Strona 1 z 3

[Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Śro Kwi 11, 2018 9:28 pm
autor: Nevaeh
Głęboki wdech. I jeszcze dwa.
A potem delikatne muśnięcie palcami niepozornego rzemyka na nadgarstku.

Właśnie w ten sposób Nevaeh odcięła się od otaczającego ją świata, pozwalając umysłowi rozpłynąć się w sobie.
Choć jeszcze przed chwilą była świadoma każdego szmeru za jej plecami, każdego słowa wypowiedzianego przez któregoś z członków trupy - teraz otuliła swoje zmysły ciszą tak głęboką, że nie słyszała nawet bicia własnego serca. Jej myśli przybierały formy dźwięków i nieustannie płynęły z wnętrza duszy śpiewaczki, pragnąc wydostać się na zewnątrz, by dotknąć serc słuchaczy i pozwolić im płynąć w łagodnym nurcie melodii.
Ktoś popchnął dziewczynę, nieomal wytrącając z rąk jej cenną lutnię, ale nawet to nie było w stanie zburzyć idealnej harmonii panującej w jej umyśle. Odchrząknęła dyskretnie, na wpół przytomnie wpatrując się w niewielkie podwyższenie na środku komnaty, a kiedy Raghnall znajomym już gestem zaprosił ją na scenę, bardka wyłoniła się zza atłasowej kotary. Blask setek świec na kandelabrach początkowo nieco ją oślepił, ale gdy jej oczy przyzwyczaiły się do bijącej zewsząd jasności, posłała widzom wesołe spojrzenie.

Nie była to największa publika, przed jaką przyszło jej występować. Nijak nie umywała się do wytwornych bali w królewskich pałacach, gdzie muzyką Nevaeh zachwycali się członkowie rodów błękitnej krwi i wszelacy możni tego świata. Lecz każdy występ był dla śpiewaczki tak samo ważny i wartościowy, a ponadto w twarzach mieszkańców tegoż dworu kobieta widziała… coś. Nie umiała opisać, czym konkretnie owo “coś” było ani dlaczego tak przykuło jej uwagę, ale… patrząc na nich, Nevaeh poczuła, jak w jej sercu budzi się dziwna nostalgia, która nieznacznie zmąciła melodię wciąż rozbrzmiewającą w jej podświadomości. Przez krótką chwilę bardka przyglądała się otaczającemu ją tłumowi; morzu istot najróżniejszych ras. Zatrzymała się na wprost obitego aksamitem siedzenia pana domu, który obserwował widowisko, podkręcając wąsa - i ukłoniła się z gracją.
… niestety, gracja pozostała jedynie w domyśle.
Jak na zręczność Nevaeh przystało, jej nogi żyły własnym życiem, więc gdy kobieta postanowiła elegancko założyć jedną za drugą, by jej ukłon wypadł bardziej dystyngowanie, stało się to, czego obawiali się wszyscy mający z nią do czynienia w przeszłości. Śpiewaczka, w typowy dla siebie sposób, potknęła się i byłaby spadła z podwyższenia wprost na bogu ducha winnego panicza w pierwszym rzędzie - niechybnie robiąc krzywdę sobie, jemu lub najpewniej obojgu - lecz na szczęście w ostatniej chwili zdołała odzyskać równowagę.

- No spójrzcie, a nie wypiłam jeszcze ani kieliszka… - zaśmiała się, by pokryć lekkie zawstydzenie, a tłum zawtórował jej nieśmiało. Kilka odważniejszych głosów wybiło się z ogólnego gwaru i dotarło do czułych uszu bardki; rzuciła okiem w tamtym kierunku, lecz przez gęstwinę głów nie zdołała wypatrzyć w tłumie właścicieli owych głosów. Zwróciwszy twarz ponownie w stronę gospodarza, Nevaeh dostrzegła jego nieznaczny uśmiech, który odruchowo odwzajemniła, nie bacząc na to, że takie zachowanie można by uznać za skrajnie bezczelne. Na szczęście pan Mandeville najwyraźniej nie przywiązywał wagi do takich drobiazgów, bo tylko uprzejmym gestem zachęcił śpiewaczkę do kontynuowania.
Zajęła miejsce na niewielkim siedzeniu i ułożyła palce na strunach lutni. Zamierzała zagrać żywą melodię, która zazwyczaj budziła w słuchaczach niepohamowaną chęć wystukiwania rytmu stopami o posadzkę.
Lecz kiedy spod jej dłoni popłynęły pierwsze dźwięki pieśni, Nevaeh zaskoczyła samą siebie, gdyż nie sądziła, że akurat ten utwór wydrze się z jej duszy. Ale nie mogła już tego zatrzymać. Wzięła głęboki oddech i pozwoliła słowom wypełnić pustą przestrzeń komnaty.

Jest takie miejsce, nikt nie wie gdzie;
gdzieś w głębi wspomnień, gdzieś na serca dnie.
Tam twoja dusza odnajdzie wolność swą;
tam dom - za mgłą, za mgłą...


Tego utworu nie wykonywała od dawna… gwoli ścisłości, zaprezentowała go tylko raz. W dniu, w którym powstał; gdy tęsknota w sercu śpiewaczki wyjątkowo mocno dawała jej się we znaki. Tamten występ wywołał ogromne poruszenie i przyniósł dwukrotnie większe zyski niż zazwyczaj, jednak nie wiedzieć czemu, Raghnall nie był zadowolony i kategorycznie zabronił Nevaeh wykonywania tego utworu kiedykolwiek w przyszłości.
Cóż... teraz na pewno wzbierała w nim zimna furia. Bardka wiedziała, że po zakończonym widowisku czekała na nią surowa kara, ale na to już nic nie mogła poradzić, kiedy melodia sama płynęła z jej ust…

Jest takie miejsce, choć drogi brak;
miłości dotyk, zapomnienia smak.
Tam twa piosenka rozjaśni chwilę złą;
tam dom - za mgłą, za mgłą…


Nevaeh oderwała wzrok od swych palców tańczących na strunach lutni i powiodła spojrzeniem po audytorium, które przed paroma chwilami umilkło jak zaczarowane. Wszystkie oczy wpatrywały się intensywnie w niepozorną wokalistkę; jej dusza drżała jak piórko pod wpływem zimnej bryzy - lecz głos pozostawał niezmącony i czysty, i docierał do każdego zakamarka komnaty.

Jest takie miejsce, ukryte w snach;
wśród serc najdroższych umierać nie strach.
Twe własne dłonie zroszone ciepłą krwią…
Czyj dom - za mgłą, za mgłą…?


Pieśń zakończyła się dźwięcznym vibratem, które na kilka kolejnych sekund zawisło w powietrzu. Poza tym panowała całkowita cisza; można było usłyszeć końcowe nuty, które jeszcze do końca nie wybrzmiały.
Z odległego kąta rozległy się brawa. Początkowo stłumione, niepewne, jakby widzowie bali się przerwać ten magiczny trans. Nevaeh zdawało się, że klaszcze jedna osoba, ale i sama bardka była oszołomiona swym własnym występem; jej świadomość w tamtym momencie znajdowała się bardzo daleko, poza murami dworu, a nawet granicami miasta i państwa. Jednak gdy do owacji przyłączyły się kolejne, śpiewaczka zdołała wyrwać się z otumanienia. Zamrugała oczami, przypominając sobie o pewnej niezbędnej czynności, jaką jest oddychanie. Wstała, niepewnie podeszła do krawędzi sceny i ukłoniła się, tym razem już bez żadnych udziwnień. Nie chciała ponownie ryzykować utraty zębów. Wszystko robiła automatycznie, mając w głowie tylko jedną myśl.
“Dlaczego ta pieśń? Dlaczego akurat teraz…?”

Nawet nie zauważyła, jak pan Mandeville zmarszczył brwi, podniósł się ze swojego wytwornego siedzenia i majestatycznym krokiem ruszył w jej stronę...

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Pią Kwi 13, 2018 8:59 pm
autor: Aureola
        - Panienko Aure. - Mona odsunęła zasłony w pomieszczeniu, wpuszczając światło słoneczne do środka. - Nie może panienka przespać całego dnia. Pan Mandeville pragnie zjeść wspólnie rodzinne śniadanie.
        Aureola ziewnęła, po czym otworzyła oczka i spojrzała na swoją guwernantkę. Mona była służącą ojca małej błogosławionej od zaledwie dwóch lat, jednakże różnice społeczne nie przeszkadzały jej w nazywaniu dziewczynki “Aure”, jak to zwykli mówić przyjaciele z otoczenia niebianki. Nauczycielka westchnęła i powtórzyła:
        - Czy słyszała panienka, co powiedziałam? Rodzinne śniadanie.
Aureola podniosła się z łóżka i zamrugała. Dopiero po chwili dotarło do niej znaczenie tego jednego słowa, podkreślonego przez Monę.
        - Mama wróciła? - Ucieszona niebianka zeskoczyła z łóżka i natychmiast podbiegła do szafy, aby ubrać odpowiedni na tę okazję strój.
        - Panienki ojciec już przyszykował dla niej sukienkę. Dzisiaj po południu przybędą goście, więc pan Mandeville życzy sobie, by panienka była przy powitaniu ich - oznajmiła guwernantka, po czym wyszła z pokoju, pozostawiając Aureolę samą. Dziewczynka po usłyszeniu słowa “goście”, od razu skojarzyła sobie kolejną szlachetnie urodzoną rodzinę z nieco starszym od niej chłopcem na wydaniu. Ojciec uwielbiał tego typu ustawione spotkania; mała księżniczka poznaje na obiedzie księcia, wpada w trans pod wpływem jego uroku i upada w jego ramiona jak wiecznie omdlewająca panna w za ciasnym gorsecie. Niestety, żaden z dotychczasowych wybranków ojca Aureoli nie podbił jej serca.
        A jeśli już mowa o uroku, pewnego razu dziewczynka poznała na takowym obiedzie chłopca - Darnella, o którym słyszało się same pochwały. Pan Mandeville, oczywiście zachwycony, ruszył w gości ze swoją córką do posiadłości tejże rodziny, aby poznać młodzieńca, który… Cóż. Chichotał podczas słynnych żartów ojca Aureoli jak orangutan w czasie godów. Niebianka nie powstrzymywała się od śmiechu, za co została zrugana przez ojca po powrocie do domu, choć on sam przyznał jej, że współczuje przyszłej wybrance Darnella.
        Aureola spojrzała na sukienkę, którą rzekomo ojciec kazał jej założyć. Niebianka nie przepadała za tego typu strojami. Miękki jedwab wręcz pływał w jej małych, szorstkich dłoniach. Cudowny błękit ubrania raził oczy, jednakże miał w sobie pewien urok, który je przyciągał. Niebianka postanowiła tym razem posłuchać ojca i założyć ten drobny prezent. Delikatne fale rozkloszowanej sukni tańczyły, gdy Aureola obróciła się dookoła. Dziewczyna poprawiła jeszcze długi rękaw z falbankami na zakończeniach i odsłoniła ramiona. Gdy tylko błogosławiona spojrzała do lustra, uśmiechnęła się.
        - Nie wyglądasz tak źle - powiedziała do siebie, po czym szybko wykonała poranną toaletę i wyszła z pokoju na spotkanie kolejnym sztucznym uśmiechom obcych ludzi.


        Felippe Mandeville, pan posiadłości i ojciec Aureoli, był bardzo dystyngowanym człowiekiem. Jednakże nie należał do elit gburów i wybrednych szlachciców. Ciepły uśmiech zawsze widniał na jego pomarszczonej twarzy, a sam mężczyzna to anioł wśród ludzi. Cóż się dziwić, skoro poślubił niebiańską istotę.
Matka Aureoli, pani Aurora, to istne wcielenie samego dobra. Kobieta nigdy nie podnosi głosu, zawsze pomaga ubogim ludziom. Niestety, przez fakt, że Aurora jest aniołem, musi ciągle wypełniać swoje misje na ziemi, przez co rzadko przebywa w posiadłości.
Dziadek Aureoli… Ciężko opisać tego człowieka. Po śmierci żony stał się bardziej spokojny i czuły, jakby zdjął z siebie wszelkie ograniczające kajdany idealnego małżonka. Niebianka zawsze krzyczy w obecności dziadka, ponieważ staruszek nie dosłyszy.
        - ...i wtedy powiedziałem “Masz pan nawalone jak Cyganka w tobołku”, żeby w końcu się zamknął, a ten dalej opowiadał mi o swoich trzech bóstwach z jednym okiem na czole. Chory człowiek! - Wszyscy się zaśmiali, słysząc opowiastkę Felippe’a. Mała Aureola oczywiście wybuchła swoim słynnym rechotem, co spotkało się z westchnieniem stojącej nieopodal Mony. Ku radości niebianki, poza guwernantką nikt nie zwrócił uwagi na jej naganne zachowanie. ”Kiedy nie miewamy gości, jest… prościej”, pomyślała Aureola. Niestety, ta radość prędko się skończyła. Nastała godzina dwunasta, co oznacza wizytę kolejnych obcych ludzi w posiadłości.
        - To ci się spodoba, słoneczko - powiedział Felippe. Aureola westchnęła i zmusiła się do wejścia do wielkiej sali.

        Ojciec wybierał kolejnego śpiewaka, akrobatę czy tancerza. Niebianka musiała przyznać, że ten pomysł faktycznie się jej spodobał, gdyby nie drobny zgrzyt. Na “przedstawienie” została zaproszona rodzina Debra’vail, sąsiedzi. Młody chłopak, Christopher, to ulubieniec pana Mandeville. Siedemnastoletni, piękny, szarmancki i taktowny panicz Debra’vail uśmiechał się do Aureoli, szczerząc nienaturalnie białe zęby.
        - Uważaj, bo jeszcze ci je wybiję… - szepnęła dziewczynka i gdy tylko Christopher posłał jej całusa, ona w odpowiedzi pokazała mu język. Niebianka szybko się opanowała, kiedy ojciec szturchnął ją lekko w ramię, piorunując wzrokiem. Aureola uśmiechnęła się niewinnie i tym razem skupiła swoją uwagę na występach.
        Większość artystów była przeciętna lub dobra. Felippe szepnął do córki, żeby chwyciła jego dłoń wtedy, kiedy jakiś występ ją zachwyci. Niestety, do zachwytu małej tancerki jeszcze szmat drogi. Nikt nie spełniał jej... wymagań. Aureola jednak poczuła w sercu dziwny smutek, kiedy na środek wyszła chuda kobieta. Wyglądała może na czterdzieści lat, nie więcej. Trzęsła się, a jej odsłonięte ramiona pokrywały blizny. Niebianka zamrugała, powstrzymując się od sprania mordy właścicielowi tych ludzi. Czy on ich traktuje dobrze? Czy trafiają do dobrych domów? Czy są odpowiednio karmieni? A co z kąpielą? Dziewczynka nabrała powietrza w płuca, obserwując fałszywy uśmiech na twarzy kobiety, która recytowała piękny wiersz własnego autorstwa o miłości.
        - Panie Raghnall, ilu niewolników mogę kupić? - zapytał Felippe. Aureola spojrzała na ojca kątem oka. Zapewne wyczuł jej zaniepokojenie i żal. Niebianka uśmiechnęła się.
        - Tylko jednego, proszę pana - odparł mężczyzna. Felippe westchnął, a gdy już miał podejść do biednej kobiety, odezwał się pan Debra’vail.
        - Jeśli ci to nie przeszkadza, drogi sąsiedzie, ja przyjmę pod skrzydła tę niewolnicę. - Mężczyzna podszedł do służki, podając jej ramię, by móc ją wesprzeć. Kobieta, zapewne nieprzyzwyczajona do dotyku, przestraszona, wzdrygnęła się. Po chwili jednak przyjęła zaoferowaną pomoc i udała się do stolika rodziny Debra’vail. Ucieszona Aureola podeszła do niej dystyngowanym krokiem (ależ pan Mandeville miał uśmiech w takich chwilach, jakby mu szczęka miała wypaść!) i z gracją, kłaniając się już mniej zgrabnie, po czym rzekła:
        - Dostanie pani duuuużo jedzenia i ciepły kąt. W tych stronach nikt pani nie skrzywdzi. - Odeszła, słysząc ciche “Dziękuję” z ust kobiety. Niezadowolony właściciel niewolników zapewne nie spodziewał się, że przy prezentacji jego towaru znajdzie się ktoś inny, kto zechce kupić niewolnika. Pewnie był przekonany, że sprzeda tylko jedną osobę. W tym momencie właśnie uszczuplił mu się towar dla okrutnych szlachciców, którzy na pewno daliby więcej pieniędzy. Pan Debra’vail szybko odprowadził kobietę do swej żony i syna, po czym wrócił, aby uregulować płatności. Cóż, początkowo sprzedaż była obiecana rodzinie Mandeville, a więc to oni muszą dostać jednego niewolnika. Jednakże właściciel nie mógł odmówić sprzedaży komuś innemu w tym czasie, choć zapewne spodziewał się, że odda w ręce szlachty tylko jednego sługę. ”Ale mi go nie żal”, pomyślała Aureola.
        Następny występ to śpiew. Niebianka od razu nastawiła się pozytywnie, ponieważ w tej grupie jeszcze nie miała okazji usłyszeć piosenki. Niestety, jej podniecenie szybko zostało zasypane negatywnymi myślami, ponieważ… szczerze, nikt jej nie zachwycił. Także i teraz nie dawała wielkich szans wokalistce, która przy ukłonie dodatkowo prawie zaliczyła obitą twarz.
        Aureola prychnęła, powstrzymując śmiech pod piorunującym spojrzeniem ojca. Pan Mandeville uśmiechnął się pobłażliwie, jednak sam nie powstrzymał wybuchu śmiechu, kiedy artystka opowiedziała doskonały do tej sytuacji żart. Niebianka również głośno okazała rozbawienie.
A wtedy kobieta zaczęła śpiewać i świat stanął. Aureolę otoczyły małe, świetliste mgiełki, które zdawały się płynąć od artystki. Oczy niebianki spowiła mgła, a ciało odczuło przyjemny dreszcz emocji. Piosenka tej niewolnicy nie była idealna do tańca, aczkolwiek sprawiała, że mała szlachcianka chciała płynąć w powietrzu. Aureola zaczęła się kołysać, szukając odpowiedniego rytmu. Gdyby nie rodzice obok, zapewne wyskoczyłaby na środek i zaczęła tańczyć. Kusiło też, aby te delikatne dźwięki lutni wzbogacić skrzypcami. Świetliste mgiełki otoczyły ciało niebianki i wprowadziły ją w trans, z którego naprawdę ciężko się wydostać.
Aureola szybko chwyciła dłoń ojca i ścisnęła ją, dając mu znak, że to właśnie tę osobę chce poznać.

        Pan Mandeville podszedł do wokalistki pewnym krokiem. Jego mina zmieniała się co chwilę - wpierw pragnął wyjść na zdecydowanego, by później uśmiechnąć się serdecznie do kobiety i powiedzieć:
        - Już wybrałem. Biorę ją. - Podszedł szybko do właściciela niewolników, aby wszystko uzgodnić. Mona w tym czasie zajęła się nową służką, podając jej srebrne bransolety.
        - Proszę, załóż je. To znak tego, że służysz i mieszkasz w domu Mandeville. Nie są ciężkie, to też nie kajdany, spokojnie. - Guwernantka zbliżyła swoją twarz do śpiewaczki i szepnęła: - W połowie są z prawdziwego srebra. - Mrugnęła, zakładając bransolety na nadgarstki kobiety. - To też znak, do kogo możesz mówić na “ty”.

Aureola uśmiechnęła się i już zamierzała podejść do śpiewaczki, jednak zatrzymała ją matka.
        - Pozwól jej się tutaj odnaleźć. Później porozmawiasz, dobrze? - powiedziała Aurora, przez co jej córka spochmurniała. - Rianell! Proszę, możesz ją oprowadzić? - rzekła pani Mandeville, uśmiechając się do młodzieńca.
A grupa niewolników już odjechała. Aureola usiadła w wielkim salonie i zaczęła się modlić, żeby ci wszyscy ludzie trafili do dobrych rodzin.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Czw Kwi 19, 2018 11:05 pm
autor: Rianell
        Powiadano, że Rianell wstawał każdego ranka, by obudzić koguta, który to miał obudzić całą resztę posiadłości - tak wcześnie zarządca zrywał się z łóżka. Niejednokrotnie był na nogach już przed świtem, wtedy to po cichu odbywał pośpieszną toaletę, w misce z zimną wodą opłukując twarz, a czasami przy okazji się goląc - tak jak na przykład tego dnia, gdyż spodziewano się gości, a on nie mógł na ten czas zaszyć się gdzieś w pomieszczeniach dla służby, by zająć się jakąś swoją robotą, musiał wyjść do ludzi, bo ponoć miał być potrzebny… Nie negował tego. Ubrał się więc w czyste ubrania i zaplanował sobie zajęcia tak, by w ten dzień omijać brudne czy męczące prace, przez które mógłby się spocić jak ladacznica w kościele. To nie było trudne do zrobienia, bo w tak rozległej posiadłości zawsze był ogrom pracy i przy odrobinie pomyślunku nigdy nie siedziało się bezczynnie.
        Dzień wcześniej Pestelli dostał dyspozycje, by przygotować się na przyjęcie nowych osób, nie udzielono mu jednak informacji o tym, kogo ma się spodziewać - pan Mandeville był zbyt zaaferowany powrotem żony, by dłużej porozmawiać z zarządcą i zapewnił go tylko, że w niego wierzy i chodzi o jedną, góra dwie osoby, na dodatek nikogo do pracy a raczej do zabawiania gości. By więc być przygotowanym na każdą okoliczność, Rianell zarządził przygotowanie miejsc do spania dla czwórki: dwóch mężczyzn i dwóch kobiet, a które z nich przyjdzie im użyć, to się dopiero zobaczy. Resztę niezbędnych przygotowań poczynił z grubsza, by nic go nie zaskoczyło, ale też nic się nie zmarnowało. Przez te kilkanaście lat nauczył się tego specyficznego sposobu zarządzania, przez co niewiele było w stanie go zaskoczyć. Z tą myślą był gotowy, by rozpocząć nowy dzień - słońce akurat wzeszło, a w kuchni zbierali się służący na śniadanie…

        Rianell nie lubił pojawiać się na tego typu spotkaniach. Po pierwsze pasował do oficjalnych przyjęć państwa Mandeville jak kwiatek do kożucha - nawet wbity przemocą w liberię wyglądał tylko jak przebrany obdartus, a nie godny służący. Po drugie nie przepadał za widokiem niewolników, którzy byli wystawiani na sprzedaż. Miał do tego zbyt emocjonalny stosunek i wprost nie mógł wyjść z podziwu, że pan Felippe potrafił zajmować się tego typu kwestiami z takim spokojem. Tego jednak Rianell nie dawał po sobie poznać - nie był w tym miejscu jedynym zniewolonym i tak naprawdę nie miał prawa narzekać, bo inni mieli wszak o wiele gorzej…
        By więc z jednej strony spełnić swój obowiązek, ale też nie drażnić niczyjego wzroku, Rianell pozostał na korytarzu przed salą bankietową i zerkał do środka przez otwarte drzwi, jak to zwykła czynić służba szpiegująca swojego pana. Był w zasięgu wzroku i słuchu, mógł stawić się przy państwu w dowolnej chwili, wystarczyło go wezwać… Stał oparty ramieniem o futrynę drzwi i oglądał prezentację niewolników przybyłych do posiadłości z karawaną. Nie ukrywał grymasu dezaprobaty, gdy widział stan niektórych z nich - burzyła się w nim krew, a dłoń uciekała w stronę klamry paska, jakby miał go zaraz wyciągnąć ze szlufek i okładać z zaangażowaniem handlarza… Ale powstrzymywał się. Nie mógł w pojedynkę zmienić świata.
        Gest pana Debra’vaila spotkał się z aprobatą Pestelliego, chociaż nie zdradził się on nawet jednym drgnieniem powieki, zachowując swe pochmurne oblicze. Arystokrata nie musiał wcale kupować tej kobiety, a jednak zdecydował się na ten krok, pewnie świadomy całej masy następstw takiego postępowania. Rianell trochę znał tę rodzinę, wiedział, że nie będą pastwić się nad tą kobietą tylko znajdą jej jakieś zajęcie i zatroszczą się o nią… Państwo Mandeville nie przyjaźniliby się wszak z osobami, które postępowałyby w sposób niegodziwy.
        Następna dziewczyna zaś miała wejście, które od razu zwróciło na nią uwagę. ”Niezdara”, prychnął pod nosem Rianell. Od razu ocenił, że pewnie potknęła się o tę workowatą szatę… Dziwne, swoją drogą. Większość handlarzy nie pozwoliłaby, aby ich “towar” (Pestelli nienawidzi tego słowa w tym kontekście) ubierał się w podobny sposób - kobiety sprzedawano półnagie, by odsłonić ich walory, więc czyżby ta panna miała coś do ukrycia? Ciekawe… Albo też miała w zanadrzu coś, co stanowiło znacznie większą wartość niż uroda. Rianell szybko się przekonał, że właśnie o to chodziło. Dziewczyna miała piękny głos, który przemawiał nawet do kogoś takiego jak Pestelli. Dlatego też decyzja o jej kupnie wcale zarządcę nie zdziwiła - to był dobry wybór, zwłaszcza biorąc pod uwagę zdolności panienki Aureoli, które powinny być rozwijane przez osobę o właśnie takich zdolnościach.
        - Idę - odezwał się momentalnie Rianell, gdy usłyszał wezwanie swojej pani.

        Przed nowym nabytkiem Mandeville’ów stanął mężczyzna, który w niczym nie przypominał reszty służby. Nie miał na sobie stonowanej, dobrze skrojonej liberii, jego włosy nie był zaczesane z przedziałkiem na środku, a oblicze nie było gładkie i zadbane. Rozczochrany, choć z kilkoma warkoczykami zaplecionymi w losowych miejscach na głowie, z twarzą poznaczoną sinymi pręgami tatuaży. Ubrany był w niebieskie drelichowe spodnie spięte szerokim skórzanym pasem, a jego płócienna koszula ze stójką miała podwinięte rękawy i rozpięte ostatnie dwa guziki pod szyją. Na nogach miał solidne trepy. Przypominał zwykłego robotnika na początku zmiany - takiego, który jeszcze nie zdążył się pobrudzić - i tylko bransolety na jego rękach świadczyły o tym, że należał do służby. Tak po prawdzie z reguły ich nie zakładał, bo po pierwsze przeszkadzały mu w pracy, a po drugie nie były mu potrzebne, bo gębę miał na tyle charakterystyczną, że nikt nie mógł go pomylić z wolnym człowiekiem ani tym bardziej członkiem tak znakomitej rodziny jak państwo Mandeville. Uczynił wyjątek tylko po to, by nowy członek świty mógł go szybko rozpoznać.
        - Jestem Rianell Pestelli, zarządca posiadłości - przedstawił się kobiecie, skłaniając przed nią głowę. Miał lekko zachrypnięty głos, który pasował do jego szorstkiej aparycji.
        - Proszę ze mną - zaprosił Nevaeh, by podążyła za nim na małe zwiedzanie. - Pani - zwrócił się jeszcze do Aurory, kłaniając się jej z szacunkiem przed wyjściem z pokoju. Jeszcze trwając w ukłonie złapał za klamki i zamknął drzwi za sobą i bardką. Lokajem nigdy nie był, ale wiedział jak zachować się z szacunkiem w stosunku do swoich chlebodawców - jego pożegnanie wyglądało naprawdę z klasą.
        Dopiero gdy był z Nevaeh sam na sam obrócił się ponownie w jej stronę i przyjrzał się jej szybko, lecz dokładnie. Choć mógł w tym momencie przypominać tych wszystkich ludzi, którzy wcześniej oceniali jej wartość gdy stanowiła jedynie cudzą własność, nie takie były jego intencje - sprawdzał, czy wszystko z nią w porządku. Nadal doskonale pamiętał w jakim stanie sam trafił do tej posiadłości - kupka nieszczęścia z ropiejącymi ranami na plecach i obłędem w oczach - widział też innych, którzy nie mieli szczęścia. Dlatego zawsze gdy trafiał do nich ktoś nowy, Pestelli upewniał się, czy nie jest potrzebna pomoc i czy nie wezwać medyka na konsultacje. Bardka wyglądała jednak przyzwoicie - może nie była piękną nałożnicą i nosiła pewne ślady ciężkich miesięcy niewoli, ale nie miała widocznych siniaków ani nie utykała. Była tylko trochę zaniedbana i przede wszystkim jeszcze gorzej rozczochrana niż on… Przy tak bujnych włosach nie było pewnie o to trudno.
        - Jest pani zdrowa? - zapytał ją w końcu bez owijania w bawełnę. - Potrzebuje pani pomocy medycznej? - doprecyzował. Gdyby miał do czynienia z mężczyzną, rozmawiałby z nim bardziej bezpośrednio, lecz w stosunku do kobiety zachował odrobinę taktu. Tak naprawdę powinien przeprowadzić z nią również znacznie trudniejsze rozmowy, ale na razie odłożył je na później - pytanie kobiety na wstępie czy nie została skrzywdzona nie było dobrym posunięciem.
        - Zapraszam - odezwał się po chwili, gestem wskazując kierunek, w którym mieli podążać. - Wezmę to - dodał jeszcze, odbierając dziewczynie lutnię, by jej nie dźwigała cały ten czas, bo wyglądała jakby zaraz miała się przewrócić.
        - W zachodnim skrzydle znajdują się pomieszczenia dla służby - zaczął wyjaśniać, prowadząc bardkę we wskazane miejsce. - Sypialnie są rozdzielne, tak samo łaźnie, na drzwiach są odpowiednie oznaczenia, by nikomu się nie pomyliło… Służba ma swoją jadalnię tuż przy kuchni, tam spożywamy posiłki, a między nimi można tam posiedzieć i odpocząć.
        Rianell sprowadził dziewczynę na poziom niskiego parteru, którego okna zaczynały się na wysokości dziedzińca. Tam otworzył pierwsze drzwi po prawej.
        - To biuro zarządców - wyjaśnił, pokazując niewielki, zawalony papierami pokoik. - Urzęduję tu z reguły ja albo pierwszy lokaj Pyetr, gdy akurat nie zajmujemy się swoimi obowiązkami na terenie posiadłości, gdyby miała pani jakieś problemy bądź potrzebowała naszej pomocy, najlepiej zacząć szukanie tutaj… Albo zapytać resztę. Ktoś powinien wskazać drogę. Dalej są biura…
        Pestelli oprowadził bardkę po całej przestrzeni przeznaczonej dla służby. Pokazał jej salonik, gdzie stało kilka kanap, stolik do gry i regały z wszelkiej maści bibelotami, jadalnię z długim stołem do wspólnego spożywania posiłków, kuchnię, gdzie aktualnie nie było nikogo, miejsca gdzie znajdowały się spiżarnie i pralnia. Później zaś wprowadził ją na wyższe piętro, gdzie znajdowały się sypialnie służby, a tam od razu skierował swe kroki do jednej z nich. W niewielkim pokoju stały cztery łóżka, a przy każdym z nich umieszczono komodę, pod oknem zaś stała wspólna toaletka ozdobiona białym wazonikiem z kwitnącymi gałązkami bzu. Wnętrze było skromne, ale wdzięczne.
        - Tutaj będzie pani spała - oświadczył. - Te dwa łóżka są wolne, może sobie pani wybrać które woli. Pani współlokatorki również są artystkami na dworze państwa Mandeville, postaram się jak najszybciej panie sobie przedstawić… Za tamtymi drzwiami znajduje się umywalnia. Chce pani oglądać dalej, czy woli odpocząć? Jakieś pytania? Czegoś pani potrzebuje? - upewnił się, stając z założonymi za plecami rękami tuż przy drzwiach, jakby szykował się do wyjścia. Był miły, ale do bólu oficjalny.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Pią Kwi 20, 2018 8:25 pm
autor: Nevaeh
        Pierwszą myślą, jaka pojawiła się głowie Nevaeh, był ostrzegawczy szept, mówiący “przesłyszałaś się”.
        Na pewno się przesłyszała.
        Wpatrując się w rozpromienione oblicze pana domu, śpiewaczka nie potrafiła wydobyć słowa z zaciśniętej krtani, mimo iż jeszcze kilkanaście sekund temu z tych samych ust płynęła melodia wręcz doskonała. Zupełnie jakby nagle ktoś zacisnął na jej szyi żelazną obręcz, całkowicie pozbawiając bardkę głosu.
        “Musiała zajść pomyłka”, myślała gorączkowo wokalistka, wodząc dokoła błędnym wzrokiem. Wiedziała wprawdzie, że taki los spotykał licznych artystów-niewolników z jej trupy, jednak ona sama miała wrażenie, jakby jej to wcale nie dotyczyło. Kupcy zazwyczaj interesowali się ślicznymi tancerkami, których wśród towarów Raghnalla nigdy nie brakowało; czasem trafiała się jakaś hrabina lub inna baronowa, patrząca pożądliwym wzrokiem na wytatuowanych połykaczy ognia o pięknie wyrzeźbionych ciałach… Myśl, że któregoś dnia znajdzie się bogaty arystokrata, pragnący wcielić w szeregi swej świty zwykłą bardkę - której marzeniem, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości jej towarzyszy, nie było znalezienie chlebodawcy - pozostawała jedynie odległą mrzonką.
        Aż do teraz.
        Nevaeh podążyła wzrokiem w stronę swego właściciela, szukając u niego zaprzeczenia temu, co właśnie się działo. Lecz wystarczająco dobrze znała to spojrzenie - ten zimny błysk na wpół zmrużonych oczu - by w lot pojąć, że słowa pana Mandeville nie były tylko wytworem jej skądinąd bujnej wyobraźni.
        Rozejrzała się po komnacie, choć sama nie do końca wiedziała, czego wypatruje. Znajomych twarzy? Oznak aprobaty tłumu? A może czekała na głos z niebios, zwracający się bezpośrednio do niej, mówiąc z patosem “Tak, alarańska córko, to właśnie twoje przeznaczenie” lub coś bardzo podobnego…? … Czy to Elisza, o tam, przy stoliku innego arystokraty? Wszak Raghnall nigdy nie pozbywał się dwóch niewolników podczas jednej prezentacji… Kim jest ta dziewczynka o anielskim uśmiechu, która od dłuższego czasu przyglądała się Nevaeh? … Czy w tej komnacie od samego początku było tak tłoczno…?

        - … jednak widzi pan, panie dobrodzieju, Nevaeh… hm, bardzo dobrze zatem… Kłaniam się uniżenie…!

        Strzępki wypowiedzi Raghnalla, rozmawiającego z gospodarzem, dotarły do uszu wokalistki, ale nim zdążyła ona wychwycić cokolwiek więcej, kątem oka dostrzegła ruch po swojej prawej stronie i to właśnie tam odruchowo skierowała swoją uwagę (albo raczej jej smętne zarzewie, które zdołała wykrzesać.) W napięciu obserwowała zbliżającą się kobietę, która w rękach niosła coś lśniącego metalicznym blaskiem, dwie stalowe obręcze… kajdany? Po plecach bardki przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Rzadko zdarzało się, by Raghnall stosował wobec swoich niewolników tak daleko posunięte środki bezpieczeństwa. Nie potrzebował tego; spętał ich bowiem łańcuchami gróźb, które, choć nie mające fizycznej postaci, krępowały nieszczęśników okrutniej niż najcięższe okowy.
        Jednak słowa kobiety nieco złagodziły lęk Nevaeh. Nie podobał jej się wprawdzie fakt, iż miała nosić na nadgarstkach coś innego niż kawałek rzemyka - na pozór skromny, lecz w rzeczywistości posiadający większą wartość niż jakikolwiek inny przedmiot. Czuła, że w ten sposób odbiera tej cennej pamiątce część jej wagi; że ten kawałek metalu - z niemałą domieszką srebra, jeśli wierzyć słowom kobiety - w pewien sposób bezcześci jej prywatne sacrum, do którego nikt nie miał prawa wstępu. Ale nie potrafiła wysunąć stanowczego protestu, gdy kobieta uśmiechnęła się pokrzepiająco na widok wyraźnego wahania śpiewaczki i jej mimowolnego gestu dotknięcia plecionego sznurka.
        - Bez obaw, twoja bransoletka się nie zniszczy - delikatnie chwyciła dłoń świeżo wykupionej niewolnicy. Dała dziewczynie chwilę czasu na oswojenie się z sytuacją, a kiedy panika zniknęła z oczu bardki, równie delikatnie nałożyła na jej nadgarstki srebrne ozdoby. - To doskonały sposób, by pokazać, że przeszłość i przyszłość są tak samo istotne, nieprawdaż?
        Nevaeh spojrzała kobiecie prosto w oczy, czując jak jej myśli zrywają się z uwięzi, by pogalopować gdzieś poza granicę sfery, w której można je zatrzymać.
        Przeszłość i przyszłość.
        … czym w zasadzie jest jedno i drugie? Wszak obie, choć żadnej dosięgnąć nie sposób, czynią z nas to, kim jesteśmy. Choć żyjemy w chwili obecnej, ta sama chwila jeszcze nie tak dawno była niemożliwą do odgadnięcia przyszłością - by po ulotnym momencie zmienić się w niemożliwą do zmiany przeszłość. Czym była przeszłość i przyszłość Nevaeh…? Nie chodziło tu bynajmniej o majątek, pracę czy życie w ciele niewolnicy, lecz o pragnienia i myśli. Czynnik popychający kobietę na taką, a nie inną ścieżkę, która według wierzeń prowadziła ku obranemu w życiu celowi; niezależnie od tego, czym był ten cel i jak ewoluował w miarę zmian okoliczności. Pragnienia sterują i od zawsze sterowały działaniami większości żywych istot. Co było celem Nevaeh…? Muzyczna sława? Odnalezienie Yesah? Odzyskanie utraconej wolności? … Może to wszystko naraz? A może żadna z tych rzeczy...

        Śpiewaczka zatonęła w refleksjach tak głębokich, że z zamyślenia wyrwał ją dopiero niski głos, wyraźniejszy niż pozostałe dźwięki, zlewające się w umyśle kobiety w jeden ton.
        Bardka uniosła wzrok, by spojrzeć w twarz mężczyźnie stojącemu naprzeciw. Spodziewała się, że ujrzy eleganckiego kamerdynera, jakich często widywała na różnorakich dworach, lecz człowiek - a żeby być bardziej precyzyjnym: pół-elf, bez cienia wątpliwości - tkwiący w dosyć bliskiej, acz taktownej odległości około metra, nie przypominał żadnego z nich w niczym poza srebrnymi bransoletami na obu nadgarstkach. W odzieniu przywodzącym na myśl rzemieślniczy strój roboczy, stojąc na środku komnaty aż kipiącej od wykwintu, wyglądał jak wyrwany z zupełnie innej rzeczywistości. Jakby jakaś niewidzialna ręka chwyciła go podczas pracy i omyłkowo upuściła w balowej komnacie. Dodatkowo modrawe pasy, którymi naznaczona była twarz mężczyzny, sprawiły, że wydał się on Nevaeh odrobinę nierealny.
        Po raz kolejny kobieta przestała ufać swojej ocenie sytuacji. To wszystko nadal było tak nierzeczywiste… po prostu musiała się upewnić, że ów człowiek o trudnym do odgadnięcia wyrazie twarzy, naprawdę stał przed nią - i nie był tylko halucynacją. Zanim rozsądek zdążył podpowiedzieć jej, że takie zachowanie stanowi niemałe uchybienie, śpiewaczka wyciągnęła rękę i sięgnęła do rękawa koszuli jegomościa. Poczuła pod palcami dotyk szorstkiego materiału, który delikatnie zmięła w palcach… i cofnęła dłoń. Przez krótki czas wpatrywała się w nią, próbując przyswoić dane, które właśnie zebrała. Powoli, lecz nieuchronnie zaczynała rozumieć zaistniałą sytuację.
        Chwilę potem dotarło do niej, co tak naprawdę zrobiła. Zamrugała oczami i lekko wstrząsnęła głową, przywołując się do porządku.
        - Ach, ja… najmocniej przepraszam… - szukała w głowie odpowiednich słów na wytłumaczenie swojej impertynencji, ale jak na złość wszystkie grzecznościowe formułki schowały się gdzieś za zasłoną konsternacji.
Szczęśliwie podświadomość ulitowałą się nad kompletnie zagubioną wokalistką i szeptem podsunęła jej instynktownie wyłapaną myśl: Rianell Pestelli. Zarządca posiadłości. Co winna uczynić dobrze wychowana kobieta, której ktoś się przedstawia? Na to kardynalne pytanie wyszkolona w etykiecie śpiewaczka nie mogła nie odpowiedzieć, choćby i odchodziła od zmysłów. Wiedziała już, jak należy postąpić. Odchrząknęła dyskretnie i skłoniła głowę, dygając finezyjnie (uważała przy tym, aby tym razem już się nie potknąć).
        - Nevaeh Lahza’ya - uśmiechnęła się uprzejmie. - Bardka.
        Bez niepotrzebnych komentarzy, które przy obecnym stanie umysłowym kobiety mogły skończyć się jakąś większą katastrofą etykietalną, śpiewaczka podążyła za swoim przewodnikiem. Tak jak on, złożyła ukłon anielicy, która najpewniej była panią Mandeville, po czym skierowała swe kroki w stronę wyjścia. Zanim jednak zdążyła opuścić komnatę, drogę zagrodziła jej znajoma sylwetka. Raghnall wyglądał na poirytowanego, lecz nie odezwał się ani słowem, tylko niepostrzeżenie wetknął w dłoń swej byłej niewolnicy niepozorny kawałek pergaminu. Nevaeh zatrzymała się przy poprzednim właścicielu. W jej oczach wezbrały łzy, ale bynajmniej nie była smutna z jego powodu.
        - Proszę… przekaż Aytyn i całej reszcie, że… będzie mi ich bardzo brakowało.
        W odpowiedzi Raghnall jeszcze bardziej zmrużył swoje wężowate oczy i uśmiechnął się tajemniczo. Po raz kolejny bardka poczuła niemiłe dreszcze. Obejrzała się jeszcze raz na ludzi w komnacie - podejrzanie szczerzącego się Raghnalla, Eliszę, którą spotkał taki sam los jak Nevaeh, kobietę od srebrnych bransolet oraz drobną dziewczynkę o złocistych włosach, do której dyskretnie pomachała, pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu - lecz nie zamierzała kazać Rianellowi na siebie czekać.

        Kiedy szli korytarzem, czuła na sobie taksujące spojrzenie jego piwnych oczu. Z początku wprawiło ją to w nieznaczne zakłopotanie, jednak wzrok mężczyzny był rzeczowy, więc ostrzegawcze światełka z tyłu głowy śpiewaczki zgasły. Zwłaszcza gdy po chwili ze strony jej towarzysza padły równie rzeczowe, otwarte pytania.
        - Czy jestem zdrowa? - powtórzyła, zastanawiając się przez chwilę nad odpowiedzią. - Fizycznie tak, choć ostatnio odnoszę wrażenie, że z moją głową jest coś zdecydowanie nie w porządku…
        Jej zapewnienia odnośnie dobrego zdrowia najwyraźniej jednak nie przekonały Rianella, skoro ten postanowił wziąć od śpiewaczki jej cenną lutnię. I choć jego gest był z założenia uprzejmy, śpiewaczka poczuła ukłucie irytacji na myśl, że ktoś oprócz niej dotykał jej świętego instrumentu - a raz wyzwoliwszy się spod oszołomienia, stała się na powrót temperamentną bardką, którą byłą na co dzień.
        - Ejże, nie jestem znowu tak słaba, na jaką wyglądam - mruknęła, wydymając lekko policzki. Nie lubiła okazywania litości. - Doskonale bym sobie poradziła…

        Posłusznie chodziła za zarządcą, uważnie go słuchając i starając się przyswoić jak najwięcej informacji o nowym miejscu zamieszkania i pracy. Gdy minął pierwszy szok, Nevaeh wróciła do swojej codziennej postawy, postanawiając potraktować zaistniałą sytuację jako szansę na zdobycie nowego doświadczenia. A czyż może być w życiu coś ważniejszego, a przy tym ciekawszego, niż zdobywanie wiedzy i umiejętności…? Kobieta skupiła się na jak najlepszym zapamiętaniu wszystkiego, o czym mówił jej Pestelli i nawet zdołała powściągnąć naturalną skłonność do komentowania wszystkiego; ograniczyła się do potakiwania i rzucania lekkich uśmiechów tu i ówdzie.
        Kiedy znalazła się już w swojej komnacie - którą oceniła na przytulną, podobnie jak całą resztę pomieszczeń dla służby - zamknęła na chwilę oczy, śląc w myślach wiadomość do Yesah. Jej siostra na pewno ucieszyłaby się, wiedząc że mała Nev nadal jest pełna optymizmu, gdyż właśnie tak czuła się w tej chwili bardka. Pytania Rianella usłyszała bardzo dobrze, jednak tym razem bezczelnie pozwoliła sobie na chwilę milczenia, zanim udzieliła odpowiedzi. Stała na środku pokoju, miętosząc w dłoniach materiał swej sukni i westchnęła melodyjnie przez nos. Następnie odwróciła się do zarządcy z nowym, promiennym uśmiechem.
        - Myślę, że na tę chwilę mam wszystko, czego potrzebuję, dziękuję - rzekła kurtuazyjnie, po czym delikatnie przygryzła dolną wargę. Wykonała zwrot na pięcie, który wyglądał jak płynny piruet, choć tylko sama śpiewaczka wiedziała ile wysiłku włożyła, by nie wywinąć orła przed nosem mężczyzny. - Choć, jeśli to nie kłopot… Proszę darować sobie “panią”. Od czasów, gdy nią byłam, czy może raczej miałam na nią zadatki, minęło ładnych kilkanaście lat… i obecnie wydaje się to odrobinę niestosowne. Imię w zupełności wystarczy - zaśmiała się.
        Odgarnąwszy z twarzy niesforny kosmyk włosów, który miał w zwyczaju co chwila wpadać jej do oczu, Nevaeh podeszła do mężczyzny i bezceremonialnie wyciągnęła dłoń w jego kierunku.
        - Mam nadzieję, że współpraca między nami dobrze się ułoży - jej uśmiech stał się jeszcze szerszy. - Liczę na to, że będę mogła się do czegoś przydać…

        Po wyjściu Rianella bardka ostrożnie usiadła na jednym z wolnych łóżek - tym bliżej okna, by promienie porannego słońca mogły rozkosznie ją obudzić - i westchnęła raz jeszcze. Zamierzała wedle zwyczaju odbyć wyimaginowaną rozmowę z siostrą, lecz przypomniała sobie o karteluszku od Raghnalla. Rozprostowała w palcach pognieciony pergamin, by odczytać treść na nim zapisaną. A widniało tam tylko jedno słowo.

        “Miesiąc.”

        Tylko jedno, ale wystarczyło, żeby Nevaeh natychmiast zrozumiała przekaz za nim stojący. Poczuła jak żółć podchodzi jej do gardła, lecz w tej samej chwili ciche pukanie do drzwi pokoju oderwało ją od myśli, które kołatały do bram jej umysłu.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Wto Maj 01, 2018 9:59 pm
autor: Aureola
        Aureola nie spuszczała wzroku z bardki, mimo że wokół niej działo się tak wiele w tak krótkim czasie. Felippe wykupił niewolnicę od tajemniczego mężczyzny (którego błogosławiona już zdążyła znienawidzić za sam styl bycia), a fakt, że handlarz stracił dwie cenne laleczki, chyba go nie zadowalał. Na tę myśl dziewczynka uśmiechnęła się promiennie, ciągle tępo wpatrując się w śpiewaczkę. Pani Mandeville nie czekała, aż jej mąż skończy rozmowę z handlarzem; prędko przywołała Rianella, który miał oprowadzić kobietę po posiadłości. Aureola spojrzała na matkę.
        - Mogę to zrobić ja. Jeśli ma należeć do grupy artystów, ja powinnam pokazać jej, co, gdzie i jak! - rzekła dziewczyna, chwytając rąbek sukni swej rodzicielki, aby ta schyliła się i usłyszała ciche słowa Aureoli. Wzrost błogosławionej nadal błagał o pomstę do nieba.
        - Później zapozna cię z nią ojciec. To trochę spóźniony prezent urodzinowy od mamy, słońce. - Aurora wyprostowała się, delikatnie unosząc kąciki ust do góry, kiedy zarządca ukłonił się jej. Skinęła mu głową, dając tym samym znak Aureoli, aby i ona zachowała się jak na prawdziwą damę przystało i powtórzyła gest matki. Błogosławiona dygnęła więc i spojrzała na podłogę, żeby uniknąć wzroku gapiów. “Nie nazywaj mnie słońcem, wiesz przecież, że tego nie lubię…”, pomyślała, rozchylając usta, jakby zaraz chciała wypowiedzieć to zdanie na głos. Podniosła głowę i oblizała suche wargi, ponownie wlepiając oczy w bardkę. Kiedy ów kobieta stanęła w drzwiach, pomachała do Aureoli. Mimo że błogosławiona była zdziwiona, nie pokazała tego po sobie, a jedynie skinęła delikatnie głową i, upewniając się, że rodzina jej nie widzi, mrugnęła do Nevaeh. Co niebianka pragnęła przez to osiągnąć? Och, zupełnie nic. To tylko drobny smaczek na powitanie w posiadłości i zwrócenie na siebie większej uwagi.

        - Mona, rozmawiałaś z nią? Jak ma na imię? To dar czy się tak uczyła? - Mała Aureola, odkąd skończyło się “przedstawienie”, ciągle zamęczała guwernantkę pytaniami.
        - Dlaczego panienka sama nie zapyta? Może Rianell coś wie, w końcu też z nią rozmawiał. Musi panienka tak łazić za mną? - Mona nie kryła się przed niebianką ze swoim brakiem manier. Aureola uznawała to za pewien rodzaj zaufania; błogosławiona traktowała służbę jak swoich najbliższych przyjaciół, więc często również ze wzajemnością. Jednakże zawsze, gdy w pobliżu znajduje się pan lub pani Mandeville, służba (a w szczególności Mona) zachowuje się jak aktorzy na scenie; mimo swojego charakteru potrafią przemienić się w wyrafinowanych i posłusznych ludzi.
        - O, witaj mamo! - Aureola odwróciła głowę do tyłu, mówiąc te słowa, przez które Mona zdębiała. Służąca momentalnie się odwróciła, po czym złożyła ukłon… pustemu korytarzowi z małym kwiatkiem w kącie. Mona spiorunowała wzrokiem niebiankę, która z szerokim uśmiechem wyprzedziła guwernantkę.
        - Panienka tak nie robi, bo jeszcze się uodpornię i zaczną się kłopoty - powiedziała kobieta, poprawiając swoje idealnie zaczesane włosy i ruszyła dalej.
        - Pestka odprowadza tę nową, więc musi z nią siedzieć cały czas. A ja mam jej unikać aż do momentu “wielkiego zapoznania”, jak to oświadczył ojciec. Myślisz, że będzie mnie uczyć śpiewania? Będzie? - Aureola próbowała usiąść na parapecie, co stanowiło dla niej nie lada wyzwanie.
        - Zapewne, panienko. Ta kobieta ma wspaniały głos - skomentowała Mona, pomagając dziewczynie wdrapać się na jakże wysoki parapet. Niebianka uśmiechnęła się promiennie, spoglądając przez okno na rodziców. Pani Mandeville właśnie oglądała kwiaty. Aurora od zawsze miała słabość do jaskrawych odcieni oraz do ozdób ogrodowych, więc to podwórko było najpiękniejszą częścią posiadłości.

        Aureola oddaliła się od guwernantki, powolutku kierując się do pokoi służby na pierwszym piętrze. Niebianka zza ściany obserwowała, jak przebiega sytuacja. Natknęła się akurat na moment, w którym bardka zamknęła się w pokoju. Rianell więc teraz był do dyspozycji swojej małej właścicielki.
        - Pestka! - krzyknęła błogosławiona, niemal rzucając się na mężczyznę z uściskiem. Odsunęła się, żeby spojrzeć na jego charakterystyczną mordę (w tej posiadłości nie ma nikogo, kto by go nie rozpoznał z daleka). - No to dawaj, sprzedaj mi ciekawe plotki o nowej koleżance. - Wyszczerzyła niewinnie ząbki, ukradkiem oka spoglądając w kierunku zamkniętych drzwi.
        Chwilę później pojawił się ojciec Aureoli, co niestety zmusiło naszych bohaterów do całkowitej powagi. To wcale nie oznacza, że mężczyzna pragnął od wszystkich służących takiego posłuszeństwa - pan Mandeville słynie z tego, że traktuje swoją służbę jak rodzinę. Tutaj raczej chodzi o to, że pragnie “wymusić” na Aureoli zachowanie prawdziwej damy, którą jest jej matka. Pani Aurora potrafi zachować wyrafinowany ton nawet podczas żartów.
        - Dziękuję, Rianellu. Jeśli znajdziesz potem chwilę, Aurora pragnie z tobą przedyskutować kwestie ogrodu - zaapelował, po czym ukłonił się zarządcy. - Aureolo, przedstawić cię? - Felippe nie musiał długo czekać, bowiem dziewczyna od razu skinęła głową. Mężczyzna zapukał do pokoju służby, po czym wszedł do środka.

        Aureola uwielbiała ten pokój. Emanowała od niego aura spokoju, skromności, co dodatkowo sprawiało, że dziewczyna lubiła tu przesiadywać. Poza nową osobą w ich “rodzinie” w pokoju znajdowały się jeszcze dwie artystki, z czego błogosławiona znała tylko jedną. Druga zwykle wracała późnymi wieczorami do posiadłości. Bardka siedziała już na łóżku, więc pan Mandeville zadał szybko pytanie;
        - Wybacz, moja droga, zamierzałaś odpocząć?
Aureola westchnęła, po czym grzecznie delikatnie spuściła głowę w dół, przybierając postawę posłusznej i kochanej córeczki z arystokracji. Kto by mógł teraz powiedzieć, że ten uroczy aniołek to taki urwis?
        - Chciałem cię wyłącznie zapoznać z tą młodą damą. Pragnę, żebyś podszkoliła jej zdolności artystyczne. Masz wspaniały głos - rzekł Felippe. - Czuj się jak w domu, proszę. Jeśli masz jakiekolwiek pytania, wszyscy udzielą ci odpowiedzi, włącznie ze mną i z żoną. Na początek zapytam, jak podoba ci się posiadłość?
Rozmowa chwilę trwała, aż Aureola zaczęła się nudzić. Dziewczynka uparcie wpatrywała się w wazon z gałązkami bzu, próbując liczyć każdy płatek.
        - Dziewczęta poznasz w swoim czasie, mam nadzieję, że się dogadacie - oświadczył pan Mandeville. - Pozwólcie, moje panie, że się oddalę. - Po tych słowach skłonił głową na córkę, która odpowiedziała mu tym samym gestem. Felippe wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Na progu uśmiechał się, widząc, że jego kochana córka skłania się do dygnięcia i odpowiedniego powitania.
Mógł być dumny, pomyślała niebianka. Niestety, nie na długo.
        Gdy tylko błogosławiona zniknęła z zasięgu wzroku swego rodzica, momentalnie się wyprostowała i z jak najbardziej uśmiechniętą mordką podała rękę bardce, mówiąc;
        - Aureola Mandeville, miło mi cię poznać! - I całe to dobre wychowanie i wizerunek kulturalnej arystokratki poszły prostować banany na drzewach. - Mów mi Aure, nie lubię miana panienki. A, i ślicznie grasz! Gdzie się uczyłaś? - A to dopiero początek potoku pytań, które miała zadać niebianka.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Śro Maj 02, 2018 4:07 pm
autor: Rianell
        Rianell widział jakim wzrokiem patrzyła na niego ta nowa niewolnica - jak na dziwadło. Cóż, trudno było jej się dziwić, gdyż każdy nowy tak patrzył na Pestkę, który wyróżniał się i wyglądem i strojem. W sumie i tak była dość dyskretna, bo niektóre kobiety - w szczególności te z wyższych sfer - potrafiły wydać z siebie okrzyk zdumienia widząc jego poznaczoną sinymi pręgami twarz i drobne blizny, którymi była upstrzona…
        No dobra, nie była dyskretna. Dotykanie kogoś nim zostaną sobie przedstawieni zdecydowanie nie zaliczało się do tej kategorii. Pestelli z początku nie był wcale pewny czy to faktycznie miało miejsce, tak nietypowe było to zachowanie. Zamiast więc zabrać rękaw, cokolwiek powiedzieć czy chociażby posłać jej nieprzychylne spojrzenie, Pestka patrzył na jej dłoń miętoszącą rękaw jego koszuli jakby to było jakieś egzotyczne kolorowe zwierzątko, później zaś stał i czekał co też dalej ta dziewczyna wymyśli. Ona jednak jakby dopiero teraz się ocknęła i przeprosiła. Pestelli parsknął pod nosem.
        - Drobiazg - mruknął. Zastanawiał się przez moment czy przypadkiem jej czymś nie otumaniono by była uległa: to by tłumaczyło i to jak się potknęła i to jak się teraz zachowała… Lecz późniejsza interakcja szybko utwierdziła go w przekonaniu, że niczego jej nie podano i po prostu taki był jej urok.
        Tuż przed wejście, gdy do Nevaeh podszedł jej poprzedni właściciel, Rianell nie zabronił im ze sobą rozmawiać, widać było jednak, że czujnie się im przyglądał, gotowy zainterweniować gdyby nagle jemu czy jej odbiło, bo to różnie bywało: czasami niewolnicy chcieli dać upust swojej frustracji wyładowując się na kupcu, innym razem to kupiec próbował uszkodzić niewolnika, na którym źle zarobił… Tych dwoje rozeszło się jednak bez walki, wymieniając ledwie kilka słów. Widząc to Pestka momentalnie się rozluźnił. Później już całe oprowadzanie odbyło się bez zakłóceń.

        Już w pokoju Rianell dostrzegł, że Nevaeh zdawała się być zadowolona ze swojego nowego miejsca - dostrzegł to przez ten krótki moment, gdy jeszcze stała do niego przodem. Gdy jednak on został przy drzwiach, a ona rozglądała się, nieustannie obrócona do niego plecami, mógł już jedynie przypuszczać co rysowało się na jej twarzy. Mogła nawet wywracać na niego oczami, chociaż tego akurat by się po niej nie spodziewał - wyglądała na wesołą osobę, nie taką artystkę ze spalonego teatru, co to ma muchy w nosie. Mimo to jednak długo milczała gdy zadał jej pytanie o najpilniejsze potrzeby. Rianell nabrał wręcz wątpliwości, czy nie zatopiła się tak głęboko w swoich myślach, że go nie usłyszała, ale dał jej jeszcze chwilę. Podświadomie jej się przyglądał. Miała całkiem ładne włosy - długie i gęste, z których pewnie dałoby się upleść warkocz grubości jego ramienia, lecz przy tym niemiłosiernie rozczochrane. Jej sylwetki nie umiał ocenić - to przez te workowate szaty w nieciekawym kolorze. Pestka po raz pierwszy miał do czynienia z artystką, która ubierała się tak… nijako. Może była to jednak kwestia tego, że innych ubrań jako niewolnica po prostu nie dostawała. U pana Mandeville’a mogła jednak poprosić o szaty wedle gustu, o ile oczywiście będą przyzwoite.
        W końcu - nim Pestelli powtórzył pytanie - bardka odwróciła się do niego. Uśmiechała się, jakby była panną na pensji, a nie niewolnicą u nowego pana. Rianella zaskakiwał ten optymizm - czyżby ona zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego w jakim była położeniu? Była czyjąś własnością, została sprowadzona do rangi przedmiotu, odebrano jej wolność. Z tej pracy nie mogła złożyć wymówienia, a mimo to sprawiała wrażenie tak zadowolonej… ”Najwyraźniej jeszcze w pełni nie odczuła co to znaczy być niewolnicą”, uznał zarządca, chociaż gdyby wiedział przez co przeszła, natychmiast odszczekałby te słowa. Nigdy nie było mu dane poznać osoby, która byłaby tak pełna optymizmu jak stojąca przed nim dziewczyna.
        Podobało mu się to, jak przygryzła dolną wargę - urokliwie i zadziornie. Równie zadziorne było to jak zaproponowała mu przejście na ty. Miała dziewczyna tupet, proponować coś takiego prawie obcemu mężczyźnie na jego pozycji. Gdyby był jednym z tych bezdusznych brutali, jakich pełno było wśród niewolników, którzy mimo kajdan dochrapali się jakiejś pozycji, mógłby chcieć to bardzo nieprzyjemnie wykorzystać, poczytując takie spoufalanie się za przyzwolenie… Ale całe szczęście Pestka taki nie był. Przy okazji tej propozycji zwrócił jednak uwagę na nietypowy komentarz na temat jej pochodzenia - kiedyś mógłby ją nazywać panią… Czyżby arystokratka? Ale w takim razie ile miała lat? Zdawało mu się, że to młoda dziewczyna, niewiele po dwudziestce, a tymczasem ona wspomniała, że prawa do tytułu straciła kilkanaście lat wcześniej. Czyżby w chwili, gdy była jeszcze dzieckiem? Ciekawe. Lecz Rianell nie zwykł wypytywać o takie rzeczy przy pierwszym spotkaniu, zapamiętał więc tylko, by wrócić do tego w stosowniejszej chwili.
        - Dobrze, Nevaeh - zgodził się, lecz nie zrewanżował podobną propozycją. On nie był taki otwarty jak stojąca przed nim artystka, wiedział o tym każdy mieszkaniec posiadłości. Niemniej maniery jako takie posiadał, gdyż gdy dziewczyna podała mu rękę, uścisnął ją.
        - Z pewnością - zapewnił ją, gdy wyraziła życzenie dobrej współpracy i tego, by okazała się przydatna. - Pan Mandeville bardzo ceni artystów i często organizuje wieczorki z muzyką… Poza tym jego córka, panienka Aureola, jest bardzo uzdolniona muzycznie. Pewnie wkrótce będziesz miała okazję ją poznać - zauważył Rianell, na razie nie wspominając o tym, że pewnie w grę będzie wchodziła nauka nastoletniej błogosławionej. Czuł, że Aureola chciałaby sama ją o tym poinformować albo przynajmniej przy tym być, więc Pestka nie zamierzał psuć jej zabawy.
        - Proszę się rozgościć, przyjdę za jakiś czas - powiedział na odchodnym. W drzwiach skłonił się jeszcze lekko bardce, nim jednak wyszedł, zawahał się i podniósł na nią czujne spojrzenie, jakby dopiero jej widok miał pomóc mu w podjęciu decyzji.
        - Jeśli chodzi o to co mówiłaś o swojej głowie… - zagaił, robiąc przy skroni ruch wskazujący na problemy ze zdrowiem psychicznym. - Gdybyś potrzebowała pomocy albo po prostu rozmowy, nie duś tego w sobie. Jesteśmy tu, by sobie pomagać.
        To powiedziawszy Rianell w końcu wyszedł zostawiając Nevaeh samą w jej pokoju. Spodziewał się, że zaraz natknie się na kogoś żądnego informacji czy plotek na temat nowej mieszkanki posiadłości, nie przypuszczał jednak, że zostanie napadnięty nim zdoła zrobić choćby trzy kroki i pierwszą osobą, jaką zobaczy, będzie Aureola. Ledwo usłyszał tupot jej drobnych stóp, a ona już była przy nim, witając się radosnym okrzykiem i od razu wypytując o bardkę. Pestelli - jak to on - na jej powitanie odpowiedział nikłym uśmiechem, który stanowił szczyt jego możliwości.
        - Dzień dobry, panienko - odpowiedział jej kulturalnie, bo nie umiał inaczej, chociaż ona zwracała się do niego używając popularnej ksywki jeszcze z czasów jego dzieciństwa (jakimś cudem każdy potrafił przekręcić jego nazwisko na Pestkę, chociaż wbrew skojarzeniom on sam do chucherek nie należał).
        - Temperamentna dziewczyna - oświadczył z lekkim rozbawieniem, pamiętając jak się oburzyła, gdy próbował być w stosunku do niej dżentelmenem i nosić jej rzeczy. - Bezpośrednia i chyba trochę stuknięta, jak to artystka - ocenił, nim jednak był w stanie dodać coś więcej, na korytarzu pojawił się pan domu, a przed nim Pestka zawsze zachowywał się, jakby kij od miotły połknął. Teraz momentalnie wyprostował się jeszcze odrobinkę bardziej, z jego twarzy zniknął wszelki uśmiech i gdy tylko mógł, ukłonił się uniżenie. Taki był jego urok: choć pan Mandeville próbował zacieśnić ich więzi, Pestelliemu zależało na zachowaniu pewnej dozy formalności. Czuł się pewniej, mogąc schować się za fasadą etykiety i nie musząc wywlekać na wierzch swoich uczuć i emocji.
        - Oczywiście, zaraz się do niej udam - zapewnił, nim się oddalił, kątem oka dostrzegając, że Felippe wraz z córką zaraz weszli do pokoju Nevaeh.

        - Peeeestka.
        Ten przeciągły, pretensjonalny ton zwiastował, że Rianell już przeczuwał naruszenie własnej przestrzeni osobistej… I się nie przeliczył. Mila - jednak z pokojówek - uwiesiła się jego ramienia, uśmiechając się równiutkim rządkiem ząbków i trzepocząc rzęsami.
        - Hm? - mruknął zarządca, pogodzony już z takim zachowaniem, ale nadal za nim nie przepadający.
        - Opowiadaj co to za dziewczyna - zażądała Mila.
        - Stuknięta, ale niegroźna - ocenił Pestelli, wypowiadając się znacznie mniej pochlebnie na temat Nevaeh, niż gdy mówił o niej z panienką Aureolą.
        - Uprzejmy jak zwykle - zakpiła pokojówka, już przyzwyczajona do takich wypowiedzi zarządcy. - Ale ładna jest, co? - drążyła, mrugając konspiracyjnie.
        - Może być - uznał mieszaniec, lecz ona nie dała się tak łatwo zbyć.
        - Daj spokój! Widziałam ją! Ma taki nos jak ci się podoba - oświadczyła, lekko palcem podnosząc końcówkę swojego by zwizualizować o co jej chodzi. - No i bioderka też…
        - A niby skąd ty to wszystko wiesz?
        - Oj no, przecież to widać! Co, nie zauważyłeś? Na pewno widziałeś jak nimi kręciła! - oświadczyła, jakby przejrzała jego grę. - Mnie nie oszukasz. Podoba ci się!
        - Skoro to wszystko wiesz to czemu mnie pytasz?
        - Bo masz się przyznać - odpowiedziała Mila z rozbrajającym uśmiechem.
        - Jesteś straszną plotkarą. Pani Aurora mnie wzywa - zbył w końcu dziewczynę, wchodząc do skrzydła zajmowanego przez państwo domu, gdzie spodziewał się zastać anielicę. Naprawdę nie rozumiał o co chodziło z tymi biodrami. Jak kobiety to robią, że potrafią dostrzec takie rzeczy, nawet jeśli patrzą na dziewczynę w żałobnej komży? Całe szczęście nie miał za wiele czasu by nad tym myśleć: szybko trafił przed oblicze Aurory.
        - Chciałaś ze mną rozmawiać, pani? - upewnił się przekraczając próg pomieszczenia.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Śro Maj 02, 2018 11:58 pm
autor: Nevaeh
        Im dłużej Nevaeh przebywała w posiadłości państwa Mandeville, tym wyraźniej odczuwała przyjazną, ciepłą aurę, jaką emanowało otoczenie. Choć bardka miała na tyle słaby szósty zmysł, żeby nie zorientować się w posiadaniu nadnaturalnych umiejętności, potrafiła stwierdzić, że ten dom naprawdę jest domem; nie tylko surowym budynkiem ze skały, lecz wspólnotą istot, posiadającą własną duszę.
        Jeśli przeznaczeniem kobiety było trafienie pod skrzydła jakiegoś możnowładcy, to - według tego, czego zdążyła się intuicyjnie zorientować - cieszył ją fakt, iż był to właśnie pan Mandeville. Czuła, że znalazłaby tu przynajmniej kilka osób, z którymi mogłaby zadzierzgnąć nić porozumienia. Czuła to, gdy gospodarz obdarzył ją uśmiechem. Gdy spojrzała w przyjazne oczy kobiety od bransolet. Gdy złotowłosa dziewczynka, której śpiewaczka odruchowo pomachała, mrugnęła do niej zawadiacko. I w końcu, gdy prowadzona przez zarządcę słuchała jego słów, starannie opisujących wszystko wokół.
        Dlatego stwierdzenie, że niczego jej nie brakuje, niewiele mijało się z prawdą. Gdyby tylko mogła tu być Yesah… ale taka możliwość nie istniała, zaś tego typu gdybanie niosło za sobą niebezpieczeństwo wpadnięcia w pułapkę melancholii, a tego Nevaeh bała się bardziej niż ognia. Ogień przynajmniej dawał ciepło, a ewentualne poparzenia po jakimś czasie się goiły - z kolei tęsknota prowadziła jedynie do użalania się nad sobą, a z tym kobieta definitywnie skończyła dość dawno temu. I nigdy, przenigdy nie zamierzała do tego wracać. To było jej najświętsze postanowienie.

        Dostrzegła lekkie zaskoczenie, jakie jej słowa wywołały u Rianella. Przez ułamek sekundy w jej głowie pojawiła się przelotna myśl, że może zbyt pochopnie wyskoczyła z tym spoufalaniem się, lecz niepewność trwała jedynie do następnego mrugnięcia okiem. Raz, że bądź co bądź, wokalistka była niewolnicą znacznie niższą rangą od Pestellego. Dwa, Nevaeh nie zamierzała ukrywać faktu, iż jest osobą otwartą, przy której nie trzeba martwić się sztywnymi formalnościami. Miała cichą nadzieję, że ściskający jej dłoń mężczyzna odwzajemni się tym samym - zwłaszcza że dla artystycznego ucha kobiety imię Rianell brzmiało tak melodyjnie… - lecz on najwyraźniej wolał zachować pewien dystans. “No cóż, jego sprawa”, bardka niezauważalnie wzruszyła ramionami, wiedząc że w tej kwestii nie ma prawa niczego oczekiwać, a tym bardziej wymagać. Zresztą, nie było to aż taką niedogodnością, żeby musiała się tym przejmować dłużej niż przez kilka chwil.
        Jej słowa o nadziejach na owocną współpracę wcale nie były pustym frazesem. Naprawdę chciała okazać się godna ceny, jaką Felippe Mandeville musiał zapłacić za jej głowę, dlatego tym bardziej ucieszyła ją informacja o wieczorach muzyki organizowanych przez pana domu. Imię Aureola słyszała po raz pierwszy, ale nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ma ono związek z tamtą dziewczyną… Nie zdążyła jednak uchwycić tego skojarzenia i głębiej go rozważyć, bo w chwili obecnej musiała skupić się na rozmowie z Pestellim. Trudno było jej nie odbiegać od rzeczywistości, kiedy myśli biegły w wielu kierunkach jednocześnie; nie chciała, żeby mężczyzna uznał ją za niezrównoważoną artystkę z rozdwojeniem jaźni.
        Przez chwilę zastanawiała się, co też półelf może o niej myśleć. “Hmm, pierwsze wrażenie na pewno było dość… osobliwe”, stwierdziła kwaśno, zaciskając w pięść dłoń, którą wcześniej macała koszulę Rianella. W porównaniu do swoich roztańczonych towarzyszek, z pewnością nie przykuwała uwagi atrakcyjnym wyglądem. Z elokwencją dzisiaj też nie było u niej najlepiej. Jedyne, co udało jej się do tej pory osiągnąć, to uniknięcie upadku ze sceny i niezamęczenie swojego towarzysza na śmierć licznymi komentarzami. Gdy tak to sobie podsumowała, doszła do wniosku, że najbardziej prawdopodobnym odczuciem zarządcy jest politowanie. “Choć w jego oczach wcale go nie widać”, stwierdziła po krótkiej chwili przyglądania się pokrytej tatuażami twarzy mężczyzny. Ciekawiło ją pochodzenie tychże tatuaży - wątpiła, że był to zabieg mający na celu upiększenie wyglądu, chociaż jej zdaniem niebieskie pasy w jakiś sposób do niego pasowały i dodawały mu swoistego uroku - lecz skoro Rianell nie chciał, by zwracała się do niego po imieniu, to przypuszczalnie tym bardziej nie miał ochoty na bardziej osobiste pytania. A Nevaeh, mimo iż prostolinijna i dociekliwa, nie była na szczęście wścibska. Wolała opowiadać o sobie, niż dręczyć innych o szczegóły z ich życia, więc tak też zrobiła tym razem.
        - Jeśli będzie konieczność, mogę robić też inne rzeczy, niezwiązane z muzyką - oświadczyła, próbując wyczuć delikatną granicę między ofiarnością a samochwalstwem. Nie chciała wyjść na zarozumiałą, a jednocześnie pragnęła za wszelką cenę pokazać, że nie jest laleczką, która potrafi jedynie śpiewać, ładnie się uśmiechać i od czasu do czasu przypadkowo rozwalić to i owo. - Wiem co nieco o obowiązkach domowych i nie boję się pobrudzić rąk. Umiem nawet nieźle gotować… a w każdym razie nigdy nie dotarły do mnie żadne skargi. I raczej nie dlatego, że delikwent kopnął w kalendarz... Wiedzę ogólną też jakąś posiadam… wprawdzie żadna ze mnie uczona, ale gdyby zaszła taka potrzeba… gdyby potrzebował mnie pan do czegokolwiek, proszę się nie wahać.
        Widziała, że zarządca zbiera się do opuszczenia pokoju, więc powstrzymała się od wciągania go w dalsze dysputy. Odprowadziła go wzrokiem do wyjścia i już miała się odwrócić, gdy Rianell zatrzymał się, jakby o czymś sobie przypomniał. Posłała w jego stronę pytające spojrzenie. I już po chwili dowiedziała się, co chodziło po głowie mężczyzny.
        W jej oczach najpierw odbiło się zdumienie. Pewnie była to zwykła uprzejmość, jak wcześniejsze pytania o zdrowie czy pomoc w niesieniu lutni, ale… Nevaeh nie pamiętała, kiedy ostatnio usłyszała taką sugestię. Owszem, niewolnicy pomagali sobie nawzajem według nigdy niewypowiedzianych deklaracji; opatrywali rany swoim kamratom, dzielili się posiłkami i pomagali znosić trudy podróży, lecz rzadko zdarzało się, by szczerze rozmawiali na dręczące ich tematy. Każdy z nich miał nazbyt własnych cierpień, żeby dodatkowo przejmować się cudzym bagażem emocjonalnym, dlatego większa część osób musiała sama zmagać się z wewnętrznymi rozterkami. Wprawdzie bardka znalazła wyjście w postaci wyimaginowanej siostry, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to rozwiązanie na dłuższą metę okaże się niewystarczające.
        Na dźwięk słów Rianella poczuła… wdzięczność. Zalewającą ją ciepłą falę wdzięczności. I miała nadzieję, że była ona widoczna w nikłym uśmiechu, który mu posłała. Otworzyła usta, chcąc przekazać podziękowania, ale już drugi raz tego dnia nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Wobec tego skinęła tylko głową, licząc na to, że Pestelli zrozumie przekaz stojący za tym gestem.

        Dopiero ładną chwilę po jego wyjściu dziwny ucisk w gardle opuścił śpiewaczkę.
        - Lepiej niech pan uważa na to, co i komu proponuje - zaśmiała się cichutko do samej siebie. - Jeszcze przyjdzie taki dzień, że będzie miał pan serdecznie dość mojej paplaniny…
        Zaraz jednak, za sprawą jednej niewielkiej karteczki, momentalnie przeszła jej ochota na chichoty. Do serca bardki wkradł się silny niepokój sabotujący wizję lepszego życia w nowym domu. Jakkolwiek kobieta wiedziała, że Raghnall nigdy łatwo nie oddawał tego, co raz wpadło w jego ręce, tak do końca miała nadzieję, że tym razem odpuści i pozwoli jej pisać nowy rozdział w życiu, lecz widniejące przed nią słowo, zapisane czarnym atramentem, pozbawiało śpiewaczkę złudzeń. Miała zaledwie miesiąc czasu, by znaleźć rozwiązanie, zanim podzieli los wielu swoich poprzedników…

        Nevaeh zupełnie się nie spodziewała, że kolejną osobą, która przekroczy progi tego pokoju, będzie sam pan Mandeville. W pierwszej chwili wpatrywała się w niego odrobinę nieprzytomnie, na szczęście jej umysł tym razem zdążył w miarę szybko zaskoczyć. Dyskretnym ruchem zmięła w dłoni karteczkę i ukryła ją w fałdach nakrycia. Zamierzała wstać, by ukłonić się przed nowym właścicielem, lecz on ruchem dłoni dał jej do zrozumienia, iż nie ma takiej potrzeby. Kobieta nie zamierzała z tym polemizować, choć następne pytanie Felippe’a wprawiło ją w lekkie zakłopotanie.
        - Ach, nie. Ja tylko… chciałam się upewnić czy pan Pestelli nie okłamał mnie, mówiąc, że łóżka są miękkie jak świeża trawa w wiosenny poranek albo obłoki leniwie toczące się po niebie… - Oczywiście Rianell nie powiedział żadnej z tych rzeczy, lecz bardka uznała, że żadne z nich się nie pogniewa, jeśli spróbuje trochę rozluźnić atmosferę.
        I rzeczywiście, pan Mandeville chyba zrozumiał intencje kobiety, bo podchwycił myśl.
        - I co zatem stwierdziłaś?
        - Test wypadł pozytywnie - Nevaeh zaczepnie wyszczerzyła zęby, na co gospodarz odpowiedział śmiechem. Było to zuchwałe zachowanie z jej strony, ale miała dziwne przeczucie, że w ten sposób dogada się z panem lepiej niż dzięki najbardziej wyrafinowanym grzecznościowym formułkom. Czas miał pokazać, czy była to dobra droga.
        Dopiero teraz Nevaeh dostrzegła stojącą za mężczyzną istotkę. Jej uprzednie przypuszczenia właśnie się sprawdziły; owa złotowłosa dziewczynka, której spojrzenie Nevaeh czuła na sobie podczas balu, w istocie była córką państwa Mandeville. Wpatrując się z zaciekawieniem w Aureolę, bardka nie usłyszała komplementu jej ojca. Bardziej zastanawiało ją, kim jest osoba, którą rzekomo miała uczyć. Czy jest dobrze wychowana i szanuje służących? A może rodzice rozpuścili ją jak dziadowski bicz i współpraca z nią będzie ciężkim kawałkiem do przełknięcia? Z jakiejś przyczyny Nevaeh czuła, że ta druga możliwość jest nonsensem. Przyglądając się małej błogosławionej, śpiewaczka miała wrażenie, że już istnieje między nimi cienka nić sympatii, mimo iż nie zamieniły jeszcze ze sobą słowa. Posłała dziewczynce lekki uśmiech, po czym z powrotem przeniosła wzrok na jej ojca, odpowiadając na postawione pytanie.
        - Jest naprawdę wspaniała, panie Mandeville. I bynajmniej nie mam na myśli architektury wnętrz, choć to również zasługuje na najwyższą pochwałę.
        - Mam nadzieję, że będziesz tu wiodła pozbawione większych trosk życie.
        - I ja również… - oczy bardki mimowolnie skierowały się w stronę ukrytego kawałka pergaminu. Przełknęła gorycz w ustach i zmusiła się do uśmiechu. - Dołożę wszelkich starań, żeby był pan zadowolony z wydatku.
        - W to nie wątpię.
        Gospodarz wspomniał coś o jej współlokatorkach, lecz zanim Nevaeh zdążyła dopytać o szczegóły, mężczyzna wycofywał się już w stronę drzwi. Pożegnawszy go głębszym skłonieniem głowy, bardka odwróciła się w stronę Aureoli, która przyjęła postawę doskonale śpiewaczce znaną z lekcji etykiety pobieranych w dzieciństwie. Na moment jej umysł wypełniły wspomnienia z tamtego okresu, zaraz jednak energiczny ruch tuż przed nią sprawił, iż mgliste obrazy na powrót schowały się w jej świadomości. I już po chwili jej dłoń ściskała drobna rączka małej arystokratki.
        - Mnie także miło jest poznać panienkę… - zaczęła, lecz niebianka bardzo szybko przerwała jej wypowiedź. - Skoro tak uważasz… Aure.
        Nazywanie córki swego właściciela imieniem - ba, zdrobnieniem! - wydawało się Nevaeh jeszcze bardziej niestosowne niż Rianellowe “pani” wypowiadane w jej kierunku. Ale jeśli takie było jej życzenie, wokalistka nie miała nic przeciwko. To tylko pomogło jej upewnić się w przekonaniu, że mieszkańcy tego dworu naprawdę są przyjaźnie nastawieni do innych, a złotowłosa błogosławiona okaże się miłą towarzyszką. Dlatego jej dalsze słowa przyjęła z uśmiechem, drapiąc się po karku nie tyle z zawstydzeniem, co wesoło.
        - Ach, dziękuję. Ja… uczyłam się razem z siostrą, kiedy byłam w twoim wieku… Nie, raczej trochę młodsza - poprawiła się. - Pobierałam nauki przez krótki okres dzieciństwa, a reszta to po prostu lata amatorskiej praktyki… Nie wiem, czy będę potrafiła nauczyć cię wielu rzeczy, ale obiecuję na moją lutnię, że zrobię co w mojej mocy - uśmiechnęła się znowu. - A w zamian może nauczysz mnie życia wśród was? Wprowadzisz mnie w świat miejscowych plotek, co ty na to? - mrugnęła porozumiewawczo.
        - Swoją drogą… Czy wszyscy służący naprawdę to noszą? - spytała, wstrząsając nadgarstkami, na których połyskiwały dwie srebrne bransolety. - Rozumiem ideę, nawet mi się podoba, tak jak same ozdoby, ale… za przeproszeniem, to takie piekielnie niepraktyczne. Zwłaszcza dla muzyka. Utrudnia płynność ruchów nadgarstka - poruszyła w powietrzu dłonią, jakby zmieniała jej ułożenie na gryfie lutni.
        Zdawało jej się, że znalazła z Aureolą wspólny język, co bardzo ją ucieszyło. Trochę obawiała się, że jej swobodne zachowanie zostanie odebrane jako impertynencja, lecz na szczęście jej lęki okazały się bezpodstawne.

        Po wyjściu niebianki, Nevaeh postanowiła nie tracić czasu.
        Musiała znaleźć Raghnalla. Może on i jego trupa jeszcze nie opuścili rezydencji… Może zdoła z nim porozmawiać i przekonać do zostawienia jej w spokoju… Może…
        Kiedy zamykała za sobą drzwi pokoju, przypomniały jej się słowa półelfiego zarządcy, że przyjdzie za jakiś czas. Zatrzymała się na chwilę, niepewna co począć. Nie chciała doprowadzać do nieprzyjemnych sytuacji już pierwszego dnia, zwłaszcza że zależało jej na zrobieniu dobrego wrażenia. Jednak sprawa była nagląca; być może Raghnall w tej chwili opuszczał posiadłość, a jej ostatnia szansa na wyprostowanie pewnych rzeczy właśnie bezpowrotnie odchodziła, machając na pożegnanie...
        Bardka podjęła decyzję. Opuściła swoje zakwaterowanie i żwawym krokiem ruszyła przed siebie. Mniej więcej pamiętała drogę, jaką przebyła razem z Pestellim z biesiadnej komnaty. Jej serce tłukło się w piersi jak oszalałe, choć nie miało to nic wspólnego z tempem marszu. Do jej umysłu zaczęła wkradać się panika, na co wokalistka nie mogła sobie pozwolić. Musiała działać z głową. Starannie dobrać słowa. Liczył się każdy szczegół; każdy ton i przecinek. Szczerze mówiąc, nie wierzyła, że zdoła nakłonić Raghnalla do zmiany zdania, lecz marne resztki nadziei nie pozwalały jej się poddać.
        I gdy układała sobie w głowie, co powie swemu byłemu właścicielowi, w pewnym momencie dotarło do niej ciche ostrzeżenie podświadomości. Stanęła w miejscu, by odkryć przyczynę nagłego niepokoju i uświadomiła sobie… że nie rozpoznaje otoczenia. I że przestała je rozpoznawać już jakiś czas temu. Bo na pewno nigdy wcześniej nie widziała tego gigantycznego krzaczyska, tkwiącego w ciemnym kącie; tak samo obcy był ten dziwaczny gobelin, który wywoływał niejednoznaczne skojarzenia... “Tylko bez paniki”, powtarzała sobie w duchu kobieta. “Przecież ta posiadłość nie może być większa od arturońskiej rezydencji ojca… prawda?” Postanowiła wrócić tą samą drogą, którą przyszła w to nieznane miejsce, ale im dłużej kluczyła korytarzami, tym trudniej przychodziło jej stwierdzenie, w którą stronę powinna iść. Oczywiście jak na złość mijane przez nią miejsca świeciły pustkami.
        - Do stu dysonansów! - zaklęła w końcu, wbijając w sufit bezsilne spojrzenie. Musiała to przyznać.
        Zgubiła się.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Pon Maj 07, 2018 4:35 pm
autor: Aureola
        - Nie lubię tego określenia - burknęła, spoglądając pochmurnie na Rianella. Wiedziała jednak, że nie dotrze to do mężczyzny, który mimo jej przekonań nadal nazywał ją panienką. Westchnęła więc i wyłapała wieści na temat nowej dziewczyny w posiadłości.
        - Nie przesadzaj, nie wszyscy artyści są stuknięci - powiedziała, bawiąc się rąbkiem sukni. - Ja chyba jestem normalna! - dodała, śmiejąc się, po czym momentalnie spoważniała na widok swojego ojca. Pan Mandeville niewątpliwie usłyszał jej głos już zza ściany w korytarzu, a świadomość tego sprawiła, że młoda błogosławiona poczerwieniała ze wstydu. Aureola od zawsze czuła się dziwnie ze swoim śmiechem przy ojcu. Mimo że faktycznie, nieraz chichotała z jego żartów i opowiastek, jednakże to było… niczym w porównaniu do anielskiego śmiechu Aurory. Pani Mandeville potrafiła zachowywać dystans nawet do drobnych żartów, a jej wybuch radości to często melodyjny śpiew słowika. W porównaniu do Aureoli, która rechotała jak żaba w popłochu przed bocianem, Aurora to prawdziwy anioł.
Zachowywała się jak anioł, była aniołem… Nie dziw, że Felippe tak pragnął uczynić z córki jej wierną kopię.
        Niebianka weszła z ojcem do pokoju dla służby, aby przywitać się z Nevaeh. Kobieta na pierwszy rzut oka nie robiła wielkiego wrażenia, “nie to, co Pestka. Zawsze nieznajomi robią wielkie oczy na jego widok”, dodała w myślach Aureola, uśmiechając się delikatnie. Z ciekawości obejrzała się za siebie, czy może pół-elf jeszcze stoi w korytarzu. Westchnęła, nie dostrzegając znajomego cienia.
        - Pan ojciec jest bardzo zajęty, przepraszam za brak odpowiedzi z jego strony - rzekła Aureola, gdy jeszcze Felippe nasłuchiwał przez otwarte drzwi. Z uśmiechem zamknął je, zostawiając swoją najdroższą córkę z nieznaną bardką.
Niebianka już wiedziała, jak powinna zachować się na dzień dobry. Nigdy nie czuła potrzeby udawania przed służbą. Skoro ojciec traktuje ich jak rodzinę i przyjaciół z wyższą dozą wyrafinowania, Aureola będzie robić to samo, jednak już bez wymuszonego przestrzegania etykiety. Bo po co ma udawać, skoro i tak nawet czasem przed rodziną zachowywała się jak “chłopska dziopka”? Błogosławiona zgarbiła się nieco, po czym wyciągnęła rękę na przywitanie.
        - A czy ty masz jakieś imię? - zapytała szybko, unosząc delikatnie kąciki ust. Niech kobieta wie, że tutaj nie musi łykać kija od szczoty i kłaniać się co zdanie. W tym domu nie ma takiego słowa jak “niewolnik”. Kilka lat temu pan Mandeville zakazał używania go w posiadłości. Felippe uważał, że to słowne poniżanie człowieka.
        - Przy moich rodzicach odradzam ci jednak używania zdrobnienia. Wtedy miano panienki jest jak najbardziej odpowiednie. Chcą, żebym była damą. - Aureola cofnęła się, by stanąć bliżej drzwi. Pani Mandeville, z tego co Aureoli opowiadał jej ojciec, od zawsze pragnęła mieć dziecko, z którego będzie dumna; córkę, która będzie chlubą rodziny, która nauczy się gry na fortepianie i odpowiedniej postawy do ukłonów na dzień dobry oraz do widzenia.
Niebianka wysłuchała odpowiedzi na swoje pytania. Dziewczyna uśmiechnęła się na wzmiankę o wieku.
        - Ohooo… - zaczęła cicho, opierając się o ścianę. - A jak myślisz, ile mam lat? - zapytała. Zwykle ludzie brali Aureolę za dużo młodszą niż jest w rzeczywistości, a wszystko za sprawą jej karlego wzrostu. Cóż, nie ma co narzekać, zawsze mogło być gorzej; gdyby tylko babka błogosławionej żyła, dogryzałaby jej z tego powodu. Chwalmy więc niebiosa za spoczynek kobiety.
        - Chcę się nauczyć pisać piosenki i śpiewać. Potrafisz coś jeszcze poza graniem na lutni? - Aureola postanowiła zastąpić swojego ojca i przeprowadzić mały wywiad z nowym członkiem ich rodziny. - Cóż… myślę, że mogę ci pokazać co nieco, jeśli chodzi o życie u nas. Ale nie musisz się niczego uczyć. Czuj się, jak w domu, dobrze? - Niebianka uśmiechnęła się szeroko. Ucieszyła się, że kobieta aż tak się przed nią otworzyła. Od razu nazwała ją po imieniu, nie bała się zadawać pytań i nie prawiła kazań odnośnie ich różnic społecznych.
        - O, a propos plotek, opowiem ci coś! - Dziewczyna momentalnie się rozpromieniła (o ile można jeszcze bardziej) i klasnęła w dłonie, w podskokach podbiegając do łóżka bardki. Oparła się o kraniec i zaczęła opowiadać. - Poznałaś już Monę? To ta, co ci je dała. - Wskazała na bransoletki. - Kiedy ona dołączyła do naszego licznego grona, przeprowadziłam z nią podobną rozmowę. Ale ona co zrobiła? Okrzyczała mnie za to, że proszę ją o zwracanie się do mnie Aure. A potem poszłyśmy na kompromis i zostało “panienko Aure”. Jednakże do końca życia nie zapomnę, jak pierwszy raz ktoś mnie porządnie ochrzanił. - Zaśmiała się szczerze. Historia może i wzięta znikąd, ale Aureola za wszelką cenę dążyła do utworzenia nici przyjaźni między nią a bardką. Zwłaszcza że ciągle pozostawała zachwycona jej występem. Błogosławiona doskonale pamiętała tę gęsią skórkę, którą odczuła, wsłuchując się w tekst. Za każdym razem, kiedy wspominała choćby samą muzykę, miała ochotę zatańczyć do niej.
        - Nie wszyscy, przyznam. Głównie na początku wszyscy to noszą, żeby nawyknąć i zapoznać się z innymi. Dzięki nim zrozumiesz, do kogo powinnaś się zwracać z szacunkiem. O, wszyscy muszą to nosić, jak mamy gości! - powiedziała Aureola. - Ale zawsze możesz zapiąć je na kostkach, dopasują się. Tylko do tego potrzebna by ci była krótsza sukienka.

        Aureola po rozmowie z Nevaeh udała się do swojego pokoju. Tam wreszcie zdjęła tę niebieską sukienkę, zbyt oficjalną jak na jej gust, którą dostała rano od ojca. Jak wszystkie oficjalne stroje, to ubranie także wylądowało na wieki wieków na wieszaku. Niebianka założyła na siebie swoja ulubioną błękitną suknię. Materiał był już odrobinę podarty, a kolor wyblakły, jednakże w tym stroju niebianka czuła się… swojsko. Nie musiała dbać o to, czy ubrudzi się przy jedzeniu i sukienka pójdzie do wymiany.
Z uśmiechem na twarzy Aureola wyszła z pokoju.

***

        - Znasz tradycję. - Pani Aurora zabrała Rianella na mały spacer po ogrodzie. W powietrzu unosił się znany wszystkim mieszkańcom posiadłości zapach bzu, który pani Mandeville wprost ubóstwiała. - Chcę, aby nasza nowa przyjaciółka została godnie przyjęta oraz żeby zapoznała się z mieszkańcami. - Jak przystało na przedstawicielkę niebiańskiej rasy, anielska dobroć i miłość aż kipiała w anielicy. Cudowne złote włosy czesał delikatny wietrzyk, a oczy spoglądały na zarządcę niemal z dziecinnym błyskiem radości. To wszystko wzbogacało dostojne i kulturalne zachowanie Aurory, czym aż rażąco różniła się od córki.
        - Dlatego chciałabym cię poprosić o pomoc w organizacji wieczoru z muzyką. Zapewne w tym temacie nasza nowa śpiewaczka odnajdzie się najbardziej. A, i również Aure się ucieszy. - W tym momencie pani Mandeville zatrzymała się. - Mogłabym mieć do ciebie prośbę? Przypilnuj jej. Zamierzam zaprosić jeszcze kilka sąsiedzkich rodzin, a więc wolałabym, żeby moja córka zaprezentowała się dobrze - oznajmiła, po czym z uśmiechem ruszyła dalej.

***

Mona spotkała Aureolę na korytarzu i westchnęła z dezaprobatą.
        - Panienka Aure wie, że ojciec nie lubi, jak ona tak chodzi - powiedziała, udając pretensjonalny ton głosu pani Aurory. Błogosławiona zaśmiała się, słysząc ten komentarz.
        - Lubi, ale jak mamy nie ma - odparła niebianka. - Poza tym, nikt nic nie mówi. Wygodnie mi.
        - Rozumiem. Ma panienka zamiar wybrać się na chłopy?
Aureola tym razem wybuchła śmiechem. Doskonale wiedziała, co Mona miała na myśli, jednak to zdanie w jej ustach brzmiało bardzo komicznie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę nastawienie pana Mandeville do małżeństw, mężczyzna skakałby z radości, gdyby to usłyszał. Albo zemdlał z wrażenia.
        - Dzisiaj raczej nie, skoro mama wróciła. Nie wiesz, na ile zostanie?
        - Z tego, co słyszałam, pojutrze pani wyjeżdża.
Niebianka nie zareagowała. Kto wie, może właśnie takiej odpowiedzi oczekiwała? A może nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo jest jej żal? Aurora jeśli już przyjeżdżała do posiadłości, przebywała w niej krótki czas. Aureola uśmiechnęła się delikatnie.
        I w tej chwili jakiś głos przerwał chwilę ciszy i małego załamania niebianki. Na korytarzu stała kilkanaście kroków dalej bardka, która, nie kryjąc zdenerwowania, krzyknęła.
        - Hola, hola, panna. Mona może i starsza, ale chyba nie taka straszna - rzekła guwernantka głośno, podchodząc razem z błogosławioną do Nevaeh. - Panna... czegoś szuka? Ja mogę pomóc. Panienko Aure, jeśli panienka spotka Rianella, niech panienka przekaże od Mony, żeby może narysował mapę dla nowych mieszkańców w posiadłości. Toż to jest istny labirynt, nie uważa panna? - Mona mrugnęła do bardki, a Aureola tylko pomachała im na do widzenia.
        - Pójdę poszukać mamy, chcę spędzić z nią trochę czasu.



        Aureola nie myliła się w swoich przeczuciach; odnalazła matkę w ogrodzie. Kobieta spacerowała razem z Rianellem i obgadywała parę kwestii, lecz gdy tylko ujrzała błogosławioną, od razu zrobiła zniesmaczoną minę.
        - Słońce, gdzie masz sukienkę z rana? - zapytała, patrząc na podarty strój swojej córki.
        - Bałam się, że się zniszczy, więc wolałam ubrać się w coś, czego nie jest mi aż tak szkoda jak tej cudownej sukni. - Niebianka dygnęła przed Aurorą, a dobór słów uratował ją z niezręcznej sytuacji. Anielica nie mogła zakwestionować wyjaśnień Aureoli, więc tylko potaknęła z nikłym uśmiechem.
        - Słuchaj, a może ubierzesz ją na wieczór? Mam zamiar zorganizować małe powitanie dla naszej nowej śpiewaczki. Wieczór z muzyką. Zagrasz dla nas na skrzypcach, słoneczko?
Aureoli nie trzeba było dwa razy powtarzać. Dziewczyna szybko się rozpromieniła i kiwnęła głową w ramach potwierdzenia. Niebianka ucieszyła się niezmiernie.
        Aurora dygnęła delikatnie, po czym oznajmiła, że musi wrócić do posiadłości i zdrzemnąć się chwilę. “Wróciłam bardzo późno w nocy”, dodała. Aureola odpowiedziała matce uśmiechem, spoglądając na jej idealnie ułożoną fryzurę, kiedy odchodziła. Aż niespodziewanie mimika twarzy błogosławionej zmieniła się, po czym dziewczyna spojrzała na Rianella. Mężczyzna już mógł wiele wyczytać z buntowniczego błysku w oczach Aureoli.
        - Pomożesz mi zorganizować ciekawy występ, dobrze? - Uśmiechnęła się szeroko, a do jej małej główki właśnie wpadł pomysł, który zapewne nie spodoba się jej rodzicom. Cóż, niebianka chciała w pewnym sensie zaimponować Nevaeh tak, jak kobieta zaimponowała jej.
Jednakże żeby to zrobić, będzie potrzebowała pomocy.
        - A, Mona powiedziała, że powinieneś zrobić mapę dla nowych domowników.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Sob Maj 12, 2018 11:42 am
autor: Rianell
        Propozycja Nevaeh zaskoczyła Rianella - artystka, która nie bała się pobrudzić sobie rąk, to była swego rodzaju nowość. Aczkolwiek jemu się podobała: lubił osoby pracowite, może przez to, że sam taki był. Na dodatek bardka miała poczucie humoru i dystans do siebie, co udowodniła tą uwagą o gotowaniu - to również przypadło do gustu zarządcy, choć może trudno było to dostrzec.
        - Dziękuję, że mi to proponujesz, ale nie będzie takiej potrzeby - zapewnił. - Pan Mandeville ma wiele służby i jeśli przyjął cię na swój dwór, to z pewnością przez twój talent muzyczny, nie po to byś myła naczynia… Szkoda by było, byś zniszczyła sobie dłonie, którymi tak pięknie grasz - zauważył. Trudno było ocenić, czy było to jego prywatne zdanie, czy też przekazywał myśli swego pana, które zdążył poznać przez te kilkanaście lat służby. Nie wyglądał jednak jak osoba znająca się na sztuce…

        Choć Rianell miał do swojej pani pewien wyjątkowy sentyment, nie pozwalał sobie na spoufalanie się z nią - byli wszak zupełnie różni, pod każdym względem. Nawet, gdyby nie był niewolnikiem w jej domu, ona była z dobrej rodziny, była aniołem, miała skrzydła, a on? Mieszaniec, bękart, byle rzemieślnik - przepaść była zbyt wielka, chociaż może pani Aurora starała się ją zmniejszyć, bo dla każdego miała dobre słowo i odrobinę czułości… Ale pewnych rzeczy nie można było zmienić. Dlatego by nikt nie był później srogo rozczarowany, Rianell trzymał się swojej roli zarządcy posiadłości, podległego i posłusznego państwu Mandeville.
        Gdy pani Aurora wybrała się na spacer po ogrodzie, Rianell podążył za nią, idąc krok za nią i dwa kroki w bok, by łatwo było jej na niego spoglądać, ale by jej nie wyprzedzać, bo nie wypada. Pestelli cały czas patrzył na anielicę, splecione dłonie trzymając za plecami. Wcześniej dyskretnie zdjął z przegubów srebrne bransoletki, symbole jego niewoli, piętnujące może nawet bardziej niż te niebieskie pręgi. Tatuażami naznaczyło go wszak plemię dzikusów, bandytów, którzy nigdy nie udawali, że ich niewolnik ma większą wartość niż byle zwierzę - nawet konie sprzedawali czasami za wyższe kwoty, niż sprzedano jego… Tu niby traktowano go jak człowieka i dbano o niego, ale przez te bransolety wszystko wydawało mu się czasami tak cholernie fałszywe… Tą myśl jednak Pestelli trzymał niezmiennie dla siebie, dla ludzi mając swoją maskę powagi i profesjonalizmu, za którą czuł się najbezpieczniejszy. Miał możliwość realizowania się w tym, co potrafił najlepiej i powinien to docenić. Cóż z tego, że była to złota klatka.
        - Oczywiście, pani - zgodził się, gdy przypomniano mu o jego obowiązkach. - Póki co oprowadziłem ją po posiadłości, dałem czas na odpoczynek nim pozna się z resztą osób…
        Rianell natychmiast przerwał swoje gorliwe - choć wypowiedziane spokojnym tonem - wtrącenie, wystarczyło że pani Aurora ledwie otworzyła usta. Pilnie słuchał, a każde kolejne słowo sprawiało, że machina jego myśli przestawiała tryby, już układając plan na resztę dnia. Wieczorek muzyczny jeszcze tego samego dnia, na którym miało pojawić się kilka arystokratycznych rodzin… ”Natka mnie zabije jak jej o tym powiem”, pomyślał kwaśno zarządca. Zadanie było niełatwe, bo wymagało wielu przygotowań, których poczynienie w tak krótkim czasie wymagało zaangażowania praktycznie wszystkich osób ze służby. Natka zaś, która jako pierwsza przyszła Pestelliemu na myśl, była główną kucharką, która kochała swoje zajęcie, ale odznaczała się przy tym wręcz artystyczną pedanterią i wieść o tym, że ma przygotować kolację dla gości w przeciągu jednego popołudnia przyprawi ją o napad histerii… ”Będzie trzeba pomóc jej ułożyć jadłospis”, doszedł szybko do wniosku i nie chodziło mu wcale o to, że kobieta w nerwach sobie nie poradzi, bo była specjalistką w swojej dziedzinie, chodziło mu raczej o wsparcie i doradztwo, by plan był możliwy do zrealizowania. Przez te lata jako zarządca nauczył się już charakterów większości służby i wiedział kto czego od niego oczekuje.
        - Zrobię co w mojej mocy - zapewnił panią Aurorę, czemu towarzyszył płytki ukłon, prawie samo skinienie głowy. Dalsze polecenia wywołały jednak jego zaskoczenie.
        - Pani… - zaczął tonem, który jasno świadczył o tym, że nie chce, ale musi się sprzeciwić. - Z całym szacunkiem, to chyba zajęcie Mony. Nie jestem najlepszym kandydatem na opiekuna - przyznał zupełnie szczerze, bo mógł sobie na to pozwolić. Jeśli jednak pani Aurora nalegała, nie mógł z nią dyskutować w nieskończoność i szybko uległ, choć nie było mu w smak pilnować panienkę w chwili, gdy musiał zorganizować cały wieczorek.

        - Oczywiście, pani - zgodził się natychmiast Rianell, gdy Aurora zdecydowała się wrócić do posiadłości by odpocząć. Ukłonił jej się elegancko i chwilę odprowadzał ją wzrokiem, a gdy został już sam z Aureolą, obrócił na nią wzrok. Od razu poznał po minie, że dziewczynka coś knuła, on jednak nie odezwał się pierwszy, jedynie uniósł pytająco brwi. Błogosławiona dziewczynka była dla niego z jednej strony jak mniejsza wersja jego pani, a z drugiej jak własna siostra, która zawsze mogła liczyć na specjalne względy - to było silniejsze od niego. Nie do każdego jej wybryku zgadzał się przyłożyć rękę, lecz teraz… Teraz chyba musiał zdecydować w ciemno.
        - Doprawdy, nie jestem specjalistą w dziedzinie występów artystycznych - mruknął, po czym westchnął z rezygnacją i spojrzał na Aureolę. - No co tam wymyśliłaś? - zapytał, pogodzony już z tym, że się nie wymiga i jedyne co może zrobić, to negocjować niektóre etapy wykonania planu. Jednak po samej formie pytania, dość swobodnej i wyrażającej umiarkowane zainteresowanie, można było poznać, że ma całkiem dobre przeczucia i boczy się tylko, bo taką ma naturę.
        - Mapę? - Rianell parsknął z dezaprobatą. - Już bez przesady, że to tak wielka i skomplikowana posiadłość… Czy może nasza nowa artystka się skarżyła? - domyślił się, bo przecież Mona była tak starą domowniczką, że musiała znać wszystkie kąty domu, więc do złożenia takiej propozycji musiał ją ktoś zainspirować. Pestelli westchnął.
        Zarządca zaczął już powoli zmierzać w stronę domu, by móc zacząć pracować nad realizacją planu na ten wieczór, nie był jednak na tyle nieuprzejmy, by poganiać panienkę - po prostu dyskretnie narzucił kierunek spaceru. Po drodze jego wzrok natrafił na ułamaną gałązkę bzu wiszącą nad alejką. Gdy pod nią przechodził, sięgnął ręką i urwał wiszącą kiść kwiatów wraz z liśćmi - były jeszcze świeże, musiały więc ułamać się niedawno. Rianell zachował sobie tę gałązkę, by nie rzucać jej tak o na trawnik… Miał zresztą już co do niej pewien plan.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Pon Maj 14, 2018 10:36 pm
autor: Nevaeh
        Istnieją ludzie, którzy potrafią doskonale ukrywać swoje odczucia i choćbyś był mistrzem analizowania reakcji, nie jesteś w stanie wyczytać z ich twarzy nawet cienia wskazówki na temat tego, co myślą.
        Nevaeh do nich nie należała.
        Nigdy nie umiała zapanować nad wrodzoną ekspresyjnością, dlatego wszystkie myśli bardki natychmiast znajdowały odzwierciedlenie w jej postawie i zachowaniu. Tak samo było i tym razem, kiedy po usłyszeniu wypowiedzianego chropawym głosem komplementu, poczuła jak na jej policzki momentalnie wstępuje rumieniec. Zawsze w ten sposób reagowała na niespodziewane pochwały, co w pewnym stopniu ją irytowało - zwłaszcza gdy w następstwie tego ktoś nazwał ją uroczą. Na całe szczęście Pestelli chyba nie należał do grona osób, które zwracałyby uwagę na tego typu szczegóły, nie mówiąc już o wypominaniu tego na głos… Co jednak wcale nie zmienia faktu, że śpiewaczka poczuła delikatne zakłopotanie (bo przecież ostatecznie jej wypowiedź nie miała na celu żebrania o komplementy); podrapała się za uchem, mrucząc pod nosem coś, co w zamierzeniu prawdopodobnie miało być podziękowaniem, a koniec końców pozostało niezrozumiałe chyba nawet dla niej samej.

        Bardka przestała już liczyć, ile większych i mniejszych związanych z etykietą wpadek zaliczyła tego dnia. Nie żeby była znowu zbzikowaną damulką, którą trzymanie sztućców pod nieodpowiednim kątem mogłoby doprowadzić do białej gorączki - ale kiedy co chwilę starasz się zapewnić nowych właścicieli o swojej wartości, równocześnie sadząc gafę za gafą, to mimo najlepszych chęci wypadasz raczej niezbyt przekonująco, nieprawdaż…?
        Tak właśnie myślała Nevaeh, kiedy Aureola swoim pytaniem o imię uświadomiła jej kolejne popełnione faux pas. Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco, lecz widząc przyjazny błysk w oczach panienki, zrezygnowała z pokornego bicia czołem o posadzkę.
        - Proszę mi wybaczyć ten nietakt… - złożyła ręce na kolanach, splatając drżące palce. - Może i nie posiadam wiele, ale imienia do tej pory nikt nie zdołał mi odebrać... Zresztą, nie wiem jak wyglądałoby odbieranie komuś imienia, bo w końcu nie jest ono rzeczą materialną… chociaż godność też nią nie jest, a pozbawić człowieka godności nie jest wcale tak trudno… - urwała, zdawszy sobie sprawę, że zaczyna wpadać w typowy dla niej słowotok. Odchrząknęła nieznacznie. - Przepraszam. Jestem Nevaeh.
        Tym razem bardka zrezygnowała z podawania nazwiska. Tak naprawdę było ono jedynie mglistym wspomnieniem z dzieciństwa - i na dobrą sprawę, po opuszczeniu dworu ojca, śpiewaczka nie była pewna czy w ogóle ma prawo się nim posługiwać - a przed sobą miała prawdziwą panienkę z tytułem. Wspominanie nazwy własnego rodu mogłoby zostać odebrane jako stawianie się na równi z Aureolą Mandeville, a to byłoby znacznie poważniejszym naruszeniem konwenansu niż bezmyślne komentarze wtrącane do tej pory.
        Mimo wszystko, rozmowa z młodą niebianką w niczym nie przypominała standardowej wymiany zdań między niewolnikiem, a jego panem. Ale również sama panienka Mandeville nie przypominała żadnej z tych wyniosłych, rozpieszczonych arystokratek, widywanych przez bardkę na rozmaitych dworach. W jej głosie kryła się pewna zadziorna nuta, która odrobinę przypominała lutnistce samą siebie.
        - Czy to pytanie-pułapka? - Nevaeh uśmiechnęła się przebiegle. - Wyglądasz mi na około czternaście wiosenek, ale wnioskując po twoim tonie, to zbyt mała liczba, prawda?
        Nie była pewna czy pisanie piosenek jest w istocie czymś, czego da się nauczyć. Nikt śpiewaczce nie pokazał, jak powinna to robić - mimo to, nowe melodie pojawiały się w jej głowie znikąd, a słowa same układały do rytmu. Nie tworzyła na siłę ani też nie szukała inspiracji - ona sama przychodziła w momencie, gdy serce bardki ogarniała niebezpieczna pustka. To muzyka tworzyła Nevaeh, nie odwrotnie. Kobieta była przekonana, że kreowane przez siebie pieśni muszą płynąć z duszy, nie zaś być dziełem licznych zasad, pouczeń i odgórnych wytycznych. Na razie jednak postanowiła przemilczeć tę kwestię; najwyżej wróci do niej później, kiedy razem z Aureolą przystąpią do działania.
        - Cóż, wspomniałam już panu Rianellowi, że umiem to i owo… - odparła wymijająco, nie chcąc znowu musieć balansować między szczerością, a arogancją. Uśmiechnęła się lekko na wzmiankę niebianki o domu. Według obserwacji bardki, ze wszystkich odwiedzanych przez nią miejsc, to zdecydowanie było najbliższe jego definicji. - Dziękuję - dodała ciszej.
        "Gdybym tylko mogła zostać tu na dłużej…"
        Nevaeh wysłuchała opowieści o służącej imieniem Mona, nie kryjąc rozbawienia. Wyobraziła sobie osłupiałą minę, jaką niewątpliwie musiała mieć Aureola, zgarniając reprymendę od guwernantki, i zaśmiała się na głos. Założyła za ucho denerwujące pasemko kasztanowych włosów, które nie wiedzieć kiedy znów wymknęło się spod kontroli i łaskotało bardkę w czubek nosa. W towarzystwie złotowłosej dziewczynki Nevaeh czuła się na tyle swobodnie, że pozwoliła sobie podciągnąć do góry jedną z nóg, by móc wygodniej usiąść na łóżku. Przesunęła się odrobinę w stronę wezgłowia, równocześnie gestem zachęcając Aureolę do spoczęcia obok.
        - Jeśli chodzi o zabawne historyjki z przeszłości… Mam jedną tego rodzaju, choć wtedy wcale nie było nam do śmiechu… - śpiewaczka zamknęła oczy, przywołując w pamięci obrazy pamiętnego wieczoru. - Podczas jednej z naszych podróży zostaliśmy poproszeni o występ w pewnej świętej pamięci karczmie… (Świeć, Panie, nad jej zgliszczami…) To był bardzo skromny występ, ale równocześnie całkiem satysfakcjonujący - Nevaeh przypomniała sobie donośne śmiechy, jakie wzbudziła w widzach jej żartobliwa pioseneczka. - Po zakończeniu karczmarz zaoferował wszystkim artystom darmowe trunki, z których owa gospoda słynęła na całą okolicę; i rzeczywiście ich sława nie była przesadzona. Wypiłam tylko jednego… - mruknęła. - A potem ktoś zaciągnął mnie do tańca. Nie pamiętam twarzy tej osoby ani jej płci; to zdarzyło się zbyt szybko… Nie umiem tańczyć - wyznała z rozbrajającą szczerością, posyłając Aureoli zażenowany uśmiech. - Każda próba podjęta przeze mnie w tym kierunku kończy się katastrofą, zaś tamta była największa z nich wszystkich. Przewróciłam się na beczkę z czymś, co pachniało wyjątkowo mocnym alkoholem… W kominku płonął ogień… Cóż, potem już nie tylko w kominku… Z dalszej części nocy pamiętam urywki - Nevaeh zachichotała. - W ramach przeprosin Raghnall kazał mi odśpiewać pieśń wyrażającą czynny żal za wyrządzone szkody. Co to był za koszmar…! Profanacja sztuki pod każdym możliwym względem. Ale musiało podziałać, bo karczmarz zgodził się nie upiec nas na rożnie, chociaż i tak pachniałam jak podlana winem wędzonka, więc nie miałoby to chyba większego znaczenia… - popatrzyła kątem oka na niebiankę. Przez chwilę milczała, by następnie parsknąć śmiechem. - Ma to swoje plusy: od tamtej pory Raghnall już nigdy nie usiłował zachęcić mnie do występów tanecznych.
        - Krótsza sukienka…? - powtórzyła, odruchowo podciągając w górę swą obszerną szatę. Przyjrzała się przelotnie odsłoniętym kostkom, po czym skrzywiła się z nieprzyjemnym odczuciem i pozwoliła ciemnemu materiałowi opaść z powrotem.
        Wiedziała, że słowa panienki Aureoli brzmią rozsądnie i z pragmatycznego punktu widzenia, takie rozwiązanie wydawało się idealne. Jednak Nevaeh nie mogła pogodzić się z myślą, iż musiałaby odsłonić więcej ciała niż to absolutnie konieczne. Możliwe, że nie do końca zdawała sobie z tego sprawę - a wszelkie upodobania w kwestii ubioru tłumaczyła dziwacznym gustem lub jego brakiem - lecz tak naprawdę przyczyna, dla której bardka nieustannie nosiła workowate i w gruncie rzeczy brzydkie stroje, a także nie dbała o to, by zrobić porządek z dzikim gąszczem na głowie, była bardzo prosta. Im bardziej atrakcyjną niewolnicą jesteś, tym większa szansa, że dostrzeże cię, a następnie wykorzysta, jakiś niewyżyty jegomość - tego wokalistka nauczyła się podczas lat niewolniczej pracy jako artystka i nałożnica w jednym. I analogicznie wyglądało to w drugą stronę. W porównaniu do ponętnych tancerek, których strój w zasadzie więcej odkrywał niż zakrywał, Nevaeh czuła się bezpiecznie, nie przyciągając niczyjego wzroku. To był jej swoisty mechanizm obronny, którym śpiewaczka wciąż się kierowała; niezależnie od tego, czy była tego świadoma, czy nie.
        Dlatego sprawa srebrnych bransolet, utrudniających grę na lutni, wciąż pozostawała nierozwiązanym problemem. Bardka jednak nie chciała zaczynać znajomości z panienką Mandeville od litanii narzekań, więc postanowiła tymczasowo wstrzymać się z próbami negocjacji. Może do czasu następnego występu zdoła wymyślić inne rozwiązanie, a jak nie, to wtedy będzie się martwić. Bo i po co na wyrost psuć wszystkim humor?

        Nevaeh nigdy nie miała zbyt dobrej orientacji w terenie, a jeśli kiedykolwiek udało jej się odnaleźć właściwą drogę, była to raczej kwestia szczęścia - no, może intuicja też odrobinkę się do tego przyczyniła - nie zaś faktycznej wiedzy. Mimo błyskotliwego umysłu, odtworzenie w pamięci przebytej trasy zdawało się zadaniem niewykonalnym, co spowodowane było zapewne zamyśleniem, w jakie bardka zwykła popadać podczas samotnych wędrówek. Zasadniczo więc zgubienie się w nieznanym miejscu nie było dla wokalistki niczym osobliwym i w normalnych okolicznościach pewnie szczególnie by się tym nie przejęła, ale teraz nic nie było normalne. Gdyby ktoś poprosił Nevaeh o określenie poziomu stresu, pod wpływem jakiego się znajdowała, w muzycznej metaforze wykrzyczałaby “fortissimo possibile!”.
        Na ten moment bardka była chodzącym kłębkiem nerwów, więc kiedy w reakcji na jej zawoalowane przekleństwo usłyszała znajomy głos dobiegający z końca korytarza, podskoczyła gwałtownie, o mały włos nie tracąc przy tym równowagi. Odwróciła się w stronę, z której dobiegło zawołanie i ku swojemu zdziwieniu dostrzegła panienkę Aureolę, z którą nie tak dawno się rozstała. U jej boku kroczył kobieta od srebrnych bransolet. Mona, według tego, co zdołała wyłowić w pamięci Nevaeh.
        Poczuła zawstydzenie. Co prawda zdarzało jej się od czasu do czasu palnąć jakimś wulgaryzmem, kiedy ponosiły ją nerwy - po takich wpadkach arystokratyczne ja początkowo katowało śpiewaczkę wyrzutami sumienia, lecz niewolnicze środowisko wpłynęło na nią bardziej niż jej samej się wydawało - ale do tej pory takie zdarzenie nie miało miejsca przy osobach wyższych rangą.
        Zanim jednak wokalistka zdążyła po raz kolejny tego dnia błagać o wybaczenie, Mona szybko przerwała jej swoim pytaniem.
        - Ja… Owszem, szukałam Raghnalla; to jest, całej trupy, z którą podróżowałam - wyjaśniła Nevaeh naprędce. - Wprawdzie przekazałam im słowa pożegnania, ale… doszłam do wniosku, że wolałabym zrobić to osobiście.
        W oczach starszej kobiety odbiło się współczucie.
        - Wielka szkoda, zwinęli manatki jakiś kwadrans temu.
        - Och...
        Śpiewaczka poczuła, jak jej nadzieja rozsypuje się na drobne kawałeczki, które boleśnie wbiły się w jej duszę. Poczuła też nieprzyjemną wilgoć w oczach, kiedy w jej serce wkradła się porażająca bezsilność i zwątpienie. Zaraz jednak bardka zamrugała oczami, przywołując się do porządku. Nie mogła się teraz rozklejać! Jeśli jedne drzwi pozostają zamknięte, zawsze istnieje jakieś tylne wyjście. Trzeba tylko zachować zimną krew i dobrze go poszukać…
        - No cóż - odezwała się odrobinę ciszej niż zazwyczaj, przywołując na twarz zrezygnowany uśmiech. - W takim razie pewnie wrócę do pokoju. Jeszcze pan Pestelli gotów pomyśleć, że celowo zamierzałam zbiec…
        Nevaeh zaśmiała się, słysząc komentarz służącej na temat rysowania mapy. Przyszło jej do głowy, że sama byłaby w stanie nabazgrać sobie układ korytarzy na jakimś skrawku papieru, choć jej plastyczne umiejętności mogły trochę przyrdzewieć, odkąd ostatnio z nich korzystała…
        - Nie wiem czy nazwałabym to aż labiryntem - wymamrotała. - Wytworne rezydencje mają to do siebie, iż bywają rozległe, a ja po prostu byłam nierozważna...
        - No już, panna. Nie musi panna być tak sztywna, jakby miała nawet nie kij od miotły, a cały pień wetknięty tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Ani tak się wysilać, żeby dobrze wypaść - Mona poklepała bardkę po ramieniu zaraz po tym, jak panienka Aureola oddaliła się w poszukiwaniach pani domu. - Nikt z nas tu nie jest idealny. Żaden człowiek czy też półelf - uśmiechnęła się porozumiewawczo.
        Twarz śpiewaczki spąsowiała w mgnieniu oka.
        - To wcale…
        - “... wcale nie tak”? Panna mi wierzy, znam takie reakcje. Miałam przyjemność poznać wszystkich nowych przed nią i każdy w tej sytuacji zachowywał się w podobny sposób. Ale po jakimś czasie większości przeszła ochota na odgrywanie tej szopki i jestem przekonana, że tak samo będzie w panny przypadku.
        - … - nie mogąc wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi, Nevaeh pokiwała jedynie głową. Miała wrażenie, że ona i guwernantka nie do końca zrozumiały, co drugiej chodzi po głowie, lecz bardka rozsądnie postanowiła przemilczeć to drobne spostrzeżenie.
        Mona szła przed siebie śmiałym krokiem. W jej ruchach widać było pewność, nabytą przez lata służby u rodziny Mandeville, przez co śpiewaczka czuła się pewnie w jej towarzystwie. Zrównała tempo marszu z tym narzuconym przez starszą służącą i resztę drogi pokonały już w milczeniu. Tym razem lutnistka, zamiast na swoich wewnętrznych rozterkach, skupiła się na zapamiętywaniu otoczenia, by w przyszłości móc uniknąć narażenia kogoś na wysłuchiwanie jej nieprzyzwoitych uwag.
        - No, to odstawiłam pannę na miejsce - Mona wyglądała na zadowoloną z siebie. - Pójdę teraz zająć się swoimi obowiązkami, a pannie radziłabym chwilowo nie błąkać się po dworze, zanim ktoś nie zaznajomi ją z terenem.
        - Tak właśnie uczynię - oświadczyła Nevaeh. - Tylko zanim się pożegnamy, mam jedną sugestię, jeśli można… Proszę mówić mi po imieniu.
        - Skoro tak wolisz - służąca zgodziła się po krótkiej chwili. - Ale w takim razie ty też mów do mnie Mona. Nie jestem znowu aż tak stara i bynajmniej rzeczonego kija w wiadomym miejscu nie posiadam.
        Bardka zaśmiała się.
        - Oczywiście.

        Zamknąwszy za sobą drzwi, Nevaeh oparła się o nie i westchnęła głośno.
        - Cóż to za kompletnie zwariowany dzień…! - zachichotała.
        - Nieprawdaż?
        Na dźwięk obcego głosu, śpiewaczka natychmiast otworzyła oczy, szukając jego źródła. Dostrzegła drobną dziewczynę o włosach czarnych jak bezgwiezdne niebo, stojącą przy oknie. Miała na sobie zwiewną sukienkę w kolorze błękitu, delikatnie poruszaną podmuchami wiatru, a jej szczupłe nogi wzbudziły w bardce leciuteńkie ukłucie zazdrości. Wpatrywała się w nową towarzyszkę z otwartymi ustami, dopóki ta nie podeszła do niej z pogodnym wyrazem twarzy. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Z bliska lutnistka zauważyła, że blade oblicze dziewczyny upstrzone jest drobnymi piegami.
        - Ty pewnie jesteś Nevaeh, prawda? - nieznajoma skłoniła się lekko. - Mam na imię Iorwen i jestem nadworną malarką, dlatego niestety w tej chwili nie mogę podać ci dłoni - uśmiechnęła się przepraszająco, odsłaniając ręce poplamione szkarłatem. - Dopiero wróciłam z mego małego warsztatu…
        Bardka wzruszyła ramionami.
        - Tak jakby trochę farby miało mnie odstraszyć - bezceremonialnie chwyciła dłoń zaskoczonej Iorwen i ścisnęła ją energicznie, na co dziewczyna rozpromieniła się jeszcze bardziej.
        - Wiesz, powiem ci w sekrecie, że bałam się tego, kim okaże się być nasza nowa współlokatorka - wyznała szeptem. - Ale widzę, że się z tobą dogadam! A już na pewno lepiej niż z Amser… Relacje między nami można w najlepszym wypadku nazwać zbrojną neutralnością…
        - To chyba mały paradoks…
        - Życie ludzkie to paradoks - Iorwen teatralnie przewróciła oczami, co wypadło tak komicznie, że Nevaeh po raz kolejny (przestała zresztą liczyć który) nie zdołała powstrzymać śmiechu. Zaraz jednak malarka płynnie przeskoczyła na inny temat. - Nie mogę się już doczekać aż poznam twoją historię! Jeśli oczywiście zechcesz mi ją opowiedzieć… Lecz to, na moje nieszczęście, trzeba odłożyć na później, bo przecież musisz zacząć szykować się na wieczór!
        - W… wieczór? - powtórzyła wokalistka, nic nie rozumiejąc.
        - Och, czyżbyś jeszcze nie słyszała? Wśród służby poszła plotka, że pani Aurora chce urządzić muzyczne przyjęcie! A ja dam sobie obciąć obie nogi, bo jednak ręce malarki są zbyt cenne, że to ma coś wspólnego z pewną śpiewaczką, która właśnie przede mną stoi - dziewczyna wycelowała palec w Nevaeh. - Ech… Czasem zazdroszczę muzykom; żeby tak porywać ludzi swoją sztuką… Malowanie obrazów też jest przyjemne, ale to jednak nie to samo...
        Przez głowę bardki przemknęła myśl, że czarnowłosa koleżanka jest do niej podobna charakterem. Te skłonności do nadmiernej ekscytacji i zagadywania ludzi na śmierć… tak, to brzmiało zdecydowanie znajomo. Kobiecie podobał się wesoły szczebiot Iorwen. Miała szczerą nadzieję, że zdoła zaprzyjaźnić się z malarką, która wydawała się być prostolinijną i sympatyczną osobą. Ciekawiło ją też, kim była druga z zamieszkującą ten pokój dziewcząt. Amser. Według młodszej artystki, raczej trudno było zawiązać z nią porozumienie, jednak Nevaeh nie zamierzała sugerować się opinią innych i zaczekać aż sama pozna tajemniczą nieobecną. Kto wie, może także zostaną dobrymi koleżankami? Byłoby cudownie, gdyby Nevaeh potrafiła żyć w zgodzie ze wszystkimi mieszkańcami domostwa. Zdążyła już polubić kochaną panienkę Aureolę, jej wesołego ojca i pana domu, Monę, której sposób mówienia niespodziewanie bawił bardkę, zakręconą artystkę Iorwen, a nawet nieco mrukliwego, acz całkiem życzliwego zarządcę posiadłości o wdzięcznym imieniu. To było stosunkowo liczne grono nowo poznanych ludzi, półelfów i błogosławionych.
        “Choć niebezpiecznie jest się przywiązywać do osób trzecich - upomniała się Nevaeh w myślach. - Zwłaszcza w mojej sytuacji…”
        Na razie jednak wokalistka postanowiła odłożyć na bok rozmyślania o bardziej nieprzyjemnych rzeczach. Miała na głowie znacznie poważniejszy i, co najistotniejsze, aktualny problem.
        Wieczór muzyczny…? Takie wydarzenie zaledwie kilka godzin po jednym występie? Kobieta miała wrażenie, że powoli zaczyna jej się kręcić w głowie od zbyt szybkiego tempa rozwoju wydarzeń. Zmierzwiła i tak już rozczochrane włosy.
        - Wyglądasz na zdezorientowaną - odezwała się tymczasem Iorwen.
        - Co ty powiesz… - mruknęła bardka głosem przesiąkniętym ironią. - Przestaję ogarniać to wszystko, co dzieje się wokół.
        Odpowiedział jej śmiech towarzyszki.
        - Nie martw się, to normalne na początku. Przywykniesz - przez chwilę dziewczyna wyglądała, jakby zamierzała przytulić śpiewaczkę, lecz musiała sobie przypomnieć o zabrudzonych farbą dłoniach, bo zadowoliła się przyjaznym wzruszeniem ramionami. - Mogę trochę ci w tym pomóc, a jeśli będziesz potrzebowała bardziej szczegółowych informacji, nie miej skrupułów wypytać o to zarządcę Pestellego przy nadarzającej się okazji.
        - W takim razie już mu współczuję…

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Śro Maj 30, 2018 10:30 pm
autor: Aureola
        Aureola, oczekując na odpowiedzi od Nevaeh, zdążyła już przeanalizować do reszty jej osobę. Reakcje, zachowania, niemal wszystko. Mimo że niebianka nie należała do najinteligentniejszych istot w Alaranii, potrafiła cokolwiek wyczytać z ludzi.
Niestety, jako córka anielicy, nie widziała w ludziach wad, dopóki bardziej nie poznała danej osoby. Aureola była zachwycona śpiewem Nevaeh, jej sposobem patrzenia na świat, tym, że się otworzyła i tak łatwo zaakceptowała prośbę niebianki o zwracanie się do niej zdrobnieniem.
        - Wierzę, że imię ciężko odebrać. Tak samo jak godność człowieka - rzekła dziewczynka. - Miło mi cię poznać, Nevaeh.
Aureola miała szczere nadzieje, że w tej chwili ojciec nie podsłuchuje jej zza drzwi. Pewnego razu Felippe właśnie tak się zachował; zostawiając swoją córkę w pokoju z dziadkiem. Dzięki temu wiedział, że Aureola ma zamiar ponownie w nocy wybrać się do znajomych z sąsiedniej wsi i obstawił jej pokój służbą. Biedni ludzie, niemal całą noc pilnowali swojej panienki, która zmyła się, nim jeszcze przyszli…
        - Tak, to pułapka. - Aureola uśmiechnęła się. - Masz rację! To zbyt mała liczba. Nikt jeszcze nie odgadł mojego wieku po wyglądzie. Mam szesnaście. Za półtora miesiąca skończę siedemnaście! - rzekła entuzjastycznie, jakby ten kolejny rok zbliżał ją do czegoś “niesamowitego”, do cudownego dorosłego życia… Do wolności.
        Po opowiedzeniu historyjki o Monie, niebianka zawtórowała Nevaeh śmiechem. Błogosławiona uwielbia wspominać swojej guwernantce ten piękny czas i jej wcześniejsze zachowanie. Pierwszy raz wtedy ktoś okrzyczał młodą arystokratkę, która w życiu nie zaznała większego bólu niż karcące spojrzenie ojca. Chociaż, czy to można nawet nazwać bólem? Pozostawmy to pytanie bez odpowiedzi.
Niebianka z uśmiechem wskoczyła na łóżko, usadawiając się koło bardki. Wysłuchała historii, chichocząc pod nosem, pozwalając kobiecie opowiadać w spokoju. Zaśmiała się, kiedy doszło do zakończenia opowieści; czy też raczej komedio-dramatu.
        - Hah! Toż ten człowiek stracił przez was tyle… - rzekła, ciągle się uśmiechając. - Możemy zawrzeć małą umowę… Chcesz, żebym nauczyła cię tańczyć, wzamian za dodatkowe lekcje nie wiem… Poezji, recytacji? Jak dobrze pisać piosenki? - Aureola znała jedynie pieśni i przyśpiewki, jakich nauczyli ją przyjaciele z wioski. Krótkie i często zbyt głupie, aby chwalić się ich znajomością rodzicom…
Niebianka uśmiechnęła się serdecznie do Nevaeh, wstając z łóżka. Kobieta wyraziła widoczną niechęć do założenia krótszej sukni, czego Aureola niestety nie rozumiała. Błogosławiona nie potrafiła zrozumieć wielu rzeczy; przecież została wychowana w domu, w którym wszyscy się kochają, w którym nie ma czegoś takiego jak przemoc, w którym szerzy się dobroć i troska… Aureola zapewne i teraz potraktowałaby najgorszego mordercę Alaranii jak zagubionego człowieka, który potrzebuje tylko odrobiny wsparcia.
I dlatego większość osób z otoczenia niebianki bała się o nią, kiedy wychodziła sama do wsi. Kto wie, kiedy tylko wpakowałaby się w kłopoty.
        - Hej… podróżowałaś dużo? - zapytała niespodziewanie dziewczyna, poszerzając swój anielski uśmiech. - Chciałabym wiedzieć, jak to jest tam daleko. Opowiesz mi kiedyś? - Młoda błogosławiona zaśmiała się, po czym wyszła z pomieszczenia, pozostawiając Nevaeh samą.

***

        - Nie chcę, żeby to było jakieś ogromne przyjęcie… Po prostu kolacja, o. Wiesz, że liczę na ciebie - rzekła Aurora, uśmiechając się przy tym delikatnie. Anielska dobroć we własnej osobie zawsze powinna chodzić z uniesionymi kącikami ust.
        - Rozumiem, Rianellu. Poproszę więc o to Monę, aczkolwiek również bym chciała, byś kątem oka obserwował Aureolę. - Wtem ruszyła dalej, dumnym krokiem podążając po ścieżce w ogrodzie.

***

        Aureola uśmiechała się szeroko. Wiedziała już, co chce zrobić. Jej plan niestety mógł nie spodobać się rodzicom, ale dziewczyna stworzy widowisko przynajmniej dla gości i służby. “Może zaimponuję Nevaeh…”
        - To nic wielkiego. Twoja w tym rola polega tylko na tym, że masz pilnować, aby nikt nie kręcił się w czasie występów przy głównym wejściu. Zgoda? - rzekła. Nie zamierzała zdradzić większej części planu, ponieważ skoro to ma być niespodzianka dla wszystkich, dla Rianella również. Aureola nabrała powietrza, zadowolona, że wreszcie będzie mogła się wykazać.
        - Nie skarżyła. Znalazłam ją z Moną biedną, zagubioną i w ogóle niewiasta w opałach… Gdzieś ty był wtedy, dzielny rycerzu Pestka? - zapytała ironicznie niebianka, śmiejąc się. Dziewczyna wpoiła sobie myśl, że Rianell jest dla nowych służących kimś w rodzaju mentora (w końcu pół-elf był zarządcą!), anioła stróża… Zawsze, kiedy ktoś potrzebował wyjaśnień, kierował swe kroki właśnie do niego.
        - Więc jaki jest plan na ten wieczór? Opowiesz mi? - Aureola ruszyła powolnym krokiem za Rianellem, wpatrując się w gałązkę bzu.

        Późnym popołudniem, kiedy wszyscy byli zbyt zajęci przygotowaniami do wieczoru, Aureola wymknęła się z posiadłości i ruszyła do dobrze znanego jej miejsca; na podwórko Isi. Dziewczynka była najlepszą przyjaciółką niebianki - to właśnie z nią błogosławiona mogła śpiewać i rozmawiać o sztuce, bawić się i tańczyć boso po łąkach.
        - Isia! - krzyknęła Aureola, dostrzegając koleżankę przy kwiatach. Wysoka brunetka uwielbiała zajmować się ogrodem w skromnym domku swojej matki. Słońce złożyło na jej twarzyczce liczne pocałunki, jak to twierdziła matka błogosławionej, komentując piegi chłopki.
        - Aure! Jak tam? - Isia odłożyła na bok rękawiczki, po czym podeszła do przyjaciółki i uściskała ją serdecznie.
        - Pomożesz mi z czymś? Musisz zwołać resztę.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Pon Cze 04, 2018 12:05 am
autor: Rianell
        Tylko Pestelli umiał uśmiechać się tak, jakby wcale tego nie robił, jakby był to tylko kolejny wymóg etykiety, który należało odbębnić i to ze znacznie mniejszą dbałością niż na przykład ukłony, które wychodziły mu czasami nawet wdzięcznie. Tak jak w momencie, gdy pani Aurora wyraziła jasno swoje życzenie i zapewniła, że wierzy w niego - choć ton jej głosu był ciepły i nie wyrażał “nie zawiedź mnie” a “wiem, że potrafisz”, to on się nie cieszył. Taka była po prostu jego praca i starał się wykonywać ją dobrze. Dlatego uśmiechnął się, bo musiał.
        - Oczywiście, o wszystko zadbam - zapewnił. - I będę miał oko na panienkę. Proszę się nie martwić - dodał uprzejmie.
        A mimo swoich zapewnień ledwo pani Aurora zniknęła mu z oczu, on już kombinował z dziewczynką, którą przecież miał pilnować. Nie powinien być dla niej taki miękki… Ale to nie było takie łatwe. Rianell był w posiadłości od momentu jej narodzin: kupiono go raptem kilka miesięcy przed porodem, by pomógł przy wyszykowaniu domu na przyjęcie nowych członków rodziny. Miał wtedy tyle lat, że Aureola mogłaby być spokojnie jego córką, lecz z jakiegoś powodu nigdy jej tak nie odbierał, uznając ją raczej za młodszą siostrę, którą trzeba pilnować, ale też czasami dać jej możliwość, by się wyszalała. Niejednokrotnie krył ją przed rodzicami, gdy wybierała się do wioski, czasami nawet sam się podkładał, by jej się upiekło. Chociaż, nie tak do końca upiekło, bo wtedy zamiast mierzyć się z rodzicami, Aureola musiała wysłuchać pogadanki od niego. Rianell całe szczęście miał to do siebie, że nigdy nie był zwolennikiem długich przemów, więc jego lekcje wychowawcze były krótkie i klarowne, a czy docierały to już osobna kwestia.
        - Tylko tyle? - upewnił się, gdy Aureola przedstawiła mu jaki miałby mieć udział w jej spisku. W jego głosie słychać było lekkie zaskoczenie. - Spodziewałem się czegoś bardziej złożonego… Dobrze - uznał w końcu. To było w gruncie rzeczy łatwe do osiągnięcia, nawet bez angażowania w to kogokolwiek poza nim. Chociaż nie był tu głównym zarządcą, a tylko jednym z wielu, to miał sporo do powiedzenia i mógł tak wszystkim pokierować, by dać Aureoli czas i miejsce na realizację jej pomysłu. Modlił się tylko po cichu, by to nie było coś, za co czekają go baty. ”Nie”, poprawił się natychmiast, ”Nie w tym domu”. Cały czas łapał się na tym, że niewola kojarzyła mu się z bólem, choć wśród swoich pierwszych właścicieli spędził raptem dwa, może trzy lata, a w domu Mandeville’ów kilkakrotnie więcej. Chyba dopóki nie odzyska prawdziwej wolności - statusowej, ale również mentalnej - zawsze będzie mu się to mieszało. W końcu był tylko rzeczą, a państwo mogli z czasem okazać się kapryśni, kto wie…
        - Rycerz Pestka był wtedy u twojej matki i zajmował się swoimi obowiązkami - odpowiedział Aureoli spokojnie na przytyk w swoim kierunku. - Dałem jej czas by odpoczęła i oswoiła się z tym, co jej do tej pory powiedziałem… Myślałem, że z tego skorzysta. Chyba lepiej, bym ją znalazł i pilnował, bo jeszcze znowu się zgubi - uznał, ale wcale nie tonem, jakby był to dla niego przykry obowiązek.
        - Plan na wieczór to kolacja przy muzyce - wyjaśnił oszczędnie, machinalnie obracając w palcach ukwieconą gałązkę. - Ma być kilku znajomych twoich rodziców, więc spodziewam się mimo wszystko dłuższego spotkania. Jakieś propozycje co do jadłospisu, masz na coś ochotę? - zapytał, bo czasami sugestie państwa były przydatne dla kucharek.
        - Jeśli zaś chodzi o część artystyczną, ja za to nie odpowiadam. Zwołam dziewczyny, by one coś ustaliły, najlepiej się na tym znają. Szkoda, że Pyetra akurat nie ma, przydałby się - uznał na głos. Niestety, pierwszy lokaj akurat teraz udał się w swoje rodzinne strony z ważną osobistą sprawą, posiadłość była więc na głowie Rianella i kilku bardziej doświadczonych służących, które ze znacznie większym wdziękiem niż praktyczny mieszaniec radziły sobie z oficjalną stroną arystokratycznego życia.

        Z Aureolą pożegnali się chwilę później, wtedy to Pestelli rzucił się w wir pracy. Było sporo kwestii do ustalenia, a czasu mało, więc trzeba było działać szybko i z odpowiednim planem. Pierwsza na liście osób, które należało ostrzec, była główna kucharka - im wcześniej uprzedzi się ją o tym, że czeka ją przygotowanie oficjalnej kolacji, tym więcej będzie miała czasu, by wysłać jeszcze kogoś po ewentualne dodatkowe produkty. Po drodze jednak zarządca natknął się na Milę i Elwirę, dwie wyjątkowo obrotne sprzątaczki (i niestety też najgorsze plotkary, ale musiał im to wybaczyć).
        - Dziewczyny, jest pilna sprawa - zwrócił się do nich. - Pani Aurora chce urządzić wieczorem kolację z muzyką, na powitanie naszej nowej artystki, Neveah. Trzeba przygotować salę.
        - Którą? - podłapała zaraz Elwira. - Tę co rano?
        Pestelli pokręcił głową.
        - Zieloną jadalnię, tam jest lepsza akustyka - oświadczył. Mila zachichotała.
        - Skąd ty się tak znasz na muzyce, Pestka?
        - Iorwen mi powiedziała - wytłumaczył spokojnie zarządca. - Wiesz dobrze, że ja nie mam słuchu.
        - To musisz to teraz szybko nadrabiać - uznała Mila autorytatywnie.
        - Niby czemu?
        - No by zaimponować Neveah, przecież to oczywiste!
        - Weź się lepiej za robotę, Mila, a nie w swatkę będziesz się bawić - prychnął z niezadowoleniem Rianell.
        - Pestka, nie bądź taki sztywny…
        - Do roboty! - uciął zarządca, ale wcale nie ostrym tonem, bo nie był na nią zły.
        - ...Bo tak żadnej nie zdobędziesz, stary kawalerze! - dokończyła Mila z chichotem, po czym złapała Elwirę pod ramię i szybko oddaliła się z nią w stronę jadalni, którą trzeba było przygotować. Zerkały jeszcze przez ramię na Rianella, który stał wsparty pod boki i patrzył na nie z teatralną dezaprobatą. Dopiero gdy one zniknęły za rogiem, zarządca pokręcił z rozbawieniem głową i sam również poszedł w swoją stronę. Mila była nieznośna, ale nie umiał się na nią za to gniewać, bo w gruncie rzeczy chciała dla niego dobrze. I, do czorta, cwaniara jakimś cudem znała jego gust lepiej od niego samego.

        - Rianell, czemu mówisz mi o wszystkim na ostatnią chwilę?!
        - Natalie, to nie moja wina, sam się dowiedziałem przed chwilą.
        Tak, tego się zdecydowanie spodziewał. Natka była roztrzęsiona, bo zburzono jej szczegółowy plan dnia i musiała szybko przygotowywać coś, na co nie była gotowa. Miała w sobie coś z artystki - była podobnie kapryśna i niestabilna emocjonalnie. Półelf miał jednak pokłady cierpliwości, które pomagały mu przetrwać jej napady histerii i później już spokojnie z nią pracować. Tak było i teraz - gdy kucharka już się nabiadoliła i zmyła zarządcy głowę za niewinność (traktowała go jak smarkacza, chociaż był od niej rok starszy), oboje usiedli na spokojnie przy kuchennym stole i z kartką papieru zaczęli pracować nad jadłospisem.
        - Natka, jest ciepło, szkoda byś gotowała jakieś wykwintne pieczenie… Coś lekkiego i prostego, może jakiś makaron?
        - Nie, wykluczone, to zbyt oficjalna okazja!
        - Dla nas, bo to nasza nowa koleżanka, ale dla państwa to po prostu wieczorek z muzyką. Jakiś makaron na ciepło, deski z serami i owocami, może te twoje papryczki z serem w środku?
        - Hm… to brzmi nieźle.
        I jakoś poszło. Zajęło to znacznie więcej czasu niż Rianell z początku podejrzewał, ale udało im się wybrać dania szybkie w przygotowaniu, efektowne i odpowiednie do sytuacji - lata praktyki jednak robią swoje. Gdy już wstali od stołu, Natalie poprawiła fartuch, czepek i ruszyła dyrygować swoimi pomagierami, a Rianell poszedł zająć się swoimi sprawami. Teraz czekał go “gwóźdź programu”.

        - O, Amser, dobrze cię widzieć, chcę cię komuś przedstawić.
        Z trzecią z artystek pracujących u Mandeville’ów Pestelli spotkał się już w korytarzu prowadzącym do pokoju dziewcząt.
        - Hm, o co chodzi? - zapytała tancerka przystając w miejscu.
        - Słyszałaś pewnie o nowej dziewczynie, którą kupili państwo - zagaił, a ona kiwnęła jedynie głową w odpowiedzi, bo pytanie było w gruncie rzeczy retoryczne. - To muzyczka, będzie z wami mieszkała w pokoju, chciałem was sobie przedstawić. Nie widziałaś gdzieś Iower?
        - Nie, pewnie jest w swojej pracowni - odpowiedziała dziewczyna, nim Rianell zapukał do pokoju artystek i zaraz otworzył drzwi, puszczając tancerkę przodem.
        - O, jesteście tu obie, doskonale. Neveah, to Amser, Amser, to Neveah, będziecie razem mieszkać, mam nadzieję, że się dogadacie. Neveah, mam dla ciebie wiadomość.
        Nim Rianell przekazał dziewczynie informacje o wieczorku, wziął sobie krzesło od toaletki i obrócił je przodem do wnętrza pokoju, by na nim usiąść i nie stać tak sztywno jak kołek nad dziewczynami i by rozmowa była swobodniejsza. Wtedy jednak przypomniał sobie o gałązce bzu, którą urwał w ogrodzie i którą cały czas ze sobą nosił.
        - To dla ciebie - oświadczył. - Byś miała coś ładnego, jak na artystkę przystało. Nie jest trwałe, ale…
        Nie dokończył, po prostu delikatnie wsunął gałązkę w jej włosy, odrobinę je w ten sposób upinając. Widział, jak jego matka tak robiła - brała byle co, czasami nawet jakąś łyżkę, i z jej pomocą robiła sobie roboczą fryzurę. Gdy więc już Pestka pobawił się we fryzjera, cofnął się i spojrzał na Neveah, jakby oceniał swoje dzieło. Ładnie… Ale to wcale nie przez kwiatek. Nie powiedział jednak niczego na głos, tylko obrócił się i w końcu usiadł.
        - Państwo chcą z okazji twojego przybycia do posiadłości przygotować mały wieczorek muzyczny, na którym wystąpisz - wyjaśnił jej. - Zajmuję się przygotowaniem go, ale nie zamierzam ci niczego narzucać. Powiedz, co chciałabyś zaprezentować, czego będziesz potrzebowała? Nie znam się na takich występach, musimy więc jakoś wspólnymi siłami się tym zająć. No i oczywiście z pomocą twoich współlokatorek, jeśli mają jakieś pomysły - dodał, zwracając się do pozostałych dziewczyn.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Pon Cze 11, 2018 7:52 am
autor: Nevaeh
        Nevaeh przyglądała się swojej małej rozmówczyni, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że ten śliczny uśmiech został na stałe przyklejony do uroczej twarzyczki. Podobało jej się to. Lubiła ludzi pogodnych, którzy nie mają w zwyczaju szukać dziury w całym. Chwile, w których jesteśmy naprawdę szczęśliwi, zdarzają się w życiu nad wyraz rzadko, czego bardka zdążyła już niejednokrotnie doświadczyć, dlatego wciąż dziwiły ją osoby, które nie potrafiły docenić tych ulotnych momentów.
        Wprawdzie śpiewaczka nie nawykła oceniać ludzi po wyglądzie ani myśleć stereotypowo – i ciągle miała na uwadze fakt, iż pozory lubią mylić – ale ostatecznie żaden stereotyp nie wziął się znikąd, prawda? Spora część postaw i zachowań istot mniej lub bardziej inteligentnych wpasowuje się w pewne utarte schematy; i w ten sposób przeważająca większość młodych arystokratów, spotykanych przez wokalistkę po drodze, okazywała się rozpieszczonymi bogaczami, dla których wartość rzeczy znaczy tyle samo co ich cena – a z kolei ci, którzy w życiu poznali co to strata, do każdej drobinki szczęścia podchodzili z niemal nabożnym szacunkiem. Oczywiście, od tej niepisanej reguły istniało wiele wyjątków, lecz taka była ogólna tendencja, przynajmniej według obserwacji Nevaeh.
        Jednym z takich właśnie wyjątków zdawali się być mieszkańcy dworu Mandeville’ów. A po kilkunastu minutach rozmowy bardka upewniła się w przekonaniu, że nawet jeśli nie wszyscy, to choćby panienka Aureola, która od samego początku traktowała ją niemal jak równą sobie koleżankę.
        - Szesnaście, mówisz? – powtórzyła śpiewaczka za dziewczynką, raz jeszcze lustrując ją wzrokiem z góry na dół, po czym uśmiechnęła się z nostalgią ukrytą w kącikach ust. Na chwilę zamknęła oczy. – To bardzo przyjemny wiek. Kiedy sama miałam szesnaście lat, pracowałam jako kelnerka w karczmie o nieco dziwacznej nazwie Zbity Kufel. Nie była to lekka praca, ale ją lubiłam. I w zasadzie teraz, po latach, dobrze wspominam tamten okres… - ponownie spojrzała na stojącą obok błogosławioną. – I, za pozwoleniem, dam ci drobną radę: wykorzystaj szanse, jakie teraz zsyła ci los, bo jeśli je zaprzepaścisz, czasu nie da się cofnąć, więc… Ciesz się tym, co posiadasz, lecz nie wahaj się czerpać od życia jak najwięcej. Nie tylko w kwestiach nauki, rozwijania zainteresowań czy rozrywki, ale także przyjaźni… i miłości...
        Lutnistka parsknęła lekko do samej siebie. Nie miała bynajmniej zamiaru wygłaszać patetycznych frazesów ani tym bardziej pouczać panienki, ale słowa same ułożyły się na jej ustach i same wyrwały na wolność.
        Nevaeh zamyśliła się na chwilę, rozważając propozycję niebianki.
        - Nie można kogoś nauczyć, jak dobrze pisać piosenki. Albo one same przychodzą i są dobre, jeśli sama je za takie uznasz, albo nie przychodzą wcale i nawet lekcje u arcymistrzów tej dziedziny nic tu nie pomogą – odezwała się łagodnie, zgodnie z tym, co czuła. Nawet gdyby przyszło jej oceniać pracę uczennicy, nie potrafiłaby powiedzieć małej artystce ani słowa krytyki pod kątem twórczości, gdyż głęboko wierzyła, że piękno kryje się nie tyle w zasadach, co w autentyczności uczuć. Dlatego nawet dzieło najbardziej mizerne formą może stać się bezcenne, jeśli włożyć w nie serce. – Mogę cię jednak uczyć recytacji, jeżeli takie jest twoje życzenie. - Tak, bo o ile kreowanie od zera jest otwartą, niczym nieograniczoną przestrzenią, o tyle sztuką recytacji rządzą konkretne reguły, których należy przestrzegać. – Zaznajomię cię ze wszystkim co wiem na temat teorii, a potem razem możemy popracować nad interpretacją tekstów. Myślę, że przy tym obie będziemy się mogły wiele od siebie nauczyć - bardka zwalczyła w sobie pokusę, by uścisnąć dłoń Aureoli; na takie poufne gesty wobec nowych właścicieli było jeszcze zbyt wcześnie. - A jeśli chodzi o taniec… chyba jednak wolałabym trzymać się od niego z daleka. Widocznie nie jestem stworzona do pląsów i, z całym szacunkiem, w tym przypadku także wątpię, by nawet lekcje u mistrza na cokolwiek się zdały. To trzeba poczuć... Tak mi się wydaje - uśmiechnęła się przepraszająco, licząc na to, że dziewczynka zrozumie.
        Kiedy Aureola wstała, Nevaeh przez chwilę poczuła ukłucie żalu na myśl, że panienka już odchodzi. Była tak przyjazna, że bardka cieszyła się każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie. Ale cóż, na wszystko przychodzi czas; na pewno niebawem dane im będzie spotkać się ponownie i niewykluczone, że wkrótce będą miały dość siebie nawzajem. A na ten moment lutnistka miała na głowie więcej problemów niż zakończenie dyskusji z nowo poznaną córką właścicieli.
        - Zależy, co rozumiesz przez “dużo” - uśmiechnęła się w odpowiedzi na nieoczekiwane pytanie. - Ale owszem, odwiedziłam całkiem sporo najróżniejszych zakątków Alaranii. Jeśli jesteś zainteresowana tym tematem, chętnie podzielę się opowieściami z podróży, kiedy tylko będzie ku temu sposobność.

        - Współczujesz… czego? - Iorwen zachichotała, choć jej śmiech niespodziewanie kojarzył się z wiosennym rechotem żab, co dziwnie kontrastowało z delikatnym tonem jej głosu, kiedy mówiła normalnie. - Bez względu na to, jak wielkiego głupca zrobiłaś z siebie przy pierwszym spotkaniu, jestem pewna, że nie mogło być aż tak źle.
        - Co masz na myśli? - spytała Nevaeh, unosząc lekko brew w wyrazie zagubienia.
        - Cóż… Rianell Pestelli lubi kreować się na sztywnego perfekcjonistę, a przynajmniej ja zwykłam tak to określać, więc dla nowo przybyłych może wydawać się troszeczkę, hmm, onieśmielający - malarka wstrząsnęła głową, jakby usiłując wyrzucić z niej wspomnienie, o którym niekoniecznie chciała myśleć. - Na początku miewasz wrażenie, że w porównaniu do niego jesteś tępa jak główka od szpilki, ale z czasem to przechodzi… Tak jakby.
        - Czy ja wiem…? - bardka zastanowiła się przez chwilę. - Nie wydaje mi się, żebym czuła się przy nim głupsza niż zazwyczaj. Sztywny perfekcjonista…? Po prostu poważnie podchodzi do swoich obowiązków. Ale moim zdaniem jest nad wyraz uprzejmy… i chyba nawet da się polubić, prawda?
        - O, to na pewno! - czarnowłosa artystka parsknęła głośno. - Ba, nawet nie tylko polubić, spytaj choćby Amser! … Albo lepiej nie, bo jeszcze dowie się, że ja ci o tym powiedziałam, a wtedy czeka mnie powolna śmierć w męczarniach, poprzedzona tygodniami tortur, przy których wyrywanie paznokci czy skalpowanie żywcem to zaledwie drobne zabiegi kosmetyczne - objęła rękami swoją własną szyję i ostentacyjnie wysunęła język, dość przekonująco udając, że się dusi.
        - Czyli Amser…
        - ... Podkochuje się w zarządcy Pestellim? Owszem - Iorwen wyszczerzyła dwa równiutkie rzędy śnieżnobiałych zębów. - Ale błagam, nie wspominaj o tym przy samej zainteresowanej. Ona nadal żyje w przekonaniu, że nikt nie zna jej “małego sekretu”.
        Nevaeh nie wiedziała, co odpowiedzieć nowej koleżance. Nigdy nie lubiła wtrącać się w prywatne sprawy osób trzecich i mimo że nie gardziła plotkami - bo w końcu zawsze lepiej być świadomym tego, co dzieje się wokół, niż pozostawać w niewiedzy, licząc na to, że owa niewiedza nie pociągnie za sobą szczególnie przykrych konsekwencji - to jednak rzadko pozwalała sobie na przejmowanie się jakimikolwiek pogłoskami, nie wspominając już o przekazywaniu ich dalej czy też wykorzystywaniu dla własnych korzyści.
        Postanowiła choć częściowo zmienić temat.
        - Mogę wiedzieć, dlaczego ty i Amser nie znosicie się nawzajem? - zadała pytanie, które nurtowało ją odkąd tylko padło imię drugiej z jej współlokatorek.
        - Och, to długa historia - Iorwen machnęła ręką i po raz kolejny wywróciła oczami. - Zostawmy to na później. Poza tym… to, co jest między mną i tą złośliwą damulką, powinno tam pozostać; nie chcę ci niczego sugerować, kiedy będziesz sama wyrabiała sobie o niej opinię. Mogę cię jednak zapewnić, że w tym sporze nie chodzi o mężczyznę. Chociaż… wiele bym dała, żeby móc zobaczyć scenę zazdrości w wykonaniu Amser. Szkoda, że półelfy kompletnie nie są w moim typie... - malarka zmrużyła oczy, co nadało jej twarzy nieco złowieszczy wygląd, zupełnie odmienny od łagodnego oblicza, dzięki któremu robiła tak miłe pierwsze wrażenie, po czym wbiła świdrujący wzrok w rozmówczynię i uniosła kącik ust w zadziornym uśmiechu. - Niemniej jednak, ty nie czuj się skrępowana. W razie czego, masz moje całkowite poparcie.
        - Ale… - Nevaeh chciała zaprotestować, lecz zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, w urwaną wypowiedź wmieszało się pukanie do drzwi.
        Sekundę później do środka weszła złotowłosa piękność, o burzy loków sięgających ramion. Ubrana była w strój, po którym bardka od razu rozpoznała profesję dziewczyny; utrzymany w żywych barwach, wykonany w większości z półprzezroczystej, zwiewnej tkaniny. W gruncie rzeczy więcej odkrywał niż zasłaniał i - co przyznać musiała zarówno Nevaeh, jak i Iorwen - bardzo ładnie podkreślał wszelkie atuty właścicielki.
        “Ani chybi, tancerka” - pomyślała Nevaeh, przywołując na twarz przyjazny uśmiech, który natychmiast skierowała w stronę nowej towarzyszki. Jej gest spotkał się jednak z brakiem odzewu; dziewczyna wpatrywała się w bardkę niezwykle intensywnie, a jej spojrzenie jawiło się raczej jako jedno z tych chłodnych, a wręcz odrobinę wyniosłych. Mimo iż pierwsze wrażenie sprawiło, że pozytywne nastawienie śpiewaczki nieco przygasło, Nevaeh bynajmniej nie czuła się szczególnie dotknięta tym faktem. Oczywiście, zamierzała należycie przywitać się ze złotowłosą, ale w tej samej chwili znajomy już głos uświadomił wokalistce, iż tancerka nie jest jedyną osobą, która przekroczyła próg ich pokoju.
        Słowa Pestellego potwierdziły przypuszczenia Nevaeh co do tożsamości trzeciej z lokatorek tegoż pomieszczenia. Bardka jeszcze raz otaksowała Amser wzrokiem, usiłując znaleźć w jej oczach coś, co pozwoliłoby jej uwierzyć, że uda im się nawiązać nić porozumienia, jak wcześniej z Iorwen, jednak bardzo szybko doszła do wniosku, iż musi odłożyć sprawy prywatne na później i skupić się na dalszej części wypowiedzi Rianella, która, notabene, skierowana była właśnie do niej.
        - Wiadomość dla mnie? - powtórzyła, czując ukłucie niepokoju. To nigdy nie kończyło się dobrze. Ostatnia wiadomość, jaką otrzymała, nadal znajdowała się na zmiętej karteczce, leżącej gdzieś na łóżku i chociaż śpiewaczka usilnie starała się o niej zapomnieć, w nadziei, że jeśli przestanie o tym myśleć, to problem magicznie zniknie lub sam się rozwiąże, dobrze wiedziała, że tak się nie stanie. Ten cierń tkwił na dnie jej świadomości, bezlitośnie zabijając każdą drobną nadzieję, nim jeszcze ta zdążyła wypuścić pędy.
        “Nie myśl o tym teraz” - lutnistka upomniała samą siebie, siłą woli zmuszając umysł do skupienia się na najbliższym otoczeniu. Obserwowała poczynania elfiego zarządcy, który właśnie kombinował coś ze stołkiem od toaletki, w drugiej dłoni trzymając kwitnącą gałązkę. To ona wypełniła sypialnię delikatnym, słodkim zapachem, który kojarzył się bardce z siostrą. W końcu bez był ulubionym drzewem Yesah...
        Kobieta zupełnie nie spodziewała się po Pestellim podobnego zachowania, mimo iż do tej pory zamieniła z nim ledwie kilka zdań i nie mogła powiedzieć, że zdążyła go choć trochę poznać. Ofiarowanie jej prezentu w postaci kwiatu było sporym zaskoczeniem. Początkowo drgnęła lekko i instynktownie przycisnęła do piersi zaciśniętą pięść, nie będąc nawet świadomą tego odruchu. Lecz gest Rianella miał w sobie coś… subtelnego. Nevaeh poczuła, jak mięśnie jej ramion oraz dłoni rozluźniają się i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo spięta była do tej pory. Wraz z rozluźnieniem wróciła też zdolność kojarzenia faktów. Na przykład odnośnie tego, jak wyraziście piwne oczy Pestellego kontrastują z niebieskimi pasami na jego twarzy.
        Bardka uświadomiła sobie, że na jej policzki znowu wypłynął zdradziecki szkarłatny rumieniec. W chwilach takich jak ta, zazdrościła kobietom, których twarze pozostawały tak samo blade, niezależnie od okoliczności. Nieznacznie spuściła wzrok.
        - … ale nic w życiu nie jest trwałe, prawda? - dopowiedziała półszeptem, opuszkami palców delikatnie muskając kwiaty na uchem. Spojrzała znowu na Rianella i uśmiechnęła się ciepło. - Dziękuję. To bardzo miłe z pana strony.
        Wykorzystała chwilę, gdy mężczyzna odwrócił się, by usiąść; zerknęła w lustro przy toaletce. I całkiem spodobało jej się to, co zobaczyła w odbiciu. Ciche chrząknięcie z boku zmusiło Nevaeh do spojrzenia w tamtą stronę… czego śpiewaczka prawie natychmiast pożałowała, bo napotkawszy dość jednoznaczny uśmiech Iorwen, poczuła wzrastające zakłopotanie.
        Nie odważyła się odwrócić w kierunku Amser…
        - Ach, tak. Słyszałam co nieco na temat tego muzycznego wieczorku. Może i ten dom jest inny niż większość magnackich rezydencji, ale jak widać plotki rozchodzą się tu równie sprawnie, jak wszędzie - lutnistka wyszczerzyła się wesoło.
        - Hmm… Nie jestem pewna, co zaprezentuję. Najpewniej będę wymyślać repertuar na bieżąco, jak to robię zazwyczaj - wzruszyła lekko ramionami. - No, chyba że państwo Mandeville mają jakieś specjalne życzenia… Albo pan - uniosła rękę, by sięgnąć kwitnącej gałązki. - W ten sposób mogłabym przynajmniej niejako się odwdzięczyć…

        - Jedyne, co chciałabym zasugerować - wtrąciła się milcząca dotąd Amser - to zmiana ubrań naszej nowej utalentowanej śpiewaczki. Nie obraź się, kochana, ale w tym worku wyglądasz jak nędzarz z kanałów.
        Nevaeh skłamałaby, gdyby powiedziała, że słowa tancerki nie poruszyły jej w najmniejszym stopniu, zwłaszcza że wyczuła drwinę w jej głosie. Nie dała tego jednak po sobie poznać, bo jedynie uśmiechnęła się wyrozumiale i pokiwała głową, siadając na swoim łóżku.
        - Ja… ja rozumiem, że moje szaty nie są zbyt… szykowne, ale czy to naprawdę absolutnie konieczne? - zwróciła się do Rianella, przekrzywiając delikatnie głowę. - Chodzi o to, że… czuję się w nich… komfortowo - mimowolnie objęła się rękami. - To znaczy, jeśli uzna pan to za niezbędne, oczywiście się podporządkuję, ale…
        - Nic się nie bój, Nev! - nie wiadomo skąd, Iorwen nagle znalazła się tuż przy niej, obejmując ją ramieniem. Tym razem nie pamiętała już o czerwonej farbie, którą umazane były jej ręce… - Znajdziemy ci taką kieckę, że nawet ta cudnej urody firanka Amser będzie mogła się schować. Co nie, panie Pestka? - mrugnęła zawadiacko.
        - Firanka, też coś...!

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Nie Lip 01, 2018 10:31 pm
autor: Aureola
        Aureola uśmiechała się cały czas, jak tylko mogła. Czy to zapoznanie nowych służących, czy inni nieznajomi - na jej buzi pojawiał się delikatny uśmiech, sugerujący przyjazne zamiary, lecz kiedy ojciec dziewczynki znikał z pola widzenia, niebianka szczerzyła radośnie ząbki.
        - Szesnaście, mówię - odparła błogosławiona, ponownie przywdziewając na twarz kolejny cwaniacki uśmieszek.
Wsłuchując się w radę bardki, Aureola tylko potaknęła głową i obiecała, że ją zapamięta. Jednakże Nevaeh mogła się spodziewać, że arystokratka ma życie wygodne, pełne luksusów jakich śniło się tak niewielu… W oczach Aureoli pojawiła się mała mgiełka. Umysł dziewczynki na chwilkę odleciał, chociaż nikt nic nie mógł oczywiście zauważyć, ponieważ zaraz potem ponownie wdała się w żywą rozmowę z artystką. Błogosławiona nie wiedziała, co to praca; nie znała także cierpienia i biedy. Co mogła wiedzieć mała dziewczynka, otoczona kochającymi ludźmi, których miała sobie za przyjaciół i rodzinę? W życiu nie poznała osoby, która miałaby wobec niej złe zamiary.
Dlatego też świat zewnętrzny był dla niej na razie niebezpieczny. Ale co się stanie, gdy mały aniołek zechce wyfrunąć…? Tego nikt nie wie.
        - No doooobrze… - Optymistyczna jak zawsze Aureola odezwała się, chociaż musiała przyznać, że szkoda jej było, że nie da się tak po prostu nauczyć pisać piosenek. Błogosławiona co prawda nigdy nie próbowała, ale tylko dlatego, że faktycznie sądziła, iż takiej umiejętności trzeba zwyczajnie się nauczyć.
        - Mnie jak najbardziej pasuje. Możemy się pouczyć recytacji. A śpiew? - zapytała Aure, ponownie podnosząc kąciki ust w niewinnym uśmiechu. - Rozumiem, aczkolwiek powiedz mi, kiedy jednak będziesz chciała spróbować. Ja uwielbiam tańczyć! I chętnie ci pokażę jak! Jeśli tylko się zdecydujesz - rzekła błogosławiona, ponownie wręcz promieniejąc radością. Uśmiech dziewczyny tylko pogłębił się, kiedy usłyszała o podróżach Nev. - Przyjdę tutaj któregoś dnia i mi wszystko opowiesz! Dobrze?

***

        - Tylko tyle - odpowiedziała Aureola, unosząc dumnie głowę do góry. - To ma być niespodzianka dla wszystkich, dla ciebie również. Ty już i tak wiesz za dużo, bo wiesz, że coś planuję. A więc możesz czuć się wyjątkowy - dodała, śmiejąc się i puszczając Rianellowi oczko. W głowie błogosławionej już rodziły się szczegóły jej planu, który zamierzała szybko wcielić w życie.
        - Tym razem może rodzice docenią niespodziankę… - “Chociaż zapewne dalej nie przepadają za moimi znajomymi”, dodała w myślach. Aureola tym razem nie chciała wkurzyć ani matki, ani ojca, pragnęła tylko zostać przez nich naprawdę doceniona jako artystka, a nie idealna córeczka-arystokratka, która potrafi wyrecytować wszystkie dziecięce wierszyki na pamięć. Tak właśnie Aureola była postrzegana przez rodziców. Faktycznie, na brak możliwości do rozwijania zainteresowań nie mogła narzekać, aczkolwiek… właśnie, “zainteresowań”. Państwo Mandeville nie brali jej pasji za poważne zajęcie, które chciała w przyszłości prowadzić. Chciała podróżować, tańczyć, śpiewać u wielkich arystokratów…
        - Musisz popracować nad byciem bajkowym rycerzem - błogosławiona zaśmiała się, wyobrażając sobie nagle Pestkę; mężnego rycerza na białym koniu, który próbuje pomóc Nevaeh wsiąść na swojego śnieżnobiałego rumaka… A która w tej workowatej sukni ma ogromne problemy. Chcąc nie chcąc, Aureola zaśmiała się ponownie na tę myśl.
        - Cokolwiek z serem! Wiesz, że uwielbiam - Błogosławiona klasnęła w ręce i uśmiechnęła się szeroko, wyobrażając sobie dzisiejszy wieczór. Niebianka kochała tego typu wydarzenia.
        - O! A też mogę się z nimi naradzać? - zapytała pospiesznie.

***

        Aureola postanowiła szybko załatwić sprawy we wsi, więc nie minęła godzina, a już wróciła do posiadłości. Niebianka weszła z powrotem wejściem ukrytym wśród róż - nikt oprócz niej, Pestki i Mony nie wiedział, że w murze za kwiatami jest dziura. To dzięki temu małemu, tajemniczemu przejściu Aureola mogła widywać się ze swoimi znajomymi. Ojciec oczywiście nie akceptował chłopów jako towarzystwo dla swojej kochanej córki; pan Mandeville starał się dobierać jej nudnych przyjaciół z wyższych sfer, sąsiednich domów…
        Niespodziewanie w momencie, w którym błogosławiona miała już wyjść z róż, ktoś popchnął ją z powrotem. Dziewczyna pisnęła cicho, jednakże znajomy szept momentalnie uspokoił ją. Posłusznie więc przykucnęła w kwiatach, nadstawiając uszu.
        - Mona, jak się miewasz? - Ten głos należał do Aurory. Aureola nawet wstrzymała oddech, starając się zachowywać jak najciszej.
        - Mona podziwia piękne róże, pani. Uwielbiam ich zapach - odpowiedziała służąca, posłusznie spuszczając głowę w geście szacunku do swojej właścicielki.
        - Ach! Prawda, że tej wiosny cudownie zakwitły? - rzekła pani Mandeville, nie kryjąc perfekcyjnej radości. Aureola czasami zazdrościła matce tego taktu. W niemalże każdej sytuacji Aurora potrafiła zachować wszelkie zasady etykiety; wyglądała jak dama, jadła jak królewna, chodziła jak wielka królowa…
I śmiała się jak anioł.
        - Och, tak, pani. A dzisiaj są wyjątkowo piękne. - Mona uśmiechnęła się i ponownie skłoniła głowę, kiedy Aurora postanowiła pójść dalej. Kiedy pani Mandeville zniknęła za rogiem posiadłości, Aureola w końcu mogła wyjść.
        - Aj, było blisko - westchnęła niebianka, spoglądając na Monę i otrzepując się z liści.
        - Panienka Aure znowu latała po krzakach? Jest panienka podrapana… - rzekła guwernantka, schylając się i dokładnie oglądając ręce błogosławionej.
        - To nic. Zakryję je dzisiejszą kreacją, Mona, będzie dobrze - odpowiedziała Aureola. - Dziękuję ci za ochronę.
        - Ech, ma panienka szczęście, że właśnie przechodziłam i zauważyłam. Beze mnie pani już by zwoływała robotników do łatania muru…
        - Wiem, Mona… Dlatego naprawdę dziękuję. Obiecuję być ostrożniejsza!

***

        Aureola, przechodząc korytarzem, przypomniała sobie o naradzie artystek, o której mówił Pestka. Błogosławiona bardzo chciała w niej uczestniczyć; w końcu także uważała siebie za artystkę. Jednakże przez chwilę pojawiło się u niej uczucie niepewności. Niebianka wystraszyła się, że za bardzo się z tym wszystkim narzuca. Dlatego też, kiedy drzwi do pokoju były otwarte, tylko zerknęła, trzymając się framugi. Jak Aureola przypuszczała, nikt jej nie zauważył przez większość czasu, dlatego też niebianka mogła w spokoju podsłuchiwać. “Choć to niegrzeczne”, rzekł ten matczyny głos w głowie skrzypaczki.
        Aure zaśmiała się cichutko, kiedy Pestka wkładał kwiat bzu we włosy Nevaeh. “Rycerzem to ty umiesz być. Czasem”, pomyślała dziewczyna, chowając się przed wzrokiem Amser.

***

        Przyszedł czas na wieczór. Goście powoli się schodzili (choć co prawda zaproszone zostały zaledwie trzy sąsiednie posiadłości, lecz to były rodziny wielodzietne), służące witały każdego na wejściu. Aureola w tym czasie siedziała w swoim pokoju i obserwowała przychodnich z okna, trzymając w dłoni jedną z najpiękniejszych kreacji, jaką miała. Jasnofioletowa sukienka z rozkloszowanym dołem i zwiewnymi, długimi rękawami. Niby skromna, gdyby nie fakt, że delikatnie odsłaniała brzuch błogosławionej; jedynie dwa krzyżujące się ze sobą pasy łączyły górę ze spódnicą.
        Niebianka nie czekała, aż ktoś po nią przyjdzie. Założyła na siebie dodatkowo długi (nieco za długi jak na wzrost dziewczynki) biały płaszcz, który miał przykryć suknię i stworzyć efekt niespodzianki dla widzów.

        W sali wszystko tętniło życiem. Pan Mandeville żywo dyskutował z każdym gościem, co chwila przeskakując do kolejnych przyjaciół z szlacheckich sfer. Aureola dumnie wkroczyła do sali, starając się nie rzucać za bardzo w oczy. Dostrzegła Nevaeh niedaleko małego podwyższenia, służącego za scenę. Momentalnie niebianka znalazła się obok niej.
        - Będziesz pierwsza? Jak chcesz? - zapytała, uśmiechając się delikatnie. Wszyscy zasiedli wówczas do stołów i zaczęli częstować się przekąskami.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Śro Lip 04, 2018 8:02 pm
autor: Rianell
        Rianell miał powodzenie wśród kobiet, szczególnie wśród tych, które przychodziły do posiadłości z miasta - dla nich elf stanowił powiew egzotyki, który jednocześnie był stosunkowo przystępny w odróżnieniu do bogatych podróżników przewijających się przez Efne. Tamci mieli swój świat, swoje wielkie sprawy, a tymczasem Pestelli był po prostu swojski - pracował jak na normalnego mężczyznę przystało, miał normalne troski i zainteresowania, nie wyrywał się w świat w poszukiwaniu artefaktów czy w celu ratowania księżniczek. Ale jednocześnie przez te pasy na twarzy i spojrzenie niósł ze sobą obietnicę pewnego dreszczyku emocji, a jego gburowate usposobienie było mylone z tajemniczością. Sam Rianell nie był tego wszystkiego tak do końca nieświadomy i czasami zauważał, gdy kobieta wykazywała zainteresowanie nim. Sam również potrafił wykazać się inicjatywą, lecz to akurat działo się rzadko. Jednak co najważniejsze, w przypadku Amser żył w błogiej nieświadomości i nie dostrzegał tych maślanych spojrzeń, jakie mu posyłała, gdy akurat skupiał się na robocie. Gdyby tak się nad tym zastanowić, nagle dochodziło się do wniosku, że Pestelli nigdy nie spotykał się z żadną kobietą z dworu i nie miało to wbrew pozoru żadnego związku z etyką zawodową - po prostu żadna nie była w jego typie. Z Nevaeh było inaczej, wykazywała się walorami, które celnie trafiały w jego gust, choć on oczywiście się tego wypierał i tylko ukradkiem spoglądał na nią by przekonać się, że faktycznie nosek miała całkiem zgrabny… Ale przecież samo to nie mogło zmienić jego priorytetów, wśród których na pierwszym, honorowym miejscu znajdowała się praca.
        Nie umknęło jego uwadze jednak to, jak Nevaeh lekko się spięła, gdy użył słowa “wiadomość” - szybko doszedł do wniosku, że musi to mieć związek z jakimś wydarzeniem z przeszłości, lecz nie wnikał w to. To nie było miejsce ani czas na tego typu rozmowy, a poza tym tego typu prywatne rozmowy wypadało odbywać w cztery oczy, a nie cztery PARY oczu. Poza tym Pestka szybko doszedł do wniosku, że mogło mu się przewidzieć i lepiej nie być nachalnym.
        Kolejną jego obserwacją było to, jak dziewczyna spięła się, gdy wpinał jej gałązkę bzu we włosy. Spojrzał na nią kontrolnie by upewnić się, czy nie robi jej krzywdy. Jednak chyba tylko się wystraszyła, bo po chwili z jej ramion zeszło napięcie i nawet zabrała tę rękę od serca. Zastanawiało go co też sobie pomyślała, ale szybko odpuścił ponure domysły, gdy dostrzegł rumieniec na jej obliczu - może jednak się go nie wystraszyła…
        - Ładnie powiedziane - zgodził się z jej sentecjonalną wypowiedzią. Na podziękowania nie zareagował, zupełnie jakby ich po prostu nie usłyszał. Zaraz przeszedł do sedna sprawy, bardzo dobrze udając, że wcale nie zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy Nevaeh się do niego uśmiechnęła.
        Pestelli prychnął na wzmiankę o plotkach, jakby oburzały go takie insynuacje. Amser i Iorwen niespecjalnie to obeszło - obie znały swojego zarządcę i wiedziały, że on zawsze psioczył na plotki, ale nigdy nie robił nic, by im zapobiec. Sam niczego nie rozpowiadał, to fakt, ale najwyraźniej chętnie słuchał, zachowując te resztki pozorów. Tym razem zresztą od razu wiedział skąd mogła nadejść ta informacja - spojrzał pytająco na malarkę, która zaraz podniosła ręce w obronnym geście. Pestka jej uwierzył, a skoro to nie ona, to pewnie Mona doniosła bardce o jej pierwszym występie. Niech to, a miał nadzieję zrobić na niej wrażenie…
        - Ja się na tym nie znam, skoro jednak mówisz, że potrafisz improwizować, to tak zrób - zgodził się z jej propozycją na spontaniczną aranżację. - Państwo Mandeville nie przekazali mi żadnych wytycznych, więc najwyraźniej dają ci wolną rękę… - odpowiadał swobodnie, aż do momentu, gdy Nev nagle zapytała jego o zdanie. Wtedy przerwał i spojrzał na nią z zaskoczeniem. Zaraz pokręcił głową.
        - Zaufam twojemu wyborowi - zapewnił. - Jak wspomniałem, jestem zbyt prymitywnym człowiekiem, by rozumieć sztukę. Poznam jednak, czy coś jest ładne, jak to usłyszę albo zobaczę - dodał, zupełnie nieświadomie obniżając ton swojej wypowiedzi, jakby mówił jej komplement.
        Rianell momentalnie obrócił wzrok na tancerkę, która zabrała głos w dyskusji. Przekrzywił lekko głowę i posłał jej pełne dezaprobaty spojrzenie, gdy dość obrazowo określiła ubranie Nevaeh.
        - Amser… - mruknął z lekką naganą, ona jednak spojrzała na niego wzrokiem niewiniątka, które naprawdę nie wie za co ta nagana. Pestka westchnął i nie drążył, bo wiedział, że ta piękność w tiulach potrafiła stroić fochy jak na prawdziwą artystkę przystało i z reguły próby dyskusji okazywały się bezcelowe. Jednak zmieszanie Nevaeh, spowodowane tym komentarzem, sprawiło, że Rianell pożałował swojej powściągliwości - dziewczyna wyraźnie się przejęła. W sukurs pośpieszyła jej jednak momentalnie Iorwen, która objęła pokrzepiająco nową koleżankę i zarządziła poszukiwania nowej kreacji, która zadowoli wszystkich.
        - Iorwen! - zganił ją jednak machinalnie zarządca, gdy ta zwróciła się do niego jego sławną ksywką. I co z tego, że dodała “pan” z przodu? Co za dziewuchy, doprawdy, wiecznie musi je upominać z tego czy innego powodu. Dobrze, że chociaż ich nowa koleżanka była dobrze wychowana - może trochę niezdarna, ale poza tym kulturalna. Oby tylko jej nie zepsuły! A teraz, wracając do szat… Rianell znowu spojrzał na Nevaeh tak jak wtedy na korytarzu, szybko oceniając jej wygląd. Jednak tak jak wcześniej nie było w tym spojrzeniu niczego złego i nie trwało ani chwili dłużej niż to konieczne. Zaraz zapadł werdykt.
        - Potrzebujesz czegoś nowego - oświadczył Pestelli, ale łagodnym głosem, by dziewczyna nie poczuła się zaszczuta. - Chociażby ze względu na to, że to ubranie jest już, cóż, trochę znoszone. Państwo dbają o swoich ludzi i nie chcieliby, abyś pokazywała się w tym samym, w czym byłaś kupiona… Ale to nie znaczy, że nie możesz wybrać sobie czegoś, w czym będziesz czuła się dobrze. Nie musisz chodzić w tiulach jak Amser, ale w czym wystąpisz, to już zależy od ciebie. To co masz na sobie oczywiście możesz zachować - zastrzegł na wypadek, gdyby dla Nev ta bura komża miała jakieś znaczenie sentymentalne albo religijne.
        - Z racji tego, że czas jak zwykle nie jest naszym sprzymierzeńcem, może od razu chodźmy zająć się tą suknią - zaproponował zarządca, nim klepnął się w uda i wstał. - Amser, Iorwen, możecie robić za modystki jak będziecie przy tym grzeczne - zwrócił się do dwóch artystek z leciutkim sarkazmem, bo spodziewał się, że dziewczyny jak zawsze się pokłócą. By więc przynajmniej teraz nie dawać im powodu do dyskusji, szybko wygonił całą trójkę z pokoju jakby były małym stadkiem gęsi. Rozejrzał się po korytarzu, czy gdzieś nie było panienki, lecz jej nie dostrzegł - choć zgodził się, by wpadła na “naradę”, nie sprecyzował dokładnej pory, bo oboje mieli jeszcze sporo do zrobienia i pozostawało im liczyć na to, że jakoś się zgrają, jednak najwyraźniej nie wyszło.
        - Tędy - zwrócił się do Nevaeh, razem z nią tworząc czoło tego dziwnego pochodu złożonego z trzech artystek i jednego rzemieślnika, który tylko wygląd miał artystyczny i to wcale nie przez to, że sam tego chciał…

        - Simona, możemy ci przeszkodzić, mamy tu pilną sprawę - oświadczył Pestka, obejmując nagle w pasie stojącą obok Nevaeh i wprowadzając ją do pokoju, do którego drzwi wcześniej uchylił. Była to niewielka, ale ustawna i dobrze oświetlona pracownia krawcowej, w której powstawały zarówno stroje dla służby, jak i te prostsze kreacje dla państwa oraz niektóre z tekstylnych dekoracji do domu, tu również dokonywano wszelkich szybkich napraw i przeróbek. A za te wszystkie prace odpowiadała Simona, do której zwrócił się Rianell - wiotka blondynka, o delikatnej skórze i podkrążonych oczach, lecz dobrotliwym uśmiechu. Niewolnica, tak jak oni, z nią jednak los obszedł się wyjątkowo niełaskawie, gdyż u swych poprzednich państwa straciła swe barwne, fellariańskie skrzydła…
        - Simona, pozwól, że przedstawię ci Nevaeh, naszą nową koleżankę, bardkę. Nevaeh, to Simona, nasza nadworna krawcowa.
        - Przesadzasz jak zawsze - zganiła go Fellarianka zaraz sięgając po taśmę krawiecką, bo już czuła co się szykuje. - O co chodzi? - zapytała mimo wszystko.
        - Potrzebujemy pilnie jakiś ubrań dla Nevaeh, na dzisiejszy występ. Wierzę, że coś wymyślisz - dodał Rianell by trochę ją ugłaskać. - Zostawiam was w takim razie we czwórkę, ale Simona, pamiętaj, że to Nevaeh ma ostatnie zdanie, nie daj się tym dwóm zakrzyczeć - oświadczył, wymownie spoglądając na Iorwen i Amser.
        - Muszę iść zająć się resztą przygotowań, ale wrócę tu za jakiś czas - usprawiedliwił się Pestelli, nim skłonił się przesadnie całej czwórce i wyszedł, nim te zdołały go powstrzymać. Może i argument, że potrzebne jest męskie oko był niezły, ale on naprawdę miał co robić i poza tym nie chciał peszyć Nevaeh swoją obecnością. Co wcale nie znaczyło, że później nie wyda rzetelnej opinii.
        - No, moja droga - odezwała się w tym momencie Simona. - Nie odtworzę ci w tak krótkim czasie sukni ślubnej królowej Aladriel, ale poza tym proś o co chcesz. Jakie kolory wchodzą w grę? Nie wiem czy będę miała odpowiednie materiały… - zatroskała się nagle, choć za nią piętrzyły się całe bele wszelakich tkanin. To pewnie przez obecność Amser Simona obawiała się o swoje zasoby…

        Wieczorem Rianell znowu pełnił funkcję zastępczego lokaja, tym razem jednak ubrany znacznie lepiej niż rano - wtedy okazja była mniej oficjalna. Mieszkańcy posiadłości mieli więc rzadką okazję podziwiania wytatuowanego elfa w liberii - widok równie niespotykany co tygrys na smyczy. Porównanie było to o tyle trafniejsze, że skupiony na nietypowym jak na niego zadaniu Pestelli miał wyjątkowo czujne spojrzenie i faktycznie wyglądał jak polujący drapieżnik, choć jego manierom jako służącego nie można było nic zarzucić. Nawet uczesał włosy, zaplótł na nowo warkoczyki i doczyścił paznokcie.
        Z miejsca niedaleko sceny Rianell ostatni raz ocenił przygotowania: jak na tak krótki czas wszyscy się postarali i nie było widać żadnych niedoróbek. Uwzględniono nawet prośbę panienki Aureoli i zostawiono dla niej pustą przestrzeń między wejściem i sceną - nikt nie pytał dlaczego Pestelli kazał tak ustawić stoliki, po prostu to zrobiono. Ba, nawet państwo nie węszyli żadnego podstępu… Tym lepiej, bo Rianell choć potrafił, nie lubił ich oszukiwać.
        W ostatniej chwili przed występem zarządca podszedł w końcu do Nevaeh. Wcześniej zajrzał do niej, gdy była jeszcze u Simony, lecz zaraz został z krzykiem wypchnięty na zewnątrz, bo “Nev się przebiera!”. Mało brakowało, by został nazwany podglądaczem. Dlatego też dopiero teraz miał okazję, by zobaczyć bardkę w jej nowych ubraniach i gdzieś w duchu nawet się na to radował. Nie podszedł jednak, gdyż bardka rozmawiała z panią Aurorą, której Rianell za nic w świecie nie chciałby przeszkadzać. Spojrzenia pary niewolników spotkały się jednak nad ramieniem anielicy i wtedy Pestelli puścił oko do dziewczyny, podnosząc rękę w geście “powodzenia!”. To była jej chwila by błyszczeć, on zrobił wszystko co mógł, by jej to ułatwić, a teraz mógł tylko podziwiać z boku.

Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

: Sob Lip 07, 2018 8:52 am
autor: Nevaeh
        Podczas prowadzenia niezwykle miłego dialogu z córką swych nowych właścicieli, Nevaeh dzieliła uwagę między baczną obserwację niebianki, a wędrowanie po bezdrożach własnych wspomnień. Przez głowę bardki przemknęła myśl, że zachowanie Aureoli uległo subtelnej zmianie, lecz zaraz dalsze pytania panienki zepchnęły ową myśl na sam skraj świadomości wokalistki.
        - Tak, śpiew możemy poćwiczyć - zgodziła się bez większych oporów. - Nie chcę, żebyś miała mnie za nie wiadomo jak wielki autorytet w tej kwestii, bo sama jestem w dużej mierze samoukiem, ale chętnie udzielę ci kilku dobrych rad, jeśli będzie trzeba.
        Na wzmiankę o tańcu śpiewaczka zaśmiała się, odrobinę niepewnie. Uważała zapał niebianki za uroczy, aż przez ułamek sekundy odniosła wrażenie, że naprawdę chciałaby spróbować. Potem jednak wróciła świadomość tego, jak zazwyczaj kończą się tego typu próby, a Nevaeh nie zamierzała kompromitować się w oczach wszystkich bardziej niż potrzeba. Pokręciła głową, ledwo dostrzegalnie. “Może kiedyś, w odległej przyszłości…”
        - Opowiem ci o wszystkim, co tylko cię zainteresuje - mrugnęła porozumiewawczo. - Ale uprzedzam, żebyś potem nie była rozczarowana, spodziewając się wielkich przygód. Jestem zwykłą bardką, niewolnicą, a nie łowcą nagród, tudzież damą w opresji czy innym herosem. W moich historiach nie znajdziesz walk z potworami, ukrytych skarbów ani rycerzy na białym koniu…

        Nevaeh znów delikatnie przygryzła dolną wargę. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że choć rozmowa z zarządcą posiadłości w zasadzie niewiele różniła się od tych, które przeprowadzili ze sobą do tej pory, to jednak tej konkretnej towarzyszyło osobliwe napięcie. Być może chodziło o dwóch dodatkowych świadków, których przenikliwe spojrzenia bardka czuła na sobie przez cały czas trwania ich dialogu, a może o coś zupełnie innego… Lutnistka była rozproszona - to znaczy, bardziej niż zwykle - i z wielkim trudem przychodziło jej skupienie własnych myśli, choć dziwnym trafem prowadzenie konwersacji z Rianellem nie sprawiało jej szczególnego problemu. Wprawdzie z początku bardzo się pilnowała, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby zostać przez mężczyznę odebrane jako nietaktowne, lecz w miarę upływu czasu i kolejnych słów, w jej wypowiedź wkradł się nieco swobodniejszy ton, świadczący o tym, iż kobieta nie czuje się źle w towarzystwie Pestellego.
        - Bez obaw, nie miałam na myśli niczego złego - zapewniła, mając nadzieję, że prychnięcie zarządcy nie jest oznaką dezaprobaty w jej kierunku. - To zupełnie normalna rzecz; kiedy tak wiele istot żyje pod jednym dachem, nie da się uniknąć poczty pantoflowej. A dopóki nikogo to nie krzywdzi… - urwała i nieznacznie wzruszyła ramionami. Jej konkluzja była tak oczywista, że wokalistka nie wątpiła, iż Rianell resztę zdania dopowie sobie z kontekstu.
        Trochę rozczarowała ją reakcja półelfa na propozycję wybrania przez niego jednej piosenki na wieczór. Śpiewaczka naprawdę pragnęła sprawić mu przyjemność - i wbrew temu, co przed chwilą powiedziała, nie chodziło tylko o odwdzięczenie się za uroczą gałązkę zdobiącą teraz włosy artystki, choć to na pewno też miało jakieś znaczenie. Chciała po prostu zobaczyć jak wygląda twarz zarządcy, kiedy mężczyzna się uśmiecha; nie tym wystudiowanym, służbowym uśmiechem, lecz szczerze. Nie przez wymogi etykiety, lecz z własnej woli. Nie była pewna czy kiedykolwiek zdoła sprawić, że za jej przyczyną chmurne oblicze Pestellego się rozpogodzi, co jednak wcale nie znaczyło, że nie zamierzała spróbować. Do tej pory jej śpiew porywał całe rzesze istot, wlewając w nie wszystkie uczucia, którymi wokalistka chciała się podzielić, lecz kobieta dobrze wiedziała, że pociągnięcie za sobą tłumów, a dotarcie do jednej, konkretnej osoby, to dwie zupełnie odmienne rzeczy. I nie miała wątpliwości, która z nich wymaga więcej pasji i zaangażowania.
        - Nie sądzę, żeby była to kwestia bycia prymitywnym, bo za takowego pana nie uważam - oświadczyła. - Myślę, że to raczej przez brak doświadczenia, a nad tym można popracować, wystarczy odrobina chęci... - uśmiechnęła się nieco szerzej, skubiąc wargę zębami, po czym wydała z siebie lekkie westchnienie. - W takim razie dołożę wszelkich starań, żeby zarówno panu, jak i państwu Mandeville oraz całej publiczności spodobało się to, co usłyszycie. Bo patrzeć nie ma na co - zaśmiała się pogodnie.
        Czułe uszy bardki wychwyciły ciche parsknięcie, które Amser wydała z siebie po upomnieniu Rianella.
        - Skoro nasza gwiazda sama twierdzi, że nie ma co patrzeć, chyba wypadałoby to zmienić, nieprawdaż? - mruknęła tancerka, a Nevaeh, choć odrobinę dotknięta jej ironicznym tonem, musiała przyznać, że dziewczyna podała całkiem słuszny argument na swoją obronę.
        Po usłyszeniu kolejnego upomnienia, tym razem skierowanego w stronę czarnowłosej malarki, śpiewaczka zaśmiała się w duchu. Pomimo tego, że reakcja rzeczonego Pestki na pseudonim wydała jej się na swój sposób zabawna, kobieta nie chciała dodatkowo narazić się zarządcy, który najwyraźniej rzeczywiście nie lubił spoufalać się z artystkami. Jednak kiedy Pestelli na chwilę odwrócił wzrok, a Iorwen, korzystając z okazji, bezczelnie wywaliła jęzor w całej okazałości i po raz nie wiadomo już który przewróciła oczami, Nevaeh nie mogła dłużej się powstrzymać; z jej ust wyrwał się chichot, który szybko stłumiła, usiłując przybrać skruszony wyraz twarzy.
        Ze spokojem wysłuchała opinii półelfa, z którą, chcąc nie chcąc, musiała się zgodzić, mimo iż część jej świadomości, odpowiedzialna za strefę komfortu, głośno protestowała. Rzuciła przelotne spojrzenie swojej szacie i skrzywiła się. Szkarłatne plamy z farby, które za sprawą Iorwen ozdobiły suknię bardki, sprawiały, że kobieta wyglądała obecnie jak niedoszła ofiara brutalnego morderstwa.
        - Nie musi pan szukać eufemizmów - machnęła ręką, udając niewzruszoną, choć w głębi serca trochę się stresowała tą całą sytuacją i szczerze powiedziawszy, cieszył ją fakt, że Rianell widocznie starał się być dla niej miły. - Nazwijmy rzeczy po imieniu: ta suknia to łachman i nie nadaje się na salony. I właśnie dlatego zawsze wolałam występy w gospodach od tych wszystkich wspaniałych pałaców i kolorowych falbanek, do których nigdy nie pasowałam… Zresztą nieważne; skoro powiedziałam, że podporządkuję się pańskiemu zdaniu, to tak właśnie zrobię - oświadczyła stanowczo. - W obecnej sytuacji nie sądzę, żeby ta kiecka miała mi się jeszcze do czegokolwiek przydać - dodała, nie kryjąc lekkiego żalu. - Chociaż trochę szkoda tak po prostu ją wyrzucać… A gdyby tak oddać ją jako kostium do teatru? Materiał może i na to nie wygląda, ale jest naprawdę porządnej jakości. Jest tu w okolicy jakiś teatr? … Znowu za dużo mówię, prawda?
        Uwadze Nevaeh nie uszedł fakt, iż pozostałe artystki zdawały się być urażone komentarzem zarządcy o byciu grzecznym, choć lutnistka podejrzewała, że Iorwen tylko udaje wielce oburzoną; jej przypuszczenia potwierdziły się, gdy już na korytarzu dziewczyny skrzyżowały spojrzenia, a malarka błysnęła zębami w uśmiechu i wykonała brwiami jakieś dziwaczne akrobacje, których Nev nie potrafiła zinterpretować. Amser znów milczała, miotając wzrokiem pioruny. Z jakiegoś powodu wyglądała na zirytowaną…

        Zachowanie Pestellego z minuty na minutę coraz bardziej zaskakiwało Nevaeh. Kiedy poczuła dotyk jego dłoni nieco poniżej swojej talii, niemal podskoczyła w miejscu i mimo że tym razem nie zaznała tego nieprzyjemnego dreszczu, który zazwyczaj towarzyszył dotykowi mężczyzny, całe jej ciało znów stało się naprężone niczym struna lutni. Jednak gdy odniosła wrażenie, iż Rianell zamierza cofnąć rękę - choć może tylko tak jej się zdawało - zareagowała w sposób nieoczekiwany dla niej samej, nakrywając dłoń zarządcy swoją własną i tym samym ją przytrzymując. W jakiś niezrozumiały sposób wydało jej się to na miejscu, poza tym śpiewaczka uznała sytuację za dobry moment na rozpoczęcie walki z tym denerwującym odruchem obronnym, któremu zazwyczaj się poddawała, ilekroć ktoś nawiązywał z nią kontakt fizyczny. (Co wcale nie oznaczało, iż sama z własnej woli nie podejmowała takiej inicjatywy; ba, wokalistka wręcz uwielbiała rozdawać znajomym przypadkowe uściski). Prawie natychmiast jednak cofnęła rękę, uświadamiając sobie, jak jej nagły wybryk może być odczytany przez świadków zdarzenia i samego zarządcę.
        “Nie chce pan przejść na ty, ale przed macaniem oporów nie ma, hm?” - pomyślała bardka żartobliwie, bez cienia złośliwości. Dobrze wiedziała, iż nie był to jeden z “tych” gestów; nie w przypadku Pestellego. Przywołała się do porządku. Odniosła wrażenie, że chwilę temu z tyłu dobiegło ją osobliwe chrząknięcie, ale bezpiecznie postanowiła uznać je za wytwór wyobraźni i zignorować.
        Skłoniła głowę z przyjaznym uśmiechem, kiedy została przedstawiona krawcowej, później zaś w milczeniu przysłuchiwała się wymianie zdań między Simoną a Rianellem. Nie chciała niekulturalnie im przerywać, zwłaszcza że i tak chwilowo nie miała nic do powiedzenia. Rozglądała się tylko dyskretnie, wdychając zapach starych i nowych tkanin. Ilość barw nagromadzonych w jednym pomieszczeniu trochę ją przytłaczała, choć na pewno nie tak jak rozległe korytarze, w których kobieta nie tak dawno się zgubiła. W zasadzie było tu całkiem przytulnie; lutnistce przypomniała się garderoba jej matki, z okresu, kiedy jeszcze mieszkały we dworze Lahza’yów. Razem z Yesah uwielbiały bawić się w chowanego między rzędami miękkich sukien, a niekiedy dla wygłupu próbowały założyć na siebie co wytworniejsze egzemplarze. Jak większość dziewczynek w ich wieku, lubiły wcielać się w role pięknych księżniczek, a fantazyjne stroje były takie kuszące...
        - Hola, hola, panie Pestka! - Iorwen obróciła się na pięcie tak gwałtownie, że łokciami trąciła zarówno wyrwaną z zamyślenia Nevaeh, jak i Amser, która syknęła ostrzegawczo. - Już znikasz i umywasz ręce, akurat wtedy, kiedy opinia osobnika płci przeciwnej tak bardzo by się przydała? Nasza kochana bardka na pewno bardzo ceni pańskie zdanie... Co nie, Nev?
        Wokalistka, która zupełnie się nie spodziewała tego typu pytania skierowanego w jej stronę, zamrugała oczami, nie wiedząc, jak w takich okolicznościach powinna się zachować.
        - Ech… ja? Cóż… - szukała w głowie odpowiednich słów. W myślach przeklinała czarnowłosą koleżankę, szczerzącą się jak dziecko, któremu ktoś wręczył ciastko.
        Nieoczekiwanym wsparciem okazała się Amser.
        - Nie bądź głupia - rzuciła beznamiętnie, śwridrując wzrokiem malarkę. - Pestelli ma na głowie ważniejsze sprawy niż dyskusje o fasonach damskich sukienek i podglądanie śpiewaczek w negliżu.
        Mało brakło, by Nevaeh zakrztusiła się powietrzem po słowach tancerki. Zakaszlała kilkakrotnie, błagając w myślach Rianella, by jak najszybciej opuścił pokój, zanim któraś z jej towarzyszek powie coś jeszcze bardziej kompromitującego… o ile cokolwiek może być bardziej kompromitujące.
        - Oj przestań, mówisz tak, bo jesteś za… au! - Iorwen urwała, poczuwszy siłę dyskretnego, acz bezlitosnego kopniaka, którego wymierzyła jej Amser. - Zatroskana! To właśnie miałam powiedzieć. Wcale nie zazdrosna, tylko zatroskana.
        - Ty mała…
        - Dziewczyny, dajcie spokój - Nevaeh zaśmiała się nerwowo, by pokryć własne zakłopotanie. Znała wiele sposobów na wybrnięcie z niezręcznych sytuacji, lecz obracanie wszystkiego w żart zazwyczaj wychodziło jej najlepiej. - Zapewniam was, że nagie śpiewaczki są przereklamowane i nie warto się o nie kłócić. Prawda? - to pytanie skierowała najpierw w stronę Simony, później zaś elfiego zarządcy; skoro udawała, że całe zajście nie zrobiło na niej większego wrażenia, musiała pociągnąć tę farsę do końca.
        Na szczęście nie trwało to długo. Niebawem Pestelli zniknął, a bardka poczuła ulgę z subtelną nutką rozczarowania. Nie znaczyło to, rzecz jasna, iż artystka życzyłaby sobie obecności mężczyzny w chwili, kiedy będzie ona zmieniać strój, ale w jego towarzystwie mogła przynajmniej skupić na nim swoją uwagę, co było o wiele lepsze od bycia atakowaną przez ponure myśli, których Nev nie zdążyła się dotąd pozbyć.
        Teraz jednak musiała się skoncentrować nad jeszcze inną sprawą. Zastanowiła się chwilę, zanim udzieliła krawcowej odpowiedzi na pytanie.
        - Naprawdę, nie ma potrzeby zawracać sobie głowy - uśmiechnęła się i położyła dłoń na ramieniu Simony, delikatnie je ściskając. - Do występu nie zostało zbyt wiele czasu, a nie chcę, żebyś się przeze mnie niepotrzebnie stresowała, więc może po prostu pokażesz mi coś z gotowych strojów? Nie jestem jakaś szczególnie wymagająca, wystarczy mi coś podobnego do tej szaty, którą mam na sobie.
        Gdy cztery kobiety stanęły półkolem na wprost długiego drąga, na którym zawieszone były suknie rozmaitej maści, Nevaeh znów poczuła przypływ nostalgii. Zaraz jednak został on zepchnięty na margines przez pełne zachwytu okrzyki pewnej piegowatej plastyczki, która z zapałem przeglądała stroje, podniecona jeszcze bardziej niż do tej pory.
        - Niby zwykłe kiecki dla służby, a są naprawdę cudne!
        - Tak, są bardzo ładne - przyznała bardka. - Tylko że ja potrzebuję czegoś… skromniejszego. Co zasłania więcej niż absolutne minimum - dodała z naciskiem, kiedy malarka wepchnęła jej pod nos skąpy kawałek materiału, który trudno było w ogóle określić mianem sukienki.
        Przez następne kilkanaście minut zarówno Iorwen jak i Simona podsuwały Nevaeh najróżniejsze stroje - Amser nie brała udziału w wojennej naradzie i sama szukała czegoś dla siebie, stojąc w bezpiecznej odległości od epicentrum chaosu - lecz wszystkie w opinii wokalistki były zbyt frywolne. Spodobała jej się dopiero sięgająca ziemi, zwiewna sukienka z lekkiego materiału, delikatnie zwężona w talii. Całościowo utrzymana w łagodnej, kremowej barwie; gorset, rękawy i dolny brzeg sukni okrywały kolorowe, kwiatowe wzory, głównie brąz i czerwień, z domieszką ciemnego granatu. Wyglądały jak elementy wiejskiego folkloru, ale nie tego prymitywnego, karczemnego; przywodziły na myśl wdzięczne panienki z ukwieconych łąk, o których mowa w ludowych pieśniach.
        - Przymierz ją - odezwała się Iorwen stanowczo, widząc rozmarzony wzrok śpiewaczki.
        Nevaeh przeniosła wzrok na towarzyszkę, po czym znów obdarzyła strój krytycznym spojrzeniem.
        - … Ale ona ma zupełnie odkryte ramiona - położyła dłonie na wspomnianych częściach ciała.
        - I bardzo dobrze! Na pewno będziesz w niej wyglądać o wiele lepiej niż w tym ponurym habicie.
        - Nie zależy mi na tym, żeby pięknie wyglądać. Chodzi o to, żeby przykuć uwagę śpiewem, a nie aparycją.
        - Bzdura - padło nagle z rogu pokoju.
        Trzy pary oczu zwróciły się w stronę Amser. Tancerka westchnęła ciężko, odłożyła na stolik sukienki, których zgarnęła pełne naręcze i skrzyżowawszy ręce na piersi, spojrzała na bardkę wyniośle.
        - Możesz śpiewać jak chóry anielskie i wmawiać sobie, że osiągnęłaś szczyt swoich możliwości; naprawdę nie mam nic przeciwko, bo to zawsze mniejsza konkurencja dla mnie. Lecz jeśli chcesz być godna miana prawdziwej artystki, musisz pamiętać, że dla odbiorcy liczy się całokształt. I owszem, to czy pojawisz się na scenie w worku pokutnym, czy też rzeczonej sukni ślubnej królowej Aladriel, nie wpłynie na możliwości twojego głosu, ale zmieni sposób, w jaki postrzega cię publiczność.
        Iorwen przytaknęła, posyłając Nevaeh znaczące spojrzenie.
        - Jakkolwiek z trudem przechodzi mi to przez usta - skrzywiła się - po raz pierwszy od niepamiętnych czasów muszę przyznać jej rację. Jako malarka wiem bardzo wiele na temat wpływu obrazu na ludzką podświadomość i moja wiedza zgadza się ze słowami Amser. Nev, musisz uwierzyć w siłę kobiecego wdzięku. No i nie uważasz, że jesteś coś winna pewnym osobom? - mrugnęła półżartem.
        Przez kilkanaście sekund lutnistka toczyła ze sobą zaciętą wewnętrzną bitwę. W końcu jednak się poddała. Wzięła sukienkę z rąk Iorwen i usunęła się w najodleglejszy kąt, by zmienić ubranie, podczas gdy jedna z pozostałych dziewczyn starała się choć trochę zasłonić jej nagość pierwszą lepszą płachtą materiału - na wypadek, gdyby ktoś nieproszony nagle wpadł do pomieszczenia. Jak się okazało, czynności zapobiegawcze nie były daremne, bo kilka chwil później ktoś zapukał do drzwi. Nevaeh nigdy jednak nie dowiedziała się, kim był ów tajemniczy gość, bowiem zdołała jedynie usłyszeć surową reprymendę, jaką udzieliła nieszczęśnikowi Iorwen, zanim trzasnęła drzwiami tuż przed jego nosem.
        - … i żeby ci nie przyszło czasem do głowy, że jak jesteś wyżej w hierarchii, to możesz sobie pozwolić na bezczelne molestowanie biednych, rozebranych artystek!
        Śpiewaczka zaniosła się śmiechem. Odniosła nieodparte wrażenie, że w tym towarzystwie nie zazna nudy, będącej skutkiem codziennej rutyny. Poprawiła zwinięte fałdy sukni i przejrzała się w lustrze. Nie mogła zaprzeczyć, nowe ubranie leżało na niej całkiem dobrze; wyglądała zupełnie inaczej niż jeszcze pięć minut temu. I mimo iż jej strefa komfortu została gdzieś daleko w tyle, kobieta uśmiechnęła się do swojego odbicia. Ciekawe, co by powiedziała Yesah, gdyby ją teraz zobaczyła. Ciekawe, co na jej widok powie Rianell...
        - No i teraz wyglądasz prześlicznie! - stwierdziła malarka, zjawiając się nagle za jej plecami. - Prawda, dziewczyny? … Teraz zostaje tylko zrobić coś z tym dzikim buszem na twojej głowie.

        Ostatecznie dziki busz zmienił się w ciężki, gruby warkocz, przerzucony przez ramię Nevaeh. Fryzura była skromna i bardzo prosta, a za jedyną ozdobę służyła kwitnąca gałązka bzu. Za namową Iorwen bardka zgodziła się poddać twarz drobnym zabiegom kosmetycznym i teraz jej oczy błyszczały energicznie, otoczone cieniami w kolorze ciemnego fioletu, a usta przykuwały uwagę intensywnym burgundem. Kobieta czuła na sobie wzrok służby i schodzących się powoli gości wieczoru, co sprawiło, iż na nowo zaczęła się stresować, a jej dłonie wciąż bezwiednie poprawiały sznurek przy dekolcie sukni. Spojrzenia ludzi zdawały się palić żywym ogniem jej odkryte ramiona i przez krótką chwilę wokalistka rozważała taktyczny odwrót, lecz w momencie kiedy dyskretnie zaczęła wycofywać się w stronę wyjścia, stanęła przed obliczem samej pani domu.
        - Witaj, Nevaeh - Aurora Mandeville uśmiechnęła się anielsko. - Nie miałyśmy jeszcze okazji się poznać.
        - Dobry wieczór, pani - onieśmielona bardka pochyliła się w głębokim, pełnym szacunku ukłonie. - Jestem dozgonnie wdzięczna za okazaną dobroć. Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby to państwu wynagrodzić.
        Kiedy podnosiła wzrok znad podłogi, udało jej się uchwycić spojrzenie Pestellego, stojącego kilka kroków dalej, w odświętnym ubraniu. Śpiewaczka musiała przyznać, że prezentował się w nim nienagannie, a że był mężczyzną całkiem przystojnym, Nev miała na czym zawiesić oko, choć po chwili namysłu doszła do wniosku, że Rianell podoba jej się zdecydowanie bardziej w swoim roboczym stroju, który dziwnie do niego pasował. Tak rozmyślając, ledwie zauważyła fakt, iż półelf do niej mrugnął. Nieco ją to zdziwiło, ale nie bardziej niż inne gesty, które uczynił do tej pory. Odpowiedziała więc promiennym uśmiechem i powstrzymała nagłą chęć pomachania zarządcy. Choć miała ochotę z nim porozmawiać - choćby tylko zamienić dwa zdania, zanim przyjdzie czas na jej występ - nie mogła zignorować wyższego priorytetu, jakim była pani Mandeville.
        - Zechcesz uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, co zamierzasz nam dzisiaj zaprezentować? - spytała tymczasem anielica.
        - Przykro mi, pani, ale to pilnie strzeżony sekret - Nevaeh wykonała ruch, jakby zamykała usta kluczem, który wyrzuciła za siebie. - Mam nadzieję, że nie narażę się na pani gniew, jeśli powiem, że to niespodzianka?
        - Ależ skąd. Będę czekać z niecierpliwością - zapewniła pani Mandeville. - A teraz muszę cię zostawić, jako pani domu mam obowiązek godnie powitać wszystkich zaproszonych gości.
        - Oczywiście, pani.
        Niebianka oddaliła się w stronę nowo przybyłego barona i jego najbliższych, tymczasem Nevaeh zajęła swoje miejsce za podwyższeniem, na którym miała wystąpić.
        - Chyba tak - odpowiedziała na pytanie Aureoli, która pojawiła się znikąd. Pamiętała, żeby w miejscu publicznym stosownie zwracać się do szlachcianki. - Panienka też będzie występować? Bardzo chciałabym to zobaczyć.
        Pan Mandeville wygłosił krótką przemowę, po której zaprosił artystkę na scenę. Nevaeh wzięła w dłonie swą ukochaną lutnię i energicznie weszła na prowizoryczną scenę. Podeszła na sam skraj i wysuwając do tyłu lewą nogę, dygnęła z gracją.
        - Och, no proszę, tym razem się udało - zaśmiała się głośno w nadziei, że zjedna sobie publiczność poczuciem humoru. I rzeczywiście, tu i ówdzie rozległy się chichoty tych, którzy pamiętali jej poprzedni występ, który niemal rozpoczął się katastrofą.
        Teraz jednak obeszło się bez większych zagrożeń i bardka zajęła swoje miejsce, przygotowując się do występu. Ułożyła palce na strunach lutni, cichutko odchrząknęła i pozwoliła cząstce swej duszy ulecieć z ciała pod postacią muzyki. Pieśń, którą wybrała, była jedną z tych bardziej melancholijnych, lecz jej wybór nie był przypadkowy. Kobieta pogrążyła się w dawnych uczuciach, a jej przejmujący głos niósł się echem w pięknej komnacie.

Dawniej nam brzmiała radosna pieśń
Na przekór wszelkim przeciwnościom losu
Teraz się niesie echem przez wieś
Pusta melodia, brak drugiego głosu
Bo razem z tobą...
Zniknęły chwile spędzonych wspólnie lat
Zniknęły z dzbanka kwitnące kwiaty bzu;
Chcę jeszcze raz zobaczyć uśmiech twój
Wróć razem ze mną do pięknego snu…


        Nikt nie mógł wiedzieć, kim była osoba, o której śpiewała Nevaeh, lecz słowa piosenki przy smutnym akompaniamencie lutni trafiały w serca wielu słuchaczy. Po zwrotce artystka dała się ponieść dźwiękom instrumentu i grała jej wariacje przez długi czas; palce lutnistki tańczyły po strunach tak lekko, że wyglądały jakby płynęły w powietrzu. A kiedy bardka zawiesiła melodię i wydawało się, że nastąpi koniec pieśni… kobieta ponownie uderzyła w struny, tym razem podwyższając tercję; zniknął tęskny mol, a piosenka popłynęła weselszym nurtem. W oryginalnej wersji utworu druga zwrotka również była poświęcona pamięci Yesah, jednak tego wieczoru bardka całkiem ją przeformułowała, wedle tego, co podyktowało jej serce.

Wczoraj niepewność i ciężko grać
Gdy obie ręce zakute w kajdany
Dzisiaj zaś wiara i jedna myśl
Szczęśliwy człowiek, kiedy jest... lubiany


        Przez ułamek sekundy, dosłownie ułamek, Nevaeh się zawahała. Zamierzała zaśpiewać to inaczej, ale jakaś niewidzialna ręka ściągnęła ją na ziemię. Ta sama niewidzialna ręka, która powstrzymywała ją przed przywiązywaniem się do tych, których szybko może stracić. I ta sama ręka, która nie pozwalała jej wykonywać drobnych gestów, za pomocą których wokalistka chciała przekazać ludziom swoją sympatię. Ta ręka, która pętała kobietę niewidzialnymi kajdanami, nawet kiedy żelazo nie więziło jej dłoni.
        Pieśniarka wróciła do poprzedniej tonacji, kończąc ponownie rzewnymi akordami.

A razem z tobą...
Znów w moich myślach nadziei cichy szept
Znów w moich włosach kwitnące kwiaty bzu;
Chcę chociaż raz zobaczyć uśmiech twój
Tym razem proszę, nie budź mnie ze snu


        Nie potrafiła zmusić się do tego, by spojrzeniem odszukać osobę, której dedykowała zmienione wersy ostatniej zwrotki. Nie chciała też patrzeć w przypadkowy punkt w przestrzeni, zabijając w ten sposób wszystko to, co chciała przekazać. Dlatego dając się porwać emocjom, które wypłynęły z niej jak krew z przebitego serca, Nevaeh zamknęła oczy. Pozwoliła lutni śpiewać jeszcze przez chwilę, utrzymując publiczność w stanie skupienia, po czym wyciszyła linię melodyczną, aż ta płynnie przeszła w miękką ciszę, przerywaną jedynie oddechami gości.
        Po skończonym utworze bardka zagrała jeszcze dwa; jedną z ludowych piosenek, których nauczyła się podczas podróży wzdłuż i wszerz Alaranii oraz pozbawioną słów, skoczną melodyjkę, przy której aż nabiera się ochoty do pląsów. Kiedy przebrzmiały ostatnie dźwięki, Nev ponownie się ukłoniła i opuściła piedestał, a schodząc ze sceny rozejrzała się za znajomymi niebieskimi tatuażami. Nie zdołała jednak wypatrzyć Rianella, bo szybko musiała ratować się przed upadkiem, do którego przez nieuwagę niemal się doprowadziła. Westchnęła, poprawiając sukienkę. Miała nadzieję, że jeszcze tego wieczoru uda jej się spotkać zarządcę.
        Aktualnie zaś musiała się skupić na występach pozostałych artystów.