Strona 1 z 1

[Miasto i okolice]Szukając zwoju, znajdujesz upiory

: Pią Sie 03, 2018 11:33 pm
autor: Quan
        Alberto Malich w ciszy i spokoju obserwował, jak członkowie plutonu egzekucyjnego walczą z konstrukcją typu gilotyna, mającą skrócić czas wykonywania wyroków o połowę. Przynajmniej tak wynikało ze wstępnych raportów jej wynalazcy, a jednocześnie pierwszego testera nowej technologii, któremu zarzucono świadomą obrazę królewskiego majestatu. I choć sam zainteresowany do ostatniej kropli śliny bronił się, że nic nie pamięta z powodu zbyt dużej ilości wypitego alkoholu i że najmocniej przeprasza, świadkowie zdążyli powołać do działania odpowiednie instancje. Ich przedstawiciel, wysoki drab w czarnym kapturze z dziurkami na oczy, zbijał właśnie ostatnią część urządzenia, tak zwaną wajchę, która miała odbezpieczyć i zrzucić skazańcowi na szyję ostrą i ciężką blachę, gdy nagle w przeciwległym końcu rynku rozbrzmiały trąby.
        Nieliczni tego dnia przechodnie podnieśli głowy i porzucając swoje dotychczasowe sprawy (W końcu co może być ważniejsze od publicznej egzekucji z wykorzystaniem nowego urządzenia), ustawili się wokół drewnianej sceny z wyczekiwaniem oczekując nadejścia skazańca. Ten raczył zjawić się nieco wcześniej niż przekazano to "mistrzowi ceremonii", który nie zdążył jeszcze zasłać desek szkarłatnym suknem ani postawić ustrojstwa w należytym pionie. Na szczęście od czego miał pomocników, czterech silnych chłopców ściągniętych na szybko z pobliskich koszar, których mundury udekorowano wyjątkowo czarną chryzantemą - odznaką egzegukcji. Łapiąc gilotynę z jednej strony, kat nakazał dwóm pachołkom zatrzymać sędziego z pochodem, trzeciemu naciągnąć dywan, a czwartemu robić za przeciwagę dla stawianej konstrukcji. Dopiero po paru głośniejszych słowach, określających pracownice zamtuzów, udało się dokończyć przygotowania. I w samą porę, bo na widok wychodzących mu naprzeciw żołdaków, twarz sędziego oblała purpura gniewu.
        Tego Alberto nie miał już okazji dostrzec ponieważ stał za daleko, czyszcząc blat swojego podróżnego straganu. Tworzył go kryty wóz, podobny do tych cyrkowych, wyposarzony w przestronny pokój, łazienkę, magazyn, warsztat i kuchnię w jednym, zaprzagnięty w muła, który spał w tej chwili w cieniu kamienicy, memląc co jakiś czas wielkim, różowym ozorem. Na prawym boku wymalowana była twarz właściciela, postawnego blondyna o dużych, zielonych oczach i w szpiczastym kapeluszu w gwiazdki, uśmiechającym się przyjaźnie. Wszędzie dookoła umieszczono malowidła fiolek, amuletów, różdżek, książek i zwojów, a dwukolorowym napisem z żółtej i czerwonej farby informowano, że w wozie tym mieści się Obwoźny Sklepik Magicznych Precjozów Alberto Malicha.
        Sam właściciel był z niego bardzo dumny, kiedy znalazł porzucony wóz na starym trakcie nadawał się on tylko na opał, lecz pod okiem zaprzyjaźnionego stolarza szybko stał się stałym bywalcem jarmarków i chucznych festynów. Dzięki niemu uzdolniony magicznie arturończyk mógł w spokoju tworzyć kolejne precjoza i sprzedawać je licznie zainteresowanym ludziom po obniżonej i atrakcyjnej cenie. Interes kwitł, na dobry amulet chroniący przed złem zawsze jest popyt, a Alberto oferował podaż. I zawsze był przy tym okropnie uczciwy, nie to co handlujące podróbkami gnomy lub leniwi konkurenci. Jeśli on oferował coś droższego, to przynajmniej istniała stu procentowa pewność co do jakości takiego produktu. U Alberta nikt nigdy nie kupował kota w worku. No chyba, że to był magiczny worek. W takim wypadku w środku może siedzieć nawet tygrys, więc lepiej zajrzeć przed wsadzeniem tam ręki.
        Tego dnia jednak klientów można było liczyć na palcach jednej ręki. Po za eliksirem niewidzialności dla kogoś, kto wyglądał na zawodowego złodzieja, Alberto sprzedał pięć metrów magicznej liny o wytrzymałości stu łańcuchów oraz amulet chroniący przed chochlikami. Co prawda magii w nim było tyle, co umieszczenie w kulce srebra szałwi maczanej w zgiłym jajku i zaczarowanie przedmiotu tak, by tylko chochlik czuł ten odór, ale przynajmniej nie były to kanty. Każdy wiedział, że chochliki nie znoszą szałwi i zgniłych jaj. Od tego kręci im się w głowach, dlatego magik sprzedał go z czystym sumieniem. Teraz, gdy tak siedział w pełnym słońcu, tęsknie obserwując wiernego muła zarzywającego cienistej kąpieli, mężczyzna wpadł na pomysł, by na wystawie umieścić nowy nabytek. Złotą księgę.
        Handlarz precjozjami znalazł ją zupełnym przypadkiem w starej księgarni w Trytonii, której właściciel gotów był oddać ją nawet za darmo z powodu skrobania, jakie wydawała ze swego wnętrza. Wtedy jeszcze Alberto uznał to za gadanie wariata i odkupił ją za jednego srebrnego orła. Dopiero po kilku dniach sam przekonał się, że stary kupiec nie był łgarzem. Pomiędzy deskami twardej oprawy rzeczywiście istniało życie. Coś mikroskopijnie małego mieszkało między stronicami, drapiąc je i przywołując na myśl skrobanie pióra nerwowego skryby. Co dziwniejsze odbywało się to zawsze w nocy, jakby stworek w środku sypiał całymi dniami.         A może po prostu przeżywał jakieś przygody, które następnie bogato opisywał, kto wie. Alberto nie raz próbował ją otworzyć, jednak zamek bez dziurki od klucza zupełnie nie ułatwiał mu zadania. No i jeszcze ta czaszka na okładce - wydawało mu się, że obserwuje każdy jego ruch i tylko czeka na to, by kłapnąć zębiskami. No ale może był wtedy trochę przewrażliwiony.
Teraz jednak nadszedł na nią czas. Przesuwając na bok kuferek pełen eliksirów, zaczynając od tych na potencję, a kończąc na płynnej śmierci, Alberto położył książkę na niewielkiej sztaludze i skierował ją ku klientom. Przez ostatnie dziesięć lat zasłynął z tego, że zawsze czymś zaskakiwał, toteż i teraz znów znalazł się w centrum uwagi. Mniejszym co prawda niż egzekucja, ale jednak coś.
- Zapraszam! Zapraszam! - wykrzykiwał radośnie, wskazując dębową laską na skórzany tom. - Magiczna księga niespodzianka! Nie chce się otworzyć i skrobie po nocach, kto wie, co kryje! - może i nie były to hasła zbyt zachęcające, ale przynajmniej przykuwające uwagę. A jak świat długi i szeroki, tak nie mało w nim wariatów, których może to zainteresować. O tym Alberto również wiedział, ale uczciwość przede wszystkim. Najpierw zareklamuje produkt zgodnie z prawdą i jak się sprzeda to dobrze, jak nie, to nie.
- Tylko dziś! - kontynuował. - Magiczna księga za dwa srebrne orły! Kto ją otworzy, oddam za pół tej ceny! Ktoś chętny!

Re: [Miasto i okolice]Szukając zwoju, znajdujesz upiory

: Nie Sie 05, 2018 10:21 am
autor: Nick
        Nick chodził niespokojnie w tą i z powrotem, sprawdzając czy wszystko leży na swoim miejscu. Zwoje były równo poukładane, klucz od skrzyni z księgami “niepożądanymi” schowany głęboko w szufladzie, a katalog tytułów zamknięty na cztery spusty w ażurowej gablocie przy biurku. Castor spoglądał na niego nieufnie spode łba, a jego wielkie, niezgrabne cielsko obracało się powoli, tak by demon mógł cały czas obserwować piekielnego. Jego pan pierwszy raz opuszczał swoje miejsce pracy na dłużej i strażnikowi ani odrobinę się to nie podobało.
- Zostaniesz na straży dopóki nie wrócę. Do tego czasu nie wpuszczaj nikogo do biblioteki. NIKOGO, zrozumiałeś?
- Mhmpf! - odparł olbrzym, potwierdzając, że rozumie powierzone mu zadanie, choć wcale nie jest z niego zadowolony.
- Nikomu nie wolno nic do niej wnosić ani z niej wynosić.
- Nie wynosić! - zaryczał Castor, prężąc groźnie muskuły pod skórzaną kurtką. Jego małe oczka śledziły Nicka, który grzebał w torbie i nerwowo poprawiał kamizelkę.
- Wrócę najszybciej jak się da. Nie sądzę, żeby znalezienie tego zwoju było wyjątkowo trudne. Nie zamierzam się szwędać po Alaranii ani nawiązywać nowych znajomości. - oznajmił, usiłując pocieszyć demona, a w gruncie rzeczy także i siebie.
- No cóż, jak to mówią, komu w drogę, temu portal. Do zobaczenia!
Zasalutował krótko demonowi, strzelił palcami i kilkoma szybkimi ruchami utworzył przed sobą migotliwe, lekko fioletowe pole naelektryzowanej przestrzeni. Diabeł, który zgubił jego zwój, ostatni raz widział go w okolicach Arturonu i to właśnie tam Nick zamierzał zacząć poszukiwania. Z tego co wiedział, jest to miasto nadmorskie, żyjące z handlu, o bogatej kulturze i architekturze. Miejsce wydawało się przyjazne i na pewno będzie gdzie zasięgnąć tam języka. Z resztą jeśli tylko uda mu się wyczuć magiczny ślad pergaminu, a nie powinno być to zbyt trudne (ostatecznie ile piekielnych zwojów może znajdować się w tamtym świecie?), szybko odnajdzie zgubę i wróci razem z nią do domu.
Wziął głęboki wdech i jednym, dużym susem zanurzył się w fioletowej głębi portalu.
        Podróż do Alaranii, choć trwała tylko ułamek sekundy, wydawała się rozciągnięta do nieskończoności. W jednym momencie był tu, a w drugim jego ściśnięte ciało zostało wyplute po drugiej stronie Prasmoka. Z rozpędu wyskoczył na ziemię i chwiejąc się, ledwo utrzymał równowagę. Opisy przechodzenia przez portale międzywymiarowe były bardzo dokładne, łącznie z barwną deskrypcją przewracania kiszek i wrażenia kompresji, ale nic nie mogło oddać tego, jak nieprzyjemne jest to w rzeczywistości. Diabeł zamrugał zdezorientowany, czując jak poranne słońce razi jego nienawykłe do blasku oczy. Zmrużył powieki, patrząc przez pajęczynę rzęs na otaczające go obrazy. Znajdował się na skraju miasta, pod wysokim, kamiennym murem. Przed sobą widział zaplecze jakiejś karczmy, uchylone drzwi obnażały skład beczek i pudeł. Najwidoczniej pracownik nie spodziewał się tu nikogo o tej porze i ufnie zostawił drzwi otwarte. Zadowolony, że nikt nie zauważył jego pojawienia się, Nick wyciągnął dziennik i odnotował w nim, że mimo starannych koordynatów, zniosło go o dobre kilka metrów na… zachód. Zastanawiał się czy wynika to z niedoskonałości rzuconego przez niego czaru, braku praktycznego doświadczenia czy też jakichś innych czynników, których nie potrafił określić. Wiedział z literatury, że stworzenie dokładnego portalu jest jak najbardziej możliwe, choć nie należy do najłatwiejszych. Cóż, będzie jeszcze musiał popracować nad swoją techniką.
        Wygładził poły kamizelki i powoli ruszył wąską uliczką. Nad jego głową powiewało pachnące świeżością pranie, a rześkie powietrze przyjemnie chłodziło gorącą, piekielną skórę. Spojrzał na swoje dłonie, rozważając, czy powinien przemienić się w człowieka. Wiele diabłów i pokus podróżowało do Alaranii, która wedle jego wiedzy była licznie zasiedlona przez najróżniejsze rasy. Wzruszył ramionami, stwierdzając, że wyjdzie na najbliższy plac i zaobserwuje reakcje ludzi. Jeśli będą zachowywali się wobec niego wrogo, znajdzie ustronne miejsce i tam się przetransformuje.
        Jednak tłum w najmniejszym stopniu nie był zainteresowany obecnością diabła tuż za swoimi plecami. Gapie jak jeden mąż wpatrywali się w podwyższenie, na którym kilku pomocników mocowało porządnie naostrzoną gilotynę. Jej skośne ostrze połyskiwało złowrogo, czekając na moment, w którym nasyci się krwią skazańca. Nick, zaintrygowany, przez chwilę obserwował widowisko, jednak rozstawienie maszyny szło ludziom wyjątkowo topornie. Czyżby dopiero testowali wykorzystanie tego narzędzia do dekapitacji? W Piekle była znana już od dawna, a samopowtarzające się egzekucje były jednym z ulubionych przerywników niektórych z jego kolegów, między właściwymi torturami. Ludzie mieli jednak nieco mniejszą pomysłowość i możliwości niż diabły i zapewne minie jeszcze trochę czasu zanim wpadną na to, jak przyspieszyć proces zabijania przy pomocy owego urządzenia. Coś w duchu mówiło Nickowi, że maszyna znajdzie dobre zastosowanie przy najbliższej rewolucji.
        Z relacji diabła, który zgubił zwój (niech go Prasmok pochłonie!) wynikało, że ostatni raz miał go przy sobie na placu pod katedrą, a tu w zasięgu wzroku nie było żadnego obiektu kultu. Było za to coś innego, co natychmiast przyciągnęło uwagę Nicka. Duży wóz cyrkowy, z wymalowaną nieco koślawo gębą nie pozostawiającą wątpliwości, że właścicielem jest czarodziej - jeśli niedomyślny obserwator nie zauważyłby szpiczastego kapelusza, pozostawały jeszcze gwiazdki, różdżki, szklane kule i inne symbole magicznego rzemiosła. Przed wozem, wokół którego zgromadziła się już niewielka grupka ciekawskich, wystawiona została na stelażu rzecz, która sprawiła, że piekielny przestał widzieć cokolwiek innego. Piękny, wielki tom o grubości około dwustu - dwustu dziesięciu stron w ciemnej oprawie już z daleka wołał do zarządcy tęsknym głosem. Jego misterna okładka została wykonana z połączenia ciemnego drewna, najprawdopodobniej dębu i jakiejś nietypowej skóry, być może gryfa lub mantykory. To dało diabłu do myślenia - takich materiałów używało się bardzo, bardzo dawno temu, do zabezpieczania magicznej zawartości. A z tej księgi magia wylewała się potężnymi falami.
        Powoli mężczyzna podszedł bliżej, wpatrując się jak zahipnotyzowany w misterne zdobienia wykonane na powierzchni okładki. Zazwyczaj preferował księgi tłoczone, bez przesadnej ilości ozdobników, jednak ta miała w sobie hipnotyczne, urzekające piękno. Już dla ignoranta połysk starego złota stanowił wystarczającą zachętę, co dopiero dla bibliotekarza, który widział już niejedną pozycję związaną z demonami i upiorami. Rogata bestia na okładce szczerzyła się do niego tak, jakby rzucała wyzwanie. Diabeł natychmiast zapragnął, by księga znalazła się w jego bibliotece, tam gdzie zresztą najprawdopodobniej było jej miejsce. Cokolwiek w sobie kryła, musiało to być związane z siłami, które zabiłyby lub silnie okaleczyły zwykłego śmiertelnika. Nie, tak wyjątkowy tom zdecydowanie zasługiwał na odpowiednią opiekę.
        Na słowa handlarza - w rzeczy samej zielonookiego blondyna, którego podobizna szczerzyła się do niego z boku cyrkowego wozu, wyszedł z tłumu i wyciągnął przed siebie dłoń z trzema srebrnymi monetami. Mężczyzna w pierwszym momencie cofnął się w popłochu. Widok rogatej postaci, która rzuciła czarny, ozdobiony ogonem cień na trawę sprawiła, że jego serce zabiło szybciej. Szybko jednak się uspokoił, a wrażenie strachu przygasło, gdy Nick uśmiechnął się uprzejmie.
- Ja chciałbym ją kupić. Resztę może pan zatrzymać. Nie sądzę, żeby otwieranie księgi w tym miejscu było… bezpieczne dla zgromadzonych.
Przez chwilę czarodziej wpatrywał się w niego uważnie, szybko kalkulując w głowie jego ofertę. Ciekawość paliła go żywym ogniem, jednak trzy srebrne orły to kwota, która nie trafia mu się codziennie.
- Ech, zgoda szanowny panie! Co prawda wszyscy liczyliśmy na rozwikłanie tajemnicy magicznej księgi, ale bezpieczeństwo naszych szanownych klientów jest wszak najważniejsze! Być może kiedyś jakiś wędrowny bard przyniesie nam opowieść o tym, co kryły w sobie jej pożółkłe stronice…
W momencie w którym mężczyzna przyjął pieniądze, Nick przestał go słuchać i pochylił się nad magiczną księgą. ”Czyim domem jesteś?” zastanawiał się, powoli sięgając w jej stronę ”Demona, upiora, przeklętego? A może rzucisz klątwę na wszystkich, którzy będą w pobliżu? Nie martw się. Zaopiekuję się tobą tak, żeby już nikt nigdy cię nie poniewierał.”
Wyciągnął pokrytą ciemnymi runami rękę, a wypalone na skórze znaki rozżarzyły się lekko jasnym blaskiem. W razie czego był gotów momentalnie otworzyć portal i ewakuować się za miasto. Ostatnią rzeczą o jaką mu chodziło było w końcu wybicie połowy jego mieszkańców. Pomału jego gorące opuszki oparły się na zaskakująco gładkiej w dotyku powierzchni skóry niezwykłego tomiszcza.

Re: [Miasto i okolice]Szukając zwoju, znajdujesz upiory

: Pon Sie 20, 2018 8:57 am
autor: Quan
        Kiedy z tłumu wyszedł diabeł, w dodatku uśmiechnięty, część klientów postanowiła dyskretnie się wycofać. Ich ciekawość w stosunku do magicznej księgi była znacznie mniejsza niż chęć ocalenia życia, a z takim rogatym w pobliżu nigdy nic nie wiadomo. Piekielni znani byli z tego, że szukali kłopotów, kpili z prawa i jeśli ktoś stawał im na drodze, potrafili krwawo tego kogoś usunąć. Ten zdawał się nie być wyjątkiem od reguły, choć wyglądał inaczej niż pobratymcy. Słudzy Księcia Ciemności rzadko kiedy nosili koszule oraz kamizelki, chyba że te wykonane z ludzi i nie zdradzali innych cech charakteru niż tępa brutalność. Nie interesowali się też książkami, a już w szczególności nie mieli w zwyczaju za nic płacić.
        W chwili gdy trzy srebrne monety uśmiechnęły się do czarodzieja, ostrze gilotyny - najnowszego wynalazku ludzkości do wykonywania egzekucji - zdążyło wznieść się ku górze i ze świstem opaść na szyję skazańca. Jego głowa odskoczyła i nie trafiając do kosza, poturlała się wzdłuż platformy, by u jej końca spaść pod nogi gapiów. Jednocześnie tym, co zostało katowi pod ręką, zaczęły targać silne drgawki, w rytm których strumienie krwi z otwartej tętnicy skraplały bruk i deski miejskiej sceny. Po usunięciu przez pomocników ciała i wytarciu podłogi, kat przetarł łożysko oraz ostrze, a następnie zdał krótki raport sędziemu, który na wieść o tym, że urządzenie spisuje się na medal, uśmiechnięty wrócił do swojego gabinetu, by tam zarządzić kolejne tak wyniosłe wydarzenia. Skazańców w końcu nie brakowało, a co po niektórzy, tak zwani miejscowi, zaczęli traktować więzienie jak dom. Ktoś musiał temu zapobiedz. Alberto Malich nie miał jednak czasu ani okazji, by odporowadzić sędziego choćby i wzrokiem, gdyż cały czas trwał w poważnej dyskusji z diabłem o dalszy los swojej magicznej księgi.
- Cóż - wymamrotał czarodziej, zdejmując z dłoni piekielnika ciężar monet. - To więcej niż oczekiwałem i znacznie więcej niż sam za nią zapłaciłem, ale w końcu też muszę z czegoś żyć. Niech będzie. Księga jest twoja, kolego, ale uważaj. Na noc zamykaj ją w głębokiej szufladzie, bo oka nie zmrużysz.
        Jednak diabeł już trzymał ją w rękach i ślimaczym ruchem palców badał strukturę okładki oraz grzbietu. Świat jakoby przestał się dla niego liczyć, toteż Alberto postanowił zostawić go w spokoju i zająć się resztką tych klientów, którzy zdołali wytrzymać rosnące napięcie i teraz sami oglądali to, co miał na wystawie. A nie było tego wcale mało. Co zaś się tyczy księgi, to od zwykłego papierowego almanachu różnił ją tylko styl w jakim ją wykonano, toteż zwykli ludzie nie mogli zrozumieć, co jest w niej takiego niezwykłego, ani czego diabeł tak uparcie w niej szuka. O tym, co skrywa - zdawało się - wie tylko rogata bestia, której pusty wzrok podążał za oczami patrzącego. I dopiero teraz trafił on na spojrzenie samego nabywcy.
        Kiedy palce diabła musnęły zamek, ten z siłą wystrzelonej z procy miedzianej kulki odskoczył w tył, o mało nie miażdząc mu innych, tak cennych przy przewracaniu kartek. Spomiędzy ściśniętych stronic buchnął kurz, przypominający westchnienie śpiącego smoka. Wysuszone kartki zadrgały złowrogo i gdy pierwsza z nich zaczęła samoistnie się podnosić, ktoś komu się bardzo śpieszyło, wpadł na diabła z impetem, wytrącając mu tomisko z rąk.
- Najmocniej pana przepraszam! Nie zauważyłam pana - zawołała zdenerwowana kobieta, poprawiając czarną opończę i pochylając się po książkę, która, gdy nikt nie widział, otworzyła się na samym środku, podała ją Nickowi. Jej ludzka ciekawość wzięła jednak górę i gdy zerknęła na papier, o mało nie zemdlała na widok układających się w słowo OCTAVO czarnych liter, których wcześniej tam nie było. Z niemałym niesmakiem rzuciła jeszcze spojrzenie na twarz piekielnika, który wydawał się być zahipnotyzowany tym zjawiskiem, a następnie oddaliła się pośpiesznie i zniknęła jak duch.
        Żywotność księgi w tym czasie znów zmalała do zera, a na każdej kolejnej stronie, gdyby je swobodnie przerzucić, widniał taki sam napis, któremu towarzyszyło dziwne uczucie niepokoju, gdy na niego spojrzeć.

Re: [Miasto i okolice]Szukając zwoju, znajdujesz upiory

: Czw Wrz 13, 2018 9:19 pm
autor: Nick
        Nick z zaintrygowaniem obserwował poczynania księgi. Teraz już nie miał wątpliwości - coś, co ją zamieszkiwało, rozpaczliwie pragnęło wydostać się na zewnątrz. Gdy tylko dotknął zamka, ten kliknął triumfalnie i odskoczył, umożliwiając rozchylenie się okładek. Proces ten przywiódł mu na myśl pewne żywiące się owadami kwiaty - otwieranie ich kielichów było fascynujące, ale jeśli byłeś po nieodpowiedniej stronie widowiska, mogła to być ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek zobaczysz.
Kurz, który buchnął w górę przypominał pierwszy oddech kogoś, kto spędził bardzo długi czas pod wodą. “Być może całe tysiąclecia” pomyślał diabeł, wspominając nietypowy rodzaj skóry z jakiej wykonano okładkę. Pierwsza kartka ruszyła, jakby gotowa do objawienia swojego sekretu. Zarządca wbił żółte oczy w pergamin, zastygając w napięciu. ”Jaką szykujesz mi niespodziankę? Chyba nie zamierzasz wszystkich zabić, nowy przyjacielu?” Nie bał się tego, co może go spotkać. Nie da się opętać diabła, a z resztą niebezpieczeństw bez problemu powinien sobie poradzić. W razie czego teleportuje znalezisko z powrotem do Piekła i tam zajmie się jego dalszym poskramianiem. Po jego kręgosłupie przebiegł dreszcz ekscytacji. Już zaraz się otworzy!
        Kobieta, która wpadła na bibliotekarza, wytrącając mu księgę z ręki, usłyszała zirytowane prychnięcie przypominające trzask bicza. Nick był mężczyzną spokojnym i uprzejmym, lecz gdy się irytował, powracała jego piekielna natura. Aura strachu, typowa dla wszystkich diabłów, a w jego przypadku bardzo słaba nasiliła się, dotykając mackami okutaną w czarną opończę babę. Ta spojrzała na niego z przestrachem, a następnie, widząc samomalujące się słowo na stronach księgi, w pośpiechu opuściła plac.
        Nick wziął tomiszcze w dłonie i z zainteresowaniem przyjrzał się wypisanemu czarnym atramentem słowu. Octavo. Aż prosiło się, by je wypowiedzieć, szczypało na języku i smakowało obietnicą. Uśmiechnął się lekko pod nosem, zatrzasnął księgę i spokojnym krokiem opuścił zaintrygowany tłum. Kilka osób poczyniło religijne gesty widząc jego ogon i rogi i nawet zielonooki handlarz wydawał się odetchnąć z ulgą, pozbywając się nietypowego klienta. Srebrne monety brzęczały wesoło w jego kieszeni.

        Po kilku minutach spokojnego spaceru diabeł dotarł do częściowo zdziczałych ogrodów, które miały stanowić oazę zieleni pośrodku miasta. Znajdowały się na wzgórzu, dzięki czemu spomiędzy drzew roztaczał się malowniczy widok na port. Przewrócone butem czasu kolumny porastał obsypany białymi kwiatami bluszcz, a wysokie trawy zasłaniały resztki mozaiki, która niegdyś pokrywała ziemię. Przekrzywiony posąg kobiety o utrąconym ramieniu pochylał się smutno nad sadzawką zarośniętą rzęsą. Nikogo tu nie było, tak jakby miejsce miało renomę jednego z tych, w których załatwia się lewe interesy. Diabeł strzepnął suche liście z ławki i rozsiadł się wygodnie. Nie miał się czego bać. Najbardziej przerażającą rzeczą na jaką można było trafić w tym opuszczonym ogrodzie był on sam.
Miejsce wydawało się wystarczająco odludne, by księga nie zrobiła nikomu krzywdy. Poświęci chwilę na dokładniejsze obejrzenie jej, po czym skupi się na poszukiwaniu zwoju. Dla diabła żyjącego już kilkaset lat te kilka chwil zwłoki nie robiło żadnej różnicy. Czas, w którym muchołapka mogłaby pożreć swoją ofiarę był dla piekielnego zaledwie mrugnięciem, a Octavo zamierzał poświęcić całą swoją uwagę. Na ławce obok siebie położył otwarty dziennik, a wyrysowany na ostatniej stronie portret Castora uśmiechnął się do niego krzywo. W rzeczywistości demon nigdy się nie uśmiechał i dlatego Nick nie potrafił się powstrzymać, by nie przyozdobić jego gęby imitacją uśmiechu. To, co piekielny zapisywał i rysował w czarnym notesie żyło własnym życiem, dlatego też po chwili karykatura Castora pokazała mu język i zniknęła z kartki.
- Notuj z łaski swojej - upomniał dziennik, a równe, czarne słowa pojawiły się na czystej stronie.
- No dobrze - mruczał pod nosem, układając księgę na kolanach i ponownie się jej przyglądając - Co my tu mamy. Nietypowa okładka, wykonana najprawdopodobniej bardzo dawno temu, drewno i skóra gryfa lub mantykory. Okucia… można rzec wartościowe, przynajmniej dla zwykłego śmiertelnika. To chyba złoto bez większych domieszek. Rogata gęba wprost ujmująca, powiedziałbym, że demon, ale to może być metaforyczne odzwierciedlenie charakteru zamieszkującej ją istoty. Trzy czaszki… jakby jedna była niewystarczająca do przekazania ostrzeżenia.
Dotknął delikatnie zamka księgi, a ta ponownie się otworzyła, ukazując szereg białych stron. ”Anemicznie bladych, jak na tak stary przedmiot” myślał Nick, wertując kartki zapisane jednym, jedynym słowem ”Jak ktoś, kto od bardzo, bardzo dawna nie widział słonecznego światła” stwierdził filozoficznie, odkładając księgę na bok. Wziął na kolana dziennik i zaczął szkicować okładkę. Uwiecznił wszystkie detale - od niepokojąco pustych oczodołów, przez drobny motyw węża na zamknięciu, po orientalne zdobienia. Kiedy skończył, odniósł wrażenie, że obie twarze - ta narysowana i ta prawdziwa, śledzą go z uwagą.
- Myślę, że najwyższa pora żebyśmy się poznali - stwierdził, chowając dziennik do torby - Jak powinienem cię uruchomić Octavo?
Przewertował kartki palcami, wracając do pierwszej strony, na której pojawiło się coś, co przypominało treść ładnie przemyślanej klątwy. Z zachwytem przyjął wyzwanie i zaczął czytać na głos.

Re: [Miasto i okolice]Szukając zwoju, znajdujesz upiory

: Nie Wrz 16, 2018 12:44 pm
autor: Quan
Ostatkiem na siłach będąc,
Ogniem kując tę pieśń,
Zaklinam mą duszę rozdartą
W kartach tej księgi po kres.
Niech złote okowy mej mocy,
Trzymają ją w ryzach za łeb
I unicestwić raczą, gdyby wylazła na żer.
Prasmok i Ojciec mi światkiem,
Iż demon pradawny jest zły,
Więc moją i jego duszę
Zaklinam po kres wszystkich dni.


        Nie zapisane, a wypalone, niczym znaki na bydle słowa, pojawiały się na bladej karcie, jarząc się mlecznobiałym światłem, które, niczym anielska aureola, otaczało każdą literę z osobna. Sposób, w jaki je wykonano przyprawiłby o zawrót głowy nie jednego kaligrafa. Każda kropka nad "I" zdobiona była pomniejszymi promieniami, jakoby miała imitować słońce, zaś trzon można było porównać do kolumny, w której równomierne braki w postaci sześciokątów symbolizowały wydarte siłą klejnoty. "Z" z kolei przekształcono w dwie oddzielone murem morskie fale, uderzające o przestrzeń z siłą wodospadu, co dawało odczucie iż tam światło jarzy się znacznie mocniej niż u pozostałych, zmuszając tym samym czytelnika do zmrużenia oczu. No i były jeszcze "A", przypominające wierzchołki najwyższych szczytów, wiecznie ośnieżonych i ostrych jak kły smoków, niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Jedynie nad nimi aureola śnieżnobiałego blasku zdawała się słabnąć i dziwnie drgać, jakby litera miała za moment raz na zawsze opuścić swoje miejsce w szeregu. Cała klątwa zaś nieprzyjemnie pulsowała pod ciężarem diablego spojrzenia i ze wszystkich sił próbowała odpłacić mu tym samym, uderzając w jego podświadomość olbrzymim, mentalnym młotem. Niestety jej wysiłki spełzy na niczym, a próba powstrzymania Nicka przed odczytaniem ostatniej strofy zakończyła się fiaskiem, kiedy usta Piekielnika wyszeptały ostatnią sylabę.
        Jeśli do niedawna Alberto Malich, wędrowny handlarz magicznymi bibelotami, miał wątpliwości czy należy otwierać księgę skrobiącą po nocach tajemnicze runy, to teraz z całą pewnością sam by sobie związał ręce na samą tylko myśl o podobnym uczynku. Zwłaszcza, że zaćmienie słońca w samo południe i to bez ingerencji drugiego, prasmoczego oka, to widok niezwykle rzadki. I zwykle jest on widoczny dla oczu postronnych. Tak więc już sam fakt, że tylko czarodziej widział świat w przyciemnionych barwach, a ludzie na placu zajęci byli swoimi sprawami, podpowiadał mu, że zjawisko jest w stu procentach magiczne i może mieć coś wspólnego z nie tak dawno kupioną przez diabła księgą. Obługując ostatniego, tego dnia, klienta, Alberto czym prędzej zwinął manatki i podprowadzając woła, z godnością opuścił Arturon jego południową bramą. Magiczne katastrofy to nie był jego chleb powszedni, podobnie z resztą co Giriona Septha, sprzedawcy amuletów ochronnych, którego Malich spotkał zaraz za bramą i z którym postanowił poszukać szczęścia gdzieś na południu. Ale wracając...
        Gdyby tego dnia całe miasto zamieszkiwali czarodzieje i im podobni geniusze arkanów magii, pewnie wszyscy zastanawialiby się dlaczego słońce zgasło. Otóż nie zgasło, a zostało przykryte całunem cienia, już samą obecnością przyprawiającym o ciarki. Nawet ktoś taki jak Nick, zapatrzony na świecące litery diabeł musiał przyznać, że zjawisko jest mocno podejrzane i w całym swoim istnieniu dziwne, lecz nie wieczne. Na powrót świata do normalności nie trzeba było długo czekać, ot kilka głębszych oddechów, po których oślepiająca, żółta kula zwana słońcem znów promieniowała przyjemnym ciepłem.
        W przeciwieństwie rzecz jasna do pustych oczodołów rogatej bestii z okładki, które wypełniły się zimnym, niebieskim blaskiem. Zaraz po nim, spomiędzy złowieszczych kłów wypłynął potok czarnego dymu, który najpierw owiał śniade dłonie Nicka, a następnie wystrzelił w niebo niczym strzała. Dopiero tam zdawał się przybrać bliżej określony kształt, poskręcany niczym płonący żywcem śmiertelnik. Dwa niebieskie światełka, na nowo rozpalone, zawisły naprzeciwko diabła, a dymiąca, półprzezroczysta ręka wypłynęła z czarnego kształtu i cisnęła w trzymaną przez niego książkę kulą fioletowego ognia. Niestety, albo wręcz przeciwnie, staremu tomowi nic się nie stało, jego skórzaną okładkę i złote zdobienia nie pokryły się nawet najmniejszym okruchem sadzy.

Przeklęte runy!

        Grobowy głos odezwał się w podświadomości diabła, lecz sama postać ignorowała jego obecność. Jej wzrok, niczym kotwica, utkwiony był w Octavo.

Przeklęte znaki! Przeklęte stronice!

        W następnej chwili mieszkaniec księgi zaczął się pośpiesznie oddalać od swojego więzienia, kiedy nagle złote okowy chwyciły go za coś, co niewątpliwie było gardłem i z hukiem ściągnęły z powrotem, wrzynając się w jego dymiące ciało, niczym korona cierniowa. Towarzyszył temu pełen krzywdy ryk, który wydostał się z gardła istoty i rozdarł spokojną ciszę panującą dotychczas w miejskich ogrodach. Czarny, spowity dymem kształt jakby dopiero wtedy zorientował się, iż nie był sam i blaskiem dwóch błękitnych opali, przeszył sylwetkę stojącego przed nim diabła.

Ktoś ty? Odpowiadaj!

Re: [Miasto i okolice]Szukając zwoju, znajdujesz upiory

: Pią Wrz 21, 2018 10:34 pm
autor: Nick
        Diabeł z uwagą badał każdą zdobioną literę zaklęcia, poświęcając więcej czasu na kontemplację wspaniałej kaligrafii niż treści złowrogiej klątwy. Jak misterna była to robota! Błyskawicznie zapamiętywał pochyłość linii i pociągnięcia stalówki, pragnąc później odtworzyć wszystko w swoim dzienniku. Podejrzewał, że bez użycia magii nie uda się osiągnąć podobnego rezultatu - a rezultat był iście zachwycający! - jednak jego rozbudzona dusza kaligrafa z zapałem przyjęła wyzwanie.
        Dopiero po chwili wrócił do analizowania tego co niedawno przeczytał. Ktoś wykorzystał resztki swojego żywota by zakląć to, co siedziało w Octavo do dzisiaj - mieszkańca określonego jako "pradawny" i "zły".
        Uwagę piekielnego odwrócił nagle cień, który padł na jego twarz. Spojrzał na słońce i ujrzał migotliwy pierścień blasku próbujący słabo przebić się przez całun, który go otoczył. Zjawisko na wskroś emanowało magią i z całą pewnością miało coś wspólnego z uwolnieniem demona. Nick nie miał wątpliwości, że to, co wylezie spomiędzy kartek będzie rozgoryczone i złe. Nie wiedział jednak jak bardzo.
        Wrócił spojrzeniem do księgi, która uraczyła go następnym spektaklem dymu i świateł. Dym, który owiał jego dłonie, był zimniejszy od lodu. “Ktoś o duszy poety mógłby powiedzieć, że tak właśnie wygląda dotyk Śmierci” pomyślał sentencjonalnie diabeł, patrząc na formującą się przed sobą sylwetkę. Niebieskie oczy ukryte w głębi mroku żarzyły się jasnym światłem, wypełnione wściekłością. Szponiasta ręka, która wysunęła się do przodu, momentalnie posłała w stronę księgi fioletową kulę ognia. Piekielny trwał nieruchomo, patrząc jak płomienie rozwarstwiają się na mniejsze cząsteczki i skwierczą niczym przypiekane żywcem robaki, by po sekundzie zniknąć. Nie cofnął dłoni, gdyż ogień nie był w stanie go zranić. Jedynie runy pokrywające jego nadgarstek i przedramię rozżarzyły się lekko, absorbując nadmiar magii.
- Fascynujące - mruknął pod nosem, gładząc czule palcem złote zdobienie, lśniące dumnie w promieniach słońca, tak jakby rzucało swojemu więźniowi wyzwanie. ”Śmiało, spróbuj, i tak mnie nie dostaniesz!” zdawało się mówić.
        Głos, który odezwał się w głowie Nicka był jednocześnie trzaskiem i gromem, zdawał się głuchy i szeleszczący zarazem. Była w nim wściekłość i nienawiść uwięzionej istoty. Przede wszystkim jednak była tam też bezsilność. Upiór próbował poruszyć się, oddalając od księgi tak, jak to było możliwe. Złote okowy zaklęcia ściągnęły go jednak z powrotem, wywołując ryk złości. Przepłoszone ptaki poderwały się z drzew, a czarny, chudy jak szkielet kot czmychnął ku wyjściu z ogrodu.
        Nick czekał cierpliwie aż demon zwróci na niego uwagę. W głowie analizował jego zachowanie i zastanawiał się jak bardzo niebezpieczny może być. Musiał być pradawny, skoro jego więzienie wyglądało w Taki sposób. Póki jest związany z księgą zapewne nie może wyrządzić zbyt wiele krzywdy. Dla diabła nie stanowił zagrożenia. Ciekawe jednak co ze zwykłymi śmiertelnikami - skoro jest upiorem to z pewnością potrafi opętać jakąś słabszą duszę. Dochodząc do prostego wniosku, że nie pozostaje im nic innego jak szczera rozmowa, odpowiedział uprzejmie na pytanie
- Nazywam się T'an-mo, ale możesz mówić mi Nick. Jestem Zarządcą piekielnej biblioteki. I nowym właścicielem Octavo. Szczerze mówiąc zamierzałem zabrać cię ze sobą, ale mam po drodze jeszcze coś do załatwienia w tym mieście, więc możemy trochę się zapoznać. Jak się nazywasz?
Obserwował z uwagą chmurę czarnego dymu, która przelewała się z jednej strony na drugą, bez wyraźnych konturów i granic. Wiele odcieni głębokiej czerni krążyło wokół siebie, będąc doskonałą emanacją Otchłani. Był ciekaw czy upiór potrafi również odczytać jego myśli, czy jedynie komunikuje się w sposób niewerbalny. O ile więcej czasu na lekturę mógłby zaoszczędzić gdyby każdy diabeł i pokusa, którzy zawracali mu głowę o jakąś drobnostkę w bibliotece, używali telepatii.
Wrócił myślami do demona, rozważając w głowie następne pytanie. Nieznajomy był rozgoryczony i wrogo nastawiony. Żeby nie utracić z nim kontaktu, powinien zachowywać się… delikatnie. Nie należało na razie pytać o osobę, która zamknęła go w księdze ani o to dlaczego tak się stało.
- Kiedy ostatni raz opuściłeś Octavo?

Re: [Miasto i okolice]Szukając zwoju, znajdujesz upiory

: Pią Lis 09, 2018 9:30 am
autor: Quan
T'an-mo.

Powtórzył cicho upiór, podlatując bliżej, by lepiej przyjrzeć się diabłu, który miał czelność nazywać się nowym właścicielem księgi. Z jego "ust" nie wydobyła się jednak ani jedna drwina, czy też zaprzeczenie dla takiego obrotu spraw. Jetro wiedział, że nie może w żaden sposób wpłynąć na los księgi, mógł w nią co najwyżej ciskać piorunami i patrzeć, jak bestia z okładki szczerzy się zadowolona z jego niemocy. Oczywiście, mógł tak uczynić, ale prędzej, czy później musiałby się poddać i "zasnąć" w jej kartach, by zregenerować siły do dalszej walki o swoją wolność. Z drugiej strony, dzięki głupocie i nadmiernej ciekawości Nicka, upiór odzyskał choć część dawnych swobód. Odczytane słowa klątwy straciły na mocy na tyle, by pozwolić Jetro opuszczać swoją celę kiedy tylko mu się zamarzy. Wciąż jednak musiał uważać, by moc księgi nie zrobiła z nim tego, co on i inne upiory sprzed wieków zrobiły z duszą czarodzieja.

Cuchniesz siarką.

Stwierdził upiór, zatrzymując się tuż przed diabłem. W jego postawie było coś, co sprawiało, że Jetro musiał zaniechać próby opętania bezczelnego rogacza, który uważał się za nie wiadomo kogo. Zarządca biblioteki, też wymyślił. Skoro jego jedynym zajęciem było dbanie o niezliczone stosy książek, to co robił w miejskich ogrodach, rozmawiając z istotą wyższą od siebie.

A co jeśli nie chcę z tobą rozmawiać?

Zapytał Quan i ponownie spróbował się oddalić. Tym razem jednak w porę przypomniał sobie o kilku złotych i świecących argumentach, tak, że skończyło się jedynie na ponurym westchnieniu i spaleniu najbliższego drzewa. Słup ognia niemal sięgnął nieba, setki tysięcy iskier posypały się jak płatki śniegu i zniknęły, pochłonięte przez mroczną otchłań bijącą z wnętrza poskręcanego ciała. Dalsza walka nie miała sensu. Octavo nie pozwoli, by upiór panoszył się sam po świecie śmiertelnych i wyrządzał im krzywdy. Przynajmniej do czasu.
Ignorując pytania, jakie zadał Nick, Jetro w milczeniu zaczął krążyć po okręgu, którego środkiem był piekielny, badając tym samym promień swojej wolności. Kiedy okazało się, że jest on wystarczający, by nie zakłócał swobodnej egzystencji po za książką, Quan ponownie stanął przed diabłem, rzucając rzeczy w jego rękach bardzo gardzące spojrzenie.

Możesz ją sobie zatrzymać, ale to nie znaczy, że jesteś moim panem. Wręcz przeciwnie. A teraz chodź, muszę się posilić, wyczuwam w pobliżu źródło magii.

Niech będzie, pomyślał upiór, do czasu aż nie znajdzie sposobu na odzyskanie wolności, będzie posłuszny rozkazom księgi i tylko i wyłącznie niej. Nikt inny, a już z pewnością jakiś piekielny bibliotekarz, nie będzie mu rozkazywać.

Re: [Miasto i okolice]Szukając zwoju, znajdujesz upiory

: Sob Lis 17, 2018 2:17 pm
autor: Nick
        Diabeł w milczeniu obserwował upiora, pozwalając mu podlecieć bliżej i zatrzymać się tuż przed swoją twarzą. Podziwiał płynną materię, czarny dym z którego utkane było ciało bytu. Choć ciało to być może zbyt wiele powiedziane - czerń tańczyła, tworząc złożone spirale i formując się w cztery, zakończone szponami ręce. Pośrodku, tam gdzie mrok był najgłębszy, znajdowały się hipnotyzujące, lodowate oczy. Ich niebieska barwa i blask miały w sobie coś, co sprawiało, że można by wpatrywać się w nie bez końca, do momentu aż człowiek odkryłby, że stoi na krawędzi urwiska…
        Nick potrząsnął głową i oderwał wzrok od twarzy Quana. Ten upiór był zły, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Rozgoryczony i wściekły. Byłby zdolny do popchnięcia człowieka w stronę przepaści dla czystej satysfakcji.
        Zarządca widział już wiele upiorów. Spotkał też parę ksiąg z niespodzianką, która najczęściej kończyła się źle dla czytającego. Po raz pierwszy jednak trafił na tak stary egzemplarz. Ponownie z czułością zerknął na księgę, która interesowała go dużo bardziej niż jej mieszkaniec.
Cuchniesz siarką - stwierdził bezpośrednio upiór. “Bystra uwaga, nie ma co.” pomyślał Nick, jednak nie powiedział ani słowa, żeby nie drażnić istoty. Ewidentnie nie miała zamiaru się z nim zaprzyjaźniać, a jej postawa sugerowała niechęć i pogardę.
        Następne słowa upiora zastanowiły zarządcę. Posilał się magią. A jaki był jego stosunek do ludzi? Skoro tak bardzo gardził piekielnym, który bądź co bądź stał znacznie wyżej od śmiertelników… Diabeł zmarszczył brwi i powoli podniósł się z ławki.
- Nie zamierzam nigdzie z tobą iść. Zamierzam odstawić cię tam, gdzie nikogo już nigdy nie skrzywdzisz - powiedział spokojnie, zatrzaskując księgę. Chciał zanieść tomiszcze do biblioteki i spętać magicznymi łańcuchami, tak by przypadkiem nie wpadła w niepowołane ręce. Z resztą tak długo jak on i Castor będą stać na straży, nikt przypadkowy nie mógłby położyć na niej łapy.
        Ruszył przed siebie z pochyloną głową, zastanawiając się nad tym, ile czasu straci na podróży w tą i z powrotem. Zamyślony, nie zauważył drobnego cienia, który przysuwał się powoli w jego stronę.

        Kobieta z jarmarku bardzo szybko zdała sobie sprawę z tego, że księga, którą trzymał w łapach dziwny rogaty jest cennym znaleziskiem. Jej oczy rozbłysły jasno gdy zobaczyła, jaką zapłacił za nią cenę, a złoto na okładce spowodowało, że zapragnęła już nigdy nie spuścić jej z oczu.
        Okryła twarz chustą i podążyła za piekielnym, obserwując go z rosnących przy drodze krzewów. Jej krok gwałtownie się zmienił - nie kuśtykała już, a szła miękko, choć w każdej chwili była gotowa do wcielenia się z powrotem w dotychczasową rolę. Nick, zbyt zafasconowany by zwracać uwagę na cokolwiek innego, nie zauważył jej obecności i nie usłyszał cichych kroków, które towarzyszyły mu aż od jarmarku.
        Kiedy podniósł się by wyczarować portal, złodziejka wyczuła okazję do ataku. Rzuciła się do przodu i ze zwinnością bardziej przystającą kotu niż człowiekowi, wyrwała tomiszcze z rąk diabła. Nagle przestała być przygarbioną staruszką, odrzucając kamuflaż, który nałożyła na siebie kilka godzin temu. Zdumiony piekielny nie zdążył zareagować, nim zniknęła w plątanine pnączy. Gdyby schwycił ją za kark, bez trudu podniósłby ją w powietrze, jednak zaskoczony, momentalnie stracił ją z oczu.
        Przez chwilę wpatrywał się w swoje czarne dłonie i przedramiona, na których pulsowały jasne wzory, po czym skierował wzrok w krzaki, w których zniknęła nieznajoma. Rzucić się w pogoń? Tracic czas, którego zmitrężył już i tak zbyt wiele? Wzruszył obojętnie ramionami i skierował swoje kroki w stronę katerdy, pod którą ostatnio widziano jego zgubę. Ostatecznie księga to problem śmiertelników. Była tu na długo zanim trafił do Alaranii. Niech sami sobie z nią radzą.

Dalsza podróż Nicka