Szczyty FellarionuRozwiązać sprawę Klątwy

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Rozwiązać sprawę Klątwy

Post autor: Vergil »

Nagły rozbłysk magicznej energii, który był koloru tak różowego, jak nowy kapelusz Mansuna, mógł zwrócić uwagę każdego podróżnika, który znalazł się w pobliżu, a także każdego, kto aktualnie skierował swój wzrok na nieduży las i tak samo niewielką polanę, na której nagle pojawił się mężczyzna o bladej skórze, a także grupa kotołaków. Wszyscy, jak jeden mąż, upadli na trawę porastającą miejsce, w którym wylądowali. Nie mogli kontrolować swojego upadku, bo każdy z nich był nieprzytomny. Wylądowali w różnych pozach, a gdyby ktoś zaczął im się przyglądać, zastanawiałby się nad tym, czy żyją, czy może uznać ich za martwych. Oczywiście, jeśli nie pomyślałby o tym, żeby sprawdzić ich tętno. Najlepiej, gdyby nie zaczął od wampira, bo wtedy taka osoba od razu uznałaby, że wszyscy nie żyją.

Był wczesny ranek, gdy wampir się ocknął. Pierwszym, co poczuł był napad złości spowodowany tym, co zrobił ten szaleniec, przez którego jest teraz połączony liną z jednym z kotołaków. To chyba było już trochę za wiele, chociaż ta granica dla Pana Winorośli najpewniej nie istniała. Vergil obudził się pierwszy, co tłumaczył sobie tym, że jest silniejszy od Mansuna i reszty, a przez to jego organizm szybciej przeszedł w działanie aktywne, a także zmusił go do zbudzenia się i otwarcia oczu. Zmiennokształtni jeszcze leżeli w pobliżu i to w czymś podobnym do koła, w którym wcześniej wszyscy siedzieli przy ognisku. Wampir miał trochę ograniczone ruchy, zwłaszcza, jeśli chodzi o oddalanie się od grupy, jednak i tak wstał, żeby móc przejść się po polanie. Cóż… oni naprawdę wylądowali na polanie, jak wcześniej powiedział im Winorośl. Z jednej strony osłaniały ją drzewa, a z drugiej krzewy, jednak jedna ze stron była otwarta i właśnie tam zaczynała się niewielka ścieżka, która najpewniej prowadziła na jakiś często uczęszczany szlak. I to niekoniecznie musiał być to taki, który oznaczony byłby na mapie jako jeden z tych handlowych, którymi najczęściej podróżują różnej maści kupcy.
Wampir podszedł do tej strony polany, na której ulokowane było wyjście z niej. Nie była ona duża, więc nawet udało mu się postawić dwa czy trzy kroki na ścieżce i objąć oczami większy obszar. Okazało się to bardzo pomocne, gdyż po prawej stronie zauważył wzniesienie, przypomniało ono niewielką górę, a na jego szczycie udało mu się zaobserwować coś, co przypomniało zarys miasta. Tylko jedno, które mogłoby stać w takim miejscu, przychodziło mu na myśl. Na prawo od polany znajdował się Ostatni Bastion. Na lewo od miejsca, w którym stał, zauważył inne miasto, jednak to znajdowało się znacznie bliżej, przynajmniej tak mu się wydawało, a dzięki temu łatwiej było mu określić nazwę miasta. Była to Rapsodia. W rozpoznaniu jej pomogło mu także to, że w okolicy ludzkiej i elfiej zauważył coś, co wyglądało jak błękitne pasma. Vergil nie miał wątpliwości co do tego, że muszą to być wodospady znane pod nazwą „Łzy Rapsodii”. Oczywiście za i nad nimi znajdowały się szczyty górskie, które już z łatwością mógł rozpoznać jako Szczyty Fellarionu i to właśnie w ich stronę powinni się kierować.

Nieumarły wrócił w pobliże grupy, z którą został tu przeniesiony. Akurat zrobił to w momencie, w którym kotołaki zaczęły otwierać oczy i rozglądać się zaskoczone po okolicy. Widział w ich oczach także dezorientację i, może, złość, która była mu naprawdę znajoma – w końcu sam niedawno ją odczuwał.
         – Dobra wiadomość jest taka, że wiem, gdzie jesteśmy i znajdujemy się o wiele bliżej Szczytów Fellarionu niż wcześniej – odparł, a gdy napotkał pytające spojrzenia, postanowił, że powie im, jakie jest ich aktualne położenie.
         – Znajdujemy się gdzieś między Ostatnim Bastionem a Rapsodię i Szczytami Fellarionu. Z tego miejsca nawet wy wiedzielibyście gdzie iść, żeby dotrzeć do Szczytów, bo są one stąd dość dobrze widoczne – wytłumaczył i poprowadził ich do przodu, na ścieżkę, na której wcześniej sam stał, gdy próbował określić ich położenie. Wyprostowaną ręką wskazał im kierunek, w którym powinni spojrzeć, aby dostrzec góry, o których wspomniał.
         – Zła wiadomość jest taka, że jeśli następnym razem pojawi się tu ten Pan Winorośl, to nie wiem, czy uda mi powstrzymać przed tym, żeby go zaatakować – odparł, a ton jego głosu sugerował, że nie żartuje i może to być trudne do osiągnięcia. Mimo tego, Vergil będzie próbował się powstrzymywać, bo taki zuchwały atak na, praktycznie, nieznanego wroga mógłby zakończyć się gorzej, niż wyobrażał to sobie sam wampir. W dodatku mógłby zaszkodzić nie tylko jemu jednemu, bo ten szaleniec mógłby pomyśleć, że to plan całej grupy, więc gdyby skończył z wampirem, zacząłby zabijać kotołaki. Właśnie w tej chwili nieumarły postarał się o to, aby myśleć jak szaleniec pokroju Pana Winorośli i właśnie taki sposób działania wydał mu się najbardziej prawdopodobny. Najpewniej nawet nie zapytałby o to, czy był to wyłącznie plan wampira, czy może wszyscy go obmyślili – po prostu zacząłby ich zabijać, i tyle. A później pewnie rozpłynąłby się w powietrzu, żeby pojawić się w innym zakątku Alaranii, szukając nowej grupy poszukiwaczy przygód, żeby móc rzucić na nich klątwę i to niekoniecznie taką, która aktualnie połączyła Vergila i Kanhumę.

Potrząsnął głową, wyrywając się z zamyślenia. Musieli ruszać w drogę i zająć się klątwą, którą każdy na pewno uważał za problem, jak najszybciej. Już nie chodziło tu o zniecierpliwienie Pana Winorośli, o którym jasno daje im znać przy każdej okazji, a o to, że ograniczała ona osoby, na które została rzucona.
         – Jeśli nie macie nic przeciwko, możemy od razu ruszać w drogę – zaproponował, przy okazji spoglądać na każdego z nich. Wcześniej, nagłe pojawienie się szalonego maga, raczej, nie przerwało im jedzenia, więc wydawało mu się, że kotołaki nie są głodne. Jednak i tak najpierw wolał zaczekać na ich odpowiedź, bo może będą chcieli najeść się przed marszem, czy coś, wtedy mogą jeszcze chwilę posiedzieć na tej polanie. Tylko tym razem nie będzie trzeba rozpalać ogniska. A jeśli jego towarzysze zgodnie stwierdzi, że czas w drogę, on ruszył ścieżką w dół, prowadząc ich za sobą.
         – Tą ścieżką powinniśmy dotrzeć do jakiegoś częściej uczęszczanego szlaku, z kolei nim dojdziemy pod Szczyty Fellarionu – poinformował ich, chociaż sam nie miał co do tego pewności. Gdyby jego myślenie okazało się błędne, zawsze mogli iść trawiastą równiną i niekoniecznie poruszać się po uczęszczanych szlakach. Każdy z nich widział Szczyty, więc mogą podążać w ich stronę równiną tak długo, aż nie stracą ich z oczu.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Początek klątwy

- Kahu, Kahu! - Kobiecy, znajomy głos rozbrzmiewał uparcie w głowie kociego kapitana pogrążonego w stanie podobnym do bardzo twardego snu. Słyszał kroki stawiane na ubitej ziemi, czuł jak słońce wlewa się przez okno do jego pokoju.
- Kahu, wstawaj! Spóźnimy się do pracy! - Złotowłosa sunbaryjka zamajaczyła nagle przed jego zamkniętymi oczami. Miała na sobie tę ładną, zwiewną sukienkę, a jej loki jak zwykle były w naturalnym nieładzie. - Kahu, rusz się! - Szturchnęła go niecierpliwe, po czym ściągnęła z niego nadgryziony przez mole kocyk.
Mansun nadal nie widział wyraźnie - gdzieś za rozmazaną postacią Luame majaczyło się jego stare biurko i doniczki z licznymi roślinkami o grubych, mięsistych liściach...
- Czy dbasz... o moje sukulenty? - Zapytał zmęczonym głosem nie do końca wiedząc o co właściwie pyta.
- Kahu, przygrzało ci!? Już, wstawaj! - Poczuł silne uderzenie w piszczel i aż się przekręcił.
- A moje roślinki!? - Załkał w myślach, ale siostra go w ogóle nie słuchała.
- Podnoś się! Pan Kapelusz jest niecierpliwy! Zamieni was w winorośla jak się nie pospieszycie! - Na dźwięk tej informacji kotołak poczuł, że powoli się wybudza - Tylko nie mów, że nie uprzedzałam! - Luame machnęła ręką, a chwilę potem do uszu Mansuna zaczęły dolatywać rzeczywiste odgłosy otaczającej ich przyrody. W okół miejsca gdzie się znajdowali stale szumiały liście; słychać też było ptaki - zupełnie inne rodzaje niż poprzedniego wieczora. W zaś coś stukało rytmicznie.
Otworzył w końcu zaspane oczy i rozejrzał się po polanie, której jakoś sobie nie przypominał. Było jasno - najwidoczniej ominęła ich cała noc i bezpiecznie doczekali świtu.
Ha! Czyli jednak nie przyciąga pecha!
Rozpogodzony nie zwrócił nawet uwagi na zdrętwiałą rękę, na której do tej pory w najlepsze sobie leżał. Zrozumiał za to, że porannego kopniaka nie wymierzyła mu jego młodsza siostra, a Zaradi, który stał teraz nad nim i patrzył na niego groźnie. Poirytowany jednak nie był samym faktem, że Mansuna widzi, a tym w jaki sposób szalony mag sobie z nimi najwyraźniej pogrywał. Wiele mógł znieść - jak dowództwo mu kazało to nawet poszedł na tę cholerną wycieczkę z wiecznie uśmiechniętym draniem i jego zniewieściałym chwalcą. Ale to co się stało teraz trafiło po prostu w jego godność i wolną wolę. Wkurzony zacisnął pięści.
Musiał jednak przyznać, że ulżyło mu, gdy zobaczył, że nikomu nic się nie stało - ich rzeczy były porozwalane, a wszyscy powyginani jak objedzone dachowce, ale mogło być gorzej. Mogli się obudzić jako winogrona, albo coś w ten deseń - ale gdzie wtedy byłaby zabawa?

Kanhuma obudził się zaraz potem - pod jego ramieniem leżał zwinięty w kłębek Han, Kuma zaś swoim ciepłym magicznym ciałkiem ogrzewał jego plecy. Jak wspaniale było mieć takich towarzyszy! Kiedy artefakt zszedł z jego pleców porucznik powoli usiadł i zdezorientowany zaczął przyglądać się nowym okolicznościom przyrody w jakich się znaleźli. Szybko też zlokalizował Vergila, który najwyraźniej oprzytomniał jako pierwszy, a teraz odezwał się do nich informując o zaistniałej sytuacji.
- Tho w sumie dhobrze! - Ucieszył się Mansun, gdy usłyszał, że wampir nie tylko wie gdzie się znajdują, ale i stwierdził, że są bliżej celu niż przed ostatnim atakiem Pana Winorośli. Próbował także przypomnieć sobie, gdzie na mapie narysował im Ostatni Bastion oraz ową Rapsodię, ażeby zwizualizować sobie ich obecne położenie.
Druga wiadomość natomiast - ta zła - wywołała u kotołaków mieszane uczucia. Kanhuma wolał nie grać na nerwach szalonego maga, a ich bladolicy przewodnik nie brzmiał jak ktoś kto sobie po prostu żartuje. Fon, dopiero wracając do krainy zmagań i klątw wszelakich, nadal skupiał się na zrozumieniu pierwszej wypowiedzi, Zaradi natomiast zastanowił się czy może ich nadnaturalnie zdolny kompan nie mógłby faktycznie rozwalić pijanego szaleńca (sam chętnie by mu w tym pomógł...). Tylko Mansun nie wyglądał na przejętego i poprawiał radośnie rondo swojego specyficznego nakrycia głowy doprowadzając zerkającego na niego blondyna do szału i wewnętrznej furii.
,,Najpierw rozprawmy się z winogroniastym... potem dobiorę się do ciebie przeklęta żabo!" Powtarzał zajadle w myślach niebieskooki kapitan, nerwowo kiwając na boki krótkim ogonem. Chwilowo jednak nie eksponował nadmiernie swojej złości, a przynajmniej nie werbalizował wyzwisk - póki co mieli czym się zająć. Jego fochy jak raz mogą... tak, mogą poczekać. Nie pojmował jednak jak wielkim trzeba być kretynem aby za nic mieć ostatnie wydarzenia.

- To so... zbierhamy się! - Mansun popatrzył po kolegach i poszedł po swoją torbę, która nadal leżała na ziemi. Pogłaskał przy okazji czuwającego przy niej wiernie Moeno, jednak ten w odpowiedzi jedynie spojrzał na niego spode łba. Kanhuma swoje monituma przywrócił do formy biernej i tak jak poprzednio kotka wziął ze sobą, a karakala oddał na przechowanie Fonowi, któremu też pomógł spakować rasztę rzeczy. Gdyby się przyjrzeć szary kocur niósł na swoich barkach naprawdę potężną ilość zaopatrzenia - możliwe, że był najsilniejszym i najbardziej wytrwałym z obecnej tu czwórki. A przy tym cechował się największym opanowaniem.
Choć teraz... był nieco zaniepokojony. Po raz pierwszy przeniesiono go w inne miejsce... w ten sposób. Tym bardziej jednak nie miał nic przeciwko ruszenia w dalszą drogę - był najedzony i wypoczęty, a zajęcie się marszem oderwie go od myślenia o magii, za którą chyba nie do końca przepadał.

Chwilę potem koty podążyły za Vergilem, dając prowadzić się ku szczytom, których zarysy podziwiali gdy tylko nie musieli patrzeć pod łapy.
W ogóle wszystkie te miejsca zdawały się im niezwykle piękne, wręcz godne uwiecznienia - szkoda, że nie mieli ze sobą malarza (ani czasu) - ich królowej jak nic spodobałby się taki pejzaż powieszony gdzieś w pałacu... choć znając życie prędzej trafiłoby to do jakiejś uczelni albo i biblioteki.
- Właściwie... jak sądzisz, jakie szanse miałbyś w starciu z 'Winoroślą'? - Dotychczas milczący Zaradi podszedł bliżej Vergila. Wyglądał na poważnie się nad tym zastanawiającego. Nie chciał przyznawać, że podziwia siłę i umiejętności jakimi wampir może władać, ale skoro hrabia był kimś kto umiał namieszać im w głowach i ogólnie jego aura wskazywała na to, że lepiej z nim nie zadzierać to może i mag nie był by dla niego problemem? Jednak Zaradi miał też wątpliwości - gdyby krwiopijca był w stanie go pokonać mógł ruszyć na niego o wiele wcześniej. Więc albo zdenerwował się dopiero po ostatnim wybryku grubasa, albo od początku wątpił w wygraną.
- Zaradi, proszę! - Kanhuma jęknął błagalnie, a zgromiony ostrym spojrzeniem zreflektował się i wyjąkał - Znaczy... kapitanie.
Blondyn jednak uspokoił się wyjątkowo szybko.
- Nie stresuj się tak... tylko pytam. - Wzruszył ramionami - W razie czego zawsze będziemy wiedzieć czego oczekiwać... nie wiemy nawet jakimi poplątanymi zasadami kieruje się nasz wspaniałomyślny prześladowca. Jeżeli nas zaatakuje chcę wiedzieć czy rzucać się do ataku z nadzieją zwycięstwa czy od razu zabrać się za modlitwy...
Mówiąc to brzmiał wyjątkowo spokojnie - wydawał się być nawet zadowolony, choć temat był poważny i wcale nie wesoły. Nie mógł jednak ukrywać przed samym sobą, że dobrze się czuje - nie żeby pragnął ostatecznej potyczki, albo pożegnań z tym światem, ale w końcu czuł, że robi coś więcej niż przyswaja teorię siedząc w bezpiecznych murach, albo 'praktykuje' na leniwych misjach. TO też trafiało w jego godność.

Szli dalej, jednak w pewnym momencie rytmicznie do tej pory kroczący Moeno zatrzymał się gwałtownie. Chwilę później przyspieszył i pokracznie drepcząc wyprzedził wszystkich idących na czele, by znów się zatrzymać.
- Nie! - Powiedział zdecydowanie i poruszył głową na boki, jakby się rozglądał.
Mansun nakazał gestem reszcie, aby także stanęli.
- Coś znalazł? - Zapytał Kanhuma, wyraźnie tym zdenerwowany. Pamiętał jaką funkcję pełnił marudny karakal - ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Nie umiał jednak powiedzieć na czym ma ono polegać, bo znał tylko kilka pojęć, w tym nieśmiertelne...
- Nie. - Kot powtórzył skrzekliwie i usiadł ciężko pokazując tym samym, że wszyscy powinni się chrzanić albo go posłuchać.
Mansun czujnie nadstawił uszu, a zaraz po nim zrobiła to reszta kotołaków - Możliwe, że coś jest w pobliżu...
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

***Sherreri przybywa z...***

Istnieją rzeczy, które potrafią rozpalić nawet serce takich magów jak Sheri. Nie odrywała spojrzenia ani na chwilę od istoty, odpowiedzialnej za wciągnięcie elfki do portalu. Nie wiedziała, co to znaczy, ale z dziwnego powodu wypełniała ją ekscytacja.
        Maczała palce w magii na tyle długo, aby mieć świadomość, jaka niezwykła szansa znajduje się przed nią. Wszystko trwało sekundy, ale w odczuciach mrocznej elfki wydawał się to czas o wiele, wiele dłuższy.
        Jednak nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odezwać się czy nawet sięgnąć palcami i złapać niezwykłą istotę — wypchnięto ją bez ostrzeżenia z portalu. Obejrzała się za siebie, ale przez zamykający się portal, pożegnał ja tylko figlarny uśmiech i nagły ból głowy, a po nim całkowita pustka. Wszystko, co chciała i starała się zapamiętać o dziwnym, fenomenalnym zdarzeniu — zniknęło bez żadnego śladu.

„Jak się znalazłam w tymże miejscu? Co w ogóle tutaj robię?” — Zafrasowana rozejrzała się po okolicy, licząc na jakieś wskazówki odnośnie do swojej sytuacji i miejsca pobytu.
        Po krótkiej ocenie doszła do jednolitego wniosku… nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie aktualnie jest. Nie była to pierwsza sytuacja w jej żywocie, ale sam fakt psuł nieznacznie samopoczucie. Oczekiwanie na ratunek od księcia na dzielny rumaku, odpadał. Zostało wykorzystać tajemniczą metodą na wypadek wszelkich zagubień.
        Zamknęła oczy i zrobiła parę obrotów, gubiąc całkowicie orientację w terenie, a po tym ruszyła w losowym kierunku. Dosłownie gdzie ją nogi poniosą, nie przejmując się niczym w najmniejszym stopniu i goszczącym na jej twarzy delikatnym uśmiechem. Przygodę czas zacząć!

Po paru godzinach solidnego spaceru zwabiła ją spora ilość magii, która nagle pojawiła się w okolicy. Jak przystało na znawczynię magii, czuła obowiązek, aby to zbadać. W końcu może los nie będzie dla niej taki zły i będzie to coś, co pomoże damie w opresji i ułatwi rozwiązanie zagadki. W tym właśnie momencie również zatrzymał się Moeno, siadając na ziemi.

Po czasie, w którym zdąży się mrugnąć okiem, okolica wypełniła się niewytłumaczalną ilością płatków wiśni. Powodem również był bieg elfki, aby zbliżyć się niezauważalnie, ale było to wręcz niewykonalne z jej przypadłością. Rzecz jasna elfka zdawała sobie z tego sprawę, więc nie czekała na typowe „wyjdź i się pokaż”.
        Wyłoniła się zza drzew w skromny sposób, trzymając dłonie splecione za plecami. Wykonywała długie, skoczne ruchy, dotykając dosłownie niczego. Unosiła się parę centymetrów nad ziemią. Podeszwy stóp różowej nie ucałowały matki ziemi ani razu, a każdy ruch był beztroski, taneczny, pełny delikatnej gracji. Unoszenie się nad ziemią było małą, ale bardzo praktyczną sztuczką dla osoby, która niespecjalnie kochała odzienie stóp.
        Zatrzymała się bez słowa, obserwując całą gromadkę, jak i pozwalając również im dokładniej się jej przyjrzeć. Odległość, która dzieliła mroczną elfkę od nieznajomych, nie była przypadkowa. Podświadomie zostawiła wystarczający dystans, aby upleść jakąś magię w samoobronie. Była szalona, ale nie należała do tych niewinnych istotek, szerzących miłość i pokój na prawo, jak i lewo. Nie chcąc marnotrawić magii, która w jej przypadku samoczynnie się nie regenerowała, dotknęła w końcu gruntu.

To, co do tej pory było skrywane za jej filigranową sylwetką, ukazało się w całej okazałości. Okazała się tym niepozorna gałązka drzewa, która głuchym stuknięciem zetknęła się z ziemią. Bardziej spostrzegawczy z grupy mogli zauważyć, że w ogóle nie oparła o ową „laskę” własnej wagi.
        Do tego sukienka unosiła się i opadała, mimo że na skórze, ani futrze nie było czuć najmniejszego powiewu. Odpowiedź była prosta dla samej elfki, ale nieznajomych niekoniecznie. Uśmiechnęła się figlarnie, czując na sobie tak wiele spojrzeń. Sporo emocji zdradzała też ogonem, który energicznie poruszał się na boki i wykonywał najdziwniejsze wywijasy w powietrzu.
        Scena wydawała się absurdalna, ale jednocześnie pełna tajemnicy biorąc pod uwagę miejsce i czas. Cisza trwała, ale Sherreri nie wytrzymała i wytknęła palcem jegomościa z różowym kapeluszem na głowie, wypowiadając chyba najdziwniejsze pierwsze zdanie do nieznajomych, jakiego mogła wybrać w danej sytuacji.

— Piękny kapelusz przystojniaku, schrupałabym ciebie. — Zwilżyła w subtelny sposób wargi, mrużąc łobuzersko oczy.

Fakt, była niesamowicie głodna, a ów osobnik tryskał energią życiową w porównaniu do innych. Wampirem się nie zainteresowała wcale, bo nie były najsmaczniejsze. W najlepszym przypadku pomyślą, że ma tak nie tak z głową. Nie martwiła się o to specjalnie. Mansun po prostu był jak wykwintne danie, które podano w towarzystwie jedzenia dla plebsu. Nie można było jej winić, że głośno to oznajmiła, prawda? W końcu to był prawdziwy komplement z jej ust.
        W międzyczasie zlustrowała tym samym psotniczym spojrzeniem resztą kotołaków i samego Vergila, na którym zatrzymała się prawie tak długo, jak na Mansunie. Powód był całkiem inny — aura zdradzała, że liznął magii zła. Jednak zainteresowanie wampirzastym prysnęło i zaczęła wędrować wzrokiem tam i z powrotem po wszystkich z niewinnym, wciąż figlarnym uśmieszkiem.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Spojrzał na Zaradiego, poważnie zastanawiając się nad jego pytaniem. On sam już wcześniej zadawał je sobie w myślach i spekulował na ten temat, wyobrażając sobie możliwy przebieg walki między nim a Panem Winoroślą. Podejrzewał, że kotołaki mogłyby mu pomoc, co też przechyliłoby szalę zwycięstwa na stronę całej grupy. Z drugiej strony, nie wiedział wszystkiego na temat tego, jakie umiejętności posiada Winorośl i, jaką magią włada. Niby wiedział coś na ten temat, jednak nie była to wiedza kompletna, które pozwoliłaby mu ocenić potyczkę pod względem wygranej lub przegranej i nie zostawiłoby wyniku jego przewidywaniom, które, oczywiście, nie muszą być poprawne.
         – Myślę, że tak – odpowiedział w końcu, jednak była to krótka odpowiedź, a Vergil nie wyglądał teraz na osobę, która ma zamknąć ten temat wyłącznie czymś takim.
         – Dobrze by było, gdybym zaatakował go naprawdę szybko, wykorzystując przy tym zaskoczenie na własną korzyść… Aby mieć pewność co do wyniku walki, musiałbym wiedzieć wszystko na temat magii, którą włada, bo najpewniej właśnie nią by walczył. Może mieć jakieś umiejętności związane z bronią białą, jednak walka zaklęciami jest u niego na pewno na wyższym poziomie – dopowiedział, uzupełniając swoją odpowiedź. Rozmyślał też nad innym aspektem walki, którym zaraz też chciał się podzielić ze zmiennokształnymi, skoro już i tak o tym rozmawiają.
         – Jednak myślę, że walka z nim, mimo iż wydaje się kusząca, może źle na nas wpłynąć… Zwłaszcza na nas dotkniętych klątwą tego szaleńca. Wydaje mi się, że klątwa nie zniknie z jego śmiercią i będziemy musieli szukać kogoś, kto byłby w stanie ją zdjąć. Nie zrozumcie mnie źle, bo nie przeszkadza mi wasze towarzystwo, jednak… chyba wszyscy woleliby jak najszybciej jej się pozbyć – wypowiadając ostatnie zdanie, jakoś odruchowo spojrzał na każdego z kotołaków, jakby oczekując od nich, że każdy potwierdzi jego słowa. Tak naprawdę, Vergil nie szukał tego u nich, bo doskonale wiedział, że właśnie tak myślą.
         – A wy… Hmm… Moglibyście być odważnikiem postawionym na wadze zwycięstwa, który przechyliłby szalkę na moją stronę – powiedział w końcu. To porównanie wydawało mu się na miejscu, tym bardziej, że wcześniej myślał o nich właśnie w ten sposób. Grupa kotołaków była zmienną, która naprawdę mogłaby pomóc w wygraniu walki z Panem Winoroślą. On to wiedział i chciał, żeby oni też byli tego świadomi.

Szli dalej, jednak zdarzyło się coś, co sprawiło, iż cała grupa się zatrzymała. Najpierw zrobił to Moeno, a później wyprzedził ich i powiedział stanowcze „Nie”. Wampir niezbyt wiedział, o co mu może chodzić, ale zatrzymał się razem z resztą grupy. Kotołaki nadstawiły uszu, a Vergil zaczął rozglądać się po okolicy, próbując dostrzec swymi oczami coś, co z kolei oni mogliby usłyszeć.
Dojrzał kogoś, kto wydawał mu się przyczyną zachowania Monitum Mansuna. Była to dziewczyna o kolorze skóry i uszach mrocznego elfa, jednak kolor jej włosów, rogi i ogon nie pasowały do tej rasy. Vergil zaczął się jej przyglądać, jednak nie dlatego, że skupił się na jej wyglądzie, bo ten aspekt zajął go na chwilę – wampir właśnie teraz zaczął czytać jej aurę, wyciągając z niej nowe informacje na temat nieznajomej. Co prawda, otaczające ją płatki kwiatów też były interesującym zjawiskiem, jednak to jej aura może obdarzyć go nową wiedzą, którą niekoniecznie pozyskały, gdyby zapytał o to istoty, na którą właśnie patrzy.
Pierwszym, co udało mu się wyczuć, było to, że jej aura jest potężna. On sam doskonale wiedział, iż jego emanacja jest silna, jednak ta, którą widział teraz, wydawała się silniejsza. Już wcześniej podejrzewał, iż dziewczyna jest przemienioną – zapach jej aury umocnił go w tym przekonaniu. Vergil znał kilku mrocznych elfów, jednak żaden z nich nie miał rogów i ogona. Na chwilę wytężył słuch, co pozwoliło mu na usłyszenie odgłosów różnej magii. Ogień, woda, ziemia, powietrze… i pustka. Nieumarły już wiedział, że nieznajoma jest uzdolnioną magicznie istotą. Przyjrzał się też jej barwie, jednak postanowił pominąć dotykanie i smakowanie aury. W tym samym czasie, jego dłoń, mimowolnie, przeniosła się na rękojeść szabli, aby Vergil mógł dobyć jej w mgnieniu oka, jeśli musiałby to zrobić. Co prawda, dziewczyna nie wydawała się wrogo nastawiona, jednak nie oznaczało to, że właśnie tak jest. A on… wolał być przygotowany na walkę. Poza tym, dopiero teraz zauważył, iż ona cały czas lewituje nad ziemią, chociaż jej odległość między jej stopami, a podłożem była niewielka. Chciał skrzyżować ręce na wysokości klatki piersiowej, jednak nie chciał też tracić łatwego dostępu do broni. Chociaż… ze swoją prędkością i tak miał to ułatwione. Ręce Vergila powędrowały w górę, a on skrzyżował je na klatce piersiowej. Przyglądał się nieznajomej. Nie dlatego, że mu się podobała pod względem wyglądu, czy coś… po prostu nie znał jej zamiarów i chciał mieć ją na oku. Nie ufał jej, czemu nie można było się dziwić. Podejrzewał, że kotołaki także mają podobne zdanie.

         – To… po prostu tędy przechodziłaś i przypadkowo natknęłaś się właśnie na nas? - zapytał. Przeczucie podpowiadało mu, że tak nie było. Poza tym, on nie był zwolennikiem wiary w przypadki. Nie było tak, że uważał, iż nie istnieje coś takiego, jak przypadek… po prostu jego myślenie czasem opierało się na tym, że nic nie dzieje się przypadkowo. Na początku chciał zaproponować przedstawienie się sobie i, żeby zaczęli właśnie od tego, jednak może to spotkanie zakończy się tak szybko, jak się zaczęło, więc wymiana imionami mogłaby okazać się bezcelowa. Dziewczyna władała magią, więc może zaklęcie Pana Winorośli, które przeniosło ich właśnie tutaj, wywołało tyle magii, że ona wyczuła to i zaciekawiła się tym. To też była jedna z możliwości, ale ona także przemawiała za krótkim spotkaniem. Chyba, że przemieniona zdecyduje się nagle na podróż z nimi i przyłączenie się do tej grupy, bo wydadzą jej się ciekawi, czy coś takiego… Vergil próbował zdecydować, która możliwość była gorsza, jednak wybór był dość ciężki.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Zaradi pokiwał głową zamyślony. Czyli mieli szansę... nie podobało mu się poleganie głównie na sile wampira, ale przyłapał się na tym, że jego odpowiedź go tak podekscytowała jak i uspokoiła. Dobrze było wiedzieć, że mają po co zastanawiać się nad walką - jednak dalsze słowa Vergila nieco ostudziły jego zapał. Mruknął lekko, poirytowany, ale nie zaprzeczał - gdyby nad tym pomyśleć to faktycznie gdyby zostali sami z zaklęciem mogłoby być dużo gorzej niż obecnie. Póki co najgorszą rzeczą jaką zrobił grubas było właśnie powiązanie krwiopijcy z Kanhumą oraz przeniesienie ich w inne miejsce. Choć z tym drugim można było się spierać - teraz byli w końcu znaczenie bliżej celu. Możliwe, że brak cierpliwości tego gościa będzie im bradzo na rękę. Dobrze było jednak pamiętać o tym, że jest on po równi nieprzewidywalny jak i szalony. Lepiej w ogóle nie zastanawiać się nad tym jak może wyglądać ich następne spotkanie z nim - to mógłby przewidzieć tylko ktoś równie kopnięty na umyśle, a choć Zaradi mógł wiele powiedzieć o swoich towarzyszach (pechowym kretynie, zniewieściałym ogrodniku i irytująco spokojnym tragarzu) to nie to, że postradali zmysły. Co najwyżej on (nerwus, któremu nastroje zmieniały się jak ciężarnej kobiecie) mógłby być jak już podciągnięty pod tę kategorię przez postronnego obserwatora. Ale to nadal nie byłby ten poziom.

Reszta w przemyśleniach skupiła się na ostatnich zdaniach wampira, które wydawały im się niezwykle miłe. Nawet Mansun nie lubujący się w walce poczuł się przyjemnie ciepło kiedy doceniono jego drużynę - bo właśnie tak to odbierał. Absolutnie nie przeszkadzałoby mu nawet gdyby Vergil powiedział zgodnie z prawdą, ale już mniej grzecznie: ,,większość zależy ode mnie, ale i wy na coś się przydacie". Pewnie nawet takie słowa wziąłby za komplement. Temu kotu nie trzeba było nawet trochę koloryzować by poczuł się zadowolony - nawet w najgorszym bagnie udałoby mu się znaleźć coś, by się uśmiechnąć i powiedzieć, że ,,jest lepiej niż myślałem!". Fon zaś choć doskonale rozumiał ich różnice w sile to liczył na to, że faktycznie przyda się w trakcie ewentualnego starcia, mimo tego, że jak i Kanhuma nie był zwolennikiem takiego rozwiązania. Zbyt dużo było tu niedopowiedzeń i niewiadomych, by dobrze to rozegrać. Nie wypowiadał się, gdyż automatycznie oddawał decyzję w ręce przełożonych, uznając ich autorytet, ale i sam nie pozbawiony był możliwości analizowania sytuacji. Walka w ich przypadku powinna być ostatecznością, chyba, że Pan Winorośl zupełnie przestanie się hamować i trzeba będzie go powstrzymać przed następnymi numerami.
Jakby słysząc tę myśl Zaradi podłapał:
- Dobra... jeżeli spotkamy tego świra raz jeszcze i uznamy, że robi się zbyt niebezpieczny to przemyślimy możliwość ataku. Szkoda, że odesłaliśmy Ibisa, mógłby nas wspomagać na dystans...
- Właśnie! - Kanhuma nagle się czymś przejął - Teraz nas już nie dogonią...
- Dazą sobie rhadę! Zaradi dhał im odphowiednie instruksje! - Pokrzepił go Mansun uśmiechając się pewnie - Kiedhy nas nie zastkhaną w umówhionym miejscu po prhostu wrócą... mam nazieję tylkho, że nie będą się za barzo martwić. - Pomyślał ciepło o troskliwych kolegach, którzy zdecydowanie nie byli obojętni na los reszty grupy.
- Założę się, że oddadzą nam ostatnią przysługę pisząc nasze imiona na jakiś nagrobkowych skałach. - Wtrącił z poważną miną blond kapitan - A potem będą ryczeć przez całą drogę powrotną... - Westchnął cicho, a kiedy pomyślał o tym jak to będzie wyglądać aż przyłożył sobie łapę do czoła i zaczął je rozmasowywać. Gdzie była ich karakalska duma!?
Kanhuma pod wpływem tych uwag nie uspokoił się za bardzo, a do tego zaczynał mieć ciche pretensje do Pana Winorośli za to, że pozbawił ich kontaktu z kolegami. Nic jednak nie mogli z tym zrobić.

Ale egoistyczna decyzja maga dała im inne szanse - na przykład okazję do spotkania tajemniczo wyglądającej, czarnoskórej postaci.
Koty były zafascynowane i/lub przerażone. W pierwszym momencie skupili się na odnalezieniu w głowie opisu rasy, która pasowałaby do stąpającej ponad ziemią kobiety. Nie było to zbyt trudne, lecz chociaż mroczne elfy jako takie były im z wyglądu znane to dodatkowe atrybuty skutecznie futrzastych odkrywców zmyliły - zgodnie doszli do wniosku, że nie wiedzą co za stworzenie stoi przed nimi. Potem tak jak i wampir wzięli się za analizowanie jego aury - na tyle na ile każdy potrafił, a więc Fon był z tego zadania wykluczony. Mansun dowiedział się akurat tego co go zwykle u nowopoznanych osób interesowało najbardziej - czym się zajmują i jakie mają skłonności jeżeli chodzi o charakter. Reszta taka jak rasa czy umiejętności nie były dla niego aż tak istotne - przynajmniej nie prywatnie. Z resztą i tak nie umiał ich odczytać - te jego braki rekompensował Zaradi, nieco bardziej obdarzony w tym względzie i myślący o odczytywaniu aur pod kątem przydatności informacji dla całej grupy. Szukał wszystkiego co mogłoby się okazać dla nich niebezpieczne i o wiele bardziej skupił się na magii i możliwościach fizycznych różowowłosej, podczas gdy Maeno zachwycał się, że chaotyczna osóbka powiązana jest mocno zarówno nauką jak i magią. Ile (gdyby zechciała) moła by im powiedzieć!
Kanhuma zostawiwszy aurę począł naturalnie czujnym spojrzeniem śledzić każdy ruch i każdy gest dziewczyny próbując jakoś sensownie ocenić jej zachowanie. Wiedział, że po alarańczykach może się spodziewać wszystkiego. Na szczęście (w tym wypadku) nadal byli mu obcy na tyle, że zwykły człowiek był dla niego równie dziwaczny co otoczona płatkami ogoniasta. Dzięki temu jej wygląd nie szokował go bardziej niż wypadałoby to okazywać. Z resztą - dla karakali posiadanie akurat ogona było czymś o wiele normalniejszym niż jego brak. Co prawda ich były krótkie w porównaniu do tutejszych kotołaków, ale były. A ten nieznajomej był wręcz hipnotyzujący.

- Dhiękuję! - Tak właśnie Mansun odpowiedział na dziwaczną zaczepkę, która padła z jej strony. Uśmiechnął się przy tym niewinnie jak dziecię pochwalone przez nauczycielkę i popatrzył wesoło na wiśniowatą, podczas gdy Zaradi zapragnął, by zniknęła im z drogi. Tylko tego potrzebowali - kolejnego szaleńca! I to szaleńca rzucającego dwuznaczne teksty w stronę kapitańskiego idioty! To musiała być jakaś podpucha. Nie było innej możliwości. Przez chwilę nawet pomyślał czy nie jest to następny występ Winorośli - obstawiał jednak, że ten nie przegapiłby okazji aby podręczyć ich osobiście.
Mimo wszystko pierwszy niepokój powoli opuszczał kotołaki - w końcu gdyby nie byli mentalnie przygotowani na podobne akcje w ogóle nie opuszczaliby Panqusu. A dziewczyna stała grzecznie, w pewnej odległości, tylko zachowywała się nieco... specyficznie. No i te płatki, które ją otaczały - robiły niesamowite wrażenie. Kanhuma najchętniej dopytałby co to jest - jego ciekawość tylko wzrosła, gdy w końcu jedno z bladoróżowych zjawisk dotknęło jego futra i rozprysło się znikając bezgłośnie z tego świata.

Moeno za to wydawał się niewzruszony. Gwizdał na płatki! A te raz po raz spadały na jego wykrzywiony w mściwym grymasie pyszczek. On (jak zwykle) wiedział swoje. Wbijał w nieznajomą swoje sztuczne, zielone oczka z intensywnością, która powinna powykręcać jej wnętrzności. Nie, żeby towarzysz Mansuna właśnie tego pragnął - takie jednak sprawiał wrażenie.
- Nie. - Powtórzył po raz kolejny, jednak na tę uwagę zwrócił uwagę jedynie bojaźliwy porucznik. Ufał intuicji monitum i z tego względu, gdy po raz kolejny przeniósł wzrok na różową był on mocno niepewny. Najchętniej powiedziałby, że tylko przechodzą i nie szukają kłopotów, ale chyba nie powinien wyrywać się na dzień dobry z takimi potulnymi oznajmieniami. Z resztą Vergil powiedział już co należało. Teraz trzeba było poczekać na odpowiedź. Jednak nikt nie mówił, że trzeba to robić stojąc w kompletnym bezruchu - tak więc Zaradi przezornie odnalazł dłonią rękojeść dżambii, a Maeno wesoło pomachał do nieznajomej w ramach przywitania.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Mroczna elfka nie ruszyła się ani na krok, błądząc wzrokiem po grupie. Z początku wydawała się jeszcze zaciekawiona, ale widząc reakcję większości z grupy obcych, mocno zmarkotniała. Typowa reakcja na jej osobę, przez co momentami czuła się jak jakiś potwór dręczący wioski. Fuknęła głośno, odwracając głowę lewym profilem do grupy z grymasem.

— Podać widły i pochodnie, aby spotkanie nabrało odpowiedniego klimatu?
Zmiana samopoczucia różowej odbijała się również na zachowaniu płatków, które poruszały się bardziej chaotycznie i ciężko było przewidzieć ich ruch. Niewiele istot wiedziało, że magia reaguje na emocje, zwłaszcza gdy ktoś już dosyć mocno zgłębił tajemnice magii.
— W sumie racja, rozkręćmy atmosferę! — zaśmiała się dziko, a na twarz wpełznął jej szaleńczy uśmiech.

Uderzyła mocno Wiśniowym Sercem o ziemię, a atmosfera wokół niej zmieniła się gwałtownie. Wszystkie płatki, które wędrowały w okolicy, ruszyły jak na wezwanie w kierunku wiedźmy i zostały przez nią pochłonięte. Ostatecznie widoczność stała się bardziej klarowana bez niezliczonej ilości płatków, a oczy mrocznej elfki stały się demoniczne. W całym tym zamieszaniu, dziewczyna wypowiedziała w Mowie Pradawny dziwne słowa.

— Grimoire Ataraxia. — Słowa mimo, iż dla innych brzmiały jak bełkot, ale sposób ich wypowiedzenia był jak szept na ucho spragnionego kochanka i miało to swój drobny urok.

Przywołała tymi słowami wiernego towarzysza magicznej przygody, którą zaczął Mistrz Leo. Elfka wystawiła dłoń w dziwnym geście, jakby coś podtrzymywała. Grimoire zmaterializowało się nad dłonią, a następnie wylądowało w niej. Tomisko wydawało się niezwykle zadbane, ale było widać na nim widoczne ślady użytkowania. Elfka delikatnie przejechała opuszkami palców po garbowanym grzbiecie książki, która pod „pieszczotami” otworzyła się, a kartki zaczęły się przewracać jak za dotknięciem ust wiatru.

Niewidocznie zazwyczaj tatuaże wpełzły na ciało mrocznej, zbierającej magię w nieokreślonym cel. Dziwny bełkot od ciemnoskórej nie ustawał. Wręcz odwrotnie. Słowa zlewały się ze sobą, zamieniając się w nieustanny potok słów. Wypowiadanych szybciej i szybciej, aż w końcu było ciężko powiedzieć co elfka knuje. Wszystko zamknęło się w paru sekundach i elfka wróciła do normalnego wyglądu z niewinnym uśmiechem. Właśnie wtedy wszystkich obecnych zaatakowały różne bóle, ale w większość okropny ból głowy.

Nie było nic w tym dziwnego. Czar, którego użyła był dosyć skomplikowany i bezużyteczny w walce. Błogosławieństwo widzenia przez wszelkie iluzje. Całe towarzystwo mogło teraz widzieć, że w gruncie rzeczy jest ich o jedną osobę więcej. Elfka o jegomościu wiedziała od początku, on był powodem jej pojawienia się. Widząc jednak biedne istoty, pozwoliła im przejrzeć na oczy.

Owy osobnik był nikim innym niż Panem Winoroślą, który był aktualnie w błogiej nieświadomości. Pewny, iż nikt go nie widzi i nie słyszy, rzucał kąśliwe komentarze różnej treści do grupki kotołaków i wampira, śmiejąc się i licząc na dalszą część spektaklu w wykonaniu dziwnej przemienionej. Zirytowany nagłą ciszą, zaczął wymachiwać dłońmi w powietrzu i robić dziwne ruchy.

— Jeszcze jednym czarem ich, jeszcze jednym! — krzyczał, najwyraźniej oczekując wielkiego finału, nie zdając sobie nawet sprawy, że stał się jego częścią.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Osiągnął efekt, którego oczekiwał. Zawsze mógł powiedzieć to prościej i mniej uprzejmie, jednak wtedy kotołaki nie przyjęłyby tego jako komplementu. Mimo wszystko, nadal był wampirzym arystokratą i zdarzało mu się bywać na balach i podobnych imprezach, gdzie był uczestnikiem życia dworskiego, a to składało się z różnych plotek, sojuszy, intryg i tak dalej. Tam odpowiedni dobór słów był dość ważny, bo dzięki temu można było sobie zrobić sojusznika z kogoś, kogo nawet się nie lubiło, a potrzebna dobrych stosunków z danym osobnikiem wynikała tylko z tego, że miał on silną pozycję albo coś innego. Vergil dość szybko zaczął dostrzegać „grę”, której uczestnikami są inne wampiry pokazujące się na przyjęciach i, tak naprawdę, nie chciał w niej uczestniczyć. Mógłby, ale nie chciał tego robić. Właśnie dlatego przestał się tam pojawiać. Chociaż, gdy tak o tym myślał, stwierdził, że może jego nieobecność staje się za długa, a przez to nabrał ochoty, żeby udać się na jeden z wampirzych balów i zobaczyć, kto nadal na nie przychodzi, kto sobie odpuścił, a także, może, zapoznać się z kimś, kogo nie widział wcześniej. Zdawał sobie sprawę z tego, że wywoła tym pewną sensację, bo przecież jest ostatnim ze swego rodu i ma też duży majątek, a przestał pojawiać się na przyjęciach, co dla niektórych oznaczało też, że nawet nie podjął próby znalezienia kobiety, która pomogłaby mu z przedłużeniem linii rodowej. Nawet, gdy jego rodzice żyli, kobiety w różnym wieku obdarzały go uwagą, a część z nich robiła różne rzeczy, żeby mu się przypodobać i zostać jego wybranką. On właściwie nie zwracał na to zbytniej uwagi, a już na pewno nie prosił się o takie zainteresowanie. Wiedział, że pojawi się ono ponownie, gdy odpowiednie osoby dowiedzą się, iż Vergil von Weyarn ma zamiar zaszczycić swą osobą organizatora balu, a także jego uczestników. Zamyślił się trochę, jednak słyszał słowa kotołaków.
         – Wspomniałem wcześniej, że gdybyśmy zabili Pana Winorośl, to nie oznaczałoby to od razu tego, że klątwa zostałaby zdjęta? No właśnie – przypomniał im, o czym mówił przecież nie tak dawno. Wydawało mu się to całkiem możliwe, bo było to swego rodzaju zabezpieczenie ze strony Winorośli, właśnie po to, żeby obronić się przed zbuntowaniem się osób poddanym działaniu klątwy. Chronił w ten sposób swoje życie, praktycznie uniemożliwiając im atak na jego osobę.
         – Nie wiem, po co tu takie gadanie. Przecież nie umrzemy. Przynajmniej ja nie mam zamiaru żegnać się z tym światem, nie wiem, jak to u was wygląda – dopowiedział, nawet uśmiechnął się lekko, gdy wypowiadał ostatnie zdanie. Tym gestem nadał mu nieco żartobliwy wydźwięk. Podejrzewał, że zmiennokształtni mieli podobne zdanie, co on, jeśli chodzi o umieranie.

Później temat ten zszedł na drugi plan, bo przed całą grupą stanęła tajemnicza dziewczyna o skórze w kolorze popiołu i różowych włosach.
         – Możesz też, przy okazji, podać kiełbaski lub inne mięso, to sobie upieczemy, a moi towarzysze będą mogli to zjeść – odpowiedział dziewczynie. Może źle oceniła ich spojrzenia, postawy i tak dalej, a może przypomniały jej takie, z którymi już się spotykała. Wampir podejrzewał, że chodzi o to drugie. Tym razem nie wzbraniał się przed ponownym przeniesieniem dłoni na rękojeść szabli. Rozkręcenie atmosfery zapowiedziane przez przemienioną elfkę nie zwiastowało niczego dobrego. Uważnie przyglądał się dziewczynie i temu, co zaczęła robić. Był gotowy, żeby ją zaatakować, gdy poczuje, że stanowi ona zagrożenia dla jego „życia”. Niby nie stało się nic złego, jednak całe jej zaklęcie skończyło się na tym, że poczuł pulsujący ból w głowie. Zawsze mogło być gorzej – mógł stracić rękę albo nogę, albo nawet jeden z ważnych organów.

Nagle dostrzegł Pana Winorośl w pobliżu. Zaczął przyglądać się uważnie temu szaleńcowi, bo nie był pewien, czy jest on prawdziwy, czy może jest to iluzja, która powstała poprzez wyciągnięcie obrazów z ich umysłów. Naprawdę nie wiedział, co o tym sądzić, jednak wydawało mu się, iż ten typ jest jak najbardziej prawdziwy i cały czas za nimi podążał, zamiast siedzieć w swojej kryjówce gdzieś wśród Szczytów Fellarionu.
         – Widzimy cię… i słyszymy – powiedział, oskarżycielsko wyciągając palec wskazujący w stronę grubego i lewitującego maga.
         – Przecież idziemy w stronę miejsca, o którym nam powiedziałeś. Nie musisz za nami iść – dodał, opuszczając rękę i znów układając ją wzdłuż ciała. Tym razem nie sięgnął do pasa lub rękojeści broni.
Cóż… Winorośl zareagował niespodziewanie, czyli tak, jak powinien zrobić to osobnik z szaleństwem na jego poziomie. Udał zaskoczenie, spojrzał na każdego z grupy, a później zaśmiał się głośno. Nawet złapał się za brzuch i odchylił do tyłu! Możliwe, że gdyby stał na ziemi, wywróciłby się, ale i tak nie przejąłby się tym i śmiałby się dalej.
         – Wiem, że mnie widzicie! Wiem, że mnie słyszycie! I wiem, że podążacie w stronę mej kryjówki na Fellarionu Szczycie! - wykrzyczał w końcu, a wszyscy ledwo co go zrozumieli, bo ten mag nadal się śmiał. Musiał się trochę uspokoić, zanim się odezwał, bo inaczej naprawdę nikt by go nie zrozumiał.
         – A teraz umilknę i zniknę! Wiecie, gdzie będę czekał i, może, nie będę też narzekał – wypowiedział te słowa już, gdy przestał się śmiać. Przez to zabrzmiały też nieco poważniej, niż mogli się tego spodziewać wampir, kotołaki i przemieniona elfka. Po kimś pokroju Pana Winorośli raczej nikt nie oczekuje, że będzie on mówił z powagą w głosie. Później zniknął, jednak nie było to zwyczajnie, bo przecież w jego przypadku nic takie nie jest. Z mgły, która pozostała w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą lewitował sobie Winorośl, uformowały się litery, z którym powstał jeden wyraz „Głupki”. Obelga nagle poruszyła się i zaczęła szybować w stronę grupy. Będąc już naprawdę blisko, zatrzymała się i rozpadła na mniejsze wyrazy „Głupek”. Każdy wyglądał identycznie i zaczął lecieć w stronę każdej osoby tworzącej grupę, jeden zmienił nawet kierunek i podleciał do Sherreri. Mgliste wyrazy zatrzymały się nagle i wydawać by się mogło, że przyglądają się każdemu z osobna. Po niedługiej chwili zaczęły znikać i szybko zmieniły się w wodę, która chlapnęła prosto na ich twarze. Wszyscy mieli mokre twarze, nie było wyjątków. Jednak… tylko na lewym przedramieniu Sherreri pojawił się biały, kontrastujący z jej kolorem skóry, tatuaż, który głosił to samo, co mgliste napisy. Właśnie w ten sposób dziewczyna zyskała tatuaż z wyrazem „Głupek” i najpewniej tylko Pan Winorośl może go usunąć.

         – Ciekawe, czy jego krew smakuje jak wino lub zwykłe winogrona… Może miałaby ona jeszcze jakiś posmak, który jest odpowiedni dla krwi szaleńców… - odparł Vergil, bardziej do siebie, niż do reszty. Właściwie, brzmiało to tak, jakby wypowiedział właśnie swe myśli i nie wiedział, że to zrobił.
         – Powiedziałem to na głos, prawda? No trudno – dodał. Najwidoczniej szybko zorientował się, co zrobił. Później zaśmiał się krótko i dość szczerze.
         – Możemy spróbować go zabić, gdy już zdejmie z nas klątwę – zaproponował nieumarły jak najbardziej poważnie. Im częściej ten człowiek pojawiał się w ich pobliżu, tym bardziej denerwował swoją obecnością Vergila. A on… powstrzymywał się, bo miał argumenty, które przekonywały go, żeby nawet nie podejmować próby odebrania życia temu szaleńcowi.
Dopiero teraz spojrzał na mroczną przemienioną i przypomniał sobie, że przecież ona nie wie, o co w tym wszystkim chodzi. Podszedł trochę bliżej niej, miną i posturą wskazując, że nie ma złych zamiarów.
         – Widzisz… Ten osobnik został przypadkowo uwolniony w naszej obecności i postanowił zabawić się z nami. Jako formę zabawy wybrał klątwę, którą rzucił na mnie i Kanhumę. Powiedział nam, że jeśli chcemy się jej pozbyć, musimy znaleźć jego kryjówkę, która znajduję się w gdzieś wśród Szczytów Fellarionu. Wcześniej nas popędzał i pojawiał się w losowych momentach, najczęściej mówiąc coś do nas i denerwując nas tym. Najwidoczniej do tej listy możemy też dopisać śledzenie naszej grupy – opowiedział jej skróconą wersję całej historii, która wiąże ich z Panem Winoroślą.
         – Zmierzamy w stronę lokacji, o której wspomniałem… A ty powinnaś iść z nami, jeśli chcesz pozbyć się tego, co masz na ręku – powiedział do niej i uśmiechnął się leciutko. Nie chciał jej urazić, jednak dość trudno było nie unieść kącików ust w górę, gdy patrzyło się na jej nowy tatuaż. Z drugiej strony, zawsze mogło być gorzej i obelga wypisana białym tuszem mogłaby być gorsza, a przez to jeszcze bardziej niepożądana na ciele.
         – Myślę, że możemy i nawet powinniśmy ruszać w drogę – powiedział to na tyle głośno, żeby wszyscy go usłyszeli. Spojrzał jeszcze raz na Sherreri, przypominając sobie o czymś dość ważnym.
         – Jestem Vergil von Weyarn – przedstawił się i wykonał odpowiedni ukłon.
         – A ty? - zapytał, ruszając już w dalszą drogę i zrównując swe kroki z przemienioną.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Kotołak naprawdę nie wiedział co zrobił nie tak. Dopiero co uśmiechał się do nieznajomej i podniósł futrzastą łapę w geście serdecznego pozdrowienia, a ta całkowicie straciła humor. Nie do końca zrozumiał o co chodziło jej z tym ,,odpowiednim kilmatem” ani dlaczego proponowała im widły. Czy wcześniej, bez takich retorycznych pytań nie było lepiej? Nieco zmarkotniał widząc zmianę jej nastroju i czując zbliżające się nieprzyjemności z tym związane. Zdecydowanie wolał gdy wszyscy byli beztroscy i weseli, a nie obruszeni czy zdenerwowani. Na dodatek Vergil odpowiedział jej pewnym siebie, nieco sarkastycznym żartem, więc chyba nie nastawił się do niej zbyt przyjaźnie. Dlaczego? Dlaczego nie mogli zwyczajnie porozmawiać!? Ech, Alarańczycy… tacy trudni do zrozumienia dla radosnego kotołaka.

Zaradi natomiast nie przejmował się zbytnio zmianą atmosfery na zdecydowanie bardziej napiętą ani odczuciami różowej. Obserwował za to jej ruchy oraz zmienny sposób wirowania się płatków. To oczywiste, że były z nią powiązane, ale kapitan ciekawy był jak konkretnie… czy coś jej dają? Dotykały ich ciał już wielokrotnie, ale nic złego się nie stało - przynajmniej na razie. Czuł od nich słodki zapach typowy dla kwitnących roślinek, a jednocześnie wiedział, że jedyną racją bytu musi być dla nich magia. Babsztyl nie był pierwszym lepszym stworzeniem, które mogli spotkać na swej drodze. Ale ogólnie chyba mieli nieznośne szczęście do niezwykle silnych i odbiegających od normy pod względem kondycji psychicznej osób. Dobrze, że chociaż z wampirem udało się dojść do porozumienia. Jednak żeby bilans ich ogólnej pomyślności na pewno został ujemny (co było winą Mansuna oraz tego, że świat jest niesamowicie wręcz wspaniały!) bawił się ich kosztem gruby winogronowy-fetyszysta, a ’Wiśniowata’ do pary wyskoczyła im z zarośli. Z nią też było coś zapewne bardzo nie w porządku.
I ta gałąź, którą tachała…

Obawy blondyna nie okazały się bezpodstawne - dziewczyna zaraz wykonała swój pierwszy bardziej zdecydowany ruch i pokazała im bardziej demoniczne oblicze swojej skromnej osoby. Kanhuma mimowolnie skulił się w sobie i położywszy uszy chwycił za ramię zdezorientowanego, ale nadal zabójczo pogodnego Mansuna. Fon, nie rozumiejąc co się dzieje przygotowywał się do ewentualnej walki. Nie był nierozgarnięty na tyle, żeby stać jak kołek i patrzeć kiedy ta diablica robiła coraz to dziwniejsze rzeczy. Zaradi także spiął się i przygotował, wyjmując z pochwy jedno z dwu ostrzy, ale nie zamierzał atakować na ślepo. Ku zdumieniu tych, którzy sądzili, że umie kierować się tylko impulsami i złością czekał na reakcję Vergila. Mimo swojej natury kotołak przywykł do pracy zespołowej i do takich właśnie działań. Poza tym wampir mógł lepiej orientować się w zaklęciach jakich używała. Zaradiemu nic one nie mówiły. Przywołanie księgi i tym podobne rzeczy… przez chwilę zastanawiał się czy nie uprzedzić dziewczyny i nie dać jej dokończyć tego co planowała. Biorąc pod uwagę odległość… jeżeli faktycznie refleks i siła nie były jej najmocniejszymi stronami jak można było wywnioskować z aury to miał szansę. A przecudowny krwiopij szybszy-od-wszystkiego jeszcze większą. A mimo to nie zaatakował. Dlatego i kapitan postanowił się wstrzymać. Choć szczerze mówiąc przez pewien czas mocno tego żałował. Z każdym kolejnym zdarzeniem tego typu rosło w nim przekonanie, że powinien zakradać się do każdego od tyłu, dźgać go, a dopiero potem zadawać pytania (choć w sumie nie wiedział po co miałby robić to ostatnie). Krasnoludy, Winorośl, Wiśniowata… wszystkich ich powinni byli pozbywać się na samym początku, byłoby mniej kłopotów. Oczywiście, pewnie nie byłoby to takie proste - należało przed atakiem ocenić ryzyko… ale ono nie było większe wtedy niż gdy wchodzili z kimkolwiek w dyskusję. Nie na tym porąbanym kontynencie, gdzie eksperymentowali z twoimi myślami dla zabawy, mierzyli do ciebie z kuszy ‘bo tak’, albo rzucali w ciebie zaklęciami… też ‘bo tak’. Nieznośne stworzenia! Za silne jak na swoje marne predyspozycje umysłowe. Zero logiki, zero… zaufania? Czy on właśnie zaczynał tęsknić za przyjacielskim (lub neutralnym) nastawieniem, które tak go wpieniało na jego własnym kontynencie? Niedorzeczne! Co oni z nim zrobili!? Ledwie dobił do brzegu, a już zaczyna tęsknić za tymi sunbaryjskimi głupcami… wszystko przez podrasowanych przez magię tutejszych psycholi! Powinno się chyba cały ten kontynent odgrodzić od reszty świata i nie pozwolić rdzennej ludności wyściubić stąd nawet koniuszka nosa.
Choć gdyby się tak zastanowić dziwaczna (i niebezpieczna) była raczej mniejsza część populacji (przynajmniej elfiej i ludzkiej). Ich w swoich rozmyślaniach Zaradi mógł jednak oszczędzić.

Ostatecznie nikt nie powziął żadnego konkretnego działania dopóki przemieniona nie skończyła swojego zaklęcia. Banda patałachów. Ale tym razem mieli… nie całkowitego pecha. Na dobrą sprawę nic im się nie stało. Chyba… Fon nieomal skręcił się z bólu, ale udało mu się ustać na nogach. Najmniej skutki czaru odczuł Zaradi, a zaraz po nim Kanhuma, choć i oni z początku chwycili się za głowy i pochylili do przodu zaciskając powieki. Mansun czuł się nieco gorzej, ale po chwili bardziej skupił się na niespodziewanym… towarzyszu(?) niż na swoich objawach.
Toż to Winorośl!
Tak jak powiedział wampir - widzieli go i słyszeli, choć jeszcze przed chwilą byli przekonani, że jest gdzieś daleko, a i nie pojawił się tak pokazowo jak zazwyczaj. Dla kota jednak nie było oczywistym, że to przez kobietę byli w stanie odbierać jego obecność. Umiał się tym jednak popisowo nie przejmować. Z resztą nie miałby na to czasu - zwariowany czarodziej zaraz przystąpił do akcji. Konkretniej - akcja przystąpiła do dzieła sama, kiedy on ponownie zniknął im z pola widzenia po wypowiedzeniu stosownej liczby rymów.

Kiedy latające ,,głupki” poszybowały w ich stronę patrzyli na nie zdumieni i w sumie już nawet nie za bardzo spięci. Chyba zaczynali się przyzwyczajać do tego wszystkiego… poza tym wydawało im się to tak niewinne i na miejscu, że sami siebie zaskoczyli swoją spokojną reakcją. Nawet chlapnięcie wodą w twarz na dobre rozzłościło tylko blondyna, który zaraz ze złością otarł pysk ręką, a następnie szybko wytarł się jedną ze swoich chust mrucząc pod nosem jakieś groźby pod adresem wiadomej osoby.
Za to Moeno patrzył na ten mały spektakl niemal z zadowoleniem. Zdawać by się mogło, że zaraz pokiwa głową z uznaniem dla wymysłów Pana Winorośli, a przy następnej okazji nawet mu zaklaszcze. W jego mniemaniu wyraz także był nader celny. A że dodatkowo przywarł do ramienia nadpobudliwej kobiety, mógł to skomentować tylko jednym, przepełnionym satysfakcją słowem:
- TAK!

Zaraz po tym zdarzeniu Vergil zmienił podejście do ciemnoskórej, chyba w myśl zasady, że wspólny wróg jednoczy. Zaradi jednak gardził jego rozgadaniem. Jego zdaniem wampir coś za szybko zmieniał fronty. Nie umiał przewidzieć jego ruchów i reakcji i nieco go to irytowało. Tak czy inaczej on nie zamierzał tak łatwo przyjmować do grupy kolejnej osoby, a już na pewno nie po tym co wcześniej zrobiła. Niech sobie chodzi z tym ,,głupkiem” na ramieniu, albo szuka stukniętego maga na własną rękę. A Vergil mógłby zdecydować (i pokazać) czy jest do niej nastawiony najbardziej niechętnie z nich wszystkich (jak to prezentował na początku) czy wręcz przyjaźnie (jak to robił teraz). Miał co prawda u blondyna plusy za poprzednie żarty i uwagę o smaku krwi, ale to nie wystarczało, by karakal nie łypał na niego groźnie spod jasnej grzywki.
Tak to miało wyglądać? Chwilę temu skakali sobie do gardeł, a teraz od tak podaje jej swoje imię? Zaprasza do grupy, w której jest (niestety najsilniejszą) mniejszością!?
Zaradi ugryzł się w język, by tego nie skomentować. W końcu i Mansun milczał, gdyż jemu taki obrót spraw jak najbardziej odpowiadał, Kanhuma może zaryzykowałby opór gdyby nie był skończoną fujarą, a Fon trzymał się swojego miejsca i nie wychylał się nieproszony. Dobrze. Niech i tak będzie. Ale Zaradi i tak powie swoje, choć może nie tak bezpośrednio jakby najbardziej tego chciał.

- Oczywiście nie musisz nam towarzyszyć jeżeli ci to nie odpowiada i masz zamiar stale szczuć nas zaklęciami - Powiedział jak na siebie niezwykle wręcz uprzejmie, choć nie kryjąc swojego negatywnego nastawienia, a wypowiadane przez niego ,,nie musisz” brzmiało niemal jak ,,nie możesz i nawet się nie waż”.
- Zaradi… - Próbował półszeptem uspokoić go Kanhuma, ale przyniosło to odwrotny do zamierzonego efekt; kapitan odwrócił się gniewnie w jego stronę, po czym krzyknął:
- No co!? Może będziemy bratać się z każdym, kto użyje na nas magii!? Nie no, pewnie! Chodźcie tu wszyscy, spoliczkujcie nas na dzień dobry, a my was zaprosimy za to na wspólną wyprawę, bo czemu kurna nie!! - Wykonał rękami agresywny wymach. - Nie wiem dlaczego jej to zaproponowałeś - Spojrzał nagle na Vergila niemal z pretensją i widać było, że nie ufa jego decyzji odnośnie dziewczyny.
Jego towarzysze byli nieco zaskoczeni, ale nie tyle jego wybuchem co tym co przez niego przekazywał.
- Alheż przyjazielu… nie muzimy się na siebie od hrazu tak złoźcić… co phrawda nie wiem co dophrowadziło panią do sthanu, w któhym nas zaathakowała, ale… chyba wsale nie ma złych zamiarów, phrawda? - Spojrzał na Wiśniowatą z serdeczną nadzieją.

Kanhuma sam już nie wiedział, po której stronie stanąć. Co prawda był tak przyjazny jak Maeno, ale jednak… to co działo się z kobietą podczas używania magii… przerażało go. Nie chciał oceniać jej zbyt szybko, ale zwyczajnie nie czuł się przy niej komfortowo. W jego podświadomości biły się instynktowne komunikaty ,,zaufaj jej” i ,,uciekaj!”. Może lepiej, że był tylko porucznikiem i nie musiał podejmować ostatecznych decyzji zbyt często… gorszej, że obaj kapitanowie permanentnie nie zgadzali się ze sobą. Chociaż teraz ich opinie nie były chyba kluczowe… karakal jakoś nie umiał sobie wyobrazić, by dwoje alarańskich mocarzy (jak postrzegał nieumarłego i demonicę) posłuchało słów jednego z nich i do nich się ustosunkowało. Wypadali przy nich zwyczajnie blado.

- Mhoim zdhaniem pani byłaby… bhardzo z nami khompathybilna! - Uśmiechnął się Mansun kiedy uporał się z ostatnim słowem, które kosztowało go nieco wysiłku. Starał się jakoś na szybko przekonać resztę grupy, że propozycja Vergila nie była wcale nietrafiona, a różowowłosa nie jest taka zła jak niektórzy mogli by przypuszczać. Może przy tym oszukiwał trochę sam siebie, ale przynajmniej robił to co uważał za słuszne. Nie znosił uprzedzeń i nieporozumień.
Zaradi na chwilę umilkł, bo w to oryginalne twierdzenie trochę obawiał się wnikać.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Elfka z zadowoleniem obserwowała kątem oka nieznanego jej osobnika, która coś tam z magią potrafił zrobić. Czuła satysfakcję, że była dla kogoś sporym utrapieniem. Magowie szukali ze sobą rywalizacji, zwłaszcza na poziomie wiedzy i zgłębienia arkan. Było to coś, czego zwykli śmiertelnicy nie byli w stanie zrozumieć. Dziecięcy czar ze słowem głupek bardzo wyraźnie to podkreślał, zwłaszcza, że elfka została potraktowana całkiem inaczej niż reszta.

Ona sama zaś nic sobie z tego nie zrobiła, zwłaszcza, że nie on jedyny zostawił na kimś znamię. Gdziekolwiek był owy mężczyzna, kark miał przyozdobiony tym samym czarem co sam rzucił. Tylko zamiast „głupek” miał słowo „pajac”. Sama Wiśnia nie uważała tego za pełnoprawny czar, a raczej za dosyć mocno irytującą sztuczkę. W danym momencie nawet wiedziała, gdzie on jest i mogłaby ruszyć prosto do niego, ale miała pewne zainteresowanie odnośnie kotołaków. Zwłaszcza, że wydawały się inne od tych, które ewentualnie spotykała do tej pory.

Wszystko złożyło się na to, że miała ochotę stać się częścią tej dziwnej grupy i częścią podróży. W końcu na jej końcu spotkają owego dziwaka, z którym miała zamiar wymienić parę słów i to wcale nie w normalnej rozmowie. Koniec końców mroczna elfka była kobietą i przywiązywała sporą wagę do tego jak wygląda. Nieznajomy mężczyzna praktycznie wymierzył jej policzek jako kobiecie, używając tak paskudnej magii. Nie nazwałaby tego złością, ale była mocno zirytowana… dotknął ją. Co prawda magią, ale to zrobił.
„Niech sobie nie myśli, że ujdzie mu płazem dotykanie mnie w jakikolwiek sposób. To musi jednak poczekać, przynajmniej jak na razie…” — Zerknęła na resztę grupy z niewinnym uśmiechem, nie przywiązując wagi do tego jak bardzo podejrzana się wyda. Taki uśmiech idealnie pasował do młodego ciała, jakie prezentowała i był to zwykły nawyk, który wykonywała wręcz podświadomie. Uwagę przemienionej przykuł zwłaszcza beztrosko zbliżający się wampir, który wydawał się najbardziej decyzyjny z grupy.

Wsłuchując się ze średnim zainteresowaniem w wytłumaczenie zaistniałej sytuacji, prawie wygadała się, iż może ich zaprowadzić bezpośrednio do opresora. Jednak po krótkim namyśle, postanowiła trzymać się wcześniejszych postanowień i stać się częścią grupy bez pomocy magicznych sztuczek. Gdy wampir się przedstawił, dziewczyna zachichotała i zaczęła biec w stronę kotołaków. Przeleciała wolnym biegiem koło każdego osobnika, przyglądając się im, sprawdzając ich aury i wszystko co możliwe. Niektóry nawet dotykała lub próbowała polizać, ale szybko umykała, niwelując wszelkie próby złapania jej. Śmiała się przy tym jak dziecko, które bawiło się w najlepsze.
Dopiero, gdy obadała wszystkich, stanęła gdzieś w środku grupy i złapała palcami krawędzie i tak krótkiej sukienki, robiąc typowy damski ukłon do obecnych.

— Zaopiekujcie się mną — entuzjazm wypełniał ją glos, jakby nie mogła się doczekać — Zwą mnie Wiśnia! — Postać przemienionej między kotołakami zamieniła się w setki płatków wiśni, które następnie popędziły daleko do przodu przed wampira, gdzie zlały się ponownie razem.
Mroczna elfka w zamieszaniu rzuciła czar iluzji, wiedząc że z obecnych nieliczni zorientują się, że coś jest nie tak. Od dłuższego czasu oszukiwała ich wzrok prostą sztuczką, sama powoli spacerując do przodu. Stąd nie zdziwiłaby się, jakby niektórzy z obecnych uznali to za teleportację.
Stała do grupy plecami i popatrzyła przez ramię, widząc iż reszta jeszcze stoi w miejscu.
— Nie gryzę… — Puściła oczko do wszystkich, ale dodała cicho pod nosem — … póki nie jestem zbyt głodna

W międzyczasie wybuchła w grupie jakaś dyskusja, gdzie najwidoczniej komuś bardzo jej persona nie podpasowała. Jak na dobór złego, magia znowu zaczęła się przelewać z naczynia, którym było jej ciało. Płatki znowu wesoło wypełniły powietrze i jak na złość uderzały Zaradiego po twarzy o wiele częściej niż innych. Elfka udawała, że nie wie co się dzieje i wzruszyła ramionami, podnosząc ręce w bezradności.

— Nie panuje nad tym. — Podrapała się palcem po policzku w zakłopotaniu, ale puszczając do Zaradiemu figlarne spojrzenie. W następnym momencie już podbiegła do Mansuna i rzuciła się wielkoludowi na szyję, wisząc wesoło na niej. Nie była specjalnie ciężka i wierzyła, że kotołoak weźmie to na klatę jak przystało na mężczyznę.
— Nie każdy ma przyjemność przytulać mnie bez konsekwencji, szczęściarz! — walnęła bez ostrzeżenia i naburmuszyła się delikatnie. Futro idealnie izolowała ciało kotołaka od jej mocy, więc nie mogła pojeść, mimo że miała wszystko tuż pod nosem.
Elfa całkowicie zapomniała o tym, że zwisa na szyj Mansuna z ładnym uśmiechem, głowiąc się jak dobrać się do tego kąska bez pozbawienia go futra. Słowa „tak blisko, a jednak tak daleko” wydawały się aż nieprzyzwoicie pasować do sytuacji.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Różowowłosa elfka zignorowała go i to, jak się przedstawił, biegnąć w stronę kotołak i wspominając swoje imię dopiero wtedy, gdy była już blisko tamtej grupy. Cóż… on też może traktować ją podobnie. Nie zna jej, więc czemu miałoby mu zależeć na tym, żeby zwracała na niego uwagę albo coś podobnego. Może nawet Zaradi miał trochę racji, gdy już się odezwał.
         – No tak… Jeśli nie chcesz, możesz poszukać tego magicznego szkodnika na własną rękę – odparł. Takie nieprzyjmowanie do grupy każdego, kogo spotkają, mogłoby być bardziej bezpieczne. Niby ich los połączył już ze sobą Winorośl, gdy naznaczył dziewczynę, jednak nadal mogła odszukać go w pojedynkę, bo nie groziły jej żadne efekty uboczne, gdyby za bardzo oddaliła się od grupy. Wampir nie mógł tego o sobie powiedzieć. Gdyby to tylko on padł ofiarą „żartu” Pana Winorośli, najpewniej zabrałby się za jego poszukiwania w pojedynkę i nie ciągnąłby za sobą całej grupy zmiennokształtnych. Mógłby z nimi chwilę pogadać, powiedzieć im coś na temat Alaranii, a później zacząć szukać pulchnego maga. Oni najpewniej dalej nie odłączyliby się od tamtej małej kotołaczki i poszliby razem z nią do domku jej babci.

Jedyną odpowiedzią, jaką zdenerwowany kotołak uzyskał od Vergila, było najzwyczajniejsze w świecie wzruszenie ramionami. Oczywiście, przed wykonaniem tego gestu, krwiopijca odwrócił się w stronę zmiennokształtnego. Później jego oczy ponownie zwróciły się w stronę Szczytów Fellarionu.
         – Idziemy dalej – zakomunikował krótko i ruszył przed siebie, licząc na to, iż reszta także zacznie iść. Im szybciej pozbędą się problemów, które wywołał Pan Winorośl, tym lepiej będzie dla wszystkich, na których one wpłynęły. Dobrze by też było zabić tego szaleńca, jednak pewnie uda mu się jakoś wymknąć albo w ogóle zniknie krótko po tym, jak zdejmie klątwę z niego i jednego z kotołaków.
Normalnie, nie było odczuwalne to, że są połączeni magiczną liną, która przybrała kształt odpowiedni dla kogoś, kto nazywa się Pan Winorośl. Stawało się to odczuwalne dopiero wtedy, gdy obie osoby będące pod działaniem klątwy, zaczynały oddalać się od siebie. Był to dość bolesny proces, którego zresztą obaj zainteresowani doświadczyli.
         – Im szybciej dostaniemy się w miejsce, o którym mówił Winorośl, tym szybciej pozbędziemy się tej klątwy – powiedział do reszty, a także zwiększył nieco tempo marszu. Aktualnie to on pełnił funkcję kogoś, kogo można by było nazwać przewodnikiem grupy. Właściwie, wątpił w to, żeby w najbliższym czasie uległo to zmianie. Kotołaki nie znały Alaranii, a Wiśnia także sprawiała wrażenie osoby, która niekoniecznie orientuje się, w jakiej części krainy aktualnie się znajduje. Tak naprawdę, Vergil najchętniej zmieniłby się w kruka i poleciał prosto w stronę Szczytów, jednak nie mógł tego zrobić z wiadomych powodów.

Przez część podróży, która zaczęła się na polanie i była kontynuowana, aż do miejsca, w którym znajdują się aktualnie, nie stało się nic dziwnego, nieprzyjemnego lub niebezpiecznego. Oczywiście, podróż ta zaczęła się już po spotkaniu z różowowłosą i odkryciu, że Pan Winorośl podąża za nimi, będąc w tym czasie niewidzialnym dla zwykłego oka. Wampir liczył na to, że ten szaleniec naprawdę udał się do swojej kryjówki, a nie tylko udawał, że to zrobił. Wcześniej już doszło do czegoś podobnego i dopiero po przybyciu Wiśni dowiedzieli się, że mag cały czas ich obserwował. Właściwie, Vergil mógł wykorzystać zdolność czytania aur i teoretycznie, dzięki temu, mógłby sprawdzić, czy gdzieś w pobliżu nie czai się Pan Winorośl. Niby mógł robić to w trakcie marszu, jednak musiał nieco zwolnić. Rozejrzał się wokół, skupiając się na wyczuwaniu magicznych aur innych stworzeń. Oczywiście, bez problemu dostrzegł aury kotołaków, a także Wiśni. Poza tym, nie udało mu się zauważyć niczego więcej, więc pozostało mu stwierdzić, iż szalony mag nie śledzi ich, a siedzi w swojej kryjówce i stara się cierpliwie czekać na to, aż do niego trafią. Osobiście, Vergil podejrzewał, że ten koleś będzie starał się ułatwiać im to jeszcze bardziej, byle tylko trafili do jego kryjówki. Krwiopijca wrócił do wcześniejszego tempa marszu i, tak jakby, pogrążył się w swych myślach, jednak nadal nie sprawiało mu problemu słuchanie rozmów, które toczyły się za jego plecami. W razie, gdyby ktoś zadał mu pytanie, czy coś, na pewno je usłyszy i będzie w stanie na nie odpowiedzieć.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Mansun miał coraz mniej wątpliwości odnośnie dziewczyny i możliwości jej zostania w grupie. Choć on chyba ani przez chwilę nie był specjalnie na ,,nie". Raczej ciekawiła go parająca się magią, demonicznie wyglądająca panienka i chętnie dowiedziałby się o(d) niej czegoś więcej. Póki co jednak wystarczyło mu spokojne obserwowanie jej z delikatnym, wesołym uśmiechem i zapamiętywanie nowych dla jego oka ruchów i gestów wynikających z tak z budowy jej ciała, trybu życia jak i przyzwyczajeń. Może dawał się zwieść pozorom, jednak wydawało mu się, że nie jest specjalnie silna tudzież wytrwała (oczywiście jeśli nie brało się pod uwagę potęgi wynikającej z możliwości używania magii). Zakładał też, że jest to typ intelektualistki, bardzo pojętnej w dziedzinach, które ją interesują i, że ewentualnie nosi w sobie znamiona bardzo chaotycznego charakteru. Póki co obstawiał raczej to niż szaleństwo, bo choć czarnoskóra faktycznie zachowywała się nieco ,,anormalnie" to myślała chyba całkiem racjonalnie i logicznie. Chociaż co on mógł wiedzieć - niespecjalnie znał się na patologiach tego typu, nawet jeżeli w pobliżu była jedna osoba, która z przyjemnością stwierdziłaby, że jest żywym przykładem jednej z nich.
O mniej-więcej właśnie takich rzeczach myślał Maeno kiedy patrzył na Wiśnię. Jednak niespecjalnie widać było po nim, że w ogóle używa rozumu - zdawało się, że jego mimika działa zupełnie niezależnie, tak samo jak funkcja mowy. Dlatego też stale się uśmiechał i gadał co popadło. Także wtedy kiedy na dobrą sprawę nieznajoma kobietka rzuciła mu się na szyję i powiedziała cokolwiek intrygujące słowa o konsekwencji.
- To miło! - Uśmiechnął się po prostu, zadowolony i objął ją, by mu nie zleciała na ziemię. Bardzo, ale to bardzo zaczynało podobać mu się jej towarzystwo. A to dlatego, że użyła wobec niego określenia ,,szczęściarz". Niby nic, normalna część wypowiedzi ładnie ją podsumowująca, to wszystko. Chyba żaden inny futrzak nie zwrócił nią specjalnej uwagi, ale Mansunek rozpływał się ze wzruszenia. W końcu coś innego niż ,,pechowiec"! Zupełnie innego, antonim właściwie! Jak wspaniale poznać kogoś, kto widzi w nim takiego szczęśliwca jakim naprawdę jest!
Z tego względu po tym zdarzeniu nie miał już nic przeciwko Wiśni i chętnie dotaszczyłby ją pod same szczyty, zwłaszcza że tak jak i ona szybko zapomniał, że się na nim uwiesiła.
,,Szczęściarz" - tak, to w tej chwili było dla niego najważniejsze.

Jego na pozór bezrozumnego entuzjazmu oczywiście nie podzielali wszyscy. Chyba Fon najbliżej był pogodzenia się z faktem pojawienia się kolejnego niebezpiecznego towarzysza podróży, ale dla niego to było po prostu typowe. Jeśli los kładł mu pod nogi jakąś kłodę, ten albo ją spokojnie obchodził albo i ciągnął za sobą, nie tracąc jednak pogody ducha. Zastanawiał się też jak radzą sobie Ibis i Luke. Biedne chłopaki - co sobie pomyślą kiedy nie spotkają ich w umówionym punkcie?
,,Obyście mieli na tyle oleju w głowie i wiary, aby wiedzieć, że nadal żyjemy!" wzdychał w myślach, lecz uśmiechał się przy tym już widząc oczami wyobraźni zrozpaczone i spanikowane miny kolegów. Trochę żałował, że nie ma ich z nimi teraz - mógłby przynajmniej od czasu do czasu zamienić z kimś parę słów. Normalnie nie był uznawany za gadułę, ale lubił włóczyć się z tymi, do których może otworzyć gębę gdy najdzie go taka ochota. Co prawda nadal byli tutaj jego współrasowcy, ale nie dość, że przełożeni to jeszcze młodsi i nie czuł aby słusznym było zagadywanie ich. Jeżeli jednak będzie czegoś potrzebował zwróci się do Kanhumy - jego rozumiał najlepiej z obecnej tu oficerskiej trójki. A Ibis i Luke przynajmniej unikną ewentualnych nieprzyjemności - choć kiedy blondyn dowie się, że oni podróżowali z kobietą, a jego przy tym nie było, dostanie ataku rozgoryczenia i przez tydzień będzie nie do użytku. Nawet jeżeli ta dziewczyna nie ma chociażby przyzwoitej ilości futra.

Przed szarofutrym karakalem o bardzo przyziemnym spojrzeniu na świat szedł Kanhuma, który pogrążony w morzu nowych faktów i możliwości tonął w rozmyślaniach podobnie jak Vergil, którego się trzymał przez wzgląd na łączącą ich klątwę. Utrzymywanie odpowiedniej odległości już właściwie przestało go męczyć i z coraz większą wprawą przystosowywał się do tempa wampira oraz jego ewentualnych gwałtowniejszych ruchów. Dzięki temu mógł sobie maszerować zamyślony i zastanawiać się czego jeszcze może się po Wiśni i Panu Winorośli spodziewać. Oboje bardzo sprawnie posługiwali się magią, a dziewczyna mogła stanowić dla otyłego wariata sporą konkurencję. Nie tylko przez wzgląd na same umiejętności, ale i połączenie ich z jej dziwacznymi zachowaniami. ,,Zaopiekujcie się mną" tak powiedziała. Dla porucznika brzmiało to jak cięty dowcip. Mogła się nimi bawić wedle własnej woli... Ciekawe czy Vergil także da się nabrać na większość jej sztuczek. W sumie pierwszy 'zadecydował' o włączeniu jej w poczet goniących Winorośl, choć teraz chyba nie był tym, który cieszył się z jej obecności najbardziej.
Kanhuma mógł się tylko zastanawiać czy to nie aby dlatego, że czarownica (jak ją sobie w myślach nazywał) zignorowała tradycyjne uprzejmości i przedstawiła się dopiero wtedy kiedy sama miała na to ochotę. Z drugiej strony dzięki temu karakale nie czuły się zobowiązane do podawania własnych imion, bo i wszystko działo się tak szybko, że wtrącenie ich brzmiałoby wręcz nienaturalnie. Po prostu ruszyli za ,,Wiśnią" i najwyraźniej dowodzącym chwilowo wampirem, by tak jak powiedział ten ostatni - jak najszybciej rozwiązać sprawę klątwy.

Jeżeli ktoś naprawdę zgrzytał na obecną sytuację to był to Zaradi, czemu nikt się już chyba nie powinien dziwić. Na dobrą sprawę olany przez wszystkich myślących członków Stowarzyszenia Wędrujących Głupców szukających Szurniętego Maga nr 1, zyskał w zamian uwagę wkurzającej ilości płatków Szurniętego Maga nr 2, czyli różowowłosego utrapienia dla oczu i uszu. Już wiedział, że zdrowo nie znosi tego babska i tego co wokół niej lata (w tym Mansuna). Na jej figlarne spojrzenie odpowiedział wściekłością niebieskich oczu i zacisnął pięści, ale potem zamiast wdawać się w kolejną awanturę odwrócił gwałtownie głowę jak naburmuszony dzieciak i starał się po prostu na nią nie patrzeć. Z resztą - płatkowe ustrojstwa skutecznie mu w tym pomagały, bo choć nie były materialne on odruchowo przymykał powieki, gdy tylko zbliżały się do jego twarzy. Chwilami wściekły pomagał sobie ręką i likwidował szybko paręnaście z nich, ale na ich miejsce zaraz zjawiały się nowe, więc po kilku takich zrywach zrezygnowany Zaradi za cel obrał sobie ignorowanie ich. Chociaż ignorowanie to może złe słowo - w pewnym momencie przestał skupiać się na tym jak bardzo go drażnią i zaczął się zastanawiać czym tak właściwie są. Czemu stale (przynajmniej od czasu kiedy im się objawiła) krążą wokół czarnoskórej i dlaczego chwilami zachowują się inaczej... tak jakby były dopasowane do nastrojów swojej, nazwijmy to, pani. Tak... jak się nad tym zastanowił całkiem dobrze oddawały jej humorki, a te na ich nieszczęście były zmienne jak u ciężarnej kotki.
- Obrzydliwie ciekawy z ciebie okaz - Mruknął niezadowolony, właściwie do siebie i wydawało mu się, że na tyle cicho, by tego nie usłyszała. Tak po prawdzie był zafascynowany magią jaka ją otaczała (oraz wypełniała) i najlepiej z kotów czuł jak bardzo potężną osobą jest w rzeczywistości ta mała wariatka, ale za nic nie wiedział co niby miałby z tym faktem zrobić. Ku swojej frustracji czuł się coraz bardziej bezsilny, ale jednocześnie chwilowo stracił chęć do krzyków, jałowej dyskusji i uzewnętrzniania swoich obaw przed bandą nie myślących logicznie kretynów. Najchętniej posiedziałby teraz sam, w całkowitym milczeniu... w ciszy... nie mając w zasięgu wzroku ni słuchu nikogo, absolutnie nikogo, kto mógłby mu przeszkodzić w osiąganiu wewnętrznej równowagi zwanej w jego przypadku stanem nikłego wnerwienia.
Medytując tak w całkowitym i pochłaniającym uwagę skupieniu, nie zauważył nawet kiedy pejzaż zaczął powoli się zmieniać: dookoła wznosiły się coraz wyższe, choć łagodne wzgórza, drzewa rosły jakoby gęściej, a trawa zdawała się mieć jakiś niecodzienny, ciemniejszy odcień. Kiedy jednak czyste, klarowne dotąd powietrze wypełniać zaczęła coraz gęstsza, szarawa mgła w końcu zorientował się w otoczeniu i czujnie nadstawił uszu.

- Phowinniśmy iźdź throchę bliżchej siebie, nie uwaszacie? - Zapytał z uśmiechem Manusn i wykonał taki gest jakby chciał zagarnąć do siebie całą grupę, na co drugi kapitan tylko prychnął, ale mimo wszystko nieznacznie przesunął się w stronę centrum wycieczki, pchany ku temu przez zdrowy rozsądek.
- Dziwna ta mgła... - Wyszeptał - Jakoś wątpię by była aż taka typowa dla tych terenów.... Może to jakiś twój znajomy? - Zwrócił się zaczepnie do Wiśni, gdyż ta dość jednoznacznie kojarzyła mu się ze zmianami w otoczeniu.
- A mhoże to znhowu Winoroźl? - Zastanowił się Maeno, choć nie wydawał się być tą opcją za bardzo przejęty. W ogóle ich domysły przypominały w tej chwili bardziej zaczętą mimochodem pogawędkę o niczym niż omawianie kolejnych możliwych kłopotów natury magicznej.
- Nie wydaje mi się... - Kanhuma powoli pokręcił głową. Pojawianiu się tego szaleńca towarzyszyło jeszcze coś... czego nie umiał nazwać, ale był pewny, że w tej chwili tego nie odczuwa. Robiło mu się za to coraz zimniej, temperatura podłoża wyraźnie spadała i bose stąpanie po trawie nie było już takie przyjemne.
Koty mimo tego szły dalej, na głos i całkiem jak na warunki spokojnie omawiając kolejne prawdopodobne przyczyny i konsekwencje pojawienia się mgły, od której ich futra wilgotniały w zastraszającym tempie. Ich głównym celem stało się utrzymanie szyku, by nie pogubić się jeżeli pseudo naturalne zjawisko jeszcze bardziej zgęstnieje i ograniczy im widoczność. Zwłaszcza Kanhuma starał się trzymać blisko wampirzego kompana, choć na szczęście nadal mieli przy sobie linkę, która na razie uniemożliwiała im przypadkowe rozdzielenie się.

- Jhak myśliż poruczniku; zakładać dhrugą chustę czy nie zakładhać? - To pytanie chyba póki co najbardziej nurtowało nierozgarniętego karakalskiego Kapitana, który od dłuższego czasu trzymał materiał w ręku nie mogąc zdecydować czy zarzucić go na ramiona i dać mu przemoknąć czy schować z powrotem do podróżnej torby.
Każdy miał swoje priorytety.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Elfka lekkim i nieskrępowanym krokiem podróżowała w towarzystwie nowo nabytej „drużyny”. Musieli w końcu razem dotrzeć do Pana Zielsko, aby zakończyć tę dziwną szaradę. Wczuła się tak mocno w rolę, że nawet zapomniała o istotnej rzeczy w całej sytuacji… klątwa nie obejmowała jej osoby. Przez słodką niewiedzę i ogarniającą ją ponownie obsesję, trzymała się blisko grupy i nawet wydawało się jej, iż czuje ból, jak jest za daleko i zaraz zmniejszała dystans w obawie o własne zdrowie.
Z perspektywy obserwatora wyglądało to dziwnie, a wręcz podejrzanie. Kobieta robiła to po prostu podświadomie, nie do końca zdając sobie sprawę z tego. Nikt raczej nie chciałby teraz czytać jej myśli, bo panował tam chaos jak po rzuceniu jakiegoś destrukcyjnego czaru i nie byłoby to dziwne, jakby ten chaos udzieliłby się wdzierającym do jej umysłu. Ciekawość nie zawsze zostaje wynagrodzona i to się jak najbardziej sprawdza w wypadku pokręconej główki Wiśni, a dokładniej jej zawartości.

Wylewająca się z niej magia była swego rodzaju utrapieniem dla grupy, mimo że nie każdy otwarcie to okazywał. Nie potrafiła zatrzymać tego fenomenu na stałe ani takowe próby nie należały do kręgu przyjemności. Zawsze kończyły się nieprzyjemnie, a nawet groziły poważnym konsekwencjami, o ile różowo włosa uparcie nie zaprzestawała „korkowania”. Miała za słabe ciało, aby ujarzmić tak ogromne ilości magii.
Gdy Zaradi dał sobie w końcu spokój z irytującymi płatkami, przestrzeń w powietrzu trochę się z nich przerzedziła, ale zamiast nich pojawiło się coś innego — różowe motyle, które tak naprawdę były skupiskiem płatków, udających owego owada z niezwykłą precyzją. Poruszały się przez to o wiele wolniej, plus przestały losowo rozbijać się o obecnych, zmniejszając panujący chaos do minimum.
Działo się tak, bo wiedźma kontrolowała całą magię i zarzuciła na nią okowy własnej woli. Nie było to nic niezwykłego, gdy działo się to we własnym ciele. Jednak wymagało to sporego doświadczenia i wiedzy, aby kontrolować tyle magii poza własnym ciałem. Elfka nawet się nie skrzywiła, utrzymując beztroski uśmiech, żywo rozglądając się po kotołakach, jak i za wampirem. Czego się nie robi dla kompanów przygody! Wypięła piersi w cichym, dumnym zwycięstwie, ale że krągłości w tych okolicach jej brakowało, pozostawało ważne pytanie. Czy w końcu się wyprostowała, czy po prostu jest przedstawicielką szlachetnych dam nizinnych?
Gdy ona odprawiała marsz triumfalny, o którym wiedziała tylko ona, wampir zachowywał czujność. Czytanie aur też było magią, a była wyczulona na wszelkie zmiany w strumieniach magii, stąd też nie umknął jej ten drobiazg. Oprócz krwiopijcy była jeszcze jeden osobnik, który zwrócił na siebie jej uwagę.

„Heh, jak na upartego kocura całkiem nieźle sobie radzi” — rzuciła ulotne spojrzenie w kierunku Zaradi’ego, powstrzymując się przed dokładnym zasmakowaniem w aurze kotowatego. Rozsądek podpowiadał, że zrażenie tego osobnika do siebie nie jest pożądane, więc szybko pozbyła się tej myśli z głowy.

— Phowinniśmy iźdź throchę bliżchej siebie, nie uwaszacie?
Zabawny akcent kotołaka w kapeluszu nie przeszkadzał jej w zrozumieniu całości wypowiedzi. Nie chcąc za bardzo oddzielać się od grupy, również posłuchała się rozsądku i podążyła za resztą. Kolejna wypowiedź była skierowana do niej przez innego futrzastego, ale elfka przekrzywiła głowę w pytającym geście.
— Znajomi? Nie mam znajomych — stwierdziła z poważnym wyrazem twarzy, a zaczepka odbiła się od niej jak groch od ściany — Jednak jak policzyć wszystkie osoby, które ze mną dzieliły posiłek… — zmarszczyła nosek, wpadając w zamyślenie czy „posiłek” może zaliczyć do znajomych. Obecni mogli tylko być wdzięczni, że nie znali jej aktualnych myśli, bo sytuacja stałaby się dosyć napięta. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak mało o niej wiedzieli na dany moment, oraz jak bardzo chciała, aby znaleźli się dzisiaj w jej jadłospisie.

Sheri zignorowała mgłę, która w żaden sposób jej nie zainteresowała. Na daną chwilę wydawało się to całkiem naturalne, więc nie zamierzała wychodzić przed szereg. Głód się nasilał i musiała skorzystać z sytuacji oraz dobrodziejstwa sił życiowych towarzyszy. Podejmowała w ten sposób pewne ryzyko, bo zwierzołaki zazwyczaj posiadały wyostrzone zmysły i bardziej odczuwały zmiany we własnym ciele, ale tym razem głód wygrał. Podkradała malutkie ilości sił życiowych i magii od obecnych, mrużąc oczy z nieukrywanym zadowoleniem. Tyle smaków i kolorów! Uczta, uczta!
Oblizała wargi odruchowo, trzymając łapki przy sobie i starając się nie zrobić teraz jakieś głupoty. Trzymała się najbezpieczniejszej opcji, mimo że zajmowała ona o wiele więcej czasu niż reszta dostępnych opcji.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Wampir zaczął rozglądać się wokół, gdy w okolicy zaczęła zbierać się mgła. Jego zachowanie mogłoby kojarzyć się z kimś, kto jest pewien, że w pobliżu nie dzieje się nic dobrego i zaraz ktoś lub coś wyskoczy znienacka i wyląduje prosto na nim… albo na tyle blisko, że będzie mogło od razu zaatakować. W niczym nie pomagał fakt, że mgła zaczęła gęstnieć naprawdę szybko i już po kilku chwilach widoczność była ograniczona do niespełna dwóch sążni (czyli jakieś trzy i pół metra) i dotyczyło to każdej strony, w którą się patrzyło. Co więcej, bez różnicy, czy posiadało się przeciętny wzrok, czy może ponadprzeciętny, bo w tej mgle widziało się na taką samą odległość każdymi oczami. Można by było spróbować przegnać mgłę magią, jednak wampir wątpił w to, żeby coś takiego się powiodło. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że mgła ta nie jest zwyczajna.

         – Cóż… Może to nie jest złym pomysłem – odparł krwiopijca i zwolnił nieco, żeby reszta grupy mogła go dogonić i, przy okazji, znalazła się bliżej jego osoby. Ogólnie, gdy wznowił marsz, zaczął iść trochę wolniej niż wcześniej, żeby pozostali nie byli od niego za bardzo oddaleni. W tak gęstej mgle najlepiej było iść w taki sposób, żeby znać pozycję tych, którzy są za twoimi plecami i widzieć tych, idących przed tobą. W dodatku otaczająca ich biel robiła się coraz gęstsza, czym jeszcze bardziej ograniczała ich pole widzenia, a także powodowała, że wszyscy zaczęli uważniej rozglądać się wokół siebie. Ci bardziej wrażliwi na stres i presję, mogli nawet poczuć rosnące zdenerwowanie. Właściwie, takie coś nawet mógł poczuć ktoś, kto znajdował się w takiej sytuacji po raz pierwszy.
         – Mgła może pojawić się wszędzie. Wystarczy, że będą do tego odpowiednie warunki – odezwał się, spoglądając na Mansuna.
         – Jednak ta mgła na pewno nie jest normalna… - dodał, rozglądając się raz jeszcze. To, co ich otaczało, musiało być czyimś wytworem, może nawet magicznym. Gdy Vergil o tym pomyślał, przyszedł mu do głowy jeden pomysł i postanowił, że sprawdzi, czy ma rację, czy może nie. Mrugnął, a jego oczy przestawiły się na czytanie aur. W tej samej chwili wampir zauważył, że jego domysły już zaraz zostaną prawdą, bo mgła naprawdę posiadała aurę magiczną, chociaż dało się w niej zobaczyć jedynie to, że powstała dzięki jakiejś magii.
         – Co prawda, mgła powstała dzięki jakiejś magii, jednak wątpię, żeby przyczynił się do tego Winorośl – odezwał się w końcu. Poinformował ich o tym niemalże od razu po tym, jak sam to zauważył.
         – Jeśli mi nie wierzycie i umiecie czytać aury, wystarczy, że spojrzycie na mgłę, przy okazji chcąc wyczytać jej aurę – dodał. Wydawało mu się, że nie będzie to potrzebne, jednak wolał im o tym powiedzieć w razie, gdyby ktoś rzeczywiście mu nie uwierzył.

Mgła, co prawda, przestała już gęstnieć, jednak widoczność każdej osoby z grupy ograniczona już była do sążnia, a nie do niemalże dwóch, jak miało to miejsce wcześniej. Mimo to, każdy z osobna mógł bez problemu dostrzec kilka humanoidalnych cieni, które pojawiły się we mgle, a po krótkiej chwili zniknęły.
         – Też to widzieliście, prawda? - zapytał, głównie dla pewności. Wolał wiedzieć, że te ciemne kształty, które widzieli przed chwilą, są prawdziwe i nie są wyłącznie wytworem jego wyobraźni, na którą gęsta para wodna oddziałuje w swój własny i magiczny sposób.
Cienie pojawiły się ponownie, jednak tym razem część z nim stała na czworaka, jakby próbowały naśladować jakieś drapieżniki leśne. Porównaniu temu wiarygodności dodawało też wilcze wycie, które usłyszeli… i tylko ktoś o wyostrzonym słuchu mógł stwierdzić, że da się w nim usłyszeć coś ludzkiego, przez co od razu można było powiedzieć, że wycie to jest naprawdę dobrą imitacją wilczych odgłosów.
         – Chyba nie mają wobec nas dobrych zamiarów… Idźmy dalej, jednak przygotujcie się na możliwość walki z nimi – powiedział cicho do reszty, jednak ton jego głosu był taki, że cała grupa na pewno go usłyszała. Jakby na potwierdzenie swych słów, Vergil przeniósł jedną dłoń na rękojeść szabli, aby mieć możliwość dobycia jej natychmiastowo. Przy sprzyjających warunkach, będzie mógł także zadać nią cięcie od dołu, od razu w momencie, w którym wyciągnie ją z pochwy.
Cienie znów stał się widoczne, jednak tym razem wszystkie stały na czterech kończynach. Zaczęły wyć, a po chwili zgrało się to w jeden dźwięk. Przestali i ponownie zniknęli we mgle, chociaż po chwili Vergil i reszta mogli usłyszeć inne, bardziej zwierzęce wycie. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że tym razem wydobyło się ono z pyska prawdziwych wilków.

         – Cholera, to nie miało przywołać prawdziwych wilków – odezwał się jeden głos, którego źródła nie mogli zlokalizować właśnie przez mgłę.
         – Siemowit zapewniał nas, że nic nam się nie stanie. Mówił, że nasze wycie przestraszy podróżników, ale nie sprawi, że przybiegną do nas prawdziwe wilki. Mówił, że dzięki temu zdobędziemy jeszcze więcej łupów – odparł drugi głos. Obydwa brzmiały, jakby należały do mężczyzn.
         – Wiem, że w naszej grupie tylko on jest magiem, jednak to nie oznacza, że od razu mamy ufać wszystkiemu, co powie – powiedział pierwszy głos i, mimo mgły, dało się wyczuć w nim nutę gniewu i pewności co do swojego zdania na temat, o którym mówił.
         – Zobaczy… - rzucił niedokończonym zdaniem ten drugi. Przez chwilę towarzyszyła im wyłącznie cisza, jednak później przerwał ją nagły krzyk głosu numer dwa. Ból i przerażenie były w nim wyczuwalne aż za dobrze. Później rozległo się prawdziwe, wilcze wycie, a po nim nastąpiła istna kanonada wrzasków, głównie przepełnionych bólem i zaskoczeniem. Wilcze odgłosy także były słyszalne, jednak ich nazwy można ograniczyć do warczenia i gryzienia. Chociaż… raz lub dwa dało się słyszeć takie, które wydaje ranne lub umierające zwierzę.

Znowu zapanowała cisza, a po chwili zaczęła towarzyszyć jej mgła, która powoli znikała z okolicy. Im mniej jej było, tym jaśniejsze stawało się to, co zaszło w okolicy. Coś, co wyłącznie słyszeli, bo mgła skutecznie uniemożliwiała im dojrzenie tego. W okolicy – na trawie i na szlaku – leżały pogryzione i podrapane ciała mężczyzn. Prawie wszyscy mieli na sobie wyłącznie przepaski biodrowe i całe skóry wilków. Tylko jeden z nich ubrany był w futrzane, szare spodnie i długą tunikę o takim samym kolorze. Jego włosy także były szare, jednak jego twarz wyglądała zbyt młodo, aby taki kolor pojawił się naturalnie, więc musiał on je sobie pofarbować. Nie była to iluzja, gdyż zniknęłaby w momencie śmierci maga, a tak się nie stało. Przy okazji, cała ta obserwacja odbywała się przy szeleście zarośli, który sygnalizował, że wilki odpowiedzialne za śmierć całej tej grupy, liczącej sobie dziesięć osób, wracają na tereny, na których polowały wcześniej.
         – Jeden z nich żyje… Wykorzystam to – powiedział Vergil i wyrwał się do przodu, ciągnąc za sobą kotołaka, z którym połączony był przez linę i klątwę Winorośli. Podszedł do jednego z mężczyzn i klęknął przy nim.
         – Nie pomogę ci, po prostu robię się głodny, a ty i tak umrzesz przez utratę krwi – odezwał się cicho do rannego „wilka” i błysnął wampirzymi kłami tak, żeby ten wiedział, z kim ma do czynienia. Mężczyzna, chyba, pogodził się ze swoim losem, bo nawet nie próbował walczyć. Vergil odsłonił jego szyję i wbił się w nią, od razu zaczynając picie krwi. Poszło dość szybko, a wampir wstał i otarł dłonią usta, na których zebrało się kilka kropel szkarłatnego płynu. Wrócił do grupy, zachowując się tak, jakby nie stało się nic wartego uwagi i ponownie zajął miejsce na przodzie.
         – Idziemy dalej – zakomunikował im i wznowił marsz.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Motylki utworzone z wiśniowatych płatków były dla kotów naprawdę ciekawym zjawiskiem i większość z nich przynajmniej od czasu do czasu zagapiała się na nie, rozmyślając nad ich właściwościami estetycznymi (Fon), magicznymi (Kanhuma i Zaradi (ten ostatni udając, że nic go to nie obchodzi)), czy nad tym jak bardzo pasują do różowego kapelusza (Mansun).
Wyglądało na to, że wszyscy pogodzili się już z obecnością nowej kompanki i mieli zamiar przestrzegać warunków pokoju, zachowując się przy tym tak swobodnie jak tylko pozwalała na to sytuacja oraz charakter każdego z nich. Mansun to nawet otwarcie cieszył się, że różowa z nimi wędruje, ale to nie zaskoczyło żadnego z jego towarzyszy. Ogólnie atmosfera robiłaby się coraz bardziej przyjazno-neutralna, gdyby nie gęstniejąca w zastraszającym tempie mgła - nie ona jednak pierwsza zachwiała względnym spokojem grupy.
Wisienka dobrze myślała, że koty mogą wyczuć ingerencję w ich siły życiowe. Jednak Fon zignorował dziwne uczucia zrzucając całą odpowiedzialność za ten stan na zmęczenie i zbyt dużą ilość niesamowitych doświadczeń jakich ostatnio doznał. Reszta stała się nieco bardziej niespokojna, ale nie na tyle by przerywać marsz. Część z nich sądziła, że może ktoś odpowiedzialny za to czai się we mgle (choć nie aż tak blisko jak w rzeczywistości), a Zraradi podejrzewał dodatkowo wampira i Wisienkę właściwie dla samej zasady. Na dobrą sprawę nie ufał żadnemu z nich i nie zdziwiłby się gdyby któreś zechciało nagle zabawić się ich kosztem. Swoich spekulacji nie traktował jednak do końca poważnie - brakowało mu dowodów na to, że to któraś z osób, której chętnie pozbyłby się z grupy.

Chociaż koty wyglądały na mało rozgarnięte trzeba było przyznać, że utrzymywanie prowizorycznej formacji przeciwmgielnej przychodziło im z niezwykłą łatwością. W ogóle od początku widać było, że choć pod względem charakterów i poglądów nie są jednolici to byli ze sobą świetnie zgrani. Nie musieli nawet na siebie patrzeć a już wykonywali podobne gesty i zgodnie zmieniali tempo ustawiając się w przemyślany sposób. Vergil i demonica wili się między nimi lub wybijali mocno do przodu, jakby nie mogąc znaleźć stałego miejsca lub uważając, że jest ono na czele kompanii. To przyspieszali, to musieli zwalniać - ale koci środek grupy pozostawał stały i to właściwie on nadawał ogólne tempo wędrówki. To zaś jak szybko oni szli było uzależnione od możliwości najmniej wytrzymałej lub obciążonej jednostki - w tym przypadku kolejno Kanhumy i Fona taszczącego większość ekwipunku. Mansun z samej swej natury i budowy był szybkim i sprawnym piechurem, a Zaradi był trenowany od młodości i też mógłby wyrwać do przodu, by przypadkiem nie przegrać z uszastym. Na nic im jednak były wyścigi, bo po kilkunastu minutach porucznik zostałby w tyle. Z resztą to także on hamował Vergila - w końcu to od niego wampir nie mógł się oddalić. Jednak o ile na dobrą sprawę wszyscy musieli się do tego dostosować, to koty robiły to niezwykle naturalnie i z największą łatwością, widocznie przywykłe do poruszania się w grupie. To zdecydowanie była ich mocna strona.
Tylko jak poradziłyby sobie w pojedynkę?

Jednak jak widać czy w pojedynkę czy w kupie zawsze można było źle skończyć - najlepszy dowód stanowiło to, czego byli nausznymi świadkami, a co było w ich sunbaryjskim mniemaniu niemal groteskowe. Czy naprawdę taka była ta ich wymarzona Alarania? Pełna niepotrzebnych trupów i bezsensownych potyczek rozstrzygających się po kilku chwilach na niekorzyść właściwie każdej ze stron?

Jednak po kolei...

Kotołaki uwierzyły na słowo Vergilowi, który niemal od razu wziął się za sprawdzanie magicznej strony zjawiska, które ich otaczało. Zaradi oczywiście potem sprawdził wszystko jeszcze raz, ale skończyło się na tym, że wzruszył ramionami i pomyślał, że oczywiście znowu miał rację, a przeczucie go nie omyliło. Ktoś ponownie miał ich na celowniku... który to już raz dzisiaj? Karakalowi aż nie chciało się liczyć. Krasnoludy, wampir, szalony grubas, szalony grubas po raz wtóry, różowa... i gdzieś pomiędzy tym szalony grubas ze szkieletem, bo żadna żywa go nie chciała. Czyżby teraz jednak przyszło im się zmierzyć (a raczej dać się pobić) z kimś dotąd nieznanym?
Nie próbował wytężać wzroku - jak wszyscy Sunbaryjczycy ruszał za to uszami próbując wychwycić jak najwięcej dźwięków i spróbować namierzyć ich źródło. I właśnie coś znaleźli, kiedy trzy sylwetki przemknęły gdzieś w pobliżu. Dostrzegli je wszyscy i na pytanie wampira zgodnie pokiwali głowami, czujnie badając okolicę każdym dostępnym zmysłem.
Karakale nie czuły się nazbyt zdezorientowane - doskonale słyszały obcych - gorzej tylko, że nie widziały dokąd same idą. To jednak nie był zbyt wielki problem, gdyż i tak trzeba było zwolnić. Niecodzienne zachowanie bandy nieznajomych było ku temu doskonałym powodem, choć grupa nie zatrzymała się zupełnie, stwierdzając, że zdadzą się na doświadczenie Alarańczyka, który zasugerował coś odwrotnego do stania w miejscu. Tak więc koty, ustawione po dwa za Vergilem posuwały się ostrożnie naprzód, także po swojemu przygotowując się do ewentualnej potyczki. Jednak przede wszystkim z pełnymi niezrozumienia minami spoglądały na specyficzne przedstawienie jakie próbowano przed nimi rozegrać. Ludzie, czy też inne podobne im istoty pełzające na czterech nogach i naśladujące tak zwane wilki... to było o wiele bardziej zaskakujące niż używanie magicznej wilgoci zawieszonej w powietrzu jako części pułapki.
Kanhuma bez problemu wyłapał różnicę między imitowanym wyciem, a odpowiedzią prawdziwych wilków. Co więcej - wiedział co prawdziwe zwierzęta chcą przekazać i jakie mylne sygnały zostały im wysłane. Przełknął ślinę coraz bardziej zdenerwowany. To co się tu działo nie zapowiadało niczego dobrego. Postanowił powiedzieć reszcie o wnioskach jakie wyciągnął, ale nie zdążył, bo właśnie nadarzyła się okazja, by usłyszeć czających się nieopodal oponentów. Słuchał z przykrością ich zdezorientowanej rozmowy. Po jej treści łatwo było zrozumieć kim są, ale kota bardziej martwił ich strach przed drapieżnikami - przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie spróbować ich uprzedzić o ewentualnym zagrożeniu, ale najwidoczniej i na to było za późno. Porucznik zrozumiał to kiedy usłyszał szelest krzewów i łapy odbijające się od ziemi. Zamknął oczy, choć i tak niczego z brutalnej sceny nie widzieli.
Fon stał cały czas w pełnej gotowości, a Mansun z nieokreślonym wyrazem pyska patrzył w miejsce, z którego dochodziły odgłosy. Zaradi nieco dziwił się, że nie zostają wplątani w tę jatkę i tak naprawdę czekał na jakieś niemiłe niespodzianki póki odgłosy całkowicie nie ucichły. Wtedy spojrzał na porucznika, by dowiedzieć się może czegoś o zachowaniu wilków, ale ten pochłonięty był makabrycznym widokiem, który powoli zaczynał się przed nimi malować.
- Nie rozumiem... - wyszeptał drżącym głosem i złożył łapki bliżej ciała, przerażonymi oczami spoglądając na wynik międzygatunkowej walki. Wiedział, że musi być przygotowany i na takie rzeczy, ale to nijak nie zmieniało jego uczuć. Ani też wątpliwości.
- Nienormalne, nie...? - Już dopytywał Zaradi, ale Kanhuma nagle wyrwał do przodu, pociągnięty przez arystokratę, który zauważył, że jeden z ,,ludzi wilków" nadal żyje.
- Przepraszam, co ty...? - Brązowy karakal już pochylał się, by dotknąć ramienia wampira, gdy wstrząsnął nim dreszcz jakiegoś pierwotnego sprzeciwu i obrzydzenia. Zatrzymany w pół gestu patrzył jak Vergil wykańcza swoją ofiarę, a potem wstaje i najspokojniej w świecie wraca do reszty komunikując, cały zadowolony, że idą dalej.
Przez chwilę porucznik myślał, że stracił słuch. A także węch. Smak. Dotyk. Wszystko. Wszystko zdawało się do niego docierać z opóźnieniem. Poprzez niedający się wyostrzyć wzrok patrzył tylko tępo na ciało człowieka, z którego upito krew. Całkiem niepotrzebnie.
Przecież było ich tu tyle... a jemu można było... spróbować pomóc.

Inne kotołaki także trwały w zszokowanym milczeniu. Ciężkim i zimnym. Żaden z nich nie wyglądał jakby miał ,,iść dalej". Przypominały teraz chłodne posągi nierozumiejących wspólnej mowy, wychudzonych kocich bestii, które mogłyby skoczyć na każdego za najmniejszy szelest ubrania czy jeden głębszy oddech, który naruszyłby nienaturalną ciszę jaką utrzymywały. Jedynie wiatr stale bawił się gęstą sierścią pokrywającą ich ciała i tylko to oraz jeden, poruszający się z wolna ogon przypominało, że są to żywe, znane wszystkim, a wychowane w gorącym słońcu karakale. Nawet monitum Mansuna kołysało się upiornie na boki, kontrastując ze swoimi normalnymi skokowymi ruchami, jakby podkreślając grozę chwili i to, że coś się właśnie zmieniło.

- Nie.
O dziwo tego słowa nie powiedział kotowaty artefakt, który tak bardzo się w nim lubował, a Zaradi, który jako pierwszy postanowił się poruszyć. Skrzyżował ręce na piersiach i stanął wygodniej, nadal jednak bokiem do Vergila, po czym spojrzał na niego z ukosa.
- Nie wiem jakimi wartościami kierują się takie pasożytnicze kreaturki jak wy, ale ja widzę tu jeszcze sporo rzeczy do zrobienia. - Po tych słowach zupełnie stracił zainteresowanie krwiopijcą i popatrzył po swoich kolegach, którzy powracali powoli do naturalnego stanu kotowatości. Żaden z nich się jednak nie uśmiechał, a Mansun zdjął swój różowy kapelusz i zawiesił go ostrożnie na gałęzi pobliskiego drzewa.
Wszyscy zebrali się wokół plecaka, który nosił najwyższy z nich - tylko Kanhuma stał trochę dalej, ograniczony przez linkę, a nie mający ochoty odzywać się do wampira.
- Masz? - Zaradi popatrzył na Fona, a ten skinął głową i powoli wyciągnął z jednej z dużych, płóciennych kieszeni wpakowaną tam zmyślnie łopatę saperską.
- Tylko jedna. - Podsumował Mansun, przechylając łepek.
- Wystarczy. - Blondyn machnął ręką. - Tyle, że wieki nam to zajmie...
- Postaram się uporać z tym szybko - sierżant już przyjął na siebie obowiązek fizycznej harówy, choć jego słowa były jakieś takie bezosobowe - To jednak i tak chwilę potrwa.
- Czekaj - Zaragi powstrzymał go gestem i popatrzył na ciała. Dziewięciu dziwacznych ludzi i kilka zwierząt... to zdecydowanie za dużo.
- Mansun - zwrócił się z mniej wyraźną niż zwykle niechęcią do drugiego kapitana, choć i tak dostał przy tym jakiegoś nerwowego tiku w prawym kąciku ust - Możesz tworzyć przedmioty... dasz radę zrobić coś... na kształt grobowca? - Zapytał chyba bijąc się z jakimiś wewnętrznymi wątpliwościami.
- Thylko szęźć nadźhemną - Karakal podrapał się wolno w brodę - Nhie mhogę niszego postawić phod ghruntem, co nhajwyżej wykorzchystać już przyhodowany.
,,Wspaniale" pomyślał niebieskooki, ale mimo tego nadal uważał, że Maeno może się przydać... a właściwie, że jest jedynym, na którym mogą w tej kwestii polegać. Co prawda była jeszcze czarnoskóra... ona z tego co wyczytał posługiwała się magią ziemi. To byłoby w sumie najprostsze rozwiązanie poprosić ją... ale to za chwilę. Zawsze z resztą może odmówić... na razie sami się wszystkim zajmą. Tak chyba będzie najlepiej...
- Czyli co zrobisz? - Zapytał w końcu, ciekawy czy Mansun ma jakiś plan.
- Nhavetę. - Odparł kotołak bez chwili wahania. - Wszystkho inne jest thrudne i zajmuje więsej żasu. I...
- Naveta jest w porządku. - Uciął blondyn rozumiejąc chyba czym jeszcze kierował się Maeno przy swoim wyborze i szybko poszedł wyjaśnić sytuację.

- Nie wyrywaj się tak do przodu - zwrócił się do Vergila. Brzmiał podobnie jak zazwyczaj, może tylko zamiast podnosić głos zrobił się bardziej oschły - Musimy ich pochować. Tylko ostatni niedorozwój i dziecko mogą zostawić ciała ot tak, na ziemi. - Stwierdził z całą powagą, a w jego oczach odbiło się niezrozumienie i pogarda dla wspaniałego wampira-arystokraty, który zachował się tak skrajnie niehonorowo.
- Mogłeś przynajmniej pomyśleć o tym, którego zamordowałeś. Chociaż tak podziękowałbyś mu za to, że został twoją ofiarą. - Mruknął kotołak na odchodnym i wrócił do czekających na niego zajęć.
Reszta karakali popierała go nie tyle słowami co postawą; skupione na zadaniach zgodnie ignorowały Alarańczyka i tylko Kanhuma był w dość nieprzyjemnej sytuacji, bo nie mógł się od niego oddalić i pomóc reszcie - wiedział jednak, że w końcu przyjdzie i jego kolej, więc nie wyrywał się i korzystając z chwili 'przerwy' myślał o czymś intensywnie, a następnie usiadł, wyciągnął notatnik i zaczął pisać krótkie zdania w swoim rodzimym języku.

Pozostałych trzech Sunbaryjczyków zaczęło zbierać ciała niedoszłych napastników w jedno miejsce. Robili to sprawnie, chociaż bez pośpiechu i z należytą uwagą. Kiedy się dało poprawiali na nich ubrania, choć - po namyśle i kilku pytających spojrzeniach zaczęli zdejmować z nich wilcze skóry. Nie mieli pojęcia o kulturze czy wierze nieszczęśników, ale uznali, że należy oddzielić ich od psowatych, nawet pod taką postacią.
Później podobnie uczynili ze zwierzętami - złożyli je tylko dalej.
W końcu zaś skóry zdjęte wcześniej z ludzi umieścili pomiędzy obiema grupami.

Na tym jednak wysiłki się nie kończyły - Kanhuma, zapisawszy wszystko co należało wyrwał jedną z kartek i podał ją, by umieszczono ją między ciałami. Wyjęli też trzy małe fiolki, wykonane ze szkła, a wypełnione rdzawą mazią. Zabarwili nią każdy jedną poduszkę swojego palca i znaczyli czoła mężczyzn, w zdawałoby się przypadkowy sposób, bo każdego inaczej, ale kiedy doszli do szarowłosego dało zauważyć się w tym pewien system, bo na jego skórze powstał największy i tak naprawdę jedyny skomplikowany symbol.

Teraz Mansun mógł już przystąpić do tworzenia swojej uproszczonej i mniejszej wersji nevety - z pomocą odpowiedniego narzędzia wyrysował powoli czworokąt wokół martwych mężczyzn. Wbił cztery kamienie w jego rogi, po czym wziął od Kanhumy kolejną kartkę i sam zaczął coś na niej rysować. Następnie zrobił drugi obrazek, chyba podobny i podał go swojemu monitum, które już od dawna czekało, siedząc na baczność w pobliżu makabrycznej sterty. Artefakt potrzymał w pysku dziwaczny szkic, a ten zaczął się jakoby rozpływać w powietrzu, aż w końcu zniknął zupełnie, zamieniony na magiczną energię, którą towarzysz Mansuna natychmiast wchłonął.
Nie zostało wiele więcej do zrobienia - monitum wstało, poczekało, przeszło kawałek dalej, stanęło.
Kapitan wypowiedział parę słów w rodzimym języku i ostatecznie magia została uwolniona, przekierunkowana i zamieniona na przedmioty ze świata rzeczywistego - wokół naznaczonych mężczyzn stanęła w końcu budowla zrobiona z szarawych głazów ułożonych w mur cyklopowy, choć nieco potężniejsza niż kotołak zakładał, to nadal w pełni użyteczna. Ta konkretna pozbawiona była także drzwi - frontowa, krótsza ściana, choć najbardziej pionowa nie posiadała tego elementu. Reszta z nich była bardziej pochyła, przechodząca w kamienny dach. Gdyby zerknąć na konstrukcję od tyłu trudno byłoby określić czy to aby na pewno w ogóle jest budynek, czy może tylko kawałek jakiegoś większego muru. Wszystko się jednak trzymało i można było uznać to dzieło za właściwie całkowicie kompletne. Nadwyrężyło jednak nieco siły kapitana, z którego już ktoś wcześniej podjadł trochę energii.

Po sprawdzeniu budowli kotołaki stanęły przed nią w szeregu - dwoje z nich przyklęknęło na jednym kolanie kładąc na nim jedną dłoń, a drugą dotykając ziemi, pozostała dwójka zaś na stojąco złożyła ręce w specyficznym geście i pochyliła głowy. Trwali tak dłuższą chwilę, po czym pierwszy klęczący wstał i wypowiedział sunbaryjską formułę, najpewniej modlitewną - cicho i pokornie, choć bardzo wyraźnie. Drugi powtórzył ją rozkładając trzymane dotąd razem ręce i wracając do naturalnej pozycji. Trzeci zrobił to samo wstając, a na końcu czwarty powtórzył gesty drugiego. Tym sposobem wszyscy na powrót wyprostowali się przed navetą i na dobrą sprawę byli gotowi do dalszej drogi. A właściwie do dalszej pracy. Musieli jeszcze zakopać wilki i skóry (oczywiście po dokonaniu na nich odpowiednich obrządków) - tutaj jednak postanowili poprosić o wsparcie różowowłosą. Może mogłaby im pomóc magią ziemi. Na pewno jednak nie zamierzali się stąd ruszać, dopóki wszystko nie zostanie należycie wykonane i dokończone.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Różowa w trakcie całego zamieszania nie wykazała specjalnego zainteresowania, zwłaszcza, że w końcu wyrwała się z centrum uwagi. Nie wstawiała się ani za wampirem, ani za nie tutejszym kotołakami. Korzystając za to z sytuacji, przemknęła między kompanami. Ciągłe odrapywanie okruszków z esencji życiowej kotołaków zrobiło się nużące i nie sycące.
„Co to za przyjemność jeść okruszki po cieście, mając pod nosem owe ciasto…” Otwarty, darmowy bankiet nie zdarzało się za często, a ona piekielnie potrzebowała się posilić. Deser musi grzecznie poczekać!

Skierowała się w stronę najbliższego ciała wolnymi, ale pewnymi krokami. Nie był to jej pierwszy raz, widziała sporo śmierci przez swe życie. Powoli przyklęknęła na mokrym gruncie i pochylała się nad martwymi, dotykając ich po twarzach z wyraźną delikatnością. Po opróżnieniu ciał z resztek energii życiowych, zamykając powieki martwym i składała razem dłonie na krótką chwilę, aby następnie przemieścić się do następnego pechowca, powtarzając proces ponownie.
Kamraci Mansuna najwyraźniej zwrócili uwagę na to dziwne zachowanie, koncentrując się tylko na ciałach, przy których już była. W ten sposób mogła spokojnie spożyć dzisiejszą strawę. Co prawda jakościowo zostawiała to wiele do życzenia. Jakby porównać to do zwykłego jedzenia, byłoby to “czerstwy chleb z kwaśną wodą”. Wybrzydzać jednak nie wypadało, bo wolała uniknąć sytuacji, gdzie rzuca się na kogoś i będą wytykać ją palcami przez resztę podróży.

Przemieniona była erudytą arkanów, stąd obrządki kotołaków nie poruszyły ciekawości, która tkwiła w chaotycznym umyśle. Osobiście również nie wiązała się z żadną religią lub tradycjami kulturalnymi. Potrzebowała swobody umysłu i akcji w działaniu.
Oparła się wygodnie o jakieś drzewo, nie przeszkadzając nikomu. Przeciągnęła się leniwie, zakładając rękę za rękę nad głową. Wydała z siebie przy tym pomruk cichego zadowolenia, spowodowany sytym posiłkiem i zmrużyła oczy. Od kolan w dół była cała ubłocona przez wcześniejsze klękanie. Dłonie również były ubrudzone mieszanką zaschniętej krwi i mokrej ziemi. Nadawało to jej wyglądowi pewnej niechlujności.

Czynności wykonywane przez kotołaki, w końcu pokazywały większy obraz tego, co chciały zrobić. Pobudzona ciekawością przemieniona jak dziecko zaczęła latać wokół nieznanej jej pod rasy kotołaków, sycąc umysł każdym gestem, słowem i czynnością. Z zachwytem stwierdziła w myślach.
„Rytuał? Czy to może był jakiś magiczny przedmiot!?”
Wzdychała w myślach, pożerając wręcz spojrzeniem prymitywną magię, której nie znała.
„O, o, o! Wbił kamienie w ziemi! A tamten inny coś pisze! Mmm, chcę wiedzieć! Chcę wiedzieć, chcę wiedzieć… ”
Powtarzała w myślach jak opętana, a w końcu dostała odpowiedź, wypełniająca ją niezwykle gęstą mieszanką słodkiej, lepkiej ekscytacji z dodatkiem nieuniknionego pożądania odpowiedzi na każde najmniejsze pytanie. Tych zaś nazbierało się przez czas obrządków dziesiątki. Już szykowała się do zasypania kotołaków na śmierć pytaniami, gdy odczuła, że jest obserwowana.
— Um… mam coś na twarzy? — przechyliła głowę i dotknęła palcem kącika ust w pytającym geście. Atmosfera jednak dalej pozostawała poważna, a w odczuciu mrocznej elfki nawet cmentarna.
Kotołak, który jeszcze niedawno nosił na głowie różowy kapelusz, wskazał proszącym głosem ciała padłych zwierząt. Reszty domyśliła się sama, dopiero teraz zauważając, iż owy kotołak był wyczerpany. Dobrze wiedziała nawet czemu.
Splotła dłonie na piersiach i przymknęła oczy, wpadając w swego rodzaju zamyślenie.
„Pomóc czy nie pomóc? Nie zaszkodzi być wyżej w ich oczach niż krwiopijca”
Pokiwała głową mocno z przekonaniem i wyciągnęła prawą dłoń przed siebie. Źrenice po raz drugi przeszły przemianę, gdy z nimi była. Kotołaki były teraz o wiele bliżej, niektóre nawet się podświadomie odsunęły, ale nie brała tego do serca.
Lekka poświat poczęła umykać spod ubioru, zarysowując w końcu bardzo wyraźnym i jasnym blaskiem okalające jej ciało tatuaże, która zazwyczaj były niewidoczne. Wiły się po ciele przemienionej, a nawet wydawały się żyć własnym życiem, hipnotyzując obserwujących tajemniczym pięknem magii.
Zacisnęła prawą dłoń mocniej na czymś, co wydawało się gałęzią wiśni.
— Razem nierozłączni kroczymy przez wieki, o przyjacielu mój, towarzyszu…
Przywołała grimoire Ataraxia, która zmaterializowało się z nienaturalnej, srebrnej mgiełki tworzącej się nad jej lewą, wyciągniętą dłonią. Tomisko lewitowało otoczone owym fenomenem, a elfka przesunęła opuszkami palców czule po grzbiecie okładki. Pod dotykiem właścicielki, tom wydawał się drżeć i intensywnie wydzielać dziwny, magiczny ewenement.
— … wesprzyj o ten słaby, śmiertelny umysł, Xia — cofnęła dłoń i rozłożyła ją pod księga, która uspokoiła się i lewitowała tuż nad nią majestatycznie.
— Sinur alan sular vimi, vigis tagolann tagolann, alan kair ne vimi... — przemówiła melodyjnym głosem w mowie pradawnych, rysując palcem w powietrzu jednocześnie.
Po każdym ruchu zostawała migocząca, srebrzysta mgła tworząca następne runy związane ze słowami mocy. Przemieniona wykorzystywała do tej swój własny, stworzony przez niezliczoną ilość godzin system. To był sposób rzucania czarów unikatowy dla jej osoby i jedyny w swoim rodzaju. Każde słowo, litera, akcent, donośność głosu, szybkości „malowania” run i wiele innych, wszystko miało znaczenie. Nawet delikatna zmiana tego samego zdania przez zmianę jednej rzeczy, mogła całkiem zmienić sens całej inkantacji i jej magiczny efekt na świat.
— Vinaquirem kali sinur jalaran sinur
Zakończyła czar słowami, które zabrzmiały jak cicha prośba, a przynajmnie takie sprawiały wrażenie. Ziemia zadrżała przez chwilę, zapadając się i tworząc dół na tyle szeroki, że ciała i skóry bez problemu się mieściły się w niej.
Odczekała póki reszta odprawi swe obrządki, pozostając pod postacią gotowości do rzucania czarów. Po tym jak tylko wszystko było już gotowe i dostała znak od futrzastych, przysypała futra i ciała z powrotem glebą, tworząc małe, skromne mogiły z delikatnego nasypu ziemi.
Gdy już miała się rozluźnić, spięła się i obróciła głowę gwałtownie do tyłu. Z refleksu wyciągnęła dłoń w stronę zrzędy kotołaka, który rozpoczął całą sytuację z pochówkiem. Zmarszczyła nos i stworzyła magiczny krąg tuż za plecami wspomnianej wyżej osobistości, dokładnie w tym samym momencie, gdy w to samo miejsce zaczęła uderzać pioruny, jeden za drugim. Roztrzaskujące się o magicznych krąg atak, oślepiał i ogłuszał jednocześnie wszystkich obecnych.
— Przeklęty… — wymamrotała słabym głosem, podtrzymując ochronny krąg, który zaczął powoli się degradować.
Kącik ust byłej mrocznej elfki opuściła spora stróżka krwi i padła na jedno kolano, podtrzymując się Wiśniowym Sercem. Na szczęście wszystko ustało, ale aura odpowiedzialna za próbę podstępnego ataku zniknęła.
— Chwilę sobie… odpocz…
Świat zawirował i elfka odpłynęła, rozluźniając uchwyt na gałązce i powoli opadając nieuchronnie twarzą prosto w mokrą ziemię
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

         – Życie czasami bywa brutalne – powiedział, nie wiadomo, czy do kotołaków, czy może sam do siebie, przypominając sobie jedną z prawd na temat otaczającego ich świata. Już wcześniej przecież powiedział im, jak posilają się wampiry, więc powinni być gotowi na to, że znajdą się w sytuacji, w której doskonale będą wiedzieli to, jak sam Vergil zdobywa pokarm, czym przecież był szkarłatny płyn, który można znaleźć w żyłach innych ras.
Na słowa jednego ze zmiennokształtnych, które były skierowane dokładnie do niego, wzruszył tylko ramionami. On wiedział więcej o Alaranii, niż oni sami, więc był pewien, że drapieżniki leśne, a także padlinożercy, uporają się z tymi wszystkimi ciałami w zaledwie kilka dni… jeśli nie szybciej. Jednak oni chcieli coś zrobić z tymi ciałami. Chcieli pochować je w zbiorowej mogile. Wampir wątpił w to, żeby udało mu się zmienić ich decyzję, więc postanowił nie przeszkadzać im w tym wszystkim i obserwować okolicę. Uważał, że lepiej było, jeśli ktoś to robił, bo inaczej ktoś lub coś mogłoby ich zaskoczyć i zaatakować. Odgłosy niedawnej walki i wycie wilków mogłoby ściągnąć tu kolejne stado tych zwierząt lub nawet innych, może groźniejszych, stworzeń.
         – Gdybyście zostawili go przy życiu i nawet opatrzyli jego rany, większa szansa byłaby na to, że zerwie się i od razu zaatakuje, niż na to, że podziękuje za opiekę i odejdzie w swoją stronę – odpowiedział, jak najbardziej poważnie. Nie silił się na ironiczny, czy tam złośliwy ton, bo mówił spokojnie i poważnie. Nie chciał, żeby pomyśleli, że kłamie, aby tylko wytłumaczyć się jakoś.
         – Tak zachowują się bandyci pokroju tego człowieka – dodał po chwili. Mówił z doświadczeniem osoby, która na własnej skórze przekonała się, iż takich ludzie nie powinno się ratować, bo prędzej wbiją ci oni nóż w plecy i okradną, a nie będą wdzięczni za to, że pomogło się im. Oczywiście, mogły istnieć wyjątki od tej reguły, jednak była to zdecydowana mniejszość.

Vergil możliwe, że na początku chciał jakoś pomóc kotołakom w tym, co robili, jednak później uznał, iż jest ich tam i tak sporo, a on tylko plątałby się pod nogami i co chwilę pytał o to, co ma robić. W końcu nie wiedział nic o tym, co teraz robili. Postanowił, że będzie przyglądał się temu wszystkiemu, łącząc to z obserwacją okolicy i uważaniem na jakieś podejrzanie dźwięki lub obrazy.
Jego uwagę zwróciła na siebie mroczna elfka, która dołączyła do nich niedawno. Dziewczyna, chyba, postanowiła im jakoś pomóc. Wampir zaczął jej się uważniej przyglądać, a raczej temu, co robiła. Powiedziała coś cicho, jednak on mógł to usłyszeć, w końcu miał ponadprzeciętny zmysł słuchu. W jej dłoni pojawiła się księga, czemu towarzyszyła dziwna, srebrna mgiełka. Znaczy… zmaterializowała się ona nad dłonią Sherreri i lewitowała tam teraz, cały czas otoczona tym nienaturalnym dymem. Zaczęło być to trochę bardziej interesujące od kotołaków i obserwacji krzaków rosnących w pobliżu. Dziewczyna o różowych włosach znów zaczęła mówić, jednak teraz był to język, którego Vergil nie mógł zrozumieć. Możliwe, że był to jakiś magiczny język, którego można nauczyć się, będąc kimś mocniej związanym z magią, niż jest on sam. Z jednej strony, wydawało mu się, że już gdzieś słyszał ten język albo widział coś, co było w nim zapisane, a z drugiej… miał wrażenie, iż słyszy go pierwszy raz w swoim życiu. To było dziwne.
Okazało się, że słowa te były, prawdopodobnie, zaklęciem, bo gdy Sherreri skończyła mówić, ziemia zaczęła drżeć, a po chwili dało się zauważyć doły, które tworzyły się w podłożu. Gwałtownie odwrócił głowę w stronę, w którą „sięgnęła” elfka. Możliwe, że osoba nieposiadająca w sobie mocy magicznej, nawet takiej uśpionej, nie dostrzegłaby magicznego kręgu, jednak pioruny oślepiły każdego, kto akurat spoglądał w tamtą stronę. Wampir zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy wydawane przez pioruny i otworzył je, gdy uderzenia ustały. Właściwie, dobrze, że to zrobił, bo zauważył, że mroczna osłabła. Po chwili straciła równowagę i zaczęła spadać. Może wylądowałaby twarzyczką w błocie, gdyby nie to, że Vergil błyskawicznie doskoczył do niej i zdążył złapać jej ciało przed tym, jak uderzyło w błotnistą i mokrą ziemię.

Spojrzał w stronę kotołaków. Wydawało mu się, że zrobili już wszystko, co chcieli, gdy zabierali się za pochowanie bandytów i wilków.
         – Możemy ruszać? - zapytał, cały czas trzymając mroczną elfkę w ramionach. Już wcześniej sądził, że dziewczyna nie waży dużo, jednak dopiero teraz mógł to rzeczywiście sprawdzić.
         – Czy jeden z was mógłby podnieść jej kostur i ponieść go przez jakiś czas? - zapytał, spoglądając na przedmiot, o którym mówił. Co prawda, wyczuwał w nim magię, jednak wydawało mu się, że jeśli podniesie go ktoś inny niż Sherreri, to nic nie stanie się tej osobie.
         – Mam nadzieję, że dalsza droga będzie spokojna – odparł. Przez chwilę nasłuchiwał, czy nagle nie pojawi się tutaj Pan Winorośl i nie powie im, że tak nie będzie, bo już on o to zadba. Na szczęście dla całej grupy, coś takiego się nie stało. W dodatku, mgła zaczęła całkowicie znikać i słońce zaczęło przebijać się przez lekko zachmurzone niebo. Teraz musieli znaleźć kryjówkę osoby, przez którą znaleźli się właśnie tutaj i liczyć na to, że zdejmie z nich klątwę.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości