Równina Maurat[Lasy w okolicach Efne] Kiedy biały i czarny się spotka...

Równina rozciągająca się od Gór Dasso, aż po Warownie Nandan -Ther, zamieszkała przez istoty wszelkiego rodzaju, jednak jej ogromne przestrzenie są przede wszystkim krainą dzikich koni, które galopują w bezkresie jej zieleni w poszukiwaniu swoich braci.
Zablokowany
Kallem
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje:
Kontakt:

[Lasy w okolicach Efne] Kiedy biały i czarny się spotka...

Post autor: Kallem »

- Cholerna zarazo krocząca na tej ziemi! Jeszcze raz pojawisz się tutaj, a żywcem urwę ci stopy i każę przejść całą, cholerną Łuskę Prasmoka!
Kallem prychnął, ostatni raz obracając się od rumianego włóczęgi, kroczącego dzielnie po kończącym się już trakcie. Na takich nie warto było zwracać uwagi, on już to dobrze wiedział. Nie miał co strzępić języka, a sam nie znał tutejszych obrzędów i obyczajów - może trzeba było przejść jakąś specjalną segregację kastową i mieć wyznaczony rewir? A może po prostu ciemnoskórzy nie mieli wstępu na te tereny? Albo - najzwyczajniej na świecie - gość myślał, że jest ucieleśnieniem wszystkich cnót, sam będą przy tym skromnym rycerzem broniących swoich ziem przed niegodziwym dzikusem - Kamerdynerem. Oczywiście, wpływu na tego zacnego, białego człowieka, nie miała w żadnym stopniu manierka - trzymana hardo w lewej dłoni.
Bo to przecież byłoby zbyt banalne, nie?
- Głupi ludzie zostawiają głupie ślady - mruknął Kall, znowu przechodząc obok złamanych gałęzi. - Jeśli to rzeczywiście są biali...
Murzyn rozłożył malutkie sidła złożone z prostego mechanizmu - kiedy zwierzątko zwabione łatwym posiłkiem, pociągało za przynętę przypiętą do sznureczka, pętla chwytała ofiarę i unosiła poza zasięgiem wilków; tych na czterech jak i dwóch łapach. Bo nigdy nie było nic wiadomo, a upewnić trzeba się zawsze. Tak robił będąc w niewoli, tak robi będąc już na wolności.
Założył cztery pułapki. Wolał dmuchać na zimne. Nie wiedział do końca co znajduje się w tych lasach, bo przecież był tutaj pierwszy raz. Zostawili go na środku ogromnej połaci terenu - Kallem sam nie wiedział, gdzie do jasnej cholery się znajdował. Nigdy nie widział takich ogromnych terenów, a chylące się ku zachodowi słońce w towarzystwie krwistych barw tylko potęgował uczucie niezdarności tego maluczkiego Murzynka, w wielkim świecie.
Obóz postanowił rozbić, uprzednio znajdując rzeczkę. Nie, nie chciał przy niej zostać - wiedział wszakże, że właśnie tamtędy przechodziło najwięcej istot. Chciał być w miarę obeznany w tej części lasu, aby w miarę możliwości jakoś egzystować. Nie potrafił skrzywdzić Natury, ale także nie chciał narazić się białym. Wystarczająco już nakrzyczał na niego tamten miły pan. A mógł przecież wezwać swoich przyjaciół, którzy - bądź co bądź - mogli być tak samo mili jak on.
- Zostaliśmy tylko we dwoje. Ty i ja. - Mówiąc to, Kamerdyner miał na myśli małe ostrze. Zostawione mu w wielkiej wspaniałomyślności, miało przypominać o jego pochodzeniu, jakby ironicznie ignorując znak znajdując się na jego twarzy. Bo przecież cholerny obrazek nie był w ogóle widoczny, a broń pochodząca prosto z miejsca jego upadku - już tak.
Ognisko nie płonęło wesoło - Kallem już wystarczającą ilość razy nasłuchał się krwiożerczych historyjek od innych niewolników. Że zbóje widząc dym i źródło światła - napadli nie pytając o nic. Może nie było ani grama prawdy w tych obleśnych, pochodzących prosto z ust bandziorów słów. Jednak warto dmuchać na zimno... nie? A suchych gałązek było pod dostatkiem, więc problemów z rozpaleniem małego, niedymiącego źródła światła, nie mogło być.
Amarie
Rasa:
Profesje:

Post autor: Amarie »

Niebywale ironicznym było kroczyć między trawami ziem, za które ktoś niegdyś oddał swój wzrok. A dokładniej za lud to miejsce zamieszkujący - jasnowłosa Elfka, z całą swoją dozą szacunku do stworzeń, nie potrafiła zrozumieć uczuć, jakie musiały kierować młodą dziewczyną, by poświęcić coś tak cennego jak zmysł wzroku, po prostu, dla kogoś. Dla ludzi, całego grona ludzi, których większości zapewne nawet nie znała. Nie potrafiła jej zrozumieć, nawet szczerze mówiąc za bardzo nie starała się jej zrozumieć - była między nimi zasadnicza różnica, która zmieniała całą postać rzeczy. Córunia króla oślepiła się dobrowolnie, za jakąś, w ich mniemaniu, większą sprawę. Po coś. Amarie natomiast traciła obraz świata i jego kolory przez głupotę własnej matki. Po nic. Nie była w stanie rodzicielce tego wybaczyć i pewna jej część niebywale, po cichu żałowała, że Latharna nie żyje - chętnie wykończyłaby ją własnymi, gołymi rękoma, nawet otwarcie samej sobie tego nie przyznając.
Elfka nie przepadała za rozmyślaniem nad tym, co było. Nie należała do osób sentymentalnych, wprawdzie nikt nigdy nie dał jej wystarczającego wspomnienia na to, by miło je wspominać. No może poza Angorem, ale końcem końców jest z nim do dziś, daje jej szczęścia co krok, więc nie ma potrzeby rozgrzebywania przeszłości. Tak więc jakoś próbowała wyrzucić z głowy myśli o córce króla, starała się zasnąć pośród szepczących cicho liści, wpasować swój oddech w systematyczne posapywanie śpiącego wilka, mimo, że wcale tego snu nie potrzebowała - jednak nadaremno. W powietrzu unosiło się coś, co tępiło jej umysł, powietrze nie było dla jej wrażliwych płuc rześkie i przyjemne, a ciężkie i męczące. Leniwym ruchem dłoni drapała długimi paznokciami za uchem białego, włochatego stworzenia leżącego w najlepsze pod jej stopami, zdającego się kompletnie nie wyczuwać niekomfortowej i niecodziennej aury. Amarie pochyliła się nad stworzeniem, niewiele widząc w nadchodzących nieubłaganie ciemnościach, i kierując się słuchem trafiła wargami w sam środek wilczego czoła, składając nań krótki, pożegnalny pocałunek. Czas się było przejść, samotnie, pozwalając psinie odpocząć po ciężkim dniu.
W lesie na ogół wydawało się być cicho. Dla większości zapewne jedynym wyraźnym odgłosem mogłoby być szumienie najbliżej stojącego drzewa czy wiatr świszczący gdzieś dalej, odzierający w popłochu korę drzewa, ale w uszach Elfki rozbrzmiewało jeszcze kilka innych nut natury - bijące serce Angora, zdecydowanie najgłośniejsze. Skradająca się gdzieś pod kamieniem jaszczurka, niewielka. Płynąca w korzeniach woda. Śpiew ostatnich ptaków szykujących się do snu na drugim końcu lasu i...strzykający ogień. Amarie skupiła się na tym miejscu, usłyszała dodatkowe jedno bicie serca, odgłos wykonywania jakiś czynności. Odgarnęła długi warkocz na plecy i stwierdzając, że i tak nie ma nic lepszego do roboty wdrapała się na drzewo, wyciszając swoje istnienie dzięki wiatrowi.
Podróż nie zajęła jej wiele czasu. Dzięki rozpalonemu ogniowi widziała trochę więcej niż w normalnych ciemnościach, dlatego bez problemu rozpoznała rosłego człowieka. Zresztą - nikt nie sapał w tak charakterystyczny sposób. Tylko i wyłącznie ludzkie samce. Czarnoskóry nie krył się ze swoimi myślami, gdyż bardzo głośno rozległy się w jej głowie. Nie było to nic ciekawego, więc postarała się wyciszyć ten zmysł. Rozważnie, czy nierozważnie - zeskoczyła z drzewa jakieś pięć metrów od mężczyzny, nie spuszczając dłoni z rękojeści miecza. Tak na wszelki wypadek.
- Zbójnicy ci nie straszni w tym lesie. Przynajmniej nie w tej części - zmrużyła półślepe oczy, by nadać sobie niepostrzeżenie odrobinę lepszej widoczności i odchrząknęła - niemniej jednak powinieneś bardziej uważać i nie rozpalać ognia gdzie popadnie.
Z uśmiechem niezwykle subtelnym na ustach machnęła lekko dłonią, by dotychczas leniwie palące się ognisko nabrało zdecydowanie na sile.
- Ogrzej się ile możesz i jak najprędzej zgaś. Nie należy zwracać na siebie uwagi, a twoi koledzy mieli rację.
Kallem
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kallem »

Myśli przychodziły same. Powracały, atakując ze zdwojoną siłą. Czasami ich nie było. Dzień, tydzień, miesiąc. Lecz zawsze kiedyś wracały, przypominając. Kallem widział twarze, zasłonięte przez chusty, nierzadko rozmazane. Jakby to była zwykła fatamorgana na pustyni. Lecz on wiedział, że to jest prawdziwe. Że TO go wzywa. A on posłusznie oddawał się tym myślom, nie zwracając uwagi na otaczający go: cichy i spokojny las. Bo przecież co mogło mu się stać?
Uśmiechnięta, ciemnoskóra twarz. Ząbki perliste. Włosy, czarne. Niemal takie sam, jak ma Kallem. Wszystko łączy się w całość, lecz zawsze, przed samym końcem, umyka mu. Ale dziś czuje, że zobacz. Zobaczy i pozna wreszcie postać, która dręczy go od kilku lat w myślach. Dręczy, nie daje zapomnieć o sobie. I kiedy już się odwraca, już Kamerdyner ma poczuć powiew wiedzy i zrozumienia...
Rozlega się odgłos.
Bladolica postać zlatuje z nieba, upadając lekko na ściółkę leśną. Murzyn od razu, niemal jak za dotknięciem gorącego metalu - odskakuje, stając zaraz obok ogniska. Czuje żar bijący od ognia. Ale nie porusza nogą. Nawet o cal. Musi pokazać, że się nie boi. Wiele razy już słyszał o upiorach; nocnych zmorach które ukazywały się w snach, aby następnie wyjść z jego głowy i straszyć go każdej nocy. Lecz już nie tylko w środku, ale i na zewnątrz.
Słowa, słowa wypływają z jej ust. Nie przeraźliwy krzyk, nie wycie czy wzywanie reszty swoich ziomków. A co najdziwniejsze - Kallem rozumie. Kallem rozumie, ale to wcale nie przynosi ukojenia. Jest rozeźlony - To Coś przerwało mu wizję. Wizję która nękała go od dawien dawna. Ale jej słowa...
CZEMU DO JASNEJ CHOLERY ONA WIEDZIAŁA.
Wzrok od razu spoczywa na oczach Tego Czegoś. Nie wiadomo, czy to kobieta, czy tylko jakiś stwór przemieniony. Ale one są jakieś dziwne. Puste, nie okazujące emocji. Nie okazując zamiarów. Kallem wpatruje się w nie. O wiele za długo. Popełnia kolejny błąd tego wieczoru, ale...
... ona jest z tym podobna do niego. Czy on też jest potworem? Lecz w miarę kiedy światło paleniska pada na twarz Tego Czegoś, Kamerdyner prawie rozumie. Prawie, bo przecież nigdy takiego dziwactwa nie widział. Biżuteria, na jego oko - bardzo droga; przebranie zasługujące na miano "iście szlacheckiego" i uszy... Dziwne uszy. Bo podłużne i trochę szpiczaste. Książątko też takie miało, lecz małe. Jak u tych śmiesznych, latających szczurów. Nietopyrzów chyba.
- Zbójcy może i nie, ale potwory już tak - odparł Kallem.
Wzrok pada na jej dłoń - leżącą na głowicy jakiejś broni. No tak. On już wie. Może nie wygra tego starcia, ale na pewno nie da długo pożyć tej istocie. Już w myślach analizuje, kiedy uderzy, jak i gdzie. Ale od razu przypomina sobie jedną kwestie... Ona czyta mu w myślach. Wie, co zaraz pomyśli.
Murzyn nie okazuje po sobie spanikowania - nie może. On po prostu kalkuluje, co może zrobić, aby się uchronić od nadchodzącej zagłady. Dopiero co dostał wolność, a już chciano mu ją brutalnie odebrać. To nie było w porządku. To nie było dobre. Tak nie powinno być...
Gówno prawda. Życie zawsze było pod górkę i nic nie mogło się zmienić. A jeden, cholerny dziwoląg więcej jest tylko przeszkodą. Bo każdy umiera od zimna stali.
Ona też umrze.
Rzuca się na nią, kiedy unosi dłoń. Swój sztylet kieruje w pierś Tego Czegoś. Myśli o zabójstwie. Myśli o szybkim końcu. Noc jest jeszcze młoda, a on może się wyspać. Może jutro, kiedy tylko księżyc znowu ustąpi miejsca słońcu, wyruszyć w dalszą podróż. Podróż ku czemuś nowemu. Doskakuje do niej, w jednym, sprężystym kroku. Ma silne nogi, wie, że siła uderzenia go nie przewróci. Lecz w ostatniej chwili - z myślą o wbiciu sztyletu w pierś - zgina się w pół, próbując wbić ostrze w kolano Dziwoląga, sam turlając się od razu za To Coś. Ma przewagę, jest za przeciwnikiem. A to zwiastuje rychłe zwycięstwo.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Cisza. Jedyne, co można było usłyszeć, to dźwięk przerywanego oddychania. Mężczyzna starał się jednak nad tym panować, by nic nie świadczyło o jego ukrytej obecności. Eshar bowiem słynął z tego, iż potrafił poruszać się bezszelestnie, jak na elfa przystało. W swoim fachu łowcy nagród szczycił się również sporym wynikiem; nie poprzestawał tylko na prostych zleceniach. Jeżeli coś wydawało mu się dobre, polował na to i sprzedawał. Nie był tylko zwykłym łowcą, mogącym zadowolić się normalną robotą. Polował na ludzi, często oddając ich do niewoli.
        Chwycił swoją kuszę, po czym wycelował. Dokładnie odliczał czas, w jakim ujrzał wielkiego mężczyznę, który to zaczął atakować blond-włosą dziewczynę. Eshar widząc, iż nic nie stoi na przeszkodzie, wystrzelił zatrutą strzałę, trafiając ciemnoskórego tak, iż ostrze tylko drasnęło jego ramię. Łowca przeklął się za to w myślach, ale to wystarczyło; trucizna może nie była śmiertelna, ale mogła powalić na ziemię nie jednego człeka, czy też osobę z pradawnej kasty. Lecz Eshar pierwszy raz widział kogoś, kto miał taki odcień skóry. Jeśli mu się poszczęści, może tajemniczy mężczyzna okaże się jakimś rzadkim gatunkiem; maie, któryś z nieumarłych, czy też nawet smokiem? Trucizna w końcu była całkiem silna. Nie zagrażała życiu, po prostu mocno odurzała ofiarę. Już samo draśnięcie powodowało porządne zawroty głowy. Nie trzeba było długo czekać, aż ciemnoskóry człek, bełkocząc pod nosem, upadnie na kolana.
        Eshar przyjrzał się kobiecie. „Ślepa, nie przyda się” - przeszło mu przez myśl, gdy tylko ujrzał jej oczy.
- Spadaj stąd – rzekł, celując w nią kuszą. Szybko się okazało, że nie trzeba jej dwa razy powtarzać; wykonała polecenie. Wówczas łowca spojrzał na murzyna, który – ku jego zdziwieniu – stał na nogach. Przerażony Eshar ponownie załadował strzałę, by oszołomić swój cel, lecz okazał się zbyt wolny. Nim się obejrzał, dostał kolanem w szczękę, i upadł na ziemię. Kusza wyleciała z jego dłoni, a on, leżąc na ziemi, mógł jedynie dostrzec cień oddalającej się sylwetki czarnoskórego mężczyzny.
Zablokowany

Wróć do „Równina Maurat”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości