Równina Maurat[Obrzeża Meot] Początek wyprawy

Równina rozciągająca się od Gór Dasso, aż po Warownie Nandan -Ther, zamieszkała przez istoty wszelkiego rodzaju, jednak jej ogromne przestrzenie są przede wszystkim krainą dzikich koni, które galopują w bezkresie jej zieleni w poszukiwaniu swoich braci.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes tylko się uśmiechnął tajemniczo na komentarz pół-elfa. Paręset metrów dalej, wśród listowia, leżała driada, praktycznie kompletnie sparaliżowana. maie wysłuchał prośby przedstawionej przez driadę i zgodził się im pomóc, jednak ani myślał odczarowywać tamtej smarkuli. Nie obchodził go zbytnio czy pożre ja wilk w nocy, czy zgwałci drwal nad ranem. To nie był jego problem.
Kiedy Theo udał się nad strumień Darshes usiadł na skraju obozu, a jego myśli krążyły jak szalone. Prośba driad całkowicie pokrzyżowała jego plany. Miał zamiar udać się prosto w stronę Gór Druidów, teraz jednak będzie musiał zahaczyć o Kryształowe Królestwo. Nie podobał mu się ten pomysł - nigdy nie lubił elfów. Zarozumiałość i arogancja ukryta pod przykrywka pięknych słówek i masek. Najgorsza ze wszystkiego była ta ich wyższość rasowa. Uważali sie za najdoskonalsze istoty stworzone przez bogów, traktując innych z mieszaniną współczucia i pogardy. Szczerze mówiąc, Darshes bał się, że Theotar okaże się taki sam - szczęśliwym trafem w jego zyłach płynie też krew ludzka, co nieco rozmiękczyło cholerną elficką zarozumiałość.
Kiedy tak siedział i rozmyślał nawet nie zauważył gdy pół-elf wrócił. Ten jednak widząc zamyślenie druida ułożył się bez słowa na ziemi i zapadł w płytki niespokojny sen. Obok niego spała Kelisha, ta również tylko drzemała. Spojrzenie złocistych źrenic padło na dwójkę towarzyszy. Każdy z nich byłby cennym nabytkiem do drużyny - szczególnie łowczyni. Jej zdolności do tropienia, a także bezszelestnego poruszania się po dziczy dawały niemal nieograniczone możliwości w wymykaniu się i pościgach. Z drugiej strony elfy były cholernie przewrażliwione na punkcie czystości rasowej, a także wszelkich magicznych chimer. Nie, nie chodziło tu tylko o bestie, a raczej o jakąkolwiek mieszaninę gatunkową stworzoną z pomocą magii. Co do Theotara - ten był półkrwi elfem. Jeśli pamięć go nie myliła, elfy odnosiły się z pobłażaniem zmieszanym z odrobina litości jeśli chodzi o swoich mieszanych kuzynów. - "Zaraz! Nie osądzajmy zbyt szybko..." - napomniał się w duchu. Maie przebył niemal cały kontynent i wiedział że rzeczy nie raz różniły się od tego do czego był przyzwyczajony. - "Nie powinienem nic zakładać. Kryształowe królestwo istnieje od wieków. Możliwe iż jego mieszkańcy są zupełnie inaczej nastawieni do obcych..."
Nie było sensu nad tym rozmyślać. Po nocnych wydarzeniach Theo na pewno nie opuścił by Kelishy. Zdaje się, że dziewczyna wpadła mu w oko. Darshes uśmiechając się pod nosem, zanotował sobie w pamięci, żeby trochę uatrakcyjnić jego zaloty. - "A niech się chłopak cieszy."
Tak, dzisiaj już nic nie mogło zepsuć mu humoru. Dwójka magów czeka na nich przy moście - jeden z nich musi umrzeć. Kolejna banda zarozumialców mieszka w Kryształowym Królestwie. Jeśli rozegra to dobrze, to nikt się nawet nie zorientuje jaki był jego cel. Wszystko układało się po jego myśli. Zamknąwszy oczy, maie przybrał swój pierwotny wygląd - ognika. Wstrzymał jeszcze na chwilę oddech, upewniając się, że żaden idiota nie przeniesie się tu portalem, po czym rozpoczął medytacje. Maie nie sypiali - z tego co głosiły nauki druidów. Odczuwali umysłowe zmęczenie, wciąż jednak byli tylko forma energii posiadającą zaledwie świadomość i zdolność logicznego myślenia. Tak więc sama medytacja wystarczyła by uspokoić skołatane myśli, nie tracąc przy tym czujności.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Gdy Kelisha była młodsza, miała znacznie gwałtowniejszy temperament. Mając tyle lat, na ile wyglądała poznając Maie i Półelfa miała już pewną wprawę jako najemnik. Dwóch, może trzech ludzi ufało jej nawet na tyle by polecać ją innym. W ten sposób trafiła do niedużej, bo czteroosobowej grupki, która miała zadbać, by pewien wampir zasnął raz a porządnie. Odnalezienie celu i unieruchomienie go poszło zaskakująco sprawnie. Dzięki dobremu planowi i karności całej grupy krwiopijca nie zdążył nikogo poważnie zranić, zanim leżał nieruchomo na kamiennej podłodze, przeszyty kilkoma srebrnymi strzałami, z rękojeściami trzech noży do rzucania wystającymi z piersi i na wpół odciętą głową. To ostatnie było dziełem ludzkiej wojowniczki, która nie zdołała jednym cięciem całkowicie przeciąć kark nieumarłego. Krasnolud miał poprawić owe felerne cięcie, ale ktoś z drużyny stwierdził, że tyle wystarczy. Zostawało tylko przenieść i spalić ciało. Kelisha i wojowniczka pochyliły się nad domniemanym trupem i chwyciły go za ramiona, by przeciągnąć zwłoki na właściwe miejsce. I w tym momencie okazało się, że wampir nie był aż tak martwy, na jakiego wyglądał. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wgryzł się w bark panterołaczki i wypił dość jej krwi, by niemal całkowicie dojść do siebie.
W tym momencie Łapa obudziła się, odruchowo zaciskając palce na starej bliźnie, ukrytej pod koszulą. Leżała, wdychając nocne powietrze i patrząc prosto przed siebie. Dopiero po chwili uniosła się na łokciu i rozejrzała. Theotar leżał niedaleko i spał w najlepsze. Darshesa, oczywiście, nigdzie nie było widać. W zastępstwie towarzystwa obozowiczom dotrzymywała wisząca w powietrzu, świecąca kulka. Na ten widok Kelisha napięła mięśnie i zaczęła się skradać do ognika, wyjmując po drodze zza paska nóż myśliwski. Po kilku krokach zatrzymała się, by powęszyć. Powoli okrążyła zjawisko, uchyliwszy lekko usta i badając każdą woń, jaką mogła wyłapać. Wreszcie wyprostowała się, unosząc lekko brew. Wszystko wskazywało na to, że ostatnie miejsce w którym był Maie znajdywało się dokładnie w miejscu, gdzie aktualnie wisiało sobie... coś. Po chwili namysłu łuczniczka wzruszyła ramionami uznając, że jeśli Darshes dał się komuś zmienić w to cudo, był to jego prywatny problem, gdyż najwidoczniej zasnął zamiast trzymać wartę i nie obudził nikogo na zastępstwo. Równie dobrze mogła być to jedna z postaci Kwiatuszka, który przecież wcześniej stał się wielkim niedźwiedziem przy Kelishy, a nie pachniał jak zmiennokształtny.
- Najwidoczniej myliłam się co do Ciebie. Nie będę Cię już nazywać Kwiatuszkiem. Od tej chwili będziesz Świetlikiem. - Panterołaczka mruknęła z pełną powagą, wskazując nożem domniemanego Maie. Zaraz potem obejrzała sobie bukłak, do którego strzelał wcześniej Theotar i jego również postanowiła zaszczycić komentarzem. - Przesadziłeś. Jeśli nie będą Cię jutro bolały ramiona, w pierwszym mieście, w którym zatrzymamy się na nocleg, upiję się i będę tańczyć na stole.
Stwierdziwszy, że w samym obozie nie miała nic więcej do roboty, postanowiła sprawdzić jeszcze najbliższą okolicę, zanim znów się położy.Obeszła polankę trzykrotnie, zataczając coraz szersze kręgi i sprawdzając każdy podejrzany listek. W końcu nikt nie mógł jej zapewnić, że nie powtórzy się wizyta nieumarłych bestii. Z poczuciem spełnionego obowiązku wróciła do towarzyszy i westchnęła ciężko. Nie zamierzała spędzać całej nocy na czuwaniu. Nie miała bladego pojęcia co konstruktywnego mogłaby zrobić ze świecącą kulką nie mając wiadra, czy chociażby kufla, w który mogłaby złapać ognik i czegoś ciężkiego do przyciśnięcia go. Postanowiła więc chwilowo zostawić go w spokoju. Przez chwilkę rozważała obudzenie Theotara i przymuszenie do objęcia warty, ale zamiast tego wymruczała pod nosem parę przekleństw pod losowymi adresami, w tym własnym, i podeszła do swojego plecaka. Odpięła przymocowany koc, który widział po prawdzie lepsze czasy, ale nadal był ciepły i nakryła nim byle jak Półelfa. Sama owinęła się szczelnie płaszczem i usiadła, opierając się plecami o drzewo. Pozycja nie była najwygodniejsza do snu, więc Kelisha była pewna, że będzie zapadać w krótkie drzemki i co jakiś czas obudzi się, by ponowić zwiad wokół obozu. Był to chyba najlepszy w obecnej sytuacji, jej zdaniem, sposób na doczekanie ranka.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

Gdy Theotar się obudził Kelisha wciąż pogrążona była we śnie. Darshesa nie było widać nigdzie wokół. Ognisko powoli przygasało. Theo chwycił za stary bukłak i powiesił na tej samej gałęzi, co poprzednim razem.
- No zobaczymy, czy nie zapomniałem jak się strzela, po tej krótkiej dżemcę - powiedział do siebie cicho pod nosem. Dość mozolnie odszedł kilkanaście metrów dalej, by ustawić się naprzeciwko celu. Przyjął pozycję i oddał strzał. Strzała trafiła w samo centrum zdezelowanego przedmiotu przeszywając go na wylot, poleciała dalej i wylądowała, gdzieś niedaleko poza linią drzew.
- Na szczęście nie zapomniałem, ale z tym bukłakiem to już raczej nie potrenuje - znów cicho powiedział sam do siebie - Dobra, idę po nią, bo później jej już pewnie nie znajdę.

Gdy tylko opuścił obóz, poczuł się jakoś nieswojo, coś było nie tak. Nie wiedział jeszcze co, ale instynktownie wyczuwał, że coś się zaraz wydarzy. Około dwudziestu metrów od obozu znalazł strzałę wbitą w ziemię. Ostrożnie podszedł, by ją podnieść. Schylił się chwycił i wyciągnął wbity pocisk, a gdy podnosił się, przed sobą zauważył stojącą postać.
Był to elfi mężczyzna w średnim wieku o błękitnych oczach i kruczoczarnych długich włosach, z pomiędzy których wystawały długie, spiczaste uszy. Twarz miał typową dla elfów - pociągłą o jasnej karnacji, na tle której i tak kontrastowała biel jego zębów. Jego ubiór zdradzał, że należał do klasy wyższej. Miał na sobie zbroję skórzaną najwyższej klasy bogato zdobioną motywami natury, która najpewniej była magiczna. Spodnie i buty, również skórzane, musiały być wykonane jako komplet do zbroi, gdyż zdobione były tymi samymi motywami i cała pewnością można stwierdzić, że był to komplet razem ze zbroją. Całość ubioru wieńczyła długa, szara peleryna. Przy pasie nieznajomego zawieszony w pochwie był krótki miecz, którego rękojeść również była bogato zdobiona. Na plecach natomiast przewieszony był kołczan oraz długi łuk refleksyjny.

Zupełnie zaskoczony Theo nie mógł się nadziwić w jaki sposób elf, w tak bezszelestny sposób pojawił się tuż przed nim. Kto to w ogóle jest i czego chce? Zastanawiał się młodzian.
- Przyszedłem cię ostrzec mój synu - nagle przemówił nieznajomy.
- Kim jesteś? Przed czym? - odparł zdziwiony młodzieniec.
- Nie wszystko jest takie, jakie ci się wydaje, że jest - kontynuował elf ignorując pytania chłopaka.
- Kim jesteś? - Theo ponowił pytanie.
- Uważaj na siebie, gdyż zło jest bliżej niż myślisz...
- Jakie zło, o czym ty mówisz? - przerwał mu Theo
- Zło potrafi przybrać różne formy mój synu...
- Nie jestem twoim synem! - oburzył się półelf.
- Owszem jesteś! - mówiąc to elf spojrzał chłopakowi prosto w oczy i spokojnie dodał - dlatego tu jestem. Przyszedłem cię ostrzec, bądź czujny Theo!
- Skąd znasz moje imię? - Theo dopytywał zdziwiony
- Bo sam ci je nadałem! Jesteś moim synem - nieznajomy położył dłonie na ramionach chłopaka - nazywasz się Theotar R...

Theo obudził się. Leżał w tym samym miejscu, gdzie się położył po wieczornym treningu. Kelisha spała pod drzewem, a Darshes lewitował tuż obok jako Wisp.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Najpierw Kelisha węsząca po obozie wybiła Darshesa ze skupienia. Oglądanie panterołaczki węszącej wokół niego było nawet zabawne. Niemal mógł wyczytać z jej twarzy niepewność i zdenerwowanie gdy nie odnalazła go w zasięgu wzroku. Następnie jej zdziwienie, gdy odkryła, że ślad zapachowy kończył się w miejscu zawieszenia świetlistej kuli, a w końcu zrezygnowanie, kiedy powiązała jej tylko znane fakty i stwierdziła że nic nadto dziwnego się nie dzieje. Intrygujący był jej półuśmiech, gdy kładła się z powrotem do spania i Darshes miał dziwne wrażenie, że jest obiektem jakiejś kpiny.
Jednak nie to było najdziwniejsze. Kiedy księżyc zaczął schodzić ku horyzontowi, młody druid wyczuł drgania magicznej energii. Takie coś pozostawiało rzucone zaklęcie, jednakże... Trudno to było określić. Zaklęcie zwykle było jak fala - albo poruszało się w wybranym kierunku, albo rozchodziło się niczym kręgi na wodzie. Tak czy inaczej zawsze można było wyczuć epicentrum - teraz jednakże, magia zdawała się kończyć i zaczynać w środku tego obozu. Z czymś takim Darshes się jeszcze nie spotkał. Będąc tak zajętym by wyśledzić źródło czaru, maie nawet nie zauważył gdy Theotar zaczął się rzucać przez sen, mamrocząc coś po cichu. Dopiero gwałtowny ruch, a raczej gwałtowne przebudzenie młodego pół-elfa sprawiły, że Darshes wrócił do rzeczywistości.
Theotar rozglądał się wokół zdezorientowany. "Chyba miał zły sen" - stwierdził z troską i owa troska go zaskoczyła. Minęło sporo czasu odkąd jego myśli zajmował ktoś inny niż rodzina Iriadel. Chyba po raz ostatni się tak czół owego mrocznego poranka, gdy na swych własnych barkach wynosił nieprzytomnego chłopca. Owo elfiątko nie mogło przekroczyć czterdziestki - choć w standardach ludzkich wciąż wyglądało jak 10-latek. Darshes zgadywał, że ów kandydat nie mógł być wiele starszy od Theotara. Jednak w porównaniu z tamtym chłopcem, półelf wydawał się znacznie bardziej dojrzały. Fakt - jego ufność wobec obcych zdawała się dziecinna, jednak coś w jego spojrzeniu mówiło leśnemu duchowi, że chłopak widział więcej niż by chciał. Zresztą życie mieszańca w jakimkolwiek społeczeństwie nigdy nie było łatwe. Młody druid pamiętał jak jego podopieczni często znęcali się nad pół-elfami, nie tylko psychicznie. Sądząc po bliznach, jakie Darshesowi udało się obejrzeć w parku przy pomocy swych zmysłów, Theo również nie miał lekko.
Ciekawe, że mieszańce bywał potomkami znamienitych rodów - najczęściej obdarzonych magiczną mocą... W tym momencie, umysł druidy przeszyło straszliwe podejrzenie. Spojrzał na półelfa, wyszukując podobieństw. Nos był inny, znacznie drobniejszy. Pociągła twarz bardziej przypominała elficką niż ludzką. jednak macny zarys szczęki wydawał się podobny. Oczy były brązowe, a nie niebieskawe. Dodatkowo nie przejawiał, żadnych talentów magicznych, chociaż mógł się z tym kryć. "To jeszcze nic nie znaczy." - powiedział sam sobie - "Może gdyby stanął obok jakiegoś członka rodu Iriadel mógłbym zobaczyć podobieństwa...". I nagle wpadła mu do głowy genialna myśl. Sposób ulepszenia swej zemsty. Jeśli Theo rzeczywiście posiadał choćby domieszkę krwi Iriadel'ów, to największą satysfakcją będzie patrzenie jak ci idioci nieświadomie się wybijają. Jeśli nie... cóż, jedna para rąk więcej nigdy nie zaszkodzi.
- Czas się zbierać. - oświadczył maie przybierając ludzką postać. - Powinniśmy wyruszyć jeszcze przed świtem. Most będzie strzeżony, lepiej więc przekraść się przed zmianą warty.. - Stwierdził z prostotą, podnosząc z ziemi swoje ubrania. Zawsze to samo. Kiedy zmieniał postać, jego ubrania były rozdzierane na strzępy bądź upadały na ziemię niczym kupa szmat. - Pobudka, Pani Przewodnik! - Zakrzyknął maie zakładając koszulę. W prawej wciąż trzymał spodnie i buty.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Szorstka, twarda i chropowata kora uwierała Kelishę w plecy na każdy możliwy sposób. Głowa opadająca na pierś sprawiała, że oddychało się jej ciężej i bolał ją kark. Panterołaczka nie oczekiwała na szczęście wygód po noclegach w terenie. A wszystkie te niedogodności pozwalały osiągnąć zamierzany efekt - dziewczyna budziła się dość często. Już za pierwszym razem spojrzała w niebo i gdy zobaczyła, jak niewiele czasu upłynęło, zrezygnowała z obchodu obozu. Zamiast tego rozejrzała się ze swojego miejsca i powęszyła chwilę. Uznała zwyczajnie, że gdyby miała za każdym razem wstać i przejść się po okolicy w dostatecznej odległości, by miało to jakikolwiek sens, równie dobrze mogłaby nie spać wcale, a taka opcja nie wchodziła w grę. Jeśli miała budzić się z taką częstotliwością, zapachy, które do niej docierały, powinny wystarczyć. Dwa razy w nocy po prawdzie wstała i zrobiła ten nieszczęsny obchód, zastanawiają się przy okazji, kogo mogłaby obwinić za wszystkie spotykające ją nieszczęścia i niedogodności. Bardziej niż z obowiązku robiła to, gdyż nie wytrzymywała już siedząc pod drzewem. No i mogła wykorzystać chwilę prywatności.
Nad ranem spała. Z brodą opartą na piersi i lekko uchylonymi ustami. Rzucający się przez sen Półelf wydawał dostatecznie dużo dźwięków, by wrażliwe uszy łuczniczki postawiły się czujnie pod kapturem. Przez słowa Maie Kelisha zastrzygła kilkakrotnie prawym uchem. Ale dopiero gdy podniósł głos, obudziła się. Odruchowo odepchnęła się od pnia, o który dotąd się opierała, wyrywając zza paska nóż. W efekcie zanim jeszcze Darshes skończył mówić, można było ujrzeć jakże cudny obrazek. Panterołaczka kucała, opierając jedną rękę na ziemi, drugą trzymała w gotowości do uderzenia, zaciskając palce na rękojeści broni. Rozglądała się po okolicy otwartymi szeroko, błyszczącymi i przekrwionymi oczami, unosząc przy okazji górną wargę, co odsłoniło zęby. Gdy tylko ustaliła już, że nic im nie groziło, wbiła wzrok w druida.
- Zrób tak jeszcze raz. Zrób... złapię wtedy tą cholerną kulkę, która tu latała po nocy, do butelki po winie, zakorkuję ją, obciążę i wrzucę do rzeki. Albo lepiej! Sprzedam w najbliższym mieście. - Dziewczyna zagroziła, wstając i uspokajając oddech. Najwidoczniej niezbyt ciekawie spędzona noc miała się odbić na jej towarzyszach. Obróciła się na pięcie w stronę Theotara. - A Ty na co czekasz? Podciągaj się, pompki rób, cokolwiek! Ręce ćwicz! Pewnego pięknego dnia jakaś żyłka mi pęknie i pomorduję was wszystkich...
Kogo miała na myśli mówiąc o "wszystkich", nie wyjaśniła. Przetarła jedynie twarz dłonią i zrobiła skłon, chcąc nieco rozciągnąć bolące plecy. Szybko zmieniła metodę, klęknęła, opierając dłonie na ziemi i wykonała "koci grzbiet". Z takiej pozycji zademonstrowała jeszcze kilka typowo kocich ruchów, czy nawyków, które miały pomóc jej dojść do siebie po nocy.
- Śniadanie zjemy w drodze, albo na postoju. Jak już musieliście tak budzić, to ruszamy od razu. Zbierać się, szykować i idziemy. W tamtą stronę. - Kelisha machnęła dłonią w pozornie losowym kierunku. Zaraz potem z resztą zamyśliła się na krótką chwilkę z nadal nieco nieprzytomną miną. - Tak. Na pewno w tamtą. To miał być Szepczący Las, prawda? To przez most musimy.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

Theotar dopiero zaczął dochodzić do siebie po bardzo dziwnym śnie. Mgła dopiero opuszczała oczy chłopaka, powoli zaczął łapać ostrość spojrzenia, gdy w jego kierunku popłynął potok poleceń:
- A Ty na co czekasz? Podciągaj się, pompki rób, cokolwiek! Ręce ćwicz! Pewnego pięknego dnia jakaś żyłka mi pęknie i pomorduję was wszystkich... - Kelisha najwidoczniej wstała lewą nogą, tudzież łapą, zauważył chłopak. Bardziej jednak niż poleceniami dziewczyny zafrasowany był snem, który go nawiedził tej nocy. Theo nie miał w ogóle w zwyczaju śnić. Jeśli już były to jakieś abstrakcyjne wizje, bez jakiegokolwiek znaczenia. Tymczasem ten sen wydawał się taki realny. Mało tego, to już kolejny, od kiedy wyszedł z sierocińca, który miał jakieś znaczenie. Poprzednie wizje zdawały się mieć przełożenie w rzeczywistości, w końcu pantery z kolczykiem w uchu nie spotyka się codziennie.
- Wczoraj dość potrenowałem, dzisiaj dźwiganie bagażu będzie moim treningiem - odpowiedział krótko.

Chwilę później drużyna była gotowa do drogi. Theo oprócz przewieszonej przez ramię skórzanej torby postanowił wziąć na swe barki również plecak wypełniony ekwipunkiem przyniesiony przez maie. Nie bardzo wiedział co zrobić z kołczanem i łukiem, gdy całą powierzchnię pleców zajmował mu bagaż, ale jakoś udało mu się przewiesić również i kołczan, łuk natomiast postanowił trzymać w dłoni. Brakowało mu jedynie jakiegoś noża albo miecza na wypadek walki w zwarciu, ale niestety nie było żadnego wolnego.

Ponieważ zagajnik, w którym obozowali znajdował się po wschodniej stronie Meot, a Szepczący Las był po zachodniej stronie miasta, mieli dwie drogi do wyboru. Jedna prowadziła przez centrum miasta, druga jego północnymi obrzeżami, które stanowiły łąki i pastwiska, z rozrzuconymi chaotycznie chałupami rolników. Grupa oczywiście wybrała drugą trasę, aby nie ściągać na siebie zbyt wielu ciekawskich spojrzeń.

Byli mniej więcej w połowie drogi do granicy lasu. Rozmowa nie kleiła im się zbytnio, w zasadzie to nie było jakiejkolwiek wymiany zdań między nimi. Trudno powiedzieć, czemu towarzysze wędrowali w takich minorowych nastrojach. Byli wyspani, głód im nie doskwierał, nawet pogoda była niż sprzyjająca. Było ciepło, ale nie gorąco. Słońce świeciło przyjemnie, a lekki wietrzyk od czasu do czasu przynosił rześki podmuch.

Nagle cisza została przerwana:
- Ratunkuuuuu!!! - dobiegał głos z daleka. Czułe uszy wszystkich towarzyszy od razu wychwyciły, iż był to głos dziecka i dobiegał z północy. Drużyna od razu się zatrzymała. Theo i maie poczęli wypatrywać krzyczącego malucha, a Kelisha intensywnie wąchać w poszukiwaniu śladu zapachu malca.
- Ratunkuuuu!!! Potwory !!! - znów usłyszeli krzyk.
- Tam! - Theo wskazał palcem na północ. Jakieś pięćset metrów na północ znad wysokich traw wypatrzył tylko skrawek blond włosów dziecka. Nie myśląc długo ruszył w jego kierunku.
- Na co czekacie? Za mną! - pogonił towarzyszy.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- Ratunkuuuuu!!! - rozległ się głos w oddali. Wołanie dziecka. Wołanie które przywoływało wspomnienia z innego czasu, niby z innej epoki. Zamazane i pełne dziór, a jednak równocześnie tak wyraźne! - Ratunkuuuu!!! Potwory !!! - Darshes rozglądając się dookoła był niemal pewien, że spośród krzaków wybiegnie grupka przerażonych nowicjuszy - elfów, pół-elfów i ludzi - przebranych w proste brązowe szaty. Ich twarze wykrzywiać będzie grymas przerażenia, z odzieżą przypominającą bardziej dziurawy worek niż strój nowicjusza. Zaraz za nimi pojawi się bestia - wysoka na ponad siedem stóp, z ciałem pokrytym sierścią i twarzą - niby ludzką, jednak bardziej przypominającą wilka. Bestia ma na pysku krew. Bestia ryczy i rzuca się w pogoń za dziećmi. Są za wolne - nie uciekną jej. Młode elfiatko się potyka i ląduje na ziemi. To wystarcza by bestia...
- Tam! - głos Theotara wyrwał Maie z odmętu wspomnień. Druid podążył wzrokiem we wskazanym kierunku. Chwilę czasu zajęło Darshesowi, by dostrzec to samo co pół-elf. Bląd włosy - jak u tamtego chłopca...
Nie kończąc zdania, Theo ruszył w stronę zarośli. Jak na pola w okolicy Meot, trawa była tu naprawdę wysoka. Widocznie były to tereny dzikie, zamieszkane przez jakąś grupę stworzeń - zbyt liczną by je wyplenić - bądź po prostu nie nadawały się na uprawę. Tak czy inaczej trawa sięgała 5 stóp i z łatwością mogła ukryć wszelakie mniejsze stworzenia.
- Co za kretyn... - szepną Maie ruszając za pół-elfem. Wpadnięcie na ślepo w krzaki oznaczało wystawienie się na wszystko co sie w nich czai. Nie tylko to. Theo nie posiadał żadnej broni - miecza czy noża - więc jedyne na czym mógł polegać w tej chaszczy, to jego własne pięści. Jako druid, Darshes doskonale wiedział, że taka broń niespecjalnie sprawdza się przeciwko kłom i pazurom. - "Z drogi!" - wysłał mentalne polecenie do traw i krzewów odgradzających drużynę od chłopca.
Oczy Maie zalśniły czystą zielenią, która przelała się na pobliską roślinność. Trawy - źdźbło po źdźble - zaczęły się odchylać na oki tworząc długą, wąską ścieżkę w kierunku przerażonego dzieciaka. Chłopak w przerażeniu nawet nie zauważył że trawy usunęły się mu z drogi. Jego oczy przykrywała delikatna mgiełka przerażenia walcząca o racje bytu z rozpaczą. Dopiero kiedy Theotar był jakieś sto metrów przed nim, oczy dziecka spoczęły na uzbrojonym w łuk pół-elfie. Zdawało się, że w oczach chłopca można było wyczytać odczucie ulgi. "Zdaje się, że w ciągu ostatniej godziny był świadkiem czegoś przerażającego...." - pomyślał Maie z pewna dozą empatii. Sam pamiętał swoje pierwsze spotkanie z wilkołakiem, a nie było to tak dawno temu... z jego punktu widzenia oczywiście.
Kiedy dobiegł do Theotara, jego zaklęcie już całkowicie straciło moc i trawy zaczęły wracać do swej naturalnej pozycji. Nie było to zbyt rozsądne, gdyż nie wiadomo było, czy potwory owe nie gonią chłopca, jednakże teraz priorytetem dla Darshesa było zachowanie swojej tożsamości w tajemnicy - przynajmniej przed zwykłymi ludźmi.
- Na... - wydyszał zasapany. To ciało nie zostało stworzone z myślą o biegach wytrzymałościowych. - Na bogów! Jakież demony z otchłani cię goniły, żeś tak się wydzierał?
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Od wyjścia z obozu Kelisha prawie się nie odzywała. Szła przed siebie, z lekko pochyloną głową i kapturem naciągniętym nisko na twarz. Jeśli już musiała się odezwać, ograniczała swoje wypowiedzi do minimum, cedząc je przez zęby.
Marsz przerwał dopiero wrzask godny dziecka, które właśnie miało zostać pożarte przez trzy zębate paszcze jednocześnie. Na ten odgłos cała trójka zatrzymała się. Panowie rozglądali się, a zmiennokształtna uniosła wreszcie głowę, węsząc. Nie zdążyła jednak wychwycić nic konkretnego, gdy Półelf wykazał się najlepszym wzrokiem.
- Na co czekacie? Za mną! - Kelisha spojrzała na ruszającego biegiem Theotara, unosząc lekko brwi. Zaraz też przesunęła spojrzenie dalej, aż dostrzegła blond czuprynę.
- Co za kretyn... - Dotarło do czułych uszu zwierzołaczki, która to stwierdzenie skwitowała tylko uniesieniem jednego kącika ust.
- I kto to mówi? - Mruknęła za biegnącym Maie. Ona sama jako jedyna nie rzuciła się szalonym sprintem, najkrótszą droga prowadzącą do dziecka. Wychodziła z założenia, że ciężko ratować kogokolwiek, jeśli samemu zostanie się zagryzionym. Dlatego też ruszyła chwilę po towarzyszach, gdy już przygotowała łuk i nałożyła strzałę na cięciwę. Nie naciągała jej jeszcze, ale dzięki temu była gotowa strzelić niemal natychmiast. Z doświadczenia wiedziała, że czasem najróżniejsze paskudy potrafiły pojawić się dosłownie przed twarzą łowcy, a ostry grot zawsze w ostateczności można było zwyczajnie wbić w cudze oko. Panterołaczka wybrała okrężną drogę i nie pędziła tak, jak reszta. Biegła, owszem. Ale jednocześnie chciała mieć możliwość obserwowania okolicy. Jeśli mieli wpaść w kłopoty, wolała nie być w pierwszej linii. No i wybierając trasę po łuku mogła zobaczyć wszystko z nieco innej perspektywy.
To wszystko nie przeszkadzało jej uważać, że towarzysze właśnie ją powinni wysłać przodem z racji największego doświadczenia w walce. Darshes władał bardzo przydatną magią, ale bez niej wydawał się dziewczynie dość bezbronny. Theotar miał niezwykły talent do łuku, jednak miał okazję strzelać z niego tylko przez jeden dzień.
- Na bogów! Jakież demony z otchłani cię goniły, żeś tak się wydzierał? - Kelisha ledwie usłyszała słowa Świetliczka, ale wystarczyły, aby zwolniła do marszu. Chwyciła pewniej łuk, otwierając usta i zaczynając węszyć. Trawy nadal zasłaniały jej w większej części dziecko, ale uznała, że skoro obaj mężczyźni byli blisko niego, ona nie musiała się spieszyć. Zwłaszcza, że gdyby była sama, postarałaby się z całej sytuacji wyciągnąć jak najwięcej dźwięczących monet. A skoro Półelf dobiegł pierwszy, zapewne uprze się, aby pomóc małemu z czystej dobroci serca, za tą zaś ciężko było kupić cokolwiek. Pomoc była więc, jej zdaniem, tylko opcjonalna.
- Nic nie widać, zostawcie smarkacza, pewnie znalazł sobie nową zabawę! - Zawołała ze zniecierpliwieniem, nie mając najmniejszego zamiaru robić za niańkę. Modliła się tylko w duchu, aby dzieciak nie okazał się biedną sierotką, bo jeszcze jej wspaniali kompani wpadliby na cudowny pomysł zabrania go ze sobą, by się nim opiekować. I uczyć. I karmić. I diabli wiedzą, co oprócz tego, ale panterołaczka nie miała zamiaru brać udziału w zabawie w wielką szczęśliwą rodzinkę.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- Nic nie widać! - dobiegł Darshesa krzyk dziewczyny - Zostawcie smarkacza, pewnie znalazł sobie nową zabawę.
Maie przemyślał słowa zmiennokształtnej i spojrzał - a przynajmniej taką miał nadzieje - niezwykle surowo na chłopaka. Po jego twarzy przemknął cień zwierzęcia, które szybowało gdzieś w górze.
- Wcale nie kłamię! - wrzasnął rozgorączkowany chłopak spoglądając z rozpaczą bliską obłędu to na pół-elfa to na Maie. - Potwory! Wielkie skrzydlate bestie! Paszcze miały o taką! - powiedział rozkładając najszerzej jak mogł ramiona. - I szpony jak... jak... - chłopak starał się znaleźć coś do porównania, ale albo zmyślał albo był niezwykle ograniczony, stwierdził Darshes.
- Jak sztylety? - podsunął mimochodem.
- Tak! - Odparł uradowany, że ten dziwny mężczyzna chyba mu uwierzył. - Najpierw próbowały zagryźć bydło, a gdy tatko spróbował je odpędzić, smoki się na niego rzuciły!
- Smoki? - rzucił maie z powątpiewaniem unosząc oczy ku niebu. Do pojedynczego ptaka dołączył drugi, latały jednak pod słońce i Darshes widział tylko ich ciemne zarysy.
- A cóż by to innego było Panie? - rzucił rozgorączkowany chłopak. - Miały olbrzymie skrzydła, wielka paszczę, pazury jak sztylety i wielkie łuskowate cielsko!
- I może jeszcze ziały ogniem? - dorzucił Darshes.
- Cóż, tegoż, to ja żem nie widział. Jeno gdyśmy z tatkiem wpadli do chałupy, matulka kazała mi zaraz lecieć do miasta po pomoc. - Zdawało się, że chłopak nie wyczul ironii w głosie Darshesa. Ludzkie bachory naprawdę są tępe.
Gdyby to rzeczywiście był smok, nie jeden ale całe ich stado jak to opisywał chłopak, połowa Maurat by już o tym wiedziała, a przede wszystkim Maie wyczułby ich potężną moc magiczną. A nic takiego nie było w powietrzu. Poza tym smoki raczej nie polowały stadnie, a zwykłego wieśniaka zabiłyby w mgnieniu oka. Z każdą sekundą ta historia wydawała się coraz bardziej nieprawdopodobna.
- Powiedz mi jakim cudem wymknąłeś się tym "smokom"? - zapytał Darshes teraz już nawet nie kryjąc niedowierzania w głosie.
- Nie wymknąłem! - krzyknął zrozpaczony chłopak - Goniły mnie przez las, a gdy tylko wybiegłem na polanę, one jakoby rozpłynęły się w powietrzu! O tak, po prosto!
Darshes przymknął oczy, starając się nie wybuchnąć wściekłością.
- Podsumowując. Mówisz, że grupa smoków napadła na farmę twojego ojca, a gdy ten próbował je odgonić z motyką w ręce, one rzuciły się do ataku. Ty na polecenie matki, wymknąłeś się z chałupy, oblężonej przez SMOKI by sprowadzić pomoc. Jeden z owych SMOKÓW gonił cię aż tutaj po czym rozpłynął się w powietrzu. - wyrecytował z pamięci Maie.
- Tak, choć tatko nie miał wtedy motyki w ręku, a grabie. I co znaczy "oblężony"? - Zapytał niewinnie chłopak.
Darshes zakrył ręką oczy i potrząsnął głową. - Kelisha, ruszamy dalej!
- Nie! - wrzasnął chłopak i złapał go za połę peleryny. Jego rozdarta, poplamiona od wielu drobnych ran i otarć koszula nadała mu jeszcze żałośniejszy wygląd. Teraz, jego oczy wskazywały całkowity obłęd. "Ten chłopak już stracił zdrowe zmysły" ~ pomyślał Darshes. Zrobiło mu się żal chłopca, więc przywołał swoją magię i wydał jej polecenie. Zielonkawa poświata przeskoczyła na dzieciaka i jego powieki stały się ciężki, a wzrok zamglony. Mały obdartus zachwiał się i oparł o chude ramię Maie. Po chwili nogi się pod nim ugięły i chłopak wylądował na ziemi pogrążony w głębokim śnie.
- Pośpi parę godzin. - powiedział do pół-elfa. - Miejmy nadzieje, że owe "smoki" go nie rozszarpią we śnie.
Jednak przerażenie chłopaka było prawdziwe i na tyle mocne by spowodować obłęd. Musiał albo zobaczyć coś co go śmiertelnie przeraziło, albo jakaś istota bawiła się jego umysłem. O ile pierwsza możliwość mogła się okazać ciekawa, o tyle druga była przerażająca. Darshes nie potrafił czytać w umysłach innych i nawet nie chciał umieć. Ich myśli, nie ważne jak obślizgłe, były ich prywatnymi. Była to jedyna rzecz, której nie królowie ni pospolici magowie nie mogli ukraść przeciętnemu człowiekowi. Zdarzały się jednak wyjątki.
"Może szybkie przebadanie ciała powie mi coś więcej...?" ~ pomyślał zaciekawiony, wysyłając powtórnie swoją moc magiczną do ciała śpiącego chłopca. Serce biło za wolno, mięśnie się skurczyły i nie chciały się rozkurczyć, a układ nerwowy wydawał się w ogóle nie funkcjonować. "Nie" ~ poprawił się w myślach ~ "Funkcjonuje, tylko coś opóźnia jego reakcję....". Jego moc wniknęła głębiej, aż do samej krwi i tam znalazł przyczynę. "Co to za paskudztwo?" ~ stwierdził "oglądając" dziwną ciecz. Nie było jej wiele we krwi, jednak owa substancja zdawała się paraliżować zmysły chłopaka. Organizm starał się walczyć z trucizną, jednak przegrywał to starcie ~ "I tak cud, że tak długo wytrzymał."
Ale skąd? Skąd ta trucizna mogła się wziąć w ciele chłopaka? Czyżby rzeczywiście zaatakował go jakiś potwór? A jeśli tak to który? Gadzi tułów, wielkie skrzydła, olbrzymie pazury... i trucizna... Chłopak nagle zamarł w przerażeniu i powoli spojrzał w górę. Jak mógł być taki głupi?! Do dwóch, ptakopodobnych kształtów dołączył trzeci, a teraz wszystkie trzy pikowały na nich.
- Kelisha, wywerny! - zdążył wrzasnąć, nim poczuł że masywne szpony zaciskają się wokół niego.
Jego nogi oderwały się od ziemi i Maie wpadł w panikę. W powietrzu jego magia była znacznie słabsza niż na ziemi. Odruchowo więc sięgnął magią wgłąb ciała napastnika i odszukał serce. Bestia była ogromna, a kontakt z nią miał tylko przez odnóża, więc znalezienie serca zajęło mu więcej czasu niż zwykle. Jednak kiedy tylko poczuł jego rytm, rozkazał mu się zatrzymać.
Ostatnie co pamiętał to to jak wielkie, zielone cielsko oddalało się od niego w zastraszającym tempie, a uszy wypełnił mu ryk wściekłej bestii. Potem była ciemność.

Kiedy się ocknął, leżał pośród wysokiej trawy. Nie mógł być długo nie przytomny, gdyż słońce nad nim świeciło równie jasno co przedtem, jednak po wywernach nie było nawet śladu. To co jednak poczuł, a raczej czego nie poczuł, bardziej go zmartwiło. Nie mógł poruszyć żadną kończyną, a czaszka pulsowała mu niesamowitym bólem. W ustach czół metaliczny smak krwi.
Z napiętymi nerwami wysłał magię na rekonesans wgłąb swojego ciała i odetchnął z ulgą. Obrażenia były poważne: połamane kończyny, pęknięte żebra, ostry krwotok wewnętrzny i pęknięta czaszka. Innymi słowy, nic czego sam nie umiałby złożyć do kupy. Proces był jednak powolny, a Darshes w tym czasie będzie całkowicie bezbronny.
- Łapa?! Theo?! - zakrzyknął rozpoczynając leczenie.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

Gdy tak patrzył na małego przestraszonego chłopca, który opowiadał im swoją historię, wróciły półelfowi wszystkie najgorsze wspomnienia i uczucia z dzieciństwa. Samotność i bezradność to dwa najgorsze z nich. - "Musimy mu pomóc..." - pomyślał - "bo jak nie to skończy tak jak ja... sam jak palec w jakimś zapchlonym sierocińcu i czekać go będzie tylko cierpienie... Mam nadzieję, że jego rodzice jeszcze żyją...A jeśli nie? Co my z nim zrobimy? Przecież nie weźmiemy go ze sobą? Dobra. Trzeba działać, a nie zastanawiać się co będzie." - bił się z własnymi myślami.

W międzyczasie Darshes przepytywał chłopaka, próbując wycisnąć z niego jak najwięcej informacji, którym ewidentnie, z niewiadomych przyczyn, nie dawał wiary. Ironia i sarkazm sączyły się z jego ust niczym jad z rany. - "Jak on tak może? Przecież to tylko małe dziecko!" - oburzył się półelf. Gdy Theo zbierał się, by przerwać maie, dziecko bezwładnie osunęło się na ziemię. Zdziwiony spojrzał wymownie na towarzysza.
- Pośpi parę godzin - padła odpowiedź w reakcji na jego spojrzenie,a może to było tylko oznajmienie ze strony maie.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał zdziwiony półelf, po czym pochylił się nad ciałem chłopca, by mu się lepiej przyjrzeć i sprawdzić jego funkcję życiowe.

Zajęci chłopcem kompani zrobili bardzo poważny błąd, stracili czujność. Jeżeli mieli cało dotrzeć do Gór Druidów, to takie zachowanie może zniweczyć ich wysiłki już na samym starcie. Tylko Kelisha rozsądnie trzymała się z boku i czujnie analizowała sytuację. Była jednak zbyt daleko, by mogła zaradzić temu co zaraz miało się stać.
- Kelisha, wywerny! - zdążył wykrzyczeć maie, nim wzbił się w powietrze pochwycony przez masywne szpony bestii.

Gdy Theo uniósł głowę zobaczył jak Darshes unosi się kilkadziesiąt centymetrów ponad nim. Stwór, który go trzymał, miał jakieś trzy metry długości, nie licząc ogona zakończonego grotem, a rozpiętość jego skrzydeł dochodzić mogła nawet do pięciu. Jego ciało pokryte było grubą skórą, jak u krokodyla, w kolorze zgniłego kopru. Najprawdopodobniej był to jeszcze młody przedstawiciel swojego gatunku.
Ponieważ wywerny dość często spotykane są na Równinie, Theo słyszał o nich to i owo, więc wiedział, że pokonać bestie będzie bardzo ciężko, ale nie jest to nic poza zasięgiem ich możliwości.

Minęły tylko ułamki sekund, strzała półelfa była już gotowa do swej zabójczej podróży. Nim jednak doleciała do celu stwór zdążył zawyć z bólu i wypuścić maie, który z impetem wylądował nieopodal. Nie przerywając ostrzału Theo powoli kroczył w stronę towarzysza. Po chwili po wywernach nie było już śladu. Nie wiadomo, czy się wystraszyły, czy może poleciały dokończyć dzieło z wieśniakami. W każdym razie ich już nie było.
- Łapa?! Theo?! - zakrzyknął maie.
- Żyjesz? - spytał się chłopak pochylając się nad maie - nie wyglądasz za dobrze... dasz radę się uleczyć?
- "Muszę czym prędzej sprawdzić, co z rodzicami chłopca. Oby jeszcze żyli...."
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Kelisha nie przysłuchiwała się przepytywaniu dziecka. Wiedziała, że czasem taka rozmowa była źródłem niezwykle przydatnych informacji, jednak równie często były to tylko kłamstwa nazbyt odważnego urwisa, lub pozbawione głębszego sensu mamrotanie przerażonego malca. Z resztą, jeśli można było coś z niego wyciągnąć, panowie mieli na to większe szanse, niż ona. Dzieci rzadko chciały z nią współpracować. Panterołaczka przewiesiła więc łuk przez ramię i zabrała się więc za oglądanie terenu wokół. Pochylała się nad zaroślami, szukając śladów, węsząc. Parę razy zdjęła z co sztywniejszego zielska małe kłębki sierści, ale doszła do wniosku, że jej myśli podążały niewłaściwym tropem. Nie znalazła świeżego śladu niczego, co mogłoby tak przestraszyć cokolwiek większego od myszy. W pobliżu nie kręcił się ostatnio nawet borsuk, czy lis. Zmiennokształtna przeciągnęła się i zaczęła słuchać z pewnym znudzeniem, co Darshes wyciągnął z chłopaczka.
- Podsumowując. Mówisz, że grupa smoków napadła na farmę twojego ojca, a gdy ten próbował je odgonić z motyką w ręce, one rzuciły się do ataku. Ty na polecenie matki, wymknąłeś się z chałupy, oblężonej przez SMOKI by sprowadzić pomoc. Jeden z owych SMOKÓW gonił cię aż tutaj po czym rozpłynął się w powietrzu. - Te słowa Maie wywołały uśmiech na twarzy Kelishy, która, wbrew wszelkich oczekiwaniom, pokiwała ze zrozumieniem głową. Też kiedyś przesadziła nieco z ilością zjedzonych pewnych grzybów i miała napad paniki. Po prawdzie po wszystkim razem z resztą drużyny zaśmiewała się, gdy zdali sobie sprawę, że przez kilka godzin uciekali w kółko przed nieistniejącą watahą wilkołaków, ale samo doznanie było paskudne. A dzieciak tym łatwiej mógł paść ofiarą nieprzyjemnych halucynacji. Gdy malec padł na ziemię, zwierzołaczka uniosła w zdziwieniu brwi, ale stwierdzenie Świetliczka na temat snu wyjaśniło wszystko. Postanowiła przy okazji zapamiętać, że jeśli straci kiedyś bez wyraźnych przyczyn świadomość, a potem nie będzie jej boleć głowa po uderzeniu, należało oskarżać Maie.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Jak można było się spodziewać, Theotar nie był zachwycony takim zachowaniem wobec bezbronnego dziecka.
- Jak się obudzi, przynajmniej nie będzie już miał halucynacji. - Łapa zawołała, wzruszając ramionami i podejmując przerwany przez wołanie pomocy marsz.
- Smoki... Przecież nawet, gdyby mały biegł środkiem najszerszej drogi, żaden smok by się tam nie zmieścił. Wiwerna z trudem mogłaby tam lecieć. Ale ona nie zostawiłaby takiego łatwego kąska. No i one w przeciwieństwie do smoków występują dziko w pobliżu... Meot... - Kelisha mamrotała do siebie, idąc. W międzyczasie ściągnęła z ramienia łuk, by zdjąć niepotrzebną chwilowo cięciwę. Zamiast tego jednak obróciła się gwałtownie do towarzyszy, by zawrócić i kazać im dokładnie zbadać dzieciaka, by sprawdzić, czy nie miał może na ciele śladów zostawionych przez taką bestię. Od razu zauważyła kątem oka ruch i podniosła wzrok idealnie, by zobaczyć trzy skrzydlate gadziny, pikujące na obu mężczyzn. Bez namysłu, odruchowo, wyjęła z kołczanu strzałę i nałożyła ją na cięciwę, nabierając w płuca powietrza, by ostrzec towarzyszy. Darshes uprzedził ją jednak, zauważywszy niebezpieczeństwo, sam jednak nie zdążył zrobić uniku i już był unoszony przez drapieżnika w powietrze. Panterołaczka ani myślała podbiegać bliżej. Strzelanie pionowo w górę nie miało sensu. No i chwilowo wiwerny zignorowały ją, mogła więc pomóc chociaż Theo i dzieciakowi. W przeciwieństwie do półelfa, nie wypuszczała strzał w pośpiechu, celowała starannie, czekając na właściwy moment. Gady trzymały się zbyt wysoko, by pocisk przebił łuski, zmiennokształtna celowała więc w skrzydła. Skrzywiła się wyraźnie, gdy jedna z bestii wypuściła Maie z uchwytu i ten zaczął spadać. Nie mogła jednak nic zrobić, by mu pomóc. Potyczka na szczęście trwała krótko, monstra zrezygnowały ze sprawiających tyle kłopotów ofiar. Na odchodnym jedna machnęła tylko jeszcze ostatni raz, dla zasady, ogonem nad głową panterołaczki. Gdy tylko zaczęły się wreszcie oddalać, Kelisha pokręciła lekko głową i podbiegła truchtem do reszty towarzystwa. Na Darshesa zerknęła tylko przelotnie, była pewna, że nie przeżył. Uklękła za to przy chłopczyku i przyłożyła ucho do jego piersi.
- Założę się o ogon, że tam, gdzie poleciały są ludzie. Jedna, może dwie chatki wieśniaków. Wiwerny nie pogardzą ludzkim mięsem, ale musiały być głodne, więc pewnie teraz spróbują dorwać kogoś tam. - Mruknęła, unosząc jedną z powiek dziecka i wpatrując się uważnie w jego źrenicę. W tej czynności przeszkodziło jej wołanie Maie, na które zmiennokształtna podniosła gwałtownie głowę, po czym przysunęła się na czworaka do niego.
- Myślałam, że ten upadek Cię zabił. Lecz się, lecz. Byle szybko. Mały ma trochę zadrapań, jak dla mnie przynajmniej jedno jest śladem po ogonie tych choler. Ta trucizna jest mocna, a się obawiam, że jego śmierci nie wytrzyma serduszko naszego obrońcy wdów i sierot. - Łapa mrugnęła w stronę Theotara, po czym przyjrzała się uważniej Świetlikowi. Bez dwóch zdań miał niezwykłe szczęście, że przeżył. - Lepiej, żebyś dał radę się uleczyć, bo ja nie... sam wiesz, czego nie zrobię. Za nic. Nie możemy Cię przenieść, wygląda, że masz połamane niemal wszystko. A nocowanie tu, na środku pola to niezbyt dobry pomysł.
Kelisha przygryzła lekko wargę, zastanawiając się, co zrobić z tym wszystkim. Podniosła bezradny wzrok na półelfa, zastanawiając się, czy dałaby radę zmusić się do podania swojej krwi rannemu, gdyby Uszatka nie było w pobliżu.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- Dzięki za troskę... - mruknął Darshes zgryźliwie, nie otwierając nawet oczu. Teraz, kiedy pierwsze otumanienie odeszło, do umysłu Maie dotarł ból. Bolało go całe ciało, co było dziwne, zważywszy, że nie powinien czuć ani rąk, ani nóg...Czyżby się pomylił?
Wysyłając magie wgłąb swego ciała, po raz wtórny przekonał się, że jeśli idzie o leczenie, to nie było mowy by się mylił. Jego kości rzeczywiście były połamane, jednak magia ustawiła je już na właściwym miejscu i zaczęła scalać mięśnie. Potrzeba będzie więcej czasu by kości znów stały się równie wytrzymałe co dawniej, lub...
Podniósł powieki, a jego oczy spoczęły na twarzy panterołaczki. Teraz gdy się jej przyjrzał z bliską, zrozumiał co go w niej pociągało. To nie tylko uroda czy sposób bycia. Jakaś jej część była dzika, dziksza niż człowiek czy elf może kiedykolwiek być. "Mimo, że nie chcę tego przyznać, to może rzeczywiście nie różnimy się tak bardzo od siebie...?" ~ potem się jednak upomniał w duchu, a jego wzrok powędrował gdzieś na bok. Teraz będzie potrzebował jej krwi. Użyję jej jako stymulanta, by naturalnie przyspieszyć leczenie ciała. Pozostała jednak kwestia, czy Kelisha się na to zgodzi. Wprawdzie mógłby ją otumanić magią i wypić jej krew, jednak ten sposób działania od razu przywiódł mu na myśl wampira.
"Nie, nie zniżę się do poziomu abominacji. Jeśli nie odda mi krwi dobrowolnie, nie wypije jej" ~ stwierdził stanowczo.
Była to ta druidyczna część charakteru, wpojona mu przez jego mentorów, która kazała mu nie nienawidzić wszystkiego co nienaturalne. Co ciekawe, ta reguła jakoś nie przeszkadzała mu w lubieniu Łapy. Czyżby druidzi się mylili? Może nie każde wynaturzenie jest złe? Może, to tak jak niektóre owce co rodzą się czarne, a nie psują przecież harmonii w stadzie? Rozśmieszło go lekko porównanie tego kociaka do bezbronnej owieczki. Cóż, właściwie to nie miało sensu zastanawiać się, co myśleli by o tym Starsi w jego kręgu. Oni nie żyją, a teraz to on decydował co jest moralne, a co nie.
- Nie mogę dłużej utrzymywać tego ciała. - Stwierdził na głos, zwracając oczy w stronę dziewczyny. - Kelisho, może ci się to podobać albo i nie. Jeśli jednak chcemy przejść w jednym kawałku przez Szepczący Las, to będę musiał prędzej czy później skorzystać z twojego ciała. - powiedział, udając że oblizuje się lubieżnie. Specjalnie wybrał takie słowa, by sprawdzić jak zareaguje Theotar.
Jednak zanim Theotar zdążył jakkolwiek zareagować, zielonkawa poświata wypełniła polane. Darshes jedną myślą "rozproszył" swoje ciało przemieniając się w sama esencje swojego istnienia. Barachitowa kula spotów energii zawisła nad sflaczałym ubraniem, leżącym wśród traw. Darshes nie mógł oczywiście zauważyć, jak bardzo poplamione krwią było jego ubranie, wyczuł jednak jak bardzo jego "esencja" się zmniejszyła. Energia owa ukazywała bowiem, jak długo Maie będzie jeszcze wstanie koegzystować w tym świecie nim całkowicie zniknie. Jeśli pamięć go nie myliła, to druidzi nazywali to Energią Życiową.
Istota Darshesa odwróciła "wzrok" na swych towarzyszy. Zdawali się patrzeć na niego, choć rozróżnianie szczegółów fizycznych w tej postaci było utrudnione. Nie był również wstanie wypowiadać słów, toteż jedyna formą komunikacji jaką mógł teraz osiągnąć było pokazywanie. Tak więc uniósł się lekko w górę i zatoczył krąg nad swoim ubraniem. Następnie poszybował parabola i znikną we wnętrzu swojej torby, tylko po to by po krótkiej przerwie powtórzyć tą sekwencje ruchów.
Uznając, że nie może więcej czasu tracić na zgadywanki, maie pod-lewitował do śpiącego chłopca. Nie mógł zobaczyć, że czoło dzieciaka zrosił pot, a gałki oczne biegały jak szalone pod zamkniętymi powiekami, jednak mógł bez przeszkód określić strukturę ciała i sprawdzić, gdzie energia życiowa zaczyna zanikać.
Było źle, bardzo źle. Ucieczka sprawiła, że jad przedostał się z krwią do prawie całego organizmu. Większość narządów było osłabionych bądź sparaliżowanych. I choć działanie trucizny miało na celu paraliż ofiary, to taka jej ilość sprawiła, że organizm chłopaka przestawał funkcjonować poprawnie. Trzeba było zrobić trzy rzeczy. Po pierwsze: część toksyn zebrała się w jamie brzusznej chłopaka skąd zatruwała cały jego organizm. Trzeba będzie zmusić chłopaka by zwrócił zawartość żołądka. Po drugie: trzeba zmusić ciało by wytworzyło antytoksyny na jad wyverny. Normalnie organizm człowieka nie wytwarza tego typu rzeczy z powodu braku odpowiednich gruczołów, jeśli jednak zmodyfikuje niektóre narządy... Cóż, druidzi uważali mutacje jako plugawienie życia. Jednak Darshes, po kryjomu oczywiście, zawsze uważał, że kiedyś może to komuś ocalić życie. Wygląda na to że miał rację. Pozostanie tylko jeden krok - wzmocnienie organizmu. Maie będzie musiał przelać część energii do ciała chłopaka, by to wytrzymało proces walki z chorobą.
Cóż nie było na co czekać.
Szybki impuls magiczny i dwa grube korzenie przewróciły chłopaka na bok, jednocześnie delikatnie go przytrzymując. Kolejny impuls, wywołał w ciele dziecka odruch wymiotny i ziemię pokryły wymiociny. Teraz najtrudniejsza część, mutacje. Maie zakręcił w powietrzu młynka i wniknął w głąb ciała chłopca, którego sylwetkę rozświetliła zielonkawa aura. Uzdrawianie wymagało skupienia i nie mógł sobie pozwolić by ktoś lub coś go rozpraszało...

Kiedy barachitowa kula splotów energii wyłoniła się z ciała dziecka, zdawała się znacznie mniejsza niż przedtem. Minęło zaledwie 15 minut, a Maie przysiągłby że dekady upłynęły od rozpoczęcia leczenia. Krótki impuls magiczny sprawił, że korzenie za wisp'em delikatnie ułożyły chłopaka na ziemi po czym zniknęły w jej wnętrzu. Dzieciak spał spokojnie, jednak w jego wnętrzu toczyła się prawdziwa wojna.
Maie był wykończony, opadł na ziemię i przybrał pierwszą lepszą postać, która mu wpadła do głowy - białego wilka. Jego długie, ciepłe futro od razu dało mu się we znaki. Będzie potem musiał poprosić Łapę lub Theo by go przystrzygli.
- Jego życiu już raczej nic nie zagraża. - Powiedział z ulgą, kładąc pysk na skrzyżowanych łapach i spoglądając na towarzyszy. Dopiero po chwili zorientował się, że jego głos zabrzmiał jak powarkiwanie.
Awatar użytkownika
Theotar
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Półelf, Półczłowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Theotar »

- Dzięki za troskę... - mruknął Darshes. Tuż obok pojawiła się Kelisha, która pochyliła się nad uśpionym dzieckiem. Theo chwilę zapatrzył się na dziewczynę, która bacznie przeglądała rany chłopca. Półelf zauważył, że panterołaczka zamiast w pierwszej kolejności sprawdzić co u swojego towarzysza podróży, zajęła się dzieckiem. "To dobrze o niej świadczy. Ma instynkt macierzyński. Może nie jest, aż tak dzika, jaka się wydaje" - pomyślał. Gdy tak na nią patrzył, to przez chwilę, zaczął rozmyślać o swojej matce. Kim była? Jaka była? Czemu go zostawiła? Czy już umarła, czy też nie?
- ... Mały ma trochę zadrapań, jak dla mnie przynajmniej jedno jest śladem po ogonie tych choler. Ta trucizna jest mocna, a się obawiam, że jego śmierci nie wytrzyma serduszko naszego obrońcy wdów i sierot. - Łapa mrugnęła w stronę Theotara wyrywając go z zadumy. "Obrońca wdów i sierot? Sam jestem sierotą, kogo mam bronić, jak nie tych podobnych do mnie?" - na twarzy półelfa zarysował się lekki grymas - "W sumie to, to nawet mi się podoba ten tytuł i mogę go nosić z dumą!" - pomyślał i posłał w stronę dziewczyny szczery uśmiech.

- Nie mogę dłużej utrzymywać tego ciała. - Stwierdził maie na głos, zwracając oczy w stronę dziewczyny. - Kelisho, może ci się to podobać albo i nie. Jeśli jednak chcemy przejść w jednym kawałku przez Szepczący Las, to będę musiał prędzej czy później skorzystać z twojego ciała. - powiedział, udając że oblizuje się lubieżnie. "On chyba mocno upadł na głowę, gdy ta wywerna go puściła. Jak on może w takim stanie myśleć o takich rzeczach?" - słowa maie skomentował w myślach półelf, który zupełnie nie zrozumiał sytuacji.

Theotar spoglądał na maie, gdy jego leżąca postać zaczęła się rozpływać. Widział już tą przemianę, ale teraz, z bliska mógł podziwiać i cieszyć oczy tym wydarzeniem. Najpierw nad elfim ciałem pojawiła się delikatna zielonkawa mgiełka, by za chwilę rozbłysnąć barachitowym światłem. Na ziemi leżały już tylko ubrania Darshes'a, a ponad nimi lewitował wisp - przecudne dla oka sploty światła i energii. Energetyczna forma zatoczyła krąg nad swoim ubraniem, po czym pofrunęła do torby z ekwipunkiem, schowała się w niej, by po chwili powtórzyć cała sekwencję. Theo czuł, że maie chce im coś przekazać, ale nie miał pojęcia co takiego. -"Będę go musiał się zapytać o co chodziło, jak wróci do normalnej postaci" - zanotował w pamięci, choć nie był do końca pewien, czy określenie "normalnej postaci" jest właściwe. Duch lasu zbliżył się do dziecka. Jego magia obróciła chłopca na bok i spowodowała wymioty. Następnie wisp wniknął w ciało chłopca. -"Leczy go" - pomyślał - "Trudno go rozgryźć, jest w nim dobro, ale czasem czuć i zło, sam nie wiem co o nim myśleć...".

Minuty trwały godzinami, nim Darshes wyłonił się z ciała dziecka. Gdy się w końcu pojawił, był ewidentnie mniejszy niż przed rytuałem. "Jego wielkość musi zależeć od jego sił życiowych" - stwierdził Theo. Tymczasem maie przybrał postać wilka i położył się obok. Spojrzał na towarzyszy i zawarkotał.
- Dobrze to słyszeć. Dziękuję ci. - odpowiedział Theo niezorientowawszy się, że nie miał prawa zrozumieć warczenia wilka. -"Swoją droga to ciekawe, że przybierając nową postać, jego nowe ciało wydawało się całe i zdrowe. Czy to możliwe, że ma tyle żyć, ile ciał potrafi przybrać?" - zastanawiał się

Półelf podniósł z ziemi chłopczyka i powiedział:
- Zaniosę go tam i położę pod drzewem. Jak go zostawimy tu na środku pola, to jeszcze go coś z góry upoluje. Jeśli nie chcemy zostać przedwcześnie rodzicami, to lepiej chodźmy pomóc jego rodzicom i zapolujmy na te gadziny. Kelisha zabijałaś już wywerny? Gdzie mam celować?
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes szczerze mówiąc był zaskoczony, że pół-elf go zrozumiał. Już od początku podroży widział zepsucie kłębiące się wewnątrz chłopaka. Zepsucie, którego przyczyna leżała za potężnymi kamiennymi murami, które ci barbarzyńcy śmią nazywać "ostoją cywilizacji". Ha! Ten który wymyślił tą nazwę nie widział chyba leśnych królestw! A jednak, wewnątrz Theotara kryła się owa pierwotna siła - moc przodków.
~ Może jest jeszcze dla niego nadzieja...
Wilk uniósł jedną powiekę w typowo humanoidalny sposób wyrażając lenistwo.
- Zapomnij o oczach i skrzydłach. - Warknął w wilczej mowie. - Oczy są zbyt małym celem, a wystarczy podmuch wiatru i w ogóle nie trafisz bestii. Skrzydła tych paskudztw osiągają do 10 stóp długości, o ile więc nie uda ci się rozerwać całej błony, to skończysz jako karma dla wkurzonego jaszczura. - Wilk pokręcił głową, dając do zrozumienia, że te pomysły są bez sensu.
Otwarty pysk zwierzęcia pozwalał dojrzeć rząd śnieżnobiałych kłów, a długi jęzor zwisał na brodzie. Nie był to klimat dla takiego zwierzęcia jakim był śnieżny wilk, ale spośród wszystkich podstawowych dla maie wzorów ten wydawał się najlepszy do walki z wielkimi, latającymi jaszczurami. Gdyby tylko dało się coś zrobić z tym futrem...
- Najlepiej celować w miejsce gdzie tułów łączy się ze skrzydłami bestii. Nie tylko są jest ono nie osłonięte łuskami. Celnie posłana strzała rozerwie ścięgno bestii w jej najwrażliwszym punkcie, całkowicie unieruchamiając skrzydło. - stwierdził ponownie zamykając oczy. W jednej chwili śnieżne futro pokryła zielonkawa poświata, a wilk zdawał się chudnąć w oczach. To jego sierść zmniejszała swą długość, jakby bezgranicznie posłuszna jego wcześniejszemu, niewypowiedzianemu życzeniu. - Uhhh... o wiele lepiej... - Odezwał się wilk wstając z ziemi. - W każdym razie, musimy rozdzielić się na dwa zespoły. Jeden zapoluje na wywerny, drugi przypilnuje chłopaka na wypadek gdyby gadziny wróciły.
Darshes spojrzał na Kelishę i zauważył, że od jakiegoś czasu łuczniczka gapi się to na pół-elfa, to na niego. Wilk zmarszczyłby brwi gdyby wicza mimika na to pozwalała.
- Ej, dachowcu! - powiedział na próbę, zwracając się do niej.
Na jej twarzy nie pojawił się gniew czy zmieszanie, a jedynie dezorientacja.
- No to myślę, że się podzieliliśmy. - Powiedział Darshes zwracając pysk z powrotem w stronę Theotara. - Powiedz jej, że zapłacę dodatkowo 10 srebrnych orłów jeśli przypilnuje chłopaka. Jeśli nie pojawimy się do zmierzchu, reszta pieniędzy w sakwie jest jej.
Poświata przygasła. Wilk otrzepał się jak pies wychodzący z wody, a w powietrze wzbiła się niesforne kłaki. Maie spojrzał po sobie i zadowolony z efektu przeciągnął się w typowo wilczy sposób.
- Dobra, nie mamy wiele czasu. W powietrzu czuć zapach krwi. Dużej ilości krwi. Wyruszamy jak tylko spakujesz zwoje z mojej sakwy i pelerynę.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

- Nie będę z tobą podróżował - warknąłTheotar. - Wolę sam decydować o tym, z którą gromadą idę.
Darshes wzruszył ramionami w odpowiedzi, zabierając się za pakowanie.
- Jak chcesz - powiedział cicho, mrużąc oczy. Krótką chwilę później był już gotowy, więc bez dalszej zwłoki wyruszył, zostawiając dotychczasowych towarzyszy za sobą. Był sam i miał sam zapolować na wiwierny, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio, przyzwyczaił się. Mógł dbać tylko o siebie, nie musiał się oglądać na nikogo innego i w razie czego go bronić. Ponadto w razie zmęczenia mógł się zatrzymać, kiedy tylko chciał, i ruszyć, kiedy tylko chciał. Lubił tę swobodę. Tym lepiej, że mu ją pozostawili. Przestało go obchodzić, co się stanie z chłopakiem. Skoro niedawni towarzysze Darshesa w bardzo subtelny sposób dali mu znak, że ma sobie iść, skorzysta z tego. Mógł zacząć nową przygodę, przygodę z wywiernami i nowymi, napotkanymi na szlaku osobami. Cieszyło go to, więc szedł raźno. Przygoda nigdy nie pozwalała mu się długo kłopotać sprawami doczesnymi.
Zablokowany

Wróć do „Równina Maurat”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości