Arturon[Miasto] Z Dawnych Czasów Nowego Początki

Arturon to duże i bardzo bogate miasto, powstało wiele wieków temu i od tamtej pory nie zostało dotknięte żadną wojną. Miasto utrzymuje się z handlu dalekomorskiego, można tu znaleźć wszystkie luksusowe towary z całego królestwa.
Moderator Strażnicy
Szayel
Rasa:
Profesje:

[Miasto] Z Dawnych Czasów Nowego Początki

Post autor: Szayel »

Szayel pojawił się w rozbłysku światła poza murami miasta na jednym z klifów, o który rozbijały się spiętrzone fale. Sam dokładnie nie miał pojęcia, czemu postanowił tu przybyć. Miał tyle ważniejszych rzeczy na głowie. A jednak jakiś głos wewnątrz kazał mu tu przyjść i zobaczyć pogrzeb ojca. Coś go poruszyło po rozmowie z Lolarianem. Myślał, że ten etap życia miał za sobą, ale jak widać nie wszystko może być całkowicie perfekcyjne…przynajmniej na razie. Najwyższa pora zamknąć etap z przeszłości raz na zawsze.
Zgodnie ze starą tradycją ciało Mateusa powinno zostać spalone na widoku publicznym. Jako postać będąca głową największego rodu Czarodziei i jednocześnie jednym z najbardziej zasłużonych ludzi w historii Arturom pogrzeb poprzedzi wielka zabawa, a po niej miasto pogrąży się w żałobie. Cóż za głupota. Po co opłakiwać śmierć kogoś takiego? Ludzie są naprawdę intrygującymi istotami. Słabi, a z drugiej strony…
Odwrócił się w stronę miasta, które otaczały potężne mury. Wiatr zawiał mu w twarz, rozwiewając długie włosy, a szata załopotała targana gniewnym podmuchem. W oddali, na zachód od murów, widniała położona przy brzegu morza posiadłość Pelagiusów. Tak olbrzymia, że rozpościerała się za horyzontem niczym pasmo gór. Strzeliste wieże kłuły niebo, a mury z czystego marmuru lśniły w promieniach słońca. Pradawny poczuł ogarniającą go nostalgia. Tyle wspomnień wiązało się z tym miejscem. Tam, pośród murów posiadłości uczył się arkan magii, a tutaj, pośród ludzi dzielił ich troski. Pomagał im, dbał o nich, miał wśród nich przyjaciół…
- Nie mów, że za tym tęsknisz – odezwał się cynicznie Ultralorix w umyśle Pradawnego.
- To tylko wspomnienia – odparł ze spokojem – Wspomnienia niedoskonałości, ale również i tylu… - umilkł na moment jakby starając się odnaleźć odpowiednie słowa -…tylu emocji. Nie tęsknię za nimi.
Dawno już wyrzekł się tych uczuć, jednak nadal je pamiętał. Były niczym powiew bryzy. Puste, zastygłe obrazy. Rodzina, przyjaciele, nawet i pierwsza miłość. To było…bardzo dziwne życie. Wiódł je chyba przez…pięćdziesiąt lat? Może nieco dłużej. Nie pamiętał dokładnie wszystkich szczegółów. Arturon było wtedy małym miasteczkiem. Pierwszy port dalekomorski wybudowano tu dopiero po jego ucieczce. Wtedy to siedziba rodu stanowiła ośrodek całego miasta…dawne czasy.
Prychnął pod nosem i zaśmiał się głośno. Pogrzeb nie był jego jedynym celem.
Ruszył w stronę miasta spokojnym korkiem.
Awatar użytkownika
Shreya
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawna, Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shreya »

Tego dnia wiał silny wiatr, lecz niebo nad Arturonem było czyste. Uliczki miasta zapełnione były mieszkańcami i przyjezdnymi, którzy przybyli z różnych zakątków całej Alaranii, by oddać ostatni hołd Mateusowi Pelagiusowi, głowie potężnego i szanowanego rodu Czarodziei.
Shreya była niespokojna i podekscytowana. Co chwilę rozglądała się próbując wypatrzyć pośród tłumu znajomą sylwetkę. Serce przyspieszało jej za każdym razem, gdy zauważała gdzieś długie ciemne włosy.
- Nie zjawi się. – na ramieniu dziewczyny spoczęła matczyna dłoń.
Rodzina Shreyi zaakceptowała „fascynację” Szayelem. Nie sądzili, by udało się jej zdobyć serce niebezpiecznego mężczyzny. Ba, byli przekonani, że dziewczyna nigdy go nawet nie spotka. Liczyli tu na instynkt samozachowawczy Pelagiusa. Nikt przy zdrowych zmysłach, nie dopuściłby do siebie zakochanego dziewczęcia, szczególnie – jeżeli była nią młoda Vessalius.
Zabawa, poprzedzająca pogrzeb, trwała w najlepsze. Dzieci biegały roześmiane, a dorośli zajmowali sobie czas plotkami. Na wielu twarzach widać było jednak przygnębienie. Mateus był znany jako potężny czarodziej o wielkim sercu. Ważne były dla niego sprawy zwykłych ludzi, poświęcał mnóstwo czasu na pomaganie im. Śmierć Pelagiusa to wielka strata dla mieszkańców Arturonu.
Shreya, zupełnie niezainteresowana oferowanymi rozrywkami, krążyła pośród bawiących się, znajdując przyjemność jedynie w wypatrywaniu ukochanego. Miała nadzieję, że zjawi się on na pogrzebie swojego ojca. Rozsądek kazałby jej porzucić nadzieję – w końcu Szayel odciął więzy z rodziną. Dziewczyna była jednak zakochana, a w owym przedziwnym stanie, rozsądek ma zwykle najmniej do gadania.
Ostatnio edytowane przez Shreya 11 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Szayel bez problemu wszedł do miasta. Kiedyś go tu znano, ale działo się to w czasach tak odległych dla zwykłych ludzi, że ostały się o nim jedynie legendy, a żadne podobizny. Wśród ludzi, których lata liczono w dekadach, czterysta lat było liczbą tak olbrzymią, że w tym czasie mogły upaść najpotężniejsze rodziny i całe królestwa. Żywot ludzi był zbyt ograniczony i krótki. Jedynymi osobami mogącymi go znać była starszyzna rodu, a oni bardzo rzadko opuszczali siedzibę rodu. Interesy „na zewnątrz” załatwiali najczęściej Pelagiusowie liczący do trzystu lat. Dlatego nie miał żadnych nieprzyjemności związanych ze swoją sławą.
Gdy tylko minął główną bramę bezceremonialnie wszedł do niewielkiego domu. Specjalnie wybrał typowy, szary dom, których pełno w okolicy i ciągły się ich szeregi całymi rzędami. Nikt na niego nie zwrócił uwagi. W środku zastał tylko starą kobietę. Jednym szepnięciem zesłał na nią natychmiastową śmierć. Wydała ostatnie tchnienie w swoim łóżku. On natomiast zabrał starą, zniszczoną szatę i nałożył ją na swoje wierzchnie odzienie. Materiał był szorstki i drażnił go w delikatną skórę, ale musiał zachować podstawy bezpieczeństwa. Na szczęście udało mu się po chwili schować czarną szatę i opuścił dom z głębokim kapturem na głowie.
Uroczystości pogrzebowe miały się rozpocząć późnym wieczorem, więc do tego czasu powinien wykonać swoje zadanie. Na chwilę obecną postanowił omijać rynek, na którym wystawiono ciało Pelagiusa i zgromadziła się cała śmietanka towarzyska pod rozstawionymi namiotami. Rody Czarodziei, wpływowi ludzie, interesy, pieniądze, szlachta – to się kryło za pogrzebem. Interes rodu. Nawet w obliczu żałoby był on na pierwszym miejscu.
Idąc bocznymi, ciasnymi uliczkami dotarł do wielkiej rezydencji położonej w ekskluzywnej dzielnicy na obrzeżach. Podszedł do drzwi domu z numerem osiemdziesiąt pięć i zastukał kołatką wiszącą na drzwiach.
Awatar użytkownika
Shreya
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawna, Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shreya »

Shreya z nudów zaczęła przechadzać się między straganami. Przystanęła na chwilę przed pokaźną ofertą przeróżnych łakoci, lecz ,mimo że słodycze prezentowały się nadzwyczaj kusząco, dziewczyna nie miała na nie ochoty.
Westchnęła cicho.
Przeszła do oglądania kwiatów, wystawionych tuż obok stoiska z łakociami. Jej uwagę przyciągnęła dziwna roślina o cienkiej, powyginanej jasnej łodydze, pozbawionej listków, i o ciemnych rzadkich płatkach. Dziewczyna słynęła w rodzinie za osóbkę o specyficznym guście, więc zaraz spytała starszą kobietę, zapewne sprzedawczynie, o cenę.
- Proszę wziąć za darmo. – kobiecina machnęła ręką – Całkiem przypadkiem wystawiłam to z kwiatami.
Shreya dopiero teraz zauważyła, że trzyma w dłoni jedyną sztukę owej dziwnej rośliny.
- Dziękuję.
Dziewczyna posłała sprzedawczyni szeroki uśmiech i odeszła, by kontynuować przechadzkę. Co chwilę podnosiła kwiatek na wysokość oczu oglądając go uważnie. Dla innych roślina wydałaby się paskudna, lecz Shreya zwykle lubiła to, w czym inni dostrzegali jedynie wady.
Jej uwagę przykuł wyjątkowo oblegany stragan. Zwabiona ciekawością podeszła bliżej, by ujrzeć stoisko obwieszone podobiznami Mateusa. Malunki były dziełem niezbyt utalentowanego malarza, lecz rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Dzisiejszego dnia każdy chciał mieć własnego „Pelagiusa”.
Shreya przyjrzała się podobiźnie. Czy Szayel byłby podobny do swojego ojca, gdyby się zestarzał? Próbowała wyobrazić sobie mlecznobiałą twarz naznaczoną zmarszczkami, długie włosy poprzetykane srebrnymi nitkami, ...krzaczaste brwi? Próbowała, ale nie potrafiła stworzyć w umyśle tego obrazu. Odeszła od stoiska zamyślona.
Spacerowała jeszcze uliczkami Arturonu, przyglądając się architekturze miasta. Ciekawiło ją, w których miejscach młody czarodziej lubił spędzać czas. Co wówczas robił? Czy miał jakiś przyjaciół? A może i ukochaną?
Usta dziewczyny zacisnęły się w cienką linię, a oczy zmrużyły. Z tą zaciętą miną wracała powoli do miejsca, w którym mieli kręcić się jej rodzice. W końcu prosili, żeby nie oddalała się zbytnio.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Drzwi otworzył kamerdyner. Wysoki, chudy mężczyzna o siwych, krótkich włosach i pomarszczonej twarzy. Pod orlim nosem, z którego zsumowały się niewielkie okulary, widniały krótkie białe wąsiki. Odziany był w zielo-złotą koszulę z szerokimi rękawami zdobionymi koronką, a pod szyją zawiązany miał biały żabot. Całość upiększały delikatne hafty w motywach roślinnych. Mężczyzna spojrzał na Szayela unosząc lewą brew wysoko do góry.
- Słucham? – powiedział z wyższością – Czy ma Pan jakiś interes do Barona Orfusa?
- Hmm, powiedzmy – mruknął, wchodząc do środka, na co kamerdyner otworzył szeroko usta.
- Jak Pan śmie?! – krzyknął z oburzeniem – To nie jest jakaś chata, do której wchodzi się i wychodzi, kiedy się chce…
- Marmur – przerwał mężczyźnie Szayel obojętnym tonem. Dotknął jednej z kolumn biegnących wzdłuż korytarza i wspierających krzyżowy strop, zdobiony malowidłami – Widzę Nerrsos dobrze się urządził.
- Nerrsos? – powtórzył kamerdyner i złapał Szayela za ramię chcąc go odciągnąć – Proszę wybaczyć, ale Baron Orfusa nie ma czasu dla takich ludzi jak Pa…
- Czekaj! – rozległ się zdecydowany głos. Mężczyzna zamarł i odwrócił się, kłaniając w stronę staruszka schodzącego po kręconych schodach – Zostaw go mnie Jennosie.
Jennos rzucił ukradkowe spojrzenie Szayelowi, lecz nie odważył się spierać ze swym Panem. Wykonał pełen posłuszeństwa ukłon i odparł.
- Jak sobie życzysz, mój Panie – To powiedziawszy oddalił się, znikając za zakrętem szerokiego korytarza.
Gdy zostali sami Szayel odrzucił kaptur do tyłu, ukazując swoją twarz.
- Orfus? – spytał podśmiewając się z „imienia” mężczyzny.
Staruszek w niebieskiej szacie, trzymający w prawej dłoni kryształową laseczkę uśmiechnął się pod nosem.
- Musieliśmy zmienić imiona. Polowali na nas, gdyż byliśmy z tym wszystkim powiązani – Podszedł do Szayela drżącymi nogami – Młody…jesteś taki młody.
- Jestem nieśmiertelny, Nerssosie.
Czarodziej otworzył szeroko usta, jednak szybko się opamiętał i zamknął je. Pokręcił głową z uśmiechem.
- Więc jednak nasze eksperymenty okazały się sukcesem.
- Nie do końca – odrzekł Szayel – Nie przyszedłem jednak o tym rozmawiać – obejrzał sylwetkę przyjaciela uważnym spojrzeniem – Nie jesteś na pogrzebie mojego ojca?
Nerrsos odwzajemnił spojrzenie, w którym widniała odpowiedź.
- Nie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi – Machnął dłonią – Ale gdzie moje maniery. Zapraszam cię, zapraszam. Napijmy się dobrej herbatki i przekąśmy chrupiące ciasteczka.
- Nie mam nic przeciwko.
Pradawny ruszył za mężczyzną. Posiadłość była urządzona z przepychem i wręcz królewskim poczuciem smaku. Marmurowe ściany, posadzka z drzewa egotycznego, sufit pokryty freskami, kryształowe żyrandole. Wszystko utrzymane w ponurej aurze tajemniczości i dostojności. Barwy były specjalnie przytłumione, ale nie ciemne. Dotarli do wielkiego pomieszczenia. Zapewne salonu. Podłogę zakrywał piękny, wzorowany dywan, a w kącie widniał rzeźbiony kominek, w którym strzelały wesoło płomienie. Dział sztuki zdobiły ściany wyłożone brązowo-złotą boazerią. Wielkie obrazy, a przed nimi nie rzadko popiersia czy niewielkie rzeźby. Usiedli obok kominka w fotelach.
- Muszę ci o to zapytać – rzekł Nerrsos ledwo usadowiwszy się na swym miejscu – To ty zabiłeś Mateusa?
Zarzuciwszy nogę na nogę i podparłszy podbródek na zaciśniętej dłoni odpowiedział.
- Nie inaczej.
Starzec pokiwał głową i zaklęsnął w dłonie. Pojawił się ponowie kamerdyner, lecz tym razem inny. Młodszy. Pchał przed sobą wózek, na którym położona była taca z dwoma filiżankami, porcelanowym dzbankiem i górą łakoci.
- Możesz odejść – zwrócił się Nerrsos do chłopaka, a ten bez słowa wykonał polecenie.
- Na czym zbiłeś taką fortunę? – spytał Szayel przyjmując herbatkę i czekoladowe ciasteczko na talerzyk.
- Medycyna – odparł Nerrsos, biorąc łyk napoju – Po tym jak uciekłeś musieliśmy sobie radzić. Zmieniliśmy imiona, wielu z nas wygląd, a następnie zaczęliśmy rozwijać naszą wiedzę z eksperymentów. Ja skupiłem się na przepływie życiowej energii i jej wpływie na organizm.
- Wielu z nas zostało?
Mężczyzna westchnął, odwracając wzrok w stronę płomieni.
- Nie za wielu. Było nas dużo, bardzo dużo, sam chyba pamiętasz, prawda?
Uśmiechnął się przypominając sobie całą organizację. Było ich całkiem sporo. Młodzi, inteligentni, żądni wiedzy. Potomkowie rodowitych Czarodziei z całej Alarani.
- Z dwustu?
- Teraz pozostało nas z dwudziestu… - szepnął z bólem Nerrsos – Większość znalazła rada, innych dopadli inkwizytorzy lub wydali dotychczasowi przyjaciele…twój ród też miał tym swój udział.
- Domyślam się – skupił swoją uwagę na tafli bursztynowego napoju w filiżance – Nadszedł czas to zmienić.
- Co masz na myśli?
Uśmiechnął się.
- Obecnie mój ród toczy zażarta wojna o przewodnictwo. Chociaż Mateus miał drugiego syna, to nie posiada on daru magii. Starszyzna z pewnością go nie wybierze. Jedyną opcją jest prawdopodobnie wybór na drodze…głosowania – uśmiechnął się, unosząc filiżankę do ust – A pewnie wiesz jak wyglądają głosowania w takich dużych rodzinkach o sprzecznych interesach.
- Trucizna, zastraszenie, przekupstwo i wymuszenie – odparł wesoło Nerrsos – Zamierasz brać w tym udział? Ciebie z pewnością nie zaakceptują.
- Ależ przyjacielu, kto powiedział, że chcę zostać głową rodziny? – spojrzał na twarz mężczyzny wymownie – Nową głową Pelagiusów musi zostać jeden z moich sprzymierzeńców.
Nerrsos zaśmiał się kręcąc głową.
- On jeszcze żyje?
Szayel zmarszczył brwi.
- Mam taką nadzieję.
Awatar użytkownika
Shreya
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawna, Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shreya »

Ludzie z niepokojem patrzyli na niebo, które zasnuły ciężkie chmury. Zapowiadało się na burzę.
Handlarze korzystali z każdej chwili, widząc w dzisiejszym wydarzeniu szansę na zysk. Tylko niektórzy, przeważnie ci mający w swojej ofercie produkty delikatne i drogocenne, zwijali stoiska. Dwie godziny przed planowanym rozpoczęciem uroczystości pogrzebowych, niebo, na zachód od miasta, przecięła błyskawica. Optymiści sugerowali, że burza może ominąć Arturon, lecz wkrótce i oni porzucili nadzieję.
Zawsze także istniała możliwość rozgonienia chmur, o czym przypominali liczni czarodzieje, oferując swą pomoc. Jednakże, burzę potraktowano ostatecznie jako znak, czy może przestrogę, wiec nikt nie ingerował. Uroczystości pogrzebowe przesunięto w czasie na półtorej godziny wcześniej.
Ludzie już zaczęli schodzić się na plac. Ci ważniejsi, o wysokiej pozycji społecznej, mieli zapewnione miejsca, więc mogli jeszcze pokręcić się w okolicy, lecz tylko garstka skorzystała z tej okazji.
Shreya zajęła sobie czas obserwacją zebranych na placu ludzi. Na niektórych twarzach malowała się ekscytacja, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu brali udział w takim wydarzeniu, a i pewnie nie byli przywiązani do starego Pelagiusa. Na uroczystość przybyli też tacy, którzy nie potrafili ukryć zadowolenia – dostrzegali możliwość wyciągnięcia jakichś korzyści ze śmierci czarodzieja.
Najbardziej zauważalny i wyczuwalny był jednak smutek. Wiele z tych osób, przybyłych na pogrzeb, zawdzięczało coś Mateusowi. W pamięciach wciąż żyły wspomnienia, a w sercach wdzięczność.
Shreya widziała Pelagiusa nie więcej niż trzy razy. Nigdy z nim nie rozmawiała i żałowała tego, bo bardzo chciałaby pogratulować mu syna.
Ciekawe czy Szayel żałuje tego co zrobił?
Dziewczyna nigdy nie kwestionowała wyborów, jakich dokonywał wybranek jej serca. Wiedziała, że musiała istnieć ważna przyczyna, dla której mężczyzna poświęcił życie własnego ojca.
- Shreya! – do jej uszu dotarł znajomy głos. Odwróciła się i zobaczyła swoją matkę przeciskającą się w jej stronę. Tuż za nią szedł przystojny, sympatyczny z wyglądu brunet. Pani Vessalius zawsze wybierała sympatycznych. Mimo, że Shreya nie raz przypominała jej, że jest już zakochana, to rodzicielka nie dawała za wygraną i co rusz przedstawiała córce nowych chłopców, synów znaczących rodzin.
Dziewczyna nie miała nastroju na pogawędki, więc zanurkowała w tłumie, uciekając z tamtego miejsca.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Nerrsos milczał rozważając słowa swojego przyjaciela. Dla kogoś postronnego cała sytuacja mogłaby wyglądać dziwnie. Spotykali się po tylu wiekach i od razu przechodzili do interesów. Znali się jednak wystarczająco dobrze. Zresztą, wszyscy znali się doskonale i traktowali niczym rodzina…rodzina, której żaden z nich tak do końca nie miał. Teraz jednak z tej rodziny pozostało dwudziestu jej członków…
- Myślisz, że on się zgodzie?
Szayel trzymając w jednej dłoni filiżankę począł stukać palcami wolnej ręki o poręcz fotela.
- Mój wuj, Isemalin Pelagius, miał bardzo negatywny pogląd, co do sposobu, w jakim mój ojciec przewodzi rodzinie. Zresztą nie tylko on. Zawsze potrafiłem z nim nawiązać nić porozumienia. Nawet, gdy musiałem opuścić Alaranię, to on stawał w mej obronie.
Przerwał biorąc łyk napoju.
- Miał wielki żal do mojej matki i ojca. Poza tym jest to człowiek bardzo dumny i ambitny. Z pewnością wykorzysta teraz nadarzającą się okazję. Gdyby mu pomóc – zerknął na Nerssosa słuchającego z uwagą jego słów – Mógłby mnie ułaskawić. A wtedy miałbym o wiele więcej możliwości. Ukrywanie się strasznie mnie zmęczyło.
Starzec westchnął kiwając głową.
- Wiem jak to jest. Samemu też się ukrywam od ponad czterystu lat. Chciałbym w końcu móc porzucić tę fałszywą maskę i pójść wśród ludzi, ukazując im własną twarz. Mówiąc to, co myślę, a nie to, co trzeba mówić.
Mężczyzna zamyślił się.
- Jednak, co ja mam z tym wspólnego? Zakładam, że nie odwiedziłeś mnie tylko, by powspominać stare, dobre czasy.
Szayel zachichotał pod nosem, odstawiając filiżankę.
- Oczywiście, że nie. Ród pozostaw mi, ja pragnę od ciebie czegoś innego – Złączył dłonie, pochylając się w stronę starca – Zakładam magiczną organizacją. Dostałem już pozwolenie i opiekę od władcy Kryształowego Królestwa. Odnajdź resztę naszych dawnych przyjaciół i sprowadź ich do Kryształowego Miasta.
Nerrsos uchylił lekko usta, a dłonie mu zadrżały. Zdawało się, że zaraz się rozpłacze, lecz w miarę się opamiętał. Uciekł wzrokiem w bok.
- Magiczną organizację? – szepnął z fascynacją w głosie – zupełnie jak wtedy, gdy byliśmy młodzi i żądni wiedzy… - powiódł wzrokiem z powrotem ku Szayelowi – Mówisz prawdę?
- W tych kwestiach nigdy nie żartuję, przyjacielu – odparł bez chwili wahania – Mając po swej stronie ród Pelagiusów i Władce Kryształowego Miasta nawet rada czarodziei musiałaby dać nam spokój – wstał z fotela, zatrzymując się przed kominkiem – Właśnie dlatego zamierzam wspomóc mego wuja. On jako głowa Pelagiusów poprze nas.
- Na bogów – szepnął podekscytowany Nerrsos, przykładając dłonie do ust – Na wspomnienie tych lat robi mi się gorąco, a serce łopocze mi w piersi. Na nowo moglibyśmy badać świat magii bez żadnych ograniczeń i łączyć swe osiągnięcia. Z naszym obecnym doświadczeniem i wiedzą czegoś byśmy nie osiągnęli?
- Właśnie – rzekł Szayel z uśmiechem, odwracając się twarzą do przyjaciela – Wszystko. Tajemnice doskonałości stanęłyby przed nami otworem. W końcu mielibyśmy szansę dokończyć projekt Wielkiego Wyniesienia.
Nerrsos spiął brwi.
- Wielkiego Wyniesienia?! – powtórzył zszokowany, podnosząc się gwałtownie z siedzenia – Przecież porzuciliśmy ten projekt, gdyż wiedzieliśmy, co może nas kosztować…i nie tylko nas! Wiesz, co może się wydarzyć, gdy zawiedziemy?
- A co może się zdarzyć, gdy nam się uda? – zapytał Szayel zupełnie nie przejmując się oporem Nerrsosa.
- Prasmok to tylko legenda – powiedział mężczyzna machnąwszy dłonią, jakby chciał od siebie odegnać niezdrowe myśli – Jak chciałbyś stworzyć windę myślową i połączyć świadomość tego świata z sercem Prasmoka? Nawet zakładając, że ta istota naprawdę żyje…efekt jest nie do przewidzenia. Skąd wiesz, że cały świat przeniesie się na wyżyny egzystencji a nie stoczy w otchłań niebytu?
- Każda legenda ma w sobie ziarno prawdy – odpowiedział ze spokojem – Łącząc świadomość tego świata z sercem Prasmoka stalibyśmy się wszyscy jednością. Idealnym tworem o milionach świadomości. Używając tej świadomości otworzylibyśmy wrota do Prawdy. Ostatecznej prawdy.
- To szaleństwo, zresztą – mężczyzna usiadł z westchnięciem – I tak projekt jest poza naszym zasięgiem. Iluzja, marzenie. Nigdy go nie spełnimy. Nie ma takiej mocy, która byłaby w stanie rozerwać barierę myślową Prasmoka – Nerrsos uniósł palec - Zakładając, że on naprawdę istnieje. Jak dla mnie to bujda i opowiastka dla dzieci.
- Być może – mruknął Pelagius – A być może nie.
Nie miał zamiaru wyjawiać teraz wszystkich szczegółów. Na razie i tak nie mogli wykonać jego podstawowych kroków…na razie. Cała ta organizacja i tak była jedynie pionkiem w jego poszukiwaniach Czystej Magii. Tylko ona da mu możliwości kontrolowania prawdziwej natury magii i tylko w ten sposób będzie mieć możliwość sięgnięcia niebios.
- W każdym razie – kontynuował – Ja zajmę się rodem, ty zgromadź naszych dawnych towarzyszy, zgoda?
- Zgoda, jednak porzuć te myśli Szayelu. Sam wiesz, że to niemożliwe.
Zignorował przestrogę mężczyzny.
- Yilien żyje? – spytał nagle bez żadnego ostrzeżenia.
- Czemu pytasz?
- Chciałbym złożyć jej wizytę.
Nerrsos wypuścił cicho powietrze z ust.
- Nie. Zmarła sto lat temu – zerknął na Szayel badawczym spojrzeniem – Czyżbyś wciąż…
- Nic z tych rzeczy – odpowiedział nim starzec zdążył dokończyć – Nawet lepiej, że nie żyje. Pewnie by nie zaakceptowała pewnych…zdarzeń – zakończył półszeptem.
Starzec zaczął dziobać złotą łyżeczką w swoim nieruszonym kawałku ciasta.
- Ona najgorzej zniosła twoje odejście z nas wszystkich. Qanarin starał się ciebie odszukać, ale nie udało mu się. Gdzieś ty się podziewał?
- Ach, to tu, to tam. Istnieją tysiące krain poza tą – naciągnął kaptur na głowę – To ja idę. Pamiętaj o naszych towarzyszach.
Nim mężczyzna zdążył zareagować zniknął w blasku złocistego światła.
- Jest zupełnie…jak wtedy – wymamrotał Nerrsos ze smutkiem, patrząc przez okno na bezchmurne niebo.
Awatar użytkownika
Shreya
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawna, Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shreya »

Shreya rozejrzała się. Była już dość daleko od miejsca, w którym ostatnio widziała matkę. Niestety stąd niczego nie mogła zauważyć, więc postanowiła przejść trochę naprzód. Postawiła krok i natychmiast na kogoś wpadła. Kogoś, kto przytrzymał ją, by nie upadła. I kogo oczy miały taki piękny brązowy odcień. Kogoś, kogo widziała już wcześniej - chłopaka idącego tuż za jej matką.
- Shreyo! – wykrzyknął uśmiechnięty brunet.
Czarodziejka spojrzała na niego jak na robaka, i już chciała czmychnąć między ludźmi, kiedy poczuła, że ktoś złapał ją za nadgarstek. Odwróciła się wyraźnie niezadowolona.
- Puść mnie!
W jej głosie słychać było niedowierzanie, wściekłość i strach. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Twarz oblała się purpurą, a oczy błyszczały gniewnie. Dziewczyna zaczęła się wyrywać.
- Shreyo, czekaj. To ja, Keir. Pamiętasz mnie?
Brunet spojrzał czarodziejce głęboko w oczy, szukając w nich jakiegoś potwierdzenia na jego słowa. Mimika twarzy Vessalius zmieniała się z sekundy, na sekundę. Oczy otworzyły się szeroko, a czerwień, okrywająca przed chwilą całe jej oblicze, zeszła na policzki.
- Keir... Tak! Pamiętam!
Shreya roześmiała się i rzuciła mu się w ramiona. Nie spodziewała się spotkać tu swego przyjaciela z dzieciństwa. Zaskoczyło ją też, jak z tego okrąglutkiego ciamajdy, z którym spędzała niegdyś tyle czasu, wyrósł taki przystojny młody mężczyzna. Gdy emocje nieco opadły odkleiła się wreszcie od chłopaka.
- Zmieniłeś się, nie poznałam cię.
Keir położył dłoń na głowie Shreyi i lekko poczochrał jej włosy.
- Wiem, widziałem twoją minę. Przestraszyłem cię, przepraszam.
Mimo przeprosin nie wyglądał na skruszonego. Jego oczy lśniły, a uśmiech nie schodził mu z ust. Czuł pewnie takie samo podekscytowanie, jakie w tej chwili odczuwała czarnowłosa. Jeszcze moment, a obydwoje skakaliby jak małe dziewczynki. Do porządku przywoływała ich żałobna atmosfera.
Shreya złapała Keira za rękę i pociągnęła za sobą. Lawirowała między ludźmi, oddalając się coraz bardziej od placu. Chciała spędzić z przyjacielem trochę czasu, poznać odpowiedzi na pytania, które cisnęły jej się na usta. Delikatne pociągnięcie sprawiło, że, nie zwalniając kroku, zerknęła na chłopaka. Był zdezorientowany i niepewny.
- Shraya? Gdzie idziemy? Tam jest plac. – wskazał kierunek, przeciwny do tego, którym zmierzali.
- Wymkniemy się na moment. Tam nie można było spokojnie porozmawiać.
Jej głos brzmiał figlarnie. Znów poczuła się jak mała dziewczynka, zapominając o swych obowiązkach względem rodziny. Biegła przed siebie, jedną ręką ciągnąc przyjaciela, w drugiej zaś dzierżąc swój kwiatek.
Zatrzymała się za bramą miasta i dopiero tam dała Keirowi złapać oddech. Chłopak dyszał ciężko, przyciskając rękę do klatki piersiowej. Drugą dłonią otarł sobie czoło. Odzwyczaił się od biegania.
- Chcesz gdzieś pójść? – wychrypiał.
- Tak, tam – Shreya skinęła i wskazała bliżej nieokreślony kierunek. – Chcę zobaczyć jak wygląda siedziba rodu Pelagiusów.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Najpierw pojawiła się pojedyncza czarna smuga na niewielkim wzniesieniu za miejską bramą. Następnie rozdzieliła się ona na dwie połowy i one buchnęły cienistymi płomieniami, a z nich wyłonił się Szayel. Oparł prawą rękę o pień okazałego drzewa, które rosło na górce i spojrzał na siedzibę rodu widniejącą na horyzoncie. To było tylko złudzenie. Tak naprawdę było do niej bardzo, ale to bardzo daleko. Widać ją było tylko dzięki rozmiarom. W przeciwnym wypadku nawet z najwyższej wieży królewskiego zamku trudno byłoby dostrzec mury posiadłości. Poza tym otaczały ją potężne bariery magiczne, których nawet on niepostrzeżenie nie zniszczy. Zniszczyć zniszczy wszystko, lecz tym razem musi wykazać się…oszczędnością w pokazie swej potęgi magicznej.
Zamyślił się. Gdzie mógłby znaleźć Isemalina? Wuj nie przepadał za publiką, lecz nawet on nie mógł zignorować takie wydarzenia, jakim był pogrzeb Mateusa. Pewnie był na miejskim rynku…
Szayel odwrócił się w tamtym kierunku. Nie mógł tam wejść niepostrzeżenie. Z pewnością by go rozpoznali. Musiał znaleźć kogoś, kto by pomógł mu odszukać wuja, tylko kogo? Musiał to być ktoś czysty, zupełnie. Nerrsos nie nadawał się do tego, a nikogo innego nie znał.
Wtem ujrzał jakąś młodą Czarodziejkę z równie młodym znajomym, a przynajmniej tak wyglądającym. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych z życia…wspomnienia chciały na powrót dać o sobie znać, lecz w porę je stłumił, rzucają z powrotem w odmęty podświadomości. Nagle zerwał się gwałtowny wiatr i odrzucił jego kaptur do tyłu, a długie włosy wylały mu się zza pleców niczym falujące zboża.
Zobaczyli go. Oby tylko mnie nie znali – pomyślał, spinając brwi z niezadowoleniem, gotując się do zadania jednego, błyskawicznego zaklęcia, które zakończyłoby żywot dwójki nieznajomych.
Awatar użytkownika
Shreya
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawna, Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shreya »

Keir spojrzał we wskazanym kierunku.
- Shreyo, to chyba nie jest dobry pomysł. Nie powinniśmy się oddalać zbytnio.
Jego wypowiedź została zbyta prychnięciem. Dziewczyna nie zamierzała zmieniać planów, zbytnio już się nastawiła na obejrzenie posiadłości.
- Nie bądź tchórzem. Nie jesteśmy już dziećmi.
Brunet próbował jeszcze przekonać przyjaciółkę, lecz wszelkie prośby były przez nią ignorowane.
Wtem jej uwagę przyciągnął jakiś ruch. Niedaleko nich znajdowała się niewielka górka, na której ktoś stał. Wiatr zerwał mu kaptur z głowy i na plecy wyleciały długie kruczoczarne włosy.
Serce Shreyi zabiło gwałtownie. Wszędzie poznałaby tą osobę.
Keir złapał dziewczynę za łokieć i pociągnął do tyłu. On także zauważył, że nie są tu sami. Nie odrywając spojrzenia od ciemnowłosego mężczyzny, powiedział dość nerwowo:
- Shreyo, wracajmy lepiej. Chodź, pewnie nas szukają.
Brunet nie miał pojęcia kim jest nieznajomy, lecz odczuwał wyraźny niepokój. Starał się odciągnąć przyjaciółkę, lecz ona stała, a na twarzy miała wyraz... bezgranicznego uwielbienia.
Chłopak pociągnął dziewczynę raz jeszcze, ale ona wyrwała łokieć z jego uścisku.
Huczało jej w głowie, czuła ucisk w gardle i w klatce piersiowej. Nie sądziła, że ta chwila nadejdzie tak niespodziewanie. Tyle razy wyobrażała sobie spotkanie z ukochanym, lecz teraz miała pustkę w umyśle.
Nogi się pod nią uginały, ale trzymała się prosto. Dłoń zacisnęła na łodydze dziwnego kwiatu.
Przez jej usta płynęło tylko jedno imię, powtarzane szeptem.
"Szayel".
Dziewczyna krok za krokiem zbliżała się do niewielkiego wzniesienia, idąc jak zahipnotyzowana. Jej świat nagle się skurczył, a następnie cały wypełnił tylko jedną osobą. Mężczyzną, w którym była zakochana.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Szayel spoglądał na zmierzająca ku niemu kobietę z pozbawionym wyrazu grymasem na twarzy. Dziwił się jednak. Jak można było być tak nierozważnym i podchodzić do niego ot tak? Cóż, przynajmniej go nie znała. Nie było możliwości, by go znała i mimo to kroczyła ku niemu. Były trzy rozwiązania. Albo go nie znała, albo była głupia, albo potężna. Co do ostatniego punktu szczerze wątpił, gdyż jej aura praktycznie znikała zbliżając się do niego.
Zatrzymała się, ściskając w dłoniach jakiś kwiat, a jej oczy zdawały przypominały jakby ujrzały najpiękniejszy obraz świata.
- Tak? – mruknął bez entuzjazmu – Czegoś ode mnie chcesz, Pani?
Zerknął na jej towarzysza, który stał z tyłu i przyglądał się wszystkiemu z niepewnością.
Awatar użytkownika
Shreya
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawna, Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shreya »

Podeszła do mężczyzny. W piersi kołatało jej serce. Jeszcze mocniej zacisnęła palce na trzymanej łodydze. Widziała wszystko w spowolnionym tempie. Usta Szayela rozchyliły się, zamknęły, rozchyliły i zamknęły. Nie była pewna, ale chyba coś do niej mówił. Lecz w tym momencie cała jej uwaga poświęcona była podziwianiu ukochanego z bliska.
Idealny.
Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Zatapiała się w jego zimnym błękitnym spojrzeniu. Mogłaby tak spędzić jeszcze wiele czasu, jedynie podziwiając mężczyznę.
Czuła rozlewające się po ciele ciepło. Była w tej sytuacji, o której nie raz marzyła. Szayel poświęcał uwagę właśnie jej. Tylko jej.
Zakręciło jej się w głowie. Miała ochotę rzucić się na niego i przygwoździć do ziemi pocałunkiem, lecz na samą myśl o tym piekły ją policzki.
Miliony myśli przelatywały teraz przez jej głowę, aż wreszcie przypomniała coś sobie. Wybranek się do niej odezwał. Mówił coś o... o czym?
- Słucham? - spytała tępo, odrobinkę wyższym niż zwykle głosem.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Uniósł lewą brew do góry słysząc odpowiedź kobiety. Zdawała się zupełnie oderwana od rzeczywistości. Przez moment pomyślał, że została zahipnotyzowana przez jego wrogów i zaraz wbije mu sztylet prosto w serce.
Czego ona może chcieć? – zapytał samego siebie w duchu. Nie miał czasu na jakieś głupoty z zupełnie nieznaną mu osobą. Musiał odszukać wuja i z nim porozmawiać, a tymczasem stała przed nim jakaś niepełna umysłu Czarodziejka. Wyglądała jakby zaraz miała się zapaść pod ziemię. Wzrok miała utkwiony w nim jak w obrazu, a policzki lekko zaczerwienione. Mógłby w przeciągu sekundy samą myślą doprowadzić jej ciało i umysł do implozji, ale nie miał ochoty na przelewanie krwi. Musiał zachować ostrożność i działać po cichu.
Spiął brwi w wyrazie zamyślenia. Kim była? Czego chciała? Znała go, czy też nie? Może była wysłanniczką rady? Chociaż jej aura nie była oszałamiająco potężna, to nie była również pierwszym lepszym magiem. Z pewnością coś potrafiła.
- Znasz mnie Pani?
Awatar użytkownika
Shreya
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawna, Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shreya »

Starała się zachować, jaką taką, trzeźwość umysłu, choć nie było to łatwe, bo w oczach Szayela tak łatwo można było zatonąć. Prawie pisnęła, gdy ujrzała jak jego brew uniosła się do góry. A gdy się zamyślił, miała wrażenie, że zemdleje z wrażenia. Niesamowitą satysfakcję sprawiało jej, że mężczyzna reaguje na nią. Nie ważne było teraz jakiego typu są to reakcje.
Wstrzymała oddech, gdy odezwał się ponownie.
- Znasz mnie Pani?
Ile by dała, by usłyszeć ten głos po raz kolejny. I znowu, i aż do końca świata.
Pamiętała jednak, że musi zrobić dobre wrażenie na tej osobie. Inaczej, Szayel mógłby jej nie pokochać, a to byłoby dla Shreyi katastrofą.
Znała go, to oczywiste. W końcu codziennie o nim myślała, śniła o nim. Cała jej uwaga była poświęcona jemu. Jej życie kręciło się właśnie wokół niego. Ale czy mu o tym powiedzieć?
A jeśli weźmie mnie za wariatkę?
Wysilała się, by znaleźć odpowiedź idealną, ale nic takiego nie przychodziło jej do głowy.
- Nie... - postanowiła udawać? - Znaczy tak! Ale ja nie... Bo ja... - Dziewczyna jąkała się. Widok był wręcz smutny. Shreya zacisnęła powieki i wyciągnęła przed sobie kwiatek. - Jaciękochamtodlaciebie!
Gorszego wyznania świat nie widział. Czarnowłosa wstrzymała oddech, a czas stanął dla niej w miejscu.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Spojrzał na kwiatek. Następnie przeniósł wzrok na kobietę i ponownie na kwiatek. Czy dobrze usłyszał? Czy ta zupełnie nieznana mu kobieta przed chwilą powiedziała, że go…kocha? Tak, tak powiedziała. Sam się dziwił, że nie zabił jej na miejscu i pozwalał dalej kalać swoją osobę. Jeżeli go znała to musiała wiedzieć, że nierozważnym było mówić takie rzeczy.
Jednak chęć pozbycia się jej zastąpiła myśl – czemu by jej nie wykorzystać? Jeżeli okaże się wierna…zawsze lepiej mieć wróbla w garści niż gołębia na dachu, czyż nie? Poza tym potrzebował kogoś, kto odszuka Isemalina. Ona mogła się do tego idealnie nadać. Jak zwykł powtarzać: Zawsze należy wyciągać korzyści z nadarzających się okazji.
Zbliżył się do kobiety na niebezpiecznie bliską odległość, patrząc jej głęboko w oczy. Nie wyczuwał wokół niej żadnej klątwy czy uroku. Musiała więc mówić prawdę. Widać to było w jej spojrzeniu, sposobie zachowania i zarumienionych policzkach. Cóż za słabe uczucie – miłość. Ślepy instynkt, który sprawi, że staje się podatnym na manipulacje z zewnątrz. I on to wykorzysta. Zagra nią w swoim teatrzyku. Ustawi jak pionka, i kto wie. Może zostanie jego sojuszniczką? Nie było lepszej gwarancji wierności niż miłość – słabe, a jednocześnie potężne uczucie goszczące w słabych sercach.
Odgarnął delikatnym ruchem kosmki włosów kobiety i powiedział zmysłowym szeptem.
- Odszukaj dla mnie Isemalina Pelagiusa. Przyjdź z nim do posiadłości Nerrsosa. Powiedz, że Szayel chce z nim pomóc.
Uniósł się w powietrze. Jego szata załopotała gwałtownie zaś długie, czarne włosy wylały mu się kaskadą zza pleców, delikatnie falując przed twarzą kobiety.
- On będzie znał drogę…liczę na ciebie.
To powiedziawszy rozpłynął się w obłoku ciemności, pozostawiając kobietę i zaskoczonego mężczyznę za jej plecami.
Awatar użytkownika
Shreya
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawna, Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shreya »

Czuła, że kwiat nadal znajduje się w jej dłoniach, więc otworzyła oczy. Szayel widocznie nie zamierzał przyjąć podarku.
Mogła się tego spodziewać, a jednak czuła zawód. Całe uczucia przelała przecież w ten gest. Miała nadzieję, że mężczyzna nie pogardzi prezentem.
Zbliżył się do niej, a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Może w inny sposób zamierza przyjąć jej miłość? Delikatnie odgarnął jej kosmyk włosów i szepnął. A był to szept, od którego dziewczynę przyszedł dreszcz.
- Odszukaj dla mnie Isemalina Pelagiusa. Przyjdź z nim do posiadłości Nerrsosa. Powiedz, że Szayel chce z nim pomówić.
Nie spodziewała się, że usłyszy coś takiego. Liczyła bardziej na wyznanie. Ale i tak była zadowolona. Ukochany powierzył jej zadanie, zaufał jej.
Szayel uniósł się w powietrzu
- On będzie znał drogę…liczę na ciebie.
I liczył na nią!
Poczuła pełnie szczęścia, popatrzyła tylko jak mężczyzna rozpływa się w obłoku ciemności, i zaraz skoczyła do Keira. Stał odwrócony tyłem do pagórka.
- Keir! Keir! On mnie kocha!
Zatańczyła wkoło i zachichotała wesoło. Brunet odwrócił się powoli w jej stronę. Miał ponurą, lekko zagniewaną minę.
- Tak, gratuluje. - i nie zaszczycając jej już ani jednym spojrzeniem, odszedł szybkim krokiem. Był zły, bardzo zły. Nie wiedział dlaczego, ale odczuwał wściekłość. I smutek.
Shreya zamrugała zdziwiona. Pewnie by się przejęła dziwnym zachowaniem przyjaciela, lecz teraz myślała wyłącznie o zadaniu powierzonym jej przez Szayela.
Isemalin Pelagius, tak?
Domyślała się, że mężczyzna musi być na placu. Ruszyła w tamtą stronę żwawym krokiem.
Trudno było się przedostać do miejsca, w którym miała nadzieję znaleźć Isemalina. Uroczystości już trwały, na rynku było pełno ludzi. Zauważyła swoją matkę. Podbiegła do niej, szarpnęła ją za rękaw i szepnęła:
- Gdzie jest Isemalin Pelagius?
Pani Vessalius spojrzała na córkę zdziwiona
- Isemalin Pelagius? Powinien być gdzieś tam... - wskazała ręką na miejsce tuż przy wystawionym ciele Mateusa. - A czego od niego potrzebujesz?
Lecz Shreya już nie słuchała. Właśnie szła w kierunku, który poradziła jej matka.
Blisko ciała starego Pelagiusa stała przede wszystkim rodzina, mnóstwo czarodziejów. Dziewczyna podeszła do tego, który stał najbliżej niej.
- Isemalin?
Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy i wskazał palcem na kogoś dalej. Czarnowłosa skoczyła w tamtą stronę i zaczepiła następną osobę
- Isemalin?
Kolejne zaprzeczenie, a przy tym pomruk niezadowolenia.
Poczuła lekkie stuknięcie w ramię, więc spojrzała za siebie.
- Isemalin?
Uśmiechnęła się, gdy mężczyzna skinął głową. Podeszła do niego bliżej i szepnęła
- Szayel chce się z panem spotkać.
Na te słowa, jasnowłosy starszawy mężczyzna pociągnął ją za sobą, oddalając się od ludzi.
- Szayel...?
- Tak, w posiadłości Nerrsosa.
Shreya była zadowolona z siebie. Znalazła czarodzieja, przekazała mu wiadomość, w dodatku nie zapomniała do jakiego miejsca ma się później skierować.
Isemalin rozejrzał się czy nikt nie patrzy i szybko skierował się w stronę jakiejś uliczki. Dziewczyna podążyła jego śladem. Kluczyli między budynkami, aż dotarli do wielkiej rezydencji. Mężczyzna stanął przed drzwiami z numerem 85 i zastukał w nie kołatką.
Zablokowany

Wróć do „Arturon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości