Efne[mieszkanie Kinalalego] Ja Cię kocham, a Ty...

Miasto założone na cześć córki króla Bedusa, która w wieku dziesięciu lat oddała swój wzrok za lud. Uratowała go od zniszczenia. Efne otaczają liczne lasy, góry oraz wzgórza graniczące z Pustynią Nanher.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Pewną ulgę stanowiło dla maie, że nie tylko on musiał ostrożnie poruszać się po warsztacie pana Terotto, jednak zaraz to przyjemne uczucie przemieniło się we współczucie - biedny Chaos, był zupełnie niedostosowany do życia w mieście z jego za małymi drzwiami, za ciasnymi pokojami i za wąskimi klatkami schodowymi. Był co prawda zwinny i giętki, więc w wiele miejsc był pewnie w stanie się wpasować, lecz czy byłoby mu w tej pozycji wygodnie? Z pewnością nie, a w każdym razie nie na dłuższą metę. To wprawiło poetę w pewne zatroskanie - nie mogło być tak, by przyjaciel Yuumi miał żyć pod nieustanną presją, że coś zniszczy, gdzieś się nie zmieści, utknie. Trzeba było temu zaradzić… Ale nie teraz, jeszcze nie. Teraz był czas, aby bliscy Funtki zapoznali się z jej nowym przyjacielem, a to wymagało poświęceń z obu stron, gdzie jedna była narażona na przebywanie w ciasnym pomieszczeniu, a druga na przebywanie z czymś, co wymykało się prostej wizji świata. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo.
        Kinalali w saloniku od razu zajął miejsce przy stole, tak by nikomu nie stać na drodze. Nim jednak przysunął się wraz z siedziskiem, zatroszczył się o swoją szatę, aby nie przystawić jej którąkolwiek z nóg, bo to mogłoby się źle skończyć - delikatny materiał mógł się podrzeć, pobrudzić albo po prostu naciągnąć i poeta zostałby rozebrany wbrew własnej woli, co nie przeszkadzałoby jemu, a raczej towarzystwu. Po co robić wokół siebie aferę? No właśnie… Dlatego maie zebrał cały nadmiarowy materiał wokół siebie i dopiero wtedy przysunął się do stołu. Splecione dłonie oparł na blacie i po prostu patrzył na to co wyprawiała Amari, a co jakiś czas zerkał też na dziadka i wnuczkę, którzy dyskutowali tuż przed jego twarzą. Słuchał ich oczywiście cały czas, lecz nie miał nic do dodania - Yuumi jednak najlepiej radziła sobie z przekonywaniem swojego dziadka do różnych nietypowych pomysłów, lepiej znała jego tok rozumowania niż uduchowiony, histeryczny maie.
        La’Virotta nagle jakby lekko się spiął, zaraz jednak odzyskał rezon - nie mógł się zdradzić ze swoimi myślami. A pomyślał sobie ni mniej ni więcej, tylko że stary Terotto doskonale nagina świat do swojego pojmowania i tłumaczy za Funtkę to, z czego powinna tłumaczyć się ona. To miało same zalety dla obu stron, bo młoda malarka nie musiała się gimnastykować z wyłuszczaniem dziadkowi całej sprawy, a on był spokojny o jej dobro i zdrowie, zarówno psychiczne jak i fizyczne. Poeta wolał też zachować dla siebie spostrzeżenie, że Yuumi swoją artystyczną duszę odziedziczyła właśnie po elfiej części rodziny - z tym dziadek z pewnością by się nie pogodził i jeszcze by się o to pokłócili…
        Pytanie o to czy poeta jest głodny padało za każdym razem. Kinalali przy pierwszych spotkaniach odpowiadał zgodnie z prawdą, że nie, lecz Terotto był po pierwsze gościnnym gospodarzem, a po drugie mężczyzną, który nie mógł patrzeć na taką chudzinę jak poeta bez odczuwania silnej potrzeby nadania mu większej masy, zarówno tłuszczowej jak i mięśniowej. Wtedy to poeta kilkakrotnie ponawiał podejście do wytłumaczenia dziadkowi Yuumi, że jego rasa nie musi jeść by żyć, bo energię czerpali skądinąd, z żywiołów, z których się składali - w przypadku tego konkretnego maie powietrza. I to był chyba największy błąd w retoryce poety, bo jak to tak, żywić się powietrzem? Owszem, mawiało się tak o dziewczętach nadmiernie dbających o linię bądź o zakochanych, którzy nie potrzebowali jedzenia by żyć, była to jednak metafora, a tak naprawdę jeść trzeba! Terotto więc uznał wyjaśnienia La’Virotty za jeden z wielu przykładów jego nadmiernego uduchowienia i nalegał aż poeta musiał się zgodzić, czy to po to by nie rozzłościć gospodarza bądź jego wnuczki, czy też po to, by nie prowadzić takiej bezproduktywnej dyskusji do bladego świtu. Od tamtej pory też Lali zawsze zgadzał się na poczęstunek, nawet jeśli ten miał być przygotowywany specjalnie ze względu na niego - jedyne co mógł zrobić, to zapewnić, że nie trzeba się kłopotać i wystarczą jakieś owoce albo kromka chleba.
        Gdy więc Kinalali zgodził się z gospodarzem i ten poszedł do kuchni, maie nie omieszkał wykorzystać tego momentu i zaraz zwrócił się do Yuumi.
        - Los rozdał ci tego dnia niespodziewanie pomyślne karty, moja droga przyjaciółko - zauważył cicho, lecz z nieskrywanym zadowoleniem. Zerknął jednak wymownie w stronę Amari nim podjął rozmowę, na dodatek nachylił się w tym momencie w dość konspiracyjny sposób do Yuumi.
        - Jak dobrze wiesz moja pamięć jest dobra, lecz krótkotrwała, wiedz jednak, że przyszła mi do głowy pewna kwestia związana z ulokowaniem naszego pięknego monarszego smoka, wrócimy jednak do tego w stosowniejszej chwili - zagaił, nim dziewczyna zmieniła temat i wspomniała ich biednego przyjaciela, który poprzedniej nocy miał wątpliwą zapewne przyjemność zamienić się z poetą ciałami. La’Virotta dramatycznie westchnął.
        - Tak, tak - mruknął jakby sam do siebie. - Również zauważyłem jego brak, liczę jednak, że nie jest on związany z ostatnimi wydarzeniami, a raczej jest to zbieg okoliczności i wkrótce zobaczymy go jak staje w progu po zakończeniu małego spaceru po mieście, oczywiście w sprawach związanych z pracą… Ponadto przekonuję sam siebie i może faktycznie mam rację, że twój dziadek nie byłby tak spokojny, gdyby Leo nie zjawił się rano w kuźni, nieprawdaż?
        Yuumi zupełnie niepotrzebnie rozważała duszenie w sobie tej konkretnej troski, zresztą, większością swoich trosk mogła podzielić się z maie - wszak od tego był jej przyjacielem, by ich wysłuchiwać i na ile mógł pomagać w zażegnaniu. Teraz na przykład był przekonany, że dobrał odpowiednie argumenty, by ukoić jej nerwy, nie miał jednak okazji uzyskać od malarki potwierdzenia, gdyż jej dziadek zaraz wrócił z kuchni i zajął się sprawą znacznie przyziemniejszą, niż zdrowie psychiczne jego terminatora. Kinalali po raz kolejny wycofał się w tym momencie z dyskusji - nie jego sprawą było na czym podany zostanie posiłek dla Amari.
        - Och! - zakrzyknął radośnie maie, gdy drzwi do saloniku stanęły otworem i oczom wszystkich ukazał się Leo, o którego nie tak dawno się zamartwiali. Poeta nie wstał, by się z nim przywitać, bo to stworzyłoby niepotrzebne zamieszanie, zaraz zresztą do młodego kowala doskoczył Amari ze swoją urzekającą bezczelnością. Lali obserwował tę scenkę z uśmiechem, wspierając brodę na wierzchu dłoni. Czekał aż zamieszanie minie, bo nie miał ochoty z nikim się przekrzykiwać, jego mimika zresztą wystarczyła, aby zrozumieć co chciałby powiedzieć. Na przykład wyraźnie poczuł się dotknięty uwagą o tym, że nie dają mu spokoju od poprzedniego wieczoru. Gdyby rozmowa toczyła się w spokojniejszych warunkach, w cztery oczy, z pewnością wytknąłby, że to on sam się w to wpakował, przychodząc bez zapowiedzi i angażując tak bardzo w całe zamieszanie z nieszczęśliwie zakochanym rzeźbiarzem. Nie miał jednak dobrej okazji by się wtrącić w celu wylania swoich żali, a potem już temat uległ gwałtownej zmianie, a wraz z nim emocje La’Virotty. Słysząc po raz kolejny to samo pytanie i uznając siebie za swego rodzaju eksperta, postanowił zabrać głos.
        - Tak, Amari, Leo jest ładny - zapewnił. - Cechuje go jednakże uroda niepodobna księciom i bohaterom, a raczej powierzchowność młodego mężczyzny, który da szczęście kobiecie dobrej i ciepłej, jego piękne wnętrze odbija się na jego obliczu niczym w rozchylonych płatkach polnych kwiatów, które czarują obserwatora mimo pozornego braku szlachetności… Jest ładny - podsumował, gdyż dotarło do niego, że nie jest w grupie odbiorców, którzy połapaliby się w jego zawiłych metaforach. Później zaś zaraz zwrócił uwagę na Leo, o którym przed chwilą powiedział tyle miłych słów. Obdarzył go ciepłym uśmiechem, któremu towarzyszyło lekkie przekrzywienie głowy - widać było, że troska młodego kowala bardzo przyjemnie go połechtała.
        - Wszystko jest w jak najlepszym porządku, mój dobroduszny przyjacielu - zapewnił chłopaka. - Jestem w pełni sił fizycznych i umysłowych, czuję się doskonale. Dręczyła mnie jednak troska o twoje samopoczucie, tak strasznie mi wstyd, że wczorajszego wieczoru tak sromotnie przegrałem z własnymi emocjami i pozwoliłem, by wysłały mnie do krainy nieświadomości nim upewniłem się, że z tobą również wszystko w porządku. Jak twoje samopoczucie? Nie… uszkodziłem cię zanadto? Oczywiście nie bym uważał, że tak imponujące młode ciało można było łatwo uszkodzić, jednakże znając moje braki gracji nie mogłem niczego wykluczyć. Miłym uczuciem tak zupełnie swoją drogą było doświadczyć jak to jest być prawdziwym mężczyzną, takim który samą swoją sylwetką jasno manifestuje kim jest i tylko to wystarczy, by zaimponować kobiecie… - rozmarzył się poeta, zupełnie nie biorąc poprawki na to, że mógł kowala wprawiać w zakłopotanie.
        - Och, właśnie - zreflektował się nagle Kinalali. - Yuumi, zważywszy na niesprzyjające warunki, jakich doświadcza w tym momencie Amari, jestem zdania iż słusznym rozwiązaniem byłoby, aby nasza piękna przyjaciółka zatrzymała się w mojej pracowni, chociaż na jakiś czas, nim ewentualnie znajdzie się coś stosowniejszego. Mam co prawda jeden pokój do dyspozycji, jednakże jest on bezsprzecznie bardziej przestronny niż dom twojego dziadka. Ponadto zawsze w odwodzie pozostaje taras, na którym również można wypoczywać w te piękne, ciepłe noce.
        Kinalali znów mówił tym bardzo uprzejmym tonem, który jednocześnie świadczył o jego absolutnym braku zgody dla sprzeciwu - miał rację i koniec. Jedyną szansą, by przekonać go do zmiany zdania, było wskazanie trzeciej opcji… Albo sprzeciw pana Terotto, z którym poeta nie śmiałby dyskutować, na dodatek w jego własnym domu.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Dziewczyna ledwo powstrzymywała grymas jawnego rozbawienia kiedy słuchała poety mówiącego o młodym kowalu. Albo raczej widząc minę tego ostatniego. Leo miał najwidoczniej niezwykłe pokłady wrodzonej skromności, bo jakoś w głowie mu się nie mieściło, że można by w stosunku do niego użyć takich określeń jakie właśnie wybierał z swoich pokaźnych zapasów Kinalali. Blondyn umiał pominąć fakt, iż słowa wypowiada drugi mężczyzna - ostatecznie maie był poetą i w dodatku… no sobą, więc to nieco łagodziło wydźwięk krępującej sytuacji, ale mimo wszystko z każdym kolejnym słowem stawał się coraz bardziej skrępowany.
Biedak aż schylił głowę i uciekł w bok spojrzeniem, wyraźnie nie wiedząc jak się zachować. Nie umiał tego wywodu ani przerwać ani słuchać, lecz niestety ostatecznie to drugie działało samo z siebie. Rumieniąc się na twarzy i uszach w końcu zaniechał mentalnego oporu i dla równowagi (czy też rozproszenia uwagi) zerknął na Amari.
Ta z początku miała podobnie zszokowaną minę co on, ale teraz w skupieniu i zamyśleniu słuchała poety od czasu do czasu kiwając głową lub przekręcając ją na boki. Nie wszystko dobrze zrozumiała. Nie żeby użyte wyrazy były jakoś nadspodziewanie trudne - znaczenie każdego z nich z osobna nawet pojmowała, ale razem… nie przyzwyczaiła się jeszcze do rodzaju wypowiedzi poety. Ostatnimi czasy przebywała głównie w towarzystwie Yuumi, ona zaś mówiła niewiele i zazwyczaj prosto. Prościej nawet niż pozwalałyby jej na to możliwości intelektualne, ale uparcie trwała przy tym systemie i nie było nawet mowy o dyskusji.
Ale im dalej w las, tym łatwiej było jej się połapać. Wszystko składało się w końcu w jakąś sensowną całość, którą można było przyjąć nawet na wyczucie. A robienie rzeczy na wyczucie całkiem nieźle smoczycy wychodziło. Przybrała minę świadczącą o zdecydowanie większym zrozumieniu niż na początku i analizowała dalej, zapominając na chwilę o tym, co chciała wyciągnąć spod szafki.

Przy ostatnich zdaniach na swój temat Leo był już właściwie znokautowany. Siedział, niepewny czy ma patrzeć na Kinalalego i uświadomić mu, że lepiej by było gdyby nie mówił takich rzeczy, czy cicho przyjąć ten dziwny rodzaj komplementu i okazać chociaż minimum wdzięczności. W końcu było nie było Lali nie mówił nic nieprzyjemnego… tylko, że w ogóle mówił i w tym tkwił cały szkopuł.
- Mi też nic nie jest - zapewnił w końcu z nieco niemrawym uśmiechem. Czuł się co prawda dziś rano nieco poobijany, ale nie zwalałby tego na Kinalalego. Ostatecznie z ciałem poety działy się gorsze rzeczy, a na nim głównie rozwalała się Miminetta. Ona zaś była zdecydowanie za mało kanciasta by stanowić dla niego jakieś zagrożenie (chyba, że moralne). Z Berlotem właściwie się nie pobił. Musiał zwyczajnie na coś wpaść przy okazji zamieszania czy jeszcze czegoś innego. Ale czuł się dobrze.
Przynajmniej póki Lali nie mówił o nim za dużo. Już wczoraj się nasłuchał i co najgorsze nie tylko on, ale i duża część zgromadzonych, o czym pragnął jak najszybciej zapomnieć.
Całe szczęście dziś w pomieszczeniu poza ich dwójką byli tylko smokocoś i Yuumi no i niestety także stary Terotto…
Ten w pewnym momencie obrzucił Kinalalego spojrzeniem bardzo mało aprobującym i pełnym wyraźnego zniesmaczenia. Nie mógł co prawda wiedzieć o czym konkretnie poeta bredzi (nie był świadkiem wydarzeń wczorajszej nocy), ale samo ,,imponujące młode ciało” skierowane w stronę osoby tej samej płci było jego zdaniem wystarczającym powodem, by się oburzyć. Oczywiście, zgadzał się co do tego, że jego czeladnik mógł się pochwalić muskulaturą wystarczającą by uchodzić za zdrowego, porządnego mężczyznę, ale jeśli koniecznie trzeba było o tym wspominać można to było zrobić jakoś subtelniej. Walnąć go po plecach i stwierdzić na przykład ,,niebrzydki jesteś”, no. Ale nie wyskakiwać z jakimś ,,imponującym ciałem” i to jeszcze przy stole!
Doprawdy, że też po mieście plątało się tylu dziwaków, a jego malutka Yuumiś musiała zaprzyjaźnić się akurat z jednym z nich. Już on znalazłby dla niej lepsze towarzystwo. W sumie w Terrot właśnie takie było. Na pewno miała tam jakiś rówieśników o zdrowszych skłonnościach. Kryształowe Królestwo wykluczał, bo tam nie mogło żyć nic innego jak tylko elfi artyści czy inne mądraluchy, ale jeszcze była ich rodzinna miejscowość! Tak, tak - każda większa wioska lepsza była od miasta. Na wsi bowiem zawsze co prawda trafiał się ten jeden głupek czy wariat, ale na miejskim rynku trudno było w ogóle spotkać kogoś normalnego.
Zniknął ponownie w kuchni, by tego nie słuchać i przynieść wszystkim zupy. Yuumi chciała mu pomóc, ale została usadzona, co zresztą umożliwiło dalsze omawianie planów związanych z Amari.
Ta, słysząc swoje imię pochyliła głowę nad stołem. Teraz już mogła, skoro wiedziała, że to niebieskookie jest ładne.
I znów nie do końca wiedziała o co chodzi. Nigdy nie widziała "pracowni" Wywrotki. Popatrzyła na dwoje swoich przewodników, ale oni zdawali się ze sobą zgadzać. W końcu Yuumiś się odezwała:
- Na pewno nie będzie ci to przeszkadzać? - Chciała się upewnić. Nie mogła przy Chaosie dodać ,,To może być uciążliwy lokator”, ale rzuciła Kinalalemu spojrzenie, które na pewno powiedziało mu wszystko. Nie zamierzała się jednak kłócić i z tym planem maie w pełni korzystając z jego dobroci, a także uporu. Przynajmniej dzięki niemu nie miała potem tak dużych wyrzutów, że wpakowała w coś przyjaciela wbrew jego woli.
Z jego propozycji ucieszył się także Leo. Co prawda zniósłby obecność dziwnego stwora gdyby było potrzeba, ale o wiele chętniej pozbyłby się go z miejsca pracy. Na pewno z Kinalalim rogaty lepiej się dogada.
Widząc te pełną spokoju aprobatę Amari straciła zainteresowanie dalszą rozmową i skupiła się na dyskretnym szuraniu pazurem po deskach pod kredensem. Chciała wyciągnąć to błyszczące i w końcu się temu przyjrzeć.

Jakąż to nieugiętością i zawziętością musiał cechować się stary kowal, skoro mimo wielokrotnych już protestów i tym razem uraczył wszystkich gości dokładnie takimi samymi porcjami jadła. Porcjami dobitnie świadczącymi o tym, że to ,,trochę zupy”, które mu zostało zajmowało przynajmniej pół kotła. Porcjami dobrymi może dla Leo czy Amari, ale przerażającymi swym ogromem Funcię i Kinalalego. Nie mogli jednak odmówić. Nie mieli najmniejszych szans, a dziadek dodatkowo patrzył na nich z zachwytem i nieskrywaną satysfakcją. W końcu ktoś ich nakarmił! Musiał być naprawdę zadowolony, bo oczy mu aż błyszczały.
Amari miała początkowo pewien problem z jedzeniem z misy i najwidoczniej po raz pierwszy zetknęła się z daniem takim jak zupa. Opuściła swój wygodny kącik, by położyć naczynie w plamie światła i przyjrzeć się mu. Wzięła je w przednie, całkiem chwytne łapy i powąchała zawartość. Wszyscy jedli, więc pewnie i jej nie zaszkodzi… woń była całkiem przyjemna. Popatrzyła na dziwny płyn z jakimiś grudkami w środku, po czym zmarszczyła brwi, położyła misę na stole i kazała Yuumi po kolei nazywać wszystkie farfocle, które wskazywała trzonkiem wyciągniętej spod kredensu, zaginionej łyżeczki.
Dziewczynie przerywanie jedzenia w ogóle nie przeszkadzało (choć dziadek burczał niezadowolony), więc odpowiadała.
- A to?
- Zakładam, że marchew.
- Czy to takie śmieszne pomarańczowe i długie?
- Yhm.
- A to?
- Ziemniak.
- O! Nie wiedziałam, że tak wyglądają! Nie powinny być ciemniejsze?
- Ten jest obrany - ,,I na szczęście pokrojony”.
- A to?
- To… - Yuumi przyjrzała się i spojrzała pytająco na dziadka. Chyba nie wiedziała.
On też nie, bo wzruszył bezradnie ramionami.
- To nie wiem, ale załóżmy, że jadalne…
I tak dalej. Trochę się to przeciągało, więc stary Terotto w końcu odszedł od stołu, by odłożyć swoją miskę i zobaczyć czy nie ma może przypadkiem czegoś na drugie.
Malarka tylko na to czekała. Spojrzała prosząco na Leo i podsunęła mu swoją porcję. Jego była już od dawno zjedzona, więc z chęcią przyjął następną. Musieli robić tak stosunkowo często, bo nawet się nie zawahał. Chyba tylko dzięki takim manewrom Yuumi nie została jeszcze utuczona jak gąska, a kowal pracując i tak wszystko spalał.

W końcu posiłek się skończył, a Yuumiś poszła pozmywać. Wiedziała, że zaraz będzie musiała wyjść jeżeli ma spotkać się z tym nieszczęsnym piratem… i chyba trochę zaczynała się denerwować. Nie przywykła do spotkań z nowymi ludźmi, a tym bardziej z chłopcami. Może lepiej nie iść? Nie… za dużo osób o tym wiedziało, by mogła się wycofać. Lali i Mimi łatwo by jej tego nie darowali. Zwłaszcza Mimi. Skoro posunęła się aż do zwinięcia ubrań!
No nic. Co najwyżej się nie uda. A może chłopak w ogóle się nie zjawi? Byłoby to upokarzające, ale tak bywa. Zawsze będzie można wymyślać potem jakieś fantazyjno-dramatyczne historie o tym jak po drodze coś go napadło… jej przyjaciele na pewno z chęcią posunęliby się do czegoś takiego. Znaczy - nie do napaści, ale pocieszających opowieści tego pokroju. Nadal byłoby to przykre, ale z czasem pewnie dałoby się w jedną z nich uwierzyć i zapomnieć.
A jeśli jednak przyjdzie? Ha ha… to było dużo gorsze. Będzie musiała z nim rozmawiać. A właściwie próbować rozmawiać. Nie była to jej najmocniejsza strona. Jak nic go w końcu zanudzi lub utoną w niezręcznym milczeniu. Nie żeby chciała go koniecznie na siłę zabawiać - ale ostatecznie milej było być osobą ciekawą niż nudną. Zdecydowanie.
Ech… mogła sobie darować przechadzki po mieście. Wtedy zwyczajnie nie spotkałaby tego typka i byłby spokój.

Nie nastrojona jakoś szczególnie pozytywnie wróciła do towarzystwa. Leo i dziadek mieli jeszcze chwilę przerwy nim po obiedzie (drugim śniadaniu właściwie) zabiorą się do pracy, a Amari z dumą pokazywała Kinalalemu "swoją" łyżeczkę. Obracała nią na wszystkie strony i pokazywała czubkiem pazura wszystkie motywy roślinne jakimi została przyozdobiona. Jej rozkosz podsycał fakt, że znalezisko było srebrne i błyszczące, a reszta zastawy, którą widziała podczas posiłku - drewniana. Czuła się więc prawdziwym odkrywcą!
Do czasu aż Yuumi nie podeszła i nie stwierdziła spokojnie, że smoczyca znalazła część rodzinnego kompletu, który rozsypał się po podłodze zeszłej zimy.
No trudno.
Chaosia odłożyła sztuciec z pogardą, ale zaraz zmiękła i spojrzała na niego czule. Znowu zaczęła się nim bawić.
- Pójdziesz z Kinalalim do jego mieszkania kiedy cię poprosi? - zapytała nagle dziewczyna, chcąc się upewnić, że może zostawić tę dwójkę.
- A ty gdzie idziesz? Nie z nami?
- Muszę wyjść, ale potem do was przyjdę.
Smoczyca zastanowiła się i zerknęła nieufnie na poetę. Chyba rozważała czy cwaniak jej nie uprowadzi.
- To nasz przyjaciel, możesz mu zaufać - zapewniła Funcia. - Pokaże ci bardzo ładne, kolorowe rzeczy u siebie w domu, jeżeli będziesz go słuchać w czasie przechadzki po mieście - dodała, nieprzypadkowo z resztą.
- Naprawdę? - Amari drgnęła, a w jej oczach pojawił się błysk pożądania. - A jakie?
- Lali ma dużo ślicznych rzeczy. Nie będę ich wymieniać bo można by tak do wieczora… jeżeli nie sprawisz mu żadnej przykrości to na pewno wiele z nich zobaczysz. - Uśmiechnęła się niewinnie i pogłaskała ją po nosie. Chyba w takim przypadku mogła liczyć na jej współpracę.

- To lecę. Poradzisz sobie? - zwróciła się po chwili do Kinalalego, po czym poszła szybko pożegnać się z dziadkiem. Na tyle szybko, by nie zdążył jej o nic dopytać, zaprotestować czy chociażby odpowiedzieć. Stwierdziła jedynie, że ma coś do załatwienia na mieście i zaraz zniknęła za drzwiami.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali lubił gadać - o tym wiedział każdy. A że lubił przy tym gadać bardzo dużo, zawile i kwieciście, również wiedzieli wszyscy. Niewiele osób jednak potrafiło mu przerwać albo zmusić go do tego, by się streszczał w swoich przemowach - większość z jakiegoś powodu wolała cierpieć w milczeniu, a poeta niejednokrotnie to z premedytacją wykorzystywał, by móc się uzewnętrzniać. Był przy tym święcie przekonany, że nie robi nic złego - wszak wypowiadane przez niego zdania były z reguły miłe albo chociaż mądre, a przyjmowania komplementów również trzeba było się w życiu nauczyć, bo nie każdy potrafił to robić tak naturalnie jak maie. O proszę, taki Leo - poczciwy chłopak najwyraźniej nie przywykł do tego, by ktokolwiek naświetlał jego zalety, a tych było naprawdę sporo, może wbrew temu co on sam o sobie myślał. Kinalali oczywiście nigdy by się nim nie zainteresował, nawet gdyby te setki lat temu zdecydował się na przyjęcie formy kobiety, ale to nie była kwestia tego, że nie uważał go za wartościowego mężczyznę - po prostu nie wpasowywał się w jego gust. Maie lubił osoby w jakimkolwiek spektrum wyjątkowe. Ponadprzeciętnie urodziwe, obdarzone talentem artystycznym bądź niezwykle lotnym umysłem. Czasami wystarczyła nawet niezwykła barwa głosu, by poeta został zauroczony, innym razem to co go przyciągało nie musiało wcale być zaletą, a wręcz stanowić wedle ogólnie przyjętej definicji skazę. Leo był jednak dość przeciętny - urody krzepkiego chłopaka z sąsiedztwa, o pomyślunku dość poczciwym i zainteresowaniach, które mógł mieć każdy. W żadnej kategorii nie plasował się jednak poniżej pewnych standardów. To nie było nic złego, wszak większość osób była jednak przeciętna i tej właśnie przeciętności szukali w innych… La’Virotta to rozumiał, dlatego potrafił zachwalać nawet osoby niespecjalnie atrakcyjne w kategoriach własnych preferencji, zaznaczając jednak kto mógłby być odbiorcą docelowym tych zalet.
        Leo miał jednak szczęście, że był ktoś, kto się za nim ujął. Może nie na głos, na pewno nie wprost, lecz i tak sprawił, że Kinalali przestał pleść swoje stanowczo zbyt skomplikowane jak na łączącą ich relację dobrych znajomych komplementy - stary Terotto. Jego nieprzychylne spojrzenie było tym, co wyhamowało entuzjastyczną mowę poety. Co by nie gadać, La’Virotta czuł olbrzymi respekt przed dziadkiem Yuumi i to nie tylko ze względu na jego gabaryty i siłę, bo Leo był chyba od niego nawet trochę postawniejszy i silniejszy, ale przede wszystkim przez wrodzoną godność głowy rodziny, która przez większość czasu skrywała się za maską poczciwości… Tak, Lali potrafił dostrzec takie rzeczy nawet gdy wcale nie musiał się ich dopatrywać - po prostu patrzył w oczy i widział. Nie zawsze, bo czasami te najważniejsze cechy skrywały się naprawdę głęboko, a on nie miał nastroju na odczytywanie subtelnych przesłanek, lecz akurat kowal nie był osobą o aż tak złożonej osobowości. Jednak nie wystarczyła sama aura otaczająca starego Terotto, by okiełznać nadmiernie emocjonalny charakter poety - tego chyba nikt nie był w stanie dokonać - było to jedynie narzędzie, którym można było próbować go okazjonalnie powstrzymać. Kinalali i tak był zdania, że w kuźni dziadka swej drogiej przyjaciółki zachowywał się wyjątkowo przyzwoicie.
        Gdy więc Terotto obrzucił poetę spojrzeniem pełnym dezaprobaty, ten zamilkł, a gdy gospodarz udał się do kuchni by pełnić swoje obowiązki wobec gości, La’Virotta lekko wydął swoje pełne usta w niezadowoleniu i prychnął cichutko, jak stworzonko, które chce się buntować, ale nie chce za to oberwać. Nie mówił nic złego! Dziadek Yuumi najwyraźniej nie czytał nigdy żadnego z jego wierszy, skoro takie drobiazgi potrafił go zniesmaczyć - gdyby w jego ręce trafił jeden z pisanych pod wpływem emocji pełen erotycznych aluzji wiersz Kinalalego… ”To bym tego z pewnością nie przeżył…”, uznał w jednej chwili artysta. Aż dziw, że ktoś tak twardo stąpający po ziemi i pozbawiony wszelkiej wrażliwości na sztukę mógł uchować się w tym mieście artystów - takie były przemyślenia egzaltowanego maie, który po prostu nie miał za wiele do czynienia z szarym tłumem mieszkańców Efne, obracając się raczej wśród elit, artystów i zwolenników swojej twórczości.

        Posiłki w kuźni już od jakiegoś czasu przebiegały wedle znanego wszystkim rytuału. Terotto, mierząc wszystkich jedną miarą, nakładał gościom porcje niezwykle szczodre, którym jednak przeciętna osoba nie była w stanie sprostać, nie mówiąc już o nastoletnich dziewczynach czy delikatnych bytach energetycznych. Nie było jednak sensu odmawiać i walczyć, bo była to walka z góry przegrana. Poeta więc z czarującym uśmiechem dziękował za poczęstunek i razem z resztą przystępował do jedzenia. Czynił to wolno, nawet wolniej niż na co dzień, lecz dziadek Yuumi nie miał żadnego porównania więc pewnie uznawał to za normę. Tymczasem Kinalali analizował zawartość swojego talerza z alchemiczną wręcz precyzją. Trzymając łyżkę w dwóch palcach poruszał nią z wdziękiem, jakby była to batuta bądź różdżka. Z początku rozgarniał zawartość talerza, wstępnie szacując co się w nim znajdowało. Nie lubił mięsa i od razu rozpoznawał je bezbłędnie, nawet w najbardziej rozdrobnionej formie. Najgorzej, gdy zupa była ugotowana na mięsnym wywarze, wtedy nie dało się uniknąć tego paskudnego odoru ściętego białka… A jednak jeść trzeba było, bo gdyby poeta nie tknął serwowanego posiłku, byłaby to obraza majestatu większa, niż jakby podczas oficjalnych uroczystości klepnął w pupę królową Aladriel. Kinalali więc cierpliwie odcedzał z wywaru pływające w nim warzywa i po sztuce brał je do ust. Przeżuwał długo bardzo precyzyjnie, by wyglądać na wiecznie zajętego swoją porcją, z której mimo wszystko nic nie ubywało. Nie szukał jednak ratunku w Leo, bo dołożenie mu jeszcze trzeciego talerza zupy byłoby już śmieszne i wyjątkowo niekulturalne. Tym razem jednak nadarzyła się inna okazja, by jakoś ratować się przed gniewem kowala…
        - To kawałeczek korzenia selera - zwrócił się do Amari, gdy ta próbowała zidentyfikować białe, lekko szkliste od gotowania warzywo. - Mój piękny monarszy smoku, po tak długiej drodze z Kryształowego Królestwa aż tu, ku podnóżu gór i kolebce sztuki, twoje siły są z pewnością w niewielkim stopniu nadwątlone… Jeśli potrzebujesz jeszcze się nasycić, z największą przyjemnością podzielę się z tobą swoim posiłkiem - i mówiąc to podsunął zachęcającym gestem talerz z zupą w stronę Chaosa. Liczył na to, że odpowiednia ilość troski, zainteresowania i komplementów sprawi, że smoczyca jednak się poczęstuje. Podły manipulant z czarującym uśmiechem…

        Najzabawniejszy był jednak moment, gdy Yuumi poszła pozmywać, a przy stoje zostali - teoretycznie - sami mężczyźni. Kinalali pasował jednak do tego obrazka jak pięść do nosa, piękny, delikatny, kobiecy, ubrany w drogie i wyszukane materiały oraz biżuterię, pozostała dwójka zaś miała na sobie proste odzienie i odznaczała się siłą mogącą kruszyć kamienie. Co więcej nie mieli oni o czym ze sobą rozmawiać, z tak różnych światów byli. Każdy więc udawał bardzo zajętego tym czy owym, czasami rzucając jakąś niezobowiązującą uwagę. Kinalali z początku próbował podtrzymać konwersację, spotkał się jednak ze spojrzeniami jasno wyrażającymi brak zrozumienia ze strony rozmówców, więc zaniechał swych prób i robił to, co mu wychodziło zawsze najlepiej: świetnie wyglądał. Chwilę później jednak poeta miał okazję zabić nudę słuchaniu Amari, która może nie miała w tym momencie nic ciekawego do powiedzenia, lecz on i tak dzielnie jej słuchał i reagował szczerym zainteresowaniem - zawsze miło było poznać trochę inny punkt widzenia, nawet jeśli dotyczył on jedynie podejścia do rzeczy tak codziennych, jak łyżeczka. Zaprawdę przyjemną lekcją było obserwowanie tego, jak przedmiot z pozoru zwykły dla większości, w oczach pięknej smoczycy stał się skarbem, bo… no właśnie, dlaczego? Bo błyszczał i leżał w trudno dostępnym miejscu? Ach, jakież to było niewinnie dziecięce, jak świeże i piękne! Kinalali aż zaczął uśmiechać się do swoich myśli, chociaż nie wyrażał ich na głos, nauczony już, że większość oburzy się raczej za porównanie do dziecka, chociaż przecież nie było w nim nic złego.
        A późniejsze pertraktacje Yuumi z Amari, by ta zgodziła się pójść z poetą do jego mieszkania stanowiły doskonały przykład tego, jak dorosły powinien pertraktować z dzieckiem. Chociaż nie, może nie: jednak przekupstwo było dość niskie… Ale najważniejsze, że podziałało.
        - Zrobię co w mojej mocy, najdroższa przyjaciółko - zapewnił Funtkę, gdy ta z troską zapytała go o to czy sobie poradzi. - Nie przejmuj się nami, skup się teraz na sobie - dodał jeszcze zachęcająco, gdyż widział jak młoda malarka stresowała się swoim spotkaniem z nieznajomym i chciał ściągnąć jej z barków chociaż troskę o samego siebie. Najchętniej odprowadziłby ją na spotkanie z piratem, lecz to było w tym momencie wykluczone. Szkoda.
        Gdy więc Funtka pożegnała się ze swoim dziadkiem i Leo, Kinalali zdecydował się na to samo - wszyscy pewnie podzielali jego zdanie, że nagadali się dość i dalsze przebywanie w swoim towarzystwie mogłoby być uciążliwe. Poza tym Leo i stary Terotto musieli wrócić do pracy, więc niegrzecznie byłoby siedzieć im na głowie dłużej niż było to konieczne.
        - Mój drogi majestacie słodkiej barwy pomarańczy, czy masz jeszcze ochotę udać się ze mną na spacer? - zapytał Amari, gdy byli już na zewnątrz. - Jestem przekonany, że po przebywaniu w ciasnym jak na twe standardy pomieszczeniu masz ochotę rozprostować nogi i skrzydła, proponuję więc może udać się do mej skromnej pracowni nieco okrężną drogą, byś mogła poznać uroki tegoż miasta sztuki i pooddychać nieco świeżym powietrzem nim przyjdzie pora na odpoczynek. Nie zrozum mnie jednak proszę źle, gdyż miejsce w którym mieszkam nie jest w żadnym wypadku duszną norą, nigdy nie pozwoliłbym się zamknąć w czymś takim, a co dopiero bym sam miał sobie wybrać tego typu lokum… O nie, nie. Mój fundamentalny związek z dziedziną wiatru nie pozwoliłby mi na taką katorgę, tam gdzie mieszkam jest światło i przestrzeń, barwy cieszące oko i przewiew dający poczucie wolności mimo otaczających nas czterech ścian i dachu… Jestem przekonany, że ci się spodoba, a nawet jeśli nie sprostam zaspokojeniu twego nieodgadnionego gustu, zawsze pozostaje w odwodzie możliwość udania się na zewnątrz, na taras, który pozwala w rozkoszny wręcz sposób być bliżej nieba, gwiazd i majestatycznych górskich szczytów, rozległych równin malowanych na wszelakie barwy przez odwieczną wędrówkę słońca i księżyca. A to wszystko pozostając w bezpiecznych objęciach cywilizacji - zaznaczył na koniec, choć mógł jeszcze gadać i gadać.
        I tak Kinalali ruszył na spacer razem z Amari, zgodnie z zapowiedzią prowadząc ją troszkę okrężną drogą, która pozwalała upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: pokazać smokowi miasto i unikać w razie konieczności większych tłumów… Choć szkoda było jednocześnie zabierać mieszkańcom Efne możliwość oglądania tak wspaniałego widoku, jak piękny poeta i kroczące obok niego egzotyczne stworzenie. Jednak cóż, życie nie zawsze bywało sprawiedliwe…
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Trzeba było przyznać - Lant nie sądził, że tak szybko wróci do domu swojego… brakowało na to chyba określenia, ale grunt, że chodziło o Lalego. Naprawdę - biorąc pod uwagę ile nerwów kosztowała go wczorajsza "uroczystość" i ile emocji rodziło się w nim gdy tylko poeta pojawiał się w zasięgu wzroku, nie powinien ryzykować spotkania z nim przez co najmniej kilka tygodni. Najlepiej było (tak na wszelki wypadek) przedłużyć okres wyczekiwania do miesięcy mniej-więcej trzech z ewentualną możliwością przeciągnięcia do pół roku. Roku lub dwóch lat. I być może następnych. Tak to się kończyło kiedy miało się bliskie (naprawdę DOŚĆ bliskie jak na Lantowe standardy) spotkanie z istotą na nowo definiującą doskonałość. Wystarczyło raz, a dobrze i już elf mógł drżeć z rozkoszy przez wieki.
Ale nie.
Nie.
Zdecydowanie nie.
Bo Miminetta.
Ta rozhulana kluska.
Musiała.
Zabrać.
Nie swoje rzeczy.
Z nie swojego domu.

Musiała!
Rudzielec aż sapnął z oburzenia niosąc przez miasto dziwaczną torebkę pełną babskich ciuchów. Co prawda sama czynność w żaden sposób mu nie urągała (co najwyżej mogli wziąć go za zboczeńca jeżeli nagle wysypałaby się jej zawartość), ale przymus naprawiania szkód wyrządzonych przez nadpobudliwą współlokatorkę już go irytował. Oczywiście brunetka podkreślała, że oddawanie tych zakoszonych szmatek już teraz, dzisiaj jest wyłącznie jego wymysłem i że ona mogła je zwrócić Yuumi… trochę później, w zamian za opowieść o Piracie. Ewentualnie Funcia przyszłaby po nie sama.
Było w tym wiele prawdy. Ale z drugiej strony - o ile Lant nie znał młodej malarki zbyt dobrze, o tyle w kwestiach Miminetto-wybrykowych mógł mocno z nią sympatyzować. Ta cycata wiedźma prześladowała ich oboje i chociażby z tego względu nie należało dawać jej więcej satysfakcji. Poza tym - zabierać nieśmiałej panience rzeczy, w których czuje się najbardziej komfortowo, by przypodobała się jakiemuś obcemu chłoptasiowi… brrrr.
Poprawił pasek wpijający mu się w ramię i zmarszczył brwi. Ciekawe czy gdyby on był dziewczyną Netta robiłaby mu to samo (inna sprawa, że on by się z Piratem na bank nie spotkał). Co prawda i obecnie napastowała go każąc testować kosmetyki, chwalić ją za projekty, jeść jej wybitnie tłustą pieczeń (dobra, to w sumie w odpowiednich ilościach nie było takie złe), słuchać jej historii miłosnych i w ogóle przebywać z nią w jednym pomieszczeniu dając się obłapiać, dusić, robić za krzesło, stolik, wieszak i kto wie co jeszcze… ale chyba niektórzy nazywali to przyjaźnią. Cóż… może i tak.

Idąc równym krokiem mijał znajome (mniej lub bardziej) zakłady, co przypominało mu, że brunetka jest jednak ważną częścią jego życia: tu był ich szewc, tam w tym piętrowym domu usługi oferowała koleżanka Netty - fryzjerka, zawsze chętna do obcięcia paru rudych kłaczków, tam piekarnia, w której mógł kupić dla nich świeże bułki nawet wieczorami… no i nad ranem. Wśród okolicznych sprzedawców znany był z tego, że zwykle pojawia się przed ich drzwiami jeszcze nim po Efne zaczną biegać praczki z bogatych domów. Często wychodził jeszcze przed świtem - spacerował w tempie mało wycieczkowym, ale nie dość szybkim, by powiedzieć, że się krząta lub dokądś spieszy. Nie, o tej wspaniałej porze nic go ani nie zatrzymywało ani nie gnało. Mógł robić wszystko we własnym tempie, na własną modłę, zajęty własnymi myślami. A kiedy uroki słabnącej nocy mijały, z uwagą obserwował wlewające się w opuszczone alejki życie i towarzyszące mu intensywnie pomarańczowe światło przecinające gdzieniegdzie senną mgiełkę. Słyszał i czuł, z chwili na chwilę wyraźniej, nawarstwiające się oznaki przeludnienia i kiedy wszystko to stawało się zbyt nieznośne - wracał do domu. Z chrupiącym pieczywem, wędliną i gratisowym warzywem, otrzymanym za pomoc w rozłożeniu kramu. Ale Netta nie wiedziała o urokach uśpionej mieściny i ciszy jaka potrafiła tu panować. Ona najchętniej spałaby do dziewiątej i budziła się na śniadanie. Najlepiej podane do łóżka, ale tak dobrze nie było.
Z drugiej strony ile to razy (już rozbudzona i rześka jak taran) przyłapała jego go na tym, że śpi w piękne, słoneczne popołudnie zamiast prażyć się z kolegami (on miał kolegów?) na jakiejś drzazgowatej ławeczce i robić… cokolwiek mniej lantowego niż robił.
Wybitnie często.
Można więc było powiedzieć, że na swój pokrętny sposób jakoś się nawet uzupełniali.

Zamyślony, ledwo zauważał co ma przed sobą na drodze - rejestrował tylko żółtawą poświatę przyjemnie ciepłego dnia rozlewającą się pomiędzy budynkami i majaczące w niej kobiece i męskie sylwetki, trudne czasem do odróżnienia (ech, ludzie). Do tego co większe przedmioty - jakieś lekkie, drewniane skrzyneczki, czasem z jakąś zieleniną, porzuconą piłkę, czy zgubioną parasolkę od słońca, na którą jakimś cudem udało mu się nie nadepnąć. W dodatku raz drogę przeciął mu zabłąkany kucyk, a jeszcze w innym miejscu - stadko niewielkich gąsek i jakaś goniąca je panienka. Wszystko co mijał wydawało się być na swój sposób sielskie i spokojne. Miłe i urocze. Obrzydliwie niepokojące. Za dużo miłego i urokliwego niechybnie zapowiadało kłopoty, a tych miał już zdecydowanie dosyć. Niestety ta lista miała się tylko rozwijać ukazując złowróżbne znaki niemal co jeden elfi krok. Jakby wszystko co śliczne i pogodne obrało go sobie za cel, aby tym boleśniej poczuł nadchodzący upadek (bo upadek miał przyjść na pewno - do Lanta co najmniej raz w tygodniu).
Dzięki takiemu podejściu zamiast cieszyć się z przepełnionej pozytywną energią atmosfery miasta, nieszczęśnik spochmurniał tylko i przyspieszył kroku chcąc mieć tę radosną wycieczkę za sobą. A jeszcze czekało go spotkanie z Kinalalim!
Załamany, dla odmiany niemal się zatrzymał. Jeżeli przytrafi mu się tyle dobrego nadchodząca depresja z niewinnego dołka przeobrazi się w rozpadlinę. Wiedział to! Ale nadal kierował się prosto w paszczę poetyckiego lwa odrzucając resztki rozsądku. Ubrania stały się tylko wymówką. Teraz naprawdę chciał go zobaczyć!


Czy Funcia naprawdę chciała zobaczyć Pirata? Na swój sposób było to ekscytujące, bo niecodzienne - spotykać się z nieznajomym… z rówieśnikiem. Co prawda znała już parę osób w swoim wieku, z podobnymi doświadczeniami, ale nie były to relacje jakoś niezwykle mocne i w dodatku żadna z tych szanownych istot nie mieszkała w Efne. W stolicy sztuki jej najmłodszą koleżanką była Mimi, ale może tutejszych artystów nie należało oceniać po wieku, a po stopniu ekscentryczności…?
Szczerze mówiąc liczyła na to, że Pirat również będzie miał nie wszędzie do końca po kolei. Czułaby się wtedy swobodniej (do dziwaków, w przeciwieństwie do normalnych ludzi, już całkiem przywykła). Oczywiście jej rodzina była całkiem zwyczajna, ale to rodzina. Jeżeli idzie o obcych to zdecydowanie wolała waria… osoby z nietuzinkowymi zainteresowaniami. Albo raczej w nietuzinkowy sposób oddające się całkiem popularnym tutaj zajęciom.
Westchnęła kiedy zdała sobie sprawę, że zupełnie nie ma pojęcia o czym będzie z chłopakiem rozmawiać. Tak to było z nieznajomymi z ulicy - nic się o nich nie wiedziało i nie można było sobie przygotować… czegokolwiek aby potem było łatwiej. A improwizacja jej najmocniejszą stroną nigdy nie była. Coraz bardziej obawiała się, że nic z tego spotkania nie wyjdzie - a że już się o nim wygadała będzie musiała powiedzieć o wszystkim Miminettcie i Lalemu nawet jeżeli bardzo by tego nie chciała. Bo co to za radość mówić innym o porażkach towarzyskich?

I skoro o porażkach towarzyskich mowa - nie minęła chwila, a gdzieś w tłumku na głównej ulicy mignęła sylwetka Lantella. Zauważył ją najwidoczniej, bo zawahał się i skręcił w jej stronę pozdrawiając nieśmiało ręką. W odruchowej odpowiedzi równie niepewnie spapugowała ten gest, choć w jej zwyczaju leżało raczej skinienie głowy na powitanie.
Stali chwilę naprzeciwko siebie i uśmiechali się dyskretnie w milczeniu, tonąc w miejskim gwarze. Być może każde z nich liczyło na to, że to druga osoba odezwie się pierwsza. W końcu zrobili to jednocześnie:
- Hej, dobrze, że…
        - Przepraszam, idziesz…?
Spojrzeli na siebie spłoszeni, po czym zaczęli obdarowywać się ,,wybaczkami” i ustępować sobie miejsca w rozmowie. W zamieszaniu Lant nawet nie zauważył kiedy torba zsunęła mu się z ramienia i wylądowała na ziemi, ale, że o mało nie spadła na funcikową nóżkę to dziewczyna jej nie przeoczyła.
- Czy to…? - zapytała nieco podejrzliwie.
- A, tak. Tak. - Elf jakby się ocknął. - Twoje ubrania.
- Mimi? - upewniła się Yuumi.
- Yhym. - Lant zarumienił się ze wstydu jakby to była jego wina, że sukienki malarki numer jeden padły ofiarą malarki numer dwa. - Przepraszam za to…
- Ależ nie, dziękuję! Że… je przynosisz. Nie pomyślałam, że tak szybko je odzyskam. - Przerwała mu i uśmiechnęła się wdzięcznie. Spojrzała też ze szczerą serdecznością na piegowatą twarz. Rudzielec jednak konsekwentnie unikał jej wzroku, dopiero po jakimś czasie odważając się zerknąć na nią z ukosa. Miał niesamowity dar patrzenia na wszystkich ,,od dołu” nawet jeżeli górował nad nimi wzrostem; teraz też Yuumi miała wrażenie, że mentalnie elf przed nią klęczy i błaga o litość.
- Idziesz teraz do nas? - mówiąc ,,nas” miała oczywiście na myśli siebie i Lalego, a konkretniej - jego mieszkanie.
- Eeee…
- Myślę, że Lali powinien niedługo wrócić. Dobrze, że nie wybrałeś się wcześniej, bo byliśmy u mojego dziadka.
- Yhym…
- Chociaż skoro już się spotkaliśmy… mogłabym je chyba teraz zabrać.
Elf odetchnął z ulgą.
- Ale chwila, czy nie miałaś przypadkiem spotkania z…?
- Co? A… no tak. Tam idę…
Znów zamilkli nie wiedząc jak rozwiązać ten problem. Yuumi głupio było prosić elfa, by zaniósł jej rzeczy do Lalego, bo ,,ona nie ma teraz czasu”, a Lant nie chciał jej wcale z tą torbą zostawiać, ale zaczynał już drżeć na myśl o spotkaniu z poetą, którego z jednej strony pragnął, a z drugiej - jednak wolał uniknąć, czego z kolei nie mogła wiedzieć ona.
Zestresowani niemożnością dojścia do porozumienia lub czegokolwiek co byłoby choć trochę konstruktywne zignorowali temat i postanowili pójść dalej ciesząc się błahą pogawędką.
Zaczęło się od jasnych bułeczek, przeszło przez kraciastą koszulę Lanta, znajomość Yuumi z Nettą, wioskę Terrot, szkołę, a skończyło na ostatnich tłumaczeniach elfa i nauce kolejnych języków.
Zagadani całkiem przeoczyli kiedy znaleźli się na placu, niedaleko umówionej fontanny - nic nie spadało Yuumi na nogę, więc ona też zorientowała się dopiero, kiedy stanęli tuż pod ogromną rzeźbą. Trzymając wspólnie torbę Miminetty zatrzymali się jak wybudzeni ze snu przed siedzącym ze spuszczoną głową chłopakiem nie do końca wiedząc co robić. Elf zrozumiał, że nie powinien tu być, ale Yuumi powstrzymała go przed ucieczką stanowczo nie puszczając bagażu, do którego drugiego ucha była przyczepiona jego dłoń.
- To on? - upewnił się więc szeptem, porzucając plany ewakuacji, za to wskazując na niereagującego młodzieńca.
Wpatrywała się w brunecika dłuższą chwilę po czym potakująco kiwnęła głową.
Lant też przyjrzał mu się uważniej.
- Nie żyje? - zapytał chyba z odrobiną nadziei.
- Raczej śpi - odparła całkowicie poważnie. - Byłoby bardzo niekulturalnie z jego strony gdyby nie żył po tym jak mnie zaprosił…
Wisieli nad nim jakiś czas studiując uważnie mało ruchawą figurkę o przymkniętych powiekach, czarnych rzęsach, zmierzwionej czuprynie i nie do końca kompletnym stroju młodego panicza. Wyglądało na to, że chłopak starał się wcielić w rolę ,,zwykłego chłopaka” darował więc sobie wszelkie kaftany i ozdoby, ale jakość i materiał ubrań skutecznie niweczyła jego plany.
Kiedy Lantowi przypadło zadanie oceny zamożności i statusu młodzika po guzikach od spodni i koszuli, Yuumi z ciekawością podpatrywała aurę niedoszłego denata. Ona zaś była zjawiskiem całkiem przyjemnym, choć raczej klasycznym - żywa gęstwina szmaragdu witała przyjaznym ciepłem; widziało się platynowe odcienie, gładkie powierzchnie lekko uginały się pod palcami, a smaki mieszały ze sobą w intrygujący sposób. Tak, całkiem miła, choć niezbyt unikatowa aura.
Dowiedziawszy się już wszystkiego czego mogli i wymieniwszy się spostrzeżeniami doszli do momentu, w którym należałoby Pirata jednak obudzić. Chociaż… czy miało to sens po tak dobrej zabawie? No, ale niegrzecznie byłoby zostawić kogoś, komu tak intensywnie się przyglądało.

Amari zaczynała gubić się w przydługich i aż nazbyt sprawnie produkowanych wypowiedziach przyjaciela Yuumi. Już nawet nie chodziło o słowa, ale o sam natłok informacji - w ogóle nie dawał jej czasu na przyswojenie nowych treści! Gadał tylko i gadał, tak szybko, że jakby do siebie. Ale smok miał na to sposób - to co mu umykało beztrosko ignorował, zapamiętując jedynie to co do niego dotarło. I tak też z jego ostatniej wypowiedzi zrozumiał ,,majestat słodkiej barwy pomarańczy” (rozkosznie!), ,,nieco okrężną drogą”, by ,,rozprostować nogi i skrzydła” oraz coś o świetle i przestrzeni. Dobrze. Tyle chyba mogło wystarczyć.
Ufając, że mały babsztylek nie zostawiłby jej z Wywrotką, gdyby nie miało się to skończyć dobrze, ruszyła za poetą całkiem optymistycznie, choć z wielkim żalem pozostawiła w kowalskim domku swój mały srebrny skarb. Zerkała nawet tęsknie w tamtą stronę od czasu do czasu, ale postanowiła nie robić afery… dopóki nie wróci Yuumiś.
Poza tym dookoła było tyle rzeczy do obejrzenia! Teraz, kiedy chyba nie musiała się spieszyć postanowiła wszystko sobie dokładnie obejrzeć. Zatrzymywała się przy okienkach i parapetach z kwiatami, przy furteczkach i płaskorzeźbach zdobiących ściany domów. Oglądała się z godnością (ale i przebłyskami zainteresowania) za spacerującymi ludźmi, a kiedy poczuła na sobie ich wzrok prostowała się dumnie i wyginała szyję, co podkreślało zniewalającą smukłość jej sylwetki. Czasem zamachała też skrzydłami, ale uważając by nic nie strącić ani też o nic nie zaczepić. Najbardziej zainteresowały ją jednak wiszące w jednej z ciaśniejszych alejek sznury, na których porozwieszana była pościel oraz bielizna. Nie dała się stamtąd ruszyć przez dobre kilka minut, ale jak zaczarowana obserwowała w rozgrywający się na wietrze spektakl z udziałem falujących płócien. Wszystko oczywiście głośniej lub ciszej komentowała jak to było w jej zwyczaju oraz całym ciałem wyrażała emocje jakie rodziły się w niej w każdej sekundzie. Wyglądało na to, że zaczynała traktować ten spacer jako małe wakacje, a do Lalego starała się przyzwyczaić. W końcu też, ochłonąwszy trochę z wrażeń postanowiła zapytać:
- Dużo jest takich istot ,,zmieniających postać” jak ty w mieście? Zawsze myślałam, że żyją w nich przeważnie ludzie i może elfy… ale chyba zaczynam mieć wątpliwości. Podobno macie tu jeszcze parę innych ras? To prawda? Jak żyjecie wszyscy razem? Nie ma z tym problemów? Nie kłócicie się o terytoria? I czy aby na pewno są tu dobre warunki dla wszystkich? Bo czuję przeciąg. W dodatku jest tu bardzo głośno, nie uważasz? Przywykłam do ciszy. Takiej… bardzo cichej ciszy, wiesz? Tu nie ma ciszy. Cały czas coś szumi. I chyba niekoniecznie czworonogi. To dwunogi szumią. Gadają i stukają czym popadnie… jakby nie mieli co robić! Ale nie jest to takie straszne jak las w nocy. Las w nocy jest straszniejszy. Tam zawsze się coś czai i wygląda zza pni… patrzy na ciebie! A ty nie wiesz kiedy podejdzie i co zrobi… nigdy nie wiesz. Czy macie tu truskawki? Lubię truskawki. - Uśmiechnęła się w końcu i oblizała dyskretnie. Miała ochotę na jakąś niewielką przekąskę.

Planem A w wydaniu społecznych sierot (to jest Lantella i Funci) na obudzenie nieznajomego było delikatne klepnięcie go w ramię. Planem B - nieco mocniejsze. Natomiast C zawierał w sobie także przekaz werbalny. Powtórzony kilkukrotnie przez malarkę przyniósł oczekiwany (choć może nie do końca) skutek - pogrążony do tej pory we śnie chłopak drgnął, po czym wyprostował gwałtownie grzbiet i rozglądając nerwowo odchylił do tyłu.
Pechem nie miał za sobą żadnego oparcia, a nie do końca przytomny, nie zdążył złapać równowagi i - tego akurat nie planowali - bez ostrzeżenia wleciał do fontanny. W sumie bardziej się zsunął, ale na tyle skutecznie, że tylko od pasa w dół znalazł się poza wodą.
Jego nagłemu przewrotowi towarzyszył oczywiście słuszny plusk, a także ,,AAAAAAAAA!” na trzy głosy (każdy z nieco innym zabarwieniem emocjonalnym!). Zaraz też rudzielec i brunetka rzucili się chłopaka ratować, aby nie wyszło na to, że to oni go utopili.
Byli jednak bezpieczni. Jak przystało na pirata, nieszczęśnik nawet pomocy w zasadzie nie potrzebował - po takiej pobudce w kilka sekund stanął na nogi i pobieżnie otrzepał głowę, jak porządny dowodny pies. Zaraz też spojrzał na nich dużymi błękitnymi oczyma (były dwa!). Z początku oszołomiony zaraz uśmiechnął się szeroko i ukłonił wprawnie, w ogóle nie zwracając uwagi na ściekającą po nim wodę.
- Przyszłaś! - stwierdził radośnie patrząc na zdezorientowaną i chyba nieco wystraszoną Funcię, kiedy już uczynił zadość wymogom kultury. - I pan też! - zwrócił się do Lantella z dobrze ukrytym zdziwieniem i nie mniejszym entuzjazmem. - Miło mi.
- Aaa… mi również - niemal wyszeptał w odpowiedzi rudzielec. Już czuł, że osobowość nowego kolegi Funci (i jego!?) zaczyna go przytłaczać. Był zdecydowanie za żywy! W sensie oczywiście charakteru. Nie, żeby naprawdę dobrym pomysłem było go topić… to był dopiero plan K.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Spacer z Amari po mieście był doświadczeniem całkiem przyjemnym. Dzień był piękny, słoneczny i suchy, a ze strony gór od czasu do czasu wiał lekki wietrzyk, trochę chłodny jak to w górach, który na moment pozwalał zapomnieć o trochę dusznej atmosferze miasta (której jednak nie odczuwali ci, którzy z cywilizacją byli bardzo mocno zżyci). W tych pięknych okolicznościach przyrody również ludzie byli jakby spokojniejsi i weselsi - poeta patrząc na oblicza mijających go osób często widział uśmiech, który nie zawsze był wywołany tylko i wyłącznie jego widokiem, bo oczywiście tacy też się zdarzali, a Lali w swym niewinnym narcyzmie wyłapywał jedenaście takich przypadków na dziesięć…
        Wracając jednak do spaceru, przyjemne było również to jak Amari przyjmowała Efne - zdawała się być zainteresowana miastem i tym, co niesie za sobą cywilizacja. Poeta z przyjemnością dostosowywał się do jej tempa i sposobu zwiedzania, tylko dyskretnie pilnując, by cały czas zmierzać mniej-więcej w kierunku swojego mieszkania. Nie mógł się jednak nadziwić tym, ile sam potrafił przeoczyć tylko przez to, że nasycił się miastem. On nigdy nie zwróciły uwagi na klamkę przy drzwiach prowadzących do kamienicy mieszkalnej - żadne tam dzieło sztuki, no chyba, że sztuki użytkowej, solidny kawał błyszczącego od wiecznego dotykania drewna w oprawie z mosiądzu. A tymczasem Amari oglądała ją z każdej strony i coś tam mruczała do siebie, poeta zaś, z braku lepszej opcji, również poświęcił uwagę przedmiotowi i uznał, że podoba mu się jego kolorystyka, niezwykle ciepła i na swój sposób przytulna, zapraszająca. Pomyślał również, że oczy barwy tej klamki należałyby do osoby o usposobieniu bez dwóch zdań romantycznym i czułym…
        A Chaos był już trzy staje dalej, interesując się czymś nowym. Poeta więc ocknął się ze swoich rozmyślań, dramatycznie obruszył i ruszył za smokiem, powiewając swoimi błękitnymi szatami i podzwaniając bransoletkami. I gdy się w końcu zrównali, Amari zdecydowała się przerwać zalegające między nimi milczenie, którego La’Virotta sam nie naruszał, bo mu nie przeszkadzało. Wypowiedzi smoczycy słuchał jednak z olbrzymią uwagą, co niestety było równoznaczne z tym, że tejże uwagi brakowało gdzie indziej - na przykład przy patrzeniu pod nogi - przez co w połowie monologu się potknął i fragment mu umknął. Nie zapytał co go ominęło, bo i tak reszta była wystarczająco absorbująca. Zabawne, jak oboje mieli problem ze zrozumieniem siebie nawzajem: poeta prze mnogość krótkich i szybkich pytań, a Amari wręcz przeciwnie, przez kwestie zbyt rozwlekłe. Niemniej poeta podjął dzielną próbę odpowiedzenia na poruszone kwestie, aż poprawiając sobie przed tym szatę, jakby było to nie lada wyzwanie.
        - Och, w istocie twoje przypuszczenia są prawidłowe, gdyż zaprawdę w miastach żyją w przeważającej większości ludzie i elfy. Widzisz, są to rasy najłatwiej dostosowujące się do tego, co daje im świat i mające z natury stadny charakter, takie jest w każdym razie moje zdanie. Niemniej jednak w tak wielkich metropoliach jak ta kolebka sztuki, piękne Efne, znajdziesz z pewnością przedstawicieli wszelkich istniejących ras, nie tylko ludzi i elfy, lecz również naturian takich jak ja, czy też pradawnych czarodziei, szlachetnych niebian a może nawet podstępnych piekielnych, którzy zdecydowali się żyć życiem odmiennym od reszty swej rasy, na powierzchni, a nie w mrocznych otchłaniach piekła… Widzisz, niektórzy kochają wolność, przestrzeń i ciszę, ty z pewnością należysz do tego typu stworzeń, inni zaś dobrze czują się w zgiełku i ze świadomością, że stanowią jedynie element większej całości, poruszającej się razem w zgodnym rytmie, może nawet pod ich przywództwem albo wręcz odwrotnie, to oni podążają za resztą, w błogim komforcie wynikającym z braku konieczności podejmowania jakichkolwiek decyzji, bez odpowiedzialności… Charakterów i pobudek do życia w mieście jest z pewnością tyle, ile osób na świecie, a może nawet i więcej, ba, z pewnością więcej, bo przecież i ci, którzy byli przed nami i ci, którzy nadejdą po nas… Ach, każdy z nas jest inny i to jest cudowne! Nigdy nie doświadczy się dwa razy tego samego, nigdy nie posmakuje dwukrotnie tego samego uczucia, bo każde będzie miało inne podłoże, będzie łączyło dwie zupełnie różne osoby…
        Kinalali rozmarzył się i zupełnie odleciał do krainy swych rozmyślań na temat skomplikowanego świata uczuć, z którego wrócił chwilę później, gwałtownie mrugając jakby wybudzono go ze snu.
        - Cisza zaś w równej mierze jest błogosławieństwem, jak i przekleństwem, jak to również wynika z twojej wypowiedzi. Gdy pozostaje się sam na sam z własnymi myślami, zaprawdę można popaść w obłęd, z drugiej jednak strony taki spokój potrafi oczyścić i pozwoli spojrzeć na wszystko z innej, często lepszej perspektywy... Ach, a truskawki? - zmienił nagle temat. - Tak, tak, truskawki z pewnością znajdą się w moim skromnym mieszkanku! Truskawki, winogrona i brzoskwinie, bo jeśli o mnie chodzi, żaden inny pokarm nie musiałby istnieć z wyjątkiem tych trzech owoców! I nic to, że pożywienie i tak jest mi zbędne, gdyż moja fizyczność jest tylko ułudą, a siły czerpię z wiatru szalejącego w przestworzach… Jak to się mówi, żywię się powietrzem - zauważył żartem. I tak dalej radośnie sobie trajkotał w drodze do swojej pracowni, nie zważając na to czy smoczyca go słucha. A z reguły nie słuchała.

        Tymczasem, chwilę po tym jak wybiło południe, do pracowni Berlota ktoś zapukał. Rzeźbiarz był tym odrobinę zaskoczony, gdyż z nikim się nie umawiał, a niewiele osób odwiedzało go akurat tutaj - woleli spotykać się na mieście, gdyż jego pracownia była niezwykle gorąca i parna, przez słońce rozgrzewające do czerwoności dach i strop. Idealne warunki bytowania dla Pustynnego Księcia.
        - Kogo niesie? - mruknął do siebie, odkładając papier ścierny i zdejmując maskę przeciwpyłową z twarzy. Tęskno spojrzał na piękny koński grzbiet, który właśnie dopieszczał, by nie było na nim znać śladów po dłucie. Nie lubił, gdy przerywano mu robotę, która dobrze szła, niemniej zebrał się w sobie i poszedł, by otworzyć.
        - O, cześć Iliian - przywitał się nie ukrywając zaskoczenia, gdy zobaczył stojącego na progu jubilera. Chociaż nemorianin trzymał się dzielnie jeśli chodzi o ubiór i postawę, wprawnego hulakę jakim był Berlot nie było wcale tak łatwo zwieść. Dostrzegł te lekko spierzchnięte usta, odwodnioną cerę i lekkie cienie pod oczami - wymuskanego artystę męczył kac.
        - Nie pamiętam jak trafiłem do domu - oświadczył Iliian zbolałym tonem, zamiast przywitać się jak cywilizowany człowiek. Gdy Berlot bez słowa cofnął się, by go wpuścić, jubiler zaraz skorzystał, chociaż po przekroczeniu progu pracowni nie miał pojęcia gdzie mógłby spocząć.
        - Pamiętam tylko jak wyszedłem od Kinalalego, trochę po tym wylał mi się atrament - powiedział, korzystając z bardzo staroświeckiej metafory na to, że nie pamiętał żadnych następujących później wydarzeń.
        - Trafiliśmy bez problemu. A co, brakowało ci czegoś? Sakiewki, kluczy? - upewnił się Berlot, bo podejrzewał, że jubiler mógł coś zgubić po drodze i teraz sprawdzał czy ktoś nie ma zguby.
        - Nie… Ale nic nie pamiętam, a obudziłem się we własnym łóżku, bez butów, bez płaszcza…
        - Zostawiłem je w salonie na kanapie - odpowiedział rzeźbiarz już się trochę spinając, że o coś sie go podejrzewa.
        - I tam je znalazłem… Ale pasek…
        - Tak żeś go przyległ, że rozpiąć go jeszcze rozpiąłem, ale wyszarpnąć już nie dałem rady.
        - Po co ci był mój pasek?
        - Teraz to zastanawiam się czy nie po to, by cię nim udusić… - sarknął rzeźbiarz. - Ale wtedy chyba chciałem tylko, by było ci wygodnie.
        - I ta karafka ze szklanką przy łóżku to też twoja sprawka? - drążył coraz bardziej zaskoczonym tonem Iliian.
        - No. A co, nie przydała się?
        - To było wino diamentowe.
        - A to wybacz, myślałem, że woda. Ale nic nie rozlałem? - upewnił się Berlot z lekką trwogą, bo gdyby coś rozlał poczułby się do tego, by odkupić zmarnowany trunek, a ceny diamentowego wina w Efne przerastały jego miesięczne zarobki. A może i nawet kwartalne.
        - Nie, nie, spokojnie - odparł natychmiast Iliian. Stali potem przez chwilę w milczeniu, gdy jubiler zaczynał składać w całość niezwykłe dla niego fakty, że Berlot tak po prostu zatroszczył się o niego gdy upił się jak niegodny. Co więcej, zmiennokształtny zamknął nawet drzwi na klucz i wsunął go przez szparę do środka, by nemorianin mógł bezpiecznie spać, a rano bez problemu się wydostać.
        - Dzięki, Berlot - odezwał się jubiler, gdy to wszystko w końcu do niego dotarło.
        - Żaden problem.
        - Daj się zaprosić na obiad.

        W końcu Amari i Kinalali dotarli do kamienicy, której dach zdobił nie gołębnik, a jedno z najbardziej kolorowych mieszkań w całym Efne. Jednak nim wspięli się na samą górę, poeta zatrzymał się w progu, słysząc za sobą młodzieńczy głos nawołujący “Mistrzu La’Virotta!”. Rzeczony mistrz doskonale wiedział któż go zaczepia na ulicy i jego oblicze momentalnie się rozpromieniło. Obrócił się w progu i postąpił krok w stronę ogorzałego chłopaka w kaszkiecie, który na ramieniu niósł wielką skórzaną torbę, która ledwo mu się domykała od nadmiaru znajdujących się wewnątrz przesyłek.
        - Akurat do pana szedłem - zauważył pogodnym tonem, grzebiąc wśród listów. - Dzisiaj mam naprawdę sporo wiadomości, to pewnie przez święto zakochanych.
        Kinalali uśmiechnął się z zadowoleniem. Faktycznie, gdy w innych częściach Alaranii obchodzono święto miłości, zawsze dostawał więcej listów od swoich wielbicieli, pewnie ośmielonych atmosferą tego wyjątkowego dnia. Każdorazowo wprawiało go to w doskonały nastrój.
        - O, proszę. - Listonosz wręczył poecie całkiem pokaźny pakiet liścików związanych konopnym sznurkiem. Faktycznie było tego całkiem sporo, niejedna osoba nie dostawała tylu wiadomości przez całe życie, a Kinalalemu wystarczył jeden dzień.
        - Och, dziękuję! - uradował się, oburącz przyjmując paczuszkę. Chwilę patrzył na nią z radością i dopiero życzenia miłego dnia wypowiedziane przez gońca wyrwały go ze słodkiej krainy samouwielbienia.
        - Zaczekaj! - wstrzymał go natychmiast. Listy odłożył na wierzch skrzynki, w której mleczarze zostawiali butelki ze świeżym mlekiem, po czym bez zastanowienia zdjął z palca jeden ze swoich pierścionków. - Proszę, przyjmij ten skromny podarek za to, jak bardzo uprzyjemniłeś mój dzień.
        - Ależ… - Listonosz, chociaż wiedział, że La’Virotta miewał podobne pomysły całkiem często, jak zawsze był trochę zażenowany. - To za wiele…
        - Absolutnie nie! - uciął jego tłumaczenia Kinalali. Może i napiwek był zdecydowanie na wyrost, ale poeta nie miał przy sobie pieniędzy, a za to pierścionków tylko tego dnia nosił kilkanaście, mógł się więc z jednym rozstać. - Proszę, sprawiłeś mi olbrzymią radość i chociaż tak jestem w stanie ci się za to odwdzięczyć. Z pewnością ta skromna błyskotka będzie pasowała twojej uroczej małżonce. Nalegam - dodał jeszcze słodkim tonem, podsuwając gońcowi pierścionek. Była to bardzo delikatna obrączka, która nie schodziła się w idealne kółko, tylko jeden z jej końców zawijał się lekko na kształt fali przyozdobionej małymi akwamarynami.
        - Dziękuję, mistrzu La’Virotta, jest pan bardzo hojny - skapitulował w końcu mężczyzna i przyjął pierścionek, który bardzo uważnie schował do wewnętrznej kieszeni swojej kamizelki, by go na pewno nie zgubić. Faktycznie, jego żonie na pewno spodoba się taka błyskotka, na którą pewnie nigdy nie mogłaby sobie pozwolić. Cóż za paradoks: dziewczyna, która pracowała jako kwiaciarka, nosiła biżuterię godną damy, bo - uwaga - jej mąż dostał ją od mężczyzny, który tak po prostu ją z siebie zdejmował i rozdawał. Takie rzeczy tylko w Efne.

        Gdy już goniec się ulotnił, Kinalali i Amari mogli udać się do pracowni na samym szczycie kamienicy. Po przekroczeniu jej progu smoczyca wkroczyła do królestwa pięknych tkanin, bibelotów i zbytku, który jednak niewiele miał wspólnego z salami pałacowymi, ewentualnie z sypialnią jakiejś pięknej egzotycznej metresy… Było tu wszystko to, co obiecał jej poeta po drodze: przestrzeń, przewiew i wiele cieszących oko przedmiotów, które można było podziwiać bez obawy, że coś się przy okazji strąci. Oczywiście o ile nie było się taką niezdarą jak mieszkaniec tego cudownego miejsca.
        - Och, Amari, słodka monarsza istoto, rozgość się i zrelaksuj, mam nadzieję, że moje skromne lokum spełnia twoje wymagania. Ach, no i oczywiście, truskawki! Najlepsze z owoców, słodkie jak miłość i lekko kwaskowe, niosące orzeźwienie i przyjemność bez wyrzutów sumienia, bo jako jedna z niewielu rozkoszy tego życia nie są ani niemoralne, ani nielegalne, ani tuczące… Proszę, częstuj się do woli. No i oczywiście, czekoladki! Zapewniam cię z głębi serca, nie jadłaś nigdy drugiego takiego specjału, czekolada na nich jest doskonale stemperowana, ma niesamowity połysk, smak i cudownie trzaska, gdy się ją przegryza, a wnętrze, och!, poezja kulinarna w najczystszej postaci! I zdradzę ci jeszcze, że truskawki z czekoladą smakują obłędnie - dodał trochę konspiracyjnym tonem, bo wpychanie sobie do ust jednocześnie owoców i pralinek nie było specjalnie eleganckie, ale niech to, jakież satysfakcjonujące.
        - Częstuj się proszę do woli wszelkimi specjałami, jakie znajdziesz, zrelaksuj się, a ja tymczasem na moment zajmę się listami. Rozumiesz zapewne, tyle ich przyszło, a ja wręcz drżę z ekscytacji, by dowiedzieć się co w nich jest…
        Faktycznie, poetę wręcz nosiło, by dowiedzieć się co też znajdowało się w wiadomościach, które do niego wysłano. Zawsze tak było: uwielbiał pławić się w komplementach i słuchać bądź czytać jak inni go chwalą. Dlatego teraz chyba nawet gdyby Amari zaprotestowała, nie przyniosłoby to żadnego rezultatu - Kinalali rozwiązując w biegu sznurek spinający listy udał się w stronę rozłożonych pod oknem poduszek, na których spoczął niczym książę w haremie i oddał się lekturze.
        Pierwsza otrzymana przez niego wiadomość była małym, eleganckim liścikiem składającym się z czterowersowego wyznania o martwym sercu rozpalonym miłością dzięki jego wierszom, a pod spodem widniał podpis “Cicha Wielbicielka”. Kinalali westchnął z przejęcia, przykładając dłoń do serca - jakże lubił takie odrobinę tajemnicze wyznania z subtelnie wykorzystanymi klasycznymi zwrotami. Kinalali był pewien, że kobietę, która skreśliła te słowa, cechowała klasa i inteligencja - może nawet była arystokratką? Ach, cóż za ekscytacja, tyle domysłów! Ale pora już była sięgnąć po kolejną wiadomość. Tym razem był to list napisany z zachowaniem wszelkich zasad rządzących tą formą, może z wyjątkiem nagłówka, którego brakowało. Z twarzy Kinalalego zniknął ten rozanielony wyraz, jaki zdobił ją przed chwilą, a zastąpiło go skupienie, jakby stał twarzą w twarz z tym dobrze wychowanym jegomościem, który zwracał się do niego może troszeczkę zbyt oficjalnie, ale z pewnością szczerze. No a podpis…
        - Sunbiria? - przeczytał na głos nazwę państwa, z którego pochodził autor. - Ach, jakże niesamowite, że nawet podróżnicy z tak dalekich krajów są w stanie docenić piękno, które pragnę im ukazać… To z pewnością sprawka Lantella! Och, na pewno, to wszystko dzięki jego bezbłędnym tłumaczeniom… - uznał La’Virotta z czułością, bo naprawdę miał przeogromne szczęście, że ten zdolny, skromny chłopak poświęcił się tłumaczeniu jego dzieł. Dzięki temu tyle osób mogło je poznać i docenić!
        List od pana Maeno Sunfixa wylądował na stosiku z przeczytaną korespondencją, a poeta zajął się przeglądaniem kolejnych kartek. Jedna szczególnie przykuła jego wzrok, po pierwsze przez nagłówek “Kochany Kinalali”, który urzekał bezpośredniością, a po drugie przez układ treści, który zdradzał, że może to być wiersz. Poeta z zainteresowaniem wczytał się w wersy, a na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech dumy.
        - W istocie niezłe, Yvo - powiedział na głos, jakby słowa mogły go usłyszeć. Nie był to oczywiście wybitny kunszt poetycki, tak naprawdę wiele można było zarzucić tej formie, ale czyż nie liczą się same starania? Sama próba wyrażenia siebie przez poezję zasługiwała na pochwałę, bo oznaczała, że ta jednostka miała w sobie więcej wrażliwości niż większość społeczeństwa. Gdyby Kinalali osobiście spotkał tą Yvę, z radością i szczerze by jej pogratulował… A na uwagi techniczne przyszedłby czas później.
        Po kilku kolejnych, dość generycznych i nudnych listach, przyszedł czas na ostatni z nich. Po raz kolejny La’Virottę urzekł nagłówek, bo komu nie zrobiłoby się miło, gdyby został nazwany “wielkim poetą”? No właśnie. A treść okazała się być równie przyjemna dla duszy - w ładnych słowach wyrażała uwielbienie, okraszone subtelnymi i ładnymi metaforami, ale nie starała się naśladować poetyckiego stylu, cały czas trwając przy kwestiach przyziemnych i próbie uwolnienia się od nich na chociażby krótką chwilę. Skromna tancerka… Ciekawe, czy być może kiedyś wcześniej się nie spotkali albo nie mieli wspólnych znajomych? Viritirien pochodził z tamtych okolic, może znałby tę dziewczynę? Och, jaka szkoda, że nie podpisała się chociaż imieniem! Ale miło, że napisała w ogóle, bo Kinalali bardzo doceniał nawet takie wyznania czynione na odległość.
        Poeta westchnął przejmująco, gdy skończył lekturę listów - czuł się po niej taki spełniony! W takich chwilach przypominało mu się, że jego wysiłku nie są daremne, a praca ma jakiś cel, chociaż tak wiele osób gardzi poezją i wszelkimi objawami sztuki. Ale dla tej garstki wrażliwych duszyczek rozsianych po całym świecie (nawet w odległej Sunbirii) warto było tworzyć, zdecydowanie warto! Z tą myślą więc poeta zebrał listy i udał się w stronę fikuśnego sekretarzyka, gdzie składował tego typu przesyłki.
        - O… och? - W oczy poecie rzucił się liścik, którego wcześniej na pewno nie miał w rękach. Leżący samotnie na samym środku biurka, prosta kartka przewiązana… wodorostami. Z pewnością nie miał jej wcześniej w rękach, bo coś tak charakterystycznego z pewnością by rozpoznał. Odłożył więc pakiet wcześniejszych przesyłek na bok i sięgnął po tę jedną, intrygującą. Delikatnie dotknął jej powierzchni, jakby sprawdzał czy to przypadkiem nie iluzja. Papier był jednak przyjemnie gładki i na pewno materialny, a gdy La’Virotta podniósł go z blatu, poczuł lekką woń morza i wodorostów, bardzo przyjemną, choć tchnącą jakąś specyficzną melancholią. Zachęcony tymi doznaniami Kinalali powiódł palcami po tasiemkach z wodorostów - były gładkie z jednej strony, a chropowate z drugiej, połyskujące jakby je polakierowano, a ich głęboki zielony odcień wyglądał prawie jak czerń. Maie przytulił do nich na moment wargi i zaciągnął się jednocześnie tym niepowtarzalnym zapachem, po czym ostrożnie, by nie połamać kruchych wodorostów, rozwiązał kokardkę i odłożył ją na bok. Zagłębił się w treść listu. Z początku jego oblicze wyrażało jedynie zainteresowanie, które jednak szybko przeszło w całą gamę innych emocji: zaskoczenie, poruszenie, radość i rozpacz jednocześnie. Jego serce ścisnęło się w żelaznej obręczy, a do oczu napłynęły łzy. Było to uczucie osobliwe, lecz poecie doskonale znane, bo już go kiedyś doświadczył. Nie potrafiąc z tych emocji ustać na nogach, padł na kolana tak jak stał, nadal ściskając w jednej dłoni list, a drugą zasłaniając sobie usta, by nie wyrwał się z nich żaden dziwny dźwięk. Sam nie rozumiał jak to się stało. Treść była bezczelna i butna w urzekający sposób, bo przy całej otoczce wysokich uczuć nie dawała poecie miejsca na dyskusję. Styl również nie był szczególnie wysublimowany, słowa proste… Ale to wszystko płynęło z serca. Serca niedoświadczonego albo doświadczonego w bolesny sposób, które boi się mówić o swoich uczuciach i gdy w końcu zebrało w sobie odwagę, było tak uroczo bezpośrednie… Nie było w tym nic szczególnie wysublimowanego, ale jednocześnie tak łapało za serce. I ta forma. Ten zapach. Ta odwaga pozwalająca przyznać się, że to mężczyzna kocha mężczyznę, nawet jeśli tylko pośrednio, przez formy czasowników, bo podpis był odrobinę tajemniczy. Rybka... Marynarz? Wyspiarz? A może...
        Z ust poety wyrwał się w końcu bolesny jęk, a z oczu popłynęły łzy, które jednak nie miały nic wspólnego z rozpaczą. Maie złapał się za serce bijące tak gwałtownie, boleśnie, ale jednocześnie cudownie, bo poruszone w najczulszy, najpiękniejszy sposób. Sposób, którego myślał, że już nie doświadczy.
        Kinalali się zakochał.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Amari szło się po mieście całkiem przyjemnie - w końcu nic jej nie poganiało, a jej nowy oprowadzacz wykazywał się należytą dozą cierpliwości. Śmiesznie też mówił, choć trochę przydużo na raz. Ale co było robić? Słuchała tyle ile umiała i chciała, a reszta rozpływała się w powietrzu. Miała tylko nadzieję, że ON jej słucha kiedy raczy dzielić się z nim myślami. Przywykła do poświęcania jej uwagi i niech lepiej dwunogie kreaturki mają się na baczności! Czy są substancjonalne czy energetyczne czy cokolwiek innego - póki miały oczy pod którąś ze swoich postaci były zobowiązane dostrzegać żyjące piękno jakim była, a póki miały uszy - uważnie śledzić jej wypowiedzi. Potem zaś należycie je przeanalizować i na nie odpowiedzieć. Na szczęście Wywrotka spisywał się wcale nieźle.
O elfach i ludziach słuchała z zaciekawieniem. Stadne? Nigdy nie miała stada. Ciekawe czy to miłe? Ale chyba nie lubiła stad. Drażniły ją. Ale może jeszcze żadnego nie widziała? A może te gromady, które omijali idąc węższymi uliczkami to były stada? Będzie musiała kiedyś zapytać.
Na wspomnienie o czarodziejach skrzywiła się wyraźnie, ale nie wyjaśniała dlaczego. Resztę przyjęła ze spokojem, choć nie wiedziała co to ,,niebianie” i ,,piekielni”. Ile pytań! Dopiero co wyszła z zamknięcia, a świat uderzał w nią niezliczoną mnogością informacji. Jak dobrze, że umiała ignorować to co jej nie interesowało!
Dalsza część wypowiedzi nieco rozjaśniła jej w głowie i dała do myślenia. ,,Część większej całości”… ale zabawne! Nigdy by na to nie wpadła. Niektórzy naprawdę tak lubią? Mogą tak żyć? Po co? Jak można zepchnąć siebie do roli… czegoś? Być tylko częścią? Amari sama dla siebie była całością, w dodatku kompletną - oczywiście potrzebowała środowiska z optymalnymi warunkami i uwagi… ale sama nie czuła się zobowiązana, by robić to dla innych. Jej świat był mały i składał się zaledwie z kilku elementów. Nie było w nim miejsca na ,,większą całość”. Och, jak wiele jeszcze nie rozumiała.
Truskawki! Całym ciałem wyraziła entuzjazm, gdy dowiedziała się, że zapewne będzie mieć szansę ich skosztować. Resztą owoców też zresztą nie zamierzała gardzić. Uśmiechnęła się zadowolona i podążyła za przewodnikiem teraz już jednak zwracając większą uwagę na przechodniów. Była w dobrym humorze i oswajała się powoli z miastem więc łaskawie obdarowywała ich radosnymi grymasami, aby wiedzieli jak dobrze się czuje. Przy okazji na pewno ich to cieszyło, bo kto nie cieszyłby się z radości Amari?

Kiedy doszli do kamienicy, smoczyca przyjrzała się jej ciekawsko. Z jednej strony chciała zobaczyć to kolorowe mieszkanko wypełnione skarbami i obiecującymi różnościami, z drugiej klatka schodowa nie napawała jej optymizmem. Chętnie zostałaby na zewnątrz.
Ku jej uldze pojawienie się człowieka z dużą torbą odwlekło nieco wejście do budynku i dało jej czas na oswojenie się z jego zapachem. Właściwie zajmowała się głównie tym, nie zwracając uwagi na dwójkę ludzików przemawiających do siebie z entuzjazmem.
W końcu zdecydowała - jednak wejdzie do środka!

Przeciskanie się na samą górę było jednak doświadczeniem mocno angażującym zmysł równowagi i wszystkie mięśnie, żeby nie przyzwyczajona do schodów ssacza jaszczura nie połamała sobie pazurów, a tym bardziej łap. Poza tym w pewnym momencie dostała lekkiego napadu paniki, kiedy wydało jej się, że ściany coraz bardziej się do niej zbliżają, a ona nie może uciec w żadną stronę, bo gdyby spróbowała uskoczyć jak nic ześlizgnęłaby się boleśnie z jakiegoś zdradzieckiego stopnia. Skrzydła także trzymała przy sobie, choć lekko je rozchyliła, gdy z nadmiaru wrażeń zakręciło jej się w głowie i owe schody zrobiły się na moment nieco bardziej niebezpieczne. Szczęściem sytuację udało się opanować, bo choć Chaos był stworzeniem cudacznym i nieco niedostosowanym do świata to jednak silniejszym niż mogłoby się wydawać. Co nie zmieniało faktu, że bez namysłu padła na sam środek mieszkania Wywrotki kiedy tylko udało im się przekroczyć próg.

Co do wystroju - na początku właściwie go nie zauważała. Czuła się słabo… potrzebowała odpocząć. Jedyne co rejestrowała to silne światło padające od strony… okien? Tak, to były okna. Dopiero kiedy ochłonęła zaczęły docierać do niej barwy, wzory i kształty - niektóre nieruchomo stojące na ziemi lub przyoblekające ściany, inne falujące lekko pod sufitem; mniejsze, większe, matowe, jaskrawe, zachwycające, dzikie, oswojone! Zapachy unoszące się w powietrzu były równie różnorodne, ale każdy z osobna przyjemny (Amari wyczuła nawet Funciową nutę). Nadal leżąc w bezpiecznej pozycji zaczęła rozglądać się i omiatać wzrokiem wszystkie przedmioty - najpierw pobieżnie, potem skupiając się na każdym z nich, a następnie łącząc je w obraz harmonizującej, choć nieogarnionej całości.
- Pięknie tu! Całkiem przymilnie! Tak, tak! I dużo światła! Czuję powietrze. Dużo światła i powietrza! I to co tam wisi… ładne to - mówiła podnosząc się i sięgając łbem do rozłożystej chusty. Powąchała ją, lekko trąciła nosem, przyjrzała się… po czym ruszyła dalej.
- A to? Jak świeci! Czemu jest takie małe? Do czego to? A to! To wygląda jak to u Yuumiś. U tego z brodą. Ojć, rozsypało się… dywan! Przyjemnie się po tym chodzi! Zawsze lubiłam dywany! Są chyba milsze od trawy, nie ma w nich robaków. Czy mi przeszkadzają robaki? Niee… chyba nie mam nic przeciwko robakom. Robaki są zacne. W sumie nie mam nic przeciwko nim. Tak, zdecydowanie. O! To do jedzenia? Mogę? To owoc? To owoc! To na pewno owoc, poznaję! - Dumna z siebie usiadła ostrożnie i chwyciła w opazurzone szpony jedną brzoskwinkę. - Lubię woń owoców. Trawy i mięsa. Ale tu, choć nie ma trawy i mięsa, też jest w porządku. Dużo tu słodyczy. Trochę kręci mnie w nosie. I to! te drewniane tesie… meble! To są meble! Drewniane meble też ładnie pachną. Drewno ładnie pachnie. Drzewa ładnie pachną. Prawda? Tylko nie wszystkie. Chyba nie wszystkie - trajkotała w najlepsze bardziej skupiając się na przedmiotach martwych niż Kinalalim. On zresztą miał się czym zająć. Gadał zdawkowo do siebie, a to znaczyło, że żył. Nie trzeba było się nim przejmować. Dopiero dłuższa chwila ciszy i jakieś nagłe poruszenie. Chaos miał to gdzieś. Jęk. Odwrócił się łaskawie w stronę maie i otworzył szerzej oczy z przerażenia.
Przyjaciel Yuumi niemal leżał na dywanie łapiąc się na klatkę piersiową. Płakał i może dostawał jeszcze nie wiadomo czego. Chyba nie mógł wstać!
- TO ATAK!? - krzyknęła Amari jednym susem znajdując się przy konającym poecie. - O smoku to atak! POMOCY! Co mam robić!? Ej! Nie, chwila, nie odpowiesz mi, masz w końcu atak. Gdybyś mógł tak przerwać na chwilę i zacząć później? Najpierw powiedz mi co robić! Mam coś robić? A jeśli nie chcę? - Nagle fuknął groźnie. - Ale jeżeli to atak!? Ja nie chcę być tego świadkiem! Nie kiedy dopiero co raczyłem się brzoskwinią! Uspokój się i zabraniam ci nadal się atakować! - oznajmił stanowczo i nerwowo pacnął ogonem w dywan. Do czego to doszło, żeby zapraszać do siebie, a potem tak się zachowywać? Bardzo, bardzo niekulturalny postępek!

Tymczasem Funcia, Lantello i Pirat mieli na głowie własne problemy. Właściwie to Funcik jako nastolatka miała ich zawsze sporo, Lant jako Lant jeszcze więcej, a Pirat (przed którym wygadali się o tym przezwisku, więc został Piratem na dobre) nie przejmował się chyba niczym, w tym także stanem swojej koszuli. Hojnie przemoczony był gotów udzielać się towarzysko w obecnym stanie, ale pozostała dwójka zaczęła mamrotać coś o wietrze, zapaleniach i przeziębieniach, i że chyba na głowę upadł jeżeli myśli, że pozwolą mu się suszyć podczas rozmowy.
I tu tkwił szkopuł. Pirat za nic nie chciał wracać się przebierać (uznawał to za stratę czasu), Lantello zastanawiał się czy może już wrócić do domu, a Funcia martwiła się, że chłopak faktycznie się rozchoruje. Może nie znali się jeszcze zbyt dobrze, ale to nie znaczyło, że ma sobie odjąć względem niego na odpowiedzialności. Jednak od czego jest pomysłowość i otwarte serce? Jakoś tak się złożyło, że w pewnym momencie do ożywiającej się dyskusji została włączona torba. Trudno było nie dostrzec jak elf i brunetka wymieniają niepewne, a przy tym chyba lekko rozbawione spojrzenia, potem płoszą się, namyślają i w końcu kiwają głowami. Przebranie Pirata w damskie, prywatne ciuszki Yuumiś przy pierwszej możliwej okazji nie było chyba tym czego spodziewał się świat po tej nieśmiałej dwójce. Ale logika zwyciężyła. A logika stawiała w tym momencie dziewczęce suche ubrania ponad przemoczoną koszulą młodzieńca.
Co najlepsze Pirat nawet się z tym zgodził. Zafascynowany patrzył jak rozpinają bagaż i jego urocza Melancholia przegląda jej zawartość. Sam by się chętnie przyłączył, ale chyba wiedział, że mu nie wypada. Z uśmiechem jednak przyjął to co mu zaoferowała, oglądając z podziwem jedną z wykluczonych przez Miminettę tunikowatych bluzek (tylko takie nie byłby dla niego przykrótkie). A jednak na tym się wcale nie skończyło - Funcia jeszcze się namyślała. Udało jej się znaleźć bardzo podobny kawałek odzieżowego kompletu, tylko że w kolorze niebieskim, a nie mlecznozielonym. Oboje z Lantem zgodzili się, że będzie lepiej pasował. W końcu jak już przebierać nieznajomego to w coś co będzie pasowało mu do oczu. A oczy miał śliczne i nieco onieśmielające (tak przynajmniej sądzili oni, ale dla nich chyba każde oczy, które patrzyły prosto na nich były naznaczone tą cechą).
Usunęli się też spod fontanny, by chłopak nie rozbierał się publicznie. To ich wina, że zamókł, więc tylko oni mieli prawo oglądać jego obnażoną pierś. Co prawda przegapili najlepszy moment, bo kiedy już schowali się za rogiem, zamiast patrzeć jak się młody rozbiera postanowili pogadać o leksykografii. No nic - co najwyżej zamoczą go jeszcze raz.
Pirat w nowym wdzianku w sumie nie wyglądał źle. Raczej… egzotycznie. Naprawdę, gdyby miał ze sobą wczorajszą opaskę nikt nie wziąłby go za normalnego obywatela, a co dopiero członka wysoko postawionej, szanującej się rodziny. Bez niej zaś wyglądał jak zwolennik równouprawniania dla wszystkich trzech płci oraz dzieci (tak przy okazji). Razem - Lantello w typowym młodzieżowym stroju klas biedniejszych i wrodzoną niedbałością w tej kwestii, Funcia w jednej ze swoich lepszych sukieneczek i hybryda płciowo-klasowa w postaci Pirata - prezentowali się wcale nieźle. Jak uciekinierzy z domu mody bez klamek.
Tak przygotowani ruszyli w tłum ludzi, żeby miło spędzić czas na niewinnej pogawędce, przełamywaniu gór lodowych i wspólnym się poznawaniu, a także zawstydzaniu, imponowaniu i zaskakiwaniu, bo szczerze mówiąc żadne nie wiedziało czego naprawdę po pozostałej dwójce (oraz po sobie w większości przypadków) się spodziewać. Szalenie było wesoło.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Nim dotarli do mieszkania poety, Kinalali spostrzegł, że Chaos miał jakby problem z chodzeniem po schodach. Pytanie brzmiało czy była to kwestia braku przyzwyczajenia czy lęku wysokości - gdyby zapytać o zdanie poetę, bez wahania powiedziałby, że jego zdaniem to mieszkanka obu czynników z lekką przewagą drugiego. Odnotował w pamięci, by upewnić się, czy przypadkiem pomarańczowy smok nie wolałby wlatywać tu na górę i lądować na tarasie. O właśnie, taras! La’Virotta zaraz po wejściu do pracowni skierował tam swoje kroki i otworzył drzwi, by wpuścić do środka przyjemnie ciepłe powietrze i umożliwić Amari jakby co wyjście i podziwianie romantycznej panoramy miasta i położonego dalej krajobrazu gór. Później zaś oddał się lekturze listów, w konsekwencji czego stało się co się stało…

        Kinalali zamknął oczy, a na jego długich rzęsach zbierały się łzy, od czasu do czasu formując kryształową kropelkę, która spływała po jego bladych policzkach, przez chwilę zatrzymując się na granicy delikatnej żuchwy i potem pędząc już dalej po długiej, smukłej szyi, aby wsiąknąć w materiał szaty. Tam jednak z reguły nie docierały, gdyż wyczerpywały się po drodze - były drobne, bo ich źródłem było szczęście, a nie bezbrzeżna rozpacz. Widać było zresztą po minie poety, że jego płacz miał wyjątkowo osobliwe podłoże. Jego twarzy nie wykrzywiał grymas boleści, nie marszczył czoła i nie zaciskał powiek, co najwyżej lekko ściągnął brwi, lecz jego lekko otwarte usta łapczywie łapiące powietrze miały kąciki skierowane ku górze w subtelny, ale dostrzegalny sposób. Kinalali uśmiechał się przez łzy.
        Jakże dawno nie czuł się tak jak teraz. Jakim głupcem był przez tyle lat pisząc o miłości, opiewając w wierszach jej piękno i potęgę w najpiękniejszych słowach, głęboko przekonany, że pamiętał to słodkie uczucie, któremu poddał się setki lat temu. Okazało się jednak, że poważnie się mylił. Miłość, o której pisał i której poświęcił tyle czasu, myśli, swego kunsztu, by jak najwierniej ją oddać, była jedynie powidokiem tego, co serce mogło naprawdę czuć. Tego prawdziwego, czystego uczucia, nie dało się opisać przy pomocy słów. Trzeba było go doświadczyć i co więcej doświadczyć prawdziwie, bez strachu, otwierając na nie serce i poddając się z pełnym zaufaniem. Kinalali właśnie tak doświadczał miłości. Nie roztrząsał przyczyn i konsekwencji, nie zastanawiał się nad tym czy powinien, czy wypada, czy to możliwe…
        Tak zakochał się też w Czarodziejce. Jeszcze jako czysta energia, drobinki złota unoszące się w powietrzu niby bezładnie, prawie niewidocznie, spotkał ją przy ostatnich promieniach zachodzącego słońca, nad morzem, przy akompaniamencie szumu fal i lamentu mew, który jednak brzmiał dla niego wtedy słodko i radośnie, jakby cieszyły się razem z nim. Ona go nie widziała - pod słońce zdawał się niczym innym jak drobinkami kurzu albo pyłkami rozświetlonymi przez złote światło zachodu. On jednak nie potrafił oderwać od niej wzroku, przestać słuchać jej oddechu i cieszyć się tym, co rodziło się we wnętrzu jego duszy. Może ona również coś poczuła, jeszcze nie znając źródła swych uczuć, bo uśmiechnęła się. Tak, pamiętał to dobrze. Patrzyła przed siebie lekko mrużąc oczy, jej powieki drżały, gdy orzeźwiający wiatr od morza muskał jej twarz, wzrok miała jednak nieobecny. Później zaś delikatnie rozciągnęła wargi, odsłaniając białe zęby, a jej źrenice rozjaśniły drobne iskierki zadowolenia. Zamrugała, smukłą dłonią odgarniając z twarzy kosmyki włosów lekkie niczym babie lato, a potem odwróciła się i odeszła niespiesznie, pozostawiając maie samego z burzą emocji, które się w nim kotłowały. Wtedy trochę dłużej zajęło mu, by nazwać targające nim uczucie, lecz od początku był świadomy jednego: to była Ona. Najważniejsza osoba w jego życiu, jego dopełnienie, sens i cel. Ktoś, dla kogo został stworzony.
        Później zaś mijały dnie, tygodnie, a jego miłość nie słabła. Żył obok niej, poza zasięgiem jej wzroku, chcąc złożyć świat do jej stóp, gdy w końcu dane będzie im stanąć naprzeciw siebie. To dla niej wybrał to ciało - miał czas by poznać jej preferencje i potrzeby i co więcej dopasować je do siebie. Nigdy nie wcześniej nie przybierał materialnego kształtu, był więc białą kartką, którą teoretycznie można było zapełnić dowolną treścią, była to jednak ułuda, gdyż istniały pewne bardzo poważne ograniczenia: jego osobowość. Chociaż było to fizycznie wykonalne, nie mógł zostać atletycznym brunetem z szeroką szczęką, bo to byłoby nieszczere, nieprawdziwe. Smukły młodzieniec o kręconych włosach pasował mu idealnie - Kinalali interpretował ten fakt na własną korzyść, uznając, że to znak iż byli sobie z Czarodziejką przeznaczeni.
        To był cudowny czas…
        Teraz zaś La’Virotta doświadczał tego po raz kolejny. Już nauczony przez życie o wiele lepiej wiedział z czym ma do czynienia i może w najbardziej ogólnym spektrum domyślał się, co przyniesie mu los, lecz i tak przyszłość była dla niego kuszącą tajemnicą, o której nie był nawet w stanie w tym momencie myśleć. Delektował się tym słodkim uczuciem, tymi pierwszymi chwilami, gdy jego serce przebudziło się na nowo. Raz za razem na wewnętrznej stronie powiek podziwiał słowa, które przed chwilą przeczytał, uśmiechając się co do niektórych. Jego dusza, rozum, cała niematerialna część jego istnienia znajdowała się w tym momencie na zupełnie innym poziomie pojmowania…
        I właśnie ten moment wybrała sobie Amari, by go brutalnie z tego stanu przebudzić. Jej wrzaski rozbrzmiały tuż nad uchem poety sprawiając, że drgnął on i nabrał szybkiem, nerwowego wdechu. Otworzył oczy, jakby niechętnie się budził, a znaczenie słów hermafrodytycznego smoka dotarło do niego z opóźnieniem. Westchnął, ponownie przymykając drżące powieki i przez moment wyglądał, jakby próbował się uspokoić. Później zaś wyciągnął w bok swoją smukłą rękę i złożył palec na wargach Amari. Gest ten - choć delikatny - był zaskakująco stanowczy i nieznoszący sprzeciwu, jak wtedy, gdy Kinalali oparł stopę na piersi Berlota poprzedniego wieczoru. Zdarzało mu się coś takiego, choć były to stany niezwykle rzadkie, gdy nagle uznawał, że musi postawić na swoim bardziej niż zwykle. Tym razem chyba też mu się udało, bo gdy obrócił swe zapłakane oczy w stronę Amari, ta zatrzymała się, jakby zszokowało ją samo naruszenie jej przestrzeni osobistej.
        - Mój drogi monarszy smoku - zwrócił się do niej La’Virotta cichym i miękkim głosem, jakby przemawiał ze snu, z którego nie chciał się przebudzić. - Nic mi nie dolega, naprawdę, niech twe serce się nie trwoży i rozum nie lęka. Nie dzieje się ze mną nic złego, wręcz przeciwnie. Przeżywam teraz najwspanialszą, najwznioślejszą chwilę w życiu każdego stworzenia, doświadczam rozkoszy, której dawno nie było mi dane zaznać, najczystszej i najpiękniejszej, takiej, która wymyka się słowom, rozumowi i rozsądkowi. Takiej, której imienia aż nie śmiem teraz wymówić, teraz, gdy jest jeszcze tak młoda, tak delikatna i silna jednocześnie. Drżę przed jej majestatem i pragnę go jak niczego innego. I proszę, choć wiem, że miałem być twoim gospodarzem, daj mi chwilę, bym mógł się nią nacieszyć. Bym mógł po raz kolejny poczuć słodki smak spełnienia i przypomnieć sobie czym może być szczęście. Proszę - powtórzył prawie szeptem. Gdy mówił, wychylił się odrobinę w stronę smoczycy, a w jego cichym głosie drżały emocje targające jego sercem i duszą, oczy zaś lśniły milionami iskier przeświecającymi spod cienkiej tafli łez, które nadal spływały po jego policzkach. Kruchą dłonią trzymał przy sercu list, który był w tym momencie jego najcenniejszym skarbem, sensem życia i centrum wszechświata.
        Kinalali westchnął głośno i przejmująco, tak że nawet jego ramiona lekko się uniosły. Dołożył drugą dłoń do tej dzierżącą list i przytulił go z czułością do piersi, po czym palcem wskazującym z wielką gracją otarł łzy z oczu, znowu westchnął i znowu poświęcił odrobinę uwagi Amari.
        - Wybacz mi proszę, iż jestem tak dalece emocjonalnie niedysponowany - zwrócił się do niej. - Liczę, że uszanujesz w swej łaskawości mój stan i dasz mi jeszcze chwilę na to, bym doszedł do porządku z moim sercem i emocjonalną burzą, która wzięła je w objęcia.
        Mógł dodać, że jeśli taka będzie potrzeba, to pozbiera się jak najszybciej, mógł powiedzieć, że zaraz stanie na nogi, lecz tego nie zrobił. Była to zbyt ważna chwila w jego życiu, by stawiał w tym momencie kogoś innego nad własne uczucia. Brał jedynie poprawkę na to, że wkrótce przyjdzie mu stanąć na nogi, ale jeszcze nie teraz, nie w tym momencie. Mieli trochę czasu, a Chaosowi z pewnością niczego nie brakowało, bo miał co pić, jeść, gdzie się umościć i czym zainteresować, na pewno był w stanie przez chwilę zająć się sobą w chwili, gdy gospodarz nie był w stanie nawet ustać na nogach.
        - Moja Rybka… - szepnął z czułością, delikatnie gładząc krawędzie listu. Chciał sprawdzić jak to brzmi, czy będzie mógł tak do niego mówić, gdy już ich losy się połączą. Ach, kimże był ten mężczyzna, który tak zawrócił mu w głowie? Skąd był, gdzie teraz przebywał? Czy on również czuł to słodkie ukłucie w sercu, gdy po raz pierwszy pomyślał o poecie? Jak mu się teraz wiodło? Kinalali nawet przez moment nie zastanawiał się jak mógłby wyglądać jego ukochany - to się liczyło najmniej. Najważniejsza była szczerość jego uczucia i to co miał w sercu, a powierzchowność była przecież ulotna, zmieniała się z czasem, pod wpływem impulsu. W jednej chwili mógł mieć długie włosy i zaraz potem je ściąć. Z początku atletyczny przytyć, a obdarzony pięknym uśmiechem stracić zęby w bójce. To były tylko drobiazgi, nieistotne, jeśli patrząc w oczy widziało się piękną duszę.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Funcia i Lantello zauroczeni byli swoim nowym znajomym. I to nie tyle jego promiennym sposobem bycia, wrodzoną życzliwością i chłopczykowatym usposobieniem ile skrywającą się pod pozorami beztroski elokwencją i oczytaniem. A przetestowali jego umiejętności nieźle. Lant jako tłumacz i wielbiciel literatury stawiał mu poprzeczkę naprawdę wysoko, rozgadując się w najlepsze o wybranych twórcach, dziełach i zagadnieniach, Funcia natomiast podcinała go lakonicznymi uwagami z wyższej półki elfickiej szkoły przetrwania.
A on nic!
Z uśmiechem i rosnącym zainteresowaniem słuchał jednego i drugiego, kiwając hojnie głową, ale nie tak jak kiwają ci, którzy nie wiedzą jak odpowiedzieć lub tylko udają uwagę - on kiwał, bo miał w sobie zrodzony jakiś wewnętrzny przymus gestykulacji, a zaraz potem podsumowywał temat lub zadawał zręczne pytania, które prowadziły rozmowę na przyjemne dla wszystkich tory. Nie wiadomo jak i kiedy, jakim sposobem i sztuczką dobrał się do dwóch skrajnie nieśmiałych i wycofanych osób rozwiązując im języki z taką wprawą, że nawet się nie zorientowali. Zwyczajnie przechadzali się po miejskich alejkach ciesząc się coraz bardziej swoim towarzystwem. Towarzystwem, które powinno być obce, niezręczne - wywoływać niepokój i budzić lęki społeczne. A nie budziło i to było przerażające. Od czasu do czasu myśli rudzielca lub dziewczyny schodziły właśnie na ten temat. Przez krótkie chwile zastanawiali się jakim prawem czują się tak dobrze. Oczywiście - z biegiem czasu niektóre rzeczy zaczęły ich męczyć. Tłum, hałas, rosnący ścisk. Ale i na to Pirat miał odpowiedź i tylko lekko zdziwiony, że tacy są płochliwi i zdziczali poprowadził ich w stronę prawdziwej Oazy Wytchnienia.

Park był stary, a właściwie nie był nawet pełnoprawnym parkiem, a dużym ogrodem otwartym dla gości, tak jednakże zapuszczonym, że jawił się jako mało atrakcyjny dla przywykłych do wypielęgnowanych rabat i fantazyjnie przyciętych żywopłotów mas artystycznych. Na jasne niegdyś żwirowate ścieżki i ciemniejsze nieco, wielobarwne, wyślizgane kamienne chodniczki nachodziła rozrosła trawa, zgarniając je w objęcia wybujałej zieleni, wygłuszając zakręty i zacierając ślady. W liściastych czuprynach i krzewiastych kółeczkach plotkarskich, gdzie szumiało się o sprawie kwiecia i gąsienic, rozmazywały się kontury ludzkiego planu tworzenia. Z dawno posadzonych tulipanów ostała się ledwie samosiejna garstka potomków wojujących pod czerwonymi i żółtymi sztandarami o dominację na skrawku trawnikowej łączki, a ich bezkrwawe starcia obserwowały spokojnie rody zawilców, bieląc się z arystokratyczną wyższością w cieniu grubopiennych sióstr-opiekunek w tym olch, topól i brzózek szykujących się do macierzyństwa. Największą uwagę trójki gości przyciągnęły jednak nie one, a powoli grupujące się garnizony jasnoty i podobne im młode pokrzywy strzegące podstarzałych ławeczek i grożące poparzeniem odsłoniętym łydkom. Szczęściem były niewielkie i przy odrobinie ostrożności nawet wysukienkowana Funcia mogła uniknąć ich natarczywości. Gorzej z Piratem, który od razu włożył w nie rękę. Cel był szlachetny, a czyn heroiczny (kto inny tak poświęcałby się dla nowo poznanych osób, żeby odgarnąć uzbrojone chwasty stojące im na drodze?), ale efekt łatwy do przewidzenia i przyklejający do brunecika łatkę botanicznego głąba.

Rozsiedli się w miarę wygodnie, zaufanie do murszejących oparć mając ograniczone i zaczęli chłonąć poetycką wręcz ciszę ogrodu. Aż dziw, że nie znali tego miejsca! Dla takich samotników jak Yuumi czy Lantello był to malutki raj, rzadko uczęszczany i chroniący przed nadmiarem wrażeń, a także krępującymi spojrzeniami. Schowany za rzędem mieszkalnych kamienic z jednej strony, z drugiej i trzeciej otoczony opuszczonymi murami wiekowej miejskiej posiadłości krył w sobie właśnie to czego im brakowało - harmonię, spokój i odrobinę prywatności. Tylko dlaczego w takim razie nadpobudliwy, lubujący się w zgiełku Pirat odkrył oazę przed nimi?
- Lubię chodzić po mieście! - wytłumaczył z wypiekami na twarzy. - Właściwie, nie tylko tam. Niemal wszędzie poukrywane są właśnie takie niecodzienne miejsca. Ruiny domów, zapuszczone ogrody, nieodwiedzane działki… bardzo je lubię. Nie uważacie, że jest w nich coś niesamowitego? Każde ma swoją historię, stworzyli je i utrzymywali ludzie… różni ludzie. Zawsze zastanawiam się jacy byli - wyznał z łagodnym uśmiechem i spojrzał w dal przymglonym wzrokiem. - Czasem naprawdę chciałbym się dowiedzieć. Wszystko co tu jest nosi w sobie resztki obecności. Ta ławeczka - ile osób musiało na niej siadać przed nami? - Wyszczerzył się promiennie i pokiwał głową.
- Poza tym uciekam przed moim opiekunem, więc muszę wybierać miejsca gdzie mnie nie znajdzie - dodał z całą szczerością i rozbawiony zaczął opowiadać o swoich przygodach spod znaku zbiegłego panicza.

Amari sama dostałaby jakiegoś ataku, gdyby nie palec Wywrotki, który uciszył ją skuteczniej niż zrobiłoby to odcięcie łba. Wytrzeszczyła oczy nie wiedząc jak zareagować. Co to w ogóle był za gest? Jakim prawem!? I dlaczego? Ma być o to zła? Ma nie być? Nie była pewna. Dlatego nie pozostało jej nic innego jak trwać w nienaturalnym wręcz bezruchu i słuchać słów padających z ust dwunoga.
Znowu bredził.
Oj bredził zdrowo! Czyli nic mu nie było. Tak przynajmniej oceniała go Amari. Dużo słów zresztą nie zrozumiała. Trochę bełkotał. Nie, by mówił niewyraźnie - zwyczajnie trzeba było być na wyższym poziomie wtajemniczenia w abstrakcję, by bez kontekstu zrozumieć o czym paplał. Ale przynajmniej w końcu do Chaosa dotarło, że dziwny gospodarz jest dziwny i najwyraźniej chwilowo nie należy go ruszać. Niepokoiły go osoby, które będąc tak łagodne i kruche zdawały się w środku gotować z emocji. Przypominały mu coś wielkiego i strasznego o potężnej sile co trzyma się na ostatnim włosku. To było niebezpieczne. I nie wiedział skąd to wie i dlaczego tak myśli. Nie spotkał w końcu na swojej drodze nikogo takiego. Ale ufał swojemu instynktowi. Może nie był on w pełni naturalny, ale był. W chwili gdy nie było się kogo słuchać należało powierzyć się jemu. Ale czy ten instynkt to była aby na pewno część jego osoby? A jeżeli ten instynkt to ktoś obcy? W takim razie dlaczego ma mu ufać!? Ale w sumie zna ten instynkt od dawna. Chyba zawsze mu towarzyszył. Podpowiadał… ale nigdy jakoś nie nawiązali budującej konwersacji.
,,Cześć instynkcie”, zaczął więc Amari nie do końca śmiało, ale i bez subtelności. ,,Chyba nie wiem co teraz zrobić. Pomożesz mi?”
Cisza.
A nie, chwila! Coś pyknęło! Pseudo-smok zrozumiał niewerbalny komunikat zmyślonego przyjaciela, zamknął pysk i odchylił głowę. Spojrzał na Wywrotkę z nagłym chłodem, ale i uległością. Powoli usiadł, odetchnął, skinął łbem i nie do końca zadowolony, ale pewny, że dobrze robi odsunął się od poety, by pogrzebać w jego rzeczach i jeszcze raz powąchać puchaty dywan.
,,Czy właśnie to miałem zrobić? Aby na pewno to? Co, instynkcie?”
,,Tak, właśnie tak”, odpowiedział sam sobie, za impulsy rodzące się w jego głowie.
,,Dlaczego?”
,,Kiedy ktoś cię takim tonem prosi należy posłuchać”. Sam by na to nie wpadł.
,,Dlaczego?” Chciał wiedzieć więcej.
,,Tak. Po prostu tak.”
Amari aż prychnął zirytowany, że nawet ze swoim własnym instynktem nie może się w tej chwili normalnie dogadać. Marszcząc mięśnie okalające oczy zdjął z komódki jakąś szkatułkę i z pełną tłumionej wściekłości finezją zaczął wyjmować pazurem po jednej sztuce biżuterii oglądając je w promieniach słońca.


Funcia wróciła do mieszkania Lalego kiedy słońce zaczęło zachodzić. Była już mocno zmęczona, ale uczucie przyjemnego zaskoczenia po miło spędzonym dniu nadal malowało lekki uśmiech na jej młodych usteczkach. Taszcząc po schodach torbę ze swoimi ubraniami rozmyślała o tym ile dowiedziała się dzisiaj o dwóch kolejnych osobach, a przy okazji nieco o sobie samej. Zauważyła na przykład, że nie znosi chodzić w sukienkach, które odsłaniają jej nogi, lubi jak mężczyźni stawiają jej ciastka jakie sobie wybierze i że faktycznie jest bardzo małomówna, ale kiedy już się odezwie zazwyczaj inni słuchają jej z uwagą.
Pirat był młody jak ona, dobrze wychowany, ale ździebko szalony. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie. Wyedukowany tak solidnie, że mógłby zawstydzać nauczycieli w szkołach, uwielbiał zachowywać się jak dziecko i narwany idiota, przede wszystkim jednak pilnował, by nikomu swoim zachowaniem nie zrobić krzywdy. Bardzo próbował, ale jeżeli chodzi o codzienne życie ludzi bez wielkich majątków nie znał się na tym kompletnie co kontrastowało z ogólnym jego obyciem. Po tych kilku godzinach razem spędzonych Yuumi nie umiała przewidzieć czy na pewno się zakolegują, ale powiedzieć, że go nie polubiła zwyczajnie nie mogła. Umówili się zresztą na jutro. Kolejny męczący dzień!
O i Lantello. On też został zaproszony. Elf, do którego trudno było coś mieć, a który jednak cieszył się talentem do utrzymywania swojej antypopularności. Mądry, cichy i znerwicowany Yuumi przypadł jednak do gustu jako towarzysz. Nie miał tylu imponujących cech co niebieskooki chłopczyna, ale kiedy był… czuła się dobrze. Dodawał od siebie coś co ją uspokajało, emanował czymś co sprawiało, że chciała się uśmiechać. Nie bała się go. I czuła się przy nim silna.
Ciekawe jak on myślał o nich. I czy podobał mu się dzisiejszy dzień?
Przeważnie wydawał się zarówno zadowolony jak i stale spięty (o ile nie mówił właśnie kwieciście o swoich zainteresowaniach). Ale Yuumi odważyła się wnioskować, że to jego normalne zachowanie i tak naprawdę gdyby nie chciał się z nimi tłuc po Efne - nie robiłby tego. Już wiedziała, że potrafił być zaskakująco stanowczy czy też uparty - najpierw długo nie zdradzał się z emocjami, a kiedy się skumulowały, nagle wybuchał. Oczywiście nie tak jak Berlot czy inne osoby pokroju zmiennokształtnego - po prostu z potulnie idącej za stadem owieczki zmieniał się w owieczkę obrażoną i robił po swojemu, zamykając się na otoczenie i jego uwagi, a jednocześnie nadal pozostając w zasięgu jakby ktoś chciał go ugłaskać.
Doszła do drzwi i otworzyła je, by wpaść ze swoją torbą i zmierzwioną czuprynką prosto w objęcia znajomego zapachu owoców.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali prosił o chwilę, lecz potrzebował znacznie więcej czasu, by dojść do siebie. Nie odczuwał wyrzutów sumienia głównie przez to, że Chaos miał tak naprawdę wszystko, czego mógł potrzebować: jedzenie, napoje, wygodne miejsce do spania czy odpoczynku. Może brakowało mu jakiś bardziej intelektualnych rozrywek, chociażby pod postacią zwykłej rozmowy z panem domu, ale chyba dobrze sobie radził. W chwilach, gdy myśli La’Virotty chociaż na krótkie mgnienie wracały do rzeczywistości, widział, że Chaos bawił się jego biżuterią i bibelotami, których w mieszkaniu było w bród.
        - Och, Amari! - odezwał się do niego w pewnym momencie poeta. - Doprawdy przedziwny mamy czas! Choć nie są to narodziny wiosny, choć życie jest w pełni rozkwitu i powoli chyli się ku swemu zmierzchowi, wokół rozkwita tyle emocji, tyle doznań! Nowe twarze przewijają się przez to miasto niczym odłamki szkła w kalejdoskopie, żadna nie jest taka sama jak pozostałe, ale też nie sposób je wszystkie spamiętać. A jednak z tego pozornego chaosu wyłaniają się twory tak cenne: więzi! Emocje, które odróżniają nas od zwierząt, które pozwalają tworzyć piękno i być jego częścią. Nie dalej jak wczoraj za sprawą jednej kobiety rozdarte zostało wiele serc, z których tylko niektóre zdołały się do dziś zagoić, stworzyły się nowe sojusze, zrodzone z sympatii, zainteresowania bądź też przyciągania, które może stanowić wartość doskonalszą od wszelkich materialnych dóbr! Tyleż nowych możliwości, tyleż nowych dróg, a wśród nich ta jedna, ta najjaśniejsza, najpiękniejsza, ta którą jednocześnie pragnę podążyć, lecz której obawiam się i nie wiem jak ją rozpocząć. Och, Amari, powiedz mi, czy kiedykolwiek zdarzyło ci się czuć cokolwiek podobnego? Czy pamiętasz dzień, gdy twój świat rozpadł się w jednej chwili na miliony kawałków, by zaraz ponownie stać się jednym, tym samym, lecz odmienionym, bo i twoja osoba nie była już tak sama? Czy znasz szczęście tak dojmujące, że wypełnia każdy skrawek ciała i myśli, a ty tylko pragniesz, by to nigdy się nie skończyło?
        Kinalali mówił z pasją, lecz jego monolog mógłby zrozumieć jedynie Lantello, którego teraz niestety nie było w pobliżu. Och, jakże poeta pragnąłby teraz jego towarzystwa! On jak nikt inny zrozumiałby co La’Virotta chciałby przekazać i ubrał to w jasne, proste słowa, zrozumiałe dla tych, którzy nie rozumieli estetyki tego przedziwnego poety, który na domiar złego w tym momencie był wyjątkowo niepoczytalny.

        Słysząc dźwięk otwieranych drzwi wejściowych poeta drgnął i obrócił wzrok w tamtą stronę. Wyglądał, jakby właśnie się ocknął ze snu, z którego do tej pory nie umiał się obudzić. Z jego spojrzenia wyparowała mgiełka nieświadomości. Dotarło też do niego w mgnieniu oka jak musiał właśnie wyglądać - pewnie jak kupka nieszczęścia. Nie miał jednak czasu robić się na bóstwo. Pospiesznie wytarł oczy rękawem szaty i wstał. Zachwiał się, gdyż mimo iż był bytem energetycznym to ścierpły mu nogi, lecz wyjątkowo udało mu się ustać, a nie wywinąć majestatycznego orła. Poprawił więc szatę tak, by z niego nie spadała, nie zważając jednak, że odsłaniała prawie całe nogi i taki nieporządny ruszył by powitać swoją przyjaciółkę. Cały czas trzymał jedną dłonią przy sercu list, który tak go poruszył - czynił to tak bardzo podświadomie, że tylko werbalne zwrócenie mu na to uwagi mogłoby sprawić, że by przestał. Chociaż nie, może nie - był dla niego w tym momencie zbyt cenny.
        - Och, Yuumi, moja najmilsza, najdroższa przyjaciółko! Jakże raduję się twoim powrotem!
        Kinalali stanął naprzeciw młodej malarki radośnie uśmiechnięty, lecz ktoś taki jak ona z łatwością mógł dostrzec, że coś się stało. Poeta był bardzo delikatny i łatwo było go uszkodzić, a najwięcej szkód wyrządzał sobie zawsze on sam, a nie otoczenie. Teraz na przykład jego oczy wyglądały okropnie - pod wpływem płaczu naczynka w białkach popękały, a powieki napuchły niezdrowo. Długie kobiece rzęsy zostały posklejane przez łzy w trójkątne kępki. A mimo to La’Virotta się uśmiechał, wyglądał wręcz jakby miał się ze szczęścia unosić w powietrzu i to nie dzięki swoim zaklęciom. Każdą inną osobę można by podejrzewać o bycie pod wpływem nielegalnych używek, lecz w przypadku poety przyczyną była prawie zawsze jego niestabilność emocjonalna, której nie musiał już dodatkowo stymulować.
        - Och, nie uwierzy, wprost słów dobrać nie mogę, by powiedzieć ci, co się wydarzyło… Nim jednak do reszty zatracę się w swoim przekazie, proszę, opowiadaj, jak minęło twoje spotkanie. Wnioskuję, iż było owocne, gdyż wyglądasz na uradowaną, a na dodatek, mówiąc między nami, wracasz znacznie później, niżbym się ciebie spodziewał. Raduje to me serce, proszę, opowiadaj! - zachęcił ją i chociaż mówił szczerze i naprawdę chciał wysłuchać jej relacji, to kto go znał, dostrzegał też podprogowy przekaz tej wiadomości: “proszę, opowiadaj, bo ja też muszę, MUSZĘ ci coś opowiedzieć!”. Takie ponaglanie było może niemiłe, lecz jeśli znało się Lalego, dostrzegało się jak wielki był to gest z jego strony i jak ważna musiała być dla niego Funtka, skoro pozwolił jej mówić przed sobą, gdy targały nim tak silne emocje. Aż cały drżał.
        Wolną ręką (bo w drugiej nadal trzymał list od ukochanego), ujął Yuumi za dłoń i wprowadził ją głębiej, by oboje mogli spocząć. Gdyby Kinalali był typowym gospodarzem, zaoferowałby młodej malarce coś do picia albo jakiś skromny poczęstunek, lecz maie można było opisać wieloma przymiotnikami oprócz “typowy”. No, może “typowy histeryk” by pasował, ale nie w tym kontekście. W każdym razie La’Virotta nie proponował Funtce napojów ani jedzenia, bo z reguły kończyło się to katastrofą, którą niestety ona musiała sprzątać, wiedziona jakimś głęboko zakorzenionym instynktem kury domowej. Zamiast więc zatroszczyć się o nią i sprawić jej przyjemność, przysparzał jej tylko roboty i zmartwień, przez co oboje nauczyli się, że poeta podzieli się z nią wszystkim, a ona jak ma na coś ochotę, powinna się sama obsłużyć.
        - O? Och! Zdaje mi się, że to torba Miminetty? - upewnił się poeta, gdy dostrzegł taszczony przez Yuumi bagaż. Momentalnie się nachmurzył i wsparł pod boki w manifestacji oburzenia.
        - Moja droga - zaczął poważnym, ale też trochę zatroskanym tonem. - Mam nadzieję, że torba ta znalazła się w twoim posiadaniu przypadkiem bądź też, jak to zwykło się mówić, po drodze i nie było tak, że większość tego czasu przesiedziałaś u naszej znajomej malarki z ognistym temperamentem i współlokatorem o wrażliwości dorównującej jego intelektowi? Nie jestem oczywiście osobą, która mogłaby cię osądzać bądź czegokolwiek zabraniać i jeśli tak się stało mogę jedynie zapytać: dlaczego? Czyżby twój nowy znajomy okazał się nie dość dobry? Czy też… Och, dość tych pytań, cóż ja czynię! Opowiadaj, moja droga i nie zważaj na to jak bredzę, gdyż tego dnia nie poznaję sam siebie, a zdrowy rozsądek jest dla mnie odległy jak nigdy wcześniej…
        To powiedziawszy Kinalali gwałtownie usiadł na stosie poduszek rozłożonych na szerokim parapecie okiennym. Jego szata wzdęła się jak ciało meduzy w ciepłych wodach Oceanu Jadeitów, po czym opadła z wdziękiem, rozkładając się równo wokół szczupłego ciała maie. Poeta wpatrywał się w swoją przyjaciółkę wyczekującym wzrokiem, oburącz trzymając na podołku swój cenny list. Światło przeświecające zza jego pleców sprawiało, że wyglądał teraz na jeszcze bardziej kruchego i niematerialnego niż zwykle, jakby faktycznie jego ciało nie było materialne, a ostre promienie zachodu przeświecały przezeń na wylot. Refleksy odbijające się od burzy jego delikatnych loczków nadawały im wygląd najprawdziwszej aureoli.

        - Sam, patrz.
        Tanaj była akurat na spacerze ze swoim ukochanym, gdy nagle wstrzymała go i wymownie spojrzała w kierunku, w którym również on powinien spojrzeć. Tam, na tarasie pewnej bardzo popularnej restauracji, uwagę modelki przykuła dwójka mężczyzn - jeden z nich miał gładkie, czarne włosy i blade oblicze, drugi zaś był śniady i brodaty. Dyskutowali o czymś zawzięcie, przy czym ich rozmowa nie przypominała relacjonowania jakiś towarzyskich zdarzeń, a raczej twarde negocjacje, gdzie jeden próbował przedrzeć się przez gardę drugiego. Mimo to nie otaczała ich aura napięcia - po prostu mieli taki styl rozmowy.
        - A na co mam patrzeć? - upewnił się lekko zdezorientowany strażnik, gdyż nie widział w tej parce niczego dziwnego. Ot, przyjaciele jedzący obiad.
        - Ten w zielonej tunice to Iliian, a śniady to Berlot - wyjaśniła wyraźnie przejęta Tanaj. - Wczoraj byłam przez moment pewna, że się pozabijają, a dzisiaj patrz…
        - Moja droga, na tym waszym wczorajszym przyjęciu niejedno zostało wywrócone do góry nogami - zauważył z pewną czułą pobłażliwością Samuel, dla którego skomplikowane relacje i reguły rządzące światem artystów były zbyt trudne do ogarnięcia, ale ze względu na swoją ukochaną nie zamierzał z nimi walczyć.
         - Chcesz do nich podejść? - upewnił się.
        - Nie, Bassar na nas czeka - mruknęła, ciągnąc Sama na spotkanie ze swoim mentorem, cały czas jednak zerkała przez ramię na Iliiana i Berlota, błogo nieświadomych tego, że wkrótce mogą być na językach wszystkich w Efne. Arystkoratyczny, egzotyczny jubiler zaprzyjaźnił się z największym łajdakiem wśród artystów po tym, jak kilkakrotnie w ciągu jednego wieczora sobie grozili.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Yuumi, choć mocno rozproszona, z biegu dostrzegła, że Kinalali coś przeżywał. Nie musiała jednak o nic pytać, bo sam zaczął tłumaczyć co się wydarzyło, albo raczej oznajmiać, że wytłumaczy jak najpierw ona powie swoją kwestię. To nieco ją uderzyło. Szczerze mówiąc liczyła, że ze spotkania uda jej się wrócić do pracowni będącej w takim stanie w jakim ją zostawiła (włącznie z jej właścicielem), uspokoi Chaosa, powie co tam ma do powiedzenia i odpocznie. Teraz jednak unoszące się w powietrzu gęste uczucia nieprzyjemnie się wokół kłębiły, przytłaczając ją i nieco hamując jej następny uśmiech. Potoczyła po pokoju wzrokiem, by dostrzec wszelkie ewentualne szkody, które mógł wyrządzić prawie-smok, jak i powody, dla których Lali był w stanie wzmożonej lalowatości. Te ostatnie jednak były tuż pod jej nosem - przyciskane do wątłej piersi poety. Funcia domyśliła się tego, ale skoro już zapytał co u niej, wyraźnie skręcając się w środku z niecierpliwości i przemożnej chęci, by opowiedzieć jej o sobie, postanowiła nie niweczyć jego pięknego gestu i zignorować list. Także Amari, skoro nie rzucił się na nią od razu, tylko mruczał coś do siebie rozsiadając się na dywanie został skazany na czekanie.
- Było ciekawiej niż się spodziewałam - przyznała Funcia raczej z obojętnym wyrazem twarzy, choć nadal była całkiem rozpogodzona. Zapowiadało się jednak na opowieść bardzo w jej stylu, nieco wypraną z emocji, a teraz dodatkowo skróconą, bo aż czuła jak presja uczuć poety i czasu oczekiwaniu kują ją w skórę.
- Cóż… i tak i nie - przyznała. - Nie przesiedziałam u Mimi całego dnia. Właściwie to w ogóle do niej nie zajrzałam. Ale jeżeli chodzi o romantyczne spotkanie we dwoje z Piratem to też bym na to nie liczyła. Byliśmy we trójkę. Idąc na spotkanie spotkałam Lanta (to on właśnie przyniósł moje rzeczy) i jakoś tak się zagadaliśmy, że pod fontannę trafiliśmy razem. Podtopiliśmy trochę mojego amanta, a kiedy miał już mokrą koszulę zaciągnęliśmy go do ciemnego zaułka i rozebraliśmy. Śmieszna historia, bo cały dzień przełaził w mojej niebieskiej tunice. - W tym momencie faktycznie wyglądała na nieco rozbawioną, ale zaraz wzruszyła ramionami. - Zabrał nas do pięknego, zapuszczonego ogrodu (nie wiedziałam, że mamy coś takiego w Efne!) i dwa razy na ciastko. Za pierwszym razem Lant nie miał refleksu i jemu też postawił, ale potem już kupił sobie sam. Dowiedziałam się paru rzeczy o nowych wydaniach kilku interesujących mnie powieści… o! I dostałam kwiatka. Albo raczej dwa, bo pobiegli po nie razem. Zgniotłam je w słowniku, który kupiłam po drodze, bo Lant mi polecił (słownik, nie gniecenie kwiatków). Ale ususzone na dłużej wystarczą. No, a sam Pirat to naprawdę przyjemny osobnik. Polubiłam go. A, no i został Piratem na dobre, bo spodobało mu się to przezwisko. Tak więc nałaziliśmy się, nagadaliśmy, ale najciekawsze jest to, patrz!
To mówiąc nachyliła się i wyjęła z torby kawałek odzienia. Kompletny kawałek. Całą koszulę. Białą, męską.
Rozłożyła ją w rękach, by Lali mógł dobrze się przyjrzeć i zerknęła zza rękawa.
- Tak przyzwyczailiśmy się do tego, że lata w moich ciuchach, że poszedł w nich do domu i zapomniał o swojej koszuli! Zgarnęliśmy ją z Lantem po drodze. - Była wyraźnie mile zaskoczona usposobieniem Pirata i jego gapiostwem i śmiała się w duchu trzymając w rękach jego zgubę. Ciekawe co powie służba (a już nie daj Prasmoku rodzice!) kiedy wróci do domu bez niej.
- I to w sumie tyle. - Odetchnęła, kończąc. Nie widziała sensu dłużej rozwodzić się nad dzisiejszymi przygodami, choć były dla niej niezwykle ważne. Chciała zachować w pamięci je wszystkie, wraz z najdrobniejszymi szczegółami. Ciepłem słońca, zapachem liści, swoim spłoszeniem, śmiechem kolegów, słodyczą ciastka, a nawet nieporadnym wpadaniem na siebie. Musiała wszystko to sobie poukładać i postanowiła, że zrobi to przyszywając guzik do koszuli niebieskookiego. Czuła też, że się dzisiaj nie wyśpi. Najpewniej czeka ją noc kręcenia się, wzmożonej ekscytacji i nerwów, tym bardziej, że tak naprawdę większości tego co chciała omówić wcale nie powiedziała.
- Twoja kolej. - Uśmiechnęła się do maie, a zaraz usiadła i rzuciła krótkie spojrzenie Amari, aby upewnić się, że wszystko z nią w porządku. Zaskoczył ją widok łba smoczycy tuż za nią, a nie przy tarasie, bo szczerze mówiąc nie spodziewała się, że jest ona w stanie przysłuchiwać się czemukolwiek nie przerywając, nie jęcząc i nie mrucząc. A jednak towarzyszka siedziała tuż za nią wpatrując się w nią nienaturalnie wielkimi oczyma, a co gorsza - nadal milcząc!
Funcia aż zaczęła się zastanawiać co się wydarzyło kiedy jej nie było. Lali był w rozsypce, Chaos nie zrzędził… chyba się nie pokłócili!? Choć to raczej wyglądało jakby razem popełnili morderstwo i teraz jeden postradał zmysły, a drugi - mowę. Aż popatrzyła czy nie zniknął z podłogi żaden dywan. Nie, uff. Były wszystkie. Na szczęście. Ale szaf przez pewien czas i tak postara się nie otwierać.

Lantello wracał do domu z mniejszym spokojem. Był skołowany. Mocno skołowany. Nie do końca docierało do niego co dzisiejszego dnia robił, po co i w ogóle z kim. Buzowała w nim ekscytacja. Ona i niewyjaśniony lęk, którego przeróżne odcienie towarzyszyły chyba każdej innej emocji. Najbardziej jednak brakowało mu paska od torby, który mógłby kurczowo ściskać obmyślając wymówkę dla Miminetty. Wiedział, wiedział aż za dobrze, że jeśli malarka dowie się, że towarzyszył Yuumi i Piratowi przez cały czas to go oskalpuje. Nie żeby lepiej bawili się bez niego. Znaczy mogli! I pewnie by to zrobili! Ale jakoś tak… nie sądził. Nie wyartykułowałby tego i za Nową Aerię, ale gdzieś tam w głębi rodziła się w nim świadomość, że go tam zwyczajnie chcieli. Pasowało im jego towarzystwo i cokolwiek nie zrobił… a zrobił tyle głupot! Jąkał się, kręcił bez sensu, paplał o zagadkach językowych i wspólnym pochodzeniu wyrazów kiedy tylko nadarzyła się okazja, śmiał się nerwowo, milczał kiedy należało coś powiedzieć i wyskakiwał z idiotyzmami, gdy należało milczeć. Parę razy okazał się być bardziej zestresowany od Funtki, a na dodatek pozwolił chłopcu kupić mu kawałek torcika. Czuł się trochę jak ciota. Ale! Mimo tego wszystkiego ani przez chwilę nie odniósł wrażenia, że którekolwiek z jego towarzyszy chce się go pozbyć. Wręcz przeciwnie! Zagadywali go, śmiali się i w ogóle… może większość spraw wyolbrzymiał, ale ufał swojej intuicji i jeżeli ta, spaczona lękiem i pesymizmem wyższego stopnia mówiła mu, że ktoś go lubi, to to MUSIAŁA być prawda. To okropne!
Biedak nie wiedział co ze sobą zrobić. Idąc przez ciemne uliczki potykał się niezgrabnie o porozrzucane stare balie i rozbite wazonowe szczątki, bo choć je widział, koordynacja oko-reszta ciała jakoś nie chciała współpracować. Od czasu do czasu podpierał się zdezorientowany o pokryte pyłem ściany z szorstkiego kamienia, strzepywał co zostało na jego dłoni i ruszał dalej głowiąc się co też czeka go w domu…

A w domu jak zwykle czekał na niego nadpobudliwy, kłębiący się, hałaśliwy harem pięknotek składający się z przywódczyni grupy - Miminetty i losowo dobranych przyjaciółek mniej lub bardziej Lantellowi z widzenia nieznanych. Dzisiaj na szczęście kółko plotkarskie liczyło sobie zaledwie cztery osoby, ale i tak w salonie panował bajzel jak w namiocie u maharadży. A pachniało za to jak w tanim teatrze. Część dziewczyn - z tego co zauważył wślizgując się przez drzwi - była już w strojach nocnych (nie mylić z wieczorowymi), a to znaczyło, że najpewniej nie pozbędzie się ich aż do rana. Dobrze. Nie potrzebuje salonu. W ogóle cały parter wraz z kuchnią jest mu niepotrzebny. Zaszyje się u siebie na piętrze, a zje coś jak wyjdą. W końcu parę godzin temu został nakarmiony przez uroczego młodzieńca.
Niestety ich duży domek miał jeden poważny mankament, którego nie zauważył kiedy się na niego decydowali, a mianowicie - od frontu wchodziło się prosto do otwartej przestrzeni łączącej nieobudowane salon i kuchnię. Oba te pomieszczenia rozpełzały się po parterze aż nadto swobodnie, zajmując reprezentacyjną pozycję uniemożliwiającą strategiczne zakradnięcie się na schody. Stanowiły one naturalną przegrodę między nimi, ale znajdowały się stosunkowo daleko od drzwi. Tak więc wpełzający do domu rudzielec najpierw nadziewał się na wieszak i dywanik do butów, a potem od razu wkraczał na teren znajdujący się pod czujną obserwacją kobitek. Nawet kanapki nie mógł sobie zrobić bez ryzyka nadziania się na ich ciekawskie spojrzenia. Bo co prawda atrakcyjnym obiektem raczej nie był, ale babsztylki zbite w gromadkę miały to do siebie, że zaczynały zwracać uwagę na wszystko co się rusza, nawet na to co na co dzień mogłyby ignorować. Wszystko po to, by między sobą omówić marne wrażenia jakie rude, zawstydzone i aspołeczne elfy na nich robią.
Oczywiście były to mocno przesadzone stwierdzenia. Większość koleżanek Mimi nie miała nic przeciwko Lantowi, a nawet wywoływał on w nich siostrzane odruchy. I właśnie to niektóre z tych odruchów stanowiły prawdziwe zagrożenie.
- O, Lant! - wykrzyknęła radośnie Miminetta, gdy tylko zamknął drzwi odcinając sobie drogę ucieczki. - Wreszcie wróciłeś! Gdzieś ty był? Rzadko znikasz tak na cały dzień! Już zaczynałam się martwić! Prawda dziewczyny? - Pokiwały głowami, bo faktycznie zdążyła im już co nieco naopowiadać. - I pomyśleć, że miałeś tylko odnieść ubrania! Powiedz, przyznaj się. - Wygramoliwszy się zza kanapy podeszła do niego z cwanym uśmieszkiem. - Lali cię zatrzymał, co? Aż dziwne, że wracasz na noc - mruknęła jak zadowolona kotka, ale Lant pokręcił tylko głową.
- Nie do końca - odparł po chwili coraz bardziej zestresowany. Nie był dobrym kłamcą.
- Nie? To co żeś robił? Opowiadaj! - Z tymi słowami chwyciła go za rękę i zaciągnęła między uśmiechnięte grono niewiastek, które poprzesuwały poodkręcane słoiczki, miski z pestkami, kolekcję ozdób i pędzelków, by miał gdzie się usadzić.
Nawet nie patrzył na ich twarze. Lęk społeczny doznał nagłego przypływu mocy i sparaliżował jego funkcje poznawcze. Właśnie dlatego nie kojarzył większości dziewczyn, które znały go już całkiem dobrze. Zwyczajnie nie rejestrował ich głosu czy wyglądu. ZWŁASZCZA kiedy był wciągnięty siłą w ich towarzystwo. A dzisiaj dodatkowo był zmęczony. Cały dzień na mieście - jak tak można!? Bolała go już głowa. Chciał schować się u siebie w ciemnościennym pokoiku i pobyć sam.
- No, to gdzie żeś był? - Trąciła go Miminetta.
- Może u jubilera? Mówiłaś, że chciałaś te kwiatuszkowe kolczyki. Może ci kupił na prezent? - odezwała się długowłosa blondynka.
- Eee, nie, on nigdy nie daje mi prezentów.
- Naprawdę!? - krzyknęły zaskoczone i popatrzyły na Lanta pesząc go zupełnie.
- Tak, ale to nic. Ostatecznie płaci za domek - usprawiedliwiła go i objęła od tyłu, opierając podbródek na jego czuprynie. - Chociaż tymi kolczykami bym nie pogardziła… ale już wiem kto mi je kupi - dodała z pełnym zadowoleniem. - Chociaż ty też czasem mógłbyś mi coś dać. Wiesz jaki dzisiaj dzień?
- Tak. Dlatego dziwię się, że siedzisz w domu.
Mimi poddusiła go troszkę, ale uśmiechnęła się, a dwie przyjaciółki chętnie jej zawtórowały, choć mogły być nieco zazdrosne o jej powodzenie.
- Ja też. Ale widzisz, to dlatego, że nie mogłam się zdecydować z kim pójść!
Dokładnie.
- Pewnie chciałaś wyciągnąć Leo, ale dał ci kosza - powiedział elf swoje ostatnie słowa, nim został podduszony nieco mocniej i skuteczniej. Tym razem roześmiały się wszystkie trzy dziewczyny, bo sympatia sympatią, ale jednak odczuwały ulgę, kiedy i Mimi jakiś podbój się nie udawał. Nie mogła mieć wszystkiego.
Postawienie brunetki w takiej sytuacji mogło zaowocować tylko jednym - bitwą na poduszki! Musiała być ciekawa, ale Lant nie brał w niej udziału, bo leżał znokautowany na podłodze. Jak przez ścianę docierały do niego tylko piski i krzyki, a także dźwięk bezwzględnie tłuczonego wazonu. Ech… uwielbiał babskie wieczorki.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        - Och! Och, to cudownie, doskonale wręcz, to najważniejsza informacja jaką mogłaś mi przekazać, jakże cieszę się, że o tym pomyślałaś! I że z taką łatwością przychodzi ci odpowiedni dobór słów! - dodał, gdyż on nie potrafiłby jednym przymiotnikiem i samym spojrzeniem przekazać swego ukontentowania. Czy też raczej nie chciałby, bo uznawałby, że to wypowiedź zbyt mało precyzyjna, nie przekazująca wszystkiego, co mu w duszy gra. A w jego przypadku zawsze była to orkiestra symfoniczna z chórem, tylko utwory bywały różne…
        Później zaś Kinalali w napięciu słuchał. Gdy trzeba było, naprawdę potrafił tego dokonać, a że uważał, że spotkanie z Piratem mogło być niezwykle istotny epizodem w życiu jego drogiej przyjaciółki, skupiał się jak nigdy wcześniej, chociaż nadal cały drżał z własnych, targających nim emocji. Och, był taki szczęśliwy! Tak przejmująco, tak do głębi, w sposób zupełnie nieporównywalny z niczym innym, bo wiedział, że nawet jeśli za jakiś czas będzie w stanie przestać o tym myśleć, nadal będzie uśmiechał się do swojego serca, które teraz już biło dla dwojga…
        Teraz jednak najważniejsza była Yuumi. Lali potrząsnął głową, by okiełznać swoje galopujące w szalonym tempie myśli i już przytomnym wzrokiem patrzył prosto na nią. Pojedynczy loczek, który odłączył się od reszty i spadł na twarz poety, maie nawinął na palec jak flirtująca dziewczyna i założył go za ucho, uśmiechając się do Funtki przepraszająco. Z ulgą przyjął to, że nawet się tego dnia nie widziała z Miminettą, widać to było w jego oczach. A to, że nie spotkała się z Piratem sam na sam, tylko dołączył do nich Lant, nie wytrąciło go wbrew pozorom z równowagi - pobłażliwie machnął na to ręką i słuchał dalej. A było czego słuchać! Yuumi opowiadała mu o dniu bardzo ekscytujący, chociaż może sama uważała go za po prostu przyjemny. Poeta jednak potrafił doceniać drobne gesty i drobne przyjemności, a o tych słyszał prawie cały czas, w każdym wypowiedzianym przez młodą malarkę zdaniu! To napełniało jego serce olbrzymim szczęściem.
        Widok koszuli Pirata wywołał zaś u Lalego szczery, głośny, radosny śmiech - dało się poznać, że chłopak przypadł poecie do gustu i jego gapiostwo uznawał za zaletę, a nie wadę, pewnie dopatrując się w niej uroczej beztroski młodości.
        - Och, Yuumi, jakże jestem szczęśliwy, że spędziłaś tak miłe popołudnie! - oświadczył. - Naprawdę, nie mogło być lepiej! Nie śmiałbym w żadnym razie wyrzucać ci, że nie powinnaś iść z Lantem, gdzieżby, twój osąd sytuacji był w tym momencie najważniejszy, uważam, że dobrze postąpiłaś, biorąc na dodatek pod uwagę to jak doskonale się razem bawiliście… Wierzę, że nie mogło być lepiej! Twój nowy znajomy zdaje się być ze wszech miar sympatyczną osobą, wiem to, jestem tego pewien! Ma romantyczną duszę, to z pewnością, nie mówię tu jednak o miłosnym romantyzmie, lecz nade wszystko o tym szczególnym rodzaju wrażliwości, dzięki któremu przyszło mu w ogóle na myśl, by zaprowadzić was w miejsce tak osobliwe, jak dziki park… Jest to naprawdę ujmujące! Z radością kiedyś poznam twojego nowego znajomego… oczywiście gdy uznasz, że nadszedł na to czas! - zastrzegł.
        I w tym momencie nastąpiło to brzemienne w skutkach pytanie czy też raczej zachęta - “twoja kolej”. Poeta nagle jakby stracił wątek, jakby uszło z niego powietrze i cały entuzjazm. Skurczył się, jego wątłe ramiona zaokrąglił się, a on sam spuścił wzrok na trzymaną w dłoniach kartkę. Pogładził ją kciukiem w niezwykle pieszczotliwy sposób - takiej czułości nie dało się udawać, to musiało płynąć z głębi serca. Kinalali westchnął, po czym zagryzł wargę. Jego oczy śmiały się, a za nimi, w jego głowie, trwała ogromna gonitwa myśli, które jak na złość nie potrafiły ułożyć się w zdania, które wyrażałyby to, co czuł. A przecież już tyle czasu nad tym myślał! Wiedział, że prędzej czy później przyjdzie mu się otworzyć przed Yuumi i starał się na to przygotować. Nadaremno! W końcu jednak pokręcił głową - ”Co ma być, to będzie”, uznał i podniósł na nią wzrok.
        - Yuumi - zaczął niezwykle ciepłym tonem, jakim czyniło się wyznania. - Może wyda ci się to absurdalne, bo nie przeczę, dla mnie również jest to coś, czego jeszcze sam nie rozumiem i nie pojmuję, ale zamierzam się temu bezkrytycznie poddać, bo jeszcze nigdy… nigdy… już tak dawno nie czułem w sercu tak przejmującej słodyczy, tej rozdzierającej tęsknoty i pragnienia, tego jak wszystkie moje myśli, uczucia, całe moje istnienie zostało nagle podporządkowane jednemu, ale nie wbrew mej woli, nie, wręcz przeciwnie, bo poddaję się temu z radością i ufnością, nie przejmując się ceną, nie przejmując się konsekwencjami. Nawet proszę nie mów o bólu, który może mnie spotkać, bo wiem, że on istnieje, ale teraz jego istnienie zdaje mi się mniej realne niż to, co mnie ogarnia i odrzucam go kategorycznie. Yuumi…
        Poeta pieczołowicie, z czułością, rozłożył trzymany w dłoniach list i podał go malarce. Widać było, że jego dłoń lekko drżała, a Kinalali tęskno spoglądał w stronę liter listu.
        - Narzeczony. Poematów twych jeszcze nie czytałem, lecz kiedyś to zrobię. Możesz mnie nie poznawać, ale ja wiem, że jesteśmy dla siebie stworzeni! Tulę poprzez list i myślę, że już niedługo się spotkamy, w tym magicznym świecie… Twoja Rybka - wyrecytował z pamięci fragment wiadomości, mówiąc głosem czułym i słodkim, jakby nie było to przeczytanie wyznanie, a to, co płynęło z jego serca. Na koniec uśmiechnął się i zamrugał, jakby walczył ze wzbierającymi w oczach łzami.
        - Wiem, że wyda ci się to absurdalne, nieprawdaż? Przecież w tym liście nie ma nic niezwykłego, ale jednak… Czuję się, jakby obudził się ze snu albo dopiero co w niego zapadł. Mój świat wywrócił się do góry nogami, marzenie stało się jawą, a ja znowu czuję słodycz, której zdawało się, że już nie zaznam. Znowu zrodziło się we mnie to, co od zawsze nadawało sens mojemu istnieniu, co nadało mi kształt, obdarzyło głowem i odwagą, by wyrażać siebie. Teraz poczułem, że znowu żyję, a powietrze, którym oddycham, ma słodki smak. Yuumi… Proszę, nazwij to uczucie, bo ja… Ja nie potrafię - wyznał, jakby napawało go to rozpaczą. - Obawiam się, że jeśli wypowiem jego imię na głos, czar pryśnie, sen się skończy, a ja poczuję, że była to tylko tęsknota… Choć wiem, że tak nie jest! Wiem, że moje serce bije na nowo, bije dla niego, wiem, że…
        Gardło poety ścisnęło się z przejęcia, a jego oczy patrzyły wyczekująco na Funtkę, błagając, by dokończyła za niego. By powiedziała “zakochałeś się”.
        Na wszelkie muzy, jak ona na to zareaguje? Co powie, co sobie pomyśli? Ona tak twardo stąpała po ziemi, była jego kotwicą w rzeczywistości, podporą. A on nagle, zupełnie irracjonalnie, wpadł po uszy, przeczytawszy list od wielbiciela, których przecież tyle w życiu dostawał… Czy Yuumi nie będzie próbowała wybić mu tego z głowy? Logicznymi argumentami sprowadzić go na ziemię? Och, oby nie! Chociaż może tak byłoby lepiej? Maie aż czuł jak drży każda cząsteczka jego energii na myśl, że mógłby się pomylić, a to, co uważał za uczucie, było tylko tęsknotą za nim, potrzebą wyrażoną w sposób zbyt gwałtowny.
        ”Proszę, nazwij to. Powiedz, że się nie pomyliłem…”, błagał jego oczy.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Jak powiedzieć drogiemu przyjacielowi, że się go nie rozumie? Jak powiedzieć, że NIE CHCE się go zrozumieć? I czy można podważać intuicję nadromantycznego poety niemal trzysta lat starszego od siebie?
Jak to się stało, że ona, dość racjonalna i bardzo ostrożna w sprawach uczuć, a przy tym aż nazbyt powściągliwa i on, rozszalały emocjonalnie piewca uczuć i uniesień, dogadywali się aż do tej pory - trudno powiedzieć. Pewnie to kwestia jego początkowej opiekuńczości i tego jak płynnie przejęła od niego tę rolę. Przyjaźń jak przyjaźń, nie była idealna. Miała swoje blaski i cienie: inna rasa, inna płeć, inny wiek, różne charaktery. Łączyło ich nieco przeciwieństw i sztuka, choć zajmowali się różnymi jej dziedzinami. Lali nie malował, a do Funci nie za bardzo przemawiały wiersze. A jednak doceniali siebie nawzajem i potrafili podziwiać. Jednak to co ich dzieliło mogło okazać się w końcu silniejsze od tego co trzymało ich razem… mogło? Dla Yuumi poeta był kimś wyjątkowym. Jej pierwszym tak bliskim przyjacielem. Ale była młoda i nieśmiała - dopiero zaczynała poznawać coraz więcej osób, bliższych jej wiekiem, czy wiedzą i miejsce tej pierwszej relacji chyba nie było stabilne, choć bardzo by tego chciała. Nie lubiła zmian, a siebie uważała za stałą w uczuciach i chciała taką pozostać. Z tym że miała świadomość, że Lali znał w swoim życiu niejedną taką jak ona. Jej istnienie było po prostu małym wycinkiem w jego długim, rozemocjonowanym życiu. Czuła, że może kiedyś o niej zapomni. A jeśli nie zapomni to włoży ją pewnie pomiędzy innych. ,,Resztę”, podczas gdy ową ,,Rybkę” zapewne już zawsze trzymać będzie na jakimś lśniącym piedestale. Bo jeden list. Oczywiście, teraz uśmiechał się do niej i pomagał, mówił i radził, żalił się i śmiał, ale ich drogi zapewne kiedyś się rozejdą. Ona odda mu część swojego czasu, a on jej cząstkę swojego, ale czy będzie to równoważna wymiana? I czy w ogóle powinno się wspominać o jakiejkolwiek wymianie w przypadku przyjaźni?
A jednak Yuumi chyba nie potrafiła oddać komuś swojego życia ,,ot tak”. Nawet Lalemu nie do końca ufała, chociażby ze względu na to co działo się teraz. I choć nigdy nie stała jej się żadna krzywda, była zamknięta tak bardzo, że w ,,jedyną prawdziwą przyjaźń bez skazy” zwyczajnie nie wierzyła.
A co dopiero w miłość?
Patrzyła na Lalego, na jego błyszczące oczy i drżące usta. Na dłonie, na palce, na list. I było to dla niej nie do pojęcia. Kryła się w niej pobłażliwość dla kogoś kto umie reagować tak na… kartkę od obcej osoby. A jednocześnie coraz bardziej bolało ją, że ta ,,obca osoba” już wepchała się do serca jej przyjaciela. W takich momentach zastanawiała się, całkowicie wbrew własnej woli (bo wcale nie chciała wiedzieć), czy gdyby miał teraz kochany poeta wybrać pomiędzy jej, a jego zdrowiem czy życiem, to na co by się zdecydował. W jej przypadku nie było problemu - oczywiście, że wybrałaby osobę, którą dłużej zna, z którą coś ją łączy, tę, z którą relację budowała długo i z trudem, i która na nią liczyła. A tacy jak Lali? Dziewczyna nie umiała wcisnąć się w ich skórę i zrozumieć myśli. Bała się poznać odpowiedź, bałaby się nawet usłyszeć ,,nie mogę się zdecydować”, bo to już byłoby za wiele. Ktoś kto przedkładał jakiś prymitywny w jej mniemaniu impuls nad dni, tygodnie i miesiące wysiłku i rzetelnej pracy nad związkiem z drugą istotą był…
Bardzo jej się to nie podobało. Jednocześnie takich osób było bardzo dużo. Takich jak ona i takich jak on. Nie wszyscy mogli myśleć tak samo i starała się z tym pogodzić. Mimo całego swojego negatywnego nastawienia nie chciała skrzywdzić tego dorosłego, chuchrowatego maie, pod którego dachem pomieszkiwała, a który teraz z całą szczerością otworzył przed nią serce. Może na tym polegała przyjaźń? Na tym, że uczucia względem drugiej osoby przedkładało się nad swoje własne? (Bo żeby jedne i drugie były całkowicie zgodne było chyba niemożliwe - tak sądziła). Jeśli tak, to cieszyło ją, że potrafiła stłamsić w sobie to co się w niej lęgło i bez nienawiści patrzeć na dany jej list. No tak. Teraz był skarbem. Tym największym. Dlaczego? Sam Lali nie potrafił tego wyjaśnić. Czy było więc coś złego w tym, że budziło to jej żywą niechęć? Nie znosiła irracjonalności i musiał być tego doskonale świadomy. Ale zaryzykował. Powiedział jej wszystko. Pokazał jej wszystko. Nie mogła go teraz zawieść i pokazać, że pomylił się - ale w stosunku do niej. Nie. Będzie taką przyjaciółką jaką należy być. Przynajmniej spróbuje.
- Tak, to JEST szaleństwo - powiedziała w końcu, a że faktycznie tak sądziła na jej ustach pojawił się lekki uśmiech ulgi. - I doskonale wiesz, że nijak tego nie pojmę… - kontynuowała ze szczerością, przez co słowa wypowiadała z łatwością, której obawiała się, że z siebie nie wykrzesze. - Tym bardziej, że ty sam widzisz absurd tego wszystkiego. Cieszę się, że nie oślepłeś do końca - zażartowała dziwiąc się sama sobie. - Ale przecież sam mówisz, że wiesz, że to nie jest żaden sen. Ani złudzenie. Jesteś mądry Lali, więc skoro ,,wiesz”, to nie masz się czego bać - powiedziała łagodnie, pochylając się i dotykając rozgrzaną dłonią jego policzka. - I choć ja bym nie zaryzykowała… jeżeli komuś ma się to udać to właśnie tobie - akończyła z całą stanowczością, uśmiechając się się do niego promienie i pokrzepiająco. Był to naprawdę niezwykły uśmiech, bo stłamsiła w sobie cały smutek i żal, a nawet rosnącą złość, że drań ,,chce się temu poddać”. To JEGO życie, JEGO wola i JEGO szczęście. I jeżeli TAK ma wyglądać, to tak BĘDZIE wyglądać! Czy jej się to podoba czy nie. A jej zadanie to popchnąć go do zrobienia tego czego pragnął. Bo o ile ona i jej podobni by się na tym wyrżnęli, to Lali faktycznie pasował do tej drogi i sposobu bycia. A skoro miał szansę, MUSIAŁ ją wykorzystać.

Czy tę jej przyjaźń można było już nazwać miłością - nie wiedziała. Czy była ona nieidealna, koślawa i chaotyczna - tak sądziła. Czy ją rozumiała - nie. Ale skoro nazywała to ,,przyjaźnią” to znaczy, że się do czegoś zobowiązywała. A zobowiązania traktowała tak poważnie, jak tylko szesnastoletnia dziewczyna umiała. Nie zmieniało to faktu, że wyrażenia ,,zakochać się“ nie użyła i to z pełną premedytacją, więc wcześniej wspomniane ,,to” musiało Lalemu wystarczyć. Powiedziała mu tyle ile potrafiła i właściwie nakazała mu posłuchać jego stukniętego, nieodpowiedzialnego (znowu: jej zdaniem) serca. Sądziła, że tak będzie dla niego najlepiej.
Dobrze, że miała wymówkę w postaci całego dnia poza domem - to zawsze ją wykańczało. Mogła więc spokojnie dać znać, iż musi odpocząć, z uśmiechem na ustach pokręcić się w zasięgu wzroku Lalego, pozbierać co narozsypywała Amari (i w międzyczasie porozszyfrowywać jej paniczno-dzikie gesty oraz ustalić, gdzie będzie spać), zaparzyć całej ich trójce ziół na uspokojenie, znaleźć przybory do szycia i w końcu wtaszczyć torbę z ubraniami do swojego pokoju. Tam wreszcie odetchnęła i zdjęła z twarzy z takim trudem wytworzony uśmiech, który nie powrócił do niej nawet wtedy, gdy zajmowała się koszulą nieszczęsnego Pirata.
Tak, ona nie postawi tak szybko jakiegoś obcego na najwyższym miejscu w swoim sercu. Ani Pirata, ani Lanta, ani Miminetty, ani nawet Lalego. I będzie bardzo uważać na to komu ufa. A już na pewno - nigdy się nie ,,zakocha”.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali może nie od razu, ale w końcu zorientował się, że coś jest nie tak. Trochę lat już żył i trochę podobnych scen już widział albo wręcz doświadczył, miał pewne przypuszczenia jak to powinno wyglądać… A poza tym znał Funtkę na tyle, by dostrzec pewne subtelne zmiany w niej zachodzące. Chociaż teraz zdawało mu się, że może właśnie nie znał jej aż tak dobrze, jak mu się wydawało w przekonaniu o własnej głębokiej empatii. Może też zupełnie podświadomie próbował wepchnąć ją w pewne ramy określone dla większości młodych artystek, podczas gdy ona zupełnie wymykała się stereotypom… Nie wiedział. Poczuł jednak żal do siebie, że coś zrobił nie tak, bo to przecież widział. Nawet jeśli Yuumi nie mrużyła gniewnie oczu, nawet jeśli nie zaciskała pięści albo nie ściągała ust, to i tak widać było, że nie podobają jej się jego słowa - bo nie cieszyła się. Słuchała go spokojnie i z uwagą, jak zawsze, jak podczas każdej innej rozmowy, gdy opowiadał jej o jakimś przyjęciu, spotkaniu, o nowych natchnieniach i pomysłach… I to tyle. On tymczasem wyznał jej coś, co było dla niego niezmiernie ważne i poruszyło go do głębi. A mimo to coś było nie tak.
        Z maie jakby uszło powietrze i energia. Opuścił swoje wątłe ramiona i zgarbił się lekko, patrząc na Yuumi wzrokiem szczeniaka, który nie wie co się dzieje i dlaczego jego pani jest smutna. Widać było jak uważnie śledził ruch jej warg gdy wyrażała swoją opinię i co chwilę podnosił wzrok na jej oczy, za każdym razem przy tym mrugając, jakby włosy wpadały mu do oczu albo walczył z napływającymi łzami. Uśmiechnął się nikle, tak jak i ona się uśmiechała. Westchnął.
        - No tak… - mruknął. Czułostkom jednak poddał się tak samo jak do tej pory, nie cofnął się, a nawet lekko przymknął oczy, jakby dotyk ciepłej dłoni malarki sprawił mu swego rodzaju ulgę. Jego skóra była chłodna. A mimo to więcej nie powiedział. Funtka szybko usprawiedliwiła się długim dniem i pracami, które miała do wykonania, a jemu to nawet pasowało.
        - Och, oczywiście… - zapewnił ją, by nie krępowała się zająć swoimi sprawami. - Dziękuję, że mnie wysłuchałaś - dodał jeszcze na koniec, zupełnie szczerze, bo mimo iż pojawił się między nimi jakiś zgrzyt, ona cały czas była dla niego łagodna… Teraz jednak musiał pomyśleć. Nie był tak praktyczny jak ona, nie zajmował niczym rąk, gdy oddawał się przemyśleniom, tylko siedział i dumał. By więc nikomu przy tym nie przeszkadzać i też by inni nie przeszkadzali jemu, wyszedł na taras. Przysiadł na kamiennej barierce, opierając się ramieniem o bardzo wysoki stojak na kwiaty i zapatrzył się w horyzont. Siedział zwrócony plecami do mieszkania, nikt nie widział jego twarzy, a jedynie jasny zarys ucha między loczkami poruszanymi ciepłym wiatrem pędzącym z doliny. Gdyby zaś ktoś zobaczył go z powierzchni któregoś z okolicznych dachów, doszedłby do wniosku, że poeta zasnął, bo oczy miał zamknięte, a rysy łagodne, rozluźnione. Brakowało jedynie opadającej szczęki, która w przypadku spania w tej pozycji na pewno powinna się pojawić. Kinalali jednak nie spał, tylko bardzo daleko błądził myślami. Miał w głowie chaos jeszcze większy niż przed chwilą i dręczyła go świadomość, że musi sobie z nim poradzić sam, choć uwielbiał dzielić się swoimi emocjami z innymi. Teraz jednak… To było zbyt delikatne i zbyt świeże, zbyt łatwo było to zepsuć.
        Kinalali nagle otworzył oczy i spuścił wzrok, jakby spodziewał się zobaczyć leżący na kolanach list, który do tej pory tak hołubił. Nie było go jednak - zostawił go w środku. Nie zamierzał jednak po niego iść, uznając, że tam jest bezpieczny… A on i tak zna jego treść na pamięć. Pamięta chropowatą fakturę papieru, zapach morza i alg, delikatny słony posmak, który poczuł przytulając go do warg… Woda i powietrze. Nie były tak odległe jak woda i ogień, ale czy mogły się łączyć? Teoretyk magii elementarnej odpowiedziałby, że tak, lecz to nie było tak trywialne - tu chodziło o coś więcej… O dusze, o uczucia. Kinalali czuł, że ogarnęło go coś niezwykłego, ale tak bardzo abstrakcyjnego, że nawet artysta nie mógł tego zrozumieć. Czy mógł się temu poddać? Chciał tego, a na dodatek Yuumi go do tego zachęcała, lecz w jej słowach było coś takiego… Otwarcie wyraziła brak zrozumienia dla jego uczuć, ale dlaczego miałoby to go dziwić? Ona była praktyczna, racjonalna. Nie mogłaby tak jak on… w kartce papieru… Choć Lali szczerze życzyłby jej tego, by zakochała się szaleńczą, młodzieńczą miłością, wiedział, że bardziej w jej typie byłaby miłość, która zrodziła się z przyjaźni, nie gwałtowna i nie tak namiętna jak ta powstała z pasji, ale bardziej stabilna.
        Kinalali westchnął. Jego ciało zaczęło tracić ostry kontur, jakby rozmywało się wśród drżącego powietrza nad rozgrzanymi dachami. W końcu rozsypało się w złoty pył, który zatańczył na wietrze, jakby zaraz miał rozwiać się po okolicy i zniknąć na zawsze… Trwał jednak w jednym obłoku wbrew zasadom fizyki i wszelkiej logice, przypominając widziany z daleka rój złotych pszczół, które latały w okolicy swojego ula. Taka nagła zmiana formy nie była dla niego niczym niezwykłym - nieraz wracał do swojej naturalnej postaci, gdy chciał odpocząć, pomyśleć, zebrać myśli, szukał natchnienia… No po prostu zdarzało mu się to na tyle często, by nie podejrzewać go o kryzys emocjonalny, a w każdym razie nie większy, niż ten, w który zdarzało mu się popaść z o wiele bardziej błahych powodów - na przykład podartej szaty albo ułamanej gałęzi na różanym krzewie.
        Dręczyło go, że Yuumi była tak powściągliwa. Owszem, niby brutalnie wyraziła swoje zdanie, powiedziała, że jest szalony, ale słowa dobiera tak, jakby pertraktowali pokój, a nie rozmawiali o jego uczuciach… Był aż tak nieobliczalny w porywach swojego serca? Albo to ona nie chciała go skrzywdzić. Lecz to działało w obie strony, bo i on nie chciał, by ona poczuła się skrzywdzona, nie takie były jego intencje. Cóż miał teraz począć, jak sobie z tym poradzić? Chyba dopiero czas miał przynieść odpowiedzi, bo w tym momencie poeta nie był w stanie podjąć żadnej decyzji, chociaż może już jakaś kołatała się w jego głowie.
        Słysząc wołanie Yuumi Kinalali szybko wrócił do swojej ludzkiej postaci i krocząc dostojnie tak jak tylko on potrafił (gdy akurat żaden dywan nie rzucał mu się w samobójczym ataku pod nogi) wrócił do salonu.
        - Och, dziękuję, jakże to miło z twojej strony, dokładnie tego teraz chyba cała nasza trójka potrzebuje, bo choć przyczyny są inne, każdemu z nas koła w piersi niespokojne, poruszone serce - powiedział, przyjmując od młodej malarki kubek z ziółkami. Były już wystudzone na tyle, by oblewając się nimi La’Virotta się nie oparzył, bo nieraz zdarzyło mu się oblać przez nieuwagę. Zresztą teraz też trochę ulał, gdy siadając w powietrzu zagapił się i przypadkiem przechylił kubek z naparem. Nic to jednak: magią powietrza szybko wysuszył szatę i po incydencie nie było śladu. Wiaterek jednak dalej wiał, poruszając materiałami w pomieszczeniu, jakby przebywali na dworze - poeta miał po prostu ochotę na stworzenie takiego nastroju. Szybko się rozluźnił i uspokoił, w czym ziółka pewnie odegrały jakąś rolę, ale raczej niewielką. A gdy chwilę później Yuumi poszła zająć się koszulą nowego znajomego, poety nie dręczyły już tak chaotyczne myśli jak wcześniej. Można było wręcz zaryzykować stwierdzenie, że zupełnie wyłączył myślenie - ot, tępo patrzył przed siebie, dryfując w powietrzu jak liść na powierzchni wody.
        - Najdroższa moja dzierżycielko igły - zwrócił się po pewnym czasie do zajętej robótkami malarki. - Na dworze wieje wiatr tak przyjemny, że aż żal mi z tego nie skorzystać, noc spędzę więc na tarasie, nie mam jednakże w planach dać się ponieść wiatrowi dalej niż na odległość głosu…
        Kinalali nie prosił jej, by się nie martwiła, nie robił też znowu niczego, co mogłoby wywoływać niepokój, gdyż jak wiadomo, maie powietrza karmiły się wiatrem, a większość z nich dodatkowo twierdziła, że różne powiewy mają różny smak, dlatego jedne wolały zbierać energię nocą, inne w dzień, inne jeszcze w trakcie burzy albo na plażach… A Lali lubił lekki wiatr, ciepły od nagrzanej ziemi, taki jak właśnie teraz wiał na zewnątrz. Yuumi nie musiała się nim przejmować, nie zrobi sobie krzywdy - musiała tylko zostawić mu uchylone okienko, by w razie deszczu mógł wrócić, zupełnie jak biegający po podwórzu psiak. Ciekawe, czy sam dostrzegał tę analogię?

        "Któż by przypuszczał... To poprzedni wieczór obfitował w dramaty, w uniesienia serca, w szczerość i pasję, słodki chaos uczuć. Zdawać by się mogło, że osiągnęliśmy limit. Gorycz odrzucenia, lekkość wyznań, słodycz dźwięku bijących w jednym rytmie serc, tych blisko siebie i tych daleko, pikantny smak współzawodnictwa, który jednak zaprawiony był gryczanym miodem... To wszystko było wczoraj, cały wachlarz smaków, emocji, doznań. Na dziś już nic miało nie zostać, lecz nie... Spóźniony gość wdarł się nieproszony, zgarniając całą uwagę dla siebie, zostawiając słony smak w ustach i na policzkach, a potem tak po prostu odszedł. Bo nigdy nie istniał, nie w tym miejscu i nie w tym czasie. Gdzieś, kiedyś, ale nie przy mnie. Wszelkie muzy, cóż mam uczynić..."

        Przy tej myśli zastał go świt.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

To nie była najlepsza noc. Długie godziny niezdecydowania i niezrozumiałych obaw. Młoda malarka co prawda przyszywszy guzik Pirata i opiwszy się ziół, zasnęła na jakiś czas, ale sny czy może mary jakie do niej przyszły szybko wypchnęły ją z łóżka. Stała pośrodku ciemnego pokoju, od przygasłych ścian odcinając się niczym zjawa przez jasną koszulę nocną i tępo patrzyła na swoje bose stopy. Nie była w stanie określić jak się czuje. Natłok myśli i doznań odebrał jej zdolność zdrowego rozumowania, a zmęczenie nie pozwoliło ich poukładać. Przygnębiała ją wewnętrzna niechęć, ale rozbudzone emocje zabroniły jej ponownie spocząć w pościeli. Pragnęła na chwilę zapomnieć o Lalim i jego uniesieniach, ale nie potrafiła. Próbowała skupiać się na wczorajszym dniu, na nowo poznanym młodziku o niebieskich oczach czy tak intrygującym ją, piegowatym Lancie. Ale wspomnienia ich twarzy ustępowały szybko delikatnym rysom przyjaciela, a echo ich głosów nie potrafiło zagłuszyć drżącego wyznania poety. Trwała w stanie niepokojącej stagnacji póki nie poczuła jak zaczynają drętwieć jej nogi. Wtedy zmusiła się, by sięgnąć niemrawo po kołdrę i szurając nią po atramentowych plamach dywanów doczłapała do zwiniętej przy tarasie Amari. Ta czujnie otworzyła błyszczące ślepia, ale widząc bezradną dwunogą i jej pościelowy dobytek, wypuściła cicho powietrze przez nozdrza i nawet nie podniosła głowy. Rozprostowała jednak nieco swoje pokaźne ciało, by znalazło się przy nim miejsce dla zagubionej dziewczynki. Nie była nawet pewna czy zrobiła to odruchowo, czy może dlatego, że rozumiała stan jej ducha. Sama miała w głowie kocioł, a obecność Yuumi zwyczajnie jej nie przeszkadzała. Kiedy szły do Efne, co noc spały bok przy boku. To nawet było miłe znów położyć przy kimś głowę. Nawet jeśli to była ona.

Wtulona w ciepłe futro, unoszona delikatnie wraz z oddechami smoczycy Funtka znowu poczuła się lepiej. Tak jakby lżej. Oparła się o wzorzysty bok pewniej niż kiedykolwiek wcześniej, a rękę wcisnęła w sierść, by poczuć między palcami jej szorstkawe kępki. Przykryła siebie i ogon Chaosa kołderką i pozwoliła otulić się zapachowi tej niepowtarzalnej kreatury. Był on nieco zwierzęcy, ale mimowolnie kojarzył się także z roślinami. Jakimś rodzajem liści oraz kwiatów… był nienaturalny, tak jak zapewne sama Amari. Stworzona przez czarodzieja…? W sumie trudno było to podważyć. Ale czy można było wierzyć komuś takiemu na słowo? Na dobrą sprawę Funcia wcale nie wiedziała o swojej towarzyszce wiele. Nie była nawet pewna czy jest w jej obecności bezpieczna. Jakoś tak… po prostu przygarnęła ją po drodze. Bo była sama. Bo zobaczyły się. A teraz? Opierała się o nią jakby spędziły ze sobą parę lat. Czy tak powinno być? Jednak dziewczyna tłumaczyła sobie to zjawisko faktem, że choć Amari była inteligenta, nie przypominała z wyglądu (i zachowania) żadnej rozumnej rasy. Podejść do niej można więc było nieco inaczej niż do tak zwanych ,,dwunogów”. Czyżby więc tak naprawdę uważała ją za głupszą lub jej opinię za niewiele wartą i dlatego czuła się przy niej swobodnie? Aż tak paskudna była?
Popatrzyła na pysk stworzenia. To z niego dobywały się liczne infantylne pytania i brutalne obelgi, słowa które potwierdzały za każdym razem różnice między nimi. Człowiek i ,,istota”. Nierównorzędne, ale może mogące się uzupełniać… Jedna relacja bardziej pokręcona od drugiej. Pirat, Lant, Mimi, Leo, Amari, Kinalali… niech się wszyscy w końcu od niej odczepią! Niech dadzą jej żyć w spokoju!
Dlaczego musiała prze to wszystko przechodzić? Tak chciałaby, aby kontakty z innymi nie wykańczały jej, a dodawały sił. Ale zawsze było odwrotnie - nawet jeśli kogoś lubiła, spotykanie się i wtrącanie w cudze życie pozbawiało ją… czegoś bardzo istotnego. Zabierało energię. Marnowała czas na słuchanie ludzi, którzy mogli mieć ją w głębokim poważaniu, otwierała się przed tymi, którzy się odwracali. Robiła z siebie idiotkę przy osobach, które darzyła szacunkiem i których szacunku pragnęła.
Coraz gwałtowniej rosło w niej to, co tłumiła przez ostatnie godziny. Jedna czarna myśl przeganiała drugą, a pesymistyczne wizje zakrywały wszelkie inne możliwe punkty widzenia. Zawsze chciała być chłodna i racjonalna. Potrafić się zdystansować i na wszystko patrzeć ze stoickim spokojem. Starała się tak robić. Nie pokazywać zmian nastroju, słabości, a nawet radości. Czuła się bezpiecznie jedynie wtedy, kiedy nikt nie mógł odgadnąć co siedzi w jej głowie. I była wtedy zawsze nieco samotna, bo niezrozumiana, ale przynajmniej nie musiała na nikim polegać. Tylko na sobie. Ale sama siebie też zawodziła. Bardzo często. Bo była absolutnie nie taka jaką miała zamiar być. I nie umiała nic na to poradzić.
Wykończona wewnętrzną gonitwą zamknęła w końcu oczy i zasnęła po raz wtóry tej nocy, oddając się choć na chwilę błogiemu zapomnieniu.

Podniosła się wraz ze słońcem, które przyoblekło chmurne niebo w jaśniejsze odcienie. W szorstkiej ciszy przygotowała się do wyjścia, ubrała w luźny strój z torby Miminetty i zabrawszy beznamiętnie jeden owoc wyszła na klatkę schodową uważając, by nie narobić przy tym hałasu. Może wróci nim Amari otworzy oczy i zacznie panikować denerwując… Lalego.

Zbiegła po schodach dając porwać się jakimś pierwotnym zamysłom i pozwalając im się poprowadzić. W budynku poranek był szary, a wilgotny, duszny zapach kamiennej konstrukcji odprowadził ją aż do drzwi. Na zewnątrz natomiast czekała na nią nieśmiała przejrzystość osuszanego wiaterkiem miejskiego powietrza oraz barwy wypływające powoli na lica domów. Jasne, błękitne, chłodne. Niebo było podobne - jego skrawki widziane nad i między kamieniczkami raziło dalekim spokojem i obojętnością wieków. A jednak kryjąc się pod nim Funcia czuła się tak swojsko.
Uliczki były praktycznie puste. Nikt nie patrzył na dziewczynkę w pistacjowej tunice, zadzierającą do góry głowę i spoglądają zamglonym wzrokiem na poruszające się żywo zwały chmur oraz w prześwity nadziei pomiędzy nimi. Nikt nie patrzył i dlatego jej romantyczna natura w końcu mogła opuścić zaciszne lochy umysłu i odrzucić pęta samodyscypliny, które nałożyła sobie z własnej woli, ale chyba nie przemyślawszy tego do końca. Taki po prostu był jej ideał. Człowiek stoicki, którego oczy nie błyszczą, usta nie unoszą się, ręce nie rozkładają. Tym zawsze chciała być. Ale teraz po jej policzkach płynęły gorące łzy, dłonie nie chcąc chwytać wiatru zacisnęły się na rękawach, a twarz uniesiona ku niebu odsłaniała się przed całym światem.
Ale tylko dlatego, że nikt nie widział.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Gdyby czysta energia, ożywione tchnienie Matki Natury mogło mówić, wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki, nad Efne słychać byłoby śmiech. Kinalali mógł opuszczać swoją pracownię w kiepskim nastroju, z głową pełną czarnych myśli, zbyt skomplikowanych nawet dla niego, ale teraz był wolny. Troski zostały na dole, na ziemi, jakby stanowiły materialny balast, którego wyzbył się przybierając swoją prawdziwą formę. W tej postaci był najprawdziwszy, najszczerszy, najbliższy temu jakim go stworzono… A jednak jego fizyczne ciało również było prawdziwe i szczere, nie przekłamywało niczego, bo jasno świadczyło o jego wrażliwości i delikatności. Twarz miał mimiczną, taką, która nie ukrywała emocji… A nawet gdyby nie można było na nią patrzeć, Kinalali i tak wyraziłby na głos to, co gnieździło się w jego sercu, bo taki już był. A jednak teraz nie potrafił się wysłowić, ba, nie potrafił nawet z grubsza określić tego, co kotłowało się w jego wnętrzu. Dlatego uciekł w swoją prawdziwą formę. Na moment musiał się odprężyć, przez jakiś czas nie myśleć o tym, co go bolało, bo takie roztrząsanie z reguły nie prowadziło do niczego dobrego. Dowodem tego była Funtka, która w tym momencie w jego mieszkaniu pogrążała się w swoich czarnych myślach, o czym jednak poeta nie wiedział. Niestety, uważał, że jednocześnie nie może nic zrobić - gdyby przy niej został i głaskał ją po głowie, oboje próbowaliby nazwać to, co ściskało ich serca, nic by nie osiągnęli, bo presja byłaby zbyt wielka. Potrzebowali od siebie chwili wytchnienia, a że Yuumi w tym czasie pogrążyła się w rozpaczy… Niestety taki miała charakter. Kinalali chciałby jej pomóc, lecz w tym momencie był do tego najgorszym kandydatem.
        Złoty pył wzbił się wysoko w niebo, jakby dostał się w jakiś niewidoczny gołym okiem wir powietrzny i to on wywindował go w górę, było to jednak tylko złudzenie - wiatr biegł po zboczu, jak zawsze, a to tylko maie miał ochotę na odrobinę akrobacji. Pięknie jednak prezentował się na tle gwiazd i księżyca - szkoda, że nikt nie mógł tego zobaczyć. Chwilę później jednak złociste drobinki zaczęły opadać na ziemię, jakby właśnie przestało wiać i poderwany z gościńców pył osiadał na dachówki domów. Jednak ani jedna z nich nie dotknęła ziemi, wszystkie skupiły się nad ukwieconym tarasem jednej z kamienic i tam leniwie sobie dryfowały - poeta miał dość latania. Nie wrócił do swojej ludzkiej formy i nie usiadł wśród rozłożonych na tarasie poduszek, bo lepiej odpoczywało mu się w powietrzu. Teraz jednak wrócił myślami do tego, co wydarzyło się wcześniej i tak skutecznie zepsuło atmosferę całego dnia. Moment, w którym wszystko się zepsuło, można było bardzo dokładnie sprecyzować - zaczęło się od listu. A konkretniej od tego, co pod jego wpływem poczuł poeta… Nadal robiło mu się lekko i ciepło na sercu, gdy wspominał napisane na pachnącej morzem kartce słowa. Nie zamierzał wypierać się tego uczucia, bo było ono szczere - może irracjonalne i niezrozumiałe dla większości osób, ale Kinalali wiedział od bardzo dawna, że jego sposób odbierania świata różni się znacznie od tego, jak postrzegali go inni. I rozumiał, że nie każdy był w stanie pojąć jego sposób myślenia. Czym innym był jednak brak zrozumienia, a czym innym… No właśnie.
        Kinalali próbował sobie przypomnieć wyraz twarzy Funtki, lecz to nie była wielka wskazówka - młoda malarka panowała nad swoimi emocjami w sposób, który dla niego nigdy nie będzie osiągalny. To było ciekawe - on nie potrafił niczego dusić w sobie, a jego emocje z reguły działały na wyrost, podczas gdy ona była niewzruszona jak medytująca mniszka. Gdy byli razem, ona potrafiła trochę złagodzić jego reakcje, a może też on miał na nią wpływ, otwierając ją na lokalny świat sztuki. Jednak nie na tyle, by teraz to mogło w jakikolwiek sposób pomóc. Nie było jednak wcale tak źle, by Lali niczego się nie domyślał - gdy nabrał sił dzięki działaniu wiatru, myślał znacznie szybciej i jaśniej i gdzieś z tyłu jego głowy już kształtował się pewien koncept tego, co się wydarzyło i może też tego, jak temu zaradzić.
        Nad rozmyślaniami zastał go ranek, ale to nic, że nie spał całą noc - maie nie potrzebowały snu, by się zregenerować. On przez ostatnie godziny dał się przeniknąć górskim wiatrom, że czuł się jak człowiek po regenerującym, głębokim śnie - rześko i jeszcze lżej niż zazwyczaj. Cudownie! Jednak to było tylko uczucie fizyczne, dotyczące ciała, bo emocjonalnie nadal było mu jednak trochę ciężko. Z optymizmem jednak patrzył w przyszłość - wiedział już co powinien zrobić i jak zaradzić rozterkom poprzedniego wieczoru. Zdeterminowany do działania wślizgnął się przez uchylone okno do swojej pracowni i tam zmaterializował się, stojąc na środku pokoju. Pierwsze co zrobił po nabraniu materialnej formy, to poprawił sobie szatę, która opadła mu z ramienia, oraz przekrzywiony naszyjnik. Później zaś okręcił się wokół własnej osi, by się rozejrzeć. W pracowni było bardzo cicho, Chaos leżał niedaleko wyjścia na taras cicho mrucząc przez sen, Funtki zaś nie było nigdzie w zasięgu wzroku poety, on był jednak przekonany, że jego przyjaciółka jest w swoim pokoiku, a on miał w sobie tyle taktu, by nie wparowywać do pokoju, w którym śpi ktokolwiek, a zwłaszcza kobieta. Skoro więc nikt się jeszcze (według poety) nie zbudził, mógł on wprowadzić w życie swój plan. Zaczął od zabrania ze swojego biurka pięknej, jedwabnej sakiewki ozdobionej misternym wzorem rajskich ptaków, której zawartość brzęczała w charakterystyczny, “złoty” sposób. Przywiązał ją do spinającego szatę paska, po czym otworzył cicho wyjście na taras, by trochę przewietrzyć pomieszczenie, w którym powietrze było zastane po całej nocy i sam wyszedł ponownie na zewnątrz. Gdy tam był, przemienił się w swoją formę energetyczną i zleciał na dół. Rzadko to robił, lecz tym razem zależało mu na czasie i odrobinę też na dyskrecji.

        Wrócił raptem po kilku minutach - znacznie szybciej, niż jakby szedł na piechotę, a też bezpieczniej, bo nigdzie się nie wywrócił. Miał też szczęście, bo nigdzie nie spotkał nikogo, kto miałby ochotę z nim pogawędzić, a komu on nie byłby w stanie odmówić. Wkroczył więc do swojej pracowni dumny z powodu dobrze wykonanego zadania, niosąc w każdej ręce kartonik zawiązany sznurkiem. Nie mogło być jednak tak dobrze, bo oczywiście po drodze trafił na zdradziecki próg, o który musiał się potknąć. Nie wywrócił się ani nie upuścił pudełek, ale poleciał kilka kroków do przodu, powodując w ten sposób niemały rumor. Zaraz na jego twarzy pojawiło się przerażenie i zerknął najpierw na drzwi do pokoju Funtki, a potem na śpiącą Amari… A raczej już nie śpiącą. Smokopodobne stworzenie właśnie rozchylało powieki.
        - Ciii, spokojnie, nic się nie stało, to tylko ja, śpij dalej, nie ma powodu do niepokojów… - próbował ją przekonać szeptem La’Virotta, ale było już za późno, bo wnet Chaos zatrzepotał swoimi smoczymi rzęsami i był rozbudzony. Poeta westchnął boleśnie nad własną porażką.
        - Cii, nasza droga przyjaciółka jeszcze śpi - uprzedził Amari. - Nie budźmy jej, niech odpoczywa. Och, mam nadzieję, że nie zerwałem cię zbyt wcześnie i nie sprawiłem, że twój humor od samego rana będzie kiepski? Nie było to moim zamiarem! Jednakże nawet we własnym domu nie jestem w stanie ustrzec się przed własną niezdarnością… Bez względu jednak na twój nastrój, może się poczęstujesz? - zaproponował, pokazując jedno z pudełek, które przyniósł.

        Chwilę później było już wiadome, co Kinalali ze sobą przyniósł. Prawdopodobnie wykupił całą zawartość pobliskiej piekarni, bo w pudełka było dosłownie wszystko - ciastka z kremem i owocami, wytrawne paszteciki, bułeczki z ziołami, placki orzechowe. Każdy wypiek pięknie prezentował się w kolorowej papilotce, jak małe dzieło sztuki cukierniczej… Bo tak naprawdę tylko i wyłącznie tym kierował się poeta przy wyborze. Jego rasa nie musiała jeść, a jemu nie sprawiało to specjalnej przyjemności, więc nie umiał ocenić co było dobre a co nie, może z wyjątkiem kilku kruchych tartaletek z owocami, a zwłaszcza tych z waniliowym kremem i truskawkami…
        Nie chodziło mu o udobruchanie Yuumi po wczorajszym, a w każdym razie nie tylko o to - skoro była ich trójka, to należało przygotować jakieś porządne śniadanie, a że on gotować nie potrafił, to po prostu wydał majątek w cukierni, co było dla niego jedynym wyjściem, które nie niosło za sobą ofiar. Wystarczyło wszystko wyłożyć na talerze i gotowe. Zresztą zawsze milej rozmawiało się przy dobrym jedzeniu. No i wybierając te wszystkie słodkości czuł się trochę jak podczas wizyty u jubilera - na półkach leżało tyle ładnych rzeczy! I co więcej kosztowały znacznie mniej niż szlachetne kamienie.
        Gdy więc wszystko było gotowe, poeta zachęcił Amari, by czymś się na wstępie poczęstowała, dyskretnie sugerując jej przy tym babeczkę z powidłami z mirabelek, która wyglądała pięknie, jakby była wykonana z jadalnego złota. Teraz pozostawało jedynie czekać, aż Yuumi się obudzi i będą mogli zjeść śniadanie we trójkę…
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Szła przez zaspane miasto coraz bardziej miarowym i statecznym krokiem. Powoli się wyciszała. Uspokajała. Cisza otoczenia pozwalała jej pozbierać myśli i stanąć z nimi twarzą w twarz. Załamać się, zrozumieć i pogodzić. Rozbudzone emocje stygły w miarę jak mijała kolejne błękitne kamienice, kolejne ozdobne furtki i ogrody z równo posadzonymi kwiatami. Od czasu do czasu minęła ją służąca, bardziej niż ludzkim bytem będąca w tej chwili częścią krajobrazu. Aury tych kobiet były słabe, bezgłośne, a z bliska pachniały przeważnie mydłem lub innymi środkami czystości. Czasem chlebem. Niekiedy i przez okna mijanych domów dało się dostrzec jakąś poświatę - to chaotyczny topaz, to nieśmiały szafir lub znowu głęboki obsydian. Nic nie było zupełnie bezbarwne kiedy obserwowało się to szóstym zmysłem, a Funcia swojego zwykle nie umiała zagłuszyć. Mogła zamknąć oczy, zatkać uszy i tak samo wytłumić bodźce odbierane przez zmysł magiczny, ale jej obecna nauka skupiała się raczej na tym, by tą wrażliwość rozwijać, nie tłumić. Dlatego teraz, pochłonięta zupełnie czym innym, mimowolnie rejestrowała dodatkowe informacje. Nieco chwilami ją to męczyło, bo pragnęła spokoju, ale z drugiej strony przyzwyczajała się do tego od tylu lat…
Rubin.
Odruchowo odsunęła się od źródła ostrzegawczo wijącej się barwy, choć musiało ono znajdować się w obrębie murów mijanej rezydencji, a nie gdzieś na ulicy. Nie lubiła tego koloru. Nie lubiła całej gamy świadczącej o ,,złym” charakterze jednostki.
Ruszyła dalej.

Po dwóch godzinach takiego marszu była już znacznie bardziej świadoma wszystkich ,,za” i ,,przeciw” kolejnych myśli, opcji i rozwiązań. Większość wątpliwości nadal oczywiście pozostawała nierozwiązana - chociażby to czy jej przyjaźń z Lalim aby na pewno ma rację bytu, ale po nagłym wybuchu uczuć Yuumi nie umiała podchodzić do tego inaczej jak z lekkim dystansem. Nie potrafiła czegoś przeżywać intensywnie przez dłuższy czas. Raczej zapamiętywała przyczynę, robiła ciąg skojarzeń i przechowywała to wszystko w pamięci. Nie zapominała drobnych miłych gestów, choć zdawała się z nich nie do końca cieszyć i głęboko chowała urazę, nawet jeśli sprawa przycichła. Po odczuciu emocji obojętniała, ale potrafiła ją potem przywołać na nowo przypominając sobie zdarzenie, które do niej doprowadziło. Oczywiście nie była aż tak drobiazgowa. Nawet pamiętając czyjąś przysługę nie rzucała mu się na szyję, a ran nie rozdrapywała, bo sądziła, że nie warto. A jednak często kierowało to jej decyzjami - czasem ludzie nie wiedzieli dlaczego kogoś traktuje wyjątkowo uprzejmie, a na innych burczy. Wszystko to zaś działo się bo ktoś kiedyś…

Westchnęła. Przy takich ucieczkach do własnego wnętrza zawsze kończyła na myśleniu o sobie i analizowaniu własnego charakteru, zalet i ułomności. A przecież chodziło o Lalego… Tak?
Na ile szczęście poety było teraz dla niej ważne? Czy nie myślała przypadkiem tylko o tym jak ICH relacja to zniesie? Jak ONA to zniesie? Chyba ciężko być prawdziwym przyjacielem. Odłożyć te wszystkie ,,ja”, ,,mój”, ,,moje” gdzieś na bok i na chłodno popatrzeć na sprawę. Obiektywnie stwierdzić co dobre dla osoby najbardziej zainteresowanej i… no właśnie. Zrobiła to. Wczoraj udało jej się. Postąpiła tak słusznie jak potrafiła, ale cały efekt psuło jedno - uczucia. Nijak nie potrafiła pogodzić się z tym co zamierzał, nie - co CZUŁ - Lali. Więc co z tego, że zrobiła coś dobrze, skoro w środku nadal była taką samą egoistką?
Zdecydowanie powinna nad sobą pracować.
Bo jeżeli coś jej przeszkadzało akurat w tym momencie chłodu i racjonalności to właśnie fakt, że nie czuła tego czego pragnęła. Nie cieszyła się szczęściem przyjaciela i to było paskudne. Żaden dobry czyn (przynajmniej w jej rygorystycznym mniemaniu) nie mógł tego zatuszować, a tym bardziej odkupić. Wczoraj w nocy wściekała się na Lalego. Teraz była zła na samą siebie.

W chwilach załamania potrafiła wyłączyć się na bardzo długo i jak w hipnozie siedzieć gdzieś lub błąkać się po okolicy. Jednak po następnej godzinie zgłodniała na tyle, by przypomnieć sobie o potrzebach organizmu i skorzystać z godziny otwarcia piekarni i rozstawiania się straganów. Kupiwszy sobie dwie bułeczki (nie była na tyle nierozsądna by wyjść z mieszkania bez pieniędzy) postanowiła odpocząć. Chmury, które tuż po wschodzie straszyły deszczem teraz przerzedziły się, a ciepłe, pomarańczowe światło padało na kamienie, cegły i ubite, ziemne drogi. Zrobiło się nieco parno i lepko od wilgoci, ale przy tym ciepło i jakoś tak przytulnie. Zapach jedzenia, głosy innych ludzi… nastrój Yuumi zmieniał się, gdy usiadła na murku i zabrała się za swoje śniadanie. Ślady po łzach zostały osuszone przez wiatr, włosy rozwiały się nieco i teraz wyglądała na kolejną zwyczajną młódkę bawiącą się z rana po krzakach. Jej ruchy nadal jednak były pełne wrodzonej powolności i nieco mozolne. Wiedziała czego chce, lecz czyniła to w poetycznym wręcz bezpośpiechu. Miała czas. Na niczym chwilowo jej nie zależało. Była tu i teraz i tak było dobrze. Nawet nie bardzo miała ochotę wracać.

Chaos wpatrywała się w ciasteczka z żywym zainteresowaniem. Zwierzęca czujność mieszała się w jej ślepiach z kontemplacją przynależną rozumnym istotom, nozdrza drgały rytmicznie, gdy badała rozstawione przekąski. Wszystkie były śliczne, choć jakieś takie malutkie. Chyba nie były robione dla smoczego motyla. Mimo to cieszyły oczy i receptory w tylnej jamie nosowej, drażniły też lekko podniebienie, choć jeszcze nie zostały spróbowane. Szkoda tylko, że nie wygrywały przy tym melodyjek, bo wtedy byłyby już naprawdę cudowne. A tak? Artystyczne żarcie i tyle.
W pewnym momencie nachyliła się i jednym kłapnięciem zamknęła w paszczy babeczkę z mirabelkami. Potem odsunęła się gwałtownie od stołu, przełknęła, oblizała się, chwilę pomlaskała, powtórzyła czynność czyszczenia warg, po czym uśmiechnęła się całkiem zadowolona.
- Nawet dobre. Jadalne. Nawet jadalne - pochwaliła kiwając łbem, i znów przysunęła się bliżej. Wczorajszego wieczoru można było odnieść wrażenie, że unika kontaktu z Kinalalim, ale obecnie jakby na nowo się do niego przekonywała. Może nie miała wyboru skoro byli tu tylko we dwójkę? I to zupełnie we dwójkę, bo Yuumi w jej pokoiku nie było. Chaos o tym doskonale wiedziała, ale jakoś nie zbierała się, by wyprowadzić poetę z błędu. Nie czuła, że powinna. Skoro był gospodarzem i planował czekać, aż dziewczyna się obudzi to niech czeka. Miał do tego prawo. Ona zaś jako rozgarnięty smokopodobny byt i godny gość dotrzyma mu towarzystwa.
- Trochę dużo tego - stwierdziła zamiast uświadamiać i gestem łba wskazała na zastawiony blat. - Zawsze tak dużo jecie. Tu w miastach? Mi się zdawało, że Yuumi jada mniej. Dużo mniej. Zawsze mniej - zaczęła nieco oszczędnie, po czym zamilkła. Odezwała się ponownie po paru chwilach:
- A tu jest tego bardzo dużo… jakie kolorowe! Lubię kolorowe. Wyglądają bardzo ładnie - kontynuowała, jakby badając teren. Im swobodniej się czuła, tym żywsze i mniej ostrożne stawały się jej gesty, oczy zaś zalśniły zadziornym blaskiem. - Każde jest inne? Nie szkoda ci ich zjadać? Potem chyba nie będą wyglądać tak ładnie… nie, nie będą. Dlaczego to się je? Nie powinno się tego oglądać? Czy to nie dziwny pomysł robić coś ładnego, po to, żeby to pożreć? Ale są smaczne. Więc zjem je - oznajmiła chwytając w zęby kolejne ciastko, tym razem z kajmakiem.
- Są słodkie - odezwała się po kolejnej przerwie. - Na śniadanie jecie słodkie? Mi się zdaje, że Yuumi rano zawsze jadła coś innego. Chyba ,,pieczywo”, czyli takie suche kromeczki i kiełbasę lub ser… nosiła to w plecaku. Bo widzisz, tam nie było gdzie tego dostać. A to skąd masz? Skąd właściwie bierzecie takie ładne rzeczy? - zapytała marszcząc brwi podejrzliwie. - Macie dużo błyszczących cosiów i ciekawostek, a ja nie wiem skąd. Wmagiwujecie je? Biorą się ot tak, ,,PUF!” znikąd? - wypytywała dalej, teraz dodatkowo machając ogonem i szurając nim po dywanie.
- I wiesz co? Dziwni jesteście. To co się działo wczoraj było dziwne. Chyba trochę się ciebie boję. Nie wiem co zrobisz. Raz stoisz, raz płaczesz, raz jesteś taki jak tu o, a potem rozpadasz się na wiórki… jesteś dziwny. Nie wiem czy ci ufam. Jesteś dziwny - powtórzyła obwąchując go i nieco się jeżąc. Przez chwilę można było mieć wrażenie, że obnaża kły, ale cofnęła głowę, wygięła wdzięcznie szyję i westchnęła jak prawdziwa dama, przykładając łapę do włochatej piersi:
- Wy dwunogi, ludzie i nie człowieki, jesteście takie trudne! Co chwile zmieniacie zdanie i decyzje, to się uśmiechacie, to płaczecie i w ogóle czuć od was zmiany w organizmach przy tym wszystkim. Wcale też nie umiecie się zdecydować i jesteście nieprzewidywalni. Chyba się jednak was boję. Skąd mam wiedzieć co zrobicie zaraz? A może postanowicie się na mnie rzucić? A jeśli będę bezbronna!? - krzyknęła przysiadając na tylnych łapach i wytrzeszczając oczy. - Och, jakie okropności byś mi mógł uczynić! Azali mam się nie bać!? To potworne! O-KRO-PNE! - Płynnie zmieniła ton z wysoko wystraszonego na spokojnie obruszony i przekręciła głowę.
- Ale macie dobre te wasze słodkie. O te te. - Powróciła po chwili do pierwotnego tematu i z uśmiechem wskazała na ciastka.

Lant czekał niespokojne pod fontanną, tam gdzie się wczoraj poznali. Nie miał przy sobie właściwie nic prócz spodni i koszuli i paru monet, na wypadek gdyby znowu przyszło im zjeść na mieście. Nie chciał, by kolejny raz stawiał mu posiłek. Poza tym towarzyszyła mu tylko pobladła skóra i rozkołatane serce. Czym się tak denerwował? A, no tak! Miał się z nim spotkać. Sam na sam… z człowiekiem! Młodszym, tej samej, płci, wesolutkim…
Czekał, to siadając to wstając, kręcąc się jakby była to jego pierwsza randka. Jakby to w ogóle była randka. Chociaż randką mniej by się przejmował, bo to byłaby tylko randka. Ich schemat jest chyba prosty (w końcu Miminetta bezbłędnie opanowała wszystkie warianty). A to? Nieokreślone spotkanie… żadnych umów. Żadnych gotowych rozwiązań. Co będą robić? O czym rozmawiać? Dlaczego mieli się spotkać przed zgarnięciem do grona Funtki? I dlaczego on się na to zgodził!?
Przełknął ślinę i zacisnął spocone dłonie na chłodnych kamieniach. Rozejrzał się nerwowo. Przyjdzie czy nie przyjdzie? Może się rozmyśli? Cóż, w sumie najlepiej byłoby wracać do domu… ale nie. Tam czekały kobiety. Aż zmrużył oczy przypominając sobie o tym fakcie. Obudzą się i będą chciały coś zjeść. Będą piszczeć o śniadanie jak wygłodniałe pisklaki, a on stanie się ich karmicielką. To znaczyło tyle, że będzie musiał wyjść do miasta, spotkać ludzi, kupić od nich czego potrzebuje w ilości większej niż zazwyczaj, potwierdzić że tak, ma nowy harem i wrócić, by do południa stać w fartuchu i robić kanapki. Miał dość.
Chociaż czy teraz było lepiej? W końcu też musiał wyjść z domu i to na spotkanie… ścisnęło go w żołądku, gdy o tym pomyślał. To może jednak lepsze będą te kanapki? Ostatecznie z tamtymi babsztylicami już oswoił się w nocy, kiedy rozochocone bitwą na poduszki i rozgrzane rozmówkami o męskich zaletach postanowiły zrobić mu peeling i o mało nie zdarły mu skóry z obu przedramion. Pomalowały mu też paznokcie… u nóg oczywiście, żeby nikt nie widział. Kolor nie pasował mu do karnacji. Nie, chwila, stop. Nie o to chodziło. A z resztą… kogo obchodziło jego zdanie? Był aseksualną maskotką płci wszelakich, o ile były to rozszalałe kobiety w wieku nadprodukcyjnym i nie miał własnego zdania. Dobrze przynajmniej, że faceci prychali na niego z politowaniem albo wyglądali jakby mu mieli przyłożyć, gdy na nich wpadał. Przeważnie. Niektórzy szanowali go, bo wiedzieli czym się zajmuje i jaką wiedzę posiada, a inni - ci młodsi i mniej wtajemniczeni - chylili czoła, bo mieszkał z Miminettą. Naiwni!
Gdyby dzielenie domu z kobietą było naprawdę takie zabawne to… nie robił…by… tego?
Tak, chyba tak. Była w tym jakaś pokręcona logika. Mieszkał z nią, bo było to straszne. A on był nienormalny.
I jeszcze teraz musiał na niego czekać!
Gdyby nie to, że nie miał takiego nawyku obgryzałby paznokcie. Ale dzięki przenośnemu cyrkowi kosmetycznemu Netty ta część jego fizycznego jestestwa zawsze była zadbana i prezentowa poziom ,,popsuj to przez swoją nerwicę, a wyrwę ci brwi pęsetą”. Więc trzymał zęby przy sobie.
- O, Lentello! Dzień dobry!
Rozradowany głos zaskoczył go od tyłu, przez co spiął się, zerwał na nogi i o mało nie wypluł serca. Spojrzał na roześmianą buźkę młodzieńca i postanowił umrzeć.
- Ta-ak… miły dzień… - Wydukał, zachwiawszy się nieco. Teraz żałował, że nie miał przy sobie nic co mógłby trzymać. Chętnie pomiętosiłby coś w dłoniach dla uspokojenia nerwów. I zagłuszenia instynktu ucieczki.
- Cieszę się, że przyszedłeś! - Młody nie miał litości i podszedł do rudzielca na odległość wyciągniętej ręki z tą swoją miną zadowolonego z życia terrorysty. - W ogóle, jesteś pewien, że nie mam do ciebie mówić ,,pan”? Wybacz, że tak ciągle dopytuję, ale jak na ciebie patrzę to ten ,,pan” sam mi się przykleja.
- Nie słychać tego za bardzo…
- Ale to prawda! Chociaż przyznam, że mam tak głównie przy imionach. Zawsze za łatwo mówić mi do kogoś na ,,ty” o ile nie muszę wypowiadać imienia. Wiesz: ,,tobie”, ,,ciebie” i tym podobne… A przy imieniu głównie słyszę ,,pan” czy ,,pani”, ewentualnie ,,panna” lub jakiś tytuł… No i teraz trudno mi powiedzieć po prostu ,,Lantello”. - Przyznał nieco przepraszającym tonem i podrapał się w tył głowy. Gest może mało elegancki, ale za to naturalny i całkiem swobodny. Dzieciak był nieznośnie wręcz uroczy przy kontaktach z innymi! Fuj!
- Znaczy… jak bardzo nie chcesz… ale wszyscy mówią do mnie Lantello lub Lant. Niemal nikt nie tytułuje mnie ,,panem”. - Elf uśmiechnął się blado, kiedy to sobie uświadomił. Musiał wyglądać na pokrakę, skoro zawsze wołali go po imieniu.
- Ech, mam problem z wami, nie powiem. - Westchnął dla żartu Pirat i pokręcił głową. - Do Yuumi mam mówić ,,Funtka” do ciebie ,,Lantello-bez-pan”… ale za to bardzo miłą ksywkę mi wymyśliliście! Nikt jeszcze nie nazywał mnie inaczej jak ,,Wiktor” lub ,,panicz”! - Oznajmił z uśmiechem tak promiennym, że Lantowi-bez-pana prawie wypaliło oczy. Pragnął przygnębienia. A Pirat był chyba reinkarnacją odwiecznego nemesis mroku i depresji.
- Wołanie do ciebie ,,Piracie” też jest dziwne. - Stwierdził w końcu, kiedy przemyślał sprawę. - Nie brzmi do końca naturalnie. W końcu wymyśliliśmy to, by mówić o tobie, a nie do ciebie. - Dodał jakby upominająco, ale potem uśmiechnął się do chłopaka. To chyba był jakiś niezdrowy odruch.
- He he… miło, że mówiliście o mnie nawet jak mnie nie było! - Podchwycił cwaniacko młodzieniec. Widać jednak, że dość niewinnie cieszył się z faktu, że gościł na ustach młodej malarki i jej przyjaciół nim naprawdę się poznali. Szalenie ciepłe uczucie!
O ile oczywiście nie zakładało się obgadywania i snucia teorii spiskowych oraz mrocznych opowieści o nieletnich psychopatach.
Pirat jednak nie brał tego najwyraźniej pod uwagę.
- Wyspałeś się dzisiaj? - Zapytał Lantello żeby zmienić temat. Widać, że często rozmawiał ze swoją własną płcią. Miał wprawę.
- Dzisiaj nawet tak! Choć może nie do końca… musiałem się przemknąć do swojego pokoju, a potem jeszcze do łaźni i wpadłem na brata, a miałem jeszcze tunikę od Yuumi… w ręku, ale zawsze. Potem mnie wypytywał i dostałem szlaban. Mam dzisiaj nie wychodzić z domu i się uczyć. Cały dzień siedzieć w miejscu! W jakimś ciemnym pokoju.
- Naprawdę?
Tak! To niezwykle nudne… a nie umiem nic zapamiętać kiedy pan Arafrod się na mnie patrzy. Ma takie przeszywające spojrzenie i linijkę, którą chce mi dać po łapach jak tylko przysnę. Nie mogę się uczyć kiedy tak nade mną stoi! Zawsze im to powtarzam, ale nikt mnie nie słucha!
Więc dzisiaj zostajesz w domu? - Upewnił się Lant.
- Tak.
- Aha… chcesz pójść do biblioteki? Chyba mogę ci coś pokazać. Tak odnośnie wczoraj.
- Pewnie! A możemy zajrzeć najpierw do cukiernika? Kiedy mam szlaban prześladuje mnie straszna ochota na słodkości! - Stwierdził młodzieniec, a zobaczywszy skinienie głowy ruszył uradowany przed skołowanym rudzielcem.
Zablokowany

Wróć do „Efne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości