Strona 8 z 10

Re: Między Bogiem a miastem.

: Śro Kwi 18, 2018 11:04 pm
autor: Kavika
        - Szlag! - ryknął Czarny niemalże drapiąc łeb do krwi. W tym oto momencie do domu wlazł zakurzony Verka zdejmując z siebie ostatni kłaczek brudu.
        - Zaraz oszaleję... - mruknął groźnie panterołak.
        - Oszaleć to można w tej kanciapie na górze, najadłem się tam pająków – mlasnął lisołak nieco zniechęcony. - Szukałem tam na klęczkach, nie wiem jak ktokolwiek się tam mieści. Ma nawet ukryty strych, pewnie tam chowa biednych i cierpiących, których szuka straż leśna.
        Nienaganny porządek przemienił się w istny chaos. Domek Kaviki stał teraz niemalże do góry nogami. Verka nawet starał się zachować pozór porządku, ale na nic się to zdało, gdy Czarny mógł nawet przewracać meble byleby znaleźć swoją zgubę. Panterołak wyraził swój chaos w niedbalstwie przeszukiwania, ale i lisołak miał napięte wszystkie mięśnie. Stał i oglądał przytulne pomieszczenie, teraz tylko mocno zagracone. Miał właśnie taki nieporządek w głowie. Z jednej strony czuł narastające szaleństwo, sam by rozniósł ściany tego budynku, ale gdzieś w głębi jego serca tliło się nieugięte sumienie.
        Obaj zmiennokształtni wyprostowali się nagle. Wyszli z drewnianego domku i sami dobiegli do tygrysołaka.
        - On... naprawdę... Zagajnik się ujawnił. - Kotowaty wsparł się o kolana i uniósł wzrok na swoich braci.
W oczach jego towarzyszy zagościł błysk. „Jesteśmy tak blisko...”, pomyślał Verka, a chwilę potem zniknęli w gąszczu lasu.


***

        Kavika drgnęła, gdy ręce mężczyzny oplotły jej sylwetkę. Było to dla niej spore zaskoczenie, nie tego się wszak spodziewała. Aż drżała na całym ciele. Nie oznaczało to jednak, że było to nieprzyjemne. Po prostu szok przeszył jej ciało. Czy to się działo naprawdę? Czy on nadal przy niej był?
        Słuchała jego głosu, jego słów. Nie czuła napięcia, a odczuwała niebywałą ulgę, że wciąż tu był. Oparła głowę o jego ramię obejmując palcami jego przedramiona. Był jej prawdziwą opoką, cały czas zdawał się wszystko kontrolować, chociaż nie miał ani jednego punktu planu. Odnajdywał się w tym szaleństwie, a ona już dawno gdzieś w nim zaginęła. Jak dobrze, że był tuż obok niej a i nawet razem z nią.
        - Tak, za dużo myślenia – przyznała uzdrowicielka ciężko wzdychając.
        W kwestia ilości myślenia panterołak miał rację, lecz Kavka nie tylko dużo myślała, ale na tle wszystkich uczonych była wręcz przewrażliwiona na punkcie analizowania. Wyróżniała się sposród innych ciągłym zadawaniem sobie pytań. Po tysiąc razy zastanawiała się czy tak powinno być, a gdy chociaż jeden raz na tysiąc powiedziała sobie „nie, nie może” to wystarczyło by zastanowić się czy czasem nie powinna może zmienić zdania. Przez to wielokrotnie jej decyzje mogły być nietrafione, ale wyrzucone nagle, pod presję otoczenia, co często rzutowało na relacje między wykładowczynią a innymi uczonymi. Mówiła nie to co myślała, ani nie głosiła zdania, któremu była bardziej przychylna, bo w głowie nie zdążyła poukładać sobie jeszcze argumentów albo wciąż się zastanawiała czy są na tyle dobre, by przekonać drugą osobę do własnej racji. Tak więc oto Kavika była guru w podejmowaniu złych decyzji oraz w kwestii przemyślenia każdego wypowiedzianego przez nią słowa i wybieraniu tego złego. Na co jej tyle mądrości?
        Przyszedł jednak promyk nadziei. Dziewczyna łatwo poddała się sugestii Yastre, gdy ten uniósł jej głowę delikatnie zahaczając palcem o podbródek uczonej. Objęła wzrokiem szerokie wody, odległe góry i potężne lasy. Woda nieśmiało uderzała o skarpę, a wiatr tylko delikatnie owiewał ich sylwetki. Świat stał przed nimi otworem, pełen możliwości, pełen piękna - „Prasmoku, jaki on straszny” jęknęła w duchu Kavka kuląc się z przerażenia przed ogromem zaledwie jednej Łuski śniącego smoka. Czy inne światy są równie rozległe co ten?
        - Och – mruknęła uzdrowicielka czując męski pocałunek na ustach. Enthe obróciła się w stronę bandyty. Mieli się kierować w stronę grupy, ale zatrzymała go jeszcze na chwilę, chwytając dłoń panterołaka.
        - Yastre – powiedziała ostrzej niż chciała. W tym jednym momencie wszystko jakby stanęło – czas i miejsce. Głuche krzyki dzieciaków (a w szczególności Sovy) rozpraszały się gdzieś po gołych ścianach. Kavika sama nie wiedziała dlaczego zatrzymała zmiennokształtnego. Wpatrywała się w niego, a gdy chwila ta zaczęła się przedłużać spuściła wzrok wędrując spojrzeniem po jego ramieniu, a kończąc na ich złączonych dłoniach. Zdała sobie sprawę z tego jak była w tym momencie nieprzyzwoita więc cofnęła delikatny uścisk by złączyć swoje dłonie na wysokości ust.
        - Dziękuję – powiedziała tak cicho, że niemalże niedosłyszalnie. Nie to miała powiedzieć, nie to!
        - Ch-chodźmy – ponagliła.
        Dwójka dołączyła do reszty. Fresia wysłała im tylko zniecierpliwione spojrzenie, a szczególnie Yastre, bo bardzo chciała się dowiedzieć czy warto w ogóle brudzić sobie ręce dla tej sprawy. Musiała poczekać na kolejną dogodną chwilę, a w tej ciasnej jaskini będzie o to trudno.
        - Mamy jakiś plan? - spytała cierpko elfka.
        - Żadnego konkretnego... - odparła na starcie nieco zbita z tropu Enthe. - Najpierw musimy dotrzeć do mojego domu... Może dowiemy się czegoś od... - Ile o tym wszystkim wiedział Heban? Kurka wodna! - Może ktoś zostawił mi wiadomość – dokończyła pospiesznie, po czym równie szybko wdrążyła się do zmiany tematu.
        - Droga skrótem prowadzi na zewnątrz – poinformowała uzdrowicielka zbliżając się powtórnie do wyjścia z tunelu.
Heban był oczywiście pierwszy do odkrycia tajemnicy, ale aż pozieleniał widząc to, co wskazywała uczona.
        - Że po tej skarpie? - spytał z niedowierzaniem prawnik.
        - Tak, po tej skarpie. Obejdziemy górę dookoła, za tym ostrym zakrętem widać z daleka mój dom.
        - Ostrym zakrętem? - powtórzył głucho Heban i nagle droga wydłużyła mu się na odległość ogona wielkiego Prasmoka.
        - Damy radę, wiele razy tędy przechodziłam – zapewniała Enthe, ale grubaskowi ani trochę nie wydawało się to bezpieczne. Wyjrzał ostrożnie poza wyznaczoną ścieżkę. Woda piekielnie uderzała o skały... czy tam wyłaniają się ostre czuby?
        - Heban, nie panikuj – upomniała go uzdrowicielka.
        - Nie panikuj?! Panienka chudsza jest od wykałaczki! Nie aby mi było czego za wiele... Ale jestem prawnikiem! Nie uprawiam ryzykownej wspinaczki po górach!
        - Jaka tam wspinaczka? Wystarczy, że przylgniesz plecami do skał i będziesz powoli stawał kroki bokiem. To żadna filozofia – odparła z pretensjami uczona. - Nie gadaj tylko chodź... albo zostaniesz w tych tunelach.
Sora trzymała się mocno ramienia Sovy, który nie bał się, a wręcz był podekscytowany drogą jaką obrali. Dla niego była to dobra zabawa, a młoda kotołaczka trochę obawiała się głębokości wody. Gdy znaleźli się na ścieżce i przewędrowali niewielki kawałek, dziewczynka nabrała odwagi. Równie dobrze mogłaby biegać w te i we wte bez najmniejszej obawy. Chłopak pociągnął za sobą starszego, nowego brata do kolejki. Przecież taka świetna zabawa! Tuż za nim znalazła się Kavka, następnie siusiumajtek Heban oraz Fresia, która klęła pod nosem, że jest ostatnia. Miała ochotę zrzucić grubasa i zostawić go w wodzie, na pożarcie nimf (choć wątpiła by były tak głodne trupa by pokusić się na coś takiego). Pozbyliby się problemu... Jeszcze nie wiedziała, jak źle komuś życzy.
        Posuwali się do przodu. Początkowo nie było trudno, dopiero zbliżając się do zakrętu ścieżka się zwężała więc trzeba było zwolnić tempo.
        - Ty tłusta świnio, pośpiesz się, bo zostajemy w tyle! - wrzeszczała uszata.
        - Nie wyzywaj mnie tak! Taka obraza podpada pod artykuł...
        - Ten artykuł to ci wetknę do gardła, jak nie ruszysz dupska. Nie mam zamiaru tutaj zostać do samej nocy, zaraz słońce będzie zachodzić a wtedy to nie dostrzeżesz nawet własnego brzucha. Pospiesz się!
        Heban pocił się niemiłosiernie, a uczona wciąż próbowała ułożyć sobie wszystko nie tylko w głowie, ale i w sercu, które łomotało tak głośno, że nie słyszała nic poza nim. Miała wrażenie, że każdy krok zbliża ją do niego, że trochę za szybko idzie, że trochę za mocno przylega do jego ramienia swoim. Z podniecenia zaczęła głębiej oddychać, jakby zaraz ktoś miał jej ukraść powietrze. Nim jednak panterołak zdołał zapytać o cokolwiek, ta ponownie ujęła jego dłoń wstrzymując ich.
        - Dlaczego? Dlaczego to robisz, Yastre? - spytała wpatrując się w napięciu nie w mężczyznę, a we własne stopy i skarpę. Woda niemalże nagradzała wędrujących kropelkami, ale Sova jeszcze nie zdołał sięgnąć jej ogonem, na co ze zmartwieniem reagowała jego siostra. „Zaraz wpadniesz...” szeptała niepewnie.
        Wówczas stało się coś, czego nie życzyłby sobie żaden kot. Heban dogonił prowadzącą grupę, ale jego ciężaru nie wytrzymała ścieżka tuż pod jego stopami. Kawałki skał zsunęły się do wody chlupiąc głośno, a tuż za nimi leciał także Heban. Desperacko starając się uratować od wody, prawnik chwycił Kavikę, a ta, mimo zaparcia, pociągnęła za sobą odruchowo Yastre – jakby miał w czymś pomóc. Ścieżka rozwaliła się tak szybko, że i Fresia nie uchroniła się przed kąpielą. Wszyscy, poza dwójką dzieciaków, znaleźli się w wodzie.
Grubasek wpadł w taką panikę, że musiał się kogokolwiek lub czegokolwiek chwycić. Fresia zdołała już go kopnąć, by czasem nie próbował się do niej przylepić, ale Kavika nawet by nie pomyślała o tym by stać się dla kogoś boją. Jej lokowana czupryna od razu znalazła się pod wodą. Ledwie zdołała złapać powietrze i musiała się zgiąć, gdy prawnik się po niej wspinał wrzeszcząc wniebogłosy. Bąbelki powietrza wypłynęły ławicą na powierzchnię, gdy tylko próbowała złapać równowagę sięgając stopami dna. Na Prasmoka, dobrze że był o więcej niż połowę lżejszy w tej wodzie! Inaczej złamałby jej kręgosłup w pół!
        Heban trzepotał rękami, a uczona starała się wydostać spod jego „niewoli”.
        - Heban! Cholera jasna! - wrzasnęła uzdrowicielka, gdy w końcu próba wypłynięcie się jej udała.
        - Umrę! Umrę, umrę, tonę!
        - Kawałek dalej masz dno! Jesteś niższy to go teraz nie czujesz! - wykrzyczała dziewczyna wykaszlując wodę. - Mogłeś mnie utopić!
        - Ja zaraz się utopię!
        Fresia wraz z Kavką drgnęły widząc falę wznosząca grubaska i wypluwająca go na niewielki skrawek dzikiej plaży. Sova właśnie wypatrywał w wodzie współtowarzyszy, dostrzegł jednak coś więcej niż by się spodziewał.
        - Twarz! Tam była czyjaś twarz! - krzyczał podenerwowany Sova.
        - Co? Nie może... - mruknęła Sora. - A! - pisnęła obdrapując ściany. - Tam jest jakaś twarz!
        - Co twarz? - spytała Kavka wciąż nieco oszołomiona. Dostrzegła Fresię, która należycie omijała kontakt z wodorostami. Gdzie jest Yastre? I co to za twarz?
        - Ach, to Moi! To musi być Moi! - wydusiła Enthe próbując ogarnąć to, co działo się wokół niej.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Pon Kwi 23, 2018 7:25 pm
autor: Yastre
        Yastre czuł jak jego biedna ukochana była spięta i zestresowana, ale po to on właśnie przy niej był, aby ją pocieszać i wspierać. Najlepszym sposobem by to osiągnąć było w jego mniemaniu przytulanie, bo nic nie mogło się równać z ciepłem bliskiej osoby, nawet jeśli ta bardzo specyficznie pachniała, tak jak on. Kavice zresztą nie mogło to przeszkadzać, a na dodatek widać było, że terapia jej pomagała.
        - Będzie dobrze - zapewnił ją po raz kolejny, gdy zgodziła się z jego tokiem rozumowania. On w kwestii planowania był jej zupełnym przeciwieństwem: spontaniczny, troszkę głupawy, ale przez to jakże szczęśliwy. Logika nakazywała więc myśleć, że gdy połączy się jej przewrażliwienie i jego beztroskę, powinno się otrzymać bardzo rozsądny i logiczny plan… Ale wiadomo, że życie nie bywało takie łatwe. Niemniej Yastre był ostatnią osobą, która by się tym przejmowała i po prostu zamierzał zrobić wszystko, by Kavika uratowała swoje siostry i by w końcu mogła się uśmiechnąć. To był jego zdaniem wystarczający i najlepszy plan.
        - Hm? - mruknął z uśmiechem, gdy uczona wezwała go po imieniu. Usłyszał ten odrobinę ostrzejszy ton, ale nie przejął się nim zbytnio, bo biedna blondyneczka ostatnio była strasznie zestresowana i mogła nad sobą nie panować. Miał rację (a przynajmniej tak sobie wmawiał), bo już po chwili odezwała się do niego normalnie, a on w odpowiedzi uśmiechnął się od ucha do ucha.
        - Nie ma sprawy, sarenko - zapewnił ją ciepłym tonem. - Po to przy tobie jestem…
        Tego drugiego zdania Kavika mogła już nie usłyszeć, gdyż właśnie zarządziła, by ruszyć się z miejsca i wrócić do reszty, na co panterołak bardzo chętnie przystał i zaraz ruszył za nią do miejsca, z którego dochodziły okrzyki dokazującego Sovy. Ten dzieciak był naprawdę świetnym punktem orientacyjnym, nie można było się zgubić, gdy było się w zasięgu jego głosu.
        Zaraz po dotarciu do grupy, panterołak wychwycił spojrzenie Fresii, która gdyby mogła, złapałaby go za kołnierz i targając go jak szmacianą lalkę kazała mówić natychmiast czego się dowiedział. Tylko niestety wtedy zdradziłaby się przed resztą, że czegokolwiek chciała, więc musiała czekać, a Yastre widział, jak wręcz rozrywa ją ze złości. Nie zamierzał jej jednak niczego ułatwiać, bo nie był na tyle subtelny, by po raz drugi wymyślić jakąś sensowną wymówkę do rozmowy w cztery oczy. Kiedyś będzie okazja, a to nie było chyba znowu aż tak pilne - skoro on uważał, że nie ma co wydziwiać i trzeba działać zgodnie z poprzednim planem, to Fresia mogła mu zaufać. Prawda?
        - Oj, Heban, nie bądź baba! - Bandyta w mgnieniu oka poparł starania blondynki, jednocześnie wykorzystując okazję, by znowu dopiec prawnikowi, który uprzykrzał mu życie przez całą tę wyprawę. Kavika ma rację, nawet taki grubasek jak ty da radę, bo brzucho masz co prawda jak bęben, ale tyłek płaski od siedzenia na stołku to nie będziesz za bardzo odstawał! Byle cię nie przeważyło! - dodał jeszcze złośliwie, już wchodząc na wąską skalna półkę. Jego uniesiony ogon kiwał się lekko na boki, pomagając mu utrzymać równowagę, to samo zresztą można było zaobserwować u obojga kociego rodzeństwa.
        Yastre od czasu do czasu zerkał za siebie, by kontrolować to jak szło reszcie grupy, jednocześnie czasami wstrzymując idące przodem kotołaczki, które strasznie wyrywały się do przodu. Wystarczyło jednak samo trzymanie Sovy za kołnierz, by jakoś go okiełznać, bandyta więc mógł skupić wzrok na reszcie… A głównie na idącej tuż za nim Kavice. Za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, panterołak uśmiechał się do niej pokrzepiająco, lecz niestety uczona cały czas była nie w humorze - pewnie znowu za bardzo roztrząsała tę sytuację. Szkoda, że nie mógł jej tego tak łatwo oduczyć…
        - Hej… - zwrócił się do niej cicho, gdy zadała mu pytanie. Specjalnie puścił dzieciaki, by mogły się trochę oddalić i nie słyszeć rozmowy dorosłych. Nie musiały wszystkiego wiedzieć.
        - Bo jesteś moja - odpowiedział i chociaż ktoś mógłby się oburzyć, że traktował ją w tym momencie bardzo przedmiotowo, to wydźwięk jego słów był zupełnie inny. Dla niego uczona była oczkiem w głowie, najważniejszą osobą na świecie - po prostu była jego partnerką. Jego. A on nikogo, kogo uważał za swojego, w życiu by nie zostawił.
        - I nie zrobiłaś niczego złego, po prostu trochę ci nie wyszło - usprawiedliwił ją jeszcze po chwili, bo zdawało mu się, że ten pierwszy argument jednak może do niej nie dotrzeć, bo jak to na naukowca przystało była konkretna i praktyczna. Na dłuższą rozmowę zaś nie mieli czasu, bo zaraz napatoczył się Heban, który świńskim truchtem w końcu zdołał ich dogonić. A to, co stało się zaraz potem, jeszcze długo miało śnić się panterołakowi jako jeden z gorszych koszmarów…
        To, że prawnik wpadł do wody, nie wywołało w kocie nawet najmniejszej dozy współczucia, bo dobrze tak grubasowi. To, że Fresia wpadła za nim było wręcz odrobinkę zabawne, ale cała reszta to już istny horror! Najpierw w dół poleciała Kavika - ona uczepiła się panterołaka, a on zaraz starał się ją złapać. I złapał ją. Ale to i tak na niewiele się zdało, gdy reszta półki skruszyła się pod stopami panterołaka… I ON RÓWNIEŻ WPADŁ DO WODY! Istny horror! Yastre jeszcze będąc w powietrzu stał się cały zjeżony i przerażony, bo wiedział, co go czeka. Próbowałby wiać, ale nie miał jak: za mało czasu, żadnych możliwości. Wkrótce z głośnym pluskiem wpadł do wody, która zamknęła się nad nim, jakby został połknięty.
        Przez krótki moment, gdy Kavika mocowała się z próbującym ją podtopić Hebanem, bandyta nie wypływał na powierzchnię. Można było wręcz zacząć podejrzewać, że utopił się w tym stawie, w którym woda sięgałaby mu pewnie do pasa… Ale aż tak źle nie było. Yastre po prostu po pierwszym kontakcie z wodą złapał paraliż przerażenia, który z czasem udało mu się przezwyciężyć. A wtedy ratuj się kto może! Panterołak wyskoczył nad powierzchnię jak dorodny łosoś, drąc się przy tym jednak jakby go ze skóry obdzierano. Nie przeklinał, nie wzywał pomocy, po prostu się darł, miotając w wodzie jak oszalały, byle tylko się od niej uwolnić, byle tylko do suchego! Jak na złość na brzeg było dość kawałek, a nieskoordynowane ruchy wcale nie pomagały mu w pokonaniu tej odległości. W końcu jednak poczuł grunt pod nogami i mógł stanąć w wodzie - wtedy wyskoczył z niej jak z procy. Wytoczył się na brzeg, jakby goniło go stado głodnych piranii, przed którymi ledwo dał radę uciec. Cofnął się na czworakach i wielkimi z przerażenia oczami patrzył na niedawne miejsce tortur. Ale to nadal nie był koniec - był cały mokry! Obrzydlistwo! Przeklęta, zimna, mokra, paskudna woda wlała mu się nawet do uszu i co gorsza zmyła z niego cały jego zapach.
        - Kurka wodna… - złorzeczył pod nosem bandyta, odczołgując się jeszcze kawałek, a gdy już był w naprawdę bezpiecznej odległości, przemienił się w swoją kocią formę i zaczął zapamiętale wylizywać. Mógłby to robić również w ludzkiej postaci, ale wtedy miałby problem sięgnąć w niektóre miejsca, poza tym powierzchnia jego ciała była wtedy większa.
        Woda, brrrr, ohyda! Jeśli ktoś chciałby z premedytacją wyrządzić panterołakowi prawdziwą traumę, to właśnie poznał na to doskonały sposób. Yastre z wielkim przejęciem, jeszcze burcząc z niezadowolenia, czyścił swoje futro, wylizywał łapy i wycierał nimi mokry pysk. Miał w nosie całą resztę, przed chwilą prawie zginął! Po raz kolejny… Ale chwila. Twarz?! Gdzie, gdzie twarz?! Pantera zaraz uniosła łeb i zastrzygła uszami, a gdy zlokalizowała miejsce, gdzie ta twarz rzekomo była, podniosła się z ziemi i już trochę sucha zaczęła skradać się w tamtym kierunku. Szła nisko przy ziemi, ze wzrokiem nieruchomo wbitym w tamto miejsce, jakby polowała. Na drodze stanęła jednak straszna przeszkoda: woda. Znowu woda! Wielki czarny kot przycupnął na brzegu stawu i zaczął trącać łapą jego powierzchnię, jakby licząc, że woda się rozstąpi albo właścicielka tej twarzyczki sama podejdzie. Mimo gabarytów wyglądał teraz jak zaaferowany kociak.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Czw Cze 07, 2018 9:26 pm
autor: Kavika
        „Bo jesteś moja” słowa te miały mocny wydźwięk i chociaż nie był wykrzyczane, to na pewno istotnie wpłynęły na Kavkę. Ach tam, totalnie ją zatkało! Przez chwilę jeszcze zbierała się by może cokolwiek odpowiedzieć, ale problem rozwiązał się sam, gdy przybył gruby Heban i ściągnął niemalże całą drużynę do wody. Walka o życie toczyła się zarówno u Yastre, ale także u uzdrowicielki próbującej złapać oddech i na ten moment trudno było ocenić, która z tych sytuacji była faktycznie groźniejsza. W końcu Enthe wyłoniła się z wody i znowu zapanował chaos. Dzieciaki krzyczały, a Yastre nagle wystrzelił z wody próbując dobić do brzegu. Uczona chciała mu pomóc, ale odniosła wrażenie, że więcej zrobi mu tym krzywdy niż pożytku. Panterołak brnął poza krawędź zbiornika wodnego i chociaż dziewczyna wyciągnęła ku niemu rękę to ostatecznie wycofała ją widząc, jak zmiennokształtny stara się po prostu uwolnić. Kiedyś ktoś coś jej mówił, że koty nie lubią wody, teraz zaś uzyskała tego świadectwo.
        Kavika zbliżyła się na tyle do brzegu by woda sięgała jej do pośladków, a Fresia ostrożnie oglądała się stawiając wolno kroki by czasem nie wpaść na jakąś inną twarz w wodzie. Elfka stanęła kilka kroków za uczoną, jakby była to bezpieczna przystań.
        - Ena – szepnęła uzdrowicielka w języku Vicalli spoglądając w stronę wcześniej wezwanej Moi. Tajemnicza postać jednak zanurzyła się jeszcze mocniej, gdy kocia łapa uderzała o taflę wody. Mieszkanka jeziora była niczym spłoszona rybka w akwarium dygocząca z przerażenia przed wielkim obserwatorem – kocurem.
        Kavika zaczęła mówić spokojnie i cicho w znanym jej religijnym języku i tylko momentami używała wspólnej mowy. W końcu Moi skradając się po samym dnie zbliżyła się do uzdrowicielki. Złapała ją za łydkę i wysunęła delikatnie głowę, najpierw odsłaniając jedynie blade czoło i skrawek wielkich, jasnych, perłowych oczu. Nimfa rozejrzała się na boki, aby upewnić się, że nic jej nie grozi. Dopiero po zbadaniu sytuacji wynurzyła całą twarz.
        - On... on mnie połknie – Kavika czuła, jak nimfa drży cała na ciele, podobnie jak jej głos. Moi ledwo wydusiła z siebie piskliwy, przerażony dźwięk.
        - Nic ci nie grozi, Moi. Przybyłam razem z nim, to przyjaciele – zapewniła Kavika, która pochyliła się w stronę nimfy i pogłaskała ją po włosach. Młoda naturianka mocniej objęła nogi wykładowczyni układając głowę między jej udami i patrząc na Yastre oraz wywalonego na brzegu Hebana, który teraz paskudnie dyszał. Ach, Kavka nie pomyślała akurat o prawniku, ale trudno. Oby tylko ten grubas tylko niczego nie zepsuł.
        - Kavika, chodź ze mną – szepnęła cichuteńko nimfa kierując teraz wzrok na twarz Enthe.
        - Nie Moi, to ty wyjdź – odpowiedziała uzdrowicielka, a naturianka mocniej docisnęła głowę do ciała uczonej.
        Wykładowczyni rozejrzała się po okolicy. Widziała swoją chatkę nieopodal brzegu jeziora. Drzwi prowadzące do środka były otwarte, świadczące o tym, iż miała niechcianych gości. Kilka rzeczy bezwiednie leżało na ganku. Kavika mocno się spięła rozszerzając oczy i postawiła krok do przodu uwalniając się od pełnego uścisku nimfy tylko na chwilę. Moi zamiast obejmować teraz obie nogi, przykleiła się do jednego uda uczonej. Zanim uzdrowicielka uległa nerwom dostrzegła jeszcze jedno zjawisko. Wysokie trawy i trzciny przy brzegu opadły. Były żółte i delikatnie podgniłe. Kilka drzew na brzegu ogromnego lasu nie miało liści, inne świeżo je gubiły. Woda była płytsza, brzeg zaznaczony był dużo wcześniej niż uprzednio. Imponujący krajobraz teraz nabierał braków i brzydoty.
        - Co tu się dzieje? - spytała pośpiesznie uczona kierując spojrzenie na Moi.
        - To ci próbuję powiedzieć... - pisnęła nimfa.
        - Moi, nie mam czasu się rozdrabniać. – Kavika chciała brzmieć najłagodniej jak tylko potrafiła, ale pod taką presją nie była w stanie. Nimfa wycofała głowę ukrywając się pod taflą wody, na co wykładowczyni zacisnęła usta. Enthe przyklęknęła zanurzając się ponownie do połowy ciała by objąć wiotkie i delikatne dłonie naturianki.
        - Musisz mi powiedzieć. Oni nic ci nie zrobią – nalegała uczona. Naprawdę nie miała czasu jej przekonywać.
        Moi spojrzała na Kavkę błagając ją wzrokiem o to, aby odeszły gdzieś dalej, ale Enthe nie ulegała. Nimfa westchnęła i wstała wyłaniając się całkowicie z wody. Moi była piękna. Nie, nie tylko piękna, wręcz olśniewająca. Delikatna i drobna niczym kropla porannej, spływającej rosy. Nieskazitelnie gładka, blada cera uzyskała bardzo subtelny odcień błękitu. Długie, jasnoniebieskie włosy zdawały się być przedłużeniem wody, jakby całe jezioro było częścią niej. Miała okrągłą twarz, zgrabny nos, pełne usta i wielkie oczy przypominające dwie perły. Skóra mieniła się drobinkami wilgotnych kropel, a ciało okrywał mokry, cienki materiał w kolorze bieli. Sukienka na ramiączkach przylegała do ciała naturianki, która kurczowo trzymała się Kaviki. Enthe oczywiście wstała wraz z nią, by Moi nie czuła się dziwnie goła poza wodą.
        - Byli tutaj, tacy jak on – mówiła cichuteńko Moi wskazując dyskretnie głową na panterołaka. - Szukali czegoś. Zbliżyłam się tutaj pod skały i nasłuchiwałam, ale nic niestety nie usłyszałam. Byli bardzo źli... Oni... Oni zniknęli tak nagle. Nic ci nie będzie? Och, Kaviko, okropne rzeczy się dzieją. Ciebie szukają jacyś zbóje, a nasze kwiaty, trawy i drzewa obumierają... Woda okropnie śmierdzi, nie wiemy co robić. Canabe wciąż nie wróciła, ja... ja... - Moi była bliska płaczu więc chętnie przytuliła się do piersi uczonej, która ochoczo przygarnęła ją do siebie.
        - Ryby wypływają brzuchami do góry, a co jeżeli i my zginiemy? Nie znam innego jeziora. – Naturianka drżała na całym ciele, a uzdrowicielka z przerażeniem przyjmowała łamiącą ją prawdę.
        - Luanelina ma nas w opiece... - odpowiedziała mechanicznie Kavika, choć czuła, że akurat ona zostanie potępiona.
        - W ciągu jednej nocy zmarła połowa flory po wschodniej stronie! - pisnęła Moi, gdy Kavika próbowała się od niej oddalić. Nimfa ani trochę jej nie pomagała!
        - Coś wymyślimy, Moi - zapewniała wykładowczyni karmiąc młodociane dziewczę nadzieją, chociaż nie miała żadnego planu ani pomysłu.
        - Wybacz – powiedziała w końcu Enthe odrywając się od naturianki, która poczuła się bardzo nieswojo, gdy Fresia, Heban oraz pantera na nią spoglądali. Moi uklęknęła by zanurzyć się w wodzie na tyle, na ile może i bacznie obserwowała Kavikę.
        Elfka ruszyła w stronę brzegu więc dodatkowo spłoszyła nimfę, która zbliżyła się do skalistego brzegu, gdzie mogła bezpiecznie się schować i wciąż spoglądać na akcję toczącą się na brzegu, a tam zaś... Kavice opadły ręce. Najbardziej załamała się rozsypanymi kartkami, które tworzyły chaotyczne stosy na podłodze i wirowały na biurku lub schodach, które prowadziły do obitych deskami drzwi strychu. Reszta wcale jej wybitnie nie obchodziła. Ubrania czy narzędzia miały swoje określone miejsce w szafkach, a tysiące kartek będzie musiała poukładać według danej kolejności, ale jakie miało to znaczenie, gdy natura wokół niej umiera?
        Dziewczyna bała się wejść dalej. Zrezygnowana pochyliła się po kilka zapisanych stron, gdy nagle dostrzegła jedną, wyjątkową karteczkę.

„Szukać będą na tej wyspie,
myśli z głowy cud.
Lecz im wszystko z rąk wypadnie,
gdy do wody zajdą znów.
Nie patrz w głębię, bo cie pożre
prócz sumienia czystych duch.
Canabe"

        Przeczytała na głos Kavika.
        - Łoł, ładnie się zagospodarowałaś – skomentowała elfka widząc w oddali małą saunę w trakcie budowy, szopkę na zewnątrz domu i ogródek tuż za nim. - Rozgościli się panowie.
        - O tak, rozgościli... Pytanie tylko gdzie gospodyni – mruknęła Kavka. Czyżby Moi nie o wszystkim jej powiedziała?

Re: Między Bogiem a miastem.

: Pon Cze 11, 2018 11:34 pm
autor: Yastre
        Yastre gapił się wielkimi, przepełnionymi fascynacją oczami na twarz pod powierzchnią wody. Wiedział, że nie ma do czynienia z topielcem, zdarzało mu się wszak słyszeć o nimfach, chociaż zawsze myślał o nich raczej w kategoriach legend i pobożnych życzeń mężczyzn, którzy nie mieli powodzenia u zwykłych dziewczyn i musieli sobie wymyślać jakieś leśne boginki by sobie coś wynagrodzić. Nietrudno się domyślić, że sam nigdy takiej nie widział, a teraz patrzcie, okazało się, że one naprawdę istniały! I jedną miał praktycznie na wyciągnięcie łapy… Gdyby nie ta przeklęta woda! Że też akurat nimfy musiały siedzieć w wodzie i nie chciały z niej tak po prostu wychodzić. Przecież wiadomka, że on by jej nic nie zrobił: nie był taki, a poza tym przecież przyszedł z Kaviką, to powinno dobitnie świadczyć o tym, że był porządny, prawda? W końcu uczona była tu ponoć znana… Kot oczywiście gdzieś tam w głębi świadomości dopuszczał taką możliwość, że ona się zwyczajnie bała, ale teraz był przemieniony w panterę, dzikie zwierzę, i myślał trochę innymi kategoriami. Dlatego mącił wodę łapą, by ona w końcu wyszła!
        I w końcu wyszła. Tylko nie do końca to było to, czego oczekiwał po niej przemieniony bandyta, bo liczył, że się wynurzy cała, a nie ledwie wyściubi nos chowając się jeszcze za nogą Kaviki. No ale trudno, może jak będzie w stosunku do niej przyjazny, to w końcu się pokaże? Yastre wiedział, jak być przyjaznym kotem, szczególnie dobrze mu to wychodziło, gdy miał przekonać do siebie panie. Dlatego mlasnął, polizaną łapą przetarł sobie pysk i otrzepał się z resztek wody. Coś tam burknął pod nosem w odpowiedzi na zarzut, że mógłby kogoś zjeść - zwłaszcza tak uroczą wodną istotkę - niedorzeczność! Przecież, że on humanoidów nie jadł, bo to tak jakby trochę kanibalizm, jeśli brać pod rozwagę tę jego ludzką połówkę natury. Phi! Dopiero po chwili do kota dotarło, że może ta niebieskowłosa panienka miała na myśli Hebana… Nie no, tego grubasa to i on sam się trochę bał, zwłaszcza po tym jak został przez niego prawie zmiażdżony w tamtym korytarzu - brrr! Okropność. Ledwo uniknął upokarzającej śmierci.
        Yastre akurat dotarł do brzegu, przy którym Kavika negocjowała z tą nieśmiałą wodną panną. Usiadł tam sobie i przez moment słuchał jak bardzo mądry kot, a gdy uznał, że najwyższa pora przekonać obie, że jest bardzo przyjacielski i naprawdę nie ma czego się bać, wyciągnął łapę i pomachał nią w powietrzu, jakby chciał coś do siebie przyciągnąć - tym czymś była oczywiście uwaga kobiet. Zamruczał, gdy ta nieznajoma w końcu się podniosła - był przekonany, że to zasługa jego starań, a poza tym nie ma co gadać, ślicznotka była z niej nieziemska. Nie miała tyle uroku co Kavika, zdawała się być z zupełnie innej ligi, absolutnie niedostępnej dla panterołaka, ale i tak on mógł sobie zamruczeć. Zresztą, wolał uczoną, to przecież było tak oczywiste, tylko ślepy by nie zauważył, że to jego partnerka. Tak, patrzenie nie dalej niż czubek własnego nosa również liczyło się jak ślepota - patrz Heban.
        Przemieniony bandyta bezbłędnie rozpoznał moment, gdy uwaga została skupiona na nim - nic to, że został wykorzystany raczej jako negatywny przykład tego, kto zdemolował domek nad jeziorem, liczyło się samo to, że obie na niego patrzyły. Korzystając z tej okazji, pantera przewróciła się na bok, a potem obróciła na grzbiet, odsłaniając brzuch. Z podkulonymi łapami wyglądał rozkosznie, jak wielki kociak domagający się pieszczot. I dokładnie o to mu chodziło: by ta śliczna nieznajoma podeszła i go pogłaskała, przekonała się, jaki jest fajny. Wszystkie dziewczyny lubiły bawić się z kotami, nawet jeśli były w pełni świadome, że ich puchaty towarzysz zabaw zaraz może stać się pełnowymiarowym mężczyzną. Było w tym coś, czego Yastre nie umiał i nawet już nie starał się pojąć. Teraz po prostu robił dobre wrażenie!
        Trochę jednak przyszło mu się naczekać nim ktokolwiek się nim zainteresował. Dziewczyny jeszcze chwilę ze sobą dyskutowały o tym co działo się nad jeziorem. Przemieniony bandyta, choć miał w tym momencie zupełnie poprzestawiane priorytety, słyszał niektóre ich wypowiedzi i zapamiętywał, czasami nawet było widać jak zerkał w stronę tego co sobie pokazywały, ale trochę mu to w tym momencie spływało. Entuzjazm wykazał dopiero w momencie, gdy obie wstały i zaczęły iść w stronę brzegu - liczył, że się przy nim zatrzymają. Tymczasem Kavika udała się od razu w stronę chatki, a Moi stała niepewnie po kostki w wodzie, walcząc ze sobą czy też pójść za uczoną, czy może podejść do niego. Yastre patrzył na nią najładniej jak umiał i w końcu ją skusił. Podeszła do niego, ostrożnie jakby jednak obawiała się pogryzienia, po czym powoli i niepewnie wyciągnęła do niego rękę. Yastre mruknął chcąc ją zachęcić, efekt był jednak odwrotny do zamierzonego, gdyż Moi cofnęła dłoń, ale niedaleko, bo widząc, że kot jednak się na nią nie rzucił, ponownie spróbowała go pogłaskać. I w końcu dotknęła futra na jego brzuchu - najpierw samymi palcami, a potem całą ręką. Nie minęło wiele czasu, gdy już swobodnie go głaskała, z przyjemnością dla obu stron. Yastre z zadowoleniem wyprężył się, wyciągając wszystkie cztery łapy na całą długość, po czym odprężył się i zwalił na bok, pozwalając się głaskać. Moi wyglądała na zadowolona i przekonaną do niego, nawet nie podskoczyła, gdy pantera nagle zdecydowała się podnieść i otrzepać z trawy, w której się wytarzała. Jakby nigdy nic wielki czarny kocur odszedł kawałek, w miejsce, gdzie zostały jego spodnie gdy wcześniej przybrał formę kota. Teraz wrócił do swojego ludzkiego ciała i szybko wciągnął na tyłek jedyne odzienie, jakie mu zostało. Ubrany udał się w stronę chatki.
        Dla wprawnego tropiciela w tym miejscu było pełno informacji, aż wszystkie zmysły się przegrzewały. Pełno odcisków stóp i łap, zapachów, połamanych gałązek, fragmentów zniszczonych przedmiotów, śladów pazurów… Widział, że grupa działała w pośpiechu i zdenerwowaniu, bo nie bawili się w delikatność, nie przejmowali się też najwyraźniej ewentualnym pościgiem albo też wiedzieli, że dadzą radę zmylić go później.
        - Kavika? - Yastre zwrócił się do uczonej, podchodząc do niej. - Wszystko w porządku? - zapytał, spoglądając wymownie na trzymane przez nią w rękach kartki.
        - Wejdę tam - oświadczył po chwili, dając jasno do zrozumienia, że uczona nie powinna iść za nim. Czuł wydobywającą się z wnętrza mieszaninę trudnych do zidentyfikowania zapachów, wolał nie narażać dziewczyn. Ostrożnie uchylił drzwi prowadzące do wnętrza chatki i przestąpił jej próg. Od razu praktycznie zorientował się, że jego ostrożność była niepotrzebna - to co czuł było jedynie mieszaniną zapachów pochodzących z rozbitych słoików, nie było tu żadnej pułapki. Czuł za to wyraźnie dwie znajome wonie: dwóch samców, których miał już okazję spotkać. Jednym z nich był brat kotołaków, a drugim... Włosy na grzbiecie panterołaka podniosły się lekko, ogon zaczął bić na boki, a źrenice zwęziły - czuł woń przeciwnika. Tego degenerata, który śmiał oznaczyć Kavikę swoim zapachem. Oj, gdyby go teraz dopadł! Gość dobitnie dowiedziałby się co to znaczy ból, Yastre na pewno by się z nim nie patyczkował!
        - Uciekł - warknął, wychodząc na próg chatki. Świeże powietrze z zewnątrz odrobinę go otrzeźwiło i mógł wyjaśnić, co też miał na myśli. - Znaczy, ugh... Był tu ten typek, którego zapach na tobie czułem, czuć go teraz wszędzie! Jakby się łajza po ścianach czochrała! No i był tu ten, no... Tavik. Reszty nie rozpoznaję. Ale nie odeszli dawno, ich smród jest nadal wyraźny! Kavika, mam ich spróbować wytropić? - upewnił się Yastre. Jeśli o niego chodziło, mógł od razu ruszać w pogoń, lecz wiedział, że to może nie być najlepsza strategia, dlatego wolał zapytać kogoś mądrzejszego o zdanie.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Wto Lip 03, 2018 11:09 pm
autor: Kavika
        - Uhm... - przytaknęła Kavika, gdy Yastre zdecydował się wejść do jej chatki jako pierwszy.
Uczona jeszcze dłuższą chwilę przyglądała się karteczce. „Podpisano Canabe, ale ona zawsze robi charakterystyczne „b” w podpisie”. Dziewczyna zbadała papier palcami. Zdecydowanie należał on do tego wytwarzanego przez tutejsze nimfy. Lekko wilgotny, nietypowy w dotyku, atrament z delikatnie granatowym odcieniem, który nie rozmazywał się tak mocno na przemokniętych kartkach. Najwidoczniej to inna z sióstr musiała napisać tę informację albo Canabe gdzieś czeka na nią wyjątkowo wściekła.
        Enthe zwróciła się w stronę zmiennokształtnego słysząc jego głos.
        - Och, nie będziesz musiał – odpowiedziała Kavka. - Ja dokładnie wiem gdzie chcieli dotrzeć, nie wiem tylko dlaczego im tak zależy. Znaczy... prawie dokładnie wiem... - Uczona podrapała się po głowie w zamyśleniu, po czym rozejrzała się po okolicy. Chciała być pewna, że dzieciaki wciąż są daleko od ich rozmów, bo mimo wszystko nie był to wygodny temat.

„Szukać będą na tej wyspie,
myśli z głowy cud.
Lecz im wszystko z rąk wypadnie,
gdy do wody zajdą znów.
Nie patrz w głębię, bo cię pożre
prócz sumienia czystych duch.”


        - Byłam kiedyś w tym miejscu... To ukryty zagajnik chroniony przez las. Nimfy dbają o niego tylko dlatego, że sama Rapsodia o to prosiła. Tak mówiła Canabe... Najstarsza siostra nad tym brzegiem... - Kavika lekko ściszyła głos, ale zaraz nabrała powietrza w płuca by móc kontynuować.
        - To przepiękne, choć niewielkie miejsce. Sadzawka otoczona ramionami wyższych brzegów, z których śmiało można skoczyć do wody, a pośrodku mała dzika plaża. Drzewa delikatnie kłaniają się ku temu miejscu tworząc okrągły dach nad głowami, choć nad samą wodą widać jedynie gołe niebo. Rozproszone maluteńkie światełka przypominają świerszcze, ale nie grają żadnej muzyki. Po prostu połyskują w przestrzeni. Byłam tam tylko raz i obawiałam się tego miejsca. Było w nim coś niepokojącego... Canabe zabroniła mi wpatrywać się w wodę. Usłuchałam. Byłam tam krótko i nie wiem z jakiego powodu zostałam wpuszczona do tego miejsca. Las bowiem sam zaprasza do siebie wskazane osoby, lecz nie wiem na jakiej zasadzie. Nie pytałam się, widziałam, że Canabe bardzo nie chciała bym tam przebywała. Jest ona również Manque, to taka trochę kapłanka w naszej religii. Zgaduję, że powierzono jej całkowitą opiekę nad tym miejscem.
Kavika zacisnęła dłonie na karteczce i spojrzała w słupy drzew. W tym właśnie kierunku podążało się do zagajnika.
        - Nie patrz w głębię, bo cię pożre – prócz sumienia czystych dusz... - wymruczała pod nosem Enthe. - Ci zmiennokształtni porzucili mnie tylko dlatego, że zagajnik stał dla nich otworem. Jeżeli las wpuści także i nas... Nie wiem co tam się kryje, ale nie możemy wpatrywać się w wodę. Widok będzie naprawdę kuszący, ale my nie możemy... - uzdrowicielka zwróciła się zarówno do elfki, jak i panterołaka, ale to dłoń mężczyzny została przez nią mocno uściśnięta.
        - Ja... Nie chcę cię stracić... - wyszeptała Kavka patrząc Yastre w oczy, choć utrzymywała niechciany dystans między nimi.
        - Tavik! - cicho pisnęła Sora do Sovy, który skinął głową.
        - Bardzo mocno pachnie... - zmartwił się braciszek, który plotkował z siostrą nad brzegiem.
        - Myślisz, że to przez wujków? A może przez Kavikę jest taki zły? - mruczała Sovie do ucha siostra.
        - Więc to tu spędzasz całe dnie? - wtrącił się nagle prawnik i Enthe momentalnie puściła dłoń Yastre marszcząc w niesmaku brwi.
        Heban przechadzał się swawolnym krokiem od jednego brzegu domu do drugiego, oglądając szopkę i z daleka również saunę. Ignorując fakt swojego prześmiewczego i obecnie rozszarpanego ubioru, postanowił być poważny. A przynajmniej irytujący, jak zawsze.
        - Domek nad wodą, nimfy... Tego panicz Johans Einar de Pedersen się pewnie nie spodziewa. Kontaktu z jakimiś czarownicami. Pomyśleć, że tyle wysiłku skończy się na letnich wyjazdach nad wodę w twojej drewnianej chatce... O ile koleżanki nie sprowadzą go na dno - podsumował bez najmniejszych uczuć Heban przecierając paznokcie o rozdarta koszulę by nadać sobie odrobinę szyku. - Wszak doskonale wiesz z czym wiąże się twoje małżeństwo. Zapewne twoje pobytu tutaj ograniczą się do minimum, ale ile możesz osiągnąć na uczelni...
        Kavika zacisnęła zęby i miała już odpyskować... ale usłyszała kolejne słowa prawnika.
        - Twój ojciec będzie z pewnością pękać z dumy. Córka ze znanym nazwiskiem, to na pewno doskonale wpłynie na jego pogarszające się ostatnimi czasy zdrowie. Jednak... - dodał niby bez zainteresowania Heban. - Jeżeli Johans dowie się o nimfach...
Uczona aż pobladła na twarzy zaskoczona kierunkiem rozmowy, a może raczej monologu, grubaska. Jeżeli dowiedzą się o nimfach to ludzie będą starać się je stąd wykurzyć. Szlag by to! Na co jej ta tłusta świnia akurat tu i teraz?!
        - Gadasz tak z zazdrości, bo ciebie to żadna na dno nie sprowadzi – odezwała się Fresia. - Nie myśl, że jak skończy się ta cała akcja to twoja głowa stanie się bezpieczna. Nadal jestem najemnikiem – warknęła uszata.
        - Ale on jest naprawdę obrzydliwy... widziałaś ten jego wystający brzuch? Jego fetor udusiłby wszystkie rośliny na dnie... Łącznie z nami!
        Kavika spojrzała w stronę wody słysząc kobiece szepty. Widziała inne nimfy, lecz wszystkie były bardzo młodziutkie i z szokującym podziwem patrzyły na Moi, która wyszła na brzeg.
        Ile mogła od nich oczekiwać? Moi zresztą już zdołała ulotnić się do wody, przerażona słowami Hebana. Jeżeli nawet coś ukrywały to obecnie Kavika straciła ich pełne zaufanie.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Pią Lip 06, 2018 11:27 pm
autor: Yastre
        Yastre rwał się do akcji. Głównie oczywiście przez to, że z natury był bardzo energiczny, zwłaszcza gdy mógł komuś spuścić łomot w słusznej sprawie, ale też przez to, że mógł pomóc swojej ukochanej sarence. Wystarczyło, by wskazała kierunek, a on zajmie się resztą! Jej odpowiedź jednak jakby go zgasiła - z pozycji gotowej do biegu bandyta przeszedł nagle do rozluźnionej postawy i zdezorientowanego spojrzenia. Jak to nie musiał? To jak inaczej miał pomóc? Patrzył na nią więc tylko wyczekująco, by wskazała mu kierunek, aby on mógł się czymś zająć. Ona jednak plątała się i gubiła wątek - to napawało Yastre niepokojem.
        - Kavika? - zwrócił się do niej ostrożnie, wyciągając ramiona w pocieszającym geście, jakby chciał ją przytulić. Ona jednak zaczęła opowiadać i szło jej na tyle sprawnie, że bandyta jej nie rozpraszał, tylko w skupieniu słuchał, bo czuł, że chociaż opisy przyrody zawsze zdawały mu się nudne, ten pewnie był ważny. Jego kołyszący się lekko ogon zdradzał zainteresowanie - chociaż woda zdecydowanie nie była wymarzonym środowiskiem dla panterołaka, umiał sobie wyobrazić magiczny klimat tego miejsca i chyba byłby nawet w stanie przez moment ignorować staw dla tej całej reszty świecących drobinek i pochylonych drzew… Tak, to musiało być bardzo ładne. I romantyczne. Cudownie byłoby móc się poprzytulać z Kaviką w takiej scenerii…
        - No to chodźmy tam! - wtrącił się, gdy uczona wspomniała, że to właśnie tam udała się banda. - Na pewno nie mieli niczego dobrego na myśli, więc najpierw się ich powstrzyma, a potem zapyta co kombinowali - oświadczył z prostotą bandyta, bo on tam się w skomplikowane plany nigdy nie bawił, to tylko utrudniało reagowanie, bo zamiast działać trzeba było sobie przypomnieć wszystkie ustalenia… Bez sensu. Człowiek był szczęśliwszy gdy mniej myślał.
        - Spokojnie, maleńka - zwrócił się do Kaviki z czułością w głosie, przysuwając się, lecz nie obejmując jej, bo ona cały czas była spięta przez kręcącego się w pobliżu Hebana. - Nieważne co takiego kuszącego będzie w tej wodzie, i tak nie pobije ciebie - zapewnił patrząc jej w oczy. Fresia chrząknęła wymownie.
        - Daruj sobie - warknęła na bandytę, gdy ten udawał, że nie wie o co chodzi.
        Jednak to nie jej zjadliwy komentarz, a obecność prawnika zepsuła całą miłą, choć napiętą atmosferę. Yastre momentalnie z przymilnego kocurka zmienił się w bestię. Spiął się i lekko wychylony do przodu wyszedł Hebanowi na spotkanie. Jego ogon bił niespokojnie na boki.
        - Stul dziób, bo inaczej ja ci go zamknę - ostrzegł, gdy prawnik zaczął prawić swoje komentarze jadowitym tonem. Yastre nawet nie zwracał uwagi na słowa, jakoś nie naszła go żadna refleksja gdy wspomniany został przyszły mąż Kaviki, po prostu ktoś obrażał JEGO Kavikę.
        - Ej, ej, ty bucu, nie pozwalaj sobie! - krzyknął, w mgnieniu oka zrywając się z miejsca i po chwili trzymając już prawnika za kołnierz. - Ani się waż grozić Kavice, grubasie! Bo cię zeżrę i nawet kosteczka nie zostanie!
        Czy bandyta mówił poważnie czy też nie - trudno powiedzieć. Był jednak na pewno bardzo przekonywujący, gdy patrzył Hebanowi w oczy szczerząc przy tym zęby i marszcząc nos. Puścił go, gdy do rozmowy wtrąciła się Fresia.
        - Też racja! - zawołał, z pogardą wycierając o spodnie dłoń, którą trzymał prawnika. Jednocześnie jednak odsunął się o krok od brzegu stawu, bo nieskromnie uważał, że jego to któraś mogłaby chcieć wciągnąć, nawet jakby on nie za bardzo chciał, bo raz, że woda była fuj, a dwa, on wolał zostać przy Kavice. I zaraz zresztą do niej poszedł, nadal prężąc groźnie mięśnie, gdyby Hebanowi przyszło do głowy jednak pyskować.
        - Kavika, chodź… - zwrócił się do niej jednak łagodnie, wyciągając rękę w zachęcającym geście. - Nie słuchaj tego pajaca, idziemy do tego zagajnika i skończymy ten temat, woda wróci i twoje siostry będą uratowane. No, chodź - powtórzył, patrząc na nią z czułością. - Ja cały czas będę przy tobie by ci pomagać. Złoję skórę każdemu prawnikowi, panterołakowi i każdej innej łajzie, przez którą będziesz smutna.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Sob Sie 11, 2018 11:52 am
autor: Kavika
        Kavika ujęła wyciągniętą dłoń panterołaka. Gdyby nawet milczał to odczytałaby wszystkie jego myśli. Nie musiał nic obiecywać, ona doskonale wiedziała, że Yastre nigdy jej nie zostawi, że będzie starał się z całych swoich sil i wykorzysta wszelkie pomysły by rozwiązać ciążący na niej problem. Nie potrafiła tego do końca zrozumieć, przecież miała narzeczonego i schowany w kieszeni pierścionek, ale w tym momencie postanowiła rzucić za siebie logikę i działać. Przez chwilę wpatrywała się w złote oczy mężczyzny i leciutko westchnęła wyraźnie rozluźniona. Jego obecność niosła ze sobą tyle pozytywnych uczuć. Mimo sytuacji pełnej zagrożeń czuła się bezpiecznie. Cokolwiek się nie stanie, on przy niej będzie, ale czy ona potrafiła być przy nim? Jeżeli Yastre zostanie poważnie ranny to czy poświęci termin własnego ślubu by go wyleczyć? Jej serce krzyczało „Tak! Tak, tak, tak!” jakby pełne radości, że przy nim będzie, choć też drżało na samą myśl, że rany mogą być zbyt poważne. Wtedy przetransportuje go do Rapsodii, do jakiegoś maga zajmującego się dziedziną życia, ale rozum nadal obijał się o jej myśli przewyższając marzenia i skupiając się na realnych aspektach. To nie była książka o wielkiej miłości, takie rzeczy nie istniały w życiu codziennym, nie w Alaranii tylko wśród liter na żółtych kartkach. To splecione piękne słowa i nic więcej, jednak Kavika pragnęła tego doświadczyć choćby w małym stopniu. Czuła się okropnie winna za własne, zbyt odważne gesty, ale czasem jej parujący mózg potrzebował odrobinę czułości, którą ujrzała w Yastre. Uczona gwałtownie przytuliła bandytę, ramionami obejmując jego plecy i ocierając policzkiem o jego klatkę piersiową.
        - Dziękuję... po raz kolejny – wyszeptała, choć wiedziała, że te słowa nie oddadzą tego, co naprawdę czuje. Nie wiedziała w jaki sposób spłaci u niego dług wdzięczności. teraz i tak ważniejsze były nimfy i rośliny wokół, które powoli obumierały.
        Sova radośnie podskakiwał wokół własnej siostry pełen ekscytacji, zaś Sora zaciskała rączki i śledziła wzrokiem psikusy brata równie mocno podekscytowana spotkaniem ze starszym bratem. Ich radosne miny nieco zrzedły, gdy dwa kotołaki ujrzały minę uzdrowicielki.
        - No nieeee... - zajęczał Sova. - Przecież to nasz brat! - rzucił wiedząc o co sprawa się rozchodzi.
        - Dlatego tym bardziej powinniście tu zostać – powiedziała poważnym tonem wykładowczyni odsuwając się niechętnie od Yastre. - Zostaniecie z Hebanem.
        - Co?! Nie chcę!
        - Tam jest zbyt niebezpiecznie – zastrzegła Kavka.
        - Wolę być tam niż tutaj, i to z nim! - pyskował Sova.
        - A ja wolę by wasz brat zobaczył was całych i zdrowych. Czy tego chcecie czy nie, teraz my jesteśmy za was odpowiedzialni. Tavik bardzo by chciał, żebyśmy o was dbali, a teraz on sam może być w niebezpiecznej sytuacji. Sam zapewne nie chciałby was narażać...
        - Ale...
        Sora skuliła się nieco przestraszona i objęła brata w barkach, jakby wyraźnie przejęła się słowami uczonej. Była na swój sposób niezwykle słodka, gdy stała taka wystraszona wizjami niebezpieczeństwa jakie czyhają na Tavika. Sova spojrzał na siostrę, z początku zaciskając usta, ale ostatecznie westchnął obracając obrażony łepek na bok. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na to, że dziewczynka przydepnęła ostrzegawczo ogon kotołaka, który musiał pogodzić się z własnym losem.
        - Jasne – rzucił zniesmaczony. - Niech ta baryła się nami opiekuje...
        - Nie tylko baryła, ale też nimfy będą miały na was oko. Zresztą Yastre też się o was martwi, prawda? – dodała Kavika rzucając krótkie spojrzenie na panterołaka i po zakończonej rozmowie trójka dorosłych skierowała się w stronę zagajnika. Nim zniknęli pośród krzewów, Sora wybiegła kilka kroków w przód krzycząc:
        - A Tavik... Czy on wróci cały i zdrowy?! - spytała dziewczynka uginając delikatnie kolana, co tylko dodatkowo łamało serce wykładowczyni. „Oby tak”, pomyślała Kavika.
        - Na pewno do was wróci – odpowiedziała.


        Gdy Fresia, Yastre i Kavika zniknęli z oczu kotołakom, i gdy Sova zaliczył pierwszą bezsensowną sprzeczkę z Hebanem, dwójka dzieciaków siedziała sama na polanie bawiąc się kamyczkami. Prawnik uważnie spoglądał na dwójkę rozrabiaków, którym nie należało się życie, a nimfy z przerażeniem strzegły jeziora uważnie obserwując czy ktoś z brzegu nie zechciałby je zaczepić. Jakiekolwiek słowa w stronę dziewcząt z pewnością by je spłoszyły. Rozmawiały w języku Vicalli, więc Heban nic nie rozumiał z ich plotek, a nawet rozumieć nie chciał. Cieszył się, że nie napotka bandy zwierzaków i że na głowie ma tylko dwa kotki. To było lepsze niż paszcza zdziczałego panterołaka.
        - Nadepnęłaś mi na ogon! - szepnął rozgoryczony Sova w stronę siostry jeżąc się wyraźnie. - Wiesz jak to boli?! Czemu to zrobiłaś?!
        - Musiałam. Bo byś nie zamknął japy – odpowiedziała z sykiem dziewczynka.
        - To nadal niewiele wyjaśnia... - mruknął chłopiec obejmując swój ogon i delikatnie go głaszcząc. - Siedzimy tutaj jak kanarki w klatce i czekamy aż Tavik jakimś cudem wróci, a jeżeli nikt z nich nie wróci? Albo... - jęknął Sova z przerażeniem zaciskając palce na futerku. - Jeżeli oni mu coś zrobią?! Myślisz... myślisz, że będą się zastanawiać nad Tavikiem, gdy Kavice się coś stanie?
        - Ale ty głupi jesteś – odparła Sora przekładając kamyk, jakby kontynuowała zabawę.
        - Ej, zepsułaś mi mój układ – zauważył Sova marszcząc brwi i poprawiając wszystko po swojemu. Sora pochyliła się nisko i szturchnęła policzek brata własnym ogonem. Chłopiec nastawił ucha i spojrzał podejrzliwie na siostrę.
        - Sądzisz, że by nas tak po prostu puścili za ładne oczy? To są dorośli, oni zawsze uważają, że myślą lepiej. Ciebie by jeszcze mogli posądzić o to, że uciekniesz Hebanowi, ale póki ja dygocę się ze strachu jesteś uziemiony.
        - U... Racja. – Uniósł oświeconą głowę Sova. - Jejku, ty to czasem okropna jesteś. Nie chciałbym ci podpaść.
        - Lepiej myśl, jak im zniknąć z oczu. Musimy jeszcze tu trochę posiedzieć, żeby Yastre nie wyczuł, że ich śledzimy. Wujek Rose jest wściekły...
        - Uhm... Też to wyczułem...


        Grupa zmiennokształtnych stała nad brzegiem jeziora. Najstarszy z nich panterołak, zwany Czarnym, wkroczył bez krzty wątpliwości do wody zatapiając się w butach po kostki. Po jego prawej stronie stał Tavik. Nieco skonsternowany wciąż pozostawał na brzegu. Jego wzrok uniósł się dopiero, gdy Roze stał już kilka kroków dalej i sięgnął dna ujmując w dłoni okrągłą kulę wielkości berła. Gdy wyjmował rękę barwna ciecz ściekała po jego przedramieniu, a licha siateczka łącząca także inne kule z dna urwała się tuż nad taflą zatapiając resztę w wodzie.
        - Canabe podpisała się pod liścikiem... - Ochrypły głos panterołaka sprawił, że Verkę przeszył dreszcz. - Skoro Kavika nie wie gdzie są, będzie musiała się sprężyć by dowiedzieć się tego od nimf.
Rose wyrzucił na piach lśniącą niczym perła kulę, która po chwili skurczyła się u nóg Verki. Lisołak przyglądał się jej w milczeniu. Las zaszumiał, jakby chciał krzyczeć.
        - A może... Nie tędy droga? - odezwał się nagle Tavik. Reszta zmiennokształtnych spojrzała zaskoczona na lisołaka. Zapadło grobowe milczenie i tylko Rose był w stanie przerwać panującą ciszę.
        Twarz z bliznami, w której świeciły złote, wąskie oczy, zwróciła się ku Verce. Lisołak wypiął klatkę piersiową, jakby chciał dodać sobie odwagi, nie dać się zgnieść najstarszemu.
        - Verka, twój plan był niemalże doskonały. Te kilka mankamentów nic nie zmieniło, zobacz ile osiągnęliśmy. Dzięki tobie jesteśmy tak blisko... - wyjaśnił Czarny.
        - Tak, tylko...
        - Tylko co? - przerwał panterołak. - To praktycznie twoja zasługa, że tak daleko zaszliśmy. Mamy je... Niemalże pod nosem Verka, możemy to odzyskać – rzucił chełpliwie.
        - Rose, to nie jest gra warta świeczki. My nie możemy poświęcić części Rapsodii za nasz egoizm! Za... nasze błędy - niemalże krzyknął lisołak, który z obawą spojrzał na zatopioną w wodzie nogę. Tavik cofnął się o krok.
        - Żałujesz czegoś, Verka? Boisz się, że znowu coś stracisz? Wiesz doskonale, że przy mnie nie musisz mieć żadnych tajemnic. Przystosowałem cię do życia, jesteś mi przecież bratem – mówił Czarny głosem przepełnionym ostrzeżeniem.
        Lisołak przełknął ślinę, aż grdyka wyraźnie mu się poruszyła. Napięcie zdecydowanie wzrosło i tylko odpowiedź wyrażająca posłuszeństwo mogła to załagodzić. Tavik jednak nie chciał się z tym pogodzić i pomyśleć, że sam zaprowadził całą te kompanię aż tutaj, by u schyłku celu odwrócić się plecami.
        - My... - rzucił ostro Verka, ale nie zdążył dokończyć.
        - Milcz... - warknął Czarny, gdy po lesie rozległ się dźwięk łamanej gałązki.
        Wszyscy, jak jeden mąż zwrócili się ku krzewom. Twarz Rose pociemniała.


        - Proponuję podejść do nich po cichu, nie wiemy co nas czeka, a atak z zaskoczenia wydaje się być lepszym pomysłem niż spotkanie ich twarzą w twarz – rzuciła Fresia, gdy trójka zaczęła błądzić po okolicach.
        - Zależy którędy wpuści nas las... - odparła Kavika rozglądając się dookoła.
        Uczona nagle się wyprostowała. Spoglądała w stronę wysokich krzaków, które były gęsto pokryte okrągłymi, małymi listkami. Szumiały one cichutko, a spomiędzy cienkich gałęzi wydobywały się lśniące drobinki. Ten niemy szept lasu wydawał się być zniewalający, ale dla zapoznanej z tematem Kavice brzmiał także niebezpiecznie.
        - Pamiętajcie, nie przyglądajcie się wodzie... - upomniała uzdrowicielka kierując się z obawą w stronę wejścia do zagajnika.
Dziewczyna dotknęła palcami drobnych liści, które w odczuciu były niemalże jak puch. Odchylające się na boki gałązki muskały całe przedramię uzdrowicielki, jakby była ich dawno nie odwiedzającą boginią. Te gest były niczym słodkie słowa, niczym złożona obietnica o nadchodzącym szczęściu i spełnieniu. Enthe próbowała wyprzeć z siebie te uczucia, ale była to rzecz niełatwa. Atmosfera tego miejsca sama wydawała się pobudzać wyobraźnię, przypominała o pragnieniach i możliwościach. Pełne goryczy serce Kaviki walczące z rozumem, teraz wydawało się wypełnić po brzegi nadzieją na całkiem inny scenariusz. Rozkojarzona tymi uczuciami uczona stawiała kolejne kroki, a za dwójką pozostałych towarzyszy wysokie krzewy powoli się zamykały.
        Tak bardzo pragnęła być z Yastre. Strach przed rzuceniem całego ślubu nagle się zmniejszył, a obawy przeradzały się w ekscytację, że może tak postąpić. Pełna wątpliwości Kavika nagle stawała się odważną kobietą, która chciała w pełni kierować własnym życiem, aż do momentu, gdy uzdrowicielka zapatrzona we własne marzenia ułamała jedną gałązkę niskiego drzewka. Wszyscy nagle jakby się obudzili z obezwładniającego letargu i uczona wróciła na chwilę do rzeczywistości.
        - Szlag... - rzuciła Kavka zaciskając usta i dłonie.
        - Co za cholerne miejsce... - rzuciła nieswoim głosem Fresia. Elfka była wyraźnie rozkojarzona i chyba każdemu trudno było się tutaj odnaleźć. Każdy czegoś pragnął, a tutaj wszystko się przypominało.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Nie Sie 12, 2018 11:23 pm
autor: Yastre
        Yastre był prostym facetem z sercem na dłoni - łatwym do odczytania i przez to też łatwym do manipulowania. Gdyby Kavika była wyrachowaną dziewuchą, pewnie mogłaby zrobić z tego użytek, lecz Prasmok chciał, że tych dwoje naprawdę miało się ku sobie, kochali się i ufali sobie nawzajem. Szkoda, że panterołak nie wiedział, że samo uczucie nie wystarczy, by zatrzymać przy sobie ukochaną - chyba cały czas łudził się, że do ślubu nie dojdzie, że Kavika rzuci temu swojemu narzeczonemu pierścionkiem w pysk i odejdzie z nim… Naiwny. Albo nie: po prostu zakochany. Ale teraz nie było sensu tego roztrząsać, bo ich skomplikowana relacja nie była wcale tak ważna, jak los nimf, całej tutejszej przyrody i miasta. Któż by pomyślał, że przyjdzie im się mierzyć z czymś tak ogromnym? Bandyta chyba nigdy by czegoś takiego nie podejrzewał, ale nie był też osobą, która zastanawiała się nad takimi sprawami, jeśli była akurat okazja do działania.
        - Hej, mała… - zamruczał, gdy Kavika się do niego przytuliła. Otulił ją ramionami w bardzo podnoszącym na duchu geście, wyrażającym wsparcie i zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, bo on czuwa i nie dopuści do uczonej żadnego niebezpieczeństwa.
        - Będzie dobrze… - obiecał jej, głaszcząc ją delikatnie po włosach.
        W rozmowy wychowawcze, które nastąpiły po tej chwili czułości, Yastre się nie wtrącał, bo nie wydawało mu się by mógł powiedzieć coś mądrzejszego niż Kavika. On co najwyżej mógł odwołać się do kocich cech Sovy, co oczywiście w pewnym momencie mogłoby się przydać, ale póki co uczona dobrze sobie radziła. Miałby zresztą problem brzmieć wystarczająco konsekwentnie, bo trochę współczuł dzieciakom, że miałyby zostać pod opieką Hebana - to nieludzkie! Temu prawnikowi nie dałby do pilnowania nawet pustego worka, a co dopiero takie fajne kociaki… Ale rozumiał, że tak trzeba, więc zaciskał zęby i robił dobrą minę do złej gry.
        - Nie no, raczej, że się martwi - zawtórował natychmiast uczonej, bo to akurat była racja. A to, że wolałby już dzieciaki zostawić tu same niż z tym baryłkowatym prawnikiem to inna sprawa.
        - Sova, weź, zajmij się siostrą, pokaż, że jesteś porządnym kocurem - zachęcił chłopca. - A my z Tavikiem wrócimy nim się obejrzycie, no. Będzie dobrze, tylko bądźcie grzeczni - zastrzegł, unosząc w ostrzegawczym geście palec, by dzieciaki na pewno go posłuchały. Nie był to oczywiście żaden argument, ale jemu wydawało się, że wystarczy i skoro już wszystko było ugadane, mógł iść razem z Fresią i Kaviką ratować świat.

        - Nie no, raczej! - zgodził się panterołak, gdy elfka zaproponowała, by zajść bandę z zaskoczenia. - Ej, zróbmy jak z tymi strażnikami, z dwóch stron i po cichu, a potem zamieszanie! Daliśmy tam radę całej masie konserw, to tutaj też to musi podziałać. A, właśnie, bo ja coś takiego…
        Yastre zaczął oklepywać się po ciele, jakby był całkowicie ubrany i miał w swoich ubraniach masę kieszeni, lecz przecież był ledwo odziany i miał na sobie tylko podarte spodnie. I to właśnie w kieszeni tych spodni znalazł to, czego szukał - wymiętolone i rozmoknięte pudełko w smoki.
        - Czekolada? - zapytała z pewnym sceptycyzmem Fresia.
        - Ale magiczna! Jak się dużo zje, to dodaje siły!
        - Bo to cukier, Yastre, cukier tak działa…
        - Ale to działa bardziej! Weź, będziesz dyskutować, czy chcesz pół? Jak mamy komuś spuścić łomot, to nie zaszkodzi się trochę ratować takimi rzeczami, nie?
        - No niby… - przyznała Fresia. No bo jaka kobieta odmówiłaby czekoladzie?
        - Kavika, ty też chcesz? - zaproponował panterołak, podtykając uczonej zmaltretowane pudełko ze słodkościami. Wiedział, że ona walczyć nie będzie, ale nie mógł się opanować, by nie dać jej czegoś słodkiego, chociażby na poprawę samopoczucia. Pech jednak chciał, że podczas tych wszystkich przygód wszystkie cukierki mu się przemieszały i nie wiedział teraz, które to te magiczne a które nie, więc była szansa, że jeden z tych dodających sił trafi się Kavice… Ale co tam, jakoś to będzie.
        Podzieliwszy się czekoladkami Yastre zjadł swój przydział, a puste opakowanie wcisnął z powrotem do kieszeni, aby nie śmiecić w lesie tylko pozbyć się go gdzieś przy lepszej okazji. Bez słowa, ostrożnie stawiając kroki, podążał za Kaviką, patrząc na to jak poruszała się wśród gęstwiny. Przyszło mu do głowy, że wcale nie chce mu się tam iść. Wolałby tu zostać z nią, przytulić ją, sprawić, by zapomniała o wszystkich troskach, a najlepiej porwać ją w ramiona i uciec gdzieś daleko, by w ogóle nie dotarły do niej wieści z tego okropnego miejsca, by mogła być dalej szczęśliwa z nim u boku, by zbudowali sobie dom nad strumieniem, ona zajmowała się swoimi badaniami, a on polował… Tak, to świetny plan. Idealny. Dlaczego by go nie zrealizować? Kavika trochę by się pozłościła, ale w końcu zgodziłaby się, że to dobry pomysł. Taaaak…
        Dźwiek łamanej gałązki sprawił, że panterołak momentalnie się ocknął. Wiedział, co to znaczy, cała trójka już o tym wiedziała - nici z zaskoczenia. Teraz należało działać szybko, by jeszcze zdążyć nim tamci sięgną po broń, nim będą gotowi do walki…
        Yastre nie czekał, nie konsultował się. Błyskawicznie minął Kavikę i rzucił się biegiem przed siebie. Chociaż nadal był w ludzkiej formie, choć pędził na złamanie karku, był cichy jak na drapieżnika przystało. Przemienił się praktycznie w ostatniej chwili, tuż przed rozrzedzającą się linią lasu. Na trawiasty brzeg wypadła już pantera - ogromny, czarny jak noc kocur z ostrymi zębami i śmiercionośnymi pazurami. Szybki, zabójczy. Nie analizował, teraz władzę nad nim przejęły instynkty. Rzucił się na pierwszą osobę z brzegu. Nawet nie spojrzał kto to był, nie poznał po głosie czy to kobieta czy mężczyzna, ktoś młody czy stary, po prostu zaatakował, zabił. Jego kły wbiły się w szyję ofiary, szczęki mocno zacisnęły. W mordzie poczuł smak krwi, całe jego ciało przeszły wibracje zduszonego krzyku. A gdy ofiara opadła, była już martwa, a drapieżnik nie poświęcił jej już ani chwili uwagi - kto umarł, ten nie żyje, jak to mówią, o jedną osobę mniej w tej potyczce. Łatwy początek. Ale później już nie mogło być tak dobrze. Gdy Yastre zeskoczył z powalonych zwłok, reszta już była gotowa do działania. Właśnie szarżował na niego… Tygrys. Również przemieniony, bo najwyżej wszyscy uznali, że zwierzęce formy będą najlepsze w tej walce. Mimo sporej różnicy w masie, Yastre nie zląkł się nowego przeciwnika. Machnął mu przed mordą łapą z wystawionymi pazurami, a gdy pręgowany kocur spróbował zrobić to samo, pantera zaraz uskoczyła i chwilę później już wróciła. Wskoczyła mu na grzbiet i wbiła zęby w kark. Zabolało, tygrys ryknął, próbując sięgnąć napastnika albo chociaż go zrzucić, ale nie dawał rady. Bandyta jednak nie próbował go dobić, bo tamci mieli przewagę liczebną - musiał być bardziej mobilny. Zostawił więc rannego, krwawiącego tygrysa, a sam czmychnął, by znaleźć dla siebie więcej miejsca. Wskoczył z gracją na jedno z drzew, a za nim popędził kolejny panterołak - biały, cichy, śnieżny zabójca. Gdy oba kocury starły się wśród liści, słychać było tylko ich ryk, a na ziemię leciało futro i zniszczone fragmenty roślin. Na dole lisy i niedźwiedzie czekały na wynik tego starcia. Byli jednak też tacy, którzy nie zamierzali się pieścić. Ktoś miał kuszę, którą w mgnieniu oka napiął i uniósł, aby zainterweniować i zakończyć tę walkę. Nie zdążył jednak - cios zadany nożem w plecy na zawsze wyeliminował go z gry. Fresia. Ona nie była tak narwana jak Yastre i zamierzała mimo wszystko skorzystać z elementu zaskoczenia, pozwalając, by zmiennokształtny robił za przynętę, podczas gdy ona będzie działać po swojemu. Zadziałało. Nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji, ona zdjęła dwóch członków tej bandy.
        Nagły łomot sprawił, że wszyscy spojrzeli w jedno miejsce. Na trawę spadły dwa splecione ze sobą kocie ciała - białe i czarne, oba pokryte krwią. Po chwili jednak poruszyło się tylko jedno z nich, to o barwie nocy. Pantera podniosła się na równe nogi i zaraz rzuciła do dalszej walki. Była silna, silniejsza niż można było się spodziewać. Atakowała jak oszalała, rzucając wyzwanie nawet tym, którzy byli znacznie więksi i teoretycznie silniejsi od niej. A i tak wygrywała. Bo miała odpowiednią motywację…
        Nagle jednak do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach. Znienawidzona woń samca, który na zbyt wiele sobie pozwolił… Yastre spojrzał w stronę sadzawki, by dojrzeć stojącego na brzegu mężczyznę. Wiedział, że to on, że to ten typek był teraz jego największym przeciwnikiem. Nie zamierzał odpuścić. Jak w amoku przedarł się przez pozostałych i rzucił na czarnowłosego mężczyznę, który z jakiegoś powodu pozostał w ludzkiej formie, choć przecież był zmiennokształtny jak wszyscy tu. Błysnął nóż, błysnęły kły. Starli się w niesamowitej walce człowieka z bestią, obaj silni i szybcy do tego stopnia, że obserwujący nie byli w stanie dostrzec ich ruchów. Bali się zainterweniować, by nie zranić swojego. Poza tym musieli zająć się jeszcze elfką, która była w zmowie z tamtą krwiożerczą panterą.
        Tymczasem walka z Czarnym pozostała nierozstrzygnięta. Cóż za ironia. Złożyło się na to jednak wiele czynników - jednym z nich było na przykład to, że przeciwnik Yastre wpadł do wody, zanurzając się w niej razem z głową, a bandyta nie był aż tak wściekły, by za nim podążyć. Uskoczył więc na brzeg, a tam już czekała na niego para lisów, która zaraz rzuciła się do jego nóg i gardła, by go unieruchomić bądź zabić. Niedoczekanie. Yastre był zbyt zdeterminowany, by dać się nawet przeważającej sile wroga. Nie zważając na zmęczenie, rany, uderzył jednego napastnika łapą z takim impetem, że przetrącił mu kark, drugiego zaś przydusił do ziemi, a następnie przegryzł mu gardło. Chwilę później sam był jednak w podobnej sytuacji, bo rzucił się na niego jedyny w tej grupie lew - ten przewrócił bandytę z taką łatwością, jakby to był kociak. Yastre instynktownie podkulił w tym momencie łapy, by bronić miękkiego podbrzusza, lecz po chwili zaatakował, prostując tylne łapy i pazurami rozpruwając brzuch leonida. Ryk bólu przeszył powietrze, gdy pantera kopnęła w ten sposób jeszcze jeden raz i kolejny, aż w końcu jej przeciwnik padł martwy. Na placu boju został tylko Czarny i jeszcze jeden zmiennokształtny koło niego oraz... Niedźwiedź. Niedźwiedziołak. Ogromna, przerażająca bestia, na widok której nawet nieustraszony Yastre zwątpił, bo tym razem różnica masy była niemożliwa do zaniedbania. Miał jednak szczęście, bo była ich dwójka - on i Fresia - by powalić tę bestię. Rzucili się więc na niego we dwójkę, atakując z przodu i z tyłu, z obu stron na raz, by niemożliwe było bronić się przed obojgiem. Kąsali i odskakiwali, zadając kolejne rany, które same w sobie nie były groźne, lecz ich kumulacja już tak. Ostateczny cios zadała Fresia, wbijając swój nóż głęboko w oczodół miśka, aż po rękojeść, przebijając mózg. Wtedy niedźwiedź padł nieżywy, a jedynymi członkami bandy zmiennokształtnych, którzy pozostali na nogach, była ta dwójka na środku sadzawki...

Re: Między Bogiem a miastem.

: Śro Wrz 26, 2018 6:16 pm
autor: Kavika
        Wszystko toczyło się tak szybko. Kavika nie chciała słuchać własnych myśli, gdy wokół rozbrzmiewały ryki i szarpnięcia. Nie mogła patrzeć na to pobojowisko, a jednak momentami wychylała się bądź rozwierała palce by spojrzeć w kierunku śmiertelnej potyczki. Ślady krwi na trawie wzbudzały w niej śmiertelny strach, a niezrozumienie powiązane z sytuacją coraz mocniej targały jej serce. W podobnym stanie okazał się być również jeszcze jeden osobnik, który początkowo kierował się instynktem i chęcią obrony własnego stada.
        Verka był gotowy na atak ze strony elfki. Znał jej intencje i nie sądził, aby opuściła grupę jeszcze przed rozwikłaniem zagadki. Yastre zniknął między krzewami, a najemniczka zadziałała bardzo sprawnie, jakby wyliczone miała wszystko co do sekundy. Tavik niestety za wolno zareagował, ale nadrobił raniąc niczym nie wzruszoną Fresię. Ona w odpowiedzi obdarowała przeciwnika jedynie krótkim, nic nie znaczącym spojrzeniem. Chwilę tak kiwali się, towarzyszył im tylko świst zamachów, które nie sięgały celu. Uszata klęła pod nosem na płynne uniki lisołaka, ten zaś widocznie zwlekał z atakiem. W pewnej chwili lisołak obrócił się do tyłu widząc, jak pantera mignęła tuż obok niego i rzuciła się na Czarnego. Tavik nie mógł skupić się na walce widząc, że ślady krwi coraz gęściej znaczyły kolejne miejsca. W pewnym momencie puścił sztylet i niewiele myśląc wyminął panterołaka oraz dwa lisołaki wbiegając do wody. Inni spojrzeli na niego niezrozumiale, ale skupili się na walce. Verka uklęknął wyciągając dłoń ku Rose. Dowódca na początku prychnął otrzepując kocie uszy, ale po chwili urazy chwycił dłoń lisołaka.
        - Przerwijmy to – warknął Verka do Czarnego.
        Rose zmierzył lisołaka wzrokiem. Chwycił go za za ubranie tuż pod szyją i szarpnął.
        - Jestem zbyt blisko by teraz się wycofać. Nie przeszkodzisz mi w tym – odpowiedział wściekle panterołak.
        Tavik zakpił obejmując ramiona dowódcy, mimo wszystko więcej widać było w tym geście troski niżeli szaleńczej zawiści.
        - Nie rozumiesz, że więcej w tym strat niż korzyści? Jaki jest sens narażać... ich wszystkich? - Głos Verki zadrżał, a do jego nozdrzy dotarł zapach krwi dwóch lisów.
        - Może gdybyś był bardziej zdecydowany to by aż tylu nie ucierpiało – wtrącił z wyrzutem Rose, a w jego złotych oczach nie gasła zaciekłość.

        Kavika, kryjąc się w krzakach, obserwowała wszelkie zdarzenia z daleka aż do chwili, gdy usłyszała cichuteńki szelest liści. Uczona obejrzała się w bok i dostrzegła ruch pośród krzewów.
        - Sova? - zdziwiła się wykładowczyni łapiąc dziecko za koszulkę, ale zaraz objęła ramię kotołaczka wstając na równe nogi. Jej wzrok podążył za mknącą dalej dziewczynką, która wbiegła na skraj samej górki, która obejmowała zagajnik.
        - Tavik! - krzyknęła Sora, a wzrok dorosłych w niemym szoku obrócił się ku dziecku. Fresia modliła się, aby nie widziała aktu zabójstwa niedźwiedziołaka, aż krople potu spłynęły jej po skroni.
        - Sora... - wykrztusił Verka wstając razem z Czarnym. Teraz jego świat ograniczył się tylko do małych, kocich oczu dziewczynki. Patrzył z przerażeniem, jak kotołaczka stoi na skraju wzniesienia. Postąpił ostrożnie krok do przodu chcąc wolno wyciągnąć dłonie ku siostrze, jakby była kruchą figurką z porcelany, którą chce zdjąć z najwyższej szafki, ale na jego drodze stanął Rose. Pchnął Tavika do tyłu warcząc:
        - Jeszcze targasz za sobą dzieciaki i dziwisz się, że tyle strat?
        Oczy lisołaka zwęziły się, lecz chwilę potem nabrały okrągłego kształtu, gdy ziemia osunęła się pod stopami wystraszonej dziewczynki. Tavik był w stanie rzucić wszystko i wszystkich, zanurzyć się w wodzie, ale ku nie tylko jego zdziwieniu, z krzaków wybiegła Kavika, która bez namysłu dobiegła do wzniesienia i wskoczyła do wody.
        Woda była przejrzysta i jasna. Kavka utrzymywała wzrok na dziewczynce, której oczy otulone były mgłą i zamyśleniem. Uczona wyciągnęła ręce i objęła drobne ciało dziecka, jednak by płynąć szybciej nie mogła przytulać Sory a musiała trzymać ją pod pachami. W pewnym momencie uczona spojrzała w dół, by oprzeć stopy na dnie. Kilka bąbelków powietrza wypłynęło a powierzchnię. Widziała okrągłe kule, lśniącą sieć pereł, na których bała się stanąć. Odsunęła obawy na bok stawiając krok na miękkiej powierzchni. Kule rozsunęły się lekko, jakby były jej całkowicie posłuszne. Wykładowczyni starała się zachować trzeźwy umysł. Uczucie pragnienia i chęć wywalenia ze swojej głowy złych wspomnień była niebywale kusząca. Wydawało się jej, że w tle słyszy obietnicę o lepszym życiu, a co dziwniejsze – słowa gwarantujące jej nie tytuł, lecz prawdziwą miłość. Kawowe oczy spojrzały otumanione na Sorę i wówczas Enthe ocknęła się na nowo. Uczona odbiła się od dna do przodu i ku górze, by kolejny krok pozwolił jej swobodnie utrzymywać głowę na powierzchni. Dziewczyna kaszlnęła wypluwając napływającą do ust wodę, ale najważniejsze dla niej było by utrzymać kotołaczkę jeszcze wyżej. Potrząsnęła gwałtownie dzieckiem, co wyglądało dosyć drastycznie, ale Kavika doskonale wiedziała co musi robić. Nie było tu miejsca na czułości.
        - Sora, no dalej, ocknij się – mówiła nerwowo uzdrowicielka.
        Verka chciał wbiec do wody, ale po raz kolejny zatrzymał go Czarny zagradzając mu przejście wyciągniętą ręką.
        - Ktokolwiek zechce ją wypuścić, staje przeciwko mnie – warknął Rose. - Wyjdzie stąd dopiero wtedy, gdy odzyskam to co moje.
        Serce Tavika niemalże stanęło w miejscu, gdy dotarł do niego sens słów panterołaka. Twarz lisołaka pociemniała, a jego wykrzywione usta odkryły zaostrzone zęby zwierzęcia. Verka zamachnął się, uderzając mocną pięścią w twarz Czarnego. Ten zatoczył się do tyłu o kilka kroków, po czym otarł policzek. To go mocno zaskoczyło, ale nie roztrząsał sytuacji. Z rykiem chwycił Verkę za gardło i docisnął go do wzniesienia sprzedając lisowi równie mocny cios. Bójka rozgorzała na dobre i obaj mężczyźni wyraźnie wyrzucali z siebie zagorzałą wściekłość. Widać to było po ich ruchach, a także stopniu ujawniania się sierści na ciele. Szczególnie Verka wyraźnie zmienił się pod wpływem emocji, jego rysy twarzy nabrały dzikiego wyrazu, źrenice stały się wąskie, postawa bardziej przygarbiona a palce dłuższe i mniej zgrabne. Jednak w obrazie złości i gniewu utrzymywał rozsądek. Nie chciał tego wszystkiego, pragnął jedynie rozkwasić nos Czarnemu by ten w końcu ustąpił albo padł omdlały. Bolesny krzyk lisołaka ścisnął serce Kaviki, gdy z rąk Rose wyrosły twarde i ostre niczym brzytwa szpony pantery, które jednym gładkim ruchem zadały cios przeciwnikowi w okolicach oka. Verka zakrył lewą część twarzy i zawył czując potworne pieczenie oraz cieknącą krew. Sapnął kilka razy nim spojrzał na zbliżającego się panterołaka.
        - Gdybyś mnie słuchał... - warknął po raz kolejny unosząc dłoń. Verka zrozumiał, że tym razem nie dostanie wyłącznie po pysku.
Fresia patrzyła na dwóch zmiennokształtnych i z jednej strony chciała to przerwać, a z drugiej rozumiała, że nie może. To nie była wyłącznie walka o przetrwanie, ale i coś więcej. Wyczuwała to wyraźnie więc syknęła skupiając się na tym, na czym powinna.
        - Yastre, łap Sovę zanim stanie się coś jeszcze gorszego – nakazała uszata, gdy sama skorzystała z okazji i wbiegła do wody wyciągając ręce ku Kavice. Wyprowadzenie na brzeg uczonej wcale nie okazało się takie łatwe. Im dłużej dziewczyna przebywała w zagajniku tym bardziej stawała się rozkojarzona. Wykładowczyni próbowała coś z siebie wydukać, ale jej wzrok wciąż kierował się na połyskującą taflę wody. Najemniczka chwyciła uzdrowicielkę za ramię i z odrobiną siły ciągnęła za sobą blondynkę. Gdy wreszcie cała trójka opadła na brzeg, Kavika z dziwnym utęsknieniem wpatrywała się w zagajnik. Doskonale wiedziała, że nie powinna, ale... ale...
Obaj mężczyźni mieli na sobie poszarpane ubrania oraz mnóstwo krwi, a ich ciała ozdobione były w liczne siniaki i obicia. Verka z ulgą dostrzegł, że Sora znalazła się na brzegu, choć straciła przytomność. Trzymał się boku brzucha, gdzie został poważnie ranny i ledwo trzymając się na nogach wypluł krew stając naprzeciwko Czarnego, jakby nie chciał go dopuścić do Kaviki i Sory. Usta lisołaka były wygięte w dół i choć widział tylko na jedno oko, wciąż utrzymywał jasny umysł.
        - To nie musiało się tak skończyć – warknął Rose i wymierzył jeszcze kilka mniej czy bardziej celnych ciosów Tavikowi. W pewnym jednak momencie wzrok panterołaka zawisł gdzieś w powietrzu, gdy znalazł się bardzo blisko Verki. Wargi Czarnego zadrżały, a ręce szykujące się do ataku objęły ciało młodszego zmiennoksztatłnego.
        - Rose, przepraszam... - wykrztusił z siebie Verka utrzymując dłonie na rękojeści sztyletu.
        Wzrok Czarnego powoli skierował się na lisołaka. W oczach po brzegi wypełnione zemstą i zaciekłością nastał błogi spokój. Panterołak uśmiechnął się łagodnie, z kąciku ust wypłynęła stróżka krwi, a jego palce ostatni raz tak mocno zacisnęły się na ciele Tavika.
        - Dziękuję... - wyszeptał i po tych słowach Verka wyciągnął sztylet wbity w serce Rose. Krew wylała się na ciało jeszcze żyjącego zmiennokształtnego. Kolana lisołaka ugięły się pod wpływem ciężaru. Tavik objął ciało przyjaciela, po czym padł wraz z nim na ziemię. Wydawało się, że obaj wypuścili z siebie ostatnie tchnienie.
        - Nie... Nie! - krzyknęła Kavika próbując na czworaka zbliżyć się do obu mężczyzn.
        - Dość. - Rozległ się surowy, kobiecy głos.
        - Canabe... - jęknęła uzdrowicielka kierując głowę ku nimfie.
        Naturianka stała na wzniesieniu obserwując wszystkich z góry. Wyglądała niczym lodowy posąg, tak dostojna i poważna w swych krótkich słowach. Surowo patrzyła na każdy zakątek zagajnika i każdego obecnego tu gościa. Canabe z pewnością należała już do grupy dorosłych i dojrzałych nimf, choć wciąż pozostawała piękna. Jej delikatnie błękitna skóra zlewała się z długą suknią, która wręcz spływała po ziemi. Podobnie również włosy, niebywale długie, tylko jednym warkoczykiem okalały okrągłą głowę kobiety. Rysy jej twarzy bardziej przypominały elfią urodę. Miała wyraźnie kości policzkowe, prosty aczkolwiek bardzo zgrabny nos i pełne usta. Oczy blade, w barwie utrzymującej się w tonach niebieskich oraz delikatne zmarszczki wokół nadające jej siłę.
        - Nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień - uprzedziła wszystkich. - Ten kto żyje niech lepiej się stąd oddali albo skończy wysuszony na wiór. – Canabe bystrym okiem objęła tygrysołaka, który właśnie wzniósł się na przednich łapach i jakimś cudem przeżył potyczkę z Yastre. Sapnął ociężale i wściekle, lecz nimfa delikatnym ruchem dłoni i szeptem pokazała zakres umiejętności magicznych, gdy z martwego ciała wyciągnęła całą wodę, pozostawiając jedynie przerażające szczątki.
        - Ale.. - wtrąciła Kavika zerkając kryształowymi oczami na Tavika.
        Canabe zmierzyła uczoną wzrokiem zbliżając się do ciał dwóch mężczyzn. Jej twarz nie wyrażała nic więcej prócz złości.
        - Zabierz stąd to dziecko oraz innych – nakazała Canabe.
        Kavika ciężko westchnęła opuszczając wzrok. To była jej wina. Jej cholerna wina.
        - To nie jest czas na rozmowę – dodała łagodniej nimfa obracając głowę w bok i dając tym samym wszystkim czas na oddalenie się.
        Uczona uniosła blond czuprynę przełykając ślinę. Canabe stała tuż nad nieprzytomnym Tavikiem oraz Rose nie dopuszczając nikogo do siebie. Dziewczyna zmuszona była dostosować się do słów nimfy. Nie wiedziała, co kobieta chce uczynić, ale musiała zdać się na jej słowa. Czy słusznie jej zaufała? O tym miała się jeszcze przekonać.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Pon Paź 08, 2018 7:51 pm
autor: Yastre
        Yastre zupełnie zatracił się w walce. Magiczne koraliki w jego włosach sprawiały, że nigdy nie zapomniał o swojej ludzkiej części natury, ale wcale nie sprawiały, że myślał zupełnie przytomnie po przemianie. Dawał ponieść się instynktom i szałowi, jaki ogarniał go podczas potyczek. A teraz – choć nie umiałby nazwać tej motywacji – był wyjątkowo zdeterminowany. Walczył za swoje mikroskopijne stado, a dopiero w dalszej kolejności o tę większą stawkę, o to, o co tak martwiła się Kavika. No tak, Kavika. Teraz to ona była motorem jego działań. Jego partnerka. Dla niej mógł powalić i człowieka, i lisołaka i nawet tygrysołaka, bo zależało mu na jej bezpieczeństwie i szczęściu. Przez to nie czuł bólu z ran, a ogromne ilości adrenaliny płynąca w jego żyłach były tak cudownie odurzające, napędzające, dodawały odwagi i siły. Nie wiedział jeszcze co go czeka, gdy całe emocje opadną, ile czasu zajmie mu wylizywanie się z ran... A może nawet nie przeżyje i nie zobaczy końca ten akcji? To było możliwe, ale on nie brał tego pod uwagę – nie mógł zawieść, bo przecież Kavika patrzyła.
        Bodźcem, który go nieco otrzeźwił, był widok osóbki, której nie powinno w tym miejscu być – Sory. Skąd kotka się tu wzięła? Zostawili ją przecież razem z bratem pod opieką Hebana. Właśnie, była sama czy z Sovą? Na pewno z Sovą, przecież oni byli nierozłączni. Wkrótce Yastre domyślił się, gdzie też znajdował się mały kotołak – przy Kavice, był pewien, że słyszał go tam i czuł. Co robić, co robić? Walka trwała, ale przecież bezpieczeństwo kociaków było dla niego ważniejsze niż własne, zwłaszcza w tym stanie, gdy górę nad rozsądkiem brały instynkty. A wszystko działo się tak strasznie szybko – nagle mała kotka wpadła do wody. Zmiennokształtny bandyta w tym momencie zarzucił swoją walkę i rzucił się w jej stronę bez namysłu. Uczona była jednak szybsza, to ona wskoczyła do wody by uratować Sorę... A Yastre zatrzymał się, przysiadając wręcz na zadzie. Okazało się, że kotołaczka była dla niego na tyle ważna, że był w stanie zapomnieć na moment o swoim lęku przed wodą, który wrócił gdy tylko pojawiło się alternatywne rozwiązanie. Kavika umiała pływać, była wypoczęta, poradzi sobie. On będzie osłaniał jej powrót, tak by nikt nie próbował rzucić się na bezbronną uczoną z dziewczynką na rękach. Yastre martwił się jednak, że to zbyt długo trwa – dlaczego się nie wynurzały? Co je powstrzymywało? Już dawno powinny być na powierzchni, bo przecież tu nie było głęboko!
        W końcu uczona się wynurzyła – co za ulga! Bandyta odzyskał jasność myślenia i zaczął dostrzegać to co działo się wokół. A działo się wiele i to rzeczy bardzo zaskakujących – nagle wśród bandy zmiennokształtnych doszło do bójki, Tavik i Czarny stanęli przeciwko sobie, choć Yastre nie wiedział o co tych dwoje mogło walczyć w takim momencie – zdawało mu się, że byli partnerami w zbrodni... Lecz najwyraźniej niekoniecznie. Prosty umysł pantery momentalnie wybrał, którą stronę chce poprzeć – oczywiście, że Tavika. Jego znał i wiedział, że nie jest on taki do końca zły, bo w końcu zajmował się dzieciakami, dbał o nie. No i teraz dostawał solidne bęcki od zmiennokształtnego, którego panterołak nienawidził chyba jak nikogo innego – ten gość napastował jego kobietę, a na dodatek w jego zapachu było coś takiego, co wywoływało natychmiastową agresję... No po prostu nie mogło być inaczej – Yastre rzucił się do pomocy, lecz wtedy do porządku przywołała go Fresia, przytomnie przypominając, że na scenie wydarzeń były jeszcze dzieciaki, którymi należało się zająć. Faktycznie, to powininen być priorytet. Tavik jakoś sobie poradzi, w końcu był facetem z sercem po właściwej stronie, tak jak bandyta – Yastre zajmie się więc bezpieczeństwem młodszego braciszka, gdy starszy będzie wyrównywał swoje rachunki. To brzmiało całkiem sensownie.
        Yastre warknął krótko, sygnałowo, by Sora poznał go wśród grupy zmiennokształtnych. Spojrzeli sobie w oczy i zrozumieli się bez słów, jak to przyszywani bracia, których łączyła pewna zwierzęca więź. Panterołak podszedł do kotołaka i liznął go po twarzy, po czym ustawił się obok i razem powoli zaczęli iść w stronę Kaviki i Sory, które leżały na brzegu tej dziwnej sadzawki ze światełkami. Obaj byli zaniepokojeni, bo mała kotka się nie poruszała, a w uczonej było coś... coś dziwnego. Jakby była pijana albo dostała czymś w głowę. Yastre zmartwił się nie na żarty i zaraz przyspieszył. Podszedł i pacnął Kavikę w dłoń łapą ze schowanymi pazurami – zwracał na siebie jej uwagę, a w jego dużych kocich oczach czaiło się niewypowiedziane pytanie „wszystko w porządku?”. Walką tocząca się nieopodal przez moment się nie przejmował, bo to uczona była najważniejsza. Dopiero jej krzyk sprawił, że bandyta ponownie zaczął orientować się w otoczeniu. Widok Tavika i Czarnego po rozstrzygniętej walce był tak wyrazisty, że dotarł nawet do tej ludzkiej części natury zmiennokształtnego i poruszył go – emocje na twarzy starszego brata Sory były tak wyraźne, to co słychać było w głosie Kaviki również. Yastre gdyby mógł, przemieniłby się, lecz póki walka trwała, wolał pozostać w formie, która dawała mu siłę, szybkość i sprawność, jaka nie cechowała jego ludzkie ciało. A w każdym razie nie w takim stopniu.
        I nagle, gdy wszyscy jeszcze trwali w emocjonalnym stuporze po zakończonej walce, na scenie wydarzeń pojawiła się kolejna figura. Kavika nazwała ją Canabe. Yastre gapił się na nimfę z szacunkiem, jakby ta była królową lasu – atmosfera panująca wokół kobiety bardzo na niego wpływała i choć może gdzieś na granicy świadomości zarejestrował jej urodę, nie zgłupiał pod jej wpływem jak to bywało w przypadku większości urodziwych panien. Ona... To nie była jego liga, tak zupełnie. Jej majestat i powaga stawiały ją ponad instynktami i pozwalały panterołakowi myśleć przytomnie w jej towarzystwie. Śledził każdy jej ruch, każde jej słowo, bo czuł, że to była pani tego miejsca i należało się jej bezwzględnie słuchać. Kazała odejść, więc nie zamierzał protestować, trącił więc łapą Sorę, by niemo dać mu znać, by był grzeczny, rozejrzał się też po reszcie... Na moment zawiesił wzrok na Taviku – nie chciał go tak tu zostawiać, zresztą zdawało mu się, że jego również dotyczyło polecenie tej Canabe. Otrząsnął się więc, mlasnął i ze zwieszonym łbem zaczął ostrożnie iść w stronę nieprzytomnego lisołaka. Fresia widząc to zaraz do niego doskoczyła i klepnęła go w tyłek jak niesforne zwierzę. Yastre miauknął na nią z wyrzutem.
        - Idziemy - syknęła elfka, lecz w spojrzeniu bandyty było tyle pretensji, że nie mogła ograniczyć się tylko do tego polecenia. - Zaufaj mi. Zaufaj nam - dodała, patrząc wymownie również na Kavikę, która może nie chciała, ale zdecydowała się posłuchać nimfy i odejść. - Będzie w porządku, a ty musisz przypilnować dzieciaki… Dla Tavika, by się nie martwił jak się ocknie. No, chodź! - ponagliła go, a Yastre zaburczał z niezadowoleniem. Całe szczęście posłuchał, otrzepał się, trącił wszystkich nosem i odszedł. Gdy szli, wcisnął mordę pod dłoń Kaviki, by pocieszyć ją tym gestem. Później zaś przeszedł się między dzieciakami, trącając je bokami, by poczuły dobitnie jego obecność i wiedziały, że jest przy nich. Chciał każdą osobę zapewnić o swojej obecności i wsparciu. A on... do niego wszystko dotrze dopiero gdy wróci do swojej ludzkiej formy, na razie jednak był spokojny.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Pią Paź 12, 2018 5:26 pm
autor: Kavika
        Kavika spojrzała na nieprzytomną dziewczynkę nim jeszcze odeszli. Jej wargi zadrżały niespokojnie. Chciała wylać z siebie cały potok słów, ale utknęły one gdzieś w gardle dziewczyny. Uczona objęła Sorę i przytuliła ją do siebie mocno, po czym wstała bez słowa. Nie spojrzała w kierunku Canabe czy Tavika, ułożyła dziecko w swych ramionach i przekierowała spojrzenie na Sovę, który wydawał się nie rozumieć sytuacji. Patrzył na dorosłych szukając w ich oczach odpowiedzi, chciał doskoczyć do przybranego brata i trzymać się go blisko do momentu jego wybudzenia, ale nimfa przytłaczała go swoim autorytetem, który go hamował. Już wiedział, że będzie żałował tego wstrzymania się - przecież to był jego starszy brat! Nie miał nikogo poza nim czy poza Sorą, przy czym własną siostrę stawiał ponad wszystkie światy i zbrodnie, była cenniejsza od kogokolwiek tu zebranych, co skrzętnie wykorzystała wykładowczyni.
        - Choć, Sova. Ona będzie cie potrzebowała, gdy się obudzi – powiedziała spokojnie blondynka, ale kotołak stał na rozstawionych nogach próbując przekonać spojrzeniem obecnych by się nie oddalali.
        Wykładowczyni jednak nie zważała na rozpacz małego chłopca. Ruszyła przed siebie, a u jej boku znalazła się pantera. Kavka spojrzała na Yastre łagodnie. Uśmiechnęła się ciepło - była wdzięczna za jego pomoc. Cieszyła się, że ta historia ma w końcu swój koniec, choć obawiała się tego, co nastąpi potem.
        Sova podbiegł do pary i wtulił się w nogi uczonej starając się zapanować nad płaczem. Chciał ich zatrzymać, dla niego za trudnym wyborem była Sora czy Tavik. Uczona pogłaskała chłopca po głowie, a on spojrzał jej w oczy. Łzy same ciekły mu po policzkach, zaczął bełkotać, że nie chce, że muszą zostać, że tu Tavik, a tu Sora. Nie potrafił złożyć słów w jedno sensowne zdanie. Wylewał z siebie emocje, nie za bardzo potrafił określić to co czuje, a dziewczyna cierpliwie go słuchała, aż w końcu przestał mówić, gdy zabrakło mu słów i pomysłów.
        - Kochanie, rozumiem, że się boisz. Canabe to...
        „... przyjaciółka”, pomyślała boleśnie Kavka zdając sobie sprawę, że ich więź wisi na włosku, o ile już nie została skreślona za narażenie życia sióstr.
        - To osoba godna zaufania. Ona musi nas chronić przed urokami tego miejsca – wytłumaczyła uczona, a zdezorientowany chłopiec, pełen nadziei, dał ująć swoją dłoń, choć czuł niepokój i wcale nie ufał tej sytuacji. Momentami próbował się zerwać, nabierał powietrza, po czym kulił ciało i sam nie wiedział, co powinien zrobić. Czuł się zagubiony, ale Kavika miała w głowie jedno. Wyprowadzić wszystkich z zagajnika. Brnęła w stworzone przez siebie pozory spokoju, odpowiadała z opanowaniem, a Fresia szła za nimi posłusznie, tylko raz obracając głowę za siebie by ostatni raz spojrzeć na znikające w lesie magiczne miejsce. Nie zadawała pytań. Na ten moment były one za trudne i zbyt wyczerpujące, chyba nikt nie oczekiwał wyjaśnień. Nikt poza Sovą.



***



        Dotarli nad wodę Rapsodii. Kavika na chwilę weszła do chatki by sięgnąć po koc, którym owinęła Sorę, a następnie ułożyła ją na bujanym krześle na ganku. Sova od razu uklęknął przy krześle i wpatrywał się w twarz dziewczynki. Zacisnął palce na ramieniu krzesła, a jego ogon kiwał się ukazując niepokój chłopca.
        - A-ale ona się ocknie? - spytał nerwowo braciszek.
        - Tak... - powiedziała nieco niepewnie wykładowczyni.
        Łaska Luaneliny spłynęła na kobietę, bo na twarzy Sory pojawił się grymas. Kavika odetchnęła z ulgą, uśmiechnęła się niemalże przez łzy, które szybko otarła.
        - Tak - tym razem potwierdziła pewnie. - Teraz bardzo mocno śpi, widziałeś jej grymas? Tylko nie budź jej specjalnie, ona sama musi dojść do siebie i wypocząć.
        Kavika jeszcze raz pogłaskała chłopca po głowie. Wstała i przetarła twarz. Wokół panował taki ogromny burdel, musiała czymś zając myśli. Mogła siedzieć nad brzegiem i dobijać się faktem, że w wodzie nie pływa żadna nimfa albo ogarniać na marny sposób życie. Tylko tak prowizorycznie, bo przecież rozwalone papiery były teraz najmniejszym problemem, ale to nadal lepsze niż bezczynne siedzenie.
Heban zaś zamknął japę, gdy spojrzał na zmęczoną drużynę... oraz tę panterę całą we krwi. Prawnik wycofał się zabierając krzesło z chatki i siadając gdzieś dalej od reszty, by sobie pozrzędzić na naturę przy odgłosie szemrającej wody. Fresia zaproponowała, że zapoluje na jakiegoś zająca, aby ugotować posiłek. Potrzebowała dla siebie przestrzeni, więc Enthe przytaknęła na propozycję najemniczki. Została tylko ona i Yastre.
        Kavika zbliżyła się do pantery odsuwając kilka rzeczy na bok, tak by ona mogła usiąść, a on się on położyć i oprzeć głowę na jej kolanie.
        - Znajdę jakieś ubranie dla ciebie – powiedziała głaszcząc zwierzę za uchem. Ta chwila była dla niej niebywale intymna, co spłoszyło uczoną. Nie przywykła do takich uczuć! Była praktyczna, a nie nader uczuciowa!
        - Twoje rany... - Kavka delikatnie przesunęła dłoń po ciele Yastre zatrzymując się na poważniejszym obrażeniu.
        - Och, nie wiem czy szybciej regenerujesz się jako pantera? Ja mam tu cały asortyment medyczny, jestem w stanie zaszyć ranę, wykonać przeciwbólowe wywary, jeżeli boisz się igieł to wprowadzę cię w stan uśpienia... Ale spokojnie! Obudzisz się! Wykorzystam kilka kropel twojej krwi, nie musisz się bać, już naprawdę wielu osobom pomogłam – mówiła jednym ciągiem. - I czyste materiały, jeżeli mogę ci jakoś pomóc to chcę to zrobić. Nie pozwolę ci się samemu leczyć i męczyć, ja muszę wiedzieć, że poczujesz się lepiej – powiedziała nieco ostrzej uzdrowicielka, ale zaraz się zgarbiła odwracając wzrok.
        Kavika zahaczyła włosy za ucho przełykając cicho ślinę. To było chore, by pociągała ją pantera! Ech... A tak naprawdę to widziała w tym kocie Yastre, mężczyznę, który tyle dla niej poświęcił. Chciała choć w minimalnym stopniu spłacić ten dług... ale jeszcze bardziej pragnęła by wyszedł z tego cało. Sobą niewiele się przejmowała. To, co myślą o niej obecnie nimfy, było wyłącznie jej interesem. Może dobrze, że tak się stało? Po ślubie jej szanse na powrót do tej chatki był równie prawdopodobny, co herbatka u króla Denawetha z Kryształowego Królestwa.
        - Ekhm... - chrząknęła uczona.
        - Jeżeli mogłabym ci jakkolwiek pomóc to bardzo chciałabym to zrobić – przyznała otwarcie i nieco mniej nerwowo Enthe jeszcze raz spoglądając na panterę.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Pon Paź 15, 2018 10:11 pm
autor: Yastre
        Yastre trącał łbem biednego małego kotołaka, by dodać mu otuchy i okazać wsparcie. Domyślał się, że to o Tavika się rozchodziło, sam się wręcz ciutkę martwił o to czy chłop się wyliże i co z nim będzie, ale hej, ta Canabe nie mogła być zła, skoro była nimfą, prawda? Na pewno nie zrobi krzywdy komuś, kto był w porządku… A Tavik był w porządku, bo bił się z tym Czarnym, który był agresywny jak szerszeń i bronił kociaków i… Nie no, to było skomplikowane. Lecz Yastre nie był osobą, która zajmowała się sprawami skomplikowanymi, więc jeśli na taką trafiał, to albo ją maksymalnie upraszczał, albo ignorował i szedł dalej. Dzięki temu był bardzo szczęśliwym kotem.

        Już przy chatce Kaviki Yastre krążył chwilę w okolicy ganku, jakby szukał sobie miejsca. Przystawał i gapił się to w stronę jeziora, to zaś na resztę zgromadzonych osób. Warknął parę razy na Hebana, robiąc mu w ten sposób kocie wyrzuty za niedopilnowanie dzieci. Przez niego Sora była nieprzytomna! A Sora się martwił! Biedne dzieciaki, widziały takie rzeczy i to tylko przez to, że jakiś grubas nie potrafił ich upilnować, no bo przecież nie widział nic poza czubkiem swojego nosa. A nie, czekaj: widział pępek, który był zdecydowanie dalej niż nos.
        W końcu jednak wszyscy się rozeszli - część potrzebowała czasu dla siebie, część chciała zająć się bliskimi. Yastre… Zaliczał się do tej drugiej kategorii. Chociaż zwykle położyłby się gdzieś na boku by wylizywać rany, tym razem wolał zostać przy Kavice i jakoś ją wesprzeć. Biedna, wiele przeszła. On też, ale to się nie liczyło w momencie, gdy ona była taka zmarniała i smutna i ewidentnie nie wiedziała gdzie się podziać i co ze sobą zrobić. Dlatego gdy tylko uczona w końcu zrobiła trochę miejsca by usiąść sobie na werandzie pod ścianą, on zakręcił się obok i z westchnieniem zwalił się na deski tuż obok, mordę wspierając na jej szczupłych nogach w niemym “zawsze będę przy tobie, maleńka” - dokładnie to wyznanie było widać w oczach zmiennokształtnego. Jego morda była spuchnięta i poharatana, ale w spojrzeniu był spokój. Skończyła się walka, teraz pora na odpoczynek. Kavika wyglądała jednak nadal na zmarnowaną i smutną, a to wlewało smutek również w serce bandyty w panterzej skórze. Gdyby mógł w tej postaci mówić, zapewniłby, że wszystko jest w porządku i ma się już niczym nie przejmować, a już tym bardziej takimi bzdetami jak ubranie dla niego… Chociaż nie, tym się mogła przejmować: to było coś prostego, przyziemnego, coś, co zajęłoby jej myśli i pozwolił odpędzić od siebie te troski, które ją przytłaczały. Ale jego rana na pewno nie musiała się przejmować, tego jednak nie wiedziała. Yastre słuchał jednak bardzo grzecznie jej pytań, pomysłów, z zamiarem zbycia ich na koniec jakimiś zapewnieniami, że będzie dobrze i ma się nie martwić, bo nie z takich tarapatów już wychodził, ale… No właśnie, ona CHCIAŁA mu pomóc. To nie było poczucie obowiązku, tylko szczera chęć, troska. I to poruszyło to kocie serduszko aż do samego środka. Pantera oblizała mordę, po czym rozciągnęła się, jakby próbowała znaleźć sobie wygodniejsze miejsce, lecz jej sylwetkę objął nagle czarny tym… I zaraz zamiast kota, przy uczonej leżał mężczyzna, nagi jak go Prasmok wyśnił, nadal opierając głowę na jej udach. Wyglądał… Fatalnie. Był brudny jak dzik po ciężkim boju, miał kilka ran, które dopiero po tej przemianie okazały się być bardzo poważne, a twarz wyglądała, jakby oberwał w nią bronami. Ale uśmiechał się i wyglądał o dziwo na zrelaksowanego. Spojrzał Kavice w oczy i bez słowa podniósł rękę, by pogłaskać ją po policzku.
        - Jesteś słodka - powiedział do niej, nadal głaszcząc ją po twarzy i włosach. - Kavika… Nie martw się tak. Wszystko będzie dobrze. To nie boli jakoś strasznie, ale jakbyś mi zszyła to na nodze to tu… - powiedział, wskazując drugą ręką ranę na udzie. - To by się szybciej zagoiło i byłoby mi lepiej… Ja się szybko goję, kotku. Ale dziękuję, że się tak o mnie troszczysz - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej, aż przymykając przy tym oczy.
        - Ale poleżmy tak jeszcze chwilę, tak fajnie tu jest, ciepło, przyjemnie… Z tobą jest tu jeszcze dwa razy lepiej - dodał, zerkając w stronę jeziora i lasu, po czym przeniósł wzrok na uczoną. I widać było, że jego wzrok zmienił się. Pojawiło się w nim coś wyjątkowego, pewien ciepły blask kojarzący się z ogniem trzaskającym na kominku w zimowy dzień. Czułość, troska, bezpieczeństwo, zapewnienie, że będzie dobrze, bo on tego dopilnuje. Jego dłoń w tym czasie przesunęła się z oblicza uczonej między jej włosy, delikatnie zasugerowała, by się nachyliła. Przyciąganie między nimi było tak oczywiste, naturalne. Potrzebowali tego, tej bliskości. Pocałowali się. Wargi Yastre miały gorzki, żelazisty smak, ale to się nie liczyło, bo najważniejsze było to, jakie emocje wkładał w ten pocałunek. Kochał Kavikę całym swoim kocim sercem i to uczucie wkładał w swoje gesty. O jej ślubie nie myślał zupełnie, nawet przez moment. To było zbyt skomplikowane.
        - Moja sarenka - szepnął, gdy ich wargi się rozdzieliły. Jeszcze raz pogłaskał ją po włosach.
        - Ej, Kavika - kontynuował szeptem. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że chcesz mi pomóc. To mi wystarczy, by było mi lepiej… Wiesz, nie znałem zbyt wielu osób, które chciałyby mi w życiu pomóc i to jest takie bardzo, bardzo miłe.
        Na koniec bandyta się uśmiechnął swoją spuchniętą twarzą. I gdy było już tak bardzo miło, przyjemnie i romantycznie, on znowu musiał się, ekhm, “popisać”.
        - Ale wiesz co, głodny jestem jak wilk - wyznał, a jego wyznanie poparł chętnie żołądek, donośnie burcząc. Nie musiał wcale wspominać, że gdyby sobie solidnie pojadł, to by zaraz zrobiło mu się lepiej.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Wto Paź 16, 2018 11:21 am
autor: Kavika
Kavika nabrała wdechu, gdy ujrzała obitego panterołaka w formie ludzkiej. Jak był kocurem to wszystko wyglądało jakoś tak mniej groźnie. Teraz zmartwiła się dwa razy bardziej i choć była przyzwyczajona do bardziej śmiertelnych stanów swoich pacjentów, to nie przywykła do takich ran wśród bliskich jej osób.
- Och, Yastre... - westchnęła dziewczyna delikatnie głaszcząc go tuż pod żuchwą, gdzie nie doskwierał mu aż tak ból. Jej palce już po chwili mocniej zatopiły się w gęstej brodzie, na bardzo krótko, w ramach okazania troski.
Był to jednak gest odwzajemniony, gdyż w tym samym momencie mężczyzna pieszczotliwie dotykał policzka uzdrowicielki. Komplement nie wprawiłby jej w tak okrutne zakłopotanie, chyba bardziej przejęta była stanem zdrowia bandyty niż jego słowami, które były pokrzepiające. Potrzebowała ich. Potrzebowała ich tak samo, jak potrzebowała i jego.
- Tak wiem, wszystko będzie dobrze... - powtórzyła nieco bezwiednie, ale zaraz uśmiechnęła się sama do siebie. W dziwny sposób podziałało.
Kavika wzrokiem podążyła do wskazanych punktów na rannym ciele, a jej oczy zaokrągliły się, gdy określił ją mianem „kotka”. Zacisnęła usta - jednak znowu poczuła te mieszane uczucia! Na jej nosku pojawił się delikatny rumieniec, ale ramiona Enthe rozluźniły się, gdy na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. Powoli przyzwyczajała się do tych słów, określeń i czułości. To było dla niej coś całkiem nowego, trudnego do opisania, ale nie umiała powiedzieć temu „nie”. Był pociągający na każdy możliwy sposób, czuły i taki naturalny. Ona sama nie obawiała się żadnych granic, bo przy jego boku nie istniało nic takiego ani nic choćby podobnego. Istniała wyłącznie swobodna, choć ta przychodziła do niej stopniowo. Uczyła się dopiero zrzucać z siebie ciężkie łańcuchy wychowania i powinności. Czy naprawdę dało się tak żyć?
Jego głos po raz kolejny przerwał ciszę. Nie patrzyła na jezioro, ani las. Znała ten widok doskonale, a Yastre dopiero się uczyła. Nie odrywała od niego spojrzenia. Śledziła kocie oczy, które powoli nabierały ciepłego blasku. Czuła się spokojna i chciała zarazić go tym samym spokojem. Nic więcej się nie liczyło, był tylko on. Na twarzy Kaviki nie pojawiła się żadna niepokojąca zmarszczka. Jej skóra była gładka, pełna blasku, mimo tych wszystkich przejść. Szukała jego uczuć w złotych tęczówkach, a ciepła dłoń mężczyzny wzbudziła w niej niemy dreszcz. Rozchyliła wargi, zbliżyła się do niego. Nie liczyło się nic więcej. Tylko smak jego ust. Nieważne, że otoczonych wieloma obiciami, siniakami, krwią i piachem. Smakowały tak, jak za pierwszym razem. Pełną gamą szczerych emocji. Uczuciami, które doskonale potrafiła nazwać, ale nikt nie wyraził ich na głos. Ich tętno było wspólne i równe. Otoczyła go łagodnie ręką, wszczepiła palce w jego czarną czuprynę. Ten pocałunek wyrażał wszystko. Zdradzał każdy zakamarek ich dusz, odsłonili się przed sobą, więc nie żałowała, gdy ich wargi w końcu rozdzieliły się.
- Mój kocur... - mruknęła i wciąż wpatrując się w obliczę Yastre słuchała go dalej.
- O... - zdziwiła się nieco. - Nie chcieli ci pomóc? Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie tobie – dodała nieco żartobliwie unosząc głowę, tak by złote loki nie drażniły jego nosa. Kavka cicho zaśmiała się słysząc burczenie w brzuchu panterołaka. Niewiele się tym przejęła, i tak musieli czekać na Fresię.
- O mój drogi, posiłek cię czeka dopiero, gdy zrobimy z tobą porządek - powiedziała nieco surowo. - Ale obiecuję, że najesz się za wszystkie czasy.


Uczona wstała nakazując gestem ręki zostać Yastre na miejscu. Nie chciała ryzykować pogorszeniem ran, nadwyrężanie go było niepotrzebne. Zawołała do pomocy Sovę, który dzielnie walczył by napełnić powierzony mu mały kociołek wodą. Enthe szybko złożyła pudła, do których powrzucała walające się papierzyska. Kiedyś je poukłada. Na inne rzeczy także znalazła miejsce, w szafie lub w odpowiednim kącie, robiła to szybko i pochopnie, ale ważne było dla niej uzyskać jak największą przestrzeń (chociaż najlepiej to faktycznie byłoby posprzątać – ale to też kiedyś). Przemieszczając się po pokoju, co jakiś czas zahaczała Yastre, aby go pogłaskać albo ucałować w policzek. Nie dała jednak za wygraną, gdy podjęła się zdjęcia dużego kotła z kominka. Zaklinała wszelkie magiczne moce, a panterołakowi nie dała pola do popisu. Tym razem chodziło tu o kobiecą dumę! On ma się teraz jak najmniej męczyć, już i tak stracił sporo sił w walce. Należał mu się wypoczynek. A zdjęcie kotła było łatwiejsze niż jego powieszenie, więc w przyszłości będzie mógł zabłysnąć męską siłą, teraz jednak to Kavika walczyła o uzyskanie najlepszej reputacji w oczach ukochanego. Ukochanego?
Wykładowczyni zgięła się wraz z za lekko chwyconym kotłem. Łupnął on o drewnianą podłogę, ale dziewczyna tylko przetarła ręce, jakby jej myśli były ważniejsze od prawie przygniecionych stóp.
- Nic mi nie jest – rzuciła, mimo wszystko, w stronę panterołaka krótko na niego zerkając, po czym zajęła się rozpalaniem kominka.
W tym czasie Sova napełnił kociołek testując na nim różne sposoby napełniania – okazał się nieco za ciężki, a on nieco za młody na dźwiganie takiego ciężaru. A nie był pełny! To go nieco strapiło, ale nie poddawał się. Kociołek zostawił tuż przed gankiem i zaczął szukać czegoś lżejszego, czegoś, w czym mógł potrzebną wodę donosić. Miska okazała się zbyt wymagająca, ale wazon na kwiaty był za to idealny! Tylko gdzieś zgubił świeży bukiecik, ale liczyła się woda!
Kavika rozłożyła na podłodze miękki koc, który przykryła grubym prześcieradłem. Owszem, miała łóżko, ale na nim ranni wypoczywają. Chirurgiczne zabiegi musiały przebiegać w takich, a nie innych warunkach. Było więcej miejsca, pacjent nie miał jak spaść (wszak trudno byłoby spaść z podłogi), poza tym – to była tylko chatka w środku lasu. Na luksusy nie było co liczyć. Nie z jej obecnymi zarobkami.
Wygrzebała spomiędzy drewnianych szczelin dodatkowy kluczyk, który dopuszczał ją ze schodów do strychu, gdzie trzymała wszelkie zioła. Nawet chaos i burdel mocno jej nie przeszkadzał w wyszukiwaniu rzeczy. Szybko się zorganizowała - kociołek, prześcieradła, poduszkę po głowę, jakiś ręcznik, bo nie chciała by Yastre przekładał portki mając ranna nogę a wypadało zakryć intymne miejsca na ciele mężczyzny. Nawet jeżeli czuł się swobodnie to dla zasady! I by się nie dekoncentrować... Znaczy, dla zasady!
Na krótki moment Enthe zatrzymała się przy szafce z szybą, za którą kryły się narzędzia chirurgiczne. Już z przyzwyczajenia chwyciła się za palec, ale zamiast szybko zdjąć pierścionek... Odwróciła się plecami do bandyty, tak by nie dostrzegł biżuterii. Drżącą dłonią odłożyła go gdzieś z tyłu, po czym wolno sięgnęła po igły i szczypce. Tych drugich wzięła większa i mniejszą parę. Jedna pomagała w przeciąganiu nici, drugą w chwytaniu opatrunków, którymi czyściła ranę albo zbierała krew.
W końcu była gotowa. Z niemałym arsenałem dziadostw na czystym, białym materiale, z otaczającymi ją miskami z wodą, zarówno z gorącą jak i chłodną, czystymi opatrunkami, apteczką...
Gdy Yastre łypnął niepewnym wzrokiem na to wszystko, chyba odrobinę się zmartwił. Kavika włożyła do ust szmaciane zawiniątko i zagryzła na nim zęby, po czym zawiązała maskę na nosie i ustach.
- Jak się nie będziesz rzucać to użyję tylko igły i szczypiec – powiedziała w ramach zmniejszenia napięcia, ale za jej plecami sam Sova stanął dęba. Z jednej strony nieco przerażony, z drugiej zaciekawiony do czego to wszystko może służyć! Kavika przegoniła chłopca do siostry, po czym potrząsnęła kadzidłem, z którego ulotniły się kłęby dymu.
- To... neutralizuje nieprzyjemny zapach – skłamała.
Wiedziała, że Yastre nie zgodzi się na żadne środki znieczulające. Rośliny w kadzidle właściwie nie posiadały żadnych tego typu właściwości, po prostu... sprawiały, że pacjenci się rozluźniają, nieco mniej przejmują, a u tych bardziej podatnych można było stwierdzić niezły odlot, który przykuwał ich do podłogi. Byli spokojniejszy, trochę mniej się przejmowali, jakoś lepiej znosili takie ingerencje. Nie wiedziała, jak na to zareaguje panterołak, czy w ogóle to na niego podziała, ale nie musiał wszystkiego wiedzieć. Kavika za to zaciskała w zębach zawiniątko. Kompozycję, którą wdychała, by sama czasem nie zgłupiała z powodu unoszących zapachów.
Zaczęła od obmycia drobnych ran, dało to czas na to, by Yastre nawdychał się się trochę „powietrza”. Gdy zauważyła, że jego mięśnie stopniowo się rozluźniają, mogła przejść do poważniejszych działań. Najpierw skupiła się na obrażeniach obejmujących żebra. Istniała szansa, że po dłuższym czasie bandyta będzie trochę mniej przytomny więc to zmniejszało ryzyko kopniaka przy zszywaniu dolnej rany. Nie miała żadnych pasów, które by go utrzymały, ale Kavika martwiła się nieco na darmo. Męska duma kocura pięła się w górę. Słyszała syknięcia, widziała jak jego ogon wije się gdzieś po podłodze, dostrzegała kątem oka grymasy jego twarzy i widać było, że mężczyzna robił wszystko, aby wyjść na jak najbardziej dzielnego faceta na świecie. Rozbawiona uzdrowicielka potrząsnęła głową. Ze stoickim spokojem wykonywała swoje powinności. Związane rzemykiem włosy utrzymywała dodatkowo chustą, robactwo nie lubiło dymu więc nic jej nie przeszkadzało. Na całe szczęście rany były świeże, nie mogła spodziewać się żadnego ropnia czy czegoś równie niepokojącego. Pewnie Yastre wylizałby rany i czekał aż te zagoją się samoistnie, ale Kavka w najmniejszym szczególe doglądała obrażeń. Męczyła się z wieloma wewnętrznymi zboczeniami na temat higieny pracy chirurga, więc panterołak musiał cierpliwe znosić każdy jej ruch, nawet jeżeli odrobinę niepotrzebny to dawał pewność, że wszystko zrobiła dobrze.

W tym czasie wróciła Fresia, która nie wchodziła do chatki, ale przez uchylone drzwi dostrzegła gołego bandytę. Elfka westchnęła zrezygnowana jego brakiem jakichkolwiek zahamowań. Może gdyby nie wiedziała, że lubi świecić po oczach tym co Matka Natura mu dała, to podeszłaby inaczej. Bardziej logicznie. I właściwie jedyne, co go tłumaczyło to leczenie.
Odeszła więc gdzieś na ubocze, by przyszykować palenisko. Z ciekawości obeszła chatkę, zebrała kilka warzyw z ogródka za oknem. Mina uszatej była kwaśna. Bycie panią domu z pewnością jej nie przypasowało, ale jeżeli mogła jakkolwiek pomóc właścicielce małego gospodarstwa, to chciała to zrobić. Oczyściła swoje zbiory, oskrobała - będą mieć posiłek na bogato. Sama Fresia nie pamiętała kiedy ostatnio jadła mięso, a do tego zupę. Dochodziły jeszcze zapasy Kavki, bo na pewno trzymała gdzieś marynaty na zimę czy jesień. Elfka upolowała trzy króliki. Jeden cały dla Yastre (dobrze, że ta zupa jeszcze będzie bo by się biedak jednym nie nasycił), jeżeli będzie potrzebował to nawet połowa tego drugiego. Dzieciaki niewiele oskubią, a Fresia czy Kavika też nie należały do osób żarłocznych. Nad Hebanem dużo się nie zastanawiała. Grubas puszczał kaczki śmiejąc się ze spłoszonych ryb.
Czas mijał spokojnie. Szum wody koił zmysły.
- Prześpij się chwilę – powiedziała łagodnie Kavika do Yastre, gdy skończyła opatrywać jego rany. - Obudzę cię na posiłek.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Czw Paź 18, 2018 11:49 pm
autor: Yastre
        Yastre nie umiał ukrywać emocji - dlatego też gdy Kavika zaczęła go głaskać pod brodą, na jego twarzy pojawił się wyraz błogiej przyjemności. Był pieszczochem, to akurat łatwo można było zaobserwować przy trochę dłuższej interakcji z nim. A dotyk uczonej był dla niego sześć razy przyjemniejszy od jakiegokolwiek innego. Lubił jej drobne, ciutkę spracowane, ale nadal delikatne dłonie, no i oczywiście to nieuchwytne ciepło uczuć wkładanych w każdy gest… Kavika mogła unikać nazywania tego co ich łączyło, ale kota nie dało się oszukać - nie był dla niej zwykłym towarzyszem podróży, był jej kochankiem, a może nawet ukochanym! Oczywiście kwestię jej zaręczyn nadal należało skrzętnie ignorować, by nie psuć sobie humoru…
        - No tak wyszło - przyznał jakby nieco niechętnie, gdy uczona zdziwiła się, że mało kto mu w życiu pomagał. To nie było coś, o czym przyjemnie się mówiło, ale przed nią nie miał tajemnic. - Wiesz, na mnie wszystko szybko się goi, a jestem kotem, to się tym umiem zająć… No to nikt się za bardzo nie przejmował. No nie miałem zbyt wielu fajnych kumpli. Ale znałem takiego jednego fajnego gościa! Miał na imię Novus, taki elf, jej, ile on mnie nauczył, jaki on był fajny… On to by mnie na pewno opatrzył, tak jak ja jego.
        Yastre westchnął, wspominając swojego przyjaciela - szkoda, że los ich rozdzielił, bo naprawdę się dogadywali. No i dzięki niej poznał wtedy taką fajną dziewczynę… Ale teraz miał fajniejszą - za nic w świecie nie oddałby Kaviki, za żadną uroczą kotołaczkę.

        - Hm? Na pewno ci nie pomóc? - upewnił się, podnosząc głowę by uczona mogła spod niego wyjść. Gdy uzyskał potwierdzenie, że dziewczyna sobie poradzi, nie oponował. Włożył ręce pod głowę i tak sobie leżał, całym sobą łapiąc przyjemnie ciepłe promienie słońca. Myślał, że Kavice zajmie to chwilę, dlatego nie nalegał i uznał, że może sobie odpocząć. Może nawet przez bardzo krótki moment się zdrzemnął, ale z płytkiego snu wyrwał go łoskot dobiegając z chatki. Panterołak zaraz zerwał się do pozycji siedzącej i zajrzał do środka.
        - Jasne, jasne - odpowiedział, gdy usłyszał, że nic się nie stało. Chwilę jednak gapił się na krzątającą się po zabałaganionym wnętrzu Kavikę, jakby próbował dojrzeć jej blef.
        - Może ci jednak pomogę? - zaproponował.
        - Nie trzeba, poradzimy sobie z Sovą - odpowiedziała mu blondyneczka, posyłając przez ramię uroczy uśmiech, który miał go uspokoić. Prawie się udało.
        - Poważnie mogę pomóc - nalegał bandyta.
        - Mówiłam, nie trzeba - powtórzyła cierpliwie dziewczyna.
        - Ale Kavika…
        - Nie dyskutuj ze mną - przerwała mu uczona, tonem słodkim, ale słodkim w sposób “kocham cię, ale jeszcze słowo i zginiesz w męczarniach… kochanie”. To wyjątkowo przemówiło do panterołaka i sprawiło, że zrezygnował z dalszych nalegań. Coś tam poburczał pod nosem, po czym wstał i ostrożnie wszedł do chatki. Nie zamierzał się wtrącać, był jednak ciekawy co tam się działo, co też jego sarenka tam szykowała. To co zobaczył wcale nie wyglądało miło, ale za to na pewno bardzo profesjonalnie.
        - To tak trzeba? - zapytał, widząc naręcza chirurgicznych narzędzi, które wyglądały jak przyrządy do tortur. - Bo wiesz, jak się w mojej bandzie szyli, to mieli takie długie białe nitki i takie zakrzywione igły i to wszystko. No i jeszcze szmata i wóda, nie? Ale to do czego jest… - zapytał, wskazując na specjalistyczne szczypce. Przerwał jednak pytać, gdy dostrzegł, że Kavika mogła się przez niego zdekoncentrować, a tego by nie chciał, bo na pewno byłaby zła. Stał więc pod ścianą i obserwował z zaintrygowaniem, które objawiało się w ruchach jego ogona.
        - Jasne! - zapewnił zaraz, gdy uczona kazała mu się położyć. Rozłożył się na kocach i chwilę pokręcił, by się wygodnie umościć na tym prowizorycznym stole operacyjnym.
        - Ty tu jesteś szefową - oświadczył po tłumaczeniu do czego służyło kadzidło. Nie zwęszył podstępu, lecz w zawoalowany sposób wyraził zapewnienie “oddaję się w twoje ręce”. Udał jej bezgranicznie i nawet gdyby dała mu coś usypiającego na czas zabiegu bez pytania go o zdanie, jakoś by to przełknął, tłumacząc sobie, że najwyraźniej tak musiała, a on był po prostu za głupi, by mu to tłumaczyć. No bo przecież uczona przez to była uczoną, bo była mądrzejsza od inny, a już na pewno od takiego niepiśmiennego bandyty.
        - Do dzieła, sarenko - zachęcił na koniec Kavikę i już bezwarunkowo poddał się jej zabiegom. Ręce włożył pod głowę, zamknął oczy i spróbował się rozluźnić. Dymiące zioła na pewno w tym pomagały, bo jego kocie zmysły zostały przez nie skutecznie przytępione, ale nie uśpiły go całkowicie - cały czas był świadomy tego, co działo się wkoło. Z początku nie było najgorzej, bo Kavika tylko przemywała jego rany, ale potem zrobiło się już niemiło, bo w ruch poszła igła. Mimo to bandyta starał się dzielnie trzymać i nie robić problemów - nie wyrywał się, nie krzyczał, nie ględził. Do bólu był przyzwyczajony na tyle, by znosić takie zabiegi na żywca, co wcale nie znaczyło, że były one dla niego przyjemne. Czego się jednak nie robi, by zaimponować swojej kobiecie? Pewnie zniósłby o wiele gorsze rzeczy, by pokazać jaki jest twardy.
        Największy kryzys zaczął się, gdy Kavika przystąpiła do zszywania tej nieszczęsnej rany na udzie - to już bolało jak cholera! Panterołak spinał się i trochę wiercił, ale uspokoił się, gdy trochę zmienił pozycję i skóra wokół rany napinała się w inny sposób. Dobrze współgrał z operująco go kobietą, zupełnie nie zwracając uwagi na otaczający go świat… I już wkrótce było po wszystkim. Kavika przemyła na koniec zszyte miejsca i posprzątała po tej małej operacji, a leżący na kocach bandyta wodził za nią oczami lekko zamglonymi działaniem kadzideł.
        - Dzięki, sarenko - powiedział do niej cicho. Z czułością pogładził ją po dłoni, gdy sięgała akurat po jakieś narzędzie leżące blisko jego ręki. Nie miał jednak sił, by protestować, gdy kazała mu odpocząć.
        - Hej, ale ty też powinnaś - zauważył, łapiąc ją za palce z zamiarem przytrzymania jej na posłaniu by zdrzemnęła się obok niego. Chwilę po tym obrócił się na ten mniej ranny bok, skulił i zaraz zasnął. Przy każdym oddechu cicho sapał, co świadczył o tym jak bardzo był zmęczony, sen był więc jak najbardziej wskazany, a jeszcze biorąc pod uwagę fakt, że przyspieszy on bez wątpienia regenerację, zysk był podwójny. Gdyby tak jeszcze sobie pojadł przed spaniem to by było idealnie! Całe szczęście jeść dostanie wkrótce - wtedy wróci do pełni sił, nawet jeśli na zagojenie się ran przyjdzie mu jeszcze trochę poczekać!
        Jak dobrze, że wszystko zaczynało się układać.
        Chociaż czy na pewno?

Re: Między Bogiem a miastem.

: Śro Lis 07, 2018 3:23 pm
autor: Kavika
        Kavika łagodnie uśmiechała na ostatnie czułe gesty panterołaka, któremu niewiele trzeba było by usnął na rozłożonej pościeli. Nie miała serce go zganiać na łóżko, nie istniała zresztą aż tak wielka potrzeba, najważniejsze aby się wyspał. Siedziała przy nim do moment, aż nie zyskała pewności, że zasnął. W tym czasie głaskała ciało mężczyzny, delikatnie miziała opuszkami palców jego kark albo okolice za uchem. Wydawało się jej, że nawet słyszała mruczenie, które to często załącza się już bardziej w odpowiedzi na przyjemny dotyk niż w konkretnym celu, takie obezwładniająca prośba o więcej miziania.
        Nie mogła jednak ułożyć się tuż obok niego, choć jeszcze długo zbierała się za porządki. Nie chodziło o układanie ubrań w szafie, ale o cała procedurę dezynfekcji narzędzi. Miała bzika na punkcie higieny pracy, a już szczególnie tej dotykającej obcego ciała! Zdążyła więc wykonać wszelkie skomplikowane czynności, a w międzyczasie zajmowała się także gotowaniem ogromnego kotła zupy. Fresia z jedną sprawną ręką okazywała się być silniejsza od uczonej z dwoma zdrowymi kończynami, stąd też uczona spotkała się z pobłażliwym spojrzeniem najemniczki. Niemniej jednak, to Kavkę prędzej można było uznać za dobrą gosposię, choć nie doskonałą. Pichcenie dobrze jej szło tylko ze względu na ojca karczmarza, a reszta... Reszta jej właściwie nie obchodziła. Nadal wolała składać ludzi do kupy niż cerować czyjeś gacie.
        Dopiero gdy słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi dziewczyna mogła odpocząć. Przetarła czoło patrząc przez okno na zalane czerwienią niebo. Jak to możliwe, że nad wodami Rapsodii potrafi zapanować taki chaos?
        Uzdrowicielka zbliżyła się do odpoczywającego pacjenta. Delikatnie odsunęła kilka niesfornych kosmyków, które spływały na twarz mężczyzny. Zdziwiła się widząc, jak jego rysy i kolor skóry w pobitych okolicach powoli zyskują swój pierwotny wygląd. Niesamowicie szybko się regenerował, aż korciło ją by dokładnie przyjrzeć się tym bardziej poważnym ranom, ale pozostało jej tylko westchnąć. Może następnym razem. Teraz nie chciała go budzić... teraz chciała z nim jeszcze chwile pobyć.
Woda na zewnątrz delikatnie uderzała o brzeg. Kołysała się ulegając wszystkim prawom fizyki. Kavika słyszała te melodię. Szum wiatru, który przedostawał się między korony drzew. Żyła w niepewności. Nikt nie poinformował jej o tym, czy siły witalne powrócą do tego miejsca. Chciała dla niego dobrze...
        Wówczas spojrzała na Yastre. Ułożyła się naprzeciw niemu wciąż wpatrując się w męskie oblicze. Naciągnęła na niego koc, który gdzieś zgubił się podczas jego długiej drzemki, po czym z niewyjaśnioną niecierpliwością uniosła rękę panterołaka, podsunęła się bliżej do mężczyzny i „odłożyła” ramię, którym sama się przytuliła. Na krótką chwilę Yastre się przebudził, co mogła stwierdzić po tym, jak jego płatki nosa się poruszyły a zaraz po tym mocniej przytulił dziewczynę do siebie. Wymamrotał mało zrozumiałe słowa, ale to wystarczyło by domagająca się czułości Kavka mogła poczuć się spokojniej, jakby to on miał ją opuścić z jakiegoś powodu a nie na odwrót. Chciała z nim chwilę poleżeć, ale odpoczynek zamienił się w sen.

        Ocknęła się dopiero, gdy usłyszała zamieszanie na podwórzu. Kavka mruknęła nieco niezadowolona faktem pobudki i choć jeszcze niedawno sama gładziła z nietypową dla niej odwagą ramiona Yastre, teraz tylko chrząknęła zbierając się do siadu. Nie odezwała się jednak żadnym słowem, a po cichu zbliżyła się do uchylonych drzwi, na początku napotykając spojrzenie Hebana, który najwidoczniej bacznie obserwował czy aby te się zaraz nie zamkną. O wejściu do chatki mógł pomarzyć - przez obecność strażniczki Fresii nie miał szans na węszenie. Uczona wykrzywiła usta, ale szybko przekierowała wzrok na zerwane do biegu kociaki. Sora się obudziła i teraz piszczała niczym nastolatka kierując się ku krzakom.
        - Ej... - jęknęła Kavka, jakby chciała powstrzymać dwójkę niesfornych dzieci, lecz ich radość była uzasadniona. Z głębin lasu wyłoniła się zgarbiona sylwetka, a jej puchaty ogon miotał się bojaźliwie po ziemi. Uczona usłyszała kaszlnięcie oraz męski, zduszony śmiech radości.
        - Verka... - szepnęła. - Yastre! Nie powinieneś leżeć? Twoja noga... - zamarudziła widząc, jak panterołak zabiera się do wstawania. Uzdrowicielka szybkim krokiem zbliżyła się do mężczyzny chcąc skontrolować stan jego ran.
        Tymczasem do nogi Tavika przykleił się Sova, a w objęciach lisołaka odnalazła się Sora. Dziewczynka mocno przytulała mężczyznę, ale nie odważyła się polizać go po policzku widząc w ciemnościach opuchnięte i zaschnięte krwią oko. Niedawny wróg grupy wydawał się mieć nieco lepiej niż przypuszczali. Głos miał wyraźnie zmęczony, choć uśmiechał się i odpowiadał dzieciakom czochrając dwójkę po czuprynach.
        - Ble, twoje oko – skomentowała Sora.
        - Pokaż! Pokaż, pokaż, pokaż! - ekscytował się Sova.
        - Głupi jesteś! - oburzyła się dziewczynka. - Będziesz widział? - zaraz z troską spytała starszego brata.
        - Masz się całkiem nieźle... - Niski głos zwrócił uwagę Verki. Fresia zmierzyła zmiennokształtnego wzrokiem, a ten odsłonił brzuch, na którym powinna znajdować się jedna z najpoważniejszych ran. Elfka wyraźnie się zdziwiła, gdy dostrzegła gładką skórę. - O... Nie spodziewałam się... - skomentowała.
        - Ta... - odparł lisołak, który równie mocno był zdziwiony pomocą jaką uzyskał od Canabe. Wszelkie zadrapania czy siniaki wciąż malowały się na jego ciele, ale z poważnych ran pozostało mu tylko oko do wyleczenia.
        - Tavik, zaczekaj! Chyba nie masz zamiaru odejść! - krzyknęła z domku Kavka widząc niepewność w zmiennokształtnym, którego uszy rozkładały się na boki, a ogon trzymał się blisko ziemi.
        Uczona zwróciła się w stronę Yastre, w którym szukała poparcia swojej decyzji. Nie wiedziała ile w tym wszystkim złego uczynił Tavik, ale nie mogła pozwolić rannemu opuścić podwórko lekarki w takim stanie! Nie musiała przekonywać Yastre do pomocy. Oboje opuścili chatkę i w ostatniej chwili Kavka powstrzymała się by nie objąć ramienia panterołaka, a raczej jeżeli tego potrzebował to posłużyć mu jako podparcie.
        - Ojej... - zdziwiła się wieloma faktami naraz Kavka. - Chodzisz...- skomentowała, gdy sylwetka lisołaka się wyprostowała po tym, jak odstawił na ziemię dziewczynkę. - I stoisz... Canabe ci pomogła?
        - Ano... - odpowiedział krótko Verka nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. Nie mógł nawet spojrzeć w oczy ani panterołakowi, ani tym bardziej Enthe.
        - Wiem, że jest środek nocy i niezdrowo jeść o tej porze, ale akurat tak się składa, że Yastre od kilku godzin głoduje w zamian za mocny sen. Najpierw więc coś zjecie, a potem obejrzę twoje oko – zaproponowała z uśmiechem Kavka i choć Tavik był bardziej skłonny odmówić pomocy to burknięcie miotające się w jego brzuchu było bardziej dosadne niż jakiekolwiek słowa.
        - Faceci – burknęła Fresia krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Re: Między Bogiem a miastem.

: Czw Lis 08, 2018 6:39 pm
autor: Yastre
        Yastre najpierw zgrywał mega twardziela - przed walką nie było nikogo, kto byłby w stanie go pokonać, mógł rozwalić wszystkich, którzy stanęli mu na drodze. Po walce nadal się trzymał, nie trzeba go było prowadzić ani asekurować, bo szedł pewnie i nie zostawał w tyle, ale też nie szedł na przedzie grupy. Później jeszcze trochę stracił na swojej samczej sile - pozwolił sobie na rozluźnienie i okazanie, że coś go boli. A na koniec zupełnie schował dumę do kieszeni, pozwalając by to Kavika się nim zaopiekowała i by opatrzyła jego rany. Był szczery, nie udawał by poprawić swoje samopoczucie i gdy udawał, że go nie boli, da radę i wszystko w porządku, robił to ze względu na innych, by się nie bali i czerpali siłę z jego siły. Czemu jednak miałby dalej zgrywać twardziela, skoro już było po wszystkim? Teraz, gdy był już opatrzony, a niebezpieczeństwo zostało za nimi, nad magiczną sadzawką, mógł cieszyć się tym, co było dla niego najważniejsze: towarzystwem jego słodkiej Kaviki. Dlatego tak nalegał, by położyła się z nim, bo choć nie miał siły na namiętności, chciał po prostu być przy niej. Nie puścił jej i był twardy… Tak długo aż sam nie zasnął - niestety jej rozluźniające zioła zdziałały cuda na jego osłabione ranami i walką ciało, posyłając go w objęcia snu znacznie szybciej, niż sobie tego życzył. Dzięki temu Kavika miała chwilę spokoju by zaspokoić swoją potrzebę porządku. A on w tym czasie odpoczywał…
        Uczona kładąc się obok panterołaka mogła odnieść wrażenie, że spał on naprawdę głęboko, bo aż sapał nabierając oddechu, a jego ramię było ciężkie jak kłoda, tak się zdołał rozluźnić. Lecz gdy ona położyła się obok niego, okazało się, że bandyta jednak zachował resztki czujności, ale nie zerwał się jak do ataku, tylko chyba od razu poznał, że jego sarenka w końcu zdecydowała się do niego dołączyć. Nie dał jej szans na to, by się rozmyśliła - zaraz objął ją i przygarnął do siebie. Nie otwierając oczu pocałował ją w czoło i zamruczał.
        - Dziękuję - szepnął, bo chyba wcześniej jej nie podziękował za to jak się nim zajęła. A może podziękował? Niech to, by tak zmęczony, że nie pamiętał, ale to nieważne, mógł podziękować drugi raz. I trzeci i czwarty i dziesiąty też, bo naprawdę miał za co. Teraz jednak… spać.

        I w końcu Yastre zasnął tak głęboko, że nawet nie usłyszał zamieszania na dworze. Może to dzięki instynktowi tak się stało - po prostu coś mu podpowiadało, że nie nadciąga niebezpieczeństwo, można więc odrobinkę dłużej pospać… Z czego chętnie korzystał. Co więcej gdy Kavika chciała wstać, z początku stawił jej zdecydowany opór i nawet coś tam mruknął z niezadowoleniem, ale w końcu uczona dała radę wysmyknąć się z jego ramion.
        - Mmmm, wracaj do mnie - mruknął, niemrawo łapiąc ją jeszcze za ubranie, które i tak dało się bez problemu wyrwać z jego uścisku. Gdy to się Kavice udało, bandyta jeszcze trochę po omacku wodził wokół siebie ręką, próbując ją odnaleźć, ale gdy to się nie udało w końcu otworzył jedno oko. A potem drugie i ziewając z szeroko otwartymi ustami podniósł się na łokciu.
        - Kavika? - wezwał rozespanym wzrokiem uczoną, a gdy zobaczył ją na tle okna, przez które do środka sączyło się światło księżyca i gwiazd, jak jej krucha sylwetka zdawała się być wręcz nierealna, taka delikatna i urocza, aż zamruczał z zadowolenia.
        - Ładnie wyglądasz - powiedział do niej niskim głosem, który wybitnie zwiastował chęć na pieszczoty. Aż jego ogon obudził się do życia i lekko podrygiwał pod kocem. W końcu jednak do bandyty dotarło, że coś się działo i zaczął gramolić się z posłania.
        - E tam, dam radę - zbagatelizował swój stan, gdy Kavika zaprotestowała i kazała mu dalej leżeć. - Nic mi nie jest, dzięki tobie - oświadczył i wykorzystując element zaskoczenia skradł uczonej całusa jak na prawdziwego bandytę przystało.
        - Chodźmy - uznał, gdy już stanął na nogi. Widać było, że chciał się przeciągnąć, ale ze względu na szwy się powstrzymał. Trochę był obolały i zastany od spania na podłodze, ale sen naprawdę dobrze mu zrobił i sporo ran zdążyło już w miarę się wygoić, mógł więc chodzić, choć może jeszcze nie dokazywać jak to miał w zwyczaju.

        Na zewnątrz Yastre wyszedł tuż za Kaviką. Powinien tak naprawdę wyjść pierwszy, na wypadek gdyby ktoś tam na nich czyhał, ale słysząc okrzyki dzieciaków wiedział, że jest bezpiecznie. A co więcej jego urocza blondyneczka poczuła zew powołania widząc rannego lisołaka i on nie miał chyba już nic do gadania, jedyne co mógł zrobić to ją wspierać i właśnie to zamierzał uczynić, bo ona była bardzo mądra i na pewno wiedziała co robi.
        - Właśnie, Tavik, weź się nie wygłupiaj tylko chodź tu - zawtórował dzielnie Kavice. Widząc, że ona chce go wesprzeć, skorzystał z tej sposobności, lecz zamiast podeprzeć się na niej by wygodniej mu było iść, otoczył jej wątłe barki ramieniem i przygarnął ją do siebie. Oczywiście w ramach wsparcia psychicznego! Dla siebie i dla niej.
        - Jak się trzymasz? - zapytał lisołaka, tak po prostu, jakby byli kumplami, a nie niedawnymi wrogami. - Dzieciaki bardzo za tobą tęskniły, żyć normalnie nie dawały - oświadczył, potwierdzając tylko to, co było i tak widoczne jak na dłoni.
        - No dobra - uznał w końcu bandyta, gdy Efne już odpowiednio zachęciła lisołaka perspektywą ciepłego posiłku. - Chodź, nie ma co się opierać, pensjonarką nie jesteś. Idziemy jeść i pogadamy. A Kavika cię poskłada elegancko, spokojna głowa, ma wielki talent - oświadczył, pokazując jako przykład to jak poszyła jego nogę, po czym obrócił się razem z uczoną w stronę chatki i tam się udał, jakby naprawdę nic się nie wydarzyło i nie miał powodów, aby gniewać się na Verkę albo chronić przed nim plecy. Musieli pogadać, najwyżej wtedy dadzą sobie po mordach.
        Już w chatce Yastre nabrał nowej energii, bo poczuł zapach jedzenia. Zaraz chętnie podszedł do wiszącego nad paleniskiem gara i z przyjemnością zaciągnął się aromatem.
        - O ja cię, ale to musi być dobre - oświadczył, już sięgając po chochlę by skosztować potrawki, ale zawsze czujna Fresia dała mu po łapach.
        - Ała! - oburzył się zmiennokształtny.
        - Miski daj ty niewychowany kocie - obsztorcowała go najemniczka, a bandyta uznając, że jednak trochę racji ma, faktycznie zaczął szukać jakiś naczyń, do których można by nałożyć jedzenie dla wszystkich.