Strona 1 z 5

[Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Czw Wrz 06, 2018 9:46 pm
autor: Mana
        Dni mijały, noce mijały, a z każdym machnięciem skrzydeł zmieniał się pod nią krajobraz. Raz były to gęste puszcze obsypane śniegiem, albo z zakwitającymi pąkami, innym razem nieskończone równiny, tętniące życiem. To ono nadawało smak istnieniu na tym świecie i bardzo ułatwiało dostrzeżenie jego prawdziwego piękna. Nawet przez myśl młodej harpii nie przeszło wyobrażenie jakiejś krainy pozbawionej choćby roślinności, a co dopiero innych stworzeń. Wątpiła nawet by coś takiego było w ogóle możliwe. Chociaż widząc co potrafiły robić z przyrodą tutejsi mieszkańcy, myśl o całkowitym obumarciu danego terenu była jak najbardziej uzasadniona i przerażająco realna.
        Mana chciała przekonać napotykanych ludzi, że kroczą złą drogą i niepotrzebnie krzywdzą Matkę Naturę, lecz jej słowa do nich nie docierały. Nieznajomi od razu krzyczeli, uciekali w popłochu i wracali zamierzając się na nią z trójzębnymi włóczniami (widłami). Nie raz już ją przeganiano, gdy tylko chciała pomóc, czy porozmawiać, lecz mimo odnoszonych do tej pory porażek nie zamierzała się poddawać. Dla dobra wszystkich i samej przyrody. Poza tym była aż nazbyt ciekawa cudów miast, jakie tylko czekały na jej odkrycie.

        Z początku było jej ciężko i wszelkie próby kończyły się fiaskiem, aż pewnego dnia nie spotkała w lesie poranionego przez dzika mężczyzny. Ofiarowała mu swoją pomoc, zajęła się jego ranami, a ten w zamian podzielił się z nią swoim jedzeniem i zaprosił do wspólnego spędzenia nocy przy jego ognisku. Nauczył ją również kilku podstawowych zwrotów i ich znaczeń w tutejszym języku, za co była mu niezmiernie wdzięczna. Dzięki językowi w końcu można łatwiej nawiązywać przyjaźnie, a to jak do tej pory wydawało się być poza jej zasięgiem. Na szczęście w miarę im dłużej przebywała na tych ziemiach, spotykała więcej takich miłych osób, gdzie każda po trochu uczyła ją Wspólnego. Ostatni nawet podarował jej swój stanowczo za duży na jej skromnej budowy osóbkę płaszcz, przez co harpia jeszcze śmielej zaczęła zaczepiać innych napotkanych ludzi. Niestety tym też większe było jej rozczarowanie i rozpacz, gdy mimo wszystko dalej ją przeganiano, jak tylko noszące na sobie obszerne okrycie ujawniało, przez porywy psotnego wiatru, jakiej dziewczyna jest naprawdę rasy.
        Wydawać by się mogło, że w tej kwestii nie robi ani jednego kroku do przodu, tylko cały czas kręci się w kółko, ale co innego mogła zrobić, jak nie próbować dalej? Z domu ją wygnano, najpewniej by ją również od razu zabito, gdyby ktoś odkrył, że przebywa w okolicy Wierzbowego Gaju, choć pod ochroną innych ras naturian. Podejrzewała, że coś takiego mogłoby się nawet zakończyć wojną między Wierzbo-Szponami i innymi istotami puszczy, dlatego już dawno odepchnęła od siebie pomysł o powrocie do domu.

        Dopiero stosunkowo niedawno nadleciała w te strony, skłoniona zasłyszanymi od zwierząt oraz ludzi opowieściami o niezwykłości pobliskiego wodospadu, albo raczej grypy wodospadów, które faktycznie były niezwykłe i zapierały dech w piersi. Było to przepiękne miejsce, ciche i spokojne, a w okolicy znajdowały się nawet dwa, podobno dosyć duże i znane miasta. Kwestią czasu więc było to, że któregoś pięknego dnia Mana po prostu zabierze się za ich zwiedzanie i tak też się stało. Jakiś czas krążyła wysoko na niebie nad Rododendronią, szukając dla siebie dogodnego miejsca, aby wylądować i opatulona szczelnie płaszczem przyjaciela, przejść się po ulicach tego ogromnego miasta. Co prawda jej harpie nogi nie były za specjalnie przyzwyczajone do chodzenia, ale inaczej nie byłaby w stanie przechadzać się uliczkami, nie zwracając na siebie szczególnej uwagi.

        Szybko znalazła najlepsze lądowisko, jeden z opuszczonych zaułków, w gorszej części miasta, gdzie, gdy tylko stanęła na bruku, od razu uderzył w nią nieprzyjemny odór tego co może wyjść z żyjących istot i jeszcze czegoś ostrego, kręcącego w nosie. Ostrożnie stąpała przed siebie, nie chcąc nadepnąć na żaden z przezroczystych, płaskich, ale niezwykle ostrych kryształków jakich nie brakowało na jej drodze wraz z innymi śmieciami. Nie mogła obojętnie przejść obok zabiedzonych ludzi leżących w tej uliczce w pozycji embrionalnej, albo kulących się na siedząco. Jakaś śmiertelnie chora staruszka, nad którą właśnie się pochylała, złapała ją nagle za szczątkową dłoń u szczytu jednego ze swych skrzydeł, Mana się przeraziła, myśląc, że to jakiś atak z jej strony, w tym samym momencie, gdy do bezdomnej dotarło, że nie trzymała ludzkiej ręki, podniosła alarm. Jakimś cudem udało się dziewczynie wyrwać i uciec z niebezpiecznej strefy, gubiąc po drodze kilka czarnych piór, ale nie przejmowała się tym za specjalnie. Po krótkiej chwili zdołała się też nawet uspokoić, stojąc pośrodku jednej z głównych dróg, gdzie się poczuła bezpiecznie, choć znajdowała się w tłumie, osób, które nie były by zapewne zachwycone, gdyby przechadzała się między nimi bez płaszcza.

        Czuła się jak w raju, czując wokół siebie tyle nowych zapachów, słysząc serię nowych dźwięków, a także ogólnie spotykając się po raz pierwszy z taką mnogością i niezwykłością cudów, jakie tylko można znaleźć na typowym targu pełnym kramów i straganów. Jakiś młody chłopak zaczepił ją, zapraszając do swojego stoiska ze świeżym pieczywem i poczęstował kawałkiem słodkiego chleba z rodzynkami namawiając ją do zakupu. Ukrywając "dłonie" w za długich rękawach i trzymając podarowane pieczywo przez materiał płaszcza jadła bez pośpiechu uśmiechając się przyjaźnie do młodego piekarza. Podziękowała uprzejmie, przepraszając, że nie skorzysta z jego oferty i ruszyła dalej delektując się smakołykiem, który jadła pierwszy raz w życiu. Bardzo jej smakował i odczuła duży niedosyt, ale wątpiła by dostała jeszcze jeden.
        Chodziła tu i tam, aż w końcu plac targowy stał się dla niej aż nazbyt przytłaczający i postanowiła zwiedzić inne części miasta. Spacerowała spokojnymi bocznymi uliczkami, zastanawiając się dlaczego większość chodziła szerokimi, ale zatłoczonymi przejściami. Gdzieś z głębi usłyszała dochodzące miauczenie, brzmiące wyjątkowo nienaturalnie i rozdzierające swoją tonacją jej kruchutkie serce. Bez namysłu poszła sprawdzić co się dzieje, znów przechodząc przez główną, acz dużo mniej zatłoczoną ulicę, w której rogu, grupka ludzkich piskląt bawiła się z kotem. Tak to przynajmniej wyglądało z pozoru, więc nikt nie zwrócił na to za specjalnej uwagi, a prawda była taka, że zwierze okropnie cierpiało dusząc się przez źle zawiązaną wstążkę na szyi udającą jednocześnie smycz i co kociak nie chciał się ruszyć, zastraszony zagrażającą mu grupką dzieci, od razu był ciągany bo szorstkiej ziemi, zdzierającej mu łapki i pazury, albo kopany.
        Harpia nie mogła pozwolić na takie traktowanie niewinnego stworzenia i postanowiła upomnieć rozrabiaków, lecz wtedy się potknęła na nierównej drodze i upadła tak niefortunnie, że płaszcz odkrył kim była. Dzieci przestały znęcać się nad kotem, który od razu umknął jak najdalej od nich, a oni za swój cel obrali naturiankę, która nie miała nawet szansy odlecieć. Odpełzła żałośnie pod ścianę jednego z budynków i okryła się szczelnie swoimi skrzydłami przerażona bijącym od nich okrucieństwem. Rzucane w jej stronę śmieci i wyzwiska były akurat najmniej bolesne, czego już nie mogła powiedzieć o uderzających ją raz za razem kamieniach albo pałkach. Coraz też większy tłum się wokół nich zbierał, aż w końcu jakaś kobieta zaczęła krzyczeć i wzywać strażników do zabicia tego potwora, za jakiego ją brano. Rodzice zabrali swoje pociechy, a ich miejsce zajęli starsi mieszkańcy miasta, którym nie w smak była obecność takiej bestii. Nawet Rød nie był w stanie pomóc przyjaciółce, no bo ile może lis przeciwko zgrai ludzi.

        - Mana nie chciała, odejdzie. Mana prosi, zostawcie Manę - szlochała błagalnie, nie mając nawet okazji uciec. Zaraz też z przyjęciem na swoje skrzydła kolejnych ciosów, mogła zapomnieć przez jakiś czas o lataniu.
        Była cała poobijana i kwestią czasu było jak jej kruche ciało przyozdobi się paskudnymi siniakami, miała też kilka drobniejszych skaleczeń i ran od rzucanych w jej stronę kamieni. To było kolejne miasto, w którym spotkała się z taką nienawiścią i brakiem serca wobec innej istoty, zaczęła się zastanawiać czy ci, których spotkała na swej drodze, a którzy jej pomogli jak mogli nie byli czasem wymysłem jej marzycielskiej wyobraźni, która teraz kazała jej sobie wmówić, że to tylko straszny koszmar, nic jej się nie stanie a zaraz się obudzi. Chciała w to wierzyć.

!

: Pią Wrz 07, 2018 12:43 pm
autor: Tauros
Świat nie był taki prosty jak by się chciało. Tauros od kilku dni łaził wte i wewte załatwiając kolejne papierzyska. Dość miał już tego wszystkiego, ale marzenie o kuźni było tak wielkie, że postanowił przecierpieć to wszystko. Znalazł już nawet sobie lokal. Nie drogi, ale w kiepskim stanie. Była to kiedyś mała karczma, dlatego miała dość wysokie sufity i duże drzwi. Ale nie było w niej nic czego potrzebowałaby do założenia kuźni. Musiał o wszystko postarać się sam i sam przebudować pomieszczenia. Ale co tam, wiedział, że to zrobi, by spełnić swoje największe marzenie. Zamówił już nawet część narzędzi u innego kowala. Był stary i miał na imię Trond. To Kin, poznana niedawno właścicielka karczmy podpowiedziała mu, że powinien się do niego udać. Narzędzia musiał mieć robione na miarę, bo jego wielkie łapska nie nadawały się do tego, by chwytać normalne szczypce, czy młoty. Potrzebował większych. No, ale znajomy Kin potrafił ponoć zrobić wszystko. I tak Tauros złożył zamówienie u Tronda na różne przyrządy potrzebne w kuźni.

Budynek, który kupił miał parter i piętro, na dole Tauros zamierzał otworzyć kuźnię, na górze mieszkać. Na piętrze były trzy sporej wielkości pomieszczenia, aż nadto dla prostego kowala. Na parterze oddzielił sobie pomieszczenia na kuźnie i odgrodził mała kuchnię, ze zwykłym piecem. Cała reszta to były pomieszczenia robocze.

Jak dotąd udało mu się tylko odgrodzić izby, wstawić nowe drzwi i rozpocząć budowę pieca kowalskiego. Nie robił tego sam, w budowie pomagał mu poznany niedawno rzemieślnik. Oczywiście co się dało budował samodzielnie, ale nie wszystko potrafił. Starał się oszczędzać pieniądze, w końcu musiało mu ich starczyć na całą przebudowę i rozruch interesu. Nie szastał ruenami na prawo i lewo. Nie to, że był sknerą, po prostu myślał realnie i starał się kalkulować.

Tego dnia szedł właśnie do Tronda odebrać część narzędzi. Jego warsztat znajdował się po drugiej stronie miasta. Taurosowi nie spieszyło się szczególnie. Przeszedł wąskimi uliczkami, których nienawidził, bo miał wrażenie, że zaraz dostanie klaustrofobii, aż do targowiska. Obszedł je bokiem, nie chcąc ładować się w tłum. Wkrótce znalazł się po jego drugiej stronie. Dzień był przyjemny, słońce świeciło mocno i ogrzewało miasto. Lekki wiaterek był orzeźwiający.

Tauros miał na sobie skórzane, brązowe spodnie i zwyczajną białą koszulę z długim rękawem. Przez ramię przewieszoną miał dużą torbę z grubego lnu. Gdyby nie to, że wyrastał głową ponad innych ludzi, a jego barki były wielkie jak u minotaura to nawet nie wyróżniałby się z tłumu. Długie, białe włosy miał zaplecione w warkocz, leżący swobodnie na plecach. Jego broda i wąsy były ładnie przystrzyżone. Ogólnie rzecz biorąc, wyglądał dość schludnie. Przy pasie robionym na zamówienie wisiały mu sakiewki i dwa noże, jeden krótszy, drugi dłuższy. Topory zostawił w kuźni, którą zamknął na klucz. Były jego ulubioną bronią, ale przecież szedł tylko odebrać narzędzia, nie na wojnę. Poza tym kto chciałby atakować takiego draba?

Nagle do jego uszu dobiegł hałas. Jakaś kobieta wzywała strażników. Wiedział, że zanim ci przybędą minie trochę czasu, a on nie mógł po prostu zostawić tej sprawy i odejść. Ruszył w stronę, z której usłyszał krzyki. Im bliżej był, tym większy słyszał raban. Tłuczone szkło i jęki. Zobaczył, że jakiś tłum zebrał się przy niedalekiej kamienicy. Przyspieszył kroku i wszedł pomiędzy ludzi odpychając ich na boki. Część gapiów odsunęła się natychmiast, widząc wielkoluda. To co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Pod murem kamienicy siedziała skulona postać. Miała skrzydła i błagała, by przestano ją okładać. Mężczyźni rzucali w nią butelkami i kamieniami. Tauros poczuł, jak gotuje się w nim krew. Odepchnął na boki dwóch mężczyzn, którzy rzucali wyzwiskami w stronę stworzenia. Jeden z nich przewrócił się na bruk.
- Co do cholery? - prychnął niezadowolony. Tauros nawet się nie odezwał. Podbiegł do dziewczyny i zasłonił ją własnym ciałem.
- Won mi stąd! Ale już! - warknął.
- Bo co? - odpowiedział mu ktoś z tłumu.
- Bo nogi z dupy powyrywam!
- Nie widzisz, że to jakiś potwór! Mutant! Na pewno czarodziejski! Trzeba go zabić! Ma skrzydła!
- Wooon! - wrzasnął Tauros na całe gardło. Część ludzi z tłumu zaczęła się wycofywać. Bali się go. Kobieta, która wezwała straże już gdzieś zniknęła. Z oddali zaczęli zbliżać się strażnicy. Trzech młodych mężczyzn.
- Co się tu dzieje? - zapytał jeden z nich, kiedy dotarli i przebili się przez tłum.
- To zmieszaniec! Trzeba ją zabić! - odezwał się jeden z gapiów.
- To nie żaden zmieszaniec, tylko dziewczyna - odezwał się Tauros. Młody strażnik spojrzał na wielkiego mężczyznę.
- Odsuń się - powiedział niepewnie młodzieniec.
- Nie - rzekł stanowczo kowal. Wiedział co się stanie, jeśli pozwoli strażnikom ją zabrać. Zamkną ją w lochu, założą obroże jak psu i nie wypuszczą. Nie chciał na to pozwolić. Miał przewagę nad młodymi rycerzami. Nie zamierzał wdawać się w bójkę ze strażą, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli będzie odpowiednio naciskał odejdą.
- To jakaś twoja krewna? - zapytał strażnik.
- Tak - odparł wielkolud, choć to nie była prawda.
- Jest groźna?
- Nie, nie jest. - Nie był tego pewien, ale skulona pod murem dziewczyna, choć z pewnością była magiczna, nie napawała go strachem.
Młodzi strażnicy nie chcieli za bardzo wdawać się w dyskusję z ogromnym mężczyzną. Oni też czuli przed nim strach.
- Rozejść się - rozkazał młodzieniaszek w zbroi.
- Ale ona... - zaczął jeden z gapiów.
- Ale już! - krzyknął.
- Zabierz ją stąd i niech was nie widzę - burknął w stronę Taurosa. Strażnicy nie chcieli mieszać się w to przedstawienie. Rozegnali prowodyrów i gapiów, a Tauros został z dziewczyną. Przykucnął nad nią osłaniając ją plecami od resztek gapiów.
- Już dobrze - powiedział najłagodniej jak umiał i dotknął ramienia dziewczyny.
- Nikt ci już nie zrobi krzywdy. Jesteś cała? Potrzebujesz medyka? - zapytał. Jego bary były tak wielkie, że zasłaniały prawie całą postać skrzydlatej. Tłumek, który jeszcze przed chwilą ich otaczał rozszedł się na dobre.
- Pomogę ci. Coś cię boli? - Tauros nie widział zdarzenia od początku. Nie wiedział więc jak długo ludzie znęcali się nad biedną dziewczyną i jak bardzo ją poranili. Musiał się tego dowiedzieć od niej samej. Może była mutantem, może nie, ale kto jak nie on miał jej pomóc? Sam był mutantem i nie miał na to najmniejszego wpływu, może dziewczyna też nie. Może ktoś po prostu przerobił ją w ptaka, może znęcał się nad nią, tak jak znęcano się nad nim. Jego przerobiono na wielkiego potwora, na zmiecha, może ją spotkało coś podobnego. W tej chwili była bezbronna i skulona pod murem jak zwierzę. A on miał za dobre serce żeby ją zostawić.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Sob Wrz 08, 2018 6:00 pm
autor: Mana
        Cały czas siedziała skulona pod murem trzęsąc się ze strachu i szlochając rozpaczliwie, za jedyną tarczę przed raniącymi ją pociskami i okrucieństwem "cywilizacji" mając jedynie własne skrzydła, których poobijane kości nie uniosą jej w powietrze przez najbliższy tydzień. W całym tym zgiełku, nie zwróciła uwagi na pojawienie się przed nią ogromnego jak niedźwiedź mężczyzny i tego, że nie lecą już w jej stronę żadne pociski. Nie docierały do niej nawet słowa, które dolatywały do niej niemal z każdej strony.

        Rød z całych swoich sił starał się rozgonić zgromadzenia na własną łapę podgryzając ludzi po nogach, czy atakując pośladki. Kilku, którym podarł portki, przede wszystkim zawstydzonych takim zdarzeniem, pouciekało do domu, aby załatać spodnie i uniknąć ośmieszenia ze strony znajomych i sąsiadów. Inni zaś nie mogąc sobie odpuścić takiej rozrywki, nie zwracali uwagi na rudzielca kręcącego się pod nogami, jeśli już to chcieli go rozdeptać albo kopnąć. Gdy jednak nadszedł wielkolud, skupił całą swoją uwagę na nim, lecz zaraz wrócił do swojego zadania, gdy zobaczył, że mężczyzna stara się ochronić pierzastą.
        Zmienił do niego swoje nastawienie, po tym jak tłum się już rozszedł, a olbrzym kucnął przy harpii i ją dotknął. Zawarczał groźnie, jeżąc swoje futerko i ugryzł go w rękę dotykającą szamanki.

        - Mana odejdzie, naprawdę. Mana nie chce być już bita. - Szlochała cały czas i powtarzała to w kółko, jakby nie umiała mówić nic innego.
        Wciąż drżała, ale nie czując już od jakiegoś czasu przyjmowanych na siebie ataków, zaczęła się uspokajać i uświadamiać sobie co się dokoła niej dzieje. Słyszała warczenie i ostre słowa wydobywające się ze strony Røda, a które była pewna nie powinny nigdy kalać ust przodków. Nie znała jednak powodów jego wściekłości, skoro sytuacja zdawała się być opanowana.

        Powoli, ostrożnie zaczęła opuszczać rozłożone wokół swojej postaci i pierwszym co wyłoniło się spod pierzastej tarczy była jej wronia maska z rubinami w oczodołach ptasiej głowy i ostrym dziobem przyozdobionym delikatnie złotem. Dopiero później światło dnia oświetliło delikatną twarz dziewczyny, a jedną ze szczątkowych dłoni na skrzydłach otarła sobie oczy. Widząc przed sobą ogromnego ludzkiego samca starała się jeszcze bardziej skulić pod ścianą kamienicy, jakby chciała się w nią wtopić i ukryć przed całym światem, ale nie wyczuwając od niego najmniejszej oznaki zagrożenia, a wręcz przeciwnie czując bijące od niego dobro, odgoniła od siebie strach. A nóż rzeczywiście chce jej pomóc jak tamci poprzedni, którzy w ramach wdzięczności postanowili ją nauczyć podstaw tutejszego języka.
        Chwilę się przyglądała olbrzymowi i pogłaskała lisa uczepionego jego potężnego ramienia, by go puścił. Rød nie bardzo chciał jej posłuchać, ale z niechęcią odpuścił i usiadł obok, oblizując pyszczek z krwi.

- "Głupie pytanie, wiadomo, że ją boli tępaku!" - prychnął z gniewem, co zrozumiała jedynie naturianka, w końcu jej rudy towarzysz był tylko lisem.

        - Mana dziękuje i przeprasza, odejdzie - powtórzyła smutno, raz jeszcze ocierając łzy i się skrzywiła, bo bardzo ją bolały skrzydła, które jednak oberwały najgorzej, acz na całym jej ciele widać było oznaki znęcania się, którego jeszcze przed chwilą była ofiarą.

        Na nagim ludzkim tułowiu w kilku miejscach były niewielkie sączące krew rany, otoczone paskudnymi siniakami powstałymi przez kamienie. Jedynym jej ubraniem był prymitywny skórzany biustonosz i kilka naszyjników zawierzonych na jej szyi, wraz z wcześniej wspomnianą już maską. Miała też niewielką lnianą torbę w której nosiła zioła i Røda. Płaszcz, pod którym ukrywała znajdował się kilka sążni od niej pobrudzony, zadeptany i zniszczony.
        Spróbowała wstać i udało jej się to, ale szybko oparła się też o ścianę kamienicy przez zawroty głowy i rozchodzący się po całym ciele ból.

        - Mana dziękuje, odleci. - Lekko się uśmiechnęła w podzięce do mężczyzny i rozłożyła skrzydła, co nie było najlepszym pomysłem, bo zaraz się skrzywiła bliska płaczu i przytuliła jedno ze swoich pierzastych ramion do piersi. Bardzo ją bolało i obawiała się, że będzie musiała opuścić miasto na piechotę. Spojrzała ze smutkiem i niepokojem na olbrzyma.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Sob Wrz 08, 2018 6:50 pm
autor: Tauros
Tauros nie zwrócił wcześniej uwagi na liska. Skupił się na dziewczynie skulonej pod murem. Nie był uosobieniem dobra, przecież brał różną robotę, ale nigdy nie rozumiał ludzi takich jak ta zgraja. Owszem, Rododendronia była specyficznym miejscem, miała dobrą władzę, ale ludzie w niej byli mało tolerancyjni, a jednak wybrał to miasto, bo przypominało mu północ, z której pochodził. Poza tym, gdzieś w głębi duszy miał nadzieję, że coś zmieni, że ludzie jednak go polubią, że będzie miał klientów, że pokaże innym, że choć jest mutantem, wielkoludem, olbrzymem to jednak nie jest czystym złem. Przecież inność nie powinna być traktowana tak surowo. Nie każdy był zły, nie każdy, kto był inny musiał zaraz nieść ze sobą coś, co mogło krzywdzić. Tym razem było wręcz odwrotnie, krzywdę przynieśli ci zwyczajni, ci prości, ci "normalni". I to za co? Za to, że biedna dziewczyna była inna, pierzasta. A może była fellarinką, tylko skrzydła wyrosły jej inaczej? Tauros brał pod uwagę wiele opcji. Naprawdę chciał jej pomóc. Kto inny jak nie on?

Z jednej strony nie miał wobec dziewczyny żadnych obowiązków, ale czy mógł ją tak zostawić? Nie. Nie mógł. Był większy, silniejszy, żeby nie powiedzieć mądrzejszy niż inni. Jeśli tacy jak on nie będą chronić słabszych, to kto to zrobi? Z resztą to nie pierwszy raz mu się zdarzyło. Kilkakrotnie już przeganiał z karczm awanturników. W gospodzie Kin, młodej krasnoludzicy, którą poznał niedawno wdał się w bójkę z bandą oszołomów, którzy chcieli zrobić tam burdę. Jemu nic się nie stało, ale oprychy dostały za swoje. I tym razem byłoby podobnie, gdyby ktoś się mu postawił. Oj nie miarkowałby się szczególnie tylko obił ryj. Z resztą powinien obić mordy tym, którzy rzucali w dziewczynę kamieniami i butelkami. Ale wolał ją ochronić niż wdawać się w bijatykę. Poza tym nie chciał podpaść straży, dlatego wolał zasłonić dziewczynę własnym ciałem.

Kiedy lis kręcący się wokół tłumu rzucił się mu na rękę odruchowo chciał go odrzucić, ale w jego umyśle na szczęście zadziałało coś więcej niż instynkt. Przez myśl mu przeszło, że zwierzę jest jak pies, który próbuje chronić właściciela.
- No ty mały... - chciał zakląć soczyście, ale się powstrzymał, aby nie zrazić do siebie dziewczyny - diable - dokończył. Chwycił rudzielca drugą ręką i chciał go oderwać, ale ten mocno zaciskał zęby na jego nadgarstku. Bolało jak jasna cholera, ale Tauros nie chciał dać tego po sobie poznać.
- Puszczaj, nie widzisz, że chce jej pomóc? - burknął, nadal próbując oderwać potworka od swojej ręki. W końcu dziewczyna przestała zasłaniać się pierzastym ramieniem i Tauros dostrzegł jej delikatną twarz. Lis chyba zobaczył, że kobiecie więcej nie stanie się krzywda, bo puścił wielkoluda. Krew lała się po ręce mężczyzny, ale to było w tej chwili mało ważne. Tauros wiedział bowiem, że za kilka chwil rany się zasklepią. Razem ze swoją mutacją dostał dar regeneracji, co było w takich chwilach bardzo pożądane. Dziewczyna ze skrzydłami chyba takiego daru nie miała. Wstała chwiejąc się i opierając o ścianę. Mężczyzna dostrzegł jej rany na tułowiu. Była cała poobijania, sińce i wybroczyny wyglądały fatalnie, z niektórych miejsc sączyła się krew. Musiał ją zabrać do medyka. Nie mógł jej tak zostawić.
- Pomogę ci - powiedział tak delikatnie jak umiał, jego głos był niski i chrapliwy, jak zwykle, ale starał się naprawdę brzmieć najbardziej spokojnie i sympatycznie.
- Nie możesz chodzić. Zaniosę cię do medyczki, opatrzy ci rany. Tylko nie wiem czy twój warczący przyjaciel pozwoli - dodał i uśmiechnął się blado spoglądając raz na swoją rękę, raz na lisa.
- Nie zrobię ci krzywdy jak tamci - próbował ją przekonać. Musiał ją przekonać. Nie wyobrażał sobie pozwolić jej odejść. Była słaba, poobijana, zakrwawiona. Tylko ten jej upierdliwy towarzysz. Tauros się nie znał, nie wiedział, że to jakiś duch, nie znał mowy zwierząt, dla niego był to po prostu chowaniec, który bronił swojej pani. Ale musiał na niego uważać, bo co jak co, ale nie chciał, żeby kundel pogryzł go po kostkach. Swoje obserwacje na temat lisa zachował jednak dla siebie.
- Nie bój się - próbował jakoś uspokoić dziewczynę.
- Nie jetem groźny. Chcę ci pomóc - przekonywał, ale nie wyciągnął w jej stronę ramion.
- Wezmę cię na ręce i zaniosę do medyczki - powiedział konkretnie dając jej obraz tego co chce zrobić.
- Jeśli tylko mi pozwolisz. Sama nie dasz rady iść. Ja naprawdę chce ci pomóc.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Nie Wrz 09, 2018 1:00 pm
autor: Mana
        Olbrzym, który przy niej został był wielki i przerażający, jednakże jak do tej pory nie przejawiał żadnych zamiarów skrzywdzenia jej i stwarzał wrażenie naprawdę miłego. Słowa, które padały z jego ust, to z jakim przejęciem i łagodnością się wypowiadał jasno sugerowało o jego dobrych intencjach, ponad to mimo cienia chaosu spowijającego jego duszę, widziała, że jest raczej dobrym człowiekiem, a to w znaczącej mierze przesądziło o tym, że postanowiła mu zaufać. Nawet jeśli miałoby to być ostatnią rzeczą w jej życiu, chyba wolała zaryzykować i pójść z nim, niż czekać tu bezradnie, lub spróbować na nogach opuścić miasto i dać się zabić tamtym okrutnym ludziom. Pokiwała więc głową i niepewnie się do niego zbliżyła, na co Rød prychnął pogardliwie i obrażony poszedł po zniszczony płaszcz dziewczyny.
        - Mana zaufa olbrzymowi - odpowiedziała jeszcze chwilę przyglądając się mężczyźnie, a po chwili zawstydzona odwróciła wzrok i naciągnęła swoją maskę na twarz, jakby mogła się dzięki temu ukryć przed całym światem. - Rød nie będzie już gryźć olbrzyma, Mana obiecuje - zapewniła energicznie, zapominając o swoim stanie, więc, gdy tylko poczuła nasilający się ból, od razu się skrzywiła lekko się kuląc.
        - "Popełniasz ogromny błąd dziewczyno, nie licz, że będę wyciągał twój kuper z tarapatów, w które teraz się ładujesz na własne życzenie" - stwierdził z niezadowoleniem, gdy wrócił ciągnąć po ziemi obszerne odzienie. Wypuścił je z pyszczka przy ptasich nogach towarzyszki, po czym jednym zwinnym susem znalazł się w torbie harpii, usadawiając się w niej wygodnie, aby wznowić przerwaną drzemkę. Mana była niezmiernie wdzięczna za jego ochronę i towarzystwo, cieszyła się również, że mogła na niego zawsze liczyć, nawet mimo tego, że był taką marudą.

        Uważając na swoje obrażenia, schyliła się po płaszcz, którym się okryła i postanowiła zrobić coś, co powinna była na samym początku jak przybyła do tego ogromnego miasta, a o czym zapomniała przez wywołany jego urokami zachwyt. Skupiła swoją wolę i sięgnęła do źródła swoich sił magicznych użyczanych jej przez duchy, by już po chwili zmienić skrzydła w zwykłe ręce, a ptasią cześć swojego ciała od pasa w dół w całkowicie ludzką. Była kompletnie naga, pomijając oczywiście pas wokół jej talii i prymitywny biustonosz, dlatego też okryła się szczelnie płaszczem. Minotaur, który jej go podarował uprzedził ją, żeby nigdy nie upodabniała swoich ptasich części ciała do ludzkich, jeśli nie ma pod ręką jakiegoś długiego okrycia. Szczerze mówiąc jej nagość nie przeszkadzała i nie rozumiała jaki inni mają z tym problem skoro wszyscy są praktycznie tacy sami. Jednakże gdy została uraczona opowiadaniem odnośnie konsekwencji jakie mogą ją spotkać, gdyby chodziła nago po jakimś mieście, postanowiła nie kłócić się w tej kwestii z rogatym i zawsze pamiętać o jakimś odzieniu na siebie. Tak właśnie było i teraz. Z pomocą magi przekształciła swoje ptasie części ciała w typowo ludzkie i właśnie walczyła z płaszczem ją okrywającym, a konkretnie guzikami. Widać było, że nie jest przyzwyczajona do posiadania "normalnych" nóg i ramion, bo stała niemal na palcach i nie za specjalnie umiała odpowiednio operować ręką przy zapinaniu guzików, a dwa dodatkowe palce u dłoni jeszcze bardziej jej to utrudniały. W końcu pierwotnie miała tylko trzy palce na skrzydłach, więc teraz z pięcioma ciężko jej było i starała się wciąż wszystko robić trzema, acz wtedy serdeczny i mały palec jej przeszkadzały.

        Udało jej się z tym uporać dopiero po dłuższej chwili, po której zbliżyła się do wielkoluda, aby mógł ją z sobą zabrać, acz szczerze nie wiedziała co ma w tej chwili tak naprawdę robić.
        - Mana przeprasza, nie chciała być kłopotem olbrzyma - powiedziała smutno spuszczając głowę. Taka była prawda, gdyby nie pojawiła się w tym mieście, on nie musiałby się nią zajmować, a wyglądał na kogoś, kto ma bardzo dużo swoich własnych zmartwień i pracy. Znów chciała przekonywać go, że nie potrzebuje pomocy, nic jej nie jest i może sama sobie poradzić, jednakże to nie miało już sensu, skoro przed chwilą zgodziła się na przyjecie od niego pomocy.
        - Mana chce pomoc olbrzyma - powiedziała cichutko i jeszcze się do niego zbliżyła, wyciągając ze swojej torby skórzany mieszek i kawałek ręcznie robionego z roślin opatrunku. Chciała chociaż w ten sposób mu się odwdzięczyć - opatrzyć ranę zostawioną po kłach Røda.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Nie Wrz 09, 2018 4:10 pm
autor: Tauros
- Jestem Tauros - przedstawił się. Miał wrażenie, że w ten sposób może łatwiej będzie jej mu zaufać. Mówiła na niego "olbrzym", co nie odbiegało od prawdy, był olbrzymem, gigantem, raz nawet usłyszał, że mamutem. Był wielki, nie dało się tego ukryć. Wychodzące na wierzch żyły, które szpeciły jego ciało przykrywał ubraniami. Był odporny na zimno, ale przecież nie będzie latał po mieście półnago. Dlatego najczęściej, z resztą tak jak dziś, nosił płócienną koszulę z długim rękawem. Była luźna zarówno na tułowiu jak i w rękawach. Nie miała mankietów, tylko tasiemki, którym związywał dół rękawów. Zakładana była przez głowę, wiązanie przy szyi było puszczone luźno. Zamiast kołnierzyka miała jedynie krótką stójkę, w którą wpuszczono białą tasiemkę. Gdyby było chłodniej założyłby na siebie jeszcze kaftan, albo tunikę, ale dzień był bardzo ciepły. Spokojnie mógłby założyć koszulę z krótkim rękawem, ale wtedy odsłoniłby swoje oszpecone ręce.

Spojrzał na liska, który przed chwilą dosłownie wisiał wżarty w jego rękę. Kręcił się chwilę, a potem podszedł do leżącego na ziemi płaszcza i zaczął go ciągnąc w ich stronę. "Inteligentna bestia..." pomyślał. Zwierzak chyba faktycznie był inteligentny, bo przecież taki normalny pies, czy kot by się tak nie zachowywał. Wiedział, że na tym świecie istnieją stworzenia, których on nie rozumiał, że są zwierzęta, które rozumieją ludzi i ludzie, którzy rozumieją je. Może lis był właśnie takim zwierzęciem. Na to wyglądało. Przekonał się o tym, kiedy zobaczył jak lis wskakuje do torby dziewczyny. Musiał być czymś więcej niż tylko chowańcem.

Tauros już wcześniej zauważył, że dziewczyna nie tylko ręce ma ptasie. Jej nogi także nie były zwyczajne. Był coraz bardziej pewien, że jest jakimś rodzajem fellarianki. Brał też pod uwagę mutację, ale jakoś fellarianie byli najbliżsi temu co widział. Nie znał się dokładnie na rasach, ale wiedział co nieco o skrzydlatych ludziach. Mieszkali w wioskach na Szczytach Fellarionu, wyglądem przypominali aniołów, ale ich skrzydła przyjmowały różne barwy i rzecz jasna nie mieli anielskich mocy. Zobaczył jak dziewczyna zmienia swoją postać, spod długiego płaszcza było widać jej nogi, które z ptasich zmieniły się w ludzkie. Nie miał pojęcia, że pod płaszczem jest prawie naga, no bo skąd miał to wiedzieć. Chciał jej pomóc z guzikami, kiedy go na siebie zakładała, ale bał się, że ją wystraszy. Patrzył więc bezradnie jak męczy się próbując je zapiąć.

- Nic się nie stało - Tauros widział, jak dziewczyna spuszcza głowę. Nie była problemem, była po prostu istotą, której należało pomóc, a nord nie miał serca jej zostawiać. Może i w życiu zrobił parę złych rzeczy, podjął nie takie decyzję jak powinien, zabił wielu oprychów, którzy napadli na niego i na jego ludzi, ale nie był zły. Nie mógł pozwolić na to, by ta biedna dziewczyna została skatowana przez szaleńców z miasta. Chętnie wpierdoliłby tym, którzy to wszystko zaczęli. Nie mógł też zostawić sprawy strażnikom. Może i Rododendronia była dobrze strzeżona, ale odmieńcy, zwłaszcza ci bezbronni nie raz byli wtrącani do lochów. Przez myśl przeszło mu, że może powinien wybrać inne miasto, bardziej przyjazne magii, ale teraz było na to za późno. Był tu, to była jego decyzja i musiał zająć się sprawami bieżącymi.

Od razu chciał ją wziąć na ręce, ale zobaczył, jak kobieta wyciąga coś z torby. Domyślił się, że to na jego ranę.
- Nie trzeba - powiedział spokojnie - to zaraz się zagoi - zapewnił. Dotknął delikatnie ręki dziewczyny i odsunął ją od siebie. Kiedy opatrunek wylądował z powrotem w torbie postanowił, że nie ma co dłużej zwlekać. Zbliżył się do nieznajomej i schylił się, by wziąć ją na ręce. Była lekka jak piórko - a słowo piórko pasowało tu idealnie. Dla Taurosa podniesienie drobnej dziewczyny nie stanowiło żadnego problemu. Jej torba zwisała po drugiej stronie ciała, tak, że mężczyzna nie zgniatał jej lisiego przyjaciela swoją klatą, czy brzuchem. Płaszcz szczelnie okrywał ciało nieznajomej. Tauros zastanawiał się tylko po co jej ta maska. Może chciała się ukryć przed spojrzeniami przechodniów? Z drugiej strony mężczyzna miał wrażenie, że w ten sposób tym bardziej zwraca na siebie uwagę. Ale może czuła się przez to bezpieczniej?
- Jesteś Mana, tak? - zagadnął. Domyślił się tego, bo wiele razy to powtórzyła. Nie mówiła "Ja", tylko "Mana". Może faktycznie pochodziła ze Szczytów Fellarionu i nie znała do końca Wspólnej Mowy? To by się zgadzało.
- Zaniosę cię do medyczki. Lili - wyjaśnił.
- Nie zrobi ci krzywdy, obiecuję. - Próbował mówić do niej krótko i konkretnie, tak by nie bała się tego co nastąpi. Niósł ja na rękach, a przechodnie obracali się widząc ich oboje. Jedni odsuwali się ze strachem, widząc wielkiego mężczyznę, inni śmiali się pod nosem, jeszcze inni posyłali im groźne spojrzenia, ale najczęściej po prostu ich ignorowano. Większość przechodniów miała teraz swoje sprawy i swoje rozmowy, omijali ich szerokim łukiem, nawet nie patrząc na Manę.

Musieli przejść obok targowiska. Tauros postanowił wybrać boczną uliczkę, by minąć największy tłum. Przybytek medyczki znajdował się kawałek od jego nowego domu. Przecięli dwie ulice i minęli tą, na której znajdowała się jego przyszła kuźnia. Przeszli przez szeroką drogę, na jej drugiej stronie znajdowała się wysoka kamienica. W rogu budynku były drzwi, szerokie, ale niezbyt wysokie. Nad nimi wisiał szyld z napisem: "Lili. Sklep Zielarski". Przeszli przez ulicę i stanęli przy drewnianych odrzwiach. Nord nie pukał, schylił się tylko i popchnął drzwi barkiem by wejść do środka.
- Lili! - zawołał, ładując się do środka. Jego łeb na szczęście nie sięgał sufitu, można powiedzieć, że nawet miał nad głową trochę przestrzeni.
- Lili! - zawołał jeszcze raz.
- No przecież się nie rozerwę! - Usłyszał głos z zaplecza, który zbliżał się w ich kierunku. Lili odsunęła kotarę, oddzielającą sklep, a właściwie pracownie medyczną od przestrzeni roboczej. W środku śmierdziało ziołami i lekami, do tego stopnia, że aż drapało w gardło. Na środku izby stał wielki, drewniany stół. Tauros posadził poranioną dziewczynę na jego brzegu.
- Przyniosłem ci kogoś - powiedział wielkolud do kobiety. Lili miała na oko jakieś pięćdziesiąt lat. Jej ciemne włosy przyprószyła już siwizna, ale nadal była piękną kobietą. Miała bardzo spracowane i szorstkie dłonie, ale jej lico wyglądało zaskakująco promiennie. Włosy miała zaplecione w warkocz, choć krótsze kosmyki okalały jej twarz. Miała na sobie szarą spódnicę i białą bluzkę na guziki, rozpiętą przy szyi. Na to zarzuciła sprany, kiedyś zapewne biały fartuch, który pełen był teraz zielonych i brązowych plam.
- Co jej się stało? - zapytała zielarka.
- Rzucali w nią kamieniami i butelkami. Jest cała w siniakach i podejrzewam, że ma złamaną rękę. Widziałem, że jest sina i nie bardzo mogła nią ruszyć. Dostrzegłem też rany na tułowiu. Ma chyba otwarte rany od szkła. Nie wiem co tam trzeba z nimi robić, czy zeszyć, czy nie.
- Dobra, dobra. Już się nie wymądrzaj - rzekła medyczka.
- Lili... Proszę cię... Przecież chcę pomóc. Ma na imię Mana i chyba nie do końca rozumie naszą mowę, tak mi się wydaje.
Lili spojrzała na dziewczynę, choć w tej chwili płci się tylko domyślała, bo nie było widać ani kształtów jej ciała ani twarzy. Kobieta zbliżyła się do siedzącej na stole pacjentki i wyciągnęła w jej stronę ręce.
- Nie! - uprzedził ją Tauros. - Wystraszy się, nie ściągaj z niej tego. - Nie chciał by Lili spotkało to samo co Taurosa, czyli ugryzienie przez wyrywnego lisa.
- Czekaj, ja z nią pogadam.
- Mana... - odezwał się do dziewczyny - musisz zdjąć maskę, płaszcz i torbę, rozumiesz? Lili cię obejrzy. Nie musisz się jej bać, nie skrzywdzi cię jak tamci. Pomoże ci, tylko musisz jej pokazać co cię boli. Twojemu liskowi też się nic nie stanie. Może sobie siedzieć w torbie na podłodze, ale ty musisz ją zdjąć i płaszcz też. Nikt ci nie zabierze twoich rzeczy, obiecuję. Odłożymy je tylko na bok. - Wskazał krzesło stojące w rogu pomieszczenia.
- Położymy je tam i będą sobie leżeć, a potem założymy je z powrotem, dobrze? - Tauros chyba w życiu nie był taki delikatny, ale po tym jak lis go użarł wolał być ostrożny. No i po tym w jaki sposób wyrażała się dziewczyna domyślił się, że należy do niej mówić w prostym języku, wszystko dokładnie tłumacząc. Poza tym z pewnością nadal była przerażona. No bo skąd mogła wiedzieć komu ufać, a komu nie? Przecież był dla niej zupełnie obcy, on też mógł chcieć zrobić jej krzywdę.
- Rozumiesz?

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Pon Wrz 10, 2018 9:45 pm
autor: Mana
        - Tauros... - powtórzyła niepewnie, gdy się przedstawił, a po chwili uśmiechnęła się promiennie do niego. Jego myśl była trafna, podobnie jak pomysł z przedstawieniem jej się - dziewczyna już się go tak nie bała, a to tylko przez to, że w jej stronach uważano, że jeśli pozna się czyjeś imię, od razu staje się tej osoby przyjacielem, albo kimś bliskim. Jeśli nie chciało się z kimś nawiązywać bliższej relacji, zwracano się wtedy przydomkami, na przykład w jej przypadku byłaby to Wrona, albo Wierzbo-Wrona, tak jak wszyscy z jej klanu, z którymi nie miała najlepszych stosunków byli dla niej po prostu Wierzbo-Szponami. Wszyscy tacy sami, wszyscy na równi, wszyscy jednakowo anonimowi i obcy, dlatego zapakowani do jednego worka, z którego z czasem można było wydobyć poszczególne, konkretne jednostki "zdobywające" nagle jakieś swoje imię.

        Skrzywiła się lekko, gdy została podniesiona, a to tylko przez podrażnienie swoich siniaków i poruszenie uszkodzoną ręką, przez co wtuliła się w jego pierś jak bezbronne dziecko, za które mogła zostać uznana. Cały dyskomfort spowodowany bólem odszedł w zapomnienie jak tylko ruszyli, bo była to jej pierwsza tego typu przejażdżka i nawet nie starała się ukrywać, że jej się to bardzo podobało, choć radosny uśmiech skryty był pod maską. Słychać jednak było jej zachwyt i wesoły śmiech.
        - Mana jest Mana. Mana Wrona. Mana Wierzbo-Wrona. Mana. - Niemal zaćwierkała, lubiła swoje imię, a jeszcze bardziej cieszył ją fakt, że Tauros chciał poznać jej imię. Chciał, żeby Mana była jego przyjaciółką, a przynajmniej ona tak myślała, że na tym polega przedstawianie się - na zawieraniu z kimś przyjaźni.
        Cała ta podróż przez miasto na rękach Taurosa była dla dziewczyny niezwykle przyjemna i zabawna, czuła się prawie jak na centaurzym grzbiecie, ale tak trochę inaczej. Ona się w ogóle nie ruszała, za to świat wokół niej już tak, przez co jej głowa co chwila odwracała się w drugą stronę by nie przegapić niczego co ją otaczało. W tym wszystkim zapomniała nawet o lisie śpiącym w jej torbie, który tylko od czasu do czasu narzekał na trzęsienie i niewygody, że już w końcu mogliby przestać nim kołysać, bo mu się niedobrze robi.

        Po niedługim spacerze mężczyzna w końcu puścił harpię ze swoich rąk i usadził ją na dziwacznym stole, ale nie miało to dla Many większego znaczenia, gdyż była zajęta uważnym rozglądaniem się po pomieszczeniu. Było ogromne, w porównaniu do jej niewielkiego gniazda na starej wierzbie, ale przez zapach ziół i leczniczych wywarów czuła się niemal jak w domu, a to wywołało u niej smutek.
        Tęskniła za swoim gniazdem i za stadem centaurów, nad których głowami mogła się zawsze z nimi ścigać o poranku, brakowało jej drzewnych przyjaciółek, które pomagały wraz ze zwierzątkami w zbieraniu ziół, a także minotaurów, z których impulsywne i gwałtowne charaktery czyniły z nich jej praktycznie stałych "bywalców". Zadrżała jednak i lekko przykuliła, gotowa do ucieczki, gdy usłyszała poirytowany kobiecy krzyk, a chwilę po tym dziwny odgłos spowodowany gwałtownie rozsuwaną kotarą. Widząc jednak kobietę i to jaką aurę wokół siebie roztaczała od razu się uspokoiła i postanowiła zostać w miejscu. Lekko przekrzywiła głowę, gdy medyczka do niej podeszła, wpatrując się zza maski w jej oczy.

        - Lili też jest Mana? - zapytała, choć praktycznie wszystko wskazywało na to, że starsza kobieta również jest szamanką, nawet jeśli w dziwnym gnieździe i dziwnie ubrana, bez amuletów ochronnych i rytualnego stroju.
        Zbyt zajęta rozglądaniem się po pomieszczeniu i przyglądaniem się Lili, Mana nie zwracała uwagi na ich rozmowę między sobą, ale zainteresowała się nimi na nowo, gdy tylko dostrzegła, że medyczka wyciąga w jej stronę dłoń. Z torby dziewczyny zdało się słyszeć groźne warczenie, a jego właściciel wystawił swój rudy łepek na zewnątrz i uważnie przypatrywał się temu co się wokół harpii dzieje. Naturianka była już gotowa również wyciągnąć swoją dłoń do tej kobiety, nie rozumiejąc za specjalnie o co miałoby z tym chodzić, ale szybko ją cofnęła słysząc gwałtowne ostrzeżenie Taurosa. Spojrzała na niego i lekko się skuliła, nie bardzo wiedząc co ma zrobić i jak się zachować. Może rzeczywiście popełniła błąd tak jak mówił jej lis i teraz przyjdzie jej za to gorzko zapłacić, nie mając już nawet najmniejszych szans na ucieczkę. Ale przecież ci ludzie sprawiali wrażenie dobrych, a ich aura jednoznacznie to potwierdzała. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym większy mętlik miała w głowie.

        - Tauros weźmie Røda? Rød nie ugryzie Taurosa. Rød będzie grzeczny - zapewniła, zdejmując torbę i przesuwając ją po blacie w stronę norda.
        - "Ugryźć nie ugryzę, ale mogę zrobić coś jeszcze gorszego. Dotknij mnie a się o tym przekonasz, ciemniaku" - zawarczał cicho, wbijając swój pełen nienawiści wzrok w olbrzyma, który nie musiał znać mowy zwierząt, aby dostrzec w czerwonych ślepiach rudzielca groźbę i obietnicę okrutnej śmierci.

        Po tym Mana niepewnie zsunęła do tyłu ptasią maskę, która spoczęła na jej karku otaczając ramiona i plecy czymś w rodzaju pióropuszowego płaszcza, odsłaniając przy tym swoją czarną, potarganą burzę długich włosów. Na koniec bez najmniejszego wahania czy skrępowania zdjęła z siebie płaszcz, z tym samym trudem, co podczas zapinania go, wystawiając na światło dzienne swoje skąpo ubrane ciało, a właściwie prawie w ogóle nie ubrane, gdyż jedynie biust miała jakość przyzwoicie zakryty, w przeciwieństwie do niższych partii kobiecego ciała, gdzie jedynie znajdował się skórzany pas z kościanymi grzechotkami, który nic nie zakrywał.
        Miała praktycznie na całym ciele ślady prześladowania ze strony ludzi, acz najwięcej siniaków i zadrapań właśnie nosiła na brzuchu i klatce piersiowej oraz ramionach, gdzie jedno było praktycznie od łokcia do barku posiniałe i napuchnięte. Przy bliższych i bardziej uważnych oględzinach można było też dostrzec stare, niemal całkowicie wygojone obrażenia zaskakująco podobne do tych, których nabawiła się dzisiaj.
        - Manie nic nie jest, ma taką maść w torbie... - odezwała się nieśmiało. Najbardziej w obecnej sytuacji przeszkadzało jej to, że nie ma na głowie swojej maski.
        Stojąc przed nimi, spojrzała w stronę Taurosa jakby doszukując się u niego jakiegoś wsparcia. Nie chciała być dla nikogo kłopotem, mogła posmarować rany swoim mazidłem i poprosić duchy o wyleczenie jej ciała, jednakże potrzebowała do tego odosobnionego, bezpiecznego i cichego miejsca, a wątpiła znaleźć coś takiego w tym mieście. Powoli zaczynało do niej docierać, że dopóki nie wyzdrowieje, utknęła tutaj. Gdy to sobie uświadomiła, na jej twarz zaczął wkradać się strach, a do oczu napływać łzy.

        - Mana nie chce być bita, odejdzie. - Prawie zaskomlała łamiącym się głosem. Było jednak tak, jak zapewniła i Rød nawet w takiej chwili nie wyskoczył z torby.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Śro Wrz 12, 2018 9:35 pm
autor: Tauros
Tauros nie rozumiał co mówi do niego dziewczyna. Tym bardziej przekonywał się o tym, że jego nowa towarzyszka nie do końca zna Język Wspólny. Ale słyszał jej chichot spod maski. Swoją drogą zastanawiało go po co jej ona, ale nie zamierzał siłą zmuszać jej by ją zdjęła. To w sumie nie była jego sprawa. Może tak było jej po prostu wygodniej i chciała skryć się przed wszystkimi. Tak czy inaczej dotarli do domu zielarki.

Kiedy dziewczyna powiedziała o lisie, Tauros zrobił dziwną minę. Jakoś nie miał ochoty odsuwać od niej pupila. Naprawdę nie widziało mu się znów zostać pogryzionym. Spojrzał na zwierzątko, ale nie odważył się do niego zbliżyć. Obawiał się, że ten mały potwór jeszcze odgryzie mu paluchy. Trochę by mu to zajęło, ale jednak. A Tauros nie chciał zrazić do siebie Many. Gdyby źle potraktował jej przyjaciela z pewnością by mu więcej nie zaufała. Zostawił więc lisa w spokoju i pozwolił mu siedzieć w torbie na blacie. Lili spojrzała na wielkoluda wymownie, ale ostatecznie nic nie powiedziała.
- No co? - odezwał się mężczyzna.
- Czemu go nie weźmiesz?
- Bo gryzie skubany. Lepiej go nie ruszać, Tobie też nie radzę.
Lili spojrzała na warczącego lisa i uniosła lekko brwi. Nie wyglądał na groźnego, ale odgłosy jakie wydawał nie były przyjemne. Postanowiła pójść za radą norda i nie dotykać delikwenta. Tak więc Rød został w torbie, leżącej na blacie. I nagle stało się coś, czego Tauros się w ogóle nie spodziewał. Mana zdjęła z siebie płaszcz i ukazała się w całej swojej postaci. Norda zatkało.
- O na mordę prasmoka... - Zdołał wydusić z siebie.
- Hej! - burknęła Lili. - Co się tak gapisz? Odwróć się idioto - powiedziała srogo. Tauros natychmiast odwrócił się na pięcie. Gdyby umiał się czerwienić, to pewnie jego policzki właśnie oblewałyby się rumieńcem. Przełknął głośno ślinę i stał jak słup soli. Rolę opiekunki przejęła teraz Lili. Ona w odróżnieniu od Taurosa nie czuła wstydu. Bo to pierwszy raz widziała gołą kobietę? Otóż nie. Obeszła stół dookoła i stanęła naprzeciw Many. Odgradzając ją jednocześnie od Taurosa.
- Spokojnie. Nikt ci tu nie zrobi krzywdy. Tak? Rozumiesz? Nikt nie będzie cię bił. Jesteś tu bezpieczna. - Lili do Many podchodziła zupełnie inaczej niż do Taurosa. Była spokojna, jej głos kojący i miły. Nie ponaglała dziewczyny, była opanowana i naprawdę bardzo delikatna. Jak na razie nie dotykała kobiety. Przyglądała się jednak jej ranom. Były w większości powierzchowne. Zadrapania, skaleczenia, siniaki.
- Wszystko będzie dobrze - rzekła zielarka. - Posmarujemy to maścią, odkazimy tam gdzie płynie krew. Ale rękę musisz mi pokazać. - Niepewnie wyciągnęła swoje dłonie w stronę dziewczyny. Jej ręka była mocno spuchnięta i bardzo sina. Dotknęła jej, ale Mana natychmiast się skrzywiła.
- Już, już, przepraszam - powiedziała delikatnie.
- Najprawdopodobniej jest złamana i mocno obita, przez jakiś czas nie będziesz mogła jej używać.
Lili odeszła na moment od dziewczyny. Przeszła przez izbę i wyciągnęła z szuflady wysokiego regału słoiczek z zieloną maścią, butelkę ze spirytusem i kawałek materiału, a potem wróciła do Many.
- Muszę odkazić rany. To jest spirytus - pokazała kobiecie butelkę - będzie nieprzyjemnie, będzie piekło, ale to nie robi krzywdy. Jest po to, żeby rany się nie jątrzyły. Siniaki posmarujemy tym - i tu pokazała słoiczek z zieloną maścią.
- Na rękę damy coś innego, zaraz przyniosę. Coś na opuchliznę i ból. Pomoże ci. - Odłożyła słoiczek z maścią na blat, a potem otwarła butelkę ze spirytusem. Wiedziała, że lepiej jest polać ranę bezpośrednio, ale nie chciała w ten sposób męczyć już i tak zlęknionej dziewczyny. Nalała więc trochę na materiał i pokazała go Manie.
- To będzie szczypać, ale nie zrobi ci krzywdy. Rozumiesz? Możesz sama to przyłożyć - zaproponowała, podając tkaninę dziewczynie.
- Musisz to przyłożyć do rany. To odkazi, a potem posmarujemy maścią. Dobrze?

W tym czasie Tauros stał jak cieć i się nie odzywał, ale słuchał.
- Lili... Ja nie wiem czy to jest taki dobry pomysł z tym spirytusem. Ona się przestraszy - odezwał się w końcu.
- Tauros... Muszę odkazić rany, są niewielkie, ale jednak. Nie chcę, by się jątrzyły. Poradzę sobie. - Lili była zaskakująco spokojna, nie warczała na Taurosa tak jak wcześniej. Nie to, że go nie lubiła, ale jej usposobienie było dosyć specyficzne. Raz mrukliwa, raz do rany przyłóż. Ot taka natura kobiety.
- No dobrze - odparł nord, a Lili wróciła do swojej pacjentki.

- To jak? Spróbujesz sama, czy ja mam to zrobić? - spytała.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Czw Wrz 13, 2018 9:25 pm
autor: Mana
        Wszystko było dla niej dziwne w tym mieście, bo nowe. Zwykle uciekała zaraz po tym jak widziała, że ktoś chce ją zaatakować, albo gdy tylko jakaś osoba rozgoniła znęcające się nad nią towarzystwo. Ale pierwszy raz jakiś "tutejszy" poświęcił jej tyle uwagi i wysiłku, by przenieść do miejscowego szamana. Właśnie, pierwszy raz była przez kogoś niesiona na rękach i to jeszcze przez obcego. Cudownie się przy tym bawiła, to było niebywale ekscytujące i nigdy o tym nie zapomni. Nie zapomni też o wielkoludzie Taurosie, który był dla niej taki dobry.

        Po niedługim czasie jej lista nowości i to jeszcze tych jednego dnia, dodatkowo się powiększyła o zobaczenie jak wyglądały tutejsze gniazda od środka i spotkała miłą samicę, która nie chciała jej zabić za samo to, że Mana mogła być po prostu młodsza, albo ładniejsza, bo i takie sytuacje przeżyła, szczególnie w swoim klanie. Choć z początku Lili wydawała się harpii przerażająca, przez ciągłe krzyczenie, ale jak się okazało, nie miała czego się bać. Tym bardziej, że powoli zaczynała rozumieć, albo chociaż się domyślać, według siebie, dlaczego zielarka jest taka dla olbrzyma.

        Rød doskonale wyczuł strach Taurosa i nie miał najmniejszego problemu z rozeznaniem się w sytuacji oraz tym co ludzie mówili, dlatego tylko wyszczerzył swoje kły w czymś na kształt złośliwego uśmieszku, a w czerwonych oczach połyskiwała aż niemożliwa do pojęcia satysfakcją oraz tryumf. Był strasznie dumny z tego co udało mu się osiągnąć i gdyby tylko Matka Natura mu na to pozwoliła, teraz najpewniej gęsto obrósłby w piórka, jeszcze bardziej pieszcząc i powiększając swoje ego. Gdy miał pewność, że nikt go za daleko nie zabierze od Many, a dziewczyna nie potrzebuje jego pomocy, wstał, zakręcił się dwa razy i usadowił z powrotem wygodnie w cieplutkiej torbie. Nie zasnął jednak, choć położył pyszczek na łapkach i obserwował czujnie cały czas to co się dokoła działo. Przede wszystkim nie spuszczał uważnego spojrzenia z mężczyzny, w którego działaniu rudzielec cały czas wietrzył jakiś podstęp, choć tej nad wyraz uprzejmej "szamance" też nie powinno się ufać, szczególnie przez jej niestabilny charakter.

        - Lili czemu krzyczy na Taurosa? Tauros zrobił źle coś? - zapytała zaskoczona naturianka, w ogóle nie rozumiejąc ich reakcji i nie mogąc jej powiązać z tym, że stała całkowicie naga. Właściwie to nie znała pojęcia nagości, bo w końcu nigdy praktycznie nic na sobie nie nosiła, skoro dolne partie ciała zasłaniały jej gęsto pióra. - Lili lubi bardo Taurosa, tak? Lili złoży i wysiedzi mu jajko? - zadała kolejne pytanie, przy którym się szeroko uśmiechnęła z ogromną radością. Nie mogła się doczekać żeby zobaczyć ich pisklaka, bo zastanawiała się jak one wyglądają i czy potrafią latać, mimo że dorosłe osobniki nie posiadają skrzydeł i nie są nawet częściowo opierzone.

        Nie była to chyba najlepsza chwila na tego typu rozmowy, bo zamiast jej na to odpowiedzieć, Lili zaczęła ją uspokajać i uważnie oglądać z każdej strony, a zaraz lekko dotknęła jej ręki...skrzydła. Mana od razu ją jej zabrała skamląc cicho i przytulając do siebie bliska płaczu. Bardzo ją bolało nawet takie lekkie muśnięcie, po którym się okazało, że dobrze zrobili zostawiając torbę z lisem obok naturianki, gdyż jak tylko zawiadomiła o tym jak ją boli, usypiający powoli rudzielec stracił ochotę na spanie i znów zaczął warczeć na dwójkę nieznajomych całą wrogość w jednej chwili przenosząc z Taurosa na zielarkę. I tylko głaszcząca go po głowie dłoń Many, powstrzymywała go przed rzuceniem się starszej kobiecie na twarz.

        - Złamana? - wydukała z siebie powstrzymując łzy. - Ale Mana mogła latać będzie? - zapytała z niepokojem w czerwonych oczach. Bała się, że będzie musiała tu zostać na zawsze, a przez to tamci źli ludzie szybko ją dopadną i wykończą. Nie chciała umierać. Jeszcze nie teraz. Nie miała jednak czasu pogrążyć się w tych czarnych wizjach przyszłości i rozpłakać, gdyż zaraz Lili zaczęła jej mówić co zrobi i pokazywać czego przy tym użyje. Otworzyła szeroko oczy zaskoczona, gdy oglądała słoiczek z zieloną mazią, pachnącą ziołami i lasem.
        - Mana to zna, ma takie samo w torbie - powiedziała od razu i nie mogąc się powstrzymać pogrzebała zdrową ręką tuż obok Røda, by po chwili wyjąć niewielki gliniany pojemniczek, w którego środku była podobna maść do tej, którą pokazała jej Lili. Kiedy otrzymała również namoczony tak zwanym spirytusem materiał, od razu zaatakował ją kręcący w nosie, ostry, acz znajomy zapach, od którego psiknęła uroczo jak mały kotek. - Mana to też zna. Piwomir, mały, gruby człowiek z długą sierścią na twarzy czerwony się robił od tej wody picia i gadał śmiesznie - zachichotała z rozbawieniem na to wspomnienie, po czym nie do końca przekonana i raczej skonsternowana przyjrzała się nasączonej szmatce, w ogóle nie wiedziała jak ma się tego napić w ten sposób. Może wszyscy w tym mieście tak pili tą wodę, ale jej się to wydawało bardzo dziwne, nie oceniała jednak i już była gotowa włożyć materiał do ust i zacząć wypijać z niego alkohol, gdy nagle Lili uświadomiła jej co ma z tym zrobić.

        - Przyłożyć do rany? O tak? - zapytała, przykładając od razu nie będąc pewną czy dobrze zrozumiała, ale zaraz zaczęła krzyczeć głośno i upuściła na podłogę niebezpieczną szmatkę, która ją "ugryzła". - Spirytus parzy Manę - wyszlochała roniąc łzy. To bolało jeszcze bardziej niż Złamanie Lili i harpia nie wiedziała co ma zrobić, a przecież Spirytus miał odkazić wszystkie jej rany, choć nawet jednej dobrze nim nie przetarła. Niby zielarka uprzedzała, ale mówiła że będzie tylko piekło, cokolwiek to znaczy, a nie, że będzie parzyć, jak ognisko.
        - Mana nie chce mieć już Spirytusa. Spirytus parzy Manę... - szlochała, cofając się kilka kroków od starszej kobiety i upuszczonej szmatki.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Pią Wrz 14, 2018 1:12 am
autor: Tauros
Lili zaśmiała się wesoło słysząc pomysł dziewczyny. Wysiedzieć mu jajko? No też mi coś. Zaniosła się od śmiechu. Owszem lubiła Taurosa, ale na pewno nie tak jak widziała to Mana. Swoją drogą jajko było bardzo dziwnym pomysłem. W końcu Lili nie wiedziała, że Mana była harpią. Jeszcze nie.

- Nie złociutka, nikomu nie wysiedzę jajka - powiedziała nadal się śmiejąc. Tauros też się zaśmiał, ale cicho, bardziej pod nosem. Nie mógł uwierzyć, że Mana pomyślała, iż jego i Lili coś łączy. Co jak co, ale Lili była typem kobiety niezależnej, która nie potrzebuje mężczyzny. Kiedyś miała męża, jako młodziutka kobieta, ale zginął napadnięty na trakcie. Owdowiała mając dwadzieścia pięć lat i już nigdy ponownie nie wyszła za mąż. Miała przyjaciół i znajomych, i to jej wystarczało.
- Lubię Taurosa, ale czasem nie wie jak się zachować. Nie krzyczę na niego, tylko... no... powiedzmy, że troszkę go karcę. Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, ale jesteś naga. - Wskazała głową na jej nagie ciało. Mana jednak nie miała pojęcia co znaczy nagość i Lili szybko to pojęła. Domyślała się, że Mana musi pochodzić z jakiegoś plemienia, z lasu, gdzie nie znano odzienia i dlatego nagość była naturalna. Zielarka była pojętną osobą i wiele rzeczy łapała zanim zrobił to Tauros.

- Chodzi o to, że nie masz odzienia - próbowała wyjaśnić. - Widzisz - wskazała na materiał na jej piersi - tu jesteś zakryta. W mieście zakrywamy też dolną część ciała. Nie można chodzić nago, czyli bez ubrań. To niebezpieczne i niedozwolone. To znaczy, że nie można tak robić. Zaraz damy ci coś do okrycia. - Lili była niezwykle wyrozumiała. Choć raczej nie miewała takich pacjentów jak Mana. Tutaj musiała większą uwagę poświęcić ogółowi, niż samemu leczeniu. Musiała zająć się dziewczyną jako tako, a ranami jakby przy okazji.

- Tak, złamana. Nie będziesz mogła nią ruszać przez jakiś czas. Latać też nie... cokolwiek to dla ciebie znaczy. - Lili nie rozumiała jak dziewczyna lata, czy miła skrzydła? Nie widziała ich. Założyła więc, że dziewczyna mówiąc o skrzydłach ma na myśli ręce.
- No widzisz - rzekła widząc mazidło, które dziewczyna wyciągnęła z torby.
- Teraz użyjemy mojego, a twoje zostanie ci na potem, dobrze? Będziesz tym smarować co jakiś czas i siniaki znikną. Będzie lepiej - obiecała. Lili jednak nie spodziewała się takiej reakcji dziewczyny na spirytus. Harpia zaczęła krzyczeć z bólu.
- Kochanie, już dobrze, już dobrze - próbowała ją "ratować", kiedy ta była przerażona tym co się wydarzyło.
- Mówiłem - odezwał się Tauros i odwrócił już bez skrępowania.
- Mana - chwycił ją delikatnie za ramiona - już więcej tego nie zrobimy, obiecuję.
Otoczył ją ramieniem od strony jej zdrowej ręki.
- Już dobrze. Lili nie chciała cię skrzywdzić.
Przygarnął ją do siebie delikatnie. Chciał ją otulić, pocieszyć, ochronić.
- Lili, może dajmy jej spokój - zaproponował. - Posmaruję jej rany maścią u mnie w domu. Tam będzie bezpieczna.
- Ona nadal jest naga - wytknęła Taurosowi zielarka.
- No i co z tego. Przecież jej nie skrzywdzę. Zaraz dam jej koszulę, a potem kupię jakieś ubrania. Muszę ją chronić. - Nie wiedział dlaczego powiedział coś takiego, ale ratując ją, stał się za nią odpowiedzialny. Nigdy nie opiekował się kobietą, ale wiedział, że sobie poradzi. Musiał. Mana była bezbronną istotą i nie mógł jej zostawić samej sobie. Pobita, ze złamaną ręką, nie wiedząca nic o miastach, lewo mówiąca w Języku Wspólnym. Gdzie miał ją zostawić? Komu podesłać? Kapłankom z klasztoru? Mógł jej nie ratować, ale kim byłby wtedy dla siebie, gdyby zostawił ja samą, czekającą na śmierć przez skatowanie. Nie przewidywał dla siebie takiej ścieżki, ale taką dostał od losu i musiał ją zaakceptować.

- Może masz rację - przyznała Lili. - Może lepiej jej nie męczyć. Dam ci maść i będziesz mógł posmarować ją u siebie w domu. Ale ręka... Jest złamana na przedramieniu, trzeba ją unieruchomić inaczej źle się zrośnie. Musisz pójść do stolarza po klapki, dwie klapki zrobione z cienkiej deski. Jedną kładziesz pod spód, jedną na wierzch i bandażujesz, tak by unieruchomić rękę. Jeśli będzie się ruszać kości się poprzestawiają, potem będzie przez to gorzej. Dam ci bandaże, w domu ją opatrzysz. Tutaj będzie się tylko bała. Ale pamiętaj, musisz dobrze unieruchomić rękę. I... no wiesz wytłumaczyć jej, że przynajmniej przez cztery tygodnie będzie musiała nosić taki opatrunek.

Do Taurosa właśnie dotarło, że przez najbliższy miesiąc będzie musiał opiekować się nieznajomą. Z jednej strony poczuł ukłucie w sercu, że sprowadził na siebie tą odpowiedzialność, a z drugiej coś co było... miłe. Dotarło do niego, że nie będzie przez ten czas sam i może właśnie znalazł przyjaciela. Co prawda przewidywał wiele, wiele trudności, ale może gra była warta świeczki?

- Rozumiem - powiedział - klapki, bandaże, smarować rany, ubrać i nakarmić. Wszystko zrozumiałem. - Mówił spokojnie i rzeczowo, dając do zrozumienia zielarce, że da radę zaopiekować się ranną dziewczyną. Odsunął się od Many i ściągnął przez głowę koszulę, ukazując swoje oszpecone żyłami ramiona.

- Mana - odezwał się do harpii, teraz już wiedział jakiej jest rasy, choć nie za bardzo jeszcze ogarniał co to są harpie - musimy cię ubrać. Założysz moją koszulę, potem założymy też płaszcz, jeśli będzie ci dzięki temu cieplej i wygodniej. A potem zabiorę cię do domu, do siebie. Do domu Taurosa. Tam posmarujemy rany, zabandażujemy rękę, damy ci jeść, będziesz mogła się położyć i odpocząć. Nikt cię nie skrzywdzi. Twojego liska też zabierzemy, byle tylko mnie nie gryzł. Będzie u mnie bezpiecznie i spokojnie. Odpoczniesz i nikt nie będzie cię już krzywdził. - Kilka razy powtórzył, że będzie bezpieczna, że nikt nie zrobi jej krzywdy, by przekonać ją, że naprawdę tak będzie.
- Rozumiesz? - zapytał, już po raz kolejny.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Pią Wrz 14, 2018 9:09 pm
autor: Mana
        Kiedy jej nowo poznani przyjaciele wybuchnęli śmiechem, harpia przekrzywiła na bok głowę, nie rozumiejąc co takiego śmiesznego powiedziała. Nawet kiedy została uświadomiona, że się pomyliła, wciąż wpatrywała się w nich pytająco. Temat jednak szybko został zmieniony, a Mana nie zwróciła na to za specjalnej uwagi, skupiając się na aktualnie podjętej kwestii jej nagości, czymkolwiek ona była, całkowicie zapominając o wspomnianym przed chwilą podejrzeniu, jakoby Lili i Tauros byli parą.

        - Mana może się zakryć... Chyba... - zastanowiła się przez moment, zaraz po tym jak zielarka się poświęciła i pośpieszyła harpii z wyjaśnieniem o co jej chodzi. - Mana nie rozumie dlaczego nie można? Przecież wszystkie samice danego gatunku są takie same, tak samo samce... prawda? - Z początku była całkowicie pewna tego co mówiła, ale... Patrząc na medyczkę i raz jeszcze przywołując w pamięci jej wykład odnośnie nagości, nie była już co do tego przekonana i stąd się wzięło jej pytanie.

        - Lili nie wie co to latanie? Mana powie! - niemal krzyknęła z ogromnym entuzjazmem. Widać jednak po niej było, że chciała rozłożyć szeroko po bokach ręce i zademonstrować, ale na szczęście w porę się powstrzymała przypominając sobie o uszkodzonej ręce. - Lili kiedyś widziała ptaki? Mana lata jak ptaki. Mana lubi latać z ptaki!
        Uśmiechnęła się błogo na samo wspomnienie, lecz nie było czasu na to, by się w tym pogrążyć. Nie po to tu przyszli, żeby zagadywać starszą kobietę, tylko by zająć się obrażeniami szamanki. Po swoim pierwszym kontakcie ze spirytusem jako "wodą" do odkażania ran, Mana miała nadzieję, że już nigdy więcej w swoim życiu nie będzie musiała się do niego zbliżać, ani on do niej. Wolała już zostać przy zwykłej wodzie, odrobinie ziół i larwach much w ostateczności.
        Kiedy Tauros ją przytulił, zerknęła na niego z niepokojem i zdziwieniem, ale zaraz się do niego wtuliła i zaczęła uspokajać, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie. Schowała twarz w jego klatce piersiowej i subtelnie wciągnęła do nosa jego zapach. Co prawda ze swoim węchem nie wiele mogła powiedzieć na ten temat, prócz tego, że był niebywale przyjemny i jak dla niej nostalgiczny. Jakby przypominał jej o krainie, z której pochodziła, albo chociaż okolicach. Nie potrzeba było jednak wybitnych umiejętności, by zauważyć, że dobrze się przy nim czułą, czuła się bezpiecznie. Bardzo go polubiła i szybko się do olbrzyma przywiązała.

        W rozmowę między nimi, choć dotyczyła jej osoby, się nie wtrącała i tylko przerzucała wzrok z medyki na norda, z norda na medyczkę. Uśmiechając się szczęśliwa przymknęła w pewnym momencie oczy i stała tak wtulona w jego olbrzymi tors, ogrzewając się jego ciepłem. Było jej bardzo miło. Co dziwne dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że było jej zimno, zwłaszcza tu i ówdzie, co sobie wyjaśniła brakiem piór. Cofnęła się ze zdziwieniem, kiedy przestał ją do siebie przytulać i bacznie obserwowała co on robi, a gdy ściągnął koszulę, wskazała na niego palcem zdrowej ręki i odwróciła się z przerażeniem do Lili.
        - Tauros jest nagi! - wykrzyknęła poruszona i zaniepokojona, nie wiedząc co zrobić w sytuacji, gdy ktoś nie jest okryty odzieniem tak jak mówiła zielarka, choć jest to zabronione. Po chwili jednak przestała panikować i jak zahipnotyzowana wpatrzyła się w jego nieludzką budowę ciała i mięśni. Wyciągnęła w jego stronę dłoń, która jeszcze przed chwila bezczelnie wskazywała na niego palcem i niepewnie przesunęła nią delikatnie po jednej żyle. Jej twarz nagle rozpromienił się uśmiechem i wykrzyknęła radośnie: - Tauros jest rogacz, ale bez rogów, kopyt i sierści! - oczywiście miała na myśli minotaura.

        - Mana rozumie, ale... Mana może się okryć - powiedziała, dla potwierdzenia własnych słów znowu obrastając w pióra tam gdzie pierwotnie się znajdowały w momencie, gdy była bita i osłaniana przez Taurosa. - Mana może być tak okryta? Mana nie wiedziała, że tak musi... myślała, że przez to tamci źli ludzie ją bili - dodała mniej pewnie, bo naprawdę już szczerze mówiąc nic nie rozumiała, a powoli kończyły jej się siły by mogła dalej utrzymywać zaklęcie, które przemieniło jej skrzydła w ręce oraz w bardziej ludzkie nogi, dlatego też teraz powróciła do dawnej postaci. Musiała nieco odzyskać sił, by ponowić tą sztuczkę. - Mana będzie wdzięczna, jeśli Tauros zaprowadzi ją do swojego gniazda - odparła na koniec, wykazując się minimum znajomości etykiety (zwykłym wyrażeniem wdzięczności), o której opowiedział jej trochę jeden elf. - Mana może iść na własnych nogach. Mana nie chce być dla Taurosa problemem. Rød też nie będzie. Mana obiecuje.
        Nie wiedziała czy może, ale nie mogła się powstrzymać i przytuliła się całą nagą sobą do olbrzyma, który chciał jej póki co zapewnić bezpieczne schronienie. Niedługo po tym założyła na siebie stanowczo za dużą koszulę nowego przyjaciela, która mogła być dla niej krótką sukienką, albo koszulą nocną, a po tym okryła się płaszczem. Znów było jej nie wygodnie przez skrzydła, ale nie miała większego wyboru i musiała to przecierpieć.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Wto Wrz 18, 2018 9:45 pm
autor: Tauros
- Widzisz Mano - odezwała się Lili - jednak samce i samice znacznie się różną. Chociaż masz rację, że wszystkie kobiety są takie same. Mimo to jesteśmy w mieście i tutaj ludzie się zakrywają. Po prostu. Raz, że nie chcą marznąć, a dwa... - Zielarka nie bardzo wiedziała jak wytłumaczyć dziewczynie to, że musi się ukryć przed światem. Co miała jej powiedzieć? Że epatowanie piersiami mogłoby się dla niej skończyć gwałtem, albo zamknięciem w lochach z podejrzeniem, że jest obłąkana? Przecież harpia i tak by tego nie zrozumiała.
- A dwa, no... nie możemy pokazywać naszych przymiotów i nie potrafię ci wyjaśnić dlaczego. Tak po prostu się robi - westchnęła. Naprawdę nie umiała jej teraz sensownie tego wytłumaczyć.

Tauros zaśmiał się, kiedy usłyszał, że jest nagi. Był i Mana miała rację. Pytanie brzmiało jak wytłumaczyć Manie, że on może odsłaniać tors, a ona nie.
- Tak, Tauros jest nagi - powtórzył po niej - ale ja mogę, bo nie mam... wypukłości - próbował się jakoś ratować. Ale nawet jemu chciało się z tego powodu śmiać. Na Prasmoka, jaki był niezaradny w tych swoich tłumaczeniach. Nord nie lubił, gdy wytkało się jego zmutowane ciało, ale Mana o tym nie wiedziała. Kiedy dotknęła jego żyły nie wzdrygnął się, jak można by się tego spodziewać. Nie skarcił jej również, była prostą dziewczyna i nie mogła wiedzieć, że mężczyzna nienawidzi wyglądu swoich rozpierających skórę żył. Po części się do nich przyzwyczaił, po części nie. Wszystko zależało od dnia i nastroju. Nie mógł być zły na Manę, ona przecież nie wiedziała, że jego wygląd jest wynikiem mutacji. Nie zrozumiał co chciała mu powiedzieć mówiąc, że jest rogaczem bez rogów. Ale nie zapytał.

Nagle Mana zrobiła coś czego nie spodziewała się ani Lili, ani Tauros. Przemieniła się w coś co przypominało ptaka. Jej nogi obrosły w pióra, a zamiast stóp miała teraz ptasie szpony. Natomiast jej ręce zmieniły się w skrzydła. Nord był w szoku. Nigdy nie widział takiego stworzenia. A więc to była harpia? Pół-ptak? Najwyraźniej.
- I jak ja jej zabandażuję tę rękę? - powiedział ni to do siebie, ni to do Lili, która była równie zdziwiona co nord.
- Myślałam, że harpie to tylko legendy, mity, że one nie istnieją. Nic dziwnego, że rzucili się na nią. Nikt tu nigdy nie widział takiej istoty, a wiesz jacy są ludzie. I wiesz co... nie mam pojęcia jak opatrzyć jej tę rękę, jeśli będzie miała zamiast niej skrzydło. Będziesz musiał improwizować, może umie zmienić się w kobietę na dłuższy czas. Poradzisz sobie.

W międzyczasie, gdy Lili mówiła, Mana przytuliła się całą sobą do Taurosa. Objął ją obiema rękami i schował w swoich ramionach. Była jak bezbronne dziecko, które nie ma się gdzie ukryć przed światem. Nord wiedział już, że to nie będzie zwykła znajomość, uświadomił sobie, że on już był dla niej przyjacielem. Uratował ją, zaopiekował się, zaprowadził do medyczki i chciał ją zabrać do swojego domu.
- Nie jesteś ciężarem - powiedział wielkolud - zaniosę cię. Jesteś poobijana, zmęczona i pewnie głodna. - Po tych słowach Mana odsunęła się i z trudem założyła na siebie koszulę, a potem płaszcz. W tym czasie Tauros wziął od Lili bandaże i smarowidło na rany dla dziewczyny. Kiedy ta się ubrała Tauros pomógł jej przełożyć przez ramię torbę z Rødem. Nie chciał go brać, bo pewnie znów by go użarł, a wolał tego uniknąć. Potem wziął Manę na ręce, tak jak wcześniej. Złamane skrzydło miała przełożone na bok, tak by Tauros go nie przygniatał. Nord pożegnał się ze starszą kobietą i podziękował jej przy okazji dając kilka monet, bo w końcu zielarka też musiała z czegoś żyć. W końcu jednak ruszył do drzwi. Schylił się i przeszedł pod futryną. Na zewnątrz panował codzienny, miejski gwar.

Do domu Taurosa nie było daleko, wystarczyło przeciąć kilka uliczek. Dlatego zaledwie chwilę później stali już przy drzwiach do jego kuźni. Nie weszli jednak przez drzwi frontowe. Dom, który kupił nord miał dwa wejścia, jedno od podwórza, drugie od ulicy. Wejście od ulicy było dla potencjalnych klientów, tam miał się znajdować sklep, a za nim warsztat. Natomiast wejście od podwórza miało służyć tylko i wyłącznie dla domownika. Po tej stronie znajdowała się kuchnia i schody na górę. Dlatego minęli wejście frontowe i obeszli budynek dookoła. Podwórze, które znajdowało się za kamienicą było wspólne dla kilku domów. Na środku stała stara studnia, która była źródłem wody dla wszystkich mieszkańców. Poza tym w podwórzu była też niewielka stajnia, w której stał koń Taurosa. Weszli na podwórze przez wielką bramę. Kiedy znaleźli się przy drzwiach do jego domu Tauros postawił Manę na ziemi. Z kieszeni wyciągnął klucz i otwarł nim drzwi.
- Proszę, wejdź - powiedział łagodnie. Przestępując próg znaleźli się w dużej izbie służącej za kuchnie. Na środku stał wielki stół i dwie ławy postawione wzdłuż niego. Na ławach leżały futra, tak by wygonie się na nich siedziało. Dwa duże okna wychodzące na podwórze wpuszczały do środka sporo słońca. Po prawej stronie znajdowało się palenisko, po lewej schody na górę. Pod oknami stały niskie, otwarte szafki. Na pułkach leżały kociołki, talerze i sztućce.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Czw Wrz 20, 2018 10:09 pm
autor: Mana
        Mana raz po raz przekrzywiała w niezrozumieniu głowę i zerkała w poszukiwaniu wsparcia to na Lili, to na Taurosa. O ile była w stanie zrozumieć ubieranie się ze względu na chłód czy różnice między płciami, tak kompletnie nie wiedziała do czego zielarka zmierzała z tym drugim powodem takiego stanu rzeczy. Bo jak to trzeba się ubierać, bo tak? Równie dobrze można było w ogóle tego nie robić, bo tak, jednakże mimo to postanowiła się dostosować. W końcu nie była już w swojej krainie i nie chciała być znów pobita. Tłumaczenia Taurosa także nie rozwiały jej wątpliwości co do potrzeby ubierania się . I o jakie wypukłości mu chodziło? Było to dla niej o tyle nie zrozumiałe, że zaczęła się bać czy nie jest to jakaś chorobą tutejszej okolicy. Choć gdyby była chora, to przecież chyba wygnaliby ją z tego miasta, a nie starali się pomóc. Miała mętlik w głowie, a widząc, że drążenie tematu nie przyniesie większych rezultatów, tylko przyprawi ją o jeszcze większe niezrozumienie, zdecydowała się po prostu kiwnąć pokornie głową i się "okryć", by nie sprawiać im kłopotów swoją nagością. To właśnie przede wszystkim dlatego zdjęła zaklęcie, dzięki któremu jej ramiona i nogi przypominały ludzkie, choć zrobiła to również z powodu kończącej się jej energii i zmęczenia.

        - Harpie? Mana nie Harpie, Mana Wierzbo-Szpon. Mana Wierzbo-Wrona. Szpono-Mana? Wierzbo-Wierzba? Wrona! Szpono-Wrona... Mana... - zaczęła się kłócić i wyjaśniać...ale w trakcie zaczęła sama się gubić z własną nazwą, pochodzeniem i rasą, przez co na jej twarzy zaczęła zakwitać coraz większa rozpacz. Starała się jeszcze jakiś czas dojść do prawidłowego porządku rzeczy, ale tylko jeszcze bardziej zaczęła się plątać i ostatecznie zamiast Mana, zaczęła używać Szpona albo Wrony przy wypowiadaniu się, a raz nawet powiedziała odnośnie siebie Harpie. Niestety przez to była tylko jeszcze bardziej nieszczęśliwa i bliska płaczu. - Wieszpon-Wrona chce być znów Mana! - Zaczęła szlochać przerażona, że mogła przez coś takiego stracić własne imię i poczucie samej siebie.

        Na szczęście cała tragedia dobrze się skończyła, a harpia wyraźnie uspokoiła, jak tylko wielkolud otoczył ją swoimi ramionami. Było jej bardzo ciepło i przyjemnie, gdy się do niego przytulała i zdawała się w ogóle nie przejmować tym jak wyglądały jego ramiona czy skóra. Nie to było przecież w życiu najważniejsze, a ona dobrze o tym wiedziała, w końcu była w połowie ptakiem. Co prawda jeszcze wielu rzeczy na oczy nie widziała i zapewne nie miała o nich najmniejszego pojęcia, jednakże w swoich okolicach miała styczność z różnymi istotami, nie tylko różniącymi się drastycznie od niej, ale również między sobą. Widziała niskiego centaura, bezrogiego minotaura, albo jednooką meduzę (od której jak najszybciej uciekła, bo wężowa chciała ją zjeść, a przynajmniej tak się Manie wydawało), więc tak naprawdę to jak wyglądał Tauros nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Równie dobrze mógłby być mniejszy od jej dzioba, kulawy, albo z dodatkową parą rąk, jeśli tylko by to go nie zmieniło i wciąż chciałby jej pomóc, to czym miała się tak naprawdę przejmować, skoro cały czas był przy niej, chciał się o nią zatroszczyć, a nie uciec czy pobić jak większość ludzi, z którymi miała kontakt. A przecież chciała się jedynie zaprzyjaźnić i spotkać kogoś, kto pomógłby jej się odnaleźć w nowym miejscu i nauczyć życia w mieście.

        Kiedy założyła na siebie jego koszulę oraz swój płaszcz, a następnie została wzięta przez niego na ręce, nie mogła się powstrzymać i ze szczęściem rysującym się jej na twarzy znów się do niego przytuliła, zapominając przez to zaciągnąć na twarz swoją ptasią maskę. Podziękowała i pożegnała się z Lili, a po tym trzymając się Taurosa jedną ręką i pilnując Røda, zniknęła wraz z nimi za drzwiami jej przybytku. Znów jak nadwyraz ciekawskie dziecko rozglądała się dokoła, kiedy wielkolud szedł, choć nie był to długi spacer. Była bardzo zachwycona widokiem podwórka za jego kamienicą i nieco się wierciła na rękach towarzysza, chcąc się za wszelką cenę przywitać z dziwacznym centaurem mieszkającym w jeszcze dziwniejszym jak dla niej gnieździe. Gdy została w progu postawiona na własne nogi, wciąż się rozglądała, chcąc jak najwięcej szczegółów zapisać w swojej pamięci i jak zaklęta od razu wstąpiła do środka mieszkania, kiedy Tauros tylko ją zaprosił. Nie wiedziała jednak zbytnio co ma robić, więc stała w miejscu przy drzwiach jak słup, obserwując uważnie co on robi. I tak trzeba było ją pochwalić, że widząc stół do złudzenia podobny do tego, który widziała u Lili, nie podeszła i na nim nie usiadła.
        - Tauros ma duże gniazdo. Bardzo - powiedziała, nieco przytłumiona tym ogromem nowych wrażeń i spojrzała na niego niepewnie, by zaraz uciec wzrokiem gdzieś na bok. Chciała się zapytać czy może się czegoś napić, ale zrezygnowała z zadania tego pytania, w końcu olbrzym już i tak dla niej dużo zrobił, może nie powinna już o nic prosić? - Gniazdo dziwne, ale ciepło i sucho... - uśmiechnęła się nieśmiało, stojąc dalej tak jak stała. Chciała jakoś zagaić rozmowę, by robić chociaż tyle.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Czw Wrz 20, 2018 11:27 pm
autor: Tauros
Tauros pierwszy raz miał gościa. Przez wiele lat tułał się po świecie nie mając domu, sypiając po stajniach i karczmach, albo pod gołym niebem. Właściwie pierwszy raz od lat młodzieńczych miał dom. Prawdziwy dom. A miał go od bardzo niedawna. Wszedł do środka i rozejrzał się po własnym domostwie. Potem spojrzał na Manę, która rozglądała się dookoła tak jak on. Wydawało się, że dziewczyna chyba nigdy nie była w mieszkaniu. Mówiła o gnieździe. Czyżby w nim mieszkała? Ale jak? Zastanawiał się. Miał wiele pytań i zero odpowiedzi. Musiał zapytać swoją nową towarzyszkę o wiele rzeczy. Wiedział jednak, że nie będzie to proste, bo dziewczyna nie do końca znała jego mowę. Domyślał się, że musi być z daleka, skoro nie wiedziała nic o miastach. Nie przypuszczał jednak, że pochodzi z północy. Jego dom był bardzo prosty i męski. Nie było tu haftowanych serwetek, obrusów i bibelotów. Trudno się dziwić, ledwo co się wprowadził i kupił podstawowe wyposażenie. Miał w czym gotować i na czym jeść, a to była podstawa. Reszta to tylko dodatki. Pod sufitem, w kącie wisiało kilka pęków suszonych ziół. Była to głównie mięta i rumianek. Jako, że Tauros błyskawicznie trawił alkohol i nie było dla niego wielkiej różnicy w tym, co spożywał, postanowił spróbować nauczyć się pić zielsko. Było niby zdrowsze, a on chciał spróbować żyć jak normalny człowiek. Nie oznaczało to, że w karczmie nie zamówi sobie piwa, ale w domu mógł pić zielone gałązki.

Zamknął za sobą drzwi i spojrzał na Manę.
- To dom – powiedział. - Gniazdo to dom Taurosa. I jest większy. To co widzisz to tylko kuchnia. Tutaj gotuję i jem – wyjaśnił.
- Widzisz – odwrócił się i wyjął kociołek spod szafki – w tym gotuję wodę – wskazał na palenisko – o tam.
- Albo zupę, albo to co chcę. Mogę też coś upiec. – Wskazał na stary metalowy piec w kącie izby.
- Na przykład mięso. Jesz mięso? Czy coś innego? - zapytał.
- Mogę zrobić warzywa? Lubisz warzywa? - Nie chciał zalewać jej pytaniami, ale nie mógł też stać bezczynnie i gapić się na własny dom i Manę.
- Mogę ci pokazać resztę domu, jeśli chcesz. Tam dalej – wskazał na drzwi – jest warsztat. Mój warsztat. To znaczy jego zalążek. Tam będzie mój warsztat kowalski. Będę tam pracował. Mam piec i kowadło i inne rzeczy potrzebne do kucia broni i zbroi. – Mówił najprościej jak się dało, by Mana go zrozumiała.
- A dalej, od ulicy będzie sklep. Mam jeszcze pokoje na górze. Tam mieszkam. I ty też, przez jakiś czas. Dopóki skrzydło ci się nie zrośnie. Wszystko ci pokażę. Ale może najpierw... Może jesteś głodna? Albo spragniona? Chcesz wody? - Nie czekał na odpowiedź.
- Zaraz ci przyniosę.

Zaskakiwał sam siebie. Do tej pory myślał, że jest samolubny, że jest egoistą i myśli tylko o sobie. Bo chyba tak było. Owszem pomagał w karczmach, bijąc oprychów i nigdy nie chciał za to złamanego grosza, ale wcześniej przecież ochraniał ludzi i karawany za pieniądze. Chciał zarobić na swoje marzenia. Nie miał się za złego, ale też nie sądził, że jest zdolny do takiego altruizmu. I choć w pierwszej chwili był przerażony, to teraz czuł dziwny spokój. Odwrócił się i podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł na zewnątrz. Zaraz jednak zorientował się, że bez wiadra nic nie wskóra. Cofnął się więc i wziął drewniane wiaderko, które stało niedaleko. Wyszedł na podwórze zostawiając otwarte drwi do izby, tak by Mana mogła go widzieć. Podszedł do studni i szybko nabrał z niej wody. Wracając do domu uśmiechnął się niemrawo do dziewczyny stojącej w jego kuchni. Wchodząc do środka zamknął za sobą drzwi. Chwycił gliniany kubek stojący na szafce i zanurzył go w wiadrze, nabierając do niego wody. Wyciągnął dłoń z kubeczkiem w stronę harpii. Nie wiedział jak sobie z tym poradzi, skoro nie miała normalnych dłoni, ale miał nadzieję, że coś wymyśli. Ewentualnie mógł ją napoić, ale nie chciał się aż tak narzucać.

- Proszę – powiedział.
- To tylko woda, ale gasi pragnienie.
- Wiesz, będziemy musieli jakoś unieruchomić ci skrzydło. – Zmienił temat. – Wiem, że to nie brzmi dobrze, ale słyszałaś co mówiła Lili. Nie możesz ruszać tą ręką, póki kości się nie zrosną. Jeśli będziesz nią ruszać to mogą zrosnąć się źle i już nie będziesz mogła latać. Nie chcę żeby tak się stało, ale musisz mi pomóc. Musisz mi pozwolić się opatrzyć. Lili mówiła, żeby unieruchomić rękę klapkami, ale ty masz skrzydło i to chyba nie jest dobry pomysł. Może po prostu obandażujemy ją mocno i będziesz starać się nią nie ruszać. Co o tym myślisz? Znasz się na leczeniu? - spytał.

Skoro miała w torbie to samo smarowidło co Lili, to może wiedziała coś na tematy leczenia. Może Mana była mądrzejsza niż mu się wydawało. W końcu nieznajomość języka jeszcze o niczym nie świadczyła. Mana wyrażała się prosto i wielu rzeczy nie rozumiała, ale Tauros miał nadzieję, że rozumie wszystko co się do niej mówi. Choć po tym co wyprawiała jeszcze u Lili mógł mieć wątpliwości. Wierzbo-Wrona? Wierzbo-Szpona? Nie bardzo wiedział co to znaczy i co chciała powiedzieć im tymi słowami. Teraz jednak mieli inne tematy do omówienia, niż to jak siebie określała dziewczyna.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Sob Wrz 22, 2018 11:28 pm
autor: Mana
        Gniazdo, czy raczej kuchnia, jak to powiedział Tauros, była dla niej bardzo duża, a podobno to tylko część jego domu. Czyli, że tutejsze gniazda składały się z kilku mniejszych i to połączonych ze sobą. Niby coś podobnego widziała u kilku różnych naturian z nią zaprzyjaźnionych w jej krainie, ale u nich w jednym takim "domu" zbudowanym z gliny, gałęzi, bądź pozszywanych ze sobą skór zwierząt sypiało zwykle kilka i to nawet nie spokrewnionych ze sobą osób. W jej klanie natomiast jedno drzewo zazwyczaj należało do jednej harpii i ewentualnie jej potomstwa, które szukało swojego własnego drzewa jak już nauczyło się latać. Każde gniazdo wyglądało praktycznie tak samo, zbudowany z gliny lub gałęzi niewielki szałas na drzewie, który był jednocześnie kuchnią, sypialnią, salonem i ewentualnym warsztatem. Zazwyczaj był na polu koła, opierając się na najmocniejszej gałęzi i głównie średnicy dwóch sążni. Niewiele więc miejsca szczerze mówiąc, ale jakoś dla jednej harpii było go wystarczająco. U siebie nawet Mana miała miejsce na środku na palenisko, a pod jedną z okrągłych ścian jej glinianej kopuły znajdowały się drewniane miseczki z różnymi ziołowymi specyfikami i wiszące nad nimi pęczki różnych leśnych roślin, z których korzystała w swojej profesji. Dlatego właśnie była pod tak ogromnym wrażeniem jak wielkie potrafiły być tutejsze gniazda, a nawet ich pojedyncze części. Będąc u Lili, przez strach i stres nie była tego w stanie od razu zauważyć, ale teraz gdy emocje opadły, a ona się uspokoiła, po prostu nie mogła uwierzyć w coś takiego. Po prostu oniemiała.

        - M-Mana lubi mięso - odezwała się po dłuższym czasie, gdy się otrząsnęła z zachwytu. - Mięso nie lubi Many, gryzie Manę w gardło i ucieka z Many. Warzywa lubią Manę i Mana lubi warzywa. - Uśmiechnęła się pogodnie do niego, a na propozycję oprowadzenia jej po swoim domu zgodziła się skinieniem głowy.
        Zostawiła torbę ze swoimi rzeczami i lisem pod ścianą i zbliżyła się do wielkoluda podążając za jego wzrokiem. Nie do końca wiedziała co on ma na myśli mówiąc "warsztat", ale słysząc o kowadle, piecu, zbroi i broni od razu zrozumiała o co mu chodzi. W końcu rogacze i centaury miały w swoich osadach podobne miejsca, choć nie bezpośrednio w swoim domu i nazywały je kuźnią, a nie jakimś dziwnym "warsztatem". Nie powiedziała jednak słowa na ten temat, uznając, że pewnie to jest tutejsze nazewnictwo, tak jak gniazda to domy. Albo Wierzbo-Szpony to harpie. Resztę już mniej więcej rozumiała, bo elf, który uczył ją Wspólnego i zaciekawił miastami, powiedział jej o ulicach i sklepach, gdzie za tak zwane rueny można było sobie wszystko kupić od jedzenia po ubrania i zwierzątka.

        Na zaproponowane po chwili picie nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż ledwo otworzyła w zaskoczeniu usta, a olbrzym od razu zabrał się za przyniesienie jej wody. Przyglądała mu się zdumiona jego rozgorączkowaniem, którego w ogóle nie rozumiała. Przez cały czas wydawał się taki spokojny i opanowany, a teraz gdy byli w jego azylu, zdawał się nie nie być w stanie usiedzieć w jednym miejscu i spięty. Widziała przez otwarte drzwi od podwórza jak się wraca po wiadro i znów idzie do studni po wodę, a po tym z powrotem do niej. Był dziwnym mężczyzną i ciężko jej go było nieraz zrozumieć, ale bardzo go polubiła i wiedziała, że będzie za nim tęsknić, gdy już przyjdzie czas jej odejścia.

        Kiedy wyciągnął w jej stronę kubek z wodą, sięgnęła po niego zdrowym skrzydłem i bez żadnego trudu chwyciła naczynie trzema niewielkimi szponami na podobieństwo ludzkiej dłoni, podziękowała ciepło się uśmiechając i się napiła, po czym krótko się zaśmiała na jego słowa o wodzie.
        - Mana wie czym jest woda, Mana nie jest głupia - powiedziała łagodnie z rozbawieniem. Nawet gdyby ktoś ją za taką uważał i tak by się tym nie przejmowała, bo tak jej polecił tamten elf. - Mana pomoże Taurosowi. Duchy pomogą Manie. Duchy zawsze pomagają Manie i Mana może pomagać innym - odpowiedziała mu z uśmiechem, idąc po kilka rzeczy ze swojej torby, po czym wróciła na miejsce, w którym stała i po prostu usiadła tam po turecku na ziemi. Praktycznie na środku kuchni, zdejmując przy tym płaszcz i koszulę Taurosa, które delikatnie złożyła w jednym miejscu, z taką ostrożnością jakby były niemowlęciem.
        "Naga" wzięła wspomnianą wcześniej u Lili maść i posmarowała nią sobie bolące ją miejsce na złamanym skrzydle, mrucząc coś pod nosem. Następnie rozłożyła na podłodze kilka liści wielkości tych rabarbaru i skropiła je wodą, którą otrzymała do picia, by nią nasiąknęły, by po chwili obłożyć nimi swoje ramię. Cały czas nie przestawała szeptać cicho monotonnych, acz wykazujących jakąś hipnotyzującą rytmikę słów, nadając im silniejszej i słabszej tonacji. Posypała uszkodzoną kończynę proszkiem z niewielkiego skórzanego woreczka, a z innego wyjęła kilka suszonych listków jakiejś pomarańczowej rośliny przypominającej ni to pokrzywę ni to wilcze ziele i włożyła je sobie do ust zaciągając na twarz swoją maskę. Po tym podała mężczyźnie to skrzydło, by mógł się wywiązać z obietnicy danej Lili i usztywnić bandażem złamanie harpii, choć była pewna, że nie jest to konieczne. Nie chciała się jednak sprzeczać ani kłócić w tej sprawie, bo nie leżało to w jej naturze i gdy tylko skończył, okryła się zdrowym skrzydłem jak ciepłą, pierzastą peleryną, lekko się kiwając i zapadając w lekki, krótki trans.

        W trakcie, gdy ona oddawała się rytuałowi, z torby wyszedł Rød i usiadł przy naturiance wpatrując się w nią przenikliwym, bystrym wzrokiem, wyglądającym jakby przeszywał ją na wskroś, jakby widział więcej niż normalnie było widać.

Re: [Rododendronia i okolice] Żelazo i pióro

: Sob Wrz 29, 2018 6:17 pm
autor: Tauros
Tauros nawet dla samego siebie zachowywał się dziwnie. Nigdy nie miał gości. Nigdy, w sensie naprawdę NIGDY. Nie liczył tych z dzieciństwa, wtedy był tylko dzieckiem i było to bardzo dawno temu. Czuł się nieswojo. Nie z powodu Many, raczej dlatego, że sam dobrze nie znał własnego domu. Nie czuł się w nim jeszcze jak domownik, raczej jak intruz. Choć w tych czterech ścianach od dawna nikt nie mieszkał, to miał wrażenie, jakby chodził po obcym miejscu. Brakowało tutaj "domowej" atmosfery. Wielkolud sam nie wiedział jak powinien ugościć swoją nową przyjaciółkę. Starał się jak mógł, chciał jak najlepiej i dla siebie, i dla Many. Może właśnie dlatego jego zachowanie było tak nienaturalne.
- Skoro lubisz warzywa, to możemy coś ugotować - oznajmił.
- Pójdę na targ, kupię coś, zrobimy zupę, bez mięsa, bo mówiłaś, że nie możesz go jeść. - Z jej wywodu zrozumiał, że po mięsie wymiotuje i jest jej niedobrze. Nie chciał by miała jakieś rewelacje pod jego opieką. On sam żarł mięso w wielkich ilościach. W końcu był wielkim chłopem to i żreć musiał dużo. Zwłaszcza, że jego przemiana materii była bardzo szybka. Dla niego taka zupka z warzywek to było za mało. Planował więc pójść na targ i kupić znacznie więcej niż tylko kilka warzyw na jarzynową. W domu miał jeszcze ser, mleko i jajka. Ale on zjadał tuzin jaj na śniadanie. Wypadało więc i tak uzupełnić zapasy. Podejrzewał jednak, że jego gość nie będzie go obżerał. Mana była drobną istotką, która z pewnością nie jadła za dwóch.
- Och... Przepraszam - wydusił z siebie, kiedy dziewczyna powiedziała mu, że nie jest głupia - nie to miałem na myśli. Chodziło mi tylko o to, że daję ci wodę, a nie na przykład zioła. Chciałem tylko... - Nie dokończył, bo jego nowa znajoma zaczęła się rozbierać.
- Nosz ja cie... - Odwrócił się mimowolnie.
- Mana, co Lili mówiła o tym, że jesteś nago? - odezwał się, ale Mana już go nie słuchała. Zerknął przez ramię, choć z jednej strony chciał jej dać prywatność, a z drugiej chciał wiedzieć co ona tam wyprawia. Nogi i wszystko aż do brzucha miała teraz porośnięte piórami, więc to pół biedy. Ale jej piersi zakrywały tylko jakieś amulety i kawałek skóry. No nic... Tauros przemógł się i odwrócił w stronę dziewczyny, chcąc zobaczyć co robi. Smarowała się zieloną maścią, obkładała jakimiś liśćmi. Wyglądało na to, że zna się na leczeniu. W końcu dała mu do obandażowania skrzydło. Już bez większego spinania się opatrzył jej rękę.
- Wiesz, myślę, że skoro już tu jesteś i trochę pobędziesz, to może powinnaś mieć jakieś ubrania - zaproponował.
- Mogę ci coś załatwić, coś co nie będzie cię krępowało a zasłoni to co powinno być zasłonięte. No wiesz, chodzi o to, że się różnimy - plątał się jak małe dziecko.
- No nie możesz mi tu latać na golasa. Musisz być zasłonięta. Bo ja jestem mężczyzną, a ty kobietą. I ja nie mogę cię oglądać nago. Bo tak się po prostu nie godzi - mruczał pod nosem, bo nie miał pojęcia jak ma z tej sytuacji wybrnąć.
- Dobra - westchnął. - Chodź, pokaże ci co jest na górze - ale Mana zdawała się go zupełnie nie słuchać. Z maską na twarzy pomrukiwała coś, może śpiewała, może recytowała jakąś modlitwę. Nie wiedział. Cały czas mówił do niej tak jakby go słuchała, ale dopiero teraz uświadomił sobie, że ona jest kompletnie w innym świecie. Spojrzał na lisa siedzącego nieopodal.
- I co ja mam teraz zrobić? - powiedział do niego, choć nie oczekiwał odpowiedzi.
- Mana? - zapytał.
- Słyszysz co mówię? - pytał, a z każdą sekundą czuł się coraz dziwniej.