Szczyty Fellarionu[Na zachód od Rododendronii] Światło i Mrok: Powrót

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Ysil
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lich
Profesje:
Kontakt:

[Na zachód od Rododendronii] Światło i Mrok: Powrót

Post autor: Ysil »

Słońce z wolna wychylało się ponad horyzontem, muskając tym samym korony drzew lasów okalających Rododendronię. Skraj tego mieszanego lasu wydawał się wyjątkowo piękny, zwłaszcza teraz na początku jesieni. Część liści zaczęła żółknąć, gdy igły pozostawały świeże i zielone. Mimo iż nie było żadnego traktu, nie było gościńca, który powiódłby wędrowca... Pośród owianej rosą łąki kroczyły dwa wierzchowce. Ten idący po prawej stronie był silnym, choć smukłym ogierem o umaszczeniu niczym popiół. Koń kroczył dumnie, acz dość swobodnie, niosąc cierpliwie swojego jeźdźca. Na jego grzbiecie spoczywał zaś ktoś... Kogo ciężko było się spodziewać w takiej dziczy. Odziany w stare, czarne szaty szkielet, trzymający lekko lejce zwierzęcia spoglądał przed siebie. W jego oczodołach tliły się złote płomyki, które wpatrywały się w horyzont, jak gdyby oczekując czegoś. Kościste palce nieznacznie poruszyły się na skórzanym pasku wiodącym do końskiego pyska. U boku zaś siodła przytroczony miał prosty, choć zdobiony glifami kostur. Przeciętny obserwator rzekłby iż pewno laskę wykonano z jesionu, czy innego drewna... Prawda była jednak zgoła inna.
Chmury zaczynały z wolna rzednąć, a niebo co raz mocniej rozświetlały promienie jutrzenki. Lekki wiatr wiał przez pola, rozwiewając tym samym wełniane szaty maga. Obok zaś kroczyła istota, która zadziwiała w równym stopniu tak lisza, jak i jego wierzchowca...
Koń o umaszczeniu przywodzącym na myśl zanadto wypieczony, rumiany bochen chleba. Gabaryty zwierzęcia również przywodziły na myśl groteskowe płótna zachodnich malarzy, zamiast faktycznego zwierzęcia o jakimkolwiek potencjale bojowym. Biada jednak była temu kto postanowił owego bochna rozjuszyć. Ysil od dawna domniemywał, że koń może mieć poważne zaburzenia psychiczne, lub jest to obłożony klątwą ifryt, czy inny demon, któremu albo coś nie wyszło, albo miał strasznego pecha. Rumianego ogiera dosiadała zaś młoda kobieta o dość surowych rysach twarzy i częściowo wygolonych blond włosach. Spała w siodle, opierając brodę o tors. Liszowi na początku wydawało się to dziwne, choć uważał to za całkiem praktyczną sztuczkę. Dzięki temu mogli podróżować dłużej i pokonywać większe odległości, nie musząc zatrzymywać się za każdym razem na popas. Koniec końców wiatr zaczął się wzmagać. Poły materiałowego przyodziewku nieumarłego wzdęły się i przez chwilę zadziałały niczym żagiel, który zarzucił go lekko do tyłu. Asche parsknął prześmiewczo, zdając sobie sprawę z komicznej sytuacji swego kompana, który to zasiadał na jego grzbiecie... Taki potężny mag, a zwykły wiatr nim chwiele... Dobre sobie! Rzekł w myślach koń, który sam w sobie nie należał do istot choćby szczątkowo przyjemnych. Upatrywał jednak w nieumarłym potęgi, pozwalał mu się dosiadać, gdyż wiedział że jest on kimś ważnym. Dłonie lisza poruszyły się, a kościane palce spoczęły na karku zwierzęcia. Nie potrzebował słów by przypomnieć towarzyszowi gdzie jego miejsce. Koń spiął się i bez zbędnych ceregieli poniósł nieumarłego dalej.
Po chwili zaś Ysil powiódł wzrokiem ku śpiącej kobiecie. Wydoroślała przez te lata... Jej fizis było nie do porównania z czasem, gdy zastał to płowe chuchro w klasztorze nad jego kryjówką. Jakkolwiek cieszyła go ta zmiana. Potrzebował silnych zauszników, którzy będą stać z nim ramię w ramię. Ponadto była dość wdzięcznym i pojętnym uczniem. Była kimś, kogo sam lisz obiecywał sobie nigdy nie przyjmować. Ot żywy paradoks. Las po ich lewej stronie zaczął lekko gęstnieć. Jak tak dalej pójdzie, to zapewne będą musieli w niego wejść. Tutaj... Było więcej cywilizacji, niż mogli się tego spodziewać. Gdzieś z tyłu głowy zaczął już splatać pierwsze intencje iluzji. Ludzie są czasem zbyt dociekliwi, a to nie kosztowałoby go niczego. Poprawił obute stopy w strzemionach i znów utkwił wzrok przed sobą. Dziesięć lat minęło nim wrócili z północnych rubieży. Jakkolwiek by tej wyprawy nie nazwać, była ona bardzo owocna... Zaś teraz znów widać wrócili w podwoje Alaranii...
Ostatnio edytowane przez Ysil 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Silmara
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Silmara »

Długo zwlekali z powrotem. Ponad dziesięć lat tułali się po północnych rubieżach do których nie trafił nigdy żaden alarański kartograf. Przygody jakie we dwójkę przeżyli, niebezpieczeństwa jakim zapobiegli, no i dzikie smoki zgładzone własnoręcznie... to zostało już za nimi. Teraz, przekraczając granicę śniła o nieprzebranych tundrach i tajgach gdzie wszystko widać na setkę mil. Gdzie wiatr ciągle świszczy w uszach, a nieliczne lasy są nieskażone stopą człowieczą. Kobieta faktycznie się zmieniła przez te lata. Jednak gros przemian jakie w niej przeszły nie były widoczne na pierwszy rzut oka. Oczywiście wydoroślała i dojrzała, jednak dziesięć lat w ludzkiej mierze to sporo czasu na rozwój i naukę. Jej rysy twarzy stały się nieco łagodniejsze bowiem kobieta znacznie lepiej się odżywiała ostatnimi laty i kości policzkowe mniej wyłaniały się spod skóry. Mimo tego nadal jej uroda była w dużym stopniu surowa. Paradoksalnie dopiero przy nieumarłym, dziewczę odżyło i mogło w pełni rozkwitnąć. Lekkie rumieńce na jej policzkach powoli zanikały pod kojącym dotykiem słońca, zaś częściowa zbroja dźwięczała cichutko gdy od czasu do czasu płyty zetknęły się ze sobą. Niosący opancerzone dziewczę wierzchowiec był istną antytezą konia bojowego. Otyłe zwierzę, które przez te lata nie tyle co schudło, co nabrało jeszcze więcej masy w mięśniach, jakimś cudem znajdując pożywienie tam gdzie ledwie rośnie trawa i mchy. Kapryśny i złośliwy jak zawsze, jego wysokość Bochen we własnej osobie.
- Teee... Pilnuj swojego parcha bo ci spierdziela. Jak w tamtym miesiącu. Nie mam zamiaru znów szukać jego giry na tym zasranym pustkowiu...
Parsknął Bochen do Asche. Nie było tajemnicą, że dwójka rumaków nie przepadała za sobą. Jednak lata wspólnej podróży zmusiły ich do kooperacji dla wspólnego dobra. Co nie zmieniało faktu, że wredna buła czasami próbowała podgryzać gorącokrwistego.
Tymczasem ciepłe promienie słońca zaczynały łaskotać Silmarę po nosie. Na początku jej to nie przeszkadzało, jednak coraz więcej światła wpadało do krainy, zatem podniosła swą głowę i otworzyła zaspane jeszcze, błękitne oczy. Na początku widziała niewyraźnie, najpierw mgły ustępujące powoli pod wpływem ciepła, gałązki drzew smagające ją od czasu do czasu gdy mijali niższe drzewo, potem zaś był skraj polany i ścieżka, którą ostatni raz przebywali gdy opuszczali tą krainę. Alarania... miała z nią prawie same złe wspomnienia. Trudne i krótkie dzieciństwo, dojrzewanie w niebezpieczeństwie śmierci, utrata pierwszego przyjaciela... Jednak czuła, że to tutaj powinna teraz być. W końcu dorosła do tego, aby powrócić, pozamykać stare sprawy, rozprawić się z dawnymi wrogami i zacząć iść do przodu z jasnym celem przed sobą. Spojrzała na Ysila, który właśnie zaczął tkać swą iluzję. Rzadko miała okazję widzieć magię pustki praktykowaną przez lisza. Jednak była ona nieoceniona przy kontaktach z innymi ludźmi. Co nie znaczy, że była przyzwyczajona do jego ludzkiego oblicza. Gdy złapała jego wzrok, kiwnęła lekko głową. Wkraczali właśnie w las za którym spodziewała się ujrzeć pierwsze, ludzkie osiedla. I właśnie to ją niezmiernie martwiło...
Ostatnio edytowane przez Silmara 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Ysil
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lich
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ysil »

Te dziesięć lat, które wydawały się kobiecie tak znamienne... Dla niego były czymś co przypominało ulotną, acz dość intensywną chwilę. Ciężko bowiem zwracać uwagę na czas, który tak wielu przelewa się przez palce, jemu zaś? On czasu miał naprawdę pod dostatkiem. Do swojej protegowanej czuł osobliwą mieszaninę rozbawienia, zrozumienia, a gdzieś tam tliła się jakaś iskra podziwu. Pochwalał jej determinację i niewiarygodne zacietrzewienie. On sam zaś odmówił wielu, którzy chcieli aspirować do mało szlachetnego miana jego ucznia, ją zaś obsadził na tym stanowisku sam. Większość tych, którym już jakimś cudem udało się stanąć przed obliczem lisza po prostu odprawiał z kwitkiem. Dobrze wiedział czego szukali. Potęga i wieczne życie, kipiała z nich megalomania panów świata i wszelkiego rodzaju bojowników. Gotowi wskrzeszać hordy trupów, tylko po to, by toczyć nieistotne batalie. Odmawiał więc głównie z przyczyn praktycznych, tacy idioci gotowi byli w każdej chwili odwrócić się na pięcie, gdy tylko liznęli choć trochę większej mocy. O ile sam lisz pochwalał bardzo samodzielne próby zgłębiania arkan magicznych... Tak naprawdę nie mógł znieść buty i chamstwa. Szczęka szkieletu poruszyła się nieco, a jego palce na chwilę puściły wodze. Rozłożył ramiona na boki i rzekł krótko.
- Kropskapp...
Paskudny głos lisza rozbrzmiał przez chwilę, nabierając tej samej osobliwej nuty gdy rzucał zaklęcia. Nie trzeba też było czekać długo na jego efekt, albowiem już po chwili jego ciało zaczęły oplatać rzęsy energii pustki. Ciało przyobleczone zostało w bladą skórę, pod którą powstała ułuda mięśni tworzących w miarę realistyczny widok człowieka. W gruncie rzeczy przypominał on w tej formie swojego dawnego siebie. Na pewno jednak zdawał się bardziej wychudły i zmarnowany, jak gdyby sam był ascetą. Kępki siwych i suchych włosów na jego czaszce uległy rozmnożeniu tworząc proste i zdrowe włosy koloru śniegu, które opadły aż do łopatek. Czymś czego jednak zbyt dobrze nie opanował były oczy. Mimo iż pokazały się białka, źrenice i temu podobne, to jednak tęczówki nadal jarzyły się tym samym blaskiem złowrogiego złota, jakim lśniły w jego naturalnej postaci. Podobnie szaty, które pamiętały naprawdę zamierzchłe już czasy. Nie kwapił się jednak by na nie narzucać nitki swego zaklęcia, wystarczała mu ułuda śmiertelności. Korony zaś która zdobiła jego skronie nie zdejmował, uważał ją za symbol statusu, a w planach miał również umagicznienie jej w odpowiednim czasie. Teraz jednak, kiedy zaklęcie dobiegło końca i energia powróciła do swego ojczystego planu, tak on siedział teraz na koniu przyodziany w swe nowe-stare oblicze.
Ponownie schwycił lejce i wyprostował się w siodle. Jego wzrok spoczął na uczennicy jadącej obok. Widać obudziła się w końcu. Skinął jej w odpowiedzi i po chwili znów utkwił wzrok w horyzoncie. Nie minęło wiele czasu by chropowaty głos ozwał się w jej kierunku.
- Przez noc przekroczyliśmy granicę Alaranii... Widać w końcu wróciliśmy...
Lisz spojrzał w górę i wytężył wzrok. Chmury niebawem miały rozwiać się całkowicie. Zapowiadał się dość słoneczny i pogodny dzień. Choć czarnoksiężnik nie był artystą czy zwłaszcza poetą, tak jednak gdzieś w głębi siebie jesień podobała mu się najbardziej. Feeria barw połączona z powolnym uwiądem życia, przygotowanie do długiego snu, to wszystko dodawało mu natchnienia.
W końcu za załomem lasu dostrzec mogli małe wyrąbisko, miejsce gdzie prawdopodobnie przybywali drwale z Rododendronii by pozyskać swój cenny surowiec. To oznaczało, że znajdą zapewne jakąś ścieżynkę, która prędzej czy później doprowadzi ich do cywilizacji. Tam będą mogli zasięgnąć języka i dowiedzieć się, gdzie też będą mogli ruszyć dalej.
Awatar użytkownika
Silmara
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Silmara »

Więc stało się... na dobre dotarli do Alaranii. Dopiero w tym momencie uzmysłowiła sobie ten fakt na dobre. Spojrzała po przemienionym magu i jak zwykle przeszły ją ciarki gdy zamiast znajomego widoku szkieletu zastawała na pozór żywą istotę z krwi i kości. Ktoś o spaczonym pojęciu piękna powiedziałby, że Ysil w tej formie mógłby uchodzić za nawet przystojnego. Arystokratyczne, nieco wychudłe rysy twarzy, orli nos czy długa szyja na której została osadzona jego głowa, zdradzały jego szlachetne pochodzenie. Nosił się również jak zapomniany dziedzic królewskiego rodu, który przybył aby odebrać należną mu władzę. W sumie sporo było w tym racji. Ona zaś... niewiele było osób tutaj, którzy rozpoznaliby kim jest naprawdę. Zakon został zniszczony, a rodzina widziała ją ostatnio przeszło dwadzieścia lat temu gdy była ledwie dzieckiem. To już lepiej była znana w nielicznych grodach północy, gdzie zaglądali kilka razy uzupełniając zapasy.
-þengill . Sugeruję popracować trochę nad barwą głosu. Jest bardzo... dauðr... martwa.
Zdecydowanie za często rozmawiali ze sobą w jego wymarłym już języku. Czasami łapała się na tym, że tak jak przed chwilą prędzej znalazła słowo w dawnym dialekcie niż obecnym. Zawstydzona tym faktem zaczęła odruchowo już szukać śladów pozostawionych na odkrytej ściółce. Nie było to specjalnie trudne zadanie. Jednak zanim się to stało, Bochen capnął zdezorientowaną brakiem drzew wiewiórkę za ogon i potrząsnął nią tak, że coś chrupnęło jej przy rdzeniu kręgowym. Potem jak gdyby nigdy nic podrzucił ją sobie pyskiem, aby zaraz zniknęła w jego paszczy. Co prawda końskie uzębienie nie było przystosowane do wcinania mięsa, zwłaszcza z kośćmi i futrem. Jednak wierzchowiec zdawał się z pełną premedytacją żuć chrupiące chrząstkami truchło patrząc przy tym wymownie na przemienionego lisza. Po chwili wyszczerzył swe zakrwawione zębiska do Asche, który zdawał się lekko potęgować dystans od szalonego krewniaka. Sil na szczęście była wtedy skupiona na szukaniu potencjalnej ścieżki do ludzkich osiedli, zatem nie zauważyła dziwnych i co najmniej niepokojących zachowań swego pupilka. Wręcz przeciwnie. Gdy zarzucił głową, kapłanka pogłaskała go po grzywie jakby chciała uspokoić spłoszonego konia.
-Tędy...
Rzekła spokojnie wskazując na przetrzebiony lekko prześwit lasu, na którego runie zobaczyć można było dwa, jednostajne ślady i odciski kopyt. Najwyraźniej prześwit prowadził do szerszego szlaku. Dziewczyna lekko się odprężyła. Najbardziej się obawiała, że powrót na stare śmieci będzie się wiązał z częstszymi odwiedzinami Gareesha w jej głowie. Jak na razie jednak Pan Śmierci, menda nad mendami nie dawał znaku „życia”. Wkrótce, krocząc za śladami dotarli do niewielkiej osady na skraju lasu. Już z daleka ich nozdrza drażnił zapach palonego drewna, pochodzący z kopcących się mielerzy. Opadająca zaś w końcu mgła odkrywała proste, drewniane domy w których mieszkańcy dopiero budzili się do życia. Zbliżając się sukcesywnie zobaczyli, że z jednego z domostw wyszedł postawny, szeroki w barach mężczyzna w samych tylko portkach, który przyczepił wiadro o prowizoryczny hak i zaczął spuszczać je w głębiny studni. Gdzieś w oddali zapiał kur zwiastując kolejny dzionek. To będzie ciekawy powrót...
Awatar użytkownika
Ysil
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lich
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ysil »

Lisz przyobleczony w ludzką iluzję spoglądał na swoją protegowaną z niemałym zdumieniem, gdy stwierdziła iż jego głos jest... Zbyt martwy. Jego oblicze pozostawało dość nieprzejednane, głównie z uwagi na to, iż już z dawna zapomniał jak to jest mięśnie i silić się na mimikę. Iluzja także nie była na tyle doskonała, by dać na tyle zadowalający efekt, który czytałby intencje lisza i przekazywałby je na projekcje. Jednakże z jednego był zadowolony, już od jakiegoś czasu bowiem – udawało mu się osiągnąć iluzję która nie tylko porusza ustami, ale potrafi też mrugać co jakiś czas. Tak, był to zadowalający efekt, biorąc pod uwagę to iż nieczęsto przykładał uwagę do tego aspektu magii pustki.
Ysil wydał z siebie dźwięk, który mógł przypominać chrząknięcie, jak gdyby próbował zmodulować swój głos. Następnie ozwał się ponownie ku niej. Tym razem jego głos nieco zmatowiał, przybierając mniej chrapliwy, choć nadal dość oschły ton.
- Nie mówi się dauðr... Tylko dauðri.
Postanowił ją poprawić, skoro już używała jego wymarłego języka, to mógł przynajmniej ją poprawić. Nie chciał żeby ktoś kto już musiał posługiwać się tą mową, mówił w niej źle.
Tym czasem Asche kątem oka obrzucił Bochena, którego pysk z zaciętością godną karlego górnika mielił właśnie coś, co... Chwilę temu mogło być zwierzęciem futerkowym. Siwy koń prychnął tylko z pogardą na barbarzyńskie zwyczaje swojego przymusowego towarzysza.
Jak on tak może wszystko pożerać... Choć w sumie czemu się tu dziwić. On wszystko żre, dlatego jest taki gruby. Rozmyślania Asche na szczęście pozostawały tylko dla niego samego. Gruby koń być może był egotycznym idiotą z manią boga, ale często bywał bardzo pożyteczny. Prawdopodobnie dlatego tak koń, jak i jego jeździec znaleźli wspólny język. Potrafili oni bowiem obaj spostrzegać iż w niektórych, z pozoru zwykłych lub ordynarnych jednostkach można znaleźć coś... Co można dobrze wykorzystać. Ot taki, wzajemny szacunek.
Koniec końców zawitali na skraj małej wioski, która powoli budziła się do życia. Kiedyś maluczcy napawali Ysila odrazą, uważał ich bowiem za kurz na jego planszy, na której ustawiał swe pionki. Teraz jednak, wiedział iż to właśnie ci mali, prości ludzie stanowią trzon każdego państwa i bez nich każda cywilizacja runęłaby jak domek z kart, któremu ktoś zabrał jedną z dolnych części konstrukcji. Światem rządziły proste rzeczy, a wszystko sprowadzało się do oczywistości. Z tyłu głowy zabrzmiało wspomnienie pewnego oblężenia. Szlachetne kobiety z taką łatwością potrafiłyby pozbyć się swych cennych świecidełek za worek żyta i kilka główek kapusty, byleby przetrwać. W takich sytuacjach podziwiał, jak szybko śmiertelnicy potrafią dokonać rewaluacji swoich poglądów i zwyczajów. Historię wspominał tym zabawniej, że szlachetni obrońcy fortu nie poddali się najazdom, a sytuacja była z dnia na dzień gorsza. Skończyło się to oczywiście na buncie załogi, kilku mordach i licznych gwałtach na pięknych szlachciankach. To tylko dowodziło tego, iż ludzie to tak naprawdę po prostu nieco bardziej wyrachowane zwierzęta. Proste popędy dla prostych umysłów. Popchnięty tym przemyśleniem, Ysil wysilił się na blady uśmiech, mimowolny i podświadomy. Najwyraźniej odczucia nieumarłego były na tyle wyraźne, by jakimś cudem przekazać je na powierzchnię iluzji.
Uśmiech jednak znikł, gdy podjechali bliżej tego oto przybytku rozpusty. Gawiedź która wylazła z domów, zaczęła pokazywać ich sobie palcami. Widać nie przywykli by często odwiedzał ich ktokolwiek z wyższych sfer, za jakie zapewne ich wzięto. W końcu kto może sobie pozwolić na powłóczyste szaty, koronę i dwa zdrowe konie? Pośród ludu zapanowało zmieszanie i konsternacja. Zapewne nie wiedzieli jak do końca zareagować na przybycie takich gości. Po chwili w ich kierunku zaczęła iść młoda, zapewne kilkunastoletnia kobietka bez czepka na głowie. Jej kasztanowe włosy płynęły kaskadą na jej ramionach, a jej suknia mimo iż prosta, w jakiś sposób podkreślała jej urodę. Jej lico było zdrowej karnacji, z ogorzałymi policzkami i czołem. Znać było iż przywykła do pracy w polu. Wyglądało na to, iż była jedyną osobą, która postanowiła przezwyciężyć niepewność i lęk, która zapadła wraz z ich przybyciem.
Awatar użytkownika
Silmara
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Silmara »

Tymczasem Silmara pokiwała głową przyjmując informację na temat odmiany starego słowa. W tej materii musiała uznać zdecydowaną wyższość lisza nad jej własną znajomością tego języka. Jeszcze kilkanaście lat temu w ogóle nie słyszała o istnieniu takiego języka. Nie mniej zdawał się on być bardzo użytecznym biorąc pod uwagę, że był pokrewny obecnym runom, które stanowiły ważny element magii rytuałów. Stary dialekt zdecydowanie pomagał w studiach języka smoczego ze względu na wspólną genezę historyczną. Już dawno zrozumiała, że nic tak nie przywabia smoka jak kilka obelg w jego własnym języku wypowiedziane przez człowieka. Również się uśmiechnęła na wspomnienie miny jednego z gadów, gdy zwabiony w ten sposób prędko zorientował się, że wpadł w niemałe kłopoty. Do tej pory w jukach miała schowane kilka jego kłów i łusek, które były cennym katalizatorem magicznym.
Spojrzała na swego towarzysza. Ten także delikatnie zdawał się uśmiechać. Zapewne wspominał swoje dawne podboje lub sukcesy magiczne. Co prawda jej mistrz niechętnie dzielił się swą historią, o ile w ogóle, jednak domyślała się, że tak potężny lisz musiał przez tyle lat zdobyć sobie wrogów przy okazji pozyskiwania wiedzy. No i smoki.... bez powodu nie darzyły go tak silną antypatią. Szybko jednak jej nieśmiały uśmiech powrócił do surowego wyrazu twarzy. Ludzie w wiosce zdawali się być wyjątkowo zdziwieni ich obecnością. Tym bardziej biorąc pod uwagę to skąd przybywali. Zaczęła grzebać w swojej pamięci informacje na temat tego regionu i przypomniała sobie nauki o Rododendronii, która latami pozostawała w opozycji do Maurii. Surowe miasto, w którym krzywo patrzy się na magów, zaś handel organami przeróżnych magicznych bestii stanowi trzon gospodarki tego zimnego regionu. No i najprzedniejsza stal... to jeszcze pamiętała. Delikatnie uspokoiła swego wierzchowca, żeby nie robił głupot. Na szczęście większość tutejszych ludzi chodziła w onucach, które Bochen jeszcze jakoś tolerował. No i żaden kot nie przybył na spotkanie jakby wyczuwając nadchodzące zagrożenie.
Zauważyła ciekawską dziewczynę powoli podchodzącą w ich stronę. Skierowała na nią swe zimne oczy próbując odczytać jej pozycję w tej społeczności. Zapewne była ona jakąś panną na wydaniu biorąc pod uwagę jej wiek. Była dobrze odżywiona oraz była nieco pewniejsza siebie niż inne dziewczęta w tłumie. Musiała być córką jakiegoś tutejszego zarządcy, lub pochodzić z gospodarstwa, w którym wiodło się najlepiej. Usadowiła się zatem lepiej w siodle i postanowiła pierwsza się odezwać zanim zrobi to jej mistrz. Nieco obawiała się, że iluzja będzie źle działała w przypadku rozmowy. No i jego głos, mógłby spłoszyć dziewczę.
- Witajcie. Możecie nam powiedzieć którędy stąd dotrzemy do Rododendronii? Gdzie jest najbliższy trakt?
Rzekła spokojnie z tym swoim twardym akcentem. Nie mniej nadal jej głos przy końcówkach brzmiał nieco śpiewnie jak gdyby coś intonowała. Miała nadzieję, że powiedziała to na tyle prostym językiem, że wiejska społeczność zrozumie jej pytanie i udzieli jej czytelnych informacji. Nagle kasznatowowłose dziewczę wskazało im ścieżkę na północny zachód, która wychodziła na niewielkie wygolone już pola, przy których stały domy rolników. Mimo, że ziemia ta nie była płodna, tutejsi obywatele radzili sobie jak mogli sprzedając drewno za żywność, oraz hodując zboża i warzywa na własny użytek. Nieco przybliżyła się do Ysila i rzekła.
- Możemy zrobić tutaj niewielki postój. Hestre allr nótt fœra várr. Powinny hvílð... odpocząć na chwilkę.
Mówiła szybko i cicho, przeplatając języki ze sobą, aby nikt, kto ich będzie słuchał, nie zrozumiał do końca ich intencji. Fakt był faktem. Od czasu ostatniego postoju wieczorem, Asche i Bochen nie mieli ni chwili wytchnienia. Jedynie tylko Bochen znalazł sobie przegryzkę po drodze, jednak potrzebna była chwila na regenerację sił i jednego i drugiego, a przede wszystkim na popas. Tymczasem mogliby się zorientować nad dalszą drogą i ewentualnie ustalić między sobą co dalej zrobić.
Awatar użytkownika
Ysil
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lich
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ysil »

Nieumarły ze spokojem obserwował rozwój sytuacji. Wyglądało na to, że sytuacja poszła po ich myśli, co uradowało go gdzieś tam w środku. Obdarzył odważną młódkę zainteresowanym spojrzeniem, ta nadal zdawała się nie być płochliwą, widać... Faktycznie mogła być tutaj kimś ważnym. Albo przynajmniej mieć dobre ku temu powody lub koneksje. Koniec końców ozwała się ku nim melodyjnym głosem.
- Wielmoże, widać wasze rumaki gościny potrzebują. Zejdźcie z konia, damy owsa.
Ysil przez chwilę spojrzał na Silmarę i wzruszył ramionami. Jej uwaga była dość trafna, tak samo jak słowa dziewczyny. Czarnoksiężnik powoli popuścił lejce rumaka i lekko zsunął się przez jego bok, lądując na klepanej drodze. Jego dłoń spoczęła na lasce wykonanej ze smoczego kośćca, wyciągając ją z uchwytu przy siodle. Wsparł się na niej lekko i drugą dłonią pogładził Asche po szyi, po czym zwrócił się do niego.
- Gå med henne. Og ikke drep de andre...
Polecenie wydane rumakowi zdawało się być dość dosadne, wypowiedziane tonem nie znającym sprzeciwu. Znał temperament Asche, wiedział też że na pewno dojdzie do utarczki z innym lokalnym koniem, lub też sam Bochen do tego doprowadzi. Dumny rumak był czymś niezwykłym, zwłaszcza iż Ysil odebrał go pewnemu północnemu wodzowi. Od tamtej pory bywali dość nierozłączni, biorąc pod uwagę, że sam w sobie Ysil był o niebo lżejszy od tamtego ludzkiego wcielenia dzikołaka, które chyba nadwyrężało koński kręgosłup. Ile bowiem może ważyć sam szkielet i trochę szat?
Jego jaśniejący złotem wzrok spoczął znów na Silmarze, a jego głos unormował się już do tego stopnia, iż brzmiał tak jakby mag miał tylko i wyłącznie chrypkę. Łapiąc uzdę Asche podszedł ku niej i pochylił się w jej stronę.
- Zostaniemy tu na jakiś czas... Rozgłoś wśród młodych, że potrzebujemy ochotników, weźmiemy każdego kto nie jest chromy. Hver sjel vil være nødvendig.
Następnie zwrócił się do młodej dziewki, która to zaproponowała im odpoczynek. Wysilił się nawet na blady uśmiech, choć wiedział iż nie wyszło to najlepiej.
- Dziękujemy Ci dziewczę, za tak szczodrą ofertę. Radzi będziemy skorzystać z waszej gościny. Kiedy zaś nasze konie bedą odpoczywać, rzeknijcie tylko słowo, a postaramy się wam odwdzięczyć za gościnę.
Kiedy musiał, Ysil potrafił przemawiać z dość dużą gracją i wprawnością. Był nawet w stanie do pewnego stopnia opanować swoją zwykłą, przerywaną formę mówienia. Ci prości ludzie byli dla niego kimś ważnym, trzonem pewnego planu i zarzewiem nadchodzących zmian.
- Rozumiem iż... Jesteście córą tutejszego starszego.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, po czym zachichotała, kręcąc głową.
- Nie mój Panie, jestem uczennicą wiedźmy.
Gdyby mógł... Ysil zbladłby. Choć prawdę powiedziawszy to przy jego obecnej karnacji nie pociągnęło by to za sobą większych konsekwencji. Oto bowiem na spotkanie wyszła im uczennica lokalnej czarownicy. Na wszystkie pierwotne siły i śmierć samą w sobie... To będzie ciekawa przeprawa. Ale może jednak dzięki temu tutejsi mieszkańcy są bardziej przywykli do tego typu gości? Lud wokół zdawał się wrócić do swych codziennych spraw dość szybko. Zaś uroda dziewczyny i jej śmiałość zapewne wynikały nie tyle z uprzywilejowania, co raczej z samej maniery czarownic zamieszkujących w takich warunkach. Ysil miał do nich pewną słabość, radował go bowiem ich spryt, choć czasami ich niepojęta głowologia i przebiegłość napawały go niemałym zakłopotaniem. Te mądre kobiety potrafiły przyprawić tak o ból głowy, jak i przywrócić chęć do dalszego życia... Nie-życia? Wracając jednak do siebie, czarnoksiężnik jedynie potaknął delikatnie i odrzekł.
- Zechcij więc przekazać pozdrowienia swojej nestorce. Niech wie, iż nie mamy złych intencji, a jeżeli będzie się chciała rozmówić, chętnie jej wysłucham.
To mówiąc podniósł lekko dłoń i wykonał gest znany w sumie tylko sobie i Silmarze. Mogła go odczytać jako znak pokoju, porozumienia. Zrobił to bardziej odruchowo, mając na uwadze stare tradycje. Dziewczyna jednak wyczytała najwyraźniej jego intencję z kontekstu i dygnęła, po czym odwróciła się i poszła w swoją stronę.
Awatar użytkownika
Silmara
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Silmara »

Tymczasem Sil przysłuchiwała się wymianie zdań dziewczęcia z nieumarłym. Na całe szczęście głos jej mistrza doskonale zaadaptował się do ludzkich realiów. Nawet obecnego słownictwa używał. Po części była z tego dumna bowiem sporo czasu zajęło jej aktualizowanie zasobu słów lisza. Można powiedzieć, że wymiana wiedzy w tym wypadku była obustronna. Zatem ona także zeszła ze swego ukochanego konika. Pogładziła go po grzbiecie delikatnie i podeszła z nim powoli do Ysila. Jakąś chwilę gmerała w jukach, aż w końcu wyciągnęła porządną, skórzaną torbę typową dla alchemików, do której wpakowała kilka najważniejszych rzeczy z juków. O resztę nie musiała się martwić. Żaden złodziej nie pożył jeszcze na tyle długo, by uciec rozjuszonemu wierzchowcowi. Wyciągnęła jeszcze kromkę suchara owsianego i dała go jej pupilkowi. Tak masywny i wręcz otyły koń robił wrażenie na tutejszych chłopach. Sami byli najczęściej dosyć szczupli, a co dopiero ich zwierzęta. Nagle Bochen zauważył gdzieś w tle smukłą klacz czekającą na zaprzężenie jej do wozu. Boski grubasek zarżał na jej widok i mrugnął zaczepnie.
- Hej maleńka. Idziemy na owsik czy na sianko?
Asche w tym momencie najpierw zwątpił w swój gatunek, zaś potem spojrzał na suszący swe zębiska Bochen obok niego i zwątpił w jego przynależność do jakiejkolwiek inteligentnej formy życia. Po prostu nie...
Tymczasem klacz spojrzała na swego zalotnika i odparsknęła.
- Za kogo mnie masz bucu? Myślisz, że jesteś jedynym koniem w tej wiosce? Nie poszłabym z tobą nawet jakbyś był ładny...
Na to Bochen trącił pyskiem Sil. Kapłanka znając dobrze ten gest, wytargała z juków dwie kostki cukru, które dała mu do pyska. Ogier spoglądał tryumfatorsko w stronę adorowanej. Ta tylko mlasnęła z niesmakiem i rzekła.
- Nienawidzę Cię. Myślisz, że jesteś lepszy bo co? Bo dosiada cię rycerz? Bo masz cukier?
Bochen nadal szczerzył się wrednie w stronę kasztanki powoli mieląc cukier swymi zębami. W końcu adorowana nie wytrzymała tego widoku. W brzuchu zaburczało jej donośnie.
- No dobra. Będę o zmroku. Tylko miej ze sobą cukier, bo ci nie daruję!
Tymczasem Sil przysłuchiwała się dialogowi z dziewką – jak się okazało domorosłą wiedźmą. Miała dosyć ambiwalentne podejście do tych kobiet. Z jednej strony dysponowały sporą wiedzą, która nierzadko ratowała prostych ludzi przed pierwszą lepszą chorobą. Z drugiej zaś mało to się słyszało o nadużywaniu przez nie władzy? Trzeba było być ostrożnym w postępowaniu z nimi. Dlatego tym bardziej aprobowała szarmanckość niemalże Ysila w stosunku do uczennicy. Skłoniła się grzecznie do dygającej przed nimi wiedzącej żegnając ją w ten sposób. Po czym zaczęła rozglądać się za jakimś przybytkiem zdatnym do umieszczenia w nim ich pupilków...
Awatar użytkownika
Ysil
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lich
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ysil »

Czas mijał im wyjątkowo powoli. Powiadali, że Rododendronia i jej przyległości były dość surowymi krainami. Jednakże w porównaniu do tego co działo się na północy? Nie, z całą pewnością tutaj znaleźli miejsce by odetchnąć już za pierwszym razem. No i nikt nie chciał oderwać im przy tym głowy. Na północnych rubieżach dużo praktyczniejszym było podróżowanie bez iluzji, pod postacią nieumarłego. Dzięki temu rozproszone plemiona od razu czuły pewnego rodzaju pierwotny respekt przed czymś, co było w stanie pokonać samą śmierć. Wypaczyć naturę i stworzyć wyrwę w planie materialnym, tak by dostąpić nieśmiertelności. Jakże proste umysły zamieszkiwały tamte tereny. Dla nich wartością były tylko siła i honor. Cenił sobie te wartości, po takich ludziach wiedział czego można się spodziewać. Uśmiechał się w duchu na myśl o dawnych czasach. Tutejszy klimat, mimo obecnej już jesieni wydawał mu się... Idylliczny do pewnego stopnia. Oto bowiem mała wioska na skraju lasu, przyczółek drwali i zbieraczy.
Przechadzając się po okolicy, Ysil dostrzegł w końcu młódkę, w towarzystwie starowinki o haczykowatym nosie. Czarnoksiężnik wywrócił oczyma. Nie minęło raptem kilka godzin, jak już główkująca staruszka musiała przyczłapać na audiencję z liszem. No nic... Nieumarły postanowił to mieć za sobą. Lepiej było odważnie rozmówić się z kobietą, niż unikać jej i bawić się w ciuciubabkę. Tym samym zagrałby w jej grę. Wolał tego uniknąć, wyjść na nudnego, przechadzającego się lisza, który po prostu zmierza sobie w mniej określonym kierunku. Starowinka zaś siedziała przy bardzo dobrze usytuowanym stoliku, obsadzonym pomiędzy dwoma pieńkami. Zbliżył się tedy powoli i posadził swoje cztery litery na przeciwległym siedzisku, opierając o ramię swój zwieńczony szpicem kostur. Skrzące oczy zlustrowały delikatnie babcię, a jego prawa brew uniosła się nieznacznie, jak gdyby oczekując reakcji.
Babuleńka uśmiechnęła się szerzej, ukazując braki w uzębieniu. Zatarła ręce na olchowej laseczce, po czym pogładziła po ramieniu podopieczną o kasztanowych włosach.
- Idź Kristin, rozmówię się z naszym gościem. Zaparz mi ziółek, niebawem wrócę.
Dziewczyna skinęła i ucałowała babcię w czubek głowy, skłoniła się uprzejmie liszowi, po czym lekkim krokiem odeszła w stronę lasu. Najwyraźniej wiedźma musiała mieszkać dość niedaleko. Wyglądała na... Mało agresywną. Wydawała się przy tym dość oczywista, a dość potężna aura jaką oddawała, świadczyła tylko o znacznej mocy jaką babcia mogła wykrzesać. Była do pewnego stopnia imponująca, jak na człowieka. Ysil obdarzył ją jednym ze swoich – zdawałoby się – pokojowych uśmiechów. Blada mimika była najlepszą rzeczą jaka mu wychodziła w tej postaci. Będzie musiał nad tym jeszcze popracować.
Babcia zaś z zaciekawieniem wwiercała wzrok w swojego rozmówcę, nie mówiąc wpierw ani słowa. Czekała aż on pierwszy rozpocznie. Znał ten typ kobiet, wiedział, że raczej nie wygra tej rozmowy zachowując milczenie. Jego oschły głos ozwał się więc krótko.
- Witam panią... - rozpoczął ostrożnie, po czym kontynuował. - Mam rozumieć, że to wy opiekujecie się tymi ludźmi?
Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź, kobieta uśmiechnęła się triumfalnie, po czym wyprostowała się z lekka.
- Tak jest. Ufam, że waszmość jesteś tylko przejazdem i nie sprowadzisz uwiądu na to miejsce. Zbyt wiele serca włożyłam w wychowanie tutejszych pokoleń, by teraz patrzeć jak zmieniają się w zgniłe marionetki.
Lisz pokręcił głową i poprawił się nieco, prostując sylwetkę.
- Zaufajcie mi babciu, że jeżeli chciałbym... To zaatakowałbym grubo przed świtem. Zatrzymaliśmy się tylko na popas. - urwał na chwilę badając reakcje kobiety, kiedy doszedł do wniosku, że jak do tej pory rozmowa toczy się gładko, może ciągnąć dalej.
- Jeżeli ktokolwiek ruszy w ślad za mną, to będą to ochotnicy. Dużo młodych u was, a zapasów jak na lekarstwo. Niechby i dziesięciu poszło za mną, to dam im wikt i pieczę nad nimi roztoczę.
Babcia klasnęła w kolano, po czym parsknęła serdecznym śmiechem. Pokręciła opatuloną w pstrokatą chustę głową, po czym zastukała dwa razy kosturkiem w ubitą ziemię.
- Jak matkę ziemię kocham, gdyby włodarze tutejsi mieli tyle serca co podróżujące trupiska, to żyłoby się nam stokroć lepiej! - babcia zatarła ręce, najwyraźniej uradowana odpowiedzią, po czym wstała powoli i zgarbiona poczęła podchodzić ku czarnoksiężnikowi. Ten również powoli powstał i lekko wyminął stolik, przy którym został usadzony. Babcia zdawała się być... O dziwo zadowolona z obrotu sytuacji. Po chwili odezwała się znów.
- Duchy mówiły przez noc, że zbliża się zło... Prawdziwy demon z kości. Nie mnie jednak oceniać Twoją historię kościeju. Spokojnyś, młodych nie chcesz mordować, starych nie przepędzasz... To rób se co tam dusza Twoja, choć straszna chce.
Na iluzorycznej twarzy zagościło niemałe zdziwienie. Widać babcia była dość polubowna i jako priorytet stawiała sobie za cel ochronę swojej społeczności. Co ją obchodziło kto ich nawiedził? Tak długo jak nie miał zamiaru mordować i palić, nie niszczył ładu i nie tworzył rejwachu... Co było w tym złego? Babcia odwróciła się ku niemu jeszcze na chwilę i rzuciła z przymrużonymi oczyma.
- Tylko na tę swoją córuchnę uważaj! Ładna z niej dziewuszka, jeszcze któremu w oko wpadnie. Choć może takiemu Milesowi przydałby się klaps na oduczenie od silnej baby...
Starowinka zaniosła się śmiechem, po czym zostawiła Ysila samego sobie, powoli udając się w stronę swojego domostwa. Najwyraźniej była dużo spokojniejsza i cieszyła się w głębi ducha, że ich niecodzienny gość okazał się być... Osobliwie pokojowy.
Awatar użytkownika
Silmara
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Silmara »

Tymczasem kapłanka, znalazła w końcu schronienie godne ich pupilów. Były one w miejscu gdzie wcześniej była klacz, która zdechła podczas połogu zaś uratowane źrebaki, które udało się sprzedać na rynku za całkiem niezłą cenę. Teraz, gdy już byli w zaciszu obory, mogła zająć się końmi należycie. Jako dziecko, a potem nowicjuszka, często zajmowała się końmi w stadninie. Sprawiało jej to przyjemność, oraz dawało całkiem niezłą sposobność, aby się odprężyć. Najpierw wzięła się za najbrudniejszą robotę. Delikatnie wydłubywała specjalnym patyczkiem błoto, kamyki i trawę z kopyt, przy okazji sprawdzała czy wszystkie podkowy są na swoim miejscu i czy przypadkiem gwoździe nie odpadły lub się nie przetarły. Potem podczas szczotkowania metalową szczotą, ściągała zaschnięte błoto tak z gładkiej sierści Asche jak i kudłatych kędziorków Bochenka. Oczywiście zajęła się również ogólnym ułożeniem sierści i grzyw, oraz przeglądaniem, czy żadne z nich nie ma giez. Silmara uważała, że wygląd ich wierzchowców jest bardzo ważnym elementem ich ogólnej prezencji. Dlatego gdy tylko mogła, pielęgnowała go dzielnie. W skutek tego Asche wyglądał jak doskonały wierzchowiec mogący gościć w książęcych stadninach, zaś Bochen... No cóż. Wyglądał na wręcz zbytnio rozpieszczonego konia. Jednak Sil kochała go za to jaki był. Cudowny, miły konik o czułym lecz walecznym sercu. Oczywiście tylko w jej mniemaniu.
Gdy skończyła. Zamknęła za sobą prowizoryczną furtkę i poszła do domu tutejszego kowala, który zaprosił ich w gościnę. Chętnie skorzystała z luksusu jakim był własny pokój. Od prawie że tygodnia sypiała jedynie w siodle aby nie zwalniać tempa podróży. Mieli wielkie plany, poza tym klątwa nie zważa na to, czy mają czas ją odbębnić. Wzięła sporą miednicę z zimną wodą i garnek z zagotowaną i zamknęła się w pokoiku aby spokojnie oddać się ablucji. Zdjęła zbroję, portki i szatę i metodycznie zmywała z siebie brud i pot, jaki się nawarstwił w podróży. Jednocześnie zatkała bardzo dokładnie okiennicę, aby nikt ciekawski nie zaglądał do tej intymnej czynności. Wyprała swe białe szaty i powiesiła do wyschnięcia. Graty rzuciła pod łóżko by nie rzucały się w oczy i nałożyła na siebie proste, szare szaty z sznureczkiem przepasającym jej talię, oraz oczywiście buty. Zanim jednak opuściła izdebkę, na framudze drzwi narysowała kilka prostych run, które wyglądały groźnie niczym glif strażniczy, jednak w praktyce znaczyły „Kupić owies i chleb”.
Tak przygotowana ruszyła na podbój wioski, aby zorientować się czym lokalni mieszkańcy żyją. Podeszła więc do tutejszego wozaka i jego syna. I zagaiła niezobowiązująco.
-Jak tam plony? Widziałam, że już zwieźliście zboże. Pewno dożynki za wami.
Wozak tylko wyprostował się jakby chciał uwypuklić swą sylwetkę i ukryć braki mięśni w niektórych miejscach.
-No Jaha! Tyyyle zboża zebraliśmy! Nie musimy się martwić o zapasy na zimę. Ale Pani.. ostatnie zimy to srogie były. Jak zeszłej jesieni zebraliśmy połowę tego co teraz to na wiosnę myślałem, że nas będą chować, bo z głodu pozdychamy. Ale nasza wiedźma dobra, robiła co mogła i rozdzielała jadło, to i my przetrwali.
Chłop gadał w najlepsze tymczasem wokół nich zaczął powoli robić się niemały tłumek niby to robiący swoje, ale jednak przysłuchujący się rozmowie z obcą, która teraz wyglądała co prawda równie skromnie jak i ich dziewki, jednak lekko przebijająca się muskulatura, zdecydowanie nie była efektem pracy w polu. Sil dowiedziała się, że ostatnio prawie dekadę temu widzieli jakiegoś wielmożę w tym miejscu. Jednak zagubił się po prostu w tych lasach na polowaniu i musieli go na właściwą drogę kierować. Tak to co rok przychodził poborca i zdzierał z nich podatki na rzecz Króla. Opowiedzieli jej także o „straszliwych czasach” zanim wiedźma zawitała do wioski, kiedy wieśniacy byli atakowani przez różnego rodzaju pomioty, nieumarłych i innych dziwactw. Potem dziewczę pomogło tutejszemu kupcowi spisać list do jego kontrahenta w Rododendronii, który to miała temuż handlarzowi dostarczyć będąc w pobliżu. Gdy tylko dowiedzieli się, że jest kapłanką poprosili, żeby odprawiła mszę nad ich duszami. Silmara nie miała serca im odmówić więc gdy wróciła do domu kowala, ściągnęła białe szaty z sznurka, wygrzebała swą tiarę i księgę modlitewną uratowaną z ruin ołtarza. Przebrała się stosownie i wyszła przed dom by pobłogosławić wszystkich zebranych i ziemię po której stąpają. I w takiej właśnie sytuacji zastał ją Ysil i Wiedźma...
Awatar użytkownika
Ysil
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lich
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ysil »

Rozmowa ze staruszką okazała się być całkiem pożyteczna. Widać ludzie oczekiwali tego, by przyjrzała się przybyszowi. Oceniła co też siedzi mu w głowie, jakie może mieć intencje. Najwyraźniej truposz zdał test, bowiem przez najbliższy czas nie stało się nic złego. No cóż, musiał przyznać iż było to dużo lepsze rozwiązanie, aniżeli próba pacyfikacji całego miejsca. Czyżby robił się leniwy na stare lata?
Silmara gdzieś znikła... Zapewne poszła opiekować się zwierzakami, jak to miała w zwyczaju. Dziewczyna dbała o konie najlepiej jak potrafiła, a one zdawały się być za to wdzięczne. Cóz, Asche uważał to za coś absolutnie naturalnego i w dobrym guście by ktoś regularnie zajmował się jego wizerunkiem. Gdyby jednak robił to Ysil, straciłby do niego cały szacunek. To zupełnie tak jakby pan na włościach czyścił zbroje swoim rycerzom. Byłoby to upokarzające i niegodne. Temuż Asche akceptował pozycję Silmary, jak i jej usługi, które względem niego pełniła. Mimo swojego podłego i apodyktycznego charakteru, siwy koń mógł bez skrępowania czuć się szczęśliwcem.
Ysil zaś postanowił zająć się jeszcze jednym aspektem, który chciał poruszyć tutaj w krainach. Swoje kroki skierował do starszego wioski. Mężczyzna tęgi, silny i wielki jak niedźwiedź. Jego włos ongiś czarny jak smoła, obecnie ozdobiony popielatą barwą. Prezentował się bardzo godnie, nawet jak na człowieka z gminu, odzianego jedynie w prosty przyodziewek. Mimo swej starości, starszy zdawał się być człekiem w sile wieku. Zupełnie jak gdyby czas postanowił go oszczędzić. Być może była to jednak sprawka wiedźmy i jej naparów? Może działali oni w komitywie, a ona za posłuszeństwo nagradzała go przedłużoną młodością i tężyzną? Któż mógł to wiedzieć. Nieumarłemu pozostało jedynie snuć domysły. Jednakże gdy obleczony w swe czarne szaty stanął przed tutejszym wodzem, ten podniósł łeb i spojrzał na niego spod krzaczastych brwi.
Twarz mężczyzny była nieprzenikniona, jak gdyby artysta postanowił wyciosać ją z granitu. Bystre, ciemne oczy zlustrowały czarnoksiężnika, a po chwili ozwał się, unosząc przy tym brwi.
- Babcia Rina mówi, żeście normalny człek. Alem widział już takich jak waszmości. Śmierć w oczach i głód władzy.
Starszy skrzyżował ręce na piersi, po czym odchrząknął, opierając się przy tym o ścianę swojego domu. Nie wyglądał na zadowolonego tą wizytą, choć jeszcze nie wysłuchał co mu miał do powiedzenia. Z góry założył, że będzie czegoś chciał.
- Niemniej... Nie będę was drażnił, mówcie czego tam chcecie, bo rzekła mi w zaufaniu, że potrzebujecie czegoś ode mnie.
Ysil słuchał zaś nieprzejednany. Jego twarz nie poruszyła się nawet na ułamek, gdy ten czynił mu te bezpodstawne wyrzuty. Po chwili przymknął oczy, by spojrzeć z lekkim zamyśleniem na starszego, który to akurat kończył swój wywód. Takich jak on, widywał dość często, choć młodszych. Zazwyczaj umierali sprzeciwiając się lokalnym lordom lub polując na jakieś wielkie dziki, czy inne niedźwiedzie, w imię... No właśnie, czego? Czarnoksiężnik podniósł dłoń i rzekł ku niemu tonem najbardziej spokojnym, jaki był w stanie wykrzesać.
- Odstąpcie starcze... Nie przybyłem by składać wam propozycje jak lokalni watażkowie. Nie chcę zapasów ani dóbr. Bardziej przydadzą się wam, zwłaszcza gdy nadchodzi... Høstnat. - zgubił słowo, zastępując je dawnym.
Starzec uniósł brwi, otwierając szerzej oczy i wlepiając je w lisza pozostającego, w ludzkiej formie. Czego w takim razie mógł chcieć? Nie chciał iść okraść, ale czegoś chciał. Nie przypominał sobie, żeby wioska miała jakiś ukryty skarb czy niezbadane tajemnice. Obleczony w czerń jegomość jednak napawał go dziwnym brakiem pewności siebie. Było w nim coś osobliwego. Nim jednak starszy zdążył zadać sobie więcej pytań, białowłosy przerwał ciszę.
- Chcę ludzi. Na pewno macie tu ochotników. Ludzi którym nudne życie z roli czy wyrąbu drewna.
Stary zerwał się z ławeczki i przybrał formę stojącego niedźwiedzia, widocznie wściekły na taką prośbę.
- Chcesz mi dzieci porwać? Niedoczekanie Twe, jak...
Tu krzyk starszego przerwało pojawienie się babci. Mężczyzna zamilkł, jakby ktoś złapał go, niczym młokosa za kark i potrząsnął. Widać kobieta miała tu ogromne wpływy, a on sam wydawał się być wyjątkowo na nie podatny.
- Janos, nie unoś się tak złociuchny. - zaczęła delikatnie babuszka, uśmiechając się do niego i patrząc na niego swym przeszywającym, babcinym spojrzeniem. Starszemu widać głos nagle ugrzązł w gardle, bo jakby chciał co rzec, ale nie bardzo potrafił.
- Pan tutaj tylko pyta, czy jakiś ochotników nie mamy... Jak Murias na przykład, jemu życie z roli zbrzydło. Albo Tonar, najmłodszy syn Jublana. Przecie ojciec mu nic nie zostawi, ziemi nie podzieli. Niech chłopak idzie, może zarobi.
Janos zmalał nieco i uspokoił się. O dziwo Ysil nie wyczuł przy tym absolutnie żadnej magii. Czyżby była to ta osławiona głowologia czarownic? Nie mógł wiedzieć na pewno, a chyba wolał się nie upewniać. Ciężko jest bowiem przeciwstawić się siłom, których istotę nie sposób było pojąć. Niemniej, starszy pokiwał głową i wymruczał tylko potulną aprobatę. Najwyraźniej sprawa była załatwiona. Babcia złapała zaś za skrawek rękawa lisza i pociągnęła go w stronę placyku. Nie wiedział nawet kiedy minął cały ten czas, a zdążył zauważyć iż na wspomnianym uklepanym placyku zebrała się już całkiem spora grupka ludzi. Po ich odzieniu wnosił, iż byli to głównie przyjezdni, podróżnicy... Jedynie kilku z nich wyglądało na lokalnych, a byli oni bardziej ciekawscy niż faktycznie bogobojni. Pośród tej gawiedzi oczy lisza ujrzały Sil ubraną w swoje szaty liturgiczne, z tiarą na głowie. Parsknąłby śmiechem na ten widok, lecz wiedział iż byłoby to mocno niestosowne. To był pierwszy raz, gdy dziewczyna faktycznie miała pełnić posługę. Na północy nie było wiernych, a zmarłych palono... Tutaj widać wymagali opieki duchowej, liturgii i obrządku. W milczeniu postanowił przyjrzeć się całej sytuacji. Ciekaw był co też stanie się teraz.
Awatar użytkownika
Silmara
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Silmara »

Tymczasem coraz więcej ludzi zbierało się na placyku. Kobiety, mężczyźni, dzieci i dorośli. Miejscowi i przyjezdni zebrali się tutaj czy to z ciekawości, czy po prostu chcieli przypodobać się jakoś bogom choćby na wszelki wypadek. Sil stremowana stanęła na ganku i otworzyła księgę, którą znała na pamięć, na odpowiedniej stronie. Wzięła głęboki oddech i wykonując powoli gest pochwalny wyrecytowała śpiewnie:
-Benedicti vos a simplex populo huic terram. Ne Gareesh cum spiritu vobiscum. Oculi ejus super inopinatus Protegit et resurgere a mortuis tueri contra naturam.
Zaczęła nieśmiało starając się zachować dobre tempo recytacji. To było bardzo ważne. Potem odpaliła zawartość małej kadzielnicy i zaczęła przechodzić się wśród wiernych, kadząc ich delikatnie, żeby nie zadusić biednych chłopów zapachem palonej żywicy.
Jako że suma sumarum dużo ich tak nie było. Podeszła do każdego z nich i każdego lekko okadziła ze słowami „Aeterna Gloria”. Potem weszła z powrotem na podwyższenie, uniosła ramiona do góry i kontynuowała:
-Zebraliśmy się tutaj, aby wznieść swe modły do Przedwiecznego Gareesha, aby prosić go szczególną opiekę nad naszymi duszami i ciałami. Boże, coś w opiece objął cały świat, pozostałeś z nami aby trzymać pieczę nad naszym przeznaczeniem. Odrzuciłeś spokój i ład Pierwszego, aby nieść nam nadzieję i pokój. Prosimy Cię, abyś wejrzał na nasze serca, które kornie cię błagają o twą siłę i mądrość. Proszę, chroń tą ziemię przed złymi mocami. Niech zmarli odpoczywają snem sprawiedliwym, zaś żywych nie niepokoją złe mary. Niech podróżni nie zaznają niepokoju na swej drodze i bezpiecznie dotrą do swego celu. W tobie nasza wiara, w tobie nasza nadzieja, w tobie życie po żywocie.
Skończyła, po czym białą kredą na przygotowanej, drewnianej tabliczce zaczęła rysować najpierw runy, które potem przekształciła w glify. Wysypała na sam środek popiół z kadzidła i wzniosła nad siebie tabliczkę tak by była płasko do góry.
-POZWÓL, ŻE CI POMOGĘ...
Rzekł Gareesh w jej głowie. Delikatny, wieczorny wiatr zwiewał część popiołu. To cud, że świeczki na ganku nie zostały jeszcze zdmuchnięte. Zdawało się że słyszała cichy śmiech gdzieś z tyłu głowy, a potem we dwójkę recytowali słowa, co brzmiało tak jakby jej własny głos zniekształcał się pod wpływem mocy jaka przepływała jej przez usta.
-ET VOLUNTATEM. QUOD LUX VENIT IN REQUIEM ET TERRAM HANC CAUTEDILIGENTERQUE FACIAT. MORS CONIUNCTUM EST, ET CONVENIENS NATURAE. SPIRITUS INVOCO BELLI PACISQUE. SIT NATURA COMPLEBITUR!
Nagle silny wiatr uderzył w tłum i uciekł szybko tak jak tylko się pojawił zdmuchując przy tym pochodnie i inne źródło światła. Nastała ciemność, a wokół dało się czuć dziwną aurę jaka nagle zaczęła ich otaczać. Była to aura spokoju i stagnacji. Jednak nie była ona w żaden sposób nieprzyjemna. Dopiero po chwili, gdy rytuał obiegł cały obszar, na jego końcach z daleka można było ujrzeć delikatny, jasny rozbłysk na chwilkę. Najwidoczniej dziewczę faktycznie zarzuciło na tą ziemię czar, który obejmował całą okolice w promieniu ponad pół staji. Ktoś wprawiony w magii, mógłby wyczuć, że o ironio była to magia antynekromantyczna, zapobiegająca podstawowym zabiegom wskrzeszania nieumarłych oraz nawiedzaniu tej ziemi, przez duchy nieszczęśliwie, lub gwałtownie umierających mieszkańców.
Sprytne dziewcze wykorzystało gwiazdy niedawnego przesilenia. Jednak miało to swoją cenę, bowiem nawet rytuały wymagały od swych użytkowników części mocy życiowej. Była zmęczona. Poprzednie noce w drodze i dzisiejszy, emocjonujący dzień odcisnęły na niej swe piętno. Powoli sciągnęła tiarę z głowy i rzekła jeszcze.
-Idźcie w pokoju dobre dusze...
Po czym zaczęła zbierać swoje akcesoria spokojnie, jakby to była dla niej codzienność.
Awatar użytkownika
Ysil
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lich
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ysil »

Lisz, wiedźma oraz jej uczennica stali zaś nieco na uboczu, obserwując cały ten rytuał. Złociste oczy czarnoksiężnika utkwione były w dziewczynie. Cały ten czas czytał ją na wielu poziomach. Zmrużył nieco oczy, gdy aura bóstwa stała się na tyle potężna, że aż nieznośna. Jak na zdziczałego, prawie martwego bożka, Gareesh miał się całkiem nieźle. Palce zabębniły lekko na kosturze, po czym obserwował dalej całe to zgromadzenie. Trwali tak w niejakim milczeniu przez chwilę. Dziewczyna o kasztanowych włosach przełamała w końcu ciszę.
- Babciu, a jak to jest... U nas nigdyśmy nie klękały przed bożkami. Czemu w sumie?
Spojrzała na niską, krępą staruszkę, która to wzruszyła ramionami. Powód takiego zachowania był całkiem prosty, a zarówno babcia, jak i sam lisz znali go bardzo dobrze. Tak długo jak bogowie pozostawali w sferze domysłów, faktycznej wiary i nabożności – tak długo będą się oni mieli całkiem dobrze. Czarnoksiężnik wymienił spojrzenie z młódką, po czym sam postanowił odpowiedzieć. Oboje z babcią i tak znali tę samą śpiewkę.
- Widzisz dziecko... Kwestia wiary, to zakładać że coś istnieje, nie mając na to dowodu. Na przykład zakładam, że w spiżarce jest jeszcze jedno pęto kiełbasy. Pysznej, wędzonej kiełbasy. Nie wiem czy ona tam jest, ale głęboko wierzę, że jeżeli otworzę drzwi spiżarki, to znajdę tam swoje szczęście. Jeżeli zaś nie, to pewnie jest gdzieś indziej.
Lisz zatrzymał się w swoim wywodzie, po czym spojrzał na nią znacząco, a raczej na tyle, na ile pozwalała mu jego ograniczona mimika. Najlepszą kontrolę miał nad oczami, dzięki temu mógł wyrażać jakiekolwiek intencje.
- W naszym wypadku... Sprawa jest dużo prostsza. Nie możemy wierzyć w Bogów, bo dobrze wiemy o ich istnieniu. To tak jakby wierzyć w gońca pocztowego. - Skwitował czarnoksiężnik, po czym wzrokiem powrócił do swojej protegowanej, obecnie obleganej przez zebranych wiernych.
Mimo iż w tłumie panowało niemałe poruszenie, to jednak ludzie jakby zahipnotyzowani, natchnieni jej rozkazem odejścia – poczęli rozchodzić się do swoich spraw. Ta słaba aura jaką otoczyła to miejsce była dobra na ghule czy barghesty. Ale każdy większy nieumarły nie miałby problemu z jej pokonaniem. Nawet podrzędny wampir, nie mówiąc już o jakiejś silnej wichcie. Niemniej, nie spodziewał się tutaj spotkać żadnych nieżyjących ponownie istot. Mauria była pogrążona w swoim nieładzie, a lokalni dbali o utrzymywanie granicy w czystości. Tym niemniej, był to dobry gest. Gest na tyle zaradny i sprytny, że ludzie tym chętniej pójdą za kimś, kto dysponuje takimi mocami. W przypływie dawnego odruchu, Ysil potarł brodę, wspierając się nieco na swoim kosturze. Na chwilę wyglądał jak żywy człek... Z krwi i kości.
- Interesujące... - rzekł w końcu, na co odrzekła mu koniec końców sama babcia.
- Nie sądzisz, że z nią jest coś nie tak? - głos czarownicy był przejęty, ale wciąż dość babciny. Zmarszczyła swój haczykowaty nos, po czym obeszła lisza i spojrzała mu w twarz.
- Wyruszajcie rankiem, zbierzcie kogo macie brać... A potem sio. Dość ludu mam tutaj do niańczenia, a za dużo wrażeń przysporzy im bólu głowy, świądu i rozwolnienia. A ja jestem tylko biedną, starą kobietą. - tu złożyła ręce i teatralnie pochyliła głowę, niczym rasowa, schorowana babuleńka.
Białowłosy przewrócił oczyma, po czym powoli zaczął płynąć przez tłum. Zdawał się... Przemieszczać między ludźmi. Kroczył prostą i upatrzoną ścieżką, ale ludzie jakoś dziwnym trafem nie chcieli mu wejść w drogę. Czyżby była to sprawka magii, a może zwykłego przypadku? Koniec końców, zatrzymał się przed nią i spojrzał ku niej.
- Intrygujące przedstawienie... Myślałem, że nie przepadacie za sobą. W sensie Ty i ten Twój bożek...
Wiedział, że ów bożek – jak sam go nazwał – słucha dość uważnie, więc nie oszczędził sobie lekkiej przykrości wymierzonej w jego kierunku. Cóż... Był w końcu jego wrogiem.
Awatar użytkownika
Silmara
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Silmara »

Kończyła już sprzątać wszystko co było jej potrzebne gdy nagle nadszedł jej mistrz. Usiadła spokojnie na ganku i spojrzała w jego oczy barwy płynnego złota.
-Bo tak w istocie jest... Sam byś nie był zadowolony Panie, gdyby od czasu do czasu złośliwy byt podsuwał ci do wypowiedzenia kwestie inne niż zamierzałeś czy traktował twoje ciało jak katalizator do robienia cudów... ech.
Machęła ręką zrezygnowana. Rzadko kiedy wypowiadała tak wiele słów na raz, jednak dzisiaj... no cóż. Powracali do społeczeństwa. To zawsze w jakiś sposób było wyzwaniem. No i ten wredny bóg siedzący wciąż w jej głowie. Jakby mało było tego, że przeklął ją perfidnie. Zresztą... późno się zrobiło, a następnego dnia mieli ruszać w dalszą drogę. Wstała i skłoniła się skromnie liszowi przepraszając go, za to że musi odpocząć. Bezpardonowo wlazła do izby, ściągnęła buty i tak jak stała, legła na ścielonym słomą wyrze.

Gdy otworzyła oczy, widniało już na zewnątrz. Ściągnęła prowizoryczną zasłonkę z okiennic i zaczęła wdziewać na siebie swój pancerz. Nigdzie nie widziała swego towarzysza więc wyszła z pokoju z całym ekwipażem ścierając napis nad drzwiami. Podobnie jak wczorajszy wieśniak, podeszła do studni, nabrała wody i obtoknęła twarz w zimne cieczy budząc się do życia. Zastanawiała się ile uda im się osób zrekrutować do swojej świty. Nie było to zbyt duże sioło. Jednak nawet kilkoro będzie stanowić wdzięczny dodatek. To był początek ich misji, która zdrowo wykraczała ponad jej klątwę oraz to co Gareesh mógłby sobie życzyć. Spojrzała na swoje dłonie. Do tej pory nie docierało do niej to, co właściwie wczoraj zrobiła. Czuła potężną energię, która przez nią przepływała, która wstrzymana w swej emanacji, zapewne zamieniłaby ją w krwawą papkę. Nagle usłyszała kroki. Podniosła głowę i zobaczyła tuzin chłopów w wieku produkcyjnym, którzy nieśmiało zebrali się tutaj ze swymi gratami w torbach czy sakach. Zapowiadała się ciekawa przeprawa...
Awatar użytkownika
Ysil
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lich
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ysil »

Ysil oddalił się wieczorem od swej towarzyszki. W przeciwieństwie do niej, nie potrzebował on odpoczynku, strawy czy napitku. Jego ciało było martwe od setek lat, co pozwalało mu porzucić przyziemne potrzeby zwykłych ludzi. Jednakże, po wielu latach nadal uważał, że to co dla niego mogło być kiedyś słabością, dziś może okazać się istną zaletą. Przygotowano mu małą izbę w domu stolarza. Nieumarły przystał na te warunki, a świeczki oraz stół ze stołkiem były dla niego wręcz wyczekiwanym błogosławieństwem. Nim zasiadł, począł zamykać okiennice i dołożył starań by nikomu nie przyszło mu tej nocy przeszkadzać. Gospodarz nie przejmował się jego obecnością, może to i lepiej? Zakasał więc rękawy i zabrał się powoli do rozkładania utensyliów piśmienniczych. Na stole wylądował kałamarz i pióro, jak i rolki pergaminu.
Pokryte antycznym tekstem zapiski lisza przedstawiały jego wszelakie notatki i przemyślenia jakie to poczynił podczas dziesięciu lat podróży. Ruszenie się z zapyziałej nory pod wzgórzem traktował jako impuls do działania. Dużo czasu spędził na wszelkiego rodzaju przemyśleniach, zaś po części przymusowa podróż zwiodła jego myśli ku innym dywagacjom. Przez lata nigdy nie interesowała go polityka, zawsze uważał ją za źródło wszelkiego zła na tym świecie. Monarchie trzymały się ku sobie tak długo, jak istniały linie krwi. Zaś gdy któraś z nich przestawała istnieć, zaczynała się prawdziwa wojna. Poza tym, ludzie i nieludzie toczyli ze sobą wojny... Głównie o dominację i wszelkiego rodzaju chęć górowania nad innym, pozyskania dóbr, czy surowców. Na tym wszystkim zawsze cierpieli postronni. Konflikty ludzi stojących u władzy na górze, którzy posługiwali się rękoma maluczkich by spełniać swoje zachcianki. Odwieczny porządek na linii pan-sługa.
Dłonie nieumarłego umoczyły pióro w inkauście, a końcówka zaczęła lekko skrzypieć na pergaminie, który powoli pokrywał się runami, przemyśleniami i wszelkiego rodzaju... Poglądami, które powoli zaczynały przeradzać się w ułożone myśli. Postawił w końcu dosadną kropkę, po czym wyciągnął dużą, złożoną na cztery mapę Alaranii. Zakupił ją nie tak dawno od jednego z wędrownych kartografów. Akurat traf chciał, że ten wybierał się na północ. Krótka wymiana poglądów i zapisków pozwoliła im się dogadać. Lisz począł więc kreślić na mapie, tym razem już węglem, kolejne etapy ich dalszej ścieżki. Robił to w pełnym skupieniu, a biorąc pod uwagę, że nikt mu nie przeszkadzał... Mógł to zrobić jak najdokładniej. Po kilku godzinach pracy plan dalszej podróży... W końcu był opracowany i gotowy. Na dworze zaś... Zaczynało świtać.
Rankiem zebrał więc swoje przybory i wyruszył skoro świt na plac. Tam zastał swoją podopieczną, która akurat obmywała twarz w lokalnym ujęciu wody. Powoli zbliżył się ku niej, by akurat ujrzeć tuzin ludzi, którzy zbliżali się ku nim. O dziwo, każdy z nich dzierżył tobołek. Widać starszy zrobił większe wrażenie, niż się spodziewał... A może było to spowodowane przemówieniem Silmary? Nie mógł być tego pewien, wiedział jednak, że taka ilość ludu będzie już dość... Znacząca. Żaden z nich jednak nie miał konia, co było odrobinę uciążliwe. Musiał w takim razie wziąć poprawkę na logistykę. Spodziewał się dwóch, maksymalnie trzech... Ale dwunastu chłopa? Dobrze, że widać wzięli ze sobą jakieś jedzenie. Będą musieli się zastanowić nad zapewnieniem tym ludziom wiktu. Lisz jednak postąpił ku nim i rzekł.
- Nie spodziewałem się tak wielu ochotników, jednakże każdy z was jest mile widziany w naszej... Kompanii. Idziemy na zachód i na południe. Docelowo planujemy dotrzeć do Trytonii.
Pośród mężczyzn rozszedł się szept, kilka kuksańców, lekki śmiech... Po chwili jednak byli już zwarci. Zdawali się wbrew pozorom pilnować w obliczu ich nowego komendanta. Lisz posłał im blady uśmiech.
- Zaopatrzymy się w najbliższym miasteczku. Każdy z was będzie otrzymywał odpowiedni żołd oraz ekwipunek. Pamiętajcie ludzie, za ciężką i uczciwą pracę otrzymacie należną nagrodę. Każdy z was będzie doceniony.
Na ich twarzach odmalowały się uśmiechy. Widać źle ocenili go na początku, teraz wydawał im się dość w porządku. Nie był jak lordowie czy panowie szlachta, którzy mieli chłopów i prostych rzemieślników za nikogo. On nie patrzył na nich z góry. Przynajmniej na razie.
- Gotujcie się do wymarszu, ruszamy za pół godziny.
Lisz rzekł, po czym powoli ruszył w stronę obory, gdzie rezydował jego rumak.
Awatar użytkownika
Silmara
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Silmara »

Jej wzrok utkwił na małym tłumku mężczyzn, zaś potem przeniosła go na pojawiającego się jak znikąd mistrza. Wysłuchała przemowy w ciszy, obserwując postawy ich nowych rekrutów. Westchnęła ciężko. Większość z nich była młodsza od niej. Widać, że silne chłopy potrafiący powalić razem niejedno drzewo. Brakowało im jednak dyscypliny i podstawowego ekwipunku. No i poza odganianiem zwierząt, nie mieli zbytniej styczności z wojaczką. Będzie musiała zająć się ich ewentualnym szkoleniem wojskowym. W końcu potrzebowali gromadki osób potrafiących tak budować jak i obronić się w razie potrzeby. Miała nadzieję, że mężczyźni nie będą sprawiali jej problemu z ogólną karnością. Na szczęście włócznia, której władania chciała ich nauczyć, była bardzo intuicyjną bronią, tanią do kupienia i łatwą do zdobycia. Spojrzała jeszcze raz surowiej na ewentualny potencjał tej grupy. Jej wzrok wyłapał co najmniej dwie osoby, które naturalnie podporządkowywały sobie resztę grupki. Co prawda potrzebowała jeszcze kilku dni, aby upewnić się w swej obserwacji. Jednak i tak trzeba będzie zorganizować dwie grupki, które będą miały liderów. W końcu rywalizacja pod czujnym okiem dowódcy jest czymś pozytywnym.
Idąc w stronę stajni zastanawiała się nad jedną rzeczą.
-þengill... Jak my właściwie nabędziemy jadło? Nie mamy tutejszej waluty... Powinniśmy sprzedać coś z naszych zasobów, albo usłużyć swymi sztukami mieszkańcom...
Zauważyła Silmara. Fakt faktem. Na północy handlowali najczęściej w sposób wymienny. Tam gdzie nie dotarł system monetarny było to jedyne rozwiązanie godne powielenia. Jednak tutaj, w świecie poborców podatkowych i ciułania pod siennikiem cennych krążków kruszcowych, trzeba było przeżyć, dostosować się i zwyciężyć. Największym problemem była ich mobilność, która była zdecydowanie ograniczona w tej chwili. Zastanawiała się nawet nad ewentualnym kupnem wozu z koniem dla ich grupki. Jednakże było to wyjątkowo kosztowne przedsięwzięcie, nie mniej godne rozważenia.
Gdy już dotarła do obory wraz z liszem, zastała nieco uchylone drzwiczki do pomieszczenia, i dwa wierzchowce z najbardziej niewinnymi minami na jakie jest stać konie. Wszędzie dało się znaleźć ślady kopyt jakby nie było tutaj ich dwójka lecz co najmniej piątka. Z owsa danego im wczoraj nie zostało nawet ziarnko, a mogłaby przysiąc, że dała go aż nadto. Bochen zarżał cicho do Asche konspiracyjnie.
-I pamiętaj, tutaj nic się nie wydarzyło... Co się stało w oborze, zostaje w oborze. Żadnej imprezy tu nie było, a owies ja wyjadłem.
Zdumiona kobieta rozglądała się po śladach na klepisku. Wyglądało to co najmniej dziwnie, jednak ich pupilom najwyraźniej nic się nie stało. To było najważniejsze. Wyprowadziła Bochena nie bez ceregieli przez wąskie przejście i sprawdziła jeszcze raz ekwipunek. Wszystko było na swoim miejscu.
-Hmm... dziwne.
Mruknęła pod nosem i wsiadła na wypoczętego rumaka. Pora im było ruszyć w dalsza drogę.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości