Arturon[Karczma w Arturonie] W pół drogi

Arturon to duże i bardzo bogate miasto, powstało wiele wieków temu i od tamtej pory nie zostało dotknięte żadną wojną. Miasto utrzymuje się z handlu dalekomorskiego, można tu znaleźć wszystkie luksusowe towary z całego królestwa.
Moderator Strażnicy
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

[Karczma w Arturonie] W pół drogi

Post autor: Sherani »

W drodze ze Szczytów Fellarionu

        Tygrysica wędrowała wzdłuż szlaku, ale ominęła Trytonię, której delikatnie mówiąc nie obdarzyła sympatią. Skoro trakt dla karawan wiódł dalej, musiała dotrzeć do jakiegoś miasta, a uznała, że prawdopodobnie każde będzie lepsze od zatęchłego portu.
Burza nadeszła całkiem niespodziewanie, zastając Sherani w drodze. Krystalicznie błękitne niebo w ciągu kilku minut zasnuło się ciemnogranatowymi chmurami, które przykryły słońce mrokiem, otulając ziemię. Było późne popołudnie, dopiero zbliżał się zachód, a wokół zapanowały nieprzeniknione ciemności, jakby noc nastała znacznie wcześniej. Zaraz w ślad za chmurami przyszedł ulewny deszcz. Strugi wody polały się z nieba, zacierając obraz świata w potoku szarej zasłony.
Gdyby łowczyni miała choć maleńkie przypuszczenia co do możliwych kaprysów natury, zapewne razem z nowymi butami nabyłaby i płaszcz. O ile w jukach miała ubrania na zapas, tak utracone, a dokładniej spalone podczas przygody w labiryncie oficerki, były jedynymi butami, jakie posiadała. Ich brak udało jej się szybko uzupełnić na szlaku, u wędrującego kupca. Niestety nie pomyślała o zakupieniu wierzchniego odzienia. Jakim cudem jej to umknęło? Przecież zdawała sobie sprawę z różnic klimatu między Alarnią a wschodem. W każdym razie płaszcza nie kupiła, za co była niezmiernie zła na samą siebie. Lekkie materiały momentalnie nasiąknęły wodą, ani odrobinę nie chroniąc przed deszczem. Czasem może miało to swoje plusy, szybko można było takie łachy wysuszyć. Dzisiaj jednak pozytywów nie dostrzegała. Była przemoczona do ostatniej niteczki a przez to i coraz bardziej zmarznięta. Woda już nie kapała, a spływała strużkami po twarzy dziewczyny, napływając do oczu i całkowicie utrudniając widzenie, jakby gęsty deszcz nie robił tego wystarczająco skutecznie.
Można by pomyśleć, że nagła ulewa powinna przeminąć równie szybko, jak nadeszła. Tymczasem oberwanie chmury trwało z niezmienną intensywnością, popychając Sherani do wniosku, że obrzydliwy kraj do którego powróciła wyraźnie się na nią uwziął. Deszcz ani myślał przejść albo chociaż zelżeć, jakby nagle zupełnie spontanicznie Alarania postanowiła dodać do swojego repertuaru porę monsunową.
Początkowo galopem próbowała pokonać opady, te jednak nie ustawały, a miasta nie było widać. Tak naprawdę ledwie mogła dostrzec trakt, co tu więc mówić o rzeczach na horyzoncie, poddała się więc i teraz jechała smętnego stępa, siedząc zgarbiona na równie zgnębionym koniu. Droga poddała się równie szybko jak podróżnicy. Żwirowy trakt nasiąkł wodą niczym gąbka, zmieniając się w błotnistą strugę. W pierwszym odruchu próbowała zjechać z drogi licząc, że step i pola będą stanowiły lepsze podłoże. Grunt jednak okazał się bardziej zdradliwy niż dukt. Koń zapadł się do połowy nadpęci w mieszaninie trawy i błota bardziej przypominającej bagno niż pobocze. Wróciła na gościniec i brodząc w błocie i kałużach, mozolnie przesuwała się przed siebie, nie widząc nawet celu wędrówki.
        Niedługo później okazało się, że to co stanowiło przykre utrudnienie dla wędrującej wierzchem Rani, dla niektórych okazało się pułapką. Wóz kupiecki utknął zaraz przed nią. Jedno z kół chwyciło pobocza i ulgnęło w nim aż po piastę. Czwórka koni bezskutecznie poganiana przez woźnicę nie miała sił by ruszyć zaprzęg z miejsca. Kilku mężczyzn równie bezskutecznie próbowało wypchnąć wóz, pomagając zwierzętom. Im bardziej zbliżała się do uwięzionego zaprzęgu, tym bardziej przekonywała się iż ich wysiłki były daremne. Wóz tylko zagrzebywał się głębiej, zmęczone konie ślizgały się w błocie, buntując się i utrudniając sobie nawzajem pracę, a zmierzch zbliżał się nieuchronnie.
Westchnęła, podjeżdżając do podróżnych. Bardziej zmoknąć już nie mogła, a podziwianie bezowocnych zmagań obudziło jakąś altruistyczną cząstkę duszy łowczyni. Choć w przypadku Rani bardziej prawdopodobne było, że współczuła koniom nie ludziom lub zwyczajnie pożałowała alkoholu, który mógł się w ten sposób zmarnować, gdyż wóz obładowany był beczkami o łatwo rozpoznawalnej zawartości.
Zeskoczyła z siodła i podeszła do mężczyzny poganiającego czworonogi. Po krótkiej rozmowie, przepięła jedno ze zwierząt, w jego miejsce prowizorycznie wprzęgając Dzwonka. O dziwo wtrącanie się zmiennokształtnej zostało przyjęte bez protestów i komentarzy. Czy przyczyną była desperacja podróżnych czy tak rzadki u ludzi instynkt samozachowawczy, interesowało dziewczynę równie mało, jak podróżników przyczyna zaoferowania pomocy.
Przejęła lejce, woźnicę kierując do pomocy przy wypychaniu wozu. Niedługo później obładowany tabor został oswobodzony, a podróżni wspólnie skierowali się do miasta, od którego dzieliła ich niecała staja i tylko ulewa uniemożliwiała dostrzeżenie metropolii. Uratowany podróżnik zaś okazał się być nie tyle kupcem co właścicielem karczmy w Arturonie, wracającym z zakupionymi zapasami.

        Rani nie wzbraniała się, gdy z wdzięczności zaproszono ją do oberży. W taką pogodę szukanie zajazdu z wolnymi stolikami mogło potrwać. Wizja udania się prosto w suche miejsce była dość kusząca, by jakość zajazdu nie miała większego znaczenia. Grunt, by miała dach, alkohol podawali wszędzie, a patrząc po beczkach, tam na pewno.
Sama „Przystań obieżyświata” stanowiła przyjemne zaskoczenie. Duży jasno oświetlony budynek z zadbanym gankiem i szyldem w postaci zacumowanego statku, zapraszał do środka. Ciepłe światło sączyło się z okien, rozjaśniając ulicę ogarniętą mrokiem wieczora i ulewy.
W pierwszej kolejności zaprowadziła konia do stajni. Rozkulbaczyła wierzchowca, nakarmiła go i rozłożyła rząd do wyschnięcia. Dopiero potem dołączyła do właściciela karczmy, który od razu udał się do swojej oberży.

- Nie ma wolnych stolików, chyba, że ktoś pozwoli przysiąść się do swo… Szefie! Już myśleliśmy, że szefa zbójcy napadli. - Widząc otwierane drzwi, barman asekuracyjnie rozpoczął swoją formułkę informującą o braku wolnych miejsc. Przez oberwanie chmury mieli pełne obłożenie. Urwał jednak w pół słowa, rozpoznając sylwetkę Bernara. Oberżysta był trudny do pomylenia z kimkolwiek. Wzwyż mierzył nieco ponad sążeń z piędzią i niewiele mniej wszerz. Na rumianej i wiecznie pogodnej twarzy zagnieździły się sumiaste wąsiska o barwie miedzi lekko już przydymionej przez lata, które bardziej przypominały autonomiczną formę życia niż zarost.
- Nie zbójcy, na trakcie utknęliśmy i gdyby nie pewna panna tkwilibyśmy tam dalej. No właśnie! Oto moja wybawicielka!- zakrzyknął właściciel, widząc, jak dziewczyna weszła do karczmy. - Stolik mi dostawcie, ale już i pokój przyszykujcie, raz, dwa. - Podszedł do ociekającej wodą łowczyni, która zdążyła utworzyć na podłodze brudną kałużę, i z rozmachem objął dziewczynę ramieniem, w uścisku podnosząc ją z ziemi. Normalnie pewnie już dawno posłałaby mężczyznę na spotkanie z ziemią. Była jednak zmęczona i zmarznięta, więc wyrzucenie z karczmy było ostatnim, czego pragnęła. Po za tym wielkolud był w swoim poufałym zachowaniu nawet pocieszny. Nie wykazywał się choćby odrobiną podejrzliwości na próżno też było w nim szukać złych intencji. Zachowywał się jak jowialny wieloletni przyjaciel, podczas gdy nie znali się wcale. Za moment przybiegł kelner, wskazując cichy kąt, w którym ulokowali dodatkowy stolik.
- Szefie, gotowe, ale pokoi to nie ma, wszystkie zajęte…
- To mój gościnny przyszykujcie, a nie się zastanawiacie - odpowiedział Bernar jak dla Rani o kilka tonów zbyt głośno.
- Nie ma takiej potrzeby - próbowała oponować tygrysica.
- Nawet się ze mną nie kłóć - właściciel przybytku starał się postawić na swoim.
W końcu udało im się dojść do porozumienia, zgadzając się na kompromis. Łowczyni zgodziła się przyjąć pokój, karczmarz opłatę za nocleg.
Ledwie usadowiła się przy stoliku w kącie, a kelnerka zaraz przyniosła gulasz i parujący grog.
- Specjalność Przystani, smacznego.
Odbierając kolację, Rani nawet zdobyła się na uśmiech. Atmosfera karczmy była miłą odmianą od doświadczeń ostatnich tygodni, tych spędzonych w Alarnii i tych z przed przybycia na rodzimy kontynent.

        Posiłek był wyjątkowo smaczny, ale to serwowany na ciepło rum z dodatkiem limonek i przypraw najbardziej przypadł dziewczynie do gustu. Od razu poczuła ciepło rozchodzące się po ciele. Rozpuściła włosy, by szybciej wyschły. Chociaż najlepiej byłoby wysuszyć je ręcznikiem i przebrać się w suche ubrania. Niestety wszystko w sakwach przemokło tak jak i łowczyni, a zamiast udać się do pokoju, wolała raczyć się alkoholem. Gwar karczmy pełnej ludzi również był na swój sposób kojący. Nie przepadała za tłumami, ale dla oberży wypełnionych podróżnikami czyniła wyjątek.
Była wyczerpana ostatnimi wyzwaniami i obolała. Część ran zdążyła się już wygoić, część potrzebowała więcej czasu, nim przeobrażą się w kolejne blizny. Najbardziej dokuczał jej może niegroźnie, ale boleśnie raniony bark, który teraz rwał i drętwiał, informując o swoim niezadowoleniu, o zgniłej pogodzie i przypominając, że ucierpiał nie po raz pierwszy w życiu tygrysicy. Zamknęła więc oczy, zatapiając się w muzyce ożywionego zajazdu, ciesząc się zasłużonym odpoczynkiem.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

~Przybywa z długiej podróży z Valladonu

Minęło wiele miesięcy od spotkania z anielicą i dziwnym upiorem, z którymi równie szybko się rozstał, co poznał. Emirey nigdy specjalnie nie przywiązywał się do nowo poznanych istot. Znał siebie i własne życie, w którym nie było miejsca na sentymenty czy specjalne czułości. Musiał być silny dla samego siebie i Tayi, ale po dziś dzień miał sny związane z obrazami, które zobaczył podczas swej nieprzytomność tamtej fatalnej nocy. Nie dawało jemu to spokoju i utworzyło w nim zarodek niepewności związanych z tematem: moja czy nie moja córka. Obdzierając w końcu upadłego ze wszystkich rzeczy, był zwykłym mężczyzną, zwłaszcza w tych sprawach. Żył tak długo w błogiej nieświadomości, że teraz nie wiedział, co jest prawdą i męczyło go to niemiłosiernie.

Szlakiem wędrowały pieszo dwie osoby, obie w ciemnych płaszczach, które idealnie chroniły przed zimnym wiatrem. Kierunek podroży nie był jasno określony, ale kierowali się szlakiem przed siebie. Milczenie przerwał młody, kobiecy głos należący do jednej z zakapturzonych postaci.

— Mam coś na twarzy, czy nie możesz się nacieszyć, że twa piękna córka dotrzymuje tobie towarzystwa, ojcze? — zapytała, wyraźnie chcąc ożywić atmosferę i samego upadłego.
— Nic z tych rzeczy, myślałem nad czymś, nic więcej. — Odpowiedź towarzysza była pozbawiona emocji, wydawał się pusta, nijaka. Taya zmarszczyła nosek i z całej siły kopnęła go w kostkę.
— Głupek, głupi ojciec! Nic dziwnego, że nadajesz się tylko na jedną noc. Brzydal, głupek!
— Bez takich, jeszcze jestem twoim ojc… — upadły przerwał tutaj, nie mogąc przepuścić tego słowa przez gardło, zapominając całkowicie o bólu w okolicach kostki.
— Jesteś głupek! Napalony, zboczony i niewyżyty. Jakbym się komuś przyznała, że byłeś kiedyś królem, zostałabym pośmiewiskiem! — chlapała jęzorem, co jej na myśl przyszło, odbijając sobie na ojcu jak próbowała wyciągnąć od niego trochę pochlebstwa. — Tylko walka tobie w głowie, nic nie myślisz o tym, jak ja się czuję! Stary, a głupi.

Taya w końcu nie wytrzymała i rozpłakała się, opierając się o upadłego i bijąc go z całej siły dłońmi zaciśniętymi w piąstki. Err czuł się przytłoczony, stojąc i jak zamurowany, patrząc na to, co ona wyprawia. Scenariusz powtarzał się wielokrotnie przez ostatnie tygodnie, gdy prawie wyzionął ducha. Niby nie czuł niczego, gdy tak go uderzała, ale czemu tak go to bolało? Ból w walce był nawet łatwiejszy do zniesienia niż ten. Czuł się jakby cała jego egzystencja spadała mu na barki. Westchnął ciężko i sięgnął dłonią, aby pogładzić córkę po głowie, ale ta odskoczyła od niego i przepadła miedzy pobliskimi drzewami. Chwilę później słyszał już tylko oddalający się ryk smoka i jej smoczą sylwetką w powietrzu.

Upadły wpatrywał się w zachmurzone niebo, zastanawiając się, czy powinien ruszyć za nią, czy też odpuścić. W decyzji pomogło mu nagłe zerwanie chmury, ale postanowił krążyć nisko i kierować się szlakiem. W przeciwieństwie do córki, silny wiatr mógł robić z nim, co tylko chciał. Wzbijając się kilka metrów na ziemię, ruszył przed siebie, próbując wytrzymać natrętny deszcz.

Podczas lotu minął wóz, który zsunął się ze szlaku. Do męczących się mężczyzn doszła jakaś istota podróżująca na koniu, której aura wydała się na tyle mocna, że postanowił chwilę poszybować nad wozem niezauważony. Deszcz okazał się w tym wypadku mocnym sojusznikiem, bo nikt raczej nie wznosił głowy do góry w taką okropną pogodę. Po zaspokojeniu swego zainteresowania, ruszył w dalszą drogę pewny, że nie była to pierwsza lepsza kobieta. W jej ruchach i zachowaniu zauważył bardzo znajomy profesjonalizm. Nie były to ruchy zwykłej chłopki i wcale nie chodziło o kocie ruchy. Dostał to czego chciał, więc nie patrząc za siebie, ruszył dalej w drogę. Nie okazało się to wcale takie łatwe jak wcześniej, bo deszcz wzrósł na sile, a wiatr dawał mu tęgie baty. Wyboru dużego nie miał, musiał dotrzymać kroku córce i zniżył lot bliżej szlaku, aby ułatwić sobie podróż.

Taya już w ludzkiej postaci stała przed budynkiem, który oznajmiał się szyldem „Przystań obieżyświat”. Oczy miała jeszcze czerwone i na twarzy widniały ślady po łzach. Strasznie się gniewała na ojca, który nie potrafił zauważyć, jak bardzo się o niego martwiła. To już nie była kwestia tego, kim dla siebie byli, podróżowali ze sobą tyle lat, że nie było takiej drugiej osoby jak on.

— Ten idiota… czemu faceci są tacy głupi. Zrozumiałabym, jakby to był ktoś inny. Myślałem, że chociaż on, yhh. — Spuściła głowę zrezygnowana, a wokół niej zdążyła się zrobić mała kałuża. Była przemoknięta i nie było możliwości, aby znaleźć na niej coś suchego.

Nie mogąc już ścierpieć niefortunnej pogody, otworzyła skrzypiące dni i weszła do środka. Wewnątrz było dosyć przytulnie, przynajmniej jak na oberże. Powietrze było wypełnione wonią różną trunków i ciepłych potraw, serwowanych przez zwinnie przemieszczającą się obsługę. Oprócz tego było dosyć głośno, obecni rozmawiali ze sobą, śmiali się, atmosfera dopisywała. Kontrast pomiędzy wnętrzem budynku, a tym, co działo się poza oknami, był ogromny.

Nowo przybyła nie zwróciła specjalnej uwagi, przynajmniej póki nie odsłoniła kaptura z głowa. Nie była może księżniczką z wyglądu, ale miała w sobie wymieszany dziewczęcy i kobiecy urok, do tego dawała wrażenie lekkiej dzikuski. Mężczyźni z natury byli zdobywcami, więc wielu śledziło jej poczynania zza kufla pełnego trunku. Jakiś odważniejszy pod wpływem alkoholu nawet zagwizdał, co wzbiło huk śmiechu w oberży.

Cała sytuacja była tak normalna, że nikt nie zareagował negatywnie. Każda przechodziła przez to, bo płci pięknej w samej oberży nie było za wiele. W przeciwieństwie do tej przeciwnej, która w męskim gronie lubiła się poślinić co do lepszych sztuk i zachowywać się po prostu jak zwykle oblechy. Sam obiekt tych „westchnień” wywrócił oczami i skierowała się do lady, nie zwracając uwagi na żadne zaczepki. Nie był to jej pierwszy raz, miała już sporo lat. W latach ludzkich była pełnoprawną kobietą, a w smoczych dosyć młodą smoczycą.

Za ladą stał prawdopodobnie właściciel, a sama ognistowłosa z podziwem patrzyła na wyhodowanego przez niego wąsa. Wydawał się mocno zajęty i coś krzyczał do pijanego klienta, która robił burdę, ale sytuacja, jak to bywa w takich miejscach, szybko została rozwiązana. Problem zaś skończył za drzwiami, wyniesiony przez parę osiłków w mało grzeczny sposób, a tym samym dostarczając rozrywki reszcie obecnych.

— Przepraszam. — Dziewczyna w końcu odezwała się do zajętego szefa lokalu, skutecznie zwracając tym samym na siebie jego uwagę. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko
— Co, słonko, dla ciebie mogę zrobić? —Szef najwidoczniej wiedział, jak operować przy klientach płci przeciwnej, a ton wcale nie odrzucał. Pewien upadły mógłby się czegoś nauczyć od tej osoby, ale pozostawiła sobie ten komentarz w głowie.
— Jakiś wolny stolik i ciepłą strawę? Pogoda nie oszczędziła niczego na mnie, jak widać…
Zrobiła zakłopotaną minę, czując jak lekkie ubranie w postaci sukienki oblepia jej całe ciało. Jakiś młodziak za plecami szefa nie mógł odlepić od Tayi oczu, bo przez prześwitujące teraz ubrania było widać więcej niż powinno. Smoczyca z tego powodu spojrzała na siebie i powstrzymała się od piśnięcia, zakrywając rękami klatkę piersiową. Spuściła głowę na dół i zaczerwieniła się cała. Nie miała pojęcia, że zmokła aż do tego stopnia.
Szef obrócił się i palnął młodego po głowie, rozzłoszczony zachowaniem.
— Nie płacę tobie za stanie w miejscu, wypad do pracy —pogonił go i zamachnął się nogą, a młody aż wystrzelił w powietrze, czując ciężki but szefa na tylnych peryferiach ciała. Zniknął za winklem w mgnieniu oka, aby uniknąć dokładki.
Sam właściciel zniknął gdzieś i po chwili powrócił z pledem w masywnych dłoniach. Obszedł szynkwas i narzucił go na ramiona zawstydzonej klientki. Nie oczekując na jej odpowiedź, zaprowadził ją do stolika, gdzie siedziała już zmoknięta kobieta. Bernar usadowił Tayę przy jednym z krzeseł przy stoliku, odsuwając je wcześniej.
— Wszystko zajęte, a dziewuchy nie rzucę pomiędzy stado wilków — skwitował krótko, patrząc na dziewczynę, która kurczowo mocniej trzymała pled na sobie.
— Zajmij się nią, jeżeli mogłabyś. Drobna prośba ode mnie. — Mężczyzna rzucił ostatnie spojrzenie na stolik z kobietami, obrócił się i ruszył ponownie za szynkwas.

Taya trochę otrzeźwiała i zerknęła na nieznajomą, która częstowała się jakimś trunkiem. Wydawała się niewzruszona, że sporo mężczyzn gapiło się na nią i pożerało ją wzrokiem. Nie jeden pewnie w głowie robiąc o wiele więcej z udziałem jej osoby.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Ponownie wypełniła kubek grogiem, rozpierając się wygodnie na krześle. Obsługa szybko zorientowała się, że tempo, w jakim dziewczyna piła, przekraczała szybkość uzupełniania trunku, więc kolejkę wcześniej, zamiast dolania jej następnej porcji, na stole postawiono dzbanek jaki przynoszono zwykle wieloosobowym grupom. Duże gliniane naczynie ulokowane było w sprytnie pomyślanym stalowym stelażu. W jego podstawie umieszczona była króciutka świeczka, podczas gdy dzban wisiał się nad płomykiem. Dzięki temu alkohol był ciągle ciepły, nieustannie przygotowany do rozdzielenia kolejnej porcji.
Znów zamknęła oczy relaksując się we względnym spokoju. Głupich dialogów nie słuchała, do obleśnych spojrzeń się przyzwyczaiła. Świat wyglądał tak jak wyglądał. Podróżująca samotnie kobieta, wśród męskich wędrowców zawsze budziła chęć opieki lub zapewnienia sobie rozrywki, znacznie rzadziej jedno lub drugie mogło się jej spodobać. Takie zasrane życie. Do siedzącego w knajpie zakapiora nikt nie podchodził pytając czy szuka towarzystwa. Kobieta nie mogła w spokoju zjeść obiadu, bo zaraz uważano ją za szukającą szczęścia. Pewnie i takie się trafiały, ale zazwyczaj zachowaniem, jasno informowały o swoich intencjach. Niestety w praktyce zachowanie było mało istotne, sam brak samca u boku wystarczał, dla reszty facetów będąc jedynym komunikatem - "teren wolny", nawet jeśli ten teren bynajmniej nie był zainteresowany zasiedlaniem.
Przez wiele lat starała się nie zwracać na siebie uwagi. Nie drażnić zanadto i nie wychylać się. Z czasem tygrysica przekonała się iż nie miało to większego znaczenia. Czy wędrując w jutowym worku, sięgającym od brody do kostek, czy półnago, jeśli trafiło się na palanta, ten zawsze znalazł pretekst by narzucać swoją obecność i usług. Tych zaś na traktach, w miastach a w szczególności w karczmach nie brakowało. W grupach głupota zawsze się nasilała, każdy chciał się popisać przed kolegami.
Zadziorny charakter nie pozwalał dziewczynie wciąż się kryć i przepraszać za własną płeć, wiecznie tłumacząc, że nie szuka kłopotów. Przybrała inną taktykę, samej wyglądając jak kłopoty. Wyzywający strój i agresywna postawa prowokowały i irytowały. Czyli nic się nie zmieniło, poza intensywnością męskich reakcji. Jedyną różnicą była skuteczność z jaką Rani radziła sobie z natrętami. Gdy ktoś nie rozumiał subtelnych słownych sugestii jak "spieprzaj" zawsze można go było zmieszać z błotem. Błota dziś było aż nadto, ale tygrysica liczyła w duchu, że może wyjątkowo nie będzie musiała się fatygować. W karczmie było błogo ciepło i sucho i nawet jeśli ona do bycia suchą wciąż się nie zbliżała, to i tak było przyjemnie.

        Jakby na złość łowczyni, ze spokojnych kontemplacji wyrwał ja czyjś gwizd. Otworzyła jedno oko, by dostrzec przyczynę zamieszania. Rude nieboże całkowicie przemoczone, zresztą tak jak i ona, szukało schronienia. Po zorientowaniu się w sytuacji, przymknęła powiekę, siorbiąc kolejny łyk alkoholu. Nie jej biznes. Tak przynajmniej sądziła. Karczmarz wyraźnie widział sprawę inaczej. Okazał się uroczo opiekuńczy i owiniętą kocem dziewczynę, przyprowadził właśnie do jej stolika. Kiwnęła mu głową i nawet zdobyła się na uśmiech, patrząc na przybyłą z pod rzęs.
- Rani - przedstawiła się, łagodnie podając Tayi rękę. Ile to razy podczas wędrówki taki banalny gest od innego podróżnika był na wagę złota. Sherani nie miała w tej kwestii szczęścia. Nie pamiętała, by choć raz ktokolwiek zdobył się wobec niej na coś tak prostego i przecież nic nie kosztującego. Jedyną życzliwą osobą napotkaną podczas tułaczki, był stary masztalerz, bo nawet mistrz gdy już łaskawie zgodził się przyjąć dziewczynę na termin, zawsze traktował ją jako coś gorszego, o jakiejkolwiek sympatii nie było mowy.
Zaraz potem obsługa zatroszczyła się by na stole wylądował drugi kubek i miska gorącego gulaszu z kromkami chleba podanymi na oddzielnym talerzu. Dziewczyna jadła ze smakiem podczas gdy łowczyni nalała jej grogu, przy okazji uważniej przyglądając się nowej towarzyszce. Wyglądała na dość młodą istotę, ale pachniała zmokłą gadziną i Rani domyślała się, że dziewczęcy wygląd mógł mieć niewiele wspólnego z właściwym wiekiem siedzącej przed nią.

        O ile do tej pory było spokojnie, tak najwyraźniej nie jedna, ale dwie samotnie siedzące kobiety, do kompletu z późną godziną i ze sporą ilością wypitego alkoholu, stanowiły iskrzące połączenie. Tylko kwestią czasu było, gdy dwóch chojraków zapragnęło dotrzymać im towarzystwa.
- Nie jesteśmy zainteresowane - nad wyraz spokojnie odpowiedziała tygrysica.
- W takim razie co robicie w karczmie o tej porze?
- A co, psiakrew, można robić w karczmie? - warknęła. - Staramy się pić w spokoju z dala od waszego towarzystwa.
- Ktoś tu jest nie w humorze - zaśmiał się jeden z facetów, twarz ubierając w obleśny uśmiech. - Jak ci dogodzę, od razu przestaniesz pyskować.
- Spadajcie, zanim zrobię wam krzywdę - burknęła po raz ostatni, wątpiąc, by sprawę udało się rozwiązać bez użycia bardziej dosadnych argumentów.
- Mogę ci zapewnić ostrzejszą zabawę, jak lubisz.
Jednym haustem dopiła rum, znajdujący się w jej szklance, i podniosła ze stołu dzbanek w tym samym momencie, gdy facet złapał ją za ramię. Na jego nieszczęście dokładnie za to bolące. Tygrysica nie pofatygowała się nawet, by wstać. Kopnęła stręczyciela w goleń, ten stracił równowagę, co Sherani od razu wykorzystała. Wciąż siedząc, złapała mężczyznę za włosy i trzasnęła jego głową o blat. Stojące na stole kubki się przewróciły, ale ten tygrysicy był już opróżniony, a karafka bezpiecznie spoczywała w ręce zmiennokształtnej, więc alkohol się nie rozlał. Wstała dopiero do drugiego z mężczyzn, który liczył ratować kolegę i honor. Kopnięcie w podbrzusze i uderzenie łokciem w łopatki skutecznie uniemożliwiły mu działania, posyłając go na podłogę zaraz w okolice kumpla.
Ochrona szybko ruszyła w kierunku rozróby, za nimi pospieszył właściciel. Burda jednak skończyła się nim na dobre mogła rozgorzeć. Rani uniosła ręce w pokojowym geście, całą sobą mówiąc, że ci dwaj panowie potknęli się sami a ona nie ma złych zamiarów.
Naprawdę wolała nie wracać na ulicę. Psa w taką pogodę nie wyrzucało się na dwór a co dopiero kota, a ona była jednym w nazwie i drugim literalnie. Chociaż czasem los mógłby mieć trochę litości. Dla bardziej doświadczonych, a dwóch wykidajłów robiących za ochronę zdecydowanie należało do tej grupy, postawa łowczyni mówiła jeszcze jedno. Następną rękę, która jej dotknie bez pozwolenia urwie zaraz przy korpusie nieświadomego idioty. Może wygnanie na ulewę nie leżało w sferze marzeń tygrysicy, ale też jej cierpliwość właśnie się kończyła, a wraz z nią ulatniał się jakikolwiek rozsądek. Całe szczęście wkroczył Bernar, który widział prawie całe zajście i z jakichś pobudek czuł się zobligowany do troski o dwie zbłąkane niewiasty.
- No już, panowie niech wracają do swojego stolika i nie nagabują więcej pań - zakrzyknął głośno, swoim zwyczajem, gdy ochrona pomagała obitym wraz z dumą pozbierać się z klepiska. Sherani podziękowała skinieniem głowy.
- Może następnym razem poproś chłopaków o pomoc zamiast rozrabiać, co? - Policzkiem wskazał dwóch osiłków wracających na swoje miejsce w kącie. Grymas tygrysicy jasno mówił, co myśli o wołaniu o pomoc. Śmiejąc się wesoło, Bernar klepnął ją w plecy, aż dziewczynę zapowietrzyło. - No już, już, nie złość się. Po prostu bawcie się grzecznie. - Rani nie mogła zrobić nic innego, jak też się uśmiechnąć.
- Spróbujemy - odparła zaczepnie.
- No, i to chciałem usłyszeć! - Uchyliła się przed kolejnym strzałem w plecy, wracając na swoje miejsce, wraz z długo jeszcze rozbrzmiewającym rechotem wąsiastego oberżysty.

- Podróżujesz sama, czy zgubiłaś swoją ekipę? - swobodnie zagadnęła, widząc lekko nietęgą minę Tayi. Dziewczyna wyglądała na hardą i samodzielną, ale chyba karczemne bójki nie należały do jej specjalności, bo teraz siedziała lekko przygarbiona, mocniej ściskając otulający ją pled. Sherani znów nalała sobie grogu i czekała odpowiedzi dziewczyny. W otaczającym ją zapachu powoli wyczuwała nuty kogoś jeszcze, więc rudzielec przynajmniej przez jakiś czas wędrował w towarzystwie. Zaczerwienione oczy i ślady łez na policzkach, które teraz stopniowo ginęły, też dodawały swoje kilka groszy do pełnego obrazu. Jednak na wysnuwanie jakichkolwiek wniosków było trochę zbyt wcześnie.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Taya nie odezwała się ani słowem, otulając pled szczelniej wokół siebie. Cała sytuacja strasznie przypominała jej upadłego, który nie omijał rozwiazywania problemów samą przemocą. Nie drżała więc ze strachu, ale bardziej z zimna. Ciągle była cała mokra i odzywało się również powoli sumienie. Potraktowała ojca dosyć podle, ale nie mogła wytrzymać, że nie dociera do niego to jak ona się czuje.

— Z ojcem — rzuciła do ledwo poznanej kobiety, ale na pewno nie bezbronnej. — Ty? — przyjrzała się dokładniej rozmówczyni, widząc na krześle trochę więcej niż kobietę. Prawie setka lat spędzona z Emireyem robiła różnice w rozpoznawaniu drobnych rzeczy.

Podczas gdy kobiety rozpoczynały rozmowę, wszedł nowy, przemoczony gość do pomieszczenia. Pogoda nie zmieniła się i dalej okropnie padało. Sam mężczyzna stojący w drzwiach do oberży wyglądał dosyć żałośnie. Dawał wrażenie wychudzonego przez przemoczony ubiór, jak i wysoką sylwetkę. Samo pojawienie się nowo-przybyłego nie spotkało się z większą uwagą, bo nikt nie miał specjalnej odwagi.

Erremirowi towarzyszyła specyficzna aura, nie wspominając już o znamieniu. Każdy instynktownie wiedział, aby nie zwracać uwagi obecnego na siebie. Co prawda znajdą się i tacy, którzy za bardzo obrośli we własne „piórka” i zaślepieni są wizją własnego świata.
Do karczmy krótko po upadłym, wkroczyła spora grupa ludzi, która szybko zmyła karczmarzowi uśmiech z twarzy. Owa grupa była sporym utrapieniem dla okolicznych, nie tylko dla właściciela oberży. Zawsze przychodzili i żądali strawy i alkoholu, za który nie płacili. Odbijało się to mocno na interesie i odstraszało ludzi. Jednak właściciel był bezradny. Podwładni, których wynajmował, nie mieli najmniejszych szans z tymi darmozjadami.

— Jeszcze diabli przywiało tych drani — wymamrotał karczmarz pod nosem, nerwowo bawiąc się sporawym wąsem
— Stali bywalcy? — Czarnowłosy mężczyzna doszedł już dawno do lady i oparł się wygodnie plecami, obserwując leniwie zamieszanie.

Nie było wolnych stolików, ale ni stąd, ni zowąd zwolnił się duży stół w samym środku karczmy. Obecni wcześniej przy nim mężczyźni poznikali w ciemnych kątach karczmy, aby nie spotkać się z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Lider grupy zaśmiał się gromkim śmiechem, widząc, że szczury nauczyły się szacunku do silniejszych.

— To rozumiem, lekcje nie poszły w pole jak widać. Jak chcą, to szybko się uczą, łajdaki. — Splunął na ziemię i lęgnął na krześle, które zaskrzypiało pod pokaźnych rozmiarów tuszą.
— Hehehe. Teraz wiedzą szefie, żeś najlepszy i najzuchwalszy. — Korzystając z okazji, jeden z lizusów w grupie, przystąpił do rytualnego lizania butów.
— Oh tak, masz rację, Drezgi. — Tłusty mężczyzna z zadowoleniem na twarzy przyjmował pochlebstwa od podwładnego, gładząc się po zaniedbanej brodzie. — Karczmarz! Ile będziemy czekać jeszcze?! — krzyknął zniecierpliwiony do właściciela przybytku.
— Właśnie, co ty sobie myślisz?! Masz odwagę ignorować szefa?! — dodał następny przydupas lidera, obrastając w siłę przez obecność reszty grupy.

Bernar się wzdrygnął, czując przytłaczającą bezradność z powodu obecności zbójnickiej bandy. Przerwał szybko rozmowę z upadłym, który próbował zdobyć jakiś pokój. Pech chciał, że wszystko było zajęte, a oberżysta nie robił sobie nic z żadnej sumy oferowanej przez niego i grzecznie mu odmówił.

„Porządny człowiek, dawno nie miałem okazji spotkać takowego”.

Właściciel prawie, że biegł do popędzającej go grupy, gdy nagle wszyscy złapali głęboki oddech. Smukły czarnowłosy odepchnął się od lady i zagrodził wąsatemu drogę z brakiem jakichkolwiek emocji na twarzy. Sięgnął dłonią do tacy, które była niesiona i wziął sporej wielkości udko, które powoli zaczął spożywać w najlepsze. Na końcu oblizał palce z nikłym uśmiechem. Bernar zaniemówił i począł się obficie pocić, nerwowo spoglądając to na upadłego, to na duży stół zajęty przez zbójników. Ostatni z wymienionych, spoglądali na scenę jak wryci, zanim sobie uświadomili, co właśnie się stało.

— Ty wychędożony przez psy draniu, śpieszno tobie kwiatki wąchać od spodu? Hę? — Takie i podobne teksty posypały się ze strony obsiadających stół, wyrwanych z nagłego czynu nieznajomego
— Wiesz, z kim zaczynasz, wieśniaku?!
— Z bandą półgłówków z tłustą świnią na czele, jak mniemam? — Niektórzy w karczmie nie wytrzymali i w końcu wypełniła się ona śmiechami obecnych. Cała sytuacja wydawała się tak nierealna, że ciężko było uwierzyć. Nikt przez lata nie odwał się sprzeciwić bandzie i była to wiedza powszechna wśród bywalców. Zwłaszcza, że tłusty lider wydawał się łatwym celem tylko z pozoru.
— Ho, ho. Chcesz zgrywać bohatera, chłopczyku? Powycierałbym tobą podłogi, ale twoja krew przeszkadzałby mi później w strawie. Chłopaki, wyciągnijcie cwaniaczka na zewnątrz. Czas pokazać tym szczurom raz jeszcze, że z Wielkimi Diabłami się nie zaczyna — warknął tłusty lider i wstał z krzesła i ruszył w stronę wyjścia.
Reszta grupy rzuciła się na upadłego i wytargała go na zewnątrz, nie bacząc na nikogo. Oberżysta się przeżegnał, a co odważniejsi zaczęli zerkać przez zabrudzone szkło okien, próbując dojrzeć czegoś w ulewie.

Przed gospodą na zewnątrz Emirey został rzucony w błoto przez pachołki tłuściocha, którą ściągał właśnie z siebie płaszcz.
— Żadnej broni, zobaczymy, ile mężczyzny może mieć w sobie takie chuchro jak ty
— Nie za wiele — wzruszył obojętnie upadły, podnosząc się z przemoczonego gruntu. Wcześniej wyglądał żałośnie, ale na daną chwilę jeszcze gorzej. Ciężko było nawet brać go na poważnie. Grupa zrobiła wokół niego i lidera spory krąg.
— Jesteś pewien co do tej formacji? — Pierzasty nie był głupi. Jak lider tylko przegra, reszta rzuci się na niego jak wygłodniałe zwierzęta, aby uratować status grupy w oczach bywalców karczmy.
— Drobne zabezpieczanie w razie, jakby chciał nasz bohater dać nogi zapas
Były król westchnął głęboko w myślach, nie rozumiejąc czemu niektórzy ludzie są tacy ślepi i płytcy. Ściągnął z twarzy błoto, gdy ktoś gwałtownie przerwał jego myślenie.
— Tato… — krzyknęła Taya i nim zorientowała się jaki kardynalny błąd popełniła, jeden z masywniejszych mężczyzn wyłonił się z cienia, obezwładniając ją.
— Ślicznotka tatusia, nie lepiej zabawić się z naszą grupą? Zostaw głupiego ojca. — Facet nie był brzydki, ale był tak napalony, że młoda smoczya, nawet nie chcąc, czuła na pośladkach niepożądaną obecność przez mokre ubranie, gdy członek grupy lizał ją po twarzy i szyi.
„Co za głupia dziewucha z ciebie…”
Erremir zlustrował córkę chłodno, zły na nią, że tak łatwo dała się podejść. Taya jednak nie nadawała się na kogoś do bezpośredniej walki, albo może brakowało jej doświadczenia. Nie miał pewności.
— Skończmy to szybko. Jeden z twoich podwładnych nie może się mnie doczekać — uśmiechnął się upadły, cedząc przez zęby ostatnie słowa.
— Hehe, będziemy ją brać po kolei, a tobie pozwoli podziwiać córcie w akcji. Tak, tak. Chod… — Upadły nie pozwolił liderowi długo czekać, zatapiając pięść w jego twarzy beznamiętnie.
— Ciesz się, że wybrałeś walkę na pięści. — Tłuste cielsko przeleciało w powietrzu i runęło na cześć podwładnych, którzy tworzyli krąg. Facet był nieprzytomny, a twarz była cała zakrwawiona. Połamany nos, wybita większość zębów i połamane kości żuchwy.

„Pomóż mojej córce, zabójczyni. O zapłacie pogadamy później, tylko zostaw gościa żywego. Mamy z nim mały interes… ” — czarnowłosy skontaktował się telepatycznie z towarzyszką Tayi, jak i tą samą osobą, która widział przy wozie podczas lotu. Nie mogła oszukać oczu tysiącletniego wojaka, nie musiał nawet wczytywać się specjalnie w aurę.

Sam zaś skupił się na reszcie grupy, która się na niego rzuciła, przerzedzając ich szeregi, ale nikogo nie zabijając. Co tak naprawdę było najtrudniejszą częścią całej rozróby z jego siłą.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Ciekawa odpowiedzi, Sherani obserwowała siedzącą naprzeciw dziewczynę oczami przymrużonymi na koci sposób. Cała to osóbka wyglądała dość interesująco, zapowiadając urozmaicony wieczór. Słysząc o ojcu prychnęła, ale nie znając łowczyni, ciężko było zinterpretować, czy zrobiła to pogardliwie, czy może rozbawiona
- Uroczo, zostawił cię samą i teraz włóczy się gdzieś? - w słowach brakowało większych emocji. Zupełnie jakby Rani stwierdziła oczywisty fakt.
- Sama - zrelaksowana postawa zastąpiła chwilową obojętność, gdy odpowiedziała na pytanie, które do niej wróciło.
Sherani uważała, iż znacznie lepiej było liczyć tylko na siebie. Dawno już doszła do takiego wniosku i do tej pory wielokrotnie utwierdzała się w swoim przekonaniu. Pokładając nadzieje w innych można było zawieść się sromotnie. Co gorsza zazwyczaj w momencie, gdy pomoc była najbardziej potrzebna. Miała bolesną okazję się o tym przekonać.
Kolejny raz opróżniła kubek, by uzupełnić go o następną porcję ciepłego alkoholu, jednocześnie odwodząc myśli od minionych wydarzeń.

        Ledwie zdążyły zacząć rozmowę, gdy paskudna pogoda przygnała kolejnego wędrowca.
Wyrobiony przez lata szósty zmysł rzadko się mylił. Jeśli jednak on nie kazałby tygrysicy spojrzeć w stronę drzwi, zrobiłoby to nagłe zainteresowanie nowej znajomej. Nie umknęło uwadze łowczyni, jak przemoczony podróżnik przyciągnął spojrzenie Tayi. Zaciekawiona podążyła za wzrokiem dziewczyny. Nie potrafiła czytać aur, ale rozpoznać wojownika umiała. Jeden rzut oka na bruneta i jego sylwetkę, wystarczył za ocenę. Mężczyzna mógł wyglądać żałośnie, ale pewne rzeczy ciężko było ukryć. W przypadku osób, które spędziły swoje życie na walce, ruchy mówiły same za siebie.
Jeszcze nie zdążyła zastanowić się nad zainteresowaniem Tayi. Ledwie wróciła do szklanki i jej nad wyraz interesującej zawartości, gdy spokój karczmy zakłócili kolejni goście. Tym razem jednak zapowiadało się, że przerwa w odpoczynku będzie bardziej dokuczliwa.
Do zajazdu wtarabaniła się grupa, którą szybko można było scharakteryzować na podstawie hałaśliwego zachowania i wulgarnego obycia. Możliwie nie zwracając na siebie uwagi, usiadła tak by móc przyglądać się sytuacji. Nikt nie reagował. Wniosek był prosty, bandyci byli regularnymi bywalcami. Nikt jednak nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu. Zwykła banda oprychów, dręcząca okolicę. Znając życie, nikt groźny. Niespiesznym spojrzeniem znad szklanicy oceniała każdego z osobna. Rzezimieszki i rozrabiaki plasowały się niewiele ponad wszelkiej maści strażnikami miejskimi. Nie stanowili przeciwników wartych obaw. Ich siła tkwiła w liczbie, a marnym umiejętnościom polegającym jedynie na wszczynaniu ulicznych burd, towarzyszył brak charakteru i niewielki duch do walki. Podstawą było właściwe zaplanowanie działania. Wtedy przewaga liczebna przestawała mieć znaczenie gdyż z zawodowcami, którzy kostuchę mieli za stałą towarzyszkę podróży, nie mieli wielkich szans.
        Chociaż rzadko kiedy fatygowała się w takich sytuacjach, Sherani nie spodobało się, jak traktowany był karczmarz. Pracowity i dobroduszny mężczyzna budził swoistą sympatię i dziś miała zamiar zrobić jeden z wyjątków. Z wprawą układała w głowie szybki plan. Może tygrysica była porywcza i z cierpliwością nie miała wiele wspólnego, ale wbrew pozorom jeśli nie została przyparta do muru, nie rzucała się na wszystko i wszystkich bez rozeznania. Czyniąc tak, nie przeżyłaby długo.
Już ustaliła wstępną kolejność zdejmowania opryszków, gdy wtrącił się przemoczony jegomość. Wywróciła oczami, widząc odstawianą przez niego szopkę. Podobną minę zrobiła, gdy wywleczono bruneta na zewnątrz.

        Stolik opustoszał, ale nikt w karczmie nie odważył się choćby zbliżyć do niego. Dla odmiany tłoczno zrobiło się przy oknach.
Może gdyby świeciło słońce z samej ciekawości zerknęłaby na rzeź. Widziała wiele krwi i nigdy przemoc nie bawiła jej bardziej niż było to konieczne, ale obejrzeć dobrą walkę zawsze lubiła. Na długi opór Diabłów nie stawiała, to na taniec bruneta chętnie by zerknęła, ale nie dziś. Nie miała ochoty moknąć tylko dla samego pokazu.
Nie pozostawiono jej jednak wyboru. Taya zerwała się z krzesła i pobiegła na dwór. To już się dowiedziała, skąd zainteresowanie zmokłym obcym. Wstała z westchnięciem i raźnym krokiem ruszyła za dziewczyną. Była w połowie drogi przez karczmę, gdy rozwiano jej wątpliwości co do tożsamości chojraka, jeśli jeszcze jakiekolwiek miała.
- "Pomóż mojej córce, a o zapłacie pogadamy"? Arogant - warknęła, pokazując w myślach obelżywy gest. Nie dość, że wpakował się do jej głowy, to jeszcze mówił, jakby sprawa była ustalona. Nawet ladacznicę wypadało spytać, czy bierze danego klienta. Nie była psem lecącym za parę groszy na każdy rozkaz. Jeszcze psiamać żądania stawiał, "nie zabijaj", jakby zabijała każde ścierwo, jakie musiała obić, nie wyszłaby z pierdla do końca swojego życia. Oczywiście "proszę" już nie łaska było powiedzieć.
Normalnie kazałaby facetowi spadać na najbliższą palmę, wsadziwszy wcześniej swoje pieniądze w odpowiednio ciemne miejsce. Chodziło jednak o dziewczynę, której jedyną winą było posiadanie takiego nie innego ojczulka i ewentualnego braku instynktu przetrwania, który patrząc po ojcu mógł być na równi odziedziczony co nabyty.
Niby w tych kwestiach Rani również miała dość liberalne podejście. Nie raz bez skrupułów uznawała, że ktoś sam prosił się o problemy, których się doigrywał. Zdecydowanie łowczyni nie pędziła na ratunek każdej napotkanej istocie, syndrom zbawiciela zostawiając innym.
Dziś jakimś cudem, nim zwyciężył zwykły pragmatyzm zdecydowała się wtrącić, wiedząc, że nic dobrego z dziewczęcia w okolicy bandy obijającej się po pyskach wyjść nie mogło.
Machnęła ręką Bernarowi, by nie przeżywał całej sytuacji za mocno, gdy ten najpierw załamał ręce, widząc wybiegającą Tayę, a potem pobladł śmiertelnie, widząc wychodzącą Rani.

        Na zewnątrz zjawiła się w samą porę. Właśnie jednemu z bandytów zebrało się na amory i intensywnie starał się podzielić swoimi uczuciami z Tayą. Podeszła do mężczyzny od tyłu i niezbyt oryginalnym ani wyszukanym sposobem, poklepała go po ramieniu. Nie miała ochoty strzępić języka, by wdawać się w durną gadkę z napalonym ciulem. W zasadzie mogłaby uznać, że nie chciało się jej rozmawiać z facetem. Większość z nich można było określić jednym z dwóch epitetów, a do sporej części pasowały oba.
Mężczyzna nabrał się na banalny fortel, odwracając się w stronę Rani. Odrobinę poluźnił uścisk na Tayi, co łowczyni wykorzystała, uderzając go barkiem i wchodząc między draba a dziewczynę. Nim bandyta zaczął się bronić, otrzymał cios pod żebra i dla poprawki w splot słoneczny. To zakończyło sprawę. Jęcząc, mężczyzna zwinął się boleśnie w błocie u stóp łowczyni i tam już pozostał.
- Trzeba było siedzieć przy córce i jej pilnować, a nie się zabawiać i teraz zgrywać wściekłego tatulka, bo jeden powiedział, co wszystkim cały wieczór po łbach chodzi - wyraziła swoją opinię, starając się rozruszać obolały bark. Przez twarz łowczyni przemknął nieprzyjemny grymas i pod nosem burknęła coś niecenzuralnego, gdy zamiast ulgi, staw przeszył bolesny prąd. Może nieraz wykaraskała się z obrażeń, które innych wysłałyby na drugą stronę, ale najwyraźniej niektóre kontuzje miały zamiar ciągnąć się za nią niby smród za wojskiem.
Skrzyżowała ręce, obserwując jak brunet kończy rozprawiać się z bandą. Tu zakończyła pomoc Tayi. Znów ociekała wodą i chociaż niby już bardziej nie powinna zmoknąć, a do wody powinna się przyzwyczaić, to zimne krople upadające na ciało wydawały się niezmiennie obrzydliwie lodowate. Włosy mokrymi pasmami przykleiły się do pleców i ramion nie umilając pobytu na dworze, do kompletu z bolącym barkiem, psując nastrój łowczyni.
- Starczy tych igraszek w błocie. Jak znam życie zaraz będzie tu straż miejska. Areszt to nie miejsce dla dziewczyny - odezwała się ni to do Tayi ni do bruneta, powoli zmierzając do karczmy.
Zawsze tak było. Dzielni bohaterscy stróże prawa dziwnym trafem nigdy nie mieli po drodze, gdy trzeba było obronić ludzi takich jak Bernar, przed takimi co właśnie lizali błoto. Gdy jednak nie groziło im posiniaczenie japy, nagle mundurowi z niespotykanym u nich honorem i niesamowitą gorliwością ruszali na interwencję.
Miała przyjemność przekiblować kilka nocek w swoim życiu przez takie właśnie sprawy. Nagle ci którzy zaczepiali i terroryzowali byli ofiarami, a ona bandytą. Gdy jeszcze sądziła, że prawo chroni ludzi, starała się takie nieporozumienia wyjaśniać. Uczyła się jednak szybko. Brak dowodów był znacznie lepszy od prawdomówności. Grunt to ulotnić się z miejsca zdarzenia. Do tej pory żaden z opędzlowanych nie zgłosił pobicia, musiałby się wtedy przyznać nie tylko do przegranej, ale że obiła go baba. Jedyną podstawą sukcesu, było nie sterczeć w deszczu nad pobitymi, co właśnie czynili.
Co zrobią brunet i rudzielec, to już ich sprawa. Może mężczyzna będzie chciał zaczekać na strażników. Może nawet potraktuje to jako pretekst do kolejnej bójki. Jeśli tak, to zapewne następnym punktem programu będzie wystawiona za niego nagroda. Kto wie, może nawet ona weźmie to zlecenie, byłoby ciekawym wyzwaniem. Dlatego właśnie nawet jeśli wierzyłaby w przyjaciół i znajomości, zdecydowanie nie rozsądnie było utrzymywać jakiekolwiek więzi. Nigdy nie można było przewidzieć czy następne zlecenie nie będzie dotyczyć dawnego druha.
Może jednak dziwna rodzinka wykaże się rozsądkiem i wróci do karczmy. Kto mógł to wiedzieć. Zdecydowanie nie była to jej sprawa. Pierwsze miejsce na liście priorytetów aktualnie zyskała ponowna próba wysuszenia się nie obserwowanie poczynań obcych, ni sprawdzanie czy po przemianie wciąż może złapać zapalenie płuc.

        Nie oglądając się za siebie wróciła do Przystani i od razu podeszła do Bernara.
- Jeszcze jeden dzban, poproszę - uśmiechnęła się do oberżysty. - Przez kilka dni pewnie będziecie mieli ich z głowy, a później dobrze by było zastanowić się co dalej.
Bernar wydawał się nie wszystko rozumieć do końca. Na chwilę szok zatarł beztroskie usposobienie karczmarza, który próbował sobie poukładać, co się właśnie wydarzyło. Zbity z tropu, na zmianę spoglądał w kierunku zmiennokształtnej podążającej do swojego kąta to w stronę drzwi.
        Zanim usiadła przy stoliku, wykręciła włosy jak mokra szmatę. Deszcz padał tak mocno, że pobyt na zewnątrz wystarczył, by zmoczyć to, co zaczynało wysychać, znów nie zostawiając na Rani suchej nitki.
Dobrze, że obok poprzedniej karafki, w której grog choć wciąż ciepły, kończył się powoli, już stał nowy pełny dzbanek.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Upadły pobierzenie rozejrzał się po leżącej w błocie bandzie, po czym westchnął z zawiedzioną miną. Oczekiwał minimalnego oporu, ale nawet tego nie mógł oczekiwać po tych śmieciach społeczności.
Ruszył w stronę mężczyzny, który zajęła się nieznajoma mu kobieta. Zatrzymał się w miejscu, pozwalając wzmagające się ulewie obmyć ciało z błota.
— Nie pokazujcie się więcej w tej karczmie, bo w przeciwnym razie, jedyne miejsce do którego się wybierzecie to cmentarz — rzekł szorstko w stronę obitych.

Po krótkiej przemowie przemieścił się nad jęczącego z bólu napaleńca. Mógł sam się tym wszystkim zająć, ale nie chciał robić krwawego przedstawienia. Co nie oznaczała, że nie miał ochoty komuś zrobić tego krzywdy. Dobieranie się do jego córki bez jej zgody to proszenie się o śmierć.
Złapał wyjącego się człowieka za szyję i podniósł nad ziemię, mrużąc niebezpiecznie oczy. Spanikowany wisielec zaczął się szarpać, drapać i gryźć upadłego po trzymającego go w powietrzu ręce, ale upadły nawet nie drgnął. Jedyna zmiana nastąpiła w nacisku palców pierzastego na szyję, powoli zaciskając się coraz mocniej i mocniej.
Wyglądało to dosyć ponuro i nieprzyjemnie, biorąc pod uwagę ulewę i mrok. Leżąca w błocie banda patrzyła ze strachem w oczach, jak kawał młodego chłopa jest podnoszony przez o połowę mniejszego osobnika. Widownie w karczmie przy oknach również się poruszyła, widząc jedynie sylwetkę upadłego i tarmoszącego się nad ziemię bandyty.
— Co tam się dzieje?!
— Ten nieznajomy w kapturze… rozwalił całą bandę, a teraz kogoś dusi! — krzyknął ktoś przy oknach, a w karczmie zerwało się więcej klientów, aby przekonać się na własne oczy. Rozgorzały dyskusje i dziwne zakłady o ilość trupów. Ludzi zaczęła ponosić wyobraźnia.

Gdy w karczmie zrobiło się zamieszanie, Taya podbiegła do dwójki i chwyciła Erra za rękaw mokrego ubrania. Nie bacząc na deszcze i zimno, chciała powstrzymać beznadziejny przypadek swojego ojca. Anioł zerknął na nią i widząc jej oczy, wymamrotał pod nosem cicho.
— Masz oczy matki, oczy które nie chciały, abym się pogrążył
Nie zastanawiajac się dalej, rzucił już ledwo dyszącym facetem gdzieś w błoto i ruszył razem z córą do karczmy. Wewnątrz się rozdzielili. Upadły ruszył do karczmarza, a Taya powróciła do stolika, tak samo przemoczona jak towarzyszka tego krótkiego wieczora.
— Wątpię, abym musiała tobie mówić kim on jest — zażartowała niezręcznie, próbując jakoś rozluźnić atmosferę, bo nieznajoma nie patrzyła na ojca zbyt pochlebnie.
Smoczyca zamyśliła się dosyć mocno, wpatrując się w twarz i oczy kobiety.
— Jesteście podobni. Masz ten sam mrok w oczach co ojciec. Ile istnień zabiłaś? — zapytała nagle i bez ogródek, nie spuszczając jej z oczu.


Tymczasem upadły po krótkiej rozmowie ze zmieszanym karczmarzem, dowiedział się, że nie ma żadnej wolnej izby. Jedyne pomieszczenie, które zostało wolno, dostała już kobieta, która pomogła jego córce. Upadłemu się jednak udało przekonać karczmarza i pozwolić na skorzystanie przynajmniej z ciepłej kąpieli. Był cały w błocie i jak to wszystko wyschnie to będzie tylko gorzej. Po zgodzie właściciela wziął klucz do jego izby i zniknął po schodach na piętrze, nawet nie podchodząc do stolika z Tayą i nieznajomą.
Gdy otworzył drzwi do izby, pomieszczenie było schludne i niczego w nim nie brakowało, ale to nie było celem jego wędrówki. Przymknął za sobą drzwi, nie zamykając ich i zniknął w następnych drzwiach, którego prowadziły do niewielkiego pomieszczenia. Wewnątrz stała drewniana wanna, wypełniona letnią wodą. Erremir pokiwał głową z zadowoleniem, nie mógł oczekiwać na luksusy i nie oczekiwał, że Bernard tak szybko się uwinie, a raczej jego pracownicy.

Były król w końcu zrzucił z siebie odzienie i po drewnianych stopniach wszedł do wnętrza wanna z błogą miną. Dawno nie miał okazji skorzystać z normalnej kąpieli, więc zanurzył się po samą szyję i zamknął oczy. Rozluźnił spięte mięśnie na całym ciele i odetchnął z ulgą, odpływając myślami w całkiem inne miejsce. Wchodząc do pomieszczenia wanna wydawała się pusta, bo głowa upadłego była na tyle nisko, że deski ją zasłaniały. Jednak pierzasty nie zamierzał się tym przejmować, bo wątpił, aby ktokolwiek oprócz Bernarda mógł to wejść.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Dopiła resztkę alkoholu, zabierając się za świeży dzbanek. Rozsiadła się wygodnie o ile o wygodzie można było mówić w momencie gdy ubrania ziębiły i kleiły się do ciała. To samo robiły mokre włosy oraz Rani, która cała mokra lepiła się do krzesła. Powarkując cicho pod nosem i wyklinając złośliwy świat, popijała alkohol, na przemian z podnoszeniem i odstawianiem szklanki, masując bark. Głupia kontuzja. W tej kwestii miała pecha. Podczas treningów nie raz oberwała właśnie w to miejsce. Mistrz zawsze mawiał, że jej obrona nie istniała, nie raz próbując ją boleśnie nauczyć innego stylu walki. Bezskutecznie. Tygrysica nie lubiła podchodów. Pchała się zawsze w ogień, nie patrząc na obrażenia. Nieszczęśliwie się składało, że to biedny staw zwykle zbierał to co miło trafić w głowę, lub inne newralgiczne miejsca. Jak to robiła? Ciężko powiedzieć. Istotny był efekt. Co najmniej raz wybity, ze dwa zwichnięty, niezliczoną ilość razy obity i postrzelony. Nawet w ostatniej walce z najemnikami, prawe ramie tęgo ucierpiało. Potem przyszła cała ta heca z mrocznym elfem, gdy ledwo zdążyła dojść do stanu używalności. Mruknęła niezadowolona, gdy znów zamiast poprawy, bolesny prąd przeszył rękę aż po czubki palców. A chędożyć to. W końcu przejdzie. Jeszcze żeby ten pieprzony deszcz przestał padać. Jak pogoda była do dupy, to wszystko zawsze dwa razy bardziej się brzydziło i dokuczało.
        Zerknęła na lekko zakłopotaną dziewczynę, która właśnie do niej dołączyła. Nie łatwo było tłumaczyć się z poczynań takiego ojca. Nie złagodziło to jednak nastawienia zmiennokształtnej.
        - Kretynem szukającym kłopotów? - bardziej stwierdziła niż zapytała, słysząc próbę rozładowania atmosfery. Najwyraźniej Rani nie miała zamiaru niczego ułatwiać, chociaż nie czyniła tego złośliwie. - Łatwiej by ci było bez pilnowania go na każdym kroku. W końcu przesadzi, ale to ty ucierpisz najbardziej. - nie trudno było zauważyć, że humor tygrysicy, który nie był najlepszy, od ostatniej rozmowy z młodą smoczycą znacznie się pogorszył. Pewnie ponowne zmoknięcie miało na to znaczny wpływ.
        Właśnie brała kolejny łyk grzanego rumu, gdy padło coś czego się nie spodziewała. Zaskoczona tygrysica, zachłysnęła się i w ostatniej chwili połykając grog, by nie opluć nim Tayi. Kasłała dobrą chwilę, a gdy wreszcie złapała oddech, popatrzyła szeroko otwartymi oczami na dziewczynę. Właśnie się dowiedziała, że w takim razie ona jest kretynką? Podobieństwo, gdzie niby? Brunet-tatulek sam prowokował bójki. Zaczepiał, drażnił i prowokował. Rani nie robiła nic takiego. To jej się zawsze czepiano, chociaż nie szukała zwady.
"Takie samo spojrzenie"- Rani przekrzywiła głowę jak dzikie zwierzę. Chyba, że dziewczynie chodziło o to, że oboje walczyli. Sherani nie sprowadzałaby wszystkiego do tak prostej rzeczy jak spojrzenie. W żadnym razie nie utożsamiała się z nieznajomym, ale jej postawa złagodniała odrobinę, a sama łowczyni zaraz potem prychnęła delikatnym śmiechem.
        - Zabijanie to moja praca, nie księgowość. Już od dawna ich nie liczę - odparła pobłażliwie, chociaż myśli Rani powędrowały w zupełnie mniej radosnych kierunkach. Może nie liczyła, ale doskonale pamiętała swoje pierwsze zabójstwa. To była obrona własna, nawet nie polowanie. Potem następna czwórka, też nie było łatwo. Również walczyła o życie, nie planując wcześniej tej potyczki. Czy fakt pierwszego zabójstwa był tak bolesny, czy to, że została do tego zmuszona i nie miała wyboru, ciężko powiedzieć. Niby nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia, a jednak widok tych trupów nigdy jej nie opuścił, gorzkim cieniem wspomnień ciągnąc się za nią, czasem zrywając w nocy jako koszmary. Potem powoli przyszła rutyna. Rzeźnik nie zastanawiał się nad wartością życia swojej ofiary. Łowczy nie roztkliwiał się nad ubijaną sarną. Sherani nie przejmowała się swoimi celami. Dziś nie tylko nie zliczyłaby swoich ofiar, ale nawet nie przywiązywała uwagi do ich liczby.
Wróciła wzrokiem w stronę dziewczyny, który zdryfował gdzieś w bok pogrążając się we wspomnieniach. Taya chyba oczekiwała innej odpowiedzi, ale musiała się pogodzić z tą już otrzymaną. Tygrysica, uśmiechnęła się do niej lekko, jakby chciała podnieść dziewczynę na duchu i zmieniła temat.
        - Choć, fartem dostałam pokój. Chociaż się wysuszymy i odpoczniemy, zanim znowu coś się spieprzy. Nawet jeśli gadać będziesz chciała, to będzie wygodniej - oszczędnym gestem wskazała tłum gości, który wciąż był poruszony wydarzeniami z przed chwili. Nie potrzebowały kolejnych wrażeń na dzisiejszy wiczór.
Wzięła ze sobą dzbanek, wierząc, że dziewczyna podąży za nią. Na odchodne jedynie machnęła obsłudze, że bierze ze sobą alkohol i idzie na kwaterę. Kelner kiwnął głową i w ten sposób dopełniono formalności.
Bernar w tym momencie miał urwanie głowy i nie zauważył co się naszykowało. Był przekonany, że dostrzeże gdy dziewczyna będzie chciała iść do pokoju i w razie czego uprzedzi, że zgodził się pomóc przemoczonemu mężczyźnie. Pomylił się.

        Rani zdziwiła się trochę, że drzwi nie były zamknięte. Szybko jednak uznała, że obsługa zwyczajnie szykując pokój, zapomniała zakluczyć drzwi. Te po wejściu zamknęła za nimi, od wewnątrz. W pokoju był kominek! Chociaż jedna przyjemna rzecz tego paskudnego dnia. Z cichym stukotem obcasów i ostróg podeszła do paleniska. Świeże drwa leżały elegancko ułożone, czekając tylko podpalenia. Sherani pstryknęła palcami i niewielki płomyk liznął suchą korę. Drewno powoli zajmowało się ogniem, gdy tygrysica usadowiła się na przeciw, na podłodze.
        Obcym zapachem się nie przejęła. Normalne, że w wynajmowanych pomieszczeniach czuć było innymi bywalcami. Po chwili rozłożyła się wygodniej. Rozciągnęła się na plecach, głowę podpierając lewą ręką. Przymrużyła oczy skupiając się na kojącym odgłosie trzaskających iskier i spokojnie patrzyła gdzieś w sufit. Grzeczne zabawiające innych rozmówki nie były mocną stroną łowczyni, więcej nawet nie próbowała ona zagajać rozmowy. Wychodziła z prostego założenia, że jeśli ktoś zechce pogadać, odezwie się sam. Jak nie, jej wszystko było jedno, dopóki miała kominek i dach nad głową.
        W miarę jak oswajała się z pomieszczeniem, powoli budził się w dziewczynie niepokój, coś nie grało. Owszem pokoje zawsze nosiły mieszankę zapachów, ale zwykle była ona nieokreślona, zmieniająca się, niestała, zwietrzała. Była pozostałością po poprzednich gościach. Tutaj zapach stopniowo się nasilał. W miarę jak jej nos poznawał pokój, to jedna woń robiła się z każdą chwilą wyraźniejsza. Tygrysica z cichym warkotem i podejrzliwym węszeniem zerwała się na nogi. Rozejrzała się krótko po pokoju i jej wzrok padł na drugie drzwi. Hardym krokiem zbliżyła się do wrót, które otwierane do wewnątrz łazienki, umożliwiały kulturalnie i delikatnie otwarcie kopniakiem. Tak też uczyniła. Drewniane skrzydło poleciały na futrynę, hukiem przecinając błoga ciszę, wraz z warczącym pytaniem kobiety - Kto tu jest?
Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale włamywacza nie było widać. Szukała osoby nie rzeczy, więc chwilowo nie zwróciła uwagi na leżące w cieniu ubrania. - Pokaż się - kontynuowała agresywnie. Ręka już dawno spoczywała na rękojeści Pierścieni, które tylko czekały na oswobodzenie.
Zaaferowana zupełnie nie zwracała uwagi na Tayię, która nie kwalifikując się jako zagrożenie, tymczasowo zniknęła z radaru zmiennokształtnej.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Upadły anioł wyczuł wcześniej dwie aury, obcą i znajomą. Domyślał się co zaraz mogło się stać, ale uznał, że byłoby grzechem pozostawić gorącą kąpiel na rzecz drobiazgów. Zamiast brać nogi za pas, rozsiadł się w bali wygodniej i westchnął z błogim wyrazem twarzy.
Aura nieznajomej pachniała intensywnie tygrysim futrem, więc węch miała wrażliwy, jak na zwierzołaka przystało. Zdawał sobie sprawę, że zostanie zdemaskowany prędzej czy później, ale to co nastało po wejściu dwójki kobiet… niezwykle zdziwiło odpoczywającego mężczyznę. Tygrysica najwyraźniej zamierzała narobić niezłego ambarasu.

„Młodych to rozpiera energia, cóż zrobić. Ktoś będzie miał robotę przy wstawianiu tych drzwi na nowo”

W tym samym momencie drzwi runęły od solidnego kopniaka nieznajomej, albo znajomej? Upadły wpadł w lekkie zmieszanie w jakich kategoriach zaszufladkować dziewuchę, bo w końcu pomogła Tayi.
Jak już o tej ostatniej mowa, zza framugi drzwi było widać tylko jej głowę i jak cicho się śmieje za plecami wściekłej, rozgniewanej „kotki”. Córka już dawno wiedziała kto był tajemniczym gościem, dlatego zniknęła gdzieś w pokoju. Znała Emireya o wiele za długo i była pewna, że odpowie na wołania bez żadnej zwłoki… i ubrań.

Decyzja smoczycy jak można się domyślić, bardzo trafna. Upadły zirytowany ciągłymi krzykami Rani, postanowił się podnieść i dopełnić wołań kobiety.
— Już, już — westchnął ciężko i podniósł się nogach powoli do góry.
Za drewnianych desek wanny, wyjrzały pierwsze smolisty włosy, oblepiające blade ciało upadłego i zasłaniające częściowo plecy. Odsłonięta część była wypełnione zadziwiającą ilością blizną i bruzd, większych i mniejszych. Mimo smukłego i wysokiego ciała, upadły do pięknych nie należał. Oszpecone przez wieki ciało było żywym dowodem jego życia, jak i doświadczenia, którego nie można było podważyć po takim widoku.
— Jeżeli chciałaś skorzystać, wystarczyło zapukać i zapytać. Kulturę i maniery też w sobie zabiłaś na zlecenie? — mruknął niezadowolony anioł, odwracają się w trakcie wypowiedzi do tygrysicy
Stał teraz do niej twarzą w twarz, nie skrywając żadnego skrawka ciała i odgarnął mokre włosy z twarzy, patrząc na nią leniwie.

O ile plecy upadłego anioła przedstawiały wystawę blizn, przód ciała od pasa w górę też nie zostawało w tyle. Dawało to wrażenie, jakby on nie powinien w ogóle tutaj stać, tylko odpoczywać już dawno pod ziemią. Takie myślenie wcale błędne nie było, spora ilość z tych blizn była efektem ubocznym nagłego powrotu witalności, związanego z jego krwią. Rany zasklepią się, ale zostawały właśnie takie pamiątki

Erremir rozłożył dłonie jak na pokaz.
— Proszę, pokazałem się, co teraz skarbie? — powiedział z sardonicznym uśmieszkiem w stronę młodej kobiety.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Sherani zawsze najpierw biła dopiero potem zadawała pytania, do przeprosin raczej nie dochodziła. Faktycznie mogłaby zapukać i spytać czy ktoś jest w łazience. Gdyby tak postępowała, niejedne drzwi byłyby całe i pewnie Rani robiłaby lepsze wrażenie na otoczeniu. Na wrażeniu jej jednak nie zależało wcale. Drzwiami również nie przejmowała się dłużej niż chwilę, w momencie płacenia za szkody. Element zaskoczenia był ważniejszy od opinii świata, czy jakiejś tam futryny. Znacznie trudniej było przygotować się na napad szarżującej tygrysicy i ją zaatakować, niż grzecznie uprzedzającą o swojej obecności dziewczynę. Przemyślanego działania było w tym niewiele. Trochę więcej przyzwyczajenia i instynktu. Większość niestety to był jedyny w swoim rodzaju urok Sherani.
Tak więc łowczyni wpadła z wrzaskiem do łazienki.

        Intruz najwyraźniej nie przejął się przerwą w relaksie, odzywając się pobłażliwym głosem, który tylko podrażnił zmiennokształtną. Przepraszam, to kuźwa nie raczył powiedzieć. Siedział sobie w cudzym pokoju i nawet nie zamierzał wyrazić skruchy. Oczywiście sama do przeprosin się nie poczuwała, chociaż wpadła do łazienki tak jak się nawet do knajpy nie wchodzi.
Palce wystukiwały rytm na rękojeści szabli, gdy jegomość się poruszył. Dopiero gdy stanął w wannie, zostawiła broń w spokoju i skrzyżowała ręce na piersi. Nieznajomy nie miał broni, więc nie uznała za konieczne machać swoją.
Uniosła brew i wywróciła oczami, patrząc na wstającego pozera. Naprawdę, jeśli chciał ją zgorszyć czy speszyć, to trafił pod zły adres. Stała niewzruszana, oglądając plecy nieznajomego. Wyglądał jak ofiara szalonego cyrulika. Pewnie większość ludzi, takie blizny odstręczały, albo przynajmniej szokowały. U Rani budziły pewne pokręcone uznanie. Rzadko zdarzał się ktoś, kto wyglądał gorzej od niej i wciąż żył.
        - Wystarczyło powiedzieć, kąpię się, nie mam złych zamiarów, zaraz wyjdę się przywitać. - prychnęła słysząc prowokację bruneta, który właśnie obracał się w jej stronę. Nie ruszyła się jednak nawet o cal, ani nie odwróciła wzroku. - Za maniery marnie płacą. I wypraszam sobie, jestem łowcą nie zabójcą na zlecenie.
Przechyliła głowę, swoim zwyczajem i zmierzyła nieproszonego gościa wzrokiem od góry do dołu. Szpaner nawet ręce rozłożył. Myślał, że się zarumieni i ucieknie z krzykiem. Też coś, jakby faceta nie widziała. Czy może arogant liczył, że zacznie się do niego łasić. Bezczelność. Nawet jeśli jej się podobał, to od czegoś miała głowę.
        - Jak to co, nic - wzruszyła obojętnie ramionami - Przynajmniej teraz wiem kogo mam w pokoju. Czuj się jak u siebie - uśmiechnęła się złośliwie i spokojnie wyszła z łazienki. Drzwi nie zamykała, bo niespecjalnie się do tego nadawały. Widownia najwyraźniej facetowi nie przeszkadzała, a ona i tak widziała co miała zobaczyć, więc i nie było specjalnej potrzeby.
        - A ty mogłaś powiedzieć, że kąpie się tam twój skretyniały stary, a nie rżysz po kątach - wytknęła Tayię palcem odnajdując ją w cieniu, zataczającą się ze śmiechu.

        Wróciła na swoje miejsce przed kominkiem. Pociągnęła łyk alkoholu prosto z dzbanka i znów rozciągnęła się na podłodze. Przymknęła ślepia, bez większego zainteresowania oglądając grę cieni na suficie, segregując niewielką ilość informacji o dziwnych wędrowcach. Brunet pachniał zmokłą kurą, czyli musiał mieć coś wspólnego z pierzastymi. Czarne włosy wykluczały niebiańskiego sztywniaka, jeśli nie zrobiłaby tego popisowa próba wymordowania pechowej bandy. Nie wyglądał też na Fellarianina. Najbardziej prawdopodobnym był upadły.
Rani wyglądała na nieobecną, ale tak naprawdę nawet przez chwilę nie przestawała być czujną. Tolerowała przybyszów, nie bała się ich, ale nie ufała im za grosz.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Widząc znikając sylwetkę tygrysołaczki, upadły stał jeszcze chwilę, nie krępując się ani trochę wcześniejszą sytuacją. Miał za dużo cyfr w wieku, aby nie umieć panować nad własnymi uczuciami czy niespodziewanymi sytuacjami.
„Przyjazna nazwa dla zabijania, koniec końców robisz jedno i to samo co oni” — pokręcił głową z dezaprobatą, wiedząc dosyć dobrze jak to wpływa na psychikę.
Sięgnął dłonią do szramy przebiegającej przez twarz, którą kiedyś można było uznać za przyjemną dla oczu, a teraz? Pogładził ją z lekką melancholią w duszy.
„Przyjdzie czas, że i ją będzie ścigały cienie przeszłości… jeszcze ma czas, ale to jej żywot” — wyrzucił z głowy pomysł, aby nastawić dziewuchę na dobre tory. Każdy był kowalem swojego losu i wolał tak to zostawić. Ingerowanie w cudze życie nigdy nie kończyło się dobrze dla żadnej strony.
Otrząsnął się z chwilowej słabości. Wszystko przez to, że widział w młodej kobiecie dawnego siebie, albo mózg płatał figle i specjalnie mu pokazywał takie, a nie inne obrazy. Nie mogąc znieść toczącej się w głowie bitwy, uderzył się po policzkach dłoniami dosyć mocno.
— Ogarnij się, ogarnij — powtarzając cicho w kółko te słowa, przerzucił nogi przez drewnianą wannę na schodki, planując zakończyć seans kąpielowy. Nie miał teraz najlepszego nastroju na lenistwo, przeczuwając więc nadchodzący kryzys, zaprzestał przyjemności.
Wymawiając inkantacje magii przestrzeni, wyciągnął dłoń przed siebie, a ta zniknęła częściowo. To co wyciągał z przestrzennego „magazynu” — Err nie lubi komplikować, a wręcz jest simpletonem odnośnie magii — to nowe ubrania. Skórzane spodnie i biała koszula, których miał pełno w zapasie. Czemu? Wystarczy połączyć dwa słowa: Erremir plus impulsywność.

Gdy upadły się przebierał po odświeżającej kąpieli, Taya nie mogła się powstrzymać od śmieszkowania za plecami tygrysicy. Owszem, kobieta była twarda, ale smoczyca była wnikliwym obserwatorem i jak wspominano wcześniej — zbyt dobrze znała ojca.
— Oh, a zapytałaś mnie? — Dziewczę gładko wywinęło się z oskarżenie, powstrzymując śmiech i wciągając na usta niewinny uśmiech. — Myślałam, że troszkę się rozerwiesz, ale jesteś strasznie spięta… — wywróciła oczami, jak tylko kobieta straciła ją z oczu.
Nie kryjąc się za bardzo, zbliżyła się do rozciągniętej na podłodze Rani i rzuciła się nią. Z głupim uśmieszkiem przewaliła się przez biodro kobiety i próbowała jej zabrać dzbanek.
— Jeju, ale ty pijesz. Liczyłam ilość od kiedy przybyłam i utrzymanie ciebie pod tym jednym względem, musi pustoszyć kieszenie mężczyzn, nawet tych od krótkich przygód… — Skomentowała z lekką złośliwością, chcąc jakoś rozluźnić spiętą atmosferę. Co prawda nie miała pewności, na ile będzie to skuteczne, ale lepiej spróbować niż się poddać od razu. Kimkolwiek była, nie wydawała się być nieprzyjazna — jedynie dla kieszeni jak już.

Gdy cała farsa toczyła się na podłodze, do pomieszczenia wszedł ojciec jednej z nich. Stanął i z zaniepokojonym wzrokiem zmierzył obie przedstawicielki płci pięknej. Aktualnie jedna próbowała ratować zawartość dzbanka, która najwyraźniej w tej chwili była dla niej ważniejsza niż cokolwiek innego. Druga zaś natarczywie nie dawała jej spokoju, mimo ostrej reakcji drugiej strony. Upadłego to nie dziwiło, Taya miała w przeciwieństwie do niego całkiem inny charakter dla obcych.
— Taya, daj jej spokój, bo zaraz przybiegnie Bernard albo jego osiłki. Bogowie jedni wiedzą co sobie pomyślą na dole, słysząc wasze krzyki. — Argument wydał się solidny, bo smoczyca zastygła w miejscu i z zawiedzioną miną wędrowała wzrokiem pomiędzy sylwetkami towarzyszki „zabawy”, a ojca.
— Co taki sztywniak jak ty może wiedzieć o kobietach! — Córka w odwecie walnęła krytykującym tekstem i wybiegła z pokoju do łazienki, trzaskając drzwiami z całej siły.
Pierzasty przez chwilę się bał, że drzwi wylecą razem z framugą.
— Czy ty chcesz ojca w depresję wprowadzić… — mruknął pod nosem, nie rozumiejąc co komentarz ma wspólnego z sytuacją.

W pokoju zapadła cisza, bo Taya najwyraźniej postanowiła się odświeżyć. Skrzydlasty zerknął na rozciągniętą na podłodze dziewuchę, która jakby nigdy nic wróciła do opróżniania dzbanka. Zirytowany upadły w końcu nie wytrzymał i szybkim krokiem zbliżył się do niej, alarmując czujną zwierzołaczkę.
— Jak długo zamierzasz udawać twardą, głupi kocie — warknął i zacisnął dłoń na jej prawym barku, całkiem paraliżując jej ruch sięgania po broń.
Widząc jej bezsilność i grymas bólu na twarzy, trochę odpuścił i rozluźnił dłoń. Jako uzdrowiciel nie mógł patrzeć, jak ktoś doprowadza własne ciało do takiego stanu.
— Jeżeli nie wyleczysz się porządnie, może stracić prawą rękę na zawsze. Nie wiem co robisz, ale tak tragicznego braku jeszcze nie widziałem. Jak nie rękę to życie, jeżeli spotkasz kogoś o szczebel wyżej od siebie. — Podsumował dosyć poważnie, świdrując ją wzrokiem.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Rani tylko burknęła pod nosem w odpowiedzi. Nie uznała za stosowne pytać, skąd miała wiedzieć, że dziewczyna wiedziała kto siedział w łazience. W jej oczach to właśnie Taya powinna wyjść z inicjatywą i ją poinformować.
        - Też wymyśliłaś - prychnęła łowczyni, ale trochę mniej rozzłoszczona. Absurdalny argument prawie rozbawił tygrysicę - Ojciec jest wędrownym żigolakiem, że chcesz go od ręki sprzedawać na nocki, nawet imienia nie podając? Jak wreszcie nikt mi nie będzie dupy zawracał, to się rozluźnię - zakończyła pociągając kolejny łyk rumu.
Najwyraźniej Taya inaczej zapatrywała się na całą sprawę. Sherani liczyła odpocząć i nie niepokojona wypić grog, najlepiej zanim ostygnie, smoczyca zaś zamiast dać zmiennokształtnej spokój, rozpoczęła osobliwą zabawę.
        - Za swoje - oburknęła tygrysica, słysząc komentarz jak wiele pije. Nie złościła się jednak jakoś szczególnie, wtedy wstałaby z podłogi i dobitnie kazałaby dziewczynie się odczepić. Zamiast tego zabrała dzbanek poza zasięg rudzielca.
        - Nikt mnie nie utrzymuje, w przeciwieństwie do ciebie - odsłoniła zęby w złośliwym grymasie. Kolejne komentarze tygrysicy wybrzmiewały do wtóru łomotu, jaki czyniły dziewczyny przepychające się na podłodze - Swój dzbanek sobie znajdź. A w ogóle ile ty masz lat? Gdzie z łapami, wrzód na tyłku taki sam z ciebie jak z niego, siebie warci - marudziła tygrysica. Wciąż nie wstawała jednak z ziemi.
Na swój sposób Taya osiągnęła co chciała i łowczyni dała się wciągnąć w nietypowa rozrywkę. Złoszcząc się znacznie mniej niż można by przypuszczać po jej komentarzach. Zabierała rękę poza zasięg dziewczyny, jednocześnie blokując ją nogami, tak, że wychodzący z łazienki upadły zastał barwną scenkę rodzajową w postaci kotłowaniny przed kominkiem.
        Całość skończyła się szybciej, niż zmiennokształtna mogłaby przewidzieć. Wręcz nierealnie szybko, Taya dała jej spokój i... obrażona pobiegła do łazienki. Co dziewczę miało z tymi "sztywniakami". Najpierw zarzucała Sherani, że ta jest spięta, czego łowczyni zupełnie nie pojmowała. A jaka miała być? Teraz tatulek był sztywny i to stało się przyczyną całego zła na świecie. Koronny argument czy jak? Najwyraźniej nie tylko ona nie zrozumiała związku i sensu. Brunet jakby też nie, chociaż to była jego córka. Normalna rodzinka nie ma co.
        Argumenty upadłego wydały się jej równie bezsensowne jak te Tayi. Sherani szczerze wątpiła, by na dole usłyszano krzyki. Nie wydzierały się przecież. Rani nie miała zwyczaju krzyczeć, z powodu takich błahostek, burczała i powarkiwała nie raz bardziej zbliżając się do dźwięków wydawanych przez zwierzęta niż ludzi, ale na pewno nie robiła tak dużo hałasu jak sugerował brunet. Piski i dyskusje młodej również nie były jakieś wyjątkowo donośne. Jeśli coś dochodziło do uszu gości czy Bernara, to nie do końca zidentyfikowany łomot, bo co i rusz, któraś stukała w podłogę, podczas przepychanki. Idąc tokiem myślenia rudzielca i pewnie co najmniej połowy karczmy, po tym co słyszeli wątpliwe by ktokolwiek wpadł z wizytą.

        Jednak dzięki interwencji mężczyzny zapanował spokój i błoga cisza. Coś wspaniałego. Niestety on sam również, przerwał sielankę. Szybkie kroki mężczyzny zaalarmowały zmiennokształtną, która instynktownym ruchem sięgnęła po szablę. Pierścienie nie opuściły jednak pochwy. Ręka nieznajomego żelaznym uściskiem zacisnęła się na bolącym miejscu, blokując ruch skuteczniej niż dobrze założona dźwignia. Tygrysica warknęła głucho, choć przyszpilona do podłogi nie szarpała się. Gdyby jednak wzrok mógł zabijać, mężczyzna padłby trupem na miejscu. Wielu rzeczy nie znosiła, ale jeśli już czegoś szczerze nienawidziła, to bezsilność. Jeśli upadły chciał rozsierdzić łowczynię, to osaczenie jej było doskonałym posunięciem.
        - Co niby mam robić - warknęła cicho i gardłowo - Zwinąć się w kącie i płakać? - nie udawała twardej. Takie życie, nie takie rzeczy musiała znosić i nigdy nie użalała się nad sobą. Suczysyn musiał zauważyć, jak oszczędzała rękę, podczas durnej przepychanki i teraz wykorzystał sytuację.
Dzban wciąż trzymany w lewej ręce już miał wylądować na czarnym łbie agresora, gdyby nie fakt, że nie robił on nic więcej, a zaczął prawić morały. Co robiła? Bark był w tragicznym stanie? Znalazł się mądrala. Kto jak kto, ale gość, którego ciało wyglądało jak mapa szlaków handlowych nie był autorytetem w kwestii dbania o siebie.
        - Nie wiem z jakiej chmurki spadłeś, ale w tej robocie nie dożywa się starości - odpowiedziała odsłaniając zęby. Mimo iż poczuła jak chwyt rozluźnił się trochę, nie zaczęła się szarpać. Jedynie powoli poruszyła nogą by uzyskać oparcie - W końcu zawsze trafi się na lepszego od siebie.
Nawet rezygnacja nim cię ubiją nie dawała pewności, że ktoś zdolniejszy się nie trafi. Mistrz był tego najlepszym przykładem. Od lat na emeryturze spokojnie szkolił nowych zabijaków. I co? Trafił się skuteczniejszy wojownik a jego życie dobiegło końca tak jak wielu innych przed nim i jak wielu przyjdzie skończyć po nim ...
Pominęła fakt, że właśnie przecież odpoczywała. Nie była samobójcą i wiedziała kiedy jest w formie, kiedy nie. Teraz zdecydowanie była daleko od swoich szczytowych możliwości, potrzebowała jeszcze kilku dni by się zregenerować. Ten jednak musiał swoje mądrości prawić i co ważniejsze przeszkadzać.
        - Nie wyglądasz jak guru w kwestii troski o swoje ciało. - bezczelnie wyraziła swoje zdanie. Nie wspomniała już o tym jak swoją głupotą narażał Tayę. Sherani przynajmniej ryzykowała tylko własne życie.
        - A teraz puść, zanim to ty stracisz łapę - ostrzegła na wpół warcząc. Wstrzymała się z walką, ale to nie znaczy, że miała zamiar tolerować takie zachowanie. Już ułożyła ciało tak, by mieć kilka możliwości i chędożyła to co rudzielec sobie pomyśli, gdy zobaczy jak okłada jej ojca. Chociaż pewnie to co by pomyślała, znacząco odbiegałoby od realiów. Dziewczyna osobliwie spoglądała na świat.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Upadły był bardzo cierpliwym facetem, stąd znosił wulgarne myśli kobiety. Niewiele istniało rzeczy, które mogły skutecznie go rozzłościć. Dziewucha jednak miała talent, bo bezwzględnie trafiła w czuły punkt byłego króla. Powstrzymał się przed spoliczkowaniem leżącej, rozluźniając mięśnie i prostując się. Nie było sensu w przedłużaniu tej szarady, bo zrobiłby jej tylko krzywdę jakby się na niego rzuciła.
— Trzymaj temperament na wodzy, nie jesteś głupia — skwitował pobłażliwie poprzednie wypowiedzi zmiennokształtnej, siadając na ziemi i podciągając jedno kolano bliżej siebie — W twoim stanie jesteś jak kociak, próbujący ugryźć i podrapać lwa.
— Taya jest smoczycą, myślę że miałaś swoje domysły. Naprawdę nabrałaś się na jej akt? — upadły zmrużył oczy, pozwalając ciepłu z paleniska ogrzać ciało — Owszem, zachowuje się jak dziecko, robi głupie rzeczy, nie zastanawia się nad konsekwencjami i jest uparta jak zastępy diabelskie — zamilkł na chwilę, układając myśli w głowie — Nikt nie byłby szczęśliwy z pojawienia się mojej córki w prawdziwej postaci, nawet ja czuje respekt do smoków. Twój tok myślenia jest zły. Nie ratowałaś Tayi, ratowałaś wszystko przed nią — uśmiechnął się pod nosem, puszczając w stronę tygrysicy lustrując spojrzenie i nie przejmując się, że wygadał się z czytania myśli.

Kobieta miała miłą dla oka sylwetkę i było na czym zatrzymać spojrzenie. Upadły nie był napaleńcem, ale potrafił docenić dbające o siebie kobiety. Zwłaszcza w takim zawodzie, a nie innym. Nie maskował tego jak na nią patrzy, po chwili jednak wrócił do patrzenia w palenisko. Zrobił to dosyć niechętnie, ale resztki manier domagały się przynajmniej resztek rozsądku.
— Ciężko wyglądać lepiej, gdy rzuca się do gardła bóstwom — zaśmiał się z ciętej uwagi — Zobaczymy jak ty będziesz wyglądać w moim wieku. O ile dożyjesz rzecz jasna… nie jesteś nieśmiertelna. Twój uszkodzony bark jest najlepszym tego dowodem — upadły zamknął oczy i położył się na ziemi bezceremonialnie.
— Dziesiątki, jak nie setki razy miałaś już urazy właśnie tego barku. Jeżeli miałbym strzelać, używasz w walce stylu walki, który drastycznie zwiększa ryzyko urazu tego, a nie innego miejsca. Radziłbym tobie zmienić sposób, w który walczysz bo zostaniesz kaleką szybciej niż umrzesz. W sumie już jesteś częściowo kaleką, chociaż nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie jest jednak za późno, aby zregenerować ten bark — upadły wymamrotał i ziewnął głośno, przeciągając się na ziemi jak kot
— Jak wylądowałaś na ścieżce łowcy głów? — zapytał nagle, szukając kontaktu wzrokowego z nią.


Tymczasem smoczyca brała odprężającą kąpiel, zapominając o tym przeklętym świecie. Złość na ojca również jej przeszła, a nawet dopadła ją skrucha. Była pewna, że upadły dawno zdał sobie sprawę, iż częściowo udaje. W końcu dobijała jej prawie setka, ale wciąż miała mnóstwo pytań do niego. Chciała wiedzieć, jakim mężczyzną był kochanek jej matki. Co widziała w takim prostaku i łajdaku jak on. Skrzydlaty jednak zawsze wymykał się jak węgorz z dłoni, umykając ponownie w otchłań tajemnicy i jeszcze większej ilości pytań. Im dłużej z nim była, tym bardziej zdawała się oddalać od prawdy.
Taya wyciągnęła przed siebie dłonie, zasłaniając mdłe światło ze świeczek.
— Ile przede mną ukrywasz, co ojcze? — westchnęła cicho i zanurzyła się po czubek nosa w wodzie, czując pewien niedosyt w całej tej sytuacji.
— Mimo, że macie podobne spojrzenie, czemu twoje spojrzenie jest takie wyzute z życia. Jakbyś miał się rozsypać przy najmniejszym podmuchu wiatru. Ugh — dziewczę gwałtownie zanurzyło głowę w wodzie, próbując ogarnąć chaotyczne myśli
Podgarnęła kolana i przytuliła je mocno do siebie
„Głupek...”
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Zmrużonymi ślepiami odprowadziła sylwetkę odsuwającego się mężczyzny. Całe szczęście facet miał dość rozsądku by puścić tygrysicę. Ostatnie czego dzisiaj chciała to wszczynać burdę z jakimś upadłym zabijaką. Chociaż jednak nie miała nastroju ani nadmiaru sił na bijatykę, nie znaczyło to, że by jej nie rozpoczęła. Nigdy nie rzucała gróźb na wiatr.
Z podłogi nie wstawała. Było jej tam wygodnie, a krótka prawie-napaść nie wystraszyła Sherani. Co prawda w razie ataku byłaby znów na gorszej pozycji, ale po pierwsze nieznajomy nie wydawał się mieć złych zamiarów, był chyba zwyczajnie upierdliwym dziwakiem. A po drugie, w życiu nie dałaby komukolwiek satysfakcji, że zmusił ją do zmiany zdania pod które podchodziła również zmiana wybranego miejsca.
        Słysząc bruneta spojrzała w jego kierunku unosząc brew i mrużąc lekko oczy, w minie ostentacyjnego niedowierzania.
        - Ja mam się kontrolować? - mruknęła, ale już całkiem spokojnym głosem, bez wcześniejszej agresji - Mówi to facet, który rozpoczął chryję w karczmie i obezwładnił mnie, zamiast zapytać o kontuzję - prychnęła złośliwie. Niby-komplement o swojej inteligencji pominęła i zupełnie niezrażona, kontynuowała wracając wzrokiem w płomienie - Niezależnie od mojego stanu byłbyś silniejszy - odparła swobodnie, bez żalu stwierdzając fakt. Chwyt mężczyzny był wystarczającym dowodem, więcej nie potrzebowała. Za to nie nie wyraziła głośno reszty swoich przemyśleń. Sherani była prawie pewna, że była szybsza od bruneta, w takich pojedynkach drobne i zwinne ciało stanowiło zaletę. Poza tym tygrysica miała jasny pogląd na to co decydowało o zwycięstwie. Umiejętności były istotne, tak jak siła czy szybkość, ale jeszcze jedno jawiło jej się niezbędnym. Czysta żądza wygranej podsycana niezmąconym pragnieniem przeżycia za wszelką cenę. Nie sama odwaga, odporność na ból czy zdolność znoszenia ran, ale prawdziwa chęć przetrwania.
Nieznajomy był silny, ale już widywała takie obrazki. Wojownik, który rozpoczynał bójki, wiedząc, iż zwycięży gdyż nikt nie mógł się z nim równać. Z czasem wątpliwości i znużenie wypełniały takiego wykidajłę. Zwykle niewielkie, ale kładło się cieniem w spojrzeniu. Nie pragnął zginąć dość mocno, by nie walczyć pełnią swoich możliwości, ale pewność wygranej mieszała się z absurdalną nadzieją, że może tym razem trafi się ktoś potężniejszy, kto przyniesie ukojenie. Może to zwierzęcy instynkt, może kobieca intuicja, ale jeśli ktoś spytałby Rani o zdanie, powiedziałaby, że brunet miał takie właśnie oczy.
Chwilę później okazało się, że równie dobrze mogłaby wszystko na głos powiedzieć, bo dupek czytał w myślach. Cóż jego problem, że nie miał okazji doświadczyć taktu łowczyni i usłyszał myśli, których wolała oszczędzić by niepotrzebnie nie zaogniać sytuacji.
        - Czuję, że pachnie gadem, bez konkretów, a to daje wiele możliwości. Zaś przez zachowanie, jak sam zauważyłeś, ciężko poważnie potraktować twoją pociechę. Drugiego dna się nie doszukiwałam. - Wzruszyła ramionami - Mam tylko jedno pytanie - spojrzała uważnie na wciąż nieznajomego - Skoro oboje jesteście tacy świetni, po jaką cholerę fatygowaliście mnie na ten deszcz? - fuknęła.

        Na wzmiankę o bóstwach, uśmiechnęła się jednym kątem ust, odsłaniając zęby. Nieśmiertelni i ich walki. Nie przejęła się wymownym wzrokiem mężczyzny. Jedynie ułożyła się na boku by lepiej widzieć upadłego. Dzbanek powędrował wraz z tygrysicą, która głowę ułożyła na prawej ręce, ale dość ostrożnie, by nie naciągać niepotrzebnie bolesnego miejsca.
- Nie dożyję twojego wieku… skarbie - wykorzystała wcześniejszą zaczepkę bruneta. Komentarz o kalectwie, pod którym kryło się głębsze przemyślenie, zignorowała odnosząc się jedynie do gadania o barku.
- Nie marudź - odparła lekko - Był taki jeden, który wiecznie truł, że mam marną gardę i do dupy obronę - o tak mistrz non stop mędził i wymyślał najróżniejsze ćwiczenia i kary. Nakazywał walkę partyzancką. Nigdy w nią nie wierzył, nie tylko była kobietą, ale drobną do tego. Na naukę przyjął ją pewnie bardziej dla żartu. Na koniec żart przerósł jego oczekiwania - Najwyraźniej nie jest tak źle, ponieważ to on gryzie piach, nie ja. - podsumowała - Wy nieśmiertelni walczycie z bogami i wtedy odnosicie rany. Nam zwykłym ludkom wystarczy przewaga liczebna agresora i strzelcy - skomentowała prosto i bez złośliwości. A przemknęła jej jeszcze myśl o tym, że przemiana w tygrysa przed wygojeniem ran, pogarszała fizyczny stan. Zwykle starała się tego unikać, nie zawsze mogła. Magia przemieniając ciało, rozrywała zastrupiałe lub zszyte rany, jątrząc i ponownie nadrywając też każde zwichnięcie i kontuzję. Nie znaczyło to jednak, że po każdym polowaniu powinna się położyć w karczemnym pokoju i czekać na... no właśnie, na co?
        - Za krótkie życie pełne wyzwań - uniosła lekko dzbanek i wypiła łyk alkoholu.

        Pytanie, które padło, nie było zaskakujące. Wielu dziwiła jej profesja, chociaż, nie koniecznie spodziewała się go w tym momencie. Spojrzeniem odnalazła wpatrujące się w nią oczy, o kolorze burzowego nieba.
        - Na trzeźwo nie da się słuchać tych nudów - uśmiechnęła się zaczepnie, posuwając po podłodze dzbanek.
        - Nie licz na ckliwą historyjkę o braku wyboru, gdy nadarzyła się okazja, ruszyłam w podróż i wędrowałam tak długo, aż znalazłam nauczyciela. - nie wznosiła muru chroniącego myśli. Zamiast tego skupiła się dokładnie na wypowiedzi, nie odpływając w kwestie, których poruszać nie chciała.
        - Tam gdzie się urodziłam, życie nie dawało wielu możliwości, tym mniej jeśli miało się pecha być kobietą - mówiąc, odwróciła wzrok od smutnych oczu upadłego. - Kto nie marzy o życiu pełnym przygód i podróży? - Kontynuowała o dziwo bez goryczy. Przez słowa tygrysicy przebijała się spokojna akceptacja - Wiem, że łowcy zazwyczaj są takimi samymi bandytami jak ci których ścigają. Prawdą jednak jest, że straż miejska siedzi wygodnie w miastach, łapie pijaczków i paraduje w mundurkach. Wojsko i strażnicy arystokratów zazwyczaj fatygują się jedynie po daniny i dla zwykłych ludzi jest to ta lepsza wersja scenariusza. Zaś i jednych i drugich nie tylko ograniczają granice państw, ale większość z nich nie przeżyłaby tygodnia na szlaku. - Sherani nigdy nie kryła pogardliwego stosunku do mundurowych - Może wojskowi są lepiej wyszkoleni - kontynuowała - Ale ich siła tkwi w liczebności. Ani więc jedni ni drudzy nie są wstanie skutecznie chwytać większości przestępców, zazwyczaj właśnie tych najgroźniejszych. To samo dotyczy band rzezimieszków. Gdyby nie łowcy trakty i gościńce stałyby się nieprzejezdne. Tak więc wszyscy gardzą łowcami, jednocześnie wiedząc jak dobrą robotę robią. Zawsze marzyłam by zostać jednym z nich. Jak więc los dał mi możliwość zmiany życia, nad czym miałabym się zastanawiać - zakończyła, spoglądając na mężczyznę. Nie wyglądało by ten zamierzał się przedstawić.
        - Sherani - sama więc podała swoje imię. W końcu głupio było wciąż traktować pierzastego jako bezimiennego.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Upadły nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w kominkowe płomienie, wsłuchują się w słowa niedawno poznanej kobiety. Uśmiechnął się zadziornie i obrócił głowę mimowolnie w jej stronę. W końcu nie rozmawiał z kominkiem, pozostałości z manier jeszcze w nim żyły.
— Gardzę ludźmi typu tamtej bandy, którzy są niczym pijawki na zdrowym społeczeństwie. Ja jestem tylko ogniem, na który mieli pecha trafić. Właściciel tego miejsca to dobry człowiek, na jakiś czas będzie miał od nich spokój.
Przerzucił spojrzenie znowu w języki ognia, a uśmiech złagodniał.
— W twoich oczach to chryja, a w moich to, co powinien robić ktoś z siłą. Owszem, nie uratuje całego świata, ludzie z karczmy mnie raczej zapamiętają jako krwawego żniwiarza albo napaleńca do walki. Uśmiech Bernarda i niedowierzanie w jego oczach to wszystko, czego potrzebuje. Nie jestem idealistą ani nie palę się do pomocy innym. Czasem jednak… warto zboczyć z obranej ścieżki, aby poszerzyć horyzonty i nie uciekać przed światem — Płynna wypowiedź w lekkim tonie została zakończona oddechem zmęczenia — Ty zaś pewnie jako dupka, który się tobą wysługiwał — zaśmiał się cicho i przymrużył oczy.

Atmosferę przerwało fuknięcie tygrysicy, na które tym razem on podniósł jedną brew. Nie dziwił się jej, ale nie spodziewał się, że będzie taka pamiętna o drobiazg (przynajmniej według niego).
— Ciekawość, chciałem się przekonać, co zrobisz. Sytuacja z wozem, moja córka. Możesz być łowcą głów, ale jesteś porządną kobietą. Nie jesteś płytka i widzisz dalej niż czubek własnego nosa — wymamrotał z zamkniętymi oczami, nie ukrywając przed nią własnych myśli na ten temat.

Emirey nie poruszał tematu siły, uważając, że było to bezcelowe. Jeżeli potrafiła to zauważyć, to czuł się z tym w porządku, ale nie było żadnej potrzeby, aby coś odpowiadał. Kobieta sama raczej nie była zainteresowana, że to tylko parę procent tego, kim był kiedyś.
To, co widziała i czuła to cień istoty, która kiedyś przelewała krew bogów. Kim był teraz? Królem bez ludu. Co królowi po sile, jeżeli nie mógł przysłużyć się własnym ludziom? To jak próbować zrobić strawę, w której głównym składnikiem jest mięso bez właśnie mięsa.
W gruncie rzeczy ciągle był królem, ale on sam myślał o sobie jako „były” król. Wszystko, co miał przepadło jak kamień w wodzie, a wraz z tym tytuł władcy był nic nie warty, pusty.

Upadły roześmiał się do łez, słysząc kolejną wypowiedź. Przerosła ona jego wszelkie oczekiwania. Otarł łezki i popatrzył na nią jak na wariatkę.
— Niemądra, nie jestem nieśmiertelny, ani nie mam z nimi nic wspólnego. Jestem nietypowym upadłym. Upadli kojarzą się z aniołami, które upadły i utraciły swoje łaski. Nie mam pojęcia, jak wygląda niebo, kto to Bóg i inne bzdety. Nigdy nie miałem z tym nic wspólnego i nienawidzę bogów… — spochmurniał, przez krótką chwilę dając wrażenie, jakby chciał kogoś zabić z niezwykła i trudną do opisania pasją — Urodziłem się upadłym. Brzmi jak bajka dla dzieci, ale to prawda — wzruszył ramionami, nie starając się nawet być przekonujący.

Po kolejnych pytaniach z jego strony, przeszurował po podłodze do niego dzbanek, a następnie spory wywód w skrócie o jej życiu. Wysłuchał go uważnie, a następnie sięgną po alkoholu, po czym wymownie podniósł go do góry i w stronę towarzyszki.
— Zdrowie hożej i niebezpiecznej kobiety, z którą mam przyjemność dzisiaj spędzić tę krótką noc. — Uśmiechnął się szelmowsko i wypił parę łyków alkoholu, bo nie wypadało odmawiać w towarzystwie, zwłaszcza tym złożonym z płci pięknej.

— Jestem wędrownym uzdrawiaczem, wędruje po świecie, a zwą mnie Emirey. Znajomi mówią mi Err — z jakiegoś powodu, nie mógł się przełamać do przedstawienia się jako „Erremir”.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Nie mogła w pełni nie zgodzić się ze słowami bruneta. Pewnie gardziła znacznie szerszą grupą ludzi niż on mógłby przypuszczać. To nie zmieniało jednak faktu, że według dziewczyny, ktoś kto rzucał się na bandę śmieci urządzając przy tym popisówkę, nie powinien prawić jej morałów co do hamowania swojego temperamentu. Nawet ona zrobiłaby porządek, robiąc mniej szumu i nie szpanując aż tak. Szybko i skutecznie a nie w stylu "patrzcie jaki jestem ważny i silny".
Słysząc wzmiankę iż ma go za dupka, prychnęła tylko. Trochę tak, trochę nie do końca. Wciąż siedział i miał wszystkie zęby, więcej siedział w jej pokoju, to traktowanie wykluczało uznanie go przez tygrysicę za dupka właśnie.

        Później prychnęła ponownie. Porządną kobietą... ona? Miała chwilowo taką fanaberię, uznała, że może, więc udzieliła pomocy. Innym razem nawet by się nie obejrzała. Jednego była pewna, zdecydowanie nie była porządna. Była wszelkim przeciwieństwem tego określenia.
W tym momencie dialog z łowczynią przypominał monolog prowadzony ze zwierzęciem. Najwyraźniej Sherani powiedziała co uznała za stosowne. Przekonywać upadłego do zmiany zdania wyraźnie nie zamierzała, przyjąć jego punktu widzenia też raczej nie. Odezwała się dopiero gdy usłyszała, że jest niemądra. Wcześniej zaś zielone ślepia zmrużyły się, wyrażając rozdrażnienie dziewczyny, a światło kominka odbiło się w źrenicach dzikiego kota.
        - Co za różnica jakim upadłym jesteś? - zapytała chłodno - Cuchniesz mokrym kurczakiem, a czy upadłeś czy się narodziłeś... Nie ma to znaczenia. Przynajmniej nie w mojej profesji. Wampir to wampir, zbój jest zbójem, a pierzasty pozostaje pierzastym. Cała reszta to drobiazgi mało istotne dla sprawy - zakończyła już spokojniej.
Przynajmniej w jednym się zgadzali - "Bogowie" - jeśli jacyś istnieli, byli sukinsynami rozgrywającymi swoje gierki za pomocą żywych pionków i Rani nie lubiła ich bardziej niż upadły. Najpierw jednak powinna się zastanowić, czy tak naprawdę wierzyła. W domu wpajali jej jakąś tam wiarę w coś. Teraz zaś, chociaż nie raz zastanawiała się czy nie powinna złożyć ofiary dziękczynnej losowi, za wykaraskanie się z niejednej opresji, zaraz później kolejna kabała, w którą jakimś cudem się wpakowała szybko odwodziła ją od tego pomysłu. Tak więc gdyby Rani miała się zastanowić jakie emocje budziłyby w niej byty zwane bogami, szybko uznałaby, że powodów do dziękowania (koniec końców i tak wszystko zawdzięczała sobie) ma znacznie mniej niż do szczerego nienawidzenia.
Co zaś tyczyło się bajki... Facet mówił do kogoś, kto porastał pręgowanym futrem. Od jakiegoś czasu granica "bajki" była dla Sherani bardzo, bardzo płynna.

        - No takich bzdetów dawno nie słyszałam - dziewczyna parsknęła śmiechem, najwyraźniej niezbyt przywiązując się do słów upadłego, nie zastanawiając się też czy miały być komplementem, czy może drwiną.

        - Twoje zdrowie więc - odwzajemniła zawadiacki uśmiech, gdy Emirey raczył się trunkiem. - Uzdrawiacz, który wysyła ludzi na tamtą stronę...? To dopiero ciekawostka - zmrużyła oczy przyglądając się mężczyźnie.
Może i umiał leczyć, tak jak ona potrafiła układać konie. To nie zmieniało jednak jednego detalu. Mimo umiejętności ona zaklinaczem koni nie była. Była łowcą. Mordowała z zimną krwią tych, na których wystawiono list. Mężczyzna zaś, bez mrugnięcia okiem chciał udusić jakiegoś głupka za zaczepianie córki. W oczach Rani to jasno klasyfikowało bruneta.
Może teraz był uzdrowicielem, a może tylko się za niego podawał, nie zmieniało to faktu, że przede wszystkim Emirey był mordercą. Sami swoi normalnie. Tygrysica ziewnęła szeroko i umościła się wygodniej. Wreszcie było jej całkiem ciepło. Zaczynała nareszcie wysychać. Była syta i uzupełniła brakujące we krwi promile. Do tego kiedy ostatnio tak naprawdę miała okazję się wyspać? Spróbowała sobie przypomnieć. Zdecydowanie ładnych parę dni temu. Ziewnęła jeszcze szerzej, przymykając nieznacznie oczy, co tylko upodobniło dziewczynę do kota wygrzewającego się gdzieś na zapiecku.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Mężczyzna bez przekonania pił alkohol, robiąc to jedynie z grzeczności wobec towarzystwa, które raczyło się w przyjemnościach tego płynu. Upadłe miały pewną dozę odporności na trucizny, więc oprócz innych wrażeń podczas wlewania w gębę, nic z tego nie zyskiwał.
Bez większych problemów opróżnił alkohol do dna przy małym toście, odstawiając na lekko zakurzoną podłogę puste naczynie po nim.
— Traktuje poważnie leczenie innych. Życie pacjentów to linia mojego spokojnego życia w tym świecie i źródło stałego zarobku. Staram się zapomnieć o starych dziejach…
Podniósł prawą dłoń na wysokość spojrzenia tygrysicy, ukazując jej grzbiet. Upadły beznamiętnie wpatrywał się w pożerające się wzajemnie płomienie.
— … one jednak chyba nie puszczą mnie tak łatwo.
Znamię przedstawiało wypaloną głęboko w skórze popękaną czaszkę z bezdennymi oczodołami. Znamię emanowało nieprzyjemną, chłodną aurę, będącą ostrzeżeniem, iż istota ją posiadająca nie jest kimś normalnym i złamała w swoim świecie najwyższe prawa. Ciepło kominka delikatnie maskowało nieprzyjemną aurę klątwy, więc tygrysica miało prawo wcześniej tego nie zauważyć i odczuć.
— Mam nadzieje, że nie przywiązujesz się zbyt łatwo, bo jest już za późno dla nich…
Były król wstał gwałtownie z podłogi, przywołując magią jedno z ostrzy, Alfę. W tym samym momencie drewniana ściana runęła, a przez drewniany pył i wióry przemknął cień sylwetki.
Dwa ostrza zderzyły się z metalicznym dźwiękiem, tworząc iskry. Upadły pod siłą uderzenia prawie zapadł się w drewnianą podłogę, trzymając Alfę drżącymi rękami i blokując uderzenie wymierzone w plecy tygrysicy. Byłaby o ułamek sekundy spóźniona z reakcją na nagłą zmianę sytuacji, sam pierzasty zdążył tylko dzięki nagłej reakcji znamienia.
— Hehe… — zaśmiał się głupio — Wybacz, ale pozwoliłem sobie przenieść twój pogrzeb na inny dzień, młoda.
— Ho, masz czas na farsę, Erremir? — zapytała istota trzymająca rękojeść ostrza, które teraz zgrzytało i naciskało z coraz większą siłą na blokującego żartownisia.
Pył opadł, ukazując istotę winną przerwaniu spokojnej nocy. Wzrostem dorównywała upadłemu, ale była minimalnie wyższa. Zakuta w czarną zbroję od stóp po głowę, która nie wyróżniała się niczym specjalnym na pierwszy rzut oka. Dopiero po dłuższej obserwacji dało się zauważyć, okalającą zbroję czarną mgiełkę i aurę pod nią. Podobną do tej, co Znamię Wygnańca, tylko wielokrotnie silniejszą, przesiąkającą przez całe ciało powoli jak lodowate ostrze, aż po sam szpik w kościach.
Obecnych w pomieszczeniu nie ogarniał strach, a coś o wiele bardziej prymitywnego i zaszytego głęboko w każdej żywej istocie – instynkt przetrwania, który wydawał się krzyczeć z całych sił słowa: ƒ„Uciekaj jak najdalej, albo zginiesz”. Chłodna kalkulacja upadłego jednak wątpiła, aby przybysz pozwolił im po prostu uciec.
Docierający do nozdrzy upadłego słodki zapach, wpłynął wyraźnie na jego wyraz twarzy. Zapach palonego mięsa i drewna.
— Bezlitośni jak zawsze.
Taya zatopiona w myślach wyszła z prowizorycznego pomieszczenia, gdzie znajdowała się drewniana tuba i zamarła w przejściu, najwidoczniej poznając dziwnego przybysza. Zbladła cała i oparła bok o futrynę, tracąc całą siłę w nogach, które zaczęły drżeć.
— Taya, Taya, Taya do diabli, otrząśnij się z tego. To nie czas i miejsce! — upadły zaczynał tracić kontrolę nad sytuacją ani nie był pewien jak długo będzie zatrzymać napastnika w miejscu.

Kilkadziesiąt sekund wcześniej
Istota w czarnej zbroi stanęła przed wejściem do baru i jednym kopniakiem wyrwała stojące przed nią drzwi razem z futryną i zawiasami. Drzwi przeleciał przez pomieszczenie, wprowadzając chaos i raniąc wiele ludzi. Czarny rycerz wszedł do środka bezceremonialnie i powolnymi krokami w stronę schodów na piętro.
— Co to ma znaczyć, zatrzymajcie go! — oburzony zachowaniem obcego, właściciel rozkazał osiłkom załatwić sprawę.
— Słyszałeś, nic personalnego… — stanęli po obu stronach nieznajomego, chwytając go za ramiona pokryte zbroją — Nie tolerujemy tu takich jak ty, wyjdziesz sam czy mamy użyć perswazji innego rodzaju — zapytał drugi z nich, uderzając dłońmi o siebie.
— Prymitywy, nie mam dla was czasu. Unahzaal Ag Yol — szepnął w smoczej mowie, zbierając wokół siebie magię, a pomieszczenie wypełniło się ogniem, trawiąc wszystko w mgnieniu oka, nie pozostawiając nikogo przy życiu.
Niewzruszony jednym żwawym ruchem wskoczył na piętro i zniszczył jedną ze ścian, skąd wydobywała się aura uciekiniera.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Arturon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości