Szczyty FellarionuMiędzy Bogiem a miastem.

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Fresia mogła odetchnąć z wyraźną ulgą. Byłaby w stanie nawet uścisnąć dłoń Yastre za pomysłowość przekupienia kotki. Kobiety niełatwo jest zrozumieć, nawet jeżeli mają tylko jakieś dziewięć wiosen. Każda wymaga odrobinę wysiłku od mężczyzny. Chociaż trochę żal ściskał, bo z chęcią by pozbawiła panterę ogona.
        Elfka mocno trzymała dziewczynkę, gdy ta spożywała ów wywar. Chciała jej dać mocne poczucie bezpieczeństwa. Na szczęście nikt nie palnął niczego dwuznacznego, więc Sora wreszcie przestała czepiać się szczegółów. Fresia czuła jednak, że atmosfera między rodzeństwem jest ciężka i coś gotowało się w powietrzu. To jeszcze nie był moment na kłótnie. Naciągnięta struna drżała, ale bez mocniejszego bodźca nie pęknie.
        Najemniczka odstawiła dziewczynkę po tym jak już pokazała całą gamę różnorodnych min na temat sporządzonego lekarstwa. Musieli poświęcić chwilę… albo dwie… albo nawet więcej na wyłapanie tropów po zaginionych. Sora starała się mimo wszystko trzymać blisko Fresii. Przemieniona w kotkę przyczepiła się do jej pleców, a uszata jakby nie zwracała na nią uwagi. Koty w końcu nie lubiły nadmiernej troski i głaskania, a przynajmniej takim charakterem wydawała się być siostrzyczka Sovy.
        Razem z Yastre nałazili się więc po brzegach uspokojonego zbiornika wodnego. Trudno było to jakkolwiek nazwać. Wąskie jezioro, od którego odchodziły odnogi… A może kawałek rzeki rozdzielającej się na mniejsze rzeczki. Jakkolwiek by tego nie nazwać, to Fresia miała dziwne przeczucia, że ślady znajdują się nie po ich stronie wody. But, co prawda, odnaleźli blisko siebie, ale mógł zostać wyrzucony przez rwącą wodę. Kavika nie miała w zwyczaju związywać mocno obuwia, nie nosiła żadnych skarpet, mógł więc się łatwo ześlizgnąć albo już dawno płynął gdzieś obok niej, a nie wraz z nią. Mogła być więc wszędzie, ale rozlewisko wód były za wąskie by porwać oddzielnie ciała. Dalej pobojowisko lasu bardziej przypominało tereny bagienne obfite w płytkie wody.
        Fresia więc wskazała drogę po kamieniach by przedostać się szybko na drugi brzeg. Sova miał niezłą zabawę z tego wyzwania i co rusz zaczepiał Yastre by utrudnić mu przebrnięcie, chociaż wiadome, że dla takiej pantery mały kociak stanowił błahostkę. Większą satysfakcję czerpał więc z dokuczania Hebanowi, który zwyzywał wpierw od szaleńców całe towarzystwo. On był człowiekiem poważnym! A nie dzikusem z lasu by skakać po kamieniach! Lecz argumenty Fresii na temat Kaviki przekonały biurokratę do przebrnięcia po śliskich otoczakach. Elfka uśmiechnęła się okrutnie zadowolona widząc, jak dzieciak dokucza prawnikowi. Jedyny ratunek dla jego suchych spodni stanowiła osoba znajdująca się nie wiadomo gdzie, więc grubasek pod sam koniec wpadł tyłkiem do rzeki, a gdy tylko się wygrzebał, Sora nie wiedziała, co jest potem na jego skórze i ubraniu, a co wodą. Heban wygramolił się cały czerwony, a później zdjął buta by dać nauczkę smarkaczowi! Fresia na chwilę olała całą te błazenadę będąc święcie przekonana, że wystarczyło spojrzenie panterołaka by od razu mocno zasznurował buciora, aż do utraty dopływu krwi.
        Elfka wędrowała dłonią wzdłuż brzegu. Sora cofnęła się nieco przestraszona, że jeżeli za mocno się wychyli to wpadnie do jeziorka, a tutaj nie było dzikiej plaży. Od razu wiedziała, że nie będzie mieć gruntu pod nogami. Woda była ciemniejsza, zyskiwała głębi i wolała nie być miarką do głębokości.
        - Spójrz tutaj – elfka zwróciła się do Yastre zbierając mocno przesiąkniętą wodą ziemię z krawędzi brzegu jeziora. Przesunęła palcami po trawie, najpierw delikatnie, a później miejscowo dociskała je do ziemi. Na kolanach starała się porównać teren dookoła.
        - Chyba musieli tędy wyjść… Trawa jest sucha, ale ziemia jeszcze zwilżona… - myślała na głos mrucząc pod nosem. – Tylko dlaczego w takim razie ich tu nie ma? Gdyby chcieli być zauważeni to by szli brzegiem po drugiej stronie rzeki, gdy do nich się kierowaliśmy.
        Elfka wstała rozglądając się po lesie. Wyglądał tak niepozornie. Nie huczał, nie szumiał, jedynie stygł w pozłacanych wolno barwach. Dopiero teraz elfka zauważyła, jak sporo czasu im uciekło. Zachód słońca zbliżał się do nich ogromnymi krokami. Może i łatwiej było tropić nocą, szczególnie, że w drużynie mieli panterołaka, ale zadanie wciąż utrudniało dwoje dzieci oraz grubas.
        Najemniczka chodziła blisko brzegu wyglądając wszelkich możliwych tropów. Co chwila zadawała pytania do Yastre czy coś czuje, czy coś znalazł, bo na to czy coś wymyślił nie liczyła. Wtedy, kilka kroków dalej, dał o sobie znać delikatnie wiatry, który aż za mocno ugiął cięższą gałąź. Fresia zbliżyła się do drzewa. Sova ze strachem w oczach obserwował, jak Fresia wspina się na gałęzie. Nie była to przesadnie wielka wysokość, ale ta niesprawna ręka niczym piąte koło u wozu – zbędna. Przysłonił oczy, ale musiał przyznać, że uszata naprawdę radziła sobie w nowych warunkach. Nawet mając na swoich plecach mocno wczepioną kotkę.
        Fresia pieczołowicie doglądała gałęzi. Dokładnie ją dotykała, z niesamowitą ostrożnością, jakby miała pod sobą kryształowy żyrandol wart tysiące złotych gryfów.
        - Pazur… - mruknęła, a jej brwi zmarszczyły się niebezpiecznie.
        Jeszcze raz dotknęła śladu, a raczej wydrążonej niezdarnie dziury. Drewno jeszcze było świeżo zdarte, bardziej nawilżona warstwa nie zdołała jeszcze całkowicie wyschnąć. Akrobatka zeskoczyła z drzewa. Tym razem już była zła, powróciła do formy bycia bezwzględną zołzą. Nie zdążyła powiedzieć o swoich znaleziskach, gdy chłopiec pojawił się tuż obok niej z wyciągniętymi rękoma. Trzymał w nich chustę.
        - Proszę weź – powiedział pogodnie, ale odrobinę zwątpił widząc ten paskudny, przeszywający wzrok. Fresia wolno uniosła brew nie odrywając ślepi od kotołaczka.
        - A na co mi to? – spytała sucho.
        - Na twoją rękę – oznajmił, na co elfka odwróciła głowę by nie zabić chłopca wzrokiem.
        - Nie, dziękuję.
        - Będzie ci wygodniej.
        - Powiedziałam już. NIE, DZIĘKUJĘ.
        - Ale Sora lubi chować się w chuście… - mruknął i Fresia już nie wiedziała czy chłopcu bardziej zależy na jej zdrowiu, czy na dziewczynce. Westchnęła ciężko i przewróciła oczami. Właściwie własną chustę oddała nie aż tak dawno Kavice. Już nawet nie pamiętała, co się stało z materiałem, który tak bardzo lubiła. Jednak duma elfki zawsze była przeważająca. Dała się jedynie przekonać ostatnimi słowami Sovy. Przyjęła chustę, po czym zaczęła wiązać temblak. Dziewczynka zlazła jej z pleców, a po pierwszych słowach byłej akrobatki przemieniła się w standardową, bardziej ludzką formę.
        - Mówiłaś, że twój brat czegoś szuka.
        Rodzeństwo, choć odrobinę wewnętrznie skłócone, spojrzało na siebie zdezorientowane.
        - T-tak… - odpowiedziała cicho. – Tavik często wyrusza w podróż.
        - Z wami?
        Sora wytężyła wzrok, a jej twarz naznaczyło kilka zmarszczek przywołanych złością. Nie odpowiedziała, a sam Sova również spojrzał nieprzychylnie na uszatą. Matko! Jak można być tak uzależnionym od dzieciaków! Fresia szybko zrozumiała, że tutaj niczego nie ugra. Młodzi stali murem za Tavikiem, nawet jeżeli niekoniecznie byli zadowoleni z utworzonej relacji.
        Elfka więc zbliżyła się do panterołaka.
        - Chyba nie byli tu sami… - burknęła wskazując ślad Yastre.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre dostrzegł, że elfka poparła jego podstęp z rozdrobnionymi liśćmi, które uśpiły czujność małej kotołaczki. To znaczy: nie, by usłyszał dobra robota czy zobaczył uśmiech na jej twarzy, bo przecież od tego robią się zmarszczki, ale przynajmniej była akrobatka trochę się rozluźniła i nie łypała na niego z takim mordem w oczach.
        Później jakoś tak naturalnie podzielili się na pary ze względu na płeć: Sora znalazła schronienie na plecach Fresii (Yastre uznał, że wygląda przesłodko taka uczepiona pazurkami kurtki elfki), a Sova dokazywał z panterołakiem. Dobrze się dogadywali: obaj byli ruchliwi i skorzy do psot, a cyrkowe popisy bandyty bardzo imponowały kotołaczkowi, który momentami próbował go naśladować. Starszy zmiennokształtny wiedział które popisy są trudniejsze a które łatwiejsze do wykonania i na co może pozwolić małemu a na co nie. Czasami nawet udzielał mu wskazówek, chociaż Sova był tak zaaferowany zabawą, że niewiele słów do niego docierało i nie umiał się skupić na zbyt długich instrukcjach. Yastre to nie przeszkadzało - to miała być zabawa, a nie wspólny występ przed publicznością. Tej niewielkiej rzeszy widzów wkoło i tak nie dało się zaimponować, bo wszyscy mieli muchy w nosie, mniejsze lub większe i o różnym pochodzeniu, ale i tak nie można było się z nimi wygłupiać. Ich strata - od takich złych humorów psuła się krew.
        - Czekaj, młody, czekaj. - Bandyta złapał Sovę wpół, gdy ten biegł obok niego, po czym postawił go na ziemi. Przykucnął, by sprawdzić ślady, nie zostały one jednak odciśnięte przez żadne humanoidalne stworzenie, a chyba przez jelenia albo coś podobnego - pewnie zwierzak przyszedł się napić wody z jeziorka. Pech. Yastre zmarszczył z niezadowoleniem nos, po czym wstał i powęszył trochę w powietrzu. Woda zmywała całą woń. I w ogóle była paskudna. Sova tego póki co nie dostrzegał, ale jego przyszywany starszy brat bardzo się starał, by nie zamoczyć nawet małego palca u stopy, z niezwykłą precyzją dobierał tylko suche kamienie i pewne pęki traw, bo gdyby wpadł do strumyczka… O nie, lepiej nawet o tym nie myśleć. Woda była największym wrogiem bandyty, bez dwóch zdań.
        Całe szczęście Sora zauważył, że zmiennokształtny jest zwinny i nie tak łatwo nim zachwiać, wybrał więc o wiele łatwiejszy cel: grubego prawnika, który i bez pomocy kotołaczka miał problemy przemieszczać się między strugami wody, zdradliwymi łachami podmokłej ziemi i kamieniami, które były bardziej śliskie niż na to wyglądały. Yastre obserwował ten duet i rechotał. Czasami podsuwał Hebanowi jakieś podpowiedzi - zawsze dobre i pomocne, lecz on i tak nie słuchał, tak samo jak przy schodzeniu z tamtego urwiska. Skoro jednak prawnik jeszcze nie pojął, że panterołak wcale nie chce mu zrobić krzywdy i nie ma w zwyczaju kłamać - trudno, jego sprawa. Przez to w końcu Sova dał radę zachwiać nim na tyle, że grubasek wylądował tyłkiem w wodzie. Obaj zmiennokształtni mężczyźni zaczęli radośnie rechotać, starszy dodatkowo klaszcząc.
        - Ej, ej, ej! - uniósł się nagle bandyta. - A spróbuj tylko, to ci ręka w powietrzu uschnie! - zagroził, widząc jak Heban zamachnął się butem na kotołaczka. Ta uwaga wystarczył: prawnik wiedział co był w stanie zrobić mu ten kryminalista, który nawet nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji jakie czekałyby go za te wszystkie potworne czyny w cywilizowanym świecie! To był jednak las i niestety to zmiennokształtny był tu panem, a prawnik musiał się słuchać. Ale do czasu, do czasu… Jeszcze będzie miał swoją zemstę!
        - Co tam masz? - Yastre przykucnął obok Fresii, gdy ta go do siebie przywołała. Podrapał się pod pachą i zmarszczył lekko nos przyglądając się śladom. Pociągnął znacząco nosem.
        - Kurka wodna, nic nie czuję - powiedział. - Kavika była natarta tym twoim dziwnym czymś, co śmierdziało, a zresztą była mokra, nie poznałbym. Tavika też nie czuję. Tylko jakieś mokre futro, ale to mógł być jakiś zwierzak tak naprawdę! Może kawałek dalej, jak już woda spłynie i będzie czuć ich skórę… Ale, kurka wodna, czemu ich nie ma, fakt…
        Yastre miał złe przeczucia. Oczyma wyobraźni widział jak brata Sovy i jego ukochaną uczoną goni banda elfów, która przetrwała to zamieszanie w obozie. Kavika nie umiała sę bić, to wystarczyło spojrzeć by mieć co do tego pewność, zaś tamten typ… No bandyta niewiele o nim wiedział. To było frustrujące. Panterołak zaczął zataczać kręgi wokół miejsca, gdzie Tavik i Kavika wyczołgali się na brzeg, szukając kierunku, w którym podążyli. Nie zwracał przez moment uwagi na Fresię i to był chyba błąd…
        - Gdzieś ty wlazła ty głupia krowo?! - zawołał widząc elfkę wysoko na drzewie. Przecież z tą ręką nie powinna tak ryzykować! I nie chodziło wcale o jej życie czy zdrowie, bo jak była głupia to niech cierpi, ale przecież była z nią Sora! Nie mogła tak narażać dziecka! Yastre w tym momencie zamiast szukać śladów stał pod drzewem i nerwowo obserwował byłą akrobatkę by w razie czego móc ją złapać… Całe szczęście nie było takiej potrzeby - Fresia zeszła na dół cała i zdrowa, nie upuściwszy po drodze małej kotołaczki. Mimo to Yastre się do niej nie odzywał póki ona sama go o coś nie zapytała albo nie zagada. To stało się chwilę później: elfka wskazała panterołakowi ślad pazurów.
        - O kurka wodna… - mruknął bandyta. - Wygląda jak mój… I ten zapach wkoło, to mokre futro. Słuchaj, to chyba nie… Ale pasztet - burknął. - Ale słuchaj, jak jest to podrapanie to będą też na pewno inne ślady. Ja szukam.
        I to oznamiwszy Yastre ruszył na szukanie śladów. A Sova zaraz poleciał za nim. Mały kotołak z uwagą obserwował jak bandyta szuka wygnieceń w trawie i złamanych gałązek, jak węszy i nasłuchuje. Starał się robić to samo i bandyta czuł się z tego powodu bardzo dumny - fajnie jest być dla kogoś wzorem, zwłaszcza gdy jest to taki dzieciak, który może się czegoś od ciebie nauczy.
        - Te, młody - zagaił nagle zmiennokształtny. - A co wy tak normalnie robicie z Tavikiem? On cię uczy polowania czy czegoś?
        Sova zaczął opowiadać o dniach spędzonych wspólnie z tymczasowo nieobecnym bratem. Były to typowe męskie rozrywki, trochę zabawy a trochę rozrywki. Brzmiały bardzo przyjemnie dla kogoś, kto tak bardzo chciał mieć rodzinę i dzieci. Powodem dla którego Yastre zagaił tę rozmowę nie było jednak tylko to by sobie pomarzyć - miał w tym głębszy cel. Drążył więc temat: jak często chodzili na ryby? A do lasu? A czy starszy brat spędzał z nimi dużo czasu?
        - Nie no, wiesz… - burknął Sova już trochę zmęczony tym przesłuchaniem. - Ostatnio Tavik miał dla nas mniej czasu, taki chodził z muchami w nosie, nerwowy… Ale nie zaniedbywał nas! - zastrzegł od razu. - Tavik jest spoko. Tylko ostatni nie spał, nie jadł, tak się pętał z kąta w kąt, często gdzieś wychodził.
        - A mówił gdzie?
        - Nie no, no bo zawsze wracał albo nim zrobiło się rano albo nim trzeba było Sorę położyć spać. No bo ja jestem już starszy i mogę chodzić spać kiedy chcę - oświadczył natychmiast kotołaczek, chociaż wiadomo było, że to nieprawda.
        - Może polował?
        - Nieee - zaprzeczył natychmiast Sora, jakby zażenowany brakiem domyślności panterołaka. - Nigdy nic nie przynosił. Mówił, że kogoś szuka, ale nie mówił kogo. W każdym razie dlatego wracał z pustymi rękami.
        - No ale kicha, mógł wam coś po drodze nazbierać, jakiś jagód czy coś, pożytek by przynajmniej był… - marudził Yastre, jakby te informacje wcale nie byly dla niego ważne. Ale były. Bandyta bardzo chciał móc je przekazać elfce, ale przy niej cały czas była Sora, a przy niej zmiennokształtny wolał o tym nie rozmawiać, by nie wkopytać kotołaczka. Musiał poczekać na stosowny moment, a na razie zachowywać się jakby nigdy nic.
        Po kilku minutach Yastre truchtem wrócił do Fresii - znalazł kilka wyraźnych odcisków stóp, które pozwoliły mu określić kierunek w którym odszedł Tavik… Nigdzie nie było jednak śladów Kaviki, więc bandyta uznał, że była ona niesiona. Zastrzegł też, że wydaje mu się, że to nie były wcale buty brata Sory i Sovy, ale były tak świeże, że by się zgadzało. Nie powiedział na głos, że jego zdaniem to mógł być ktoś, kto im towarzyszył - na przykład ten ktoś, kto zostawił ślady pazurów na drzewie...
        - Chodźmy dalej - uznał. Dostrzegł jednak zmęczone spojrzenia dzieciaków i zrobiło mu się ich żal. W końcu cały dzień były na nogach, a jeszcze tyle się w międzyczasie działo... - Oj no, jeszcze kawałek, by nie leżeć w mokrym. Chodź, Sova, wezmę cię na barana!
        To mówiąc bandyta już łapał kotołaczka i sadzał go sobie na ramionach. A słaniającym się ze zmęczenia Hebanem nikt się nie przejmował.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        - Na barana! – zachwycił się chłopczyk i od razu wskoczył na Yastre gibko wspinając mu się na ramiona. – Stąd będę miał lepszy widok! Wyłapię wszystko! – Po czym wyprostował ogon oraz wytężył wzrok wskazując gdziekolwiek palcem, jakby tym razem to on rozporządzał drużyną.
         Fresia uchwyciła przemienioną w kocią formę Sorę. W tej postaci czuła się o wiele lepiej, poza tym łatwiej było ją przenieść. Elfka nie była na chwilę obecną tak sprawna jak Wei. Sama zresztą miała ranne łapki więc utrzymanie się na ramionach najemniczki byłoby bolesne. O wiele wygodniej jest się zwinąć w kulkę lub rozłożyć w chuście przy ręce kobiety. Ze wszystkich środków transportu została jej tylko uszata. Do Hebana nawet nie śmiała myśleć by podejść, a i grubas miał problem by trzymać się grupy. Sapał, dyszał i wciąż marudził. Jego głos, przez ten czas, stał się tysiąc razy bardziej irytujący niż uprzednio.
         - No nie dam rady… - Zatrzymywał się co jakiś czas wspierając ręce na kolanach. – Wyzionę ducha!
         - Szkoda, że nie krtań… - mruknęła Fresia.
         - Co? – spytał prawnik ściągając ze skarpety kolejny, przylepiony chwast. – Obym nie złapał żadnego kleszcza! Jestem prawnikiem, do miasta nie mogę wrócić w tak tragicznym stanie! Chociaż… Może wtedy… - knuł pod nosem spoglądając na panterogłupka. Przecież Heban wyglądał jak siedem nieszczęść, a gość przed nim to bandyta z krwi i kości. Łatwo go oskarżyć oraz „udupić”. Prędzej uwierzą jemu, wielkiemu prawnikowi, niż zmiennokształtnemu z goniącym za plecami wyrokiem.
         - Stul ryja Heban, bo zaraz zamiast języka stracisz godność.
         - Jak śmiesz?! – Rozpaliły się policzki grubaska i w ten sposób (niestety) elfka podsyciła jego marudność. Biedak zamiast skupić się na wysiłku przeznaczał całą energię na skomlenie. – Teraz jesteście wszyscy cwani, bo w puszczy się chowacie! Ale tylko wystawicie nosy za murami królestw to od razu wasz wszystkich załatwię… - warknął i warczał dalej. Fresia ciężko wzdychała przecierając twarz dłonią. Kuźwa!
         - Na wszystkie rosnące tutaj zioła, niech ten grubas zapcha się trującymi jagodami… - szepnęła w cichej nadziei.

***
         Kavika spoglądała na kawałek ciemniejącego nieba. Ściany lasu powoli okrywały cienie, cała sceneria nabierała odrobinę mrocznego klimatu, ale o dziwo nie bała się o swoje życie. W ciągu tego czasu nie przyłożyli jej noża do gardła więc nie było tak dostatecznie źle… Ach, było!
         Zamartwiała się o Yastre. Nie wiedziała czy w ogóle przeżył tą potyczkę z elfami, chociaż wyglądało na to, że ich mała i zorganizowana drużyna przebijała strażników. Jednakże brak Tavika mógł sprawić, że akcja zakończyła się niepomyślnie. O to, jak los jest w stanie przewrócić życie przekonała się chociażby w tym momencie. I te dzieci… Enthe nie była w stanie uwierzyć, by to wszystko było od początku do końca zaplanowane. Była głodna i zmęczona. Jedyne, co tknęła w ciągu dnia, to woda. Tavik dał jej co prawda pożywienie, ale ona je odrzuciła nie chcąc zdawać się na łaskę swoich oprawców. Wolała umrzeć z głodu niż cokolwiek powiedzieć. Grała na czasie i mocno tym irytowała Czarnego. Szybko zapał złości jednakże gasł. On był mózgiem w tym małym stowarzyszeniu zmiennokształtnych z wielkim doświadczeniem. Doskonale wiedział jak grać na ludzkich emocjach.
        W pewnym momencie podszedł do ptaszora i ciskał połamane ciało kawki. Zwierzę skrzeczało boleśnie. Kavika nie mogła tego znieść, rzuciła się w stronę swego irytującego towarzysza, ale Czarny odepchnął ją w tył.
         - Przestań! Nie możesz! Przecież to zwierzę, takie samo jak ty! – krzyknęła wreszcie przebijając się przez kilka łez. Ten ból był przeszywający.
         - Czyli jednak masz nas za zwierzęta? – zakpił Czarny. Dziewczyna zacisnęła usta gubiąc na chwilę gdzieś wzrok, ale wpiła spojrzenie w panterołaka. Jego oczy świeciły w ciemności i były niezwykle groźne.
         - Zostaw go… - mruknęła.
         - Ten ptak nie został upolowany po to, abyś siedziała ze spokojną głową. Poza tym… Nie słyszałaś, że koty lubią bawić się jedzeniem? – uśmiechnął się podle.
         Wykładowczyni przypomniała sobie te sceny, gdy koty bezlitośnie puszczają swoje zdobycze by ponownie je złapać. Podrzucają, wpijają pazury, rozszarpują… Aż zbladła na myśl, że na jej oczach i kawka może tak skończyć. To naprawdę się działo? Czy ona tu naprawdę była?
         - Masz rację i zapamiętaj to sobie. Jesteśmy tylko zwierzętami.
         - Czuję się zmęczona… - szepnęła blondynka cofając się na swoje „posłanie”.
         - Pamiętaj, że nie będę czekał w nieskończoność. Każdy facet traci w końcu cierpliwość… - dodał uszczypliwie.

***
         Zbliżała się już noc. Sova usypiał siedząc na ramionach Yastre. Jego ciało co jakiś czas mocno opierało się o głowę panterołaka, aż niemalże tracili równowagę. Budził się nagle i rozwartymi oczami patrzył dookoła by ponownie znużył go sen. Fresia zarządziła odpoczynek. Może i zmiennokształtny miał teraz wyostrzone zmysły, ale musiał sobie podarować węszenie. Gdyby byli sami to już dawno złapaliby jakiś konkretny trop, ale nie… Temu cepowi zachciało się ratować bandę bachorów. Skoro już braki odpowiedzialność za dzieciaki to i ten Heban nie wydawał się tak uciążliwy… Taką chciała mieć nadzieję. Odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy grubas momentalnie zwalił się na ziemię. Nie starczyło zliczyć do trzech na palcach, gdy chrapał gorzej niż smoczysko w jaskini. Odstraszył całe ptactwo wokół i chyba głodne drapieżniki. „Z takim stworem nie warto walczyć” – pewnie myśleli mieszkańcy lasu, ale ta pokraka miała problem z obróceniem się dookoła, a co dopiero stanąć twarzą twarz z takim misiem albo rysiem. Mimo wszystko Fresia cieszyła się z tego powodu. Zjedzenie takiej ilości tłuszczu raczej nie wpłynęłaby dobrze na dietę zwierząt. Nie trzeba było użyć zbyt wiele wyobraźni by stwierdzić, że Heban jest zapewne ciężkostrawny, bo i też ciężko strawić było jego samo istnienie, a co dopiero połknięcie takiego brzuchola. Reszta to już tylko szpik kostny, pewnie też niezbyt bogaty w wartości odżywcze.
        Sama najemniczka z ulgą oparła się od drzewo. Wyjęła dziewczynkę z temblaka, podgięła nogi i położyła ją sobie blisko podbrzusza. Głaskała w iście łagodny sposób, jak na elfa, choć nie jak na Fresię, przystało. Siedziała bez słowa bardzo długi czas. Dopiero teraz docierało do niej zmęczenie tym dniem i tą wędrówką. Szli bez chwili przerwy, dzięki czemu nie byli w stanie wyłapać ile wysiłku włożyli w poszukiwania. Teraz, gdy wszystkie mięśnie odpuściły, mogła wtopić plecy w ramiona jakiegoś drzewa. Milczała i milczała wpatrując się w jeden punkt. Tak ciężko jej było w nogach, może nie koniecznie aż tak w oczach.
         - Pomyśleć, że kiedyś aż tak bardzo cię nie nienawidziłam… - wyznała upewniając się, że dzieciaki już śpią. – Aż do momentu, w którym odszedłeś z cyrku…
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre wcale nie przeszkadzało to, że został potraktowany jak wieża widokowa - ten błysk w oczach Sovy wynagradzał mu absolutnie wszystko. A to, że dzięki temu będą mogli szybciej i dalej zajść (Heban nadal nie stanowił zmiennej w planach panterołaka, mogli go porzucić po drodze) stanowiło również wymierną korzyść. Pewnym problemem było to, że kotołaczek próbował z wysokości ramion bandyty zawiadywać całą grupą i określać kierunek marszu, lecz i na to starszy zmiennokształtny znalazł sposób i za każdym razem, gdy chłopiec czymś się zainteresował i koniecznie chciał tam podejść, on w mgnieniu oka znajdował coś innego, by przykuć jego uwagę i dalej tropić Kavikę i Tavika... I tego, który podróżował razem z nimi. Dodatkowe ślady były nie do przeoczenia gdy już dłuższy czas szło się wzdłuż tropów zaginionej pary i od czasu do czasu natrafiało się na dodatkowe zagłębienie w mchu, gałązkę złamaną w dziwnym miejscu, świeży ślad pazurów na korze... Yastre starał się nie okazywać niepokoju, ale gdyby ktoś szedł przed nim albo równo z nim widziałby, jak bandyta od czasu do czasu marszczy z niezadowoleniem nos. Ze dwa razy posłał Fresii porozumiewawcze spojrzenie, ale nie zaczynał z nią rozmowy ze względu na dzieciaki - nie chciał ich dodatkowo denerwować i to z dwóch powodów. Pierwszym było to, że rodzeństwo - zwłaszcza Sora - miało już dość stresujących przeżyć jak na jeden dzień, a drugim - ich zmartwienia dodatkowo martwiłyby jego, a tego już naprawdę nie potrzebował. Czekał więc na dogodny moment, gdy będzie mógł porozmawiać z elfką sam na sam - robiło się coraz ciemniej, zbliżała się pora przymusowego postoju, więc zmiennokształtny wiedział, że wkrótce okazja się nadarzy.
        - Ej, ej, młody, wytrzymaj jeszcze chwilę, dojdziemy tylko do suchego - zwrócił się Yastre do Sovy, gdy po raz kolejny musiał łapać chłopca, gdy ten niebezpiecznie przechylał się nad jego ramieniem. Panterołak wiedział, że dzieci potrzebują snu, że nie wytrzymają tyle ile dorosły samiec, ale i tak starał się zajść jak najdalej tego wieczoru. Później dotarło jednak do niego również to, że sam potrzebuje chwili wytchnienia po tych wszystkich walkach i wysiłku, jaki tego dnia przeszedł… Ale jednocześnie tak bardzo bał się o Kavikę. I o Tavika oczywiście też, tylko trochę mniej, bo to facet, poradzi sobie. Ale Kavika… Kto wie, co się jej stało? A jeśli ona teraz siedziała gdzieś skulona i czekała, aż on przyjdzie i ją uratuje?
        - Łał, młody, uważaj! - Sova nagle bardzo gwałtownie przechylił się nad ramieniem panterołaka, wyrywając go z ponurych myśli. - Dobra, nie ma co przeciągać, to miejsce nie jest takie złe. Postój! - zarządził.
        Bandyta miał w sumie w nosie to gdzie się położy Heban i co ze sobą zrobi. Wiedział, że nie może liczyć na tego grubasa jeśli chodzi o branie wart, przygotowanie obozu, o cokolwiek, co jest przydatne - prawnik specjalizował się tylko i wyłącznie w narzekaniu, czarnowidztwie i prowokowaniu panterołaka, by ten po raz kolejny spuścił mu łomot. Dlatego to, że zasnął jak stał, nie było wcale takie złe. Yastre obdarzył go jedynie przelotnym spojrzeniem tak by wiedzieć gdzie leży, by się nie potknąć, a potem skupił swoją uwagę na Sovie. Zdjął go ze swoich barków, bo chłopiec już praktycznie spał. Przytrzymując go jeszcze na rękach stopami rozgarnął gałązk i większe kamienie, po czym ułożył kotołaczka na stercie liści, które stanowiły wygodne posłanie. Nie miał czym go przykryć, sam biegał już od dawna w samych gaciach.

        - Co? - upewnił się zaskoczony Yastre. Fresia właśnie powiedziała, że kiedyś go bardziej lubiła? Niemożliwe, przesłyszało mu się. No chyba, że liczyć ten czas, gdy był tak mały jak Sova albo Sora, bo wtedy wszystkie kobiety go uwielbiały, ale to i tak raczej w kategoriach maskotki niż dziecka. Później stał się już tylko namolnym chłopakiem, co jasno dawały mu do zrozumienia.
        - E tam - mruknął, wyraźnie bez tej mocy, która towarzyszyła z reguły jego wypowiedziom. Chyba chciał, by słowa Fresii były prawdą, ale nauczył się już, że tacy jak on nie są mile widziani przez “normalnych” i koniec. - Żadna z dziewczyn mnie przecież nie lubiła, a chłopaki to też tak... A jak wyszłem wtedy z obozu, to zaraz ruszyliście dalej, nie? Jakby wam się pies stracił.         Yastre mówił bez żalu w głosie - to było tak dawno, że nie mógł się gniewać. Nie znaczyło to jednak, że lubił elfkę, bo gdyby nie Kavika, to by nie zamienił z nią nawet słowa.
        - Fajna byłaś, poważnie, ale tak, no... Ja jestem głupi, ale dotarło do mnie, że dla ciebie jestem tylko zwierzakiem - powiedział, specjalnie używając czasu teraźniejszego, bo wiedział, że to akurat się nie zmieniło. - Wiesz, jak później zostałem zbójem, to wtedy dobrze widziałem, że banda mnie lubi. Dzielili się ze mną równo łupem i jak siedziałem z boku, to wołali mnie do ognia: "te, kotu, chodź tu, a nie siedzisz jak stara panna na tańcach!", opieprzali mnie jak faceta a nie jak zwierzaka: "ale żeś to spier..." - próbował imitować zmiennokształtny, ale zorientował się, że w towarzystwie są dzieci. I co z tego, że śpiące.
        - No - zakończył, bo i tak ta sylaba była wystarczająco wymowna. - No widzisz… Czy chodzi ci o to, jak chciałem się z tobą umówić? Przez to przestałaś mnie lubić? Bo wiesz, ja wtedy… bo byłaś taka ładna i uroczo się uśmiechałaś jak mnie o coś prosiłaś, to ja ten… Ach, niech to.
        Yastre wstał ze swojego miejsca, niespokojnie bijąc ogonem na boki. Nie szła mu rozmowa na takie tematy i w sumie żałował, że nie udawał, że tego nie słyszał.
        - Wzięłabyś pierwszą wartę? - zapytał nagle, jakby nic się nie stało, jego ogon wisiał jednak smętnie, zdradzając humor właściciela.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Fresia uniosła brew obserwując wzrokiem Yastre, chociaż głowę miała skierowaną w stronę trzymającego dziecka. W pewnym momencie nawet wykrzywiła usta słysząc zakłopotanie oraz paplaninę panterołaka. Przewróciła oczami ciężko przy tym wzdychając. Tyle lat na ziemi Alarańskiej a zachowuje się jak prawiczek, który dopiero co zobaczył cycki. Tak, to było dosłownie porównanie w głowie uszatej, ale po niej nie można spodziewać się litości, lecz można było liczyć na bezpośredniość!
        - Dajże spokój, to było tyle lat temu. – Powiedziała dosyć obojętnie. – Nie wyobrażaj sobie zbyt dużo, po prostu…
        Fresia szukała odpowiednich słów w głowie. Miała na to kilka nazw, ale nie chciała się do nich przyznać ani w głos, ani sama przed sobą więc musiała wybrać jakąś trzecią opcję. Taką bardziej… Fresiową.
        - Po prostu się pomyliłam – uśmiechnęła się złośliwie.
        Na chwilę zapanowała cisza. Dała ona nadzieję na to, że temat nigdy nie zostanie rozwinięty, ale elfka marszczyła nos walcząc wewnątrz z własnymi wątpliwościami. Czy tego chciał czy nie, ona postanowiła oczyścić odrobinę własne sumienie.
        - Planowałam odejść z cyrku – wyznała nagle. – Byłam…
         „Zakochana” brzmiało bardzo źle w jej wydaniu.
        -… byłam w związku z pewnym mężczyzną… Byliśmy narzeczeństwem. A dokładniej z tym cwelem, dowódcą straży, którego chyba nieźle załatwiłeś – zachichotała złośliwe, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, jak żałosna była jej miłość. Jak żałosne jest być zakochanym.
        - O naszym związku wiedział nasz, jak go lubiłam nazywać, „Papiermistrz” , ten od załatwiania wszelkich spraw z dokumentacją w cyrku. Od zawsze sobie jakoś ufaliśmy… Inaczej niż z innymi, nasze sekrety były rzeczywiście NASZE, a nie całego cyrku. „Dowódca Herfol” – mówiła z przesadną ironią – w tamtym czasie miał wiele wyjazdów. Fakt faktem, udawał się w stałe miejsca na jakieś nauki, na to by należeć do szychy. Kiedyś bardzo pragnęłam być strażnikiem wielkiego królestwa… a może to marzenie przyszło mi, gdy tego debila poznałam? Już nawet nie pamiętam… Na pewno pamiętam, że obiecał mi bardzo wiele. Byłabym wielka i szanowana, nikt nie miałby prawa mi się sprzeciwić. Miałabym właśnie to, czego wiele istot nie ma. Władzę.
        Najemniczka zamilkła. Sora wyciągnęła się słodko i nienaturalnie wydłużyła ciało prostując łapki. W końcu prężne ciałko rozluźniło się, kotka opadła miękko dostosowując się do brzucha i nóg elfki. Pomyśleć, że nawet kiedyś Yastre był taki maluteńki. Teraz jest równie wysoki, co głupi.
        - Z cyrku jednak nie mogłam odejść, jak pierwsza lepsza akrobatka – prychnęła. – Jeszcze by pomyśleli, że zostałam wywalona! Oj nie, nie. Bardzo chciałam mieć wielkie odejście, szczególnie, że Elwia ostatnio bardzo przodowała. Zdobywała sławę i ulubieńców, musiałam więc zasłynąć po raz ostatni. Cała nasza rodzina głęboko wspierała ją w karierze. Papiemistrz pouczał mnie, że takie podejście nie doprowadzi mnie zbyt daleko. W tedy z niego kpiłam, ale cóż… Wiesz, że jestem uparta. Nie wycofuję się z podjętych decyzji – mówiła całkiem świadomie.
        - Pragnęłam dokonać bardzo szalonej sztuczki. Takiej, której jeszcze nikt nie widział, a przy której potrzebny był ktoś o niesamowitej intuicji. Nie mogła być ona zwyczajna, ludzka… Taka z chęcią chronienia kogoś za wszelką cenę. Kokietowałam cię jeszcze długo przed MOIM planowanym odejściem. Skakanie w powietrzu chwytając się płonących kół, tak by wylądować na cienkiej lince. Hah! I nie takie sobie skoki! Jeden, najważniejszy. Cztery obroty w powietrzu! Robiłam to już nie raz, ale nie w towarzystwie ogni, nie z brakiem siatki na dole. Wszystko sobie przygotowałam. Wszystko! Idealnie byś tam pasował. Ja bym odeszła osłonięta sławą, a ty… a ty miałeś mnie zastąpić. Mogliśmy wykonać te sztuczkę razem, ale najbardziej emocjonalne byłoby w niej to, że wzięty nagle z boku koteczek wlazłby na scenę bez zapowiedzi. To właśnie podczas tak silnej adrenaliny twoje zmysły byłyby wyczulone po stokroć, a w razie czego byś mnie złapał… Lecz nie zauważyłam, że zniknąłeś – burknęła posyłając mu kwaśne spojrzenie.
        - Niektórzy powiedzieli mi, że byłam wyjątkowo bezduszna, bo chyba już wszyscy w cyrku to zauważyli. W sensie twoje odejście. Ja byłam zbyt przejęta swoją wielką chwilą, a gdy miała nadejść ciebie nie było - ciągnęła dalej niby wściekle.
        - Nie miałam jednakże zamiaru rezygnować… I jak można się domyśleć, źle się to skończyło. Sztuczki nie wykonałam. Wirujące koła obracały się za wolno więc chwyciłam je w strefie gdzie płonął żywy płomień. Oparzyłam się, a reszta była ciągnącą się porażką. Spadłam, poharatałam się, występ się zakończył, cyrk zwinął a widownia krzyczała z przerażenia. Pogrzebało mnie to na wiele miesięcy… Nasz cyrk był kochany, byliśmy rodziną, ale gdy stajesz się po prostu kolejną gębą do wyżywienia, która nie może wstać to wszystko się zmienia… - ściszyła głos. Spojrzenie Fresi stało się odrobine puste, chociaż mówiła spokojnie, pogodzona z losem, na który sama się skazała.
        - Herfol mnie w tedy odwiedził. Głaskała czule, ale dużo milczał. Miałam nadzieję, że za niedługo mi przejdzie. Później widzieliśmy zaledwie kilka razy… Przyszedł taki dzień, gdy zaczęłam stawać. Najgorszy był w tym wszystkim mój bark, którego nie można było poskładać. Chodziłam po uzdrowicielach, do jakiś magów… i jeden z nich tylko pogorszył stan mej ręki. Od tamtej pory zwisała bezwładnie, ale żeby nie wypadła całkiem z panewki postanowiłam zawiązywać ją w temblak. Cyrk… cyrk już nie był dla mnie. Jednak czekał na mnie wciąż mój ukochany, prawda? I jego obietnice – zakpiła.
        - Pewnego dnia cyrk dojechał do Fargoth. Tam co roku organizowane było spotkanie najlepszych dowódców, na którym pojawiłam się nie raz w towarzystwie Herfola…

***
        Fresia weszła do karczmy. Była skromnie oświetlona przez pojedyncze świece na stolikach. Pogłaskała dwa, grube warkocze, poprawiła pas u biodra. Nie posiadała żadnej sukienki. Przez brak występów w cyrku żyła co najmniej skromnie, ale też nie wyglądała jak chłopka. Chłopki z resztą nie noszą spodni i tunik. Dowódcy spotykali się tutaj każdego roku. Nie widziała ukochanego już tyle miesięcy, a przecież był okres gdy widywali się nawet co dwa tygodnie, przemierzali dla siebie pół świata. Częściej ona dla niego, ale miłość nie jest jednostronna. Umyła się w rzece, wypachniła wyciągiem z kwiatów. Była bardzo zadbana, mimo, że nie wystrojona niczym arystokratka. Tylko ten temblak jakiś rozszarpany, ale tak dobrze trzymał. Nie miała żadnej chusty, a inne materiały kiepsko trzymały. Jaką tworzy to z resztą różnicę, gdy wreszcie mogą się spotkać.
        Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu. Dojrzała stolik, przy którym zawsze, jak co roku, siadywali. Te same znajome twarze, ci sami dowódcy, oczywiście jak co roku. Na ich widok jakoś wybitnie się nie cieszyła, byli jej obojętni. Czy właściwie w ogóle ich lubiła? Mogła udawać, ze lubi. Tak jak oni udają, że są kimś konkretnym, mimo, że nie są tymi jakimi go inni widzą, ale Fresia mogła udawać. Obejmując rękę Herfola i wtulając policzek w jego ramię, mogła zrobić wszystko. Ważne, że on był obok. Dla niego mogła nie być sobą.
        Twarz zlał promienny uśmiech, który zgasł niczym ów zdmuchnięta świeca, gdy u boku mężczyzny siedziała inna kobieta. Tak samo tuląca ramię dowódcy, jak ona. Całowali się na oczach całego towarzystwa, chichotali, opowiadali, a akrobatka stała z marnym temblakiem na środku karczmy. Podeszła blisko czując na sobie wzrok „znajomych”.
        - Kim ona jest? – spytała wprost, ale jakby w amoku nie będąc pewna czy czasem może nie widzi jakiejś iluzji.
        Herfol był nieco zaskoczony obecnością Fresii. Niezręczną ciszę przerwał wstając i głaszcząc pieszczotliwie swoją towarzyszkę stołu. Gentelmeńskim gestem zaprosił elfkę na bok, a ona po kilku krokach zwróciła się ku niemu.
        - Fresia… - zaczął kojącym głosem. – Przecież wiesz, że to nie mogło nam wyjść…
        - C-co? – spytała niedowierzając. – Przecież obiecałeś, że… że zawsze będziemy razem – mruknęła patrząc za jego ramię, brzmiała żałośnie, ale nie odnalazła wówczas żadnych innych słów. Zaczęła przyglądać się kobiecie, która czekała na dowódcę. Herfol szybko objął podbródek akrobatki i poprawił. Miała patrzeć na niego.
        - Spójrz na siebie… jesteś teraz tylko kaleką.

***
        Oczywiście, że najemniczka nie opowiedziała Yastre niczego w szczegółach. Wystarczyło krótkie sprostowanie, że znalazł sobie inną, a ona została tylko kaleką. Później nie wróciła do cyrku, w końcu co kaleka miałaby tam robić? Wylądowała na ulicy. Miała umrzeć z głodu, po pierwsze - bo chciała po drugie - bo nie miała za co zapłacić za chleb, a kraść nie chciała. Miała być przeco strażniczką.
        Konając więc w prażącym słońcu, gdzieś między budynkami, znalazł ją pewien gość. Gdyby miała siłę pewnie by odgoniła go nie chcąc niczyjej litości, ale właściwie niewiele z tego pamięta. Tyle, że chcąc go uderzyć zemdlała w pół ruchu. Tak też trafiła do grupy najemników. Podobnie jak panterołak został gorąco przyjęty do swej grupy, tak ona idealnie wpasowała się w swoją. Leimo, głowa tego całego i małego stowarzyszenia, pokładał w niej więcej wiary niż ona w zło świata Alarańskiego. Wymuszał na niej takie rzeczy, że… Udało mu się uruchomić jej rękę… To było porównywalne do pierwszego wstania od dnia po wypadku. Niemożliwe stało się nagle realne… Piła jakieś specyfiki wzmacniające. Nigdy nie pytała Leimo, co to było, ale w pewnym momencie odzyskała niemalże pełną świadomość własnej ręki. Nauczyła się nią posługiwać tak naturalnie, że trudno było dostrzec, że coś jest z nią nie tak. Stając jednak na drodze przeciw prawu stanęła też przeciwko Herfolowi. Dawna strażniczka wielkiego królestwa stała się członkinią najsłynniejszych łapaczy zmiennokształtnych. Odeszła też i od nich, od grupy Leimo. Mając za sobą ciągnącą się przeszłość, zbyt wiele na pieńku z powodu prywatnych spraw, postanowiła działać na własną rękę. Być najemnikiem wynajmowanym do grup najemniczych. Miała wspomagać i dobrze na tym wychodziła, więcej zarabiała dzięki zdobytej sławie u Leimo.
        - Jednak przez cały czas cię nienawidziłam… za to, że odszedłeś. Nienawidziłam cię…tak strasznie chciałam ci ukręcić łeb, poćwiartować, ale i też nie szukałam. Widziałam te wszystkie świstki za twoją głowę, ale trzymałam się od ciebie z daleka będąc pewna tej nienawiści, a w momencie, gdy zobaczyłam twoją mordę… Wszystko nagle mnie opuściło. Spotkanie z tymi strażnikami teraz też zaczęło być mi bardziej obojętne niż kiedykolwiek… Ale nie powiem, cieszę się, że tak skończyli hehe.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre dopiero po czasie zrozumiał jak bardzo był naiwny. Fantazja poniosła go o wiele, wiele za daleko, bo nie dość, że dopuścił do siebie myśl, jakoby Fresia mogła go lubić, to jeszcze na dodatek, wydawało mu się, że mogło to być coś więcej. Głupi, głupi kot! Dlaczego gdy przychodziło do tematu kobiet, on zawsze musiał się zbłaźnić i zrobić sobie zbyt wielkie nadzieje? Nie dość dobrze poznał płeć piękną by rozumieć, że w większości przypadków nie spotka go z jej strony nic dobrego, a co najwyżej same utrapienia? Dziewczyn, które faktycznie go tolerowały i lubiły była zaledwie garstka, prawie zaniedbywalna na tle tych, które traktowały go jak zwierzaka i natręta. Dlaczego on się nigdy nie nauczy...
        - Nie no, jasna sprawa – burknął udając nonszalancki ton, jakby tak naprawdę cała ta sprawa go nie obeszła i to Fresia źle zinterpretowała jego słowa. Niezbyt mu to wyszło, ale chyba nie było sensu się nad tym rozwodzić, w końcu to nie życie uczuciowe kota była tutaj przedmiotem rozważań, a to, co miała mu do powiedzenia była akrobatka. Chociaż Yastre przez moment nie spodziewał się, by elfka była chętna kontynuować dyskusję, był wręcz święcie przekonany, że nigdy nie dowie się tego, co miała wcześniej na myśli, bo właśnie strzeliła focha i było po zabawie. Lecz nie, jednak i tym razem się pomylił - wyjątkowo na własną korzyść. Fresia zaskoczyła go swoim wyznaniem już przez samo to, że wyraziła je na głos, zaś jego treść sprawiła, że panterołak postawił uszy i ogon na baczność, wyraźnie zaintrygowany i zaskoczony. Czekał na ciąg dalszy, no bo jak to tak, taka gwiazda jak ona, kochająca się wręcz w przebywaniu na scenie i zbieraniu oklasków, a teraz mówi, że zamierzała odejść? Zmiennokształtnemu w głowie się to nie mieściło, ale słuchał cierpliwie dalej.
        - O, hehehe, szkoda, że nie wiedziałem wcześniej – mruknął na wzmiankę o tym, że przed chwilą związał i powiesił za nogi byłego chłopaka akrobatki. Ciekawe co by zmieniła w jego postępowaniu taka wiedza? I tak wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie, jakby był przekonany, że wyświadczył swoim zachowaniem przysługę Fresii. Zresztą, przecież tak było, tym razem nie mógł pomylić się w swojej ocenie – tych dwoje wyraźnie walczyło ze sobą na śmierć i życie, tam, między wozami, on prawie chciał ją zabić, a ona teraz wyglądała na bardzo zadowoloną na samo wspomnienie upokorzenia, które bandyta zgotował dowódcy straży. Gdy teraz panterołak o tym myślał, w głowie mu się nie mieściło jakim cudem dawni narzeczeni mogli być teraz takimi wrogami, ale zaraz napadła go refleksja, że przecież bywa tak bardzo często – jakby ze skrajnego uczucia, jakim była miłość, można było przejść tylko w drugie skrajne uczucie i nie było nic pośrodku. Trochę to smutne.
        Yastre przykucnął kawałeczek od Fresii, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że siedząc tak z dłońmi opartymi na stopach i ogonem owiniętym wokół kostek przypomina kota bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Słuchał jej z olbrzymią uwagą, lecz pozwolił sobie na zmarszczenie nosa w wyrazie dezaprobaty, gdy Fresia wspomniała o tym, o czym marzy niby każda żywa istota. Jego władza nie pociągała nawet odrobinkę, on chciałby mieć tylko szczęśliwą rodzinę. A Kavice za to zależało na tym, by być znanym naukowcem – czy to również daje władzę? Tego bandyta nie wiedział, zdawało mu się jednak, że niekoniecznie. Fresia znała więc zdecydowanie złą definicję słowa „wszyscy”, ale cóż, to jej sprawa. To akurat było nieistotne na tle rysującej się dalej opowieści... Czy też raczej małego i słodkiego przerywnika w postaci przeciągającej się Sory. Yastre widząc kokoszącego się kociaka aż poczuł jak robi mu się ciepło na sercu – zaraz wróciły do niego słodkie marzenia o jego własnych dzieciach. Szybko jednak musiał zejść myślami na ziemię, bo Fresia podjęła swoją opowieść. Z odrobinę nadmiernym entuzjazmem przytaknął, gdy elfka wspomniała o tym jak bardzo bywa uparta. O tak, on coś o tym wiedział – w przeciwnym razie nie nazywałby jej krową. Słuchał jednak dalej bez przerywania i czekał by dowiedzieć się do czego też ta historia dąży, bo na razie trochę nie umiał połączyć wątków byłego chłopaka Fresii ze swoim zniknięciem. I tego jednak w końcu się dowiedział – była akrobatka zdradziła mu jaki miała plan na swoje wielkie odejście i jaką on miał odegrać w tym rolę... I wcale mu się to nie spodobało. Chyba naprawdę liczył, że ona chociaż odrobinę go lubiła i przez to zrobiło jej się przykro, ale najwyraźniej elfka była jedną z tych osób, które widziały tylko czubek własnego nosa i niewiele ponadto. Kto inny na miejscu Yastre pewnie powiedziałby „dobrze jej tak”, gdy historia nagle zaczęła się gmatwać i przybierać coraz bardziej nieszczęśliwy obrót, ale nie, panterołak taki nie był. Trochę wręcz żałował Fresii, bo przecież robiła to, bo była zakochana. Wiedział jednak, że jej pomysł był naprawdę, naprawdę zły. Sztuczka, jaką wymyśliła na swój wielki finał, wymagała ogromnej krzepy, niemałego refleksu i ponadprzeciętnej prędkości. On by sobie poradził – może nie teraz, gdy już kilkadziesiąt lat nie robił żadnych cyrkowych akrobacji, ale wtedy, gdy jeszcze podróżował z cyrkiem, nie potrzebowałby wcale wielkiego przygotowania by sobie poradzić. Może szkoda, że go nie wtajemniczyła, może wtedy by został... Rysowała się przed nim perspektywa sławy w cyrku, która odmieniłaby jego nędzny los wyrzutka. Ale nie było co gdybać – od tamtych wydarzeń minęło prawie pół wieku.
        Do Yastre dotarła jedna, naprawdę bolesna prawda – wtedy naprawdę nikt go nie szukał. No bo gdyby było inaczej, gdyby ktoś faktycznie przejął się jego nieobecnością, to szef cyrku zwołałby wszystkich do siebie i zarządził jakieś poszukiwania, na pewno każdy by wiedział co zaszło. Bandyta aż nie chciał do siebie dopuścić myśli, że było aż tak źle.
        - Oj, Fresia... - jęknął boleśnie panterołak, gdy sam domyślił się już, że ona i tak zabrała się za realizację swojego planu. To było takie niemądre! Niebezpieczne. Mimo to zrobiło mu się jej żal, gdy opowiadała o tym, co było potem, gdy przez jej kalectwo była traktowana jak bezpański kundel... Jeszcze myśl o ranach, które tak bardzo uniemożliwiały jej ruchy – bandyta aż miał na końcu języka pytanie jakim cudem teraz porusza się tak sprawnie, skoro wtedy było tak kiepsko, ale się powstrzymał, bo elfka nadal mówiła i mówiła, a on miał przeczucie, że w końcu dowie się i tego bez dodatkowego denerwowania jej swoimi pytaniami. Najpierw jednak była dalsza historia o niej i jej ukochanym, która bardzo zdenerwowała panterołaka – jak mężczyzna może się tak zachować w stosunku do kobiety, którą kocha?! Musiał od początku udawać i tylko się nią bawić, skoro tak ją zostawił, jak zużytą ścierkę. Okropny typ, naprawdę. A na dodatek później było już tylko gorzej: odeszła z cyrku, wylądowała na ulicy... Jego niby spotkał bardzo podobny los, ale on to zrobił z własnej woli, bo był nieszczęśliwy wśród tych wszystkich ludzi, którzy traktowali go jak zwierzaka, a jej wybór ograniczał się jedynie do tego, że odejdzie albo zostanie wyrzucona. Okropny los. Jeszcze była taka nieporadna – on od razu wiedział, że w lesie sobie poradzi, jeśli miasto go zawiedzie, ona zaś nie miała zbyt wielu alternatyw. Jednak i ona spotkała kogoś, kto wyciągnął do niej rękę, co prawda w innych okolicznościach, ale ogół był taki sam. Kotu przeszło przez myśl, że z niego jego banda miała bardzo szybko pożytek, w niej zaś musiało być coś naprawdę niesamowitego, skoro ten jej szef zainwestował w nią tyle czasu i wysiłku. Może mu się podobała? O to aż głupio mu było pytać, chociaż widać było, że bardzo chce się odezwać. Przełknął jednak niewypowiedziane słowa i po prostu cieszył się, że dzięki temu Leimo udało jej się wrócić do zdrowia – on niewielu osobom życzył źle i cieszył się, gdy inni mieli szczęście, o ile nie odbywało się to jego kosztem.
        Wyznanie podsumowujące historię Fresii sprawiło jednak, że Yastre momentalnie pożałował swojego zadowolenia. Nienawiść to mocne słowo, które bardzo bolało, zwłaszcza kogoś, kto potrzebował akceptacji tak bardzo jak on. Aż nie mógł się powstrzymać od komentarza.
        - Jesteś niesprawiedliwa – oświadczył. - I samolubna. No bo weź, nie mogłaś tak po prostu być dla mnie fajna? Bez tego całego głaskania i drapania? Bez robienia mi nadziei? Nie chciałaś mówić o co chodzi, to nie musiałaś, spoko, bo może faktycznie bym coś wychlapał. Ale przesadziłaś, a potem mnie odpychałaś. I jeśli do kogoś powinnaś mieć pretensje, to do siebie, nie do mnie. Gdybym miał w cyrku chociaż jedną osobę, która by mnie nie traktowała z buta, to bym został. Nie było ani jednej. Ale nie no, było i minęło. Wiesz, dzięki, że mi o tym wszystkim powiedziałaś. Szkoda, że ci nie wyszło, ale w sumie ważne, że teraz jest dobrze, nie? Jesteś sprawna, znana, a strażników wykiwaliśmy na cacy! I jak trzeba będzie, to drugi raz powieszę za nogę tego fagasa, tylko tym razem jeszcze linę skręcę, by się obracał!
        Cóż, nikt nigdy nie twierdził, że sposoby na zemstę w wykonaniu panterołaka mają w sobie cokolwiek z powagi i konwencjonalnego podejścia do tematu.
        - No to Fresia, weźmiesz tę pierwszą wartę czy ja mam postać? - dopytywał zmiennokształtny, wstając i przeciągając się z wielkim zaangażowaniem. Mógł jej opowiedzieć swoją historię życia po odejściu z cyrku, ale zakładał, że ją to nie będzie interesowało, a nie chciał znowu znosić jej ewentualnych kpin.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Fresia uniosła głowę i wytężyła wzrok słuchając słów Yastre. Nigdy by się nie spodziewała, że zostanie przez niego poważnie osądzona i chociaż poczuła złość, to wiedziała, że jest ona inna od wszystkich. Oczywiście w pierwszej chwili wygięła usta z niezadowolenia dając mu do zrozumienia, że przesadził, ale szybko odwróciła wzrok nie mogąc mu spojrzeć prosto w oczy. Wiedziała, że te słowa jej się należały. Nie znał całej przeszłości elfki, miała powody ku temu by w ten sposób traktować mężczyzn. Problem leżał jednakże w tym, że nie każdy zasłużył na takie traktowanie. Fresia nie mogła się już wielce zmienić. Zawsze pozostanie zimna, pozornie egoistyczna, będzie traktować każdego z góry. Trochę dlatego, że obecnie zmusza ją do tego zawód - do zachowania wszelkiej pewności siebie choćby świat się walił, ale i też trochę dlatego, że w cyrku musiała sobie wywalczyć pozycję. Zrobiła to za pomocą swojego paskudnego charakteru. Najwidoczniej nie był tak paskudny skoro lud ją podziwiał.
        Mimo to, rozumiała panterołaka.
        - W momencie, gdy cię spotkałam tak też się stało – powiedziała cicho, z odrobiną nerwowości w głosie. – Byłeś Prasmokowi ducha winny. Tylko nagle tracąc wszystko, co sobie wypracowałam, musiałam znaleźć kozła ofiarnego, a nie stwierdzić, że sama sobie na to zapracowałam. Nie zasłużyłeś na to – powiedziała poważnie wreszcie mogąc spojrzeć w kocie oczy. Na krótki moment zapadła niezręczna cisza, ale Fresia szybko ją przerwała kolejnymi słowami.
        - A cyrkowcy na pewno szybko zauważyli, że cię nie ma… Tylko ja byłam tak ślepa, że kierowałam się tylko własnymi celami – broniły dawnej krupy uszata.
        Uśmiechnęła się lekko, lecz z tą odrobiną pogardy co zawsze, na wspomnienie o skopaniu tyłka dowódcy straży. Jeszcze kilka razy pogłaskała Sorę, a później odłożyła ją ostrożnie tuż obok brata. Spojrzała troskliwie na dwójkę dzieci. Były tak bezbronne w tym wielkim lesie, mimo, że potrafiły narobić wiele rabanu. Fresia nie lubiła tego typu chaosu, ale skoro już została skazana na bycie częściową nianią to potrafiła wpasować się w sytuację. Skoro potrafi pokonać dzikie zwierzęta, stawić czoła potworom, to czym mogą być dla niej dzieci?
        Najemniczka wstała, po czym wyprostowała plecy. Nabrała głośno powietrza, przeszła się kilka kroków, by ocucić ciało z odrętwienia.
        - Wezmę. I tak nie zasnę – stwierdziła dopatrując okolicy.
        - Mam nadzieję, że miałeś o wiele więcej szczęścia po odejściu niż ja…

***

        Kavika ocknęła się świadoma tego, że przytula materiał, który służył jej za posłanie. Poczuła się odrobinę zakłopotana. Wcześniej nie miewała takich nocy. Tym razem budziła się i tęskniła, chociaż bardzo nie chciała tęsknić. Miała wrażenie, że wciąż jej czegoś brakuje i niestety nie była to nauka, a o wiele głębsze uczucie. To nie pragnienie odkrycia czegoś nowego, a brak bliskości drugiej osoby. Jednej konkretnej osoby.
        Dostrzeżenie w mroku pierścionka było niczym cios młota w serce. Przewróciła się na plecy, a następnie przysłoniła twarz przedramieniem. W tym momencie wolała już nigdy się nie obudzić. Czuła się tak źle.
        Bardzo mocno tęskniła. Za poczuciem bezpieczeństwa, za beztroską chwilą, za stabilnością w chaosie. Za wszystkim, co był jej w stanie dać Yastre. Dziewczynę przebijał ogromny ból, że należy do kogoś zupełnie innego. Piekły ją policzki. W tedy zrozumiała, że pociekło po nich kilka łez więc znowu przerzuciła się na bok. Wówczas dojrzała Verkę.
        Oba kocury spały cicho pomrukując. Ironio losy, to był absurdalnie łagodny dźwięk. Mieli ciężki dech, a Verka objął wartę. Siedział w połowie tylko odsłonięty światłem księżyca. Jego plecy okrywał granatowy cień jaskini. Nagle poczuła empatię wobec tego mężczyzny. Przecierał z trudem skronie palcami. Myślami był zupełnie gdzie indziej. On również mocno tęsknił, ale jeszcze bardziej przeżerało go zmartwienie. Miała wrażenie, że wręcz drży z nerwów. Może nie chciał w to wszystko wplątywać dzieciaki, pomyślała uczona.
        Podniosła się do siadu. Te same lodowate dreszcze przechodziły ich ciała. Spoczywał na nich zbyt wielki ciężar, z którym mieli wrażenie, że sobie nie poradzą. To dwa odrębne światy, dwie odrębne sytuacje, ale chyba czuli to samo.
        - Na pewno są bezpiecznie – powiedziała cicho Enthe.
        Twarz mężczyzny zalały zmarszczki. Trwogę momentalnie zastąpił grymas rozgniewanego napastnika. Blondynka pobladła, nieco zmieszana taką reakcją. Odwróciła wzrok. Chyba jednak dzieliło ich znacznie więcej niż łączyło.
        - Chce mi się siku – poinformowała go, jakby nigdy nic.
        - To sikaj na końcu jaskini – odburknął ponownie wlepiając wzrok w wolną przestrzeń lasu z perspektywy gór.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre aż klapnął na tyłek z wrażenia, gdy Fresia przyznała mu rację. ONA przyznała mu rację! Tego by się nigdy w życiu nie spodziewał, bo przecież elfka zawsze traktowała go jak głupka i negowała jego słowa bez chwili namysłu. A tymczasem okazało się, że jednak troszeczkę liczyła się z jego uczuciami. Jej refleksja nadeszła co prawda grubo po czasie, ale może to oznaczało, że jednak nie była aż tak wredną krową? W sumie miała rację – większość osób w jej sytuacji szukałoby winnych wszędzie wkoło a nie w sobie. Nawet Yastre się to zdarzało, chociaż on przez swoje bardzo proste rozumowanie świata z reguły nie szukał winnych, tylko po prostu uznawał, że tak miało być i koniec. Roztrząsanie niektórych kwestii prowadziło do zmartwień i bólu głowy, które ostatecznie i tak nie dawały żadnego godnego rozwiązania, więc nie było nawet sensu tracić na nie siły. Tak, w głupkowatości bandyty kryła się bardzo gruntownie przemyślana filozofia życia.
        - Nie no, spoko, dzięki – uznał lekko Yastre, gdy w końcu Fresii przeszło przez gardło, że nie zasłużył na to wszystko. - Ale spoko, nie ma co myśleć o tym co było, ważne, co jest teraz.
        W słowach zmiennokształtnego kryła się jednak niepewność zasiana przez ostatnie wypowiedziane przez akrobatkę zdanie. Zauważyli jego zniknięcie? Może... może nawet go szukali? Yastre nie wiedział czy to by go ucieszyło, czy zmartwiło. Do tej pory był przekonany, że nikogo nie obeszło jego zniknięcie i pasowało mu to, bo nie miał wyrzutów sumienia, że odszedł – był pewny, że dokonał słusznego wyboru. Lecz teraz, gdy pojawiła się możliwość, że ktoś mógł go szukać, zrobiło mu się nagle nieswojo i bardzo, bardzo źle. Aż bał się zapytać Fresii jak było naprawdę, bał się poznać fakty. W głębi serca nadal co prawda nie wierzył, że komukolwiek mogło go brakować, ale może... Kto jednak miał widzieć w nim ten kawałek człowieka, za którym się tęskni? Nie chciał być zwierzakiem, tylko mężczyzną, a tego nikt w nim nigdy nie widział tak długo, jak żył w cyrku. Koniec, kropka. Yastre szybko wygonił te posępne myśli z głowy i ułożył się do snu. Położył się obok dzieciaków, by ogrzewać je ciepłem własnego ciała, po czym zamknął oczy i spróbował jak najszybciej zasnąć, bo wiedział, że noc będzie krótsza niż zwykle. Mimo to drgnął, gdy Fresia wyraziła na głos swoją nadzieję dotyczącą jego losu. Otworzył oczy. Długo walczył ze sobą: czy powinien odpowiedzieć na te słowa, czy też po prostu iść spać... Ale chyba teraz musiał się odezwać, w końcu zawsze jest „coś za coś”.
        - Nikt mnie nigdzie nie chciał – odezwał się ni z tego ni z owego, nawet nie obracając się w jej stronę. - Ale mnie to niewiele robiło, bo mogłem zaszyć się w lesie. I tak zrobiłem, tylko miałem pecha, bo wpadłem we wnyki. Nie wiem nawet ile czasu to było po tym jak zwiałem z cyrku. Ale gość, którego te wnyki były, należał do bandy zbójów. Nie mogli mnie zjeść, sprzedać chyba nie chcieli, a puścić wolno też nie, bo bym narobił głupot. To mnie sobie zostawili. Byłem jednym z nich. Wołali mnie Kotu i nauczyli wielu przydatnych rzeczy. Razem z nimi pracowałem i dostawałem tyle samo co oni. Po głowie też dostawałem tak samo jak oni. Po prostu traktowali mnie jak człowieka. Fajnie było. Ale wiadomo, ludzie żyją krótko, a bandyci szczególnie. I w końcu banda się zmieniła, ci nowi mi się nie podobali, bo zachowywali się jak ci wszyscy w cyrku, a starych już nie było. To poszedłem od nich... No i potem byłem już sam, cały czas w drodze. Wiesz o co chodzi, sama mówiłaś, że widziałaś listy. Czy to jest szczęście to nie wiem...
        Wbrew własnym słowom Yastre znał odpowiedź. To nie było szczęście, nie dla niego – on miał inne plany i marzenia, których nie mógł zrealizować z wielu różnych powodów. Przeszkadzało mu jedno uczucie, którego nazwy nie umiał jednak wymówić: była to samotność.
        - Obudź mnie w połowie nocy – mruknął zamiast „dobranoc”, po czym skulił się odrobinę, otulając w ten sposób śpiącego obok Sovę, i sam spróbował zasnąć, choć jego serce po tych oczyszczających wyznaniach jeszcze długo nie mogło się uspokoić...

        Fresia ledwo musnęła jego ramię, a on już miał otwarte oczy. Jego źrenice były wąskie, uszy uciekły do tyłu i widać było, że jest gotowy do walki. Nie zaatakował, lecz gdyby elfka powiedziała mu, że mają towarzystwo, wtedy zaraz mógłby bronić ich małego stada.
        - Spokojnie – skarciła go była akrobatka ostrym szeptem. - Twoja kolej.
        - Dobra – uznał bez cienia niechęci zmiennokształtny bandyta, od razu gramoląc się z ziemi. Uważał przy tym, by nie obudzić dzieci, które spały bardzo głębokim, regenerującym snem. Gdy już był na nogach, Fresia akurat się kładła, on więc odszedł kawałek i poszukał sobie dobrego miejsca do pełnienia warty. Szybko odezwała się jednak jego żywiołowa natura i zamiast siedzieć na tyłku zaczął krążyć wokół obozu. Był przy tym cichszy od polującej sowy. Jedyny problem stanowił dla niego ten moment, gdy mijał dalsze ślady Kaviki, Tavika i ich tajemniczego towarzystwa. Tak bardzo chciałby ruszyć dalej, tak bardzo bał się o uczoną. Powiedział jej, że jest delikatna jak sarenka i dalej to podtrzymywał, dlatego teraz się martwił – łatwo byłoby ją skrzywdzić. A kto wie, o co chodziło Tavikowi? On od początku wydawał się dziwny. Yastre przychodziły do głowy bardzo dziwne myśli i pomysły co też mógł on knuć, ale nie przywiązywał się do nich – był za głupi, aby wysnuć poprawne wnioski. Jednak tak bardzo chciałby już ruszyć dalej... Ale nie mógł zostawić dzieci, bo przecież z kim by zostały? Z Fresią i Hebanem? To już lepiej powierzyć je opiece watahy wilków...
        Gdy zaczęło świtać, Yastre wzbogacił swój obchód wokół obozu o szukanie czegoś do jedzenia. Jeśli żyło się w lesie tyle czasu co on, pożywienie znajdowało się całkiem szybko. I to niekoniecznie polując, gdyż panterołak doszedł do wniosku, że szkoda czasu na gotowanie mięsa, a pewnie nikt poza nim nie tknąłby surowizny, więc on zdecydował się na to, co można zjeść na surowo. Miał szczęście, bo wokół takich rzeczy było mnóstwo, w tym między innymi pyszne, lekko słodkawe bulwy, które przyjemnie chrupał podczas jedzenia – zbierał ich pełne garści i znosił do obozowiska. Oprócz tego borówki, grzyby, jadalne pędy. Nim reszta grupy zaczęła się budzić, on miał już całe naręcza jedzenia przygotowanego dla nich.
        - Siema Sova! - przywitał się szeptem z chłopcem, gdy ten akurat otworzył oczy i zaczął się z wielkim zaangażowaniem przeciągać. - Chodź, chodź, mam jedzenie.
        - Jej! - ucieszył się kotołaczek, już zbierając się z siebie i dosiadając do swojego nowego starszego brata.
        - Ale bez mięsa.
        - Łeeee – jęknął z niezadowoleniem chłopiec, ale mimo to przyjął przygotowaną przez bandytę porcję różnych roślinnych specjałów i zaczął je jeść bez dalszego wybrzydzania. - Hej, to jest całkiem dobre! - oświadczył, gdy wgryzł się w słodką bulwę.
        - Pewno, że jest, przecież byle czego bym nie zbierał, nie? Myślisz, że wyrósłbym na takiego silnego gdybym jadł trawę, ha?
        - Racja – zgodził się chłopiec i z tym większym zaangażowaniem jadł śniadanie, bo chciał być kiedyś taki fajny jak bandyta.
        Chwilę później obudziła się Fresia, a razem z nią Sora, która w nocy znowu się w nią wtuliła. Tego ranka mała kotka znowu dała pokaz swojego nieograniczonego uroku, przeciągając się i kokosząc na kolanach elfki. Nikt nie śmiał jej w tym przeszkadzać, nawet akrobatka, która spokojnie czekała by móc się w końcu podnieść. Rozbudzona dziewczynka w końcu przemieniła się w ludzką formę i przyszła zjeść ze wszystkimi, wtedy też panterołak zapytał ją jak się czuje i co z jej nogami, czy dalej ją boją, lecz Sora zaraz zaprzeczyła kręcąc główką i cichutko zapewniła, że jest w porządku. To wystarczyło bandycie, by mieć doskonały humor. Nawet z tej okazji wziął na siebie obudzenie Hebana. Nie zrobił tego specjalnie subtelnie, gdyż bezczelnie trącił prawnika stopą, a gdy to nic nie dało, powtórzył zabieg, tylko mocniej. Za którymś razem poskutkowało, wtedy to zmiennokształtny czmychnął szybko poza zasięg wymachującego wszystkimi kończynami Hebana i zawołał tylko do niego, że ma wstać i jeść, bo zaraz ruszają dalej i szkoda czasu na wylegiwanie się do południa. Yastre upewnił się, że grubas mimo utyskiwań w końcu się pozbiera – w tym celu bez przerwy ględził mu nad uchem, samemu również znosząc narzekania i utyskiwania, nawet na jedzenie, które smakowało wszystkim poza nim. Było jednak jedno słowo-klucz, które przywoływało zarówno prawnika jak i bandytę do porządku – imię pięknej uczonej, którą obaj pragnęli odnaleźć. Dzięki temu hasłu Fresii udało się zapanować nad skaczącymi sobie do gardeł mężczyznami i zagnać ich w końcu w dalszą drogę.
        - Ja prowadzę! - zawołał Yastre od razu obierając właściwy kierunek marszu.
        - A ja idę z nim! - zawtórował Sova, biegnąc za bandytą tak długo, aż się z nim zrównał. Widać było, jak bardzo stara się być taki jak panterołak i tak dobrze radzić sobie w dziczy jak on – powtarzał każdy jego krok i każdy jego ruch, zaglądał w dokładnie te same miejsca, a pytanie „co to?” padało z jego ust co chwilę. Czasami wygłupiali się, jak to chłopcy w różnym wieku. Gdy jednak Yastre spoglądał za siebie, napotykał spojrzenie Fresii, a wtedy w jego oczach widać było powagę i niepokój – to, że zabawiał Sovę nie znaczyło wcale, że zapomniał o tym co było w tym momencie najważniejsze, o celu, do którego dążyli.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Fresii było bardzo na rękę przyjąć pierwszą wartę. Tak jak sądziła – nie byłaby w stanie usnąć od razu, a w drugiej części nocy spała płytkim snem, ale zdołała wypocząć. Budząc się miała wrażenie, że naprawdę trafiła do stada albo nawet i nowego cyrku jeżeli patrzeć na fakt, że w ich załodze znajdował się Heban (mimo dwóch dawnych akrobatów w ekipie). Odbyli w pewnym sensie poranny rytuał. Wmuszanie w dzieciaki jedzenia, spięcia, burzliwa wymiana zdań z prawnikiem… Na Prasmoka, byli na siebie skazani.
        W pewnym momencie ruszyli i elfka zastanawiała się czy Yastre wie w ogóle, w którą stronę podążać. Śladów było coraz mniej, a te odnalezione wprawiały w niemałe zakłopotanie. Nie była w stanie ustalić kierunku. W tym momencie żałowała, że wyprała Kavikę w tym paskudnym mydle. Minęło kolejne pół dnia i Heban zaczął się niecierpliwić. Już na nic zdawały się drobne kłamstewka najemniczki, która krytykowała grubaska za brak wiary w ich siły. Ciągle powtarzała jakieś wymyślne spostrzeżenia, które nie istniały, ale na potrzeby uspokojenia mężczyzny była skłonna kłamać. Niestety Heban wbrew pozorom posiadał zmysł wykrywania kłamstw, gdyż sam mówił wszystko, co mu na usta przychodziło, nawet jeżeli daleko mijało się to z realiami.
        - Przestańmy krążyć bez celu – mówił przez zaciśnięte zęby. – Tracicie tylko czas, a w dodatku wykańczacie dzieciaki.
        Na twarzy Fresii pojawił się mrok, minę zalała złość.
        - Nawet nic nie mów! – zastrzegł Heban. – Już mam dosyć ganiania własnego ogona niczym kundel! Nic na nią nie macie, nic! Żadnego śladu!
        - Ej, może nie lubię psów, ale się od nich odczep! – wtrącił się Sova i nie zwracając uwagi na reakcję grubaska dopowiedział. – Ja tam wierzę Weiowi. Fresii też wierzę! Oni wiedzą gdzie idą! Prawda? – Skierował szeroki uśmiech ku dwójce wymienionych, lecz akrobatka pierwszy raz od spotkania chłopca nie miała sumienia skłamać go prosto w oczy.
        - A może Kavika już się złamała? Jest tylko człowiekiem. Pod opieką bestii w strachu mogła powiedzieć wszystko, co chcieli usłyszeć – podsumował prawnik. – Nie patrzcie tak na mnie! Phi! Tavik może i jest kochanym braciszkiem dla tym smarkaczy, a skąd wiecie jaki „przemiły” jest dla ludzkiej uczonej, spokojnej i łagodnej jak owieczka dziewczyny nie mającej przebicia na mównicy, gdy zbliża się jej wykład?
        - Nie mów tak! – wściekł się momentalnie Sova. – Nie masz prawa!
        - Ooo ty mały… Ja akurat doskonale znam swoje prawa!
        - Nawet jeżeli krążymy po omacku to jest to lepszy pomysł niż siedzenie w miejscu… - mruknęła dziewczynka przerywając kłótnie.
        Sytuacja była dosyć dziwna. Fresia wytężyła wzrok. Miała wrażenie, że Sorze wcale nie zależy na tym, by tak szybko odnaleźć Tavika. Wiedziała więcej od Sovy, ale nie umiała do niej na tyle dotrzeć, by zdobyć pełne zaufanie dziewczynki. Kotołaczka była zresztą bardziej wierna starszemu bratu, który zawsze wiedział, co robi niż temu rodzonemu, który żył beztrosko.
        Słowa dziewczynki na chwilę wybiły chłopca z rytmu. Widać to było po jego stężałej w zamyśleniem twarzy, ale zaraz się uśmiechnął. Może faktycznie nie wiedzieli którędy podążyć?
        Kotołaczek zbliżył się do panterołaka i potrząsnął jego ręką by zwrócić na siebie uwagę mężczyzny.
        - Nie martw się, Wei. Na pewno ich znajdziemy! Ja z Sorą odnajdziemy Tavika, a ty będziesz jak ten bohater z bajki. Pójdziesz po rzece do gór, będziesz daleko od słońca, ale blisko swej ukochanej!
        - Co? – spytała martwym głosem Fresia.
        Sora postawiła uszy na baczność wpijając zdruzgotany wzrok w braciszka, którego teraz chyba najchętniej by podtopiła albo od razu zakopała żywcem w gęstej ziemi lasu.
        - Wei! – krzyknęła nerwowo elfka. – Góry! Miejsce, w którym nie ma żadnych śladów, jedyne co może zdradzić to echo. Może jest jak w tej bajce? Kavika ma się żenić ostatniego dnia miesiąca! A nimfy… - Uszata wyprostowała się skrywając usta pod dłonią. Zaraz zacisnęła ją w pięść zyskując nową determinację. – Cóż, grubasie, grubo się pomyliłeś – zaśmiała się z tego niefortunnego żartu. - Nimfy dbają o dobry przepływ rzeki, teraz dużo ryb spływa do jezior Rubidii, ponieważ w okolicach Ruin Nemerii panoszy się zima.
        Heban spojrzał na szczyty gór. Aż pobladł na myśl o wspinaczce po skałach, nie mówiąc już o tym, że czeka ich kolejne pół dnia by dojść w ich tempie w wyznaczone miejsce. Przeniósł roztargniony wzrok na najemniczkę.
        - Oszalałaś?! Nie masz żadnego dowodu na to, że tam się znajduje!
        - Lepsze to niż siedzenie w miejscu… - skwitowała zerkając na kotołaczkę, która ugryzła się w język.
        Sora spięła się wściekle zaciskając usta.
        - Nigdzie z wami nie pójdę – powiedziała bardzo poważnie.
        - No coś ty, Sora! Nie odwalaj znowu! – błagalnie poprosił chłopiec. – No przecież Wei wie, że nie zrobiłby jej nic złego – zauważył szybko żałując swoich słów. Zakrył usta mając nadzieję, że siostra go nie zrozumie, ale ona była niestety mądrzejsza od niego w wyłapywaniu słów.
        Sora zapowietrzyła się bardziej niż mógłby sam Heban.
        - Powiedziałeś mu! – pisnęła.
        - Nie aż tyle! – wybronił się szybko.
        Dziewczynka rozejrzała się po wszystkich dorosłych. Stała na lekko rozstawionych nogach bujając ogonem, jakby gotowa do boju.
        - Nie rozumiecie! Zostawcie Tavika w spokoju! Skoro nie chce nas znaleźć to znaczy, że nie chce! On przychodzi po nas sam, nie musimy go szukać! – krzyczała nastroszona. – Mnie stąd nie ruszycie, a małej biednej dziewczynki w lesie nie zostawicie – rzuciła dalej groźnie, a gdy Fresia postąpiła krok do przodu by złapać dziewuszkę, ta od razu wyłapała jak się sprawy mają. Uszy Sory ustawiły się w tył, jak u spłoszonego kociaka. Dziewczynka uciekła w las.
        - No nie wierzę… - syknęła Fresia.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Z początku gdyby Fresia wyraziła swoje wątpliwości w kwestii tego, czy panterołak na pewno dobrze ich prowadzi, on z całą stanowczością zapewniłby, że tak, że wie gdzie idą, bo przecież widział ślady. Im dalej jednak szli, tym bardziej jego pewność słabła, ale on dzielnie nie dawał tego po sobie poznać. Widział jednak coraz mniej, a zapach przestał czuć już dawno. Nawet nie chodziło o Kavikę, gdyż jej nie czuł na żadnym etapie - cały czas węszył za Tavikiem. Gdy jednak węch go zawiódł, pozostały jeszcze ślady - ułamane gałązki, wygnieciony mech, pojedyncze włosy zaczepione o gałązki. Panterołak niepokoił się jednak, że trafia na takie tropy coraz rzadziej i są one dość słabej jakości. Twardo jednak parł przed siebie i nie dawał po sobie poznać niepokoju. Jego irytację łatwo można było zwalić na Hebana, który ględził prawie od momentu, gdy wyruszyli, robiąc sobie tylko krótkie przerwy na złapanie oddechu, bo przy jego kondycji marsz i jednoczesne gadanie były niemożliwe na dłuższą metę. Yastre starał się go nie słuchać i ignorować również mało przychylne i pełne sceptycyzmu spojrzenia Fresii. Rozumiał, że elfka również dostrzega w jak kiepskim są położeniu, ale przecież on był zmiennokształtnym, przemieniał się w drapieżnika i miał o wiele czulsze zmysły niż przeciętny śmiertelnik, dłużej więc mógł podążać za tropami, które dla niej były już niewidoczne, a dla niego ledwo-ledwo.
        - Ej, ej, nie wycierał sobie innymi gęby, wieprzku! - zirytował się w końcu bandyta, gdy prawnik zaczął narzekać na to, że dzieciaki się męczą. To nie stanowiło problemu, bo Sora gdyby była zmęczona, na pewno przemieniłaby się w kotka i Fresia mogłaby ją wziąć na ręce. A Sova na razie był wręcz wulkanem energii i nic nie zapowiadało, by ta energia miała się kiedykolwiek wyczerpać. A nawet gdyby tak się stało, Yastre mógł go wziąć na barana, bo on zmęczenia nie czuł w ogóle - raz, że sam z siebie był bardzo żywiołowy i energiczny, a dwa: teraz napędzała go jeszcze troska o Kavikę.
        - Sam jesteś kundlem, grubasie! - zirytował się zmiennokształtny, w końcu przystając. - Zamiast narzekać i siać ferment to byś czasami pomógł albo zamknął ryj, głupi bucu! Chcesz pomóc Kavice? Chcesz ją uratować? Bo zdaje się, że nie! Nic tylko narzekasz, zapatrzony we własny pępek buc! Jak nie masz nic ważnego do powiedzenia to się zamknij, kurza twarz!
        Yastre był w tym momencie nastawiony bardzo bojowo i samą swoją postawą manifestował gotować do walki z Hebanem. Czy też raczej nie walki, a do spuszczenia mu łomotu, bo przecież prawnik nie umiał walczyć, czego ślady nosił cały czas na twarzy, w postaci siniaków po ostatniej konfrontacji z bandytą.
        - Jasne, że wiem, gdzie idę - burknął panterołak w jawnej manifestacji urażonej dumy, gdy tylko Sova go o to zapytał. Fresia milczała i to powinno dać Yastre do myślenia, lecz on był na to troszkę za głupi.
        - I co z tego?! - huknął po chwili na prawnika, gdy ten zaczął roztaczać swoje czarne wizje i wygadywać jakieś farmazony o należnych mu prawach. - I przez to mam siąść i nic nie robić?! Nie obchodzi mnie jaki jest Tavik! Nie obchodzi mnie czy Kavika coś powiedziała czy nie! Odnajdę ją i ją uratuję, odprowadzę ją do miasta całą i bezpieczną i uratuję jej siostry, bo jestem, do jasnej ciasnej, porządnym facetem! I kobiety w potrzebie nie choćbym się miał skichać!
        Później nastąpiła szybka wymiana zdań między dziećmi i elfką, z której wyniknęły bardzo zaskakujące, ale jednocześnie spójne i przekonujące wnioski. Panterołakowi aż się oczy zaświeciły, gdy Fresia znalazła rozwiązanie ich problemu, ba, nawet trochę zarechotał, gdy ta rzuciła czerstwym żartem słownym. W bandytę wstąpiły zupełnie nowe siły i zapał, jego wzrok zaraz skierował się w kierunku gór i był gotów ruszyć natychmiast, nawet biegiem, z okrzykiem na ustach “Kavika, nadchodzę!”.
        - Nie musisz iść z nami, tępy grubasie! - sarknął panterołak, gdy Hebanowi jak zawsze coś nie pasowało i oczywiście musiał o tym powiedzieć na głos. Jego byłby w stanie zostawić w lesie, lecz z Sorą, która nagle sama stwierdziła, że dalej nie nie mógłby tak postąpić, by nie zjadł go wyrzuty sumienia.
        - No co ty… - odezwał się do niej łagodnym głosem. O dziwo zwracał uwagę na sens wymiany zdań między rodzeństwem i chociaż czuł niepokój, nie zamierzał w tej kwestii okazywać złości. Najważniejsza była Kavika, a to, że Tavik miał coś za uszami, to tę kwestię wyjaśnią sobie jak się spotkają. Teraz najważniejsze było szybkie odnalezienie uczonej, by nie stała jej się żadna krzywda… o ile już jej się coś nie stało.
        Yastre jako kot trochę szybciej niż Fresia zorientował się w planach rozgoryczonej i złej na dorosłych Sory. Wyciągnął w jej stronę ręce, by ją uspokoić, lecz wtedy kotołaczka czmychnęła w las. Bandyta nie tracił czasu na komentarze, tak jak uczyniła to elfka, lecz zaraz ruszył w pościg za dziewczynką. Nie był to dla niego żaden wyczyn, w końcu był większy, silniejszy i szybszy. Nie traktował jej jednak jak zwierzyny, nie rzucił się jej na plecy i jej nie przewrócił, bo to przyniosłoby zgoła odmienny od zamierzonego skutek. Zamiast tego zrobił duży łuk wokół uciekinierki i nagle pojawił się przed nią. Sora wpadła w jego wyciągnięte ramiona jak w sidła, nie mogąc już zrobić uniku. Bandyta zaraz złapał ją i przytulił do siebie.
        - Spokojnie, wszystko w porządku - odezwał się od razu pojednawczym tonem. Kotołaczka próbowała się wyrywać, lecz nie miała żadnych szans. - Sora, spokojnie, ja ci krzywdy nie zrobię. I Tavikowi też nie zamierzam - dodał, bo domyślał się, że to ją boli najbardziej. Gdy opór dziewczynki zelżał, panterołak odsunął się od niej odrobinkę i spojrzał na nią z braterską czułością w oczach.
        - Sora, słuchaj, ja was lubię. Ciebie i Sovę, nie? A z Tavikiem jest sztama, nie? No bo razem robiliśmy rozwałkę w tym obozie, to musiała być sztama. Ja nie wiem co on narobił, ale teraz mnie to nie obchodzi. Ja mu krzywdy nie zrobię, chcę tylko uratować Kavikę. Ona jest dla mnie bardzo ważna, tak ważna jak dla was wasz brat. No, przysięgam na własny ogon - jak Tavik jest w porządku, to ja dla niego też będę w porządku, jak koci bracia, dobra? A na tego grubego krzykacza nie zwracaj uwagi, bo on dużo gada, ale nic nie zrobi, a jakby próbował, to spuszczę mu łomot i wam nie zrobi krzywdy, żadnemu z waszej trójki. Sora, słuchaj, ja chcę byście byli bezpieczni i chcę oddać was bratu. Chcę, by było dobrze - zapewnił na koniec. Liczył na to, że kotołaczka pojmie jego dobre intencje i przestanie się bać i boczyć. Naprawdę bardzo chciałby już ruszyć w stronę gór, by uratować Kavikę.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Akcja przez bardzo krótki moment mogła pójść gładko, nawet oczy Fresii wypełniły się niepasującą do niej radością, która zgasła w momencie ucieczki jednego z dzieciaków. Yastre szybko podłapał temat zajęcia się rozkapryszoną (według elfki) smarkulą, nie goniła więc za nim w pełni przekonana, co do samczych zdolności panterołaka. Wyprostowała się z lekkim wydechem. Obiecała sobie nigdy nie mieć dzieci.
        Tak wpatrzyła się w ślad za dwojgiem kocurów, że nie zauważyła, iż zwiał trzeci. Heban delikatnie tknął uszatą w ramię. Kobieta odwróciła się gotowa podciąć mu gardło, lecz prawnik odskoczył wskazując tylko miejsce ucieczki chłopczyka.
        - On tam uciekł!... – wystękał machając rękoma w powietrzu, jakby to miało mu pomóc uniknąć sztyletu.
        W pierwszej chwili najemniczka spojrzała na niego z niezrozumieniem, ale gdy złapała myśl od razu oczy zrobiły się niczym dwa spodki.
        - I ty tak rwa mać stoisz jak słup i mi gadasz?! Gońmy go grubasie!

***

        Sora poczuła mocne ramiona panterołaka oraz jego intensywny i nieco (dla niej) odrzucający zapach, którego tak się lękała. Zrodziły się w niej dwa sprzeczne poczucia – bezpieczeństwa oraz zagrożenia - ale drapanie pazurkami nie przyniosło żadnych pożądanych przez kotołaczkę efektów. Próby wyrwania się ustąpiły, a ona stała teraz mała i bezbronna na niemalże złączonych kolanach, delikatnie zgarbiona, pełna bezgrzeszności. Zebrała w sobie siły by się wyprostować. Patrzyła na Yastre oczami do granic możliwości zniewalającymi serca – połączenie wielkich kocich oczu plus kruchej dziewczynki wydało na świat eliksir czystej esencji niewinności. Było to aż nazbyt przesadne, niektórzy wyczuliby w tym podstęp i być może przez chwilę mieliby rację, ale gdy Wei skończył mówić, uszy dziewczynki oklapły na boki a wzrok uciekł gdzieś na bok.
        - Jak Tavik jest w porządku, to ty dla niego też będziesz… - powtórzyła cicho, a ogon Sory po chwilowym uspokojeniu znowu zaczął niespokojnie się kołysać.
        - Tylko ty dla niego nie będziesz w porządku… - mruknęła wybuchając płaczem. Dziewczynka skuliła się zakrywając twarz w kolanach i okrywając się ramionami.
        - Ty tak lubisz tę panią, ale ona nie była w porządku dla Tavika – szlochała. – Ja nie wiem co ona zrobiła, ale Tavik jak tylko pierwszy raz ją zobaczył na rynku to wszystko się zmieniło! Był taki nieobecny. Myślałam, że się zakochał, jak w bajkach więc się go kiedyś o to spytałam... – mówiła dalej, choć mało wyraźnie, gdyż głos tłumił się w smarkach oraz kolanach dziecka. – Spojrzał na mnie, jakbym mówiła mu o wróżce zębuszce i wtedy zrozumiałam, że ona mu coś zrobiła, chociaż się zaśmiał niby to wesoło!
        Sora jeszcze chwilę płakała bez opamiętania, jeżeli Yastre w jakikolwiek sposób chciał ją do siebie przygarnąć, ona nie sprzeciwiała się szukając jedynie upustu dla swych emocji.
        - Nie będziesz go lubił… bo ja nie lubię jej – stęknęła.
        - Dlatego nie chcę, żebyś go znalazł! Nie chcę ci pomagać! Dlaczego mnie stamtąd wziąłeś?! – płakała, a słowa nie brzmiały nienawiścią, a bezsilnością.

***

        Nie trzeba było aż tak daleko szukać i nietrudno było zauważyć w jakie tarapaty wpakował się Sova. Wielki niedźwiedź czyhający pod drzewem, do którego panicznie się przytwierdził kotołaczek, nie miał zamiaru odpuścić. Fresia aż chwyciła się za gardło by zdusić krzyk, gdy widziała jak leśny mieszkaniec wielkimi łapskami i cielskiem uderza w drzewo, a chłopczyk wisi na samych pazurach. Najemniczka pierwszy raz (miała wrażenie, że w życiu) straciła panowanie nad własnym strachem. Te łapska były przez chwilę tak blisko tego gnojka!
        - Na co czekasz? Urżnij niedźwiedzia! – podjudzał, czy też może bardziej krytykował, elfkę Heban.
        Ta spojrzała na niego kwaśno, ale i wciąż z ukrytym w oczach strachem.
        - Nie zabijam niedźwiedzi – szepnęła dosyć sucho w odpowiedzi, a prawnik spojrzał na nią jak na wariatkę.
        - Oszalałaś?! – wyzywał równie cicho. – Masz czas na rasowe farmazony, gdy ten dzieciak wisi na włosku?!
        - Czasu nie mam, ale niedźwiedzia nie zabiję. Nie bez powodu.
        - Bez powodu?! CHO… - nim zdołał wykrzyczeć oberwał rękojeścią sztyletu w nos i padł na tyłek wyzywając pod nosem.
        - Cicho durniu! Bo zaraz ty staniesz się przekąską!... I to dosyć sycącą…
        Chwilę jeszcze klęczała w krzakach próbując dogonić myśli. Zabić miśka nie zabije, nie tak pochopnie jak na przykład człowieka, bo zwierzęta zawsze mają powód do ataku. Czym sobie nagrabił akurat trzęsący się jak osika Sova? Kopnąć bestii nie mogła, a nawet jeśli, to byłby to kiepski plan kończący się uszkodzeniem kolejnej kończyny. Skóra niedźwiedzia była bardzo gruba, nawet najostrzejszy sztylet nie zdoła tak mocno zranić zwierzyny i to w dodatku, gdy atakuje się mniej sprawną ręką… gdy ta pierwsza była jeszcze całkiem zdrowa. Mogła ściągnąć kotołaka z góry skacząc po drzewach, ale to mogłoby zabrać za dużo czasu. I wtedy, gdy desperacja obierała opcję zaatakowania napastnika usłyszała wycie.
        - Hm? – Oboje z Hebanem rozejrzeli się dookoła.
        - To chyba stamtąd – mruknął zaskoczony prawnik.
        - Uwierz mi, że w tym przypadku dłuższe uszy to naprawdę lepszy słuch – skwitowała urażona elfka.
        Fresia rozpoznała wycie małego niedźwiadka i chyba mamuśka była mocno zdezorientowana nie wiedząc którędy podążać – czy za prawdopodobnym sprawcą Sovą czy za swoim dzieckiem. Takie domysły snuła była akrobatka, ale nie wdając się w szczegóły, nakazała prawnikowi siedzieć, jak mysz pod miotłą a sama ruszyła w stronę małego miśka. Dopiero, gdy była kilka kroków przed nim postanowiła zdjąć naszyjnik i pokazać się niedźwiedzicy. Samica od razu wyczuła zapach, ale nie atakowała. Nadstawiła uszu spoglądając w napięciu na Fresię - w końcu ta pachniała naturą więc wstępnie nie wydawała się zagrożeniem. Warczała pokazując zęby, gdy dostrzegła jak uszata pochyla się nad jej dzieckiem i szarpie. To mocno zaniepokoiło niedźwiedzicę, ale kilka sprawnych ruchów, użycie ręki i nóg, a mały niedźwiadek został uwolniony z myśliwskich sideł i od razu pokuśtykał w stronę matki. Fresia bez oporów zbliżyła się do drzewa, gdzie znajdował się wciąż przerażony zmiennokształtny.
        - Możesz już zejść.
        - Je… Jesteś pewna?
        - Tak samo pewna jak Heban swoich praw. Dlaczego zwiałeś?
        - Zły byłem… - burknął Sova zsuwając się ostrożnie po pniu i nie tracąc z oczu oddalającej się małej rodzinki.
        - Dlatego zaatakowałeś niedźwiedzia? – dociekała najemniczka każąc zbliżyć się chłopczykowi do siebie, by mogli wrócić do punktu w jakim wszyscy się rozdzielili.
        - A bo ja wiedziałem, że to niedźwiedź? Odbiegłem kawałek, a później kopałem kamyk, a później roślinki, a gdy byłem już taki strasznie zły to kopnąłem z całej siły!... W zadek niedźwiedzia… No i jak się mama niedźwiadka zerwała oburzona, to ten mały uciekł i wpadł w sidła. Nie czekałam tylko od razu wskoczyłem na drzewo!
        - No… raczej ona by cię w zemście w zadek nie kopnęła.
        Oboje stanęli przy Hebanie czekając aż zbierze się na dwie równe nogi. Szło mu to nadzwyczaj niezdarnie, ale ani Sova ani Fresia nie ruszyliby chociażby palcem by pomóc im wstać.
        - Wiesz, ja bym tak nie uciekł jak Sora… Ja bym wrócił, bo was polubiłem! – uśmiechnął się chłopczyk.
        - Ale oddalać się tak nie możesz. Jak chcesz kopać niedźwiedzie to chociaż rób to przy mnie.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre nawet zdawał sobie sprawę z tego, że Sora go nie lubi i nie chce być przytulana, ale nie przejmował się tym - wiedział lepiej, co jest dla niej dobre. Żył już na tyle długo by wiedzieć, że dzieciaki i kobiety myślą trochę inaczej niż on, a dziewczynki to już w ogóle podwójny poziom trudności, ale szczere przytulanie pomagało każdemu, tylko musiał się do tego przekonać. O proszę, zupełnie jak kotołaczka. Po tym, jak już rozdrapała mu klatę i ramiona - co trochę szczypało, ale na takim samcu nie robiło wielkiego wrażenia - w końcu się uspokoiła i dała przytulić. Co więcej, nawet wysłuchała jego zapewnień… A to, że się z nim nie zgadzała, to już zupełnie inna para onucy. Chociaż z początku bandyta był przekonany, że dobrze mu poszło - Sora powtórzyła po nim jego słowa, jakby miała się zgodzić na ten układ, ale niestety, rzeczywistość jak zawsze musiała przywalić zmiennokształtnemu między oczy i zrobić zgoła odwrotnie: dziewczynka się rozpłakała. A Yastre zupełnie nie wiedział co też znowu zrobił nie tak! Dlatego zrobił jedyną mądrą rzecz jaka przychodziła mu do głowy: nie puszczał Sory i po prostu bardzo cierpliwie słuchał jej żalów. Trudno było ją zrozumieć, bo co chwilę pociągała nosem i łkała, ale panterołak bardzo się starał - chciał ją pocieszyć i sprawić, by się nie bała i chętnie poszła z nimi dalej. W końcu chciał dobrze dla wszystkich, chciał ratować i Kavikę i Tavika jak będzie taka potrzeba, chociaż brat Sory i Sovy to był jednak co by nie mówić facet i pewnie sam sobie poradzi… No ale Yastre go nie zostawi! Chyba…
        Dziewczynka posiadała informacje, które mocno zachwiały pewnością siebie panterołaka. Nie spodziewał się tego, że tych dwoje znało się wcześniej. To znaczy: widziało się. Jednak to Tavik wiedział kim jest Kavika, a ona chyba była tego wszystkiego błogo nieświadoma, no bo w ogóle nic po niej nie było widać jak się spotkali… Yastre zresztą jej ufał i był przekonany, że gdyby uczona go rozpoznała, to by go na pewno poinformowała! W końcu on miał jej bronić.
        - Oj, Sorcia… - westchnął w końcu bandyta współczującym głosem i przygarnął ją do siebie. Widząc jak dziewczynka pociąga nosem rozejrzał się wkoło z lekką konsternacją i nie znajdując lepszego substytutu zdjął z szyi swoją chustkę i wręczył ją Sorze.
        - Masz, wytrzyj buzię i wysmarkaj się - zalecił. Prawdziwy dżentelmen i wzorowy ojciec w jednym. Gdy kotołaczka przyjęła od niego chustkę (bądź też nią wzgardziła), on dał jej jeszcze chwilkę na ogarnięcie się, po czym zaczął mówić.
        - Wiesz, ja jestem prosty facet i nie umiem tak kombinować jak wszyscy - zagaił, jakby zapowiadała się jakaś dłuższa przemowa. - I tak nie za bardzo mam pomysł o co może chodzić między twoim bratem a Kaviką, bo zupełnie nic mi o tym nie mówili, nie? Może to wcale nie było nic złego? Albo może on faktycznie był w niej zabujany? Ja tam nie wiem, ale nie dowiem się, jak się nie zapytam, nie? No… Najwyżej damy sobie po mordzie i będzie po staremu, wiesz, jak chłopaki są w porządku, to potrafią takie sprawy załatwić szybko i znów się przyjaźnić. Tavik mi pomógł tam przy rzece, to ja teraz pomogę jemu, to sprawiedliwe, nie? Bo gdyby Tavik miał do mnie jakieś wąty to by nas tam wystawił w obozie, złapał ciebie i Sovę pod pachę i dał dyla. No. A został i pomagał wszystkim, w tym mnie i Kavice.
        Yastre potargał dziewczynce włoski, uśmiechając się do niej wesoło, może nawet trochę głupkowato.
        - A Kavikę znam już na tyle długo i na tyle dobrze by wiedzieć, że ona na pewno nikomu krzywdy nie zrobiła, to musiało być jakieś nieporozumienie. No bo to dobra dziewczyna jest, taka słodka i miła, ja to wiem. To teraz po prostu znajdziemy Tavika, uratujemy Kavikę i razem siądziemy i sobie wszystko wytłumaczymy, bo kurka wodna, za dużo tu tych zagadek jak na mój rozum. Aż mi się we łbie gotuje… To co, Sora, zrobimy tak jak mówiłem? Idziemy ich ratować?
        Kotołaczka po raz ostatni pociągnęła nosem i kiwnęła głową, mrucząc pod nosem bez przekonania, że się zgadza. Wtedy Yastre w końcu ją puścił, ale tylko po to, by wstać, otrzepać spodnie i wytrzeć mokre ślady łez i smarków ze swojego torsu. Gdy już się w miarę ogarnął, wziął dziewczynkę za rączkę i poprowadził z powrotem.
        - Wiem, że teraz nie masz za co lubić Kaviki, ale może chociaż spróbujesz, co? Bo ona jest fajna dla dzieciaków, poważnie, możesz zapytać Sovę - proponował, by przez niechęć kotołaczki do uczonej nie mieć znowu kłopotów. - Wiesz, ona jest taka delikatna i nieporadna w lesie, ale to mądra dziewczyna i dobra, bardzo się przejmowała mną i Sovą, chociaż to nią się trzeba było zajmować. Ale jest dzielna i wiem, że jeśli coś się wydarzyło złego, to ona sobie poradziła. Ale musimy się teraz spieszyć, by odnaleźć ją i Tavika, więc... hop!
        Yastre nagle złapał dziewczynkę pod pachy i wsadził ją sobie na ramiona, zupełnie tak, jak nosił wcześniej jej brata. Tak zobaczyła ich Fresia, Sova i Heban, gdy w końcu do nich dotarli. Bandyta gdy tylko dotarł na miejsce, teatralnie pociągnął nosem i widać było, jak lekko jeży mu się ogon.
        - Fuj, czuć tu niedźwiedzim tyłkiem - oświadczył. - Nie no, zmiatajmy, bo nie ma co, z miśkiem kopać się nie będziemy.
        Oj biedny Yastre, gdyby tylko wiedział co przed chwilą zaszło...
        - W drogę, wiara! Tam gdzie najdalej od słońca ale najbliżej Kaviki! I Tavika! - dodał widząc utkwione w sobie spojrzenia dzieci.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika leżała splatając dłonie na brzuchu i kiwając kolanami delikatnie na boki, jakby czekała wiele niezliczonych godzin w kolejce na wizytę do urzędnika Królestwa Rapsodii. Nie jadła już tyle czasu, czuła się przez to zmęczona i chociaż obok niej leżał wypieczony kawał mięsa, to nie potrafiła go zjeść. Bardziej zżerało ją przerażenie, że jej prześladowcy dodali coś niechcianego do mięsa, przez co mogła zbyt dużo powiedzieć. Jednak nie potrafiła walczyć by nie wypić chociażby łyka wody. W myślach wiele ryzykowała takim postępowaniem, ale tak jak bez jedzenia człowiek jest w stanie przetrwać kilka dni, tak bez wody ani rusz. Szczególnie, że uzdrowicielka była maniaczką wodnej tematyki. Zdawała sobie sprawę z absurdu zachowanie, lecz nie potrafiła przełamać pewnych urojeń własnego umysłu.
        Uniosła leniwie wzrok. Dostrzegła, że niebo powoli tonęło w intensywniejszych barwach żółci, a to oznaczało, że do zachodu słońca było już blisko. Czy Yastre żył? To pytanie nie dawało jej spokoju. Miała wrażenie, że siedziała tutaj zdecydowanie za długo. Panterołak powinien już dawno stanąć u wejścia jaskini zadowolony z wykonanej misji i nie chodziło o to, że Kavika zaczęła się niecierpliwić w oczekiwaniu na ratunek, lecz beztroska zmiennokształtnego już dawno powinna go tutaj przywołać. Dlaczego więc nie przychodzi?
        Podsłuchane wcześniej szepty doprowadzały ją do szału. Wiedziała, że Yastre z kimś walczył, ale do stada nie wracał nawet wymieniony członek bandy. Enthe wyobraziła sobie drastyczny widok poważnej walki, po której być może panterołak leży i wykrwawia się na śmierć, a ona… Ona nic nie mogła zrobić, bo tkwiła uwięziona w jaskini.
        Dziewczyna nerwowo przecierała twarz dłońmi, które powstrzymywały ją od płaczu. Wiedziała jednak, że nerwy widocznie odbijają się na jej obliczu. Dostrzegała to szczególnie po mimice prześladowców. Karmili ją błędnymi informacjami, nawet tymi rzuconymi do siebie w jej towarzystwie, a może szczególnie nimi. Szeptali na temat tego, który walczył z Yastre, o Fresii, o dowódcy straży elfów, ciągle dostawała plotki, które mogła połączyć na wiele sposób, a kobiety mają w końcu bujną wyobraźnię, jeżeli chodzi o różnorodność scenariuszy. Niepewność doprowadzała ją do szaleństwa, a głód podsycał tylko nerwy.
        - Wiesz co się stało z Yastre? - Tavik usłyszał głos Kaviki, więc obrócił się w jej stronę.
        Uczona stanęła w połowie jaskini patrząc na niego niebywale wrogo. Byli sami. Twarz Verki okrył niesympatyczny uśmiech, mężczyzna dźwignął się do góry wspierając rękę o kolano. Delikatnie przechylił głowę zaciekawiony zachowaniem Kavki.
        - A ty wiesz gdzie znajduje się zagajnik? – spytał kpiąco. Blondynka obróciła wzrok w bok.
        - Nic o nim nie wiesz. Nie wiesz czy wasz przyjaciel żyje i czy Yastre wyszedł z tego cało. – Chciała działać zdecydowanie, ale zauważyła, że głos jej drżał.
        - Gdybym powiedział, że wiem co się z nim stało, to bym zdradził ci te wieści dopiero po otrzymaniu informacji na temat zagajnika, przy czym nie chciałabyś mi wierzyć. Jeżeli zaś bym stwierdził, że nie wiem co tam się stało to i tak nie byłabyś pewna moich słów. Moja odpowiedź więc w żaden sposób nie będzie zadowalająca, bo mi nie ufasz – powiedział lekko. Jego głos brzmiał tak przyjemnie, a przez to i przebiegle.
        Niestety miał rację. Cokolwiek by nie odpowiedział, ona by mu nie uwierzyła więc wątpliwości wciąż by nią targały.
        - Nie próbuj uciec, już dwa razy cię złapałem. Nawet próba zepchnięcia mnie ze skały niewiele ci pomogła. – Mężczyzna obrócił się do niej plecami splatając ręce na klatce piersiowej.
        - Twoi towarzysze wciąż wychodzą…
        - A co mają robić? Siedzieć i czekać aż łaskawie opowiesz o całej historii? Wystarczy, że ja doprowadzam cię do szału.
        Kavikę zirytowała pewność siebie Tavika. Był taki denerwujący i bezczelny! I wciąż miał rację!
        - Jesteś pewien…
        - Złotko, jestem pewien – przerwał bandyta. – Jestem pewien, że spróbujesz wywołać u mnie niepewność względem moich towarzyszy, ale wiedz, że odpowiedz brzmi „nie”. Nie uwierzę, że skrywają tajemnice przede mną. To nie miałoby sensu. Nie w naszej sytuacji.
        Kavika ciężko oddychała. Spogląda zrozpaczona na swoje stopy i próbowała wyrównać oddech, lecz szło to w odwrotną stronę. Wciąż myślała o Yastre, a zachowanie Tavika tylko pogrążało stan uczonej.
        - A dzieci? – powiedziała niskim tonem unosząc wzrok i wpijając go w starszego brata Sovy. – Co z dziećmi?
        Verka wyraźnie spiął ciało. Zmarszczył mocno brwi i oparł się ramieniem o skalistą ścianę.
        - Nie musisz się martwić. Są bezpieczne.
        - Tego też nie jesteś zapewne pewien – szybko odparła Enthe i po tych słowach zapadła cisza, na którą nie chciał reagować Tavik. Uczona w pierwszej chwili nie wiedziała, co zrobić. Gdy trafiała w słaby punkt swego przeciwnika momentalnie czuła, że nie powinna tak robić i wycofywała się w cień, ale teraz za dużo od niej zależało.
        - To była pułapka? Biedny ranny Sova miał zagrać na uczuciach dobrodusznej uczonej? – odważyła się brnąć dalej.
        - Nie mieszaj ich w to. Ani Sora, ani Sova nie mieli z tym nic wspólnego – odpowiedział groźnie Verka wciąż nie spoglądając na Enthe.
        - Wykorzystujesz biedne dzieciaki, aby dopiąć swego. Cóż za honorowe posunięcie… Dajesz im miskę zupy za to, aby robiły, co im powiesz? Nie mają pojęcia na co się piszą, bo są to tylko dziećmi, które wychowasz na swoich kompanów. Pewnie równie honorowych co ty…
        - Kavika, przestań – burknął ostrzegawczo Tavik.
        - Nie! Nie przestanę! – krzyknęła uzdrowicielka czując jak łzy zbierają się w kącikach oczu. – Cwany jesteś, bo znajdujesz się po dominującej stronie. Myślisz, że wygrałeś, bo twój niecny plan się udał? To, że mnie znalazłeś o niczym nie świadczy! Bo chociaż jesteś tak blisko to gówno wiesz, a ja nie mam zamiaru powiedzieć czegokolwiek o zagajniku! I nie masz zielonego pojęcia o dzieciach! Dobry braciszek, który zostawia dzieciaki na pastwę polujących strażników! A pomyślałeś chociażby, że nie zdążysz ich odbić nim zawiśnie nad nimi stryczek?!
        - MILCZ! – wrzask brzmiał niczym ryknięcie smoka. Kavika stanęła osłupiała i przerażona. Szczególnie zamurował ją widok lisich uszu, które ukazały się spod kosmyków brązowych włosów. Wcześniej widok pochylonego Tavika zaciskającego dłońmi skronie wcale jej aż tak nie niepokoił. To normalna pozycja obronna, ale żeby przerodzić się w coś takiego?
        Starszy braciszek rodzeństwa teraz nie był taki opanowany. Ciężko dyszał, kontury jego ciała, a przede wszystkim twarzy, mocno się wyostrzyły. Zęby człowieka zostały zastąpione kłami drapieżnika. Ruda i bujna kita nie dodawała choćby krzty uroku. Nie, gdy palce kończyły się pazurami, gdy w oczach pojawiła się nieobliczalność i szał zmieszana z dzikością natury. Nie miał co prawda pyska liska i wciąż wyglądał jak człowiek, tylko taki wyjęty z zakamarków dżungli, porośnięty gęstszymi włosami na całym ciele, ale nie stanowiącymi wciąż futra. Uzdrowicielka postąpiła o krok w tył, gdy Tavik się do niej zbliżył. Mógł ją spokojnie udusić rękoma, o ile nie jedną ręką, bo szaleństwo tej postaci z pewnością dodawało mu siły.
        - Nie masz pojęcia o tym zagajniku… - warczał będąc coraz bliżej. – Nie wiesz o jaką stawkę się tu rozchodzi, jesteś tylko przypadkową jednostką, która niepotrzebnie się w to wplątała, ale cóż… Stało się. Jesteś najsłabszym ogniwem tego przedsięwzięcia…
        Kavika skuliła się dygocząc cała ze strachu, a w dodatku Tavik zadał jej ostateczny cios w serce. Nie mogła uwierzyć w to, ile o niej wiedział, a przecież było to ich pierwsze spotkanie. „Jesteś najsłabszym ogniwem tego przedsięwzięcia” – jak te słowa bolały. Zawsze była najsłabsza. Nigdy nie potrafiła wyjść przed szereg, nigdy nie przebiła głosem żadnego przełożonego, pozostała w tle innych, zagubiona gdzieś w tłumie silniejszych jednostek. Tylko nimfy ją rozumiały i tylko dla nich wiązała teraz język na supeł. Jeżeli cokolwiek mu powie to tak, jakby straciła już wszystko.
        - Proszę, proszę… Obudziła się mała buntowniczka w naszej blondyneczce. – Głos Czarnego odbił się od kamiennych ścian niczym fala chłodu. Enthe odważyła się na niego spojrzeć i szybko tego pożałowała, gdy dowódca bandy tylko rzucił okiem na Tavika, jakby doprowadzenie go do tego stanu było niemalże niemożliwe.
        - Mam już tego dość – mówił z taką nienawiścią, że gula utknęła w gardle uzdrowicielki. Nie potrafiła wydukać z siebie chociażby jęku przerażenia. Była przytłoczona strachem.
        - Zacznij mówić, bo moja cierpliwość już się kończy. Dla mnie może zdechnąć tu z głodu, a ten twój ptasi przyjaciel może zostać chapnięty jednym otwarciem szczęk Yavhile. Nie jesteś jedyną opcją, a tylko najprostszą drogą.
        Czarny przydeptał skrzydło ptaszyska, które chyba już ledwie oddychało. Kavika dopiero teraz zauważyła, że została zagoniona w kąt, bez możliwości ucieczki. Dziewczyna zsunęła się do siadu. Łzy ciekły jej po policzkach, ale była tak przerażona, że nie krzyczała a o litość nie błagała ze względu na własną godność. Właściwie mogła teraz umrzeć pochowana z tajemnicą zagajnika. Jej dusza trafiłaby do ciepłych rąk Luaneliny, nie miałaby na sercu żadnego tak bezwzględnego grzechu.
        - MÓW! – Enthe zakryła się przedramieniem, gdy Czarny uniósł rękę. Nie poczuła uderzenia, a jedynie usłyszała plaśnięcie o skórę i to dosyć mocne. Mocne na tyle by nawet nie poczuła podmuchu na swej twarzy, a ktoś zmienił tor ruchu zamachu.
        Czarny spojrzał zdezorientowany na Tavika.
        - Przestań – powiedział twardo lisołak. – To nie tak miało wyglądać… - mruknął nie odrywając wzroku z panterołaka.
        Kavika siedziała i była teraz niczym towar na rynku - nie miała prawa do głosu, ale stanowiła przyczynę panującego w jaskini milczenia oraz kłótni. Czarny badał wzrokiem Tavika i Enthe. Dałaby sobie rękę uciąć, że w pierwszej chwili ten byłby w stanie zabić towarzysza. Jednak złość nagle rozpłynęła się gładką falą i panterołak zaczął się śmiać, bardzo nieprzyjemnie, ale mężczyzna wyprostował się decydując tym samym na litość wobec Kavki.
        - Och Verka, przecież mieliśmy rzucić wszystko za siebie… - dowódca upomniał nieprzyjaznym głosem lisołaka. – Ale ty musisz iść własną drogą, prawda?
        - Nie o takie stawki chodziło – odparł Tavik pozostając jednak wciąż pod dowództwem Czarnego. Widać to było po lekko zgarbionych plecach. Kavika zrozumiała, że starszy brat stąpa po cienkim lodzie, ale w imię czego? Jej?
        - Verka… - odparł niskim tonem Czarny kładąc ciężką dłoń na ramieniu lisołaka. – Nie pamiętasz, mój przyjacielu? Wszystko za wolność.
        Panterołak uśmiechnął się podle wypominając słowa swego towarzysza. Kavika patrzyła na wszystko z dołu, ale dostrzegła odrobinę człowieczeństwa w tej potwornej postaci Tavika. Widziała, że w jednej krótkiej chwili lisołak zrozumiał aż za wiele. Mężczyzna śledził wzrokiem swego dowódcę bez mrugnięcia i powoli docierała do niego prawda, którą zagubił gdzieś po drodze… Wiedział, że ich cel przerósł wszelkie środki – po trupach do celu. Kiedy się to zaczęło? Verka wypierał z siebie fakty. Kavka odczuwała jego stan i w tym momencie to nie ona była tu przypadkową jednostką, a chyba sam Tavik. Mimo bólu, jaki jej zadał, pragnęła wesprzeć go w trudnej rozgrywce, ale musiała siedzieć skulona w kącie zimnych ścian. Jeden fałszywy ruch, a głowę straci nie tylko ona, ale także opiekun dwójki dzieci, które nie mają nic więcej.
        - Ej!... Ech! Aj! Je-jesteście tutaj?! – Uwagę wszystkich zwrócił kobiecy głos. Kilka kamyczków osunęło się, a po chwili u góry wejścia pojawiła się (najprawdopodobniej, według Kavki) kotołaczka, której długi warkocz sięgał niemalże ziemi. – Zagajnik… - nieznajoma dla uzdrowicielki zmiennokształtna ledwo łapała oddech poświęcając zapewne wiele wysiłku na wspinaczkę oraz najszybsze dotarcie do miejsca. – On… on…
        - Wyduś to z siebie Nerma – przycisnął ją Czarny.
        - On… - Popatrzyła na dowódcę wielkimi oczami i przełknęła ślinę. – On się nam pokazał…
        Zapadło milczenie. Bardzo długie milczenie, bo nikt nie mógł uwierzyć w prawdomówność kobiety.
        - Co? – spytał Czarny chcąc przełamać zastygłą atmosferę.
        - Ukazał się nam! – uniosła głos kotołaczka. Z powodu wielkich emocji, ona sama zsunęła się po skarpie, ale nie tracąc kociej równowagi wylądowała na „czterech łapach”, po czym chwyciła się Czarnego za ramiona. – Pokazał się nam, rozumiesz?! – Zmiennokształtna puściła dowódcę przepraszając go delikatnym skinieniem głowy, ale po chwili znowu drżała cała na ciele. – Perewa tam jest z resztą naszych, nie mogłam was znaleźć! Dlaczego nie informowaliście o zmianie położenia?! Ach, ale nieważne. Ona już nie jest wam potrzebna. Chodźmy, szybko!
        Banda jeszcze chwilę stała dopytując o szczegóły i upewniając się czy aby na pewno mogą odrzucić plan A w postaci Kavki by rzucić się na opcję B, jaką podsunęła im zmiennokształtna.
        - Musimy przejść kawałek po górach, tutaj trudno wyłapać zapach – powiedział Czarny, bo będąc tak blisko celu musieli być tym bardziej ostrożni.
        Nim jeszcze opuścili skałę i emocję opadły na tyle, by działać racjonalne, kotołaczka objęła rękę tygrysołaka i patrząc w oczy zmiennokształtnemu szepnęła „Udało się nam, Yavhile”. Był to romantyczny gest w tym szaleństwie jakim znalazła się uzdrowicielka, ale to nie było szczęśliwe zakończenie. Kavika spoglądała na każdego kolejno nie rozumiejąc co się stało. Przecież to niemożliwe, by zagajnik ujawnił się akurat im. A może… może jednak?
        Gdzieś w tym tłoku nie uczestniczył Tavik. Gdy opuszczali jaskinię on wyszedł jako ostatni. Wsparł rękę o kamienne bloki i spojrzał na wykładowczynie przez ramię. Nie padły żadne słowa. Dla Verki nie mogła istnieć żadna inna decyzja, choćby myślał zupełnie inaczej. Czuł, że to wyprowadzi ich na manowce więc tym bardziej był zobowiązany trzymać się grupy. Nie potrafił ich zostawić, ale Kavika miała wrażenie, że najchętniej wybrałby inną drogę. Tavik zniknął przemieniony w lisa, a ona została całkowicie sama w jaskini.
        - Nie… - szepnęła cicho. – Nie! NIE MOŻECIE! – rzuciła się w stronę wyjścia, ale cofnęła, gdy niemalże wyskoczyła samobójczo na urwisko.
        - NIE MOŻECIE! – wrzeszczała, mimo że już nie widziała nikogo. – On nie mógł się wam ukazać! Nie mógł! To… to nie tam jest to czego szukacie… - załkała cicho skrywając twarz w dłoniach. Zduszone cierpienie przerodziło się w rozdarty płacz. Uzdrowicielka opadła na kolana, ale jeszcze długo, długo płakała.

***

        Kavika nie wiedziała ile czasu przespała, ale na dworze pojawiły się już gwiazdy a świetlisty księżyc okalał blaskiem strome szczyty gór. Nie wiedziała też ile czasu leżała wpatrując się w niebo, ale w końcu dźwignęła się do siadu, gdy usłyszała skrzek ledwie żyjącego stworzenia. Nie miała sił ani motywacji by cokolwiek zrobić ze sobą, ale nie potrafiła zignorować rannego stworzenia. Siedziała jakiś czas obejmując ptaszysko i próbując dodać mu sił. Podała wodę, wcisnęła w dziób kawałek mięsa, a kawka nie odmawiała spragniona pomocy oraz chęcią przetrwania. Gdy zadbała o swego ulubieńca, postanowiła przebrać ciuchy. Jej szata wciąż wisiała na skale. Sama skubnęła odrobinę mięsiwa by zebrać nieco sił. Pragnęła nie budzić się kolejnego dnia, tylko teraz niestety żyła i funkcjonowała. Hańbą byłoby nic nie zrobić i zdać się na pastwę losu, nie spróbować chociażby zawalczyć, gdy było się blisko wewnętrznego dna. Modliła się do swojej bogini prosząc o jeszcze odrobinę odwagi, ale wciąż priorytetem dla niej był Yastre. „Niech on tylko przeżyje”, prosiła Luan.
        Siedziała zgarbiona trzymając w ramionach swego towarzysza. Ptasior był zdecydowanie już bardziej zadowolony ze swojego stanu i być może było to dziwne, ale Etnhe widziała to w oczach zwierzęcia.
        - Kra, kra! – Zatrzepotał zdrowszym skrzydełkiem, gdy usłyszała cichy dźwięk stuknięcia o skałę.
        Uzdrowicielka rozejrzała się po jaskini. Przekręciła delikatnie głowę, gdy ujrzała tajemniczy cień na skalistej ścianie. Dokładnie pamiętała, jak dłoń Tavika spoczęła właśnie w tym miejscu, tuż przed odejściem. Dziewczyna wstała i szybkim krokiem zbliżyła się do wyznaczonego miejsca. Tam na sznurku kołysał się drewniany gwizdek, który delikatnie zsunął się z naturalnej półki i teraz uderzał o kawałek skały.
        Kavka ujęła przedmiot w dłoń marszcząc przy tym delikatnie brwi. Tavik… czy też może raczej Verka, nie miał zamiaru skazywać ją na pewną śmierć. Ileż musiała go kosztować ta zdrada wobec swoich kompanów? Zostawił gwizdek więc… więc może Yastre żyje! Czy o to mu właśnie chodziło, czy chciał jej dać odrobinę nadziei, żeby ktokolwiek inny był w stanie ją uratować? Wpatrywała się w przedmiot pełna nerwów, drżała na całym ciele. Ułożyła ptaszysko w kapturze swej szaty. Musiała się stąd wydostać! Musiała! Choćby miała się stoczyć po tych skałach niczym cienki patyk!
        Kavika stanęła na krańcu skały. Czy dźwięk będzie ogłuszający? Przy pierwszym dmuchnięciu nic się nie stało, nawet nie usłyszała świstu. Tylko ptasior zaskrzeczał boleśnie. Dziewczyna skrzywiła się. Przecież to prosty przedmiot, a autor wielu badań nie może go rozgryźć? Dmuchnęła więc jeszcze raz, tym razem z całych sił!

***

        Fresia spojrzała na ścianę Szczytów Fellarionu. No tak, góry to dobre miejsce na kryjówkę. Szczególnie, że mają tyle zakamarków, jaskiń, są niebotycznie wysokie i w dodatku zajmują spory kawał ziemi Alarańskiej. To jak szukanie igły („Hehe dosłownie” pomyślała akrobatka) w stogu siana, przy czym nie wiadomo czy igła właściwie tam jest. Elfka mogła szukać uzdrowicielki, ale istniała spora szansa na to, że zmiennokształtni już dawno poszli w stronę zagajnika. A jednak wciąż pozostawała przy grupie. Cholera, polubiła tę nieudolną wykładowczynię!
        Nagle z jednej ze stron zerwała się chmara ptaków oraz nietoperzy. Dźwięk jeszcze nie dotarł do uszu kotowatych, ale wszyscy spojrzeli w czarną chmarę, która rozproszyła się na niebie w mgnieniu oka.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Z początku atmosfera była jeszcze dość ciężka po niedawnych kłótniach, lecz skoro grupa zdołała sobie wszystko wyjaśnić i dojść do jakiegoś porozumienia, teraz trzeba było tylko dać wywietrzeć resztkom kwasów, które im ciążyły. Ruch doskonale temu sprzyjał, a w każdym razie bardzo służył poprawie humoru chłopaków - Sovy i Yastre, którzy szybko poświęcili uwagę wyszukiwaniu jak najlepszej drogi dla dziewczyn. Heban jak zawsze się w tym wszystkim średnio liczył, traktowany raczej jako niewygodny, ale konieczny balast, niż pełnoprawny członek drużyny. Nie miał jednak prawa narzekać, bo alternatywą było pozostawienie w lesie albo wręcz powieszenie za gatki na gałęzi drzewa, co przecież zmiennokształtny bandyta już raz zrobił. Wtedy co prawda drzewo nie wytrzymało, lecz panterołak żył w twardym postanowieniu, że przy następnym razie postara się bardziej! Tylko na razie prawnik nie dał mu wystarczająco dobrego powodu do zastosowanie takiego nietypowego środka przymusu, ale spokojnie - oliwa nierychliwa…
        - Wei, wiesz gdzie idziesz? - dopytywał się mały kotołak widząc pewność z jaką poruszał się bandyta.
        - No raczej, że wiem - odparł mu zaraz Yastre, dumnie się przy tym prostując. - W stronę gór!
        - Ale tu jest tyle drzew, że nie widać nawet gdzie są góry…
        - Ale woda zawsze płynie z góry na dół - wyjaśnił panterołak, kiwając na cienkie strużki wody płynące wśród poszycia. - Poza tym słońce wskazuje kierunek. I mech. I…
        Mały Sova bardzo pilnie słuchał i zapamiętywał lekcje przyszywanego starszego brata. Pewnie by je nawet zapisywał, gdyby miał czym… I gdyby w ogóle potrafił.
        Fakt, teraz, gdy Yastre już wiedział gdzie się kierować, szło mu o wiele łatwiej, bo dla niego odnajdywanie drogi w lesie to była bułka z masłem: w końcu mieszkał wśród drzew większość swojego życia. Musiał tylko brać poprawkę na to, że był jedyną sprawną osobą w drużynie, bo Fresia nadal coś niedomagała z ręką, dzieciaki były za małe, a Heban… To Heban. Niemniej ze względu na resztę trasa była łatwiejsza, a tempo spokojniejsze, bo w przeciwnym razie Yastre pędziłby pod górkę na złamanie karku - odpowiednio zmotywowany miał niespożyte pokłady energii, a co mogło go zmotywować bardziej, niż to, że w końcu odnajdzie Kavikę i wyrwie ją z łap tych podłych bandytów? Bardzo wyrzucał sobie, że w ogóle dopuścił do tego, by ich rozdzielono - powinien jej lepiej pilnować, od razu ruszyć w pościg nie bacząc na resztę, bo oni na pewno by sobie poradzili, gdyby tylko siedzieli na tyłkach i na niego czekali. Panterołak nie chciał tego przyznać, ale nurtowały go również słowa Hebana - może faktycznie tym złoczyńcom udało się złamać Kavikę i zmusić do tego, by powiedziała im co wie? Biedna pewnie nie byłaby w stanie sobie tego wybaczyć… Oby tym razem prawnik jak zawsze się mylił!
        - Chodź, młody, przyspieszymy - uznał na głos zmiennokształtny, łapiąc Sovę w pasie i sadzając go sobie na ramionach. - Pamiętaj, patrz gdzie jest słońce i mnie kieruj! Ku górom!
        Kotołaczek bardzo zaangażował się w powierzone mu zadanie i cały czas pilnował drogi, choć nie było to wcale konieczne, panterołak chciał mu jednak znaleźć zajęcie. Faktycznie zaczął iść szybciej. Fresia za nim nadążała, niosąc w chuście przemienioną w kota dziewczynkę, a Heban wlókł się gdzieś tam z tyłu, rozpaczliwie próbując utrzymać chociaż kontakt wzrokowy z resztą bandy. Jakoś mu to wychodziło, choć był już cały siny z wysiłku.
        - Robi się już ciemno! - poskarżył się głośno. - Zaraz nie będzie nic widać. Rozbijmy tu obóz.
        - Ani nawet, jeszcze coś widać! - zbył go zaraz Yastre. Nie powiedział tego głośno, ale w ogóle nie brał pod rozwagę takiej opcji, by zatrzymać się wcześniej, niż po tym, gdy już Kavika będzie bezpieczna. Jak chcieli, mogli zostać, on zamierzał iść dalej choćby nie wiadomo co. Góry był już tak blisko…
        Nagłe poderwanie się do lotu chmary ptaków sprawiło, że bandyta zatrzymał się, nadstawił uszy, a jego ogon kiwał się na wszystkie strony, zwiastując gotowość do ataku. Identycznie zachowywał się zresztą siedzący na jego ramionach Sova, robiąc przy tym bardzo komiczną w wykonaniu kilkulatka groźną minę z odsłoniętymi ząbkami.
        - Tam! - oświadczył natychmiast Yastre.
        - A skąd ty to niby wiesz, co?
        - Bo te ptaki ktoś spłoszył! Człowiek albo smok, ale ja obstawiam człowieka! - zawołał bandyta już pędząc dalej. Teraz to już nie było szans go zatrzymać, nic ani nikt nie byłby w stanie tego dokonać. Mógł przeskoczyć najszerszy parów, przedrzeć się przez najgorsze chaszcze i kto wie, może nawet przejść przez rzekę, taki był zdeterminowany! Chociaż nie, z tym ostatnio to może bez przesady: są jakieś granice brawury, których panterołak na pewno nigdy w życiu nie przekroczy…

        Las zaczął rzednąć, a w prześwitach coraz częściej pokazywały się pionowe ściany nieprzyjaznych szczytów Fellarionu. Coraz częściej konieczne stawało się omijanie skał i rumowisk, które były zbyt niebezpieczne, by przechodzić w poprzek nich. Byli już jednak blisko, coraz bliżej, Yastre był pewien, że to gdzieś stąd uciekł te ptaki…
        - Aj! - pisnął nagle Sova, zatykając sobie uszy. Panterołak również warknął z niezadowoleniem, a Sora w chuście Fresii obudziła się i nastroszyła całe futerko.
        - Co jest? - Elfka wyglądała na lekko zdezorientowaną.
        - Kurka wodna, taki dźwięk świdrujący, okropny! - zirytował się Yastre, dłubiąc sobie w uchu w jasnej manifestacji tego, jak bardzo nieprzyjemny był ten gwizd. - Jak gwizdek na psa!
        - Gwizdek na psa? - powtórzyła zaskoczona Fresia. W tym momencie oboje byli akrobaci spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
        - To Kavika! - uznali jednocześnie.
        - Wiesz skąd to dobiegało? - upewniła się elfia najemniczka, która teraz, gdy sama nie słyszała sygnału, musiała zdać się całkowicie na słuch i wyczucie swego byłego kolegi po fachu.
        - No raczej - odpowiedział bandyta. - Idziemy!
        I ruszyli. Z przodu pędził panterołak, którego co chwilę trzeba było hamować, by reszta mogła za nim nadążyć. Za nim wspinali się Fresia i Sova, który uparł się, że sam sobie poradzi, co było oczywiście prawdą, bo jako mały kot wspinał się doskonale. Czasami trzeba było tylko go odrobinę podsadzić, bo chęci miał dobre, tylko łapki za krótkie. W tym pomagała mu elfka, która zajmowała się asekurowaniem dzieciaków. A Heban nie dał rady wleźć nawet na pierwszą półkę, więc dostał nakaz, by zostać tam gdzie stał i czekać, bo po niego wrócą. Albo nie. Ale tego to już mu nie powiedzieli, bo jeszcze byłby skłonny za nimi iść, a to im bardzo, bardzo nie odpowiadało.
        Gwizdek odezwał się później po raz kolejny i Yastre nie potrzebował już więcej wskazówek, by dotrzeć do wylotu jaskini, z której dało się usłyszeć zwielokrotnione po tysiąckroć echo. Już nabierał powietrza w płuca, by zawołać uczoną, gdy nagle się ocknął jak bardzo mogłoby to być niebezpieczne. Zmarszczył nos, myśląc nad dostępnymi opcjami.
        - Tam może ktoś się czaić - powiedział szeptem do Fresii. - Może lepiej jeśli sam pójdę?
        - I co zrobisz sam?
        - Tylko wybadam teren - zapewnił Yastre. - Sprawdzę ilu ich tam jest. A potem wrócę i coś wymyślimy razem, dobra? Ej weź, nie patrz na mnie tak, przecież nie zamierzam zwiać! Byłem w bandzie tyle lat, wiem jak się podchodzi pod wrogi obóz. Zaufaj mi, co?
        - No dobra… Leć. Tylko uważaj! - syknęła na koniec. Panterołak nie był na tyle bystry, by usłyszeć, jak elfka łyka ostatnie zgłoski, byle tylko nie powiedzieć “uważaj na siebie”. W końcu to, że wieczorem szczerze ze sobą porozmawiali, nie zmieniało tego, że niespecjalnie za sobą przepadali.

        Yastre nie przemienił się w panterę, chociaż oczywiście wtedy byłoby go trudniej zauważyć. Instynkt jednak podpowiadał mu, że wonie, które czuje, były zbyt słabe, aby należały do kogoś, kto nadal przebywał w jaskini. Jakby opuszczono ją całkiem niedawno i zapach dopiero zaczął się powoli acz nieubłaganie ulatniać… No i było tak bardzo cicho, nikt nie rozmawiał, nic nie szurało, nie stukało. Jakby obóz był opuszczony. Może faktycznie tak było?
        Zmiennokształtny obiecywał sobie za każdym razem, że zajrzy tylko za kolejny zakręt i zawróci. Wtedy jednak widział kolejny korytarz i decydował się jeszcze tylko tam zajrzeć. I jeszcze tylko kawałeczek dalej… I jeszcze… Zapomniał, że obiecał Fresii, że do niej wróci i cały czas parł do przodu. Przestał się kryć, bo już wiedział, że nikogo nie spotka na swojej drodze. Szybko, ale nadal bezszelestnie, truchtem pokonywał kolejne korytarze i skalne przeszkody. Nie był tak nieroztropnym kotem, by zagłębiać się w ten labirynt bez zostawiania sobie śladów ułatwiających znalezienie drogi powrotnej - co jakiś czas w miękkiej skale wydrapywał pazurem mały krzyżyk, który tylko on mógł dostrzec, bo nikt inny nie zwróciłby na niego uwagi. Taki był sprytny!

        - Kavika!
        Yastre stanął na progu groty ciężko dysząc. Gdy tylko usłyszał dobiegające z głębi korytarzy krakanie kawki, która była zwierzątkiem uczonej, nie zastanawiał się już nad zachowaniem środków ostrożności: pobiegł ile sił w nogach, prosto do niej. A gdy stanął w wejściu do kamiennej komnaty poczuł się… po prostu szczęśliwy. Spłynęła na niego olbrzymia ulga, gdy zobaczył Kavikę, która na pierwszy rzut oka wyglądała na całą i zdrową. I nic to, że sam był brudny, posiniaczony i podrapany, a rany po starciu z tamtym samcem jeszcze się na nim goiły - zaraz podbiegł do uczonej i choć wiedział, że mu nie wolno, objął ją mocno i przytulił do siebie.
        - Znalazłem cię - powiedział przez ściśnięte z emocji gardło. Dłonią przeczesał jej włosy, wtedy ona obróciła na niego wzrok. Nagle atmosfera między nimi zrobiła się gęsta, bardzo zmysłowa, jakby tęsknota, która pchała ich w swoje ramiona, nadal nie odpuszczała i jakby mieli złamać tabu, które sami na siebie nałożyli… Yastre jednak nagle się spiął. Jego źrenice się rozszerzyły, wyraźnie węszył wokół uczonej, a na jego obliczu pojawiał się niepokój i gniew.
        - Co oni ci zrobili? - zapytał bardzo poważnie. - Który z tych gnojków cię oznaczył, co? Powiedz który, a znajdę i go tak spiorę, że go rodzona matka nie pozna.
        To nie była zazdrość, ton głosu panterołaka nie był ostry i napastliwy, przemawiała przez niego raczej troska i strach o to co mogło się wydarzyć…
        - Przepraszam, że mnie przy tobie nie było - zapewnił szybko, cały czas głaszcząc Kavikę po głowie. - Przybyłem najszybciej jak się dało, ale wiem, zawaliłem, bo w pierwszej kolejności powinienem był cię pilnować tam, w obozie. Przepraszam, ptaszynko. Już więcej nie pozwolę, by ktoś cię ode mnie zabrał, zadbam o to, byś była bezpieczna choćby nie wiem co.
        Atmosfera znowu się rozluźniła. Ociepliła. Bandyta cały czas nie wypuszczał z ramion delikatnego ciała Kaviki i tak patrzyli sobie w oczy… I w końcu złamał swoją obietnicę. Bo już naprawdę nie mógł udawać, nawet jeśli obiecał, jeśli wiedział, że robi źle… Ale to było silniejsze od niego. Nagle dłoń, którą tak mechanicznie głaskał jej włosy, wsunęła się ostrożnie pod złociste pasma i spoczęła na tyle głowy uczonej. Yastre spojrzał jej w oczy, jakby ostrzegał przed tym, co miało nastąpić, ale już chyba nie było odwrotu. Przymknął powieki i pocałował ją z całą czułością, jaką ją darzył. Wiedział, że nie może, bo ona nie była jego, bo kto inny wsunął pierścionek na jej palec i to on miał z nią być do końca życia, lecz on chciał być całym sercem jej i naprawdę nie miało w tym momencie znaczenia, czy będzie to na całe życie czy tylko na jeden dzień. Dla Kaviki był w stanie poruszyć niebo i ziemię, wszystko dla niej poświęcić i to wszystko przekazał jej w tym jednym pocałunku. Jego zarost lekko drapał, wargi były suche i pocięte... Lecz smak tego pocałunku był upojny. Trwał jednocześnie chwilę i wieczność, po której bandyta wiedział, że przyjdzie mu się zmierzyć z rzeczywistością i wszelkimi konsekwencjami swego niemego wyzwania, które nie umiał już dłużej w sobie dusić. Kavika po prostu znaczyła dla niego zbyt wiele.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

         - KRRRRRA! - ptaszysko zaskrzeczało, gdy Kavika po raz kolejny dmuchnęła w gwizdek. Skrzydlaty towarzysz z pewnością miał ochotę wydostać się z kryjówki wspierając o połamane kości, ale jego tymczasowe miejsce pobytu to uniemożliwiało, ponieważ kaptur był zbyt głęboki. Pozostało więc konać w dźwiękach gwizdka i modlić się o to, że ktoś przyjdzie albo chociaż ranek nastanie bardzo szybko.
         Uzdrowicielka delikatnie poprawiła kaptur, jakby chciała ukołysać kawkę do snu i trochę uspokoić. W obecnej chwili został jej tylko i wyłącznie ten irytujący przedmiot, chociaż Enthe zaczęła się zastanawiać czy nie powinna spróbować zejść po skałach. Jednak noc w lesie dla takich jak ona oznaczała niemalże gwarantowaną śmierć więc już lepiej było dmuchać… na zimne, niż przekonywać się do niemożliwego.
         Nikt się nie zjawiał. Kavika westchnęła zwrócona ku ścianie, jakby skarżyła się kamieniom niczym górska czarownica, która dostała bzika od zbyt długiego przebywania poza społeczeństwem. Spojrzała na gwizdek i zaczęło przeklinać go w myślach. Tor myślenia zmieniał się co rusz, w jednej chwili wyzywała swój jedyny ratunek, w drugiej przecież wiedziała, że to gwizdanie to tylko nadzieja, a nie gwarancja na przetrwanie. Potoczyła się dalszymi analizami na bardziej racjonalne drogi. Pragnęła wybiec stąd jak najszybciej, ale w tunelach górskich panował już mrok z kilkoma prześwitami księżyca, które przekradały się w szczelinach. Była całkowicie bezbronna więc równie dobrze mogła rzucić się w paszczę lwa. Tak bardzo chciała postąpić rozsądnie! Banda zmiennokształtnych na pewno zeszła już do leśnych kniei kierując się w stronę zagajnika, lecz może istnieją jakieś potwory, które zechcą ją zaatakować? Chatkę ma ustawioną na skraju lasu, przy wodach Rapsodii i jakoś żaden niedźwiedź nie rozpruł jej jeszcze ani razu. Tylko skoro istnieją „łaki” na tym świecie to należą też do nich WILKO-ŁAKI, a termin pełni księżyca był tak blisko. Przez poznanie nowej rasy nagle temat niebezpieczeństw zrobił się taki rozległy!
         - Kavika! – usłyszała i wzdrygnęła się na ten znajomy głos. Stała sztywno święcie przekonana, że całkiem dostaje bzika, bo tonacja tego dźwięku jest jej tak znajoma. Przecież była tutaj sama! Tylko ona i kawka.
         Ale powoli do jej uszu docierały kolejne sygnały obecności kogoś jeszcze. Serce dziewczyny zaczęło łomotać, adrenalina nagle wskoczyła na drastycznie wysoki poziom. Miękkie kroki rozchodziły się echem po twardych skałach, a ciepły oddech, mimo swej odległości, docierał do niej dyskretnie muskając jej skórę. Dzieląca odległość nie stanowiła przeszkody.
         Kavika zwróciła się gwałtownie w stronę zmiennokształtnego momentalnie przykładając dłonie do piersi.
         - Yastre!... – Jej głos zabrzmiał tysiącem różnych tonacji.
         Czuła się niewyobrażalnie szczęśliwa widząc go żywego. Wciąż istniał, wciąż tu był!... I to sprawiało, że głos uczonej delikatnie drżał, ponieważ nie była w stanie w to uwierzyć. Kilka chwil temu zginął w jej wyobrażeniach i wykrwawiał się na śmierć, a teraz chodził w pełni sił. Przestraszył ją tym nagłym krzykiem, spędziła kilka dobrych godzin całkiem sama i wciąż nakarmiona presją szajki nie sądziła, że ktokolwiek ją tu odnajdzie… że odnajdzie ją akurat TEN panterołak! Przede wszystkim cholernie się o niego bała i wreszcie poczuła, jak kamień spadł jej z serca. Teraz mogła rozpłakać się z powodu poczucia ulgi, czego dowodem były gromadzące się łzy w kącikach oczu. Uczona przymknęła oczy uśmiechając się szeroko i rozluźniając ramiona. To nie bandziory, to nie niebezpiecznie stwory z jaskiń, to jej Yastre usłyszał przeklęty gwizdek. Sama nabrała głębokiego wdechu, gdy zbliżał się do niej. Postąpiła kilka kroków w przód by niemalże sama mogła wpaść w jego objęcia. Rozrywająca tęsknota odbijała się echem po gestach dziewczyny, której dłonie spoczęły na barkach.
         - Ty żyjesz! – wyszeptała zduszonym głosem.
         - Tak się bałam! – poskarżyła się nieco głośniej, chociaż wciąż miała trudność by cokolwiek z siebie wydusić. – Tak się bałam, że coś ci zrobili! Tyle się nasłuchałam niedopowiedzianych historyjek. Myślałam, że wykrwawiasz się na śmierć! Uff… - wypuściła powietrze nosem, jakby chciała sprawić by to spotkanie nabrało lekkości, ale nie potrafiła oszukać sytuacji.
         Enthe uniosła delikatnie brew na nagłe pytania zmiennokształtnego. Musiała chwilę się zastanowić by teraz próbować skupić się na odpowiedzi. Wpatrywała się w niego wciąż nieco zamroczona brakiem wiary, w głowie powtarzała sobie, że to wszystko jest prawdą by uwierzyć w to kogo widzi. Czuła jego ciepłą skórę pod palcami, która mimo ran pozostała gładka, chociaż mięśnie były twarde.
         - Nic… - odparła szybko chcąc zamieść wszelkie sprawy pod dywan. Nie chciała wyrzucać z siebie potoku zażaleń i wyjaśnień. Nie teraz, gdy widziala go ponownie po takich przejściach. Było to dziwne uczucie, którego nigdy wcześniej nie doznała, ale była w stanie zdusić w sobie gorzki smak zdarzeń byleby nacieszyć się jego obecnością.
         Miała wrażenie, że każde słowo zaciskało ich w jednym objęciu. Ciała powoli napierały na siebie, jakby wypowiedziane zdania były tylko proformą, a prawdziwa rozgrywka toczy się w ich prostych działaniach. Teraz cała otoczka wokół zniknęła w gęstym tle, rany, stan ubrań oraz ich ilość… takie zmartwienia nie istniały, a wręcz przyciągały dwójkę jeszcze bliżej.
         - Nie przepraszaj… - poprosiła wpatrując się w niego, a jej oczy wypełniły się po brzegi niebywale przyjemnym uczuciem rozkoszy. Czegoś podobnego jeszcze nigdy w życiu nie czuła i nie potrafiła tego w żaden sposób nazwać. To nie było byle jakie zauroczenie. W żaden sposób nie mogła zapanować nad emocjami, jakby tęskniła za nim nawet teraz, gdy byłi tak blisko siebie. Nie potrafiła go puścić, pragnęła jeszcze czegoś… czego jeszcze nie poczuła tak dosłownie, tak fizycznie, chociaż panterołak najwidoczniej wyczuł ten labirynt uczuć jaki rozbudował się w sercu dziewczyny. Ona błądziła przez rodzące się pytania, nie wiedziała czego chce, nie odnajdywała słów na to co czuła, ale głębiej oddychała zduszona tymi emocjami wytwarzając ten kobiecy magnetyzm, któremu trudno odmówić.
         Jego palce wkradły się przyjemnym posunięciem przez ścieżkę blond loków. Utonęła w jego dłoni i w przyjemności jaki ten gest ze sobą niósł. Stała się uległa na każdą sugestię. W ostatnim momencie jakiś głos szepnął jej „ocknij się”, gdy przybliżył ją do siebie, a chwilę później oboje złączyli usta w pocałunku. Nie był nachalny. Ruch mężczyzny był gładki, giętki, taki… koci. Kaviką zawładnęło zdziwienie, które zgasiła przyjemność. Napięte ramiona powoli rozluźniały się, była spragniona jego bliskości… i tym razem nie tylko mentalnej, ale przede wszystkim fizycznej. Całował zupełnie inaczej niż ci chłopcy, z którymi się umawiała. Robił to pewnie, ale czule. Kontrolował pocałunek od początku do końca, nie uciekał nigdzie językiem na bok pozostawiając przestrzeń w swej jamie ustnej, co było niekomfortowe dla dziewcząt i kobiet. Nie cmokał, jak babcia własne wnuki oraz nie chciał dotykać czubkiem języka jej języka bez złączenia ust. Po tak „wzniosłych” doświadczeniach w tych sprawach nie potrafiła we własnym mniemaniu dobrze całować, czuła się niezdarnie dotykając mężczyzn, którzy sami nie wiedzieli chyba za bardzo co robią, a Yastre…
         Gdy dystans między nimi się zwiększył, ona spojrzała na niego zlęknionym wzrokiem. Fakt, jej łóżkowa kariera była godna pożałowania, ale teraz byłaby w stanie pluć sobie w twarz za niewykorzystanie okazji… Spotkania kogoś tak doświadczonego i pewnego. W tym momencie nie pamiętała o pierścionku, a gdyby nawet… Może go wyrzucić gdzieś między szczyty gór!
         Wpatrywała się w milczeniu w jego oczy. Złoto niemalże płynęło w kocich tęczówkach. Był równie spragniony co ona, tylko jej nagła czułość ustępowała dzikości. Zawsze była taka grzeczna i ułożona, posłuszna i małomówna, cicha i zamknięta, a przy nim całkowicie wariowała. Niemalże oszalała na jego punkcie, niech tylko choć trochę ją zechce!...
         Kavika zarzuciła ręce na jego szyję i gwałtownie pocałowała panterołaka. Tym razem czułość odeszła gdzieś na bok ustępując miejsca namiętności. Przywarła do niego mocno ustami wciąż szukając tego odpowiedniego rytmu, jaki wyznaczał, wciąż szukając tego odpowiedniego gestu, który sprawiał jej tyle przyjemności. Nagle sztuka całowania okazała się być bardzo skomplikowana. To był niemały szok dla dziewczyny, która bardziej robiła to z powinności niż dlatego, że chciała. A to był zaledwie początek tego, co mogła przecież otrzymać…
         Jego dłonie dotykały zupełnie inaczej, zdecydowanie choć bardzo łagodnie, nawet gdy naciskały na jej skórę. Uzdrowicielka nie zwróciła uwagi na własną nachalność i gwałtowność, napierała tak mocno, że zmusiła Yastre do cofnięcia się. Panterołak został przyparty do ściany, ich nogi splątały się w zaledwie tych kilku krokach więc pocałunek równie gwałtownie zaczęty został także w podobny sposób zakończony. Zawstydzona własną niezdarnością oraz nagłą odwagą uzdrowicielka wycofała dłonie na klatkę piersiową mężczyzny, a jej twarz zalało szerokie pasmo malinowego rumieńca. Paliło ją od środka, chciała dać ponieść się tej dzikości, ale nie wiedziała jak! Opuściła głowę wlepiając wzrok w mroźną ścianę, po czym wylał się z niej potok mało sensownych słów.
         - Ach… Yastre, ja… To tylko… Nie za bardzo… chyba… Ekhm… Za mało… Kiedyś… - mówiła nerwowo i aż drżała na całym ciele. Brak pewności siebie powoli ją dusił, ale… nie mogła go puścić, nie chciała!
         - Jestem taka… - wykrztusiła próbując jakkolwiek dokończyć swoją wypowiedź. Słyszała, jak jej oddech się zmienił, był szybki, lecz bardzo głęboki, pełen podniecenia.
         - Napalona – jęknęła. Poczuła się jak dziwka, ale… jakoś tym razem to nie przeszkadzało uczonej, a wręcz ta myśl ją dodatkowo podkręcała.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Które z nich odczuwało większą ulgę z tego spotkania… Trudno powiedzieć. Yastre zresztą nie w głowie było licytowanie się - był szczęśliwy, że ją odnalazł i tylko to się w tym momencie liczyło. Odnalazł Kavikę, była cała, zdrowa. Żyła! Zmiennokształtny nie przyznał tego nigdy na głos, lecz bał się, że jego słodka uczona mogła zostać zabita przez Tavika i jego towarzyszy. To Heban wlał w jego serce tę niepewność, wiecznie snując swoje czarne wizje… A panterołak niestety doskonale wiedział jacy potrafią być bandyci i do czego są w stanie się posunąć. Jego banda co prawda nie była bezwzględna - gdy mogli woleli nie zabijać, lecz gdy nie było innego wyjścia nawet nie drgnęła im powieka. A brakiem wyjścia było chociażby to, że jeniec mógłby donieść gdzie znajdowała się ich kryjówka. Albo nie wpłacono okupu za pojmanego. Albo… opcji było wiele, naprawdę wiele, a Kavikę można było podciągnąć pod większość z nich. Skoro jednak żyła, oznaczało to, że cały czas była ona cenna dla tej bandy. Lecz w takim razie dlaczego ją zostawili tak po prostu w tej jaskini? Och, nieważne! Najważniejsze, że była cała i zdrowa.
        - Mnie jest trudno zabić - zapewnił panterołak, gdy uczona zaczęła żalić się i zwierzać ze swoich czarnych myśli. - Musiałem cię odszukać, nie mogłem dać się pokonać pierwszemu lepszemu smarkowi, bo co ze mnie byłby za facet? - dodał uspokajająco gładząc ją po głowie i plecach. Nie ubodło go wcale podejrzenie, że mógł nie przeżyć, chociaż gdyby podobne słowa padły z ust chociażby Fresii, bandyta zaraz by się obruszył i zaczął pyskować. W przypadku Kaviki był jednak pewien, że przemawia przez nią troska i nie ma o co się pieklić. Ona była taka kochana, nawet w sytuacji, gdy jej samej groziło niebezpieczeństwo, martwiła się o niego.
        - To dobrze - zamruczał, gdy uczona przyznała, że nic jej nie dolega. Wierzył w jej słowa, bo przecież gdyby coś ją bolało, pewnie by się poskarżyła, nie było wszak sensu zgrywać twardzielkę. - Kamień z serca… - dodał jeszcze bardzo szczerze. Dopiero teraz, pod wpływem odczuwanej ulgi, zrozumiał jak bardzo spięty był wcześniej. A teraz… błogość i szczęście. Trzymał w ramionach swoją słodką uczoną, całą i zdrową, może tylko trochę zmęczoną i obolałą. Obiecał sobie, że od tej pory będzie się nią opiekował sto razy bardziej, by szybko wróciła do zdrowia i znowu mogła się tak ślicznie uśmiechać. Ale póki co…
        Dla Yastre nie miała znaczenia technika całowania, jaką dysponowała Kavika, nie przywiązywał do tego najmniejszej wagi. Liczyło się tylko to, by całowała szczerze, a że trochę nieporadnie - każdy kiedyś się uczył. Panterołak nie wiedział ile blondyneczka może mieć lat, ale zakładał, że była bardzo młoda i mogła nie mieć doświadczenia z mężczyznami. To też nie miało dla niego znaczenia - dziewica czy też nie, najważniejsza była ona sama, to jaka była śliczna, mądra, opiekuńcza.
        Panetorłak ciaśniej objął drobne ciało Kaviki, lecz nie aż tak mocno, by zrobić jej krzywdę - miał wyczucie w którym miejscu kończą się czułości, a zaczyna sprawianie bólu. Był może trochę zaborczy w swoich gestach, jakby przekazywał za ich pośrednictwem, że nigdy jej nie opuści. Lecz mimo to gdy ich pocałunek dobiegł końca, bandyta bez oporów pozwolił jej się odsunąć. Jego oczy wpatrywał się w nią intensywnie - miał rozszerzone źrenice, lecz trochę przymknięte powieki, jakby błogość walczyła w jego ciele z żądzą. Zaraz jednak na jego twarzy odmalowała się konsternacja - dlaczego w jej oczach widać było lęk? Chyba się go nie bała? Nie zrobił nic wbrew jej woli? Przecież… jeśli tego nie chciała, nie miałaby najmniejszego kłopotu, by mu się wyrwać - wystarczyło przecież spojrzeć jak łatwo pozwolił jej się przed chwilą odsunąć. Nim jednak wątpliwości urosły w głowie bandyty do rozmiarów, które skutecznie zabiłyby tę przyjemną atmosferę, Kavika rzuciła się Yastre na szyję i mocno wpiła się w jego usta w kolejnym namiętnym pocałunku. Bandyta sapnął z zaskoczenia i cofnął się o pół kroku, ale już po chwili przytrzymał uczoną blisko siebie i odzyskał równowagę. Zdawało się, że zamruczał z przyjemnością, gdy po raz kolejny ich wargi się złączyły. Posłusznie, nawet jakby mu to pasowało, cofał się pod naporem drobnego ciała, wiedząc, że ma za plecami jeszcze sporo miejsca nim…
        Yastre sapnął głucho, gdy uderzył plecami o ścianę. Dobra, źle ocenił odległość, był pewien, że jeszcze ma jakieś dwa, może trzy kroki. Ale i tak to wcale nie sprawiło, że jego uwaga rozproszyła się i stracił zainteresowanie uczoną. Wręcz przeciwnie, tym chętniej ją do siebie przyciągnął, panując nad tym, by się nie przewróciła, bo wyraźnie straciła równowagę i prawie potknęła się o jego nogi.
        Tym razem to znowu Kavika przerwała pocałunek i odsunęła się od bandyty. Ten patrzył na nią wyczekująco. Jej zakłopotanie i cała gama emocji widoczna w jej oczach bardzo się zmiennokształtnemu podobały. Uniósł dłoń i czule pogładził ją po policzku, a po chwili wplótł palce między jej włosy. Cierpliwie czekał co też chciała mu powiedzieć, lecz nie rozumiał tych pojedynczych słów, których nie łączył żaden kontekst. Chociaż… Czy ona właśnie chciała mu powiedzieć, że jest dziewicą? To dziewice z reguły były takie wstydliwe i trzeba było dawać im o wiele więcej czułości, by się przekonały. O namawianiu nie było mowy - jeśli Kavika się wahała, Yastre nie wywierałby na nią nacisku, by potem żadne z nich nie żałowało.
        I nagle TO wyznanie. Serce panterołaka jeszcze bardziej przyspieszyło, o ile było to w ogóle możliwe, a źrenice rozszerzyły się, zasłaniając prawie całe tęczówki. Jego ogon poruszał się, zdradzając podekscytowanie właściciela, a sam Yastre uśmiechnął się łobuzersko, i przygarnął do siebie uczoną w sposób, który nie pozostawiał złudzeń co do jego intencji.
        - Rozumiem… - zamruczał. I tym razem nie pocałował jej już w usta, a w szyję, zaś jego ręce ześlizgnęły się w rejony, które dla każdego innego mężczyzny byłyby zakazane. Jedną ręką przytrzymał jej biodra, drugą zaś przesunął na jej ramię, a potem bark, by pokierować tym jak powinna go objąć. Nie był wybitnie wysublimowanym kochankiem, nie znał tysięcy sztuczek, technik i pozycji, lecz miał dobrze opanowane podstawy i jak tylko mógł nadrabiał zaangażowaniem i sprawnością. Przez lata zdarzyło się kilka okazji, by nauczyć się tego i owego, bo na dziesięć dziewczyn, które dały mu kosza, zawsze zdarzała się ta jedna, która chciała iść z nim na siano.
        Yastre mocniej przytrzymał przy sobie Kavikę i obrócił się z nią, by to ona teraz była oparta o ścianę. Bez najmniejszego wysiłku podniósł ją tak, by mogła objąć go w pasie nogami. Ani na moment nie przestawał jej całować. Nawet nie myśląc o odstawieniu Kaviki na ziemię odsunął się od kamiennej ściany i idąc tyłem dotarł do prowizorycznego posłania w głębi jaskini. Tam ostrożnie najpierw uklęknął, a potem położył się razem z uczoną, nakrywając ją całym sobą. Chłodna do tej pory od górskiego powietrza skóra na jego ciele zdążyła się rozgrzać ciepłem Kaviki i żarem, który zaczął buchać w jego wnętrzu. Mimo targających nim namiętności panował nad sobą i był delikatny. Dopiero teraz pozwolił sobie na moment przerwy.
        - Jesteś moją słodką sarenką - zapewnił niskim, zmysłowym szeptem, patrząc jej nieustannie w oczy. Nie zapewniał jej, że będzie delikatny, że jej nie skrzywdzi, bo przecież ona to na pewno doskonale wiedziała. Ostrożnie by jej nie spłoszyć, lecz równocześnie ze zdecydowaniem świadczącym o doświadczeniu i panowaniu nad sytuacją, Yastre odchylił brzeg jej szaty i ucałował delikatną skórę dekoltu. Powoli zdejmował z uczonej szaty i pieścił jej drobne ciało kawałek po kawałku, zapewniając jej rozkosz, poczucie bezpieczeństwa i jednocześnie prawie bezgranicznego uwielbienia. Choć panterołak nie powiedział ani słowa jasno dało się spostrzec, że Kavika podoba mu się w najdrobniejszych szczegółach, ubóstwiał ją i nie zamieniłby jej na żadną inną kobietę. Przywiązywał wielką wagę do tego, by czuła się z nim dobrze, był czuły, ale przy tym zdecydowany, całkowicie panował nad sytuacją i gdy trzeba było, delikatnie kierował jej ruchami. Nawet jeśli ona miała jakieś wyrzuty przez swój brak doświadczenia, on się przez to nie zrażał. Najważniejsze, by tego chciała, by dobrowolnie się mu oddawała.
        Yastre odrzucił na bok szatę Kaviki, sam pozbył się natychmiast spodni - jedynej części garderoby, którą miał na sobie. Nadzy spletli się w miłosnym uścisku, lecz nim bandyta wszedł w uczoną, jeszcze chwilę się z nią pieścił i całował, by była odpowiednio rozluźniona. A gdy przyszedł w końcu odpowiedni moment wszystko zdarzyło się bardzo szybko. Panterołak wydał z siebie gardłowy pomruk przyjemności, czujnym spojrzeniem uchwycił wzrok Kaviki.
        - W porządku? - zapytał gorącym szeptem. - Mogę?
        Yastre nie chciał jej sprawiać bólu, jeśli trzeba było, mógł poczekać. Lecz jeśli uzyskał zgodę, nie było już odwrotu - panterołak może i starał się zachowywać jak dżentelmen, ale w końcu wzięła górę jego zwierzęca natura, niemożliwa do okiełznania. Był namiętny, zmysłowy, drapieżny… Był kochankiem, o którym skrycie marzy każda kobieta. Tak odmiennym od tego dużego kociaka, którym był na co dzień. Zajmował się Kaviką tak długo, aż oboje nie osiągnęli spełnienia, a gdy to jego ciało przeszył gwałtowny spazm szczytowania stęknął cicho, po czym zwalił się na ziemię tuż obok uczonej. Ani na moment nie wypuścił jej z ramion, momentalnie ją objął i przygarnął do siebie. Czule pocałował czubek jej głowy, lecz nic nie powiedział, słychać było jednak jak jego oddech lekko wibruje - mruczał.

        - Ile jeszcze mamy czekać? - burknął Sova, który już naprawdę solidnie się nudził tak siedząc wśród skał i nic nie robiąc. Wcześniej chciał chociaż porzucać kamieniami w ptaki, ale elfka mu na to nie pozwoliła, tłumacząc, że zdradzi ich pozycję. Chłopiec niechętnie jej posłuchał, zaraz jednak zaczął marudzić.
        - Długo nie wraca… Może chodźmy go szukać? - zaproponował, ciągnąc Fresię za rękaw.
        - Nie - ucięła najemniczka, wyszarpując się upierdliwemu chłopcu. - Jeszcze okaże się, że to jakaś pułapka. Czekamy.
        - No ale jak to pułapka, to musimy ich tym bardziej ratować!
        - Nie, bo wtedy nas też złapią i nikt nikogo nie uratuje - oświadczyła elfka z irytacją w głosie. - Idź spać jak ci się tak nudzi.
        - Nie chce mi się spać.
        - To niech ci się zachce.
        Ciekawe co by sobie Fresia pomyślała, gdyby dowiedziała się co tak naprawdę działo się w tej chwili w jaskini?
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości