewne są dumni”
“Taka kobieta u boku to skarb”
“Już zazdroszczę jej ukochanemu!”
Ach, no tak. Aureola występowała teraz nie dla siebie. Występowała dla zaprezentowania się. Błogosławionej od dziecka tłumaczono, że powinna mieć bardzo dobrą opinię wśród arystokracji, gdyż to pomoże jej ustawić się w życiu.
“Cóż. Teraz zepsuję sobie tę opinię”.
        Wówczas kiedy kolejne delikatne dźwięki płynęły ze skrzypiec, na scenę wkroczył zakapturzony człowiek. Niski, garbaty, wniósł ze sobą nieco stary taraban. Kiedy ów człowiek zdjął kaptur, wszystkim ukazał się młody chłopiec. I właśnie w chwili, w której uśmiech Aureoli poszerzał się, powiększały się oczy zaskoczonego Felippe’a.
Muzyka przyspieszyła. Dołączył doń bęben i błogosławiona podskoczyła, powoli schodząc z podwyższenia. Podczas tego, zza sceny wyłoniły się postacie ubranych na biało dziewcząt, zapewne w wieku Aureoli. Wszystkie tańczyły, prawie idealnie naśladując kroki samej niebianki.
        Muzyka stała się skoczna, wręcz zapraszała do tańca. Tak więc, jak to Aureola planowała, jedna z dziewcząt chwyciła kuzyna rodziny Rhaben, porywając go w taneczne szaleństwo. Pewne państwo zrozumiało, że to część balowa, a więc również poderwali się do tańca. Aureola przemykała między gośćmi, ciągle grając, skacząc, tańcząc, wyginając ciało we wszelakich pozach… Tancerki wówczas biegały skocznymi krokami po sali, tym razem chwytając następne osoby, łącząc służących, arystokratów, starych, młodych w pary. W pewnej chwili również niebianka wskazywała smyczkiem na persony, które natychmiast były łączone przez jej przyjaciółki. Dziewczęta chwytały za rękę wskazanych ludzi i biegiem prowadziły do pary. Tak mniej więcej skończyła Iorwen z Moną i Pestka z Nevaeh. Aureola uśmiechnęła się przelotnie do bardki, dając jej tym znać, że tutaj nie musi potrafić tańczyć. Wystarczy skakać do rytmu. Sama błogosławiona właśnie tak teraz tańczyła, dając przykład wielu niedoświadczonym osobom na sali. Nawet pani Aurora pozwoliła się porwać do tańca swojej dobrej przyjaciółce.
        Jedynie Felippe ciągle siedział na miejscu, obserwując występ.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Pestka skinął Nevaeh głową z podziękowaniem, ale i tak wiedział swoje - on i sztuka byli jak woda i oliwa, nie mieszali się, cały czas osobno. Miał zbyt praktyczny charakter by zaprzątać sobie tym głowę i wyrobić własny gust… Ale to nie znaczyło, że nie miał ochoty posłuchać występu nowej bardki - rano miał już okazję usłyszeć jej głos i chętnie to powtórzy, bo był naprawdę piękny. Zastanowiło go nawet przez moment czy Nevaeh wiedziała, że on tam wtedy był i jej słuchał? Pewnie była tak zestresowana, że nawet go nie zauważyła dopóki przed nią nie stanął. A potem tak od razu uczepiła się jego rękawa - ciekawe w sumie co jej chodziło wtedy po głowie.
        I to przygryzanie wargi! Czy ona była świadoma tego jak w tym momencie wyglądała i jak takie coś działało na każdego zdrowego mężczyznę? Rianellowi chyba aż odrobinę szczęka opadła i stracił ciągłość myśli, przez co nie zdołał odpowiedzieć na to ostatnie zdanie, nim nie zrobiło się tak zupełnie za późno. Może to i lepiej, bo jeszcze pomyślałaby sobie bóg wie co… A tak to myślał to sobie tylko on.
        Rianell starał się być dla Nevaeh łagodny w temacie jej sukni, bo najwyraźniej dziewczyna miała jakieś kompleksy, które pod nią ukrywała. Albo traumę… Nie był jednak w swej ocenie aż tak surowy jak to zarzucała mu bardka - nigdy nie użyłby tego typu słów, choć faktycznie, na salony to się średnio nadawało.
        - Hm? - Pestelli zdawał się być lekko zaskoczony pomysłem oddania sukni do teatru. - Ależ nie, nie mówisz za dużo, choć ten pomysł jest dość… nietypowy. Jak mówiłem, możesz ją sobie zachować na te luźniejsze dni, ale jeśli faktycznie chcesz ją oddać, proponuję przekazać ją naszej krawcowej: ona na pewno będzie wiedziała co z nią zrobić.

        Simona faktycznie wiedziała co zrobić z szatą Nevaeh. Gdy tylko dowiedziała się, że ma znaleźć zastosowanie dla starego ubrania bardki, wykorzystała moment gdy ta się przebierała i obejrzała suknię. Potwierdziła, że to dobry, choć już trochę znoszony materiał i że jeszcze długo mógłby komuś służyć.
        - Jeśli chcesz, można to pofarbować, trochę przeszyć w talii i nadal możesz to nosić - zaproponowała, szczypiąc materiał by zwizualizować co ma na myśli. Nie nalegała jednak i jeśli Nevaeh faktycznie nie chciała dłużej tego nosić, to zapewniła, że zrobi z tego dobry użytek i odłożyła workowatą sukienkę na bok, aby zająć się tą na dzisiejsze wielkie wyjście.

        Pestelli jakby nie do końca zdawał sobie sprawę z tego jak bardka odebrała sposób, w jaki ją objął. Chciał ją tylko wprowadzić do środka i puścić, bez żadnego podtekstu, tym bardziej zdziwił się, gdy ona przytrzymała jego dłoń, nie dał jednak tego po sobie poznać. W sumie to nawet podobało mu się, że mógł chwilę dłużej trzymać ją w objęciach… Ale co dobre szybko się kończy i w końcu również Nev odpuściła, a on nie miał już powodu by tak z nią stać, więc odpuścił i dalej rozmawiał z Simoną jakby absolutnie nic nie zaszło. Gdy wszystkie ustalenia były już poczynione, zarządca wycofał się, wiedząc z góry, że spotka się z jakimiś docinkami ze strony pozostałych artystek. Nie pomylił się - za dobrze je znał. Co więcej Iorwen od razu postarała się wciągnąć w dyskusję Nevaeh, a Pestka miał na całą trójkę na tyle dobrą perspektywę, by od razu spostrzec, że bardka się speszyła.
        - Poradzicie sobie - spławił po swojemu malarkę, a zaraz potem do akcji wkroczyła Amser, rozstawiając wszystkich po kątach, dobierając do tego całkiem słuszne argumenty… Ale i tak cała rozmowa poszła w zdecydowanie nie tym kierunku, w którym powinna, a on żałował, że jednak nie wyszedł od razu, jeszcze wymownie trzaskając drzwiami.
        - Tu bym polemizował, ale obowiązki wzywają… Powodzenia! - zawołał od drzwi, gdy zaczęto rozważać atrakcyjność nagich śpiewaczek. Takich pytań nie powinno się zadawać mężczyźnie, jeszcze na dodatek zdrowemu kawalerowi, jeśli nie było się gotowym na jego brutalną odpowiedź.
        Powrót do pokoiku Simony był dokładnie taki, jak zakładał - z krzykami, piskami i zakazem wchodzenia do środka.
        - Najpierw nie chciały mnie wypuścić, a teraz wpuścić, ech, te baby - skomentował głośno i dobitnie w kierunku drzwi, które Iorwen zatrzasnęła mu tuż przed nosem. Spodziewał się tego, ale ponarzekać musiał, by tradycji stało się zadość. Zaraz usłyszał jednak dobiegający ze środka szczery śmiech, którego nie rozpoznawał - to pewnie Nev. Musiała dobrze się bawić… To dobrze. Rianell sam poczuł zadowolenie na myśl, że dziewczyna nie zamartwiała się po niewoli u kupca i nadal potrafił się tak pięknie, otwarcie śmiać. On do tej pory nie odzyskał tej umiejętności.

        Gdy Rianell wieczorem zobaczył Nevaeh, jego usta same złożyły się do pełnego aprobaty gwizdu, którego jednak z siebie nie wydobył. Oj dziewczyny się postarały, zdecydowanie - bardka wyglądała przepięknie. Jak w tej bajce o brzydkim kaczątku, teraz stała się łabędziem - jej gruby warkocz prezentował się bardzo okazale na tle jasnej skóry i kremowego materiału sukni. Jednocześnie nie było to przebranie - miało w sobie coś lekkiego, przekonującego, pasowało do niej. W innych okolicznościach - a już zwłaszcza dwadzieścia lat temu - Pestelli pewnie wciągnąłby brzuch, wypiął pierś i uderzył w konkury, gdyby dojrzał taką dziewczynę w tłumie. Nie był w tej ocenie jedyny, bo wychwycił kilka innych spojrzeń wyrażających aprobatę, a czasami nawet mężczyzn, którzy patrzyli na Nev tak samo jak on. Co odrobinę go irytowało, ale nie było tego po nim widać, bo chmurne oblicze przypisywano jego typowej powierzchowności. A też nikt nie śmiał podejść, by razem pozachwycać się wyglądem Nevaeh, więc i nie było kogo upominać. Pozostawało więc dalej robić swoje, jedynie zerkając od czasu do czasu na bardkę, która tego wieczoru błyszczała jak prawdziwa gwiazda, a przynajmniej tak postrzegał ją Rianell.
        Czy panienka Aureola dostrzegła tę aprobatę w oczach zarządcy, trudno orzec, była jednak jedną z niewielu osób, przed którą nie zamierzał się kryć - łącząca ich więź, podobna do tej, która łączy rodzeństwo, wykluczała tego typu tajemnice.
        - Hm? Dobrze - przyjął do wiadomości wymówkę Aureoli. Nie wnikał, czy była prawdziwa, chyba po prostu wolał jej zaufać, bo niby nie było niczym niezwykłym, że dziewczyna może potrzebować chwili na odzyskanie sił, ale jednak w połączeniu z niespodzianką, która miała mieć miejsce tego wieczoru, Rianell mógłby wysnuć zbyt celne wnioski i musieć wybierać czy woli pomóc Aureoli, czy uprzedzić jej ojca… Nie, wolał sobie tego oszczędzić. Tak było najlepiej. Tym bardziej, że właśnie zaczynał się występ.
        Gdy już przygaszono połowę lamp, co było jasnym sygnałem rozpoczęcia pokazu, Pestelli jeszcze się krzątał - wydawał ostatnie dyspozycje osobom, które roznosiły drinki i posiłki, upewniał się, że każdy kolejny etap jest przygotowany i czeka tylko na odpowiedni sygnał, a gdy to już było gotowe, zarządca mógł ze spokojem znaleźć chwilę dla siebie. Przystanął niedaleko drzwi wejściowych z tyłu sali. W tym świetle zdawało się, że stał dumnie wyprostowany, z rękami splecionymi za plecami i czekał na choćby jedno skinienie państwa, lecz tak naprawdę dość swobodnie opierał się o ścianę, dając chociaż trochę odpocząć nogom. Nie lubił swoich butów do liberii, były dla niego zbyt dopasowane i gdyby mógł, chętnie zamieniłby je na obuwie robocze. Zapomniał jednak szybko o tej drobnej niewygodzie, gdy Nevaeh zaczęła swój występ. Słuchał jej z dużą uwagą i szacunkiem - podobała mu się muzyka, którą dziewczyna prezentowała. Głos też przypadł mu do gustu - bardzo kobiecy i łagodny, idealnie pasował do tej pieśni. Zarządca aż przymknął oczy, dając się jej ponieść. Lubił takie klimaty, przy takich nastrojowych utworach potrafił się odprężyć i przez moment nie myśleć o własnym życiu i wszelkimi związanymi z tym troskami. Przypominały mu się historie, którymi karmiła go matka - te wszystkie legendy o rycerzach, księżniczkach i smokach, inne jednak niż typowe dziecięce bajki, doroślejsze i nie zawsze z tak szczęśliwym zakończeniem, jakiego się oczekiwało. W tamtych czasach lubił się w nich odnajdywać - wyobrażał sobie, że sam jest takim rycerzem, który znajdzie swoją księżniczkę, odda jej serce i razem wyruszą w świat. Życie jednak wyśmiało jego marzenia, odebrało ideały i postawiło w tym miejscu i czasie, tak odległym od tego, o którym śnił Rianell. Lecz w tym momencie, gdy Nev śpiewała swoją melancholijną kompozycję, on jednak dochodził do wniosku, że tak też jest dobrze. Nawet bardzo dobrze.
        Nagle Pestelli otworzył oczy - usłyszał zmianę tonu w piosence Nevaeh i zaintrygowało go to - smutek przeszedł w nieśmiałą radość i nadzieję, a do niego coraz bardziej docierało, że to żadna ludowa przyśpiewka tylko coś, co pewnie ona ułożyła sama, a każdy dźwięk, każde słowo, płynęły z głębi jej serca. Zdawało mu się, że pojął co chciała przekazać, że ją rozumie. Nie dosłyszał tego drobnego zawahania na końcu zwrotki, a jeśli nawet - zrzucił je na karb silnych emocji. Znowu z trochę nieobecnym wzrokiem patrzył i słuchał. Do momentu, gdy padła ta jedna konkretna linijka, te słowa o kwiatach bzu we włosach. To nie mógł być zbieg okoliczności, ona naprawdę… Naprawdę… Rianell nie wiedział czy jest głupi, czy naiwny, czy może mu się nie przesłyszało. Jego serce zabiło tak mocno, że pewnie postronni mogli to usłyszeć. Patrzył na Nevaeh wzrokiem wyrażającym ogromne zaskoczenie, prawie nie mrugał, a jego wargi zastygły lekko rozchylone, bo nie potrafił wydobyć z siebie słowa. ”Uśmiechnij się, głupku. Powinieneś się uśmiechnąć. Uśmiechnij się!”, krzyczał głos w jego głowie, ale on nadal tylko patrzył, bo przecież można być optymistą, ale nie aż takim by oczekiwać, że ta piosenka była skierowana do niego. Przecież nawet na niego nie patrzyła, skupiona całkowicie na muzyce.
        Gdy utwór dobiegł końca, Rianell klaskał razem ze wszystkimi, nim jednak wybrzmiały owacje, wymknął się na korytarz.

        Wrócił nim Nevaeh skończyła swój występ, poważny i opanowany jak zawsze, jakby nigdy nic się nie stało. Podszedł w pobliże sceny, bo chciał pomóc jej zejść i pogratulować, lecz jak na złość wtedy zawołał go pan Felippe, którego zarządca nigdy w życiu nie śmiałby spławić. Podszedł więc, jedynie kątem oka spoglądając na bardkę, która opuściła scenę - oczywiście potykając się, niezdara - i zniknęła wśród reszty artystów.
        Nie było istotne czego chciał lord Mandeville, bo była to jedna z setek typowych próśb, jakie mogły paść w takiej sytuacji - Rianell zrobił to, co do niego należało i znowu oparł się gdzieś z boku o ścianę. Patrzył na występ Amser, ale myślami był gdzieś daleko, nadal pochłonięty przez pieśń Nevaeh. Trochę się ożywił, gdy miejsce tancerki zajęła Aureola ze swoimi magicznymi skrzypcami. Wysłuchał jej ze spokojem i zadowoleniem, lecz tylko do czasu, gdy nagle na scenie pojawił się jakiś zakapturzony osobnik. Pestelli momentalnie poderwał się i ruszył w stronę sceny, przekonany, że to jakiś intruz, już nawet podwijał rękawy, by w razie czego znokautować go na miejscu, lecz w porę pojął, że Aureola wcale nie była zaskoczona pojawieniem się tego człowieka. A to znaczyło, że pewnie sama go wprowadziła… ”Czyli to jest ta twoja niespodzianka…”, pomyślał kwaśno zarządca, już wiedząc, jak to się może rozwinąć. Zerknął kontrolnie na stoli zajmowany przez państwo Mandeville - oboje byli zaskoczeni, lecz w przypadku pani Aurory było to zaskoczenie radosne, a pana Felippe pełne niedowierzania. Tylko czekać, aż poprosi żonę, by ta go uszczypnęła… Na razie jednak nikt go nie wołała, więc Rianell dyplomatycznie nie wysuwał się przed szereg.
        Rianell był nie w sosie, ale dzielnie się trzymał, by nie dać po sobie poznać, że tego nie było w planach - po co ludzie mają o tym wiedzieć, niech dobrze się bawią. Pani Aurora była zresztą podobnego zdania, a jej uśmiech zaraził tyle osób, że już nikt nie wnikał, czy te dziewczęta miały się tu pojawić i co to w ogóle ma znaczyć. Gdy zaczęły się tańce nawet do nich dołączyła, na co nie mógł jednak przystać Pestelli. Nie, on nie tańczył, koniec. Kiedyś mu się zdarzało, gdy był młodszy i wolny, wtedy każdy tydzień pracy kończył się dla niego na potańcówkach, gdzie wręcz go wyczekiwano, bo miał charyzmę i polot, a dziewczęta go uwielbiały. Teraz jednak nie zamierzał dołączyć.
        - Nie, nie ma mowy, nie… - protestował, gdy nagle podbiegły do niego dwie nastolatki i pociągnęły go do reszty. Opór stawiał słaby, by nie robić scen, ale tak się na tym skupił, że nie wiedział kogo wybrano mu do pary, aż ta osoba nie znalazła się w jego ramionach.
        - Nevaeh? - zapytał zaskoczony. Ktoś z tyłu go jednak szturchnął i wiedział, że nie mogą tak stać w nieskończoność. Uciekać też nie zamierzał, bo nie chciał sprawić dziewczynie przykrości… i sobie może przy okazji też, bo kto wie, kiedy zacząłby sobie wyrzucać tchórzostwo. Widząc jednak lekką panikę w spojrzeniu bardki pewnie objął ją w talii, szorstką od pracy ręką złapał ją za dłoń i ruszył.
        - Zdaj się na mnie - powiedział, by trochę się rozluźniła. O ile nie będzie spięta, da radę ją poprowadzić, bo wiejskie przytupańce, jakie akurat trwały, nie miały żadnych stałych kroków, żadnych obowiązkowych figur i można było robić co się chciało i kiedy chciało. Pestelli wykorzystał to więc na swoją korzyść. Podskakiwał z Nevaeh w ramionach, czasami puszczając ją jedną ręką i pozwalając by się kręciła, a potem wracała do niego, gdy ją przyciągnie. Dziewczynom zawsze się coś takiego podobało, liczył, że ona nie będzie wyjątkiem. Chciał, by się dobrze bawiła.
        W końcu tańce dobiegły końca. Rianell skłonił się pięknie przed bardką, dziękując jej za wspólne chwile. Gest był teatralny, stanowił kolejne echo czasów, gdy był młody, charyzmatyczny i często podkreślał, że jego ojcem był elfi książę, więc jego maniery nie brały się znikąd.
        - Dziękuję za taniec, lady Nevaeh - zwrócił się do niej niskim, przyjemnym głosem. - Teraz proszę jednak o wybaczenie, muszę wracać do obowiązków…
        Tak, koniecznie musiał, bo już podczas zabawy dostrzegł ten wzrok pana Felippe - niby spokojny i miły, ale skrywający niezadowolenie. Rianell zaraz do niego podszedł i upewnił się, że ma rozgonić to towarzystwo, ale bez robienia scen - spodziewał się tego. Wstał więc zaraz i zaczął z uśmiechem wypraszać koleżanki Aureoli, dziękując za zapewnioną przez nie rozrywkę. Samej błogosławionej posłał proszące spojrzenie “nie utrudniaj”, czego ona oczywiście nie zamierzała robić - postawiła na swoim i to było najważniejsze. Teraz tylko bura i spać.

        - Wybacz, panie, za te zmiany w planach, nie dopilnowałem wszystkiego.
        Rianell jak zawsze starał się wziąć na siebie przynajmniej część winy za wybryk Aureoli, lecz Felippe zwęszył pismo nosem i lekceważąco machnął ręką na zarządcę.
        - Fakt, może nie dopilnowałeś - zgodził się. - Ale to niestety głównie zasługa mojej córki.
        - Chciała urządzić dla gości miłą niespodziankę - bronił jej Rianell. Pan Mandeville westchnął, spoglądając na niego z pewnym pobłażaniem.
        - Niektórych rzeczy nie wypada robić nawet jeśli ma się dobre intencje - zauważył. - Wracaj już do swoich zajęć, pewnie masz jeszcze sporo na głowie… I dziękuję, że przyszedłeś mi to powiedzieć.
        - Oczywiście, panie - odpowiedział natychmiast Pestka, nim skłonił się i odszedł, by dopilnować sprzątania po zabawie.

        Dobiegała północ, gdy do pokoju artystek ktoś zapukał. Kolacja z muzyką skończyła się już dawno i tak naprawdę już każdy, kto nie był zaangażowany w sprzątanie, kładł się spać. Kogo więc mogło nieść o tej porze? Pierwszą, która zerwała się by to sprawdzić, była malarka.
        - Cześć, Iorwen.
        - O, cześć, Pestka - odpowiedziała mu zaskoczona dziewczyna.
        - Nevaeh śpi?
        - Nie… zawołać?
        - Jakbyś mogła.
        Rianell czekał na bardkę oparty ramieniem o ścianę korytarza, w którym świecił się tylko pojedyncze świece, tworząc klimatyczny, intymny półmrok. Zarządca był nadal ubrany w liberię, lecz jego rozwiązana muszka wisiała swobodnie, a ostatnie dwa guziki koszuli były rozpięte, włosy zaś poczochrane. Wyglądał na zmęczonego, lecz gdy zobaczył wychodzącą do niego Nevaeh, uśmiechnął się nikle.
        - Gratuluję występu - zapewnił szeptem, by nie przerywać nocnej ciszy. - Naprawdę pięknie śpiewasz… Mam coś dla ciebie.
        Rianell dopiero teraz ujawnił, co trzymał za plecami - był to bukiet kwiatów.
        - Od tajemniczego wielbiciela, który chciałby zachować anonimowość - wyjaśnił. - Proszę - dodał, wręczając jej wiązankę. Była to kompozycja złożona z frezji i goździków, w jasnych odcieniach bieli i różu. To nie było bez znaczenia. Rianell - no bo nikt nie powinien mieć wątpliwości, że kwiaty były od niego - choć posiadał tylko część elfiej krwi, tak jak chyba każdy elf podświadomie rozumiał mowę kwiatów. I nie chodziło tu wcale o te głosy, które w baśniach słyszeli książęta, gdy cała łąka szeptała, gdzie zły mag zbiegł z uprowadzoną księżniczką. Chodziło o symbolikę. I tak w jednym bukiecie zawarł swoje nieme zapewnienia o podziwie pod postacią goździków, a frezjami wyraził szacunek, ale i chęć do flirtu, o ile w ogóle Nevaeh była nim zainteresowana. Kolory - biel i róż - ładnie się ze sobą komponowały, ale też świadczyły o czystości jego intencji i chęci budowania solidnego uczucia, przyjaźni czy miłości, to już zależało od jej wyboru. Nie powołał się na pełną pasji czerwień, bo to byłoby zbyt prostackie.
        - Jest już późno, nie będę zabierał ci czasu - zapewnił szeptem, odbijając się ramieniem od ściany. - Dobranoc, Nevaeh.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

        Reakcją Nevaeh na słowa niebianki było lekkie zaskoczenie. Przemyślawszy to jednak ponownie, kobieta doszła do wniosku, że zasadniczo fakt, iż młodziutka córka arystokratów nie zaznała jeszcze uroków świata zewnętrznego, nie był niczym dziwnym. Bogatym ludziom zdarza się podróżować, owszem, ale zazwyczaj robią to po osiągnięciu pewnego wieku i w dużej mierze przywilej ten przysługuje mężczyznom. Kobiety zaś, pełniące głównie funkcję wzorowych pań domu, z reguły się tego domu trzymają - a w ostateczności, zepchnięte do roli atrakcyjnego dodatku do męża, towarzyszą mu w podróży, niekoniecznie czerpiąc z niej jakąkolwiek przyjemność. Sama bardka ostatecznie nie zwiedzała świata dla własnej rozrywki i gdyby losy jej rodziny potoczyły się inaczej, zapewne także nie wyściubiłaby nosa poza balkony arturońskich rezydencji.
        Równocześnie jednak doskonale znała takie pojęcia jak głód wiedzy i rozumiała ducha przygody, który przemawiał przez usta panienki Mandeville. Śpiewaczka uśmiechnęła się ciepło, a następnie oparła dłonie o kolana, prostując ręce w łokciach i delikatnie kiwała się na łóżku, to w przód, to w tył.
        - Jeszcze zdążysz zaspokoić swoją ciekawość świata - zapewniła dziewczynę. - Podobno muzycy są jak uprawiana przez nich sztuka: dynamiczni, pełni pasji, nie dający się schwytać… Jeśli choć część z tego jest prawdą, nie dziwota, że większość bardów prowadzi wędrowniczy tryb życia. Ale wiesz, co ci powiem? - przekrzywiła głowę, patrząc na energiczną niebiankę. - Według mnie, nieważne czy zwiedzasz najdalsze zakątki światów, czy całe życie spędzasz w zabitej dechami wiosce; póki masz wokół siebie ludzi, którzy dobrze ci życzą i kochają cię niezależnie od tego, jakie decyzje podejmujesz, to wystarczy, żeby być szczęśliwym.

        Walcząc zarówno z falbankami przymierzanego stroju, jak i z nieodpartą chęcią wzięcia nóg za pas, póki jeszcze była ku temu sposobność, Nevaeh pozostawała skupiona na wszystkim, co działo się w pomieszczeniu. Na dźwięk słów krawcowej poczuła coś na kształt ulgi. Nie żeby jej stara szata miała dla bardki jakieś większe znaczenie sentymentalne, ale mimo wszystko była dość wygodna i całkiem praktyczna, bez niepotrzebnych udziwnień czy zawadzających wstążek, a poza tym w zadowalającym stopniu zakrywała jej ciało, dlatego kobieta rozstawałaby się z nią bardzo niechętnie.
        - Jeśli to nie problem, byłabym wielce zobowiązana. Naprawdę lubię ten kawał szmaty.

        Oprócz delikatnej woni olejków zapachowych, rozprowadzanych po komnacie, w pomieszczeniu dało się wyczuć wzrastające podniecenie. Oczekiwane występy zbliżały się z każdą sekundą i część gości zaczynała się niecierpliwić. Ci bardziej zaciekawieni - i mniej subtelni - wychylali się z zajmowanych przez siebie miejsc, by podejrzeć ostatni etap przygotowań, rozgrywający się za sceną. Do Nevaeh to wszystko powoli przestawało docierać; jej umysł stopniowo izolował się od bodźców zewnętrznych, budząc w sobie wrażliwość na to, co wydobywało się ze środka jej duszy. Śpiewaczka jednak wciąż pozostawała na tyle przytomna, żeby zdawać sobie sprawę z tego, co działo się w jej najbliższym otoczeniu, dlatego nadal potrafiła prowadzić z Aureolą rzeczowy dialog.
        - Nieszczególnie - odpowiedziała na pytanie o zdenerwowanie. - Występuję na scenie od wczesnego dzieciństwa, a solo już od ładnych paru lat, więc przez ten czas zdążyłam oswoić tremę. Mam tylko nadzieję, że to, co zamierzam zaprezentować, przypadnie wam do gustu… - dodała nieco ciszej. Uśmiechnęła się do niebianki, kiedy dostrzegła pełen ekscytacjii blask w jej oczach. - Cokolwiek panienka planuje, na pewno zrobi wrażenie. Może nawet przyćmi moje rzępolenie…? - puściła dyskretne oczko w stronę dziewczyny.
        Zauważyła jednak nagłą zmianę w jej zachowaniu, a że bycie roztrzepaną wcale nie oznacza ignorancji, wiedziała już, z czym miała do czynienia. Odwróciła się szybko, by okazać szacunek gospodarzowi i swemu nowemu właścicielowi.
        - Dobry wieczór, panie Mandeville.
        Nie zamierzała niepotrzebnie niczego dodawać, zwłaszcza że arystokrata najwyraźniej miał obecnie na uwadze nie bardkę, lecz swoją córkę. Lutnistka taktownie postąpiła krok do tyłu, wiedząc, że uczestnictwo w konwersacji, która nie jest przeznaczona dla ciebie, to zachowanie nieprzystojące nikomu, a już na pewno nie służącej na prawach niewolnicy. Mimo iż kobieta w żadnym wypadku nie zamierzała podsłuchiwać rozmowy, do jej uszu doleciała wypowiedź Fellipe’a. Nevaeh nie była głupia i doskonale wyłapała kryjącą się za nią aluzję. W jej głowie pojawiło się pytanie, jak tego typu sugestie wpływają na panienkę, lecz nie dane jej było na razie zgłębić tego tematu, bo właśnie nadeszła pora na jej występ.
        Może kiedyś, przy okazji, poruszy tę kwestię. Ale to zdecydowanie nie był odpowiedni czas ani miejsce na takie bezpośrednie zachowania.

        Nev stała nieco na uboczu, w skupieniu podziwiając występujących po niej artystów. Starała się nie zwracać uwagi na Iorwen, która co kilka sekund szturchała ją łokciem albo dosyć boleśnie dźgała palcem w bok, ale malarka była uparta jak zawsze.
        - Co to miało być, hm? - zagadnęła śpiewaczkę szeptem, po raz kolejny wbijając paznokieć między jej żebra. - Nie ignoruj mnie, jak zadaję zrozumiałe pytanie. Wprawdzie mówiłam ci, że masz się nie krępować, ale no czegoś takiego to się nie spodziewałam. Ja myślałam, że cicha woda z ciebie, a tu… tsunami, po którym nam wszystkim mokro! Zdajesz sobie sprawę z tego, że Amser już cię nienawidzi, prawda?
        Nevaeh prychnęła bezgłośnie, niby z nonszalancją, choć jej duszę zalała fala wątpliwości. “Może faktycznie przesadziłam…”, myślała gorączkowo. “Może nie powinnam była tego robić; najpierw to całe zajście w pracowni Simony, teraz wyskoczyłam z tą pieśnią… Mam nadzieję, że Rianell nie odbierze tego źle. W końcu zrobiłam to w dobrej wierze…”
        Odnosiła jednak nieodparte wrażenie, że argument o działaniu w dobrej wierze niekoniecznie trafi do złotowłosej artystki, która w tej chwili zachwycała publiczność swoim tańcem. Nevaeh czuła na sobie jej wzrok, a to doznanie nie należało do najprzyjemniejszych. Kiedy Amser schodziła ze sceny, śpiewaczka posłała jej najserdeczniejszy uśmiech, na jaki mogła się zdobyć, lecz grymas, który dostała w zamian, wcale nie poprawił jej samopoczucia. Wolała nie myśleć o konfrontacji, do jakiej zapewne dojdzie wieczorem, gdy dziewczyny zamkną za sobą drzwi swojej sypialni.
        Na szczęście nie musiała w tym momencie martwić się zazdrosną koleżanką, bowiem całą swoją uwagę postanowiła poświęcić panience Mandeville, której występ był następny w kolejności. Bardka zamknęła oczy, wsłuchując się uważnie w każdy dźwięk przyjemnej, klasycznej melodii; nieznacznie kiwała głową w rytm muzyki. W jej ocenie gra Aureoli była poprawna, a warsztat sam w sobie nienaganny, dlatego widzowie wydawali się ukontentowani, ale dla wytrawnego ucha… w występie niebianki czegoś brakowało. Nevaeh dobrze wiedziała czego. Tego zaangażowania, tej pasji, z jaką dziewczyna wcześniej rozmawiała o muzyce. Bo choć lutnistka ani przez chwilę nie wątpiła w to, że Aure czuje graną przez siebie melodię, to jednak za jej pomocą nie wyraża prawdziwej siebie, lecz coś zupełnie innego. Tworzyło to zgrzyt, niewychwytywalny dla zwykłego obserwatora, ale aż nazbyt widoczny dla kogoś, kto muzyce oddał całą duszę.
        Nevaeh zacisnęła wargi, mając już w głowie pierwszą lekcję, jakiej udzieli młodej niebiance, gdy nastąpił nagły zwrot akcji. Melodia uległa zupełnej przemianie, a wśród tłumu dało się dostrzec poruszenie. Bardka spojrzała na rozpromienioną Aureolę i uśmiechnęła się. Tak, teraz było zdecydowanie lepiej. Teraz dziewczyna nie grała już poprawnie - tak jak poprzednio Nevaeh, wyszła poza schemat utworu, zmieniając jego dźwięki w słowa, niosące ze sobą przesłanie. I to właśnie było sednem sztuki.
        Wokalistka poruszała się w rytm melodii, choć wciąż stała w miejscu. Całe jej ciało aż rwało się do tańca, jednak umysł pozostawał trzeźwy. I myślał zapobiegawczo. Kobieta nie zamierzała podejmować żadnych ryzykownych kroków - a te taneczne z całą pewnością do takowych się zaliczały - więc tylko przyglądała się gościom, którzy dali się porwać muzycznemu szałowi.
        … aż do momentu, w którym to dwie pary szczupłych rąk bezceremonialnie wciągnęły ją na parkiet, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób się sprzeciwić. W myślach cofała słowa, jakoby teraz było zdecydowanie lepiej. Co to, to nie; właśnie zapowiadało się na największą katastrofę wieczoru. Nevaeh poczuła skurcz zdenerwowania, który nieco ścisnął jej organami wewnętrznymi. A kiedy stanęła naprzeciw tego, z którym dobrano ją w parę… Cóż, jeśli do tej pory można było mówić o lekkim stresie, to aktualnie w jej oczach malowało się czyste przerażenie. Uniosła dłonie w obronnym geście.
        - O nie, ja nie tańczę... - mamrotała spanikowana, szukając wzrokiem ratunku albo chociaż szczeliny w tłumie, przez którą mogłaby uciec. - O nie. Nie, nie, kategorycznie… Ach! - stłumiony okrzyk wyrwał się z jej ust, kiedy Pestelli przyciągnął ją do siebie i poprowadził w tan. - To się skończy bardzo źle… - mruknęła jeszcze, ale już z mniejszym przekonaniem.
        Wzięła głęboki oddech i za wszelką cenę usiłowała skupić się na swoich nogach i na tym, by nie poplątać ich ze sobą, ze suknią, a w najgorszym razie z nogami partnera, co w jej przypadku nie było wcale takie nieprawdopodobne - ale dopóki Nevaeh bardzo się pilnowała, poruszanie się zgodnie z rytmem szło jej wcale nie najgorzej. Problem w tym, że kiedy za dużą uwagę poświęcasz stawianiu odpowiednich kroków, cały sens tańca znika. Bardka prawie zdołała pogodzić się z myślą, że nie jest jej dane zaznać w ten sposób przyjemności, lecz słowa Rianella poddały ową myśl w wątpliwość. Spojrzała mężczyźnie w oczy, zastanawiając się, na ile może zaufać mu w tej kwestii. Może i znał się na tańcu, ale nie miał jeszcze styczności z niezwykłym antytalentem panny Lahza’ya, więc pieśniarka obawiała się, że jeśli sobie pofolguje, zabawa skończy się tak, jak to bywało do tej pory. Jednak zarządca zdawał się być pewny swego, dlatego po chwili wahania, Nev postanowiła zaryzykować, ten jeden, ostatni raz. Pozwoliła Pestellemu przejąć kontrolę nad sytuacją i poruszała się dokładnie tak, jak kierowały ją jego ręce - i musiała przyznać, robiły to całkiem zręcznie. Kiedy po dłuższym czasie, mimo systematycznego wpadania w innych gości, śpiewaczka nadal trzymała się w pionie - co już samo w sobie było sporym sukcesem - i zaczęła odnosić wrażenie, że niespodziewane pląsy sprawiają jej więcej radości niż mogła przypuszczać, poczuła się nieco pewniej. Przez cały taniec zaliczyła tylko jedną wpadkę. Gdy podczas piruetu jej ręka mimowolnie wzięła jakiś dziwny zamach, bardka cofnęła się gwałtownie, by nie przygrzmocić Rianellowi w jego przystojną twarz. Pech chciał, że w tym momencie nogi zupełnie przestały się jej słuchać, w konsekwencji czego Nevaeh z efektownym hukiem uderzyła pośladkami w posadzkę.
        Z krzywym uśmiechem spojrzała w górę na zarządcę, pozwalając rękom opaść wzdłuż ciała w dramatycznym geście.
        - Ale hej, są pozytywy! - zawołała z niezłomnym optymizmem. - Przynajmniej tym razem nie skrzywdziłam nikogo innego.
        Niezrażona drobnym niepowodzeniem, kontynuowała taniec, tym razem nieco ostrożniej, wciąż jednak swobodnie dawała się prowadzić i wciąż była bardzo świadoma fizycznego kontaktu między nią a Pestellim. Kilkakrotnie przyłapała się na tym, że jej spojrzenie uciekało w stronę ich złączonych rąk. Przez głowę lutniski przemknęła myśl, że dłonie Rianella są jak on sam: szorstkie, ale ciepłe. Dające poczucie bezpieczeństwa, kiedy wszystko jest pod kontrolą zarządcy. Dlatego Nev bez sprzeciwu podporządkowała się jego opinii w kwestii sukni - i dlatego przełamała swój strach przed tańcem. Wprawdzie nadal stanowiła realne zagrożenie dla otoczenia - na co niezaprzeczalny dowód stanowił incydent sprzed chwili - ale teraz przynajmniej wiedziała, że można to kontrolować. Nawet jeśli ona sama tego nie potrafiła, istniał ktoś, kto był w stanie zapanować nad jej chaosem.
        To było zaskakujące odkrycie.
        Artystka nie mogła zaprzeczyć - bawiła się całkiem nieźle. Ale, jak wiadomo, nic nie może trwać wiecznie. Razem z muzyką, skończyły się tańce. Nevaeh odsunęła się od Pestellego, obserwując jego dostojny ukłon, który, musiała przyznać w duchu, zrobił na niej niemałe wrażenie. Lecz kiedy następnie mężczyzna zwrócił się do niej w tak górnolotny sposób, bardka parsknęła śmiechem. Wiedziała, że to niestosowne, więc szybko zakryła dłonią usta - zwłaszcza że nie chciała w żaden sposób urazić zarządcy - i starała się przybrać poważny wyraz twarzy, ale kąciki jej ust wyraźnie drgały, chcąc wygiąć się ku górze. Odchrząknęła nieznacznie i odrobinę uniósłszy w dłoniach falbany sukienki, dygnęła równie elegancko.
        - Przyjemność po mojej stronie, panie Pestelli. - Poczuła nagłe déjà vu; już drugi raz tego dnia kłaniała się temu samemu mężczyźnie, usiłując zachować kamienną twarz. Skinęła lekko głową, gdy Rianell się pożegnał i odprowadziła go cichym chichotem - nie z gatunku tych denerwujących, kokieteryjnych, typowych dla młodych podlotków, lecz takim, w którym dało się słyszeć szczere rozbawienie.
        Z tego wszystkiego Nevaeh zapomniała spytać półelfa o opinię na temat jej występu i uświadomiła to sobie dopiero teraz, kiedy zarządza zniknął jej z oczu. Westchnęła, poprawiając gałązkę bzu, która wysuwała się z jej włosów. No trudno, jeszcze będą ku temu okazje… Śpiewaczka obróciła się na pięcie i rozejrzała po sali, w której zapanowało nagłe zamieszanie. Nie umiała na razie zlokalizować jego przyczyny, ale prawdopodobnie miało to związek z niespodziewanym wystąpieniem panny Mandeville. Cóż, Nev, która spędziła sporo czasu “między chłopy”, osobiście potrafiła docenić elementy wiejskiej zabawy, lecz nie dziwił jej fakt, że w arystokratycznym środowisku takie wybryki nie były zbyt mile widziane i gdy tylko wywołany muzyką entuzjazm opuścił gości, gdzieniegdzie dało się słyszeć pełne dezaprobaty szepty. Ale na to wokalistka już nic nie mogła poradzić. Pozostało jej tylko mieć nadzieję, że niezupełnie przychylna reakcja nie zniechęci Aureoli, której występ w tym wydaniu bardzo się bardce podobał.
        Nawet mimo tego, że zmusił ją do zapomnienia o istnieniu czegoś takiego jak strefa komfortu.

        - Witamy w klubie zdziwaczałych artystek! - Iorwen zamknęła bardkę w uścisku zaraz po tym, jak dziewczyny przekroczyły próg pokoju. - Teraz już oficjalnie jesteś jedną z nas. W związku z czym... - wyciągnęła zza pleców butelkę pełną burgundowej cieczy. - Świętujemy!
        - Nie chcę wiedzieć, skąd to wzięłaś - mruknęła Amser, obrzucając trunek podejrzliwym spojrzeniem.
        - Spokojnie, wszystko załatwione prawie że legalnie. Stary znajomy ma znajomego, którego brata szwagier rozprowadza wino po Efne, więc ten znajomy nieraz dostaje w prezencie skrzyneczkę lub dwie… - Malarka uśmiechnęła się przebiegle. - Wprawdzie typ jest bardziej skąpy niż karczmarz o poranku, ale ja mam swoje sposoby. I nie jestem złodziejką.
        - Ja tego wcale nie powiedziałam…
        Czarnowłosa artystka upewniła się, że drzwi do pokoju pozostają zamknięte - wprawdzie kieliszek wina poza godzinami służby nie był zabroniony, lecz afiszownie się z tym nie należało do pochwalanych zachowań - i z szafki, w której lokatorki mogły trzymać swoje prywatne rzeczy, dziewczyna wyciągnęła trzy szklanki. Były nieco obtłuczone i jednej brakowało ucha, ale póki naczynia spełniały swoją rolę, nikt nie przywiązywał wagi do szczegółów. Iorwen nalała do każdego po trochę trunku i rozdzieliła je między przebywające w pomieszczeniu artystki, po czym wzniosła toast. Amser także uniosła swoją szklankę, nie chcąc okazywać otwartej wrogości, ale jej oblicze ciągle pozostawało pochmurne.
        - Za Nevaeh, naszą zdolną bardkę. Za przyszłe lata, które spędzimy tu wspólnie!
        Na dźwięk słów malarki, Nevaeh poczuła silne ukłucie, które niemal wywołało jej łzy. “Wspólne przyszłe lata? Jeśli czegoś nie wymyślę, jeśli nie stanie się cud, to nigdy nie dojdzie do skutku…” Nie dała jednak po sobie poznać nagłego smutku, który ją ogarnął. Uśmiechnęła się szeroko i zderzywszy z dziewczynami szklanki, wypiła część zawartości swojej. Mimo późniejszego nalegania ze strony Iorwen, tego wieczoru wokalistka nie wzięła już do ust ani kropli alkoholu. Nie miała szczególnie silnej głowy, dlatego nie chciała narażać się na nieprzyjemne konsekwencje, szczególnie pierwszego wieczoru. Wino skończyło w rękach tancerki, która porwawszy butelkę z całą jej zawartością, schowała ją pod materac i pilnowała przez resztę nocy, podczas gdy pozostałe dziewczyny oddały się niezobowiązującym rozmowom o ulubionych kolorach, potrawach i typach mężczyzn… Co nie skończyło się zbyt dobrze, bowiem Iorwen nie umiała powstrzymać się od aluzyjnych komentarzy, które powodowały, że powieka Amser drżała od powstrzymywanej furii.
        - Taki Pestka na przykład podobno całkiem nieźle tańczy, a przynajmniej tak głoszą plotki. I jak na razie tylko Nev wie czy są one prawdziwe - malarka wyszczerzyła zęby. - Moja partnerka, na przykład, była katastrofą… Oczywiście z całym szacunkiem dla poczciwej Mony. Jest niezastąpiona na wielu polach, ale taniec nie jest jej mocną stroną. Staje się wtedy bardziej sztywna niż włosy Amser po tym, jak moczyła je w krochmalu…
        - Jeszcze raz o tym wspomnisz, a nie ręczę za siebie.
        W ten sposób konwersacja przeciągnęła się niemal do północy. Kiedy lżejsze tematy się wyczerpały, a było zbyt późno na poruszanie życiowych problemów, każda z dziewczyn postanowiła zająć się sobą i przygotować do snu. Właśnie wtedy rozległo się pukanie. Nevaeh usłyszała je bardzo dobrze, ale była akurat zajęta rozplątywaniem swego warkocza, dlatego do drzwi pospieszyła Iorwen, której łóżko znajdowało się najbliżej wyjścia. Zamieniła dosłownie dwa zdania z kimś, kto znajdował się po drugiej stronie, po czym wycofała się do sypialni i zwróciła w stronę bardki z wymownym uśmiechem.
        - To ktoś do ciebie, Nev.
        - Do mnie? O tej porze? - lutnistka nie kryła zdziwienia, ale kiedy malarka skinęła głową, w dalszym ciągu wyszczerzona, Nev wstała z łóżka i wyszła za drzwi.
        Widok osoby, która ukazała się jej oczom, zaskoczył artystkę mniej, niż można się było spodziewać. Chyba zaczęła się powoli przyzwyczajać do tego, że Pestelli pojawiał się w najmniej oczekiwanych momentach. Chociaż… w tym wydaniu, po pracy, jeszcze go nie widziała. Jej spojrzenie prześlizgnęło się po ogarniętych nieładem włosach zarządcy, jego wytatuowanej twarzy, na której malowało się widoczne zmęczenie - i rozpiętej koszuli. Tam, na krótką chwilę, śpiewaczka zatrzymała wzrok. Zdawało jej się, że na szyi Rianella dostrzegła ciemniejszą plamę, ale może to był tylko cień… A skoro o cieniach mowa, panujący w korytarzu półmrok, oprócz bycia nastrojowym, dodawał mężczyźnie tajemniczego, zmysłowego uroku, który sprawił, że po ciele Nevaeh przebiegł dreszcz i przez moment bardka nie była zdolna wypowiedzieć słowa. Zastygła w bezruchu, z dłonią nadal wetkniętą w na wpół rozpuszczony warkocz i w milczeniu wpatrywała się w półelfa, zapomniawszy o dość istotnej czynności, jaką jest oddychanie. Dopiero jego słowa przywróciły kobiecie zdolność myślenia.
        - Bardzo się cieszę, że podobał się panu mój występ - odezwała się cicho, z delikatnym uśmiechem, by następnie w nagłym przypływie nieśmiałości spuścić wzrok. - Nie chciał pan wybrać dla siebie piosenki, więc… chociaż tyle mogłam zrobić - zmusiła się do tego, by znowu spojrzeć Pestellemu w oczy. - Mam nadzieję, że się pan za to nie gniewa...
        Nie wiedziała, co się z nią dzieje. To na pewno była wina tej kameralnej atmosfery… Przecież Nev nigdy nie miała problemu, jeśli chodzi o dogadywanie się z osobnikami płci przeciwnej; pracując dawniej w karczmie, miała do czynienia z wieloma mężczyznami, więc dzięki doświadczeniu, zazwyczaj traktowała ich jak dobrych kompanów i tak też się z nimi porozumiewała. Po męsku, bez zbędnych uprzejmości i bez dbania o to, jak wypadnie w ich oczach. Ale Rianell… z nim tak się nie dało. Dlaczego - tego wokalistka już nie wiedziała. Albo raczej nie chciała tego przyznać.
        - Dla mnie? - powtórzyła z niedowierzaniem, a na widok kwiatów jej oczy rozszerzyły się. - Och… - wyciągnęła ręce, by przyjąć trzymany przez zarządcę bukiet. Uniosła go wyżej i zanurzyła w nim część twarzy, rozkoszując się cudownie świeżym zapachem. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Zalała ją fala przyjemnego ciepła, którego nie czuła od bardzo dawna. Które, tak jak w jej dzisiejszej pieśni, przypominało kobiecie o pięknym śnie, równocześnie dając nadzieję. I choć w ciągu lat swych występów bardka niejednokrotnie była obdarowywana prezentami, to jednak jak dotąd żaden nie poruszył jej tak bardzo, jak ten szczery, subtelny bukiet, tak bardzo odmienny od tych krzykliwych róż, wciskanych jej na siłę do rąk. Kiedy ponownie spojrzała na Rianella, na jej twarzy malował się dziewczęcy rumieniec, a oczy błyszczały z pasją. - Proszę przekazać owemu wielbicielowi, iż dziękuję za prześliczne kwiaty i bardzo żałuję, że nie chce on wyjawić mi swojej tożsamości. Przez to nie mogę go należycie zapewnić o mojej wdzięczności… czy mogę? - spytała, zniżając nieco głos, który lekko zadrżał. Delikatnie przycisnęła bukiet do piersi i z bijącym sercem czekała na odpowiedź.
        - Może pan zabierać, co pan chce, w granicach rozsądku - zaśmiała się wesoło, starając się pozostać w głośności szeptu. - Ale rzeczywiście, godzina niezbyt sprzyja dłuższym pogawędkom, a pan wydaje się zmęczony - w jej głosie brzmiała troska. Rianell naprawdę wyglądał na znużonego, a jednak wciąż znalazł czas, żeby się z nią spotkać. Lecz Nev nie zamierzała tego faktu wykorzystywać. - Niech pan dobrze wypocznie, żeby jutro znów mieć siłę znosić niezdarną, rozgadaną śpiewaczkę. Dobranoc.
        Pożegnała go jeszcze jednym uśmiechem i wróciła do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Modliła się, żeby Iorwen i Amser leżały już w krainie marzeń. Nie chciała znowu musieć się tłumaczyć...

        Późną nocą, kiedy dziewczyny spały kamiennym snem, Nevaeh niespokojnie krążyła po pokoju. W dłoni miętosiła pewien kawałek pergaminu, który zdawał się palić jej skórę żywym ogniem. Przez głowę lutnistki przelatywało milion myśli na minutę, a serce nie wiedziało już, co powinno czuć. Radość i wściekłość. Szczęście i smutek. Miłość i nienawiść. Wszystkie te uczucia przestawały się mieścić w duszy kobiety i powoli rozrywały ją na kawałki, usiłując wydostać się na zewnątrz. Bardka zatoczyła kolejny krąg wokół stolika, na którym stał wazon z kwiatami. Zdążyła rzucić bukietowi krótkie spojrzenie, zanim poczuła, że dłużej nie wytrzyma.
        Pomieszczenia dla służby zajmowały całe skrzydło budynku, zaś sypialnie znajdowały się na piętrze, tuż nad kuchnią. Już wcześniej Nev odkryła, że z okna ich pokoju da się zeskoczyć na niewielki daszek, osłaniający tylne wejście od strony spiżarni. Tak też bardka uczyniła. Bacząc na to, by nie wydać żadnego dźwięku, który mógłby obudzić jej współlokatorki i zachęcić je do zadawania niewygodnych pytań, kobieta wspięła się na parapet, otworzyła jedno ze skrzydeł i ostrożnie opuściła się na zadaszenie. Upewniła się, że jej pozycja jest stabilna i nie grozi jej nieprzyjemny upadek, po czym oparła się o ścianę i wbiła wzrok w niebo. Widok zamazywały łzy, które wezbrały w kącikach jej oczu. Pozwoliła im swobodnie spływać po twarzy. Teraz, kiedy jedynym jej świadkiem był księżyc, mogła wyrzucić z siebie wszystko to, co nie dawało jej spokoju.
        Dotknęła ręką starej bransoletki z rzemyków.
        - Wiele się dzisiaj wydarzyło, nie sądzisz, siostrzyczko? - odezwała się szeptem, wyobrażając sobie, że Yesah siedzi na murku, tuż obok niej. - Dwa występy naraz, w dodatku jedne z najbardziej udanych. Znowu śpiewałam o tobie, wiesz? I poznałam dziś tylu wspaniałych osób… Polubiłabyś ich - pieśniarka uśmiechnęła się przez łzy. - Państwo Mandeville to dobrzy ludzie, a ich córka, Aure, jest dokładnie taka, jak my w dzieciństwie. Pełna zapału, dzieląca się z ludźmi swoją pasją... Pamiętasz to jeszcze? Miło spotkać młodszą wersję siebie i przypomnieć sobie czasy, kiedy przyszłość jawiła się jako droga wiodąca ku słońcu… Mam też nowe współlokatorki! Iorwen gada prawie tyle samo co ja, a taniec Amser mogłabym podziwiać godzinami, bo sama jestem w tym beznadziejna… co dzisiaj udowodniłam wszystkim po raz kolejny. Mona, Simona i reszta służących też wydaje się miła. No i jeszcze jest Rianell Pestelli… Trochę onieśmiela swoim zdystansowaniem i tą ponurą miną, ale wydaje mi się, że tak naprawdę jest całkiem życzliwy. Lubię go, chociaż czasem tracę przy nim trzeźwość myślenia… To dziwne. I dziwnie przyjemne. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek jakiś mężczyzna tak na mnie wpływał, wiesz? … Od dawna nie miałam aż tyle do powiedzenia. Czuję się taka… szczęśliwa. W tym domu mogłabym spróbować na nowo ułożyć sobie życie… - głos Nevaeh się załamał. Strumień łez na jej twarzy zamienił się w rzekę. Śpiewaczka objęła się rękami i zaszlochała. - Więc dlaczego…? Dlaczego po prostu nie może być dobrze? Dlaczego nie mogę się od niego uwolnić? Co myśmy wszyscy mu zrobili? Nie wiem, co mam robić, Yesah, po prostu nie mam pojęcia…! - Schowała głowę w ramionach. - Chciałabym się z nimi zaprzyjaźnić. Chciałabym kochać i być kochaną. Tak wiele chciałabym móc dla nich wszystkich zrobić… Ale nie chcę oddawać im serca, kiedy wiem, że zostanie ono brutalnie wyrwane. Ja znów będę samotna, a oni… oni się na mnie zawiodą. Nie chcę ich zawieść… Jak ty byś postąpiła na moim miejscu?
        Bardka jeszcze długo rozmawiała z wyobrażeniem swojej siostry. Dopiero kiedy niebo zaczęło się przejaśniać, a poranny chłód wywołał u Nevaeh dreszcze, kobieta z powrotem wspięła się przez okno do pokoju i położyła we własnym łóżku.
        Ale tej nocy nie nacieszyła się długim snem.
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        Aureola widziała światła. Piękne lampiony, które oświetlały salę, świece na stołach; to wszystko rozmazywało się w oczach, kiedy niebianka kręciła się w tańcu. Dziewczyna uwielbiała taki stan rzeczy. Kolory, światła, tańczący, radośni ludzie… To napełniało błogosławioną pozytywną energią. Aureola uwielbiała wiejskie klimaty; brak sztywnych szlachciców, którzy oceniają każdy twój głębszy wdech, każde spojrzenie. To podobało się błogosławionej - brak ograniczeń.
Wolność.
        Wcześniejsze słowa Nevaeh Aureola potraktowała z delikatnym i tajemniczym uśmiechem. “Oj, uwierz, nic nie przyćmi twych pieśni…”, pomyślała dziewczyna, wirując wśród roztańczonych gości i przygrywając więcej wesołej melodii. Muzyka Nevaeh porywała za serca, zostawiając na nich przepiękny ślad i cudowne wspomnienie. Hipnotyzowała, a słuchacze nie potrafili skupić się na niczym innym niż wspaniały głos bardki. Kobieta zamykała świat w swojej piosence. A co na to Aureola? Jej gra skupia się na emocjach, a więc błogosławiona nigdy nie będzie w stanie wpasować się w gust rodziców, lubujących się w klasycznych dźwiękach. Niebianka dopiero wtedy, kiedy może sobie pozwolić na swobodę, potrafi grać z pasją.

        Szepty pełne dezaprobaty nie obchodziły skrzypaczki. Znalazło się także grono osób, które uznały to za “wyśmienitą odskocznię”. Aureola prychnęła na nich. “Wreszcie mogliście poczuć muzykę. Nie tylko ją podziwiać, gbury”.
Dziewczyna pożegnała się z przyjaciółmi, dając im namiary na tajemnicze wyjście z budynku.
        - Same sztywniaki - skomentowała Isia, zbierając ze sceny taraban Netha. Chłopak wówczas bajerował jedną z tancerek, opowiadając jej niestworzone historie o samym sobie. Aureola wybuchła śmiechem, co zostało zapewne odebrane bardzo niekulturalnie przez pozostałych jeszcze gości, kiedy Neth próbował udawać straszliwą bestię, którą rzekomo sam odpędził od rodzinnego domku.
        - …mówię ci, takie miała zębiska!
Biedna tancerka.
        Aureola wówczas starała się pomóc w sprzątaniu, mimo że oczywiście jej główną rolą było stać przy drzwiach i ładnie kiwać główką na pożegnanie. Dopóki ostatni gość nie opuścił sali i domostwa rodziny Mandeville, Felippe pozostawał uśmiechnięty i serdeczny. Jednakże Aureola czuła na sobie wzrok ojca, a to oznaczało tylko kolejną kłótnię zaraz po opuszczeniu sali. Albo i wcześniej.
        - Aureolo Aurore Mandeville, przyjdź do swojego pokoju natychmiast - rzekł wyraźnie wkurzony Felippe, wychodząc z sali. Błogosławiona westchnęła głęboko, po czym poprosiła Monę o odprowadzenie jej przyjaciół do tajemniczego wyjścia.
        - Występ był wspaniały, panienko Aure - skomentowała guwernantka. - Jeszcze tylko ochrzan od ojca panienki i może panienka iść spać. Miłych snów.

        Korytarz wydawał się w tej chwili niesamowicie krótki. Aureola stąpała powoli, aby możliwie jak najbardziej opóźnić konfrontację z ojcem. Po drodze wyobrażała sobie przebieg tej rozmowy oraz to, jak ma zamiar się z tego wytłumaczyć. Musiała bowiem wymyślić coś, co byłoby doskonałym wyjaśnieniem.
W końcu weszła do swojego pokoju, a za drzwiami stał pan Mandeville. Oczywiście z założonymi rękami i nie wróżącym dobrze wyrazie twarzy. Aureola milczała, unikając wzroku swojego rodzica. Chwila ciszy nastała, a przerwał ją natychmiast stanowczy głos Felippe’a.
        - Co to miało być? - zapytał, unosząc brew. - Zresztą, nieważne. - I w tym momencie nastąpiło jedno wielkie kazanie, które zawsze kończy się tak samo; począwszy od zachwalenia rodu Mandeville, przez wyjaśnienie położenia rodziny, skończywszy na tym, jak to błogosławiona hańbi to nazwisko.

        - Ojcze, nie będę nigdy idealną kopią mamy - powiedziała Aureola. Za każdym razem, kiedy dochodziło do takiej sprzeczki, mówiła dokładnie to samo zdanie. Jednakże widocznie nic nie docierało. I nigdy nie dotrze.
        - Aure. Jesteś moją jedyną córką - rzekł Felippe. Niebianka zdumiała się, ponieważ taki tok rozmowy to nowość. - Chcemy z matką jak najlepiej dla ciebie. Dlaczego nie chcesz uszanować tego, co dla ciebie robimy?
Jest okazja.
        - Ponieważ… - “Teraz tylko się dobrze wyraź, Aure…”. - Ponieważ nigdy nie pytacie, czego ja chcę.
Felippe rozszerzył oczy, patrząc na córkę. Mężczyzna westchnął, po czym spojrzał gdzieś w nicość i przez chwilę milczał.
        - Bo wiemy, czego chcesz - odpowiedział w końcu. - Hasać po polach i lasach z tymi dzikusami.
        - To nie są dzikusy! - krzyknęła. To zaskoczyło nawet samą błogosławioną. Felippe już wyglądał, jakby miał wyskoczyć z siebie.
        - Oczywiście. Chłopy i chłopki.
- Przyjaźnię się z nimi, ojcze. - Niebianka schowała dłonie za plecami, splatając ze sobą palce. Bała się teraz bardziej niż zazwyczaj.
        - Rozumiem, nie bronię ci się z nimi spotykać od czasu do czasu - odparł pan Mandeville. - Aczkolwiek nie rozumiem twojego buntu. Możesz mi go wyjaśnić?
        W tej chwili właśnie nasza bohaterka poczuła lekki ból w okolicy brzucha. Nie był to w żadnym razie fizyczny przejaw; raczej ból spowodowany narastającym stresem, napędzany marzeniami i snami małej artystki. Ból spowodowany tłumieniem wszystkich pragnień. Aureola jednak przypomniała sobie coś, co od tego momentu zagnieździło się w jej małym serduszku. “Podobno muzycy są jak uprawiana przez nich sztuka: dynamiczni, pełni pasji, nie dający się schwytać… Jeśli choć część z tego jest prawdą, nie dziwota, że większość bardów prowadzi wędrowniczy tryb życia”.
        - Dajecie mi wszystko, ojcze. Ale skoro wiecie, czego chcę, dlaczego nie mogę tego osiągnąć? Potrzebuję wolności. Chcę zostać sławną skrzypaczką, tancerką, śpiewaczką… Po prostu artystką - oznajmiła dziewczyna, czekając na odpowiedź ojca. Jednakże nie dostała jej.
Pan Mandeville uderzył wściekle pięścią w ścianę, po czym skierował się do drzwi. Aureola stała zdezorientowana.
        - Nigdzie stąd nie pójdziesz. Tutaj jesteś bezpieczna. - Tak właśnie skończył się ochrzan za wielki występ niebianki. Tak właśnie zostały przekreślone jej marzenia. Po wyjściu Felippe’a, Aureola skuliła się na łóżku. Jednakże nie płakała, czego można było się spodziewać po takich słowach własnego rodzica. Błogosławiona spoglądała twardo w nicość, wspominając cały dzień, zapisując w sercu kolejne zdanie. “Jeszcze zdążysz zaspokoić swoją ciekawość świata”.
        - Zaspokoję - szepnęła. - Czy tobie się to podoba czy nie, ojcze. - W głowie małej niebianki pojawiały się plany i różne ich konsekwencje. Aureola postanowiła, że właśnie od nowej bardki dowie się więcej na temat świata. A kiedy już osiągnie swój cel, wróci do rodziców z triumfalnym uśmiechem na twarzy i słowami “Poradziłam sobie. Nie dzięki wam”. Tak tej nocy, zanim zasnęła, przyrzekła.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Nevaeh była przerażona i to trochę podkopało pewność Rianella. Ona wiecznie wyglądała na wystraszoną - robił coś nie tak, czy to ona była płochliwa z natury? Starał się być dla niej miły, a poza tym nie był osobą agresywną, zwłaszcza w stosunku do kobiet. Bardka mruczała coś pod nosem, coś, co brzmiało jak usprawiedliwienie, ale on tego nie dosłyszał wśród gwaru zabawy, dlatego zdecydował się działać stanowczo, jak na mężczyznę przystało - był już w końcu dojrzały i z niejednego pieca chleb jadł, a nie był jakimś podlotkiem, który bałby się kobiet. Jeśli Nev faktycznie by się go bała albo nie chciała z nim tańczyć, to powinien to zauważyć. Jednak jedyne co spostrzegł, to że dziewczyna zupełnie sobie nie radziła - była tak skupiona na swoich nogach, że z początku trudno było ją ruszyć z miejsca. Chyba do tej pory nie miała okazji, by nauczyć się tańczyć… A Pestelli, wiedząc jak wielką przyjemność to potrafi sprawić, postanowił za wszelką cenę jej to udowodnić. Widział, że jego propozycja spotkała się z nową falą przerażenia, ale pozostawał nieugięty - nie wycofywał się z raz złożonych propozycji. I w końcu Nevaeh mu uległa, a wtedy on dołożył wszelkich starań, by dobrze się bawiła. Szło mu… nieźle. Przyszło mu pracować z oporną gliną, ale jak na pierwszy raz było w porządku. Mimo jego starań nieustannie wpadali na inne pary, a Nev czasami nie robiła wcale tego, co on próbował na niej wymóc, ale powoli szło do przodu. Może jeszcze dwa-trzy takie bale i uda mu się zrobić z bardki prawdziwą królową parkietu? ”Nie, to chyba będzie znacznie dłuższa praca…”, pomyślał, widząc, jak dziewczyna co chwilę się potyka.
        Jej upadek uznał za osobistą porażkę - nie zapanował nad nią tak dobrze, jak tego po sobie oczekiwał. Gdy spostrzegł, do czego zmierza ta jej przedziwna figura, było już za późno - wyskoczył do przodu, by ją złapać, lecz jego ręce zamknęły się na powietrzu, zamiast objąć jej ramiona. Spojrzał na nią z przepraszającym wyrazem twarzy, a wesoły komentarz skwitował nikłym uśmiechem.
        - Wolałbym, byś sama również nie robiła sobie krzywdy - odpowiedział, gdy pomagał jej wstać. To nie był wyrzut, a wyraz troski, dało się to poznać po tonie jego głosu. Od tej pory można było również zauważyć zmianę w sposobie, w jaki ją prowadził - znacznie bardziej starał się mieć ją przy sobie. Nie przez to, że uważał ją za fajtłapę, którą trzeba nieustannie pilnować, ale głównie przez to, że przyjął sobie nową strategię - najpierw nauczy ją tańca blisko partnera, by później dać trochę więcej wolności. Uznał, że to dobry plan.
        W ostatecznym rozrachunku Rianell musiał przyznać, że ich taniec wypadł całkiem nieźle - nie spowodowali żadnego skandalu ani katastrofy, a na koniec chyba oboje mogli stwierdzić, że dobrze się bawili. Zarządca odczuwał satysfakcję: poprowadził Nevaeh do samego końca, nie poddał się, a ona była tak radosna i uśmiechnięta… Było warto, zdecydowanie było warto. Nie sztuką było wszak odbębnić taniec z dziewczyną, która traktowała go jako zwykłą grzeczność. A w uśmiechu Nevaeh było coś szczególnego, coś, przez co Rianell tym bardziej się o niego starał… I przez to na koniec poniosło go z manifestacją manier. Nie spodziewał się oczywiście, że zostanie tak dobitnie wyśmiany… Ale nie miał o to do Nevaeh szczególnych pretensji. Faktycznie, jego zachowanie można było potraktować w kategoriach wygłupu, więc nie było o co się wściekać, tylko trzeba było zrobić dobrą minę i iść dalej. Dlatego też podniósł na nią rozbawiony wzrok, choć dalej sam ledwo się uśmiechał. Co zaś kotłowało się w jego wnętrzu, to wiedział tylko on.

        Wieczorne wydanie Nevaeh podobało się Rianellowi. Generalnie był już w stanie stwierdzić, że bardka podobała mu się jako całokształt, ale w tym momencie wyglądała szczególnie - tak półformalnie, nadal ładnie, ale znacznie mniej zobowiązująco. Podobały mu się jej włosy, teraz rozpuszczone, opadające w całym swym majestacie, na ramiona, plecy i piersi. Trochę się zapatrzył na ten widok i przez to z małym opóźnieniem powiedział z czym przyszedł. Co więcej nie wysłowił się tak ładnie jak by mógł, ale to akurat nie była wielka strata - nie miał natury poety i zawsze mówił prosto i konkretnie, umknęły mu więc co najwyżej dwa, trzy słowa, ale sens wypowiedzi pozostał niezmieniony. Występ Nevaeh zrobił na nim wrażenie i chciał jej za to podziękować.
        - Piosenka mi się podobała. Bardzo - dodał zupełnie szczerze, ale nie wnikał w ten temat. Nadal nie wiedział, co myśleć o słowach, które usłyszał, nie wiedział jak je interpretować. Bronił się rękami i nogami przed robieniem sobie nadziei.
        Za pomysł z bukietem mógł sobie jednak szczerze pogratulować: Nevaeh najwyraźniej się podobało. Przyjęła kwiaty i zanurzyła w nich nos w bardzo urokliwym geście. Chociaż Pestka nie miał w sobie za wiele z artysty i bardzo twardo stąpał po ziemi, w tym momencie nabrał ochoty, by narysować to co widział. Może nawet zrealizuje ten pomysł, gdy już wróci do siebie…
        - Na pewno przekażę wyrazy wdzięczności - zgodził się z jej prośbą, celowo unikając odpowiedzi na pytanie któż to był tym tajemniczym wielbicielem. Gdyby miał się tak łatwo odsłonić, to w ogóle nie robiłby tej szopki tylko od razu przyznał się, że kwiaty są od niego.
        Za to następny komentarz…! Oj wyobraźnia Rianella weszła w tym momencie na wyższe obroty. Gdyby słowa te zostały wypowiedziane w innych okolicznościach, na przykład gdy odprowadzał dziewczynę z potańcówki, chyba… No chyba spróbowałby jej skraść pocałunek. Ale nie wypadało, zresztą, nie chciałby jej zrazić takim zachowaniem. A czy tak w ogóle chciałby ją pocałować…
        - Śpiewaczka również musi odpocząć, by móc mi urozmaicać życie - zripostował jej słowa, nim odbił się od ściany i rzucając przez ramię “Dobranoc, Nevaeh”, odszedł do siebie. Mimo późnej pory i bardzo intensywnego dnia, w tym momencie był pobudzony, jakby dopiero wstał. Szedł jednak powłócząc nogami, wyraźnie zamyślony. Miał szczęście, że nikogo po drodze nie spotkał, bo nie miał ochoty na rozmowę. W głowie cały czas słyszał głos Nevaeh, a na wewnętrznej stronie powiek widział jej roześmiane oblicze.

        Jednym z profitów bycia zarządcą posiadłości było posiadanie prywatnego pokoju, którego nie trzeba było dzielić z żadnymi lokatorami. Nie był to jednak nie wiadomo jaki luksus - miejsca było akurat tyle, by zmieścić podstawowe sprzęty, a sam Rianell nigdy nie dbał o to, by nadać wnętrzu charakteru. Nie miał żadnych pamiątek, a jego zmysł estetyczny nie buntował się przeciwko pustym ścianom i komodom. Wręcz może był tym ukontentowany, bo porządek też był na swój sposób bardzo satysfakcjonującym widokiem.
        Po przekroczeniu progu swojej sypialni Rianell z westchnieniem ulgi zdjął z siebie smoking i muszkę, odwieszając je od razu na miejsce by się nie pogniotły. Zaraz potem pozbył się koszuli i kontynuował, aż nie pozostał w samej bieliźnie - nareszcie wolny, a nie wbity w ten sztywny uniform. Czując się już znacznie swobodniej, zarządca usiadł przy stoliku i sięgnął po przybory do pisania, które przez większość czasu używał raczej do sporządzania list zadań, zakupów czy wydatków, teraz zaś chciał z nich skorzystać w celach rekreacyjnych. Złapał więc za rysik, przyłożył go do kartki i… nic. Nie zaczął rysować. Siedział z brodą wspartą na dłoni, gapiąc się w ścianę i myśląc. Z początku skarcił się, że mu odbiło, że nie powinien tak szaleć na punkcie Nevaeh, bo to nie wróży nic dobrego… Ale nie potrafił tak. Ona sama wpychała się do jego myśli z tym swoim uśmiechem, rumieńcem, ze swoją piosenką…
        Pestelli pokręcił głową, odchylając się na krześle. Wiedział, że to nie ma sensu, odłożył więc rysik i położył się spać. I wbrew własnym przypuszczeniom zasnął od razu, nie niepokojony myślami o nowej bardce, która tego wieczoru śpiewała… dla niego…?

        Jego sen był krótki i głęboki - nie miał luksusu, by odespać wczorajszy wieczór, musiał wstać jak zawsze z rana, by wszystkiego dopilnować, bo akurat teraz nie miał żadnego zastępstwa. Wstał więc, przeciągając się jak pręgowany na niebiesko kocur i po typowej porannej toalecie ruszył do pracy.

        - Rianell, dzień dobry!
        - A dobry, dobry - odpowiedział zarządca, salutując ogrodnikowi, który zaczynał pracę nawet wcześniej od niego, by jak najwięcej zrobić przed południowym słońcem. Był to starszy mężczyzna, pomarszczony i ogorzały jak to osoba pracująca większość czasu na słońcu. Stał właśnie nad rabatką z kwiatami, w jednej ręce dzierżąc sekator, a w drugiej pęk gałązek i liści. Pokręcił smutno głową.
        - Po tych dzieciakach naprawdę spodziewałbym się większej kultury - poskarżył się zarządcy, pokazując to co trzymał w ręce.
        - Co masz na myśli? - dopytywał Pestelli, jeszcze nie domyślając się przyczyny niezadowolenia ogrodnika.
        - Poobrywane kwiatki, ot co - prychnął w odpowiedzi Wili. - Mają wszystko, a jeszcze kradną kwiaty z cudzego ogrodu…
        - Ekhm! - odchrząknął momentalnie Rianell, po czym rozejrzał się ostrożnie w jedną i w drugą stronę nim zdecydował się mówić dalej. - W zasadzie to moja sprawka. Wybacz, Wili.
        - Dobrze… - mruknął z ociąganiem ogrodnik, uważnie przypatrując się zarządcy. - Czy chcę wiedzieć co cię do tego pchnęło? Wydawało mi się, że masz szacunek do przyrody po ojcu.
        - Chciałem okazać wdzięczność pewnej dziewczynie i nie miałem lepszego pomysłu - odpowiedział zgodnie z prawdą Rianell. Wilemu mógł powiedzieć wszystko, to była osoba, której ufał, że nie rozgada wszystkiego co usłyszy, a poza tym był bardzo mądrym życiowo mężczyzną i może akurat da jakąś radę mieszańcowi w rozterce.
        - Yhm - mruknął ze zrozumieniem staruszek. - Któż by przypuszczał. Zakochałeś się? - zapytał, ale bez tego wścibskiego tonu, jakim podpytywałyby Rianella pokojówki, raczej z czułością wujka albo nawet ojca.
        - Nie. Raczej nie - poprawił się. - Znam ją ledwie jeden dzień. To ta nowa bardka, wczoraj miała występ przed państwem i… zdawało mi się, że jedna piosenka była z myślą o mnie. Chciałem jej tylko za to podziękować.
        - Kwiatami? - drążył ogrodnik.
        - Nie wymyśliłem nic lepszego - odpowiedział Rianell, powoli już odchodząc od ogrodnika do swoich spraw. Jeszcze po przejściu paru kroków podniósł rękę w geście pożegnania i już go nie było. A Wili patrzył za nim przez moment zastanawiając się czy to było to, co mu się wydawało, czy jednak mimo swojego wieku nadal zbyt optymistycznie patrzył na świat.

        Z samego rana Rianell zjadł śniadanie z tymi nielicznymi służącymi, którzy zaczynali pracę równie wcześnie co on. Wszyscy rozmawiali o wydarzeniach poprzedniego wieczoru, wypowiadając się w jednoznacznie pozytywny sposób zarówno o występie Nevaeh, jak i niespodziance zgotowanej przez panienkę Aureolę. Ci zaś, których z jakiegoś powodu nie było wieczorem w posiadłości albo nie mogli uczestniczyć w przygotowaniach spotkania, żałowali i zarzekali się, że “następnym razem…”. Rianell wtórował w tych miłych słowach, choć jak zawsze zachowując pewną powściągliwość. Cieszył się jednak w duchu, że dziewczyny czeka przyjemny dzień. Nevaeh miała tego dnia doświadczyć licznych gratulacji i niezobowiązujących pogawędek, a Aureola - choć pewnie wstanie w kiepskim humorze po rozmowie z ojcem - co jakiś czas trafi na jakiś drobny dowód uznania i sympatii ze strony służby. Na przykład w postaci zaserwowania na śniadanie jej ulubionych konfitur i grzanek z aromatycznym serem - takie drobne podziękowania od kucharek za odrobinę rozrywki i okazanie, że “panienka to swojska dziewczyna”. Nikt - albo raczej prawie nikt - tu w jadalni nie przejmował się tym, że błogosławionej nie wypadało się tak zachowywać. Jak to się mówi, wypadać to mogą włosy, więc dobra zabawa która nikomu nie robiła krzywdy była jak najbardziej mile widziana. Rianell jednak martwił się o małą dziedziczkę. Może i podobały mu się wczorajsze tańce (jakże miałyby mu się nie podobać, skoro sparowano go z Nevaeh?), ale wiedział, że od obowiązków nie można uciec. Aureola mogła mieć głowę pełną marzeń i idei, ale powinna je realizować w bardziej przemyślany sposób, by nie denerwować ojca, a w dalszej perspektywie nie mieć problemów w arystokratycznym środowisku. Wbrew pozorom Felippe chciał dla niej dobrze - chciał, by była szanowana, by ludzie kłaniali jej się z szacunkiem, by w kolejce po jej rękę ustawiali się najlepsi kawalerowie, by mogła wieść godne życie. Aureola teraz zarzekała się, że nie chce takiego życia, ale czy była tego całkowicie pewna? Czy dobrze sobie wszystko przemyślała? Może liczyła na to, że gdy się wyszaleje, wróci jakby nigdy nic na dwór rodziców i znowu będzie piękną panienką w skromnej sukience… To chyba jednak tak nie działało. Wybierając swoją drogę musiała być rozsądna i słuchać po równo serca i rozumu.
        - Zamyśliłeś się - zauważyła Mila, dosiadając się do niego ze swoim śniadaniem. - Coś wczoraj poszło nie tak?
        - Poza tym, o czym huczy cały dwór to nie - odpowiedział Rianell, chowając się za swoim kubkiem z naparem z prażonych ziaren cykorii.
        - Więc o co chodzi? - drążyła sprzątaczka.
        - O nic. Tak tylko myślałem o panience Aureoli i jej wczorajszej niespodziance.
        - A co konkretnie?
        - Że jej nie zazdroszczę - odparł krótko zarządca, dopijając zawartość kubka i zbierając naczynia, by odnieść je na zmywak. - Idę do siebie.

        Tego dnia Rianell miał wykonywać swoje obowiązki tak jak każdego innego dnia. Nie miało być już żadnych wieczorków muzycznych, żadnych spotkań, niczego, co odbiegałoby od rutynowych zajęć. Dlatego też zarządca zaczął od wizyty w małym gabinecie, który dzielił z drugim zarządcą, gdzie sprawdził swój harmonogram, a potem udał się do państwa, by upewnić się, czy nie mają żadnych specjalnych życzeń na ten dzień. Nie mieli. Pani Aurora wyraziła tylko troskę, czy ich nowa artystka będzie miała dla siebie kąt do ćwiczeń, na co Pestelli odparł, że wszystko ma pod kontrolą i przedstawił pomysł, by Nevaeh korzystała z sali muzycznej, w której ćwiczyła również panienka Aureola - było to miejsce kameralne i z dobrą akustyką, a poza tym obie muzyczki mogły w ten sposób wspierać się w ćwiczeniach. Nie omieszkał wspomnieć, że Nevaeh wygląda na osobę utalentowaną, która mogłaby bardzo pomóc panience. Te słowa spodobały się anielicy, która zaraz przystała na propozycję zarządcy i kazała mu dopilnować, by wszystko było dla nich gotowe do południa.
        - Tak jest - odparł z zadowoleniem Rianell, odchodząc do swoich zajęć. Był z siebie trochę dumny, bo zdawało mu się, że Aureola i Nevaeh zdążyły się przez ten krótki czas polubić i na pewno docenią ten czas, który przyjdzie im razem spędzić. Nie, by miał się chwalić, że była w tym jego drobna zasługa, bo przecież to zupełnie nie było w jego stylu.

        Przygotowań w sali muzycznej nie było wbrew pozorom wiele, bo nie chodziło o wstawienie dodatkowego pianina, a jedynie o wydzielenie pewnej przestrzeni, w której mogłaby się rozłożyć ze swoim instrumentem Nevaeh. Przesunięto więc kilka mebli, wstawiono dodatkowe pulpity i krzesła, a na koniec uprzątnięto kurz, który zebrał się w trakcie tych prac. Gdy wybiło południe, Rianell dokonywał ostatniej inspekcji by móc z czystym sumieniem przekazać pomieszczenie panience i bardce.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

        Tego wieczoru, na bankiecie u państwa Mandeville, doszło do cudu na miarę wydarzenia historycznego: Nevaeh Lahza’ya tańczyła. Co więcej, tańczyła, nie wzniecając przy tym żadnej pożogi. “Aytyn byłaby ze mnie dumna” - stwierdziła podczas stawiania kolejnych kroków. Myślała z nostalgią o przyjaciółce, będącej zarazem jej mentorką. Swego czasu Aytyn usiłowała pokazać śpiewaczce to i owo oraz nauczyć ją kilku ruchów, choćby tych najbardziej podstawowych, jednak po pamiętnej katastrofie w karczmie z żalem zaniechała prób. Z żalem, bo nie mogła zaprzeczyć, że Nev miała bardzo dobre poczucie rytmu - jak przystało na prawdziwego muzyka - i na co dzień umiała poruszać się z gracją. Co więc powodowało, że w momencie, gdy wchodziła na parkiet, chaos zupełnie przyćmiewał jej zdolności i rujnował potencjał - tego nikt nie potrafił zrozumieć, a dalsze eksperymenty w celu znalezienia odpowiedzi na to pytanie niosły zbyt duże ryzyko. Dlatego dawno temu bardka podjęła decyzję o tanecznej abstynencji i uparcie trwała w tym postanowieniu, mimo niezliczonych próśb, które kierowali ku niej mężczyźni, a bywało, że i kobiety z widowni.
        Ale Rianellowi nie potrafiła odmówić, nawet gdyby naprawdę tego chciała. Zwłaszcza że po krótkim namyśle doszła do wniosku, iż właśnie teraz pragnęła się przemóc i złamać własne zasady, pomimo świadomości możliwych konsekwencji. Na szczęście nie okazały się one tak straszne, jak wokalistka przypuszczała - bo trącanie innych par, w sali wypełnionej po brzegi, niekoniecznie musiało być spowodowane brakiem umiejętności, a co do upadku… cóż, był tylko kwestią czasu. I choć posadzka była wystarczająco twarda, żeby Nevaeh solidnie odczuła uderzenie, nie zamierzała bynajmniej się nad tym rozczulać. Kiedy Pestelli wyciągnął w jej stronę dłoń, początkowo otworzyła usta z zamiarem protestu - bo w końcu nie mogła pozwolić, by zarządca uważał ją za jakąś łamagę, co to to nie! - lecz zamknęła je jeszcze szybciej i przyjęła oferowaną pomoc. Swoje zachowanie tłumaczyła sobie tym, że nie chciała robić niepotrzebnych scen na środku parkietu, jednak tak naprawdę w głębi serca uważała postawę Rianella za ujmującą; gotowa była nawet schować do kieszeni urażoną dumę hardej dziewoi i pozwolić mężczyźnie być… mężczyzną - by ona sama z kolei mogła ten jeden raz poczuć się jak prawdziwa kobieta, a nie chłopiec na posyłki. Albo lalka jednorazowego użytku, przeznaczona dla uciechy zepsutych bogaczy...
        - Kilka siniaków w niewidocznym miejscu to drobnostka w porównaniu z tym, do czego jestem zdolna - uśmiechnęła się z lekkim zażenowaniem, kiedy już stanęła na nogi. - To jak zwykła drzazga w obliczu wielgachnego drzewa, lecącego na ciebie… Choć takie drzewo przynajmniej widać z daleka i łatwiej uskoczyć w bok, a małe drzazgi to złośliwe dziadostwo... Jeśli próbował pan kiedykolwiek zjeżdżać gołym zadkiem po deskach, które zapomniał oszlifować, to zapewne pan wie, że po tego typu zabawach taki zadek nie nadaje się do niczego co najmniej przez tydzień. Lecz pan jest raczej zbyt rozsądny na takie głupie wybryki, prawda? … Oj, proszę mi wybaczyć, kolejny raz się rozgadałam - podrapała się po głowie, a następnie otrzepała suknię z nieistniejącego kurzu; parkiet był zbyt dobrze wypucowany, żeby znalazła się tam choćby drobinka brudu, jednak bardka potrzebowała jakiegoś zajęcia dla rąk, zanim do chaotycznego szczebiotu dołączy jeszcze bardziej chaotyczna gestykulacja. Albo, co gorsza, znowu najdzie ją jakiś impuls na macanie cudzych koszul… i oby tylko na koszulach się skończyło. (Dłonie także są przyjemne w dotyku...). - Zazwyczaj staram się powstrzymywać, bo wiem, że ludzie niezbyt lubią jak się ich zarzuca potokiem słów, ale przy panu jakoś nie umiem nad sobą zapanować… no i nie jest pan człowiekiem. To znaczy, nie w stu procentach. To pewnie dlatego… - urwała, nagle zdawszy sobie sprawę, że zaczyna dosyć daleko odbiegać od tematu. Odchrząknęła przepraszająco. - Może lepiej wróćmy do tańca, zanim powiem coś jeszcze durniejszego, czego zapewne będę potem żałować.

        Słodka woń kwiatów delikatnie pieściła nos Nevaeh. Zresztą nie tylko narząd powonienia, lecz i inne zmysły czuły się wypieszczone. Miękkie płatki, ocierające się o twarz bardki, były aksamitne w dotyku. Widok Rianella, z którym miała przyjemność rozmawiać, cieszył oczy artystki, a jego głos, kiedy do niej mówił, wywoływał gęsią skórkę i - co śpiewaczka stwierdziła już jakiś czas temu - przyjemnie dźwięczał w jej uszach. Jedynym zmysłem, który pozostawał niezaspokojony, był smak - ale przecież Nev nie zamierzała zjadać swojego bukietu jak jakaś wygłodzona weganka, zaś rozważanie nad tym, czego jej usta mogłyby w tej chwili skosztować w zamian, prowadziło myśli kobiety w niedozwolone rejony, w które zdecydowanie nie należało się zapuszczać ot, tak… Czy to ta świeca nagle zaczęła wydzielać tyle ciepła, czy w tym korytarzu od początku było tak gorąco…?
        Śpiewaczka w napięciu wyczekiwała odpowiedzi Pestellego. Pod jej prostym pytaniem kryło się drugie, znacznie głębsze i znacznie dla niej ważniejsze. Jednak po usłyszeniu tego, co mężczyzna miał w tym temacie do powiedzania, Nevaeh zalała fala rozczarowania tak wielkiego, że wywołało ono niemal fizyczny ból. Przez ułamek sekundy bardka czuła podejrzaną wilgoć, zbierającą się w kącikach oczu, dlatego mimowolnie zrobiła krok do tyłu, oddalając się od zdradzieckiego światła pochodni, w którym każda nieproszona kropla byłaby aż nadto widoczna. Gwałtowny zawód wprawił kobietę w konsternację. Na co właściwie liczyła? Chyba sama do końca nie wiedziała, a ostatecznie nie była pewna od kogo pochodzi bukiet. Miała wprawdzie swoje przypuszczenia - i wydawało jej się, że miała także podstawy by owe przypuszczenia wysnuwać - lecz może zwyczajnie była to wina nadinterpretacji sygnałów... Szkoda. Naprawdę szkoda. Nevaeh miała wielką ochotę we właściwy sobie sposób nagrodzić życzliwego kawalera jakimś impulsywnym, serdecznym gestem, ale w obecnej sytuacji wzruszyła tylko ramionami z rezygnacją.
        - Ach tak? W takim razie proszę tego nieśmiałego amanta ucałować ode mnie w policzek, skoro nie dano mi szansy zrobić tego osobiście. - Gdyby nie kwiaty, które trzymała, Nev skrzyżowałaby teraz ręce na piersi. Musiała jednak darować sobie bardziej dobitne gesty; poprzestała jedynie na posłaniu Rianellowi wyrazistego spojrzenia, w którym kryło się wyzwanie. - I przy okazji powiedzieć mu też, że jestem zawiedziona faktem, iż zabrakło mu tupetu, by się ujawnić. W niektórych rejonach wręczanie kobiecie anonimowych podarków uchodzi za zniewagę wobec jej uczuć. Do tej pory uważałam to za czysty idiotyzm, ale chyba muszę ponownie przemyśleć moje stanowisko w tej sprawie - uniosła lekko brew, ale jej uśmiech nadal pozostawał przyjazny i odrobinę zadziorny. I tylko światełko w jej oczach, które nieco przygasło, zdradzało jej prawdziwe odczucia.
        Na ripostę zarządcy, Nev zaśmiała się. Ten biedny mężczyzna nie miał bladego pojęcia, o czym mówił. Nie zamierzała jednak dzisiaj go uświadamiać w tym temacie; niech jeszcze przez chwilę żyje w przekonaniu, że potykanie się o każdą przeszkodę na drodze, dziwne odruchy i nieustannie pracująca na najwyższych obrotach żuchwa, to szczyt możliwości artystki.

         Gdy obudziły ją odgłosy porannej krzątaniny, Nevaeh miała wrażenie, że zasnęła raptem kilka minut temu. Nie wiedziała, jak dużo czasu spędziła zeszłej nocy na dachu, kiedy położyła się spać ani która była godzina. Miała jedynie nadzieję, że nie jest rażąco spóźniona i nie napyta sobie biedy zaraz po przebudzeniu. Złapała za brzeg koca, zsuwając go z twarzy; musiała zmrużyć oczy, bo promienie słoneczne, wpadające przez okno prosto na jej poduszkę, chwilowo ją oślepiły. Wydawszy z siebie cichy jęk, przez kilka sekund leżała nieruchomo i wpatrywała się w sufit. Opuściła ręce wzdłuż ciała, sunąc dłońmi po prześcieradle, zupełnie jakby robiła śnieżnego anioła w łóżkowym wydaniu i zmięła w dłoniach materiał. Był miękki, ciepły od jej ciała i ładnie pachniał, z kolei łóżko… bardka nie pamiętała, kiedy ostatnio miała okazję leżeć na tak wygodnym posłaniu. Prawdopodobnie jeszcze w domu jej ojca… Dwór rodziny Mandeville nieco jej ten dom przypominał; tu było serdecznie. Tu było ciepło. I tak spokojnie…
        … Ledwie śpiewaczka zdążyła pomyśleć o spokoju, jej łóżko zaskrzypiało rozpaczliwie, gdy ktoś z impetem na nim wylądował. Ów ktoś kontynuował wspinaczkę ku wezgłowiu, nie zważając na miażdżone po drodze kości i inne organy wewnętrzne, i po chwili Nev mogła zobaczyć pochylającą się nad nią piegowatą twarz. Prychnęła, gdy czarne loki przyjaciółki połaskotały ją w nos.
        - Iorwen - zachichotała, rozbawiona nietypową pobudką i żartobliwie poczochrała jej włosy. - Twój łokieć zaraz wywierci dziurę w mojej wątrobie…
        Malarka odpowiedziała szerokim uśmiechem i zsunęła się z towarzyszki. Usiadła wygodnie tuż obok, opierając się o ścianę.
        - Zaskakująco spokojna reakcja - stwierdziła. - Kiedy pierwszy raz wykręciłam taki numer Amser, biedaczka przeraziła się, że chcę ją pocałować.
        - A chciałaś? - Nevaeh zawadiacko uniosła brew.
        - No coś ty! Nie zrobiłabym tego, nawet gdyby mieli mi za to zapłacić… No chyba, że w grę wchodziłaby co najmniej czterocyfrowa sumka. Kilka miedziaków to za mało, żebym była skłonna ryzykować zarażenie się cynizmem lub tą okropną megalomanią.
        - Czym?
        Lutnistka rozejrzała się po pokoju, ale w pomieszczeniu nie było śladu Amser. Nie chciała obmawiać tancerki za jej plecami, lecz skoro miały razem mieszkać i pracować, musiała czegokolwiek się o niej dowiedzieć, a przeczucie podpowiadało jej, że sama dziewczyna raczej nie zechce podzielić się swoją życiową historią. Należało więc subtelnie wypytać o to Iorwen, która na pewno wiedziała sporo - a skłonna była powiedzieć jeszcze więcej.
        - Nasza Amser to nie byle kto - oznajmiła malarka, krzywiąc się nieładnie. - Trafiła tutaj z wytwornych salonów i nie potrafi się przystosować do warunków, w jakich przyszło nam egzystować. Nadal wydaje jej się, że jest wielką panią. Ta kobieta ma tyle much w nosie, że czasem poważnie się zastanawiam czy nie założyła jakiejś hodowli… Większość arystokratów to nieuleczalne pyszałki.
        Nevaeh nie zareagowała. Nagle odniosła wrażenie, że zaczyna lepiej rozumieć Amser. Wiedziała jak to jest, mieć co tylko się zapragnie, na każde skinienie - a potem tracić to wszystko, jedno po drugim. Bogactwa, perspektywy, dom, rodzinę, ambicje, godność, nadzieję… Ludzie, którym odebrano to co dla nich najcenniejsze, godzili się z losem na różne sposoby. Jedni znosili to lepiej, inni kompletnie się załamywali, ale z czasem każdy ruszał naprzód; jednak byli i tacy, którzy - podobnie jak Amser - nie mogli zaakceptować istniejącego stanu rzeczy i wciąż trwali w fazie zaprzeczenia, usilnie starając się żyć przeszłością w teraźniejszości. Takim osobom Nevaeh szczerze współczuła, bo sama już dawno zrozumiała, że nie da się odzyskać tego, co raz stracone, ale trzeba walczyć o to, by w zamian zyskać coś nowego. Coś, co może okazać się o wiele cenniejsze…
        - Ja też pochodzę z wysokiego rodu - odezwała się śpiewaczka spokojnie, patrząc Iorwen w oczy. Chciała w ten sposób przekazać dziewczynie, że jej ufa i oczekuje tego samego w zamian. - Ale nie jestem szlachcianką. Prawa do tytułu straciłam, gdy miałam niewiele ponad dziesięć lat i bardziej utożsamiam się z tym, co elita nazywa “pospólstwem” - nakreśliła w powietrzu ironiczny znak cudzysłowu.
        Malarka parsknęła odruchowo.
        - Masz w sobie coś dworskiego. Ale na całe szczęście jesteś w porządku - rzekła, jakby chciała dyskretnie zasugerować, że jej zdaniem arystokraci wcale w porządku nie są. - Wesoła, przyjazna, trochę zakręcona… podobna do mnie. Z tą różnicą, że ja urodziłam się w niewoli… Ale! - poderwała się z łóżka tak raptownie, że biedny mebel zaprotestował głośnym zgrzytnięciem. - Nie o tym chciałam rozmawiać!
        Nev uśmiechnęła się.
        - A o czym to chciałaś rozmawiać z samego rana w moim łóżku?
        - Ładne kwiatki.
        - ... Och.
        - Pestka?
        - Tak. Nie. Nie wiem… - w jej głosie słychać było napięcie i zakłopotanie. Bardka zaczęła bawić się dłońmi, strzelając kostkami w stawach. Wiedziała, że dla niektórych ten dźwięk jest drażniący, ale dziwnym trafem pomagał jej się odstresować. - To znaczy: tak, Rianell je przyniósł i nie, nie powiedział, że są od niego. “Tajemniczy wielbiciel”, oto, co usłyszałam.
        - A co sądzisz?
        Wokalistka wzruszyła ramionami.
        - Nie mam pojęcia, co powinnam o tym sądzić. A ty?
        Iorwen przewróciła oczami i odeszła w stronę niewielkiej szafy, by wyciągnąć z niej strój na dzień dzisiejszy. Nie zawracała sobie głowy faktem, iż nie była w pokoju sama i bez najmniejszego skrępowania zmieniła odzienie na oczach bardki. Nevaeh postanowiła zrobić to samo. Założyła na siebie suknię z wczorajszego wieczoru i słuchała odpowiedzi malarki, jednocześnie próbując doprowadzić do ładu swoją fryzurę. Ostatecznie jednak skapitulowała, pozwalając niesfornym włosom pozostać w artystycznym nieładzie.
        - Ci głupi mężczyźni uwielbiają zabawę w “domyśl się”, a sami nie potrafią wychwycić oczywistych aluzji, dopóki nie staną się one otwartym flirtem albo dopóki nie przywiążesz ich do małżeńskiego łoża... - utyskiwała Iorwen podczas prób zawiązania tasiemki od koszuli. - Widziałam kobiety, które miały większe jaja… Mówię poważnie, jak pracujesz w zamtuzie, masz okazję załapać się na ciekawe widoki. Przychodzi taka panienka, oferuje swoje usługi, płacisz, a pod kiecką: niespodzianka! … Co się tak śmiejesz? Babochłopa nigdy nie widziałaś?
        Ostatnie dwa pytania wywołane były reakcją Nevaeh na wywody koleżanki. Artystka nie sądziła, że o życiu ladacznicy można wypowiadać się z taką… lekkością. Owszem, sama często ironizowała na ten temat, ale jej szyderstwo miało gorzkawy posmak, zaś ona sama uważała to za hańbiące. Iorwen natomiast sprawiała wrażenie, jakby opowiadała o rutynowej czynności jak pranie czy gotowanie - i robiła to tak komicznie, że Nev nie zdołała powstrzymać śmiechu. Z każdą sekundą w jej oczach rósł podziw dla czarnowłosej współlokatorki, a nić przyjaźni, którą dziewczęta zdążyły zadzierzgnąć poprzedniego dnia, powoli zaczynała się zacieśniać.
        - No tak, pewnie dla panny Lahza’ya takie sytuacje to czysta abstrakcja, hm? - rzuciła Iorwen zaczepnie, jednak w jej głosie nie było ani śladu uszczypliwości.
        - I tu się mylisz, kochana. - Łatwość, z jaką przyszło jej to przyznać, zaskoczyła bardkę. Ale w towarzystwie malarki wszystko wydawało się prostsze.
        - No proszę. Czyli też masz doświadczenie w tych sprawach. Wiesz, niektórzy lubią doświadczone kobiety. Na temat twojego absztyfikanta nie mam w tym temacie żadnych informacji, lecz specjalnie dla ciebie mogę rozpuścić wici i się tego dowiedzieć.
        - Nie, dziękuję!
        - Cóż, jeśli zmienisz zdanie, wiesz gdzie mnie szukać.
        Obie artystki powoli zmierzały w stronę wyjścia. Po drodze wymieniły jeszcze kilka zdań na temat pogody i innych zupełnie nieistotnych rzeczy. W drzwiach Iorwen zatrzymała jednak śpiewaczkę, kładąc dłoń na jej ramieniu.
        - Zatem co zamierzasz zrobić? - spytała, tym razem poważnie.
        Nevaeh zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią.
        - Płynąć z nurtem rzeki wydarzeń.

        Zjadłszy śniadanie, wokalistka wróciła do pustego teraz pokoju i wzięła do rąk lutnię. Usiadła na łóżku, ułożyła palce na strunach, by przez następne kilka minut pograć trochę wprawek, nim zabierze się za ćwiczenie prawdziwych utworów. Wydawała się całkowicie pochłonięta muzyką, lecz kiedy wykonywała skomplikowane pasaże, płynnie skacząc po kole kwintowym, jej wzrok ciągle wędrował w stronę bukietu kwiatów, wciąż tkwiącego w wazonie na stoliku. Wieczorna scena w korytarzu na nowo rozgrywała się w jej umyśle; oczyma wyobraźni Nevaeh widziała stłumiony blask świecy, Rianella, który patrzył prosto na nią oraz samą siebie - ale inną wersję siebie. Tę, która podążyłaby za porywem serca, postawiła wszystko na jedną kartę, a potem… Potem kobieta gwałtownie przycisnęła palce do strun na gryfie, chcąc przy pomocy tego fizycznego bodźca przywołać myśli do porządku i przez krótką chwilę całkowicie skupiła się na wygrywanych dźwiękach. A następnie cała sekwencja powtarzała się od początku, w konsekwencji czego po półgodzinie opuszki palców Nev były nabrzmiałe i czerwone, w niektórych miejscach wytarte niemal do krwi.
        Bardka westchnęła i odłożyła instrument.
        - Niech cię klaster, Rianellu Pestelli - mruknęła groźnie, ale zaraz kąciki jej ust mimowolnie się uniosły, wyginając wargi w uśmiechu. - Zrobiłeś mi w głowie niemały bałagan… Teraz albo w nim żyj, albo bądź łaskaw go posprzątać.
        Nie mogła dłużej usiedzieć w miejscu, więc zaciągnąwszy się raz jeszcze zapachem kwiatów, opuściła sypialnię i ruszyła przed siebie korytarzem, licząc na to, że spotka kogoś znajomego i nie zabłądzi tak jak ostatnio. Nie miała konkretnego celu, gdyż nikt nie powiedział jej, gdzie jej oczekiwano i co ma robić. Może powinna była zostać w pokoju i czekać na dalsze instrukcje? A może lepszym pomysłem byłoby odnalezienie zarządcy i wypytanie go o szczegóły? Chociaż z drugiej strony Nev nie chciała nikomu przeszkadzać, dlatego po chwili namysłu kontynuowała bezcelowy spacer po posiadłości. Przemierzała kolejne korytarze, nucąc pod nosem pierwszą melodię, która wpadła jej do głowy. Przez cały czas jednak rozglądała się czujnie, z kilku przyczyn. Raz, że nie chciała na coś wpaść lub omyłkowo wejść tam, gdzie jej nie proszono. Dwa, żywiła nadzieję, że uda jej się wypatrzeć znajomą twarz i nawiązać jakąś rozmowę. I trzy… Mając w umyśle wypalone jedno, zapisane krzywym pismem słowo, musiała pamiętać o konieczności szukania alternatyw. Co to znaczyło i czego szukała - sama jeszcze nie wiedziała. Ale rozejrzeć się nie zaszkodzi.
        W jednym z przejść natknęła się w końcu na młodą panienkę Mandeville. Posłała dziewczynce wytworny ukłon i uśmiech, którego wytwornym już się nie dało nazwać - co w połączeniu tworzyło nieco groteskowy układ. Nevaeh zerknęła w głąb korytarza, aby upewnić się czy w pobliżu znajdują się rodzice Aureoli, ale nie dostrzegła żadnego z nich. Zrezygnowała zatem z do bólu oficjalnego tonu, z jakim powinna się zwracać do swoich właścicieli.
        - Dzień dobry - zagadnęła pogodnie niebiankę. - Zdążyłaś dobrze wypocząć po wczorajszym wspaniałym balu?
        Obserwowała przez okno ogród, w którym kilku służących nieśpiesznie przycinało żywopłot. Aura na zewnątrz sprzyjała zarówno pracy, jak i południowym przechadzkom. Nev chętnie kontynuowałaby rozmowę na świeżym powietrzu, do którego zdążyła przywyknąć podczas swoich licznych podróży, ale nie było to pragnienie na tyle silne, żeby zawracać tym głowę panience. Istniała inna rzecz, o której chciała z nią porozmawiać, lecz bała się tej myśli, widząc jak niewiele potrzeba, by pobudzić niespokojnego ducha żądnego przygód.
        - Nie jestem pewna czy powinnam ci to mówić… - rzekła, patrząc na Aureolę z wahaniem. - Jeśli twój ojciec się o tym dowie, będę miała problemy, ale jeśli zachowam to dla siebie, będą mnie z kolei dręczyć wyrzuty sumienia… - podrapała się po głowie. Podjęła jednak postanowienie i posłała dziewczynce najcieplejszy ze swoich uśmiechów. - To, co wczoraj zaprezentowałaś, było wspaniałe. Nie chodzi o pierwszy utwór, choć temu też nie mam nic do zarzucenia, absolutnie, ale… kiedy dzięki muzyce przekazałaś to, co kryje twoje wnętrze - wtedy ludzie usłyszeli prawdziwą Aure. Ja usłyszałam. I chcę ponownie móc usłyszeć. Ale obiecaj mi jedną rzecz… - bardka przykucnęła naprzeciwko niebianki i ujęła jej ręce w swoje dłonie, patrząc jej w oczy. - Podążanie za sercem jest piękną ideą, ale ważne, by przy tym nie stracić rozumu. Mogłoby się wydawać, że te dwie rzeczy nie idą ze sobą w parze, ale przecież po to mamy je obie, aby korzystać i z jednej, i z drugiej. Nie zapominaj o tym, dobrze?

        Pożegnawszy panienkę, Nevaeh jeszcze przez chwilę włóczyła się po dworze, aż ostatecznie doszła do wniosku, że nie miało to najmniejszego sensu. Czuła się źle, będąc zupełnie bezproduktywną, w dodatku jej mózg, nie mając żadnego zajęcia, zaczynał podsuwać jej coraz to głupsze pomysły. Śpiewaczka potrzebowała zajęcia. Desperacko. Potrzebowała kogoś, kto mógłby jej takowe zajęcie znaleźć. Wykonała chwiejny piruet na pięcie i podążyła w stronę pomieszczenia, gdzie powinna znaleźć jednego z zarządców. Ładnych parę minut zajęło jej ustalenie miejsca, w którym owo pomieszczenie się znajdowało, ale w końcu zapukała do drzwi.
        Odpowiedziała jej cisza.
        Bardka zapukała ponownie jeszcze dwa razy, zanim nabrała przekonania, że w środku nikogo nie było. Nie chciała wchodzić bez pozwolenia - mogłoby to zostać uznane za bezczelne wtargnięcie - więc postanowiła zaczekać na korytarzu. Oparła się plecami o ścianę i osunąwszy się na podłogę, wygładziła dłońmi materiał sukni. Wodziła wzrokiem po ścianie, aż zaczęła wpatrywać się w wybraną cegłę, która z jakichś niewyjaśnionych przyczyn wydawała się bardziej interesująca od pozostałych. Nie minęło kilka sekund, jak Nev znów zaczęła nucić pod nosem karczemną przyśpiewkę. A potem następną. I tak siedziała bezczynnie pod drzwiami, odmierzając upływający czas kolejnymi piosenkami; jej głos niósł się echem przez pusty korytarz, aż w końcu znużenie po bezsennej nocy dało o sobie znać. Ciężkie powieki bardki powoli same się zamknęły, głowa opadła, a oddech znacznie zwolnił; piosenka się urwała. Nevaeh zapadła w niespokojny sen, w którym najgłębsze pragnienia i najgorsze koszmary zlały się w jedną całość.
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        Poranek dla wszystkich mieszkańców posiadłości był zapewne cudownym orzeźwieniem po wczorajszych występach (o ile wszyscy wstali tak wcześnie jak panienka Aureola, co prędzej idzie poddać w wątpliwości…), choć niektórzy witali go z bólem głowy po głośnych potańcówkach z poprzedniego dnia. Niebianka z uśmiechem wyszła ze swojej komnaty. Po wspaniałym i pełnym wrażeń wieczorze zaczęła się rutyna młodej błogosławionej. Jak zwykle, Aureola zje śniadanie w gronie rodzinnym, będzie się śmiać z żartów i opowieści ojca, pójdzie się uczyć do pokoju Mony i ucieknie, aby na chwilę zobaczyć się ze znajomymi. Dziewczyna na myśl o spotkaniu swoich przyjaciół, o dziwo, posmutniała. Razem z tym pojawiło się uczucie, którego niebianka próbowała się pozbyć przez całą noc.
Zazdrość.
        Aureola żyła w dostatku, miała wszystko, co tylko inni ludzie mogli zapragnąć, jednakże ona nie chciała tego wszystkiego. Nie chciała drogich prezentów, nie potrzebowała olśniewających sukienek. Błogosławiona pragnęła wolności, szczęścia z małych rzeczy, które posiadają uboższe rodziny. Pani Aurora wpoiła swojej ukochanej córce wartości tego świata, stąd dziewczynka żyła w przekonaniu, że świat jest miejscem wspaniałym. Bogatsi dają pieniądze biednym, dają im pracę, ludzie pomagają sobie w potrzebie, a kiedy tylko nastaje taka potrzeba, pojawiają się rycerze i niwelują wszelkie konflikty. Stąd sprawiedliwość na świecie. Aureola nie posiadała doświadczenia, nigdy nie widziała, jak naprawdę wygląda świat; żyła przekonaniami, jakich nauczyła jej matka, anielica.
        - Panienka Aure zamierza pojawić się na lekcji? - Mona pojawiła się znienacka, strasząc młodą szlachciankę. Dziewczyna jednak uśmiechnęła się szeroko na powitanie, odpowiadając;
        - Miałam taki zamiar zaraz po śniadaniu, przysięgam! - Na utwierdzenie Mony w wierze co do swej obietnicy, Aureola przyłożyła dłoń do serca, drugą zaś wystawiając na pełen widok. Niebianka nigdy nie kłamała. Mimo to lekcje w południe oznaczają brak spotkania z przyjaciółmi ze wsi i omówienie wczorajszego występu. “Cóż, odwiedzę ich może wieczorem…”, pomyślała dziewczyna.
        - Mona poczeka - rzekła guwernantka, uśmiechając się serdecznie i kierując swe kroki z powrotem do małej jadalni dla służby. Aureola westchnęła na myśl, że musi stawić czoło pochmurnym nastrojom ojca. Powoli zmierzała do jadalni, licząc kroki. Błogosławiona starała się zająć czymś myśli, żeby nie pokazać po sobie smutku z powodu wczorajszej kłótni.

        - Występ był przepiękny, słoneczko - skomentowała Aurora, uśmiechając się do córki ciepło. Anielica świeciła przykładem dobrej matki; zawsze stojącej po stronie dziecka, uśmiechającej się, chroniącej przed całym złem… Ta kobieta nie posiadała wad. Poza jedną, która raziła Aureolę niemiłosiernie; praktycznie w ogóle jej nie było w posiadłości. Błogosławiona dostrzegła walizki w kącie sali.
        - Gdzie tym razem, kochanie? - zapytał pan Mandeville, popijając herbatę. Przez cały ten czas nie spojrzał na Aureolę.
        - Do Meot - odparła lakonicznie jego żona.
        - Na długo?
        - Tylko na kilka dni.
Aureola spędziła śniadanie w kompletnym milczeniu.

        Po posiłku z rodziną młoda błogosławiona spotkała się z Moną. Guwernantka postawiła dzisiaj na wyjątkowo trudne lekcje historii, którą oczywiście Aureola uwielbiała… unikać. Dlatego od pewnego czasu Mona nie podawała tematów, jakie będą przerabiane na lekcjach, biorąc tym małą panienkę z zaskoczenia. Z sali przeznaczonej do nauki Aureola wyszła, przewracając oczami.
        - Dzień dobry! - powiedziała, uśmiechając się do Nev. Bardka ukłoniła się, na co niebianka również odpowiedziała dygnięciem i dostojnym uśmiechem, który szybko przemienił się w szeroki wyszczerz.
        - Tak, dałam radę wyspać się na wykładzie o rządach lordów-przodków - rzekła, wzdychając. Mona jak tylko zacznie mówić nad ranem, potrafi skończyć po zachodzie słońca. - A tobie, jak się podobało? Mam nadzieję, że tańce przypadły ci do gustu. O! A ten tekst twojej piosenki był wspaniały, sama go wymyśliłaś, czy to czyjś? - potok słów dziewczyny zdawał się zlewać w jedno długie i bardzo skomplikowane zdanie, brzmiące jak utworzone przez dziecko, które dopiero co uczy się mówić.
Niespodziewanie Neveah spoważniała, co zostało zauważone przez błogosławioną. Aureola przyjęła wyprostowaną postawę i uśmiechnęła się, gotowa chłonąć więcej słów i rad od kobiety, która stawała się dla małej skrzypaczki autorytetem. Niebianka wsłuchała się w monolog Neveah, która przykucnęła przy niej i ujęła jej dłonie, skupiając przy tym bardziej uwagę młodej Aure.
        - Czy pan ojciec z tobą rozmawiał…? - W głosie niebianki pojawiły się wątpliwości, lub też raczej sam ton podsuwał prośbę “powiedz, że nie”. Aureola przestraszyła się, że kolejna osoba została jej odebrana; że ponownie nie ma oparcia w nikim, że nikt nie wesprze jej w dążeniu do spełnienia swojego najskrytszego marzenia. Dziewczyna pragnęła wolności; albowiem kto w młodzieńczym wieku nie miał głupich marzeń? Błogosławiona jednak ślepo wierzyła, że pewnego dnia spełnią się jej sny.
        - Dobrze. Będę się starać - odpowiedziała. - Obiecuję. - Aureola spoważniała odrobinę, aczkolwiek na twarzy błogosławionej pozostał delikatny uśmiech. - Ale nauczysz mnie pisać i śpiewać. Dobrze? - W tejże chwili ponownie pojawiła się dziecięca radość w oczach niebianki. I tajemniczy błysk nadziei oraz determinacji.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Rianell słuchał paplaniny bardki z maską uprzejmego zainteresowania na twarzy, chociaż kilka razy drgnął mu kącik ust, jakby starał się powstrzymać uśmieszek.
        - Nie zjeżdżałem nigdy gołym zadkiem po deskach, które zapomniałem oszlifować - odpowiedział, celowo cytując jej słowa. - Ale z drzazgami jestem dobrze zaznajomiony, i to nie tymi metaforycznymi… Proszę mówić, ja lubię słuchać - dodał, zerkając na Nevaeh jakby sprawdzał jej reakcję. Zaraz jednak sam parsknął, kręcąc głową, gdy bardka w dość niezgrabny sposób próbowała wybrnąć z uwagi na temat jego rasy.
        - Tak, jestem tylko pół krwi elfem - wyjaśnił łagodnym tonem, bo nie chował do niej o to urazy. - Drugie pół jest ludzkie…
        ”...A przy tym połowa jest błękitna”, dodał, ale już w myślach, bo za wiele musiałby tłumaczyć, a nie było do tego warunków na tak tłocznej sali. Nevaeh pewnie i tak prędzej czy później się o tym dowie, bo nie było żadną tajemnicą to kto był ojcem Rianella.

        Przygotowanie pokoju muzycznego, gdzie Nevaeh miałaby swój kąt, nie było jedynym zadaniem, jakie Pestelli dostał od swojej pani. Było wręcz dopiero tym drugim, mniej wymagającym i mniej ważnym, gdyż druga prośba Aurory dotyczyła konkretnie jej samej, a dla zarządcy potrzeby państwa były zawsze na pierwszym miejscu.
        - Rianell, jeszcze jedno - zagaiła anielica, gdy omówili już kwestie miejsca pracy nowej artystki. - Dzisiaj wyjeżdżam w obowiązkach, mógłbyś dla mnie wszystko przygotować?
        - Już dzisiaj? - upewnił się Pestelli uprzejmym tonem. - Oczywiście wszystko przygotuję…
        - I? - zachęciła go Aurora wyraźnie słysząc, że mieszaniec chciał coś dodać, ale zawiesił głos.
        - Życzę przyjemnej podróży - odparł Rianell, choć kto go znał domyślał się, że wcale nie to miał na myśli. Nie zatrzymał jednak swoich przemyśleń dla siebie, był na to zbyt bezpośredni. - I mam nadzieję, że następnym razem będzie mogła pani zostać z rodziną nieco dłużej - wyjaśnił, jasno wyrażając swoją troskę. Anielica uśmiechnęła się trochę smutno słysząc jego słowa.
        - Dziękuję, Rianellu - odpowiedziała mu. - Również mam taką nadzieję…
        Pewnie chciała dodać, że niestety ma obowiązki, że sama tęskni za mężem i córką, ale zachowała to dla siebie - to nie były okoliczności do użalania się. Pestelli w mig to pojął i by nie przedłużać krępującego milczenia, które zaległo między nimi, zapewnił, że rozumie, upewnił się czy to wszystko, a gdy otrzymał odpowiedź, że anielica nie ma dla niego na ten moment żadnych dodatkowych zadań, podziękował jej, skłonił się i odszedł.
        - Trzeba przygotować powóz dla lady Aurory - zwrócił się do pierwszego służącego, jakiego mijał i razem z nim udał się do wozowni, by tam wydawać dalsze dyspozycje.
        Przygotowania do podróży pani domu zajęły Rianellowi całkiem sporo czasu, choć i tak nie zajmował się wszystkim - do jego obowiązków nie należało na przykład spakowanie walizek anielicy, bo od tego miała ona swoje osobiste służące, które doskonale znały się na swojej robocie. Z nimi zarządca zamienił tylko kilka słów, by upewnić się, czy niczego nie potrzebują i poinformować je, by poprosiły chłopaków o zniesienie wszystkiego gdy będą gotowe - przecież, że dziewczyny nie będą taszczyć tych wszystkich pakunków, skoro w posiadłości pracowało tylu silnych mężczyzn. Tę część miał więc z głowy, ale niestety tylko tę - została jeszcze kwestia wozu, koni, przygotowania pewnych wygód na drogę, na przykład kocy czy małych, składanych krzesełek, by móc z nich skorzystać w trakcie postoju. Rianell nigdy nie ruszał się z posiadłości na takie długie podróże, ale lata doświadczenia dały mu pełen obraz tego co może być potrzebne w zależności od pogody, pory roku czy też osób, które udawały się w drogę.

        W końcu Rianell miał czas, by udać się do swojego biura i zająć się rejestrami, które czekały tam na niego od rana. Potrzebował tego: był fizycznie zmęczony, a na to najlepszym remedium była drzemka, na którą nie mógł sobie teraz pozwolić, albo wysiłek psychiczny. Unikał więc każdego, kto mógłby mu pokrzyżować plany zajęcia się biurokracją i dzielnie parł do przodu. Jego kroki zgubiły jednak rytm, a on musiał aż zamrugać by upewnić się, czy przypadkiem nie śni.
        - Nevaeh? - upewnił się, słowo jednak wykrztusił z siebie zbyt cicho i dziewczyna go nie usłyszała. Leżała pod ścianą niedaleko drzwi do biura zarządców i wyglądała na nieprzytomną. Pestelli natychmiast przyspieszył kroku i przyklęknął obok niej. Nim zrobił cokolwiek pochopnego zatrzymał się na moment i przyjrzał się bardce. Oddychała spokojnie, miarowo. Spała?
        - Nevaeh - wezwał ją po raz kolejny, cicho, by nie zrywała się zbyt gwałtownie w razie czego. Machinalnie wyciągnął rękę, by poprawić kosmyki włosów, które przysłaniały jej twarz. Skóra dziewczyny była chłodna, musiała więc leżeć w tym miejscu już dość długo.
        - Nevaeh - wezwał ją po raz trzeci, tym razem trochę głośniej. Udało mu się w końcu ją dobudzić, choć chyba z początku nie do końca wiedziała gdzie się znajduje. On jednak odetchnął z pewną ulgą. Zaraz wyciągnął ręce, by pomóc jej wstać.
        - Wszystko w porządku? - upewnił się. - Co to za pomysł, by spać na podłodze na korytarzu… Wiem, że dziewczyny, które tu sprzątają, świetnie wykonują swoją pracę, ale i tak łóżko byłoby chyba odpowiedniejszym wyborem. Wejdź do środka, musisz się trochę ogarnąć - zachęcił ją, jedną ręką wydobywając z kieszeni klucz i otwierając drzwi do swojego biura, a drugą wyciągając w bok, jakby chciał objąć Nevaeh w talii, ale nawet jej nie dotknął, jedynie odpowiednio ukierunkował.

        Pokój zarządców był ciasny i pełen przeróżnych rzeczy, ale przy tym utrzymany w perfekcyjnej czystości i ładzie. Widać było, że każdy dokument ma swoją szufladkę bądź teczkę, a każda teczka swoje miejsce na półce. Nigdzie nie było widać ani kawałka wolnej ściany, bo wszystko było zastawione regałami, a dwa wielkie biurka do pracy stały tak, by zasiadający mogli na siebie patrzeć, a światło padające z okna jak najlepiej oświetlało blaty. Było to dobre miejsce do pracy, panowała tu przyjemna atmosfera dzięki dużej ilości ocieplającego wnętrze drewna i zapachowi stanowiącego mieszaninę papieru, skóry i wosku do pielęgnacji mebli oraz tego ze świec.
        - Usiądź sobie tam. - Rianell wskazał Nevaeh fotel stojący tuż za drzwiami. Jego obicie w musztardowym kolorze było wyświecane w kilku miejscach, świadcząc o intensywnym używaniu mebla przez lata, ale poza tym tapicerki nie szpeciły żadne plamy ani przetarcia. Wyglądał na niezwykle wygodny i taki w istocie był. Rianell, gdy pracował intensywnie do późna, zwykł ucinać w nim sobie drzemki, stopy wspierając na zaimprowizowanym podnóżku z kosza na papiery. Ale Nevaeh miała się o tym nie dowiedzieć, przynajmniej na razie.
        - Jak się czujesz? - upewnił się, gdy bardka zajmowała miejsce w fotelu. - Potrzebujesz czegoś? Może wody? - podpowiedział. Dziewczyna mogła czuć na sobie cały czas jego baczne, troskliwe spojrzenie, podobne do tego, którym obdarzył ją w pierwszych minutach ich znajomości.
        Nevaeh nie potrzebowała jednak medyka, leków, a nawet nalewki na wzmocnienie. Potrzebowała zajęcia i to tak bardzo, że jeśli czegoś nie dostanie, to oszaleje - jej słowa. Rianell wyglądał na odrobinę zaskoczonego, gdy o tym usłyszał. Powoli podszedł do swojego biurka - tego, na którym leżało mniej rzeczy - i usiadł, nie jednak przodem do blatu, a bokiem, tak by móc patrzeć prosto na Nevaeh. Sapnął i zamyślił się.
        - Muszę się zastanowić - mruknął, obracając się jednak w stronę swoich papierów i zaczynając je wertować. - Poczekaj chwilę - zastrzegł na wypadek, gdyby Nevaeh pomyślała, że w ten sposób próbuje ją wyprosić. Bezmyślnie obracał wachlarze raportów, co jakiś czas zerkając na siedzącą nieopodal dziewczynę, jakby zastanawiał się czy zagadać czy też nie. W końcu zebrał wszystkie kartki jakimi do tej pory się bawił, złożył je w równy stos i stuknął nim o blat, by już dokładnie wszystko wyrównać i gdy odłożył perfekcyjny plik na biurko, odezwał się do Nevaeh.
        - Przepraszam jeśli zabrzmię obcesowo, ale umiesz czytać i pisać? - zapytał zupełnie poważnie, bo to wcale nie była powszechna wiedza wśród niewolników. Przeczuwał, że Nevaeh akurat to potrafi, bo sprawiała wrażenie obytej, ale i tak wolał o to zapytać niż strzelać - w tych kwestiach był bezpośredni. A twierdząca odpowiedź dziewczyny wywołała wyraz zadowolenia na jego twarzy. Dzięki temu miał dla niej zadanie, które zdawało się być odpowiednie, bo nie było męczące, brudzące ani nie wymagało żadnej dodatkowej wiedzy, a jedynie odrobiny uwagi i sporo czasu.
        - To dobrze - uznał na głos. - Pomożesz mi więc. Drugi zarządca ma teraz wolne, a ja tonę w papierach. Chodź bliżej, pokażę ci o co chodzi.
        Rianell wstał od swojego biurka i przeszedł na drugą stronę, do miejsca zajmowanego przez pierwszego lokaja. Odsunął dla Nevaeh krzesło, po czym położył przed nią stos papierów i osobny arkusz z rozpoczętą tabelą.
        - Trzeba to wszystko ułożyć rosnąco i na koniec spisać kwoty do rejestru. Proszę, do pierwszej tabeli kolumny przepisujesz tę pozycję… A później tu ilość i kwotę… I tak dalej - wyjaśnił, samemu wpisując nowy wiersz do kolumny, a następnie wręczając pióro Nevaeh. - Pytania? Gdyby chciało ci się pić, tam w kącie jest woda i wino. Jedzenia tu nie trzymamy, bo nam się mrówki za każdym razem złaziły - wyjaśnił na wypadek, gdyby bardka chciała zjeść tu posiłek.
        - Zaskakujesz mnie - oświadczył, wracając na swoje miejsce. - Większość osób korzystałaby z błogiego lenistwa, w końcu pogoda dopisuje, można poleżeć na trawie w ogrodzie, wystarczy brzdąknąć raz na jakiś czas na strunach by udawać, że szuka się natchnienia… Ale doceniam twoją postawę - dodał na koniec z wyraźnym uznaniem. Później rozsiadł się porządnie przy biurku, zakasał rękawy i zabrał się do pracy. Sprawnie rozłożył sobie wszystkie kajety w odpowiednich miejscach, zerknął przez okno na słońce by upewnić się ile z grubsza ma czasu i umoczył pióro w atramencie. Zaczął pisać jakiś długi tekst, widać było, że szło mu to powoli i daleko mu było do kaligrafa, ale był metodyczny i skupiony, przez co nie robił kleksów i nie musiał nic skreślać. Czasami tylko przystawał by przeczytać to, co udało mu się napisać, wtedy też często spoglądał na siedzącą po drugiej stronie Nevaeh. Za którymś razem zaczęło to wyglądać tak, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale się powstrzymywał. W końcu jednak się przełamał, gdy jednak się odezwał, nie patrzył na bardkę, a już na kartkę, na której stawiał kolejne litery.
        - Rianell - powiedział. - Mów mi Rianell…
        I znów nastało milczenie, jakby wręcz Pestelli nigdy nic nie powiedział. Po prostu wrócił do pracy i nawet nie czekał na reakcję Nevaeh, choć czuł, że jej się to spodoba - w końcu poprzedniego dnia sama chciała zmniejszyć dystans między nimi… Ale przecież robota czekała, a nad tą sytuacją nie było co się roztkliwiać - wszystko jasne, klarowne.
        - Gdzie nauczyłaś się pisać? - zapytał po kolejnym dłuższym milczeniu zarządca, odkładając na bok naręcza raportów i biorąc się za kolejną robotę. Gdy jednak sięgał po leżący dalej notes trącił ręką pusty świecznik, a ten nim, elf zdążył go złapać, przewrócił się na stojące w kałamarzu pióro. Drobne kropelki atramentu ułożyły się w trójkątny rozbryzg na koszuli zarządcy, który odruchowo naciągnął materiał i syknął pod nosem widząc zniszczenia. Potarł kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa.
        - Wybacz - mruknął. Czystą ręką rozgarnął dokumenty przed sobą by upewnić się, że one również nie zostały poplamione. Odetchnął z ulgą widząc, że obyło się bez większych strat i po raz kolejny potarł kąciki oczu. To przez piasek pod powiekami był taki niezdarny, przydałaby mu się przerwa, ale wolał dokończyć robotę teraz, przy dziennym świetle. Obiecał sobie jedynie, że spróbuje wcześniej położyć się spać.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

        Słysząc stwierdzenie Aureoli na temat spania na lekcji, Nevaeh ledwo zdołała powstrzymać chichot. Jej samej nigdy nie zdarzyło się znudzić nauką, lecz bez problemu potrafiła wyobrazić sobie w takiej sytuacji panienkę Mandeville i jej uroczą twarzyczkę, wyglądającą niewinnie pod urokiem snu.
        - Tańce nie były tak złe, jak się spodziewałam - mimowolnie się zarumieniła. Upomniała się w myślach, walcząc z kącikami ust, które w zdradzieckim odruchu chciały wygiąć jej wargi w górę, zaraz jednak odpuściła, z nadzieją, że niebianka poczyta to za reakcję na komplement, który padł w następnej kolejności. - To moja stara pieśń, ale… troszkę ją zmodyfikowałam.
        Rumieniec na jej policzku nabrał teraz odcienia głębokiego szkarłatu.
        Rozmowa toczyła się dalej, skierowana przez bardkę na całkiem poważne tory. Kobieta dostrzegła, że w miarę jak przemawiała, w oczach Aureoli pojawiła się niepewność i jakby… lęk? Pospieszyła więc z wyjaśnieniami.
        - Od wczoraj nie widziałam pana Mandeville i nie rozmawiałam z nim - zapewniła, unosząc rękę do głowy dziewczynki, by delikatnie pogłaskać ją po włosach. - Wszystko, co ci mówię, to moje własne słowa, dobrze? Nie wiem, co chciał ci przekazać ojciec, być może pokrywa się to z moją wypowiedzią, ale nigdy nie powtarzam czegoś, z czym się nie zgadzam, więc cokolwiek ci mówię, mówię od serca i w dobrej wierze. Będziesz o tym pamiętać?
        Niesamowitym było to, jak szybko Aure potrafiła przechodzić od jednej emocji w drugą. Ale to tylko przypominało śpiewaczce samą siebie.
        - Jak już powiedziałam, nauczę cię wszystkiego, czego będę w stanie - uśmiechnęła się. - A teraz… Spieszy się gdzieś panienka czy może ma ochotę na krótki spacer? - puściła oczko w stronę niebianki.

        Nevaeh szła korytarzem. Tym samym, w którym zgubiła się ostatnio. Chyba… Cóż, przynajmniej go przypominał, choć w blasku dnia wyglądał nieco inaczej. I zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Nieważne jak długo szła, bardka wciąż nie mogła choćby zobaczyć drzwi, które powinny znajdować się na jego końcu. Przyspieszyła, nie zwracając uwagi na to, że echem niósł się odgłos kroków nie jednej, a dwóch par stóp. Mijała kolejne okna, kolejne wazony z ozdobnymi krzewami i kandelabry ze zgaszonymi świecami. W końcu przed jej oczami ukazał się widok upragnionych drzwi, jednak gdy artystka przekroczyła próg… wylądowała na samym początku. Czuła, jak narasta w niej poczucie paniki; zaczęła biec. Jeszcze kilka razy wpadała w bramę, za każdym razem lądując w punkcie wyjścia, zanim nabrała przekonania, że trafiła do piekła i tak wygląda jej kara za grzechy.
        Nagle poczuła na ramieniu dotyk czyjejś zimnej dłoni; zalała ją nagła fala paniki. Z niepokojem odwróciła głowę, by zobaczyć, czyja ręka zatrzymała ją w miejscu i… zamarła. Nie mogła uwierzyć własnym oczom i przez dobrych kilkanaście sekund stała w miejscu z szeroko rozwartą szczęką, nie oddychając, nie myśląc, nie rozumiejąc. Patrzyła na stojącą przed nią postać, jakby zobaczyła ducha.
        I może naprawdę tak było.
        - Yesah…? - wyszeptała łamiącym się głosem, a do jej oczu napłynął strumień łez. - Yesah, siostro, to ty… to naprawdę…
        To było niemożliwe. A jednak stała tu - na swój sposób podobna do bardki, z burzą kasztanowych włosów i nieodzownym uśmiechem. Dokładnie tak, jak zapamiętała ją Nevaeh. Fala paniki zmieniła się w prawdziwe tsunami uczuć i od wybuchnięcia szlochem dzieliły śpiewaczkę ułamki sekundy, jednak wtedy Yesah wzmocniła uścisk na jej ręce i pociągnęła lutnistkę za sobą. Ta nie oponowała, choć w jej głowie kotłowały się miliony pytań, na które musiała poznać odpowiedzi. Próbowała zatrzymać siostrę, by móc z nią porozmawiać, lecz Yesah nieprzerwanie parła przed siebie, dopóki nie zatrzymała się przed małymi drzwiami. Puściła wówczas dłoń Nevaeh i wbiła w nią intensywne spojrzenie swoich bladoniebieskich, ślepych oczu, aż bardka poczuła się nieswojo.
        - O co chodzi? - spytała po długiej chwili milczenia. - Co jest za tymi drzwiami?
        - Ty - rzekła Yesah enigmatycznie.
        Wokalistka zawahała się - cała ta sytuacja była mocno niedorzeczna - ale postanowiła uchylić drzwi i zajrzeć do środka przez szparę. Jedynym, co zobaczyła, była wszechobecna ciemność; kobieta stopniowo zwiększała szczelinę, póki drzwi nie stanęły otworem, a wtedy… poczuła gwałtowne uderzenie między łopatki i wpadła do środka. Została wepchnięta. A drzwi… Kiedy obejrzała się za siebie, drzwi już nie było. Wszystko ginęło w mroku.
        To jakieś szaleństwo...
        - Yesah?
        Odpowiedziała jej cisza, głęboka, pochłaniająca wszelkie dźwięki. W chwili gdy w głowie Nevaeh pojawiła się myśl o ostatecznej nicości, nagle nastała światłość; oślepiona bardka zasłoniła dłonią oczy, a kiedy jej źrenice dostosowały się do nowego oświetlenia, rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znalazła. Była to przestronna komnata, wypełniona bielą; wszystko, począwszy od marmurowej posadzki, na śnieżnych liliach skończywszy, zlewało się w wizję białego obłoku. Oprócz wyścielającego podłogę dywanu w pysznej, złocistej barwie. Na końcu sali znajdowało się podwyższenie, na którym zebrał się niewielki tłumek ludzi. Nevaeh rozpoznawała znajome twarze: Aytyn i Elisza, Iorwen i Amser, państwo Mandeville wraz z Aureolą… oraz dwie istoty, które czyniły ten obraz nierzeczywistym. Yesah w kapłańskich szatach. I postać w ślubnej sukni, z twarzą zakrytą tiulowym welonem.
        Nevaeh nie miała pojęcia, co począć w tej absurdalnej sytuacji. Przez ciągnącą się w nieskończoność chwilę stała w osłupieniu i wodziła wzrokiem od twarzy do twarzy, szukając podpowiedzi. “Co powinnam zrobić?” - pytały jej oczy. Zdawało się, że nikt nie udzieli jej wskazówek, lecz w końcu Yesah wyciągnęła rękę w kierunku śpiewaczki, dając jej wyraźny znak, by zbliżyła się do niej.
        Później wszystko potoczyło się bardzo szybko.
        Niepewnym krokiem Nev podeszła do siostry, która zaczęła wyśpiewywać słowa małżeńskiej przysięgi. Zagubiona bardka przenosiła wzrok to na Yesah, to na stojącą naprzeciw pannę młodą, póki nie opadł welon, a oczom Nevaeh ukazała się twarz… Raghnalla. Reakcja była natychmiastowa. W pierwszym odruchu kobieta cofnęła się, potrącając przy tym świecznik. Sięgnęła po leżącą z tyłu kamienną wazę i z wielkim rozmachem - jak również i siłą, o którą nikt by jej nie podejrzewał - uderzyła handlarza niewolników w twarz, aż jego głowa odskoczyła na bok z impetem. Kiedy jednak mężczyzna się odwrócił… jego oblicze zmieniło się nie do poznania. Teraz lutnistka patrzyła w oczy półelfowi z niebieskimi tatuażami. Zdawało się, że chciał coś powiedzieć, lecz jego twarz była zalana krwią. Zdołał jedynie wymówić jej imię.
        Nevaeh…
        Zadrżała, przerażona i znów postąpiła krok do tyłu. Krew Rianella rozlała się na podłogę i chwilę później cała komnata wypełniła się głębokim szkarłatem. Nev przeniosła wzrok na swoje ręce, skąpane w posoce, i zorientowała się, że była teraz całkiem naga. Poczuła chłód, który jednak zaraz zniknął, zastąpiony gwałtownym uderzeniem gorąca.
        Ogień.
        Komnata płonęła. Płomień z potrąconego wcześniej świecznika zajął już prawie połowę przestrzeni i wciąż się rozprzestrzeniał, pochłaniając wszystko, co stanęło jej na drodze. W uszy bardki uderzyło rozpaczliwe zawodzenie zebranych wokół istot. Wszystkie powtarzały to samo.
        Nevaeh.
        I mała Aureola. Na jej twarzy malował się bezbrzeżny smutek. I strach. Ale najgorsze było… rozczarowanie w tych pięknych, zazwyczaj pełnych blasku oczach.
        - Przepraszam… przepraszam was… - zaszlochała artystka.
        A potem uciekła, biegnąc prosto w największe płomienie. Zanim strawiły jej ciało i duszę, przez kakofonię dźwięków przebił się jeden głos.
        Nevaeh…!

        Wołanie dotarło do jej podświadomości i sprawiło, że potworne obrazy zostały wessane jak w czarną dziurę. Uniosła gwałtownie powieki, rozglądając się w panice; jej serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Dopóki nie napotkała spojrzenia piwnych oczu, których widoku uczepiła się desperacko i patrzyła w nie tak długo, aż upewniła się, że wszystko wróciło do normalności. Nie było płonącej komnaty. Nie było Yesah ani Raghnalla. Pestelli klęczał przy niej i nie krwawił od ciosu zadanego wazą.
        “Dzięki Prasmokowi - Nevaeh odetchnęła z ulgą. - To był sen. To tylko sen…
        Ciężko jej było otrząsnąć się z koszmaru i prawie nie zauważyła, że zarządca pomógł jej stanąć na nogi. Pytanie o stan też dotarło do niej z pewnym opóźnieniem, ledwo przebijając się przez mur zdezorientowania.
        - Tak…. Ja… Ja przepraszam, jeśli napędziłam panu stracha - wymamrotała z niewyraźnym uśmiechem. Starała się trzymać fason, ale jej dłonie wciąż mimowolnie się trzęsły. Schowała je więc między fałdami materiału sukni. - Nie planowałam ucinać sobie drzemki tutaj, ale czekałam na pana… Chyba uśpiła mnie moja własna kołysanka.
        W odpowiedzi na zaproszenie chciała grzecznie odmówić, ale wtedy cała jej wyprawa minęłaby się z celem. Po czymś takim tym bardziej musiała znaleźć jakieś zajęcie dla umysłu. Nie miała ochoty wracać teraz samotnie do pokoju, póki napięcie wciąż jeszcze nie zeszło.
Musiała się uspokoić.
        Weszła do pomieszczenia i zatrzymała się niepewnie na środku. Ręce splotła przed sobą i patrzyła na zarządcę wyczekująco. Lęk zniknął z jej twarzy, tętno prawie wróciło do normy; widok Rianella w jego naturalnym środowisku, jego opanowania, okazał się niezwykle kojącym czynnikiem. Bez protestu spełniła jego polecenie i spoczęła w fotelu, który okazał się tak wygodny, jak cała reszta umeblowania dworu. Mimo że była gotowa do działania, odczuwała lekkie zawroty głowy. Zasnęła w dziwnym miejscu, utknęła w koszmarze i została gwałtownie ze snu wyrwana, więc teoretycznie nie było nic dziwnego w tym, że czuła się oszołomiona. A jednak było to trochę niepokojące. Na ponowne pytanie o samopoczucie odpowiedziała zgodnie z prawdą.
        - Trochę oderwana od rzeczywistości - podrapała się nad uchem, sama nie wiedząc czy czuje się bardziej zakłopotana swoją chwilową nieporadnością, czy poruszona okazywanym zmartwieniem. - Ale proszę się nie martwić, naprawdę, jest w porządku, znużyło mnie samotne czekanie, to wszystko - zapewniła jednym tchem. - Niczego mi nie brakuje, chociaż... jest jedna rzecz, o którą chciałam prosić. Ja… muszę się czymś zająć. To może być cokolwiek. Potrzebuję czegoś, w co mogę wsadzić ręce, bo inaczej postradam zmysły. Próbowałam grać na mojej lutni… - spuściła wzrok na dłonie, które trzymała na kolanach; opuszki jej palców wciąż były zaczerwienione i poobcierane od zbyt mocnego dociskania strun. I nadal nieznacznie drżały. - Nie byłam w stanie się skupić. A teraz bezczynność doprowadza mnie do szaleństwa.
        Wodziła wzrokiem za Pestellim, kiedy oddalił się i usiadł za swoim biurkiem. Korzystając z chwili milczenia, rozejrzała się po pokoju. I znów naszła ją myśl, że biuro, ze swoim wystrojem i charakterem, pasuje do osobowości zarządcy. Praktyczne, uporządkowane, zarazem skomplikowane i proste, a jednak przytulne. Nevaeh chłonęła wzrokiem kolejne szczegóły w wyglądzie pokoju, póki Rianell nie odezwał się ponownie; wówczas natychmiast zaprzestała podziwiania równych szeregów teczek i skupiła się na pytaniu.
        - Płynnie we wspólnym i w elfickim - oznajmiła gorliwie, mając jednak nadzieję, że nie zabrzmi to tak, jakby się chełpiła swoimi zdolnościami. Aprobata w oczach zarządcy sprawiła, że nagle urosła w swoich własnych. W chwilach takich jak ta, Nev była dumna ze swojej postawy w przeszłości. Co jak co, ale braku ambicji nie można jej było zarzucić - ani wtedy, ani teraz.
        Podeszła we wskazane przez Rianella miejsce i zasiadła za biurkiem. Słuchała uważnie poleceń mężczyzny, śledząc oczami ruchy jego dłoni, kiedy demonstrował, na czym miało polegać jej zadanie. Czuła zarazem ulgę i delikatne rozczarowanie. Ulgę, bo wiedziała, że sprosta mu bez problemu, a rozczarowanie, gdyż po cichu liczyła na coś, co będzie większym wyzwaniem. Ale może to i lepiej… W obecności elfa mózg Nevaeh nie zawsze pracował tak jak należy, więc nie miała stuprocentowej pewności, że narząd ten w pewnym momencie nie odmówi posłuszeństwa. Wolała jednak patrzeć optymistycznie.
        - Poradzę sobie - oznajmiła pewnie i chwyciła pióro, przypadkowo muskając opuszkami palców dłoń zarządcy. - Dziękuję - dodała. I nie chodziło tylko o podanie narzędzia do pisania. W tym jednym słowie zawierało się wszystko, za co była Pestellemu wdzięczna. Troska, pomoc, okazywane wsparcie.
        Nie odezwała się już więcej tylko od razu przystąpiła do działania. Z zapałem przysunęła do siebie kartki papieru i już miała zacząć pracować, kiedy Rianell zagadnął ją jeszcze raz. Uśmiechnęła się i zarumieniła lekko, słysząc słowa pochwały.
        - Owszem, na zewnątrz rzeczywiście jest pięknie, a błąkanie się bez celu po ogrodzie wypełnionym zapachem kwiatów może być relaksujące i na pewno inspirujące… Ale nie chcę teraz dawać myślom zbyt wielkiej swobody, bo ostatnio nie mogę nad nimi zapanować, w konsekwencji czego biegają sobie w różne miejsca, w które biec nie powinny. Po prostu... Za dużo… tego wszystkiego. - Po twarzy bardki przemknął cień. Ostatnie słowa, wypowiedziane z pewnym wahaniem, były tak wielkim uogólnieniem, że większego już się nie dało wymyślić, ale Nevaeh uznała, że to nie miejsce i czas na wywlekanie ciemniejszych stron swojej świadomości. Bo i jak niby miałaby wytłumaczyć Rianellowi czym było owo “wszystko”? Począwszy od tęsknoty do rodziny, przez groźbę w postaci pojedynczego słowa, jaka nad nią wisiała i koszmar, który nie dawał jej spokoju, aż po całą gamę uczuć, których doświadczała od wczorajszego poranka… To było zbyt złożone. Zbyt skomplikowane. Zbyt… intymne. I choć Nev nie zwykła miewać większych tajemnic, a podczas opowiadania o sobie zazwyczaj była dość bezpośrednia, zdawała sobie sprawę z tego, że takie szybkie otwieranie się na drugą osobę u niektórych mogło wywoływać zakłopotanie lub poczucie dyskomfortu. Nie chciała, aby rozmowa z zarządcą utknęła w jakimś niezręcznym punkcie, dlatego odsunęła od siebie posępne myśli i kontynuowała już normalnym tonem. - Poza tym bezczynność jest nużącai. Nie przywykłam do posiadania wolnych chwil w takich ilościach i nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Czułam, że bezproduktywnie marnuję czas, podczas gdy mogłabym się do czegoś przydać. Lubię czuć się potrzebna, choćby moja pomoc była zwykłą drobnostką.
        To powiedziawszy, pochyliła się w końcu nad robotą i rzuciła się w wir liczb i tabeli, które trzymały myśli w ryzach. Praca była prosta i odrobinę monotonna, ale dzięki temu poniekąd odprężająca. Umysł Nevaeh uspokoił się już całkowicie i bardka wróciła do swojego codziennego ja, dla którego jedno zajęcie naraz okazało się niewystarczające. Nie minęły trzy minuty, kiedy bez wiedzy śpiewaczki z jej ust zaczęły wydobywać się stłumione dźwięki piosenki z poprzedniego wieczoru. Nuciła pod nosem, przepisując kolejne rzędy cyferek, co jakiś czas przytykając pióro do brody w zamyśleniu. Raz zdarzyło jej się podnieść wzrok na Rianella, a wtedy ich spojrzenia spotkały się. Nev zamrugała oczami i przerwała zwrotkę.
        - Och, przepraszam - zreflektowała się. - To z przyzwyczajenia… Przeszkadza panu moje nucenie? Proszę mówić szczerze, przestanę.
        Wróciła do pisania. Robiła to szybko, ale starannie, dwukrotnie sprawdzając każdą literę i cyfrę. Nie chciała popełnić błędu i narazić zaufania Pestellego, które okazał, dając jej to zadanie. Była zadowolona. Czuła się dobrze, mając zajęcie i towarzystwo. Milczące i zapracowane, ale zawsze coś. Przez cały czas miała świadomość obecności elfa, ale pochłonięta pracą, nie zwracała na niego większej uwagi. Dopóki nie doszły do niej jego słowa. Zaskoczona, podniosła głowę, patrząc na zarządcę. Nie spodziewała się takiej propozycji i sądząc po jego postawie - wyglądał, jakby unikał jej spojrzenia - on sam tego nie planował. Tym niemniej była to miła niespodzianka. Nevaeh uśmiechnęła się lekko i spuściła wzrok na pisane dokumenty. Wróciła do pisania.
        - Rianell… hm? - powtórzyła półgłosem, chcąc sprawdzić czy imię to będzie układać się w jej ustach tak ładnie, jak to sobie wyobrażała. Układało. I brzmiało na tyle melodyjnie - a nie była to melodia płynąca z wnętrza; przeciwnie, zdawała się wnikać do środka i swoją falą wprawiać w drżenie struny duszy - że bardka nabrała ochoty, by powtórzyć je raz jeszcze; opanowała się jednak i w milczeniu kontynuowała wypełnianie tabelki.
        - Od małego pobierałam lekcje wielu przedmiotów. Uwielbiałam to - na jej twarz wypłynął uśmiech, w którym odbijała się głęboka nostalgia. - Nawet kiedy straciłam tę możliwość, starałam się kontynuować na własną rękę, ale potem… potem trafiłam na Raghnalla i zdobywanie umiejętności praktycznych stało się priorytetem wyższym niż książki i teoria - dodała lekkim tonem, choć słychać w nim było delikatne ukłucie żalu. Nev nie zamierzała rozczulać się nad sobą i zwykła uważać kwestię niedogodności swego niewolnictwa za oczywisty fakt, lecz nie zmieniało to faktu, że gdyby miała wpływ na bieg wydarzeń, zapewne pokierowałaby nimi inaczej.
        … czy na pewno?
        Zanim jednak zdążyła pogrążyć się w rozmyślaniach na ten temat, do rzeczywistośći przywołała ją zmiana, jaka zaszła w nastawieniu zarządcy. Umysł Nev nie omieszkał się jej wytknąć, że zaczęła już podświadomie rejestrować takie niuanse, ale odsunęła od siebie ten drwiący głos i odłożywszy pióro do kałamarza, podeszła do Pestellego.
        - Trzeba to zamoczyć w ciepłym mleku, żeby nie została plama - stwierdziła z tonem znawcy tematu, tak jak robiła to jej matka za czasów wspólnego mieszkania w uboższej dzielnicy Arturonu. - Pójdę do spiżarni. Mogę przynieść mleko tutaj albo zabrać koszulę i wyprać ją na miejscu - zaproponowała po prostu. Przywykła do takich sytuacji zarówno przez pracę w karczmie, gdzie zdecydowaną większość klienteli stanowili mężczyźni, którym nierzadko zdarzało się zabrudzić odzienie, jak i podczas podróży z trupą artystów.
        Widząc zmęczenie Rianella, wyraźnie odbijające się w jego gestach i zachowaniu, instynktownie poczuła potrzebę zaopiekowania się jego osobą. Od wczoraj niemal nieustannie widziała go przy pracy i zastanawiała się, czy mężczyzna kiedykolwiek znajduje czas na chwilę wytchnienia. Przygryzła wargę, walcząc z chęcią dotknięcia jego ramienia.
        - Powinieneś odpocząć - jej głos był bardzo łagodny. Mówiła spokojnie, choć kawałek jej umysłu wciąż wtrącał uwagi o tym, jak inaczej jest zwracać się do Pestellego per “ty”. - Proponuję chwilową zamianę ról: ty usiądziesz w fotelu i się odprężysz, a ja pobawię się w odpowiedzialną kobietę i jak tylko doprowadzi się twoje ubranie do porządku, dokończę to, co masz do zrobienia - ruchem głowy wskazała leżące na jego biurku papiery. - Jestem prawie pewna, że sobie poradzę. Proszę - dodała po namyśle. - Dla mnie to naprawdę niewiele, a przynajmniej mogę się odwdzięczyć za całą troskę, jaką mi okazujesz od początku... I za te wszystkie kłopoty, które sprawiłam... bądź sprawię.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        - Hm… na przyszłość gdyby nikogo nie było w biurze, przejdź się i popytaj. Niestety często biegamy po posiadłości za różnymi sprawami - wyjaśnił Rianell, gdy Nevaeh przyznała, że zasnęła czekając na niego, nie wiadomo jak długo, bo on od rana tu nie zaglądał, jak zawsze z rana mając wiele spraw do załatwienia w innych częściach domu.
        - A tutaj najłatwiej złapać mnie koło południa - dodał jeszcze. - Jestem tu aż do obiadu, o ile nie ma roboty na zewnątrz, ale to z reguły dzieje się wiosną… Brzmi jak jeden wielki chaos, ale przywykniesz, to nie jest wbrew pozorom takie trudne. Po prostu jak w domu, gdzie jest bardzo dużo domowników i kilku specjalnych gości - wyjaśnił Rianell, jednocześnie ujawniając swój punkt widzenia, który pozwalał mu czasami lepiej poczuć się w swojej pracy. Faktem było, że wiele z tych osób znał już na tyle długo, że traktował ich jako swoich krewnych, choć na pewno dalszych niż matka czy brat, raczej jak kuzynów albo ciotki. Nie trafił jeszcze na nikogo, kto byłby bliższy jego sercu. Jeszcze.
        Wzmianka o posługiwaniu się kilkoma językami sprawiła, że Pestelli z uznaniem skinął głową - to mu imponowało.
        - Śpiewasz również po elficku? - zapytał, zadając pytanie właśnie w tym języku. Również umiał się nim posługiwać, w czym była duża zasługa jego matki, która powtarzała, że musi umieć mówić w języku ojca… A tenże mityczny ojciec był swego czasu świetnym argumentem, by przekonać małego Rianella do czegokolwiek. Chłopiec był zakochany w wizji tego, że jego tata był księciem i może kiedyś będzie miał okazję go poznać, a może nawet kiedyś zamieszkają razem, we trójkę, w jego zamku? Gdy zaś był nastolatkiem, musiał trzymać pewien poziom, by imponować znajomym i dziewczynom i bardziej wiarygodnie wyglądać jako królewski bękart - perfekcyjnie opanowany język elfów był do tego najlepszym narzędziem, choć gdyby miał okazję porozmawiać z dobrze wychowanym przedstawicielem tej szlachetnej rasy, mógłby od niego usłyszeć, że jego akcent jest niezwykle archaiczny. Cóż się dziwić, skoro uczył się go podpatrując wędrowne trupy aktorskie w trakcie przedstawień… Ech, piękne czasy. A tymczasem: praca czekała.
        Nim jednak każde z nich zajęło się swoim stosikiem dokumentów, mieli chwilkę na niezobowiązującą mówienie o pogodzie i rozmyślaniach. Rozmowa jednak szybko uciekła w kierunku, którego Rianell się nie spodziewał. Spojrzał czujnie na Nevaeh, gdy ta nagle zaczęła wyglądać na zatroskaną. Wahał się przez moment czy powinien o to zapytać, ale odpuścił, by nie wyciągać na wierzch jakiejś mrocznej traumy. Wierzył, że akurat ona sama by mu powiedziała, gdyby coś było nie tak i chciała się tym z nim podzielić - była wyjątkowo gadatliwa. Co jednak wbrew pozorom mu nie przeszkadzało.
        Zaległe między nimi pełne skupienia milczenie, które dla Rianella było wbrew pozorom przyjemne, przerwało nucenie Nevaeh. W pierwszej chwili Pestelli jedynie na nią zerknął, gdy jeszcze nie był pewny, czy mówi coś do niego, czy też sama do siebie, a gdy dotarło do niego, że to co słyszy to jakaś piosenka, opuścił wzrok i na nowo skupił się na robocie. Jednak jednym uchem cały czas rejestrował znajome utwory, które w tak skromnym wykonaniu podobały mu się nie mniej, niż poprzedniego wieczoru. Podobało mu się, odprężał się trochę dzięki temu i jakoś tak lepiej mu szło, nawet mimo to, że co chwilę zerkał na nucącą bardkę. W pewnym momencie ona również na niego spojrzała i zarządca wcale nie udawał, że na nią nie patrzył. Uśmiechnął się blado jednym kącikiem ust, jakby śmiał się z tego, że został przyłapany.
        - Nie przepraszaj - odpowiedział jej spokojnie. - Wręcz przeciwnie, to ja powinienem ci podziękować. Chyba będę cię prosić, byś czasami wpadała tutaj pośpiewać, bardzo dobrze mi się pracuje przy twojej muzyce… Kontynuuj, jeśli oczywiście masz ochotę - zachęcił ją.
        - Powiedz… sama piszesz swoje utwory? - zapytał po chwili milczenia, przypominając sobie oczywiście ten jeden konkretny utwór, który pchnął go do kradzieży kwiatków z ogrodu.

        Rozmowa o wykształceniu wyciągnęła na światło dzienne tematy, które zdawały się być trudne dla bardki - Rianellowi zrobiło się głupio, że je poruszył. Przypomniał jej o tym, że miała kiedyś dobre życie i ktoś dbał o jej wykształcenie, a teraz… Ze srebrnymi bransoletkami na rękach pracowała u obcych ludzi, z dala od rodziny. Pestce zrobiło się jej żal.
        - Przykro mi - zapewnił. - Wybacz, nie spodziewałem się, że przywołam również te złe wspomnienia…
        Ciężką rozmowę o uczuciach przerwał jego wypadek z atramentem. Oczywiście zarządca spodziewał się, że ktoś tak energiczny jak siedząca przed nim bardka nie pozostanie bezczynna, ale nie spodziewał się, że tak szybko przejmie stery dowodzenia i zaraz zarządzi jak rozwiązać problem, lecz słów, które padną, Rianell nie spodziewałby się w najśmielszych snach. Spojrzał na Nevaeh nie kryjąc zaskoczenia - jego oczy i jedna uniesiona brew pytały “naprawdę mam się przy tobie rozebrać?”. Z początku zdawało się, że go ta propozycja oburzyła, lecz już po chwili wnikliwy obserwator mógłby spostrzec, że to skrępowanie. Odruchowo Pestka sięgnął do swojego karku, bo naprawdę nie chodziło tylko o dobre wychowanie. Oczywiście zarządca będąc w pracy dbał o to, by nie paradować w negliżu przy obcych. Zdarzało mu się zrzucić koszulę przy ciężkiej fizycznej robocie, lecz wtedy albo nie było przy nim nikogo, albo byli to tylko najbliżsi członkowie służby, no bo oczywiście, że nie państwo, przy nich nawet by guzika przy kołnierzyku nie rozpiął. No a pomijając to, Rianell generalnie potrzebował chwili, by się tak po prostu przed kimś rozebrać, nawet przed kobietą, z którą się spotykał. Powód znajdował się właśnie na jego karku - ta niebieska dłoń, która dociskała do ziemi jasno dając do zrozumienia gdzie jest jego miejsce. I te blizny po batożeniu, po biciu, po tym wszystkim, co zrobiono z nim na początku niewoli. Nie miał atrakcyjnego ciała, a nagromadzenie różnych znamion rodziło pytania. Na te zaś Pestka nie lubił odpowiadać. Przed Nevaeh był jednak trzy razy bardziej skrępowany, bo nie chciałby, by przez jej głowę przemknęła chociaż jedna negatywna myśl na jego temat… Wiedział niestety, że ta konkretna sytuacja była bez wyjścia, bo każda odpowiedź byłaby prędzej czy później zła i brzemienna w skutkach. Mógł tylko mieć nadzieję, że zminimalizuje straty.
        - Ledwo pozwoliłem przejść na ty, a już dostaję takie niemoralne propozycje - mruknął cicho, żartobliwie, kręcąc przy tym głową.
        - Wybacz, Nevaeh, ale w Efne jest powszechnie wiadome, że jeśli za dnia się rozbiorę, to krowy ze strachu stracą mleko - oświadczył, starając się zamienić swoją odmowę w żart. Widać było jednak, że czuł się niezręcznie, bo wręcz poprawił kołnierzyk, jakby chciał się jeszcze zapiąć.
        - Ale za mleko nie pogardzę - przyznał od razu. - Przynieś, jakbyś mogła… Zapiorę to bez zdejmowania. Zaskoczona, że mężczyzna też potrafi prać? - podłapał szybko, unosząc brew w cwaniackim grymasie. - Wiesz jak trafić do spiżarni, pamiętasz drogę? - upewnił się, mając nadal w pamięci, że bardka była w posiadłości nowa i już raz zabłądziła.
        - Kieruj się w razie co na węch do kuchni, bo pewnie już szykują obiad, powinnaś więc bez trud trafić. Stąd w prawo, a potem za nosem i odgłosem tłuczenia się garami. Jakby ktoś ci robił pod górkę śmiało mów dla kogo to i po co - zastrzegł na wszelki wypadek, by bardka nie pomyślała, że on bałby się przyznać do tego, że coś mu nie wyszło.
        - A jeśli chodzi o pomoc w wypełnianiu tych rejestrów - zmienił trochę temat, zerkając wymownie na tabelki przed sobą. - To pomyślimy o tym jak wrócisz. I wiedz, że nie sprawiasz mi żadnych kłopotów, wręcz przeciwnie, przebywanie z tobą sprawia mi przyjemność.
        Zbył trochę temat, lecz miał ku temu swoje powody - po części oczywiście nie chciał okazać aż takiej słabości, ale przede wszystkim nie chciał, by Nevaeh wykonywała pracę, która do niej nie należała. Ona była artystką, powinna śpiewać, sprawiać radość swoją muzyką i pięknie wyglądać, a nie garbić się razem z nim nad tymi przeklętymi papierzyskami. To była jego robota - jego i Pyetra - z której umiał się wywiązać, nawet jeśli kosztowało go to nieprzespaną noc czy kilka dni ukrywania podkrążonych oczu. No i pozostawała jeszcze kwestia dyskrecji. Rianell oczywiście nigdy nie podejrzewałby bardki o to, że mogłaby komuś donieść o budżecie rodziny Mandeville, ale ktoś mógłby chcieć to z niej wyciągnąć, bo jak wiadomo, licho nie śpi i z pewnością istniało wiele osób, które chciałyby znaleźć haka na pana Felippe, bo zwyczajnie zbyt dobrze mu się powodziło.
        - I, Nevaeh… - zwrócił się do niej Rianell, gdy już wstawała, by iść wypełniać swoja misję, którą sama dla siebie znalazła. - Dziękuję.
        W tonie zarządcy było coś niezwykle przyjemnego, ale nie żadne lizusostwo, żadne wrodzone ciepło, bo zdawał się być z natury osobą raczej gorzką - po prostu był naprawdę wdzięczny za to, że ktoś mu pomógł. Na co dzień nie był osobą, która wymagała wsparcia, bo radził sobie sam i większości osób z tym nie dyskutowała. Tak samo byłoby z tą plamą - pewnie sam by się nią zajął, później, gdy ogarnąłby papiery, ale myśl, że ktoś chciał mu w tym pomóc miło grzała jego serce i odsłaniała tę miękką stronę jego osobowości. Nim jednak bardka zdołała ją pochwycić i utrzymać, Rianell już wrócił do pracy i skrył się w swojej skorupie profesjonalizmu.
        Gdy drzwi za Nevaeh się zamknęły, Pestelli wbrew jej zaleceniom wrócił do pracy. Pisał jednak wolniej, dokładniej, dwa razy sprawdzając by na pewno niczego nie pominąć i nie zrobić błędu, bo robota sama się nie zrobi. Co jakiś czas robił jednak przerwy, wtedy w zamyśleniu wpatrywał się w ścianę przed sobą - w miejsce, gdzie do niedawna siedziała bardka. Słodka dziewczyna, naprawdę…
        - Za słodka - uznał na głos, choć nie wiadomo czy z czułością, czy też z niechęcią, po czym wrócił do pisania, co chwilę jedynie zerkając na rozbryzg plam na swojej koszuli.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

        Nevaeh zanotowała w umyśle, by nie zgubić wszystkich informacji, które przekazywał jej zarządca. Niewykluczone, że w najbliższym czasie zdarzy się, że będzie Rianella w jakiejś sprawie potrzebować, dlatego też jakikolwiek cień wskazówki co do miejsca jego pobytu może okazać się niezwykle przydatny. Przytaknęła na znak, że dotarły do niej jego słowa, mimo wciąż obecnego kołysania w głowie - pozostałości po koszmarze, z którego przed chwilą został uratowana.
        - Chaos to moje drugie imię, jak pewnie pan już zdążył zauważyć - zaśmiała się i choć śmiech ten nie był wymuszony, słychać w nim było nutkę niepewności. Głos bardki brzmiał odrobinę ciszej niż zazwyczaj - nie na tyle, żeby szczególnie rzucało się to w oczy, ale ona sama czuła to aż nazbyt wyraźnie - i mimo szczerych chęci, nie mogła nic na to poradzić. Przynajmniej przez następne kilka minut, póki niepokój nie rozluźnił uścisku, w którym zamknął jej klatkę piersiową.
        Nie mogła wymazać ze świadomości obrazów ze snu, jak i nieprzyjemnego przeczucia, że ów sen, gdzieś w samym sednie swojego istnienia, bardzo różnił się od tych, które do tej pory przewinęły się przez umysł śpiącej artystki. Nev pamiętała zdecydowaną ich większość i bynajmniej brak logiki w nich nie stanowił czegoś nowego, ale jakkolwiek Raghnall często pojawiał się w nich jako czarny charakter - co w sumie rozumiało się samo przez się - tak postać Yesah zawsze niosła ze sobą pozytywne odczucia. Tym razem było inaczej. Poza tym, we śnie śpiewaczka ujrzała również Pestellego - ujrzała... i zraniła. Nadal czuła uderzenie wymierzone prosto w twarz i zapach ciepłej krwi… Ta wizja mocno wstrząsnęła dobroduszną dziewczyną, która nawet w obronie własnej miałaby opory przed skrzywdzeniem drugiej osoby. Nawet teraz, kiedy resztki sennych oparów opuściły jej umysł, Nevaeh nie mogła się powstrzymać, by co chwilę nie zerkać w stronę Rianella, jakby chcąc się upewnić, czy na pewno wszystko było z nim w porządku.
        Na szczęście nie mogła zbyt długo się nad tym zastanawiać, bo miała dostać zadanie do wykonania. Perspektywę pracy powitała z ulgą; nie dość, że w końcu będzie mogła pomóc, to jeszcze da swojemu umysłowi zajęcie, które odciągnie go od niechcianych myśli. Wprawdzie przyzwyczajonej do wielozadaniowości bardce ciężko było skupić się na jednym tylko zagadnieniu i wiedziała, że z początku będzie musiała włożyć całe swe siły w to, by nie uciekać myślami we wszystkie strony, lecz w miarę upływu czasu może pozwoli sobie na odrobinę rozluźnienia…
        Kiedy chwaliła się opanowanymi językami - i tak nie podała wszystkich, jako że nie sądziła, iż taka mowa lasu mogłaby się tutaj do czegokolwiek przydać - nie spodziewała się, że od razu zostanie poddana małej próbie. Nie dała się jednak wziąć z zaskoczenia; na dźwięk słów obcych mowie wspólnej, jej umysł natychmiast przestawił się na język, który znała od dawna. Kiedy jeszcze była mała, jej ojciec specjalnie wynajął elfią guwernantkę, która uczyła siostry Lahza’ya jej ojczystej mowy - dzięki temu dziewczynki, pod opieką profesjonalistki, przyswajały nowe słowa i całe frazy, nabierając przy tym odpowiedniego akcentu. Było to tym łatwiejsze, że dla czułego ucha muzyka wyłapanie delikatnych niuansów brzmieniowych nie stanowiło problemu. Później lutnistka kontynuowała naukę na własną rękę, w oparciu o wiedzę przyswojoną w dzieciństwie i nowe doświadczenia, umożliwione przez podróże. Teraz, zagadnięta przez Pestellego, uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała również w elfickim.
        - Znacznie rzadziej, niż bym chciała. - Mówiła wyraźnie i płynnie, bez zastanowienia. - Podobno kiedy śpiewam w tym języku, moje występy przynoszą mniej zysków, więc… kazano mi śpiewać tak, by słuchacze mogli mnie zrozumieć.
        Gdy w końcu zajęła się pisaniem, sprawdziły się jej przewidywania. Nie minęło wiele czasu, jak jej umysł przeszedł w swój standardowy, multipotencjalny tryb. Śpiewaczka walczyła sama z sobą, by pozostać maksymalnie skupiona, jednak po chwili musiała dać za wygraną i w ramach kompromisu, pozwoliła jednej jego części błądzić gdzieś po bezdrożach. Owa część myśli zawędrowała w krainę muzyki, sprawiając, że melodia piosenki wyrwała się z ust Nevaeh zupełnie bezwiednie. Gdy bardka zdała sobie sprawę ze swojego działania, początkowo zmartwiła się, że w ten sposób przeszkadzała zarządcy w jego pracy, lecz na szczęście mężczyzna nie wyglądał na zirytowanego. Odetchnęła z uglą, jednak słowa Rianella, których kompletnie się nie spodziewała, zdziałały znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać.
        - To dobrze.
        “Cieszę się” - chciała dodać, ale słowa uwięzły jej w gardle, przytłoczone falą uczucia, którego bardka nie potrafiła zidentyfikować. Oprócz nowego przypływu nagłej nieśmiałości, czuła… radość. Wiedziała, że ludzie lubią słuchać jej śpiewu na występach i niejeden raz zdarzało się, że ktoś mimochodem prosił ją o wykonanie jakiejś piosenki, ale w tej prozaicznej sytuacji… To było coś innego. Nev nie wiedziała dlaczego, ale to właśnie podpowiadały jej uczucia. Wyobraziła sobie, że tak miałaby wyglądać jej codzienność: ona, Rianell, praca i muzyka… - i było to tak proste, a zarazem tak przyjemne, że wokalistka nie potrzebowałaby do szczęścia niczego więcej. Chciała zadeklarować się, że będzie przychodzić tak często, jak to tylko możliwe, ale zamiast tego uśmiechnęła się tylko, wracając do przerwanego nucenia i nuciła tak sobie przez chwilę, póki ze strony Pestellego nie padło pytanie.
        - Od pewnego czasu tak. - Zamyśliła się odrobinę, by zaraz potem kontynuować, a w miarę jak mówiła, jej oczy zaczęły błyszczeć, a w głosie dało się słyszeć ogromną pasję. - Dawniej głównie powtarzałam zasłyszane melodie, aż z czasem odkryłam, że o wiele więcej satysfakcji daje mi tworzenie i śpiewanie własnych kompozycji. Bo to tak, jakbym, wie pan, dzieliła się ze słuchającymi mnie tym, co noszę w sobie: moimi przeżyciami, myślami, uczuciami… W ten sposób mogę przekazać innym to, co pragnę i mam wrażenie, że czasem dociera to do nich lepiej niż same tylko słowa. I trochę też… sama nie wiem… Chyba pozwala mi to zdjąć z siebie nadmiar uczuć, które we mnie tkwią. Kiedy tworzę moją muzykę… robi mi się lżej na sercu. Więc kiedy znajduję natchnienie lub po prostu tego potrzebuję, piszę piosenki. A potem, od czasu do czasu którąś z nich przerabiam, jeśli życie zmieni trochę swój scenariusz i nada słowom nieco inny wydźwięk… - śpiewaczka urwała na chwilę. - Moje piosenki zmieniają się razem ze mną. Bo są częścią mnie.
        Wróciła do wypełniania swoich tabelek, przez pierwsze kilka sekund robiąc to w milczeniu. Zapisała aż całe cztery rubryki, gdy muzyczne nawyki znów dały o sobie znać. Mając w pamięci niedawną rozmowę na temat śpiewania po elficku, postanowiła zanucić przyśpiewkę w tymże języku, której nauczyła ją pewna poznana w Elisii kwiaciarka. Śpiewała więc po cichu, jednak przy tym starała się robić to na tyle wyraźnie, by dało się rozróżnić pojedyncze słowa. Trochę później została ponownie zagadnięta przez zarządcę, a nowy temat rozmowy skierował jej myśli na jeszcze inne tory - i po tych torach pewnie byłyby zaszły daleko w rejony nostalgicznych wspomnień, gdyby nie dalsze słowa półelfa.
        - Hm? - Artystka wydawała się nieco oderwana od rzeczywistości, ale widząc współczujące spojrzenie Rianella, szybko oprzytomniała. - Och, nie, to nic takiego - uśmiechnęła się szybko. - Dobre i złe wspomnienia przeplatają się w życiu cały czas. Może i los, który mnie spotkał, nie był szczytem moich marzeń, ale dzięki temu nauczyłam się doceniać każdą szczęśliwą chwilę. Prawda jest taka, że na wiele rzeczy w życiu nie mamy najmniejszego wpływu, więc zamiast użalać się nad swoim nieszczęściem, wolałam skupić się na tym, co dobre. Owszem, czasem to trudne… Bo przecież trafiają się lepsze i gorsze chwile… Ale nadzieja, chociaż ponoć jest matką głupich, zawsze umiera ostatnia… prawda?
        Atramentowa katastrofa nie pozwoliła kontynuować rozmowy, nawet jeśli któreś z nich by tego chciało. Zaradna Nevcia od razu wyszła z trybu filozofa i była gotowa do niesienia pomocy każdego rodzaju. Ze swoją propozycją wyskoczyła całkowicie spontanicznie, nawet nie zastanawiając się, jak taka bezpośredniość może zostać odebrana i dopiero reakcja mężczyzny podsunęła jej myśl, że może wyrwała się z tym zbyt pochopnie… Nie mogła nic poradzić na to, że jej twarz w mgnieniu oka przybrała barwę szkarłatu i pierwszym świadomym odruchem bardki była chęć ucieczki. A najlepiej natychmiastowego zapadnięcia się głęboko pod ziemię. Dwa sążnie co najmniej.
        “Ty idiotko! - krzyczała jej jaźń. - Przecież Pestelli to nie pierwszy lepszy chłop ze wsi. Co ty sobie myślałaś? … No tak, przecież ty nigdy nic nie myślisz.”
        Zaraz jednak zdroworozsądkowa część umysłu doszła do głosu i uspokoiła przerażone jestestwo Nevaeh. Przecież tego typu sytuacje były u niej na porządku dziennym. Mało to razy prała koszule swoim towarzyszom w niewoli? A nawet wcześniej, gościom karczmy? Może i salonowa dama w umyśle bardki drżała z oburzenia na takie zachowanie, lecz koegzystująca z nią - i nieznacznie dominująca - mentalność prostej dziewczyny uznawała to za naturalną kolej rzeczy. Dlatego słysząc komentarz Rianella, wokalistka prychnęła cicho. Skrzyżowała ręce na piersi i wydęła policzki - zupełnie jak pierwszego dnia, kiedy to Pestelli zaproponował pomoc w niesieniu jej lutni - jednak uśmiech, przebijający się przez tę maskę naburmuszenia, sprawiał, że trudno było traktować to poważnie.
        - Ty czy pan, w tym przypadku nie ma to najmniejszego znaczenia - oświadczyła z przekorą. - Każdemu zaproponowałabym taką pomoc, a jeśli tobie kojarzy się to z czymś niemoralnym - w tym miejscu kobieta nieznacznie uniosła brew - to już, że tak powiem, nie moja sprawa.
        “Głodnemu chleb na myśli” - przemknęło jej jeszcze przez głowę; na szczęście w porę ugryzła się w język. A potem na nowo zaczerwieniła, kiedy zdała sobie sprawę z tego, o czym właśnie pomyślała. Zaczynali wkraczać na niebezpieczne tereny. Bardka czuła się, jakby balansowała na cienkiej linie nad przepaścią zażenowania. Jedno potknięcie i skończy na jej dnie, pożarta przez polującego tam potwora, zwanego Wstydem.
        - Czyli Rianell Pestelli rozbiera się tylko nocą, zapamiętam to sobie - rzuciła w odpowiedzi na jego próbę żartu i natychmiast pożałowała swoich słów. Zaczęła w ogóle żałować, że zaczęła tę rozmowę. Jedna poplamiona koszula nie była tego warta.
        Dobrze się stało, że zarządca najwyraźniej zdołał zachować zdrowy rozsądek i rzeczowym stwierdzeniem na temat mleka zażegnał kryzys. Przepaść nadal rozwierała przed Nevaeh swoją paszczę, jednak bardka nie znajdowała się już na samym jej skraju. A z tym już mogła poradzić sobie jak na artystkę przystało - śpiewająco.
        - Widziałam mężczyzn robiących rzeczy bardziej szalone niż pranie - odgryzła się zadziornie. - Więc nie, nie jestem szczególnie zaskoczona. Musisz się bardziej postarać. Zaś co do drogi do spiżarni… - zastanowiła się przez chwilę, próbując odtworzyć w swojej głowie mapę posiadłości. Zaraz jednak zaplątała się w gąszczu wyimaginowanych korytarzy. - Zgubię się, to raczej pewne. Ale to nic! - wyszczerzyła zęby z optymizmem. - Pokręcę się trochę po okolicy i popytam o drogę. Bo kto pyta, nie błądzi. A jak kto błądzi i pyta, to już też nie błądzi… Nieważne. Dam sobie radę! A z powrotem… też jakoś dam sobie radę!
        Rozmowa toczyła się jeszcze przez chwilę, schodząc znów na pracę. Nev była naprawdę zatroskana; widać było to wyraźnie po tonie jej głosu i jej postawie - zresztą wszystkie jej uczucia zazwyczaj były widoczne jak na dłoni. Miała nadzieję, że Rianell posłucha jej płynących prosto z serca rad i pozwoli jej przejąć choć trochę obowiązków. Zamierzała nawet upierać się przy tym, ale następne zdanie mężczyzny sprawiło, że porzuciła to postanowienie. Chodziło konkretnie o ostatnie kilka słów.
        Były to całkiem zwyczajne słowa - komplement, który mógłby paść w odniesieniu do każdego - a jednak dla lutnistki była to swego rodzaju nowość. Przy tych wszystkich pochlebstwach odnośnie jej talentów, stwierdzenie że jej towarzystwo może sprawiać komuś przyjemność… I przy wszystkich lękach bardki, że ze swoim usposobieniem jest dla innych tylko ciężarem albo też irytującym natrętem, takie stwierdzenie… Ono... Nevaeh zalała fala ciepła. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowała właśnie tych słów. Na jej twarzy znów pojawił się uśmiech, ale tym razem zupełnie inny. Ani wesoły, ani zadziorny, ani też skrępowany czy wymuszony. To był niezwykle delikatny ruch warg, których kąciki uniosły się tylko nieznacznie; cała kwintesencja tego uśmiechu zawarła się w oczach bardki - w ich łagodnym wyrazie i nowym blasku.
        - Cieszę się - zdołała powiedzieć tym razem.
        I było to najbardziej szczere wyznanie, jakie tego dnia padło z jej ust.
        Nie miała już nic do dodania, mogła więc odejść do wypełnienia przyjętego na siebie obowiązku. Zamierzała już wyjść, kiedy Rianell zatrzymał ją wymówionym imieniem. Nie oczekiwała podziękowań, tym niemniej fakt, że mężczyzna doceniał jej starania, był dla niej miły. Otrząsnąwszy się ze wzruszenia, które przed chwilą ją ogarnęło, wróciła do bycia swoim codziennym ja.
        - Zawsze do usług - dygnęła lekko, bardziej dla żartu niż przez faktyczne zasady etykiety, o czym świadczyły nieco teatralne ruchy i na powrót wyszczerzone zęby.
        Po tych słowach ostatecznie opuściła siedzibę zarządców.

        Zgodnie z przewidywaniami, pomyliła drogę jeszcze zanim dobrze w nią wyruszyła. Tym razem jednak nie panikowała i bez pośpiechu kluczyła korytarzami, w nadziei, że w końcu znajdzie ten właściwy. Sugerowała się radami Pestellego, ale po nocnej wyprawie na zimny dach nos miała nieco zatkany, więc namierzenie spiżarni po zapachu było utrudnione. Kręciła się to tu to tam, idąc żwawym krokiem i nucąc przy tym jakąś dziwną wojskową przyśpiewkę w rytmie marsza, aż dostrzegła ruch na końcu korytarza. Znajoma postać machała jej na powitanie.
        - Panienka Aure! - Artystka uśmiechnęła się przyjaźnie. - Ostatnio często spotykamy się na korytarzach. Musimy kiedyś dopilnować, żeby w końcu spotkać się w jakimś miejscu, gdzie będziemy mogły zająć się muzyką - puściła oczko w stronę niebianki.
        - A skoro już na ciebie wpadłam, mogę prosić o drobną pomoc? Szukam drogi do spiżarni, bo zarządca Pestelli potrzebuje ciepłego mleka… Pewnie po jakimś czasie sama znalazłabym drogę, ale nie chcę, żeby musiał czekać na mnie zbyt długo…
        Prowadzona przez dziewczynkę bardka w końcu odnalazła upragnioną spiżarnię, a w niej - upragnione mleko. Poprosiła grzecznie kucharkę, by na szybkości odrobinę podgrzała je na piecu i dzierżąc w dłoni dzbanek pełen ciepłej, białej cieczy, wyruszyła w drogę powrotną… a złotowłosa panienka nie opuszczała jej na krok. Nevaeh miała co do tego drobne wątpliwości - nie chciała sprowadzać na Rianella jeszcze więcej zamieszania - ale nie śmiała protestować. Bądź co bądź, Aureola była jej panią i to ona rządziła Nev, nie na odwrót.
        Dotarłszy pod znajome już pomieszczenie, śpiewaczka zapukała; nie chciała wchodzić do środka bez zaproszenia. Kiedy jednak już weszła i zamknęła za sobą drzwi, spojrzała w stronę Pestellego - i nie zdołała powstrzymać pełnego dezaprobaty westchnienia. Pokręciła głową z rezygnacją, lecz nie odezwała się ani słowem na temat niezdrowego uporu. Podeszła biurka zarządcy i z tryumfem postawiła na nim dzbanek.
        - Misja zakończona sukcesem - oświadczyła radośnie. - Zdobyłam mleko. A na dokładkę przyplątało się to - zaśmiała się, wskazując wniebowziętą panienkę Mandeville.
        Nevaeh podwinęła rękawy i zatarła ręce.
        - No, to co mamy teraz do roboty?
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        Aureola ponownie przywdziała uśmiech na swoją drobną twarzyczkę… czyli robiła to, co zdecydowanie wychodziło jej najlepiej, a czego rodzice nie krytykowali. Pan Mandeville potrafił przyczepić się do wielu rzeczy w zdolnościach czy zachowaniu swojej córki (żwawa melodia grana na skrzypcach, spotkania z wieśniakami…), ale do tej jednej "umiejętności" niebianki nie miał żadnych zastrzeżeń. Nasza mała bohaterka nieraz słyszała od Mony, że rzekomo damę dworu można łatwo poznać po jej uśmiechu; nieszczerym, sztucznym, wyuczonym.
Czy mój też taki będzie?”, pomyślała Aureola, wsłuchując się równocześnie w słowa Nevaeh.
        - Będę pamiętać. Obiecuję - odparła błogosławiona, ledwie powstrzymując szereg pytań, które cisnęły się jej na język. Dlaczego wszyscy odwodzą ją od marzeń? Aureola potrafiła zrozumieć, że najbliżsi martwią się o nią. “Dlatego chcecie zamknąć mnie w złotej klatce?”.
        - Muszę wracać do Mony na lekcje. Mam bardzo wymagającą guwernantkę… - “Pasowałoby też dać ojcu jakikolwiek powód do dumy, czyż nie?”

        Oczywiście zajęcia z Moną przeciągnęły się jak zawsze; kobieta uwielbiała opowiadać wszelakie historyczne ciekawostki, czasem… często zbaczając z głównego tematu do podrzędnej opowiastki ze wsi, w której guwernantka przyszła na świat. Przez to Mona musiała zaczynać tłumaczenia od nowa, nie zważając na fakt, że zapełniała głowę arystokratki zbyt wielką ilością informacji. Aureola uwielbiała historie z wioski Mony, jednakże miała okazję posłuchać ich tylko na lekcjach z genezy Alaranii. Dlatego zajęcia dłużyły się niemiłosiernie.
Kiedy jednak męczarnie niebianki dobiegły końca, wybiegła ona z sali, modląc się w duchu, żeby zdążyć. Labirynt korytarzy nie ułatwiał jej zadania, ale przecież znała każdy zakamarek tej posiadłości na pamięć. Mimo tejże świetnej znajomości swojego domu, Aureola z rozpędu wpadła na kogoś, skręcając.
        - Panienka? - Znajomy głos zwrócił uwagę błogosławionej. A porozrzucane wokół pędzle i rozlana farba zdecydowanie pomogły w rozpoznaniu potrąconej osoby.
        - Iorwen! Przepraszam… - Niebianka w pośpiechu zaczęła zbierać z podłogi rzeczy malarki. - Spieszyłam się, żeby pożegnać się z mamą. Nie wiesz, gdzie może teraz być?
        Jedyną odpowiedzią był współczujący uśmiech artystki. Kiedy Aureola na nią spojrzała, zrozumiała przekaz. “Wyjechała wcześniej. Jak zwykle”. Niebianka podała Iorwen niewielką ilość odratowanej farby oraz pędzle, po czym rzekła entuzjastycznie;:
- W takim razie może poszukam Nevaeh… Może w końcu zacznę z nią lekcje!
- Powinna panienka szukać Pestki. Gdzie on, tam i ona się znajdzie - zachichotała artystka. Aureola zaśmiała się cicho. Pamiętała moment, w którym jedna z jej przyjaciółek niemal zmusiła Pestkę i Nev do tańca podczas występ błogosławionej. To wspomnienie wzbudziło w niebiance ciepłe uczucie. Prawdopodobnie już połowa służby (oczywiście w większości dzięki Iorwen) domyślała się, że tych dwoje coś pcha ku sobie.
A gdyby tak obojgu lekko uprzykrzyć życie?
        - Nev dostała już nawet od niego kwiaty. Chociaż sam Pestka rzekomo twierdzi, że to od “tajemniczego adoratora” - odezwała się Iorwen. Obie nawet się nie spostrzegły, kiedy zaczęły iść w jednym kierunku, przechadzając się po korytarzach posiadłości.
        - I ona mu niby uwierzyła? - zapytała Aureola, na co uzyskała odpowiedź twierdzącą. - Hm… A gdyby ich tak lekko popchnąć?
Artystka spojrzała zaskoczona na niebiankę.
        - Uwielbiam ten chytry uśmieszek panienki.

        Aureola długo spacerowała razem z Iorwen, jednakże artystka musiała wrócić do swoich zajęć, pozostawiając błogosławioną na pastwę nudy. Dziewczyny opracowały długą strategię, dzięki czemu niebianka miała zajęcie na dłuższy czas. A i wyniknie z tego niezła zabawa. Kto wie, co jeszcze…
Dziewczynka uśmiechnęła się w duchu. Aurora dużo ostatnio wyjeżdżała, a pan Mandeville był pogrążony w papierkowej robocie oraz w strategii “jak wyswatać zbuntowaną córkę”, więc przydałoby się wprowadzić nieco świeżej miłości do posiadłości.
O wilku mowa.
        - Neveah! - Pomachała bardce, uśmiechając się serdecznie i podchodząc do kobiety skocznym krokiem. - Zdecydowanie! Jest tutaj sala muzyczna, muszę ci ją kiedyś pokazać.
        Aureola zaśmiała się, słysząc prośbę Nev. Błogosławiona ruchem ręki wskazała jej, aby szła za nią. Po pokonaniu paru zakrętów, bohaterki trafiły do celu i zdobyły to, po co przyszły.

        Aureola wolała udawać, że nie wie, jak bardzo wychodziła na przylepę. Rianell miał ważne rzeczy do uporządkowania, Nev mu pomagała, oboje byli zajęci robotą? I gdzie tutaj zabawa w postaci przeszkadzającej im rozkapryszonej panienki Aureoli?
Gabinet Pestki zawsze podobał się błogosławionej. Wszystko miało swoje miejsce. Mimo tak wielu papierków, pokój był niezwykle uporządkowany.
        - Eja, oto jestem! - rzekła uśmiechnięta Aureola, machając Pestce na powitanie i oczywiście siadając przy jednym ze stolików. - Przyszłam tylko posiedzieć. Co ci się stało z koszulą? - zapytała niebianka. Kiedy Nev z Rianellem zajęli się ubrudzonym ubraniem mężczyzny, Aureola nie przestawała zadawać coraz to niewygodniejszych pytać. - Nev, a nauczysz mnie tej swojej ładnej piosenki z występu? Jeśli mogę, chciałabym ją kiedyś zagrać z tobą. A wszystkie piosenki, jakie śpiewasz i piszesz, są o miłości? O, a byłaś kiedyś zakochana w jakimś mężczyźnie? - Oczka małej marzycielki aż zabłysły. - A zbliżyłaś się kiedyś z jakimś tak blisko, blisko? Pestka, a ty wiesz coś o miłości? Znaczy, może nie do mężczyzny, tylko no... Wiesz?
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Rianell zorientował się, że źle zrobił, gdy było już stanowczo za późno na jakąkolwiek zmianę frontu - Nevaeh się na niego obraziła. Nie musiał być specjalnie domyślny, bo wyrażała to całą swoją postawą, po tym jak splotła ramiona na piersi i ściągnęła brwi, wydymając policzki. Najwięcej wyrażały jednak jej oczy, bo gdy ich spojrzenia się spotkały, zarządca od razu wiedział, że popełnił błąd i sprawił jej przykrość. Szkoda, że nie mógł się wytłumaczyć, że nie mógł powiedzieć dlaczego nie chciał poddać się jej sugestii. Co by sobie jednak o nim pomyślała, gdyby znała prawdę? “Wybacz, Nevaeh, ale wstyd mi pokazywać moje rozorane batem plecy” - tak miał jej powiedzieć? By się nad nim litowała albo co gorsza zaczęła nim gardzić? Myślał, że obracając wszystko w żart trochę ją udobrucha, ale najwyraźniej się przeliczył. Co więcej Nev też od razu źle go oceniła. Co za ironia, zawsze uważano go za do bólu formalnego i oschłego, a teraz został uznany za zboczeńca… ”Pogrążyłeś się koncertowo, Pestka”, pomyślał od razu gorzko, ”Teraz to sobie będziesz mógł gadać co chcesz, ona ci to zapamięta…”.
        - Może lepiej bym nie próbował - odpowiedział więc machinalnie zarządca, gdy Nevaeh spróbowała go sprowokować do zaimponowania jej. Wrócił do swojej formalnej postawy z początku ich znajomości. Czyli tak naprawdę sprzed jednego dnia… Niech to szlag, jak to się stało, że tak szybko pomieszało mu się w głowie? Za wiele sobie wyobrażał, na zbyt wiele sobie pozwolił i oto efekt - sparzył się. Dlaczego nie miał tego samego problemu z kobietami z miasta? Dlaczego potrafił z nimi tak swobodnie rozmawiać i gdy dostrzegał zainteresowanie, nie dostawał małpiego rozumu tak jak to się stało przy niej? Zadał sobie jednak zaraz pytanie jak by zareagował, gdyby na miejscu Nevaeh była chociażby córka mleczarza, u którego się zaopatrywali albo młoda wdowa po kowalu, który kiedyś podkuwał im konie… I uznał, że postąpiłby tak samo, chociaż akurat w przypadku tych kobiet historia Rianella stanowiła tajemnicę, którą i tak wszyscy znali i po prostu z grzeczności nie poruszali tego tematu. One więc na pewno by zrozumiał i nie byłoby takiego kwasu. ”Jak ja mam się wytłumaczyć przed Nevaeh?”, martwił się więc Pestka.
        I nagle, o dziwo, sprawa sama się załagodziła. Chociaż odrobinę. Zarządca nawet nie wiedział, jak wiele zmieni to jedno proste stwierdzenie, że lubi towarzystwo bardki. Było to oczywiście szczere, bo Rianell naprawdę bardzo polubił Nevaeh i jej towarzystwo z całym jego dobrodziejstwem, tym jej słowotokiem, gafami, niezdarnością i wiecznym gubieniem się w posiadłości. Zresztą Pestelli nie był osobą, która czyniłaby tego typu wyznania bez pokrycia. ”Może więc jednak nie wszystko stracone”, uznał, swoje poprzednie czarne myśli zwalając na karb przemęczenia. Przyszło mu do głowy, że chętnie napiłby się naparu z prażonej cykorii i faktycznie poszedł spać, ale cóż - robota czekała, a on nie chciał zrzucać żadnej odpowiedzialności na Nevaeh, no bo co by się stało, gdyby któreś z nich popełniło błąd w rachunkach i musieliby wyciągać jakąś odpowiedzialności? Rianell oczywiście wziąłby to na siebie, bo był odpowiedzialny za księgi, ale i tak Nevaeh by się przejmowała - to była zbyt emocjonalna i uczuciowa dziewczyna, by się nie martwić.

        Po wyjściu Nevaeh Pestka jeszcze długo o niej myślał, a robota leżała, w milczeniu czekając, aż zarządca się nią zainteresuje. On jednak miał na ten moment inne zmartwienie… Chociaż czy aż takie zmartwienie? Tak naprawdę myślenie o Nevaeh - choć trochę frustrujące - było przyjemne. Wszystko co jej dotyczyło było na swój sposób przyjemne: ten taniec poprzedniego wieczoru, to spotkanie na korytarzu, nawet jak teraz razem pracowali. Niech to, gdy siedziała taka zamyślona z tym piórem przytulonym do warg, wyglądała tak niesamowicie… Była ładna, wręcz bardzo ładna, to Pestelli przyznawał bez chwili zawahania. Rację miała Mila, wspominając, że bardka była w typie zarządcy, którego nigdy nie kręciły takie chude, efemeryczne arystokratki, wolał wiejskie dziewczyny z pełniejszymi biodrami i pełnymi energii oczami, chociaż gdy był dużo młodszy, udawał, że jest zgoła inaczej - wtedy pozował przecież na prawie-księcia. Teraz jednak nie miał już czego udawać, mógł więc obracać się bez skrępowania za takimi pięknościami, jak Nevaeh… Ale akurat w jej przypadku było mu głupio tak robić, nie chciał się zbłaźnić, narzucać. Sam nie wiedział czy ona jest mu przychylna, czy po prostu względem każdego jest taka miła i otwarta. Spędzali ze sobą całkiem sporo czasu, to fakt, ale to pewnie przez to, że on był poniekąd za nią odpowiedzialny, jako że była nowa na dworze, a ona zaś najlepiej kojarzyła właśnie jego, więc instynktownie to u niego szukała pomocy. Z czasem pozna więcej osób i wtedy jej względy zostaną podzielone na większe grono. Pestka musiał przyznać, że ta myśl sprawiała mu przykrość i już coraz gorzej wychodziło mu udawanie, że nie zależy mu na Nev bardziej niż jakiekolwiek innej dziewczynie. To rodziło jednak kolejne wątpliwości i problemy. Nigdy wcześniej nie próbował umawiać się z jedną ze służących - to nie wchodziło w ogóle w grę przez jego pozycję wśród służby i dobrą atmosferę na dworze. No bo co by się stało, gdyby się rozstali? Albo nawet już na etapie, gdy zaczęliby się spotykać? Na pewno pojawiłyby się nieprzyjemne komentarze i podejrzenia o faworyzowanie, bo chociaż wszyscy dobrze się znali i się lubili, zawsze pojawiała się zazdrość, gdy komuś wiodło się lepiej. Czy to był jednak powód do tego, by nie spróbować? Może…

        Rozmyślania zarządcy przerwał powrót Nevaeh. Bardka zastała go, gdy akurat był pochylony nad papierami, ale gdyby dokładnie się przyjrzała, dostrzegłaby, że za wiele zarządca nie napisał w międzyczasie - raptem kilka linijek. Oj, ciekawe jak by zareagowała, gdyby dowiedziała się co było powodem jego wolnej pracy…
        - Nevaeh… - zwrócił się do niej zarządca z lekką przyganą w głosie, gdy usłyszał jak też określiła ona panienkę. Zupełnie jakby był to mały psiak, a nie córka państwa. Z drugiej jednak strony Aureola sama nie zachowywała dystansu względem służby i spoufalała się ze wszystkimi wręcz nieprzyzwoicie, a im oczywiście to odpowiadało. Nawet Pestka jakoś jej uległ, choć cały czas pilnował się przy innych, aby zwracać się do niej “panienko” i nie folgować jej przy panu Felippe. Prywatnie był dla niej trochę jak starszy brat, trochę surowy, ale gotowy się za nią wstawić. Cóż poradzić, skoro Aureola dorastała na jego oczach?
        - Panienko, czy… - Rianell chciał zapytać czy przypadkiem młoda niebianka nie ma do niego jakiejś sprawy, ale ona weszła mu w słowo i od razu zakomunikowała, że “przyszła tylko posiedzieć”. No tak, nie pierwszy i nie ostatni raz. Tylko dlaczego akurat teraz? To nie była sprzyjająca chwila, lecz Pestka nie miał serca, by wyprosić dziewczynę, no bo w sumie jaki miał ku temu powód?
        - Oczywiście - odpowiedział jej więc uprzejmie. - Atrament mi się rozprysnął, nic szczególnego, zaraz zapiorę i nie będzie śladu… Dziękuję - zwrócił się tym razem do Nevaeh, odbierając od niej dzbanek. - Kontynuuj może to, co robiłaś do tej pory, zaraz będę dyspozycyjny…
        Pestelli przez moment wahał się nad tym gdzie zabrać się za to pranie, ale szybko podjął decyzję, że podłoga to jedyne sensowne wyjście, by nie ryzykować poplamienia dokumentów albo nie musieć ich przekładać. Zaraz więc uklęknął, biorąc między kolana miskę, do której przelał przyniesione przez bardkę mleko. Wyjął włożoną w spodnie koszulę i zgodnie z zapowiedzią, nie zdejmując jej a jedynie nachylając się nad miednicą, ostrożnie zaczął zapierać poplamiony atramentem materiał. Faktycznie nieźle mu to szło, widać było, że nie pierwszy raz brał się za pranie. Gdy jednak mozolnie wywabiał plamy, pomyślał, że przed obiadem i tam będzie musiał się przebrać, bo na pewno z mleka też zostaną ślady. Nim jednak zdążył poczynić jakieś dalsze plany, panienka Aureola zalała ich falą pytań, które były, cóż, odrobinę krępujące. Pestka chciał niczym rycerz w lśniącej zbroi stanąć w obronie Nev i zastrzec, że nie musi odpowiadać, bo to bardzo osobista kwestia, ale zaraz i jemu się oberwało. Zarządca spojrzał z niezadowoleniem na Aureolę. Uwielbiał ją jak siostrę, ale czasami tak samo jak siostrę ją nienawidził.
        - Panienko, z całym szacunkiem, nie wyglądam na tyle, ale jestem starszy od twojego ojca - zauważył. - Miałem więc dość czasu, by trochę się o miłości dowiedzieć… Ale to było bardzo dawno, nieważne - uciął, wyraźnie nie chcąc wchodzić w szczegóły. Gdy był nastolatkiem, była taka jednak Katia, w tamtym czasie miłość jego życia, z którą chciał zakładać rodzinę. Później jednak matka namówiła go do wyjazdu, który skończył się dla niego niewolą, a Katia pewnie dawno znalazła sobie kogoś lepszego i tak to się skończyła krótka historia o życiu uczuciowym Rianella, które od tamtej pory leżało odłogiem.
        - A że teraz jestem wolny nie jest żadną tajemnicą - zauważył jeszcze zarządca. - Nie ma kobiety tak zdesperowanej, by chciałaby się ze mną umawiać - zaśmiał się z przekąsem, lecz jego wzrok na ułamek sekundy uciekł w stronę Nevaeh. Czy ona byłaby na tyle zdesperowana? Była młoda, ładna, utalentowana i miała uroczy charakter, mogła mieć naprawdę fajnego chłopaka, a nie jego, z piętnem niewolnika, którego nigdy się nie pozbędzie i z charakterem, za który niewielu by go polubiło.
        - Nie za bardzo osobiste pytania zadajesz, panienko? - odezwał się jeszcze Rianell, obracając wzrok na Aureolę. - Nevaeh może nie chcieć rozmawiać na takie tematy, to w końcu coś bardzo intymnego.
        Jednak czy Pestellim kierowała faktyczna troska o samopoczucie bardki czy strach przed tym, co usłyszy i jak to wpłynie na jego nadzieje - czy je rozbudzi, czy też podepcze - trudno było w tym momencie powiedzieć. Półelf z wielkim zaangażowaniem skupił się nagle na zapieraniu swojej koszuli.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

        Nevaeh celowo wyraziła się o panience Aureoli w taki, a nie inny sposób. Nie chodziło tu bynajmniej o manifestację braku szacunku, absolutnie. Śpiewaczka po prostu odruchowo chciała robić to, co wychodziło jej naturalnie: eliminować sztywność w otoczeniu. Mimo ciągłych obaw i stosunkowo niskiej samooceny, miała coś w sobie; to wrodzone ciepło, jakiś rodzaj daru, który sprawiał, że zazwyczaj szybko zjednywała sobie ludzi. Podejmując konkretne interakcje, kierowała się głównie intuicją i to ona podpowiedziała jej, że takie podejście, choć na razie mogło wydawać się nie do końca odpowiednie, na dłuższą metę może przynieść całkiem dobre skutki. Bo w końcu wyjmowanie kijów z cudzych zadków - to jest to, co bardki lubią najbardziej.
        Słysząc dezaprobatę w głosie Rianella, zamiast przeprosić lub, wręcz przeciwnie, bezczelnie to zignorować, splotła przed sobą ręce i przybrała na twarz uśmiech niewiniątka.
        - No co? - zatrzepotała rzęsami teatralnie, po czym, wyobraziwszy sobie jak kiczowato w tym momencie musiała wyglądać, parsknęła śmiechem. Chichotała tak z samej siebie przez kilkanaście sekund, po czym wyprostowała się i odchrząknęła. - Przepraszam. Nie mam pojęcia, co w tej chwili wyrabiam…
        “Kompromitujesz się, oto co w tej chwili wyrabiasz” - dopowiedziała sobie w myślach. Była na siebie trochę zła, za brak ogłady i ustawiczne łamanie etykiety, którą, bądź co bądź, przecież doskonale znała. Była na siebie zła, za to, jak się prezentowała i co Pestelli musiał teraz o niej myśleć… Pewnie to, co większość normalnych ludzi: że jest zdrowo stuknięta i nie można traktować jej poważnie. Cóż, przywykła do tego, tym niemniej przy pewnych… szczególnych osobach taki obrót spraw bywał nieco przykry. Chociaż z drugiej strony, Nev najbardziej ceniła u siebie bycie autentyczną i gdyby nagle zaczęła udawać kogoś, kim nie jest, utraciłaby sedno swojego jestestwa. A to o wiele gorsze niż zwyczajny blamaż.
        Bez zbędnych komentarzy czy wygłupów, wypełniła polecenie zarządcy i zasiadła do biurka, by wrócić do rozpoczętej uprzednio roboty. Zdążyła przepisać kilka wersów, zanim Pestelli zabrał się za czyszczenie swojej koszuli. Wówczas bardka znów mimowolnie oderwała się od pracy, by z ciekawością śledzić każdy jego ruch. Nie gapiła się szczególnie ostentacyjnie, ale też nie kryła się z tym, że go obserwuje. Szczególnie zaś przyglądała się jego dłoniom; ta część ciała zawsze fascynowała ją najbardziej. Być może chodziło o jakiś fetysz muzyka, dla którego dłonie są głównym narzędziem przekazu, być może o coś zupełnie innego - tak czy inaczej, skutecznie przykuwały uwagę Nev. Przypomniała sobie wrażenie, jakie pozostawił po sobie ich dotyk wczoraj, podczas tańca… i nagle naszło ją gwałtowne pragnienie, by dotknąć ich jeszcze raz. Spracowanych, szorstkich dłoni, mokrych od ciepłego mleka…
        Kobieta zamrugała oczami, przywołując myśli do porządku. Zapominała się. Przez to patrzenie na dłonie poczuła się… niezręcznie. Przygryzła wargę i spuściła wzrok, patrząc na rękę, w której nie trzymała pióra; zauważyła, że od pewnego czasu nieświadomie zaciskała ją w pięść. Rozprostowała ją teraz i wpatrywała się w drżące palce. Wiedziała, skąd brały się u niej takie myśli. Mimo wiecznego przebywania wśród ludzi i mimo otwartości w stosunku do nich, Nevaeh wciąż czuła się samotna. Odkąd straciła siostrę, nie miała w życiu nikogo, kto byłby jej naprawdę bliski. Owszem, zawierała liczne przyjaźnie, ale jak dotąd nie trafiła jeszcze na kogoś, z kim zdołałaby stworzyć głębszą więź, przy kim mogłaby choć na chwilę zrzucić ciężar dźwiganego cierpienia. Na co dzień zachowywała pogodę ducha - takie miała usposobienie - i taką pragnęli ją widzieć przyjaciele: radosną, wiecznie uśmiechniętą optymistkę. Ale nawet jej zdarzały się chwile, kiedy wyimaginowana Yesah nie wystarczała, kiedy rzeczywistość stawała się zbyt przytłaczająca i śpiewaczka nie miała sił na choćby uniesienie kącików ust… - a wtedy zostawała sama. Nie było nikogo, kto zamiast bezsensownych prób poprawienia jej humoru, po prostu byłby przy niej, gdy potrzebowała chwili smutku; swoistego katharsis. I kto zwykłym, ciepłym dotykiem mógłby ukoić ból poszarpanej duszy. A ona… mogłaby odwdzięczyć się tym samym.
        Nevaeh brakowało miłości, choć sama miała w sobie jej nadmiar; to było jej największym paradoksem. W niesprzyjających czasach, w ten czy inny sposób, obdarzała nią wszystkie istoty, które miała okazję spotkać. Ale to nigdy nie wystarczało, a teraz, kiedy czuła, że budzi się w niej pewne uczucie, które, samoistnie ukierunkowane, powoli zaczynało popychać ją w stronę konkretnej osoby… Teraz wszystko było tak skomplikowane… Dlaczego musiało przyjść akurat w tym momencie…?
        Spod lawiny nagłych trosk artystkę wyciągnął głos Aureoli, która widocznie uznała ten moment za odpowiedni, by włączyć tryb inwigilacji. Nev wyrzuciła z głowy poprzednie myśli i skupiła się na pytaniach panienki. Uśmiechnęła się na nowo.
        - Nauczyć cię mogę, oczywiście, ale… jak by to powiedzieć… Żeby dobrze zaśpiewać czy zagrać piosenkę, trzeba ją zrozumieć, wczuć się w nią… A trudno wczuć się w coś, czego się na pewnym etapie samemu nie doświadczyło… Nauczę cię wszystkiego, czego zechcesz - obiecała niebiance. - Ale jeśli naprawdę chcesz oddać serce muzyce, będziesz musiała rozwinąć skrzydła i wkładać w nią siebie, nie zaś powielać kogoś innego.
        - Cóż… Miłość może objawiać się na bardzo wiele różnych sposobów i mieć bardzo wiele obliczy… A uważam, że jest niezwykle ważną częścią życia. Dlatego w niemal każdej piosence można dostrzec jej ślady, nawet jeśli nie jest to takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Ale znam trochę zabawnych pioseneczek, o lżejszej tematyce. Mogę cię ich kiedyś nauczyć… No, przynajmniej części z nich - poprawiła się szybko, przypominając sobie na czas, że treści co poniektórych zupełnie nie nadają się do śpiewania przez szesnastolatkę.
        Kolejne pytania zbiły bardkę z tropu. W pierwszej chwili nie wiedziała, jak powinna zareagować i zastygła w bezruchu, z lekko uchylonymi ustami, a gdy już zbierała się do odpowiedzi, panienka Mandeville zdążyła przerzucić się na molestowanie zarządcy. Nevaeh zwróciła więc wzrok w jego stronę, prawie wcale nie kryjąc się z tym, że słucha jego słów. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się, kim mogła być kobieta, która skradła serce Rianella. W jej głowie pojawił się obraz pięknej niewiasty, przy której sama królowa wpadłaby w kompleksy. Jednak Nev bardzo szybko go odgoniła, skupiając się na dalszej wypowiedzi mężczyzny. Na komentarz o zdesperowanej kobiecie, ze sceptycyzmem uniosła wysoko brew - i dokładnie z takim wyrazem twarzy zastał ją wzrok zarządcy.
        Och, mogłaby powiedzieć mu na ten temat sporo ciekawych rzeczy. Na przykład… że wie o istnieniu przynajmniej jednej, która desperacko stara się nawet nie myśleć o takiej możliwości. Która mimo krótkiej znajomości, szanuje go. I która potrafi w biały dzień fantazjować o jego dłoniach… To - i jeszcze więcej - mogłaby mu powiedzieć. Ale czy chciała to zrobić, w dodatku akurat teraz - to już zupełnie inna kwestia…
        - Nic nie szkodzi - wtrąciła, kiedy Pestelli delikatnie upomniał niebiankę. - Nie mam powodu, aby cokolwiek ukrywać.
        W chwili, gdy kończyła wypowiadać te słowa, zdała sobie sprawę, jak bardzo mija się z prawdą. Jednak było już za późno na jakiekolwiek sprostowania, a świdrujące spojrzenie Aureoli podpowiedziało jej, że nie wymiga się od konkretów. Zasadniczo nie miała nic przeciwko mówieniu o sobie… Ale poruszanie takich tematów przy Rianellu… Cóż… Nev nie kłamała, mówiąc, że nie zamierza niczego ukrywać. Miała tylko nadzieję, że zdoła powiedzieć to tak, żeby wypaść źle w jego oczach i, o ile to możliwe, nie palnąć jakiegoś głupstwa, które zupełnie ją przekreśli. Bardka podrapała się po karku i odważyła na nieco zakłopotany uśmiech.
        - Nie miałam zbyt wiele czasu na uganianie się za chłopcami, ale był kiedyś taki jeden muzyk, który mnie intrygował - rozpoczęła standardowy monolog gadatliwej artystki. - Przychodził do karczmy, w której pracowałam, grał na skrzypcach i śpiewał dla mnie piosenki. Miał ładny głos. Daliśmy nawet wspólnie kilka koncertów i miałam wrażenie, że nawiązała się między nami nić porozumienia… ale gdy któregoś razu pod wpływem chwili wyznałam mu swoje uczucia, przestał się u nas pojawiać. Przez jakiś czas tęskniłam za jego obecnością, ale potem i tak los rzucił mnie w zupełnie inne miejsce, więc najwyraźniej nie byliśmy sobie pisani.
        Wzruszyła ramionami.
        - Co do zbliżenia… - kontynuowała, tym razem trochę wolniej, starając się dokładnie dobierać słowa. Nie patrzyła przy tym na rozmówców, ale po raz pierwszy wbiła wzrok w swoje dłonie, spoczywające teraz na kolanach. Nie czuła już tak wielkiego upokorzenia, mówiąc o tym, lecz w dalszym ciągu nie było to przyjemne. Nie dała rady spojrzeć w oczy Aureoli. Ani, tym bardziej, Rianellowi. Jej głos jednak pozostawał wyraźny i dość zdecydowany; nie zadrżał ani razu. - Miałam… kontakt z mężczyzną. Niejednym… Ale nigdy z nikim nie byłam blisko. Do tego potrzebna jest miłość, a ja nie darzyłam uczuciem żadnego z nich.
        Zrobiła krótką pauzę, po czym raz jeszcze wzruszyła ramionami i podniósłszy wzrok, przywołała na twarz uśmiech.
        - Ale wierzę, że kiedyś dostanę szansę, żeby przeżyć to jak należy. Jeśli znajdzie się mężczyzna na tyle naiwny, by związać się z kimś takim jak ja.
        Mówiła to niby wesoło, posyłając zarządcy przelotne spojrzenie - bo co do tego, że jej ostatnie zdanie było nawiązaniem do jego poprzedniej wypowiedzi, chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości - lecz w głębi serca poczuła ukłucie. Bo słowa bardki były dokładnym odzwierciedleniem jej myśli. Wierzyła w przeznaczenie, szczerze i głęboko. Ale ostatnio zaczęła się zastanawiać czy jej przeznaczeniem nie jest samotność. Jako przeciętnej urody niewolnica, nie miała do zaoferowania nic, prócz swojej muzyki. I okazji do śmiechu od czasu do czasu. Była zbyt gadatliwa, chaotyczna i impulsywna. Nikt o zdrowych zmysłach nie zbliżyłby się do takiej kobiety, pozostawało więc chyba tylko czekać na jakiegoś szaleńca albo masochistę…
        - A ciebie co tak wzięło na tego typu pytania, hm? - zwróciła się po chwili do Aureoli, chcąc odciągnąć myśli od rozważań na swój własny temat.

        Późnym popołudniem, kiedy skończyła pomagać zarządcy, a zanim ktoś znalazłby dla niej nowe zajęcie, Nevaeh siedziała w pokoju muzycznym i próbowała ułożyć tekst do nowej pieśni. Wiedziała, o czym chce śpiewać, a w głowie miała już gotową melodię, lecz odpowiednie słowa nie o dziwo nie chciały do niej przyjść. Ciągle uciekały i wymykały się sprzed jej nosa i kiedy zapisywała jeden wers, kolejny burzył jego sens. Nic do siebie nie pasowało. Zbyt wiele uczuć kotłowało się w jej sercu, żeby dało się je przelać w formę pojedynczego utworu. Po długim czasie bezowocnych wysiłków, śpiewaczka westchnęła, wzięła w ręce lutnię i zaczęła grać ułożoną melodię, licząc na to, że może po pewnym czasie wena sama podsunie jej treść.
        - Po raz pierwszy nie potrafię napisać dobrej piosenki - odezwała się cicho, wyobrażając sobie, że jej siostra siedzi naprzeciwko i słucha. - A przecież wiem, co chcę przekazać… Chyba. Tak mi się wydaje… Nie wiem - przygryzła wargę, cały czas tańcząc palcami po strunach. - Odnoszę wrażenie, że ostatnio cały czas tylko uciekam. Przed próbującą mnie dopaść chandrą. Przed decyzją, którą będę musiała podjąć, inaczej ktoś inny podejmie ją za mnie… a to da konsekwencje gorsze po tysiąckroć. I… I przed nadzieją, której nie chcę w sobie rozbudzać. Bo widzisz, siostrzyczko, zdaje mi się, że poznałam kogoś… wartościowego. I bardzo chciałabym zobaczyć, co może z tego wyniknąć. Nie - poprawiła się. - Chciałabym móc coś z tym zrobić. Tak. Ale… co może zrobić ktoś w mojej sytuacji? Nawet jeśli moje wyobrażenia miałyby się sprawdzić… w co sama już nie wiem czy wierzę… jak mogę w to brnąć, wiedząc, że oni po mnie przyjdą? I co pocznę wtedy? Raghnall nie odpuści. Ale ja… ja, jeśli się oddam jakiejś sprawie i włożę w nią serce… dobrze wiesz, że ja też nie odpuszczę. I będziemy mieć problem. Poważny problem. A ja nie chcę nikogo wciągać w moje problemy. A już zwłaszcza nie chce nimi obarczać osób, na których mi zależy. Yesah… Co ja mam zrobić z Pestellim?
        Odpowiedzią było milczenie.
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        Ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła. Co w takim wypadku ma zrobić niewinna niebianka, której ciekawość jest towarzyszem charakteru? Bez tej cechy, Aureola nie byłaby sobą. Mimo że nauka historii i matematyki ani trochę jej nie interesuje (błogosławiona nie ma ochoty nawet się dopytywać o szczegóły swojej guwernantki, znacznie ciekawsze jest zmienianie tematu), tak dziewczynę ciekawią kompletnie inne informacje. Ludzie tego miasta, świat, muzyka, fauna i flora, skąd tyle zła… Mona zawsze jej opowiadała, że to przez młody wiek Aureola nie ma potrzeby zdobywania wykształcenia. Całe swoje zainteresowanie skupia na wszystkim innym, na tym, co pomoże jej spełnić marzenia.
W takich momentach człowiek powinien zadać sobie pytanie, czym tak naprawdę jest wolność. Brak władcy, który ciągle nawołuje o posłuszeństwo i podatki od swoich poddanych? Zapanowałby istny chaos. Czy Aureola była wolna? Miała wszystko, co człowiek (i nie tylko) mógłby sobie wymarzyć. Dostęp do wiedzy, wierną służbę, piękne suknie… Ale czy była wolna? Nie. Rodzice mieli nad nią kontrolę, co w jej wieku jest rzeczą normalną, jednakże fakt, że chcieli przekazać Aureolę pod kontrolę potencjalnego męża…
W tym tempie błogosławiona nigdy nie będzie wolna.
        - Czyli byłeś już kiedyś zakochany? - zapytała dziewczyna, uważnie przyglądając się Pestce. Mężczyzna zdawał się dość zajęty wywabianiem plamy z koszuli, lecz niebianka dostrzegła pewien szczegół. Zdenerwował się. Na nią? “Aż tak niestosowne pytanie zadałam…?”, pomyślała przez chwilę. Niespodziewanie w jej głowie pojawiła się zupełnie inna myśl. Iorwen twierdzi, że Pestka jest zauroczony Nev. Czyżby to stąd wzięło się to zdenerwowanie?
Cóż zatem może zrobić Aureola z taką wiedzą? Wykorzystać ją i pchnąć sprawę do przodu. Kochany aniołek.
        - Pestka, a jakie to uczucie? Miłość? Opowiedz mi - poprosiła, uśmiechając się niewinnie. Pod tym jakże uroczym wyrazem twarzy krył się mały podstęp. Niebianka spojrzała w stronę Nevaeh, obserwując jej reakcję, po czym i jej odpowiedzi na wcześniej zadane pytania wysłuchała.
        - A myślisz…że mogłabym sama spróbować napisać piosenkę? - Aureola zazwyczaj śpiewała pieśni i przyśpiewki, jakich nauczyła się od Mony lub od przyjaciół. Nigdy nie podjęła się próby stworzenia czegoś samodzielnie. Może czas najwyższy?
Dalszych słów Nev Aureola wysłuchiwała spokojnie. Błogosławiona nawet nie zwróciła większej uwagi na naganę Rianella odnośnie jej niezbyt wygodnych pytań. “Sam nie jesteś ciekaw, Pestka?”.
        - Wybacz… - odparła Aure, spuszczając wzrok. - Jestem ciekawska. Nie musisz mi mówić wszystkiego, jeśli to niewygodne. - Historia miłosnych zbliżeń Nev faktycznie zaintrygowała niebiankę, jednak bardka opowiadała to z ogromnym wahaniem i niepewnością. Czyli ten temat był dla niej wyjątkowo krępujący. A to oznacza, że Aureola przekroczyła granicę, co dopiero po fakcie zrozumiała.

        Błogosławiona przesiedziała w gabinecie Pestki jeszcze jakiś czas, głównie obserwując pracę Nev. Dopiero później niebianka wyszła, dając obojgu jeszcze chwilę prywatności. Aż do popołudnia…

        - Pestkaaaaaa! - Echo korytarza odbiło głos małej niebianki. - Pomóż mi! - Plan “swatanie Rianella i Nev”, który Aureola wcześniej ustaliła z Iorwen, czas zacząć.
Schowek na miotły już czekał.
Zablokowany

Wróć do „Efne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości