Błyszczące Jezioro[Nad Błyszczącym Jeziorem]Demon, Anioł no i Diabeł.

W wodach Błyszczącego Jeziora mieszkają Strażniczki. Małe istotki mierzące dwa cale. Swoje miasto mają w jego głębinach. Są niezauważalne dla ludzkich oczu. To ich połyskujące ciała nadają błyszczące kolory wodom tego jeziora. Na środku znajduje się tez niewielka wyspa cała porośnięta gęstą roślinnością, mity mówią że gdzieś na tej niewielkiej wyspie znajduje się tajemniczy portal prowadzący wprost do lasu Jednorożców.
Awatar użytkownika
Fergus
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fergus »

Po powrocie do karczmy diabeł od razu został zaatakowany wyzwiskami. Otyłego karczmarza zza lady nie było stać na nic innego, za bardzo bał się piekielnego, a przy każdym słowie dodatkowo to pokazywał, przekręcając w palcach wisiorek. Najpewniej był to zwykły medalik od cyganki, który przed niczym nie chroni, ale Fergus miał to w wysokim poważaniu póki nie była to buteleczka ze święconą wodą. Przyjmując obelgi za zniszczony stół, który jeszcze świecił ogniem z jego imieniem oraz nie płacenie za posiłek, rogata istota wzruszyła tylko ramionami i wskoczyła za ladę, wyjmując stamtąd małą beczułkę piwa.
- Dodaj do tego jeszcze gulasz - powiedział z szyderczym uśmieszkiem, przeganiając płonącą dłonią resztę gości, którą stanowiło dwóch chłopów, kobieta i mała rodzina, po ubiorze których można było wnioskować, że są w drodze do miasta.
Kiedy barman spełnił jego prośbę, Fergus jak gdyby nigdy nic opuścił zajazd nad Błyszczącym Jeziorem i udał się w drogę powrotną, wesoło podgwizdując.
Woda pod jego stopami zamarzała i rozmarzała w kilka sekund, wyznaczając prostą drogę na polanę, na której piekielny zostawił Vesca z zadaniem wysuszenia sobie ubrań. Zanim jednak udało mu się zrównać z linią przybrzeżnych trzcin, do uszu diabła dobiegł zduszony krzyk i śmiech jakiś mężczyzn, którzy naruszyli spokój jego obozowiska.
Uśmiechając się pod nosem, Fergus nadłożył kilka metrów drogi i obszedł polanę od zachodu, wchodząc na nią w tym samym momencie, kiedy nachylony nad Vescem bandyta tłumaczył mu wartość jego atrybutów.
- Jeśli chcesz wiedzieć - zaczął spokojnie, stawiając beczkę z piwem i miskę z gulaszem na trawie, obok ogniska. - To moje rogi chodzą po trzydzieści złotych gryfów na czarnym rynku, a skóra po czterdzieści pięć. Za nasze ciała możesz wytargować sto, a czasami i dwieście, a za żywego w klatce możesz domagać się rezydencji nad morzem.
Gdy mówił te słowa, trzech z pięciu napastników porzuciło swoje dotychczasowe zajęcie i wymachujac syczące młyńce, zaczęli go okrążać.
- Jest tylko jeden problem - kontynuował Fergus, łapiąc się jedną ręką za róg i pociągnął go mocno. - Są przymocowane na stałe, a żeby je odpiłować potrzebujesz mojej zgody.
- Żarty się ciebie trzymają? - spytał z rozbawieniem szef grupy, zerkając ukradkiem na zwiniętego w pozycję embriona Vesca. - Zrodziły cię głupie dowcipy i płacz tego gnojka?
Na te słowa cała banda ryknęła gromkim śmiechem, nie przerywając zamykania diabła w kole. Ten jednak zerknął na nich powierzchownie, a następnie wlepił oczy w ranę na nodze towarzysza i zmarszczył brwi, jakby chciał sobie coś przypomnieć.
Pogadam sobie z nim później, przeszło mu przez głowę, opuszczając ramiona wzdłuż ciała.
- Nie - odpowiedział młodzieńcowi, wykrzywiając usta w jeszcze bardziej krzywy uśmiech. - Zrodziła mnie rozpusta i kanty.
Z tymi słowami palce Fergusa zacisnęły się w pięść, a nogę jednego z bandytów przebił kamienny kolec, który wyrósł jak spod ziemi, nadziewając nieszczęśnika jak pal. Skała weszła przez piętę i wyszła udem, obficie brocząc krwią. On jednak nie wydał z siebie nawet najmniejszego dźwięku. Zawisł bezwładnie na stalaktycie i wypuścił miecz z ręki.
- Czterech na jednego? To nie fair. Zawołajcie jeszcze kilku, aby wyrównać szansę.
- Zamilcz! - krzyknął bandyta po lewej, z ognikami w oczach nadbiegając na diabła z uniesionym ostrzem.
Fergus spodziewał się takiego zachowania i gdy tylko napastnik znalazł się w zasięgu ręki, diabeł skoczył do niego, skracając dystans i uderzył nasadą dłoni w nos, miażdżąc go jak kulkę z mokrej gliny. Chrupnęła kość, a bandyta rzucił się na trawę, kopiąc nogami powietrze.
- Liczę do trzech i ma was tu nie być, jasne?! Raz...
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

Francine słysząc licytację ciała diabła aż sama miała ochotę jakiegoś ubić. Może niekoniecznie Fergusa, ale chyba nawet rubiny nie są tak drogocenne! Nie dziwiła się więc, że rogacz stanowi tak cenny kąsek dla bandziorów. Ona była uznawana tylko za chłopczyka bez umiejętności. Lubiła swoją anonimowość, ale nie brak doceniania jej siły! Musiała jednak ugiąć się odrobinę pod wysoką kwalifikacją diabła w dziedzinie magii, że tez wcześniej był zniewolony na jakimś marnym statku, a teraz nabijał ludzi na pal bez większej krępacji. Widok ten, mimo wszystko, w żaden sposób nie odstraszał Lou. Była pod wielkim wrażenie i nie mogła się doczekać, aż sama zacznie władać tak potężnymi zaklęciami. Wówczas stanie się w pełni słowa znaczeniu nemorianką!
Szkarłatna ciecz odbijała się w zielonych tęczówkach dziewczyny. To było piękne połączenie barw, chciała móc zesłać na kogoś taką śmierć. Nie chodziło tu o chęć zabijania, ale o sam fakt posiadania potęgi. Musiała, po prostu musiała być najlepsza!
Ból w nodze zapulsował i błyszczące z zachwytu oczy demonicy przykryło cierpienie.
Domniemany dowódca spojrzał wpierw to na nabitego na pal z ziemi towarzysza, później z nieco większą irytacją na powalonego uderzeniem w nos kompana. Zwrócił twarz ku Fergusowi prezentując swe wielce niezadowolenie.
- Zdolności matematyki nie będą tu potrzebne – burknął, po czym z okrzykiem wzniósł miecz. Magiczna energia spłynęła po ciele mężczyzny z tak wielkim obuchem, że aż trawa położyła się, jakby przyklejona do ziemi. Na Lou chlapnęła woda, ale tylko przetarła twarz unosząc ze zdziwieniem głowę. Mężczyzna nagle urósł w siłę, zarówno rysy jego twarzy, jak i mięśni, wyostrzyły się. Ten miecz to nie byle bubel z czarnego rynku, a niezłe cacko.
Twarz gościa zalał pot, a wzrok wypełnił się dzikością i nienawiścią. To był jeden z tych widoków, których łatwo się nie zapomina.
- Zatańczmy na równych siłach – mruknął.
Francine dźwignęła się na kuckach w obawie, że szybciej zajmie się nią niż Fergusem, ale najwidoczniej się pomyliła. Napastnik ciężko, ale szybko wysunął rękę przed siebie pchając niewidzialną ścianą piekielnego prosto w drzewo. To było jak uderzenie powietrzem, a może jakąś wyższą siłą, jakimś zaklęciem w postaci czystej energii? Lou wydawała się dosyć znajoma, ale i tak przejęła się losem swojego nowego towarzysza.
- Fergus! – krzyknęła automatycznie, gdy nagle dowódca spojrzał na nią przez ramię. Ona jeszcze chwilę błądziła wzrokiem po piekielnym. Uderzenie było mocne, wystarczyło by przygnieść klatkę piersiową a z kącika ust spłynęła cienka krew.
- A ty nadal stoisz – zauważył z przekąsem i w tedy zbliżył się wolnymi krokami do ciemnowłosej. Dziewczyna zmarszczyła brwi w konsternacji nie wiedząc, co począć, a jeżeli piekielny ruszył jej na pomoc to pozostali z chęcią stanęli mu naprzeciw. Szczególnie, że i ich miecze zabłysnęły runami i oni także urośli w siłę. Byli słabsi, jakby w pewien sposób powiązani ze swoim dowódcą, ale na tyle zdolni by też rzucić jakieś zaklęcie. W tedy właśnie dowódca z szyderczym śmiechem pchnął i Francine, ale delikatnie, jakby chciał się pobawić swoją ofiarą. Nemorianka stała w wodzie, przygotowana na podobny atak zdołała go złagodzić magią. Nic to jednak nie pomagało, gdy poczuła, że niewidzialne ściany gniotą jej ciało. To było okropne, doświadczyć wolnej deformacji swego ciała. Ledwie ruszała rękoma i nogami, czuła ten cholerny, piekący ból w łydce, lecz najbardziej obezwładniający był chwyt głowy. Lou zaciskała zęby, przegryzła sobie wargę starając się nie wydobyć z siebie choćby jęknięcia, ale było to nie do wykonania. Pociła się na twarzy, oczy jakby wychodziły jej na wierzch.
- Skoro ty tak zabawiasz się z moimi towarzyszami to i twojego chłopczyka spotka hm… nie podobny, a gorszy los! – zaśmiał się gardłowo.
„Chwyć za ostrze” nakazał nagle znajomy głos w głowie dziewczyny. Czy on naprawdę musi gadać w tak dramatycznej dla niej sytuacji?! Jeszcze takie głupoty?!
„CHWYĆ ZA OSTRZE” powtórzył się, jakby czytał jej w myślach. Francine długo milczała, chwyciła się za głowę i zawyła boleśnie.
- Oszalałeś – powiedziała w głos, ona wiedziała do kogo mówi, ale nie dowódca. Odebrał to jako utratę zmysłów więc patrzył na cierpiąca ofiarę z satysfakcja.
„MÓWIĘ!” krzyknął tak groźne i tak demonicznym głosem, że musiała posłuchać. Z resztą nie miała w tym momencie nic do stracenia.
Nemorianka wysunęła nogę do przodu, i tak tez posuwając się do przodu brnęła do swego napastnika. Nie widziała kompletnie, jak radzi sobie Fergus, ale teraz miała umysł wypełniony nieznaną siłą i tym głosem ze złamanego sztyletu. Gdy była już blisko z obłędem spojrzała na dowódcę. Zaśmiał się po raz kolejny, chciał chwycić Vesco za czuprynę i dobić, ale w tedy ów „chłopczyna” złapał miecz oburącz. Krew spłynęła po dłoniach Francine, ale to nagle jakby gdzieś zniknęło.
„Uhm… Czujesz ten zapach?”
Tak, czuła i znała go doskonale. To smak ojczystej ziemi, to smak grasujących po Otchłani robali, którzy nazywają siebie kimś więcej. Jednak nie są nemorianami, a jedynie duszami zamkniętymi w przedmiotach, które nazywane są „artefaktami”.
Dziewczyna spojrzała na dowódcę spode łba, a na twarzy mężczyzny pojawiła się dezorientacja, gdy dostrzegł całkowicie poważne i wściekłe spojrzenie zielonych oczu.
- Esscrio – szepnęła jakby podwojonym głosem i na krótki moment zapadł cisza. Przerwał ją cienki pisk, a następnie potężny świst powietrza. Lou jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na mieczu nie zważając na pogłębienie rany, gdy nagle z ostrza wyrwały się tnące powietrze czarne smugi. Dziwaczne wycie, przeciągłe twarze potworów buntowały się przeciwko wolności, ale Francine wyrzuciła sporą część mocy by wypędzić ze środka demony. Na języku pozostał jej paskudny posmak, aż mlasnęła z obrzydzeniem, gdy wszystko opadło. Miała roztargane odzienie, spuszczoną na boku czapkę, ale była zadowolona. Puściła broń z szaleńczą satysfakcją, przeciągły uśmiech nie schodził jej z twarzy. Na krótko przyjrzała się dłoniom. Były poranione, ale wyglądały prędzej jakby ktoś polał je żrącym kwasem, a nie ciął mieczem. Demony jeszcze coś skomlały, ale starczyło drgnięcie ramion Lou by rozproszyły się gdzieś w przestrzeni poszukując innej pożywki by móc kimś zawładnąć.
Dowódca stał oniemiały. Był teraz zwykłym człowiekiem, a miecz, który dzierżył stracił wszystkie runy. Podobnie, jak reszty jego towarzyszy. Francine wypędziła mieszkające w broniach demony, dobrze, że były ze sobą silnie powiązane to gładko poszło… i niezbyt stabilne. Być może nie posłała ich do Otchłani, ale starczyło by teraz napastnicy posikali się w majty ze strachu. Bez magicznych zdolności nie mieli co polować n diabła.
- A ile dają za skórę człowieka w piekle? – spytała złośliwie i zachichotała zadziornie przy tym przygryzając palca.
Awatar użytkownika
Fergus
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fergus »

- ...dwa - dodał, cofając kamienny pal do formy niewielkiego kamyka. Wiszący na nim łowca dawno już nie żył i osunął się na ziemię z miną człowieka zaszokowanego, z krwią wypływającą mu z ust strumieniami.
Następnie jego wzrok zawiesił się na przywódcy tajemniczej bandy, który z uniesionym mieczem zaczął nagle rosnąć. Jego mięśnie napięły się do granic możliwości, a do oczu napłynął dziwny blask, jakby sam Książę Piekieł postanowił wyjść z czeluści, by rozprawić się z Piekielnym za jego wybryki z młodzieńczych lat.
- Proszę bardzo - mruknął diabeł, uśmiechając się szeroko do swojego przeciwnika. Dalej nie widział w nim zagrożenia, z którym nie dałby sobie rady. W końcu on sam nie był chuderlakiem.
Fergus nie spodziewał się jednak magicznej energii, skumulowanej w ostrzu i wysłanej w jego kierunku z ogromną siłą. Ciałem Piekielnego rzuciło w tył i zatrzymało go dopiero na pniu starego dębu, o który uderzył niczym piorun. W oczach mu pociemniało, a pierś zakuła tępym bólem. Zęby rezonowały jeszcze długo, ale nawet to nie zdołało zetrzeć uśmieszku z twarzy diabła.
- Nieźle - skomentował, wypluwając krew zbierającą się w ustach. - Dawaj jeszcze raz.
Na te słowa zareagował jednak nie lider, a jeden z jego ludzi, który wchłonął podobną ilość magii i teraz skierował jej uderzenie na Fergusie. Fala przeszła po ziemi, kładąc trawę i rozrywając na pół drzewo, na którym jeszcze sekundę temu opierał się rogaty.
Piekielny uskoczył w porę, by zobaczyć jak kawałki drzewa wylatują zza jego pleców i dzwonią o drobne kamienie.
Zaraz układ sił zmienił się diametralnie na jego i Vesca stronę, kiedy chłopak dźwignął się z ziemi i złapał za ostrze łowcy nagród. Klinga zasyczała i wypuściła z siebie dusze zamkniętych tam istot. Diabeł długo obserwował jak duszki ulatują ku niebu, podobnie jak siły ludzi, którzy zmącili jego spokój.
- Nic - zaśmiał się Fergus, zmieniając dłoń w ognistą kulę, na widok której dwóch łowców rzuciło bezużyteczny już oręż i poprostu zwiali, zostawiając swego szefa na łasce chłopaka i jego mentora. - Ale mój pan na pewno ucieszy się z nowej duszy.
Po tych słowach, Piekielny zdmuchnął płomyk spomiędzy palców i zamknął prawą nogę przeciwnika w kamiennych klamrach, uniemożliwiając mu jakąkolwiek ucieczkę. Dopiero wtedy twarz łowcy zbladła jakby ktoś polał ją mlekiem, a on sam rzucił się na trawę, wyciągając spod koszuli srebrny krzyżyk.
- Błagam, oszczędź! - zawył z rozpaczy łapiąc rękoma powietrze, gdy Fergus podniósł go za gardło.
- Mógłbym obedrzeć się ze skóry - zaczął, łamiąc mu kolejne palce z głuchym trzaskiem. - Uwędzić i zjeść - przy ostatnim mrugnął do Vesca i wyszczerzył zęby. - Ale za kopnięcie kobiety po prostu cię utopię.
Następnie wykonał zamach i bezceremonialnie rzucił ciałem łowcy jakby był szmacianą lalką do Błyszczącego Jeziora, upewniając się, że kamień na jego nodze jest stabilny.
- A my chyba mamy do porozmawiania - powiedział kiedy zniknęły ostatnie bąbelki tonącego i sprawnym ruchem ściągnąl towarzyszowi kaptur z głowy.
Rufus
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Chłop

Post autor: Rufus »

        Powoli i z mozołem przedzierał się przez gęste tataraki ku jezioru. Wysiłek był to dlań nie lada, bowiem ajer rósł gęsto, łodygi miał twarde, podłoże było tu rozmokłe i śliskie, a jego postura i warunki fizyczne wcale nie dawały mu przewagi w zmaganiach z upartą roślinnością. Na uniwersyteckiej katedrze ciężko było dbać o sprawność organizmu. Czas bez reszty pochłaniały mu wykłady, badania, eksperymenty i nauka. Długie godziny trawił nad starymi inkunabułami lub z gęsim piórem w ręku. Zresztą, nawet gdyby miał możliwość regularnego dbania o swoją tężyznę to i tak za nic w świecie nie pohańbiłby się tego typu czynnością, gdyż tak był święcie przekonany o wyższości wyrobionego umysłu nad wyrobionymi mięśniami. I mimo poważnego wieku dopiero teraz pierwszy raz w życiu żałował swojego podejścia do kwestii fizyczności, gdy sromotnie przegrywał zmagania z trochę wyższą trawą. Profesor Baltazar Sponge - słynny badacz latających żab, szef Instytutu Przyrodniczego w Meot, na swojej pierwszej wyprawie badawczej nad Błyszczące Jezioro.

        Obserwowali przed sobą, jak wątłe plecy wielkiego mózgowca dygotały z wysiłku przy łamaniu badyli. Co to był za cudak, to nie mogli się nadziwić. Profesorek, dziadziunio, intelektualista, znawca żab, wegetarianin, a przy tym gamoń, gapa, zdolny zgubić się nawet we własnym mieszkaniu i zupełnie nieprzystosowany do egzystowania poza biblioteką. Ale wynajął ich do ochrony i płacił za to niemałe pieniądze. Niech sobie zatem jest jaki chce, póki kasa się zgadza. Dla dwóch zaprawionych gladiatorów ze szkoły Mortis tylko to w zasadzie się liczyło. Rufus Sichsel i tajemniczy Don Pedro czuwali zatem, by uczonej ciamajdzie nic się nie stało pośród dzikich stepów równiny Maurat.
        Obaj mężczyźni byli w okolicach czterdziestki, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale na tym podobieństwa między nimi się kończyły.
        Don Pedro prezentował urodę typową dla wschodu kontynentu. Blady jak wyschłe na słońcu kości. Wysoki, szczupły, wręcz szczudłowaty, z oklapłą grzywą czarnych, przetłuszczonych włosów pod przekrzywionym kapeluszem, z gęsto zarośniętą klatką i zawijasami rytualnych tatuaży na obu ramionach. Mina dziarska i zadziorna. Oczy przekrwione i kaprawe. Sumiaste wąsiska, które właściciel gdyby chciał mógłby sobie nawet zawinąć wokół uszu. Szczerbaty uśmiech starego marynarza. Skrzekliwy głos i charakterystyczny akcent na pierwszą sylabę sugerował pochodzenie gdzieś z okolic Rubidii. Uzbrojony w szeroki kordelas i jakieś dziwaczne urządzenie, wyglądające jak skrzyżowanie wielorybniczego harpuna z abordażową kotwiczką. Pokraczny oręż był jednak potwornie niebezpieczny, bo nikt za bardzo nie wiedział, jak walczyć z czymś takim, a wysoki wiarus skrzętnie tą przewagę wykorzystywał. Był dużo młodszy od swojego kompana, ale to on w tym duecie był dowódcą, rozkazodawcą i mentorem.
        Rufus natomiast był krępy i zwarty, a do tego tak tęgo nabity mięśniami, że w porównaniu z kolegą wyglądał jak nosorożec postawiony koło wyżła. Wiekiem zbliżał się już powoli do półtorej setki, ale smocza krew krążąca w jego żyłach pohamowała starzenie organizmu, konserwując go w stanie właściwym dla człowieka około czterdziestoletniego. Niski wzrost i krótkie kończyny rekompensował sobie zasięgiem, jaki dawała broń drzewcowa - długa postawiona na sztorc kosa bojowa. Hebanowa skóra błyszczała od potu. Mina wyrażała wielkie nic, wzrok miał mętny i mało rozumny, niepytany uparcie milczał, a jego apatyczność nasuwała skojarzenia, ze snującym się bez celu zombiakiem.
        Mimo jednak tych drastycznych różnic zarówno anatomicznych jak i charakterologicznych potrafili ze sobą współpracować i stworzyć zgraną ekipę.

        Uczony po kilku wymęczonych krokach dał wreszcie za wygraną. Miał tu badać płazy, a nie zmagać się z szuwarami. Odwrócił się zatem do podążających za nim mięśniaków. Ten biały, bardziej żylasty został nieco z tyłu, ale zaraz za sobą miał napakowanego jak miejskie archiwa murzyna. W swej uprzejmości nie zdobył się na twardy rozkaz, ale swej dyspozycji nadał ton taktownej prośby.
- Czy mógłby pan pańskim zaiste imponującym rynsztunkiem wykonać pewne zamaszyste czynności, które położyłyby pokotem tę nieco zbyt wybujałą i przez to zupełnie deprymującą mnie florę, aby wydatnie zoptymalizować naszą ekspedycję przez nabrzeżne zarośla? – piękną akademicką leksyką wygłosił swoje życzenie.
Otępiały umysł czarnoskórego gladiatora rejestrował tylko fragmenty wypowiedzi. – „Mógłby pan…” – tyle tylko dotarło do mózgu. Pozostałych usłyszanych słów nawet nie zrozumiał.
- Mógłbym. Ale co? – bąknął. Sprawiał wrażenie upośledzonego.
Zdezorientowany naukowiec rozdziawił gębę.
- Panie! – włączył się do rozmowy Don Pedro – Coś pan za mowę wywalił!? – zarechotał ukazując niekompletne uzębienie. – Do osiołka musisz pan mówić prościej. Jak… no właśnie… jak do osiołka.
- To jak mam mówić? – zapytał niepewnie.
Wąsal podszedł do czarnoskórego, klepnął gladiatora w ramię i wskazał ręką wysoką ścianę wyschłych trzcin.
- Zrób tu przejście. – zakomenderował krótko.
        Ruchy kosy były regularne, szybkie, pewne. Czempion Colloseum w Meot orężem, które zgasiło już niejeden żywot, teraz bez żadnego zażenowania wycinał ścieżkę przez sitowie.

        Ostatnie cięcie i za powalonymi kłączami wreszcie otworzyła się przed nimi pusta przestrzeń. Don Pedro wyskoczył z gąszczu pierwszy, wyprzedzając swego ospałego towarzysza. Szybki rzut oka wystarczył mu do oceny sytuacji. Niezbyt rozległa leśna łączka, na prawo półkolista ściana drzew, na lewo spokojna, gładka jak lustro tafla jeziora oddzielona od trawiastej połaci wąską wstążką drobnopiaszczystej plaży. Jakieś dwieście kroków przed nim leśny zagajnik niejako wchodził w wodę zamykając widnokrąg. Dokładnie tam, niemal na styku lasu i wody, bezpośrednio na piachu płonęła niewielka blandera, wokół której bawili wysoki czerwonoskóry mężczyzna i jakiś podrostek. Raczej niegroźni. Chyba będzie bezpiecznie. Stary pierdoła z uniwersytetu może wleźć na polanę i szukać tych swoich latających ropuch. Włożył palce w usta i świsnął.
        W oczekiwaniu na towarzyszy przyjrzał się dokładniej napotkanym osobom. Dzieciak jak to dzieciak, zwykłe pacholę, nic specjalnego. Natomiast druga postać po wnikliwszej obserwacji okazało się, że obnosiła się z krótkimi różkami na głowie i długim szczurowatym ogonem. Blady gladiator stracił nieco swój rezon i przestał być taki pewien tego, że okolica jest bezpieczna.
- Stary patrz tam! – wrzasnął podekscytowany do czarnoskórego kompana, który właśnie wychynął z liściastego korytarza. – Diabeł!
- No diabeł. – Rufus wzruszył tylko ramionami, choć nigdy nie widział diabła. – I co?
- Jajco.
- Aha. – kosynier uznał rozmowę za zakończoną.
- Pomyśl przez chwilę! – wysoki Rubidiończyk zdenerwował się przedłużającym się milczeniem kolegi.
Sichsel chmurnie zmarszczył brwi. Nakazana czynność zdecydowanie nie była zlecana mu zbyt często. Raczej nie bez powodu.
- Chcesz mnie obrazić? – zapytał.
- Nie! – pisnął rozeźlony wąsacz. – Rozkazuję ci pomyśleć!
Murzyn podrapał się po łysinie.
- Ale co diabeł? – popatrzył tępo na kamrata. – No wybacz, ale nie rozumiem. – usprawiedliwił się.
- Dobra, nieważne. – tamten zrezygnował już z dalszych prób zainteresowania kolegi rasą niezbyt powszechnie spotykaną na kontynencie Alarańskim.
        Tamci od razu niemal zauważyli nowo przybyłych, bo w sumie trudno było ich nie zauważyć. Wydzierali się na siebie jak samice puszczyków w okresie lęgowym. Stracili element zaskoczenia, więc blady wiarus zareagował już szybko, żeby przynajmniej zatrzymać przy sobie inicjatywę w zbliżającej się konfrontacji.
- Stać! Nie ruszać się! – ryknął. – Mam drakona i nie zawaham się go użyć!
Reakcja dwójki osób siedzących przy ognisku nie była jakaś przesadnie żywiołowa. Chyba nie robił na nich wrażenia wrzeszczący chudy białas i milczący napakowany murzyn.
- Rufus! – zaskowytał Don Pedro złowieszczo, jakby samo imię mistrza areny mogło zabijać. – Nastrasz ich! Powiedz im coś groźnego!
- Macie może wódki się napić? – rzucił smętnie kosynier, który daleki był od ekscytacji swojego patrona. Jeśli to nie wywołało konsternacji na polanie, to kolejna kwestia zapewne mogła to zrobić.
- I co? Są żaby? – zapytał profesor Baltazar Sponge, gdy wreszcie wygramolił się z wyrąbanej ścieżyny na otwarty teren.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Łamanie kości oraz bezlitosne zabijanie człowieka w ogóle nie poruszyło Francine. Czymże jest gruchot pęknięcia szkieletu przy odkryciu tożsamości kobiety podającej się za mężczyznę? Kropla potu spłynęła jej po skroni, ale o nie, nie! Nie miała zamiaru panikować! Po prostu… plan zszedł trochę na inny tor.
        Dziewczyna chwyciła się za głowę, ale nie zdołała utrzymać żadnego okrycia na głowie. Cóż, Fergus musiał kiedyś ukryć spięte mocno włosy. Mogła chociaż zapleć warkocz by wyglądać jak elf, albo obciąć włosy, ale… Szkoda jej było ścinać. Gdy jednak bąbelki pękały na wodzie, a Lou z pełni satysfakcji przeszła do miny obrażonej nastolatki, która jakby musiała tłumaczyć przed rodzicielami, ktoś inny postanowił przerwać niewygodne dla demonicy położenie.
        - Hę? – Francine obróciła głowę w bok spoglądając na pojawiających się nowych towarzyszy.
        - Chyba nie będzie nam dane poplotkować – zwróciła się do diabła, chociaż w głębi duszy musiała przyznać, że wcale jej to nie martwi. Trochę się bała tematu jaki chciał poruszyć rogacz skłonny do zabicia bo… bo po prostu. Bo taki ma kaprys, bo jest piekielnym, bo wcale nie musi mieć powodu. A może chodziło mu tylko o jej płeć i prawdziwe imię?
        - Wódki nie – odparła demonica. – Ale mamy gulasz. A żab nie jadam.
         „Z resztą gulaszu też nie” pomyślała zgryźliwie.
        Krew delikatnie sączyła się z otwartych dłoni Lou. Może i odrobinę bała się diabła, ale teraz ze „spalonymi” rękoma oraz już zdecydowanie mniej piekącą po wypędzeniu demonów łydką, postanowiła się go trzymać. Ostatecznie zawarli układ, a ich rozmowa mogła poczekać. Francine była jednakże mocno zmęczona, podtrzymywaniem płomienia oraz rzucaniem innych zaklęć. Było to widać po przekrwionych oczach, ale zadowolenie wynikające z użycia odpowiednio magii jej nie opuszczało. Ba! Wbrew dodawało sił!
        Widok pozostawał dziwny. Dwa napakowane pachołki oraz jeden chuderlak, który z pewnością należał do populacji „uczonych”. Czyżby żaby były bardziej interesujące od diabła?
        - Ehm… A wy skąd tu?
Awatar użytkownika
Fergus
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fergus »

Walka zakończyła się tak szybko, jak rozgorzała, pozostawiając po sobie kilka pytań i niewyjaśnionych spraw, które zaczęły męczyć Piekielnego. Pierwszą byli tajemniczy łowcy, którzy na nich napadli. Uzbrojone w demoniczne ostrza grupy nie trafiały się zbyt często, zwłaszcza na terenach podchodzących pod bezludne. Zadziwiające było też to, że dokładnie wiedzieli o obecności diabła, choć ten nie spędził w Alaranii nawet jednego, pełnego dnia. Drugą sprawą była tożsamość jego ucznia, czy też raczej, jak się okazało, uczennicy. Powodu, dla którego dziewczyna ukrywała prawdziwe oblicze Fergus nie chciał znać, choć korciło go żeby wyrzucić z siebie kilka uwag i, być może, komplementów. W końcu stojący przed nią "pan Vesco" prezentował się bardzo ładnie. Ostatecznie musiał się jednak wstrzymać, gdy towarzyszka sama zaczęła odwlekać rozmowę.
- Za oszukiwanie diabła należy się tygodniowa kąpiel we wrzącej smole - skomentował, przywołując opis jednego zwariowanego pisarza, który wmówił wszystkim, że zwiedził wszystkie kręgi piekła, a w rzeczywistości majaczył pod wpływem narkotyków. Mimo to szyderczy uśmiech jakoś nie znikał mu z twarzy, a pojawienie się na polanie osób trzeci, czy też raczej sposób w jaki zakomunikowali swoją obecność sprawił, że diabeł jeszcze bardziej poweselał, zapominając o złamanych żebrach.
- A miej i dziesięciu! - zawołał w stronę chuderlawego mężczyzny, nie ukrywając rozbawienia. Że niby on miał się zacząć bać? - Chociaż i taka liczba ci nie wystarczy. Czego tu? - dodał jeszcze, siadając na trawie obok beczki piwa i miski z gulaszem, które z jakiegoś powodu przeżyły wydarzenia sprzed kilku minut. Po prawdzie to bardziej przeżyła beczka, do gulaszu powoli zlatywały się muchy.
- Wódki nie mamy - odpowiedział na pytanie czarnoskórego, a następnie zdjął z beczki talerz, pochwycił ją oburącz i wykonując niewielki otwór, przechylił, wlewając sobie jej zawartość do gardła. - A piwem mogę się podzielić w zamian za kroplę krwi na cyrografie - zażartował na myśl o tych wszystkich braciach z jego domeny, którzy parali się handlem dusz, najmniej ciekawskim zajęciem w całym piekle.
Rufus
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Chłop

Post autor: Rufus »

        - Pan się lepiej zna na żabach profesorze! – odpowiedział Don Pedro całkiem zgodnie z prawdą. – Niech pan lepiej sam się rozejrzy, bo my jeszcze byśmy panu zadeptali jakieś okazy.
Nie mówił tego z troski o jakieś tam zwierzaki, tylko po prostu z lenistwa, ale przede wszystkim z chęci zachowania powagi i resztek godności ich nominalnego zawodu. Sam fakt łażenia po bagnach ze stukniętym mądralińskim w jego mniemaniu wystarczająco uwłaczał sławie wojowników Colloseum i jeszcze tego by brakowało, żeby razem z tym mamlasem łapali jakieś oślizgłe potworki. O ile Rubidiończyk miał jeszcze jakieś względy dla swojego honoru i ustalony poziom upodlenia i żenady, poniżej której ceniony gladiator nie powinien się zniżać, to jego czarnoskóry druh miał to generalnie w rzyci i nie gardził żadną zleconą mu robotą. Widać to było choćby wtedy, gdy całkiem niedawno rąbał tataraki bez cienia oporów używając do tak podrzędnego rolniczego zajęcia swojej przerażającej kosy. Na jej widok truchleli przeciwnicy, gdy Rufus ospale jakby był niedobudzony wychodził na ubity piach areny. Broń powodowała strach sama z siebie, bo z tego co się orientował nie posiadała żadnych magicznych właściwości. Ciągnęła się za nią tylko ta sama sława, w blasku której grzał się jej właściciel. Ile krwi nią już przelał trudno zliczyć. Zdaniem szczudłowatego wąsacza należała się jej już pewnego rodzaju cześć. W kręgach podziwiających starcia gladiatorów w całej Alaranii stanowiła już doskonale rozpoznawalny artefakt, który po śmierci łysego drakona osiągnie zapewne niebotyczne ceny na czarnym rynku. A tu ścinała wyschłe badyle. Choć podziwianie ruchów kosy na arenie oglądało się jak misterium, to wszystko co wyrabiał murzyn ze swoim orężem poza stadionem stanowiło niemal świętokradztwo. Brzydziło to jego wysokiego patrona, ale nie na tyle, by śmiał w tej kwestii strofować Sichsela.
        - Prawda prawda! – potaknął gorliwie imć Baltazar na taką sugestię. Najwyraźniej nie zauważył postaci siedzących przy ognisku. Może była to wina jego niespotykanego wręcz roztargnienia, może faktycznie nie interesowało go nic oprócz płazów, a może po prostu nie widział dalej niż na odległość wyciągniętej ręki, dopóki nie nasunął na nos wielkich binokli z grubą drucianą sprężynką spinającą oba szkiełka, które bardzo przezornie zdjął i schował w futerale za pazuchą podczas nierównej walki z zaroślami.
- Profesorze, jezioro jest na lewo! – krzyknął do niego wysoki wiarus z lekką rezygnacją w głosie, gdy naukowiec skierował swe kroki pomiędzy drzewa.
- A tak tak! Oczywiście. – Sponge wyciągnął okulary, nałożył je i zawrócił w kierunku błyszczącego zbiornika. Nie miał chyba w sobie żadnego instynktu, który kazałby mu się wstydzić swojej nieogarniętości. Na uczelni widocznie za bardzo imponował ludziom swoją wiedzą i inteligencją, żeby prowokować jakieś szczeniackie docinki, albo (co bardziej prawdopodobne) w swoim niezgulstwie nie zauważał takich zbyt subtelnych aluzji.
        Zaczął brodzić w wodzie i wypatrywać czegoś na gładkiej tafli. Licho wie czego. Tylko on chyba w całym świecie znał się na tym. Może te poszukiwane przez niego żaby poruszały się po powierzchni? Puszczały z głębiny jakieś specjalne bąble? Wydzielały jakieś substancje barwiące wodę? Cholera wie. Blady ochroniarz lekceważąco machnął ręką na to żałosne przedstawienie.
- Tylko nie utop się pan – mruknął pod nosem ostatnią dobrą radę. Pokiwał głową na boki z dezaprobatą i odwrócił się w kierunku ogniska.
- Rufus, co myślisz? – rzucił jakby od niechcenia.
- Pić mi się chce.
- Nie o to pytam – zdenerwował się wąsal. – O nich co myślisz?
- Diabeł. I dziecko. Dziewczynka. – murzyn nie był przesadnie odkrywczy.
- No to idź, pogadaj z nimi.
- Nie mają wódki. – westchnął łysy czempion z rezygnacją. – Nie mam o czym z nimi gadać.
- A ty ciągle tylko o jednym. – aktorsko zagrał irytację. Na jego koledze nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Fajny piknik, co? - drążył dalej temat młodszy mężczyzna.
- Niefajny – wzruszył ramionami czarnoskóry.
- No weź! Trochę romantyzmu! Dziecko. Diabeł. Piwo. Gulasz. Fajny.
- Nie mają alkoholu. Niefajny.
- A piwo?
- Piwo to nie alkohol.
- Ale ty jesteś uparty – udał zdenerwowanie Don Pedro, ale roześmiana morda zakapiora zupełnie przeczyła zagniewaniu. Po prostu dobrze się bawił podpuszczając kolegę.
– Chodź, podejdziemy. - rozkazał, ale nadając temu formę niezobowiązującej propozycji.
        - Nie chcemy twojego gulaszu ani twojego piwa. – odkrzyknął rogatemu jeszcze w trakcie marszu. – A przybyliśmy z Meot. – odpowiedział dziewczynie, gdy już stanęli przy ogniu. – Ja jestem Pedro, to jest Rufus, a tamto coś po kolana w wodzie – wskazał wyciągniętą dłonią na taplającego się w jeziorze uczonego – to profesor Baltazar Sponge, cośtam cośtam cośtam cośtam – przekręcając głową na boki podziamlał kilka razy dla zastąpienia wszystkich tytułów, którymi przedstawił się im słynny biolog, a których nikt normalny nie byłby w stanie spamiętać. – W każdym razie bardzo ważny gość z meockiego uniwersytetu. – zakończył wreszcie przedstawianie drużyny, za którą musiał myśleć podczas tej wyprawy. – A wy to kto?
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine spojrzała na diabła z intrygującym uśmieszkiem na temat kary. Właściwie ciekawiła się ile mitów powstało na temat diabłów, a kąpiel w smole była najwidoczniej jednym z nich patrząc na mimikę Fergusa. Po chwili jednak zaczęła śledzić żabiego poszukiwacza i otwarcie parsknęła śmiechem, przy czym szybko zakryła usta mając w sobie jeszcze za grosz pamięci o etykiecie. Dziwiła się, że gość jeszcze nie wylądował nosem w jeziorze.
        Francine potarła dłonie delikatnie w nie chuchając i wypowiedziała ciche zaklęcie, które wspomogło w regeneracji tkanki. Fakt faktem, na nodze miała większą ranę, ale dłonie były bardziej przydatne. Jeszcze chwilę temu nie była w stanie nic chwycić, a poza tym…łydka wymagała poważniejszych zaklęć oraz dłuższego leczenia, a Lou straciła dużo sił na podtrzymywanie płomyka, walkę z tymi ala bandziorami oraz wypędzeniem demona z miecza. Aż głowa ją rozbolała na myśl ile zdołała dokonać dzisiejszego dnia. Nie chciała jednak na żaden sposób okazać zmęczenia więc starała się trzymać jak najbardziej w pionie. Jest równie wytrzymała, co mężczyźni!
        - Witajcie Pedro oraz Rufusie – uśmiechnęła się aż za miło, a ostatniego osobnika nie wymieniła. Tylko spojrzała przez ramię na biologa, miała wrażenie, że i tak ich nie słyszy.
        - Jestem Francine Loud de Bree, a to mój szanowny towarzysz oraz nauczyciel, Fergus – wskazała elegancko na diabła, po czym przyjrzała się dwójce, bardzo badawczo.
        - Właśnie… odbywaliśmy krótkie zajęcia z dziedziny ognia – rzuciła lekko próbując zrozumieć połączenie dwóch osiłków i badacza. Najwidoczniej szkoła, w której pracuje Sponge nieźle fundowała ochronę. W dodatku chyba dobrze płatną ochronę, bo nie wyglądali na pierwszych lepszych wynajętych z czarnego zaułku.
        - Jesteście jego sługusami? – spytała nieco kąśliwie, ale zaraz obróciła się w stronę Baltazara.
        Francine włożyła dziarsko ręce w kieszenie spodni, po czym postąpiła kilka kroków w stronę badacza.
        - Pan Baltazar Sponge – zagaiła Lou, niby od niechcenia. – Zajmuje się Pan poszukiwaniem żab? Ciekawsze gatunki odnaleźć można w całkowicie innych zaułkach kontynentu Alarańskiego. Takich mężnych ma Pan wojowników, a chodzi wokół Błyszczącego Jeziora? Powinien ich Pan bardziej docenić – demonica próbowała zorientować się na ile głupi jest naukowiec.
        Lou powoli odczuwała smak wolności. Dobre wychowanie, trzymanie odpowiedniego taktu, dobre traktowanie ludzi… na co to komu było? Teraz mogła się zabawić ile wlezie. Miała u swego boku eksperta od takich spraw. Diabła prosto z piekła. Jeżeli może zabawić się czyimś kosztem to można zacząć ostrożnie… na przykład od dwójki napakowanych mężczyzn oraz żałosnego naukowca. Musi odrobinę rozprostować kości na małych jednostkach by później móc zdobyć więcej…i jeszcze więcej! I stać się najsilniejszą nemorianką na łusce Prasmoka! A może przydadzą się w trudnej sytuacji… chociaż wyglądali na takich, którym trzeba sukcesywnie sporo płacić by chcieli służyć.
        - A ja to bym chętnie zwilżyła gardło.
Awatar użytkownika
Fergus
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fergus »

Fergus machnął niedbale ręką i przełknął kolejny łyk piwa, kiedy padło jego imię i profesja, którą się tymczasowo zgodził zająć. Nie widział się co prawda w roli dobrego nauczyciela, za dużo było w nim z łobuza i lekkoducha, ale polubił dreszcze emocji i ryzyka, jakie na niego czekały. W końcu już na starcie przyjął nietypowe metody nauczania, które prędzej czy później zdenerwują jego towarzyszkę, doprowadzając do jakiejś śmieszniejszej lub poważniejszej tragedii.
Widząc uśmiech na ustach Francine, diabeł także wyszczerzył zęby i zrobił duży krok do przodu, skracając dystans z chuderlawym człowiekiem. Jego stopy zatrzymały się centymetr od kamieni, otaczających ognisko, a pochylone lekko do przodu ciało zawisło nad bijącymi w niebo jęzorami, dając im się podświetlić i ogrzać. W takim świetle czarna, kozia bródka piekielnego zalśniła na jaskrawopomarańczowym blaskiem.
- Ja jestem diabłem, ona człowiekiem, czarodziejką lub demonicą - odpowiedział na pytanie Pedra, drażniąc się z nim mową, jakby był lekko upośledzony i nie potrafił nic wywnioskować z obserwacji. W końcu ile istot w Alaranii, do tego dwunożnych, posiadało rogi i czerwoną skórę? Fergus wyróżniał się tu jak czarny wilk pośrodku stada białych owiec.
Jednocześnie przeanalizował rasy, które wymienił, próbując zidentyfikować tę, do której należała jego uczennica. Skoro znała się na magii, z pewną dozą pewności mógł odrzucić człowieka. Ci żyli krótko, więc unikali magii, bojąc się o własne skóry. Demonice z koleji lubiły dworskie intrygi i bogactwa, taka nie podróżowałaby incognito po równinach. Zostawała tylko czarodziejka lub inna, długowieczna istota, ale coś diabłowi podpowiadało, że jeszcze będzie miał czas poznać Francine ala panicz Vesco nieco bliżej.
- Patyk i kupa mięcha w ochronie uczonego - kontynuował, nie kryjąc rozbawienia. - Dużo wam płaci? Chociaż nie, nie chcę wiedzieć. Do szukania żab zatrudniają się chyba tylko tacy, którzy są w depresji albo wiszą komuś przysługę. Tak więc niech to zostanie niewyjaśnione.
Następnie diabeł strzelił palcami, wywołując wokół ogniska sześć kamiennych pni, które wyrosły spod ziemii, by usłużyły wszystkim za stołki. Jedno było dodatkowe, zaraz na wprost diabła i jego towarzyszki, na którym spoczęła beczka ze złocistym, spienionym, lekko ciepłym już piwem.
- Moja strata - rzachnął, otwierając ją. - Częstujcie się.
Jego wzrok padł od razu na Francine, która jako mężczyzna niezbyt piła piwo, kiedy spotkali się w karczmie. Fergus był zatem ciekaw, jak dziewczyna poradzi sobie teraz, kiedy już zdeklarowała się zwilżyć usta. Wszak to było jedyne źródło, chyba, że zdecyduje się pić z jeziora.
- Co was tu sprowadza? - zapytał. - Oprócz żab oczywiście. Do Meot kawałek, a w dziczy bandyci i łotry jakich mało. Nawet diabeł może się trafić, co zabije dla duszy, by wyrównać bilans na tym świecie. Wszystko się może zdarzyć... wszystko - powtórzył Fergus, doczarowując sobie głębokie oparcie, w które zapadł się jakby było poduszką i zmierzył obu podróżnych, prowokacyjnym wzrokiem. Nie znał ich, ale gdyby miał walczyć, ból w żebrach uniemożliwi mu niektóre z czynności. W tej pozycji mógł się jednak bronić do utraty sił i jednocześnie atakować. Magicznie, jak i słownie.
Rufus
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Chłop

Post autor: Rufus »

        Na słowa dziewczynki odpowiedzieli grzecznym skinieniem. Jej dworskie maniery nieco ich zaskoczyły, bowiem nie spodziewali się w tej głuszy natknąć na nikogo takiego, ale bynajmniej nie zachwiały one ich niezmąconą pewnością siebie. Utytułowani gladiatorzy mieli niejednokrotnie okazję obcować z przedstawicielami władzy czy ogólnie pojętych wyższych sfer i wiedzieli dobrze, że mają oni osobliwy, ale niegroźny system zachowań: ukłonów, gestów, półskinień i dygnięć, z których każde coś oznaczało i w jakiś sposób zastępowało słowa, czyny, czy nawet wulgaryzmy używane do porozumiewania się przez normalnych ludzi.
Z drugiej strony okazane dystyngowanie młodej damy wcale nie przeszkadzało dwu wojownikom nadal zachowywać się obcesowo i po barbarzyńsku, bowiem z doświadczenia dobrze wiedzieli, że powierzchowna ogłada i starannie wystudiowane „dobre maniery” tych niby-elit były nierzadko tylko przykrywką dla jeszcze bardziej drapieżnych dusz, niż te drzemiące w nich samych. Szlachcice tacy po prostu są. Dlatego jej złośliwy wtręt o sługusach przyjęli z uprzejmą pobłażliwością. Zadzieranie nosa - nic nowego.
        Pokaz czerwonoskórego również spotkał się ich z niemym spokojem. Przez życie, jakie wiedli w Meot poczucie strachu było im zupełnie obce. Jeśli chciał ich nastraszyć, to się przeliczył. Obaj przyjaciele nie uważali się również za znawców bydła rogatego szlajającego się po Alaranii, więc nieudolne przytyki piekielnego do ich rzekomej niskiej bystrości również nie wzruszały ich zupełnie. A poza tym jako gladiatorzy jak mało kto znali się na robieniu show. Trudno było im byle czym zaimponować. Popatrzyli zatem na Fergusa z politowaniem jak na pospolitego błazna. Rufus jako ten z natury spokojniejszy i nienarzucający się światu ze swoimi poglądami zaledwie zmarszczył czoło, tak, że jego brwi zlały się w jedną linię, ale zacisnął usta i bez słowa usiadł na pniaku. Za to uwielbiający komentować otaczającą go rzeczywistość Pedro nie omieszkał wyrazić swojej opinii.
- Ładna pantomima – skwitował popisy diabła nad płomieniami ogniska. – Jeszcze ją trochę dopracujesz i możesz zabawiać chłopów na dożynkach.
Wybuchnął krótkim, szyderczym śmiechem, ale szybko się opanował. Przysiadł obok swojego kolegi. Wysłuchał kąśliwych uwag rogatego i bez zastanowienia, ale też bez lęku odpalił mu.
- Profesorek płaci tyle, ile wynosi stawka za dwóch ochroniarzy – odparł rzeczowo. – Ale jak już mówimy o pieniądzach, to pochwal się lepiej jak tam twoja nauczycielska pensja? – parsknął z trudem powstrzymując śmiech. - A może szkolisz charytatywnie? – dociekał udając zaciekawienie. – Jak następnym razem wystawisz kapelusz, to może ci z Rufim odpalimy po miedziaku za twoje przedstawienie, żebyś nie musiał starego bigosu zapijać ciepłym piwem. – zarechotał i szturchnął łokciem barczystego murzyna.
- Mów za siebie – burknął czarnoskóry. – Ja nie będę się z nim dzielił swoją wypłatą.
- Rufus! – krzyknął chudzielec aktorsko udając zagniewanie. – Jak ty się zachowujesz? Nie pomożesz biednemu, wędrownemu kałamarzowi?
- Nie. – skwitował krótko kosynier. – Wolę przepić, niż wspierać włóczęgów.

        Demonica natomiast zainteresowała się trzecim przybyłym mężczyzną. Brodzący w jeziorze akademik nie od razu zareagował na swoje imię i nazwisko. Dopiero na pytanie o żaby podniósł wzrok znad wody i popatrzył na wołającą do niego z brzegu dziewczynę. Przyjrzał się jej przez swoje gustowne, acz zdecydowanie za grube szkła i potaknął z namaszczeniem.
- Masz rację młoda damo. – przyznał. – W innych zakątkach naszego kontynentu można spotkać o wiele więcej ciekawych gatunków płazów. Pelophylaxów, Glandrianów, Clinotarsusów, a nawet bardzo ciekawych odmian żab z rodziny Lithobates próżno szukać nad Błyszczącym Jeziorem. Zadziwia, a jednocześnie zachwyca mnie, że osoba w tak młodym wieku wykazuje zainteresowanie i niemałą wiedzę w arcyciekawej dziedzinie jaką jest batrachologia. Podziwiam panienkę – skłonił się lekko, po czym kontynuował swój wykład.
- Jednakowoż nie zgadzam się z twierdzeniem, że samo Błyszczące Jezioro nie stanowi ciekawego obiektu badań i jest zupełnie pozbawione wszelkich walorów poznawczych dla wnikliwego biologa. Nie wiem, czy panienka wie, a zdaje się, że pewnie nie, skoro tak beztrosko odrzuca pani tutejszy areał jako miejsce prowadzenia badań nad herpetonami, czyli pełzającymi przedstawicielami fauny, że właśnie ten akwen jest jedynym w Alaranii siedliskiem tajemniczego gatunku Hyalinobatrachium pellucidum, zwanego też w kręgach podobnych mi naukowców jako szklana, bądź też przeźroczysta żaba. – Nie zawracał sobie głowy robieniem przerw, czy choćby akcentów w swoich przydługaśnych, wielokrotnie złożonych zdaniach, w których skomplikowane naukowe nazwy i rozbudowane dygresje całkowicie zaciemniały główny wątek, przez co jego wywód stawał się jeszcze mniej zrozumiały. Kontynuował jednak mimo to w swoim nudnawym, profesorskim stylu. – Interesujący ów zwierzaczek nie posiada bowiem w swojej skórze ni krzty pigmentów barwiących, więc można przejrzeć go na wskroś, zupełnie nie zauważając. Co więcej, rozmiary największych osobników sięgają zaledwie czwartej części palca. Powiedzmy, że nie wyrastają większe niż paznokieć dorosłego człowieka, przeto ciężko jest je znaleźć i zaobserwować, zwłaszcza w naturalnym środowisku.
        Natomiast gdy nemorianka nawiązała do jego muskularnych ochroniarzy jakby się zagubił. Nie do końca zdaje się zrozumiał intencje kierujące małolatą. Niska świadomość wszelkich aspektów życia poza uniwersytecką katedrą, a jednocześnie niezwykła poczciwość starszego jegomościa sprawiły, że odpowiedział ze staromodną grzecznością i obnażając zupełnie swoją nieumiejętność obserwacji i rozpoznawania ironii.
- Podobają ci się tacy dobrze zbudowani mężczyźni? Dla mnie to niezrozumiałe. Pióro wszak potężniejsze jest od miecza – uniósł wskazujący palec w mentorskim geście i przymrużył oczy. – Zapamiętaj moja droga dobrą radę. Ale abstrahując, to czy taka mała dziewczynka nie powinna raczej zajmować się lalkami? Masz jeszcze czas na chłopców, a i na pewno znajdziesz jeszcze bardziej milszych, poczciwszych i przede wszystkim w swoim wieku.

        Przy ognisku zapanowała konsternacja. Dwaj gladiatorzy już tyle razy słyszeli opowieści profesora o celu ich wyprawy, że potrafiliby pewnie nawet powtórzyć z pamięci nazwę tej całej niewidzialnej żaby. Do ojcowskich dobrych rad dla nastolatki nie chciało im się jednak nawiązywać. By zatem nieco rozluźnić atmosferę Pedro ponownie szturchnął łokciem kolegę.
- Rufus, powiedz coś – rzucił uprzejmym, ale mimo to wyraźnie rozkazującym tonem.
- Co? – mimo iż czempion odpowiedział pytaniem, to nawet z największą dozą dobrej woli nie można było uznać tej oschłej odpowiedzi za przejaw jakiegokolwiek zaangażowania. Równie dobrze mógł odpowiedzieć „odwal się”, i nawet bardziej pasowałoby do akcentu i sposobu wypowiadania słów przez łysego. Przyzwyczajony jednak do siermiężności i zobojętnienia swojego kompana Rubidiończyk nie zraził się, lecz kontynuował rozmowę.
- Cokolwiek – dorzucił.
- Niestety… - westchnął kosynier. - Zaschło mi w gardle – usprawiedliwił się drapiąc po szyi.
Blady mężczyzna zastygł, jakby obrażony żądaniem podwładnego. Po chwili jednak wyszczerzył się złośliwie.
- Dobrze kombinujesz. – powiedział dźgając kościstym palcem bark towarzysza, po czym wyciągnął za pazuchy półlitrowy bukłak ze spirytusem i wręczył koledze. – Masz, pij. Ale teraz to już musisz coś powiedzieć.
- Dzięki. – rzekł niewyraźnie murzyn, a gdyby nie ustnik przyciśnięty do gęby to pewnie nawet by się uśmiechnął wdzięczny niepomiernie za mocno alkoholowy poczęstunek.
- Nie to miałem na myśli – machnął ręką, lekko jakby zdenerwowany wąsal. – Nawiąż jakoś do naszego tutaj sympatycznego spotkania z Francine i Fergusem.
        Nic nie mogło zmącić radości Rufusa z otrzymanego trunku, więc nawet nie mruknął na takie dictum. Nie lubił gadać, ale też nie był niewdzięcznikiem. Dostał nareszcie swoje paliwo, więc wypadało odwdzięczyć się dobrodziejowi i spełnić jego niewygodną, ale w sumie całkiem prostą do realizacji prośbę.
Ponieważ dziewczyna cały czas wpatrywała się w jezioro zastanawiając się, czy profesorek mówi poważnie, więc wzrok czarnoskórego skupił się na ich drugim rozmówcy. Zakrzywione rogi, wyskubana broda, głupkowaty uśmieszek i wzrok tęskniący za rozumem. Dla wychowanego na farmie mężczyzny skojarzenie mogło być tylko jedno. Pociągnął jeszcze jeden łyk samogonu z manierki i począł całkiem melodyjnie podśpiewywać skoczną melodię ludową ze swoich rodzinnych stron, w sam raz pasującą do biwaku przy ognisku.
- „Mój łojciec kupił kłeza
trze dytczi zo nie dył
ùwiązôł jo do łeza
I taki profit miył…”
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine mrugnęła kilkukrotnie słysząc riposty dwóch gladiatorów. Zdziwiła się odrobinę, że w ogóle odpowiadają. Gdy była małym dzieckiem nikt nie komentował uwag kogoś lepiej urodzonego, a oni byli chłopcami do wynajęcia! Żyła jednakże w świecie Alarańskim już na tyle długo by stwierdzić, że świat ten obrócony jest do góry nogami i takie sytuacje są najwidoczniej na porządku dziennym. Profesorkowi zachowanie latało koło nosa, póki mógł łapać żaby to wszystko było w porządku. Pozwoliła Fergusowi zareagować na rzucone słowa, chociaż sama Lou uśmiechnęła się przeciągle. Lubiła twarde charaktery, nawet jeżeli byli tylko ludźmi to przyjemnie było czasem spotkać kogoś PRAWIE na swoim poziomie, bo… cóż, nie ukrywając – Francine czuła się kimś lepszym, była ponad wszelkie jednostki i nie miała zamiaru odejść od tej idei.
        Połowę wypowiedzianych przez naukowca słów puściła mimo uszu. Gość miał może głowę na karku względem płazów, ale także grube szkła okularów, przez które nie dojrzał iż grzeczny uśmiech oraz nieme przytakiwania to tylko przykrywka na ignorancje młodej demonicy. Szczególnie, gdy biolog ewidentnie popłynął w skomplikowane słownictwo, oczy aż same się przymykały, chociaż końcowa wypowiedź ją nawet zainteresowała. Żaba bez pigmentu? Widać wszystkie organy na wierzchu? Jak to stworzenie musiało dziwnie wyglądać! Z pewnością Fallon, jej nie aż tak odległy opiekun, byłby zainteresowany tematem. W końcu to elf, który całe życie siedział między pniami. Wlepiła wzrok w jezioro analizując kilka minionych dni, gdy to całkowicie odmieniło się jej życie. Kiedyś i tak wyniosłaby się z tego lasu, ale nie sądziła, że stanie u boku samego diabła. Właściwie obawiała się, ze Fergus ją wykiwa. Trudno było uwierzyć, że rogacz z elfickich wierszy ma zamiar być tak do końca uczciwy wobec dwudziestoletniej kobiety nie z tej krainy. Póki wynosi z tej relacji jakąś przyjemność, w postaci choćby rozbawienia, to jest dobrze, ale pytanie co się stanie, gdy diabeł się znudzi…
        Francine zmarszczyła delikatnie czoło, a chwilę później usłyszała coś, czego się nie spodziewała.
        - Słucham? – spytała idiotycznie spinając się na całym ciele. Lou aż poczerwieniała na twarzy, że ktoś porusza takie tematy. Wobec niej. I łącząc ją z kimś kto nie jest nemorianinem!
        Spojrzała za siebie by wyłapać wzrokiem dwóch osiłków. Szybko powróciła wzrokiem na profesoka, momentalnie elokwencja odeszła gdzieś na bok, tak była wściekła!
        Francine może i miała ponad dwadzieścia wiosen, ale o związkach partnerskich nie miała zielonego pojęcia. Bardziej od miłości interesowała ją władza i siła, którą tak pragnęła zdobyć. A miłość? Miłość nie ma w jej ustach definicji. Właściwie to nigdy się nad tym nie zastanawiała, a tomiki o stęsknionych kochankach porzucała na rzecz historycznych pieśni oraz wierszy o zwycięstwie, wojnach i chaosie.
        - Lepsze bawienie się lalkami niż taplanie z żabami… - burknęła krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Nie powiedziała tego głośno, bo najwidoczniej Sponge posiadał wiedzę z zakresu biologii, znał wiele gatunków, ale jakby omijał go temat długowiecznych ras. Mogła mieć męża o kilkaset lat starszego, a różnica w wyglądzie byłaby niewielka. Ale cóż o tym może wiedzieć ktoś taki? Phi!
        Z urazą więc godną sfochanej księżniczki odeszła zadzierając głowę i jedyne, co mogło ją teraz pocieszyć to piwo. Właśnie za chwilę miała zrozumieć, co takiego odczuwa spora część ludzkości, gdy humor nie taki, a niewiele jest do zrobienia. No i noga wciąż ją trochę piekła.
        Dosiadła się więc do towarzystwa, a że kufla wyczarować nie potrafi to postanowiła wylać gulasz i nalać do niej złotego trunku. Upiła łyk nabierając głębokiego wdechu, jakoś rzeczywiście zrobiło jej się odrobinę lepiej. Rozluźniła ramiona, poprawiła włosy a jakże huczna piosenka rozległa się po okolicy. Francine uśmiechnęła się rozbawiona zachowanie Rufusa oraz Pedra, ale pal licho! Dziś może sobie trochę odpuścić snobstwa.
        - Nie zrozumiałam ani słowa – skomentowała wciąż przyjemnie rozbawiona.
        - No, no Pedro, widzę, że masz w swojej drużynie śpiewaka – zażartowała spoglądając zaczepnie na gladiatora.- Przynajmniej wędrówek nie macie tak nudnych. Lepsze przyśpiewki niż rodzina Lithobates…
Awatar użytkownika
Fergus
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fergus »

Usłyszawszy odpowiedź i "zniewagi" ze strony przybyłych, Fergus uśmiechnął się jeszcze szerzej i zaśmiał pod nosem, zerkając na Francine, którą najwyraźniej zachowanie mężczyzn wybiło z rytmu i wpędziło w lekkie zakłopotanie. On natomiast nie miał z tym problemu, jako diabeł, który kantuje i korzysta z życia na wiele sposobów, miał też bardzo duży dystans do samego siebie i pewnych spraw, których temat zdążył już zostać poruszony. Kiedy chuderlawy człowieczek nazwał jego gesty pantomimą, Piekielny zaśmiał się serdecznie, uwolnił lewą rękę i nakreślił iskrami w powietrzu skromne "dziękuję", po czym pozwolił im opaść do swoich sióstr trawiących drzewny konar. Miał dobry humor, którego nikt nie był w stanie zburzyć, choćby i był samym kapitanem Morganem, z którym podpisał cyrograf, zobowiązujący go do posłuszeństwa póki moc silniejsza niż rzeczona umowa nie uwolni go z tego przymusu.
- Zabawianie gawiedzi to idealna robota dla was, mili panowie - powiedział, zatapiając się głębiej w kamienny fotel. - Prosty lud kocha prostych ludzi, którzy zabijają się na arenie za garść złota, pokazując wszystkim ile warte jest cudze życie. Z waszym nastawieniem idealnie odnaleźlibyście się w Piekle, gdzie panuje prawo silniejszego. Tam trzeba być albo twardym i wszystkich bić, albo sprytnym. Sądzę, że jestem drugim typem diabła, gdyż wolę trochę pomyśleć przed skatowaniem przeszody na swojej drodze.
- Dla zaspokojenia twojej wiedzy - dodał, uśmiechając się w stronę Francine. - Ta ślicznotka nie płaci mi nic, a ja wcale tego nie wymagam. Uczę ją ponieważ o to poprosiła i nie szukałbym w tym drugiego dnia. Powiedzmy jeden dobry uczynek na tle tych wszystkich dusz, które spaliłem. A ciepłe piwo to nie tragedia. Jeśli najdzie mnie ochota na coś innego to idę do karczmy i puszczam ją z dymem, zabierając to na co mam ochotę. W przeciwieństwie do ciebie, panie Pedro, alarańskie prawo nie jest mi w stanie nic zrobić. Kiedy ty spalisz karczmę, wyślą za tobą starżników i prędzej czy później za to zapłacisz. Kiedy ja to uczynię, wysyła się łowców głów lub palladynów z samego Nieba, by mnie usunęli. Problem w tym, że łowcy to ludzie, których można wystraszyć, za to słudzy Najwyższego to inna liga. Nie mniej ja nie płacę za swoje występki, kieszeń mogę sobie napychać złotem, dostając wszystko za darmo. Wniosek, pensja nauczyciela jest dla mnie nic nie warta.
Jego filozoficzne rozumowanie zostało nagle przerwane wypowiedzią naukowca i oburzeniem Francine, które Fergus uważał za słodkie w całej swojej prostocie. Nie widział jeszcze swojej uczennicy w takim stanie, ale nie było to nic, do czego zamierzał się wtrącać, póki wszystko było w porządku.
- Profesorku - zaczął, wskazując mu jedyny, wolny kamienny stołek. - Pióro może się złamać, a miecz stępić. W obu przypadkach to drugie dalej jest groźniejsze. Wiesz ilu tobie podobnych trafiło do mojej domeny, krzycząc "to pomyłka, nie powinieniem tu być"? I skończyły się płomienne przemówienia i cała wiedza zdobyta przez lata, gdyż każdy pękał przed siłą miecza.
Rufus
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Chłop

Post autor: Rufus »

- „Mòj tat zeskòcził z wòza i wòłô: mac, mac, mac
Bò widzy, że ta kòza ùcékô prosto w las.
Biegô tata, biegô, a bùksë chwëcył w gôrsc
Bò żebë kòzy wlëmic – ód bùksów òdpiął pas…”
        Podśpiewywał nadal i tylko krótkim skinieniem głowy podziękował dziewczynce za (co by nie było) komplement. Gorzała o potężnej mocy, dawno nieużywana rodzinna gwara i śpiew do którego początkowo został nieco przymuszony, a który teraz kontynuował już z własnej woli - wszystkie razem sprawiły, że ponuremu wojownikowi przypomniały się dawne, dobre czasy, kiedy jeszcze tulił swoją Ann w ramionach. Jedna, samotna, tęskna łza spłynęła po czarnym policzku. Nikt jej chyba nie zauważył w mroku nocy i na świecącej się od potu skórze, a murzyn kontynuował swoją ludową pieśń gęsto przy tym pociągając samogon własnej produkcji z gwinta manierki.
        Obaj gladiatorzy traktowali Francine z przymrużeniem oka. Młodziutka dziewczynka, niewinna, całkiem pocieszna, ciekawa świata, a kiedy nawet zadzierała nosa, to w sposób arystokratyczny, który przywykłych do niego mężczyzn nie raził zupełnie. Natomiast wywyższanie się Fergusa trąciło zwykłym buractwem, a słomy w butach nie nosił chyba tylko dlatego, bo mu się tam gdzieś w jego piekle zjarała.
        Nawet zwykle powściągliwy w wyrażaniu swych opinii Rufus pod wpływem wysokoprocentowego napitku skomentował wreszcie przechwałki rogatego szpanera.
- Ale ty jesteś wielki. – wystrzelił bez ogródek.
- Jeszcze powiedz, że zębów nie musisz myć, to już w ogóle szacun. – z udawanym entuzjazmem zawtórował koledze Pedro.
- Naprawdę nie płacisz w knajpach? – spore dawki dawno niepitego alkoholu niesamowicie rozwiązywały język i ośmielały wycofanego zwykle czempiona do rozleglejszych wypowiedzi, które zdołał zabarwić nawet szczyptą sarkazmu.
– Da się tego jakoś od ciebie nauczyć? – syknął równie złośliwie wąsaty Rubidiończyk.
- Oczywiście za darmo… - czarnoskóry wymownie uniósł wskazujący palec w górę, ale coraz bardziej mętnym wzrokiem błądził po pulsujących płomieniach. Menażka z której pociągał spirytusu leżała gdzieś z boku już zupełnie sucha.
- Nie będziemy cię przecież zmuszać, byś musiał się zniżać do brania pieniędzy za swoją pracę jak zwykli ludzie. – żylasty gladiator podchwycił i rozwinął myśl podrzuconą przez kosyniera.
- Prawdziwy filantrop – Sichsel nie miał takich umiejętności aktorskich jak jego kamrat, zresztą nie siliłby się na nie nawet gdyby potrafił, ale jego zobojętniały, oschły ton wystarczał, by dodać jego wypowiedziom pewnego rodzaju ironii.
- Wesoły diabełek spełniający dobre uczynki… - dodał wąsacz. - Porzucony w lesie przez rodziców… wychowały go wróżki… - ryknął wreszcie szyderczym śmiechem.
        W międzyczasie Sponge chyba zakończył swoje poszukiwania, bo uprzejmie podziękował za zaproszenie do ogniska i skrzętnie przysiadł na wskazanym mu pniaczku. Nieśmiało przysłuchiwał się rozmowie i korzystał z okazji, by nieco przesuszyć przemoczone odzienie. Wreszcie jednak, gdy debata zaczynała się jakby powoli wyczerpywać z rozbrajającym spokojem zwrócił się do swojego ochroniarza.
        - Szanowny panie Pedro. Zaiste ciekawie pan prawi i nie chciałbym przerywać panom godnej pozazdroszczenia zabawy w tym jakże doborowym towarzystwie, ale muszę z przykrością stwierdzić, że po moich wnikliwych obserwacjach środowiska wodnego, drobiazgowym sprawdzeniu tutejszego podłoża i kompleksowych oględzinach okolicznych oczeretów okazuje się jasno, że ze względu na zanieczyszczenia ekskrementami humanoidów interesująca nas Hyalinobatrachium pellucidum tu nie występuje. Czy moglibyśmy zatem w związku z tą niesprzyjającą okolicznością zakończyć ten bezprzedmiotowy popas na polanie i procedować naszą eskapadę ku upragnionemu celowi?
        Ciężko było zrozumieć wypowiedzi wielkiego naukowca, bowiem przy całym swoim wykształceniu pominął zupełnie studia nad sztuką klarownego wyrażania swoich myśli i zwyczajnie sposób jego wysławiania się, dobór słów, zupełny brak przerw czy akcentacji co ważniejszych momentów w zdaniach, czynił interpretację akademickich sformułowań Sponge’a drogą przez mękę dla prostych ludzi. Chwilę zajęło niespecjalnie przecież wyedukowanemu zabijace zrozumienie imć Baltazara, ale gdy w końcu dotarł do niego sens profesorskiej prośby oczy rozszerzyły mu się z irytacji.
- Jak to? – wydukał z siebie zdezorientowany gladiator. – Chciał pan dotrzeć nad Błyszczące Jezioro. – powiedział dobitnie. – Więc tu pana przyprowadziliśmy. Jesteśmy nad jego brzegiem – coraz bardziej zdenerwowany zatoczył ręką wskazując mieniącą się taflę.
- Owszem – uczony nie dał się zbić z tropu. Speszony skłonił się lekko, ale kontynuował zupełnie nie zwracając uwagi na powoli rodzącą się wściekłość wojownika, którą można było wyczuć w jego słowach. – Dotarliśmy niewątpliwie i nawet pana zobojętniały towarzysz nie mógłby nie zauważyć mojej wdzięczności dla panów i nieskrywanego zachwytu nad tutejszym areałem. Jednakowoż mimo tego cel naszej wyprawy nie został osiągnięty, bo choć jesteśmy nad Błyszczącym Jeziorem, to jesteśmy po złej jego stronie.
        Wysoki wiarus z rezygnacją ukrył twarz w dłoniach.
- „Co ja tu kurna robię? Czterdziestka na karku, dwa lata do emerytury, a ja biegam, zapieprzam z jakimś kurna imbecylem po szuwarach błyszczącego jeziora… jak pies, jak kundel.”
Szybko doszedł do wniosku, ze należy jak najszybciej zakończyć tą fuchę i wrócić do Meot, bowiem jeśli nie, to gołymi rękami ubije denerwującego profesora na befsztyk. Podniósł się, silnym kopnięciem w łydkę zwrócił na siebie uwagę przysypiającego czarnoskórego kompana i rzekł:
- Dawaj Rufus, spadamy.
Niedbale machnął ręką do siedzących przy ognisku demonicy i diabła i raźno ruszył w kierunku przesieki. Murzyn nie zawracał sobie głowy żadnymi pożegnaniami. Milcząc posłusznie powstał i podążył za Rubidiończykiem. Natomiast Sponge nie spodziewając się tak natychmiastowej reakcji jął powoli i niezgrabnie zbierać się z ziemi. Zanim jednak wyruszył, to jako jedyny przejął się nowopoznanymi, i postanowił poświęcić kilka chwil, by usprawiedliwić niekulturalne zachowanie swoich ochroniarzy. Z postanowienia jednak nic nie wyszło, bo ostatecznie dotarło do niego, że jeśli się nie pospieszy to zaraz straci z oczu swoich przewodników, dlatego tylko nerwowo ukłonił się dziewczynie i potykając się niezdarnie dogonił dwu mięśniaków tuż przed gęstwą tataraków.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Dwoje gladiatorów, którzy jeszcze przed chwilą w najlepsze drażnili się z Fergusem, teraz wraz z naukowcem znikało w wysokich trzcinach. A ,,zabawa" nie zdążyła się nawet na dobre rozkręcić!
Narzekać jednak chyba nie należało - nawet jeżeli piwo się kończyło, gulasz został wylany, uczeń okazał się uczennicą, a żab nie było.
Właśnie! Diabeł nie zdążył jeszcze poważnie porozmawiać z Francine, która właściwie dopiero przy obcych (bardziej obcych od niego) zdradziła swoje prawdziwe imię. Co prawda zostało ono wcześniej wspomniane przez anielicę, która jej szukała, ale sama dziewczyna uparcie go nie potwierdzała. Kiedy jednak na jaw wyszła jej płeć najwyraźniej przestała widzieć sens w ukrywaniu dalej swojego nazwiska. Powoli zaczęła też ukazywać swoje prawdziwe oblicze - oblicze nieco zadufanej w sobie panny. To nie zmieniało jednak nic w układzie pomiędzy nią, a Fergusem - prawda? Żadne z nich nie było bliskie rozwiązania ustnej umowy o nauczaniu, zwłaszcza na tak wczesnym etapie znajomości, gdzie wszystko wydawało się być ciekawe i można było jeszcze się trochę pozaskakiwać. Diabeł nie znał jeszcze chociażby rasy Francine, choć trochę o tym myślał, ona zaś... no nie mogła być pewna czego się po nim spodziewać. Sądziła, że nie powinna mu całkowicie zaufać, ale i nie zrażała się. Niejako razem stawiali (słownie) czoła anielicy, przetrwali dwie całkiem niebezpieczne (choć najwyraźniej nie dla nich) bójki, rozbili obóz i pili ciepłe piwo. Nemorianka chciała się trochę od mężczyzny nauczyć, nawet jeżeli miała przez to moknąć - nie, żeby była tą metodą zachwycona. Korzyści jednak w znajomości z piekielnym widziała więcej niż dostrzegała mankamentów, a o sposobie nauczania zawsze można było porozmawiać... później. Nieco później.
Nowi towarzysze zostali sami. Nikt ich chwilowo nie napadał, nie zaczepiał, nie pokazywał się nawet. Mieli okazję wyjaśnić sobie kilka spraw, a przynajmniej przez parę wspaniałych minut tak się wydawało. Nim jednak zdołali pójść o krok dalej w tej na razie powierzchownej znajomości ktoś postanowił stanąć im na drodze.
Owy ktoś zdecydowanie nie wyglądał groźnie, choć czuć było bijącą od niego czystą, niebiańską siłę magiczną. Pojawił się jakby znikąd, nad ich głowami, najpewniej używając zaklęcia, a zatrzymując się w powietrzu bez poruszania skrzydłami, chociaż wyglądały na całkowicie sprawne; nieproporcjonalnie wręcz wielkie, silne i ozdobione lśniącymi, białymi piórami były w 3/4 rozłożone, ale właściciel póki co nimi nie poruszał.
- Yey! - wymknęło się młodzieńcowi kiedy zobaczył obie istoty, ale zaraz, jakby zawstydzony zakrył usta dłońmi. Młody (z wyglądu) anioł sprawiał wrażenie z lekka beztroskiego, a jego ton wypełniała dziecięca ciekawość i ekscytacja. To jej właśnie pożałował, bo widząc diabła powinien raczej się brzydzić niż patrzeć na niego z zainteresowaniem. Zaraz też i takie emocje odbiły się na jego twarzy, ale zamiast wdawać się w konflikt z rogatym odwrócił się wyraźnie w stronę nemorianki i delikatnie, choć ze smutkiem uśmiechnął.
- Panna Francine Lou de Bree - Bardziej stwierdził niż zapytał, głosem delikatnym, miłym, aż nazbyt słodkim. - Przyszedłem do pani - Oznajmił, by sprawa od początku była jak najbardziej jasna. Specjalnie jednak dobrał słowa, gdyż pierwotna wersja brzmiała ,,po panią", ale to w jego uszach zdecydowanie źle brzmiało.
Dziewczyna mogła przewrócić oczami - jak się okazało nie miała zbyt szybko uwolnić się od sług Pana. Ten konkretny jednak był całkowicie wyciszony (choć radosny) i skupiony na zadaniu. Owa koncentracja nie przysłaniała mu jednak rozumu. Diabła ignorował, bo przy swoich umiejętnościach zwyczajnie mógł - nie stał jednak tyłem do niego i nie tracił pierwotnej czujności. Nie ufał piekielnym, było to wpisane w jego naturę. Czasem żałował, że nie każde stworzenie posiada instynkt unikania złych istot. On zaś nie mógł ich unikać i choć jego głównym 'obiektem zainteresowania' była demonica to i nie miał nic przeciwko, by przy okazji wygnać piekielną istotę. Priorytety to jednak priorytety.
- Byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani udać się ze mną w pewne miejsce i tym samym przerwała nauki u diabła - Powiedział szczerze, lądując powoli na ziemi i niespodziewanie przyklękając na kolano, by ująć dłoń kobiety i kulturalnie złożyć na niej delikatny pocałunek. - To oczywiste, że podobne słowa padają z ust kogoś takiego jak ja, ale nie jest on dla pani najlepszym towarzystwem. - Dodał z całkowitym spokojem, wstając i posyłając diabłu przeciągłe spojrzenie. - Nie mam zamiaru z nim walczyć, choć inni aniołowie na pewno go nie oszczędzą. - Westchnął niejako zrezygnowany, z powrotem przenosząc wzrok na Francine. - Wiem, że miała pani za jego sprawą pogłębić swoją wiedzę, ale jeżeli pozwoli pani... może ja bym spróbował odnaleźć się w roli pomocnika? - Zapytał słodko, przechylając głowę nieco w bok i uśmiechając się po chłopięcemu. Z jego gestami i mimiką jeszcze bardziej przypominał dzieciaka, ale jego dojrzałe (pod pewnymi względami) zachowanie i wypełniająca go, nie dająca się ignorować siła sugerowały, że nie jest pierwszym lepszym chłystkiem, który zatrzymuje się, by zaczepić damę, bo zwyczajnie myśli, że to fajne.
Chociaż wszystko to brzmiało jak propozycje, to gdy złapał zdezorientowaną nemoriankę za dłonie, bez czekania na jej odpowiedź użył na niej oraz na sobie zaklęcia, które miało ich przenieść. Na Fergusa spojrzał ponuro, grobowo i z jawną pogardą, ale wychodziło na to, że faktycznie nie on zajmie się pogonią za nim, nawet jeżeli rogaty już zdążył zmącić spokój tego i tak szemranego miejsca.
Zablokowany

Wróć do „Błyszczące Jezioro”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości