Szczyty FellarionuRozwiązać sprawę Klątwy

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Droga pod wejście do jaskini przebiegła im w miarę bezpiecznie, chociaż na końcu tej przechadzki zrobiło się trochę niebezpiecznie, gdy kamienne schody przestały być… stabilne, jednak tyle dobrze, że nie skończyło się to tym, że ktoś wylądował na dnie przepaści. Mogli iść dalej, a im dłużej stali przed wejściem i później już szli tunelem, tym bardziej wyczuwał magiczną obecność gdzieś na końcu tej jaskini.
Wydawać by się mogło, że Winorośl specjalnie będzie chciał ukryć swą obecność, tym bardziej, że w pewnym momencie dotarli do dwóch korytarzy i musieli wybrać jeden z nich. Tymczasem, Vergil nadal wyczuwał magiczną obecność (prawdopodobnie) osoby, której właśnie szukali. Chociaż teraz nabrał pewnych podejrzeń, że może to być jakaś pułapka i, jeżeli poszliby w stronę tego, co wyczuwał… cóż, może znaleźliby się przy ścianie po bardzo długim marszu i liczeniu na to, że już za kolejnym zakrętem trafią do komnaty, w której magiczny jegomość z widoczną nadwagą będzie na nich czekał. Ciekawe, czy Sherreri także to czuła – jeśli tak, to pewnie niedługo się o tym dowie zarówno on, jak i kotołaki. Chyba, że dziewczyna będzie ukrywać przed nimi to, co on sam wyczuwa i o czym za chwilę im powie.
         – Nie rozdzielajmy się, bo wydaje mi się, że będę mógł stwierdzić, gdzie powinniśmy iść… - odezwał się, nadal zastanawiając się nad tym, gdzie tak właściwie powinni iść. Możliwe też było, że Pan Winorośl naprawdę znajdował się tam, gdzie można było wyczuć i specjalnie nie ukrywa on swojej magicznej aury, żeby właśnie wprowadzić takie wątpliwości.
         – Tylko, że mam problem z ustaleniem tego. Z jednej strony jakoś udaje mi się wyczuć coś, co może być jego esencją magiczną lub aurą, a z drugiej już nie… I nie jestem pewien, który korytarz jest dobry. Winorośl może się ukrywać, a to, co wyczuwam, może sprawić, że dotrzemy do ślepej uliczki lub jakiejś pułapki, która mogłaby się okazać niebezpieczna – zaczął mówić. Oczywiście, że musiało tu być jakieś „ale”, w końcu wcześniej skończył mówić tak, że wręcz zapowiedział to, że nie powie im od razu, w którą stronę powinni iść i tym samym usunęliby problem ze swojej drogi w ciągu jednej chwili.
         – Z drugiej strony, może rzeczywiście wyczuwam właśnie jego, a przez to, że nie ukrywa swej aury, chce zasiać wątpliwości i sprawić, że uznamy, że raczej ukrywałby się przed nami, żebyśmy go tak szybko nie znaleźli i przez to poszlibyśmy w zły tunel… - dopowiedział, spoglądając na pozostałych członków grupy. Jasne było, że chciałby poznać ich zdanie na ten temat, jednak zanim zaczną mówić, on sam chciał jeszcze coś powiedzieć.
         – Osobiście uważam, że to pułapka i powinniśmy iść tam, gdzie nie czuć żadnej obecności – dodał na sam koniec. Teraz mogli mówić pozostali i powiedzieć, co oni myślą na ten temat. Zawsze mogą pójść w stronę, którą wskaże większość członków.

Vergil podjął już wcześniej decyzję – wtedy, gdy powiedział im, co sam myśli na temat całej sytuacji. Właściwie, dało się wyczuć to w jego głosie i raczej zamierzał pójść właśnie tym tunelem, które prowadził w stronę, z której nie wyczuwał żadnej obecności, aury czy magii. Właściwie, tym samym zmuszał też do pójścia tą drogą kotołaka, który połączony był z nim klątwą… i liną, którą wampir nadal był owinięty w pasie. W sumie, to przez jakiś czas nawet o niej zapomniał i nie dostrzegał jej, przy tym nie działo się też nic, co mogłoby sprawić, żeby lina ta nagle napięła się i przypomniała o sobie.
         – A, zapomniałbym… Jeśli ktoś chce iść w stronę „obecności”, to niech lewym tunelem, a jeśli ktoś uważa, że to pułapka i Winorośl ukrywa się, niech idzie ze mną prawym – odparł po chwili. Wydawało mu się, że na początku powiedział im, skąd coś wyczuwa, a skąd nie – cóż, najwidoczniej zapomniał o tym i tego nie zrobił.
Chwilę później odwrócił się już w stronę prawego tunelu i zaczął powoli iść w jego stronę. Nie spieszył się, jeszcze nie, bo chciał, żeby pozostali za nim nadążyli, a przynajmniej ci, którzy zdecydowali się iść tym samym tunelem. Na początku szło się dobrze – nie było żadnych pułapek, co wróżyło, że wampir naprawdę wybrał dobry tunel. Nawet dotarli do zakrętu… jednak to właśnie za nim zaczęło się coś dziać. Najpierw usłyszeli cichy chichot, który zaczął narastać tak, jakby z ciemności ktoś biegł prosto w ich stronę, chociaż po chwili znów zaczęli słyszeć ten odgłos coraz słabiej – teraz można było mieć wrażenie, że niewidzialna postać minęła ich i pobiegła w stronę wyjścia.
         – Korytarz dobry wybraliście, jednak zbyt szybko znaleźliście mnie – usłyszeli głos należący do dobrze znanego im maga, który zmusił ich do podróży w to miejsce. Oczywiście, że nie mogło być zbyt łatwo, bo przecież stałaby się jakaś tragedia, gdyby znaleźli go od razu w jaskini, już bez żadnych głupich zabaw lub zagadek.
         – Przepuszczę was dalej, jeśli powicie mi, która karta skrywa pięć alej – ponownie odezwał się Pan Winorośl, prawdopodobnie mówił w ich umysłach, używając do tego telepatii. W każdym razie, przed całą grupą pojawiły się trzy, duże karty. Każda z nich miała długość połowy wzrostu Mansuna i była proporcjonalnie szeroka do swej długości, poza tym strony, którymi były do nich odwrócone miały kolor jasnego fioletu i zdobiły je złote winorośle – patrząc od lewej, były to trzy winorośle, pięć i dziewięć. Liczba złotych zdobień na pewno nie była przypadkowa, jednak zbyt prostym byłoby wskazać kartę, na której znajduje się pięć winorośli.
         – Zagadka matematyczna, równocześnie też artystyczna. Będę was słuchał i obserwował, na pewno nie będę tego żałował – usłyszeli jeszcze, a po chwili Winorośl zaśmiał się ostatni raz i ucichł. Na pewno ich obserwował, żeby nie pozwolić na żadne oszustwa z ich strony. W jego słowach także mogła kryć się jakaś podpowiedź, tylko najpierw trzeba było ją stamtąd wyciągnąć.
         – Myślę, że liczba tych winorośli na każdej z kart jest dość ważna. Nie może być przypadkowa… Jednak na pewno nie możemy wskazać karty, która ma na sobie pięć zdobień. To byłoby zbyt proste. Jeżeli zagadka rzeczywiście jest matematyczna, to trzeba coś zrobić z liczbami – odezwał się Vergil, przerywając tym samym ciszę. Nie próbował skoczyć do przodu, żeby spojrzeć na karty z drugiej strony, bo wiedział, że Winorośl na pewno zadbał o to, żeby nie mogli rozwiązać zagadki właśnie w ten sposób.
         – Jeśli macie jakieś pomysły to śmiało, ja już mam jeden lub dwa, tylko najpierw muszę je porządnie przemyśleć… I nie odpowiadajcie od razu, bez wcześniejszej konsultacji z resztą grupy – odezwał się, ostatnie zdanie dodał głównie dlatego, że przypomniał sobie wcześniejszą sytuację w lesie i to, że mogli wszyscy zginąć, gdyby wtedy starzec uznał odpowiedź ich przewodniczki.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Chociaż po spacerku nad przepaścią można by mieć dosyć atrakcji, to grupa nadal daleko była od fajrantu. Co prawda schody nie zaczęły się dopiero teraz - od pojawienia się pana Winorośli cała ta wędrówka była jedną wielką wspinaczką po coraz to wyższych stopniach, a ucieleśnieniem tej metafory stały się platformy od Wiśni. I nie był to koniec!
Kotołaki popatrzyły sceptycznie na wejście do tunelu. Tunele… teoretycznie nie mieli nic przeciwko nim - choć im głębiej tym zimniej i bardziej wilgotno. Ograniczona ze wszystkich stron przestrzeń nie była jednak ich środowiskiem naturalnym. Bez nieba nad głową i otwartym terenem z jednej i z drugiej strony czuły się jak w pułapce. Nieustannie towarzyszyła im myśl, że w tunelu trudniej o uniki i formację bojową, do której najbardziej były przyzwyczajone. Podziemne korytarze (nawet naturalne, skaliste) można też było zasypać i uwięzić w środku bezbronne ofiary, doprowadzając je do szaleństwa mrokiem i ciasnotą.
Z takim nastawieniem weszli do kryjówki Winorośli, więc nie trudno się dziwić, że czujność w nich narastała. Nerwowość wręcz, choć to zależało od osobnika. Lecz tym razem nawet Mansun nie czuł się pewnie, mając nierówny sufit niekiedy tylko z dłoń nad swoją głową i szorując po nim pędzelkami uszu. Kryjówka utytego maga pasowała kształtem do właściciela - bywała szersza niż wyższa. Za pewien komfort uznać można było fakt, że nie muszą przeciskać się jedno za drugim między kamiennymi formacjami lub zginać się wpół przechodząc przez przewężenia - póki co korytarz wydawał się być przygotowany pod swobodne przechadzki petentów pana Winorośli - były tu nawet pochodnie!
Usłużnie zapaliła je dla nich Rogata, choć Kanhumę i Fona jak zwykle przyprawiła przy tym o ciarki. Zaradi ku własnemu poirytowaniu zaintrygowany był jej umiejętnościami i starał się zapamiętać, jak wygląda używanie przez nią magii. Mansun zaś… chyba nawet nie zauważał różnicy. Wiśnia to wiśnia.

Nawet w oświetlonym tunelu poruszali się ostrożnie - jakby oczekując jakiegoś zagrożenia. Pułapki czyhały na nich jednak bardziej oczywiste i w stylu szaleńca niż skrytobójcze sztuczki, których się obawiali. Zasady, którymi kierował się mag, z jednej strony były nieco dziecinne, z drugiej nieprzewidywalne, z trzeciej niezwykle barwne, ale z czwartej - zaskakująco honorowe. Być może nie był przy zdrowych zmysłach, ale podążanie za jego instrukcjami wydawało się od pewnego czasu najrozsądniejszym wyjściem. Niestety żaden z karakali nie dałby kłaka za to, że do tej pory względnie konsekwentny Winorośl nie zmieni zdania i nie zechce nagle pochować ich żywcem w swej górskiej ,,norce”.
Zawsze można jednak liczyć na alarański cud.

Z taką cichą nadzieją stanęli przed rozwidleniem. Najbardziej wprawieni w wykrywaniu aur Kanhuma i Zaradi wysunęli się nieco naprzód i w końcu doszli do podobnych jak wampir wniosków - przynajmniej jeżeli o źródło chodziło. Reszty faktów słuchali od czasu do czasu, konsultując się z sobą spojrzeniami i lekkim przechylaniem uszu.
- Rozdzielanie się nie wydaje się dobrym pomysłem - poparł go Zaradi zmęczonym tonem. Zaraz objaśnił też po sunbaryjsku, na czym sprawy stoją zagubionemu coraz bardziej Fonowi.
- Zostaw ten lewy, idziemy za tobą - mruknął do krwiopijcy po paru następnych chwilach i machnął na to ręką. Nie dawał im większego wyboru ciągnąć za sobą tę łajzę, Kanhumę, a poza tym nie było co błąkać się osobno po korytarzach. No, chyba, że Rogata zechce od nich wreszcie odkicać i pójdzie w innym niż oni kierunku. Blond kapitanowi było już wszystko jedno. Prawie. Bo ponarzekać zawsze można było.

Ruszyli zgodnie za wampirem, jak to już mieli w zwyczaju - korytarz zrobił się nieco przestronniejszy i jakby bardziej owalny w przekroju. Najwyżsi mogli się wyprostować, a nawet przeciągnąć i samo już to wystarczyło im do chwilowego szczęścia.
A później odezwał się Winorośl.

Zaradi jak zwykle wkurzył się na jego rymowanki, Fon ich nie zrozumiał, Kanhuma spłoszył się obecnością maga, a Mansun ucieszył, że wreszcie są blisko celu. W końcu jego szukali, to jak mógłby być zawiedziony, że odnaleźli?

Kolejna zagadka była równie podchwytliwa jak ta od strażnika lasu czy tam innego wariata. Skojarzenie z tamtą "przygodą" było tak oczywiste, że komentarz Vergila gładko wślizgnął się w ciąg myślowy futrzaków i mogli tylko pokiwać głowami. Nie żeby którykolwiek z nich wyrywał się do odpowiedzi - nawet najbardziej brawurowym akcja Ir dałaby do myślenia.
- Biorąc pod uwagę stan psychiczny tego gościa, nie zdziwiłbym się, gdyby po podchwytliwej ,,obecności” w tunelu chciał nas przechytrzyć, zmuszając do zbytnich kombinacji. Jak dla mnie piątka nie wygląda gorzej jak dziewiątka.
- Ahe Zaradi, tu tszheba coź zhrobidź z lhiczbami!
- No to masz - pomnóż piątkę przez jeden, zobaczysz co wyjdzie.
- A mhoże dźhewiąthka?
- I co z nią zrobisz?
- Hmmm… dhodam jheden i phodzielę?
- A trzy? - wtrącił nieśmiało Kanhuma.
- Dziewięć co prawda jest podzielne przez trzy, ale co to ma wspólnego z piątką? Jeśli odejmiesz od dziewięciu trzy, nie wyjdzie pięć. W sumie obie te karty są tu od czapy.
- Dziewięć - odezwał się nagle Fon w ich ojczystym i wskazał twardo na kartę z największą ilością pnączy.
- Czyli tak… - Zaradi zaczął podsumowywać - mamy dwa głosy na dziewiątkę i jeden na piątkę. Poruczniku?
- M-myślę, że piątka. Wiem, że jest oczywista, ale…
- Dobry głos. No więc słuchamy. - Odwrócił się w stronę pozostałej dwójki. - Powiedzcie nam teraz, dlaczego nie mamy racji.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Grupa po krótkiej przemowie wampira zadecydowała jednoznacznie, co już wydawało się czymś naturalnym. W końcu wszystkie ważniejsze decyzje podejmował krwiopijca, a koty jak stado kocurowieczek podążały za nim. Nie uważała przybyszów z innego kontynentu za naiwnych, ale mogliby od czasu do czasu trochę bardziej pokazywać własną wolę.
Osobiście nie ufała wampirowi. Sprawiał wrażenie jednego z tych cichych typków, czekających aby wbić kły w szyję. Ona zaś ze swoją szyją bardzo się lubiła, a już nie wspominając o cennym płynie zwanym krwią.

Pójście samej w inny korytarz całkowicie odpadało przez jej kiepski stan, który skutecznie ukrywała dzięki panującemu wokół półmrokowi. Sam fakt, że stała jeszcze na nogach, to cud, a obwiniać mogła tylko siebie.
„Co ja najlepszego robię z tym beztroskim używaniem magii?" — skarciła się w myślach, opierając się jedną dłonią o chłodną ścianę jaskini.
Trwało to kilkadziesiąt sekund, ale nikt nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. Z drugiej strony nigdy nie lubiła znajdować się w centrum uwagi w takich sytuacjach. Poczekała z tego powodu na przejście grupy i zaczęła się wlec na samym końcu, zachowując zdrowy odstęp od reszty.
Odwołała wszelkie czary, aby nie doprowadzić do sytuacji, w której pozbawiłaby się całkowicie energii magicznej. Dla przemienionej równoznaczne to było z pożegnaniem się z tym światem. Jednak nie po to tyle studiowała magiczne księgi i arkana, aby teraz tak łatwo teraz oddać życie w objęcia Śmierci.

W wybranym przez nich jaskiniowym korytarzu paliły się już pochodnie, a Wiśnia czuła dziwny dyskomfort tym spowodowany, bo w przeciwieństwie do reszty zbadała drugi korytarz, w którym panowały całkowicie ciemności. Odnosiła wrażenie, jakby od początku Winorośl nie starał się ukrywać, a tylko głębokim ukłonem zapraszał we właściwy korytarz.
Rodziło się też wtedy pytanie, czemu wciąż trudził się, aby ukrywać własną aurę. Im bardziej próbowała drążyć temat, tym bardziej czuła się zagubiona przy odszyfrowywaniu dziwacznego maga.
„Co on kombinuje?”
Porzuciła temat z własnych przemyśleń i przyśpieszyła kroku z trudem, aby nadążyć za oddalającą się w szybkim tempie grupą.

Wiśnia zgubiła całkowicie poczucie czasu, a każdy wykonany przez nią krok wydawał się wiecznością. Pogrążające jej ciało wyczerpanie i niebezpiecznie niskie rezerwy magii dawały się siarczyście we znaki.
Przez własny dziki entuzjazm całkowicie zapomniała o tak ważnej rzeczy jak rozsądek w używaniu magii. Doprowadziło to do przykrych konsekwencji, z którymi musiała się teraz borykać. W końcu była inna niż wszyscy używający magii. Magia dla niej jednocześnie stanowiła linię życia i śmierci. Myśl o śmierci ją przerażała, bo w końcu wciąż nie dosięgnęła celu spełnionego życia. Co z tego, że posiadała taką obszerną wiedzę o magii, kiedy nie radziła sobie z własnym życiem?

Ze stanu półświadomości własnego otoczenia wyrwały ją dziwne dźwięki z udziałem głosu Winorośli. Nie słyszała tego wyraźnie jak reszta, słowa nakładały się na siebie, a wizja się jej rozmywała. Wyciągnęła słabo dłoń przed siebie, aby przełamać się i w końcu poprosić kogoś o pomoc. Nie dała jednak rady wydusić z siebie żadnego dźwięku. Traciła stopniowo kontrolę nad własnym ciałem, a momentami całkowicie nic nie widziała, ani nie mogła usłyszeć.
Pierwszy raz wystawiona na takie efekty własnego wyczerpania spanikowała i zmusiła się do biegu, gdy znowu straciła rozmytą wizję. Ową akcją wprowadziła trochę zamieszania w kotołakach, bo obijała się o nich niestabilnym krokiem. Zatrzymała się w końcu, a raczej uderzyła z niewielką siłą w plecy jednego z nich. Kurczowo złapała osobnika w talii, nawet nie do końca świadoma, kto to.
Przemieniona cała drżała z pewnością, że jak tylko go puści, to runie na ziemię jak martwa kłoda. Panika podpowiadała rogatej najróżniejsze wizje, a każda gorsza od poprzedniej, przez co nie potrafiła się uspokoić. Obrazy tych wizji były tak realne, że nie potrafiła ich odróżnić od rzeczywistości. Sama nie zdawała sobie sprawy, że wprowadziła się w silną iluzję podświadomie przez brak kontroli nad własną magią.
Efekt częściowo udzielił się również na Mansuna, do którego teraz różowawa kurczowo się lepiła coraz mocniej. Nie został całkowicie wciągnięty w makabryczne iluzje, ale oczach plątała mu się rzeczywistość i wyrywkowe obrazy z aktualnych wizji doświadczanych przez Wiśnię.
Sheri miała bardzo wysoką gorączkę. Do takiego stopnia, że koci kapitan czuł, jak jest rozpalone jej ciało nawet przez warstwę rdzawego, błyszczącego futra. Do tego oblana zimnymi potami wciąż dygotała jak jesienny liść na wietrze, z tą różnicą jednak, że ona nie chciała upaść, uparcie trzymając się swojego „drzewa”.
Wszechobecne magiczne motyle też zdezintegrowały się, zamieniając się w nic nieznaczący, różowy pył. Jedna z niewielu rzeczy, które mogły się rzucić w oczy, gdyż towarzyszyły wszystkim przez większość ich podróży z przemienioną.

Odizolowana od zewnętrznych bodźców, nie miała pojęcia, że grupa podejmowała ważną decyzję, a tym bardziej nie wiedziała, że Winorośl był w pobliżu.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

W przeciwieństwie do kotołaków, on zastanawiał się nad zagadką w ciszy – stał kilka kroków przed trzema kartami, które lewitowały przed nimi, i wpatrywał się w nie, przy okazji myśląc nad tym, jakiego działania matematycznego należy użyć, żeby dowiedzieć się, która karta ukrywa rozwiązanie. Przeczucie podpowiadało mu, że nie może to być środkowa karta – właśnie na niej znajduje się tyle winorośli, ile na drugiej stronie ma być alej. Wcześniej podzielił się tymi spostrzeżeniami z resztą grupy… ale przecież nie musiało oznaczać to tego, że ma rację – może rzeczywiście rozwiązaniem jest karta znajdują się w środku.
         – Mamy zbyt mało informacji. Nie wiemy, jakie konkretnie działania wykonać, więc rozwiązań może być… przynajmniej kilka – odezwał się, chociaż ton jego głosu mógł wskazywać, że mówi do siebie, a nie do pozostałych. Może wypowiadał swe myśli na głos, żeby wiedzieli, o czym tak długo myślał. Mógłby spróbować różnych rozwiązań i na koniec wybrać kartę, której liczba winorośli była wynikiem najczęściej, jednak to mogłoby zająć naprawdę dużo czasu.
         – Chyba wiem, jak na to odpowiedzieć, chociaż nie jestem do końca pewien – powiedział, chwilę wcześniej odwracając się w stronę kotołaków, które nadal dyskutowały na temat zagadki i dzieliły się ze sobą swoimi propozycjami rozwiązania. Możliwe, że słowa te także zwróciły uwagę Pana Winorośli na wampira – w końcu powiedział, że może znać rozwiązanie ich problemu, czyli zagadki, którą zadał im mag, który ich tu sprowadził i odpowiada też za zatrzymanie ich tu właśnie w ten sposób.
         – Wśród tych trzech kart nie ma tej, która na drugiej stronie ma pięć alej. Stwierdziłem, że jest to najbardziej prawdopodobne rozwiązanie, patrząc na to, że nie dostaliśmy żadnych wskazówek co do tego, jakim działaniem lub działaniami powinniśmy się posłużyć, żeby podać rozwiązanie… Nawet, jeśli miałby być błędne – odezwał się, patrząc przed siebie, może podejrzewając, że Winorośl ukrywa się właśnie tam. Stanowczość w jego głosie nie pozostawiała wątpliwości co do tego, czy na pewno jest to jego odpowiedź. Dlatego też takie pytanie – najpewniej odpowiednio zrymowane – nie padło z ust szalonego maga.
         – Błą… A jednak nie, odpowiedź wampira prawidłową okazała się – cała grupa usłyszała znajomy im już głos, chociaż nie byli pewni, czy dochodzi on gdzieś z naprzeciwka, czy Winorośl przekazuje im swe słowa prosto do umysłów.
         – Możecie iść do przodu, nie potrzebuję kolejnego dowodu. Dotrzecie do mej komnaty, tylko nie potknijcie się leżące gnaty! - dodał Winorośl i zaśmiał się, przy drugim zdaniu podnosząc też głos. Właśnie powiedział im też, że naprawdę idą dobrą drogą i już niedługo uda im się dotrzeć do miejsca, w którym mężczyzna ukrywa się przed nimi.

Szli dalej, bo i tak nie mieli dużego wyboru, jeżeli chcieli pozbyć się klątwy. Wcześniejsze ostrzeżenie Pana Winorośli nie pojawiło się wyłącznie po to, żeby mógł zrymować słowa, bo pod ich nogami rzeczywiście zaczęły walać się gnaty – i były to różne kości, nie tylko należące do ludzi lub istot o podobnej budowie ciała, co oni, bo dało się też zauważyć kilka zwierzęcych czaszek. Można by było zastanawiać się, czy może Winorośl odpowiada za taki „wystrój”, jednak raczej tak nie było. Prędzej mógł on przegonić lub nawet zabić coś, co wcześniej zamieszkiwało jaskinię.
W końcu za kolejnym zakrętem mogli zobaczyć światło. Gdy do niego dotarli, okazało się, że jego źródłem są liczne świece rozstawione po pomieszczeniu. Było ono dość spore – na jego ścianach znajdowało się sporo świec, które stały także na stole znajdującym się na środku komnaty. Dębowy stół nie stał na kamiennym podłożu, a na zielonym dywanie ozdobionym winoroślami w kolorze fioletu. Przy nim znajdowało się dokładnie tyle krzeseł, ilu było „gości” Pana Winorośli i, oczywiście, jedno krzesło dla „gospodarza”. Na stole zresztą znajdowała się też zastawa, a także różne dania – mięsa i ryby przyrządzone na różne sposoby, a także półmisek z ciastkami pokrytymi kawałkami czekolady i kolejne dwa, na których znajdowały się owoce. Szklane butelki kusiły swą zawartością, którą było szkarłatne wino… jednak nie tylko, bo wodę także można było znaleźć wśród napoi. Brakowało tylko samego Pana Winorośli, który nagle pojawił się przed nimi, uśmiechając się szeroko do grupy.
         – Zdejmę z was klątwę i zapraszam do stołu. Pewnie jesteście głodni przez podróżowania nawału – powiedział do nich i wykonał ręką zachęcający gest, ciągle się uśmiechając. Spojrzał też na Vergila, po chwili przesunął wzrokiem od niego do kotołaka z nim połączonego, zaczął coś do siebie szeptać, wykonując przy tym kilka gestów dłonią, a na koniec głośno klasnął.
         – Linę rozwiązać możecie, pod wpływem klątwy już się nie znajdujecie! - odezwał się, spoglądając na nich. Tonem głosu zachęcał ich, żeby to zrobili. Wampir podejrzewał, że Winorośl zrobił to, o czym im powiedział, więc rozwiązał linę, pozbywając się krępującego go sznura.
         – Może teraz ze mną zjecie, porozmawiamy o otaczającym nas świecie? - zapytał, ciągle się uśmiechając. Wyglądało na to, że nie miał złych zamiarów względem grupy i rzeczywiście chce z nimi tylko porozmawiać.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Koty w Alaranii nie były od dawna. I choć posiadały pewną podstawową o niej wiedzę to nadal najwięcej jej czerpały z obecnych doświadczeń. Klimat, gatunki, rasy, magia - wszystko to było do zbadania i udokumentowania. Potrafili odróżnić człowieka od elfa, a tego od centaura, ale czym była Wiśnia, stanowiło dla nich zagadkę. Już lepiej rozumieli, czego do funkcjonowania potrzebuje wampir - przemieniona nie pasowała po prostu do żadnego opisu.
Uznając w pewien sposób przewagę Alarańczyków nad sobą, Karakale założyły, że martwić muszą się głównie o siebie - to oni byli tu obcy, nie każdy z nich władał magią, a w dodatku nie wszyscy nawet znali wspólny język. Z tego względu nie szybko zorientowali się, że z dziewczyną coś jest nie w porządku. Od samego początku pokazywała im swoje niemałe możliwości i sztuczka za sztuczką udowadniała, że jak już to powinni się jej bać lub podziwiać. Dopiero kiedy zaczęła obijać się o ich ramiona i plecy, zwróciła na siebie uwagę, a koty stały się zdezorientowane. Tu zagadka, tu osłabiony mag…
Na szczęście zagadką zajął się Vergil. Zaradi tylko westchnął i uśmiechnął się z politowaniem dla losu, jakby zastępowało to ciche ,,a nie mówiłem?”. Pokręcił lekko głową i rozłożył ręce. Zaczynał rozumieć, jak to wszystko działa. Ale cieszył się, bo nawet przez chwilę nie wątpił, że wraz z kompanami nie podadzą dobrej odpowiedzi. Widocznie tak już miało być. kotki nie mogą być tymi mądrymi - kontynent najwyraźniej by tego nie wytrzymał.
Rozpogodzony dzięki własnej domyślności i samozadowoleniu przetłumaczył Fonowi co się dzieje, ale zaraz skupił wzrok na drugim kapitanie i dziewczynie doń kurczowo uczepionej. Wyglądało jakby Mansun chciał coś powiedzieć, ale był zbyt skołowany. Wgapiał się w przestrzeń - to z niedowierzaniem, to przestrachem czy niezrozumieniem. I jakoś tak niemrawo próbował odwrócić się do rogatej, ale mu coś nie szło. Blondyn wskazał na niego, wykonał dwa gesty i zaraz z Fonem odlepiali Wiśnię od jego pleców. Dopiero gdy im się udało, Mansun otrząsnął się i odzyskał swój normalny, głupkowaty wyraz twarzy.
- Rozwiązaliśmy zagadkę, wiesz o tym? - zapytał go Zaradi, kładąc sobie tymczasowo dziewczynę na kolanach. Nie była w dobrym stanie.
- Nhaprawdhę!?
- Tak. Nasz szanowny przewodnik dogadał się z Winoroślą - wyjaśnił blondyn tylko z leciutkim przekąsem.
- A cho… cho z nią? Przhed chwilą…
- Przed chwilą zidiociałeś do reszty. To na pewno jej sprawka. - Mimo szorstkich słów blondyn sam się zastanawiał. Nie było wśród nich medyka przygotowanego pod kątem magicznych dolegliwości. Może należało się zastanowić czy słusznie…
Jako najlepiej obeznani to Zaradi i Kanhuma pobieżnie przyjrzeli się omdlałej dziewczynie. Szczerze mówiąc, gdyby nie skrupuły i pewne zasady moralne, najchętniej by się jej pozbyli. Omdlała czy nie, widzieli w niej głównie zagrożenie - coś co wpływa na otoczenie, a nad czym nie mają kontroli. Gdyby była to ludzka niewiasta, nie przemknęłoby im to na pewno przez myśl - ale Sherreri nazywali w duchu nie ,,tą kobietą”, a ,,tym stworzeniem”. Silniejszym od nich i myślącym inaczej. Dla Fona w ogóle była jakimś koszmarkiem i tylko Mansun wydawał się ślepy na te różnice. Trudno jednak orzec, czy z dobrej woli, czy z niefrasobliwego charakteru.
- A ty nie wiesz, co jej jest? - rzucił Zaradi do już ruszającego Vergila. Jeśli ktoś miał im podpowiedzieć, to właśnie on, ale kot obawiał się, że krwiopijca jest w ogóle niezainteresowany tematem. Być może nie traktował rogatej jako członka grupy i było nie było - miał poniekąd ku temu powody. Jej zachowanie względem niego było co najmniej niepokojące i ze wszystkich osób to oni być może byli sobie najbardziej wrodzy.
I w sumie prawda… jasnofutry też nie traktował jej jak części drużyny, która opierała się na przymusowym partnerstwie Vergila i Kanhumy. Ale zostawić ją taką na ziemi i zwyczajnie sobie pójść… ostatecznie parę razy im pomogła, a gdyby nie jej zaklęcia, nadal błąkaliby się po szlaku.
- Bierzemy ją - zawyrokował krótko i nie do końca chętnie, ale zanim ustalił, na kim spocznie ten przywilej, Mansun już wyciągnął po nią łapki. Słusznie. To na nim wisiała najczęściej, więc pewnie się przyzwyczaił.

Ruszyli za wampirem w napięciu, ale i nadzieją. Ich uwagę od problemów odwracały nieco różnokształtne kości, na które patrzyli bardziej z fascynacją niż przerażeniem (zwłaszcza gdy były zwierzęce). W końcu nie mogli się dalej opierać i pozbierali kilka czaszek, choć pakować do plecaka musieli je w marszu i nie tak ostrożnie, jakby tego pragnęli. Jedynie rudy kapitan nie mógł oddać się temu zajęciu - nie tylko ponieważ niósł kobitkę i martwił się jej stanem, ale i dlatego, że czuł się nieco… osłabiony. Pewnie ze zmęczenia.
Nie zwracał uwagi na to, że trzymając ją w ramionach, dotykał jej skóry poduszeczkami palców - a ich nie chroniło już futro.

Do komnaty Winorośli dotarli o dziwo bez żadnych problemów - jednak cyrk dopiero miał się zacząć. Podświadomie chyba spodziewali się jakiejś potyczki. Pułapki może albo areny… sali z narzędziami tortur i pozostałościami byłych nieszczęśników. Tymczasem spokój i wystrój pomieszczenia zgasiły w nich napięcie, dając dojść do głosu głębokiemu zdumieniu, u jednych mieszającego się z ulgą, u innych zaś z nieufnością. Jedzenie pachniało zwyczajnym jedzeniem, magia Winorośli nie kłębiła się wrogo, zniknęła gdzieś aura złowrogiego szaleństwa. Czyżby dotarcie do celu nie miało wiązać się z jatką, a pokojowym otrzymaniem nagrody?

Pierwsze westchnienia ulgi i ciche trącanie się łokciami były odpowiedzią na zdjęcie zaklęcia. Niedowierzając, Kanhuma rozplątał sznur i pozwolił mu opaść na ziemię. Oddalił się powoli od wampira, zerkając na niego od czasu do czasu, ale nic się nie działo. Naprawdę byli wolni!
- Udało się! - szepnął rozradowany i popatrzył na wszystkich z najczystszym szczęściem w oczach. Także do wampira zwrócił się wielce przyjaźnie, bo było nie było, wspólna klątwa sprawiła, że zwycięstwo odczuwał jako ich wspólne. Poza tym nie będąc zmuszonym do bliższego kontaktu, nie musiał się krwiopijcy tak bardzo bać.

- Chęthnie. - Mansun, wyjątkowo nie był najbardziej entuzjastycznie nastawionym z kotów, ale jako pierwszy uznał pana Winorośl za normalnego, miłego gospodarza (no, może nie normalnego). Ciekawił go ten osobnik, a skoro już tyle przeszli, to chyba należało wykorzystać możliwość rozmowy z kimś tak… wyjątkowym. No i przecież zaprosił!
- Ahe co z hnią? - Karakal zbliżył się do Winorośli, pokazując mu bezradnie Wiśnię. - Nhadhal ma twóh tatuaszch… no i choś hjej jezd. Nie umiałbyś choś na tho porhadziś?
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

        Stan Sherreri pozostawał stabilny przez energię magiczną Mansuna, który nieświadomie dotknął skóry przemienionej nagimi opuszkami. W normalnych okolicznościach to ona musiała wymusić kontakt, aby transfer energii magicznej zadziałał. Teraz bardziej przypominała rozgrzane piaski pustyni, które pochłoną każdą kroplę wody, a tą wodą dla Sherreri było każde źródło energii.
        Styczność Mansuna z przeklętą przemienioną trwało wystarczająco długo. Przemieniona powoli okradała go z magii, co mogło umknąć jego początkowej uwadze. Ona sama nie do końca była świadoma owego faktu, a przepływ owej energii się zwiększał. Każda istota z ponadprzeciętnym zmysłem magicznym mogła zauważyć dziwny przepływ magii pomiędzy dwójką. Nie umknęło to już na pewno Winorośli, gdy kotołak zbliżył się z nią na rękach. Zanim ten cokolwiek zrobił, ona już szeroko otworzyła oczy.
        Połączyła wszystkie fakty bardzo szybko i wyrwała się kotołakowi z objęć, chociaż przez ułamek sekundy się wahała. Wylądowała na ziemi zgrabnie, dotykając opuszkami ziemi zdobionego dywanu. Wciąż sprawiała wrażenie chorującej, zwłaszcza z trochę nieobecnym wyrazem twarzy. Jednak jej spojrzenie wypełniała złość, a oczy miała szkliste. Wpatrywała się w duże ślepia kapitana z zadartą głową.
        — Jak możesz być tak głupkiem?! — wydusiła z siebie osłabionym głosem.
Była zła nie tylko na kotołaka, którą ją niósł, ale również resztę drużyny. Czemu nikt z nich nie zauważył, że Mansun drży z zimna. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co on sobie myślał, ignorując takie znaki jak chłód i ból w klatce piersiowej. Zwalił wszystko na zmęczenie? Przez myśl przeszło jej, że mógł się o nią po prostu martwić i nie zwrócił uwagi. Potrząsnęła jednak głową, zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma takiego prawa.
        — Jesteś beznadziejny — wymamrotała z nikłym uśmiechem do Mansuna.
Bez żadnego tłumaczenia przytuliła się do kotołaka wstydliwie. Zazwyczaj nie mogła się tak swobodnie do nikogo kleić. W końcu pożerała magię, osłabiała i zabijała. Przerażała ją myśl, że ten wysoki kotołak mógł tak skończyć, gdyby nie odzyskała świadomości z dziwnego letargu. Co prawda wciąż była daleka od swojego najlepszego stanu, ale przynajmniej mogła stać o własnych siłach. Drażniły ją też lekkie zawroty głowy, ale obecność i charakterystyczna aura Mansuna koiła wszelkie niedogodności.
        Trochę po cichu naprawiała też wyrządzone szkody. Tym razem nie mogło to umknąć Mansunowi, gdyż rozlewającej się stopniowo po jego ochłodzonym ciele ciepło rozgrzewało go na nowo. Użyła do tego ostrożnie i precyzyjnie składników magii ognia, do czego była zdolna jako adept owego arkanu magii. Nie miała za bardzo jak złagodzić bólu, ale doszła do wniosku, że nie był aż tak odczuwalny. W końcu kotołak niósł ją aż do tego dziwnego miejsca.

        Zanim odlepiła się od kotołaka, wykorzystując prostą iluzję na jego zmyśle słuchu, zdradziła mu coś o sobie. Zmiennokształtny odebrał to tak, jakby szeptała mu prosto do ucha.
        „Moje prawdziwie imię to Leiaehnii. Dziękuje za wszystko”
Nie czekając na jego reakcję, uwolniła się od niego. W sumie i tak za dużo par oczu ich śledziło. Nie winiła nikogo, bo mieli rację. Była niebezpieczną istotą, bardziej niż im mogło się wydawać. Spojrzenie Sherr i Winorośli spotkało się na krótką chwilę, ale to wystarczyło. Była pewna, że się zastanawiał, co się stało z jego piętnem, a może się domyślał. Piętno to magia, więc jej ciało po prostu zamieniło je z powrotem w magię, a raczej zostało pożarte.

        Mało pewnym krokiem usiadła na jednym z przygotowanych przy dębowym stole krzeseł, lustrując zastawiony stół z ciekawością. Z reguły poczekałaby na pozostałych „gości”, ale jedzenie też pomagało jej odnawiać magię. Nie było to zbyt efektywne, ale nie wypadało teraz wybrzydzać. Przekonana była, że nie było sensu się martwić na zapas. Winorośl miał idealną szansę, aby wyeliminować maga drużyny, nie był głupcem. Ciekawa była też, co ów szaleniec ma do powiedzenia.
        Pochyliła się nad stołem i załadowała sobie solidny kawałek mięsa. Najstraszniejsze było to, w jakim tempie on znikał, jak i maniery rogatej kobietki pozostawiały wiele do życzenia. Zanim reszta się dosiadła, ona brała już dokładkę, nucąc pod nosem jakąś melodię.
        Ukradkiem rzucała spojrzenie w stronę przemieszczającego się Mansuna. W końcu nie zdziwiłaby się, jakby nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Z całej grupy tylko on i wampir znali jej „terror”, chociaż mogła trochę przesadzać. Nie doprowadziła ich do skraju śmierci w końcu. Zdradzenie kotołakowi swojego imienia dla niej miało specjalne znaczenie, co trochę poprawiało jej samopoczucie, mimo ogólnego osłabienia.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Wampir, będąc wyczulonym na magię trochę bardziej niż kotołak, z którym jeszcze przed chwilą dzielił klątwę, wiedział, że Winorośl rzeczywiście ją z nich zdjął. Nie wyczuwał na sobie magii z nią związanej, jednak nie powiedział nic, gdy druga strona chciała przekonać się na własnej skórze, czy zaklęcie rzeczywiście zniknęło. Tak się stało, bo żaden z nich nie czuł tych niekomfortowych powikłań związanych ze zbyt dużym oddaleniem się od siebie – Vergil miał też dodatkowy dowód na to, że jego przeczucie było prawdziwe.
Pan Winorośl spojrzał na dziewczynę, jednak ta obudziła się, nim zdążył zrobić cokolwiek, co zresztą zaskoczyło go i z jego ust wydobyło się głośne „O!”. Czarodziej z wyraźnym zaciekawieniem przyglądał się sytuacji, która rozgrywała się tuż przed jego oczami. Mimo, że nie znał relacji pomiędzy poszczególnymi członkami grupy (a może znał, bo przecież zawsze mógł obserwować ich postępy tak, żeby go nie wykryli), nie wyglądał na kogoś, kto chciałby zapytać o to, co się dzieje. Możliwe też, że zaczął domyślać się tego, jak w tej grupce jedni traktują innych i, jak są do nich nastawieni. Dopiero teraz zauważył też to, że zniknął magiczny tatuaż, który jej zostawił – to także go zaskoczyło, jednak Sherreri mogła mieć wrażenie, że domyśla się, dlaczego tak się stało i przez to nie zadaje jej pytań z tym związanych. Mimo tego, że Pan Winorośl był niezrównoważony psychicznie, był też jednocześnie niegłupi, co niby stanowiło dość niebezpieczne połączenie, jednak sprawiało też, że niektórych rzeczy po prostu się domyślał. Zresztą, tak naprawdę mało o nim wiedzieli – w końcu mógłby być naprawdę stary, czego nie byłoby widać po jego ciele, a przez to mógłby też mieć naprawdę duże doświadczenia życiowe. Znaczy, mogli spekulować, że przeżył sporo, bo przecież każdy z nich stwierdziłby, że jest dość potężnym czarodziejem. Magia wymaga czasu na nauczenie się i opanowanie jej – umiejętności związanych z cechami fizycznymi ciała można nauczyć się szybciej niż tych magicznych.

Poza tym, Winorośl wyraźnie ucieszył się, gdy uświadomił sobie, że przecież zgodzili się usiąść z nim przy stole i porozmawiać, przy okazji posilając się i uzupełniając energię. Mag przeniósł się magicznie w pobliże miejsca, w którym miał siedzieć przy stole, ale zajął je dopiero wtedy, gdy upewnił się, że cała grupa usiadła i nawet zaczęła jeść.
         – Co mi powiecie na temat tej przygody? Wiem, że nie mieliście dużo wygody – odezwał się, chwilę wcześniej siadając na swoim miejscu. W trakcie wypowiadania drugiego zdania najpierw spojrzał na Vergila, a później na Kanhumę, dając do zrozumienia, że mógł kierować te słowa do nich i jednocześnie był też świadom tego, iż klątwa rzucona na nich sprawiła, że musieli nałożyć na siebie pewne ograniczenia – chociażby to, że nie mogli oddalać się od siebie.
Vergil napił się czerwonego trunku z kieliszka. Szybko wyczuł, że była to krew z dodatkiem wina, które było ledwo wyczuwalne. Gdyby nie różnica w smaku, po samym kolorze nie byłby nawet w stanie zauważyć, iż znajduje się tam życiodajny płyn, którego wampiry używają jako posiłku. Nie miał też zamiaru mówić pozostałym o prawdziwej zawartości naczynia – zresztą, na pewno nie było też tak, że w każdej butelce znajdowała się taka mieszanka, bo Winorośl na pewno przewidział możliwość, że ktoś będzie chciał napić się zwykłego wina.
         – Mimo tych trudności, myślę, że było ciekawie. Na początku chciał odszukać cię tylko po to, żebyś nie tylko zdjął z nas klątwę, ale także po to, aby znów zamknąć cię w jakimś magicznym więzieniu… Tylko, że teraz nie mam już takich zamiarów. Myślałem też, że będzie trudniej znaleźć twoją kryjówkę, a tymczasem okazała się nią pierwsza jaskinia, na którą natknęliśmy się w tym miejscu – odezwał się wampir. Był pewien, że Pan Winorośl wie już o tym, że udało mu się rozpoznać zawartość kieliszka i to, że jest ona mieszanką dwóch szkarłatnych płynów.
         – Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale… nie chciałbym spotkać cię ponownie i wplątać się w twoją kolejną grę. Znaczy, na pewno nie w najbliższym czasie, a jeśli kiedyś spotkamy się ponownie, to wymyśl coś, co nie będzie ograniczało moich ruchów – dopowiedział, spoglądając na maga, który pokręcił głową, tym samym dając znać, że nie jest zły na wampira za taką opinię.
         – Rozumiem… bo to umiem! - odezwał się jeszcze, żeby było jasne, że naprawdę nie gniewa się na Vergila za taką opinię na temat przygody, którą im zapewnił. Zresztą, wcześniej przecież sam wampir przyznał, że było ciekawie i to się liczyło dla Winorośli – to, że nie znudzili się w trakcie szukania go. Znaczy… przynajmniej nieumarły się nie znudził. Wyglądający na zadowolonego z tej krótkiej rozmowy z wampirem, Pan Winorośl spojrzał teraz na kotołaki i Sherreri, czekając na to, aż oni wyrażą swoje zdania na temat przygody.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Kotołak naprawdę nie wiedział co zrobił nie tak. Nie pamiętał, nie kojarzył z czym wiąże się kontakt z Wiśnią? Pewnie nie, bo zwykle przecież nic mu nie dolegało kiedy go obłapiała. Może więc zła była o to, że źle ją niósł? Ale przecież nie trzymał jej głową do dołu, ani nie przewiesił jej sobie przez ramię. Co więc mogło być nie tak? Nie wiedział i nie miał siły się zastanawiać. Może nie połączył złego samopoczucia z noszeniem lekkiej kobitki w ramionach, ale wybitnie to się nie czuł.
Tym ciężej trudno mu było myśleć i pojąć co mu rogata towarzyszka zarzuca. Głupek może, ale w czym był beznadziejny? I dlaczego uśmiechała się z lekka, kiedy to mówiła?
Nie pojmując, także zareagował słabym grymasem szczęścia i dał się dziewczynie przytulić. Chyba lubiła takie manewry bo robiła to dosyć często. Żałował jednak, że tylko jego tak traktowała - przecież Kanhuma też umiał przytulać! A Fon? Fon był niezwykle postawny, a przy tym mięciutki. Zaradi też na pewno umiał oddać się niewinnym pieszczotom kiedy go poproszono. Ale Wiśnia nie chciała próbować i trzymała się raz wybranego kota. Miał nadzieję, że innym nie zrobi się przykro.

Ciepło rozchodzące się po ciele przyjął z pewnym zdziwieniem. Być może jakaś część jego kociej natury kazała mu mieć się na baczności, bo nie co dzień używano na nim magii. Błogie uczucie walczące z dreszczami wyhamowało jednak wszelkie obronne odruchy, a pokojowe serce Mansuna nakazało mu zaufać ciemnoskórej. Miał przeczucie, że nie zrobiłaby mu krzywdy.
Nim zdążył podziękować i uśmiechnąć się raz jeszcze Wisienka szepnęła coś bardzo dziwnego i czmychnęła, by zająć miejsce przy stole. Popatrzył za nią zdziwiony i wtedy zrozumiał, że towarzysze czekają. W końcu kapitanowie pierwsi powinni zająć miejsca, a Zaradi już poganiał go ostrym spojrzeniem.
Koty ustawiły się, lecz zanim usiadły wykonały dziwny gest prawą dłonią, drugą lekko uderzając w pierś i wymamrotały spójnie jakieś niezidentyfikowany wyraz, może dwa. Mogła być to nawet cała, skrócona formuła.

Zaradi i Mansun siedli z naprzeciw siebie. Po lewej stronie miał pierwszy z nich Fona, po prawej Winorośl. Drugi zajął miejsce między Leiaehnii, a Kanhumą. On z kolei wraz z Fonem siedzieli najbliżej wampira. W sumie każdy z nich czuł się dobrze - Zaradi zaintrygowany był szalonym magiem, więc chciał mu się przyjrzeć z bliska; Kanhuma lepiej czuł się w pobliżu Vargila i miał przy sobie ulubionego kapitana, Mansun natomiast łapczywie patrzył na kąski. Tylko Fon wolałby zająć nieco inne miejsce, ale nie było takiego, po którego zajęciu nie stykałby się z rogatą, magiem albo wampirem. Z nich wszystkich mężczyzna o dwukolorowych oczach był ostatecznie najbardziej ‘oswojony’ z grupą i po pewnym czasie nawet szary Karakal zaczął jeść odkładając na bok swoje nerwy. Osłuchiwał się też coraz lepiej ze Wspólną Mową i z zadowoleniem stwierdził, że rozumie całkiem sporo ze słów, których używano przy stole.

Kanhuma drgnął kiedy przyszła jego kolej na odpowiedź. Wcześniej uważnie słuchał wampira i musiał przyznać… ona też nie myślał o tej podróży źle. Znaczy - z perspektywy czasu (nawet tych kilku minut) wydawała się niezwykłym przeżyciem, wartym zapamiętania, spisania i… chyba żaden inny Sunbaryjczyk nie brał udziały w czymś równie nieprawdopodobnym! To niezwykłe, że to właśnie jemu trafiła się taka przygoda. I chociaż teraz by się do tego nie przyznał to cieszył się, że miał taką szansę. Może nie zupełnie komfortową, trochę straszną i stresującą, ale za to niepowtarzalną.
Zdanie Alarańczyka na jej temat też było ciekawe. W końcu oni podchodzić do tego mogli zupełnie inaczej. Tutaj pewnie częściej działy się takie rzeczy. I faktycznie - sposób w jaki Vergil zwracał się do szalonego maga był dla kotołaka nieprawdopodobny. Tak nonszalancko powiedzieć co się myślało… wampir naprawdę się teraz nie bał. Ale on wolał pozostać ostrożny. Gospodarz wykazywał się teraz spokojem i cierpliwością, ale nie należało go prowokować. Wystarczy, że wampir zwerbalizował już to co i jemu chodziło po głowie - ,,Nie chciałbym cię spotkać ponownie” .

- To było… niespodziewane zadanie. - Przyznał nadal nie wierząc, że od tak zwraca się do Pana Winorośli. Widelec drżał mu w ręku. - Wiele się nauczyliśmy, ale była to dosyć trudna próba. Nasza ekspedycja jednak na pewno na tym zyska… (o ile nas pan puści).
- Tak, jestem pewny, że żaden nasz rodak nie miał jeszcze z tobą do czynienia. - Dodał Zaradi wsadzając sobie kawałek kaczki do pyska. Bardzo lubił drób. - Dla ciebie to była rozrywka co? Ciekawe kogo upolujesz teraz. Skoro nie siedzisz już w pierścieniu to nikt cię nie ,,obudzi” przez pomyłkę.
Kanhuma przerażony był podejściem tak Vergila jak i kapitana. A jeszcze wtrącił się drugi z przełożonych!
- Wchłaściwhie to dlaszhego byłheś w thej ozdhobie? - Zapytał zaciekawiony. - Czyżby kthoś był khiedyś zilniejszy od ćhiebie i whalczyliście? - Przychylił głowę. - A mhoże sham thak wybrałheś i czhekałeś na nieostrożnych? - Uśmiechnął się lekko, ale patrzył tymi swoimi złotymi oczami wyjątkowo rozumnie. Właściwie to od pierścienia wszystko się zaczęło - i o ile pamiętał to wampir nadal powinien mieć go przy sobie. Ciekawe czy Pan Winorośl chciałby go odzyskać? Dla Mansuna na pewno byłaby to niezwykła pamiątka, ale Vergil zapewne wolałby ją zachować; o ile nie zechce zrobić tego były więzień pierścienia. No nic. Pozostanie kotu różowy kapelusz Kimi i tobołek niezwykłych doświadczeń.
Notatki i pamięć.
- Swhoją dhogą bharzo ziękujemy za phosiłek! - Dodał co wnętrze mu nakazywało. - Whyborne są twohje dania!
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

        Wiśnia nie śpieszyła się z odpowiedzią ani stanowczo nie grzeszyła manierami przy stole. Damą nie była ani za jedną nie chciała być uważaną. Jedzenie zaś w pewnym stopniu pomagało jej odnowić energię magiczną, co uważała za pierwszy priorytet w danej chwili. Nie należało to może do najefektywniejszych sposobów, ale tonący łapie się każdej deski ratunku. Do tego wszystko było za darmo. Darmowy bufet!
        W końcu jak więcej nie mogła już przełknąć, czując obcą jej od dawna sytość, powstrzymała się od niewypadającego jakiekolwiek kobiecie gestu, przysłaniając usta dłonią. Dopiero czując, że kryzys został zażegnany, odsłonił usta i odetchnęła z ulgą. Pogładziła się po brzuchu z zadowolonym wyrazem twarzy i trochę rozleniwionym wzrokiem spojrzała na resztę grupy, aby przenieść wzrok na Winorośl.
        — Przygodę? — popatrzyła na mężczyznę jak jakby miał stanowczo problemy z głową, chociaż w tej kwestii wcale nie była lepsza od niego. Każde z nich miało swoje grzeszki. Te mniejsze, jak i większe. O ile reszta poznanej przez nią grupy wydawała się zachowywać kulturalnie i z jakimkolwiek szacunkiem, ona nie zamierzała pójść w ich ślady.
        — Ja byłam tylko obserwatorem. Od początku mogłam ich poprowadzić do ciebie. Ze wszystkich obecnych chyba jesteś najbardziej tego świadomy, prawda? Możesz wydawać się szaleńcem, ale nie jesteś głupcem — skwitowała, robiąc palcem dziwne znaki w powietrzu. Po chwili z materiału szat Winorośli wydostawały się małe, jasne drobiny, które zaczęły się łączyć w całość, przypominając rozmiarem i kształtem ziarnek pieprzu, tylko białe i jasne. Zrobiła dłonią przyciągający gest i maleńka ilości magii popędziła w jej stronę, a ona najzwyczajniej w świecie ją złapała w buzię, połykając. W końcu to była jej magia, którą ukryła we włóknach ubraniach maga przy ich pierwszym spotkaniu, jak tylko miała okazję.
        Wyprostowała się i przeciągnęła, wygodniej układając się na krześle. Oparła się o oparcie, zaskoczona solidnością wykonania mebla. W takiej pozycji przyłożyła palce do podbródka, gładząc się po nim w zamyśleniu jak stary mędrzec.
        — Z tego powodu pozwól, że zachowam milczenie. Kobiety muszą mieć swoje tajemnice, nie sądzisz? — dodała, odsuwając dłoń od twarzy. Usta przemienionej ułożył się w delikatny łuk, z którego wydobył się uroczy, dziewczęcy śmiech z nutą figlarności.
Oczywiście spodziewała się nadchodzących pytań, a może nawet gniewu ze strony towarzyszących im osób, dlatego postanowiła wyprzedzić jakiekolwiek pytania. Przelotnym wzrokiem przejechała po wszystkich obecnych.
        — Nie zrozumcie mnie źle, nie życzyłam nikomu krzywdy ani nie sprawiało mi to satysfakcji. Zwykła ostrożność, jakbym zainterweniowała za bardzo w całą „przygodę” waszego przyjaciela — wskazała palcem Pana Winorośl — to jestem pewna, że nie puściłby mi tego płazem. Sam fakt, że wtrąciłam się w waszą przeprawę to tylko zasługa pana kapitana. — Pochyliła się nad stołem, opierając o niego łokcie, aby następnie oprzeć głowę o rozłożone dłonie. Trochę rozmarzonym wzrokiem przy wszystkich obserwowała Mansuna siedzącego tuż obok, wpatrując się w niego tak intensywnie, jak tylko potrafiła. Nie omieszkała się też przy tym cicho westchnąć, jak niewiasta której właśnie skradło coś dech w piersiach z niemego wrażenia.
        Rzecz jasna nie było możliwości, aby zakochała się w troszkę włochatym mężczyźnie. Kochała tylko magię i nic więcej. W życiu przemiennej nie było miejsca na żadne miłostki, chociaż nie miałaby nic przeciwko, ale troszkę pomącić biednym kapitanem. Była figlarnym stworzeniem do cna i nijako kotołak był jej aktualną obsesją, stąd nie można było winić nikogo, jeżeli odczytałby jej zachowanie inaczej. Lubiła jego towarzystwo, nie widziała w tym nic złego, a przynajmniej nie chciał jej zatłuc jak pewien wampir.
        Przerwała w końcu panującą ciszę, wstając nagle z miejsca i odsuwając krzesło. Podskoczyła i rzuciła się w stronę Mansuna, obracając się w trakcie krótkiego lotu plecami do ziemi, lądując w łapach dzielnego i czujnego kapitana. Tak, nijako czuła, że kotołak zareaguje. O ile wydawał się momentami trochę nieobecny lub po prostu głupi, jego ślepia mówiły jej co innego w trakcie podróży, a nawet teraz. W tych zwierzęcych ślepiach była ostrość, która przecinała się przez jej kobiece serce jak gorący nóż masło.
        — Kociego rycerza ma się tylko jednego przecież — zanuciła cicho pod nosem, melodyjnym głosem i zarzuciła mu ręce na szyję, aby przyciągnąć jego głowę bliżej. Machają wesoło nagami stopami w powietrzu, ucałował go w koci nos, nie wiedząc za bardzo gdzie indziej posłać ów gest na futrzastej twarzy Mansuna. Trochę prowadzona przez kobiecą intuicję stwierdziła, że to będzie idealne miejsce. Uśmiechnęła się szeroko, widząc reakcje otoczenia, jak i samego kapitana. Nie schodziła również ze swojego nowego „miejsca”, bo było jej całkiem wygodnie.
        — Jak już pytani jesteście o przygodę, jakie są wasze dalsze cele? — zapytała wszystkich obecnych, trochę zaciekawiona planami wampira czy też grupki kotołaków. Do tej pory zdążyła zauważyć, że byli w czymś w rodzaju ekspedycji. Zdradzały ich zwłaszcza ich wszelakie reakcje na “nowości”. Nigdy nie widziała tak wyglądających kotołaków, a krótko nie żyła. Wyglądali bardzo egzotycznie, przynajmniej jak na jej gust.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Nie odzywał się, gdy inni wypowiadali się na temat przygody, którą wymyślił dla nich Pan Winorośl. Właściwie, trochę ciekawiło go nawet, jakie będzie ich zdanie na ten temat, więc słuchał rozmowy toczącej się przed nim… albo obok niego, w zależności od tego, gdzie siedziała osoba, która aktualnie coś mówiła. Oczywiście, pożywiał się też przy okazji, chociaż dla pozostałych najpewniej wyglądało to tak, jakby od czasu do czasu sączył sobie wino.
Winorośl spojrzał na kotołaka, który powiedział, że dla pulchnego maga była to tylko rozrywka. Może zdawał sobie sprawę, iż mogłoby to być pytanie retoryczne i kot nie oczekiwał tego, że dostanie na nie odpowiedź – tylko, że Pan Winorośl chyba chciał coś powiedzieć i wyjaśnić pewne rzeczy.
         – Obserwowałem was i czuwałem. Jeśli coś zagrażałoby waszemu życiu, pomógłbym wam i nie dopuścił do tego, żebyście zostali w nieżyciu – odpowiedział po chwili, rymując ze sobą słowa, co zresztą było jego unikalnym sposobem na porozumiewanie się z innymi. Akurat nie była to ich pierwsza rozmowa z tym osobnikiem, więc cała grupa na pewno zauważyła to już wcześniej.
Teraz mag przeniósł wzrok na Mansuna, słysząc jego odpowiedź, a także kolejne pytania, które również padły od tego konkretnego kotołaka. Przez chwilę milczał, jakby chcąc przypomnieć sobie, dlaczego znalazł się zamknięty w magicznym pierścieniu, dając im złudzenie, iż do wydarzenia tego mogłoby dojść naprawdę dawno. Cóż… Pan Winorośl niewątpliwie był potężnym magiem, więc raczej nikogo nie zdziwiłoby to, gdyby usłyszeli, że jest stary.
         – Zamknął mnie tam pewien cham. Nie spodobała mu się przygoda, a mnie z kolei jego metoda. Powiedziałem mu, co o tym sądzę, a on wyzwał mnie, wpadając w krwi żądzę. Pokłóciliśmy się i później także walczyliśmy. Był magiem, potężnym magiem. Mnie pokonał i uwięził w pierścieniu, abym tam skonał. Miałem dużo czasu na rozmyślenia i postanowiłem, że to czas na zmianę nastawienia. Dlatego też powiedziałem sobie, że zmienię się, gdy już się uwolnię i będę uważnie śledził poczynania tych, których dosięgną mojej wyobraźni i wzroku sztych – odpowiedział na pytanie Mansuna, nawet zaśmiał się krótko przy końcu wypowiedzi. Z jego słów można było nawet przypuszczać, że kiedyś – czyli w czasie jego życia przed zamknięciem w biżuterii – był bardziej szalony, niż jest teraz, może wymyślał przygody bardziej niebezpieczne od tej, którą obmyślił dla ich grupy. Z drugiej strony, może potraktował ich trochę ulgowo przez to, że to właśnie oni niejako przyczynili się do tego, że znów był wolny.
         – A ten pierścień możecie otrzymać, niech będzie pamiątką po mnie, którą możecie sobie zatrzymać – dopowiedział po chwili Winorośl. Wyglądało na to, że jakoś wyczuwał ten przedmiot – przynajmniej teraz – jednak nie chciał mieć go dla siebie, może przez to, że wywoływałby złe wspomnienia. Vergil spojrzał na kotołaki, bo przypomniał sobie, że to właśnie on był tymczasowym posiadczem tego pierścionka.
         – Chcecie zatrzymać go na pamiątkę? - zapytał ich. Spojrzał też na każdego ze zmiennokształtnych, sugerując, że powinna to być decyzja całej ich grupy, a nie wyłącznie tego, który im przewodzi. Jeśli nie będą chcieli, to może on go zatrzyma – również jako pamiątkę po tej przygodzie – i umieści go w jakimś miejscu w posiadłości, może nawet w swojej komnacie.

Pan Winorośl przyglądał się temu, co robiła Sherreri, jednak nie wyglądał na zaskoczonego, gdy po jej magicznych gestach z jego ubrań, a raczej z jego ciała, uciekło nieco energii magicznej. Może już kiedyś widział coś takiego, a może po prostu ukrywał zaskoczenie. Pokiwał tylko głową na propozycję Wiśni, jednak nie odezwał się – zamiast tego z wyraźnym zaciekawieniem spojrzał na wampira i kotołaki, gdy dziewczyna zapytała ich o dalsze cele, plany i podróże.
         – Ja najpewniej wrócę na jakiś czas do swojej posiadłości. Sprawdzę, jak się sprawy mają, w jakim stanie jest ogród i, jak ma się osoba, której powierzam mój dom, gdy ja włóczę się po Alaranii – odpowiedział, zabierając głos jako pierwszy.
         – Później może wybiorę się do miasta, Maurii, może nawet na jakiś wampirzy bal… albo znów wyruszę w świat – dodał, kończąc mówić o tym, co będzie robił później. Cóż, nie miał jakichś konkretnych planów i tak naprawdę nad następnymi krokami będzie zastanawiał się, gdy już wróci do posiadłości.
         – Chyba tyle… Nie mam jakichś bardzo konkretnych planów, jeśli mam być szczery – dopowiedział na koniec. Od niego to byłoby na tyle, więc zamilkł i dolał sobie wina zmieszanego z krwią, wracając też do wolnego sączenia go z kielicha. Spojrzał też na grupę kotołaków, w końcu teraz to oni powinni zabrać głos, odpowiadając na wcześniej postawione pytanie. Pan Winorośl natomiast patrzył tylko na nich zaciekawionym wzrokiem, czekając też na to, co do powiedzenia ma Mansun i reszta.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Kotołaki, pod wpływem głodu, coraz bardziej odprężały się w kryjówce Winorośli i zajadały z rosnącym apetytem. Dania trafiały chyba w gust każdego gościa, niezależnie od rasy - pewnie zasługa w tym wiedzy szalonego maga. Naprawdę wszystko świetnie przygotował. Chociaż cała ta ,,przygoda”, w którą ich wplątał mogła budzić skrajne reakcje. Ostatecznie jednak byli nawet zadowoleni - może tylko nie każdy do końca tego faktu świadomy. Fon skupiał się na posiłku i pragnął już wrócić do portu - więc nie miał czasu zastanawiać się nad resztą. Może od czasu do czasu myślał jak tu zgarnąć w drodze powrotnej Ibisa i Luke’a.
O tym samym myślał Kanhuma - w końcu to byli jego podwładni. Ale same poszukiwania Winorośli uważał za bardzo… pouczające. Po cichu cieszył się nawet, że miał okazję poznać Vergila oraz… nie, nadal nie przekonał się do Wiśni. Niby lubiła Mansuna, więc czymś się zgadzali, ale i tak zbyt chaotyczna była dla płochliwego kota. Szczęściem Mansun w przeciwieństwie do niego charakteryzował się niezdrowym wręcz spokojem…
Ignorował rogatą kulturalnie kiedy zajmowała się innymi, a i kiedy zdarzyło mu się przeżuwać kaczęce udko. Potem jednak zerkał na nią przyjaźnie i strzygł uchem. Zastrzygł nieco mocniej gdy zaczęła (się) tłumaczyć.
Od początku nie wątpił, że posiadała wielką moc - choć nie miał pojęcia, że mogłaby skrócić ich poszukiwania… rozumiał jednak jej postępowanie. Po pierwsze byli dla niej obcy, a po drugie - Pan Winorośl czuwał. Kto wie jak by zareagował gdyby popsuła mu zabawę?
Zaradi też postanowił jej z tego tytułu przebaczyć, ale nie polubić. Uciążliwa istota. Czasem może przydatna, ale… łypnął na maga. Powili przeniósł wzrok na wampira. Ech, sami wariaci po drodze… no nic. Zrezygnowany wierzył nawet w to, że Winorośl udzieliłby im pomocy. Co z tego, że Kanhuma i Vergil musieli się na początku trochę pozwijać! Z resztą - nie jego sprawa. Ważne, że byli wolni.
Porucznik z kolei z niepewną wdzięcznością zerknął na gospodarza:
- D-dziękujemy. - Powiedział grzecznie. On też wierzył w nie-takie-do-końca-złe intencje, choć wolałby aby następnym razem mag ominął ich szerokim łukiem. Trochę speszył się, gdy Wiśnia zaczęła łasić się do Mansuna, ale ostatecznie niedługo powinno się to skończyć. Blond kapitan z kolei wywrócił oczami poirytowany, a może i zniesmaczony. Chyba wolał skromniejsze kobiety.
Tylko Mansun uśmiechał się i nic sobie nie robił z tego, jak czarnoskórej udaje się łamać konwenanse - aż nie cmoknęła go w nos, bo wtedy się zdziwił. Trudno powiedzieć czy w kotołakach zgromadziła się zazdrość czy oburzenie, ale na chwilkę zamarli. Choć z drugiej strony - czego spodziewali się po tej istocie? Odpuścili więc sobie wszelkie inne reakcje, powoli wrócili do jedzenia i analizowania opowieści Winorośli. Zaraz też mieli na co odpowiadać. Zdania ich wyjątkowo nie były podzielone, ale Mansun dowodził, więc odezwał się w imieniu grupy:
- Bhylibhyśmy wielse urhadowani! - Z ekscytacją popatrzył na wampira - Naphrawdę zechciałbyź nam go ofharować? - Troszeczkę jakby nie dowierzał, bo dla ich ekspedycji taki pierścień to byłby prawdziwy skarb. Prawdziwy alarański skarb!
- Rozpieszczacie go - Westchnął Zaradi z lekkim uśmiechem i oparł na stole. Tym razem Mansun zgarnął całą uwagę, ale następnym razem jego pech przemówi głośniej i znowu coś spartaczy. Wystarczy odrobina cierpliwości… nadal jeszcze czekała ich droga powrotna!
- Cele będziemy mieć takie jakie nam wyznaczą - Odparł Wiśni mało frasobliwie - A chwilowo wracamy do portu… czas zdać raport.
Reszta niemo przytaknęła, choć Kanhumę mocno zaskoczyło, że blondyn postanowił przestać emanować nienawiścią i na spokojnie porozmawiać. Może dlatego, że niedługo się rozdzielą i znów będzie miał ,,spokój”?
- Muzimy shę jeszcze dużho dowiedziedź o konthynencie! - Podchwycił Mansun - Zhajmie phan wiele sthron w naszhych opisach! - zwrócił się do Winorośli - Myźlę, że chała ta przyghoda wpisze się w historię thej wyprawy - Uśmiechnął się nieskromnie, ale miał rację. Byli dla swego narodu ekipą specjalną, więc to co robili nie przechodziło bez echa. Nie mówiąc o tym, że nawet jak na alarańskie standardy (gdyby je znali) Winorośl był specyficzny do granic. Choć o Vergilu i Wiśni nie należało zapominać! Oj nie.
- Maurii? - Wampir na nowo przykuł uwagę kapitana - Whampirzche bahe… to jak w alarańskich opowieśziach!
- Faktycznie, jesteś szlachcicem… chociaż nie wiem jak takie bale mogą być ciekawe - Wtrącił swoje trzy grosze Zaradi. - Swoją drogą wampirów jest aż tak dużo? Myślałem, że to mało liczna rasa. A tu nawet grupowo się spotykacie… ciekawie. - Podsumował i powstrzymał się od zapisania tego w notatkach. Zapamięta.
- Jeszczhe raz dziękujemy za ghościnę i okazję do takhiej przyghody! - Maeno zrobił się bardzo optymistyczny i faktycznie nie miał już nic za złe Panu Winorośli. Właściwie to nawet go polubił.
Choć kogo by to dziwiło?
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

        Łamanie wszelkich konwenansów zawsze przychodziło jej z łatwością. Nie nazwałaby się damą nigdy w życiu, bo ograniczałoby ją za wiele głupich zasad, stąd reakcja otoczenia spłynęła po niej bez jej większego przejęcia. Robiła to, na co miała ochotę i z tym czuła się najlepiej. Wolna, nieokrzesana i dzika, a zwłaszcza nieprzewidywalna.

        Obserwowała resztę towarzystwa z łap Mansuna, nie czując potrzeby większego zaangażowania z jej strony. Każda strona biorąca udział w przygodzie opowiedziała o swoich dalszych planach.
        Wampir (wrażliwiec!) najwidoczniej zatęsknił za czterema ścianami, co tułającej się po świecie przemienionej było obce. Co prawda mogła wrócić do Mistrza, ale po co? Jego zrzędzenie i nad troskliwość była co najmniej bolączką i utrapieniem. Z ledwością wyrwała się z jego opiekuńczych szponów.
        Ciekawiej niż krwiopijca wypadały koteczki. Od początku spotkania tej wesołej grupki miała wrażenie, że dają wrażenie egzotycznych osobników. Do tego zachwycały się prostymi rzeczami, a przez to każdy mieszkaniec zaszufladkowałby tę nietypową gromadkę jako wariatów. Wiśnia jednak była ciekawska, co jednak miało trochę bardziej skomplikowane podłoże niż zwykłe zainteresowanie.
        Kotołaki to w końcu rasa magiczna, a możliwość zdobycia jakichkolwiek informacji o innej rasie kotołaków poza kontynentu była bezcenna. Mogło to ją poprowadzić do jakiegoś genialnego odkrycia! Sama myśl o tym sprawiała, że miała przyjemne dreszcze i oparła głowę o ramię Mansuna z wielce zadowoloną miną.

        Otwarte przyznanie się im, że będą jej żywymi, doświadczalnymi kotkami kategorycznie odpadało. W końcu żadna krzywda im nie grozi, a tak właśnie mogłaby zostać odebrana taka nowinka. Stąd musiała znaleźć jakiś mniej kontrowersyjny powód, aby pozostać z nimi na dłużej. Pomysł został podłożony dzięki ich następnemu celowi.
        Zeskoczyła na ziemię jednym zwinnym ruchem i poprawiła wdzianko z wielkim uśmiechem od ucha do ucha, który nie wróżył niczego dobrego. Przynajmniej nie w jej wykonaniu/
        — No to idealnie się składa! Też zmierzam do portu, więc nasze cele się pokrywają. Muszę uzupełnić moje zapasy many, a nie ma na to idealniejszego miejsca niż port! Chyba nie macie niż przeciwko, abym wam potowarzyszyła? W grupie raźniej! — Podsumowała, nie ukrywając swojej euforii z tego powodu. Dawała wrażenie dziecka, które zaraz miało dostać swoją ulubioną zabawkę.
        — No i będę się czuła bezpieczniej w takim poważnym, męskim towarzystwie. Przejście przez przełęcz mocno nadszarpnęło moją energię magiczną, więc weźcie odpowiedzialność! — skwitowała na sam koniec, aby zgasić w zarodku ewentualne głosu sprzeciwu.
        Fakt, zagrywała trochę nieczysto, ale czasem nie było innego wyjścia. Potrzebowała tylko jeszcze trochę mocniej zagrać na ich sumieniach. Ostatnie pchnięcie i będzie bliżej swojego celu.
        — Moja energie życiowa i energia magiczna to jedno i to samo. Ujmując krótko, całą podróż poświęcałam własne życie, aby was wesprzeć — dodała poważniejszym głosem i mierząc obecnych bardziej inteligentnym spojrzeniem, którego nie mieli okazji jeszcze zobaczyć podczas tej podróży.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Wampir wzruszył lekko ramionami, przyglądając się pierścieniowi, który teraz spoczywał w jego dłoni. Vergil trzymał go między palcami, a już po chwili puścił i złapał w tę samą dłoń, której już nie otworzył.
         – Ja go nie potrzebuję, a wy będziecie mieli pamiątkę – odezwał się, przekazując pierścionek Mansunowi. Pan Winorośl także nie potrzebował tego przedmiotu, bo chwilę przed tym sam Vergil spojrzał w jego stronę, w oczach mając właśnie takie pytanie. Mag pokręcił tylko głową, jasno dając do zrozumienia, że nie chce mieć takiej „pamiątki” i także nie ma nic przeciwko, żeby to właśnie kotołaki ją zdobyły.
         – O! Historię napiszecie o mnie? Cieszę się ogromnie – powiedział Winorośl, a na jego twarzy rzeczywiście pojawił się szeroki i prawdziwy uśmiech, który wyrażał emocje, o której poinformował ich przed chwilą. Ciekawe, czy cieszył się z samego faktu, że ktoś o nim coś napisze, czy może z tego, że może to sprawić, iż znajdą się śmiałkowie, którzy będą chcieli go odszukać, a on będzie mógł stworzyć dla nich jakieś „przygody”… A może miał jeszcze jakiś inny powód, który sprawił, że zaczął się cieszyć? Tego chyba nie wiedział nikt, poza samym Winoroślą oczywiście – tyle tylko, że mag z nadwagą raczej nie miał zamiaru im tego zdradzić. Zresztą, później uwaga siedzących przy stole i tak znowu przeniosła się na wampira, gdy ten odpowiedział na pytanie związane z tym, co planują robić później.

         – Bale nie są ciekawe, przeważnie. Właśnie dlatego dawno temu przestałem na nie uczęszczać i w ogóle przyjmować zaproszenia albo ewentualnie powiadamiać organizatorów, że może się zjawię. Podróże po świecie są o wiele ciekawsze – odparł, a po chwili napił się mieszanki czerwonego wina i krwi. Akurat opróżnił swój kielich, więc od razu napełnił go ponownie taką samą mieszanką.
         – Szlachcicem… Hrabią, dokładniej mówiąc. Tylko, że przez mój styl życia niektóre wampiry, także szlachcice, po prostu nie uważają mnie za jednego z nich, do czego zresztą wystarczy im to, że nie spotykam się z innymi, nie pojawiając się na ich balach – dopowiedział. Właściwie, nie wiedział, czy ta konkretna grupa kotołaków – pochodząca zresztą spoza Alaranii – ma u siebie w kraju jakiś podział na grupy, wśród których znajduje się taka, do której należą wyłącznie wysoko urodzeni albo osoby z konkretnymi tytułami. Nie wiedział też, czy sami zmiennokształtni mają jakieś tytuły albo coś takiego… Z drugiej strony, jeśli chcieliby, żeby o tym wiedział, to najpewniej powiedzieliby mu o tym.
         – Szlachta… Powiedzmy, że na swój sposób ocenia zarówno tych, którzy są na ich poziomie, jak i tych, których uważają za znajdujących się niżej – dodał na koniec. Oczywiście było to uogólnienie, bo zawsze – nawet wśród wysoko urodzonych – znajdowały się osoby, które nie oceniały innych tak, jak pozostali, a to sprawiało, że patrzyli na innych inaczej niż większość szalchciców.
W pewnym sensie, nawet on sam był przykładem takiego lekkiego wyjątku od ogółu. Vergil nie przepadał za ocenianiem osoby po pochodzeniu – według niego było to porównywalne do oceny książki po okładce i to wyłącznie po niej, bez zaglądania do środka i czytania jej treści. Dlatego on częściej opierał się na poznaniu charakteru danej osoby i jej czynach, aby właśnie na podstawie tego móc ocenić samą osobę.
         – Właściwie nie wiem, ilu członków liczy sobie aktualnie rasa wampirów. Z jednej strony nie ma nas mało, ale o dużej liczbie też raczej nie ma, co mówić. Poza tym, nie jest też tak, że wszystkie wampiry są szlachcicami… Oprócz tych, które nimi nie są, są też „dzikie” wampiry, które bardziej zachowują się jak zwierzęta albo potwory, niż inteligentne stworzenia. Poza tym, są też pół-wampiry, na których temat zdania są podzielone, bo jedni przypisują ich do wampirów, a inni uważają, że są oni całkowicie inną i oddzielną rasą – wyjaśnił w końcu. Gdy rozejrzał się po pomieszczeniu, zauważył, że wszyscy spoglądają na niego i uważnie słuchają informacji, które im przekazał. Nawet sam Pan Winorośl, który wydawać się mogło, że mógłby wiedzieć takie rzeczy.

Jedzenie powoli kończyło się na stole, czego główną przyczyną było to, że po prostu było jedzone przez głodną grupę kotołaków, a także przez samego gospodarza. Vergil ograniczył się do regularnego opróżniania kielicha, w których ciągle znajdowała się czerwona ciecz – krew wymieszana z winem i to w taki sposób, że chyba jedynie wampir mógłby wyczuć to, iż szkarłatny „płyn życia” znajduje się w alkoholu o podobnej barwie.
         – Tak, tak. Dziękujemy za gościnę i posiłek – odezwał się wampir. Przypomniało mu się, że wcześniej raczej nie mówił nic takiego, a patrząc na to, że niedługo (przynajmniej on) opuszczą to miejsce i udadzą się w swoich kierunkach, to wypadałoby powiedzieć coś takiego.
         – Dziękować nie musicie, w końcu znaleźliście mnie w jaskini na Szczycie. Należała wam się za to nagroda, gdybym wam jej nie dał, nie panowałaby we mnie zgoda – odpowiedział swoim sposobem Pan Winorośl, czyli rymem właśnie. Sposób, w jaki się wypowiadał, był dziwny i jednocześnie unikatowy, chociaż to pewnie zauważał każdy, kto spotykał go pierwszy raz i wcześniej nigdy nie słyszał, w jaki sposób odzywa się ten osobnik.
         – Jesteście gotowy do drogi? - zapytał Vergil, kierując swój wzrok na kotołaki. To mogło podpowiedzieć im, że może niekoniecznie opuści ich od razu po tym, jak wyjdą z jaskini.
         – Może pobędę jeszcze chwilę w waszym towarzystwie, a później udam się w swoją stronę – dodał. On miał tu na myśli najprawdopodobniej to, że przejdzie się z nimi poza las otaczający Szczyty Fellarionu, a później pożegna się z nimi i ich opuści. Mógłby stamtąd wyruszyć do posiadłości, nawet jeśli tylko na chwilę, bo przecież Szczyty znajdowały się w okolicy Mrocznych Dolin, a to właśnie tam znajdowała się Mauria, a także niewielki teren należący właśnie do niego.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Mansun z czystym zachwytem i niemal wzruszeniem przyjął od Vergila pamiątkę po wspólnej przygodzie, zwracając mu uprzejmość tak wyrazem pyszczka jak i zwyczajowym ,,szhalenie źhękujemy!”. Pieczołowicie owinęli pierścień z Kanhumą i schowali go w plecaku. Obchodzili się z nim zapewne ostrożniej niż trzeba było, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że do tej pory poniewierał się w wampirzej kieszeni, ale takie względy wydawały im się jak najbardziej na miejscu.
Potem uważnie wysłuchali wampira - można przypuszczać, że ze wszystkich alarańskich ras, elfy, ludzie i wampiry stały się im najbliższe i najlepiej znane. Porównywali to co usłyszeli z wcześniejszymi wiadomościami, a także ich własnym domem, jednak nic nie dodawali. Kartki szeleściły w ich dłoniach kiedy spisywali króciutkie notatki; zaraz też stół przestał być miejscem przeznaczonym na talerze i tace, a stał się blatem ułatwiającym im przelanie do notesów ostatnich informacji, póki nie zatarły się w ich pamięci. Nie wydłużali jednak ponad miarę swych studiów i zaraz też spakowani, byli w zasadzie gotowi do drogi.
Właściwie wszystko układało się może nie tyle po ich myśli, co całkiem korzystnie dla wyprawy - Vergil był pierwszorzędnym jak się okazało przewodnikiem, dzielącym się swoją rozległą wiedzą, a Winorośl choć z początku zrobił wrażenie szaleńca, z którym dojść do ładu się nie da, w rzeczywistości był sprytniejszy i bardziej ciekawy niż sądzili - byli wśród nich i tacy, którzy go polubili.
Radość też sprawiał im fakt, że napisanie o nim sprawi mu przyjemność - może oczekiwali jego oburzenia? Tym lepiej jednak, że cała ta podróż wyjdzie z pożytkiem nie tylko dla nich, ale nawet i dla tego wesołego maga. Choć czy kiedykolwiek ich opowieści dotrą w formie spisanej do rąk alarańczyków? Nie umieli tego przewidzieć. W zasadzie ich ekspedycja dopiero się zaczęła - nie było co myśleć o powrocie! Więc kto wie - może to właśnie mieszkańcy tego kontynentu dowiedzą się jako pierwsi o niezwykłej pomysłowości pewnego wybryku natury?

Lecz choć to wszystko układało się w miły koniec wycieczki, koty otarły się też o pewien problem - najwyraźniej Wiśnia nie zamierzała ich opuścić. Nie licząc Mansuna, który całkiem rad był z jej towarzystwa, kotołaki jak jeden mąż straciły zapał i stały się niespokojne, gdy zdradziła im swoje plany. Dla Kapitana były logiczne i jak najbardziej przyjemne - ufał w rozum i dobre intencje przemienionej, poza tym, że był zwyczajnie ciekaw kim ona właściwie jest. Jednak inni nie podzielali za grosz jego entuzjazmu.
Problem był prosty - Fon, dla którego magia nie była najbardziej oczywistym elementem świata, dostawał już od tego migreny; Kanhuma bał się rogatej istoty sądząc, że dla kaprysu jest w stanie w kilka chwil zmieść ich z powierzchni kontynentu; Zaradi zaś zwyczajnie jej nie lubił. Musiał jednak uważnie dobierać słowa - jako drugi kapitan, i jedyny, który mógł jakoś wybronić drużynę od jej kompanii, wziął na siebie obowiązek pozbycia się jej - lecz jednocześnie weź dyskutuj z kimś, kto może mieć twoją opinię tam, gdzie czary nie sięgają i jeszcze cię pobić.
Westchnął nim przystąpił do dzieła. Ile by się nie lepiła do Mansuna, czy naprawdę sądziła, że mają ją za normalną kobietę? Była równie szalona jak Winorośl, a przy tym oczekiwała jeszcze ich wdzięczności! Nie, nie byli jej nic winni. Jeżeli jakiś demon dołącza do wyprawy, używa swojej mocy tak jak nie należy i pierwotnie był może płci żeńskiej, nie oznacza to wcale, że mają brać za cokolwiek odpowiedzialność. Skoro od początku nie miała powodu im towarzyszyć (w końcu szybko pozbyła się zaklęcia maga) to był to wyłącznie jej kaprys i wola. I chciała ciągnąć to dalej! Ubierając to w dodatku w słówka świadczące o jej… nie wiadomo czym. ,,Człowieczeństwie”? Niewinności? Trzeba było coś z tym zrobić, bo on nie miał zamiaru spędzać w jej towarzystwie następnych dni.
Tak jak bywał bezczelny, tak też odważny i szczery, więc zwrócił się do niej gdy tylko nastała ku temu sposobność:
- Mamy. - Odparł surowo, na co Mansun spojrzał na niego zdziwiony - Mamy sporo przeciwko. - Westchnął precyzując o co mu chodzi i wbił w nią silne spojrzenie młodych, kocich oczu - Nasza grupa już została podzielona i odwiedziona od pierwotnego zadania. Mamy co robić i nie chcemy zajmować się już żadną inną osobą. - Mruknął. - Nie sądzę też byś potrzebowała naszego męskiego towarzystwa. W razie prawdziwych kłopotów miałabyś większe szanse w pojedynkę, nie oszukujmy się. Nie wiem czemu chcesz się za nami włóczyć, ale nam to nie odpowiada. Jesteś demonem i… - spojrzał na nią krytycznie - nie miałaś powodu iść za nami aż tutaj. Nie byłaś w potrzebie jak my. Miałaś sobie ochotę. I mnie ten argument nie przekonuje.

Były chwile, gdy towarzysze dziękowali za tak trudnego lecz solidnego kompana jakim był Zaradi, jednak teraz zachwyt nad jego nieustraszonością zmieszała się z błaganiem, by demonica nie zechciała ich wszystkich za to ukarać. Jedynie Mansun popatrzył smutno i na kompanów i na Wiśnię, rozumiejąc uczucia tych pierwszych i lubiąc tę drugą - lecz nade wszystko wiedząc, że jego drużyna jest najważniejsza.
- Mahą rhację - Szepnął smętnie, obracając w palcach widelec. Sam też zdawał sobie sprawę z niecodzienności Wiśni - nie był takim kretynem, by umknęło to jego pojmowaniu. Choć gdyby był sam, potowarzyszyłby jej. Nie ważne kim była - mogli się dogadać. Innych jednak zmusić do tego nie mógł. A odpowiadał za nich.

- W sumie miałbym pewną prośbę, o ile mogę. - Zwrócił się nagle Zaradi do Winorośli - Nie wiem jakie są granice twojej magii i uprzejmości wobec nas, ale może mógłbyś odesłać nas do naszych celów? Chętnie wylądowalibyśmy tam, gdzie są Ibis i Luke. Wszystkim to by nam oszczędziło kłopotów. Masz coś przeciwko nasz Wielki Magu Zabawy? - Nie mógł sobie darować tej drobnej uwagi, ale była to przyjacielska zaczepka. Choć na początku to właśnie blondyn pałał największą do Winorośli nienawiścią, teraz zaczynał doceniać tak jego pomysłowość jak i wykorzystywanie magii. Kto wie, może o Wiśni też nie będzie myślał źle, jeśli nie będzie musiał jej oglądać?
- Tho bhyłby śwhietny pomyshł! - Wyrwał się Mansun, w swej tęsknocie za Ibisem i Luke’m, zanim pomyślał, że jest to też zawoalowany sposób na pozbycie się Wiśni. Wtedy stracił entuzjazm, choć tak naprawdę przeniesienie wiele by rozwiązało.
Posiedział, pomyślał, po czym podziękowawszy wstał o stołu i poprosiwszy o chwilkę, zaproponował Wiśni by odeszła z nim na bok. By mieli choć trochę prywatności Kanhuma zaczął zagadywać innych o pogodę i stroje szlacheckie wampirów.

Odciągnąwszy Wiśnię od reszty Mansun po raz pierwszy od początku wyprawy naprawdę się zmieszał. Nie za bardzo wiedział jak przekazać jej swoje odczucia jednocześnie usprawiedliwiając kompanów i nie urażając jej. Podrapał się w głowę, po czym zrobił najlepsze co mógł w tej sytuacji - wyłączył myślenie i zaczął paplać na żywioł.
- Bharzo mhiło shę było poznhać Wiśh… Leiaehnii - Uśmiechnął się leciutko - I chętchnie spęziłbhym z thobą jeszcze więcej czasu. Jestheś bhardzo szhiekawą osobą… bhędę żałowhał, że nhie dowhiedziałem shę więshej o thobie i żhe nie zdążhyliśmy shę zaprzychjaźniź. - Złote spojrzenie kapitana stało się bardzo wymowne i nie tak już beztroskie jak wcześniej - Choźchaż dlha mnie i thak bęziesz już przchyjaziółką Leiaehnii. - Oświadczył spokojnie. - Zrhozum jednak mhoich tchowarzyszy… Alarania jhest dla nas mhiejzcem niezwykhłym, ale nhie bhyliśmy przhyghotowani na takhie shaleństwa. Mushimy wracać i jheżheli taka jezd ich wola to theraz się rchoździelimy - Zerknął na Wisienkę, po czym rozsupłał jeną ze swoich chust i złożywszy ją ładnie, podał dziewczynie dżentelmeńskim gesthem. - Jheżeli nie mhasz do mnie żahu to przhyjmij tho prhroszę w ramach pamiątki. Nie mham nic co nhadawałoby się bhardziej. - Wraz z tym wyznaniem odzyskał swój pogodny, głupkowaty wyraz pyszczka. - I mhoże khiedyś, khiedy jhuż nieco shę z Alaranią zapoznamy, znhowu shę spothkamy. Mham thaką nazieję. - Uśmiechnął się raz jeszcze, po czym odwrócił w stronę grupy. Był w zasadzie gotowy do drogi.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

        Zadowolenie Wiśni z własnej przemowy nie trwała na tyle długo, aby mogła się tym nacieszyć. Wbrew pozorom dopuszczała taką opcję, ale nie spodziewała się tak otwartego sprzeciwu ze strony kompanii Mansuna.

        Zaradi – o ile dobrze pamiętała jego imię – patrzył na nią spojrzeniem, które sprawiało w niej mieszane uczucia. Nie musiał kończyć wypowiedzi, aby wiedziała, że owo słowo pojawi się w zdaniu, „demon”. Brak obycia z płcią przeciwną może mu się kiedyś odbić mocną czkawką, ale nie posiliła się o żadne czepialstwo. Nie miała ochoty ani siły. Ciężko nie było odgadnąć, że ów okaz nie przepada za nią.
        Podczas krótkiej przemowy owego męskiego osobnika spojrzał też po reszcie ich grupy. Jestem aż taka straszna? — pomyślała, wpatrując się w nich trochę zagadkowo, ale owo pytanie nigdy nie opuściło warg przemienionej. Nie chciała wiedzieć, co siedzi w ich głowach. O ile zawsze nie przejmowała się otoczeniem, teraz najzwyczajniej się bała rzeczywistości i konfrontacji z faktami.
        Wylewający szczere słowa Zaradi w końcu zamilkł i zmierzyła go od stóp do głów z delikatnie przymrużonymi powiekami. Nie uśmiechała się, bo nie było jej do śmiechu. Za nazwanie jej demonem miała ochotę obdarować przyjemniaczka koszmarnymi iluzjami, ale się powstrzymała. W końcu powinna wynagrodzić jego brak taktu, ale nie miała zielonego pojęcia, jak zareaguje wampir czy szalony mag.         Na dwóch ostatnich spojrzała kątem oka przez ułamki sekund, wewnętrznie rozdarta pomiędzy ryzykiem a użyciem wobec niej znienawidzonego przez nią słowa. Nie ma sensu ryzykować — westchnęła wewnętrznie, a jej ramiona opadły w zrezygnowaniu.
        — Po pierwsze futrzaku — podkreśliła ostatnie słowo, nie ukrywając wrogości w głosie — za nazwaniem mnie demonem powinieneś już żałować. Podziękuj towarzystwu, że jeszcze nie leżysz na ziemi. — Fuknęła niezadowolona, splatając dłonie na piersiach i odwracając się na pięcie do rozmówcy. — Po drugie naucz się słowa „dziękuje”, chyba że to obce słowo na kontynencie futrzaków. — Zakpiła otwarcie, dając upust swojej irytacji sytuacją. Poczuła się tylko trochę lepiej i nie miała w zwyczaju obrażać kogoś słownie, ale nazywanie jej demonem strasznie ją wpieniało.

        Odeszła w bardziej odosobnioną część pomieszczenia, zmierzając w stronę wyjścia. Wyraz twarzy przemienionej trochę złagodniał, podobnie jak i jej spojrzenie, ale czuła się bezradna. W międzyczasie odbywała się jakaś rozmowa, ale ona całkowicie się od tego odłączyła. Co sobie myślałam, dołączając do losowych nieznajomych — skarciła się w myślach, przegryzając mocniej dolną wargę z frustracji do krwi. Cały kocioł emocjonalny sprawił, że słone łzy zaczęły spływać po policzkach.
        — Jaka ja jestem… — syknęła cicho pod nosem sama do siebie, ale nie miała szansy dokończyć frazy, bo poczuła nagły dotyk na plecach. Sprawcą był jedyny w miarę przychylny jej kotołak, ale wstydziła się popatrzeć na niego, a już nie wspominając o odwracaniu się. Mansun miał fatalne wyczucie momentu.
        W końcu przed chwilą niebezpośrednio obraziła ich wszystkich, a teraz jeszcze była rozklejona. Jak się okazało, kapitan zaproponował, aby odsunęli się jeszcze bardziej od reszty. Wiśnia nie potrafiłby teraz normalnie mówić, bo byłby to roztrzęsiony i słaby głos, więc tylko pokiwała głową.
        Odwrócona do niego wciąż plecami wpatrywała się w pobliską ścianę i podłogę. Praktycznie zawędrowali do ciemniejszego i słabiej oświetlonego miejsca w pomieszczeniu, którym był jeden z jego kątów, dosyć blisko wejścia do niego.

        Mansun zaczął mówić, ale postanowiła się nie odwracać. Wiedziała, że jak to zrobi, to będzie jej tylko ciężej z tym wszystkim. To nie był pierwszy raz, jak i nie ostatni. Była słabą istotą i za szybko się przywiązywała do rzeczy i ludzi. Wręcz obsesyjnie. Do tego kotołak stanowczo za dużo mówił, bo łzy spływały jeszcze częściej, a ich słony posmak pozostawał na wykrzywionych w grymasie ustach. W końcu niewielu myślałoby o niej w kategoriach „przyjaciółki”, więc ją miło zaskoczył. Może nawet za miło, bo miała ochotę się na tego kociego głupka się rzucić i wyściskać, ale po prostu nie mogła sobie na to pozwolić.
        Chusta kotołaka została jej podsunięta prawie pod nos i czmychnięto ją z jego dłoni w mgnieniu oka. Zaciskając palce na pachnącym jeszcze Mansunem materiale i przyciskając go do piersi, udało się jej w ostatnim momencie odezwać, zanim całkiem odszedł do reszty grupy.
        — Szukaj Mistrza Lwa, a znajdziesz mnie. Żegnaj… przyjacielu — wymamrotała przez łzy, trochę niewyraźnym głosem. Chwilę po tym już nie było po niej śladu w pomieszczeniu.

        Gdzieś daleko już od siedziby Winorośli i odległości, której nie dało się przebyć zwykłym marszem, stała różowa istota, wpatrująca się w zachmurzone niebo. Zamyślone spojrzenie z czasem przeniosło się z nieboskłonu na kawałek materiału w postaci dużej chusty, który mocno ściskała w drobnej dłoni. Czemu karmisz moją obsesję, jak mam o tobie teraz zapomnieć, głuptasie — westchnęła ciężko z łagodnym uśmiechem, aby po chwili ruszyć przed siebie bez konkretnego celu w głowie.

Ciąg dalszy: [Nowa Aeria] Jesienna rapsodia
Ostatnio edytowane przez Sherreri 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Był gotów odpowiednio zareagować, gdyby Sherreri postanowiła jakoś zaatakować kotołaki. Rękojeść szabli wampira nie była ukryta pod jego dłonią, jednak sam Vergil gotowy był do tego, żeby rzucić jakieś zaklęcie, które mogłoby zaszkodzić Wiśni albo zranić ją lekko. Możliwe, że nawet Pan Winorośl mógłby wtrącić się w taką potyczkę i użyczyć swej magii jednej ze stron konfliktu. Sam wampir nie wyglądał jak osoba, która w każdej chwili miałaby zerwać się z miejsca i zaatakować – jedynie jego oczy czujnie obserwowały to przemienioną elfkę, to kotołaki. Na szczęście, wszystko to skończyło się wymianą słów i zdań, nie doszło do niczego groźniejszego, co mogłoby uszkodzić miejsce, w którym teraz się znajdowali albo kogoś, kto siedział przy stole. Atmosfera była trochę napięta i mógł to wyczuć każdy, jednak zmieniło się to nieznacznie, gdy Sherreri postanowiła odejść od stołu, prawdopodobnie zmierzając w stronę wyjścia.
W tym momencie uwagę Pana Winorośli przyciągnęły kotołaki, gdy jeden z nich zapytał, czy czarodziej mógłby przenieść ich w miejsce, w którym chcieliby się znaleźć. Ten – zanim jeszcze odpowiedział – uśmiechnął się i pokiwał energicznie głową.
         – Najpierw musicie podać mi nazwę tego miejsca, jeśli rzeczywiście chcecie skorzystać z tego dobrodziejstwa – odpowiedział im swoim wyjątkowym, rymowanym stylem wypowiedzi. Już wcześniej mogli domyślić się, że Winorośl miał moc związaną z przenoszeniem siebie i, najpewniej, także rzeczy, ale nie oznaczało to, że mógł także przenosić grupy żywych istot. Teraz, po pytaniu Zaradiego, wiedzieli, że mężczyzna ten jest w stanie zrobić coś takiego. Winorośl spojrzał też na Vergila, jakby pytał go, czy on także chce skorzystać z takiej okazji.
         – Ja będę musiał odmówić. Ze Szczytów Fellarionu do Maurii nie podróżuje się długo, zwłaszcza, jeśli można zmienić się w ptaka i poruszać się przestworzami – odparł, kończąc kieliszek wina zmieszanego z krwią. Posiedział jeszcze przez chwilę w krześle i wstał od stołu, wyczuwając, że nadszedł czas, w którym ich grupa rozchodzi się w swoje strony.

Zauważył, że Mansun wcześniej poszedł za Sherreri i teraz rozmawiał z nią o czymś, jednak nie skupił się na tym, bo kotołaki zadały mu jeszcze kilka pytań, na które odpowiedział im zgodnie z tym, co sam wiedział na dany temat. W końcu Mansun także do nich dołączył, a Vergil chwilę później odpowiedział już na pytanie, po którym nie usłyszał kolejnego.
         – Cóż… Pozostaje mi życzyć wam powodzenia w odkrywaniu Alaranii i przeżywaniu przygód na tych ziemiach – odezwał się spokojnym głosem, nawet przez jego oblicze przemknął uśmiech. Nigdy nie przepadał za pożegnaniami, chociaż z drugiej strony jakoś zawsze zdarzało się tak, że nie przychodziły mu one jako coś trudnego. Dlatego też za każdym razem dziwnie się czuł, gdy myślał o czymś takim i o tym, jak sprzeczne ze sobą może to się wydawać.
Po tych słowach zaczął podchodzić do każdego z kotołaków i także do Pana Winorośli, oferując im pożegnalny uścisk dłoni. Jeśli któryś z nich nie chciał uścisnąć dłoni wampira, to ten po prostu przechodził dalej, nie naciskając w żaden sposób na zmiennokształtnego.
         – Żegnajcie – powiedział na sam koniec, gdy ponownie stał naprzeciw grupy futrzastych. Później odwrócił się, przeszedł kilka kroków w stronę wyjścia z jaskini i zmienił się w kruka, który od razu zerwał się do lotu. Tuż przed wylotem z jaskini, zakrakał, a odgłos ten odbił się echem po całym tunelu.

Czerwonooki kruk przemierzał Alaranię, kierując się w stronę Maurii… a raczej w jej okolice, obierając sobie za cel posiadłość, która przecież należała do niego. Najpewniej spędzi tam kilka dni, rozmawiając z Igarem o tym, co mu się przytrafiło i też o innych rzeczach, a później może przejrzy dość sporą – i należącą do niego – bibliotekę, może znajdzie tam opis jakiegoś miejsca, w które mógłby się udać. A może… może zdecyduje się udać na wampirzy bal, sam albo w towarzystwie jakieś wampirzycy, bo podejrzewał, że może dostać sporo zaproszeń od samotnych dam, które chciałyby mu towarzyszyć, jeżeli rozniosłaby się plotka, iż miałby pojawić się na przyjęciu.
Nieważne.
Teraz chciał zająć się czymś innym – tym uczuciem wolności, które towarzyszy mu zawsze, gdy przemierza krainę w postaci czarnego ptaka, a także terenami, które rozpościerały się pod nim i były pięknymi widokami, jeśli patrzyło się na nie z góry.

Ciąg dalszy: Vergil.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości