Arturon[Karczma w Arturonie] W pół drogi

Arturon to duże i bardzo bogate miasto, powstało wiele wieków temu i od tamtej pory nie zostało dotknięte żadną wojną. Miasto utrzymuje się z handlu dalekomorskiego, można tu znaleźć wszystkie luksusowe towary z całego królestwa.
Moderator Strażnicy
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Prychnęła pod nosem słysząc odpowiedź uzdrowiciela. Mógł sobie uważać co tylko chciał. Zapierać i wypierać swej prawdziwej natury, ale dla Sherani nie można było w ten sposób jej zatrzeć czy wymazać. Złodziej mówiący, że się zmienił, zabójca obiecujący, że już nie zabija dla tygrysicy były jedynie mrzonkami. Jednym była walka we własnej obronie czy kradzież chleba, zupełnie czym innym gdy ktoś był dobry w swoim fachu. Ludzie się nie zmieniali, a ci gubiący drogę swego życia, wojownicy, których dręczyły wątpliwości, szybko ginęli. Rani nie wierzyła w nawrócenie i uznawała ją za głupotę. Dramat w przypadku niektórych polegał na tym, że rasa dawała im przewagę nad innymi, utrudniając śmierć póki nie zaplanowali swojego samobójstwa.
Podobnym bezsensem była ucieczka od przeszłości. Ona zawsze znajdowała uciekiniera. Mężczyzna mógł sobie wierzyć w nowy początek i traktować poważnie zabawę w leczenie, ale był kim był. Nie mógł tego zmienić.

        Zapach kominka początkowo maskował woń płomieni, pozostawiając łowczynię w zrelaksowanym nastroju. Leniwie mrużyła oczy, powoli witając się z wizją drzemki, której wymagał jej organizm. Alkohol robił swoje wprawiając tygrysicę w jeszcze bardziej odprężony stan.
Dopiero niosący się aromat pieczystego zaczął budzić senne zmysły dziewczyny. Mięso nieco się przypalało, ale pewnie nie zwróciła by na to większej uwagi, nawet jeśli wcześniej zapachy z kuchni nie docierały do pokojów, gdyby zapach nie był specyficznie znajomy i oryginalny zarazem. Otworzyła szerzej oczy dokładnie w momencie gdy upadły skoczył nad nią blokując cios miecza, który nadszedł znad upadającej ściany. Zwinnym przewrotem wymknęła się z pomiędzy mierzących się ze sobą mężczyzn. Przybrała wygodną lokację i szybkim spojrzeniem oceniła sytuację, jednocześnie dobywając pierścieni.
- Pozer - mruknęła warkliwie. Przez tego chrzanionego cwaniaka, któremu zachciało się zostać medykiem, nie dano się jej wyspać. Chwila odpoczynku, którego tak potrzebowała, została jej wydarta bez najmniejszych skrupułów. Co gorsza, nie tylko ją rozbudzono gdy miała ochotę odpłynąć w sen, ale od razu rozpoczął się pojedynek.

        Specyficznej aury nie dało się nie wyczuć. Mroziła krew w żyłach, przyspieszała bicie serca i wywoływała ciarki na grzbiecie. Wystarczyłaby by niejednego obezwładnić samym strachem. Sherani z cichym warczeniem odsłoniła zęby ni to w uśmiechu ni zwierzęcym grymasie. Straszyć można było mężczyzn kobiety i dzieci, ale tygrysa? Powodzenia. Drapieżnik, który się lękał, stawał się wściekły. Był gotów nie tylko na walkę na śmierć i życie, ale budziła się w nim prawdziwa bestia gotowa walczyć, nawet gdy nie mogła już utrzymać się na nogach. W tym momencie do pomieszczenia weszła Taya. Rani odruchowo zerknęła w jej stronę i fuknęła pogardliwie. Może na tygrysy presja działała pozytywnie, ale na smoki, chyba niekoniecznie.
        - Tak zabójcza istota - mruknęła pod nosem.
Złapała pusty dzbanek i rzuciła prosto pod nogi dziewczynie gotowej omdleć. Ciężkie gliniane naczynie rozbiło się z hukiem, rozsiewając po drewnianej podłodze większe i mniejsze okruchy.
Rani znów rozejrzała się po pokoju, węsząc i nasłuchując. Knajpa paliła się w najlepsze, ale nie słychać było krzyków paniki czy innych odgłosów ucieczki, a przypalona pieczeń już nie pachniała obiadem.
Zawarczała marszcząc nos. Należało się jak najszybciej wynosić z karczmy, a tym dwóm zachciało się przepychanek. Nie jej sprawa, nie jej przeszłość, nie zamierzała się więc angażować. No może poza drobnym rewanżem.
Zajęci sobą wojownicy, nie zwracali większej uwagi na łowczynię. Dziewczyna doskoczyła do napastnika od tyłu i zaatakował jedno z niewielu miejsc nie chronionych przez zbroję. Cięła szablą przez tył kolan. Nie wierzyła by okaleczone ścięgna na długo zatrzymały obcego. Nie zamierzała też sprawdzać słuszności swoich przypuszczeń. Jedynie dała Emireyowi krótką przewagę, chcianą czy też nie.
        - Zwracam dług - krzyknęła krótko i nawet się nie odwracając przystąpiła do ewakuacji z pomieszczenia w którym pożar rozhulał się na dobre, rzucając jedynie na odchodne - Knajpa się pali, a my jesteśmy w środku, jakby nikt nie zauważył!

        Sherani nie czekała wyniku potyczki. Nie sprawdzała czy Taya się ocknęła z marazmu. Zwyczajnie skupiła się na wydostaniu z pułapki. Wymknęła się z pokoju przez zawaloną ścianę, raźnym truchtem pomykając przez korytarz. Coraz gęstszy dym unosił się w powietrzu, gryząc w oczy i dusząc. Żar bił z dołu, a czerwona łuna rozświetlała pomieszczenia. O schodzeniu schodami nie było mowy. Iskry unosiły się wraz z dymem, a gęste płomienie opanowały już półpiętro. Rani podejrzewała, że dół mógł być zajęty pożarem, zamiast więc kombinować i próbować przedostać się tą drogą, szybko skupiła się na odmiennym wyjściu. Karczma miała dwa poziomy, na które składały się parter i piętro. Zerknęła na sufit. Legary były wyraźne. Nad nimi była niewielka pusta przestrzeń, zaraz potem był dach. Dziewczyna nie zastanawiając się dłużej schowała szablę i podskoczyła w górę, wyciągając nóż. Myśliwskie ostrze wbiło się w drewno w tym samym momencie, w którym łowczyni wolną ręką chwyciła belki.
Rozbujała się i kopnęła z całej siły w powałę. Manewr musiała powtórzyć kilkukrotnie, klnąc przy tym pod nosem. Dlaczego dach przykryli dachówką?! Nie mogli założyć staromodnej i klimatycznej strzechy?!
Przy kolejnym kopnięciu deski trzasnęły do wtóru chrobotu spadających klepek, a pył i kawałki dachu rozsypały się wokół.
Dopiero teraz podciągnęła się na górę i wygramoliła się utworzonym otworem, przypadając płasko na stropie.
Na dole powoli zbiegali się gapie. Dlatego nie wstawała, a skryta za pochyłością skradała się powoli, jednocześnie dokładniej orientując się w sytuacji i skali zniszczeń. Raczej nikt nie przeżył. Trochę szkoda było Bernara i całego zapasu alkoholu, który ledwie zdążył przywieźć. Niech szlag trafi wszystkich dupków co więcej mieli mocy niż rozumu. Za pieprzonych bogów się uważali. Takich to najchętniej wypatroszyłaby na dzień dobry. Niech sobie swoje porachunki załatwiają między sobą, zamiast mieszać postronnych i nie dając im się wyspać.
Stopniowo do gwaru ciekawskich i próbujących ratować karczmę, dołączyły się pokrzykiwania straży miejskiej, która zaalarmowana nadciągała całą drużyną. Tym bardziej należało się jak najsprawniej ulotnić.
W tym też momencie przypomniała sobie o jeszcze jednym. Alkoholu nie dała rady uratować, ale koń. W stajni cholera jasna zostawiła konia. Szybko zawróciła i przychylona, pomknęła wzdłuż dachu w kierunku stajni.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Niehonorowy atak zmiennokształtnej z zaskoczeniem okazał się na tyle skuteczny, że skrzydlasty zyskał przewagę nad silniejszym od siebie przeciwnikiem na ułamek sekundy. Bardzo cenny ułamek sekundy, którego nie zamierzał marnować, a nawet szczerze wątpił, aby druga taka okazja się nadarzyła w zazębieniu między nimi. Gdyby nie interwencja zabójczyni, upadły obawiał się, że nie wykaraskał się z tego w jednym kawałku. Nie zastanawiając się tym gdzie ona przepadła, skupił się na tym co miał przed sobą.

— Z chęcią pogawędziłbym z tobą jeszcze, ale nie mam czasu na twoje bzdury.
Err zmienił pozycję nóg i naprężył wszystkie mięśnie w ciele. Miecz dziwnej istoty w końcu drgnął z braku stabilności po wcześniejszym ataku od tygrysicy, a odepchnięty miecz uniósł się nad głowę upadłego.
— Umrzesz przeklęty! — warknął czarny rycerz, ale upadły nie zamierzał znowu mierzyć się z nim na miecze
— Nie tobie to decydować — odpowiedział z pogardą anioł, gdy jego noga z impetem zderzyła się z częścią zbroi na klatce piersiowej czarnego.
Były król może nie należał do woja skupiającego się na szybkość, ale posiadł niezwykła siłę po stuleciach życia i włożył całe serce w tego pożegnalnego w tym momencie. Rycerz oderwał się od drewnianej podłogi i przeleciał przez miejsce, gdzie dawniej stała zniszczonego przez niego ściana, wpadając na drewnianą balustradę i niszcząc ją. Po czym spadł w piekło, które sam rozpętał na parterze budynku. Upadły wątpił, aby to zatrzymało owego osobnika na długo, więc obrócił się na pięcie i podbiegł do Tayi. Przerzucił ją przez ramię i rozłożył skrzydła, którymi następnie okrył córkę.
„Finezja nigdy nie była moją mocną stroną…”
Skwitował samego siebie w myślach i rozpędził się, taranując zewnętrzną ścianę barkiem, ignorując gryzący w gardło dym i nieprzyjemny żar. Ściana posypała się pod „taranem” upadłego jak karciany domek, naruszając i tak ledwie trzymająca się razem konstrukcję. Budynek zaczynał się po prostu walić, co było nieuniknione.
„Belki podporowe dłużej nie wytrzymają…” — pomyślał, gdy wyleciał na zewnątrz i rozłożył skrzydła do lotu.

Erremir był pewny, że zabójczyni już dawno wyniosła się z tego miejsca. Jakie było jego zdziwienie, kiedy rzucił ostatnie spojrzenie na konstrukcję w ogniu.
„Co ona do diabli wyprawia?!”
Nawrócił w powietrzu i w głębi duszy się cieszył, że ciężkie opady deszczu już minęły, dzięki temu latanie było o wiele lżejsze i łatwiejsze. Skierował się w stronę biegnącej zwinniej po dachu Sher, która mimo tragicznego stanu budynku, nie zrezygnowała i kierowała się w stronę stajni. Upadły dopiero po chwili skojarzył, że na drodze widział ją na wierzchu. Początkowo miał odruchowo chciał kobietę przerzucić przez drugie ramię, ale czuł, że więcej narobiłby sobie tym szkody niż to było warte. Zdążył się delikatnie poznać na charakterze zabójczyni i ostatecznie zadecydował tylko obserwować. Na szczęście jak przystało na kotowatego, poruszała się niezwykle szybko i zwinnie, zawsze umykając przed ogniem czy walącym się dachem.
Emirey w końcu zatoczył koło i zniżył lot, aby ostatecznie powoli opaść na ziemię. Gdy dotknął stopami gruntu, brązowowłosa wyprowadzała właśnie w sporym pośpiechu swego konia, który zachowywał zadziwiający spokój w danej sytuacji. Taya zaś zeskoczyła z ramion ojca, mając na twarzy coraz mniej bladości, jak i więcej sił w nogach.
Były król upadłych oczywiście martwił się o córkę, obserwując ją niepewnym i zmartwionym wzrokiem. Nie było teraz jednak czasu rodzinne czułości.
— Weź ze sobą Taye, będzie bezpieczniejsza z tobą niż ze mną — rzucił na odchodnym upadły — Kupię tyle czasu, na ile będę w stanie.
Zaczął powoli kierować się do zrujnowanego budynku ze świadomością, że w tej sytuacji, ktoś musiał wyciągnąć najkrótsze źdźbło. Gdy się zatrzymał, dodał nieco proszącym tonem w stronę tygrysicy, obrócony do nich plecami.
— Cokolwiek się stanie, nie zatrzymujcie się
W dłoniach zaczęły się materializować Alfa i Omega, iskrzące się drapieżnie elektrycznością, po ciężkiej do usłyszenia inkantacji. Skrzydlaty nie przyjął żadnej konkretnej postawy, rozluźnił się i opuścił miecze wzdłuż ciała razem z rękami.
Taya obserwowała czarna sylwetkę przybranego ojca ze smutkiem i miną, jakby miała się zaraz rozpłakać. Zacisnęła dłonie w pięści i obróciła się na pięcie, wskakując na konia i obejmując zmiennokształtną w pasie.

Gdy sylwetka czarnego rycerza wyłoniła się z szalejącego ognia, twarz Erremira nie zdradzała żadnych wątpliwości. Magia w jego ciele gwałtownie zaczęła krążyć, trafiając do każdej komórki ciała. Aura upadłego stała się znacznie potężniejsza.
— Masz jaja, ale zobaczmy jak daleko poniesie ciebie twa brawura — rzekł rycerz wyśmiewczym tonem,
— Jestem Asghreyem do ostatniej kropli krwi. Chodź, pokaż mi więzienny psie jak gryziesz swego pana.
Sprowokowany rycerz wydał z siebie ryk jak bestia i rzucił się w gniewie na upadłego, który również ruszył się z miejsca, zostawiając po sobie tylko popękaną ziemię po tym jak się wybił nogą. Starcie dwóch sylwetek wywołała falę wiatru, która wzniosła pył i liście w obrębie kilkudziesięciu metrów, a nawet płonąca budowa zaskrzypiała niebezpiecznie. Hałas zaalarmował tłum ciekawskich, ale na szczęście gęsty dym i żar płonącego budynku skutecznie ich zniechęcał.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Dach właśnie dzięki temu, że nie kryty strzechą nie stanął w bezpośrednim ogniu. Niestety tego samego nie można było powiedzieć podpierających go legarach i belkach. Wieloletnia dobrze wysuszona konstrukcja błyskawicznie zajęła się płomieniami i teraz paliła się lepiej niż drewno w kominku, grożąc rozprzestrzenieniem się pożaru na pozostałe budynki.
Tłum na drodze gęstniał, a Sherani nie zdążyła pokonać nawet połowy drogi, biorąc pod uwagę fakt, że musiała się wracać.
Klepki były śliskie od silnych opadów deszczu, a konstrukcja powoli stawała się coraz bardziej niestabilna. Rani zaczaiła się na moment oceniając sytuację. Miała jeszcze kilka dobrych sążni dachu do pokonania i w tym tempie zerowe szanse by zdążyć nim całkiem runie. Już w tej chwili mimo wilgotnego powietrza i siąpiącej mżawki, czuła na twarzy żar, iskry unosiły się w powietrzu, a dachówki powoli zaczynały parzyć nawet przez podeszwy butów. Całe szczęście karczma była na obrzeżach miasta, a niewielki padok dla koni sąsiadował zaraz z polem prowadzącym do traktu.
Trudno, lepiej dać się zauważyć niż wpaść wprost w szalejące pod spodem inferno. A by uniknąć niewygodnych zeznań nawiać polem. Rani nie była optymistycznej myśli jeśli chodziło o współpracę ze strażą miejską, szczególnie, że zaraz znaleźliby się "świadkowie" gotowi oskarżyć ją o podpalenie. Skąd taka pewność skoro była niewinna? Przyzwyczaiła się, że sprawiedliwości na pieprzonym świecie nie było.
Kilka dachówek z trzaskiem zapadło się, a płomienie buchnęły wściekłym słupem w górę. To był moment w którym tygrysica wystartowała.
        Ruszyła lekkim zwinnym biegiem, co jakiś czas ślizgając się po mokrym goncie i uskakując w ostatniej chwili, gdy dach zapadał się pod jej stopą. Biegiem szło znacznie szybciej i zaczęła widzieć wyjście z sytuacji, dach się właśnie kończył. Gorzej, że to oznaczało skok na ziemię z wysokości ponad dwóch sążni. Na zmianę i weryfikację planu zwyczajnie brakło czasu. Skoczyła w dół, w ciemność rozświetlaną jedynie pożarem. Przy lądowaniu nogi ugięły się pod tygrysicą, a ona wykonała zwinny przewrót by do końca zamortyzować upadek. Nawet się nie zatrzymywała, zrywając się na powrót na nogi pobiegła prosto do stajni.
W budynku pełno było dymu, ale płomienie dopiero nieśmiało obejmowały wnętrze. Łowczyni szybko pospuszczała konie z uwięzi, wyganiając je na dwór i dopiero poszła po swojego ogiera, w locie jeszcze łapiąc rząd wraz z przytwierdzonym dobytkiem. Wyprowadzając konia jednocześnie zarzucała mu na łeb ogłowie i jeszcze dopinała popręg siodła, a wierzchowiec o dziwo wyjątkowo współpracował idąc raźnym marszem podczas gdy dziewczyna krzątała się i kręciła dopinając ostatnie sprzączki.
Już wskoczyła na siodło i miała ruszyć w drogę, gdy popatrzyła na upadłego
        - Oczadziałeś?! - zakrzyknęła oburzona - A co ja niańka jestem?! - Jakim prawem mieszał ją w swoje problemy. Dość miała własnych i nie zamierzała opiekować się czyimś potomstwem. Upadły jednak ani myślał słuchać.
        - Hej! Mówię do ciebie! - brunet nawet się odwrócił. - To nie moja sprawa! - zatrzymał się na moment, ale oczywiście nie dotarło do niego. Jeszcze próbował ją brać na litość, razem z córcią, która na twarz przybrała podkówkę jakby miała trzy lata.
        - Psia krew! - ryknęła tygrysica za znikającym Emireyem i szarpnięciem obróciła konia w stronę Tayi. Ogier rzucił łbem i parsknął, szybko wyjaśniając swój dziwny spokój. Obudzili go znienacka w środku nocy, a spać lubił jak każdy leniwy i złośliwy samiec, dużo i długo, i zwyczajnie jeszcze nie doszedł do siebie.
        - Ruchy - łowczyni warknęła w stronę dziewczyny, wyciągając do niej rękę, by łatwiej wskoczyła na wysokie zwierze.
Jak tylko dziewczyna siedziała z tyłu, Rani trąciła konia ostrogą, kierując go w stronę ogrodzenia. Dzięki gęstemu dymowi nikt z obecnych nie dostrzegł poruszających się po placu postaci, ani później jeźdźców opuszczających walącą się karczmę.
Gorący żar buchnął wszystkimi oknami a płonąca konstrukcja zaskrzypiała niebezpiecznie. Dzwonek przysiadł na zadzie i chrapnął niespokojnie, wyraźnie wracając do właściwego sobie stanu.
        - Też kuźwa wymyślił dupek jeden- Rani zamarudziła pod nosem i jak tylko minęli ciasny przesmyk między płonącymi budynkami, kopnęła rozglądającego się na boki i coraz bardziej spanikowanego konia. Zwierze żwawo wyrwało do przodu.
        - Nie zleć, bo nie będę wracać - burknęła jeszcze, jak zawsze sympatycznie i ponagliła ogiera, prowadząc go wprost na ogrodzenie. Koń przyspieszył i skoczył nad ogrodzeniem, tylnymi nogami trącając deski, aż płot się zatrząsł.
Wpadli prosto w rozmiękłe pole. Koń zatopił się w błocie i kałużach aż po pęciny, ale ciężkimi susami gnał dalej w las.
        - Pieprzony ryż mogliby tu sadzić - psioczyła tygrysica, podczas gdy upierdliwa mżawka znów moczyła jej ramiona, bo ona wciąż nie miała płaszcza. Miała kupić okrycie rano przed wyjazdem, po tym jak się naje, napije i wyśpi, zanim jakiś dupek postanowił zjarać knajpę.
Całe szczęście pole nie było długie i szybko dopadli traktu, gdzie ogier oddychając z wysiłkiem zaczął nabierać normalnego tempa. Znowu nie miała też mapy, którą również chciała kupić rano. Oddała wodzy pozwalając koniowi wyciągnąć krok i nabrać wygodnego tempa. Znikały w ciemności do wtóru równego stukotu podków na pełnym kałuż dukcie, galopując jak prowadził trakt, czyli kierując się czort wiedział dokąd. Grunt by się nie okazało się, że trakt znów zaprowadzi ją do Trytonii.

        Z czasem zwolniły tempo, a wraz ze świtem zmiennokształtna zeskoczyła z siodła, tego samego oczekując po Tayi. W porannym świetle obejrzała dokładnie końskie nogi, macając ścięgna i sprawdzając kopyta wraz z podkowami, za każdym razem z kocią gracją unikając końskich zębów, podczas gdy zwierzak ponawiał próby dziabnięcia właścicielki przy każdej z nóg, wyginając się czasami do granic końskich możliwości.
Na koniec poklepała bydlaka po barku podając mu wyciągniętego z sakiewki miętusa, co już przywitał ze znacznie większą łaskawością. Po oględzinach Sherani dalej ruszyła pieszo, a ogier człapał za nią, zjadając co mu się akurat nawinęło.
Niech sobie upadły mówi co mu ślina na język niosła, nie zamierzała zajechać konia, jak niewdzięczną bestią by nie był. Do Tayi nie odezwała się słowem. Ani nie miała pojęcia co mogłaby mówić, anie specjalnej ochoty gadać.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Upadły roześmiał się szczerze, wbijając oba miecze głęboko w ziemię i podpierając się o niego, aby się nie przewrócić ze śmiechu. Drugą dłoń położył na twarzy, śmiejąc się tak dosyć długo. Cała sytuacja wprowadziła czarnego rycerza w konsternację i stan pełnej gotowości, chociaż i tak nie brał upadłego na poważnie. Nie widział w nim żadnego zagrożenia, w końcu dawno stracił dawną potęgę.
— Co ciebie tak bawi? — zapytał w końcu, zaciskając dłonie mocniej na rękojeści miecza i skupiając całą uwagę na sylwetce rozbawionego mężczyzny przed nim. Odległość była wystarczająca, aby mógł zareagować na najmniejszy ruch upadłego.
— Nie lubię, gdy ona mnie widzi w takim stanie. Nie chciałbyś jej widzieć, kiedy jest zła.
Śmiech przerwał się równie gwałtownie, jak się pojawił. Dłoń upadłego powoli zsunęła się z twarzy, a rycerz instynktownie zrobił parę kroków do tyłu.
— Przelać tyle krwi, tyle istnień... żyje kilkanaście razy dłużej niż ty, a wciąż umywa się to przed tobą. Wymordować tyle istnień, za kogo ty się masz? Nazwanie ciebie potworem byłoby tylko delikatnym określeniem — istota w zbroi przybrała postawę gotową do przyjęcia ataku upadłego.
— Fascynujące, zaprawdę — stwierdził szyderczo upadły i rozłożył teatralnie dłonie razem ze skrzydłami — Za kogo uważają się bogowie? Oni mogą naszymi śmiertelnymi życiami się bawić, ale gdy ktoś zabija bogów... bluźnierstwo — splunął na ziemię w totalnej degustacji, nie mogąc dłużej powstrzymać wrzącego w nim gniewu.
— Zrobiłbym to samo jeszcze raz, i jeszcze raz... i jeszcze raz. Zasłużyli na to i nic tego nie zmieni. Oko za oko, życie za życie. Nie nazywaj mnie potworem, gdy bogowie przelali o wiele więcej krwi. Ja zaś jestem jak skaza w ich oczach — warknął upadły.
— Twoje jedyne miejsce to cela w Pustce w najgłębszych otchłaniach! Niech przemówi nasza stal, bluźnierco!
Rycerz postanowił przerwać rozmowę, która po prostu nie miała dalszego sensu. Zaparł się o mokrą ziemię i gwałtownie przechylił środek ciężkości ciała do przodu w biegu. Poruszał się z zaskakującą szybkością, jak na posiadany rynsztunek. Zaskoczyłby takim ruchem amatora, ale nie wojaka z milenium doświadczenia za pasem. Emirey ukazał białe zęby w uśmiechu, będąc całkowicie zrelaksowany i nie traktując rycerza poważnie.
Ten ostatni wyczuł zmianę, ale teraz było za późno. Wyskoczył w powietrze, jak strzała wypuszczona z napiętej cięciwy, wykonując niezwykle szybkie i bezlitosne cięcie mieczem na poziomie biodra upadłego. Uśmiechnął się w myślach, wykonując ten fałszywy manewr, wypełniony pewnością o swej wyższości ponad bogobójcą. Po czym nagle zmienił trajektorię ciężkiego kawałka stali, aby pozbawić cel głowy
Erremir zareagował i zablokował mieczem uderzenie wymierzone w szyję, wprawiając rycerze w totalne osłupienie.
— Niemożliwe! Jak?!
— Heh, jesteś jak otwarta książka. Trzeba było użyć magii i mnie wyeliminować. Chcesz walki na miecze z mistrzem? Prosisz się o śmierć! — upadły odepchnął przeciwnika z siłą, której tamten się nie spodziewał.
Pozbawiony równowagi, nie zdążył wykonać żadnego uniku. Pozostawiony był na łaskę upadłego, a raczej jej brak. Pierzasty wypuścił agresywnie powietrze przez nozdrza, wykonując dwa potężne cięcia, które rozszarpały skórę i ciało, a nawet zbroję. Wyraz twarzy upadłego był tylko jeden: niezłomna pewność siebie.
Wszystko stało się za szybko. Metaliczny posmak wypełnił usta rycerza, a miecz wypadł mu z rąk, które opadły bezwładnie, pozbawione siły. W końcu zwymiotował sporą ilością krwi, opierając się przy tym dłońmi o ziemię.
Przed rycerzem stał upadły, biała koszula nie przypominała w żaden sposób bieli. Na twarzy upadłego było pewno krwi, podobnie jak i na jego koszuli. Zmierzył cierpiącego chłodnym, pozbawionym emocji spojrzeniem.
— Śmieć, pomyśleć, że kiedyś byłeś moim podwładnym. Moje wnętrzności przewracają się na samą myśl o tym, jak nisko upadłeś. Precz z moich oczu, psie więzienny.
Ostrze miecza błysnęło w świetle ognia i księżyca, pozbawiając przeciwnika głowy jednym, czystym ruchu. W spojrzeniu byłego króla nie było żadnej kompasji, a tylko gniew i wściekłość.

Po pojedynku, upadły czym prędzej ukrył się w lesie między drzewami, z trudem opierając się o pień jednego z drzew. Zsunął się po pniu, ukazując na twarzy jak niezwykle cierpiał po wcześniejszym wyczynie. Wyglądał tragicznie. Blizny się pootwierały i skóra popękała na całym ciele. Krwawił obficie również wewnątrz. Cena za sięgniecie po dawny ułamek jego siły była kosztowna, ale czy miał wybór? Podniósł drżące dłonie na wysokość swego wzroku z trudem
— W takim tempie sam się wykończę, heh ... nieśmiertelny. Bzdura — wymamrotał pod nosem, przypominając sobie słowa tygrysicy ze skomplikowanym wyrazem twarzy, po czym się uśmiechnął rozbawiony własnym losem.
— Wymiauczałaś kocico, pechowa kobieta mi się trafiła tym razem — zażartował sam do siebie i zamknął mimowolnie oczy, nie mając już nawet siły, aby utrzymać powieki otwarte.
— Odpocznę sobie chwilę, a później…
Upadły już rzucał się w objęcia śmierci z ulgą, gdy nagle coś trzasnęło, natychmiastowo przywracając mu trzeźwość umysłu. Pieczenie na jednym z zakrwawionych policzków nie dawało mu wątpliwości, co się właśnie odstawiło.
— Czym sobie zasłużyłem na taki siarczysty policzek… — mruknął do trzech postaci w płaszczach z kapturami na głowach parę kroków od siebie, niezadowolony, że ktoś mu przerwał idealną scenę, aby zabrać się z tego padołu.
— Spełnij swą odpowiedzialność jako ojciec, napalony ptaku bez hamulców na libido — stwierdziła jedna z nich młodym, dziewczęcym głosem.
— Już, już. Wszystkie wiemy, że ojciec nie ma hamulców, gdy widzi cokolwiek z dziurą, ale nie bądź taka wulgarna. To w końcu nasz ojciec — dodała druga, wcale nie odbiegając wulgarnością od tej pierwszej, a nawet sprawiając, że Erremir poczuł się niezwykle malutki.
— Przestańcie — przerwała trzecia nieśmiało z lekką złością w głosie — Tato ma po prostu dużo miłości do rozdania…
Upadły przez chwilę się radował, że chociaż jedna z nich ma o nim lepsze zdanie. Mimo jej dobrej woli, to co powiedziała było jak ostatni gwóźdź do trumny, wprawiając jego umysł w stan skrajnego załamania nerwowego.
— Wolałbym chyba umrzeć — westchnął ciężko pod krytyką własnych dzieci.
Rozumiał, że miały prawo tak krytycznie o nim mówić. W końcu przyszły na ten świat dzięki niemu, a zamiast jego twarzy widziały pieniądze i inne rzeczy. Na pewno nie było to zachowanie godnej jakiekolwiek pochwały. Największym problemem nie był jednak ich krytyka, a fakt ich istnienia. Jak on to do wszystkich diabli wytłumaczy Tayi, że ma jeszcze rodzeństwo. Jedną jeszcze byłby w stanie wytłumaczyć, a jak przedstawi aż siedem?
„Tatusiowi się chciało, a pech chciał, że twój tatuś nigdy nie chybia celu...” — zaszydził sam z siebie w myślach z grymasem na twarzy jak po zjedzeniu całego cytrusa naraz.
— Dobijcie mnie tutaj — popatrzył błagalnie na resztę wyłaniających się z mroku postaci, czując się, jakby ktoś rzucił mu do żołądka niezwykle ciężki i ohydnie oślizgły kamień.
Gromadka zakapturzonych córek nie przejęła się ani trochę stanem umysłu upadłego, a nawet się uśmiechały z satysfakcją.
— Już, już dziewczyny. Wypominanie czarnej owcy, że jest czarna, nie sprawi, że nagle stanie się biała. — odezwała się najwyższa z nich dojrzałym, kobiecym głosem.
Reszta córek upadłego ucichła gwałtownie, co mogło świadczyć, że najstarsza posiadała spory respekt i szacunek u reszty rodzeństwa.
— Lira… — wydukał ze zdziwieniem pierzasty.
Nie mógł uwierzyć oczom i uszom. Na imię zareagowała ta sama osoba, która uspokajała grupę. Drgnęła słysząc swe imię i głos, który prawie zapomniała. W sercu miała straszną plątaninę uczuć. Po czym bez żadnych słów podbiegła do niego wyprowadzona z równowagi.
— Zamknij pysk, łajdaku — wykrzyczała, wymierzając siarczysty policzek — Masz ty jeszcze sumienie, niewyżyta bestio?! — zamachnęła się znowu, wymierzając następne uderzenie.
Erremir nawet nie drgnął, ale też nie zamierzał jej zatrzymywać. Ze wszystkich zebranych, Lira miała bezpodstawnie prawo, aby czuć się oszukana i porzucona.
— Gdzie byłeś, gdy ona mamrotała twe imię na własnym łożu śmierci?! Zabawiałeś się z inną? Nie miałeś czasu? Moja matka ciebie kochała, do końca była tobie wierna… a ty… — Rozpłakała się, kładąc głowę na zakrwawionym ramieniu i chowając twarz przed wszystkimi.
Łkała tak długo, nikt nie śmiał się odezwać. Erremir nie potrafił być otwarty z własnymi uczuciami, ale wiedział, że cokolwiek nie powie, tylko pogorszy sytuację. Do tego „gula” w gardle blokowała każdej podejście, gdy chciał się odezwać. Pogładził Lirę po plecach, ale łkanie się tylko nasiliło. Do tego tak mocno go przytulała, że ledwo pozamykane rany, pootwierały się na nowo i skrzywił się z bólu. Jednak jej nie odepchnął, nie miał serce teraz tego zrobić. Nie miał prawa, nie po tym wszystkim, czego z jego winy musiała doświadczyć. Ona, jak i cała reszta.


Taya zsiadła w tym samym czasie co towarzyszka, ale też nic się nie odzywała. Odnosiła wrażenie, że sytuacja jest dosyć napięta, a sama tygrysicia nie była w najlepszym humorze. Trochę odpłynęła myślami, a nim się obejrzała, już znowu byłby w drodze. Tylko tym razem na pieszo. Najwidoczniej kobieta nie brała do serca słów jej ojca , bardziej mając na uwadze zdrowie konia.
— Wybacz mojemu ojcu, wiem, że ma charakter i delikatność toczącej się z urwiska skały. Do tego jest również twardy i zimny w okazywaniu emocji. Jestem pewna, że jakoś to…
Wypowiedź smoczycy została przerwana przez znajomy dwójce głos
— ...Tobie wynagrodzi — dodał upadły do wypowiedzi córy, chociaż jego głos był słabszy niż zazwyczaj.
Wyłonił się on z magicznego kręgu na ziemi z siedmioma innymi postaciami w ciemnych płaszczach i kapturach. Po sylwetkach nie było wątpliwości co do ich płci, chociaż rasa i wygląd w większych szczegółach pozostawała tajemnicą na daną chwilę.
— Co to za babka? — odezwała się rozzłoszczonym głosem jedna z zakapturzonych, bezszczelnie wskazując palcem na tygrysicę.
— Też jestem ciekawa, kim jest dla ciebie ta nieznajoma — dodała następna, nie ukrywając w głosie rozsierdzenia.
— Nie mówcie, że następna z nas jest już w drodze?! Nie żartujcie sobie… — zapytała najniższa ze wszystkich przestraszonym głosem, mierząc nieufnie wzrokiem tygrysicę
— Ktoś ty, babsztylu?!
Głos tym razem był bardzo dziewczęcy i młody, zaś sytuacja wymykała się spod kontroli. Parę dziewczyn z grupy nawet sięgnęło po swe bronie. Spora ilość z nich przeszła trening prowadzony przez upadłego, więc mimo iż w walce jeden na jeden nie miały szans na tygrysicę, jako grupa miały sporą przewagę.
— Dajcie Sher spokój, to nie jest tak, jak sobie wyobrażacie — wymamrotał, próbując wyprostować sytuację.
— Ha? — siedem głosów nałożyło się na siebie, gdy z niedowierzaniem patrzyły jak bezwstydny jest ich ojciec.
— Taya? — popatrzył błagalnie na córkę przy boku tygrysicy, aby ratowała sytuację.
Smoczyca miała wyraz konsternacji i nie bardzo rozumiała co się dzieje, ale akurat tą część zrozumiała bardzo szybko. W końcu podróżowała z nim aż za długo, aby nie rozumieć tegoż nieporozumienia.
— Ekhem… nie zrobili jeszcze woooooooo — odchrząknęła zawstydzona, ale mimo to zaznaczyła wyraźnie słowo „jeszcze”, a to zakuło trochę Emireya.
— Jakie woooooooo znowu?! — upadły się w końcu zirytował, ale myśli prowadziły go tylko na jeden tor.
— Oh, nie wpadła w jego szpony jeszcze, szczęściara — dodała do całości Lira, której głowa wystawała spod barku pierzastego. Po czym zwróciła się bezpośrednio do tygrysicy.
— Uważaj na tego wyuzdanego sępa, jego ciągoty cielesne nie znają granic. Wierz mi — ostrzegła nieznajomą, nie zostawiając upadłemu ani kawałka honoru.
— Bogowie... — wymsknęło się dawnemu królowi, który czuł się jak jakiś demon w tym momencie.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Tymczasem łowczyni obarczona potomstwem upadłego podróżowała we wciąż błogiej nieświadomości, co do liczby owego potomstwa. Jedna Taya w porównaniu z kolejnymi siedmioma dziewczętami z pewnością wydałaby się jej niewielkim kłopotem. Cisza w której podróżowały, była w pewnym stopniu kojąca i Rani na moment prawie zapomniałaby o swoim nowym balaście.
Oczywiście, że nie wzięła słów upadłego zbyt poważnie. Jeśli coś potrafiło dogonić cwałującego konia, a z nadprzyrodzonymi pomiotami wszystko było możliwe, to pokonanie jeszcze jednej stai czy dwóch, tracąc wierzchowca, nie zmieniłoby znacząco ich sytuacji.
Tygrysica miała bardzo pragmatyczny i niezbyt szlachetny plan na całą sytuację. Wywiozła dziewuchę, ale jeśli dziwny rycerz dopadłby je na trakcie, nie zamierzała nadstawiać za dziewczynę karku. Wznowienie pościgu byłoby pewnie jednoznaczne ze śmiercią tatulka, więc Rani odstąpiłaby od walki oddając Tayę nie zastanawiając się nad jej późniejszym losem. To nie była jej sprawa. Walczyłaby dopiero jeśli rycerz nie chciałby załatwić sprawy polubownie. Inna rzecz, że tacy rzadko kiedy pertraktowali. To z kolei szybko prowadziło do wniosków, że wraz ze zjawieniem się nieznajomego w czerni, prawie na pewno czekała ją walka. Tę zaś wolała toczyć względnie wypoczęta choćby i w marszu, mając do dyspozycji sprawnego konia, nie zaś napadnięta znienacka pośród traktu w trakcie desperackiej ucieczki.
        Słowa Tayi powitała głuchym pomrukiem. Jakby za krótko była cicho. Już miała odpowiedzieć, że ma w głębokim poważaniu delikatność czy charakter jej ojca i że smarka na jego okazywanie uczuć, ale w tym właśnie momencie obiekt budzący tak ciepłe emocje przemówił sam za siebie, nie dając tygrysicy szans marudzenie.
Czując stanowczo zbyt wiele zapachów jak na samego upadłego, Sherani puściła wodze prowadzonego konia i odwracając się powoli wyciągnęła szablę. Nagłe zjawienie się mężczyzny w nowym towarzystwie sprawiło, że zmiennokształtna zareagowała ostrożniej, niż uczyniłaby na samo pojawienie się Emireya. Nie ufała upadłemu bardziej niż pierwszemu lepszemu obcemu napotkanemu na trakcie, tak więc dopuszczała możliwą zasadzkę bez sensownej przyczyny. Odór krwi roztaczany przez uzdrowiciela tylko potęgował bojowy nastrój tygrysicy.
Widząc skierowany w swoją stronę palec zadarła podbródek i rzuciła pytającej rozzłoszczone spojrzenie przymrużonych ślepi.
        - Nie twoja sprawa - mruknęła pod nosem, nawet jeżeli pytanie nie padło bezpośrednio w jej kierunku. Wzrok dziewczyny szybko powędrował wzdłuż następnych, jak jedna zakapturzonych postaci. One przynajmniej miały płaszcze. Rani obawiała się, że jak tak dalej pójdzie będzie miała co najwyżej katar. O ile tygrysy mogły złapać katar. Nawet jeśli nie, jedno na pewno drażniło łowczynię. Ledwie zaczęła wysychać, wygoniono ją na mżawkę będącą ostatnimi podrygami wielogodzinnej ulewy. Powietrze wciąż było wilgotne, a słońce które ledwie wzeszło, jeszcze nie zdążyło porządnie wychynąć zza chmur, więc panował też i chłód. Włosy które rozpuściła w karczmie by szybciej wyschły, wciąż pozostały nie związane i teraz chłodnymi pasmami nieprzyjemnie ocierały się o skórę pleców. Jednym słowem Sherani była w niezmiennie wspaniałym nastroju, którego nie poprawiało nagłe zjawienie się licznego towarzystwa.
Postukiwała niespokojnie grzbietem ostrza o cholewę buta, licząc przeciwników do wtóru rytmicznego szczęku żelaznych pierścieni, próbując zorientować się w sytuacji, gdy padło następne, nieco dziwniejsze pytanie.
        - Jaka następna w drodze...? - wywarczała przez zęby, bardziej do siebie niż kogoś z towarzystwa, które i bez wątpliwości tygrysicy kreowało ładny chaos i ani jednej odpowiedzi. Gdy Sherani próbowała pojąć co tu się właściwie działo, usłyszała kolejne zapytanie, ale tym razem skierowane do niej właśnie.
        - A kto pyta? - Rani dosłownie warknęła w odpowiedzi, ponieważ niewyspana i rozzłoszczona zawsze słabiej kontrolowała wewnętrznego drapieżnika, który czekał pod skórą na chwilę swobody, najlepiej ubarwionej jakimś mordem. A widząc jak nieznajome zaczynają obnażać broń, uśmiechnęła się kątem ust, w tej samej chwili uznając, że raczej nie stanowią zagrożenia. Płynnym ruchem schowała Pierścienie, w trakcie nacinając kciuk.
Dynamiczny dialog nie ułatwiał rychłego zrozumienia sytuacji. Ledwie Rani oswoiła wzrok i świadomość z obecnością połowy tuzina jakichś dziewczyn, gdy pełną jej uwagę uzyskał pierzasty.
        - Ty! - huknęła, gdy powoli zaczynały puszczać jej nerwy wraz z nagłym olśnieniem i pojęciem insynuacji - Od kiedy to przeszliśmy na zdrobnienia?! - Nie miała okazji dłużej powściekać się na bruneta. Absurd przerósł nie tylko łowczynię ale chyba też jego sprawcę, który zwrócił się po ratunek do swojej pociechy. Popatrzyła na Tayę w tym samym momencie co Emirey, odzywając się razem z nim.
        - Jakie Wooo do jasnej cholery? - również w podobnym tempie domyśliła się znaczenia onomatopei czy czymkolwiek był dźwięk wydany przez młodą smoczycę.
Z boku scenka zapewne robiła się coraz zabawniejsza, brunet podłamany sytuacją nie sprawiał wrażenia równie butnego jakim był na początku znajomości, a tygrysica miotała wzrokiem od jednej do drugiej strony barykady, próbując znaleźć swoje miejsce w tym bałaganie.
Zaraz odwróciła się w kierunku kolejnej odzywającej się dziewczyny, a może tej samej. Cholera, za wiele ich było. Ręką odgarnęła wilgotne włosy, które przy gwałtownym ruchu spadły jej na twarz.
        - Nie szczęściara tylko używa głowy, siłą chyba nie bierze - prychnęła złośliwie, jak zawsze zabiegając o sympatię obecnych, szybko ripostując nadchodzące ostrzeżenie.
        - Coś o tym wiesz hę? - prychnęła złośliwie, odsłaniając zęby w bezczelnym grymasie, ale nie czekając reakcji odwróciła się do Emireya.
        - Baw się dobrze ze swoim haremem, ja spadam - machnęła mu ręką na pożegnanie i już miała ruszyć w swoją stronę, czyli gdziekolwiek byle dalej od wesołej gromadki, gdyby nie krnąbrna chabeta.
W planach miała wskoczyć na konia i oddalić się galopem w kierunku horyzontu. Dzwoneczekowe plany chyba nie pokrywały się z tygrysimi. Koń oczywiście dawno zdryfował w krzaki i namiętnie ogryzał brzozowe gałęzie, plując przy tym i pieniąc się, gdy munsztuk utrudniał mu posiłek.
        - Ty zawszony bękarcie wszetecznej klępy i pokracznego osła... - wycharczała pod nosem. Koń zerknął na właścicielkę strzygąc uchem. Oboje znali zasady tej gry. Tygrysica mogłaby do woli ganiać ogiera, ale ten skoro został puszczony luzem nie zamierzał wrócić nim nie napełnił brzucha. Cudowny dzień, zresztą kolejny z rzędu. Odkąd przybyła na ten pieprzony kontynent nic nie szło tak jak powinno.
Nie chcąc odstawiać szopki, rozejrzała się po okolicy. Skoro koń nie był chętny do wznowienia podróży, miała dwie opcje, ruszyć traktem z buta lub odpocząć czy może nawet się zdrzemnąć, licząc, że przedszkole uczyni odwrotnie.
Wybrała opcję numer dwa. Zeszła z duktu szukając jakiegoś skrawka suchej ziemi. Szybko się okazało, że byłby to luksus w obecnej chwili nie dostępny. Do tego idąc pod drzewami trąciła puszystą gałąź jednej z brzóz ze szpaleru, przerzedzanego przez Dzwonka. Zgromadzona przez całą noc na licznych listkach woda, opadła zgranym prysznicem wprost na Sherani, która warknęła rozzłoszczona. Może tygrysy lubiły wodę, ale na pewno nie zimną i nie w nadmiarze, a ona mokła wiecznie od wczoraj.
Wreszcie znalazła względnie wygodne miejsce i położyła się opierając plecy o pień jednego z drzew. Nawet nie próbowała rozpalać ogniska. Poszycie było do wyboru wilgotne lub mokre, zależnie od miejsca. Nawet używając magii, nie miała wielkich szans na rozniecenie płomienia.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Sytuacja rozpoczynała wymykać się spod jakiejkolwiek kontroli. O ile na początku znosił wszelkie dogryzanie i dosyć pikantne komentarze pod swoim adresem, dziewczęta wkroczyły na bardzo grząski grunt. Upadły nie zaprzeczał prawdzie, zachował się naprawdę nie w porządku wobec nich. Większość życia nie widziały go na oczy, a on skupił całą uwagę na Tayi. Jako były król nie mógł zdzierżyć jednej rzeczy – zachowania własnego potomstwa przed ledwo poznaną osobą. Miał swój honor i dumę, dlatego skrzydlaty w końcu wybuch w gniewie.
— Zamknijcie się w końcu — krzyknął, co nawet spłoszyło ptaki z pobliskich drzew, która tłumnie wzniosły się w powietrze.
Zaskoczone i oniemiałe dziewczęta wszystkie przeniosły wzrok na ojca. Jedne ze strachem, inne z respektem, a jeszcze inne ze wstydem – zwłaszcza te najbardziej gadatliwie. Smoczyca też nie była wyjątkiem, opuszczając wzrok niżej. Nie pomogła Erremirowi przed chwilą swoim komentarzem.
— Tak lepiej… — wymamrotał z ulgą, stając w końcu o własnych siłach bez pomocy cór.
Odgarnął mokre włosy z twarzy, gładząc się po skroniach. W międzyczasie żadna z obecnych nie powiedziała nic więcej, a nawet habeta tygrysołaczki przestała wydawać z siebie dziwne dźwięki na krótką chwilę, gdy obróciła łeb w stronę hałasu.
Twarz mężczyzny w końcu złagodniała i przyjrzał się każdej z dziewuch z osobna, aby w końcu zwrócić się do smoczej córki, odwracając do niej głowę
— Weź rodzeństwo i się zapoznajcie.
Taya zareagowała wielkimi oczami, ale widząc spojrzenie ojca, nie śmiała zwlekać z prośbą. Po czym przebiegła za plecy upadłego i po krótkiej chwili oddaliły się spory kawałek, pozostając jednak w lini wzroku tygrysołaczki, jak i samego upadłego. Z grupki dziewcząt było słychać różne reakcje zdziwienia, śmiechu, płaczu. Jednym słowem energiczne, młode kobiety, jak i dziewczęta.

Upadły lekko kulejąc i z grymasem bólu na twarzy, podążył za tygrysołaczką. Miękki i grząski grunt mu tego nie ułatwiał, więc większość drogi musiał się skupić na balansowaniu ciałem odpowiednio. Nie uśmiechało mu się skończyć twarzą w błocie.
Stanął dopiero wyprostowany, gdy musiałby już się schylić i wejść pod drzewo, pod którym spoczęła niedawno poznana przez niego kobieta. Biorąc pod uwagę sytuację i wyraz twarzy rozzłoszczonej towarzyszki, nie zamierzał wchodzić do jaskini drapieżnika. Był pewny, że takimi bezpardonowym zachowaniem, pogorszyłby tylko sytuację miedzy ich dwójką.
— Ech, wybacz moim córką. Brak im taktu, ale to głównie wina ich nierozgarniętego ojca. — Uśmiechnął się lekko, ale szczerze, próbując rozluźnić atmosferę. Czuł jednak, że to za mało, aby łowczyni głów nabrała ochoty do rozmowy. Erremir zaczynał rozumieć powoli, jaki typem osoby ona była.
— Żyje na tym padole prawie milenium, więc nawet ktoś taki jak ja, chce zostawić swą krew i przedłużyć linie rodową. — Upadły odwrócił głowę w bok, błądząc wzrokiem daleko po horyzoncie nieobecnym wzrokiem. Nie zauważył też, że wymsknęły mu się ostatnie słowa z rodem.
— Taya i ja nie pochodzimy z tego świata. W moim świecie, Rasfan, urodziłem się jako potomek królewskiego rodu upadłych. Później, jak pewnie się domyślasz, przejąłem władzę. Rasfan jednak nie był typowym światem jak Alarania. Zamieszkiwali go bogowie. Odebrali mi kobietę, a później poddanych. Nie wchodząc w szczegóły… wybiłem wszystkich bogów co do ostatniego. — Przerwał w tym momencie, przymykając oczy. Cała scena odgrywała mu się od nowa w umyśle.
— O ile w tym świecie „zabicie boga” brzmi jak dobry żart, jest to możliwe. Trzeba tylko stać się pół-bogiem. Zabawne? Nikt o zdrowych zmysłach nie sięga po taki status, bo droga nie jest łatwa i można po drodze stracić duszę. Są jednak sposoby, a i znajdą się chętni szaleńcy, albo opętani przez szaleństwo władcy. Jednak nie mówię tobie tego, aby mi współczuła — stwierdził dosyć poważnie i przerzucił spojrzenie w końcu na Sher.
— Istota, która nas zaskoczyła i puściła z dymem knajpę nie jest zwykłym popychadłem. Jeżeli miałbym w jakiś sposób ich opisać, byłby to psy gończe mojego więzienia. I teraz ty też jesteś na ich liście. — Upadły nie wydawał się żartować i utrzymywał poważny ton głosu, aby powstrzymać ewentualny wybuch furiatki.
— Nie chodzi o to kim dla mnie jesteś, ale go widziałaś. Nikt, kto ich widział nie ma prawa żyć. Oni nie istnieją i zrobią wszystko, aby wyeliminować każdego świadka i zachować ten stan. — Głos mężczyzny miał w sobie trochę żalu i złości, ale zdusił to w sobie i zdobył się na bardzo niewyraźny uśmiech.
— Wolałbym, abyś pozostała i podróżowała na razie z nami, póki nie znajdę sposobu, aby uporać się z gońcami. Rzecz jasna, to nie wszystko. Chcę, abyś pokazała temu „haremowi” prawdziwą szkołę życia. — Zerknął przez ramię na oddalone dziewuchy, szybko jednak wracając spojrzeniem do swej rozmówczyni.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że kocica jest cała przemoczona i morka. Proszenie o wybaczenie i tym podobne sprawy raczej odpadało, a rozpalenie ogniska w tych warunkach odpadało.
Jedną myślą otworzył czarny otwór w przestrzen, który wyglądał jak dziura w lustrze. Po chwili grzebania wyciągnął coś z niej, co podsumował krótkim „O, tu jesteś”. Po przeciągnięciu owej rzeczy przez “dziurę” w przestrzeni, wszystko wróciło do normy. Tylko teraz w dłoniach byłego króla widniał sporej wielkości płaszcz. Z zewnątrz wyglądał normalnie i niczym nie różnił się, mimo dawania wrażenia solidniejszego.
— Proszę, załóż. Ja sobie jakoś poradzę, trochę zimna i wilgoci mnie nie zabije
Rzucił płaszcz w dłonie tygrysicy, który okazał się podszyty od środka czarnymi, wilczymi futrami, zlewającymi się idealnie z resztą płaszcza. Był to kawał solidnej roboty i było widać, że rzemieślnik włożył w stworzenie płaszcza sporo serca i czasu. Co najważniejsze, bardzo dobrze izolował ciało od zimna i ogrzewał, o czym mogła się Sherrani przekonać czując przyjemne ciepło w dłoniach. Upadłemu nie chciało się dodawać, że był to pół magiczny przedmiot. Dodał jedynie na koniec:
— Rzecz jasna, nic za darmo. Przysługa za przysługę. Podzielę się z tobą moim doświadczeniem w jednej wybranej przez ciebie dziedzinie, o ile się odważysz się zdecydować na trening pod moim okiem. Tylko ostrzegam, nie licz na taryfę ulgową… — pierzasty przybrał dosyć tajemniczy wyraz twarzy po ostatnich słowach, ale więcej się nie odezwał.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Tygrysica zamknęła oczy, gdy tylko plecy oparły się o szorstką korę wybranego drzewa. Miała nadzieję, że wycieczka ruszy dalej swoją drogą, dając jej święty sposób. Niestety przeliczyła się a uparcie wredny los i tym razem nie zawiódł. Od razu usłyszała mężczyznę gramolącego się jej śladem. Pozwoliła upadłemu zbliżyć się, ale nie wykazywała najmniejszego zainteresowania jego obecnością. Również prawie-przeprosiny nie spotkały się z większym zaangażowaniem ze strony zmiennokształtnej niż nieproszone odwiedziny. Uniosła jedynie brew a na koniec warknęła swoją odpowiedź.
        - Przez grzeczność nie zaprzeczę.
Nie uczyniła nic więcej świadczącego o tym by w ogóle słuchała opowieści upadłego. Mina tygrysicy niezmiennie wyrażała oschłe niezadowolenie, chociaż ona sama skupiła się nieco bardziej na wzmiankę o mordowaniu. Były to niezłe opowiazdki na wieczór przy ognisku i rumie lub piwie. Ale do wieczora nie mogło być dalej, gdyż dopiero co świtało. Ogniska nie dało się rozpalić. A rumu i piwa oczywiście brakowało, nawet ciepłej herbaty nie było. Chwilowo Rani nie widziała co te informacje miałyby jej dać. Niedługo jednak miała się dowiedzieć jak bardzo, pozornie nieistotne bajki miały wpłynąć na jej życie.
Słuchała beznamiętnie, a kolejny znak życia dała dopiero gdy Emirey w swoim monologu wypowiedział pytanie - zabawne?
Niespecjalnie, wręcz wcale. Było to bardziej absurdalne niż żartobliwe, albo zwyczajnie nie podzielała poczucia humoru mężczyzny. Współczuć tez nie zamierzała, zupełnie nie rozumiejąc skąd u niego zrodził się ten pomysł. Z grzeczności jedynie powstrzymała się przed ostentacyjnym westchnięciem - do sedna. Jakby na niewypowiedzianą prośbę, upadły wreszcie zaczął mówić istotne i wcale nie podobające się jej kwestie.
        Otworzyła lewe oko, słysząc, że tak jak on jest na celowniku dziwadeł. Obruszyła się jeszcze w duchu na powrót do podobnych pomysłów, jakoby ktoś mógł lub nie mógł pomyśleć, że coś ich łączyło. Powód rycerzy rozumiała lepiej niż Emirey mógł sądzić. Nie zostawiało się świadków. Nikt rozsądny tego nie robił i świat ani kraj nie miał znaczenia.
Otworzyła drugie oko, a upadły zyskał pełną uwagę tygrysicy teraz już ponownie poważnie niezadowolonej. Zmarszyła brwi, gdy dalszy ciąg z każdym słowem podobał jej się coraz mniej.
Póki on się nie upora?! Była to wyjątkowo nieprecyzyjna data. Jemu dziesięć lat w tę czy w tę nie czyniło różnicy. Dla tygrysicy dekada miała już większe znaczenie. Dodajmy, że miała je spędzić z bytem, któremu nie ufała w najmniejszym stopniu. Nie lubiła długowiecznych. Byli większymi i bardziej irytującymi dupkami od innych ras. Mimo wszystko jeszcze nie wybychła, chociaż pomysł o drzemce ulotnił się bezpowrotnie.
        Powoli podążyła za spojrzeniem bruneta w kierunku grupki dziewcząt. Te właśnie żywo wyrażały swoje emocje na co Rani aż otworzyła usta i zmarszczyła nos z wrażenia, jak zaskoczony człowiek i poirytowany drapieżnik w jednym. Zaraz jednak zmieniła obiekt swojego zainteresowania. Zerknęła podejrzliwie na gmerającego w niebycie upadłego. Za magią i magicznymi również nie przepadała.
Co prawda złapała rzucone jej okrycie, ale nie wyglądała na wdzięczną. Zwinęła miły i kusząco ciepły materiał podbity futrem i rzuciła go z powrotem do mężczyzny. Zielone ślepia popatrzyły na mężczyznę, ale ich wyraz był bardziej pobłażliwy niż pogardliwy.
        - Weź swój płaszcz. Jak jeszcze do kompletu przejdę twoim zapachem, szlag jasny mnie trafi.
Pominęła fakt, że ona może była mokra, ale to facet wyglądał jak siedem nieszczęść. Dżentelmeńskie zagrywki i tak miała w głębokim poważaniu i nie robiły na niej żadnego wrażenia.
        - Wstrzymaj konie - uniosła dłoń jakby faktycznie chciała go zastopować i odezwała się ponownie, gdy mężczyzna doszedł do części o przysługach, treningach i taryfach ulgowych.
        - Niech podsumuję by nie było niedomówień - wstała powoli. Chociaż na pozór zachowywała się wyjątkowo spokojnie głos był podszyty warkotem, a ruchy wojowniczki sztywne, jak zwierzęcia szykującego się do walki.
        - Pomijając drobiazg, że mam ci uwierzyć i zaufać na tyle by zacząć włóczyć się po Alaranii kryjąc przed pościgiem - chociaż hamowała wybuch złości, nie kryła złośliwości i sarkazmu.
        - Mam robić za guwernantkę tej bandy? - wskazała na grupkę dziewczyn z wyraźnym niesmakiem, gdy córki upadłego po raz kolejny wybuchały całą gamą emocji.
        - Jestem łowcą jakbyś jeszcze nie zrozumiał. Znajduję i odprowadzam wskazanych mi gości do urzędasów - mówiła coraz wolniej jakby tłumaczyła coś w obcym języku
        - Nie zajmuję się nauką dziewczyn. Chcesz znać moje zdanie? Lepiej znajdź im po mężu niech on się użera i lepiej byś już zaczął bo kolejnego stulecia może ci nie starczyć by złapać tylu naiwnych. - podsumowała. Idiotów świat był pełen, ale o dziwo rzadko kiedy byli oni naiwniakami, których dałoby się wrobić w mało wygodny i niezbyt intratny układ.
        Wstała z obranego miejsca, marudząc pod nosem coś co przypominało "jasną cholerę" i trochę innych jeszcze sformułowań służących do wyrażania intensywnych emocji.
Odsunęła się dobrych kilka kroków i rąbnęła pięścią w jedną z wielu rosnących w okolicy brzózek. Na Sherani poleciała kolejna kaskada kropel, ale tym razem nie wywołała warkotu. Łowczyni była wściekła i skupiona na zupełnie innym problemie, tym razem nie zwracając uwagi na uprzykrzenie życia tak mało istotne przy objawionej właśnie skali kłopotów.
        Opuściła swój kraj, miejsce, które najbliższe było domowi. Porzuciła wypracowaną w krwi renomę by uniknąć pościgu, któremu nie miała szans się przeciwstawić. W zamian wpakowała się pod celownik nieśmiertelnych, upadłych, bogów czy innego tałatajstwa. Cudownie! Z ludźmi, nawet ich większą liczbą, miała jakieś szanse.
        - Psia krew! Tak właśnie kończą się przysługi. - warczała do siebie, uderzając drugą pięścią, aż poleciała kora i drzazgi.
Zachciało jej się pomagać dziewczynie. Daj palec, pozwól przysiąść się do swojego stolika, a wezmą całą rękę wplątując we własne intrygi. Gdyby nie spędzała wieczoru z tą dwójką, która nagle przybrała na liczebności, ulotniłaby się z karczmy tak, że czarny rycerz nawet nie zauważyłby, by kiedykolwiek tam była.
        - Chędożyć cały ten pieprzony świat! - kopnęła pień biednego drzewka, aż zaskrzypiał.
Złość taka była o dziwo dobrym znakiem. Po pierwsze nie została wymierzona w Emireya, tylko bogu ducha winną brzozę, świadcząc o przebiegających w umyśle tygrysicy procesach. One zaś zwiastowały powolne rozumienie sytuacji i godzenie się z nią, nawet jeśli przebiegało burzliwie. Na koniec oparła czoło o pień i chwilę burczała pod nosem kolejne przekleństwa, nim zwróciła oczy na Emireya.
        - Tu potrzeba egzorsysty! - warknęła machając ręką na grupkę żywo gwarzących niewiast.
        - I umiem wszystko czego mi trzeba - burknęła niezmiennie niezadowolona.
        - Poza tym, czemu mam wierzyć, że mnie nie wystawisz - dodała już bardziej zrezygnowanym tonem.
        - Nie mam zamiaru rezygnować z roboty - zakończyła, ale widać było, że czy chciała czy nie i niezależnie od tego czy taki obrót sprawy podobał się tygrysicy czy też nie, już zgodziła się na wciąż nieścisły i proponowany układ.

Ciąg Dalszy
Ostatnio edytowane przez Sherani 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Jak można było wywnioskować z jej zachowania, pomysł na wspólne podróżowanie nie przypadł Sherani do gustu, wręcz obudził w niej dość gniewne emocje, które do tej pory starała się ukrywać. Towarzystwo, do którego trafiła było zupełnie inne niż to, z jakim zazwyczaj przebywała. Głośniejsze i bardziej nieostrożne, z łatwą tendencją do łapania za broń. Przynajmniej takie sprawiali wrażenie na pierwszy rzut oka, nie licząc gromadki młodych kobiet, będącymi córkami Upadłego. Dla zmiennokształtnej i tak było to dużo, zwłaszcza, że styl ich jestestwa był zupełnie inny niż jej. Denerwowała ją także postawa Erremira, który wydawał się lekkomyślny w całym tego słowa znaczeniu. Zabijanie bogów uważał za zabawę, o śmierci mówił w sposób lekceważący, a nader wszystko pragnął pomagać ludziom, leczyć ich. Dochodziło do tego jeszcze nastawienie wobec własnych córek. Sherani zdążyła się im uważnie przyjrzeć, zanim w jej głowie powstał plan na ucieczkę czy też oderwanie się od kompanii, a to, co wywnioskowała, przekonało ją do reszty.

Bycie guwernantką tej bandy wcale się jej nie uśmiechało. Córki Erremira były złośliwe i buntownicze, do tego nie budziły zaufania, jak, bądź co bądź, ich nieprzewidywalny ojciec, który musiał sporo w życiu narozrabiać, że doczekał się takiego potomstwa.
Tymczasem Upadły starał się ustać prosto, nie zważając na ból w nodze. Co jakiś czas przysiadywał lub podpierał się mieczem, ale przynajmniej zachowywał pion. Było mu głupio z powodu córek, które naskoczyły na Sheranii i najwyraźniej nie miały zamiar przeprosić, potwierdzając swoją obłudę na maniery. Erremir musiał więc zrobić to za nie. Po słowach wstępu, jak i krótkiej historyjce i przedstawieniu układu, tygrysołaczka nie była już tak zniesmaczona, ale wciąż zdziwiona i nie pewna całej sytuacji.

Pościg, który ją gonił nic nie wiedział o Erremirze i jego stadku, ona więc miała szansę się to wykorzystać i odwrócić niefortunny los, wyłgać się od kłopotów. Kusząca propozycja, choć jak na nią zareaguje siedem kobiet z jego "świty", tego nie wiedziała. Z drugiej strony czy naprawdę chciała ich narażać na coś, co ściga tylko ją. Odpowiedzi udzieliła sobie stosunkowo szybko, kiedy zeszły z niej pierwsze złe emocje. Racjonalne myślenie powróciło na swoje miejce i przejęło władzę nad jej językiem, kierując słowa do byłego króla w sposób najprostszy z możliwych.
- Po głębszym zastanowieniu, myślę, że lepiej dla wszystkich będzie jeśli nasze drogi się rozejdą. Nie chcę stwarzać zagrożenia dla twoich córek i ciebie, nawet jeśli potraficie się obronić. To w gruncie rzeczy moja walka i sama dam sobie doskonale radę.

Po tej grzecznościowej formie "Nie mam zamiaru was niańczyć!" Sherani przygotowała się do drogi, po czym w kilku prostych słowach pożegnała się z Erremirem i jego córeczkami.
- Mam nadzieję, że uda wam się to, co postanowiliście - rzekła i zniknęła w lesie, trzymając swojego wierzchowca za uzdę.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Erremir nie zareagował zbyt gwałtownie, a wręcz wydawał się mieć wypisane na twarzy, że się spodziewał. Jedyną osoba, która chciała zatrzymać tygrysicę była Taya, najwyraźniej przywiązując się do niej w jakiś sposób. Upadły jednak zatrzymał ją ręką, którą zagrodził drogę córce.
Widząc błagalne spojrzenie córki, pokręcił tylko głową, nie okazując słabości.
— Dobrze wiesz, że przebywanie ze mną skończyć się może dla niej śmiercią. Nie należę do tego świata. — W głosie skrzydlastego czuć było gorycz, może i gniew, ale i bezradność — Nie uwierzyła w żadne moje słowo, żyje na tyle długo, aby to wiedzieć. W końcu… kto uwierzy w wariactwo o zabijaniu bogów.
— Tato, przestań udawać. Myślisz, że jestem dzieckiem i zauważyłam, jakie spojrzenie od ciebie dostawała. Ty…
— Proszę, zamilcz — warknął, dosyć rozgniewany rozgadaną córką. Nie był głupcem, doskonale wiedział, jak to się skończy.
— Jestem za stary na grę zwaną „miłością”, ani nie byłbym w stanie obdarzyć innej kobiety i całkowicie się jej oddać. Jestem głupcem, trzymającym się nadziei, że twoja matka wciąż żyje. Szanse mogą być bliskie zeru, ale póki są większe niż zero… — upadły zamknął oczy, nie chcąc obserwować znikających pleców jeźdźca i zacisnął dłonie, wbijając paznokcie w skórę boleśnie.
Taya widząc ojca w takim stanie, rozluźniła się i podeszła bliżej, przytulając się do jego ramienia i wplatając palce między palce szarpanego przez emocje pierzastego, nie pozwalając mu na dalsze okaleczanie się. Uśmiechnęła się pogodnie, czując wzrok Erremira na sobie.
— Dziękuje. Mogłabyś układać własne życie, ale wybrałaś podróż ze mną.
Westchnął ciężko, gładząc smoczą córkę po głowie czule.
— Usunąłem z niej magie poprzez płaszcz, będzie bezpieczna, spokojnie.
— Naprawdę?! — zapytała zdziwiona.
— Mhm, ale kosztem wzmocnienia własnej klątwy. Nie żeby to robiło jakaś różnicę. — wzruszył ramionami bezradnie.
— Aaaaaaaa, jesteś kochany tato! — Rzuciła mu się na szyję i ucałował go w policzek, wprowadzając go w zażenowanie.
— Już, już, była pyskata, ale nie jestem bezduszny. Czas ruszać w drogę, dziewuchy! — rzucił z rozbawieniem do reszty, rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku, gdzie zniknęła Sher.
— Nie trakt będzie dla ciebie szeroki, a sakwa zawsze pełna, tylko ta buźka, aby była mnie wulgarna… — Uśmiechnął się pod nosem i wyruszył w drogę w córkami, w całkowicie przeciwną stronę do znikającej na horyzoncie tygrysołaczki.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Arturon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości