Efne[mieszkanie Kinalalego] Ja Cię kocham, a Ty...

Miasto założone na cześć córki króla Bedusa, która w wieku dziesięciu lat oddała swój wzrok za lud. Uratowała go od zniszczenia. Efne otaczają liczne lasy, góry oraz wzgórza graniczące z Pustynią Nanher.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Szła przez zaspane miasto coraz bardziej miarowym i statecznym krokiem. Powoli się wyciszała. Uspokajała. Cisza otoczenia pozwalała jej pozbierać myśli i stanąć z nimi twarzą w twarz. Załamać się, zrozumieć i pogodzić. Rozbudzone emocje stygły w miarę jak mijała kolejne błękitne kamienice, kolejne ozdobne furtki i ogrody z równo posadzonymi kwiatami. Od czasu do czasu minęła ją służąca, bardziej niż ludzkim bytem będąca w tej chwili częścią krajobrazu. Aury tych kobiet były słabe, bezgłośne, a z bliska pachniały przeważnie mydłem lub innymi środkami czystości. Czasem chlebem. Niekiedy i przez okna mijanych domów dało się dostrzec jakąś poświatę - to chaotyczny topaz, to nieśmiały szafir lub znowu głęboki obsydian. Nic nie było zupełnie bezbarwne kiedy obserwowało się to szóstym zmysłem, a Funcia swojego zwykle nie umiała zagłuszyć. Mogła zamknąć oczy, zatkać uszy i tak samo wytłumić bodźce odbierane przez zmysł magiczny, ale jej obecna nauka skupiała się raczej na tym, by tą wrażliwość rozwijać, nie tłumić. Dlatego teraz, pochłonięta zupełnie czym innym, mimowolnie rejestrowała dodatkowe informacje. Nieco chwilami ją to męczyło, bo pragnęła spokoju, ale z drugiej strony przyzwyczajała się do tego od tylu lat…
Rubin.
Odruchowo odsunęła się od źródła ostrzegawczo wijącej się barwy, choć musiało ono znajdować się w obrębie murów mijanej rezydencji, a nie gdzieś na ulicy. Nie lubiła tego koloru. Nie lubiła całej gamy świadczącej o ,,złym” charakterze jednostki.
Ruszyła dalej.

Po dwóch godzinach takiego marszu była już znacznie bardziej świadoma wszystkich ,,za” i ,,przeciw” kolejnych myśli, opcji i rozwiązań. Większość wątpliwości nadal oczywiście pozostawała nierozwiązana - chociażby to czy jej przyjaźń z Lalim aby na pewno ma rację bytu, ale po nagłym wybuchu uczuć Yuumi nie umiała podchodzić do tego inaczej jak z lekkim dystansem. Nie potrafiła czegoś przeżywać intensywnie przez dłuższy czas. Raczej zapamiętywała przyczynę, robiła ciąg skojarzeń i przechowywała to wszystko w pamięci. Nie zapominała drobnych miłych gestów, choć zdawała się z nich nie do końca cieszyć i głęboko chowała urazę, nawet jeśli sprawa przycichła. Po odczuciu emocji obojętniała, ale potrafiła ją potem przywołać na nowo przypominając sobie zdarzenie, które do niej doprowadziło. Oczywiście nie była aż tak drobiazgowa. Nawet pamiętając czyjąś przysługę nie rzucała mu się na szyję, a ran nie rozdrapywała, bo sądziła, że nie warto. A jednak często kierowało to jej decyzjami - czasem ludzie nie wiedzieli dlaczego kogoś traktuje wyjątkowo uprzejmie, a na innych burczy. Wszystko to zaś działo się bo ktoś kiedyś…

Westchnęła. Przy takich ucieczkach do własnego wnętrza zawsze kończyła na myśleniu o sobie i analizowaniu własnego charakteru, zalet i ułomności. A przecież chodziło o Lalego… Tak?
Na ile szczęście poety było teraz dla niej ważne? Czy nie myślała przypadkiem tylko o tym jak ICH relacja to zniesie? Jak ONA to zniesie? Chyba ciężko być prawdziwym przyjacielem. Odłożyć te wszystkie ,,ja”, ,,mój”, ,,moje” gdzieś na bok i na chłodno popatrzeć na sprawę. Obiektywnie stwierdzić co dobre dla osoby najbardziej zainteresowanej i… no właśnie. Zrobiła to. Wczoraj udało jej się. Postąpiła tak słusznie jak potrafiła, ale cały efekt psuło jedno - uczucia. Nijak nie potrafiła pogodzić się z tym co zamierzał, nie - co CZUŁ - Lali. Więc co z tego, że zrobiła coś dobrze, skoro w środku nadal była taką samą egoistką?
Zdecydowanie powinna nad sobą pracować.
Bo jeżeli coś jej przeszkadzało akurat w tym momencie chłodu i racjonalności to właśnie fakt, że nie czuła tego czego pragnęła. Nie cieszyła się szczęściem przyjaciela i to było paskudne. Żaden dobry czyn (przynajmniej w jej rygorystycznym mniemaniu) nie mógł tego zatuszować, a tym bardziej odkupić. Wczoraj w nocy wściekała się na Lalego. Teraz była zła na samą siebie.

W chwilach załamania potrafiła wyłączyć się na bardzo długo i jak w hipnozie siedzieć gdzieś lub błąkać się po okolicy. Jednak po następnej godzinie zgłodniała na tyle, by przypomnieć sobie o potrzebach organizmu i skorzystać z godziny otwarcia piekarni i rozstawiania się straganów. Kupiwszy sobie dwie bułeczki (nie była na tyle nierozsądna by wyjść z mieszkania bez pieniędzy) postanowiła odpocząć. Chmury, które tuż po wschodzie straszyły deszczem teraz przerzedziły się, a ciepłe, pomarańczowe światło padało na kamienie, cegły i ubite, ziemne drogi. Zrobiło się nieco parno i lepko od wilgoci, ale przy tym ciepło i jakoś tak przytulnie. Zapach jedzenia, głosy innych ludzi… nastrój Yuumi zmieniał się, gdy usiadła na murku i zabrała się za swoje śniadanie. Ślady po łzach zostały osuszone przez wiatr, włosy rozwiały się nieco i teraz wyglądała na kolejną zwyczajną młódkę bawiącą się z rana po krzakach. Jej ruchy nadal jednak były pełne wrodzonej powolności i nieco mozolne. Wiedziała czego chce, lecz czyniła to w poetycznym wręcz bezpośpiechu. Miała czas. Na niczym chwilowo jej nie zależało. Była tu i teraz i tak było dobrze. Nawet nie bardzo miała ochotę wracać.

Chaos wpatrywała się w ciasteczka z żywym zainteresowaniem. Zwierzęca czujność mieszała się w jej ślepiach z kontemplacją przynależną rozumnym istotom, nozdrza drgały rytmicznie, gdy badała rozstawione przekąski. Wszystkie były śliczne, choć jakieś takie malutkie. Chyba nie były robione dla smoczego motyla. Mimo to cieszyły oczy i receptory w tylnej jamie nosowej, drażniły też lekko podniebienie, choć jeszcze nie zostały spróbowane. Szkoda tylko, że nie wygrywały przy tym melodyjek, bo wtedy byłyby już naprawdę cudowne. A tak? Artystyczne żarcie i tyle.
W pewnym momencie nachyliła się i jednym kłapnięciem zamknęła w paszczy babeczkę z mirabelkami. Potem odsunęła się gwałtownie od stołu, przełknęła, oblizała się, chwilę pomlaskała, powtórzyła czynność czyszczenia warg, po czym uśmiechnęła się całkiem zadowolona.
- Nawet dobre. Jadalne. Nawet jadalne - pochwaliła kiwając łbem, i znów przysunęła się bliżej. Wczorajszego wieczoru można było odnieść wrażenie, że unika kontaktu z Kinalalim, ale obecnie jakby na nowo się do niego przekonywała. Może nie miała wyboru skoro byli tu tylko we dwójkę? I to zupełnie we dwójkę, bo Yuumi w jej pokoiku nie było. Chaos o tym doskonale wiedziała, ale jakoś nie zbierała się, by wyprowadzić poetę z błędu. Nie czuła, że powinna. Skoro był gospodarzem i planował czekać, aż dziewczyna się obudzi to niech czeka. Miał do tego prawo. Ona zaś jako rozgarnięty smokopodobny byt i godny gość dotrzyma mu towarzystwa.
- Trochę dużo tego - stwierdziła zamiast uświadamiać i gestem łba wskazała na zastawiony blat. - Zawsze tak dużo jecie. Tu w miastach? Mi się zdawało, że Yuumi jada mniej. Dużo mniej. Zawsze mniej - zaczęła nieco oszczędnie, po czym zamilkła. Odezwała się ponownie po paru chwilach:
- A tu jest tego bardzo dużo… jakie kolorowe! Lubię kolorowe. Wyglądają bardzo ładnie - kontynuowała, jakby badając teren. Im swobodniej się czuła, tym żywsze i mniej ostrożne stawały się jej gesty, oczy zaś zalśniły zadziornym blaskiem. - Każde jest inne? Nie szkoda ci ich zjadać? Potem chyba nie będą wyglądać tak ładnie… nie, nie będą. Dlaczego to się je? Nie powinno się tego oglądać? Czy to nie dziwny pomysł robić coś ładnego, po to, żeby to pożreć? Ale są smaczne. Więc zjem je - oznajmiła chwytając w zęby kolejne ciastko, tym razem z kajmakiem.
- Są słodkie - odezwała się po kolejnej przerwie. - Na śniadanie jecie słodkie? Mi się zdaje, że Yuumi rano zawsze jadła coś innego. Chyba ,,pieczywo”, czyli takie suche kromeczki i kiełbasę lub ser… nosiła to w plecaku. Bo widzisz, tam nie było gdzie tego dostać. A to skąd masz? Skąd właściwie bierzecie takie ładne rzeczy? - zapytała marszcząc brwi podejrzliwie. - Macie dużo błyszczących cosiów i ciekawostek, a ja nie wiem skąd. Wmagiwujecie je? Biorą się ot tak, ,,PUF!” znikąd? - wypytywała dalej, teraz dodatkowo machając ogonem i szurając nim po dywanie.
- I wiesz co? Dziwni jesteście. To co się działo wczoraj było dziwne. Chyba trochę się ciebie boję. Nie wiem co zrobisz. Raz stoisz, raz płaczesz, raz jesteś taki jak tu o, a potem rozpadasz się na wiórki… jesteś dziwny. Nie wiem czy ci ufam. Jesteś dziwny - powtórzyła obwąchując go i nieco się jeżąc. Przez chwilę można było mieć wrażenie, że obnaża kły, ale cofnęła głowę, wygięła wdzięcznie szyję i westchnęła jak prawdziwa dama, przykładając łapę do włochatej piersi:
- Wy dwunogi, ludzie i nie człowieki, jesteście takie trudne! Co chwile zmieniacie zdanie i decyzje, to się uśmiechacie, to płaczecie i w ogóle czuć od was zmiany w organizmach przy tym wszystkim. Wcale też nie umiecie się zdecydować i jesteście nieprzewidywalni. Chyba się jednak was boję. Skąd mam wiedzieć co zrobicie zaraz? A może postanowicie się na mnie rzucić? A jeśli będę bezbronna!? - krzyknęła przysiadając na tylnych łapach i wytrzeszczając oczy. - Och, jakie okropności byś mi mógł uczynić! Azali mam się nie bać!? To potworne! O-KRO-PNE! - Płynnie zmieniła ton z wysoko wystraszonego na spokojnie obruszony i przekręciła głowę.
- Ale macie dobre te wasze słodkie. O te te. - Powróciła po chwili do pierwotnego tematu i z uśmiechem wskazała na ciastka.

Lant czekał niespokojne pod fontanną, tam gdzie się wczoraj poznali. Nie miał przy sobie właściwie nic prócz spodni i koszuli i paru monet, na wypadek gdyby znowu przyszło im zjeść na mieście. Nie chciał, by kolejny raz stawiał mu posiłek. Poza tym towarzyszyła mu tylko pobladła skóra i rozkołatane serce. Czym się tak denerwował? A, no tak! Miał się z nim spotkać. Sam na sam… z człowiekiem! Młodszym, tej samej, płci, wesolutkim…
Czekał, to siadając to wstając, kręcąc się jakby była to jego pierwsza randka. Jakby to w ogóle była randka. Chociaż randką mniej by się przejmował, bo to byłaby tylko randka. Ich schemat jest chyba prosty (w końcu Miminetta bezbłędnie opanowała wszystkie warianty). A to? Nieokreślone spotkanie… żadnych umów. Żadnych gotowych rozwiązań. Co będą robić? O czym rozmawiać? Dlaczego mieli się spotkać przed zgarnięciem do grona Funtki? I dlaczego on się na to zgodził!?
Przełknął ślinę i zacisnął spocone dłonie na chłodnych kamieniach. Rozejrzał się nerwowo. Przyjdzie czy nie przyjdzie? Może się rozmyśli? Cóż, w sumie najlepiej byłoby wracać do domu… ale nie. Tam czekały kobiety. Aż zmrużył oczy przypominając sobie o tym fakcie. Obudzą się i będą chciały coś zjeść. Będą piszczeć o śniadanie jak wygłodniałe pisklaki, a on stanie się ich karmicielką. To znaczyło tyle, że będzie musiał wyjść do miasta, spotkać ludzi, kupić od nich czego potrzebuje w ilości większej niż zazwyczaj, potwierdzić że tak, ma nowy harem i wrócić, by do południa stać w fartuchu i robić kanapki. Miał dość.
Chociaż czy teraz było lepiej? W końcu też musiał wyjść z domu i to na spotkanie… ścisnęło go w żołądku, gdy o tym pomyślał. To może jednak lepsze będą te kanapki? Ostatecznie z tamtymi babsztylicami już oswoił się w nocy, kiedy rozochocone bitwą na poduszki i rozgrzane rozmówkami o męskich zaletach postanowiły zrobić mu peeling i o mało nie zdarły mu skóry z obu przedramion. Pomalowały mu też paznokcie… u nóg oczywiście, żeby nikt nie widział. Kolor nie pasował mu do karnacji. Nie, chwila, stop. Nie o to chodziło. A z resztą… kogo obchodziło jego zdanie? Był aseksualną maskotką płci wszelakich, o ile były to rozszalałe kobiety w wieku nadprodukcyjnym i nie miał własnego zdania. Dobrze przynajmniej, że faceci prychali na niego z politowaniem albo wyglądali jakby mu mieli przyłożyć, gdy na nich wpadał. Przeważnie. Niektórzy szanowali go, bo wiedzieli czym się zajmuje i jaką wiedzę posiada, a inni - ci młodsi i mniej wtajemniczeni - chylili czoła, bo mieszkał z Miminettą. Naiwni!
Gdyby dzielenie domu z kobietą było naprawdę takie zabawne to… nie robił…by… tego?
Tak, chyba tak. Była w tym jakaś pokręcona logika. Mieszkał z nią, bo było to straszne. A on był nienormalny.
I jeszcze teraz musiał na niego czekać!
Gdyby nie to, że nie miał takiego nawyku obgryzałby paznokcie. Ale dzięki przenośnemu cyrkowi kosmetycznemu Netty ta część jego fizycznego jestestwa zawsze była zadbana i prezentowa poziom ,,popsuj to przez swoją nerwicę, a wyrwę ci brwi pęsetą”. Więc trzymał zęby przy sobie.
- O, Lentello! Dzień dobry!
Rozradowany głos zaskoczył go od tyłu, przez co spiął się, zerwał na nogi i o mało nie wypluł serca. Spojrzał na roześmianą buźkę młodzieńca i postanowił umrzeć.
- Ta-ak… miły dzień… - Wydukał, zachwiawszy się nieco. Teraz żałował, że nie miał przy sobie nic co mógłby trzymać. Chętnie pomiętosiłby coś w dłoniach dla uspokojenia nerwów. I zagłuszenia instynktu ucieczki.
- Cieszę się, że przyszedłeś! - Młody nie miał litości i podszedł do rudzielca na odległość wyciągniętej ręki z tą swoją miną zadowolonego z życia terrorysty. - W ogóle, jesteś pewien, że nie mam do ciebie mówić ,,pan”? Wybacz, że tak ciągle dopytuję, ale jak na ciebie patrzę to ten ,,pan” sam mi się przykleja.
- Nie słychać tego za bardzo…
- Ale to prawda! Chociaż przyznam, że mam tak głównie przy imionach. Zawsze za łatwo mówić mi do kogoś na ,,ty” o ile nie muszę wypowiadać imienia. Wiesz: ,,tobie”, ,,ciebie” i tym podobne… A przy imieniu głównie słyszę ,,pan” czy ,,pani”, ewentualnie ,,panna” lub jakiś tytuł… No i teraz trudno mi powiedzieć po prostu ,,Lantello”. - Przyznał nieco przepraszającym tonem i podrapał się w tył głowy. Gest może mało elegancki, ale za to naturalny i całkiem swobodny. Dzieciak był nieznośnie wręcz uroczy przy kontaktach z innymi! Fuj!
- Znaczy… jak bardzo nie chcesz… ale wszyscy mówią do mnie Lantello lub Lant. Niemal nikt nie tytułuje mnie ,,panem”. - Elf uśmiechnął się blado, kiedy to sobie uświadomił. Musiał wyglądać na pokrakę, skoro zawsze wołali go po imieniu.
- Ech, mam problem z wami, nie powiem. - Westchnął dla żartu Pirat i pokręcił głową. - Do Yuumi mam mówić ,,Funtka” do ciebie ,,Lantello-bez-pan”… ale za to bardzo miłą ksywkę mi wymyśliliście! Nikt jeszcze nie nazywał mnie inaczej jak ,,Wiktor” lub ,,panicz”! - Oznajmił z uśmiechem tak promiennym, że Lantowi-bez-pana prawie wypaliło oczy. Pragnął przygnębienia. A Pirat był chyba reinkarnacją odwiecznego nemesis mroku i depresji.
- Wołanie do ciebie ,,Piracie” też jest dziwne. - Stwierdził w końcu, kiedy przemyślał sprawę. - Nie brzmi do końca naturalnie. W końcu wymyśliliśmy to, by mówić o tobie, a nie do ciebie. - Dodał jakby upominająco, ale potem uśmiechnął się do chłopaka. To chyba był jakiś niezdrowy odruch.
- He he… miło, że mówiliście o mnie nawet jak mnie nie było! - Podchwycił cwaniacko młodzieniec. Widać jednak, że dość niewinnie cieszył się z faktu, że gościł na ustach młodej malarki i jej przyjaciół nim naprawdę się poznali. Szalenie ciepłe uczucie!
O ile oczywiście nie zakładało się obgadywania i snucia teorii spiskowych oraz mrocznych opowieści o nieletnich psychopatach.
Pirat jednak nie brał tego najwyraźniej pod uwagę.
- Wyspałeś się dzisiaj? - Zapytał Lantello żeby zmienić temat. Widać, że często rozmawiał ze swoją własną płcią. Miał wprawę.
- Dzisiaj nawet tak! Choć może nie do końca… musiałem się przemknąć do swojego pokoju, a potem jeszcze do łaźni i wpadłem na brata, a miałem jeszcze tunikę od Yuumi… w ręku, ale zawsze. Potem mnie wypytywał i dostałem szlaban. Mam dzisiaj nie wychodzić z domu i się uczyć. Cały dzień siedzieć w miejscu! W jakimś ciemnym pokoju.
- Naprawdę?
Tak! To niezwykle nudne… a nie umiem nic zapamiętać kiedy pan Arafrod się na mnie patrzy. Ma takie przeszywające spojrzenie i linijkę, którą chce mi dać po łapach jak tylko przysnę. Nie mogę się uczyć kiedy tak nade mną stoi! Zawsze im to powtarzam, ale nikt mnie nie słucha!
Więc dzisiaj zostajesz w domu? - Upewnił się Lant.
- Tak.
- Aha… chcesz pójść do biblioteki? Chyba mogę ci coś pokazać. Tak odnośnie wczoraj.
- Pewnie! A możemy zajrzeć najpierw do cukiernika? Kiedy mam szlaban prześladuje mnie straszna ochota na słodkości! - Stwierdził młodzieniec, a zobaczywszy skinienie głowy ruszył uradowany przed skołowanym rudzielcem.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali - choć z reguły zdecydowanie bardziej wolał siedzieć w powietrzu - tym razem zrobił wyjątek i zdecydował się spocząć w sposób całkowicie ludzki i normalny. Zrobił rundkę wokół stołu, podziwiając wyłożone na nim ciasteczka, po czym skierował się w stronę fikuśnej kanapy zawalonej tuzinami barwnych poduszek. Stanął do niej tyłem i dramatycznie rozrzucił na boki ręce, nim przechylił się i padł bezwładnie między miękkie materiały. Gdy padł, jego podcięte brzegiem kanapy nogi wystrzeliły do góry, a gdy ponownie spadły na ziemię, lekko uderzając piętami o deski, nie okrywała ich już żadna szata - Lali sprawił że jego szata rozchyliła się odsłaniając spory fragment ud i prawie gorsząc obecną przy tym Chaos. Całe szczęście poeta miał w sobie tyle kobiecego pierwiastka, że nie zwykł rozstawiać szeroko kolan, a raczej trzymał je razem, skromnie, nie strasząc nikogo widokiem swojego przyrodzenia. Teraz założył akurat nogę na nogę i kiwając stopą w powietrzu obserwował Amari, która była bardzo skupiona na ciasteczkach. Podobało mu się to, że w jakiś tam specyficzny sposób zrobił na niej wrażenie - uwielbiał to robić. Patrzył na nią z zadowoleniem, uśmiechając się kącikiem ust i kręcąc włosy na palcu. Zastanawiał się, czy autor tego słodkiego listu lubi słodycze… Pewnie nie, szkoda. Mężczyźni znacznie częściej gustowali w mięsie i piwie… O nie, oby on taki nie był! Osoby o takiej diecie miały wyjątkowo nieprzyjemny chuch, a to nie pasowało do romantycznej wizji poety. Nie, on na pewno taki nie będzie, niemożliwe, by taki opity samiec wybrał sobie właśnie jego - delikatnego poetę - na narzeczonego. ”Narzeczony!”, pomyślał Kinalali, czując przeszywający jego ciało dreszcz rozkoszy - jakże lubił to słowo! Aż spłynął lekko między poduszki, jakby dosłownie się rozpuścił od ciepła rozgrzewającego jego serce. Nim jednak zupełnie odpłynął do świata marzeń, jego uwagę przykuł głos Amari, która postanowiła wyrazić na głos swoją opinię na temat ciasteczek. Jak zawsze była powściągliwa w okazywaniu zadowolenia - przypominało to bardziej ugrzecznione marudzenie, lecz poecie zdawało się, że w tej kwestii już zdołał ją rozgryźć i jeśli mówiła, że coś było “mierne”, to w rzeczywistości miała na myśli “dobre”, a “dobre” oznaczało “bardzo dobre”. Żeby nie było, Kinalali nie należał do tych, którzy “nie” brali za “tak”, nie był wszak troglodytą, po prostu wydawało mu się, że Chaos nie zwykł używać wyższych form przymiotników do opisywania czegoś innego niż siebie.
        - Hm… - Lali niby się zastanowił, niby zamruczał, patrząc na to, co było wystawione na stole. - Możesz mieć w istocie rację, iż trochę mnie poniosło. Zważ jednak, że ja pokarmu nie potrzebuję, więc nie mam odpowiedniego wyczucia, a też nie wiedziałem jakim ty będziesz dysponować apetytem skoro świt. Nie mogłem dopuścić, by mój gość chodził głodny, nie godzi się! - oświadczył stanowczo. - Jeśli zaś o dobór wypieków chodzi, cóż… Jako rzekłem, nie jadam, bo nie potrzebuję i też nie stanowi to dla mnie specjalnej rozkoszy, nie mam więc odpowiedniego wyczucia smaku i gdy przyszło mi wybierać, kierowałem się estetyką, która jest znacznie bliższa mojemu sercu niż praktyczność. Raz na jakiś czas można zresztą odpuścić sobie wszelkie konwenanse, diety i zjeść na śniadanie kawałeczek tortu, bo czemużby nie? Nie należy się wiecznie ograniczać, bo to odbiera szczęście w życiu, choć umiar również jest niezwykle istotny… Ale nie dzisiaj! A poza tym, na swoją obronę mogę rzec, iż nie wszystko co widzisz to słodyczek, o tamte bułeczki są przykładowo z serem, a tamte z pastą ziołową i ziarenkami, nie mam pojęcia, jak to może smakować i czy jest smaczne, jednakże pachniało niezwykle kusząco i te kolory mnie urzekły, więc liczę, że chociaż tym trafię w gust naszej drogiej przyjaciółki.
        Nie tylko wspomniane przez Lalego bułeczki były wytrawne, bo wśród całego dobrodziejstwa rozstawionego na stole było jeszcze kilka innych rodzajów słonych wypieków, ale on już tego nie pamiętał, bo w momencie gdy je wybierał, był już w amoku. Jak dobrze, że były to ciastka a nie biżuteria, bo chyba by się nie wypłacił do końca życia…
        - A co do tego czy szkoda, czy też nie szkoda spożywać takie ciasteczka… Moim zdaniem zdecydowanie należy je jeść bez względu na to jak bardzo cieszą oko! Wszak ktoś przygotował je specjalnie z myślą, by napełnić żołądki zgłodniałych, szkoda więc by się zmarnowały, tyle wszak wokół głodu, nie można pozwolić na marnotrastwo! Sam nawet się skuszę, gdy już będę w stanie się zdecydować… I nie od dziś wszak wiadomo, że przyjemniej spożywa się to, co cieszy wszystkie zmysły, co pięknie wygląda, ładnie pachnie i jeszcze jest przyjemnie kremowe albo chrupiące…
        Lali trochę się rozmarzył, bo przypomniały mu się czekoladki z przyjęcia sprzed dwóch dni - jakież one były zmysłowe! Do czekolady miał generalnie stosunek ambiwalentny, lecz tamte były dziełem sztuki, tak przyjemnie pieściły wszystkie zmysły. Przez to bujanie w obłokach poeta zgubił jedno czy dwa pytania Amari i obudził się dopiero, gdy podniesiona została kwestia ludzkiej natury. Spojrzał na nią z zainteresowaniem, nawet się prostując.
        - Ależ najdroższy ognisty motylu, jeśli o mnie chodzi, obawiać się nie musisz absolutnie niczego, gdyż nie dość, że jestem pacyfistą i gardzę przemocą, to na dodatek jestem strasznym tchórzem i nie znoszę bólu, nie uczynię więc nic, co mogłoby mieć jakikolwiek związek z agresją. Na dodatek moja empatia nie pozwoliłaby mi nikogo skrzywdzić, bo zbyt podle bym się czuł ze świadomością, że komuś zawiniłem. Wczoraj zaś byłaś świadkiem, cóż, chwili dla mnie niezwykle ważnej, w której straciłem kontrolę nad moimi emocjami, wiedz jednak, że takie zrywy, nawet jeśli zdarzają się często, mogą być groźne co najwyżej na mnie i co najwyżej w stopniu nie większym niż złamana paznokieć bądź nabity siniak, a wiedzieć przy tym musisz, iż ma skóra i generalnie cała fizjonomia są tak delikatne, że siniaka można mi nabić nawet zbyt natarczywym spojrzeniem, więc tak naprawdę nie jest to nic niezwykłego. Widzisz, z emocjami tak to już jest, że są one nieodgadnione nawet dla nas, dla naszego własnego gatunku, dlatego też istnieją tacy jak ja czy Yuumi, poeci, malarze i wszelkiego innego rodzaju artyści, którzy starają się przetłumaczyć ten niezwykły, wymykający się standardom i racjonalnemu pojmowaniu język. Nasza wrażliwość osiąga inny poziom i przeto jesteśmy w stanie powiedzieć to, czego inni nie potrafią ubrać w słowa, lecz choć wielu z nas czyni to z sukcesem, odbiorca też musi chcieć słyszeć i słuchać, mieć w sobie tę krztę wrażliwości, która pozwoli mu przyjąć wytłumaczenie, jakie mu dajemy… Ach, sztuka jest tak piękna, tak wiele daje, praktycznie niczego nie pragnąc w zamian! Bo nawet gdybyśmy niczego nie dostawali za to, co przyszło nam tworzyć, i tak byśmy to czynili, bo to płynie z głębi naszego serca, chcemy pomagać, chcemy pośredniczyć w tej pięknej wymianie myśli, to jest talent, zdolność, której nie wolno stłamsić…
        Lali przerwał, bo powiedział już chyba stanowczo za dużo słów jak na cierpliwość Amari. Ba, ona pewnie przestała słuchać gdzieś tak w jednej trzeciej jego wywodu… Ale przynajmniej miała ciasteczka, którymi mogła się zająć. A tymczasem on poczuł się tak cudownie lekki mogąc się wygadać, a mówienie o uczuciach sprawiło, że zapragnął ciągnąć ten temat dalej, głębiej, dokładniej… Chciał…
        Kinalali wstał ze swojego miejsca i bez słowa podszedł do biurka. Nie kłopotał się odsuwaniem krzesła, szukaniem czystej kartki - złapał byle co do pisania i tak jak stał, zaczął spisywać swoje myśli. Na kopercie, w której dalej tkwił jeden z listów od wielbicieli, pojawiały się kolejne linijki jego pięknego pisma, pewne jakby nie wymyślał ich na bieżąco, a spisywał już dawno zapamiętane wersy. Przygryzł wargę i ściągnął lekko brwi, jakby trawił go wewnętrzny żar uczuć - tak właśnie się czuł. Ujściem dla tego ognia było zaś pióro, które pozwalało mu nazwać to, co czuł. To jeszcze nie był wiersz, raczej długi zbiór metafor, które wykorzysta później do stworzenia ostatecznego dzieła, a tymczasem po prostu musiał wylać to, co kipiało w jego sercu. Nie zajęło mu to wiele czasu, Amari pewnie zdołała poczęstować się w międzyczasie raptem jednym ciasteczkiem, gdy poeta odłożył pióro i westchnął, jakby ukończył długi, ale satysfakcjonujący dzień pracy. Złożył dłonie patrząc na zapisane słowa, po czym nagle pewnym ruchem oddarł jedną trzecią koperty i zmiął ją w palcach.
        - Jakże to zaskakujące uczucie, gdy własne serce wkłada w twe usta takie słowa - mruknął przypominając sobie metaforę z kartki. Jakby nigdy nic podszedł do stołu i przyjrzał się stojącym na nim ciastkom, po czym wybrał sobie zwykłą cynamonową bułeczkę i skubiąc ją palcami, niespiesznie zaczął jeść.

        Rye wyglądał, jakby wrócił z wojny. Miał podkrążone oczy i bladą cerę, włosy w nieładzie, a jego tors i krótkie spodnie pokrywały czerwone mazy. Siedział na swoim roboczym wysokim taborecie i gapił się w to, co udało mu się od poprzedniego dnia namalować. A malował prawie bez przerwy cały dzień, noc i większość tego poranka. Dłonie mu już od tego drżały, ledwo był w stanie utrzymać pędzel, ale… chyba skończył. Musiał się jeszcze przespać i po przebudzeniu przyjrzeć czy prawidłowo nałożył refleksy, ale poza tym obraz był gotowy.
        - Cholerne arcydzieło - ocenił na głos, po czym się rozkaszlał, bo nie pił już tak długo, że zaschło mu w gardle. Ale był zadowolony z efektu swojej pracy, stworzył to, co chciał i co więcej pozwoliło mu to nie myśleć o Tanaj, która wzgardziła nim, Berlotem i wszystkimi innymi artystami na rzecz jakiegoś podstarzałego strażnika… Ale teraz ona się nie liczyła, ważne były tylko te dwie postaci na obrazie. Rye zrobił to, co obiecał sobie jeszcze na zabawie u La’Virotty, namalował scenę, która tak go urzekła. Do rana w jego głowie ukształtował się już pełen obraz tego, co chciał uwiecznić i trzeba było to tylko wykonać. Mężczyznę śpiącego snem sprawiedliwych i czuwającą nad nim ukochaną… ukochanego…. Rye długo wahał się jakie cechy nadać tej kruchej postaci i w końcu uznał, że zrobi to, co zrobił ze sobą Kinalali i weźmie po trochu z obu płci, dając odbiorcy miejsce na domysły. Niewiele osób mogłoby kategorycznie stwierdzić, że namalował kobietę, bo jej biodra skrywał materiał szaty, a smukłe plecy nie miały widocznego wcięcia na wysokości talii, największą wskazówką były dłonie, na których się wspierała. Śpiący mężczyzna był zaś może i rudowłosy, miał jednak ludzkie rysy i twarz o mocnej szczęce jak książę z klasycznych malowideł. Jego rdzawoczerwone pukle wplatały się w czerwoną szatę kochanki i niknęły między jej fałdami, jakby wręcz się z nią stapiały. Malarz był zadowolony z tego efektu. Udało mu się namieszać piękny odcień czerwieni na tło, który przypominał świeżą tętniczą krew - sugerował namiętność, pasję, ale i niebezpieczeństwo. Pytanie, czy to ostatnie już minęło, trwa, czy dopiero nadejdzie… Rye poczuł dreszcz na myśl, jaki wyraz twarzy może mieć namalowana przez niego dziewczyna. Czy patrzyła na śpiącego młodzieńca z czułością, czy jak na ofiarę? Może była wampirzycą, która zaraz miała zatopić kły w swojej ofierze? Albo gdy on błogo spał, ona chroniła go przed demonami czyhającymi na jego duszę… Podobała mu się niejednoznaczność tej sceny. Patrzył na nią jednak jeszcze długi czas zastanawiając się jak by tu wzmocnić to wrażenie niepewności… ”Ostrość. Ostre światło, wyraźne cienie. Muszę dodać refleksy na ich włosach. Ale to wieczorem…”, uznał ziewając i nawet nie zasłaniając przy tym ust. Skonany i zadowolony jak dawno mu się nie zdarzyło, wrzucił wszystkie pędzle do słoja z rozpuszczalnikiem by mu nie zaschły, po czym powlókł się na górę do swojej sypialni. Z półpiętra zerknął jednak jeszcze raz na namalowany obraz.
        - Jestem geniuszem - orzekł. Tym co sobie pomyślą Lant i Kinalali na jego temat przestał się przejmować już w momencie wybierania odpowiedniego podobrazia, ale cały czas trwał w postanowieniu, że oni pierwsi będą musieli to zobaczyć. Razem czy osobno, tego jeszcze nie ustalił, bo oczywiście korciło go by byli przy tym obaj, ale z drugiej strony odrobinkę się obawiał, że wtedy nie zapanuje nad ich emocjami. La'Virotta był nieprzewidywalny, a Lanta łatwo było urazić, choć pewnie udawałby, że nic nie zaszło i wcale nie zrobiło mu się głupio. Trochę jak na tym obrazie. Ona mogła być wszystkim, a on był bezbronny, łatwy do odczytania i interpretacji, oddany jej, co było widać po otwartej na nią pozycji. "Jestem geniuszem".
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        - Jak to!? To znasz La’Virottę!? - Młody aż nie mógł uwierzyć.
- To… - Elf momentalnie poczuł wypieki na twarzy. - To nie do końca tak… ja…
- Hmmm? - Nalegające i głodne wiedzy spojrzenie młodzieńca zdawało się dodatkowo parzyć zaczerwienioną już twarz.
- Bo ja… no… - Nie mógł wydukać. - Proszę, przestań!
- Przepraszam! Ale co?
- Eee… no nic, tylko… nie patrz tak - poprosił elf. - Nie znam go wcale dobrze - dodał, bo poczuł, że zrobił się dość niemiły. - Poznałem go osobiście dopiero dwa dni temu. Na… na przyjęciu dla Funtki - wyjaśnił z lekką niechęcią.
- Och! To dlatego miała taki strój kiedy ją spotkałem! Bo to było wtedy, prawda?
- Yhm - mruknął.
- Nie wiedziałem! Miała urodziny?
- A nie, nie, to…
- Ciekawe skąd taki pomysł.
- No… wróciła do miasta. Do Efne w sensie. W końcu większość czasu spędza w… - zaciął się. Chwila. Gdzie ona się uczyła? Nie miał pojęcia! Ale ej, na dobrą sprawę znał ją tyle co Poetę, z tym że nim i jego życiem interesował się już wcześniej, a jej losy były mu do tej pory raczej obojętne. Widywał ją, bo przyłaziła do Netty, ale tak jak z resztą babskiego towarzystwa kręcącego mu się po domu - nie prowadził z nią żadnych nadprogramowych dialogów i profilaktycznie unikał kontaktu wzrokowego. Ona też się wcale do niego nie garnęła i teraz wiedział już czemu. Byli podobni, więc do tej pory zgodnie i skutecznie unikali siebie nawzajem. A teraz? Coś poszło zdecydowanie nie tak. Jeszcze się, o zgrozo, polubią!
- Muszę przyznać, że mieszkanie Kinalalego jest wyjątkowe… - Uciekł od młodej wypłoszki, by skorzystać z okazji i utonąć w myślach związanych ze wspaniałą, niepowtarzalną i niezrównaną osobą maie. - Urządzone w sposób jakiego nigdy dotąd nie widziałem. - ,,Bo nie wychodzisz ze swojego pokoju, idioto.” - Kinalali ma też niezwykłą kolekcję biżuterii - ,,Netta i jej psiapsiółki także, bo są babami.” - I nawet jeżeli jest mężczyzną, niesamowicie do niego pasują! - ,,Mówisz do nastoletniego chłopca, ogarnij się.” upominały go wewnętrzne sygnały.
Ale rozmarzył się do końca i już było za późno. Wciągnięty w sprawy będące jego konkiem (tudzież homontem) orał temat ze zdania na zdanie nabierając rozpędu. Mówił o ich pierwszej rozmowie, o owocowym winie, tym co Kinalali miał na sobie tamtego wieczoru, o jego słowach, pełnych gracji i urzekającego piękna gestach, o poczęstunku, umeblowaniu, guście, głosie i pominął zręcznie wszystko to co dotyczyło innych osób. Zamiana ciał z Leo? A kogo to obchodzi! Lepiej zapomnieć, że ten skądinąd porządny obdartus macał od wewnątrz poetę. Ugh!
Wiktor zafascynowany słuchał i uważnie kiwał głową. nie pokazywał po sobie zdziwienia - raczej zrozumienie i podekscytowanie. Bardzo empatyczne podejście. Może nie do końca rozumiał tę relację i stopień uwielbienia z jakim rudzielec mówił o artyście, ale skoro tak było to nie dyskutował.
- Ale wiesz, nie do końca rozumiem… - Po pół godzinie słuchania został wreszcie dopuszczony do głosu. - Tyle o nim wiesz i darzysz go taką estymą, tłumaczysz od lat jego wiersze… i poznałeś go dopiero teraz? Jak? - Nie umiał tego pojąć.
Elf rzucił mu szybkie spojrzenie zielonych, zmęczonych oczu.
,,Bo siedzę u siebie. Nie wychodzę. Unikam go, bo dostaję palpitacji. Nie jestem godny. Wolę podziwiać z daleka. Wokół niego zawsze są tłumy. Nie zwróciłby na mnie uwagi. Jestem pyłem. A jakby zwrócił to byłoby jeszcze gorzej. Ostatnio zwrócił i co? Muszę uciekać! Jestem tchórzem. Kreaturą. Nie mogę na niego patrzeć. Chcę oddawać się pracy. Będę jego posłańcem. Nie musi o tym wiedzieć. To mój wybór. Tak się jakoś złożyło. Nie mógłbym po prostu do niego podejść. Zostałem zaproszony przez pomyłkę!”.
- Nie chciałem mu się rzucać pod nogi - odparł w końcu wzruszając ramionami, by celowo zmienić nieco znaczenie tych słów i nie odkryć się całkowicie. Naga prawda nie musiała być znana żadnemu Piratowi i w ogóle nikomu.
Wiktor skinął głową i przez pewien czas milczał.
- Jesteś fascynujący wiesz? - westchnął w końcu. - Ja bym tak nie potrafił. Jak coś lub ktoś mnie ciekawi to muszę podejść i to zobaczyć z bliska. Odezwać się do osoby. Zrobić coś. Cokolwiek!
- Widzę.
- No ale jak!? Jakim cudem dziesięć lat przechodziłeś za nim i się nie poznaliście!?
- Dwadzieścia.
- Tym bardziej! Dlaczego tak zrobiłeś!?
- Nie zrozumiesz.
- Pewnie nie.
I zgodni co do tego weszli do biblioteki.


Uspokojona, zmęczona, ale i rozbudzona Funcia wreszcie najadła się do syta i wysiedziawszy murek wstała, by nie siedzieć.

- Wiesz, w sumie Yuumi powiedziała, że może mnie poznać ze swoim przyjacielem-poetą. Myślisz, że miała na myśli właśnie La’Virottę? Mówiła, że jest znany!
- Tak, na pewno mówił a o nim - odszepnął Lant pochylając się nad grzbietami poustawianych alfabetycznie książek z dziedziny literaturoznawstwa. - Nie ma pewnie wielu innych przyjaciół - dodał nawet się nie zastanawiając. I nagle do niego dotarło co najstraszniejsze:
- MA CIĘ Z NIM POZNAĆ!? - wykrzyknął.
- CIIIIIIIIIIIIIII! - Bibliotekarka świsnęła przez wyszczerbione zęby i upominająco wskazała winnego kościstym palcem. Jeszcze dwa ostrzeżenia. Potem najpewniej czeka go śmierć.
- Ma cię z nim poznać? - Lant powtórzył pytanie, teraz już jednak trochę się pilnując.
- Nie stwierdziła, że to zrobi. To znaczy, nie umawialiśmy się. Ale bardzo chciałbym go poznać! Zaproponowała, że może to zorganizować, więc z chęcią bym skorzystał.
Lant myślał, że się rozpłacze. Wolał siedzieć na swoim stryszku. Wtedy przynajmniej mógł zapomnieć o tym, że Kinalali jest ogólnodostępny. W końcu co z myśli to z serca, a to Lantowe zdawało się wiecznie przechodzić jakiś kryzys.
Musiał się jednak z tym pogodzić. Ich zabawowy koleżka najpewniej niedługo spotka się z Wielkim Arcymistrzem Wierszowania Kinalalim We Własnej Osobie i go dotknie. Jak tysiące innych osób.
Chyba stracił humor.
- Z tego co mówiłeś (i co wcześniej słyszałem) wynika, że to nietuzinkowa persona. - Młody dalej drążył. Lant chcąc nie chcąc musiał na to zareagować twierdząco:
- ABSOLUTNIE!!!
- CIIIIIIIIIIIIIIII! - Jeszcze jeden raz.
- Absolutnie tak! - Szept elfa był zdecydowany jak nigdy. - Jedyny w swoim rodzaju! Wyjątkowy! Nigdy wcześniej ani później nie spotkasz kogoś takiego! Więc kiedy Funtka da ci ku temu okazję... - ,,Mała zdrajczyni!” - To wykorzystaj ją dobrze. - ,,Mi się chyba udało na niego omdleć. Tak! Chyba nawet się po nim zsunąłem. O rozkosze słabości! ,,Zamilcz, jesteś nienormalny.” Nie! ,,Nie masz prawa omdlewać na La’Virottę! Pobrudziłeś go!” Ach… prawda. Masz całkowitą rację. ,,Oczywiście, że mam! W końcu jestem Wewnętrznym Głosem, a nie tobą. Przekazuję ci to co jest prawdą, a nie to co żeś sobie ubzdurał”. Ale… jak to działa? ,,Zamknij się i skup na młodym. Chyba czegoś od ciebie chce””.
Lant posłusznie spojrzał na Pirata, ten zaś najwidoczniej na coś czekał, bo patrzył na niego wyczekująco.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie - wyjaśnił w końcu, bo rudzielec wyglądał na mocno zdezorientowanego.
- Ach tak, wybacz. Zamyśliłem się. Co mówiłeś?

Młoda malarka minęła furtkę.

- Ale muszę ci powiedzieć, że nie rozumiem za bardzo poezji - przyznał w końcu Wiktor kiedy usiedli przy jednym ze stolików, w wysoko sklepionym pomieszczeniu o miodowozłotych oknach i niepomiernych zasobach kurzu, zwanym także Stołówką Moli. - Zawsze mam z nimi straszny problem. Wiesz, teoretycznie to głównie od dam wymagają, by znały się na wierszach, fraszkach i graniu na instrumentach, ale ostatecznie każdy powinien się trochę na tym znać... Z tym, że ja nie widzę w tym najmniejszego sensu. W poezji.
- Znaczy rozumiem ideę! - próbował się wybronić. - Ale tak naprawdę wszystkie te brednie nabierają sensu dopiero wtedy kiedy to przełożysz na ludzki. W opracowaniach. Konteksty kulturalno-społeczne, rok, miejsce, sytuacja twórcy i porównywanie do reszty utworów… robisz niemal ich analizę psychologiczną. Nie mówiąc o tym, że chyba ich śledzisz.
Lant zarumienił się, ale pokręcił głową. Nie umiał aż tak wiele. Zbierał tylko dostępne dane i je ze sobą łączył.
- Kinalali nie jest jedynym, z którym tak postępujesz… jak ty to robisz? Skąd wiesz co znaczy co? Jak długo musisz nad tym ślęczeć?
- To moja praca. - Podał nieśmiało odpowiedź dekorując ją bladą imitacją uśmiechu. Naprawdę nigdy nie sądził, że jego czyny zasłużą na taką pochwałę. Po prostu obserwował wybitnych twórców. Tych, którzy go poruszyli. To, że umiał w jakiś niewytłumaczalny sposób przekuć drgnienie serca w serię analiz i objaśnień rozkładających na czynniki pierwsze stany umysłu przez jakie przechodzi czytający, i co więcej, przez jakie przechodzić musiał sam autor - to inna sprawa. Lant raczej zostawiał tę kwestię w spokoju. W końcu chodziło o to by skupiać się na nich nie na sobie. Odbiorcy i twórcy. Zrozumieć ich, poznać i połączyć literackim mostem porozumienia. Co prawda, niektórzy (najpewniej ci docelowi) ludzie nie potrzebowali objaśnień. Oni czuli i rozumieli sami. Ale kto nie chciałby dotrzeć i do reszty, na przykład takich zakutych łbów jak Wiktor? I właśnie wtedy gdzieś na półce pojawiały się opracowania rudego tłumacza. Inaczej rzecz ujmując - nawracał niewiernych.
- Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że lubisz poezję - zagadnął znowu młody. - Nie po tym jak mówisz. Może po wyglądzie… choć to nieco zdradliwe. Ale twoje słownictwo strasznie kłóci się z oczekiwaniami, kiedy już wie się kim jesteś.
Serce elfa było dziś narażone na wiele prób. Już dawno nikt tak długo nie mówił o nim. Zwykle wszystko inne stawało się ważniejsze po paru chwilach, jeżeli nie od razu, a dzisiaj schodzili na te zakurzone ścieżki wyjątkowo często. Zbaczali na nie kosztem Szlaków Turystycznych Wielkiego La’Virotty! Nawet Chodniczki Funci nie były konkurencją, choć przecież Pirat powinien być dociekliwy względem swojej panienki. A mimo to pytał o niego!
Dla-cze-go?
- Tak? - Nie wiedział jak inaczej może zareagować. Słabo poprosił więc o kontynuację.
- Całkowicie! Ja też nie wysławiam się teraz do końca tak jak mnie uczono, ale ty to zupełnie inny poziom zróżnicowania… słyszałem twoje bardziej naukowe rozmowy z Yuumi i czytałem co pisałeś o paru utworach. Więc nie wiem skąd u ciebie takie, takie… normalne podejście?
- Aa… Netta tak mówi. I jej faceci, koleżkowie czy przyjaciółki… ja… - Dopiero teraz do niego dotarło, że w sumie zwyczajnie naśladuje tę hałastrę. Czy w mowie czy w ubiorze i ogólnym stylu. Zwyczajnie wtapiał się w nich, nawet jeżeli nie był to do końca jego świadomy wybór. Od kilku lat.
- Boli mnie głowa… - westchnął, opierając ją na rękach. Starał się unikać analizy samego siebie, ale przez nalegania i uwagi Wiktora był zmuszony wleźć w to bagno. To pewnie dlatego nie chciał mieć kolejnych znajomych! A już zwłaszcza takich, którzy faktycznie się nim interesowali. Co za brak gustu i zrozumienia!

Weszła do biblioteki. Zbiegiem okolicznośc doi tej samej, w której siedzieli jej psychiczni koledzy. Po krótkiej wycieczce przez pachnące starością regały udała się (tak jak oni wcześniej) do czytelni. Chciała sprawdzić jedną małą informację.

- FUNTKA! - Kiedy rudzielec zobaczył ją w drzwiach od razu zerwał się na równe nogi i bardzo zręcznie przewrócił krzesełko. Dziewczyna chciała mu odpowiedzieć, ale zamarła wpół słowa, widząc jak za plecami tłumacza, niczym nocna mara, wyłania się z cienia pani bibliotekarka.
- CIIIIIIIIIIII-SZA! - huknęła mu do ucha, on podskoczył o mało nie wybijając jej resztki zębów, za co został złapany szponami za ramię i bardzo pedagogicznie odwrócony w stronę mścicielki.
- Już trzeci raz muszę pana upominać, panie Darlante! Wie pan, że nie tolerujemy takiego zachowania. To, że zwykle jest pan spokojny, a my mamy w zbiorach pańskie bazgroły niczego nie zmienia. Przyszedł pan z chłopcem i od razu się pan wydurnia! Te ciszę… - zrobiła wymowną pauzę. - … będzie trzeba odpracować. Rozumiemy się!? - Potrząsnęła nim tak, że głowa sama zaczęła mu się kiwać w geście całkowitej uległości i pokory.
- Dobrze. A więc niech pan łaskawie zjawi się tu jutro ze swoją zmiotełką do kurzu, punkt dziewiąta. Nauczymy pana nieszurać. - I zadowolona z ustaleń puściła go, by zniknąć gdzieś w mrocznych zakamarkach gmachu.

- O jejciu… - W końcu odezwał się młody, kiedy już we trójkę siedzieli przy ławie. Lant ze spuszcznoną głową i dygocząc, Funcia tylko dygocząc, a on nerwowo nie denerwując się. No bywa! Ale takiej bibliotekarki to jeszcze nie widział!
- Zupełnie jak z jakiejś książki! - powiedział zachwycony. - Czy bolało jak cię chwyciła? Miała szpony? - Spojrzał na jego ramię.
- N-nie wiem… nie wiem… jak to się mogło?… nie wiem.
- Spokojnie, nic się nie stało. - Funcia pogłaskała go po plecach. - Ostatecznie to parę godzin w bibliotece. To nie tak źle.
- Do tej pory mnie lubiła…
- Teraz też na pewno cię lubi. Chce nawet nauczyć cię nieszurania!
- UMIEM NIE SZURAĆ! - krzyknął.
- CIIIIIIIIIIIIIIIII!

- Dwa tygodnie karnych robót, to chyba nie tak dużo? - Wiktor starał się jakoś pocieszyć kolegę sunącego niemrawo po kocich łbach. - Powiedziała nawet, że dostaniesz specjalny uniform!
- Pewnie śmieciarza albo wisielca. A stryczek będzie czekał nad drzwiami.
- No nie! Nie możesz się tak nastawiać! Znaczy, ja sam za nic nie chciałbym być zmuszony do tak nudnej harówki i to jeszcze w przymusowej ciszy… ale ty na pewno sobie z tym poradzisz! Nie lubisz takich rzeczy?
Lant martwił się jednak zupełnie czym innym. Miał swoją reputację wśród miejskich bibliotekarzy, jedną z niewielu, o którą dbał i która była mu mu potrzebna do szczęścia. Jak mógł tak się poniżyć!? Tak to wszystko zepsuć!
- Nienawidzi mnie… spali moje książki… - biadolił, niemal osuwając się na ziemię.
- Bzdura! Widziałeś kiedyś bibliotekarkę palącą książki!?
- Z komina leci dym - zauważyła Funcia.
Wszyscy spojrzeli w górę, a Lant zaczął płakać.

Uspokojenie go nie trwało długo. Tyle ile potrzeba na to, by o skulonego z rozpaczy elfa ktoś się potknął i zaczął go wyklinać, przez co ten zapomniał o nienawiści starszej pani i zaczął przepraszać robiąc z siebie ostatnią ofiarę. Mężczyzna z krwawiącym nosem szybko z poszkodowanego stał się się więc napastnikiem i sprawcą. Zrobiło mu się głupio i kupił dzieciakom (w tym Lantowi) po kolorowej chusteczce. Elf czuł się tak bezsilnie głupio, że znów się popłakał, ale tym razem miał chustkę! Idealny prezent. Załamany emocjonalnie i czujący się bardzo nie po męsku elf doszedł do wniosku, że trzeba było zostać w domu, na stryczku (czy stryszku, wszystko jedno), gdzie bycie nikim miało swoją wartość! I gdzie mężczyźni nie ofiarowywali mu damskich upominków! Czy naprawdę wyglądał aż tak żałośnie!?
- No już, ciii, spko… - Funcia próbowała go wyciszyć, że użyte przez nią ,,ciiiiii” sprawiło tylko, że odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią dziko. Chyba pragnął uciec zapadając się pod ziemię i zabierając ją przy tym ze sobą do świata cieni. Nagle jej problemy wydały jej się błahe. Ostatecznie ona przynajmniej była przy zdrowych zmysłach.

- Yuumi, a pamiętasz jak mówiłaś, że mogłabyś mnie poznać ze swoim przyjacielem? - zagadnął Wiktor, który chyba nie przejął się zbytnio mentalną zamianą elfa w wilkołaka, lub zwyczajnie uznał, że lepiej na chwilę go zostawić, by sam się poukładał. - Miałaś na myśli może La’Virottę?
Funcia spojrzała na niego zdumiona i chyba wewnętrznie nieco zła, że przypomina jej o Lalim, przez którego była w tak podłym nastroju. Dlaczego teraz go to interesowało?
- Tak, mówiłam o nim - potwierdziła, czekając na dalszy ciąg pytań i sugestii. Nagle jednak coś ją tknęło. No przecież! Musiała tam wrócić!
- Właśnie mi przypomniałeś… wybaczcie, że tak was zostawiam, skoro już się spotkaliśmy, ale muszę na chwilę wrócić do domu.
- Do La’Virotty?
Skąd wiedział!? … Lant…
- Tak - odparła krótko i spojrzała mu twardo w oczy. Błąd. Błagająco-proszące spojrzenie o wymowności transparentu przeszyło jej duszę, złapało za kręgosłup, przeszło po nim i wlazło do głowy. Nie umiała się wybronić.
- Właściwie… jeżeli już jesteśmy tu razem… to może… może poszlibyście ze mną? - westchnęła ostatecznie pod naporem ich spojrzeń. Przegrała. Na całej linii. Pirat był za uroczy jak na jej standardy. Jak miała mu niby odmówić!? Chyba będzie musiała się tego nauczyć.

Amari uniosła głowę. Po tym co Wywrotka zrobił z kartką, czy na czym tam pisał, wcale nie ufała mu bardziej. Mógł sobie poetyzować ile chce o tym, że nikomu by nic nie zrobił, ale ona wiedziała swoje. Dlatego szalenie rozradowało ją, gdy w końcu usłyszała kroki zbliżające kogoś do drzwi jej aresztu.
- Ktoś idzie! - zakomunikowała, żeby wiedział, że w razie czego będzie miała świadków. Niech lepiej nic nie kombinuje! Ha! W końcu ktoś ją uwolni!

- Wybawco! - Wielkie, smokopodobne stworzenie rzuciło się gwałtownie w stronę otwieranego skrzydła. Chwila dzikiej radości, euforii, nagłego szoku, konsternacji i nagłej paniki.
- IIIIIIKKKKK! CO TO!? - krzyknęła rzucając się do tyłu i o mało nie taranując gospodarza. Przed chwilą o mało co nie wpadła na dwóch nieznanych sobie typków i co więcej jeszcze uczyniłaby to z entuzjazmem! Co prawda pomiędzy nimi stała jej znajoma malarko-wieśniaczka, ale była od nich niższa, więc to się nie liczyło. Wpadłaby na nich! Miała zamiar uściskać tego, kto tu wejdzie, ale chyba nie przemyślała sprawy. Nie chciała ich ściskać. Zwłaszcza tego rudego. Był dziwny. Bardzo dziwny. Nie podobał jej się. Bardzo, ale to bardzo jej się nie podobał. To już chyba wolała kryminalnego Wywrotkę.
- Wpuszczasz ich? Dlaczego ich wpuszczasz!? - zapytała go rozpaczliwie, próbując ze wszystkich sił schować się za jego tyczkowatą fizjonomią. - Wiem! To twoi wspólnicy! Yuumi! Dlaczego mi to robisz!? Myślałam, że jesteśmy po jednej stronie!

Lant i Pirat zamarli. Tylko przekroczyli próg, a owionął ich zapach owoców i wszelkiej słodyczy, otoczyły barwy motylich skrzydeł, ogłuszył głos wielkiej, a cudownej w formie zjawy, zachwyciła (bądź zaskoczyła) postać pięknego poety. Znaleźli się w innym świecie?
Funcia przepchnęła się przez nich jakoś tak beznamiętnie. Czuła, że to będzie bardzo męczące. Bardzo, bardzo męczące. Ale nie było co zwlekać!
- Chaos, spokojnie, oni są ze mną - powiedziała, choć nie wiedziała czemu smoczyca aż tak panikuje. Chyba mieszkanie u Lalego nie działało na nią zbyt dobrze.
- Lali, wybacz, że bez zapowiedzi, ale tak się złożyło… chciałam przedstawić ci Pirata, a Pirat bardzo chciał poznać ciebie, więc przyszliśmy razem - wyjaśniła bez krzty ceremonialności i wskazała chłopaka, który wysunął się naprzód z zachwyconym uśmiechem i roziskrzonym wzrokiem. Jego spojrzenie było jednak wewnętrznie rozbiegane, podziwiające i wychwytujące wszystko co znajdowało się dookoła. Najczęściej zaś zamiast na gospodarza padało na wijące się za jego plecami stworzenie. I jak tu skupić się na poecie, kiedy w jego domu dzieją się takie rzeczy! Pirat chciał wypytać o wszystko. Wszystko! A o smoczycę przede wszystkim. Umiał jednak zachować się jak należy. Kosztowało go to wewnętrzną walkę, ale nie zamierzał popisać się przed obcymi złymi manierami, lub co gorsza - ich brakiem.
- Niezmiernie miło mi pana poznać, panie La’Virotta. - Ukłonił się nisko i bardzo grzecznie. - Sam chciałbym przeprosić, że zjawiamy się bez zapowiedzi, ale nie mogłem nie skorzystać z okazji, jaką stworzyła nam nasza droga, wspólna znajoma. - Uśmiechnął się, tym razem już nieco inaczej w kierunku poety, by zaraz rzucić krótkie spojrzenie ku zaciekawionej już teraz bestyjce. - Nazywam się Wiktor Amadeusz de… Vortel… - Powoli tracił koncentrację. Smok o niespokojnie falującym ciele niemal wdrapywał się na ścianę nie spuszczając z niego czujnego wzroku. Pirat pokręcił głową.
- Przepraszam, pan jest gospodarzem i ma pan cały mój szacunek, ale czy mogę poświęcić chwilę tej cudności zanim skończymy powitanie? Mam wrażenie, że się mnie boi. - Wskazał delikatnym gestem głowy na Amari, która w tym momencie całkowicie zamarła. Wiktor po prostu nie mógł już patrzeć na to jak ona się męczy. Słyszał jak się odezwała i jak Funcia coś o niej mówi. Wzrok miała bardzo ludzki i inteligentny… nie chciał pozostawiać z nią w stanie nieporozumienia ani chwili dłużej.
- Hej - powiedział do niej łagodnie, niczym do dziecka i lekko uniósł dłoń. Stanął w pewnej odległości i spokojnie czekał na jej odpowiedź, która nastąpiła po chwili. Smoczyca odczepiła się od pionowej powierzchni i stanęła naprzeciwko podejrzanego osobnika. Przechyliła głowę, raz, drugi. Sapnęła. Nastroszyła się po czym wyciągnęła szyję, na nowo kładąc pióra i włosie. Dotknęła nosem jego prawej ręki i zastanowiła się. Następnie pacnęła ją mocniej, a w końcu trąciła go w czoło.
- ALEŻ! - krzyknęła cofając się gwałtownie i znowu podchodząc. - Ale to jest ładne! Jesteś ładne! Czy to jest ładne? Tak, to na pewno jest ładne! - zdecydowała, olśniona. - Takie małe trochę. Jesteś szczenięciem tak? Młodym? Jak Yuumiś? Ale wyglądasz inaczej. Ładne. - Znowu pacnęła go nosem. - Podobasz mi się. Jestem piękniejsza. Jestem Amari. A twoje imię to… Wiktor, tak? Tak? Tak! Ładnie! - Wprawiona w anielski nastrój przycisnęła łeb do jego piersi o mało nie raniąc go rogami. Ale Pirat był równie rozochocony jak ona i bez problemów objął jej pyszczek, by nieco ją potarmosić.

Funcia była w szoku. Jej Chaos zwykle nie pozwalał na takie pieszczoty.

A Lant… chyba umierał. Jeżeli sądził, że już zobaczenie Kinalalego wywoła w jego organiźmie za mocne reakcje to nie wiedział co czeka go przy dodatkowym gościu. Był gotowy na przyspieszone tętno i mętlik w głowie, ale wszystko to o (w sumie) pozytywnych konotacjach. Tymczasem po pierwszych sekundach pobladł niemal jak sam poeta, i oparł się plecami o drzwi. Wytrzeszczonymi oczami patrzył na wielką bestię snującą się przy przeciwległej ścianie i z trudem łapał oddech dysząc nerwowo.
W końcu Funcia zwróciła na to uwagę. I nieco ją to zaniepokoiło. Jednak powinna ich była uprzedzić! Ale nie sądziła, naprawdę nie sądziła, że ktoś (nawet Lantello) zareaguje tak gwałtownie. Sama była strachliwa, ale spotkała Amari gdy były same w lesie i dała radę. A była pewna, że w mieszkaniu poety Chaos zostanie potraktowany jak jakaś przypadkowa modelka czy nowy mebel.
- Ej, ej! - Lant zaczął się osuwać, więc chwyciła go za rękę. - Co ci jest? To tylko Amari, ona nic ci nie zrobi!
- Nie zrobię! - potwierdziła udobruchana smoczyca. - Nie zrobię? Zrobię! Nie zrobię. Nie, nie zrobię. Co się stało?
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali usłyszał zbliżające się kroki ledwie chwilę przed tym, gdy Amarii oznajmiła na głos czyjeś przybycie. Tupot jej łap sprawił, że w mieszkaniu było za głośno, by móc stwierdzić kto szedł, ba, nawet określenie ilości osób mogłoby być bardzo kłopotliwe. Poeta jednak tym się nie przejmował - odłożył na stół skubaną bułeczkę i stanął na własnych nogach, by godnie powitać tego, kto szedł do niego w odwiedziny. Nagle jednak naszła go chwila konsternacji. Budzić Yuumi czy też pozwolić jej dalej wypoczywać? Nie chciał jej zrywać, jeśli powód wizyty nowych gości był błahy, z drugiej jednak strony pewnie miałaby mu za złe, gdyby obudził ją zbyt późno i musiała doprowadzać się do porządku przy obcych… Lecz chwila, moment! Pora była tak późna, a na dodatek Amari wydzierała się tak, że młoda malarka powinna dawno być na nogach. Czy więc coś się stało? Przejęty przeszłymi i przyszłymi wydarzeniami poeta jakby zupełnie zapomniał o tych czynnikach. By jednak nie wparować tak bezczelnie do sypialni Yuumi, najpierw sięgnął w tamtą stronę swoim zmysłem magicznym, aby upewnić się, czy wyczuje aurę dziewczyny w jej łóżku. Nie wyczuł… Co wprawiło go w tym większy niepokój. Jakże mógł przeoczyć jej wyjście?! Czy wymknęła się, gdy on był na zewnątrz? To możliwe, wszak trochę go nie było, zarówno rano gdy jeszcze dochodził do siebie na zewnątrz, jak i później, gdy wybrał się do piekarni… Musieli się rozminąć. Czemu jednak Amari nic mu o tym nie powiedziała, skoro była tu cały czas? Poeta nie pojmował zachowania tego smokopodobnego stworzenia - sam nie był może do końca racjonalny, lecz histeryczny charakter Chaosa był stokroć bardziej męczący…
        Kinalali westchnął, kręcąc głową jakby pozbywał się z niej negatywnych myśli. Natychmiast nawinął na palec jeden z kosmyków włosów, które opadły mu na twarz, by wpleć go między pozostałe i zaraz je przygładzić, by układały się jak zawsze w piękną, równą fryzurę. Poprawił też swoje szaty, by godnie się prezentować i przynajmniej na samym wstępie nie pokazywać zbyt wiele ciała. Nie wiedział kto też mógł go nawiedzić, więc to minimum przyzwoitości musiał zachować, a co potem… To się okaże. Bywały wszak osoby, którym nagość nie robiła specjalnej różnicy i nie reagowali zgorszeniem na widok zbyt dużego fragmentu uda bądź pleców. Że było ich niewiele to niestety osobna kwestia…
        Drzwi otworzyły się bez pukania - była to oczywista oznaka tego, że wchodził jeden z przyjaciół poety, gdyż ci już dawno oduczyli się czekania na zaproszenie i wchodzili do pracowni poety jak do siebie, bo on na to nalegał. Kinalali na dodatek szybko doszedł do wniosku, że to nie żaden przypadkowy znajomy, tylko konkretnie Yuumi wracająca z miasta. Ta myśl sprawiła, że na twarzy poety pojawił się promienny uśmiech, a jego ramiona otworzyły się w powitalnym geście - naprawdę cieszył się z jej powrotu. Był trochę jak szczeniak - czy ktoś znikał z jego życia na chwilę czy też na lata, witał go zawsze z tą samą gorliwością. Ludzie i towarzyszące im uczucia byli dla niego niezwykle istotni, jego towarzyska natura nie mogła bez nich żyć. Dlatego reagował tak przesadnie emocjonalnie… Lecz czy było coś złego w nadmiernej radości? Na tym świecie było wszak tyle smutku, a ludzie jakby bali się cieszyć, skupieni na tym by cały czas coś zmieniać, pędzić do przodu, mieć więcej i więcej… Ach, któż zrozumie ludzką naturę?
        Chwilę radości zakłóciła jednak Amari, wybuchając jak to ona ze wszech miar irracjonalną histerią. Kinalali nie powstrzymał dramatycznego westchnięcia i wywracania oczami, gdy Chaos zaczęła insynuować, że “przyszli po nią”.
        - Najdroższy mój smoku barwy zachodzącego słońca, świat nie żyje po to by dybać na twe życie - oświadczył ze wzrokiem wbitym w sufit. - Trochę więcej zaufania, doprawdy…
        Amari jednak swoim zwyczajem ignorowała to czego nie chciała słyszeć i dalej odstawiała sceny. Cóż, La’Virotta nie był tu by ją wychowywać, postanowił więc jej zachowanie ignorować, na rzecz osób, które przyszły. Miał ku temu powód, gdyż Yuumi akurat przystąpiła do tłumaczenia i przedstawiania mu osób, z którymi przyszła. Poeta uśmiechnął się miło do całej trójki. W pierwszej kolejności skupił się na poecie, jako na osobie nowej w tym środowisku i właśnie mu prezentowanej. Podszedł do niego z ręką wyciągniętą do powitania.
        - Ależ najdroższa, doskonale wiesz, iż moje drzwi są zawsze otwarte dla tych, którzy przychodzą w przyjaźni - zauważył, spoglądając przelotnie na Funtkę, nim na powrót skupił swoją uwagę na Piracie. Młodzieniec nie przywitał się z La’Virottą jak przeciętny mieszczanin, a ukłonił się, co maie przyjął z uśmiechem aprobaty i natychmiast dostosował się do wysokich manier, jakie prezentował nowy znajomy malarki. Ukłonił się mu lekko, podtrzymując jedną ręką skraj szaty i skłaniając głowę, jednocześnie odwodząc do tyłu smukłą nogę. Nie był to ani kobiecy, ani męski ukłon, tylko coś pomiędzy - zupełnie tak jak sam kłaniający się. Pasowało mu to.
        - Mnie również niezmiernie miło poznać tak wrażliwego i dobrze wychowanego młodzieńca - zapewnił poeta prostując się. - Proszę… Och, oczywiście, skoro taka twa wola - przerwał, gdy Pirat w mgnieniu oka stracił zainteresowanie nim i skupił się na Amari. Tyle w kwestii manier…
        - Och, Lantello! - zawołał nagle z radością Kinalali, widząc swojego ulubionego tłumacza. Zaraz do niego podszedł, poprawiając szatę, która opadła mu z ramienia przy ukłonie. Nim rudowłosy chłopak w ogóle zdołał pomyśleć o innym powitaniu, La’Virotta objął go za ramiona i pocałował w policzek w jawnej manifestacji tego, że uważa go za swojego bliskiego przyjaciela, w stosunku do którego może być trochę bardziej wylewny niż w stosunku do przeciętnego mężczyzny, który pewnie uznałby takie powitanie za uwłaczające. Podczas przyjęcia jednak tyle się działo, powiedzieli sobie tyle rzeczy, poeta miał wrażenie, że rozumieli się bez słów. A na pewno Lantello rozumiał jego doskonale - to jak tłumaczył jego wiersze, jak doskonale potrafił je interpretować! To nie była kwestia jedynie dobrego wykształcenia z dziedziny literaturoznawstwa, ale też niezwykle rozwiniętej wrażliwości i pewnego pokrewieństwa dusz, które musiało między nimi zaistnieć, bo bez tego niemożliwe byłoby tak precyzyjne rozumienie myśli drugiej osoby…
        - Och… - zreflektował się nagle La’Virotta, widząc że tłumacz również skupia się przede wszystkim na Amari. - Nie zwracaj uwagi na to, co rzecze Chaos, gdyż jak mi się zdaje, jest w stanie sam sobie zaprzeczyć w jednym zdaniu i to trzykrotnie, lecz oprócz tego jest raczej niegroźna.
         La’Virotta wyprostował się i po raz kolejny poprawił swą szatę, po czy odstąpił od Lantella i poszedł w stronę wyjścia na taras. Otworzył je, by wpuścić do środka odrobinę świeżego powietrza i niedaleko tego miejsca usiadł w powietrzu, zakładając nogę na nogę.
        - Ze względu na porę zakładam, iż może was dręczyć pragnienie bądź głód, proszę więc, częstujcie się czym tylko macie ochotę, wszystko jest do waszej dyspozycji - zapewnił, szerokim pańskim gestem wskazując zastawiony świeżymi wypiekami stół, barek i tę namiastkę kuchni, którą posiadał. - Raczcie wybaczyć, iż mimo pełnienia funkcji gospodarza sam nie napełnię wam szkieł, lecz talent w ubieraniu emocji w słowa okupiłem brakiem zdolności manualnych, co przekłada się na to w jak zastraszającym tempie tłukę naczynia, przez co moja gościnność szybko przybiera formę bałaganu… Wiedzcie jednakże, że rad będę, jeśli poczujecie się tu jak u siebie i będziecie korzystać ze wszystkich zgromadzonych przeze mnie dobrodziejstw wedle własnych potrzeb.
        Dopełniwszy obowiązków pana domu Kinalali dał swoim gościom czas, by znaleźli sobie miejsce bądź poczęstowali się tym czy owym. Sam tylko im się przyglądał. Nie dawała mu spokoju myśl, czy przypadkiem Yuumi nie przyprowadziła ze sobą gości, by uniknąć ciężkiej rozmowy, jaka ich czekała. Brał oczywiście pod rozwagę to, że wizyta Pirata i Lantella były dziełem przypadku, lecz jeśli miał rację… To byłoby wyjątkowo bolesne. Dlaczego te setki lat temu miłość była łatwiejsza? Czy to świat się zmienił, on się zmienił czy też może po prostu żadne uczucie nigdy nie będzie takie samo? Wtedy przeszkodą na drodze ku spełnieniu była jego nieśmiałość, a teraz, gdy jego pewność siebie była niezachwiana, nagle cios padał z najmniej oczekiwanej strony, od osoby, która powinna cieszyć się jego szczęściem… Dlaczego nic nie mogło działać jak należy? Kinalali zupełnie nieświadomie przygryzł wargę, martwiąc się o tym, co zajmowało jego myśli od poprzedniego dnia. Odruchowo spojrzał w kierunku biurka, na którym leżał jego bezcenny list i położona tuż obok karteczka z jego dopiero co rozpoczętym wierszem. Tak bardzo chciałby go dokończyć, by dać upust swojemu szczęściu… Musiałby wtedy zaniedbać swych gości, lecz w sumie czemu by tego nie zrobić, skoro na ten moment to Amari najbardziej skupiała na sobie uwagę.
        - Wybaczcie mi proszę, muszę… Mam mętlik w głowie i muszę dać mu ujście, nim nie będę w stanie racjonalnie myśleć - usprawiedliwił się, wstając i podchodząc do biurka. Tym razem nie pisał na stojąco, lecz usiadł. Pieszczotliwym gestem, wpatrując się weń nieobecnym wzrokiem, pogładził algowe wstążki, którymi związany był ten wyjątkowy. list. Na wargach maie pojawił się subtelny, ciepły uśmiech, który jakby ponownie ożywił go do działania. La’Virotta sięgnął po pióro, umoczył je w kałamarzu i zaczął pisać na jednej z w miarę wolnych kartek, których wiele spoczywało na blacie. Takie były uroki życia z prawdziwym artystą - nigdy nie wiadomo, kiedy będzie on “po prostu musiał”.
        Po spisaniu ledwie trzech linijek Kinalali zamarł nagle z piórem nad kartką. Chwilę trwał w całkowitym bezruchu, nim boleśnie westchnął i odrzucił od siebie przybór do pisania, zostawiając na blacie biurka niewielki rozprysk atramentu.
        - Nie - jęknął wstając jednocześnie. - To nie tak... - mruknął jakby do siebie, zaczynając chodzić po pokoju i nerwowo skubać wargę. Na jego obliczu malowała się najprawdziwsza udręka, bo nie umiał dobrać słów, które jasno oddałyby to co czuł. Każde zdawało się zbyt banalne, zbyt wyświechtane. Jego serce śpiewało milionem głosów, lecz żadnym znanym językiem, jakże miał to przełożyć na zrozumiałą mowę i wbić te uczucia w ciasne ramy gramatyki, fleksji i interpunkcji?! One wymykały się wszelkim regułom...
        Kinalali przetarł rękawami oczy, w których zbierały się łzy frustracji, po czym odetchnął w złożone jak do modlitwy dłonie i obrócił się do swoich gości.
        - Raczcie mi wybaczyć moją niedyspozycję, myśli moje jednak są gdzie indziej i choć próbuję, nie umiem znaleźć równowagi między snem, jawą i własnym wnętrzem. Jeśli więc będę zachowywał się w sposób napawający was niechęcią, z góry was za to przepraszam, bo choć staram się trzymać nerwy na wodzy, nieodmiennie w tej materii ponoszę klęskę... - Kinalali westchnął dramatycznie, nim posłał całej trójce przepraszający uśmiech.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Kiedy Lant został pozbierany, Wiktor w trybie miłośnika zwierząt rozkochał w sobie Amari, a Kinalali zajął się poetowaniem, Funtka rozejrzała się po pokoju czując, że coś jej nie pasuje. Słodycze. Mnóstwo słodyczy i innych wypieków leżących na stole, a większość nienaruszona.
Dlaczego Lali je kupił?
Zmarszczyła brwi, chcąc zapytać, ale popatrzyła na przyjaciela i zrozumiała, że w tej chwili nie ma to sensu. Zresztą to dzięki niemu Lantello się uspokoił i wlepiał w niego teraz pełne zachwytu oczu, jak zahipnotyzowany. Dzięki temu udawało mu się ignorować Chaosa, który z kolei wystraszony zachowaniem pana domu i już snujący rozmyślne teorie na temat jego kondycji psychicznej, kręcił się z upodobaniem obok Wiktora licząc, że zaskarbi sobie jego uwagę. Pirat zaś na początku z niemą fascynacją zerkał na gospodarza, a potem nie chcąc przeszkadzać przysunął się do Funci i wskazując dyskretnie ciastka, zapytał półgłosem:
- Tu zawsze tak jest? Niezwykłe!
Widać było po jego twarzyczce, że czuje się urzeczony. Było to dla niego coś w rodzaju prywatnego przedstawienia, pokazu sztuki i odkrywania tajemnic w jednym. Absolutnie nie czuł się nie na miejscu, choć Wielki Poeta intensywnie zajmował się tworzeniem i nie mieli czasu wrócić do powitań. Dla Pirata to także była okazja. Mógł zobaczyć prawdziwego artystę (nie portrecistę) przy pracy i to wystarczało mu do szczęścia, choć był z gatunku tych, którzy by w pełni coś przeżyć potrzebują też dotknąć i trochę poingerować w dane zjawisko. Nie ośmieliłby się jednak przerywać tego co właśnie miało miejsce w umyśle poety, bo mogłoby to skończyć się katastrofą, a i pewnie byłoby odebrane jako nachalne. Nie chciał być nachalny (choć był), więc grzecznie kręcił się w miejscu obserwując z radością wszystkich zebranych, a także ściany, meble, słodkości i ogólnie wszystko co tylko dało się odebrać tym podstawowym dla człowieka zmysłem. Dobrze, że nie wiedział co zrobiłby mu Lantello gdyby zdecydował się jednak zaczepić poetę i przerwać formowanie się wzniosłych myśli.
Elf, w namaszczeniu śledzący jak delikatna dłoń poety przesuwa się nad kartką, pobiłby do nieprzytomności każdego, kto śmiałby opóźnić powstanie kolejnego dzieła. Kolejnego daru od losu, który kiedyś być może dane mu będzie opracowywać i tłumaczyć godzinami w cichości pokoju. Jednak nic z tego nie wyszło. Poeta zerwał się, a Lant spojrzał na niego wzrokiem szczeniaka, który całym sercem jest przy swoim panu, ale jednak gorąco żałuje, że nie dostał ciasteczka.
Funtka także spojrzała na Lalego, krótko i przelotnie, a potem chmurnym wzrokiem pogładziła leżący na biurku list. Lali miał rację. Jego myśli były zupełnie gdzie indziej.
- Przyszłam zabrać Chaosa. W towarzystwie Wiktora możemy prowadzać go po mieście, więc będziesz miał trochę spokoju - oznajmiła zbierając się do wyjścia. Zrobiła to szybko, nieco sztywno, a jej towarzysze zdezorientowani gestami wołali ,,co, już!?”.
Pirat jednak nie ociągał się szanując prywatność poety i ufając, że Yuumi ma powód, by dalej ruszać w miasto. Poza tym ucieszona smoczyca poganiała ich i wyrwała się do przodu, by utknąć na schodach. Trzeba było pomóc jej zejść.
Najbardziej ociągał się Lantello, który chwilowo nie miał powodów do przygnębienia i traktował zachowanie Kinalalego jako dobry znak.
Po chwili postanowił się nawet odezwać i życzyć mu powodzenia, ale jak zwykle wcale mu nie wyszło.
- Po… - zaczął, ale długi ogon Amari palnął dywan tuż obok niego płosząc go i ucinając wypowiedź. Zdenerwowany okolicznościami nie umiał pozbierać myśli i choć najbardziej pragnął skulić się gdzieś w kącie i przez następne godziny wiernie towarzyszyć swojemu półbóstwu, nie czuł, że ma prawo tak się wpraszać. Poza tym to byłoby idiotyczne. Znać kogoś (tak osobiście) parę dni i już koczować u niego na podłodze. Może i nie funkcjonował do końca normalnie, ale znał granice i nie zamierzał ich przekraczać. Ze wszystkich sił pragnął nie zniechęcić do siebie poety, który i tak chyba już lubił go ponad normę. Nie zasługiwał na to.
Na nowo trochę przybity, ale pełen wdzięczności, że mógł Kinalalego chociażby przez tę krótką chwilę spotkać dał się w końcu wyciągnąć zirytowanej jego ociąganiem Funci i po paru chwilach stał już przed bramą, w codziennym, ulicznym gwarze.

Malarka wróciła dość późno do kolorowego mieszkanka. Księżyc już dawno oświetlał taras, kiedy jej kroki dało się usłyszeć na kamiennych, wyślizganych schodach. Dzięki chłopakom (oraz dziadkowi i Miminettcie) spędziła kolejny dłuuugi dzień. Wymęczona, przejedzona, rozbawiona i nieco wytarmoszona, chyba w końcu mogła spojrzeć na ten nieszczęsny list bez jawnej niechęci i… no, istnieć obok niego. Wiedziała, że wracając do Lalego pakuje się w poważną rozmowę, ale… bardziej na nią gotowa nie mogła być. Zresztą sama miała coś do przekazania. Westchnęła cicho nim pchnęła drzwi. Chciałaby móc cieszyć się szczęściem Lalego. Chciała by docenił to, że próbowała. Ale sam doskonale wiedział, że emocje bywają dzikie, nieokiełznane i silniejsze od woli. Co prawda ona już dawno postanowiła sobie sumiennie pracować nad tą właściwością i pewnego dnia być w stanie zdusić wszystko co niepotrzebne w zarodku, ale na tę chwilę była zdana na łaskę humorów. I to też na pewno doskonale wiedział.
No nic, zrobi co może. Nie będzie się szczerze radować, bo nie jest w stanie, ale jeżeli Lali nie będzie drążył za głęboko na pewno zapanuje nad sobą i przynajmniej w przypływie szału niczego nie zniszczy. Zresztą takie zachowanie nie było do niej podobne. Prędzej zamykała się w sobie i uciekała od kontaktu. Dla własnego zdrowia musiała się zdystansować do sprawy, a zarazem (przez wzgląd na przyjacielskie powinności) w tym konkretnym przypadku nie zostawić Kinalalego na pastwę losu. Ale muszą pogodzić się z faktem, że ta sprawa nieco ich podzieliła.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

e i niedokładne… Poeta znowu się zamyślił, spacerując po pomieszczeniu z niewidzącym wzrokiem wbitym w podłogę, stukając palcami o wargę. Wtedy to odezwała się Funtka, a jej słowa wyrwały go z zadumy niczym celnie wymierzony, ale nie za mocny policzek.
        - Słucham? - upewnił się, podchodząc w ich stronę. - Czyżbym dobrze zrozumiał, że ledwo przekroczyliście próg mego domostwa, już chcecie wychodzić? Och… Cóż, skoro taki był wasz zamysł od początku, nie będę wam stawał oczywiście na drodze! Jednakże może poczęstujecie się przed wyjście? - zaproponował, szerokim gestem pokazując stół zastawiony słodkościami. Przecież sam nie zje nawet jednej dziesiątej tego co tam stało! Nie wspominając o apetycie, którego nie miał w ogóle… A poza tym lubił dogadzać gościom, więc chociaż w ten sposób chciał zadośćuczynić za to, że tak bujał myślami w obłokach.
        - Och… - mruknął, gdy jednak okazało się, że oni naprawdę zamierzają wyjść. - Cóż, szkoda, iż nasze spotkanie było tak krótkie, liczę wszak, że jeszcze się powtórzy… może w chwili, gdy będę emocjonalnie bardziej dysponowany i będę mógł poświęcić wam należytą uwagę, którą wiem, że dzisiejszego dnia się nie wykazałem, wybaczcie! Zobaczycie jednak, obiecuję wam, że wkrótce będę mógł przekazać światu to, co kotłuje się w mym sercu, a wtedy wszystko stanie się jasne, tak, jestem tego pewien… Do zobaczenia w takim razie, wiedzcie iż wielce byłem rad mogąc zobaczyć was nawet przez tę krótką chwilę - zapewnił, całując na pożegnanie tych, którzy się na to godzili, reszcie zaś posyłając zniewalające uśmiechy.
        Gdy zaś poeta był już sam, a na klatce schodowej ucichły protesty Amari i zachęty ze strony towarzyszącej jej trójki młodzieży (Lant mentalnie nadal się do tej grupy zaliczał, co z tego, że metryki temu przczyły), można było pozwolić sobie na przejmujące, bolesne westchnienie. La’Virotta stulił dłonie na piersi, jakby tulił w nich coś wyjątkowo drogiego i opadł na ziemię tak jak stał. Siedział tak dłuższą chwilę, ze spuszczonym wzrokiem, skulonymi ramionami i opadającą z ramion szatą, której nawet nie miał ochoty poprawiać. Teraz łatwiej było mu nazwać to, co czuł. Był to żal.

        Minęło południe, a do pracowni zaczęło wpadać światło zachodzącego słońca, nagrzewając powietrze i wzmagając panującą wewnątrz atmosferę luksusowego namiotu na środku pustyni. Rozstawione tu i ówdzie suszone płatki kwiatów pod wpływem ciepła wydzielały przyjemną woń, odmienną jednak od świeżych kwiatów, bardziej nostalgiczną i sprzyjającą wyciszeniu.
        Sporo się zmieniło w pracowni od momentu, gdy opuścili ją niespodziewani gości, zabierając ze sobą pomarańczowego smoka. Na pięknym biurku służącym poecie do pracy nad najbardziej wymagającymi wierszami, leżały stosy świeżo zapisanego papieru - niektóre kartki nosiły ślady lekkiego rozmazania, bo treść była na nie nanoszona tak gwałtownie, że nie zdążyła wyschnąć. Na niewielu znajdowały się faktyczne fragmenty wierszy, a już żadna nie zawierała całego utworu. Większość stanowiła jednak zbieranina luźnych słów i fraz, niejednokrotnie przekreślanych i pisanych na nowo. Tak to wyglądało, gdy Kinalali tworzył i nie potrafił się wysłowić. To brzmi nieprawdopodobnie, lecz tak bywało - niektóre utwory prawie same pojawiały się na kartce, ledwo musnął ją tuszem, inne zaś powstawały wśród bólu, łez i frustracji. La’Virotta był perfekcjonistą w wyrażaniu emocji i zawsze gdy tworzył coś wyjątkowo dla siebie ważnego musiał mieć pewność, że zachowa melodię utworu, przekaz i cały ładunek emocjonalny, który sam czuł przy pisaniu. A teraz. Teraz był zakochany - to najwyższy, najważniejszy stan, który zasługiwał na wyjątkowe słowa. Pamiętał, jak stanął przed Czarodziejką i zdobył się na wyzwanie, ileż czasu zajęło mu dobranie słów! A na koniec powiedział tylko “kocham cię”... Bo o to chodziło! Bo choć krążył wokół i próbował dokładać kolejne określenia, zmieniać je, to na koniec okazało się, że w ten sposób tracił się główny sens jego przekazu, więc wyrzucił wszystko zbędne. Teraz wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Gdy stanie przed Nim, wtedy to co innego, ale teraz chciał podzielić się z innymi tym jak się czuł, a to wymagało pracy…
        Energii starczyło jednak poecie tylko na zrobienie chaosu w pracowni, a gdy zaczynało zmierzchać, zmęczony i sfrustrowany poddał się i odłożył pióro. Leżał w swoim hamaku zawieszonym pod powałą, jedną rękę swobodnie zwieszając poza jego krawędź, a drugą tuląc do piersi list. Patrzył nieobecnym wzrokiem na wąski pasek nieba, jaki był widoczny z tego miejsca i myślał, choć trudno powiedzieć o czym. Był mentalnie i psychicznie wycieńczony, ale nie było to coś, w czym pomogłaby mu jedność z wiatrem. Oj ciężki los osoby nadmiernie emocjonalnej.

        - Nie spodziewałem się - powiedział cicho, gdy usłyszał, że ktoś wchodzi do jego mieszkania. Nie poruszył się nawet o włos, nie wyjrzał, jakoś nie miał humoru się podnosić. Ale za to chciał rozmawiać, bo moment ten był odwlekany od samego rana.
        - Nawet gdy jest się głęboko przekonanym, iż wie się o emocjach więcej niż reszta, ostatecznie i tak okazuje się, że ten kto mianował się mędrcem, jest głupcem, może nawet gorszym niż reszta - mówił dalej. - Ja okazałem się być właśnie takim głupcem…
        Kinalali nagle zmienił swoją postać z cielesnej na energetyczną i przesączył się przez materiał hamaka niczym gęsty syrop. Odzyskał cielesną postać już stojąc na ziemi, naprzeciwko Yuumi.
        - Najdroższa moja przyjaciółko, przyznaję się do swej niewiedzy i zapewniam, że nic co się wydarzyło, a co niewątpliwie nie wprawiło cię w najlepszy nastrój, nie było moim celem. Gdybym spodziewał się, że sprawa przybierze taki obrót, byłbym… delikatniejszy. Mniej… Sama doskonale mnie znasz - zmienił nagle kierunek swej wypowiedzi. - To emocje panują nade mną, a nie ja nad emocjami, na szczęście bądź też na nieszczęście, to zależy kto pyta. Nie mogę nic poradzić na to, że moje serce nagle zdecydowało się obudzić ze stagnacji i marazmu po utracie mej pierwszej miłości, ale chcę byś wiedziała, że to niczego nie zmienia między nami. Przyjaźń jest wszak więzią równie wyjątkową co miłość i ja cenię je obie, choć teraz może się wydawać, że jestem pochłonięty bez reszty przez ten list… Nie mogę powiedzieć, że to minie, bo będzie to kłamstwo - czy zakończenie tej historii będzie szczęśliwe czy też nie, pozostanie ona ze mną do końca, nie mogę z nią walczyć, bo byłaby to walka bezskuteczna. Ale chciałbym byś wiedziała, że choć jestem kapryśny, zmienny i zachowuję się czasami jak największy głupiec jakiego nosiła Łuska, jestem tu teraz dla ciebie, by cię wysłuchać i odpowiedzieć na wszystko, co cię gnębi, co to jednak jest, nie śmiem zgadywać, bo nie chcę cię zranić. Proszę, nie duś tego w sobie. Wiem, że chciałaś być dla mnie delikatna, co ze wszech miar oczywiście doceniam, ale jeśli ma to się odbywać ze szkodą dla ciebie, to odrzucam tę delikatność.
        La'Virotta był bardzo przejęty, to było widać jak na dłoni. Od samego rana martwił się i układał długie tłumaczenia, które teraz na nic się zdały, bo i tak się zamotał. Patrzył jej w oczy i czekał co też powie, zupełnie zapominając, że jeszcze rano planował przyjemną, szczerą rozmowę przy ciasteczkach, które teraz robiły się czerstwe na stole za nimi.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Pierwsze co spostrzegła dziewczyna to chaos i bałagan panujący wokół. Właściwie była pewna, że absolutnie to zignoruje, że za nic nie będzie jej to obchodziło. W końcu była młoda, w tej chwili mocno szturchnięta emocjonalnie i bynajmniej nie perfekcyjna, nawet jeżeli chodziło o porządek. Ale minimum dyscypliny wystroju należało zachować. Widząc Lalego na hamaku, a ciastka na stole zajęła się tymi ostatnimi nim poeta przemówił. Nie wiedzieć czemu zupełnie nagle poczuła się pewniej i spokojniej, jakby doskonale wiedziała co ma robić i odzyskała grunt pod nogami. Czy tak było w rzeczywistości - pewna być nie mogła, ale nie przeszkodziło jej to zbierać wypieków do wspólnych miseczek, bądź nakrywać je tak, by się nie zniszczyły. Z uśmiechem spojrzała na pusty talerzyk, z którego jedno z nich wychodząc musiało ukradkiem zabrać ciasteczko, ale kto to mógł być?
- Uczucia nie zostały jeszcze zbadane i jesteśmy daleko (jako zbiór ras rozumnych) od opisania ich, więc trudno być mędrcem w tej materii - odparła flegmatycznie, kosztując kremu z truskawek.
,,Niezłe!” pochwaliła w myślach wybór przyjaciela (jeden z bardzo wielu jeżeli o wyroby cukiernicze chodzi) i przeniosła na niego spojrzenie, kiedy stanął naprzeciw niej. Słuchała i sama nie wierzyła, że czuje to co czuła, czyli… nic. Nic takiego. Nic wielkiego, nic konkretnego. Jakby jej marzenia zrazu się spełniły i przestały ją gnębić myśli, których sobie nie życzyła trzymać pod czaszką. To, że nie cieszyła się jakoś szczególnie to inna sprawa, ale była spokojna. Tego pragnęła. Ciekawe kiedy ponownie się załamie, wybuchnie płaczem i stwierdzi, że to wszystko nie tak. Wiedziała jedynie, że nie teraz. Nie w tej chwili. I szalenie jej się to podobało.
Spojrzała na Kinalalego z właściwym sobie milczącym namysłem ciemnych oczu i potrzymała go przez moment w niepewności. Szukała słów.
- Myślę… że już nic takiego mnie nie trapi - powiedziała w końcu, powoli i wyraźnie, bynajmniej nie uciekając się do kłamstwa. Kąciki jej ust uniosły się nawet subtelnie, a spojrzenie rozjaśniło się i oczyściło. Jak zawsze wirowało w nim coś cokolwiek chmurnego, ale nic czym należałoby się niepokoić. Serce zabiło jej parę razy nieco szybciej i boleśnie, ale na to była gotowa. Poza tym wszystko… było łatwiejsze niż się spodziewała. Tak jak poprzedniego wieczoru czyny Lalego wprawiły ją w mentalne (i fizyczne) rozedrganie rozpętały jakąś wewnętrzną burzę, tak teraz gesty i słowa tej samej osoby wyciszyły ją i rozpromieniły ścieżkę przyszłości, której pierwsze sążnie kreowały się w jej umyśle.
Wiedziała, że od tej pory nie będą już kroczyć razem. Ale - nigdy nie kroczyli. Lali upewnił ją jednak w jednym - to nie tak, że ich drogi nigdy na powrót się nie spotkają. Zawsze wiły się dalej lub bliżej od siebie i czasem stykały - kiedy przyjeżdżała do Efne, kiedy pisali listy. Kiedy o sobie myśleli. Chyba chciała zwyczajnie usłyszeć, że Kinalali ceni przyjaźń… może w nieco inny sposób niż ona, ale że ceni. To jedno stwierdzenie wystarczyło jej za resztę tłumaczeń. Zaufała mu na słowo i postanowiła zawierzyć jego charakterowi oraz sercu, które jak miała nadzieję - jest w stanie pomieścić na raz więcej niż jedną osobę.
- Chciałam tylko byś o mnie pamiętał - powiedziała ciepło, może aż nazbyt czule. Trochę się wzruszyła. Trochę, bo o mało nie pociekły jej po policzkach ciepłe łzy poruszenia. Teraz to ona patrzyła na niego z wiernością i oddaniem. Nie odwracała się i nie starała się być ponad miarę chłodna. Już dzisiaj była, wystarczy. Jeszcze nie raz się poobraża lub coś innego jej odbije. Jej emocje zmieniały się jak obrazki z kolorowych szkiełek w kalejdoskopie, który trafił w ręce szalonego dziecka i jak raz postanowiła wynieść z tego jakąś korzyść (póki ich nie opanuje, nie stłamsi i wypleni, cholerne chwasty jedne).
- Choć w sumie zastanawia mnie jedna rzecz… - Ściągnęła lekko brwi i przyłożyła zgięty lekko palec do podbródka. - Co ty zrobisz z tymi wszystkimi ciastkami?

Ale na to miała jakąś radę. Choć szkoda było każdego z nich, upakowała część razem dla siebie (w tym przypadku nie dbając za bardzo o jakość wizualną), resztę zaś oprawiła już ładniej i postanowiła jutro je porozdawać. Mogła zanieść trochę dziadkowi, Mimi, Lantowi, Piratowi, Amari, pani Peter… tak, żadnego zastosowania nie znalazła jedynie dla dziesiątej części porannych zakupów maie. Kilka natomiast bułeczek, które najdłużej mogły trwać we względnej świeżości jeżeli odpowiednio upakowane odłożyła na osobną stertę.
- Ja też nie chciałam zrobić ci przykrości - wyznała nagle, szukając cienkiego sznurka. - Przepraszam - dodała, skupiając się na chwilę na poecie, ale potem szybko wracając do pracy. - Oboje jesteśmy tak samo na łasce uczuć… poczekaj no, aż z tym skończę - mruknęła bawiąc się z węzełkiem i nie do końca stało się jasne czy mówiła właśnie o nim, czy może o emocjach, które chyba już jakiś czas temu mianowała swoim oficjalnym wrogiem, a jeśli nie swoim to przynajmniej jej ukochanego stoicyzmu.
- Tak czy inaczej… chcę cię jakoś wspierać, nawet jeżeli to co wymyślisz będzie dla mnie czystym szaleństwem - mówiła dalej, pracując. - Ale jeżeli będę cię kiedyś potrzebować, a ty się nie zjawisz przez wzgląd na… kogokolwiek, wypalę ci twoje własne słowa o przyjaźni na czole. A potem zostawię gdzieś związanego w rowie na pastę robaków - zagroziła, choć i tak nie mogła przecież znaleźć liny, która skrępuje byt energetyczny. W żartobliwym przekazie kryła się jednak ważna prawda - zaufała mu. Zaufała mu niemal całkowicie, ale jeżeli zawiedzie się na nim… tym gorzej dla niej, tak naprawdę. Jej słowa znaczyły tyle co ,,proszę, nie zrań mnie, jesteś moim przyjacielem i cię potrzebuję”, ale tekst o wiązaniu lepiej do wykreowanego przez nią wizerunku Funtki pasował. Jak Kinalali wyrażał emocje w pięknej mowie lub wierszem, tak ona posługiwała się niepoważnymi stwierdzeniami najczęściej zahaczającymi o przerysowanie i absurd.
- No i jeśli ty będziesz potrzebował mnie w jakimś momencie to też daj znać - dodała, ale nie mogła się zdobyć, żeby na niego popatrzeć. Nie, mówiła o oczywistościach, więc wygłaszała uwagi tonem gosposi, która opowiada o obieraniu kartofli. Teraz jednak czekała ją najtrudniejsza (organizacyjnie) część.
- Pamiętam naszą rozmowę sprzed kilku dni. Tę o podróży. - Nagle jakby zupełnie zmieniła temat, ale do czegoś zmierzała. - Nie wiem jeszcze co z tym zrobię, ale skoro, było nie było, uciekłam ze szkoły, wrócę do domu na jakiś czas, by wszystko wyjaśnić. - Zerknęła na niego z ukosa. - Głupio mi zostawiać cię w takiej chwili, ale na niewiele się tutaj zdam tak naprawdę. Myślę, że najlepiej teraz będę mogła dopingować ciebie i twoją chorą głowę na odległość. - Uśmiechnęła się pod nosem i lekko uniosła nóż, którym zamierzała przyciąć kawałek papieru. Musiała się przyznać, że będzie kiepskim wsparciem w bezpośrednim kontakcie z emocjami poety, ale i wyrazić żal z powodu takiego stanu rzeczy. A jednak nie mogła tego zmienić, tak jak Lali nie mógł… no, byli w tym momencie po prostu osłabiająco do siebie podobni.
Na swój sposób.
- Zniknę ci na jakiś czas z pola widzenia, a kiedy nie będę mieć cię na oku, błagam… nie zrób jakiejś głupoty. - W końcu odwróciła się do niego, na nowo poruszona i gotowa nawet go uścisnąć jeśli by tego chciał. Może nie była idealnym wsparciem, ale robiła co mogła, by okazać mu swoją troskę i jednak nie wyjść na ostatnią burkliwą wiedźmę adorującą samotność i gotową wylecieć z kozikiem na każdego o nieco gorętszym sercu. Zresztą w pierwszej kolejności i tak musiałaby wyciąć dla przykładu własne.
- Powiedz mi tylko… udasz się na poszukiwania tego twojego nieszczęśnika od listu? - zapytała, wzrokiem szukając naznaczonego kawałka papieru. - Jeżeli ty się stąd ruszysz to ja chyba też nie wrócę tak prosto do szkoły… - zastanowiła się. - Tylko obiecaj mi, że cokolwiek nie zrobisz - napiszesz - poprosiła poważnie i lekko wydęła wargi.
Później dłuższą chwilę milczała już przystępując do wstępnego pakowania się.
- Wiesz co… ulżyło mi - odezwała się w końcu. - Ostatnie czego bym chciała to byśmy rozstali się skłóceni. - Uśmiechnęła się lekko do siebie i zaczęła grzebać po szafie w poszukiwaniu torby.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Maie wyglądał na odrobinę zaskoczonego - wydawało mu się, że Yuumi jeszcze wchodząc do jego mieszkania była spięta i zatroskana, a tymczasem oświadczyła mu, że już nic ją nie trapi. Widział co prawda pewną subtelną zmianę w jej mimice, gdy słuchała jego monologu, ale żeby aż tak? I to po tak nieskładnej przemowie! Och, gdyby ktoś spoza bliskiego otoczenia był świadkiem tego jak okropnie dobrał słowa i argumenty, pewnie uciekłby i nie pokazywał się światu przez następne kilka lat! Albo nawet kilkanaście. Słowa były wszak wszystkim, jego sposobem wyrażania siebie i jedyną bronią, jaką posiadał (magii nigdy nie brał pod uwagę). A tu proszę, jednak podołał mimo wyjątkowej niezdarności w doborze słów.
        - O… och! - wyrwało mu się. Aż przytulił dłonie do piersi i zamrugał, bo w sumie nie spodziewał się takiej kontry. Wierzył w to, co mówiła Yuumi, wyczuwał jej spokój i szczerość, pewnym szóstym zmysłem dostrzegał, że wszystkie jej gesty, ruchy i słowa były naznaczone spokojem. Uśmiechnął się do niej ciepło, dziękując bez słów. Mimo to nie czuł się usatysfakcjonowany - liczył, że dowie się jeszcze czegoś więcej, że na przykład usłyszy na głos to, co sam tylko mógł przypuszczać. Każda informacja byłaby dla niego cenna, bo wtedy sytuacja stałaby się dla niego jasna i w końcu mógłby wrócić myślami na właściwe tory - i tak zagmatwane jak cała jego natura, ale przynajmniej znajome.
        I w końcu TO usłyszał. To jedno wyznanie, które zawierało w sobie tyle emocji. Funtka wzruszyła się, prosząc go o pamięć, ale się nie rozkleiła, La’Virotta zaś ani przez moment nie myślał, by się krępować. Westchnął przejmująco, znowu przytulił dłonie do piersi, po czym palcem wskazującym otarł łzę spod oka.
        - Och, Yuumi! - wezwał ją, wyciągając ręce by się przytulić. Zamarł jednak, gdy młoda malarka ponownie się odezwała, w skupieniu patrząc na stół zastawiony słodkościami.
        - A, to… - mruknął zmieszany. - Cóż mogę rzec, wszystko było takie piękne i pachnące, a ja nie umiałem się zdecydować, bo kwestie jedzenia są mi tak po prostu obce i nawet nie zorientowałem się, gdy zacząłem patrzeć na te wszystkie wypieki tylko przez pryzmat ich wyglądu… Trochę się zapomniałem - wyznał skruszony, bo choć słynął z rozrzutności, wiedział, że marnowanie jedzenia to grzech. Kwestie tego po co w ogóle zgromadził w jednym miejscu tyle słodkości pominął, nie z rozmysłem, ale przez skupienie się tylko na jednej części pytania, robiąc główny problem z ilości, a nie z motywacji. Liczył jednak, że Yuumi coś na to zaradzi i jak zwykle się nie pomylił: jego przyjaciółka w mgnieniu oka znalazła rozwiązanie problemu z nadmiarem ciasteczek. Poeta patrzył na nią z podziwem, ale jak zawsze nie pomagał, bo narobiłby tylko bałaganu. Czasami usłużnie gdzieś coś przytrzymał albo podał i to by było na tyle.
        - Och, wiem doskonale, iż nie zrobiłabyś czegoś takiego z rozmysłem… W górnej szufladzie tej niebieskiej komody - rzucił, wskazując ruchem ręki na odpowiedni mebel, gdy malarka szukała sznurka, by obwiązać nim pierwszy pakunek z ciastkami. W rzeczonej szufladzie nie było jednak sznurków, a wszelakie tasiemki i paski, które pewnie stanowiły część szat albo biżuterii, albo też podarki od wielbicielek, w których mniemaniu aksamitka odwiązana od własnego wianka albo warkocza stanowiła najbardziej romantyczny i osobisty prezent, jaki można dać uwielbianemu artyście… I miały w tym trochę racji, gdyż La’Virotta często cenił takie rzeczy, zwłaszcza jeśli były ładne.
        - Nie masz więc za co przepraszać, nie bardziej niż ja, gdyż jak słusznie zauważyłaś, żadne z nas nie jest bez wad i nie jest odporne na emocje… Och, pozwól… - Kinalali, widząc jak Funtka zmaga się z zawiązaniem jednego z pakunków, usłużnie przyłożył palec w miejscu, gdzie miała powstać kokardka. To była robota manualna na miarę jego kwalifikacji.
        - Och, droga moja Funtko, wiem jacy bywają ludzie, a ja sam nie dałem ci się jeszcze poznać z tej strony, ba, nikt z aktualnych znajomych mnie z tej strony nie poznał, lecz miłość nie odbiera mi słuchu, gdy ktoś wzywa me imię… Nawet gdybyś wezwała mnie na drugim końcu Alaranii, przybędę - zapewnił z uśmiechem. - Wiatr przyniesie do mnie twoje wołanie, po czym zawróci, zabierając mnie ze sobą… Miłość nie oznacza dwóch osób zatopionych razem w krysztale bursztynu, to dwie osoby związane ze sobą nicią niewidoczną i bardzo elastyczną, które mogą się rozdzielić, ale dzięki tej więzi znajdą na powrót drogę do siebie. Jeśli więc los dał mi to szczęście, że trafiłem na prawdziwą miłość, której smak poznałem w młodości, może i nawet mój wybranek pośpieszyłby razem ze mną, bo moi przyjaciele staliby się jego przyjaciółmi, nawet jeśli by się nigdy wcześniej nie widzieli. Jeśli zaś nie będzie to uczucie tak piękne i doskonałe, cóż… tym bardziej powinien przybyć, byś mogła mnie pacnąć i zmotywować, bym się ogarnął i pajaca porzucił, nie oddając mu już ani jednej z cennych chwil mego życia, które mógłbym spędzić z przyjaciółmi.
        Kinalali uśmiechnął się do swoich słów i zaczął w zamyśleniu nawijać na palec pojedyncze pasmo włosów. Przytaknął bez słowa, gdy Yuumi delikatnie zmieniła temat, nawiązując do rozmowy z wieczoru, gdy przyjechała z powrotem do Efne. Troszkę go to zaniepokoiło, ale słuchał spokojnie, kiwając lekko głową. Wzrok miał zmęczony, a pod jego oczami odznaczały się delikatne cienie, ale nadal potrafił się skupić. Wyczuł zmianę nastroju. Gdy zaś Yuumi łypnęła na niego, uśmiechnął się zachęcając, by kontynuowała. Sam pomysł udania się do rodziców aprobował, choć sam by na to nie wpadł - czasami umykały mu takie rodzicielskie relacje, może przez to, że sam nigdy ich nie doświadczył. Z czym się to wiązało, zrozumiał po czasie i wyglądał na odrobinę zaskoczonego. Otworzył usta i podniósł dłoń, by dyskutować, ale zaraz porzucił ten pomysł. Widać było jednak, że ze sobą walczył, nawet sapał od czasu do czasu, jakby już go ściskało, by coś powiedzieć, ale w trosce o jej uczucia jakoś się trzymał.
        - Och, Yuumi - westchnął, wyciągając ręce by ją objąć, bo potrzebował tego zarówno on, jak i ona, z tą jedyną różnicą, że on się nie krępował. Wziął ją czule w ramiona, ukradkiem ocierając łzę nad jej ramieniem.
        - Obiecuję, obiecuję na wszystko co mi drogie, że nie dam się tak zupełnie bezmyślnie zranić - zapewnił ją. - A jeśli przybiegnę do ciebie z płaczem, będziesz mogła powiedzieć do mnie “a nie mówiłam?” i się nie obrażę, słowo. Ale to nie będzie konieczne - oświadczył na koniec z determinacją, pociągając nosem jakby dopiero się uspokoił. Gdy się od niej odsunął, ona akurat szukała wzrokiem listu, który był zarzewiem tej całej fali zmian. Palcem wskazał swój hamak, bo tam została wymięta już od wiecznego używania kartka.
        - Czy będę go szukać? - powtórzył po niej z zaskoczeniem, jakby zaproponowała coś wyjątkowo nieprzyzwoitego. - Och… Nie wiem… Serce z jednej strony wyrywa się, by odnaleźć swoją drugą połowę, lecz co zrobić, gdzie zacząć, jak go odnaleźć? Tak mało wiem, ale jednocześnie nie chciałbym, by to mnie powstrzymało. Jestem sparaliżowany, gdyż nie wiem czy nie napisze do mnie wkrótce i jeśli wyruszę, a jego list przyjdzie, gdy mnie nie będzie… Och, to przejmujące! Ale chciałbym go zobaczyć… Nie, nie zdecydowałem jeszcze, choć coś mi mówi, iż on teraz czeka na odpowiedź… Och, to takie ekscytujące! - podniecił się momentalnie i aż podskoczył, wtedy jednak nagle zamarł, jakby coś mu się przypomniało. Zasłonił złożonymi dłońmi usta i spojrzał na Yuumi, a potem na stół.
        - Och, och, zapomniałem, na śmierć, przez te wszystkie emocje, osoby, zdarzenia… zapomniałem! Widzisz, najdroższy mój wzorze organizacji, wraz z koresponcencją dostałem dzisiaj liścik od Viritiriena, zapowiedział, że wpadnie do mnie jutro na rozmowę, bo wkrótce wyjeżdża! To… chyba powinniśmy kilka zostawić? - upewnił się, spoglądając na zapakowane ciasteczka. - Albo nie, nie! Kupię jutro świeże, by były ciepłe, chrupkie i smakowite… Te z truskawkami zdaje się smakowało najlepiej, czyż nie? Na pewno najlepiej wyglądały, zdecydowanie! Tak, jeśli się uda, muszę je mieć też jutro… Och, jak dobrze, że Suoh jest jedną z najgorszych flej w świecie artystów - pedantyzm z pewnością przehandlował na swój słuch absolutny - inaczej zapadłbym się pod ziemię, gdyby miał zobaczyć mój twórczy bałagan! Ale nie, nie sprzątajmy, jemu to się na pewno spodoba. Nie wiem tylko jak z tą sztywną nogą wdrapie się tu na samą górę… Ale to elf ze wszech miar uparty, da radę choćby miał to zrobić na rękach, z pewnością!
        Kinalali zaczął miotać się po swojej pracowni, jakby jednocześnie chciał ją sprzątnąć i jeszcze bardziej zabałaganić. I wbrew pozorom oba te cele jakimś cudem realizował, bo gdy w jednym miejscu robiło się bardziej przejrzyście, w innym zaś rosła kupka kartek i przyborów do pisania i tak w kółko.
        - Yuumi… - zaczął, nagle przystając. - Dziękuję. Za wszystko. Za to co przed chwilą powiedziałaś i za to, że byłaś ze mną przez ten cały czas. Nasza znajomość jest dla mnie bardzo cenna i będę ją hołubił jak najdroższy skarb, to cudowne doświadczenie móc obcować z kimś tak praktycznym i zorganizowanym, ale jednocześnie artystycznym… Wierzę, że twoja podróż będzie niezwykle owocna i gdy spotkamy się ponownie, odkryjesz wiele swoich stron, z których istnienia nie zdawałaś sobie nawet sprawy… Dojrzejesz i poszerzysz swoje horyzonty, na pewno będzie to widać w twoich pracach. Mam prośbę. Gdy będziesz mogła, rysuj. Maluj. W ten sposób najlepiej wyrazisz siebie, a gdy wrócisz, gdy obejrzysz swoje prace, nie tylko będziesz pamiętała nawet to, co zdarzyło ci się zapomnieć, ale będziesz też mogła przenieść się w czasie i zobaczyć, jak wiele się zmieniło i jak bardzo się rozwinęłaś. Raduję się, iż wyruszasz. Twoi rodzice mieli może inne plany, ale ja wiem, że twoja dusza potrzebuje czego innego i właśnie teraz to zrealizujesz. Gdybyś od czasu do czasu wysłała mi pocztówkę, jakiś swój szkic, skakałbym z radości - zapewnił z lekką nieśmiałością.
        - A gdybyś wróciła i mnie by nie było, pamiętaj, ten dom zawsze będzie twoim domem i możesz w nim zostać jak długo chcesz. A jeśli będę na miejscu, przywitam cię iście po królewsku, nieważne kiedy by to było. Na ciebie zawsze będę czekał.

        Dzień pełen wrażeń sprawił, że oboje szybko udali się na spoczynek, a następnego dnia jeszcze przed południem w pracowni poety pojawił się jego przyjaciel ze swoją muzą. Panna Alina miała na sobie piękną, zwiewną suknię w subtelnym odcieniu różu, przez którą Suoh z czułością zwracał się do niej “Panno Peonio”, gdy akurat zbierało mu się na żarty. On sam zaś miał na sobie jak zawsze proste czarne szaty. Siedział na jednej z kanap, podkładając sobie pod plecy cały stos poduszek i wyciągając przed siebie jedną nogę, tę ze sztywnym kolanem. Jadł i pił wszystko, czym go częstowano, nie szczędząc komplementów, choć też nie zachwycając się w stylu La’Virotty - dla niego wystarczającym wyrazem uznania było proste stwierdzenie “ładna filiżanka” bądź “bardzo smaczna herbata”.
        - La’Virotta, jeśli chcesz usłyszeć moją nową kompozycję, zapraszam na prapremierę za rok w Operze Królewskiej w Rododendronii. Miejsca wyprzedały się co prawda już dawno, lecz ja nadal mam kilka wolnych krzeseł w loży. Pannę również zapraszam - zwrócił się z miłym uśmiechem do Funtki, gdy Kinalali próbował subtelnie pociągnąć go za język na temat tworzonego dzieła.
        - Ależ, Suoh, znam twoje ambitne podejście do życia i stawianie sztuki powyżej własnych potrzeb, nawet tych najbardziej elementarnych, ale jak chcesz w rok skończyć coś tak… tak… monumentalnego?
        - Skąd myśl, że to coś monumentalnego?
        - Ależ! - żachnął się momentalnie Kinalali. - Po pierwszej, najdroższy miłośniku majestatu i bezkresu, ty zwyczajnie nie potrafisz inaczej, nawet gdyby poproszono cię o stworzenie, dajmy na to, melodyjki wygrywanej przy drzwiach do posiadłości arystokratycznego rodu, nie powstrzymałbyś się, by nie wepchnąć w nią chóru i całej orkiestry… Zrezygnowałbyś co najwyżej z organów.
        - O nie, to potwarz! - oburzył się teatralnie elf. - Ja NIGDY nie rezygnuję z organów. Prędzej orkiestry bym się pozbył - dodał. - No dobrze, to jeden argument, coś jeszcze?
        - Ależ gdyby to nie było coś wielkiego, nie pozwoliłbyś wyciągnąć się z pracowni - jestem przekonany, że jeśli całość dałoby się napisać przed skonaniem z głodu, zrobiłbyś to, a skoro musiałeś już opuścić swój strych, by coś zjeść, to zrobiłeś sobie dłuższą przerwę, pewnie za namową swojej drogiej muzy.
        Viritirien nic nie odpowiedział - za najlepszą odpowiedź wystarczył radosny śmiech panny Aliny.
        Nagle - nie wiadomo jakim cudem - temat rozmowy czwórki artystów zszedł na zbliżającą się podróż Yuumi. Alinę bardzo ta wieść ucieszyła.
        - Och, cudownie! - zakrzyknęła, uśmiechając się szeroko swoimi wyszminkowanymi ustami. - Gdzie się wybierasz? - dopytywała, od razu przysuwając się odrobinkę do malarki.
        - Mam pomysł! - oświadczyła, gdy dowiedziała się, że Yuumi nie ma żadnego konkretnego celu. - Może gdzieś cię podrzucimy? Z Efne udajemy się na Wybrzeże Jadeitów, jeśli południe ci odpowiada, będzie mi bardzo miło, jeśli będziesz nam towarzyszyć. Miejsca w powozie mamy dość nawet dla dodatkowych czterech osób, prawda, mistrzu Suoh? - zwróciła się do swojego partnera.
        - Hm… - Kompozytor wyglądał na szczerze rozbawionego entuzjazmem Aliny. - Tak, w istocie. Zapraszam, panno Terroto, jeśli ma panna ochotę spędzić kilka tygodni podróży w towarzystwie gburowatego muzyka i onieśmielająco utalentowanej śpiewaczki…
        - Mistrzu… - zwróciła się do niego Alina, skromnie lecz z zadowoleniem spuszczając wzrok. Była młodą dziewczyną, lecz w naturalny sposób arystokratyczną i dostojną, co dodawało jej lat poza chwilami takimi jak ta, gdy nagle odkrywała swoje dziewczęce oblicze.
        - Kiedy chciałabyś wyruszyć? - zmieniła szybko temat.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Nie było źle. Wręcz… wszystko zaczęło się powoli i przynajmniej tymczasowo układać. Tak jak burza zjawiła się niespodziewanie, tak samo bez ostrzeżenia przeminęła pozostawiając po sobie co prawda zmieniony krajobraz, ale kto wie czy nie piękniejszy niż te suche stepy spokojnej do tej pory koegzystencji dwóch artystycznych bytów. Zszargane zaufanie podnosiło coraz odważniej swoje młode listki, płatki rozkołysanych główek zrozumienia i nadziei lśniły od spadających zeń ciepłych kropelek. Ptaszki znowu zaczynały ćwierkać, a ciastka były pyszne - tyle Funcia mogła w tej chwili o nich powiedzieć.
Czy Kinalali dobierał słowa lepiej czy gorzej niż zwykle, nie miało to w tej chwili najmniejszego znaczenia. Grunt, że usłyszała to czego pragnęła, co miała nadzieję otrzymać w formie nawet nie obietnicy, a zwykłego stwierdzenia, ale o co bała się poprosić. Jeżeli Lali będzie o niej pamiętał to już będzie to dość, aby była spokojna… przynajmniej poniekąd. Na pewno będzie miała wiele spraw na głowie, ale jakoś nie sądziła, by Kinalali przestał się po niej krzątać albo przynajmniej cichutko piszczeć gdzieś w zagraconym kąciku. Zbyt wiele dla niej zrobił i znaczył, by nie wracała myślami do ich ostatnich rozmów przez długie tygodnie, jeśli nie cały czas rozłąki.
Ciepły uścisk delikatnego ciała pomógł jej ostatecznie odzyskać humor i wiarę w to, że co by się nie wydarzyło i tak zawsze będą…
Tak, na pewno będą. Przytuliła swojego szalonego poetę i zastanowiła się czy jego tajemniczy wielbiciel ogarnie to dziwaczne serce, do którego tak wyrwał się z bezwstydnym listem. Że też na Lalego właśnie coś takiego zadziałało. Gdyby to ona otrzymała podobny twór ze słów spisanych to pewnie znalazłaby autora tylko po to, aby przywalić mu w zęby, a potem nauczyć poprawnego zwracania się do kobiet. No, ale Lali kobietą nie był i ostatecznie wychodziło na to, że trafił na coś co mocno go zelektryzowało.
,,Obyś się nie dał”, pomyślała z gorącą nadzieją, że paresetletni maie potrafi się upilnować i dać w pysk natrętnym chłopom kiedy trzeba. Marną nadzieją. Że też ona, dziewczę przed swoją pierwszym w życiu flirtem, musiała martwić się o to opływające w obojnacze wdzięki stworzenie rozchwytywane od lat przez tłumy fanów każdej nacji, płci i niemal każdego wieku! Niedorzeczne!
A jakże prawdziwe.
- Nie powiem tego. - Uśmiechnęła się lekko. Co prawda kwestia ,,a nie mówiłam” pasowała do niej idealnie i pewnie dałaby jej nieco satysfakcji jako osobie sądzącej, że myśli racjonalnie, ale i pragnącej na to dowodów, jednak w tym konkretnym przypadku…
- Nie chcę mieć nawet ku temu okazji - dodała by podtrzymać stanowczość przyjaciela i pokazać, że zostawia wszystko w jego rękach nawet nie dostając przy tym nerwicy.
A tajemniczy wielbiciel ryb nie przestawał sprawiać problemów. Chociaż te logistyczne dotyczyły już w sumie jedynie poety, ona bowiem nie umiała nic poradzić na jedną wielką niewiadomą jaką była ewentualna organizacja spotkania Lalego z tym draniem.
,,Było podać adres jak ci się tak spieszyło, cholerny narwańcu”, wyrwała jej się niema uwaga skierowana do wyżej wymienionego mąciciela i w jakiś sposób nasyciła jej potrzebę komunikacji z rywalem o czas poety. Przynajmniej wiedziała już, że nie jest zbyt rozgarnięty albo przynajmniej brakuje mu którejś klepki. Ciekawe czy przy Lalim zgłupiałby jeszcze bardziej…
Hm?
Kiedy maie przypomniał sobie nagle o jutrzejszym (umówionym) spotkaniu ze swoim kompozytorskim przyjacielem i zaczął snuć ratunkowe plany poczęstunkowe, młoda z trudem powstrzymała się od docinki.
A więc nieźle się dobrali, zdezorganizowane ciapy jedne!
Zamiast tego zaczęła tylko kiwać głową i pospiesznie obmyślać czy ona nie może przypadkiem czegoś uporządkować czy przestawić, ale Lali już szalał i to całkiem i absolutnie po swojemu. No cóż… on lepiej znał gusta rzeczonego jegomościa i ostatecznie to on był gospodarzem. Ona mogła co najwyżej robić potem niewinne oczka i minę w stylu ,,ja tu tylko pomieszkuję, nie wtrącam się w sprawy reprezentacyjne”. Co prawda, to nieprawda, ale któż mógł wiedzieć. Przynajmniej ciastka będą zapakowane poprawnie, a Lali na pewno kupi rano taczkę świeżych najwyższej jakości.
Ciętość jej młodego umysłu i rodzących się w nim zdań była od dłuższej chwili na nowo bezpieczna, ale jeszcze na parę sekund musiała odwrócić je na miększą stronę. To co mówił jej przyjaciel było niezwykle ważne i chyba ostatecznie właśnie te słowa dodały jej odwagi by uczynić ten skądinąd szalony krok jakim była wyprawa nie wiadomo gdzie, nie wiadomo dokąd, nie wiadomo z kim… i odwagi, by później lub w razie czego tu wrócić. Choć przez pewien czas wolała tego nie robić. Szkoda byłoby zmarnować takie gorące przedpożegnanie i wszystkie te wycierpiane emocje. Między nią a Lalim było dobrze i należało uciec, aby tak na pewno zostało. Następnym razem gdy się zobaczą będzie już starsza i mniej dziecinna, a już na pewno nie da się tak ponieść. Może w końcu. A teraz musiała wykorzystać to, że wraz z okolicznościami zmotywował ją i pchnął w odpowiednim kierunku. Jedyne co mogła teraz dla niego zrobić to przytaknąć i zapewnić, że będzie mu wysyłać co lepsze szkice, a może i jakieś inne cudeńka, na które trafi w trakcie realizacji najbardziej szalonego planu swojego dotychczasowego życia.

Wizyta kompozytora i jego towarzyszki była zdecydowanie milsza i łatwiejsza niż się spodziewała. Denerwowała się co prawda nadal, ale będąc na "swoim" terenie mogła poratować swoje nerwy podawaniem herbaty i przekąsek, a przy tym rozmowy były całkiem swobodne, a niekiedy i szczerze zabawne. Ona przeważnie milczała, ale z zainteresowaniem przysłuchiwała się wymianie zdań między dojrzalszymi artystami i zwyczajnie cieszyła się tym, że nic się nie wylewało, nie tłukło i nie niszczyło. Pytana o coś odpowiadała krótko i grzecznie, zawsze wyglądając na nieco zaskoczoną tym, że ktoś się w ogóle do niej zwrócił. Zaczynała zastanawiać się jak da sobie radę na obcej ziemi, skoro zwykła rozmowa w mieszkaniu maie sprawiała jej tyle kłopotów. Ale decyzja była decyzją i…
Kolejne zaskoczenie.
Naprawdę mogli ją podwieźć? Ją? Po co, czemu, za ile, gdzie haczyk, na pewno to do niej mówią?
Nie no, oczywiście, że tak, przecież nie była trędowata. Chyba przeceniała swoją niezdatność do kontaktów międzyludzkich, bo dzięki Lalemu szło jej wcale nieźle, a i nigdy nie robiła jakiegoś bardzo złego wrażenia. W dodatku nie wszystkie chodzące po ziemi istoty były podstępnymi zwyrodnialcami, oszustami, którym nie można ufać i wrednymi żartownisiami lubiącymi wyrzucać wcześniej zgarniętych pasażerów gdzieś w lesie. Nie, rozumne istoty bywały normalne i o dziwo artyści nawet też. W sumie to Funcia głównie im ufała.
Pomiędzy podziękowania, niedowierzanie, a ostrzegawczy bełkot z tyłu głowy wepchnęło się całkiem praktyczne pytanie od pani Aliny - kiedy?
Na chwilę (dłuższą niż zwykle) się zawahała. Z jednej strony miała pewne plany, ale podróż od Efne do domu i z powrotem trwałaby stanowczo zbyt długo, by mogła to stanowczo zadeklarować tej dwójce, która było nie było szczęściem oferowała jej ogromną przysługę. Skoro więc miała rzucać się na tak zwane "wyprawy" to może zacząć już teraz. Do rodziców i babci napisze, a znad wybrzeża wróci możliwie szybko… tak, nie od tego wymyślono pismo, by wszystko było na gębę, a listy - by twarzą w twarz. Trzeba było wykorzystać wynalazki zamierzchłej przeszłości i nie stracić szansy zaczęcia wędrówki w towarzystwie tych całkiem miłych osób.
- Prawdę mówiąc do tej pory mi się nie spieszyło, ale mogę być gotowa w przeciągu trzech dni - odparła całkiem poważnie, dając sobie jednak czas by omówić co trzeba z dziadkiem. Przynajmniej z nim mogła teraz porozmawiać, a to, że on na pewno spanikuje i za skarby smoków nie będzie chciał jej puścić to inna sprawa. Więc dzień był dodany, aby ostudzić jego gorące protesty dzbanem chłodnej meliski i zostawić go w stanie nieco mniejszego roztrzęsienia. Chyba powoli zaczynała doceniać swój upór, bo inaczej pewnie nigdy by się z domu nie ruszyła.
- Tylko… - Przypomniało jej się nagle o Amari. Nie mogła jej zostawić, nie miała gdzie, a i potrzebowała jej jako mentalnego wsparcia (jako co że niby?). Ale zwalać tak obcym ludziom na głowę udawanego gada to chyba było za wiele. Już i tak obecność tak nietypowej bestyjki narobiła sporo problemów.
,,Ale powiedz, czego się spodziewałaś biorąc z sobą stworzenie tak wielkie, głośne i trudne do przeoczenia? Że schowasz je w razie czego do kieszeni albo powiesz «Burek, zostań w budzie, poczekaj aż wrócę?» i wepchniesz je pod opiekę pierwszemu chętnemu? No właśnie". A teraz już było za późno. Chaos był od niej poniekąd zależny i należało wywiązać się z obowiązków darmowego przewodnika po świecie.
Powiedziała więc o tym. W miarę dokładnie opisała Amari (co przypomina, że jest wielka, kapryśna i gada) oraz, że bez niej pojechać zwyczajnie nie może. Inna sprawa, że "smoczyca" pewnie dałaby radę dreptać obok powozu, a może nawet pogodzić się z losem futrzaka, który nie jest stawiany na równi z "bezsierstnymi, którzy się odziewają". Pytanie brzmiało czy samo jej towarzystwo nie będzie problemem. Czasami trudno było przewidzieć jak się zachowa i co wymyśli, a gdyby tak ściągnęła na ich dobroczyńców kłopoty, Yuumi miałaby ciężkie wyrzuty sumienia. Choć może wcale nie należało z miejsca zakładać katastrofy. Ostatecznie Amari była całkiem… no… może nie należało z miejsca zakładać katastrofy, ale właściwie czemu by nie?
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali z jednoczesnym zadowoleniem i napięciem obserwował to, jak dogadywała się panna Alina i jego droga Yuumi. Od samego początku wiedział, że nowa muza Viritiriena to osoba bardzo troskliwa, ale jej propozycja nawet jego miło zaskoczyła. Cieszył się na dodatek z tego, że Funtka jej tak od razu nie odmówiła, bo podróż w takim towarzystwie mogła być dla niej bardzo pouczająca no i przede wszystkim komfortowa - Suoh, choć na co dzień tego nie okazywał, był wręcz absurdalnie bogaty i lubił wygody, gdy tylko nie był bez reszty pochłonięty tworzeniem. Więc choć poeta nigdy jego powozu nie widział, był przekonany, że w środku było miejsce, by zmieścić jeszcze z pół tuzina pasażerów i każdy miał dla siebie wygodne miejsce siedzące.
        Alina zaś nawet nie zwracała uwagi na gospodarza, całkowicie pochłonięta czynieniem ustaleń z młodą malarką i rzadkimi konsultacjami z Viritirienem. To teoretycznie on powinien prowadzić tę rozmowę - w końcu był głównym sponsorem tej małej podróży po Alaranii,więc Alina właśnie rozporządzała jego zasobami, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Ze stoickim spokojem słuchał wymiany zdań między nimi, godząc się na wszystko delikatnym skinieniem głowy znad swojej filiżanki. Zainteresował się dopiero bardziej, gdy zaczął się temat Amari, a to można było poznać po tym, że odstawił herbatę na stolik i już tylko słuchał. Widać było, jak poruszały się jego oczy gdy próbował sobie zwizualizować wygląd bardzo nietypowej, smokopodobnej istoty. Wyraz jego twarzy pozostawał niewzruszony, za to panna Alina wyglądała na trochę przejętą. Słuchała Yuumi i tylko od czasu do czasu zerkała na kompozytora, jakby nie chcąc podejmować żadnej decyzji bez konsultacji z nim, on jednak jakby tego nie dostrzegał.
        - Mistrzu Suoh? - przywołała go w końcu, ostrożnie, jakby nie chciała przerywać jego rozmyślań. Elf wzruszył ramionami.
        - Do powozu nie wejdzie - oświadczył, jakby to miało być jedyne co miał do powiedzenia, Alina znała go jednak na tyle dobrze, że wiedziała, że należy jeszcze chwilę poczekać. Kompozytor w tym czasie sięgnął po swoją filiżankę, poprawił sztywną nogę i upił łyk herbaty.
        - Może na dach by weszła - kontynuował. - Resory są mocne, ręczę, że wytrzymają te kilkadziesiąt kamieni obciążenia. Nie wiem jednak jak konie… Najwyżej będzie musiała schodzić na podjazdach. Spokojnie, nie zamierzam jej zaprząc razem ze zwierzętami - zastrzegł, jakby ktokolwiek mógłby go o to podejrzewać.
        - Krótko mówiąc, może z nami jechać - podsumował.
        - Dziękuję, mistrzu - odpowiedziała mu rozpromieniona Alina, z czułością ujmując go za dłoń. On odwzajemnił ten gest z naturalnością cechującą osobę, która dobrze czuła się w swoim związku.

        Suoh i Alina wyszli z mieszkania Kinalalego wieczorem, spędziwszy u niego całe popołudnie - przepraszali za to, że tak się zasiedzieli, zapewniali jednak przy tym, że było im bardzo miło i przez to nie spostrzegli nawet ile czasu minęło. Kinalali zbywał ich przeprosiny - zapewniał, że sam doskonale się bawił i było mu bardzo miło. Wyraził nadzieję, że jeszcze się spotkają - może przy okazji premiery wielkiego dzieła Viritiriena - a w odpowiedzi usłyszał podobne zapewnienie z ust kompozytora.
        - Do zobaczenia za trzy dni, panno Yuumi - pożegnał się elf z przyjaciółką poety. - Podjedziemy tutaj, by łatwiej było się pannie zapakować do powozu.
        - Do zobaczenia, Yuumi! - powtórzyła po swoim mistrzu Alina, całując powietrze obok jednego i drugiego ucha dziewczyny. Widać było, że bardzo cieszyła się na towarzystwo w trakcie podróży, bo cały czas się uśmiechała.
        - Chodźmy, moja piwonio - zwrócił się do niej Viritirien, wyciągając rękę do swojej muzy. Ona doskonale pojmowała jego zamiary, pożegnała się więc szybko z gospodarzem i podeszła do Suoha, by ten mógł się wesprzeć na jej ramieniu przy schodzeniu po schodach. Szło mu pokracznie przez jego sztywną nogę, ale widać było, że obojgu się nie spieszyło.
        - Nie sądzisz, moja droga Yuumi, że to co łączy naszych niedawnych gości zasługuje na wielki szacunek i podziw? - zagadnął Lali, gdy para już zniknęła im z oczu. - Tak wiele ich dzieli, a jednocześnie tak doskonale się dogadują, widać, że mają dla siebie wiele ciepła i łączy ich relacja obejmująca umysły, serca i dusze, a jednak pewnych granic do tej pory nie zburzyli, wszak ona cały czas tytułuje go mistrzem, a on jest w stosunku do niej szarmancki w takim samym stopniu jak dla każdej innej kobiety, ni mniej ni więcej. Ich relacja przypomina nieco rodzinę, czyż nie? Panna Alina opiekuje się nim niczym siostra bądź nawet matka, a on ma do niej wielki szacunek i również wiele ciepła, widać to w jego spojrzeniu i słychać w tych nielicznych słowach. Fascynujące…
        Wypowiedziawszy ostatnie słowo Kinalali wielce się zadumał i w tym stanie obrócił się w stronę wnętrza twojego mieszkania, zapewne by gdzieś spocząć i dać się ponieść własnym myślom, zaplątał się jednak w szaty i runął jak długi, w ostatniej chwili przemieniając się w energetyczną formę by uniknąć dewastacji swojej pięknej twarzy. Gdy wrócił ponownie do postaci cielesnej, ocknął się już z rozmyślań.
        - Yuumi! - zwrócił się z radością do malarki. - Jakież to szczęśliwy zbieg okoliczności nastał. Wręcz może trochę zazdroszczę ci czasu, który spędzisz z mistrzem Viritirienem i jego muzą. Och, jakże to ekscytujące móc obserwować wielkiego twórcę w chwili, gdy powstaje jego wiekopomne dzieło! No i przede wszystkim, w jak miłym towarzystwie przyjdzie ci podróżować! Panna Alina to ze wszech miar urocza osoba, choć fizjonomię ma niezwykle wyniosłą, wręcz stworzoną, by jej profil umieszczano na kameach.

        Kolejne dni dla obojga obfitowały w wydarzenia, lecz dla każdego los miał inne plany. Wbrew temu, czego można było się spodziewać, Kinalali na moment powściągnął wodze swojej miłości i skupił się na tym, że jego przyjaciółka miała wyruszyć w podróż. Oferował jej wszelką potrzebną pomoc i wsparcie, które czasami bywało może wręcz uciążliwe. Tylko raz zdarzyło mu się rozkleić, gdy na głos rozmyślał o tym jak to będzie spotkać się ponownie, gdy ona wróci, kto wie czy za kilka miesięcy czy może nawet lat, było to jednak wzruszenie podobne do tego, które matka odczuwa, gdy jej dzieci opuszczają dom, by urządzić się na swoim.
        I w końcu nadszedł ten wielki dzień: Yuumi miała wyruszyć w drogę razem z Viritirienem i Aliną. La’Virotta z tej okazji ubrał jedną ze swoich piękniejszych szat - szmaragdową z lazurowymi wstawkami, szczodrze obszytą złotem i drobnymi cekinami. Wyglądał jak pan młody przed weselem, był jednocześnie przeszczęśliwy i zdenerwowany. Radował się na myśl, że jego przyjaciółka zobaczy świat i zdobędzie nowe doświadczenia, lecz z drugiej strony wiedział, że będzie tęsknił. O wszystkich swoich wątpliwościach i radościach mówił, o ile ona chciała słuchać, bo przecież w tym momencie to ona była najważniejsza: to ona wyruszała na swoją wielką wyprawę, więc jeśli coś miało jej pomóc, on na pewno chciał to dla niej zrobić.
        Powóz Viritiriena zajechał pod kamienicę La’Virotty z dokładnością krasnoludzkiego inżyniera - o czasie i zatrzymując się idealnie drzwi w drzwi. Ze środka natychmiast wyskoczyła panna Alina, ubrana w wygodną podróżną sukienkę bez żadnych ekstrawagancji, przywitała się ze wszystkimi i zarządziła jak woźnica ma ułożyć rzeczy malarki w kufrze na bagaże, by nic się nie zniszczyło. W tym czasie Suoh jedynie zerkał ze środka, usprawiedliwiając się, że wygramolenie się z powozu to dla niego wyzwanie, którego się nie podejmie tylko po to, aby przywitać się z La’Virottą, co poeta skwitował śmiechem i zgodził się na to, by tylko podać kompozytorowi rękę przez otwarte drzwi.
        - Możemy ruszać - oświadczyła z werwą panna Alina, gdy wszystko było już na swoim miejscu. Pożegnała się z Kinalalim, wyrażając przy tym swoją radość z możliwości poznania go, po czym spodziewając się, że Yuumi zechce zamienić jeszcze parę słów ze swoim przyjacielem, wsiadła do powozu, by zapewnić im prywatność.
        - Yuumi - maie zwrócił się do dziewczyny czułym głosem. - Pewnie już nieraz to mówiłem, że powtórzę się po raz wtóry: cieszę się, że zdecydowałaś się na tę podróż. Pamiętaj, zawsze najtrudniejszy jest pierwszy krok, a potem… potem świat staje się cudowny. Poznasz ludzi, miejsca, rzeczy i zwyczaje, których tu nigdy byś nie uświadczyła. Zmieni się twoje postrzeganie… i ty sama również w jakimś stopniu, ale wierzę, że to co w tobie najlepsze takie pozostanie. Twoje opanowanie, racjonalność, ale też wrażliwość, dzięki której zostałaś artystką. Bierz z życia to, co najlepsze, Yuumi… A jeśli zdarzy ci się o mnie czasami pomyśleć w trakcie tej podróży, będę najszczęśliwszy na świecie. Bo ja na pewno będę o tobie myśleć i czekać twojego powrotu. Szerokiej drogi, Yuumi.
        To powiedziawszy poeta nachylił się do malarki i ucałował ją w czoło, a następnie po bratersku objął. Gdy zaś się prostował, można było dostrzec jak ukradkiem ociera łezkę wzruszenia.
        - Och, byłbym zapomniał! - zawołał, zaraz sięgając do swojego karku, by rozpiąć jeden z noszonych tego dnia naszyjników. Było to subtelne dzieło, łańcuszek z niewielką zawieszką w kształcie gwiazdki.
        - Wiem, że nie przepadasz za ostentacyjną biżuterią, dlatego wydaje mi się, że to powinno przypaść ci do gustu… Tak by czasami ci o mnie przypominało i… By dodawał ci sił. Nie rzucono na niego żadnych potężnych czarów, ale sposób w jaki go zaklęto pozwala odegnać sen na jeszcze kilka godzin, gdy zachodzi taka potrzeba. Wystarczy potrzeć tą gwiazdką skronie.
        Nawet jeśli Yuumi protestowała, Kinalali na to nie zważał - zapiął łańcuszek na jej szyi i ewentualnie pozwolił, by schowała zawieszkę pod ubraniem, nim objął ją po raz kolejny, życzył szeptem powodzenia i delikatnie pchnął ją w stronę powozu. Gdy zaś ruszyli, stał jeszcze długo na ulicy i czasami machał do nich, a gdy zniknęli za rogiem, on również zniknął, rozwiewając się w złoty pył, który wiatr uniósł ku niebu.

Ciąg dalszy: Kinalali
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Czasami dni mijały tak wolno, że miało się tępe wrażenie mentalnego przeniesienia do ślimakladnii i oberwania w głowę pałką-tempotką, a niekiedy gnały tak szalenie, że co mrugnięcie było się w innym miejscu i robiło się tysiąc różnych rzeczy. Chwile od wizyty kompozytora i umówienia się na podwózkę do samego wyjazdu były dla Funci czymś pomiędzy dwoma skrajnościami, z tendencją do nagłych zmian i skoków, przez co raz była zmęczona natłokiem wrażeń, a raz ich brakiem. Spakowała się stosunkowo szybko, bo i klimat wybrzeża i pora roku sprzyjała sprawnemu wyborowi kilku lekkich ciuszków i jednego okrycia awaryjnego, biżuterii do upchnięcia żadnej nie miała, przybory rysunkowe już w zasadzie były ładnie przygotowane, a wygrzebanie małej podręcznej torby i praktycznego zestawu szalonego podróżnika typu krzesiwo, paski skórzane i menażka to była kwestia jednego przebiegnięcia się do domu dziadka i otwarcia szafy. Największym problemem dla młodej artystki było wybranie książek. Miała mnóstwo do przeczytania i żadnej nie chciała pozostawić, ale musiała być gotowa na dźwiganie własnego bagażu więc musiała gwałtownie ograniczyć ich ilość. Najłatwiej było zrezygnować z beletrystyki, poezji właściwie od początku nie brała pod uwagę, ale została mnogość podręczników, z których każdy kusił zmysłowym szeptem obiecującym rozległe poszerzenie horyzontów i nabycie niezwykłych umiejętności zwiększających wartość na rynku istnienia.
Ciężko było wybrać.
Ostatecznie, po wielu wewnętrznych kłótniach i debatach, dogłębnych analizach przyszłej pogody, humorów i upływu czasu, a także siły własnych włókien mięśniowych i oporu Amari, Funtka wybrała kilku kandydatów do towarzystwa, po czym z gromady owej na oślep wyłoniła pięciu szczęśliwców. Dwóch potem wymieniała, ale liczył się efekt, a ten osiągnęła jaki chciała.
Po trudnej sztuce pakowania, wraz z myślami krążącymi wokół kompozytora i jego muzy, dziewczynie zostało już tylko omówić plany z dziadkiem i spotkać się po raz ostatni (przed wyjazdem) z Piratem, Miminettą oraz elfim tłumaczem, z którymi w sumie miała nadzieję, że pobędzie jednak trochę dłużej skoro już zaczęli się dogadywać, ale jakoś nie wyszło.
Idąc żwawo przez Efeńskie ulice i w duchu żegnając się z nimi nawet całkiem czule, wspominała słowa, które Kinalali wypowiedział kiedy tak zwany mistrz Viritirien i panna Alina opuścili jego mieszkanie. To faktycznie wspaniale, że będzie miała okazję podróżować w ich towarzystwie. Nigdy nie sądziła, że trafi jej się taka okazja. Ona, która za przyjaciela miała przecież wielkiego poetę! Ale nie, to nadal była niespodzianka. Lali w jej oczach był zwyczajnie zbyt lalowaty, by stale pamiętać o tym, że to również przegenialny artysta, a samą siebie postrzegała raczej jako jego niewiele znaczący w świecie cień lub pesteczkę na talerzu chwały i obfitości pochwał, którymi się delektował. Taką niepomarszczoną jeszcze rodzynkę. Mogła więc i powinna cieszyć się z okazji jaka jej się trafiła, a także odetchnąć z ulgą, skoro nawet Amari nie była powodem, by rezygnować z wygodnego i zdaje się bezpiecznego środka transportu.
Denerwowała się jedynie co smoczyca wymyśli w drodze oraz co pójdzie nie tak… obecność kompozytora jednak mocną ją krępowała, już czuła jak będzie ją ściskać w żołądku. Z drugiej strony panna Alina wydawała się ją lubić i bardzo dobrze działała na postrzępione nerwy. Tak, razem z nią mogła dać radę. Musi, skoro zdecydowała się na ten pierwszy krok (czy też drugi, jeżeli za pierwszy uznać ucieczkę ze szkoły). I tak jak powiedział Lali - relacja tej dwójki też była stabilna i godna szacunku. Funci także bardzo przypadła do gustu, a jednocześnie czuła, że nie będzie w trasie jedynie trzecim kołem u wozu. Jaka to była odmiana po tym co zobaczyła u Kinalalego! Jeżeli miała być szczera to mistrz Viritirien i panna Alina prezentowała sobą coś co podziwiała, a Lali i jego tajemniczy koleś w zasadzie nadal wywoływali u niej jedynie niepokój i irytację, a może nawet i odrobinę zawodu. Nie umiała nazwać tej fascynacji ani piękną, ani zdrową i w sumie najbardziej to chciała o niej zapomnieć. Dlatego też jakoś wyjątkowo łatwo było jej pogodzić się z faktem, że przez dłuższy czas nie zobaczy mieszkania maie. W sumie i tak wpadała tam tylko w przerwach od nauki, powinna się przyzwyczaić. Próbowała też skupić się na wszystkim tym ładnym co Kinalali jej powiedział i co naobiecywał. Bardzo chciała wierzyć w ślicznie dobrane i gorące słowa, ale coś w jej głowie szeptało cicho, że w czym jak w czym, ale zawodowy poeta w paplaniu jest dobry. Być może znała go jednak za krótko, by z zamkniętymi oczami i z pełną ufnością stwierdzić, że są prawdziwe. Były jednak miłe i to musiało wystarczyć jej sceptycznej naturze. Jego życie jego życiem, a jej z kolei należało do niej. Nie należało ich ze sobą mieszać bardziej niż to konieczne.

Negocjacje z dziadkiem poszły opornie. Ze wszystkich jej logicznych argumentów odnośnie wyjazdu przemawiał do niego tylko ten, że zapewne nauczy się jakiejś kobiecej pracy i jak wróci będzie jeszcze bardziej gospodarna niż była i w ogóle wymarzona żona dla jakiegoś miłego chłopa. Co prawda tak tego nie ujęła, ale staruszek umyślił sobie co chciał i właśnie te fantazje o dobrze wydanej kurci domowej rozpogodziły srogo-strapiony wyraz potężnej twarzy. Poza tym kowal był chyba świadom, że ostatecznie decyzja nie należy do niego, a do rodziców wnuczki, a oni z kolei najpewniej zgodzą się na jej szalone wymysły… no co to się porobiło! Kiedyś z domu to gnali chłopcy żeby liznąć przygód i wypatrzeć sobie kobitę na sąsiedniej wiosce, a teraz to młode panny tak bez asysty ruszały same w brutalny, męski świat… niech będzie, że jego małej towarzyszył wielki skrzydlaty stwór, ale toto nawet płci nie miało zdefiniowanej - jakim cudem mogłoby się do czegoś przydać!? No ale co zrobić? Cały dzień dyskusji zakończył się bezsilną zgodą na wyjazd dziewczynki do innego miasta. Ostatecznie podróżować będzie z szanowanymi (chyba) ludźmi i nie będzie sama plątać się po krzakach. O zgrozo już to z resztą zrobiła idąc do Efne z Kryształowego Królestwa, ale po kiego powtarzać takie ryzykowne głupstwa? Tak czy inaczej senior rodu pozwolenie wydał i miał kolejny powód do zmartwień. Choć gdzieś tam w środku, gdzieś głęboko był też szalenie dumny. To była krew Terottów! Kiedy coś sobie umyślili to nic nie mogło ich powstrzymać. Ha!

Powodów do dumy nie miał za to Pirat, zostało mu tylko niedowierzanie i spora doza smutku. Dopiero co upatrzył sobie koleżankę, z którą tak dobrze mu się rozmawiało! Nie zdążyli zrobić jeszcze tylu rzeczy, które miał w planach! Chciał jej i Lantowi pokazać tyle miejsc, tyle opowiedzieć… dlaczego miał nie mieć do tego okazji? Bolało go to tym bardziej, że już niedługo oficjalnie uznany będzie za dorosłego i skończą się szanse na ucieczki i zabawy w mieście. Do tego czasu pragnął zaznać jeszcze trochę mało odpowiedzialnej radości i zwyczajnie spędzać czas z tymi, którym niedługo nie będzie mu wypadało się skłonić, a co dopiero porozmawiać jak człowiek z człowiekiem. Ale choć porozumienie i mnóstwo frajdy było na wyciągnięcie ręki, ona i tak wyjeżdżała. Najwidoczniej nie był powodem, by trzymała się tego miejsca, to… nic dziwnego. Ostatecznie poszaleje trochę z Lantellem! Trzeba i jego trochę rozerwać, bo przecież taki nerwowy to chłopak, że to aż szkoda… tak, wielka szkoda byłoby się nim nie zająć. Poza tym zawsze otrząsał się szybko. Początkowy szok i melancholię szybko zastąpiło żywe zainteresowanie i podziw. Domagał się pamięci i jakiejś pamiątki wysłanej znad brzegu. Aż żałował, że nie może pojechać z nią. To by była zabawa! A niech to, że pierwsza zobaczy morze…
Dał Funci na pożegnanie co mógł - niewielką choć szczerą przypominajkę o jego istnieniu i roziskrzone spojrzenie spragnionych przygody, nadal chłopięcych oczu. Uśmiechu też jej nie żałował i zapewnił, że przypilnuje miasta dopóki nie wróci, może być więc spokojna. skubaniec poprawił jej humor.

Z Miminettą poszło o dziwo najgorzej. Malarka dotychczas nie zwracająca większej uwagi na Funciowe przepychanki od miasta do miasta nagle poczuła w sobie chyba zbyt silne opiekuńcze instynkty, gdyż kategorycznie oświadczyło, że młodą porąbało, a jeśli nie to porąbie w drodze i to banda szalonych leśników. Pobladła i o mało nie rzuciła kanapkami widząc tę wizję przed oczami, ale w jej stylu było bardziej stanowcze ględzenie i potrząsanie nieszczęśnikami będącymi w zasięgu jej rąk, toteż na tym się później skupiła. Takiej szalonej i głośnej dyskusji Yuumi jeszcze w swoim życiu nie miała. Była zdumiona jak bardzo musiała walczyć, by Mimi, dotychczas raczej odległa znajoma zechciała puścić ją w świat, co w sumie nie było nawet jej sprawą i do czego nie powinna przykładać większej wagi. Ale obfita brunetka już swoje wiedziała. Mianowicie to, że Funcia jest niewinnym, przeuroczym i bezbronnym stworzeniem i powinna siedzieć tu i kokietować Pirata, bo taki był jej podlotkowy obowiązek. Byliby taką uroczą parą! Ale nawet pomijając te dzikie fantazje miała swoje powody, by nie puszczać Yuumiś. Po pierwsze miała pewne plany wobec niej. Chciała trochę poćwiczyć projektowanie i już brała się za kolejną sukienkę, a tu nagle modelka jej ucieka! Poza tym ostatnio parę jej drogich kumpelek wyjechało, a gdyby tak trochę pomajstrować przy Funci wieczory pozbawione mężczyzn wcale nie musiałyby być takie samotne. Była już w takim wieku, że dało się z nią jak z człowiekiem poplotkować, a nawet bardziej! No i poza miastem faktycznie mogło być niebezpiecznie, zwłaszcza jeśli miało się świetne ciało (jak ona miała) lub trochę uroku i wibracje wątłej, a obładowanej drogocennymi bagażami łatwej ofiary (co miała Yuumiś). Nie, to było za wiele. Niestety młoda wzięła malarkę z zaskoczenia i do wyjazdu został już tylko jeden dzień. No nawet gdyby zakosiłaby jej wszystkie ubrania już nic by to nie dało… ale i tak wcale się z tą nagłą decyzją nie pogodziła.

Lant z kolei miał swoje własne problemy. Jak zwykle zresztą.

Dzień wyjazdu był dla Yuumi wyjątkowy. Powietrze zdawało jej się lekkie i czyste - pachniało wiatrem i lasem iglastym, a wszystko dookoła było jakby niezwykle wyraźne i żywe w kolorach poranka, choć niebo spowijały lekkie chmury. Czuła wyraźną ekscytację i niewiele mniej zdenerwowania, ale mało co w jej powierzchowności zdradzało jak bardzo to wszystko na nią wpływa. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Bagażu zabrała niewiele - jedną większą torbę podróżną i jedną podręczną, którą pragnęła mieć cały czas przy sobie. Nie pozwoliła sobie na więcej fanaberii, uważając, że zwyczajnie większych luksusów nie udźwignie. Przywitała się z mobilnymi dobroczyńcami wyjątkowo przyjemnym, choć płochliwym jak dziki zajączek uśmiechem i zaczęła myśleć, że panna Alina faktycznie jest godna wszelkiego podziwu. Zdecydowanie była w typie Yuumi jeżeli chodzi o sposób bycia, a takich osób w otoczeniu młodej artystki tak naprawdę było raczej niewiele. Sam kompozytor wylądował w gronie ‘dziwkaków z dużym dorobkiem’, ale nie był figurą odstraszającą dziewczynę - raczej spokojny i powściągliwy też był osobą, z którą Funcia mogła się bez większego chyba problemu dogadać.
Najpierw jednak, nim miała przetestować swoje zdolności zostały jej ostatnie słowa do wymienienia z Kinalalim. Ostatnio dużo się działo i chyba ich drogi musiały się w końcu rozejść. Była już z tym pogodzona na tyle, że faktycznie cieszyła się z wyjazdu bardziej niż żałowała tego co było składową ostatnich dni. Może dnia zakochanych szczerze nie znosiła od tego momentu, ale co jej po tym. Teraz nastał dużo lepszy poranek!
Gotowa do drogi słuchała Kinalalego ze spokojnym, lekkim uśmiechem, coś jakby grymasem harmonijnego zamyślenia. Nowe zwyczaje, miejsca i rzeczy… tak, dokładnie tak. To chciała zobaczyć! Wyjątkowo spokojnie dała się w końcu ucałować i objąć, choć ze swojej strony nie odwzajemniła uścisku całkiem przytomnie. Coś tam pokiwała głową, coś znowu przytaknęła… wybudziła się z tego stanu, gdy poeta zaoferował, nie - wepchnął w jej posiadanie zaczarowany łańcuszek. Praktyczny prezent! Po jej zdumionej twarzy i zaciekawionych czekoladowych oczach widać było, że bardzo się z niego cieszy, choć faktycznie zaraz ukryła go pod ubraniem. Potem jeszcze jeden uścisk i to w sumie tyle. Koniec. Odwróciła się od przyjaciela czując, że jej życie już raczej nie będzie takie samo i chyba nieco trwożnie, ale jednak radując się z tego powodu. Może nieco ironicznym tonem, ale i ona na odchodnym złożyła Lalemu życzenia powodzenia i wsiadła do powozu, by umościć się naprzeciw panny Aliny i jeszcze raz sprawdzić czy aby na pewno wszystko co potrzebne wpakowała do swojej torebki.
Kiedy wyjeżdżali z miasta dołączyła się do nich Amari. Było z nią nieco zamieszania i trochę chaotycznego przedstawiania, ale kiedy już wepchnęła głowę do powozu i nachalnie obwąchała kompozytora była usatysfakcjonowana na tyle, że niemal bez oporów weszła na dach, trwożąc Funcię, kiedy niechcący gibnęła powozem. Popisywała się jednak wyjątkową uprzejmością i niemal wytrawnymi manierami przez pierwsze chwile, co dawało nadzieję, że będzie kontynuować owo przedstawienie i przez następne dni. Właściwie w jakiś sposób wydawała się zachwycona i niedługo jej pozytywne nastawienie zaczęło udzielać się młodej artystce. Dopełnieniem zaś początku podróży był nagły gwizd i odległy widok galopującego w ich stronę wielkiego konia, szarej bestii z Piratem na grzbiecie. Ten zaś w najlepsze i bez skrępowania machał swoją piracką czapeczką, a kiedy zrównał się z powozem skłonił się na siedząco i wręczył Yuumi przez okienko jeden polny kwiatek. Wrażenie było tak bajkowe i niesamowite, że żadna z kobiet siedzących w wozie nie odezwała się, aż Pirat ukłoniwszy się raz jeszcze odchylił się od okienka i powoli zniknął w chłodnej porannej mgiełce pożerającej łąkę, by towarzyszyć im jeszcze przez pewien czas, niewidoczny i niesłyszany przez nikogo. Nikogo poza czatującą na dachu, prawdziwie czujną Amari, która zwinnym ruchem podkradła mu już kapelusik i teraz, ciesząc się sukcesem, wypatrywała kolejnych młodzieńców z darami. Nie podejrzewała nawet, że pod roześmianym wzrokiem Aliny Funcia przeżywa teraz prawdziwe katusze, czerwieniąc się i blednąc na zmianę, nie umiejąc żadnym logicznym zdaniem wyjaśnić tego co się stało, aż wreszcie zmieszane emocje przerodziły się w szczery śmiech i kto wie - może nawet początek nowej, kobiecej przyjaźni.

Ciąg dalszy - Funtka
Zablokowany

Wróć do „Efne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości