Szczyty FellarionuMiędzy Bogiem a miastem.

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre nie był dobrą osobą do podejmowania decyzji w imieniu grupy, głównie przez to, że raczej nie grzeszył inteligencją i gdyby mógł, chętnie zdałby się na kogoś mądrzejszego. Lecz niestety, z mądrzejszymi osobami w stadzie było tak, że najmądrzejsza z nich wszystkich Kavika była za bardzo wystraszona, a drugiej w kolejności Fresii najwyraźniej było obojętne kto z kim i gdzie pójdzie - jakby była na nich obrażona normalnie. No a Heban się przecież w tym wszystkim nie liczył, on myślał tylko o swoim własnym pępku i ewentualnie o Kavice, ale wcale nie w takim kontekście jak powinien. Decyzję podejmował więc najgłupszy możliwy przedstawiciel grupy - o ironio. Jednak w myśl zasady "udawaj, że doskonale wiesz co robisz", Yastre właśnie tak postępował i nawet mu powieka nie drgnęła, gdy kazał elfce się streszczać, by zdążyć przed zmrokiem.
        Fresia zdecydowała autorytatywnie, że Hebana nie biorą ze sobą, a zmiennokształtny bandyta nawet przez moment nie udawał, że jest przeciwny tej decyzji i z entuzjazmem pokiwał głową. Gdy zaś prawnik próbował oponować, Yastre zmierzył go takim wzrokiem, że grubasek momentalnie zrobił się płaski - jakby właśnie padła rzucona ostrym tonem komenda "leżeć, zdechł pies!".
        - Jasne, jasne... - zbył jego żądania panterołak, z lekceważeniem machając na niego ręką. Coś mu może mówiło, że ze względu na Kavikę będzie musiał po niego wrócić, ale na razie napawał się przyjemną wizją tego, jak zasmarkany ze strachu Heban gubi się w lesie i sam próbuje znaleźć drogę powrotną. Z tak pozytywnym nastawieniem zmiennokształtny mógł słuchać dalszego planu dyktowanego przez Fresię. Zgodził się kiwaniem głowy z pomysłem, by uczona poszła z nimi, bo dzięki temu mógł ją bronić... Lecz dalszego słowa elfki momentalnie popsuły mu humor.
        - Ej, co ty mi tu... Jesteś wredna! - oburzył się, gdy fiaskiem zakończyło się jego szukanie dobrego słowa na rzucanie takich aluzji. Odpowiednie byłoby na pewno "insynuujesz", lecz niestety kot nie znał takich wyrazów, musiał się więc ratować tym co miał.
        - Nie rób ze mnie zboka, ja nie myślę tylko o jednym. I też chcę, by Kavika była bezpieczna, dlatego jej nie zostawię! I już zresztą dałem jej spokój! - irytował się zmiennokształtny, bo Fresia zawsze lubiła go dręczyć na płaszczyźnie relacji damsko-męskich, przez to był już przewrażliwiony i bronił się wręcz odruchowo. Przeszło mu jednak, gdy tylko wylał swoje żale. Spojrzał wtedy porozumiewawczo na uczoną, jakby szukając u niej potwierdzenia swoich słów. No bo przecież starał się od kiedy dowiedział się, że ona kogoś ma – nie narzucał jej się, nie macał jej, nie ocierał się o nią.
        Najwyraźniej jednak nikogo nie obchodziły przytyki elfki i wybuchy panterołaka, bo wszyscy wyznaczeni do dalszej drogi nagle ruszyli, gdy Fresia jeszcze wszystko mówiła i tłumaczyła. Yastre porzucił pomysł boczenia się na nią i bardzo uważnie słuchał opisu miejsca wymiany, jak również tego jakiego grupy będą brały w tym udział. Widać było malujące się na jego twarzy zwątpienie, gdy usłyszał jak wiele osób będzie w to zaangażowanych. A ich była przy tym garstka, jak mieli to zrobić? Najwyraźniej jednak musiał być jakiś plan… Autorstwa Fresii, więc może należało zweryfikować czy warto w niego wierzyć. Yastre długo myślał, czy się odezwać, bo reszcie najwyraźniej takie wątpliwości nie chodziły po głowie. A może chodziły, tylko bali się odezwać? Panterołak zmarszczył lekko czoło od tego intensywnego myślenia i w momencie ustawiania szyku w ogóle nie zabrał głosu. Dla niego było to trochę mało istotne, bo nie byli w końcu wojskiem, na upartego mogli iść nawet szpalerem, byle jedna osoba prowadziła i ktoś miał baczenie na tyły, tyle. Sova jednak z jakiegoś powodu był wniebowzięty gdy usłyszał, że on i jego brat mają zajmować środek kolumny, więc zmiennokształtny bandyta nie zamierzał się odzywać i oponować w imię tego, by zrobić dzieciakowi przyjemność, bo przecież on sam nie zbiednieje na tym, że będzie zamykał szereg.
        - Kavika? – upewnił się tylko, bo zdanie dziewczyny bardzo się dla niego liczyło. Dodatkowo chciał się w ten sposób upewnić, czy da ona radę iść w takim tempie, jakie zostanie narzucone, bo w końcu była wśród nich najsłabsza. Sova się nie liczył, bo jego niósł Tavik, po którym od razu było widać, że to silny chłop i poradzi sobie z noszeniem dzieciaka… O ile wcześniej nie upuści tego małego psotnika, który łaził po przyszywanym bracie jakby ten był ruchomym placem zabaw. Yastre nie przyznałby się do tego, ale w głębi ducha trochę zazdrościł opiekunowi kotołaczka – też by się chętnie tak jakimś dzieciakiem zajął.
        I nagle Fresia dała sygnał, że można zadawać pytania. Biedna nie spodziewała się najwyraźniej, że w ten sposób ściągnie sobie na głowę ogarniętego wątpliwościami zmiennokształtnego, który dany im czas zamierzał wykorzystać do cna, by zaspokoić swoją ciekawość i jednocześnie trochę uspokoić podejrzenia.
        - Skąd to wszystko wiesz? – zapytał. – I gdzie, i kiedy, i ile. I że ten jeden konkretny typek jest wykwalifikowany, skąd to wiesz, co, znasz go? Bo gadałaś wcześniej z jakimś typem i nic o tym nie gadasz. Fresia, ja wiem, że miałem ci ufać, ale kurka wodna weź, to śmierdzi nawet takiemu jełopowi jak ja!
        Błogosławieni głupi i bezczelni, którzy nie mają takich skrupułów jak osoby obdarzone większą inteligencją i taktem – Yastre bez krzty zażenowania wypowiedział na głos te wszystkie wątpliwości, które zjadały Kavikę i nie miał z tego powodu ani jednego małego wyrzutu sumienia. Co więcej patrzył na elfkę wzrokiem, w którym upór mieszał się z irytacją, a to wszystko zakrywała dodatkowa mgiełka zwątpienia, no bo nie wiedział już czy dobrze myśli czy kombinuje, ale bez względu na wszystko chciał poznać jakąś odpowiedź.
        - No i co jak już podejdziemy? No weźmy załóżmy, że jest nas trójka, no bo przecież Sova i Kavika będą pilnować tyłów. Nawet jakbyśmy ich ze trzech stron obeszli to i tak będzie kaszana, bo trzeba się przedrzeć, a ich będzie z dziesięć razy więcej niż nas… czy coś koło tego – dodał, bo nie był wcale pewny czy dziesięć to wystarczająco duża liczba, a może wręcz przeciwnie, może za niska. Niezrażony jednak kontynuował.
        - No zwiadowców da się wykończyć pojedynczo, to jasne. No bo przecież jak się przemienię, to nikt mnie nie zobaczy ani nie usłyszy, a ja mam wtedy dobry węch i słuch to ich wynajdę. Chyba, że natarli się tym świństwem co i ty – dodał. – To o tylu będzie mniej, będzie się dało spokojnie podejść blisko. No ale co dalej? Sama gadałaś, że później to nam tylko ręce zostaną do gadania, to lepiej coś ustalić teraz, nie?
        Ciekawe, czy Fresia właśnie nie przeklinała momentu, w którym udzieliła drużynie głosu? Jeśli jednak nawet, to zmiennokształtny bandyta miał to gdzieś – skoro ona była tajemnicza i trzeba było z niej wszystko siłą wydzierać, to niech tak będzie, on się dostosuje.

        Yastre miał dużo czulszy słuch niż Kavika, dlatego usłyszał przerywane chichotami zdania wypowiadane przez Sovę, nie było to jednak nic wywrotowego ani wartego uwagi, zwykłe zagajenie, coś jak „Tavik, Tavik, opowiem ci coś…”. Reszta zaś szła już dokładnie tak, jak słyszała to uczona. Historia była ciekawa, panterołak aż chętnie nadstawiał ucha. Wiedział, jak wygląda morska plaża, bo był już parę razy w takim miejscu. I on ciepły piasek wręcz uwielbiał, bo był miękki i tak przyjemnie grzał. Kot wylegiwał się na nim całymi dniami, aż ten nie wystygł albo ewentualnie aż nie musiał zająć się czymś pilniejszym, co się jednak rzadko zdarzało. Sova przywołał u niego bardzo miłe wspomnienia, choć nie to było jego celem. Co gorsza jego gadanie przyniosło efekt zgoła odwrotny jeśli chodzi o Tavika, gdyż ten się wyraźnie zirytował. A jego ton momentalnie wkurzył panterołaka.
        - Ej no, weź, nie drzyj się po młodym – upomniał go z wyrzutem w głosie. Przyszywane rodzeństwo pogodziło się jednak bez jego interwencji, co było w gruncie rzeczy fajne, bo oznaczało, że faktycznie są sobie bliscy i byle przytyk nie wystarczy by ich skłócić.
        Yastre momentalnie obrócił wzrok na Kavikę, gdy ta go wezwała i nawet dotknęła. Z początku trochę się spiął, bo cały czas miał w pamięci, że nie wolno mu się z nią spoufalać za mocno, lecz rozluźnił się gdy spostrzegł, że ona chce się na nim tylko wesprzeć. Momentalnie i zupełnie podświadomie zgrał z nią swój krok, zupełnie jakby byli na niezobowiązującym spacerze. Zrobiło mu się bardzo przyjemnie.
        - Pewno, że się uda – zgodził się zaraz, mówiąc tak jak ona trochę przyciszonym głosem. – Ja zrobię wszystko co w mojej mocy, powaga. Nie zostawię tak ani ciebie, ani tych biedaków, tak po prostu nie można.
        Yastre mówił z olbrzymim przekonaniem, nie było szans, by mu nie uwierzyć. Tym bardziej zrobiło mu się żal, gdy Kavika tak niespodziewanie go puściła – czyżby powiedział coś nie tak? Całe szczęście odpowiedź nadeszła od razu.
        - Ej, nie przepraszaj, nie masz za co. Spoufalaj się, jeśli masz się przez to lepiej poczuć… tylko daj mi w ucho jeśli sam się zapędzę, wiesz, mogę zrobić jakąś gafę, nie? Nie by specjalnie, bo to wiadomo, mówiłaś, że nie to nie, ale ja jednak jestem tylko głupim samcem, a ty jesteś taka ładna… To mnie palnij jak sobie na zbyt wiele pozwolę. Ale wiesz… Cieszę się, powaga. Naprawdę się cieszę, że tak dobrze o mnie myślisz… Nie wiem tylko, czy nie myślisz o mnie wręcz za dobrze. W końcu jestem tylko głupim bandytą. Ale za to bardzo się staram! – zapewnił natychmiast, żeby broń boże Kavika nie cofnęła swoich miłych słów.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

         Cóż, Fresia na moment zapomniała z jak głupim członkiem drużyny miała do czynienia, co było powodem zbędnych (według niej) i wielu pytań. Tavik się nie wtrącał, Kavika nie śmiała pytać, a Yastre brakowało oleju w głowie więc poszła niechciana fala ciekawości do ugaszenia. Wielu mogłoby się wydawać, że teraz elfka znajduje się w niewygodnym położeniu, ale tak pomyśleliby jedynie ci, co nie znają najemniczki. Fresia zawsze miała gotowy zestaw odpowiedzi. Ba! Ona wcale nie musiała ich szykować! Po prostu zawsze wiedziała, co odpowiedzieć, a że robiła dzięki temu jeszcze większe zamieszanie to już inna sprawa. Tak jak akrobatka zapomniała o poziomie intelektu panterołaka, tak najwidoczniej sam panterołak zapomniał, że Fresię nie warto pytać. Ostatecznie zaraz zrobi jeszcze tak zwaną „większą siekę z mózgu”, tylko pytanie czy Enthe czy też mu. Chociaż samemu Yastre chyba mniej to groziło… On wcale intensywnie niczego nie analizował, nie rozczulał się nad podanymi informacjami, a to oznaczało, że tak naprawdę w całym kręgu grupy ucierpi uzdrowicielka. Może właśnie nie nieśmiałość a inteligencja powstrzymała ją od zadawania zbędnych pytań przed akcją?
         - Wei, mój drogi towarzyszu – zaczęła Fresia tak słodko, że aż jadowici. Kavka nabrała wdechu. – Nie byle cep i idiota zostaje dowódcą straży Państwa Rapsodia, któremu podlegają rejony, gdzie z kolei i im podlegają pod-rejony, któremu podlegają obozy, któremu podlegają dziesiętnicy, któremu podlegają szeregowcy i cała banda leszczy. I nawet gdyby takowy wyjątek od reguły się zdarzył, to nie w przypadku tego typka, bo nie wypierałam się ani też nie rzekłam, że go nie znam – mówiła tak skomplikowanie, że z pewnością Yastre musiał się nad tym dłużej pogłowić. Właściwie elfka zastanawiała się ile tak naprawdę z tego zrozumiał, ale w głowie biednej uczonej już pojawiło się ziarno niechcianych przemyśleń i analiz.
         - Chyba zapomniałeś, że NIESTETY coś nas łączy, przy czym nie jest to kolorowy namiot, a fakt, że obaj działamy na zlecenie. W przeciwieństwie najwidoczniej do niektórych, ja staram się mieć w małym palcu swoich przyszłych prześladowców. Straż z najemnictwem nigdy się nie polubią. Zarabiamy pieniądze na sprawach, na których często nie powinniśmy w teorii zarabiać. Poza tym, nie będę rżnąć głupa. Panterołaki to samotne drapieżniki, a elfy to zgrana społeczność, nawet jeżeli stają przeciw sobie to dziwnym trafem zawsze znajdzie się jakaś nić porozumienia. Bynajmniej gość nie był na tyle głupi by pobiec za tobą, a to już o czymś świadczy. Po co mu palec, jak może zdobyć całą rękę? – zakończyła trochę od niechcenia uszata, po czym poprawiła kilka zapięć w ubiorze. To wprowadziło krótką pauzę, która aż prosiła się o zakończenie.
        - A jedyne co tu śmierdzi to ty – dodała sucho nawet nie oglądając się za siebie. Upaprany ziemią, krwią i jeszcze ubrany jak cyrkowiec. Prześmiewczo. „Może stęsknił się za pracą?” – pomyślała zgryźliwie Fresia.
        - Koniec zadawania pytań – oświadczyła oficjalnie.

        Tavika nie ominęły słowa upominającego Yastre. Trochę się wewnętrznie skrzywił z tego powodu, ale bardziej z faktu, że było mu głupio niżeli ze złości. Nie chciał przecież wyżywać się na dzieciaku. Na szczęście sytuacja jakoś rozeszła się po kościach. Sam by na pewno zwrócił podobną uwagę będąc na miejscu panterołaka i widząc taka scenę, więc całkowicie go rozumiał.
        Natomiast wykładowczyni nieco speszona swoim zachowaniem od razu skierowała wzrok na zmiennokształtnego, który sam popadł w potok słów. Usta dziewczyny ściągnęły się w dół, ale było to malowane zdziwieniem, a nie złością czy niezadowoleniem. „Spoufalaj się, jeśli masz się przez to lepiej czuć” – te słowa można było zrozumieć na tyle różnorodnych sposobów, że głowa takiego myśliciela jak Kavika mogłaby rozboleć. Ona nie miała zamiaru przekraczać pewnych granic przyzwoitości. Nie tylko dlatego, że tak nakazywała etykieta, ale przede wszystkim z powodu uczuć Yastre. Przecież nie był pusty w środku. Miał serce pełne emocji, nawet jeżeli odrobinę dzikie i nieokrzesane.
         Enthe drgnęła delikatnie słysząc komplement i na policzkach dziewczyny pojawił się bardzo dyskretny rumieniec. Odwróciła nieznacznie głowę zaciągając kilka kosmyków za ucho w nieśmiałym geście.
         - Głupi są tylko ci, co nie potrafią dostrzec swojej niewiedzy – powiedziała Kavika w odpowiedzi na ostatnie słowa bandyty. – Tak mówił Degatre que Elavo, wybitny taktyk wojenny a zarazem stworzyciel kilku teorii fizyki elfiego pochodzenia – mruknęła jeszcze mniej odważnie pod nosem.
         Na krótki moment Kavika poczuła na sobie ukradkowe spojrzenie Fresii, która odezwała się dopiero kilka kroków dalej.
         - Ciii – ostrzegła drużynę nisko się pochylając i pokazując gestem dłoni, aby i reszta stała się zdecydowanie bardziej czujna.
Nim jeszcze ruszyli dalej elfka postanowiła poinstruować odrobinę resztę. Gestem zaprosiła ich do utworzenia kręgu. Wystawiła swoją dłoń, jako wstępną mapę tak, by nie rysować po ziemi. Przezorny zawsze ubezpieczony, a nie daj na Matkę Naturę akurat zwiadowca ujrzy ich rozpiskę.
         - Spójrzcie na moją lewą rękę, mniej więcej opowiem wam, jak wygląda dana okolica. Kciuk oraz kłębuszek do niego przynależący, że to tak ujmę dla niektórych, lewa połowa dłoni, to już gęsty las. Kości nadgarstka to rzeka i tak jak wspominałam, odbija od niej niewielka odnoga, o tutaj. Na drugim brzegu dłoni, do końca i dalej mojego małego palca. Są więc w pewien sposób odcięci. Odnoga biegnie prosto, ale naszą korzyść stanowią krzaki. One są tuż przed tą odnogą i zakręcają w połowie mojego małego palca, gdzie można rzec, że polana ma swój brzeg. Taka trochę litera L, ale bardzo naciągana. Nie otaczają one całego obozowiska i nie docierają do części z blisko osadzonymi drzewami, ale w teorii można stamtąd wyskoczyć i ich otoczyć. Środek dłoni to polana, znajduje się dosyć blisko rzeki, gdzie stoją równo od siebie odstąpione trzy wozy. Wolałabym podczas tego a'la napadu się rozdzielić. Mimo wszystko, jak capną jednych to istnieje szansa, że ostatni zwieje i chociaż ochroni Kavikę i dzieciaka.
        - Sova się nazywam! – prychnął cicho kotołaczek, ale Fresia zupełnie jakby to zorganizowała.
        Tavik podrapał się w zastanowieniu po policzku analizując sobie wszystko po kolei w głowie.
        - Na pewno będą uciekać lasem.
        - Zapewne… - powiedziała przeciągle i z nieufnością Fresia. Kavika zaś ponownie zwątpiła czy aby powinna zadawać pytania czy milczeć, ale widząc wzrastające napięcie między dwojgiem znowu zagryzła wargi.
        - A co jeżeli będzie więcej straży niż przewidziałaś? – spytała ostatecznie dosyć nieśmiało Enthe.
        - Liczę na to, że nie będzie ich cała masa. Grubas sam mówił, że to nie jest legalne, a im więcej osób wie tym gorzej dla interesu. Właściwie żywię szczerą nadzieję, że patrol pod pod naszym dowódcą straży zostanie przydzielony do transportu, a dopiero na trasie rozstawione są osoby odpowiedzialne za płynne przewiezienie towaru. Nawet dowódca jest w pewien sposób kontrolowany przez Państwo więc nie może wziąć wszystkich oddziałów do jednego podejrzanego manewru, nawet pod jakimś rozsądnym kryptonimem. To oznacza, że gdzieś w okolicy na pewno jest jakiś elf nadający znak ruszenia wozów, który dostaje informację zwrotną i dołącza do krupy dopiero po którymś sygnale, aby zwiększyć ilość pilnujących w grupie.
         - Patrząc z punktu taktycznego wygodniej byłoby ściągnąć na siebie straż w tym kącie, między rzeką a odnogą i w miarę możliwości kręcić się wzdłuż strumienia. Ostatnia osoba miałaby okazję wpaść między elfy bądź zajść od tyłu wozy i otworzyć hm… Właśnie, to są klatki?
         - Są kraty wejściowe i wyjściowe zamykane na kłódki, przykryte materiałem więc chyba tak, to są czworościenne klatki… Tylko od jednej strony wozu można wejść do środka. Od strony strumienia, będziemy mieć na to wgląd, ale to utrudni im ucieczkę do lasu. Wygodniej byłoby biec im przed siebie…
        - Ale bezpieczniej przez las – napierał Tavik.
        - Jest coś o czym nie wiem? – spytała w końcu Fresia.
        - Elfy nie wszystko muszą wiedzieć.
        Sova był podekscytowany całą akcją. Jeszcze wyobrażenie sobie dokładnie terenu i możliwości przyprawiło go o kolejną dozę ekscytacji, co dostrzegł oczywiście starszy brat.
        - Ty nie możesz wskoczyć między strażników… - upomniał go Tavik, przez co usta chłopczyka wygięły się niemalże idealne „c” skierowane ku dołowi. Opiekun objął go ramieniem i oddalił od reszty o kilka kroków, po czym przykucnął. Oho! Będzie pouczanie, jak malowane! Tylko Fresia i Yastre mogli podsłuchać ich rozmowy.
         - Sova, słuchaj mnie teraz uważnie. Cokolwiek się nie stanie nie możesz zostać, rozumiesz? Ejej, mówię poważnie. Weź to teraz całkowicie na serio. – Mężczyzna ujął rękę chłopca, aby wzbudzić w kotołaczku całkowite skupienie na sprawie.
        - Ty wraz z Sorą musicie to przeżyć. Dla siebie nawzajem i… i też trochę dla mnie... – Tavik delikatnie zmarszczył brwi i na krótką sekundę spuścił wzrok.
        - Jeżeli zobaczysz, że coś mi się stało to nie wracaj. Nie pozwól Sorze zostać. Uciekajcie do lasu.
Kotołak zamilkł, a jego ogon zaczął bujać się niespokojnie. Zawijał się i odwijał, uderzył mocno o ziemię, jakby musiał przemyśleć to co chce powiedzieć.
        - Ja zawsze wracam. Pamiętaj o tym – zapewnił go mężczyzna z uśmiechem na twarzy.
        - A Wei?
        - Hm?
        - A Wei i Kavika?
        Tavik spojrzał na wymienioną parę i nie za bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Czy mógł deklarować za nich?
        - Musisz sam ich spytać czy zechcą wrócić, ale aby mogli wrócić musisz najpierw schronić się z Sorą, dobrze? Obiecaj mi to.
        - Uhm… Obiecuję. Obiecuję na mój koci ogon!
        I po tych słowach rzeczywiście Sova podszedł do Yastre szturchając go delikatnie w ramię, aby i z nim pójść na stronę. Musiał mieć pewność, że i on staje po stronie Tavika! A przede wszystkim muszą ocalić Sorę.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre patrzył na Fresię z byka, nie starając się nawet ukryć swojego niezadowolenia. Widział, że ona się z niego nabija i chce mu zrobić na złość. Że też dał się w to wpakować. Może powinien jej wtedy kazać spadać na drzewo? Ale jak znalazłby to miejsce w rozwidleniu rzek, gdzie pozbywano się porwanych zmiennokształtnych? No tak... Ale to, że ta wiedźma mówiła, że ich tam znajdą wcale nie oznaczało, że oni faktycznie tam będą... Mogła chcieć wyprowadzić ich w pole albo zaszkodzić w jakiś inny sposób. Co za pasztet, dlaczego ta dziewczyna nie mogła być normalna i miła tylko musiała robić z siebie taką nadąsaną, złośliwą małpę? Przez to nie można było wierzyć w nic, co mówiła.
        - Dużo gadasz, a nic z tego nie wynika - burknął bandyta, gdy zorientował się, że próbowała go zająć swoim bełkotem. - Tobie to się chyba okres już dwa lata spóźnia, bo jesteś złośliwa bardziej niż zwykle. To, że zgodziłem się iść z tobą nie znaczy, że możesz robić ze mnie śmiecia.
        Ogon kota zaczął podrygiwać na znak, że jest zirytowany. Był może głupi, a w stosunku do kobiet naiwny i uległy, ale to wszystko do czasu. Tak jak w przypadku Hebana - żył obok niego, nie robił mu krzywdy, tak długo jak nie nadepnął mu za mocno na odcisk. A teraz na dodatek nie chodziło tylko o to, że on personalnie dostawał po głowie - Fresia bawiła się całą ich grupą, trzymając w ręce wszystkie karty i ujawniając im tylko skrawki informacji. To było takie irytujące!
        - Nie działam na zlecenie! - zdenerwował się dodatkowo zmiennokształtny. - Łączy nas tylko ten głupi cyrk, bo ja nie jestem najemnikiem, działam sam i nie zabijam ani nie poluję na zlecenie, nie robię ludziom krzywdy tylko przez to, że ktoś mi sypnie złotem. Nie lubię robić ludziom krzywdy. Nie porównuj mnie do siebie, bo ja gdybym mógł, to chętnie robiłbym zupełnie co innego - dodał, zerkając przy tym na Kavikę, bo bardziej zależało mu na przekonaniu jej niż elfki. Fresia i tak była upartą krową, która zawsze wiedziała najlepiej i zawsze miała swoje zdanie. Teraz też zresztą jedynie wywróciła oczami i uśmiechnęła się z politowaniem, chociaż ciężko było stwierdzić, czy po prostu nie wierzy Yastre, czy wręcz przeciwnie - wierzy, ale jego stanowisko uważa za głupie i naiwne.
        - Fresia, ty z nim rozmawiałaś! - naciskał bandyta. - A teraz najpierw mówisz, że nie masz czasu nic tłumaczyć i mam ci ślepo zaufać, a potem kłapiesz bez sensu ozorem tylko po to by zrobić mi na złość! Ja jestem niby głupi, ale wszystko ma swoje granice!
        Bandyta chciał usłyszeć jakąś konkretną odpowiedź, bo przecież to nie mogło być aż tak trudne. No ale jak się było z urodzenia zołzą, to właśnie normalna, szczera rozmowa stanowiła większy wysiłek, niż kombinowanie nad złośliwościami i intrygami - Fresia więc w bezczelny sposób zignorowała zmiennokształtnego, ba, nawet zarządziła tonem nieznoszącym sprzeciwu, że nadszedł koniec rozmów i zadawania pytań. Yastre był niezadowolony, ale się nie awanturował - patrzył tylko na plecy elfki takim wzrokiem, jakby chciał ją kopnąć w tyłek. Całe szczęście posiadał jedną bardzo ważną cechę: w obliczu zagrożenia czy naprawdę ważnego zadania był w stanie całą resztę odsunąć na bok i to właśnie zrobił. W końcu nie mógł zawieść Sovy i Kaviki.

        - Jeju, Kavika, jakie to było mądre - pochwalił panterołak, gdy uczona zacytowała jakiegoś antycznego filozofa. - Znasz naprawdę mądrych ludzi, to jest fajne…
        Szorstkie “ciii!” Fresii przerwało zachwyty zmiennokształtnego, który spojrzał z irytacją na elfkę, zmarszczył na nią nos i warknął. No co za krowa, tylko jej wolno było kłapać bez sensu, a jak oni chcieli normalnie porozmawiać, to nie było im wolno… Nic się nie zmieniła od czasów cyrku, liczyła się tylko ona i jej pępek. Całe szczęście przynajmniej miała powód, by ich uciszać: w końcu łaskawie zamierzała wyjawić im chociaż kawałeczek swojego planu. Yastre podszedł więc do niej, wsparł dłonie na kolanach i wpatrzony w jej dłoń bardzo uważnie słuchał. Znał takie narady jeszcze z czasów, gdy zbójował na gościńcach z całą bandą. Tam były one jednak znacznie łatwiejsze, bo wcześniej każdy z nich łaził po okolicy i wiedział jak ona wygląda, nie trzeba było sobie niczego wyobrażać. Nie musieli też dbać o to, by nie pozostawiać śladów, ba, jeden herszt nawet uwielbiał robić takie małe makiety, usypując pagórki i ustawiając na niej ludziki z szyszek, które przesuwał później tak, jak mieli poruszać się oni w trakcie akcji. Oj, to było zabawne! A to co robiła Fresia było nudne. Potrzebne, ale nudne. Całe szczęście Yastre miał dobrą wyobraźnię przestrzenną i pojmował co ona do niego mówi, umiał w głowie przełożyć sobie jej palce i nadgarstek na poszczególne elementy terenu.
        - Nie no, jasna sprawa, trza się rozdzielić - bandyta zawtórował byłej akrobatce takim tonem, jakby w ogóle nie istniała inna możliwość. - Wpadanie zgrają w jedno miejsce to durnota, no weź. Ej, ja mógłbym się w sumie przemienić na tę akcję, nie? To by było dobre, jestem wtedy szybszy!
        Fresia spojrzała na panterołaka z byka. Widać było, że na początku chciała się nawet zgodzić, później jednak dotarła do niej jakaś myśl, przez którą gwałtownie zaprzeczyła.
        - Nie, mowy nie ma! - oświadczyła. - Nie zdzierżę widoku twojego gołego tyłka po przemianie!
        - Jakoś wcześniej nigdy nie obracałaś wzroku - zauważył panterołak i nawet mu powieka nie drgnęła, gdy został potraktowany przez elfkę morderczym spojrzeniem.
        - Ale potrzebujesz mieć chwytne ręce, tak? Jak niby inaczej otworzysz im klatkę, hm? - dociekała. Yastre wydał z siebie przeciągłe “aha” i wycofał się ze swojej propozycji, co przyniosło Fresii wielką ulgę - nie spodziewała się, że ten wymyślony naprędce argument do niego przemówi, spodziewała się dłuższej przeprawy z głupim zmiennokształtnym bandytą.
        - Ej, Fresia, a jak głęboka jest ta rzeka? Obie odnogi? - dociekał Yastre na sam koniec. - I jak już ci uwolnieni zwieją to co, mamy ich wyzbierać czy niech biegną byle dalej?
        Zdawało się, że panterołak był już w pełni zmotywowany i skupiony na akcji, na bok odeszły wszystkie jego wcześniejsze podejrzenia i wątpliwości. Nie był na tyle cwany, by samemu obmyślać jakiś plan, pozostawało mu więc tylko czekać na to, aż ktoś wyda mu konkretne rozkazy i wykonać je jak najlepiej.
        Yastre obserwował bezczelnie oddalającego się Tavika wraz z Sovą, a ułożenie jego uszu zdradzało, że cały czas ich podsłuchiwał. Jakoś tak... wolał wiedzieć co się święci. Wszyscy wkoło mieli jakieś tajemnice i zdawało się, że tylko on i Kavika nie wiedzą co się święci.No, dobra, jeszcze Sova nic nie wiedział, ale on był kociakiem, nie wszystko trzeba było mu mówić. Tym bardziej Yastre liczył, że dowie się czegoś ciekawego z podsłuchanej rozmowy, zdawało się jednak, że Tavik jest teraz tylko i wyłącznie zatroskany losem dzieci. W sumie to dobrze… Fajny był z niego brat, trochę dziwny, ale fajny.
        - Kavika - Yastre nagle się zreflektował i odezwał do niej cicho. Ujął ją za dłoń i spojrzał w oczy, by wiedziała, że cokolwiek teraz usłyszy, jest jak najbardziej na poważnie.
        - Damy radę - zapewnił. - Uwolnimy tych zmiennokształtnych i wrócimy cali i zdrowi. Uważaj na siebie - poprosił. - Ja po ciebie wrócę choćby nie wiem co. Nie masz się o co bać.
        Yastre w sumie już skończył swoją deklarację, więc nie było dla niego problemem to, że Sova chciał z nim porozmawiać. Odszedł z kotołaczkiem kawałek na bok i kucnął, by mieć wzrok na wysokości jego wzroku.
        - Wrócimy, nie masz się o co martwić, młody - zapewnił go, tarmosząc mu fryzurę. - Ale mam dla ciebie bardzo ważne zadanie na ten moment, gdy ja, twój brat i ta krowa będziemy tam, między rzekami.
        - Co, co? - Sova zaraz się zapalił do wykonywania bardzo ważnego zadania powierzonego mu przez dorosłego.
        - Pilnuj dla mnie Kaviki, dobra? - poprosił go poważnym głosem zmiennokształtny bandyta. - To mądra i dorosła dziewczyna, ale nadal dziewczyna, a chłopcy muszą ich bronić. W razie jakby coś wam miało zagrażać to wiejcie, dobra? My z Tavikiem na pewno was znajdziemy, to nie masz się co o to martwić.
        Fresia zaczęła się wiercić w miejscu, prychać i zachowywać się jakby ją mrówki oblazły, więc Yastre nie rozmawiał dłużej z kotołaczkiem. Wstał, poprawił spadające z tyłka spodnie i wyłamał palce - był gotowy do akcji.
        - To idziemy skopać te chude elfickie tyłki! - oświadczył nie zważając na to, że nim również dowodziła elfka.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        - Rzeka jest dosyć wąska, ale za to makabrycznie głęboka. W odnodze, co najwyżej, sobie zmoczysz kolano… jak dobrze wdepniesz. Proporcjonalnie względem rzeki jest szersza i płaska – odpowiedziała bardzo taktycznym głosem Fresia. – Jest nas za mało by zebrać uciekinierów do kupy. Będą zmuszeni radzić sobie sami. Niestety większość z nich jest mocno ranna. Mimo że zmiennokształtni to niewiele nam pomogą, więc musimy wziąć na siebie wszystkich strażników by oni mogli uciec. Innej opcji nie widzę. Mogliby ich tak łapać a my uwalniać w nieskończoność więc tańczymy na bardzo cienkiej linii – dodała, a zagryziona warga zdradziła zmartwienie elfki. Był to grymas zaskakujący i chociaż prawdziwy to wywoływał duże wątpliwości w osobach, które znały ją od tej najemniczej strony.
        Jeszcze chwilę przed całą akcję Kavika mogła liczyć na wsparcie Yastre. Poczuła ucisk na złączonych dłoniach. Był to gest niezwykle przyjemny. Nim się rozłączyli mógł odczuć, jak odruchowo chce go powstrzymać od odejścia. Z jednej strony wiedziała, co muszą zrobić, z drugiej pragnęła jego bezpieczeństwa. Och, z jakże niebywałą przyjemnością wyrzuciłaby ten głupi pierścionek do tej paskudnej rzeki. Po uwolnieniu zmiennokształtnych nie miałaby już żadnych więcej zmartwień prócz nimf, ale przecież i ku tej akcji zbliżał się ostateczny koniec. Na sam (szczęśliwy) koniec najchętniej położyłaby się na trawie w jego towarzystwie i trwała tak po kres swoich ludzkich dni. Jednak krótkie życie człowieka nie pozwala na tyle szaleństw, ani tym bardziej zatroskana i twarda ręka ojca pochodzącego z wioski drwali.
        Gdy zaś chłopcy wrócili ze swojej rozmowy, Sova stanął tuż obok Kaviki, po czym chwycił jej palce. Zrobił poważną oraz skupioną minę. Uzdrowicielka uśmiechnęła się nieco pobłażliwie sama do siebie, domyśliła się jakie zadanie wymyślił mu bandyta i nie miała zamiaru mu się sprzeciwiać.
        - Tylko musisz mnie słuchać – mruknął chłopczyk do wykładowczyni nie robiąc sobie żartów, a ona oczywiście przytaknęła.
Wreszcie mogli przejść do działania. Fresia zaproponowała kryjówkę dla Kavki oraz Sovy, a następnie cała trójka miała zbliżyć się do miejsca napadu. Elfka z cierpliwością kazała dwóm pomocnikom przyjrzeć się okolicy, by ponownie się wycofać i podzielić zadaniami.
        - Pantera – zwróciła się do złodzieja, bo nie lubiła używać jego przykrywek, a powiedzenie do niego „Yastre” też nie wchodziło w rachubę w towarzystwie Tavika. – Pójdziemy razem. Skryjemy się na końcu tych krzaków, co przypominają literę „L”. Umiesz robić dobre zamieszanie więc się przydasz do odciągnięcia jełopów na bok, a że będzie ich trochę to we dwójkę raczej jakoś to ogarniemy. Jakoś… - burknęła z małym przekonaniem. - Mimo wszystko kiedyś ze sobą pracowaliśmy… Niestety… I coś o twoich zdolnościach wiem. „Braciszek” zaś przeskoczy strumyk i uwolni tych najbliżej rzeki, aby im dać większą szansę na ucieczkę. Miejmy nadzieję, że to wszystko się uda. Nie mam żadnego pęka kluczy więc lepiej szybko sobie wykombinuj jak otworzysz kłódki – nakazała, jak zawsze złośliwym tonem w stronę „braciszka”, po czym wskazała ręką aby wszyscy ustawili się na odpowiednich stanowiskach.
        Uszata nie bez powodu wybrała sobie towarzystwo Yastre. Pierwszym faktycznym powodem było to, że pracowali razem w cyrku. Znali więc już pewne swoje przyzwyczajenia. Minęło, co prawda wiele lat, każde z nich się zmieniło, ale w przeciwieństwie do Tavika to cokolwiek o sobie wiedzieli. Drugim argumentem ku temu była rasa dawnego akrobaty. Tak, Fresia nie ufała złodziejowi pod względem styczności z wodą. Strumyk może i był płytki, ale kota nie zrozumiesz. Szczególnie Yastre. Miał opory przed wzięciem kąpieli w balii bądź krótkiego prysznica, kto wie czy by mu nie odwaliło w momencie zanurzenia sobie stópki w strumyczku. Być może i ona teraz nieco koloryzowała (a była w tym wszak dobra) lecz nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek ewentualności. Żadne! Nie mieliby drugiej szansy. Nie mogą drugi raz spróbować ani też wybić się z sytuacji, jeżeli na starcie zawalą akcję to wszystko pójdzie w łeb. Lepiej więc przesadzać.
        I tak też się stało. Tavik uniósł jedynie zaczepnie brew pytając „Naprawdę?”, gdy ta zwracała się o nim jako „braciszek”, ale nic w głos nie powiedział. W końcu tak naprawdę mieli wspólny cel, kłótnie były im zbędne a również nie poczuwał się do obowiązku odpyskowania. Niebieskooki po prostu nie bawił się w takie ceregiele. Poprawił się, jak na dobrego bandytę przystało, po czym wygodnie skrył czekając aż dwójka narobi rabanu. To był jedyny znak umowny między nimi, na resztę nie starczyło czasu.
        Niedokładne zorganizowanie przeciw całej grupie doskonale znających się elfów, tak bynajmniej mógł się domyślać po zebraniu wszelkich informacji. W przypadku tajnych przemytów ustalone muszą zostać każde zasady oraz omówione możliwe scenariusze. Nawet to, że jakaś banda zbyt wierzących w siebie debili chce na nich napaść w celu uwolnienia zmiennokształtnych. Mniej więcej na takiej pozycji czuł się Tavik, ale czasem trzeba powołać się na szaleństwo. Choćby miało to oznaczać przegraną, lepiej próbować niż stać w miejscu.
        Siedząc tak w krzakach nie odczuwał nawet stresu. Owszem, napięcie narastało w nim niemiłosiernie, ale to opanowanie pozwoli mu zachować jasny umysł. Czuł się pewnie w swoich umiejętnościach i miał tylko nadzieję, że brak ufności nie spieprzy całej sprawy. Trudno mu było ocenić czy Wei z Fresią nie zabiją się gdzieś po drodze, strasznie długo nie dawali oznak życia, ale Tavik nie mógł pozwolić sobie na brak cierpliwości. Ono tylko rozjusza całą gamę niejasności, musiał wyłączyć myślenie i analizowanie, a działać i dać się ponieść chwili. A może rzeczywiście zaczyna się niepotrzebnie niecierpliwić...
        Dał sobie jeszcze chwilę na ponowne przeliczenie strażników. W zasięgu jego wzroku było około ośmiu. Od strony lasu, tuż za wozami musiała być ich podobna ilość. Wliczyć w to trzeba także chłystków kryjących się między klatkami lub też pochowanych po kątach. Świetną nowiną byłaby liczba dwudziestu, ale to tylko złudna nadzieja.
        W tej chwili usłyszał, że wszystko się rozpoczęło. Mnóstwo rabanu i hałasu. Tavik nieco ociągał się ze swoim wyjściem, nie po to aby zaszkodzić pozostałej dwójce. Chciał dać sobie jak najwięcej czasu na próbę rozbrojenia kłódki. Prasmok jeden wie czy była ona trudna do rozbrojenia, a raczej nie liczył na to, że starczy zwykłe pociągnięcie. Gdy ilość elfów się zmniejszyła, mężczyzna wyskoczył sprawnie i bezgłośnie przeskakując strumyk. Nie chlusnął wodą, bo jego stopa stanęła na kamieniu w strumieniu, który dojrzał w momencie wystartowania. Z zaskoczenia rąbnął pierwszego gościa w tył głowy. Ofiara nie miała hełmu więc poszło całkiem prosto. Kolejny uzbrojony był wyłącznie w skórę oraz miecz. Nie miał czasu bawić się w ganianego. Tavik zmuszony był używać więcej siły niż finezji. Jeszcze tuż przed zamachem przeciwnika krótkim mieczem on przykucnął i zatoczył półokrąg sztyletem tak by zmusić strażnika do kroku w tył. Nieco zdezorientowany miecznik faktycznie postąpił, jak mu zagrano i wtedy Tavik dźwignął się na równe nogi i odtrącił rozluźnioną rękę elfa uderzeniem w miecz szerszym sztyletem. Nie pozwoliło mu to na całkowite wybicie go z rytmu, ale dało czas na zranienie. Następnie odskoczył spodziewając się próby odwetu. Musiał walczyć, jak najkrócej i jak najciszej, co wydawało się w tym momencie niemalże niemożliwe. Dobrze, że rzeka naprawdę ogłuszała swoim porywistym szumem. Kilka zgrabnych uników, podskoków, niemalże można by stwierdzić zabawy, skończyły się uchwyceniem gościa za głowę i rąbnięcie nim o klatkę. Uwięzieni zmiennokształtni aż ze strachu cofnęli się, ale nic nie mówili, jakby z góry ustalono, że w razie ratunku nie mogą wiele zrobić. Emocje odebrały im głos - jeszcze chwilę temu skazani byli na wywóz a teraz spełniała się absurdalna nadzieja na wolność. Tak realna i namacalna, chociaż nadal gdzieś głęboko w sercu tkwiła myśl, że za chwilę ich wybawiciele uciekną albo przegrają potyczkę i wylądują razem z nimi w klatkach. Nie wiedzieli kompletnie co się dzieje, ale byli zdani na wszystko, co im zostanie dane.
        Tavik korzystając z okazji zajrzał do uwięzionych chwytając mocno kratę. Pierwszą osobą, która rzuciła mu się w oczy, była Sora. Jakie to szczęście trzymał w rękach, że w pierwszej grupie uwolnionych będzie właśnie ona. Niewiele niższa od Sovy, już na pierwszy rzut oka widać, że byli rodzeństwem. Brązowa czupryna, te same zielone tęczówki, tylko dziewczynka miała zgrabniejszy nosek. Kształt twarzy, ślepi, szyi… Wszystko identyczne. Mężczyzna szarpnął kratą, która niestety była solidna. Dłonią objął kłódkę i szybko wyjął z którejś z kieszeni wygięty, dosyć gruby drut. Chwilę pogrzebał w zamknięciu i prowizoryczny wytrych pękł. To był dźwięk gorszy od łamiącej się kości. Wszyscy spojrzeli na niego, jakby właśnie stracili życie i to było najgorsze. On się jeszcze nie poddał, ale trudno sobie wyobrazić, co poczuć musieli uwięzieni. Wtedy dopiero niebieskie oczy zeszły na dół. Tavik aż cofnął głowę do tyłu widząc, jak mocno poranione są ich nogi po to by utrudnić im ucieczkę. To było przerażające.
        Z osłupienia wyrwał go kolejny zamach, który zasygnalizował tłum w klatce wytrzeszczając oczy. W ostatniej chwili odskoczył, bardzo pokracznie lecz skutecznie. Dwuręczny miecz rąbnął o kłódkę, która zatańczyła na żelazie. Zarówno Tavik jak i strażnik spojrzeli w ten jeden punkt, jakby czekając na zakończenie, ale tłum pozostał wciąż uwięziony. To jednak przywiało myśl starszemu bratu.
Chwycił się on brzegu wozu i skoczył by obunożnym kopniakiem odepchnąć elfa. Kosztowało go to wiele bólu, co ujrzeć można było po tym, gdy stanął na nogi i momentalnie się one ugięły. Gość miał na sobie jakiś cięższy kawałek zbroi, szczelnie skryty pod luźnym materiałem. Tego Tavik się nie spodziewał, ale swoim mało rozsądnym poświęceniem zyskał miecz. Nie był on rycerzem na koniu, ale chwycić i machnąć potrafił doskonale. Bał się jednak doskoczyć do strażnika czując, że nogi go nadal mrowią. Musiał więc poradzić sobie z faktem, że przeciwnik został wyłącznie ze sztyletem, z którym kiepsko sobie radził. Tavik niezgrabnie tańczył wokół miecza by nie dopuścić do niego elfa, a gdy nadarzyła się okazja pchnął własnym, mniejszym ostrzem w jego brzuch. Nie chciał mieć na sobie niczyjej krwi, ale nogi potrzebowały jeszcze chwili by wrócić do w miarę normalnego funkcjonowania, a poza tym teraz na szali tkwiły wyższe wartości. Elf chwycił się za ranę i jęknął zakrwawiony. Niebieskooki walnął go w głowę na dobicie by w razie czego za dużo nie krzyczał, po czym chwycił miecz i nabrał niezłego tchu. Dwuręczne ostrze swoje ważyło, ale ten aspekt postanowił wykorzystać Tavik. Uniósł go i z całej siły wymierzył cios w kłódkę. Nie był pewien co do końca zadziałało, siła nacisku czy też ostrze samo w sobie, ale kłódka pękła podobnie jak drut. Starszy brat chwycił kratę i pociągnął ją do siebie dokańczając dzieła. Uwięzieni na moment stali niczym snopki słomy, ale gdy tylko zdali sobie sprawę, że drzwi stoją przed nimi otworem, rzucili się na wolność. Najmilszym zaskoczeniem było wspólne działanie. Mimo poranionych nóg, ci co mogli brali na ręce tych słabszych i po prostu wybiegli.
        Teraz mógł pójść w dwie strony. Pierwszą opcją było przeganiane przybyłych zza wozu strażników by dokładnie móc zliczyć kto, gdzie uciekł i czy przypadkiem kogoś faktycznie uszaci nie zatrzymali. Jednak wypuszczanie w ten sposób kolejnych dwóch grup oznaczało bardzo dużo wysiłku, a ich trzech na wstępnie dwudziestu strażników sprawiało, że plan był co najmniej nieosiągalny. Sam Tavik nie chciał zabijać elfów, niestety przed całą akcją nie spytał się, co o tym sądzi Wei i Fresia, chociaż stawiał, że kobieta nie będzie skłonna również pozbawić życia swoich braci. Wybrał więc opcję drugą stanowiącą zesłanie istnego chaosu. W pewien sposób to mi pomogło, ale i zaszkodziło.
        Nie czekając na żadnego elfa i nie patrząc także na to, jak zza jego plecami ledwie uciekają zmiennokształtni, zamachnął się drugi raz na kolejną kłódkę w sąsiedniej klatce. Ta okazała się uparta więc Tavik ujął sztylet o bardzo cienkim ostrzu by podważyć przedmiot, a następnie pchnął nim w dół tak mocno, że aż sam poleciał na ziemię łamiąc kolejne zamknięcie. Uciekinierzy z tej klatki byli mniej rozważni. Sami wypchnęli drzwi klatki w przód uderzając Tavika w głowę. Ten chwycił się za bolące miejsce i syknął przez mocno zaciśnięte usta. Na szczęście skończy się to dla niego tylko niezłym guzem, a nie utratą przytomności, ale to starczyło by strażnik zdążył go zranić w łopatkę zanim wstał. Niemniej jednak udało mu się uniknąć kolejnych ciosów i stanąć na równe nogi. Nawet sam elf nie zorientował się kiedy zdołał mu umknąć, ale to zapewne dlatego, że uciekinierzy sami narobili niezłego rabanu. Ich co prawda też nie było aż tak wielu. Starszy brat naliczył obecnie koło dziesięciu uwięzionych, a sprawny nos zdradził, że w tym towarzystwie nie krył się żaden niebezpieczny drapieżnik. Same kotołaki i lisołaki. W dodatku z tymi ranami na nogach dawali wrażenie jeszcze słabszych, nawet zamiana w zwierzę i biegnięcie na czterech łapach stanowiło dla nich wyzwanie.
        Tavik nie mógł sięgnąć w tym momencie ostatniej klatki. Cyrkowcy sprawnie ściągnęli na siebie uwagę, ale teraz, gdy zmiennokształtni zostali uwolnieniu i tu do niego dobiegło kilku kolejnych strażników. Niebieskooki musiał więc skupić się na walce, próbując jakimś cudem dobić ostatniej klatki, ale tutaj było im już łatwiej pogonić jednego osobnika niż dwóch nieopodal krzaków.
Dopiero teraz ujrzeć można było prawdziwe zdolności Tavika. Ci strażnicy zdecydowanie nie byli pierwszymi lepszymi, nie wzięto ich na gołe pyski prosto z ulicy, o czym szybko mógł się przekonać zarówno nożownik, jak i dawni akrobaci, chociaż też znalazło się kilku słabszych. W tej chwili starszy brat musiał naprawdę się wysilić i skoncentrować, szczególnie, że naprzeciw niego nie stał jeden a trzech przeciwników. Ten, który zranił go w łopatkę, ten, który właśnie dobiegł i ostatni, który ocknął się po tym, gdy jako pierwszy padł nieprzytomny. Typa nieprzytomnego wiedział, że może łatwo wykiwać i wykorzystać jego niedociągnięcia, ale pozostała dwójka wymagała więcej patyczkowania się. I tak też rozpoczęła się niesamowita zabawa, gdy Tavik począł unikać pierwszych ciosów. Elf, który go zranił, był pewny siebie. Sądził, że ma go na jedno ciachnięcie mieczem, ale grubo się pomylił. Oczywiście starszy brat chciał wprowadzić całą trójkę w błąd i tak też niby to potykał się prawie o własne nogi, ale gdy tylko pojawiła się okazja, ciął swoich przeciwników. Najsłabszy najszybciej odpadł z gry. Dźgnięty w bok, palnięty w łeb. Gdy eliminował elfa niemalże sam został ponownie zraniony, ale nim strażnik dobiegł do Tavika ten nogą pchnął drzwi metalowej kraty. Gość rąbnął w nie prawie raniąc się własnym mieczem. Wtedy miał chwilę by uciec przed swoim ostatnim prześladowcą i wskoczył na wóz. Bardzo lekko i zwinnie, chociaż dźwignął się z bólem na zranionej łopatce. Ześlizgnął się w dół i padł na jeszcze jednego strażnika, który chyba właśnie chciał go zaskoczyć. Tavik lądując z elfem na ziemi zdjął mu hełm i po raz kolejny walnął w łeb do nieprzytomności. Chwycił krótki i właśnie zdobyty miecz by zranić osobnika, co wylądował w drzwiach klatki. Ciął go gładko, ale nie śmiertelnie, chociaż z wielką obawą w sercu. „Oby się nie wykrwawił”, pomyślał zagryzając dolną wargę, ale nie miał kiedy się rozczulać nad losem strażnika, gdy ostatni i najbardziej doświadczony właśnie na niego napierał. Tavikowi trudno było uniknąć jego ciosów. Miecz przeciwnika porozcinał materiał na wozach, gdy mężczyzna niemalże odbijał się od ścian. Próbował bronić się mieczykiem, ale względem swojego na ten moment ostatniego przeciwnika nie miał prawie szans. Szczególnie, że piekła go rana przy łopatce. Mógł się cieszyć, że nie było ona nazbyt głęboka. Tavik wychylił się poza linię wozu, ale przemknęło mu przez myśl, że nie powinien tego robić. Skakał bardzo płynnie, swobodnie. Oczywiście, że nie był pewny swoich uników całkowicie w stu procentach, ale jego zwinność przychodziła mu niebywale naturalnie. To nie była wiara we własne siły, lecz wrodzone ruchy Tavika wprawiające przeciwnika w zakłopotanie. Niemalże płynął w powietrzu jakby lewitował tuż nad ziemią. Gdzie teraz stanie, co teraz zrobi? Tego nie był pewien sam Tavik, bo sam decydował o wszystkim dosłownie w ostatnim momencie i dzięki tej zdolności podał niezłego haka strażnikowi. Szczęście, że nie miał ciężkich butów, bo tym razem nogi nożownika chyba by już nie wytrzymały z bólu.
        Również i tego elfa spotkał przewidziany los, czyli nieprzytomny stan poprzez walnięcie w łeb.
        Tavik rozejrzał się odruchowo po okolicy spoglądając czy czasem, któryś z uciekinierów nie został złapany. Jedyne, co udało mu się stwierdzić w chaosie walk to to, że zmiennokształtni biegali w różne strony, chociaż faktycznie najczęściej w stronę gęstego lasu.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Co jak co, ale w podkradaniu się panterołak był bardzo dobry. Gdy jeszcze zbójował ze swoją bandą, zawsze był jednym z tych, którzy zachodzili ofiary od tyłu i atakowali z zaskoczenia - czy to w formie ludzkiej, czy zwierzęcej, był w tym najlepszy. Teraz zresztą dał temu dowód, podchodząc do obozu cicho i niezauważalnie jak cień, ciszej chyba nawet niż Fresia, choć jego ruchy zdawały się być takie naturalne i swobodne. Oczy miał przy tym rozbiegane - cały czas kontrolował sytuację, by nie zostać zauważonym i podkraść się jak najbliżej. Gdy byli już naprawdę blisko, na samym skraju obozu, elfka niecierpliwym ruchem ręki wskazała mu miejsce jeszcze kawałek dalej, w którym kazała mu się zaczaić. Oni nawzajem cały czas się widzieli, bo wiedzieli gdzie patrzeć, zaś strażnicy w obozie byli nadal błogo nieświadomi, gdzie czają się intruzi. Ale i to do czasu. Gdy Yastre zajął swoje miejsce, Fresia odczekała jeszcze chwilę na dogodny moment, po czym dała sygnał.
        O dziwo Yastre wyskoczył z krzaków w całkowitej ciszy - nie krzyczał, nie ryczał, nie śmiał się. Jedynie cichy szelest liści zwiastował jego atak. Nim elfy zorientował się, że mają towarzystwo, on już powalił dwóch z nich - jednego przechadzającego się skrajem polany wartownika uderzył mocno w tył głowy z taką siłą, by pozbawić go przytomności, drugiego zaś złapał za sięgającą po miecz rękę, przerzucił go bez wysiłku przez biodro, a gdy ten leżał, rąbnął go w czoło, również wykluczając go z walki. Na tym kończył się jednak element zaskoczenia, który udało mu się zyskać i nadeszła główna część napadu - robienie zamieszania. Nim więc ktokolwiek zdołał się zerwać do walki, lecz wszyscy zauważyli intruza stojącego nad dwojgiem nieprzytomnych strażników, rzeczony intruz zdoła wyszczerzyć się do elfów w drapieżnym uśmiechu.
        - Niespodzianka! - zawołał, szeroko rozkładając ręce jakby spodziewał się oklasków. Te jednak nie nadeszły, a zamiast tego Yastre musiał błyskawicznie umykać przed posłanymi w jego kierunku strzałami, zrobił to jednak rechocząc głośno, jakby kpił sobie ze strażników. Fresia widząc jego popisy ze swojego miejsca prawie wywróciła oczami - ten idiota myślał chyba, że nadal jest w cyrku. Niestety prawda była jednak o wiele gorsza: on się po prostu taki urodził. Podejście do walki jego i Fresii były jak niebo i ziemia: on był trochę głupkowaty, a ona zachowywała zimny profesjonalizm. Oboje jednak byli skuteczni w eliminowaniu przeciwników (to była raczej działka elfki) i w robieniu zamieszania (w czym królował Yastre).
        - Nie strzelać, bo swoich traficie! - krzyknął nagle ktoś, chyba jeden z dowódców. Jego komenda ucieszyła jednak prędzej napastników niż obrońców.
        Yastre - można powiedzieć, że nieroztropnie, w tym szaleństwie była jednak metoda - w pierwszym odruchu wbił się jak najgłębiej między rozłożonych na trawie strażników, po drodze wywracając i psując wszystko co się da. Kopniakiem przewrócił stos skrzynek, zerwał postronki, na których przywiązane były konie, szarpnął za trójnóg, na którym wisiał powieszony nad ogniskiem kociołek, którego zawartość wylała się, gasząc płomienie i wzniecając kłęby śmierdzącego dymu - najwyraźniej w garze była jakaś zupa. Wokół zapanowało poruszenie i wrzawa podobne do tego, które zmiennokształtny wzniecił w poprzednim obozie strażników, skala była jednak znacznie większa. To niezmiernie ucieszyło bandytę - po raz kolejny się roześmiał, umykając spod pierwszych wymierzonych w niego mieczy. Tłok działał na niekorzyść elfich wojowników, którym zbroje ograniczały ruchy, a miecze wymuszały znalezienie miejsca na wzięcie zamachu - w porównaniu do nich odziany w same spodnie, polegający na własnym ciele i sprycie zmiennokształtny miał przeogromną przewagę. Właśnie wykiwał pościg prześlizgując się pod brzuchem drobiącego w miejscu konia - ta sztuka nie mogła się udać żadnemu ze ścigających go elfów. A ci, którzy już byli po tamtej stronie wyglądali na bardzo zaskoczonych nagłym pojawieniem tuż obok nich półgołego panterołaka. Nim otrząsnęli się z szoku delikwent uśmiechnął się do nich... i nagle nastała ciemność, bo Yastre się nie patyczkował - złapał obu strażników za włosy i tak zderzył ich czołami, że aż pojawiły się na nich krwawe wykwity. Chwilę później pochylił się, by nie oberwać mieczem od kolejnego strażnika. Bandyta prześlizgnął się pod ostrzem i uderzył delikwenta w pachę - cios był bardzo bolesny i sprawił, że mężczyzna wypuścił broń z ręki.
        - Pantero! - zawołała nagle elfka. - Do góry, do góry!
        No tak - Yastre przegapił moment, gdy koń przestał osłaniać jego plecy i znalazł się nagle na otwartej przestrzeni, otoczony przez przeciwników i jedyną drogą ucieczki była właśnie góra. Nic trudnego dla byłego akrobaty. Panterołak rozejrzał się, szybko okiwał elfa, który się na niego rzucił i wykorzystując jego zgięte plecy jako podpórkę, podskoczył ku wiszącym nisko gałęziom. Jego pomagier mimo woli w tym czasie został pchnięty na ziemię, w którą zarył twarzą, a na dodatek inny strażnik nie wyhamował i go stratował. Rozległy się jęki bólu, przekleństwa i wyzwiska. A Yastre patrzył na to wszystko uczepiony gałęzi i rechotał. Ktoś rzucił w niego kamieniem i trafił, na co zmiennokształtny zareagował głośnym "ała!", ale nadal trzymał się dzielnie. Po gałęzi przelazł kawałek dalej i zeskoczył prosto na plecy dwóch stojących niżej strażników, którzy czaili się na Fresię.
        - Jesteśmy kwita! - zawołał do niej i zaraz czmychnął, bo elfka już mogła sobie dalej sama poradzić. On za to z rozbiegu rzucił się na kolejnego strażnika. Ten oczywiście nie miał szansy ustać, lecz dość skutecznie złapał zmiennokształtnego za bary i pociągnął go za sobą. Niestety, kot był sprytniejszy i zamiast paść, zrobił przewrót. Cofnął się jeszcze i mocno uderzył leżącego strażnika w splot słoneczny, aż ten wybałuszył oczy i zgiął się wpół.

        Fresia dysponowała innymi atutami niż Yastre. On był szybki i silny, a przy tym nieustraszony, ona zaś dysponowała sprytem, zwinnością i elementem zaskoczenia, gdyż prawie każdy strażnik na ułamek sekundy zawahał się widząc przed sobą elfią dziewczynę. Walka z bandytą była oczywista, gdyż był to mężczyzna, a na dodatek zmiennokształtny, mógł więc przyjść tu by ratować swoich. Ona zaś jakby sprzysięgła się przeciwko swoim. Nie każdy jednak miał opory przed walką z nią, a ona ani przez chwilę nie pozostawała dłużna. W jej ruchach znać było doświadczenie - wiedziała gdzie uderzyć, by bolało, by pozbawić czucia czy przytomności. Była oszczędna w ruchach i nie zachowywała się tak głupkowato jak jej zmiennokształtny kolega z dawnych lat. Gdy on przemknął obok ze śmiechem, ona z zaciśniętymi szczękami mocowała się z elfem, który zupełnie niespodziewanie zdołał złapać ją za ręce. Jego uścisk był jak ze stali, palce nawet nie drgnęły, chociaż Fresia szarpała się, napierała i miotała. Nie mogła go kopnąć, bo musiała cały czas zapierać się na nogach by strażnik jej nie powalił.
        - W dół, krowo, w dół! - usłyszała nagle i nie myśląc wiele posłuchała, gwałtownie się pochylając. Ten głos przypomniał jej cyrk, gdzie ucząc się nowych numerów zawsze należało ślepo słuchać osoby, która obserwowała akrobacje z boku i lepiej orientowała się w przestrzeni niż wirujący cyrkowcy. Dobrze, że ten odruch jej pozostał, gdyż chwilę później nad jej głową śmignął Yastre, który wcześnie rozbujał się na gałęzi i teraz z rozmachem kopnął strażnika w podbródek. Co najmniej pozbawił go przytomności, nie można było jednak wykluczyć tego, że go przy tym zabił: w tym huku wody nie dało się usłyszeć żadnego chrupnięcia.
        - Ty palancie! - syknęła na niego Fresia, która dopiero w tym momencie zorientowała się, że ten przygłupi bandyta nazwał ją krową. Nie było jednak czasu na przekomarzanie się. By umknąć z okrążenia para zadziałała instynktownie - Yastre zrobił siodełko z dłoni, a Fresia wsunęła w nie stopę. Zmiennokształtny prostując się wypchnął dziewczynę do góry, sam jednak nie zdążył podskoczyć, gdyż nagle rzuciło się na niego dwóch strażników, powalając go na ziemię. Zrobili jednak jeden podstawowy błąd: nie zgrali się podczas próby unieruchomienia go, a tymczasem półnagi, zdeterminowany panterołak był bardzo trudny do złapania. Miotał się i szarpał, aż jednego z napastników zdołał kopnąć w męskość, zaś z drugim zwarł się w zapaśniczym chwycie. Fresia tymczasem odciągała od niego resztę, robiąc zamieszanie w innej części obozu - zeskoczyła tam na ziemię, amortyzując upadek przeturlała się między dwojgiem elfów i wstała za ich plecami. Bardzo płynnym ruchem nabrała rozpędu, by kopnąć pierwszego z przegu przeciwnika z półobrotu. Przed drugim wykonała bardzo zgrabny unik, a gdy znowu zaczęło robić się przy niej gęsto, cofnęła się i przeskoczyła nad złożonymi w stos siodłami zgrabnie, jakby skakała przez płonącą obręcz.

        A Yastre w tym czasie radził sobie nadal całkiem nieźle, choć został sprowadzony do parteru. Nie pozwolił unieruchomić sobie kończyn i cały czas walczył, szukając sobie punktu podparcia, by móc się podnieść i zrzucić z siebie napastnika. On był jednak zawzięty, trzymał bandytę za włosy i nie chciał puścić. Zmiennokształtny miał jednak i na to sposób, bo jak to się mówi: jak nie siłą go, to młotkiem. Yastre więc zerwał się razem z elfem do pozycji siedzącej, zamiast jednak próbować obrócić go na plecy, przed czym on instynktownie się zaparł, wrócił do dawnej pozycji. Wykorzystał jednak nabrany rozpęd, odpowiednio ułożył nogi i nagle przerzucił sobie strażnika przez ramię. Impet był jednak tak konkretny, że elf z krzykiem zaskoczenia wpadł do lodowatej i rwącej rzeki. Panterołak nawet nie patrzył w tamtą stronę - chyba nie chciał wiedzieć czy delikwent się utopił, wylazł na brzeg czy poniósł go nurt. Nie było na to czasu!

        Yastre obracając się wpadł na strażnika, który cofał się przed Fresią. Niewiele myśląc panterołak złapał mężczyznę pod pachy, dłonie zaplatając z tyłu jego głowy i skutecznie go w ten sposób unieruchamiając.
        - Uśmiech! - zawołała w tym momencie elfka i z odrobinę przerażającą satysfakcją uderzyła strażnika w twarz pięścią. I to kilkukrotnie, wybijając mu chyba nawet jakiś ząb czy dwa. Yastre obserwował jej zachowanie z zaskoczeniem - czy to była ta sama nadęta krowa, co do tej pory? W życiu nie podejrzewałby ją o to, że może wykazać się poczuciem humoru, a tymczasem odrobinę jakby udało jej się z siebie wykrzesać. Nie było jednak czasu na komentarze i rozmowy, bo strażników jakby w ogóle nie ubywało. Yastre wypuścił więc ogłuszonego strażnika i pchnął go tak, że ten się przewrócił, po czym rzucił się dalej w wir walki.
        - Ajajajaj! - wydarł się nagle, gdy poczuł prawie paraliżujący ból. Padł na wszystkie cztery kończyny i aż zesztywniał nim dotarło do niego, co mu zrobili. Ktoś złapał go za ogon! Prawie mu go przy tym wyrwał, co za bestia! Zmiennokształtny wiele się nie zastanawiał, tylko zaraz się obrócił i rzucił na strażnika, który wpadł na taki pomysł.
        - Ja ci dam za ogon mnie ciągnąć, ty parchu jeden! - krzyczał panterołak, drapiąc i bijąc swoją ofiarę, która nie dawała rady się osłonić. Po ataku wściekłego zmiennokształtnego ślady zostaną mu na pewno do końca życia, a jego szanse na znalezienie sobie dziewczyny spadną do zera… Tak to jest, gdy się kota za ogon ciągnie.
        Reszta strażników nie była jednak głupia ani tchórzliwa - zaraz rzucili się na pomoc swojemu koledze. Dwóch złapał Yastre za barki i ramiona i zerwało go z półprzytomnego, zalanego krwią elfa. Zmiennokształtny dostał solidne cięgi nim zdołał im się wyrwać, chyba nawet żadnego przy tym nie powalił na tyle skutecznie, by mieć go z głowy. Trzymając się za bok wbiegł na jakąś stertę pakunków i znowu znalazł się na gałęziach nad obozem. Próbowano czymś w niego rzucać, ale on już się tym razem nie dał trafić. Co więcej, wszystko co leciało w jego kierunku łapał i wyjątkowo celnie odrzucał. Gdy jednak on był bezpieczny na górze, znacznie więcej strażników zaczęło gonić Fresię, a to było już bardzo niefortunne. Bandyta nie był jednak wredny i nie chciał krzywdy byłej akrobatki. Zaraz zaczął się zbliżać do miejsca, gdzie ona zmagała się z falami przeciwników.
        - Krowo! - zawołał ją. Gdy elfka odwróciła wzrok, on już zwieszał się z gałęzi, trzymając się na niej na zgiętych nogach i wyciągając w jej stronę ręce jak w akrobacjach na trapezie. Było to pomysł niezwykle durny… I równie skuteczny. Fresia zaraz popędziła w jego stronę, wybiła się i złapała go za nadgarstki. Panterołak chuśtnął nią z rozmachem (nie była wcale tak gruba jak jej do tej pory wypominał) i puścił, gdy była w najwyższym punkcie lotu. Wtedy elfka dała radę skoczyć na jeden z pustych wozów, a następnie przeturlać się po jego pace i wylądować po drugiej stronie…
        - Znów spotykamy się tylko we dwoje - zauważył dobrze znany jej głos długouchego dowódcy.

        Kot po wypuszczeniu Fresii odruchowo zeskoczył i dobrze, że powstrzymał się od rozłożenia ramion i czekania na owacje. Stał jednak przez ułamek sekundy twarzą do rzeki i widział zwiewających między drzewa zmiennokształtnych. To wlało w jego serce nową siłę i motywację by jeszcze chwilę powalczyć. Zaśmiał się głośno i zaklaskał.
        - Jesteśmy górą! - zawołał radośnie, obracając się w stronę strażników. Już trochę opadł z sił, a poobijany był jak kukła po treningu boksu, ale jeszcze chwilę zamierzał zwodzić elfich przeciwników, by więcej osób miało szansę uciec na bezpieczną odległość. Obrócił się więc znowu twarzą do obozu, wytarł nos wierzchem dłoni i ruszył do walki. Po krótkim rozbiegu wybił się i skoczył obiema nogami na jednego z nich. Później przeskoczył, zrobił salto i wylądował na nogach.
        - Komu jeszcze łomot?! - prowokował, podnosząc przed siebie zaciśnięte pięści.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Tavik wyszedł poza linię wozu i dojrzał dowcipny ton panterołaka oraz profesjonalny oręż uszatej. Uśmiechnął się sam do siebie usatysfakcjonowany tym widokiem, powalonych strażników i puszczonych dwóch wozów. W jego kompetencji leżała ostatnia klatka, lecz pewność siebie walczącej trójki miał przyćmić zupełnie inny obraz.
Kavika siedziała próbując objąć wzrokiem toczącą się akcję. Obserwowała niestety tylko starszego brata Sovy, który nieźle sobie radził. Widząc, że niemalże płynie w podskokach uników popadła w niemały podziw, aż wytrzeszczyła oczy nie wierząc w to co widzi. Miała wrażenie, że Tavik nie dotyka ziemi. Nawet w tedy, gdy wspierał się o nią rękoma i nogami podając haka strażnikowi. Mimo powolnie zbliżającej się szali zwycięstwa nie mogła powstrzymać pożerającego jej zmartwienia o Yastre. Była skłonna obgryźć wszystkie paznokcie by chociaż zobaczyć go na krótki moment. Chciała wiedzieć czy jest ranny, a przede wszystkim czy jest żywy. W porywistych dźwiękach szalejącej wody nie słyszała rozróby panterołaka.
Jak się okazało, najsłabszym punktem nie okazała się ludzka kobieta, a dzieciak stojący tuż obok niej. Sova drżał cały na ciele, gdy tylko jego brat otworzył pierwszą klatkę. Uzdrowicielka zdawała się rozumieć chłopięce przejęcie. Pogłaskała go opiekuńczo po plecach, ale on jakby zginął w innym świecie. Przez pierwsze chwilę bała się, że kotołaczek wyskoczy z krzaków i prawie się nie pomyliła. Jedynie czas dała nieodpowiedni.
Tavik zniknął z pola widzenia, a w Sovie jakby coś pękło. Chłopak nagle wyrwał się w przód pozostawiając wykładowczynię w szoku. Kilka jasnych loków uderzyło o jej twarz, tak gwałtownie chłopiec zareagował. Przez pierwsze sekundy ślepo za nim podążała wzrokiem, ale sama zerwała się na równe nogi widząc, że jeden ze strażników wyrzucony, gdzieś z obrębu tylnej części obozowiska, dostrzegł dzieciaka. Dziewczyna aż jęknęła, ale biedna przecież nie mogła patrzeć na atak dorosłego mężczyzny. Kavika w zadziwiająco cichy sposób wybrnęła z krzaków i szybko przeskoczyła strumyk wykorzystując tę samą drogę jaką obrał Tavik. Podczas tejże krótkiej czynności dostrzegła przyczynę tego nieplanowanego zajścia. Sora siedziała stulona pod wozem w obezwładniającym przerażeniu. Z daleko można było zobaczyć, jak niewyobrażalnie się trzęsie.
Blondynka miała biec dalej, ale cofnęła się po broń, idąc po najkrótszej drodze oporu – był to kamień. Okazał się nie tak ciężki na jaki wyglądał więc wyrwała go z wody dosyć swobodnie. Elf uniósł jednoręczny i niezbyt urodziwy miecz. Kociak dostrzegł cień nad sobą i obrócił się zaskoczony obecnością strażnika, który padł na jego oczach powalony uderzeniem w głowę. Kavika sama niedowierzała w swoje zdolności, ale gość wyłożył się jak kłoda i lewitował wzrokiem w innej przestrzeni. Dziewczyna odstawiła kamień na bok następnie pochylając się by zajrzeć pod wóz. Pech chciał, że nikt z trójki obrońców nie dostrzegł całego zajścia. Yastre z Fresią balansowali w zaciętej walce, a Tavik akurat zakręcił się bliżej nich by móc dostać się do ostatniego wozu. Ekipa więc skrzyżowała niemalże ze sobą drogi pozostawiając drugą część trio samej sobie na tym samym polu areny.
- Kavika, ja… - zająknął się chłopczyk, ale uzdrowicielka przyłożyła mu do ust palec posyłając przy okazji łagodne spojrzenie. Nie potrafiła się na niego złościć. Nie w takiej sytuacji, chociaż postąpił bardzo nierozsądnie. Teraz jednak nie było czasu na besztanie, musiała jakimś cudem ich stąd wyciągnąć.
Enthe poszukała wzrokiem siostry Sovy. Na nową twarz kotołaczka podskoczyła ze strachu, przez co uderzyła się w głowę. Zagryzła wargę chcąc objąć nabytego guza, ale nagle jej oczom pojawiła się dłoń jasnowłosej. Syknęła wściekle i poszczuła dziewczynę pazurami. Kavika westchnęła zaskoczona wycofując rękę. Sora grzbietem przejechała po podwoziu oddalając się od dwójki. Blondynka przyjrzała się piekącym punktom, z których wypłynęła krew.
- Sora, oszalałaś?! – szepnął po raz kolejny zaskoczony Sova.
Kavka ponownie uspokoiła chłopca głaszczącym gestem i ponownie zwróciła się ku dziewczynce.
- Sora, Tavik przyszedł cię uratować – zagaiła, a ona w odpowiedzi jakby bardziej się zjeżyła i popadła w tajemniczą pustkę, co dostrzec można było po jej oczach.
Kotołaczka słyszała echo w głowie. Widniał niewyraźny obraz nie wiadomo czego, ale skojarzenie tych dźwięków i tych wyobrażeń murowało ją. Moment całkowitego bezruchu ponownie skończył się przerażającymi drgawkami. Sora chwyciła się za uszy i skuliła chowając twarz w ziemi.
- Mama… - wyszeptała łkająco, a Kavka zwątpiła. – Tak się boję… Te uderzenia, warknięcia… Te krzyki, krzyki mamy…
Twarz Enthe coraz bardziej naznaczała się niewiadomą na te słowa.
- O czym ona mówi? – zwróciła się do chłopca.
- Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział bezradny Sova.
Wykładowczyni widziała jego kompletne zagubienie. Nie wiedział, jak wydostać siostrę spod wozu. Kavika po raz kolejny pochyliła się do kryjącej dziewczynki podejmując ponownie próbę wyciągnięcia ku niej dłoni. Miała wcześniej przeczucie, że z tym niebieskookim gościem jest coś nie tak. Musiała zagrać inaczej.
- Hej, Sora… Ja jestem Kavika. Jestem uzdrowicielką wiesz? Zasklepiam rany, ratuję ludzi… ale i nie tylko ludzi. Teraz chcę pomóc tobie. To bardzo trudne zadanie, pomagać. Sova teraz też potrzebuje odrobinę pomocy. Chciałby uciec do lasu, ale boi się. Boi się tak samo, jak ty. Musicie się wspierać nawzajem. Nawet, a raczej szczególnie, w tak trudnych chwilach. Tylko do tego trzeba odrobinę zaufania… Proszę, zaufaj mi – potwierdziła swoje słowa jeszcze bardziej wyciągając ku niej swoją rękę i wspierając się drugą o wóz. – Na ten krótki moment…
Kotołaczka podniosła oczy po dłuższym namyśleniu. Była cała zasmarkana i zapłakana, ale niepewnie wyjęła ujęła dłoń Enthe. Kavika chwyciła ją pewnie, a następnie wydostała spod wozu. Mocno objęła zapewniając bezpieczeństwo, dając odrobinę ukojenia. Nie wystarczyło wiele by namówić dziewczynkę do przemiany w małego kotka by oddać ją w ręce własnego braciszka.


W tym samym czasie Tavik ominął pusty wóz i próbował dotrzeć do trzeciej, zamkniętej kraty kiwając po drodze kilku przeciwników. Na szczęście większość została ściągnięta w cyrkowy sposób przez panterołaka, dlatego starszemu bratu pozostały jedynie ostatki do dobicia. Jedna głowa wylądowała między szczeble koła, drugi gość chwycony za kark rąbnął o kratę, inny dostał porządnie z łokcia. Ostatecznie dotarł do ostatniej kłódki zbierając po drodze fant w postaci bardzo nietypowej broni. Niby sztylet, tyle, że ów ostrze przypominało długą igłę.
Mężczyzna podbiegł do kraty i objął kłódkę dłonią od razu podejmując próbę otwarcia.
- Erva! – odezwał się znajomy głos, a niebieskie oczy wzniosły się spode łba.
- Helia, Anagaven, do diaska, że was też złapali – skomentował Tavik nerwowo dłubiąc w zamknięciu.
- Widzieliśmy Sorę.
- Tak, wiem. Uwolniłem ją… - na moment głos mężczyzny ucichł, właśnie podejmował niechciane decyzje w głowie. – Nie patrzcie za mną. Przybyłem tu w zupełnie innej sprawie. Na całe szczęście, bo by was wywieźli. Nie mogę za wami ruszyć, ale proszę… Proszę choćby dzieciaki się wyrywały, płakały i darły, weźcie je ze sobą. Nie jestem w stanie się nimi teraz zaopiekować… - wyznał, chociaż bardzo tego nie chciał.
- Wiesz, że możesz na nas liczyć – odpowiedział Anagaven kładąc dłoń na barku towarzysza. Tavik uśmiechnął się wyraźnie aż nazbyt pewny siebie.
- Dziękuję… Widzimy się w „Piwnicy” – powiedział na koniec pociągając za sobą kratę i uwalniając ostatnich więźniów.


Zmiennokształtni wybiegli rozpraszając się w głąb lasu. Zostały pojedyncze jednostki na polu zamachu. Teraz nastąpiła płynna wymiana pomiędzy Fresią a Tavikiem. Ona zeskoczyła naprzeciw dowódcy strażników, a on dołączył do zabawy wraz z Yastre.
- Nie gonisz za swoimi pupilami? – spytała postępując wolno kroki w bok, jakby szukała dla siebie idealnego miejsca do startu w potyczce.
Elf odpowiedział jedynie uśmiechem, którego nie potrafiła zinterpretować. Mina akrobatki zrzedła. Najwidoczniej teraz już nie chciało mu się gadać i mydlić oczu, a dokończyć te wieloletnie sprawy, które ciągną ich karki w zniewoleniu. Przyszedł ostateczny moment rozwikłania niejasnej relacji.
Potyczka była trudna. Szczególnie dla perfekcyjnej, co do każdego uderzenia Fresii, która choć dużego wprawienia miała problem przebić się przez ostrzę jednoręcznego miecza. Mógł ją zmieść jednym, większym zamachem, a ona musiała zbliżyć się do niego makabrycznie blisko by dźgnąć go raz a skutecznie. Jak na dłoni widać było, że nie jest to ich pierwsza walka. Omijali znane im ruchy i ostrożnie podchodzili do tych mniej znanych gestów. Ponownie ta szarpanina miała być nudna jak flaki z olejem, przeciągana w nieskończoność, ale tym razem obojga pochłonęła determinacja nie do przebicia. Byli zmęczeni tymi ciągłymi powrotami do stawania naprzeciw sobie. Teraz miał nastąpić koniec…


Tavik chętnie podejmował się współpracy z Yastre. Jakaś strzała pomknęła w tak durne miejsce, że nawet sam domniemany najemnik nie spodziewał się takiego ślepego łucznika. Gdy żerowali sobie pół żartem, pół serio na elfach nie spodziewał się już żadnych niepowodzeń - tak głęboko się mylił. Niebieskooki miał właśnie rozkwasić czyiś nos, lecz wyprostował się sztywno i wygiął palce wraz z twarzą zupełnie tak samo, jak w tedy gdy jeździ się widelcem po talerzu. Och, okropne!
Mężczyzna stracił dech w piersiach pochylając się gwałtownie w uniku, chociaż kompletnie ominęła go trasa ataku. Gdyby nie szum wody z pewnością usłyszeliby jęk Fresii. Wyrwała ze swojego ciała lotkę spoglądając niejasno na dowódcę straży. Poczuła, że zalała ją niepokojąca fala wzdłuż całego ciała. Chciała przełknąć ślinę, chociaż miała z tym już delikatny problem. Kilka metalicznych uderzeń zakończyło się wybiciem sztyletów. Uszata cofnęła się o krok, dwa…trzy, ale przeciwnik na nią napierał. Nogi się jej zaplątały już przy czwartym.
W tedy Tavika wygięło po raz drugi. Przeczulony powiódł za źródłem tajemniczego zapachu, który w niewyjaśniony sposób wyczuł tylko on. W gęstwinach liści błysnął blask słońca.
- WEI! TAM! – wydarł się na tyle na ile mógł by nic go nie zagłuszyło i wskazując drogę zmiennokształtnemu.
Niebieskooki chciał pobiec w wyznaczony punkt, ale zakręcił się na pięcie i powiódł intuicją. Obrócił się w stronę rzeki dostrzegając poruszone krzaki, po czym po prostu pobiegł w tamtą stronę, niczym zwierzę odbijając się rękoma i nogami oraz kierując jedynie absurdalną myślą, która okazała się szczęściem w nieszczęściu. Dostrzegł Kavikę i kompletnie nie pojął w jaki sposób się tutaj znalazła, ale nie było sekund na przemyślenia. Porządnym susem odbił się i rzucił w stronę dziewczyny. Wszystko nagle zatrzymało się w czasie. Dosłownie porwał ją za sobą. Enthe czuła, że bark Tavika wżyna się w jej brzuch, ale ten ból nic nie znaczył. Nie zdołała dojrzeć lotki, która przemknęła tuż przed nią. Widziała tylko Yastre, który spogląda na nią powoli tracąc ją z widoku. Enthe nie wydobyła z siebie krzty jęku, a już po chwili zarówna ona, jak i Tavik uderzyli łamiące taflę wody i ginąc w porywistych falach. Teraz pożarła ich rzeka.
Jedyne, co po nich zostało to lotka wbita w ziemię. Rozpuściła truciznę po trawie, która momentalnie zwiędła oraz rozległ się krzyk Sovy z zarośli zduszony przez Anagavena podtrzymującego daną obietnicę. Brać dzieciaki ze sobą, za wszelką cenę…
Fresia upadła na ziemię. Spojrzała wysoko, jakby echo nieszczęścia do niej dotarło. Niestety ją samą miał czekać mało przyjazny los. Ostatkiem utrzymującego się refleksu szarpnęła się kija Kaviki, który dzielnie trzymał się na jej plecach. Wciąż go miała, tak samo jak jej torbę i głupi badyl okazał się uratować jej życie. Na te chwilę.
Miecz wbił się w kostur. Dowódca początkowo chciał go wyrwać, ale utknął na dobre. Odbił więc piłeczkę i zaczął naciskać na coraz to słabsze ręce Fresii. Wiedział, że to kwestia jedynie minut by wreszcie ujrzeć krew ofiary. Uśmiechał się podle, a ona pociła wykorzystując opuszczające ją siły.
- Głupia – zwrócił się do uszatej póki jeszcze trzeźwo myślała. – Popełniłaś błąd. Mogłaś pójść ze mną na układ, a jednak świadoma zasadzki wróciłaś się z tą bandą debili i jeszcze z tą dziewuchą na tacy. Wolałaś wypuścić te zgraję łamag niż oczyścić własne imię. Porażka… Chodząca porażka… - zakończył szaleńczym sykiem dominacji, a Fresia…
Fresia miała na sobie chłód ostrza, które niemalże stykało się z jej nosem. Przegrywa… Czuła, że przegrywa. Czuła także, że przezroczyste łzy wydostały się z kącików oczu i spływały cienkimi strumieniami po jej skroniach.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre tak zapamiętale wprowadzał zamęt między strażnikami i skupiał się na ich miarowej eliminacji, że zapomniał wręcz po co tu byli i jaki był ich główny cel – uwolnienie więzionych zmiennokształtnych. Przypomniał sobie o tym dopiero, gdy po drugiej stronie rzeki dostrzegł jakąś niewyraźną sylwetkę, która błyskawicznie czmychnęła między krzami, migając tylko rudą kitą wśród listowia. Bandyta w duchu życzył powodzenia swemu lisiemu bratu, po czym wrócił do czynienia rozróby – nie mógł wszak zbyt długo się gapić, by nie zasugerować czegoś tym głupim elfim strażnikom, którymi zamiatał jak chciał. I świetnie się przy tym bawił! Na razie nie oberwał od nikogo mocno, był tylko trochę zmęczony, ale to w bardzo niewielkim stopniu zmniejszało jego skuteczność. Co więcej adrenalina buzująca w jego żyłach dawała mu takiego kopa, że zdawał się być naprawdę nie do zatrzymania. Biegał między wozami, pakunkami, spłoszonymi końmi i rozpaczliwie próbujący go dopaść przeciwnikami, jakby była to przebieżka przez pola a nie walka na śmierć i życie. I o wolność!
        Yastre płynnym ruchem śmignął pod mieczem jednego ze strażników, po czym złapał go za uzbrojoną rękę, wykręcił mu ją na plecy i słuchając głośnego „ała, ała!” pchnął go na dwóch typków, którzy próbowali go dogonić. Dogonić. Jego. Panterę. Cóż, niektórzy byli jeszcze większymi optymistami niż on.
        A niektórzy byli sprytniejsi! Bandyta aż śmiesznie kwiknął z zaskoczenia, gdy zza powalonej grupy wyskoczył nagle bardzo żwawy i zwinny strażnik i zdzielił go w szczękę niezwykle profesjonalnym ruchem. Yastre w ostatniej chwili spostrzegł, że ten przeciwnik poszedł po rozum do głowy i zrozumiał, że przeciwko nieuzbrojonemu zmiennokształtnemu nie ma sensu nosić na sobie zbroi – pozbył się większości opancerzenia zostawiając na sobie tylko osłonę bioder i rękawice. Spryciarz – nie dało się go kopnąć w interes, a on jeszcze miał dzięki stali mocniejszy cios. Dlatego tak bolało! Bandyta warknął na niego, nim rzucił się do kontrataku. Elf jednak jakby nie zamierzał walczyć tylko zaraz się obrócił i zaczął zwiewać. Panterołak był niestety za głupi by zwietrzyć podpuchę i popędził za swoją potencjalną ofiarą. Daleko nie pobiegł – za jednym z pustych wozów zaczaił się inny elf, który po tym, jak zobaczył mijającego go sprintem towarzysza, zamachnął się szczerze wielką żerdzią, która służyła do blokowania kół wozów. Yastre oberwał w tors z taką mocą, że aż zgięło go wpół, a z jego płuc zostało wypchnięte powietrze. Wylądował na plecach i chwilę mu zajęło nim odzyskał oddech. Całe szczęście w ostatniej chwili zdołał się przeturlać na bok, gdyż elfy już rzuciły się na niego z mieczami, by przyszpilić go do ziemi. Niedoczekanie! Yastre przeturlał się kawałek, zaparł rękami o ziemię po obu stronach głowy i wierzgnął energicznie. Zawinął młynka nogami z takim impetem, że trafił dwóch czy trzech strażników, którzy chcieli go otoczyć, a gdy już stał na nogach, kolejnego rąbnął w głowę.
        - Cieniasy! - zawołał, po czym ze śmiechem na ustach ruszył dalej. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu na polu walki nie zostało zbyt wielu przytomnych przeciwników. Część niestety rzuciła się w pogoń za uciekającymi więźniami – bandyta nawet jakby chciał, nie byłby w stanie ich dogonić i unieszkodliwić, bo w tym czasie reszta zdążyłaby już złapać innych i wrócić do obozu, ocucić część towarzyszy... Niestety w tym jednym przypadku panterołak musiał wybrać mniejsze zło i dalej siać dywersję w obozie.
        Yastre nie był w stanie panować nad tym, co robiła reszta drużyny – póki go nie wołali, on miał pełne ręce roboty i musiał martwić się o własny zadek. Gdzieś mignął mu Tavik, gdzieś tam widział też Fresię walczącą z jakimś elfem, ale oboje świetnie sobie radzili. Na dodatek wśród tych wszystkich woni panterołak nie był w stanie wyczuć zapachu Sovy i Kaviki, którzy przemieścili się pod wóz. Szkoda, że tego nie zauważył – może wtedy mógłby osłaniać ich odwrót i nie doszłoby do następnych pechowych zdarzeń... Ale w tym momencie kot był zajęty – właśnie przerzucał sobie przez plecy strażnika, który miał nadzieję go unieruchomić. Niedoczekanie – półnagi zmiennokształtny był nie do złapania, wił się jak piskorz i umykał jak dzika świnia przed kłusownikiem. Nawet kwiczał podobnie z radości.
        - Jasna cholera, strzelać, idioci, strzelać! - wrzasnął nagle ktoś wyższy rangą, kto jeszcze trzymał się na nogach.
        - O-oł – wyrwało się w tym momencie bandycie. To był zły znak! Przed strzałami się źle zwiewa, są za szybkie. Ale i na to był sposób, wystarczyło szybko eliminować łuczników albo ich broń. I z tą właśnie myślą Yastre w biegu wyrwał jednemu z elfów łuk z ręki i rzucił go do rzeki z głośnym okrzykiem „Leeeci!”, jakby był powalającym drzewo drwalem.
        Kolejna strzała wbiła się w wóz tuż przed twarzą bandyty. Spojrzał on na drgającą mu przed oczami lotkę z wielkim zaskoczeniem, po czym prześledził tor jej lotu i dostrzegł elfa, który prawie go trafił. Zmarszczył brwi i obnażył zęby.
        - Już nie żyjesz! - zawołał. Oczywiście panterołak nikogo nie zabijał, bo w gruncie rzeczy nie był złym gościem, ale nastraszyć strażnika mógł, bo on przecież tego nie wiedział. I na dodatek pewnie był z góry uprzedzony, bo raz, że Yastre był zmiennokształtnym, a dwa, właśnie demolował im obóz nic sobie nie robiąc z przewagi liczebnej przeciwnika. Pościg był więc nieunikniony, ale zakończył się szybko, gdy panterołak skoczył strażnikowi na plecy i przewrócił go na ziemię. Nie miał czasu na nic subtelnego, więc uderzył go kantem dłoni w tył głowy i dzięki temu miał o jedno zmartwienie mniej...
        Chwila, to już wszyscy? Nagle wokół zrobiło się pusto, nie licząc tych pojedynczych śniętych strażników, którzy jeszcze próbowali jakiś żałosnych podrygów „w imię prawa”. Było już jednak po walce.
        - Wygrali...! - chciał zakrzyknąć zmiennokształtny, mina mu jednak szybko zrzedła, bo to jeszcze nie był koniec. Nagle karta się odwróciła, idąca do tej pory bez większych przeszkód misja zaczęła się sypać i komplikować. Najpierw była ta strzała, która trafiła Fresię – ledwo draśnięcie, ale elfka zaczęła się po tym dziwnie zachowywać. Później odezwał się Tavik. Yastre niewiele się namyślał, tylko gdy usłyszał „tam!” od razu skierował się w tamtym kierunku, jeszcze nie do końca wiedząc o co chodzi. Dostrzegł zaczajonego w krzakach elfa i z okrzykiem bojowym na ustach skoczył na niego, wyrwał mu dmuchawkę i zdzielił go nią przez łeb, że aż pękła na dwoje. Właściciela trzeba było jeszcze poprawić z dyńki. Wiedziony instynktem panterołak nagle spojrzał za siebie... I zamarł, widząc Tavika i Kavikę. Skąd jego słodka uczona wzięła się w samym centrum tego zamieszania?! I czemu...
        - O żesz w mordę! - krzyknął, ale było już o sto lat za późno. Para nagle wpadła do rzeki i tyle ich było widać. Yastre w te pędy rzucił się, by ich ratować – w tej panice nawet nie skojarzył, że to woda, liczyło się tylko to, by pomóc Kavice.
        Nagle okazało się jednak, że tuż pod nosem zmiennokształtnego rozgrywały się o wiele dramatyczniejsze sceny. Na przykład jakiś uwolniony więzień uciekał z Sovą, który darł się i wierzgał, za nic w świecie nie chcąc iść z nim. A jeszcze bliżej Fresia walczyła o życie z jakimś elfem i nie trzeba było być specjalistą by dostrzec, że walkę przegrywała. Yastre nagle stanął przed dramatycznym wyborem – ratując jednych musiał poświęcić drugich. Oczywiście w jego sercu na pierwszym miejscu była Kavika i to jej pośpieszyłby najpewniej na ratunek... Ale nie umiał tak po prostu minąć Fresii i powiedzieć jej tylko „wybacz, życie”, tak jak ona pewnie zrobiłaby jemu. Kavika z Tavikiem miała dużą szansę wyjść z tego cało, a elfka jeśli nie otrzyma pomocy, to tutaj zakończy pewnie żywot. Yastre nie byłby w stanie żyć z takim brzemieniem. No i jeszcze Sova! Jego to już w ogóle panterołak nie mógłby zostawić, to był w końcu dzieciak!
        Te przemyślenia zajęły bandycie raptem ułamek sekundy. Podjął decyzję, która może bardzo kuła go w serce i sumienie, ale była chyba w tym momencie najlepsza. Nie tracąc prędkości dopadł do Fresii i próbującego poderżnąć jej gardło elfa – rzucił się na mężczyznę i samym rozpędem dał radę zrzucić go z byłej akrobatki, pozbawiając go przypadkiem też broni, która została w rękach dziewczyny. Najwyraźniej strażnik nie spodziewał się, że ktoś zechce go zaatakować, bronił się więc dość chaotycznie, a Yastre był bardzo zdeterminowany, by walkę zakończyć szybko i skutecznie. Nie zważając więc na jakieś pojedyncze draśnięcia nożem złapał elfa za szyję i parokrotnie uderzył go pięścią w głowę. Chyba przypadkiem złamał mu przy tym ząb. Gdy po kolejnym ciosie miał pewność, że przeklęty elf jest nieprzytomny, zerwał się i już biegł za Sovą, którego głos jeszcze słyszał między drzewami.
        - Leż i zostań tu! - zawołał do Fresii, jakby ta miała siłę i świadomość by się ruszyć. Wpadł między zarośla i w mgnieniu oka dotarł do zmiennokształtnego, który walczył z miotającym się kotołaczkiem. Nie bawiąc się w zadawanie pytań bandyta przewrócił tamtego więźnia, ugryzł go mocno w rękę aż ten wrzasnął i wykręcił mu ją tak skutecznie, że aż wybił ją z barku. Korzystając z tego, że mężczyzna leżał w miarę bez ruchu, Yastre z impetem uderzył go w uszy otwartymi dłońmi, powodując, że ten stracił przytomność.
        - Uff, zdążyłem – odetchnął, wyciągając rękę do Sovy. Chłopiec był przestraszony i w pierwszym odruchu cofnął się, tuląc do piersi jakąś małą puchatą kuleczkę. Zaraz jednak zorientował się, że ma przed sobą swojego ogoniastego brata. I chwilę potem dotarło do niego, że się nie spisał.
        - Wei, przepraaaszam – zawył, bo już nie wytrzymał z tych emocji. Yastre niewiele się zastanawiając złapał go i przytulił.
        - Nie becz, młody, poradzimy sobie. Byłeś bardzo dzielny – zapewnił. Złapał chłopca za rękę i wrócił z nim na polanę, gdzie leżały jakieś dwa tuziny nieprzytomnych strażników i ledwo przytomna Fresia. Yastre spojrzał jeszcze na miejsce, gdzie nie tak dawno zniknęła Kavika z Tavikiem i zastanawiał się, czy dałby radę ich dogonić... Ale musiał zająć się dzieciakami i elfką, bo ta wyglądała nadal bardzo źle.
        - Mówiłem, więcej byś ćwiczyła, to byś nie oberwała – mruknął niby w ramach rozluźnienia atmosfery. Przykucnął przy Fresii i nie patyczkując się drasnął się jej bronią w nadgarstek. Zmusił ją do wypicia własnej krwi, chociaż tak naprawdę była akrobatka nie stawiała specjalnego oporu.
        - Teraz leż – zarządził. Trzeba było czasu, by elfka doszła do siebie, Yastre więc zwrócił się do chłopca. - Jak tam, młody, w porządku, nie oberwałeś?
        - Nie... Gdzie Tavik? I Kavika? - dopytywał. Yastre zmarszczył nos i z zakłopotaniem podrapał się za uchem.
        - Nie wiem – mruknął w końcu. - Ale ich znajdziemy, możesz być o to spokojny. Tylko niech ona nam dojdzie do siebie... Ej, a co tam tak hołubisz, hę? O ja cię nie mogę, kotka!
        Yastre zaraz był przy Sovie i spróbował pogłaskać jego siostrę, ta jednak była bardzo przerażona i zamachnęła się na niego pazurami. Panterołak cofnął rękę i spuścił uszy.
        - Spoko, ja swój jestem... - mruknął. - Jej, ale wystrachana. Poradzisz sobie z nią, młody? To fajnie, widać, że z ciebie porządny samiec, chociaż jeszcze trochę mały. A teraz wybaczcie, mam coś do zrobienia...
        ”Czymś do zrobienia” była oczywiście zemsta w prawdziwie kocim stylu. Yastre zawsze wycinał numery swoim prześladowcom i tym razem nie zamierzał robić żadnych wyjątków. W pośpiechu przebiegł się między nieprzytomnymi, pozabierał im buty, broń i paski od spodni, po czym wszystko rzucił do rzeki tam, gdzie była ona najbardziej rwąca. Część strażników zawlókł do klatek, których drzwi pozamykał prowizorycznymi sztabami z połamanych dyszli – nie było to zamknięcie idealne, ale na jakiś czas wystarczyło. Zostawił sobie tylko jednego elfa na zewnątrz – tego, który próbował zabić Fresię. Zauważył, że ma on trochę inny mundur i coś mu mówiło, że to dowódca. Yastre w pierwszym odruchu chciał go rozebrać do naga i przywiązanego do konia puścić w las, ale powstrzymał się ze względu na dzieciaki: nie musiały widzieć gołego elfiego tyłka. Zmiennokształtny bandyta zadowolił się więc tym, że zakneblował mu usta jakimś kawałkiem szmaty, po czym założył mu brzeg jego własnej tuniki na głowę tak, by zasłonić twarz i by nie było tego zbyt łatwo zdjąć bez pomocy rąk... bo te związał mu za plecami. To jednak jeszcze nie był koniec. I jego Yastre pozbawił paska i butów, a na koniec zawiązał mu linę wokół kostki u nogi, drugi jej koniec przewieszając przez gałąź. Podciągnął nieprzytomnego mężczyznę tak, by wisiał głową w dół i tak go zostawił. A nie – jeszcze go rozbujał, by na pewno nie zapomniał tych wrażeń. Szkoda, że nie miał... No nie, cud. Wśród zgliszczy obozu leżał słoik z czymś płynnym i lepkim jednocześnie... Miód. Panterołak aż krzyknął sobie z radości, po czym z entuzjazmem wziął się za smarowanie gołych stóp i torsu elfa tak, by go całe leśne robactwo obsiadło. Oj, zemsta była słodka.
        - Zabieramy się, dzieciaki – zarządził Yastre, zbierając z poszycia Fresię i kierując się w stronę krzaków.
        - Pobudka, śpiąca królewno, musisz mi pomóc odnaleźć Kavikę – zwrócił się do niej, elfka nie była jednak jeszcze specjalnie rozmowna.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Dźwięki pochłaniał szał rzeki. Wirujące bąble odebrały całkowitą widoczność, ale coś nagle mocno szarpnęło Kaviką. Poczuła przeraźliwy ból w barku, jakby co najmniej ktoś próbował jej wyrwać rękę ze stawu. Jakaś siła przyciągnęła ją dla dodatkowego cierpienia do góry i nagle blondynka złapała oddech. Wypluła wodę z ust, po czym nie za bardzo wiedząc co się dzieje oraz co robi, pod wpływem kolejnego pociągnięcia złapała się czegoś, a raczej kogoś.
        Dziewczyna uniosła wzrok. Porywiste fale przysłaniały twarz mężczyzny, ale nawet w tym szale wody rozpoznała oczy Tavika. Mocno się do niego przytuliła obejmując jego tors rękoma oraz zaplątując nogi na wysokości męskich bioder. Wcześniej tak się przestraszyła dotyku nieznajomego i nie zdołała uścisnąć mu dłoni, ale kontakt fizyczny nie okazał się w cale taki złowieszczy. Szczególnie w ich obecnym położeniu nie miało znaczenia czy chwyci się brzytwy, mężczyzna próbował ich wykaraskać, a Kavice nie w smak było umierać w tak młodym wieku i bez tytułu przed własnym nazwiskiem.
        Utknęli między kamieniami, na jakimś pniu, którego kurczowo trzymał się Tavik. Przedzierał się z całych sił ku bokowi. Uczona nie zdołała wyłapać jego dokładnego planu ocalenia, ale zdana była jedynie na starszego brata Sovy. Wykładowczyni szybko zrozumiała, że znajdują się na samym środeczku szerokości rzeki, a co gorsza – kończy się jakimś spadem. Tak, nie mogło być gorzej. Widziała jak piana bije się na mocno wyrysowanym brzegu wodospadu. Wolała nie testować jego wysokości.
        Niestety cały plan Tavika szlag trafił, gdy pień utrzymujący się na dwóch kamieniach złamał się pod naporem sił. Po ratującej się parce pozostał jedynie zgłuszony szumem wodospadu krzyk.

***

        Fresia miała niemiłosiernie ciężką głowę. Jak przez mgłę widziała co wyprawia panterołak. Najwyraźniejszym obrazem jaki pamięta to wiszący dowódca, a z dźwięków to mało dopasowane słowa Yastre, za które skróci go o długość głowy, gdy tylko odzyska siły. Teraz jednakże czuła się niemalże bezwładna w ramionach byłego akrobaty. Wciąż uparcie spoglądała przez jego ramię w stronę obozu. Zdaje się, że chciała mu coś odpyskować na ostatnie zdanie, ale tylko wymamrotała jakieś niewyraźne literówki przez usta stanowiące kpinę albo groźbę.
        Nim jeszcze wyszli z obozu, Sova poszedł śladami swojego nowego autorytetu i przeszukał tych nieprzytomnych. Nie kradł kosztowności, ani też nie zależało mu na jakiś paskach czy butach, chociaż miecz wyraźnie go zainteresował. Był za słaby by wziąć ze sobą broń, ale za to znalazł idealną chustę dla stworzenia tobołka, idealny dla kryjącej się w rękach Sory. Utworzył koszyczek zawiązywany na plecach i nosił kotkę podobnie jak w plecaku, który założył sobie na brzuszek. Był dumny ze swojego pomysłu. Czasem Tavik robił sobie takie koszyczki na plecach, gdy chciał ich przenieść, a noc była bardzo senna. Czuł się w tedy bardzo bezpiecznie więc jego siostra też powinna! Była ukryta w końcu w dzielnych ramionach brata!
        Ruszyli więc wzdłuż rzeki, ale niestety nawet dotarcie na jej kraniec okazał się pełny emocji.
        Yastre już z daleka mógł wyczuć ten mało pochlebny zapach, który odrzucał na odległość kilku smoków. Sova, chociaż mniej wyczulony, także rozpoznał rozpraszającą się w powietrzu woń. Zjeżył się cały widząc poruszenie w krzakach, na co mała kotka zareagowała kilkoma niepokojącymi ruchami w chuście. Chłopczyk ułożył uspokajająco dłoń na swoim niewielkim dobytku, gdy nagle z krzaków wyskoczył Heban. A zrobił to w iście szamanistyczny sposób.
        Może gdyby był kilka kamieni chudszy to wyglądałby jak wojownik z krwi i kości, ale Heban składał się jedynie z tłuszczu utrzymujących się na dwóch patykowatych nogach. Krzaczory dosłownie wypluły buszującego w lesie i rwąc koszulę oszczędziły szelki wciąż mocno wpijające się w wyhodowany skrupulatnie brzuszek. Był zlany potem, co w jego wersji nie wyglądało ani trochę ponętnie na zmoczonym odzieniu. Sapał, ale nie jak rozwścieczony wilk, a jak świnia szykowana do uboju. Nawet delikatny dymek zdawał się ulatywać z jego nozdrzy. Porwana nogawka od spodni odkrywała pasiasto-kolorową skarpetę, ale to co wskazywało na prawdziwą domenę wojownika to wszczepione w pół łysą czuprynę listki i gałązki, rozkwaszona wcześniej przez panterołaka twarz oraz zadarcia na odkrytych częściach ciała, jakie zapewniła mu Matka Natura poprzez odstające ostrości w postaci połamanych gałęzi drzew czy naszpikowanych kolcami krzewów. Sova był w stanie uwierzyć, że nawet mech mógłby go zranić.
        Rozszalałe od pozostania na zaledwie kilkadziesiąt dłuższych minut oczy Hebana wyłapywały pojawiające się powoli punkty. Rzeka odrobinę zagłuszała dźwięki, ale nie była w stanie ukryć rozpalonego do boju prawnika. Przeniósł szaleńczy wzrok w bok. Najpierw spojrzał na Sovę, którego twarz wygięła się w szczerym obrzydzeniu oraz szoku, a później przerzucił je na Yastre. W dłoniach utrzymywał te mendę, Fresię, ale nigdzie nie odnalazł Kaviki.
        Sapnął więc głośniej i wyszczerzył dziko zęby. W głowie uroiło mu się już tysiące scenariuszy mało przychylnych dla panterogłupka.
        - GDZIE KAVIKA?! – wrzasnął niebywale wściekle plując kilkoma kropelkami śliny.
        W tedy jeszcze raz spojrzał na rzekę i jakiś pstryczek nakazał mu na połączenie faktów – nieco odmiennych od rzeczywistości. Grubasek aż stracił dech w piersiach. Tak mocno się zapowietrzył, że kotołak spocił się na twarzy myśląc, że dostaje zawału.
        - Tyyyyyy….! – ciągnął wyraźnie wkurzony zbliżając się o kilka kroków. – Ty to jednak oszukaniec jesteś i zwierzę! Mam nadzieję, że jej nie utopiłeś! Wiesz jakie paragrafy są za to obciążające?! NAWET SOBIE NIE WYOBRAŻASZ! – wrzeszczał w niebogłosy.
        Sova przegrzebał ucho palcem, jakby chciał sobie je odetkać, bo rzeka trochę zagłuszała wrzeszczyka, którym wybitnie się nie przejął. Póki był w miarę daleko.
        - Jak już chciałeś sobie wziąć te elfkę to trzeba było mi zostawić Kavikę! Wiedziałem, że zwierzęta bardziej ciągnie do tych dzikusów z lasu!

***

        Widziała jedynie czerń. Żadnych prześwitów, żadnych jaśniejszych kręgów czy przemijających wspomnień. To świadomość powoli powracała w jej łaski, a do życia pobudziło ją kasłanie. Kilka słabszych kaszlnięć przemieniło się w niemalże wyprucie z siebie płuc, ale gdy wreszcie wypluła wodę mogła nabrać oddechu.
        - Jestem pod wrażeniem – odparł delikatnie ochrypnięty głos z wyraźnym zadowoleniem, ale był całkowicie obcy dla uszu uczonej.
        Kavka pojękiwała czując wciąż ból w klatce piersiowej i dźwignęła głowę w bok, w stronę nieba. W odwzajemnieniu zwrócił się ku niej mężczyzna. Był oblany ciemnością. Nie tylko dlatego, że miał czarne włosy, ciepły odcień skóry i złote oczy, ale także słońce, które teraz powoli przestawać miało górować, okrywało sylwetkę nieznajomego.
        - Witamy w świecie żywych – powiedział uśmiechając się zadziornie.
        Popatrzyła na niego niewyraźnie. Poczuła zmęczenie krótkim ruchem. Brązowe oczy dostrzegły jednak jeszcze kogoś. W wolnej przestrzeni pomiędzy brzegiem żuchwy mężczyzny a barkiem dostrzegła najdziwniejsze stworzenie, jakie do tej pory widziała. Na żywo! Nie był ilustracją ani opisem, a prawdziwym, antropomorficznym tygrysołakiem!
        Dziewczyna wyraźnie zlękła się tym widokiem i cofnęła głowę do tyłu. Chciała wesprzeć się na dłoniach by pognać gdzieś dalej, ale wstrzymał ją ten skąpany czernią, a później przyłożył kawałek szmatki do jej twarzy. Kavika jęknęła w buncie. Rozpoznała ten zapach, dokładnie taki sam, który używała do usypiania pacjentów. Nie miała jednak sił nawet unieść wyżej, ponad linię własnego ciała, ręki, chociaż może to zrobiła?
        - Mówiłem ci… Ja nigdy nie zawodzę – uśmiechnął się Tavik, który pod naporem napięcia mięśni brzucha syknął z bólu. – Cholera…
        - Gdzie Arda? – spytał bezpośrednio, ale próbujący mu odpowiedzieć Tavik zaciskał zęby z bólu.
        Mężczyzna ciężko westchnął nie widząc sensu w ciągnięciu dialogu.
        - Zbieramy się stąd – zarządził obracając się w stronę tygrysołaka. – Musimy tylko jakoś zatrzeć ślady, Ve… - nie dokończył, gdy ranny wygrzebał spod swojego odzienia śmierdzące zawiniątko.
        Obaj kotowaci aż prychnęli odurzeni odorem, takim perfidnie drażniącym nozdrza zwierząt.
        - Wiem, wali niesamowicie – skomentował Tavik. – Ale właśnie tego używa ta elfka do maskowania zapachu. Ej, nie patrzcie tak na mnie… to ja to miałem cały czas po nosem… - mruknął. – Na szczęście kilka warstw koszuli zabija zapach… Chociaż na mój przewrażliwiony nos to żadne czary nie pomogą – westchnął w ramach pocieszenia swoich towarzyszy.
        Panterołak chwycił rozwinięte mydełko z odrobiną obrzydzenia. Chwilę przyglądał się temu produktowi, ale to było gorsze niż stado pająków spadających na arachnofobika.
        - Mam wrażenie, że zaraz się zrzygam… - przyznał w głos. – No nic… Szybki prysznic dla tej małej i spadamy. Yavhile nie jeż się jak pies na jeża, nie każę ci włazić do wody. Obmyjemy najważniejsze punkty żeby zmylić tego herosa, o ile za nią polezie. Nie chcę mieć już go na głowie…
        Kavika powoli usypiała, lecz jeszcze kontaktowała. Poczuła, że materiał jej ubrania ściąga się w górę. Po omacku próbowała się bronić, ale nadaremnie. Mocniejsze szarpnięcie wskazywało na to, że gość ani trochę się nie patyczkuje. Poczuła chłód powietrza na gołym ciele, później już reszta bodźców niknęła gdzieś w tle.
        - Trzymaj to – rzucił w stronę obitego mokre ubrania, a po wykonaniu zamierzonych wszystkich czynności, zatarcia na miarę możliwości śladów podniósł nieprzytomną Kavikę i obrócił się w stronę drugiego kotowatego.
        - Bierz Verkę, tylko niech przemieni się w twoich rękach i przybierze zapach jakiegoś dzika… albo królika, czegoś co byś z chęcią zjadł. Spotkamy się w kryjówce. Tylko pamiętaj… Niebo a ziemia. Najmniej możliwie po trawie, najwięcej skoków po drzewach. Musimy się sprężyć, ale też nie dajmy się wytropić temu… Jak mu tam było, Yarve? Yatre? I Fresii. Straszna zołza… ale skuteczna, a mnie już nie chcę się bawić w kotka i myszkę.
        Mężczyzna jeszcze na moment obrócił się w stronę Yavhila i wyciągnął w jego stronę nieprzytomną dziewczynę poruszając przy tym nosem.
        - Ty zobacz… To mydło naprawdę działa. Nic nie czuć… Niezłe cacko.

***

        Nim Heban dorobił się kolejnego guza w rąk Yastre, zdołał uratować go ktoś inny. Chociaż… Uratować to za mocne słowo. Raczej z przypadku jego tyłek został ochroniony przez plany kogoś innego.
        Wyczulony nos panterołaka mógł wyczuć własnego pobratymca. To co go z pewnością wyróżniało to młodszy wiek. Dzieliło ich, tak na oko, różnica około piętnastu, maksymalnie dwudziestu lat. Ślepia zmiennokształtnego zalśniły pomiędzy liśćmi. Zamruczał niebezpiecznie, ostrzegawczo, czego nie wyłapał Heban, ale Sova cofnął się przestraszony do tyłu chowając odrobinę za nogą Yastre. Z pomiędzy zarośli, tuż naprzeciw bandyty, wyłonił się zwierzęcy brat. Uśmiechał paskudnie, pewny siebie, nieco wściekle. Wyłapał wszystkich stojących, ale wzrok wszczepił ewidentnie w byłego cyrkowca.
        - A to co to za palant? – spytał otwarcie grubasek, który został poszczuty krótkim ryknięciem pantery. Prawnik, niczym rasowa baletnica, pognał na palcach za plecy panterogłupka niemalże sikając w majty w przestrachu.
        - Gdzie blondi? – spytał przeciwnik wciąż bardzo pewnie siebie się uśmiechając.
        - A z resztą… Nieważne. Najpierw rozpruję ciebie, jesteś większym problemem. Dziewucha się pewnie szybko znajdzie… - zapewnił pochylając się do ataku i szykując pazurki.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre przyglądał się przez moment Fresii, jakby ta była jakimś wyjątkowo dziwnym zwierzątkiem – po raz pierwszy od kiedy wyrósł z wieku dziecięcego widział ją taką... bezbronną. Nie ociekającą jadem wredną krowę, tylko lekko senną dziewczynę. Zrozumiał, czemu te dziesiątki lat temu tak bardzo mu się podobała i dawał tak sobą pomiatać. Niech to, gdyby nie Kavika, teraz też Fresia zdołałaby pewnie omotać go sobie wokół palca. Całe szczęście panterołak, chociaż obiecał uczonej, że jej nie ruszy przez to, że była narzeczoną innego, nadal bardzo czule o niej myślał i jakoś nie miał ochoty oglądać się na byłą akrobatkę. Tym bardziej, że gdzieś na dnie jej oczu nadal dostrzegał żądzę mordu, a mruczane przez nią monosylaby nosiły pewne znamiona gróźb karalnych. Pewnie przyjdzie mu się z nią zmierzyć, gdy elfka odzyska zmysły i siły...
        Bandyta nagle przystanął i mocno zaciągnął się powietrzem. Nie spodobał mu się odór, który czuł – kwaśna woń starego, chorego samca, w której można było wyczuć amoniakalne nuty tchórzostwa. Yastre burknął i jeszcze raz pociągnął nosem. Doskonale wiedział skąd zna ten zapach i wcale nie cieszył się na spotkanie.
        - A ten skąd tu? - jęknął, wyraźnie niezadowolony. Miał już dość kłopotów, a teraz jeszcze jeden zwalał mu się na łeb! Między prawdą a bogiem panterołak zapomniał wręcz, że wcześniej wlókł się z tym obleśnym dziadem i zostawiłby go w lesie na pastwę głodnych zwierząt. Lecz niestety, prawnik potrafił dbać o swoje, nawet jeśli nie czynił tego do końca świadomie.
        Jednak wejście, jakie zafundował im Heban, odrobinkę wynagradzało konieczność przebywania w jego towarzystwie. Yastre ani chwilę się nie krępował – gdy zobaczył tego żałosnego grubasa, zasmarkanego, zapoconego i podartego jakby czołgał się tu aż z Fargoth, parsknął głośnym śmiechem, który brzmiał jak „gjahahaha”. Chrząknął na koniec, ledwo odzyskując dech. Dawno nie widział takiego zacnego obrazka – jakby ktoś ubrał świni skarpetki i dał jej szaleju do jedzenia. Dostrzegł od raz wlepione w siebie pełne niezadowolenia spojrzenie prawnika, ale co go to mogło obchodzić – przecież Heban dyndał tak nisko w hierarchii ich małego stada, że samiec alfa, za jakiego uważał się panterołak, mógł sobie robić z nim co chciał. I co z tego, że normy społeczne mówiły co innego? Teraz byli w lesie, więc niestety prawnik musiał się podporządkować silniejszym.
        A jednak nie. Jednak Heban potrafił wkurzyć Yastre ledwo otworzył gębę i wypowiedział pierwsze zdanie. Bandyta zaraz przybrał postawę bojową, nie wypuścił jednak Fresii z rąk – ograniczył się do gniewnego zmarszczenia brwi i uniesienia ogona w niemym „uważaj sobie, bo zaraz moje zęby zatopią się w twój tyłek!”. Podświadomie jednak perspektywa perspektywa gryzienia Hebana w cokolwiek wywoływała w zmiennokształtnym obrzydzenie, ale na razie grał groźnego. Najwyżej przepłucze sobie usta spirytusem.
        - Jaaaa – odparł bezczelnie panterołak, przeciągając samogłoski tak samo jak prawnik. Zbliżył się o krok, pochylając się jakby zamierzał atakować, Heban jednak najwyraźniej kiepsko odczytywał taką mowę ciała i perorował dalej. Bandyta słysząc jego podejrzenia spojrzał na niego z kpiną, po czym wyprostował się i zaśmiał po raz kolejny, tym razem trochę strasznie, szaleńczo.
        - Oczywiście, że utopiłem Kavikę! - oświadczył, a sarkazm aż ciekł mu po brodzie. - Nie najadłbym się nią, to po co mi była? A Fresia to co innego – zauważył z zadowoleniem, podrzucając lekko elfkę by lepiej ułożyła się w jego ramionach. Na niemrawe jęki protestu i bełkotliwe groźby „zamknij się, bo cię zabiję”, na razie nie zważał, bo za bardzo podobało mu się dogryzanie Hebanowi. - Na Fresii jest trochę fajnego mięska, będzie w sam raz. A ty to byś się nawet dwiema nie najadł, grubasie – dodał panterołak bezczelnie. Oblicze Hebana oblały w tym momencie wszelkie odcienie fioletu i czerwieni, które ledwie chwilę temu zaczęły blaknąć w miarę jak prawnik odzyskiwał oddech po dzikim cwale przez las.
        Nagle jednak Yastre mina zrzedła, cały się nastroszył – jego ogon zamienił się w szczotkę do czyszczenia butelek, a krótkie włosy na karku podniosły się, nadając mu groźnego wyglądu. Podświadomie położył uszy po sobie i obnażył kły. Czuł zapach samca – młodego i silnego – który czaił się w krzakach. Gdy ich spojrzenia się spotkały, drugi zmiennokształtny wyszedł z ukrycia. Po jego postawie dało się poznać, że nie ma pokojowych zamiarów i właśnie rzuca wyzwanie starszemu panterołakowi. Niedoczekanie. To znaczy – nie, by nie udało mu się sprowokować bandyty, ale też nie miał specjalnych szans na wygraną. Yastre był w tym względzie bardzo pewny siebie, chociaż przecież nie tak dawno bił się z jakimś tuzinem strażników i mógł być zmęczony. Ale na pewno nie sprzedałby tanio swojej skóry, co to to nie. W końcu zawsze przechwalał się jaki to nie jest zdrowy i silny.
        - Nie mieszajcie się – mruknął bandyta, odkładając delikatnie na ziemię Fresię. Zwracał się do wszystkich wkoło, chociaż wątpił, by ktokolwiek miał ochotę interweniować w zbliżającą się walkę. To była sprawa między samcami, wśród zwierząt takie pojedynki rozgrywane były jeden na jednego i reszta stada tylko mogła kibicować z daleka.
        - No to chodź, kociaku – zakpił sobie Yastre otrzepując ręce i stając naprzeciwko swego przeciwnika. Jego wygląd zmienił się po raz kolejny – z wyluzowanego i swobodnego chłopaka ponownie stał się groźnym i krwiożerczym samcem. Otrzepał dłonie, po czym wyciągnął przed siebie ręce, pochylił się i zaczął krążyć wokół samca, który rzucił mu wyzwanie. Słychać było jak obaj mruczą gniewnym, basowym głosem, jak się prowokują i dodają sobie animuszu. W końcu stanęli i ryknęli na całe gardło, młodszy panterołak wyskoczył do przodu, machnął pazurami tuż przed twarzą przeciwnika i cofnął się. Ewidentnie badał z czym przyjdzie mu się zmierzyć, czy ma do czynienia z tchórzem czy z wojownikiem. Yastre nie był jednak stworzeniem, które łatwo można było zastraszyć: miał zbyt solidną motywację do walki, na którą składała się troska o stado, poczucie godności i złość, bo przecież ten typek ewidentnie chciał coś od Kaviki...
        Nagle obaj zmiennokształtni rzucili się do walki. Nie jeden po drugim tylko jakby ktoś rzucił komendę „bierz go!” i obaj jej usłuchali. Skoczyli na siebie z gniewnym rykiem, młodszy panterołak zamachnął pazurami na bandytę, a ten zablokował cios jedną ręką, a drugą spróbował uderzyć go w brzuch. Nieznajomy cofnął się, by uniknąć ciosu, zaraz jednak był z powrotem. Skoczył na Yastre i przewrócił go na ziemię, jednak starszy panterołak był już na to gotowy – złapał napastnika jedną dłonią za twarz, a drugą wymierzył mu kilka solidnych ciosów pięścią w bok. Na koniec pazurami rozorał mu plecy, na co młodszy samiec zawył boleśnie i cofnął się, nim jednak wyszedł poza zasięg, zdołał zostawić na torsie leżącego mężczyzny krwawy ślad własnych pazurów. Yastre się tym nie przejął. Wstał podskokiem i już ponownie atakował – nastąpiła sekwencja krótkich ciosów, zakończona jednym solidnym uderzeniem wymierzonym w tors dłonią ze zwiniętymi palcami, tak zwaną „niedźwiedzią łapą”. Nieznajomy zdołał jednak zablokować wszystkie ciosy. Złapał bandytę za ramiona i mocno kopnął go kolanem w brzuch. Starszy panterołak stęknął, ale nie pozwolił obijać się jak worek treningowy. Zaraz poprowadził ręce do góry i na boki, wyrywając się z objęć tamtego. Sam wyprowadził kopnięcie – pierwsze na wysokości torsu, później tylko zginając nogę w kolanie wyżej i niżej, tak by nie dało się za nim nadążyć. Gdy już tracił równowagę zaraz odstawił nogę, przełożył na nią ciężar całego ciała i z pełnego obrotu kopnął przeciwnika w głowę. A raczej zamierzał – młodszy zmiennokształtny był szybki i nie aż tak obity, by nie orientować się w swoim położeniu. Zdołał się odchylić i zaraz wrócił do walki. Zaatakował pazurami, zamierzając się na szyję i twarz bandyty. Yastre zasłonił się przedramieniem – oberwał. Odpowiedział prostym ciosem w szczękę i o dziwo w tym samym momencie oberwał sierpowym. Coś mu zagrzechotało w ustach – wypluł na trawę ułamany kawałeczek zęba.
        - Teraz to mnie wkurzyłeś! - oświadczył wściekle. Bez żadnego ostrzeżenia skoczył na napastnika, przemieniając się w locie. Tamten wyglądał na zaskoczonego. Ledwo zdołał skulić się i uskoczyć, a gdy dotarło do niego, że starszy panterołak zmienił zasady walki, sam się dostosował i przemienił. Teraz w pojedynku brały udział dwa wielkie, czarne koty. Ryczały na siebie wściekle i atakowały pazurami i zębami. W powietrzu latało futro, krople krwi i śliny. Ścierały się szybko jak błyskawice, kotłowały przez moment i wracały na swoje pozycje. Krążyły wokół nisko na nogach. Yastre poza raną na mordzie i klatce piersiowej, dorobił się solidnego ugryzienia na udzie, młodszy panterołak był zaś głównie poobijany, chociaż dominujący samiec rozorał mu również plecy w paru miejscach i naderwał ucho. To nie były już wygłupy i akrobacje jak w obozie elfów – teraz to była prawdziwa walka na śmierć i życie, jak to między walczącymi o dominację samcami dzikich kotów.
        Pantery starły się po raz kolejny, tym razem już od siebie nie odskakując. Ogromna i na swój sposób przerażająca masa mięśni i futra przetaczała się po leśnym runie, znacząc je kropelkami krwi. Jedna z panter, nie dało się dostrzec już która, zaparła się nagle o miękki brzuch przeciwnika i podrapała go bardzo dotkliwie, aż ten zaskomlił z bólu. Chciał się wycofać, ale to było już niemożliwe, gdyż chwilę później w jego szyję zagłębiły się kły napastnika. Ofiara miotała się jeszcze chwilę, coraz słabiej i słabiej, aż w końcu opadła z sił. Wtedy zwycięzca zgramolił się na ściółkę i pokuśtykał na bok. Po układzie ran łatwo dało się poznać, że to Yastre, nim jeszcze zmiennokształtny zdołał się przemienić. Gdy to nastąpiło, zwalił się ciężko pośladkami na ziemię i spojrzał na nieruchome ciało drugiego panterołaka z gasnącą furią w oczach.
        - I tak kończą gówniarze bez doświadczenia! - zawołał tryumfalnie, grożąc ofierze palcem. - Za dwadzieścia lat pogadamy, smarku!
        Mimo przechwałek i dumy z własnej dominacji, bandyta syknął boleśnie i złapał się za ranę na udzie. Spojrzał na nią i nacisnął na jej brzegi, powodując jeszcze gwałtowniejszy wypływ krwi. Oberwał jednak znacznie mocniej niż się spodziewał, co łatwo można było poznać po jego zbolałej minie.
        - Kurka wodna... - jęknął. Nie czekając aż reszta coś powie albo podejdzie, przemienił się z powrotem, gdyż w kociej formie łatwiej było mu się zginać. Już pod postacią potężnej czarnej pantery bandyta położył się na trawie i dokładnie zaczął wylizywać sobie rany, stękając i warcząc cicho pod nosem. Co by nie gadać, mocno oberwał. Łypał co jakiś czas na resztę stada i na swego przeciwnika. Kto miał taką potrzebę i trochę dłużej przyglądał się młodszemu panterołakowi, ten mógł dostrzec, że mimo ciężkich ran zmiennokształtny jeszcze żyje. Może za jakieś kilka godzin odzyska przytomność i sam również zdoła wylizać się z ran, na razie jednak było to bardzo mało prawdopodobne. By przywrócić mu świadomość, potrzebny byłby w tym momencie wykwalifikowany lekarz, a nikt z obecnych na takie nie wyglądał. Może Yastre, wiedziony zwierzęcym instynktem, byłby mu w stanie trochę pomóc, lecz teraz wolał zająć się swoimi ranami. I w nosie miał to, że Heban mógł drzeć ryja - gdyby panterołak w tym momencie ruszył dalej, przewróciłby się po kilku stajach. Za kwadrans, góra dwa, powinno już być dobrze.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Sova skulił się wyraźnie, gdy panterołaki zbliżyły się do siebie. Chłopiec przytulił tobołek, ale powoli zwalniał uścisk będąc pod wrażeniem tak wyrównanej potyczki. Oczywiście w głębi serca kibicował Yastre! W końcu jego nowy starszy brat był w stanie pokonać każdego! Stąd też z wielkim zachwytem obejmował wzrokiem ich starcie i zaciskał zęby widząc, jak ten niedobry rani tego dobrego bohatera! Jego ogon jednak zwinął się, a uszy oklapły, gdy dwójka przeszła do swojej zwierzęcej postaci. Oj, te ryki brzmiały naprawdę groźnie. Sova poczuł się przy nich taki malutki, bezbronny. Przyklęknął gdzieś nieopodal elfki, jakby ta miała go w razie czego obronić, oraz głaskał uparcie Sorę przez chustę, która trzęsła się tak mocno, że chyba wprowadziła w delikatne drgania swojego brata. Krople krwi w powietrzu, intensywny zapach dwóch samców oraz ich ślina wprawiały obserwatora w poczucie marności. To szczególnie odbiło się na Hebanie, obecnie bladym jak mąka. Krył się za pniem, który niestety w rzeczywistości mało ukrywał jego odstający brzuchol. Fresia zaś zdawała się odrobinę ocknąć widząc czarne kontury panter ostro się ze sobą ścierających.
        Kotołaczek chwycił się za kępy włosów widząc ostatnią scenę walki. Serce podeszło mu do gardła, gdy jedna z panter podduszała drugą i gniotła potężnymi łapami. W jego głowie pojawił się paskudny obraz przegranej, ale przecież nie mógł wątpić w Weia! Tylko który to który? A co jeżeli ten niedobry obezwładni starszego brata? Oby tylko zostawił Sorę w spokoju!
        Chłopiec obgryzał paznokcie wspierając się jedną ręką na ciele elfki. Mamrotała coś pod nosem, ale on kompletnie to ignorował. Yastre mógł wyczuć na sobie wzrok zafascynowanego dzieciaka. Teraz naprawdę lśnił w jego oczach, stał się prawdziwym wojownikiem z krwi i kości.
        - Ale mu wlałeś łomot! – Podskoczył radośnie, po czym podbiegł na czworaka do bandyty.
        Spojrzał na niego z daleka i nagle odbił w bok chwytając jakiś patyk. Chciał na własne oczy zobaczyć czy ten gość jest nieprzytomny! Końcem badyla więc szturchnął nieprzytomną panterę – najpierw w brzuch, a gdy ta nie odpowiedziała mu ruchem, postanowił tknąć ją w pysk. Uniósł delikatnie zwierzęcą wargę by odsłonić ostre zębiska. Sovę przeszedł zimny dreszcz, ale ofiara nie dawała oznak życia więc to był ostateczny dowód na wygraną. Zachwycony kotołaczek wrócił biegiem do Yastre zatrzymując się tuż przy nim. Wysunął głowę do przodu, delikatnie pochylił chcąc przyjrzeć się ranie na udzie. Była tak paskudna!
        - O bleh! – jojczył, ale jeszcze bardziej się jej przyglądał. Miał ochotę dotknąć tego co znajduje się w środku, ale zgadywał, że to może zaboleć Weia więc ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu.
        Sora, chociaż nie widziała za bardzo co też dzieję się poza obrębem chusty, wyczuła wzmożony zapach obcego dla niej panterołaka. Poczęła burczeć i stroszyć się w ukryciu, a Sova upomniał ją kilkukrotnie. Przecież ich uratował, już dwa razy w tak krótkim czasie, a ona na niego burczy!
        - Oj Sora, daj se już spokój! – mamrotał, a gdy tylko chciał ją wyjąć i pokazać zwycięskie pole bitwy, ona odtrącała go łapą. Nie obchodziło ją to wszystko, on jest obcym!
        Chłopiec postanowił zastosować technikę ignorancji i zaczął opowiadać rannemu jakże to wszystko imponująco wyglądało z jego perspektywy. W całym swoim słowotoku całkowicie zapomniał o stanie bohatera, ale złapał się w końcu i na tym.
        - A-ale chyba z tego wyjdziesz co nie? – spytał drapiąc się po policzku. – Jejku, jak mu wtedy po plecach dałeś! Niesamowite! Chciałbym tak kiedyś umieć! Hm… Ciekawe czego chciał od Kaviki…
        - Dzikusy jedne! Rozrywać się pazurami! Co za brak elegancji! – komentował prawnik, który wycierał spoconą od emocji twarz.
        - Zero zasad, zero prawdziwej męskiej walki! Jak zwierzęta! Mogliście się rozszarpać, byłoby mniej o kilka dzikusów… - gadał i gadał aż syknął czując, że coś zraniło go w kostkę.
        Była to Fresia, którą właśnie omijał i która wymamrotała przy okazji coś w stylu „stul ryj”. Początkowo Heban cofnął się o krok. Miał zamiar odsunąć ją nogą gdzieś w bok chcąc pokazać wyższość. Był mistrzem okazywania prawdziwej siły wobec bezbronnej ofiary, ale gdy tylko jego noga się uniosła, Sova w mig doskoczył do tej dwójki. Syknął, ponownie opierając się na ciele uszatej. Fresia zacisnęła delikatnie zęby, co spowodowane było raczej irytacją niż bólem. Czucie powoli do niej wracało, podobnie jak świadomość i chociaż Sova był dzieciakiem to nadal nie lubiła być ratowana a ratować.
        - Powiesz mi gdzie jest Kavika?! – zażądał Heban uderzając się pięścią w pierś by przełknąć przestrach. – Ja jej ciągle szukam!
        - Co… za… idiota… - mruknęła akrobatka, mimo że w hałasie rzeki nikt jej nie słyszał.
        Fresia obróciła się z całych sił na bok mierząc wciąż otumanionym wzrokiem prawnika, a i przy okazji zmuszając chłopca by ten usiadł na czterech literach bez wspierania się o nią. Sova posłusznie wycofał się na pośladki, a jego uszy delikatnie oklapły - był zmartwiony ich obecną sytuacją. Z obecnego położenia zbyt doskonale zdawała sobie sprawę elfka. Ona ledwie obraca się na bok, Yastre jest poważnie ranny i w dodatku mają na głowie dwójkę dzieciaków oraz mało przydatnego grubasa. Jeżeli teraz poszukująca grupa zmiennokształtnych ich złapie mogą równie dobrze pożegnać się ze światem żywych. Fresia jednakże nie zdawała sobie sprawy, jak idealną okazję na unicestwienie omijają właśnie ich prześladowcy. Byli zaspokojeni dzierżeniem we własnych rękach poszukiwanej, a i też należy pamiętać, że każdą ze stron gonił czas.
         „Dlaczego zjawił się tylko jeden?” myślała doszukując się plusów i minusów swojej analizy. Chciała móc wydusić z siebie więcej informacji, ale miała wrażenie, że wysiłek związany z mówieniem wypruje z niej życie.
        - Wei… myślisz, że żyją? – spytał Sova obracając się w stronę panterołaka z uszami ściągniętymi niemalże pionowo w dół. Sora również wyraźnie zmarkotniała w rękach brata przybita myślą, że rzeka mogła pożreć Tavika.
        - Wodospad… kończy się… wodospadem… - mamrotała bezmyślnie Fresia.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre jakoś na moment zapomniał, że ma wokół siebie towarzystwo, w którego imieniu toczył ten bój z młodszym samcem. Gdy już go pokonał i niebezpieczeństwo zostało przynajmniej tymczasowo zażegnane, zmiennokształtny instynktownie skupił się na sobie, bo obrona stada, owszem, była ważna, lecz jak miał go bronić samemu będąc rannym? Potrzebował chwili, by wylizać się po tym starciu - konkretniej mówiąc tym i poprzednim również, bo dopiero teraz okazało się, że w trakcie robienia zamieszania w obozie przerzutowym dorobił się kilku ran, pojedynczo niegroźnych, ale razem niemożliwych do zignorowania. Chwilę mu jednak zajęło nim ochłonął i ustabilizował oddech, w tym czasie pozostawał jeszcze w ludzkiej formie. I całe szczęście, bo dzięki temu w pełni dotarły do niego słowa podziwu, jakimi obdarował go Sova. Jedyny, który potrafił docenić jego trud, kochany dzieciak! Panterołaka aż wszystko zaczęło mniej boleć, taki dumny był z siebie dzięki tym kilku miłym słowom - wypiął pierś i zamruczał z zadowoleniem.
        - Żyje, spokojnie - bardzo nonszalanckim tonem zapewnił kotołaczka, gdy ten zaczął patykiem dźgać nieprzytomnego napastnika. - Ale załatwiłem go na cacy, długo się nie obudzi, nawet jak się go w pysk palnie.
        Yastre myślał, że zachęcony jego słowami Sova faktycznie uderzy leżącą jak wór mięsa panterę, bo sam by się pewnie nie powstrzymał gdyby ktoś podsunął mu tak kuszącą myśl, ale kotołaczek był tak zaaferowany swoim nowym starszym bratem, że wolał poświęcić uwagę jemu niż pokonanemu. A bandycie to bardzo pasowało - rzadko komuś imponował w tym stopniu i teraz grzał się w blasku uwielbienia póki mógł.
        - A tam "bleh" - zbagatelizował jego obrzydzenie wywołane widokiem rany na udzie, no bo przecież nie mógł się nad sobą użalać, skoro był samcem alfa. - Obrywałem już gorzej. Legalnie, taki łomot mi nieraz spuścili, że wyglądałem gorzej niż on - zapewnił gorliwie bandyta widząc, że Sova chyba nie do końca wierzy w jego słowa. - Ale wiesz, silny samiec i gorsze rzeczy przeżyje, nie?
        - To mogę dotknąć? - podłapał natychmiast kotołaczek, już wyciągając rękę w kierunku rany. Panterołakowi lekko zrzedła w tym momencie mina: co innego przechwalać się i cierpieć w milczeniu, a co innego dawać robić sobie krzywdę, bardzo nie chciał jednak wyjść na mięczaka, skoro wcześniej głosił takie śmiałe hasła o byciu prawdziwym samcem. W sukurs pośpieszył mu Heban - chociaż nie była to pomoc, jakiej można by oczekiwać, jego słowa pozwoliły Yastre zmienić temat rozmowy i uniknąć tego, że zawiedzie oczekiwania małe zmiennokształtnego. Bandyta momentalnie się wściekł słysząc głupie komentarze prawnika - zmarszczył nos, obnażył zęby i spojrzał na grubasa wzrokiem mordercy. Prawnik jednak chyba tego nie zauważył i dalej piał na pohybel zmiennokształtnego. Przerwał mu dopiero wściekły warkot. Albo Fresia, bo chyba interwencja jej i Yastre miała miejsce w tym samym momencie. Gdy jednak elfka próbowała ogarnąć skrawek czasoprzestrzeni wokół siebie, panterołak ani przez moment się nie wahał tylko od razu przystąpił do werbalnego ataku.
        - Stul dziób! To była prawdziwa męska walka! - huknął. - A nie jakieś tańce i popisy tych facecików w pończoszkach. Ukłony, dygnięcia, jak żuraw na godach normalnie, żal! Jakby taki kogucik stanął na moim miejscu, to by z niego zrobili mielonkę! Uratowałem twój tłusty zadek, parchu, więc stul pysk!
        Yastre sobie nie żałował, gdyż Hebanowi brakowało jednego bardzo istotnego czynnika obronnego - Kaviki. Gdy uczonej nie było w pobliżu, bandyta nie musiał się niczym krępować i przed nikim robić dobrego wrażenia, odpłacał więc grubasowi pięknym za nadobne. Irytował się w myślach, że gdyby prawnik był zmiennokształtnym, nie przeżyłby ani jednego dnia w lesie - raz, że sam w sobie był wyjątkowo niezgrabny i słaby, a dwa: zabiłby go pierwszy lepszy drapieżnik, jako stworzenie chore, które lepiej by się nie rozmnażało. Tak działało prawo dżungli.
        Zirytowany panterołak przemienił się i ostentacyjnie obrócił tyłem do prawnika, po czym legł na ziemi i zaczął pielęgnować swoje rany. Sapał i stękał jak to wylizujące się ranne zwierzę, chociaż w jego głosie dało się również dosłyszeć irytację. Jego koci mózg nie przejmował się wieloma rzeczami, więc i złość była dużo mniejsza, lecz i tak nadal go trzymała. Wyliczał tak samo jak Fresia: ranny samiec, półprzytomna samica, dwa szczeniaki i... racja żywnościowa na nogach. Idealny łatwy łup dla każdego kto by się po niego zgłosił, czy byliby to strażnicy, czy też koledzy tego niedawno pokonanego zmiennokształtnego. O co mu w ogóle chodziło, czego chciał od Kaviki? Czy to była jedna z tych rzeczy, o które Yastre miał nie pytać? Ale przecież ile można?!
        Pantera podniosła bardzo mądre spojrzenie na kotołaczka, który martwił się losem swojego drugiego przyszywanego brata i uczonej. Mrugnęła bardzo znacząco, bo przecież koty raczej nie kiwają głowami by coś potwierdzić ani tym bardziej nie odpowiedzą pełnym zdaniem. Czy bandyta wierzył w to co mówił czy po prostu chciał pocieszyć Sovę, to już pozostawało w sferze domysłów.
        Niemrawe słowa Fresii o dziwo w mgnieniu oka dotarły do Yastre, który natychmiast obrócił łeb w jej stronę, gapiąc się na nią szeroko otwartymi ślepiami. Momentalnie zaczął gramolić się z ziemi i przemieniać jednocześnie. Gdy już stał na nogach, zaraz złapał za swoje spodnie i zaczął bardzo pośpiesznie się ubierać, sycząc przez otrzymane rany.
        - Jak to wodospad?! - zapytał niezwykle spanikowanym głosem. - Kurka wodna, co nic wcześniej nie mówiłaś? No ja nie mogę, musimy ich szybko znaleźć, bo będzie kaszana! Chodź, idziemy…
        Yastre był tak zaprzątnięty myślą, że Kavice dzieje się krzywda, że wszystko inne przestało się liczyć. Ignorując protesty Fresii próbował ją podnieść i wlec ze sobą w stronę rzeki, by szybko odnaleźć uczoną i brata Sovy. Nie zastanawiał się na ten moment jak ich ewentualnie wyciągnie z wody - na razie chodziło tylko o to, by ich znaleźć, resztą będzie martwił się później!
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Gdy tylko Yastre zerwał się na równe nogi po usłyszeniu hasła „wodospad” tak samo podskoczył Sova, jakby ten zobaczył przepyszną mysz do capnięcia! Postawił uszy i rozejrzał się dookoła dopiero po chwili łapiąc, że przecież rzucona informacja niesie ze sobą bardzo niepewne skutki.
        Fresia mimo kilku sprzeciwów ostatecznie dała sobie pomóc. Na całe szczęście panterołak chwycił ją od odpowiedniej strony, bo kryła się z jednym, dosyć znaczącym kłopotem związanym ze swoim ciałem… co miało niestety wyjść już niedługo, ale uszata wolała najdłużej przetrzymać tajemnicę własnej niedyspozycji.

***

        Drgające powieki Kaviki świadczyły o tym, że powoli odzyskuje przytomność. Nikt jednak na to nie zwrócił uwagi, a ona ku zaskoczeniu nie odczuwała cholernego bólu. Bił jedynie chłód, leżała na czymś wybitnie twardym, mimo, że czuła także jakieś lekkie materiały pod sobą. Zastękała kilkukrotnie dając oznakę życia, co widocznie podziałało, bo po chwili rozległy się lekkie kroki.
        - Yastre? – szepnęła mrużąc oczy, ale nie dostrzegła znajomej twarzy panterołaka a przenikliwe spojrzenie niebieskiej pary oczu.
        - Tavik? – spytała, by po chwili popaść w kompletnie oszołomienie.
        Kavika dźwignęła się na łokciach i rozejrzała dookoła. Znajdowała się… w jaskini? W … górach? Mogła tak odgadywać, bo sama była za daleko od wyjścia, ale bezkres nieba z chmurami prowadził na taki trop. Poza tym było tu wyjątkowo chłodno.
        - Tavik? – rozległ się ten krępujący ruchy głos panterołaka, który nagle ujawnił się w przejściu. Mężczyzna łapczywie spojrzał na starszego brata Sovy. W odpowiedzi wezwany tylko wzruszył ramionami.
        Uzdrowicielka jednak wyjątkowo wolno przyswajała fakty. Przed chwilą leżała na miękkiej trawie, całkowicie mokra, a teraz siedziała w towarzystwie kilku zmiennokształtnych bez ran czy ogólnego cierpienia. Dziewczyna zebrała się do siadu i skuliła obejmując własne nogi. O ironio losu, to ona czuła się jak bezbronna łania otoczona stadem drapieżników. Usłyszała znajome oraz upierdliwie „kra kra”, ale tym razem wzbogacone o bolesność i szybkie zduszenie. Blondynka obróciła głowę w stronę kontrowersyjnego towarzysza.
        - Ach, moja kawka! – jęknęła w połowie słyszalnym głosem.
        - Sam upolowałem – odpowiedział z dumą tygrysołak uśmiechając się przy tym prowokująco.
        - Ta… i przy okazji zwaliłeś mnie z gałęzi… - burknął Tavik głaszcząc się po nie tak dawno obolałej okolicy. – A i tak już byłem połamany!
        Enthe uniosła nieco wyżej wzrok. Dostrzegła wywieszone ubrania. Starszy brat Sovy obecnie hasał w półmokrych spodniach, reszta jego arsenału godnie wisiała na skalnej ścianie, a na samym końcu rozłożony został także jej czarny, ala kapłański płaszczyk. Kavika pisnęła orientując się, że ma sobie kompletnie inne odzienie. O Luanelino! Czy oni… oni… Uczona pociągnęła kołnierzyk kremowej, męskiej tuniki, którą obecnie na sobie miała chcąc ukryć zażenowanie. Chociaż z drugiej strony nie chciała w ogóle dotykać obecnego ubrania! Wykładowczyni zmieszała się wyraźnie i ogarnęła ją złość, ale szybko ugasiły ją słowa Tavika, który pochylił się w stronę uczonej.
        - Ej, spokojnie… - powiedział niemalże hipnotyzująco. – Powiedz tylko, gdzie przekierował SCOR lub zdradź miejsce Zagajnika, a puścimy cię wolno.
        Kavika oglądając wciąż każdą ścianę momentalnie zastygła ze wzrokiem utkwionym w twarzy Tavika. Milczała szukając w głowie rozsądnej odpowiedzi.
        - Nie wiem o czym mówisz – odparła dosyć wolno nie odrywając oczu od oblicza swego rozmówcy.
        - To bardzo ciekawe… Szczególnie, że to twój podpis widnieje na tym dokumencie, do którego dołączono też orzeczenie o natychmiastowym „zwrocie” towaru.
        Mina wykładowczyni zrzedła. Nie miała odwagi spojrzeć na kartkę, którą Tavik trzymał w ręce, ale musiała to w końcu zrobić. Z wielkim bólem w sercu nie okazało się, że to podpucha, a rzeczywistość. Nie miała nawet sił pytać skąd wytrzasnął papier, ale czy miało to teraz znaczenie?
        - Dam ci chwilę na zastanowienie. Lepiej dobrze wyznacz trasę… - powiedział wstając i zbliżając się do panterołaka.
        Pozostawiony dokument patrzył nieustępliwie na zbitą Kavikę. Nagle wszystkie emocje zlały się w jedną, masywną całość. Nie wiedziała gdzie powinna być teraz myślą. Jejku… ale narozrabiała.

***

        Tymczasem Yastre musiał wykazać się naprawdę dużą cierpliwością. Fresia nie była w stanie dorównać kroku panterołakowi i może gdyby jeszcze ona pozostawała jedyną jednostką opóźniającą pochód to by był w stanie jakoś zareagować, ale towarzyszył mu także grubas o kiepskiej wytrzymałości i chłopczyk stawiający o wiele mniejsze kroki. Podróż w stronę wodospadu wydawała się być więc nieskończona…
        - Spójrz! – krzyknął nagle chłopiec wskazując upragnioną linię horyzontu wody. – To już tutaj!
        Sova ruszył biegiem przed siebie, nieco nieostrożnie, bo Sora po raz kolejny poszczuła go syknięciem, gdy tak przeskakując jakiś pieniek uniosła się, a następnie uderzyła o jego brzuch. Co za brak ostrożności!
        - Ojej… - mruknął pod nosem chłopiec oglądając strome zbocze pełne korzeni.
        Pal licho z Panią Elf i Weiem. On jeszcze jakoś sprowadzi ją na dół na plecach, ale ten grubasek? Chyba wyzionie ducha.
        Wodospad wyglądał niebywale niebezpiecznie. Szalejąca rzeka wciąż mocno hałasował i wyrzucała porwane gałęzie obijając się mocno o kamienne przeszkody, upadała z wielką siłą na sam dół, a tam… Tam zdawała się istnieć najprawdziwsza oaza. Woda zdecydowanie uspokajała się. Przypominała wielkie oczko wodne, które rozdzielało się na wiele cienkich strumyków, możliwych do przekroczenia, jakby był to początek całej sieci wód rozchodzącej się po całym świecie.
        Sova nie pytając od razu zaczął schodzić w dół. Mało obchodził go Heban, a szczególnie gdy tak bardzo pragnął odnaleźć Tavika! Szło mu to całkiem nieźle, tak jak na dzieciaka przystało. Kilka razy się poślizgnął, gdzieś zaczepił, raz prawie porwał chustę, ale w ostatniej chwili wstrzymał się od skoku przez co znowu przygniótł Sorę. Dało się usłyszeć bolesne „miau” bardziej brzmiące jak „au”, ale musiała wytrzymać! Ostatecznie w końcu dotarł na sam dół.
        Nim jednak Yastre podjął jakąkolwiek akcję zejść, Fresia wstrzymała go zaciśnięciem palców na ramieniu.
        - Tylko… Uważaj na prawą rękę… - bąknęła niechętnie była akrobatka. Powątpiewała w spostrzegawczość Yastre, ale gdy tak wlekła się wsparta o jego ciało nie była w stanie ukryć bezwładnie wiszącej ręki.
        - Jest trochę… uszkodzona.
        - Udało się! Aj! – krzyknął chłopiec, który cofnął się, gdy nagle jego siostra wyskoczyła jak oparzona z tobołka i przemieniła się w swoją naturalną formę z uszami i ogonem.
        Wydęła usta w stronę kotołaczka wzrokiem mówiącym „Nabiłeś mi guza” i „Już nigdy więcej”, po czym wbiegła do wody. Sova postąpił kilka kroków w przód chcąc zatrzymać dziewczynkę, ale ona zwinnie opuściła ogon robiąc swoje. Wbiegła do oczka wodnego w marnej sukience pozostawiając ślady małych stópek na niewielkiej, dzikiej plaży. Zanurzyła się aż po uda i pierwsze co zrobiła to nabrała wody w dłonie, którą łapczywie piła. Chłopcu oklapły uszy dostrzegając ten widok. Dopiero teraz zaczął sobie zdawać sprawę z tego co musiała przeżyć uwięziona i gotowa do wywozu dziewczynka. Przeraziła go myśl, że mógł jej już nigdy nie zobaczyć.
        - Sora… - mruknął zbitym głosem, ale ona zdawała się go nie usłyszeć.
        Zmiennokształtna ustawiła pionowo ogon i wycofała kocie uszy w tył obserwując taflę wody. Zrobiła niewielki skok do przodu. Wyciągnęła z wody małą rybkę. Uradowana uniosła ręce patrząc, jak wije się w jej dłoniach, ale to był błąd, bo malutka ofiara wyślizgnęła się między palcami kotołaczki. Z pluskiem wylądowała w swoim naturalnym środowisku i od razu uciekając od drapieżnika. Sora bąknęła w niezadowoleniu, ale już po chwili próbowała chwycić kolejną. Chęć zjedzenia czegokolwiek szybko przemieniła się w zabawę, co od razu wyłapał jej brat. Sova podbiegł do brzegu i zaczął się rozbierać.
        - Fuj! No weź zostaw chociaż pantalony!
        - To ty jesteś niemądra, że biegasz w wodzie w sukience! Nie masz innej na zmianę! Będzie ci zimno! – prychnął w odpowiedzi chłopiec w połowie opuszczonymi portkami.
        - Sova!... Ach, daj spokój! Nie chcę widzieć twojego tyłka!
        Chłopiec przewrócił oczami i zaciągnął część dolnej garderoby na siebie. Był jednak zbyt chętny na zabawę, żeby nie iść na wyznaczony układ. Wskoczył do wody i po chwili już zaczął się chlapać z Sorą, która podejrzliwie często upadała. Gdy wreszcie do niej doskoczył susem i oboje upadli odkrył całą tajemnicę. Sukienka podwinęła się odrobinę do góry. Sova dojrzał poranione do krwi nogi, które musiały ją mocno piec.
        - Sora… - bąknął zaskoczony, a ona zaciągnęła kieckę aż po stopy siedząc uparcie w wodzie.
        - Gdzie się patrzysz – upomniała rzucając mu w twarz rybkę.
        Sova cofnął głowę marszcząc nos, ale i tak uparcie wrócił do widoku ran więc siostra podratowała się garścią wodorostów. Je również wycelowała w twarz braciszka, a on obrzydzony zaczął ścierać zielsko z nosa. Sam w zemście uchwycił coś w wodzie i wyłowił, ale nie rzucił, bo gdyby wycelował jej butem w twarz to by się to źle skończyło. Sora aż zasłoniła się ręką z wątpliwości.
        - Nawet nie próbuj!
        - To but Kaviki… - zauważył chłopiec przyglądając się dyndającemu na sznurówce przedmiotowi.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre był bardzo cierpliwym i wyrozumiałym samcem. Wiedział, że Fresia jest poturbowana i nie będzie biegać i skakać tak szybko i sprawnie jak to do tej pory czyniła. Dlatego mógł ją wspierać, wlec i ze względu na nią od czasu do czasu zwolnić, choć nieustannie i tak ponaglał ją słowem. Do Sovy też nie miał pretensji, no bo wiadomo, że dzieciaki mają krótkie nogi i nie będą tak szybkie jak dorośli, a na dodatek kotołaczek cały czas musiał opiekować się swoją siostrzyczką, to też go na pewno trochę spowalniało. Hebana nie usprawiedliwiało jednak absolutnie NIC, bo brak ruchu i jedzenie zbyt dużo i zbyt tłusto to jak proszenie się o to, by ktoś taki jak Yastre kopał cię przez całą drogę w zadek... No, może nie dosłownie, ale to tylko przez to, że panterołak był zajęty asekurowaniem Fresii, bo inaczej to by chyba obalił prawnika na ziemię i turlał go przed sobą jak beczkę (którą bardzo swoją posturą przypominał). W jego głowie znowu zaczął kiełkować pomysł, by powiesić tego wrednego bufona za gacie na najbliższym drzewie, wiedział już jednak z doświadczenia, że przy masie Hebana nie należało zakładać czy się on utrzyma, lecz raczej co pierwsze pęknie: gałąź czy jego spodnie.
        - Klawo! - zawołał panterołak, naprawdę uradowany tym, że w końcu dotarli do wodospadu. Chwilę później zrobił się jednak nerwowy - a co jeśli Kavice coś się stało, gdy spadła? Oby nie! Yastre by sobie nigdy nie wybaczył, gdyby uczona się utopiła albo połamała, no bo przecież on miał jej bronić i ją ratować, nawet jeśli nie mógł na nic liczyć w ramach wdzięczności... Gdyby mógł, to najchętniej zostawiłby teraz całe towarzystwo i na złamanie karku popędził na dół, by jak najszybciej przekonać się co się stało i czy Kavika oraz Tavik są cali i zdrowi. Powstrzymał się jednak, bo spodziewał się, że może wyniknąć z tego wyłącznie nieszczęście, bo pewnie gdy spuści ekipę z oka, zaraz ich coś napadnie.
        - Ej, spoko, będę ostrożny - zgodził się z Fresią. Nie wnikał co ją tak dokładniej boli i czy to coś poważnego, pomyślał jednak, że może zapyta ją o to na dole.
        - Jakbyś mnie tak mocno złapała nogami w pasie to bym cię po prostu zniósł, co? Tak będzie najszybciej. Bo wiesz... - Yastre wymownie kiwnął głową w stronę grubego prawnika, który kawałek dalej walczył z samym sobą o oddech i po sinym kolorze jego twarzy można było wnioskować, że przegrywał. Fresia zrozumiała aluzję i z pomocą bandyty wspięła się na jego plecy i mocno oplotła go nogami w pasie, zdrową ręką uczepiła się jego barków, a ranną zwiesiła swobodnie wzdłuż ciała. Ta część planowania zejścia na dół poszła z górki, teraz co zrobić z prawnikiem.
        - Ej - zawołał go Yastre. - Ja zniosę teraz Fresię na dół i potem wrócę by ci pomóc byś sobie karku nie skręcił.
        - Phi, myślisz panterogłupku, że sobie sam nie poradzę?
        - Tak - odpowiedział od razu bandyta, gorliwie kiwając przy tym głową. Heban w odpowiedzi aż pozieleniał ze złości i przysiadł, nie potrafiąc znaleźć żadnej ciętej riposty na taką bezczelność. A bandyta wcale nie zamierzał czekać cierpliwie na ciąg dalszy tej dyskusji tylko zabrał się za schodzenie po stromym zboczu. Gdyby był sam to znalazłby się na dole prędzej niż inni zastanowiliby się jak się do tego zabrać, teraz jednak musiał być ostrożniejszy, bo miał na plecach niedysponowaną Fresię i na dodatek sam był trochę poturbowany. Posuwał się więc w dół dość powoli, ale systematycznie, a patrzący na to z góry Heban stwierdził chyba, że skoro taki półgłówek, niosący na dodatek na plecach dodatkową osobę, jest w stanie sobie z tym poradzić, to przecież on też da radę! To wyglądało na takie proste jak schodzenie po drabinie i na dodatek wcześniej poradził sobie z tym mały chłopiec, to co, on - wielki prawnik i obrońca Kaviki - również da sobie radę. I z tą myślą Heban podjął jedną z najgłupszych decyzji w życiu.

        Yastre z początku był całkiem zadowolony, bo dobrze mu szło - skały były trochę śliskie i omszałe, ale roślinność rosła tu jednak gęsta i cały czas było za co się złapać i o co nogę oprzeć. Nie musiał się spieszyć, więc oparcie dla kończyn wynajdywał najstabilniejsze jakie się tylko dało, czasami przymierzając się kilkakrotnie. Kierowała nim również troska o Fresię, która w razie jakiegoś wstrząsu mogłaby spaść i w najlepszym razie dotkliwie się połamać.
        Nagle coś spadło na ramię zmiennokształtnego - jakiś kamyk czy grudka ziemi. Gdy zaskoczony bandyta podniósł wzrok, dostrzegł wysoko nad sobą gruby tyłek i dwie śmiesznie chude nogi, które próbowały go utrzymać.
        - Kurka wodna, co ty robisz?! - wydarł się Yastre nim w ogóle pomyślał. Nie usłyszał konkretnej odpowiedzi tylko jakieś stękanie i kwękanie, wśród którego nie było jednak nic, co brzmiałoby jak wzywanie pomocy.
        - Ja pierniczę, co za osioł. Zabijesz się, zostań tam, kurza twarz, bo spadniesz i zamiast kulki będzie naleśnik! - wołał do niego bandyta. Nagle przestało się tak bardzo liczyć bezpieczne i stabilne zejście na dół: panterołak musiał szybko zdecydować czy ważniejszy jest komfort Fresii czy życie tego tłuściocha i niestety wybrał to drugie, obiecując sobie tylko, że postara się w miarę możliwości nie zaniedbać pierwszego. Parę razy usłyszał stęknięcie na plecach, gdy zaczął się gwałtownie opuszczać na dół.
        - Ja cię kręcę, przepraszam, Fresia, ale to on namieszał! - usprawiedliwił się bandyta, odpowiedzi jednak nie usłyszał. W pewnym momencie tak szarpnęło, że elfka złapała go z całych sił za warkoczyk z koralikami i wtedy zmiennokształtny wydarł się głośno “ała!”.
        - Nie ciąg mnie, głupia krowo, bo oboje spadniemy, tylko ja polecę na ciebie, więc to tobie stanie się krzywda!
        - To uważaj jak leziesz, bo pomyślę, że celowo chcesz mnie zrzucić!
        - Gdybym robił to celowo, to bym cię zepchnął z całej góry by na pewno zadziałało! Ajajajaj!
        Fresia mocno wbiła paznokcie w ramię panterołaka w ostatnim zrywie swojego parszywego charakteru, po czym przywarła do niego jak przypalony placek do patelni i już nie było szans by z niego spadła albo by on był w stanie ją z siebie zrzucić. Nawet z jedną sprawną ręką nie tak łatwo było się jej pozbyć!
        Na samym dole prawie pionowa ściana zaczęła schodzić pod trochę łagodniejszym kątem, więc zmiennokształtny odrobinę mógł przyspieszyć, a na koniec wręcz zeskoczyć na miękką warstwę malachitowego mchu ścielącą się pod skałami. Gdzieś kątem oka dojrzał dzieciaki dokazujące w sadzawce, co ze względu na jego własne fobie zdjęło go trochę lękiem, ale w typowo męski sposób postanowił zostawić problem zajmowania się dzieciakami kobiecie. Nie, by Fresia była jakimś dobrym wyborem, ale cóż - musiała wystarczyć. Yastre odstawił ją więc na ziemię i już wspinając się z powrotem zaczął ją instruować.
        - Lecę po tego grubego ciołka, a ty sprawdź co tam wyprawiają Sova i Sora! - oświadczył, uznając, że to absolutnie wystarczy, bo przecież akrobatka była dość mądra, by dopowiedzieć sobie resztę.
        - AAAAAIIII! - kwiknął nagle ze zgrozą prawnik, któremu prawie na samym początku jego zejścia w dół ziemia osunęła się spod stopy. Bandyta w ostatniej chwili zdołał osłonić twarz przedramieniem, by grudy błota nie powpadały mu do oczu. Natychmiast też przesunął się kawałeczek, by nie wspinać się bezpośrednio pod prawnikiem - jeszcze tego by brakowało, by ten tłuścioch spadł na niego! Yastre był wytrzymały, ale tego już by na pewno nie przeżył!
        - Siedź tam, motyla noga, i się nie ruszaj, idę po ciebie! - wrzasnął bandyta podkręcając tempo wspinaczki.
        - D-dam sobie radę! - zawołał prawnik, chociaż przy ostatnim słowie zaczął wręcz piszczeć ze strachu. Bandyta warknął sobie pod nosem, ale był już dalej niż w połowie drogi i uznał, że jednak mu pomoże. Miał za miękkie serce i chyba trochę tchórzył na myśl jak skrzyczałaby go Kavika, gdyby się dowiedziała, że pozwolił Hebanowi spaść.
        - No, jestem. To teraz uważaj… A, kurza twarz, nie kop nie!
        - Poradzę sobie sam!
        - Terefere, sam to ty się w lesie nawet w tyłek nie podrapiesz by sobie palca nie złamać! Kurka wodna, patrz co robisz, bo spadniesz!
        I tak to trwało. Bandyta na różne sposoby próbował pomagać prawnikowi, który z jednej strony był szczerze przerażony, a z drugiej bardzo niechętny do współpracy i uparty gorzej niż osioł. Gdy Yastre chciał mu pomóc i oprzeć jego nogę na pewnym podłożu, on się szarpał i z reguły stawiał stopę w najgorszym możliwym miejscu. Przez to zmiennokształtny objął inną taktykę, bo czasami nawet jemu zdarzało się działać sprytnie a nie na wariata - specjalnie kierował Hebana najgorszą drogą, by ten działając mu na przekór wybierał lepszą trasę. Fresia na dole miała pewnie ubaw po pachy widząc te zmagania…

        - No zeskocz w końcu, no!
        Yastre na samym dole stracił już resztki cierpliwości i po prostu złapał prawnika za kołnierz i szarpnięciem zrzucił go na ziemię z całych dwóch stóp wysokości. Heban wylądował na plecach stękając i machając kończynami jak leżący na własnej skorupie żółw, a panterołak złorzecząc sobie pod nosem wycierał spocone czoło przedramieniem. Był mokry jak szczur, w życiu nie przeszedł przez tak męczącą wspinaczkę jak ta! Nigdy, nigdy więcej nie pomoże temu tłuściochowi, choćby mu pieczeń z wołu na złotym półmisku dawali w nagrodę! Musiał szybko odejść z miejsca zdarzenia, nim cały jego trudu nie obróciłby się na marne i by go najzwyczajniej w świecie nie udusił gołymi rękami!
        - Ej… Ej! - rozemocjonował się nagle, gdy dostrzegł but trzymany przez Sovę. Podbiegł do chłopca i wziął z jego ręki mokre znalezisko. Serce zaczęło walić mu jak oszalałe: Kavika tu była! Ale co się z nią stało?!
        - Kavika? Kavika! - zaczął ją nawoływać.
        - Zamknij się, głupi kocurze, bo nam pościg na łeb sprowadzisz! - syknęła Fresia.
        Yastre spojrzał na nią jak oszołomiony. Już miał lecieć dalej przed siebie byle tylko odnaleźć uczoną… Ale nagle dotarło do niego kilka bardzo istotnych spraw. Na przykład to, że była akrobatka dalej dziwnie asekurowała rękę. I to, że Sova uparcie chciał obejrzeć rany na nogach swojej siostry, chociaż ta piszczała i nie chciała dać się dotykać. I że generalnie to ta grupa nadawała się bardziej do lecznicy niż do pościgu.
        - Kurza twarz, no… - stęknął, bo w podejmowaniu decyzji zdecydowanie nie był zbyt dobry. - Ja cię kręcę, Fresia, chodź tu. No chodź no, przy dzieciach nic ci nie zrobię - dodał. - Pokaż co z tą twoją ręką? A tobie mała co jest? Spoko, ja jestem nowym starszym bratem Sovy, to twoim też, nie? Pomogę ci, spokojna głowa, ja tam z nie takimi rzeczami sobie radziłem.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika siedziała z podkulonymi nogami, które mocno obejmowała. Skryła się w gdzieś w czeluści jaskini, chociaż żadna kryjówka nie była w stanie zakryć jej osoby. Serce przeżerał żal. Czuła się coraz gorzej, tak bardzo chciałaby mieć obok siebie beztroskiego Yastre. On… On pewnie by nic mądrego nie wymyślił, ale jego działanie pod wpływem sytuacji wydawało się zbawienne. Droga Luanelino, co sobie o niej pomyśli Johans? Dlaczego nie woła go w myślach? To był człowiek rozsądny, bardzo opanowany i stałby ze skupioną twarzą nawet pośród walącego się świata. Ona go jednak nie chciała. Pragnęła Yastre, który chroniłby ją z powodu własnych pragnień, a nie dla zysków. Och, ale Johans też nie jest złym człowiekiem, tylko zupełnie inną osobowością. Bardzo mądrą osobowością.
        Uczona drgnęła i momentalnie przeniosła wzrok, gdy panterołak zbliżył się do niej. Klęknął na stopach, całkiem swobodnie, jakby fakt, że porwali dziewczynę było czymś całkiem normalnym.
        - Mądre głowy tak mają, że za dużo myślą – powiedział nieco zduszonym, ale pewnym siebie głosem. Enthe pomyślała, że musi mieć wiele lat na karku.
        Rozejrzała się po jaskini. Tavik zniknął z pola widzenia, a ten zmutowany tygrys w ciele człowieka mlaskał siedząc niewzruszenie ciągle w tym samym miejscu. Usłyszała, jak Czarny (pośpiesznie tak go nazwała) podsuwa jej kartkę papieru. To była mapa. Nie byle jaka, bo dokładnie oznaczała okolicę, którą zamieszkiwała. Tak, mądre głowy za dużo myślą. Wiedziała czego oczekuje, ale obróciła głowę w bok wciąż obrażona na zgraję mężczyzn.
        - Zegar tyka, twoja kawka umiera, a koty głodnieją – dopowiedział pochylając się ku Kavice jeszcze bliżej, przez co musiał wesprzeć się na rękach. Nawet Enthe nie potrzebowała wybitnie czułego nosa by wyczuć woń tego silnego drapieżnika.
        Nie odezwała się jednakże, ale spojrzała na panterołaka starając się skryć przestrach. Powtarzała w myślach, że to tylko duży kot, ale to jakoś nie brzmiało zbyt pocieszająco.
        - Będziesz mieć o jedno zmartwienie mniej – szepnął prosto do jej ucha, a uzdrowicielkę przeszedł zimny dreszcz, zupełnie jakby przeniknął jej duszę.
        Znieruchomiała nie będąc pewna, co też ma w planach Czarny. Oczywiście Kavka kierowała się ostrożniejszymi drogami niż Yastre, dlatego nie poczyniła żadnego ruchu. Niespodziewanie mężczyzna potarł policzek o policzek Enthe. Wykładowczynię zalał istny chłód, ale po ustąpieniu dotyku gwałtownie się od niego odsunęła. Niemalże przewróciła się na bok wpatrując się w Czarnego z zapytaniem, ale on tylko odszedł. Dziewczyna pogłaskała policzek, na którym pozostał jeszcze ślad obecności porywacza.
        W wejściu zjawił się Tavik, który tylko pobieżnie rozejrzał się po wszystkich. Oparł się o ścianę i podparł nogę, ale wyprostował się gdy tylko panterołak do niego podszedł. Obaj mężczyźni delikatnie pochylili się ku sobie rozmawiając ściszonymi głosami. Kavika nie potrafiła usłyszeć całej rozmowy, ale to co najważniejsze niestety dane jej było wyłapać.
        - Gdzie Arda? – spytał panterołak.
        Starszy brat Sovy spojrzał nieco zmieszany na rozmówcę. Gdyby miał uszy z pewnością wycofałby je w tył. „Właściwie czym on jest? I co on tu robi?”, zastanawiała się Kavika.
        - Rozdzieliliśmy się… - przyznał wreszcie.
        - To się domyśliłem… TAVIK – burknął Czarny wyostrzając wzrok. Chwilę się ze sobą mierzyli spojrzeniami, ale złagodnieli.
        - Poszedł udowodnić własną siłę. Mam nadzieję, że „załatwił sprawę” – odpowiedział Tavik i wówczas uczona dostrzegła, że kątem oka się jej przyglądał.
        Enthe sama zrobiła groźniejszą minę, jakby nie dawała się poddać żadnym manipulacjom, ale prawda była zupełnie inna. Czy ów Arda zranił Yastre? Żołądek się jej kurczył, a oczy wypełniła niechciana warstwa łez wyglądająca niczym cienkie szkło, które łatwo zbić.

***
        Fresia uniosła głowę powstrzymując mierzącym wzrokiem bandytę przed zbliżeniem. Odruchowo zacisnęła zdrową rękę na mniej ruchomej, jakby chciała ją ochronić za wszelką cenę.
        - Daruj sobie – odparła szybko.
        – Tej ręki nie wyleczysz żadną magiczną zdolnością – mówiła ostro, aż sama była zaskoczona. To był wyraźnie drażliwy temat. – Ja sobie poradzę… Lepiej zajmij się tą małą – zaproponowała bardziej pojednawczo.
        Lecz niestety, Yastre mógł liczyć na kiepską współpracę ze strony żeńskiej. Może gdyby wszystkie były mężczyznami to zachowywałyby się inaczej?
        Sora skuliła się w wodzie słysząc głos bandyty. Był dla niej obcym, miał nieznajomy zapach, był starszy oraz silniejszy, czy można chcieć czegoś więcej by poczuć się tak bezradnym w jego towarzystwie? Siły w głosie dodały jej jednakże słowa, jakie wypowiedział.
        - Ach, tak? – spytała przeciągle, a oczy dziewczynki przerzucały się to na brata, to na panterołaka. – To już mu się siostra znudziła? – powiedziała zduszonym głosem.
        Sova był wyraźnie zdziwiony zachowaniem dziewczynki. W życiu nie była tak opryskliwa.
        - Sora, co ty wygadujesz? – chłopiec chciał zbliżyć się do kotołaczki, ale ta z całych sił wycofała się w wodzie.
        - Nie ma mnie jakiś czas, a ty sobie nową rodzinę znajdujesz?! – prychnęła.
        - Ej! Nie oskarżaj mnie o takie głupoty! – próbował złapać siostrę, ale ta zwinnie mu uciekała. Niech to! Że ona jest zwinniejszym kotem!
        - Zostaw mnie!
        - Nie zostawię!
        - Idź do tej swojej nowej rodziny!
        - A Tavik? – pytał bezradnie Sova.
        - Nic mnie nie obchodzi! Niech idzie sobie szukać tego co szuka jak najdalej ode mnie! – Sora była tak uparcie wściekła, że zdobyła się na wstanie. Postąpiła kilka kroków w przód, ale znów się przewróciła przez co pozdzierała już i tak ranne kolana. Z własnej bezradności ostatecznie doczołgała się do jakiegokolwiek kamienia, na którym mogła ułożyć mokre ciało.
        - Jak boli… - jęknęła zaciskając usta.
        - Wei ci pomoże tak jak mi pomógł – zapewnił troskliwie kotołaczek.
        - To sobie do niego idź – odburknęła. – Ja chcę do mamy…
        Chłopiec delikatnie się zgarbił. Zgubił się w tej nielogicznej logice Sory. Czyżby ona się zrobiła taka jak Kavika i co jakiś czas jej macica się denerwuje?
        - Ale mamy już nie ma… - przypomniał niemalże bezgłośnie, a ta buchnęła płaczem, który zacisnął się na sercu Sovy. Matko wszystkich zwierząt, co ona ma zrobić?!
        - Do mamy, ja chcę do mamy! – krzyczała nieustannie. Uderzała piąstką w kamień, aż nagle kamień zmienił się w coś bardziej miękkiego, miłego i ciepłego. Wtuliła się w to, a gdy podniosła wzrok ujrzała elfkę. Oczy dziewczynki nabrały idealnie okrągłego kształtu. Czy coś jej zrobi?
        Fresia uniosła rękę i pogłaskała kotołaczkę po głowie. Zrobiła to (jak na swoje możliwości) czule.
        - Sądzisz, że kaleka ci coś zrobi? – spytała gorzkim żartem uważnie wypatrując zmieniającą się mimikę twarzy Sory. Widziała, że czuje się w potrzasku. Elfka, która może ją zbić albo pantera, która może ją pożreć i w teorii odebrał jej rodzeństwo. Sora bardzo długa ze sobą walczyła, ale była tylko dziewczynką bez poczucia bezpieczeństwa. Chciała się wykrzyczeć ze wszystkich cierpień, problem był taki, że nikomu nie ufała.
        - Boję się go… - szepnęła cichuteńko, jakby niepewna czy spoufalanie się akurat z elfką jest dobrym rozwiązaniem.
        - To duży kot – przyznała Fresia. – Ale głupszy od tego buta co wyłowił Sova. – Sora uśmiechnęła się blado.
        - Sova też jest głupi jak but… - dodała niepewnie, ale nabrała pewności widząc zadziorny uśmiech Fresii.
        - Widzisz? Faceci to głupki. Zobacz, mam sztylety. Jak coś ci będzie chciał zrobić to utniemy mu ogon.
        - Auć…
        - No auć, auć. Taka jest jednak kara za łamanie zaufania.
        - Ale on go nie ma…
        - Dokładnie. Nie ma, a jak będzie miał to będziesz mieć powód by w razie czego uciąć mu ogon. – Uśmiechnęła się zachęcająco, chociaż metoda wychowawcza nie była zapewne przez wszystkich pochwalana. – Chodź – stwierdziła zbierając z wielkim wysiłkiem Sorę na rękę.
        - Teraz przygotuje taki fajny lek. TAKI LEK ROZRZEDZONY Z WODĄ – przycisnęła spoglądając na Yastre. – Tak by udowodnić, że nie jest to prawda wyssana z palca – mówiła dalej mając nadzieję, że bandyta nie da jej bezpośrednio wypić własnej krwi. To by chyba zaprzepaściło wszystko.
        - Bolą mnie nogi… - wydukała z siebie patrząc na Yastre i podając jakże oczywisty objaw cierpienia.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre zamierzał spierać się z Fresią, nazwać ją tchórzem i kazać pokazać sobie tę rękę, bo on jej przecież nic nie odgryzie, ale skoro elfka zdecydowała, że dziewczynka powinna mieć pierwszeństwo, to z tym panterołak nie zamierzał dyskutować. Wzruszył lekko ramionami i zaraz zwrócił się do siostry Sovy, by wyleczyć jej rany. Zorientował się też, że mała może się go bać, bo jest za duży, dlatego przykucnął przed nią na brzegu sadzawki, w swobodnej pozie opierając ręce o kolana. Instynktownie zaczął mówić jak najmilszym, ale nie przesłodzonym tonem i generalnie gdyby nie wcześniejsze wydarzenia miałby spore szanse by przekonać ją do siebie... Ale jak zawsze bandyta miał wyjątkowego pecha i musiał powiedzieć dosłownie przed chwilą jedno zdanie za dużo.
        - Eeee, tam... - zbagatelizował jej wyrzuty na temat pozbycia się przez Sovę starego rodzeństwa i zastąpienia go nowym, gdyż był przekonany, że to tylko takie małe dąsy. Okazało się jednak, że kotołaczka ma naprawdę olbrzymie pretensje do swojego brata, chociaż przecież on niczemu nie zawinił. Ba! Yastre też był niewinny, no ale jak zawsze obrywał. Chyba powinien już do tego naprawdę przywyknąć. Może po prostu dziewczyny takie były? Ciekawe, czy jego siostry też się tak zachowywały...
        Bandyta nie wtrącał się w kłótnie między rodzeństwem, bacznie jednak obserwował bieg wydarzeń i gdy kotołaczka się przewróciła, on wstał, by jej pomóc przenieść się w jakieś suche miejsce. Chciał pokazać, że ma dobre intencje i chce się nimi zaopiekować. Kurka wodna, przecież jaki miałby mieć cel w tym, by skłócić to rodzeństwo? To nie było jego terytorium by chcieć pozbywać się cudzych młodych, zresztą… Yastre miał wiele pierwotnych kocich instynktów, ale nigdy nie odczuwał potrzeby mordowania młodych innych samców. Może była to kwestia tego, że jeszcze nie miał swojej samicy, a może tego, że jednak w tym konkretnym przypadku wygrywał ludzki pierwiastek jego osobowości - to akurat trudno było stwierdzić, najważniejszy był jednak efekt końcowy, dzięki któremu każde dziecko mogło się przy nim czuć jak przy troskliwym, choć może trochę niekonwencjonalnym wujku.
        - Mała, ja ci poważnie pomogę - próbował jeszcze przekonywać Sorę, ale ona z uporem maniaka nie chciała słuchać ani jego, ani swojego brata, tylko pogrążała się w swojej rozpaczy i strachu. Biedactwo, bandycie było jej strasznie żal. A jeszcze gorzej poczuł się w momencie, gdy dziewczynka zaczęła wołać mamę. On by ją naprawdę chętnie do niej odprowadził… Ale jeśli dobrze zrozumiał Sovę, to ich mama pewnie już nie żyła. Niech to, życie było takie niesprawiedliwe! Trzeba było koniecznie odnaleźć Tavika, bo był to chyba jedyny dorosły, jakiego te dzieciaki miały.
        Yastre już się podnosił, by przytulić małą i zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze, może nawet w imię poprawy jej humoru przyjąłby kilka ciosów tymi małymi piąstkami, ubiegła go jednak Fresia. Bandycie prawie szczęka opadła, gdy zobaczył, że ta wredna małpa potrafi kogoś pocieszyć. W życiu by się tego po niej spodziewał! Gdyby ktoś go zapytał, czy była akrobatka lubi dzieci, odpowiedziałby “tak, o ile dodasz dużo czosnku”. Takie miłe zachowanie w jej wykonaniu było wręcz podejrzane… Ale co tam - najważniejsze, że było skuteczne.
        - Ej, ja wcale nie jestem taki głupi - burknął patrząc z niechęcią na elfkę.
        - Ja też nie - zawtórował mu Sova, biorąc przykład ze starszego panterołaka, który był teraz jego wzorem do naśladowania. Jednak niestety, ich protesty były daremne i dziewczyny ich nie słuchały. Bandyta musiał schować swoją dumę do kieszeni i po prostu cieszyć się, że Sora jednak dała się przekonać do pomocy sobie - nic to, że wykorzystując obietnicę tortur na bogu ducha winnym panterołaku.
        - Spokojnie, mała - odezwał się w końcu bandyta podchodząc do Sory i mierzwiąc jej włosy. - Ja znam takie lekarstwa, że raz dwa ci się rany wyleczą! Tylko czekaj chwilę, zaraz ci je przygotuję…
        Yastre nie był może najbystrzejszym kotem w okolicy i aluzje łapał dość opornie, ale zrozumiał co miała na myśli Fresia, gdy tak głośno i wyraźnie mówiła o rozcieńczonym lekarstwie. W sumie miała rację, małej dziewczynce wcale mogło się nie podobać picie krwi obcego mężczyzny, a wlanie jej do wody chyba nie zmieniłoby jej właściwości… Oby. W każdym razie bandyta zamierzał spróbować. Dziarskim krokiem odszedł kawałek od rozlewiska i poszukał czegoś, z czego mógłby zrobić naczynie do rozmieszania “lekarstwa”. W okolicy brakowało roślin z liśćmi o odpowiednim kształcie i rozmiarze, musiał więc poszukać czegoś innego. Padło na korę brzozy - była ona dość giętka i mocna, by zwinąć ją w tutkę, z której nic by nie wyciekło. Tak też uczynił bandyta i gdy już miał swój zaimprowizowany kubeczek, wrócił z nim nad sadzawkę, zatrzymując się tylko na chwilę by zerwać kilka ładnie pachnących liści jakiegoś ziela, które miało lekko słodki smak. Nadal będąc w pewnym oddaleniu od reszty grupy nabrał do naczynka z kory trochę wody, wrzucił do niej porwane na kawałeczki zioło i zadrasnął się w palec, by wpuścić do niej kilka kropel własnej krwi. Bardzo się pilnował, by plecami zasłaniać swoje poczyniania przed Sorą, by ta nie nabawiła się wstrętu. Niestety, nie przewidział tego, że wścibski i wredny Heban wszystko zobaczy i jak zawsze będzie próbował narobić afery jakby było o co. Panterołak wracał akurat do kotołaczki mieszając napój dla niej jakimś cienkim patyczkiem, gdy prawnik zaczął robić raban.
        - Ty dzikusie! - zawołał. - Ja wszystko widziałem! Co ty chcesz dziecku dać?! Nie możesz… Ał!
        Bandyta przechodząc obok nagle wyciągnął patyczek z brzozowej tutki i dźgnął nim Hebana w brzuch. To jednak jeszcze nie był koniec. Gdy prawnik zwinął się z bólu, panterołak złapał go za nos i przemocą wyprostował, nie zważając na powtarzane jak mantrę “ała, ała, ała”.
        - Wracaj do swoich książek a leczenie zostaw tym co się znają - skarcił go i poszedł już prosto do Sory. Uśmiechnął się do niej szeroko, ale nie pokazując przy tym zębów, i lekko spuścił uszy.
        - To ci pomoże na te brzydkie rany - zapewnił, podając jej tutkę. - Powinno być słodkie, ale musisz połknąć wszystkie te pływające listki, dobra?
        Yastre pogratulował sobie w myślach sprytu - ziółko wcale nie miało leczniczych właściwości, ale maskowało smak krwi i dodatkowo sprawiało wrażenie, jakby był to jakiś bardzo niepozorny wywar. Można było śmiało stwierdzić, że panterołak wzbił się na wyżyny swojej pomysłowości. A co więcej Sora połknęła haczyk - przyjęła od zmiennokształtnego tutkę i trzymając ją oburącz szybko wszystko wypiła. Zakaszlała, gdy już było po wszystkim i wystawiła język.
        - Ej no, nie było aż takie niedobre - próbował negocjować bandyta, ale kotołaczka i tak się krzywiła. Yastre zabrał więc jej z ręki brzozowy kubeczek i nabrał do niego czystej wody. - Masz, popij sobie. Ale słuchaj, fajowo, teraz te rany szybko zaczną ci się goić i będzie mogła biegać szybciej niż twój brat!
        - Jestem szybszy od Sory! - wtrącił się natychmiast kotołak.
        - Jasne, jasne, młody - udobruchał go bandyta tarmosząc go za czuprynę. - No to chodźmy, chodźmy, szkoda czasu, musimy odnaleźć Kavikę i Tavika!
        Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Przed wyruszeniem w dalszą drogę Yastre musiał się bardzo naszukać nim odnalazł ślady zaginionej pary.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Fresia mogła odetchnąć z wyraźną ulgą. Byłaby w stanie nawet uścisnąć dłoń Yastre za pomysłowość przekupienia kotki. Kobiety niełatwo jest zrozumieć, nawet jeżeli mają tylko jakieś dziewięć wiosen. Każda wymaga odrobinę wysiłku od mężczyzny. Chociaż trochę żal ściskał, bo z chęcią by pozbawiła panterę ogona.
        Elfka mocno trzymała dziewczynkę, gdy ta spożywała ów wywar. Chciała jej dać mocne poczucie bezpieczeństwa. Na szczęście nikt nie palnął niczego dwuznacznego, więc Sora wreszcie przestała czepiać się szczegółów. Fresia czuła jednak, że atmosfera między rodzeństwem jest ciężka i coś gotowało się w powietrzu. To jeszcze nie był moment na kłótnie. Naciągnięta struna drżała, ale bez mocniejszego bodźca nie pęknie.
        Najemniczka odstawiła dziewczynkę po tym jak już pokazała całą gamę różnorodnych min na temat sporządzonego lekarstwa. Musieli poświęcić chwilę… albo dwie… albo nawet więcej na wyłapanie tropów po zaginionych. Sora starała się mimo wszystko trzymać blisko Fresii. Przemieniona w kotkę przyczepiła się do jej pleców, a uszata jakby nie zwracała na nią uwagi. Koty w końcu nie lubiły nadmiernej troski i głaskania, a przynajmniej takim charakterem wydawała się być siostrzyczka Sovy.
        Razem z Yastre nałazili się więc po brzegach uspokojonego zbiornika wodnego. Trudno było to jakkolwiek nazwać. Wąskie jezioro, od którego odchodziły odnogi… A może kawałek rzeki rozdzielającej się na mniejsze rzeczki. Jakkolwiek by tego nie nazwać, to Fresia miała dziwne przeczucia, że ślady znajdują się nie po ich stronie wody. But, co prawda, odnaleźli blisko siebie, ale mógł zostać wyrzucony przez rwącą wodę. Kavika nie miała w zwyczaju związywać mocno obuwia, nie nosiła żadnych skarpet, mógł więc się łatwo ześlizgnąć albo już dawno płynął gdzieś obok niej, a nie wraz z nią. Mogła być więc wszędzie, ale rozlewisko wód były za wąskie by porwać oddzielnie ciała. Dalej pobojowisko lasu bardziej przypominało tereny bagienne obfite w płytkie wody.
        Fresia więc wskazała drogę po kamieniach by przedostać się szybko na drugi brzeg. Sova miał niezłą zabawę z tego wyzwania i co rusz zaczepiał Yastre by utrudnić mu przebrnięcie, chociaż wiadome, że dla takiej pantery mały kociak stanowił błahostkę. Większą satysfakcję czerpał więc z dokuczania Hebanowi, który zwyzywał wpierw od szaleńców całe towarzystwo. On był człowiekiem poważnym! A nie dzikusem z lasu by skakać po kamieniach! Lecz argumenty Fresii na temat Kaviki przekonały biurokratę do przebrnięcia po śliskich otoczakach. Elfka uśmiechnęła się okrutnie zadowolona widząc, jak dzieciak dokucza prawnikowi. Jedyny ratunek dla jego suchych spodni stanowiła osoba znajdująca się nie wiadomo gdzie, więc grubasek pod sam koniec wpadł tyłkiem do rzeki, a gdy tylko się wygrzebał, Sora nie wiedziała, co jest potem na jego skórze i ubraniu, a co wodą. Heban wygramolił się cały czerwony, a później zdjął buta by dać nauczkę smarkaczowi! Fresia na chwilę olała całą te błazenadę będąc święcie przekonana, że wystarczyło spojrzenie panterołaka by od razu mocno zasznurował buciora, aż do utraty dopływu krwi.
        Elfka wędrowała dłonią wzdłuż brzegu. Sora cofnęła się nieco przestraszona, że jeżeli za mocno się wychyli to wpadnie do jeziorka, a tutaj nie było dzikiej plaży. Od razu wiedziała, że nie będzie mieć gruntu pod nogami. Woda była ciemniejsza, zyskiwała głębi i wolała nie być miarką do głębokości.
        - Spójrz tutaj – elfka zwróciła się do Yastre zbierając mocno przesiąkniętą wodą ziemię z krawędzi brzegu jeziora. Przesunęła palcami po trawie, najpierw delikatnie, a później miejscowo dociskała je do ziemi. Na kolanach starała się porównać teren dookoła.
        - Chyba musieli tędy wyjść… Trawa jest sucha, ale ziemia jeszcze zwilżona… - myślała na głos mrucząc pod nosem. – Tylko dlaczego w takim razie ich tu nie ma? Gdyby chcieli być zauważeni to by szli brzegiem po drugiej stronie rzeki, gdy do nich się kierowaliśmy.
        Elfka wstała rozglądając się po lesie. Wyglądał tak niepozornie. Nie huczał, nie szumiał, jedynie stygł w pozłacanych wolno barwach. Dopiero teraz elfka zauważyła, jak sporo czasu im uciekło. Zachód słońca zbliżał się do nich ogromnymi krokami. Może i łatwiej było tropić nocą, szczególnie, że w drużynie mieli panterołaka, ale zadanie wciąż utrudniało dwoje dzieci oraz grubas.
        Najemniczka chodziła blisko brzegu wyglądając wszelkich możliwych tropów. Co chwila zadawała pytania do Yastre czy coś czuje, czy coś znalazł, bo na to czy coś wymyślił nie liczyła. Wtedy, kilka kroków dalej, dał o sobie znać delikatnie wiatry, który aż za mocno ugiął cięższą gałąź. Fresia zbliżyła się do drzewa. Sova ze strachem w oczach obserwował, jak Fresia wspina się na gałęzie. Nie była to przesadnie wielka wysokość, ale ta niesprawna ręka niczym piąte koło u wozu – zbędna. Przysłonił oczy, ale musiał przyznać, że uszata naprawdę radziła sobie w nowych warunkach. Nawet mając na swoich plecach mocno wczepioną kotkę.
        Fresia pieczołowicie doglądała gałęzi. Dokładnie ją dotykała, z niesamowitą ostrożnością, jakby miała pod sobą kryształowy żyrandol wart tysiące złotych gryfów.
        - Pazur… - mruknęła, a jej brwi zmarszczyły się niebezpiecznie.
        Jeszcze raz dotknęła śladu, a raczej wydrążonej niezdarnie dziury. Drewno jeszcze było świeżo zdarte, bardziej nawilżona warstwa nie zdołała jeszcze całkowicie wyschnąć. Akrobatka zeskoczyła z drzewa. Tym razem już była zła, powróciła do formy bycia bezwzględną zołzą. Nie zdążyła powiedzieć o swoich znaleziskach, gdy chłopiec pojawił się tuż obok niej z wyciągniętymi rękoma. Trzymał w nich chustę.
        - Proszę weź – powiedział pogodnie, ale odrobinę zwątpił widząc ten paskudny, przeszywający wzrok. Fresia wolno uniosła brew nie odrywając ślepi od kotołaczka.
        - A na co mi to? – spytała sucho.
        - Na twoją rękę – oznajmił, na co elfka odwróciła głowę by nie zabić chłopca wzrokiem.
        - Nie, dziękuję.
        - Będzie ci wygodniej.
        - Powiedziałam już. NIE, DZIĘKUJĘ.
        - Ale Sora lubi chować się w chuście… - mruknął i Fresia już nie wiedziała czy chłopcu bardziej zależy na jej zdrowiu, czy na dziewczynce. Westchnęła ciężko i przewróciła oczami. Właściwie własną chustę oddała nie aż tak dawno Kavice. Już nawet nie pamiętała, co się stało z materiałem, który tak bardzo lubiła. Jednak duma elfki zawsze była przeważająca. Dała się jedynie przekonać ostatnimi słowami Sovy. Przyjęła chustę, po czym zaczęła wiązać temblak. Dziewczynka zlazła jej z pleców, a po pierwszych słowach byłej akrobatki przemieniła się w standardową, bardziej ludzką formę.
        - Mówiłaś, że twój brat czegoś szuka.
        Rodzeństwo, choć odrobinę wewnętrznie skłócone, spojrzało na siebie zdezorientowane.
        - T-tak… - odpowiedziała cicho. – Tavik często wyrusza w podróż.
        - Z wami?
        Sora wytężyła wzrok, a jej twarz naznaczyło kilka zmarszczek przywołanych złością. Nie odpowiedziała, a sam Sova również spojrzał nieprzychylnie na uszatą. Matko! Jak można być tak uzależnionym od dzieciaków! Fresia szybko zrozumiała, że tutaj niczego nie ugra. Młodzi stali murem za Tavikiem, nawet jeżeli niekoniecznie byli zadowoleni z utworzonej relacji.
        Elfka więc zbliżyła się do panterołaka.
        - Chyba nie byli tu sami… - burknęła wskazując ślad Yastre.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości