Szczyty Fellarionu[Na wschód od Rapsodii] Przyjacielska pomoc

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

[Na wschód od Rapsodii] Przyjacielska pomoc

Post autor: Davros »

Było naprawdę mroźno; fakt ten zaskakiwał szczególnie mocno jeśli wziąć pod uwagę to, że niedawno elfy świętowały letnie przesilenie. Nie obyło się więc bez zewnętrznej ingerencji, jednak rzadko kiedy magia aż tak wpływała pogodę. Nadchodzący wschód rozjaśniał już niebo, a to z kolei oznaczało iż jego pracodawcy najprawdopodobniej się spóźnią. Miał już nawet plunąć na jakiekolwiek normy społeczne i spróbować rozgrzać się ćwiczeniami, lecz wtedy właśnie usłyszał zbliżające się głosy, więc zamiast tego owinął się szczelniej płaszczem i czekał.
Tak jak przypuszczał, nadchodzący okazali się grupą która wynajęła go jako przewodnika. Towarzystwo składało się z pięciu magów oraz czterech wojowników i było cokolwiek dobrze zorganizowane - szli w zwartym szyku, zwracając baczną uwagę na otoczenie, a ich ubrania przywodziły na myśl uniformy; czyniący jako wierzchnie odzienie przybrali długie białe szaty ozdobione prostymi wzorami - tymi samymi, które dało zauważyć na ekwipunku zbrojnych noszących szare płaszcze. Niewysoki, łysawy mężczyzna dowodzący formacją - negocjator sprzed dwóch dni - kiwnął Davrosowi głową, na co ten odpowiedział tym samym gestem.
– Gdzie mamy iść? – zapytał na powitanie. Tamten zamyślił się na chwilę, by potem wyjąć mapę i wskazać na niej konkretny punkt.
– Jak na razie tutaj. Ale tak jak mówiłem, wszystko może się zmienić – ostrzegł jeszcze. Szczerze powiedziawszy, to było mu to obojętne - dopóki pozostawali w pobliżu Rapsodii, był w stanie dotrzeć do każdego opisanego miejsca. Poznał te tereny dzięki temu, że przez ostatnie kilka miesięcy wraz z grupką podobnych mu awanturników szukał tutaj różnych dziwnych przedmiotów. Wzbogacił się o małą fortunę, a i przy okazji przeszedł chyba każdy cal kwadratowy okolicy.
– Dobra. Poza murami wykonujecie moje rozkazy. Nie dotykajcie niczego, czego nie znacie. Żadnych rozmów. Bariery wygłuszające – spojrzał ostro na czarodziejów – nie mają racji bytu. Najlepiej, jeśli powstrzymacie się od używania jakiejkolwiek magii. Nigdy nie wiadomo, co kryje się w gęstwinie, a wierzcie mi, nikt nie chce skończyć jako posiłek oszalałej rusałki, niezależnie od tego jak kuszący wydaje się taki scenariusz. Gdy tylko zauważycie coś niepokojącego, zatrzymujcie cały oddział, bez zbędnego krzyku, nawet jeśli trzy poprzednie postoje okazały się fałszywym alarmem. – Po chwili przypomniał sobie o czymś jeszcze, więc dodał. – W ogóle macie zachowywać się jak najciszej. Wszyscy zrozumieli?
Od strony przybyłych dało się słyszeć markotliwe potwierdzenia. Nie podobało im się chyba to, iż będą musieli zrezygnować ze swojej ustalonej hierarchii, jednak dostosowali się do narzuconych warunków. Jeśli chcieli gdziekolwiek dotrzeć to albo skorzystają z jego usług, albo będą błąkać się po lasach.
– No to chodźmy.

Strażnicy przy bramie byli zdziwieni tym niespodziewanym pocztem, ale nie tworzyli żadnych trudności nie dających się zlikwidować kilkoma złotymi monetami. Na zewnątrz Davros musiał wyperswadować zbrojnym ustawienie całej tej kompanii na ich modłę, przez co stracili kilka minut. Zanim zagłębili się między drzewa, przez pierwsze kilkadziesiąt minut szli drogą. Szybko dało się zauważyć podział w grupie - wojownicy byli znacznie lepiej obyci z takimi warunkami od adeptów magii, spośród których żaden nie zwracał większej uwagi na otoczenie. W okolicach południa zorganizowali postój - tylko dlatego, że magowie całkowicie opadli z sił. Co gorsza, odzyskanie energii zajęło im ponad trzy godziny, po których ponownie podjęli marsz, nawet pomimo prób zniechęcenia ich do tego pomysłu. Jak wyjaśniali, nie mieli w zamiarze organizować noclegu. Takie podejście byłoby całkiem rozsądne w przypadku doświadczonych ludzi, jednak wędrówka nocą przez gąszcz była niemalże równoznaczna samobójstwu. Na szczęście wszystko wskazywało na to, iż najemnik nie będzie musiał kończyć żywota razem z nimi, bo znacznie zbliżyli się do wyznaczonego celu i zdąży się od niech odłączyć zaraz po zapadnięciu zmierzchu.

Lecz los postanowił zakpić sobie z jego szacunków i w jednym miejscu drogę zagrodziła im magiczna mgła. Nie chcąc kłaść niczyjego życia na szali, postanowił ominąć anomalię, w rezultacie zmuszając całą grupę do obejścia jaru; jeśli za cenę bezpieczeństwa mieli nadłożyć drogi, to był na to gotowy. Wszystko to sprawiło, że niedaleko celu znaleźli się dopiero przed północą.

– Stójcie. Dalej będziecie musieli iść sami.
– Dlaczego? Nie chcesz udać się z nami na miejsce?
– Absolutnie. Nie mam najmniejszego pojęcia co tam planujecie i wydaje mi się, że nie powinienem mieć. Mam rację?
– Poniekąd masz. Jesteś pewien, że dalsza droga jest bezpieczna?
– Zostało wam już zaledwie paręnaście minut marszu, po drodze nie napotkacie się na żadne niespodzianki, ze wszystkimi poradzili sobie dawno smolarze. Na polance do której zmierzacie często wypalają węgiel drzewny, bo to najlepsze takie miejsce w okolicy.
– Rozumiem. To twoja zapłata – mężczyzna podał mu mieszek, w którym zabrzęczało kilka monet. Sprawdził je czy aby na pewno są autentyczne, ale na szczęście każdy z dwunastu gryfów był niepodrobiony.

Kiedy oddalili się już na kilkanaście sążni, udał się na wschód - tam najszybciej dotrze do traktu, którym potem dostanie się do Trytonii.
Uważasz, że czego tam szukają? – zapytała ni z tego, ni z owego Calirianne.
Kto ich tam wie? Zachowywali się, jakby sami nie byli pewni.
Wydaje mi się, że mają się z kimś spotkać. Dostawali informacje o miejscu spotkania.
Racja. Ale co wymaga aż takiej konspiracji?
Ale kiedy Calirianne zaczęła snuć swoje rozważania, on nie zwracał na nią najmniejszej uwagi - poczuł ukłucie zaklęcia, które dawno temu nałożyła na nich Satoria - kobieta zaczęła o nim myśleć, a dzięki temu potrafił wyczuć jej obecność. Zerwał się do powrotnego biegu - teraz znał już cel tamtej wyprawy.
Satoria
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: przemieniona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satoria »

Obudziła się nagle, wyrywając ze snu. Nie mogła jednoznacznie powiedzieć, czy stało się dobrze, czy źle. Z jednej strony dalsza wędrówka z Davrosem zapisała się w jej pamięci jako bardzo przyjemne wspomnienie - w końcu to był jeden z najpiękniejszych momentów jej życia - z drugiej nie bardzo wiedziała na których dokładnie chwilach skupi się jej umysł - nie zawsze między nią a Davrosem panowały dobre stosunki. Do tej pory pamiętała, jak po pierwszym wrażeniu które na niej wywarł, z każdym kolejnym dniem docierało do niej, że to co uważała za wielkie uczucie było tak naprawdę jedynie zauroczeniem. Mężczyzna wydawał jej się niezdolny do miłości, co wtedy skrzętnie mu wyrzuciła i… Nie, to zdecydowanie nie było przykładem najrozsądniejszego postępowania w jej życiu.
A wszystko dlatego, iż dała się ponieść emocjom tak bardzo, że nawet wspólne wysiłki Tepali i Malaiki nie zdołały jej uspokoić. Chociaż, czemu się dziwić - przez te wszystkie dotychczasowe lata nie poddawała się jakimkolwiek romantycznym uniesieniom, a kiedy już raz się zakochała, to na zabój. Na szczęście Davros nie robił jej o to wyrzutów - zrozumiał i nie odwrócił się od niej. To dzięki jego nastawieniu ona mu tak najzwyczajniej w świecie zaufała, a pomiędzy nimi pojawiła się nić przyjaźni.
Chyba też przez ten epizod, kiedy ich znajomość opierała się na wzajemnej namiętności, więź ta była znacznie silniejsza od tych wiążących przemienioną z innymi ludźmi. A może to tylko dlatego, że nie obawiała się o życie wojownika? Przecież wiedziała, że nie da się tak łatwo zabić i trudno będzie go czymkolwiek zaskoczyć. Potyczki z aniołami albo najemnikami sekty nie były mu straszne, a to znacząco ją uspokajało. Owszem, pozostawały niebezpieczeństwa związane z jego trybem życia - więcej niż wiele - lecz nie zwykł zajmować się rzeczami, będącymi poza zasięgiem jego możliwości.
Otrząsnęła się z zamyślenia - odkąd wyruszyła z Rapsodii, cały czas była śledzona przez anioła, który odnalazł ją w mieście. Wolała nie rozpraszać się na zbyt długi czas, bo zawsze mógł zaatakować, a ona nie bardzo chciała umierać z tak głupiego powodu. Chociaż tyle dobrze że zrezygnowała ze wspominek, ponieważ Tepala zawsze była gotowa żeby rzucić jakąś docinką.
Działo się cokolwiek ciekawego?
Udało mi się ograć ją w słowa – odezwała się Malaika, wykonując mentalny odpowiednik przeciągnięcia się.
Tylko dlatego, że zasady były zmienione – tłumaczyła się wampirzyca, jednak bez szczególnego zapału.
Czyli… – nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo nieumarła przerwała.
Spokój i cisza. Aż dziw, że nasz skowronek na nic się nie porwał.
Mówiłam już, że pewnie czeka na rozkazy. – anielica ponownie zajęła swoje stanowisko w tej kwestii, popierając je jeszcze powiedzonkiem – Pan nierychliwy, ale sprawiedliwy.
O to to, na pewno w twoim przypadku!
A idź ty..!
Satoria odcięła się od przekomarzającej się dwójki - uwielbiały takie słowne potyczki, aczkolwiek w miarę możliwości stanęłyby za sobą murem. Tylko mentalnym, bo żadna z nich nie miała ciała, ale zawsze… Zamiast tego, przeniosła uwagę na swoje ciało - wsłuchała się w to, co mogła dowiedzieć się o jego rytmie używając magii życia. Interesowało ją wszystko, od bicia serca, przez pracę płuc, aż po płynącą w żyłach krew. Dzięki temu wiedziała przynajmniej z wyprzedzeniem, kiedy coś było nie tak. Niestety, to pochłaniało tyle uwagi, że zorientowała się, iż coś jest nie tak, dopiero gdy dostała myślowego kuksańca. Poczuła zaniepokojenie jej towarzyszek, a i do niej dotarło, że sługa Pana postanowił podjąć jakieś działanie. Albo wreszcie dostał rozkazy, do których się teraz dostosuje. Dla każdego obserwatora kobieta cały czas wydawałaby się zatopiona w myślach, jednak teraz starała się zaplanować kolejne posunięcia.
Niestety, nie miała wiele czasu - już po kilku chwilach była zmuszona wstać i wyciągnąć broń. Miała nadzieję, że nie będzie zmuszona do rozwinięcia skrzydeł - niedawno zakupiony płaszcz nie zdążył się jeszcze nawet dobrze pobrudzić, więc wolała go nie niszczyć. Po reakcji Satorii niebianin doszedł do wniosku, iż przemieniona jest świadoma jego obecności więc zwolnił, żeby móc zyskać chwilę na przemyślenie sytuacji. Obserwując sposób poruszania się mężczyzny doszła do wniosku, że ten jest weteranem; ktoś taki nie rzuci się, aby zakończyć całą sprawę jednym uderzeniem, lecz - jeśli tylko mu na to pozwoli - metodycznie pozbawi możliwości obrony. To, że będzie musiała ryzykować było pewne - napastnik był o głowę wyższy, a na wyposażeniu miał długi miecz dwuręczny, przy którym zarówno Cisza, jak i Spokój wyglądały marnie. Nic to, walczy szermierz, nie broń – pomyślała i ustawiła się odpowiednio, czekając na pierwsze ciosy.
A te nadeszły niewiele później - korzystając z większego zasięgu broni oraz ramion, spróbował szerokiego ataku na wysokości szyi wzmocnionego skrętem tułowia. Nawet nie próbowała blokować - na taką konfrontację potrzebowałaby więcej siły - zamiast tego odskoczyła do tyłu, aby popchnąć się do przodu za pomocą magii przestrzeni. Błyskawiczny kontratak, mający na celu wrażenie jednego ostrza pod żebra, a drugiego w udo nieznajomego okazał się fiaskiem - chronił go jakiegoś rodzaju amulet, przez co chybiła o ułamek cala. Zresztą, okazało się że pod obszerną szatą miał kolczugę, której brzęki wygłuszało zaklęcie. O ile sam fakt posiadania zbroi nie był zaskakujący, to jej uciszenie już jak najbardziej. Co gorsza, prawie ją kopnął; zaryzykował w ten sposób utratę równowagi, tylko że na nowo utworzył dystans, na którym jego styl walki był bardziej użyteczny. Tym razem był ostrożniejszy - markował ciosy, a jeśli już zdarzało mu się próbować jej dosięgnąć, to zawsze w zachowawczy i wyważony sposób. Zepchnął ją do defensywy, chociaż nadal wyprowadzała kąśliwe kontry, od których musiał uciekać unikami.
Jedna z tych wymian poskutkowała małym sukcesem ze strony przemienionej - zraniła dłoń przeciwnika, a jego palec mały i serdeczny zwiotczały, niezdolne do jakichkolwiek ruchów.
To nie anioł – zabrzmiały niespodziewanie słowa Malaiki.
To. Kto. Jeszcze. Mógłby. Mieć. Takie. Skrzydła? – zapytała Satoria, wymawiając każde słowo w chwili uderzenia, nie chcąc wytrącić się z rytmu.
Duch światłości. Przypatrz się jego oczom.
Rzeczywiście! – potwierdziła Tepala. – To nie zmienia faktu, że Sati ma z nim niemałe problemy.
Rzeczywiście, taka była prawda - napastnik walczył zdecydowanie zbyt dobrze, jak na zwykłego niebianina. To był ktoś z gigantycznym doświadczeniem, ćwiczący chyba całe swoje życie. Miał jednoznaczną przewagę - był silniejszy, szybszy i większy zasięg - a wszelakie próby wyrównania szans za pomocą magii spełzały na niczym, jako iż został zbyt dobrze wyposażony przez swoich pracodawców. Oczywiście, magiczne przedmioty wyczerpią się szybciej niż ona opadnie z sił, ale najpierw musiała do tego momentu dożyć.
Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę - zaraz po uniknięciu kolejnego ciosu, doskoczyła do niebianina uderzając go barkiem i korzystając z czarów, przeniosła ich wysoko w górę. Wykorzystała zdezorientowanie mężczyzny, aby przebić mu skrzydła oraz zerwać z szyi amulet, a sama przeteleportowała swój płaszcz i koszulę z powrotem na ziemię. Wykorzystała magię tatuażu, jednak nie po to, aby przestać pikować ostro w dół. Zadawała kolejne ciosy w miarę jak zbliżali się do gruntu, korzystając z faktu, że najprawdopodobniej miała więcej doświadczenia w takiej walce, a duch światłości jeszcze desperacko próbował spowolnić spadanie. W pewnym momencie udało jej się nawet przekłuć jego pancerz; musiała użyć do tego całej swojej siły i jeszcze wspomóc się zaklęciem, ale na szczęście ból wywołany obrażeniami na chwilę sparaliżował napastnika. Wykorzystała ten moment, przeszywając klingą jego szyję na wylot. Chwilę po tym ciało oraz zabrany od jej przeciwnika amulet rozsypały się w drobny pył niesiony wiatrem, a ona powoli wyrównała lot. Całe zdarzenie trwało najwyżej kilkanaście sekund, chociaż wyrzut adrenaliny sprawił, że całe zdarzenie wydawało się dużo dłuższe. Po chwili Satoria wylądowała w miejscu, gdzie nocowała. Nie przejmowała się ubraniem, tylko opadła na ziemię, desperacko próbując złapać oddech. Rozrzedzone powietrze na dużej wysokości nie nadawało się w ogóle do takich akrobacji, a ona do tej pory trzymała się jako tako tylko dzięki dziedzinie życia, wspomagając nią swoje wysiłki. Leżąc tak, nie zorientowała się nawet w którym dokładnie momencie zmęczenie wzięło górę i zmorzył ją sen.
Nawet nie wyczuła zbliżającej się grupy paladynów.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Szaleńcza gonitwa miała zarówno swoją zasadniczą wadę, jak i zaletę. Obie sprowadzały się do tego, że musiał wyprzedzić niedoświadczoną - w porównaniu z nim - grupę wędrowców mających kilka minut przewagi w lesie pełnym magicznych roślin oraz zwierząt, spośród których większość była w stanie zakończyć jego żywot, albo chociaż mocno okaleczyć. Z jednej strony przemieszczał się szybciej od nich, ale z drugiej każdy nieuważny krok mógł być opłakany w skutkach.
Kiedy poczuł, że Satoria wstała i zaczęła walczyć, miał ochotę jeszcze przyspieszyć, lecz biegł już najszybciej jak tylko mógł. Co gorsza, nie trwało długo zanim sięgnęła po magię aby przenieść się wysoko w górę. Wszystko wskazywało na to, że tam również toczyła jakąś potyczkę, ale korony drzew nie pozwalały spojrzeć w niebo i spróbować się upewnić. Była noc, więc to raczej nie dałoby mu żadnej pewności, ale wolał chociaż spróbować. Chociaż, nawet gdyby miał taką możliwość, raczej by z niej nie skorzystał - musiał uważnie patrzeć pod nogi, bo żeby omijać wykroty dokonywał dosłownie cudów zręczności.
Pocieszało poniekąd to że po kilku chwilach wylądowała na ziemi - nic jej się nie stało. Aczkolwiek najwyraźniej nie zauważyła zbliżających się od tej strony gąszczu zbrojnych, bo prawie że zupełnie przestała się ruszać.
Może jest ranna? – rozległo się w jego myślach rozsądne pytanie krydiany. Miał już coś nawet odpowiedzieć, ale zrezygnował - nagle przestał wyczuwać przemienioną, a jego umysł wypełnił się najczarniejszymi scenariuszami. Sam nie wiedział jak, ale przyspieszył jeszcze bardziej, przebiegł kilkanaście kroków i skoczył. Na ułamek sekundy ogarnęła go ciemność, a potem pojawił się na polanie. Przed oczami rozbłysnęły mu gwiazdy i miał wrażenie jakby ktoś uderzył go kafarem w potylicę. Zatoczył się, upadł na kolana, ale po trzech, może czterech sekundach wstał na powrót. Dopiero teraz wzrok wrócił mu na tyle, że mógł rozejrzeć się za swoją przyjaciółką. Zauważył ją już po chwili - całe szczęście żyła, choć z płytko rozciętego boku sączyła się krew.
– Satoria! Satoria! Obudź się do jasnej cholery! – dopadł do niej i spróbował w jakiś sposób dotrzeć do jej świadomości. Niestety, kobieta w ogóle nie reagowała, a on zaczął podejrzewać, że została czymś zatruta. Nie miał jak sobie z tym teraz poradzić - grupa paladynów była już tuż tuż, słyszał ich nawet przedzierających się przez las, a on sam nie był już w stanie skorzystać z czarów, bo wypłukał się z energii magicznej do cna - zostawił więc rudowłosą i wyciągnął broń. Miał już nawet postawić krok do przodu, kiedy poczuł rękę chwytającą go za nogę.
Satoria
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: przemieniona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satoria »

Walka o świadomość przychodziła z wielkim trudem. Dość powiedzieć że obecność Malaiki i Tepali była teraz praktycznie niewyczuwalna, a ona sama jeszcze chwilę wcześniej zapadała się powoli w błogą i wyczekującą ciemność nienaturalnego snu. Teraz widziała już że czymkolwiek została potraktowana - a na pewno nie obyło się bez jakiejś silnej mieszanki alchemii i magii - było przygotowane specjalnie na nią. W innym przypadku jej duchowe towarzyszki oparłyby się działaniu takiego specyfiku. Tak naprawdę to przeżyła tylko dlatego, iż myśli Davrosa aktywowały dawno nałożone przez przemienioną zaklęcie dzięki któremu wyczuła obecność mężczyzny stojącego tuż obok niej. Co więcej, nawet nie wiedziała kiedy dokładnie dała się zranić - coś, co nigdy wcześniej się jej nie zdarzyło; złożyła tę dziwną nieczułość na ból na karb preparatu, którym została zatruta.
Ten incydent jasno pokazał, że nie może mieć wątpliwości w sprawie zdecydowania aniołów - już dawno nie zdołali wywołać w niej tak mocnego zaskoczenia, jak to stało się tym razem. Będą musiały spróbować dowiedzieć się, co było przyczyną takiego ich zachowania na znacznie agresywniejsze. Przecież ostatnimi latami uprzykrzali się jej coraz mniej i nie bardzo wierzyła, iż mieli na celu jedynie uśpienie jej czujności. Jedynym wytłumaczeniem przychodzącym teraz Satorii na myśl była akcja, do której mogły przygotowywać się anioły. I niezależnie od tego, jaki był jej charakter albo cel, musiała zostać uznana za niebezpieczeństwo w powodzeniu takiego przedsięwzięcia.
Właśnie, Davros upomniała sama siebie, wracając swój umysł z myślowej dygresji. Istniały bardziej palące problemy - najwyraźniej się zbliżały, bo mężczyzna wyciągnął broń - a wszystko inne mogło jeszcze nieco zaczekać. Zresztą, snucie takich dywagacji bez żadnych pewnych informacji nieco mijało się z celem. Skąd on tutaj..? Wyciągnęła rękę w jego stronę i chwyciła go za łydkę. Żeby to zrobić, nawet nie potrzebowała otwierać oczu - zaklęcie działało lepiej niż dobrze. Początkowo bała się iż może nie zdążyć, ale - ku jej bezbrzeżnemu zdumieniu - nie miała wcale spowolnionego refleksu.
– Davros – wypowiedziała imię swojego przyjaciela całkowicie odruchowo, bez udziału woli. Zanim kontynuowała, wstała z powrotem na nogi i wyprostowała się na tyle na ile mogła. Po chwili zdematerializowała swoje skrzydła, dające się we znaki lekkim bólem; nic dziwnego - zasypiając nie zadała sobie nawet trudu żeby je jakoś złożyć. Później przywołała na siebie z powrotem ubranie - dla najemnika widok jej nagiego ciała nie był niczym dziwnym, jednak biorąc pod uwagę jego zachowanie i to jak był zaalarmowany wnioskowała, że sytuacja w każdej chwili może się pogorszyć. – Powiedz mi kochanieńki… co tu się właściwie dzieje?
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Mało brakowało a przez jej nagły chwyt wywróciłby się na ziemię - na szczęście udało mu się odzyskać równowagę. Zdążył też zbyć swoje bezbrzeżne zdziwienie dotyczące nagłego przebudzenie Satorii - moment wcześniej nie mógł do niej dotrzeć nawet głośnym krzykiem. Zastanawiało go w jaki sposób odzyskała przytomność, lecz wiedział że to pytanie będzie musiało jeszcze trochę poczekać - zbliżali się ludzie którzy bynajmniej nie chcieli wpaść na herbatę i ciasteczka. Nie, ich zamiary były zgoła inne - mieli zabijać albo przejąć kobietę żywcem.
Kiedy wstawała, nie mógł się powstrzymać żeby nie zlustrować jej ciała szybkim spojrzeniem. Może i brakowało jej krągłości, jednak bez wątpienia była piękna - nie miała urody rozpalającej zmysły i ciało, tylko posągowy wygląd rozbudzający umysł. Mogłaby być wcieleniem delikatnej bogini lasu dbającej o wszystkie rośliny i zwierzęta. Do takiego wizerunku idealnie pasowałby mistyczny tatuaż wykonany który miała na plecach, sugerujący jej nadnaturalne zdolności. Tepala zawsze się z nim zgadzała w tej kwestii, ale Satoria wolała puszczać wszelakie komplementy mimo uszu, nie zwracając na nie żadnej uwagi.
Tylko że ten piękny widok zepsuła mu rana widoczna na jej prawym boku, nieco pod żebrami. Przemieniona musiała rzucić już na nią jakieś zaklęcia, bo zasklepiała się powoli a cienki strumyk krwi zdążył zakrzepnąć, lecz niezależnie od tego Davros bał się o to, jak kobieta poradzi sobie podczas walki. Bo to że do walki dojdzie było nieuniknione.
Zlustrował Satorię - nie było po niej widać, że przed jeszcze przed chwilą trwała w tym dziwnym śnie. Patrzała się z wyraźnym zaniepokojeniem, chociaż z całą pewnością nie miała najmniejszego pojęcia o tym co miało się stać - musiała domyślić się jak wygląda sytuacja po zachowaniu wojownika.
– Zaraz pojawi się tutaj grupka paladynów, pięciu magów i czterech wojowników. Byłem ich przewodnikiem, ale potem zorientowałem się jaki jest cel – przyznał się z niechęcią. Wiedział iż nie będzie robiła mu o to żadnych wyrzutów - w końcu skąd mógł wiedzieć jakie są zamiary całej tej grupki? - jednak i tak czuł się źle z tym że doprowadził ich do przemienionej.
Satoria
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: przemieniona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satoria »

Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu odczuwała strach. Wszystko wskazywało na to że anioły zabiorą się za nią porządnie - przecież nie używaliby specjalnej trucizny bez choćby szansy na powodzenie ich planu. Chociaż tak naprawdę zamiary pokrzyżował im Davros - gdyby nie to iż mężczyzna przypadkowo znalazł się niedaleko i był w stanie jej pomóc, zbliżający się paladyni zastaliby ją nieprzytomną. Może zabiliby ją na miejscu, a może wcześniej doprowadziliby ją jeszcze przed oblicze sług Pana - tak czy siak nie miała jakichkolwiek szans.
Skupiła się na wszechobecnej energii; według jej oceny miała jeszcze możliwość skorzystania z magii przestrzeni aby przenieść ich na pewien dystans od tego miejsca. Tylko że gdyby to zrobiła, nadchodzący magowie po prostu podążyliby za nimi - a sama pozbawiłaby ich możliwości jakiejkolwiek ochrony. Sięgnęła więc do ostatnich rezerw i utworzyła wokół siebie oraz najemnika barierę. Nie miała jakichkolwiek złudzeń co do jej wytrzymałości, ale nie było im to potrzebne - jeśli nadchodzący nie spodziewają się oporu to pozbędą się czarowników jednym atakiem z zaskoczenia.
Nawet na niego nie spoglądając, zaczęła biec do przodu. W ułamku sekundy dobyła Ciszy i Spokoju, potem zanurkowała między drzewa. Miała szczęście - przed nią zaczynała się mała skarpa; było ono tym większe iż grupa wojowników dopiero do niego podchodziła, a ona cudem wylądowała na gałęzi rosnącego niżej drzewa. Nie tracąc ani chwili zeskoczyła z powrotem na ziemię, tuż za ich plecami. Nie do końca jej się to udało ponieważ jeden zdążył się nawet odwrócić, lecz zaraz upadł z przeciętą tętnicą udową. Satoria nie zastanawiała się nad tym co powinna zrobić - zamiast tego cięła i unikała ciosów. Wywołany przez nią chaos spotęgował jeszcze bardziej przemieniony który pojawił się sekundę lub dwie po niej.
Jednak po wyeliminowaniu magów nie było już tak łatwo - zbrojni okrążyli parę i atakowali raz po raz.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Odczuł na sobie działanie magii Satorii i gdy pobiegła, ruszył od razu za nią. Jednak postanowił nie ryzykować tak karkołomnego skoku jak jego przyjaciółka - zamiast tego zbiegł po skarpie. Co więcej, dzięki temu paladyni nie wiedzieli co zrobić - będąc atakowanymi z dwóch stron jednocześnie, wojownicy musieli podzielić się na dwie mniejsze grupki. Zamieszanie wywołane przez te wszystkie manewry sprawiły, że magowie nie mogli upleść żadnych czarów - nieustannie potrącani i popychani rozpraszali się, a utworzone zgęstki energii magicznej zaraz rozpływały się w niebyt.
Korzystając więc z tych okazji zanurkował pomiędzy dwoma zbrojnymi, z których jeden o mało co nie zahaczył go swoją klingą i w biegu ciął zaskoczonego czarodzieja. Tamten upadł, jeszcze przez sekundę lub dwie rozpaczliwie próbując zatrzymać barwiącą na czerwono jego szaty i brodę krew płynącą z rozpłatanej szyi, a potem znieruchomiał. Chwilę później znalazł się obok dwóch następnych. Ci udowodnili, że są znacznie przytomniejsi od reszty nieżyjących już czyniących - otoczyli się zaklęciami chroniącymi, przez które nie mógł się łatwo przebić. W dodatku kiedy on męczył się z nimi, wojownicy nieprzerwanie próbowali go zranić.
Na szczęście rudowłosa nie przegapiła tego co się dzieje - kiedy tylko poradziła sobie z kolejnym magiem, podeszła tamtych zza pleców i przebiła ich Ciszą i Spokojem, a bariery natychmiast zniknęły.
Tylko że wtedy czterej miecznicy zdążyli ich już otoczyć, a teraz nie dawali ani chwili wytchnienia. Byli nieźli, lecz przeciwko Davrosowi i Satorii nie mieli większych szans. Jednak nieco niwelował to fakt, że dwójka przemienionych stała wśród ciał zabitych czarodziei, a w takiej sytuacji ciężko było prowadzić jakąkolwiek walkę. Zresztą, po tym co pokazali paladynom, tamci walczyli bardzo ostrożnie, skupiając się na obronie, przy jak największym wykorzystaniu przewagi, jaką dawała im ich liczebność. Mężczyzna przeklinał już przyszły rozwój wypadków, kiedy nagle tamci upadli. Nie podejrzewał że kobieta postanowi sięgnąć po magię - w końcu i tak była już na granicy swoich sił - jednak dokładnie tak się stało. Rudowłosa klęczała na ziemii, podpierając się na rękach i pluła krwią.
– Satoria, zostań ze mną, słyszysz?! Zostań ze mną, do jasnej cholery!
Satoria
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: przemieniona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satoria »

Dalsza walka nie była trudna, choć bardzo żmudna - żołdacy co rusz atakowali, ona wraz z Davrsem parowali, odbijali i unikali wszystkich ciosów, czasem zostawiając na tamtych jedną czy dwie rany. Mimo że żadne z nich władało bronią tak dobrze, że mało kto mógł się z nimi równać, nie byli w stanie zdziałać zbyt wiele, przytłoczeni przewagą liczebną paladynów, którzy też nie mieli kling w rękach po raz pierwszy. Sama to nie wystarczyłoby żeby zagonić ich do takiejsytuacji, jednak leżący pokotem magowie i zakrwawione podłoże jeszcze bardziej utrudniało wszelakie manewry - szczęśliwie stanowiło przeszkodę nie tylko dla nich, bo zbrojni, przy każdej próbie podejścia, też musieli mierzyć się z ryzykiem przewrócenia się i rychłej śmierci pod ostrzami mieczy.
Tylko że wtedy sytuacja zaczęła się zmieniać. Na znacznie, znacznie gorszą - poczuła jak ogarnia ją słabość, przed oczami rozbłysły oślepiająco jasne gwiazdy, uszy wypełnił wysoki pisk, zagłuszający wszystko inne, a usta jakby wypełniło żelazo. Ona sama nie zatoczyła się wyłącznie dlatego, iż jej ciało zareagowało wyćwiczonym odruchem. Czuła, że lada chwila straci przytomność, była w pełni świadoma że nie uda jej się tego powstrzymać. Wiedziała też, że jej przyjaciel nie poradzi sobie sam, broniąc dwóch osób, w tym jednej nieprzytomnej, więc stawiając swoje życie na szali, sięgnęła do resztek energii żeby moment później zatrzymać bicie serc napastników. Nagle wszystko wróciło do normy. Na powrót dobrze widziała - a chyba nawet ostrzej, ponieważ kontury wszystkiego wokół były wręcz zbyt wyraźnie zarysowane - wszystkie dźwięki były głuche, jakby dochodziły zza grubej zasłony. Tylko na języku pozostał dziwny smak i chcąc się go pozbyć, spróbowała splunąć na pokrytą krwią trawę, ale dotarło do niej, że klęczy, podpierając się na nogach. Przemieniony coś wołał i wołał, lecz do niej już nic nie docierało. Dawno już nie była tak wyczerpana - fizycznie, psychicznie i magicznie. Dopiero wtedy dotarło do niej, że wcale nie korzystała z potężnych zaklęć, więc nic takiego nie powinno się stać.
Wyczerpanie było ostatnim co pamiętała.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Klęczał obok niej i widział, jak z każdym momentem chwieje się coraz bardziej. Pomimo tego, że próbował zmusić ją do zachowania przytomności nieskładnym słowotokiem, chwilę później oklapła całkowicie. Nie reagowała na nic, a otwarte oczy stały się przerażająco puste. Cały czas biło jej serce, oddech był chrapliwy i strasznie nierówny, ale był - tylko to napawało go jeszcze jakąkolwiek nadzieją. Satorię w takim stanie widział po raz pierwszy. Nie miał pojęcia co go wywołało, lecz miał świadomość, że musi coś z tym zrobić.
Wziął rudowłosą w ramiona, a potem skierował się w stronę polanki, na której ją znalazł.
Jak myślisz, skąd ją tak wzięło? – zapytał Calirianne w myślach.
Wiem tyle co i ty. Jednak mam wrażenie, że to ma związek z tym paskudnym cięciem na jej boku. – Davros na powrót przypomniał sobie o ranie przemienionej. Kolejna rzecz, której nie mógł pozostawić od tak, samej sobie, bo była realnym zagrożeniem dla jego przyjaciółki.
Chyba masz rację – stwierdził po jakimś czasie, przyspieszając jeszcze kroku. – Pamiętasz może jakie zioła zabraliśmy ze sobą?
Na pewno nie wszystkie… Ikonut, wilcza mięta, cykuta, amawil, ireniz, tojad, emoryk. Tyle zapamiętałam.
Że też nigdy nie skupiałem się na leczniczych wywarach…
Nigdy nie musiałeś – przerwała mu krydiana. – Na dobry początek powinno wystarczyć przemycie alkoholem, przecież w sakwie jest bukłak z winem.
Ułożył kobietę na niskiej trawie, podwinął jej koszulę, a następnie zabrał się za szukanie w swojej sakwie. Nie minęła minuta i już zajmował się raną, a kiedy w pojemniku nie było już połowy trunku, uznał że tyle powinno wystarczyć. Przez cały ten czas Satoria nie zrobiła żadnego ruchu, nie wydała z siebie nawet najcichszego dźwięku.
Żeby przestać się zamartwiać i zabić nieco nudę, zabrał się za czyszczenie broni - zarówno swojej Ręki Calirianne, jak i przyniesionej Ciszy oraz Spokoju. Tylko że czas nieustannie płynął piekielnie wolno. Davros zdążył przygotować posiłek, zjeść go, udać się do pobliskiego strumienia żeby uzupełnić zapasy wody - wszystko to rozmawiając ze swoją towarzyszką zaklętą w mieczu. A gdy już zdecydował się zabrać nieprzytomną kobietę do Rapsodii, gdzie mógłby znaleźć dla niej jakąś pomoc, ona obudziła się.
Satoria
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: przemieniona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satoria »

Przytomność odzyskała w jednym momencie, a nagłę przytłoczenie wszystkich zmysłów bodźcami było wręcz bolesne. Pierwsze co zwróciło jej uwagę był dziwny ucisk na piersi. Przez niego miała wrażenie, jakby nie mogła oddychać, ale mimo to przez cały czas napełniała płuca powietrzem równie łatwo co wcześniej. Coś jej podpowiadało, że to skutek wyczerpania magicznego, na które się wcześniej naraziła. Nie pamiętała żeby kiedykolwiek wcześniej zdarzyło jej się dojść tak blisko granicy swoich możliwości. Co gorsza, nie korzystała w ogóle z wyczerpujących zaklęć, więc nie było powodów, aby jej ciało zareagowało w ten sposób.
Drugim była dziwna cisza w jej umyśle. Malaika i Tepala były przy niej przez prawie całe jej życie i stały się jego nieodłączną cześcią. A teraz, kiedy obie trwały w tym swoistym letargu, czuła się opuszczona i samotna. Poza tym, do tej pory w takich sytuacjach już by się wszystkiego dowiedziała, bo one cały czas czuwałyby na posterunku. A teraz była zdezorientowana dysonansem, jaki wywoałała ta zmiana.
Rozejrzała się - miejsce w którym się znalazła wywoływało jakieś mgliste skojarzenia, jednak nie miała teraz głowy do łowienia ich spośród reszty rozbieganych myśli, bo wszystko zaczynał przyćmiewać ból. Początkowo lekki, ledwo trącający świadomość, lecz z każdą chwilą przybierający na sile. Niedługo później nie mogła się już skupić na czymkolwiek innym - słyszała, iż Davros usilnie stara się jej coś powiedzieć, tylko że nie była w stanie rozróżnić słów.
– Boli. – Dopóki nie wychrypiała tych słów, udawało jej się jeszcze powstrzymać płacz, ale wraz z nimi nadeszła kolejna fala bólu, cierpienia które ją złamało.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

– Satoria, wszystko z tobą w porzadku? – zapytał kobietę, kiedy tylko zauważył że odzyskała przytomność - czyli zaraz po tym, jak spróbowała się podnieść. Nie miał też zamiaru ukrywać, iż taki obrót spraw uspokajał go i był źródłem niesamowitej ulgi. – Na wszystkich bogów i Prasmoka, nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem.
Lecz okazał się zbyt optymistycznie nastawiony do całej tej sytuacji - przemieniona nie zwracała najmniejszej uwagi na to co mówił. Spojrzał jej w oczy i zauważył, że była w opłakanym stanie - niezogniskowany wzrok prześlizgiwał się po wszystkim obojętnie, nie zauważając najprawdopodobniej zupełnie niczego, a żadne słowa zdawały się nie wywierać na niej jakiegokolwiek efektu. Może i na powrót była przytomna, ale na pewno nie miała kontaktu ze światem.
– Satoria, kochana, słyszysz mnie? Satoria? Malaika? Tepala? – spróbował zwrócić na siebie uwagę którejś z nich, niestety bezskutecznie.
Jednak nie musiał długo główkować nad tym co było przyczyną jej dziwnego stanu, bo kobieta odezwała się chwilę później. Głos miała zachrypnięty i słaby, jakby dopadła ją jakaś przewlekła i niebezpieczna choroba, którą dopiero teraz zaczynała leczyć. Usłyszawszy co ma do powiedzenia wiedział już że jest źle, lecz dopiero jej łzy uświadomiły mu, jak poważna jest cierpienie które odczuwała. Objął kobietę ramionami i uspokajał ją długo; histeryczny płacz przechodził powoli w szloch, a ten ustępował miejscu cichemu łkaniu. W końcu Satoria zasnęła, więc Davros ułożył ją delikatnie z powrotem na trawie i zebrał do sakiew wszystkie rzeczy. Gdy był gotowy, wziął na ręce swoją przyjaciółkę i ruszył w stronę traktu.
Ostatnio edytowane przez Davros 7 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Satoria
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: przemieniona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satoria »

Trzęsła się tak bardzo, że aż się obudziła. Sądziła, że to oznaka trawiącej ją gorączki. Nie anioły wymierzające sprawiedliwość z woli Pana pozbawią mnie życia, nie wynajęci przez zazdrosną sektę zabójcy, tylko jakaś parszywa trucizna wyśle mnie na tamten świat – pomyślała z przekąsem, próbując wyczytać coś ze swojego ciała. A to co czuła niesamowicie zaskakiwało - wydawała się być znacznie zdrowsza niż podejrzewała. Ot, zagwozdka.
Sprawa zaczęła wyjaśniać się w miarę jak jej umysł na powrót okiełznywał zmysły; do jej uszu dobiegał stukot kopyt i od czasu do czasu skrzypienie źle spasowanych desek, cała mokra od potu leżała pod jakimiś futrami pachnącymi - poza nią oczywiście - piżmem, a okropny posmak na suchym i skoławaciałym języku sprawiał, że miała ochotę zwymiotować. Jechali przez jakiś las, bo tło bodźców stanowił szum liści i woń wiosny. Spróbowała otworzyć oczy, jednak były czymś sklejone. Została szczelnie owinięta, a nie miał siły, żeby jakoś sobie z tym poradzić. Leżała więc, oceniając sytuację. Lecz niedługo później, z przodu wozu zaczęła się rozmowa.
– Siedźże, panie – lekceważący głos wieśniaka miał w sobie wyraźną nutkę dezaprobaty.
– Muszę sprawdzić czy wszystko z nią w porządku! – z ulgą przyjęła obecność Davrosa. To oznaczało, że jej przyjaciel zorganizował pomoc. Chciała się odezwać, ale nie wydobyła z siebie nic głośniejszego od cichutkiego westchnienia.
– Patrzajta go, co chwila będzie latał w te i nazad. Zostańcie w miejscu, dziołcha nigdzie nie ucieknie!
– A jeśli się obudziła? – Wojownik nie odpuszczał, chociaż chyba sam wiedział już że przegra tę wymianę zdań.
– Gdzieżby tam. Co wiedźma rzekła? Że jej mus wywar z maczanych w wodzie ziół i gorzałki wpajać, rankiem i wieczór, wżdy przed samą Rapsodią rozum odzyska. Toć do samej bariery jeszcze ze dwa dni, jak nie więcej!
– Ona silna jest, szybko poradzi sobie z chorobą.
– Jużci silna. Przeca to chuchro, trza delikatniej niźli ze szkłem. Samojeden bym ją złamał, o tak! – pokazał pewnie jakiś gest, chociaż przemieniona nie miała możliwości zobaczyć jaki. – A bo kto to widział, drobniutka taka, a z mieczami się szwenda.
– Posługuje się nimi nie gorzej niż ja.
– A to panocek niechybnie wielki rębajło – zaczął kpić z niego okrutnie. – Ona ledwo co chycona, a który już dzień leży w gorączce, co?
– Bo ostrze było zatrute… – zaczął tłumaczyć Davros, ale chłop nie miał zamiaru dać mu skończyć.
– I nim anioł majtał, słyszelim we wsi jakeście znachorce tłumaczyli. Chronić mieliście ją, a tu jakoweś zbóje napadli. Charataliście się…
– Nie było żadnych zbójców!
Satoria była zawiedziona. Miała nadzieję na to, że przepychanka słowna będzie trwać, ponieważ była dla niej niewymownie zabawna, lecz ostatnie zaprzeczenie chyba zdenerwowało kmiotka, bo splunął - sądząc po odgłosie - gęsto na drogę i dalej jechali w ciszy. Jednak tamten nie wytrzymał zbyt długo - najwyraźniej przykrzyło mu się bez jakiejś gadki, więc podjął rozmowę znowu, nie bacząc na protesty i wyjaśnienia.
– …charataliście się, bo i was wiedźma leczyła. Tamci widząc, żeście gotowi bronić, ukradli co pod łapy im szło i uciekli. Tak było?
– Nie.
– A że kobitkę zranili, rzuca się w gorączce… to i taką historię panocek… Toć od razu widać, że ona szlachcianka, a wyście jej rycerz. A jaki wierny! Ani chybi, kochacie ją!
Najemnik odburknął coś niezrozumiałego, a wieśniak zaśmiał się.
– Jak nie? Co postój szukacie strumienia i idziecie ją obmyć. Ona chora, poci się, a wy ją do zimnego strumienia! Miastowe mądroki, ot co. – Słysząc to, Satoria poczuła jak pąsowieje. Kiedyś przeżywała z Davrosem romantyczne uniesienia pełne namiętnych chwil, tyle że już od dawna nie byli kochankami. Zawstydziła się okrutnie, wyobrażając sobie opisaną przez chłopa sytuację. Tamten kontynuował, wyrywając ją z zamyślenia: – A mnie akurat wypada na popas stanąć. Tu za zakrętem jest duża polanka. Bystra rzeczka zaraz obok, napoję konie, a wy przygotujecie panience kąpiel. Nie dla mnie takie widoki.
Zobaczyła w tym swoją szansę na zemstę. I rzeczywiście, po jakimś czasie się zatrzymali, a kilka minut później poczuła jak wojownik wyciąga ją spod futer i bierze na ręce. Podczas krótkiego marszu słyszała przybliżający się chlupot wody. Miała wrażenie, że nie minęła minuta, a byli już na plaży - najpewniej piaszczystej, bo kroki mężczyzny nie były już tak pewne jak wcześniej. Przekonała się iż miała rację kiedy położył ją na piasku. Chwilę zajmował się czymś na boku, a potem zabrał się za rozebranie jej. Nie miał z tym problemów, bo nie była grubo ubrana - ot, spodnie, koszula i jakieś skarpety. Jej uwadze nie uszło, że on też jest już nie ma nic na sobie.
– Znowu powieki zalała ci ropa – zauważył cicho, nie mając pojęcia że jest świadoma jego słów.
Wyniósł ją mniej więcej na środek nurtu i szybko zmywał z niej cały brud. Widać było że nabrał już w tym wprawy. Kobieta z trudem nie dawała po sobie poznać, że jest przytomna - szczególnie przez nieoczekiwaną przyjemność, jaką budziły w niej zabiegi Davrosa. Na szczęście jego wprawa i bezkompromisowość sprawiły, że cała ta toaleta zakończyła się dość szybko, a ona z niczym się nie zdradziła. Poczuła ukłucie magii, kiedy osuszył ją korzystając z dziedziny ognia. Położył ją na płaszczu i szczelnie ją nim owinął. Sam z powrotem skierował się do rzeki.
Wiedziała, że to jedyna okazja do działania. Sięgnęła za pomocą domeny przestrzenii do wody, aby przenieść nieco do swoich ust. Wypłukała jak mogła najdokładniej, wypluła na piasek powtarzając cały proces jeszcze dwa razy. Założyła płaszcz, a następnie zaczęła magią badać stan swojego zdrowia. Kilka zaklęć błyskawicznie rozprawiło się z resztkami choroby krążącej po jej ciele. Była prawie pewna że wie dlaczego znachorka się tego nie podjęła.
Rozejrzała się po okolicy - wiozący ich wieśniak oporzadzał konie ciągnące do niedawna nieduży wóz. Stał on teraz na niedużej, sztucznie stworzonej polanie przy wąskiej drodze, po drugiej stronie której rósł gęsty las. To na pewno nie był często uczęszczany trakt.
Wstała i chrząknęła. Wypłukane gardło, w którym nie było już zawiesiny złożonej z mieszanki wywaru ziołowego i śluzu z płuc radziło sobie całkiem nieźle, choć jeszcze nie tak dobrze jak kiedyś. Zaskoczony przemieniony odwrócił się. Rudowłosa nie omieszkała obdarzyć jego dobrze zbudowanego i wyćwiczonego ciała spojrzeniem. Szybko jednak z tego zrezygnowała, czując jak w jej ciele znowu pojawia się to przyjemne ciepło, tak bardzo kuszące do zrobienia czegoś… nierozsądnego.
– Mam nadzieję że podobało ci się to, co widziałeś.
Ostatnio edytowane przez Satoria 7 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Jej przebudzenie było dla niego zaskakujące - nawet pomimo faktu, iż kilkanaście minut wcześniej twierdził, że szybko poradzi sobie z chorobą. W końcu jechali na wozie dopiero dwa dni, a on spodziewał się takiego obrotu spraw najwcześniej jutro wieczorem.
Jednak nie dał się do końca zbić z pantałyku - spojrzał rudowłosej w oczy.
– Ciężko o kobietę piękniejszą od ciebie – odpowiedział. – Kiedyś już ci coś o tym mówiłem i nie zmieniłem zdania. Zresztą, biorąc pod uwagę to co między nami było… – nie kończył, bo nie musiał. Wiedział że Satoria będzie wiedziała o co chodzi - pewnie nawet zdążyło już jej to przejść przez myśl. Mył się dalej, jakby jej obecność - oraz błądzący tu i tam wzrok - najzupełniej mu nie przeszkadzały. – Kiedy się obudziłaś?
– Jakiś czas temu. Jestem przytomna ponad godzinę, ale zmysły wróciły mi trochę później.
– Słyszałaś więc całą moją rozmowę z Hurnem? – zapytał, znając już odpowiedź. Wychodząc na brzeg osuszał swoją skórę tak, jak zrobił to w jej przypadku.
– Tak. Dowiedziałam się kilku interesujących rzeczy. Zastanawia mnie w jaki sposób znaleźliśmy się kilka dni drogi od Rapsodii.
– Tak jak myślałem – mówił, ubierając na siebie koszulę, spodnie, a potem wzmocnioną kamizelkę, która po ostatniej walce wyglądała, jakby pamiętała lepsze czasy – nic ci nie umknęło. Pamiętasz jak odzyskałaś na moment przytomność i rozpłakałaś się z bólu? Tak? No to kiedy już ukołysałem cię do snu, wziąłem cię w ramiona i doszedłem do traktu. Do najbliższej wioski dotarłem sporo po zmroku. Początkowo nawet chciałem iść dalej, a jakże, lecz Calirianne wybiła mi to z głowy. Zapłaciłem jednemu wieśniakowi za udostępnienie izby oraz podzielenie się zapasami. Przez pierwszą godzinę… no, może półtorej, strasznie się rzucałaś na łóżku, potem jakoś cię uspokoiłem. No co tak spoglądasz? Spałem obok ciebie, nie ukrywam.
Rankiem, odzyskawszy siły i energię magiczną, przeniosłem nas do innego sioła, takiego w którym była zielarka. Słyszałaś pewnie jak o niej rozmawialiśmy. Kiedy już wytłumaczyłem jak wygląda sytuacja, klęła wniebogłosy! Długo warzyła jakieś eliksiry, napoiła cię nimi, a mi dała zioła. Właśnie, będziesz musiała wypić kolejną porcję leku.
– Dziękuję bardzo, ale uleczyłam się sama.
– Co? Starucha nie leczyła cię magią, bo było ryzyko powikłań, a ty sama tak…? – Davros był wstrząśnięty tym co usłyszał.
– Spokojnie. Ona nie sięgnęła po dziedzinę życia bo Malaika wraz z Tepalą sprawiają, że ciężko dobrze przejrzeć moje ciało. Przynajmniej z zewnątrz, bo dla mnie to bardzo proste. Teraz tylko czekać aż te dwie cholernice się obudzą.
– Ach, rozumiem… – po prawdzie to nie do końca rozumiał, jednak nie miał zamiaru oponować. – Wracając, dała mi zioła i powiedziała jak je dawkować. Wtedy nawinął się on…
– Ten chłop?
– Hurn jest myśliwym.
– Kłusownikiem – przemieniona poprawiła go odruchowo.
– Zwał jak zwał. Wracał z północy, z gór, upolował tam sporo piżmaków. Zaproponował przewieźć nas do Rapsodii w zamian za towarzystwo oraz ewentualną ochronę.
– Akurat towarzystwa to mu ewidentnie brakuje. Gdyby był sam, pewnie gadałby z własnymi końmi, nie sądzisz?
– Pewnie tak – powiedział ze śmiechem, podając kobiecie resztę jej ubrań, które do tej pory leżały na ziemi. Niewiele później szli już z powrotem stronę wozu.
– Zjadłabym konia z kopytami – wyznała Satoria po dłuższym milczeniu.
– Nawet nie mów tego przy naszym woźnicy, gotów cię upolować. Przywiązał się do tych swoich szkap, traktuje je nieomal jak ludzi.
– Musi mu czasem naprawdę brakować kogoś, z kim może porozmawiać – roześmiała się perliście i przytuliła się do jego ręki.
– A ty co, na amory ci się zebrało? – Najemnik był szczerze zdziwiony zachowaniem swojej towarzyszki.
– Podobno jesteśmy zakochaną parą… trzeba więc dbać o pozory – ewidentnie się z nim droczyła.
Zaczęli się wykłócać, czym zwrócili na siebie uwagę Hurna. Wieśniak patrzył się na nią zdumiony, a gdy do niego pomachała, oczy niemal wyszły mu z orbit. Podchodząc coraz bliżej niego, męzczyzna powoli oswajał się z jej cudownym wyzdrowieniem.
– Dzień dobry – powiedziała dostojnie, złapała swój płaszcz jak suknię i wykonała głęboki ukłon. – Jestem niewypowiedzianie wdzięczna za okazaną mi pomoc.
– Niech panienka sobie ze mnie nie dworuje. – udał calkiem wiarygodnie oburzenie. – Na szlaku podróżnikom pomocy się nie odmawia. Jak kto choćby o tym pomyślał, to kiep. A jeno najtęższe kurwie syny pomocy odmawiają! – dopiero po chwili skonstatował się, że nie wypada przeklinać w obecności szlachcianki, pokraśniał i zaczął się tłumaczyć. – Ajć, wybaczcie panie chamską odzywkę.
– Nic się nie stało – kobieta wyprzedziła Davrosa. – Gorsze wiązanki w życiu słyszałam. Mam jednak nadzieję, że ma pan coś do jedzenia.
– Dla takiej krasawicy to bym i do lasu poszedł dzika ustrzelić – wyszczerzył swoje zdekompletowane uzębienie w szczerym uśmiechu. – Ale nie muszę, mam ci ja na wozie mięsa, a mięsa.
– Satoria mówiła że jest głodna, ja sam też bym coś zjadł. Jest szansa żeby zostać do nocy, przygotować coś dobrego?
Satoria
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: przemieniona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satoria »

Obydwoje widzieli, że mężczyzna ma jakieś wątpliwości co do takiego postępowania. Rudowłosa postanowiła wykorzystać efekt jaki na nim zrobiła.
– Naprawdę zależy mi na odpoczynku – nalegała. – I niech się pan nie obawia, nie będzie miał opóźnienia. Znam się na magii, będę mogła przenieść pana wraz z wozem i zwierzętami aż pod samą barierę – zapewniła, pełna pewności siebie.
– Jaki ja tam pan jestem, toć ja Hurn, najlepszy myśliwy w okolicy! – kłusownik najwyraźniej postanowił dać sobie chwilę namysłu, zręcznie zmieniając temat. Przemieniona zmierzyła go wzrokiem - wysoki i dobrze zbudowany, ostateczne rysy jego sylwetki ukształtowane przez ciężką pracę. Nie miał posągowej urody jak nobilitowani, dobrze odżywiający się paniczykowie, o nie. Zresztą, widać było, że nie bardzo dba o swój wygląd, bo zmierzwione włosy były nie dość że nierówno przycięte, to jeszcze okropnie tłuste, a broda poszarpana i posklejana w strąki. W oczach - głęboko osadzonych na jego ogorzałej twarzy - widać było inteligencję. Kto wie jak wysoko by zaszedł, gdyby tylko urodził się w innym miejscu? Nieco wykształcenia w dzieciństwie i zawojowałby świat jako zaradny kupiec. Gdyby tylko pozwolić mu się uczyć przez parę lat, mógłby zostać medykiem albo pomocnikiem jakiegoś szlachcica. A tak to pewnie dobrze negocjuje ceny futer i mięsa przed zimą, będąc sprytniejszym od innych wieśniaków.
– A ja Satoria – podała mu rękę. Nie potrafił ukryć zaskoczenia wywołanego tym gestem, ale szybko opanował emocje, wytarł prawą dłoń o spodnie i uścisnął. Niezbyt mocno - nadal pewnie uważał że jest słabym chucherkiem. Poniekąd miał rację - nie grzeszyła tężyzną fizyczną, lecz podczas swoich podróży zahartowała swoje ciało. – Więc jak, zgadzasz się?
– Koniom nic od tego nie będzie? – Davros bez wątpienia miał rację, mężczyzna przywiązał się do swoich wierzchowców.
– Absolutnie. Nie tak dawno przenosiłam… – na chwile się zająknęła - w końcu Jon był Łowcą Dusz, piekielnym - a ten tutaj na pewno nie byłby rad w ogóle zadawać się z kimś, kto pomaga takim istotom. – …człowieka i nic mu nie było. Z końmi też sobie poradzę.
– No dobrze. Tylko widzi panienka… – Wieśniak bezsprzecznie nie chciał się z nią spoufalać. – Co ja panience dam? Nie umiem dworskiego jedzenia…
– Spokojnie – przerwał mu Davros i spojrzał na nią z kpiącym uśmieszkiem. – Panienka akurat potrafi gotować, sama najlepiej się tym zajmie. Prawda?
– Tak. Hurn, gdzie znajdę prowiant?
– Wszystko na wozie, przegródką od futer… – zamilkł, widząc jak jednym, wspomaganym magią skokiem znalazła się na rzeczonej przegródce. Deska była porządna, bo wytrzymała jej ciężar, jednak przemieniona o mało co nie spadła - źle spasowana w konstrukcję wehikułu obruszyła się, przez co na moment straciła równowagę.
– Masz jakiś kociołek? – zapytała, bo tutaj nie widziała nic takiego.
– Nie. Ciężkie i duże toto, cały czas brzęczy. Na wozie jem ino suszone mięso i ser.
– Hm… No dobrze. – Machnęła ręką i koło Davrosa zmaterializował się jeden. – Kiedy ja będę patrzeć co my tu mamy, napełnij go wodą, proszę.
Najemnik odszedł bez słowa, a kłusownik patrzył na wszystko coraz bardziej zdumiony. Satoria zaczęła przeglądać owinięte skórą jedzenie. Zauważyła, że na płachtach nakreślono magiczne runy chroniące przed zepsuciem się pożywienia. Znalazła trochę warzyw oraz naprawdę sporo mięsa. Przy okazji trafiła na starannie ułożone Ciszę i Spokój. Szybkimi ruchami przypasała je do boków, a potem wybrała składniki i zeszła na ziemię. Wojownik wracał już znad strumienia.
– Będzie potrzebny chrust. Mógłbyś przejść się po lesie, żeby przynieść nieco?
– Tak, tak, panienko – odpowiedział Hunr i ruszył w stronę drzew. Widząc taki obrót sprawy, kobieta przywołała nóż i zabrała się za przygotowanie wszystkiego.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Kilka minut później wszystkie składniki pływały już w kociołku, pod którym paliło się małe ognisko; unoszący się zapach obiecywał proste, ale bardzo dobre danie. Satoria zabrała się za ostrzenie swoich mieczy; na pewno domyślała się, że Davros już o nie zadbał, ponieważ nie znać było ani jednego zacieku po przelanej nie tak dawno krwi, więc chyba po prostu chciała poczuć rękojeść w dłoni. On zaś siedział znudzony - już dawno zajął się wszystkim, co wymagało uwagi. Tak jak obydwoje się spodziewali, to Hurn przerwał ciszę.
– Mości Davros, gdzie tera pojedziecie?
– Jeszcze nie podjęliśmy żadnej decyzji – odpowiedział z namysłem najemnik, pokazując że jego przyjaciółka też ma w tej sprawie głos. Spojrzał na nią i rzucił: – Może do Rapsodii?
– Dopiero co stamtąd wyruszyłam, a już mam wracać? Wolałabym udać się gdzieś indziej…
Znający ją bardzo dobrze wojownik domyśliłsię, że jest jakiś powód, dla którego nie chce z powrotem znaleźć się w mieście. Mężczyzna dopiero teraz doszedł do wniosku, że sam nie powinien się tam przez jakiś czas pokazywać - w końcu wyruszył z grupą paladynów, których potem zabijał wraz z przemienioną. Nie podejrzewał żeby ktokolwiek mógł postawić go w gronie podejrzanych, ale wieści i tak dotrą do zainteresowanych uszu. Był ich przewodnikiem, a oni nie żyją, więc jego reputacja na pewno na tym ucierpi. Na pewno znaleźliby się też ludzie, którzy chcieliby odkuć swoje straty czyimś kosztem - nie wątpił, że na szali mogłoby zostać położone nawet jego życie.
– Masz rację, ja też dopiero co tam byłem. Może przed barierą zejdziemy na zachodni trakt w stronę Rododendronii? Tam zawsze było mnóstwo zleceń…
– O, i to jest podejście którego oczekiwałam! – oznajmiła pełna entuzjazmu rudowłosa, jednak kłusownik postanowił chyba nieco ostudzić jej zapał.
– Możecie panienko mieć problem przejść Nefari. Słyszałżem że most runął.
– Jakoś sobie z tym poradzimy – Davros nie miał wątpliwości że tak będzie, bo wiedział jak dobrze Satoria posługuje się swoimi skrzydłami - odległość między brzegami rzeki w górnym biegu Nefari była tak mała, iż mogli nawet spróbować znaleźć bród. Coś takiego nie będze stanowiło dla niej wyzwania.
– Wasza wola.
Satoria
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: przemieniona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Satoria »

Kłusownik zaskrobał o dno kociołka. Był zawiedziony takim wynikiem swoich machinacji chochlą, bo prosta potrawka bezsprzecznie bardzo przypadła mu do gustu.
– Gdzie toto zniknęło? – zapytał zdziwiony. – Ponad pół gara panienka nagotowała, a tutaj już pusto.
– Sama wszystko zjadła – zauważył złośliwie Davros.
– Co, żałujesz mi? – nie przełknęła jeszcze poprzedniej włożonej do ust porcji, więc jej słowa przypominały bardziej „A fo, wałesz mi?”, niż to co chciała powiedzieć; mimo tego najemnik domyślił się ogólnego sensu.
– Ja? A gdzieżby, jedz, jedz! Może chociaż trochę urośniesz.
– Bardzo śmieszne. – Nie minęły ze dwie minuty, a ona odłożyła miskę. – Hurn, tak właściwie, to jak miałeś rozplanowaną podróż?
– Prosto. Ja z wioski nad Kuriną…
– Chodzi mu o Tyrneę – wtrącił Davros.
– Zwał jak zwał, dla wielkich panów Tyrnea, dla elfów jeszcze jakoś inszej po ichniemu… Toć to Kurina! Ale mniejsza… – zorientował się, że zwraca uwagę na niepotrzebne szczegóły i machnął ręką. – W miesiącu jelenia się one parzą, nie miną caluśno dwa księżyce i łanie mają młode. No to ja w górę rzeki jechałem, aż się droga skończyła w jednej wsi. Tam żem wóz pod opieką mojego kuma Tarnika zostawił i dalej pieszo. Że ze mnie dobry myśliwy, to i wiem którędy stada bieżą, gdzie na popas stają albo z których strumieni wodę piją. Sidła żem porozstawiał, potem na drzewie przysiadłem i czekałem jeden dzionek, drugi, trzeci. Suszone mięso miałem, wodę w bukłaku też, więc se mogłem siedzieć ile wlezie. A jak wreszcie przylazły, to mnie już wyczuć nie potrafiły. Czekałem aż będą odchodzić, coby stare i chore ustawiły się na końcu stada. I wtedy żem zaczął szyć do nich z łuku, które nie popadały od moich szypów, to szły prosto w pułpaki. Stado uciekło, ja podobijałem zdobycz, tratwę przygotowałem, zwierzęta na nie zrzuciłem. Jakem płynął z nurtem, takem obrabiał zdobycz. Potem, na wozie już, do Rapsodii żem jechał. Przed ekwinokcjum mus mi tam być, futra w cenie będą.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości