Burdana[Las w pobliżu miasta] Cena sławy

Mieszkańcy Burdany są bardzo sprytnymi ludźmi. Nie przywiązują wagi do do bogactwa. Specjalizują się w łowiectwie i meblarstwie. Połowa mężczyzn to drwale. Lasy wokół Brurdany zostały zaczarowane wiele lat temu przez pewnego maga. Po ścięciu odrastają w jeden dzień, tak, że są gotowe do kolejnego zbioru.
Zablokowany
Awel
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 104
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Pirat , Złodziej
Kontakt:

[Las w pobliżu miasta] Cena sławy

Post autor: Awel »

Awel z niedowierzaniem przyglądała się rzędowi szklanych pojemników stojących na regale. Wszystkie butelki były podobne. Przypominały przezroczyste wazony, kuliste u podstawy, z długą cienką rurką na górze, zakończoną drewnianym korkiem. W każdej znajdowała się tajemnicza substancja, będąca czymś pośrednim pomiędzy cieczą, a oparami powietrza. Naczyń było kilkadziesiąt a kazde z nich zawierało wywar o innej barwie. Bryza starała się odczytać dziwne etykiety, jakie stuknięty Bora Forbennls nadał swoim dziełom.
- Naprawdę udało ci się w nich zamknąć uczucia? – spytała zainteresowana czarodziejka.
- Eee tam, takie coś, nic wielkiego. Tu jest prawdziwa sztuka. Patrz – odpowiedział stary alchemik, nie wychylając nosa znad studiowanej właśnie księgi.
Bora wyglądał tak, jakby udało mu się oszukać samą śmierć. Był niski i przeraźliwie chudy, do tego stopnia, że na jego ciele spokojnie można by wykładać anatomię ludzkiego szkieletu. Wiecznie przygarbiony, poruszał się w taki sposób, iż nieustannie przydeptywał swoją długą brodę. Awel była przekonana, że z każdym krokiem wykonanym przez alchemika, słyszy skrzypienie jego kości. Cały czas zaciskała zęby, wyczekując trzasku pękającego kręgosłupa. Stary Forbennls starał się nadrabiać swój wizerunek ogromnym spiczastym kapeluszem, który z wiekiem zaczął mu ciążyć, jeszcze bardziej przygniatająca głowę alchemika do ziemi. Ponieważ Bora nie zwykł się rozstawać ze swoim nieodzownym atrybutem, jego nakrycie głowy, praktycznie wrosło w długie włosy maga, przez co ten nie był w stanie się go pozbyć. Poza tym Awel powątpiewała, by mężczyzna miał na to ochotę.
- Próbowałeś ich kiedyś? – naciskała czarodziejka, w myślach kalkulując ewentualne korzyści z posiadania takich rekwizytów.
- Yhym.
- I co?
- Przecież trzymam ja tu je. Znaczy działają – odparł Bora, coraz bardziej zirytowany faktem, że przeszkadza mu się w pracy.
- Czyli jak? Otwieram butelkę „złość”, dym rozchodzi się w pomieszczeni, robi „bum”, a ty stajesz się na mnie wściekły?
- Denerwujesz ty mnie i bez tego – odparł alchemik – ale z grubsza rzeczy, tak.
- I wszystko to chcesz mi przepisać? W ramach spadku? Już teraz? Chociaż wyglądasz całkiem dobrze i zapewne świat będzie się z tobą męczył jeszcze przez dwa stulecia – spytała Awel, przechodząc do sedna sprawy.
- W spadku, tak. Męczy mnie to. Jestem już stary i chcę zostawić – chaotycznie zaczął wyjaśniać alchemik. – Poza tym chce zrobić coś wielkiego. Wielkie szlachetne cudo, a potem mieć posąg. Książę obiecał postawić pomnik, jak tylko ja postawię go na nogi. I to twoje zadanie. Zrobisz, co masz, a potem mój warsztat przechodzi na ciebie, wraz z całą zawartością. A ja udaję się na zasłużony odpoczynek. Może posiedzę pod posągiem. Moim posągiem.
Bryza miała wątpliwości czy dobrze zrobiła tak łatwo dając się wciągnąć w intrygę szalonego Forbennlsa, omamiona wizją przejęcia dobytku alchemika. Tak naprawdę chata starca nie miała wielkiej wartości. Położona na uboczu niemal w środku lasu, wyglądała jak jeden wielki prowizoryczny remont, wymuszony nieudanymi eksperymentami, które wybuchając, niszczyły kolejne partie domu. Dach nieustannie przeciekał, strop podpierano dziesiątkami belek, a odsunięcie szafy, groziło zawaleniem się ścian. Mimo tego, w wewnętrznym bałaganie, dało się znaleźć prawdziwe skarby, jak chociażby podziwiane właśnie przez Awel mikstury, czy bezcenne księgi opisujące dokonania Boda.
- Wystarczy, że złapię dla ciebie leonida? – upewniła się Bryza.
- Żywego, tak.
- Prościna. Możesz już szykować stosowne dokumenty. Lada chwila powinni przywieść tu klatkę, a mój łowca deklarował, że będzie w południe. O ile nie przepadł w tej dziczy. – Podsumowała Bryza, wyglądając przez okno. O łapaniu wspomnianych przez alchemika stworzeń nie miała bladego pojęcia. Mimo wszystko zachowywała spokój. Przecież właśnie dlatego płaciła krocie, prawdziwemu fachowcowi.
Awatar użytkownika
Belegros
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leonid
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Belegros »

Choć większość życia minęło Belegrosowi na wiecznej podróży, ostatnich paręnaście dni udało mu się spędzić względnie spokojnie wśród lasów Równiny Maurat. Mimo młodego wieku zmęczony był już tą ciągłą ucieczką, choć i tak starał się unikać co większych skupisk ludzkich i karawan, tak dla bezpieczeństwa. Przez kilka ostatnich dni gościł u drwala, mającego swój domostwo w lasach Burdany. Arland – bo tak zwał się ów drwal – był krępym krasnoludem, o krótkich rudobrązowych włosach, poprzetykanych gdzieniegdzie srebrzystymi pasmami. Brodę miał zaplecioną w dwa warkoczyki, by nie przeszkadzała mu w pracy. Wbrew powszechnemu przekonaniu o dość potężnej budowie krasnoludów, Arland nie należał do tych, których obwód w pasie dorównywał jego wzrostowi. Wręcz przeciwnie – miał wprawdzie potężnie zbudowane ramiona, jak przystało na drwala, lecz jak na jego niski wzrost, gdyż mierzył niecałe cztery i pół stopy, był osobą szczupłą (znaczy się, wysportowaną). Nie należał też do najprzystojniejszych mężczyzn, jakich można było spotkać w Alaranii; twarz przyozdabiało parę starych blizn, być może z czasów, gdy jeszcze wojował – Arland zawsze podkreślał, że urodził się, by być wojownikiem, lecz na starość postanowił osiąść w spokojnej okolicy i zająć się fachem, niewymagającym ciągłej tułaczki od miasta do miasta. Nosił zazwyczaj bezrękawnik, odsłaniający jego liczne tatuaże na obu ramionach, lniane spodnie koloru mchu, a także skórzane buty ze szpicami zagiętymi w górze. Nord doceniał obecność Gwiazdy Zarannej w swoim domu, gdyż rodziny nie miał, więc mógł do kogoś odezwać się w swej ojczystej mowie, ale też korzystał z jego pomocy, jako że Belegros był od niego o wiele wyższy i sprawniejszy we wspinaniu się po drzewach.
Samo spotkanie tych dwóch, jakże odmiennych istot, było nader przypadkowe. Leonid szykował się akurat do wypoczynku, w zagajniku parę mil od miasta, gdy wtem usłyszał nieopodal chrzęst gałęzi ustawionych celowo przez niego, by wykryć w porę niepożądanych gości. Morningstar wtopił się w otoczenie, jak podpowiadał mu to instynkt samozachowawczy, co okazało się potrzebne – intruzem okazał się pewien człek, najwyraźniej polujący na grubego zwierza – trzymał długą włócznię z drewna merbau, zakończoną żelaznym szpicem, do tego miał przy pasie przywiązany długi sztylet, a na plecach kuszę. Morningstar czekał, dopóki łowca nie podszedł na tyle blisko, by móc go zaatakować szybko i bez niebezpieczeństwa o utratę własnego życia. Niestety, łowczy był sprytniejszy i spodziewając się ataku, ranił leonida w bok. Ten zaś, zamiast walczyć, czmychnął ku miastu, obawiając się zasadzki. Miał też rację — przez całą drogę prócz wspomnianego łowcy ścigali go również łowcy nagród, chętni obedrzeć lwa ze skóry choćby żywcem. Dopiero w lasach Burdany udało się mu zgubić pościg, gdy wbiegł do domu zaskoczonego zupełnie Arlanda. Wprawdzie Belegros znał język ludu Północy i zdarzył krasnoludy szczególną sympatią, widok żywej duszy, podczas gdy próbował ocalić życie, zaskoczył go zupełnie. Tak stali parę kolejnych chwil, patrząc na siebie jak na dziwolągi – żaden nie ruszył się z miejsca, nie odzywał się. Wtem ktoś zaczął dobijać się do drzwi, krzycząc coś niezrozumiale. Dopiero wtedy Arland wskazał Gwieździe Zarannej ciemny kąt, by mógł tam się schować, sam natomiast wyszedł do gościa, którym okazał się ten sam człowiek, który go zaatakował. Drwalowi udało się przekonać łowcę, iż nie widział nigdy wcześniej żadnego leonida (właściwie nazywając go przerośniętym kotem, który wypił w dzieciństwie za dużo mleka), a tym samym tym bardziej Belegrosa, więc człowiek odszedł z pustymi rękoma, klnąc siarczyście na wszystkich możliwych bogów, których zdołał wymyślić na poczekaniu.
Na szczęście dla naturianina, nikt przez te kilka dni nie ścigał go ponownie. Drwal niechętnie wpierw odnosił się do Morningstara, lecz ostatecznie dostrzegł korzyści, które płynęły z przygarnięcia olbrzyma pod swój dach. Tego dnia miał zamiar ściąć parę drzew, na zamówienie pewnego gospodarza z miasta. Wczesnym rankiem mężczyźni zerwali się z łóżek, by wykorzystać go jak najlepiej. Czym prędzej udali się w miejsce znane tylko krasnoludowi, dzięki czemu nie byli zbytniego ryzyka, że wpadną nagle w środek jakiegoś spotkania rodzinnego czy czegoś w tym stylu.
- Mój drogi — zaczął Arland. - Skoro już zawitałeś do mojego domu i postanowiłeś poprosić mnie o schronienie, proszę Cię o to tylko, byś pomógł mi w miarę możliwości w mym fachu. Młotem posługiwać się umiesz, więc i z siekierą problemów nie będziesz miał... Chyba — powiedział, wręczając lwu siekierę, wyglądającą na taką, która złamie się pod dotykiem leonida, A co dopiero przy uderzeniu w pień. - Chwytasz w obie ręce, o tak, bierzesz zamach i walisz w pień tak ze dwie stopy nad ziemią. Raz od góry, raz od dołu, żeby powstał ślad jak po ugryzieniu, łatwiej tak wywalić drzewo. Zrozumiałeś?
- Wydaje się to proste... - odparł leonid. - Ale niby czemu tylko nieliczni zostają drwalami, skoro wycinka drzew jest takie łatwe?
- W tym tkwi cały sekret, przyjacielu. Nie każdy ma tyle siły i cierpliwości, żeby taki las jak ten uzupełniać, Bo drwal, choć z reguły niszczy tak wspaniałe dzieło Prasmoka, jest to coś, dzięki czemu żyjemy i musimy też dbać o to. Pielęgnować drzewa, rozmawiać z nimi...
- Rozmawiać z drzewami?... Czy ty się aby na pewno dobrze czujesz?
- Tak, rozmawiać. To taki mój... rytuał. Dla lepszego życia drzewa. Tak robię od lat, uspokaja mnie to. Dobrze więc, dosyć już rozmów, trzeba wziąć się do pracy.
Tak więc mężczyźni zaczęli swoją pracę. Belegrosowi z początku trudno wychodziło to tak, jak pokazywał mu krasnolud, ale z czasem wprawił się i w końcu udało mu się ściąć drzewo. Wtem, pośród zarośli leonid zauważył pewien ruch. Nie był pewien, co to jest, dlatego dla bezpieczeństwa wycofał się parę kroków.
- Co, u licha... - zapytał Arland, kiedy zobaczył reakcję Gwiazdy Zarannej, wtem z zarośli wypadł ten sam łowca, który ostatnio polował na naturianina.
Awel
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 104
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Pirat , Złodziej
Kontakt:

Post autor: Awel »

Czas mijał, a umówiony przez czarodziejkę łowca nie pojawiał się. Z każdą chwilą Awel oraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, iż padła ofiarą oszustwa i własnej chciwości. Rozstawanie się z monetami zawsze przychodziło jej ciężko. Zwykła targować się nawet o najbardziej błahe drobiazgi, niemal zawsze oskarżając swoich wspólników o brak sumienia, pazerność i okrucieństwo.
Znalezienie odpowiedniej osoby nie było rzeczą łatwą. Teoretycznie Burdana słynęła z drwali i myśliwych, a okoliczne lasy śmiało można było nazwać siedliskiem cudów oraz niezwykłych istot, jednak gdy tylko Bryza spróbowała zgłębić temat, nagle okazało się, że nikt w mieście nigdy nie widział takiego stworzenia jak leonid, a ponieważ zdaniem bulgoczących i połykających głoski mieszkańców tej krainy, to właśnie Awel mówiła z niezrozumiałym akcentem, natychmiast zarzucono ją propozycjami innych ofert dotyczących zwierzęcych skór. Głównie lisów, chociaż zdarzały się również propozycję nabycia wyrobów ze znacznie roślejszych przedstawicieli fauny, na czele z mamutem.
Po długich poszukiwaniach, czarodziejce wreszcie udało się ustalić pewne fakty. Ci z obywateli Burdany, którzy w ogóle kojarzyli nazwę leonida, używali jej zamiennie z imieniem Stukniętego Natla Szramy. Rzekomo był to myśliwy ogarnięty obsesją polowania właśnie na takie stworzenia. Natl, gdy tylko był trzeźwy, nieustannie opowiadał w miejscowej gospodzie, o heroicznej walce, jaką podobno stoczył z przerośniętą hybrydą lwa i człowieka. Gdy był pijany, robił zresztą dokładnie to samo, dodatkowo widząc swojego oponenta w każdym mężczyźnie noszącym większy zarost. Najbardziej zaś spektakularna akcją Szalonego Szramy, był napad z toporem w dłoni, na kobietę w lisim szalu. Po tym wydarzeniu mężczyznę wygnano z miasta, przez co dotarcie do niego było równie trudne, jak trafienie do chaty Bory Forbennlsa.
Awel postanowiła wykorzystać dany jej czas, na próbę oszacowania ewentualnych zysków, jakie przyniósłby jej spadek po alchemiku. Oczywiście najbardziej interesowały ją wszystkie te dziwne, kolorowe obłoki, zamknięte w butelkach opisanych nazwami emocji. Czarodziejka zabrała kilka z nich bez wiedzy gospodarza, z zamiarem przetestowania ich na hodowanych przez Borę królikach.
- Po co zamykać w butelce coś, co w cele nie chce z niej wyleźć? – irytowała się Bryza, gdy po otwarciu szklanego naczynia, uwieziony w nim obłok czerwonej pary, cały czas pozostawał w środku. Awel spróbowała podsunąć zwierzęciu butelkę pod nos. Bez rezultatu. Zwierzę ani drgnęło, cały czas skubiąc liście sałaty. Jeśli faktycznie sekretem substancji był wydzielany przez nią aromat, to na razie nic nie działało. Czarodziejka spróbowała przetestować wywar na sobie, zaciągając się wonią lotnej substancji. Nie odczuła żadnego efektu. Klęską zakończyły się również próby potrząsania pojemnikiem, odwracania nim na wszelkie możliwe strony, podgrzewania czy wydobycia zawartości cienkim patykiem.
Bryza zmuszona była przerwać swoje testy, gdy nagle usłyszała tętent końskich kopyt i odgłos toczącego się wozu. Przez chwilę odetchnęła z ulgą. Przynajmniej klatka na potencjalną zdobycz dotarła na czas.
- Co to na trujące gazy ma być? – zirytowała się Awel widząc, że wózek mający stanowić więzienie dla leonida w rzeczywistości przypominał mały pojazd służący do transportu owoców, o wąskich burtach zbudowanych z lichych desek. – To ma być klatka!? A gdzie pręty? Zbrojenia? Zamek?
- Panienka się nie denerwuje, przecież martwy zwierz jej nie ucieknie.
- Sam będziesz martwy, jeśli zaraz nie zorganizujesz porządnego zamknięcia dla leonida.
- Wszystko jest tu – wyjaśnił z uśmiechem na ustach starszy mężczyzna, wygrzebując spod sterty siana, niewielką kalkę od biedy mogącą służyć do łapania gryzoni, a w której obecnie znajdował się lis.
- Twoim zadaniem to jest zabawne? – Bryza czuła, iż wewnątrz gotuje się ze złości, a wąchane wcześniej specyfiki raczej nie miały z tym nic wspólnego. Najchętniej od razu pognałaby woźnice z powrotem do miasta, jednak poza nieszczęsną klatką, ów człowiek mógłby być jej ostatnią szansą na odnalezienie łowcy. Ostatecznie leonida można było związać. Wykonując zawczasu kilka głębszych wdechów, czarodziejka odpowiedziała, siląc się na spokój. – Wiesz gdzie znajdę Szalonego Natla?
- Oczywiście panienko. Zawsze odbieram od niego lisy. Najlepsze okazy. W mieście płacą za jednego dziesięć ruen.
- Nie obchodzą mnie lisy. Prowadź – westchnęła Awel.
Awatar użytkownika
Belegros
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leonid
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Belegros »

Belegros był nieco zaskoczony, że łowca nadal go poszukiwał, i nie spoczął nawet wtedy, gdy stracił trop na parę dni. Jeszcze nieco osłabiony po ostatniej ucieczce, nie miał już ochoty na podobną eskapadę, poza tym dawała mu o sobie znać rana, pozostawiona przez człowieka po ostatniej potyczce.
- I co, nie znasz żadnego leonida? – powiedział łowca do Arlanda, zaśmiewając się parszywie. Obejrzał z góry na dół Gwiazdę Zaranną i cmoknął z zadowoleniem. – Wiedziałem, że daleko nie uciekłeś, futrzaku. Poza tym musiałbym być głupi, żeby odpuścić tak duży zarobek, a wiedz, że nie ja jeden mam chrapkę na to.
Belegros słuchał człeka równie uważnie, co obserwował, czekając na odpowiedni moment do ataku. Nie był zbyt chętny do rozwiązywania problemów tą drogą, ale nie miał też zbyt dużego wyboru – mógł walczyć, próbując przeżyć, bądź zniknąć, narażając się znów na pogoń. Jednak naturianin ani się obejrzał, a Arland cisnął swoją siekierą w stronę myśliwego, celowo – bądź nie – nie trafiając łowcy, ale w drzewo tuż obok jego głowy. Łowca odpowiedział od razu strzałem z kuszy, choć w jego przypadku strzał był celny i trafił drwala w nogę.
Zamieszania, które po chwili nastąpiło, nie można było w żaden sposób przewidzieć. Leonid, rozjuszony atakiem na Arlanda, rzucił się znienacka na łowczego. W paru susach doskoczył do mężczyzny i siłą pędu rzucił nim o drzewo oddalone o parę stóp. Chwilę później znów był przy nim, chwycił go za frak, i powlekł z powrotem tam, gdzie stał wcześniej.
- Naprawdę chodzi ci tylko o pieniądze? – wycisnął przez zęby Morningstar, dociskając mężczyznę do drzewa tak, by ich oczy znajdowały się na równi, przez co łowca wisiał nad ziemią. – Jeśli chodzi ci o pieniądze, został krasnoluda w spokoju.
- D… d… dobrze – zająknął się łowca. – Tylko mnie puść…
Belegros niechętnie wypuścił mężczyznę z uścisku, po czym podszedł do Arlanda, i obejrzał ranę. Niestety nie zdążył nawet spróbować opatrzyć nordowi szramy, bo łowca jakimś cudem zdobył spory kij i uderzył nim „futrzaka”, powodując u Belegrosa utratę przytomności.
- Ups… - zdołał jeszcze powiedzieć krasnolud i cofnął się niewiele, jak bardzo mu pozwolił bełt w nodze.
Awel
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 104
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Pirat , Złodziej
Kontakt:

Post autor: Awel »

Awel nie przepadała za bliskim kontaktem z naturą. Zdecydowanie wolała zamki, pałace i duże skupiska miejskie. Dobrze się czuła wśród ludzi, cywilizacji i wielkiej polityki, a szwendanie się po lasach wolała zostawić dzikusom, biegającym w skórzanych gaciach i z łukiem w ręku. Zwłaszcza jeśli chodziło o taki las, jak ten wokół Burdany, nasączony magią do tego stopnia, iż ciężko było w nim oddychać.
Pomijając już kwestię drzew wyrastających w ciągu kilku sekund, Bryza nie potrafiła się przyzwyczaić do faktu, iż większość z tutejszych przedstawicieli świata fauny, nazywało się jakoś dziwacznie. Widłorogi, wyjce, siekacze, wszystko to brzmiało jakoś dziwnie, a co gorsza podświadomie sugerowało, iż na liście najniebezpieczniejszych zwierząt w okolicy, jej leonid znajdował się gdzieś w trzecim rozdziale, zatytułowanym „futerkowe zwierzęta domowe”.
- Czy to bezpieczna okolica? – spytała czarodziejka swojego przewodnika, mając nadzieję, że człowiek, który, jak sam mówi, przemierza ten las codziennie, rozwieje jej obawy. Mimo wszystko Awel coraz silniej zaciskała dłonie na swojej włóczni.
- Eeee tam, panienka nie słucha takiego gadania. Tu jest jak w rzece. Jeśli do niej nie wejdziesz, nic ci nie grozi. – Odpowiedział mężczyzna ciągnący niewielki powóz, pełen klatek na lisy. Jak się okazało, miejscowi mieli obecnie prawdziwą plagę rudzielców, a towarzysz Bryzy mówił tylko o tym.
- Przecież właśnie to zrobiliśmy, prawda? Weszliśmy do lasu?
- Co? Nie. My jesteśmy na ścieżce, a las jest tam. – Przewodnik wskazał na przebiegającą przy drodze linię drzew. – Zresztą widzi panienka tu jakieś lisy? Skoro nie ma lisów, to nie ma lasu.
- Jasne – przytaknęła Awel, chociaż jej mina wyraźnie sugerowała, że taka argumentacja mało ją przekonuje. Czarodziejka zdecydowała się trzymać prostej logiki. Jeśli mężczyzna uważał, że jest bezpiecznie, to jest bezpiecznie, a ona sama przede wszystkim powinna trzymać się blisko przewodnika. Nawet jeśli miała deptać mu po piętach.
Niestety w miejscach, w których magii jest tyle samo co komarów na bagnach, logika nie zawsze działała.
- Jednak coś jest nie tak – filozoficznie stwierdził mężczyzna.
- Co znowu?
- Ta droga. Do wczoraj prowadziła w prawo, a dziś skręca w drugą stronę. Hmm idąc tędy dojdziemy do chatki starego Arlanda. Dziwne.
- Przecież to niemożliwe! Droga to droga! Nie może ot tak zmieniać swojego kierunku! – Irytowała się Bryza, coraz bardziej podenerwowana faktem, iż dała się wciągnąć na taką eskapadę.
- Nie, tutaj ścieżki prowadzą tam dokąd chcą, żeby nimi podróżować. Całe życie trzymam się tej zasady, tak samo, jak całe życie poluję na lisy. I dobrze na tym wychodzę.
- Mam tego dość. Wracam. - Czarodziejka ostentacyjnie zrobiła kilka kroków wstecz.
- Panienka się nie wygłupia. Nie można się cofać. – Tym razem w głosie przewodnika słychać było autentyczną obawę. – Skoro ścieżka chce, abyśmy szli tędy, to musimy tak zrobić.
- Gadanie. Kupa udeptanej ziemi nie będzie mną rządzić – oświadczyła Bryza, wykonując kilka kroków przed siebie. Nie zdążyła jednak odejść daleko, gdy nagle gdzieś z oddali usłyszała odgłos ujadania. Nawet tak nieobeznana z przyrodą osoba, jak Awel, łatwo domyśliła się, że nie ma do czynienia z psami.
- Szybko, uciekamy! – Nie oglądając się na czarodziejkę, mężczyzna ruszył biegiem przed siebie, pozostawiając wózek ze swoimi bezcennymi lisami. Dla Bryzy był to jednoznaczny sygnał, że powinna zrobić podobnie.
Awel biegła na ślepo, a odgłosy wydawane przez ścigające ją bestię z każdą chwilą wydawały się coraz wyraźniejsze. Ponadto teraz dochodziły z kilku miejsc. Najwyraźniej mieli do czynienia z jakimś stadem mięsożernych istot, które urządziły sobie polowanie, zaciskając pętle wokół swoich ofiar.
Na szczęście wkrótce przed nimi wyłoniły się zabudowania będące najprawdopodobniej chatą osobnika, o którym wcześniej wspomniał łowca lisów. Bryza w iście sprinterskim tempie pokonała dystans dzielący ją od ogrodzenia, raz za razem oglądając się za siebie, w obawie ujrzenia tam ścigających ją bestii. Nawet nie zauważyła, gdy nagle potknęła się o coś wielkiego łażącego na ziemi, niemal wybijając sobie zęby przy zderzeniu z twardym gruntem.
- Do chaty! Szybko! Zostaw kudłatego! – wołał człowiek trzymający w dłoniach olbrzymi topór. Awel podniosła się z ziemi, wykonując polecenie, nie bardzo przy tym rozumiejąc, o kogo chodziło. Czarodziejce nie dane było dotrzeć do bezpiecznego schronienia. Zdołała wykonać ledwie kilka kroków, gdy coś ciężkiego uderzyło ją w głowę. Resztkami świadomości poczuła, jak coś unosi ją w powietrze.

Gdy ocknęła się po kilku godzinach, okazało się, że jest już w zupełnie innym miejscu. Leżała na piasku, na którym ktoś umieścił napis informując ją o tym, iż nie powinna łamać zasad panujących w lesie.

ciąg dalszy Awel
Zablokowany

Wróć do „Burdana”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości